Dr inż. Jan Pająk ”JAN PAJĄK W INTERNECIE”
Transkrypt
Dr inż. Jan Pająk ”JAN PAJĄK W INTERNECIE”
Proof Copy ([10] w trakcie opracowywania) Dr inż. Jan Pająk ”JAN PAJĄK W INTERNECIE” (Wybór stron internetowych autoryzowanych przez Jana Pająk) Tom 0 (Przebieg życia autora) Wellington, Nowa Zelandia, 2011 rok, ISBN 978-1-877458-25-5. Copyright © 2011 by dr inż. Jan Pająk. Wszystkie prawa zastrzeżone. Całość ani też żadna z części niniejszej publikacji nie może zostać skopiowana, zreprodukowana, przesłana, lub upowszechniona w jakikolwiek sposób (np. komputerowy, elektroniczny, mechaniczny, fotograficzny, nagrania telewizyjnego, itp.) bez uprzedniego otrzymania wyrażonej na piśmie zgody autora lub zgody osoby legalnie upoważnionej do działania w imieniu autora. Od uzyskiwania takiej pisemnej zgody na kopiowanie tej publikacji zwolnieni są tylko ci którzy zechcą wykonać jedną jej kopię wyłącznie dla użytku własnego nastawionego na podnoszenie swojej wiedzy i dotrzymają warunków że wykonanej kopii nie użyją dla jakiejkolwiek działalności przynoszącej dochód czy zawodowej, a także że skopiowaniu poddadzą cały wybrany tom lub całą publikację - włącznie ze stroną tytułową, streszczeniem, spisem treści i rysunków, wszystkimi rozdziałami, tablicami, rysunkami i załącznikami. Do zarejestrowania w Bibliotece Narodowej Nowej Zelandii. Opublikowano w Nowej Zelandii prywatnym nakładem autora. Data rozpoczęcia publikacji niniejszego wyboru stron internetowych: 11 lutego 2011 roku. Data najnowszej aktualizacji niniejszej wersji tej publikacji: 25 maja 2011 roku. (W przypadku dostępu do kilku egzemplarzy tej publikacji rekomendowane jest zapoznawanie się z egzemplarzem o najnowszej dacie wydruku!) Niniejsza publikacja zawiera wydruk najbardziej aktualnych stron internetowych jej autora. Z kolei owe strony są formą szybkiego raportowania naukowego z przebiegu badań autora. Stąd prezentacja wszelkich opublikowanych tu idei, teorii, wynalazków, rozwiązań, materiałów posiadających wartość dowodową lub dokumentacyjną, itp., dokonana została według standardów przyjętych dla publikacji (raportów) naukowych. Szczególna uwaga autora skupiona była na wymogu odtwarzalności i możliwie najpełniejszego udokumentowania źródeł, t.j. aby każdy naukowiec czy hobbysta pragnący zweryfikować lub pogłębić badania autora był w stanie dotrzeć do ich źródeł (jeśli nie noszą one poufnego charakteru), powtórzyć ich przebieg, oraz dojść do tych samych lub podobnych wyników. Niniejsza publikacja posiada zwiazek tematyczny z najważniejszą monografią naukową jej autora której najnowsze wydanie [1/5] ma nastepujące dane bibliograficzne: Pająk J.: "Zaawansowane napędy magnetyczne", Monografia, Wellington, Nowa Zelandia, 2007, ISBN 978-1-877458-01-9, w 18 tomach; Adres autora ważny w 2011 roku - tj. w czasie podjęcia pisania tej publikacji: Dr inż. Jan Pająk P.O. Box 33250, Petone 5046, NEW ZEALAND Tel. domowy: +(64) 56-94-820; email: [email protected] 2 STRESZCZENIE publikacji [10p] ”Jan Pająk w internecie”, ISBN 978-1-877458-25-5: Jedynie młodzi wiekiem ludzie lubią czytać "strony internetowe". Starsze generacje ciągle preferują czytanie książek. Tymczasem ja jestem autorem około 100 "stron internetowych" których treść zainteresowałaby także starszą generację. Aby więc i im umożliwić zapoznanie się z moimi stronami internetowymi, przygotowałem niniejszą formę książkową z tekstem najważniejszych ze swoich "stron internetowych". Uczyniłem to tym chętniej, że zdaję sobie doskonale sprawę iż taka forma książkowa ma wiele zastosowań praktycznych, z których są w stanie skorzystać wszystkie osoby zainteresowane moim dorobkiem naukowym. Przykładowo, książka pozwala na szybkie wyszukiwanie z użyciem komputerowych rozkazów "szukaj" wszystkiego co napisałem na temat określonego słowa kluczowego. Pozwala też na poznanie moich stron przez osoby mające trudności z dostępem do internetu. Umożliwia ona systematyczne przeglądnięcie ilustracji z moich stron pozestawianych razem w tomach 4, 5 i 6. Umożliwia włączenie mojego dorobku naukowego do bibliteki z książkami. Itd., itp. Niniejsza publikacja jest więc taką właśnie formą książkową moich najważniejszych "stron internetowych". Zawiera ona wybór tych z moich "stron internetowych" które ja uważam za najważniejsze i za najbardziej reprezentacyjne dla mojego dorobku naukowego i życiowego. Niniejszą książkę z owymi stronami daje się więc czytać zarówno z ekranu komputera - tak jak czytałoby się faktyczne "strony internetowe" jakie ona zawiera, jak i można ją sobie wydrukować i czytać w formie papierowej - tak jak czyta się zwykłą książkę. Przyjemnego czytania! Powinienem tutaj też podkreślić, że każda moja "strona internetowa" włączona w obręb niniejszej publikacji jest także dostępna w internecie jako faktyczna "strona internetowa". Nazwa pod jaką jest ona dostępna w internecie jest podana także w numeracji stron z niniejszego opracowania. Nazwa ta umieszczona jest w nawiasie zaraz po numerze kolejnym strony w niniejszej publikacji, który to numer strony jest dodatkowo poprzedzony numerem podrozdziału do którego dana "strona internetowa" została włączona. Strony internetowe są prawdopodobnie najbardziej "płynnymi" publikacjami. Są one zmieniane, udoskonalane, poszerzane, uzupełniane, itp., niemal bez przerwy. Stąd także i niniejsze opracowanie musi być aktualizowane niemal nieustannie - tak aby nadążało ono za zmianami w stronach które publikuje. Dlatege z jednej strony NIE zalecałbym aby opracowanie to drukować, chyba że to absolutnie konieczne - wszakże wydruk ten wkrótce stanie się nieaktualny jako że niniejsze opracowanie ulegnie kolejnej aktualizacji. (Tj. rekomednuję że najlepiej jest je czytać wprost z ekranu swego komputera.) Z drugiej zaś strony, przy jego sprowadzaniu z internetu rekomendowałnym sprawdzić datę jego najbardziej ostaniej aktualizacji podaną na jego stronie tytułowej. Chodzi bowiem o to aby sprowadzić sobie z internetu ten egzemplarz niniejszego opracowania który nosi najbardziej niedawną datę aktualizacji. Nazwy stron używane w tej publikacji są identyczne do nazw tychże stron używanych w internecie. To zaś oznacza, że strony o tych nazwach można sobie łatwo załadować do komputera i przeglądnąć. Aby więc te same strony przeglądnąć w internecie, owe nazwy należy poprzedzić aktualnym adresem serwera na jakim w danym okresie czasu strony te są wystawione (pamiętać bowiem należy że totalizm używa wyłącznie darmowych serwerów których adresy często się zmieniają). Przykładowo należy np. poprzedzić adresem http://energia.sl.pl czy adresem http://totalizm.nazwa.pl (oba z których używane były w 2011 roku). Po owym poprzedzeniu nazwy strony przez adres serwera, usyskuje się sumaryczny "adres_serwera/nazwa_strony" - czyli adres internetowy pod którym dana "strona internetowa" daje się oglądnąć w fizycznym internecie. Jeśli więc przykłądowo chcemy znaleźć w internecie stronę która w niniejszym opracowaniu występuje pod nazwą "totalizm_pl.htm", wówczas po poprzedzeniu tej nazwy adresem serwerów otrzymuje się że strona ta jest dostępna pod adresami internetowymi np. http://energia.sl.pl/totalizm_pl.htm lub np. http://totalizm.nazwa.pl/totalizm_pl.htm . 3 SPIS TREŚCI publikacji [10] "Jan Pająk w internecie", ISBN 978-1-877458-25-5. (Spis ten zawiera alfabetyczny zestaw rozdziałów i podrozdziałów niniejszej publikacji [10] z podaniem nazw "stron opublikowanych" zawartych w owych podrozdziałach oraz z podaniem numeru i oznaczenie kolejnej strony w tej publikacji od której dany podrozdział został rozpoczęty. Spis ten pozwala więc na szybkie odnajdowanie położenia danego podrozdziału w obrębie tej publikacji [10] oraz na sprawdzenie jaką "stronę internetową" podrozdział ten zawiera.) Str: ── 1 2 3 7 9 Rozdział i opis strony: ──────────────── Strona tytułowa Streszczenie całej niniejszej publikacji Spis treści całej niniejszej publikacji Alfabetyczny wykaz stron internetowych autoryzowanych przez Jana Pająk Uwagi pomocne przy korzystaniu z niniejszej publikacji Strona ───── Rozdział ────── Podrozdział z daną stroną: ─────────────────── Tom 0: Przebieg życia autora 100-A A. AUTOBIOGRAFIE I PRZEBIEG EDUKACJI AUTORA 101-A1-(jan_pajak_pl.htm) A1. Skrócona autobiografia 109-A2-(pajak_jan.htm) A2. Pełna autobiografia 152-A3-(klasa.htm) A3. Nauka w szkole średniej (LO nr 1 w Miliczu) 174-A4-(lo.htm) A4. Szkoła średnia 180-A5-(rok.htm) A5. Studia na Politechnice Wrocławskiej 225-A6-(pw.htm) A6. Politechnika Wrocławska 233-B B. RODZINNA WIOSKA AUTORA 234-B1-(wszewilki.htm) B1 294-B2-(stawczyk.htm) B2 327-B3-(wszewilki_jutra.htm) B3 370-B4-(wszewilki_milicz.htm) B4 423-C C. ULUBIONE MIASTA AUTORA 424-C1-(milicz.htm) C1 465-C2-(malbork.htm) C2 501-C3-(wroclaw.htm) C3 533-D D. KRAJE POZNANE PRZEZ AUTORA 534-D1-(newzealand_pl.htm) D1 587-D2-(newzealand_visit_pl.htm) D2 638-D3-(korea_pl.htm) D3 659-D4-(hosta_pl.htm) D4 662-E E. CIEKAWOSTKI POZNANE NA ŚWIECIE 663-E1-(fruit_pl.htm) E1 710-E2-(healing_pl.htm) E2 736-F F. PRACA ZAWODOWA AUTORA 737-F1-(job_pl.htm) F1. Perypetie ze znalezieniem pracy 4 Tom 1: Produkty polskich idei przedemigracyjnych autora z lat 1972 do 1982 1000-G G. TABLICA CYKLICZNOŚCI I TEORIA ROZWOJU NAPĘDÓW 1001-G1-(propulsion_pl.htm) G1 1021-H H. MAGNOKRAFT I INNE WYNALZKI DRA JANA PAJĄK 1022-H1-(magnocraft_pl.htm) H1 1049-H2-(oscillatory_chamber_pl.htm) H2 1082-H3-(immortality_pl.htm) H3 1138-H4-(timevehicle_pl.htm) H4 1194-H5-(fe_cell_pl.htm) H5 1234-I I. WEHIKUŁY UFO, UFONAUCI, ORAZ INNE "SYMULACJE" BOGA 1235-I1-(ufo_proof_pl.htm) I1 -I2-(ufo_pl.htm) I2 -I3-(explain_pl.htm) I3 -I4-(evidence_pl.htm) I4 -I5-(cloud_ufo_pl.htm) I5 -I6-(tapanui_pl.htm) I6 -I7-(aliens_pl.htm) I7 -I8-(memorial_pl.htm) I8 -I9-(sabotages_pl.htm) I9 J. PRZEPOWIEDNIE I PRZYSZŁOŚĆ LUDZKOŚCI -J1-(przepowiednie.htm) J1 -J2-(humanity_pl.htm) J2 -J3-(partia_totalizmu.htm) J3 K. POMOCE NAUKOWE -K1-(all_in_one_pl.htm) K1 -K2-(keyboard_ru.htm) K2 -K3-(keyboard_gr.htm) K3 L. ROZRYWKI -L1-(rubik_pl.htm) -L2-(rubik_16_pl.htm) -L3-(po_60_tce.htm) -L4-(pigs_pl.htm) -L5-(pigs_zdjecia.htm) L1 L2 L3 L4 L5 Tom 2: Twórcze produkty badań autora po emigracji z Polski - lata 1982 do 1992 2000-M M. KONCEPT DIPOLARNEJ GRAWITACJI 2001-M1-(dipolar_gravity_pl.htm) M1 -N N. BÓG - DOWODY ISTNIENIA BOGA, PISMA ŚWIĘTE -N1-(god_proof_pl.htm) N1 -N2-(god_pl.htm) N2 -N3-(soul_proof_pl.htm) N3 -N4-(biblia.htm) N4 -N5-(sw_andrzej_bobola.htm) N5 5 O. FILOZOFIE TOTALIZMU I PASOŻYTNICTWA -O1-(totalizm_pl.htm) O1 -O2-(parasitism_pl.htm) O2 -O3-(nirvana_pl.htm) O3 -O4-(prawda.htm) O4 P. MORALNOŚĆ LUDZKA I ZASADY MORALNEGO ŻYCIA -P1-(will_pl.htm) P1 -P2-(morals_pl.htm) P2 -P3-(evil_pl.htm) P3 -P4-(karma_pl.htm) P4 Q. KONFRONTACJA TEORII DRA JANA PAJĄK I TWIERDZEŃ NAUKI -Q1-(evolution_pl.htm) Q1 -Q2-(telekinesis_pl.htm) Q2 -Q3-(telepathy_pl.htm) Q3 -Q4-(eco_cars_pl.htm) Q4 -Q5-(tfz_pl.htm) Q5 R. HISTORYCZNE WYNALAZKI I URZĄDZENIA BADANE PRZEZ AUTORA -R1-(mozajski.htm) R1 -R2-(free_energy_pl.htm) R2 -R3-(boiler_pl.htm) R3 -R4-(telekinetyka.htm) R4 -R5-(artefact_pl.htm) R5 Tom 3: Filozoficzna zmiana po 2007 roku i po odkryciu iż "UFO to symulacje Boga" 3000-S S. KARANIE PRZEZ BOGA - KATAKLIZMY, KATASTROFY, ITD. 3001-S1-(seismograph_pl.htm) S1 -S2-(day26_pl.htm) S2 -S3-(god_istnieje.htm) S3 -S4-(changelings_pl.htm) S4 -S5-(katrina_pl.htm) S5 -S6-(hurricane_pl.htm) S6 -S7-(landslips_pl.htm) S7 -S8-(tornado_pl.htm) S8 -S9-(predators_pl.htm) S9 -S10-(plague_pl.htm) S10 -S11-(bitwa_o_milicz.htm) S11 -S12-(wtc_pl.htm) S12 -S13-(shuttle_pl.htm) S13 -S14-(bandits_pl.htm) S14 -S15-(military_magnocraft_pl.htm) S15 -S16-(katowice.htm) S16 -S17-(antichrist_pl.htm) S17 T. TRAKTATY WSPÓŁAUTORYZOWANE PRZEZ AUTORA -T1-(tekst_3b.htm) T1 (tekst_4b.htm) (tekst_4c.htm) (7_tekst.htm) 6 (tekst_7_2.htm) (tekst_7b.htm) U. MONOGRAFIE AUTORA -U1-(tekst_1_5.htm) U1 (tekst_1_4.htm) (tekst_1_3.htm) (tekst_2.htm) (tekst_5_4.htm) (tekst_6_2.htm) (tekst_8.htm) (tekst_8_2.htm) -U2-(tekst_10.htm) U2 V. STRONY ORGANIZACYJNE -V1-(faq_pl.htm) V1 -V2-(replicate_pl.htm) V2 -V3-(skorowidz.htm) V3 Tom 4: (1-wsze ilustracje z [1/5]) czyli ilustracje do stron pochodzące z monografii [1/5] 4000-X X. 1-WSZE ILUSTRACJE Z [1/5] A-4001 z rozdziału A w [1/5] B-4002 z rozdziału B w [1/5] C-4003 z rozdziału C w [1/5] ... Itd., itp. - odnotuj że przed numerem każdej strony z tego tomu podany jest litera rozdziału w [1/5] z którego pochodzą ilustracje zaprezentowane na owej stronie. Tom 5: (2gie ilustracje - z opracowań innych niż [1/5]) czyli ilustracje do stron zaczerpnięte z kolejnych monografii i traktatów pióra dra J. Pająk 5000 5001-[1e] 5002-[1/4] 5003-[2e] Y. 2-GIE ILUSTRACJE Z POZOSTAŁYCH MONOGRAFII I TRAKTATÓW Monografia [1e] Monografia [1/4] Monografia [2e] Monografia [2] Traktat [3b] Traktat [4b] Traktat [4c] Monografia [5/4] Monografia [6/2] Traktat [7/2] Traktat [7b] Monografia [8/2] Książka [9] Tom 6 – niniejszy: (3cie ilustracje – w tym opracowaniu [10]) czyli ilustracje do stron publikowane tylko w niniejszym opracowaniu [10] 6000 Z. 3-CIE ILUSTRACJE Z [10] 7 A-6001 A. Bóg i tematyka religijna B. Kościoły, świątynie, oraz obiekty kultu, cmentarze C. Budynki, architektura, miasta, zamki, podziemia D. Nadprzyrodzone istoty E. Wehikuły UFO i UFOnauci F. Wojna, bronie, zabijanie G. Wynalazki, urządzenia, schematy działania H. Zagadki, gry, zabawy I. Ludzie, festiwale, praktyki religijne, znaki na ciele J. Autor K. Rodzinne strony autora L. Członkowie rodziny autora M. Szkoły, koledzy ze szkoły, nauczyciele N. Uczelnia, koledzy ze studiów O. Miejsca pracy, koledzy i studenci z miejsc zatrudnienia P. Znajomi i przyjaciele autora oraz dobrze poznane osoby Q. Wyobrażenia, twórczość, świeckie dzieła artystyczne R. Miasta które autor odwiedził i poznał S. Kraje które autor odwiedził i poznał T. Historia U. Krajobrazy – np. Nowej Zelandii V. Natura i zjawiska natury W. Obiekty naturalne, np. kamienie X. Rosliny, np. drzewa, oraz ich niezwykłości Y. Zwierzęta Z. Dowolne inne tematy 8 ALFABETYCZNY WYKAZ "STRON INTERNETOWYCH" autoryzowanych przez dra inż Jana Pająk, ze wskazaniem podrozdziałów w których te "strony internetowe" zostały tu opublikowane. (Wykaz ten pozwala na szybkie odnajdowanie podrozdziału w którym opublikowana jest dana "strona internetowa" o znanej nam nazwie, zaś z połączeniu z poprzednim "spisem treści" - na szybkie znajdowanie tej strony w obrębie niniejszej publikacji [10].) Nazwa strony Podrozdział w Tomie numer aliens_pl.htm all_in_one_pl.htm antichrist_pl.htm artefact_pl.htm ase_1_2007.htm bandits_pl.htm biblia.htm bitwa_o_milicz.htm boiler_pl.htm changelings_pl.htm cloud_ufo_pl.htm day26_pl.htm dipolar_gravity_pl.htm eco_cars_pl.htm evidence_pl.htm evil_pl.htm evolution_pl.htm explain_pl.htm faq_pl.htm fe_cell_pl.htm free_energy_pl.htm fruit_pl.htm god_istnieje.htm god_pl.htm god_proof_pl.htm healing_pl.htm hosta_pl.htm humanity_pl.htm hurricane_pl.htm immortality_pl.htm it_2007.htm jan_pajak_pl.htm job_pl.htm karma_pl.htm katowice.htm katrina_pl.htm keyboard_gr.htm keyboard_ru.htm klasa.htm korea_pl.htm landslips_pl.htm lo.htm magnocraft_pl.htm malbork.htm I7 w Tomie 1 K1 w Tomie 1 S17 w Tomie 3 R5 w Tomie 2 F3 w Tomie 0 S14 w Tomie 3 N4 w Tomie 2 S11 w Tomie 3 R3 w Tomie 2 S4 w Tomie 3 I5 w Tomie 1 S2 w Tomie 3 M1 w Tomie 2 Q4 w Tomie 2 I4 w Tomie 1 L3 w Tomie 2 Q1 w Tomie 2 I3 w Tomie 1 V1 w Tomie 3 H5 w Tomie 1 R2 w Tomie 2 E1 w Tomie 0 S3 w Tomie 3 N2 w Tomie 2 N1 w Tomie 2 E2 w Tomie 0 D4 w Tomie 0 J2 w Tomie 1 S6 w Tomie 3 H3 w Tomie 1 F2 w Tomie 0 A1 w Tomie 0 F1 w Tomie 0 L4 w Tomie 2 S16 w Tomie 3 S5 w Tomie 3 K3 w Tomie 1 K2 w Tomie 1 A3 w Tomie 0 D3 w Tomie 0 S7 w Tomie 3 A4 w Tomie O H1 w Tomie 1 C2 w Tomie 0 9 memorial_pl.htm I8 w Tomie 1 milicz.htm C1 w Tomie 0 military_magnocraft_pl.htm S15 w Tomie 3 morals_pl.htm L2 w Tomie 2 mozajski.htm R1 w Tomie 2 newzealand_pl.htm D1 w Tomie 0 newzealand_visit_pl.htm D2 w Tomie 0 nirvana_pl.htm O3 w Tomie 2 oscillatory_chamber_pl.htm H2 w Tomie 1 pajak_jan.htm A2 w Tomie 0 parasitism_pl.htm O2 w Tomie 2 partia_totalizmu.htm J3 w Tomie 1 pigs_pl.htm L4 w Tomie 1 pigs_zdjecia.htm L5 w Tomie 1 plague_pl.htm S10 w Tomie 3 prawda.htm O4 w Tomie 2 predators_pl.htm S9 w Tomie 3 propulsion_pl.htm G1 w Tomie 1 przepowiednie.htm J1 w Tomie 1 pw.htm A6 w Tomie 0 po_60_tce.htm L3 w Tomie 1 replicate_pl.htm V2 w Tomie 3 rok.htm A5 w Tomie 1 rubik_16_pl.htm L2 w Tomie 1 rubik_pl.htm L1 w Tomie 1 sabotages_pl.htm I9 w Tomie 1 seismograph_pl.htm S1 w Tomie 3 soul_proof_pl.htm N3 w Tomie 2 sw_andrzej_bobola.htm N5 w Tomie 2 shuttle_pl.htm S13 w Tomie 3 skorowidz.htm V3 w Tomie 3 stawczyk.htm B2 w Tomie 0 tapanui_pl.htm I6 w Tomie 1 tekst_1_5.htm U1 w Tomie 3 tekst_1_4.htm tekst_1_3.htm tekst_2.htm tekst_3b.htm T1 w Tomie 3 tekst_4b.htm tekst_4c.htm tekst_5_4.htm tekst_6_2.htm 7_tekst.htm tekst_7_2.htm tekst_7b.htm tekst_8.htm tekst_8_2.htm tekst_10.htm U2 w Tomie 2 telekinesis_pl.htm Q2 w Tomie 2 telekinetyka.htm R4 w Tomie 2 telepathy_pl.htm Q3 w Tomie 2 tfz_pl.htm Q5 w Tomie 2 timevehicle_pl.htm H4 w Tomie 1 tornado_pl.htm S8 w Tomie 3 10 totalizm_pl.htm ufo_pl.htm ufo_proof_pl.htm will_pl.htm wroclaw.htm wszewilki.htm wszewilki_milicz.htm wszewilki_jutra.htm wtc_pl.htm O1 w Tomie 2 I2 w Tomie 1 I1 w Tomie 1 L1 w Tomie 2 C3 w Tomie 0 B1 w Tomie 0 B4 w Tomie 0 B3 w Tomie 0 S12 w Tomie 3 11 UWAGI oraz instrukcje: (1) Jedynie młodzi wiekiem ludzie lubią czytać "strony internetowe". Starsze generacje ciągle preferują czytanie książek. Tymczasem ja jestem autorem około 100 "stron internetowych" których treść zainteresowałaby także starszą generację. Aby więc i im umożliwić zapoznanie się z moimi stronami internetowymi, przygotowałem niniejszą formę książkową z tekstem najważniejszych ze swoich "stron internetowych". Uczyniłem to tym chętniej, że zdaję sobie doskonale sprawę iż taka forma książkowa ma wiele zastosowań praktycznych, z których są w stanie skorzystać wszystkie osoby zainteresowane moim dorobkiem naukowym. Przykładowo, książka pozwala na szybkie wyszukiwanie z użyciem komputerowych rozkazów "szukaj" wszystkiego co napisałem na temat określonego słowa kluczowego. Pozwala też na poznanie moich stron przez osoby mające trudności z dostępem do internetu. Umożliwia ona systematyczne przeglądnięcie ilustracji z moich stron pozestawianych razem w tomach 4, 5 i 6. Umożliwia włączenie mojego dorobku naukowego do bibliteki z książkami. Itd., itp. Niniejsza publikacja jest więc taką właśnie formą książkową moich najważniejszych "stron internetowych". Zawiera ona wybór tych z moich "stron internetowych" które ja uważam za najważniejsze i za najbardziej reprezentacyjne dla mojego dorobku naukowego i życiowego. Niniejszą książkę z owymi stronami daje się więc czytać zarówno z ekranu komputera - tak jak czytałoby się faktyczne "strony internetowe" jakie ona zawiera, jak i można ją sobie wydrukować i czytać w formie papierowej - tak jak czyta się zwykłą książkę. Przyjemnego czytania! (2) Strony internetowe są prawdopodobnie najbardziej "płynnymi" publikacjami. Są one zmieniane, udoskonalane, poszerzane, uzupełniane, itp., niemal bez przerwy. Stąd także i niniejsze opracowanie musi być aktualizowane niemal nieustannie - tak aby nadążało ono za zmianami w stronach które publikuje. Dlatege z jednej strony NIE zalecałbym aby opracowanie to drukować, chyba że z jakich powodów jest to wymagane wszakże wydruk ten wkrótce stanie się nieaktualny jako że niniejsze opracowanie ulegnie kolejnej aktualizacji. (Tj. rekomednuję że najlepiej jest je czytać wprost z ekranu swego komputera.) Z drugiej zaś strony, przy jego sprowadzaniu z internetu rekomendowałnym sprawdzić datę jego najbardziej ostaniej aktualizacji podaną na jego stronie tytułowej. Chodzi bowiem o to aby sprowadzić sobie z internetu ten egzemplarz niniejszego opracowania który nosi najbardziej niedawną datę aktualizacji. (3) Powinienem tutaj podkreślić, że każda moja "strona internetowa" włączona w obręb niniejszej publikacji jest także dostępna w internecie jako faktyczna "strona internetowa". Nazwa pod jaką jest ona dostępna w internecie jest podana także w numeracji stron z niniejszego opracowania. Nazwa ta umieszczona jest w nawiasie zaraz po numerze kolejnym strony w niniejszej publikacji, który to numer strony jest dodatkowo uzupełniony numerem podrozdziału do którego dana "strona internetowa" została włączona. (4) Nazwy stron używane w tej publikacji są identyczne do nazw tychże stron używanych w internecie. To zaś oznacza, że strony o tych nazwach można też sobie łatwo załadować do komputera i przeglądnąć. Aby więc te same strony przeglądnąć w internecie, owe nazwy należy poprzedzić aktualnym adresem serwera na jakim w danym okresie czasu strony te są wystawione (pamiętać bowiem należy że totalizm używa wyłącznie darmowych serwerów których adresy często się zmieniają). Przykładowo należy np. poprzedzić adresem http://energia.sl.pl czy adresem http://totalizm.nazwa.pl (oba z których używane były w 2011 roku). Po owym poprzedzeniu nazwy strony przez adres serwera, usyskuje się sumaryczny "adres_serwera/nazwa_strony" - czyli adres internetowy pod którym dana "strona internetowa" daje się oglądnąć w fizycznym internecie. Jeśli więc przykłądowo chcemy znaleźć w internecie stronę która w niniejszym opracowaniu występuje pod nazwą "totalizm_pl.htm", wówczas po poprzedzeniu tej nazwy adresem serwerów otrzymuje się że strona ta jest dostępna pod adresami internetowymi np. http://energia.sl.pl/totalizm_pl.htm lub np. http://totalizm.nazwa.pl/totalizm_pl.htm . (5) Ilustracje do poszczególnych stron internetowych zostały zebrane razem w 12 odrębne tomy z końca tej publikacji. Numer kolejny danej ilustracji oraz tom (tj. symbol jednej z moich monografii) w którym można ją znaleźć, dla każdej strony zostały podane w nawiasie okrągłym zaraz po numerze tej ilustracji na danej stronie. (Proszę donotować, że każda ilustracja na moich stronach internetowych nosi podwójny numer. Pierwsza część tego numeru to numer tej ilustracji na danej stronie, natomiast druga część podana w nawiasie okręgłym zawiera informację z której mojej publikacji dana ilustracja pochodzi, oraz jaki jest numer tej ilustracji w danej publikacji.) Warto tu też dodać, że najważniejsze z ilustracji pochodzą z mojej najnowszej monografii oznaczonej symbolem [1/5]. Dlatego niezależnie od ostatnich tomów niniejszej publikacji, te same ilustracje można też znaleźć w owej monografii [1/5] (a także w innych moich publikacjach podanych w nawiasach po numerze każdej ilustracji). Tylko ilustracje najmniej istotne dla mojego dorobku naukowego są pokazane na stronach internetowych, chociaż NIE zostały one równocześnie opublikowane w żadnym z moich opracowań papierowych (tj. typu książkowego). Czytelnik łatwo pozna te mało-istotne ilustracje, bowiem mają one tylko pojedyńćzy numner. (6) Kiedy się czyta którąkolwiek stronę z niniejszej publikacji, wówczas dobrze jest jednocześnie otworzyć sobie tomy z ilustracjami i trzymać je otwarte w odrębnych okienkach "Windows". Podczas zaś czytania w tekście strony o jakiejś ilustracji, wystarczy potem tylko przerzucać swoją uwagę z okienka (strony) z tekstem na inne okienko z omawianą tam ilustracją. Przerzucania tej uwagi daje się wóczas szybko dokonywać z pomocą pojedyńczych kliknięć myszą. 100-A Rozdział A: AUTOBIOGRAFIE I PRZEBIEG EDUKACJI AUTORA Niniejszy rozdział A zawiera strony prezentujące "autobiografie" oraz "przebieg edukacji" autora. Są one więc jakby streszczeniem tego co najważniejszego zaszło w życiu autora. Autor przygotował aż dwie strony autobiograficzne. Krótsza z nich o nazwie "jan_pajak_pl.htm" początkowo była przeznaczona do witryn z wykładami dla studentów autora. Autor przestał ją jednak uzupełniać i poszerzać z chwilą kiedy utracił pracę wykładowcy i NIE mógł już znaleźć dla siebie następnej pracy. Dlatego do dzisiaj pozostaje ona krótka. Dłuższa strona autobiograficzna o nazwie "pajak_jan.htm" przeznaczona była do witryn z wynalazkami i z filozoficznymi prezentacjami autora, stąd była ona obszerniejsza. Oto owe strony: 101-A1-(jan_pajak_pl.htm) Podrozdział A1: Dr Jan Pajak: notka autobiograficzna (skrócona) #1. Przebieg mojego życia: Urodziłem się w 1946 roku w maleńkiej wioseczce jaka przez najdłuższy okres czasu nazywała się Wszewilki (wioska ta często zmieniała nazwę). Jest ona zlokalizowana w południowo-zachodnim obszarze Polski (tj. niedaleko do Niemiec i Czech). Mój ojciec był mechanikiem o tzw. "złotych rękach" - znaczy naprawiał wszystko co się popsuło w promieniu dziesiątków kilometrów od naszego domu, zaczynając od zegarków i zegarów, poprzez rowery i różne maszyny, a skończywszy na ogromnych silnikach gazowych jakie napędzały pompy w miejscowych wodociągach. (Faktycznie to był on nawet zatrudniony przez gazownię w Miliczu aby utrzymywał owe wodociągi miejskie w stanie działającym). Obecnie się zastanawiam, jak on właściwie mógł mnie tolerować, jako że cokolwiek zreperował jednego wieczora, natychmiast ja rozmontowywałem to następnego dnia kiedy on był w pracy, aby zobaczyć jak to działa. Oczywiście, nie zawsze też zdołałem potem to poskładać z powrotem tak aby działało jak powinno. (Szczególnie trudnymi do poskładania tak aby potem działały okazywały się małe zegarki. Po tym więc jak doświadczyłem kilkakrotnie jak mój ojciec reaguje na widok rozmontowanych zegarków które on naprawił jedynie noc wcześniej, zwolna nauczyłem się powstrzymywać swoją ciekawość dowiedzenia się co właściwie powoduje że owe zegarki tykają.) Moja matka była gospodynią domową - skromny geniusz matematyczny. Była ona w stanie liczyć w pamięci niemal tak samo szybko jak to czynią dzisiejsze komputery. Jej zdolności obliczeniowe zawsze szokowały sprzedawców w sklepach, dostarczając wiele uciechy mi i mojej siostrze z którą często towarzyszyliśmy mamie w wyprawach na zakupy. Moja edukacja podążała typowym kursem komunistycznej Polski. Najpierw (w 1953 roku) zacząłem uczęszczać do szkoły podstawowej w pobliskim Miliczu (w owym czasie mającym około 6000 mieszkańców). Ukończyłem ową podstawówkę w 1960 roku. Potem zacząłem uczęszczać do szkoły średniej (od 1960 do 1964), którą było Liceum Ogólnokształcące w Miliczu. Maturę zdałem w 1964 roku. Świadectwo maturalne upoważniało mnie do wstępu na wyższe uczelnie. Wybrałem studia na Politechnice Wrocławskiej, która w owym czasie była jedną z najbardziej renomowanych uczelni w Polsce. (Na bazie swojej obecnej znajmości poziomu nauczania w innych uniwersytetach świata, ja osobiście wierzę, że w owym czasie była ona najlepszą uczelnią w Polsce, a jednocześnie jedną z najlepszych uczelni na świecie.) Przypadało wówczas około 12 kandydatów na każde wolne miejsce z owej Politechniki, stąd jedynie zdanie egzaminów wstępnych okazało się ogromnym sukcesem. Studiowałem tam od 1964 roku do 1970 roku. Po otrzymaniu dyplomu owej politechniki, w 1970 roku zostałem przez nią zatrudniony najpierw jako assystent stażysta, potem jako asystent, dalej jako starszy asystent, zaś po obronie pracy doktorskiej w 1974 roku - jako adiunkt ("adiunkt" w Polsce jest odpowiednikiem dla tzw. "Reader" z angielskich uniwersytetów). Potem tornado zmian politycznych zmiotło Polskę. Zostałem członkiem Solidarności, zaś kiedy Solidarność została utopiona, ja utonąłem wraz z nią. "Polowanie na czarownice" zostało rozpoczęte. Jak to było z każdym byłym działaczem Solidarności, moje życie znalazło się wówczas w niebezpieczeństwie. Któregoś dnia byłem nawet ścigany i niemal postrzelony przez policję. Z pomocą dobrych przyjaciół zdołałem opuścić Polskę i wyemigrować do Nowej Zelandii - zanim reżymowi udało się mnie złapać i wysłać na Syberię. Wylądowałem w Nowej Zelandii w 1982 roku. Moja pierwsza praca była tam na Canterbury University w Christchurch. Potem pracowałem w Southland Polytechnic z Invercargill. Następnie na Otago University w Dunedin. Tuż przed tym kiedy pierwsze oznaki depresji ekonomicznej uderzyły Nową Zelandię, w 1990 roku straciłem pracę na Otago University. Przez następne 2 lata byłem bezrobotnym. W końcu, w 1992 roku zdecydowałem się opuścić Nową Zelandię oraz szukać chleba poza jej granicami. Podpisałem kontrakty na profesury uniwersyteckie najpierw na Eastern Mediterranean 102-A1-(jan_pajak_pl.htm) University z miasta Famagusta na Północnym Cyprze, potem na University Malaya w Kuala Lumpur, Malezja, w końcu zaś na University of Malaysia Sarawak z miasta Kuching na tropikalnej Wyspie Borneo. Po tym jednak jak "Kryzys Azjatycki" obezwładnił także i Malezję, poczynając od 1999 roku udało mi się zabezpieczyć dla siebie pracę w Nowej Zelandii. Niestety nastąpiło to za słoną cenę. Wszakże rolniczo nastawiona Nowa Zelandia nie potrzebuje ludzi z moją ekspertyzą techniczną. Stąd oddawała mi wielką przysługę że wogóle miała jakieś zatrudnienie dla mnie. Wylądowałem więc na najniższej pozycji akademickiej jaka była dostępna na maleńkiej Aoraki Politechnice z miasteczka Timaru. Niestety, pod koniec 2000 roku zostałem zwolniony z nawet owej najniższej pozycji. Powodem zwolnienia jaki wówczas mi zakomunikowano, był raptowny i niespodziewany spadek liczby studentów na owej politechnice. Od dnia 12 lutego 2001 roku zacząłem pracować jako akademik (po angielsku: "academic staff member") w Wellington Institute of Technology zlokalizowanym na przedmieściu stolicy Nowej Zelandii, czyli w Petone pod Wellington - także będąc zatrudniony na najniższej pozycji akademickiej jaka była tam dostępna. W Wellington pracowałem aż do 22 lipca 2005 roku, kiedy to zwolniono mnie z pracy z wyjaśnieniem że liczba studentów tej uczelni raptownie spadła. Faktycznie też ów spadek był tak znaczny, że stał się łatwym do odnotowania nawet gołym okiem - od początka 2005 roku uczelnia ta stała się niemal zupełnie pusta. Po owej utracie, nigdy NIE zdołałem znaleźć już w Nowej Zelandii jakiejkolwiek następnej pracy. Okazało się również, że prawa Nowej Zelandii są celowo tak zaprojektowane, aby osobom w mojej sytuacji NIE przysługiwało tam prawo do otrzymania zasiłku dla bezrobotnych. #2. Wykładanie w wielu zakątkach świata: W Polsce lat 1970-tych używane było powiedzenie "życzę ci abyś żył w interesujących czasach". (Miało ono jakoby pochodzić z Chin, jednak ja spędziłem wiele czasu wśród Chińczykow i żaden z nich nigdy o nim nie słyszał.) Było ono grzeczną formą naubliżania komuś. Zamiast bowiem kogoś przeklinać, czy wysyłać go do piekła, Polacy w owych czasach zwykli grzecznie mu życzyć aby "żył w interesujących czasach". Otóż moje życie okazuje się być właśnie takim. Ja "żyję w interesujących czasach", a także mam "interesujące życie". Chociaż nigdy o nie się nie prosiłem, los dał mi okazję życia, zarabiania na siebie, oraz dokonywania badań naukowych pośród wielu interesujących ludzi i w wielu interesujących krajach świata, jakie są zlokalizowane w odległych obszarach naszej planety. Także moje życie okazało się pełne przygód, ciągłych zmian, wydarzeń, itp. I tak, przez okres nie krótszy od jednego roku żyłem, prowadziłem badania, oraz wykładałem w Polsce, Nowej Zelandii, Północnym Cyprze, lądowej Malezji, na malezyjskim Borneo, oraz ponownie w Nowej Zelandii (po powrocie do Nowej Zelandii w 1999 roku, filozoficznie i ekonomicznie okazała się ona być już zupełnie innym krajem, niż ten jaki opuściłem w 1992 roku w poszukiwaniu chleba). Ponadto wizytowałem naukowo Niemcy Wschodnie (przez 2 miesiące), Bułgarię (przez 1 miesiąc), oraz Czechosłowację (przez 2 tygodnie). Oczywiście, musimy tutaj pamiętać, że zarabianie na życie w jakimkolwiek kraju dostarcza całkowicie odmiennych doświadczeń niż zwykłe odwiedzenie tego kraju jako turysta. *** Powyższe interesujące życie wędrownego wykładowcy jest uzupełniane równie interesującą pracą w przemyśle. Przez wiele lat byłem doradcą naukowym w największym polskim zakładzie produkującym komputery, mianowicie w MERA-ELWRO (to właśnie stamtąd wywodzi się moja ekspertyza komputerowa). Faktycznie, kiedy zaczynałem tam pracować, MERA-ELWRO była też największą fabryką komputerów we Wschodniej Europie. Niestety, potem zakład ten został zlikwidowany - nie mogę więc obecnie podać tutaj linku do jego strony internetowej. Jedyne co po nim przetrwało to miniaturowy zakład usługowy który nosi nieco podobną nazwę Elwro-System, jednak który wcale nie reprezentuje tradycji oryginalnego Mera-Elwro. Potem byłem konsultantem naukowym w ogromnej fabryce produkującej autobusy i ciężarówki, również zlokalizowanej w Polsce a nazywającej się wówczas POLMO-JELCZ. Zatrudniała ona wtedy około 12 000 pracowników. Faktycznie też, kiedy oglądam się teraz do tyłu, wówczas widzę że większość 103-A1-(jan_pajak_pl.htm) mojego życia spędziłem na przenoszeniu się z miejsca na miejsce i na zmienianiu pracy (ale nie z własnej woli). Istnieje powiedzenie "zmiana jest przyprawą życia" (po angielsku: "variety is a spice of life"). Jednak jak wiele przypraw człowiek jest w stanie przełknąć. Zauważ że można zobaczyć powiększenie każdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykłe kliknięcie na tą fotografię. Ponadto większość browserów jakie obecnie są w użyciu, włączając w to także popularny "Internet Explorer", pozwala także na załadowanie każdej ilustracji do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją redukować lub powiększać, a także drukować, za pomocą posiadanego przez siebie software graficznego. Fot. #2a (Z1 z [1/5]): Oto moje zdjęcie (tj. zdjęcie dra J. Pająk). Wykonałem je w dniu 19 lipca 2004 roku dla dowodu osobistego. Odzwierciedla ono dosyć dobrze jak obecnie wyglądam. Fot. #2b (J2 z [10]): Oto ja (Dr Jan Pająk) w tzw. "moście po niebie" (tj. "sky bridge") z 42 piętra KLCC. Sfotografowany 30 grudnia 2002 roku. Nazwa KLCC używana jest dla dwóch drapaczy chmur skonstruowanych jako "bliźniaki" (tj. "twin towers") w centrum Kuala Lumpur, Malezja. Są one jedynymi "bliźniakami" na świecie które ciągle stoją, a które należą do ekskluzywnego klubu najwyższych budynków świata. Ów "most po niebie" łączy ze sobą te dwa drapacze chmur na nieco mniej niż połowa ich wysokości. Pozycja owego "mostu po niebie" jaki łączy obie wieże jest lepiej widoczna na następującym zdjęciu pokazującym całe KLCC. Fot. #2c (C3 z [10]): Oto jak wyglądają owe słynne wieże KLCC. Tak na marginesie, to KLCC jest jednym z cudów technicznych dzisiejszego świata. Dlatego jeśli ktoś jest już w Kuala Lumpur, lub gdzieś blisko tej metroplii, wówczas gorąco bym zachęcał aby odwiedzić te drapacze chmur i zobaczyć je na własne oczy. #3. Powtarzalne wzloty i upadki: Jeśli ktoś mógłby kiedykolwiek zostać rozgrzeszony za posiadanie fatalistycznego spojrzenia na życie, prawdopodobnie byłbym to ja. Wszakże całe moje życie składa się z niekończących się cykli wzlotów i upadków. Jakikolwiek obszar mojego życia nie byłby rozpatrywany, zawsze toczy się on zgodnie z tym samym wzorcem. Mianowicie, najpierw wolno i pracowicie buduję jakieś osiągnięcia w owym obszarze. Potem zaś przychodzi jakaś dziwna katastrofa która rujnuje mi wszystko, tak że zmuszony jestem zaczynać ponownie od samego początka, itd., itp. Faktycznie też wszystkio to wygląda tak jakby niewidzialne "szatańskie istoty" zawsze podążały moimi śladami przez całe moje życie i upewniały się że wszystko co mozolnie buduję szybko ponownie się zawala. Rezultat jest taki, że jak dotychczas nigdy nie posiadałem własnego domu, że większość czasu cały mój dorobek życiowy musiał dawać się załadować do jednej walizki, że po wyemigrowaniu z Polski średni okres mojego zatrudnienia w tej samej instytucji nie przekracza 3 lat, a także że nigdy nie wiedziałem, ani nie wiem, co przytrafi mi się już jutro. Aby dostarczyć tutaj przykład mechanizmu owych nieustannych wzlotów i upadków, przeglądnijmy wspólnie historię moich zatrudnień, które (jak wszystko inne w moim życiu) także im podlega. Najpierw miałem dającą dużo osobistej satysfakcji pracę naukowca przecierającego nowe szlaki na Politechnice Wrocławskiej (Polska). Szybko awansowałem po akademickiej drabinie, zaczynając pracę jako młodszy asystent, zaś w przeciągu 4 lat osiągając poziom adiunkta (tj. najwyższą pozycję którą bezpartyjni naukowcy mogli zajmować w komunistycznej Polsce). Potem, kiedy czasy zaczęły się stopniowo zmieniać, zaś możliwości dalszych promocji zwolna były wypracowywane, zmuszony zostałem do uciekania z Polski, jako że mojemu życiu zagroziło niebezpieczeństwo. W Nowej Zelandii ponownie więc zacząłem od samego początka. Początkowo byłem tzw. "Post-Doctoral 104-A1-(jan_pajak_pl.htm) Fellow" na University of Canterbury, potem zostałem starszym wychowawcą (po angielsku Senior Tutor) na politechnice w Southland, potem zostałem "Senior Lecturer" na University of Otago. Kiedy jednak zaczęły się dla mnie otwierać szanse na osiągnięcie nawet wyższej pozycji w Nowej Zelandii, nagle zostałem wyrzucony z pracy (za badania eksplozji Tapanui) i zostałem bezrobotnym. Z czasem zmuszony też byłem uciekać z Nowej Zelandii dla znalezienia chleba. Podpisałem trzy kolejne kontrakty na pozycje profesora nadzwyczajnego (po angielsku: Associate Professor). Kiedy jednak w 1998 roku złożyłem podanie na pozycję profesora zwyczajnego, oraz właśnie miałem pozycję tą otrzymać, nagle tzw. "kryzys azjatycki" (po angielsku "Asian Crisis") uderzył, zaś możliwości dalszego zatrudnienia w kraju jaki faktycznie potrzebował kogoś z moim rodzajem ekspertyzy akademickiej natychmiast zniknęły. Wróciłem więc do Nowej Zelandii i zacząłem wszystko od początku od najniższej pozycji akademickiej jaka w owym czasie istniała w Nowej Zelandii. W ten sposób, w obszarze zawodowym do dzisiaj już trzykrotnie wpinałem się do góry po drabinie akademickiej i trzykrotnie spadałem na samo dno. Oczywiście, nie jestem wykonany ze stali, dlatego każdy upadek odczuwam dosyć boleśnie. W moim pierwszym wspinaniu się po tej drabinie zdołałem dotrzeć do około jej połowy, zanim zniszczenie oryginalnej wersji "Solidarności" w Polsce zrzuciło mnie ponownie do początkowego poziomu. W drugim wspinaniu się osiągnąłem około ćwierć wysokości tej drabiny, zanim zostałem bezrobotnym w Nowej Zelandii. Trzecie wspinanie się po tej drabinie akademickiej wyniosło mnie niemal do jej szczytu, jednak trzeci upadek jaki po nim następował zepchnął mnie do obecnej najniższej pozycji całego mojego życia (tj. na bezrobociu). Stoję więc obecnie na poziomie zerowym owej drabiny akademickiej, patrzę w górę ze zgrozą, oraz filozoficznie deliberuję co powinienem uczynić dalej. Czy powinienem przewartościować swoje cele życiowe i filozofię, zapomnieć o zmaganiu, oraz w pokoju odczekiwać na emeryturę na obecnej najniższej pozycji mojego życia (tj. na bezrobociu). Czy też powinienem podleczyć rany z poprzednich upadków, odbudować swoją energię, zaś po rozpoczęciu ponownego wspinania się zaryzykować czwarty upadek w moim życiu. Co ty czytelniku uczyniłbyś na moim miejscu? Na szczęście istnieje też dobra strona w owych wszystkich moich nieustannych wzlotach i upadkach. Jest nią moja ekspertyza, jaka nieustannie się powiększa. (Chociaż mój ojciec zwykł powiadać, że "uczymy się całe życie, a i tak umieramy głupcami".) Zaś owo podnoszenie się mojej ekspertyzy wcale nie podlega okresowym upadkom, jak tamte materialne aspekty życia to czynią. Stąd, jeśli kiedyś mam pozostawić na Ziemi jakiś ślad po sobie, najprawdopodobniej śladem tym będzie coś, co wynika z mojego niezwykłego przebiegu życia, jakiego bez przerwy doświadczam. #4. Powtarzalne utraty wszystkiego co uprzednio posiadałem i osiągnąłem: Każdy mój kolejny upadek życiowy miał też to następstwo, że traciłem też wówczas praktycznie wszystko co uprzednio posiadałem i osiągnąłem. Poza wiedzą i doświadczeniem, praktycznie niemal NIC innego nie wynosiłem z uprzedniego życia. Przykładowo, kiedy w 1990 roku utraciłem pracę w Nowej Zelandii, zaś upadek gospodarczy i raptowne zmiany grupowej moralności tego kraju uniemożliwiły mi znalezienie nowej pracy przez aż dwa następne lata - a nawet pozbawiały mnie prawa do zasiłku dla bezrobotnych, w swoją kolejną wędrówkę po świecie "za chlebem" ponownie wyjechałem z całym dorobkiem ograniczonym do jednej walizki - czyli z tak samo niemal pustymi rękami jak uprzednio wyjechałem z Polski (tj. po upadku "Solidarności" pod koniec 1981 roku). Z równie niemal pustymi rękami wyjechałem z Malezji w 1998 roku - zaraz po tym jak została ona uderzona słynnym "kryzysem azjatyckim" (notabene - jak tam twierdzono, podobno sztucznie zaindukowanym przez zachłanność i niemoralność tylko jednego fanansisty zachodniego). Doskonale więc rozumiem i podzielam ból oraz rozczarownie wszystkich tych ludzi, którzy z jakiegoś powodu (np. trzęsienia ziemi, kataklizmu, pożaru, rewolucji, wojny, zachłanności i niemoralności innych ludzi, itp.) także tracą niemal cały swój uprzedni dorobek życiowy. Szczerze mówiąc, to całe moje życie wygląda tak jakby Bóg celowo mnie doświadczał wszelkimi możliwymi nieszczęściami które 105-A1-(jan_pajak_pl.htm) dotykają innych ludzi - tak abym dokładnie wiedział jak inni się czują, potrafił z nimi się identyfikować, oraz miał motywację do energicznej walki o moralność i o lepszą ludzkość. Przykładowo, zaraz po wyemigrowaniu z wówczas niemal nie znającej przestępców Polski, nie miałem jeszcze przykrych doświadczeń z kieszonkowcami, stąd w początkowym okresie w miejscu swej pracy aż dwukrotnie moje nieostrożne nawyki doprowadziły iż ukradziono mi tam cały portfel ze sporymi sumami pieniędzy i z wszystkimi dokumentami. Z kolei w 1985 roku do mojego mieszkania w Invercargill włamało się dwóch młodocianych przestępców którzy zabrali z niego wszystko co było tam wartościowego, zaś zwandalizowali resztę moich rzeczy. (Takie włamania młodocianych są szeroko upowszechnione w Nowej Zelandii.) Wprawdzie milicja potem ich złapała, jednak w Nowej Zelandii młodociani przestępcy to "święte krowy" których nikt nie ośmiela się faktycznie ukarać. Dlatego pomimo ich złapania nie odzyskałem żadnego z ukradzionych mi rzeczy ani nie otrzymałem jakiegokolwiek odszkodowania. Z kolei w dniu 27 marca 2011 roku dwóch rosłych złodziei ukradło mój (wiernie mi służący przez niemal już ćwierć wieku) samochód Ford Laser - czyli jedyny relatywnie wartościowy obiekt którego w swym życiu się dorobiłem. Takie kradzieże samochodów są istną plagą Nowej Zelandii - ponownie więc Bóg najwyraźniej pozwolił mi poznać jak typowi obywatele czują się w tym oblazłym przestępcami kraju. Powinienem tu też dodać, że w relatywnie młodym wieku utraciłem swoich rodziców. Stąd równie dobrze jest mi znany ból i żałoba które się odczuwa po utracie najbliższych. Potrafię więc szczerze się identyfikować z każdym kto utracił kogoś bardzo mu bliskiego. Oba rodzaje powyższych strat i tragedii osobistych, tj. zarówno moje powtarzalne utraty dorobku życiowego, jak i strata bliskich mi rodziców, otwarły dla mnie filozoficzne zrozumienie wszystkiego co w życiu możemy utracić. Stąd obecnie na straty życiowe NIE patrzę wyłącznie jako na ból i tragedię osobistą, a widzę w nich także ową siłę motoryczną jaka uwalnia ukryte w nas potencjały (jeden z licznych takich potencjałów uświadamia nam angielskie powiedzenie "to co cię NIE zabije, uczyni cię silniejszym" - w oryginale angielskojęzycznym "what does not kill you, will make you stronger"). #5. Doświadczenie wielu odmiennych kultur: Podczas mojej interesujacej kariery zawodowej miałem okazję pracować w wielu odmiennych krajach, jakie reprezentują cały szereg odmiennych kultur. To z kolei pozwoliło mi zgromadzić prawdziwie wielokulturowe doświadczenia. Znacząca proporcja tych doświadczeń została osiągnięta w krajach Azjatyckich oraz w kulturach Orientu. Wszakże moje doświadczenie zawodowe obejmuje zatrudnienie na uniwersytetach (lub na innych uczelniach wyższych) Polski (przez 12 lat), Nowej Zelandii (przez 15 lat), Północnego Cypru - tj. Tureckiego (przez 1 rok), Malezji (przez 3 lata), oraz Malezyjskiej części Wyspy Borneo (przez 2 lata). Podczas owego zawodowego wędrowania po świecie zawsze starałem się brać udział we wszelkich wielorasowych obchodach i obrządkach, szczególnie w egzotycznej Malezji. W rezultacie, zdołałem zgromadzić ogromną pulę obserwacji na temat zwyczajów i kultur odmiennych narodów, ich postaw filozoficznych, zasad zachowania się, obszarów czułości, postępowania, wierzeń, religii, przesądów, zwyczajów, itp. Gromadziłem także przysłowia, mity, przesądy, oraz zwyczaje ludowe najróżniejszych narodów. Faktycznie też druga książka jaką w 2003 roku razem z moim bratem zdołaliśmy opublikować w Polsce w dwóch językach pod tytułem "Przysłowia Wschodu oraz z innych stron świata - Proverbs of the Orient and from other corners of the world", Poznań (Adres wydawcy: "Wydawnictwo Poznańskie", Ul. Fredry 8, 61-701 Poznań), 2003 rok, ISBN 837177-273-4, 551 stron; zawiera kolekcję około 2700 przysłów zaprezentowanych w dwóch językach - mianowicie po angielsku i po polsku. Owe przysłowia zdołałem zakumulować podczas ostatnich 12 lat moich prac zawodowych w najróżniejszych krajach. Znacząca ich liczba wywodzi się z kultur Orientu i Azji, włączając w to: Japonię, Koreę, Chiny, Malezję, Dayaków z Borneo, oraz cały szereg innych. Fot. #5 (1 z [9]): Oto jak wygląda okładka książki pióra Czesław Pająk i Jan Pająk: "Przysłowia Wschodu oraz z innych stron świata". Razem z moim bratem opublikowaliśmy 106-A1-(jan_pajak_pl.htm) tą książkę w Polsce w 2003 roku. Zawiera ona około 2700 przysłów. Każde przysłowie jest zaprezentowane w dwóch wersjach językowych, mianowicie polskojęzycznej i angielskojęzycznej. #6. Profesury w dwóch odmiennych dyscyplinach: Prawdopodobnie nie istnieje wielu uczonych, którzy zdołali zgromadzić aż tak ogromny zasób doświadczenia zawodowego jaki ja zakumulowałem. Aby podać tutaj konkretny przykład, to zdołałem osiągnąć poziom akademicki profesora nadzwyczajnego (po angielsku: Associate Professor) w dwóch całkowicie odmiennych dyscyplinach zawodowych, mianowicie w naukach komputerowych oraz w inżynierii mechanicznej. Także mój doktorat (jestem przecież doktorem nauk technicznych) został wypracowany w owych dwóch dyscyplinach jednocześnie. Gdybym przygotował wykaz wszystkich przedmiotów jakie kiedykolwiek wykładałem w swoim życiu, niemal z całą pewnością wystarczyłoby to na stworzenie niewielkiej politechniki. Faktycznie też wierzę, że pracowałem na jednej takiej maleńkiej politechnice (mianowicie w Timaru, Nowa Zelandia) w jakiej całkowita ilość przedmiotów wykładanych była mniejsza od liczby przedmiotów jakie ja wykładałem w całym swoim życiu. #7. Honory, stopnie, tytuły: Typowy przebieg studiów na Politechnice Wrocławskiej jakie ja ukończyłem zajmuje 6 lat dla mojej specjalizacji. Po tym jak ukończyłem owe studia, otrzymałem dwa stopnie, mianowicie Magistra i Inżyniera (Mgr, inż.). *** Podczas ostatniego roku studiów przyznano mi tzw. "Stypendium naukowe", jakie na Politechnice Wrocławskiej było zarezerwowane dla najbardziej wyróżniających się studentów. Owo stypendium posiadało wpisany w siebie warunek, że po zakończeniu studiów Politechnika Wrocławska rezerwuje sobie prawo do zatrudnienia mnie jako pracownika dydaktycznego. Stąd natychmiast po ukończeniu studiów zacząłem badania nad swoją pracą doktorską. Pracę tą ukończyłem już po 4 latach, broniąc swego doktoratu w dniu 6 czerwca 1974 roku. Doktorat dał mi tytuł naukowy "Doktora Nauk Technicznych". Przez następne 4 miesiące po obronie swego doktoratu byłem najmłodszym doktorem na Politechnice Wrocławskiej. Oczywiście, po obronie pracy doktorskiej ciągle kontynuowałem swoje badania i wykłady. W owym czasie moi studenci przyznali mi tytuł "wykładowcy roku". Tytuł ten otrzymałem od nich w dwóch kolejnych latach tuż przed wyemigrowaniem z Polski. *** Niezależnie od doktoratu, posiadam także cały szereg innych tytułów i stopni, jakie wyglądają dosyć ładnie opisane w życiorysie. Jeden z nich jest wynikiem obowiązkowej w ówczesnej Polsce służby wojskowej. Początkowo zacząłem ową służbę jako saper. Z kolei głównym zajęciem saperów jest budowanie mostów, dróg, lotnisk, układanie pól minowych oraz późniejsze rozbrajanie ich, wysadzanie w powietrze wszelkich przeszkód na drodze, niszczenie starych bomb i pocisków, oraz wiele więcej. Kiedy dana armia atakuje, saperzy idą przed jej czołem, aby przygotować drogę dla ciężkiego sprzętu wojennego. (Stąd saperom zwykle się obrywa od obu walczących stron - są bici ogniem wroga jak i zasypywani "przyjacielskimi kulami" od swoich.) Saperzy są właśnie tymi wojskowymi o których popularne powiedzenie stwierdza, że jakoby "popełniają oni tylko jeden błąd w całym życiu". (Dzieje się tak ponieważ duża część ich obowiązków obejmuje rozbrajanie bomb, zaś niemal nikt nie przeżywa popełnienia błędu z bombą.) Stąd różni sarkastyczni saperzy dodawali do owego powiedzenia, że owym jedynym błędem jaki popełnili w życiu było zostanie saperami. To właśnie podczas służby w saperach poznałem prawdziwe znaczenie angielskiego przysłowia "kiedy praca jest warta wykonania, wówczas jest też warta aby wykonać ją dobrze" (po angielsku: "when a work is worth being done, it is worth being done well"). Było tak ponieważ w owym czasie wśród polskich saperów panowała długa tradycja, że jeśli dana jednostka żołnierzy zbudowała most, wówczas wszyscy żołnierze szli pod ów most kiedy pierwszy czołg po nim się przetaczał. (Ciekawe czy owa 107-A1-(jan_pajak_pl.htm) tradycja przetrwała aż do dzisiejszych czasów demokracji i wolności wypowiadania się.) Osobiście wierzę, że niezapomniane uczucia jakich się doświadcza kiedy czołg przetacza się po moście jaki właśnie się zbudowało, jaki nie był jeszcze testowany, a pod jakim właśnie się stoi razem w innymi żolnierzami, okazałyby się bezcenne dla tych wszystkich młodych ludzi którzy nie są w stanie wykrzesać z siebie żadnych motywacji do działania. W późniejszym stadium mojej służby wojskowej w Polskiej armii, moje wysokie zdolności techniczne zostały docenione i zostałem przeniesiony do "inżynierii uzbrojenia", znaczy do służby która działa jako wielko-skalowi zbrojmistrze, zajmując się naprawą i utrzymywaniem w ruchu wszelkiego sprzętu używanego przez innych żołnierzy (jak czołgi, działa, broń, środki transportowe, itp.). Podczas owej obowiązkowej służby wojskowej w polskiej armii zostałem promowany do stopnia oficerskiego, tak że w czasie opuszczania Polski byłem już podporucznikiem. *** Poza Polską także dorobiłem się najróżniejszych zaszczytów poprzez studiowanie, badania, oraz promocje zawodowe. Dwa najbardziej istotne z nich były kiedy podczas swojej kariery zawodowej osiągnąłem poziom Profesora Nadzwyczajnego (po angielsku: Associate Professor) w dwóch odmiennych dyscyplinach. Stąd moje honory obejmują także między innymi tytuły byłego profesora nadzwyczajnego w inżynierii mechanicznej, oraz byłego profesora zwyczajnego w naukach komputerowych. #8. Życie osobiste: Motto: "Jeśli negować istnienie nadrzędnych boskich celów, to jak uzasadnić potrzebę aby utytułowany książę poślubił pospolitkę, zaś pospolita poślubił utytułowaną książniczkę?" Istnieje jeden honor jakiego dostąpiłem w swoim życiu, a jaki jest szczególnie miły mojemu sercu. Jest to moja żona. Jej ojciec był jednym z owych arystokratów z Orientu, który stracił swoją fortunę, jednak utrzymał tytuł. Stąd moja żona odziedziczyła rodowy tytuł "Szejka" od niego, jednak bez fortuny Szejka jaka by z tytułem tym się wiązała. (Dzięki Bogu, w przeciwnym wypadku ja nigdy nie miałbym możności aby ją poznać wszakże księżniczki z majątkami nie chadzają tymi samymi co ja szlakami "piechurów". Nie wspominając już faktu, że wówczas moja żona zapewne byłaby rodzajem popsutej bogaczki, niemożliwej do współżycia ze "zwykłym śmiertelnikiem" - takim jak ja.) Kobiety obdarzone przez Boga rodowym tytułem Szejka - takim jak tytuł mojej żony, są ogromnym rarytasem na skalę światową. Prawdopodobnie wszystkich "żeńskich Szejków" z całego świata możnaby policzyć na palcach jednej ręki. Z całą też pewnością jest ich znacznie mniej na całym świecie, niż tylko w Europie jest np. królowych. Jest ich nawet mniej niż rodowych księżniczek w choćby tylko jednym zachodnio-europejskim kraju ciągle utrzymującym Monarchię. Jeśli zaś któraś orientalna kobieta obdarzona już zostaje przez Boga owym niezwykłym tytułem Szejka, wówczas jest ona faktycznie wybitną osobą. Przykładowo, całemu światu zapewne ogromnie imponują rozumne posunięcia żeńskiego Szejka o nazwisku Sheikh Hasina - po jej objęciu stanowiska głowy państwa Bangladesh. W dzisiejszych trudnych czasach nasze małżeństwo jest więc wysoce symboliczne. Udowadnia ono bowiem, że kultura Orientu może współistnieć z kulturą Europy na zasadach wzajemnej miłości, poszanowania i pokoju, oraz że każda z tych dwóch doniosłych kultur jest w stanie wzbogacać życie tej drugiej. W czasach mojego dzieciństwa starzy ludzie opowiadali dawne polskie wierzenie w tzw. "złoty róg". (Istnienie tego staropolskiego wierzenia jest utrwalone m.in. w klejnocie literackim Stanisława Wyspiańskiego o tytule "Wesele".) Zgodnie z nim, każda osoba raz w życiu otrzymuje od Boga ów "złoty róg" zapełniony najróżniejszymi wspaniałościami i dobrodziejstwami. Dla każdego jednak człowieka Bóg "maskuje" ten "złoty róg" pod czymś odmiennym, tak że wielu ludzi go NIE rozpoznaje i odrzuca po otrzymaniu. Kluczem więc do uzyskania szczęśliwego i spełnionego życia jest aby umieć rozpoznać kiedy i pod jaką postacią Bóg daje nam ów "złoty róg", oraz aby przyjąć go z wdzięcznością i podziękowaniem. Ja zdołałem rozpoznać swój "złoty róg" - którym okazała się być moja żona. Tak więc ów 108-A1-(jan_pajak_pl.htm) honor jaki jest szczególnie miły mojemu sercu, to że jestem mężem pięknej kobiety która nie tylko nosi tytuł Szejka, ale również posiada klasę faktycznej księżniczki. Najzabawniejsze (a także wysoce romantyczne), jest to, że o fakcie iż moja żona jest orientalną arystokratką dowiedziałem się dopiero w dniu naszego ślubu - kiedy urzędniczka miała trudności ze zmieszczeniem jej oficjalnego nazwiska i tytułów w zaprojektowanej dla pospolitych ludzi rubryce aktu małżeństwa. Uprzednio bowiem znałem ją tylko jako ogromnie miłą kobietkę o porywającej osobowości z którą czas zawsze mija wysoce interesująco, tyle że która ma bardzo skomplikowane nazwisko jakie dla względów praktycznych należy maksymalnie upraszczać. Z kolei, że faktycznie żona ma w genach wrodzoną klasę i szlachetność orientalnej księżniczki, uświadomiłem sobie dopiero po kilku latach naszego małżeństwa. Najwyraźniej więc Bóg posłużył się jej przykładem aby mi uświadomić iż za staropolskim przysłowiem "trafiło mu się jak ślepej kurze ziarnko" faktycznie kryje się mechanizm inteligentnego działania, celowości i nadrzędnej sprawiedliwości, a także by mi udowodnić, że aby być wysoce cenione, nagrody za prowadzenie moralnego życia wcale nie muszą mieć materialnego charakteru. Obecnie często się zastanawiam, jak mąż utytułowanego żeńskiego Szejka powinien być nazywany. Czy jest on Szejkanek (po angielsku: Sheikher), Szejkomość (po angielsku: Sheikhness), czy Szejkowski (po angielsku: Shaker)? A może jeszcze coś innego? Wszakże gdybym był mężem księżniczki z, powiedzmy, Anglii, zwracanoby się zapewne do mnie "jego wielmożność", "jego wysokość", czy też "jego eminencja", nie zaś: "hej ty Pająk"! Fot. #8 (J1 z [10]): "Oparciem niekonwencjonalnego mężczyzny jest niezwykła kobieta." Ja (dr inż. Jan Pająk) w Rzymie z moim żeńskim Szejkiem. (Kliknij na to zdjęcie jeśli zechcesz je powiększyć.) Źródłem ogromnego komfortu jest dla mnie świadomość, że Bóg na tyle docenia moje wysiłki i oddanie poszukiwaniom prawdy, iż na współtowarzyszkę życia dał mi prawdziwą "Perłę Orientu" która jest faktyczną księżniczką nie tylko z urodzenia i z odziedziczonego tytułu, ale także ma klasę szlachetnej orientalnej księżniczki zakodowaną w sobie na stałe, tj. w swoich genach, charakterze, zachowaniu, kulturze, zwyczajach, naturze, smaku, itp. Moje adresy kontaktowe podaje koniec strony pajak_jan.htm z pełną wersją tej autobiografii. Data zapoczątkowania budowy tej strony internetowej: 25 maja 2004 roku. Moje sytuacja odzwierciedlana treścią tej strony pozostaje bez zmiany od 2005 roku, chociaż sformułowanie tej strony było kosmetycznie udoskonalane w marcu 2011 roku. (Sprawdź pod adresami w menu nowsze wersje tej strony!) 109-A2-(pajak_jan.htm) Podrozdział A2: Dr inż. Jan Pająk: notka autobiograficzna (pełna) Tak się jakoś składa, że kiedykolwiek natykamy się na czyjś dorobek twórczy który albo nam imponuje, albo też nas obrusza, zwykle chcemy także poznać i życie autora tego dorobku. Ponieważ dzięki internetowi sporo ludzi ma okazję poznania mojego dorobku twórczego, poczuwam się do obowiązku aby pozwolić im także poznać co ważniejsze szczegóły z mojego życia. Niniejsza strona prezentuje właśnie owe szczegóły. Część #A: Informacje wprowadzające tej strony: #A1. Jakie są cele tej strony: Jakiekolwiek by nie były powody dla których czytelniku zabłądziłeś na niniejszą stronę, jednym z nich zapewne jest chęć poznania mojego życia. Dlatego głównym celem jaki sobie postawiłem formułując tą stronę, jest zaprezentowanie możliwie największej ilości informacji na temat mojego życia, w możliwie jak najmniejszej objętości. Kiedykolwiek zestawi się ze sobą dowolne informacje, zawsze nieświadomie przekazuje się wraz z nimi jakieś uczucia, poglądy, idee, itp. W niektórych też przypadkach, zupełnie bez naszego zamiaru, owe nieświadome przekazy mogą u czytelnika zadominować nad informacją którą dany tekst zawiera. Dzieje się tak zresztą relatywnie często. Często bowiem my sami przyłapujemy się podczas czytania czyjegoś tekstu, że wzbudza on w nas uczucia które są drastycznie odmiennego rodzaju niż informacja w tekście tym zawarta. Oczywiście, każdy taki przypadek niezamierzonego indukowania u czytającego jakichś przekornych uczuć, poglądów, czy idei, niweluje obiektywizm w asymilacji przeczytanych informacji. Dlatego dodatkowym (trudniejszym) celem jaki ja też nałożyłem na treść tej strony, jest takie zestawienie informacji na temat mojego życia, aby owe nieświadome przekazy nie zagłuszały sobą informacji które staram się przekazać treścią pisaną. Znaczy, aby albo całkowicie te przekazy wyeliminować, lub chociaż znacząco je zminimalizować. #A2. Historia tej strony - tj. jest to już trzecia wersja niniejszej notki biograficznej: Motto: "Najrudniej jest pisać o sobie samym." Wszystkie tzw. totaliztyczne strony internetowe, włączając w to niniejszą stronę, są produktem moich hobbystycznych badań naukowych. (Odnotuj, że nazwa totaliztyczne strony internetowe wynika z faktu że strony te albo propagują wysoce moralną, pokojową, postępową, inspirującą, budującą i udoskonalającą filozofię codziennego życia zwaną totalizmem moralnym, albo też prezentują tematy których zarekomendowanie uwadze czytelnika jest postulowane właśnie przez ową filozofię totalizmu.) Jak też zostało to udokumentowane na niniejszej stronie, owe totaliztyczne strony internetowe nie mają niemal nic wspólnego z moją działalnością zawodową ani z moimi miejscami pracy. Jako takie, strony te pisane były przez długi okres czasu, niektóre z nich datując się jeszcze z 1999 roku. Pisane też były w różnych miejscach świata. Z czasem powstało też ich dosyś sporo. Na samym początku, do każdej z takich nowo napisanych totaliztycznych stron włączałem niewielką informację "o autorze". Informację taką ciągle jeszcze można znaleźć w punkcie #H2 strony totalizm_pl.htm - o filozofii totalizmu. Z czasem jednak, kiedy stron tych przybywało, doszedłem do wniosku, że zamiast za każdym razem dodawać punkt "o autorze", raczej stworzę jedną odrębną stronę autobiograficzną z opisami mojego życia, potem zaś z owych totaliztycznych stron jedynie odeślę do niej zainteresowanych 110-A2-(pajak_jan.htm) czytelników. W taki oto sposób w 2004 roku powstało pierwsze sformułowanie niniejszej strony. (W owym 2004 roku istniało już ponad 100 odrębnych stron totaliztycznych prezentujących około 50 odrębnych tematów. Stron tych było dużo, ponieważ każdy z tematów które one prezentowały był tłumaczony na co najmniej 2 języki, tj. polski i angielski, niektóre zaś tematy były tłumaczone aż na 6 odmiennych języków. Do dzisiaj opracowanych już zostało ponad 200 takich totaliztycznych stron prezentujących około 90 tematów.) Gdyby owej pierwszej wersji mojej autobiograficznej strony "o autorze" z 2004 roku usiłować nadać jakiś reprezentujący ją tytuł, wówczas możnaby ją zatytułować za każdym dorobkiem i ideą stoi zwykły człowiek. Strona owa streszczała bowiem moje życie. Odpowiadała ona mniej więcej treści części #B z niniejszej strony. Jednak w 2005 roku zaszły dosyć przykre dla mnie zmiany w moim życiu. Mianowicie, ponownie straciłem wówczas pracę. Z kolei sytuacja w kraju w którym mieszkałem zapowiadała że minie dużo czasu zanim znajdę następną. Na dodatek okazało się że zgodnie z prawami owego kraju nie kwalifikuję się na zasiłek dla bezrobotnych. Nie tylko więc zapowiadało się że długo nie będę miał pracy, ale na dodatek wyglądało na to że będę musiał żyć ze swoich oszczędności. Taka właśnie sytuacja braku zatrudnienia i braku źrodła dochodu w mojej nowej ojczyźnie powracała do mnie jak zepsuty szeląg. Gdybym nie zdecydował się szukać chleba poza jej granicami, w mojej nowej ojczyźnie byłbym niemal tyle samo czasu bezrobotnym co byłem tam zatrudnionym. Dlatego w 2005 roku postanowiłem przeredagować niniejszą stronę. Owej drugiej, przeredagowanej jej wersji możnaby nadać tytuł jeśli jakiś rodzaj negatywnych zdarzeń powtarzalnie wraca do nas w życiu jak przysłowiowy "zepsuty szeląg", wówczas przestaje on być przypadkiem, a staje się czyjąś ukrytą ingerencją w nasze życie z której to ingerencji należy zacząć zdawać sobie sprawę i powyciągać z niej właściwe wnioski. W owej drugiej przeredagowanej formie, z taką właśnie myślą przewodnią, strona ta dostępna była w internecie aż do czasu upowszechnienia zaprezentowanego tutaj jej trzeciego przeredagowywania, które dokonane zostało w marcu 2008 roku. Jak wszystko co moralne, pokojowe i postępowe, także filozofia totalizmu oraz związane z nią idee upowszechniane przez totaliztyczne strony, mają wielu wrogów. Podczas licznych dyskusji internetowych które prowadziłem z tymi wrogami w 2007 i na początku 2008 roku, zorientowałem się że jednym z istotniejszych źródeł amunicji którą owi wrogowie totalizmu i idei z totalizmem związanych używali dla obrzydzania tych idei u innych ludzi, było właśnie sformułowanie niniejszej strony z 2005 roku. Dlatego w marcu 2008 roku postanowiłem ponownie, po raz już trzeci, przeredagować niniejszą stronę. Owo najnowsze jej przeredagowanie, zaprezentowane tutaj, możnaby zatytułować każde zdarzenie w naszym życiu posiada przyczyny które są odpowiedzialne za jego spowodowanie, oraz skutki które ono samo spowoduje. W trakcie trzeciego przeredagowywania niniejszej strony w marcu 2008 roku, starałem się też przeredagować ujęcie opisów tej strony. Mianowicie, poprzednie dwie wersje tej strony pisane były w sposób jaki w środowisku akademickim typowo jest używany do formułowania autobiografii - tj. pisane jakby z punktu widzenia trzeciej osoby która analizuje nasze życie. Tymczasem obecna, trzecia wersja tej strony pisana jest z mojego własnego punktu widzenia - tj. prezentowana tak jak ja subiektywnie widzę swoimi oczami, odczuwam, wierzę i rozumiem poruszane tu sprawy. Za każdym razem kiedy zmiana mojej sytuacji życiowej domagała się zmiany lub uaktualizowania niniejszej strony autobiograficznej, zawsze uświadamiałem też sobie że przeredagowanie tej strony przychodzi mi z ogromną trudnością. Wiele lat temu przypadkowo słyszałem jak ktoś prominentny twierdził coś w rodzaju, że "mówienie o sobie samym przychodzi mu łatwo stąd jest w stanie mówić o sobie samym całymi godzinami". W moim jednak przypadku jest zupełnie odwrotnie - mianowicie pisanie o sobie samym przychodzi mi z największą trudnością. Stąd w miarę kompletne opisanie mojego życia kosztuje mnie wiele wysiłku i zajmuje bardzo dużo czasu. Uważam jednak, że winny jestem czytelnikowi jakąś rzetelną i autoryzowaną przez siebie informację na swój własny temat. Stąd chociaż z wielkimi oporami i trudem, ciągle starałem się opracować tą stronę tak 111-A2-(pajak_jan.htm) sumiennie jak tylko zdołałem. Część #B: Ogólny przebieg mojego życia: #B1. Przebieg mojego życia: Życie każdego człowieka podobno daje się streścić jednym słowem. W moim przypadku słowem tym zapewne byłaby "walka" albo "zmaganie się". Zmaganie mojego życia zaczęło się jeszcze na długo zanim miałem się urodzić. Jakaś "mroczna moc" najwyraźniej nie chciała abym pojawił się na tym świecie. Stąd życie obojga moich rodziców często ratowane musiało być cudem. Przykładowo, na króko przed wojną jakiś bandzior strzelał w głowę mego ojca z odległości zaledwie około dwóch metrów - i ciągle chybił. Natomiast podczas wojny mój ociec wzięty został do niewoli i umieszczony w obozie pracy w Peenemunde - wyspie słynnej potem z jej pocisków V2 oraz ich wyrzutni. Oczywiście kiedy alianci zbombardowali Peenemunde, wcale nie rozgraniczali pomiędzy wyrzutniami, fabryką pocisków, a obozem więźniów. Ojciec potem opowiadał że nawet woda wówczas tam się paliła, zaś w całym Peenemunde nie dało się potem zobaczyć nawet jednej całej cegły. Jakimś jednak cudem mój ojciec wyszedł bez szwanku. Ponieważ niemal wszyscy zostali wtedy tam zabici zaś płoty obozu zniszczone, on sam opuścił obóz i wybrał się piechotą do domu. Niestety, nie doszedł daleko, bo zatrzymali go na moście przez Odrę. Na szczęście, zamiast z miejsca go rozstrzelać - jak to mieli w zwyczaju czynić z uciekinierami z obozów, zdecydowali się wybadać jakie powiązania ma on z aliantami skoro ci pozostawili go żywym podczas gdy wszyscy inni zostali wybici do nogi. Potem ojciec się skarżył że podczas tego śledztwa nie tylko dwóch w czarnych mundurach tak się zmęczyło okładaniem go pałkami, że aż musieli bić go na zmiany, ale że również nakazywali mu aby liczył w ichnim języku każde uderzenie jakie mu zaserwowali. Ponieważ jednak NIE doszukali się żadnej "konspiracji" w jego wyjściu z obozu, pozostawili go żywym i tylko odesłali ponownie na roboty. Z kolei moja matka na krótko po wojnie zanim zaszła w ciążę, skaleczyła obie swoje nogi na ściernisku i dostała w nich zakażenia czymś czego wówczas lekarze nie potrafili ani nazwać ani wyleczyć. Obecnie prawdopodobnie nazwano by to "flesh eating bacteria" (tj. "bakteria zjadająca ciało ludzkie"). Typowo ludzie od tego bardzo szybko umierają. Gdyby więc i moja matka wówczas umarła, ja nigdy bym nie otrzymał szansy aby się urodzić. Matka jednak jakoś przeżyła - chociaż owa bakteria zjadała stopniowo jej nogi praktycznie aż do końca jej życia. W ten sposób owa "mroczna moc" nie dopięła jednak swego i dane mi było się urodzić. Urodziłem się w 1946 roku w maleńkiej wioseczce która przez najdłuższy okres czasu nazywała się Wszewilki. (Wioska ta często bowiem zmieniała swoją nazwę.) Na temat owej wioseczki napisałem nieco więcej w następnym punkcie tej strony. Po urodzeniu mieszkałem we Wszewilkach aż do 18 roku swojego życia, tj. od 1946 roku aż do 1964 roku, czyli aż do czasu kiedy wybrałem się na studia do pobliskiego miasta Wrocławia. Mój ojciec był mechanikiem o tzw. "złotych rękach". Znaczy naprawiał on wszystko co się popsuło w promieniu dziesiątków kilometrów od naszego domu, zaczynając od zegarków i zegarów, poprzez rowery i różne maszyny, a skończywszy na ogromnych silnikach gazowych jakie napędzały pompy w miejscowych starych wodociągach. Faktycznie to był on nawet zatrudniony przez gazownię w pobliskim miasteczku Miliczu aby utrzymywał owe stare wodociągi miejskie w stanie działającym. Obecnie się zastanawiam, jak on właściwie mógł mnie tolerować, jako że cokolwiek zreperował jednego wieczora, natychmiast ja rozmontowywałem to następnego dnia kiedy on był w pracy, aby zobaczyć jak to działa. Oczywiście, nie zawsze też zdołałem potem to poskładać z powrotem tak aby działało jak powinno. (Szczególnie trudnymi do poskładania, tak aby potem działały, okazywały się małe zegarki. Po tym więc jak doświadczyłem kilkakrotnie jak mój ojciec reaguje na widok rozmontowanych zegarków które on naprawił jedynie noc wcześniej, zwolna nauczyłem się powstrzymywać swoją ciekawość dowiedzenia się co właściwie powoduje że owe zegarki tykają.) Owo praktyczne podejście 112-A2-(pajak_jan.htm) do wszystkiego od strony zasady działania i budowy wewnetrznej pozostało mi z dzieciństwa na całą resztę życia. Na wszystko też później patrzyłem własnie z tego punktu widzenia - znaczy jak to jest skonstruowane, jak to działa, jak to daje się zbudować, itp. W swoich badaniach naukowych zawsze też byłem praktykiem, który fizycznie eksperymentuje, mierzy, buduje, wykonuje, docieka, itp., a nie który jedynie opowiada czy rysuje. Niestety, po wyemigrowaniu z Polski NIE było mi dane kontynuować tej praktycznej tradycji, bowiem się okazało że w innych krajach ludzie z mojego środowiska niczego sami NIE budują praktycznie, a jedynie o tym mówią czysto teoretycznie. Moja matka była gospodynią domową - skromny geniusz matematyczny. Była ona w stanie liczyć w pamięci niemal tak samo szybko jak to czynią dzisiejsze komputery. Jej zdolności obliczeniowe zawsze szokowały sprzedawców w sklepach, dostarczając wiele uciechy mi i mojej siostrze z którą często towarzyszyliśmy mamie w wyprawach na zakupy. Pierwsze lata mego życia dominowane były przez "zmaganie się", oraz przez niebezpieczeństwa. Moi rodzice byli bardzo biedni - tylko z trudnością jakoś przeżywali. Zaś na mnie jakby jakaś "mroczna moc" uparcie polowała. Tylko do czasu ukończenia szkoły podstawowej zapamiętałem siedem zdarzeń kiedy omal nie straciłem życia - włączając w to "przypadkowe" przestrzelenie mojej czapki na głowie z dubeltówki we wsi Cielcza w 1957 roku - opisany także w punkcie #H2 strony god_proof_pl.htm (ocalałem wtedy tylko dzięki koledze który przejął swoim ciałem niemal cały ładunek). Z kolei do chwili obecnej naliczyłem się już niemal trzydziestu takich przypadków. Najbardziej szokujący z nich miał miejsce 13 listopada 1990 roku, kiedy to pojechałem na spotkanie z moim przyjacielem, Gary Holden, mieszkającym w Aramoana. Na szczęście coś zmusiło mnie abym zawrócił w swej drodze - w przeciwnym wypadku z całą pewnością bym zginął w masakrze która wówczas zaczęła się właśnie w domu Gary'ego. Moja edukacja podążała typowym kursem komunistycznej Polski. Najpierw (w 1953 roku) zacząłem uczęszczać do szkoły podstawowej w pobliskim miasteczku Miliczu (w owym czasie mającym około 6000 mieszkańców). Ukończyłem ową podstawówkę w 1960 roku. Potem zacząłem uczęszczać do szkoły średniej (od 1960 do 1964), którą było Liceum Ogólnokształcące w Miliczu. Maturę zdałem w 1964 roku. Świadectwo maturalne upoważniało mnie do wstępu na wyższe uczelnie. Wybrałem studia na Politechnice Wrocławskiej, która w owym czasie była jedną z najbardziej renomowanych uczelni w Polsce. (Na bazie swojej obecnej znajmości poziomu nauczania w innych uniwersytetach świata, ja osobiście wierzę, że w owym czasie była ona nie tylko najlepszą uczelnią w Polsce, ale jednocześnie i jedną z najlepszych uczelni na świecie.) Przypadało wówczas około 12 kandydatów na każde wolne miejsce z owej Politechniki, stąd jedynie zdanie egzaminów wstępnych okazało się ogromnym sukcesem. Studiowałem tam od 1964 roku do 1970 roku. Przez ostatni rok studiów otrzymywałem specjalne "stypendium naukowe" zarezerwowane tylko dla kilku najlepszych studentów. Stypendium to upoważniało do zostania zatrudnionym na uczelni po zakończeniu studiów. Swoje dorosłe życie w socjalistycznej Polsce rozpocząłem w 1970 roku po otrzymaniu dyplomu politechniki wrocławskiej. Zostałem wówczas zatrudniony przez tą politechnikę najpierw jako assystent stażysta, potem jako asystent, dalej jako starszy asystent, zaś po obronie pracy doktorskiej w 1974 roku - jako adiunkt ("adiunkt" w Polsce jest odpowiednikiem dla tzw. "Reader" z angielskich uniwersytetów). Gdyby spróbować jakoś nazwać tamten okres w moim życiu, możnaby go tytułować "sukcesy zawodowe nie poparte poczuciem spełnienia". Szybko wspinałem się w hierarchii akademickiej. Studenci uwielbiali moje dobrze przygotowane i nowoczesne wykłady - w 1981 roku wybierając mnie nawet "wykładowcą roku". Z kolei przełożeni doceniali moją biegłość w najnowszej technice i wielodoscyplinarną ekspertyzę. W kraju szybko wyrobiłem sobie opinię jednego z najlepszych ekspertów w zakresie sterowania numerycznego, oprogramowania inżynierskiego, oraz komputeryzacji. Byłem autorem jedynego wówczas w całym kraju komputerowego języka do programowania obrabiarek sterowanych numerycznie. Moja wysoka ekspertyza w aż dwóch dyscyplinach (tj. w inżynierii mechanicznej i w informatyce) spowodowała że stałem się poszukiwanym specjalistą i wiele zakładów pracy ubiegało się o moje usługi. W sumie pracowałem więc na uczelni na pełnym etacie i równocześnie w 113-A2-(pajak_jan.htm) przemyśle na pół etatu. Materialnie powodziło mi się też relatywnie dobrze jak na ówczesne warunki. Był to jedyny okres w moim życiu kiedy posiadałem duże, wygodne i nowoczesne mieszkanie z ładnym umeblowaniem, oraz z własnym gabinetem do pracy. Miałem też samochód Fiata 126p. Każde wakacje spędzałem na przyjemnych wczasach. Żyłem też w systemie politycznym który nie na darmo nazywany był "socjalizmem". W miarę swoich możliwości państwo zaspokajało w nim bowiem najważniejsze potrzeby narodu. Przykładowo, każdy miał gwarancję pracy i źródła utrzymania. Cała edukacja i służba zdrowia były za darmo otwarte dla każdego. Ich jakość ciągle była wówczas relatywnie wysoka. Państwo przyjmowało też na siebie odpowiedzialność za dostarczenie każdemu mieszkania, transportu publicznego, opieki nad dziećmi, oraz wypoczynku wakacyjnego. W rezultacie tego wszystkiego nie wiedziałem wówczas co to poczucie bycia niechcianym, własnej bezwartości i bezsilności, perspektywa bezrobocia w nieskończoność, czy braku pieniędzy na podstawowe potrzeby. Ani też mi, ani innym rodakom, nie były wówczas znane narkotyki, bezdomność, desperacka przestępczość, itp. Jednak system polityczny w którym żyłem stwarzał niepokoje innego rodzaju. Wynikały one głównie z dyktatorstwa i "rządów pięści", które ówczesny rząd praktykował wobec rządzonego przez siebie narodu. Przykładowo z okna mojej sypialni widać było brzegi ogromnego poligonu na którym stacjonowały wyrzutnie SSki z głowicami atomowymi. (W dzisiejszych czasach też stoją tam nuklearne wyrzutnie, tyle że poustawiane dla odmiany przez państwo w które tamte SSki były wycelowane.) Wszystkim w okolicy było więc wiadomym, że mieszkamy "na nuklearnej tarczy". Wszakże w przypadku jakiegokolwiek konfliktu, te wyrzutnie będą najpierw niszczone bombami atomowymi strony porzeciwnej. Mogło więc się zdarzyć że po czyimś "zaswędzeniu palca" nasz dom zwyczajnie by został odparowany. Inne czynniki które też psuły ówczesne poczucie spełnienia życiowego, była tzw. "propaganda sukcesu", brak sprawiedliwości (szczególnie ustawianie rządzących "ponad prawem"), brak wolności prasy i wolności wypowiedzi, głuchota rządzących na petycje narodu oraz wynikająca z tej głuchoty postępująca demoralizacja polityczna. Najtrudniejsze do przełknięcia były jednak pogłębiające się pustki w sklepach. Z braku doświadczenia życiowego i z nieznajomości innych ustrojów, w tamtych czasach wszyscy wierzyliśmy, że te problemy i napięcia wynikają z wad samego ustroju. Nie wiedzieliśmy wówczas jeszcze, że dokładnie takie same problemy mogą dawać się ludziom we znaki w praktycznie każdym ustroju - tyle tylko że wyzwalane tam będą nieco odmiennymi mechanizmami. Ponieważ każda akcja wyzwala odpowiedającą jej reakcję, w rezultacie owych "rządów pięści" i usterek ustroju jaki nas otaczał, w prawie całym narodzie którego byłem cząstką zaczęło narastać życzenie transformacji z socjalizmu do innego, lepszego ustroju. Jednym zaś innym ustrojem który wówczas istniał, był kapitalizm. W 1980 roku tornado zmian politycznych zaczęło zmiatać Polskę. Najpierw powstała "Solidarność". Potem niemal każdy patriotyczny Polak stał się jej członkiem. Ja byłem jednym z pierwszych jej członków. Potem nastał "stan wojenny" i wyniszczanie Solidarności. W owym czasie wszystkich dziwiło że po każdym spotkaniu z Lechem Wałęsa, wszyscy aktywiści Solidarności uczestniczący w owym spotkaniu zawsze zostawali aresztowani. Sprawa wyjaśniła się dopiero w 2008 roku, kiedy to dwaj polscy badacze historii, S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk, opublikowali książkę "The Secret Police and Lech Wałęsa", 780 stron, w której ujawnili dokumentację iż przywódca Solidarności zaś późniejszy Prezydent Polski i laureat Nagrody Nobla faktycznie był kolaborantem tajnej policji i że to właśnie owa tajna komunistyczna policja awansowała go do wszystkich tych honorów. (Książka ta i jej konsekwencje omawiane były m.in. w artykule "Walesa fingered as a communist spy", tj. "Wałęsa wytknięty jako szpieg komunistów", ze strony A20 gazety The New Zealand Herald, wydanie z czwartku (Thursday), June 26, 2008.) Nic dziwnego że owa oryginalna Solidarność szybko została utopiona w zdradzie i intrygach. Kiedy zaś Solidarność została utopiona, ja utonąłem wraz z nią. "Polowanie na czarownice" zostało rozpoczęte w Polsce. Jak to było z każdym byłym działaczem Solidarności, moje życie znalazło się wówczas w niebezpieczeństwie. Któregoś dnia byłem nawet ścigany i niemal postrzelony przez policję. Z pomocą dobrych przyjaciół zdołałem opuścić Polskę i wyemigrować do Nowej Zelandii - zanim reżymowi udało się mnie na czymś złapać i wysłać 114-A2-(pajak_jan.htm) na Syberię. Wylądowałem w Nowej Zelandii w 1982 roku. W rok później byłem już jej tzw. "permanent resident", czyli osoba uprawniona tam do pracy zarobkowej. W 1985 roku zostałem obywatelem Nowej Zelandii. Życie na emigracji w epoce dobrobytu oczywiście było nieporównanie łatwiejsze i przyjemniejsze niż w komunistycznej Polsce. W czasach mojego wyemigrowania z Polski, Nowa Zelandia była rządzona przez doskonałego przywódcę. Nazywał się on Sir Robert Muldoon (1921-1992) i był on Prime-Ministrem Nowej Zelandii od 1975 do 1984 roku. Nowa Zelandia przechodziła wówczas przez okres jednej z najlepszych sytuacji ekonomicznych i socjalnych w całej swojej historii. Początkowo więc bez trudu znajdowałem tam pracę. Przez pierwszy rok (tj. 1982) pobytu na emigracji zatrudniony byłem na Canterbury University ze słonecznego i pięknego miasta Christchurch. Miałem spore szczęście aby tam pracować, bowiem Christchurch moim zdaniem jest najpiękniejszym, klimatycznie najprzyjemniejszym, oraz najlepiej zlokalizowanym miastem w całej Nowej Zelandii. Z kolei przez następne cztery lata (tj. 1983 do 1987) pracowałem na Southland Polytechnic w Invercargill - tj. w najbardziej na południe wysuniętym dużym mieście świata. W owym czasie Nowa Zelandia była niemal rajem na Ziemi. Doskonałe rządy jej przywódcy powodowały, że praca była praktycznie dla każdego, w kraju rozwijał się przemysł, oraz istniało tam duże zapotrzebowanie na wysokich specjalistów z moim poziomem eksperyzy. Rząd Muldoon'a budował tak dużo nowych fabryk, elektrowni, dróg, budynków publicznych, itp. - że później nawet po ponad ćwierć wieku rozsprzedawania, zamykania, zaniedbywania, biurokratyzowania, oraz zaduszania przez następne rządy, ciągle nie wszystkie z nich dały się zniszczyć, zbankrutować, lub wygonić z kraju. Ulice pełne były tam roześmianych, zadowolonych z życia, oraz szczęśliwych ludzi. Do Nowej Zelandii emigrowali ludzie z Europy, USA, Australii i z innych bogatych krajów świata, zaś emigracja odpływowa niemal tam nie istniała (przykładowo, Sir Robert Muldoon cytowany był w wielu publikacjach za swoje słynne wówczas powiedzenie, że "Nowozelandczycy którzy emigrują do Australii podnoszą poziom IQ w obu tych krajach"). Nowozelandzki dolar był wtedy równy dolarowi USA. Sklepy były pełne wszelkich nowoczesnych dóbr, większość których była wytwarzana na miejscu, zaś ludzie mieli pieniądze aby je kupować. Przestępczość niemal tam nie istniała - np. większość Nowozelandczyków wyjeżdżających na miasto zostawiała drzwi domów zapraszająco otwarte. Edukacja i opieka zdrowotna była za darmo dla każdego. Praktykowana też tam była prawdziwa wolność prasy oraz szczera, rzeczowa, bezbłędna i pozbawiona propagandy informacja rządowa. W czasach kiedy jako uczestnik Solidarności narażałem swoje życie dla urzeczywistnienia systemu społecznego który byłby "lepszy" od socjalizmu, miałem dosyć klarowne wyobrażenie jak taki lepszy system powinien wyglądać. Po przybyciu do Nowej Zelandii z miłym dla siebie zaskoczeniem odkryłem, że rządy Sir Robert'a Muldoon faktycznie urzeczywistniały taki "idealny" moim własnym zdaniem system. Dlatego ja osobiście należę do niewielkiej liczebnie grupy tych co admirują wielkość i genialność owego wspaniałego męża stanu. Moim zdaniem, gdyby zamiast niewielką Nową Zelandią ten ogromnie zdolny przywódca rządził np. Stanami Zjednoczonymi lub Rosją, swoimi osiągnięciami przyćmiłby tam wszystkich największych przywódców świata, włączając w to Kennedy'ego i Piotra Wielkiego. Kiedyś zupełnie też nie mogło mi pomieścić się w głowie "dlaczego?" przywódca za którego rządów Nowa Zelandia była szczytem dobrobytu i rajem na Ziemi, w czasach swych rządów miał aż tak silną opozycję, zaś do dzisiaj ma aż tak niską opinię w oczach swoich własnych ziomków. W 2009 roku wypracowałem jednak odpowiedź na owo pytanie "dlaczego?", oraz wyjaśniłem tą odpowiedź w "części #G" strony internetowej eco_cars_pl.htm - o wynalazkach bezzanieczyszczeniowych samochodów. (Mianowicie, przeszkody i prześladowania dotykające każdą twórczą osobę wprowadzającą postęp na Ziemi, wynikają z "prawa moralnego" które stwierdza że "każde moralne działanie ludzkie musi przełamywać się wzdłuż tzw. 'linii największego oporu', tj. oporu który jest najsilniejszy ze wszystkich możliwych rodzajów oporu jakie oponenci owej formy postępu są w stanie przeciwstawić danemu twórcy postępu".) Cokolwiek jednak sami Nowozelandczycy by nie twierdzili o moim zdaniem najlepszym przywódcy jakiego kiedykolwiek mieli, ja osobiście dziękuje Bogu że chociaż tylko przez okres 2 lat, ciągle 115-A2-(pajak_jan.htm) dana mi jednak była szansa aby doświadczyć życia w kraju pod jego rządami. Niestety, w 1984 roku partia owego doskonałego przewódcy Nowej Zelandii została pokonana w wyborach. Jego wygłodzona opozycja dorwała się do władzy. Na kraj ten nadeszła więc era upadku ekonomicznego i bezrobocia. Z kolei życie w kraju który właśnie upada ekonomicznie przestaje być uciechą. W lutym 1988 roku, czyli w początkowym okresie władzy nowych rządzących, kiedy sytuacja w kraju nie stała się jeszcze krytyczna, zmieniłem pracę i przeniosłem się na Otago University. Uniwersytet ten był zlokalizowany w niewielkim, chronicznie zimnym, zachmurzonym i deszczowym Dunedin. Tuż przed tym kiedy pierwsze oznaki depresji ekonomicznej uderzyły Nową Zelandię, w 1990 roku straciłem jednak tą nową pracę. Przez następne 2 lata byłem bezrobotnym. Okazały się to być najbardziej przygnębiające i przepełnione niepewnością jutra dwa lata w całym moim dotychczasowym życiu. Proszę sobie wyobrazić jak ja wówczas się czułem. Żyłem wtedy samotnie w ciągle jeszcze dosyć obcym mi kraju. Miasto Dunedin okazało się być wiecznie zimną, zachmurzoną i deszczową mieściną którą Anglicy opisują zwrotem "one horse city" (tj. "miasto jednego konia"), w której nie ma żadnych rozrywek pod dachem zaś pogoda jest zbyt przygnębiająca aby czynić cokolwiek na wolnym powietrzu. Nie miałem tam ani pracy ani źródła dochodu. Przez niemal dwa lata nie otrzymywałem zasiłku dla bezrobotnych. W owym czasie praktycznie wszystko stało się też tam "user paid" (tj. "opłacane przez użytkownika") - znaczy nawet wizyta u lekarza czy w szpitalu wymagała znaczących funduszy. Moje oszczędności szybko topniały. Najbliższe życzliwe mi dusze które mogły by mi pomóc gdybym wpadł w jakieś kłopoty znajdowały się na odwrotnej półkuli, czyli w Polsce. A na domiar złego wokoło siebie obserwowałem zawzięte rozmontowywanie systemu społecznego dla którego zupełnie niedawno narażałem swe życie jako aktywista Solidarniości. Nowa Zelandia przechodziła bowiem wówczas bardzo brutalną zamianę panującej tam poprzednio dbałości o człowieka, na istniejącą tam obecnie dbałość o dochód i o kapitał. Zaczęło się od sprzedaży asetów, czyli sprzedaży wszystkiego co poprzednio należało do rządu. Rozprzedane więc zostały fabryki, budynki, koleje państwowe, itp. Z tego co nie dało się sprzedać, np. elektrowni, sieci elektrycznej, czy telefonów, formowano przedsiębiorstwa na własnym rozrachunku. Za wszystko też zaczęto domagać się opłat, włączając w to nawet sprawy które stanowią tradycyjną odpowiedzialność rządu, takie jak opieka zdrowotna czy edukacja. Oczywiście, bez opieki państwa, większość fabryk zbankrutowała. Te zaś co przetrwały, z upływem czasu tak były trapione podatkami, biurokracją i tzw. "red tape" (tj. nieprzyjaznymi prawami), że zaczęły przenosić się za granicę. Zaczęło się więc galopujące bezrobocie. Brak pieniędzy u ludzi spowodował że opustoszały i poupadały sklepy. Upadek sklepów w połączeniu z brakiem pieniędzy u ludzi spowodował upadek drobnego rzemiosła, wytwórczości, oraz usług. To z kolei zabiło wszelką kompetycję i współzawodnictwo. Niemal wszystko stało się czyimś monopolem. Z kolei monopole mają ten brzydki zwyczaj że podnoszą one ceny bezzasadnie. Z kolei nieuzasadniony wzrost cen spowodował galopującą inflację. Wartość dolara nowozelandzkiego spadła do około 40 centów USA. Desperacja zakradła się wśród ludzi. Zaczął się lawinowy wzrost przestępczości. Ulice miast opustoszały. W wielu miejscach gdzie zaledwie kilka lat wcześniej wieczorami chodniki były przepełnione światłami, stolikami kawiarni, oraz spacerującymi, szczęśliwymi i zadowolonymi z życia ludźmi, straszyć wówczas zaczynały ciemne oczodoły zabitych deskami okien wystawowych. Wobec beznadziejności sytuacji wielu zaczęło szukać ucieczki w alkoholu i narkotykach. Aby nadal móc chwalić się sukcesem, wolność publikatorów została zerodowana zaś rzetelna informacja została zastąpiona "propagandą sukcesu" w stylu który znałem tak dobrze z czasów komunizmu. Przykładowo, zamiast za liczbę bezrobotnych podawać ilość ludzi którzy chcą pracować jednak brak dla nich pracy, propaganda ta zaczęła podawać ilość ludzi którym przyznano zasiłek dla bezrobotnych. Z kolei dostęp do owego zasiłku dla bezrobotnych dawał się już manipulować na papierze bez zmniejszenia liczby faktycznych bezrobotnych. Zaczęła też się masowa ucieczka (emigracja) ludności z Nowej Zelandii np. do Australii. Wzmiankowania tutaj jest też warty tzw. szok kulturalny. Wszakże ów szok kulturalny jest jak "jet-leg" - tyle że oddziaływuje on na nasze zwyczaje, nawyki, postawy i 116-A2-(pajak_jan.htm) filozofie zamiast na zegary biologiczne. Praktycznie też każdy emigrant przez niego przechodzi. Ponadto, podobnie do "jet-leg", im dalej od kraju urodzenia się emigruje, thym silniejszy ów szok kulturalny się staje. Z kolei niemal nie istnieją dwa kraje bardziej od siebie oddalone niż Polska i Nowa Zelandia. Na szczęście, szok kulturalny zmniejsza się z upływem czasu. Obecnie mogę być dumny że niemal go pokonałem. Jednak zawsze pozostają jakieś obszary, szczególnie w zakresie jedzenia, smaku, domów, oraz postaw życiowych, które nie chcą zaniknąć. Dla przykładu, praktycznie do teraz mam smak na owe dziesiątki odmiennych rodzajów polskich kiełbas, które nie tylko są nazywane odmiennie, ale także i smakują drastycznie inaczej. Ciągle mi też brakuje polskich suchych budynków które mają dobre ogrzewanie, w których ludzie nie czują się mokrzy i zmarznięci, które są dobrze zaizolowane termicznie aby utrzymywać tanio temperaturę 23 stopni, oraz które są budowane z cegieł i cementu, a nie z dykty. Ponadto jakoś nie mogę nawyknąć do ogromnej ilości sportu w telewizji i w codziennym życiu, do pustych chodników po 5 wieczorem, do uwypuklania ciała, do braku szacunku do osiągnięć intelektu, ani do tych ogłoszeń w TV które wmawiają oglądającym że najlepszy styl życia polega na NIE czynieniu niczego. Po dwóch latach bezrobocia bez otrzymywania "doli", w 1992 roku ja sam też zdecydowałem się opuścić Nową Zelandię aby szukać zarobku poza jej granicami. Tak zaczęła się moja tułaczka po świecie w poszukiwaniu chleba. Kiedy miałem już zakupione bilety lotnicze, w końcu zaczęto wypłacać mi zasiłek dla bezrobotnych (tj. "dolę"). Zostałem więc postawiony w sytuacji, że po kilku tygodniach brania tego iluzorycznego zasiłku ("doli") musiałem z niego sam dobrowolnie zrezygnować. Zdecydowałem się bowiem, że już nie zmienię swoich planów tułaczki w poszukiwaniu chleba. (Gdybym zasiłek ten otrzymywał od samego początka, nigdy nie zdecydowałbym się na tą tułaczkę za chlebem.) Po opuszczeniu Nowej Zelandii podpisywałem aż trzy kolejne kontrakty na profesury uniwersyteckie. Pierwszym z nich był kontrakt z roku akademickiego 1992/3 na stanowisko Associate Professora w Eastern Mediterranean University z miasta Famagusta na Północnym Cyprze. Kontrakt ten dał mi okazję dla osobistego poznania i doświadczenia na sobie śródziemnomorskiej kultury, przyrody i chwalebnej historii. Mieszkałem bowiem przy brzegu pięknego morza, zaledwie kilka kilometrów od starożytnego miasta Salamis i historycznego miasta Famagusta (oba te miasta nadal otoczone są starymi murami). Następny trzeletni kontrakt podpisałem w 1993 roku na stanowisko Associate Professora w University Malaya w Kuala Lumpur, Malezja. Ten dał mi okazję do posmakowania wielkomiejskiego życia we wspaniałej metropolii w której samej mieszka niemal tyle ludzi co w całej Nowej Zelandii, która buszuje życiem, nigdy nie śpi, ma nieopisaną liczbę rozrywek i atrakcji do oglądania, oraz której poziom techniki i nowoczesności należy do najwyższych w świecie. Ostatnim był mój dwuletni kontrakt też na stanowisko Associate Professora który podpisałem w 1996 roku z University of Malaysia Sarawak z pięknego miasta Kuching w malezyjskiej prowincji Sarawak na tropikalnej wyspie Borneo. Ten kontrakt dał mi poznać jak wspaniała jest natura w tropiku, oraz jak serdeczni i przyjacielscy są ludzie żyjący blisko tej natury. Ludzie na Borneo byli aż tak przyjaźni i aż tak mili, oraz czynili moje życie aż tak przyjemnym, że gdybym mógł chętnie zostałbym tam przez resztę swego życia. To tam też doświadczyłem wspaniałego zjawiska które opisałem na stronie nirvana_pl.htm - o totaliztycznej nirwanie. Niestety, wkróce po rozpoczęciu kontraktu na Borneo cały obszar południowo-wschodniej Azji objęty został tzw. "Kryzysem Azjatyckim". W jego wyniku wartość miejscowych pieniędzy spadła do jedynie około 30% ich początkowej wartości. Około dwie-trzecie moich zarobków z obu kontraktów w Malezji po prostu zniknęło wówczas jakby wyparowało. Na dodatek, kraje obezwładnione tym kryzysem nie mogły już sobie pozwolić na wynajmowanie zagranicznych profesorów. Stąd kiedy mój kontrakt na Borneo się zakończył, nie było już szans na podpisanie następnego. W końcu 1998 roku powróciłem więc do Nowej Zelandii. Zaczął się dla mnie okres życia który jest dokonale opisany przez angielskie przysłowie żebrakowi nie wolno być grymaśnym (tj. "a beggar cannot be choosy"). Poczynając od 1999 roku ponownie udało mi się zabezpieczyć dla siebie pracę w Nowej Zelandii. Niestety nastąpiło to za słoną cenę. Wszakże rolniczo nastawiona Nowa Zelandia z wówczas niemal zupełnie już 117-A2-(pajak_jan.htm) zniszczonym przemysłem nie potrzebowała ludzi z moją ekspertyzą techniczną. Stąd oddawała mi wielką przysługę że wogóle miała jakieś zatrudnienie dla mnie. Wylądowałem więc na najniższej pozycji akademickiej jaka była dostępna na miniaturowej Aoraki Politechnice z maleńskiej mieściny nowozelandzkiej zwanej Timaru. Politechnika ta była najmniejszą uczelnią w jakiej kiedykolwiek pracowałem. Niemniej praca na niej okazała się najbardziej stresującą. Uczelnia ta była aż tak mała, że ja sam w swojej uprzedniej karierze zawodowej wykładałem w sumie więcej odmiennych przedmiotów niż ich oferowano wszystkim studentom owej politechniki. Niestety, pod koniec 2000 roku zostałem zwolniony z nawet owej najniższej pozycji. Powodem zwolnienia jaki wówczas mi zakomunikowano, był raptowny i niespodziewany spadek liczby studentów na owej politechnice. Ja miałem jednak intuicyjne wrażenie, że dodatkowym powodem tego zwolnienia było odkrycie moich przełożonych iż poziom mojej ekspertyzy i kwalifikacji niepomiernie przekracza wymogi pozycji którą zajmowałem, a to z kolei napełniło ich obawą o ich własne pozycje. Odszedłem stamtąd z rodzajem ulgi, bowiem atmosfera pracy była tam najgorsza ze wszystkich miejsc w jakich pracowałem w całym swoim życiu. Z żadnej też innej uczelni, w krótkim przedziale tylko paru lat nie odeszło aż tylu co tam wykładowców. Od dnia 12 lutego 2001 roku zacząłem pracować jako akademik (po angielsku: "academic staff member") na Wellington Institute of Technology, zlokalizowanym na przedmieściu stolicy Nowej Zelandii, czyli w Petone pod Wellington - także będąc zatrudniony na najniższej pozycji akademickiej jaka była tam dostępna. Już w pierwszym roku pracy otrzymałem od kierownictwa uczelni zaszczytne wyróżnienie "team member of the year" (tj. jakby "najbardziej koleżeński pracownik roku"). W Wellington pracowałem aż do 23 września 2005 roku, kiedy to ponownie zwolniono mnie z pracy z wyjaśnieniem że liczba studentów tej uczelni raptownie spadła. Faktycznie też ów spadek był wówczas aż tak znaczny, że stał się łatwym do odnotowania nawet gołym okiem - od początka 2005 roku uczelnia ta stała się niemal zupełnie pusta. Z opowiadań innych kolegów dowiedziałem się także, że wyraźnie odludniły się też wówczas niemal wszystkie uczelnie Nowej Zelandii. Prawdopodobnie powody dla tego pustoszenia nowozelandzkich uczelni były komplesowe i obejmowały szereg czynników, m.in. wysokie opłaty pobierane przez uczelnie od studentów, brak pracy dla ludzi z wysokim wykształceniem, niski poziom akademicki miejscowych uczelni który spowodował że niektóre kraje (np. Chiny) zaprzestały wysyłanie swoich stypendystów do tego kraju, itd., itp. Ja osobiście jednak wierzę, że najważniejszym z powodów tego opustoszenia uczelni stała się masowa emigracja odpływowa (tj. ucieczka ludności). Wszakże od czasów kiedy w Nowej Zelandii zaczął się upadek ekonomiczny, nastały tam też czarne lata trwającej aż do dzisiaj coraz szybszej ucieczki za granicę młodych i ambitnych Nowozelandczyków. Ucieczka ta jest masowa, zaś jej uczestnicy to najbardziej ambitni, zdolni i zaradni młodzi ludzie, czyli poraktycznie "sól narodu". Przykładowo, ostatnio każdego roku ucieka do Australii niemal 1 procent całej populacji około cztero-milionowej Nowej Zealndii - po szczegóły patrz artykuł "28,000 a year leave for Aust." - tj. "28000 ludzi na rok ucieka do Australii", ze strony A1 nowozelandzkiej gazety The Press, wydanie z wtorku (Tuesday), February 5, 2008. Po tej ostatniej utracie pracy w 2005 roku, nadal nie traciłem nadziei że coś jednak znajdę. Stąd niemal cały czas poświęcałem na szukanie swojej następnej stałej pracy. Niestety, nawet do czasu kolejnego przeredagowywania tej strony w marcu 2008 roku, takiej stałej pracy nie udało mi się już znaleźć. Jedyne co przerwało moje nieustające bezrobocie, to krótkie, bo tylko 10 miesięczne, zaproszenie na pozycję pełnego profesora uniwersytetu w Korei Południowej. Koreańczycy okazali się najmilszym narodem jaki dotychczas poznałem w swoim życiu, zaś poziom ich technologii - najwyższym z jakim dotychczas praktycznie się zetknąłem. Równie fascynująca i warta poznania była też kultura i historia Korei. Dlatego ową krótką profesurę w Korei wspominam z taką samą przyjemnością i sentymentem jak pracę na przemiłym Borneo. Profesura w Korei początkowo miała potencjał aby zostać przedłużoną. Jednak wkrótce po jej rozpoczęciu rząd Korei uchwalił prawo, że wizytujący ten kraj zagraniczni profesorowie mogą być tam zatrudniani tylko jeśli ich wiek nie przekracza 60 lat. Ja zaś miałem wówczas już 61 lat. Na szczęście, owo wcześniejsze zaproszenie mnie na profesurę jeszcze przed uchwaleniem tego prawa zostało uhonorowane i pozwolono mi tam 118-A2-(pajak_jan.htm) pracować przez pełną długość 10 miesięcy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że wobec coraz silniejszej depresji ekonomicznej która nadal panuje w Nowej Zelandii, moje bezzasiłkowe bezrobocie rozpoczęte w dniu 23 września 2005 roku będzie trwało aż do czasu kiedy stanę się uprawniony do otrzymywania emerytury. Pechowo, jakiś czas temu dla oszczędności rząd Nowej Zelandii wydłużył przechodzenie na emeryturę aż do wieku 65 lat. Nie mają tu też opcji "wcześniejszego odejścia na emeryturę", która to opcja istnieje w wielu innych krajach, np. w Malezji. Wszystko wskazuje więc na to że z uprzednich oszczędności przyjdzie mi żyć aż przez co najmniej 6 lat, czyli aż do 2011 roku. Podobnie bowiem jak podczas poprzedniego długiego okresu mojego bezrobocia z lat 1990 do 1992, obecnie także znalazły się jakieś przepisy (tym razem inne) według których zasiłek dla bezrobotnych też mi się nie należy. Z artykułu "Ease rules on dole for couples say economists" (The New Zealand Herald, Monday, June 29, 2009, str. A1) wynika że obecne przepisy tworzą sytuację, iż w Nowej Zelandii tylko około 32% bezrobotnych otrzymuje zasiłek-dolę (dla porównania w Australii dolę otrzymuje 99% bezrobotnych). To zaś z jednej strony powoduje że ponad dwie-trzecie populacji Nowej Zelandii musi się więc liczyć z sytuacją iż jeśli stracą pracę wówczas zasiłek dla bezrobortnych jakby wogóle dla nich NIE istniał. Z drugiej zaś strony to oznacza również, że aż kilka dotychczasowych rządów które "bezrobotnych" definiowały jako "ludzi którzy otrzymują zasiłek dla bezrobotnych", oficjalnie chwaliło się poziomem bezrobocia w Nowej Zelandii który nie reprezentował nawet jednej trzeciej faktycznego bezrobocia tego kraju. Nic też dziwnego że sytuacja zwykłych Nowozelandczyków pobudza reflekse w rodzaju tych wyrażonych w artykułe "MPs cut everything in public service except own spending" (tj. "Posłowie na sejm powycinali wszystko z pomocy dla społeczeństwa oprócz wydatków na siebie") ze strony A1 gazety The New Zealand Herald, wydanie z piątku (Friday), June 26, 2009. Tak więc oto ponownie zmuszony jestem żyć z poprzednich oszczędności i to nie mając już nadziei na znalezienie jakiejkolwiek pracy. Na szczęście dla mnie, moją moralną podporą jest świadomość, że na przekór powtarzalnie trapiącego mnie bezrobocia, na przekór konieczności życia z dawnych oszczędności, oraz na przekór marnowania przez społeczeństwo mojej wiedzy, ekspertyzy, wynalazków, oraz wszechstronnej edukacji, ciągle raz w swoim życiu osiągnąłem poziom pełnego profesora na renomowanym uniwersytecie. Z kolei z zostaniem profesorem jest jak z zostaniem generałem - znaczy raz profesor, zawsze już profesor. Jedno jest więc teraz pewne, mianowicie że bez względu na to czy znajdę jeszcze jakąkolwiek następną pracę, ciągle mogę teraz mieć moralną satysfakcję, że chociaż bezrobotnym, nadal pozostaję byłym pełnym profesorem z renomowanego uniwersytetu. Historie życiowe wszystkich ludzi jakich dotychczas badałem zawierają w sobie tzw. morał. Ów "morał" wynika z faktu, że Bóg celowo tak kształtuje życie każdej osoby, aby dla tych co poznają owo życie zawsze dostarczało ono jakiejś istotnej lekcji moralnej. Jeśli więc dobrze się przyglądnąć moim własnym losom i perypetiom życiowym, wyraźnie "morał" taki z nich również się wyłania. Widać go w uporze i w konsekwencji z jakimi "coś" powoduje, że gdziekolwiek bym się nie udał, cokolwiek bym nie zaczął czynić, jakieś postronne i niezależne ode mnie "mroczne moce" sprawiają że zawsze kończy się to przegraną i odebraniem mi wszelkich szans na zrealizowanie tego co w swoim życiu chciałbym osiągnąć. Taki koniec "przegranej bitwy" dla niemal wszystkich przedsięwzięć mojego życia jest wysoce wymowny. Szczególnie jeśli się zaaakceptuje, że celem i misją tego życia mogło być zrealizowanie i wdrożenie przynajmniej kilku z owych przełomowych wynalazków i intelektualnych osiągnięć które opisałem w częściach #D do #H tej strony. Wszakże cokolwiek nas w życiu dotyka, zawsze ma to jakieś przyczyny. Przyczynami zaś owego pasma powtarzalnych upadków które mnie bez przerwy prześladują, może przecież być fakt, że gdybym w życiu natknął się na właściwy klimat intelektualny i na właściwe warunki badawcze, wówczas zapewne bym jednak zrealizował i urzeczywistnił sporą część z tego co opisałem w częściach #D i #E tej strony. Tymczasem realizacja tych wynalazków byłaby wysoce nie na rękę owym "mrocznym mocom". Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że faktycznym morałem wynikającym z przebiegu mojego życia są wnioski które opisałem na stronie mozajski.htm. 119-A2-(pajak_jan.htm) #B2. Losy mojej rodziny, a historia wsi Wszewilki: Maleńka wioseczka Wszewilki, w której ja się urodziłem w 1946 roku, jest częścią prastarej prowincji Polski nazywanej "Dolnym Śląskiem". Jednak przez spory okres czasu, bowiem od 1741 roku kiedy niemal cały Śląsk był aneksowany przez Prusy, aż do zakończenia drugiej wojny światowej w 1945 roku, cały Dolny Śląsk, włączając w to wioseczkę Wszewilki i jej okolice, były częścią Niemiec. Wioska Wszewilki leży trochę ponad 50 km na północ od miasta Wrocławia - które jest stolicą owej prowincji. Dolny Śląsk, jak czytelnik zapewne wie, leży w południowo-zachodniej części dzisiejszej Polski, niedaleko do Niemiec i do Czech. Po zakończeniu drugiej wojny światowej, niemal wszyscy mieszkańcy wsi Wszewilki w której ja się urodziłem, oraz innych okolicznych miejscowości, zostali wymienieni na nowych. Wszakże dawni obywatele niemieccy mieszkający na owych ziemiach niemal do końca wojny, uciekli w głąb niemiec przed nacierającą Armią Radziecką. Po wojnie zaś zostali zastąpieni przez ludność napływową z obszaru Polski i z przedwojennej polskiej Ukrainy. W rezultacie tej całkowitej wymiany ludności, wiedza o historii i tradycji Wszewilek niemal całkowicie zaginęła. Dziwnym jednak obrotem losu, moja matka znalazła się wśród polskiej ludności napływającej na te ziemie z obszaru przedwojennej Polski. Zaś moja matka znała te okolice bardzo dobrze. Wywodzenie się wielu pokoleń moich przodków po kądzieli z okolic Wszewilek, Stawczyka i Milicza powoduje, że z rodzinnych opowiadań ja poznałem wiele faktów na temat historii tych ziem. Prawdopodobnie jestem więc jednym z nielicznych nadal żyjących ludzi, którzy znają historię tych ziem z rodzinnej tradycji mówionej. To dlatego jako rodzaj patriotycznego obowiązku uważałem spisanie historycznych faktów które ciągle są mi znane. Te znane mi historyczne fakty dotyczące wsi Wszewilki spisałem na kilku totaliztycznych stronach internetowych, np. na stronach wszewilki.htm - o wsi Wszewilki, stawczyk.htm - o wsi Stawczyk koło wsi Wszewilki, milicz.htm - o miesteczku Miliczu, bitwa_o_milicz.htm - o bitwie w czasie wyzwalania Milicza, oraz sw_andrzej_bobola.htm - o kościele Św. Andrzeja Boboli w Miliczu, wszewilki_milicz.htm - o zwiedzaniu wsi Wszewilki i miasta Milicza. Na jednej z owych totaliztycznych stron, mianowicie na stronie wszewilki_jutra.htm - o moich marzeniach na temat przyszłości wsi Wszewilki, ja nawet otwarcie marzę jak wspaniale by to było gdyby Wszewilki mogły kiedyś się zdobyć na odbudowanie swojego starego ryneczka który został celowo zniszczony około 1875 roku. A przynajmniej aby mogły odbudować sobie dawny kościółek który istniał przy owym ryneczku, a także zbudować nowe muzeum. Fot. #1abc (G1 z [4b], O1 z [2], Z1 z [1/5]): Oto mój wygląd (tj. wygląd Dra inż. Jana Pająka) w okresie czasu kiedy byłem najbardziej twórczy w tych obszarach badań które obecnie muszę kwalifikować jako moje "naukowe hobby". (Można kliknąć na wybrane zdjęcie aby zobaczyć je w powiększeniu.) Fot. #1a-lewa (G1 z [4b]): Oto moje zdjęcie które wykonałem w Nowej Zelandii około 1985 roku (niestety dokładnej daty jego wykonania nie pamiętam) - znaczy w pobliżu czasu kiedy sformułowałem teorię wszystkiego zwaną Konceptem Dipolarnej Grawitacji, a także najbardziej moralną, postępową, pokojową, oraz spełniającą filozofię świata zwaną totalizm. Fot. #1b-środkowa (O1 z [2]): Oto moje zdjęcie typu paszportowego które wykonałem latem 1991 roku. Kiedy to zdjęcie było wykonywane, ja właśnie znajdowałem się w środku mojego pierwszego długiego okresu bezrobocia bez pobierania "doli" (tj. bez zasiłku dla bezrobotnych) oraz konfrontowałem perspektywę opuszczenia Nowej Zelandii w poszukiwaniu zarobku i chleba. W czasach wykonania tego zdjęcia moje badania skupiały się na ideach telekinezy, telekinetycznych ogniw, oraz telekinetycznych generatorów darmowej energii - po szczegóły patrz strony free_energy_pl.htm - a telekinetycznych generatorach darmowej energii, oraz boiler_pl.htm - o szokującej historii rewolucyjnej grzałki która bije wszelkie rekordy. 