Pod kopalnią śnią im się białe noce

Transkrypt

Pod kopalnią śnią im się białe noce
Pod kopalnią śnią im się białe noce
Utworzono: czwartek, 13 marca 2014
Autor: Witold Gałązka
Źródło: Trybuna Górnicza
Wszyscy myślą, że Szczygłowice to przykopalniana dziura, z której nie sposób się wyrwać. Ale z balkonu wieżowca przy
dobrej pogodzie widać Czantorię. I człowiek marzy o dalekich podróżach – mówi Dominik Pędziwilk, 50-letni górnik. Nie
może doczekać się wiosny, gdy ze starszym kolegą Markiem – emerytowanym sztygarem – wyciągną z garaży rowery i
zaczną planować wyprawę.
Temperatura tegorocznych zimowych wieczorów na przykopalnianym osiedlu przypomina im... ostatnie lato w podróży na
Nordkapp – najbliższy bieguna północnego ląd Europy. Gdyby nie szychty Dominika w zakładzie przeróbczym kopalni
Knurów-Szczygłowice, mogliby jechać od razu, bo w Polsce jest teraz cieplej niż wtedy. – Temperatura wynosiła ok. 4 stopni, ale
Bałtyk na szosie tak nas smagał wiatrem, że odczuwało się zero.
Dłonie marzły na kierownicy
Zmarznięte dłonie zaciśnięte na kierownicy trzeba było rozwierać siłą. A mięśnie ud samoczynnie drgały, żeby wytworzyć trochę
ciepła – wspomina Marek Juszczak (58 lat), który wspólnie z kolegą pokonał na rowerach w niecałe dwa miesiące 6060 km. Od
Knurowa, przez Suwałki, Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Norwegię i Danię, z powrotem do Szczygłowic. Wieźli biało-czerwoną
flagę, herb miasta i logo Kompanii Węglowej, a ludzie patrząc, jak ich objuczone sakwami rowery pną się z mozołem na
kilkunastostopniowe pochyłości, podnosili kciuki w geście podziwu i pozdrawiali serdecznie.
– Rowerzystów w naszym wieku praktycznie nie spotykaliśmy na trasie. Jeden Szwed pedałował w przeciwną stronę, ale miał do
zrobienia może 400 km – mówi Marek, który na koszulce miał napis „Tak dla transplantacji”, reklamując zabrzańskie Centrum
Chorób Serca, którego był pacjentem.
Mikołaj ofuknął: – Jesteście szaleni!
– Wkurzało nas, gdy w Arktyce siecze lodowaty deszcz, wiatr, my przemoknięci, a obok śmigają sobie cieplutkie kampery! Nie
lepiej by nam było kamperem przyjechać, zdjąć rowerek z wieszaczka? Była złość, ale ona nas napędzała! – wspominają trudy.
Nawet św. Mikołaj w Rovaniemi na północy Finlandii nie zrozumiał do końca górników z Knurowa. Gdy podpieczętował już listy
wiezione w rowerowych sakwach od dzieci znajomych z Polski, był pewien, że są u celu podróży. Kiedy usłyszał, że chcą zrobić
jeszcze 600 km na północ, pokręcił tylko siwą głową: „Only bicycle? Crazy men!”.
Bardziej wyrozumiali byli policjanci, których radiowóz, blokujący szosę, górnicy zobaczyli przy wyjeździe z długiego tunelu pod
powierzchnią morza. – Ruch w tunelu był piekielny, stada tirów, walka o życie. Ale nagle, gdzieś w połowie, zrobiło się cicho i
pusto. Dopiero potem uświadomiono nam, że wjazd rowerami jest surowo wzbroniony, że powinniśmy byli czekać na specjalny
autobus, który bezpiecznie przeprawi nas na wyspę – górnicy śmieją się, że musieli wyglądać na przestraszonych, bo nie wlepiono
im mandatu, po którym – pozbawieni oszczędności – mogliby tylko zawrócić do domu.
Jednak można żyć dżemem...
Trasę planowali sami, korzystając z pomocy znajomych internautów. Arktyczne kurtki i specjalną bieliznę uszył knurowski
producent odzieży sportowej Berkner. Związkowcy z Przeróbki kupili namiot, a kopalnia pojemne sakwy. Najcięższe w bagażu
były... słoiki z dżemem. – Zjedliśmy go razem tyle, że śni się po nocach. Wszystko przez awarię: szprychy przebiły felgę, koło
rozleciało się i musieliśmy kupić nowe, a kosztowało nas to połowę budżetu na Norwegię – wspominają górnicy. Żałują, że nie
starczyło im czasu na łowienie ryb i bliższą znajomość z reniferami pasącymi się swobodnie przy drogach. Za kołem
podbiegunowym pili za to wodę z górskich strumieni, a nawet kąpali się w rzeczkach spływających z topniejących lodowców. U
turystów w komfortowych kamperach wzbudzali tym nieodmiennie podziw i rodzaj zazdrości.
Drogą Trolli w gęstą biel
O zawrót głowy przyprawiła ich tzw. Droga Trolli. – Pochyłe wąskie serpentyny, tu przepaść, tam skała, jak ktoś ma lęk wysokości,
nie powinien się wybierać – wspominają. Stojąc nad Morzem Barentsa, zobaczyli tylko gęstą mleczną mgłę. Zapamiętali za to z
podróży urokliwe „białe noce”. – O północy można wejść do lasu i zbierać jagody jak w dzień. Słońca nie widać, ale jest jasno. Dla
nas fajnie, bo przejeżdżając ok. 120 km na dobę, nie musieliśmy gonić się, żeby już o godz. 20 rozbić namiot. Kiedyś nawet o 1.00
w nocy pomagaliśmy gospodarzom zwozić siano z pola, a przed snem uraczyli nas jeszcze fińską sauną... – opowiadają górnicy.
Żeby się chciało wyjść z ram
Gdy 20 sierpnia ub.r. wieczorem wjeżdżali z powrotem do Szczygłowic, pod blokiem czekały żony i dzieci, a nazajutrz koledzy z
kopalni serdecznie witali swych podróżników. – Koledzy nie wyobrażają sobie, że można tyle kręcić na rowerze. Zrobią rundkę do
sklepu po piwo i mają dość. A to wszystko siedzi w głowie. Chodzi o nastawienie do życia, że człowiek, zwykły górnik, a chce coś
zrobić, a nie tylko przyjść po szychcie i walnąć się na tapczan – mówią Pędziwilk i Juszczak. I dodają, że nigdy nie odpoczęli
psychicznie tak jak podczas podróży – odcięci od radia, polityki, gospodarki i tego, co wszystkich dopada na co dzień. Planują już
następne podróże, ale bliżej, by zabrać też żony. – Miejsce zamieszkania nie ma znaczenia, ważne, żeby człowiek chciał wyjść z
ram! – śmieją się górnicy-podróżnicy ze Szczygłowic.
Zaczynali skromnie...
Na pomysł rowerowych wypraw górnicy Dominik Pędziwilk i Marek Juszczak wpadli przed 5 laty, chcąc skrócić sobie na dwóch
kółkach drogę z Bieszczad na Śląsk. Zaczęli pedałować na Jurę Krakowsko-Częstochowską i sądzili, że więcej nie dadzą już rady.
Jednak potem w wakacje udało się im przejechać dookoła Polski dystans 3200 km. Z żonami zwiedzili na rowerach Danię. Dwa
lata temu celem podróży była Turcja i południe Europy. W ciągu roku pedałują z rodzinami w weekendy ze Szczygłowic do zamku
w Chudowie.