Infekcja – Scott Sigler - fragment

Transkrypt

Infekcja – Scott Sigler - fragment
Infekcja – Scott Sigler - fragment
Kiedy się ocknął,
widelec nadal tkwił w jego ramieniu. Koszulka powróciła do
pierwotnej pozycji, zahaczając o widelec i wyginając go pod kątem. Koniec kuchennego sztućca
dotykał jego kości policzkowej. Rana nie bolała, ponieważ był kompletnie odrętwiały. Nie wiedział,
jak długo leżał nieprzytomny.
Grymas bólu zawitał na jego twarzy, kiedy prawą ręką złapał za widelec i delikatnie usunął
go z mięśnia czworobocznego. Gdy widelec wychodził, Perry usłyszał wydobywający się z rany
mokry, ssący dźwięk. Cienkie stróżki krwi popłynęły po jego obojczyku i wpłynęły mu pod pachę.
Przednia część podkoszulka zmieniła swój kolor z białego na jaskrawoczerwony z cienkimi
pasmami ciemnego fioletu. Rana kłuta sama w sobie nie byłaby aż taka zła, ale przekręcony
widelec wyrwał z ciała spory kawałek. Perry dotknął palcami rany, starając się ustalić rozmiary
uszkodzeń, nie włączając przy tym guzika bólu. Palcami wyczuł martwy Trójkąt, który nie był już
twardy, lecz miękki i sprężysty.
Jego szpony z całą pewnością nadal kotwiczyły w jego ciele, być może przyczepione do
obojczyka, żebra lub nawet mostka. Jeżeli tak właśnie było, to przy próbie szarpnięcia mógłby
przebić płuco lub nawet serce. To nie wchodziło w grę. Ale to coś było martwe i z tego powodu
Perry czuł nieopisaną chorą satysfakcję. Jednak myśl o tym, że do jego ramienia przyczepione są
zwłoki tego czegoś, nie dawała mu spokoju, szarpała resztkami jego normalności, kurczowo
trzymała się umęczonej duszy.
Perry ostrożnie podniósł się i podskakując, dotarł do łazienki. Sponiewierana noga już tak
mocno nie bolała, lecz wciąż nie dawała o sobie zapomnieć. Szkoda, że tej rozgrywki nie mógł
przesiedzieć na ławce rezerwowych, pozwalając zmiennikom zająć jego miejsce na boisku.
Czas zabawić się z bólem.
Wetrzyj ziemię w ranę i wracaj do gry.
Poświęć swoje ciało.
Smugi wyschniętej, brązowej krwi udekorowały podłogę linoleum. Pomimo iż większość
wody opadła, kawałki pomarańczowej skóry nadal unosiły się w brodziku.
Krew ściekała mu z ramienia. Perry wyjął z półki za lustrem butelkę wody utlenionej.
Butelka była prawie pusta, ale wody wystarczyło na tyle, by oczyścić ranę. Postawiwszy butelkę na
umywalce, Perry próbował zdjąć z siebie koszulkę, lecz powstrzymał go nagły przeszywający ból w
lewym ramieniu. Powoli podniósł rękę. Była bardzo obolała, ale dzięki Bogu nadal potrafił nią
poruszać.
Używając tylko prawej ręki, niezgrabnie ściągnął z siebie przemoczoną krwią koszulkę,
zrzucił ją na podłogę, a następnie kopniakiem posłał ją w róg, tam gdzie nie będzie musiał jej już
oglądać.
Perry marzył o prysznicu, jednak nie chciał czyścić brodzika, a pływające do wysokości
kostki strupy przyprawiały go o mdłości. Musiał sobie jakoś poradzić.
Spod umywalki wyciągnął czystą myjkę. Nie zamierzał używać niczego, co wcześniej
dotykało strupów lub Upierdliwej Piątki. Z tym wyjątkiem, że teraz to już nie była przecież
Upierdliwa Piątka. Na ustach Perry'ego pojawił się uśmiech zwycięstwa. Pozostała czwórka.
Czwórka Jeźdźców.
Czwórka Jeźdźców Apokalipsy.
Uśmiech zniknął. Nowa nazwa wcale nie sprawiła, że czuł się lepiej.
Głowa pulsowała jak umierająca gwiazda. Namoczył białą myjkę i spróbował zmyć
zaschniętą krew z klatki piersiowej, żeber, ramienia oraz spod pachy. Przetarł również lekko ranę.
Myjka w mgnieniu oka przybrała okropny odcień różu.
Rana nie wyglądała aż tak strasznie, jednak Trójkąt wyglądał okropnie. Jego „twarz” była
rozdarta, razem ze skórą, która go pokrywała. Na pierwszy rzut oka nie można było odróżnić
kawałków ciała Trójkąta od jego własnego, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się Perry dostrzegł,
że tkanka tego czegoś była bledsza od jego własnej, miała szaro-różowy odcień przechodzący w
biel. Z całą pewnością nie wyglądało to zdrowo. Perry uświadomił sobie, iż gdyby ktoś zadźgał go
widelcem na śmierć, to on też nie wyglądałby zdrowo.
Perry przepłukał ranę wodą utlenioną, z czego większość szybko spłynęła w dół po jego
piersi, wsiąkając w spodnie i bieliznę. Była zimna. Nie przejmował się tym. Przemył syczącą ranę
myjką.
Zostały mu już tylko trzy plastry – w sam raz na opatrzenie rany. Chwycił za rozerwaną
skórę tuż nad głową Trójkąta i okleił ranę plastrem. Białe, wsiąkliwe łatki natychmiast przybrały
różowy kolor. To była powierzchowna rana, za minutę lub dwie krew powinna zakrzepnąć.
Woń plastrów lekko podniosła go na duchu. Zapach przywoływał dziecięce wspomnienia.
Kiedy był dzieckiem, to gdy się zadrapał lub przeciął, kiedy krwawił, jego mama zawsze
przyklejała mu do rany plaster. Wówczas ból ustępował, a on mógł wrócić do zabawy. Chyba że
jego ojciec chciał mu dać nauczkę za to, że płakał.
Oznaki słabości nie były mile widziane w domu Dawseyów. Perry nie potrafił zliczyć, jak
często dostawał lanie, poprzedzone ojcowskim „już ja ci się popłaczę”!
Mimo bólu plastry dodały mu trochę pozytywnej energii. Uspokajający zapach sztucznego
tworzywa wypełnił jego nozdrza.
Poddając się kojącej mocy plastrów, Perry zorientował się nagle, że wokół panowała cisza.
Nie tylko w jego mieszkaniu, lecz również w jego głowie. Nie słyszał niewyraźnego odgłosu,
zgrzytania czy najmniejszych zakłóceń. Absolutna cisza. Nawet nie próbował sobie wmówić, że nie
żyły. Nadal je w sobie wyczuwał. Czuł lekkie brzęczenie z tyłu czaszki. Nie były martwe, ale
odczuwał coś dziwnego. Może one… spały.
Jeżeli spały, to może mógł do kogoś zadzwonić? Wezwać gliny? Może FBI? Te małe
skurczybyki przeraźliwie obawiały się ludzi w mundurach. Jednak w jakich mundurach, tego
niestety nie wiedział. Skoro były nieprzytomne, mógł coś zrobić.
Musiał coś zrobić.
Co zrobi Perry?
Kim albo czym są Trójkąty?
Jakie jest ich zadanie?
Jak skończy się krwawa walka o uratowanie naszej cywilizacji?
Dowiesz się czytając „Infekcję”, bestsellerowy s-f horror thriller Scotta Siglera.
Już w księgarniach!

Podobne dokumenty