24/05/2014

Transkrypt

24/05/2014
24.05.2014r. spotkaliśmy się z panią Jadwigą i Barbarą Bojanek. Oczywiście jak na
każdym naszym kółku tak i teraz był obecny pan Hieronim Borzęcki.
Temat tego spotkania to „ Tragiczne wspomnienia trzynastoletniej dziewczyny ”
Pani Jadwiga jest 88 – letnią mieszkanką Żarek i od zawsze mieszka w tym mieście.
Jej siostra Barbara jest od niej 13 lat młodsza i II wojnę światową bardziej zna z opowiadania
jak z własnych przeżyć. Pani Jadwiga w momencie wybuchu wojny miała 13 lat.
O tym, że będzie wojna mówiono już wcześniej i postępowały przygotowywania do
tych okrutnych chwil. Każdy mówił, że to straszne ale tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy
z ogromu cierpienia, głodu, tragizmu ludzkiego jaki miał zapanować na długie lata. Na
naszym strychu przygotowane zostały przez tatę: woda, łopata i piasek na wypadek uderzenia
bomby. Miało to być dobrym zabezpieczeniem. Niestety jak się później okazało nasz naród
nie miał pojęcia w jaki sposób walczyć i zabezpieczać się przed skutkami holokaustu. Rok
przed wybuchem wojny na ćwiczeniach fizycznych w szkole też nas przystosowywano pod
względem zachowania w razie wojny. Ćwiczyliśmy ręce, nogi lecz to nie tylko to, ponieważ
musieliśmy się zaopatrzyć w maski na usta i nos, bo wojna to miał być puszczony gaz. Nasz
tata dostał konia i miał podwodę, woził karty do ludzi, którzy wiosną skończyli służbę
wojskową. Pamiętam jak raz przyjechał nad ranem do domu około godziny 4.00 i powiedział
mamie, że jest wojna. Mama zaczęła płakać lecz tata ją uciszał żeby nie pobudziła dzieci, ale
ja i tak wszystko słyszałam. Był to 1 września 1939 roku. Później zobaczyliśmy przelatujący
nad Żarkami niemiecki samolot – miał swastykę. Kilka razy krążył nad miastem i odleciał. 02
września tato rano wrócił z podwody a mój brat wychodził do pracy. Tato mówi nie idź
Wacek bo pewnie będziemy musieli uciekać, lecz on powiedział, że po to się przyjmowałem
żeby tam być i poszedł. Nasze podwórko było pełne ludzi ze względu na posiadanie konia.
Cały nowy rynek i ulica Dworska zastawione były wycofującymi się samochodami z tyłów
frontu, nie można się było przecisnąć. I na ten raz przyleciał malutki samolot zwiadowczy,
mówię wtedy do taty, że trzeba będzie uciekać. Tato przytaknął i zaczął się szykować a ja
usypiałam siostrę Basię. Wtem patrzę przez okno a tu coś leci, spadło i zaczęły się sypać
iskry. To była bomba spadła tuż w rogu naszego domu. Tata zdążył wskoczyć do domu a brat
nie. Zginął. W domu zrobiło się ciemno, cicho i coś mnie przygniatało. Poczułam, że mogę
się ruszać. Tato mówił żeby iść do okna, lecz skąd mogłam wiedzieć gdzie jest okno jak nic
nie było widać. Ciemności egipskie zapanowały, myślałam, że już jestem w piekle. Jednak po
dłuższej chwili okazało się, że jestem cała, tylko trochę obolała od ciężaru stropu i ścian
domu. Nie wiem jakim cudem przy pomocy kolegi mojego brata udało mi się wyjść z domu.
Pierwsze kroki zaprowadziły mnie na ulicę Jaworznicką, teraz Strażacką gdzie gromadziła się
większa część ludności żareckiej z dobytkami uciekając w stronę Jaworznika. Szłam z tymi
ludźmi, lecz byłam bardzo słaba i co chwilę się przewracałam. Nieopodal drogi stała szopa,
Pomyślałam, że usiądę przy niej i trochę odpocznę, jednak cały czas krążył nade mną
samolot. Po chwili puścił serię kul i już było po odpoczynku. Ludzie się przewracali, ginęli,
ale nikt nikomu nie pomagał tylko uciekał ratując samego siebie. Dookoła się paliło,
ponieważ szopy, domy pokryte były słomą. Z tego przerażenia doleciałam do samego
Jaworznika, a tam było nasze wojsko. Pytają mnie: Co się stało?, Dlaczego tak lecę? A ja
odpowiadałam, że trzeba uciekać daleko, bo tam już atakują. Oni mnie przytrzymywali, bo
byłam jeszcze mała. A tu po chwili znowu przyleciał samolot zwiadowczy, a pan Józek,
którego znałam miał na ramieniu przewieszony karabin i chciał strzelać do tego samolotu. Po
niedługim czasie przejeżdżał obok nas samochód, taka paka, na nim siedział mój ojciec.