120-A2-(pajak_jan.htm) Fot. #1c-prawa (Z1 z [1/5]): Oto zdjęcie które wykonałem dla dowodu osobistego w dniu 19 lipca 2004 roku - znaczy około czasu kiedy przygotowałem pierwszą wersję niniejszej strony. (Dowodu tego jednak nie uzyskałem, ponieważ nie byłem wtedy w stanie wylegitymować się posiadaniem jakiegoś numeru PESEL.) Około czasu wykonywania powyższego zdjęcia prowadziłem dosyć szerokie badania na temat lekcji moralnych wynikających z historii techniki, a także na temat wypracowywania nowoczesnych zastosowań dla historycznych wynalazków technicznych - po przykłady patrz strony mozajski.htm - a pierwszym samolocie na świecie, lub seismograph_pl.htm - o aparacie do zdalnego wykrywania gotujących się trzęsień ziemi. Powyższe zdjęcie odzwierciedla relatywnie dobrze jak wyglądam nawet obecnie. *** Zauważ że można zobaczyć powiększenie każdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykłe kliknięcie na tą fotografię. Ponadto większość browserów jakie obecnie są w użyciu, włączając w to także popularny "Internet Explorer", pozwala także na załadowanie każdej ilustracji do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją redukować lub powiększać, a także drukować, za pomocą posiadanego przez siebie software graficznego. Część #C: Przebieg mojej kariery zawodowej: #C1. Wielodyscyplinarna praca zawodowa: Mam przyjemność i honor należeć do owych nielicznych naukowców, którzy swoją pracę zawodową mogli poszerzyć aż na kilka odmiennych dyscyplin. Możliwość tego wielodyscyplinarnego poszerzenia mojego zawodu zawdzięczam zaś właśnie doskonałemu poziomowi nauczania na Politechnice Wrocławskiej którą ukończyłem. Jak wcześniej już to wyjaśniałem, według mojej własnej (tj. nieoficjalnej) oceny, poziom nauczania na Politechnice Wrocławskiej w czasach kiedy ja kończyłem tamtą uczelnię najprawdopodobniej był jednym z najwyższych na świecie. Na tamtej doskonałej edukacji kapitalizowałem też zresztą przez resztę życia. Pozwalała mi ona bowiem wykładać potem na zagranicznych uczelniach nie tylko inżynierię mechaniczną - w której byłem oryginalnie kształcony, oraz nie tylko nauki komputerowe i informatykę - które to dyscypliny poznałem dzięki mojej pracy magisterskiej i doktoratowi ze wspomaganego komputerowo projektowania maszyn (tj. z obszaru który obecnie nazywany jest CAD/CAM), ale także wykładać mechanikę teoretyczną, inżynierię elektroniczną, elektrotechnikę, historię techniki (inżynierię i społeczeństwo), a ostatnio nawet matematykę. Moje wielodyscyplinarne zorientowanie zawodowe powodowało, że w swojej karierze wykładałem z równym powodzeniem w dwóch głównych dyscyplinach, oraz w kilku dodatkowych specjalizacjach. Z głównych dyscyplin wykładałem (1) inżynierię mechaniczną, oraz (2) nauki komputerowe. W inżynierii mechanicznej osiągnąłem poziom profesora nadzwyczajnego (po angielsku Associate Professor). W naukach komputerowych osiągnąłem poziom pełnego profesora (po angielsku Full Professor). Ponieważ każda z owych głównych dyscyplin reprezentowała jakby odmienny fragment mojego życia zawodowego, poniżej omówię każdą z nich w odrębnym punkcie. #C2. Moja kariera zawodowa w inżynierii mechanicznej: Moją karierę zawodową w inżynierii mechanicznej rozpoczęło zatrudnienie się w 1970 roku w charakterze asystenta stażysty na Politechnice Wrocławskiej. Po owym zatrudnieniu bardzo szybko wspinałem się w górę po drabinie akademickiej, zostając asystentem oraz starszym asystentem w przeciągu trzech następnych lat. Po obronie pracy doktorskiej w 1974 roku zostałem zatrudniony na pozycji adiunkta na tejże samej Politechnice Wrocławskiej. Równocześnie z pracą na uczelni w latach 1978 do końca 1981 pracowałem na pół etatu w Dziale Głównego Technologa Jelczańskich Zakładów Samochodowych Polmo-Jelcz jako konsultant naukowy. Owa praca w przemyśle dała mi doskonałe zrozumienie przemysłowych realiów inżynierii mechanicznej. Kiedy w 1982 roku 121-A2-(pajak_jan.htm) wyemigrowałem do Nowej Zelandii, początkowo byłem tam zatrudniony przez jeden rok na Canterbury University z Christchurch, jako tzw. "Post-Doctoral Fellow". Zatrudnienie to także było w specjalizacji "inżynieria mechaniczna". Pracę w tej specjalizacji przerwałem jednak w 1983 roku kiedy zatrudniłem się na Politechnice w Invercargill - co opiszę dokładniej w następnym punkcie tej strony. Do iżynierii mechanicznej powróciłem ponownie w 1993 roku, kiedy zatrudniony zostałem jako Associate Professor (tj. professor nadzwyczajny) na University Malaya w Kuala Lumpur, Malazja. Po ukończeniu tamtego kontraktu, w 1996 roku przeniosłem się na dwuletni kontrakt Associate Professora na University of Malaysia Sarawak z miasta Kuching, z malazyjskiej prowincji Sarawak na tropikalnym Borneo. Tamten kontrakt profesorski zakończyłem w 1998 roku. Po owym terminie i kontrakcie nie pracowałem już więcej w inżynierii mechanicznej. #C3. Moja kariera zawodowa w naukach komputerowych: Doskonałym przygotowaniem do mojej pracy w naukach komputerowych była moja rozprawa dyplomowa oraz rozprawa doktorska. Obie bowiem były ściśle związane z komputerowym modelowaniem i programowaniem problematyki inżynierskiej. W latach 1975 do 1977 zostałem też zatrudniony na pół etatu w obecnie już nieistniejącej fabryce komputerów zwanej Mera-Elwro. Pracę tą wykonywałem równocześnie z zatrudnieniem na Politechnice Wrocławskiej. Pracowałem tam wówczas jako doradca naukowy w Dziale Oprogramowania. Faktycznie, kiedy zaczynałem tam pracować, MERA-ELWRO była też największą fabryką komputerów we Wschodniej Europie. Niestety, po upadku komunizmu w Polsce zakład ten został zlikwidowany - nie mogę więc obecnie podać tutaj linku do jego strony internetowej. Jedyne co po nim przetrwało to miniaturowy zakład usługowy który nosi nieco podobną nazwę Elwro-System, jednak który wcale nie reprezentuje tradycji oryginalnego Mera-Elwro. Tamta półetatowa praca w przemyśle komputerowym dała mi doskonałe zrozumienie komputerów i oprogramowania, na którym to zrozumieniu kapitalizowałem potem przez wiele lat jako wykładowca informatyki i nauk komputerowych. Moja praca zawodowa wykładowcy nauk komputerowych zaczęła się praktycznie dopiero po wyemigrowaniu do Nowej Zelandii. Mianowicie, po zakończeniu jednorocznego stypendium po-doktorskiego z inżynierii mechanicznej na Canterbury University w Christchurch, w 1983 roku znalazłem stałą pracę na Southland Polytechnic z Invercargill, Nowa Zelandia. Była to moja pierwsza praca w dyscyplinie "nauki komputerowe" (zwanej też "informatyką"). Ponieważ zawsze miałem ambicje zostania profesorem na uniwersytecie, w 1988 roku sam zrezygnowałem z tamtej politechniki i podjąłem zatrudnienie jako tzw. "Senior Lecturer" w specjalności "inżnieria softwarowa" na Otago University w Dunedin, Nowa Zelandia. Jak już wcześniej pisałem, pracę tą straciłem w 1990 roku. Po niemal dwóch latach bezasiłkowego bezrobocia, w 1992 roku rozpocząłem jednoroczny kontrakt na stanowisku Associate Professora w Eastern Mediterranean University z miasta Famagusta na Północnym Cyprze. Po owym kontrakcie powróciłem ponownie do specjalizacji inżynieria mechaniczna, wykładając jako Associate Professor w Malezji i na tropikalnej wyspie Borneo. W 1998 roku powróciłem do Nowej Zelandii, zaś od lutego 1999 roku rozpocząłem pracę jako wykładowca programowania komputerów na maleńkiej Aoraki Politechnice z miasteczka Timaru. Niestety, pod koniec 2000 roku zostałem i stamtąd zwolniony. Od dnia 12 lutego 2001 roku zacząłem więc pracować jako akademik (po angielsku: "academic staff member") w Wellington Institute of Technology, z Petone pod Wellington, nadal w specjalnizacji "nauki komputerowe". Po utraceniu i tego zatrudnienia w 2005 roku, w 2007 roku zostałem zaproszony na 10 miesięcy na stanowisko pełnego profesora przez University of Ajou z Suwon w Korei Południowej - o czym pisałem już wcześniej. Tamta krótkotrwała pozycja pełnego profesora w naukach komputerowych była moim ostatnim miejscem zatrudnienia, a jednocześnie najwyższą pozycją akademicką którą osiągnąłem w swoim życiu. Fot. #2 (J2 z [10): Oto ja (Dr Jan Pająk) w tzw. "moście po niebie" (tj. "sky bridge") z 42 122-A2-(pajak_jan.htm) piętra KLCC w Kuala Lumpur, Malezja. Malezja jest mi bardzo bliska, ponieważ w latach 1993 do 1998 odbywałem tam dwa kontrakty profesorskie na Uniwersity Malaya z Kuala Lumpur, potem zaś na University Malaysia Sarawak w Kuching na tropikalnej wyspie Borneo. Sfotografowany 30 grudnia 2002 roku. Nazwa KLCC używana jest dla dwóch drapaczy chmur skonstruowanych jako "bliźniaki" (tj. "twin towers") w centrum Kuala Lumpur, Malaysia. Są one jedynymi "bliźniakami" na świecie które ciągle stoją, a które należą do ekskluzywnego klubu najwyższych budynków świata. Ów "most po niebie" łączy ze sobą te dwa drapacze chmur na nieco mniej niż połowa ich wysokości. Pozycja owego "mostu po niebie" jaki łączy obie wieże jest lepiej widoczna na następującym zdjęciu pokazującym całe KLCC. Fot. #3(C3 z [10]): Tak wyglądają owe bliźniacze wieże KLCC z Kuala Lumpur w Malezji. Zbudowane one zostały w okresie czasu kiedy ja odbywałem swój kontrakt profesorski w Malezji. Sa mi więc relatywnie bliskie i w pewnym sensie czuję się wobec nich jakbym uczestniczył w ich budowie. Obecnie są to jedyne w świecie bliźniacze wieże drapaczy chmur które nadal stają. Ich sława upowszechniła się już po świecie na tyle, że obecnie są one równie znane jak drapacze chmur WTC z Nowego Jorku. Słynny "most po niebie" widoczny jest na tym zdjęciu jak spina obie wieże w mniej niż połowie ich wysokości. Jak ów most wygląda w środku widoczne to jest na poprzednim "Fot. #2". *** Tak na marginesie, to KLCC jest jednym z cudów technicznych dzisiejszego świata. (Inne cuda techniczne tego świata omawiam na stronie o Nowej Zelandii.) Dlatego jeśli ktoś jest już w tropikalnym Kuala Lumpur, lub gdzieś blisko tej metropolii, wówczas gorąco bym zachęcał aby odwiedzić te drapacze chmur i zobaczyć je na własne oczy. Część #D: Moje hobby naukowe, oraz badawcze zainteresowania poza-zawodowe: #D1. Dlaczego moje naukowe hobby oraz badawcze zainteresowania poza-zawodowe zmuszony jestem zdecydowanie separować od moich badań zawodowych: Gdyby poklasyfikować hobby i zainteresowania poza-zawodowe innych naukowców, to daje się w nich wyróżnić dwie główne kategorie, mianowicie (1) te które są całkowicie odwrotne do zawodu naukowca (np. śpiewanie w chórze - jakiemu udzielał się jeden z moich nowozelandzkich przełożonych), oraz (2) te które są jakby przedłużeniem zawodu naukowca (np. prowadzenie hobbystycznych badań w tej samej lub w odmiennej dyscyplinie, niż dyscyplina badana zawodowo). Z moich obserwacji kolegów wynika, że w obu tych przypadkach typowi naukowcy mogą otwarcie dyskutować swoje hobby z kolegami i ze studentami. W przypadku zaś kiedy ich hobby jest bliskie ich specjalizacji naukowej, tak jak miało to miejsce np. z Albertem Einsteinem, często gro ich wykładów poświęcają oni omawianiu swego hobby. W moim jednak przypadku sytuacja wygląda zupełnie odmiennie. Wprawdzie moje hobby jest faktycznie przedłużeniem moich zawodowych zainteresowań naukowych. Przykładowo, w ramach hobby rozpracowuję niektóre swoje własne wynalazki, takie jak magnokraft (czyli wehikuł o napędzie magnetycznym), czy ogniwo telekinetyczne (czyli jeden z generatorów energii przyszłości). Praktycznie też wszystkie z tych wynalazków są pokrewne do tematyki którą wykładałem w ramach zawodu jako wykładowca inżynierii mechanicznej. Jednak z wielu różnych powodów, o wynalazkach tych nie wolno mi otwarcie dyskutować ani ze swoimi kolegami, ani ze swoimi studentami. Nie wolno mi też ich badać ani budować w ramach zawodowej pracy naukowej. Na innym polu naukowym, jako swoje hobby naukowe rozpracowuję też m.in cechy tzw. "przestrzeni czasowej" omawianej m.in. na totaliztyczych stronach o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, czy o wehikułach czasu. Przestrzeń ta zaś jest zaawansowaną wersją tzw. "programowania zorientowanego obiektowo" (po angielsku "object-oriented programming") którego wykłady prowadzę w ramach mojego zawodu informatyka. Również jednak nie wolno mi dyskutować ze swoimi 123-A2-(pajak_jan.htm) studentami ani ze swoimi kolegami zarówno tematyki tej przestrzeni, jak i innych podobnych tematów które badam w ramach hobby a które posiadają związek z informatyką. Wyrażając to innymi słowami, na przekór że moje hobby i zainteresowania pozazawodowe są jakby przedłużeniem mojej pracy zawodowej i posiadają ścisły związek z tym co wykładam zawodowo, ciągle z wielu powodów (np. z powodu rodzaju atmosfery panującej w dzisiejszych instytucjach naukowych która to atmosfera zdecydowanie definiuje o czym wolno na uczelniach otwarcie mówić, a co należy wstydliwie ukrywać), zmuszony jestem wyraźnie rozgraniczać od siebie moje zainteresowania uczelniane od zainteresowań w ramach hobby naukowego. Dlaczego tak jest, ja sam mam trudność zrozumieć. Być może jednak że czytelnik sam to zdoła sobie wypracować na przykładach tematów które badam poza-zawodowo jako moje naukowe hobby. Najważniejsze z tych tematów opisuję bowiem poniżej. Ponadto, podobny do poniższego przegląd wyników jakie osiągnąłem w badaniach unikalnej tematyki której się poświęciłem, zawarłem także na kilku totaliztycznych stronach internetowych, przykładowo w punktach #B1 i B2 strony job_pl.htm - opisującej marnotrawstwo ludzkiego potencjału twórczego, czy w punkcie #F1 strony humanity_pl.htm - zawierającej totaliztyczne receptury na udoskonalanie świata. #D2. Teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji - czyli najważniejszy z intelektualnych produktów mojego hobby: W ramach swojego naukowego hobby wypracowałem relatywnie dużą liczbę najróżniejszych twórczych idei, włączając w to nowe teorie naukowe, nowe wynalazki, nowe trendy, itp. Gdyby ktoś mnie zapytał co uważam za swój najważniejszy dorobek hobbystyczny w owym natłoku twórczych idei, bez wahania bym wskazał na naukową teorię wszystkiego którą rozpracowałem w ramach swojego hobby, a którą nazwałem Konceptem Dipolarnej Grawitacji. Naukowe fundamenty Konceptu Dipolarnej Grawitacji są bardzo proste. Mianowicie teoria ta opisuje jak wyglądałby wszechświat gdyby pole grawitacyjne okazało się być tzw. "polem dipolarnym" (tj. polem o dwóch odmiennych biegunach, takich jak bieguny N i S w polu magnetycznym), zamiast być tzw. "polem monopolarnym" za które grawitację uważa dotychczasowa oficjalna nauka ziemska (tj. nauka uważa grawitację za pole jednobiegunowe, takie jak jest np. pole elektryczne). Ciekawostką owego Konceptu Dipolarnej Grawitacji jest, że faktycznie to formalnie on też udowadnia że pole grawitacyjne jest polem dipolarnym, tj. takim polem jakim on je opisuje, a nie polem monopolarnym za jakie grawitację uważa dotychczasowa nauka ziemska. Spektakularne znalezienie klucza do owej niezwykłej teorii która wyjaśnia praktycznie wszystko czego nadal nie wiemy, a stąd która zasluguje na miano się nazywać teorii wszystkiego, miało miejsce w 1985 roku. Teorię tą potem nazwałem Konceptem Dipolarnej Grawitacji. Mianowicie, po uświadomieniu sobie nieadekwatności obecnie wyznawanego (starego) konceptu monopolarnej grawitacji, starałem się znaleźć błąd w jego sformułowaniu, jaki powoduje, że jest on sprzeczny z naturalnym porządkiem rzeczy. Czytałem w tym celu wiele opracowań dotyczących grawitacji. Wielokrotnie przemyśliwałem też jej istniejące sformułowanie. Jednego niezwykle pogodnego popołudnia, wiosną 1985 roku (najprawdopodobniej było to w okresie nowozelandzkiej przerwy wakacyjnej w połowie sierpnia 1985 roku), spacerowałem po wyjątkowo pięknym wówczas parku w Invercargill w owym czasie całym zapełnionym oceanem wiosennych kwiatów, z naturą budzącą się do życia oraz powietrzem wypełnionym rodzajem szczęśliwości. Nagle klucz do rozwiązania problemu grawitacji skrystalizował się w mojej głowie. Był to bardzo spektakularny moment w moim życiu, bowiem w owym majestatycznym dniu i niezwykle pięknym otoczeniu, uderzył on moją świadomość jak piorun i w mgnieniu oka wywrócił do góry nogami całe moje dotychczasowe zrozumienie wszechświata. Kluczem do zrozumienia grawitacji okazał się fakt, że stary koncept monopolarnej grawitacji, uznawany przez dotychczasową naukę ortodoksyjną na Ziemi, przyjmuje "a priori" że grawitacja jest polem monopolarnym. Tymczasem koniecznym jest też rozważenie, czy przypadkiem grawitacja nie wykazuje charakteru pola dipolarnego (podobnego do charakteru pola magnetycznego). Po 124-A2-(pajak_jan.htm) znalezieniu tego klucza możliwe się stało rozpracowanie zrębów nowego "Konceptu Dipolarnej Grawitacji", którego jedna z najwcześniejszych prezentacji najpierw ukazała się w polskojęzycznej monografii [1] (tej właśnie, której wartość naukowa została zignorowana przez Radę Naukową Instytutu TBM Politechniki Wrocławskiej), zaś najnowsza prezentacja zawarta jest w rozdziałach H i I monografii [1/5]. #D3. Nowe kierunki rozwoju wyłaniające się z Konceptu Dipolarnej Grawitacji: Koncept Dipolarnej Grawitacji okazał się dla mnie rodzajem naukowego stymulatora który zaindukował całą lawinę najróżniejszych odkryć, ustaleń, wyjaśnień i wynalazków. Wszakże tylko z obszaru nowych wyjaśnień naukowych, koncept ten dostarcza wyjaśnień do praktycznie wszystko czego dotychczasowa nauka ziemska NIE była w stanie wyjaśnić. Aby podać tutaj kilka przykładów zjawisk które on wyjaśnił, to należą do nich m.in.: telekineza, telepatia, nirwana, czy nawracalny upływ czasu. Koncept ten otworzył także ludzkości drzwi do nowych trendów filozoficznych - np. patrz opisy filozofii totalizmu i pasożytnictwa. Wskazał on również na możliwość urzeczywistnienia wcześniej nieznanych technologii (np. patrz tzw. telekinetyczne generatory darmowej energi), oraz wcześniej nieznanych napędów (np. patrz tzw. telekinetyczny napęd wehikułów latających typu Magnokraft). Lista korzyści które on otwiera dla ludzkości praktycznie nie ma końca. Nie na darmo jego rozliczne zastosowania upoważniają aby go nazywać teorią wszystkiego. Koncept Dipolarnej Grawitacji, a także jego rozliczne następstwa dla naszej cywilizacji, opisany został wyczerpująco aż na całym szeregu odrębnych stron internetowych totalizmu. Przykładowo, jego opisy zawarte są nie tylko na stronach o nim samym - czyli o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, ale także na stronach o ludzkości, marnotrawstwie ludzkiego potencjału twórczego, wehikułach czasu, Magnokrafcie, telekinezie, telepatii, zniszczeniowych użyciach wehikułów UFO, totaliźmie, pasożytnictwie, oraz nirwanie. #D4. Koncept Dipolarnej Grawitacji jest też dostarczycielem fundamentów naukowych i filozoficznych dla zupełnie nowej "nauki totaliztycznej": Z chwilą kiedy Koncept Dipolarnej Grawitacji został opracowany w 1985 roku, dostarczył on sobą fundamentów naukowych (zaś poprzez stworzenie filozofii totalizmu również i fundamentów filozoficznych) dla zupełnie nowej "nauki totaliztycznej" która bada otaczającą nas rzeczywistość z całkiem odwrotnego podejścia "a priori" niż czyni to dotychczasowa stara oficjalna nauka ziemska. Więcej informacji na temat owej nowej nauki i jej podejścia do badań zawiera punkt #J2 poniżej na tej stronie. Z kolei więcej informacji na temat różnic pomiędzy fundamentami filozoficznymi i naukowymi owej nowej "nauki totaliztycznej" w porównaniu ze starą "ateistyczną nauką ortodoksyjną" prezentują punkty #F1.1 do #F2 na totaliztycznej stronie o nazwie god_istnieje.htm. Rekomenduję poszerzenie swoich horyzontów poprzez przeglądnięcie tamtych punktów. #D5. Hobbystyczne ustalenia na tematy np. telepatycznych metod zdalnego wykrywania nadchodzących trzęsień ziemi, czy metod formowania tornad i huraganów - czyli szansa na opanowanie żywiołów wyniszczających ludzkość: W piątek, dnia 11 listopada 1994 roku, podczas przerwy na lunch, zdecydowałem się uciec przed piętrzącymi się problemami i stresem zaczynającego się wkrótce drugiego semestru, poprzez zjedzenie miejscowego posiłku. Jednak danie nabyte w pobliskiej stołówce "Rumah Universiti", niestety tego dnia okazało się bardziej niejadalne niż zazwyczaj. Dla odwrócenia więc uwagi od utykającego w gardle posmaku, zająłem swój umysł moimi ulubionymi problemami mechanizmów działania wszechświata. Gdy więc tak bez entuzjazmu starałem się dobrnąć do końca posiłku (zgodnie z totalizmem, który wówczas już zdecydowanie wyznawałem, marnowanie jakiejkolwiek żywności w obecnej sytuacji naszej planety jest poważnym grzechem), niespodziewanie w mojej głowie poskładało się w jedną całość rozwiązanie dla zasad i mechanizmu telepatii. Bóg czasami wykazuje wysokie poczucie humoru i w tym przypadku znajomość telepatii zawdzięczać 125-A2-(pajak_jan.htm) będziemy beznadziejnemu gotowaniu jakiejś anonimowej kucharki. Podobnie jak to kiedyś stało się w odniesieniu do "magnokraftu" i "komory oscylacyjnej" (patrz podrozdział F2 w monografiach: [3], [3/2] i [1/2]; a także podrozdział F2 w monografii [1/5] i C2 w monografii [1/4]), tym razem dla telepatii również od dłuższego już czasu przemyśliwałem nad jej mechanizmem i stąd posiadałem już uprzednio zgromadzone w swej głowie wszystkie elementy wymaganej układanki (np. już w czasie swego pobytu na Cyprze ustaliłem, że sygnały telepatyczne muszą propagować się poprzez przeciw-materię, że ich wzbudzanie musi następować przez wibracje magnetyczne, że istnieje rodzaj uniwersalnego języka, w podrozdziałach I5.4 i JA3.1 monografii [1/5] nazywanego ULT - od "Universal Language of Thoughts", w którym wszystkie istoty żyjące z całego wszechświata mogą komunikować się ze sobą za pośrednictwem telepatii, itp.). Jedyną rzeczą jakiej wówczas ciągle nie wiedziałem, to fizyczna natura telepatii oraz mechanizm fizyczny na jakim zjawisko to bazuje. Dlatego też podczas owego pamiętnego lunchu szokująca myśl błysnęła w moim umyśle. Myśl ta stwierdzała, że "fale telepatyczne to po prostu dźwięko-podobne wibracje przeciw-materii, które podobnie jak dźwięki w naszym świecie posiadają swój ton, melodię, barwę, częstość, itp.; podczas gdy łączność telepatyczna jest to po prostu rozmowa następująca w uniwersalnym języku ULT z użyciem owych dźwięko-podobnych wibracji". (Zauważ, że zgodnie z Konceptem Dipolarnej Grawitacji, wszystkie rodzaje ruchów przeciw-materii, w naszym świecie manifestują się m.in. jako pole magnetyczne, dlatego fale telepatyczne mogą w przybliżeniu być też zdefiniowane jako "modulowane wibracje pola magnetycznego".) Po tym jak owa myśl przyszła mi do głowy, wszystko co poprzednio wiedziałem na temat telepatii zaczęło nabierać sensu i stało się zrozumiałe. Znalezione wówczas rozwiązanie dla mechanizmu rozprzestrzeniania się fal telepatycznych wkrótce zostało wyrażone na piśmie i opublikowane, początkowo dnia 9 stycznia 1996 roku w monografii [3] (patrz podrozdział D13 w [3]), w 1997 roku było ono powtórzone w monografii [3/2], zaś później (w 1998 roku) także opublikowane w monografiach [1/2] i [1/3]. W 2000 telepatia była podstawą dla sformułowania traktatu [7/2] - patrz podrozdział D2.1.1 w traktacie [7/2]. W monografii [1/5] telepatię opisano w podrozdziale H7.1. Najbardziej bezpośrednie opisy telepatii oraz urządzeń telepatycznych zaprezentowane zostały na odrębnej stronie internetowej o telepatii. Ponadto telepatyczne urządzenie do zdalnego wykrywania nadchodzących trzęsień ziemi opisane jest na odrębnej stronie internetowej o seismografie Zhang Henga, a także w moim referacie na konferencję poświęconym temu aparatowi, który to referat jest dostępny w internecie pod adresem http://www-ist.massey.ac.nz/conferences/icst05/proceedings/ICST2005Papers/ICST_112.pdf. Warto odnotować, że na przekór iż urządzenie to jest w stanie uratować tysiące istnień ludzkich oraz nieopisaną wartość mienia, oraz na przekór że jest ono relatywnie proste w budowie i zasadzie działania, faktycznie to nikt nie ma odwagi podjąć jego budowy tylko dlatego że działa ono na zasadzie odbioru i interpretowania fal telepatycznych. Fot. #4 (1 z [9]): Oto jak wygląda okładka książki o przysłowiach którą napisałem razem z bratem w ramach swojego naukowego hobby zbierania przysłów, mądrości ludowej, wierzeń, oraz ciekawostek kulturalnych i religijnych narodów i krajów które odwiedzałem. Razem z moim bratem opublikowaliśmy tą książkę w Polsce w 2003 roku w dwóch językach pod tytułem "Przysłowia Wschodu oraz z innych stron świata - Proverbs of the Orient and from other corners of the world", Poznań (Adres wydawcy: "Wydawnictwo Poznańskie", Ul. Fredry 8, 61-701 Poznań), 2003 rok, ISBN 83-7177-273-4, 551 stron. Zawiera ona kolekcję około 2700 przysłów zaprezentowanych w dwóch językach mianowicie po angielsku i po polsku. Owe przysłowia akumulowałem podczas 12 lat swoich wędrówek po najróżniejszych krajach świata w poszukiwaniu chleba. Znacząca ich liczba wywodzi się z kultur Orientu i Azji, włączając w to: Japonię, Koreę, Chiny, Malezję, Dayaków z Borneo, oraz cały szereg innych. #D6. Moje hobbystyczne wynalazki: 126-A2-(pajak_jan.htm) W ramach swoich zainteresowań hobbystycznych wynalazłem cały szereg interesujących urządzeń. Niektóre z nich opiszę bardziej szczegółowo w dalszych częściach tej strony (np. patrz "część #E", "część #G", oraz "część #H" poniżej). Inne takie urządzenia zostały opisane na odrębnych stronach internetowych dostępnych tutaj poprzez Menu. Część #E: Mój najważniejszy wynalazek techniczny, czyli magnokraft oraz liczne pokrewne mu urządzenia napędowe: #E1. Wielostopniowy proces wiodący do wynalazku magnokraftu, komory oscylacyjnej, oraz innych pokrewnych urządzeń : Dokonanie mojego najważniejszego wynalazku, czyli statku kosmicznego z napędem magnetycznym zwanego magnokraftem wcale nie nastąpiło jako jedno wydarzenie twórcze. Faktycznie bowiem owo wynalezienie było długim procesem, na który składało się wiele etapów. Opiszmy teraz najważniejsze z owych etapów. #E2. Odkrycie tzw. "Tablicy Cykliczności" oraz sformułowanie Teorii Rozwoju Napędów: Moje zanurzenie się w obecną problematykę, jakie w konsekwencji wiodło do hobbystycznego rozpracowania wszystkich tematów opisywanych na niniejszej i na innych moich stronach internetowych oraz monografiach, zainicjowane zostało odkryciem naukowym z początka 1972 roku, czyli sprzed ponad 35 lat temu. Jak to już opisałem w podrozdziale A19 monografii [1/5] i w następnym punkcie powyżej, odkryłem wówczas "Tablicę Cykliczności". Tablica ta była rodzajem "Tablicy Mendelejewa" (zwanej także "tablicą okresowości pierwiastków chemicznych"), tyle że opracowanej dla urządzeń napędowych zamiast dla pierwiastków chemicznych. Stąd, poprzez ustawienie porządku atrybutów urządzeń napędowych które już zostały wynalezione, moja tablica pozwalała na przewidzenie atrybutów urządzeń napędowych które ciągle oczekiwały na swoje wynalezienie. W ten sposób moja "Tablica Cyliczności" wskazywała mi które napędy ciągle odczekuja na swego wynalazcę i pozwalała mi wypracować zasady działanie tych napędów. Dzięki temu już wkrótce byłem w stanie wynaleźć cały szereg urządzeń napędowych, włączając w to magnokrafty i wehikuły czasu opisane w dalszej części tej strony. Wkrótce po opracowaniu opublikowałem tą "Tablicę Cykliczności" w swoim artykule [1W4] o tytule "Teoria rozwoju napędów", z polskiego czasopisma "Astronautyka", numer 5/1976, strony 16-21. Tablica ta wyznaczyła punkt startowy dla całej mojej dzisiejszej wiedzy i działalności. Podążanie za jej wskazaniami kulminowało bowiem w 1980 roku opublikowaniem budowy i działania statku kosmicznego z napędem magnetycznym, nazywanego magnokraftem. Potem zaś, w dniu 3 stycznia 1984 roku wynalezieniem "komory oscylacyjnej" (owa komora stanowi urządzenie napędowe dla owego magnokraftu). Faktycznie też odkrycia te i wynalazki zainicjowały naukowe zgłębianie tematyki, jaka w końcowym efekcie doprowadziła m.in. do sformułowania Konceptu Dipolarnej Grawitacji i filozofii totalizmu. Ponieważ "Tablica Cykliczności", magnokraft, oraz komora oscylacyjna, są już opisane dosyć szczegółowo w rozdziałach B, F i G monografii [1/5], ich omawianie nie będzie tutaj już powtarzane. "Tablica Cykliczności" została zilustrowana, zaprezentowana i wyczerpująco opisana na kilku odrębnych stronach internetowych, włączając w to strony o Magnokrafcie i o Komorze Oscylacyjnej, a także częściowo strony o napędach, Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, nieśmiertelności, oraz o monografii [1/5] (w monografii [1/5] jest ona dokładnie opisana w rozdziale B z tomu 2). #E3. Wynalazek magnokraftu - czyli "przeskok paradigmowy" w zasadach napędzania statków kosmicznych: Jednym z następstw opracowania mojej pierwszej "tablicy cykliczności" było, iż postulowała ona niedalekie już zbudowanie na Ziemi całej nowej rodziny statków latających 127-A2-(pajak_jan.htm) o napędzie magnetycznym. Począwszy od 1972 roku zacząłem więc rozpracowywać te statki. Budowa i działanie pierwszego z nich opublikowanie zostały już w 1980 roku - patrz mój artykuł [2C2]. Wkrótce potem nazwałem go "magnokraftem". Historia monografii monografii [1/5] w dużej części jest właśnie historią magnokraftu (ta zaś w większej liczbie szczegółów opisana została w podrozdziale F2 i W4 monograii [1/5]). Tablica cykliczności sugerowała jednak, że zbudowane zostaną aż trzy nowe statki magnetyczne. Wszystkie trzy nazwałem "magnokraftami". Pod względem wyglądu zewnętrznego są one niemal identyczne, jednak wykorzystują one trzy zupełnie odmienne zasady działania. (Z kolei owe trzy odmienne zasady działania powodują trzy różne kształty ich komór oscylacyjnych - patrz rysunki C1c i G3 w monografii [1/5].) Aby więc rozróżnić pomiędzy nimi, nazwam je: (1) magnokraftem pierwszej generacji, albo po prostu magnokraftem (ten najprostszy z trzech magnokraftów, skrótowo opisany w podrozdziale C1 zaś dokładnie w całym rozdziale G monografii [1/5], używa napędu czysto magnetycznego, poruszając się na zasadzie magnetycznego przyciągania i dopychania; jego komory oscylacyjne są sześcienne, z kwadratowymi ściankami wlotowymi, jak te pokazane na rysunkach C1c i G3a z monografii [1/5]), (2) magnokraftem drugiej generacji, albo "wehikułem telekinetycznym" (ten bardziej zaawansowany wehikuł używa natychmiastowego napędu telekinetycznego opisywanego w podrozdziale LC1 monografii [1/5]; jego komory oscylacyjne posiadają ośmioboczne ścianki czołowe), oraz (3) magnokraftem trzeciej generacji, nazywanym także "wehikułem czasu" (ten najbardziej zaawansowany magnokraft używa zasady podróży w czasie opisywanej w rozdziale M monografii [1/5]; jego komory oscylacyjne posiadają szesnastoboczne ścianki czołowe). Magnokraft pierwszej generacji jest tym jaki zgodnie z tablicą cykliczności powinien być skompletowany na Ziemi do roku 2036. Opisany on został w podrozdziale C1 i w rozdziale G monografii [1/5]. Przyjmuje on kształt dysku, jaki w swoim centrum zawiera bardzo silne źródło odpychającego pola magnetycznego, nazywane "pędnikiem głównym", podczas gdy na obrzeżu zawiera pierścień "pędników bocznych" - patrz rysunek C1(b) w [1/5]. Kiedy dokonuje on lotu, jego pędnik główny odpycha się od pola magnetycznego Ziemi, Słońca, lub galaktyki, wytwarzając w ten sposób siłę nośną. Jednocześnie pędniki boczne przyciągają się do pola ziemskiego, słonecznego lub galaktycznego, w ten sposób wytwarzając siły stabilizujące. Pędniki boczne są też w stanie wytwarzać wirujące pole magnetyczne, podobnie jak to ma miejsce w silnikach elektrycznych podczas formowania wiru magnetycznego. Owo wirujące pole magnetyczne wytwarza magnetyczny odpowiednik dla Efektu Magnusa, napędzając w ten sposób magnokraft poziomą siłą napędową. Ponadto wir ten jonizuje powietrze, wywołując jego jarzenie się. Wir magnetyczny formuje też rodzaj wiru plazmowego jaki jest zdolny do odparowania skał i gleby. W ten sposób, kiedy magnokraft leci pod ziemią, odparowywuje on łatwo identyfikowalne szkliste tunele opisywane w podrozdziale G10.1.1 monografii [1/5] - patrz tam rysunki G31 i P6. (Właśnie taki wir plazmowy UFO spowodował też odparowanie WTC - jak to opisane w podrozdziale V8.1 monografii [1/5] oraz na odrębnej stronie o WTC.) Magnokraft może latać pojedynczo, lub też magnetycznie sprzęgać się z innymi wehikułami fomując w ten sposób najróżniejsze konfiguracje latające - patrz rysunek F6 w [1/5]. Pierwsze opisy magnokraftu zostały opublikowane w artykule [2A4] "Budowa i działanie statków kosmicznych z napędem magnetycznym" jaki ukazał się w czasopiśmie "Przegląd Techniczny Innowacje", nr 16/1980, strony 21-23. Bardziej wyczerpujące opisy tego statku zawarte są praktycznie w niemal wszystkich monografiach i traktatach wylistowanych w rozdziale Y monografii [1/5], ze szczególnie wyczerpującym opisem w rozdziale G monografii [1/5]. Należy tutaj podkreślić, że ja stałem się pierwszym naukowcem na Ziemi, który wynalazł statek o zasadzie działania magnokraftu. Przed opublikowaniem mojego wynalazku, idea użycia napędu czysto magnetycznego była całkowicie odrzucana z powodu popularnego (aczkolwiek błędnego) poglądu, że napęd taki nie będzie w stanie zadziałać. Przykładowo, kiedyś wierzono (a niektóre osoby wierzą nawet i do dzisiaj), że napęd czysto magnetyczny powodował będzie tzw. efekt dźwigu magnetycznego (tj. że przelatujący statek z takim napędem jakoby ma unosić w powietrze wszelkie przedmioty ferromagnetyczne), a także że ludzie nie potrafią zbudować urządzenia zdolnego pokonać 128-A2-(pajak_jan.htm) tzw. "jednorodności" ziemskiego pola magnetycznego. Dopiero ja wykazałem teoretycznie, że efekt dźwigu magnetycznego niwelowany będzie składową pulsującą pola statku (po szczegóły patrz podrozdział F7.3 i rysunek F12 w [1/5]). Natomiast bariera "jednorodności" pola ziemskiego pokonana będzie w rezultacie ogromnej tzw. "długości efektywnej" pola magnetycznego wytwarzanego przez komory oscylacyjne (po wyjaśnienia patrz podrozdział G5.3 monografii [1/5]). W następstwie owych panujących uprzednio błędnych poglądów, przed opracowaniem magnokraftu, z dwóch możliwych napędów polowych postulowany był jedynie napęd antygrawitacyjny (patrz jego opisy w rozdziale HB monografii [1/5]). Jeśli zaś ktoś już postulował jakieś użycie pola magnetycznego do napędzania statków, zakładał on tylko jego pośrednie wykorzystywanie dla formowania jakiegoś drugorzędnego efektu napędowego lub dla generowania pola antygrawitacyjnego. W ten sposób przykładowo w latach 1970-tych niejaki J. Pierre Petit z Francji wyjaśniał napęd UFO zjawiskiem magnetohydro-dynamicznym wzbudzanym przez pole magnetyczne tych wehikułów. Natomiast kilka dalszych osób (m.in. słynny George Adamski), postulowało poprzednio, że napęd UFO zawiera jakieś urządzenia, które zamieniają pole magnetyczne na zjawisko antygrawitacji. Stąd, zgodnie z tymi osobami, napęd UFO faktycznie był napędem antygrawitacyjnym, zaś użycie pola magnetycznego sprowadzało się w nim tylko do roli pośredniego dostawcy energii. Dopiero moje teorie i badania ujawniły niezbicie, że napęd czysto magnetyczny będzie działał, zaś jego zbudowanie na Ziemi jest realne i już obecnie technicznie możliwe. Magnokraft opisany został wyczerpująco na kilku odrębnych stronach internetowych. Mianowicie jego opisy zawarte są na stronach o Magnokrafcie i o Komorze Oscylacyjnej, a także częściowo na stronach o napędach, Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, eksplozji Tapanui, nieśmiertelności, oraz o wehikułach czasu. #E4. Wynalazek komory oscylacyjnej - czyli "przeskok paradigmowy" w zasadach akumulowania, przechowywania i transportu energii: Aby magnokraft mógł się wznieść w przestrzeń kosmiczną i ulecieć do gwiazd, wydatek z jego pędników magnetycznych musiał przekraczać szczególną wartość progową, jaką ja nazwałem "strumieniem startu". Strumień ten stanowi magnetyczny odpowiednik dla tzw. "pierwszej prędkości kosmicznej". Wartość tego magnetycznego "strumienia startu" wyliczyłem i opublikowałem już w artykule [1W4]. Niestety, w chwili obecnej nie istnieje na Ziemi urządzenie do wytwarzania pól magnetycznych, jakiego wydatek byłby w stanie przekroczyć ów strumień startu. Stąd jednym z zarzutów, jaki "przeciwnicy" magnokraftu zaczęli wysuwać przeciwko temu statkowi, było twierdzenie, że nie jest mo żliwe opracowanie urządzenia technicznego, jakiego zasada działania pozwalałaby wytworzyć pole magnetyczne o wartości przekraczającej ów strumień startu. Aby więc udowodnić, że osoby te się mylą, postanowiłem osobiście wynaleźć takie urządzenie. Po wielu latach przemyśliwań i poszkiwań wymaganej zasady jego działania, urządzenie to skrystalizowało się w mojej głowie nad rankiem 3 stycznia 1984 roku. Z uwagi na jego kształt, konstrukcję i zasadę działania nazwałem je "komorą oscylacyjną". Okoliczności i najważniejsze następstwa wynalezienia tej komory opisane są bardziej szczegółowo w podrozdziale F2 monografii [1/5] i w podrozdziale C2 monografii [1/3]. Pierwsze opublikowanie pełnej budowy i działania komory oscylacyjnej miało miejsce w monografii [8A4] o następującym tytule i danych bibliograficznych: Pająk Jan, "The Oscillatory Chamber - a breakthrough in the principles of magnetic field production", pierwsze wydanie nowozelandzkie, Invercargill, New Zealand, 31 stycznia 1985 roku, ISBN 0-9597698-2-X (copyright receipt C 7433, date 31.1.85). Niemniej niewielka wzmianka o tej komorze (jeden krótki rozdział) publikowana już była w monografii [4A4] wspominanej poprzednio. Dla moich badań wynalezienie komory oscylacyjnej posiadało przełomowe znaczenie, bowiem udowadniało ono, że istnieje zasada działania i realizujące tą zasadę urządzenie techniczne, jakie są w stanie wytworzyć wymagany magnetyczny "strumień startu", a stąd wznieść mój magnokraft w przestrzeń kosmiczną. Komora oscylacyjna ilustrowała więc, że idea magnokraftu jest całkiem realna i że statek ten już wkrótce może być urzeczywistniony przez naszą cywilizację - jeśli tylko ktoś podejmie realizację projektu jego budowy. Z powyższego możemy podsumować, że "komora oscylacyjna" jest to urządzenie 129-A2-(pajak_jan.htm) (mojego wynalazku) do produkcji niezwykle silnych pól magnetycznych. Możnaby więc powiedzieć, że jest ona rodzajem ogromnie potężnego "magnesu" (tj. magnesu tak potężnego, że komora ta sama jest w stanie odepchnąć się od pola Ziemi i ulecieć w przestrzeń, poprzez swe odpychające oddziaływanie z ziemskim polem magnetycznym). Jej działanie oparte zostało na całkowicie nowej zasadzie, nieznanej dotychczas na Ziemi, szczegółowo opisanej w rozdziale F monografii [1/5], a także opisanej w monografiach [1/4], [1/3], [1/2], [3/2], [3] i [2]. Komora ta zwykle posiada kształt przeźroczystej kostki sześciennej, pustej w środku. Wewnątrz ścianek bocznych tej kostki następują oscylacyjne wyładowania elektryczne, które zmuszają snopy iskier do rotowania po obwodzie kwadratu. Kwadratowy obieg tych iskier elektrycznych wytwarza silne pole magnetyczne. Pojedyncza komora oscylacyjna stanowi więc rodzaj niezwykle silnego magnesu, którego pole jest w stanie wznieść tą komorę w przestrzeń kosmiczną (wraz z dołączoną do niej konstrukcją statku kosmicznego), wyłącznie wskutek jej odpychającego oddziaływania z polem magnetycznym Ziemi, Słońca, lub Galaktyki. Aby takie wyniesienie się w przestrzeń było możliwe, wydatek komory musi przekraczać wartość stałej magnetycznej zwanej "strumień startu". Strumień ten zdefiniowany jest jako "najmniejsza wydajność jakiegoś źródła pola magnetycznego odniesiona do jednostki jego masy, która przy jego odpychającym zorientowaniu względem ziemskiego pola magnetycznego spowoduje pokonanie przyciągania grawitacyjnego i wyniesienie tego źródła pola w przestrzeń kosmiczną". Wartość "strumienia startu" w monografii [1/5] wyznaczono w podrozdziale G5.1. Jest ona także wyznaczona w monografiach [1/4], [1/3], [1/2] i [1]. Dla obszaru Polski wynosi ona Fs=3.45 [Wb/kg]. Budowa i działanie komory oscylacyjnej została też opisana wyczerpująco aż na kilku odrębnych stronach internetowych. Przykładowo, jej opisy zawarte są nie tylko na stronach o samej Komorze Oscylacyjnej, ale także na stronach o Magnokrafcie, napędach, zniszczeniowych użyciach wehikułów UFO, eksplozji Tapanui, nieśmiertelności, oraz o wehikułach czasu. Część #F: Moje hobbystyczne zainteresowanie zjawiskiem UFO: #F1. Rola wynalazku magnokraftu jako pobudzacza moich zainteresowań manifestacjami UFO: Po tym jak pierwsze opisy magnokraftu mojego wynalazku (omawianego w punkcie #E3 powyżej) zostały opublikowane, oraz po tym jak udokumentowały one naukowo, że zbudowanie magnokraftu będzie naturalną konsekwencją ewolucji ziemskiej techniki, wehikuł ten zaczął być bardzo sławny w Polsce. Pojawiły się liczne artykuły komentujące w różnych gazetach i czasopismach. Także szereg programów telewizyjnych zostało przygotowanych, jakie pokazywały obrazy, opisy, oraz dyskusje ekspertów o moim międzygwiezdnym statku kosmicznym. Jedna idea, jaka powtarzalnie zaczęła się wyłaniać ze wszystkich tych dyskusji, to że magnokraft który ja wynalazłem i zaprojektowałem, jest bardzo podobny w wyglądzie i własnościach do tajemniczych statków które ludzie widują i opisują pod nazwą UFO. Aczkolwiek sugestie, że UFO są podobne do mojego magnokraftu, pochodziły nie odemnie samego, a od czytelników moich publikacji którzy widzieli UFO, ciągle zacząłem je uważnie badać. W wyniku tych badań szybko zgromadziłem ogromny materiał dowodowy który dokumentował że: (1) UFO są wehikułami, (2) wehikuły UFO faktycznie są ogromnie podobne do Magnokraftu mojej konstrukcji, (3) manifestowanie się UFO jest potwierdzane przez ogromną różnorodność obiektywnego materiału dowodowego, (4) na przekór niezwykłego zróżnicowania efektów które towarzyszą pojawianiu się wehikułów UFO, wszystkie te efekty wywodzą się od tego samego rodzaju wehikułów latających, oraz że (5) UFO generują dokładnie te same zjawiska które teoretycznie przewidywane były do wystąpienia podczas lotów mojego magnokraftu. Powyższe ustalenia moich wstępnych badań UFO nakłoniły mnie abym spróbował opracować formalny dowód naukowy, stwierdzający że wehikuły UFO to moje magnokrafty - tyle że już zbudowane przez kogoś innego. 130-A2-(pajak_jan.htm) #F2. Formalny dowód naukowy który zaszokował, mianowicie że magnokrafty które ja wynalazłem już latają - ludzie widują je pod nazwą UFO: W wyniku moich hobbystycznych badań nad manifestacjami UFO zaindukowanymi twierdzeniami ludzi że widzieli oni moje Magnokrafty w locie, w 1981 roku rozpracowałem i potem opublikowałem formalny dowód naukowy jaki stwierdzał że "UFO to już zbudowany przez kogoś magnokrafty". Dowód ten po raz pierwszy opublikowany został w artykule [3A4] "Konstrukcja prosto z nieba" z czasopisma Przegląd Techniczny Innowacje, nr 13/1981, strony 21-23. Najnowsza prezentacja tego dowodu zawarta jest w podrozdziale P2 z tomu 14 mojej monografii [1/5]. (Podsumowanie tego dowodu jest też opublikowane w internecie na totaliztycznej stronie ufo_proof_pl.htm.) Ów formalny dowód oparty został na bardzo starej i niezawodnej metodologii naukowej nazywanej "metoda dopasowywania atrybutów", jaka często jest używana do identyfikowania nieznanych obiektów, w śledztwie kryminalnym, oraz w rozpoznaniu wojskowym. W jej zastosowaniu dla udowodnienia że "UFO to magnokrafty", metoda ta wyróżnia 12 klas atrybutów, jakie są unikalne dla magnokraftu (przykładowo jego wygląd zewnętrzny, obecność pędnika głównego i pędników bocznych, używanie sił magnetycznych dla celów napędowych, formowanie latających połączeń, latanie w trzech trybach działania, itp.). Następnie udowadnia on na przykładach obiektywnych dowodów fotograficznych UFO, że wszystkie te 12 klas atrybutów magnokraftu są także obecne i udokumentowane na autentycznych zdjęciach i obserwacjach UFO. Formalny dowód naukowy że "UFO to magnokrafty" faktycznie reprezentuje sobą aż cały szereg innych dowodów formalnych, przykładowo dowodu że "UFO to wehikuły latające" (wszakże moje magnokrafty są wehikułami latającymi), że "UFO manifestują się obiektywnie, powtarzalnie i konsystentnie" (wszakże cały materiał dowodowy o UFO obiektywnie, powtarzalnie i konsystentnie pokrywa się z atrybutami mojego magnokraftu), a także że "UFO istnieją" (wszakże aby coś mogło się manifestować obiektywnie, powtarzalnie i konsystentnie, musi to faktycznie istnieć). #F3. Postulat zamienności UFO i magnokraftów: Formalne udowodnienie że "UFO to magnokrafty - tyle że już zbudowane przez kogoś kto jest bardziej niż ludzkość zaawansowany technicznie" doprowadziło z kolei do sformułowania tzw. "postulatu zamienności UFO i magnokraftów" - po szczegóły tego postulatu patrz punkt #D1 z totaliztycznej strony ufo_proof_pl.htm, lub patrz podrozdział P2.15 w monografii [1/5]. Generalnie rzecz biorąc postulat ten podaje, że każde poprawne równanie, zasada, czy ustalenie, wypracowane dla Magnokraftu rozciąga też swoją ważność na UFO, natomiast wszystkie fakty zaobserwowane na UFO muszą odnosić się również i do "Teorii Magnokraftu". Praktyczne wykorzystanie tego postulatu pozwala na szybsze rozwikłanie tajemnic UFO poprzez zastosowanie do nich wszelkich ustaleń dotyczących magnokraftu, a także na szybszy postęp w budowie magnokraftu, poprzez wykorzystywanie do niego już gotowych rozwiązań technicznych które zaobserwowane zostały przez nas na UFO. "Postulat zamienności UFO i magnokraftów" posiada ogromne znaczenie naukowe. Wszakże ujawnia on że dotychczas ignorowane przez oficjalną naukę obserwacje UFO zawierają w sobie informacje które są w stanie przyspieszyć awans ludzkości na znacznie wyższy poziom rozwoju technicznego i naukowego. #F4. Uchwała która akceptowała mój formalny dowód na istnienie UFO jako oficjalne wyjaśnienie dla budowy i działania UFO: Formalny dowód naukowy że "UFO to Magnokrafty" (a stąd też że "UFO istnieją"), który miałem honor opracować, został potem zatwierdzony jako oficjalne wyjaśnienie dla technicznych aspektów UFO. Zatwierdzenia tego dokonano poprzez podjęcie specjalnej uchwały głosowanej jednomyślnie przez uczestników internetowej listy dyskusyjnej totalizmu którzy reprezentowali sobą praktycznie przekrój całego społeczeństwa Polski, włączając w to racjonalnie nastawionych UFOlogów. Treść owej 131-A2-(pajak_jan.htm) uchwały została opublikowana w internecie. Można z nią się zapoznać na całym szeregu stron totalizmu, np. na stronach ufo_pl.htm - o UFOnautach (patrz tam punkt #H2), ufo_proof_pl.htm - o formalnym dowodzie naukowym na istnienie UFO (patrz tam punkt #D2), antichrist_pl.htm - o Antychryście (patrz tam punkt #C6), timevehicle_pl.htm - o podróżach w czasie i o wehikułach czasu (patrz tam punkt #D2), czy explain_pl.htm - o naukowej interpretacji autentycznych zdjęć UFO (patrz tam punkt #J2). #F5. Stopniowe odkrywanie coraz szerszego materiału dowodzącego odwiecznej ingerencji UFOnautów w ludzkie sprawy: Po ustaleniu że materiał dowodowy na temat UFO ukrywa w sobie ważne informacje naukowe i techniczne, zacząłem systematycznie dokumentować i badać wszelkie kategorie tego materiału. Wkrótce też się przekonałem, że na Ziemi istnieje ogromne zatrzęsienie trwałych dowodów nieustannej działaności UFO. Dowody owe obejmują m.in.: (1) obserwacje i zdjęcia wehikułów UFO, (2) obserwacje i zdjęcia istot pilotujących wehikuły UFO, (3) miejsca eksplozji wehikułów UFO, (4) szczątki i odłamki wehikułów UFO, (5) miejsca lądowań wehikułów UFO, (6) zniszczenia powodowane przez załogantów UFO, oraz cały szereg innych rodzajów materiału dowodowego którego dokładniejszy opis zawarty jest w monografii [1/5]. #F6. Odkrycie że powinniśmy się interesować nieco bardziej powodem działalności wehikułów UFO na Ziemi: W 1990 roku moje hobbystyczne badania UFO sciągnęły spore kłopoty na moją głowę. Mianowicie, zostałem wówczas surowo ukarany za opublikowanie wyników swoich badań miejsca eksplozji UFO koło Tapanui w Nowej Zelandii. Nie pomogło mi wówczas że badania te były niemal moim obowiązkiem jako naukowca mieszkającego w pobliżu Tapanui, ani że były one ogromnie potrzebne bowiem Nowa Zelandia przelewała się najróżniejszymi zagadkami - podczas gdy lokalni naukowcy odmawiali ich przebadania. Jednak owo ukaranie przyniosło także i pozytywne wyniki. Zmusiło ono mnie bowiem do zadania sobie pytania "dlaczego wszelkie badania dotyczące UFO muszą być prowadzone w konspiracji". Badania te przecież nikogo nie krzywdzą, a ponadto biorąc pod uwagę kontrowersję jaka je otacza, są one ogromnie potrzebne naszej cywilizacji. Z czasów kiedy byłem aktywistą oryginalnej Solidarności, ciągle pamiętam podstawową zasadę, że kiedykolwiek zachodzi konieczność uciekania się do konspiracji, zawsze istnieć musi jakiś rodzaj okupanta który prześladuje owych ludzi zmuszonych do uciekania się do konspiracji. Stąd następnym moim pytaniem było: "kto jest owym niewidzialnym okupantem, jaki prześladuje wszystkich badaczy którzy dokonują rzeczowych badań UFO". Jak to doskonale już wiadomo, sukces badań naukowych głównie polega na zadawaniu właściwych pytań i potem znajdowaniu dla nich poprawnych odpowiedzi. W tym przypadku zapytanie "kto jest owym niewidzialnym okupantem" okazało się tym właściwym zapytaniem, które dostarczyło mi lawinowej odpowiedzi. Tak się stało, ponieważ poprawna odpowiedź na to pytanie brzmi owym niewidzialnym okupantem jaki prześladuje badania UFO, są sami UFOnauci, którzy wcale nie chcą aby ludzie dowiedzieli się o ich niszczycielskich działaniach na Ziemi i dlatego którzy za pośrednictwem swoich agentów przez folklor ludowy zwanych podmieńcami, niszczą każdego kto bada ich zbyt dociekliwie. Tak samo jak owa odpowiedź szokuje, doskonale ona pasuje do wszelkich znaków zapytania dotyczących UFO. Wyjaśnia ona bowiem dlaczego istnieje tak wiele przeciwieństw i kontrowersji w naszym odbiorze zjawiska UFO, dlaczego ludzie reagują histerycznie na każdą wzmiankę słowa UFO, dlaczego istnieje cała ta oficjalna wrogość w odniesieniu do badań UFO, dlaczego każdy kto rzeczowo bada UFO zawsze dotknięty zostaje najróżniejszymi problemami i karami, dlaczego poprawne i racjonalne teorie i wyjaśnienia dotyczące UFO są zawsze krytykowane, podczas gdy najróżniejsze zwariowane teorie są rozmnażane w nieskończoność i upowszechniane bez najmniejszego oporu ani krytycyzmu, dlaczego wszelki materiał dowodowy jaki mógłby ujawnić sekretną okupację Ziemi przez UFOnautów zawsze znika zanim ktokolwiek ma czas aby go dokładnie przebadać, dlaczego istnieją dosłownie tysiące i tysiące autentycznych zdjęć 132-A2-(pajak_jan.htm) UFO dokumentujących z ogromną konsystencją i powtarzalnością istnienie tych samych statków międzygwiezdnych, jednak ciągle jacyś "luminarze nauki" uparcie stwierdzają że nie ma dowodów na istnienie UFO, itd., itp. Fakt skrytej okupacji Ziemi przez szatańskich UFOnautów wyglądających identycznie jak ludzie najbardziej perspektywicznie wyjaśniony jest na stronie internetowej o pochodzeniu zła. Z kolei poszczególne następstwa tej skrytej i wysoce niszczycielskiej okupacji manifestujące się systematycznym wyniszczaniem naszej cywilizacji opisane jest na całym szeregu stron, przykładowo na stronach o UFOnautach, zniszczeniowych użyciach wehikułów UFO, dowodach działalności UFO na Ziemi, UFOnautachpodmieńcach, 26tym dniu, ludobójcach, WTC, obsuwiskach ziemi i błota, huraganach, tornadach, huraganie Katrina, Tapanui, Katowicach, itp. #F7. Odkrycie że nawet Biblia ostrzega nas o skrytej okupacji Ziemi przez przewrotne i do kości złe istoty: Po odkryciu skrytej okupacji Ziemi przez moralnie upadłych UFOnautów, ze szokiem odkryłem także, że nawet Biblia ostrzega nas iż Ziemia jest pod sekretnym panowaniem owych szatańskich istot. Tyle tylko że w Biblli istoty te NIE są nazywane "UFOnautami", a "diabłami", "smokami", "serpentami", itp. - po szczegóły patrz wyjaśnienia ze strony internetowej biblia.htm - o autoryzowaniu Biblii przez samego Boga. #F8. Odkrycie że manifestacje wehikułów UFO faktycznie są tymczasowymi "symulacjami" realizowanymi dla osiągnięcia szeregu istotnych celów: W 2007 roku zacząłem badać dziwne paradoksy i nienormalności które zawsze charakteryzują wszelkie manifestacje UFO. Ich przykładami mogą być: zaobserwowanie UFO przez ludzi powtarzane z częstością która przewyższa liczbę potwierdzeń dowolnej z powszechnie uznawanych teorii naukowych, połączone z jednoczesnym zachowaniem większości ludzi tak jakby NIE było najmniejszego dowodu na istnienie UFO, szybkie i tajemnicze znikanie lub unieważnianie każdego dowodu działalności UFO na Ziemi, wybiorcze ukazywanie się UFO niemal wyłącznie pojedynczym świadkom dowodzące jakby nadprzyrodzonej znajomości sytuacji ludzi, nieracjonalne i logicznie nieuzasadnione uprzedzenie zgodnie i spontanicznie demonstrowane wobec badaczy UFO w praktycznie wszystkich krajach, systemach i instytucjach całego świata, obecność UFO w wielu religijnych sytuacjach, czy zbyt duża operatywność, efektywność, oraz precyzja UFOnautów aby mogła być ona urzeczywistniona przez fizykalne istoty o pasożytniczej filozofii "tumiwisistów" której praktykowanie demonstrują UFOnauci. Wszystkie te paradoksy sugerują że UFOnauci faktycznie są jedynie fasadą, poza którą kryje się znacznie od UFOnautów precyzyjniejsza i potężniejsza moc - jaką my typowo utożsamiamy z samym Bogiem. W ten sposób owe badania z 2007 roku doprowadziły mnie do wniosku, że manifestacje UFO faktycznie są rodzajem tymczasowych "symulacji" z jakimi ludzie zostają konfrontowani przez samego Boga dla bardzo istotnych powodów. Więcej na temat mechanizmów i powodów dla owych tymczasowych symulacji UFO wyjaśnione zostało w tomie 6 monografii [8/2], a także częściowo na stronie soul_proof_pl.htm. Gdyby więc ktoś zapytał mnie w chwili obecnej co to takiego wehikuły UFO, wówczas na bazie wiedzy zgromadzonej dotychczas ja bym zdefiniował je następująco: "wehikuły UFO są to maszyny latające których istnienie jest symulowane bezpośrednio przez samego Boga aby inspirować szybszy postęp ludzkiej wiedzy, zaś których zasymulowanie jest aż tak precyzyjne, aż tak wszechogarniające, oraz aż tak konsekwentne, że ludzie muszą je traktować tak jakby UFO faktycznie istniały w rzeczywistości". Powyższe należy uzupełnić informacją, że "fakt iż okupacja Ziemi przez szatańskich UFOnautów wcale NIE jest rzeczywistą sytuacją, a jest jedynie symulacją stworzoną nam przez samego Boga, wcale NIE zwalnia nas od obowiązku zwalczenia owej okupacji". Wszystkie symulacje Boga mają bowiem na celu postawienie ludzi przed "próbami" które owi ludzie muszą albo zdać albo też zawalić. Przez tak więc długo aż ludzie NIE zdadzą tej próby i nie znajdą rozwiązania dla zasymulowanej przez Boga okupacji 133-A2-(pajak_jan.htm) Ziemi przez szatańskich UFOnautów, okupacja ta będzie miała dokładnie takie same następstwa dla ludzkości jakby była prawdziwa, a na dodatek z upływem czasu jej konsekwencje dla ludzi będą się nasilały. #F9. Powinienem tu dodać, że badania UFO są tylko moim hobby które pedantycznie oddzielam od pracy zawodowej: W obecnym wieku szalejącego bezrobocia oraz dni roboczych coraz bardziej skracanych przez pracodawców lub przez rządy, dobrze jest mieć jakieś hobby. Teoretycznie rzecz biorąc każdy też ma prawo do posiadania swego hobby. Niestety, wszyscy doskonale wiemy że społeczeństwo nie każde hobby traktuje dzisiaj tak samo. Przykładowo, na przekór że wszyscy z nas woleliby zapewne mieć sąsiada którego hobby polega na naukowym badaniu UFO, niż sąsiada który np. podgląda innych ludzi, zabawia się nieletnimi, czy należy do motocyklowego gangu, ciągle typowi pracodawcy zdają się być wysoce nieufni wobec tematyki UFO i traktują z uprzedzeniem każdego kto interesuje się problematyką UFO. Dlatego w tym miejscu powinienem z naciskiem podkreślić, że wszystko co dociekam w związku z UFO jest jedynie moim prywatnym hobby, które NIE ma nic wspólnego z pracą zarobkową jaką czasami mam możność wykonywać. Od 1990 roku przyjąłem też żelazną zasadę, że swoje hobbystyczne badania prowadzę na własny koszt i w wyłącznie czasie przeznaczonym na odpoczynek, że pedantycznie oddzielam pracę od hobby, ani nawet NIE podejmuję żadnych dyskusji na temat mojego hobby w miejscach swego zatrudnienia. Część #G: Moje hobbystyczne badania nad "zasadami generowania czystej energii z samo-odtwarzających się i nieustających zjawisk natury": #G1. Pochodzenie moich zainteresowań w energii: Moje zainteresowania energią wywodzą się z czasów mojej rozprawy doktorskiej. Tematem tej rozprawy było bowiem "Analityczne badanie rozkładu temperatur we wrzecionach obrabiarek skrawających ze szczególnym uwzględnieniem wrzeciona tokarki". Jeśli więc ów naukowy tytuł przetłumaczyć na zwykły język codzienny, wówczas moja rozprawa doktorska była właśnie na temat enegii cieplnej, a ściślej polegała ona na: (1) matematycznym zamodelowaniu rozpływu energii cieplnej w obrębie wrzeciona pracującej tokarki (model jaki w tym celu opracowałem bazował na tzw. "grafie termicznym" - który jest nieco podobny do "metody elementów skończonych"), (2) komputerowym zaprogramowaniu i symulowaniu rozpływu energii cieplnej z użyciem owego modelu matematycznego, (3) ustalenia dokładności modelu i symulacji komputerowej poprzez porównywanie wyników obliczeń numerycznych z wynikami faktycznych pomiarów skompletowanych na rzeczywistym wrzecionie totarki, oraz (4) wypracowanie elementów Komputerowo Wspomaganego Projektowania (CAD) w którym komputerowa symulacja zjawisk cieplnych była tak optymilizowana aby dać możliwie najlepszą konstrukcję wrzeciona (z punktu widzenia wpływu zjawisk cieplnych na dokładność obróbki). Innymi słowy, moja praca doktorska miała charakter interdyscyplinarny i dotyczyła obszaru granicznego pomiędzy Inżynierią Mechaniczną, Naukami Komputerowymi, Naukami Cieplnymi (tj. elementami Fizyki i Termodynamiki), oraz Matematyką. Z powodu owego złożonego intedyscyplinarnego charakteru mojego doktoratu, dostarczył mi on między innymi doświadczeń typu "hands-on" i dogłębnego poznania praktycznie wszelkich tematów związanych z energią, szczególnie zaś poznania wiedzy z zakresu fizykalnych manifestacji energii, zasad tzw. "konwersji energii", metod i urządzeń do laboratoryjnego pomiaru energii, ciepła, temperatur, matematycznych i komputerowych modeli do symulacji zjawisk wywoływanych działaniem i zachowaniami energii (włączając w to "Metodę Elementów Skończonych" oraz "Metodę Grafu Termicznego") zasad generowania, przepływu, zamiany i przechowywania energii, praktycznych zastosowań symulacji komputerowej i CAD do projektowania maszyn i elementów maszyn, oraz cały szereg odmiennych spraw. Innymi słowy, wykonując swoją pracę doktorską poznałem dokładnie niemal całą tematyke energii, 134-A2-(pajak_jan.htm) doskonale zrozumiałem filozoficzną ideę energii, zdołałem też "wczuć" się i zrozumieć dokładnie samą energię i jej tajemnice. Ta zaś wiedza i "wyczucie" pozwoliła mi później na dokonywanie najróżniejszych odkryć i wynalazków związanych z energią. #G2. Co znaczy że ja badam "zasady generowania czystej energii z samo-odtwarzających się i nieustających zjawisk natury": Moje hobbystyczne zainteresowania badawcze energią można wyjaśnić jako usiłowania aby wypracować metody, zasady, oraz urządzenia które by generowały energię z samo-odtwarzających się zjawisk natury jakie działają nieustająco przez tysiące lub nawet miliony lat. Chodzi bowiem o to, że wszelkie "brudne" sposoby generowania energii (np. ze skamienielinowych paliw, czy z reaktorów atomowych) muszą ulec zarzuceniu na jakimś tam etapie - jeśli nasza cywilizacja ma ocalić się od samozagłady. Z kolei wszystkie naturalne zjawiska które obecnie używane są do generowania "czystej" energii, faktycznie wykazują nieustanne i znaczące zmiany w intensywności i w mocy. Dla przykładu, "wiatraki" działają tylko kiedy panują silne wiatry, "energia słoneczna" pracuje tylko kiedy pojawia się słońce, "przypływy morza" są zależne od pozycji Księżyca, itd., itp. Jednak istnieją także odmienne zjawiska naturalne, które wykazują sobą wysoką stałość w swojej intensywności i sile. Mogą one być widziane jako odpowiedniki "wiatrów" wiejących silnie, nieustannie, oraz z tą samą mocą przez tysiące czy nawet przez miliony lat, albo jako słońca które świecą nieustannie przez wieki z zawsze tą samą intensywnością. Przykładami takich nieprzerwanych zjawisk mogą być: ruch obrotowy Ziemi, rotacja Księżyca wokół Ziemi, ziemskie pole magnetyczne, fale "hałasu kosmicznego", różnica temperatur pomiędzy powierzchnią Ziemi i próżnią kosmiczną (lub absolutnym zerem), różne zachowania cząsteczek elementarnych, oraz wiele więcej. Odmiennie niż to jest z wykorzystaniem wiatrów czy energii słonecznej, te nieprzerwane naturalne zjawiska - jeśli nauczymy się jak pozyskiwać ich energię, dostarczyłyby nieprzerwanego i stałego wpływu energii jaki NIE zależałby od warunków pogodowych, pory dnia, pozycji księżyca, itp. Jedyny problem z nimi polega na tym że obecnie jeszcze NIE wiemy jak generować energię z owych nieprzerwanych zjawisk naturalnych. Jednak ludzka zdolność wynalazcza NIE zna granic. Stąd rozwój użytecznych metod, zasad i urządzeń do generacji energii z owych zjawisk jest przedmiotem moich badań hobbystycznych - trwających już przez wiele lat. Jak dotąd wypracowałem już cały szereg takich metod i zasad. Aby wskazać tutaj czytelnikowi rodzaj zasad jaki mam na myśli, opiszę teraz przykład takiej zasady. (W większej ilości szczegółów ten sam przykład opisany jest też w punkcie #F1 strony free_energy_pl.htm.) Zgodnie z moimi analizami przykład ten będzie w stanie generować energię z ruchu obrotowego Ziemi. Oto jak będzie on działał. Możemy zbudować duże "koło zamachowe" które spełnia trzy łatwe warunki, mianowicie (1) jego "moment bezwładności" jest większy od "momentu tarcia" na jego łożyskach, (2) jest doskonale wyważone - tak że pole grawitacyjne Ziemi nie wpływa na jego pozycję kątową podczas obrotów, oraz (3) jest ono tak zamontowane w danej pozycji geograficznej że jego oś obrotu jest dokładnie równoległa do osi obrotu Ziemi. W takim przypadku owo koło zamachowe obracałoby się nieustannie z szybkością jednego obrotu na dobę (a ściślej, pozostawałoby ono nieruchome względem układu słonecznego, podczas gdy Ziemia rotowałaby wokół niego z szybkością jednego obrotu na dobę). Gdyby więc takie koło zamachowe zaopatrzyć w odpowiednią przekładnię, wówczas by generowało ono obrotową energię mechaniczną którą dawałoby się wykorzystać do kilku celów, np. do wytwarzania elektryczności lub do zademonstrowania sceptycznym ludziom że we wszechświecie istnieje również spora liczba ciągle niewykorzystanych zjawisk które wynalazcy również mogą użyć do generowania energii. Jeśli więc zdołamy znaleźć metody, zasady i urządzenia które będą w stanie generować wystarczające ilości energii z takich nieustających zjawisk naturalnych, wówczas byłyby one w stanie otworzyć ludzkości dostęp do źródeł bezzanieczyszczeniowej energii - znaczy energii która nie pochodzi ze spalania żadnych paliw a stąd która nie generuje jakiechkolwiek zanieczyszczeń. #G3. Mój wynalazek telekinetycznych generatorów darmowej energi - czyli odmienne 135-A2-(pajak_jan.htm) podejście do zasady generowania energii: Opisana wcześniej teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji ujawniła że we wszechświecie najbadziej naturalnym stanem jest właśnie nieustający beztarciowy ruch który panuje w odmiennym świecie zwanym "przeciw-światem". Dopiero po odpowiednich wysoce-zmyślnych transformacjach, ten nieustający ruch z przeciw-świata jest zamieniany na bezruch, inercję oraz tarcie naszego świata fizycznego - co dokładniej opisane zostało w punkcie #B1 totaliztycznej strony evolution_pl.htm - o ewolucji, w punkcie #I2 z "części I" strony internetowej dipolar_gravity_pl.htm - o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, oraz w punkcie #B12 totaliztycznej strony god_pl.htm - o świeckim i naukowym zrozumieniu Boga. Pechowo jednak dla ludzi, beztarciowy i nieustający ruch został niemal całkowicie wyeliminowany z naszego świata fizycznego. Jedyne zaś okazje przy których daje się on co łatwiej odnotować przez ludzi, z reguły są nieprzydatne do wykorzystania tego nieustającego ruchu w celach np. generowania energii. Wszakże do przypadków kiedy istnienie owego nieustającego beztarciowego ruchu ludziom już jest znane, należą np. ruchy elektronów w orbitach atomowych, tzw. "ruchy Browna", fale elektromagnetyczne, ruchy planet po orbitach, wirowanie planet i księżyców, oraz kilka dalszych zjawisk równie nieprzydatnych dla naszej dzisiejszej energetyki. Na przekór jednak że owe już poznane przypadki nieustającego, beztarciowego ruchu są dla nas nieprzydatne pod względem energetycznym, Koncept Dipolarnej Grawitacji ujawnia że istnieją dalsze podobne zjawiska, których nasza nauka ziemska jeszcze nie poznała. Jednym z takich zjawisk jest telekineza czyli zjawisko będące dokładną odwrotnością tarcia. W sposób bowiem odwrotny jak tarcie spontanicznie konsumuje ruch aby produkować ciepło, telekineza konsumuje ciepło aby produkować spontaniczny ruch. Te ciągle przez ludzi nie poznane zjawiska mogą już zostać wykorzystane dla generowania energii. Jedną z zasad na jakich owo generowanie może następować są tzw. ogniwa telekinetyczne. Zjawisko telekinezy obrazowo możnaby opisać jako "manipulowanie obiektami poprzez oddziaływanie na ich duchy". Ciekawą cechą owej telekinezy jest, że jej zrealizowanie nie wymaga dostaw energii. Stąd może być dokonywane np. nakazami czyjegoś umysłu. Ta niezwykła cecha telekinezy, w powiązaniu z faktem że telekinezę daje się też wyzwalać technicznie za pomocą odpowiednich urządzeń, prowadziła właśnie do wynalazku owych niezwykłych urządzeń technicznych zwanych telekinetycznymi generatorami darmowej energii. Telekineza opisana jest relatywnie wyczerpująco aż na kilku totaliztycznych stronach internetowych, przykładowo na stronach dipolar_gravity_pl.htm - o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, czy telekinesis_pl.htm - o zjawisku telekinezy. Z kolei telekinetyczne generatory darmowej energii opisane są na totaliztycznych stronach internetowych free_energy_pl.htm - o telekinetycznych generatorach darmowej energii, fe_cell_pl.htm - o telekinetycznych ogniwach, czy boiler_pl.htm - o szokujących losach rewolucyjnej grzałki która bije wszelkie rekordy. #G4. Czym więc się różni moje podejście "hobbysty" do generowania energii, od podejścia zawodowych (płatnych) naukowców: Motto: "Prawdziwy postęp dostarcza zasad i zjawisk dla przyszłości, pozorowany postęp czerpie zasady i zjawiska z przeszłości." Pod względem metody generowania energii moje podejście "hobbysty" jest identyczne do podejścia naukowców zatrudnionych i opłacanych za dokonywanie badań energii. Mianowicie, ja też staram się identyfikować zjawiska które pozwolą na generowanie wymaganych ilości i rodzajów energii, oraz wypracować zasady działania i konstrukcję urządzeń które pozyskają dla nas energię z owych zjawisk. Za to ogromne różnice istnieją w zakresie filozofii która wynika z unikalnej "kultury" jaką opłacani naukowcy są zobowiązani wyznawać. Mianowicie, płatni dzisiejsi naukowcy muszą wyznawać filozofię, że dotychczasowa nauka ludzka poznała już wszystkie istniejące zjawiska wszechświata i wszystkie możliwe zasady generowania energii. Stąd dzisiejsi naukowcy po wszelkie rozwiązania patrzą do tyłu - w przeszłość. Jeśli więc potrzeba wygenerować energię w 136-A2-(pajak_jan.htm) jakimś wysoce niedostępnym miejscu (tj. wymagane jest - po angielsku "energy harvesting") - przykładowo potrzeba zasilać energią jakieś czujniki umiejscowione w śmigle helikoptera, na czubku wysokiego masztu, na Antarktydzie, czy w kosmosie, wówczas rozwiązania poszukują oni w tym co już jest przez ludzi poznane, np. w efekcie piezoelektrycznym, w ogniwie fotooptycznym, w złączu termicznym, itp. Tymczasem ja w swoich poszukiwaniach wyznaję filozofię, że ludzie ciągle NIE poznali wszystkiego, a faktycznie to że ludzkość jest dopiero na samym początku swej drogi do wiedzy. Wymaganych zjawisk i rozwiązań ja poszukuję więc tam gdzie NIKT dotąd nie szukał - czyli w przyszłości (w tym w technologiach ujawnianych nam przez UFO). To dlatego ja badam takie nadal niepoznane zjawiska jak "techniczna telekineza" (czyli "odwrotność tarcia"), jak telepatia, jak grawitacja, ja energia cieplna elektronów, itp. Część #H: Moje hobbystyczne ustalenia na temat działania czasu i podróżowania przez czas: #H1. Moje hobbystyczne ustalenia na temat czasu oraz podróżowania w czasie: Definicje. Pod owa nazwą "softwarowa interpretacja czasu" kryje się alternatywna do upowszechnianej przez oficjalną naukę zasada na jakiej teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji wyjaśnia działanie czasu. Zgodnie z tą zasadą, "czas jest to przepływ kontroli wykonawczej przez naturalne programy naszego życia". Dlatego czas musi mieć charakter dyskretny (tj. postępuje w małych skokach), jako że owa kontrola wykonawcza skacze właśnie od jednego rozkazu do następnego. Z kolei będąc taką kontrolą wykonawczą, czas może być cofany do tyłu lub przemieszczany do przodu, a także zwalniany lub przyspieszany. Eksperymentalny dowód poprawności. Softwarowa interpretacja czasu jest na tyle precyzyjna, szczegółowa i prawdziwa, że pozwala ona zidentyfikować i wskazać dowody na swoją własną poprawność. Jednym z takich dowodów jest eksperyment umożliwający wzrokowe przekonanie się że czas upływa w małych skokach. Ów skokowy upływ czasu widoczny jest gołym okiem w świetle dziennym jesli ktoś przygląda się uważnie jakiemuś wirującemu obiektówi (np. śmigle samolotu lub turbinie uruchamianego odrzutowca) który rozpędza się od zera do około 1800 obr/min. W pewnym momencie owego rozpędzania ów wirujący obiekt sprawi bowiem wrażenie jakby zaczął się obracać w kierunku przeciwstawnym do prawdziwego. Owo wrażenie powstaje, ponieważ kontrola wykonawcza czasu przesuwa się skokowo od jednego rozkazu naszego "programu życia" na inny rozkaz. Stąd my widzimy wirujący obiekt wcale NIE w sposób ciągły, a w krótkich skokach - co powoduje że obiekt ten widać tak jakby oświetlały go rytmiczne błyski lampy stroboskopowej. Dowód na dyskretny (skokowy) charakter czasu opisany jest dokładniej w punkcie #D1 strony immortality_pl.htm - o nieskończonym wydłużaniu naszego życia poprzez powtarzalne cofanie czasu do lat młodości po każdym dożyciu starości, w punkcie #A1 strony timevehicle_pl.htm - o wehikułach czasu, oraz w punkcie #D2 strony god_proof_pl.htm - o formalnych dowodach naukowych na istnienie Boga. Historia. Esencja "softwarowej interpretacji czasu" wynikała bezpośrednio z Konceptu Dipolarnej Grawitacji. Stąd historycznie esencję tą zrozumiałem już z chwilą rozpracowania tego konceptu w 1985 roku. Jej szczegóły dopracowane jednak zostały w 1986 roku podczas poszerzania tablicy cykliczności o stwierdzenia wynikające z nowego Konceptu Dipolarnej Grawitacji. Z kolei jej dopracowanie umożliwiło poznanie mechanizmu takich zjawisk związanych z podróżami w czasie, jak "stan zawieszonego filmu", "podróż w jedną stronę", "efekt dublowania czasu", itp. - po szczegóły patrz podrozdział M1 tej monografii, lub podrozdział N2.3 monografii [1/5]. Pierwsze prezentacje tych zjawisk zawarte były w moich publikacjach począwszy już od 1987 roku. Rozpracowanie podstawowych zjawisk związanych z podróżami w czasie prowadziło do stopniowego uświadomienia i rozpracowania atrybutów, możliwości i ograniczeń podróżowania w czasie. Z kolei uświadomienie sobie owych możliwości i atrybutów wiodło do rozpracowania tzw. "wehikułów czasu" i stopniowego gromadzenia informacji że takie wehikuły czasu już 137-A2-(pajak_jan.htm) obecnie używane są przez UFOnautów. Dokładne opisy wehikułów czasu zawarte są w rozdziale N z tomu 11 monografii [1/5]. Osądzając po liczbie i jakości wyników moich badań osiągnietych od 1985 roku - od kiedy to zrozumiem dokładnie zasadę na jakiej działają wehikuły czasu, głęboko wierzę że gdybym od początku swych badań nad czasem otrzymał od innych ludzi wymaganą mi pomoc, do dzisiaj z całą pewnością bym już zbudował wehikuły czasu. Zmarnowanie szansy na wieczne życie. Wehikuły czasu są ilustratywnym przykładem jak ogromnie marnotrawne są działania obecnej cywilizacji ludzkiej. Gdybym bowiem od pierwszej chwili kiedy rozpracowałem Koncept Dipolarnej Grawitacji, czyli od 1985 roku, otrzymywał od innych ludzi potrzebną mi pomoc o jaką bez przerwy apelowałem, wówczas do chwili obecnej już zbudowałbym wehikuły czasu. Wszakże minęło już ponad ćwierć wieku - znacznie więcej niż mi potrzeba aby urzeczywistnić te niezwykłe wehikuły. Wehikuły czasu mają zaś to do siebie, że pozwalają one na pokonanie śmierci. Wszakże umożliwiają one aby każdy mieszkaniec ziemi po osiągnięciu wieku starczego powtarzalnie cofał się w czasie do lat swojej młodości. W ten sposób każdy człowiek mógłby żyć bez końca. Niestety, poprzez organizowanie nagonek na moja osobę i publicznego szydzenia z mojego Konceptu Dipolarnej Grawitacji - zamiast mi pomagać w urzeczywistnianiu cudownych urządzeń które z konceptu tego wynikają, ludzkość traci obecną szansę na zbudowanie wehikułów czasu. Kiedy zaś ja już odejdę w zaświaty, upłynąć będzie musiało co najmniej kilkaset lat, zanim ktoś inny będzie miał wymagany sposób myślenia i odwagę aby zabrać się za budowę moich "wehikułów czasu" zdolnych do pokonania śmierci. Opisane w Biblii potwierdzenie że opracowana przeze mnie zasada pokonania śmierci i osiągania nieśmiertelności poprzez cofanie się w czasie jest poprawna. W Biblijnej "Drugiej Księdze Królewskiej", 20:1-11, dokładnie opisana jest zasada na jakiej Bóg uratował od śmierci niejakiego Ezechiasza. W punkcie #D5 totaliztycznej strony internetowej immortality_pl.htm wykazałem że owa opisana w Biblii zasada pokonywania śmierci poprzez cofanie czasu jest dokładnie zgodna z zasadą działania jaką wypracowałem dla moich wehikułów czasu. Innymi słowy Biblia potwierdza poprawność zasady działania moich wehikułów czasu. Dalsze informacje. Wehikuły czasu oraz podróże w czasie opisane są relatywnie wyczerpująco aż na kilku odrębnych stronach internetowych, włączając w to strony timevehicle_pl.htm - o wehikułach czasu i immortality_pl.htm - o nieskończonym wydłużaniu naszego życia poprzez powtarzalne cofanie czasu do lat młodości po każdym dożyciu starości, a także strony dipolar_gravity_pl.htm - o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, god_proof_pl.htm - o formalnych dowodach naukowych na istnienie Boga (patrz tam punkt #D2), god_pl.htm - o świeckim i naukowym zrozumieniu Boga, oraz evolution_pl.htm - o procesie ewolucji. Część #I: Moja wiedza o Bogu: #I1. Pochodzenie mojej wiedzy że Bóg istnieje: Muszę przyznać, że w zakresie wiary Bóg dał mi ogromnie zbalansowany start życiowy. Mianowicie, z powodu ateistycznych poglądów mojego ojca i religijnych poglądów mojej matki, w rodzinnym domu miałem okazję poznać dokładnie oba główne podjeścia do wiary. Mój ojciec pod względem światopoglądu religijnego był ateistą. Stąd zaraził potem i mnie krytycznym spojrzeniem na instytucję kościoła, oraz świadomością braków, inercji intelektualnej, polityzacji, nieścisłości i niedoskonałości w istniejących religiach i instytucjach religijnych. To dzięki jego ateistycznym poglądom i zwyczajowi alternatywnego widzenia każdego aspektu wiary, zaczynałem swe życie duchowe bez żadnych początkowych nawyków czy wypaczeń, jakie uniemożliwiłyby mi późniejsze zarówno odnotowanie, jak i kwestionowanie braków w dzisiejszych religijnych światopoglądach i sposobach życia. Z kolei moja matka była ogromnie religijna. Bez zastrzeżeń akceptowała każde 138-A2-(pajak_jan.htm) stwierdzenie kościoła. W swoim życiu wykonywała też każde zalecenie religijne, bez względu na to jak wiele by ją to kosztowało. Jej wysoka religijność i bezkompromisowe zasady, wpoiły w nas ogromny respekt dla moralnego życia i dla ludzi o prawym charakterze. Dzięki wysiłkom matki, zostałem wychowany jako Katolik i pozostałem praktykującym katolikiem aż do rozpoczęcia studiów wyższych. Ateistyczne "pranie mózgu" jakie otrzymałem w trakcie studów, połączone z pamięcią ateizmu swego ojca, spowodowały że od początku okresu pełnoletności stałem się ateistą. Dzięki pogłębieniu tego ateistycznego widzenia świata przez ateistyczną propagandę którą faszerowano nas przez cały okres edukacji, pozostałem ateistą aż do 39 roku życia, czyli do 1985 roku. W 1985 roku opracowałem jednak swoją opisywaną już wcześniej teorię wszystkiego zwaną Konceptem Dipolarnej Grawitacji. Z kolei ów koncept wykrywa i naukowo dowodzi istnienie Boga poprzez wkazanie miejsca w którym Bóg się przed nami ukrywa (tj. poprzez wskazanie "przeciw-świata"), wskazanie myślącej substancji która jest siedliskiem inteligencji Boga (tj. poprzez wskazanie "przeciw-materii"), oraz poprzez wskazanie natury, cech, oraz pochodzenia Boga. Począwszy więc od 1985 roku, stałem się więcej niż wierzącym. Wszakże zawsze można przestać wierzyć, jednak nigdy nie przestaje się wiedzieć. Zaś właśnie od 1985 roku ja zacząłem WIEDZIEĆ O ISTNIENIU BOGA, a nie jedynie wierzyć w owo istnienie. Podstawowe składowe owej wiedzy o Bogu opiszę w dalszych punktach tej strony jakie nastąpią. Moja wiedza na temat Boga jest źródłem nieopisanego ukojenia i spokoju ducha jaki odczuwam nieustannie począwszy od owego 1985 roku. Ponadto jest ona rodzajem zdecydowanego drogowskazu który nieustannie wskazuje mi jak dokładnie mam żyć i na co w życiu mam zwracać największą uwagę. Ja osobiście też wierzę, że to owa wiedza o Bogu jest jednym z podstawowych wymogów którego spełnienie w moim życiu dało mi owo nieustające poczucie szczęścia osobistego, zadowolenia z życia, oraz spełnienia życiowego, o którym piszę poniżej w części #K tej strony. Gdybym miał zdefiniować swoje obecne stanowisko na temat Boga, religii, instytucji kościoła, itp., które bazuje na moich dotychczasowych badaniach, wówczas bym stwierdził, że wierzę głęboko iż Bóg domaga się od każdego z nas z osobna aby każdy z nas gromadził rzetelną wiedzę na Jego temat. Znaczy Bóg wymaga od nas powiększania naszej rzetelnej wiedzy świeckiej o Bogu, oraz potem surowo rozlicza nas z tego powiększania wiedzy i z czynienia dobrego użytku z owej wiedzy. Szczególnie istotne dla naukowca jak ja jest taka interpretacja wiedzy o Bogu any była ona zgodna, oraz aby zawierała w sobie, całkowicie naukowy i świecki światopogląd. (Znaczy, NIE wolno nam pozwolić aby jakiekolwiek składowe naszej wiedzy o Bogu były albo przeciwstawne do rzeczywistości albo aby zaprzeczały jakimś dowiedzinym już za poprawne odkryciom naukowym.) Z drugiej jednak strony, Bóg nakłada też na nas i na nasze codzienne życie najróżniejsze potrzeby kulturalne oraz tradycje związane z religią i z naszym życiem duchowym. Aby więc zaspokoić oba te wymagania nałożone na nasze życie duchowe, znaczy aby zaspokoić (a) potrzebę wiedzy o Bogu która jest rzetelna, akceptowalna, oraz zgodna z naukowym światopoglądem, oraz zaspokoić (b) duchowo indukowane potrzeby naszej kultury i tradycji, w dzisiejszych czasach nie wystarcza już tylko wierzyć w jakąś religię. Wszakże wszystkie religie (1) powstały bardzo dawno temu, (2) ich doktryny są już przestarzałe i skostniałe, (3) są podatne na wypaczenia spowodowane niedoskonałościami i ograniczeniami ludzi którzy nimi kierują, (4) wiedza i wyjaśnienia o Bogu jakie one oferują NIE nadążają już za dzisiejszymi poglądami naukowymi i za dzisiejszym wzrostem naszej świadomości, (5) niezależnie od bycia ideologiami i rodzajami "gałęzi wiedzy o Bogu", religie są jednocześnie instytucjami - stąd podobnie jak wszelkie inne instytucje, religie mają też swoje cele polityczne (np. zadominowanie nad innymi religiami) dla osiągnięcia których to celów często kompromisują one prawdę o Bogu. Dlatego moim zdaniem w zakresie wiary w Boga w obecnych czasach konieczne jest przyjęcie podejścia które filozofia totalizmu nazywa wiara plus totalizm. Owa "wiara plus totalizm" polega na tym, że w swoim życiu akceptuje się niezbędność i rolę bezstronnej (a) dyscypliny naukowej która dostarcza nam rzetelnej, akceptowalnej, oraz zgodnej z naukowym światopoglądem wiedzy naukowej o Bogu, oraz aceptuje się niezbędność i rolę tradycyjnej (b) instytucji kościoła i 139-A2-(pajak_jan.htm) religii, która to instutucja zaspokaja nasze potrzeby kulturalne i tradycje dotyczące Boga. W moim własnym przypadku praktykowanie owej "wiary plus totalizm" polega na tym, że "teoria wszystkiego" zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji wraz z wynikającą z tej teorii filozofią totalizmu, reprezentują ową bezstronną dyscyplinę naukową która zaspokaja moją potrzebę gromadzenia rzetelnej, akceptowalnej, oraz zgodnej z naukowym światopoglądem wiedzy o Bogu i czynienia właściwego użytku z tej wiedzy w codziennym życiu. Z kolei aktywne uczestniczenie w obrządkach religii chrześcijańskiej (katolicyzmu), w którą się urodziłem i z którą jestem związany przez tradycję od czasów dzieciństwa, jest ową tradycyjną instytucją która zaspokaja moje duchowo indukowane potrzeby kulturalne i tradycji. #I2. Ewolucja Boga i stworzenie człowieka: Do podjęcia zagadnień ewolucji zmusiły mnie obecne spory pomiędzy tzw. "kreacjonistami" oraz "ewolucjonistami". Usiłując zabierać głos w tych sporach odkryłem, że żadna ze stron nie zważa na logiczną argumentację. Czyli faktycznie spory te prowadzone są tylko po to aby ukryć prawdę, a nie ją odnaleźć. Postanowiłem więc wybadać jaka to prawda jest tak straszna dla "podmieńców", że aż wymaga tak rozbudowanego ukrywania. Wynikiem zaś było odkrycie ewolucji Boga. Odkrycia tego dokonałem na początku 2007 roku. Ewolucja Boga oraz proces stworzenia najpierw świata fizycznego, a później człowieka, opisane są relatywnie wyczerpująco aż na kilku odrębnych stronach internetowych, mianowicie w punkcie #B1 strony internetowej evolution_pl.htm - o ewolucji (stworzenie człowieka przez Boga jest tam omawiane w punkcie #B6.2), w punkcie #C2 strony internetowej god_proof_pl.htm - o naukowych dowodach na istnienie Boga, a także na stronach o Bogu (punkt #B3), mechaniźmie czasu, oraz w "części I" odrębnej strony internetowej o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji. #I3. Pole moralne i prawa moralne: Już w okresie swej szkoły średniej odnotowałem, że losami ludzkimi rządzą jakieś dziwne regularności. Regularności te nie mają prawa zaistnieć, jeśli naszym życiem j ak to powszechnie się uważa i twierdzi - rządzi głównie tzw. "przypadkowy zbieg okoliczności". Z regularności tych najbardziej wówczas w oczy rzucały mi się przypadki odwzajemniania negatywnych uczuć. Przykładowo, jeśli - jak to naturalnie czynią kilkunastoletnie osoby, spontanicznie i bez powodu kogoś nie lubiłem, zawsze się potem okazywało, że ten ktoś również spontanicznie i bez powodu mnie nie lubił. Regularności rządzące losami ludzkimi jeszcze wyraźniej się ujawniły podczas studiów na Politechnice Wrocławskiej, często zresztą stanowiąc przedmiot moich dyskusji z innymi studentami. Jedna z obserwacji z tamtego okresu dotyczyła równoczesności zaistnienia u obu zainteresowanych stron tak samo niesprzyjających okoliczności. Przykładowo, jeśli umówiłem się na randkę lub spotkanie, jednak w międzyczasie coś mi niespodziewanie wyskoczyło, tak że nie mogłem na nią się stawić, potem się okazywało, że również po drugiej stronie wystąpiły podobne niespodziewane przeszkody, tak że i ta druga strona nie mogła przybyć na ową randkę czy spotkanie (takie sytuacje stawały się szczególnie odnotowywalne, gdy na przekór niesprzyjających okoliczności stawałem na głowie i pomimo wszystko przybywałem na spotkanie, tylko po to aby stwierdzić, że druga strona nie była w stanie wywiązać się ze swoich obligacji). Ponieważ jednak nie wszyscy studenci dokonywali podobnych obserwacji, na owym etapie doszedłem do wniosku, że być może niektórzy ludzie przez szczególny "zbieg okoliczności" bardziej od innych dotykani są zdarzeniami wykazującymi regularność i logikę (nie wpadło mi wówczas do głowy, że wszyscy dotykani mogą nimi być w takim samym stopniu, jednak nie wszyscy posiadają wymaganą spostrzegawczość i zdolność zaobserwowania, że im się to przytrafia). Zmianę poglądów w tym zakresie spowodował dopiero kolega z pracy, referujmy do niego "Chimek". Podczas jednej z dyskusji biurowych stwierdził on, iż w swoim synie obserwuje postawy i zachowania wobec siebie samego, które są dokładnym odbiciem jego własnych postaw i zachowań w podobnym wieku wobec swojego ojca. To oświadczenie kolegi 140-A2-(pajak_jan.htm) dokładnie pokrywało się z moimi osobistymi spostrzeżeniami. Stąd okazało się owym przełomowym upewnieniem, że wszystko co ja odnotowywałem przytrafia się także innym ludziom, tyle tylko że większość innych ludzi posiada zbyt niską zdolność obserwacyjną, aby to odnotować. Z kolei owo upewnienie Chimka zainspirowało mnie do dokonywania systematycznych obserwacji w tym zakresie. Obserwacje te wydały owoce, kiedy odkryłem istnienie myślącej przeciw-materii oraz wszechświatowego intelektu (UI) - jak to opisano w podrozdziale W4 monografii [1/5]. Złożenie więc wszystkiego razem spowodowało wyklarowanie się idei praw moralnych. W 1985 roku jednoznacznie sformułowane zostało i opublikowane pierwsze z tych praw, które z uwagi na sposób w jaki działa, nazwane zostało "Prawem Bumerangu'. Od chwili jego wyklarowania się, nieustannie zacząłem też poszukiwać innych praw moralnych, jak również prostych i łatwych do zapamiętania receptur na życie zgodne z ich stwierdzeniami. Jeszcze w 1985 roku poszukiwania te zaowocowały zaproponowaniem nowej filozofii zwanej "totalizm", zaś w 1996 roku sformułowaniem mechaniki totaliztycznej opisanej w rozdziale JG monografii [1/5]. Pole moralne i prawa moralne opisane są dosyć wyczerpująco na kilku odrębnych stronach internetowych, mianowicie na stronie o moralności, a także na stronach o totalizmie, nirwanie i o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji. #I4. Formalny dowód naukowy na istnienie Boga: Motto: "Skoro Bóg faktycznie istnieje trzeba być naiwnym lub głupcem aby zignorować ostrzeżenie iż 'Bóg nierychliwy ale sprawiedliwy' i wierzyć że tak modne w dzisiejszych czasach plucie na Boga oraz odwracanie się tyłem do Boga naprawdę ujdzie komuś bezkarnie." Jednym z konklusywnych osiągnięć mojego życia jest opracowanie i opublikowanie formalnego dowodu naukowego na fakt że Bóg rzeczywiście istnieje. Jak dotychczas nikt też ani nie obalił ani nawet nie podważył owego dowodu. Stąd formalnie dowód ten pozostaje w mocy. Mawiają, że zadawnie właściwych pytań jest kluczem do wiedzy. Zamiast więc wyjaśniać tu czytelnikowi znaczenie i implikacje tego dowodu na istnienie Boga, pozwolę sobie zadać kilka pytań, na które proponuję czytelnikowi odpowiedzieć samemu zgodnie ze wskazaniami jego własnego sumienia. Oto owe pytania. Czy dowód na istnienie Boga jest ważny dla ludzi? Czy waga opracowania takiego dowodu powinna być podkreślona wyznaczeniem jakiejś międzynarodowej nagrody będącej moralnie nieskażonym odpowiednikiem niemoralnej nagrody Nobla? Czy fakt że ani żadna religia na Ziemi, ani nauka ziemska, nie starają się wyznaczyć takiej nagrody, nie oznacza przypadkiem że ci co kontrolują owe religie i naukę faktycznie to nie chcą aby istnienie Boga zostało udowodnione ponad wszelką wątpliwość? Jeśli na Ziemi istnieją moce zainteresowane w uniemożliwieniu ludziom poznania faktu istnienia Boga, to czy logicznie jest możliwym że istnienie takich mocy jest jednym z dowodów na fakt że nasza planeta jest jednak skrycie okupowana przez moralnie upadłych krewniaków ludzkości kiedyś zwanych "diabłami", "smokami", "serpentami", itd., zaś dzisiaj zwanych "UFOnautami"? Jeśli nasza planeta jest jednak skrycie okupowana przez szatańskie istoty o wyglądzie identycznym do ludzi, to jak owa okupacja skończy się dla ludzkości? Pełna prezentacja formalnego dowodu naukowego na istnienie Boga przeprowadzonego z użyciem metod logiki matematycznej zaprezentowana została w punkcie #B3 na stronie internetowej god_pl.htm - o naukowym i świeckim zrozumieniu Boga i w punkcie #G2 na stronie internetowej god_proof_pl.htm - o naukowych dowodach na istnienie Boga. Ponadto ten sam dowód wyjaśniony został oraz poszerzony na innych przykładach na całym szeregu totaliztycznych stron internetowych, np. na stronach o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji (patrz tam punkt #D3), nirwanie (punkt #C1.1), ewolucji (punkt #B6.2), oraz Biblii (item #B1). Dowód ten jest też skrótowo opisany na stronach internetowych o totaliźmie oraz o telekinezie. Ponadto ten sam formalny dowód naukowy na istnienie Boga przeprowadzonego z użyciem metod logiki matematycznej opublikowany 141-A2-(pajak_jan.htm) został w podrozdziale I3.3.4 z tomu 5 mojej najnowszej monografii [1/5]. Z kolei bardzo podobny do niego dowód na istnienie Boga, tyle że przeprowadzony z użyciem metod adoptowanych z nauk fizycznych - opublikowany był w aż kilku moich monografiach, przykładowo w podrozdziałach I3.3.1 do I3.3.3 z tomu 5 monografii [1/5], a także w podrozdziale K3.3 z tomu 6 monografii [8]. #I5. Dowód na istnienie nieśmiertelnej duszy: Kolejnym moim osiągnięciem w sprawach duchowych jest wypracowanie naukowego dowodu na istnienie nieśmiertelnej duszy. #I6. Stan obecny mojej wiedzy na temat Boga: Ja osobiście wierzę, że w obecnych czasach jestem jedynym świeckim naukowcem nastawionym do Boga pozytywnie i aprobująco, który bada Boga metodami naukowymi i świeckimi. Wszyscy inni obecni badacze Boga albo (1) mają podłoże religijne które wypacza ich bezstronność, albo (2) są ateistami nastawionymi do Boga negatywnie i głównie starającymi się wykazać nieistnienie Boga, albo też (3) wcale NIE są naukowcami o wymaganym poziomie wiedzy, doświadczenia i zdolności do używania najbardziej nowoczesnych metod naukowych, stąd wnioski do jakich dochodzą są często naiwne i dalekie od poziomu reszty dzisiejszej wiedzy. Co ciekawsze, wszystko wskazuje też na to że sam Bóg tak kieruje losami mojego życia abym mógł poświęcać się Jego badaniu oraz abym zbytnio się NIE rozpraszał na badanie czy czynienie czegokolwiek innego. Ponieważ zaś absolutnie NIC we wszechświecie NIE dzieje się jeśli NIE jest to zgodne z intencjami Boga, powyższe oznacza, że Bóg bardzo sobie życzy aby świeccy lecz pozytywnie do Boga nastawieni naukowcy ziemscy bezstronnie badali Boga i naukowo odkrywali prawdę na temat Boga. Oczywiście długoletnie badania Boga, podobnie jak każde inne długoletnie wysiłki, wydają swoje owoce. Mogę więc obecnie już stwierdzić, że zdołałem ustalić kilka faktów na temat owej nadrzędnej istoty rozumnej wszechświata. Szokująco, wiele z owych faktów zupełnie NIE zgadza się z rzekomą wiedzą na temat Boga którą nam przekazują religie. Dlatego poniżej wylistuję te najważniejsze moje ustalenia na temat Boga, które stoją w drastycznej kolizji z tym co o Bogu uczą nas religie. Oto one: 1. Bóg wcale NIE jest osobą, a ogromnym myślącym i samoświadomym naturalnym programem. Wiele religii nam implikuje że Bóg ma formę człowieka. Tymczasem faktycznie Bóg jest ogromnym samoświadomym programem. Ów program tworzy wszystko co tylko istnieje w całym wszechświecie z rodzaju płynnego komputera (zwanego "przeciw-materią") który to płynny komputer Bóg programuje w wymagane postacie i manifestacje. Po więcej informacji patrz punkt #C2 na stronie internetowej god_proof_pl.htm - o naukowych dowodach na istnienie Boga, oraz punkty #A3, #B6 i #B12 na stronie internetowej god_pl.htm - o naukowym i świeckim zrozumieniu Boga. 2. Bóg stworzył człowieka dla określonego celu - którego główną częścią jest powiększanie wiedzy zarówno ludzkiej jak Boga i rozumnego wszechświata. Dlatego całe nasze życie jest jedną niekończącą się okazją do nauki, oraz jednym nieustającym pasmem egzaminów. Każdy kolejny egzamin życiowy Bóg zadaje nam w formie kolejnej "próby" którą albo zdajemy, albo też zawalamy. Przykład takiej "próby" którą już udało się relatywnie dobrze zidentyfikować i opisać, o której wiadomo że Bóg nas nieustannie niej poddaje, jest "próba na ateizm". Bóg tak doskonale ją obmyślił, że jeśli my ją zdajemy, wówczas korzyści są nasze i całej ludzkości. Jeśli zaś my ją oblewamy, wówczas korzyści odnosi tylko cała ludzkość (nasza jest jedynie strata) - po szczegóły patrz punkty #A2 i #C5 strony will_pl.htm - o utrzymywaniu wolnej woli indywidualnych ludzi i o sterowaniu całą cywilizacją ziemską. Niestety, osoby które oblewają "próbę na ateizm" spotyka specjalne potraktowanie opisane w punkcie #F3 strony totalizm_pl.htm - o totaliźmie czyli najmoralniejszej filozofii świata. Warto odnotować że istnieją też dalsze części dla celu w którym Bóg stworzył ludzi, np. aby wychować sobie towarzyszy na jakich Bóg może polegać - tak jak to wyjaśniono na stronie oul_proof_pl.htm - o naukowych dowodach na istnienie nieśmiertelnej duszy, oraz że aby je osiągnąć Bóg zmuszony jest nas traktować 142-A2-(pajak_jan.htm) tak jak "stal którą się hartuje". 3. Aby stymulować i intensyfikować nasze poszukiwania wiedzy, a także aby łatwiej nas poddawać najróżniejszym próbom, Bóg tworzy niezliczone symulacje które pokazuje wybranym ludziom i którym nadaje formę nadprzyrodzonych istot, urządzeń jakie ludzie mają wkrótce opracować, obiektów które ludzkość ma dokładniej poznać, widzeń, itd., itp. "Symulacje" owe to nieistniejące w danym miejscu i czasie istoty lub obiekty, które Bóg tworzy tymczasowo tylko po to aby z nimi skonfrontować wybranego człowieka lub wybraną grupę ludzi. Faktycznie to okazuje się że praktycznie niemal wszystko co dzisiejsi ludzie opisują jako "niewyjaśnione", należy do owej kategorii "symulacji" tworzonych tymczasowo przez Boga. Aby podać tutaj kilka przykładów tego co Bóg najczęściej symuluje, to w dzisiejszych czasach obejmuje to: najróżniejsze zamaskowane indywidua które anonimowo wypowiadają się w Internecie, samego Szatana i jego diabły, duchy, Yeti, UFOnautów, wehikuły UFO, nieznane zjawiska. Z kolei w dawnych czasach symulacje Boga obejmowały: aniołów, diabłów, najróżniejsze nadprzyrodzone istoty, sterowce, tzw. "rakiety-duchy", planety, słońca, itd., itp. (Szczerze mówiąc, to owe symulowane przez Boga "rakiety duchy", albo ghost-rockets - jak są one nazywane po angielsku, wkrótce po drugiej wojnie światowej, bo poczynając już od 1946 roku, np. w Skandynawii stanowiły aż rodzaj "plagi". Sporadycznie owe "rakiety duchy" pojawiają się nawet do dzisiaj. Dla przykładu, w środę dnia 10 listopada 2010 roku, w wiadomościach wieczornych na wszystkich kanałach telewizji nowozelandzkiej pokazany został krótki film takiej właśnie "rakiety-ducha", albo "ghost-rocket", która jakoby została wystrzelona gdzieś na Pacyfiku w pobliżu zachodnich wybrzeży USA. Ta rakieta-duch ta była bezgłośna, spektakularna, pozostawiała gigantyczną smugę pary kiedy wzlatywała łukiem w górę, oraz była obserwowana i filmowana przez wielu Amerykanów. Ministerstwo obrony USA twierdziło jednak, że prawdopodobnie była ona optyczną iluzją bowiem NIE była ona widoczna na radarach, oraz że z całą pewnością żadna z amerykańskich jednostek wojskowych jej nie wystrzeliła. Więcej informacji na jej temat, włączając w to referencje do artykułów które ją opisywały oraz linki do widea które ją utrwaliły, podane zostało w punkcie #F2 strony o nazwie will_pl.htm.) Cechą owych symulacji Boga jest, że dla ludzi symulacje te wcale NIE są odróżnialne od rzeczywistości. Przykładowo, istoty symulowane przez Boga (np. relatywnie często spotykane w obecnych czasach UFOnauci i Yeti) mają indywidualne osobowości i charaktery, tony głosu, przyzwyczajenia, dają się indywidualnie rozpoznać i spotkać powtórnie, itp. Jednak że są to symulacje, a nie rzeczywiście istniejące istoty czy obiekty, świadczy o tym fakt że NIE mają one swojej własnej tzw. "wolnej woli". Znaczy, na przekór że wyglądają, zachowują się, oraz formują ślady fizyczne swego istnienia - tak jakby faktycznie istniały, owe symulacje wykonują wyłącznie to co Bóg chce aby one wykonywały, oraz w sposób w jaki Bóg chce aby to wykonywały. W ten sposób Bóg ma absolutną i osobistą kontrolę nad następstwami ich działań. Tymczasem gdyby były to faktycznie istniejące istoty czy obiekty z własną "wolną wolą", wówczas Bóg NIE posiadałby tak ścisłej kontroli nad nimi. Wykonywałyby więc to co one by zechciały, a NIE to co leży właśnie w interesie Boga. Warto też odnotować następstwa używania przez Boga owych częstych symulacji które dla ludzi są nieodróżnialne od rzeczywistości. Jednym z nich jest, że istnieją jakby dwa poziomy otaczającej nas rzeczystości, mianowicie faktycznie istniejąca rzeczywistość, a także owa rzeczywistość sporadycznie "symulowana" przez Boga. 4. Bóg ma wiele osobowości. My ludzie nawykliśmy sądzić, że każdy ma tylko jedną osobowość. Wszakże pamiętamy że jakiś nasz krewniak, znany zrzęda, jedyne co potrafił to zrzędzić, zaś nasz kolega dowcipniś, jedyne co potrafi to dowcipkować ze wszystkiego. Tymczasem liczba drastycznie odmiennych osobowości używanych przez Boga sięga około setki. Tyle że osobowości te są uformowane w jakby hierarchiczną strukturę. Wiele z tych osobowości wykazuje znaczące niedoskonałości, czasami wręcz szatańskość. Na wiele z nich natykamy się w życiu powtarzalnie i możemy je nawet rozpoznawać. Co ciekawsze, te odmienne osobowości Boga jakby nawzajem ze sobą walczyły aby przejąć kontrolę nad naszym życiem. Stąd mamy okresy w życiu kiedy nad 143-A2-(pajak_jan.htm) nami się wyżywa jakaś sadystyczna osobowość, potem kontrolę nad naszym życiem przejmuje np. jakiś żartowniś, potem np. mamy okres wyraźnej pomocy i sukcesów, itd., itp. Mi owe odmienne osobowości Boga walczące ze sobą o kontrolę nad naszym życiem, przypominają Panteon kłótliwych bogów greckich lub rzymskich, czy odmienne inkarnacje boga hinduizmu. Ciekawe jednak, że nadrzędną w hierarchii owych niedoskonałych osobowości Boga jest rodzaj doskonałej, bezosobowościowej istoty która jakby stoi w cieniu i decyduje którymi niedoskonałymi osobowościami w jakim okresie życia mamy być potraktowani. Owa doskonała nadrzędna bezosobowościowa istota boska zdaje się też sprawiać kontrolę nad całością naszego życia - chociaż zawsze jakby działała ona z ukrycia i w sposób dla nas nieodnotowywalny. 5. Bóg wcale NIC nikomu NIE przebacza. Faktycznie gdyby Bóg cokolwiek przebaczał komukolwiek, wówczas łamałby tym zasadę uniwersalnej sprawiedliwości oraz swoją własną konsystencję. Dlatego za każdą "próbę" której Bog nas poddał zaś my ją zawalamy, a także za wszystko co paskudnego czynimy w swoim życiu, prędzej czy później przychodzi nam odpokutować. Niestety, aby tym bardziej mobilizować nas do poszukiwania wiedzy kiedy nadchodzi na nas czas pokuty, Bóg nigdy nas NIE informuje za co pokutujemy (czyli nam samym pozostawia docieknięcie prawdy). Stąd wielu z nas sądzi, że paskudztwa uchodzą im bezkarnie, zaś kłopoty które ich dopadają faktycznie są im serwowane "za nic" i to tylko przez czysty przypadek. Temat że Bóg faktycznie NIE zna wybaczenia oraz że w rzeczywistym wszechświecie wcale NIE istnieje takie coś jak "odpuszczenie winy" wprowadzone przez niektóre religie dla celów politycznych, rozwinięty jest szerzej w porozdziałach JC12.2 i JC11.5 z tomu 7 monografii [1/5], a także w tomie 6 monografii [8/2]. Szersze opisy moich ustaleń wynikających z naukowych badań Boga, zawarte są na kilku odmiennych stronach totalizmu, np. na stronach god_pl.htm - o naukowym i świeckim zrozumieniu Boga, czy will_pl.htm - o utrzymywaniu wolnej woli indywidualnych ludzi i o sterowaniu całą cywilizacją ziemską. Część #J: Moja filozofia życiowa zwana totalizmem moralnym: #J1. Co to takiego filozofie totalizmu oraz pasożytnictwa: Naukowy Koncept Dipolarej Grawitacji ujawnił najróżniejsze fakty,jakie poprzednio pozostawały nieodnotowalne dla instytucjonalnej nauki. M.in. obejmowały one formalny dowód naukowy potwierdzający istnienie wszechświatowego intelektu (Boga), który zaprojektował prawa, jakie rządzą naszym wszechświatem, uświadomienie istnienia praw moralnych, opisywanych w podrozdziale I4.1.1 monografii [1/5], oraz faktu że owe prawa moralne egzekwowane są na każdej osobie z iście żelazną konsekwencją - tj. bez żadnego wybaczania czy litości jakie dla przyczyn politycznych zwodniczo oferowane były przez dotychczasowe religie. Tak więc z chwilą gdy naukowy Koncept Dipolarnej Grawitacji ujawnił, że losami intelektów muszą rządzić prawa moralne, narodziła się też potrzeba opracowania nowej filozofii, jaka wyjaśniłaby ludziom jak stosować w życiu te ciężkouderzające każdego prawa moralne. W ten sposób narodziła się filozofia totalizmu. (Najnowsze sformułowanie filozofii totalizmu zaprezentowane jest w rozdziale JA monografii [1/5], podczas gdy poprzednie pełne wydanie totalizmu zawarte jest w rozdziale A monografii [8/2].) Filozofia totalizmu jest ogromnie prosta w użyciu. Zawiera ona bowiem tylko jedną zasadę postępowania która stwierdza cokolwiek czynisz w swoim życiu, zawsze czyń to w sposób pedantycznie moralny. Pierwsze sformułowanie totalizmu, oraz wybranie dla niego nazwy, miało miejsce już w 1985 roku. Formalny teorem fundujący totalizmu, oraz jego pierwsze rekomendacje, opublikowane jednak zostały dopiero w 1986 roku. Natomiast we wszystkich moich głównych monografiach filozofia ta prezentowana była już systematycznie począwszy od 1987 roku. Początkowo najważniejszą częścią totalizmu była kolekcja posłań, jakie zaobserwowałem empirycznie i jakie zaprezentowałem jako pozytywne przeciwieństwa doktryn filozofii podążania po linii najmniejszego oporu intelektualnego (tj. doktryn "prymitywnego pasożytnictwa"). Jego najważniejsze opisy były 144-A2-(pajak_jan.htm) więc nieco podobne do treści podrozdziału JB6 w monografii [1/5] i podrozdziału I1 w monografii [8]. W wydaniu monografii [1a] z 1990 roku, totalizm obejmował sobą już 5 takich doktryn i odpowiadających im posłań totaliztycznych. W owym początkowym okresie filozofia ta zapewne nie trafiła do przekonania zbyt wielu czytelników. Niemniej uczuliła ona mnie samego na wszelkie manifestacje totaliztycznego postępowania oraz na oznaki postępowania pasożytniczego - czyli zgodnego z linią najmniejszego oporu intelektualnego. To z kolei uczuliło moje zdolności obserwacyjne i otwarło je na ustalenie większej liczby szczegółów. Istnienie i działanie praw moralnych posiada tą konsekwencję, że poszczególni ludzie mają w życiu tylko dwa wyjścia. Mianowicie mogą albo wypełniać te prawa, albo też je chronicznie łamać. Ci co w swoich działaniach starają się wypełniać prawa moralne, np. poprzez wysłuchiwanie głosu własnego sumienia, faktycznie żyją w zgodzie z zasadami filozofii totalizmu - nawet jeśli tego faktu nie są świadomi. Filozofia totalizmu posiada bowiem tylko jedną zasadę, która stwierdza we wszystkim co czynisz zawsze pedantycznie wypełniaj prawa moralne. Zasadę tą daje się też wyrazić innymi słowami, mianowicie cokolwiek czynisz, czyń to zawsze w sposób pedantycznie moralny. Ci zaś ludzie którzy zagłuszają w sobie głos sumienia, a stąd chronicznie łamią prawa moralne i dokonują wszystko na niemoralny sposób, żyją według zasad filozofii będącej dokładną odwrotnością totalizmu. Ta odwrotność totalizmu nazywana jest filozofią pasożytnictwa. Zamienia ona bowiem swoich wyznawców w rodzaj inteligentnych pasożytów. Naczelną zasadą pasożytów jest każde prawo wypełniaj tylko jeśli zostałeś do tego jakoś przymuszony. Najbardziej zaawansowaną formę owego pasożytnictwa wyznają sekretni okupanci Ziemi, czyli UFOnauci. W moim własnym przypadku totalizm całkowicie odmienił moje życie. Jest on dla mnie bowiem rodzajem wehikułu, czy "białego konia", który unosi mnie w kierunku szczęśliwego i spełnionego życia. To właśnie dzięki totalizmowi, w obecnych czasach które faktycznie należą do najtrudniejszych w moim życiu, w rzeczywistości doświadczam okresu kiedy mam równocześnie nieproporcjonalnie wysokie poczucie szczęśliwego i spełnionego życia - tak jak to opisałem poniżej w części #K tej strony. Filozofie totalizmu i pasożytnictwa wyjaśnione są relatywnie dobrze na dwóch odrębnych stronach internetowych o nazwach totalizm oraz pasożytnictwo. #J2. Totalizm dostarcza fundamentów filozoficznych dla nowej nauki zwanej "nauką totaliztyczną" która bada rzeczywistość z podejścia "a priori" - czyli "od przyczyny do skutku" albo "od Boga jako nadrzędnej przyczyny wszystkiego do otaczającej nas rzeczywistści jako skutku działań Boga": Jedna z prawd życiowych którą każdy z nas doświadczył już niezliczona ilość razy, stwierdza że "aby poznać całą prawdę na dowolny temat, konieczne jest poznanie tego tematu ze wszystkich możliwych punktów widzenia". Przykładowo, jadąc "do" jakiegoś miejca poznajemy tylko co najwyżej połowę widoków z naszej drogi, bowiem dla poznania ich drugiej połowy musimy na drogę patrzeć też podczas przejazdu "z". Patrząc na kogos od tyłu poznajemy co najwyżej połowę tej osoby, aby bowiem zobaczyć drugą połowę musimy popatrzeć na nią od przodu. Dowiadując się np. od "agresora" o jakimś zajściu poznajemy co najwyżej połowę prawdy, bowiem aby poznać całą prawdę musimy także wysłuchać jego "ofiarę" oraz postronnych "świadków". Niemożność poznania wszystkiego od tylko jednego "świadka" jest aż tak istotna, że nawet Biblia z naciskiem nakazuje iż wszystke osądy należy bazować na dwóch lub trzech niezależnych poświadczeniach - po szczegóły patrz punkt #C5 ze strony o nazwie biblia.htm. Na przekór powszechnej znajomości powyższej prawdy życiowej (oraz na przekór nakazów Biblii), w najbardziej strategicznych dla naszej cywilizacji obszarach, tj. w nauce i edukacji, tolerujemy obecnie osądy które wywodzą się z tylko jednego źródła oraz z tylko jednego podejścia do badań. Mianowicie, cała dotychczasowa oficjalna nauka ziemska dokonuje swoich badań z tylko jednego podejścia które przez filozofów jest nazywane "a posteriori" czyli "od skutku do przyczyny" - takie zaś jedno podejście powoduje że nauka ta może poznać co najwyżej połowę prawdy na temat otaczającej nas 145-A2-(pajak_jan.htm) rzeczywistości. Aby bowiem poznać tą brakującą "drugą połowę prawdy", konieczne jest obiektywne przebadanie tej samej rzeczywistości także z odwrotnego podejścia zwanego "a priori" czyli "od przyczyny do skutków" albo "od Boga rozumianego jako najbardziej nadrzędna przyczyna do otaczającej nas rzeczywistości rozumianej jako skutek działań tegoż Boga". Niestety, aby w naszej cywilizacji istaniała także instytucja która weryfikuje i poprawia błędy oficjalnej nauki wynikające z tego jej jednostronnego podejscia "a posteriori" do badań rzeczywistości, na Ziemi musiałaby istnieć jakaś oficjalnie uznawana i oficjalnie finansowana "konkurencyjna" nauka, która miałaby wymagane fundamenty naukowe i filozoficzne oraz która badałaby rzeczywistość równie obiektywnie i równie sprawdzonymi w działaniu metodami i narzędziami, tyle że praktykowałaby w swoich badaniach podejście "a priori". Jak się okazuje taka nowa "konkurencyjna" nauka, badająca rzeczywistość z podejścia "a priori" istnieje już na Ziemi począwszy od 1985 roku. Jest nią tzw. "nauka totaliztyczna" zainicjowana w 1985 roku opracowaniem Konceptu Dipolarnej Grawitacji oraz filozofii totalizmu które dostarczyły jej wymaganych fundamentów naukowych i filozoficznych jakie powodują że bada ona rzeczywistość właśnie z podejścia "a priori" czyli "od Boga rozumianego jako najbardziej nadrzędna przyczyna do otaczającej nas rzeczywistości rozumianej jako skutek działań Boga". Nauka ta ma też już swój własny dorobek naukowy - który, notabene, jest ogromny na przekór iż dokonuje ona swoich badań zupełnie beż żadnego finansowania. Wszakże do jej dorobku naukowego należą wszystkie totaliztyczne strony powoływane z Menu niniejszej strony, a także należy jej wiodąca monografii [1/5]. "Nauka totaliztyczna" jako pierwsza na Ziemi opracowała także formalny dowód naukowy że "Bóg faktycznie istnieje" - omawiany szerzej w punkcie #I4 powyżej. Niestety, owa stara oficjalna nauka ziemska, często zwana także "ateistyczną nauką ortodoksyjną", już dawno rozpoznała że nowa "nauka totaliztyczna" stwarza dla niej "konkurencję" - jaka w przyszłości może popsuć jej wygodne życie oraz zacząć ją rozliczać z tego co często błędnie stwierdza. Dlatego owa stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna" od samego początka, tj. już od 1985 roku, nieustannie "rzuca kłody pod nogi" nowej "nauce totaliztycznej", stara się ją zniszczyć i wyciszyć, odmawia jej głosu, oraz prześladuje ją na wszelkie możliwe sposoby. Trzęsienia ziemi, tsunami, powodzie, ulewy, susze, pożary, mrozy, zanieczyszczenie środowiska, wyniszczanie natury, nuklearne katastrofy, upadek ekonomiczny, szerząca się niemoralność, zachłanność i przestępczość, oraz wszelkie inne kataklizmy które obecnie szaleją na Ziemi, są rodzajem "otwieracza oczu" na faktyczny wpływ starej "ateistycznej nauki ortodoksyjnej" na naszą cywilizację. Wszakże wszystkie te wypaczenia i zwyrodnienia ludzkości plus rzekome "wybryki natury", faktycznie są spodowane właśnie błędami popełnionymi przez ową starą oficjalną naukę, a ściślej są wynikiem poznania przez nią co najwyżej "połowy prawdy" na temat otaczającej nas rzeczywistości. Dlatego jeśli czytelniku, leży ci na sercu aby na Ziemi przywrócony został balans, prawda, moralność i pokój, powinieneś się przyłączyć do głosów nawołujących aby zaprzestana została "nagonka" na nową "naukę totaliztyczną", oraz aby ta nowa nauka zaczęła wreszcie otrzymywać te same prawa, tą samą uwagę i te same finanse na badania którymi dotychczas się cieszy tylko owa stara nauka tak rozpaczliwie bojąca się utracić swój absolutny "monopol na wiedzę". Oficjalne ustanowienie na Ziemi i podjęcie oficjalnego finasowania badań i programów edukacyjnych nowej "totaliztycznej nauki", a także szybkie zakończenie wysoce niebezpiecznego dla całej ludzkości "monopolu na wiedzę" dotychczasowej starej "ateistycznej nauki ortodoksyjnej", są tematami niewypowiedzianie istotnymi dla całej naszej cywilizacji. Dlatego tematy te są omawiane i przypominane aż na całym szeregu totaliztycznych stron internetowych, zaś czytelnicy są gorąco namawiani aby się z nimi dokładniej zapoznać. Ich analizy i prezentacje czytelnicy znajdą m.in. w: punktach #B1 i #K1 totaliztycznej strony o nazwie tornado_pl.htm, punkcie #A2.6 ze strony o nazwie totalizm_pl.htm, punkcie #C1 ze strony o nazwie telekinetyka.htm, punktach #F1 do #F4 strony o nazwie god_istnieje.htm, punkcie #A4 ze strony o nazwie god_proof_pl.htm, punkcie #C5 strony o nazwie biblia.htm, czy podrozdziale H10 z tomu 4 monografii [1/5]. 146-A2-(pajak_jan.htm) Część #K: Źródła mojego szczęścia osobistego, zadowolenia z życia, oraz poczucia spełnienia: #K1. Z czego wynika moje szczęście osobiste, zadowolenie z życia, oraz poczucie spełnienia: Jeśli przeanalizować moje życie osobiste, wówczas zgodnie z powszechnie przyjętymi standardami powinienem należeć do grupy owych najmniej szczęśliwych ludzi (czy tych wręcz nieszczęśliwych). Wszakże w stereotypowym zrozumieniu powodzenia życiowego moje życie można kwalifikować jako "przegrane". Bez przerwy przecież tracę pracę i żyję głównie z oszczędności. Moja przyszłość nieustannie stoi pod znakiem zapytania. Z zakresu dóbr materialnych praktycznie w życiu nie dorobiłem się niczego. (Mam wprawdzie samochód Ford Laser z 1987 roku, który służy mi wiernie już od ponad 20 lat, jednak nie posiadam na własność ani mieszkania, ani domu, ani żadnej nieruchomości, ani nawet godziwych mebli czy narzędzi do budowy swoich wynalazków.) Moja "teoria wszystkiego" zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji, wraz z filozofią totalizmu, obie które uważam za najważniejsze osiągnięcia intelektualne mojego życia, nie tylko że są ignorowane lub odrzucane przez innych naukowców, ale wręcz wielu ludzi je wyszydza. W okresie całego mojego życia ani razu nie dano mi też szansy na urzeczywistnienie choćby najmniej istotnego z dużej liczby moich wynalazków technicznych. Stąd przykładowo tak ogromnie istotne moim zdaniem dla dobra całej ludzkości wynalazki, jak ogniwa telekinetyczne, magnokrafty, napędy osobiste, komory oscylacyjne, telepatyczne teleskopy i rzutniki, czy wehikuły czasu, nadal pozostają jedynie niesprawdzonymi ideami technicznymi - i to na przekór że wynalazłem je wystarczająco wcześnie aby w korzystnych warunkach móc praktycznie zrealizować je wszystkie. Choćby tylko z powyższych powodów, oraz pomijając owe tysiące innych przygnębiających incydentów i problemów które z powodu czyjejś celowo rozpętanej złej woli trapią mnie praktycznie bez przerwy, niemal każda inna osoba na moim miejscu prawdopodobnie byłaby wysoce nieszczęśliwą. Jednak w moim przypadku jest zupełnie inaczej. Gdyby ktoś mnie zapytał do jakiej kategorii ludzi ja sam siebie zaliczam, zawsze odpowiedziałbym że do tych szczęśliwych, zadowolonych z życia i samospełnionych. Na przekór bowiem że w życiu wcale mi się nie przelewa, oraz że nieustanne kłopoty i troski wydreptały już wyraźną ścieżkę do moich drzwi, coś nieustannie utrzymuje mnie w stanie cichego szczęścia, zadowolenia z tego co posiadam, satysfakcji z tego co już osiągnąłem, samospełnienia, pozytywnego spojrzenia w przyszłość, spokoju sumienia, oraz przy innych poszukiwanych wartościach życiowych. Filozofia totalizmu bardzo klarownie i jednoznacznie stwierdza, że szczęśliwym czyni nas wszystko co zwiększa w nas ilość energii moralnej, zaś nieszczęśliwymi czyni nas wszystko co upuszcza z nas ową energię moralną. (Co to takiego owa "inteligentna energia moralna", jak celowo zwiększać w sobie ilość tej energii, oraz co najsilniej ją w nas rozprasza, wyjaśnia to punkt #E1 ze strony dipolar_gravity_pl.htm - o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, punkt #D2 ze strony nirvana_pl.htm - o totaliztycznej nirwanie, punkt #D6 ze strony totalizm_pl.htm - o filozofii totalizmu, oraz punkt #C4 strony parasitism_pl.htm - o filozofii pasożytnictwa - zaś podsumowuje to też częściowo punkt #K2 poniżej.) Ja zaś praktykuję totalizm w swoim życiu w sposób świadomy. Dlatego również w zamierzony i świadomy sposób zarówno powiększam w sobie ilość energii moralnej, jak i podtrzymuję uzależnione od tej energii poczucie własnej szczęśliwości. Ja sam często analizuję i dociekam które składowe mojego światopoglądu są najważniejsze w owym generowaniu u mnie poczucia szczęścia i zadowolenie z życia, w sytuacji kiedy wielu innych ludzi postawionych w znacznie korzystniejszej niż moja sytuacji życiowej najwyraźniej czuje się nieszczęśliwymi. Według tych dociekań, moje szczęście osobiste, poczucie samospełnienia, oraz zadowolenie z życia najsilniej wynika z następujących czynników: (1) mojej wiedzy o Bogu oraz wynikających z tej wiedzy spokoju sumienia oraz klarownej znajomości kierunku w którym leży moralnie właściwe 147-A2-(pajak_jan.htm) postępowanie - znaczy postępowanie które będąc zgodne z działaniem praw moralnych nieustannie generuje u mnie energię moralną, (2) pewności istnienia szatańskich istot na Ziemi, które to istoty nieustannie szkodzą ludziom, oraz wynikające z tej pewności unikanie niepotrzebnego rozpraszania energii moralnej (np. dzięki brakowi żalu do innych ludzi za doznane zło, czy łatwiejszemu pogodzeniu się z krzywdą i nieszczęściami które dotykają zarówno mnie jak i moich bliskich), (3) praktycznego urzeczywistniania w moim życiu wskazań moralnej filozofii totalizmu, szczególnie zaś głównego zalecenia tej filozofii nakazującego aby nieustannie zwiększać swoją energię moralną poprzez dokonywanie wszystkiego w pedantycznie moralny sposób. #K2. Moje poczucie szczęścia wcale NIE jest ślepe - stąd widzę zło panoszące się wokoło, staram się ustalać jego pochodzenie, oraz w miarę swych możliwości walczę o wyeliminowanie tego zła: W poprzednim punkcie wyjaśniłem, że w moim własnym (subiektywnym) odbiorze poziomu szczęścia osobistego, zadowolenia z życia, poczucia samo-spełnienia, oraz innych poszukiwanych wartości życiowych, ja swoje życie oceniam obecnie jako "szczęśliwe". W niniejszym punkcie postaram się więc wyjaśnić dokładniej co przez to rozumiem. Życie, które podobnie jak moje własne, przez daną osobę może być określane zwrotem "szczęśliwe", musi cechować się na tyle wysokim poziomem poszukiwanych wartości życiowych, aby osoba ta subiektywnie oceniała te wartości jako bliskie najwyższego poziomu jaki tylko jest możliwy do osiągnięcia. Filozofia totalizmu opracowała wskaźnik ilościowy który precyzyjnie wyraża jaki jest u kogoś poziom osiągnięcia poszukiwanych wartości życiowych. Ów wskaźnik totalizmu nazywany jest "względnym poziomem napełnienia energią moralną" (mi). Jego wartość kształtuje się u ludzi w zakresie od "mi = 0" do "mi = 1". Opisany jest on dokładniej w punkcie #D6 strony totalizm_pl.htm - o filozofii totalizmu, oraz w punkcie #C4 strony parasitism_pl.htm - o filozofii pasożytnictwa. Narazie jednak dzisiejsza nauka nie uznaje tego wskaźnika totalizmu. Dlatego w swoich badaniach nauka ta ciągle używa własnego wskaźnika. Ten naukowy "miernik szczęśliwości" sprowadza się do zadawania ludziom prostego pytania "jak w skali od 1 do 10, lub od 0% do 100%, oceniałbyś poziom własnej szczęśliwości lub zadowolenia z życia?" Przy takim naukowym mierniku "zadowolenia ze swojego własnego życia", ludzie opisujący własne życie jako "szczęśliwe" zwykle definiują wartość tego miernika na poziomie nie mniejszym niż jakieś 70% (lub nie mniejszym niż 7 w skali 0 do 10). To więc oznacza, że ów naukowy miernik szczęśliwości jest proporcjonalny do wartości totaliztycznego "mi", osiągając 100% (lub 10 w skali od 0 do 10) u ludzi u których totaliztyczne "mi = 0.5". W moim własnym przypadku, obecnie (tj. w marcu 2008) oceniałbym u siebie wartość takiego naukowego miernika na poziomie około 80%. Ponieważ wiedzenie "szczęśliwego" życia jest celem praktycznie każdego człowieka na Ziemi, na temat poziomu szczęścia poszczególnych ludzi prowadzone są liczne badania naukowe. Wyniki jednej grupy takich badań podsumowane były w artykule "Happiness best in moderation" (tj. "Szczęście najlepsze w umiarkowaniu") opublikowanym na stronie A13 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post, wydanie z poniedziałku (Monday), March 17, 2008. W opisywanych tam badanich wyraźnie rozgraniczane są od siebie dwie kategorie szczęśliwych ludzi. Jedna z owych kategorii, nazywana tam ludźmi "umiarkowanie szczęśliwymi" (po angielsku "moderately happy"), szacuje wartość w/w naukowego miernika swojego poziomu szczęśliwości właśnie na poziomie około 80% (czyli podobnie jak ja). Druga zaś grupa szacuje ten miernik na poziomie 100%. Opisywane tam badania ujawniły, że owi "umiarkowanie szczęśliwi" ludzie czerpią rozliczne korzyści ze swego szczęścia. Przykładowo, są zdrowsi, żyją wyraźnie dłużej, dotyka też ich mniej problemów życiowych. Natomiast ludzie "nadmiernie szczęśliwi", którzy w dzisiejszych czasach poziom swego szczęścia opisują jako 100% lub bliski 100%, w/g tych badań nie uzyskują niemal żadnych korzyści ze swego szczęścia. Znaczy, prześladują ich kłopoty ze zdrowiem tak samo jak wszystkich innych ludzi - w tym nawet tych nieszczęśliwych, ich życie wcale nie jest dłuższe, mają też wiele problemów życiowych. 148-A2-(pajak_jan.htm) Ja posądzam, że w swoich badanich nad szczęściem i nad sposobami osiągania szczęścia poprzez praktykowanie filozofii totalizmu, zdołałem ustalić dlaczego owi nie znający totalizmu ludzie o poziomie szczęśliwości bliskim 100% nie uzyskują niemal żadnych korzyści ze swego szczęścia. Moim zdaniem przyczyna leży w realiźmie i w otwarciu na dostrzeganie zła. Ludzie którzy bez praktykowania totalizmu i bez zamierzonego powiększania zasobów swojej energii moralnej (mi) ciągle są w stanie stwierdzić o sobie że są 100% szczęśliwi, muszą się jakoś zamknąć przed dostrzeganiem zła jakie nas dzisiaj otacza. Wszakże jeśli realistycznie widzi się ilość zła które dzisiaj panoszy się na Ziemi, po prostu nie daje się być szczęśliwym w 100%. Z kolei jeśli ktoś potrafi zamknąć się na widzenie zła, faktycznie zamyka się też przed realizmem i przed widzeniem świata takim jaki ów świat faktycznie jest. Nie trudno zaś wydedukować, że Bóg czy natura, które uformowały ludzi takimi jakimi jesteśmy, nie może wykazywać skłonności do tolerowania u kogoś braku realizmu i zamykania się przed dostrzeganiem życia takim jakim ono naprawdę jest. Wszakże takie tolerowanie prowadziłoby do wypaczania charakteru ludzi. Ów Bóg czy natura nie może więc też w żaden sposób wynagradzać tego braku realizmu i zamykania się przed rzeczywistością. Ja swoją pozycję na skali szczęśliwości określiłbym jako "umiarkowanie szczęśliwy" (tj. szczęśliwy w około 80%, lub mający obecnie "mi = 0.4"). Muszę też tutaj podkreślić, że na przekór iż poczuwam się bardziej szczęśliwym niż większość przeciętnych ludzi których znam, ciągle dostrzegam zło jakie nas otacza. (Jak doskonale pamiętam, zło to dostrzegałem nawet w czasach kiedy przeżywałem totaliztyczną nirwanę, czyli kiedy moje "mi" wynosiło około "mi = 0.7".) Moje poczucie szczęścia osobistego wcale więc nie czyni mnie ślepym na krzywdę. Nie tylko też że dostrzegam zło panoszące się na Ziemi, ale w miarę swoich możliwości i sił staram się identyfikować jego źródła i przyczyny, oraz wkładać wszystkie dostępne mi środki w ich zwalczanie. Jako zaś broni w swoim zwalczaniu zła używam "słowa" ("miecza w ustach"). Znaczy piszę, demaskuję, wyjaśniam, przekonywuję, itp. - między innymi również i za pośrednictwem niniejszej strony. Ciekawe, że owa walka ze złem też jest źródłem określonego poczucia samo-spełnienia, celowości życia, dawania własnego wkładu dla dobra ludzkości, itp. - jako zaś taka też powiększa ona we mnie poczucie prowadzenia szczęśliwego i spełnionego życia. Część #L: Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony: #L1. Podsumowanie tej strony: "Moralność i prawda często muszą przebijać się po cierniowej drodze." Z kolei życie tych co poświęcili się służbie moralności, prawdy i przybliżania szczęścia dla innych ludzi, wcale nie jest usłane różami. Na przekór jednak ich trudnego życia, wiedzenie moralnego życia, promowanie prawdy, oraz poświęcenie się służbie dla dobra innych ludzi, jest nieodzownym warunkiem osiągnięcia szczęścia osobistego, zadowolenia z życia i poczucia spełnienia. #L2. Jak dzięki stronie "skorowidz.htm" daje się znaleźć totaliztyczne opisy interesujących nas tematów: Cały szereg tematów równie interesujących jak te z niniejszej strony, też omówionych zostało pod kątem unikalnym dla filozofii totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem skorowidza specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza wykaz, zwykle podawany na końcu książek, który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że dodatkowo zaopatrzony w zielone linki które po kliknięciu na nie myszą natychmiast otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje. Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie skorowidz.htm. Można go też wywołać z "organizującej" części "Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego systematycznie korzystać - wszakże przybliża on setki totaliztycznych tematów które mogą zainteresować 149-A2-(pajak_jan.htm) każdego. #L3. Dane kontaktowe autora tej strony: Opisy wyników moich hobbystycznych badań u sporej liczby czytelników indukują chęć skontaktowania się ze mną. Dlatego poniżej przytaczam swoje dane kontaktowe, tj. dane kontaktowe do dra inż. Jana Pająka (a przez okres od 1 marca 2007 do 31 grudnia 2007 roku - Prof. dra inż. Jana Pająka). Z uwagi jednak na fakt, że liczba czytelników którzy ze mną się kontaktują nieustannie wrasta, zaś doba zawsze ma tylko 24 godziny - co do których ja muszę podjąć decyzję czy mam je przeznaczyć na kontynuowanie swych badań czy też na odpowiadanie na korespondencję, przy każdym ze sposobów kontaktu podaję poniżej też rodzaj spraw w jakich ze sposobu tego należy korzystać. (1) We wszelkich sprawach wymagających mojej odpowiedzi, przykładowo w sprawach ewentualnych zapytań, konsultowania, przedyskutowania jakiegoś tematu, itp., zalecam aby ze mną kontaktować się wyłącznie telefonicznie. (Szczególnie w dzisiejszych czasach - kiedy programy internetowe w rodzaju "Skype" czynią telefonowanie tanim i łatwym.) Przez telefon można bowiem otrzymać moją odpowiedź bez obciążania mnie obowiązkiem czasochłonnego pisania, redagowania i wysyłania - czyli szybko i bez kłopotu. Mój telefon domowy w Nowej Zelandii ma numer (+) 64-4 56-94-820, w którym (+) oznacza wyjście na centralę międzynarodową (w niektórych krajach może ono być inne niż "00"), 64 to numer Nowej Zelandii, 4 to numer Wellington (w obrębie Nowej Zelandii trzeba go wykręcać jako 04), zaś 56-94-820 to stacjonarny numer telefonu mojego mieszkania w Wellington. Proszę jednak pamiętać, że grzeczność nakazuje aby dzwonić do mnie w godzinach kiedy już NIE pracuję naukowo ani jeszcze NIE śpię, czyli między godzinami 19 a 22 czasu nowozelandzkiego. Po godzinie 22 wieczorem aż do godziny około 9 rano prosze NIE dzwonić do mnie bez wyjątkowo ważnej przyczyny (wszakże polski obyczaj nakazuje aby w owych godzinach bez istotnego powodu nie dzwoniło się do nikogo). Aby móc sobie łatwo wyliczyć godzinę która panuje u mnie w NZ, warto odnotować, że z powodu wprowadzania tzw. "czasu letniego" w obu krajach, w okresie polskiego lata czas w Nowej Zelandii jest o 10 godzin późniejszy niż czas w Polsce, zaś w okresie polskiej zimy czas w NZ jest aż o 12 godzin późniejszy niż czas w Polsce (tj. oficjalny czas NZ jest GMT+12, czyli kiedy zimą w Polsce jest np. 10 wieczorem, w NZ jest już 10 rano następnego dnia). (2) Email lub list radzę wysyłać mi tylko w celu poinformowania mnie o czymś co NIE wymaga mojej odpowiedzi - przyjąłem bowiem zasadę że w "typowych przypadkach" NIE odpisuję na emaile ani na listy (wyjątkiem od tej zasady jest sytuacja wyjaśniona w następnym podpunkcie (3) poniżej). Oto moje aktualne adresy emailowe, uszeregowane w/g częstości mojego sprawdzania korespondencji przychodzącej na dany adres: [email protected], [email protected], [email protected], [email protected]. Emaile warto mi wysyłać głównie w przypadkach dosyłania mi szczegółów które trudno przekazać poprawnie przez telefon, takich jak zdjęcia, adresy emailowe czy adresy stron internetowych, nazwiska, dane bibliograficzne książek i artykułów, cytaty z wybranych opracowań, itp. Ponadto przez email można też zapowiedzieć kiedy i w jakiej sprawie będzie się do mnie dzwoniło, lub poinformować o szczegółach podjęcia procedury opisanej w podpunkcie (3) poniżej. Wysyłając mi takie emaile proszę jednak brać pod uwagę, że po otrzymaniu każdego z nich ja dokonuję subiektywnej oceny poziomu jego ważności. Ponieważ zaś mam do wyboru aby w wolnym czasie jakim dysponuję "albo dokonywać badań naukowych w celu powiększania dorobku 'nauki totaliztycznej' opisywanej w punkcie #J2 powyżej, albo też odpowiadać na emaile", przyjąłem logiczną zasadę że na dany email odpowiadam tylko w tych ogromnie nielicznych przypadkach kiedy spędzenie czasu na udzieleniu owej odpowiedzi oceniam za bardziej istotne dla dobra i dla dorobku "nauki totaliztycznej" niż dokonywanie badań naukowych. Tymczasem emaile które oceniam jako ważniejsze niż dokonywanie badań w ramach wzmacniania i rozbudowy fundamentów 150-A2-(pajak_jan.htm) filozoficznych i naukowych nowej "nauki totaliztycznej" przychodzą do mnie ogromnie rzadko. Dlatego, aby NIE czuć się potem rozczarowanym że się do mnie napisało, jednak ja NIE znalazłem czasu aby odpowiedzieć na email, pisząc do mnie proszę z góry zakładać że NIE otrzyma się odpowiedzi i proszę nie czuć się urażonym kiedy tak właśnie się stanie. Jeśli koniecznym się okaże wysłanie mi czegoś, wówczas należy korzystać z mojego adresu pocztowego. Adres ten w 2009 roku był jak następuje: Dr inż. Jan Pająk, P.O. Box 33250, Petone 5046, New Zealand. Do powyższych informacji chciałbym dodać, że ja uważnie czytam każdą skierowaną do mnie korespondencję, tyle tylko że NIE na każdą z nich mój chroniczny deficyt czasu pozwala mi udzielić osobistej i indywidualnej odpowiedzi piszącemu. (Wszakże odpowiedzialne przygotowanie i napisanie odpowiedzi na czyjeś zapytanie, prośbę, czy żądanie, jest nieporównanie bardziej czasochłonne niż przeczytanie czyjejś korespondencji lub nawet napisanie jakiegoś emaila z zapytaniem.) Na sporo z informacji, uwag, zapytań, komentarzy, historii, oraz fotografii, jakie czytelnicy mi przysyłają, reaguję za pośrednictwem swoich stron internetowych, przykładowo przez wstawienie do owych stron generalnego opisu który udziela odpowiedzi wielu czytelnikom naraz, poprzez wkomponowanie dosłanych informacji, zdjęć, czy opisów do treści owych stron, czy też poprzez odpowiednie przeredagowanie treści tych stron. (3) Aby mimo wszystko stworzyć jednak czytelnikom możliwość uzyskania mojej osobistej odpowiedzi, jeśli na takiej im zależy, niniejszym zbowiązuję się że na przekór powyższej zasady aby NIE odpisywać na typowe emaile i listy, ciągle odpiszę i wyczerpująco zaopiniuję każdy email dyskutujący dowolny temat badany przez "naukę totaliztyczną" - jeśli uzyskam dowód że na ten sam email odpisał już jakiś aktualnie urzędujący profesor z jakiejkowiek uczelni, reprezentujący stanowisko "ateistycznej nauki ortodoksyjnej". Wiele zapytań, próśb lub żądań które ja otrzymuję, faktycznie powinno być kierowane do profesorów uczelni specjalizujących się w danym temacie badań. Wszakże owi profesorowie z uczelni są opłacani z podatków czytelników, wszyscy oni mają też sekretarki (także opłacane z podatków czytelników) które przejmują na siebie czasochłonność ich korespondencji. Na dodatek, profesorowie uczelni należą do zawodu z grupy "służb społecznych" - tak samo jak straż pożarna, milicja, wojsko, służba zdrowia, itp. Do ich obowiązków zawodowych należy więc m.in. udzielanie odpowiedzi na zapytania społeczeństwa. W dzisiejszej zaś dobie internetu i emailów NIE ma też żadnych trudności ze znalezienim ich adresów emailowych i ze skierowaniem zapytań imiennie na ich adresy lub na adresy instytutów którym naukowo przewodzą. Tymczasem - z jakichś nieznanych mi powodów, osoby mające naukowe zapytania wolą raczej pisać do mnie niż do owych profesorów. Przeaczają przy tym, że ja prowadzę badania bez żadnego finansowania, czyli ze swoich prywatnych oszczędności i w swoim prywatnym czasie, oraz że ja NIE mam sekretarki - stąd odpisywanie na korespondencję odbywa się kosztem czasu na badania naukowe. Jedyna więc sytuacja kiedy moje odpisywanie na emaile byłoby uzasadnione, ma miejsce jeśli owo udzielenie czytelnikowi odpowiedzi przyczyni się jakoś do wzmocnienia autorytetu, znaczenia, konkurencyjności, oraz fundamentów naukowych nowej "nauki totaliztycznej". Taka zaś sytuacja pojawia się we wszystkich przypadkach, kiedy ja udzielę "konkurencyjnej" odpowiedzi przygotowanej z "a priori" podejścia nowej "totaliztycznej nauki", zaś jednocześnie kiedy na to samo naukowe zapytanie profesor jakiejś uczelni też już udzielił odpowiedzi - tyle że przygotowanej z "a posteriori" podejścia starej "ateistycznej nauki ortodoksyjnej". Dlatego aby nie pozostać obojętnym wobec takich właśnie sytuacji, niniejszym obiecuję, że odpowiem na każdy email zawierający jakieś naukowe zapytanie, co do którego otrzymam "dowód" że na email ten już wcześniej odpowiedział jakiś aktualnie urzędujący profesor dowolnej uczelni. Aby zaś czytelnik najłatwiej uzyskał taki "dowód", niniejszym proponuję aby swój email z naukowym zapytaniem oryginalnie zaadresował do owego dowolnego aktualnie urzędującego profesora jakiejkolwiek uczelni, zaś dodatkowo aby "cc" ów email także i na mój adres emailowy (oryginalnie ''cc" wywodzi się od "carbon copy"). (Adres takiego profesora w dzisiejszych czasach łatwo znaleźć poprzez poszukanie internetową wyszukiwarką stron internetowych interesujących nas uczelni, potem zaś sprawdzenie który profesor i pod jakim adresem internetowym przewodzi danej tematyce 151-A2-(pajak_jan.htm) badań. Proszę też odnotować, że koniecznie musi to być naukowiec z tytułem profesora, bowiem konfrontację poglądów na tak istotne tematy jestem gotów podjąć tylko z kimś o równej mi randze naukowej.) W treści zaś owego emaila proponuję poprosić tegoż profesora aby swoją odpowiedź też "cc" na mój adres emailowy. Jeśli zaś jego odpowiedź dotrze m.in. do mnie i jeśli w ten sposób ja uzyskam "dowód" że ów profesor faktycznie podjął dyskusję tematu z owego emaila i na niego odpisał, wówczas ja również włączę się do tej dyskusji i zaprezentuję co "nauka totaliztyczna" ma "konkurencyjnego" do powiedzenia z podejścia "a priori" na temat zapytywany w owym emailu, zaś swoją odpowiedź m.in. też "cc" do owego profesora. Dzięki więc uczynieniu powyższego "wyjątku" od mojej zasady, wszystkie strony na tym tylko skorzystają. Czytelnik uzyska bowiem interesujące go odpowiedzi przygotowane z aż dwóch podejść "a posteriori" oraz "a priori". Profesor danej uczelni uzyska dowód że społeczeństwo interesuje się jego badaniami. Z kolei "nauka totaliztyczna" otrzyma okazję aby (a) zaakcentować i przypomnieć swoje istnienie; aby (b) udowodnić jak proste, korzystne i stosowalne są rozwiązania oferowane przy "a priori" podejściu do badań; aby (c) wypełnić jeden z celów swojego istnienia - jakim jest wypunktowywanie i naprawianie błędów popełnianych przez oficjalną naukę ziemską; oraz aby (d) ujawnić ową "drugą połowę prawdy" na dany temat - której to "drugiej połowy prawdy" dotychczasowa stara nauka ziemska NIE jest w stanie dostrzec z powodu swojego "a posteriori" podejścia do badań (patrz punkt #J2 powyżej na tej stronie po więcej szczegółów o owych dwóch "konkurencyjnych" naukach). Taka zaś sytuacja, kiedy wszyscy zainteresowani na niej korzystają, po angielsku nazywa się "win-win situation" i reprezentuje ona jedną z najbardziej zalecanych rozwiązań przy naprawianiu zaistniałych błędów, pomyłek, niezgody, różnicy zdań, niedogodności, niesprawiedliwości, itd., itp. Sprawę zadawania pytań profesorom opłacanym z naszych podatków, pod odmiennym kątem widzenia wyjaśnia też punkt #H1 strony o nazwie god_istnieje.htm. #L4. Copyright © 2011 by Dr Jan Pająk: Copyright © 2011 by Dr Jan Pająk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejsza strona m.in. raportuje również wyniki badań jej autora - tyle że opisane popularnym językiem (aby mogły być też zrozumiane przez czytelników o nienaukowej orientacji). Idee zaprezentowane na tej stronie są unikalne dla badań autora i dlatego w tym samym ujęciu co na tej stronie (oraz co w innych opracowaniach autora) idee te uprzednio NIE były jeszcze publikowane przez żadnego innego badacza. Jako taka, strona ta prezentuje idee które stanowią intelektualną własność jej autora. Dlatego jej treść podlega tym samym prawom intelektualnej własności jak każde inne opracowanie naukowe. Szczególnie jej autor zastrzega dla siebie intelektualną własność odkryć naukowych i wynalazków opisanych na tej stronie. Dlatego zastrzega sobie, aby podczas powtarzania w innych opracowaniach jakiejkolwiek idei zaprezentowanej na niniejszej stronie (tj. jakiejkolwiek teorii, zasady, dedukcji, intepretacji, urządzenia, dowodu, itp.), powtarzająca osoba oddała pełny kredyt autorowi tej strony, poprzez wyraźne wyjaśnienie iż autorem danej idei jest Dr Jan Pająk, poprzez wskazanie internetowego adresu niniejszej strony pod którym idea ta i strona oryginalnie były opublikowane, oraz poprzez podanie daty (najnowszej) aktualizacji tej strony w czasach gdy idea ta została z niej zaczerpnięta (tj. daty wskazywanej poniżej). *** If you prefer to read in English click on the flag below (Jeśli preferujesz czytanie w języku angielskim kliknij na poniższą flagę) Data zapoczątkowania budowy tej strony internetowej: 25 maja 2004 roku. Data najnowszego jej aktualizowania: 7 kwietnia 2011 roku. (Sprawdź pod adresami z "Menu 3" czy już istnieje nawet nowsza aktualizacja!) 