PROLOG

Transkrypt

PROLOG
PROLOG
Szedł zabłoconą drogą, z nadzieją, że zdąży do miasta przed zmrokiem. Zapowiadało się na tęgą
burzę. Od kilku dni był na trakcie i nie chciał spędzać kolejnej nocy w deszczu pod kilkoma drzewami.
Tutaj w sumie już nie było drzew tylko resztki krzaków, których nie zniszczyły jadące wozy lub
galopujące konie. Gościniec był pełen kolein i śladów kopyt. Gdzieniegdzie można było dojrzeć odciski
butów.
Gdy wdepnął w kolejną kałużę i ubrudził nogę aż do kostki błotem, zaklął i przysiągł sobie, że za
następnego gada, którego ubije kupi sobie mocnego konia i nie będzie szedł piechotą. Szkoda czasu i
sił.
Był zabójcą Smoków zwanym inaczej Draas. Nie wiadomo skąd pochodzi ta nazwa, ale używano jej
dość długo. Kiedyś mówiono na nich po prostu "zabójcy", lecz nie kojarzyło się to nikomu zbyt
dobrze. Później zaczęto mówić na nich "łowcy nagród", ale i to się nie przyjęło, ponieważ prawdziwi
łowcy nagród często byli nie lepsi od bandytów, których ścigali. Ostatecznie na zabójców smoków
mówi się Draas, Łowca, Smokobijca, choć tego określenia używają zazwyczaj chłopi lub po prostu po
imieniu- jeśli Łowca swe wyjawi.
Zadaniem Draas było tępienie smoków, które pożerały stada, paliły całe osady, a nawet atakowały
miasta. Łowcom udawało się to z większym lub mniejszym powodzeniem. Zawsze powracały nowe
smoki, co dawało Draas pracę, ale i kolejne zmartwienie zwykłym ludziom.
Szkoleni byli w walce bronią, którą sami sobie wybrali, oprócz w magii, bo ta na smokach wrażenia
nie robiła. Nieliczni praktykowali magię uzdrawiającą, ale ta odchodziła w zapomnienie. Jeśli zaś
chodzi o oręż Łowców, to prawie każdy walczył mieczem. Podczas szkolenia mogli trenować walkę
inną bronią, ale rzadko kiedy spotykano Draas z łukiem, włócznią czy toporem.
Nie wiadomo, skąd smoki wzięły się na świecie, ale jedno jest pewne. Przybyły tu już dawno temu.
Najstarsze z nich pozostawały w ukryciu, bo atakowanie i wyniszczanie innych ras po prostu im się
znudziło. Te młodsze zaś uwielbiały zabijać, były bestiami złymi do szpiku ich wstrętnych kości i
czyniły wszystko co najgorsze, co tylko smok jest w stanie zrobić.
Kilka łuskowatych jaszczurów dało się oswoić, a w sumie to same dały się "przygarnąć" przez ludzi,
albo elfy. Krasnoludów jakoś unikały. To ze wzgląd na stare czasy, gdy podczas pierwszych starć
smoków z innymi rasami krasnoludy jako pierwsze zaatakowały, zabijając wiele smoków i niszcząc
sporą ilość jaj. Smoki się szybko odbudowały, ale krasnoludy przez wiele lat nie mogły podnieść się po
takiej klęsce. Od tamtej pory żywią do siebie niewyobrażalną niechęć.
Ostatnio w północnej części państwa agresja ze strony smoków znacznie wzrosła. Rozesłano
natychmiast listy z ogłoszeniami o pilnym przybyciu Łowcy, lecz do tej pory nikt się nie zgłosił. W
okresie, gdy kończyło się lato wszyscy Draas zbierali się w swojej głównej siedzibie, gdzie
odpoczywając, opowiadali sobie, co słychać w świecie i planowali dalsze podróże. Nieliczni nie
stawiali się na "spotkaniach", a powody mieli różne. Najczęściej były to zlecenia, których nie zdążyli
wykonać lub po prostu niechęć do towarzystwa. Jeden z takich Łowców zmierzał właśnie gościńcem,
który był wyjątkowo nieprzyjazny dla pieszych podróżnych.
Rozmyślając , nie zauważył kiedy stał pod murami miasta Iorvar. Strażnicy znali go, bywał tu
wcześniej, zresztą jak w wielu innych miejscach. Od razu skierował się do karczmy "Pod parszywym
gadem", którą dobrze znał, ale nie miał dziś szczęścia. Rozpadało się nie na żarty i zanim wszedł do
karczmy był już nieźle mokry.