Głowę miał zwieszoną, był poraniony, pokrwawiony, ubranie miał potargane. Zaczęłam biec
za tym samochodem i krzyczeć aż w końcu się zatrzymał i mogłam wejść na tę pakę i jechać
razem z ojcem. Dojechaliśmy do samego Zawiercia i do szpitala. Tam pytali się: Co się stało?
Jak się dowiedzieli, że Żarki zostały zbombardowane to wszystkie pielęgniarki i lekarze
spakowali się i uciekli. Zostaliśmy bez pomocy, światła, wody. Ktoś na górze wołał o łyk
wody. Poszłam tam, trzymając się schodów i poręczy bo nic nie było widać. Na tej górze
leżała taka pani Wandzia z mojej ulicy, poznała mnie po głosie i zawołała do siebie. Ja do niej
poszłam i zobaczyłam, że jest poważnie ranna. Została ranna w nogę, którą lekarz przed
ucieczką zdążył uciąć, żeby nie wdało się zakażenie. Opowiedziała mi, że wydostała się ze
swojej ulicy na Jaworznicką, ale wcześniej wpadła do szamba i o jednej zdrowej nodze udało
się jej stamtąd wydostać. Później zabrali ją żołnierze na samochód i przywieźli do szpitala.
Pani Wandzia poprosiła mnie żebym wzięła kołdrę do góry i pogłaskała ją po tej nodze, bo ją
boli. Ja odkryłam kołdrę i zobaczyłam, że tam nie ma już nogi, tylko malutki, zabandażowany
kikut. Tak się wystraszyłam, że uciekłam do tej sali, gdzie leżał mój tata.
Pierwsze dni wojny dla Żarek okazały się niewyobrażalną tragedią. Ginęli tutaj ludzie
nie tylko miejscowi, było dużo mieszkańców Koziegłów, Gniazdowa, Woźnik. Byli oni
chowani w jednej wspólnej mogile. Nie było czasu by każdego zabitego chować w osobnych
grobach. Do szkoły chodziliśmy wspólnie z Żydami, lecz oni wyglądali inaczej niż polskie
dzieci. Żydzi byli dobrze odżywieni, ładnie ubrani, umieli tańczyć. My nie umieliśmy
tańczyć, a nasz wygląd zewnętrzny również nie pasował do kolegów żydowskich.
Dziewczynki włosy miały cienkie, każdy w inną stronę. Sukienki miały ubogie, a chłopcy to
już całkiem wyglądali słabo. Spodnie mieli nie długie, nie krótkie, jakby wybierali się na
ryby. W czerwcu kiedy zbliżał się koniec roku szkolnego chodziliśmy wspólnie na wycieczki.
Żydzi umieli się bawić, byli dobrze wykształceni i radośni. W tych czasach również
obowiązywała godzina policyjna od godziny 21.00 do 7.00 rano. Nie można było w tych
godzinach palić w domu światła, okna musiały być pozastawiane materiałami lub zabite
deskami. Jednak też wtedy jakoś żeśmy sobie radzili. My jako dziewczynki musiałyśmy
chodzić na drogę Jaworznicką do odgarniania śniegu lub do kopania okop, które były bardzo
głębokie i szerokie, że mógł tam przejechać czołg. Za te prace dostawaliśmy 10 dag. końskiej
kiełbasy i to było jedzenie na cały dzień. Przy tych łopatach przewracaliśmy się ze słabości.
Były tak ciężkie czasy wojny, że bardzo długo bałam się samolotów, które pojawiały się na
niebie, ponieważ myślałam, że to samolot niemiecki, który będzie zabijał niewinnych ludzi.
Teks opracowała:
Anna Hamerla
Zdjęcia: Roman Hamerla