152-A3-(klasa.htm) Podrozdział A3: Klasa Pani Hass z 1964 roku w Liceum Ogólnokształcącym, Milicz, Polska Witam na stronie internetowej absolwentów klasy Pani Hass z Liceum Ogólnokształcącego w Miliczu, rocznik 1964 (tj. absolwentów urodzonych w 1946 roku, lub wcześniej). Niniejsza strona spełnia dwojaką rolę. Dla nas, czyli dla owych absolwentów, strona ta jest rodzajem przypomnienia i podsumowania naszego życia. Natomiast dla pozostalych ludzi, jest ona rodzajem dokumentu który utrwala i ilustruje określony okres w historii naszego kraju i planety, oraz małą grupke ludzi którzy m.in. dokładali swój wkład do formowania tejże historii. Jako też taki dokument, niniejsza strona ma swoje przedłużenie w formie następnej strony o nazwie rok.htm, na której opisane są dalsze losy dwojga z figurujących tutaj absolwentów LO w Miliczu. Część #A: Informacje wprowadzające tej strony: #A1. Zamiast wstępu: W dniu 5 czerwca 2004 roku, w Liceum Ogólnokształcącym w Miliczu (w latach naszej młodości jedynej szkole średniej miasta Milicza i reszty powiatu) odbyło się spotkanie byłych uczniów klasy Pani Hass jacy ukończyli tą szkołę dokładnie 40 lat wcześniej. Moje imię jest Jasiu i ja jestem jednym z 32 uczniow owej klasy. W dniu spotkania moje myśli były z resztą naszej klasy. Niestety, osobiście nie mogłem uczestniczyć w owym spotkaniu, z uwagi na odległość jaka dzieli Wellington w Nowej Zelandii, gdzie obecnie zamieszkuję, od Milicza w Polsce. Chcąc jednak jakoś uczestniczyć w spotkaniu, postanowiłem wykonać niniejszą stronę internetową. Strona ta będzie jakby moim uczestniczeniem na odległość w owym spotkaniu. Z pomocą reszty naszej klasy, postaram się w niej opisać historię klasy Pani Hass, dotychczasowe dzieje poszczególnych jej uczniów - czyli każdego z nas, najciekawsze wydarzenia jakie nas spotkały, a także ciekawostki i atrakcje samego Milicza. (Ciekawostki Milicza już obecnie można przegladać na odrębnej stronie o Miliczu.) *** Kiedy nadszedl czas naszego pożegnania, pamiętam, że umawialiśmy się iż jeśli zechcemy ponownie być razem, wystarczy abyśmy popatrzyli na układ gwiazd "oriona" jakie formują charakterystyczną łopatkę na nieboskłonie (gwiazdy te widać nawet z Nowej Zelandii). Niestety, nasz coraz słabszy wzrok, oraz owa ogromna liczba ciemnych chmur jakie ostatnio gromadzą się nad naszą planetą, uniemożliwiają nam owe spotkania w gwiazdach. Czas więc abyśmy gwiazdy zastąpili internetem. Niech niniejsza strona stanie się miejscem naszych następnych spotkań. Mam nadzieję że strona ta stanie się linkiem fizycznym pomiędzy nami, oraz uzupełnieniem linku duchowego jaki posiadamy z uwagi na naszą wspólną przeszłość. W międzyczasie zaś ja będę pracował nad swoim wehikułem czasu, tak abyśmy pewnego dnia mogli spotkać się ponownie po krótkiej podróży przez czas do lat naszej młodości! *** Chociaz zycie kazdego z nas moze wygladac "codziennie", faktycznie to reprezentujemy soba ponad 1000 lat ludzkiej historii. Wszakze ukonczylismy liceum ponad 40 lat temu. Niniejsza strona jest wiec nie tylko naszym osobistym linkiem, oraz ciekawostka dla naszych najblizszych i znajomych, ale takze odzwierciedleniem codziennej historii ostatniego polwiecza naszej planety. Ma ona wiec nie tylko znaczenie uczuciowe i osobiste, ale takze historycze i naukowe. Byc moze ze w przyszlosci stanie sie ona przedmiotem naukowych studiow oraz wzorcem dla innych. Wszakze pokazuje losy znacznej grupy ludzi, 153-A3-(klasa.htm) ktorych polaczylo braterstwo wspolnej nauki przez 4 lata. *** W dniu 1 wrzesnia 1960 roku zaczynalismy wszyscy nauke w owczesnej 8 klasie Liceum Ogolnoksztalcacego w Miliczu. Mielismy wowczas po 14 lat. Na poczatku bylo nas 46. Z liczby tej do czasu ukonczenia liceum wykruszylo sie 14 uczni, tak że do 11 klasy chodziło nas już tylko 32. (Odnotuj, że owa liczba 32 klasowiczów nie jest równoznaczna z liczbą absolwentów rocznika 1964, bowiem okolo czterech z nas niestety nie zdało matury). Z tego, w chwili pisania niniejszej strony (tj. 7 lipca 2004 roku) przy zyciu zostalo nas jedynie 27. Oto lista wszystkich uczestników naszej końcowej klasy licealnej, wraz z listą tych jacy odłączyli się od nas po drodze, ale ciągle utrzymują z nami kontakty. Przytoczone też są zgrubne losy kazdego z nas: #A2. Niniejsza strona jest rodzajem unikatu na skalę światową: Z tzw. "feedback" jaki otrzymuję w sprawie niniejszej strony internetowej absolwentów szkoły średniej naszego rocznika 1964 (tj. rocznika osób urodzonych NIE później niż w 1946 roku), wynika ze strona ta jest rodzajem unikatu na skalę światową. Chodzi bowiem o to, że należymy do generacji ludzi ktorzy ciągle NIE polubili komputerów. Wszakże komputery nie były jeszcze popularne w czasach naszej edukacji. Stąd wśród naszej generacji zdarza się ogromnie rzadko że ktoś zna programowanie na tyle dobrze, aby zaprogramować stronę internetową swojego rocznika absolwentów, zaś nawet jeśli zna programowanie - zwykle jest zbyt zajęty robieniem majątku aby jeszcze tracić cenny czas na zakładanie strony internetowej dla swoich kolegów ze szkoły średniej. Stąd ani nasz rocznik, ani roczniki nas poprzedzające, niemal nigdy NIE mają swoich stron internetowych - i tak się dzieje praktycznie na całym świecie. Nic dziwnego że strona naszego rocznika ma relatywnie dużo czytelników. Oczywiscie, to także oznacza, że wszystkie osoby opisane i pokazane na stronie naszego rocznika absolwentów, pomału nabierają światowego rozgłosu! Jeśli czytelnik NIE wierzy w to moje przypadkowe odkrycie że ta strona internetowa jest rodzajem unikatu na skalę światową, wówczas niniejszym rzucam mu wyzwanie aby udowodnił że się mylę i wskazał mi adres jakiejś innej strony internetowej absolwentów szkoły średniej rocznika 1964, lub rocznika starszego niż 1964 (tj. adres strony opisujących naukę w szkole średniej oraz obecne losy i kontakty osób urodzonych nie później niż w 1946 roku). Część #B: Fotografie naszej klasy: #B1. Obecne nasze zdjęcia prezentuje głównie niniejsza strona: Niniejsza strona prezentuje głównie zdjęcia naszej klasy z 2004 roku. Daje więc ona dobre pojęcie jak obecnie wyglądamy. Nasz wygląd utrwalony w 1964 roku pokazany jest głównie na zdjęciach z odrębnej strony o nazwie lo.htm. Aby jednak wyszczególnić tutaj kto jest kto w owej klasie, poniżej przytaczam oraz dokłądniej opisuję jedno zdjęcie z 1964 roku. Oto ono: Fot. #B1 (M1 z [10]): Fotografia całej klasy Pani Hass, wykonana w 1964 roku. Fotografia ta pokazuje następujące osoby (dla dziewcząt najpierw podane są ich panieńskie nazwiska które używały w czasie nauki w liceum): (H) Ś.P. Pani Helena Hass - wychowawczyni naszej klasy, (1) Ś.P. Zenon Skowroński, (2) Jan Pająk, (3) Emilia Sozańska, (4) Jan Defratyka, (5) Władysława Urbańska (po mężu Ograbek), (6) Ś.P. Kazimierz Kuczkowski, (7) Krystyna Dyla (po mężu Tysiak), (8) Zuzanna Kubiszyn (po mężu Kulik), (9) Roman Sperzyński, (10) Krystyna Skomra (po meżu Cisowska), (11) Wiesława Hołówko (po mężu Zdobylak), (12) Julian Partyka, (13) Andrzej Celejowski, (14) Ś.P. Wiesław Cygal, (15) Zbigiew Nęcki, (16) Halina Mrozek, (17) Krystyna Łakoma (po mężu Ignasiak), (18) Duklana Miga (po mężu Piskorska), (19) Zofia Twarda (po meżu Lorent), (20) Lidia Eisler (po mężu 154-A3-(klasa.htm) Patalas), (21) Anna Kasperowicz (po mężu Pytlińska), (22) Ś.P. Hanna Zarakowska, (23) Mirosława Osiecka (po mężu Demianiuk). (Odnotuj że na zdjęciu tym nie występują wszyscy uczniowie klasy Pani Hass.) Wszystkie powyższe osoby, tyle że uchwycone w odmiennych konfiguracjach, pokazane są również na zdjęciu z "Fot. #10", a także na zdjęciach z odrębnej strony o nazwie lo.htm. Wszystkie tamte zdjęcia zostały wszakże wykonane w tym samym dniu z 1964 roku, oraz przy tej samej okazji fotografowania naszej klasy. *** Uwaga: aby przypomnieć sobie "kto jest kto" na powyższym zdjęciu, wystarczy kliknąć myszą na poniższy guzik który zawiera numery z tego wykazu ponanoszone na poszczególne osoby na zdjęciu. Po kliknięciu na ów guzik ukaże się odrębne okienko z ponumerowanym zdjęciem. Okienko to można sobie powiększyć poprzez złapanie go myszą za prawy-dolny róg i rozciagnięciu w dowolnym kierunku. Można je też przesunąć w inne miejsce ekranu poprzez złapanie go myszą za jego górny niebieski pasek. #B2. Więcej naszych grupowych zdjęć (szczególnie tych z 1964 roku) można oglądnąć na stronie lo.htm: Nasz dawny wygląd sprzed około pół wieku, a także nasze zdjęcia grupowe z czasów szkolnych, zaprezentowane zostały na starych zdjęciach zestawionych na odrębnej stronie o nazwie lo.htm - Nasze Liceum. Aby przenieść się na tamtą stronę wystarczy kliknąć na niniejszy zielony link albo też uruchomić ją z początka "Menu 1" gdzie jest linkowane pod nazwą LO w Miliczu. Dwa nasze zdjęcia z 2004 roku pokazane też zostały na odrębnej stronie Wieśka Sakałusa. *** Zauważ że można zobaczyć powiększenie danej fotografii z niniejszej strony internetowej. W tym celu wystarczy zwykle kliknąć na tą fotografie. Ponadto wiekszość tzw. browserow ktore obecnie są w użyciu, włączając w to populany "Internet Explorer", pozwala na załadowanie każdej ilustracji do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją zredukować lub powiększyć, a także gdzie ją można wydrukować za pomocą posiadanego przez siebie software graficznego. *** Jeśli zaś ktoś życzy sobie aby przesunąć daną fotografię, znaczy aby przemieścić ją w inne miejsce ekranu, wówczas powinien uczynić co następuje: (1) kliknąć na nią aby spowodować jej pojawienie się w odrębnym okienku, (2) zmniejszyć wymiary tego odmiennego okienka (z danym zdjęciem) poprzez "złapanie" myszą jego prawegodolnego narożnika i przesunięcie tego narożnika w górę-lewo aby otrzymać rozmiar tego odrębnego okienka jaki sobie życzysz mieć (odnotuj że kiedy raz zmniejszysz już rozmiar pierwszej takiej fotografii, wówczas wszelkie następne kliknięte ilustracje pojawią się już w owych zmniejszonych rozmiarach - chyba że je ponownie powiększysz w taki sam sposób), a następnie (3) przemieść to odmienne okienko z ilustracją w miejsce strony internetowej w którym zechcesz je oglądać. (Aby je przemieścić złap je myszą za ten niebieski pasek na jego górnej krawędzi). Odnotuj też, że jeśli przesuniesz (suwakiem) tekst tej strony kiedy go czytasz, owo odrębne okienko z dodatkowym rysunkiem nagle zniknie. Aby je ponownie przywrócić w nowe położenie strony musisz kliknąć na jego "ikonkę" (nazwę) w najniższej części ekranu. Część #C: Aby móc być w kontakcie, konieczne jest włączenie swego emaila do treści tej strony: #C1. Jeśli komuś z koleżanek lub kolegów zawieruszyły się adresy reszty naszej klasy, ja mam je niemal wszystkie i mogę je dosłać na życzenie: W miarę jak nasz wiek się zwiększa, martwe rzeczy coraz częściej płatają nam 155-A3-(klasa.htm) figle. Gdyby więc się zdarzyło że komuś z naszej klasy zaginą adresy do reszty z nas, wówczas proszę do mnie napisać (najlepiej szybki email), lub zadzwonić, zaś ja chętnie doślę lub przedyktuję te adresy. Moje dane kontaktowe podane są w punkcie #20 z części #D poniżej na tej stronie. #C2. Dlaczego mimo wszystko warto dodać swój email do wykazu kontaktów z niniejszej strony: Każdy z nas wchodzi obecnie w raczej nietypowy okres życia. Odejście na emeryturę i nagłe odzyskanie całego tego wolnego czasu, układanie sobie własnego życia przez nasze dzieci, pojawienie się starczych dolegliwości, konfrontowanie naszej śmiertelności, filozoficzne rozważania i dylematy typu "a co potem", itd., itp. Oczywiście, w takich czasach dobrze jest utrzymywać więzi ze swoimi dawnymi kolegami z roku. Wszakże oni są w dokładnie tej samej co my sytuacji. Konfrontują oni też dokładnie te same co my dylematy, kłopoty, uczucia, dolegliwości, problemy, obawy, zapytania, itp. Naprawdę warto więc dodać swój email lub inny kontakt do wykazu kontaktów z tej strony. Warto też napisać jakiś email do tych z naszych dawnych kolegów, których kontakt został już poniżej przytoczony. Wszakże w kupie wszystko przychodzi raźniej. Tak się jakoś składa, że jako jeden z nielicznych naukowców na świecie dokonywałem badań tego czym w nadchodzącej sytuacji wielu z nas zacznie teraz szczególnie się interesować. Wszakże moja teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji wykazuje jednoznacznie że poza naszym "światem fizycznym" istnieje jeszcze jeden ukryty "przeciw-świat" zapełniony unikalną substancją posiadającą cechy "płynnego komputera". Wyniki swych badań opublikowałem aż na kilku powszechniedostępnych stronach internetowych. Aczkolwiek tzw. pewność i przekonanie to coś co każda osoba musi wypracować oddzielnie sama dla siebie, być może iż naukowy materiał dowodowy jaki zdołałem zgromadzić okaże się przydatny dla znajdowania odpowiedzi na pytania i dylematy jakie obecnie konfrontujemy. Ponadto ów materiał dowodowy dostarcza podstawy do ewentualnego podjęcia konstruktywnej i pozbawionej uprzedzeń dyskusji. Dlatego, tak na wszelki wypadek, przytaczam tutaj linki do najważniejszych z owych stron z materiałem dowodowym. Oto one: soul_proof_pl.htm, god_proof_pl.htm, immortality_pl.htm (szczególnie patrz tam punkt #D5). #C3. Nie bójmy się włączyć swego aktualnego emaila do niniejszej strony: Żyjemy w czasach szerzenia publicznych panik oraz wzajemnego straszenia się. Politycy straszą nas wojnami, ekonomiści - kryzysami, medycy - pendemiami, tzw. "fałszywi prorocy" - jakoby niedługim już nadejsciem "końca świata" (po więcej szczegółów o owym rzekomym "końcu świata" patrz punkt #B8 na stronie o nazwie seismograph_pl.htm), telewizja straszy nas "oszustwami emailowymi", itp., itd. Nic dziwnego że ci z nas co mają czas aby oglądać dzisiejsze programy telewizyjne mogą posądzać iż emaile są największym złem jakie nastało na Ziemi od czasów bibilijnych plag. Zapewne nie muszę jednak tutaj wyjaśniać, że owo straszenie w telewizjach o rzekomych niebezpieczeństwach publicznego podania swego emaila, jest wysoce wyolbrzymiane. Wszakże jedyne co nam wówczas zagraża to że ktoś niepowołany wyśle nam email. W takim jednak wypadku wcale NIE musimy na email ten odpowiadać. Z mojego prywatnego doświadczenia wynika, że jedynym faktycznym niebezpieczeństwem jakie na nas sprowadza publiczne podanie swego emaila, jest że ktoś może nam wysłać zdjęcie jakiejś nagiej piękności, zaś my musimy potem gęsto się tłumaczyć swojej żonie jeśli to przy niej przypadkowo otworzymy taki email. Inne emailowe niebezpieczeństwa jakie często opisują w telewizji, takie jak np. tzw. "spam" (czyli otrzymywanie emaili od nieznanych nam osób), czy "scam" (czyli próby oszustów najróżniejszych maści aby emailowo namówić nas np. na zainwestowanie naszych pieniędzy w jakimś nieistniejącym banku czy przedsięwzięciu z Afryki), są zupełnie niegroźne - jeśli tylko używamy zdrowego rozsądku przy czytaniu otrzymywanych emailów oraz jeśli trzymamy się zasady aby nigdy NIE otwierać załączników które przyszły z emailami nieznanych nam osobników. Rzeczywistość w sprawie emailów faktycznie jest taka, że podobnie jak wszystko 156-A3-(klasa.htm) inne, owszem emaile i internet też mają swoje wady - jednak są równocześnie wysoce użyteczne. Wszakże pozwalają one utrzymywać kontakt szybko, tanio i wygodnie w sytuacjach kiedy normalnie nie pozwoliliśmy sobie na pozostawanie w kontakcie. Pozwalają one także wymieniać łatwo informacje i uzgodnienia, udostępniać innym nasze zdjęcia, opisy, dane i dowcipy, oraz dokonywać dziesiątków innych działań bardzo na czasie w naszej sytuacji. Wszystko zaś co nam potrzeba abyśmy mogli tak trzymać się razem, to poumieszczać nasze adresy emailowe na tej stronie - tak aby inni z naszego roku mieli możność aby do nas napisać. Warto tutaj też wspomnieć, że jeśli ktoś faktycznie boi się jawnego podania na tej stronie swego prywatnego adresu emailowego, lub jeśli posiada jedynie email do pracy którego jego pracodawca zabrania używać w celach prywatnych, wówczas ciągle istnieje jeszcze inne wyście. Mianowicie, każdy może wyrobić sobie specjalny "darmowy" adres emailowy - który daje się potem przeznaczyć wyłącznie do publicznego użytku i do opublikowania na tej stronie. Wszakże w internecie istnieją serwery które rzeczywiście za darmo wszystkim chętnym oferują własny adres emailowy. Jeśli zna się język angielski, wówczas adres taki można dla siebie założyć nawet na najlepszym z takich darmowych serwerów - który ma adres gmail.com (ja sam też używam ten właśnie email). Natomiast jego niemal równie dobry polski odpowiednik ma adres poczta.wp.pl. Po wejściu na taki serwer (np. poprzez kliknięcie na powyższy jego zielony adres) wystarczy wypełnić mały formularz i już się ma swój własny darmowy adres internetowy. Adres ten potem można opublikować już bez obaw na niniejszej stronie - tak aby za jego pośrednictwem utrzymywać kontakt z resztą naszego roku. Ze wszystkich firm oferujących darmowe emaile, dla Polaków najbardziej atrakcyjna jest poczta.wp.pl. Ich emaile są naprawdę dobre i mają cały szereg zalet. Przykładowo, mają one wersję która jest całkowicie bezpłatna - stąd jej użytkownicy NIE muszą się obawiać że kiedykolwiek przyjdzie za nią rachunek do zapłacenia. Ich emaile wcale NIE są "przywiązane" do jakiegokolwiek konkretnego komputera, stąd emaile te można sobie przeczytać z dowolnego komputera na całym świecie, z dowolnego też komputera można pisać i wysłać ich emaile. Z adresu m.poczta.wp.pl udostępniane są też emaile telefonom komórkowym (ale przychodzi to trudniej niż z użyciem komputerów). Wszystkie komendy, guziki i wyświetlane wiadomości są tam napisane po polsku - NIE ma więc kłopotów ze zrozumieniem co właśnie się czyni. Ma on też krótki i łatwy do zapamiętania adres - jaki bez trudności każdy uzytkownik może sobie zapamiętać i potem podawać każdemu kogo przypadkowo spotka. Adres bowiem ich emaila typowo składa się z jednego wyrazu (tj. z tzw. ”login” albo ”alias”) który użytkownik sam sobie wymyśla, np. nadając mu formę albo jakiegoś egzotycznego imienia, albo też np. "składanki" z fragmentów swego nazwiska i imienia. Potem jest owa ”małpa” - czyli angielski znak ”at” (tj. @), potem zaś skrót ”wp” od ”Wirtualna Polska” (tj. od nazwy firmy w Gdańsku będącej właścicielką owych darmowych emailów), kropka, oraz ”pl” oznaczający Polskę. Do dzieła więc ci z kolegów i koleżanek, którzy jeszcze NIE podali mi swoich najbardziej aktualnych emailów do umieszczenia na niniejszej stronie. Powysyłajmy wreszcie te adresy do umieszczenia na tej stronie (po mój adres patrz punkt #20 w "części #D" poniżej), oraz zacznijmy się ze sobą kontaktować nieco częściej niż dotychczas. #C4. Polska stworzyła idealne warunki dla pisania emailów i dla użytku internetu przez emerytów - skorzystajmy więc z tych warunków: Polska jest obecnie jednym z ogromnie rzadkich krajów na świecie, które zachęcają jak mogą swoich emerytów do używania emailów i internetu - a więc zachęcają również do gimnastykowania umysłu i utrzymywania wysokiej sprawności umysłowej. Przykładowo, w Polsce niemal w każdej bibliotece publicznej emeryci mogą używać komputery i internet zupełnie za darmo. Nie ma przy tym żadnych formalności. Po prostu przychodzi się do biblioteki, "dzien dobry - jestem emerytem, czy mogę "posurfować" na Państwa darmowym internecie dla emerytów? Tak proszę bardzo, ten niedaleko od ciepłego kaloryfera jest akurat wolny". Jeśli kogoś interesuje więcej na ten temat, może sobie poczytać np. na stronie www.biblioteka.wroc.pl aby się lepiej zorientować w temacie. 157-A3-(klasa.htm) Na dodatek do bibliotek, darmowy dostęp do internetu zwykle oferują emerytom w miastach Polski urzędy miast, oraz tzw. "Kluby Seniora" - czyli przyzakładowe kluby w których gromadzą się emeryci danego zakładu. Darmowy internet jest też dostępny na wielu lotniskach (lotniska mają bowiem komputery z internetem do użytku swych pasażerów), a także w centrach poszukiwania pracy, w instytucjach telekomunikacyjnych - np. darmowe komputery i internet mogą być dostępne w centralach telefonicznych, w przedstawicielstwach telefonów komórkowych, u firm dostarczających usług internetowych, itp. Warto tutaj dodać, że w wielu innych krajach, np. w Nowej Zelandii, emeryci NIE otrzymują niemal niczego za darmo, zaś np. za dostęp do komputerów i do internetu muszą oni tam płacić - tak jak płaci każdy inny użytkownik. Dostep do internetu i do emailów można też sobie wynająć za niewielką opłatą w tzw. "Cyber Cafe" które istnieją w niemal każdym miasteczku Polski. W Polsce opłata za takie wynajęcie internetu podobno wynosi tylko około 3 złote za godzinę (3 zł/h) - dla porównania, np. w Cyber Cafe Nowej Zelandii typowo płaci się okolo 5 $/h. Jeśli ktoś ma własny komputer zwany "laptop" z płytką do bezprzewodowego dostępu do internetu (po angielsku "wireless internet"), wówczas darmowy internet można też znaleźć w wielu powszechnie znanych miejscach. Przykładowo, tylko we Wrocławiu miejca takie znajdują się m.in: w Rynku, w pobliżu pomnika Chrobrego, w pobliżu Panoramy Racławickiej, na korytarzach Politechniki Wrocławskiej, w hipermarkecie AUCHAN. Tak więc koleżanki i koledzy. Skoro w Polsce panują aż tak dogodne warunki dla używania emailów i internetu, aż się prosi abyśmy je używali dla własnego dobra, dla dobra naszych umysłów, oraz dla dobra odbiorców naszych emailów. #C5. Używanie emailów ma niezliczone zalety jakich warto być świadomym: W miarę jak nasz rocznik zwolna opuszcza grono ludzi zatrudnionych, dobrze jest podjąć gimnastykę aktywności umysłu m.in. poprzez dokonywanie czegoś, co jest wyzwaniem dla naszej wiedzy. Najdoskonalszym zaś sposobem aktywizowania swego umysłu, jest używanie komputerów - np. w celu prowadzenia korespondencji i wymieniania myśli z innymi mieszkańcami naszego kraju i globu. Pozwala to nam m.in. dowiedzieć się dokładniej co słychać u naszych dawnych kolegów z klasy i jak wyglądały ich lata pomiędzy czasem kiedy ich ostatnio widzieliśmy, a dniem dzisiejszym. Ponadto, używanie emailów zwalnia nas też od konieczności pisywania tradycyjnych listów. Tradycyjnie listy pisane mają wszakże całą masę wad, których NIE mają emaile. Przykładowo, jeśli ja wyślę list z Nowej Zelandii do kogoś w Polsce, wówczas na odpowiedź typowo muszę czekać około pół roku, bowiem tylko na drogę w jedną stronę list taki potrzebuje czasami parę miesięcy. Tymczasem jeśli napiszę i wyślę email, wówczas niezależnie od odległości do adresata, czasami odpowiedź na niego otrzymuję jeszcze zanim zdążę zakończyć dane posiedzenie przy komputerze i zanim wstanę od niego do jakiegoś innego zajęcia. Zdecydowana zaś większość emailów otrzymuje odpowiedź już na następny dzień. Listy trzeba pisać i wysyłać oddzielnie do każdego nadawcy, zaś ten sam email można wysłać naraz do setek odbiorców - co ma duże znaczenie np. w czasie rozsyłania życzeń świątecznych, zdjęć, czy jakichś istotnych zwiadomień. Do listu NIE bardzo daje się załączyć czegoś bez dodatkowej opłaty i bez większej koperty, zaś w załączniku do emaila można wysłać za darmo nawet kilka książek, wideo, czy nawet cały album ze zdjęciami. Warto też pamiętać o kłopotliwości zwykłej korespondencji listowej, która wymaga aby najpierw napisać ów list, potem go wydrukować na drukarce komputerowej (której np. ja NIE mam, a stąd muszę do tego wynajmować odpłatną drukarkę w ”Cyber Cafe”), potem trzeba zaadresować kopertę, potem np. ja muszę celowo wybrać się na pocztę i czekać tam w długiej kolejce po znaczek, itd., itp. Nie wspomnę już tutaj że mnie tylko sam znaczek z Nowej Zelandii do Polski kosztuje teraz (tj. w 2010 roku) w NZ 2 dolary i 30 centów, czyli odpowiednik dużej, soczystej kanapki w ”McDonald”, lub niemal połowy godziny używania komputera w ”Cyber Cafe” (w którym to czasie jestem tam w stanie wysłać w świat aż kilkadziesiąt emailów). Z powyższych powodów postanowiłem że powinienem zareklamować każdemu w wieku ponad 60 lat, aby zaczęli używać emaile. 158-A3-(klasa.htm) Wszakże będzie to utrzymywało przy sprawności ich umysły, a ponadto dopomoże też wszystkim ”otrzaskać się” z komputerami i zacząć również np. tzw. ”surfing po internecie”. Ja wiem że dla wielu osób z mojego pokolenia - tj. urodzonych w 1946 roku, lub nawet wcześniej, perspektywa posiadania i używania własnego emaila budzi wręcz zgrozę. Jednak wszelkie obawy są tu niepotrzebne, bowiem emaile to ogromnie prosta sprawa, którą nawet dzisiejsze dzieci z łatwością opanowują. Jeśli więc ktoś, np. skończył nasze trudne Liceum, zaś naprawdę chce się nauczyć emailowania, NIE będzie miał z tym żadnej trudności. Potrzebny jest mu tylko ”dobry nauczyciel”. Kiedy zaś ktoś pozna jak używać email, pozna też jak odwiedzać czyjeś strony internetowe – bowiem znajdowanie ciekawych stron internetowych i ”surfowanie po internecie” jest dokładnie takie same jak ”załogowanie” się do emaila. Jestem też świadom że osoby z naszego pokolenia mają jakiś rodzaj ”psychologicznej niechęci” do używania komputerów i emailów. Niechęć tą można jednak (i trzeba) w sobie przełamać, bowiem komputery i emaile naprawdę mają cały szereg istotnych zalet i dosłownie ”przybliżają do nas cały świat”. Faktycznie to kiedy pisze się do kogoś emaile, wówczas działa to tak szybko i efektywnie jakby ten ktoś był tylko od nas za ścianą – a nie np. na przeciwnym końcu świata. Ponadto, po opanowaniu umiejętności pisania emailów, można potem przejść do następnego poziomu internetowej komunikacji, tj. do łączności głosowej i wizualnej, np. używając słynny program zwany SKYPE. W ten sposób, z pomocą komputera i internetu za darmo można sobie porozmawiać głosowo z dowolną inną osobą też używającą komputera i internetu, a na dodatek nawet widzieć tego z kim się rozmawia - czyli mieć na swoje usługi jakby bezpłatny system do "tele-konferencji". W końcu panuje błędne wierzenie, że aby używać emaile trzeba mieć swój własny kosztowny komputer i opłacać drogie wynajęcie internetu. To wierzenie też jest nieprawdą, bowiem jak się można przekonać z opisów punktu #C4 tej strony, wcale NIE trzeba mieć własnego komputera - jednak ciągle można mieć własny email, i to darmowy, zaś używać go np. w najbliższej bibliotece, ”Klubie Seniora”, czy ”Cyber Cafe” - i to albo całkiem za darmo, albo też płacąc tam tylko ”grosze” za każdą godzinę użycia komputera. Szczerze mówiąc, to ja też wcale NIE mam w domu komputera podłączonego do internetu, a jedynie używam komputery w ”Cyber Cafe”. (Ja mam w domu tylko stary komputer który jest zbyt stary aby się nadawał do podłączenia do internetu. To na nim dla zaoszczędzenia wydatków na ”Cyber Cafe”, piszę wszystkie swe emaile i wszystkie strony internetowe jakie redaguję (włączając w to niniejszą stronę). Potem jedynie emaile te i strony "kopiuję" oraz "wklejam" do internetu - co daje się czynić szybko i tanio. W rezultacie do Cyber Cafe wybieram się zwykle tylko raz na tydzień i płacę tam jedynie za godzinę jaką typowo mi zajmuje "wklejenie" i wysłanie wszystkich swych emailów i poaktualizowanych stron.) Część #D: Imienne informacje i kontakty jakie posiadamy na temat poszczególnych z nas: #1. Ś.p. Wojciech Bancarzewski: Niestety, Wojciech odszedł od nas, padając ofiarą zawału. Jego grób znajduje się na Cmentarzu Komunalnym w Miliczu. Wygląd Wojtka w czasach naszej nauki w liceum pokazuje następujące zdjęcie wykonane w 1964 roku (kliknij tu myszą aby zdjęcie to zobaczyć w odrębnym okienktu) - Wojtek jest na nim widoczny jak stoi wysunięty najbardziej na prawo naszej grupy, ubrany w długi, jasny, rozpięty sweter, pod którym widać jego kraciastą koszulę. Fot. #1: To zdjęcie zostało wykonane w 1995 roku. Pokazuje ono następujących uczestników klasy Pani Hass: (tylni rząd - od lewej) Julian Partyka, Ś.p. Wojciech Bancarzewski, Jan Defraftyka, Zbigniew Nęcki; (przedni rząd - od lewej) Krystyna Dyla, Zofia Twarda, Ś.p. Anna Zarakowska, Władysława Urbańska, Danuta Chałupka. Widać więc na nim osoby, jakich zdjęcia obecnie są już trudne do zdobycia. Przykładowo Ś.p. Wojciech Bancarzewski widoczny jest w tylnim rzędzie jako drugi od lewej. 159-A3-(klasa.htm) #2. Anna Bielecka (po mężu Bohn): Losy rzucily Anne do Poznania, gdzie obecnie mieszka. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (061) 823-70-77. Od 27 czerwca 2010 roku Anna ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy już na tyle opanowała tajniki jego użycia aby móc się efektywnie nim kontaktować. Fot. #2: Jest to Oficjalna fotografia zbiorowa uczestników zjazdu z dnia 5 czerwca 2004 roku. Fotografia ta wykonana została przy drzwiach wejściowych do naszego liceum. Ciekawe czy jestesmy w stanie rozpoznać każdego z tego zdjęcia? Anna (Bielecka) Bohn jest na nim trzecia od lewej w drugim rzędzie (Miedzy Milką i Zuzią stojącymi jako pierwsza i druga osoba od lewej z pierwszego rzędu). #3. Andrzej Celejowski: Losy rzucily Andrzeja do Warszawy, gdzie mieszka w chwili obecnej. Można się z nim tam skontaktować pod numerem telefonu (022) 67-68-651 (po 21) lub (0) 507-360-784. Podobno Andrzej używa też emaila o adresie [email protected] - aczkolwiek kiedy w sierpniu 2010 roku testowałem ten adres poprzez wysłanie na niego emaila, wówczas wyglądało że albo Andrzej wogóle nie otrzymał mojego emaila, albo też zagląda do swoich emailów ogromnie rzadko - np. raz na kilka lat, bowiem jak dotychczas NIE otrzymałem żadnej odpowiedzi. Fot. #3: Zdjęcie pokazuje (od lewej): Roman Sperzyński, Andrzej Celejowski, Jan Defratyka, Julian Partyka. #4. Danuta Chałupka (po mężu Curyłło): Losy rzucily Danute do Sycowa, gdzie obecnie mieszka. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (062) 785-26-26. Od 5 sierpnia 2010 roku Danuta ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #4: Danuta (Chalupka) Curyłło (trzecia od lewej). Zdjęcie pokazuje (licząc od lewej): Krystyna Dyla, Zofia Twarda, Danuta Chałupka, Anna Bielecka, Zuzanna Kubiszyn, Władysława Urbańska. #5. Ś.p. Wiesław Cygal: Niestety, Wieslaw odszedl od nas, padajac ofiara raka. Jego grób znajduje się na cmentarzu komunalnym we Wrocławiu Osobowice. Fot. #5: Ś.p. Wieslaw Cygal (fotografii Wieśka ciagle nam brakuje). #6. Jan Defratyka: Zaraz po ukończeniu ogólniaka Janek poszedł do Oficerskiej Szkoły Wojsk Inżymnieryjnych we Wrocławiu. Po drugim roku zrezygnował z przyszłości w armii. Po powrocie z wojska ożenił się. Jego żona jest nauczycielką w szkole szpitalnej. Mają syna i dwie córki. Losy rzucily Janka do Krosnic, gdzie mieszka do dzisiaj. Swoją karierę zawodową związał z budownictwem. W trakcie pracy skończył wieczorowe studia na Politechnice Worcławskiej, Wydział Budownictwa. Pracował w trzech zakładach budownictwa. Zaczynał od majstra budowy, a skończył na zastępcy dyrektora do spraw technicznych. W 1993 roku odszedł na rentę z powodów zdrowotnych. Pasjonuje się sportem. Przez kilkanaście lat był prezesem Klubu Sportowego w Krośnicach. Można z nim 160-A3-(klasa.htm) się tam skontaktowac pod numerem telefonu (071) 38-46-234. Od 10 kwietnia 2010 roku Janek ma również swój własny email o adresie [email protected]. Jest więc możliwość że zdołał go już opanować na tyle efektywnie iż będzie mógł korespondować z pomocą swego emaila (warto to sprawdzić). Fot. #6: Jan Defratyka (zdjęcie z lipca 2004 roku). #7. Krystyna Dyla (po mężu Tysiak): Losy pozwolily Krystynie pozostac w Miliczu, gdzie mieszka do dzisiaj. Po ukończeniu liceum pracowała początkowo przez 2 lata w TEXIMie, a potem przez następne 37 lat w PREFBECIE. W swojej karierze zawodowej przeszla przez wszystkie stanowiska w księgowości, zaczynając od kasjerki a kończąc na kierowniczce działu. W 1984 roku otrzymała srebrną oznakę "Zasłużonej dla Budownictwa i Przemysłu Materiałów Budowlanych". Ma trzy córki. Od 2001 roku na emeryturze. Uwielbia książki, szczególnie Kraszewskiego. Posiada ogromną bibliotekę. Namiętnie rozwiązuje krzyżówki. Mozna się z nią skontaktowac pod numerem telefonu (071) 38-32-356. Od 20 czerwca 2010 roku Krystyna ma również swój własny email o adresie [email protected] (miał być "[email protected]", niestety ktoś już używał adresu "tykrys"). Warto więc spróbować czy już na tyle opanowała tajniki emailów aby je móc efektywnie używać. Fot. #7: Krystyna (Dyla) Tysiak. Zdjęcie wykonane około 1985 roku. #8. Lidia Eisler (po mężu Patalas): Losy rzucily Lidie do Glogowa, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (076) 832-22-11. Od 23 czerwca 2010 roku Lidia ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy już na tyle opanowała tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie nimi kontaktować. Fot. #8: Lidia (Eisler) Patalas (druga od prawej). Zdjęcie pokazuje (od lewej): Krystyna Dyla, Krystyna Łakoma, Władysława Urbańska, Lidia Eisler, Zofia Twarda. #9. Wiesława Hołówko (po mężu Zdobylak): Losy pozwolily Wiesławie w Miliczu, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (071) 38-41-490. Od 9 sierpnia 2010 roku Wiesława ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #9: Wiesława (Hołówko) Zdobylak (pierwsza od lewej). Zdjęcie pokazuje (od lewej): Wiesława Hołówko, Krystyna Łakoma, Krystyna Dyla, Emilia Sozańska, Zofia Twarda. #10. Anna Kasperowicz (po mężu Pytlińska): Losy rzucily Anne do Kalisza, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (062) 753-16-43. Od 8 sierpnia 2010 roku Wiesława ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #10: Fotografia całej klasy Pani Hass, wykonana w 1964 roku. Na zdjęciu tym widać m.in. Panią Helenę Hass - stoi ona ubrana na ciemno oparta o kłodę drzewa pomiędzy Krystyną Łakomą i Emilią Sozańską (dokładnie nad jej głową widać mnie, tj. Jana Pająka, 161-A3-(klasa.htm) mówiącego coś do Milki Sozańskiej). Anna (Kasperowicz) Pytlińska jest na niej widoczna z lewej górnej strony jak stoi z kwiatkiem w ręku poniżej na prawo Zbigniewa Nęckiego, z Kazimierzem Kuczkowskim powyżej jej głowy zaglądającym przez ramię Haliny Mrozek. Najbliżej obiektywu jest przykucnięta Teresa Niedzielska. #11. Krystyna Kownacka (po mężu Piskozub): Po ukończeniu liceum Krystyna rozpoczęła pracę w administracji spółdzielczości wiejskiej. Tam też przepracowała następnych niemal 35 lat, przechodząc na emeryturę w 2001 roku. W trakcie kariery zawodowej otrzymała kilka odznaczeń z miejsca pracy. W 1965 roku wyszła za mąż i zamieszkała w Miliczu, w domu w którym mieszka do dzisiaj. Ma jedną córkę, obecnie (w 2004 roku) po studiach pedagogicznych. Córka ta pracuje w byłym liceum swojej mamy jako nauczycielka biologii. Krystyna ma dwie wnuczki i jednego wnuka. Zięć jest lekarzem. Pasją Krystyny są wnuki. Dużo czasu spędza na działce. Lubi zwierzęta i jej maskotką jest ulubiony pies "Misiu". Uwielbia też spacery po przegu morza, stara się więc spędzać wczasy nad morzem. Jest peła życia i przy dobrym zdrowiu. Można się z nią skontaktowac pod numerem telefonu (071) 38-40-692. Od 12 sierpnia 2010 roku Krystyna ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #11: Krystyna (Kownacka) Piskozub. (Fotografia z 1986 roku - Krystyna wygląda na niej dokładnie tak jak ją pamiętamy z liceum!) #12. Zuzanna Kubiszyn (po mężu Kulik): Losy rzucily Zuzanne do Kalisza, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (062) 753-64-71. Od 18 czerwca 2010 roku Zuzanna ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy już na tyle opanowała tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie nimi kontaktować. Fot. #12: Zuzanna (Kubiszyn) Kulik (druga od prawej). Zdjęcie pokazuje (od lewej): Emilia Sozańska, Krystyna Łakoma, Zuzanna Kubiszyn, Władysława Urbańska. #13. Ś.p. Kazimierz Kuczkowski: Niestety, Kazik odszedl od nas, majac wypadek ze spadachronem podczas szkolenia w Wyzszej Oficerskiej Szkole Wojsk Zmechanizowanych we Wroclawiu. Jego grób znajduje się na cmentarzu parafialnym w Barkowie - ok. 8 km na południowy-zachód od Żmigrodu. Fot. #13: Ś.p. Kazimierz Kuczkowski. Zdjęcie wykonane 5 grudnia 1963 roku. #14. Krystyna Łakoma (po mężu Ignasiak): Losy rzucily Krystyne do Ostrzeszowa, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (062) 730-27-19 lub (0) 602-136-487. Od 28 czerwca 2010 roku Krystyna ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy już na tyle opanowała tajniki emailów aby je móc efektywnie używać. Fot. #14: Krystyna (Lakoma) Ignasiak. Zdjęcie wykonane około 1963 roku. #15. Maryla Maciejowska (po mężu Łabanowska): Losy rzucily Maryle do Ruciane-Nida, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (087) 42-311-03. Od 2 sierpnia 2010 roku Maryla 162-A3-(klasa.htm) ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #15: Maryla (Maciejowska) Łabanowska (jej zdjęcia ciągle nam brakuje). #16. Duklana Miga (po mężu Piskorska): Losy rzucily Duklana do Wrocławia, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (071) 375-26-02 (od 8 do 15). Od 13 sierpnia 2010 roku Duklana ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #16: Duklana (Miga) Piskorska (druga po lewej). Zdjęcie wykonane 7 września 2002 roku. Pokazuje (w kolejności twarzy od lewej) Krystyna Dyla, Duklana Miga, Zofia Twarda (ta trochę z tyłu), Władysława Urbańska (ta z przodu), Danuta Chałupka, Julian Partyka (widać tylko część twarzy), Pan Brzuszek (ten z wąsami), Hanka Bielecka. #17. Halina Mrozek: Losy rzucily Halinę do Wrocławia, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (071) 357-05-97. Od 6 sierpnia 2010 roku Halina ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #17: Halina Mrozek (jej zdjęcia ciagle nam brakuje) #18. Zbigiew Nęcki: Losy rzucily Zbyszka do Wrocławia, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna z nim sie tam skontaktowac pod numerem telefonu (071) 350-99-95 oraz pod emailem który od dawna używa dla prywatnych kontaktów, a który ma adres [email protected]. Od 16 sierpnia 2010 roku Zbyszek ma również drugi email o adresie [email protected], poprzez który być może też można się z nim kontaktować w sprawach naszej klasy. Fot. #18: Zbigniew Nęcki (w środku). Zdjęcie pokazuje (od lewej): Roman Sperzyński, Zbigniew Nęcki, Wiesław Sakałus. #19. Teresa Niedzielska (po mężu Szmachaj): Losy rzucily Teresę do Bydgoszczy, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (052) 322-45-55. Od 3 lipca 2010 roku Teresa ma również swój własny email o adresie [email protected] (wymowa nazwy dla 7-go cudu świata, czyli dla tzw. Taj Mahal z Aga w Indiach, po zapisaniu polskimi literami brzmi "tasz macha"). Warto więc spróbować czy Teresa opanowała już na tyle tajniki emailów, aby móc je efektywnie używać. Fot. #19: Teresa (Niedzielska) Szmachaj (jej zdjęcia ciagle nam brakuje). #20. Jan Pająk: Po ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego w Miliczu, przez następne 6 lat studiowałem na Wydziale Mechanicznym Politechniki Wrocławskiej. (Na tym samym roku co Roman Sperzyński.) Potem od 1970 aż do 1982 roku pracowałem jako wykładowca na tej samej Politechnice. W 1974 roku obroniłem swój doktorat i uzyskałem oficjalny tytuł 163-A3-(klasa.htm) "doktora nauk technicznych". W 1982 roku wyemigrowałem do Nowej Zelandii. Obecnie mieszkam na przedmieściu Wellington, czyli stolicy Nowej Zelandii (przedmieście to nazywa się "Petone"). Aż do 23 września 2005 roku wykładałem tam komputeryzację na miejscowej Politechnice, lokalnie nazywanej "Weltec" - skrót of "Wellington Institute of Technology". Jednak od czasu utraty owej pracy pozostaję tam bezrobotnym. Na dodatek tamtejsze prawa są tak sformułowane że zgodnie z nimi NIE nalezy mi się zasiełk dla bezrobotnych - całe więc szczęście że kiedy pracowałem zaoszczędziłem sobie trochę grosza. Wyjątkiem w tym moim długim bezzasiłkowym bezrobociu był jednak 2007 rok kiedy zostałem zaproszony do Korei Południowej na stanowisko Profesora Nauk Komputerowych uniwersytetu w Suwon. (Wykaz przedmiotów jakie m.in. tam wykładałem zawarty jest na stronie pajak.fateback.com - powtórzonej również pod adresem pajak.6te.net.) Tak więc całe swoje życie zawodowe byłem naukowcem. Za swoje największe osiągnięcia naukowe uważam (1) opracowanie teorii wszyskiego zwanej Konceptem Dipolarnej Grawitacji (KDG), oraz (2) filozofii zwanej totalizm, a także (3) wynalezienie rodziny dyskoidalnych statków międzygwiezdnych zwanych magnokraftami szczególnie zaś wynalezienie (4) zasady działania "magnokraftu trzeciej generacji" który po zbudowaniu będzie działał jako wehikuł czasu (w ten sposób pozwalając ludziom na osiąganie nieśmiertelności poprzez powtarzalne cofanie ich do lat młodości za każdym razem kiedy dożyją oni do wieku starczego). Za istotne swe osiągnięcie życiowe uważam również (5) wynalezienie i rozpracowanie zasady działania tzw. komory oscylacyjnej (która po zbudowaniu będzie urządzeniem napędowym dla "magnokraftów" i dla "wehikułów czasu"), oraz (6) wynalezienie i rozpracowanie tzw. ogniwa telekinetycznego (które po zbudowaniu będzie generowało elektryczność na zasadzie będącej odwrotnością zjawiska tarcia - znaczy tak jak tarcie spontanicznie konsumuje ruch i generuje ciepło, owa odwrotność tarcia spontanicznie konsumuje ciepło otoczenia a generuje ruch). (W sprawie badań rozwojowych nad "magnokraftem" i nad "komorą oscylacyjną" w 1986 roku zwróciłem się nawet oficjalnie do Instytutu Technologii Budowy Maszyn Politechniki Wrocławskiej aby pozwolili mi otworzyć przewód habilitacyjny i napisać rozprawę habilitacyjną na temat tych napędów przyszłości - po szczegóły patrz punkt #22 w podrozdziale A4 z tomu 1 monografii [1/4].) Z kolei zdarzeniem które najbardziej mnie cieszy, było (7) ustalenie że poprawność zasady działania mojego "wehikułu czasu" została potwierdzona w Biblii (patrz tam wersety 20:1-11 z Drugiej Księgi Królewskiej - naukowo zinterpretowane w punkcie #D5 ze strony immortality_pl.htm). Podczas formułowania swojej filozofii totalizmu odkryłem także, że za każdym upartym trendem i zdarzeniem losowym ukrywa się jakieś prawo moralne lub zjawisko moralne. Stąd owe wysoce spektakularne trendy nieustannych wzlotów i upadków jakie w życiu doświadczałem, zainspirowały mnie do odkrycia i opisania tzw. "pola moralnego" (tj. niewidzialnego pola podobnego do grawitacji które oddziaływuje siłowo na każde nasze działanie, w tym i na proces myślenia, podejmowania decyzji, mówienia prawdy, itp.). Jedno z następstw działania "pola moralnego" jakie odkryłem, nazwane (8) "przekleństwo wynalazców", opisane jest m.in. w punkcie #G3 strony eco_cars_pl.htm. Moje burzliwe losy życiowe pełne odkryć, wynalazków, wzlotów, oraz upadków, w skrócie są podsumowane na stronie o nazwie jan_pajak_pl.htm, zaś bardziej dokładnie opisane zostały na stronie z pełną notką biograficzną o nazwie pajak_jan.htm. Przy końcu strony pajak_jan.htm podane są też moje najaktualniejsze dane kontaktowe. Oto owe dane kontaktowe jakie były ważne w czasach najnowszej aktualizacji niniejszej strony (odnotuj jednak że jeśli minie sporo czasu od owej aktualizacji, wówczas dane te mogą utracić swą ważność). Emaile: [email protected], oraz [email protected]. Adres pocztowy: Dr Jan Pająk, P.O. Box 33250, 5046 Petone, New Zealand. Telefon domowy: (00) 64-4 5694820, gdzie (00) to wyjście na centralę międzynarodową (w niektórych krajach może być inne niż 00), 64 to numer Nowej Zelandii, 4 to numer Wellington (w obrębie Nowej Zelandii trzeba go wykręcać jako 04 oraz trzeba pominąć numery które go poprzedzają), zaś 5694820 to numer telefonu do naszego minimieszkania w Wellington. Odnotuj przy tym, że czas w Nowej Zelandii jest około 12 godzin wcześniejszy niż czas w Polsce, oraz że moja żona nie zna języka polskiego. 164-A3-(klasa.htm) Fot. #20 (Z1 z [1/5]): Jan Pająk. Fotografia dla dowodu osobistego wykonana w dniu 19 lipca 2004 roku. Oddaje ona relatywnie dobrze mój obecny wygląd. Fot. #20(b) (M2 z [10]): Jest to jedna z dwóch fotografii niektorych uczestników naszej klasy, wykonanych podczas spotkania prywatnego jakie miało miejsce w Miliczu w dniu 5 lipca 2004 roku. Obie owe fotografie są pokazane na stronie sakalus_wieslaw.htm. Fotografia ta wykonana została w domu Władysławy (Urbańskiej) Ograbek, w trakcie czytania wierszy Wiesława Sakałusa. Na zdjęciu tym ujęci zostali (licząc od lewej ku prawej): Emilia Sozańska (tu widoczna z profila), Julian Partyka (tylko częściowo widoczny nad głową Emilii), Władysława (Urbańska) Ograbek, Sue Dawood (żona Jana Pająka), Jan Pająk (ten właśnie zapisujący sobie jakąś informację), Wiesław Sakałus (czytający wiersze), Krystyna (Dyla) Tysiak (uważnie słuchająca). #21. Julian Partyka: Losy pozwolily Julianowi pozostac w Miliczu, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nim tam skontaktowac pod numerem telefonu (071) 38-41-305. Od 15 sierpnia 2010 roku Julian ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanował już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #21: Julian Partyka (jego indywidualnego zdjęcia ciagle nam brakuje). #22. Irena Płócienniczak (po meżu Ryś): Losy rzucily Irene do Jutrosina, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (071) 38-41-220. Od 24 lipca 2010 roku Irena ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #22: Irena (Płócienniczak) Ryś (jej zdjęcia ciągle nam brakuje). #23. Wiesław Sakałus: Losy rzuciły Wieśka do Brzegu Dolnego, gdzie mieszka do dzisiaj. Można z nim się tam skontaktować pod numerem telefonu (071) 319 92 54. Kiedyś używał też dwóch grzecznościowych emaili o adresach [email protected] (poprzez ten email kontaktowałem się z nim jeszcze w 2005 roku), oraz [email protected] (ten adres Wiesiek używał w 2003 roku). Niestety, kiedy w 2010 roku testowałem oba te emaile, wówczas się okazało że adres "[email protected]" już wogóle NIE istnieje, zaś adres "[email protected]" wprawdzie ciągle istnieje jednak Wiesiek albo NIE otrzymuje albo też NIE odbiera emailów jakie na adres ten przychodzą. Od 17 sierpnia 2010 roku Wiesław ma również swój własny (nowy) email o adresie [email protected]. Można więc próbować czy na tyle opanował już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować z pomocą tego nowego adresu. Uwadze wszystkich polecam wiersze Wieśka, które można poczytać po kliknięciu na jego nazwisko, czyli po otwarciu jego osobistej strony internetowej. Fot. #23: Wiesław Sakałus (trzeci od prawej). Zdjęcie pokazuje (od lewej): Krystyna Łakoma (widoczna w połowie), Roman Sperzyński, Andrzej Celejowski, Wiesław Sakałus, Jan Defratyka, Julian Partyka. #24. Irena Sawczenko (po meżu Słotwińska): Losy rzuciły Irenę do Trzebnicy, gdzie mieszka do dzisiaj. Można się z nią tam 165-A3-(klasa.htm) kontaktować za pośrednictwem numeru telefonu (071) 312-01-32. Od 14 sierpnia 2010 roku Irena ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #24: Irena (Sawczenko) Słotwińska (w środku, zwrócona prawym profilem). Zdjęcie pokazuje (poczawszy od Ireny - zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara): Hanna Zarakowska, Krystyna Dyla, Danuta Chałupka (słabo widoczna), Wojtek Bancarzewski (odwrócony tyłem - widać tylko tył głowy), żona Wojtka Bancarzewskiego, Władysława Urbańska (siedzi tuż przy Irenie). #25. Krystyna Skomra (po meżu Cisowska): Losy rzucily Krystynę do Trzebnicy, gdzie mieszka do dzisiaj. Można się z nią tam skontaktować pod numerem telefonu (071) 387-11-75. Od 27 lipca 2010 roku Krystyna ma również swój własny email o adresie [email protected]. Wiem też że z całą pewnością ma też już dobrze opanowaną umiejętność pisania, wysyłania i odbierania emailów, bowiem we wrześniu 2010 roku miałem przyjemność otrzymania od niej emaila. Warto więc i należy z nią się kontaktować za pośrednictwem szybkich i efektywnych emailów. Fot. #25: Krystyna (Skomra) Cisowska. Zdjęcie wykonane w czerwcu 1963 roku. #26. Ś.p. Zenon Skowroński: Niestety, Zenek odszedl już od nas. Jego grób znajduje się na cmentarzu komunalnym w MIliczu. Fot. #26: Ś.p. Zenon Skowroński (jego indywidualnego zdjęcia ciagle nam brakuje). #27. Emilia Sozańska: Mila urodziła się w Żmigrodzie w dniu 7 lipca 1946 roku. Do dzisiaj też mieszka w swoim rodzinnym mieście. Po ukończeniu liceum rozpoczęła swoją karierę zawodową pracą w Szkole Podstawowej w Bychowie. Po roku pracy przyszła na świat jej córka. W dwa lata później urodził się jej syn. W roku 1970 rozpoczęła pracę w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Żmigrodzie gdzie pracowała przez nastepne 8 lat. Wówczas też rozpoczęła studia na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, Wydział Rekreaci i Turystyki, jednak musiała je przerwać po 3-cim roku z powodów rodzinnych. Następnym krokiem w jej karierze zawodowej było rozpoczęcie pracy w szkolnictwie w 1978 roku, początkowo w administracji, później jako nauczycielka wychowania fizycznego. W międzyczasie ukończyła Studium Nauczycielskie o kierunku wychowanie fizyczne. W szkolnictwie pracowała aż do przejścia na emeryturę w 2002 roku. Przez szereg lat bezskutecznie leczyła wówczas zwyrodnienie lewego biodra. W 1995 roku zmuszona była poddać się wymianie stawu biodrowego. Pomimo tych kłopotów zdrowotnych do dziś pozostaje aktywna i sprawna fizycznie, ciągle działając na arenie sportowej. Faktycznie też sport do dzisiaj jest jedną z pasji Emilii. Emilia działa w Radzie Powiatowej LZS w Trzebnicy oraz w Radzie Miejsko-Gminnej LZS w Żmigrodzie. Inną jej pasją jest uprawianie działki. Uwielbia ona też szycie własnych kreacji. Praktycznie wszystko co ubiera jest jej własnego wykonania. Ma czworo wnucząt. Jej oczkiem w głowie jest najstarszy wnuk o umyśle ścisłym i zainteresowaniach w matematyce, fizyce i chemii. Można się z nią skontaktowac przez numer telefonu (071) 385-33-63.Od 12 kwietnia 2010 roku Emilia ma również swój własny email o adresie [email protected]. Jak narazie emaila tego używa głównie dzięki wydatnej pomocy owego wnuka pasjonującego się komputerami. Niemniej chociaż wolno, jej opanowanie sztuki pisania, wysyłania i odbierania emailów nieustannie wzrasta. Ona sama szacuje że do końca zimy z 2010/2011 roku powinna stać się już biegła i 166-A3-(klasa.htm) samodzielna w sztuce emailowania. Warto więc promować jej wysiłki opanowania techniki emailowej poprzez wysyłanie do niej emaili również i od siebie, oraz poprzez utrzymywanie z nią stałego kontaktu emailowego. Fot. #27: Emilia Sozańska (fotografia z 2004 roku). Fot. #27 (b): Emilia Sozańska (pierwsza od lewej). Zdjęcie pokazuje (od lewej): Emilia Sozańska, Krystyna Łakoma, Andrzej Celejowski, Zuzanna Kubiszyn. #28. Ś.p. Roman Sperzyński: Po ukonczeniu naszego liceum Roman studiowal na Politechnice Wroclawskiej, bedac na tym samym co ja roku Wydzialu Mechnicznego. Politechnike ukonczyl w 1970 roku, otrzymujac tytuly "magister inzynier". Po ukończeniu Politechniki Wrocławskiej losy rzuciły Romana Sperzyńskiego do Poznania, gdzie mieszkał i pracował aż do 2011 roku. Można tam z nim się było kontaktować pod numerem telefonu służbowego (061) 855-24-92 wew. 4 (od 8 do 17) lub pod emailem [email protected]. Niestety, z żalem przekazuję tu informację że w dniu 22 kwietnia 2011 roku Roman Sperzyński zmarł. Jego pogrzeb odbył się 28 kwietnia 2011 roku w kościele pw. św. Antoniego Padewskiego na Starołece. Fot. #28: Roman Sperzyński (jego indywidualnego zdjęcia ciagle nam brakuje). #29. Zofia Twarda (po meżu Lorent): Losy rzucily Zofię do Zgorzelca, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (075) 77-58-778. Od 29 lipca 2010 roku Zofia ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #29: Zofia (Twarda) Lorent (druga od lewej). Zdjęcie pokazuje (od lewej): Danuta Chałupka, Zofia Twarda, Julian Partyka, Zuzanna Kubiszyn, Roman Sperzyński. #30. Władysława Urbańska (po mężu Ograbek): Losy pozwolily Dziuni pozostac w Miliczu, gdzie mieszka do dzisiaj. Mozna sie z nia tam skontaktowac pod numerem telefonu (071) 38-40-812 lub (0) 695-775-125. Od 9 sierpnia 2010 roku Dziunia ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #30. Władyslawa (Urbańska) Ograbek (ta w środku pierwszego rzędu, pomiędzy Zbyszkiem i Wieśkiem). Zdjęcie pokazuje: (pierwszy rząd od lewej): Wiesław Sakałus, Władysława Urbańska, Zbigniew Nęcki, Roman Sperzyński; (drugi i trzeci rząd w kolejności twarzy od lewej): Zofia Twarda, Andrzej Celejowski (ten daleko w tyle), Miga Duklana, Pan Brzuszek (ten z wąsem), Krystyna Łakoma (wystaje spoza Danki), Danuta Chałupka, Emilia Sozańska, Krystyna Dyla (w okularach), Anna Bielecka, Julian Partyka, Jan Defratyka (w niebieskiej koszuli), Lidia Eisler (w czerwonej bluzce). #31. Ś.p. Hanna Zarakowska: Niestety, Hania odeszła już od nas, padając ofiarą raka piersi. Faktycznie to jej całe życie było ogromnie tragiczne. Przykładowo jej 10-letnia córka na jej oczach wpadła pod koła autobusu i umarła. (Stało się to w drodze powrotnej córki z kościoła wkrótce po 167-A3-(klasa.htm) pierwszej komunii świętej, kiedy to córka dostrzegła matkę po drugiej stronie ulicy i chciała do niej podbiec.) Grób Hani (a także jej córki) znajduje się na cmentarzu parafialnym w Żmigrodzie. Fot. #31: Fotografia dziewczyn z klasy Pani Hass, wykonana w 1964 roku. Na zdjęciu tym widoczne też są te dziewczyny, których zdjęcia obecnie nie są już możliwe do zdobycia. Przykładowo, z samego przodu siedzi Ś.p. Hanna Zarakowska. Inne osoby ciagle wymagaja opisania. Dla przykladu druga z lewej siedzi Miroslawa Osiecka - obecnie Demianiuk. (Tu chcialbym podziekowac Pani Lucynie Kokot-Folcik, email: [email protected], z klasy o jeden rok mlodszej od nas, za pomoc w zidentyfikowaniu tej naszej kolezanki.) #32. Irena Ciesielska: Losy pozwolily Irenie pozostac w Miliczu, gdzie mieszka do dzisiaj. Jej pasją są zwierzęta. Można się z nią skontaktowac pod numerem telefonu (071) 38-41-220. Od 18 sierpnia 2010 roku Irena ma również swój własny email o adresie [email protected]. Warto więc spróbować czy na tyle opanowała już tajniki użycia emailów aby móc się efektywnie z nami kontaktować. Fot. #32: Irena Ciesielska (jej indywidualnego zdjęcia ciągle nam brakuje). *** Aktualizujmy tą stronę. Apeluję też do każdej koleżanki i każdego kolegi o dosyłanie mi dalszych kontaktów emailowych do tych kolegów i koleżanek z naszego grona, których namiarów ciągle nam brakuje (moje aktualne adresy emailowe wyjaśnione są w punkcie #20 powyżej). Proszę też o weryfikacje, aktualizowanie i poszerzanie własnych danych kontaktowych, opisów, oraz ilustracji, udostępnionych na stronach: niniejszej oraz lo.htm - Nasza Klasa. Część #E: Filozoficzne uwagi: #E1. Mamy wiele powodów dla dumy: Jeśli dobrze się zastanowić to w związku z czasami w jakich się urodziliśmy i w jakich uczęszczaliśmy do szkoły oraz do liceum mamy wiele powodów do dumy. Poniżej wyliczę najważniejsze z nich: 1. Nasza młodość wypadaławe wspaniałych czasach których nie daje się porównywać z niniejszymi. 2. Świat był wówczas bardziej optymistyczny niż obecnie. 3. Ludzie w czasach naszej młodości przestrzegali zasad moralnych. To w nas wyrobiło silny respekt do etyki i moralności. #E2. Dowcip na czasie: Ci z nas co często używają emailów i internetu, odnotowali zapewne że dzięki nim po świecie krążą ostatnio najróżniejsze zabawne historyjki i dowcipy. Jedna z nich szczególnie zwróciła moją uwagę, ponieważ jest wysoce na czasie dla naszej sytuacji i wieku. Owa zabawna historyjka ma tytuł "A senior moment" - co można tłumaczyć jako "Góra staruszkowie". Przytaczam ją poniżej dla pośmiania się przez tych z nas co znają język angielski. Oto ona: A very self-important fresh college student attending a game of rugby, took it upon himself to explain to a senior citizen sitting next to him why it was impossible for the older generation to understand his generation."You grew up in a different world, actually an almost primitive one," the student said, loud enough for many of those nearby to hear. "The young people of today grew up with television, jet aeroplanes, space travel, man walking on 168-A3-(klasa.htm) the moon, our spaceships have visited Mars. We have nuclear energy, electric and hydrogen cars, computers with light-speed processing and….. ", pausing to take another gulp of beer. The Senior took advantage of the break in the student's litany and said, "You're right, son. We didn't have those things when we were young........ so…… we invented them. Now, you arrogant little sh*t, what are you doing for the next generation?" The applause was resounding... Część #F: Informacje końcowe tej strony: #F1. Copyrights © 2011 by dr inż. Jan Pająk - wszelkie prawa zastrzeżone: Copyrights © 2011 by Dr Jan Pająk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Autorstwo i prawa copyrights dla opisów z części #D tej strony są zastrzeżone na rzecz każdej osoby do której nazwiska dane opisy zostały dołączone. Z kolei autorstwo i prawa copyrights dla opisów z pozostałych części tej strony (poza ową częścią #D) są zastrzeżone na rzecz dra inż. Jana Pająk - redagującego całość tej strony. #F2. "Disclaimer" redaktora tej strony: Odnotuj że narazie niniejsza strona ma tylko jednego głównego redaktora, którym jest dr inż. Jan Pająk. Stąd większość jej tekstu została przygotowana i jest aktualizowana właśnie przez niego. Wkład innych wymienionych tutaj absolwentów klasy Pani Hass rocznika 1964 skupia się głównie na sformułowaniu jej części #D. Dlatego poglądy wyrażone na tej stronie w częściach innych niż owa część #D, niekoniecznie są podzielane przez wszystkich wymienianych tutaj absolwentów klasy Pani Hass rocznika 1964. Czyli niektóre zjawiska i sytuacje komentowane w innych niż owa #D częściach tej strony zapewne mogą być przez część z nich interpretowane na odmienne od zaprezentowanych tutaj sposobów. #F3. Zasady przyjete w zapisie tej strony: Jak dla wszystkiego co jest nowo-tworzone w naszym swiecie, podczas sporzadzania tej strony musialem przyjac okreslone zasady jej zapisu. Ponizej postaram sie wiec wyjasnic jakie te zasady sa: A. Własna strona autobiograficzna. Dla tych uczestników naszej klasy, którzy zechcą posiadać własną stronę internetową prezentującą jakieś informacje jakie są gotowi dzielić z innymi, przykładowo ich dokładniejsze życiorysy, lub zdjęcia, ja ochotniczo przygotuję dla takie strony uruchamiane tutaj z "Menu 1". Te osoby, którym przygotowałem już takie odrębne strony, w "Menu 1" wyróżnione zostały białym kolorem liter, zaś w tekście pisanym wyróżnione zostały zielonym kolorem internetowych linków. B. Aktualne zdjęcia. Te osoby, dla których dostępne jest już chocby jedno nowe zdjecie (tj. wykonane relatywnie niedawno) jakie może zostać zaprezentowane na odrębnej zadedykowanej im stronie, w "Menu 1" wyróżnione zostały białym kolorem liter. Warto tutaj jednak odnotowac, że dawny wyglad wiekszosci z nas uwieczniony został na historycznych już zdjęciach pokazanych na stronie Liceum Ogólnokształcące w Miliczu dostępnej poprzez kliknięcie na nią np. w "Menu 1". C. Tytuły. Dla informacji postaram sie przytaczać oficjalne tytuły lub stopnie dla tych osób z naszej klasy, którym jakies tytuły oficjalnie przyznano. Oczywiscie warunkiem przytoczenia owych tytulow czy stopni na niniejszej stronie jest, ze ja zdołałem jakos się o nich dowiedzieć. D. Nazwiska panieńskie. Dla kobiet z naszej klasy w tekście używam ich obu nazwisk, jedno z nich piszac w nawiasie. Jesli w nawiasie podaje ich byle nazwisko panienskie, wówczas je przytaczam juz bez dalszych objasnien (nazwisko to wszakze pamiętamy z liceum). Jesli jednak w nawiasie przytaczam ich obecne nazwisko, wowczas tez zaznaczam w tym samym nawiasie ze jest to ich nazwisko po mężu. Natomiast w "Menu 1" dla skrótu używam jedynie ich nazwisk panieńskich. E. Prywatność. Proszę też odnotować, że z uwagi na "Privacy Act" trochę się 169-A3-(klasa.htm) boję przytaczać na tej stronie adresów uczestników naszej klasy, jeśli nie otrzymałem od nich wyraźnego zezwolenia aby ich adresy otwarcie podać. Jednak w wielu przypadkach ja mam już te adresy i dla uczetników naszej klasy w każdym momencie czasu jestem w stanie udostępnić adres ich byłych przyjaciol i kolegow z klasy. Dlatego jeśli ktoś chce otrzymać czyjś adres, proszę do mnie napisać email, a ja natychmiast go przyślę. Należy jednak odnotować, że ów adres podaję poniżej we wszystkich tych wypadkach, kiedy jest on jedynym kontaktem jakim dysponuję do danego absolwenta naszej klasy. Natomiast numery telefonu i emaile przytaczam bez ograniczeń, ponieważ ich otwarte udostępnianie kontunuuje tradycję książek telefonicznych i list adresowych, stąd praktycznie nie narusza zbytnio niczyjej prywatności. #F4. Polskie literki: W tekście tej strony starałem się używać polskich literek. Szybko jednak odnotowałem, że nie każdy serwer poprawnie koduje i przesyla owe litery (np. serwer www.nrg.to deformuje polskie litery i uniemożliwia ich odtworzenie nawet na poprawnie nastawionych komputerach z Polski jakie używają systemu operacyjnego "Windows XP"). Ponadto komputery zdają się wyświetlać poprawnie polskie literki tylko jeśli albo używają systemu operacyjnego "Windows XP", lub jeśli ich Internet Explorer został na nie ustawiony. (Aby ustawić swoją przeglądarkę "Internet Explorer" na poprawne odczytywanie polskich liter, trzeba kliknąć na pozycję w jej menu oznaczoną "Widok" (po angielsku "View"), zaś potem na opcję oznaczoną "Kodowanie" (po angielsku "Encoding"). Kiedy zaś otworzy się submenu "Dalsze" ("More") z odmiennymi alfabetami, wybrać trzeba i włączyć kliknięciem alfabet oznaczony "Srodkowoeuropejski (Windows)" (po angielsku "Central European (Windows)").) Gdyby jednak i takie ustawianie nie pomogło, wówczas na wszelki wypadek informuję, że jeśli u kogoś w miejscu literek na ekranie pojawiają się jakieś dziwne znaczki, to zapewne oznacza, że jego komputer nie wyświetla prawidłowo polskich literek. W takim przypadku dobrze jest wiedzieć, że wyświetlane znaczki oznaczają co następuje: "ą" = "a" z ogonkiem, "Ą" = "A" z ogonkiem, "ć" = "c" z kreską, "Ć" = "C" z kreską, "ę" = "e" z ogonkiem, "Ę" = "E" z ogonkiem, "ł" = "l" przekreślone, "Ł" = "L" przekreślone, "ń" = "n" z kreską, "Ń" = "N" z kreską, "ó" = "o" z kreską, "Ó" = "O" z kreską, "ś" = "s" z kreską, "Ś" = "S" z kreską, "ź" = "z" z kreską, "Ź" = "Z" z kreską, "ż" = "z" z kropką, "Ż" = "Z" z kropką. Oto wykaz polskich literek jakie mogą wystąpić w moich tekstach: ą ć ę ł ń ó ś ź ż (małe polskie literki) a c e l n o s z z (łacińskie i angielskie odpowiedniki małych polskich literek) Ą Ć Ę Ł Ń Ó Ś Ź Ż (duże polskie litery) A C E L N O S X Z (łacińskie i angielskie odpowiedniki dużych polskich liter). Powinienem tutaj dodać, że po odnotowaniu mizernych efektów moich eksperymentów z użyciem polskich literek, wcale teraz się nie spieszę z przeredagowaniem na polskie literki tej części totaliztycznych stron które oryginalnie pisane były alfabetem angielskim (łacińskim). #F5. Osobista kopia tej strony trzymana we własnym komputerze: Jeśli ktos zechece często zaglądać do niniejszej witryny internetowej, wówczas dobrze jest skopiować ją całą do swojego własnego komputera. Wszakże w przypadku posiadania takiej prywatnej kopii tej witryny, nie jest się już zależnym od dostępu do internetu w przypadku każdej chęci ponownego zaglądnięcia do tej strony lub oglądnięcia którejś z pokazanych na niej ilustracji. Nie jest też już wówczas konieczne znoszenie owego potopu najróżniejszych banerow reklamowych, jakimi strony internetowe utrzymywane na darmowych serwerach są nieustannie zalewane. Na przekór że z pozoru może ono wydawać się trudne, faktycznie sporządzanie takiej własnej repliki niniejszej 170-A3-(klasa.htm) witryny internetowej jest relatywnie proste. Dla tych więc którzy zechcą sporzadzić sobie taką replikę w swoim własnym komputerze, niniejszym opisuję krok po kroku, jak tego dokonać. Oto owa intrukcja postępowania: #G0. Gotowa replika źródłowa? (i to bez banerów). Jedna mała informacja, zanim w punktach #G1 do #G8 poniżej przytoczę dokładną procedurę sporządzania sobie samemu źródłowej repliki niniejszej strony. Mianowicie, pod niektórymi adresami podanymi w "Menu 3", taka źrółowa replika niniejszej strony, wraz z wszystkimi jej folderami, plikami, ilustracjami, itp., a na dodatek pozbawiona banerów reklamowych, czeka w formacie ZIP, gotowa do załadowania do Twojego własnego komputera. Wszystko co musisz uczynić aby ją sobie załadować, to w "Menu 1" kliknąć na pozycję "źródłowa replika tej strony". Spróbuj to uczynić, bowiem taka źródłowa replika być może jest nawet dostępna pod niniejszym adresem. Kiedy zaś taka replika w ZIP załaduje się już do Twojego komputera, jedyne co należy uczynić to UNZIPować ją na Twój dysk twardy. Po UNZIPpowaniu uformuje ona odrębny folder, w którym znajdziesz nowy folder o nazwie "a_pajak", zaś w owym nowym folderze będą zawarte gotowe do użycia wszystkie pliki, podfoldery i ilustracje, wymagane dla uruchamiania i oglądania niniejszej strony. (W przypadku jeśli masz już na swoim dysku twardym folder zwany "c:\a_pajak" z innymi moimi stronami źródłowymi, wystarczy abyś z owego nowego foldera "a_pajak" poprzerzucał wszystkie pliki i podfoldery do posiadanego już wcześniej foldera "c:\a_pajak".) Po tej informacji, wróćmy teraz do owej procedury przygotowania przez Ciebie samego źrółowej repliki niniejszej strony. Oto ona: #G1. Stworzyc nowy folder (zbior) na dysku twardym "c:". Folder ten bedzie zawieral niniejsza strone (a ewentualnie takze dowolne inne moje strony). W tym celu wystarczy uruchomic "Windows Explorer", oraz stworzyc nowy folder na swoim dysku twardym. Dobrze jest folder ten nazwac w taki sposob, aby wyraznie odroznial sie od innych typowych folderow z owego dysku twardego, np. nazywajac go "a_pajak" (lub "archive_pajak"). Folder ten bedzie pozniej uzywany do przechowywania wszystkich tych stron internetowych z niniejszej witryny, ktore ktos zechce zawsze miec pod reka. #G2. Stworzyc nowe pod-foldery (podzbiory) we wnetrzu foldera "a_pajak" (lub "archive_pajak"). Owe pod-foldery beda zawieraly poszczegolne grupy zdjec ukazywanych za posrednictwem niniejszej strony internetowej, a nalezacych do poszczegolnych kolegow. Generalna zasada tworzenia owych pod-folderow jest, ze otrzymuja one nazwy zapisane wylacznie malymi literkami lacinskimi, jakie skladaja sie z nazwiska, kreski podkreslajacej, imienia osoby ktorej zdjecia pod-foldery te przechowuja (odnotuj ze w nazwach tych podfolderow nie uzywa sie polskich literek). Przykladowo, dla przechowywani moich zdjec utworzyc trzeba podfolder pajak_jan, z koleri dla przechowywania zdjec Wieslawa Sakalusa utworzyc trzeba pod-folder nazywajacy sie sakalus_wieslaw. Ponadto utworzyc trzeba kilka "systemowych" podfolderow, ktore przechowuja wspolne zdjecia. Oto wykaz nazw podfolderow (podzbiorow) "systemowych" wykorzystywanych przez niniejsza witryne internetowa: fotki - zawiera on zdjęcia kwiatków pokazywanych w miejscach gdzie później mają być włączone jakies konkretne zdjęcia, zdjęcia uczestników naszej klasy pokazane na niniejszej stronie głównej, a także zdjęcie "księgi uwag". W celu stworzenia tych pod-folderow wystarczy uruchomic "Windows Explorer", oraz wygenerowac nim wymagane pod-foldery we wnetrzu foldera "a_pajak" (lub "archive_pajak"). #G3. Zachowac kod zrodlowy tej strony w swoim folderze "a_pajak". W tym celu trzeba "kliknac prawym przyciskiem" swojej myszy, kiedy sie wskazuje na jakikolwiek obszar zadrukowany tej strony (np. wskazuje tutaj). Male menu powinno sie pojawic, ktore ma pozycje "View Source". Kliknij na ta pozycje, tak ze kod zrodlowy tej strony pojawi sie w edytorze tekstu nazywanym "Notepad". Kliknij na "File" menu w tym "Notepad" i wybierz opcje "Save As...". Zachowaj kod zrodlowy ze swojego "Notepad" uzywajac nazwy pliku "index.htm" jako "File name" tego kodu, zas podajac folder "c:\a_pajak" jako "Save in" miejsce dla zachowania tego kodu. Odnotuj ze strony wywolywane z niniejszej strony nalezy zachwywac pod nieco innymi nazwami, mianowicie: "projekt_zyciorysu.htm" dla strony Objaśnienia, "lo.htm" dla strony Nasze Liceum, "mozajski.htm" dla strony Aleksander 171-A3-(klasa.htm) Mozajski, "milicz.htm" dla strony Milicz, oraz "wszewilki.htm" dla strony Wszewilki. Aby zachowac tekst przesuwnego "Menu 2", koniecznym jest napierw jego oddzielne wyswietlenie poprzez kliknięcie na symbol "menu.htm" widniejący tuz pod nim. Dopiero potem menu to mozna zachowac (w sposob identyczny jek wszystkie strony opisane powyzej) pod nazwa "menu.htm". #G4. Zachowac ilustracje. Kliknij prawym przyciskiem myszy na kazda ilustracje z tej strony lub ze stron z nia zwiazanych, potem wybierz opcje "Save Picture As". Ilustracje ze stron z notkami autobiograficznymi zachowaj w pod-folderze osob jakich zdjecia te dotycza. Natomiast zdjecia kwiatkow i Wroclawia zachowaj w pod-folderach "kwiatki" oraz "wroclaw". (Odnotuj ze kazda ilustracja wskazuje u dolu ekranu sub-folder w jakim musi byc zachowana.) #G5. Wyswietlic ta strone w swoim komputerze. Po zachowaniu tej strony, daje sie ona wyswietlic w dowolnej chwili we wlasnym komputerze, poprzez zwykle wycelowanie na plik "index.htm" (tj. wycelowanie na kod zrodlowy tej strony) uzywajac w tym celu "Windows Explorer", oraz nastepne podwojne klikniecie na owym pliku. (Mozna tez ja wyswietlic poprzez wycelowanie na nie "Windows Explorer" i przycisniecie klawisza "Enter".) Strony zwiazane z niniejsza hyperlinkami, mozna wyswietlac albo poprzez klikniecie na owe hyperlinki kiedy ta strona jest pokazana na ekranie komputera, albo tez poprzez klikniecie z "Windows Explorer" odpowiednio na "lo.htm", "zyciorysy.htm", lub "wroclaw.htm". #G6. (Warunkowo) pousuwac banery. Darmowe serwery z jakich ja korzystam, zwykle wprowadzaja kody banerow do kodu zrodlowego stron jakie na nich sa wystawiane (czesto kody tych banerow zawieraja tez dokuczliwe bledy jakie staraja sie utrudniac ogladanie owych stron). Jesli benery te kogos irytuja, wowczas w kodzie zrodlowym zachowanym we wlasnym komputerze daje sie je pousuwac. Aby powycinac te bannery, nalezy najpierw zidentyfikowac ich kody (albo przez znalezienie adresu referowanego w owym kodzie i zaczynajacego sie od "http://...", albo poprzez wypatrzenie komentarza oznakowujacego poczatek i koniec danego bannera i zwykle zaczynajacego sie od slow "banner insertion ..."). #G7. (Warunkowo) aktualizować swoją replikę tej strony. Jeśli kogoś szczególnie interesują opisy zawarte na niniejszej stronie internetowej, wówczas co jakiś czas (np. co kilka miesięcy) warto sprawdzać w internecie, czy opisy te nie zostały dodatkowo udoskonalone. Jeśli zaś się odkryje, że internetowa wersja tej strony została wyraźnie udoskonalona, wówczas tą udoskonaloną wersją można z łatwością zastąpić posiadaną przez siebie nieco starszą replikę. W tym celu wystarczy nazwę swojej starej repliki poprzedzić np. słowem "stara_", a następnie na jej miejsce skopiować i zachować nową wersję tej strony pod oryginalną nazwą jaką nosi ona w internecie, a jaką wskazałem w punkcie #G3 powyżej. #G8. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości w owym replikowaniu, warto zaglądnąć na odrębną stronę w całości poświęconą dokładnemu wyjaśnieniu powyższej procedury replikowania moich witryn internetowych we własnym komputerze. Owa dodatkowa strona uruchamiana jest z Menu 2 gdzie występuje pod nazwą Replicate. #F6. Inne strony jakie posiadają związek tematyczny z niniejszą: Owe inne strony które też posiadają związek tematyczny z niniejszą nasza stroną, to (kliknij na wybraną z nich aby ją odwiedzić): Polskojezyczna strona "http://www.milicz.pl" opisująca Milicz. Strona "http://lo1.milicz.pl" opisujaca (nasze) I Liceum Ogólnokształcące w Miliczu. Polska strona "http://www.szkolnelata.pl" jaka zawiera wykaz uczni i szkół z całej Polski. Jeszcze jedna strona "http://www.nasza-klasa.pl" która zawiera wykaz uczni i szkół z całej Polski. Niezależnie od powyższych stron - które opracowane zostały przez innych niż ja autorów, ja sam także opublikowałem aż cały szereg stron internetowych o Miliczu oraz o jego okolicach. Oto najważniejsze z owych stron (kliknij na ich "zielone" nazwy aby je pooglądać): 172-A3-(klasa.htm) milicz.htm (opisuje ciekawostki miasta Milicza), bitwa_o_milicz.htm (opisuje wyzwolenie Milicza), sw_andrzej_bobola.htm (opisuje kościoły Milicza), wszewilki_milicz.htm (opisuje zwiedzanie Milicza i okolic), wszewilki.htm (opisuje historię i losy wsi Wszewilki pod Miliczem), wszewilki_jutra.htm (opisuje przyszłość dla wsi Wszewilki pod Miliczem), stawczyk.htm (opisuje tajemnice, paradoksy i rolę wsi Stawczyk koło Milicza). Powinienem tutaj też dodać, że istnieje jeszcze inna strona internetowa o nazwie rok.htm - która stanowi jakby akademicką kontynuację niniejszej strony. Opisuje ona bowiem studia na Politechnice Wrocławskiej dwóch absolwentów klassy Pani Hass, mianowicie Romana Sperzyńskiego oraz Jana Pająk (czyli mnie). Serdecznie zapraszam do przejrzenia również i tamtej strony o nazwie rok.htm. #F7. Odnotujmy że strona ta kiedyś była dostępna w internecie pod szeregiem odmiennych adresów, z których jednak ją już wydeletowali: Aby pomniejszyć swoje koszta, do udostępniania tej strony używam wyłącznie darmowych serwerów. Dlatego często strona ta zostaje z nich wydeletowana. Dla informacji podaję więc tutaj wykaz adresów pod którymi niniejsza strona kiedyś była dostępna, jednak późniejsze jej testowanie wykazało że obecnie już jej tam NIE ma. Oto owe adresy: mozajski.i6networks.com/1964, wroclaw.i6networks.com/1964, free.7host02.com/sheep/1964, propulsion.250free.com/1964, www.nrg.to/newzealand/1964, n.1asphost.com/1970/1964, wroclaw.free2w.com/1964, milicz.fateback.com/1964, 1970.netfirms.com/1964, i.1asphost.com/1964, jan-pajak.com/1964, aliens.f2g.net/1964, #F8. Zapiszmy sobie w swym komputerze adresy pod jakimi można znaleźć egzemplarze tej strony: Podobnie jak wszystkie inne maszyny, komputery mają tendencje aby czasami nawalać - szczególnie kiedy je pilnie potrzebujemy. Ponadto, strony które ja wykonuję są wystawiane wyłącznie na owych "darmowych serwerach" - tj. wystawiane w taki sposób, aby za nie mi nie przysyłano słonych rachunków do płacenia. Dlatego sporo adresów pod którymi niniejsza strona była kiedyś wystawiana, z upływem czasu zostawało wydeletowane. Podczas najnowszej aktualizacji tej strony (której data wskazywana jest u góry nad jej "Menu" a także na samym jej końcu) była ona ciągle dostępna pod kilkoma następującymi adresami. Jej główna kopia była dostępna pod adresem: http://totalizm.pl/1964/klasa.htm Natomiast identyczne do niej kopie rezerwowe dostępne były m.in. pod adresami: http://energia.sl.pl/1964/klasa.htm http://totalizm.nazwa.pl/1964/klasa.htm http://www.anzwers.org/free/wroclaw/1964/klasa.htm http://members.fortunecity.com/timevehicle/1964/klasa.htm (Ten ostatni darmowy adres ma szczególnie niski tzw. "Monthly Bandwidth", bo wynoszący zaledwie 250 MB - czyli będący odpowiednikiem zaledwie około 30-krotnego wywołania niniejszej strony internetowej. Stąd adres ten działa tylko przez kilka początkowych dni każdego nowego miesiąca, czyli do czasu kiedy ów niski "Monthly Bandwidth" mu się całkowicie wyczerpie.) Aby zawsze mieć pod ręką owe adresy, rekomendowałbym aby sobie je skopiować i potem 173-A3-(klasa.htm) wkleić do jakiegoś pliku z adresami który trzymamy we własnym komputerze. *** Data (dosyć spontanicznego) założenia niniejszej strony: 5 czerwca 2004 roku. Data jej najnowszego aktualizowania: 25 marca 2011 roku. (Sprawdź w "Menu 3" czy już istnieje nawet jej nowsza aktualizacja!) 174-A4-(lo.htm) Podrozdział A4: Absolwenci klasy Pani Hass (rocznika 1964) z Liceum Ogólnokształcącego w Miliczu, Polska Witam na stronie internetowej prezentującej wybrane fakty na temat Liceum Ogólnokształcącego w Miliczu, zestawione z punktu widzenia absolwentów klasy Pani Hass (uczęszczających do tego liceum w latach od 1960 do 1964). Część #A: Informacje wprowadzające tej strony: #A1. Zamiast wstępu: Na tej stronie zaprezentowane są wspomnienia zbiorowe z czasów nauki uczniów "klasy Pani Hass" (tj. wspomnienia z lat 1960 do 1964), a także ciekawostki o Liceum Ogólnokształcącym w Miliczu, o nauczycielach którzy wówczas tam uczyli, a także o związkach tego liceum z samym miastem Milicz. Część #B: Zdjęcia grupowe naszego roku: Zauważ że można zobaczyć powiększenie każdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykłe kliknięcie na tą fotografię. Ponadto większość tzw. "browserów" jakie obecnie są w użyciu pozwala także na załadowanie każdej ilustracji do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją redukować lub powiększać, a także drukować za pomocą posiadanego przez siebie software graficznego. #B1. Liceum Ogólnokształcące w Miliczu: W latach kiedy klasa Pani Hass się tam uczyła, tj. od 1960 do 1964 roku, nasze liceum otynkowane było zaprawą o kolorze niebieskim. Zaprawa ta ciągle wówczas była jeszcze "poniemiecka", czyli miała tą cechę że utrzymywała stały kolor przez liczne lata. W miejscach gdzie ów zewnętrzny tynk z jakichś powodów odpadł, ściany tynkowane były "naszą" zaprawą, której kolor dobierany był do koloru owej zaprawy poniemieckiej. Jednak ów "nasz" tynk miał tą cechę, że w przeciągu kilku lat całkowicie tracił kolor i nabierał koloru żółtego. W wyniku tego w czasach kiedy uczyliśmy się w liceum, jego zewnętrzne tynki były nieco łaciate. W większości były bowiem niebieskie, jednak wszędzie tam gdzie wymagały naprawy z czasem nabierały koloru żółtego. Fot. #1: Nasze liceum pokazane na przedwojennej widokówce niemieckiej. Wygląda ono na niej mniej więcej tak jak je pamiętamy z czasów naszej nauki. Obecny wygląd tego liceum pokazany jest na stronie internetowej na temat miasta Milicza. Odnotuj jakby wieżyczkę widoczną na dachu budynku z centralnej części powyższego zdjęcia. Jest to obserwatorium astronomiczne które w dawnych czasach rutynowo używane było dla nauki astronomii. Natomiast kiedy my uczęszczaliśmy do liceum, obserwatorium to używane było już bardzo sporadycznie. Ja osobiście pamiętam branie udziału w tylko jednych zajęciach nocnych zorganizowanych tam przez naszego nauczyciela astronomii, Tadeusza Pasierba. Oglądaliśmy wówczas przez szkolny teleskop powierzchnię księżyca (w tym słynne kratery na księżycu). Warto też odnotować budynek na wylocie ulicy przebiegającej wzdłuż prawego brzegu zdjęcia, przy której usytuowane jest nasze liceum. Ten budynek to milicka Szkoła Podstawowa Nr 1. W czasach kiedy ja do niej uczęszczałem, tj. w latach 1953 do 1958, w 175-A4-(lo.htm) jej korytarzach znajdowały się bogato wyposarzone szklane gabloty muzealne. Zawartości tych gablot mogłyby pozazdrościć nawet najlepiej wyposarzone muzea. To w tamtym przyszkolnym muzeum oglądałem po raz pierwszy w życiu eksponaty które rozbudziły we mnie marzenia o podróżach po dalekich krajach, przykładowo skorupkę orzecha kokosowego, próbki lawy wulkanicznej, egzotyczne motyle, oraz skamienieliny prehistorycznych organizmów. Faktycznie też moje późniejsze podróże po świecie wywodzą się z tamtego przyszkolnego muzeum. Cały szereg zdjęć z przedwojennego Milicza, w tym zdjęcia ratusza spalonego w czasie wyzwalania Milicza przez armię radziecką, zaprezentowanych zostało na stronie o nazwie bitwa_o_milicz.htm. Z kolei zdjęcia z niemal dzisiejszego Milicza, włączając w to zdjęcia pałacu, zamku, parku, kościoła, itp., zaprezentowane zostały na stronie milicz.htm. #B2. Grono pedagogiczne: Oczywiście z ówczesnego grona pedagogicznego owych czasów najlepiej pamiętamy tych co nas uczyli lub dyscyplinowali. Oto więc wykaz osób z naszego grona pedagogicznego, z jakimi mieliśmy dużo do czynienia w latach od 1960 do 1964: Pan Witold Krzyworączka, dyrektor naszego liceum w latach 1950-1969, czyli w czasach kiedy my tam się uczyliśmy. Uczył nas Chemii. Zmarł. Pan Antoni Kaczmarek, wicedyrektor naszego liceum w latach 1951 - 1969 w czasach kiedy my tam się uczyliśmy, zaś dyrektor w latach 1969 - 1976. Jednoczesnie był on naszym nauczycielem wychowania fizycznego dla chłopców. Zmarł na Alzhaimera około 1998 roku. Pochowany jest na cmentarzu komunalnym w Miliczu. Pani Helena Hass, nasza wychowawczyni a także nauczycielka geografii, historii, oraz wiadomości o Polsce i świecie współczesnym. Zmarła około 1999 roku w wieku 93 lat. Pochowana jest na cmentarzu komunalnym w Miliczu.Tuż przed śmiercią odwiedziła ją w szpitalu delegacja z naszej klasy. Jej pamięć była wówczas ciągle tak ostra, że na przekór iż mięło ponad 30 lat od czasu gdy nas uczyła, ciągle potrafiła rozpoznać i nazwać po imieniu i nazwisku każdego z odwiedzających ją byłych uczni. Pan Mieczysław Tomaszewski, nasz nauczyciel fizyki. Zmarł na Alzhaimera około 2002 roku. Był on doskonalym pedagogiem i to on robudził moje zainteresowania w naukach fizycznych. Pan Kazimierz Grabarczuk, nauczyciel matematyki. Zmarł. Pani Bronisława Kubow, nauczycielka biologii. Pan Tadeusz Pasierb, nauczyciel astronomii. W dniu 1 października 2006 roku nadal mieszkał on we Wrocławiu. W owym czasie możliwy był z nim kontakt za pośrednictwem jego wnuka o adresie emailowym [email protected]. Pan Tadeusz Nelewajko, uczył nas języka polskiego przez pierwsze trzy lata. Pan Adam Najsarek, przez ostatni rok uczył nas języka polskiego oraz propedeutyki filozofii. Był też wicedyrektorem naszego liceum w latach 1969 do 1982. Pan Roman Brzuszek, nauczyciel języka rosyjskiego. Pani Władysława Wilkoszewska, uczyła łaciny. Zmarła w latach 1980-tych. Pan Antoni Kulesza, uczył chłopców prac technicznych. Obecnie mieszka w Chojnowie. Pani Maria Najsarek, uczyła dziewczyny prac technicznych. Pan Bonifacy Możdżyński, nauczyciel przysposobienia wojskowego. Zmarł. Pani Włodzimiera Kiełbińska, uczyła dziewczyny wychowania fizycznego. Więcej danych na temat naszych nauczycieli można znaleźć w doskonałej książce pod redakcją Tadeusza Kiełbińskiego, noszącej tytuł "50 lat Liceum Ogólnokształcącego w Miliczu 1945-1995" (skład i łamanie: Marcin Krzyżosiak, ul. AK1/6, 56-300 Milicz, Poland), Milicz 1995. Fot. #2: Zdjęcie całej klasy Pani Hass przy bocznym wyjściu na boisko. Wykonane było wiosną 1964 roku. Odnotujmy, że wśród nas sfotografowana jest także Pani Helena Hass. Czy rozpoznajemy siebie i innych na tym zdjeciu? Oto jak zgodnie z moimi możliwościami 176-A4-(lo.htm) identyfikacyjnymi opisałbym kto pokazany jest na owym zdjęciu: (0: poziom trawy boiska, licząc od lewej ku prawej:) Duklana Miga, Lidia Eisler; (1: pierwszy z trzech schodków wiodących z boiska do liceum, licząc od lewej:) Jan Defratyka (faktycznie to stoi on przy schodku, a nie na nim), Ś.p. Zenon Skowroński, Anna Kasperowicz (z kwiatkiem w obu rękach), Andrzej Celejowski, Jan Pająk, Krystyna Łakoma, według informacji przesłanej mi przez Panią Lucyne Kokot-Folcik, email: [email protected] obok Krystyny Łakomej stoi Mirosława Osiecka (obecnie Demianiuk) - patrz środkowy schodek druga osoba licząc od prawej strony tego zdjęcia, Zuzanna Kubiszyn; (2: drugi/środkowy z trzech schodków wiodących z boiska do liceum, licząc od lewej:) Zbigniew Nęcki, Ś.p. Helena Hass, Ś.p. Kazimierz Kuczkowski, Julian Partyka, Ś.p. Hanna Zarakowska, Władysława Urbańska (w białym sweterku), Krystyna Skomra; (3: trzeci/najwyższy z trzech schodków wiodących z boiska do liceum, licząc od lewej:) Ś.p. Wiesiek Cygal (czarne polo z białym kołnierzem), Halina Mrozek, Zofia Twarda, Roman Sperzyński, Krystyna Dyla, ???(Maria Maciejewska?), Emilia Sozańska, Wiesława Hołówko. Odnotuj że powyższe zdjęcie nie ujmuje wszystkich uczniów klasy Pani Hass. Przykładowo, nie ma na nim Ś.p. Wojciecha Bancarzewskiego - ujętego jednak na zdjęciu z "Fot. #3" poniżej. Aby zobaczyć nas w tym samym miejscu ale w nieco innym ujęciu, patrz też zdjęcie "Fot. 6" poniżej. Z kolei ponumerowany wykaz osób "kto jest kto" poujmowanych na zdjęciach z tej strony, dostępny jest w podpisie pod zdjęciem "Fot. #B1" z odrębnej strony o nazwie klasa.htm. Uwaga: wszystkie zdjęcia klasy Pani Hass pokazane na tej stronie wykonane zostaly w tym samym dniu - stąd wszyscy pokazani tu uczniowie, na każdym zdjęciu są ubrani dokładnie tak samo. Wiedząc zaś jak ktoś jest ubrany, daje się potem odnaleźć tą osobę na każdym z pokazanych tu zdjęć. #B3. Nasza klasa: W roku 1960, czyli kiedy zaczynaliśmy naukę w początkowej (8-mej) klasie naszego liceum, było nas 46. Z tej liczby do ostatniej, 11-tej (maturalnej) klasy doszło 32 z nas. Jednak maturę zdało mniej niż 30 z nas. Do chwili pisania niniejszego wspomnienia, z naszego grona odeszło już (zmarło) 5 osób. Czyli że z końcowej klasy maturalnej, do chwili pisania niniejszych wspomnień w lipcu 2004 roku pozostało nas przy życiu jedynie 27. Fot. #3. Klasa Pani Hass przy głównym wejściu do naszego liceum. Na zdjęciu tym obecny jest Ś.p. Wojciech Bancarzewski - stoi on na najbardziej na prawo wysuniętej pozycji (ten w jasnym długim swetrze rozpiętym na piersiach i ukazującym fragment jego kraciastej koszuli). #B4. Nasze ścieżki - czyli co się stało po ukończeniu liceum: Po ukończeniu liceum wszyscy porozbiegaliśmy się po świecie. Oczywiście zaraz po szkole, najpierw poszukiwaliśmy szczęścia. W ten sposób większość z nas wzbogaciła swoje życie o męża lub o żonę, a później także i o dzieci. Potem wielu z nas stwierdziło że samą miłością nie daje się żyć, zaczęło więc zarabiać pieniążki. Kilku z nas odniosło w tym spory sukces i teraz może się pochwalić imponującym dorobkiem. Bez względu jednak na to jak którykolwiek z nas by sobie radził, wszyscy jesteśmy nawzajem dumni z pozostałych naszych współklasowiczów, utrzymujemy ze sobą kontakty, oraz korzystamy z każdej nadarzającej się sposobności aby ponownie się spotkać. Fot. #4: Inne ujęcie klasy Pani Hass przy głównym wejściu do naszego liceum. Czy w tym ujęciu potrafimy rozpoznać kto jest kim na powyższym zdjęciu? Część #C: Kilka słów o Miliczu i o naszym liceum: 177-A4-(lo.htm) #C1. Milicz: Milicz jest małym miasteczkiem położonym na Dolnym Śląsku, czyli w południowo-zachodnim kącie Polski. Liczba jego ludności jest trudna do oszacowania, bowiem granice administracyjne Milicza nie pokrywają się z naturalnymi przerwami w osadnictwie ludzkim. W rezultacie takie osady jak Wszewilki, Stawczyk, Sławoszewice, czy Karłowo, administracyjnie nie należą do Milicza, chociaż faktycznie stanowią z Miliczem jeden scalony system miejski. W latach 1960 do 1964, ów cały milicki kompleks miejski liczył około 25 000 mieszkańców. Niemniej samo miasto (tj. milicka "starówka") zamieszkiwane było wówczas tylko przez około 7 000 mieszkanców. Milicz jest bardzo starym miastem. Na jego obecnym obszarze istniało osadnictwo ludzkie już 7000 lat p.n.e., czyli jeszcze w czasach przedhistorycznych. Pozostałości byłego grodziska piastowskiego z tamtego prehistorycznego okresu, lokalnie zwanego "chmielnik", zlokalizowane są przy prawym brzegu rzeki Barycz, pomiędzy Miliczem a wsią Wszewilki, czyli niedaleko od obecnej ulicy Milicza nazywanej "Krotoszyńska". Milicz rozwijał się bardzo szybko, bowiem był dogodnie położony na jednej z odnóg ogromnie ważnego w dawnych czasach tzw. Bursztynowego Szlaku. Faktycznie to był on dostarczycielem usług hotelowych dla podrózujących po owym szlaku. Jako spore średniowieczne miasto Milicz istniał już w 1136 roku, kiedy to po raz pierwszy wymieniony został na piśmie jako miasto w bulli dla arcybiskupa gnieźnieńskiego. W XIII wieku zbudowany został w Miliczu duży zamek warowny, jakiego ruiny do dzisiaj stoją w parku Milickim. W 1339 roku Jan Luksemburski opanował ten zamek podstępem. W 1432 roku miasto zdobyli husyci. Natomiast w XVII wieku zamek warowny w Miliczu został spalony, aby nigdy nie być już odbudowanym. Do dnia dzisiejszego po zamku tym zostały tylko ruiny jakie można oglądać w milickim parku miejskim, a także niezliczone podziemne tunele jakie dokładniej opisane zostaną na oddzielnej stronie poświęconej ciekawostkom Milicza. W latach kiedy chodzilismy do liceum, ruiny warownego zamku milickiego znajdowaly się ciągle w relatywnie dobrym stanie. Co więc odważniejsi z nas mogli buszować po jego komnatach i ukrytych przejściach. Szczególnie podniecający był fakt, że w ruinach owego zamku ciągle wówczas dostępne było wejście do podziemnych tuneli i lochów, jakie prowadziły od owego zamku aż w kilku odmiennych kierunkach. Lochy te dosyć dokładnie przebadał Zbyszek - słynny tropiciel tajemnic, a nasz kolega licealny ze starszej klasy. Jak zapewne niektórzy pamiętają, odkrył on w tych lochach jakiś skład starych broni oraz zbroi rycerskich, po których przybraniu straszył spacerowiczów w parku. W końcu ubranego w pełną zbroję rycerską i dzwigającego ciężki miecz milicja zdołała pochwycić i przemaszerowała przez całe miasto zanim na posterunku zdołała go przekonać aby zaniechał dalszego straszenia ludzi. Z tego co o tunelach i lochach podmilickich mówiło się w czasach naszej nauki w liceum, to jeden taki tunel wiódł z zamku do palacu margrabich Maltzan'ów, potem zaś do jego grobowca. Inny tunel wiódł do podziemi ratusza milickiego oraz do kilku piwnic w starowce samego Milicza. Jeszcze inny wiódł pod Baryczą aż do Stawca, gdzie wychodzil na powierzchnię przy tamtejszych źródłach wody pitnej dla pałacu. Ów tunel do Stawca łączył się też z tunelem od zamku Sapiechów w Cieszkowie, zaś wychodził na powierzchnię w lasach przycieszkowskich. Jego część wykorzystywana była przed wojną jako dojrzewalnia gorzałek i wina. W chwili obecnej wylot z tego tunelu służy jako schronienie dla nietoperzy (pokazany on jest na stronie internetowej o Miliczu). Fot. #5 (M1 z [10]): Jeszcze jedno ujęcie klasy Pani Hass przy głównym wejściu do naszego liceum. Zdjęcie pokazuje: (pierwsza para siedzących - od lewej) Ś.p. Hanna Zarakowska, obok niej siedzi Mirosława Osiecka - obecnie Demianiuk (kiedyś sądziliśmy że to Maria Maciejewska); (drugi rząd siedzących - od lewej) Krystyna Łakoma, Duklana Miga, Ś.p. Helena Hass, Zofia Twarda, Lidia Eisler, Anna Kasperowicz (z kwiatkiem w ręku); (stojący od lewej w kolejności twarzy) Ś.p. Zenon Skowroński, Jan Pająk, Emilia Sozańska, Jan Defratyka, Władysława Urbańska (w białym sweterku), Ś.p. Kazimierz Kuczkowski (trochę w profilu), Krystyna Dyla (wychyla sie spoza Zuzi), Zuzanna Kubiszyn, Roman Sperzyński (między Zuzia i Krystyną), Krystyna Skomra, Wiesława Hołówko (trzymna 178-A4-(lo.htm) razem kciuki), Julian Partyka (poza głową Wiesi), Andrzej Celejowski, Ś.p. Wiesiek Cygal (czarne polo z białym kołnierzem), Zbigniew Nęcki (z tyłu), Halina Mrozek (ostatnia po prawej). Odnotuj że powyższe zdjęcie nie ujmuje wszystkich uczniów klasy Pani Hass. Przykładowo, nie ma na nim Ś.p. Wojciecha Bancarzewskiego (obecnego jednak na zdjęciu z "Fot. #3"). #C2. Co nas fascynowało w Miliczu: Milicz jest fascynujacym miastem nawet obecnie, podczas gdy w czasach kiedy chodziliśmy do liceum, był on szczególnie interesujący. Pamiętać wszakże należy, że Milicz był miastem słynnym z średniowiecznego zamku, wówczas ciągle mającym podziemne tunele w relatywnie dobrym stanie, dostępne dla wścibskich i niestrachliwych młodych ludzi, zaś w podziemiach ciągle kryły się wówczas tajemnicze skrytki. Milicz był też rodzajem małej twierdzy podczas drugiej wojny światowej. Twierdzę tą rosyjskie siły wyzwoleńcze pod dowództwem Majora Lagina zdobyły kosztem utraty jednej tankietki i jej załogi. Milicz otoczony jest również wieloma polami bitew i miejscami znaczącymi historycznie. Przykładowo pod Sułowem znajduje się słynne pole bitwy pomiędzy Szwedami i Polakami. Natomiast pod Cieszkowem znajduje się pole bitwy z konfederatami barskimi. Milicz posiada też ogromny urok. Przykładowo, jest to miasto tysięcy lip. W drugim tygodniu lipca celebruje ono nieoficjalny festiwal kwiatów lipowych i karpia. W owym czasie całe to miasto przesiąkniete jest zapachem tych cudownych kwiatów - po szczegóły patrz koniec strony o mieście Miliczu dostępnej z "Menu 1" tej witryny. Milicz jest również miejscem wysoce tajemniczym. Przykładowo, w pobliskiej wisce zwanej Wszewilki (a ściślej w jej części nazywanej Stawczykiem), aż dwukrotnie w czasach mojej tam młodości odnotowałem deszcz żywych rybek spadających z nieba. Ten cudowny deszcz skrótowo opisałem m.in. w punkcie #H2 odrębnej strony o nazwie god_proof_pl.htm - o naukowych dowodach na istnienie Boga, zaś w pełnym brzmieniu - w podrozdziale I3.5 z tomu 5 mojej najnowszej monografii [1/5]. Z kolei w okolicach podmilickich Guzowic i Nowego Zamku, widywany był kiedyś unkalny rodzaj mitologicznego stwora nazywanego gryfem. W Zemanowie koło Trzebicka istniał kiedyś niezwykły kamień nazywany "diabelskim kamieniem". Miał on szponiaste łapy diabła wytopione na swojej powierzchni. Stara legenda stwierdzała że został on upuszczony przez "diabła" który chciał nim zburzyć kościół w pobliskim Trzebicku, Z kolei przy kościele Św. Anny w Karłowie Św. Anny w Karłowie, istniał aż do niedawna "anielski kamień" słynny kiedyś m.in. ze swoich zdolności do przywracania płodności. Niestety, relatywnie niedawno kamień ten tajemniczo zniknął z miejsca które zajmował tam przez wiele wieków. Fot. #6: Klasa Pani Hass przy wyjściu na boisko. Nie mogę sobie przypomnieć kim jest owa osoba stojąca pomiędzy Emilią Sozańską a Ś.p. Zenonem Skowrońskim. Czy może ktoś pamięta? Część #D: Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony: #D1. Apel o dalsze zdjęcia i opisy naszej klasy, liceum, miasta Milicza, itp.: Jeśli któraś koleżanka lub kolega mają zdjęcia lub opisy które mogłyby zostać włączone do niniejszej strony, szczególne stare zdjęcia Milicza, naszego liceum, grona pedagogicznego, itp., wówczas prosiłbym o ich dosłanie. Wcale też NIE trzeba mi wysyłać oryginałów, w wystarczy je zeskanować i wysłać mi cyfrową kopię (w ten sposób oryginał nadal pozostanie z wysyłającym). Mój adres emailowy jest podany w punkcie #20 głównej strony tej witryny, tj. strony klasa.htm - klasa Pani Hass z LO w Miliczu. #D2. Copyrights © 2011 - wszelkie prawa zastrzeżone: Copyrights © 2011 by Dr Jan Pająk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Autorstwo i 179-A4-(lo.htm) prawa copyrights dla wszystkich części tej strony są zastrzeżone na rzecz dra inż. Jana Pająk - redagującego całość tej strony. #D3. "Disclaimer" redaktora tej strony: Odnotuj że narazie niniejsza strona ma tylko jednego głównego redaktora, którym jest dr inż. Jan Pająk. Stąd większość jej tekstu została przygotowana i jest aktualizowana właśnie przez niego. Wkład innych wymienionych tutaj osób czy absolwentów klasy Pani Hass rocznika 1964 skupia się głównie na sformułowaniu części #D z odrębnej strony klasa.htm. Dlatego poglądy wyrażone na tej stronie w częściach innych niż tamta część #D ze strony "klasa.htm", niekoniecznie są podzielane przez wszystkie wymienione tutaj osoby czy absolwentów klasy Pani Hass rocznika 1964. Czyli niektóre zjawiska i sytuacje komentowane w innych niż tamta część #D, zapewne mogą być przez niektórych z nich interpretowane na odmienne od zaprezentowanych tutaj sposobów. #D4. Zapiszmy sobie w swym komputerze adresy pod jakimi można znaleźć egzemplarze tej strony: Podobnie jak wszystkie inne maszyny, komputery mają tendencje aby czasami nawalać - szczególnie kiedy je pilnie potrzebujemy. Ponadto, strony które ja wykonuję są wystawiane wyłącznie na owych "darmowych serwerach" - tj. wystawiane w taki sposób, aby za nie mi nie przysyłano słonych rachunków do płacenia. Dlatego sporo adresów pod którymi niniejsza strona była kiedyś wystawiana, z upływem czasu zostawało wydeletowane. Podczas najnowszej aktualizacji tej strony (której data wskazywana jest u góry nad jej "Menu" a także na samym jej końcu) była ona ciągle dostępna pod kilkoma następującymi adresami. Jej główna kopia była dostępna pod adresem: http://totalizm.pl/1964/klasa.htm Natomiast identyczne do niej kopie rezerwowe dostępne były m.in. pod adresami: http://members.fortunecity.com/timevehicle/1964/klasa.htm http://www.anzwers.org/free/wroclaw/1964/klasa.htm http://energia.sl.pl/1964/klasa.htm Aby zawsze mieć pod ręką owe adresy, rekomendowałbym aby sobie je skopiować i potem wkleić do jakiegoś pliku z adresami który trzymamy we własnym komputerze. *** Data założenia niniejszej strony: 5 czerwca 2004 roku. Data jej najnowszego aktualizowania: 25 marca 2011 roku. (Sprawdź w "Menu 3" czy już istnieje nawet jej nowsza aktualizacja!) 180-A5-(rok.htm) Podrozdział A5: Absolwenci Politechniki Wrocławskiej (Polska) Wydział Mechaniczny, rocznik 1970 Witam na stronie internetowej absolwentów rocznika 1970 Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej. Intencją tej strony jest stworzenie informatycznego "mostu" który ponownie połączy nas wszystkich, na przekór fizycznego dystansu i czasu jaki stara się nas rozdzielić. Jaka taka, strona ta prezentuje wszystko to co nas łączy, czyli wspólne aspekty naszych losów, dążeń i celów. Dostarcza też ona podstawowych danych kontaktowych które umożliwiają nam wzajemne informowanie się o tym co najważniejsze, oraz podejmowanie wspólnych przedsięwzięć. Część #A: Informacje wprowadzające tej strony: #A1. Zamiast wstępu: Koledzy i koleżanki. Jak to zwykle w życiu bywa, w miarę jak czas upływa, pogłębia się dystans pomiędzy nami. Czas aby temu zaradzić. Najlepszym zaś moim zdaniem sposobem ponownego zacieśnienia wzajemnej więzi, jest przygotowanie strony internetowej naszego roku. Niniejsza strona jest pierwszym krokiem w kierunku urzeczywistnienia tego zamiaru. (Zasady jej zapisu wyjaśnione zostały na końcu - po wykazie uczestników naszego roku.) *** Chociaż życie każdego z nas może wyglądać "codziennie", faktycznie to reprezentujemy sobą ponad 6000 lat ludzkiej historii. Wszakże urodziliśmy się około 60 lat temu, jest nas zaś razem ponad 100. Niniejsza strona jest więc nie tylko naszym osobistym linkiem, oraz ciekawostką dla naszych najbliższych i znajomych, ale także odzwierciedleniem codziennej historii ostatniego półwiecza naszej planety. Ma ona więc nie tylko znaczenie uczuciowe i osobiste, ale także historycze i naukowe. Być może że w przyszłosci stanie się ona przedmiotem naukowych studiów oraz wzorcem dla innych. Wszakże pokazuje losy znacznej grupy ludzi, których połączyło braterstwo wspólnego ponoszenia bardzo trudnych studiów przez okres 6 lat. *** Po ogromnie trudnym egaminie wstępnym, w którym około 12 kandydatów starało się o każde miejsce na naszym roku, w dniu 1 października 1964 roku zaczynaliśmy naukę na ówczesnym 1 roku Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej zlokalizowanej w pięknym mieście Wrocławiu. Większość z nas miała wówczas tylko 18 lat. Na początku było nas około 360. Z liczby tej do czasu ukończenia studiów wykruszyła się znaczna większość, tak że ukończyliśmy studia w liczbie 106. Poniżej w "części #D" przytoczony jest wykaz absolwentów naszego roku, oraz zgrubnie opisane losy tych z nas co zechcieli wzbogacić tą stronę. Z kolei szczegółowsze opisy, a także zdjęcia ukazujące obecny wygląd niektórych z nas, zobaczyć można po kliknięciu na nazwisko danego kolegi lub danej koleżanki z roku. (Zauważ jednak, że tylko koledzy i koleżanki którzy w "Menu 2" oznaczeni zostali białymi napisami, dostarczyli dotychczas swoje zdjęcia do wystawienia na ich osobistych stronach z notkami autobiograficznymi.) #A2. Niniejsza strona jest rodzajem unikatu na skalę światową: Z tzw. "feedback" jaki otrzymuję w sprawie niniejszej strony internetowej absolwentów Politechniki Wrocławskiej naszego rocznika 1970 (tj. rocznika osób urodzonych NIE później niż w 1946 roku), wynika ze strona ta jest rodzajem unikatu na skalę światową. Chodzi bowiem o to, że ciągle należymy do generacji ludzi ktorzy jeszcze 181-A5-(rok.htm) NIE polubili komputerów. Wszakże komputery wcale nie były popularne w czasach naszej edukacji. Z kolei modne obecnie słowo "informatyka" wcale NIE było wówczas jeszcze w powszechnym użyciu i rzadko kto wiedział wtedy co ono oznacza. Stąd wśród naszej generacji zdarza się ogromnie rzadko że ktoś zna programowanie na tyle dobrze, aby zaprogramować stronę internetową swojego rocznika absolwentów, zaś nawet jeśli zna programowanie - zwykle jest zbyt zajęty robieniem majątku aby jeszcze tracić cenny czas na zakładanie strony internetowej dla swoich kolegów uczelnianych lub ze szkoły średniej. Stąd ani nasz rocznik, ani roczniki nas poprzedzające, niemal nigdy NIE mają swoich stron internetowych - i tak dzieje się praktycznie na całym świecie. Nic dziwnego że strona naszego rocznika ma relatywnie dużo czytelników. Oczywiscie, to także oznacza, że wszystkie osoby opisane i pokazane na stronie naszego rocznika absolwentów, pomału nabierają światowego rozgłosu! Jeśli czytelnik NIE wierzy w to moje przypadkowe odkrycie że ta strona internetowa jest rodzajem unikatu na skalę światową, wówczas niniejszym rzucam mu wyzwanie aby udowodnił że się mylę i wskazał mi adres jakiejś innej strony internetowej naszego rocznika absolwentów, tj. absolwentów jakiejś uczelni urodzonych nie później niż w 1946 roku. Część #B: Zjazdy naszego roku: #B1. I Zjazd z 1980 roku: Pierwszy zjazd naszego roku odbył się w 10 lat po ukończeniu przez nas uczelni. Miał on miejsce na samej Politechnice Wrocławskiej, latem 1980 roku. #B1.1. Nasze grupowe zdjęcie zjazdu z 1980 roku: Nasz młodzieńczy wygląd, a także nasze najbardziej ostatnio zdobyte zdjęcia grupowe z dawnych lat, zaprezentowane zostały na dawnych zdjęciach zestawionych na odrębnej stronie o nazwie pw.htm - Nasz Rok. Aby przenieść się na tamtą stronę wystarczy kliknąć na niniejszy zielony link albo też uruchomić ją z "Menu 1". Aby jednak przypomnieć tutaj jak wyglądaliśmy podczas pierwszego zjazdu naszego roku jaki odbył się w 1980 roku, poniżej przytaczam nasze zdjęcie grupowe z tamtego zjazdu nr 1 (owo zdjęcie też jest przytoczone i omówione na stronie pw.htm - Nasz Rok). Zdjęcie 1 - Courtezy Andrzej Kruszyna (N1 z [10]): Oto spora proporcja uczestników naszego roku podczas pierwszego zjazdu z 1980 roku. Jak młodo i optymistycznie wówczas wyglądaliśmy. Ponieważ zdjęcie to wymaga opisania, postanowiłem wytężyć swoją dosyć już zaśniedziałą pamięć i przyporządkować nazwiska do poszczególnych twarzy. Aby ułatwić innym sprawdzanie i aktualizowanie tego mojego niezbyt udanego opisu, każdej osobie z tego zdjęcia przyporządkowałem numer w kolejności pisma (tj. lewa do prawej, rząd za rzędem). Na odrębnym zdjęciu o nazwie "kto jest kto" pokazane jest przyporządkowanie numerów do poszczególnych twarzy. (Kliknij na poniższe zdjęcie aby zobaczyć je w powiększeniu, lub aby przesunąć je w inne miejsce ekranu.) (Apeluję tutaj do wszystkich kolegów i koleżanek o sprawdzenie i skorygowanie ewentualnych pomyłek w przyporządkowaniu nazwisk do twarzy. Dla ułatwienia poprawek, proszę nazwiska przesyłać razem z numerami jakie im zostały przyporządkowane, lub z nazwiskami sąsiadów jacy stoją najbliżej nich. Oto nasze zdjęcie, pod nim zaś wykaz osób które wspólnym wysiłkiem zdołaliśmy dotychczas zidentyfikować: Pokazani na zdjęciu są: 1. Jan Krystian, 2. Bożena Brzozowska, 3. Andrzej Boguski, 4. Kazimierz Miernicki, 5. Borysław Niemcewicz, 6. Czesław Medyński (?), 7. Leszek Mozyrko, 8. Maria Pogost (Mara Fox), 9. Julian Zając, 10. Bogdan Hełka, 11. Tadeusz Łosik, 12. Jan Chodacki, 13. Tadeusz Wolski, 14. Prof. Pieczonka. 15. Andrzej Golenko (tj. stojący na skraju po prawej stronie, poniżej ma Wieśka Jabłońskiego, powyżej - prof. Pieczonkę), 16. 182-A5-(rok.htm) Janusz Rudy (za Prof. Zakrzewskim w białej marynarce), 17. Jan Ciejka, 18. Marek Przygodzki - milimeter, 19. Andrzej Patocki, 20. Jerzy Szczerbina, 21. Janusz Bondyra, 22. Stanisław Bania (Banerski), 23. Janusz Krassowski, 24. Grzegorz Średziński, 25. Ryszard Łukasiewicz, 26. Romuald Niedziela, 27. Bernard Dudek, 28. Stanisław Mendelowski, 29. Wiesław Jabłoński, 30. Opiekun naszego roku, Prof. Jan Zakrzewski, 31. Andrzej Kruszyna, 32. Fryderyk Koryciarz, 33. Wieslaw Bereś, 34. Stanisław Przeworek, 35. Józef Chabiński, 36. Józef Pielorz, 37. Mieczysław Cisło, 38. Stanisław Kaczmarczyk, 39. Chrystian Prorok ten stojący za (48), 40. Janusz Szymkowski, 41. Jan Stańczyk, 42. Grażyna Rataj, 43. nasz ówczesny dziekan, Prof. Hawrylak, 44. Halina Chlebosz, 45. Jan Pająk, 46. Edward Barzycki, 47. córeczka Marka Wahałowicza, 48. Marek Wachałowicz. *** Uwaga: aby przypomnieć sobie "kto jest kto" na powyższym zdjęciu, wystarczy kliknąć na poniższy guzik który zawiera numery z tego wykazu ponanoszone na poszczególne osoby na zdjęciu. *** Zauważ że można zobaczyć powiększenie danej fotografii z niniejszej strony internetowej. W tym celu wystarczy zwykle kliknąć na tą fotografie. Ponadto wiekszość tzw. browserow ktore obecnie są w użyciu, włączając w to populany "Internet Explorer", pozwala na załadowanie każdej ilustracji do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją zredukować lub powiększyć, a także gdzie ją można wydrukować za pomocą posiadanego przez siebie software graficznego. Jeśli ktoś życzy sobie przesunąć jakąś ilustrację (tj. dowolną fotografię lub rysunek) - znaczy jeśli zechce przemieścić tą ilustrację w inne miejsce ekranu z którego właśnie ten ktoś czyta jej opis, a jednocześnie jeśli ów ktoś zechce pomniejszyć lub skonfigurować odrębne okienko w którym ilustracja ta się ukaże, wówczas powinieneś uczynić co następuje: (1) spowodować pojawienie się tej fotografii w odrębnym (nowym) okienku, poprzez albo kliknięcie na nią, albo poprzez kliknięcie na następujący (zielony) guzik linku (2) jeśli czytelnik kliknął na samo zdjęcie - upewnić się że to nowe okienko jest przełączone na możliwość jego przekonfigurowywania i przemieszczania (w tym celu należy rzuć okiem na środkowy kwadracik z owych trzech kwadracików obecnych w jego prawym górnym rogu - kwadracik ten powinien zawierać w sobie obraz tylko jednego ekraniku, jeśli więc widnieją tam aż dwa ekraniki wówczas trzeba na nie kliknąć tak aby zmienić je w jeden ekranik), (3) zmniejszyć wymiary tego odmiennego okienka (z danym zdjęciem lub rysunkiem) poprzez "złapanie" myszą jego prawego-dolnego narożnika i przesunięcie tego narożnika w góręlewo aby otrzymać rozmiar tego odrębnego okienka jaki sobie życzymy mieć (odnotuj że kiedy raz zmniejszymy rozmiar pierwszej takiej ilustracji, wówczas wszelkie następne kliknięte ilustracje pojawią się już w owych zmniejszonych rozmiarach - chyba że je ponownie powiększymy w taki sam sposób), a następnie (4) przemieść to odmienne okienko z ilustracją w miejsce strony internetowej w którym zechcemy je oglądać. (Aby je przemieścić należy złapać je myszą za ten niebieski pasek na jego górnej krawędzi). Odnotuj też, że jeśli przesuniemy (suwakiem) tekst danej strony kiedy go czytamy, wówczas owo nowe odrębne okienko z dodatkowym rysunkiem nagle zniknie. Aby je ponownie przywrócić w nowe położenie strony musimy kliknąć na jego "ikonkę" (nazwę) istniejącą w najniższej części ekranu. #B2. II Zjazd z września 1995 roku z okazji 50-lecia Politechniki Wrocławskiej: Drugi z kolei zdjazd naszego roku odbył się we wrześniu 1995 roku, w 25 rocznicę ukończenia przez nas uczelni, a jednocześnie z okazji 50-lecia Politechniki Wrocławskiej. Zdjęcie grupowe z owego drugiego zjazdu dostarczone zostało przez Andrzeja Kruszyna i pokazane jest poniżej jako "zdjęcie 2": Zdjęcie 2 (Courtezy Andrzej Kruszyna). Uczestnicy drugiego zjazdu absolwentów rocznika 183-A5-(rok.htm) 1970 Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej. Oto wykaz osób ze zdjęcia: [pierwszy rząd] - najbliższy obiektywu aparatu: (1-1) Janusz Szymkowski, (1-2) Edward Jakubiszyn, (1-3) Bożena Brzozowska (Ciałkowska), (1-4) Prof. Jan Koh, (1-5) Andrzej Boguski?, (1-6) ..., (1-7) Stanisław Bania (Banerski)?. [drugi rząd] - najbliższy wejścia do starego budynku I-24: (2-1) Kazimierz Miernicki?, (2-2) Andrzej Kruszyna, (2-3) ..., (2-4) ... . #B3. III Zjazd, 22-23 maja 2010 roku, z okazji 40-lecia ukończenia Politechniki Wrocławskiej: Trzeci zjazd naszego rocznika odbył się w sobotę i niedzielę, 22 i 23 maja 2010 roku, czyli w 40 lat po ukończeniu przez nas uczelni. Komunikat owego zjazdu przytoczony jest poniżej. #B3.1. Sprawozdanie ze zjazdu w 2010 roku: III ZJAZD ABSOLWENTÓW WYDZIAŁU MECHANICZNEGO 1970. POLTECHNIKI WROCŁAWSKIEJ. Duszniki-Zdrój 22 i 23 maja 2010 roku. Propozycję zorganizowania III zjazdu absolwentów wydziału mechanicznego 1970 roku Politechniki Wrocławskiej, zaproponował jeden z naszych kolegów Aleksander Komorowski. Propozycja została opublikowana na stronie internetowej wraz ze wstępnym programem zjazdu. Zaraz po opublikowaniu propozycji rozpoczął się okres poszukiwania kontaktów z koleżankami i kolegami. Bardzo przydatna okazała się strona opracowana przez naszego kolegę Jana Pająka mieszkającego aktualnie w Nowej Zelandii, zawierająca numery telefonów oraz adresy e-mailowe. Przyznać trzeba, że aktywnymi podczas poszukiwania kontaktów okazali się: Maria Pogost (Mara Fox) mieszkająca w USA, Jan Kolenda mieszkający w Wałbrzychu, Grzegorz Średziński mieszkający w Dusznikach-Zdroju, Andrzej Kruszyna mieszkający w Radomiu oraz pomysłodawca zorganizowania zjazdu Aleksander Komorowski mieszkający w Jastrzębiu-Zdroju. Po wstępnej akceptacji zorganizowania zjazdu przez koleżanki i kolegów utworzył się komitet organizacyjny (czytaj samozwańczy komitet organizacyjny) w którego skład weszli: Grzegorz Średziński, Jan Kolenda, Zdzisław Bańkowski oraz Aleksander Komorowski. Po ustaleniu wszystkich szczegółów zjazdu rozesłano zaproszenia do potencjalnych uczestników zjazdu. Wydawało się w pewnym momencie, że w zjeździe może zabraknąć koleżanki i kolegów mieszkających w USA i Kanadzie z powodu długotrwałej erupcji przez jeden z wulkanów w Islandii, kolejną przeszkodą była powódź która nawiedziła południowozachodnią część Polski. Jednak więzi jakie zawiązały się w okresie studiów okazały się silniejsze. W zjeździe uczestniczyło 50 osób. Zabrakło Stanisława Dzidowskiego któremu powódź we Wrocławiu zagrażała mieszkaniu. Program zjazdu przedstawiał się następująco: Sobota, 22.05.2010 roku: 12,00 - 15,00 * przyjazd uczestników zjazdu, powitanie przybyłych uczestników, zakwaterowanie uczestników w hotelu. 15,15 * zbiórka chętnych uczestników III zjazdu i wyjazd autokarem na mszę św. w intencji uczestników zjazdu i zmarłych kolegów. 17,30 * rozpoczęcie III zjazdu „Duszniki-Zdrój 2010”. 19,00 * wykonanie wspólnego zdjęcia wszystkich uczestników zjazdu. 20,00 * rozpoczęcie bankietu. Niedziela 23.05.2010 roku: 184-A5-(rok.htm) 9,00 - 10,00 * wspólne śniadanie, wręczenie okolicznościowych dyplomów, dyskusja, podjęcie wspólnych wniosków przez uczestników zjazdu, 10,00 - 14,00 * spotkania w podgrupach, strzelanie na strzelnicy. 14,00 * wspólny obiad, zakończenie zjazdu. Rozpoznanie przybywających koleżanek i kolegów oraz zaproszonych gości było bardzo zabawne i wesołe, bowiem czasami po przywitaniu mieliśmy problem kto to jest, bo witający zasłaniali przypięte identyfikatory, które wręczały przybywającym dwie przemiłe wnuczki Grzegorza Średzińskiego. Każdy otrzymał ponadto program zjazdu oraz wykaz uczestników zjazdu z numerem pokoju oraz telefonu. Około godziny 15,00 prawie w komplecie pojechaliśmy podstawionym autokarem do centrum Dusznik na mszę świętą w intencji uczestników zjazdu oraz zmarłych kolegów. Przyznać należy, że msza była odprawiana przez młodego kapłana a kazanie wyjątkowo trafnie skierowana do nas. Po mszy wykonaliśmy zdjęcia grupy uczestniczącej we mszy św. przed ołtarzem. Następnie autokarem udaliśmy się do hotelu gdzie niezwłocznie rozpoczęło się uroczyste rozpoczęcie zjazdu. Na początku każda koleżanka i osoba towarzysząca płci pięknej otrzymała czerwoną różę. Słowo wstępne skierował do uczestników gospodarz zjazdu Grzegorz Średziński oraz inicjator zjazdu Aleksander Komorowski. Następnie Ryszard Łukasiewicz odczytał przesłanie Jana Pająka z Nowej Zelandii do uczestników zjazdu. Jego treść została wysłuchana ze wzruszeniem. Potem każdemu z absolwentów głos udzielał Zdzisław Bańkowski. Poszczególne wypowiedzi miały trwać 1 minutę i w ciągu tego czasu należało opisać okres ostatnich 40-tu lat. Było to zadanie trudne ale nie niemożliwe dla absolwentów naszego rocznika. Często gospodarz zjazdu dyscyplinował gadatliwych kolegów dzwonkiem. Zaraz po godzinie19,00 zjawił się zamówiony fotograf który wykonał nam zbiorowe zdjęcie, a po upływie kolejnych dwóch godzin każdy z nas miał w rękach gotowe zdjęcie. O godzinie 20,00 po przygotowaniu sali oraz zespołu muzycznego, rozpoczął się bankiet. Bankiet przebiegał na luzie. Często przypominając wydarzenia jakie miały miejsce w okresie studiów tj. latach 1964-1970. Kolega Aleksander Komorowski odczytał treść przyrzeczeń uczestników III zjazdu „Duszniki-Zdrój 2010” które zebrani zaakceptowali, a mianowicie: Czy przyrzekacie: • conajmniej raz w roku wspominać mile spędzone chwile na tym spotkaniu – przyrzekamy, • przyjeżdżać na następne spotkania, jeżeli zdrowie dopisze i fundusze będą wystarczające – przyrzekamy, • utrzymywać kontakty między koleżankami i kolegami obecnymi na tym spotkaniu – przyrzekamy, • czynić starania, aby nawiązać kontakty z koleżankami i kolegami nieobecnymi na tym spotkaniu i spowodować aby wzbogacili grono następnych spotkań – przyrzekamy, • mile wspominać ciekawe i w miarę prawdziwe chwile z okresu studiów i przekazywać je innym – przyrzekamy. Trzeba zaznaczyć, że przebieg bankietu był urozmaicany występami kolegów, szczególnie należy wymienić solowy śpiew Janusza Rutańskiego oraz Jerzego Szczerbiny, który akompaniując na akordeonie śpiewał. Wszyscy uczestnicy otrzymali śpiewniki wydane przez Politechnikę Wrocławską, które ułatwiały wspólne śpiewy oraz okolicznościowe znaczki wydane przez politechnikę. Wspólny bal zakończył się ok. godziny 3,00, a niekiedy w podgrupach trwał do białego rana. Po krótkim odpoczynku trwającym od 3 do 6 godzin odbyło się wspólne śniadanie na którym organizatorzy wręczyli pamiątkowe dyplomy każdemu z absolwentów. 