Zaklął w duchu, ale już był w karczmie, którą znał bardzo dobrze. Miał kiedyś zlecenie na zabicie
jednego ze smoków, była to jego jedna z pierwszych samodzielnych wypraw. Aby podkreślić swe
zwycięstwo nad gadem, przyniósł jego odrąbaną głowę do karczmy, w której nocował. Właściciel od
razu wygłosił mu przemowę dziękczynną i zmienił nazwę karczmy z "Pod siennikiem" na obecną.
Metamorfoza była szokująca, bo po niedługim czasie karczma była jedną z najbardziej odwiedzanych
w Iorvar.
Jednak tego wieczoru nie było tu gwarno, wszyscy siedzieli jakoś sztywno, nikt nie śmiał się
gwałtownie poruszyć. Jego wzrok padł na stół, za którym siedziało czterech osiłków i jedna dziewka, a
raczej kobieta. Wszyscy odziani byli w brudne łachy. Widać było od razu, że co najmniej kilka tygodni
podróżowali i łupili innych. Kobieta natomiast siedziała między mężczyznami wystraszona. Widać, że
nie była z nimi, bo strój miała elegancki, a siedziała między nimi ściśnięta, starając się, aby jak
najmniej ich dotykać. W oczach miała łzy. Jeden z bandytów rzucił nagle kilka słów i wszyscy ryknęli
śmiechem, patrząc na kobietę, która była coraz bliższa płaczu.
Nowoprzybyły popatrzył na gości oraz na wzbudzających strach bandytów, po czym pomyślał, że nie
będzie się z nimi wykłócał, bo w tej chwili nie ma na tyle cierpliwości. Sięgnął za plecy i od razu poczuł
znajomy kształt. Magiczna kilnga złowrogo zasyczała w powietrzu. Wszystkie oczy gości spoglądały to
w broń Draas’a , to w stronę brudnych bandytów z gościńca.
-Wynocha – warknął – i nie pokazywać mi się tu – był zły, dodatkowo myśl, że będzie musiał użerać
się z motłochem spowodowała kolejną porcję wściekłości.
Kompania drabów wstała jak na komendę i dobyła broni, ktoś w kącie zapiszczał wysoko. Łowca
pozostał bez ruchu, co zdziwiło jego przeciwników, którzy nie wiedzieli na kogo trafili i zapewne
myśleli, że przerażą go samą liczebnością lub chociaż posturą. Gdy bandyci byli obok niego, Łowca
jednym szybkim ruchem wytrącił jednemu broń z ręki, a drugiemu wymierzył tak mocny cios w
szczękę, że ta pękła pod jego pięścią, a głowa nieszczęśnika odleciała w tył. Ułamek sekundy później
słychać było trzask pękającego karku.
Niemal w tym samym momencie pozostałych dwóch osiłków dźgnęło go mieczami z obu stron, ale
zanim ich broń dotarła do celu, Draas był już za nimi, dosłownie przepływając między ich bronią.
Oniemieli i zatrzymali się w takich pozycjach, w jakich stali.
-Wynocha mi stąd, bo i wam stanie się coś złego - powiedział, po czym minął ich bez słowa, schował
miecz i usiadł ciężko przy jednym ze stołów w rogu izby. Wybrał ten najbardziej skryty przed
światłem, nie chciał rzucać się w oczy dłużej niż to możliwe. Nie lubił tego.
Zanim usiadł i zdjął przemoczoną kurtkę, bandyci uciekli z karczmy, zabierając martwego towarzysza.
Kobieta, która siedziała razem z nimi zaczęła płakać, po czym jeden z elegancko ubranych gości,
zapewne jej mąż, podbiegł do niej i objął ramieniem przytulając do siebie.
Spojrzał na Łowcę i zaczął iść z kobietą w jego stronę.
- Dzięki ci za ratunek mojej żony, panie - powiedział - czy jest coś może, co mógłbym zrobić, by się
odwdzięczyć?
Draas nie odpowiedział, tylko spojrzał w oczy swego rozmówcy, co było wystarczającym znakiem, że
cisza nie zostanie przerwana. Mąż kobiety nie dał za wygraną i zapytał:
- Zdradź mi chociaż swe imię. Chciałbym je poznać.
Łowca popatrzył na nich, nie wiedząc czy w ogóle im odpowie. Był w podłym nastroju i nie miał
ochoty na rozmowy i grzeczności.
- Jestem Verrg - powiedział w końcu, po czym wstał, wyminął parę i podszedł do karczmarza po klucz
od pokoju. Zawsze spał w tej samej izbie, więc człowiek za barem wiedział, o co chodzi.
Verrg, zostawiając sakiewkę jako zapłatę, bez słowa poszedł na górę. W swoim pokoju rozebrał się i
położył na stare, ale wygodne łóżko, po czym starając się nie myśleć o niczym, zasnął.