1 W baranowskiej karczmie Na podstawie opowieści Elżbiety
Transkrypt
1 W baranowskiej karczmie Na podstawie opowieści Elżbiety
W baranowskiej karczmie Na podstawie opowieści Elżbiety Grymel napisała Elżbieta Krakowiak. Treść legendy o wątki znane mieszkańcom Baranowic wzbogacili uczniowie: Daria Czarnecka i Damian Czarnecki . Przy starej drodze z Baranowic do Suszca, w cieniu potężnych lip stała mała drewniana karczma. Była ona własnością grubego karczmarza, który już nieco wyłysiał i niezmienne pokazywał się swoim gościom w poplamionym, zbyt długim fartuchu. Izba gospody nie wyróżniała się niczym szczególnym. Na zapleczu znajdowała się kuchnia, w której czasem można było zobaczyć żonę karczmarza. Do kuchni przylegał malutki magazyn, który jednocześnie służył gospodarzom jako sypialnia . Było to nieduże pomieszczenie ze starą szafą chylącą się ku oknu, kilkoma małymi półkami i zasłanym pierzynami łóżkiem. Pośrodku stał stolik i dwa drewniane krzesła. Za zadymioną izbą kuchenną ukryta była maleńka komórka służąca za pokój młodziutkiej córce właścicieli gospody. W całej karczmie czuć było drażniący zapach ziół, które wisiały na ścianach wszystkich pomieszczeń. W magazynie, niedaleko posłania karczmarza, była ukryta klapa i schody prowadzące do zimnej, kamiennej piwnicy. Latem panował w niej przyjemny chłód, a zimą ściany pokrywał gęsty szron. Stały tu ogromne beczki piwa i gorzałki. W kącie umieszczono drewniane żerdzie przybite do ścian. Wisiały na nich pęta kiełbasy i boczku oraz uwędzone kawały dziczyzny przyniesione tu z pańskiego lasu przez gajowego. Leśnik oddawał arendarzowi dziczyznę w zamian za długi, których nie spłacił. Wszyscy mówili jednak, że robi to dla skromnej i pięknej karczmarzówny, która wpadła mu w oko. Karczmarz był człowiekiem towarzyskim, gadatliwym i dowcipnym. Najczęściej stał za ladą i szorował szklanki po piwie i gorzałce. Przez cały dzień jego gospoda była cicha i spokojna. Czasem tylko pojawił się chłop z sąsiedniej wsi, który wędrował w poszukiwaniu roboty lub całkiem obcy podróżny, który poczuł głód lub pragnienie. Dopiero wieczorem karczma nabierała życia. Przychodziło coraz więcej ludzi. Mrok gęstniał, zapalano światło, w kącie odzywała się cicha muzyka i podnosił się gwar rozmów, a często sąsiedzkich kłótni o miedzę czy krowę, która weszła w szkodę. Chłopi tłoczyli się przy szynkwasie, opowiadali o minionym dniu, często użalali się nad sobą, bo grad zniszczył plony, żona się wściekała, dzieci się pochorowały. Od czasu do czasu opowieści przerywano, aby wypić gorzałki. Słychać było wtedy szepty plotkujących między sobą kobiet, które najchętniej opowiadały wieści z baranowickiego dworu, bo przecież tam wszystko było takie inne i takie pańskie. Czasem któraś użaliła się nad biednym Lojzikiem, bo dostał rózgą od kierownika za to, że nie umiał liter składać. Kiedy wszyscy się rozochocili, młodzi zaczynali tańce. Szczególnie zimą, gdy wieczory były długie, odgłosy z karczmy słychać było wśród starych drzew Baranioka nawet późno w nocy. Uśmiechnięty karczmarz chętnie nalewał w szklanice gorzałki, a karczmarzowa usługiwała, roznosząc pełne miski jadła. Obydwoje ukradkiem, choć nie bez dumy, spoglądali na tańczącą wśród młodych jasnowłosą córkę. Radość karczmarza