185-A5-(rok.htm) Pod koniec śniadania Aleksander Komorowski podziękował wszystkim aktorom (uczestnikom) zjazdu, za zaufanie jakim obdarzyli organizatorów ze szczególnym podziękowaniem dla Marii Pogost, Janusza Rutańskiego oraz Jerzego Szczerbiny. Wręczył w imieniu uczestników zjazdu podziękowanie za przygotowanie zjazdu: gospodarzowi spotkania Grzegorzowi Średzińskiemu, skarbnikowi Janowi Kolendzie oraz Zdzisławowi Bańkowskiemu. Pod koniec śniadania rozpoczęła się dyskusja o kończącym się zjeździe oraz o planach zorganizowania następnych zjazdów, bowiem w okresie minionych 40 - tu lat odbyło się zaledwie trzy ( 1980 r, 1995 r, i obecny 2010 r. !!!!!!!!. Ustalono następny zjazd w maju 2012 roku, sugerując aby obecni organizatorzy przystąpili do organizacji pod koniec 2011 roku. Dodatkowo uczestnicy zjazdu otrzymali ufundowane przez Burmistrza Dusznik naszego kolegę Grzegorza Średzińskiego, materiały promujące miasto w którym odbywaliśmy III zjazd. Do wspólnego obiadu o godzinie 14,00 trwały spacery, strzelanie na pobliskiej strzelnicy oraz dyskusje w małych grupach dotyczące szczególnie wspomnień z okresu studiów bądź okresu po studiach. Odnotować należy, że obecność zaproszonych gości znacząco wpłynęła na przebieg zjazdu. Miło było słuchać, że organizatorzy zjazdu zorganizowali tak miłą atmosferę, program. Takie słowa wypowiadane przez poszczególne osoby są nagrodą dla organizatorów tego zjazdu i mobilizujące dla przyszłych organizatorów następnych zjazdów. Podczas zjazdu organizatorzy udostępnili okolicznościową pieczęć, którą można było oznakować otrzymane pamiątki. Do zobaczenia na IV zjeździe w maju 2012 roku. Uczestnik zjazdu AGK Ewentualne uwagi, sprostowania można przesłać na adres e-mail [email protected] Zdjęcie 3 (Courtezy Aleksander Komorowski). Zbiorowe zdjęcie uczestników III zjazdu absolwentów Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej 1970. Duszniki-Zdrój 22 i 23 maja 2010 roku. Pokazani na zdjęciu: 1. Edward Barzycki, 2. Ryszard Kaczmarski – gość zjazdu, 3. Osoba towarzysząca Ryszardowi Kaczmarskiemu, 4. Maria Pogost (Mara Fox), 5. Osoba towarzysząca Stanisławowi Mendelowskiemu, 6. Stanisław Mendelowski, 7. Osoba towarzysząca Józefowi Chabińskiemu, 8. Józef Chabiński, 9. Aleksander Komorowski, 10. Osoba towarzysząca Ryszardowi Łukasiewiczowi, 11. Janusz Mstowski, 12. Bożena Ciałkowska (Brzozowska), 13. Zdzisław Bańkowski, 14. Halina Szaro (Chlebosz), 15. Józef Choroba, 16. Bernard Dudek, 17. Stanisław Kaczmarczyk, 18. Janusz Krassowski, 19. Stanisław Banerski (Bania), 20. Ś.P. Kazimierz Grzelak, 21. Maciej Rusin, 22. Kazimierz Miernicki, 23. Ryszard Łukasiewicz, 24. Henryk Górgól, 25. Waldemar Dziurzyński, 26. Jerzy Hołdyk, 27. Wiesław Jabłoński, 28. Janusz Kwasecki, 29. Andrzej Patocki, 30. Osoba towarzysząca Romanowi Sperzyńskiemu, 31. Ś.P. Roman Sperzyński, 32. Janusz Rutański, 33. Andrzej Golenko, 34. Mieczysław Pytel - gość zjazdu, 35. Żona Józefa Pielorza, 36. Józef Pielorz, 37. Janusz Szymkowski, 38. Jan Kolenda, 39. Jerzy Szczerbina, 40. Czesław Medyński, 41. Krzysztof Janik, 42. Jan Zakrzewski, 43. Bogdan Hełka, 44. Grzegorz Średziński, 45. Marek Przygodzki, 46. Mieczysław Cisło, 47. Janusz Dziuk, 48. Tadeusz Łosik, 49. Żona Janusza Bondyry, 50. Janusz Bondyra. *** Uwaga: aby przypomnieć sobie "kto jest kto" na powyższym zdjęciu, wystarczy kliknąć na 186-A5-(rok.htm) poniższy guzik który zawiera numery z tego wykazu ponanoszone na poszczególne osoby na zdjęciu. Powyższe zdjęcie jest udostępniane w aż tak dużej rozdzielczości (tj. zajmującej około 7 MB), że twarz każdego uczestnika zjazdu daje się wyraźnie powiększyć do wiekości przy której twarz ta wypełni cały ekran komputera i ciągle jest ostro widoczna. Dlatego jeśli oglądający życzy sobie przeanalizować powiększenie powyższego zdjęcia, np. aby przypomnieć sobie rysy twarzy poszczególnych uczestników zjazdu, wówczas może dokonać tego w dużej rozpiętości powiększeń i to aż na kilka odmiennych sposobów. Pierwszy sposób (1) polega na kliknięciu na owo zdjęcie - co spowoduje pojawienie się powiększalnej wersji tego zdjęcia w odrębnym okienku, gdzie oglądający będzie mógł je powiększać z pomocą narzędzi wbudowanych do jego internetowej przeglądarki. (W nowych przeglądarkach narzędzia te przyjmują zwykle wygląd małej "lupki" z plusem w środku, pojawiającej się na dolnym marginesie okienka z tym zdjęciem. Po kliknięciu na tą "lupkę" i następnym kliknięciu na zdjęcie, zdjęcie to zostaje powiększone.) Drugi sposób (2) polega na kliknięciu na następujący (zielony) guzik linku: - co otworzy nowe niewielkie okienko z powiększalną wersją powyższego zdjęcia, jakie to okienko daje się potem złapać myszą za prawy dolny róg i powiększyć do dowolnych rozmiarów. Po instrukcję powiększania i przemieszczania owego nowo-otwierającego się okienka kliknij na guzik (odnotuj że zasady tego powiększania i przemieszczania fotografii są też wyjaśniane na początku okienek jakie się otworzą po kliknięciu na guzik "Bóg a cierpienia" z punktu #F1 poniżej, lub guzik "radościach po 60-tce" z punktu #G2 przy końcu tej strony). Trzeci sposób (3) powiększenia tego zdjęcia polega na załadowaniu jego kopii do własnego komputera i następnym oglądaniu we własnym komputerze z pomocą jakiegoś posiadanego w nim programu pozwalającego na powiększanie analizowanych zdjęć, np. "My computer", "Windows Explorer", "Microsoft Photo Editor", "Paint", itp. Ten sposób umożliwia uzyskiwanie najwyższych i najostrzejszych powiększeń. Istnieje wiele sposobów załadowania kopii tego zdjęcia do swego komputera (np. wystarczy kliknąć myszą na symbol dyskietki który pojawia się w górnym-lewym narożniku tego zdjęcia kiedy wjedziemy na nie myszą, poczym wykonać instrukcje jakie się pojawią) - warto przy tym wiedzieć, że do zdjęć wirusy komputerowe NIE mogą się doczepiać. Ostatni zaś sposób (4) oglądnięcia powiększenia tego zdjęcia polega na odwiedzeniu dowolnej innej strony internetowej jaka też udostępnia powyższe zdjęcie w jego wersji o wysokiej rozdzielczości pozwalającej na rozróżnianie rysów twarzy. Osobiście z przyjemnością rekomendowałbym do oglądnięcia w tym celu strony czasopisma "PRYZMAT" wydawanego przez naszą rodzimą uczelnię, Politechnikę Wroclawską. W swoim numerze 239, na stronach 72 i 73, pokazuje ono również powyższe zdjęcie uczestników Zjazdu naszego Roku w Dusznikach w 2010 roku, oraz prezentuje opis tego spotkania. Oczywiście, tamta strona czasopisma PRYZMAT jest przygotowana profesjonalnie, stąd rozdzielczość pokazanego tam zdjęcia też jest równa rozdzielczości zdjęcia jakie ja pokazuję na moich stronach. Ponadto, czasopismo PRYZMAT w ciekawy i rzetelny sposób informuje o nowinach związanych z Politechniką Wrocławską, stąd kiedy raz ktoś je odwiedzi, jak magnes będzie ono go potem przyciągało po następne nowiny. Aby oglądnąć sobie to zdjęcie i strony 72 i 73 z czasopisma PRYZMAT, trzeba najpierw uruchomić jego witrynę np. poprzez kliknięcie na nastepujący link z jego adresem jaki używało ono w 2010 roku: www.pryzmat.pwr.wroc.pl. Potem w dziale "Rok akademicki 2009/2010" należy kliknąć na PDF egzemplarz owego numeru 239, tj. kliknąć na wiersz "Pryzmat 239.pdf". Zdjęcie i opis III Zjazdu znajduje się w owym numerze 239 na stronach 72 i 73. #B4. Zjazd z okazji 100-lecia Politechniki Wrocławskiej - piątek, 26 listopada 2010 roku: W piątek, dnia 26 listopada 2010 roku, na Politechnice Wrocławskiej rozpoczął się dwudniowy "Światowy Zjazd Absolwentów" z okazji obchodów 100-lecia istnienia tej 187-A5-(rok.htm) uczelni. Niniejszym mam więc przyjemność poinformować, że w zjeździe tym uczestniczyła też pięcio-osobowa (wyłącznie męska) reprezentacja naszego roku. Oto zdjęcie naszych reprezentantów: Zdjęcie 4 (Courtezy Grzegorz Średziński). Zbiorowe zdjęcie reprezentantów naszego roku na "Światowym Zjeździe" z okazji 100-lecia Politechniki Wrocławskiej. Wykonane we Wrocławiu, w piątek dnia 26 listopada 2010 roku, cyfrowym aparatem "Nikon Coolpix". Pokazani na zdjęciu są (wymieniam tylko mężczyzn, licząc od lewej ku prawej): 1. Andrzej Kruszyna, 2. Staszek Przeworek, 3. Leszek Mozyrko, 4. Staszek Banerski (Bania), 5. Grzesiek Średziński. Trzy dziewczyny też obecne na zdjęciu są "Hostesses'ami Zjazdu", tj. studentkami czwartego i piątego roku naszej Politechniki jakie pomagały w organizacji Zjazdu i uświetniały swoją obecnością oficjalną część Zjazdu. Jeszcze jedno zdjęcie trzech uczestników tego samego Zjazdu 100-lecia (tj. Staszka Przeworka, Staszka Banerskiego (Banię), oraz Andrzeja Kruszyny) zostało wystawione jako "zdjęcie 6" na stronie Andrzeja Kruszyny. Na tamtym zdjęciu polecam szczególnej uwadze tzw. "orb" - który zdaje się zawisać tuż przy czapce Andrzeja Kruszyny i który wcale NIE jest "plamą na kliszy" (jak niektórzy "orby" te nazywają) ponieważ zdjęcie owo też wykonane zostało aparatem cyfrowym "Nikon Coolpix" (kliknij na niniejszy (zielony) link aby tutaj zobaczyć to zdjęcie z orbem). Niektórzy badacze UFO wierzą, że owe "orby" są to rodzaje minaturowych, bezzałogowych, sterowanych komputerowo wehikułów UFO. Tą ich naturę wehikułów UFO najlepiej ujawnia spora już liczba takich "orbów" utrwalonych na wideo i wyraźnie tam ujawniających jak szybko i jak "inteligentnie" one latają - np. nocami świecąc intensywnie i "bawiąc się" z obserwującymi je ludźmi. Orbom tym poświęcono już aż cały szereg filmów i programów dokumentacyjnych okazyjnie pokazywanych w telewizji. Omawia je także sporo moich stron internetowych. Przykładowo, raporty ich naocznych obserwatorów przytoczone są, m.in., w punkcie #E3.2 na stronie o nazwie newzealand_pl.htm, czy w punktach #I1 i #I3 na innej stronie o nazwie explain_pl.htm. Z kolei swoje zdjęcia takich orbów też uchwyconych aparatem cyfrowym pokazałem m.in. jako "Fot. #G1ab" i "Fot. #G2ab" na stronie o nazwie landslips_pl.htm. (Te "moje" orby były fotografowane w plenerze, w naturalnym świetle ale pod nieobecność słońca na znacząco zachmurzonym niebie, oraz pod nieobecność jakichkolwiek źródeł sztucznego światła - wyjaśniam te szczegóły na wypadek gdyby ktoś np. twierdził że owe "orby" są powiedzmy refleksjami żarówek.) Część #C: Aby móc być w kontakcie, konieczne jest udostępnienie swego emaila: #C1. Jeśli komuś z koleżanek lub kolegów zawieruszyły się adresy reszty naszego roku, ja mam je wszystkie i mogę je dosłać na życzenie: W miarę jak nasz wiek się zwiększa, otaczające nas przedmioty coraz częściej płatają nam figle. Gdyby więc się zdarzyło że komuś z naszego roku zaginą adresy do reszty z nas, wówczas proszę do mnie napisać (najlepiej szybki email), lub zadzwonić, zaś ja chętnie doślę lub przedyktuję te adresy. Moje dane kontaktowe podane są w punkcie #69 z części #D poniżej na tej stronie. #C2. Dlaczego mimo wszystko warto dodać swój email do wykazu kontaktów z niniejszej strony: Każdy z nas wchodzi obecnie w raczej nietypowy okres życia. Odejście na emeryturę i nagłe odzyskanie całego tego wolnego czasu, układanie sobie własnego życia przez nasze dzieci, pojawienie się starczych dolegliwości, konfrontowanie naszej śmiertelności, filozoficzne rozważania i dylematy typu "a co potem", itd., itp. Oczywiście, w takich czasach dobrze jest utrzymywać więzi ze swoimi dawnymi kolegami z roku. Wszakże oni są w dokładnie tej samej co my sytuacji. Konfrontują oni też dokładnie te same co my dylematy, kłopoty, uczucia, dolegliwości, problemy, obawy, zapytania, itp. Naprawdę warto 188-A5-(rok.htm) więc dodać swój email lub inny kontakt do wykazu kontaktów z tej strony. Warto też napisać jakiś email do tych z naszych dawnych kolegów, których kontakt został już poniżej przytoczony. Wszakże w kupie wszystko przychodzi raźniej. Tak się jakoś składa, że jako jeden z nielicznych naukowców na świecie dokonywałem badań tego czym w nadchodzącej sytuacji wielu z nas zacznie teraz szczególnie się interesować. Wszakże moja teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji wykazuje jednoznacznie że poza naszym "światem fizycznym", na końcu grawitacyjnego dipola ukrywa się jeszcze inny odrębny świat, zwany "przeciwświatem", zapełniony unikalną substancją posiadającą cechy "płynnego komputera". Wyniki swych badań opublikowałem aż na kilku powszechnie-dostępnych stronach internetowych, np. patrz strona o nazwie dipolar_gravity_pl.htm. Aczkolwiek więc tzw. "pewność" i "przekonanie", to coś co każda osoba musi wypracować oddzielnie sama dla siebie, być może iż naukowy materiał dowodowy jaki zdołałem zgromadzić okaże się przydatny dla znajdowania odpowiedzi na pytania i dylematy jakie w naszej obecnej sytuacji wszyscy konfrontujemy. Ponadto ów materiał dowodowy dostarcza podstawy do ewentualnego podjęcia konstruktywnej i pozbawionej uprzedzeń dyskusji. Dlatego, tak na wszelki wypadek, przytaczam tutaj (zielone i podkreślone linki na które wystarczy klikać myszą) do najważniejszych z owych stron z materiałem dowodowym. Oto one: Kliknięcie na niniejszy zielony link do strony god_proof_pl.htm zapresentuje zainteresowanym czytelnikom opisy formalnego dowodu naukowego, a także rozliczny podpierający materiał dowodowy, jakie wszystkie jednoznacznie dokumentują, że na przekór stwierdzeń oficjalnej nauki ziemskiej jednak Bóg istnieje. Kliknięcie na niniejszy zielony link do strony soul_proof_pl.htm otworzy opisy naukowych dowodów ujawniających że mimo wszystko ludzie posiadają nieśmiertelną duszę. Kliknięcie na niniejszy zielony link do strony o nazwie immortality_pl.htm wyjaśni zasadę na jakiej daje się zbudować wehikuły czasu. Wszakże "wehikuły czasu" oddają ludziom do rąk dostęp do nieśmiertelności. Mając takie wehikuły czasu wystarczy bowiem aby każda osoba po osiągnięciu wieku starczego powtarzalnie cofała się do lat swojej młodości, poczym ponownie mogła przeżywać od nowa całe swoje życie. Zamiast więc znikać z grona żyjących aby przenosić się do innego świata umiejscowionego na drugim końcu grawitacyjnego dipola (tj. zamiast przenosić się w "zaświaty"), posiadacze "wehikułów czasu" znikaliby z naszych czasów aby ponownie pojawić się około 60 kat temu. Owa strona immortality_pl.htm opisuje także szeroki materiał dowodowy na potwierdzenie że czas daje się cofać do tyłu, że wehikuły czasu daje się zbudować, a także że podróże w czasie są realistyczne. Najprostszy z owych dowodów opisany jest tam w punktach #D1 i #D2. Wskazuje on proste zjawisko jakby pozornego nawracania i cofania się do tyłu szybko zawirowywanych przedmiotów (które niemal każdy widział już w swoim życiu), jakie dowodzi że upływ czasu ma charketer skokowy - taki jak każdy ludzki program komputerowy. Dowód na poprawność opisanej w w/w stronie zasady działania "wehikułów czasu" zawarty w Biblii, omówiony jest tam w punktach #D5 do #D5.3. W końcu istnieje też sfilmowany dowód, że "wehikuły czasu" już od dawna operują na Ziemi. Przyjmuje on formę sfilmowanej kobiety używającej telefonu komórkowego już w 1928 roku - czyli w ponad 50 lat przez czasami wynalezienia i wdrożenia tego telefonu. Film ten opisany jest i linkowany w punkcie #D6 w/w strony immortality_pl.htm. #C3. Nie bójmy się włączyć swego aktualnego emaila do niniejszej strony: Żyjemy w czasach szerzenia publicznych panik oraz wzajemnego straszenia się. Politycy straszą nas wojnami, ekonomiści - kryzysami, medycy - pendemiami, tzw. "fałszywi prorocy" - jakoby niedługim już nadejsciem "końca świata" (po więcej szczegółów o owym rzekomym "końcu świata" patrz punkt #B8 na stronie o nazwie seismograph_pl.htm), telewizja straszy nas "oszustwami emailowymi", itp., itd. Nic dziwnego że ci z nas co mają czas aby oglądać dzisiejsze programy telewizyjne mogą posądzać iż emaile są największym złem jakie nastało na Ziemi od czasów bibilijnych plag. Zapewne nie muszę jednak tutaj wyjaśniać, że owo straszenie w telewizjach o 189-A5-(rok.htm) rzekomych niebezpieczeństwach publicznego podania swego emaila, jest wysoce wyolbrzymiane. Wszakże jedyne co nam wówczas zagraża to że ktoś niepowołany wyśle nam email. W takim jednak wypadku wcale NIE musimy na email ten odpowiadać. Z mojego prywatnego doświadczenia wynika, że jedynym faktycznym niebezpieczeństwem jakie na nas sprowadza publiczne podanie swego emaila, jest że ktoś może nam wysłać zdjęcie jakiejś nagiej piękności, zaś my musimy potem gęsto się tłumaczyć swojej żonie jeśli to przy niej przypadkowo otworzymy taki email. Inne emailowe niebezpieczeństwa jakie często opisują w telewizji, takie jak np. tzw. "spam" (czyli otrzymywanie emaili od nieznanych nam osób), czy "scam" (czyli próby oszustów najróżniejszych maści aby emailowo namówić nas np. na zainwestowanie naszych pieniędzy w jakimś nieistniejącym banku czy przedsięwzięciu z Afryki), są zupełnie niegroźne - jeśli tylko używamy zdrowego rozsądku przy czytaniu otrzymywanych emailów oraz jeśli trzymamy się zasady aby nigdy NIE otwierać załączników które przyszły z emailami nieznanych nam osobników. Rzeczywistość w sprawie emailów faktycznie jest taka, że podobnie jak wszystko inne, owszem emaile i internet też mają swoje wady - jednak są równocześnie wysoce użyteczne. Wszakże pozwalają one utrzymywać kontakt szybko, tanio i wygodnie w sytuacjach kiedy normalnie nie pozwoliliśmy sobie na pozostawanie w kontakcie. Pozwalają one także wymieniać łatwo informacje i uzgodnienia, udostępniać innym nasze zdjęcia, opisy, dane i dowcipy, oraz dokonywać dziesiątków innych działań bardzo na czasie w naszej sytuacji. Wszystko zaś co nam potrzeba abyśmy mogli tak trzymać się razem, to poumieszczać nasze adresy emailowe na tej stronie - tak aby inni z naszego roku mieli możność aby do nas napisać. Warto tutaj też wspomnieć, że jeśli ktoś faktycznie boi się jawnego podania na tej stronie swego prywatnego adresu emailowego, lub jeśli posiada jedynie email do pracy którego jego pracodawca zabrania używać w celach prywatnych, wówczas ciągle istnieje jeszcze inne wyście. Mianowicie, każdy może wyrobić sobie specjalny "darmowy" adres emailowy - który daje się potem przeznaczyć wyłącznie do publicznego użytku i do opublikowania na tej stronie. Wszakże w internecie istnieją serwery które rzeczywiście za darmo wszystkim chętnym oferują własny adres emailowy. Jeśli zna się język angielski, wówczas adres taki można dla siebie założyć nawet na najlepszym z takich darmowych serwerów - który ma adres gmail.com (ja sam też używam ten właśnie email). Natomiast jego niemal równie dobry polski odpowiednik ma adres poczta.wp.pl. Po wejściu na taki serwer (np. poprzez kliknięcie na powyższy jego zielony adres) wystarczy wypełnić mały formularz i już się ma swój własny darmowy adres internetowy. Adres ten potem można opublikować już bez obaw na niniejszej stronie - tak aby za jego pośrednictwem utrzymywać kontakt z resztą naszego roku. Ze wszystkich firm oferujących darmowe emaile, dla Polaków najbardziej atrakcyjna jest poczta.wp.pl. Ich emaile są naprawdę dobre i mają cały szereg zalet. Przykładowo, mają one wersję która jest całkowicie bezpłatna - stąd jej użytkownicy NIE muszą się obawiać że kiedykolwiek przyjdzie za nią rachunek do zapłacenia. Ich emaile wcale NIE są "przywiązane" do jakiegokolwiek konkretnego komputera, stąd emaile te można sobie przeczytać z dowolnego komputera na całym świecie, z dowolnego też komputera można pisać i wysłać ich emaile. Z adresu m.poczta.wp.pl udostępniane są też emaile telefonom komórkowym (ale przychodzi to trudniej niż z użyciem komputerów). Wszystkie komendy, guziki i wyświetlane wiadomości są tam napisane po polsku - NIE ma więc kłopotów ze zrozumieniem co właśnie się czyni. Ma on też krótki i łatwy do zapamiętania adres - jaki bez trudności każdy uzytkownik może sobie zapamiętać i potem podawać każdemu kogo przypadkowo spotka. Adres bowiem ich emaila typowo składa się z jednego wyrazu (tj. z tzw. ”login” albo ”alias”) który użytkownik sam sobie wymyśla, np. nadając mu formę albo jakiegoś egzotycznego imienia, albo też np. "składanki" z fragmentów swego nazwiska i imienia. Potem jest owa ”małpa” - czyli angielski znak ”at” (tj. @), potem zaś skrót ”wp” od ”Wirtualna Polska” (tj. od nazwy firmy w Gdańsku będącej właścicielką owych darmowych emailów), kropka, oraz ”pl” oznaczający Polskę. Do dzieła więc ci z kolegów i koleżanek, którzy jeszcze NIE podali mi swoich najbardziej aktualnych emailów do umieszczenia na niniejszej stronie. Pozakładajmy i 190-A5-(rok.htm) powysyłajmy więc wreszcie te adresy do umieszczenia na tej stronie (po mój adres patrz punkt #69 w "części #D" poniżej), oraz zacznijmy się ze sobą kontaktować nieco częściej niż dotychczas. #C4. Polska stworzyła idealne warunki dla pisania emailów i dla użytku internetu przez emerytów - skorzystajmy więc z tych warunków: Polska jest obecnie jednym z ogromnie rzadkich krajów na świecie, które zachęcają jak mogą swoich emerytów do używania emailów i internetu - a więc zachęcają również do gimnastykowania umysłu i utrzymywania wysokiej sprawności umysłowej. Przykładowo, w Polsce niemal w każdej bibliotece publicznej emeryci mogą używać komputery i internet zupełnie za darmo. Nie ma przy tym żadnych formalności. Po prostu przychodzi się do biblioteki, "dzien dobry - jestem emerytem, czy mogę "posurfować" na Państwa darmowym internecie dla emerytów? Tak proszę bardzo, ten niedaleko od ciepłego kaloryfera jest akurat wolny". Jeśli kogoś interesuje więcej na ten temat, może sobie poczytać np. na stronie www.biblioteka.wroc.pl aby się lepiej zorientować w temacie. Na dodatek do bibliotek, darmowy dostęp do internetu zwykle oferują emerytom w miastach Polski urzędy miast, oraz tzw. "Kluby Seniora" - czyli przyzakładowe kluby w których gromadzą się emeryci danego zakładu. Darmowy internet jest też dostępny na wielu lotniskach (lotniska mają bowiem komputery z internetem do użytku swych pasażerów), a także w centrach poszukiwania pracy, w instytucjach telekomunikacyjnych - np. darmowe komputery i internet mogą być dostępne w centralach telefonicznych, w przedstawicielstwach telefonów komórkowych, u firm dostarczających usług internetowych, itp. Warto tutaj dodać, że w wielu innych krajach, np. w Nowej Zelandii, emeryci NIE otrzymują niemal niczego za darmo, zaś np. za dostęp do komputerów i do internetu muszą oni tam płacić - tak jak płaci każdy inny użytkownik. Dostep do internetu i do emailów można też sobie wynająć za niewielką opłatą w tzw. "Cyber Cafe" które istnieją w niemal każdym miasteczku Polski. W Polsce opłata za takie wynajęcie internetu podobno wynosi tylko około 3 złote za godzinę (3 zł/h) - dla porównania, np. w Cyber Cafe Nowej Zelandii typowo płaci się okolo 5 $/h. Jeśli ktoś ma własny komputer zwany "laptop" z płytką do bezprzewodowego dostępu do internetu (po angielsku "wireless internet"), wówczas darmowy internet można też znaleźć w wielu powszechnie znanych miejscach. Przykładowo, tylko we Wrocławiu miejca takie znajdują się m.in: w Rynku, w pobliżu pomnika Chrobrego, w pobliżu Panoramy Racławickiej, na korytarzach Politechniki Wrocławskiej, w hipermarkecie AUCHAN. Tak więc koleżanki i koledzy. Skoro w Polsce panują aż tak dogodne warunki dla używania emailów i internetu, aż się prosi abyśmy je używali dla własnego dobra, dla dobra naszych umysłów, oraz dla dobra odbiorców naszych emailów. #C5. Używanie emailów ma niezliczone zalety jakich warto być świadomym: W miarę jak nasz rocznik zwolna opuszcza grono ludzi zatrudnionych, dobrze jest podjąć gimnastykę aktywności umysłu m.in. poprzez dokonywanie czegoś, co jest wyzwaniem dla naszej wiedzy. Najdoskonalszym zaś sposobem aktywizowania swego umysłu, jest używanie komputerów - np. w celu prowadzenia korespondencji i wymieniania myśli z innymi mieszkańcami naszego kraju i globu. Pozwala to nam m.in. dowiedzieć się dokładniej co słychać u naszych dawnych kolegów z klasy i jak wyglądały ich lata pomiędzy czasem kiedy ich ostatnio widzieliśmy, a dniem dzisiejszym. Ponadto, używanie emailów zwalnia nas też od konieczności pisywania tradycyjnych listów. Tradycyjnie listy pisane mają wszakże całą masę wad, których NIE mają emaile. Przykładowo, jeśli ja wyślę list z Nowej Zelandii do kogoś w Polsce, wówczas na odpowiedź typowo muszę czekać około pół roku, bowiem tylko na drogę w jedną stronę list taki potrzebuje czasami parę miesięcy. Tymczasem jeśli napiszę i wyślę email, wówczas niezależnie od odległości do adresata, czasami odpowiedź na niego otrzymuję jeszcze zanim zdążę zakończyć dane posiedzenie przy komputerze i zanim wstanę od niego do jakiegoś innego zajęcia. Zdecydowana zaś większość emailów otrzymuje odpowiedź już na 191-A5-(rok.htm) następny dzień. Listy trzeba pisać i wysyłać oddzielnie do każdego nadawcy, zaś ten sam email można wysłać naraz do setek odbiorców - co ma duże znaczenie np. w czasie rozsyłania życzeń świątecznych, zdjęć, czy jakichś istotnych zwiadomień. Do listu NIE bardzo daje się załączyć czegoś bez dodatkowej opłaty i bez większej koperty, zaś w załączniku do emaila można wysłać za darmo nawet kilka książek, wideo, czy nawet cały album ze zdjęciami. Warto też pamiętać o kłopotliwości zwykłej korespondencji listowej, która wymaga aby najpierw napisać ów list, potem go wydrukować na drukarce komputerowej (której np. ja NIE mam, a stąd muszę do tego wynajmować odpłatną drukarkę w ”Cyber Cafe”), potem trzeba zaadresować kopertę, potem np. ja muszę celowo wybrać się na pocztę i czekać tam w długiej kolejce po znaczek, itd., itp. Nie wspomnę już tutaj że mnie tylko sam znaczek z Nowej Zelandii do Polski kosztuje teraz (tj. w 2010 roku) w NZ 2 dolary i 30 centów, czyli odpowiednik dużej, soczystej kanapki w ”McDonald”, lub niemal połowy godziny używania komputera w ”Cyber Cafe” (w którym to czasie jestem tam w stanie wysłać w świat aż kilkadziesiąt emailów). Z powyższych powodów postanowiłem że powinienem zareklamować każdemu w wieku ponad 60 lat, aby zaczęli używać emaile. Wszakże będzie to utrzymywało przy sprawności ich umysły, a ponadto dopomoże też wszystkim ”otrzaskać się” z komputerami i zacząć również np. tzw. ”surfing po internecie”. Ja wiem że dla wielu osób z mojego pokolenia - tj. urodzonych w 1946 roku, lub nawet wcześniej, perspektywa posiadania i używania własnego emaila budzi wręcz zgrozę. Jednak wszelkie obawy są tu niepotrzebne, bowiem emaile to ogromnie prosta sprawa, którą nawet dzisiejsze dzieci z łatwością opanowują. Jeśli więc ktoś, np. skończył naszą ogromnie trudną i wymagającą uczelnię, zaś naprawdę chce się nauczyć emailowania, NIE będzie miał z tym żadnej trudności. Potrzebny jest mu tylko ”dobry nauczyciel”. Kiedy zaś ktoś pozna jak używać email, pozna też jak odwiedzać czyjeś strony internetowe – bowiem znajdowanie ciekawych stron internetowych i ”surfowanie po internecie” jest dokładnie takie same jak ”załogowanie” się do emaila. Jestem też świadom że osoby z naszego pokolenia mają jakiś rodzaj ”psychologicznej niechęci” do używania komputerów i emailów. Niechęć tą można jednak (i trzeba) w sobie przełamać, bowiem komputery i emaile naprawdę mają cały szereg istotnych zalet i dosłownie ”przybliżają do nas cały świat”. Faktycznie to kiedy pisze się do kogoś emaile, wówczas działa to tak szybko i efektywnie jakby ten ktoś był tylko od nas za ścianą – a nie np. na przeciwnym końcu świata. Ponadto, po opanowaniu umiejętności pisania emailów, można potem przejść do następnego poziomu internetowej komunikacji, tj. do łączności głosowej i wizualnej, np. używając słynny program zwany SKYPE. W ten sposób, z pomocą komputera i internetu za darmo można sobie porozmawiać głosowo z dowolną inną osobą też używającą komputera i internetu, a na dodatek nawet widzieć tego z kim się rozmawia - czyli mieć na swoje usługi jakby bezpłatny system do "tele-konferencji". W końcu panuje błędne wierzenie, że aby używać emaile trzeba mieć swój własny kosztowny komputer i opłacać drogie wynajęcie internetu. To wierzenie też jest nieprawdą, bowiem jak się można przekonać z opisów punktu #C4 tej strony, wcale NIE trzeba mieć własnego komputera - jednak ciągle można mieć własny email, i to darmowy, zaś używać go np. w najbliższej bibliotece, ”Klubie Seniora”, czy ”Cyber Cafe” - i to albo całkiem za darmo, albo też płacąc tam tylko ”grosze” za każdą godzinę użycia komputera. Szczerze mówiąc, to ja też wcale NIE mam w domu komputera podłączonego do internetu, a jedynie używam komputery w ”Cyber Cafe”. (Ja mam w domu tylko stary komputer który jest zbyt stary aby się nadawał do podłączenia do internetu. To na nim dla zaoszczędzenia wydatków na ”Cyber Cafe”, piszę wszystkie swe emaile i wszystkie strony internetowe jakie redaguję (włączając w to niniejszą stronę). Potem jedynie emaile te i strony "kopiuję" oraz "wklejam" do internetu - co daje się czynić szybko i tanio. W rezultacie do Cyber Cafe wybieram się zwykle tylko raz na tydzień i płacę tam jedynie za godzinę jaką typowo mi zajmuje "wklejenie" i wysłanie wszystkich swych emailów i poaktualizowanych stron.) Część #D: Imienne informacje i kontakty jakie posiadamy na temat poszczególnych z nas: 192-A5-(rok.htm) #1. Stanisław Banerski (Bania): Staszek mieszkał w Raciborzu a kilka lat temu przeniósł się do Warszawy. Adres jego emaila: [email protected]. #2. Zdzisław Bańkowski: Zdzisław mieszka obecnie w Bystrzycy Kłodzkiej. Można się z nim skontaktować przez email: [email protected]. #3. Edward Barzycki: Losy rzuciły Edwarda do USA, gdzie mieszka w Chicago. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu domowego (0-01-773) 283-82-36. Posiada on też adres dla kontaktów emailowych, mianowicie: [email protected]. #4. Wiesław Bereś: Losy rzuciły Wieśka do Kanady, gdzie przebywa do dzisiaj. Adres jego emaila: [email protected]. #5. Zbigniew Bieńkowski: ... #6. Roman Boesche: ... #7. Andrzej Boguski: ... #8. Janusz Bondyra: Losy rzucily Janusza do Kanady. W 2004 roku adres strony internetowej jego firmy produkującej katalizatory do samochodów (Emico Technologies Inc.) brzmiał www.emico-catalytic.com. Można się z nim skontaktować przez jego adres emailowy [email protected]. #9. Dr hab. inż. Bożena (Brzozowska) Ciałkowska: Losy pozwoliły Bożenie pozostać na Politechnice Wrocławskiej, gdzie pracuje do dzisiaj w Zakładzie Obróbki Wiórowej, Ściernej i Erozyjnej (Z4) z Instytutu Technologii Maszyn i Automatyzacji. Jej profil zawodowy oraz dorobek opisane są na stronie internetowej jej instytutu, jaką dostępna jest pod adresem www.itma.pwr.wroc.pl. Jej zainteresowania badawcze obejmują badanie zjawisk występujących w procesie rozdzielania materiałów trudnoobrabialnych narzędziami strunowymi z nasypem ziaren diamentowych. Podstawy teoretyczno-doświadczalne przecinania strunowego. Technologie wytwarzania narzędzi strunowych oraz ustalenie warunków i parametrów cięcia materiałów trudnoobrabialnych. W dniu 18 listopada 2009 roku Bożena obroniła kolokwium habilitacyjne na temat ''Cięcie struną zbrojoną materiałów trudnoobrabialnych''. W chwili obecnej Bożena należy więc już do ekskluzywnego klubu ludzi z tytułem "dr hab." Z Bożeną można się skontaktować pod numerem telefonu do pracy (071) 32042-16 lub do laboratorium (071) 320-20-68 (od 9 do 17) lub telefonu domowego (071) 34892-86, albo też poprzez jej adres emailowy [email protected]. #10. Józef Chabiński: Losy pozwoliły Józkowi mieszkać i pracować we Wrocławiu. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu do pracy (071) 324-54-54 (od 9 do 17) lub telefonu domowego (071) 324-91-57, albo też poprzez jego adres emailowy [email protected]. Jego telefon komórkowy ma numer (0) 605-221-301. #11. Halina (Chlebosz) Szaro: Aby skontaktować się [email protected]. z Haliną należy wysłać email na adres: 193-A5-(rok.htm) #12. Krzysztof Chodacki: ... #13. Józef Choroba: Adres jego emaila: [email protected]. #14. Mieczysław Cisło: Mieczysław i jego żona Barbara mieszkają w Legnicy przy ulicy Asnyka. Można się z nimi skontaktować poprzez numer telefonu (01033 76) 722-57-11. Jego telefon komórkowy ma numer (0) 801-802-803. Adres jego emaila: [email protected]. #15. Jan Ciejka: ... #16. Czesław Czapla: ... #17. Bernard Dudek: Adres jego emaila: [email protected]. #18. Prof. dr hab. inż. Edward, Stanisław Dzidowski: Wszyscy możemy być dumni ze Staszka i jego osiągnięć. Możemy się z nim kontaktować pod numerem telefonu do pracy (071) 320-40-98 (od 9 do 17) lub telefonu domowego (071) 355-27-64, albo też poprzez jego adres emailowy [email protected]. #19. Janusz Dziuk: Adres jego emaila: [email protected]. #20. Waldemar Dziurzyński: Losy rzuciły Waldka do USA, gdzie przebywa od polowy lat 1980-tych. Obecnie mieszka w Laguna Niquel, Kalifronia, USA. Możemy się z nim kontaktować pod numerem telefonu do domu 1 (949) 470-1616, albo też poprzez jego adres emailowy [email protected]. #21. Tadeusz D. Dżułyński: ... #22. Jan Filar: ... #23. Waldemar Garbarczyk: ... #24. Andrzej Golenko: Andrzej mieszka we Wrocławiu. Można się z nim skontaktować poprzez numer telefonu (071) 324-28-89. Jego adres emailowy jest jak następuje: [email protected]. #25. Henryk M. Górgól: Losy pozwolily Heńkowi pracować we Wrocławiu. Jest wiceprezesem Zakładu Odlewniczego ALWRO S.A. we Wrocławiu, ul. Karwińska 1, tel. (071) 3427431. Można z nim się tam skontaktować pod emailem [email protected]. #26. Witold Grygowicz: ... #27. Marian Grzegorek: ... #28. Ś.P. Kazimierz Grzelak: Losy rzuciły Kazika i jego żonę Elżbietę do Kalisza. Można tam się z nim było 194-A5-(rok.htm) skontaktować pod numerem telefonu (01033 62) 764-95-24. Kazik zmarł w dniu 4 listopada 2010 roku. Pochowany w dniu 6/11/2010 w Tłokini Kościelnej obok Kalisza. #29. Adam Grzeszczuk: ... #30. Roman Hajów: ... #31. Bogdan Hełka: ... #32. Jerzy Hołdyk: W lipcu 2004 roku adres Jerzego był jak następuje ul. Zbożowa 13, 43-300 Bielsko-Biała. (Telefonu nie udało się ustalić.) Adres jego emaila: jerzy.hoł[email protected]. #33. Witold Imiołczyk: Witold mieszka we Wrocławiu. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu (071) 357-01-43. #34. Wiesław J. Jabłoński: W lipcu 2004 roku adres Wiesława był jak następuje ul. Kotlarska 11c m. 50, Katowice. (Telefonu nie udało się ustalić.) Można też próbować kontaktować się z nim emailowo poprzez adres [email protected]. #35. Sw.P. Edward Jakubiszyn: Niestety, Edward zmarł w 1999 roku. Był prezesem w Fabryce Maszyn Budowlanych FAMABA w Głogowie. #36. Ryszard Janicki: Ryszard mieszka obecnie w Szczecinie. #37. Krzysztof Janik: Losy rzuciły Krzysztofa i jego żonę Elżbietę do USA, gdzie mieszka niedaleko od Nowego Jorku. Kontakt z nim można uzyskać poprzez jego numer telefonu 315-446-8177, albo też poprzez jego adres emailowy. Do grudnia 2009 roku adres emailowy Krzysztofa był: [email protected]. Począwszy zaś od 21 grudnia 2009 roku założył on sobie nowe konto na Gmail, o adresie: [email protected]. #38. Jacek Jantura: ... #39. Jerzy Jędrzejowski: ... #40. Stanisław Kaczmarczyk: Stanisław mieszka we Wrocławiu. Można się z nim skontaktować poprzez numer telefonu (071) 363-64-67. Adres jego emaila: [email protected]. #41. Wiesław L. Kamiński: ... #42. Jerzy A. Kapelusz: ... #43. Władysław Kapusta: ... #44. Jerzy M. Kawecki: ... #45. Jan Kolenda: Kontakt z nim można uzyskać przez email: [email protected]. 195-A5-(rok.htm) #46. Aleksander G. Komorowski: Szanowne koleżanki i koledzy, Pozwoliłem sobie napisać kilka słów po blisko 40-tu latach jakie upłynęły od ukończenia studiów na Wydziale Mechanicznym Politechniki Wrocławskiej w 1970 roku. Po ukończeniu studiów odbywałem roczny staż asystencki w jednym z Zakładów Instytutu Technologii Budowy Maszyn, który prowadził wspaniały szef i człowiek ówczesny doc. dr inż. Władysław Kaczmar. Następnie pracowałem w dozorze jednej z kopalni Rybnickiego Okręgu Węglowego i potem na stanowisku kierowniczym w Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej w Jastrzębiu-Zdroju. W 2010 roku osiągnąłem wiek dojrzały – czytaj emerytalny, pracowałem jednak dalej na tym samym stanowisku aż do 1 lipca 2010 roku. Osiadłem w Jastrzębiu-Zdroju na stałe, posiadam okazały dom, wspaniałą żonę oraz dwóch synów. W związku, że w 2010 roku minęło 40 lat od ukończenia wspólnych studiów, zaproponowałem z tego powodu zorganizowanie spotkania koleżanek i kolegów. Spotkanie to odbyło się w Dusznikach-Zdroju, było 2 dniowe, w dniach 22 do 23 maja 2010 roku. Przesyłam pozdrowienia, życzę zdrowia i dalszej aktywności na polu odkrywania tajemnic naszego pobytu na tej wspaniałej planecie - ziemi. Aleksander Grzegorz Komorowski Mój telefon domowy (+48) 32-47-19-655 wieczorem; tel. kom. 0-531-041-381. Email: [email protected] (przed odejściem na emeryturę w dniu 1 lipca 2010 roku, mój email był [email protected] - jednak obecnie ten adres przestał już być ważny). Do usłyszenia, a najlepiej do osobistego spotkania się jeszcze w tym wcieleniu !!!!!! #47. Fryderyk W. Koryciarz: ... #48. S.p. Prof. dr hab. inż. Zbigniew Korzeń: Niestety, Zbyszek odszedł od nas w 2003 roku, przy samym szczycie swojej kariery zawodowej. W chwili śmierci był już po habilitacji i otrzymał tytuł profesora. Jego grób znajduje się na cmentarzu komunalnym we Wrocławiu. #49. Zygmunt Koszyczarek: ... #50. Andrzej Kowalczyk: ... #51. Janusz K. Krassowski: Losy pozwoliły Januszowi mieszkać i pracować we Wrocławiu. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu do pracy (071) 33-484-40 (od 9 do 17) lub poprzez telefon/fax (071) 33-484-08, albo też poprzez adres emailowy do zakładu pracy [email protected]. Jego sp.z.o.o (Temer) ma też własną stronę internetową o adresie www.temer.pl. Jego telefon komórkowy ma numer (0) 601-899-677. #52. Andrzej Kruszyna: Losy rzuciły Andrzeja do Radomia, gdzie prowadzi wysoce aktywne życie. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu domowego (048) 36-218-66, albo też poprzez jego adres emailowy [email protected]. #53. Jan Krystian: ... #54. Marian Kucharczyk: ... #55. Janusz Kwasecki: ... 196-A5-(rok.htm) #56. Tadeusz Łosik: Losy rzucily Tadzika do Głogowa. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu (076) 8334422 lub emaila [email protected]. #57. Ryszard Łukasiewicz: Adres jego emaila: [email protected]. #58. Stanisław Masły: ... #59. Czesław Medyński: Adres jego emaila: [email protected]. #60. Stanisław Mendelowski: ... #61. Kazimierz Miernicki: Adres jego emaila: [email protected]. #62. Jerzy E. Michalak: ... #63. Mieczysław Michalczuk: ... #64. Leszek Mozyrko: Losy pozwoliły Leszkowi mieszkać i pracować we Wrocławiu. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu do pracy (071) 341-65-01 (od 9 do 17) lub telefonu domowego (071) 368-70-72, albo też poprzez jego adres emailowy [email protected]. Jego telefon komórkowy ma numer (0) 605-993-940. #65. Janusz Mstowski: Losy rzuciły Janusza do Sulechowa, gdzie wspina się na szczyty. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu do pracy na Uniwersytecie Zielonogórskim (068) 3282349 lub 3282454, lub na Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Sulechowie (068) 352-84-19; lub pod numerem telefonu domowego (068) 453-38-69. Można też napisać do niego na jego adresy emailowe [email protected], lub [email protected]. Jego telefon komórkowy ma numer (0) 601-93-45-11. #66. Romuald Niedziela: ... #67. Borysław Niemcewicz: ... #68. Aleksander Nowak: ... #69. Dr inż. Jan Pająk: Po ukończeniu Politechniki Wrocławskiej, od 1970 aż do 1982 roku, czyli przez cały okres zatrudnienia w kraju, pracowałem w jednej i tej samej instytucji - którą była nasza Politechnika. Przez większość czasu byłem tam zatrudniony na stanowisku "adiunkta" (który jest polskim odpowiednikiem dla pozycji "Reader" w angielskim systemie uniwersyteckim). W kwietniu 1982 roku odleciałem do Nowej Zelandii. Tak zostałem emigrantem. Poza Nową Zelandią wykładałem również na Cyprze, w Malezji, na tropikalnej wyspie Borneo, zaś niedawno (tj. w 2007 roku) w Południowej Korei. Najwyższą pozycją jaką zajmowałem w Nowej Zelandii była pozycja "starszego asystenta" (tj. "Senior Lecturer") na Uniwersytecie Otago w latach 1988 do 1990. Z kolei moją najwyższą pozycją zajmowaną poza Nową Zelandią - będącą zarazem moją najwyższą pozycją życiową, była pełna profesura na renomowanym Uniwersytecie Ajou w Korei. Na tą pełną profesurę miałem zaszczyt zostać zaproszony w 2007 roku (wykaz przedmiotów jakie m.in. tam wykładałem zawarty jest na stronie pajak.fateback.com - powtórzonej również pod adresem 197-A5-(rok.htm) pajak.6te.net). Za swoje największe osiągnięcia życiowe uważam (1) opracowanie teorii wszyskiego zwanej Konceptem Dipolarnej Grawitacji (KDG), oraz (2) filozofii zwanej totalizm, a także (3) wynalezienie rodziny dyskoidalnych statków międzygwiezdnych zwanych magnokraftami - szczególnie zaś wynalezienie (4) zasady działania "magnokraftu trzeciej generacji" który po zbudowaniu będzie działał jako wehikuł czasu (w ten sposób pozwalając ludziom na osiąganie nieśmiertelności poprzez powtarzalne cofanie ich do lat młodości za każdym razem kiedy dożyją oni do wieku starczego). Za istotne swe osiągnięcie życiowe uważam również (5) wynalezienie i rozpracowanie zasady działania tzw. komory oscylacyjnej (która po zbudowaniu będzie urządzeniem napędowym dla "magnokraftów" i dla "wehikułów czasu"), oraz (6) wynalezienie i rozpracowanie tzw. ogniwa telekinetycznego (które po zbudowaniu będzie generowało elektryczność na zasadzie będącej odwrotnością zjawiska tarcia - znaczy tak jak tarcie spontanicznie konsumuje ruch i generuje ciepło, owa odwrotność tarcia spontanicznie konsumuje ciepło otoczenia a generuje ruch). (W sprawie badań rozwojowych nad "magnokraftem" i nad "komorą oscylacyjną" w 1986 roku zwróciłem się nawet oficjalnie do Instytutu Technologii Budowy Maszyn Politechniki Wrocławskiej aby pozwolili mi otworzyć przewód habilitacyjny i napisać rozprawę habilitacyjną na temat tych napędów przyszłości - po szczegóły patrz punkt #22 w podrozdziale W4 z tomu 18 monografii [1/5].) Z kolei zdarzeniem które najbardziej mnie cieszy, było (7) ustalenie że poprawność zasady działania mojego "wehikułu czasu" została potwierdzona w Biblii (patrz tam wersety 20:1-11 z Drugiej Księgi Królewskiej - naukowo zinterpretowane w punkcie #D5 ze strony immortality_pl.htm). Podczas formułowania swojej filozofii totalizmu odkryłem także, że za każdym upartym trendem i zdarzeniem losowym ukrywa się jakieś prawo moralne lub zjawisko moralne. Stąd owe wysoce spektakularne trendy nieustannych wzlotów i upadków jakie w życiu doświadczałem, zainspirowały mnie do odkrycia i opisania tzw. "pola moralnego" (tj. niewidzialnego pola podobnego do grawitacji które oddziaływuje siłowo na każde nasze działanie, w tym i na proces myślenia, podejmowania decyzji, mówienia prawdy, itp.). Jedno z następstw działania "pola moralnego" jakie odkryłem, nazwane (8) "przekleństwo wynalazców", opisane jest m.in. w punkcie #G3 strony eco_cars_pl.htm oraz w punkcie #F1 strony morals_pl.htm. Moje burzliwe losy życiowe pełne odkryć, wynalazków, wzlotów, oraz upadków, skrótowo są podsumowane na stronie o nazwie jan_pajak_pl.htm, zaś nieco szerzej opisane zostały na stronie z notką biograficzną pajak_jan.htm. Przy końcu owej strony pajak_jan.htm zawsze też podane są moje najaktualniejsze dane kontaktowe. Oto owe dane kontaktowe jakie były ważne w czasach najnowszej aktualizacji niniejszej strony (odnotuj jednak że jeśli minie sporo czasu od owej aktualizacji, wówczas dane te mogą utracić swą ważność). Emaile: [email protected] (przeglądany i czytany najczęściej), oraz [email protected] (z którego emaile sprawdzam i czytam relatywnie rzadko). Adres pocztowy: Dr Jan Pająk, P.O. Box 33250, 5046 Petone, New Zealand. Telefon domowy: (00) 64-4 5694820, gdzie (00) to wyjście na centralę międzynarodową (w niektórych krajach może być inne niż 00), 64 to numer Nowej Zelandii, 4 to numer Wellington (w obrębie Nowej Zelandii trzeba go wykręcać jako 04 oraz trzeba pominąć numery które go poprzedzają), zaś 5694820 to numer telefonu do naszego mini-mieszkania w Wellington. Odnotuj przy tym, że czas w Nowej Zelandii jest około 12 godzin wcześniejszy niż czas w Polsce, że ja NIE jestem w najlepszym humorze kiedy telefon zbudzi mnie w środku nocy, oraz że moja żona NIE zna języka polskiego. #70. Zbigniew Pasławski: Losy rzuciły Zbyszka do Berlina w Niemczech, gdzie mieszka obecnie (dane z 2004 roku). #71. Andrzej A. Patocki: Andzej mieszka we Wrocławiu. Można się z nim skontaktować poprzez numer telefonu (071) 352-51-35. Adres jego emaila: [email protected]. #72. Tadeusz L. Patycki: ... 198-A5-(rok.htm) #73. Wiktor Piechociński: ... #74. Józef Pielorz: Józef od lat 1970-tych mieszka i pracuje w Niemczech. Jak dotychczas zawiodły wszelkie próby odnalezienia danych kontaktowych do niego. #75. Maria (Pogost) Fox: Nazywam się teraz Mara Fox. Mieszkam w Nowym Jorku od 1971 roku. Mój adres emailowy to: [email protected]. Mój numer telefonu domowego to (1) 718-8054696. Mój dom jest zawsze otwarty dla gości. Mój adres: 90-50 Union Turnpike, #14L, Glendale, NY 11385, USA. Do 2000 roku pracowałam jako tzw. "project manager" w zakładzie mechanicznym specjalizującym się w kontroli Środowiska, odpylaniu, klimatyzacji i kontroli hałasu na dosyć dużą skalę przemysłową. Od 2000 roku zupełnie zmieniłam pole swojej "działalności", z czego jestem bardzo zadowolona. Pozdrawiam wszystkich. Mara. #76. Mirosław T. Płucisz: Mirek mieszka we Wrocławiu na ulicy Nefrytowa 26. Można się z nim skontaktować poprzez numer telefonu (071) 368-74-44. #77. Chrystian Prorok: ... #78. Stanisław Przeworek: Losy rzuciły Staszka do Nysy, gdzie mieszka do dzisiaj. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu domowego (077) 433-70-40. Można też próbować skontaktować się ze Staszkiem emailowo pisząc na adres [email protected] (dawniej Staszek posiadał adres [email protected]), albo skontaktować się emailowo poprzez Andrzeja Kruszynę - który często się widuje ze Staszkiem. #79. Witold Przybyszewski: ... #80. Marek Przygodzki: Adres jego emaila: [email protected]. #81. Grażyna Rataj (Waszkiewicz): ... #82. Janusz Rudy: ... #83. Maciej Rusin: Adres jego emaila: [email protected]. #84. Janusz A. Rutański: Janusz i jego żona Elżbieta mieszkają we Wrocławiu. Można się z nimi skontaktować poprzez numer telefonu (071) 34-64-142. Janusz ma telefon komórkowy o numerze (0) 509-345-268. Można się też z nimi kontaktować emailowo albo przez domowy email Janusza o adresie [email protected], albo też przez jego email do pracy o adresie [email protected]. #85. Zbigniew A. Sadowski: ... #86. Bogdan Ściszek: ... #87. Ś.P. Roman Sperzyński: Losy rzuciły Romana Sperzyńskiego do Poznania, gdzie mieszkał aż do 2011 roku. Można tam z nim się było kontaktować pod numerem telefonu służbowego (061) 855- 199-A5-(rok.htm) 24-92 wew. 4 (od 8 do 17) lub pod emailem [email protected]. Niestety, z żalem przekazuję tu informację że w dniu 22 kwietnia 2011 roku Roman Sperzyński zmarł. Jego pogrzeb odbył się 28 kwietnia 2011 roku w kościele pw. św. Antoniego Padewskiego na Starołece. #88. Jan Stańczyk: Losy pozwoliły Jankowi mieszkać i pracować we Wrocławiu. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu do pracy (071) 324-51-43. #89. Jan Stefaniuk: Jan od około 1980 roku mieszka i pracuje w Szwajcarii. Jak dotychczas zawiodły wszelkie próby odnalezienia danych kontaktowych do niego. #90. Waldemar Świątkowski: ... #91. Jerzy Szczerbina: Jerzy mieszka w Parchowie koło Polkowic. Tel. domowy (076) 8171129; tel. do pracy (076) 7498338; zas tel. komorkowy 601872866. W dniu 6 sierpnia 2007 roku pojawił się wpis w naszej księdze uwag, że Jerzy już nie pracuje. Adres jego emaila: [email protected]. #92. Mieczysław J. Szeremeta: ... #93. Dr inż. Janusz Szymkowski: Losy pozwoliły Januszowi pozostać na Politechnice Wroclawskiej, gdzie pracuje do dzisiaj w Zakładzie Obróbki Wiórowej, Ściernej i Erozyjnej (Z4) z Instytutu Technologii Maszyn i Automatyzacji. Jego profil zawodowy oraz dorobek opisane są na stronie internetowej tego instytutu, jaka dostępna jest pod adresem www.itma.pwr.wroc.pl. Zainteresowania badawcze Janusza obejmują badanie przemieszczeń i drgań mechanicznych. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu do pracy (071) 32027-34 (od 9 do 17) lub telefonu domowego (071) 35-31-486, albo też poprzez jego adres emailowy [email protected]. #94. Grzegorz Średziński: Losy rzuciły Grzegorza do Duszników Zdroju, gdzie znalazł szczęście w każdym tego słowa znaczeniu. Można się z nim skontaktować pod numerem telefonu do pracy (074) 867-17-90 (od 9 do 17) lub telefonu domowego (074) 866-93-50, albo też poprzez jego adres emailowy [email protected]. Jego telefon komórkowy ma numer (0) 601-476425. #95. Wieslaw Światoniewski: ... #96. Marek Wachałowicz: ... #97. Witold Wacowski: ... #98. Zenon T. Wartanowicz: ... #99. Jerzy Winnicki: ... #100. Tadeusz K. Wolski: ... #101. Julian S. Zając: ... #102. Jan Zakrzewski: ... 200-A5-(rok.htm) #103. Andrzej E. Zbyryt: ... #104. Andrzej Zielniewicz: ... #105. Wojciech Złotkowski: ... #106. Mieczysław S. Zwoliński: ... *** Apeluję też do każdego o dosyłanie dalszych kontaktów do tych kolegów i koleżanek, których namiarów ciągle nam brakuje. Proszę też o weryfikacje, aktualizowanie i poszerzanie własnych danych kontaktowych, opisów, oraz ilustracji, udostępnionych na stronie niniejszej oraz pw.htm - Nasz Rok. Część #E: Filozoficzna ocena naszego pokolenia: #E1. Każdy z nas ma wiele powodów dla dumy: Motto: "Edukacja w losach kraju jak głowa w wędrówce węża - gdzie ta głowa się skieruje, reszta węża też tam się znajdzie." Jeśli dobrze się zastanowić to mamy wiele powodów abyśmy mogli być dumni ze swego wykształcenia. Poniżej wyliczę najważniejsze z nich: 1. W czasach kiedy my studiowaliśmy, Polska miała najlepszy na świecie model kształcenia uczelnianego. Ja w swoich włóczęgach po świecie "za chlebem" wykładałem w 10 odmiennych uczelniach z 5 różnych krajów świata (w dwóch z których to krajów wykładałem w miejscach i czasach które faktycznie stwarzały tam jakby cztery odmienne kraje). Mam więc relatywnie dobre rozeznanie jakie modele kształcenia można stosować w edukacji uczelnianej, oraz jakie są wady i zalety każdego z tych modeli. I tak, jestem absolutnie pewien że akadamicko najlepszym w świecie był model (a), który możemy nazwać "Polski Model", a który my ukończyliśmy. Esencją owego "polskiego modelu" z czasów naszych studiów było, że (a1) wykształcenia uczelniane było wówczas otwarte praktycznie dla każdego - a stąd że każdy obdarzony zdolnościami mógł studiować, że (a2) nauka była za darmo - a na dodatek studentom z co biedniejszych domów rząd wypłacał relatywnie wysokie stypendia (tak że ich rodziców NIC nie kosztowało wykształcenie swych dzieci), że (a3) liczba miejsc na uczelniach była ograniczona tylko do tej która była niezbędna dla gospodarki kraju, a stąd że (a4) aby dostać się na uczelnie trzeba było zdać bardzo trudny egzamin wstępny, przez który przedzierały się niemal wyłącznie akademickonajzdolniejsze osoby, oraz że (a5) okres studiów był bardzo długi - bo dla magisterskich studiów inżynierskich praktycznie wynosił 6 lat. Najważniejszą zaletą tego modelu było, (az1) że wypuszczał on wyłącznie wysokiej jakości absolwentów, których przygotowanie zawodowe było najwyższe z możliwego do osiągnięcia w ówczesnym świecie. Wadą zaś tego modelu było, (aw1) że mógł go urzeczywistnić jedynie bardzo silny rząd, który potrafił się oprzeć naciskom bogatych i wpływowych ludzi aby ulżyć dla ich dzieci kryteria dostępu do edukacji uczelnianej. Zupełnie odwrotnym do tamtego "polskiego modelu" był (b) "Model Nowozelandzki". Był on stosowany w Nowej Zelandii aż do czasów utraty władzy przez Sir Roberta Muldoon - tj. najbardziej moralnego i mądrego polityka jakiego sprawiedliwe i dostatnie rządy doświadczyłem i poznałem na sobie (więcej informacji na temat tego wspaniałego przywódcy można znaleźć w punkcie #B1 na stronie o nazwie pajak_jan.htm). Esencją tego modelu było że (b1) nauka była w nim zupełnie za darmo, oraz że (b2) wstęp na uczelnie był wolny i pozbawiony jakichkolwiek wymogów czy utrudnień, tak że każdy mógł podejmować studia w każdym momencie czasowym. Zaletą tego modelu było, że (bz1) podobnie jak uprzedni "polski model" otwierał on dostęp do edukacji uczelnianej praktycznie dla każdego. Jednak jego wady obejmowały (bw1) ogromne marnotrawstwo środków i zasobów - spowodowane m.in. swobodnym dostępem do uczelni nawet osób o inteligencji "stołowej nogi" którym ukończenie studiów zajmowało po kilkadziesiąt lat, 201-A5-(rok.htm) bowiem każdy przedmiot studiowali oni aż po kilka lat, oraz (bw2) zaniżanie poziomu akademickiego przez konieczność dopasowywania wykładanej wiedzy do zdolności umysłowych "średniego studenta" - które to zdolności, z powodu "zalewania" uczelni przez wiele takich "stołowych nóg", był relatywnie niski. W końcu ostatnim modelem (c) możliwym do wprowadzenia, był model po angielsku nazywany "User Paid", który jednak dla powodów jakie wyjaśnię w następnym paragrafie, przez wysoce praktycznych Chińczyków byłby nazywany "ujeżdżaniem tygrysa". Model ten został wprowadzony w Nowej Zelandii zaraz po utracie władzy przez Sir Roberta Muldoon i panuje tam aż do dzisiaj. Jego cechy obejmują: (c1) wstęp na uczelnie jest otwarty dla każdego oraz pozbawiony jakichkolwiek warunków czy wymogów, oraz (c2) za prawdo do studiowania każdego przedmiotu trzeba słono płacić. Zaletami tego modelu jest, że (cz1) państwo ma uczelnie za darmo, bowiem finansowo utrzymują je studenci - czasami nawet generując uczelniom wysokie zyski, oraz że (cz2) model ten jest w stanie wprowadzić każdy rząd, nawet najsłabszy i najbardziej obawiający się wszelkich zmian, bowiem pod względem filozoficznym model ten przemieszcza się "w dół pola moralnego" (patrz punkt #F1 poniżej po wyjaśnienie co to znaczy), czyli jako taki jest ogromnie łatwy do wprowadzenia zaś jego wdrożenia i utrzymanie nie napotyka opozycji wyborców. Natomiast wadami tego modelu są, że (cw1) powoduje on szybkie zaniżanie poziomu akademickiego praktycznie niemal do zera - tak że z czasem dyplomy zaczynają być tam wydawane tylko "za dokonanie wymaganych opłat oraz za obecność na uczelni", że (cw2) dostęp do wyższej edukacji mają jedynie bogaci czyli że dzieli on kraj na klasy i inicjuje segregację społeczną, że (cw3) dyplomy trafiają do rąk wielu nieodpowiednich "nóg stołowych" - tak że jakość zawodowych usług rapotownie spada w całym kraju, a taże iż (cw4) model ten nosi cechy "ujeżdżania tygrysa" - np. niemal niemożliwym jest jego późniejsze zarzucenie, bowiem trzebaby wówczas pozwracać opłaty za naukę całym generacjom absolwentów. Powinienem tu dodać, że różne kraje świata mogą też powdrażać inne modele, które jednak po analizie okazują się tylko modyfikacjami powyższych modeli (a), (b) lub (c). Przykładowo, w Malezji stosowany jest "model talonów na naukę", który polega na tym że każda szkoła średnia otrzymuje przydział określonej puli "talonów" uprawniających do wstępu na uczelnie tego kraju uczni należących do każdej z trzech ras jej mieszkańcow. "Talony" te szkoła średnia rozdaje potem swoim absolwentom, oficjalnie jakoby na bazie osiągnięć akademickich, jednak w praktyce i "nieoficjalnie" zwykle zależnie od tego kto jest synem kogo i jak ważni są jego rodzice. W praktyce jednak owe "talony" okazują się być modyfikacją modelu (c) "user paid". Jego zalety i wady pokrywają się bowiem niemal całkowicie z zaletami i wadami modelu (c) powyżej. Zmuszający do zastanowienia artykuł o tytule "UK falls behind in higher edukation" (tj. "UK pozostaje w tyle w wyższej edukacji") ukazał się na stronie 8 malezyjskiej gazety o nazwie The Sun (darmowe wydanie z czwartku (Thursday), September 9, 2010). W artykule tym raportowane są wyniki międzynarodowych badań nad wyższą edukacją w poszczególnych krajach świata. Zgodnie z nimi, w ostatnich czasach Anglia (UK) przestała być w czołówce świata ("a world leader") w wyższej edukacji i została prześcignięta przez takie kraje jak Polska i Portugalia. Co gorsze, łatwo przewidzieć że poziom uczelni UK już wkróce spadnie jeszcze niżej. Wszakże artykuł ten wyjaśnia że były dyrektor BP (tj. były dyrektor tego samego koncernu naftowego który w Zatoce Meksykańskiej wywołał w połowie 2010 roku największą katastrofę ekologiczną w najnowszych dziejach Ziemi), został zatrudniony przez rząd UK dla dokonania 35% cięć budżetu w finansowaniu uczelni wyższych UK, oraz do zaplanowania przejścia edukacji UK na tzw. system "opłacany przez użytkownika" (tj. "user paid"). W takim nowym systemie, uczelnie byłyby finansowane głównie przez studentów, którzy za swoje studia płaciliby z własnej kieszeni co najmniej 7000 funtów. Innymi słowy, po zniszczeniu naturalnego środowiska, ów były dyrektor BP otrzymał zadanie zniszczenia wyższej edukacji UK. Wszakże taki właśnie "user paid" system jest już używany w Nowej Zelandii od 1989 roku i okazał się tam największą katastrofą od czasu wypuszczenia tam na wolność szybko mnożących się królików. System ten nosi bowiem cechy, które Chińczycy opisują wysoce trafnym określeniem "riding a tiger" - tj. "ujeżdżanie tygrysa". Podobnie bowiem jak osoba która "dosiadła tygrysa" nie może już z niego zsiąść - bowiem ów tygrys by ją pożarł, ani nie 202-A5-(rok.htm) może dalej na nim jechać - bowiem tygrys NIE jest zwierzęciem podatnym na ujeżdżanie, również kraj który wprowadzi "opłacanie przez użytkownika" swojej wyższej edukacji jest tym "urządzony" na zawsze. Wszakże nie może już się wycofać z takiej opłacanej przez studentów edukacji - bowiem rząd byłby zmuszony do zwrócenia opłat które uprzednio pobierał przez wiele lat od byłych studentów, a żadnego rządu na to NIE stać. Nie może też długo tolerować takiej "user paid" edukacji, bowiem powoduje ona raptowny spadek poziomu nauczania (a stąd i wiedzy absolwentów) - co w końcowym efekcie prowadzi do braku wiedzy u jego "fachowców" i do zrujnowania kraju. Wszakże studenci którzy słono płacą za swoją edukację spodziewają się otrzymać dyplomy wyłącznie za owe opłaty i to bez dodatkowego uczenia się. Stąd nieustanne naciski które wywierają oni na swoich wykładowców i na kierownictwo swoich uczelni, stopniowo erodują poziom edukacji do niemal zera. Jednocześnie nieprzyjemna atmosfera jaką taka sytuacja wytwarza na uczelniach powoduje masową ucieczkę najzdolniejszych wykładowców. Stąd zamiast być uczeni przez najlepszych, w systemach edukacyjnych "opłacanych przez użytkowników" studenci zaczynają być uczeni przez najgorszych. Uczelnie stopniowo zaczynają konkurować z urzędami państwowymi w zapełnianiu się osobami które praktycznie NIE nadają się już do czynienia niczego. W rezultacie co zdolniejsi i co mniej zamożni opuszczają własny kraj i emigrują tam gdzie edukacja ma wyższy poziom i mniej kosztuje. Tam też zwykle pozostają już po studiach. Dany kraj stopniowo traci więc swoją najzdolniejszą "śmietankę narodu". Z kolei ci co są edukowani we własnym kraju zwolna zaniżają w nim poziom ekspertyzy, co z czasem prowadzi do zrujnowania niemal każdej dziedziny życia owego kraju. Brak bowiem wiedzy u "ekspertów" danego kraju, to prosta droga do budowania tam domów które przeciekają, gniją i zawalają się, to receptura na budowanie mostów i dróg które zapadają się, to gwarancja szerzenia się tam monopoli wszakże niski poziom ekspertyzy nie zezwala tam na wprowadzenie prawdziwej konkurencji, to pewność demoralizacji siły roboczej i spadku produktywności - bowiem monopole mają taki właśnie wpływ na ekonomię jako że jedyne co potrafią to zwiększać ceny, zaniżać produkcję oraz protegować najniemoralniejszych, to zapowiedź upadku lub ucieczki przemysłu z danego kraju - bowiem brak tam kwalifikowanej i niezdemoralizowanej siły roboczej która by pracowała w owym przemyśle, to początek bezrobocia i wyludniania się kraju - wszakże brak pracy powoduje tam ucieczkę jego najzdolniejszej młodzieży do innych krajów, to upadek standardów życia - bowiem brak jest espertyzy która by utrzymywała te standardy, to początek drożyzny, zadłużenia kraju i wzrostu podatków bowiem politycy będą chcieli utrzymać swój poprzedni poziom wydatków, jednak brak jest wpływów do kasy państwowej, to wysiłki rządu aby podwyższać wiek emerytalny i generować prawa jakie zmniejszą ilość wypłacanych zasiłków dla bezrobotnych, to raptowny wzrost nałogów i przestępczości - bowiem brak perspektyw zmusza ludzi do używek, pijaństwa i do desperackich poczynań, to upadek moralny - bowiem w państwie bez pracy trudno być moralnym, itd., itp. Faktycznie też np. Nowa Zelandia już obecnie doświadcza wszystkich takich "przyjemności" wieloletniego ujeżdżania "edukacyjnego tygrysa". Przykładowo, nauczyciele już od dawna doświadczają tam nieustannych nacisków aby zdawać i dawać dobre oceny już tylko za czyjeś zapisanie się na kursy - patrz artykuł "Teacher who wouldn't play the game" (tj. "Nauczyciel który odmówił udawania") ze strony A13 gazety Weekend Herald wydanie datowane w sobotę (Saturda, November 27, 2010. Już od dawna trwa ucieczka za granicę najlepszych Nowozelandzkich nauczycieli - patrz artykuł "Shortage warning as teaching stars leave NZ" (tj. "Ostrzeżenie o niedoborach z powodu opuszczania NZ przez najlepszych nauczycieli") ze strony A4 gazety The Dominion Post wydanie ze środy (Wednesday), January 26, 2011. Bez przerwy rosną podatki, bezrobocie, oraz naciski aby podwyższać wiek emerytalny - patrz artykuł "Raise super age to 67, report recommends" (tj. "Zwiększyć wiek emerytalny do 67, zaleca raport") ze strony A6 gazety The New Zealand Herald wydanie datowane w środę (Wednesday), December 8, 2010. Już mniej niż tylko co trzeci niezatrudniony (tj. tylko 32% ludzi bez pracy) otrzymuje jakikolwiek zasiłek dla bezrobotnych - patrz artykuł "Ease rules on dole for couples say economists" ze strony A1 gazety (The New Zealand Herald, wydanie z poniedziałku (Monday), June 29, 2009. Już od wielu lat domostwa trapione są tam 203-A5-(rok.htm) epidemią przeciekania, pleśni i gnicia. Są już pierwsze przypadki zawalania się relatywnie nowych budowli - np. patrz artykuły "Roof collapse raises building code worries" - tj. "Zawalenie się dachu indukuje troskę o przepisy budowlane" ze strony A5 gazety The New Zealand Herald wydanie ze środy (Wednesday), September 22, 2010 oraz "Design and workmenship blamed in stadium collapse" (tj. "Projekt i wykonanie obciążane winą za zawalenie się stadionu") ze strony A11 gazety The Dominion Post Weekend wydanie z soboty (Saturday), December 10, 2010 (oba które to artykuły raportują o zawaleniu się dachu 10-letniego stadionu w Invercargill z powodu wysoce niefachowego projektu i wykonania), czy też patrz artykuł "Walker thought roof collapse was a quake" (tj. "Przechodzień myślał że zawalenie się dachu było trzęsieniem ziemi") ze strony A3 gazety The New Zealand Herald wydanie z piątku (Friday), January 14, 2011 (który raportuje o zawaleniu się dachu budynku w Auckland z powodu kiepskiej roboty). W kraju ceny i podatki gwałtownie rosną. Przykładowo artykuł "Auckland houses less affordable than New York" (tj. "W Auckland domy relatywnie droższe niż w Nowym Jorku") ze strony A3 gazety The New Zealand Herald wydanie z poniedziałku (Monday), January 24, 2011, raportuje o wynikach międzynarodowych badań które ujawniają że w odniesieniu do wysokości zarobków, domy w Auckland, Nowa Zelandia, są znacznie droższe niż domy w Nowym Jorku. Panoszy się też coraz więcej monopoli. Te zapewne powodują że przez ostatnich 10 lat wydajność pracy w Nowej Zelandii jest o 30% niższa niż wydajność pracy w sąsiedniej Australii - patrz artykuł "NZ - Australia productivity gap not explained by Treasurer report" (tj. "Różnica wydajności pomiędzy NZ i Australią nie jest wyjaśniona w raporcie Skarbnika") ze strony B1 gazety The Dominion Post Weekend wydanie z sobioty (Saturday), November 20, 2010. Turyści przestają przybywać bowiem odstraszają ich ceny i poziom przestępczości. Przemysł i młodzi ludzie stanowiący "sól narodu" raptownie opuszczają Nową Zelandię - co roku z kraju emigruje około 1% jego obywateli. Nałogowość i przestępczość rośnie. Moralność spada - za co Bóg coraz silniej "karze" kraj katastrofami w rodzaju tych opisanych w punktach #C5 i #C5.1 strony seismograph_pl.htm. Z poziomu kraju o jednym z najwyższych standartów życia w świecie, w okresie od czasu wprowadzenia owej "opłacanej przez studentów edukacji", Nowa Zelandia ześlizgnęła się do poziomu kraju o jednym z najniższych standartów życia w rozwiniętym świecie. Nie trzeba więc być prorokiem aby już obecnie przewidzieć, że kiedy w UK wprowadzony zostanie podobnie pełny "user paid" system, poziom edukacji w UK z powszechnie (chociaż niesłusznie) uważanego za jeden z najwyższych w świecie, spadnie do jednego z najniższych w świecie. Z kolei samo UK zacznie się cieszyć tymi samymi "przyjemnościami" jakie obecnie doświadcza Nowa Zelandia. Wówczas też zapewne świat odnotuje w końcu to co ja od dawna ustaliłem i otwarcie tutaj twierdzę, mianowicie że w czasach zaraz po zakończeniu drugiej wojny światowej, a być może również i do dzisiaj, to właśnie Polska jest owym krajem który miał najlepszy system edukacyjny ze wszystkich krajów świata. Szczerze mówiąc, po tym jak na uczelniach Polski wprowadzony został obwiązkowy język angielski, zaś niektóre z nich nawet wykładają wszystkie przedmioty w języku angielskim, gdybym był rodzicem chcącym najlepszego przygotowania zawodowego dla swoich dzieci, wysłałbym te dzieci aby studiowały właśnie w Polsce. Powodem jest że poziom edukacji zawodowej jest w Polsce nieporównanie wyższy niż w najbardziej renomowanych Zachodnich uczelniach. 2. W czasach kiedy studiowaliśmy, Politechnika Wrocławska wypuszczała prawdopodobnie najlepszych absolwentów na świecie (szkoda że nawet do dzisiaj NIE wprowadziła ona kursów wykładanych całkowicie w języku angielskim, bowiem wówczas mogłaby z powodzeniem konkurować z najlepszymi uczelniami świata). Oczywiście, kiedykolwiek się używa słowa "najlepszy" wówczas należy dokładnie zdefiniować z jakiego punktu widzenia coś się ocenia. W naszym przypadku możemy śmiało twierdzić, że w czasach kiedy studiowaliśmy, Politechnika Wrocławska prawdopodobnie dostarczała swoim absolwentom "najlepszego na świecie" przygotowania zawodowego i naukowego. Innymi słowy, gdyby zorganizować jakieś zawody w których sprawdzałoby się ile absolwenci poszczególnych uczelni na świecie wiedzą na temat tego w czym się specjalizują i z czego żyją, wówczas absolwenci naszego roku pobiliby na głowę absolwentów wszystkich innych 204-A5-(rok.htm) uczelni świata. Tego faktu jestem absolutnie pewien na bazie empirycznych obserwacji dokonywanych w trakcie mego wykładania na 10 odmiennych uczelniach świata. Wszakże podczas owego wykładania miałem niezliczone okazje do dyskutowania i do porównywania naszej wiedzy oraz przygotowania zawodowego z wiedzą i przygotowaniem absolwentów uczelni które uważane są za wiodące w dzisiejszym świecie. Sporo moich kolegów zawodowych z najróżniejszych uczelni na których w swym życiu wykładałem, pokończyło bowiem takie wiodące uczelnie świata, jak np. angielskie Cambridge i Oxford, francuską Sorbonę, amerykańskie Harward i Berkeley, koreańskie Ajou, oraz wiele innych uczelni uznawanych za wiodące w świecie. Muszę też tutaj z dumą podkreślić, że w zakresie fachowego przygotowania, głębi, nowoczesności i aktualności wiedzy, zdolności do twórczego i logicznego myślenia, oraz pewności że się dokładnie wie co i dlaczego się czyni, żaden z nich nigdy nie mógł się równać z tym co my reprezentujemy. Dlatego, gdyby jakość uczelni oceniać wyłącznie po akademickiej i zawodowej jakości absolwentów których ona wypuszcza, wówczas moglibyśmy stwierdzić z prawdziwą dumą, że w czasach kiedy my studiowaliśmy na Politechnice Wrocławskiej, prawdopodobnie była ona najlepszą zawodową uczelnią świata. Oczywiście, wszyscy wiemy że akademicka wartość absolwentów jest tylko jednym z kryteriów po jakich ocenia się jakość danej uczelni. Inne kryteria obejmują kaliber naukowców których dana uczelnia zatrudnia, awangardowość i głębia naukowych badań jakie prowadzą jej profesorzy, międzynarodowe uznanie i sława jej kadry profesorskiej, jakość publikacji, tradycja, wizja na przyszłość, wielkość wkładu do naukowego i technicznego dorobku ludzkości, itd., itp. Niestety, tych innych jakości brakowało naszym profesorom. Zarówno bowiem nasza politechnika, jak i każda inna uczelnia Polski, a także Polski rząd i ministerstwa odpowiedzialne za wyższą edukację, zupełnie NIE dbałają o kultywowanie tych jakości. Szczerze mówiąc, Polskie uczelnie nabyły ostatnio tendencji aby otaczać się rodzajem "Chińskiego muru" jaki odcina je od tego co czyni reszta świata (jeśli ktoś mi tutaj NIE wierzy, wówczas proponuję sprawdzić np. jak wiele polskich uczelni oferuje zawodowe wykłady w języku angielskim, lub jak duży procent polskich profesorów kiedykolwiek w swoim życiu wykładał również na jakiejkolwiek zagranicznej uczelni). Dlatego, chociaż absolwenci tych innych uczelni świata wcale nam nie dorównują w ilości i jakości wiedzy którą zgromadzili, ciagle mogą się chlubić górowaniem nad nami w atutach jakie wynikają z owych innych kryteriów jakości swoich uczelni. Np. chlubią się jakością i międzynarodowym uznaniem profesorów którzy ich uczyli, awangardowymi tradycjami ich uczelni, znajomością znanych ludzi, obyciem w świecie, itd., itp. Oczywiście, podobnie jak zdobywca medalu olimpijskiego w pływaniu nie powinien się przejmować że taki sam medal inni dostali np. za umiejętne kopanie piłki, z naszego punktu widzenia nie powinny nas martwić tamte inne atrybuty które najlepsze uczelnie świata oferują swoim absolwentom. Dla nas powinno wystarczyć, że pod względem zgromadzonej wiedzy nieporównanie górujemy nad tymi innymi. Podsumowując, możemy być dumni że Politechnika Wrocławska faktycznie "obkuła nas na cztery kopyta", a stąd w zakresie przygotowania zawodowego oraz głębi poznanej wiedzy ogromnie trudno znaleźć w świecie kogoś kto by nam dorównywał. 3. Ukończyliśmy Politechnikę Wrocławską kiedy jakość jej absolwentów ciągle się zwiększała każdego kolejnego roku. Ma to duże znaczenie, bowiem - jak niektórzy są tego świadomi, z najróżniejszych powodów nadszedł potem taki czas na świecie i w Polsce, że jakość absolwentów wszelkich uczelni, w tym i naszej politechniki, zaczęła się zachowywać nieco inaczej. W dzisiejszych zaś czasach, jakość ta spada już praktycznie na całym świecie - tj. każdego roku jakość akademicka absolwentów uczelni staje się obecnie na całym świecie nieco niższa niż była ona poprzedzającego roku. Innymi słowy, możemy być dumni, ponieważ nie tylko ukończyliśmy uczelnię która w naszych czasach wypuszczała jednych z najlepiej zawodowo i naukowo przygotowanych absolwentów świata, ale również ukończyliśmy ją w czasach kiedy jakość jej absolwentów była jedną z najwyższych w jej dziejach. Czyli, w dziejach Ziemi reprezentujemy raczej "historyczne pokolenie absolwentów" - zapewne przez długi czas nie pojawią się już inni absolwenci którzy akademicko by nam dorównywali (patrz też dowcip z punktu #G1 poniżej tej strony). 4. Aby ukończyć studia, każdy z nas musiał okazać się akademicko najlepszym z 205-A5-(rok.htm) około 40 ambitnych osób. Wszakże kiedy zdawaliśmy na studia na każde miejsce na naszej uczelni przypadało około 12 kandydatów. A trzeba przy tym pamiętać, że aby złożyć podanie na studia, każdy z owych 12 kandydatów na studia musiał być jednym z akademicko najlepszych absolwentów ze swojej klasy w szkole średniej (np. w przypadku klasy szkoły średniej którą ja ukończyłem, podania na studia złożyło nas jedynie 7 uczni - z ogólnej liczby 32 uczni którzy ukończyli naszą klasę), z kolei aby dostać się do szkoły średniej, każdy z nas musiał być jednym z akademicko najlepszych uczni ze swojej klasy szkoły podstawowej (np. z końcowej klasy mojej szkoły podstawowej, tylko ja jeden dostałem się do szkoły średniej). Potem zaś z około 360 zaczynających studia na naszym roku, studia te ukończyło jedynie 106 osób. Innymi słowy, podczas studiów każdy z nas uczestniczył w jakby w ogromnie twardym i wymagającym "wyścigu" akademickim, w którym aby otrzymać dyplom końcowy musiał najpierw wygrać z 40 równie jak on ambitnymi "współzawodnikami" - każdy z których już uprzednio "wygrał" podobne "wyścigi" na poziomie szkoły średniej i szkoły podstawowej. Jak zaś wiemy, nawet na olimpiadach nie bierze udziału w zawodach aż 40 osób naraz. Innymi słowy, każdy z nas symbolicznie wygrał rodzaj akademickich "zawodów" 3-ciego poziomu, które były trudniejsze i bardziej wymagające od tego co ma miejsce na typowej dzisiejszej olimpiadzie sportowej. 5. Czas trwania oraz poziom naukowy naszych studiów magisterskich był odpowiednikiem doktoratów w krajach zachodnich. W naszych czasach, studia na Politechnice trwały bowiem 6 lat. Tymczasem w krajach zachodnich, typowe studia na Wydziale Mechanicznym trwały wtedy tylko 3 lata. Tyle, że zamiast naszego "magistra inżyniera", oni po studiach legitymowali się tytułem "Bachelor of Engineering". Oczywiście, dla nich zapis ich tytułu nie miał żadnego znaczenia, bowiem ichnie społeczeństwa i przemysły takiego tytułu spodziewały się po absolwentach uniwersytetów. Na dodatek, doktorat dawał się tam ukończyć w przeciągu zaledwie następnych 3 lat po studiach. W rezultacie, studia które my ukończyliśmy trwały tyle samo, ile dla naszych odpowiedników z krajów zachodnich trwały razem wzięte zarówno przeciętne studia jak i późniejsze zrobienie doktoratów. Ponadto, kiedy się przeanalizuje poziom naukowy studiów i doktoratów w krajach zachodnich, wówczas się okazuje że typowo jest on znacznie niższy od poziomu naukowego naszych studiów magisterskich. Wyrażając powyższe innymi słowy, studia magisterskie które my ukończyliśmy, zarówno pod względem czasu trwania, jak i pod względem poziomu naukowego, były odpowiednikami typowych doktoratów u naszych odpowiedników z krajów zachodnich. Oczywiście, ten wysoki poziom naszych studiów będący odpowiednikiem zachodnich doktoratów, miał zarówno swoje dobre strony, jak i złe strony. Do jego dobrych stron należało, że przykładowo, w porównaniu z naszymi kolegami zachodnimi, my biliśmy ich na głowę na każdym możliwym polu. Byliśmy bowiem w stanie uporać się z praktycznie każdym problemem i doprowadzić do sukcesu niemal każde zadanie. Doskonałym przykładem z rzeczywistego życia, który demonstruje porównanie naszego poziomu wiedzy, z poziomem wiedzy zachodnich inżynierów, są owe "kardynalne błędy konstrukcyjne" popełnione przy projektowaniu zachodnich reaktorów atomowych, które spowodowały katastrofę nuklearną w czasie trzęsienia ziemi w Japonii z dnia 11 marca 2011 roku - które to błędy są opisane w punkcie #M1 totaliztycznej strony o nazwie telekinetyka.htm. Jestem tutaj gotów się założyć, że tak kardynalnych błędów konstrukcyjnych NIE popełniłby żaden z absolwentów Politechniki Wrocławskiej. Z kolei złą stroną tak doskonałego wykształcenia było, że poza Polską - szczególnie zaś w krajach angielskojęzycznych, ludzie NIE są nawykli iż ktoś posiada aż tak wysoką wiedzę. Stąd niemal dla każdej pozycji na zachodzie byliśmy zbyt wysoko wykwalifikowani i jeśli przyszło nam tam pracować to typowo musieliśmy ukrywać swoją wiedzę i możliwości. Przeciętni zachodni przełożeni mają wszakże tą trendencję, że jeśli odkryją iż któryś z ich podwładnych wie znacznie więcej niż oni sami, wówczas natychmiast starają się go pozbyć pod jakimkolwiek pretekstem. 6. W czasie trwania naszych 6-letnich studiów niektórzy z nas byli jednym z 6-ciu roczników studentów Politechniki Wrocławskiej którzy osobiście doświadczyli niezwykle rzadkiego zjawiska rezonansowej "nirwany tłumu", opisanego w punktach #C3 i #C4.2 206-A5-(rok.htm) strony nirvana_pl.htm. Tamtą rezonansową "nierwanę tłumu" przeżyliśmy zbiorowo w 1968 roku, kiedy to po ogłoszeniu strajku okupacyjnego Politechniki Wrocławskiej, ówcześni studenci tej uczelni zgromadzili się w auli aby wysłuchiwać przemówień delegatów z poszczególnych zakładów pracy Wrocławia. Uniesienie patriotyczne jakie towarzyszyło owym przemówieniom zwolna rezonowało w słuchaczach aż do punktu wzbudzenia w nas zjawiska które w swoich późniejszych badaniach nazwałem nirvaną rezonansową. Pamiętam że w owym momencie tłum studentów obecnych w auli został zbiorowo ogarnięty tak silnym uczuciem szczęśliwości, że zaczęły się dziać niewyobrażalne sceny. Przykładowo wiele dziewcząt zwyczajnie mdlało ze szczęścia - stąd aby wynieść je z nabitej tłumem auli trzeba było je podawać sobie nawzajem ponad głowami - tak jak w dzisiejszych czasach czynią to z idolami na koncertach. Pozostali płakali, lub krzyczeli, zaś większości z nas aż nogi się uginały od obezwładniających nas potężnych emocji. Niestety, z braku dostępności do informacji na temat istnienia i odczuwania zjawiska "nirwany", praktycznie niemal nikt z nas nie zdał sobie wówczas sprawy że faktycznie przeżyliśmy to niezwykłe uczucie. Dopiero w 30 lat później moje przeżycie na tropikalnej wyspie Borneo odmiennie wyzwalanej "nirwany zapracowanej", pozwoliło mi porównać podobieństwo doznanych uczuć szczęśliwości do tamtych uczuć przeżywanych przez tłum studentów w auli Politechniki Wrocławskiej, oraz stopniowo rozpracować co i dlaczego wówczas przeżyliśmy. 7. Nasze studia odbywały się zgodnie z duchem wychowania zalecanym w Biblii. Wielu dzisiejszych "fotelowych teoretyków" zarzuca Biblii że ta zaleca serwowanie młodzieży "twardej szkoły życiowej". Zgodnie bowiem z Biblią, aby wypracować w wyrastających młodych ludziach najwartościowsze cechy charakteru, trzeba ich traktować tak jak "hartuje się stal" - więcej na ten temat wyjaśniam w punkcie #A3 odmiennej strony god_proof_pl.htm, w punkcie #B5.1 strony will_pl.htm. oraz w punkcie #K1 strony wszewilki.htm. Jeśli też przeanalizuje się przebieg naszych studiów, metody naszych wykładowców, oraz sytuację i atmosferę która wówczas panowała w Polsce i na naszej uczelni, wówczas się odkrywa że faktycznie hartowano nas tak jak hartuje się stal. Możemy więc być dumni, że nie jesteśmy mięczakami i maminsynkami, a że los i uczelnia odesłali nas do życia wysoko sprawnych i zahartowanych jak stal w zmaganiu się z przeciwieństwami. 8. Byliśmy ostatnią generacją studentów na Ziemi, która ciągle była rozliczana nie tylko za nabytą wiedzę, ale także za przestrzeganie standardów moralnych, etycznych, ubioru, zachowania, itp. W stosunku do wszystkich następnych generacji studiującej młodzieży, zarzucono egzekwowanie tych dalszych wymagań i standardów. Stąd studenci którzy przyszli po nas, mogli demonstrować moralność krokodyla i zachowania świni, jeśli jednak opanowali zadany materiał nie istniały sposoby aby powstrzymać ich przed uzyskaniem dyplomu i przed wywieraniem degenerującego wpływu na resztę społeczeństwa. W rezultacie, owe następne generacje zaczęły szybko erodować wszystkie te wartości które uprzednio podtrzymywały jakość życia ludzi, a więc moralność, religijność, tradycję, dyscyplinę, małżeństwo, itp. Przykładowo, zgodnie z artykułem "Religion in NZ heading for extinction, says census study" (tj. "Religia w Nowej Zelandii zmierza do wymarcia, stwierdzają badania spisu narodowego"), ze strony A4 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post wydanie ze środy (Wednesday), March 23, 2011, w Nowej Zelandii zupełnie zamiera religijność jej mieszkańców. Podobnie się dzieje z instytucjami małżeństwa, rodziny, itp. #E2. Osiągnięcia całego naszego pokolenia z których możemy być szczególnie dumni: Co około 25 lat zmienia się pokolenie ludzi które zadominowało życie na Ziemi i które zarządza owym życiem. Pokolenie ludzi do którego my należymy, dominowało życie na Ziemi przez okres od około 1970 roku, do około 1995 roku. Po nim Ziemia została wzięta w zarząd przez pokolenie naszych dzieci, którego kontrola nad życiem ludzkości przypada na lata od około 1995 do około 2020 - w tym również i na chwilę obecną. Dokonajmy więc teraz przeglądu tych osiągnięć naszego pokolenia zarządzającego Ziemią od około 1970 do około 1995 roku, z których możemy być najbardziej dumni. 207-A5-(rok.htm) 1. Nasze pokolenie stworzyło na Ziemi największy poziom dobrobytu jaki ludzkość dotychczas doświadczyła. Jeśli przeanalizować jak zmieniał się poziom dobrobytu jaki dotychczas panował przez całokres dziejów Ziemi, szczyt tego dobrobytu przypadał właśnie w okresie dominacji naszego pokolenia. Możemy więc z duma stwierdzić, że to właśnie rękami naszego pokolenia zbudowany został okres największego dobrobytu jaki ludzkość dotychczas doświadczyła. 2. W czasokresie panowania naszego pokolenia świat został uchroniony przed doświadczeniem kryzysów ekonomicznych. Nadchodzące w okresach pokoju niszczycielskie kryzysy ekonomiczne, wywołane zarówno przez łakome pokolenie naszych dzieci jak i przez ogłupione pokolenie naszych dziadków, wogóle nie zaistniały w okresie panowania naszego pokolenia. To zaś demonstruje jak rozważne i moralne były nasze działania. 3. Nasze pokolenie stworzyło na Ziemi najdłuższy okres pokoju i stabilności politycznej na Ziemi. Jeśli przeanalizować wojny i okresy niestabilności politycznej na Ziemi, wówczas się okazuje, że to właśnie rękami naszego pokolenia zbudowany został i utrzymany najbardziej pokojowy i politycznie stabilny okres w dziejach Ziemi. 4. Nasze pokolenie udowodniło w praktyce, że negocjacjami i pokojem można osiągnąć nieporównanie więcej niż wojną, siłą i zniszczeniem. Wszakże to właśnie za panowania naszego pokolenia pokojowo rozwiązywaliśmy niemal wszystkie konflikty. To za naszego pokolenia pokojowy zjednoczyły się Niemcy oraz pokojowo zmienił się ustrój dla znaczącej proporcji świata. To nasze pokolenie zakończyło tzw. "zimną wojnę" oraz oddaliło stworzoną przez naszych ojców groźbę wojny nuklearnej. To także nasze pokolenie w okresie swego działania potrafiło się obyć bez użycia siły, przemocy, zniszczenia i brutalności. 5. Nasze pokolenie wprowadziło w życie faktyczną równość wszystkich ludzi. To my po raz pierwszy w dziejach Ziemi zaczęliśmy praktykować zasadę, że każdy człowiek jest równy, niezależnie od rasy, płci, religii, przekonań, itp. To my zmusiliśmy rasistowskie państwa do zmiany systemu ich praw. To my ustanowiliśmy kary za dyskryminację. To też nasza generacja zaczęła zasiadać do okrągłego stołu z reprezentantami wszystkich krajów, ras i religii. 6. To za naszego pokolenia skomponowana została najpiękniejsza muzyka w dziejach Ziemi. Przykładowo, to właśnie z naszego pokolenia wywodzi sie ABBA. Niemal też cała muzyka skomponowana w naszych czasach reprezentuje sobą wszystkie te wartości których wyraźnie brakuje zarówno w wypaczonym hałasie i pomrukach uważanych za muzykę przez nasze dzieci, jak i w znacznej proporcji utworów muzycznych skomponowanych przez poprzedzające nas pokolenia. #E3. Największe zaniedbania naszego pokolenia: Kiedy w okresie dominacji naszego pokolenia w latach od około 1970 do około 1995, my byliśmy zajęci budowaniem dobrobytu, pokoju i politycznej stabilności na Ziemi, niestety zaniedbaliśmy równocześnie i zawaliliśmy wiele innych spraw. To właśnie te nasze zaniedbania spowodowały, że kiedy około 1995 roku po naszym okresie nadszedł czas zdominowania Ziemi przez nasze dzieci, wówczas ludzkość raptownie zanurkowała w kryzysy, terroryzm, wojny, depresję ekonomiczną, niedostatki, bezrobocie, głód, znieczulicę społeczną, chaos, marazm polityczny, oraz inne nieszczęścia spowodowane ludzkimi niedoskonałościami. Dokonajmy więc tu przeglądu obszarów w których (a także sposobów na jakie) całe nasze pokolenie kompletnie "zawaliło" sprawę. Oczywiście, aby ujawnić generalne trendy odnoszące się do całych pokoleń, konieczne jest użycie wysokiego stopnia generalizacji. Jak zaś to z generalizowaniem zawsze bywa, wypunktowywuje ono jedynie najbardziej powszechne i najbardziej generalne tendencje. Jako takie, nie uwzględnia ono ani wyjątków od opisanych tu tendencji - które w rzeczywistym życiu zawsze przecież istnieją, ani też jakichkolwiek indywidualnych osób czy jakichkolwiek konkretnych rodzin. Stąd, na przekór że to co tu opisane faktycznie odnosi się do całych wskazywanych tu pokoleń, niekoniecznie i nie zawsze odnosi się to do każdej indywidualnej osoby czy do każdej indywidualnej rodziny. 208-A5-(rok.htm) 1. Rozpieszczenie (zamiast wychowania) pokolenia naszych dzieci. Owo pokolenie naszych dzieci przejęło po nas kontrolę nad Ziemią około 1995 roku, oraz będzie ją sprawowało do około 2020 roku (oczywiście - jeśli do wtedy ciągle cokolwiek pozostanie z naszej planety). Obecnie więc jesteśmy po połowie okresu ich zarządu Ziemią i na własnej skórze doświadczamy owoców naszego niewłaściwego podejścia do ich wychowania. Moim zdaniem najpoważniejszym błędem wychowawczym naszego pokolenia było, że kierując się uczuciami zamiast rozumem odrzuciliśmy tradycyjne metody wychowania dzieci - które udowodniły już swoją poprawność w działaniu przez całe tysiąclecia ich używania. Jednocześnie niesprawdzone metody wychowania jakie kierując się uczuciami zamiast logiką po raz pierwszy powprowadzaliśmy do użycia właśnie my, wiodły do wyrośnięcia zbyt wielkiej proporcji dzieci naszego pokolenia na egoistów, snobków, mięczaków, niezdary, niedołęgów, terrorystów, itp. Nasze pokolenie miało raczej twarde dzieciństwo i młodość. Można więc zrozumieć dlaczego, kiedy w końcu swoimi rękami zdołaliśmy zbudować największy okres dobrobytu w dotychczasowych dziejach Ziemi, owocami tego dobrobytu zaczęliśmy bezwarunkowo obsypywać nasze dzieci. Na dodatek powszechne kierowanie się uczuciami zamiast rozumem spowodowała że bez przerwy staraliśmy się przypodobać naszym dzieciom i kupić sobie ich miłość, zamiast wpajać w nie zasady, tradycję, dyscyplinę, odpowiedzialność, oraz inne cechy wymagane do wpojenia młodemu pokoleniu. To właśnie w okresie dominacji naszego pokolenia nasze dzieci otrzymywały samochody, komputery i najnowsze zabawki zupełnie bez kiwnięcia palcem. To nasze pokolenie wprowadziło do użycia miękką i wygodną bieliznę, jednorazowe pieluchy, zakazy dawania dzieciom klapsa kiedy są niegrzeczne, oraz urabianie nauczycieli aby używali psychologii zamiast obowiązków, gonienia do pracy i kar - tak jak to opisane w punkcie #K1 strony o nazwie wszewilki.htm. To nasze pokolenie pozwalało swym dzieciom wydawać nasze pensje na najmodniejsze ubrania, najbardziej znanych fryzjerów, oraz najlepsze kosmetyki. W rezultacie, spora proporcja pokolenia naszych dzieci nawykła że cały świat obraca się wokoło ich pępka, oraz że w życiu można jedynie brać nic w zamian nie dając. W ten sposób, zgodnie z prawami życia opisanymi w punkcie #A3 strony god_proof_pl.htm wychowaliśmy pokolenie naszych następców na niedołęgi i niemoralnych egoistów, którzy umieją zabierać jednak nie potrafią dawać, którzy umieją obiecywać, jednak nie potrafią dotrzymywać, którzy umieją burzyć, jednak nie potrafią budować z sukcesem, którzy zamiast pokojowej i efektywnej negocjacji używają siły i zniszczenia. W swoim podejściu do wychowania następnego pokolenia zignorowaliśmy tysiąclecia doświadczeń ludzkości że aby nabyć wymaganych cech charakteru, zgodnie z wyraźnymi zaleceniami Boga wyrażonymi w Biblii młodzież trzeba wychowywać "tak jak hartuje się stal" - co wyjaśniono w punkcie #B5.1 totaliztycznej strony will_pl.htm. W rezultacie, reprezentanci owego pokolenia naszych dzieci którzy obecnie panują nad światem, zapewne nie będą nawet zdolni zapewnić nam godziwych emerytur. Na stare lata przyjdzie więc nam zbierać owoce faktu że jako pokolenie "zawaliliśmy" właściwe wychowanie następnego pokolenia. Oczywiście, istnieje znacznie więcej niepożądanych następstw naszego zawalenia sprawy właściwego wychowania następnego pokolenia - są one jednak szerzej omawiane w "części #K" odrębnej totaliztycznej strony o nazwie tapanui_pl.htm. 2. Zdewaluowanie znaczenia moralności i religii. Jak naukowo zdołała to dopiero nam dowieść teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji (a także wywodząca się z tej teorii filozofia totalizmu), tak naprawdę to życiem ludzkim rządzą trzy wielkości moralne, mianowicie tzw. "pole moralne", "energia moralna", oraz "prawa moralne". Przykładowo, owa teoria i filozofia ustaliły, że tylko te ludzkie działania które zawsze wznoszą się pod górę "pola moralnego" są moralne i wysoce korzystne dla wszystkich ludzi których sobą one dotykają. (Tj. korzystne dla wszystkich ludzi są tylko te działania które podążają wzdłuż tzw. "linii największego oporu intelektualnego" - po szczegóły patrz punkt #G3 strony eco_cars_pl.htm, oraz/lub punkt #F1 z dalszej części niniejszej strony.) Natomiast ludzie którzy w swych działaniach ześlizgiwują się w dół "pola moralnego" wzdłuż tzw. "linii najmniejszego oporu", czyli którzy postępują zgodne z tzw. filozofią pasożytnictwa, są bezpardonowo tępieni i dotykani wszelkimi możliwymi 209-A5-(rok.htm) katastrofami, tak jak w punkcie #C3 strony seismograph_pl.htm opisane to zostało dla mieszkańców wyspy Haiti, w punkcie #E2 strony day26_pl.htm - dla mieszkańców moralnie zdegenerowanych wybrzeży Oceanu Indyjskiego, zaś w punktach #H2 i #H3 strony tapanui_pl.htm - dla mieszkańców moralnie zdegenerowanych starożytnych miast Wineta i Salamis. Przez całe tysiąclecia religie nakazywały ludziom właściwe potraktowanie moralności, zaś ludzie intuicyjnie podążali za tymi nakazami swych religii. Chociaż więc wolno i po omacku, ciągle poziom cywlizacyjny naszej planety nieustannie wówczas się podnosił. Jednak nasze pokolenie nagle odeszło od Boga i od moralności. Wszakże to nasze pokolenie zamiast moralności i religijnej "miłości bliźniego" zaczęło wmawiać swym dzieciom że życiem rządzą Darwinowskie "prawa dżungli" oraz zasady "przeżywania najsilniejszego"! W rezultacie owe "prawa dżungli" mamy teraz wokoło. Przeżywać też zaczynają właśnie tylko owi najsilniejsi i najboleśniej kąsający. 3. Zaniedbanie kultywowania tradycji i umożliwienie degradacji w postawach ludzi. Przez wieki tradycja i system ludzkich wartości stanowił rodzaj szkieletu jaki dumnie podtrzymywał ludzkość. Niestety, to właśnie nasze pokolenie zaniedbało kultywowanie dawnych tradycji i pozwoliło aby niszczycielskie i niesprawdzone wcześniej postawy życiowe zaczęły wkradać się do życia ludzi. Z kolei owo zaniedbanie kultywowania tradycji oraz degradacja postaw miały fatalne następstwa. Przykładowo, zatarły one zrozumienie dobra i zła, oduczyły odróżnianie tego co moralne od tego co niemoralne, pozwoliły na uznanie zboczeń i wypaczeń za wzorce do naśladowania, itd., itp. 4. Zaniedbanie przekazu tradycji o istotności wsłuchiwania się w podszepty naszego sumienia. Aby umożliwić ludziom wytrwanie przy moralnym postępowaniu, kiedy Bóg stwarzał ludzi, wyposażył ich w specjalny "przeciw-organ" zwany "sumieniem". Owo "sumienie" jest rodzajem jakby jednokierunkowej "linii telefonicznej" która na stałe jest podłączona do umysłu Boga aby nieustannie nam podszeptywać czy dane nasze działanie jest "moralne" czy też "niemoralne", a w ten sposób aby zawsze nam umożliwiać jednoznaczne odróżnianie dobra od zła. Istnieje nawet filozofia życiowa zwana totalizmem intuicyjnym, której praktykowanie sprowadza się właśnie do uważnego wsłuchiwania się w podszepty własnego sumienia i następnego postępowania zgodnego z tymi podszeptami we wszystkim co tylko w swoim życiu się czyni. Działanie owego "sumienia" zdumiewa tych dzisiejszych naukowców, których ateistyczne światopoglądy NIE pozwalają im zrozumieć jak to się dzieje że poczucie dobra i zła jest w nas wbudowane od samego początku i daje się wykryć nawet już w sześcio-miesięcznych dzieciach - jako przykład patrz artykuł "Sense of right and wrong in place by six months of age, research found" (tj. "Poczucie dobra i zła istnieje już w sześcio-miesięcznych dzieciach, badania wykazują") ze strony A5 gazety The New Zealand Herald (wydanie z wtorku (Tuesday), May 11, 2010). Niestety, podszepty sumienia daje się zagłuszać - zaś powtarzanie owego zagłuszania z czasem prowadzi do chronicznego ignorowania sumienia i do wypaczonego zrozumienia dobra i zła. To też właśnie nasze pokolenie było ostatnim na Ziemi którego postępowaniem rządziły głównie podszepty sumienia. Niestety, samemu ciągle kierując się sumieniem, zaniedbaliśmy przekazania następnym generacjom owej istotnej tradycji wsłuchiwania się w podszepty sumienia i pedantycznego wdrażania tego co sumienie nam nakazuje. W rezultacie zamiast wsłuchiwać się w sumienie, następne generacje ludzi zaczęły wsłuchiwać się w swoje pożądania, chciwość, zachcianki, itp. Efekty zaś tego widzimy obecnie wokoło siebie w formie gwałtownie upowszechniającej się filozofii pasożytnictwa, oraz wynikającego z niej moralnego upadku naszej cywilizacji. 5. Zaniedbanie opieki nad naturą i środowiskiem. W pogoni za dobrobytem i w zapale mnożenia dóbr materialnych jako pokolenie zapomnieliśmy również o naturze i o środowisku. W rezultacie to nasze pokolenie staje się odpowiedzialne za nieszczęścia i problemy jakie obecnie zaczynają wyraźnie ujawniać się wokoło. Na dodatek, nie wychowaliśmy właściwie pokolenia naszych dzieci które przejęły świat po nas, tak że pokolenie to NIE nabyło cech wymaganych do naprawy naszych błędów. Stąd dzieciom naszego pokolenia też brakuje tego co potrzeba, aby naprawić nasze zaniedbania. Sytuacja z naturą i środowiskiem być może zacznie się poprawiać dopiero kiedy panowanie nad światem przejmą nasi wnukowie około 2020 roku - ale pod warunkiem że zdołamy im 210-A5-(rok.htm) jakoś przekazać informacje których im potrzeba - po szczegóły patrz punkty #K7 i #K8 ze strony tapanui_pl.htm. 6. Zaniedbania etyczne na polu zdrowia i medycyny. Nasze pokolenie kompletnie zawaliło też właściwe ustawienie zasad działania i etyki służby zdrowia i medycyny. Zamiast kultywowania uprzedniej "dbałości o każdego człowieka", to w naszym okresie pozwoliliśmy aby lekarze zaczęli dbać o dochód i tylko o tych najbogatszych zaś farmaceuci opracowywali głównie lekarstwa które łagodzą ale nie leczą - a stąd które raz zażyte muszą potem być zakupywane i zażywane już przez całą resztę życia. Teraz zaś przyjdzie nam za to płacić niemal kompletnym brakiem właściwej opieki medycznej i służby zdrowia - kiedy najbardziej tych potrzebujemy. *** Oczywiście, podobnych uchybień nasze pokolenie popełniło znacznie więcej. Niektóre z nich są jednak zbyt specjalistyczne aby je tu opisywać. Inne z kolei są zbyt rozległe i faktycznie to wymagają znacznie szerszego wyjaśnienia. Z tego powodu, tylko najbardziej reprezentacyjny przykład wysoce znaczącego z takich dalszych uchybień naszego pokolenia jest skrótowo wzmiankowany poniżej w następnym punkcie, zaś szczegółowo jest on omówiony w "części #K" odrębnej strony tapanui_pl.htm - szczególnie patrz tam punkty #K5 i #K6. #E4. Obecne staczanie się ludzkości w epokę "neo-średniowiecza" oraz nasze zawalenie obowiązku zapobiegnięcia temu staczaniu się: Pokolenie naszych ojców którzy zarządzali Ziemią od około 1945 roku do około 1970 roku panicznie bało się wojny. Postępując więc w zgodzie z dewizą starożytnych Rzymian "jeśli chcesz pokoju przygotowuj się do wojny" nasi ojcowie rozwijali broń jądrową i w latach 1945 do 1970 dokonywali setek próbnych eksplozji nuklearnych. Niestety, każda eksplozja broni jądrowej generuje straszliwą plagę jaką są narazie niewykrywalne przez oficjalną naukę ludzką wibracje "hałasu telepatycznego". Wibracje te mają bowiem brzydki zwyczaj że rezonują one potem w ziemskiej jonosferze przez całe wieki oraz że ich moc kumuluje się lawinowo z każdą następną próbną eksplozją broni jądrowej. Na nieszczęście dla ludzkości, wibracje te pozostając niesłyszalne w sposób świadomy oddziaływują jednak wysoce niszczycielsko na naszą podświadomość - która je słyszy i odbiera. Stąd posiadają one wysoce niszczycielski wpływ na umysły ludzi, wypaczając ich zdrowie, formując zboczenia, obniżając inteligencję, zwiększając irytowalność i agresywność, wypaczając nastroje, emocje, smak i postawy, obniżając liczbę spermoidów, itd., itp. W rezultacie, nasilanie się takiego rezonowania "hałasu telepatycznego" w ziemskiej jonosferze powoduje stopniowe staczanie się całej ludzkości w epokę niemoralności, niezgodności, chaosu, wojen, krzywd, itp. Epoka zwana "średniowieczem" wywołana była właśnie takim rezonowaniem "hałasu telepatycznego" - tyle że spowodowanym przez eksplozję Tapanui a nie przez eksplozje nuklearne. Owo więc "panikowanie" pokolenia naszych ojców i dokonywanie przez nich setek próbnych eksplozji broni nuklearnej, spowodowało aż takie zagęszczenie rezonowania "hałasu telepatycznego" wokół Ziemi, że zepchnęły one ludzkość w kolejną epokę "neo-średniowiecza". Skutki tej nowej epoki zaczynamy właśnie coraz wyraźniej widzieć dookoła siebie. O istnieniu, o generowaniu, oraz o następstwach "hałasu telepatycznego" jest nam wiadomym już od ralatywnie dawna. Przykładowo informacje o tym "hałasie telepatycznym " ja publikuję systematycznie już od czasu kiedy w 1987 roku odkryłem zaistnienie eksplozji Tapanui (tj. tej eksplozji która spowodowała nadejście na Ziemię oryginalnej epoki "średniowiecza"), oraz kiedy ustaliłem że "średniowiecze" było właśnie wynikiem rezonowania owego hałasu. Stąd w publikacjach takich jak podrozdział D4 z monografii [5/4] ostrzeżenia o nadchodzącym staczaniu się ludzkości w epokę "neośredniowiecza" były upowszechniane na długo przedtem zanim pierwsze oznaki owego staczania zaczęły się ujawniać na Ziemi. Niestety, moje ostrzeżenia okazały się "wołaniem na puszczy". A szkoda że były one zignorowane, bowiem nosiły w sobie potencjał aby zapobiec i powstrzymać nadejście na Ziemię obecnie już wyraźnie się eskalującej epoki "neo-średniowiecza". To z tego powodu ja wierzę, że nasze pokolenie mogło zapobiec 211-A5-(rok.htm) stoczeniu się ludzkości w epokę "neo-średniowiecza", jednak kompletnie "zawaliło" także i tą sprawę. Teraz zaś, kiedy "neo-średniowiecze" już panuje i z każdym dniem się nasila, nie daje się już mu zapobiec. Jedynie co ciągle możnaby próbować, to łagodzić jego następstwa. Podsumowując więc ten punkt, kolejną istotną sprawą którą kompletnie "zawaliło" nasze pokolenie, to że nie zapobiegło stoczenia się ludzkości w obecnie panującą epokę "neo-średniowiecza" - chociaż posiadało wszelkie wymagane informacje aby epoce tej zapobiec. W rezultacie tego "zawalenia", na Ziemię nadeszły obecne czasy "neośredniowiecza" - w których, podobnie jak w oryginalnym "średniowieczu", przykładowo małżeństwa są tylko na okres dobrej pogody, zaś rodziny się rozpadają z chwilą pierwszych kłopotów. W których to czasach zamiast rzeczowo badać niewyjaśnione zjawiska, Boga, UFO, duchy, ESP, itp., oraz zamiast zważać na materiał dowodowy w ich sprawie, ludzie tak wypaczyli i zdegenerowali swoje postępowanie że albo całkowicie ignorują te istotne sprawy, albo też "palą na stosie" badaczy którzy ujawnili im niewygodne prawdy. Zamiast wychowywać dzieci zgodnie z udowodnionymi przez tysiąclecia metodami zalecanymi przez Biblię, rodzice zaczęli oszczędzać im bólu i wysiłku, pocieszać że bezmyślność i głupota też zasługują na nagrody, wychwalać nawet za zjedzenie posiłku, obsypywać prezentami za czynienie niczego, dawać im dyplomy i medale tylko za wzięcie udziału, oraz wpajać w nich przekonanie że są pępkami całego wszechświata. Zamiast w rodzinnym życiu utrzymywać tradycje, role, pozycje i obowiązki, pozwala się obecnie aby każdy mógł czynić co tylko zechciał, oraz aby nikt nie zaznał żadnej struktury, dyscypliny, ograniczeń, ani odpowiedzialności. Zamiast słuchać tych co mają coś do powiedzenia obecnie słucha się tych co są najbardziej krzykliwi. Zamiast nazywać wszystko po imieniu, wprowadza się nową terminologię aby przypadkiem kogoś nie obrazić. Zamiast się modlić, ludzie wstydzą się już swego Boga. Zamiast wytykać i zwalczać to co złe i niemoralne, wprowadza się "prawa prywatności" oraz "cywilne unie" które pozwalają wszystko to ukryć lub zalegalizować. Zamiast potępiać i karać zboczonych, zwyrodniałych i pozbawionych hamulców, czyni się ich idolami. Zamiast pomagać ludziom w potrzebie, wymyśla się instytucje na które można potem przerzucać odpowiedzialność za pomoc, podczas gdy majbliźsi mogą zabawiać się w gapiów. To w czasach staczania się w "neo-średniowiecze" wyeliminowane zostały umysłowo inspirujące wieczorne życie towarzyskie i rozmowy ze starszą generacją oraz filozoficznie nastrajające modlitwy, będąc zastąpione bezmyślnym oglądaniem telewizji lub podsycaniem brutalności z pomocą gier komputerowych. To w owych czasach staczania się ponownie zaczęło się zatrudniać "za to KOGO ktoś zna", a nie "za to CO ktoś potrafi dokonać". Najgorsze jednak, że owo następne pokolenie naszych dzieci, po przejęciu po nas planety około 1995 roku, dodatkowo eskalowało dalej powyższe trendy "neośredniowiecza". W rezultacie, na Ziemi zapanowała obecna epoka niemoralności, zachłanności, wypaczeń, zboczeń, agresji, zbrodni, bezrobocia, upadku i głodu. I tak zachłanność ludzka została wyeskalowana do granic absurdu. Stąd np. politycy zamiast pytać jak kiedyś "co to uczyni dla naszego narodu lub kraju", często zaczynają swoje rządy od wypytania "a co (lub ile) jest w tym dla mnie". Zamiast pracować na życie, obecnie "żyje się na kredyt". Zamiast płacić proporcjonalnie do wkładu, obecnie wymyśla się milionowe zarobki dla dyrekcji zaś głodowe ochłapy dla robotników, premie równoważne tysiącom pensji dla zarządu, oraz odsyłanie na bezrobocie dla reszty pracowników. Bóg stopniowo eliminowany jest z życia, zaś zamiast niego wprowadza się kult pieniądza i szybkiej przyjemności. Zamiast ludzi widzi się naokoło jedynie ciała i mięśnie, zaś zamiast natury jedynie potencjał do zarobku. Itd., itp. W przeszłości naszej cywilizacji istniał już raz taki okres czasu kiedy ludzie zaprzestali słuchania wiedzy, materiału dowodowego, logiki, głosów rozsądku, oraz podszeptów sumienia, a zaczęli eskalować najróżniejsze wypaczenia kierując się wyłącznie uczuciami i emocjami. Okres ten nazywamy "średniowieczem". Poprzez trwałe wdrożenie w życie nowej tradycji aby ignorować moralność, wiedzę, logikę, dowody, oraz głosy rozsądku, a wsłuchiwać się wyłącznie w nasze uczucia i zachcianki które już od dawna są degenerowane niszczycielskim "hałasem telepatycznym", nasza planeta stopniowo stacza 212-A5-(rok.htm) się obecnie w mroki epoki lustrzanie podobnej do "średniowiecza". To dlatego w okresie panowania naszego pokolenia rozpoczął się na Ziemi proces który my mogliśmy powstrzymać, jednak który po zignorowaniu stoczył ludzkość w obecnie już eskalującą się po Ziemi epokę wysoce niemoralnego "neo-średniowiecza". Kiedy zaś owe wypaczenia "neo-średniowiecza", oraz wszystkie jego niemoralne konsekwencje, raz już całkowicie rozpanoszą się po Ziemi, zapewnie potrzebny będzie wysiłek aż wielu kolejnych generacji (jeśli nie stuleci) aby ludzkość zdołała powrócić do sytuacji powszechnej moralności i dobrobytu. Dalsze informacje na temat "neo-średniowiecza" zawarte zostały w "części #K" totaliztycznej strony tapanui_pl.htm - szczególnie patrz tam punkty #K5 i #K6. Z kolei przygotowane wiele lat temu ostrzeżenia o nadchodzeniu na Ziemię epoki "neośredniowiecza" można sobie poczytać z podrozdziału D4 w monografii [5/4]. #E5. Nasz moralny obowiązek uświadamiania prawdy o prowokacji, niesprawiedliwości i o potrzebie zadośćuczynienia krzywdzie popełnionej na owych około 40-tu naszych kolegach usuniętych z Politechniki Wrocławskiej po 1 maja 1968 roku: W dniu 1 maja 1968 roku, na naszych oczach popełniona została bardzo poważna niesprawiedliwość wobec około 40 naszych byłych kolegów z uczelni. Dokładniejszy opis tamtych zdarzeń zawarty jest w punkcie #F2 mojej odrębnej strony internetowej o mieście Wrocławiu. Mianowicie, koledzy owi zostali zwodniczo namówieni do wzięcia udziału w pochodzie pierwszomajowym mającym spełniać funkcję zasadzki na politycznie-aktywnych studentów, poczym po zostaniu otoczonymi przez bojówkę ówczesnej policji politycznej zostali oni wbrew swej woli zamieszni w rozruchy uliczne, obfotografowani przez policję polityczną, usunięci z uczelni, oraz siłą powcielani do wojska. Popełniona więc na nich została okropna niesprawiedliwość jaka domaga się moralnego zadośćuczynienia. Jednym więc z naszych moralnych obowiązków jest uświadomienie społeczeństwu prawdy o tamtej prowokacji politycznej, oraz podjęcie domagania się aby owym około "40 pokrzywdzonym" z grona naszych byłych kolegów przyznana została jakaś forma moralnego zadośćuczynienia. Ponieważ każdy z tamtych poszkodowanych obecnie jest już w wieku emerytalnym, zaś niektórzy z nich zapewne już NIE żyją, w mojej opinii najwłaściwszą formą takiej moralnej rekompensaty byłoby gdyby Politechnika Wrocławska odszukała ich i każdemu z nich przyznała teraz tytuł "magistra inżyniera honoris causa" - tj. tytuł moralnie rekompensujący za ten którego wówczas zostali niesprawiedliwie pozbawieni (w razie potrzeby tytuł ten należałoby im przyznać nawet pośmiertnie - jeśli ich rodziny zgodziłyby się zaakceptować ów tytuł w ich imieniu). Warto tu też odnotować, że przyznanie im takich tytułów faktycznie okazałoby się również wysoce korzystne dla samej Politechniki Wrocławskiej. Wszakże dla tej uczelni byłoby to też doskonałym posunięciem w tzw. "Public Relations" (PR). Rozgłos tego wysoce słusznego i sprawiedliwego posunięcia rozniósłby się przecież po całej Polsce, a być może nawet i po całym świecie. Część #F: Jak "zasady życia" wyjaśniane są przez teorię zwaną Konceptem Dipolarnej Grawitacji oraz przez wynikającą z tej teorii filozofię totalizmu: #F1. Analogia "wysokiej i gładkiej ściany (lub muru)" jako ilustracyjny symbol poznawania życia bez wspomagania swych wysiłków ustaleniami Konceptu Dipolarnej Grawitacji: Motto: "Poznaj cele i metody Boga, a zrozumiesz świat jaki Cię otacza." Intrygującym aspektem dotychczasowej oficjalnej nauki ludzkiej jest, że wypracowała ona dziesiątki teorii jakie wyjaśniają wszystko co ogromnie odległe od ludzi w czasie lub przestrzeni, np. wyjaśniają jak powstają odległe gwiazdy i galaktyki, jak powstał wszechświat w wyniku "Wielkiego Bangu", czy jak wyglądała ewolucja człowieka miliony lat temu. Jednak aż do czasu opracowania mojej teorii wszystkiego zwanej Konceptem Dipolarnej Grawitacji, nie mieliśmy ani jednej nawet najmizerniejszej teorii naukowej która by nam wyjaśniała jak mamy żyć "tutaj" oraz "teraz". Tymczasem w punkcie #J5 mojej 213-A5-(rok.htm) odrębnej strony o nazwie wszewilki_jutra.htm, a także w punkcie #C6 innej strony prawda.htm i w punkcie #B2 strony malbork.htm, wyjaśniłem ilustracyjnie i podparłem przykładami, że nasze wysiłki poznawania i prowadzenia życia bez uprzedniego posiadania teorii naukowej jaka by nam wyjaśniała jak naprawdę należy żyć "tutaj" oraz "teraz", daje się porównać do prób wspinania się na wysoką i gładką ścianę (lub mur) bez użycia jakiejkolwiek drabiny lub rusztowania. Wszakże wielu ludzi którzy rzucają się na życie głową do przodu, albo rozbijają sobie o nie głowę, albo też wybijają swą głową dużą dziurę w owym życiu - której to dziury potem nie daje się załatać przez całe wieki. Tymczasem jeśli życie potraktuje się podobnie jak wysoki i gładki mur (czy ścianę) na który musimy jakoś się wspiąć, wówczas teoria naukowa jaka wyjaśnia nam zasady owego życia, jest dla nas jak rodzaj drabiny lub rusztowania przystawionych do owego muru. Znaczy, wówczas nasze wspinanie się jest łatwiejsze, bowiem możemy już opierać się NIE tylko na samym murze, ale także na pomocy owej drabiny. W 1985 roku dostąpiłem zaszczytu rozpracowania teorii naukowej którą potem nazwałem Konceptem Dipolarnej Grawitacji. Teoria ta wyjaśnia praktycznie wszystko, włączając w to zasady, prawa, wielkości, moce, itp., które rządzą codziennym życiem ludzi. To właśnie z powodu odnoszenia się tej teorii do praktycznie wszystkiego, oraz jej wyjaśniania sobą wszystkiego, teoria ta nazywana jest również teorią wszystkiego. Na dodatek, ponieważ owa teoria naukowa dawała nam jasne i jednoznacznie wytyczne jak powinniśmy żyć, na jej podstawie opracowana została nowa filozofia codziennego życia którą potem nazwałem filozofią totalizmu (pisaną przez literę "z" - aby odróżniać ją od wersji "totalitarianismu" też skrótowo czasami nazywanego "totalism" - ale pisany przez "s"). Owa "filozofia totalizmu" jest więc jakby ekstraktem ze znacznie obszerniejszego Konceptu Dipolarnej Grawitacji, jaki to ekstrakt koncentruje się wyłącznie na wyjaśnianiu zasad według których należy żyć i jakie powinno się (oraz warto) stosować w swoim codziennym życiu. Ponieważ zarówno ów Koncept Dipolarnej Grawitacji jak i filozofia totalizmu opisane są dokładnie w całym szeregu stron internetowych i monografii, NIE będę ich tutaj już ponownie omawiał. Jednak dla naukowej ścisłości powtórzę tutaj kilka najbardziej wartych poznania zasad, poraw i regularności, jakie one ujawniają że te rządzą naszym codziennym życiem. Oto owe regularności: 1. Wpływ tzw. "pola moralnego" na przebieg życia ludzi. Ci z czytelników którzy mają zmysł obserwacyjny, odnotowali już zapewne, że każde z naszych działań pozafizycznych ma te same cechy jak nasze działania fizyczne. Przykładowo, aby fizycznie wspiąć się pod górę, musimy włożyć w owo wspinanie określony wysiłek i cierpnienie. Za to staczanie się w dół typowo przychodzi nam łatwo i przyjemnie. Podobnie, aby pozafizycznie dokonać czegoś dobrego i trawałego (np. dopomóc komuś, podjąć długoterminowo poprawną albo sprawiedliwą decyzję, czy wypowiedzieć prawdę) też trzeba włożyć w to sporo wysiłku i wkładu cierpienia. Natomiast czynienie wszystkiego co z czasem okaże się złem, czy zwykłe lenistwo i nieczynienie niczego, zawsze jest łatwe i przyjemne. Powodem takiego stanu rzeczy jest istnienie szczególnego "pola moralnego" które działa tak samo, jak dobrze nam już znane "pole grawitacyjne". Tyle tylko że "pole moralne" wymusza konsumpcję (przepływ) naszej energii przy każdym działaniu, a nie jedynie przy fizycznym wchodzeniu na góry czy na schody. Owo "pole moralne" zostało bowiem uformowane we wszechświecie specjalnie po to aby czynienie tego co moralne i co dobre dla ludzi zawsze wymagało wkładania w to wysiłku i pracy, a także aby wszystko co czynione jest bez wysiłku i bez wkładu pracy z czasem okazywało się niemoralne i niedobre dla ludzi. Dzięki więc istnieniu tego pola, to co moralne NIE może być przypadkowo zrealizowane przez czyjeś nieczynienie niczego, ani nie może być łatwo osiągane przez leniwców czy egoistów. Aby bowiem postępować w swym życiu moralnie, zawsze konieczne jest wkładanie w swe moralne działania określonego wysiłku i energii. Istnienie i żelazne działanie owego "pola moralnego" ma interesującą konsekwencję dla naszego życia codziennego. Chodzi bowiem o to, że w życiu NIE zawsze od razu jest nam wiadomym jakie działanie w danej sytuacji jest najbardziej moralne i poprawne zaś po zrealizowanie NIE okaże się potem być błędem za jaki przyjdzie nam kiedyś zapłacić. Otóż z powodu istnienia pola moralnego, w działaniu jest zawsze zasada, 214-A5-(rok.htm) że "moralnie najpoprawniejsze jest zawsze działanie które w danej sytuacji idzie wzdłuż tzw. 'linii największego oporu intelektualnego', zaś niemoralne i najgorsze zawsze jest postępowanie które w danej sytuacji idzie wzdłuż tzw. 'linii najmniejszego oporu intelektualnego' ". Jeśli więc w jakiejś sytuacji życiowej NIE wiemy jak mamy postąpić, wówczas zawsze powinniśmy wybrać postępowanie jakie wymaga naszego największego wkładu intelektualnego (zwróć uwagę na intelektualność tego wkładu, bowiem oprócz wkładów intelektualnych istnieją również wkłady fizyczne oraz wkłady emocjonalne). Nigdy bowiem takie postępowanie NIE okaże się potem niewłaściwym. Z kolei wybranie działania które idzie wzdłuż owej 'linii owego największego oporu intelektualnego' jest już proste. Wystarczy bowiem aby w danej sytuacji sprawdzić co byłoby dla naszego umysłu najłatwiejszym z niej wyściem, potem zaś wystarczy zrealizować dokładną tego odwrotność. 2. Jak faktycznie działa prawo moralne wyrażone znanym przysłowiem "miłe złego początki, a koniec żałosny". Jak to wyjaśniłem w poprzednim punkcie, zasadnicza funkcja "pola moralnego" polega na powodowaniu że w świecie fizycznym czynienie czegokolwiek co moralne i co dobre dla ludzi, zawsze musi wymagać wkładania w do znaczącego wysiłku i cierpienia. Dlatego to samo "pole moralne" zawsze ułatwia i uprzyjemnia wszystko co niemoralne i co szkodliwe dla ludzi. To owo wiec pole moralne powoduje, że dokonywanie wszystkiego co niemoralne i co w długoterminowym działaniu okaże się szkodliwe dla ludzi, zawsze musi być przyjemne i łatwe. Stąd początek przysłowia z tytułu "miłe złego początki" bierze się właśnie ze sposobu na jaki działa "pole moralne". Poznanie faktu że "pole moralne" ułatwia i uprzyjemnia dokonywanie wszystkiego co potem okaże się niemoralne i szkodliwe dla ludzi, ma duże znaczenie dla naszego życia. Wszakże uświadamia ono że wszelki łatwy, szybki i przyjemny sukces w czymkolwiek jest też dla nas faktycznie rodzajem "dzwonka alarmowego" iż "nie tędy droga". Jeśli więc np. jakiś polityk ma powszechnie lubiany uśmiech i miłe zachowanie jednak unika wszystkiego co niepopularne, trzeba się go strzec bo potem wyniszczy on gospodarkę oraz zapożyczy i zaprzeda swój kraj. Jeśli wszystko się zmawia aby jakaś partia polityczna łatwo wygrała wybory, trzeba się mieć na baczności - bowiem doprowadzi ona kraj do ruiny. Jeśli budowa jakiejś fabryki czy kopalni idzie "jak po maśle" - trzeba się mieć na baczności bo potem zniszczy ona środowisko, podminuje okoliczne domy, oraz zrujnuje gospodarkę tego regionu. Jeśli jakaś teoria naukowa lub odkrycie od razu uzyskują światowy rozgłos i liczne nagrody, trzeba wziąść ją pod lupę bowiem w przyszłości będą one zwodziły ludzkość i blokowały postęp przez całe stulecia. Jeśli ktoś sam nas znajdzie i zaoferuje swoje usługi powinniśmy się mieć na baczności bo drogo potem będzie nas kosztował. Jeśli jakiś golfer, sportowiec, czy piosenkarz nagle i bez wysiłku osiągnął szczyty, jest więcej niż pewnym że kiedyś okaże się on wzorcem niemoralnego postępowania i najgorszym przykładem dla innych. Itd., itp. 3. Dlaczego katastrofy unicestwiają wyłącznie praktykujących filozofię pasożytnictwa. Niemal każdy dziennik telewizyjny i każda gazeta przynoszą coraz więcej złych nowin. Powodzie w Polsce, wulkany w Islandii, pożary w Rosji i Kanadzie, Tornada w USA, huragan w Nowym Orleanie, terroryści w WTC, tajfuny na Pacyfiku, trzęsienia ziemi na Haiti, w Pakistanie i w Nowej Zelandii, tsunami w Indonezji, itp. itd. Ludzie nerwowo spekulują jakie mogą być tego przyczyny. Jedni panikują, że jest to następstwo szerzącej się bezbożności i ateizmu, jakie sprowadzają na ludzkość gniew Boga i "koniec świata" (po więcej informacji na temat "końca świata" - patrz punkt #B8 strony o nazwie seismograph_pl.htm). Inni pocieszają ateistów i polityków, że jest to tylko wynik rozwoju przemysłu i ocieplania się klimatu - bowiem wyniszcza on pozornie bezwybiorczo nawet wysoce religijne kraje i osoby. Niestety, w swoich próbach znalezienia reguł w tych pozornie chaotycznych katastrofach, ludzie narazie przymierzają do ich ofiar niemal każde kryterium - oprócz tego co najważniejsze, czyli moralności. Jest to jednak zrozumiałe. Wszakże przed opracowaniem Konceptu Dipolarnej Grawitacji świat ani dokładnie NIE wiedział czym dokładnie jest "moralność", ani też nie potrafił poklasyfikować ludzi według wyznawanej przez nich moralności. Świat NIE wiedział bowiem, że pod względem 215-A5-(rok.htm) wyznawanej moralności, wszyscy ludzie dzielą się jedynie na dwie zasadnicze grupy, tj. na (1) totaliztów i (2) na pasożytów. Totalizci (1) to ludzie którzy czasami nawet nie słyszeli jeszcze o "filozofii totalizmu" ani o zidentyfikowanych i opisanych przez nią wielkościach moralnych, takich jak "prawa moralne", "pole moralne" i "energia moralna". Jednak ciągle starają się oni intuitywnie wypełniać "prawa moralne" (wsłuchując się w tym celu w "głos swego sumienia" który prawa te im podpowiada), ciągle mozolnie wspinają się pod górę "pola moralnego" poprzez nieprzerwane czynienie dobra, oraz ciągle pracowicie gromadzą "energię moralną". Ponieważ zaś "głos sumienia" przemawia do każdej osoby, do owej kategorii "totaliztów" często należą też ludzie popularnie nazwywani "ateistami". Z kolei pasożyci (2) to ludzie którzy wcale nie chcą nawet wiedzieć o "prawach moralnych", "polu moralnym", czy "energii moralnej", ani którzy nigdy nie słuchają swego "głosu sumienia". W swoim życiu zawsze też unikają oni wypełniania jakichkolwiek praw, włączając w to "prawa moralne", wybierają leniwe i przyjemne ześlizgiwanie się w dół "pola moralnego", oraz są zbyt leniwi aby pracowicie zarabiać dla siebie "energię moralną". Co nawet bardziej dziwne, do kategorii "pasożytów" często należą również ludzie głęboko religijni - NIE bez powodu więc Bóg Ojciec tak pokierował losami Jezusa, że na śmierć Jezus był wydany właśnie przez najwyższych kapłanów praktykujących ową wysoce niemoralną filozofię pasożytnictwa. Jeśli ktoś dowie się o owym moralnym podziale wszystkich ludzi na "totaliztów" i na "pasożytów", pozna cechy charakterystyczne osób przynależnych do obu tych kategorii, oraz odkryje że "pasożytami" często są również ludzie wysoce religijni, zaś "intuitywnymi totaliztami" często bywają nawet ateiści, wówczas nagle przeżyje szok. Ze szokiem odkryje bowiem wówczas, że działanie moralności jest tak zaprogramowane iż katastrofy unicestwiają wyłącznie osoby i społeczności które w swoim codziennym życiu praktykują niemoralną filozofię pasożytnictwa (tj. filozofię nieustannego wybierania w życiu tylko tego co łatwe, przyjemne i bezwysiłkowe, a stąd co niemoralne i co stacza daną osobę lub społeczność w dół "pola moralnego"), oraz które w swoim praktykowaniu pasożytnictwa osiągnęły już poziom tzw. "intelektu agonalnego". Jednocześnie, osoby które w swym życiu praktykują wysoce moralną filozofię totalizmu są zdecydowanie chronione przed zostaniem poszkodowanymi katastrofami. Następstwem więc naszego poznania atrybutów totaliztów i pasożytów jest m.in. że zaczynamy wyraźnie dostrzegać "kto" i "dlaczego" zostaje dotknięty katastrofami. Poznanie to ujawnia nam również, że powodem owych coraz liczniejszych katastrof jakie ostatnio nękają ludzkość, jest iż coraz więcej ludzi, polityków i społeczności wybiera właśnie owo łatwe, przyjemne i bezwysiłkowe staczanie swego życia i kraju w dół pola moralnego. Coraz więc więcej krajów i społeczności osiąga ów stan "intelektu agonalnego" i jest "anihilowane" przez prawa moralne. Zgodnie więc z opisywanym wcześniej przysłowiem że "miłe złego początki, a koniec żałosny", żałosny koniec ich drogi w niemoralność ulega dopełnieniu. Jeśli więc ktoś przeanalizuje stan moralny społeczności i krajów które dotykane są obecnie owymi kataklizmami, wówczas zawsze się okazuje, że wszystkie one osiągnęły już poziom "intelektów agonalnych" - po owe analizy patrz strony internetowe o nazwach day26_pl.htm i seismograph_pl.htm. Dzisiejsza sytuacja na świecie nam podpowiada, że naprawdę warto jest nauczyć się odróżniania totaliztów od pasożytów. Umiejętność ta otwiera dla nas bowiem liczne możliwości, włączając w to oddanie nam do ręki kilku prostych metod obrony przed katastrofami. Metody te opisane są m.in. w punktach #G2, #G3, #I3 i #I5 strony day26_pl.htm. 4. "Pole moralne" jest jak szybki i wysoce aktywny prąd rzeki - to dlatego pasywność i NIE czynienie niczego szybko spycha nas w dół tego pola, a stąd moralnie szybko cofa nas do tyłu. Wszystkie wielkości jakimi operuje "pole moralne", są tak zaprogramowane aby "pasywność" oraz "nie czynienie niczego" powodowały ich degenerację. To dlatego nawet złoto z upływem czasu się starzeje i zanika, to dlatego nienaprawiane domy i sprzęt po jakimś czasie się zawalają, to dlatego owoce i żywność z czasem się psują, to dlatego nawet najbogatsze przedsiębiorstwa i mocarstwa z czasem biednieją i upadają, to dlatego ludzie z upływem czasu tracą mięśnie i pamięć oraz 216-A5-(rok.htm) zapominają to czego się nauczyli, zaś nawet najlepsi eksperci którzy zaczną być zasiedziali na swoim stanowisku i obowiązkach szybko stają się niekompetentni i szkodzą zamiast pomagać, itp., itd. W sumie więc, jeśli ktoś w swoim życiu wybiera wygodne "nie czynienie niczego", wówczas dzięki szybkości i aktywności prądu z jakim płynie "pole moralne", jego pasywność jest równoznaczna z ześlizgiwaniem się w dół owego pola. Innymi słowy, z powodu szybkiego prądu i wysokiej aktywności "pola moralnego", "pasywność" i "nie czynienie niczego" są tak samo "niemoralne" jak celowe wyrządzanie niektórych rodzajów zła. Z jakichś powodów większość ludzi wierzy, że życie jest jak nieruchomy krajobraz. Jeśli więc NIE czynią niczego, wówczas po prostu zachowają swoją pozycję na zawsze i bez końca będą stali nieruchomo w tym samym miejscu. Tymczasem ów dynamiczny i szybki prąd pola moralnego upodabnia życie do wiosłowania pod górę szybkiej rzeki - jeśli ktoś przestanie pracować, wówczas zamiast stanąć w miejscu jest natychmiast zmiatany do tyłu. Na przekór więc że wszyscy błędnie uważamy iż "nie czynienie niczego" powoduje nasze stanie w tym samym miejscu, faktycznie wysoka aktywność i szybki prąd pola moralnego powodują, że "nie czynienie niczego" natychmiast cofa nas do tyłu. Dlatego jeśli ktoś chce choćby utrzymywać się na tym samym poziomie moralnym, ciągle musi w to wkładać nieustanny wysiłek i aktywność. Tzw. "spoczywanie na laurach" i "nie czynienie niczego" są równoznaczne z szybkim staczaniem się w dół pola moralnego, cofaniem do tyłu i z degeneracją na każdym możliwym polu. 5. Dlaczego "pole moralne" musi ustawiać niezliczone przeszkody na drodze tych co dokonują coś wysoce moralnego i dobrego dla ludzi. "Pole moralne" zostało tak zaprogramowane, że osiągnięcie wszystkiego co moralne musi wymagać wkładania w to pracy i wysiłku. Nic więc co moralne i co dobre dla ludzi, NIE może zostać osiągnięte przypadkiem i bez wysiłku. Niemoralne zaś musi być wszystko, co NIE wymaga wkładania w to pracy i wysiłku (a więc nawet "NIE czynienie niczego"). Powyższe zasady działania "pola moralnego" powodują, że jeśli ktokolwiek na ziemi podejmuje działanie jakie w końcowym wyniku ma okazać się wysoce moralne i dobre dla ludzi, wówczas owo "pole moralne" musi piętrzyć niezliczone przeszkody na drodze takiego kogoś. Ponieważ niniejszą zasadę "przeszkadzania" przez "pole moralne" każdemu kto postępuje moralnie, ja najpierw poznałem na przykładzie losów wynalazców i odkrywców, zasadę tą nazwałem "przekleństwem wynalazców". Przekleństwo to opisałem potem na licznych swoich stronach internetowych, np. patrz punkt #F1 na stronie o nazwie morals_pl.htm, punkt #H1.6 ze strony newzealand_visit_pl.htm, czy punkt #G1 ze strony eco_cars_pl.htm. Poznanie moralnej zasady, że na drodze ludzi dokonujących czegoś wysoce moralnego i dobrego dla ludzkości zawsze piętrzone muszą być niezliczone przeszkody, okazuje się wysoce użytecznym w praktyce. Przykładowo, jeśli ktoś chce zbudować nowy wynalazek, taki jakim kiedyś był np. samolot opisywany na stronie mozajski.htm, zaś dzisiaj jest magnokraft, wehikuł czasu, czy ogniwo telekinetyczne, zaś wszyscy tzw. "eksperci" na niego plują, twierdzą iż NIE będzie on działał, oraz zniechęcają innych do pomocy w jego budowie, wówczas kiedyś się okaże iż ów wynalazek faktycznie podniósł ludzkość do wyższego poziomu cywilizacyjnego. Jeśli natomiast naukowcy i "eksperci" hałaśliwie i szeroko propagują jakąś teorię, z całą pewnością NIE jest ona moralna i dobra dla ludzi, zaś jej upowszechnienie stanowi jedynie hamulec dla postepu ludzkości. Dobre i moralne są bowiem tylko te nowe teorie i ustalenia, na które większość naukowców pluje w czasach ich powstawania, zaś naukowe czasopisma odmawiają ich publikowania (tj. takie jak np. Koncept Dipolarnej Grawitacji czy filozofia totalizmu). To zaś co szeroko i hałaśliwie jest reklamowane i co siłą wdziera się do naszego życia, z całą pewnością jest niemoralne (stąd też będzie opluwane, tyle że w znacznie późniejszych czasach - kiedy zło jakie ono zasiewa wyjdzie już na wierzch). Moralnego bowiem nikt NIE będzie chciał reklamować, zaś dowiemy się o tym tylko przypadkowo i na zasadzie plotki. Itd., itp. Wiedza o konieczności utrudniania tego co moralne i dobre dla ludzi, jest też wysoce użyteczna jeśli samemu jest się wynalazcą, twórcą, lub osobą czyniącą dobro. Wszakże wówczas zaczynamy bardziej "filozoficznie" przyjmować przeciwności serwowane nam przez życie. Wszakże wiemy, że gdyby "pole moralne" działało inaczej, wówczas "nie 217-A5-(rok.htm) czynienie niczego" przestałoby być niemoralne, zaś ludzie którzy postępują niemoralnie nie doświadczyliby sprawiedliwości. 6. Nasz "świat fizyczny" jest celowo zbudowany jak "najdoskonalsza maszyna do powiększania wiedzy". Z wielu różnych powodów ludzie uważają siebie za pępek wszechświata. Tymczasem jeśli uważnie przeanalizować materiał dowodowy, wówczas się okazuje, że ludzie są jedynie jednym z "eksperymentalnych pomocy", które inteligentnemu wszechświatowi pozwalają na szybsze i na bardziej efektywne gromadzenie poprawnej wiedzy. Istnieje cały szereg faktów, jakie potwierdzają taką właśnie rolę ludzi (tj. ich rolę jako "pomocy" w gromadzeniu wiedzy). Opiszmy teraz niektóre z owych faktów. - Niedokonałość ludzi. Jedynym wyjaśnieniem jakie uzasadnia dlaczego mogąc stworzyć ludzi jako bardziej doskonałych, Bóg stworzył ich jednak aż tak niedoskonałymi, jest że potrzebował On niedoskonałości ludzkiej dla szybszego i efektywniejszego powiększania swej wiedzy. Doskonali ludzie NIE popełnialiby bowiem aż tylu błędów, trudno byłoby się więc czegoś na nich nauczyć. - Pojawianie się "materiału dowodowego" na wszystko w co tylko ktoś zaczyna głęboko wierzyć. W działaniu jest zasada, że "w cokolwiek tylko by ktoś nie wierzył tak głęboko, że aż podejmuje działania bazujące na tym swoim wierzeniu, zawsze dostarczone mu będą dowody, że to w co wierzy jest prawdą". To dlatego ludzie głęboko wierzący w demony widują demony, wierzący w UFO widują UFO, wierzący w Yeti spotykają Yeti, itd., itp. Tyle tylko, że owe "dowody" zawsze tak jakoś zmyślnie są dostarczane, aby poza danym wierzącym nikt inny NIE mógł z nich skorzystać. Doskonały przykład jak owe "dowody" są serwowane wyłącznie do indywidualnego użytku wierzącego, dał mi znajomy który wierzy w demony. W 2008 roku wybrał się razem z rodzicami na Alaskę i odwiedził jakiś park narodowy koło Anchorage. Tam zobaczył niezwykle poskręcane i rozrosłe drzewo. Wykonał więc jego fotografię. Kiedy jednak oglądał ową fotografię na ekranie swojego aparatu cyfrowego, wówczas dostrzegł że drzewo to jest otoczone licznymi ludzkimi postaciami które pozostawały niewidzialne dla gołych oczu. Jego wystraszona matka widząc na zdjęciu tłum istot jakich nie była w stanie ujrzeć gołym okiem, impulsywnie wyrwała mu aparat z ręki i wydeletowała to zdjęcie. Natychmiast też cała rodzina wsiadła do samochodu i uciekła z tego miejsca. W ten sposób impulsywnośc matki uniemożliwiła mu późniejsze pokazanie tego zdjęcia innym ludziom. Jednak dla owej osoby i dla jego rodziców, nawet będąc wydeletowanym, zdjęcie to ciągle jest niezaprzeczalnym dowodem, że demony faktycznie istnieją. W podobny sposób ja sam też byłem kiedyś potraktowany całą serią identycznie fabrykowanych "dowodów", tyle że na istnienie UFO, a nie demonów. Wiele z nich opisuję w tomie 17 swojej starszej monografii [1/4] (upowszechnianej w internecie za darmo). Takie pobudzanie ludzi do poszukiwań twórczych i do ścierania opinii, poprzez pokazywanie im "dowodów" które potwierdzają nawet te ich wierzenia które nie mają trwałych reprezentacji w świecie fizycznym, wiedzie wszystkich do szybszego powiększania wiedzy. - Tymczasowe "symulacje" nawet nieprawdpodobnego, np. "UFO", "Yeti", "Jessie", "kości dinozaurów", itp. Jeśli jakaś osoba, grupa ludzi, lub instytucja (np. cała ziemska nauka) silnie wierzy w coś co trwale wcale NIE istnieje w naszym świecie fizycznym, a na dodatek podejmuje aktywne działania na bazie tego swego wierzenia, wówczas wierzenia te też są celowo podtrzymywane poprzez zmyślne "fabrykowanie" odpowiednich "dowodów". W ten sposób tymczasowo fabrykowane są całe wehikuły UFO wraz z załogami, rozliczne wersje Yeti, kości dinozaurów które miały jakoby żyć na Ziemi miliony lat temu (podczas gdy tak naprawdę to Ziemia stworzona została jedynie trochę ponad 6000 lat temu), itd., itp. Faktyczność owych tymczasowych "symulacji" oraz wywodów logicznych które potwierdzają ich istnienie, wykazałem na całym szeregu stron internetowych. Jako ich przykład patrz strona evolution_pl.htm oraz podrozdział JA1.3 z tomu 6 monografii [8/2] - jakie wykazują że Ziemia stworzona została jedynie trochę ponad 6000 lat temu, jednak już na etapie jej tworzenia wprowadzone w nią zostały "kości dinozaurów" jakoby żyjących miliony lat temu. Inne podobne przykłady pokazują m.in. punkty #C1 i #C3 strony prawda.htm, albo punkty #K1 i #K2 do #N2 strony day26_pl.htm. Z naszego punktu widzenia dobrze jest wiedzieć, że absolutnie wszystko co 218-A5-(rok.htm) istnieje w świecie fizycznym, zostało stworzone (i jest nastawione) głównie dla powiększania wiedzy Boga - co dokładniej wyjaśniono m.in. punktach #B2 do #B4 strony will_pl.htm. Pozwala to bowiem nam zrozumieć dlaczego wokoło nas widać aż tak wiele dziwnych faktów, których jedynym wyjaśnieniem jest właśnie potrzeba powiększania wiedzy. Ponadto ujawnia to nam fakt, że lepiej samemu i na ochotnika znaleźć dla siebie coś co będzie powiększało ową wiedzę, zamiast czekać aż to Bóg znajdzie dla nas sposób na jaki możemy stać się przydatni dla takiego powiększania wiedzy. Wszakże może wówczas się okazać, że jedyne do czego się nadajemy, to rola "królika doświadczalnego" lub "żywej ilustracji" - jakie to role często zapewne odnotowujemy w przedziwnych losach innych ludzi. 7. Bezczasowość umiejscowienia działania Boga lub czyjegoś wierzenia. Oparcie działania świata fizycznego i ludzi na tzw. "przestrzeni czasowej" powoduje, że dla Boga nie istnieje takie coś jak "czas, "upływ czasu", czy "przedtem" albo "potem". Bóg panuje bowiem nad całą ową przestrzenią czasową, tj. panuje zarówno nad "czasem" i "upływem czasu", jak i nad "przeszłością", "teraźniejszością" i "przyszłością". Przykładowo, Bóg już obecnie wie w co my (lub w co ktokolwiek inny) będzie silnie wierzył np. za 10 lat lub za 66 lat. Dlatego dla Boga istotne jest tylko że "dany ktoś na jakimś tam etapie swego życia będzie w coś silnie wierzył, a co najważniejsze - że podejmie działania na bazie tego swego wierzenia". Czy zaś owo jego wierzenie pojawi się "przed" czy też "po" ujrzeniu danych dowodów, dla Boga NIE ma już znaczenia. Wszakże w obu tych przypadkach ciągle będzie służyło to powiększaniu wiedzy zarówno Boga jak i ludzi. Podobnie jest też z innymi działaniami Boga. Przykładowo, czasami Bóg zaserwuje komuś "karę" jeszcze "przed" momentem czasowym kiedy ów ktoś popełni coś czym na karę tą sobie zasłuży, albo też Bóg zaserwuje komuś "zwrot" z tzw. "Prawa Bumerangu" zanim ten ktoś popełni coś co przyniesie mu ów zwrot. Innymi słowy, jeśli ktoś na jakimś tam etapie swego życia będzie "silnie wierzyl" w dane zjawisko czy dane istoty, oraz potwierdzi czynem to swoje silne wierzenie poprzez zadziałanie na jego podstawie (np. poprzez obwieszczenie swoich przygód reszcie świata), wówczas staje się to wystarczającym powodem dla którego Bog "zasymuluje" mu to zjawisko czy istoty. Kiedy więc analizujemy przypadki "zasymulowania" czegoś ludziom dla poparcia ich silnych wierzeń, musimy pamiętać że dla Boga NIE istnieje "czas" ani "ograniczenia czasowe" w rodzaju czasowego uszeregowania "przedtem" i "potem" jakie dla ograniczonych umysłów ludzi typowo ustawiają wszystko w kolejność zależną od czasów pojawienia się. 8. Uzależnienie tego co spotyka nas w dzieciństwie i młodości, od tego co czynimy w wieku dojrzałym. Filozofia totalizmu naucza, że powinniśmy bardzo uważać aby tym co czynimy w swoim wieku dojrzałym, w żadnym wypadku NIE przeszkadzać Bogu w zrealizowaniu Jego boskich planów. Wszakże to co czynimy jako dorośli, ma decydujący wpływ na to co zdarza się nam w naszym dzieciństwie lub młodości. Bóg widzi bowiem naraz całe nasze życie, stąd tak ukierunkowuje zdarzania z naszej młodości, aby nasze działania w wieku dojrzałym możliwie najlepiej służyły boskim planom, a nie przypadkiem popsuły te plany i intencje. To właśnie z tego powodu dzieci które w dorosłym życiu mają zostać tyranami, terrorystami, sabotażystami, mordercami, gwałcicielami, itd., oraz których przyszłe działania mają wydatnie poprzeszkadzać Bogu w zrealizowaniu Jego boskich planów, Bóg już w dzieciństwie albo całkowicie unicestwia, albo też zamienia w kaleki lub przeznacza do urodzenia się w kraju lub rodzinie które uniemożliwią im zaszkodzenie boskim planom. Najlepiej tą zależność naszych losów jako dzieci od tego co uczynimy jako dorośli, wyjaśnia odrębna strona internetowa poświęcona omówieniu powodów dla których na świecie istniej ból, cierpienie, choroby, nieszczęścia, kataklizmy, itp. - dla przeglądnięcia owej strony kliknij na następujący guzik: 9. Cdn. ... Powyższe to tylko niektóre z licznych zasad prowadzenia moralnie poprawnego życia już zidentyfikowanych i opisanych przez teorię zwaną Konceptem Dipolarnej Grawitacji i przez filozofię totalizmu - która z konceptu owego wynika. Dlatego rozwijanie niniejszego punktu #F1 jest kontynuowane na innych stronach i opracowaniach. Wyjaśnione skrótowo są w nich dla codziennego użytku dalsze zasady, prawa, wielkości, 219-A5-(rok.htm) moce, itp. Przykładowo, kilka generalnych zasad postępowania w codziennym życiu wyjaśnionych zostało w podpunktach #A2 ze strony internetowej o nazwie totalizm_pl.htm. Z kolei kilka metod działania Boga nastawionych na korygowanie moralności u tzw. "intelektów grupowych" opisanych zostało w punktach #B2 do #B4.4 strony internetowej o nazwie mozajski.htm. Powyższe zasady, prawa i regularności omówione są także, zilustrowane, oraz pouzupełniane poszerzającym je materiałem dowodowym w praktycznie niemal całej mojej najnowszej monografii [1/5]. Gratisowy egzemplarz tamtej monografii można więc załadować sobie bezpośrednio z internetu i to z niej studiować rozwinięcie niniejszego punktu - np. patrz w niej podrozdział A16 z tomu 1. *** Jeśli w swoim widzeniu świata ktoś opiera się wyłącznie na dzisiejszej, wysoce niedoskonałej nauce która też praktykuje filozofię pasożytnictwa, wówczas wszystko wygląda w nim jak chaos. Wszakże, zgodnie z typowymi zachowaniami "pasożytnictwa", obecna oficjalna nauka ludzka boi się narażać swoją reputację poprzez wypowiadanie się o sprawach jakich poprawność każdy może sobie sprawdzić. Lepiej bowiem dla jej autorytetu jest wypowiadać się na temat "wielkiego wybuchu" - który jakoby ukształtował dzisiejszy wszechświat, na temat odległych galaktyk, czy też na temat cząsteczek elementarnych wszakże tych wypowiedzi jeszcze długo nikt NIE może sprawdzić. Jeśli jednak w swoim widzeniu świata poznamy i zrozumiemy choćby owe najważniejsze ustalenia filozofii totalizmu i Konceptu Dipolarnej Grawitacji, niektóre z jakich skrótowo opisałem powyżej a jakie każdy może sobie łatwo sprawdzić na przykładach z prawdziwego życia, wówczas nagle ów chaotyczny świat zaczyna działać według zrozumiałych dla każdego reguł i zasad. Choćby więc tylko z tego powodu naprawdę warto włożyć swój trud w poznanie prawd które totalizm i Koncept Dipolarnej Grawitacji starają się nam ujawnić. Poznawanie prawdy jest bowiem szczytem moralnego postępowania, zaś NIE daje się postępować moralnie bez włożenia w to swojej pracy i wysiłku. Część #G: Humor i zabawne sytuacje: #G1. Dowcip na czasie: Ci z nas co często używają emailów i internetu, odnotowali zapewne że dzięki nim po świecie krążą ostatnio najróżniejsze zabawne historyjki i dowcipy. Jedna z nich szczególnie zwróciła moją uwagę, ponieważ jest wysoce na czasie dla naszej sytuacji i wieku. Owa zabawna historyjka ma tytuł "Old Dog: Age and Wisdom" - co znaczy "Stary pies: wiek i mądrość". Przytaczam ją poniżej dla pośmiania się przez tych z nas co znają język angielski. Oto ona: A wealthy old Gentleman decides to go on a hunting safari in Africa , taking his faithful, elderly dog named Killer, along for the company. One day the old dog starts chasing rabbits and before long, discovers that he's lost. Wandering about, he notices a leopard heading rapidly in his direction with the intention of having lunch. The old dog thinks, "Oh, ho! I'm in deep doo-doo now!" Noticing some bones on the ground close by, he immediately settles down to chew on the bones with his back to the approaching cat. Just as the leopard is about to leap, the old dog exclaims loudly, "Boy, that was one delicious leopard! I wonder, if there are any more around here?" Hearing this, the young leopard halts his attack in mid-strike, a look of terror comes over him and he slinks away into the trees. "Whew!", says the leopard, "That was close! That old dog nearly had me!" Meanwhile, a monkey who had been watching the whole scene from a nearby tree, figures he can put this knowledge to good use and trade it for protection from the leopard. So, off he goes, but the old dog sees him heading after the leopard with great speed, and figures that something must be up. The monkey soon catches up with the leopard, spills the beans and strikes a deal for himself with the leopard. The young leopard is furious at being made a fool of and says, "Here, monkey, hop on my back and see what's going to happen to that conniving canine! Now, the old dog sees the leopard coming with the monkey on his back and thinks, "What am I going to do now?", but instead of running, the dog sits down with his 220-A5-(rok.htm) back to his attackers, pretending he hasn't seen them yet, and just when they get close enough to hear, the old dog says... "Where's that damn monkey? I sent him off an hour ago to bring me another leopard! Moral of this story... Don't mess with the old dogs... age and skill will always overcome youth and treachery! BS and brilliance only come with age and experience. #G2. Wierszyk "radości po 60-tce": W czasach internetu sporo posiadaczy własnych adresów emailowych używa interesującej zasady dokumentowania swoim korespondentom że ciągle o nich myślą i ich pamiętają. Po prostu, kiedy już NIE mają nic nowego i ciekawego do napisania, wówczas wysyłają email z humorem. Dzięki tej zasadzie, jakiś czas temu ktoś przysłał mi wierszyk, podobno anonimowego autora, traktujący o "radościach po 60-tce". Ponieważ wierszyk ten wyraża rodzaj "humoru na czasie", postanowiłem włączyć go do tej strony. Aby jednak NIE urażać niczyich uczuć, zamknąłem go w odrębnym okienku. Stąd ci czytelnicy u których ciągle działa poczucie humoru i potrafią pośmiać się nawet z siebie samych, oraz którzy zechcą poczytać sobie ten wierszyk, powinni kliknąć na następujący guzik: #G3. Inne strony z podobym rodzajem humoru: Aby nie zanudzać czytelników nie będę tutaj już podawał innych podobnych historyjek. Jednak dla tych których one zainteresują nadmienię ze następne dowcipy o podobnym charakterze podane są: w punkcie #D2 strony klasa.htm, oraz na stronach pajak.fateback.com/somebody_nobody.htm i pajak.6te.net/hawaiian_good_luck_sign.htm. Część #H: Podsumowanie tej strony: #H1. Zamiast podsumowania: Dla każdego człowieka nadchodzi w końcu czas, kiedy jego życie ulega podsumowaniu. Tak się składa że ów czas nadchodzi właśnie i dla nas. Jak zwykle w takich przypadkach, nasi następcy będą sprawdzali nie tylko co zdołaliśmy osiągnąć, ale także "czy" i "jak" potrafiliśmy ponaprawiać swoje własne błędy. Z zakresie naszych osiągnięć sytuacja została tu wyklarowana - nie miały one precedensu w żadnym uprzednim pokoleniu. Jednak w sprawie popełnionych przed nas błędów nasza rola ciągle nie uległa zakończeniu. Mamy bowiem teraz obowiązek, aby na przykładach błędów które my sami popełniliśmy, oraz błędów które popełniły generacje naszych dziadków, ojców i dzieci, nauczyć teraz nasze wnuki jak mają ich unikać i jak powinni zabrać się za ich naprawianie. Aby zaś wywiązać się z tej naszej ostatniej roli, nie wolno nam zamykać się w naszym świecie i zatrzymywać nasze doświadczenia wyłącznie dla siebie, a mamy obowiązek aby wypowiadać na głos swoje opinie i wskazywać właściwe kierunki. Jednym zaś z forów które możemy używać w tym celu, jest m.in. właśnie niniejsza strona. Część #I: Informacje końcowe tej strony: #I1. Emaile i dane kontaktowe autora i redaktora tej strony: Aktualne adresy emailowe autora i redaktora tej strony, tj. dra inż. Jana Pająka (a przez okres 2007 roku - Prof. dra inż. Jana Pająka), pod jakie można wysyłać ewentualne poprawki, kontakty, uwagi, zapytania, itp., podane są na stronie internetowej z moja autobiografią (dra inż. Jana Pająk). Tam również dostępne są mój adres pocztowy i numer telefonu. #I2. Copyrights © 2011 - wszelkie prawa zastrzeżone: Copyrights © 2011 - wszelkie prawa zastrzeżone. Autorstwo i prawa copyrights dla opisów z "części #D" tej strony są zastrzeżone na rzecz każdej osoby do której 221-A5-(rok.htm) nazwiska dane opisy zostały dołączone. Z kolei autorstwo i prawa copyrights dla opisów z pozostałych części tej strony (poza ową "częścią #D") są zastrzeżone na rzecz dra inż. Jana Pająk - redagującego całość tej strony. #I3. "Disclaimer" redaktora tej strony: Odnotuj że narazie niniejsza strona ma tylko jednego głównego redaktora, którym jest dr inż. Jan Pająk. Stąd większość jej tekstu została przygotowana i jest aktualizowana właśnie przez niego. Wkład innych wymienionych tutaj absolwentów rocznika 1970 skupia się głównie na sformułowaniu jej "części #D". Dlatego poglądy wyrażone na tej stronie w częściach innych niż owa "część #D", niekoniecznie są podzielane przez wszystkich wymienianych tutaj absolwentów rocznika 1970. Czyli niektóre zjawiska i sytuacje komentowane w częściach innych niż owa #D tej strony, zapewne mogą być przez część z nich interpretowane na odmienne od zaprezentowanych tutaj sposobów. #I4. Zasady przyjęte w zapisie tej strony: Jak dla wszystkiego co jest nowo-tworzone w naszym świecie, podczas sporządzania tej strony musiałem przyjąć określone zasady jej zapisu. Poniżej postaram się więc wyjaśnić jakie te zasady są: #1. Aktualne zdjęcia. Te osoby, dla których dostępne jest już chocby jedno aktualne zdjęcie (tj. wykonane relatywnie niedawno), w "Menu 2" wyróżnione zostały białym kolorem liter. Warto tutaj jednak odnotować, że dawny wygląd większości z nas uwieczniony został na historycznych już zdjęciach pokazanych na stronie Nasz Rok dostępnej m.in. poprzez kliknięcie w "Menu 1". #2. Tytuly. Ponieważ każdy z nas posiada tytuły "magistra inzyniera", w wykazach i opisach z tej witryny nie powtarzam już owych standardowych tytułów. Jednak dla informacji przytoczyłem pełne tytuły dla tych osób z naszego roku, którym tytułów tych później nieco przybyło - zaś ja zdołałem jakoś się o nich dowiedzieć. #3. Nazwiska panieńskie. Dla kobiet z naszego roku w tekście używam ich obu nazwisk, podając w nawiasie nazwisko panieńskie (tj. to, które pamiętamy ze studiów). Natomiast w "Menu 2" dla skrótu używam jedynie ich nazwisk panieńskich. #4. Prywatność. Proszę też odnotować, że z uwagi na "Privacy Act" trochę się boję przytaczać na tej stronie adresów uczestników naszego roku - jeśli nie otrzymałem od nich wyraźnego zezwolenia aby ich adresy otwarcie podać. Jednak w wielu przypadkach ja mam już te adresy i dla uczetników naszego roku w każdym momencie czasu jestem w stanie udostępnić adres ich byłych przyjaciół i kolegów z roku. Dlatego jeśli ktoś chce otrzymać czyjś adres, proszę do mnie napisać email, a ja natychmiast go przyślę. Należy jednak odnotować, że ów adres podaję poniżej we wszystkich tych wypadkach, kiedy jest on jedynym kontaktem jakim dysponuję do danego absolwenta naszego roku. Natomiast numery telefonu i emaile przytaczam bez ograniczeń, ponieważ ich otwarte udostępnianie kontunuuje tradycje książek telefonicznych i list adresowych, stąd praktycznie nie narusza zbytnio niczyjej prywatności. #I5. Polskie literki: W tekście tej strony starałem się używać polskich literek. Szybko jednak odnotowałem, że nie każdy serwer poprawnie koduje i przesyla owe litery (np. serwer www.nrg.to deformuje polskie litery i uniemożliwia ich odtworzenie nawet na poprawnie nastawionych komputerach z Polski jakie używają systemu operacyjnego "Windows XP"). Ponadto komputery zdają się wyświetlać poprawnie polskie literki tylko jeśli albo używają systemu operacyjnego "Windows XP", lub jeśli ich Internet Explorer został na nie ustawiony. (Aby ustawić swoją przeglądarkę "Internet Explorer" na poprawne odczytywanie polskich liter, trzeba kliknąć na pozycję w jej menu oznaczoną "Widok" (po angielsku "View"), zaś potem na opcję oznaczoną "Kodowanie" (po angielsku "Encoding"). Kiedy zaś otworzy się submenu "Dalsze" ("More") z odmiennymi alfabetami, wybrać trzeba i włączyć kliknięciem alfabet oznaczony "Srodkowoeuropejski (Windows)" (po angielsku "Central 222-A5-(rok.htm) European (Windows)").) Gdyby jednak i takie ustawianie nie pomogło, wówczas na wszelki wypadek informuję, że jeśli u kogoś w miejscu literek na ekranie pojawiają się jakieś dziwne znaczki, to zapewne oznacza, że jego komputer nie wyświetla prawidłowo polskich literek. W takim przypadku dobrze jest wiedzieć, że wyświetlane znaczki oznaczają co następuje: "ą" = "a" z ogonkiem, "Ą" = "A" z ogonkiem, "ć" = "c" z kreską, "Ć" = "C" z kreską, "ę" = "e" z ogonkiem, "Ę" = "E" z ogonkiem, "ł" = "l" przekreślone, "Ł" = "L" przekreślone, "ń" = "n" z kreską, "Ń" = "N" z kreską, "ó" = "o" z kreską, "Ó" = "O" z kreską, "ś" = "s" z kreską, "Ś" = "S" z kreską, "ź" = "z" z kreską, "Ź" = "Z" z kreską, "ż" = "z" z kropką, "Ż" = "Z" z kropką. Oto wykaz polskich literek jakie mogą wystąpić w moich tekstach: ą ć ę ł ń ó ś ź ż (małe polskie literki) a c e l n o s z z (łacińskie i angielskie odpowiedniki małych polskich literek) Ą Ć Ę Ł Ń Ó Ś Ź Ż (duże polskie litery) A C E L N O S X Z (łacińskie i angielskie odpowiedniki dużych polskich liter). Powinienem tutaj dodać, że po odnotowaniu mizernych efektów moich eksperymentów z użyciem polskich literek, wcale teraz się nie spieszę z przeredagowaniem na polskie literki tej części totaliztycznych stron które oryginalnie pisane były alfabetem angielskim (łacińskim). #I6. Osobista kopia tej strony trzymana we własnym komputerze: Jesli ktos zechece czesto zagladac do niniejszej witryny internetowej, wowczas dobrze jest skopiowac ja cala do swojego wlasnego komputera. Wszakze w przypadku posiadania takiej prywatnej kopii tej witryny, nie jest sie juz zaleznym od dostepu do internetu w przypadku kazdej checi ponownego zagladniecia do tej strony lub ogladniecia ktorejs z pokazanych na niej ilustracji. Nie jest tez juz wowczas konieczne znoszenie owego potopu najrozniejszych banerow reklamowych, jakimi strony internetowe utrzymywane na darmowych serwerach sa nieustannie zalewane. Na przekor ze z pozoru moze ono wydawac sie trudne, faktycznie sporzadzanie takiej wlasnej repliki niniejszej witryny internetowej jest relatywnie proste. Dla tych wiec ktorzy zechca sporzadzic sobie taka replike w swoim wlasnym komputerze, niniejszym opisuje krok po kroku, jak tego dokonac. Oto owa intrukcja postepowania: 1. Stworzyc nowy folder (zbior) na dysku twardym "c:". Folder ten bedzie zawieral niniejsza strone (a ewentualnie takze dowolne inne moje strony). W tym celu wystarczy uruchomic "Windows Explorer", oraz stworzyc nowy folder na swoim dysku twardym. Dobrze jest folder ten nazwac w taki sposob, aby wyraznie odroznial sie od innych typowych folderow z owego dysku twardego, np. nazywajac go "Pajak" (lub "rok"). Folder ten bedzie pozniej uzywany do przechowywania wszystkich tych stron internetowych z niniejszej witryny, ktore ktos zechce zawsze miec pod reka. 2. Stworzyc nowe pod-foldery (podzbiory) we wnetrzu foldera "Pajak" (lub "rok"). Owe pod-foldery beda zawieraly poszczegolne grupy zdjec ukazywanych za posrednictwem niniejszej strony internetowej, a nalezacych do poszczegolnych kolegow. Generalna zasada tworzenia owych pod-folderow jest, ze otrzymuja one nazwy zapisane wylacznie malymi literkami lacinskimi, jakie skladaja sie z nazwiska, kreski podkreslajacej, imienia osoby ktorej zdjecia pod-foldery te przechowuja (odnotuj ze w nazwach tych pod-folderow nie uzywa sie polskich literek). Przykladowo, dla przechowywani moich zdjec utworzyc trzeba podfolder pajak_jan, z kolei dla przechowywania zdjęć Staszka Przeworka utworzyc trzeba pod-folder nazywajacy sie przeworek_stanislaw. Ponadto utworzyc trzeba kilka "systemowych" podfolderow, ktore przechowuja wspolne zdjecia. Oto wykaz nazw podfolderow (podzbiorow) "systemowych" wykorzystywanych przez niniejsza witryne internetowa: wroclaw. Zawiera on zdjecia Wroclawia. 223-A5-(rok.htm) pw. Zawiera on zdjecia Politechniki Wroclawskiej. kwiatki. Zawiera on zdjecia kwiatkow pokazanych w miejscach gdzie pozniej maja byc wlaczone jakies konkretne zdjecia, a takze zdjecie "ksiegi uwag". W celu stworzenia tych pod-folderow wystarczy uruchomic "Windows Explorer", oraz wygenerowac nim wymagane pod-foldery we wnetrzu foldera "Pajak". 3. Zachowac kod zrodlowy tej strony w swoim folderze "Pajak" (lub "rok"). W tym celu trzeba "kliknac prawym przyciskiem" swojej myszy, kiedy sie wskazuje na jakikolwiek obszar zadrukowany tej strony (np. wskazuje tutaj). Male menu powinno sie pojawic, ktore ma pozycje "View Source". Kliknij na ta pozycje, tak ze kod zrodlowy tej strony pojawi sie w edytorze tekstu nazywanym "Notepad". Kliknij na "File" menu w tym "Notepad" i wybierz opcje "Save As...". Zachowaj kod zrodlowy ze swojego "Notepad" uzywajac nazwy pliku "index.htm" jako "File name" tego kodu, zas podajac folder "c:\Pajak" (lub "c:\rok") jako "Save in" miejsce dla zachowania tego kodu. Odnotuj ze strony wywolywane z niniejszej strony nalezy zachwywac pod nieco innymi nazwami, mianowicie: "pw.htm" dla strony Nasz Rok, "zyciorysy.htm" dla strony Objaśnienia, oraz "wroclaw.htm" dla strony Wrocław. 4. Zachowac ilustracje. Kliknij prawym przyciskiem myszy na kazda ilustracje z tej strony lub ze stron z nia zwiazanych, potem wybierz opcje "Save Picture As". Ilustracje ze stron z notkami autobiograficznymi zachowaj w pod-folderze osob jakich zdjecia te dotycza. Natomiast zdjecia kwiatkow i Wroclawia zachowaj w pod-folderach "kwiatki" oraz "wroclaw". (Odnotuj ze kazda ilustracja wskazuje u dolu ekranu sub-folder w jakim musi byc zachowana.) 5. Wyswietlic ta strone w swoim komputerze. Po zachowaniu tej strony, daje sie ona wyswietlic w dowolnej chwili we wlasnym komputerze, poprzez zwykle wycelowanie na plik "index.htm" (tj. wycelowanie na kod zrodlowy tej strony) uzywajac w tym celu "Windows Explorer", oraz nastepne podwojne klikniecie na owym pliku. (Mozna tez ja wyswietlic poprzez wycelowanie na nie "Windows Explorer" i przycisniecie klawisza "Enter".) Strony zwiazane z niniejsza hyperlinkami, mozna wyswietlac albo poprzez klikniecie na owe hyperlinki kiedy ta strona jest pokazana na ekranie komputera, albo tez poprzez klikniecie z "Windows Explorer" odpowiednio na "pw.htm", "zyciorysy.htm", lub "wroclaw.htm". 6. (Warunkowo) pousuwac banery. Darmowe serwery z jakich ja korzystam, zwykle wprowadzaja kody banerow do kodu zrodlowego stron jakie na nich sa wystawiane (czesto kody tych banerow zawieraja tez dokuczliwe bledy jakie staraja sie utrudniac ogladanie owych stron). Jesli benery te kogos irytuja, wowczas w kodzie zrodlowym zachowanym we wlasnym komputerze daje sie je pousuwac. Aby powycinac te bannery, nalezy najpierw zidentyfikowac ich kody (albo przez znalezienie adresu referowanego w owym kodzie i zaczynajacego sie od "http://...", albo poprzez wypatrzenie komentarza oznakowujacego poczatek i koniec danego bannera i zwykle zaczynającego sie od slow "banner insertion ..."). #I7. Inne strony jakie posiadają związek tematyczny z niniejszą: Owe inne strony które też posiadają związek tematyczny z niniejszą nasza stroną, to (kliknij na wybraną z nich aby ją odwiedzić): Strona internetowa naszej uczelni "www.pwr.wroc.pl". Polska strona "www.szkolnelata.pl" jaka zawiera wykaz uczelni i szkół z calej Polski (z naszą uczelnią). Strona o Wroclawiu "www.anzwers.org/free/wroclaw". #I8. Odnotujmy że strona ta kiedyś była dostępna w internecie pod szeregiem odmiennych adresów, z których jednak ją już wydeletowali: Aby pomniejszyć swoje koszta, do udostępniania tej strony używam wyłącznie darmowych serwerów. Dlatego często strona ta zostaje z nich wydeletowana. Dla informacji podaję więc tutaj wykaz adresów pod którymi niniejsza strona kiedyś była dostępna, jednak późniejsze jej testowanie wykazało że obecnie już jej tam NIE ma. Oto owe adresy: 224-A5-(rok.htm) mozajski.i6networks.com/1970, wroclaw.i6networks.com/1970, free.7host02.com/sheep/1970, propulsion.250free.com/1970, www.nrg.to/newzealand/1970, i.1asphost.com/1964/1970, wroclaw.free2w.com/1970, milicz.fateback.com/1970, n.1asphost.com/1970, jan-pajak.com/1970, aliens.f2g.net/1970, 1970.netfirms.com, #I9. Zapiszmy sobie w swym komputerze adresy pod jakimi można znaleźć egzemplarze tej strony: Podobnie jak wszystkie inne maszyny, komputery mają tendencje aby czasami nawalać - szczególnie kiedy je pilnie potrzebujemy. Ponadto, strony które ja wykonuję są wystawiane wyłącznie na "darmowych serwerach" - tj. wystawiane w taki sposób, aby za nie mi nie przysyłano słonych rachunków do płacenia. Dlatego sporo adresów pod którymi niniejsza strona była kiedyś wystawiana, z upływem czasu zostawało wydeletowane. Podczas najnowszej aktualizacji tej strony (której data wskazywana jest u góry nad jej "Menu 1" a także na samym jej końcu) była ona ciągle dostępna pod kilkoma następującymi adresami. Jej główna kopia była dostępna pod adresem: totalizm.pl/1970/rok.htm Natomiast identyczne do niej kopie rezerwowe dostępne były m.in. pod adresami: energia.sl.pl/1970/rok.htm www.anzwers.org/free/wroclaw/1970/rok.htm members.fortunecity.com/timevehicle/1970/rok.htm Aby zawsze mieć pod ręką owe adresy, rekomendowałbym aby sobie je skopiować i potem wkleić do jakiegoś pliku z adresami który trzymamy we własnym komputerze. Księga uwag (pozwala na szybką wymianę wieści) [ zobacz księgę | dopisz do księgi ] *** If you prefer to read in English click on the flag below (Jeśli preferujesz czytanie w języku angielskim kliknij na poniższą flagę) Data założenia polskojęzycznej wersji tej strony: 12 czerwca 2004 roku. Data założenia angielskojęzycznej wersji tej strony: 8 sierpnia 2010 roku. Data najnowszej aktualizacji tej strony: 12 maja 2011 roku. (Sprawdź pod adresami podanymi powyżej czy już istnieje nawet nowsza aktualizacja!) 225-A6-(pw.htm) Podrozdział A6: Nieoficjalna strona absolwentów rocznika 1970 Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej Strona prezentująca opisy oraz ilustracje dokumentujące historię rocznika 1970 absolwentów Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej Część #A: Informacje wprowadzające tej strony: #A1. Zamiast wstępu: (Prosze odnotowac, ze wieksza czesc owych opisow i ilustracji ciagle oczekuje przygotowania. Apeluje wiec tutaj do kolegow i kolezanek o nadsylanie krotkich opisow, danych, lub wspomnien, ktore moglyby zostac wlaczone do owych opisow. Szczególnie zas apeluje o udostepnianie dalszych zdjęć grupowych uczestnikow rocznika 1970, podobnych do zdjęc juz pokazanych poniżej!) *** Celem tej strony jest podsumuwanie historii grupowej uczestnikow rocznika 1970 absolwentow Wydzialu Mechanicznego Politechniki Wroclawskiej. Część #B: Zdjęcia grupowe naszego roku: Zauwaz ze mozna zobaczyc powiekszenie kazdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykle klikniecie na ta fotografie. Ponadto wiekszosc browserow jakie obecnie sa w uzyciu pozwala takze na zaladowanie kazdej ilustracji do swojego wlasnego komputera, gdzie mozna jej sie do woli przygladac, gdzie daje sie ja redukowac lub powiekszac, a takze drukowac, za pomoca posiadanego przez siebie software graficznego. Jeśli zaś ktoś życzy sobie aby przesunąć daną ilustrację (tj. fotografię lub rysunek), znaczy aby przemieścić ją w inne miejsce ekranu z którego właśnie czytasz jego opis, wówczas powinien uczynić co następuje: (1) kliknąć na nią aby spowodować pojawienie się tej ilustracji (zdjęcia lub rysunku) w odrębnym okienku, (2) zmniejszyć wymiary tego odmiennego okienka (z danym zdjęciem lub rysunkiem) poprzez "złapanie" myszą jego prawego-dolnego narożnika i przesunięcie tego narożnika w górę-lewo aby otrzymać rozmiar tego odrębnego okienka jaki sobie życzysz mieć (odnotuj że kiedy raz zmniejszysz już rozmiar pierwszej takiej ilustracji, wówczas wszelkie następne kliknięte rysunki pojawią się już w owych zmniejszonych rozmiarach - chyba że je ponownie powiększysz w taki sam sposób), a następnie (3) przemieść to odmienne okienko z ilustracją w miejsce strony internetowej w którym zechcesz je oglądać. (Aby je przemieścić złap je myszą za ten niebieski pasek na jego górnej krawędzi). Odnotuj też, że jeśli przesuniesz (suwakiem) tekst tej strony kiedy go czytasz, owo odrębne okienko z dodatkowym rysunkiem nagle zniknie. Aby je ponownie przywrócić w nowe położenie strony musisz kliknąć na jego "ikonkę" (nazwę) w najniższej części ekranu. Zdjęcie 1 - Courtezy Andrzej Kruszyna (N1 z [10]): Oto spora proporcja uczestników naszego roku podczas pierwszego zjazdu z 1980 roku. Jak młodo i optymistycznie wówczas wygladaliśmy. Ponieważ zdjęcie to wymaga opisania, postanowiłem wytężyć swoją dosyć już zaśniedziałą pamięć i przyporządkować nazwiska do poszczególnych twarzy. Aby ułatwić innym sprawdzanie i aktualizowanie tego mojego niezbyt udanego opisu, każdej osobie z tego zdjęcia przyporządkowałem podwójny numer podany w 226-A6-(pw.htm) nawiasie. Pierwszy człon tego numeru oznacza stopień schodów na którym dana osoba stoi, licząc od stopnia schodów najbliższego obiektywu aparatu. Drugi zaś człon oznacza pozycję danej osoby stojącej na danym stopniu schodów, licząc tak jak pismo - od lewej ku prawej. Osoby których nie zdołałem rozpoznać oznaczyłem kropkami ... (Kliknij na powyższe zdjęcie aby zobaczyć je w powiększeniu, lub aby przesunąć je w inne miejsce ekranu.) (Apeluję tutaj do wszystkich kolegów i koleżanek o przysyłanie mi nazwisk tych wykropkowanych osób. Dla ułatwienia poprawek, proszę nazwiska przesyłać razem z numerami jakie im zostały przyporządkowane, lub z nazwiskami sąsiadów jacy stoją najbliżej nich.) Oto nasze zdjęcie, pod nim zaś wykaz osób które wspólnym wysiłkiem zdołaliśmy dotychczas zidentyfikować: [Ósmy stopień schodów] - najwyższy: (8-1) Jan Krystian, (8-2) Andrzej Boguski, (8-3) Borysław Niemcewicz, (8-4) Julian Zając, (8-5) Leszek Mozyrko, (8-6) Jan Chodacki, (8-7) ..., (8-8) Prof. Pieczonka. [Siódmy stopień]: (7-1) Bożena Brzozowska, (7-2) Kazimierz Miernicki, (7-3) Janusz Krassowski, (7-4) Maria Pogost (Mara Fox), (7-5) Bogdan Hełka, (7-6) Tadeusz Łosik, (7-7) Tadeusz Wolski. [Szósty stopień]: (6-1) Jan Ciejka, (6-2) Jerzy Szczerbina, (6-3) Stanisław Bania (Banerski), (6-4) Grzegorz Średziński, (6-5) Ryszard Łukasiewicz, (6-6) Romuald Niedziela, (6-7) Bernard Dudek, (6-8) ... . [Piąty stopień]: (5-1) ..., (5-2) ..., (5-3) ..., (5-4) ..., (5-5) ..., (5-6) ..., (5-7) Stanisław Mendelowski, (5-8) Andrzej Golenko (tj. stojący na skraju po prawej stronie, poniżej ma Wieśka Jabłońskiego, powyżej - prof. Pieczonkę). [Czwarty stopień]: (4-1) Janusz Rudy (za Prof. Zakrzewskim w białej marynarce), (4-2) Marek Przygodzki - milimeter, (4-3) Andrzej Patocki, (4-4) Janusz Bondyra, (4-5) ..., (4-6) ..., (4-7) ..., (4-8) Wiesław Jabłoński. [Trzeci stopień]: (3-1) Opiekun naszego roku, Prof. Jan Zakrzewski, (3-2) Andrzej Kruszyna, (3-3) Fryderyk Koryciarz, (3-4) Stanisław Przeworek, (3-5) Józef Pielorz, (3-6) Wieslaw Bereś, (3-7) Stanisław Kaczmarczyk, (3-8) Chrystian Prorok - ten stojący za (1-8). [Drugi stopień] - odnotuj że rozpoczyna się on nie od lewej strony zdjęcia, a za plecami (13): (2-1) Czesław Medyński, (2-2) Józef Chabiński, (2-3) Mieczysław Cisło, (2-4) Edward Barzycki. [Pierwszy stopień] - najniższy: (1-1) Janusz Szymkowski, (1-2) Jan Stańczyk, (1-3) Grażyna Rataj, (1-4) nasz ówczesny dziekan, Prof. Hawrylak, (1-5) Halina Chlebosz, (1-6) Jan Pająk, (1-7) córeczka Marka Wahałowicza, (1-8) Marek Wachałowicz. #1. Opisy naszego roku: Nasz rocznik absolwentow Politechniki Wroclawskiej z 1970 roku ... *** Zdjecie 1(b) (Courtezy Marek Kolodziej): Oto jak jedna z grup naszego roku wygladała w 1970 roku! Czy ktokolwiek posiada jeszcze jakies inne zdjecie grupowe z tamtego okresu? #2. Czy ciagle pamietamy wykladowcow jacy nas uczyli: Aczkolwiek w czasie studiow zwyklismy po studencku zartowac z naszych wykladowcow, faktycznie darzylismy ich ogromnym respektem, cenilismy za ich gleboka wiedza, zas obecnie bardzo mile ich wspominamy. Wszakze niemal wszystko co wiemy zawdzieczamy wlasnie im. A przygotowali nas do zycia i pracy w sposob doskonaly. Wielu z nich do dzisiaj umarlo. Stad ciagle zyja jedynie w naszej pamieci. Zastanowmy sie wiec teraz przez chwilke i sprawdzmy co ciagle na ich temat pamietamy. W ten sposob oddamy hold ich pamieci. Oto nasi wykladowcy ze specjalizacji Konstrukcja Ciezkich Maszyn Roboczych MRC (courtezy Andrzej Kruszyna): - Matematyka dr Jerzy Battek; 227-A6-(pw.htm) - Chemia dr Krzysztof Piatkowski; - Fizyka prof. dr inz. Zygmunt Bodnar; - Geometria wykreslna prof.dr inz Konrad Dyba; - Mechanika techniczna prof.dr inz Marek Zakrzewski; - Wytrzymalosc materialow prof. dr inz Marek Zakrzewski; - Studium wojskowe plk inz. S. Garder; - dowodca naszej kompanii pplk Edward Worobiec; - Metaloznawstwo doc. dr Rudolf Haiman; - Podstawy obrobki skrawaniem dr inz. Tadeusz Waszkiewicz; - Miernictwo warsztatowe mgr inz. K. Stein; - Czesci maszyn prof. mgr inz. Tadeusz Demeter (czy pamiętacie jego dowcipy powpisywane w notatki); - Mechanika plynow dr inz. Zbigniew Gabryszewski; - Podstawy odlewnictwa prof. dr inz. Hilary Gumienny; - Teoria maszyn termodynamicznych dr inz E. Kalinowski; - Podstawy elektrotechniki doc. dr inz Zbigniew Szmorlinski; - Lektorat z angielskiego mgr Andrzej Bryczkowski; - Lektorat z rosyjskiego Andrzej Koniuch; - WF mgr Zdzislaw Wolanski; - Metaloznawstwo - Prof. Haimann; - dr inz. Stefan Miller Teoria mechanizmow i maszyn; - dr inz. Mieczyslaw Teisseyre Teoria maszyn cieplnych i energetycznych; - dr inz J. Gronostajski Podstawyprzerobki plastycznej; - dr J. Czupial Ekonomia polityczna; - dr inz. Jan Koch Obrabiarki; - prof.mgr inz. Roman Sobolski Dzwignice; - dr inz. W. Kaczmar Podstawy spawalnictwa; - prof. dr inz. Jerzy Teisseyre Ustroje nosne; - doc. dr inz. Waclaw Kasprzak Badania wytrzymalosciowe materialow; - doc. dr inz. L. Badian Podstawy elektroniki; - dr inz. Kazimierz Pieczonka Zespoly podwoziowe i uklady jezdne mrc; - prof. dr inz. Andrzej Teisseyre Silniki spalinowe; - doc. dr inz. Stefan Stryczek Przenosniki; - dr inz. B. Chorowski Automatyka; - dr inz. T. Czarny Ekonomika; - dr inz. W. Kedzior Napedy elektryczne; - dr inz. C. Jakimowicz Badania mrc oraz Mechanizacja i automatyzacja transportu wewnetrznego; - dr J. Woloch Podstawy nauk politycznych; - prof. dr inz. Jerzy Zawadzki Drgania w budowie maszyn; - dr inz. Stefan Stryczek Napedy hydrauliczne; - dr inz. Kazimierz Pieczonka Urzadzenia transportu specjalnego oraz Ladowarki. ...(koledzy, pomocy - kto jeszcze nam wykładał i jakie przedmioty - szczegolnie na innych specjalizacjach niz konstrukcja?) Zdjecie 2 - Courtezy Bozena Brzozowska (N2 z [10]): Oto wspólne zdjecie specjalizacji TBM wykonane w 1970 roku - czy rozpoznajemy tutaj siebie? Na zdjęciu zostali uwidocznieni: (pierwszy, najniższy rząd od lewej): Janusz Szymkowski (bokiem z lewej strony zdjęcia), Bożenia (Brzozowska) Ciałkowska, Edward Barzycki, Stanisław Dzidowski, Janusz Rudy (? ten odwrócony tyłem); (drugi rząd od lewej): Aleksander Komorowski (? ten roześmiany mieszka obecnie w Jastrzebiej Górze), Witold Imiołczyk, Kazimierz Grzelak, Jan Pająk (czyli ten najbardziej wysuniety na prawo, ujety nieco z profila); (najwyższy rząd, od lewej): ... (ten pochylony - pomocy, znowu zapomniałem kto to taki), Janusz Mstowski (tj. ten 228-A6-(pw.htm) częściowo zasłoniety), ... (pomocy, ponownie nie wiem kto to taki), Jerzy Michalak, Grzegorz Sredziński (tj. ten z bródką). Z lewej strony, tylko częściowo widoczny z boku, Janusz Szymkowski ładuje swój aparat. Zdjecie 3 (Courtezy Bozena Brzozowska) Jeszcze jedno zdjęcie specjalizacji TBM z 1970 roku. Pokazuje ono te same osoby co wyszczególniono na zdjęciu 2, tyle tylko, że tym razem fotografującym jest Jan Pająk, zaś sfotografowani zostali ujęci w nieco innym ustawieniu. Otrzymałem potwierdzenie kogo przedstawia powyższe zdjęcie. Zgodnie z tym potwierdzeniem na zdjęciu są widoczni: 1. Jerzy Michalak 2. Bożena Brzozowska (Ciałkowska) 3. Kazimierz Grzelak 4. Edward Barzycki 5. kto to, pomocy !!!!!!!!! 6. Grzegorz Średziński 7. Aleksander Komorowski 8. Janusz Szymkowski 9. Stanisław Dzidowski 10. Witold Imiołczyk #3. Opisy uczelni: Istnieje oficjalan strona Politechniki Wrocławskiej. Ma ona adres http://www.pwr.wroc.pl. #4. Opisy Wrocławia: Te zawarte są na odrębnej stronie internetowej mojego autorstwa, nazwanej wroclaw.htm - o mieście Wrocławiu. Zdjecie 4 - Courtezy Bozena Brzozowska (N3 z [10]): Wyklad Jana Pająka na temat Magnokraftu, prowadzony w 1980 roku na naszym pierwszym zjezdzie. Czym jest ow "magnokraft" oraz jaka jest jego obecna sytuacja mozna poznac z odrebnych stron internetowych na jego temat, dostepnych za posrednictwem "Menu 2", np. ze strony: magnocraft_pl.htm. Trudno opisać osoby uwidocznione na powyzszym zdjęciu z powodu braku jakichs punktów referencyjnych. Niemniej, po prawej od wykładającego widoczna jest Bożenia (Brzozowska) Ciałkowska. Tuż przed nia, zwrócony w jej kierunku, jest Józef Pielorz. Jedyna osoba u której widoczny jest cały krawat, to Józef Chabiński. Spoza głowy Józefa Chabińskiego wystaje fragment "wysokiego czoła" Marka Wachałowicza. Z kolei po przeciwstawnej stronie głowy Józefa Chabińskiego widoczna jest twarz Wiesława Jabłońskiego. Za głowę się trzyma prawdopodobnie Kazimierz Miernicki. Tuż przy prawym marginesie zdjęcia widać pochylonego do przodu (oczywiście jako wyraz zainteresowania) czarnowłosego Mieczysława Cisło. Pozostałe trzy dziewczyny z naszego roku siedzą tuż przed obiektywem aparatu. Część #C: Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony: #C1. Zasady przyjęte w zapisie tej strony: Jak dla wszystkiego co jest nowo-tworzone w naszym świecie, podczas sporządzania tej strony musiałem przyjąć określone zasady jej zapisu. Poniżej postaram się więc wyjaśnić jakie te zasady są: #1. Aktualne zdjęcia. Te osoby, dla których dostępne jest już chocby jedno aktualne zdjęcie (tj. wykonane relatywnie niedawno), w "Menu 2" wyróżnione zostały białym kolorem liter. Warto tutaj jednak odnotować, że dawny wygląd większości z nas uwieczniony został na historycznych już zdjęciach pokazanych na stronie Nasz Rok dostępnej m.in. poprzez kliknięcie w "Menu 1". #2. Tytuly. Ponieważ każdy z nas posiada tytuły "magistra inzyniera", w wykazach i opisach z tej witryny nie powtarzam już owych standardowych tytułów. Jednak dla informacji przytoczyłem pełne tytuły dla tych osób z naszego roku, którym tytułów tych później nieco przybyło - zaś ja zdołałem jakoś się o nich dowiedzieć. 229-A6-(pw.htm) #3. Nazwiska panieńskie. Dla kobiet z naszego roku w tekście używam ich obu nazwisk, podając w nawiasie nazwisko panieńskie (tj. to, które pamiętamy ze studiów). Natomiast w "Menu 2" dla skrótu używam jedynie ich nazwisk panieńskich. #4. Prywatność. Proszę też odnotować, że z uwagi na "Privacy Act" trochę się boję przytaczać na tej stronie adresów uczestników naszego roku - jeśli nie otrzymałem od nich wyraźnego zezwolenia aby ich adresy otwarcie podać. Jednak w wielu przypadkach ja mam już te adresy i dla uczetników naszego roku w każdym momencie czasu jestem w stanie udostępnić adres ich byłych przyjaciół i kolegów z roku. Dlatego jeśli ktoś chce otrzymać czyjś adres, proszę do mnie napisać email, a ja natychmiast go przyślę. Należy jednak odnotować, że ów adres podaję poniżej we wszystkich tych wypadkach, kiedy jest on jedynym kontaktem jakim dysponuję do danego absolwenta naszego roku. Natomiast numery telefonu i emaile przytaczam bez ograniczeń, ponieważ ich otwarte udostępnianie kontunuuje tradycje książek telefonicznych i list adresowych, stąd praktycznie nie narusza zbytnio niczyjej prywatności. #C2. Polskie literki: W tekście tej strony starałem się używać polskich literek. Szybko jednak odnotowałem, że nie każdy serwer poprawnie koduje i przesyla owe litery (np. serwer www.nrg.to deformuje polskie litery i uniemożliwia ich odtworzenie nawet na poprawnie nastawionych komputerach z Polski jakie używają systemu operacyjnego "Windows XP"). Ponadto komputery zdają się wyświetlać poprawnie polskie literki tylko jeśli albo używają systemu operacyjnego "Windows XP", lub jeśli ich Internet Explorer został na nie ustawiony. (Aby ustawić swoją przeglądarkę "Internet Explorer" na poprawne odczytywanie polskich liter, trzeba kliknąć na pozycję w jej menu oznaczoną "Widok" (po angielsku "View"), zaś potem na opcję oznaczoną "Kodowanie" (po angielsku "Encoding"). Kiedy zaś otworzy się submenu "Dalsze" ("More") z odmiennymi alfabetami, wybrać trzeba i włączyć kliknięciem alfabet oznaczony "Srodkowoeuropejski (Windows)" (po angielsku "Central European (Windows)").) Gdyby jednak i takie ustawianie nie pomogło, wówczas na wszelki wypadek informuję, że jeśli u kogoś w miejscu literek na ekranie pojawiają się jakieś dziwne znaczki, to zapewne oznacza, że jego komputer nie wyświetla prawidłowo polskich literek. W takim przypadku dobrze jest wiedzieć, że wyświetlane znaczki oznaczają co następuje: "ą" = "a" z ogonkiem, "Ą" = "A" z ogonkiem, "ć" = "c" z kreską, "Ć" = "C" z kreską, "ę" = "e" z ogonkiem, "Ę" = "E" z ogonkiem, "ł" = "l" przekreślone, "Ł" = "L" przekreślone, "ń" = "n" z kreską, "Ń" = "N" z kreską, "ó" = "o" z kreską, "Ó" = "O" z kreską, "ś" = "s" z kreską, "Ś" = "S" z kreską, "ź" = "z" z kreską, "Ź" = "Z" z kreską, "ż" = "z" z kropką, "Ż" = "Z" z kropką. Oto wykaz polskich literek jakie mogą wystąpić w moich tekstach: ą ć ę ł ń ó ś ź ż (małe polskie literki) a c e l n o s z z (łacińskie i angielskie odpowiedniki małych polskich literek) Ą Ć Ę Ł Ń Ó Ś Ź Ż (duże polskie litery) A C E L N O S X Z (łacińskie i angielskie odpowiedniki dużych polskich liter). Powinienem tutaj dodać, że po odnotowaniu mizernych efektów moich eksperymentów z użyciem polskich literek, wcale teraz się nie spieszę z przeredagowaniem na polskie literki tej części totaliztycznych stron które oryginalnie pisane były alfabetem angielskim (łacińskim). #C3. Osobista kopia tej strony trzymana we własnym komputerze: Jesli ktos zechece czesto zagladac do niniejszej witryny internetowej, wowczas dobrze jest skopiowac ja cala do swojego wlasnego komputera. Wszakze w przypadku posiadania takiej prywatnej kopii tej witryny, nie jest sie juz zaleznym od dostepu do internetu w przypadku kazdej checi ponownego zagladniecia do tej strony lub ogladniecia 230-A6-(pw.htm) ktorejs z pokazanych na niej ilustracji. Nie jest tez juz wowczas konieczne znoszenie owego potopu najrozniejszych banerow reklamowych, jakimi strony internetowe utrzymywane na darmowych serwerach sa nieustannie zalewane. Na przekor ze z pozoru moze ono wydawac sie trudne, faktycznie sporzadzanie takiej wlasnej repliki niniejszej witryny internetowej jest relatywnie proste. Dla tych wiec ktorzy zechca sporzadzic sobie taka replike w swoim wlasnym komputerze, niniejszym opisuje krok po kroku, jak tego dokonac. Oto owa intrukcja postepowania: 1. Stworzyc nowy folder (zbior) na dysku twardym "c:". Folder ten bedzie zawieral niniejsza strone (a ewentualnie takze dowolne inne moje strony). W tym celu wystarczy uruchomic "Windows Explorer", oraz stworzyc nowy folder na swoim dysku twardym. Dobrze jest folder ten nazwac w taki sposob, aby wyraznie odroznial sie od innych typowych folderow z owego dysku twardego, np. nazywajac go "Pajak" (lub "rok"). Folder ten bedzie pozniej uzywany do przechowywania wszystkich tych stron internetowych z niniejszej witryny, ktore ktos zechce zawsze miec pod reka. 2. Stworzyc nowe pod-foldery (podzbiory) we wnetrzu foldera "Pajak" (lub "rok"). Owe pod-foldery beda zawieraly poszczegolne grupy zdjec ukazywanych za posrednictwem niniejszej strony internetowej, a nalezacych do poszczegolnych kolegow. Generalna zasada tworzenia owych pod-folderow jest, ze otrzymuja one nazwy zapisane wylacznie malymi literkami lacinskimi, jakie skladaja sie z nazwiska, kreski podkreslajacej, imienia osoby ktorej zdjecia pod-foldery te przechowuja (odnotuj ze w nazwach tych pod-folderow nie uzywa sie polskich literek). Przykladowo, dla przechowywani moich zdjec utworzyc trzeba podfolder pajak_jan, z kolei dla przechowywania zdjec Staszka Przeworka utworzyc trzeba pod-folder nazywajacy sie przeworek_stanislaw. Ponadto utworzyc trzeba kilka "systemowych" podfolderow, ktore przechowuja wspolne zdjecia. Oto wykaz nazw podfolderow (podzbiorow) "systemowych" wykorzystywanych przez niniejsza witryne internetowa: wroclaw. Zawiera on zdjecia Wroclawia. pw. Zawiera on zdjecia Politechniki Wroclawskiej. kwiatki. Zawiera on zdjecia kwiatkow pokazanych w miejscach gdzie pozniej maja byc wlaczone jakies konkretne zdjecia, a takze zdjecie "ksiegi uwag". W celu stworzenia tych pod-folderow wystarczy uruchomic "Windows Explorer", oraz wygenerowac nim wymagane pod-foldery we wnetrzu foldera "Pajak". 3. Zachowac kod zrodlowy tej strony w swoim folderze "Pajak" (lub "rok"). W tym celu trzeba "kliknac prawym przyciskiem" swojej myszy, kiedy sie wskazuje na jakikolwiek obszar zadrukowany tej strony (np. wskazuje tutaj). Male menu powinno sie pojawic, ktore ma pozycje "View Source". Kliknij na ta pozycje, tak ze kod zrodlowy tej strony pojawi sie w edytorze tekstu nazywanym "Notepad". Kliknij na "File" menu w tym "Notepad" i wybierz opcje "Save As...". Zachowaj kod zrodlowy ze swojego "Notepad" uzywajac nazwy pliku "pw.htm" jako "File name" tego kodu, zas podajac folder "c:\Pajak" (lub "c:\rok") jako "Save in" miejsce dla zachowania tego kodu. Odnotuj ze strony wywolywane z niniejszej strony nalezy zachwywac pod nieco innymi nazwami, mianowicie: "index.htm" dla Strony glownej, "zyciorysy.htm" dla strony Objasnienia, oraz "wroclaw.htm" dla strony Wroclaw. Aby zachowac tekst przesuwnego "Menu 2", koniecznym jest napierw jego oddzielne wyswietlenie poprzez napisanie w okienku adresowym browsera (np. "Internet Explorer") nazwy "menu.htm" dolaczonej do konca aktualnego adresu danej witryny. Dopiero potem menu to mozna zachowac (w sposob identyczny jek wszystkie strony opisane powyzej) pod nazwa "menu.htm". 4. Zachowac ilustracje. Kliknij prawym przyciskiem myszy na kazda ilustracje z tej strony lub ze stron z nia zwiazanych, potem wybierz opcje "Save Picture As". Ilustracje ze stron z notkami autobiograficznymi zachowaj w pod-folderze osob jakich zdjecia te dotycza. Natomiast zdjecia kwiatkow i Wroclawia zachowaj w pod-folderach "kwiatki" oraz "wroclaw". (Odnotuj ze kazda ilustracja wskazuje u dolu ekranu sub-folder w jakim musi byc zachowana.) 5. Wyswietlic ta strone w swoim komputerze. Po zachowaniu tej strony, daje sie ona wyswietlic w dowolnej chwili we wlasnym komputerze, poprzez zwykle wycelowanie na plik 231-A6-(pw.htm) "index.htm" (tj. wycelowanie na kod zrodlowy tej strony) uzywajac w tym celu "Windows Explorer", oraz nastepne podwojne klikniecie na owym pliku. (Mozna tez ja wyswietlic poprzez wycelowanie na nie "Windows Explorer" i przycisniecie klawisza "Enter".) Strony zwiazane z niniejsza hyperlinkami, mozna wyswietlac albo poprzez klikniecie na owe hyperlinki kiedy ta strona jest pokazana na ekranie komputera, albo tez poprzez klikniecie z "Windows Explorer" odpowiednio na "pw.htm", "zyciorysy.htm", lub "wroclaw.htm". 6. (Warunkowo) pousuwac banery. Darmowe serwery z jakich ja korzystam, zwykle wprowadzaja kody banerow do kodu zrodlowego stron jakie na nich sa wystawiane (czesto kody tych banerow zawieraja tez dokuczliwe bledy jakie staraja sie utrudniac ogladanie owych stron). Jesli benery te kogos irytuja, wowczas w kodzie zrodlowym zachowanym we wlasnym komputerze daje sie je pousuwac. Aby powycinac te bannery, nalezy najpierw zidentyfikowac ich kody (albo przez znalezienie adresu referowanego w owym kodzie i zaczynajacego sie od "http://...", albo poprzez wypatrzenie komentarza oznakowujacego poczatek i koniec danego bannera i zwykle zaczynajacego sie od slow "banner insertion ..."). #C4. Odnotujmy że strona ta kiedyś była dostępna w internecie pod szeregiem odmiennych adresów, z których jednak ją już wydeletowali: Aby pomniejszyć swoje koszta, do udostępniania tej strony używam wyłącznie darmowych serwerów. Dlatego często strona ta zostaje z nich wydeletowana. Dla informacji podaję więc tutaj wykaz adresów pod którymi niniejsza strona kiedyś była dostępna, jednak późniejsze jej testowanie wykazało że obecnie już jej tam NIE ma. Oto owe adresy: mozajski.i6networks.com/1970, wroclaw.i6networks.com/1970, free.7host02.com/sheep/1970, propulsion.250free.com/1970, www.nrg.to/newzealand/1970, i.1asphost.com/1964/1970, wroclaw.free2w.com/1970, milicz.fateback.com/1970, n.1asphost.com/1970, jan-pajak.com/1970, aliens.f2g.net/1970, 1970.netfirms.com, #C5. Zapiszmy sobie w swym komputerze adresy pod jakimi można znaleźć egzemplarze tej strony: Podobnie jak wszystkie inne maszyny, komputery mają tendencje aby czasami nawalać - szczególnie kiedy je pilnie potrzebujemy. Ponadto, strony które ja wykonuję są wystawiane wyłącznie na owych "darmowych serwerach" - tj. wystawiane w taki sposób, aby za nie mi nie przysyłano słonych rachunków do płacenia. Dlatego sporo adresów pod którymi niniejsza strona była kiedyś wystawiana, z upływem czasu zostawało wydeletowane. Podczas najnowszej aktualizacji tej strony (której data wskazywana jest u góry nad jej "Menu" a także na samym jej końcu) była ona ciągle dostępna pod kilkoma następującymi adresami. Jej główna kopia była dostępna pod adresem: http://totalizm.pl/1970/rok.htm Natomiast identyczne do niej kopie rezerwowe dostępne były m.in. pod adresami: http://members.fortunecity.com/timevehicle/1970/pw.htm http://www.anzwers.org/free/wroclaw/1970/pw.htm http://energia.sl.pl/1970/pw.htm Aby zawsze mieć pod ręką owe adresy, rekomendowałbym aby sobie je skopiować i potem wkleić do jakiegoś pliku z adresami który trzymamy we własnym komputerze. Księga uwag (pozwala na szybką wymianę wieści) [ zobacz księgę | dopisz do księgi ] 232-A6-(pw.htm) *** Data założenia tej strony: 12 czerwca 2004 roku. Data jej najnowszej aktualizacji: 25 marca 2011 roku. (Sprawdź pod adresami z "Menu 3" czy już istnieje nawet nowsza aktualizacja!) 233-B Rodział B: RODZINNA WIOSKA AUTORA Autor urodził się w dosyć unikalnej wiosce. Często zmianiała ona nazwę, jednak przez najdłuższe okresy powojenne nazywała się "Wszewilki" oraz "Stawczyk". Niezwykłość owej wioski manifestowała się na wiele sposobów. Przykładowo, jej mieszkańćy jako całość w sposób nieświadomy praktykowali filozofię totalizmu (tj. tą samą filozofię którą opisuję na swej stronie o nazwie "totalizm_pl.htm"). We wiosce tej wiele też się działo, co potem wpłynęło w sposób istotny na moje losy i życie. Przykładowo, wydarzały się tam cuda. Oto więc strony z opisami owej rodzinnej wioski autora: 234-B1-(wszewilki.htm) Podrozdział B1: Historia i niezwykłości wsi Wszewilki pod Miliczem w południowo-zachodniej Polsce Witam na stronie o historii i niezwykłościach wsi Wszewilki (Stawczyk) spod dolnośląskiego miasta Milicza: Część #A: Informacje wprowadzające tej strony: #A1. Co mnie zainspirowało do napisania tej strony: Gdyby ktoś nam opowiedział o miejscu na Ziemi, które jest tak niezwykłe, że wypełniają się w nim marzenia - jeśli tylko spełniają one określone warunki (np. są wystarczająco silne aby pamiętało się o nich 50 lat później), oraz że zachodzące w nim zmiany reprezentują symboliczną esencję wszystkiego co dzieje się w promieniu do kilkudziesięciu kilometrów od niego, zapewne uważalibyśmy to za bajki. Tymczasem miejsce takie faktycznie istnieje. Nazywa się Wszewilki. Leży ono około 1 kilometra według "lotu sroki" na północny wschód od małego miasteczka Milicza z południowo-zachodniej Polski. Ja się w nim urodziłem. Spowodowało ono że wszystkie moje istotne i realne marzenia się wypełniły. Także istotne i realne marzenia ludzi których znałem, też ono zrealizowało. Na pierwszy rzut oka wygląda ono ogromnie "normalnie". Jednak jeśli mu się przyglądnąć dokładniej, nawet owa jego normalność jest niezwykła - ponieważ wynika ona z faktu, ze miejsce to symbolizuje sobą esencję wszystkiego co się dzieje w promieniu do kilkudziesięciu kilometrów od niego. A niemal wszystko co obecnie się tam dzieje wygląda przecież "normalnie". #A2. Jakie są cele tej strony: Niniejsza etniczna strona internetowa zawiera opowieść o owej niezwykłej wsi Wszewilki, a bardziej ściśle, o jej miniaturowym chociaż historycznie najstarszym fragmencie, obecnie oficjalnie nazywanym podwójnym słowem "Wszewilki-Stawczyk", zaś przez miejscowych ludzi nadal nazywanym "Stawczyk". Odnotuj jednak że kiedyś ta najstarsza część Wszewilek nazywała się inaczej, mianowicie "Stawczyk", wcześniej "Wszewilki", przedtem "Cegielnia", jeszcze wcześniej (tj. przed 1945 rokiem) "Neu-Steffitz". Ponadto strona ta wskazuje linki do innych stron posiadających z nią związek tematyczny. Najważniejsza z tych tematycznie związanych stron, to strona o nazwie stawczyk.htm. Opisuje ona wieś Stawczyk zaprezentowaną z odmiennego bo z filozoficznego punktu widzenia. Inna, również dosyć istotna strona o tej wiosce nosi nazwe wszewilki_milicz.htm. Opisuje ona wsie Stawczyk i Wszewilki z punktu widzenia turysty. W swoim punkcie #D2 opisuje ona m.in. "szlaki wędrowne" w obrębie i wokół wsi Stawczyk oraz Wszewilki. Szlaki te umożliwiają "poinformowane" zwiedzenie najważniejszych z opisywanych tutaj miejsc i obiektów tej wioski. Inna też tematycznie związana strona to wszewilki_jutra.htm". Ta z kolei opisuje moje marzenia na temat przyszłego rozwoju i charakteru wsi Stawczyk - np. w punkcie #J3 przytacza opisy przyszłego wyglądu wsi Stawczyk w czasach mojej tam wizyty prawdopodobnie mającej miejsce około 2222 roku. Od nazwy wsi Stawczyk liczne osoby wywodzą swoje nazwisko "Stawczyk". Dlatego dostarczam tutaj też link do strony pokrewnej z niniejszą noszącej nazwę stawczyk.htm, na której staram się też wyjaśnić nieco więcej na temat pochodzenia nazwiska "Stawczyk". #A3. Wszewilki (Stawczyk) są miejscem gdzie ja się urodziłem: 235-B1-(wszewilki.htm) Ja właśnie urodziłem się i wychowałem w owych "Wszewilkach-Stawczyku" - jak obecnie oficjalnie wioseczka ta jest nazywana. Mieszkałem w niej w latach od 1946 do 1964. Z tym okresie czasu zaobserwowane więc lub poznane zostały najwazniejsze fakty raportowane na tej stronie. Wszystkie też niezwykłości opisane na tej stronie wywodzą się właśnie z owej wioseczki. Podobnie jak moje strony o Miliczu, o Wrocławiu, czy o bitwie o Milicz, niniejsza etniczna strona internetowa opisuje ludowe opowieści na temat historii i ciekawostek Wszewilek-Stawczyka, czyli opisuje co ludzie kiedyś w tej wiosce mówili, lub w co kiedyś w niej wierzyli. Przytaczając te ludowe opowieści nie staram się tu weryfikować na ile są one prawdziwe, chociaż jeśli znany jest mi materiał dowodowy potwierdzający poprawność określonych stwierdzeń, wówczas materiał ten wskazuję. Część #B: Geograficzne zlokalizowanie Wszewilek (Stawczyka): #B1. Gdzie możemy znaleźć Wszewilki (Stawczyk): Przytoczmy teraz kilka danych na temat Wszewilek. Wieś ta w prostej linii leży około 1 kilometra na północny-wschód od małego Dolno-Śląskego miasteczka Milicza. Jednak pomiędzy nią a Miliczem znajduje się niewielka rzeka o nazwie "Barycz" - widoczna na zdjęciu satelitarnym Wszewilek pokazanym w następnym paragrafie. Stąd, jeśli ktoś zamierza do wsi tej wędrować z Milicza, wówczas zmuszony jest podążać drogą okrężną przez jedyny most drogowy w okolicy, co zajmie mu około 3 kilometry drogi. Wszewilki są ogromnie starą wsią. Prawdopodobnie jedną z najstarszych ze wsi ciągle istniejących w Polsce. Faktycznie to są one tak samo stare jak byłe grodzisko Milicza, zaś nieporównanie starsze od dzisiejszego (murowanego) miasta Milicza. Jako podgrodowa kolonia rolniczoprodukcyjna Wszewilki istniały już bowiem w czasach kiedy dzisiejszy murowany Milicz nie zaczął nawet być budowany. (Grodzisko Milicza podobno jest tak stare jak Biskupin czy jak piramidy egipskie). Tyle że do jakichś około 1000 lat temu Wszewilki nie posiadały własnych stałych mieszkanców, a jedynie tymczasowe zabudowania gospodarskie. Wszyscy bowiem ludzie pracujący na polach z terenu obecnych Wszewilek, aż do około 1000 lat temu wieczorami wracali do grodziska Milicza gdzie spędzali noce. Wszewilki zawsze były wsią wolnych ludzi. Jako takie zawsze były też znacznie zamożniejsze i znacznie okazalsze od innych wsi. Jednak od jakichś 200 lat jakieś "diabły" "zawzięły" się na wieś Wszewilki i zaczęli z jakichś powodów "spiskować" przeciwko tej wsi wolnych ludzi. Najpierw spisek ten spowodował, że w 1875 roku owa starodawna wieś Wszewilki przecięta została przez sam środek swojego "ryneczku" na dwie połowy linią kolejową z Milicza do Krotoszyna. Sam zaś ryneczek, a wraz z nim wszewilkowska pradawna karczma i kościółek, zamienione wówczas zostały w ogromny dół w ziemi. Jednocześnie wytoczono nową drogę przez wieś, co spowodowało stopniowe usunięcie całej dawnej zabudowy Wszewilek. A zabudowa ta była ogromnie interesująca, bowiem w toku dziejów Wszewilki dopracowały się swojego własnego, unikalnego stylu architektonicznego. Styl ten prawdopodobnie później został skopiowany od Wszewilek przez akademicko edukowanych architektów i upowszechniony po całym świecie, gdzie obecnie jest on znany pod angielską nazwą "tudor" - patrz zdjęcie "Fot. #G2" z tej strony. (W Polsce jest on znany pod popularną nazwą "mur pruski" - jako że w czasach kiedy stał się on popularny, Wszewilki stanowiły już część Prus.) Tyle że zasługi za wynalezienie tego stylu wcale nie przypisuje się Wszewilkom. W jakis czas potem, przy drodze do starego wszewilkowskiego młyna wodnego na Baryczy postawiono nowy młyn elektryczny. Ten nowy młyn stopniowo odebrał klientów staremu młynowi wodnemu Wszewilek, jaki wspierał tą wieś swoją pracą przez ostatnie około 1000 lat. W ten sposób doprowadził on stary młyn do bankructwa i ruiny. Nawet nazwa i energetyczna jedność owej wsi zostały wówczas zaatakowane. Metalowe tory owej linii kolejowej, zgodnie z twierdzeniami Chińskiego "feng shui", przecinają i dzielą naturalne przepływy energii "chi" jak ostrze noża. Ostrze to przepołowiło więc dawne Wszewilki na dwie odrębne części. Wszystko też co leży po obu stronach tej linii kolejowej nie może już obecnie być nazywane taką samą nazwą, a musi używać odmiennych nazw. Począwszy więc od owego czasu, administracyjnie obie te części dawnych pojedynczych 236-B1-(wszewilki.htm) Wszewilek rozpatrywane są już oddzielnie jako dwie odrębne wsi, jakie noszą odmienne nazwy, jakich losy toczą się już innymi torami, itp. Obie owe części obecnie nazywają się "Wszewilki", oraz "Wszewilki-Stawczyk". Stąd ja poniżej też używam dla obu tych części obecnych oficjalnych nazw "Wszewilki" oraz "Wszewilki-Stawczyk". Niestety, owa odrębna nazwa dla najstarszej części omawianej tutaj wioski (tj. dla dzisiejszych "WszewilekStawczyka"), jest jakaś pechowa. (Wszakże symbolizuje ona wszystko co dzieje się w promieniu do kilkudziesięciu kilometrów od owych "Wszewilek-Stawczyka".) Po prostu uparcie odmawia przyjęcia się. (Czyżby los kazał jej odczekać z definitywnym zaaprobowaniem swej nazwy, aż będzie mogła być nazwana moim nazwiskiem, przykładowo jako "Pająkowo" czy "Pajakville"?) Od 1945 roku była więc zmieniana aż kilkakrotnie. Przed wyzwoleniem i podczas wojny wioska ta ciągle należała do Prus (Niemiec) i dlatego nazywała się po niemiecku "Neu-Steffitz", czyli jakby "nowa wersja" pobliskiego "Steffitz" ("Steffitz" to przedwojenna nazwa dzisiejszego "Stawca"), podczas gdy obecne "Wszewilki" nazywały się wówczas "Ziegelscheune", zaś Milicz nazywał się "Militsch" - po poprawne tlumaczenia tych nazw patrz strona genealogienetz.de. (Faktycznie jednak owe niby Neu-Steffitz są równie starą jak sam Milicz osadą ludzką, czyli najstarszą wsią w promieniu kilkudziesięciu kilometrów.) Potem zaraz po wyzwoleniu nazwano ją "Cegielnia". Kiedy jednak przez pomyłkę zaczęły do niej przybywać ciężarówki zamierzające odebrać cegły z cegielni w pobliskim Stawcu, przemianowano jej nazwę na Wszewilki. Pod tą nazwą istniała aż do końca czasów kiedy ja w niej mieszkałem. Niestety, też nie było to dobre rozwiązanie, bowiem w sensie przepływu energii "chi" stanowiła ona odrębną wioskę, jednak jej nazwa pokrywała się z nazwą wioski do niej przyległej. Dlatego kiedy w 1964 roku przeniosłem się do Wrocławia, nazwę owej mini-wioseczki przemianowano na "Stawczyk". To spowodowało ponowną konfuzję, ponieważ zamiast do niej, ludzie którzy zamierzali ją odwiedzić trafiali do pobliskiego "Stawca". W końcu około 1985 roku ktoś wpadł na pomysł aby nadać jej podwójną a więc raczej niewygodną nazwę "Wszewilki-Stawczyk". Pod ową niewygodną nazwą oficjalnie istnieje ona aż do dzisiaj. Ja jednak sugerowałbym aby kiedyś nazwać ją albo "Pająkowo" (aby uhonorować moje polskie pochodzenie z tej właśnie wioseczki), albo też "Pajakville" (aby przerzucić most pomiędzy miejscem mojego urodzenia i angielskojęzyczną Nową Zelandią, która reprezentuje moje późniejsze obywatelstwo, tradycje, oraz kulturę.) Wszakże owa nazwa zamykałaby wszelkie dotychczasowe problemy. Nie tylko bowiem ucinałaby ona dalszą konfuzję i doskonale harmonizowała z nazwą Wszewilki dla wioski do niej przylegającej, ale ponadto nadawałaby jej unikalną wymowę alegoryczną. #B2. Mapy i satelitarne zdjęcia Wszewilek: Dokładną mapę Wszewilek oraz okolic owej wioski zobaczyć można np. na stronie internetowej o adresie www.mapapolski.pl/ (po kliknięciu na link wywołujący tą stronę należy wpisać tam nazwę Wszewilki w okienko "Miejscowość", poczym kliknąć na "Pokaż"). Na mapie tej czarną linią zaznaczony jest przebieg linii kolejowej która w 1875 roku staranowała miniaturowy ryneczek Wszewilek. Jak widać z owego przebiegu, linia ta celowo najeżdża na Wszewilki ze wschodu, zaś po staranowaniu ryneczka tej miejscowości odjeżdża ponownie na wschód. Tą samą linię kolejową, a także miejsce po byłym ryneczku Wszewilek, można sobie też oglądnąć na znacznie dokładniejszym od map zdjęciu satelitarnym Wszewilek, dostępnym pod adresem internetowym http://maps.google.com/maps?ll=51.551406,17.286901&spn=0.026010,0.058545&t=k&hl=e n. Tam również wyraźnie widać przebieg linii kolejowej zagięty celowo ku byłemu ryneczkowi Wszewilek. Kto u licha zaprojektował tak złośliwie przebieg owej linii kolejowej? Odnotuj również, że wszystkie stawy widoczne przy samych Wszewilkach uformowane zostały dopiero około 1990 roku (żadnych stawów tam nie było w czasach kiedy linia owa była budowana). Lokacja tych stawów też została dobrana na tyle złośliwie, aby zalały one m.in. pozostałości około 1000-letniego młyna wodnego który przez wszystkie te wieki operował na poprzednim korycie Baryczy właśnie przy Wszewilkach. 237-B1-(wszewilki.htm) Część #C: Historia Wszewilek (Stawczyka): #C1. Co nam wiadomo o historii Wszewilek-Stawczyka: Wszystko zaczęło się od wzmożonego ruchu kupców, jaki obszar obecnej Polski doświadczył po około 800 roku AD. Karawany tych kupców podążające tzw. "bursztynowym szlakiem" zatrzymywały się na noc w starym grodzisku Milicza, obecnie znanym pod nazwą "Chmielnik". Kupcowie z tych karawan informowali Miliczan co nowego się dzieje w dalekim świecie. Z kolei niektórzy z ich służby i pachołków, którym pechowo przyszło zachorować w drodze lub zostać poranionym w licznych wówczas potyczkach z bandytami, pozostawali czasami w Miliczu na dłużej lub nawet na stałe. Oczywiście, czynili to tylko aby czasowo podleczyć rany doznane w drodze, czy aby podreperować zdrowie. Jednak los lubi płatać figle i zatrzymując się na krótko czasami pozostawali oni w Miliczu na całą resztę życia. Owi przybysze z za morza uczyli Miliczan rzemiosł i umiejętności doskonale wówczas już znanych na południu Europy. Do owych nowych umiejętności, m.in. należała umiejętność budowania murowanych miast oraz umiejętność budowania młynów wodnych. W rezultacie tego napływu wiedzy i umiejętności, gdzieś po około 900 roku AD Miliczanie ciągle wówczas mieszkający w prymitywnym grodzisku z drewna i trzciny, zdecydowali się zbudować sobie murowane miasto z silnymi murami obronnymi. Po jego wzniesieniu przenieśli się też do niego z dawniej zajmowanego drewnianego grodu (obecnie "Chmielnik"). Jako budulca do owego nowego murowanego miasta, używali oni tzw. "rudy darniowej" jaka pozyskiwana była z okolic dzisiejszej tamy pokazanej na zdjęciu z "Fot. #D1". Ruda ta do dzisiejszego Milicza spławiana była Baryczą. Wznoszone z niej budynki i mury wyglądały tak jak ten pokazany na zdjęciu z "Fot. #F1". Miejsca stałego zakwaterowania silnych pachołków, którzy pozyskiwali ową "rudę darniową" i spławiali ją do Milicza, dostarczyły zaczątków dla trwałego osadnictwa ludzkiego, które dzisiaj nazywane jest wsią Wszewilki-Stawczyk (zaś które ja powyżej nazwałem żartobliwie "Pająkowem"). Wieś obecnie zwana Wszewilki-Stawczyk, faktycznie jest niemal tak samo stara jak samo grodzisko Milicza. Obecnie liczy więc ona już kilka tysięcy lat. Przez jednak relatywnie długi okres początkowego czasu, miała ona formę tymczasowych schronów pastuchów bydła budowanych na wypadek niepogody. Pastuchowie ci na stałe mieszkali w starym grodzisku Milicza (tj. w grodzisku "Chmielnik"). Jednak codziennie wędrowali oni ze swymi stadami po okolicznej dolinie Baryczy w poszukiwaniu najlepszej paszy. Ze względów bezpieczeństwa, nie mogli jednak oddalić się od swego grodziska na odległość większą niż zasięg sygnałów dźwiękowych z wieży obserwacyjnej grodziska. Faktycznie więc miejscem najbardziej oddalonym od owego grodziska, w którym ciągle wypasali swoje stada, były okolice dzisiejszej wsi Wszewilki-Stawczyk. Tam też budowali tymczasowe schrony, które chroniły ich w dni niepogody. Dopiero jednak po 900 AD, kiedy Milicz potrzebował intensywnej robocizny dla pozyskiwania budulca na swoje mury i domy, owe tymczasowe schroniska pastuchów przekształciły się w regularną wieś. Wieś ta początkowo rozciągała się wzdłuż drogi z Wszewilek do Baryczy, która zaraz po drugiej wojnie światowej nazywana była niesłusznie "drogą na tamę" (faktycznie była ona "drogą do starego milickiego młyna wodnego"). Droga ta istniała aż do około 1990 roku, wiodąc z Wszewilek w kierunku pierwszej przymilickiej tamy na Baryczy. Obecnie pozostał już tylko niewielki jej fragment, jaki wychodzi z Wszewilek-Stawczyka i prowadzi "do nikąd". Przełomowym punktem czasowym w krytalizowaniu się dzisiejszej wsi WszewilkiStawczyk, było zbudowanie młyna wodnego na Baryczy. Młyn ten działał już zapewne gdzieś pomiędzy latami 900 a 1000 AD. Był on więc najstarszym i jedynym młynem wodnym w okolicach Milicza, a także najstarszym młynem wodnym w tej części Polski. Stał on w poprzek starego koryta rzeki Baryczy, w miejscu jakie leży jedynie około 100 metrów na północ od dzisiejszej milickiej tamy na Baryczy. (Od około 1990 roku miejsce to zostało zalane nowym stawem rybnym, uformowanym na byłym obszarze historycznym, w którym kiedyś rodziła się dzisiejsza wieś Wszewilki-Stawczyk.) Kiedy byłem małym chłopcem, w owym byłym miejscu starego młyna ciągle znajdowały się fundamenty koła wodnego i zastawy wody. Ciągle też istniały tam pozostałości kanału i stawu w dawnym korycie Baryczy, jakie doprowadzały wodę do owego koła. Niestety samego koła wodnego ani 238-B1-(wszewilki.htm) zabudowań młyna już tam nie było. Ciągle jednak w pobliżu rosły resztki zdziczałych drzew owocowych które kiedyś porastały pobliże owego prastarego młyna wodnego z WszewilekStawczyka. Rosły one na obszernej łące-placu, na którym w dawnych czasach stały kolejki wozów oczekujących na swoją kolejkę do mielenia przywiezionego zboża na mąkę. Ponadto nadal istniały tam tzw. "klepiska" po kilku lepiankach zajmowanych przez parobków pracujących w owym młynie. Istniało też wysokie wzgórze usypane w widłach obu gałęzi Baryczy rozchodzących się od stawu spiętrzającego wodę dla owego młyna. Na płaskim czubku owego wzgórza kiedyś znajdował się dom młynarza. Korzystanie z tego młyna wodnego wymagało lądowego transportu zboża i mąki. Z kolei sam młyn, a także ludzie którzy przybywali czasami z bardzo daleka aby z niego korzystać, potrzebowali różnych usług i robocizny, a niekiedy nawet i noclegu. W ten sposób na terenie dzisiejszych Wszewilek, a ścislej na skrzyżowaniu głównej drogi wiodącej do owego młyna z Dziadkowa, Pomorska oraz Stawca, z inną główną drogą która wiodła z Milicza do Sulmierzyc, z czasem powstała spora wieś. Pomału wieś ta zbudowała sobie własny miniaturowy ryneczek, karczmę z zajazdem, piekarnię, a później nawet własny kosciół. Wioska owa stopniowo rozrastała się od tego skrzyżowania we wszystkich kierunkach wzdłuż owych dwóch głównych dróg, które przecinały się na kształt krzyża mniej więcej w miejscu gdzie obecnie przy torach kolejowych na Wszewilkach-Stawczyku widnieje centrum ogromnego zarośniętego krzakami dołu, a ściślej rozległego wyrobiska po piasku zabranym stamtąd w 1875 roku do budowy nasypu kolejowego. Niezależnie od dostawy mąki i chleba, z czasem dzisiejsze Wszewilki-Stawczyk przekształciły się również w rodzaj dostawcy do Milicza wszelkich produktów konsumpcyjnych codziennego spożycia, takich jak mleko, jajka, kurczaki, warzywa, itp. Można więc śmiało powiedzieć, że prastara wioska która obecnie nazywa się "WszewilkiStawczyk", faktycznie najpierw zbudowała Milicz, potem broniła Milicza przed wrogami, w końcu żywiła na codzień mieszkańców Milicza. Nic dziwnego, że wioska ta oraz jej mieszkańcy bez przerwy rośli w zamożność i znaczenie. Ponieważ Milicz przez spory okres czasu był miastem należącym do biskupa wrocławskiego, także wieś Wszewilki-Stawczyk która była żywicielką Milicza, automatycznie znajdowały się pod ochroną i protekcją owego biskupa. To jest powodem dla którego Wszewilki nigdy nie miały swojego dworu ani swojego "szlachcica właściciela". Ich mieszkańcy zawsze pozostawali ludźmi wolnymi przynależącymi do biskupiego miasta Milicza i na niemal takich samych prawach jak mieszczanie owego miasta. W przeważającej też większości owi mieszkańcy byli polskiego (słowiańskiego) pochodzenia. Ten brak właściciela Wszewilek, w połączeniu ze słowiańskimi inklinacjami ich mieszkanców, okazał się w końcu fatalny dla ich istnienia jako kompletnej wioski. Kiedy bowiem około 1875 roku władze pruskie realizowały budowę kolei przez Milicz, ktoś złośliwy celowo tak zaplanował przebieg tej kolei, że jej tory przecięły miniaturowy ryneczek Wszewilek oraz ztaranowały prastary kościółek który stał przy owym ryneczku. Wszystko też co mieściło się przy owym ryneczku, włączając w to starą wszewilkowską karczmę oraz ów katolicki kosciółek, zostało zburzone pod pretekstem budowy kolei. Ponieważ zaś grunta na których ów ryneczek był położony, stanowiły ziemię publiczną, spółka budująca kolej zaczęła z nich pozyskiwać piasek potrzebny do budowy nasypu kolejowego. W rezultacie, w miejscu gdzie kiedyś mieściło się historyczne centrum Wszewilek z miniaturowym ryneczkiem tej wioski i budynkami publicznymi, około 1875 roku powstała ogromna dziura w ziemi. Do dzisiaj dziura ta straszy przejezdnych, kompletnie zarosła krzakami. Obecnie można ją oglądać w centralnym miejscu Wszewilek, tj. na skrzyżowaniu dwóch głównych dróg tej wioski, czyli tam gdzie główna szosa wsi jest przecięta polną drogą miejscowo nazywaną obecnie "drogą na tamę" (faktycznie to jest to droga do starego młyna wodnego Wszewilek). Równocześnie z budową kolei przez ryneczek Wszewilek, tj. około 1875 roku, dokonano też zmiany przebiegu głównej drogi tej wioski. Poprzednio przez Wszewilki wiodła piaszczysta i kręta polna droga, jaka przebiegała w przybliżeniu około 100 metrów na południe od dzisiejszej najważniejszej drogi przez tą wioskę. Stare położenie tej oryginalnej drogi do dzisiaj jest wskazywane przez położenie tego jej odcinka, który nawet 239-B1-(wszewilki.htm) obecnie używany jest we Wszewilkach-Stawczyku. Zaraz po drugiej wojnie światowej, wzdłuż owej starej drogi przez Wszewilki ciągle stały stare budynki gospodarcze. Wyglądały one nieco dziwnie, bowiem rozlokowane były w rzędzie w środku pól uprawnych w odległości co najmniej jakieś 100 metrów na południe od obecnej drogi i zabudowań tej wioski. W jakiś czas po roku 1900-tnym, we Wszewilkach zbudowano młyn elekryczny. Usadowiony on został przy nowej drodze przez wioskę, a ściślej na jej skrzyżowaniu z drogą wiodącą do starego młyna wodnego na Baryczy. Przez swoje konkurencyjne położenie kuszące wszystkich zdążających do starego młyna, ten nowy młyn stopniowo odebrał klientów staremu młynowi wodnemu. Stary więc młyn wodny popadł wówczas w ruinę i z czasem został całkowicie opuszczony. Jego upadek zmusił z kolei Miliczan do zbudowania nowej tamy na Baryczy, oraz do uregulowania samej rzeki. Jednocześnie wieś Wszewilki-Stawczyk straciła swoje historyczne korzenie wyrastające ze starego młyna wodnego na Baryczy. Dzisiaj Wszewilki-Stawczyk wyglądają jakby wcale nie miały swojej przeszłości. A wiadomo, że "ten co nie ma przeszłości, nie ma też i przyszłości". Czy jednak jest tak faktycznie? Wszakże tak naprawdę to wioska ta posiada swoją przeszłość i to ogromnie budującą. Tyle, że trzeba aby publikacje takie jak niniejsza strona uswiadomiły wszystkim jej istnienie oraz niezwykłą wymowę moralną. #C2. Prastary cmentarz Wszewilek: W lesie, jakieś pół kilometra na północ od "Wszewilek-Stawczyka", znajduje się prastary cmentarz. Pokazany on został na zdjęciu "Fot. #C2a". W czasach mojej młodości często się na nim bawiliśmy z innymi kolegami. Pamiętam więc, że najstarsze groby jakich wówczas celowo poszukiwaliśmy przez czytanie dat na napisach z ich plyt, były datowane jeszcze w latach 1700-nych. (Ciekawe też, że duża część owych starych grobów posiadała polskie, znaczy słowiańskie, nazwiska.) Jednak ja jestem absolutnie pewny, że cmentarz ten jest nieporównanie starszy niż lata 1700-ne. Faktycznie to moim zdaniem był on już miejscem kultu i grzebania zmarłych jeszcze w czasach pogańskich. Kiedyś zresztą istniało ku temu sporo dowodów, np. prastare groby ciągle murowane z brył rudy darniowej. Jednym z dowodów na nietypowo stary wiek owego cmentarza jest prastary dąb jaki aż do początku lat 1990-tych rósł niemal w samym środku tego cmentarza. Dąb ten był tak ogromny, zaś zawarta w jego pniu dziupla tak obszerna, że na podstawie jego porównania z dębem "Pomnikiem Przyrody" rosnącym w Kadynach koło Elblaga przy Zalewie Wiślanym (patrz zdjęcie "Fot. #C2b"), oceniam wiek tego dębu z Wszewilek-Stawczyka na co najmniej 700 lat. (Moim zdaniem, w czasach mojej młodości był to najstarszy dąb w całej okolicy Milicza i faktycznie zasługiwał aby ogłosić go pomnikiem przyrody oraz otoczyć opieką.) Co jednak było najciekawsze o owym starym dębie z Wszewilek, to że rósł on "wszerz" a nie "wzwyz". Rozumiem przez to, że zamiast budować swoją wysokość, dąb ten budował grubość i zasięg swoich konarów rozchodzących się na boki. Z kolei doskonale jest wiadomo, że taki właśnie porost dębu oznacza iż w czasach swojej młodości i ukierunkowywania wzrostu był on jedynym drzewem rosnącym w tej części wszewilkowskiego lasu. To z kolei oznacza, że kiedy dąb ten został zasadzony co najmniej 700 lat temu, czyli w czasach przedśredniowiecznych, obszar owego cmentarza wszewilkowskiego już wówczas był czymś szczególnym. Wszakże będąc położonym w środku lasu, obszar ten pozbawiony był drzew - poza owym jednym dębem. Wiadomo zaś, że dla przedchrześcijańskich Słowian dąb był symbolem siły i długowieczności, zazwyczaj też domostwem dla boga "Pieruna" ("Pioruna") opisanego w punkcie #L2 poniżej, czyli "pogańskim świętym drzewem" o funkcjach podobnych do słynnych drzew "Datuk" z dzisiejszej Malezji. (Po szczegóły na temat swiętych drzew "Datuk" patrz opisy pod zdjęciem "Fot. #G9" ze strony internetowej malbork.htm, lub zdjęciem "Fot. #D1" ze strony internetowej ufo_pl.htm, albo też opisy z podrozdziału I6.1 z tomu 5 mojej najnowszej monografii [1/5]. ładowalnej nieodpłatnie za pośrednictwem niniejszej strony internetowej). Zresztą istnieją najróżniejsze przesłanki, że podobnie jak owe święte drzewa "Datuk" z Malezji, również ów "pogański święty dąb" z 240-B1-(wszewilki.htm) Wszewilek kiedyś posiadał nadprzyrodzone moce. Wszakże w czasach mojej młodości ów pradawny cmentarz na Wszewilkach słynny był w całej okolicy z najróżniejszych niewyjaśnionych i "nadprzyrodzonych" zdarzeń i zjawisk, jakie mogły wywodzić się właśnie z mocy owego dębu. Ponadto, na podstawie doświadczeń z czasów mojej własnej młodości, ja osobiście wierzę, że dąb ten posiadał zdolność do telepatycznego komunikowania się z ludźmi, tak jak to opisane zostało w podrozdziałach I5.4 i I3.3.1 w/w monografii [1/5]. Co jeszcze ciekawsze, to ów "pogański święty dąb" z pradawnego cmentarza we Wszewilkach rósł niemal precyzyjnie w samym centrum owego cmentarza, chociaż był od owego centrum przesunięty ku północy o mniej więcej jedną swoją średnicę. To zaś oznacza, że zapewne został on tam celowo zasadzony przez ludzi tuż obok pieńka jeszcze starszego dębu który najwidoczniej zajmował dokładnie centrum owego prastarego cmentarza. Czyli dąb jaki po 1991 roku załamał się ze starości po przeżyciu według mojej oceny jakieś 700 do 1000 lat, faktycznie zastępował jeszcze starszy dąb który rósł przed nim dokładnie w samym centrum owego cmentarza i który prawdopodobnie też załamał się ze starości po upływie jakichś 700 do 1000 lat. Jeśli przeprowadzić ową dedukcję jeszcze dalej, to także ów starszy dąb, zasadzony przez pogańskich Słowian co najmniej jakieś 1400 lat temu, wcale nie był pierwszym dębem rosnącym w owym miejscu. Wszakże logika stwierdza że aby zostać posadzonym dokładnie w centrum owego cmentarza, cały obszar tego cmentarza musiał być już wolny od drzew, tak aby wzrok sadzących mógł ogarnąć gdzie dokładnie owo centrum się znajduje. Z kolei aby usunąć drzewa z całego wzgórka tego cmentarza, miejscowi Słowianie musieli mieć już na nim jakiś naturalnie rosnący dąb któremu wówczas oddawali cześć. Tamten pierwszy, zapewne zupełnie przypadkowo rosnący na owym wzgórku dąb, też zapewne się zapadł ze starości po przeżyciu jakichś 700 do 1000 lat. Jeśli więc powyższa dedukcja jest prawdziwa, wszystko wskazuje na to że ten cmentarz we Wszewilkach zaczął być miejscem starego Słowiańskiego kultu i chowania zmarłych gdzieś pomiędzy 2100 a 3000 lat temu. Ponieważ jest to najbliższe i niemal jedyne takie miejsce leżące niedaleko byłego grodziska Milicza, można dedukowac że miejsce które dzisiaj nazywamy "cmentarzem poniemieckim we Wszewilkach", faktycznie jest miejscem prastarego kultu słowiańskiego dla Miliczan począwszy już od czasów pogańskich, gdy Europa ciągle należała do Cesarstwa Rzymskiego. Ja osobiście jestem przekonany, że owo unikalne miejsce poświęcone było kultowi słowiańskiego boga "Pieruna", wspominanego też w punkcie #L2 poniżej. Oczywiście, w tym miejscu ktoś mógłby zapytać, czy ów prastary dąb jaki rozpadł się po 1990 roku, jest jedynym dowodem wieku owego cmentarza. Odpowiedź jest "nie". Kiedyś istniały też tam inne dowody jakie ciągle pamiętam. Przykładowo, w czasach mojej młodości niedaleko od owego dębu istniało kilka bardzo staro i nietypowo wyglądających grobów wymurowanych z rudy darniowej, oraz pozbawionych płyt z napisami. Z kolei użycie rudy darniowej jako materiału do wymurowania owych nietypowych grobów oznaczało, że przetrwały one jeszcze z czasów kiedy koło Milicza nie było cegielni ani zakładów kamieniarskich, czyli z czasów przed 14 wiekiem. Podsumowując powyższe, wszystko wskazuje na to że prastary cmentarz Słowianski we Wszewilkach, niesłusznie nazywany "cmentarzem poniemieckim", jest prastarą "kapsułą czasu", która utrzymuje w swoim wnętrzu wiele historycznych skarbów ciągle odczekujących na swego odkrywcę. O znacznie starszym wieku tego cmentarza świadczy także bardzo stara droga jaka kiedyś wiodła prosto jak strzała od owego prastarego dębu ze środka cmentarza, aż do drzwi wejściowych byłego kościółka który istniał kiedyś przy ryneczku Wszewilek (kościółek ten opisany jest w punkcie #E1 tej strony). Aczkolwiek w chwili obecnej nie będzie zapewne ona już wyraźnie widoczna, droga ta kiedyś tam istniała. Jej pozostałości ciągle były dobrze widoczne w czasach mojej młodości. Rosło kiedyś przy niej kilka starych dębów. Gdyby pozwolono im przeżyć do chwili obecnej, miałyby one teraz co najmniej 300 lat. Jeden z dębów przy owej pradawnej drodze przetrwał do czasów mojej młodości (po reszcie już wówczas pozostały jedynie pieńki). Rósł on trochę przed krawędzią obecnego lasu, jedynie jakieś 40 metrów ku północy od byłych drzwi wejściowych do wszewilkowskiego kościoła pokazanych na zdjęciu "Fot. #D1" z punktu #F1 strony wszewilki_jutra.htm - o Wszewilkach naszego jutra (tj. na wschód od dzisiejszego basenu 241-B1-(wszewilki.htm) przeciwpożarowego zbudowanego na miejscu byłego domu wszewilkowskiego karczmarza) - być może nawet że dąb ten rośnie tam do dzisiaj. Jest bardzo intrygujące do jakich obrządków używana była owa pradawna droga. Jeśli bowiem była to droga cmentarna (tj. droga używana do transportowania nieboszczyków z kościoła wszewilkowskiego do cmentarza), wówczas wiek owych dębów by definitywnie oznaczał, że starosłowiański cmentarz Wszewilek był używany już znacznie wcześniej niż powszechnie się to uważa. Z ową starą drogą łączącą kościół we Wszewilkach z cmentarzem wiąże się też ciekawostka opowiadana przez starych miejscowych. Otóż podobno kilka metrów na wschód od tej drogi przebiegał pod ziemią niski tunel który łączył podziemia wszewilkowskiego koścółka z jednym z grobowców na wszewilkowskim cmentarzu. Tunel ten miał być tak niski że dało się nim przejść tylko na czworakach. Jego opis podany jest też na stronie o kościele św. Andrzeja Boboli. Fot. #C2a: Prastary cmentarz Wszewilek-Stawczyka. Cmentarz ten posiada niezwykłą konfigurację. Cały ma on bowiem kształt jakby "grobu ludzkiego olbrzyma", tj. przyjmuje kształt wydłużonego i wysoce symetrycznego pagórka w kształcie jakby olbrzymiej wielkości starego grobu. Co niezwyklejsze, ten wysoce symetryczny i regularny pagórek otoczony jest zupełnie płaskim terenem. Nic dziwnego, że od najdawniejszych czasów musiał on zwracać uwagę miejscowych ludzi. Jest więc niemal absolutnie pewne że już w czasach pogańskich stanowił on miejsce pogańskiego kultu oraz pochowunku dawnych Słowian. O takiej właśnie funkcji "miejsca pogańskiego kultu" świadczy zresztą obecność w niemal jego geometrycznym centrum starego "świętego dębu", jaki w czasach pogańskich pełnił te same funkcje które dzisiaj pełnią kościoły i świątynie. Ponadto wiele innych cech tego cmentarza również dowodzi, że faktycznie jest on co najmniej tak stary jak WszewilkiStawczyk, czyli że dla miejscowych Słowian był on miejscem starożytnego kultu i cmentarzem na długo przed czasami chrześcijaństwa. Jako taki, cmentarz ten jest wiec zamkniętą "kapsułą czasu" ciągle czekającą na swoje otwarcie. Powyzsze zdjęcie wykonano w lipcu 2004 roku z pobocza drogi która kiedyś wiodła z Pomorska i Stawca, a przedtem z Dziadkowa i Cieszkowa, przez WszewilkiStawczyk do starego młyna wodnego na Baryczy. Obiektyw aparatu skierowany był na północny-wschód. W miejscu ujętym na pierwszym planie, zaraz po wojnie ciągle stała stara murowana trupiarnia (obecnie rosną tam jedynie krzaki). Bardziej w głębi znajdował się odwieczny dąb z ogromną dziuplą w środku, jaki po 1990 roku albo sam zapadł się ze starości i własnego ciężaru, albo też został zniszczony uderzeniem pioruna. Niezwykłością tego dębu było, że musiał posiadać on jakieś zdolności telepatyczne, takie jakie mają słynne święte drzewa "Datuk" z Malezji. Kiedy bowiem jako dzieci bawiliśmy się w jego konarach, zawsze sobie opowiadaliśmy, że w jego ogromnej dziupli zapełnionej próchnem ukryty jest skarb. Faktycznie też, kiedy po 1990 roku dąb ten zapadł się ze starości zaś cała jego dziupla została odsłonięta, jakiś przypadkowy przechodzień znalazł w nim bogaty skarb. (Szeptane rumory o owym skarbie są obecnie publiczną tajemnicą Wszewilek i okolicy.) Z czasów młodości pamiętam, że najstarsze groby owego cmentarza z ciągle zachowanymi płytami zawierającymi datę ich postawienia, pochodziły z lat 1700-nych. Z kolei ostatni ludzie byli na nim oficjalnie chowani w 1945 roku. *** Na prawo od obszaru pokazanego na powyższym zdjęciu znajdował się kiedyś szereg grobów o jakich mówiono że pochowano w nich samobójców. Z grobami owymi wiązała się opowieść, jaką w czasach mojej młodości przypożądkowywano temu właśnie cmentarzowi na Wszewilkach oraz tym właśnie grobom samobójców, jednak jaką w późniejszym wieku słyszałem też kilkakrotnie już nie związaną z żadnym konkretnym cmenatrzem ani miejscowością. Według owej opowieści, jeszcze przed pierwszą wojną światową miał mieszkać we Wszewilkach znany szeroko zabijaka i kazanowa. Był podobno okropnie silny i twierdził że nie boi się niczego, nawet samego diabła. Podczas jednej z biesiad miał się założyć z koleżkami, że nie boi się pójść na ów cmentarz wszewilkowski w 242-B1-(wszewilki.htm) środku nocy. (Cmentarz ten szeroko był znany w przeszłości jako miejsce w którym "straszy" - co nie powinno dziwić zważywszy że jest on miejscem kultu i pochowunku ludzi jeszcze od pogańskich czasów.) Aby zaś udowodnić, że faktycznie tam był, koledzy dali mu oznaczony przez siebie kołek, aby wbił go na jeden z grobów. Po wybraniu się na ten cmentarz, ów zabijaka jednak nie wrócił. Natychmiast więc kiedy się rozwidniło jego koledzy pobiegli na cmentarz. Znaleźli go martwego na grobie jednego z samobójców. Jego wbity w ów grób kołek "przypadkowo" przypinał do tego grobu jego własny płaszcz. Potem śmierć owego odważnego zabijaki tłumaczono jako zawał serca następujący ze strachu. Kiedy bowiem wbił swój kołek i usiłował wstać aby wrócić do koleżków, coś go trzymało przy ziemi. Nie widząc w ciemności co to było, oraz obawiając się najgorszego, dostał zapewne zawału serca. Starsi ludzie kiedyś pokazywali na owym cmentarzu wszewilkowskim jego grób, którym miał być pierwszy w rzędzie grobów samobójców - leżąc tuż przy grobie na jakim umarł. Morał jaki sobie wówczas powtarzano po zakończeniu owej opowieści, to że nie ma odważnych ani silnych kiedy przychodzi do praw tego drugiego świata. Chociaż bowiem ich działanie jest zakamuflowane i może być tłumaczone na wiele odmiennych sposobów, w końcowym efekcie zawsze się jednak okazuje, że prawa te istnieją i nieodwołalnie działają. Fot. #C2b: Prastary dąb z miejscowości Kadyny nad Zalewem Wiślanym (niedaleko Elbląga) . Dąb ten liczy co najmniej 700 lat, a najprawdopodobniej 1000 lat. Nazywa się on "Dąb im. Jana Bażyńskiego" i jest chroniony przez polskie prawo jako oficjalny Pomnik Przyrody. Ja pokazuję tutaj powyższy dąb ponieważ przekrój jego pnia jest zbliżony do przekroju pnia prastarego dębu z cmentarza we Wszewilkach. Tyle że konary dębu we Wszewilkach rosły "wszerz", zaś konary powyższego dębu rosły "wzwyż". Na przekór jednak że dąb we Wszewilkach był podobnego wieku, tj. miał jakieś 700 do 1000 lat, oraz na przekór że bez wątpliwości związany on był ze Słowiańskimi obrządkami na owym terenie, nikt nie zadbał aby ogłosić go pomnikiem przyrody, a po prostu pozwolono mu zmarnieć ze starości i z braku ludzkiej opieki. Część #D: Pozostałości z przeszłości: #D1. Wszewilkowski młyn wodny na Baryczy: Kiedy ukończone zostały prace przy budowie murowanego miasta Milicza, przestał być potrzebny budulec jaki liczni robotnicy pozyskiwali z okolic dzisiejszej "pierwszej tamy" na Baryczy (pokazanej na zdjęciu "Fot. #D1"). Nagle więc się okazało, że istnieje tam cała wioska pełna bezrobotnych parobków. (Wioska ta reprezentowała prapoczątki tego co dzisiaj stanowi Wszewilki-Stawczyk.) Aby więc jakoś podtrzymywać swoją przydatność dla Milicza, ludzie zamieszkujący ową wioskę zbudowali sobie pierwszy młyn wodny na rzece Baryczy. Młyn ten zlokalizowany był tylko jakieś 100 metrów w kierunku północnym od dzisiejszej tamy na Baryczy pokazanej na zdjęciu "Fot. #D1". Niezależnie od tego, że młyn ten zaczął dostarczać Miliczanom mąki, później zaś wyrosłe na jego mące wszewilkowskie piekarnie - również i chleba, przedsiębiorczy pierwsi mieszkańcy Wszewilek-Stawczyka wymyślili dla niego również jeszcze jedną funkcję. Mianowicie woda spiętrzana przed jego kołem napędowym kierowana była do odrębnego koryta, zaś po doprowadzeniu do Milicza uformowała fosę miejską - czyli dodatkowo broniła Milicza. W okresie poprzedzającym budowę tego młyna, a także zaraz po jego zbudowaniu, dzisiejsza wieś Wszewilki-Stawczyk rozlokowana była wyłącznie w jego pobliżu. Potem jednak się okazało, ze owo zlokalizowanie ma wady. Mianowicie obszar przy owym młynie wodnym często zalewany był wiosennymi powodziami. Z czasem przeniesiono więc centrum Wszewilek-Stawczyka na miejsce położone nieco wyżej, tj. do opisanego już wcześniej skrzyżowania drogi przebiegającej w kierunku północnym, a wiodącej do owego młyna, z drogą jaka przebiegała w kierunku zachód-wschód, a jaka 243-B1-(wszewilki.htm) wiodła z Milicza do Sulmierzyc. Przy owym skrzyżowaniu zbudowano centrum Wszewilek. Na centrum to składał się miniaturowy ryneczek owej wsi, przy którym później stanęła wszewilkowska karczma i zajazd, a jeszcze nieco później również wszewilkowski kościół z własnym cmentarzykiem, oraz szpichlerz i piekarnia. (Niestety, około 1875 roku, tak jak to opisałem w punkcie #C1 powyżej, przez miejsce gdzie ów ryneczek, karczma i kosciół kiedyś stały, przetaranowała się linia kolejowa. Z kolei samo owo centralne miejsce Wszewilek zamieniono wówczas w piaskownię z której pozyskiwano piasek i ziemię używane do budowy nasypów kolejowych.) Po przeniesieniu centrum Wszewilek-Stawczyka do obszaru położonego wyżej, przy młynie na Baryczy zamieszkiwali jedynie bezgruntowi parobkowie którzy bezpośrednio w nim pracowali. Lepianki tych parobków przetrwały aż do po około 1900-nego roku, kiedy to ów młyn w końcu upadł i został opuszczony. W czasach mojej młodości, tj. w latach 1950 do 1960, ciągle po lepiankach tych można było znaleźć dosyć dobrze widoczne tzw. "klepiska". Ja osobiście pamiętam istnienie i położenia około 5 takich ciągle relatywnie dobrze wówczas zachowanych klepisk. Dwa z nich znajdowały się tuż za mostkiem ceglanym przez niedawny rów odwadniający, który przebiegał wzdłuż krawędzi dawnej doliny Baryczy. Miejsca ich byłego położenia ciągle istnieją tam do dzisiaj, chociaż same owe klepiska zostały zniszczone około początka lat 1960-tych. Trzy dalsze takie dobrze zachowane "klepiska" z dawnych lepianek parobków owego starego młyna istniały przy drodze dojazdowej już w pobliżu samego młyna. W chwili obecnej ich byłe lokacje zalane są stawem rybnym zbudowanym tam około 1990 roku. Owe "klepiska" to po prostu równo uklepane podłogi dawnych lepianek. Były one klepane z gliny i piasku, czasami z dodatkiem wapna lub nawet cementu. Reszta zaś lepianek budowana była z materiałów ulegających zniszczeniu - zwykle z tyczek, trzciny i słomy, które oblepiane były gliną (dokładnie tak samo jak to wyjaśniam w punkcie #G2 dla unikalnego stylu architektonicznego Wszewilek), oraz potem "gacone" ubitą warstwa wysuszonych paproci leśnych. Po opuszczeniu lub zniszczeniu takich lepianek, cała ich górna część ulegała zgniciu i rozproszeniu. Jedyną więc relatywnie trwałą po nich pozostałością były owe równiutko ubite "klepiska" na ziemi. Kiedy jako nastolatek analizowałem te klepiska, zawsze zastanawiało mnie jak mało miejsca dawni ludzie potrzebowali na mieszkania. Klepiska te bowiem zwykle mialy jedynie wymiary około 2.5 metra na 2.5 metra. Czyli owe lepianki z trudem wystarczały do postawienia w nich jednego niewielkiego łóżka, małego stołu, oraz być może jakiegoś krzesła. Młyn wodny na Baryczy istniał i pracował przez niemal 1000 lat. Oczywiście, w międzyczasie co jakiś czas był przebudowywany, odbudowywany i ulepszany. Zboże było do niego zarówno spławiane wodą, jak i dowożone lądowo. Lądowo było ono dowożone aż dwoma drogami, mianowicie drogą od Wszewilek (tj. drogą która zaraz po wojnie nazywaną "drogą na tamę"), oraz jeszcze jedną drogą która dochodziła do niego od przeciwstawnej strony Baryczy (czyli od Duchowa, Sławoszewic i Milicza). Obie te drogi łączył razem most przez Barycz, który znajdował się tylko kilka metrów za kołem wodnym młyna. Dzięki owemu mostowi, tamta stara "droga na tamę" w dawnych czasach faktycznie była też jedną z dwóch głównych dróg wyjazdowych z Milicza ku północy Polski. Jednocześnie była ona też częścią właściwego "bursztynowego szlaku". Przez Wszewilki przetaczały się wówczas przeładowane karawany kupieckie zdążające z Milicza, poprzez wsie Wszewilki i Pomorsko, dalej do Cieszkowa, Zdun, Krotoszyna, w kierunku Gniezna i potem Gdańska. Z kolei jeszcze jedna droga wybiegająca z Milicza ku północy, przebiegała przez to co dzisiaj stanowi ulicę Krotoszyńską Milicza, jednak potem zdążała przez centrum wsi Stawiec, zaś dalej przez Rawicz do Poznania. (Dzisiejsza szosa z Milicza do Cieszkowa i potem do Krotoszyna, zbudowana została relatywnie późno, bowiem dopiero około lat 1930-tych.) Odcinek drogi który w owych dawnych czasach łączył Milicz ze starym młynem wodnym na Baryczy, używany jest do dzisiaj. Jest on ową drogą dojazdową z Milicza do tamy na Baryczy. Również i przy tej starej drodze zaraz po wojnie ciągle widniało kilka "klepisk" ze starych lepianek, a nawet zrujnowane fundamenty jednego większego budynku. Dopiero po 1900-nym roku we Wszewilkach pojawił się groźny konkurent dla starego młyna. Konkurent ten stanął bowiem tuż przy drodze wiodącej do starego młyna. 244-B1-(wszewilki.htm) Każdy więc kto zmierzał do starego młyna, zwykle dawał za wygraną i zatrzymywał się przy tym nowym. W rezultacie ten wszewilkowski nowoczesny konkurent spowodował stopniową utratę klientów przez stary młyn, potem zaś jego upadek ekonomiczny i popadnięcie w ruinę. Około 1950 roku po starym młynie pozostały więc jedynie pogniłe fragmenty, które dawały się tylko rozpoznać i zidentyfikować jeśli ktoś wiedział że poprzednio stał tam młyn wodny. Do jakiegoś 1800-nego roku ten stary młyn wodny na Baryczy był jedynym młynem w okolicach Milicza. Jego mąka karmiła więc nie tylko miasto Milicz, ale również wszystkie okoliczne wsie. Dopiero po tym jak w 1797 roku spłonął stary zamek warowny w Miliczu (po szczegóły patrz strona o mieście Miliczu) oraz zbudowany został nowy pałac margrabiego, fragment niepotrzebnej już wówczas obronnej fosy miejskiej przekierowano tak aby formowała ona ozdobną rzeczkę w przypałacowym parku. Podczas przekierowywania owej fosy, m.in. zbudowano na niej jeszcze jeden milicki młyn wodny. Stąd wszewilkowski młyn na Baryczy zaczął wówczas mieć swego pierwszego konkurenta w Miliczu i utracił swój wielowiekowy monopol dopiero począwszy od około 1800-nego roku. W jakiś czas później również kilka podmilickich wiosek zbudowało sobie wiatraki. Zaraz po wojnie wiatraki takie ciągle istniały, aczkolwiek już nie działały, w miejscowościach Duchowo i Stawiec. (Zaraz po drugiej wojnie światowej Stawiec ciągle miał aż dwa takie wiatraki, oba położone na szczycie wzgórza jakieś pół kilometra na północ od wszewilkowskich wodociągów pokazanych na zdjęciu "Fot. #D2a".) Wcale nie przez przypadek rudę darniową na budowę Milicza pozyskiwano z okolicy w jakiej umiejscowiony jest silny "czakram Ziemi". Nie przez przypadek również pierwszy prastary młyn milicki był postawiony dokładnie w miejscu w jakim czakram ten buchał swoją energia "chi". Dawni Słowianie byli ogromnie czuli na naturalne energie i doskonale zdawali sobie sprawę z wpływu jaki energie te wywierają na losy ludzi i miejscowości. (To być może dołożyło swój wkład do faktu, że Milicz zbudowany z brył rudy darniowej pozyskiwanej z okolic tego czakramu przetrwał w dobrym stanie do dzisiaj, podczas gdy obronny zamek Milicza zbudowany z cegły pozyskiwanej z innego miejsca, tj. dzisiejszego Stawca, był w międzyczasie wielokrotnie niszczony i palony.) Czytelnicy którzy zechcą dowiedzieć się więcej o energii "chi" mogą znaleźć jej naukowe opisy w początkowej części rozdziału H z tomu 4 mojej najnowszej monografii [1/5] dostępnej nieodpłatnie za pośrednictwem niniejszej strony internetowej. Z kolei naukowe wyjaśnienia czym właściwie jest "czakram", zaprezentowane zostały w podrozdziale I5.3 z tomu 5 mojej najnowszej monografii [1/5]. "Czakramy" są także skrótowo opisane na stronie internetowej o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji. Fot. #D1 (K1 w [10]): Tama na Baryczy przy Wszewilkach. Od pierwszej poprzedniczki tej tamy, czyli od prastarego młyna wodnego Wszewilek, zaczęła się bogata historia tej wioski i jej gospodarczy związek z Miliczem. Zdjęcie z 2003 roku. To właśnie tylko około 100 metrów na północny zachód od pokazanej powyżej tamy, już ponad 2000 lat temu pasterze bydła z pobliskiego grodziska Milicza zaczęli budować pierwsze schroniska przed pogodą. Późniejsza ewolucja tych schronisk doprowadziła z czasem do powstania dzisiejszej wsi Wszewilki-Stawczyk. To także w pobliżu owej tamy mieści się potężny "czakram energetyczny" jaki rządzi losami miasta Milicza i jego okolicy. Czakram ów emituje tak silny podmuch naturalnej energii przez Chińczyków nazywanej "chi", że jej wpływ odczuwają nawet ci najbardziej znieczuleni i gróboskórni. (Aby odczuć energetyzujący i uspokajający przepływ tej naturalnej energii "chi", wystarczy na chwilkę przysiąść w pobliżu powyższej tamy, odłączyć swoje myśli od doznań wzbudzanych przez nasze zmysły, oraz skupić swoją uwagę na naszych doznaniach wewnętrznych - czyli jak to się nazywa "przestawić się na odbiór energii chi".) Przykładowo, właśnie z powodu silnego przepływu owej energii "chi", nawet w czasach mojej młodości, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o takich rzeczach jak energia "chi", "feng shui", naturalne "czakramy" Ziemi, medytacje, itp., na powyższą tamę przybywało mnóstwo ludzi tylko po to aby - jak to wówczas nazywano, "uspokoić swoje nerwy" (dzisiaj nazywają to "medytowaniem", lub "nasycaniem ciała naturalną energią chi"). 245-B1-(wszewilki.htm) Z powodu takiego umiejscowienia przymilickiego czakramu Ziemi, cokolwiek dzieje się w okolicy tej tamy, jest to jednocześnie symboliczną reprezentacją tego co dotyka miasto Milicz i jego okolice. Ponieważ zaś przepływ energii w owym czakramie jest sterowany losami wsi Wszewilki-Stawczyk która z niego historycznie się wywiodła, cokolwiek przytrafia się owej wsi, jest jednocześnie symboliczną reprezentacją tego co potem dotyka Milicz i cały obszar rozciągający się na dziesiątki kilometrów dookoła tego miasta. Powyższa tama położona jest też jedynie jakieś 100 metrów na południe od miejsca, w którym pomiędzy latami 900 a 1000 AD zbudowano pierwszy młyn wodny miasta Milicza. Młyn ten, a także osada robotników którzy go zbudowali i parobków którzy w nim pracowali, z czasem stworzył zaczątek miejskiej wsi milickiej obecnie znanej jako Wszewilki-Stawczyk. Z kolei mąka z owego młyna żywiła i wzmacniała mieszkańców Milicza oraz jego okolic przez niemal 1000 ostatnich lat. Pokazana tutaj tama zbudowana była przez polskich "Junaków" około 1950 roku. Czyli w chwili fotografowania miała ona już ponad 50 lat. Z uwagi na energetyczne znaczenie dla Milicza tego co wokoło owej tamy się dzieje, aktualny stan rzeczy na samej owej tamie, a także w jej okolicach, jest symbolicznym wyrażeniem stanu rzeczy w samym Miliczu i jego okolicach. Przed tamą pokazaną na powyższym zdjęciu, w tym samym miejscu istniała "stara" tama zbudowana przez Niemców wkrótce po 1900 roku. W chwili więc jej wymiany na tamę pokazaną na powyższym zdjęciu, tamta stara tama także miała około 50 lat. Jednak nawet tamta stara poniemiecka tama na Baryczy nie była pierwszą tamą stojąca w tym miejscu. Począwszy bowiem gdzieś pomiędzy około 900 a 1000 rokiem AD, jakieś 100 metrów na lewo od obiektywu aparatu wykonującego powyższe zdjęcie, zbudowany został pierwszy młyn wodny na Baryczy. W sensie administracyjnym przynależał on do wsi obecnie zwanej "Wszewilki-Stawczyk". Młyn ten faktycznie był pierwszą konstrukcją jaka spiętrzała wodę Baryczy do poziomu bliskiego temu jaki widzimy na powyższym zdjęciu jak spiętrzany jest przez obecną tamę. Faktycznie więc ów pierwszy młyn wodny WszewilekStawczyka, był jednocześnie pierwszą tamą na Baryczy jaka stała zaledwie około 100 metrów na północ od tamy widniejącej na powyższym zdjęciu. Ponadto, młyn ten rozdzielał rzekę Barycz na dwa koryta i przekierowywał jej wodę w dwa strumienie. Jedno z owych koryt, tj. "niskie" - czyli to do którego woda spływała z koła młyńskiego, biegło ku Miliczowi mniej więcej wzdłuż przebiegu po jakim Barycz płynie i obecnie (aczkolwiek w znacznie bardziej zawiły i pokręcony sposób). Tamto "niskie" koryto wbiegało do dzisiejszego koryta Baryczy tylko jakieś 20 metrów z tyłu poza plecami wykonującego powyższe zdjęcie. Z kolei drugie "wysokie" koryto Baryczy, jakie odchodziło od stawu przed kołem wodnym owego starego młyna wszewilkowskiego, biegło pradawnym korytem Baryczy które obecnie w Miliczu znane jest pod nazwą "młynówki". Na powyższym zdjęciu owo drugie ("spiętrzone" albo "wysokie") koryto Baryczy przebiegało wzdłuż linii drzew widocznych za samochodem po prawej stronie zdjęcia, czyli faktycznie przecinało ono dokładnie prostopadle obecne koryto rzeki Barycz jakie widoczne jest na powyższym zdjęciu. (Widoczne tu, obecne koryto Baryczy, wykopane zostało sztucznie podczas regulacji Baryczy następującej już po roku 1900-nym.) Owo stare "wysokie" koryto Baryczy (tj. "młynówka") faktycznie dostarczało wody do fosy obronnej średniowiecznego miasta Milicza. Można więc śmiało stwierdzić, że młyn jaki przez niemal 1000 poprzednich lat stał zaledwie jakieś 100 metrów na północ (lewo) od miejsca pokazanego na powyższym zdjęciu, nie tylko żywił miasto Milicz, ale także bronił je przed wrogami. Od jego losów zależne więc były losy Milicza - co zresztą wynikało z jego położenia na czakramie energetycznym Milicza. Fragmenty omawianego tutaj starego młyna wodnego na Baryczy, ciągle istniały w pobliżu pokazanej powyżej tamy w czasach mojej młodości, tj. w latach 1950-tych do 1960-tych. Ciągle też istniały wówczas zdziczałe drzewa owocowe jakie rosły w pobliżu tego młyna. Dopiero około 1990-ego roku obszar owego młyna został włączony w nowoformowany staw rybny oraz zalany wodą. Nawet jednak tuż przed zalaniem tego terenu, ciągle dobrze widoczna była droga dojazdowa do młyna, jaka prowadziła z Wszewilek. (Droga ta po wojnie niesłusznie nazywana była "drogą na tamę", chociaż w ostatnim swym fragmencie skręcała ona na wschód ku byłemu budynkowi owego młyna, w ten sposób 246-B1-(wszewilki.htm) oddalając się od tamy zamiast wieść ku niej.) Obecnie zapewne po młynie tym nie ostały się już żadne ślady - aczkolwiek muszę tutaj przyznać że podczas mojej ostatniej wizyty w Miliczu w lipcu 2004 roku nie byłem w owym miejscu - nie sprawdziłem więc jak sprawy tam stoją. Jedyne więc co ciągle po młynie tym być może wystaje ponad powierzchnię owego nowo-zbudowanego stawu rybnego, to wzgórze usypane sztucznie w widłach obu koryt Baryczy rozchodzących się od młyna. Na płaskim wierzchołku tego wzgórza stał kiedyś dom młynarza. (Dom ten umieszczony był na wzgórzu, aby chronić się przed wysokimi powodziami, które podczas niektórych wiosen zalewały dolinę Baryczy. Z kolei owo wzgórze mieściło się dokładnie w widłach na rozdrożu obu koryt Baryczy które kiedyś rozchodziły się w dwóch kierunkach od stawu spiętrzającego wodę dla owego młyna.) *** Zauważ, że można zobaczyć powiększenie każdej fotografii z niniejszej strony internetowej. W tym celu wystarczy zwyczajnie kliknąć na tą fotografię. Ponadto większość tzw. browser'ów które obecnie są w użyciu, włączając w to populany "Internet Explorer", pozwala na załadowanie każdej ilustracji do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją zredukować lub powiększyć, a także gdzie ją można wydrukować za pomocą posiadanego przez siebie software graficznego. #D2. Historyczne wodociągi z zachodniego pogranicza Wszewilek: Kolejnym wkładem Wszewilek do kultury, gospodarki oraz stylu życia swego regionu, były milickie wodociągi miejskie. Zlokalizowane one były na zachodnim pograniczu Wszewilek. Wodociągi te były bardzo stare - podobno zbudowano je jeszcze w 19 wieku. Zostały jednak porzucone w latach 1960-tych, kiedy to Milicz zafundował sobie nowe wodociągi. Jak niemal wszystko we Wszewilkach, dzisiaj zabudowania tych starych wodociągów stanowią symbol "niewykorzystanego potencjału" okolicznych ziem. Przykładowo, jak pokazane tutaj zdjęcie "Fot. #D2a" to ujawnia, były ich były teren służy obecnie jako rodzaj nieoficjalnej zbiornicy złomu. Z kolei ich wieża ciśnień straszy przejezdnych pustymi oczodołami swoich okien i marnuje się bezużytecznie. Tymczasem z wieży tej rozciąga się widok na okolice który dosłownie zapiera dech w piersiach. Same zaś budynki owych wodociągów posiadają pierwszej klasy zlokalizowanie przy ruchliwej szosie przelotowej. Gdyby więc owe byłe wodociągi z obecnego nieoficjalnego składu złomu zamienić np. w przydrożny zajazd i restaurację, w której jadalnia znajdowałaby się na obrotowej platformie w owej byłej wieży ciśnień, ludzie ustawialiby się w kolejki aby móc tam coś zjeść i dać oczom wypocząć na tak wspaniałych widokach. Spożytkowanie pierwszoklasowej lokalizacji tych byłych wodociągów na np. restaurację, wcale nie jest jedynym sposobem na jaki mogą one być wykorzystane dla dobra ludzi. Przykładem innego atrakcyjnego ich zastosowania może być zamienienie ich np. w milickie "muzeum techniki". Wszakże częścią zwiedzania tego muzeum mogłoby być atrakcyjne wejście na byłą wieżę ciśnień. Taka atrakcja w Polsce bawi przecież wizytujących wieżę z katedry we Fromborku, zaś np. w Nowej Zelandii niemal każde miasteczko zaprasza przybyłych do wspinania się na ich wodociągowe wieże ciśnień. Aby wspinanie takie ułatwić, np. wieża prastarej katedry we Fromborku specjalnie podzielona została na cały szereg pięter. Na każdym z owych pięter wystawione zostały najróżniejsze eksponaty. Z kolei wieża ta jako całość użyta została do demonstrowania najróżniejszych zjawisk związanych z grawitacją, siłami Coriolisa (np. patrz punkt #F2 strony free_energy_pl.htm), itp. W rezultacie zwiedzający Frombork stoją w długich kolejkach aby móc do niej wejść i nacieszyć się widokami oraz wystawami jakie wieża ta oferuje. W podobny sposób, np. po oficjalnym oddaniu zabudowań owych wodociągów z Wszewilek na lokum pod muzeum Milicza, wieża owych wodociągów też może zostać podzielona na szereg pięter, z krótkimi schodami wiodącymi z piętra na piętro. Z kolei na każdym z pięter można zorganizować przestrzeń wystawową z lekkimi wagowo zaś ciekawymi zawartościowo eksponatami do oglądania. Prawdziwym skarbem technicznym byłych wodociagów milickich były dwa ogromne silniki gazowe jakie napędzały równie ogromne pompy do pompowania wody. Ja mam nadzieję że silniki te przetrwały do dzisiaj w kupie złomu jaka otacza byłe wodociągi, 247-B1-(wszewilki.htm) oraz że kiedyś dadzą się one odrestaurować. Odwiedzając bowiem najróżniejsze muzea techniki na świecie odnotowałem, że nawet znacznie mniej "starożytne" oraz nieporównanie mniej ciekawe silniki spalinowe stanowią obecnie wysoce cenione "perły" techniki, z jakich posiadania owe muzea są ogromnie dumne - patrz zdjęcie "Fot. #D2b". Stare zaś silniki gazowe z milickich wodociągów we Wszewilkach były tak wspaniale skonstruowane, że w przypadku ich wystawienia w jakimś muzeum byłyby nieporównanie bardziej atrakcyjne od wszystkiego co oglądałem w muzeach techniki świata. Pamiętam bowiem do dzisiaj jakie piękno dawnych maszyn od nich promieniowało, oraz jak interesująco i poglądowo były one skonstruowane. Miały one tylko po jednym cylindrze. Posiadały zapłon z dużego odsłoniętego magneta z klinową krzywką zapłonową. Magneto to pozostawało cały czas dobrze widoczne, tak że obsługujący maszynista mógł obserwować jego pracę w kolejnych stadiach cyklu zapłonowego. Korbowód i wał korbowy tych silników były wyraźnie widoczne, bowiem pracowały w powietrzu zupełnie nieosłonięte - czyli inaczej niż to ma miejsce w dzisiejszych silnikach które są całkowicie zakryte i mają forme "czarnych skrzynek". Każdy z silników miał też ogromne koło zamachowe, skręcane śrubami z kilku oddzielnych segmentów. Były prawdziwymi arcydziełami dawnej techniki inżynierskiej. Zasilanie w paliwo (tj. w gaz miejski) następowało w nich poprzez unikalne kwadratowe worki z gumy, jakie pełniły funkcje dzisiejszych gaźników. Podczas ich działania worki te tętniły jak pracujące serca, tj. cyklicznie rozdmuchiwane były gazem, poczym gaz ten wsysany był z nich do cylindrów, zaś worki te się kurczyły. Faktycznie to działanie owych maszyn mi osobiście przypominało wypełnianie funkcji życiowych przez jakieś ogromne, tajemnicze, żywe stworzenie, a nie przez maszynę. Kiedykolwiek miałem okazję obserwować je podczas pracy, zawsze ogromnie mnie fascynowały. Na ich wyglądzie i podzespołach dzisiaj można więc by było uczyć młodą generację zasad działania silników spalinowych, oraz historycznej ewolucji ich podzespołów składowych. Jeśli ocalały do dzisiaj, moim osobistym zdaniem powinny być odrestaurowane i wystawione w milickim muzeum. Stanowią bowiem przecenne perły techniki. *** Mi osobiście stare wodociągi z Wszewilek uświadomiły jedną szokującą prawdę życiową, która z czasem weszła w skład postępowej i moralnej filozofii totalizmu. Prawda ta stwierdza, że "ci co pracują głośno i w sposób rzucający się w oczy faktycznie są niekompetentni, zaś wyniki ich działań są mizerne. Ludzie naprawdę wydajni i fachowi zawsze pracują cicho, niepozornie, oraz w sposób przez nikogo niemal nie odnotowany." Działanie tej prawdy moralnej odkryłem właśnie w wodociągach z Wszewilek, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem. Mój ociec pracował wówczas w tych wodociągach jako mechanik obsługujący owe ogromne motory i pompy. A ich obsługa była trudna, bowiem jak wszystkie stare maszyny miały one swoje "dusze" i swoje zadziorne "osobowości". Przykładowo okazywały "humory", były bardzo "narowiste" i często poddawały się one "nastrojom". Trzeba było je znać doskonale aby móc je uruchomić i potem utrzymać w działaniu. (Mimo swego ogromu, silniki te uruchamiane były ręcznie korbami, tak jak pierwsze samochody. Ciekawe czy czytelnik wie, że nawet po drugiej wojnie światowej samochody ciągle zapalane były ręcznie poprzez zakręcenie korby rozruchowej która sprzęgana była z ich wałami korbowymi. Dzisiejsze rozruszniki weszły do powszechnego użycia dopiero w latach 1960-tych.) Otóż pewnej niedzieli ktoś szczególnie ważny w maleńkim Miliczu utknął wówczas w łazience pokryty mydłem. Woda bowiem na wieży omawianych tutaj wodociągów się skończyła, zaś oba motory z pompami właśnie stały. Ów ważny człowiek zadzwonił więc do szefa wodociągów, aby ten spowodował puszczenie więcej wody do miejskiej sieci. Ponieważ zaś był to ktoś bardzo ważny, ówczesny szef wodociągów wezwał natychmiast wszystkich mechaników mieszkających w pobliżu, aby uruchomili silniki i napompowali nowej wody do wieży ciśnień. Jednak oba stare i "narowiste" silniki wcale nie miały wówczas "nastroju" do pracy na rzecz owej "dużej ryby" z Milicza (była wszakże niedziela) i nie dały się zapalić. Po jakiejś godzinie bezowocnych prób ich zapalenia, w końcu posłano po mojego ojca do Wszewilek-Stawczyka. Ojciec wziął mnie ze sobą, bo była niedziela zaś on pojechał do wodociągów jedynie aby zapalić owe silniki. Kiedy 248-B1-(wszewilki.htm) weszliśmy z ojcem do hali wodociągów uderzyło mnie iż wokół jednej z maszyn biegała cała chmara krzykliwych ludzi, zaś hala wodociągów wygląda jak duża ruchliwa fabryka podczas masowej produkcji. (Typowo kiedy odwiedzałem ojca w czasie jego pracy, był on jedyną osobą w całych owych wodociągach.) Mój ojciec wszedł do środka niemal niedostrzeżony w panującym tam tumulcie. Podszedł do drugiego z motorów, wokół którego nikt właśnie nie biegał, położył jedną rękę na krzywce jego iskrownika zapłonu, drugą ręką z czuciem popchnął korbę rozruchową, zaś silnik zagadał. Cicho, spokojnie, bez wiatru. Rozkrzyczana chmara ludzi rzuciła się więc do obsługi motoru i pompy które właśnie zaczęły pracować. Wówczas mój ojciec równie skromnie i cicho poklepał cylinder drugiego motoru, coś tam przestawił w iskrowniku, popchnął korbę rozruchową i drugi motor także zagadał. Wszystko niepozornie, cicho, szybko i bez wiatru, aczkolwiek szokująco efektywnie. Ten niepozorny sposób pracy fachowców naprawdę efektywnych i wydajnych utknął mi na zawsze w pamięci. Teraz więc już wiem, że aby rozpoznać tego kto pracuje naprawdę wydajnie i czyj wkład naprawdę się liczy - chociaż zazwyczaj niemal go nie widać w tłumie, wcale nie należy poszukiwać po tym ile hałasu ten ktoś czyni czy ile wiatru wzbudza on swoim bieganiem. Raczej, zgodnie z tym co stwierdza biblia w Ewangelii wg św. Mateusza, 7:16 i 7:20, należy pamiętać że "po owocach go poznacie". Jednym z następstw opisywanego powyżej zdarzenia było, że szybko potem Milicz podjął budowę nowych wodociągów. Po ich zbudowaniu miejscowe "grube ryby" nie ryzykowały już utknięcia w łazienkach z oczami pokrytymi mydłem którego nie byłoby czym zmyć. Fot. #D2a: Znak rozpoznawczy początka Wszewilek, czyli byłe milickie wodociągi miejskie straszące obecnie przejezdnych pustymi oczodołami swojej opuszczonej wieży ciśnień. (Zdjęcie wykonane w lipcu 2004 roku.) Wodociągi te umiejscowione zostały przy zachodnim skraju wsi Wszewilki. Były one napędzane dwoma ogromnymi i bardzo starymi silnikami gazowymi (tj. silnikami w których paliwem był gaz wytwarzany w milickiej gazowni). Woda w nich pompowana była na widoczną na powyższym zdjęciu architektonicznie bardzo elegancką wieżę, z której wyglądu byłoby dumne praktycznie każde miasto na świecie. Z wieży tej pod naturalnym ciśnieniem grawitacyjnym woda ta rozpływała się po całym Miliczu. Jednak około 1960 roku wodociągi te zastąpione zostały nowymi (pracującymi już bez wieży ciśnień). Zamiast jednak byłe budynki wodociągów przeznaczyć na coś pożytecznego, np. na milickie "muzeum starej techniki", ówczesne władze Milicza pozwoliły aby od owego czasu byłe zabudowania tych historycznych wodociągów po prostu niszczały. Fot. #D2b: Mały stary silnik gazowy, który stanowi dumę muzeum miasta Invercargill w Nowej Zelandii. Sfotografowany w dniu 12 marca 2006 roku. Silnik ten jednak wygląda bardzo mizernie jeśli porównać go do dwóch wspaniałych, ogromnych, prastarych silników gazowych jakie kiedyś znajdowały się w wodociągach miejskich Milicza z początka wsi Wszewilki. Owe silniki gazowe z Wszewilek obecnie byłyby perłą i ozdobą najbardziej ekskluzywnych muzeów na świecie. Niestety, typowo po polsku, pozwolono im zmarnieć na deszczu i zerdzewieć do nicości. Budynki zaś starych wodociągów miejskich Milicza, w których one kiedyś stały, obecnie też się marnują i zwolna popadają w ruinę. Jednocześnie zaś aż się prosi aby Milicz zorganizował sobie gdzieś muzeum z prawdziwego zdarzenia. #D3. Skarby Wszewilek: Wszewilki to ogromnie stara miejscowość. Praktycznie jest ona tak stara jak "szlak bursztynowy" który obok nich przebiegał. Z kolei w aż tak starych miejscach, zawsze istnieje sporo starych skarbów poukrywanych przy różnych okazjach. Część z owych skarbów już została odnaleziona - tak jak przykładowo ów skarb ze starego dęba na byłym Słowiańskim (poniemieckim) cmentarzu z Wszewilek, opisanym poprzednio w podpisie pod zdjęciem "Fot. #C2a". Inne skarby Wszewilek ciągle jednak odczekują na swoich 249-B1-(wszewilki.htm) odkrywców. Ostatnią okazją podczas której nastąpiło masowe ukrywanie skarbów w lasach i na polach otaczających Wszewilki, był koniec drugiej wojny światowej. Kiedy wojska radzieckie zbliżały się do Wszewilek, miejscowi rolnicy niemieccy nie chcieli pozostawić Rosjanom swojego co cenniejszego dobytku. Ukrywali więc najbardziej wartościowe przedmioty z owego dobytku poprzez jego masowe zakopywanie w lesie i po polach. Większość z zakopanych wówczas rzeczy zapewne ciągle tam zalega aż do dzisiaj, chociaż jakąś ich część co bardziej detektywistycznie nastawieni miejscowi zdołali odnaleźć i odkopać. Jednym z szerzej opowiadanych przypadków "znalezienia" takiego poniemieckiego "skarbu" o jakim słyszałem w czasach swojej młodości, był skarb z okolic Dziadkowa. (Dziadków to inna wieś położona relatywnie niedaleko od Wszewilek.) W jakiś czas po wojnie do jednego z miejscowych rolników przybyli tam "turyści" z Niemiec i upraszali się o pozwolenie zanocowania w gospodarstwie. W nocy jednak gospodarze odnotowali, że owi "turyści" coś manipulują przy starym (poniemieckim) drzewie owocowym w sadzie. Gospodarz "wyprosił" więc owych "turystów" ze swego domu, zaś po ich odejściu zciął on owo stare drzewo owocowe. Po jego rozłupaniu okazało się iż w miąszu drzewa zarosły był cały rulon złotych monet. Oczywiście w chwili obecnej moralna strona całego tego zdarzenia może i powinna być debatowana - wszakże owi niby turyści prawdopodobnie byli legalnymi właścicielami tamtego "skarbu" (chyba że wcześniej zrabowali go od kogoś innego). Jedynie więc przybyli aby sobie odebrać to co zapewne do nich należało. Jednak w czasach zaraz po wojnie, kiedy świeżo w pamięci ludzie mieli rozstrzeliwania, łapanki, oraz niemieckie obozy koncentracyjne, na owe sprawy patrzyło się zupełnie inaczej. Nawet jeszcze bardziej moralnie kwestionowalny był "skarb" z wszewilkowskiej leśniczówki. Zaraz po wojnie istniała stara leśniczówka zlokalizowana jakieś pół kilometra od wschodniej krawędzi Wszewilek-Stawczyka, przy starej (oryginalnej) piaszczystej drodze która kiedyś prowadziła z Wszewilek do Godnowa. W leśniczówce tej pozostała staruszkaautochtonka, która uważała się za Polkę, nie uciekła więc pod koniec wojny z innymi Niemcami w głąb Niemiec. Jednak krótko po wyzwoleniu, w okresie bezprawia jaki wówczas zapanował, została ona zamordowana przez bandę maruderów z rosyjskiej armii, zaś leśniczówka wraz z jej zwłokami została spalona. Jako młody chłopiec często przechodziłem przez ruiny owej leśniczówki w drodze na grzyby. Czasami bawiliśmy się tam też z kolegami. Jedyne co po leśniczówce owej wówczas ciągle pozostawało to kupa osmolonych gruzów, studnia, drzewa owocowe, oraz niezwykle dorodne lipy. Często zaglądaliśmy do tej studni i nawet pamiętam że z jej wody wystawała wówczas dosyć długa tyczka. Kiedy jako uczeń szkoły podstawowej brałem udział w "chodzeniu za stonką", nasza grupa zwykle odpoczywała w cieniu lip rosnących wokół owej spalonej leśniczówki. Podczas jednego z owych odpoczynków któryś ze starszych mieszkańców wioski opowiadał, że niedawno do jego domu przyszedł rosyjski "turysta" ubrany po cywilnemu. Za zapłatą poprosił aby rolnik ten zaprowadził go do tamtej leśniczówki, bo ów "turysta" zapomniał gdzie ona dokładnie się znajduje. Po dotarciu na miejsce, ów niby turysta poszedł wprost do owej studni i wyciągnął z niej tamtą długą tyczkę która wystawała z wody. Na końcu tyczki przywiązana była paczuszka którą ów niby turysta oderwał, poczym szybko zniknął w pobliskim lesie. Dopiero wówczas ów rolnik z Wszewilek się zorientował, że tamten Rosjanin musiał być uczestnikiem owej bandy maruderów która zamordowała staruszkę-autochtonkę i spaliła leśniczówkę z jej zwłokami. Z kolei "skarb" który przez wiele lat czekał w owej studni przywiązany do końca tyczki, zapewne był łupem który owa banda wymusiła od tamtej staruszki tuż przedtem zanim ją zamordowała. Jak powyższe wskazuje, zaraz po wojnie wcale nie było bezpieczne zamieszkiwanie w osamotnionych domach. (Moi rodzice również mieszkali w takim samotnym domu oddalonym od reszty wioski - stąd ich również zaatakowała banda rosyjskich maruderów, co opisałem w punkcie #J1 poniżej.) Jednym ze źródeł dzisiejszych skarbów Wszewilek były owe słynne targi i jarmarki jakie kiedyś odbywały się na miniaturowym ryneczku tej wsi. Na jarmarki te 250-B1-(wszewilki.htm) zjeżdżali się kupcy i handlarze z praktycznie całego obszaru dzisiejszej Polski, wschodnich Niemiec, Czech, a nawet z Białorusi. Przez okres targu czy jarmarku koczowali oni po obu poboczach drogi która kiedyś wiodła od owego ryneczku do starego młyna wodnego na Baryczy. Podczas owego koczowania, niektórzy z nich gubili monety. Wiele z owych prastarych monet ciągle zawartych jest w glebie pól otaczających ową drogę (m.in. w glebie pola mojego ojca). Pamiętam że podczas orki mój ojciec relatywnie często znajdował na swoim polu bardzo stare monety. Monety te, w nieświadomości ich historycznej wartości, ja potem handlowałem z kolegami za jakieś rupiecie, lub przegrywałem z nimi w różne gry. Niezależnie od pola mojego ojca, takie stare monety znajdowałem też po przeciwnej stronie owej prastarej drogi, w miejscu gdzie dzisiaj znajduje się boisko sportowe Wszewilek, a które dawniej także było obszarem koczowania owych jarmarcznych handlarzy. Wszewilki posiadały także dwa bardzo stare zabudowania, w okolicach których tradycyjnie należy spodziewać się ukrywania skrbów. Były to prastary młyn oraz równie stara karczma. W przypadku młyna folklor ludowy stwierdza, że jego właściciele byli ogromnie zamożni. Obawiając się jednak bandytów, posiadane oszczędności zakopywali w znanym sobie miejscu - zwykle niedaleko swego młyna. Założę się więc, że magnetyczne przeszukanie okolic owego młyna przyniosłoby interesujące rezultaty. Z kolei w przypadku karczmy folklor ludowy stwierdza, że co bardziej ostrożni podróżni zwykli raczej zakopywać przewożone kosztowności niedaleko od niej, niż ryzykować że po upiciu się stracą je dla jakiegoś miejscowego spryciaża. Dlatego w przypadku prastarej karczmy z Wszewilek, w jej bliskości również można się spodziewać interesujących wyników ewentualnych magnetycznych poszukiwań. Szczególnie że ciągle nieporuszona jest ziemia począwszy od placyku położonego za ową karczmą, na jakim kiedyś podróżni pozostawiali swoje wozy i konie, aż po całą północną drogę wlotową do Wszewilek, wiodącą z północy Polski, przez obecne Pomorsko, aż do zabudowań owej karczmy i dalej poprzez młyn wodny na Baryczy i most owego młyna, aż do bram Milicza. Folklor mówiony Milicza stwierdzał, że w czasach "bursztynowego szlaku" gęste lasy otaczające to miasto czasami dawały siedliska dla różnych bandytów. Zanim miejscowe władze zdołały się nimi uporać, bandyci ci zwykle zdążyli już zrabować szereg karawan kupieckich i przejezdnych podróżnych. Z kolei zdobycz z owych rabunków najczęściej ukrywali oni poprzez zakopywanie w co bardziej znaczących miejscach. Zapewne więc spora część owych skarbów pozostaje zakopana do dzisiaj. Na większość z nich składają się prawdopodobnie wyroby z bursztynu, których nie daje się wykryć indukcyjnymi detektorami metalu. Jak też opisałem we wstępie do strony o mieście Miliczu, faktycznie też ktoś z rodziny jednego z moich kolegów klasowych odkrył kiedyś taki starożytny bursztynowy skarb. Jestem jednak gotów się założyć że w taki sam sposób w niezbyt dużej odległości od Milicza i Wszewilek ukrywane też były skarby składające się nie tylko z bursztynu, ale także z przedmiotów wykonanych z najróżniejszych metali. Ponieważ Wszewilki położone są tak blisko Milicza, wszystkie skarby jakie opisałem w punkcie #C30 odrębnej strony o mieście Miliczu, faktycznie znajdują się również w pobliżu Wszewilek. Część #E: Materiał dowodowy na dziwne przesladowania Wszewilek w przeszłości: #E1. Spisek przeciwko Wszewilkom: Aczkolwiek narazie może być to trudne do zrozumienia i zaakceptowania, wygląda na to, że istnieje rodzaj szatańskiego spisku przeciwko Wszewilkom. Spisek ten realizuje ta sama mroczna moc, która nieustannie sabotażuje niniejsze strony internetowe o Wszewilkach oraz stara się powstrzymać ludzi przed czytaniem owych stron poprzez wywijanie najróżniejszych "tricków". Owa mroczna moc najwyraźniej stara się zniszczyć wszelkie źródła informacji na temat ogromnie budującej moralnie historii i przeszłości Wszewilek. Niezwykłym jest przy tym, że owymi szatańskimi istotami prześladującymi nikomu nic nie winną wieś Wszewilki, są te same istoty które w średniowieczu nazywane były "diabłami", zaś w dzisiejszych czasach nazywane są "UFOnautami". Osobiście 251-B1-(wszewilki.htm) zachodzę w głowę i nie mogę zrozumieć, dlaczego i w jaki sposób wieś Wszewilki podpadła UFOnautom. Jeśli przeanalizować historyczne losy Wszewilek, wówczas rzuca się w oczy bardzo wyraźny wzór jaki zdaje się prześladować ową wioskę. Generalnie rzecz biorąc, wzór ten polega na tym, że w wyniku najróżniejszych niby "losowych zdarzeń" systematycznie niszczone są wszystkie źródła informacji na temat budującej moralnie przeszłości Wszewilek. Z kolei, jak to opisałem w rozdziale VB z tomu 17 starszej monografii [1/4], taki właśnie wzór czyichś prześladowań jest charakterystyczny dla "podpadnięcia" UFOnautom którzy dramatycznie górują nad ludźmi techniką i inteligencją. Przykładowo, moim zdaniem wcale nie jest przypadkiem, że mały ryneczek który kiedyś istniał w samym centrum historycznych Wszewilek, został kiedyś wymazany z mapy tratującą wszystko linią kolejową. Jeśli bowiem przeanalizuje się na mapie przebieg owej linii kolejowej, ktoś celowo tak go zdeformował, aby kolej przetaranowała się właśnie przez ten ryneczek dawnych Wszewilek i zburzyła pradawny katolicki kościółek wraz z innymi budynkami które tam stały. Gdyby też nie to celowe wymuszenie odchylenia prostego przebiegu linii kolejowej, linia ta faktycznie przeszłaby poza Wszewilkami, jakieś pół kilometra na wschód od owej wioski. To z kolei miałoby takie następstwo, że do dzisiaj przetrwałby historyczny ryneczek Wszewilek z pradawnym katolickim kościołkiem i innymi budynkami publicznymi tej wioski, zbudowanymi z bloków tej samej rudy darniowej z której kiedyś wzniesione były mury obronne i pierwsze kościoły Milicza. Ktoś jednak się uparł, aby z premedytacją poprowadzić kolej właśnie przez samo centrum tej wioski, w ten sposób niszcząc historyczne korzenie Wszewilek. Moim zdaniem wcale nie jest też przypadkiem, że obszar czakramu energetycznego przy starym młynie wodnym na Baryczy, w którym dzisiejsze Wszewilki kiedyś się narodziły, obecnie jest zalany wodą. Nie będę już rozpaczał o stanie miejsca dawnego kultu słowiańskiego (tj. o wszewilkowskim dawnym cmentarzu), będacym obecnie rodzajem "tabu" dla potomków tych samych Słowian którzy w miejscu tym kiedyś realizowali swoje pogańskie rytuały. Moim osobistym zdaniem, na przekór że w niszczeniu źródeł informacji na temat historii Wszewilek pozornie zdaje się brać udział wyłącznie szereg "zbiegów okoliczności", faktycznie istnieje wysoka regularność w owych niby zbiegach. Regularność ta sugeruje, że tak naprawdę to jakaś szatańska siła projektuje co i jak ma się przytrafić aby systematycznie wyniszczać ślady historii Wszewilek, a jedynie potem niszczenia tego dokonuje ona w taki sposób, aby wygladało to na "przypadkowe zbiegi niekorzystnych okoliczności". Niezwykłością wsi Wszewilki jest, że przez szereg dziwnych "zbiegów okoliczności" udało się dla nich zidentyfikować i opisać dowody, że UFOnauci nieustannie niszczą wiedzę na temat historii tej wioski. Co ciekawsze, ciągle nawet obecnie czytelnik jest w stanie osobiście zweryfikować te dowody, bowiem do dzisiaj pozostają po nich doskonale widoczne ślady. Czytelnik może więc na mapie odnotować złośliwie wypaczony przebieg linii kolejowej która stratowała miniaturowy ryneczek Wszewilek, może pojechać na miejsce i na własne oczy zobaczyć doły wykopane w miejscach gdzie kiedyś stał kościół, karczma, oraz inne budynki publiczne z ryneczka Wszewilek, może porozmawiać ze starszymi miejscowymi, którzy ciągle będą zapewne pamiętali pozostałości dawnego młyna wodnego przy Baryczy (tj. pozostałości obu rozgałęziających się od młyna starych kanałów Baryczy: wysokiego i niskiego, resztek koła wodnego i zastaw, wzgórza na którym kiedyś stał dom młynarza, oraz drzewek owocowych które kiedyś rosły wokół młyna), może sprawdzić przebiegi dawnych dróg przez tą wioskę zanim nowo-wytyczone drogi zniszczyły jej oryginalną zabudowę, itd., itp. (Faktycznie, to na stronie internetowej "Wszewilki-2006" opisany jest sposób (i okazja) na jaki można sobie dokłądnie pooglądać na własne oczy owe poniszczone budynki publiczne Wszewilek oraz wymazaną z pamięci ludzkiej historię owej wioski.) Z kolei poprzez uświadomienie sobie szatańskiego procesu ukrywania przeszłości, który UFOnauci zrealizowali na Wszewilkach, czytelnik zacznie mieć rozeznanie jakiego rodzaju proces ukrywania historii ludzkości jest bez przerwy prowadzony na Ziemi przez tych zawziętych wrogów ludzkości. To z kolei pozwoli mu zrozumieć, jak niewiele ludzkość faktycznie wie na temat swojej prawdziwej historii, na temat pochodzenia i znaczenia np. piramid oraz innych prastarych budowli badanych i 252-B1-(wszewilki.htm) opisywanych m.in. przez Ericha von Däniken, na temat dziwnych śladów które ciągle do dzisiaj pozostały po poprzedniej cywilizacji technicznej na Ziemi zniszczonej dokumentnie przez UFOnautów około 12.5 tysięcy lat temu, na temat Atlantydy, na temat faktycznego pochodzenia człowieka, itp., itd. Istnieje cały szereg faktów jakie potwierdzają, że wieś Wszewilki podpadła jakoś UFOnautom, oraz że owi UFOnauci swoimi przebieglymi manipulacjami niszczą źródła informacji na temat przeszłości Wszewilek. Oto najważniejsze z owych faktów: 1. Nieustanne indukowanie we Wszewilkach zdarzeń jakie niszczą źródła informacji na temat pokojowej, wolnej, konstruktywnej i moralnej przeszłości tej wioski. Przykładami takich zdarzeń są: (a) opisywane już poprzednio takie zaprojektowanie przebiegu kolei żelaznej, aby kolej ta przetaranowała się przez historyczny ryneczek z centrum dawnych Wszewilek, (b) zburzenie i dokumentne usunięcie (wraz z fundamentami i piwnicami) historycznego kościółka katolickiego oraz starej karczmy, które kiedyś stały na obrzeżach owego starego ryneczka Wszewilek, (c) wytyczenie po 1875 roku nowego przebiegu głównej drogi przez tą wieś, co wymusiło stopniowe wyniszczenie wszystkich starych zabudowań które kiedyś istniały wzdłuż starej drogi głównej, (d) zbudowanie stawu rybnego około 1990 roku, który zalał miejsca w jakich Wszewilki oryginalnie się narodziły oraz zalał pozostałości po prastarym i historycznie pierwszym młynie wodnym na Baryczy przy Wszewilkach, (e) zdewastowanie starego cmentarza po-słowiańskiego we Wszewilkach. Jak złośliwie została zaprojektowana linia kolejowa taranująca miniaturowy ryneczek Wszewilek, zobaczyć to można na mapie dostępnej poprzez stronę internetową www.milicz.pl/turystyka/mapa/ (po kliknięciu na link wywołujący tą stronę należy wybrać tam miejscowość Wszewilki z okienka "Mapa" - a dopiero wówczas pokaże się mapa okolic Wszewilek). Na mapie tej widoczny jest złośliwie zagięty przebieg linii kolejowej, która w 1875 roku została poprowadzona celowo w taki sposób aby staranowała ona miniaturowy ryneczek Wszewilek. Potrzeba było sporo szatańskiej złośliwości aby zupełnie bez powodów zniszczyć całe historyczne centrum tej wsi. W jakieś 120 lat później, czyli około roku 1990, przy Wszewilkach uformowano ogromne stawy które zniszczyły ostatni obiekt z przeszłości Wszewilek, czyli pozostałości ponad 1000-letniego młyna wodnego na Baryczy. (A przecież na fundamentach tego młyna wyrosła właśnie historyczna wieś Wszewilki.) W ten sposób dokumentnie wydeletowana została cała wiedza na temat wysoce moralnej przeszłości Wszewilek, która wyjaśniała niezwykłość karmy zgromadzonej przez tą unikalną miejscowość. 