nie trwała długo. W 1857 roku zbudowano nową drogę łączącą Żory z Pawłowicami. Przy szosie królewskiej, bo tak ją nazywano, powstała nowa karczma i chłopi przenieśli się do niej. Stara karczma opustoszała, a ponury karczmarz wysiadywał na progu i z gniewem spoglądał na pustą drogę. Pewnego wieczora pojawił się na niej podróżny. Zatrzymał wóz obok walącego się płotu i wszedł do środka. Karczmarz niechętnie uniósł głowę znad beczki kiszonych ogórków i zmierzył gościa wzrokiem. Zainteresował go człowiek, który wyglądem różnił się od pozostałych gości. Wytarł więc ręce o połatany, płócienny fartuch i z uwagą bez słowa zaczął przyglądać się przybyszowi. Podróżny nie usiadł za stołem, pomiędzy nielicznymi w tym dniu chłopami z najbliższej okolicy, ale stał przy szynkwasie i powoli pociągał z glinianego kufla. Nie był stary, chociaż włosy miał prawie zupełnie białe. Pod szarą opończą nosił nowiutki, 1 sznurowany pod szyją i na ramionach skórzany kubrak. Jego buty, choć wyglądały na nowe, były brudne i zabłocone. Podróżny przypominał bogatego kupca z dalekich stron. Nagle nieznajomy odezwał się dźwięcznym i donośnym głosem , nie spoglądając na karczmarza: - Izby na nocleg szukam. - Nie ma - odburknął karczmarz. - Dobrze zapłacę – dodał kupiec. Wziął swój kufel i odsunął się do kąta, gdzie stało niewielkie krzesełko. Karczmarz spojrzał za nim i dostrzegł grubą sakiewkę u pasa. Gość powoli sączył napój i spoglądał przez brudne okno na swój wóz. W oczach karczmarza zapłonęła dziwna iskierka. Podszedł do kupca i rzekł: - Możecie się, panie, przespać w moim pokoju, a konie zaprowadzę do stajni. – Kupiec milczał. Gdy zapadła noc bez słowa podszedł do karczmarza, a ten zaprowadził go do swojej izdebki. Następnego dnia karczma całkowicie opustoszała. Nikt nie widział kupca ani jego wozu wypełnionego towarami. Znikły też karczmarzowa i córka karczmarza. Tylko gruby arendarz siedział przy szynkwasie i pił gorzałkę, patrząc tępo w stare krzesło przy oknie. Po kilku dniach on też przestał się pokazywać wokół gospody. Pewnej nocy, w jakiś czas potem karczma spłonęła, a na pogorzelisku zaczął pojawiać się duch . Spóźnieni przechodnie widzieli wysoką postać ubraną w opończę, taką samą, jaką nosił przyjezdny kupiec. Minęły lata. Mieszkańcy Baranowic całkowicie zapomnieli o starej karczmie i jej właścicielu. Kiedy poprawiano drogę z Suszca do Baranowic, natrafiono na fundamenty domu. Wtedy młody Lojzik przypomniał sobie, co o karczmie i jej właścicielu mówił jego dziadek. Gdy trzeba było rozebrać mury starej, kamiennej piwnicy pod dawną karczmą, które przeszkadzały w naprawie drogi, nikt nie chciał tego zrobić, bo dziadek Lojzika powiedział mu, że karczmarz trafił do więzienia i tam umarł, a kupca nigdy nie odnaleziono. Wszyscy bali się, że właśnie w zimnej piwnicy karczmarz zakopał ciało bogatego wędrowca. Wiedziano, że pieniędzy kupca tam nie ma, bo zabrały je żona i córka karczmarza i wyjechały do dalekiego miasta, by tam żyć w dostatku. Tylko jeden człowiek we wsi podobno ciągle kłócił się z dziadkiem Lojzika, zarzucając mu, że łże jak pies. Był to gajowy z pobliskiego lasu, który ciągle wyglądał na drogę, na którą kiedyś spoglądał nieszczęsny karczmarz i tęsknił za jasnowłosą dziewczyną z cichej gospody. 2