2. Wybiorcze spowodowanie raptownych śmierci praktycznie wszystkich autochtonów którzy po wojnie pozostali we Wszewilkach i którzy mogli przekazać innym wiedzę na temat historii tej wioski. Owi "autochtoni" to Polacy, którzy mieszkali w Niemczech aż do zakończenia drugiej wojny, oraz którzy nie uciekli w głąb Niemiec przed nacierającą armią radziecką pod koniec wojny. Pierwsza z tych autochtonów, kobieta mieszkająca mniej-więcej w środku długości Wszewilek, została zastrzelona przez Rosjan już w dniu "bitwy o Milicz" podczas wyzwalania tego miasta. Kolejnych czterech z nich zostało zamordowanych w swoich domach zaś ich zwłoki zostały spalone razem z ich domami w czasach chaosu i bezprawia które zapanowały zaraz po wyzwoleniu. Ostatni, szósty z wszewilkowskich autochtonów, niejaki Waloha (którego ja pamiętam do dzisiaj), w jakis czas po wyzwoleniu niespodziewanie "skręcił sobie kark" jadąc na rowerze po głównej i już wówczas wyasfaltowanej (a stąd równiutkiej jak stół) szosie przebiegajacej koło Stawca. Wypadki drogowe się zdarzają i zapewne nie byłoby i w tym wypadku nic podejrzanego, gdyby nie miejsce w jakim się on przytrafił. Oglądałem kiedyś to miejsce i zaskoczyło mnie że biedny Waloha jakoby "skręcił sobie kark" zjeżdzając z pobocza szosy które wznosiło się jedynie na około jeden metr ponad poziomem otaczającego pola. Ja zaś pamiętam jak przekoziołkowałem się wraz z rowerem z nasypu kolejowego przy moście na Baryczy (niemal 10 metrów wysokości) i jedynie troche się podrapałem. 3. Zniszczenie archiwów Wszewilek. Wszystkie archiwa pisane na temat Wszewilek uległy zniszczeniu w trakcie wyzwalania. Ciekawe jednak, że oprócz owych archiwow praktycznie niemal nic innego nie zostało zniszczone. 253-B1-(wszewilki.htm) 4. Psychoza dewastowania wszystkiego co ma wartość historyczną. W swoich zamorskich wędrówkach nie spotkałem dotąd żadnego innego miejsca na świecie, w którym niszczenie wszystkiego co ma wartość historyczną dokonywane byłoby z równym entuzjazmem jak to czynione jest na Wszewilkach i w Miliczu. Faktycznie to inne miejscowości na świecie otaczają swoje zabytki i antyki ogromną pieczołowitością. Przykładowo w Nowej Zelandii nawet bardzo małe miejscowości (poniżej 1000 mieszkanców, czyli o wielkości dzisiejszych Wszewilek) też posiadają swoje własne muzea, czasami wyposażone równie bogato w eksponaty, jak muzea w Warszawie czy Wrocławiu. Każdy też budynek o wieku powyżej 100 lat staje się tam historycznym zabytkiem i chroniony jest prawem. (Oczywiście Wszewilki nie tylko że nie posiadają własnego muzeum, ale wręcz uważałyby pomysł jego posiadania za niemal wariacki. Każdy też co starszy budynek jest w nich systematycznie niszczony. Z kolei Milicz, na przekór swoich około 30 000 mieszkańców, jak dotąd zdołał się zdobyć jedynie na ubogą "Izbę Regionalną" która praktycznie nie posiada niemal żadnych historycznych eksponatów, poza szeregiem papierowych plansz.) Jedynie na niniejszej stronie internetowej, oraz na stronie internetowej o Miliczu, opisane jest jak we Wszewilkach i Miliczu już po drugiej wojnie światowej zdewastowane zostały celowo, lub nic nie uczyniono aby powstrzymać ich zniszczenie, następujące zabytki o ogromnej wartości historycznej: (1) stary prasłowiański dąb we Wszewilkach - zasługujący wiekiem i znaczeniem aby stał się pomnikiem przyrody, (2) stary cmentarz po-Słowiański z Wszewilek, (3) resztki historycznie ogromnie zabytkowego młyna wodnego liczącego około 1000 lat, a znajdującego się w pobliżu obecnej tamy na Baryczy, (4) klepiska ze starych lepianek istniejących kiedyś wzdluż drogi do młyna wodnego na Baryczy, (5) prastare zabudowania gospodarcze istniejące na Wszewilkach w miejscowym stylu który najprawdopodobniej dostarczył inspiracji do światowego stylu architektonicznego nazywanego obecnie "tudor" (po polsku "mur pruski"), (6) zabytkowe wiatraki w Stawcu i Duchowie (istniejące do około 1960 roku), (7) bramę wjazdową do pałacu margrabiego, która to brama zawierala w sobie budulec z resztek milickich murow obronnych, (8) "anielski kamień" spod kościoła Św. Anny, który posiadał ogromną wartość zabytkową i folklorystyczną, (9) co najmniej średniowieczne (jeśli nie starsze) groby wymurowane z rudy darniowej odkryte przypadkowo przy kościele Św. Andrzeja Boboli w Miliczu, (10) grobowiec margrabiego koło pałacu w Miliczu, (11) stare grobowce przy kościele w Trzebicku, (12) podziemne tunele pod Miliczem, (13) stare wodociągi milickie wraz z ich historycznymi silnikami gazowymi i pompami, (14) bogato zaopatrzone w eksponaty niewielkie muzeum w szkole podstawowej nr 1 w Miliczu, oraz kilka innych. A wykaz ten zawiera jedynie te zabytki i antyki o jakich jest mi wiadomym aż w dalekiej Nowej Zelandii. Ile zaś dalszych zabytków i antyków zostało zniszczonych we Wszewilkach i Miliczu w taki sposób że ja o tym się nie dowiedziałem. Moim osobistym zdaniem, taka psychoza niszczenia nie jest zachowaniem normalnym, a musiała zostać na mieszkanców Milicza i Wszewilek narzucona metodami sugestii po-hipnotycznych i telepatycznych. Wszakże każdy mieszkaniec Milicza i Wszewilek jest systematycznie uprowadzany do UFO - co można łatwo sprawdzić, ponieważ każdy z nich posiada na nodze ową szczególną bliznę powstająca po wprowadzeniu do kości piszczelowej ich nogi implantu identyfikacyjnego opisanego w podrozdziale U3.1 z tomu 16 mojej najnowszej monografii [1/5]. (fotografia owej unikalnej blizny pokazana jest na pierwszym zdjęciu ze strony internetowej ufo_pl.htm). Jest więc niemal pewnym, że podczas owych uprowadzeń UFOnauci programują hipnotycznie mieszkańców Milicza i Wszewilek w rodzaj jakiegoś silnego obrzydzenia i awersji do wszystkiego co stare i historyczne. (Owo zaprogramowanie można zresztą sprawdzić i potwierdzić poprzez przebadanie reakcji mieszkanców Milicza i Wszewilek na widok antyków i starych budynków.) 6. "Królewicz i żebrak" - czyli szokująca nierówność w potraktowaniu dwóch części historycznie tej samej wioski. Jeszcze jednym faktem dowodzącym nieustającego do dzisiaj skrytego prześladowania Wszewilek-Stawczyka, jest ogromna nierówność i niesprawiedliwość z jakimi traktowane są do dzisiaj dwie części kiedyś stanowiące jedną i tą samą wioskę. Części te to obecne Wszewilki, oraz obecne Wszewilki-Stawczyk. Kiedyś były one jedną wioskę. Dopiero zbudowanie linii kolejowej i zniszczenie historycznego 254-B1-(wszewilki.htm) ryneczka Wszewilek rozdzieliło je na dwie wioski. Nierówność tego potraktowania sama rzuca się w oczy jeśli ktoś przejdzie się po owych wioskach. Idąc przez Wszewilki, czyli przez bliższą do Milicza z tych dwóch wiosek, w oczy się rzuca doskonała droga bita, obecność chodnika, wodociągów, kanalizacji, uporządkowanych poboczy drogi, wyraźnych oznakowań, itd., itp. Znaczy Wszewilki do dzisiaj traktowane są jak "królewicz". Idąc jednak nieco dalej, wchodzi się do Wszewilek-Stawczyka, które są właśnie ową historycznie prześladowaną częścią, czyli tą w jakiej narodził się totalizm. Tutaj nagle wszystko drastycznie się zmienia. Chodnik zanika, trzy główne drogi przy których mieszczą się zabudowania Wszewilek-Stawczyka ciągle pozostają piaszczyste i bez chodnika, wszędzie pełno dołów pozarastanych krzakami, nie widać wodociągów, oznaczenia stają się nieczytelne i zaniedbane, itd., itp. Jednym słowem ta część historycznej wioski potrakowana jest jak "żebrak". A jedynym jej "przestępstwem" jest, że niechcąco podpadła ona w czymś wszechmocnym UFOnautom okupującym Ziemię! 7. Blokada wyborcza kandydata który wnosił potencjał poprawy aktualnej sytuacji Wszewilek. W niedzielę dnia 12 listopada 2006 roku odbyły się w Polsce wybory samorządowe. Okazało się wówczas, że jedynym miejscem w całej Polsce, gdzie "zupełnie przypadkowo" lokalne diabły zamieszały swymi ogonami, był Milicz. A Wszewilki administracyjnie podlegają właśnie pod gminę w Miliczu. Przykładowo, w dniu wyborów karty do głosowania okazały się błędnie zadrukowane. Co nawet wymowniejsze, okazało się też że kandydat pominięty na owych kartach nosi właśnie to samo nazwisko na brzmienie którego UFOnauci odgryzają sobie ogony z wściekłości. Z uwagi na tradycje które ów kandydat reprezentował, z całą pewnością - gdyby tylko został wybrany, dotychczasowy ciąg prześladowań i złego traktowania Wszewilek zostałby przez niego przerwany. Owe szatańskie moce które jak widać do dzisiaj prześladują Wszewilki, upewniły się więc aby kandydat ten nie otrzymał szansy zostania wybranym. *** Jak dotychczas nie spotkałem nigdzie na świecie żadnej innej wioski której historię ktoś by niszczył i prześladował równie długo oraz z równą zaciekłością, uporem i zmyślnością, jak UFOnauci prześladują źródła informacji o przeszłości WszewilekStawczyka, a także rozwój i postęp tej wioski. Ponieważ ci kosmiczni oprawcy nie dokonywaliby nieustannie przez ponad 120 lat aktów zniszczenia na wiosce, która nie miałaby odegrać jakiejś ogromnie istotnej historycznej roli, jest oczywistym że Wszewilki w jakiś sposób wejdą za skórę UFOnautom. To zaś natychmiast indukuje zapytanie, co aż tak ważnego ma stać się we Wszewilkach, że UFOnauci tak panicznie tego się boją i że tak usilnie starają się pozbawić tego historycznych i moralnych fundamentów. Od czasu rozpoczęcie owego "spisku UFOnautów przeciwko Wszewilkom" około 1875 roku, praktycznie nic historycznie istotnego w wiosce tej się nie zdarzyło. Najwyraźniej więc wszystko ma się przydarzyć dopiero w przyszłości. Co więc to ma być? Ja osobiście wierzę, że jakoś to będzie związane z moralną i pokojową karmą Wszewilek. Wszewilki są jedną z niewielu wiosek która była wolna praktycznie przez wszystkie wieki, która karmiła, budowała i broniła, która inspirowała innych, oraz która stanowiła ostoję dobra i moralności. Jast więc niemal pewnym, że to właśnie owa moralna, budująca i inspirująca karma owej wioski wygeneruje coś zupełnie nowego, na czym ludzie kiedyś będą koncentrowali swoje myśli i uczucia. Czy już obecnie istnieją jakieś zapowiedzi co takiego ma to być? Okazuje się że tak. Wszakże to Wszewilki są miejscem narodzin rewolucyjnej filozofii która obecnie zdobywa świat szturmem. Filozofia ta nazywana jest totalizm moralny. Czyżby więc UFOnauci spiskowali przeciwko Wszewilkom tylko dlatego, że nie chcieli aby przyszłe generacje ludzi się dowiedziały jaka dokładnie karma z jakiej dokładnie wioski na Ziemi spowodowała narodzenie się tej moralnej i budującej filozofii? Fot. #E1 (K3 w [10]): Wszewilki pod Miliczem - zdjęcie z lipca 2004 roku. Wieś ta ujęta jest tutaj ku wschodowi, wzdłuż swojej "nowej" drogi, od miejscowej szkoły w kierunku na Stawczyk. Ten najwyższy budynek widoczny jakby na wylocie pokazanej tu drogi, to były młyn elektryczny Wszewilek. Z kilkoma krótkimi przerwami był on używany do około 1980 255-B1-(wszewilki.htm) roku. Potem został zdewastowany. Obecnie zapewne niewiele już pozostało z jego oryginalnego wyposażenia. Stąd, podobnie jak ze starych wodociągów kiedyś zlokalizowanych na przeciwstawnym pograniczu Wszewilek, zapewne również i z tego młyna nie da się już nic uratować dla ewentualnego milickiego muzeum techniki. Młyn ten w przeszłości stał się powodem upadku i popadniecia w ruinę starego młyna wodnego Wszewilek operującego kiedyś niedaleko obecnej tamy na Baryczy. Zaoferowanie bowiem tego nowego młyna elektrycznego w tym właśnie miejscu przy początku 20 wieku, powodowało że wszyscy posiadacze ziarna, którzy musieli przejeżdżać obok niego aby dostać się do starego młyna wodnego na Wszewilkach, nie mogli się zmusić aby dalej podążać piaszczystą drogą wiodącą do starego młyna. Mielili więc swoje ziarno w owym nowym młynie. To z kolei spowodowało ekonomiczny upadek starego młyna wodnego. Można więc powiedzieć, że ów młyn elektryczny był także jedną z części większego "spisku UFOnautów przeciwko Wszewilkom", nastawionego na zniszczenie przeszłości i historii tej wioski. Kiedyś zrujnował on ekonomicznie tysiącletni młyn wodny na Baryczy. Niedawno zaś sam został zrujnowany! Szosa utrwalona na powyższym zdjęciu została wytyczona od nowa około 1875 roku. Kogoś dociekliwego może ona wysoce zastanowić. Wszakże w czasach kiedy była ona wytyczana poprowadzono ją przez pola zupełnie wolne od zabudowań. Mogła więc być wytyczona prosto jak strzała. Tymczasem posiada ona wyraźne zakręty. Okazuje się, że owe zakręty zostały zaprojektowane celowo. Ktoś wyraźnie chciał aby omijała ona były miniaturowy ryneczek historycznych Wszewilek, tak że ryneczek ów mógł zostać dokumentnie zniszczony (wykopany wraz z fundamentami) razem z historycznymi budynkami które przy nim stały. Gdyby zaś wytyczono ją prosto jak strzała, owo zniszczenie ryneczka stałoby się niemożliwe bo zniszczona wówczas by także być musiała i owa nowo-wytyczona droga. Pozawijany przebieg pokazanej tutaj "nowej" drogi przez Wszewilki jest więc dowodem, że ktoś celowo zadbał aby chwalebna i moralna przeszłość wolnej wsi Wszewilki nie przertwała do dzisiejszych czasów. Warto tutaj dodać, że wraz z owym historycznym ryneczkiem Wszewilek, zniszczeniu uległy również dwa wysoce zabytkowe i historycznie istotne budynki Wszewilek. Były to: Pradawny budynek karczmy. Karczma ta stała kiedyś przy skrzyżowaniu drogi z Pomorska do starego młyna wodnego na Baryczy, z oryginalną drogą przez Wszewilki. Stała więc ona jedynie kilka metrow na zachód od miejsca w którym dzisiaj stoi wszewilkowski basen przeciwpożarowy. Faktycznie to ów basen przeciwpożarowy wybudowany został w dokładnie tym samym miejscu gdzie kiedyś stał dom właściciela owej wszewilkowskiej karczmy. Pamiętam, że jako dziecko bawiłem się w piwnicach owego spalonego domu - które to piwnice stanowiły zaczątek dołu w jakim potem postawiono obecny basen przeciwpożarowy. Pamiętam też, że z ruinami owego domu wymieszane wówczas były kości ludzkie. (Niewielki fragment owej oryginalnej drogi przez Wszewilki ciągle istnieje do dzisiaj we Wszewilkach-Stawczyku. Poprzez więc jej przedłużenie na drugą stronę torow kolejowych daje się poznać gdzie dokładnie ona kiedyś przebiegała.) Prastary kosciółek Wszewilek. Kościółek ten także stał kiedyś przy owym ryneczku, jedynie kilkadziesiąt metrów na południowy-wschód od budynku karczmy (tj. na przeciwstawnym narożniku tego samego skrzyżowania obu głównych dróg). Stał on więc jedynie kilka metrów na zachód od obecnych torów kolejowych, w miejscu jakie dzisiaj straszy ogromnym dołem po ziemi użytej do budowy nasypu kolejowego. Jak on wyglądał ilustruje to "Fot #F1" na totaliztycznej stronie wszewilki_jutra.htm. Prawdą jest wprawdzie, że w chwili jego rozebrania kościółek ten wcale nie był już wówczas używany i że popadal w ruinę ze starości. Wszakże był on kościółkiem katolickim, podczas gdy w owych czasach spora część mieszkańców Wszewilek stała się już protestancka i uczęszczała do kościoła w Miliczu który obecnie znany jest jako kościół Św. Andrzeja Boboli. Z kolei katolicy którzy ciągle zamieszkiwali wówczas na Wszewilkach, korzystali wtedy już z "małego" kosciółka w Miliczu. Jednak nawet niszcząc kosciółek który nie był już używany, zniszczeniu i zaprzepaszczeniu uległa wtedy niemal cała przeszłość i historia Wszewilek. Wszakże spora część tej historii utrwalona była na piśmie w archiwach owego kosciółka. Archiwa te 256-B1-(wszewilki.htm) wprawdzie przeniesiono wówczas gdzie indziej (zapewne do "małego" kościółka w Miliczu, lub do kościółka Św. Anny w Karłowie) jednak albo w końcowym etapie wojny, albo też zaraz po wojnie, zniknęły one również i stamtąd. Ciekawostką prastarego kościółka Wszewilek było, że został on wymurowany z bloków tej samej rudy darniowej z której kiedyś wymurowane były mury obronne Milicza oraz pierwsze kościoły owego miasta. Podobnie też jak każdy murowany kościółek z owego okresu, z całą pewnością posiadał on pod sobą spore piwnice. To tłumaczy, dlaczego w miejscu gdzie on kiedyś stał wyrobisko ziemi jest aż tak głębokie (tj. najgłębsze z wszystkich jam pozostawionych w miejscu byłego ryneczka Wszewilek). Chodziło bowiem o to, że ci co usunęli ów kościółek usuwali spod niego ziemię aż całkowicie wybrali również owe stare piwnice które pod kościółkiem tym oryginalnie istniały. Oczywiście, przy okazji usuwania kościółka, usunięte też zostały resztki owych ludzi którzy wkrótce po wybudowaniu kościółka zaczęli być chowani wokół niego. Nic dziwnego, że odcinek torów kolejnowych pomiędzy Wszewilkami i Baryczą, na budowę nasypu którego zużyto właśnie ziemię wybraną spod byłego kościółka we Wszewilkach (wraz z resztkami pochowanych w tej ziemi ludzi), zawsze wykazywał jakąś tajemniczą zdolność do przyciągania samobójców i powodowania śmiertelnych wypadków. Tylko w czasach kiedy ja mieszkałem na Wszewilkach, na owym odcinku torów biegnących po nasypie uformowanym z ziemi wybranej spod kościółka Wszewilek z najróżniejszych przyczyn zginął aż cały szereg ludzi. Stara droga przez Wszewilki również przebiegała kiedyś przez miejsce z jakiego wykonano powyższe zdjęcie. Tyle tylko, że właśnie w owym miejscu skręcała ona kiedyś w prawo, lekkim łukiem odchodząc ku południu od dzisiejszej nowej drogi. Potem zaś biegła równolegle do dzisiejszej "nowej" drogi, w odległości jakichś 100 metrów na południe od niej. Oryginalne zabudowania gospodarskie rolników wsi Wszewilki zbudowane były wzdłuż owej starej drogi. Kiedy jednak wytyczono pokazaną tu nową drogę, owe stare zabudowania musiały być opuszczone i z czasem zniszczały. Z nimi zniszała zaś historia Wszewilek. Zaraz po drugiej wojnie światowej ciągle istniało kilka starych budynków gospodarczych jakie kiedyś stały przy owej starej drodze (ja pamiętam ze cztery z nich). Wyglądały one wówczas bardzo dziwnie, bo stały opuszczone w środku pól uprawnych i były bardzo stare. Budynki te zostały jednak stopniowo rozebrane gdzieś do końca lat 1960-tych. Najdłużej z nich ostała się stodała i dom jakie od około 1955 roku należały do przez rodziny Wojciechowskich (zaraz zaś po wojnie - do rodziny Frąckowiaków). Powodem było, że oryginalnie stojąc przy starej drodze Wszewilek, stodoła ta, oraz dom mieszkalny do jakiej ona przynależała, stały także przy drodze do młyna na Baryczy. Po wytyczeniu więc nowej drogi, dostęp do owej stodoły i do domu jej właścicieli ciągle był łatwy jak dawniej. Jego właściciele nie zmuszeni więc byli do budowy nowego domu i nowej stodoły przy nowej drodze. Budynki te zapewne wielu starszych mieszkańców Wszewilek ciągle pamięta, bowiem owa stodała była bardzo stara, zbudowana z gliny w "oryginalnym stylu architektonicznym Wszewilek" - czyli jako rodzaj glinianej lepianki ze strzechą z sitowia. (Stodoła ta sąsiadowała z elektrycznym młynem Wszewilek, omawianym powyżej.) Na dachu owej stodoły od niepamiętnych czasów gnieździły się bociany. Jednak nawet i ona została rozebrana gdzieś w latach 1980-tych. Wraz z nią zniknął też ostatni przykład historycznej architektury i zabudowy Wszewilek. Ciekawe czy mieszkańcy Milicza i okolic kiedyś zrozumieją, że takie stare budynki i ich wyposażenie są bezcenne, bowiem reprezentują one ludzką historię. Niemal całkowicie też poznikały one z powierzchni naszej planety. Kiedy zaś raz one znikną, nigdy nie będzie już można pokazać jak naprawdę one wyglądały oraz co znajdowało się na ich wyposażeniu. (Wszakże historyczna rekonstrukcja nigdy nie jest w stanie pokazać jak naprawdę wyglądał oryginalny obiekt.) Chociaż więc trudno w nich dzisiaj mieszkać i muszą one zrobić miejsce na nowe, zamiast być niszczone, powinny one być ostrożnie rozbierane i przenoszone do muzeów etnicznych. Tam zaś ich oglądanie byłoby wysoce pouczające. Faktycznie też wiele krajów na świecie podejmuje obecnie wysiłki aby uratować i zachować to co w nich ciągle się ostało z dawnych czasów. Przykładowo, koło miasta Kuching na wyspie Borneo, istnieje cała wioska muzealna zbudowana z takich historycznych budynków i ich wyposażenia. Żaden z nich nie jest też tam młodzy niż jakieś 100 lat. Turyści zaś z 257-B1-(wszewilki.htm) całego świata czasami odczekują aż po kilka dni aby móc sobie wioskę tą zwiedzić. Ja byłem jednym z owych turystów i po oglądnięciu owej wioski odszedłem oczarowany i wstrząśnięty. Jeśli kiedyś wybiorę się jeszcze raz na Borneo, z całą pewnością odwiedzę tą wioskę ponownie, nawet jeśli przyjdzie mi czekać kilka dni na wolny bilet. Koło Wszewilek stoi prastare grodzisko z którego wyrósł dzisiejszy Milicz. Faktycznie to aż się prosi aby odbudowano fortyfikacje i przykłady zabudowy tego grodziska, oraz aby w nim zorganizowano taką właśnie wioskę muzealną. *** W czasach kiedy Wszewilki posiadały własny ryneczek i karczmę, ów ich centralny plac stanowił miejsce bardzo słynnych targowisk. Odbywały się tam cotygodniowe targowiska produktów rolnych, a także okresowe targowiska zboża i bydła, oraz sezonowe targowiska koni. Targowisko koni we Wszewilkach było tak słynne, że handlarze końmi ściągali do niego z sąsiednich krajów o z aż tak daleka jak Pomorze i Czechy. Po celowym zniszczeniu ryneczku we Wszewilkach, targowiska te przeniesiono na łąkę przy brzegu Baryczy pod Miliczem - w miejsce przy obecnej rzeźni milickiej. Tam też przetrwały aż do końcowych lat 1980-tych. Faktycznie więc ów "spisek przeciwko Wszewilkom" pozbawił tą wioskę nie tylko jej przeszłości i historii, ale również odebrał jej kluczowe znaczenie w handlu produktami rolnymi, oraz zrabował jej tradycyjną rolę głównego zaopatrzeniowca Milicza w żywność. *** Oczywiście, czytając w niniejszym punkcie, że to UFOnauci uknuli i zrealizowali z żelazną konsekwencją spisek nastawiony na odebranie Wszewilkom ich przeszłości, czytelnik zapewne się zastanawia, jakie dowody wskazują że to byli UFOnauci, a nie np. nastawieni wrogo do Wszewilek ludzie. Jak też się okazuje istnieje całe zatrzęsienie dowodów, że to NIE mogli być ludzie, a musieli być UFOnauci. Oto niektóre z owych dowodów: (i) Nieustanne prześladowanie Wszewilek trwa zbyt długo - rozciąga się bowiem przez ponad 120 lat. Nie jest więc możliwym aby było realizowane przez ludzi. Wszakże nikt z ludzi nie byłby w stanie prześladować jednej wsi przez ponad 120 lat. Najstarsze dowody owego prześladowania które przetrwały do dzisiaj datowane są około 1875 roku, kiedy to zbudowana została taranująca ryneczek tej wsi linia kolejowa. Zapewne jednak istniały nawet wcześniejsze prześladowania, na temat których nie przetrwały do dzisiaj już żadne dowody. Prześladowania te ciągle kontynuowane były zaciekle po roku 1900-tnym, kiedy nowy młym elektryczny spowodował upadek historycznego młyna wodnego na Baryczy, oraz po roku 1945 kiedy wybiorczo wymordowani zostali na Wszewilkach wszyscy autochtoni którzy wiedzieli cokolwiek na temat przeszłości owej wioski. Ciągle były też prowadzone jeszcze około roku 1990, kiedy to rozebrana została ostania stodoła ilustrująca oryginalny styl architektoniczny Wszewilek, oraz kiedy budowa nowych stawów rybnych przy Wszewilkach zniszczyła pozostałości prastrego młyna wodnego na Baryczy a z nim ostatnie ślady chwalebnej przeszłości owej wioski. (ii) Wszystkie akty prześladowań Wszewilek celowo zorganizowane zostały w taki sposób aby wyglądały one jak przypadki, niekorzystne zbiegi okoliczności, czy naturalny bieg wydarzeń. Tymczasem jeśli prześledzi się szatańskie metody działania UFOnautów na Ziemi, co uczyniono np. na stronach internetowych o obsuwiskach ziemi, 26tym dniu, WTC, huraganach, czy ludobójstwie, wówczas się okazuje że to właśnie UFOnauci działają wyłącznie metodami które są tak trudne do wykrycia przez ludzi, że zwykle uważane są właśnie za przypadki, zbiegi okoliczności, wydarzenia losowe, itp. - czyli za wszystko inne tylko nie za celowe niszczenie przez UFOnautów. (iii) Wszystkie niszczycielskie zdarzenia dotykające Wszewilki przytrafiały się w tak dziwny sposób, że zawsze niszczyły one naszą wiedzę na temat przeszłości owej wioski. Gdyby zaś zdarzenia te naprawdę wywoływane były przez przypadki, a nie były jedynie tak zmyślnie zaprojektowane przez UFOnautów, ich niszczenie musiałoby być również przypadkowe. Wówczas za każdym razem niszczyłyby przypadkowo coś zupełnie innego. Tymczasem w przypadku Wszewilek zawsze niszczona była wiedza o przeszłości. To zaś oznacza, że ukrywa się za nimi ktoś szatańsko przebiegły, czyli diaboliczni 258-B1-(wszewilki.htm) UFOnauci, którzy używają je jako skutecznego sposobu dopięcia swojego celu. (iv) Wymazywanie śladów historii Wszewilek jest konsystentne z identycznym wymazywaniem naszej wiedzy na temat historii ludzkości oraz historii wszelkich innych istotnych miejsc na Ziemi. Przykładowo, porównaj wiedzę jaką obecnie posiadamy na temat przeszłości Wszewilek, z wiedzą jaką posiadamy np. na temat pochodzenia człowieka, albo faktycznej historii ludzkości (faktyczna historia ludzkości opisana jest w podrozdziale V3 z tomu 16 starszej monografii [1/4]), albo np. z wiedzą na temat piramid egipskich i amerykańskich, Machu Picchu, Citadel of Sigiriya, gigantycznych posągów z Wyspy Wielkanocnej, itd., itp. (v) Po zakończeniu drugiej wojny światowej, wszyscy ludzie sprawujący jakąkolwiek władzę nad Wszewilkami zostali wymienieni na innych, jednak wcale to nie zakończyło prześladowań owej wioski. Wszakże aż do końca tej wojny Wszewilki znajdowały się we władaniu Niemiec. Zaś po wojnie przeszły one pod polską administrację. Jak zaś ja wielokrotnie przekonałem się o tym na własnej skórze, tylko UFOnauci rozciągają nad Ziemią tajemną sieć zniewalania, która jest w stanie dręczyć i prześladować w dokładnie taki sam sposób, niezależnie od tego w jakim kraju i pod którym reżymem ktoś się znajduje. Najlepszym dowodem na owe powojenne prześladowania, jest opisana wcześniej sytuacja Wszewilek modelująca losy "królewicza i żebraka". Dzięki niezwykle korzystnym "zbiegom okoliczności", fakt systematycznego niszczenia wiedzy o historii Wszewilek udało się wykryć i opisać na niniejszej stronie. Stało się tak tylko ponieważ od własnej matki, urodzonej i wychowanej niedaleko od Wszewilek, miałem okazję poznać sporo nieznnych innym ludziom faktów na temat przeszłości owej wioski i pobliskiego Milicza. Z kolei dzięki własnym badaniom UFO poznałem szatańskie metody prześladowania ludzkości przez UFOnautów. W ilu jednak innych przypadkach na Ziemi, podobne niszczenie wiedzy o przeszłości też miało miejsce, jednak nikt na nim się nie poznał. Nic dziwnego, że istnieją na Ziemi stare osiedla i budowle, których długowieczność jest dla wszystkich widoczna, jednak na temat przeszłości których praktycznie nic konkretnego nam już nie jest wiadomo. Cały szereg z nich opisany został pod koniec strony o ludobójstwie. W obliczu istnienia takich miejsc, nasuwa się oczywiste pytanie. Co aż tak groźnego dla UFOnautów istnieje w przeszłości Ziemi, że UFOnauci uwalniają cały ten arsenał swoich szatańskich metod aby to ukryć przed ludźmi? Czy jest to fakt, że UFOnauci od zarania dziejów okupują i eksploatują ludzkość, czy też fakt że około 12.5 tysięcy lat temu UFOnauci całkowicie zniszczyli na Ziemi poprzednią ludzką cywlizację która była nawet bardziej zaawansowana niż obecnie jest nasza dzisiejsza cywilizacja ludzka. #E2. Bitwa o Milicz oraz tajemnicze wyniszczanie miejscowych autochtonów: Skryte prześladowania jakim poddawana była przeszłość wsi Wszewilki dosyć wyraźnie stają się widoczne w świetle tzw. bitwy o Milicz. Mianowicie, kiedy w dniu 22 stycznia 1945 roku Rosjanie wyzwalali Milicz, w Milickim ratuszu cichcem ukryte zostały aż dwie kompanie uzbrojonej niemieckiej młodzieży. Młodzież ta otrzymała rozkaz, że po przejściu frontu ma "rozprawić się" (czytaj "wystrzelać") wszystkich mieszkańców którzy zignorowali rozkazy władz i NIE uciekli w głąb Niemiec przed nacierającą armią radziecką. Na szczęście, Rosjanie w porę dowiedzieli się o istnieniu i rozkazach owych ponad 300 uzbrojonych Niemców i uniemożliwili im wykonanie tego zadania - o czym pisze punkt #C1 strony internetowej bitwa_o_milicz.htm - na temat bitwy o Milicz. Na przekór jednak że owym dwóm kompaniom Niemców pomieszane zostały szyki w ich zamiarach wystrzelania wszystkich oryginalnych mieszkańców Milicza i okolic którzy znali przeszłość tych miejscowości, ciągle niemal wszyscy przeżyli "autochtoni" zostali później tajemniczo powysyłani na tamten świat - co wyjaśniam dokładniej zarówno w punkcie #E1 powyżej tej strony, jak i w kilku innych jej miejscach. Jak więc widać cele owej tajemniczej "mrocznej mocy" która NIE chciała pozwolić aby przeszłość Wszewilek wyszła jakoś na światło dzienne, mimo wszystko zostały niemal osiągnięte. 259-B1-(wszewilki.htm) Część #F: Zagadki natury istniejące we wsi Wszewilki: #F1. Tajemnice wszewilkowskiej rudy darniowej: Skąd się wzięła "ruda darniowa" we Wszewilkach? To niby proste pytanie okazuje się ogromnie trudne do odpowiedzenia. Jeśli zapyta się o to np. geologów, wówczas ukrywają swoją niemożność dostarczenia wyjaśnienia pod trudnymi do sprawdzenia teoriami w rodzaju że istnieje bakteria która pozyskuje żelazo z wody, że żelazo to opada na dno stojącej wody i się koaguluje, itp. Faktycznie jednak żadne z istniejących obecnie naukowych wyjaśnień dla pochodzenia dużych regularnych brył rudy darniowej znajdowanych w okolicach Wszewilek czyni sens logiczny ani daje się potwierdzić eksperymentalnie. Absolutnie też żadne z nich nie wyjaśnia dlaczego ruda ta posiada takie własności jakie faktycznie ma. Przykładowo rozważ taką sprawę jak dlaczego owa ruda jest zbita w aż tak trwałe bryły, że mogą one być używane w budownictwie? Dlaczego ma ona porowatą kosystencję? Dlaczego jej skład i konsystencja są aż tak jednorodne? Spójrzmy więc prawdzie w oczy. Wyjaśnienia dla pochodzenia rudy darniowej dostarczane przez dzisiejsze podręczniki akademickie to jedynie zasłona dymna maskująca obecny brak szczegółowej wiedzy na jej temat. Faktyczna zaś odpowiedź na pytanie "skąd ta ruda wzięła się we Wszewilkach" czy "skąd się wzięła w jakimkolwiek innym miejscu" ciągle brzmi "tak naprawdę to dzisiejsza nauka nie ma najmniejszego pojęcia"! Niestety, prawda jest więc taka, że obecnie zupełnie brak nam trzymającej się kupy teorii naukowej, która wyjaśniła by w sposób wyczerpujący i poprawny przynajmniej następujące fakty: 1. Pochodzenie. Jak ruda darniowa powstała lub się znalazła w okolicach Wszewilek? Wszakże zaledwie około 12.5 tysiąca lat temu cały ten obszar pokryty był ruchomym lodowcem. Stąd owa ruda musiała zostać tam zdeponowana albo w momencie wycofywania się owego lodowca, albo też już po jego wycofaniu się. Stąd geologicznie ruda ta miała bardzo mało czasu aby się uformować. 2. Forma. Dlaczego jej pokłady nie mają formy np. pyłu, a formę pojedynczych nieregularnych brył zalegających w tylko jednej warstwie leżącej pod powierzchnią gruntu (jako przeciwieństwo np. rozłożenia tych brył w pionie, jedna pod drugą)? 3. Cechy. Jak wytłumaczyć wszystkie cechy tej rudy, tj. jej trwałość, kosynstentna porowatość, jednorodność składu, itp.; 4. Unikalność. Jak wytłumaczyć fakt, że "ruda darniowa" nie występuje w każdym miejscu na świecie w którym istnieje żelazista woda i bakterie. Przykładowo, rudę tą można znaleźć niemal wyłącznie w Polsce (a ściślej - głównie w relatywnie niedużej odległości od Milicza i Sulmierzyc), z małymi ilościami obecnymi także w Austrii i Anglii. Brak jej jednak w obu Amerykach, w Azji, Australii i Nowej Zelandii, na przekór że pełno tam żelazistych wód oraz najróżniejszych bakterii. Niniejszym pragnę więc ogłosić apel do czytelników tej strony. Mianowicie, chciałbym zaapelować aby spróbowali opracować własną teorię naukową która za jednym zamachem dostarczyłaby odpowiedzi na wszystkie powyższe problemy. Opracowanie takiej teorii stanowiłoby podniecający projekt badawczy dla młodych tropicieli tajemnic. Aby dać tutaj jakieś pojęcie co do rodzaju teorii której poszukujemy, to ja osobiście skłaniam się do poglądu, że milicka ruda darniowa faktycznie stonowi resztki lub odłamki ogromnej komety metalowej, która w czasach epoki lodowcowej upadła na powierzchnię lodowca jaki niegdyś zakrywał dzisiejszy obszar Milicza i jego okolic. Taka "kometowa teoria" wyjaśniałaby bowiem wiele atrybutów milickiej rudy darniowej, jakie nie są wyjaśniane przez obecne "bakteryjne" jej wyjaśnienie naukowe. Przykładowo wyjaśniałaby (1) skąd ruda ta się wzięła koło Wszewilek (ano, spadła z nieba w formie luźnych brył materiału ogromnej komety). Wyjaśniałaby także (2) dlaczego ruda ta nie jest pyłem (ano, kometa ta była głównie obiektem stałym). Wyjaśniałaby także (3) wiele cech tej rudy (np. porowata, bowiem wydzielone podczas jej upadku ogromne ilości ciepła zagotowały by ją w całej objętości, itp.). Wyjaśniałaby też (4) dlaczego jej nie ma na innych kontynentach (ano, główna część tej komety spadła właśnie na powierzchnię lodowca zalegającego wówczas w okolicach Milicza, zaś podczas topienia się tego lodowca jej 260-B1-(wszewilki.htm) odłamki zostały zmyte strumieniami wody niemal wyłącznie do koryt polodowcowych rzek i jezior jakie potem pojawiły się w obszarze jej upadku). Ponadto wyjaśniałaby (5) dlaczego niewielkie ilości tej rudy występują również w Austrii i Anglii (ano, podczas upadku kometa ta rozpadła się na kilka dużych kawałków, największy z których upadł niedaleko od Milicza, kilka zaś mniejszych uderzyło w lodowce z innych obszarów dzisiejszej Europy - podobnie jak podczas katastrofy promu "Columbia" początkowo zwarty korpus tego promu został rozsiany wzdłuż około tysiąca kilometrów powierzchni USA). Niestety, mieszkając na stałe w Nowej Zelandii, nie mam okazji sprawdzić poprzez badania na miejscu, na ile teoria ta jest prawdziwa. Zapraszam więc czytelników do zweryfikowania na materiale dowodowym z okolic Milicza, oraz do następnego przedyskutowania ze mną, wszelkich "za" oraz "przeciw" tej "teorii kometowej". Zapraszam też do zaprezentowania swoich własnych teorii na ten sam temat. Fot. #F1 (B4 w [10]): Postument wymurowany z wysoce tajemniczej wszewilkowskiej tzw. "rudy darniowej", a stojący w miejscu byłej spektakularnej "bramy wjazdowej" do milickiego pałacu margrabiego zlokalizowanego w tamtejszym parku miejskim. Postument ten jest resztką tego co pozostało ciągle do dzisiaj z byłych średniowiecznych murów obronnych miasta Milicza. (Tyle że mury te kiedyś stały w innych miejscach niż powyższy postument. Niemniej materiał powyższego postumentu faktycznie pochodzi z dawnych murów obronnych Milicza.) Mury średniowiecznego Milicza wzniesione były z brył lokalnej "rudy darniowej", którą kiedyś pozyskiwano właśnie na łąkach i polach z okolic dzisiejszej wsi "Wszewilki-Stawczyk". Z kolei ów lew widoczny na wierzchołku postumentu wymurowanego z brył rudy darniowej jakie pochodzą z oryginalnych murów obronnych Milicza, jest tym samym lwem który w dawnych czasach ozdabiał wierzchołek południowej bramy wylotowej w średniowiecznych murach miasta Milicza. (Owa średniowieczna brama nazywana była "Bramą Wrocławską", ponieważ droga przez nią prowadziła do Wrocławia. Oryginalnie zlokalizowana ona była w pobliżu miejsca w którym obecnie znajduje się most przez młynówkę na południowym zbiegu obu ulic wylotowych z milickiego rynku.) Powyższe zdjęcie wykonane było w lipcu 2004 roku. Po więcej danych na temat dawnych murów Milicza, patrz punkt #C27 i zdjęcie "Fot. #27(b)" ze strony internetowej o nazwie miasto Milicz. W tym miejscu warto podkreślić, że w początkowym stadium budowy miasta Milicza, aż do około 14 wieku, ruda darniowa wywodząca się z okolic Wszewilek była używana jako podstawowy materiał budowlany którym zastępowano wówczas brak dzisiejszych cegieł i pustaków. Dawni ludzie po prostu przycinali stalowymi piłami duże bryły tej rudy na regularne kostki i używali tych kostek do budowy. Przykładem formy zbudowanej w ten sposób jest pozostała do dzisiaj reszta murów obronnych Milicza pokazana na zdjęciu "Fot. #F1" powyżej. Innym przykładem jest kościół z Wszewilek którego wygląd w końcowej okresie tuż porzed wyburzeniem pokazuje zdjęcie "Fot. #F1" z punktu #F1 strony wszewilki_jutra.htm - o Wszewilkach naszego jutra. Niestety, ruda darniowa należy do tzw. "zimnych" materiałów budowlanych. Wszakże przewodzi ona ciepło znacznie lepiej niż cegła. Domy budowane z tej rudy są więc trudniejsze do ogrzania niż domy np. z cegły. Dlatego używano ją w budownictwie tylko do czasu aż powszechnie dostępne stały się cegły. Potem zaś zaniechano jej używania, chyba że na jej użycie wskazywał jakiś ważny powód, np. chęć pamiątkowego zachowania resztek murów niejskich - jak to miało miejsce w przypadku budowy bramy ozdobnej do milickiego pałacu której resztki pokazano na powyższym zdjęciu "Fot. #F1". Milicka "ruda darniowa" jest niezwykle tajemniczym minerałem. Faktycznie to do dzisiaj tzw. "ateistyczna nauka ortodoksyjna" (tj. nauka której niebezpieczny dla ludzkości "monopol na wiedzę" oraz potrzeba totaliztycznej "konkurencji" opisywane są w punkcie #C1 strony telekinetyka.htm oraz w punkcie #A2.6 strony o nazwie totalizm_pl.htm) NIE jest w stanie logicznie wyjaśnić i udokumentować np. eksperymentem, skąd minerał ten się bierze. Nauka ta wyjaśnia bowiem pochodzenie milickiej "rudy darniowej" jako rodzaj "odchodów" bakterii żyjących w żelazistych wodach. Tymczasem żelaziste wody i owe 261-B1-(wszewilki.htm) bakterie istnieją praktycznie na calym świecie, podczas gdy poza Miliczem, "ruda darniowa", podobno występuje jeszcze (choć w dużo mniejszych ilościach) tylko gdzieś w Austrii. Ponadto, dzisiejsza nauka NIE uzyskała takiej rudy eksperymentalnie, ani NIE wyjaśniła, jak ruda ta została "pospiekana" w duże i twarde bryły - jako że będąc "odchodami" bakterii powinna ona mieć formę proszku. Więcej o tym tejemniczym minerale jest zawarte w punkcie #F1 strony o nazwie wszewilki.htm. #F2. Inne niezwykłości natury ze wsi Wszewilki: Jest coś ogromnie niezwykłego w miejscu które zajmuje wioska Wszewilki, a szczególnie jej fragment nazywany Wszewilki-Stawczyk. Nie wiadomo czy jest to wynikiem działania pobliskiego czakramu Ziemi, fluktuacji pola grawitacyjnego, konfiguracji chińskiego "feng shui", czy też po prostu karmy tego niezwykłego miejsca. Faktem jednak jest, że miejsce to odznacza się kilkoma nietypowymi cechami. Gdyby wymienić tutaj najważniejsze z owych cech, to należą do nich: 1. Spełnianie marzeń. We Wszewilkach-Stawczyku wypełniają się marzenia i potajemne życzenia tych co je tam podejmą, jeśli tylko owe marzenia czy życzenia spełniają kilka warunków. Przykładowo muszą one być wystarczająco silne aby ciągle pamiętało się ich treść po 50 latach. Muszą one być realistyczne - znaczy ich wypełnienie nie może wymagać zajścia jakichś cudów czy urzeczywistnienia niemożliwości (np. przy dzisiejszym stanie naszej techniki kosmicznej marzenie aby odbyć podróż do gwiazd może nie być realistycznym). Muszą także być potem popierane naszym działaniem - tj. po ich podjęciu musimy też sami wkładać odpowiedni wysiłek w ich urzeczywistnienie. W moim własnym przypadku, wszystkie marzenia które spełniały te warunki faktycznie się wypełniły - na przekór że w życiu mogło przecież zaistnieć tysiące przeszkód jakie były w stanie zniweczyć ich urzeczywistnienie. Także z rozmów z innymi mieszkańcami Wszewilek wynikało, że również ich marzenia jakie spełniały powyższe warunki też z czasem się wypełniły. Zdolność Wszewilek do spowodowania że nasze najważniejsze pozytywne marzenie się wypełni, można wykorzystać przy okazji pobytu na Wszewilkach. Można bowiem wówczas zaprogramować dla siebie spełnienie się naszego najważniejszego marzenia czy życzenia. Jak tego dokonać, wyjaśnione to zostało w punkcie #C2 odrębnej strony internetowej o zwiedzaniu Wszewilek i Milicza. 2. Symbolizm. Losy tego miejsca zawsze są wysoce symbolicznym odzwierciedleniem wszystkiego najważniejszego co się dzieje lub przytrafia w promieniu do kilkudziesięciu kilometrów od owego miejsca. 3. Niezwykłości. W miejscu tym zdarzają się najróżniejsze niezwykłości. Gdyby tutaj wyliczyć tylko te z nich, które opisane są na niniejszej stronie, to obejmują one m.in.: (a) deszcz z żywych rybek; (b) ruchomy księżyc z północnej strony Wszewilek, płynący ze wschodu na zachód; (c) "Czarny staw" (znany z utonięcia w nim Janki Bujakowej oraz samobójstw włóczęgów) - dziwić może fakt istnienia takich "przeklętych miejsc" z "bad feng shui"; (d) Gryf spod "drugiej tamy" na Baryczy. 4. Historyczne korzenie. Wszewilki mają bardzo długą i ciekawą historię, jaka już obecnie liczy ponad 2000 lat. W historii tej zawsze wypełniały one istotną rolę. Przykładowo, to pierwsi mieszkańcy Wszewilek zbudowali dzisiejszy Milicz. Niemal zawsze Wszewilki były żywicielką Milicza, a więc również żywicielką karawan kupieckich które kiedyś wędrowały przez Milicz po ogromnie ważnym "bursztynowym szlaku". Dopomagały one też bronić Milicza przed wrogami. Kultywowały polskość i słowiańskość tych ziem. Przyz cały okres swojej historii były one wioską wolnych ludzi. Praktycznie też były jedyną wioską w okolicach Milicza która nigdy nie posiadała indywidualnego pana-właściciela, pańszczyzny, ani pańskiego folwarku. Na całym świecie można znaleźć jedynie kilka ciągle istniejących wiosek, które miałyby równie długą historię, pełniłyby równie zaszczytną role, byłyby równie symboliczne, oraz okazałyby się równie budujące moralnie jak Wszewilki. Szczerze mówiac, to ja jestem ogromnie dumny że urodziłem się i wychowałem w tak długowiecznym, pokojowym, wolnym, religijnym, niezwykłym, oraz historycznie znaczącym 262-B1-(wszewilki.htm) miejscu jak właśnie Wszewilki. Zawsze też z dumą podkreślam, że pochodzę ze słynnej wioski Wszewilki. 5. Prześladowania. Tak jakoś się złożyło, że Wszewilki najwyraźniej podpadły owej szatańskiej mocy która od niepamiętnych czasów okupuje Ziemię, a którą kiedyś nazywano "diabłami" podczas gdy dzisiaj nazywa się "UFOnautami". Historyczne losy Wszewilek dosyć wyraźnie wykazują bowiem wzór dobrze ukrytych prześladowań, jaki jest charakterystyczny właśnie dla czyjegoś podpadnięcia owej szatańskiej mocy. Przykładowo, moim zdaniem wcale nie jest przypadkiem że same centrum historycznych Wszewilek zostało kiedyś wymazane z mapy tratującą wszystko linią kolejową. Wszakże linia ta na mapie wyraźnie skręca celowo w taki sposób aby przetaranować się przez centrum dawnych Wszewilek. Gdyby zaś podążała po linii prostej - tak jak koleje powinny podążać, omijałaby Wszewilki co najmniej jakieś pół kilometra w kierunku wschodnim. Nie jest też przypadkiem, że w około 120 lat po tamtym staranowaniu Wszewilek przez kolej, także obszar przy starym młynie wodnym na Baryczy, w którym Wszewilki kiedyś się narodziły, został trwale zalany wodą. Nie wspomnę już że w przeciągu owych 120 lat które upłynęły pomiędzy obu owymi kluczowymi zdarzeniami prześladowczymi, Wszewilki wystawione były na najróżniejsze formy doskonale zakamuflowanych prześladowań. Przykładowo, zniszone zostały historyczne wodociągi z Wszewilek, zdewastowane miejsce dawnego kultu słowiańskiego (tj. wszewilkowski cmentarz), które obecnie stanowi "tabu" dla potomków tych samych Słowian którzy w miejscu tym kiedyś realizowali swoje rytuały, itd., itp. Co ciekawsze, nie jest też wcale przypadkiem, że nawet niniejsza strona internetowa o Wszewilkach również jest nieustannie sabotażowana przez tą samą szatańską moc, tak że zmuszony zostałem do jej umieszczenia aż na kilku serwerach równocześnie aby w jakiś sposób owemu skrytemu sabotażowaniu zaradzić. 6. Danie życia filozofii totalizmu moralnego. Jeśli uznać formalny dowód na istnienie Boga wypracowany przez fizykalną teorię naukową nazywaną Konceptem Dipolarnej Grawitacji, wówczas uznać należy że ów Bóg w swojej mądrości i wszechwiedzy ogromnie starannie wybiera wszelkie okoliczności narodzenia się nowych idei. Bardzo starannemu wybraniu podlega więc nie tylko czas ich narodzin, ale również i miejsce narodzin. Fakt owego starannego doboru okoliczności narodzin jest zresztą podkreślany niemal przez wszystkie paranauki i religie, np. przez eropejską astrologię, dalekowschodnie feng shui, a nawet przez Biblię (np. patrz tam działalność Trzech Króli). Zgodnie więc z tą zasadą, fakt że Wszewilki stały się kolebką dla niezwykle moralnej filozofii zwanej totalizm, musi również oznaczać, że owa wioska cechuje się czymś wyjątkowym w porównaniu ze wszystkimi innymi miejscowościami na świecie w których totalizm mógł się narodzić. Fot. #F2 (K2 w [10]): Wszewilki ujęte od miejscowej szkoły w kierunku drogi dojazdowej od Milicza . Zdjęcie z lipca 2004 roku. Widoczny na tym zdjęciu odcinek drogi przez Wszewilki przebiega dokładnie tym samym szlakiem jakim wiodła oryginalna droga tej wioski istniejąca tutaj już od ponad 1000 lat. Dlatego ten odcinek drogi wszewilkowskiej jest najstarszy. Zaraz po wyzwoleniu stało też przy niej kilka budynków nieco starszych od innych, bowiem zbudowanych jeszcze przed wytyczeniem nowej drogi około 1875 roku. Najstarszy z tych budynków, ciągle pokryty strzechą i zbudowany w "stylu architektonicznym Wszewilek", znajdował się po prawej stronie drogi w miejscu gdzie znika ona ze zdjęcia, tj. niedaleko od zabudowań wodociągów milickich. Rozebrany on został jeszcze w latach 1950-tych. Stał on w bardzo starym ogrodzie który zapewne istnieje w owym miejscu do dzisiaj. Ogród ten nazywano kiedyś "ogrodem krasnoludków", bowiem w czasach kiedy ciągle stał tam ów prastary budynek, kilku prawdomównych sąsiadów zaobserwowało w owym ogrodzie ogromny przeźroczysty "grzyb" (dzisiaj byśmy go nazywali "wehikułem UFO"). Z "grzyba" tego wysypało się całe mrowie maleńkich ludzików. Ludziki te z jakichś powodów ogromnie interesowały się właśnie owym starym domostwem. Potem zaś powsiadały z powrotem do owego kryształowego "grzyba", poczym grzyb ten w jakiś "nadprzyrodzony" sposób nagle zniknął z widoku obserwujących go ludzi. 263-B1-(wszewilki.htm) Wszewilki to ogromnie dziwne miejsce. To właśnie w okolicy tej wsi Wszewilki, w czasach swej młodości zaobserwowałem opad deszczu z żywych rybek (płotek). Chociaż deszcz taki posiada wiele naukowych wytłumaczeń, faktycznie na podstawie tego co o nim pamiętam, uważam że posiada on cudowne pochodzenie. Deszcz ten opisałem dokładnie w podrozdziale I3.5 z tomu 5 mojej najnowszej monografii [1/5], której darmowe kopie są do ściągnięcia za pośrednictwem niniejszej strony internetowej. Część #G: Wkład Wszewilek do kultury: #G1. Ewolucja kolejnych generacji wiejskich budynków mieszkalnych obrazowana zabudową Wszewilek: Wszewilki są niemal jedyną wsią w Polsce, dla której ewolucja architektury jej domostw od pierwszej aż do nadchodzącej szóstej ich generacji została udokumentowana w internecie. Dlatego warto przyglądnąć się tej ewolucji we Wszewilkach, aby potem móc ją odnosić do dowolnej innej wsi lub miejscowości która nas interesuje. Za mojego życia we Wszewilkach można tam było zobaczyć wiejskie budynki mieszkalne przynależące do generacji od 2-giej do 5-tej, oraz kilka pozostałości po ich 1wszej generacji. Przykłady aż kilku z owych generacji mieszkalnych zabudowań wiejskich przetrwały tam też do dzisiaj. Są one wskazywane podczas wędrówki po szlakach opisywanych w punkcie #D2 strony "Wszewilki-Milicz". Budynki 1-wszej generacji (tj. "ziemianki"), znaczy generacji najstarszej z istniejących, nie przetrwały do moich czasów. Pamiętam jednak ich ślady i pozostałości. Były to ziemianki z podłogą mieszkalną częściowo wkopaną pod powierzchnię gruntu (im były one starsze, tym głębiej pod ziemią zakopana była ich podłoga) lub uklepaną bezpośrednio na powierzchni ziemi. Ponieważ były one tanie oraz łatwe do zbudowania i utrzymywania, zwykle zamieszkiwała je tylko jedna osoba, albo tylko jedna para małżeńska, albo tylko jedna rodzina z małymi dziećmi (kiedy bowiem dzieci dorastały, wówczas budowały sobie własne ziemianki). Właściciele ziemi w okolicach Wszewilek zaprzestali budowania ziemianek już około lat 1600-nych. Jednak samotni bezrolni parobcy, budowali i zamieszkiwali ich nieco udoskonalone wersje (z klepiskiem umiejscowionym już na powierzchni ziemi) aż do późnych lat 1800-tnych. Pozostałości takich ziemianek jakie oglądałem w czasach swojej młodości, opisuję w ponkcie #D1 tej strony. Budynki 2-giej generacji (tj. "lepianki" albo "strzechowiny"), które już w czasach mojej młodości liczyły ponad 300 lat, były budowane z gliny i drzewa zaś ich dachy kryte były sitowiem. Ich podłoga wprawdzie również uklepywana była bezpośrednio na ziemi, jednak pomiędzy glebę a ich klepisko wstawiano już warstwę materiału izolującego termicznie. Budowane więc one były w oryginalnym "stylu architektonicznym Wszewilek" (styl ten opisałem dokładniej w punkcie #G2 niniejszej strony internetowej o Wszewilkach, zaś jego doskonałą ilustracją jest architektura kościoła Św. Andrzeja Boboli w Miliczu, którego zdjęcie można zobaczyć na stronach o tym kościele, lub na ilustracji "Fot. #G2" poniżej). Zarówno budowa domów 2-giej generacji, jak i późniejsze ich utrzymywanie w stanie zamieszkiwalnym były dosyć pracochłonne. Dlatego wymagały one nieustannej opieki ludzi młodych i sprawnych fizycznie. Z tego powodu zawsze były one bardzo długie, zaś zamieszkiwało je aż kilka wzajemnie spokrewnionych rodzin i generacji (np. rodzina dziadków, rodzina rodziców, oraz rodziny ich dzieci). Ostatni z owych budynków mieszkalnych drugiej generacji, po wojnie zamieszkiwany przez babcię Sołtysową, rozebrany został jeszcze w latach 1960-tych. (Stał on zaledwie około 50 metrów od zalecanego do oglądnięcia na stronie "Wszewilki-Milicz" budynku trzeciej generacji (Zagórskich). Znajdował się jednak po przeciwnej stronie oryginalnej (polnej) drogi przez Wszewilki-Stawczyk.) Budynki kolejnej, 3-ciej generacji (tj. "chaty" albo "chałupy" w stylu "dworaków"), były kategorią przejściową. Stanowiły one pierwsze budynki wznoszone we Wszewilkach z trwałej cegły i z ceramicznych dachówek. Chociaż jednak używały one już nowego (tj. trwałego i nie wymagającego nieustannych napraw) materiału budowlanego, czyli drogiej cegły i dachówki, cała ich architektura, funkcjonalność, oraz kultura zamieszkiwania nadal kopiowała budynki 2-giej generacji. Dlatego ciągle miały one sufity 264-B1-(wszewilki.htm) nisko nad podłogą. Ich okna były małe. Ich klepiska ciągle leżały bezpośrednio na ziemi, chociaż oddzielane już były od gleby warstwą materiału izolującego termicznie. Posiadały aż po kilka dzwi wejściowych wiodących do tego samego budynku - ponieważ ciągle zamieszkiwały je 2 lub nawet 3 generacje spokrewnionych rodzin, np. dziadkowie, rodzina rodziców i rodzina dzieci. Z kolei ich dachy były bardzo strome, a stąd strychy nietypowo ogromne. (Wielkość owych strychów wyznaczana była bowiem kątem spadu dachu, który z kolei definiowany był rozkładem sił od śniegu zalegającego dach zimą oraz wytrzymałością dawnej drewnianej konstrukcji budynku.) W czasach mojej młodości liczyły one już około 200 lat - pamiętały więc ciągle czasy jeszcze sprzed budowy kolei. Obecnie ich wiek pomału zbliża się do 300 lat. Ja osobiście rozciągnąłbym nad nimi ochronę prawną, w przeciwnym przypadku już wkróce wszystkie z nich poznikają. Do dzisiaj przetrwało ich być może tylko ze 3 w całych byłych Wszewilkach. Budynki 4-tej generacji ("murowanki") też były z cegły. Miały one już normalną, dzisiejszą wysokość sufitów nad podłogą, oraz klasyczną formę pudła z mniej spadzistym dachem (wszakże ich konstrukcja była już wytrzymalsza). Ich podłoga wyniesiona już była nad powierzchnię gleby i zawieszona na jakiejś strukturze nośnej. Pod podłogą niemal jako reguła wykonywana już była podziemna piwnica o charakterze ziemianki, przeznaczana na magazyn żywności. Stanowią one większość obecnej zabudowy Wszewilek. Niemal zawsze ich wnętrze składa się z dwóch odrębnych mieszkań, ponieważ zwykle z rodziną właściciela domu zamieszkiwali w nich także rodzice właściciela (tj. jego ojciec i matka). Wszystkie one były budowane już po czasach budowy kolei żelaznej (czyli już po 1875 roku). W końcu budynki obecnej, 5-tej generacji (zwykle nazywane "wille"), to typowe brzydkie i nudne kostki sześcienne potynkowane od zewnątrz. Budowane są one zwykle z betonu lub pustaków, stąd wymagają otynkowania. Zwykle wogóle nie mają one strychu, zaś ich dach jest jednocześnie sufitem ich najwyższego piętra. Częściowo lub całkowicie pod ziemią mają one już "basement" a nie piwnice, czyli wyspecjalizowane pomieszczenia identyczne do mieszkalnych, tyle że zagłębione pod ziemię i używane jako garaże, warsztaty, składy paliwa, pomieszczenia dla generatorów i pieców centralnego ogrzewania, itp. Niemal zawsze zamieszkuje je tylko jedna rodzina ich właścicieli. Stąd ich pomieszczenia zaczynają dzielić się (i specjalizować) zależnie od wypełnianej funkcji na kuchnie, jadalnie, salony, sypialnie (zwykle odrębne dla każdego członka rodziny), pralnie, gabinety, biblioteki, itp. Wszewilki obecnie mają ich już sporo, zaś ich liczba wzrasta. Wiem, że poza Polską wykształtowała się już kolejna, 6-ta generacja wiejskich budynków mieszkalnych (zwykle nazywane "rezydencje" albo "mansje"). Interesujące, że coraz częściej zamieszkiwana jest ona przez pojedynczych ludzi żyjących w nich samotnie - podobnie jak było to z domami 1-szej generacji (domostwa ludzkie jakby powróciły więc do swego punktu startowego). Pomału przyjmuje się ona i w Polsce, tyle że nie doszła jeszcze do Wszewilek. Jej budynki to małe i zupełnie niezależne od reszty świata "pałacyki" o dużej i wysoce wyspecjalizowanej przestrzeni mieszkalnej, o doskonałym zabezpieczeniu przed nieproszonymi intruzami (faktycznie są to niemal "niezdobyte" twierdze z alarmami, kamerami telewizyjnymi, zdalnie zatrzaskiwanymi drzwiami, pancernymi szybami, ukrytymi przejściami, własnymi schronami przeciw-atomowymi, itp.), o doskonałym połączeniu z resztą świata (szybki internet - broadband, telekonferecja, telefony i telewizja satelitarna, optyczne telefony, itp.), o zdolności do "samowystarczalności" (tj. do zupełnie niezakłóconego funkcjonowania w przypadku odcięcia ich od dostaw prądu, gazu, wody, paliwa, żywności, itp.), oraz o ogromnie ozdobnych i skomplikowanych formach zewnętrznych i wewnętrznych. Faktycznie, jeśli dobrze się zastanowić, to domostwa owej 6-tej generacji w rzeczywistości noszą wszelkie cechy statków kosmicznych, tyle że ciągle nie są one w stanie ulecieć w przestrzeń. Czyli są one jakby zaawansowanymi odpowiednikami ziemianek 1-wszej generacji w stosunku do dzisiejszych domostw. Nietrudno więc przewidzieć, że następną po nich, 7-mą generacją wiejskich domów mieszkalnych będą "latające domy" (tj. "arki") zbudowane w formie statku kosmicznego nazywanego magnokraftem. Owa siódma generacja domów zacznie być budowana natychmiast po tym jak ludzkość opanuje budowę urządzeń zwanych komorami oscylacyjnymi będących napędami dla magnokraftów. Podobnie też jak domostwa drugiej 265-B1-(wszewilki.htm) generacji, początkowo domy 7-mej generacji będą drogie, zaś latanie nimi i ich obsługa będą wymagały umiejętności młodych ludzi. Dlatego w pierwszej fazie ich istnienia ponownie zapewne zamieszkiwały w nich będą całe grupy spokrewnionych rodzin, a więc dziadkowie, rodzice, oraz rodziny ich dzieci. Sytuacja ta zmieni się jednak kiedy magnokrafty potanieją bowiem opracowana zostanie ich wersja telekinetyczna (tj. samonapełniająca się energią oraz nieprzerwanie sterowana niezawodnymi komputerami), a stąd powstanie także i kolejna już, bo 8-ma generacja "latających domów" (rodzaj "raju"). Staną się one przyszłościowymi odpowiednikami domostw wiejskich 3-ciej generacji. Itd., itp. - w kółko Macieju. Rozwój domostw będzie więc zataczał coraz wyżej wznoszące się spirale, podobnie jak tzw. "Prawo Cykliczności" omawiane w rozdziale B z tomu 2 monografii [1/5] definiuje spiralny postęp w rozwoju ludzkich napędów. (Owo "Prawo Cykliczności" jest to rodzaj jakby "Tablicy Mendelejewa", tyle że zamiast dla pierwiastków chemicznych jego działanie rozciąga się dla urządzeń technicznych budowanych przez ludzi. Dlatego wyjaśnione powyżej powtarzalne cykle jakie daje się odnotować w rozwoju domostw wiejskich, faktycznie wynikają z działania owego "Prawa Cykliczności".) #G2. Unikalny styl architektoniczny dawnych Wszewilek: Zaraz po wojnie przetrwało we Wszewilkach kilka zabudowań owej unikalnej drugiej generacji opisanej w poprzednim punkcie #G1 tej strony. Wedlug mojego oszacowania budynki te już wówczas liczyły ponad 300 lat. (Powinienem w tym miejscu wspomnieć, że np. w Nowej Zelandii każdy budynek który liczy ponad 100 lat automatycznie staje się "skarbem narodowym", jest chroniony przez prawo i nie wolno go burzyć ani zmieniać jego zewnętrznego wyglądu.) Ja pamiętam cztery z takich zapewne ponad 300-letnich zabudowan Wszewilek - które ostały się w całości, oraz co najmniej trzy dalsze z których po wojnie ciągle ostały się ściany boczne. Jak się okazuje, wszystkie owe prastare budynki były budowane w bardzo szczególny i niemal identyczny sposób. Dokładnie takiego też sposobu budowania wiejskich zabudowan gospodarskich nie spotkałem w żadnej innej wsi poza Wszewilkami. Mogę więc tutaj stwierdzić, że rolnicy z Wszewilek albo wypracowali sobie własny unikalny "styl architektoniczny Wszewilek" jaki potem został od nich skopiowany przez zawodowych architektów i upowszechniony po całym świecie, albo też wynaleźli oni ten sam styl równolegle do zawodowych architektów i zupełnie niezależnie od nich. (Oficjalnym przykładem stylu Wszewilek jest kościół Milicki pod wezwaniem Św. Andrzeja Boboli - patrz fotografia "Fot. #G2" poniżej, gdzie styl ten został zreprodukowany w sposób nowoczesny i najbardziej spektakularny.) Taki sam bowiem styl jak ten używany chałupniczo przez rolników z Wszewilek, jest szeroko upowszechniony po świecie w oficjalnych budowlach wielu akademicko edukowanych architektów. Ta jego akademicka wersja znana jest na całym świecie pod angielską nazwą stylu architektonicznego "tudor" (w Polsce zwykle jest ona znana pod nazwą: "mur pruski"). Co więc faktycznie chcę tutaj powiedzieć, to że ów słynny na całym świecie i często spotykany obecnie styl architektoniczny po angielsku zwany "tudor", albo oryginalnie wywodzi się od chałupników z Wszewilek, albo też spontanicznie wynaleziony on został przez dawnych wieśniaków z Wszewilek w sposób zupełnie niezależny i równoległy do jego upowszechienia po świecie przez akademicko edukowanych architektów. *** Owe stare budynki w "stylu Wszewilek" konstruowane były w następujący sposób. Na ziemi układano fundamenty z brył rudy darniowej. Na fundamentach tych budowano szkielet budynku z belek lub tyczek. Po wewnętrznej stronie budynku szkielet ten obkładano silnymi matami uplecionymi z trzciny rosnącej w dolinie Baryczy. Następnie z oby stron obrzucano te maty przyklejającą się do nich zaprawą sporządzoną poprzez wymieszanie gliny pozyskanej ze Stawca ze słomą poprzecinaną na odcinki mierzące jakieś 20 cm. Zaprawę tą następnie wygładzano deską, tak że z obu stron wyglądała ona równo i płasko. Z zewnątrz zaprawę tą wygładzano tak by równała się ona z powierzchnią belek formujących szkielet danego budynku. Kiedy zaprawa ta wyschła, formowała ona silne i termicznie doskonale izolowane ściany budynku. Dla upiększenia ściany te potem malowano na biało wapnem. Aby zaś zabezpieczyć drewniany szkielet budynku przed 266-B1-(wszewilki.htm) gniciem, malowano jego drewno rzadką smółką pogazową (otrzymywaną podczas wypalania węgla drzewnego lub podczas produkcji gazu węglowego). Dach budynku układano warstwami z wysuszonego gigantycznego sitowia specjalnej odmiany, jakie rosło w zalewach Baryczy a jakie osiągało wzrost około 2 metrów wysokości. Sitowie to miało tą cechę, że po wysuszeniu formowało bardzo twarde i trwałe włókna, które nie gniły przez dziesiątki lat. Podłogę we wnętrzu budynku ubijano równiuteńko z mieszaniny gliny z piaskiem i odrobiną wapna, formując z niej tzw. "klepisko". Dla lepszej izolacji termicznej, klepisko to oddzielano od gleby cienką warstwą izolacyjną, którą zwykle były maty ciasno uplecione z trzciny. Po wyschnięciu podłoga ta stawała się gładka i twarda jak beton, chociaż dobrze izolowała ciepło. W sensie użytkowym nie była więc ona wcale gorszą od dzisiejszych linoleów i PWC. Na zakończenie budowy na dachu ustawiano tzw. "kozła" który stabilnie utrzymywał sobą poziomo stare koło od woza aby zachęcić bociana do założenia na nim gniazda. (Gniazdo bociana na domu było bowiem w dawnych czasach gwarancją i symbolem pokoju oraz długotrwałego bezpieczeństwa. Wszakże bociany mają tzw. "szósty zmysł" (ESP) jaki podpowiada im przyszłość i stąd nie zakładają one gniazd na domach które już wkrótce mają ulec spaleniu lub np. mają paść ofiarą uderzenia pioruna. Podobnie zresztą jest z jaskółkami.) Wszystkie budynki zbudowane w "stylu architektonicznym Wszewilek" posiadały podobny, bardzo elegancki chociaż surowy i prosty wygląd. Jeśli były one dobrze utrzymywane i często malowane, wówczas posiadały białe ściany poprzekreślane pionowa, poziomo, oraz pod kątami czarnymi belkami ich szkieletu drewnianego pokrytego smółką. Wyglądały więc one dokładnie tak jak wygląda obecnie kościół Św. Andrzeja Boboli w Miliczu - patrz zdjęcie "Fot. #G2" poniżej. Nic dziwnego że ów chałupniczy "styl architektoniczny Wszewilek" musiał ogromnie podobać się niemieckim akademickoedukowanym architektom. Być więc może że podchwycili go oni od chałupników z Wszewilek i upowszechnili po świecie. Wszakże symbolizował on niemal "niemiecką" schludność, elegancję, oraz surowe piękno. Jeśli zaś budynki te zostały zaniedbane, ciągle wyglądały one schludnie i ładnie. Glina ich ścian utrzymywała bowiem trwale swój ładny, naturalnie żółty kolor. Belki ich szkieletu wprawdzie z czasem płowiały, jednak ładnie harmonizowały wówczas z wiecznie żółtym kolorem owej gliny ścian. Z kolei ich dach z gigantycznego sitowia Baryczy nabierał ciemnego koloru. Jednak jego ogromnie trwałe włókna były odporne na gnicie i chroniły budynek przed deszczem przez dziesiątki następnych lat. *** Niestety, ogromnie przykro mi tutaj napisać, że ostatnie zabudowanie wzniesione w tym chałupniczym "stylu architektonicznym Wszewilek" zostało zburzone w jakiś czas po tym jak wyemigrowałem do Nowej Zelandii. Była to stara stodoła która stała nieopodal młyna elektrycznego. W chwili obecnej Wszewilki nie posiadają więc nawet jednego zabudowania w swoim chałupniczym stylu architektonicznym, który historycznie wywiódł się właśnie z owej niezwykłej wioski i był dla niej unikalny. Prawdopodobnie nie zachowało się również do dzisiaj nawet jedno kolorowe zdjęcie takiego budynku. Fot. #G2 (B1 z [10]): Kościół Św. Andrzeja Boboli w Miliczu (a przed wojną kościół ewangelicki) . Został on zbudowany w stylu architektonicznym jaki po angielsku nazywa sie "tudor" (w Polsce zwykle jest on znany pod nazwą "muru pruskiego"). Ciekawostką tego stylu jest, że najprawdopodobniej oryginalnie wywodzi się on z chałupniczej zabudowy pobliskiej wioski Wszewilki (Stawczyk), a dopiero potem został podpatrzony i skopiowany przez akademicko edukowanych architektów - co wyjaśniłem dokładniej w niniejszym punkcie tej strony internetowej o wsi Wszewilki. Obecnie kościół ten jest świątynią Rzymsko-Katolicką pod wezwaniem Świętego Andrzeja Boboli (dawniej Świętego Krzyża). Powyższa fotografia pochodzi z 2003 roku. Wykonana została przy obiektywie aparatu skierowanym ze wschodu na zachód. Na pierwszym planie pokazuje więc wschodnią ścianę prezbiterium kościoła, za którą znajduje się jego ołtarz. Pełniejsza historia tego kościoła opisana została na odrębnej stronie internetowej Św. Andrzej Bobola. Podczas 267-B1-(wszewilki.htm) pobytu w Miliczu kościół ten warto dokładnie sobie pooglądać i obfotografować. Wszakże w świetle opisanych w punkcie #E1 tej strony internetowej przypadków celowego choć sekretnego niszczenia wszelkich obiektów utrwalających sobą historię Wszewilek, należy się liczyć że już wkrótce kościół ten nagle tajemniczo zniknie z powierzchni ziemi pod jakąś zręczną wymówką. Część #H: Tajemnicze i niewyjaśnione zjawiska mające miejsce we wsi Wszewilki: #H1. Gryf i inne dziwności Wszewilek: Na odludnych łąkach które otaczają tzw. "drugą tamę" na Baryczy, w dawnych czasach widywano dosyć dziwnego potwora. (Owa "druga tama" znajduje się w górę rzeki Barycz, w odległości jakieś 10 kilometrów od tamy pokazanej na zdjęciu z "Fot. #D1" powyżej.) Potwór ten był czarny wielkosci dużego psa. Z kształtu przypominał on lwa, jednak miał też skrzydła jak ptak. Ludzie różnie go wówczas nazywali. Najczęściej twierdzono że to sam "diabeł". Ja nazywam go "gryfem", bowiem cała jego anatomia przypomina mi stwora genetycznie poskładanego z innych zwierząt, którego mitologia grecka nazywała właśnie "gryfem". Ja również spotkałem tego stwora, tyle że w zupełnie innym miejscu. Faktycznie to on mnie zaatakował. Swoje spotkanie z krwiopijnym gryfem opisałem w podrozdziale R4.2 z tomu 15 monografii [1/5]. Z opowiadań ludzi wynikało, że tamten gryf spod drugiej tamy na Baryczy wyglądał i zachowywał się tak samo jak mój gryf opisany w w/w podrozdziale R4.2. Podobny potwór (gryf) wyglądający jak mały czarny lew albo czarna pantera, widywano także w innych niż Polska krajach. Jego obserwacje w owych innych krajach zaprezentowane są w punkcie #E8 na stronie internetowej o Nowej Zelandii. *** Działo się to zimowego poranka około 1954 roku. Razem z innymi kolegami szliśmy rano do szkoły w Miliczu. (Szkoła w owym czasie zaczynała sie o 8 rano.) Jednak tamtego dnia wszyscy zaobserwowaliśmy niezwykłe zjawisko. Mianowicie ogromna kula jarząca się złocistym światłem wolno przetaczała się nisko nad horyzontem po północnej stronie wszewilkowskiego nieboskłonu. Tor ponad jakim zdawała się ona przemieszczać przebiegał nisko tuż nad wierzchołkami drzew w samym środku szerokiego pasa gęstych lasów jaki to pas obrzeża Wszewilki od północnej strony. W okresie czasu kiedy my zdołaliśmy przejść od młyna na Wszewilkach do końca Wszewilek przy Krotoszyńskiej w Miliczu (czyli jakieś 2 kilometry), kula ta zdążyła przetoczyć się wolno tuż nad horyzontem z początkowej pozycji w kierunku północno-wschodnim od nas, poprzez dokładnie kierunek północny od nas, a kończąc na ostatecznym jej kierunku północno-zachodnim od nas. Jej średnica kątowa wynosiła jakieś 3 średnice księżyca. Wsród nas było kilku kolegów ze starszych klas. Ci tłumaczyli nam wówczas, że jest to księżyc, który zamiast po południowej stronie, tego dnia ukazał się po północnej stronie nieboskłonu, tuż nad horyzontem. Wszyscy w to tłumaczenie wierzyliśmy, bowiem o UFO w owym czasie nikt wówczas nie słyszał. Jednak obecnie po wielu latach mi owo tłumaczenie przestaje się zgadzać. Moim zdaniem gdyby kula ta faktycznie była księżycem wówczas: (1) nie mogła się przemieszczać aż tak szybko (tj. o azymut około 90 stopni w przeciągu zaledwie niecałej godziny, co dawałoby jej czas pełnego okrążenia Ziemi wynoszący tylko około 4 godzin), (2) nie miałaby złocistego koloru a bardziej biały, (3) nie byłaby aż tak ogromna, oraz (4) kiedyś w życiu musiałbym widzieć ponownie ten sam księżyc przemieszczający się po północnej stronie nieboskłonu w niemal taki sam sposób (tymczasem nigdy już go ponownie takim nie zobaczyłem, ani nigdy nie słyszalem aby ktoś inny go takim zobaczył). Dlatego posądzam, że owego czasu cała gromada moich rówieśników z Wszewielek zaobserwowała ogromny wehikuł UFO świecący się złocistym kolorem, jak zwolna przemieszczał się on po północnej stronie wszewilkowskiego nieboskłonu. #H2. Wszewilkowskie "krasnoludki": Działo się to podczas jednych z owych świąt na które zjeżdżała się cała nasza 268-B1-(wszewilki.htm) rodzina. Wśród przyjezdnych był wówczas także mój najstarszy brat. Jest on ogromnie "sceptycznym" człowiekiem i jeśli ktoś choćby wspomni UFO w jego obecności, brat ten natychmiast dostaje ataku wojowniczości. Jednak w środku owego dnia wpadł on do kuchni blady jak ściana i cały roztrzęsiony. W kuchni byliśmy własnie oboje z moją matką. Natychmiast zrozumieliśmy że stało się coś ogromnie dla niego wstrząsającego. Jednak brat był tak wzburzony, że długo nie potrafił wydusić ze siebie słowa. Kiedy w końcu powróciła do niego mowa, roztrzęsionym głosem nas poinformował, że w naszym ogrodzie napotkał żywe "krasnoludki" wysokie tylko na jakieś 25 centymetrów. Natychmiast więc wszyscy wypadliśmy z domu, aby nam te "krasnoludki" pokazał. Brat zaprowadził nas do kąta ogrodu gdzie rósł duży krzak ozdobny po angielsku nazywany "holly" - co słowniki tłumaczą na polski jako "ostrokrzew". Krzak ten znany jest z bardzo powolnego wzrostu. Jednak ten rosnący w ogrodzie moich rodziców był szczególnie okazały. Ja osobiście oceniam, że już w owym czasie krzak ten liczył około 200 lat (chociaż dom moich rodziców miał wówczas tylko niecałe 40 lat). Krzak ten musiał więc być tam zasadzony bardzo dawno temu, zapewne jako fragment ogrodu jakiegoś znacznie starszego domu który poprzednio stał w tym samym miejscu. To właśnie przy owym starym krzaku brat odnotował grupkę kilku miniaturowych istot jak coś tam wyczyniały. Kiedy spostrzegły że brat je odnotował zaczęły nawet gwałtownie wymachiwać do niego swymi maleńkimi rękami. (Ja osobiście wierzę, że owo machanie wcale nie było przyjacielskim pozdrowieniem. Zapewne po prostu dawały znać mojemu bratu coś w rodzaju: "jeśli zbliżysz się do nas jeszcze trochę, my cię zanihilujemy naszymi dezintegratorami jonowymi". Jednak mojemu bratu nie trzeba było żadnych pogróżek. Dał natychmiast nogę z własnej woli oszołomiony tym co zobaczył.) Oczywiście, w chwili kiedy my wszyscy tam dotarlismy, po owych "krasnoludkach" nie było już nawet śladu. Ja natychmiast poszukałem pod krzakiem, za krzakiem, za płotem, oraz wszędzie po całym ogrodzie. "Krasnoludki" zniknęły jakby "pod ziemię się zapadły". Matka uspokoiła jednak roztrzęsionego brata. Ona widziała je także, chociaż przy zupełnie innej okazji. Potem się okazało że także ojciec je widywał. Rodzice nazywali je "opiekuńczymi duszkami" które jakoby "opiekowały" się domostwem, ogrodem i polami. Kiedy zacząłem dyskutować ową obserwację z kolegami, okazało się że identyczne "krasnoludki" różni ludzie widywali również w pobliżu całego szeregu innych domostw na Wszewilkach. *** W chwili obecnej jest nam już wiadomo, że na Ziemię systematycznie przylatuje miniaturowa rasa UFOnautów o wzroście wynoszącym jedynie około 25 centymetrów (tj. są oni rozmiarów półlitrowej butelki coca-coli). Fotografię jednego z owych UFOnautów przytoczyłem na stronach internetowych aliens_pl.htm - o kosmitach oraz day26_pl.htm - o tsunami. Z badan UFO jest nam też wiadomo, że to właśnie owi miniaturowi UFOnauci są szczególnie złośliwymi i wyjątkowo niszczycielskimi istotami. Nie na darmo utarło się powiedzenie, że "trucizna im bardziej jest śmiercionośna tym mniejsze opakowanie zajmuje". To właśnie owi UFOnauci są odpowiedzialni za sabotaż, niszczenie, i znikanie w naszych domach tego co nam właśnie potrzebne. W dawnych czasach w Polsce nazywano je złośliwymi "chochlikami", Anglicy nazywają je złośliwymi "gremlins", zaś w Malezji nazywają je "toyols" i obawiają się ich najbardziej ze wszelkich ras UFOnautów. Bardzo więc im daleko do "duszków opiekuńczych". Faktycznie to znałem kiedyś rodzinę w Nowej Zelandii którą owe złośliwe stworzenia dosłownie zniszczyły. Początkowo rodzinie tej dobrze się wiodło ponieważ jej głowa pracowała jako wykładowca na Uniwersytecie Otago w Dunedin. Wszystko to jednak się zmieniło kiedy dom owej rodziny zaczął być nachodzony właśnie przez owe miniaturowe stwory które w rzeczywistości jakoby nie mają istnieć. Ów szanowany przez wszystkich i chodzący twardo po ziemi wykładowca uniwersytecki nagle wszędzie zaczął widywać owe miniaturowe ludziki. Wieczorami widywał je chodzące pod sufitem jego sypialni, rankiem widywał je biegające pod stołem w jego kuchni, zaś podczas dojazdów do pracy widywał je wyskakujące z jego samochodu. Oczywiście, ponieważ nie wierzył w ich istnienie, udał się do psychiatry aby ten mu pomógł ich się pozbyć. Psychiatra zaś nawmawiał biednemu chłopinie posiadanie tylu psychicznych chorób, że chłopina ochotniczo odszedł z posady wykładowcy na rentę zrowotną, co spowodowało ruinę całej jego rodziny. Najwyraźniej Wszewilki też leżą (lub 269-B1-(wszewilki.htm) kiedyś leżały) właśnie w strefie działania owych miniaturowych złośliwych UFOnautów. Stąd zapewne się brały tak liczne obserwacje "krasnoludków" w powojennych Wszewilkach. *** Owa osobista obserwacja "krasnoludków" wcale nie zmieniła "sceptycyzmu" mojego brata. Wręcz tylko jakby go zintesyfikowała. Kiedykolwiek bowiem wspomnę temat UFO w jego obecności, mój brat reaguje emocjami a nie logika. Główna lekcja jaką ja wyniosłem z całego zdarzenia stwierdza, że "jeśli ktoś z dużą dozą emocji kwestionuje istnienie UFO i atakuje tych co poruszają temat UFO, wcale to nie oznacza, że taki ktoś nie posiada osobistych doświadczeń z UFO". Wręcz przeciwnie. Faktycznie to oznacza, że taki ktoś zapewne używa nacisku emocjonalengo aby zagłuszyć jakieś osobiste i sekretne doświadczenia z UFO. Doświadczenia te najprawdopodobniej bowiem kolidują z "oficjalnym" widzeniem świata przez daną osobę. Dlatego osoba ta stara się je w sobie zadusić i nie dopuszcza ani do ich uzewnętrzniania się, ani do wypłynięcia na wierzch jej pamięci. Wyrażając to innymi słowami, "emocjonala postawa jaką wielu ludzi zajmuje wobec UFO wcale nie wyraża tego co oni faktycznie wiedzą, lub co faktycznie przeżyli, a wyraża to co oni pragną aby miało miejsce, oraz co starają się ukryć przed samymi sobą". *** Ogromnie ciekawy telewizyjny program dokumentarny o "krasnoludkach", identycznych do tych widzianych przez mojego brata, oglądałem w telewizji Malezyjskiej. Był on nadawany tam na kanale TV3, w poniedziałek, dnia 24 stycznia 2005 roku, w godzinach 21:30 do 22:00. Nosił on tytuł "Misteri Nusantara". (Jak wynikało z następnego programu z owej serii, program ów posiada własną stronę internetową o adresie misterinusantara.tv3.com.my). Raportował zeznania wielu naocznych świadków którzy w Malezji widzieli UFOnautów identycznych do polskich "krasnoludków". W Malezji istoty te nazywane są "toyol". W programie tym wszyscy świadkowie którzy na własne oczy widzieli te "toyol", opisywali i rysowali je w identyczny sposób, chociaż żaden z nich nie wiedział o opisach i rysunkach tego kogoś drugiego. I tak owe malezyjskie "toyol" były rysowane i opisywane jako bardzo maleńkie ludziki, mające tylko około 25 cm wzrostu, z sylwetką znacznie pogrubioną w pasie. (Owo pogrubienie w pasie wcale jednak nie wynika z ich anatomii. Anatomia ta jest bowiem miniaturową wersją anatomii ludzkiej. Pogrubienie to jest jedynie oznaką posiadania szczególnego rodzaju napędu osobistego, podobnego do napędu pokazanego poniżej na rysunku "Fot. #H3". Tyle tylko, że aby nie upalać sobie rąk potężnym polem magnetycznym wytwarzanym przez pędniki w pasie, napęd używany przez owe istoty posiada poduszki ochronne zamontowane wokół bioder, jakie nałożone są na ów pas z pędnikami magnetycznymi. Po więcej informacji na temat tej wersji napędu z poduszkami wokół bioder patrz opisy i rysunek tego napędu zawarte w podrozdziale E4 z tomu 2 monografii [1/5].) Jeden z chłopców, którego taki "toyol" odwiedzał dosyć regularnie, porównywał jego wymiary do wielkości jedno-litrowej pustej butelki plastykowej po "coca cola". Ich głowa była pokazywana jako bardziej wydłużona ku górze w proporcjonalnym porównaniu do ludzkich głów, oraz poszerzona w części czołowej. Ich uszy były ostro zakończone na swym górnym końcu, jak uszy psa. Skóra ich twarzy była opisywana jako ciemno-zielona. Ich oczy były jaskrawo-czerwone i dosyć wyłupiaste. Natomiast ich zęby rosły nieregularnie w odstępach od siebie i były ostre jak zęby u kota. Wszyscy obserwatorzy tych istot zgadzali też się ze sobą w opisach intencji i zdolności malezyjskich "toyol". Przykładowo wszyscy stwierdzali że istoty te mają szatańskie intencje wobec ludzi, zaś zaobserwowanie że się nami interesują nigdy nie zwiastuje nic dobrego. Wszyscy też podkreślali ich zwyczaj ukrywania się przed ludźmi i zdolność do znikania z widoku. Mianowicie każdy z tych co je widział twierdził, że w momencie kiedy istoty te tylko zorientowały się że są widziane przez człowieka, wówczas natychmiast zaczynały stawać się przeźroczyste i szybko całkowicie znikały z widoku. W sumie owe malezyjskie "toyol" wyglądały dokładnie jak ów miniaturowy UFOnauta uchwycony na fotografii "Fot. #H4ab" ze strony internetowej explain_pl.htm - o naukowej interpretacji zdjęć UFO, a także dokładnie tak samo jak owe "krasnoludki" które mój sceptyczny brat widział w ogrodzie naszych rodziców. 270-B1-(wszewilki.htm) #H3. Latające istoty z Wszewilek: Od niepamiętnych czasów mieszkańcy Wszewilek widywali najróżniejsze latające istoty. Zależnie od tego co owe istoty im czyniły, nazywali je różnie, począwszy od czartów, diasków, diabłów, diablic i diablików, poprzez sukuby i inkuby, licha, zmory, strzygi, a skończywszy na złośliwych skrzatach i chochlikach. W dawnych czasach opowiadało się o nich podczas długich zimowych wieczorów. Praktycznie też niemal każdy z moich rówieśników napotkał je lub był przez nie prześladowany na jakimś tam etapie swojego życia. Tyle że zwykle niemal natychmiast potem o wszystkim zapominał. W czasach mojej młodości najpowszechniejsze były na Wszewilkach spotkania z tzw. "zmorami". Praktycznie niemal nieustannie któryś z moich kolegów przyznawał się że "ostatniej nocy dusiła mnie zmora". Owo stwierdzenie wcale nie było przy tym alegoryczne. Zmory te faktycznie bowiem "dusiły" młodych chłopców. Oczywiście, będąc młodocianymi i naiwnymi owych czasów (nie było wówczas dostępu do edukacji seksualnej i ufologicznej jaką mają dzisiejsi młodociani) faktycznie mało który z ofiar tych zmór rozumiał, że owo "duszenie" fachowo nazywa się "gwałceniem". Pod nazwą "zmora" w owych czasach ukrywały się niewielkie kobietki o wysokości zaledwie około 90 cm do 1 metra, jakie miały brzydki zwyczaj "duszenia" nocami ludzi o odpowiadającym im niewielkim wzroście. Zwykle ich ofiarami padali więc młodzi chłopcy. Zachowanie "zmór" było bardzo podobne do zachowania innych "istot nadprzyrodzonych" - jak kiedyś nazywano ogólnie dzisiejszych UFOnautów, które zależnie od płci nazywano "sukuby" lub "inkuby". Tyle że sukuby były wielkości normalnego człowieka, lubowały się więc w "duszeniu" dorosłych ludzi. Z kolei atakując już seksualnie aktywnych, dorosłych ludzi, zwykle ich akty były identyfikowane przez ofiary jako "eksploatacja seksualna". Ponieważ jednak dawniej ludzie nie przykładali zbytniej uwagi do terminologii, często mylili te dwie odmienne rasy nieziemskich istot, nazywając je obie "zmorami". Zarówno sukuby jak i zmory używały napędu osobistego zilustrowanego tu na "Fot. #H3". Dzięki temu wlatywały nocami bezgłośnie do ludzkich domów, zwykle poprzez otwarte okno. Oczywiście, posiadały też zdolność do wlatywania przez zamknięte okna, tak jak to wyjaśnia "stan telekinetycznego migotania" opisany dokładniej w podrozdziale LC3 z tomu 10 monografii [1/5]. Ponieważ jednak ten stan powoduje dosyć nieprzyjemne wibrowanie i swędzenie ich ciała, jeśli miały one dostęp do otwartego okna, wolały wlatywać właśnie przez nie. Po wleceniu do środka atakowały one seksualnie swoją ofiarę, którą zwykle był młody chłopiec. Zastanawiające w dawnych opowiadaniach ze spotkań z owymi "nadprzyrodzonymi" istotami jest, że znaczna ich proporcja była karłowatego wzrostu, aczkolwiek całkowicie "normalnych" ludzkich proporcji ciała. Mianowicie, z wykazu nazw owych istot podanego na początku tego punktu, jedynie diabły, czarownice i sukuby były normalnego ludzkiego wzrostu. Jednak te same diabły miały także swoją karłowatą wersję (notabene opisywaną także w poemacie Adama Mickiewicza "Pani Twardowska"). Owa karłowata wersja "diabłów" zwykle nazywana była "diabełki" lub "diabliki". Ponadto diaski, licha, zmory, strzygi, a także owe złośliwe skrzaty i chochliki, wszystkie te istoty były karłowatego wzrostu. Ich wzrost wahał się od jedynie około 25 cm do około 1 metra oczywiście przy proporcjach ciała podobnych do człowieka. Taka duża przewaga karłowatych istot odpowiada obecnym badaniom UFO. Pod względem liczebności wszakże również przeważają UFOnauci owego karłowatego wzrostu (ich najczęściej widywana na Ziemi rasa zwykle nazywana jest "szarakami"). UFOnautów "normalnego" ludzkiego wzrostu spotyka się raczej rzadko. Także na fotografiach dzisiejszych UFOnautów najczęściej utrwalane są owe karłowate lub miniaturowe istoty z kosmosu. Przykład takiej właśnie fotografii miniaturowego UFOnauty, na której uchwycony został kosmita z dużą jajowatą głową i wzrostem wynoszącym zaledwie około 25 centymetrów, pokazany został na stronach internetowych aliens_pl.htm - o kosmitach oraz day26_pl.htm - o tsunami. Kosmita z owej fotografii pasuje jak ulał do dosyć licznych w czasach mojej młodości opowiadań mieszkańców Wszewilek, że widywali oni dziwnie wyglądające "skrzaty" lub "krasnoludki" na swoich ogrodach lub polach. Racjonalnego wytłumaczenia dla tego zjawiska "karłowatości" dawnych "nadprzyrodzonych istot" oraz dzisiejszych UFOnautów 271-B1-(wszewilki.htm) dostarczają tzw. "równania grawitacyjne" opisane w podrozdziałach JG9 do JG9.3 z tomu 8 monografii [1/5], oraz wspominane na stronie o ewolucji człowieka. Mianowicie, istoty te przylatują na Ziemię z ogromnych planet jakich grawitacja jest wiele razy wyższa niż grawitacja Ziemi. Z kolei tak wysoka siła przyciągania grawitacyjnego na ich rodzimych planetach, działająca na nich poprzez długi łańcuch ewolucyjny, nie pozwala im wyrastać na wysokość ludzi z planety Ziemia. *** Istnieje jeszcze jedna manifestacja skrytej działalności UFOnautów, jaka relatywnie często obserwowana kiedyś była na Wszewilkach. Jest nią tzw. "tańcujący diabeł" - jak go często nazywano w folklorze staropolskim (Anglicy nazywają go "dust devil" co luźno można tłumaczyć jako "diabeł z kurzu". Przez Chińczyków używających dialektu kantoniskiego nazywany jest on "czie fung" - co daje się tłumaczyć jako "czarci wiatr".) Ów "tańcujący diabeł" to po prostu słup kurzu jaki w pogodne dni letnie pozbawione wiatru można było kiedyś obserwować jak inteligentnie wędruje on sobie tuż ponad powierzchnią niedawno zaoranych piaszczystych pól Wszewilek-Stawczyka. (Obecnie większość owych piaszczystych pól Wszewilek-Stawczyka została zalesiona, nie będzie więc już teraz można tam zaobserwować tak łatwo tych zwykle niewidzialnych dla ludzkiego oka UFOnautów i wehikułów UFO.) Zgodnie ze staropolską tradycją folklorystyczną, w środku owego wirujacego słupa kurzu zawsze kryje się niewidzialny dla ludzkich oczu "diabeł" który kurz ten wprawia w ruch wirowy swoim "tańcem". Tradycja ludowa zaobserwowała bowiem, że czasami z tego słupa kurzowego faktycznie wyłania się karłowata istota "nadprzyrodzona" popularnie kiedyś zwana "diabłem". Owe dawne ludowe obserwacje dokładnie pokrywają się z dzisiejszymi badaniami UFO które wyjaśniają, że ów słup kurzu wzniecany jest przez wir powietrza wzbudzany wirujacym polem magnetycznym formowanym przez napęd niewidzialnych dla ludzkich oczu wehikułów UFO, oraz napęd równie niewidzialnych pojedyńczych UFOnautów używających magnetycznego napędu osobistego. Po szczegółowe opisy jak wir ten jest wzbudzany proponuję zajrzeć do podrozdziału G11.2.3 i na rysunek G36 z tomu 3 monografii [1/5]. Z kolei materiał dowodowy na fakt, że poza owym wirem faktycznie kryje się UFOnauta lub wehikuł UFO ukryty przed wzrokiem ludzi poza zasłoną albo tzw. "soczewki magnetycznej", albo też tzw. "stanu migotania telekinetycznego", zaprezentowany jest w podrozdziale V5.1 z tomu 17 monografii [1/5]. Niezależnie od dziennych przelotów niewidzialnych statków UFO, przez ludzi widywanych jedynie w formie słupów wirującego kurzu wzbudzanego przez napęd owych statków (we Wszewilkach zwanych "tańcującym diabłem"), w okolicach WszewilekStawczyka często spotkać było można inne następstwa skrytego działania UFOnautów i UFO. Przykładowo wczesnym rankiem czasami dawało się znaleźć na łąkach w okolicach Wszewilek-Stawczyka galaretowatą substancję jaka opadała ze statków UFO, a jaka fachowo przez UFOlogów nazywana jest "anielskie włosy". Moi rodzice dzierżawili kiedyś łąkę w okolicach "czarnego stawu" o jakim piszę w innym punkcie tej strony (cały tamten obszar obecnie jest zalany dużym nowym stawem). Często więc wczesnym rankiem wychodziłem z krowami na ową łąkę. Wielokrotnie więc po drodze znajdowałem tam owe "anielskie włosy", które z jakimś dziwnym upodobaniem były tam nocami porzucane przez UFO, zaś wcześnie rano dawały się tam znaleźć zanim szybko odparowały. W UFO substancja ta wypelnia wolną przestrzeń pomiędzy dwoma dyskoidalnymi statkami UFO sprzęgniętymi w kulisty kompleks latający - taki jak ten pokazany na rysunku "Fot. F1 (b)" na stronie internetowej magnocraft_pl.htm. Kiedy więc owe dwa UFO rozdzielały się od siebie w powietrzu ponad łąkami Wszewilek, owa kosmiczna galareta opadała na ziemię, gdzie ulatniała się w stan gazowy. Najwięcej tej galarety ja osobiście znajdowałem właśnie na owych łąkach położonych kilkaset metrów na północny-wschód od tamy na Baryczy, czyli w miejscach które obecnie zalane są nowo-zbudowanym stawem rybnym. (Niemniej czasami znajdowałem ją też w innych miejscach.) Z jakichś powodów łąki te były ulubionym miejscem nocnych nalotów wehikułów UFO. Jeśli więc ktoś wybrał się tam wczesnym rankiem, zanim owe "anielskie włosy" miały czas wyparować, bylo niemal pewne że znajdzie tam bryły owej galarety. Dokładniejsze opisy owych "anielskich włosów" z UFO zawarte są w podrozdziałach G3.3, V5.4 oraz P2.2 z tomów 3, 17 i 14 monografii [1/5] 272-B1-(wszewilki.htm) upowszechnianej gratisowo za pośrednictwem niniejszej strony internetowej. Jak powyższe to ujawnia, wysoce szokująca jest liczba odmiennych manifestacji szatańskiej działalności UFOnautów na Ziemi, które dawało się nieustannie obserwować w dawnych Wszewilkach-Stawczyku. Tyle że przybywając do Wszewilek w celach rabunkowych, UFOnauci ci zwykle nie dawali się ludziom zobaczyć. Jedyne więc co było odnotowywane to efekty ich skrytej działalności. Zresztą dawniej ludzie wcale nie wiedzieli co to takiego "UFOnauci". Swoje obserwacje kładli więc na karb najróżniejszych "istot nadprzyrodzonych", co do których wówczas powszechnie się wierzyło, że zapełniają one ludzkie domostwa, ogródki, pola i okoliczne lasy. Fot. #H3 (E2 w [1/5]): Oto tzw. "magnetyczny napęd osobisty". Umożliwia on swoim posiadaczom latanie w powietrzu bez użycia żadnego rzucającego się w oczy urządzenia napędowego. W bardziej zaawansowanych wersjach, w których jego pędniki magnetyczne zastąpione zostaną pędnikami telekinetycznymi pracującymi w tzw. "stanie telekinetycznego migotania", pozwala on również swoim użytkownikom na stawanie się niewidzialnymi dla ludzkiego wzroku, a nawet na przechodzenie przez ściany lub przez inne przeszkody stałe. (Owo "telekinetyczne migotanie" opisane jest na odrębnej stronie internetowej o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji.) Powyższa ilustracja opisana jest dokładniej na rysunku E2 z tomu 2 monografii [1/5]. Magnetyczny napęd osobisty działa na zasadzie wzajemnego odpychania się lub przyciągania dwóch układów magnesów. Pierwszym z tych układów magnesów jest nasza kula ziemska - która stanowi wszakże jeden ogromny magnes. Drugim układem magnesów z tego napędu są tzw. "pędniki magnetyczne". Pędniki te to rodzaj szczególnie silnych magnesików o miniaturowych wymiarach. Magnesiki te działają na interesującej zasadzie tzw. "komory oscylacyjnej" opisywanej dokładniej np. na stronie internetowej magnocraft_pl.htm". W powyższym napędzie "boczne" z owych pędników magnetycznych zamontowane są w specjalnym ośmio-segmentowym pasie (2) jaki osoba używająca tego napędu zakłada na siebie. Poprzez odpychające zorientowanie owych pędników bocznych z pasa względem pola magnetycznego ziemi, bezgłośnie wynoszą one użytkownika tego napędu w powietrze. Aby lepiej stabilizować loty tego użytkownika, w podeszwach obu butów (1) ma on zamontowane kolejne dwa pędniki "główne", jakie tym razem przyciągają się z polem magnetycznym Ziemi. Dzięki takiemu układowi głównych i bocznych pędników magnetycznych, omawiany tu napęd bezgłośnie wynosi daną istotę w przestrzeń, pozwalając jej latać w powietrzu jak ptaki. Nadaje on jej też wiele innych atrybutów, jak np. indukcyjnie uodparnia on użytkownika na nasze kule, noże i szable. Powoduje też że świeci on lekko w locie, może chodzic po wodzie i po naszych sufitach, jest w stanie zupełnie znikać z widoku, itp. Użytkowników tego napędu "kule się więc nie imają" a ponadto mogą oni czynić niemal cuda - nic dziwnego że dawniej uważano ich za istoty "nadprzyrodzone". Dokładnie taki napęd używają istoty które dzisiaj nazywamy "UFOnautami", kiedyś zaś nazywano diabłami i diablicami, zmorami, strzygami, chochlikami, itp. Wszewilki mają szczególny wkład w naszą dzisiejszą znajomość tego magnetycznego napędu osobistego. Wynalazł go bowiem ktoś kto urodził się właśnie na Wszewilkach, czyli ja - dr Jan Pająk. (Być może właśnie z tego powodu jakieś "diabły" tak zawzięcie prześladują tą wieś. Wszakże to jej mieszkaniec wydarł i odsłonił dla innych ludzi ich odwieczny sekret.) Dokładniejszy opis owego niezwykłego "magnetycznego napędu osobistego" zawarty jest w rozdziale E z tomu 2 monografii [1/5] upowszechnianej gratisowo za pośrednictwem niniejszej witryny internetowej. Jest on także opisany na licznych stronach internetowych, np. o nazwach oscillatory_chamber_pl.htm" lub magnocraft_pl.htm". Na kompletny kombinezon magnetycznego napędu osobistego typowo składają się: (1) buty których podeszwy zawierają wmontowane pędniki "główne" które stabilizują zorientowanie użytkownika podczas lotu (tzw. "zmory" zamiast w butach posiadają owe pędniki zamontowane w naramiennikach); (2) ośmio-segmentowy pas zawierający pędniki "boczne" które dostarczają siły nośnej; (3) jednoczęściowy kombinezon wykonany z materiału magnetorefleksyjnego, jaki obejmuje także kaptur (5) lub chełm - kombinezon ten 273-B1-(wszewilki.htm) osłania użytkownika przed działaniem silnego pola magnetycznego generowanego przez pędniki; (4) rękawice z błonopodobnymi łącznikami pomiędzypalcowymi - rękawice te zabezpieczają przed bolesnym rozcapierzeniem palców odpychanych wzajemnie od siebie jak listki elektroskopu. Wszystko to uzupełnione jest kremem na bazie grafitu jaki okrywa odsłonięte części skóry dla zabezpieczenia ich przed działaniem silnego pola magnetycznego, oraz komputerem kontrolnym zamocowywanym z tyłu szyi, jaki odczytuje bioprądy użytkownika i zamienia je na działania napędowe. Kiedy cięższa praca musi zostać wykonana, dodatkowe bransoletki zawierające pędniki wspomagające mogą być nakładane na przeguby rąk (branzoletki te pokazane są jako (3) na rysunku E4 "a" z monografii [1/5]). Pędniki te kooperują z pędnikami z pasa i butów, dostarczając użytkownikowi napędu "nadprzyrodzonej" siły fizycznej, np. umożliwiającej mu wyrywanie dębów z korzeniami, unoszenie ogromnych głazów, powalanie budynków, itp. W zilustrowanym powyżej napędzie osobistym na uwagę zasługuje jego komputer sterujący. Komputer ten przez UFOnautki noszony jest zwykle po jego nasadzeniu na tylnią część szyi. W ten sposób ów komputer zbiera sygnały sterujące bezpośrednio z rdzenia kręgowego swojego posiadacza. Wystarczy więc że używająca go UFOnautka pomyśli iż chce wznieść się w górę, polecieć do przodu, czy położyć się na kims, zaś ów komputer sterujący natychmiast posłusznie realizuje jej polecenie. Stąd szybkie i posłuszne działanie owego komputera daje się ciężko we znaki ludziom (chłopcom) którzy padają ofiarami tzw. "zmór", czyli miniaturowych rozwiązłych UFOnautek opisywanych powyżej tego rysunku (tj. w punkcie #H3 tej strony). Owe "zmory" również bowiem używają właśnie takiego napędu osobistego (z pędnikami głównymi w epoletach). Kiedy więc w przypływie rozwiązłości przytulają się one do Ziemianina którego właśnie przyleciały zgwałcić, ów komputer odczytuje ich zamiar przytulenia jako rozkaz aby je przycisnąć do owego Ziemianina. W rezultacie miniaturowa zmora która sama faktycznie waży zaledwie jakieś 20 kilogramów, przygniata od góry swoją ziemską ofiarę z siłą odpowiadającą ciężarowi około 50 do 100 kilogramów. W rezultacie ofiary owych "zmór" dosłownie "duszą" się pod ich technicznie zwielokrotnionym ciężarem i są w stanie oddychać tylko z największą trudnością. Kolejnym interesującym podzespołem magnetycznego napędu osobistego pokazanego powyżej, jest pas z ośmioma "bocznymi" pędnikami magnetycznymi. Każdy z pędników owego pasa generuje pulsujące pole magnetyczne. Pulsacje tego pola w każdym pędniku posiadają 90 stopniowe przesunięcie fazowe w stosunku do pulsacji pola z pędników sąsiednich. W rezultacie taki ośmio-segmentowy pas formuje rodzaj wiru magnetycznego bardzo podobnego do wiru formowanego przez stojany trzyfazowych elektrycznych silników asynchronicznych. Wir ten wiruje naokoło nosiciela danego napędu. Jeśli zaś moc owego wiru zostaje odpowiednio zwiększona, wówczas zaczyna on stanowić rodzaj pancerza indukcyjnego przez jaki nie daje się przebić żaden ludzki pocisk, nóż, czy inny rodzaj metalowego przedmiotu. To właśnie z powodu owego wiru magnetycznego formowanego wokół UFOnautów (kiedyś nazywanych "diabłami") w dawnych czasach twierdzono że owych diabłów "kule się nie imają". Dla własnego bezpieczeństwa UFOnauci posiadają ów wir magnetyczny włączony gdziekolwiek latają. Jego widocznym dla ludzi następstwem jest zwykle rodzaj wiru powietrza jaki uformowany zostaje przez wirujące pole magnetyczne. To właśnie ów wir powietrza wznieca na suchych polach słup wirującego kurzu, w folklorze ludowym Wszewilek nazywany "tańcującym diabłem". Materiał dowodowy dokumentujący że UFOnauci używają dokładnie takiego magnetycznego napędu osobistego zaprezentowany został w rozdziałach R i T monografii [1/5]. Obejmuje on m.in. ślady kroczące wypalone we Wrocławiu przez pędniki z butów UFOnauty, przykłady obserwacji UFOnautów ubranych w taki napęd i unoszących się w powietrzu, oraz wiele innych grup materiału dowodowego. *** Niezależnie od magnetycznego napędu osobistego, pędniki magnetyczne używane mogą też być w dyskoidalnych statkach kosmicznych. Dokładna zasada działania ziemskiej wersji tych statków opisywana jest pod nazwą "magnocraft_pl.htm" na całym szeregu stron internetowych dostępnych za pośrednictwem "Menu 2" i "Menu 4". Tak 274-B1-(wszewilki.htm) nawiasem mówiąc to zasada działania owych dyskoidalnych statków kosmicznych jest dokładnie taka sama jak zasada działania opisanego powyżej magnetycznego napędu osobistego. Tyle tylko że zamiast w pasie i w podeszwach butów napędu osobistego, kuliste pędniki "boczne" tego dyskoidalnego statku zabudowane są w kołnierzu obiegającym statek naokoło, zaś pojedynczy pędnik "główny" zabudowany jest w samym centrum tego dyskoidalnego statku. W okolicach Wszewilek-Stawczyka efekty działania owych dyskoidalnych statków magnetycznych obserwowane były relatywnie często. Tyle że ludzie znali owe obserwacje i opisywali je pod zupełnie innymi nazwami, np. pod opowiadaniami o zobaczeniu ogromnego przeźroczystego "grzyba", który w jakiś "nadprzyrodzony" sposób był w stanie nagle zniknąć z widoku - po przykład takiej właśnie obserwacji "grzyba" patrz podpis pod rysunkiem "Fot. #F2". (Tylko od relatywnie niedawna statki te opisywane są ogólną nazwą "wehikuły UFO".) Ponadto, ponieważ kosmiczni posiadacze owych wehikułów UFO faktycznie przybywaja na Ziemię głównie w celach rabunkowych, w okolicach Wszewilek-Stawczyka działali oni przeważnie w środku nocy kiedy nikt ich nie był w stanie zobaczyć. Jeśli zaś zmuszeni byli działać we dnie, wówczas włączali specjalny sposób działania zwany "stanem telekinetycznego migotania" w jakim stawali się całkowicie niewidzialni dla ludzkich oczu. Jeśli więc ktoś napotkał się już koło Wszewilek na taki wehikuł UFO, zwykle widział jedynie efekty jego działania, nie zaś sam wehikuł. Efekty te zaś mogły przyjmować jedną z wielu form opisywanych powyżej w tym punkcie strony. #H4. Czarny staw z Wszewilek: Dawne Wszewilki miały swoje "dobre" miejsca. Najlepszym z nich był ów czakram energetyczny Milicza zlokalizowany jakieś 100 metrów na północ od obecnej tamy na Baryczy. Jednak miały one także i swoje "złe miajsca". Jedno z najbardziej notorycznych z takich "przeklętych" miejsc okolic Wszewilek, byt tzw. "czarny staw". Pod nazwą "czarny staw" krył się glęboki dół w dawnym korycie Baryczy, tj. w korycie które istniało przed regulacją Baryczy na początku XX wieku. Dół ten zlokalizowany był jakieś 500 metrów na północny-wschód od tamy na Baryczy. Z jakichś powodów zaniechano jego zasypania podczas regulacji Baryczy na początku XX wieku. A ziemią wygospodarowaną podczas kopania nowego koryta Baryczy zasypywano wówczas praktycznie niemal całe stare koryto Baryczy. W ten sposób na miejscu byłego koryta Baryczy uformowano wówczas relatywnie płaską i równą łąkę. Jednak owego dołu zwanego "czarnym stawem" nawet nie próbowano wówczas zasypać, chociaż jego zasypanie leżało w ówczesnych mozliwosciach technicznych. Staw ten wszakże nie był aż taki duży. Na oko miał jedynie około 50 metrów średnicy. W rezultacie, ów "czarny staw" pozostał aż do naszych czasów i straszył wszystkich swoją obecnością w środku rozległych łąk, oraz swoją czarną jak smoła wodą. Z czasem wokół niego powyrastały drzewa, które tylko dodawały mu mroczności i tajemniczości. Z owego czarnego stawu zawsze promieniowała jakaś mroczna i ponura energia, która wywoływała dreszcze przerażenia u tych wszystkich jacy samotnie zbliżyli się do jego brzegów. Moi rodzice przez jakiś czas dzierżawili łąkę w jego pobliżu. Kiedy więc zmuszony byłem koło niego samotnie przechodzić, zawsze czułem się tam nieswojo. Budził we mnie ciarki przerażenia. Jeśli byłem sam, zawsze starałem się od niego oddalić tak szybko jak tylko mogłem. W stawie tym żyły jakieś duże ryby, czy też inne stwory. Woda bowiem często w nim aż się od czegoś gotowała. Jednak nie pamiętam aby ktokolwiek złowił tam jakąś rybę. A wielu próbowało, włączając w to również i mnie oraz moich kolegów podczas naszych licznych w młodosci wypraw wędkarskich. Najbardziej ponurym aspektem owego "czarnego stawu" było, że ludzie w nim umierali. Jedynie poprzez krótki okres czasu kiedy ja mieszkałem na Wszewilkach, tj. pomiędzy latami 1946 oraz 1964, wiadomo mi było o trzech życiach zabranych przez ten staw (czyli statystycznie umierał w nim ktoś co każde 6 lat). Pierwszą znaną mi ofiarą czarnego stawu była córka naszej sąsiadki na Wszewilkch-Stawczyku, niejaka Janka Bujakowa. Jankę coś podkusiło aby w obecności całej gromady kolegów (mnie wśród nich nie było - wiem o całym zajściu tylko z opowiadań innych), wypłynąć na ten staw na wiązce gigantycznego sitowia jakie tam rosło. A wcale przy tym nie umiała pływać. Oczywiście, po 275-B1-(wszewilki.htm) wypłynięciu na środek owego mrocznego stawu, wiązka sitowia się pod nią rozwiązała, zaś Janka poszła w dół jak kamień. Nikt jej nie był w stanie pomóc. Po jakimś czasie staw sam wyrzucił jej zwłoki. Drugą ofiarą czarnego stawu o jakiej mi było wiadomo, to jakiś kajakarz z Milicza którego tożsamość nie była mi znana. Zdecydował się on popływać samotnie swoim kajakiem po tym stawie. Później znaleziono jego kajak i jego ciało. Trzecią ofiarą tego samego stawu o której jest mi wiadomym, był jakiś przechodni włóczęga, który zwyczajnie powiesił się na pasku z własnych spodni z gałęzi drzewa rosnącego na brzegu owego stawu. Ja, wraz z grupą innych ciekawskich gapiów z Wszewilek, widziałem zwłoki tego włóczęgi zanim milicja zdążyła je zdjąć z drzewa. Wisiał on w pozie jakby wpatrywał się w zafascynowaniu w coś zawartego w głębi stawu. Ciekawe, że takie "miejsca nawiedzone złymi mocami" istnieją też w wielu innych rejonach świata. Jeszcze jedno podobnie śmiertelne miejsce, które znam osobiście i w którym także co jakiś czas ktoś umiera w raczej tajemniczych okolicznościach, jest opisane w punkcie #K1.9 strony internetowej newzealand_pl.htm. Obecnie ów "czarny staw" z Wszewilek już nie istnieje. Został on zalany wodą ogromnego stawu rybnego który uformowano na całym tamtym terenie. Jednak miejsce w którym znajdował się ów "czarny staw" ciągle istnieje. Założę się, że miejsce to ciągle pochłaniać będzie dalsze ludzkie ofiary, jeśli ktoś przez nieostrożność do niego się zapędzi. Co zawsze ogromnie mnie dziwi, to że na Ziemi tajemnicze lub zbrodnicze śmierci wcale NIE przytrafiają się w przypadkowych lokacjach, a istnieją takie właśnie liczne "złe miejsca" w których notorycznie przytrafia się ludziom coś złego. Chińczycy twierdzą, że takie "przeklęte miejsca" posiadają "bad feng shui". Jednak przy dzisiejszym poziomie wiedzy takie wytłumaczenie nie jest już wystarczające. Czy więc Ty czytelniku masz jakąś własną teorię która by wytłumaczyła "dlaczego" i "jak" owo zło tam ludziom się przytrafia z częstotliwością wiele razy większą niż nakazują to prawa statystyki? Część #I: Życie na dawnych Wszewilkach: #I1. Funkcjonowanie Wszewilek: Wszewilki w latach 1945 do 1964 posiadały własny i to dosyć unikalny system społeczny. System ten działał na zasadzie samo-wystarczalności w obrębie wsi Wszewilki i to praktycznie niemal bez użycia pieniędzy. Zasadniczą jednostką wymienną w tym systemie był tzw. "odrobek", czyli oddawanie własnej robocizny w zamian za czyjąś ekspertyzę czy robociznę. Aby było jeszcze dziwniej, system ten używał jednostek "robocizny" jakie dzisiaj uważalibyśmy za co najmniej dyskusyjne. Przykładowo, za czyjąś pomoc przy młocce zboża odpłacało się "odrobkiem" w formie zwrotnej pomocy również przy młocce zboża. Nie miało przy tym znaczenia jak długo owe młocki trwały. W ten sposób np. moi rodzice u których młocka trwała maksymalnie około jednej godziny, lądowali odrabiając ją u kogoś, u kogo trwała ona powiedzmy 8 godzin. W dzisiejszych czasach system taki byłby nie do przyjęcia z uwagi na jego pozorną "niesprawiedliwość". Jednak w owych czasach uważany on był za całkiem normalny. Powodem takiego jego odbierania był fakt, że ów "odrobek" faktycznie nie był prostą formą "zapłaty" za wykonaną pracę, a raczej formą wymiany grzeczności i pomocy sąsiedzkiej w obrębie danej społeczności. W czasach zaś gdy robocizna wiejska była w deficycie, grzecznością stawało się wzajemne pomaganie sobie bez precyzyjnego wyliczania ile dokładnie to pomaganie jest warte w sensie monetarnym lub czasowym. W owych czasach każdy mieszkaniec Wszewilek oprócz własnej rodziny należał też do całej społeczności Wszewilek i wypełniał w tej społeczności ściśle określoną rolę. Każdy też miał swoją funkcję społeczną, np. młynarz, piekarz, kowal, mechanik, elektryk, pielęgniarka. Społeczność taka jako całość działała równie sprawnie jak przysłowiony "szwajcarski zegarek". Wzajemne związki społeczne pogłębiane też były wówczas najróżniejszymi wspólnymi działaniami, takimi jak obowiązki komunalne, jesienne wspólne wypasanie krów na łąkach pod Baryczą (obecnie łąki te zalane są nowymi stawami), wspólne wypalanie łodyg ziemniaczanych, wspólne pieczenie marchwi i ziemniaków, 276-B1-(wszewilki.htm) wspólny udział w zabawach i dożynkach, itp. Faktycznie Wszewilki z owych czasów ciągle były niewielką i doskonale zgraną społecznością wiejską działającą na dokładnie tej samej zasadzie jak takie społeczności działały zapewne w czasach słowiańskich czy średniowiecznych. Szkoda że nie dokonywano wówczas analiz zasad działania takiej społeczności, bowiem wiele zagadek społecznych z naszej przeszłości mogłoby dzięki temu zostać wyjaśnione. Jak efektywne było działanie owej społeczności ujawnia system wewnętrznej informacji jaki w owym czasie był używany na Wszewilkach. System ten działał na bardzo prostej zasadzie "przeczytaj i podaj dalej". Jeśli więc cokolwiek powinno zostać podane do wiadomości całej wsi, osoba aktualnie pełniąca oficjalną funkcję sołtysa spisywała to na kartce papieru i puszczała w obieg. Kartka ta wędrowała potem od domu do domu czytana w każdym z nich i natychmiast podawana dalej przez kuriera którym w każdym z domostw był najszybszy biegacz (w naszym domu "kurierem" tym byłem ja). W rezultacie w około godzinę po puszczeniu kartki w obieg cała wieś znała już wiadomość na niej zawartą. Była to szybka, cicha, efektywna, niezawodna, oraz nieodnotowywalna dla postronnych metoda niemal natychmiastowego komunikowania się. Na głowę biła ona dzisiejsze metody poprzez telefony lub za pośrednictwem radia czy telewizji. #I2. Transport - czyli konie i kowale, oraz rowery: Obecnie zapewne to szokuje, ale aż do czasu mojego opuszczenia Wszewilek w 1964 roku, zasadniczym sposobem transportu i przewozu towarów pozostawał tam zaprzęg koński. Koń pozostawał tam także zasadniczym dostawcą siły roboczej. Wziąwszy więc pod uwagę, że to ja wynalazłem najważniejszy i najbardziej zaawansowany statek kosmiczny naszej cywilizacji, który kiedyś wyniesie ludzkość do gwiazd (tj. magnokraft), w moim życiu nastąpił szokujący przełom. Niemal bowiem prosto z zaprzęgu końskiego używanego w dzieciństwie, w moim wieku dojrzałym przeniosłem się do myślenia w kategoriach możliwości i działania międzygwiezdnego magnokraftu. Z uwagi na szerokie użycie koni, aż do około roku 1965 Wszewilki posiadały własnego kowala. Był nim Franciszek KORONNY, który również był oryginalnym zasiedleńcem Wszewilek. Jego obie córki, Krystyna i Halina, też kończyły te same LO co ja, tyle że były z nieco młodszego niż ja rocznika. Kowal ten prowadził swoją kuźnię w narożnym budynku jaki znajdował się po północno-wschodniej stronie rozgałęzienia się drogi przez Wszewilki od ulicy Krotoszyńskiej w Miliczu. Często wracając ze szkoły w Miliczu obserwowałem pracę tego kowala. Są mi więc relatywnie dobrze znane niuanse wykuwania i zakładania podkuw, chałupniczej obróbki stali, itp. W owym czasie rowery były najbardziej powszechnym środkiem "transportu indywidualnego" na Wszewilkach (z braku publicznego). Każda rodzina miała co najmniej jeden rower. Każdy też używał go praktycznie do wszelkich okazji. Faktycznie to moja generacja mieszkanców Wszewilek dałaby się nazywać "rowerową generacją". Obszar zasięgu rowerów był wówczas dosyć duży. Czasami przekraczał on 30 kilometrów. Przykładowo, ja sam bardzo często wybierałem się rowerem aż poza Żmigród, wracając do domu ciągle tej samej doby (chociaż już późną nocą). Oczywiście, używając rowery na codzień, każdy z moich równieśników nabywał mistrzostwa w ich użyciu. Stąd umiejętności ówczesnych rowerzystów były tak znakomite, że obecnie nadawałyby się do pokazania w cyrku. #I3. Cel gospodarowania - czyli Wszewilki jako pierwowzór dla totaliztycznej ekonomii: Na odrębnej stronie internetowej o filozofii totalizmu wyjaśnione zostało, że cele totalizmu są odmienne od celów filozofii która dzisiaj panuje na Ziemi, a którą totalizm nazywa "pasożytnictwem". Dla wyznawców owego pasożytnictwa, celem każdej działalności ludzkiej jest maksymilizacja korzyści tych co działalność ową nadzorują, czyli maksymilizacja zysków, maksymilizacja ekonomicznej eksploatacji tych co działania te wykonują, wytworzenie produktu który przy najgorszej jakości uzyska najwyższą cenę, itp. Tymczasem dla wyznawców filozofii totaliztycznej celem każdej działalności jest maksymilizowanie generowania energii moralnej, czyli czynienie wszystkiego wyłącznie w 277-B1-(wszewilki.htm) sposób moralny, powiększanie szczęścia i osobistej satysfakcji ludzi którzy w owym działaniu biorą udział, wytwarzanie produktu o możliwie najwyższej jakości powiększającej satysfakcję konsumentów i producentów - nawet jeśli następuje to kosztem maksymilizacji zysków, itp. W Polsce opisywanego tu okresu lat 1946 do 1964, cele gospodarowania ludzi na wsi Wszewilki były właśnie całkowicie zgodne z owymi celami totalizmu, oraz zupełnie odmienne niż są obecnie. Faktycznie też zupełnie z tego nie zdając sobie sprawy, Wszewilki stworzyły wówczas sobą pierwowzór dla tzw. "totaliztycznej ekonomii" (tj. ekonomii której cele są zgodne z celami filozofii totalizmu). Oczywiście, ówcześni mieszkańcy Wszewilek wcale nie wiedzieli, że formują fundamenty dla przyszłościowej ekonomii totalizmu. Oni po prostu starali się być w swoich działaniach moralni, "samowystarczalni", efektywni, oraz starali się maksymilizować jakość życia i poziom szczęśliwości własnej rodziny. Wszakże należy pamiętać, że w owym czasie Polska nastawiona była na zaspokajanie swoich potrzeb żywnościowych poprzez bazujące na wspólnocie pierwotnej tzw. "obowiązkowe dostawy", a nie poprzez kapitalistyczny skup. Każdy rolnik, zależnie od posiadanej powierzchni uprawnej, był wówczas zobowiązany do dostarczenia państwu określonej ilości zboża, mięsa, mleka, itp. Ceny zaś obowiązkowo dostarczanej żywności wcale wtedy nie odpowiadały ilości pracy włożonej do jej wyprodukowania. W rezultacie rolnikom wcale nie opłacało się sprzedawać nadwyżek produkcji rolnej. Raczej spożytkowywali te nadwyżki do podnoszenia jakości i szczęśliwości własnego życia. Z powodu przyjmowania "samowystarczalności" jako głównego celu ówczesnego gospodarowania, każdy rolnik starał się sam wyprodukować wszystko co mu było potrzebne do życia. Ponieważ każdy potrzebował chleb, wszyscy rolnicy uprawiali wówczas zboże. Zresztą musieli to czynić, bowiem zboże należało do wykazu obowiązkowych dostaw. Rolnicy musieli więc oddawać je państwu, nawet jeśli przychodziło im je zakupić od kogoś innego (po znacznie droższej cenie). Woleli więc je sami wyprodukować. Podobnie każdy rolnik potrzebował ziemniaki, mięso, mleko i jajka. Każde gospodarstwo rolne uprawiało więc wówczas własne pole ziemniaczane, oraz hodowało własne świnie, krowy i kury. W rezultacie budynki każdego gospodarstwa rolnego owego czasu wyglądały jak miniaturowe "ogrody zoologiczne" zwierząt domowych, lub jak "Arka Noego". Znaleźć bowiem w nich było można niemal każde zwierzę domowe. Z kolei pola każdego gospodarstwa wyglądały jak "ogrody botaniczne" z mieszaniną wszystkich możliwych roślin uprawnych. Oprócz wszystkim dobrze znanych wad i niedogodności takiego sposobu gospodarowania (np. ogromu pracy którą ówcześni rolnicy wkładali w swoje gospodarstwa), owa "samowystarczalność" miała także i swoje zalety. Przykładowo ziemia wówczas była wykorzystywana ogromnie efektywnie. Ponadto produkowana żywność była nieporówanie zdrowsza i smaczniejsza niż teraz - wszakże "dla siebie" żywność produkuje się zupełnie inaczej niż "na sprzedaż". Nie wspomnę tu już faktu, że zwierzęta gospodarcze w owym czasie traktowane były jak członkowie rodziny. *** W latach 1946 do 1964 na Wszewilkach nie było nawet jednego kombajnu zbożowego. W rezultacie całe zboże pozyskiwane tam było tradycyjnym cyklem. Mianowicie najpierw je koszono, w dużej części zwykłą kosą, a co najwyżej konną kosiarką. Potem je zwożono do zabudowań i układano albo w tzw. "stogu", albo też w stodole. W końcu przychodziła młocka. Młócenie było najważniejszym dorocznym wydarzeniem w każdym gospodarstwie. Było ono zawsze publiczne. Wszakże aby obsłużyć maszynę do młócenia koniecznych było kilkudziesięciu ludzi, którymi zwykle byli sąsiedzi pracujący na zasadzie "odrobku". Po wymłóceniu zboża wszyscy ci ludzie tradycyjnie zapraszani byli na "obiad". Obiad taki przygotowywano w stylu "czym chata bogata", czyli podawane na nim były potrawy na jakie dane gospodarstwo było stać. Nie w każdym przypadku było to coś wyszukanego. Zwykle rosół z własnej kury podawany z domowym makaronem, oraz potem drugie danie z duszonych ziemniakow podawanych z kawałkiem mięsa. Do popicia był kompot z własnych owoców a czasami także domowej roboty "piwo". Jednak owe obiady były ogromnie popularne i atrakcyjne z innych względów, tj. nie z powodu jedzenia. Były one bowiem forum na którym wszyscy wymieniali się ciekawostkami i informacjami. To 278-B1-(wszewilki.htm) m.in. podczas właśnie takich obiadów wszyscy dowiadywali się ciekawostek typu tych opisywanych na niniejszej stronie. #I4. Rodzina: Nie tylko szkoła jest obecnie inna. Inne są także modele rodziny. Przykładowo zupełnie odchodzi się od tradycyjnego modelu ojca jako "głowy rodziny" i "żywiciela rodziny", a przechodzi na model "rodzinnej demokracji". Tymczasem w czasach jakie tutaj omawiam, tradycyjny model rodziny był ciągle ogromnie silnie zakorzeniony. Przykładowo kobieta na Wszewilkach nie ubrałaby wówczas spodni, bowiem to był "męski" ubiór. Nie usiadłaby także po lewej stronie kościoła, ani nie wyszła na ulicę bez chustki na głowie. Z kolei mężczyzna nie ugotowałby obiadu, bowiem to była "kobieca praca". Nie usiadłby też po prawej stronie kościoła, bo ta była "dla kobiet". Pamiętam jak kiedyś moja matka miała za złe ojcu, że ten kazał jej powozić zaprzęgiem konnym. Chociaż bowiem matka doskonale umiała sobie radzić z koniem (jej własny ojciec był przecież zawodowym koniuszym), ciężko się wówczas na ojca obruszyła, bowiem jak stwierdziła "inni pomyślą że nie mam męża bo sama muszę wykonywać męską pracę". *** Dzisiaj coraz więcej ludzi boi się wyjść do lasu. Wszakże są tam kleszcze, zarośla, źli ludzie, dzikie zwierzęta, itp. Tymczasem w latach mojej młodości las był naszym drugim domem. Najważniejszą zaś okazją do codziennego udawania się do lasu były jesienne grzybobrania. W owych czasach praktycznie każdego jesiennego dnia wychodziło się na grzyby do wszewilkowskich lasów. A grzybów było tam istnie zatrzęsienie. *** W omawianym tutaj okresie (1946 do 1964 rok) wybór produktów spożywczych jakie wówczas były do dyspozycji przeciętnego mieszkańca Wszewilek, był nieporównanie mniejszy niż obecnie. Składało się na to wiele przyczyn, z których najważniejsza jest owa "samowystarczalność". Jeśli więc czegoś wówczas nie dało się samemu wyhodować i wykonać, to się tego nie jadło. Pieniędzy niewiele było wtedy w obiegu, zaś te co były wydawano ogromnie rozważnie. Z żywnosci praktycznie więc zakupowało się tylko najbardziej niezbędne produkty, takie jak sól, tłuszcze (najczęściej margarynę i tzw. "ceres"), marmoladę, cukier, substytut kawy (tj. palony jęczmień), oraz czasami chleb którego trudno było upiec we własnym domu (chociaż w owych czasach ludzie faktycznie ciągle czasami piekli chleb w swoich domach). Przykładowo jak sadzić pomidory aby te dawały owoce w zimnym klimacie Wszewilek, rolnicy tej wsi nauczyli się dopiero około 1955 roku. Przed ową datą nikt we Wszewilkach nie znał smaku pomidorów. #I5. W dawnych Wszewilkach wszystkie zwierzęta domowe miały imiona i były traktowane jak członkowie rodziny: W czasach które tutaj opisuję ludzie traktowali swoje zwierzęta domowe niemal jak członków rodziny. Przykładowo, każde zwierzę domowe miało wówczas własne imię (a nie - jak obecnie, jedynie numer wpięty w ucho, czy nawet zupełną bezimienność). Ja do dzisiaj pamiętam imię ulubionej krowy-żywicielki moich rodziców którą nazywaliśmy "Bestra". O każde też zwierzę domowe wówczas też się dbało jak o człowieka, znaczy upewniało się nie tylko że jest syte i napojone, ale także że ma ciepłe i suche miejsce do spania, że nie jest chore, że jego wszelkie inne potrzeby są zaspokojone, itp. Powyższe nabiera szczególnego znaczenia w świetle informacji opublikowanych w artykule "A happy cow is one called Daisy or Buttercup" (tj. "Szczęśliwa krowa jest to krowa zwana "Stokrotka" lub "Maślica") ze strony A2 gazety The New Zealand Herald, wydanie z piątku (Friday), January 30, 2009. Artykuł ten opisuje wyniki badań nad "psychologią zwierząt domowych" przeprowadzonych w Anglii. Badania te wykazały, że przykładowo krowy do których ich właściciele zwracają się przez imię, dają rocznie przeciętnie o 284 litrów mleka więcej niż krowy NIE posiadające swojego imienia. Ponadto mleko od krów posiadających imię jest smaczniejsze, pożywniejsze i zdrowsze od mleka nienazwanych krów. W świetle powyższego nie powinno nikogo dziwić, że wszelka żywność produkowana chałupniczo w dawnych Wszewilkach smakowała wówczas 279-B1-(wszewilki.htm) wielokrotnie lepiej niż smakuje dzisiejsza żywność kupowana w supermarketach. Tamte badania angielskie dodatkowo potwierdzał też rolniczy program telewizyjny który oglądałem kilka lat temu w Nowej Zelandii. Program ten relacjonował o jakimś fryzjerze który zdecydował się zmienić zawód i stać się hodowcą owiec. Swoje owce ów były fryzjer traktował w taki sam sposób jak uprzednio czynił to z klientami swego zakładu fryzjerskiego. Mianowicie, często wychodził do nich na pastwisko i sobie z nimi "rozmawiał". Ponadto od czasu do czasu fundował im przyjemne kąpiele w których dokładnie mył i pielęgnował ich wełnę. Rezultat był taki że jego owce dawały wełnę wielokrotnie cieńszą, delikatniejszą i doskonalszą od wełny dawanej przez normalne owce tej rasy. Jego wełna sprzedawana więc była za słone pieniądze jako że ubiegali się o nią wytwórcy najbardziej ekskluzywnych ubrań i mody. Część #J: Zagrożenia i obowiązki obywatelskie we Wszewilkach: #J1. Warty i inne obowiązki obywatelskie: Niezależnie od uprawiania roli, mieszkańcy wszystkich wsi w Polsce, w tym wsi Wszewilki, musieli w owym czasie wypełniać najróżniejsze "obowiązki obywatelskie". A obowiązków tych było dosyć sporo. Oprócz bowiem takich, które spadały wówczas na barki wszystkich Polaków, czyli np. obowiązek powszechnej służby wojskowej, obowiązek udziału w ćwiczeniach samoobrony, czy obowiązkowe szczepienia medyczne, mieszkańcy wsi posiadali także unikalne dla nich obowiązki obywatelskie. Najbardziej powtarzalne i rygorystycznie egzekowane z nich obejmowały: (1) obowiązek nieustannego czyszczenia i utrzymywania rowów irygacyjnych, (2) tzw. "warty obywatelskie", (3) chodzenie "za stonką", (4) obowiązki szczepienia psów (np. w przypadku przyłapania kogoś że posiadał psa ale go nie zaszczepił, pies zostawał zarekwirowany i odsyłany do rakarni z przenaczeniem na mydło). Z powyższych obowiązków, najistotniejsze, a także najlepiej spełniające swoje zadanie, były "warty obywatelskie". Polegały one na tym, że każdej nocy inna para dorosłych mieszkańców Wszewilek patrolowała całą wieś i gotowa była przyjść innym z pomocą w razie jakichś kłopotów. Warta taka wyposażona była bowiem w trąbkę, tak że mogła podnieść głośny alarm i w przeciągu minut zbiegała się do niej cała wieś. Miała także oficjalną chorągiewkę, była więc upoważniona do zatrzymywania i sprawdzania tożsamości wszystkich podejrzanych. Faktycznie też to właśnie taka warta obywatelska uratowała życie mojej własnej rodzinie. Nasz dom stał bowiem na uboczu - nieco z dala od innych zabudowań wioski. Łatwo mógł więc paść ofiarą owych licznych wówczas band które opisuję w punkcie #M1 poniżej. A bandy te miały brzydki zwyczaj, że najpierw pod groźbą uśmiercania wymuszały one od mieszkanców napadniętego domu wszystko co tylko w domu tym było wartościowego, potem zaś dla usunięcia świadków i dla zatarcia śladów ciągle mordowały one mieszkańców tego domu. Sam dom zaś puszczały z dymem. Którejś też nocy wkrótce po wojnie, kiedy jeszcze nie było mnie na świecie, na nasz dom faktycznie napadła właśnie taka banda maruderów rosyjskiej armii. Na szczęście mój starszy brat zdołał wymknąć się przez okno bez zostania przez nich dostrzeżonym (i zastrzelonym). Zaalarmował on właśnie ową wartę obywatelską. Warta zaś zaalarmowała resztę wsi. Wkrótce więc owa banda maruderów miała całą wieś gromadzącą się pod oknami naszego domu. Sytuacja stała się poważna. Szykowała się strzelanina. Wszakże podobne bandy wcześniej zamordowały już kilku ludzi we Wszewilkach i okolicznych wsiach, oraz spaliły kilka domostw. W przypadku gdyby zostali pojmani, zapewne natychmiast powieszono by ich na gałęzi najbliższego drzewa, lub w najlepszym przypadku oddano przedstawicielom władz rosyjskich, którzy z kolei bez ceregieli by ich rozstrzelali. Z drugiej strony bandyci ci zawsze byli uzbrojeni po zęby i w przypadku konfrontacji zastrzeliliby wielu niewinnych ludzi. Na szczęście maruderzy tym razem nie zaryzykowali otwarcia ognia, a wybrali ucieczkę. Nikt ich nie zatrzymywał, bowiem w ten sposób obeszło się bez rozlewu krwi. Z kolei owa banda nauczona przykrym doświadczeniem nie zaryzykowała już potem aby powrócić ponownie którejś następnej nocy. 280-B1-(wszewilki.htm) #J2. Chodzenie za stonką: Dla mnie osobiście najciekawsze z owych obowiązków obywatelskich było "chodzenie za stonką". Dla "wart obywatelskich" byłem bowiem jeszcze zbyt młody. Jednak za stonką pozwalano mi chodzić. Ja zaś lubiłem to czynić. Zawsze więc brałem w tym udział z największym entuzjazmem. Powodem tego było, że po zakończeniu uważnego przeglądania pól ziemniaczanych całej wsi Stawczyk, nasza grupa poszukiwawcza zwykle zasiadała w cieniu pachnących lip rosnących wokół przedwojennej (spalonej) leśniczówki ze wsi Stawczyk, zaś starsi uczestnicy tej grupy zaczynali długie opowiadania i dyskusje na każdy możliwy temat. Ja słuchałem owych opowieści i dyskusji z zapartym tchem, zaś sporo informacji przytoczonych na niniejszej stronie, a także na stronach o nazwach stawczyk.htm, bitwa_o_milicz.htm, sw_andrzej_bobola.htm, milicz.htm, wszewilki_milicz.htm, czy wszewilki_jutra.htm, wywodzi się właśnie z tamtych opowieści starszych mieszkańców Stawczyka. Sam obowiązek obywatelski "chodzenie za stonką" wywodził się z twierdzenia ówczesnych władz Polski, że Amerykanie jakoby skrycie rozsiewają szkodliwe owady aby osłabić siłę ekonomiczną krajów ówczesnego "bloku warszawskiego". Jedną z form tego osłabiania miało jakoby być rozsiewanie samolotami ogromnie niszczycielskich dla ziemniaków owadów zwanych "stonką ziemniaczaną". W owym bowiem czasie Polska była całkowicie wolna od tych niszczycielskich owadów. Stonka zaś była w stanie dokumentnie zniszczyć plony ziemniaków i sprowadzić głód na cały kraj i naród. Stąd, dla zorganizowania obrony przed zbombardowaniem tymi owadami, w całej Polsce organizowane było wówczas systematyczne przeszukiwanie pól ziemniaczanych nastawione na wczesne wykrycie i zniszczenie zarodków tych owadów tam gdzie by się pojawiły. Warto tu dodać, że angielska nazwa dla "stonki ziemniaczanej" brzmi "Colorado beetles". Muszę też przyznać że te poszukiwania stonki były bardzo dokładne. Brały w nich udział bystroocy ludzie którzy czasami dla zabawy byli zdolni do wypatrzenia i do policzenia nawet wszystkich maleńkich biedronek jakie znajdowały się na danym polu ziemniaczanym. Dokładnie też pamiętam okoliczności kiedy owa stonka w końcu pojawiła się w Stawczyku. Zamiast bowiem najpierw pojawić się w jednym lub kilku małych skupiskach - tak jak by tego należało się spodziewać po przylatujących z wiatrem owadach, owa stonka pojawiła się masowo na wszystkich polach naraz. Znaczy podczas całego szeregu kolejnych poszukiwań stonki nie dało się znaleźć w Stawczyku nawet jednego jej owada, potem zaś w następnym poszukiwaniu nagle się okazało że wszystkie pola ziemniaczane Stawczyka są aż czerwone i aż się ruszają od masy czerwonych gąsiennic tego żarłocznego owada. Pojawienie się stonki było więc aż tak nagłe i aż tak masowe, że NIE dało się go już odizolować i zneutralizować. Kiedy więc stonka raz tak masowo się pojawiła i zadomowiła w Stawczyku, NIE było już fizycznej możliwości aby jej się pozbyć. Zaprzestano więc wówczas jej dalszych poszukiwań, zaś każdy z rolników został pozostawiony sobie samemu aby z nią walczyć. Wszakże walczyć z nią musiał, bowiem żarłoczność tej stonki była aż tak duża, że była ona w stanie całkowicie zniszczyć wzrost ziemniaków, a w ten sposób sprowadzić głód na daną rodzinę rolników. Część #K: Edukacja w dawnych Wszewilkach: #K1. Szkoła: W latach 1946 do 1964 szkoła i nauka były całkowicie odmienne od tych jakie istnieją w obecnych czasach. Różnic pomiędzy dawną i obecną szkołą jest wiele. Jako zawodowy nauczyciel potrafię je nawet dokładnie zdefiniować i opisać. Wyliczmy więc teraz najważniejsze z nich. Oto one: 1: Poziom. Na przekór tego co wielu ludzi prywatnie uważa, poziom wiedzy i nauczania był wówczas znacznie wyższy niż obecnie. W 2008 roku słyszałem o eksperymencie przeprowadzonym w Anglii, a polegającym na odtworzeniu szkoły średniej z 281-B1-(wszewilki.htm) tamtego czasu, oraz poddaniu jej uczni egzaminom i pytaniom historycznie wyszukanym z dokumentów owego czasu. Na przekór też że w eksperymencie tym brali udział najlepsi uczniowie z wielu szkół Anglii, okazało się że ich wiedza była szokująco płytka w porównaniu z wiedzą uczni tamtych lat. Szokującą prawdą bowiem jest, że począwszy od około 1975 roku, kiedy to nasza cywilizacja przeżyła swój szczytowy poziom intelektualny, poziom wiedzy u dzisiejszych ludzi i młodzieży nieustannie się obniża. Głównym zaś powodem tego obniżania się poziomu wiedzy okazuje się ... telewizja. Telewizja zamienia bowiem myślących i aktywnie poszukujących wiedzy ludzi w bezmyślnych zabawianych. Moje analizy obecnego i dawnego poziomu nauczania opisałem także w punktach #E1 i #E2 strony rok.htm. 2: Metody dyscyplinowania i motywowania dzieci. Metody używane w czasach mojego uczęszczania do szkoły opisane są z dużą dozą żalu w doskonałym artykule "Teachers too soft on students?" (tj. "Nauczyciele zbyt łagodni wobec uczni?") ze stron 6 i 7 malezyjskiej gazety New Sunday Times, wydanie z niedzieli, August 1, 2010. Artykuł ten jest dosyć wymowny, bowiem jak każdy kraj południowo-wschodniej Azji, w teorii Malezja nadal praktykuje zdecydowane dyscyplinowanie dzieci. Przykładowo, w jej szkołach niezdyscyplinowani uczniowie mogą nawet być potraktowani rózgą. Jednak w praktyce, niestety, nawet w Malezji nauczyciele nie są już w stanie dłużej opierać się terroryzmowi rozhisteryzowanych matek i wpływowych ojców, którzy mszczą się na nauczycielach jacy próbują dyscyplinować ich rozpieszczone (a także wysoce rozwydrzone) pociechy. Do metod dyscyplinowania i motywowania uczni opisanych w owym artykule należą: (1) pociągnia lub ukręcanie ucha, (2) uderzanie linijką lub rózgą w dłoń lub w tyłek, (3) klaps w głowę lub uszczypnięcie w brzuch, (4) obrzucenie kredą lub gąbką, (5) publiczne wyśmianie i poniżenie przy tablicy, (6) postawienie na krześle, (7) postawienie w kącie klasy, (8) wykonywanie nakazanej liczby przysiadów lub "pompek", (9) nakaz obiegnięcia szkolnego boiska określoną liczbę razy, (10) klęczenie na oczach całej klasy, (11) wyproszenie z klasy, (12) zostawanie po lekcjach, (12) pisanie setek powtórzeń tego samego zdania, (13) zawieszenie, (14) przeniesienie do innej szkoły. Niemal wszystkie z powyższych kar i metod motywowania stosowane były w czasach kiedy ja chodziłem do podstawowej szkoły. Wiele z nich ciągle mogłoby być stosowane w dzisiejszych czasach - gdyby tylko rodzice i politycy zaniechali owej niszczycielskiej histerii z jaką traktują dyscyplinowanie ich rozwydrzonych pociech. Niestety, w dzisiejszych czasach na niemal już całym świecie zabronione jest stosowanie w nauczaniu całej tej gamy wysoce efektywnych metod motywowania do nauki i do moralnego postępowania, jakie ciągle były powszechnie używane w omawianych tutaj czasach. Ja na własnej skórze doświadczyłem korzyści owych metod i doskonale zdaję sobie sprawę jak wiele nasza cywilizacja traci z powodu ich dzisiejszego zarzucenia w imię jakichś niedowiedzionych "praw dzieci", oraz na przekór licznych stwierdzeń Biblii (których prawdy ja wielokrotnie doświadczyłem na sobie samym), np. że "Sprawiedliwy się cieszy, kiedy widzi karę" (Biblia, Księga Psalmów 58:11), czy że "Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go - w porę go skarci" (Biblia, Księga Przysłów 13:24). Przykładowo, obecnie jest już zupełnie zabronione "wyszydzanie" oraz "wyśmiewanie" uczni przed tablicą. Zabronione jest też stosowanie "kar cielesnych", pozostawianie "po lekcjach" za karę, itp. Na przekór powszechnej obecnie opinii na temat zarzucenia tamtych dowiedzionych w działaniu metod, moja filozofia totalizmu oraz doświadczenie życiowe mi podpowiadają, że w przyszłości okaże się to fatalnie szkodliwe dla naszej cywilizacji i to z aż całego szeregu istotnych powodów. Wszakże przykładowo ignoruje to trenowanie dzieci we wsłuchiwaniu się w podszepty ich własnego przeciw-organu zwanego "sumienie". Z biegiem więc czasu niektóre z takich dzieci zamienią się w rodzaj "potworów" które nauczyły się ignorować podszepty swego sumienia. Nie potrafiąc zaś wysłuchać swego sumienia, nie będą one w stanie odróżniać moralnego od niemoralnego, dobrego od złego, itp. Zamiast więc na ludzi czułych na krzywdę i niesprawiedliwość, niektóre z nich wyrosną na samolubne potwory i pasożyty przesiąknięte znieczulicą społeczną i zdolne do każdej podłości. Innym istotnym powodem jest, że zaniechanie tych metod w nauczaniu ignoruje nakazy i zalecenia wychowawcze przekazane nam przez samego Boga w autoryzowanej przez Boga Biblii. Z 282-B1-(wszewilki.htm) kolei ignorowanie metod wychowawczych zalecanych nam w Biblii przez samego Boga prowadzi do sytuacji opisywanej w punkcie #B5.1 z totaliztycznej strony will_pl.htm - kiedy to całe społeczeństwo trzymane jest w szachu przez jego rozwydrzoną młodzież. 3: Postawy. Dzisiejsi uczniowie i studenci wykazują zupełnie odmienne postawy niż te obserwowane u uczni omawianego tu czasu. Gdybym miał je opisać, stwierdziłbym że obecne postawy są bardziej pasywne, egoistyczne, niecierpliwe, oraz nastawione na chwilę obecną (jak przeciwieństwo nastawienia na przyszłość). Fot. #K1 (M4 w [10]): Szkoła podstawowa we Wszewilkach. Fotografia wykonana w lipcu 2004 roku. To w tym budynku szkolnym uczęszczałem do trzeciej klasy szkoły podstawowej w roku szkolnym 1955 do 1956 - czyli w pierwszym roku otwarcia tej szkoły po wojnie. Moją nauczycielką była tam wówczas m.in. Pani Stanisława Borejko (zmara w latach 1980-tych). Była ona dobrą koleżanką Pani Bronisławy Krzywickiej - czyli mojej poprzednej nauczycielki języka polskiego z klas pierwszej i drugiej do jakich uczęszczałem w Szkole Podstawowej nr 1 w Miliczu - która dożyła sędziewgo wieku niemal 100 lat. Część #L: Rozrywki w dawnych Wszewilkach: #L1. Dyngus na Wszewilkach: Jeśli gwałtownie przyspieszyć linie sił pola magnetycznego, wówczas otrzymuje się nowy rodzaj pola nazywanego "polem telekinetycznym". Owa nazwa "pole telekinetyczne" wynika z faktu, że pole to powoduje powstanie niezwykłej formy ruchu, popularnie zwanej "telekineza". Ów ruch telekinetyczny drastycznie różni się od ruchu fizycznego. Występuje on przykładowo podczas tzw. "lewitacji" - czyli wznoszenia w powietrze samego siebie siłą własnego umysłu. To właśnie ruch telekinetyczny powoduje uginanie się różdżek radiestezyjnych podczas poszukiwania wody. To także ów ruch powoduje uzdrawianie podczas seansów uzdrowicielskich. Więcej na temat "ruchu telekinetycznego" opisane jest w podrozdziale H6.1 z tomu 4 monografii [1/5] dostępnej za pośrednictwem niniejszej strony internetowej. Krótki opis ruchu telekinetycznego zawarty jest również na stronie internetowej o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji. Niezwykłością ruchu telekinetycznego jest, że jeśli zadziała on na niektóre substancje, np. na wodę, wówczas powoduje on ich "trwałe natelekinetyzowanie". Natelekinetyzowanie to m.in. objawia się obecnością w/w "pola telekinetycznego" w natelekinetyzowanej substancji. Dokładniejsze opisy na czym polega owo natelekinetyzowanie zawarte są w podrozdziałach H8.1 oraz KB1 monografii [1/5]. Niektóre natelekinetyzowane substancje wykazują cały szereg unikalnych własności. Przykładowo odpowiednio natelekinetyzowana woda może powodować nawet do 12-krotnie szybszy wzrost podlewanych nią roślin. Ponadto, w przypadku jej wypicia, przywraca ona zdrowie podobnie jak zdrowie przywracają też telekinetyczne zabiegi lecznicze uzdrowicieli. To dlatego taką natelekinetyzowaną wodę mitologie nazywają "wodą życia". Wodę można telekinetyzowac aż na kilka sposobów opisywanych w w/w podrozdziałach monografii [1/5]. W jednym jednak przypadku woda telekinetyzuje się samorzutnie. Ma to miejsce wtedy, gdy woda ta powstaje poprzez topnienie śniegu. Taka naturalnie natelekinetyzowana woda powstała poprzez stopienie śniegu również oznacza się wieloma unikalnymi cechami, włączając w to zdolności uzdrowicielskie. (To wlaśnie z tego powodu ludzie którzy mieszkają wysoko w górach, gdzie niemal przez cały czas piją wodę z topniejącego śniegu, żyją o wiele dłużej od innych ludzi.) Dawni ludzie doskonale wiedzieli o owych własnościach wody ze stopionego śniegu. W czasach więc kiedy następowało masowe topnienie śniegu, organizowali oni najróżniejsze rodzaje ceremonii oblewania się tą leczniczą wodą. Wypracowali też najróżniejsze zwyczaje, tradycje i wierzenia, jakie nakazywały wszystkim ochocze poddawanie się temu lodowatemu zwyczajowi. Ceremonie owe i zwyczaje przetrwały częściowo aż do dzisiejszych czasów w formie tradycji "dyngusa". (Ów "dyngus", nazywany również "lanym poniedziałkiem" - 283-B1-(wszewilki.htm) ponieważ zawsze ma miejsce w wielkanocny poniedziałek, to po prostu ludowy obyczaj oblewania wszystkich dookoła siebie lodowatą wodą.) W latach mojej młodości dyngus był obchodzony na Wszewilkach szczególnie pieczołowicie. Faktycznie to prowadzone były tam prawdziwe "wodne wojny" pomiędzy chłopcami mieszkającymi na Wszewilkach-Stawczyku oraz chłopcami z Wszewilek. Niemal też każdy mieszkaniec Wszewilek zmoczony bywał podczas dyngusa do suchej nitki. Być może była to jedna z przyczyn, dla której kiedyś mieszkańcy Wszewilek byli tacy zdrowi i odporni na choroby. Odnotuj, że istnieje też odmienna strona nazywana "uzdrawianie" w której opisane są najróżniejsze dziwne sposoby ludowe na poprawianie zdrowia i na leczenie typowych chorób. #L2. Dożynki: Tzw. prawa moralne wyraźnie stwierdzają, że "jeśli chce się coś otrzymać, wówczas należy o to ładnie poprosić". Z kolei "jeśli już coś się otrzyma, wówczas należy za to grzecznie podziękować". Dawni ludzie doskonale wiedzieli o działaniu tych praw. Ponieważ zaś ich przeżycie zawsze uzależnione było od plonów jakie dawały ich pola, nasi przodkowie zawsze przykładali dużo uwagi aby ładnie poprosić o dobre plony wszystkich tych od których plony owe zależały. Kiedy zaś plony takie już uzyskali, przodkowie upewniali się aby za nie ładnie podziękować. Ponieważ zaś owo proszenie o dobre plony przyszłości oraz dziękowanie za plony już otrzymane zawsze odbywało się w sposób publiczny i to z wielką pompą, z czasem wykształtowała się z niego szczególna odmiana "święta plonów", która w dzisiejszych czasach nazywa się "dożynki". "Dożynki" to nazwa przyporządkowana do polskiej wersji "święta plonów". W pogańskich czasach były one celebrowane w dniu przełomu lata w jesień, czyli około 23 września. Jednak po nastaniu chrześcijaństwa przesunięto je na wcześniejszą datę, zwykle na drugą połowę sierpnia. Dożynki były obchodzone na Wszewilkach aż do około 1955 roku. Potem ich tradycja upadła. Obecnie prawdopodobnie mieszkańcy Wszewilek nie bardzo wiedzą co to takiego. A szkoda, bo prawa moralne wcale w międzyczasie się nie zmieniły. Jeśli więc ludzie zapomną prosić o plony tego od kogo plony te zależą, zaś po ich otrzymaniu zapomną za nie podziękować, pewnego dnia albo ziemia może przestać rodzić, albo też plon jaki urodziła może ulec zniszczeniu. Jak ciągle pamiętam, ostatnie dożynki na Wszewilkach, które miały miejsce około 1955 roku, głównie sprowadzały się do uroczystego wręczenia wieńców przodującym rolnikom. Wręczeniu temu towarzyszyły też pokazy tańców ludowych w wykonaniu młodych mieszkanek Wszewilek (tj. dziewcząt o kilka lat starszych ode mnie). Potem zaś zaczęła się huczna zabawa ludowa. Moi rodzice nie przynależeli do kategorii "rolnikow", stąd nie otrzymali takiego wieńca. Nie jestem więc pewien co we Wszewilkach z owymi wieńcami czyniono. Wiem jednak, że w innych wioskach wieńce te po otrzymaniu rolnicy wieszali w oborach, gdzie wisiały one aż do następnych dożynek. Faktycznie z tego co pamiętam, to ostatnie dożynki we Wszewilkach miały wprawdzie formę dożynek, jednak brak w nich było treści tego typowego "święta plonów". W rzeczywistości ich sens sprowadzał się więc do stworzenia okazji dla dobrej zabawy. Powodem takiego zadominowania w nich formy nad treścią było zapewne, że już w owych czasach Wszewilki były bardzo świecką wioską. Jednak poza Wszewilkami dożynki wówczas ciągle miały zarówno charakter zbiorowej modlitwy o lepsze przyszłe plony, jak i podziękowania za plony już zebrane. Przykładowo dożynki jakie po żniwach 1957 roku odbyły się we wsi Cielcza koło Jarocina, zaczęły się od pochodu całej wioski przez pola uprawne, podczas którego każdemu polu dziękowano za plony jakie właśnie urodziło, oraz proszono o jeszcze obfitsze plony następnego roku. Ciągle też rolnicy zawieszali tam otrzymane wieńce w swoich oborach. W czasach przedchrześcijańskich ówczesne "święta plonów" również zaczynały się od procesji po polach, podczas których dziękowano bogom owych pól za plony jakie właśnie zostały zebrane. Następnie świętująca kawalkada udawała się na miejsce poświęcone pogańskiemu bogowi "Pierunowi". Bóg ten zawsze rezydował w starym dębie. Pod owym dębem odbywano więc ucztę, tańce i rytuały ku czci owego boga. We 284-B1-(wszewilki.htm) Wszewilkach miejscem tym niemal z całą pewnością w czasach pogańskich był obecny cmentarz opisany w punkcie #C2 powyżej. Związek boga Pieruna ze świętem plonów wynikał z faktu, ze bóg ten m.in. rządził pogodą. Plony zaś głównie zależały właśnie od pogody. Późno w nocy, już po zakończeniu rytuałów "święta plonów", członkowie każdego gospodarstwa pozostawiali pod owym dębem podarunki dla boga Pieruna, poczym udawali się na noc do domów. Podarunkami tymi zawsze były produkty zebrane z pól owego gospodarstwa, uformowane w ozdobny wieniec. Na drugi dzień rano ludzie ci powracali do swoich podarków, aby sprawdzić które z podarków bóg Pierun przyjął (te "przyjęte" podarki albo całkiem znikały, albo były nocą rozdzierane na strzępy). Ci zaś rolnicy, których podarków bóg Pierun nie przyjął, stąd których wieńce leżały rano pod dębem zupełnie nienaruszone, zabierali swoje wieńce do domów i wieszali je w oborach po wewnętrznej stronie drzwi wejściowych. Celem owego wieszania było przypomnienie się bogowi Pierunowi, na wypadek gdyby ten odwiedził nocą ich oborę. Wieniec wiszący w oborze na drzwiach wejściowych musiał mu wszakże rzucić się wówczas w oczy. Miał mu też przypomnieć, że dane gospodarstwo rolne faktycznie to oferowało mu już raz tego roku wspaniałą ofiarę zebraną ze swoich pól. Ofiara ta też ciągle czeka na niego, jeśli ma on ochotę aby coś sobie zabrać z danego gospodarstwa. Pogański bożek "Pierun" był dosyć osobliwym bożkiem. Faktycznie to ani nie przynosił on ludziom korzyści, ani nie był najważniejszym z bogów. Jednak otrzymywał najwięcej prezentów oraz na jego cześć odbywało się najwięcej uroczystości i rytuałów. Powodem było, że wszyscy się go bali. Miał bowiem "ognisty" temperament, łatwo wpadał w złość, kiedy zaś wpadł we wściekłość wówczas niszczył wszystko co mu weszło w drogę. Dlatego na wszelki wypadek ludzie chodzili wokoło niego na paluszkach. Aby go też udobruchać, oferowali mu mnóstwo prezentów przy każdej okazji. A okazji tych było wiele, bowiem posiadał on wpływ na pogodę, a stąd też na plony. Ponadto był odpowiedziałny za gwałtowne śmierci, stąd też maczał palce w każdym przypadku czyjegoś gwałtownego zejścia z tego świata. Powszechnie wiadomo, że UFOnauci lubują się podszywać za tych którzy w danych czasach budzą powszechny respekt lub strach. To m.in. jest właśnie powodem, że w dzisiejszych czasach szatańscy UFOnauci bardzo często pozują wobec uprowadzonych przez siebie ludzi za Jezusa - po szczegóły patrz strona internetowa antichrist_pl.htm. Jestem więc niemal pewien, że w dawnych czasach na obszarach Słowiańskich UFOnauci podszywali się właśnie za owego bożka Pieruna. Stąd dębowa rzeźba pokazana na rysunku "Fot. 2" ze strony internetowej o mieście Miliczu, która prawdopodobnie ma obrazować właśnie bożka Pieruna, faktycznie jest zapewne imitacją wyglądu jakiegoś UFOnauty lubującego się w straszeniu ludzi. #L3. Świętowanie, zabawy i sylwestrowe wynoszenie furtek: W dawnych czasach dożynki (opisane w punkcie #L2) nie były jedynym rodzajem festiwali, form świętowania, oraz zabaw ludowych, które początkowo były systematycznie organizowane we Wszewilkach, jednak z czasem pomału zaniknęły. W niniejszym punkcie opiszę najważniejsze inne formy popularnego "bawienia się" jakie pamiętam z czasów swojej młodości na Wszewilkach. Ciekawe ile z nich przetrwało do dzisiaj (jeśli wogóle jakieś przetrwały). Najważniejszym świętem obchodzonym na Wszewilkach, było Boże Narodzenie. Święto to faktycznie obchodzono głównie w gronie rodziny, oczywiście z obowiązkową wyprawą do kościoła. Prawdopodobnie jej najistotniejszą częścią była wigilijna wieczerza z tradycyjnym zestawem potraw. Niezależnie od tego co działo się w związku z owym świętem w poszczególnych domach, Boże Narodzenie znane też było z tzw. "kolędników". Owa nazwa "kolędnicy" przyporządkowana była do amatorskiego zespołu aktorskiego, który chodził po domach aby improwizować przedstawienie opracowane z okazji Bożego Narodzenia. Aczkolwiek głównym wątkiem tego przedstawienia były narodziny Jezusa, faktycznie to zawsze naszpikowane ono było też aluzjami do tego co aktualnie działo się we Wszewilkach. I tak było ono zabawne, dowcipne, oraz pełne żartów. Dosyć drastycznym przeciwieństwem tych "kolędników" była oficjalna wizyta księdza, który również w owym 285-B1-(wszewilki.htm) czasie chodził "po kolędzie". Kolejny po Bożym narodzeniu niezwykły zwyczaj folklorystyczny dawnych Wszewilek miał miejsce w Sylwestra. Polegał on na żartobliwym zdejmowaniu furtek wejściowych do zagrody swoich ulubionych sąsiadów, oraz późniejszym umieszczaniu tych furtek na czubku najwyższego okolicznego komina. W ten sposób jednego Sylwestra furtka moich rodziców wylądawała na wysokim na dwa piętra kominie serowni sąsiada Dajczmana. Komin ten stał zupełnie odrębnie od dachu i był aż tak wysoki, że nie istniała drabina która dosięgłaby do jego czubka. Do dzisiaj nie jest nam wiadomo, jak owi żartownisie zdołali na niego wydźwigać naszą furtkę po cichu i to w środku nocy. Wszakże zdejmowanie tej furtki w biały dzień i to zupełnie otwarcie było wówczas nie byle jakim przedsięwzięciem. W okresie zimy organizowane były też kuligi. Polegały one na tym że łańcuszek sanek z wszewilkowską młodzieżą ciągnięty był przez konia przez sąsiednie wioski. W wioskach tych zaś uczestnicy kuligów staczali prawdziwe bitwy śnieżne z miejscowymi. Przyjście wiosny do Wszewilek sygnalizowane było "Palmową Niedzielą". PALMOWA NIEDZIELA w chrześcijaństwie jest to ostatnia niedziela przed Wielkanocą, rozpoczynająca Wielki Tydzień. Cechowała ją procesja z palmami wokół milickiego kościoła upamiętniająca triumfalny pochód Jezusa do Jerozolimy. Na kilka dni przed Wielkanocą na Wszewilkach tradycyjnie wypędzało się i "straszyło demony" poprzez strzelanie z karbidu. Faktycznie to Wszewilki w owym czasie brzmiały jak pole zaciętej bitwy armatniej. Każdy bowiem miejscowy chłopak starał się prześcignąć innych w natężeniu hałasu jaki wytwarzała jego puszka do strzelania z karbidu. Oczywiście sekret wytwarzania największego hałasu sprowadzał się do używania możliwie największej puszki. Przez cały więc rok poprzedzający Wielkanoc, każdy miejscowy chłopak kombinował jak taką największą puszkę sobie zdobyć. W poniedziałek po Wielkanocy następowała największa atrakcja Wszewilek, czyli tzw. "dyngus". Był on celebrowany zarówno w obrębie niemal każdej rodziny, jak i poza rodziną. Był on więc wspaniałą okazją do regularnej bitwy pomiędzy chłopakami z Wszewilek, a chłopakami z Wszewilek-Stawczyka. Podniecajacym wydarzeniem były także doroczne odpusty w kościele Świętej Anny z Karłowa. Odbywały się one zawsze w ostatnią niedzielę lipca. Były kolorowe, pełne ludzi, straganów, oraz niemal jako reguła przy doskonałej, letniej pogodzie. Niezależnie od wszystkich powyższych "regularnych" świąt, niemal w każdą normalną niedzielę organizowana była jakaś "zabawa ludowa" gdzieś w okolicy Wszewilek. Zabawy takie były najważniejszą powtarzalną rozrywką młodych ludzi omawianych tutaj czasów. W sensie zadania jakiemu miały one służyć, zabawy te były rodzajem ludowego dancingu przy orkiestrze, organizowanego w celu umożliwienia młodym ludziom poznania się nawzajem i potańczenia przy żywej muzyce. Jednak w rzeczywistości zabawy te były wielowymiarowym wydarzeniem socjalnym w którym miejsce miały oddziaływania pomiędzy-ludzkie zachodzące na wielu płaszczyznach naraz. Przykładowo, dla chłopców z poszczególnych wiosek zabawy te były okazją dla ustalenia ich "pozycji w hierarchii siły". Dlatego też podobnie jak to się dzieje na rykowiskach, podczas owych zabaw zawsze wybuchały bijatyki. W rezultacie tych bijatyk ustalany był nowy porządek w hierarchii "kto dominuje nad kim", oraz "kto musi ustępować przed kim". Także dla dziewcząt zabawy były okazją do ustalenia jaka jest pozycja każdej z nich w aktualnym stanie ich popularności wśród chłopców. Oczywiście, dla poszczególnych rodzin dorosłych mieszkańców wsi zabawy te były okazją dla "pokazania" się. Różne komitety używały zabaw do gromadzenia potrzebnych im funduszy. Z kolei poszczególne organizacje społeczne wykorzystywały zabawy dla organizowania konkursów z nagrodami jakie promowały ich sprawę. #L4. Rozrywki przed telewizją i Internetem: Telewizor po raz pierwszy w życiu oglądałem kiedy byłem już w 7 klasie szkoły podstawowej, czyli wiosną 1960 roku. Szkoła w Stawcu do której wówczas uczęszczałem zakupiła wtedy pierwszy mały, czarno-biały telewizor. Był to zresztą jedyny telewizor w 286-B1-(wszewilki.htm) promieniu wielu kilometrów. Oglądanie telewizji relatywnie regularnie zacząłem jednak dopiero w kilka lat po zamieszkaniu w domu studenckim we Wrocławiu, czyli od jakiegoś 1967 roku. Z kolei z Internetem zetknąłem się po raz pierwszy w życiu kiedy pracowałem już jako profesor nauk komputerowych na Cyprze, czyli w 1992 roku. Niestety, był on wtedy ciągle nieporęczny i wysoce zawodny. Przez wiele następnych lat traktowałem go więc jako ciekawostkę i zabawkę, a nie jako narzędzie codziennego użytku. Używanie Internetu na pełną skalę zacząłem dopiero począwszy od 1999 roku. Czyli całe moje dzieciństwo i młodość, jak również dzieciństwo i młodość wszystkich moich rówieśników, upłynęły bez telewizji i bez Internetu. W dzisiejszych czasach ludzie zapewne się więc głowią co do licha moja generacja czyniła z nadmiarem wolnego czasu jaki istniał wówczas z braku dostępu do telewizji i do Internetu. Wszakże dzisiaj, jeśli zepsuje się nam telewizor lub stracimy dostęp do Internetu, nie wiemy co robić z nadmiarem wolnego czasu, bowiem wiekszość codziennych zajęć i rozrywek staje się dla nas niedostępna. Tymczasem okazuje się, że nawet w czasach kiedy telewizja i Internet nie były jeszcze w użyciu, ciągle nasz czas był wypełniony po brzegi i mieliśmy ogromnie wiele rozrywek. Oprócz kina i teatru, większość owych rozrywek była na wolnym powietrzu. Niemal zawsze też realizowana była gromadnie, znaczy razem z niemal wszystkimi innymi chłopcami z dzisiejszego Stawczyka-Wszewilek, a często także z naszymi dziewczynami. Jakie więc były owe zbiorowe rozrywki gromadne. Ano głównie sprowadzały się one do organizowania najróżniejszych przedsięwzięć, gier i zabaw gromadnych. Na wolnym powietrzu organizowane były takie zabawy jak "chowanego", gry monetami odbijanymi od murów, wyścigi rowerowe. Organizowane one były niemal każdego pogodnego wieczora. Z kolei w dni deszczowe lub okresy paskudnej pogody, odwiedzało się kolegów, przeglądalo ich kolekcje znaczków i widokówek, grało w najróżniejsze zabawy pod dachem, oglądało oraz dokarmiało ich króliki, koty i psy, pomagało budować ich modele łodzi i samolotów, słuchało dziwnych opowiadań ich rodziców i dziadków, itd., itp. W niedzielę i święta organizowane były wspólne wyprawy na ryby, wyporawy do lasu, wyjazdy na wycieczki rowerowe, mecze piłkarskie, wymarsze do Milicza, zaś wieczorami odwiedzanie najbliższych "zabaw ludowych". Były też rozrywki typu sezonowego, przykładowo wyprawy po upajająco pachnące leśne kwiatki "konwalie" wiosną, zbieranie jagód i poziomek na przełomie wiosny i lata, kąpiele na tamie czy na "pierwszym stawku" w lesie, a także zbieranie jeżyn latem, zbieranie grzybów i wyprawy do lasu na orzechy laskowe jesienią, uprawianie saneczkarstwa i narciarstwa oraz kuligi zimą. Wszystko to są jedynie przykłady najbardziej powtarzalnych rozrywek owych czasów. Oprócz nich były też najróżniejsze rozrywki dorywcze, przykładowo wyprawy kajakowe, żeglarstwo, strzelectwo, itp. Praktycznie więc istniała nieorganiczona liczba zajęć i zabaw jakie wypełniały cały nasz wolny czas. Aby przytoczyć tutaj przykład jak konkretnie wyglądało spędzanie niedziel i świąt, opiszę tutaj przykład jednej niedzieli którą doskonale pamiętam do dzisiaj. Jak zwykle w dni niedzielne, po powrocie z kościoła w Miliczu, oraz po zjedzenieu obiadów, spotkaliśmy się wszyscy na skrzyżowaniu drog zaraz za torami, czyli w samym Stawczyku. Skrzyżowanie owo było zwykłym punktem zbiorczym dla młodzieży ze Stawczyka. Spotkanie rozpoczęliśmy od rozważenia rodzaju zajęcia lub zabawy jakie podejmiemy tego dnia. Któryś z chłopaków, zdaje się że był to Bronek, poinformował nas, że odkrył duże gniazdo os niedaleko za cmentarzem, być może więc warto abyśmy się wybrali aby je sobie oglądnąć. Z entuzjazmem wybraliśmy się więc całą gromadą aby sobie te osy pooglądać. Faktycznie też okazały się warte naszej uwagi. Gniazdo położone było w dużej dziupli do jakiej wejście znajdowało się jakieś 2 metry od ziemi. Było już wysoce rozwinięte, bowiem osy wlatywały do niego, oraz wylatywały z niego, dwoma grubymi nieprzerwanymi strugami. Zaczęliśmy więc rozważać, jak dałoby się spożytkować fakt odkrycia tak dużego gniazda os. Wacek, który był największym podpuszczaczem w całym ówczesnym powiecie milickim, zawyrokował że powinniśmy namówić Zdzicha, którego nie było wówczas w naszej grupie, a którego ojciec posiadał ule z pszczołami, aby wybrał dla nas miód z tego gniazda. Któryś z młodszych chłopaków, zdaje się że Tadek, zaczął protestować, twierdząc, że osy wcale przecież nie mają miodu. "W tym właśnie rzecz" - odpowiedział Wacek. Po zrozumieniu o 287-B1-(wszewilki.htm) co tutaj chodzi, cała nasza paczka ze Stawczyka entuzjastycznie udała się pod dom Zdzicha, który mieszkał w środku Wszewilek, należał wiec do tego "drugiego obozu". Po wywołaniu Zdzicha z domu, pozostawiliśmy sprawę Wackowi, aby ten wygłosił potrzebne mowy. Wacek zaczął od podbierania Zdzicha. "Chociaż Twój ojciec ma pszczoły, Ty zapewne ciągle nie wiesz jak podbierać im miód". "Wiem" odpowiedział Zdzichu. "Pomagałem ojcu już wiele razy i się nauczyłem jak to czynić". "Ale gdyby przyszło do podbierania miodu, to pewno byś stchórzył" – Wacek nie dawał za wygraną. "Ja stchórzył" odbruszył się Zdzichu, "ja tam się pszczół wcale nie boję". "Naprawdę nie bałbyś się sam wybrać pszczołom miodu?" – Wacek nie popuszczał w schwytaniu Zdzicha za słowo. "A pewno że bym się nie bał", zapewnił nas Zdzichu. "To fajnie się składa", ciągnął Wacek, "bo właśnie odkryliśmy gniazdo dzikich pszczół w lesie i trzeba nam kogoś kto by podebrał im miód – czy Ty masz odwagę to uczynić". "Pewnie że wybiorę", odpowiedział Zdzichu. Więcej zapewnień już nam nie było trzeba, Niemal biegiem poprowadziliśmy Zdzicha do gniazda owych "dzikich pszczół" aby od nich "wybrał dla nas miód". Dwóch silnych chłopaków podsadziło Zdzicha do gniazda, aby ten mógł wygodnie "wybrać miód". Reszta z nas, włączając w to mnie, z respektem zachowała odpowiedni dystans około 10 metrów od gniazda. Zdzichu bez namysłu włożył do gniazda swoją prawą rękę aż do pachy. W tym momencie obaj koledzy którzy go podtrzymywali na swoich barkach nie mogli wytrzymać już dłużej i dali nogę. Ostanią więc rzeczą jaką zobaczyłem, to Zdzichu wiszący przy owej dziupli na swojej ręce. Ja też dłużej nie czekałem i dałem nogę razem z owymi dwoma kolegami podtrzymującymi Zdzicha. Naszą ucieczkę tylko zintensyfikował głośny i długi krzyk Zdzicha, który zabrzmiał jakby ktoś go żywcem obdzierał ze skóry. W biegu odnotowałem kątem oka, że cała nasza paczka rwała od gniazda ile tylko sił w nogach, rozsypana w szeroką tylarierę. Uciekaliśmy w kierunku dużej kępy niskich zarośli jaka była oddalona jakies 100 metrów od gniazda. W chwilę później z szokiem zobaczyłem, że po mojej prawej stronie zaczyna mnie szybko wyprzedzać sam Zdzichu. Zdzichu był wówczas o głowę mniejszy odemnie (chociaż aż o dwa lata starszy), z reguły więc biegał wolniej. Tym razem jednak, na przekór że ja gnałem ile tylko sił w nogach, on ciągle wyprzedzał mnie w tempie jakbym ja szedł piechotą a tylko on biegł. Kiedy mnie minął zrozumiałem dlaczego jest taki szybki. Nad jego glową, a także za jego plecami, unosiła się bowiem w powietrzu cała chmura rozwścieczonych os. W chwilę po tym jak Zdzichu z ową chmurą os mnie wyprzedził, nagle poczułem na plecach jakby trzasnął mnie piorun. Zrozumiałem że to jedna z owych os zdecydowała się użyć na mnie swojej broni. Krzyknąłem z bólu. Jednocześnie usłyszałem podobne krzyki od niemal każdego z naszej paczki. W chwilę później poczułem drugie uderzenie bólu, tym razem w tył głowy. Bolało jak diabli. Na szczęście właśnie dopadaliśmy kępy owych zbawiennych zarośli. Osy szybko się pogubiły. Uszliśmy wiec dalszym ukąszeniom. Po zebraniu się do kupy, powlekliśmy się do domu. Każdy z nas wyglądał jakby wracał z wojny, podrapany krzakami i z kilkoma bąblami po ukąszeniach os. Los jeszcze raz nam przypomniał, że to co zwykle planujemy dla innych, dosięga także i nas samych. Szczerze mówiac to najmniej poszkodowany z nas wszystkich był właśnie Zdzichu. Zamiast więc my śmiać się z niego, to on miał zabawę oglądając nasze opuchlizny w różnych niezbyt dogodnych miejscach. Po tamtej przygodzie Zdzichu stał się też jakby jednym z nas. Chociaż mieszkał w centrum Wszewilek, czyli nieco z dala od Stawczyka, my odtąd uważaliśmy go za "swojego", czyli za należącego do naszej własnej paczki z za torów. Część #M: Wszystko płynie i przemija: #M1. Gdzie są chłopcy z tamtych lat ...: Jednym z przebojów czasów mojej młodości była piosenka ze słowami "gdzie są chłopcy z tamtych lat ... wiatr rozwiał ich ślad ...". Słowa owej piosenki doskonale odnoszą się do oryginalnych zasiedleńców Wszewilek, czyli do ludzi którzy zasiedlili tą wioskę zaraz po drugiej wojnie światowej, znaczy w czasach kiedy Wszewilki ciągle były obszarem "dzikiego zachodu". Wszakże później ludzie ci porozbiegali się po świecie, zaś do dzisiaj 288-B1-(wszewilki.htm) niemal całkowicie powymierali. Tymczasem na przekór że nie rzucali się w oczy i skromnie oraz bez rozgłosu wypełniali oni swoją rolę żywicieli narodu, faktycznie to byli oni swoistymi bohaterami. Nie wolno nam więc o nich zapomnieć. Wszakże czym Wszewilki i Milicz są obecnie, zawdzięcza się m.in. ich ciężkiej pracy, wytwałości i odwadze. W niniejszym punkcie postaram się nam przypomnieć ich nazwiska - przynajmniej te z nich które ciągle pamiętam lub zdołałem jakoś ustalić. Owo wyszczególnienie ich nazwisk traktuję przy tym jako wyraz mojego hołdu, uznania, oraz podziękowania za ich wkład do tego czym Wszewilki, a z nimi i my wszyscy, staliśmy się obecnie. Jeśli ktoś byłby ciekawy dlaczego przykładam tak duże znaczenie dla upamiętnienia tu nazwisk kilkudzięsięciu oryginalnych zasiedleńców Wszewilek, to istnieje ku temu aż kilka istotnych przyczyn. Oto one: 1. Odwaga owych ludzi. W czasach natychmiast po drugiej wojnie światowej, kiedy Wszewilki były zasiedlane przez owych oryginalnych mieszkańców, wieś ta leżała dosłownie "na dzikim zachodzie". Chociaż oficjalnie raczej tego się nie rozgłasza, życie na owych terenach było wówczas ogromnie niebezpieczne i pełne codziennego ryzyka. Obecnie żyjąc w czasach pokoju nie mamy najmniejszego pojęcia jak wiele niebezpieczeństw wtedy ludziom codziennie zagrażało i jak niepewnym było przeżycie do jutra. I tak wszędzie pełno było broni, amunicji i niewypałów. We Wszewilkach i okolicach grasowały wówczas bandy cywilnych szabrowników z Polski, wojskowych maruderów ze zwycięskiej armii, niedobitków hitlerowskiej armii, oraz uczestników niemieckiego podziemia. Bandy te poszukiwały łatwego łupu i żywności, a także zemsty. Nachodziły więc domy i ludzi, szabrując, rabując, gwałcąc, mordując, oraz podpalając. Jak to wyjaśniłem w punkcie #E1 powyżej, bandy te pomordowały praktycznie wszyskich miejscowych autochtonów którzy po wojnie zdecydowali się nie uciekać w głąb Niemiec, a pozostać we Wszewilkach aby stać się Polakami. Nie było też wówczas niemal żadnych władz, policji, ani publicznego transportu. Przykładowo moja matka przyszła sama do Wszewilek piechotą ze wsi Cielcza w poznańskim, wędrując pieszo około 80 kilometrów aby zasiedlić nasz późniejszy dom. (Ojciec wtedy nie wrócił jeszcze z robót w Niemczech.) Na dodatek przyprowadziła ze sobą naszą rodzinną krowę-żywicielkę o imieniu "Bestra". Co ciekawsze, spora proporcja tych pierwszych pionierów zasiedlających Wszewilki to były kobiety obarczone dziećmi, których mężowie nie wrócili jeszcze z zesłania do Niemiec lub z wojny, a więc które często nawet nie wiedziały na pewno czy ich mężowie wogóle żyją i czy do nich później dołączą. 2. Determinacja owych pionierów i żywicieli narodu. Życie wiejskie w początkowych latach po wojnie wcale nie było takie słodkie. Należy pamiętać, że dla pierwszych władz komunistycznej Polski wszyscy wieśniacy byli "kułakami", których należało bezwzględnie niszczyć i gnębić, zaś których ziemia powinna zostać oddana kołchozom (PGRom). Na przekór więc, że to owi rolnicy a nie bankrutujące PGRy żywiły całą Polskę, mieszkańcy wszystkich wsi byli niszczeni podatkami, biurokracją, dodatkowymi pracami i obowiązkami społecznymi, itp. To że mimo wszystko przetrwali i żywili naród przez tak długo, zawdzięczamy ich determinacji i oddaniu sprawie uprawy roli. Chwała im za to. To właśnie oni a nie krzykliwie reklamowani wówczas "przodownicy pracy" byli prawdziwymi pokojowymi bohaterami powojennej Polski. Także to ich właśnie pamięć wymaga uhonorowania. 3. Naukowa ścisłość. Obecnie niewiele już pozostało wiosek w Polsce i na świecie, które posiadałyby równie istotne znaczenie historyczne oraz równie niezwykłe warunki społeczne, jak Wszewilki. Osobiście wierzę, że z uwagi na swoją niezwykłość Wszewilki mają potencjał aby stać się kiedyś przedmiotem szerokich badań etnicznych, językowych, społecznych, itp. Wiele naukowych doktoratów może być obronione w przyszłości dzięki tym niezwykłościom Wszewilek. Aby więc stworzyć owym potencjalnym badaczom startową bazę danych, dla naukowej ścisłości pożądane jest utrwalenie nazwisk i podstawowych danych owych oryginalnych zasiedleńców Wszewilek. 4. Inspiracja. Jak się okazuje, we wszechświecie działa wiele praw o jakich dzisiejszym ludziom ani nowoczesnej nauce ciągle niewiele jest wiadomo. Aby dać tutaj jakiś ich przykład, to np. osobiście odnotowałem że losy kolejnych pokoleń ludzi 289-B1-(wszewilki.htm) mieszkających w jakimś konkretnym miejscu są bardzo do siebie zbliżone. To zresztą rzuci się w oczy jeśli ktoś przeanalizuje losy owych pierwszych zasiedleńców Wszewilek oraz ludzi obecnie mieszkających na ich miejscach. Dlatego moim zdaniem wysoce pożądane jest przypomnienie owych oryginalnych zasiedleńców Wszewilek, aby zainspirować ich następców do zaczęcia zadawania dających do myślenia pytań. Wszewilki-Stawczyk posiadają trzy drogi jakie przez nie przebiegają. Poniższy wykaz oryginalnych mieszkańców tej wsi zestawiony jest w porządku budynków tuż po drugiej wojnie światowej oryginalnie stojących przy owych drogach. Przy każdej osobie przytoczyłem w nawiasie przybliżony rok urodzenia. Niekiedy w tym samym nawiasie przytoczyłem także i rok śmierci - jeśli jest mi on znany. A. Droga z Dziadkowa i Pomorska do starego młyna na Baryczy, a potem dalej przez stary most na Baryczy istniejący przy owym młynie, aż do Milicza i Duchowa. W dawnych czasach wzdłuż tej drogi stały lepianki wszewilkowskich biedaków i bezrolnych. Była więc ona osią lokalnej "biedawsi". Jednak do początka drugiej wojny światowej lepianki wszystkich tych biedaków zostały zburzone. Po drugiej wojnie światowej przy drodze tej za torami ostał się już tylko jeden dom, jaki zamieszkany był przez moich rodziców, potem zaś także przez mnie oraz moją siostrę. Powojenni zasiedleńcy tego domu to: A1: Anastazja Pająk (1907 - 1989), Wincenty Pająk (1903 - 1981), z synem Janem (1946) i cóką Ireną (1951) - czyli moi rodzice ze mną i z siostrą. Mieliśmy także starsze rodzeństwo, jednak ci zaraz po wojnie porozbiegali się po świecie i praktycznie nie mieszkali na Wszewilkach poza krótkimi pobytami na wakacje lub podczas zmian pracy. Budynek w jakim zamieszkiwaliśmy zbudowany został około 1930 roku. Jednak niektóre z istniejących w sadzie tego budynku drzew owocowych już zaraz po wojnie były aż tak stare, że musiały być zasadzone co najmniej w 19 wieku. Z kolei jeden z bardzo wolno rosnących krzewów jaki znajdował się w tym ogrodzie (tj. krzew "holly" albo "ostrokrzew" - omawiany także w punkcie #H2 powyżej) moim zdaniem zaraz po wojnie miał już około 200 lat. Dlatego uważam, że budynek ten stanął na miejscu jakiegoś znacznie starszego budynku. Budowniczym i przedwojennym właścicielem tego domu był zgermanizowany Polak o nazwisku Nowak. Jednak pod koniec wojny ów Nowak uciekł z dziećmi w głąb Niemiec - co, mając na uwadze losy innych autochtonów którzy pozostali na Wszewilkach, zapewne uratowało im wszystkim życie. Był on "małorolnym" - czyli posiadał bardzo mało ziemi (jak wszyscy zamieszkali przy owej drodze do starego młyna wodnego na Baryczy), zaś zarabiał na życie m.in. poprzez świadczenie usług cieślarskich innym ludziom - budując im domy. Ciekawostką jest, że także i mój ojciec który zamieszkał potem w ich domu był tzw. "małorolnym" (uprawiał tylko 3 hektary ziemi) i że zarabiał na życie m.in. poprzez świadczenie usług mechanicznych innym ludziom - naprawiając im wszystko co się zepsuło. B. Stara droga przez Wszewilki, wiodąca z Milicza do Sulmierzyc, która do dzisiaj formuje oś wioski Wszewilki-Stawczyk. Po południowej stronie owej starej polnej drogi, kolejne zabudowania (zaczynając od torów kolejowych i licząc od zachodu ku wschodowi) zajmowane były przez następujących oryginalnych zasiedleńców Wszewilek-Stawczyka: B1: Dajczman (~1910) z żoną (~1915) oraz 2 synami Władkiem (~1938) i Józefem (~1944). B2: Wdowa Bujakowa (~1910 - ) z córką Janką (~1933 - ~1950) oraz synem Piotrem (~1936 - ~1960). B3: Mazur (~1910 - ~1958) z żoną (~1915). Potem zamieszkał tam Wołek. B4: Zagórski () z żoną (). B5: Dudek (~1930) z żoną (~1934) i synem Bernardem (~1948) oraz córką Marylą (~1950). B6: Henrykowski () z żoną (). Potem zamieszkała tam rodzina Piotrowskich. Piotrowscy również byli oryginalnymi zasiedleńcami Wszewilek. Tyle że początkowo mieszkali w bardzo starym budynku zbudowanym jeszcze w "stylu architektonicznym Wszewilek", który to budynek znajdował się niedaleko od milickich wodociągów - piszę o nim też w podpisie pod fotografią "Fot. #F2". Został on jednak rozebrany jeszcze w latach 290-B1-(wszewilki.htm) 1950-tych. B7: ??? () z żoną (). Potem zamieszkała tam rodzina Nogi. Jakieś pół kilometra od ostatniego z powyższych zabudowań WszewilekStawczyka, także po południowej stronie tej samej starej drogi, stała kiedyś stara odosobniona leśniczówka. Tuż po wojnie leśniczówkę tą zamieszkiwała samotna staruszka autochtonka, która poczuwała się Polką, zdecydowła się więc nie uciekać razem z innymi mieszkańcami Wszewilek w głąb Niemiec. Niestety została ona zamordowana przez którąś z owych band o jakich pisałem na początku, zaś leśniczówka z jej zwłokami w środku została spalona. (Patrz też punkt #D3 opisujący jej los.) C. Po północnej stronie tej samej starej drogi przez Wszewilki-Stawczyk, zaraz po wojnie znajdowało się tylko jedno gospodarstwo. Słynęło ono w okolicy z bardzo starego drzewa klonowego rosnącego na środku jego podwórka. Drzewo to już wówczas miało co najmniej 200 lat. Wacek, który był największym podpuszczaczem w całym powiecie, zawsze się odgrażał że szczególnie zasłużonym kolegom pozwoli naciąć to drzewo aby sobie zebrali z niego trochę "syropu klonowego" (oczywiście, wszyscy wówczas wiedzieliśmy, że "syrop" ściąga się jedynie z klonów kanadyjskich, a nie z polskich). Gospodarstwo to posiadało aż dwa domy mieszkalne. Jeden z nich był bardzo stary, "w oryginalnym stylu architektonicznym Wszewilek", czyli o drewnianej konstrukcji oblepionej gliną i pokrytej strzechą, z bocianim gniazdem na dachu. Drugi zaś nowy. Stary dom został rozebrany jeszcze przed 1960 rokiem, kiedy umarła zamieszkująca go babcia Sołtysów. Oba te domy zajmowane były przez: C1: (Babcię) Sołtys (~1880 - ~1960). Jej syn mieszkał z żoną i dziećmi w sąsiednim nowym domu. (Odnotuj, że "Sołtys" w tym wypadku to nazwisko, a nie sprawowany urząd.) C2: Sołtys (~1915) z żoną (~1918) oraz synami Ryśkiem (~1936) i Wackiem (~1943). (Odnotuj, że "Sołtys" w tym wypadku to nazwisko, a nie sprawowany urząd.) D. Nowa szosa przez Wszewilki, także wiodąca z Milicza do Sulmierzyc. Ogranicza ona wieś Wszewilki-Stawczyk od północy. Po południowej stronie owej nowej szosy, kolejne zabudowania (zaczynając od torów kolejowych i licząc od zachodu ku wschodowi) zajmowane były przez następujących oryginalnych zasiedleńców WszewilekStawczyka: D1: Franciszek Krzyżosiak (~1910 - ~ 1987) z żoną Marrianna Krzyżosiak (~1910 - ~1993) córkami Albina (~1930), Marią (~1932) - po mężu Wesołowska, Helena (~1934), Magdą (~1952) i synami Stefanem (~1938) oraz Andrzejem (~1945). Około 1986 roku rodzina ta wyprowadziła się do Milicza. D2: Ugorek (~1905) z żoną (~1907), oraz synami Bolkiem (~1944) i Bronkiem (1946). D3: Adamiak (~1920) z żoną (~1924) - bezdzietni. Wyprowadzili się z Wszewilek już około 1950 roku. Potem zamieszkała tam rodzina Gryglewicz. D4: Sołtys (~1910) - słynny ze swojej intensywnej astmy, z żoną (~1912) i synem Tadeuszem (1946). (Odnotuj, że "Sołtys" w tym wypadku to również nazwisko, a nie sprawowany urząd. W owych czasach Wszewilki-Stawczyk miały więc aż 3 rodziny Sołtysów, żadna z których nie była spokrewnione z żadną inną. Wśród tych 3 rodzin Sołtysów, dwie nosiły nazwiska Sołtys, zaś trzecia była nazywana Sołtysami ponieważ głowa ich rodziny sprawowała we wsi oficjalny urząd Sołtysa.) D5: Chupało (~1900) z żoną (~1902) synem ... (~1925) i córkami Bronisławą po mężu Kubów (~1930), oraz ... (~1932). Wszystkie powyższe rodziny i osoby zamieszkiwały "za torami" czyli we wsi obecnie nazywanej Wszewilki-Stawczyk (tj. tej którą w punkcie #E1 opisuję jako "wieś traktowaną jak żebrak"). Oczywiście, tuż przy nich istniała cała wioska Wszewilki (tj. ta "przed torami", którą w punkcie #E1 opisuję jako "wieś traktowaną jak królewicz".) Wszewilki również były zamieszkiwane przez kilkadziesiąt podobnie bohaterskich i wartych upamiętnienia pionierów ziemi milickiej. Aczkolwiek chodzą mi po głowie nazwiska wielu z nich, niestety bez czyjejś pomocy nie jestem w stanie wszystkich ich sobie przypomnieć. Czy istnieje więc tam w wielkim świecie ktoś kto pomógłby mi poprzyporządkowywać do 291-B1-(wszewilki.htm) poszczególnych zabudowań dawnych Wszewilek takie nazwiska jak Pierzchała, Wojciechowskie, Czapliński, Romańczyk, Załężna, Kościuch, Huk, Żwirko, itp. *** Jednym z korzystnych następstw wojny dla Wszewilek był fakt, że po wojnie we wsi tej osiedli ludzie pochodzący praktycznie ze wszystkich zakątków Polski. I tak we Wszewilkach mieliśmy ludzi którzy pochodzili "zza Buga" zwanych "kresowiacy" lub "kresowianie". Mieliśmy też tzw. "Galicjunów" czyli ludzi wywodzących się z okolic leżących na południe od Krakowa. Mieliśmy "poznańskie pyry" czyli ludzi z Poznańskiego. Początkowo był też wśród nas jeden ciągle żywy "autochton" - czyli przedwojenny mieszkaniec Wszewilek który czuł się na tyle Polakiem że pod koniec wojny nie uciekł w głąb Niemiec. Nazywał się Waloha. Jego podejrzaną śmierć opisuję w punkcie #E1 tej strony. Tak zróżnicowana mieszanka narodowościowa posiadała wiele następstw. Jednym z nich była doskonała (literacka) polszczyzna jaką po pewnym czasie mówiły już wszystkie wszewilkowskie dzieci. #M2. Świat który przeminął i już nigdy nie wróci: Po kądzieli moja matka wywodziła się z długiego rodu zawodowych kucharek. Jej matka była kucharką w wielu pałacach możnych, matka jej matki - która notabene pochowana jest przy kościele w pobliskim Cieszkowie, też była kucharką, itp. Na przekór że byliśmy relatywnie biedni, ciągle potrafiła ona wyczarować wspaniałe potrawy dosłownie z niczego. Jako mały chłopak objadałem się smakowitymi rzeczami, wcale nie wiedząc jakie one są wspaniałe (a często nawet je krytykując). Moja matka znała też prastary sekret zasad energetycznego harmonizowania potraw, jakie to zasady w dzisiejszych czasach są już niemal całkowicie zapomniane. (Zasady te stwierdzały jakie składniki pokarmowe wolno lub powinno się ze sobą mieszać w potrawach, ponieważ zwielokratniają one energię i pobudzają zdrowie, a jakich nie wolno mieszać ze sobą bowiem po zmieszaniu odbierają one energię jedzącym i indukują choroby - nawet jeśli są one dobre dla nas kiedy jemy je odrębnie lub w innych kombinacjach. Zasady te były więc bardzo podobne do słynnych zasad "yin" oraz "yang" stosowanych w kucharstwie przez Chińczyków, a opisanych na odrębnej stronie owoce tropiku, a także podobne do zasad sattva, tamas, oraz rajas stosowanych przez tradycyjnych kucharzy indyjskich i również opisanych na stronie internetowej o owocach tropiku - której przeglądnięcie gorąco zalecam. Nieprzestrzeganie tych zasad przy komponowaniu składu nowoczesnych potraw prowadzi do znanych nam fatalnych następstw dla zdrowia i samopoczucia, o których istnieniu nasza cywilizacja dopiero teraz zaczyna pomału się dowiadywać.) Potem ja wyemigrowałem do Nowej Zelandii, zaś matka umarła. Dopiero po jej śmierci odkryłem, że receptury na smaczne potrawy dosłownie z niczego, jakich ona znała całe dziesiątki, a także prastary sekret zasad energetycznego harmonizowania tych potraw, warte były majątek. Wszakże nikt teraz nie potrafi gotować potraw tak smacznych i tak zharmonizowanych. Niestety, na spisanie owych receptur jest już zbyt późno. Pomimo że moja matka miała sześcioro dzieci, żadne z nas nie wpadło na pomysł aby pospisywać jej receptury i sekret zdrowego komponowania potraw. Zabrała je więc ze sobą do grobu. Podobnie dzieje się z niezwykłym i historycznie przebogatym światem jaki kiedyś istniał na niemal nikomu wcześniej nieznanej wsi Wszewilki. Pomału świat ten wymiera wraz z ludźmi którzy w nim uczestniczyli. Wkrótce nie pozostanie po nim nawet najmniejsze wspomnienie. Spiszmy go więc już obecnie, póki ciągle nie jest za późno! Część #N: Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony: #N1. Podsumowanie tej strony: Moja znajoma wykładowczyni z Politechniki w Invercargill (Nowa Zelandia) zwykła powtarzać że "w pięknych miejscach żyją piękne stworzenia, w brzydkich miejscach żyją brzydkie stworzenia. Wieś Wszewilki nie tylko potwierdza jej stwierdzenie, ale dodatkowo je poszerza. Dowodzi ona bowiem, że "niezwykłych ludzi należy poszukiwać w 292-B1-(wszewilki.htm) niezwykłych miejscach". #N2. Jak dzięki stronie "skorowidz.htm" daje się znaleźć totaliztyczne opisy interesujących nas tematów: Cały szereg tematów równie interesujących jak te z niniejszej strony, też omówionych zostało pod kątem unikalnym dla filozofii totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem skorowidza specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza wykaz, zwykle podawany na końcu książek, który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że dodatkowo zaopatrzony w zielone linki które po kliknięciu na nie myszą natychmiast otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje. Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie skorowidz.htm. Można go też wywołać z "organizującej" części "Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego systematycznie korzystać - wszakże przybliża on setki totaliztycznych tematów które mogą zainteresować każdego. #N3. Proponuję okresowo powracać na niniejszą stronę w celu sprawdzenia dalszych uaktualnień strony o Wszewilkach oraz postępów w organizacji zwiedzania "Wszewilek i Milicza": W celu śledzenia jak dalej będzie uspawniana niniejsza strona o wsi Wszewilik, a także jak będzie się rozwijała sprawa organizowania Zlotu "Wszewilki-2007" warto okresowo powracać do niniejszej strony. Z definicji strona ta będzie bowiem podlegała dalszemu udoskonalaniu i poszerzeniom, w miarę jak pojawią się ewentualne okoliczności które zainspirują jej zaktualizowanie. Jeśli więc w przyszłości zechcesz czytelniku poznać te nowiny, wówczas odwiedź tą stronę ponownie. Ja bowiem będę systematycznie aktualizował jej zawartość, w miarę jak rozwój sytuacji przysporzy jakichś wydarzeń lub informacji wartych zaraportowania. #N4. Blogi totalizmu: Warto także okresowo sprawdzać "blogi totalizmu" które działają już od kwietnia 2005 roku, obecnie pod adresami: totalizm.wordpress.com i totalizm.blox.pl/html. (Odnotuj że wszystkie te blogi są lustrzanymi kopiami o takiej samej treści wpisów.) Wszakże na "blogu totalizmu" wiele ze spraw omawianych na tej stronie naświetlane jest na bieżąco dodatkowymi komentarzami i informacjami spisywanymi w miarę jak nowe zdarzenia stopniowo rozwijają się przed naszymi oczami. #N5. Emaile i dane kontaktowe autora tej strony: Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. dra inż. Jana Pająka (a przez okres 2007 roku - Prof. dra inż. Jana Pająka), pod jakie można wysyłać ewentualne uwagi, zapytania, lub odpowiedzi na zadane tu pytania, podane są na stronie internetowej o mnie (Dr Jan Pajak). Tam również dostępne są adres pocztowy i numery telefonu autora. #N6. Copyrights © 2011 by Dr Jan Pająk: Copyrights © 2011 by Dr Jan Pająk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejsza strona stanowi raport z wyników badań jej autora - tyle że napisany jest on popularnym językiem (aby mógł być zrozumiany również przez czytelników o nienaukowej orientacji). Idee zaprezentowane na tej stronie są unikalne dla badań autora i dlatego w tym samym ujęciu co na tej stronie (oraz co w innych opracowaniach autora) idee te uprzednio NIE były jeszcze publikowane przez żadnego innego badacza. Jako taka, strona ta prezentuje idee które stanowią intelektualną własność jej autora. Dlatego jej treść podlega tym samym prawom intelektualnej własności jak każde inne opracowanie naukowe. Szczególnie jej autor zastrzega dla siebie intelektualną własność odkryć naukowych i wynalazków opisanych na tej stronie. Zastrzega więc sobie, aby podczas powtarzania w innych opracowaniach jakiejkolwiek idei zaprezentowanej na niniejszej stronie (tj. jakiejkolwiek 293-B1-(wszewilki.htm) teorii, zasady, dedukcji, intepretacji, urządzenia, dowodu, itp.), powtarzająca osoba oddała pełny kredyt autorowi tej strony, poprzez wyraźne wyjaśnienie iż autorem danej idei i/lub badań jest Dr Jan Pająk, poprzez wskazanie internetowego adresu niniejszej strony pod którym idea ta i strona oryginalnie były opublikowane, oraz poprzez podanie daty najnowszego aktualizowania tej strony (tj. daty wskazywanej poniżej). *** If you prefer to read in English click on the flag (Jeśli preferujesz język angielski kliknij na poniższą flagę) Data założenia niniejszej strony: 5 czerwca 2004 roku. Data jej najnowszego aktualizowania: 25 marca 2011 roku. (Sprawdź w "Menu 3" czy już istnieje nawet jej nowsza aktualizacja!) 294-B2-(stawczyk.htm) Podrozdział B2: Stawczyk (Neu-Steffitz) - wieś która jest i jej nie ma "Stawczyk" jest to niezwykła wieś. Niby istnieje, a NIE daje się znaleźć ani na mapach, ani w wykazach polskich miejscowości. Praktycznie więc NIE istnieje. Jednak ja się w niej urodziłem. Czyli na przekór iż NIE istnieje, wieś ta wywiera swój wpływ na świat. Oddziaływuje ona na nas na tej samej zasadzie jak ów polski wąż "gniewosz" opisany w punkcie #F2 tej strony - który zagęszcza czas aby móc przemykać się niepostrzeżnie, czy też jak owe słynne stworzenia opisywane w punkcie #E1 poniżej - znaczy jak np. "Yeti" z Himalajów, "glizdy-flaki" z pustyni Gobi w Mongolii, potwór "Nessie" ze szkockiego jeziora Loch Ness, "smok" z jeziora Cini w Malezji, "serpent" z jeziora Tver koło Moskwy w Rosji, "Mkole-Mbembe" czyli "zabójca słoni" z jeziora "Lake Tele" w północnej części Kongo, amerykańskie "ptaki burzowe", nowozelandzki gigantyczny jaszczur "taniwha", potężne "stonogi" z Brazylii, oraz inne formy życia które zgodnie z dzisiejszą oficjalną nauką ziemską wcale NIE istnieją - niemniej ciągle wywierają one swój wpływ na ludzkość. Takie zaś "nieistniejące istnienie" Stawczyka powoduje, że NIE tylko jest on wioską niemożliwą do znalezienia na mapach. Wszakże jest on też symbolem. Symbolem tego co niewidoczne lub ignorowane, jednak wywierające swój wpływ. Niniejsza strona jest więc nie tylko o wsi Stawczyk, ale także o tym co niewidoczne lub ignorowane, chociaż wywierające swój wpływ. Wyjaśnienia tej strony są dokonywane właśnie na przykładzie owej wysoce symbolicznej wsi zwanej "Stawczyk". Część #A: Informacje wprowadzające tej strony: #A1. Co to takiego ten "Stawczyk": "Stawczyk" jest to nazwa małej wsi z północnej części województwa dolnośląskiego. Stawczyk leży około 2 kilometrów na północny-wschód od małego dolnośląskego miasteczka zwanego Milicz. Jednak pomiędzy Stawczykiem a Miliczem znajduje się niewielka rzeka o nazwie "Barycz" - widoczna zarówno na mapach jak i na zdjęciu satelitarnym wskazywanym w punkcie #B2 tej strony. Stąd, jeśli ktoś zamierza do Stawczyka dotrzeć z Milicza, wówczas zmuszony jest podążać drogą okrężną przez jedyny most drogowy w okolicy, potem przez milicką dzielnicę zwaną "Krotoszyńska", w końcu zaś przez wieś "Wszewilki". Odległość Stawczyka od Milicza wzdłuż owej okrężnej drogi wynosi około 3 kilometry. W sensie historycznym Stawczyk jest ogromnie starą wsią. Prawdopodobnie jedną z najstarszych ze wsi ciągle istniejących w Polsce. Tyle że uprzednio był on organiczną częścią innej równie prastarej wsi jaka obecnie znana jest pod nazwą Wszewilki. W zakresie swojej przynależności państwowej, to już od początka czasów skrystalizowania się państwowości w Europie, obszar obecnego Stawczyka należał od Polski. Jednak w 1741 roku został on zaaneksowany przez ówczesne królestwo Prus razem z większością Śląska. Do Niemiec należał aż do 1945 roku. Po zakończeniu drugiej wojny światowej, oraz w następstwie tej wojny, w 1945 roku Stawczyk powrócił do macierzy. Obecnie ponownie jest on częścią Polski. Ja, tj. autor tej strony (patrz zdjęcie "Fot. #B1"), urodziłem się w Stawczyku oraz spędziłem w nim pierwsze 18 lat swego życia. W późniejszym życiu odwiedzałem tą wioskę tak często jak tylko byłem w stanie - wszakże jest ona moją rodzinną wsią. Ponadto kilka pokoleń moich przodków po kądzieli wywodzi się z okolicy Stawczyka - po więcej szczegółów patrz punkt #B2 na odrębnej stronie o mnie (dr inż. Jan Pająk - notka autobiograficzna). Stąd uważam się za osobę wystarczająco kompetentną aby móc opisać ową wioskę. Strona ta prezentuje moje opisy. 295-B2-(stawczyk.htm) #A2. Jakie są cele tej strony: Głównym celem niniejszej strony internetowej jest wyjaśnienie prostymi słowami kilku dziwnych lub tajemniczych zjawisk i paradoksów z jakimi spotykamy się w naszym codziennym życiu. Wyjaśnienia te dokonane są posługując się przykładem wsi Stawczyk, która prawdopodobnie jest jedną z najdziwniejszych wsi Polski. Niniejsza strona opisuje również wieś Stawczyk, czyli ów miniaturowy chociaż historycznie najstarszy fragment innej wsi do której ona przylega, a która nazywa się "Wszewilki". Obecnie wieś Stawczyk zwykle oficjalnie nazywa się podwójnym słowem "Wszewilki-Stawczyk". Odnotuj jednak że kiedyś ta najstarsza część wsi Wszewilek nazywała się inaczej, mianowicie "Stawczyk", wcześniej "Wszewilki", przedtem "Cegielnia", jeszcze wcześniej (tj. przed 1945 rokiem) "Neu-Steffitz", itp. Część #B: Geografia wsi Stawczyk - gdzie jest zlokalizowany i jak go znaleźć: #B1. Wygląd i opisy wsi Stawczyk: Wieś Stawczyk jest bardzo mała. Ma jedynie około 20 domów i około 75 mieszkańców. Jednak na przekór takiej jej miniaturowej wielkości przebiegają przez nią aż 3 historycznie istotne drogi. Zasadnicza i najstarsza część jej zabudowań rozmieszczona jest wzdłuż bardzo starej i do dzisiaj piaszczystej drogi która kiedyś wiodła z miasta Milicza do wsi Godnowo i dalej do Sulmierzyc. Ponadto dawno temu sporo zabudowań tej wioski było też rozmieszczonych wzdłuż jeszcze innej starej i do dzisiaj piaszczystej drogi, która od wieków stanowiła fragment tzw. "Bursztynowego Szlaku". Jednak do dzisiaj przy pozostałości owego "Bursztynowego Szlaku" ostał się tylko jeden budynek - kiedyś zamieszkały przez moich rodziców i mnie. Przez Stawczyk przebiega też jeszcze jedna, dzisiaj już wyasfaltowana szosa - chociaż nadal pozbawiona chodnika. Jest ona najnowszą drogą tej wioski, bowiem wytyczona i zbudowana ona była dopiero około 1875 roku. Jednak przy niej stoi zaledwie około 5 budynków. Do dnia dzisiejszego w internecie opublikowałem już aż kilka opisów wsi Stawczyk. Tyle że poprzednio opisywałem tą wieś pod odmiennymi nazwami albo wsi "Wszewilki-Stawczyk", albo też wsi "Wszewilki" - wszakże wszystkie te nazwy są też nazwami Stawczyka. Czytelnicy najważniejszą część opisów tej wsi znajdą na stronie internetowej o nazwie wszewilki.htm. Na dodatek do owej strony, istnieje kilka dalszych stron posiadających z nią związek tematyczny i także opisujących dokładnie wieś Stawczyk. Najważniejsza z tych tematycznie związanych stron o wsi Stawczyk to strona wszewilki_milicz.htm. W swoim punkcie #8 opisuje ona bowiem "szlaki wędrowne" w obrębie i wokół Stawczyka (zwanego także Wszewilkami-Stawczykiem, lub Wszewilkami). Szlaki te umożliwiają "poinformowane" zwiedzenie najważniejszych z opisywanych tutaj miejsc i obiektów tej wioski. Inna też tematycznie związana strona o Stawczyku, to strona o nazwie wszewilki_jutra.htm. Ta z kolei opisuje moje marzenia na temat przyszłego rozwoju i charakteru Stawczyka (i Wszewilek). Jedną z niezwykłości strony wszewilki_jutra.htm jest że opisuje ona moją "podróż wehikułem czasu" do owej wsi w odległej przyszłości. Owa podróż do Stawczyka przyszłości zaprezentowana została w punktach #J1 do #J3 z odrębnej strony wszewilki_jutra.htm, zas skrótowo podsumowana poniżej w punkcie #C4. Fot. #B1 (L1 w [10]): Ja (tj. Dr Jan Pajak - autor tej strony) sfotografowany w Stawczyku wraz ze swoim bratem Czesławem. Ja jestem tym chudym młodzieńcem bez okularów stojącym bliżej samochodu Fiata 126p. Paradoksem tego zdjęcia jest, że owa chuda osoba pokazana na nim na tle wsi Stawczyk (tj. ja), zgodnie z najróżniejszymi oficjalnymi dokumentami, urodziła się w aż kilku odmiennych wsiach naraz. Znaczy urodziła się we wsiach zwanych: (1) Cegielnia, (2) Wszewilki, (3) Stawczyk, oraz (4) Wszewilki-Stawczyk. Z pewnym przybliżeniem można też twierdzić, że osoba ta urodziła się w byłej wsi zwanej (5) 296-B2-(stawczyk.htm) Neu-Steffitz. Czy to jednak oznacza, że osoba ta faktycznie, tak jak hinduski bóg "Brahma", istnieje w aż czterech osobach naraz? Proszę więc sobie wyobrazić konfuzję i szok którą jakiś naukowiec nawykły do jednoznaczności by doznał gdyby mu przyszło zdefiniować gdzie osoba ta faktycznie się urodziła. Podobnych paradoksów i konfuzji nasz świat fizyczny jest pełen. Niniejsza strona wyjaśnia niektóre z nich wraz z ich powodami. (Kliknij na niniejsze zdjęcie jeśli zechcesz zobaczyć je w powiększeniu.) W czasach wykonania powyższego zdjęcia na stałe mieszkałem już we Wrocławiu. Tylko czasami odwiedzałem rodziców którzy nadal mieszkali wówczas w Stawczyku. Zdjęcie to ujmuje więc wygląd Stawczyka ogladany z domu moich rodziców. Kilka metrów poza tyłem widocznego na zdjęciu samochodziku Fiata przebiegał fragment jednego z najstarszych szlaków handlowych Europy i świata, tj. słynny Bursztynowy Szlak. Niestety, do dzisiaj przetrwało po nim niewiele śladów. Oczywiście zdjęcie to było pstryknięte bardzo dawno temu (dokładnego roku nie pamiętam). W międzyczasie mój wygląd się nieco zmienił. Jak obecnie wyglądam pokazuje to lepiej albo zdjęcie z końca strony o nazwie tapanui_pl.htm, albo też zdjęcia ze strony bitwa_o_milicz.htm. Czytelnicy którzy pamiętają dawne technologie fotograficzne odnotują zapewne że powyższa fotografia została wykonana w starej technologii tzw. "ORWO" koloru. Prawdopodobnie też była ona jedną z pierwszych kolorowych fotografii wykonanych w Stawczyku. Stary ORWO kolor różnił się dosyć wyraźnie od używanego obecnie "Kodak Color". Inne zdjęcie też wykonane w ORWO kolorze pokazane jest na "Fot. #C2" ze strony aliens_pl.htm. *** Zauważ że można zobaczyć powiększenie każdej fotografii z niniejszej strony internetowej. W tym celu wystarczy zwykle kliknąć na tą fotografie. Ponadto wiekszość tzw. browserow ktore obecnie są w użyciu, włączając w to populany "Internet Explorer", pozwala na załadowanie każdej ilustracji do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją zredukować lub powiększyć, a także gdzie ją można wydrukować za pomocą posiadanego przez siebie software graficznego. Jeśli ktoś życzy sobie przesunąć jakąś ilustrację (tj. dowolną fotografię lub rysunek) - znaczy jeśli zechce przemieścić tą ilustrację w inne miejsce ekranu z którego właśnie ten ktoś czyta jej opis, a jednocześnie jeśli ów ktoś zechce pomniejszyć lub skonfigurować odrębne okienko w którym ilustracja ta się ukaże, wówczas powinieneś uczynić co następuje: (1) kliknąć na tą ilustrację aby spowodować jej pojawienie się w odrębnym nowym okienku, (2) upewnić się że to nowe okienko jest przełączone na możliwość jego przekonfigurowywania i przemieszczania (w tym celu należy rzuć okiem na środkowy kwadracik z owych trzech kwadracików obecnych w jego prawym górnym rogu kwadracik ten powinien zawierać w sobie obraz tylko jednego ekraniku, jeśli więc widnieją tam aż dwa ekraniki wówczas trzeba na nie kliknąć tak aby zmienić je w jeden ekranik), (3) zmniejszyć wymiary tego odmiennego okienka (z danym zdjęciem lub rysunkiem) poprzez "złapanie" myszą jego prawego-dolnego narożnika i przesunięcie tego narożnika w góręlewo aby otrzymać rozmiar tego odrębnego okienka jaki sobie życzymy mieć (odnotuj że kiedy raz zmniejszymy rozmiar pierwszej takiej ilustracji, wówczas wszelkie następne kliknięte ilustracje pojawią się już w owych zmniejszonych rozmiarach - chyba że je ponownie powiększymy w taki sam sposób), a następnie (4) przemieść to odmienne okienko z ilustracją w miejsce strony internetowej w którym zechcemy je oglądać. (Aby je przemieścić należy złapać je myszą za ten niebieski pasek na jego górnej krawędzi). Odnotuj też, że jeśli przesuniemy (suwakiem) tekst danej strony kiedy go czytamy, wówczas owo nowe odrębne okienko z dodatkowym rysunkiem nagle zniknie. Aby je ponownie przywrócić w nowe położenie strony musimy kliknąć na jego "ikonkę" (nazwę) istniejącą w najniższej części ekranu. #B2. Jak znaleźć wieś Stawczyk: Wieś Stawczyk leży około 2 kilometrów według "lotu sroki" na północny-wschód od małego miasteczka Milicz z południowo-zachodniej Polski. Mapa Stawczyka w 2009 297-B2-(stawczyk.htm) roku była obiecana jako dostępna pod adresem www.mapamilicza.pl/galeria.php?id=30. Kiedy jednak zaglądałem na ten adres we wrześniu 2009 roku, pokazywano tam jedynie zdjęcie najbardziej reprezentacyjnego i ucywilizowanego fragmentu wsi Stawczyk - tj. tego który jest rozłożony wzdłuż owej wyasfaltowanej szosy z Milicza do Sulmierzyc, a stąd przy którym stoi znak drogowy Stawczyka. Dlatego dokładne położenie Stawczyka lepiej jest ustalić sobie z mapy Wszewilek - która to mapa w 2009 roku była dostępna pod adresem www.mapa-online.pl/mapa,Wszewilki.html. Na owej mapie Wszewilek wystarczy znaleźć gdzie są Wszewilki oraz gdzie przebiegają owe tory kolejowe po wschodniej stronie Wszewilek - które oddzialają Wszewilki od Stawczyka. Stawczyk znajduje się tuż przy Wszewilkach, przy tej samej co Wszewilki głównej drodze z Milicza do Sulmierzyc, tyle tylko że jego zabudowa zaczyna się zaraz za torami kolejowymi oddzialającymi Stawczyk od Wszewilek. Ponieważ na mapie tej pokazane są też Sławoszewice, rzeka Barycz, oraz owe tory kolejowe które kiedyś staranowały prastary rynek Wszewilek, położenie Stawczyka można też ustalić po położeniu owych Sławoszewic w odniesieniu do Baryczy i torów kolejowych. Mianowicie, Stawczyk leży powyżej (tj. na północ) od Sławoszewic, po drugiej stronie rzeki Barycz, jednak po tej samej stronie torów kolejowych co Sławoszewice. Tak szczerze mówiąc, to aż się prosi aby Stawczyk i Sławoszewice połączyć razem drogą i puścić po owej drodze okrężny autobus miejski "8" (tj. "ósemka"). Autobus taki łączyłby Stawczyk ze Sławoszewicami, Miliczem, Karłowem, ponownie Miliczem, ul. Krotoszyńską, Wszewilkami, poczym ponownie wracałby do Stawczyka. Wprowadzenie tego połączenia sugeruje znajomość chińskiej sztuki zwanej "Feng Shui" - dlatego na futurystycznej stronie internetowej wszewilki_jutra.htm ja od dawna postuluję zbudowanie owej drogi ze Stawczyka do Sławoszewic. Wszakże zbudowanie drogi ze Stawczyka do Sławoszewic ponownie zamknęłoby otwarty przez Niemców w 1875 roku obieg energii "chi". To z kolei spowodowałoby ożywienie gospodarcze całego regionu oraz powrót zamożności i dobrej fortuny do owych terenów. Internetowe mapy okolic Stawczyka dostępne w czasach pisania tej strony (tj. w 2009 roku) były jednak wysoce nieprecyzyjne. Ani bowiem NIE zaznaczały one położenia Stawczyka, ani nawet NIE zaznaczały zabudowy Stawczyka rozłożonej wzdłuż trzech historycznie istotnych dróg (m.in. nie zaznaczały byłego "Bursztynowego Szlaku" który przebiegał właśnie przez Stawczyk). Dlatego znacznie lepiej konfugurację i zabudowę Stawczyka ukazuje zdjęcie satelitarne Stawczyka i jego okolic dostępne pod adresem http://maps.google.com/maps?ll=51.551406,17.286901&spn=0.026010,0.058545&t=k&hl=e n. Zdjęcie to tak wycelowałem, aby pokazywało ono całą górną pętlę autobusu okrężnego "8" (tj. "ósemka") jakiego uruchomienie postuluję w punktach #B1 do #B3 odrębnej strony wszewilki_jutra.htm aby spowodować lokalną cyrkulację energii "chi" i w ten sposób spowodować ekonomiczne ożywienie miejscowości związanych ze Stawczykiem. Dlatego oprócz zabudowań Stawczyka widocznych w prawym-górnym rogu tego zdjęcia (tj. w północno-wschodniej jego części), pokazuje ono również: Sławoszewice położone po przeciwnej stronie rzeki Barycz niż Stawczyk, całą długość szosy łączącej Sławoszewice z Miliczem, zabudowę starówki miasteczka Milicz widoczną w dolnym-lewym rogu zdjęcia (tj. w południowo-zachodniej jego części), ulicę Krotoszyńską łączącą Milicz z Wszewilkami, Wszewilki, oraz oczywiście drogę powrotną do Stawczyka która przylega z Milicza przez Wszewilki do Stawczyka. Na zdjęciu tym widać również rzekę Barycz, oraz owo celowe zagięcie torów kolejowych tak wycelowane aby staranować dawny (historyczny) ryneczek Wszewilek. Owe tory stały się właśnie granicą oddzielającą Wszewilki od Stawczyka. Jeszcze inną mapę Wszewilek, a stąd i okolic wioski Stawczyk, można zobaczyć też na stronie internetowej o adresie www.mapapolski.pl/ (po kliknięciu na link wywołujący tą stronę należy wpisać tam nazwę Wszewilki w okienko "Miejscowość", poczym kliknąć na "Pokaż"). Na mapie tej czarną linią zaznaczony jest przebieg linii kolejowej która w 1875 roku staranowała miniaturowy ryneczek Wszewilek. Jak widać z owego przebiegu, linia ta celowo najeżdża na Stawczyk ze wschodu, zaś po staranowaniu ryneczka tej miejscowości odjeżdża ponownie na wschód. Tą samą linię kolejową, a także miejsce po byłym ryneczku Wszewilek, można sobie też oglądnąć na znacznie dokładniejszym od map zdjęciu satelitarnym Stawczyka, wskazywanym już uprzednio w tym punkcie niniejszej strony. Tam 298-B2-(stawczyk.htm) również wyraźnie widać przebieg linii kolejowej zagięty celowo ku byłemu ryneczkowi Wszewilek. Ktoś najwyraźnie był wysoce wrogi dawnym Wszewilkom aby tak złośliwie zaprojektować przebieg owej linii kolejowej. Odnotuj również, że wszystkie stawy widoczne na owym zdjęciu przy samym Stawczyku uformowane zostały dopiero około 1990 roku (żadnych stawów tam nie było w czasach kiedy linia kolejowa była budowana). Lokacja tych stawów też została dobrana na tyle złośliwie, aby zalały one m.in. pozostałości około 1000letniego młyna wodnego który przez wszystkie te wieki operował na poprzednim korycie Baryczy właśnie przy dzisiejszej wsi Stawczyk. Jak odnotowałem to podczas mojej wizyty w Stawczyku przyszłości opisanej w punkcie #C4 tej strony, kiedyś zbudowany będzie jeszcze jeden staw którego brzegi będą sięgały niemal do zaplecza obecnych zabudowań Stawczyka. Jednak ów następny staw będzie miał już dobroczynne znaczenie dla Stawczyka - prawdopodobnie bowiem zostanie zbudowany już po domknięciu obiegu "chi" szosą łączącą Stawczyk ze Sławoszewicami i po uruchomieniu miejskiego autobusu okrężnego "8" (tj. "ósemka"). Będzie on bowiem wykorzystywany jako rodzaj sztucznego jeziora rekreacyjnego, zamieniając w ten sposób Stawczyk w modny ośrodek kultury i wypoczynku. Fot. #B2: Stara poniemiecka mapa Milicza i okolic Stawczyka - courtesy "Miliczanin-1931". (Kliknij na tą mapę aby zobaczyć ją w powiększeniu lub aby przesunąć ją w inne miejsce ekranu.) Ponieważ jest ona aż tak stara, wzdłuż linii jej zagięć powstały pęknięcia które na powyższym skanie są widoczne jako dwie ciemne krzyżujące się linie. Stąd podczas oglądania tej mapy owe dwie proste ciemne linie należy ignorować tak jakby ich wogóle nie było. Na mapie tej wyraźnie widać wieś obecnie nazywaną "Wszewilki" zaś w czasach rysowania owej mapy zwaną po niemiecku "Ziegelscheune". Jeśli zaś mapę tą się powiększy, wówczas na przedłużeniu głównej szosy przez "Wszewilki" (tj. szosy przez "Ziegelscheune") ku wschodowi, widać nieco rozmazany napis "Neu-Steffitz" - która to nazwa reprezentuje niemiecką nazwę dla dzisiejszego "Stawczyka". Ciekawe że na powyższej mapie zaznaczony jest każde domostwo byłego Stawczyka, w tym domostwa które dzisiaj już NIE istnieją bowiem zostały spalone zaraz po wojnie. Aby móc zobaczyć indywidualne domy na powyższej mapie Milicza i okolicznych wsi, najpierw trzeba mapę tą sobie powiększyć do wymaganej przez nasze oczy skali. Powiększanie to trzeba zacząć od kliknięcia na ową mapę. Kliknięcie to otworzy nam odrębne okienko zawierające tylko tą mapę gotową do powiększania. Wówczas trzeba kliknąć w owym nowym okienku na maleńką "lupę" (zawierającą znak + w środku) jaka pojawi się u dołu owego odrębnego okienka z mapą. Potem zaś trzeba przyłożyć ową "lupę" do miejsca na mapie które chce się powiększyć i klikać na owym miejscu tak wiele razy aż miejsce to ukaże się nam w wymaganej skali powiększenia. Odnotuj że całe owo nowe okienko z powiększoną mapą daje się powiększać, pomniejszać i konfigurować, a także przesuwać w inne miejsca ekranu (instrukcje jak to czynić podane są pod pierwszą ilustracją m.in. z następujących totaliztycznych stron: soul_proof_pl.htm, god_proof_pl.htm, ufo_proof_pl.htm.) Jeśli czytelnik uważnie przyglądnie się powyższej mapie, wówczas odnotuje na niej kilka szokujących "nieregularności". Przykładowo odnotuje owo dziwne łukowate wygięcie ku zachodowi milickiej linii kolejowej, które zostało celowo tak dobrane, aby owa linia kolejowa staranowała historyczny ryneczek wsi "Ziegelscheune" (tj. obecnej wsi "Wszewilki") wraz z prastarym kościółkiem kiedyś stojącym przy owym ryneczku (zilustrowanym na "Fot. #C5" ze strony sw_andrzej_bobola.htm, oraz na "Fot. #2" ze strony wszewilki_jutra.htm.) Owa linia kolejowa przepołowiła też historyczną wieś "Ziegelscheune" (tj. obecne "Wszewilki") rozdzialając ją na dwie odrębne wsi, tj. na "Ziegelscheune" (tj. obecne "Wszewilki") oraz na "Neu-Steffitz" (tj. obecny "Stawczyk"). Co nawet bardziej szokujące, to że gdyby takie łukowate zagięcie linii kolejowej miało miejsce nieco wcześniej (tj. nieco bardziej na południe), wówczas stacja kolejowa Milicza mogłaby zostać zbudowania niemal tuż przy rynku Milicza (zamiast być zbudowana około dwa kilometry na wschód od Milicza) - co zwiększyłoby użyteczność tej kolei i wcale nie prowadziłoby do jej 299-B2-(stawczyk.htm) obecnego zamykania z powodu braku pasażerów wolących używać bliższy do Milicza dworzec autobusowy. Kolejną taką "nieregularnością" widoczną na owej mapie jest nazwa "Neu-Steffitz" dla dzisiejszej wsi "Stawczyk". Jak widzimy to z mapy, oznacza ona "nową wieś Steffitz" (tj. jakby nową wersję dzisiejszej wsi "Stawiec"). Jednak ów "Neu-Steffitz" jest nawet bardziej oddalony od wsi "Steffitz" (tj. od obecnej wsi "Stawiec") niż wynosi jego odległość od Milicza. Dlaczego więc Stawczyk nie został nazwany np. "Neu-Militsch" (tj. "nowy Milicz") albo "Neu-Ziegelscheune" (tj. "nowe Wszewilki") zamiast być nazwany "NeuSteffitz"? Wszakże leży on bliżej Milicza i Wszewilek niż Stawca, a ponadto ma on trwały historyczny związek z Miliczem i z Wszewilkami (za to NIE ma żadnego związku ze Stawcem). Kolejna z "nieregularności" widocznych na owej mapie polega na tym że najwyraźniej celowo ignoruje ona pokazanie całego przebiegu ciągle wówczas istniejącego i używanego dawnego "Bursztynowego Szlaku" - który wiódł przez dzisiejszą wieś Stawczyk. (Ów celowo zignorowany na mapie fragment "Bursztynowego Szlaku" ciągle był używany w czasach mojej młodości, tj. zaraz po drugiej wojnie światowej - kiedy to w Stawczyku nazywano go "drogą do tamy".) Dokładny przebieg owego szlaku opisany został w punkcie #8.1 totaliztycznej strony wszewilki_milicz.htm. Następna "nieregularność" udokumentowana tą mapą jest że w czasie jej wykonywania NIE istniały jeszcze dzisiejsze stawy zalewające dawny historyczny młyn wodny Milicza oraz spory fragment dawnego "Bursztynowego Szlaku". (Stawy te pokazują już dzisiejsze mapy wskazywane w punkcie #B2 tej strony, zaś omawiane w punktach #B2 i #E1 strony wszewilki.htm oraz w punkcie #B2 tej strony.) Wszystkie powyższe "nieregularności" wzięte razem wyraźnie dokumentują, że dzisiejsza wieś Stawczyk jest nieprzerwanie poddawana jakimś dziwnym prześladowaniom, opisywanym m.in. w punktach #E1 i #E2 totaliztycznej strony wszewilki.htm, oraz w punktach #C4 i #K3 totaliztycznej strony wszewilki_jutra.htm. W obliczu istnienia dokumentacji (takiej jak np. powyższa mapa) która jednoznacznie dowodzi faktyczności owego nieprzerwanego prześladowania wsi Stawczyk, warto zadać sobie pytanie: "dlaczego i przez kogo wieś ta jest prześladowana nieprzerwanie przez aż tak długi okres czasu?". Znaczy, czy prześladowanie to jest tylko wyrazem działania tzw. "pola moralnego" - podobnym do działania "przekleństwa wynalazców" opisanego w punkcie #G3 totaliztycznej strony eco_cars_pl.htm. (Jeśli tak - to co aż tak "moralnie poprawnego" wieś ta czyni aby zasłużyć sobie na tak zawzięte prześladowania?) Czy też prześladowanie to jest wyrazem istnienia i złowrogiego działania jakiejś "szatańskiej mocy" która wie coś na temat Stawczyka czego my dzisiaj ciągle jeszcze nie wiemy? #B3. Inne wsi też naszące nazwę "Stawczyk" lub nazwy do niej pokrewne: W chwili obecnej nazwa "Stawczyk" jest unikalna. Znaczy, oprócz wsi Stawczyk opisywanej na niniejszej stronie, NIE ma już na całym świecie drugiej miejscowości noszącej tą samą nazwę "Stawczyk". W tym miejscu powinienem jednak nadmienić, że kiedyś (dawno temu) istniała inna wieś Stawczyk położona w odmiennym regionie Polski. Tamten inny Stawczyk był własnością szlacheckiej rodziny "Stawczyków" od której wywodzi swoje pochodzenie duża grupa ludzi do dzisiaj noszących nazwiska "Stawczyk" - po więcej szczegółów patrz punkt #G1 przy końcu tej strony. Niefortunnie dla owych ludzi, tamta wieś szlachecka została przemianowana na inną nazwę sporo czasu temu. Do dzisiaj zaginęła już nawet pamięć gdzie owa wieś była zlokalizowana, kiedy przemianowano jej nazwę, oraz jak brzmi jej dzisiejsza nazwa (gdyby któryś z czytelników miał jakieś informacje na te tematy, byłbym wdzięczny za ich udostępnienie do opublikowania na niniejszej stronie). Jednak nazwy pokrewne do "Stawczyka" wcale NIE są już aż tak unikalne. Przykładowo tylko w Polsce znajdują się aż 3 miejscowości noszące nazwę "Stawiec". Jedną z tych miejscowości jest ów "Stawiec" oddalony od "Stawczyka" tylko o około 3 kilometry. Ja posądzam że to właśnie od niego "Stawczyk" otrzymał swoją nazwę. Wszakże "Stawczyk" to jakby "Mały Stawiec". Tymczasem Niemcy którzy w 1875 roku wymyślili nazwę dla obecnego Stawczyka nazywali go "Neu-Steffitz" co oznacza "Nowy Stawiec", podczas gdy sam Stawiec Niemcy nazywali "Steffitz". 300-B2-(stawczyk.htm) Niezależnie od Stawca zlokalizowanego około 3 kilometry na północny-zachód od Stawczyka, w Polsce znajdują się jeszcze dwa dalsze Stawce. Kolejny z nich to osiedle znajdujące się niedaleko dawnej stolicy Krzyżaków, czyli Malborka. Administracyjnie należy on do gminy Nowy Staw, koło Malborka, województwo pomorskie. Jeszcze jeden (trzeci) Stawiec jest wioską w Gminie Nowy Dwór Gdański, województwo pomorskie. Część #C: Symbolizm moralny wsi Stawczyk - czyli wsi która powstała z prześladowań, istnieje jako symbol prześladowań, oraz dostarcza ilustrację następstw prześladowań: #C1. Jak "prawa moralne" powodują że "uciskający uciska również i siebie samego": Filozofia zwana totalizm odkryła że niezależnie od dobrze wszystkim znanych praw fizyki, życiem ludzi rządzi również odmienny rodzaj praw zwanych prawami moralnymi. Faktycznie to istnienie praw moralnych dałoby się wydedukować z religii. Wszakże jeśli istnieje "miłujący sprawiedliwość" Bóg, wówczas nawet dziecko jest w stanie się domyślić że ów Bóg musi nagradzać i karać wszystkich ludzi według zawsze tych samych zasad. Owe więc ścisłe i zawsze te same zasady według których sprawiedliwy Bóg powtarzalnie nagradza lub karze postępowania ludzi, byłyby właśnie "prawami moralnymi". Oczywiście, gdyby prawa moralne zdefiniować wyłącznie jako zbiór zasad nagradzania i karania używanych przez Boga, wówczas istnienie i działanie tych praw odnotowaliby oraz respektowaliby tylko ci ludzie którzy już poznali i uznają rozległy naukowy materiał dowodowy potwierdzający że Bóg istnieje. Natomiast przykładowo tzw. "ateiści" odrzucaliby wszelkie próby zdefiniowania i respektowania praw moralnych. Z tego powodu filozofia totalizmu, a także jej odwrotność czyli tzw. filozofia pasożytnictwa, definiują "prawa moralne" na całkowicie świecki sposób. Prawa te zaś dają się łatwo zdefiniować na świecki sposób, ponieważ okazuje się również, że w świecie fizycznym działa szczególny rodzaj niewidzialnego pola, podobnego do pola grawitacyjnego. Owo niewidzialne pole przez totalizm zwane jest "polem moralnym". Powoduje ono, że podobnie jak wspinanie się pod górę pola grawitacyjnego wymaga wkładania w to wysiłku, również czynienie wszystkiego co moralne, też wymaga włożenia w to wysiłku. (Np. rozważ ile wysiłku wymaga np. mówienie prawdy.) Dzięki więc istnieniu owego niewidzialnego "pola moralnego" czynienie tego co moralne wymaga wysiłku, zaś czynienie tego co niemoralne jest łatwe i przyjemne. Innymi słowy, wspinanie się pod górę "pola moralnego" zamienia naszą pracę w szczególny rodzaj energii potencjalnej zwanej "energią moralną" lub "zwow", zaś ześlizgiwanie się w dół owego pola moralnego rozprawsza z nas tą energię. Z fizyki zaś wiemy, że wszędzie gdzie istnieje jakieś pole oraz jakaś energia, istnieć również będą odpowiednie prawa które rządzą dzialniem tego pola i przepływami tej energii. Z tej wiedzy fizyki wywodzi się więc "świecka definicja praw moralnych". Definicja ta stwierdza, że "prawa moralne są to prawa które rządzą przepływem energii moralnej oraz działaniem pola moralnego". Taką zaś świecką definicję praw moralnych są już w stanie zaakceptować również i ateiści. Wszakże skupia się ona wyłącznie na skutkach działania praw moralnych. Z kolei owe skutki są już w stanie zaobserwować nawet ateiści. Prawa moralne działają w raczej niezwykły sposób. Gdybyśmy chcieli podsumowac ich działanie jednym zdaniem, wówczas moglibyśmy stwierdzić, że prawa moralne przywracają sprawiedliwość przez nagradzanie moralności i karanie niemoralności. Znaczy, jeśli przykładowo ktoś czyni coś niemoralnego, np. krzywdzi innych, wówczas zadziałają właśnie owe "prawa moralne" i wyrównają rachunki. Prawa te NIE wyrównują jednak rachunków w taki sam sposób w jaki uczyniliby to ludzie (np. poprzez połamanie rąk które krzywdziły). Prawa te mają swoje własne, wysoce dyskretne i subtelne, metody działania. Przykładowo, zamiast połamać ręce które kogoś skrzywdziły, spowodują one bankructwo właściciela tych rąk, oraz spowodowane tym bankructwem głód i cierpiania które są równe cierpieniom zadanym poprzez szerzenie krzywdy. Albo spowodują one że właściciela tych rąk opuści żona i musi on cierpieć żyjąc samotnie. Albo spowodują że umrze mu ktoś kogo bardzo kocha. Itd., itp. Jedna z metod działania praw moralnych powoduje, że ucisk zawsze zatacza 301-B2-(stawczyk.htm) pełny okrąg i uderza w tego co uciska. Anglicy mają na to nawet przysłowie które stwierdza "Curses, like chickens, always come back home to roost" (tj. "Złożeczenia zawsze zatoczą krąg i powrócą do tego co je ze siebie wysłał"). Ta metoda działania praw moralnych jest wyraźnie widoczna jeśli ktoś prześledzi losy opisywanej tutaj wsi Stawczyk. Mianowicie, jak to wyniknie z opisów które nastąpią, Stawczyk zawsze był prześladowany i uciskany przez władze które umiejscowione są w pobliskim Miliczu. Dlatego "prawa moralne" tak zadziałały, że efekty owych prześladowań i ucisku Stawczyka zataczają pełny okrąg i uderzają z powrotem w ów Milicz. Jak to się dzieje, wyjaśnię to w opisach które teraz nastąpią. #C2. Historia wsi "Stawczyk": powstanie z prześladowań, nieustanne doświadczenie prześladowań, ilustrowanie następstw prześladowań: Stawczyk jest wsią która stanowi symbol nieuzasadnionych, chociaż nieustających prześladowań. Wszakże wieś ta powstała właśnie jako wynik prześladowań. Ponadto, wieś ta jest prześladowana przez cały dotychczasowy okres swego istnienia nawet do dzisiaj. Co najbardziej szokujące, to że w międzyczasie zmienił się kraj do którego Stawczyk należy, zmienił się też ustrój i ideologia. Prześladowania jednak Stawczyka nadal nie ustały. Każdy może je odnotować jeśli rozglądnie się po owym Stawczyku, oraz jeśli porówna stan i sytuację Stawczyka ze stanem i sytuacją pobliskiej wsi Wszewilki - która oddzielona jest od Stawczyka jedynie szerokością dwóch szyn torów kolejowych. Wszakże porównanie Wszewilek i Stawczyka wygląda jak porównanie przysłowiowego "królewicza i żebraka" - i to na przekór że kiedyś były to dwie części jednej i tej samej wioski. Przykładowo, przez Wszewilki wiedzie doskonała wybrukowana droga. Natomiast wszystkie główne drogi Stawczyka są nadal polnymi drogami w których koła (i nogi) zapadają się w piasku po osie (i kostki). Wszewilki mają chodnik. Stawczyk ma jedynie pobocza drogi porośnięte zielskiem. Wszewilki mają wodę z wodociągów, a niektóre domy i gaz. Stawczyk ciągle jest zależny od studni i nadal NIE ma gazu. Wszewilki mają przystanek autobusowy i połączenie autobusowe z Miliczem. Stawczyk musi pedałować do Milicza na rowerach. Itd., itp. Takich zaniedbań i skrytych prześladowań jest znacznie więcej, jednak narazie wstrzymam się od ich pełnego opisywania. Wiedząc o działaniu "praw moralnych" opisanych w poprzednim punkcie #C1, oraz będąc świadomym że wszelkie dotychczasowe prześladowania Stawczyka zawsze wywodzą się od władz administracyjnych zlokalizowanych w pobliskim mieście Miliczu, warto poznać mechanizm za pośrednictwem którego prześladowania Stawczyka zataczają koło i uderzają w ów Milicz. Aby zas to poznać, najpierw musimy zapoznać się z przedziwną historią Stawczyka. Przejawy prześladowań wsi Stawczyk, których dowody przetrwały aż do dnia dzisiejszego, rozpoczęły się około 1875 roku. Do owego roku 1875 wieś "Stawczyk" była częścią sąsiadującej z nią dzisiaj odmiennej wsi zwanej Wszewilki. Znaczy, aż do 1875 roku Stawczyk był wschodnią połową Wszewilek. W owych czasach wszystkie zabudowania Stawczyka zlokalizowane były nawet bliżej starego ryneczka historycznych Wszewilek niż obecnie oddalona jest od tego starego ryneczka większość zabudowań obecnej wsi Wszewilki. Innymi słowy, Stawczyk jest większym nosicielem historycznych tradycji Wszewilek, niż nosicielem tych tradycji są dzisiejsze Wszewilki. Z powodu owej bliskości Stawczyka do rynku historycznych Wszewilek, historia wsi "Stawczyk" aż do 1875 roku była równocześnie historią wsi Wszewilki. Z kolei historię wsi Wszewilki czytelnik może sobie poczytać poprzez zaglądnięcie do odrębnej strony internetowej o nazwie wszewilki.htm. Niestety, w 1875 roku historie obu tych wsi oddzieliły się od siebie. Mianowicie w 1875 roku zbudowana była linia kolejowa wiodąca z Milicza do Krotoszyna i dalej do Gniezna - wzdłuż starego tzw. Bursztynowego Szlaku - którego fragment kiedyś przebiegał właśnie przez dzisiejszą wieś Stawczyk. Ktoś zaś kto projektował ową linię kolejową, wykorzystał ją jako narzędzie zniszczenia dawnej wsi Wszewilki. Mianowicie, ktoś ten celowo tak wypaczył przebieg owej linii kolejowej, że zboczyła ona ku zachodowi z prostej linii którą powinna przebiegać i staranowała miniaturowy ryneczek dawnej wsi Wszewilki. 302-B2-(stawczyk.htm) Pod wymówką wiec budowy owej linii kolejowej, rozebrano stary kościół katolicki Wszewilek (zilustrowany na zdjęciu ze strony wszewilki_jutra.htm), oraz rozmontowano publiczne budowle Wszewilek które reprezentowały miejscowy przemysł i stąd decydowały o znaczeniu i zamożnosci tej wsi - takie jak karczmę (tj. dawny hotel), śpichlerz, piekarnię, oraz rzeźnię. Oczywiście do dzisiaj owo celowe zboczenie linii kolejowej ku zachodowi zaraz po minięciu stacji kolejowej Milicza wyraźnie widać na mapach Wszewilek, oraz na zdjęciu satelitarnym wskazanym w punkcie #B2 tej strony. Na mapach tych i zdjęciu wyraźnie też widać, że natychmiast po staranowaniu historycznego ryneczka dawnych Wszewilek i zniszczeniu przemysłu tej wsi, owa linia kolejowa z powrotem zakręca ku wschodowi, powracając na przebieg którym gdyby podążała przez cały czas wówczas nigdy NIE staranowałaby rynku dawnej wsi Wszewilki. (O fakcie świadczącym że owo staranowanie ryneczka starych budowli Wszewilek torami kolejowymi było celowe i złośliwie zaplanowane, świadczy też fakt że gdyby takie zakrzywienie torów ku wschodowi dokonane było nieco wcześniej na południe, wówczas owa linia kolejowa przebiegałaby tuż pod obrzeżem miasta Milicza. Tymczasem w rzeczywistości kolejowa stacja Milicz została zbudowana jako oddalona od miasta Milicza o około 2 kilometry. Taka zaś duża odległość stacji kolejowej od miasta komplikuje docieranie do kolei i niechęca do jej używania.) Ktokolwiek złośliwie staranował rynek starych Wszewilek torami kolejowymi, wcale NIE poprzestał na tym akcie. Na dodatek bowiem do przepołowienia dawnych Wszewilek, ktoś ten administracyjnie przemianował też tą część dawnych Wszewilek która odcięta została od reszty wsi ową nową linią kolejową. Począwszy też od wówczas, ta odcięta torami część Wszewilek została nazwana odmienną niż Wszewilki nazwą NeuSteffitz. Do dzisiaj też nosi ona odmienną od Wszewilek nazwę, mianowicie nazwę "Stawczyk". W ten sposób staranowanie torami kolejowymi ryneczka dawnej wsi Wszewilki stanowiło punkt czasowy w którym zaczęły się doskonale widoczne do dzisiaj prześladowania Stawczyka, oraz w którym historia obecnej "wsi-martyra" o nazwie "Stawczyk" oddzieliła się od historii dawnej wsi Wszewilki. Tajemnicze choć dobrze ukryte prześladowania wsi Stawczyk wcale NIE skończyły się na jej administracyjnym oddzieleniu od dawnej wsi Wszewilki, a praktycznie są uparcie kontynuowane nawet do dzisiaj. Przykładowo na terenie obecnego Stawczyka (a precyzyjniej na obszarze dzisiejszego boiska sportowego w dzisiejszej wsi Stawczyk) przed 1875 rokiem organizowane były doroczne targowiska koni które były słynne aż w całej Europie. Na targowiska te zjeżdżali się kupcy z wielu nawet bardzo odległych krajów. Na temat tych targowisk koni piszę też m.in. w punkcie #B2 odrębnej strony o mnie (dr inż. Jan Pająk - notka autobiograficzna). Jednak około 1890 roku ktoś w Miliczu podjął administracyjną decyzję aby owo słynne tragowisko koni przenieść z jego poprzedniego zlokalizowania na terenie dzisiejszego Stawczyka, w jego nowe zlokalizowanie tuż przy mieście Miliczu - obok milickiej rzeźni. Oczywiście, po przeniesieniu targowiska w nowe miejsce, po świecie rozniosła się wiadomość że Wszewilki NIE ogranizują już więcej targowisk koni. Kupcy zaprzestali więc przybywania na te targowiska i tak zakończyła się wielowiekowa tradycja tego słynnego targowiska koni. Niestety, odebranie Stawczykowi słynnego targowiska koni było tylko kolejnym z wielu objawów tego skrytego prześladowania. Inne przejawy tego prześladowania obejmowały m.in. zaduszenie i zmuszenie do bankructwa starego młyna wodnego Stawczyka, czy nadanie Stawczykowi nazwy "Neu-Steffitz" zamiast nazwy "Neu-Ziegelscheune" (nazwa "Ziegelscheune" jest niemiecką nazwą ówczesnych "Wszewilek") - po poprawne tlumaczenia na niemiecki nazw obecnych polskich miejscowości patrz strona genealogienetz.de. W ramach owych wielowiekowych prześladowań Stawczyk NIE otrzymał nawet własnej stałej nazwy. Administracyjnie uważa się go za wieś odrębną od Wszewilek. Jednak wcale NIE daje mu się odrębnej nazwy. Przykładowo, zaraz po odcięciu go od dawnych "Ziegelscheune" (tj. "Wszewilek"), Niemcy nazwali go "Neu-Steffitz". Zaraz po wyzwoleniu nazwano go "Cegielnia" (podczas gdy Wszewilki nazwane były wówczas "Wszewilkami"). Początkowo w mojej metryce urodzenia było więc nawet napisane że urodziłem się w Cegielni. Kiedy jednak z powodu nazwy "Cegielnia" przez pomyłkę zaczęły do Stawczyka przybywać ciężarówki zamierzające odebrać cegły z cegielni w pobliskim 303-B2-(stawczyk.htm) Stawcu, nazwę tej wioski przemianowano na Wszewilki. Moje metryki urodzenia z czasów starania się na studia zaczęły więc podawać że urodziłem się we Wszewilkach. Pod nazwą "Wszewilki" Stawczyk istniał aż do końca czasów kiedy ja w nim mieszkałem. Około 1964 roku, kiedy przeniosłem się już do Wrocławia, nazwę owej mini-wioseczki przemianowano na "Stawczyk". To spowodowało ponowną konfuzję, ponieważ zamiast do niej, ludzie którzy zamierzali ją odwiedzić trafiali do pobliskiego "Stawca" - oraz wice wersa. W końcu około 1985 roku ktoś wpadł na pomysł aby nadać jej podwójną, a więc raczej niewygodną nazwę, "Wszewilki-Stawczyk". Pod ową niewygodną nazwą oficjalnie Stawczyk istnieje ona aż do dzisiaj. Jednak nikt NIE chce używać owej podwójnej a stąd i wysoce niewygodnej nazwy. Dlatego większość ludzi nadal referuje do tej wioski pod nazwą "Stawczyk". Ja jednak sugerowałbym aby kiedyś nazwać ją albo "Pająkowo" (aby uhonorować m.in. moje polskie pochodzenie z tej właśnie wioseczki), albo też "Pajakville" (aby przerzucić most pomiędzy miejscem mojego urodzenia i angielskojęzyczną Nową Zelandią - która reprezentuje moje późniejsze obywatelstwo, tradycje, oraz kulturę.) Wszakże owa nazwa "Pająkowo" zamykałaby wszelkie dotychczasowe problemy. Nie tylko bowiem ucinałaby ona dalszą konfuzję i doskonale harmonizowała z nazwą "Wszewilki" dla wioski z której Stawczyk się wywodzi, ale ponadto nadawałaby Stawczykowi unikalną wymowę alegoryczną. Wszystko też wskazuje na to że najwyraźniej los celowo utrzymuje obecną konfuzję z nazwą tej wsi aż do czasu kiedy obecny Stawczyk będzie mógł być nazwany "Pająkowo". #C3. Rola Stawczyka w sterowaniu obiegu energii "chi" - a stąd w otwieraniu lub zamykaniu dostępu znaczenia, dobrobytu i szczęścia do Milicza oraz do okolicznych miejscowości: W punkcie #C1 tej strony opisałem rodzaj inteligentnej energii którą filozofia totalizmu nazywa "energią moralną" lub energią "zwow" ("zwow" to skrót od "zasobu wolnej woli"). Chińczycy nazywają ją energią "chi", zaś Japończycy energią "reiki". Energia ta ma to do siebie, że ludziom, instytucjom, osiedlom, lub państwom, które mają jej dużo, przynosi ona szczęście, dobre samopoczucie, zamożność, wpływy, itp. To dlatego indywidualne osoby które zgromadzą wiele tej energii przeżywają tzw. nirwanę. Natomiast ci którym energi tej chronicznie brakuje popadają w depresję, kłopoty, nieszczęscia, a w końcu ulegają zniszczeniu. Starożytni Chińczycy wypracowali więc rodzaj wiedzy ludowej lub sztuki, która uczy ludzi jak mają zwiększać swoje szczęście i zamożność poprzez gromadzenie i zwiększanie owej energii "chi". Ta wiedza starożytnych Chińczyków o zasadach dobroczynnego sterowania przepływem energii "chi" znana jest w dzisiejszym świecie pod nazwą "Feng Shui". Po latach igrowania tej wiedzy, w Chinach nastąpił niedawno raptowny nawrót do powszechnego jej stosowania w każdej dziedzinie życia. W przypadku np. miejscowości czy obszarów geograficznych, najlepszym sposobem zwiększania ilości zawartej i zgromadzonej w nich energii "chi", jest wprowadzanie tej energii w lokalny ruch cyrkulacyjny. Poprzez zaś zgromadzenie w sobie dużej ilości energii "chi", dane miejscowości czy obszary zwiększają swoją zamożność, znaczenie, szczęście swoich mieszkańców, itp. Jeśli ktoś przeanalizuje historię dawnego Milicza i Wszewilek opisaną na stronie o mieście Miliczu i o wsi Wszewilki, wówczas odnotuje że aż do 1875 roku (tj. aż do czasu podjęcia otwartych prześladowań Stawczyka), Milicz miał tak doskonale zaprojektowany układ dróg że wyłapywały one energię "chi" oraz wprowadzały tą energię w lokalną cyrkulację. W wyniku tego, aż do owego 1875 roku, Milicz i Wszewilki pozostawały wysoce szczęśliwymi i zamożnymi miejscowościami. W owych czasach z Milicza wychodziły ku dzisiejszemu Stawczykowi aż dwie główne drogi byłego tzw. "Bursztynowego Szlaku". Jedna z nich przebiegała ku wschodowi wzdłuż rzeki Barycz, aż do mostu przez Barycz znajdującego się kiedyś na terenie starego młyna wodnego dzisiejszego Stawczyka. Potem droga ta biegła do dzisiejszego Stawczyka i dalej przez Pomorsko do Gniezna i Gdańska. Jednak przy karczmie z dawnego ryneczka Wszewilek, droga ta łączyła się na krótko z inną drogą z Sulmierzyc która biegła przez dzisiejszy Stawczyk i Wszewilki z powrotem do Milicza. W ten sposób energia "chi" która dotarła do Milicza, zostawała wyłapywana przez jedną z owych okrężnie obiegających dróg i już pozostawała uwięziona w cyrkulacji wokół Milicza. 304-B2-(stawczyk.htm) Niestety, tamten wysoce korzystny dla Milicza, Stawczyka i Wszewilek przebieg dróg został zniszczony w 1875 roku zbudowaniem kolei i następnym upadkiem młyna wodnego Stawczyka z jego starym mostem przez rzekę Barycz. W rezultacie, po 1875 roku, wszystkie drogi wyłącznie "wybiegały" z Milicza, NIE powodując już nawrotu energii "chi" i wprowadzenia tej energii w lokalną cyrkulację. Wynikiem było że Milicz i otaczającego go miejscowości szybko utraciły uprzednie znaczenie, zamożność i szczęście ich mieszkańców. Ten stan trwa tam nawet i dzisiaj. W punktach #B1 do #B3 odrębnej strony o nazwie wszewilki_jutra.htm sugeruję aby zbudować drogę bitą, która jak ów zniszczony fragment "Bursztynowego Szlaku" lączyłaby dzisiejszy Stawczyk ze Sławoszewicami, oraz aby puścić po tej drodze autobus okrężny "8" (tj. "ósemka"). Droga ta i autobus przywracałyby bowiem zamkniętą cyrkulację energii "chi" istniejącą w owych miejscowościach w czasach "Bursztynowego Szlaku". To zaś przywrócenie zamkniętej cyrkulacji "chi", zgodnie z wiedzą o "Feng Shui", przywróciłoby znaczenie, zamożność, oraz szczęście do owych miejscowości. Z tego co obecnie wszyscy możemy naocznie zobaczyć w Stawczyku, Milickie władze narazie kompletnie ignorują moje sugestie na temat owej drogi i autobusu "8" (tj. "ósemka"). Pewno uważają je za "zabobony" - a nie za "wiedzę" która sprawdza się w rzeczywistym życiu (na przekór, że powrót w komunistycznych Chinach do wdrażania w codzinnym życiu starych zasad "Feng Shui", w przeciągu zaledwie kilku lat zamienił Chiny z kraju o którym się jedynie żartowało, w prawdziwe światowe mocarstwo). Jednak z tego co wyjaśniłem w następnym punkcie #C4, wynika że owo ignorowanie moich sugestii NIE będzie trwało bez końca. W jakimś punkcie czasowym z przyszłości owa domykająca okrąg droga ze Stawczyka do Sławoszewic zostanie bowiem faktycznie zbudowana, zaś miejski autobus okrężny "8" (tj. "ósemka") - który tak usilnie postuluję, faktycznie będzie uruchomiony po owej drodze. To z kolei spowoduje, że w przyszłości zacznie się nowy okres znaczenia, zamożności i szczęścia, zarówno dla Stawczyka, jak i dla Milicza i wszystkich innych pobliskich miejscowości. Co mnie dosyć ciekawi, to czy wladze Milicza będą odkładały zbudowanie owej drogi, a stąd i powrót zamożności i szczęścia do ich miasta, aż do dalekiej przyszłości, czy też już wkróce zakasają rękawy i zabiorą się za dokonanie tego przełomowego działania. #C4. Stawczyk przyszłości - czyli moja wizyta w Stawczyku prawdopodobnie w 2222 roku: Ci czytelnicy którzy znają przedmiot moich badań naukowych wiedzą doskonale że mam określone "chody" u tych co już obecnie mają w swojej dyspozycji tzw. wehikuły czasu (tj. wehikuły do zbudowania których ja staram się nakłonić ludzi już począwszy od 1985 roku - po szczegóły patrz strona timevehicle_pl.htm). Wygląda też na to, że na urodziny w 2009 roku zafundowano mi dosyć niezwykły prezent - tj. podróż do Stawczyka przyszłości. Niestety, zafascynowany tym co tam widziałem, zapomniałem zapytać o datę do której byłem tam przeniesiony. Domyślam się jednak że było to dosyć sporo lat do przodu. Wszakże obserwuję ewolucję wyglądu Stawczyka już przez ponad 60 lat - narazie zaś wcale NIE odnotowałem drastycznej zmiany wyglądu architektury i zabudowań tej wioski. Tymczasem podczas mojej podróży do Stawczyka przyszłości wszystkie domy tej wioski były już inne niż obecnie (np. materiał ich ścian wyglądał już jak rodzaj "zadymionego szkła" lub plastyku - jaki dzisiaj widzimy tylko w niektórych co droższych samochodach). Potem więc przeanalizowałem swoją podróż z punktu widzenia kiedy to ja zabrałbym Jana Pająka do Stawczyka przyszłości - gdybym dokładnie znał jego upodobania, wiedzę, zwyczaje i dążenia - tak jak najwyraźniej znał je mój tamtejszy "przewodnik". Analiza ta doprowadziła mnie do wniosku że prawdopodobnie byłem w Stawczyku przyszłości latem 2222 roku - ten bowiem rok miałby dla mnie szczególne znaczenie a ponadto dobrze by pasował do zmian jakie odnotowałem wówczas w Stawczyku. Jak też zdołałem to odnotować podczas owej wizyty, Stawczyk stanie się w przyszłości znaczącym, zasobym i szczęśliwym miejscem na Ziemi. Będzie też dosyć istotnym ośrodkiem kulturalnym i rekreacyjnym. Wygląda mi na to, że kulturalne i rozrywkowe znaczenie Stawczyka przewyższy wówczas nawet znaczenie Milicza (tj. Milicz zachowa wtedy swoje znaczenie jako ośrodek administracyjny, mieszkalny, oraz handlowy, 305-B2-(stawczyk.htm) jednak Stawczyk przejmie od Milicza kilka innych istotnych funkcji). Stawczyk będzie wówczas już połączony ze Sławoszewicami, Miliczem, oraz Karłowem, za pomocą okrężnego autobusu miejskiego "8" (tj "ósemka") - do wprowadzenie którego to autobusu ja tak usilnie namawiam. Z tego też co zobaczyłem wówczas w Stawczyku, w przyszłości stanie on się ogromnie modnym i luksusowym miejscem zamieszkania. Prawdopodobnie działka budowlana i willa w Stawczyku będzie wówczas warta majątek (obecnie działkę można sobie tam kupić za grosze). Swoją podróż do Stawczyka przyszłości opisałem w punktach #J1 do #J3 z odrębnej strony wszewilki_jutra.htm. #C5. Moralne przesłanie które powyższa historia wsi Stawczyk stara nam się uświadomić: Pechowo dla całej naszej cywilizacji, coraz więcej osób wierzy w bzdurne twierdzenia niektórych dzisiejszych naukowców, powtarzających jak papugi za Darwinem, że ludzie to nieco wyżej wyewoluowane zwierzęta. W rezultacie, coraz więcej ludzi zachowuje się jak zwierzęta. Przykładowo, zamiast widzieć bliźniego w każdym innym człowieku, widzą oni tylko konkurentów i zagrożenie dla swej dominacji. Zamiast wspólnie z bliźnimi wypracowywać sobie zamożność i szczęście, wolą oni rabować od bliźnich to co im potrzebne. Zamiast nawzajem sobie pomagać w sięganiu tam gdzie wzrok nie sięga, wolą spychać bliźnich w dół i kopać pod nimi dołki. Itd., itp. Takie zasady zwierzęcego postępowania być może dawałyby zamierzone efekty w jakims innym wszechświecie w którym NIE ma Boga. Jednak w naszym wszechświecie istnieje sprawiedliwy Bóg który poprzez stworzenie i odpowiednie wychowanie sobie człowieka jest zdeterminowany aby osiągnąć swoje nadrzędne cele. Taki zaś sprawiedliwy Bóg nie puszcza bezkarnie zezwierzęconych zachowań u ludzi. Dlatego Bóg ów ustanowił tzw. "pole moralne", "energię moralną" oraz "prawa moralne" opisywane filozofią totalizmu. Te zaś, za pośrednictwem odpowiednich mechanizmów działania karzą zezwierzęcenie, nagradzają moralne postępowania, oraz dają ludziom wymagane lekcje. Opisana uprzednio historia wsi Stawczyk ilustruje sobą zarówno treść jednego z praw moralnych, jak i mechanizm działania tego prawa, a także prosty sposób na jaki ludzie mogą wykorzystać znajomość tego mechanizmu dla podnoszenia własnego dobrobytu i poziomu szczęścia. Prawem moralnym którego działanie jest doskonale zilustrowane przez opisaną tutaj historię wsi Stawczyk, jest tzw. "prawo bumerangu". Generalnie stwierdza ono że "cokolwiek z siebie wysyłasz innym, to samo powróci i do ciebie jak bumerang". W odniesieniu jednak do losów wsi Stawczyk, działanie tego prawa najlepiej wyrażają najróżniejsze przysłowia, np. polskie "kto pod kimś dołki kopie ten sam w nie wpada", angielskie "curses, like chickens, always come back home to roost" (tj. "złożeczenia zawsze zatoczą krąg i powrócą do tego co je z siebie wysłał"), chińskie "ten kto rozdaje łuki powienien się spodziewać strzały", czy japońskie "Bóg który opuścił danych ludzi jest Bogiem który wie". Działanie tego prawa moralnego doskonale ilustrują długoterminowe wyniki prześladowań Stawczyka przez władze administracje zlokalizowane w pobliskim mieście Miliczu. Wszakże historia Stawczyka wykazała że każdy z przejawów tego przesladowania zatoczył krąg i uderzył w Milicz, pogarszając m.in. i sytuację tychże władz. Przykładowo, staranowanie koleją katolickiego kościółka kiedyś stojącego na granicy obecnego Stawczyka i Wszewilek wcale NIE spowodowało przejścia mieszkańców Stawczyka na religię protestancką, a wręcz przeciwnie, protestancki kościół Milicza z czasem został przemianowany na obecny kościół katolicki Św. Andrzeja Boboli. Zbankrutowanie starego młyna wodnego Stawczyka wcale NIE przyniosło bogactwa nowemu młynowi elektrycznemu który także potem zbankrutował. Przeniesienie do Milicza dorocznego targowiska koni spowodowało że targowisko to całkowicie upadło. Zniszczenie okrężnego odcinka Bursztynowego Szlaku oraz starej karczmy (hotelu) WszewilekStawczyka spowodowało że obecnie przejezdni przeskakują przez Milicz bez zatrzymania się w tych miejscach. Użycie kolei do staranowania rynku Wszewilek-Stawczyka spowodowało że z powodu dużej odległości do stacji kolej ta NIE nadaje się do służby jako transport publiczny i obecnie już bankrutuje z braku pasażerów. Itd., itp. Historia wsi Stawczyk ilustruje także jaki jest mechanizm działania "prawa bumerangu" w odniesieniu do miejscowości. Mechanizm ten wykorzystuje prastarą chińską 306-B2-(stawczyk.htm) wiedzę o działaniu tzw. "Feng Shui" oraz o roli inteligentnej energii "chi". Z kolei znajomość tego mechanizmu pozwala na odwrócenie dotychczasowych zniszczeń wynikających z prześladowań wsi Stawczyk, oraz na przywrócenie dobrobytu, wzrostu, powodzenia i szczęścia dla Stawczyka, Milicza, oraz dla kilku innych pobliskich miejscowości. Odwrócenie to wymaga jedynie odbudowania zniszczonego fragmentu "Bursztynowego Szlaku", oraz puszczenie okrężnego autobusu miejskiego "8" (tj. "ósemkę") po tym odbudowanym fragmencie prastarej drogi. Reszty zaś dokonają już prawa moralne oraz dobra wola ludzi świadomych działania tych praw. Oczywiście, niezależnie od historii wsi Stawczyk, działanie tego samego moralnego "prawa bumerangu" doskonale ilustruje też cały szereg historycznych zdarzeń. Przykładowo, widać je w historii drugiej wojny światowej, czy też fragmentu tej wojny w postaci bitwy o Milicz. Gdyby zamiast usiłować obrabować siłą okoliczne narody, hitlerowskie Niemcy raczej uformowały z tymi narodami "krąg wzajemnej współpracy i rozwoju" podobny do dzisiejszego Wspólnego Rynku, wówczas wszyscy by na tym skorzystali, zaś zamożność i potęga Niemców wcale nie musiałby ulec zniszczeniu. Działanie "prawa bumerangu" widać też np. z historii światowego kryzysu ekonomicznego z lat 2008-2009. Wszakże gdyby zamiast rabować swoje banki z posiadanych funduszy poprzez wypłacanie sobie samym astronomicznych premii, menagerowie tych banków raczej dopomagali bliźnim, do kryzysu tego nigdy NIE doszłoby. Działanie tego prawa widać też wyraźnie z historii prześladowań jakim bezrozumni ludzie poddają idee jakich rozwojowi poświęciłem swoje życie. Przykładowo, gdyby zamiast oczerniać, pomniejszać, spychać w dół, oraz ignorować postępowe idee które ja promuję, ludzie zaczęli popierać te idee i pomagać mi je urzeczywistniać, wówczas wszyscy byśmy na tym skorzystali. Wszakże tylko np. urzeczywistnienie moich tzw. wehikułów czasu dałoby każdemu szansę na nieśmiertelność i wieczne życie. Wszakże "prawa moralne" NIE tylko uderzają w tych co prześladują innych, ale również nagradzają tych co formują z innymi kręgi i ósemki wzajemnego wspomagania się i współpracy dla dobra wszystkich zainteresowanych. Na zakończenie jeszcze raz chciałbym zachęcić do zapoznawania się z historią wsi Stawczyk oraz z przesłaniami moralnymi jakie ta niezwykła wieś stara się nam przekazać. Wszakże Stawczyk jest szczególną wsią jaka NIE ma odpowienika na całym świecie. Bóg najwyraźniej starannie przygotował wieś Stawczyk na wydanie na świat i na wsparcie swoim przykładem wysoce moralnej filozofii totalizmu oraz otwierającej nam oczy teorii wszystkiego zwanej Konceptem Dipolarnej Grawitacji. Praktycznie wszystko we wsi Stawczyk ma nam coś do ujawnienia, przekazuje nam jakąś moralną wiadomość, inspiruje nas do właściwego działania, itd., itp. To dlatego wysoce wymowne losy owej niezwykłej wsi Stawczyk, niezależnie od niniejszej, opisuje już aż cały szereg dalszych stron internetowych, przykładowo strony wszewilki.htm, wszewilki_jutra.htm, milicz.htm, wszewilki_milicz.htm, czy też bitwa_o_milicz.htm. Część #D: Wieś Stawczyk jako symbol nieokreśloności i administracyjnej konfuzji: #D1. Paradoksy i konfuzje wynikające z wielokrotnych zmian nazwy dla wsi Stawczyk: W hinduiźmie jednym z deitów "Świętej Trójcy" jest bóg Brahma (stwórca) który m.in. obrazowany jest jako istota z czterema twarzami. To jego istnienie jako pojedyńcza istota - która jednak jest w stanie myśleć, widzieć i czynić wiele rzeczy naraz, ma symbolizować tzw. "wieloprocesorowość" (albo "multiprocesorowość") Boga, którą to wieloprocesorowość opisałem nieco dokładniej w punkcie #C6 (3) odrębnej totaliztycznej strony prawda.htm. Gdyby jakiś naukowiec nieobznajomiony z historią Stawczyka przeanalizował dokumenty legalne dotyczące mnie, lub dowolnej innej osoby urodzonej w owej wsi, wówczas doszedłby do wniosku że jesteśmy właśnie jak ów hinduistyczny bóg Brahma. Wszakże z dokumentów owych wynikałoby że urodziliśmy się w aż kilku odmiennych wioskach naraz. Przykładowo, na bazie najróżniejszych dokumentów które posiadam, ja mogę dowieść formalnie że urodziłem się równocześnie w następujących wsiach: (1) 307-B2-(stawczyk.htm) Cegielnia, (2) Stawczyk, (3) Wszewilki, (4) Wszewilki-Stawczyk. Prawdopodobnie dałoby się też dowieść, że urodziłem się również w byłej wsi (5) Neu-Steffitz. Czyli w sensie legalnym jestem osobą która faktycznie urodziła się w aż 4 odmiennych miejscowościach naraz. Można więc argumentować że stanowię 4 odmienne osoby zawarte w jednej. Faktycznie więc, jeśli rozważyć sprawę logicznie, mógłbym być podobnym symbolem jak ów hindustyczny bóg z czterema twarzami. Oczywiście, ja wcale nie jestem jedyną osobą na świecie z której miejscem urodzenia wiąża się aż takie paradoksy i konfuzje. Praktycznie bowiem wszystkie osoby urodzone w Stawczyku są w tej samej co ja sytuacji. A wiem że w wiosce tej urodziło się sporo osób które kiedyś dobrze znałem. Ponadto wszyscy ludzie którzy urodzili się w innych miejscowościach jakie też często zmianiały nazwy, także są w tej samej sytuacji. Paradoksy i konfuzja które dotykają wszystkie osoby urodzone w Stawczyku rozciągają swoją ważność aż na cały szereg odmiennych obszarów. Wskażmy tutaj choćby najważniejsze z owych obszarów: 1. Prawo i sprawy legalne. Za każdym razem kiedy ktoś z nas wypełnia jakiś formularz oficjalnego dokumentu, np. podania o dowód osobisty czy podania o paszport, na końcu tego dokumentu zawarta jest klauzula w rodzaju że "stwierdzam iż dane podane powyżej są prawdziwe". Jedną zaś z owych "danych podanych powyżej" niemal zawsze jest "miejsce urodzenia". Kiedy jednak ktos urodził się w Stawczyku, lub w dowolnej innej miejscowości która często zmieniała nazwy, wówczas bez względu na to co by nie wpisał w owej rubryce "miejsce urodzenia", będzie to zarówno "legalną prawdą" jak i "legalną nieprawdą". Stąd dobrze opłacani prawnicy, zależnie od potrzeby, potrafiliby udowodnić w sądzie iż dana osoba postąpiła legalnie lub nielegalnie. To zaś w krytycznych sytuacjach może prowadzić do nadużyć i problemów prawnych jakie zostały niechcąco stworzone przez tych co zmieniali nazwę Stawczyka (lub dowolną inną nazwę). 2. Nauka i postulat nieokreśloności. W dzisiejszej fizyce znany jest "postulat nieokreśloności" którego najlepszą reprezentacją jest tzw. kot Schroedingera. Postulat ten ma jakoby obowiązywać jedynie do cząsteczek elementarnych. Jednak jeśli rozważyć problem miejsca urodzenia ludzi urodzonych w Stawczyku, "postulat nieokreśloności" odnosi się również do codziennego życia. Innymi słowy, ci co pozmieniali nazwę Stawczyka aż tyle razy, spowodowali że nieokreśloność nauki poszerza się obecnie na całą resztę życia. 2. Historia i filozofia. Problem z tym co ignorowane lub nieudokumentowane - tak jak opisywana tutaj wieś Stawczyk, polega na tym że w sensie historycznym wcale to NIE istnieje. Wszakże jest to jak owo drzewo z filozoficznego paradoksu. (To drzewo, chociaż istniało w środku puszczy, zostało jednak powalone przez burzę kiedy NIE było w pobliżu kamery telewizyjnej. Stąd dzisiejsza filozofia, historia, ani nauka NIE potrafią ustalić ponad wszelką wątpliwość, czy drzewo to wogóle kiedykolwiek istniało. Filozoficzny paradoks takiego drzewa dyskutuję w punkcie #B5 na odrębnej stronie bitwa_o_milicz.htm.) #D2. Paradoksy wsi Stawczyk są tylko symbolem otaczającej nas rzeczywistości w której wszystko pozostaje nieokreślone i wieloznaczne na przekór że dzisiejsi naukowcy wmawiają nam inaczej: Motto: "Z punktu widzenia filozofii i historii, każda zmiana nazwy jest rodzajem pozaseksualnego gwałtu w którym ci co dokonują tej zmiany uzyskują tymczasową przyjemność i satysfakcję dzięki zmuszeniu innych ludzi do używania owej nowej nazwy którą właśnie wprowadzają." Jeśli rozważy się różnorodne następstwa kilku zmian nazwy wsi Stawczyk, wówczas się okazuje że są one bardzo poważne. Wprowadzają bowiem cały szereg utrudnień, kosztów, oraz legalnych niejasności do życia ludzi któzy są nimi dotknięci. Praktycznie więc owi reprezentanci władz Milicza którzy są odpowiedzialni za spowodowanie wszystkich tych paradoksów i konfuzji powinni pozakładać worki pokutnicze i udać się w długą pielgrzynkę aby uzyskać wybaczenie swoich grzechów. Wcale zresztą NIE są oni jedynymi którzy powinni to uczynić. Okazuje się bowiem że w podobną pokutę powinno się udać wielu ważnych ludzi naszej cywilizacji. 308-B2-(stawczyk.htm) Wszakże nieustanne zmienianie nazw zdaje się być ulubionym zajęciem tych wszystkich którzy znajdują się przy władzy. Właściwie to wygląda nawet tak jakby głównym zajęciem np. "zawodu polityków" było zmienianie nazw. Nazwy też zmienia się łatwo, bez zastanowienia, oraz praktycznie wszędzie. Wszakże cierpią przez to inni, a nie ci co je zmieniają. Przykładowo, wszyscy pamiętamy masową zmianę nazw noszących w sobie słowa "Stalin" lub "Lenin" w byłych krajach Paktu Warszawskiego. Nic jednak NIE jest w stanie pobić liczby zmian nazw miejscowości Nowej Zelandii. Chodzi tam bowiem o to, że po odkryciu i zaludnieniu Nowej Zelandii przez europejskich osadników, niemal wszystkie nazwy były angielskojęzyczne. Ostatnio jednak władzę tam stopniowo przejmują miejscowi Maorysi, raptowanie zmieniając wiele nazw na maoryskie. Co gorsze, ponieważ poszczególne szczepy Maorysów mają własne wersje języka, nawet nazwy które już są maoryskie co jakiś czas ktoś zmienia na nieco inne. Przykładowo, w chwili pisania niniejszej strony w Nowej Zelandii wybuchła niemal wojna domowa w sprawie maoryskiej nazwy dla miasta Wanganui - co do której trwa zaciekła dyskusja czy ma ona być pisana jako "Wanganui" czy też jako "Whanganui" - np. patrz artykuł "Wanganui debate boils into hrage" (tj. "Dyskusja nad Wanganui zagotowała się do h-wściekłości"), ze strony A2 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post, wydanie z soboty (Saturday), September 19, 2009. (Warto odnotować, że przed przybyciem europejskich osadników do Nowej Zelandii, miejscowi Maorysi NIE znali pisma ani NIE posiadali pisanego alfabetu. Stąd pisownia poszczególnych maoryskich słów wówczas wcale NIE istniała. Ponadto, przed przybyciem europejskich osadników miasto Wanganui wogóle NIE istniało. ) #D3. Daje się jednak znaleźć takie przebiegi "pola moralnego", w których konfuzja spowodowana zmianą nazwy spełnia też konstruktywną rolę: Filozofia totalizmu naucza nas, że zależnie od przebiegu lokalnego tzw. "pola moralnego", każde ludzkie działanie może być albo tzw. "działaniem moralnym" - bowiem wynosi ono nas pod górę owego pola, albo też tzw. "działaniem niemoralnym" - bowiem spycha ono nas w dół owego pola moralnego. To istotne ustalenie filozofii totalizmu odnosi się również i do konfuzji którą wśród ludzi zasiewa zmiana jakiejś nazwy. Z tego właśnie powodu daje się też znaleźć takie przebiegi "pola moralnego", w których konfuzja spowodowana zmianami nazwy spełnia też konstruktywną rolę. Przykładem może tu być sytuacja, kiedy zmiany te uświadamiają ludziom że faktycznie żyjemy w "softwarowo zorganizowanym" wszechświecie który jest pełen niewiadomych i niejednoznaczności. Faktycznie bowiem każda sprawa jaką weźmie się pod lupę okazuje się być niejasna, oraz pełna wątpliwości, konfuzji i znaków zapytania. Opisane tutaj sytuacje z miejscem urodzenia ludzi wywodzących się ze Stawczyka są więc tylko jedną ogromnej liczby takich mętnych sytuacji. Dokonajmy więc teraz przeglądu najczęściej spotykanych innych spraw które również są podobnie niejasne i pełne wątpliwości: 1. Pochodzenie i składniki dzisiejszych produktów żywnościowych. Jeśli odwiedzić supermarket któregoś z bogatszych krajów zachodnich, np. USA, Anglii, itp., wówczas na półkach widać tysiące najróżniejszych produktów żywnościowych. Jeśli jednak produkty te wziąść pod lupę, wówczas się okazuje że wszystkie te produkty faktycznie pochodzą z "kukurydzy" zaś zawierają w sobie wyłącznie składniki "kukurydzy". Kukurydza jest bowiem NIE tylko źródłem tzw. "cornflakes" jedzonych na śniadania, oraz mąki z której wypieka się potem różne pieczywa lub dodaje do najróżniejszej żywności. Kukurydza jest bowiem także niemal jedynym składnikiem paszy dawanej bydłu, świniom, oraz drobiowi w owych krajach. Stąd mięso wołowe, wieprzowe, kórze, indycze, itp., sprzedawane przez owe kraje jest także odmianą przerobionej kukurydzy. Podobnie kukurydzą są np. ryby, masło, czy wyroby mleczne. Są też nią ich grzyby, wyroby spirytusowe, oraz zawartości konserw. itd., itp. Nic dziwnego że mieszkańcy owych krajów jedzący wyłącznie kukurydzę przerobioną na najróżniejsze sposoby są coraz bardziej chorzy, alergiczni, zaś ich ciała coraz tłustrze za to coraz słabsze i coraz bardziej zdegenerowane. Wszakże ich organizmy dostają jedynie to składniki które istnieją w kukurydzy. Innych zaś potrzebnych składników im chronicznie brak. Dobrze że w Polsce bydło i świnie nadal są karmione na tradycyjne sposoby - zamiast paszą wytwarzaną przemysłowo niemal wyłącznie z kukurydzy. 309-B2-(stawczyk.htm) 2. Faktyczność "zasady przyczyny i skutku". Nauka ludzka bazuje na "niepisanym założeniu" że w naszym wszechświecie wszystko jest rządzone przez prawa natury i wszystko podlega "prawu przyczyny i skutku". Tymczasem, jeśli się dobrze zastanowić, tak by było tylko w przypadku jeśli Bóg wcale NIE istnieje. W przypadku bowiem kiedy Bóg istnieje, ów Bog jest w stanie tworzyć co tylko zechce, wcale NIE oglądając się czy wypełnia to prawo "przyczyny i skutku". Przykładowo, stwarzając Ziemię Bóg mógł stworzyć w niej również kości dinozaurów, chociaż dinozaury wcale NIE musiały wogóle istnieć na Ziemi - po szczegóły patrz punkty #C1 do #C3 z odrębnej strony prawda.htm, punkty #E1 i #F2 strony god_istnieje.htm, lub patrz cała strona evolution_pl.htm. Wszakże istnieją liczne dowody na fakt, że owe "kości dinozaurów" są jedynie "fabrykacjami Boga" mającymi pobudzać ludzi do poszukiwań twórczych i do powiększania wiedzy - zgodnego z tym co stwierdzają punkty #F2 i #E1 strony o nazwie god_istnieje.htm. Do dowodów tych powinno się zaliczać m.in. (1) fakt że owe 'kości dinozaurów mają wartość dowodową jedynie w przypadku kiedy są one badane z filozoficznego podejścia "a posteriori", natomiast tracą one wartość dowodową kiedy bada się je z filozoficznego podjeścia "a priori"'. Tymczasem filozofia totalizmu nam ujawnia, że tylko to istnieje obiektywnie i faktycznie, co daje się obiektywnie wykryć i udokumentować zarówno przy podejściu "a priori" jak i przy podejściu "a posteriori" do badań. Wszystko zaś co daje się wykryć i udokumentować tylko subiektywnie i tylko z jednego podjeścia, faktycznie reprezentuje tylko "fabrykację Boga inspirującą nasze poszukiwania twórcze a stworzoną jedynie aby dostarczyć ludziom potwierdzeń dla ich głębokich wierzeń - co wyjaśnia nam dokładniej punkt #E2 strony o nazwie god_istnieje.htm. Dowodem na "celowe fabrykowanie kości dinozaurów przez Boga w celu zainspirowania ludzi do poszukiwań prawdy" jest fakt (2) że powstanie kości dinozaurów datuje się wcześniej niż wynosi data stworzenia świata fizycznego, ustalona przy filozoficznym podejściu "a priori" do ludzkich badań rzeczywistości. Innymi słowy, jak to możliwe że dinozaury istniały w czasach kiedy jeszcze NIE zaistniał nasz "świat fizyczny". Za taki sam dowód należy też uznać fakt że (3) na Ziemi istnieją też np. obiektywne zdjęcia, raporty świadków, oraz ślady materialne manifestacji wehikułów UFO, jednak oficjalna nauka ziemska NIE uznaje tych manifestacji za faktyczny dowód istnienia UFO. Innymi słowy, na jakiejże to "dwulicowej zasadzie" owa "ateistyczna nauka ziemska" ma prawo uznawać istnienie dinozaurów, jednak ma równocześnie prawo odmawiać uznania istnienia UFO (a także istnienia wielu innych tajemniczych obiektów i istot, w rodzaju Yeti, "Nessie", duchów, demonów, miast ujawnianych przez "fata morgana", itp.). 3. Dyskretny (skaczący) charakter czasu. My ludzie ciągle wierzymy, że czas jest ciągły (jak woda) oraz że czas "płynie" w sposób ciągły. Tymczasem analizy teorii wszystkiego zwanej Konceptem Dipolarnej Grawitacji wykazują że czas jest dyskretny i upływa w krótkich skokach. Taki skokowy charakter czasu potwierdza m.in. doświadczenie które każdy sam może sobie przeprowadzić i które opisane jest w punktach #D1 i #D2 odrębnej strony immortality_pl.htm. Z kolei dyskrytny upływ czasu umożliwia budowanie tzw. wehikułów czasu. 4. Manifestacje Boga. Nawykliśmy do myśli że Bóg jest rodzajem człowieka - tyle że o większych od ludzi możliwościach i wiedzy. Tymczasem, jak to opisane zostało w punkcie #C2 odrębnej strony god_proof_pl.htm, Bóg faktycznie jest rodzajem ogromnego, naturalnego programu komputerowego. Tyle że wiedząc jak tworzyć istoty żyjące i ludzi, ów Bóg-program czasami tworzy tymczasowo istoty podobne do ludzi, pod których umysły podłącza potem swój własny umysł. W ten sposób w przeszłości Bóg mógł się pokazywać ludziom w formie człowieka. (Ponieważ Bóg może dokonywać miliony działań naraz, czasami w przeszłości ukazywał sie On ludziom w postaci nie jednego, a aż kilku ludzi naraz - tak powstały "deity" hinduizmu oraz "bogowie" starożytnego Egiptu, Grecji i Rzymu.) 5. Identyczność stwierdzeń wszystkich religii świata. Jak to dokumentuje naukowo punkt #C6 strony prawda.htm, wszystkie religie świata stwierdzają dokładnie to samo - tyle że innymi słowami. Znaczy wiedza zawarta we wszystkich religiach świata jest spójna ze sobą, tj. albo powtarza to co stwierdza wiedza innych religii, albo też to uściśla lub poszerza. Każda też z religii świata uzupełnia i poszerza o jakieś szczegóły, wiedzę 310-B2-(stawczyk.htm) szerzoną przez inne religie świata na temat powstania wszechświata, Boga, stworzenia świata fizycznego i ludzi, itp. To zaś oznacza, że wszystkie religie świata musiały być dane ludziom przez tego samego, jedynego istniejącego Boga. Tyle że zależnie od kultury i tradycji danego narodu, Bóg dając mu religię sformułował ją w odpowiedni dla tego narodu sposób - tak aby najlepiej odpowiadała ona cechom, sytuacji, oraz potrzebom ludzi którym religia ta miała służyć. *** Oczywiście, istnieje istotny mechanizm który powoduje, że na wiele odmiennych sposobów, m.in. używając przykładów w stylu wsi Stawczyk, Bóg stara się zwrócić uwagę ludzi, że w świecie fizycznym wszystko pozostaje wieloznaczne i nieokreślone. Mechanizm ten jest dokładniej objaśniony w następnej części #E tej strony. Część #E: Nieokreśloności naszego świata fizycznego, manifestujące się m.in. istnieniem tego co czasami pozwala się zobaczyć, innym zaś razem staje się niewidzialne, jest dowodem potwierdzającym softwarowy charakter otaczającej nas rzeczywistości: #E1. Jak softwarową naturę rzeczywistości potwierdzają mordercze potwory które czasami istnieją fizycznie chociaż większość czasu pozostają niewidzialne: Krwiopijny "gryf" z okolic Stawczyka i Wszewilek, gigantyczne "glizdy-flaki" z pustyni Gobi które trawią ludzi przez opluwanie ich żrącym kwasem organicznym, potwór "Nessie" ze szkockiego jeziora Loch Ness, "serpent" z jeziora Cini w Malezji, podobny do niego "serpent" z jeziora Tver koło Moskwy w Rosji, "Mkole-Mbembe" (co znaczy "stwór bóg" - "god beast") opisywany również pod nazwą "zabójca słoni" ("elephant killer") z jeziora "Lake Tele" w północnej części Kongo, amerykańskie "ptaki burzowe", nowozelandzki gigantyczny jaszczur "taniwha", potężne "stonogi" z Brazylii wielkości dużego czołgu, oraz cały szereg innych potworów karmiących się ludźmi, to tylko niektóre ze znanych na Ziemi potworów które czasami są widywane na Ziemi, jednak typowo starannie ukrywają przed ludźmi swoje istnienie. Oficjalna nauka ziemska w typowy dla niej sposób unika badania tych potworów i "chowa głowę w piasek" w ich sprawie. Gdyby więc nie oddanie poszukiwaniom prawdy u rzeszy hobbystów, nasza cywilizacja nigdy NIE miałaby pojęcia że takie "znikające potwory" wogóle istnieją. Na szczęście, oprócz opłacanych za prowadzenie badań naukowców, istnieją też ludzie którzy altruistycznie poszukują prawdy. To im zawdzięczamy istniejącą dokumentację o istnieniu owych niezwykłych stworów. Pełny wykaz wraz z krókimi opisami tych "znikających potworów", zawarłem w podrozdziale V5.4 z tomu 16 starszej monografii [1/4]. Jeśli dokładnie przeanalizować jakie są różnice pomiędzy powyższymi "znikającymi potworami", a potworami dokładnie poznanymi przez ludzką naukę w rodzaju krokodyli, lwów, tygrysów, czy owych gigantycznych mątw (po angielsku "squid") opisanych w punkcie #C3 i na "Fot. #I4" ze strony newzealand_pl.htm, wówczas wnioski są szokujące. Okazuje się bowiem że owe "znikające potwory" wykazują "naturę softwarową", podczas gdy potwory znane nauce wykazują "naturę hardwarową". Różnica pomiędzy "potworami o naturze hardwarowej" oraz "potworami o naturze softwarowej" jest w przybliżeniu taka jak np. różnica pomiędzy jakąś rzeczywistą i pracującą maszyną, a filmem pracującej maszyny pokazanym na ekranie telewizora czy komputera. Mianowicie, aby jakaś rzeczywista maszyna istniała i pracowała, musi ona wypełniać setki wymogów. Przykładowo, jej zasada działania musi być realizowalna, musi ona być wykonana w sposób jaki spełnia wszystkie "prawa fizyczne", musi być jakoś zaopatrywana w energię lub ruch, itd., itp. Natomiast aby tylko film jakiejś maszyny pokazany na ekranie telewizora lub komputera mógł sprawić wrażenie że maszyna ta istnieje i pracuje, ilość wymogów do spełnienia spada do niemal zera. Praktycznie też niemal każdy pomysł maszyny daje się pokazać softwarowo na ekranie komputera, nawet jeśli maszyna ta NIE ma najmniejszych szans aby zadziałała w rzeczywistym świecie. To właśnie dlatego "softwarowo generowane" obrazy w dzisiejszych filmach są w stanie wygenerować najdziwniej wyglądające maszyny i nawet najbardziej nieprawdopodobne 311-B2-(stawczyk.htm) potwory. Opisywane w tym punkcie "znikające potwory" są właśnie jak takie computerowo generowane obrazy pracujących maszyn. Aby te potwory mogły pokazać się ludziom, ich ciała wcale NIE muszą spełniać "praw fizycznych", potwory te wcale NIE muszą się rozmnażać ani żywić, itd., itp. Ciała tych potworów są jedynie tymczasowo stwarzane i formowane (znaczy są "symulowane") z owego "płynnego komputera" zwanego "przeciwmaterią" - w sposób opisany m.in. w punktach #I2 i #I4 totaliztycznej strony dipolar_gravity_pl.htm czy w punkcie #K1 strony o nazwie day26_pl.htm. Stąd ciała tych potworów są jakby bardziej zaawansowanym odpowiednikiem obrazów generowanych softwarowo na ekranach dzisiejszych komputerów. Jeśli dokładniej się zastanowić, natychmiast staje się oczywiste dlaczego Bóg "symuluje" powyżej opisane potwory i konfrontuje z nimi ludzi. Wszakże aby nieustannie podnosić swoją wiedzę, ludzie potrzebują inspiracji i motywacji. Pokazując zaś ludziom takie tymczasowo "zasymulowane" ilusywne potwory, Bóg pobudza ludzi do poszukiwań, badań i do przemyśleń twórczych. Faktycznie też - jak to dokładniej wyjaśniam w punkcie #F1 strony o nazwie rok.htm, Bóg "symuluje" materiał dowodowy na istnienie wszystkiego w co tylko ktoś wierzy na tyle silnie aby podjąć aktywne działania bazujące na owym wierzeniu. I tak, dla tych ludzi co silnie wierzą w UFO Bóg "symuluje" wehikuły UFO i obserwacje UFOnautów, dla tych co silnie wierzą w duchy, demony, lub poltergeists Bóg "symuluje" spotkania z duchami, demonami, lub poltergeists, dla tych co silnie wierzą w krasnoludki Bóg "symuluje" natknięcie się na krasnoludki, dla tych co silnie wierzą w Yeti lub potwory, Bóg "symuluje" spotkania z Yeti lub potworami (po opisy obserwacji Yeti patrz punkt #E6 na stronie o nazwie newzealand_pl.htm), itd., itp. W rezultacie, ludzie którzy natkną się na takie "zasymulowane" dowody tymczasowego istnienia czegoś w co silnie wierzą, zaczynają badać daną sprawę, zaczynają dyskutować ją z innymi, zaczynają raportować ją do władz, itp. W ten zaś sposób wiedza ludzka otrzymuje motywację i inspirację aby nieustannie się podnosić. Wszakże, jak to wyjaśniono w punkcie #B2 totaliztycznej strony o nazwie will_pl.htm, powodem i celem dla którego Bóg stworzył ludzi było własnie podnoszenie wiedzy. Niedaleko od wsi Stawczyk, w okolicach tzw. "drugiej tamy" często widywany był jeden z takich "znikających potworów". Przez tych co go widzieli jego wygląd był opisywany jak wygląd "gryfa" - tj. był on "poskładanym zwierzęciem" podobnym do małego lwa zaopatrzonego w skrzydła - po szczegóły patrz punkty #H1 i #F2 ze strony wszewilki.htm. Jako nastolatek, ja miałem też wątpliwą przyjemność spotkać podobnego "gryfa" - tyle że w odmiennym miejscu niż owa "druga tama". "Gryf" na którego ja się natknąłem faktycznie mnie zaatakował i nawet poranił. Swoje spotkanie z tym krwiopijnym "gryfem" opisałem w podrozdziale R4.2 z tomu 16 mojej najnowszej monografii [1/5]. Zajęło mi jednak około 45 lat życia zanim się zorientowałem że tamten mój "gryf" faktycznie był "stworem softwarowym", a nie faktycznym "hardwarowym zwierzęciem". Przykładowo, dopiero na krótko przed przygotowaniem niniejszej strony uświadomiłem sobie że "gryf" (czyli rodzaj nokturnego lwa ze skrzydłami zdolny do spowalniania upływu czasu i żywiący się krwią swoich ofiar) niemal na pewno NIE sprawdziłby się w rzeczywistym życiu i musiałby albo wyginąć, albo też być unicestwiony przez Boga. Taki bowiem potwór miałby nieproporcjonalnie dużą przewagę nad swoimi ofiarami. Nic NIE miałoby więc szansy aby mu umknąć. Natura NIE byłaby więc w stanie ani regulować jego liczebności, ani dawać innym stworzeniom równą jak jemu szansę w konfrontacjach z jego atakami. #E2. Jak softwarową naturę rzeczywistości potwierdzają owe istoty człekopodobne typu "Yeti" które ludzie czasami widują, jednak typowo pozostają one niewidzialne. Niezależnie od opisanych powyżej potworów o "softwarowej naturze", na Ziemi widywane są relatywnie często "softwarowe ludziki". Do ich rodzaju należą przykładowo "krasnoludki" widywane m.in. w Stawczyku i Wszewilkach a opisane w punkcie #H2 strony wszewilki.htm, oraz pokazane na fotografii "Fot. #F2" ze strony aliens_pl.htm. Należą do nich też tzw. "zmory", "licha", "chochliki drukarskie", oraz np. dzisiejsi UFOnauci pokazani m.in. na "Fot. #5" ze strony malbork.htm. Ponadto, podobnymi softwarowymi istotami człekokształtnymi są owe futrzaste "Yeti" widywane na praktycznie niemal każdym 312-B2-(stawczyk.htm) kontynencie przez licznych świadków których zeznania są tak samo wiarygodne jak by były w rozprawach sądowych w których decydowałyby o życiu oskarżonych. (Przykłady wyglądu owych "Yeti" można sobie wywołać kliknięciem myszy na ich wizerunki dostępne z punktu #E6 strony newzealand_pl.htm.) Takich softwarowych istot człekokształtnych na Ziemi jest znana cała mnogość. Są one widywane przez racjonalnych ludzi, a niekiedy nawet filmowane lub fotografowane. Jednak z powodu ich "softwarowej natury" oraz wynikającej z tej ich natury możności pokazywania się ludziom i znikania na każde życzenie, dzisiejsza nauka NIE jest w stanie potwierdzić istnienia tych istot. Ta niemożność ich jednoznacznego udokumentowania jest jeszcze jednym z dowodów potwierdzających ich "softwarową naturę" oraz dokumentujących że ich pojawianie się na Ziemi jest softwarowo "symulowane" - tak jak to wyjaśnia punkt #F7 ze strony evil_pl.htm czy punkt #D2 ze strony ufo_pl.htm. #E3. Czym się różni "softwarowa natura" otaczającej nas rzeczywistości od "hardwarowej natury" tejże rzeczywistości: Rozwój komputerowych gier zilustrował każdemu, że to czego NIE daje się zrealizować fizycznie w formie działającego hardware, jest możliwe do łatwego softwarowego zrealizowania w formie obrazu na ekranie komputera. Przykładowo, softwarowo na ekranach komputerów można z łatwością tworzyć obrazy pracujących maszyn które w rzeczywistym życiu NIE byłyby w stanie zadziałać bowiem łamią one jakieś prawa fizyki, formować obrazy obracających się mechanizmów których praca w rzeczywistym życiu wybiegałaby przeciwko prawom geometrii, czy projektować obrazy zwierząt i roślin które w prawdziwym świecie NIE byłyby w stanie utrzymać się przy życiu. Opisane powyżej różnice pomiędzy nierealizowalnymi "tworami hardwarowymi", a możliwymi do softwarowego zilustrowania "obrazami softwarowymi" które pod względem budowy fizycznej lub zasady działania są całkowicie absurdalne, stosują się również do rzeczywistości która nas otacza. Mianowicie, aby coś istniało fizykalnie w hardwarowej postaci, musi to wypełniać cały szereg ostrych wymagań. Przykładowo, musi to działać zgodnie z tzw. "prawami natury", musi to być realne, musi byc użyteczne i potrzebne do czegoś, musi dawać podtrzymywać swoje istnienie (np. się rozmnarzać lub dawać powielić, wyprodukować, czy naprawiać), musi miec cechy które są konkurencyjne z cechami innych podobnych tworów, itd., itp. Tymczasem, aby coś istniało w nietrwałej softwarowej postaci, NIE musi to wypełniać praktycznie żadnych wymogów. Wystarczy jedynie aby dawało się to zobrazować w postaci jakiegoś obrazu, a już softwarowo może to istnieć. Powodem dla którego wyjaśniam wszystko powyższe jest że na podstawie wskazywanego tutaj materiału dowodowego daje się wykazać iż wszystkie stwory i istoty opisane w poprzednich punktach #E1 i #E2 tej części, faktycznie są stworami i istotami softwarowymi, a nie hardwarowymi. Znaczy, istnieją one jedynie tymczasowo jako softwarowe obrazy, jednak wcale NIE istnieją jako rzeczywiste, dotykalne, trwałe, hardwarowe istnienia tego samego typu co np. ludzie, lwy, czy krokodyle. Dowodami na to ich wyłącznie softwarowe istnienie są cechy i zachowania tychże stworów i istot, które opisałem w odpowiednich punktach niniejszej części tej strony. #E4. Co to oznacza, że otaczająca nas rzeczywistość wykazuje "softwarową naturę" jaką ujawnia nam Koncept Dipolarnej Grawitacji, a NIE "hardwarową naturę" jaką wmawia nam dotychczasowa nauka ludzka: Oficjalna nauka ziemska wmawia nam wszystkim że otaczająca nas rzeczywistość ma charakter wyłącznie hardwarowy. Znaczy, że wszystko co nas otacza istnieje w sposób trwały i daje się dotknąć, rozłupać, posmakować, itd. Z kolei zasady działania i prawa które rządzą tym wszystkim są na stałe odrutowane w owym hardware. Tymczasem młoda teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji dowodzi coś zupełnie odwrotnego. Mianowicie wykazuje ona że wszystko co nas otacza ma charakter softwarowy. Podstawowym bowiem składnikiem wszystkiego są naturalne programy które formują wszystko z rodzaju "płynnego komputera" zwanego "przeciw-materią". O tym jak owe naturalne programy uformowały cały nasz świat fizyczny, informuje i wyjaśnia punkt 313-B2-(stawczyk.htm) #C3 totaliztycznej strony internetowej god_proof_pl.htm. Z kolei o tym jak owe naturalne programy uformowały całego człowieka, informuje i wyjaśnia punkt #C1 totaliztycznej strony internetowej soul_proof_pl.htm. Powodem dla którego my ludzie NIE odnotowujemy owej softwarowej natury otaczającej nas rzeczywistości, jest że rzeczywistość ta zostala zaprogramowana w taki sposób aby wyglądała jakby miała hardwarową (tj. trwałą) naturę. Jednak faktycznie owa jakoby "hardwarowa" (tj. trwała) natura rzeczywistości jest symulowana właśnie w sposób softwarowy. Z kolei opisywane w tej części dowody na istnienie stworów i istot o zdecydowanie softwarowej naturze, dostarczają nam naukowego potwierdzenia, że nasza rzeczywistość faktycznie ma "charakter softwarowy" - tak jak to nam wyjaśnia owa teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji, NIE zaś "charakter hardwarowy" - tak jak nam to wmawia dotychczasowa oficjalna nauka. Powodem dla którego oficjalna nauka ziemska dotychczas jeszcze się NIE zorientowała że otaczająca nas rzeczywistość ma faktycznie "charakter softwarowy", jest iż w chwili obecnej większość istot oraz obiektów które nas otaczają jest softwarowo symulowana w taki sposób aby wyglądała jakby miała właśnie ową "hardwarową naturę". Jednak od czasu do czasu niektórym ludziom dane jest zobaczyć istoty lub obiekty, które właśnie mają ową czysto softwarową naturę. Do owych tymczasowych istot lub obiektów o czysto softwarowej naturze należą m.in. stwory i istoty opisywane w punktach #E1 i #E2 powyżej. W dawnych czasach formowanych było na Ziemi znacznie więcej istot i stworów mających taki softwarowy charakter. Przykładowo należały do nich ludzkie giganty w rodzaju Herkulesa czy maoryskiego Maui, najróżniejsze potwory w rodzaju "Hydry" czy "Harpiów", wszyscy starożytni "bogowie", oraz wiele więcej. Potwierdzenie na dowodach, że otaczająca nas rzeczywistość faktycznie ma "charakter softwarowy" jest niewypowiedzianie istotne dla światopoglądu, filozofii, oraz moralności ludzi. Wszakże potwierdzenie to dowodzi równocześnie, że wszystko co naukowo stwierdza świecka teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji, jest prawdą. I tak prawdą jest że Bóg istnieje, prawdą jest że to Bóg stworzył czlowieka, prawdą jest że istnieje tzw. "przeciw-świat" oraz nieśmiertelna ludzka dusza, itd., itp. Warto przy tym odnotować, że na przekór iż owe stwierdzenia Konceptu Dipolarnej Grawitacji pokrywają się z tym co od dawna nauczają nas religie, mają one zupełnie odmienny od religii charakter. Są bowiem podpierane sprawdzalnymi naukowymi dowodami, wynikają logicznie z praw nautury i zasad działania wszechświata, oraz apelują do naszej wiedzy i rozumu, a nie do naszych uczuć i wiary. W ten sposób pozwalają nam abyśmy zaczęli "wiedzieć" o istnieniu Boga, przeciw-świata, stworzenia, duszy, itp., zamiast jedynie "wierzyć" w ich istnienie. (Wszakże jak wiemy, zawsze można przestać "wierzyć", jednak nigdy nie przestajemy "wiedzieć".) #E5. Inspiracyjna rola wszelkich softwarowych tworów, zagadek, konfuzji, sytuacji Stawczyka, itp.: Jeśli się zastanowić, to wszystko co niezwykłe a z czym ludzie zostają skonfrontowani, włączając w to owe softwarowe twory, pokazywane jest nam dla istotnego powodu. Ma to bowiem nas zainspirować do poszukiwań twórczych i otworzyć dla nas nowe horyzonty. Inspirujące zadanie owych softwarowych tworów zakwalifikowuje je do tej samej kategorii co wieś Stawczyk. Jeśli bowiem dobrze się zastanowić, wówczas staje się jasnym że niezwykłe losy Stawczyka są takie jakie są właśnie dla inspiracyjnych powodów. Mają one bowiem zainspirować ludzi do nowych kierunków myślenia i działania. Jak też każdy może o tym się przekonać, zarówno wieś Stawczyk jak i owe softwarowe twory opisane w punktach #E1 i #E2, wywiązują się z tej inspirującej roli naprawdę doskonale. Część #F: Polskie węże o nadprzyrodzonych możliwościach: Tak, prawda! Podobnie jak niektórzy ludzie mogą lewitować, inni zaś mają dar jasnowidzenia, również niektóre zwierzęta mają nadprzyrodzone zdolności. Tyle tylko że 314-B2-(stawczyk.htm) ich nadprzyrodzone możliwości są jedynie znane ludowemu folklorowi, podczas gdy dzisiejsi naukowcy typowo zaprzeczają ich istnieniu. Wszakże dzisiejsza oficjalna nauka ziemska udaje i kłamliwie rozgłasza, że nadprzyrodzone wcale NIE istnieje, oraz że wszystko co wszechświat demonstruje daje się opisać już znanymi prawami fizyki. Jako przykład owych nadprzyrodzonych zdolności zwierząt, których dzisiejsza nauka ani NIE bada ani nadal NIE jest w stanie wyjaśnić, rozważmy polskie ptaki bociany. Folklor ludowy ustalił, że bociany mają dar widzenia przyszłości - czyli jasnowidzenia. Dlatego nigdy nie zakładają gniazda na budynku który ma być uderzony przez piorun lub ma spłonąć. To dlatego w dawnych czasach każdy właściciel nowego domu nakłaniał bociany aby założyły sobie gniazdo na jego dachu - na przekór że znosiły one potem do domu najróżniejsze paskudztwo - włączając w to żywe żmije. Wszakże gniazdo bociana na dachu było dawnym odpowiednikiem dzisiejszych ubezpieczeń - czyli gwartancją że dany dom jest bezpieczny (tj. że nigdy nie uderzy go piorun ani nie spłonie). Znajomość przyszłości, zdolność do jasnowidzenia i do przewidywania nadchodzącej śmierci mają także zwykłe koty domowe. Szczególnie dobrze tą zdolność zademonstrował kot zwany "Oscar" - opisany dokładniej w podrozdziale I8.1 z tomu 5 mojej najnowszej monografii [1/5] (upowszechnianej w internecie za darmo). Koty widzą również to co pozostaje niewidzialne dla oczu ludzi - np. UFOnautów działających w naszym mieszkaniu w tzw. stanie telekinetycznego migotania. W lipcu 2010 roku, w całym świecie stała się ogromnie sławna ośmiornica zwana "Paul" z akwarium "Sea Life" w niemieckim miasteczku "Oberhausen". Owa ośmiornica wykazała 100% trafność w przewidywaniu wyników meczy światowego pucharu piłkarskiego (tzw. "FiFa" World Cup) jakie rozgrywane były w Południowej Afryce w pierwszej połowie lipca 2010 roku. Opisy jak dokonywała ona swoich przewidywań wyników meczy zawarte są w artykule "Spanish transfer offer for Paul the tentacled tipster" ze strony A22 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post Weekend, wydanie z soboty (Saturday) July 17, 2010. Z kolei zdjęcie tej jasnowidzącej ośmiornicy pokazane jest w artykule "Tentacled tipster gets his trophy" ze strony B2 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post, wydanie ze środy (Wednesday) July 14, 2010. Za swoje poprawne przewidywania, owa ośmirnica była zasypywana smakołykami, do jej akwarium dodana została dokładna replika światowego pucharu piłkarskiego "Fifa" (wykonanego z litego złota), zaś narodowe akwarium w Hiszpanii, dla drużyny którego to kraju owa ośmiornica poprawnie przewidziała wygranie tego pucharu, zwróciło się oficjalnie do Niemiec o wypożyczenie tej ośmiornicy dla jej potraktowania jako zwierzęcego VIPa. Ośmiornica ta wcale też nie była jedynym niemieckim zwierzęciem o nadprzyrodzonych zdolnościach. Około 1906 roku szeroko w Niemczech znay był koń o imieniu "Hans", który potrafił liczyć, rozwiązywać złożone problemy logiczne, a także który znał przyszłość. Krótki opis tego konia oraz innych zwierzęcych geniuszy - włączając w to zdjęcie w/w ośmiornicy "Paul", zaprezentowany został w artykule "Prescient Paul and his psychic pals" ze strony A7 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post, wydanie z wtorku (Tuesday) July 13, 2010. Dzikie słonie są dobrze znane afrykańskiemu folklorowi ludowemu z ich umiejętności różdżkarskich. Podobnie bowiem jak różdżkarze, w okresach suszy dzikie słonie potrafią znaleźć płytko położone żyły wodne i dokopać się do wody aby ugasić swoje pragnienie. Większość zwierząt domych, włączając w to świnie i krowy, wie dokładnie kiedy ich właściciele wiozą je do rzeźni i płacze z żalu - tak jak dla świń opisałem to na stronie pigs_pl.htm. Wiele zwierząt, a nawet owadów, posiada zdolności telepatyczne. Przykładowo zwykłe komary potrafią odczytać nasze myśli kiedy zadecydujemy się na nie zapolować. Stąd jeśli nie wpadną jeszcze w zapamiętanie zajęcia się wysysaniem naszej krwi, wówczas uciekają i kryją się w panice. Czaszki niektórych zwierząt drapieżnych są nawet formowanie na kształt telepatycznych komór rezonacyjnych - co ułatwia im telepatyczne wsłuchiwanie się w uczucia bólu i niewygody u zwierząt na które polują. To dlatego czaszki wielu drapieżników (np. "geparda") mają kształt i wielkość czaszek zwierząt na ktore polują - po więcej szczegółów patrz podrozdział H7.1 z tomu 4 mojej najnowszej monografii [1/5]. Wiele stworzeń, włączając w to niektóre ryby, żaby, psy, oraz konie, na wiele dni wcześniej potrafią wyczuć zbliżanie się trzęsienia ziemi - tak jak to opisałem na totaliztycznej stronie day26_pl.htm. Niemal każde zwierzę instynktownie wie jakie zioła są pomocne na jakie 315-B2-(stawczyk.htm) jego dolegliwości. W przypadku też kłopotów zdrowotnych zwierzęta zawsze wybierają i zjadają właściwe zioła które są najbardziej pomocne na trapiące ich dolegliwości. Osobiście widziałem swojego kota o imieniu "Teecee" (opisywanego i pokazanego m.in. na stronie internetowej bandits_pl.htm), jak trapiony kłopotami żołądkowymi wyskoczył z mieszkania poczym z szerokiej różnorodności trawiastych roślin porastających pod oknem zaczął wybierać i zjadać zioło które ja znam z domu rodzinnego w Stawczyku pod folklorystyczną nazwą "koci ogon" (tj. "krwawnik" albo "Achillea filipendula YALLOW") - którego jednak nigdy swemu kotu nie dawałem do zjedzenia. Ziołem tym moja matka zawsze karmiła kurczaki i inne stworzenia, kiedy te nabawiały się jakichś kłopotów żołądkowych. Swoją wiedzę, że właśnie to zioło leczy problemy żołądkowe, ja sam wyniosłem z domu rodzinnego w Stawczyku - skąd jednak dokładnie tą sama wiedzę zaczerpnął mój nowozelandzki kot? Szczególnie że zioło to wcale nie jest rodzime dla Nowej Zelandii i znalazło się tam tylko ponieważ przywieźli je ze sobą pierwsi Europejscy osadnicy. Dalsze przykłady nadprzyrodzonych zdolności zwierząt możnaby mnożyć w nieskończoność. Poniżej w tej części strony opiszę dwa najłatwiejsze do sprawdzenia przykłady nadprzyrodzonych możliwości polskich węży. #F1. Dlaczego naukowcy zaprzeczają że polskie węże są zdolne do nadprzyrodzonych działań: Motto: "Aby wszyscy mieli równe szanse, Bóg musiał dać wężom najwięcej." Teoria wszyskiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji (KDG) jako "nadprzyrodzone" definiuje "wszystko co w swoim działaniu wykorzystuje prawa, zasady działania i możliwości oferowane jedynie przez tzw. 'przeciw-świat' a niedostępne dla 'świata fizycznego' w jakim my żyjemy". Dlatego przykładami "nadprzyrodzonych działań" są nie tylko cuda (opisywane np. w punkcie #H2 strony internetowej god_proof_pl.htm), ale także efektywne wykorzystanie "telepatii" czy "zdolności do zmian szybkości upływu czasu". Ponieważ dzisiejsza nauka nadal ma trudności z zaakceptowaniem ustaleń "KDG", dzisiejsi naukowcy ciągle NIE wiedzą że takie nadprzyrodzone działania, jak owo użycie "telepatii" czy "zagęszczania czasu", wogóle są fizykalnie możliwe. Jest zaś powszechnie wiadomo, że jeśli ktoś nie ma pojęcia iż coś istnieje, wówczas tego nie dostrzega - nawet jeśli to paraduje tuż przed jego nosem. Nic więc dziwnego, że na przekór iż polska wiedza ludowa już dawno temu odkryła nadprzyrodzone zdolności niektórych naszych polskich węży, oraz informuje o tych zdolnościach wszystkich którzy wysłuchują ludowych opowieści, nasi naukowcy ciągle zdolności te ignorują i oficjalnie zaprzeczają ich istnieniu. Nadprzyrodzoność jest również ignorowana na przekór że ów "KDG" wyjaśnił naukowo mechanizm jej zaistnienia oraz wskazał cały szereg eksperymentalnych dowodów które każdemu potwierdzają możliwość wyzwalania nadprzyrodzonych zjawisk. (Do przykładów takich eksperymentalnych dowodów potwierdzających możliwość technicznego wyzwalania nadprzyrodzonych zjawisk, należą m.in.: (1) tzw. "Seismograf Zhang Henga" działający na zasadzie fal telepatycznych a opisany m.in. w punkcie #E4 strony telepathy_pl.htm, (2) tzw. eksperyment "party levitation" opisany w punkcie #E7.2 strony soul_proof_pl.htm - który potwierdza że telekineza może być wyzwalana softwarowo przez ludzką duszę, oraz (3) eksperyment opisany w punkcie #D1 strony immortality_pl.htm - jaki empirycznie udowadnia softwarową (pulsującą) naturę czasu i możliwość jego cofania do tyłu.) Nie będą już tu wyjaśniał, że nadprzyrodzoność węży jest też pośrednio potwierdzana przez Biblię. Aby więc uświadomić tutaj czytelnikom, że wszechmocny Bóg wyposażył węże w różne nadprzyrodzone zdolności które ciągle pozostają nieznane dzisiejszym naukowcom, przytoczę tutaj dwie obserwacje empiryczne jakie ilustrują te zdolności u węży. Obserwacje te zaistniały faktycznie, są więc obiektywnym dowodem na to co nimi zostało ujawnione. #F2. "Zaskroniec" ze Stawczyka koło Milicza, czyli wąż który potrafił telepatycznie nakazać żabie aby wskoczyła mu do paszczy: Jako nastolatek miałem unikalną szansę naocznego zaobserwowania 316-B2-(stawczyk.htm) "telepatycznego ataku" zwykłego polskiego zaskrońca na dużą polną żabę. Obserwacji tej dokonałem na polu swoich rodziców znajdującego się w opisywanej tutaj miejscowości Stawczyk. Wszystko co zaskroniec uczynił podczas owego ataku, to otworzył swój pysk i intensywnie wpatrywał się w oczy tej żaby. Żaba zaś przełamywała w sobie opory własnego ciała i sama mu stopniowo wskakiwała do paszczy w kilku krótkich skokach. Oto jak tamtą swoją obserwację "telepatycznego ataku zaskrońca" opisuję w podrozdziale R4.2 z tomu 15 monografii [1/5]: Kiedy rozpocząłem swoją obserwację, żaba była w odległości jakiegoś pół metra od paszczy zaskrońca. Koncentracja węża była tak duża, że nawet nie odnotował mojego zbliżenia się i kontynuował swój telepatyczny atak. Dzięki temu umożliwił mi dokładne zaobserwowanie całego zdarzenia. Żaba tymczasem zachowywała się w sposób, jaki jest niewytłumaczalny na bazie przestarzałego "konceptu monopolarnej grawitacji" - do dzisiaj wyznawanego przez oficjalną naukę. (Jak wiadomo, tamten stary koncept zaprzecza istnieniu telepatii i uniemożliwia jej wyjaśnienie.) Wydając głośne rechoty przerażenia, które zresztą zwróciły moją uwagę na całe zajście, żaba ta silnie zapierała się przednimi kończynami o ziemię. Jednak jej tylne kończyny dokonywały rytmicznych skoków. Skoki te zwolna prowadziły nieszczęsną żabę wprost w paszczę zaskrońca. Nawet gdy jej przednia część utkwiła już w jego paszczy, tylne nogi ciągle rytmicznie podrygiwały dopomagając wężowi w jej lepszym połknięciu. Zaskroniec jedynie musiał dokonać wysiłku przełykania. Po zaobserwowaniu tego niezwykłego zajścia, oczywiście wypytałem o całe zdarzenie Wincentego (omawianego też w podrozdziałach V2.3.2 i V2.4 mojej najnowszej monografii [1/5]). Wincenty był chodzącą encyklopedią wiedzy ludowej. Wincenty potwierdził, że zaskrońce zdalnie hipnotyzują swoje ofiary, tak że wcale nie muszą ich łapać fizycznie, a ofiary te same wskakują im do paszczy. Ponieważ takie telepatyczne zdolności zwykłego polskiego zaskrońca ciągle pozostają nieznane dla dzisiejszej oficjalnej nauki, w tym miejscu mam apel do czytelników. Mianowicie, jeśli osobiście widzieli oni podobny "telepatyczny atak" zaskrońca na żabę, albo jeśli znają kogoś kto atak taki zaobserwował, wówczas prosiłbym aby opisać mi tą obserwację, zaś ja rozważę jej opublikowanie tutaj. #F3. "Gniewosz" z Cielczy koło Jarocina, czyli wąż który potrafi tak zmieniać szybkość upływu czasu że ludzie przestają odnotowywać jego istnienie: Staropolska wiedza ludowa opowiada też o nadprzyrodzonych zdolnościach innego węża żyjącego jedynie na obszarze Polski, który przez nasz folklor nazywany jest "gniewosz". Angielska nazwa dla podobnych węży żyjących poza Polską brzmi "Smooth snake", podczas gdy po łacinie nazwane są one "Coronella austriaca". W Polsce czasami ów "gniewosz" nazywany jest także "miedzianka". Jest to jednak nieprawidłowa nazwa, bowiem "miedzianka" to oficjalna nazwa przyporządkowana do innego węża żyjącego w Ameryce - po angielsku nazywanego "Copper head". Moje analizy nadprzyrodzonych zdolności polskiego gatunku tego niezwykłego węża "gniewosz" doprowadziły mnie do wniosku, że jest on w stanie "zagęszczać upływ czasu". Znaczy, nasz "gniewosz" potrafi swym ciałem dokonywać tego co na stronie immortality_pl.htm wyjaśniłem że będzie to możliwe do uzyskania przez ludzi dopiero po zbudowaniu tzw. "wehikułów czasu". Gniewosz potrafi bowiem tak zwalniać dla siebie szybkość upływu czasu, że dla obserwujących go ludzi (dla których czas ciągle upływa z normalną szybkością) jego ruchy nabierają wprost błyskawiczności, zaś wąż ten staje się wręcz niedostrzegalny dla naszych oczu. To dlatego, na przekór iż wąż gniewosz ciągle zamieszkuje polskie lasy, faktycznie ludzie niemal go nie widują. Istniejące opisy tego węża podkreślają jakoby jego ogromną rzadkość - faktycznie spowodowaną jego zdolnością do stawania się tak szybkim że jest wprost niedostrzegalnym. Owa jego rzekoma rzadkość przebija ze wszystkich publikacji na jego temat - co proponuję sprawdzić np. poprzez wpisanie słowa kluczowego gniewosz w google.pl. Jednym z miejsc w których można spotkać tego niezwykłego węża są lasy niedaleko wsi o nazwie "Cielcza" - położonej około 4 km na północ od wielkopolskiego miasta Jarocina. W roku szkolnym 1957/1958 ja mieszkałem w Cielczy przy ulicy Leśnej 17 - to właśnie też w owej Cielczy niemal że 317-B2-(stawczyk.htm) zostałem przypadkowo zastrzelony - tak jak to opisałem w punkcie #B1 strony o mnie (Dr Jan Pajak) z moją autobiografią, a także w punkcie #H2 strony internetowej god_proof_pl.htm. Tak się jakoś składa że ktoś na kogo opisach wysoce polegam widział węża gniewosza w lasach koło owej wsi Cielczy. Chociaż on sam NIE wierzy w "nadprzyrodzoną" zdolność tego węża do "zagęszczania szybkości upływu czasu", zdolność ta sama rzuca się w oczy z jego opisu spotkania z tym wężem. Oto jak opisał on swe spotkanie z tym niezwykłym wężem: Wąż którego widziałem koło Cielczy to był "gniewosz" - bardzo rzadki gatunek i prawie już nie spotykany. Nigdy przedtem, ani nigdy potem, nie spotkałem już takiego węża. Było to w czasie okupacji około 1944 roku (dokładnej daty nie pamiętam). Miałem wówczas około 6, a może 8 lat. Poszedłem na grzyby z babcią, matką lub z którymś ze starszych braci. Ciekawe, że szczegółów nie pamiętam, ale doskonale pamiętam jak wyglądał ów wąż (być może, że przeraziłem się bardzo i to spowodowało, że scena ta tak mocno utkwiła mi w pamięci, że dziś po jakichś 66 latach widzę to w pamięci - tak jak by to stało się właśnie przed chwilą). Nie pamiętam też, czy nazbieraliśmy wtedy dużo grzybów, ale przypuszczalnie – tak, w tym zagajniku złożonym z młodych sosen i brzózek zawsze były grzyby: kozaki, kowale, kurki, maślaki i inne. Ten zagajnik miał może około 1 km kwadratowego, a wokoło niego były lasy większe sosnowe, brzozowe i mieszane. I wtedy chodząc po tym zagajniku, na którym były też malutkie polanki – nagle zobaczyłem węża, który skądś wyskoczył, był może przerażony równie mocno jak ja. Wąż ten był koloru ciemno-brązowego, może z odcieniem brązu lekko wpadającym w czerwień – i mknąc szybkimi zygzakami poszedł w jakieś trawy i krzaki. Ja stałem osłupiony przez moment i nawet nie pamiętam, czy osoba towarzysząca mi widziała go. Co mnie uderzyło to szybkość z jaką się on poruszał i jego kolor. Ja, będąc chłopcem mieszkającym w pobliżu lasów w Cielczy doskonale wiedziałem jak wyglądają żyjące tam węże: zaskrońce, żmije, czy podobne do węży padalce. Zaskrońce można było spotkać w ogródku - niedaleko naszego domu. Żmij też nie brakowało w lesie. Jednak to nie był żaden z tych węży. Przez całe życie potem myślałem, co to był za wąż i kiedy zacząłem studiować literaturę doszedłem do wniosku, że to musiał być "gniewosz" (rzadki, prawie nie spotykany gatunek węża). Był on trochę podobny do padalca, ale dłuższy i cieższy. Jego długość oceniam na jakieś 40 do 60 cm. Natomiast padalce mają około 30, może 40 cm. Od padalca różnił się też szybkością z jaką się poruszał. Poruszał się on bardzo szybko. Natomiast padalce sprawiają wrażenie bardzo leniwych i poruszają się wolno. Ten wypadek zainspirował mnie w póżniejszym wieku do studiowania literatury i dzięki temu znam dość dobrze te gady. Widziałem też węża eskulapa, ale nie w naszym kraju, tylko w Jugosławii w 1966 roku w pobliżu miasta Dubrovnik. Ten wąż jest duży i gruby i można się go też mocno przerazić. Na szczęście jest on nie groźny i niejadowity. Las w którym widziałem owego węża znajdował się przy wsi Cielcza w odległości około 1 – 1,5 km na południe od Cząszczewa oraz ok. 1 km na zachód od kolei poznańskiej. Dziś po 66 latach miejsca te mogą wyglądać całkiem inaczej. Tam gdzie był zagajnik może być duży las, a gdzie był duży las - może być zagajnik. Faktem jest jednak, że przed 66 laty żył tam jakiś wąż, który może być ciekawostką przyrodniczą i ciekawą wskazówką dla naukowców. Wąż gniewosz wcale NIE jest jedynym stworzeniem którego cechy wykazują że potrafi zmieniać on szybkość upływu czasu. Innym takim stworzeniem jest tajemnicza "chupacabra" (o której ja wierzę że jest to odmienne, bo dzisiejsze, nazwanie dla stworzenia którego my znamy pod starożytną nazwą "gryf"). Jako nastolatek ja zostałem zaatakowany i nawet poraniony przez takiego gryfa. W jego ataku właśnie dała mi się odczuć owa zdolność gryfa ("chupacabry") do zwalniania szybkości upływu czasu. Opisy tego ataku gryfa na moją osobę zawarłem w podrozdziale R4.2 z tomu 15 mojej najnowszej monografii [1/5]. Z kolei obserwacje gryfa, niektóre z nich dokonywane niedaleko od wsi Stawczyk, opisałem w punkcie #H1 strony wszewilki.htm oraz w punkcie #E8 strony newzealand_pl.htm. Sposób na jaki "gniewosz" manipuluje czasem, w latach 1980-tych zilustrował nam magik zwany David Copperfield. Nakręcił on bowiem wówczas film w którym pokazuje 318-B2-(stawczyk.htm) swoje przechodzenie przez Wielki Mur Chiński. Jak zaś wiemy to z badań uprowadzeń ludzi do UFO, przechodzenie przez mury w tzw. stanie telekinetycznego migotania wiąże się z poważnym problemem. Mianowicie, w środku muru przechodząca go osoba NIE ma czym oddychać. Aby więc się NIE udusić, mur trzeba przechodzić bardzo szybko. Gdyby jednak ów magik David Copperfield przeszedł szybko przez Mur Chiński, jego film utraciłby swój spektakularny impakt. Dlatego, aby ciągle móc przejść szybko przez ów mur, jednocześnie jednak na filmie pokazać to w zwolnionym tempie, David Copperfield zmienił szybkość upływu swego czasu. Mianowicie, kiedy dla niego w murze minęło zaledwie kilkadziesiąt sekund, dla filmowców na zewnątrz muru minęły całe minuty. (Odnotuj tu że wąż "gniewosz" czyni odwrotnie niż David Copperfield - tj. kiedy dla owego węża mijają całe minuty, dla innych stworzeń, oraz dla patrzących ludzi, mijają tylko sekundy.) Aby zaś przy okazji zademonstrować owo zwolnienie szybkości upływu czasu, David Copperfield przyczepił elektrody do swojej piersi - tak że jego puls był monitorowany i ilustrowany na filmie. Stąd na filmie widać, jak po wejściu do muru jego puls zwalnia się wraz ze zwolnieniem upływu jego czasu, w środku muru wynosząc tylko jedno uderzenie serca co kilkadziesiąt sekund. Ci więc z czytelników którzy zechcą poznać filmową ilustrację jak polski wąż "gniewosz" zmienia szybkość upływu czasu, powinni przeglądnąć sobie film z owego przejścia Wielkiego Chińskiego Muru przez Davida Copperfielda - kilka kopii tego filmu sa sam wysłałem kiedyś swoim znajomym z Polski. W wężu gniewoszu praktycznie wszystko potwierdza jego "nadprzyrodzone" zdolności. Jako przykład rozważmy tu jego nazwę - "gniewosz". Wynika ona z prostego faktu że na przekór iż wcale NIE jest jadowity, wąż ten nie ucieka kiedy jest zagrożony, a ciągle ma odwagę przeciwstawiania się wszystkim innym stworzeniom - w tym człowiekowi. Stąd podczas spotkań z ludźmi czasami rzuca się na nich, gryzie, syczy złowróżebnie i opluwa ich śmierdzącą wydzieliną. Żaden zaś stworek natury NIE zachowywałby się w ten sposób gdyby NIE był pewien że posiada "tajną broń" - z pomocą której jest w stanie zawsze zapanować nad sytuacją. (Tą "tajną bronią" węża "gniewosza" - która nadaje mu taką pewność siebie, jest właśnie owa zdolność do "zagęszczania czasu" i wynikająca z niej możliwość umknięcia na życzenie praktycznie każdemu prześladowcy.) Innym faktem potwierdzającym jego "nadprzyrodzone" zdolności jest wygląd i kolor jego samców. Polski gatunek tego węża ma jaskrawy, niemal czerwony, z daleka widoczny kolor, podobny do koloru doskonale wypolerowanego pręta z czystej miedzi. Jednak w naturze taki jaskrawy ostrzegawczy kolor mają tylko stworzenia które są albo jadowite, albo też trujące, a stąd których inne stworzenia muszą się bać. Tymczasem "gniewosz" nie ma w sobie ani jadu ani trucizny. Gdyby więc nie dysponował ową "tajną bronią" w postaci "panowania nad czasem", wówczas będąc praktycznie bezbronny wobec swoich prześladowców, byłby przez nich z daleka dostrzegany i niezdolny do uniknięcia zostania pożartym. Jednocześnie byłby także niezdolny do nieodnotowanego podejścia i do zaskoczenia swoich własnych ofiar. Bez więc zdolności do "zagęszczania czasu" NIE byłby w stanie przetrwać w naturze w której bycie dobrze widzianym typowo oznacza śmierć albo od przesladowców albo też z głodu. Stąd jego jaskrawość i daleka widoczność też podkreślają jego "nadprzyrodzone" możliwości. W końcu rozważmy jego dietę. Wszakże oprócz bardzo szybkich jaszczurek i gryzoni, gniewosz czasami atakuje i zjada węże - w tym jadowite żmije. Żmije zaś są raczej szybkie i mordercze. Bez zdolności do "zagęszczania czasu" bezbronny gniewosz nie miałby więc z nimi żadnej szansy i raczej sam byłby przez nie zjadany. Wąż "gniewosz" z nadprzyrodzonymi zdolnościami opisywanymi w tym punkcie, żyje jedynie na obszarze Polski. Poza Polską żyją tylko jego krewniacy którzy albo utracili swoje zdolności do zmiany szybkości upływu czasu, albo też nigdy ich nie otrzymali, a stąd którzy przeżywają tylko ponieważ mają szare i doskonale je maskujące ubarwienia zamiast jaskrawego i widocznego z daleka jak gniewosz. Na przekór więc iż naukowcy zaliczają naszego polskiego "gniewosza" do tego samego gatunku co owe pokrewne mu węże "Coronella austriaca" z reszty Europy, nasz gwiewosz jest zdecydowanie odmiennym gatunkiem i raczej powinien być nazywany "Coronella polonica". W typowym bowiem dla Polski ubarwieniu, zdecydowanie polskim temperamencie, a także nieznanych u innych jego krewniaków nadprzyrodzonych zdolnościach, występuje on jedynie na terenie Polski. 319-B2-(stawczyk.htm) Naukowe więc przyporządkowywanie naszego "gniewosza" do gatunku "Coronella austriaca", moim osobistym zdaniem jest nieco podobne do zakwalifikowywania "konia" do tego samego gatunku co "osioł". Jest mi wiadomo, że na temat "nadprzyrodzonych" zdolności węża gniewosza polski folklor ludowy przytacza sporo niezwykłych opowieści i przykładów. Ja nie chcę tutaj powtarzać tych opowieści, bowiem kiedy wywodzą się one odemnie, przeciwnicy moich ustaleń i twierdzeń zwykle bezobcesowo je atakują i podważają. Dlatego niniejszym jedynie zwracam się tutaj z apelem do czytelników. Mianowicie, jeśli słyszeli takie ludowe twierdzenia lub opowieści o niezwykłych zdolnościach węża gniewosza, lub jakiegokolwiek innego węża, wówczas prosiłbym aby się nimi podzielili, zaś ja rozważyłbym ich opublikowanie tutaj. Podobnie, jeśli któryś z czytelników też widział gdzieś węża "gniewosza", lub widział jakieś inne niezwykłe stworzenie, wówczas prosiłbym o opisanie mi swego spotkania. Moje adresy internetowe pod które można do mnie napisać, są podane na końcu strony o mnie (Dr Jan Pajak). #F4. Poza wężami, wiele innych stworzeń też wykazuje posiadanie nadprzyrodzonych zdolności: Jak zwróciłem na to już uwagę czytelnika we wstępie do tej części strony, polskie węże wcale nie są jedynymi stworzeniami które posiadają nadprzyrodzone zdolności. Wyliczmy więc tutaj i skrótowo opiszmy już znane mi z takich innych stworzeń które też posiadają najróżniejsze nadprzyrodzone zdolności. #F4.1. Nadprzyrodzone zdolności niektórych dzikich zwierząt: Istnieje cały szereg dzikich wierząt, o których jest mi już wiadomym, że wykazują się one nadprzyrodzonymi zdolnościami. W niniejszym podrozdziale opiszę te z nich, których nadprzyrodzone zdolności już obecnie potrafię udokumentować jakimś weryfikowalnym materiałem dowodowym. Oto więc one. #F4.1.1. Rekiny i ich nadprzyrodzone zdolności: Rekiny (a z całą pewnością przynajmniej niektóre ich rodzaje), posiadają nadprzyrodzoną zdolność zdalnego hipnotyzowania swoich ofiar, tak że ugryzienia rekinów NIE są odczuwane przez ich ofiary. Ponadto, rekiny wykazują również posiadanie całego szeregu innych nadprzyrodzonych cech, np. nigdy nie ulegają one żadnym chorobom. Ja mieszkam w Nowej Zelandii, której wybrzeża, a także wybrzeża pobliskiej Australii, są regularnie patrolowane przez atakujące ludzi rekiny-ludojady. Miałem więc sporo okazji natykania się na raporty ludzi którzy przeżyli takie ataki rekinów. Szokującym szczegółem z praktycznie wszystkich tych ataków, który mnie pobudził do badań chociaż przez innych naukowców jest zupełnie przeaczany i ignorowany, jest że na przekór niekiedy okropnych ran, pogryzieni przez rekiny ludzie nigdy nie odczuwają żadnego bólu w chwili ugryzienia ani w spory czas później. Najwyraźniej rekiny zdalnie "hipnotyzują" swe ofiary i uniemożliwiają im odczuwanie bólu. (Jak zaś wiemy to z ustaleń Konceptu Dipolarnej Grawitacji, hipnoza jest umiejętnością wymagającą opanowanie zjawisk przeciw-świata, a stąd zalicza się ona do zjawisk nadprzyrodzonych.) Przez sporo lat natykałem się na liczne raporty takich właśnie bezbólowych ataków rekinów. Niestety, początkowo nie zapisywałem sobie ich danych. Dopiero począwszy od lutego 2010 roku zacząłem dokumentować na tej stronie te z owych przypadków, jakie wyraźnie raportowały w gazetach lub w telewizji, że ofiara ataku rekina nie odczuwała bólu podczas ugryzienia. (Wszakże ja muszę polegać wyłącznie na raportach z gazet lub telewizji, bowiem na podróże i na osobiste wywiady z tymi ofiarami brak mi funduszy z powodów wyjaśnionych na mojej stronie autobiograficznej pajak_jan.htm.) Oto więc opisy takich klarownie udokumentowanych w publikatorach przypadków bezbólowego ataku rekinów, na jakie się natknąłem począwszy od czasu gdy zacząłem ich spisywanie w lutym 2010 roku: (1) Przykład ataku rekina na 14-letnią dziewczynkę w którym wyraźnie zostało odnotowane brak bólu w chwili ugryzienia, opisany jest w dwóch artykułach gazetowych, mianowicie w artykule [1#F4.1.1] "Bitten teenager got off lightly - shark expert" (tj. 320-B2-(stawczyk.htm) "Ugryziona nastolatka uszła lekko - rekinowy ekspert") ze strony A2 gazety The New Zealand Herald, wydanie ze środy (Wednesday), February 3, 2010, oraz w artykule [2#F4.1.1] "Shark 'just defending itself' after being trodden on" ze strony A3 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post wydanie ze środy (Wednesday), February 3, 2010. Oba te artykuły opisują atak 1.5 metrowego rekina z gatunku "broad-nosed sevenfill shark" na 14-letnią dziewczynę o imieniu Lydia na plaży zwanej "Oreti" koło Invercargill w Nowej Zelandii. Dziewczyna ta nic NIE czuła podczas ataku. O tym że została ugryziona przez rekina poznała dopiero po krwi jaka pokazała się w wodzie. (2) W artykule [3#F4.1.1] "Shark-bite victim flown to Auckland for surgery", ze strony A7 gazety The New Zealand Herald, wydanie z wtorku (Tuesday), September 7, 2010, zawarty jest kolejny raport ofiary ataku rekina, tj. raport Duńczyka o nazwisku Jensen. Ta ofiara też wyraźnie odnotowała, oraz potem przekazała dziennikarzowi piszącemu ów artykuł, że NIE odczuła żadnego bólu kiedy rekin niemal odgryzł jej całą stopę. Potężne ugryzienie rekina ów Duńczyk odczuł jedynie jako silne szarpnięcie. Posądzał przy tym że po prostu zaczepil swą stopą o jakąś rafę koralową i płynął dalej. Dopiero kiedy usiłował wsiąść do łodzi, z szokiem odnotował że niemal brak mu stopy. (3) W poniedziałek dnia 11 października 2010 roku, w godzinach 20:00 do 20:30, na kanale 3 telewizji nowozelandzkiej nadawany był film z australijskiej serii dokumentarnej o tytule "Your Worst Animal Nightmares". W owym dniu udokumentowany był atak rekina z gatunku zwanego "Great White" na Australijczyka o nazwisku Rodney Fox, mający miejsce jeszcze w talach 1960-tych koło Adelaidy. Podczas owego ataku, zęby rekina wyrwały ofiarze kawał klatki piersiowej i brzucha, tak że płuca i wnętrzności zostały całkowicie odsłonięte. Jednak poszkodowany doskonale zapamiętał, że w czasie samego ugryzienia, oraz w przeciągu następnych około 10 minut, wogóle nie odczuwał żadnego bólu. Ugryzienie rekina poczuł jedynie jak silne szarpnięcie. Dopiero w jakieś 10 minut później, kiedy był już na łodzi wieziony do brzegu, ból zaczął przebijać się u niego przez blokadę hipnozy. Ofiara opisywała owo nadejście bólu, że miało ono charakter jakby falowy. Znaczy początkowo ból nie był jeszcze ciągły, a zaczynał pojawiać się falami i potem zanikać. Dopiero po sporym czasie owa zdalna hipnoza rekina całkowicie zanikła, zaś ból przyjął ciągły charakter. Co ciekawsze, owa zdalna hipnoza rekina przestała nagle działać dopiero kiedy ofiara znalazła się na stole operacyjnym i została uśpiona anestetycznie do operacji. Owo uśpienie wyeliminowało stan hipnozy i ofiara nagle się zbudziła w środku operacji, zaś lekarze faktycznie operowali ją podczas gdy wszystko czuła - jednak była zbyt osłabiona i wykrwawiona aby protestować. (Jest to faktem dobrze znanym z eksperymentów nad hipnozą, że hipnoza potrafi zadominować nad działaniem medykamentów. Stąd ów przypadek zbudzenia się ofiary podczas operacji jest dodatkowym dowodem że brak bólu podczas ugryzień rekinów jest spowodowany właśnie zdalnym zahipnotyzowaniem ofiar, a nie jakimikolwiek innymi czynnikami.) *** Warto odnotować że dzisiejsi naukowcy przesiadujący w fotelach z poręczami na swoich "wieżach z kości słoniowej" wymyślają najróżniejsze "racjonalne wyjaśnienia" dla owej nadprzyrodzonej zdolności rekinów aby tak zdalnie zahipnotyzować ofiary że te wcale nie odczuwają bólu. A to że niby "andrealina" zagłusza ból, a to że ofiara jest zbyt podniecona aby słuchać swych zmysłów, itp. Gdyby jednak owi naukowcy użyli choć trochę tzw. "zdrowego rozsądku", wówczas odnotowaliby jak nieżyciowo i jak abdurdalnie ("ridiculous") brzmią te ich wyjaśnienia. Potrzebna więc była dopiero moja odwaga osobista, moje oddanie upowszenianiu prawdy, oraz moja zaawansowana wiedza wynikająca ze stworzenia teorii wszystkiego zwanej Konceptem Dipolarnej Grawitacji, aby po raz pierwszy w historii nauki ziemskiej wyraźnie i otwarcie wyjaśnić, że rekiny faktycznie wykazują owe nadprzyrodzone zdolności - w tym zdolność do zdalnego hipnotyzowania swoich ofiar tak aby te NIE odczuwały bólu podczas ugryzienia. *** Wysoce interesujące w badaniach owego zdalnego hipnotyzowania ofiar przez rekiny, jest działanie tzw. "przekleństwa wynalazców" opisywanego dokładniej m.in. w punkcie #B4.4 z totaliztycznej strony o nazwie mozajski.htm. Działanie to doskonale 321-B2-(stawczyk.htm) ilustruje m.in. artykuł o tytule "Shark expert adds Red Sea serial offender to his file" (tj. "Ekspert od rekinów dodaje do swej bazy danych seryjnego ludojada z Morza Czerwonego"), ze strony A23 gazety The New Zealand Herald, wydanie z poniedziałku (Monday), December 13, 2010. Mianowicie, ów artykuł informuje o istnieniu międzynarodowej bazy danych o atakach rekinów. Owa baza danych, nosząca nazwę "International Shark Attack File", była założona w latach 1950-tych i jest prowadzona przez Marynarkę Wojenną Stanów Zjednoczonych. Zawiera ona wyniki ponad 4000 szczegółowych raportów z ataków rekinów, datujących się począwszy od 16 wieku. Dla badacza jak ja, dostęp do niej byłby więc źródłem nieocenionych informacji. Przykładowo, ja mógłbym z niej wybadać które gatunki rekinów wykazują ową umiejętność zdalnego hipnotyzowania swych ofiar, tak aby ofiary te nie czuły bólu. Albo wybadać w jakich okolicznościach rekiny używają tej swej umiejętności zdalnego hipnotyzowania, a w jakich ją wyłączają. Niestety, owa baza danych jest tajna, zaś oprócz amerykańskich wojskowych nikt nie ma do niej dostępu. Doskonale zaś wiadomo, że ludzie o twórczych umysłach NIE ochotniczą do wojska. Stąd owi utajniacze tej bazy danych mogą w nią zapewne wpatrywać się przez całe stulecia, zaś ludzkość i tak nic z tego nie skorzysta. Przykład więc owej bazy danych ujawnia, jak niemoralne i szkodliwe dla całej ludzkości jest utajnianie czegokolwiek, szczególnie zaś źródeł wiedzy. To właśnie utajnianie i odmawianie dostępu do danych, dla twórczych ludzi jest jedną ze składowych trapiącego ich "przekleństwa wynalazców". Bawiąc się zaś w "psa ogrodnika", tacy utajniacze sami tylko na tym tracą. Każde bowiem istotne odkrycie, w końcowym efekcie zawsze służy wszystkim mieszkańcom Ziemi - bez względu na to jakiej narodowości był ten kto go dokonał. #F4.1.2. Niedźwiedzie i ich nadprzyrodzone zdolności: We wtorek dnia 4 maja 2010 roku, w godzinach 21:35 do 22:45, na kanale telewizji nowozelandzkiej zwanym "Prime", nadawany był angielski film dokumentarny z 2008 roku, o tytule "Bearman" (tj. "Człowiek-niedźwiedź"). Film ten dokumentował odkrycia kanadyjskiego badacza czarnych niedźwiedzi z New Hampshire, który osiągnął niezwykłą zdolność do komunikowania się z dzikimi niedźwiedziami. Badacz ten nazywa się Ben Kilham. Żyje on w drewnianej hatce w środku puszczy w otoczeniu owych niedźwiedzi. Jednym z jego odkryć udokumentowanych na tym filmie które mnie osobiście najbardziej zaintrygowało, było ujawnienie że czarne niedźwiedzie zawsze testują tuż przed jedzeniem które rośliny i jagody są jadalne, a które trujące (tj. wcale NIE noszą one w swej pamięci rodzaju "banku danych" tego co jadalne a co niejadalne - tak jak czynią to ludzie). Jak się okazuje, każdy czarny niedźwiedź (a być może również i każdy inny niedźwiedź), nawet jeśli wychowany był przez ludzi i nigdy NIE miał okazji poznać od własnych rodziców co jest jadalne a co trujące, jest w stanie bardzo szybko ustalić czy coś nadaje się do jedzenia, czy też jest to trujące. W tym celu niedźwiedź po prostu bierze to do pyska, oraz przez krótką chwilę przyciska językiem do swego górnego podniebienia podrzucając przy tym łbem. Zaś po chwili już wie czy jest to jadalne. Na podstawie tego odkrycia, Ben Kilham wydedukował, że niedźwiedzie muszą mieć jakiś organ smakowy w swoim górnym podniebieniu, który pozwala im na szybkie ustalenie czy coś jest jadalne, poprzez przyciśnięcie tego do owego organu. Nazwał on nawet ów organ swoim imieniem. Niestety, badania weterynaryjne niedźwiedzi wykazały, że w ich górnym podniebieniu wcale NIE ukrywa się żaden organ smakowy. Jedynym więc wytłumaczeniem jak jest możliwe aby niedźwiedzie mogły ustalać jadalność tego co biorą do pyska, kiedy jednocześnie brak im organu smakowego jaki by ustalanie to im umożliwiał, jest że używają one jakiś rodzaj "przeciw-organu" podobnego do ludzkiego tzw. "sumienia" (tj. w rodzaju przeciw-organów opisanych w podrozdziale I5.3 z tomu 5 mojej najnowszej monografii [1/5]. To właśnie ów przeciw-organ, na zasadzie niemal identycznej do tej jaką używają dzisiejsi radiesteci wspomagani wahadełkami, podpowiada niedźwiedziom czy to co mają one właśnie w pysku jest jadalne czy też nie. W owym podpowiadaniu ów niedźwiedzi przeciw-organ zachowuje się dokładnie tak jak ludzkie "sumienie". Tyle że zamiast podpowiadać im czy to co czynią jest moralne czy też niemoralne, podpowiada im on czy jest to jadalne czy też niejadalne. W ten sposób nadaje on niedźwiedziom nadprzyrodzonej zdolności do szybkiego ustalania jadalności 322-B2-(stawczyk.htm) wszystkiego na co niedźwiedzie mają apetyt. #F4.1.3. Zwierzęta już opisane w części #F tej strony: Ponieważ we wstępie do tej "części #F" niniejszej strony już opisałem aż kilka zwierząt o nadprzyrodzonych zdolnościach, nie będę więc tutaj powtarzał tamtych opisów. #F4.2. Stworzenia nadprzyrodzenie "symulowane": Motto: "W świecie fizycznym działa żelazna zasada, że wszystkie głębokie wierzenia każdej osoby zawsze są jakby 'przypadkowo' potwierdzane przez dziwne zdarzenia, ślady, lub obserwacje ukazywane prywatnie tylko tej osobie." Większość stworzeń jakie znamy np. z podręczników zoologii istnieje w sposób trwały - tak jak ludzie. Niezależnie jednak od nich niektórzy ludzie obecnie spotykają na Ziemi także zupełnie inną kategorię stworzeń, które wcale NIE istnieją trwale, a są jedynie tymczasowo symulowane za każdym razem kiedy ktoś z ludzi ma być z nimi skonfrontowany. Czym jest takie "tymczasowe symulowanie" wyjaśnia to dokładniej punkt #K1 ze strony day26_pl.htm. Opiszmy teraz przykłady takich właśnie stworzeń "symulowanych" w nadprzyrodzony sposób, czyli stworzeń które niby istnieją (bo ludzie je widują a także ponieważ pozostawiają one fizyczne ślady swego istnienia), a jednocześnie NIE istnieją trwale (tak jak trwale istnieją np. ludzie). 1. Gryfy (chupacabra). W podrozdziale R4.2 z tomu 15 mojej najnowszej monografii [1/5] opisałem przypadek kiedy to ja sam zostałem zaatakowany i poraniony przez "gryfa" (chupacabrę). Szokująco, na przekór sporych ran nie odczuwałem wówczas żadnego bólu. Najwyraźniej i te stwory posiadają zdolność do hipnotycznego eliminowania bólu - tak jak rekiny. 2. Stworzenia już opisane w części #F tej strony (w rodzaju "Nessie" czy "Yeti"). Ponieważ w punktach #E1 i #E2 niniejszej strony, a także w punkcie #E6 strony newzealand_pl.htm już opisałem aż kilka stworzeń "symulowanych" w nadprzyrodzony sposób, nie będę więc tutaj powtarzał ich opisów. 3. UFOnauci. Inteligentni UFOnauci (a także ich wehikuły UFO) również należą do owej kategorii stworzeń (oraz urządzeń technicznych) symulowanych w nadprzyrodzony sposób dla twórczego zainspirowania ludzi. Więcej informacji na ten temat można znaleźć w punktach #M1 i #M2 strony day26_pl.htm. 4. Cielesne reprezentacje Boga. Do stworzeń "symulowanych" w nadprzyrodzony sposób należą również tzw. "cielesne reprezentacje Boga" - których najlepszy opis zawarty jest w punktach #D1 do #D3 strony newzealand_visit_pl.htm. (Opisane tam przykłady owych cielesnych reprezentacji Boga noszą nazwy "Tane" oraz "Uenuku" - aczkolwiek ludzkości znana jest olbrzymia liczba dalszych ich przykładów.) *** Opisane powyżej stworzenia nadprzyrodzenie symulowane, wybrani ludzie spotykają na Ziemi ciągle i dzisiaj. Znacznie jednak więcej tego rodzaju stworzeń symulowanych było w pradawnych czasach. Przykładowo należały do nich wszystkie potwory występujące w mitologiach greckiej i rzymskiej (w rodzaju Hydy), a także wszystkie "poskładane zwierzęta" (po angielsku zwane "composite animals" - ponieważ naukowcy uważają że powstały one w wyobraźni ludzi poprzez poskładanie razem części ciał aż kilku zwierząt, np. ciała lwa ze skrzydłami orła), takie jak "sfinks", "pegaz", "jednorożec", czy widywany również i dzisiaj "gryf". #F4.3. Nadprzyrodzone zdolności niektórych zwierząt domowych: W przeciwieństwie do dzikich zwierząt, u których wszystkie osobniki z danego gatunku wykazują niemal taki sam poziom ich naprzyrodzonych zdolności, zwierzęta domowe są jak ludzie. Znaczy, niektóre z nich mają najróżniejsze zdolności, inne zaś ich nie mają - chociaż należą do tego samego gatunku. W ten sposób np. sławny w świecie stał się kot o imieniu "Oscar" który potrafił wyczuć kiedy ktoś ma umrzeć, jednak inne koty wcale nie posiadają tej samej umiejętności. Przykłady opisów nadprzyrodzonych zdolności u zwierząt domowych zawarte są w podrozdziale I8.1 z tomu 5 aż trzech monografii, tj.: 323-B2-(stawczyk.htm) [1/4], [1/5], oraz [8/2]. #F4.4. Nadprzyrodzone zdolności niektórych roślin: Co najdziwniejsze niektóre rośliny także wykazują posiadanie nadprzyrodzonych zdolności. Wskażmy tutaj te z nich o jakich nadprzyrodzoności dotychczas zdołałem się już dowiedzieć. Oto one: 1. Kokosy. Palmy kokosowe uważane są za "święte drzewa". Wyrastają one nawet na małych piaszczystych wyspach gdzie brak jest pitnej wody. Zaspokajają wszelkie potrzeby człowieka. Każda też ich część jest użyteczna. Orzechy kokosowe mają tą nadprzyrodzoną zdolność, że absolutnie nigdy nie upadają one na głowy ludzi przechodzących pod palmami na których orzechy te rosną. Owa nadprzyrodzona zdolność orzechów kokosowych jest szeroko znana w krajach w których orzechy te rosną. Istnieje tam nawet powiedzenie, że "kokosy mają oczy". Więcej na temat owej niezwykłej zdolności kokosów wyjaśniam w punkcie #D1 totaliztycznej strony internetowej fruit_pl.htm, a także w 14 z punktu #F2 totaliztycznej strony god_proof_pl.htm. 2. Palmy. Palmy wykazują się posiadaniem aż kilku nadprzyrodzonych cech. To zapewne dlatego w dawnych czasach palmy uważano za "święte rośliny". Do dzisiaj zresztą w kościele katolickim celebruje się tzw. "palmową niedzielę". Przykładowo, niektóre gatunki drzew palmowych precyzyjnie synchronizują swoje kwitnięcie i umieranie. Do ich grupy należy palma zwana "Talipot Palm", a także zwykła "palma olejowa" z której oleju produkowana jest margaryna (zdjęcia i opisy obu tych palm, włączając w to zdjęcie sychronicznie wymarłego lasu palmy olejowej, przytoczyłem w punkcie #F3 z totaliztycznej strony god_proof_pl.htm). 3. Baobaby z Madagaskaru. Na wyspie Madagaskar stworzone zostały przez Boga drzewa "baobab", które z upływem czasu rozprzestrzeniły się również na sąsiednią Afrykę i Australię. Miejscowi ludzie z Madagaskaru nazywają baobaby "Drzewem Życia" (po angielsku "Tree of Life") oraz uważają je za święte drzewa. Wykazują one bowiem nadprzyrodzoną zdolność do gojenia swych ran i do pokrywania się odrosłą korą bez względu na to jak bardzo ktoś by je nie okaleczył. Baobaby należą też do owych nielicznych świętych drzew na świecie, które są w stanie zaspokajać wszystkie ludzkie potrzeby (innymi takimi świętymi drzewami są "palmy kokosowe" opisane już uprzednio). Praktycznie bowiem każda część baobabów jest użyteczna dla ludzi. Ich nasiona są smaczne i pożywne, zjadane zarówno na surowo jak i po upieczeniu. Są źródłem protein, oleju i witaminy C. Są też doskonałym pożywieniem na długie podróże, ponieważ ich masa się nie psuje chroniona przez wytrzymałą skorupę. Z nasion wykonywany jest też smaczny napój, nadający się do picia zarówno na świeżo, jak i po sfermetowaniu w alkohol. Osłony nasion mają welwetowe pokrycie które po zdrapaniu formuje obiekty artystyczne. Liście i korzenie są używane jako medykamenty na bóle żołądka i płuc. Kora jest uplatana w powrozy, koszyki i odzież, jest też używana do plecienia nieprzemakalnych kapeluszy, a nawet do budowy instrumentów muzycznych. Żywica jest używana jako klej. Pień przechowuje w sobie wodę, zaś jeden spory baobab może zgromadzić w sobie nawet do 120 000 litrów wody. Drewno baobabu jest miękkie, żylaste i ociekające wodą. Wystarczy więc uskrobać trochę tego drewna i wycisnąć z niego wodę aby w suchym okresie zaspokoić swe pragnienie. Sucha pulpa z tego drewna jest używana do łatwego wyrobu papieru. Co najdziwniejsze, jeśli w celu uskrobabnia drewna baobabu okaleczy się z kory kawałek tego drzewa, baobab szybko zagaja swe rany i porasta okaleczone miejsce nową korą. W ten sposób można np. stopniowo wyskrobać w dużym baobabie dużą dziuplę do zamieszkania, zaś wnętrze tej dziupli samo pokryje się korą i baobab nadal kontynuje życie. To zaś umożliwia formowanie ludzkich mieszkań i schronień w dużych ciągle żyjących baobabach. Artystycznie uzdolnieni rzeźbiarze mogą też na zewnętrznych powierzchniach baobabu rzeźbić figury zwierząt i roślin, zaś te figury z czasem pokrywają się korą i wyglądają jakby powstały naturalnie. To prawdopodobnie w taki właśnie sposób jakiś artysta z USA ujrzał na Madagaskarze taki porzeźbiony baobab, zaś po powrocie do kraju zarobił fortunę na swoim pomyśle stworzenia podobnego "drzewa życia" w "Animal Kingdom" z Disney-Landu zlokalizowanego w Epcot Center z Orlando na Florydzie. (Taka plastykowa reprodukcja z 324-B2-(stawczyk.htm) USA pokazująca rzeźbiarskie możliwości baobabu, pokazana jest jako "Fot. #J1" na totaliztycznej stronie o nazwie god_proof_pl.htm - kliknij na niniejszy zielony link aby oglądnąć sobie tamto amerykańskie plastykowe "drzewo życia".) Baobaby żyją przez tysiące lat, zapewne więc niektóre z nich istnieją ciągle począwszy od czasów stworzenia świata. Z kolei ich pnie urastają do ogromnych wielkości. Nic więc dziwnego że miejscowi ludzie traktują je z najwyższym szacunkiem jako absolutną świętość. 4. Bambusy. Niektóre gatunki bambusa też precyzyjnie synchrnizują swoje kwitnięcie i umieranie. Przykład takiego właśnie gatunku bambusa opisuję w punkcie #F3 z totaliztycznej strony god_proof_pl.htm. 5. Drzewa gumowe. Drzewa z których ludzie ściągają gumę są liściastymi drzewami tropikalnymi. W przeciwieństwie zaś do liściastych drzew np. Polski, drzewa tropiku typowo prawie nigdy nie tracą liści i są zielone przez cały rok. Jednak drzewa gumowe tracą liście dokładnie na okres około dwóch tygodni otaczających Księżycowy Nowy Rok - czyli dokładnie na okres czasu kiedy chińscy robotnicy zatrudnieni na plantacjach drzew gumowych chcą mieć wolny czas aby móc świętować najdejście swojego Nowego Roku. W czasie zaś kiedy NIE mają one liści, drzewa te nie produkują "lateksu" a stąd nie wolno ich nacinać aby ściągać z nich gumę. (Oprócz owych około dwóch tygodni kiedy drzewa te pozostają bezlistne, najpierw przez dodatkowy około tydzień tracą one liście, potem zaś przez około tydzień wyrastają im nowe liście. W sumie więc nie daje się sciągać z nich gumy przez około miesiąc czasu.) Chińscy robotnicy którzy typowo zatrudnieni są na plantacjach gumy mają więc wolny czas i mogą bez przeszkód świętować swój Nowy Rok księżycowy. Z tego powodu w folklorze Chińczyków upowszechnione jest wierzenie, że Bóg celowo tak zaprojektował drzewa gumowe aby pozwalały one na świętowanie swoim robotnikom. Co jednak mnie najbardziej intryguje, to że ów Chiński Nowy Rok Księżycowy jest świętem ruchomym i każdego roku wypada on o innej dacie - po jego daty w poszczególnych latach patrz punkt #B5 na totaliztycznej stronie pigs_pl.htm. Przykładowo, w 1972 roku wypadł on w dniu 16 stycznia, zaś w 1985 roku - w dniu 20 lutego (czyli we wzajemnych odległościach od siebie przekraczających długość czasu kiedy drzewa te pozostają bez liści). Na przekór tego, owe drzewa gumowe ciągle w jakiś nadprzyrodzony sposób dokładnie wiedzą kiedy wypada ów chiński Nowy Rok księżycowy i zawsze tracą liście dokładnie w czasie kiedy Chińczycy chcą mieć wolny czas na swoje świętowanie. Chiński Nowy Rok kryje też w sobie kilka innych tajemnic. Przykładowo, właśnie w okresie jego trwania powietrze na Ziemi posiada wyższą niż w całej reszcie roku zdolność do absorbowania wilgotności. Ludowy folklor chiński twierdzi, że powodem owych odmiennych cech powietrza w okresie chińskiego Nowego Roku, jest że Bóg specjalnie wyznaczył ten okres na przygotowywanie przez Chińczyków ulubionych suszonych kiełbas. Dlatego Bóg nadaje wówczas powietrzu specjalnych cech wysuszających - jakie to cechy nadają ich suszonym kiełbasom ów unikalny smak i wyjątkowy poziom suchości. Owa nadprzyrodzona wiedza drzew gumowych kiedy dokładnie nadchodzi chiński Nowy Rok, a stąd kiedy mają one utracić swoje liście, dyskutowana jest również w punkcie #C2 na totaliztycznej stronie internetowej pigs_pl.htm. Część #G: Pochodzenie nazwiska "Stawczyk": #G1. Skąd się wzięły osoby o nazwisku "Stawczyk": Motto: "Wszystko posiada swoją historię. Poznanie zaś tej historii pozwala aby lepiej zrozumieć teraźniejszość." Na przekór że nazwa wsi "Stawczyk" jest unikalna - tak jak to wyjaśniam w punkcie #B3 powyżej tej strony, każdy kto w jakiejś wyszukiwarce wpisze słowo "Stawczyk" natychmiast się zorientuje że na świecie istnieje sporo osób noszących nazwisko "Stawczyk". Mnie ten fakt dosyć zaintrygował. Postanowiłem więc ustalić skąd dokładnie 325-B2-(stawczyk.htm) owo nazwisko się wzięło. Jak jednak się okazało, ustalenie tego faktu wcale NIE jest takie proste. Jedyne czego zdołałem się dowiedzieć z całą pewnością, to że nazwisko "Stawczyk" wywodzi się ze wsi szlacheckiej zwanej "Stawczyk" - która to wieś kiedyś istniała na terenie dawnej Polski. Na temat związku owej wsi "Stawczyk" z nazwiskiem "Stawczyk" istnieje dosyć interesująca legenda czy wierzenie. Zanim jednak tutaj opiszę tą legendę (czy wierzenie), chciałbym ją sprawdzić i uwiarygodnić. Dlatego niniejszym mam prośbę do osób noszących nazwisko "Stawczyk" wiedzących skąd ich nazwisko się wywodzi, aby podzielili się ze mną swymi informacjami. #G2. Każdemu potrzebna jest znajomość "korzeni" z których się wywodzi: Motto: "Aby poznać kierunek w którym w życiu zmierzamy, musimy poznać skąd dokładnie pochodzimy." Świadomość historii nazwiska "Stawczyk" może być źródłem całego szeregu korzyści duchowch i moralnych dla osób noszących to nazwisko. Wszakże logika wskazuje iż "aby wiedzieć dokąd zmierzamy w swym życiu, musimy poznać skąd dokładnie pochodzimy." Z kolei wiadomo że osoby które posiadają dobrą świadomość własnych duchowych korzeni, pochodzenia, oraz moralnego szkieletu, typowo odnoszą większe sukcesy w swoim życiu od "sierotowatych" ludzi których świadomość, mentalność i moralność nosi cechy kogoś dokumentnie "zagubionego". Pierwszym zaś krokiem w kierunku znalezienia swojej identyczności i korzeni jest ustalenie skąd dokładnie się pochodzi. #G3. Osobiście rekomenduję aby osoby o nazwisku "Stawczyk" przejęły patronad nad wsią "Stawczyk": Skoro z całą pewnością wiadomo, że ludzie o nazwisku "Stawczyk" mają swoje duchowe korzenie we wsi zwanej "Stawczyk", dla sentymentalnych powodów ludzie z tym nazwiskiem powinni objąć patronat nad wsią Stawczyk. Wszakże zarówno ta wieś, jak duch i poczucie przynależności owych ludzi, patronatu takiego desperacko potrzebują. Oczywiście, patronat taki osobom z nazwiskiem "Stawczyk" jest w stanie przynieść sporo korzyści duchowych i moralnych. Dla przykładu, zaczną oni mieć miejscowość z którą będą mogli duchowo się identyfikować. Będą mieli miejsce które dostarczy im celu dla ich letnich wycieczek i działań. Będą też mieli miejscowość której ich moralne wsparcie i zewnętrzna działalność okażą się wysoce pomocne. Będą też mogli wdrażać w życie słynne powiedzenie Prezydenta Jehn'a Kennedy'ego, stwierdzające że "Nie pytaj co Twoja kraina może uczynić dla Ciebie, a pytaj co Ty możesz uczynić dla Twojej krainy". Część #H: Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony: #H1. Podsumowanie tej strony: Na wszechświat wcale NIE składa się wyłącznie z tego co widzialne i dotykalne. Faktycznie to na większość wszechświata składa się to co niewidzialne chociaż istniejące i równie realne jak to co widzimy. Jednym z oczywistych przykładów tego co NIE opisane w oficjalnych publikacjach, jednak ciągle istnieje, jest niezwykła wieś zwana "Stawczyk" opisana na niniejszej stronie. Wieś ta stanowi symbol i dowód, że coś może istnieć, jednak dla większości ludzi pozostaje to niewidzialne. #H2. Jak dzięki stronie "skorowidz.htm" daje się znaleźć totaliztyczne opisy interesujących nas tematów: Cały szereg tematów równie interesujących jak te z niniejszej strony, też omówionych zostało pod kątem unikalnym dla filozofii totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem skorowidza specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza wykaz, 326-B2-(stawczyk.htm) zwykle podawany na końcu książek, który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że dodatkowo zaopatrzony w zielone linki które po kliknięciu na nie myszą natychmiast otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje. Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie skorowidz.htm. Można go też wywołać z "organizującej" części "Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego systematycznie korzystać - wszakże przybliża on setki totaliztycznych tematów które mogą zainteresować każdego. #H3. Dane kontaktowe autora tej strony: Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. dra inż. Jana Pająka (a przez okres 2007 roku - Prof. dra inż. Jana Pająka), pod jakie można wysyłać ewentualne uwagi, zapytania, lub odpowiedzi na zadane tu pytania, podane są na stronie internetowej o mnie (Dr Jan Pajak). Tam również dostępne są adres pocztowy i numery telefonu autora. #H4. Copyrights © 2011 by Dr Jan Pająk: Copyrights © 2011 by Dr Jan Pająk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejsza strona stanowi raport z wyników badań jej autora - tyle że napisany jest on popularnym językiem (aby mógł być zrozumiany również przez czytelników o nienaukowej orientacji). Idee zaprezentowane na tej stronie są unikalne dla badań autora i dlatego w tym samym ujęciu co na tej stronie (oraz co w innych opracowaniach autora) idee te uprzednio NIE były jeszcze publikowane przez żadnego innego badacza. Jako taka, strona ta prezentuje idee które stanowią intelektualną własność jej autora. Dlatego jej treść podlega tym samym prawom intelektualnej własności jak każde inne opracowanie naukowe. Szczególnie jej autor zastrzega dla siebie intelektualną własność odkryć naukowych i wynalazków opisanych na tej stronie. Dlatego zastrzega sobie, aby podczas powtarzania w innych opracowaniach jakiejkolwiek idei zaprezentowanej na niniejszej stronie (tj. jakiejkolwiek teorii, zasady, dedukcji, intepretacji, urządzenia, dowodu, itp.), powtarzająca osoba oddała pełny kredyt autorowi tej strony, poprzez wyraźne wyjaśnienie iż autorem danej idei jest Dr Jan Pająk, poprzez wskazanie internetowego adresu niniejszej strony pod którym idea ta i strona oryginalnie były opublikowane, oraz poprzez podanie daty najnowszego aktualizowania tej strony (tj. daty wskazywanej poniżej). Przykładem dosyć unikalnych odkryć naukowych które autor opisuje na tej stronie, a stąd w stosunku do których zastrzega dla siebie własność intelektualną, są odkrycia opisane w "części #F" tej strony. Wszakże zrozumienie, zaakceptowanie, oraz naukowe wyjaśnianie opisanych tam cech polskich węży (oraz innych stworzeń) stało się możliwe dopiero po sformułowaniu naukowej teorii wszystkiego zwanej Konceptem Dipolarnej Grawitacji. Bez znajomości i uznania dla tej teorii, nawet jeśli któryś z naukowców zetknął się np. z raportami o nadprzyrodzonej zdolności hipnotycznej polskiego zaskońca - opisywanej powyżej w "części #F" (która to zdolność jest dobrze znana w staroplskim folklorze ludowym), ciągle zapewne traktował te raporty jako przejawy wybujałej wyobraźni dawnych ziemian. To wyjaśnia dlaczego o owych zdolnościach nie wspominało dotychczas praktycznie żadne opracowanie naukowe, zaś autor tej strony jest faktycznie pierwszym naukowcem który je opisuje i wyjaśnia ich mechanizm. If you prefer to read in English click on the flag (Jeśli preferujesz język angielski kliknij na poniższą flagę) Data założenia niniejszej strony: 25 listopada 2009 roku. Data najnowszego jej aktualizowania: 12 kwietnia 2011 roku. (Sprawdź pod adresami z "Menu 3" czy już istnieje nawet nowsza aktualizacja!) 327-B3-(wszewilki_jutra.htm) Podrozdział B3: Wszewilki naszego jutra - czyli poprzez marzenia ku lepszej rzeczywistości Istnieje jedno miejsce na świecie, w którym marzenia się wypełniają. Miejscem tym jest niezwykła wieś Wszewilki (opisana dokładniej na odrębnej stronie). Ja osobiście wierzę, że powodem dla którego marzenia się tam wypełniają, jest że podczas pobytu we Wszewilkach doświadcza się tam "dotyku nadprzyrodzonego". Oczywiście, sceptycy powód ten zapewne wytłumaczyliby odmiennie. Przykładowo, że z powodu twardej rzeczywistości życia, a taże z uwagi na bliskość do natury, we Wszewilkach marzenia zawsze są realistyczne i zawsze twardo stoją one na ziemi. Z kolei ludzie wyrośli w ciężkich realiach owej wioski wbudowali w swój charakter umiejętność urzeczywistniania własnych marzeń. Jak by się powodu owego nie tłumaczyło, faktem jest że najważniejsze marzenia z Wszewilek zawsze się wypełniają. Dlatego za pośrednictwem tej strony chciałbym ujawnić co mi osobiście się marzy dla samych Wszewilek. Znaczy, jak w moich marzeniach wygląda przyszłość owej wioski. Przyszłość ta wysyntezowała się bowiem wyraźnie w moim umyśle z owych licznych podróży po świecie jakie bez przerwy odbywam, oraz jakie pozwoliły mi odnotować to co w życiu jest najważniejsze. Pisząc tą stronę wierzę również, że poprzez ujawnienie tych swoich marzeń spowoduję iż w przyszłości przynajmniej ich część zdoła także kiedyś się wypełnić - co zresztą potwierdza moja "podróż do przyszłości" opisana w punkcie #J3 tej strony. Ponadto wierzę, że poprzez wyjaśnienie tutaj jak mogłaby wyglądać przyszłość Wszewilek, stworzę mieszkańcom tej wioski jakiś dalekosiężny cel, ku osiągnięciu którego mogą teraz zacząć systematycznie zdążać i pracować. Część #A: Informacje wprowadzające tej strony: #A1. Dlaczego warto pomarzyć o lepszym jutrze dla Wszewilek: Niektórzy mawiają, że kiedy ktoś osiąga sukces życiowy, inspiracją i siłą motoryczną dla działania zawsze najpierw były jego marzenia. Wszakże zanim zaczniemy do czegoś zdążać, najpierw musimy stworzyć sobie w umyśle obraz tego co zamierzamy. Na dodatek, we Wszewilkach marzenia zawsze się wypełniają. Warto więc abyśmy wspólnie pomarzyli teraz o szczęśliwszym jutrze dla tej wioski. W ten sposób z jednej strony wyzwolimy nadprzyrodzone moce które urzeczywistniają marzenia podjęte we Wszewilkach. Z drugiej zaś strony, poprzez ustanowienie sobie wyraźnego celu w jakim warto zdążać oraz obrazu tego co chcemy osiągnąć, wszyscy zaczniemy teraz podświadomie zmierzać do ich urzeczywistnienia. #A2. Aby się rozwijać trzeba mieć wizję na przyszłość (czyli marzenie) - ta strona jest właśnie taką wizją dla Wszewilek, Milicza, Sławoszewic, oraz innych okolicznych miejscowości: Ludzie którzy nie mają wizji na swoją przyszłość, a także instytucje bez wizji, po prostu żyją z dnia na dzień. Jako więc tacy, po prostu się kurczą. Aby móc się rozwijać, trzeba mieć wizję. Ta strona jest więc rodzajem wizji dla Wszewilek oraz dla innych miejscowości z okolic Milicza. #A3. Symbolika tej strony - jej opublikowanie z okazji spełnienia się kolejnego mojego dziecięcego marzenia z Wszewilek - tj. zasłużenia na uzyskanie pełnej profesury uniwersyteckiej: Motto: "Raz profesor, zawsze profesor." 328-B3-(wszewilki_jutra.htm) Niniejszą stronę opublikowałem w marcu 2007 roku z bardzo dla mnie ważniej okazji. Mianowicie, w owym roku wypełniło się kolejne z moich dziecięcych marzeń zaistniałych we Wszewilkach jeszcze w czasach swego dzieciństwa. Po raz pierwszy w życiu zostałem wówczas pełnym profesorem na renomowanym uniwersytecie. Po więcej informacji na temat owej mojej profesury - patrz punkt #K3 przy końcu niniejszej strony. #A4. Wypełnienie się każdego marzenia wymaga spełnienia wielu warunków - między innymi obejmujących pokonanie całego szeregu przeszkód: Żadne marzenia NIE wypełniają się same. To my ludzie je wypełniamy. Abyśmy jednak mogli je wypełnić, typowo musimy pokonać wiele przeszkód stających na swej drodze. Przeszkody te są zaś nam stwarzane dla istotnych powodów. Po więcej informacji na temat powodów zaistnienia przeszkód i naszego ich pokonywania zawiera punkt #K4 przy końcu niniejszej strony. #A5. Jaki jest cel tej strony o marzeniach na temat przyszłości Wszewilek oraz przyszłości pobliskich Sławoszewic i Milicza: Cel tej strony jest bardzo prosty. Mianowicie za jej pośrednictwem chciałbym ujawnić czytelnikowi (1) o czym warto marzyć dla Wszewilek - czyli co we Wszewilkach oraz okolicznych miejscowościach jest warte osiągania, (2) co by się stało gdyby mieszkańcy Wszewilek oraz okolicznych miejscowości wspólnym wysiłkiem zdołali zrealizować te marzenia, oraz (3) jak z grubsza należałoby się zabrać za realizowanie tych marzeń. W ten sposób niniejsza strona wskazuje cele działań, jakich osiągnięcie jest możliwe - jeśli tylko mieszkańcy Wszewilek i okolicznych miejscowości włożą w nie odrobinę serca i determinacji. Oczywiście, poza nimi samymi nikt inny dla nich owych celów nie zrealizuje. Z kolei jeśli faktycznie zdołają się zmobilizować do osiągnięcia tychże celów, wówczas czekają ich określone nagrody moralne, w rodzaju zamożnego i szczęśliwego życia, uznania i poważania innych, sławy, autorytetu, itp. Wszystko w sprawie Wszewilek rozwija się obecnie w sposób publiczny. Wioska ta jest obecnie wszakże dyskretnie obserwowana i analizowana praktycznie przez cały świat. Przykładowo, kiedy w 2006 roku w wyborach samorządowych Gminy w Miliczu jacyś UFOnauci-podmieńcy "podłożyli świnię" kandydatowi reprezentującemu interesy Wszewilek, wówczas sprawa owej machlojki wyborczej dyskutowana była po cichu nie tylko w całej Polsce, ale praktycznie i na całym świecie. Czytelnik ma więc szansę osobistego sprawdzania co jakiś czas jak sprawy owej wsi tam postępują do przodu. Wszewilki zaczynają też gromadzić, a nawet już posiadają, dobrą dokumentację fotograficzną dostępną za pośrednictwem internetu. Jeśli więc mieszkańcy Wszewilek i okolicznych miejscowości zdecydują się podjąć realizację wskazywanych tutaj celów, wówczas będzie istniała wizualna kronika stopniowych transformacji jakim poddawane są owe miejscowości. Aczkolwiek z przyczyn sentymentalnych wieś Wszewilki jest centralną miejscowością której dedykuję opis zaprezentowanych tutaj marzeń o przyszłości, faktycznie wszystko co tutaj opisuję bezpośrednio dotyczy aż kilku miejscowości. Wszakże w przypadku osiągnięcia celów jakie tu wyjaśniam, korzyści odniosą zarówno miasto Milicz, jak wsi Sławoszewice i Wszewilki, a także cały szereg miejscowości je otaczających, takich jak Stawiec, Pomorsko, Godnowo, Duchowo, Karłowo, itp. Stąd chociaż to co tutaj opisuję z przyczyn sentymentalnych nazywam marzeniami dla wsi Wszewilki, faktycznie są to marzenia dla całego tamtego regionu i dla wszystkich zamieszkujących ów region ludzi. Część #B: Dostęp i obieg są kluczami do zasobności i szczęścia - wepnijmy więc Wszewilki i Milicz w drogowy obwód zamknięty oraz połączmy je razem okrężnym autobusem miejskim "8" (tj. "ósemka" lub "orbiter"): Tak! Chodzi tutaj o odbudowanie owego brakującego odcinka dawnego "Bursztynowego Szlaku" który aż do czasu budowy kolei żelaznej istniał pomiędzy Wszewilkami i Sławoszewicami. Z chwilą zaś kiedy ów odcinek drogi domykający obieg 329-B3-(wszewilki_jutra.htm) energii "chi" będzie gotowy - przyjdzie czas na puszczenie milickiego autobusu miejskiego po owym odbudowanym odcinku historycznej drogi. Autobus ten bez przerwy podążałby po trasie okrężnej, podobnej do trasy tramwaju "zerówka" z miasta Wrocławia. W ten sposób uformowałby on obieg energii "chi" po obwodzie zamkniętym. To zaś, zgodnie z regułami "Feng Shui" spowodowałoby wyłapanie i zatrzymanie przy Miliczu, Wszewilkach, oraz Sławoszewicach, zamożności i szczęścia które dotychczas ulatniały się z owych miejscowości. #B1. Dlaczego zgodnie z chińskim "Feng Shui", dla zaktywizowania Wszewilek i Milicza konieczna jest obwodnica powielająca historyczny "Bursztynowy Szlak", oraz okrężny autobus miejski "8" (tj. "ósemka" lub "orbiter") podążający po owej obwodnicy: Motto: "Wszelkie moce natury służą ludziom tylko jeśli ci zdołają jakoś je przechwycić i skierować na cyrkulowanie po obwodzie zamkniętym. Na tej zasadzie działa elektryczność, radio, telewizja, silnik spalinowy, ogniwo telekinetyczne, lokomotywa, magnokraft, a nawet amerykański prom kosmiczny. Zgodnie ze starożytnym chińskim Feng Shui na tej zasadzie działa również zamożność, wzrost, szczęście osobiste, itp." Ciekawe czy czytelnik słyszał kiedyś o chińskim "Feng Shui". Nazwą ową opatrzona jest bowiem sekretna wiedza Chińczyków mająca swe korzenie w starożytności. Feng Shui wyjaśnia jakie fizykalne warunki muszą zostać spełnione, aby dane przedsięwzięcie ludzkie odniosło sukces. Na przekór więc, że wiedzy tej wcale NIE nauczają na jakimkolwiek oficjalnym uniwersytecie, w dzisiejszych czasach Chińczycy praktycznie nie podejmują żadnego działania bez uprzedniego skonsultowania swoich zamierzeń z kanonami owej wiedzy. Począwszy więc od umeblowania i konfiguracji swego mieszkania, poprzez zlokalizowanie domu, a kończąc na ustawieniu biurka w miejscu pracy oraz na zlokalizowaniu i konfiguracji samego przedsiębiorstwa, u Chińczyków wszystko to musi spełniać wymogi "Feng Shui". W przypadku niewielkiej istotności danej sprawy, realizowana jest ona przez Chińczyków w zgodzie z ich osobistą znajomością kanonów "Feng Shui". Jednak dla co bardziej istotnych przedsięwzięć, wszystko jest wręcz urzeczywistniane dopiero po uprzednim skonsultowaniu jakiegoś znanego "mistrza Feng Shui". Ja przez długi czas mieszkałem wśród Chińczyków. Wśród grona moich bliskich przyjaciół znajduje się także kilku mistrzów Feng Shui. Miałem więc sporo okazji aby poznać podstawowe kanony owej tajemniczej wiedzy. Po bliższym poznaniu okazuje się, że dawna wiedza o Feng Shui jest dosyć klarowna i logiczna. Bazuje ona bowiem na obiegach nieznanych oficjalnej nauce ludzkiej rodzajów energii, które Chińczycy nazywają ogólną nazwą "chi". Owe energie "chi" zachowują się przy tym jak wszystkie inne rodzaje energii. Tyle tylko że są one inteligentne, oraz że przenoszą sobą najróżniejsze pozamaterialne wartości, takie jak powodzenie, szczęście, sukces, moc, wytrwałość, zdrowie, itp. Jedyny problem z ową energią "chi", że faktycznie wcale nie jest to jednorodny rodzaj energii, takiej jak np. znana nauce energia elektryczna czy energia fal głosowych. Faktycznie bowiem "chi" jest mieszaniną całego szeregu energii, część z których ma korzystny wpływ, część zaś niekorzystny. Każda też konfiguracja powoduje nieco różniące się zachowania każdej z owych odmiennych składowych energii "chi". Domyślam się że w Polsce niewielu ludzi wierzy owej starożytnej wiedzy Chińczyków zwanej "Feng Shui". Tym jednak czytelnikom którzy nie wierzą w owe "Feng Shui" chciałbym tutaj uświadomić, że przykładowo dwa stare polskie miasta i jedna prastara wieś, których konfigurację osobiście badałem i o których wiadomo że w przeszłości osiągnęły one znaczny sukces i zamożność, faktycznie budowane były zgodnie z zasadami Feng Shui. Miastami tymi był dawny Malbork oraz dawny Milicz, zaś wsią tą były dawne Wszewilki i dzisiejszy Stawczyk (które obie, aż do 1875 roku były jedną wsią). Co jeszcze ciekawsze, znaczenie i zamożność owych miast i wsi upadły z chwilą kiedy przez jakieś historyczne zdarzenia zburzona w nich została owa gwarantująca sukces konfiguracja zgodna ze wskazaniami Feng Shui. Przykładowo, w odniesieniu do miasta Milicza i wsi Wszewilki początkiem upadku ich roli i zamożności było zbudowanie linii kolejowej w 1875 roku. Linia ta bowiem jak ostrze stalowego noża przecięła i wykrwawiła poprzednie przebiegi arterii które zabezpieczały korzystne obiegi energii "chi". 330-B3-(wszewilki_jutra.htm) Wracając jednak do obiegów energii "chi" oraz do ich zgodnymi z zasadami Feng Shui, to w chwili obecnej zarówno wieś Wszewilki i wieś Sławoszewice, jak i pobliskie miasto Milicz, wszystkie one leżą "przy przelotowych drogach". Znaczy, są one tak zlokalizowane, że jeśli ktoś do nich zagląda, czyni to tylko jakby "po drodze" - kiedy faktycznie zdąża zupełnie gdzie indziej. Faktycznie więc, zgodnie ze stwierdzeniami starożytnej chińskiej wiedzy "Feng Shui", szczęście i zasobność przepływają przez Wszewilki, Sławoszewice i Milicz, jednak nigdy nie zatrzymują się tam na stałe. Sytuację tą trzeba więc zmienić. Aby zaś ją zmienić trzeba jakoś uformować zamkniętą cyrkulację energii "chi". Ani wieś Wszewilki czy Sławoszewice, ani też miasto Milicz, same takie zamkniętej cyrkulacji energii "chi" nie są w stanie osiągnąć. Jednak jeśli te miejscowości połączą swoje wysiłki, wówczas razem stworzą taką zamkniętą cyrkulację dla energii "chi". Wystarczy bowiem, aby w tym celu miejscowości te zbudowały razem krótki odcinek drogi bitej pomiędzy Wszewilkami i Sławoszewicami. Droga ta odtwarzałaby przebiegający kiedyś pomiędzy owymi miejscowościami odcinek tzw. "Bursztynowego Szlaku". Z kolei ukończenie owej drogi, w połączeniu z drogami które już obecnie tam istnieją, stworzyłoby rodzaj zamkniętej obwodnicy. Obwodnica ta wiodłaby z Milicza do Wszewilek, potem z Wszewilek do Sławoszewic - wzdłuż owego nowo odbudowanego odcinka starego "Bursztynowego Szlaku", w końcu ze Sławoszewic ponownie do Milicza. Kiedy zaś po obwodnicy tej puściłoby się okrężny autobus miejski "8" (tj. "ósemka", który można też przyszłościowo nazwać "orbiter"), ludzie którzy zaczęliby używać owego autobusu wymusiliby okrężne cyrkulowanie energii "chi" po tymże obwodzie zamkniętym. Z kolei owo zamkniete cyrkulowanie energii "chi" zaczęłoby przechwytywać szczęście i zasobność które dotychczas jedynie przepływały przez owe miejscowości, oraz spowodowałoby że te poszukiwane jakości życiowe ponownie zadomowiłyby się na stałe we Wszewilkach, Sławoszewicach i Miliczu. Odnotuj że ów autobus "8" (tj. "ósemka" albo "orbiter") byłby milickim odpowiednikiem dla wrocławskiego tramwaju "0" (tj. "zerówka"). Jego numer, podobnie jak numer "zerówki", też implikowałby krążenie po obwodzie zamkniętym. W przeciwieństwie jednak do cyfry 0 , numerologicznie cyfra 8 posiada znacznie korzystniejszą symbolikę. Osiem oznacza bowiem m.in. "zasobność", "sławę", "ruch napędowy" i "nieskończoność". Dlatego z powodów symbolicznych autobus ten należałoby nazwać właśnie "8" (tj. "ósemką" albo "orbiterem") - nawet jeśli Milicz będzie miał tylko tą jedną linię autobusów miejskich. W tym miejscu warto sobie przypomnieć, że opisywana tutaj droga okrężna historycznie już istniała. Została ona zniszczona dopiero w czasie budowy psującej wszystko kolei żelaznej przez Milicz. Jej fragmenty opisane są na stronach o Wszewilkach oraz o zwiedzaniu Wszewilek i Milicza. Co jednak jest tu najbardziej intrygujące, to że aż do chwili zniszczenia opisywanej tutaj historycznej drogi okrężnej wokół Milicza, Wszewilek i Sławoszewic, wszystkie te miejscowości cieszyły się znaczeniem, autorytetem, zamożnością, oraz szczęściem ich mieszkańców. Z kolei po zniszczeniu owej drogi okrężnej, oraz po upadku mostu na Baryczy (tego przy starym młynie wodnym w pobliżu dzisiejszej tamy), zamożność, stabilność i szczęście nagle opuściły te miejscowości. Czas więc aby przywrócić ową drogę, przywrócić jej częste użytkowanie przez ludzi, a tym samym przywrócić zamożność, stabilność i szczęście do Milicza, Wszewilek i Sławoszewic. Powyższa rekomendacja budowy drogi okrężnej zainspirowana została moją znajomością Feng Shui, nabytą w licznych podróżach po świecie. To właśnie Feng Shui stwierdza bowiem, że Milicz, Wszewilki i Sławoszewice powinny stworzyć razem okrężną drogę bitą, oraz uruchomić po tej drodze okrężną linię autobusów miejskich "8" (tj. "ósemka") - typu wrocławska "0" (tj. "zerówka"). Jednak po tym jak owo inspirujące działanie Feng Shui wskazało już co należy uczynić aby przywrócić zamożność do owych miejscowości, można teraz zapytać naszą logikę oraz znajomość ekonomii, aby wybadać czy wskazania te są poprawne. Jak też się okazuje, logika i zwykła ekonomia potwierdzają, że to co Feng Shui zaleciło, faktycznie wniesie wymagane ożywienie i sukces. Owe analizy logiczne tego samego przedsięwzięcia (tj. budowy drogi i powołania autobusu miejskiego) przytoczę w dalszych punktach tej strony. Tak nawiasem mówiąc, nawet jeśli się zapomni, 331-B3-(wszewilki_jutra.htm) że to właśnie z owej wiedzy Feng Shui wywodzi się zamożność i powodzenie Chińczyków trwające już tysiące lat, ciągle zwykła analiza logiczna omawianej tu drogi okrężnej i linii autobusowej potwierdza, że bezsprzecznie wniosą one poważne ożywienie gospodarcze oraz zamożność do przylegających do nich miejscowości. #B2. Jak i dlaczego Wszewilki, Stawczyk i Milicz skorzystają z okrężnego autobusu miejskiego "8" (tj. "ósemka"): Oczywiście, nawet jesli pominie się nadprzyrodzone i tajemnicze działanie chińskiego "Feng Shui", ciągle zapięcie brakującego odcinka okrężnej drogi wokół Milicza, oraz puszczenie autobusu miejskiego przez tą drogę, musi spowodować raptowne ożywienie gospodarcze wszystkich miejscowości przez które owa obwodnica i miejska linia autobusowa będą wiodły. Wszakże zgodnie z dzisiejszą znajmością ekonomii, takie otworzenie okrężnej trasy komunikacji miejskiej otworzy opłacalność dla wymiany dóbr i robocizny pomiędzy wszystkimi tymi miejscowościami. Po trasie tej do Milicza zaczną napływać produkty rolne z Wszewilek, Stawczyka i Sławoszewic. Z kolei robocizna i ekspertyza zaczną napływać do Stawczyka, Wszewilek i Sławoszewic z owego Milicza. W rezultacie nagle zacznie się dziać coś czego te miejscowości nie przeżywały już od czasów zamknięcia "Bursztynowego Szlaku". Na dodatek, z ożywienia będą korzystały wszystkie miejscowości pobliskie do tychże trzech, a więc Stawiec, Pomorsko, Godnowo, Duchowo, Karłowo, itp. #B3. Jaka byłaby przyszła trasa okrężnego autobusu "8" (tj. "ósemka"): Milicki autobus miejski okrężnej linii "8" (tj. "ósemka") powinien posiadać przystanki przy każdym miejscu w jakim istnieje najwyższe prawdopodobieństwo gromadzenia się potencjalnych pasażerów. Przykładowo w samych Wszewilkach powinien on mieć przystanki zaraz na wlocie do Wszewilek (czyli przy skrzyżowaniu z ul. Krotoszyńską), w okolicach "ogrodu krasnoludków" - tak aby mogli z niego korzystać również mieszkańcy przyszosowej części Stawca, koło wszewilkowskiej (dawnej) szkoły, przy młynie elektrycznym, w centrum zatorowego Stawczyka, przy boisku sportowym, oraz przy tamie na Baryczy. Z kolei w Sławoszewicach powinien on zatrzymywać się przy skrzyżowaniu historycznej drogi z Wszewilek do Duchowa z głowną ulicą Sławoszewic, oraz przy dworcu kolejowym. W końcu w Miliczu powienien mieć cały szereg przystanków, włączając w to obecne targowisko warzywne (dawne Łazienki), Szkoła Nr 1, Liceum Ogólnokształcące, dworzec autobusowy, rynek, a także początek ul. Krotoszyńskiej. Takie rozłożenie przystanków, w połączeniu z możliwie najniższą ceną biletów, gwarantowałoby popularność i powodzenie tego autobusu oraz usług jakie by on dostarczał ludności. #B4. Budowa prostej drogi bitej ze Stawczyka do Sławoszewic oraz mostu wysokowodnego przez Barycz - czyli roboty publiczne które muszą zostać wykonane aby urzeczywistnić ideę okrężnego autobusu "8" (tj. "ósemka") i ekonomicznie zaktywizować przy pomocy tego autobusu obszar Milicza, Wszewilek, Stawczyka i Sławoszewic: Motto: "Niewiele dróg w Polsce odtwarza dawny przebieg tzw. 'Bursztynowego Szlaku'. Jeszcze mniej dróg zaprojektował profesor znanego Uniwersytetu z odwrotnej półkuli świata. Tymczasem proponowana tu droga z Wszewilek do Sławoszewic spełnia oba te warunki. Już choćby tylko dlatego jest ona warta aby ją zbudowano!" Aby jednak urzeczywistnić taki autobus miejski "8" (tj. "ósemka"), konieczne jest wybudowanie odcinka zupełnie nowej drogi która zastępowałaby sobą obecnie już całkowicie zniszczony odcinek starego "Bursztynowego Szlaku" jaki kiedyś istniał pomiędzy obecnymi Wszewilkami-Stawczykiem, a obecnymi Sławoszewicami. Oczywiście, ów oryginalny historyczny odcinek "Bursztynowego Szlaku" wił się zygzakami przez obszary które obecnie stały się już bezdrożami. Przykładowo, przebiegał on przez obszar przy tamie na Baryczy który obecnie zalany jest już stawem. Poza Baryczą wił się też pomiędzy stojącymi tam kiedyś śpichlerzami oraz okrągłymi stawkami do parkowania barek kursujących po milickiej Młynówce. Dlatego moim zdaniem, w chwili podjęcia budowy owego brakującego odcinka drogi, trzeba drogę tą wytyczyć od nowa. Ja proponowałbym 332-B3-(wszewilki_jutra.htm) aby przeprowadzić ją możliwie najprościej jak na to pozwoli jej komunikacyjne znaczenie, znaczy eliminując jej większość jej pradawnych zygzaków. Takie wyprostyowanie nadałoby jej również symboliczną wymowę jako metamorfozy dla rodzącego się właśnie Stawczyka przyszłości. Niestety, w miejscu gdzie ta nowo-budowana droga przecinałaby rzekę Barycz, konieczne byłoby albo zbudowanie nowego mostu wysokowodnego, albo też adaptowanie dla ruchu drogowego już istniejącego mostu na Baryczy - tak jak to pokazuje poniższa "Fot. #B4". Fot. #B4 (U2 z [10]): Zdjęcie jednogo z kilku mostów w Nowej Zelandii, które służą jednocześnie jako most drogowy dla samochodów oraz jako most kolejowy dla pociągów. Odnotuj na owym zdjęciu ciągle błyszczące (z powodu częstego używania) szyny linii kolejowej przebiegającej przez ów most. Ciekawostką takich mostów w Nowej Zelandii jest że nie ma przy nich nawet zwykłych szlabanów czy świateł które ostrzegałyby nadjeżdzające samochody że kolejny pociąg właśnie zbliża się do tego mostu. Mimo to, na mostach tych niemal że nie ma wypadków ani zderzeń pomiędzy pociągami i samochodami. Kierowcy po prostu wykazują na nich wymagany respekt dla pociągów i przejeżdżają przez nie szczególnie ostrożnie. (Kliknij na powyższe zdjęcie aby sobie je powiększyć.) Gdyby odrestaurowywany odcinek "bursztynowego szlaku" wiodący ze Stawczyka do Sławoszewic przeprowadzić wzdłuż torów kolejowych, wówczas tanim nakładem kosztów (na zasadzie podobnej do powyższej) możnaby wykorzystać dla ruchu drogowego już istniejące mosty kolejowe przez rzekę Barycz i przez Młynówkę. W takim przypadku ów odrestaurowywany odcinek "bursztynowego szlaku" dałoby się zbudować tanim kosztem nawet w "czynie społecznym" mieszkańców Stawczyka, Wszewilek, Sławoszewic i Milicza. Wszakże niemal wszystko co potrzebne do budowy takiej drogi jest już gotowe na miejscu. Znaczy, są już gotowe mosty. Jest też dostępny niewykorzystywany pas wolnej ziemi wiodącej wzdłuż już istniejących torów kolejowych. Na dodatek, w dzisiejszych czasach prawdopodobnie owe tory kolejowe są używane tylko z raz na dzień. Bez kłopotów możnaby więc przez mosty kolejowe zacząć puszczać również ruch drogowy. *** Fot. #B5: (Kliknij na pokazany tu zielony guzik linku do aby wywołać, powiększyć i oglądnąć niniejszą ilustrację. Po instrukcję powiększania i przemieszczania ilustracji - kliknij na guzik .) Zdjęcie z ilustracji "Fot. #B5" pokazuje wygląd jeszcze jednego mostu Nowej Zelandii, który służy zarówno jako most drogowy dla transportu samochodowego, jak i most dla kolei żelaznej. Też odnotuj na owym zdjęciu ciągle błyszczące z powodu częstego używania szyny linii kolejowej przebiegającej przez ów most. #B5. Jak praktycznie zrealizować budowę opisywanej tu taniej drogi bitej ze Stawczyka do Sławoszewic, przy dzisiejszym chronicznym braku funduszy: Motto: "Bóg pomaga tym co pomagają sobie sami." Osobiście bez przerwy w życiu się przekonuję, że każda korzystna dla ludzi idea zawsze napotyka zaciekły opór reprezentantów tzw. mrocznych mocy. Ów opór przeciwników postępu nazwałem nawet "przekleństwem wynalazców" i opisałem go aż na kilku totaliztycznych stronach. (Po przykład jego opisu - patrz punkt #F1 ze strony o nazwie morals_pl.htm, punkt #H1.5 ze strony o nazwie newzealand_visit_pl.htm, punkt #G1 na stronie eco_cars_pl.htm, czy punkt #F1 na stronie rok.htm.) Dlatego kiedy racjonalnie myślący mieszkańcy Milicza, Wszewilek, Stawczyka i Sławoszewic, dostrzegą korzyści z proponowanej tu budowy drogi i postanowią drogę tą urzeczywistnić, wówczas otworzy się prawdziwe piekło. Dla znanych powodów natychmiast wtedy się zapewne okaże, że nie ma pieniędzy na taką budowę, a także że sporo wysoko postawionych dygnitarzy będzie przeciwnym jej zrealizowaniu. Na szczęście życie nas naucza że przeciwnościami wcale nie trzeba się zrażać. Wszakże zawsze się one pojawią, bez względu na to co nowego chciałoby się uczynić. Aby 333-B3-(wszewilki_jutra.htm) więc jakoś obejść naokoło problem z funduszami, proponuję aby drogę wstępnie zbudować w tzw. "czynie społecznym". W takim bowiem przypadku przestanie przeszkadzać największa "kłoda" jaką owe mroczne moce rzucą zapewne pod nogi temu projektowi, znaczy wymówka władz że "brak jest funduszy". Aby zbudować omawianą drogę w tzw. "czynie społecznym" istnieją aż dwie możliwości. Mianowicie najkorzystniejszy przebieg drogi dałoby się uzyskać gdyby zaprosić oddział saperów z najbliższej do Milicza jednostki wojsk inżynieryjnych, oraz podjąć z nimi umowę że ową drogę, a także most wysokowodny przez Barycz, dopomogą oni zbudować miejscowym ludziom w ramach swoich ćwiczeń i treningu. Wszakże saperzy mają zarówno wymagany sprzęt, jak i potrzebną ekspertyzę. Na dodatek, z czasów kiedy ja sam byłem saperem, doskonale do dzisiaj pamiętam, że najbardziej wnerwiało nas wówczas kiedy trenowaliśmy budowanie mostów i dróg, zaś natychmiast po ich zbudowaniu musieliśmy je z powrotem rozbierać. Głośno marzyliśmy wówczas, oraz dawaliśmy to znać naszym dowódcom, że preferowalibyśmy budowanie które będzie służyło dobru jakichś ludzi. Apelowaliśmy nawet do nich, aby dla następnej treningowej budowy znaleźli jakąś wioskę która faktycznie potrzebuje mostu i drogi, oraz abyśmy swój trening realizowali właśnie dla dobra takiej wioski. Oto więc jest okazja, aby dopomóc młodym saperom urzeczywistnienia takich właśnie życzeń, oraz pozwolić im praktykować budowanie mostu i drogi na przykładzie opisywanego tutaj brakującego odcinka obwodnicy odtwarzającej przebieg dawnego "bursztynowego szlaku". Oczywiście, jest też możliwe że owe siły wstecznictwa ponownie zwyciężą i uniemożliwią zaangażowanie saperów w budowę omawianej tutaj drogi z Wszewilek i Stawczyka poprzez Sławoszewice, do Milicza i z powrotem. W takim przypadku omawiana tu droga i most powinni być zbudowane w czynie społecznym przez samych mieszkańców Milicza, Wszewilek, Stawczyka oraz Sławoszewic. Wszakże wszyscy owi mieszkańcy będą z nich potem korzystali. Mogą więc zakasać rękawy i ją sobie zbudować. Przecież wszystko co potrzebne jest już na miejscu - tak jak to ilustruje "Fot. #B4" powyżej. Jedyne co jeszcze trzeba dodać, do trochę robót ziemnych i nawierzchniowych. Prawdopodobnie dla zainspirowania współzawodnictwa dobrze byłoby podzielić zadania podczas owej budowy - jeśli całość jej spadnie na barki mieszkańców Milicza, Wszewilek, Stawczyka i Sławoszewic. Faktycznie też, jeśli dobrze się zastanowić, to takiego sprawiedliwego podziału dokonała już sama natura (czyli Bóg). I tak, sam most przez Barycz i Młynówkę, oraz 125 metrowe przyczółki drogowe po obu stronach mostów razem ze zlokalizowanymi tam skrzyżowaniami, szablonami, oraz światłami ostrzegawczymi, budowaliby mieszkańcy Milicza. Wszakże przebudowa mostu i przyczółków wymaga najwyższych umiejętności, ekspertyzy, oraz sprzętu. Milicz zaś nimi dysponuje. Odcinek drogi od szosy przez Stawczyk aż do prawego (północnego) przyczółka mostowego budowaliby mieszkańcy Wszewilek i Stawczyka. Z kolei odcinek drogi od lewego (południowego) przyczółka mostowego aż do skrzyżowania z główną szosą przez Sławoszewice, włączając w to krótki łącznik pomiędzy mostami przez Barycz i Młynówkę, budowaliby mieszkańcy Sławoszewic. Oba owe odcinki są wszakże mniej więcej proporcjonalne do liczby mieszkańców i do możliwości technicznych tych wiosek. Jeśli droga ta będzie budowana w "czynie społecznym" - znaczy bez odgórnego dofinansowania, wówczas w pierwszym wydaniu wcale nie musi być doskonała. Znaczy wcale nie musi być pokryta asfaltem i mieć wszelkie udogodnienia czy chodniki. Wystarczy aby była twarda, równa i dobrze wyżwirowana, tak aby autobus mógł po niej bez trudu się poruszać. Taką zaś drogę albo zaproszeni saperzy, albo też sami mieszkańcy Milicza, Wszewilek, Stawczyka oraz Sławoszewic, są bez trudu w stanie początkowo zbudować. Po tym zaś jak droga ta zacznie okazywać się wysoce użyteczna, stopniowo będzie można poprawiać jej jakość i stan nawierzchni. #B6. Dlaczego droga i most będą początkiem odnowy - zaś po ich zbudowaniu zaczną się wyraźne zmiany w życiu mieszkańców Milicza, Wszewilek, Stawczyka, Sławoszewic, oraz innych okolicznych miejscowości: Z chwilą kiedy opisywana tutaj droga zostanie urzeczywistniona, zaś pierwsze 334-B3-(wszewilki_jutra.htm) autobusy miejskie miasta Milicza zaczną po nie odbywać swoje regularne kursy, nagle się okaże że owo przedsięwzięcie zapoczątkowało odnowę owych miejscowości równocześnie następującą aż na całym szeregu frontów. Powody owej wielofrontowej odnowy będą jak następuje: (1) Stworzenie ową drogą i autobusem tzw. "infrastruktury" która będzie napędzała ożywienie gospodarcze tego obszaru. Łatwość dostępu i dobry transport są pierwotnymi wymogami każdego ożywienia. Kiedy więc te zostaną zrealizowane w opisywanych tu miejscowościach, ożywienie gospodarcze tego regionu będzie już tylko ich naturalną konsekwencją. (2) Naoczne przekonanie miejscowych ludzi, że marzenia są po to aby je urzeczywistniać. To zaś spowoduje, że wielu ludzi zacznie urzeczywistniać tam własne marzenia, dla których przedtem nie mieli albo odwagi, albo też inspiracji aby wdrażać je w życie. (3) Poznanie mocy zbiorowego wysiłku. W dzisiejszych czasach czcicieli telewizji i zjadaczy kanapek, ludzie zapomnieli jak potężną siłę stanowią jeśli zdołają się zdobyć na zbiorowy wysiłek. Omawiany tu projekt im to przypomni. Z kolei po poznaniu swej mocy, ludzie ci zaczną wdrażać cały szereg innych korzystnych dla siebie zamierzeń i reform. (4) Uzyskanie celu dla działań i życia. Wszakże po sukcesie z tym projektem, możliwe się stanie postawienie sobie jeszcze ambitniejszych projektów, oraz późniejsze ich zrealizowanie z sukcesem. To zaś z czasem zupełnie przetransformują dzisiejszy obszar tych miejscowości. (5) Otwarcie nowych terenów w okolicach Milicza pod zabudowę i pod intensywne zagospodarowanie. Faktycznie bowiem taka droga, jak i komunikacja miejska jaką droga ta otworzy, stworzą korzystną "infrastrukturę" jaka jest początkiem i zachętą dla inwestycji. Z kolei jeśli owa infrastruktura będzie już na miejscu, wówczas z całą pewnością znajdą się inwestorzy którzy zaczną tworzyć przemysł - a w ten sposób nowe miejsca pracy, którzy zainwestują w nowe osiedla mieszkalne, hotele, sklepy, itp. (6) Ustanowienie powodu dla upiększania i odmłodzenia Wszewilek - czyli do poprawy wyglądu owej wioski. Z kolei po poprawie jej wyglądu ludzie zaczną w tam żyć w zgodzie z tym nowym wyglądem. (7) Ujawnienie że Feng Shui faktycznie działa i faktycznie wprowadza odnotowalne zmiany do świata fizycznego. O tym że "Feng Shui" działa wie już każdy Chińczyk. Faktycznie to na obszarach zdominowanych przez Chińczyków każdy nowy bank, fabryka, czy budynek mieszkalny stawiane są obecnie w zgodzie ze stwierdzeniami mistrzów Feng Shui. To właśnie z tego powodu ekonomia Chińczyków tak ostatnio kwitnie. Czas więc aby również Polacy dowiedzieli się o korzyściach jakie zastosowanie Feng Shui jest wstanie im zabezpieczyć. (8) Pokazanie reszcie świata, że Milicz, Wszewilki i Sławoszewice faktycznie podjęły walkę o lepsze jutro dla siebie. W ten zaś sposób uzyskanie poparcia pozytywnych sił z reszty świata. Każdy sukces tych miejscowości będzie wszakże z najwyższym zainteresowaniem odnotowywany przez innych. Szczególnie że miejscowości te są już znane w świecie z kampanii wyniszczającej jaką przeciwko nim prowadzą w/w mroczne moce. Część #C: Zintensyfikujmy i zróżnicujmy produkcję we Wszewilkach, tak aby owa wioska powróciła do swojej historycznej roli produktywnego poszerzenia Milicza: #C1. Po stworzeniu dostępu i komunikacji czas na ożywienie gospodarcze, m.in. poprzez stworzenie miejscowego przemysłu: W dawnych czasach Wszewilki, Sławoszewice i Milicz stanowiły jeden kompleks wiejsko-miejski. W ostatnim jednak okresie prześladowań i napaści na owe miejscowości, ta ścisła gospodarcza współpraca jakoś się rozluźniła. Czas więc aby ją odnowić. Faktycznie to od najdawniejszych czasów Wszewilki i Sławoszewice stanowiły rodzaj 335-B3-(wszewilki_jutra.htm) dzielnic przemysłowych Milicza. Tyle tylko, że w czasach owych ostatnich prześladowań i napaści, ów "przemysł" Wszewilek i Sławoszewic ograniczył się wyłącznie do rolnictwa i do chałupniczej produkcji wyrobów rolnych. Obecnie ponownie więc warto pomyśleć o przywróceniu do Wszewilek i Sławoszewic także innych rodzajów produkcji. Wszakże ewentualne rozwinięcie tych miejscowości jako przemysłowych poszerzeń Milicza będzie gwarantowało zaplecze siły roboczej w formie mieszkańców Milicza chętnych do dojazdu do Wszewilek lub Sławoszewic nowo uformowaną linią miejskiego autobusu "8" (tj. "ósemka"). Z kolei obszar owych miejscowości dostarczy dogodnych warunków do lokalizowania najróżniejszych fabryczek i warsztatów produkcyjnych. #C2. Przemysł który już obecnie posiada zaplecze we Wszewilkach, trzeba go jedynie stworzyć (tj. przetwórstwo "organicznych" produktów rolnych i leśnych, zielarstwo, turystyka, hotelarstwo): Wszewilki i Sławoszewice już obecnie dostarczają zaplecza dla całego szeregu przedsięwzięć produkcyjnych. Przykładowo, mają one bazę dla zorganizowania w nich przetwórstwa "organicznych" produktów rolnych i leśnych, zielarstwa, turystyki, hotelarstwa, oraz szeregu odmiennych branż. Jedyne co jest potrzebne to właśnie owa "infrastruktura" w formie transportu publicznego i dróg dojazdowych, która umożliwi komuś zainwestowanie tam w takie właśnie przetwórnie. #C3. Przyszłe rodzaje przemysłu, dla których Wszewilki i inne okoliczne miejscowości już obecnie posiadają surowce (np. elektronika, optyka): Wszewilki leżą na istnym skarbie. Ogromnie mnie też dziwi że jak dotąd nikt nie zainwestował w pozyskiwanie tego skarbu. (Pewno powodem jest właśnie brak korzystnej infrastruktury o jakiej tutaj piszę.) Skarbem tym jest wspaniale czysty piasek kwarcowy Wszewilek i okolicy. Pokłady tego piasku są tam znaczącymi i to na skalę światową. Na bazie owego piasku możliwe jest więc otwarcie w okolicach Wszewilek całego szeregu przedsiębiorstw, szczególnie w zakresie bazującego na kwarcu przemysłu elektronicznego, wytwórni tak ostatnio poszukiwanych fotoogniw, czy produkcji soczewek i instrumentów optycznych. Jeśli infrastruktura i transport opisywane na tej stronie zostaną faktycznie tam zbudowane, jestem gotów się założyć, że koło Wszewilek wytwórnie tego typu zaczną wyrastać jak grzby po deszczu. #C4. Moralne przesłanie nadziei, odnowy, oraz awansu cywilizacyjnego które powinno przebijać z rodzaju przemysłu umiejscawianego we Wszewilkach: Motto: "Marzenia poparte działaniem mogą nawet Wszewilki zmienić w 'horyzonty postępu'." Wszewilki są szczególną wioską. Jeśli bowiem przeanalizować jej historię, wówczas się okazuje że w historii owej zawarty jest rodzaj moralnego przesłania do ludzkości. Przesłanie owo wyraża sobą ponadczasowe prawdy na temat wyzwalania się spod ucisku, zniewalania, wrogości, oraz niesprawiedliwości, na temat walki z prześladowaniami, odwagi, nadziei, czy odnowy, na temat wypełniania się marzeń, postępu, awansu cywlizacyjnego, itp. Dlatego jakikolwiek przemysł będzie kiedyś zapoczątkowany we Wszewilkach, wcale nie powinien to być po prostu dowolny budynek fabryczny z dużym kominem, który wytwarza tuzinkowe dobra a jednocześnie wypluwa z komina tony trującego ludzi dymu. Raczej powinien to być przemysł który pasował będzie do ducha Wszewilek oraz do owych ponadczasowych prawd jakie wioska ta sobą symbolizuje. Jednym z przykładów takiego przemysłu byłoby postulowane poprzednio wytwarzanie we Wszewilkach ogniw fotoelektrycznych których coraz szersze zastosowanie eliminuje z ziemskiej atmosfery wszelkie te dzisiejsze dymy i zanieczyszczenia. Aby zaś dać tutaj poznać czytelnikowi jakie dalsze rodzaje przemysłu byłyby wysoce odpowiednie dla symboliki i tradycji Wszewilek, poniżej opiszę skrótowo kilka ich następnych przykładów. W USA kiedyś powstała tzw. "Silicone Valley". Warto więc aby spróbować Wszewilki zamienić w "Horizons of Advancement" (of the Human Civilisation). 336-B3-(wszewilki_jutra.htm) #C4.1. Montownia ogniw telekinetycznych: Dostatek taniej siły roboczej oraz dogodne położenie geograficzne Wszewilek powodują także, że w przypadku gdyby powstała tam opisywana tutaj infrastruktura, wówczas opłacałoby się w owej miejscowości inwestować w przemysł który wymaga dużo robocizny, a mało materiałów. Jednym z urządzeń technicznych które wnosi sobą ogromny awans cywilizacyjny ludzkości, a właśnie wypełnia warunek niewielkiego zapotrzebowania materiałowego przy jednocześnie dużym zapotrzebowaniu na robociznę, są tzw. ogniwa telekinetyczne. Szczerze mówiąc, gdyby mi kiedyś udało się urzeczywistnić ów mój własny wynalazek owych ogniw, nad którym pracuję już przez ostatnie 20 lat, wówczas montownię i sklep fabryczny owych ogniw niemal z całą pewnością chciałbym umiejscowić właśnie we Wszewilkach - oczywiście jeśli miejscowe mroczne moce nie zaczęłyby mi w tym zbyt mocno przeszkadzać. #C4.2. Wytwórnia wiatraków pozyskujących wodę z powietrza: Każdy zapewne odnotował, że klimat Ziemi ostatnio raptownie się zmienia. Powody owej zmiany opisałem częściowo w punkcie #B16 strony internetowej o zniszczeniowych możliwościach wehikułów UFO. Jednym z następstw owej raptownej zmiany klimatu Ziemi jest że miejsca które kiedyś miały wodę, obecnie zamieniają się w wysuszoną pustynię. Tak właśnie dzieje się obecnie z Australią. W podobny też sposób w pustynię zamienia się północna część Afryki, wschodnia część Azji, oraz zachodnia część Ameryki Południowej. Owe wysychające obszary potrzebują wody aby podtrzymać życie zwierząt i ludzi. Woda jednak przestała tam spadać z deszczem. Jest ona ciągle obecna w powietrzu, jednak nie chce się już skraplać w formę deszczu. Tutaj więc rodzajem deski ratunkowej dla wysychającego świata może się stać wynalazek emeryta z przedmieścia Perth w Australii, o nazwisku Max Whisson. Mianowicie wynalazł on zmyślny wiatrak, a nawet zbudował już działający prototyp owego wiatraka. W wiatraku tym przepływ powietrza jest tak ciekawie zaprojektowany, że z powietrza tego odciągana jest woda. Zasada działania owego wiatraka jest nieco podobna do zasady urządzeń domowych zwanych dehumidifier, tyle że zamiast być napędzanym elektrycznością, jego napędem jest wiatr. Kiedy więc ów wiatrak obraca się napędzany siłą wiatru, do umieszczonego pod nim zbiornika czy koryta spływa z niego strumień czystej wody. Wodę tą mogą następnie pić mieszkający w pobliżu ludzie lub zwierzęta. Opis jego wynalazku zaprezentowany został w krótkim artykule "The windmill that produces water out of hot air" (tj. "Wiatrak który odciąga wodę z gorącego powietrza") jaki ukazał się na stronie B3 gazety The New Zealand Herald, wydanie datowane w środę (Wednesday), February 14, 2007. Owe wiatraki odciągające wodę z powietrza są bardzo proste w budowie. Mogą więc działać przez całe lata nie wymagając żadnej naprawy. Są też napędzane wiatrem, mogą więc pracować na zupełnej pustyni. Znaczy, noszą one wszelkie cechy aby stać się zbawienne dla suchych obszarów Ziemi. Z powodów wyjaśnionych dokładniej w punkcie #K3 odrębnej strony internetowej o nazwie fe_cell_pl.htm, na Ziemi działa złowieszcze przekleństwo wynalazców które uniemożliwia wdrażanie w życie wynalazków jakie w danym okresie czasu są najbardziej potrzebne ludzkości. Wszystko też wskazuje na to, że idea opisywanego tutaj "wiatraka pozyskującego wodę z powietrza" została również zablokowana przez owo złowieszcze "przekleństwo", a ściślej przez istoty które za nim się ukrywają. Z informacji bowiem które na temat tego wiatraka już obecnie zostały upowszechnione, wynika że jego losy przyjmują obrót doskonale mi znany z tragicznych losów telekinetycznej grzałki Peter'a Daysh Davey, opisanych w punkcie #4.3 strony internetowej o telekinetycznych generatorach darmowej energii. Przykładowo już obecnie na temat tego wiatraku rozpętana została w Australii kampania wyszydzania i zniechęcania, jaka jest niemal identyczna do podobnej kampanii kpin i zniechęcania jaką UFOnauci-podmieńcy niedawno rozpętali w Polsce przeciwko ogniwom telekinetycznym mojego wynalazku. (UFOnauci używają właśnie takich kampanii kpin i oczerniania dla obracania co głupszych ludzi przeciwko temu co UFOnautom jest nie na rękę, a ponadto dla stwarzania swoim agentom kryjącym się po różnych ludzkich urzędach wymówki do oficjalnego blokowania co bardziej postępowych idei.) Najwyraźniej 337-B3-(wszewilki_jutra.htm) więc miejscowi reprezentanci szatańskich mocy już pracują intensywnie aby uniemożliwić wdrożenie do produkcji również i tego niezwykłego wiatraka. Dlatego ja osobiście uważam, że jeśli w Australii ów wiatrak nie potrafi się przebić przez rzucane mu pod nogi biurokratyczne kłody oraz zniechęcające szyderstwa, wówczas jego produkcja powinna być podjęta właśnie we Wszewilkach. Potem zaś gotowe takie wiatraki powinny być eksportowane z Wszewilek właśnie do Australii oraz do wszelkich innych miejsc na Ziemi w jakich są one desperacko potrzebne. Oczywiście, może się zdarzyć, że do owego odległego czasu zanim Wszewilki będą już gotowe do podjęcia produkcji tego wiatraka, jego emerytowanego wynalazcy nie będzie już wśród żyjących, zaś dokumentacja techniczna i prototypy wiatraka okażą się już nie do zdobycia. Jednak nawet i w takim przypadku ja ciągle wierzę że Wszewilki powinny kiedyś podjąć produkcję tego paląco potrzebnego na Ziemi urządzenia. Wszakże wiedząc o jego zasadzie działania, a także znając konstrukcję i działanie domowych "dehumidifiers", wiatrak ten łatwo powinien dać się zrekonstruować poprzez ponowne jego wynalezienie od nowa. Wszakże jedyne co konieczne aby go ponownie wynaleźć, to tak przerobić zasadę działania domowych "dehumidifiers" aby ich napęd pochodził od śmigła wiatraka - a nie od silnika elektrycznego. Wszewilki mają zaś wielu uzdolnionych technicznie i twórczych ludzi którzy bez trudu potrafią tego dokonać. Kiedy zaś wiatrak ten zostanie już zrekonstruowany i wdrożony do produkcji, zanim zacznie się jego eksport do Australii warto go nazwać "wiatrakiem Max's Whisson'a" - aby w ten sposób uhonorować jego twórcę który stał się kolejną ofiarą tych samych mrocznych mocy które kiedyś próbowały zniszczyć Wszewilki. Taki bowiem obrót spraw byłby ilustratywnym dowodem że sprawiedliwość jednak zawsze w końcu zatriumfuje. #C4.3. Wytwórnia gumowej nawierzchni na chodniki: Z czasów kiedy nadal mieszkałem w Polsce pamiętam owe sterty zużytych opon samochodowych jakie zalegały każdy możliwy kąt jaki nadawał się na wysypisko śmieci. Opon owych nikt nie chciał. Nie nadawały się one praktycznie do niczego. Porzucone nie chciały też szybko gnić. Jeśli zaś ktoś je zapalił, zatruwały atmosferę czarnym, śmierdzącym, rakotwórczym dymem. Tymczasem w krajach południowo-wschodniej Azji dla opon owych znaleziono doskonałe zastosowanie. Mianowicie, rozcina się je maszynowo na drobne kosteczki. Dodaje koloru czerwonego albo niebieskiego aby ładnie wyglądały. Następnie wylewa się chodniki dla ludzi, a także nawierzchnie bieżni na stadionach, z miękkiej wykładziny gumowej jaka z nich jest wytwarzana. Chodzenie i bieganie po takich miękkich chodnikach jest bardzo zdrowe - nie nadwyręża ono bowiem stawów tak jak czyni to chodzenie po kamiennych lub betonowych chodnikach. Z kolei zużywanie starych opon z jakich chodniki te się wytwarza jest bardzo dobre dla naturalnego środowiska. Wszakże usuwa ono sterty opon które w przeciwnym wypadku by środowisko owo zanieczyszczały i zaśmiecały. Dlatego wytwórnia gumowej nawierzchni na chodniki wygląda jak rodzaj przemysłu który byłby wysoce odpowiedni dla totaliztycznej misji i charakteru Wszewilek. Ponadto jakieś środki rządowe by też zapewne zostały dodane aby pomóc rozwinąć ten przyjazny dla naturalnego środowiska przemysł. #C4.4. Fabryka piramid telepatycznych: Na odrębnej stronie internetowej na temat telepatii opisane jest niezwykłe urządzenie nazywane "piramidą telepatyczną". Urządzenie to zostało podarowane ludzkości przez sprzyjającą ludziom totaliztyczną cywilizację istot kiedyś nazywanych "aniołami". Jak dotychczas nigdzie na Ziemi nie podjęto jeszcze produkcji tego niezwykłego urządzenia. A jest ono w stanie zastąpić dzisiejsze urządzenia szkodliwej dla zdrowia łączności radiowej, przez cywilizacyjnie bardziej zaawansowane urządzenia do łączności telepatycznej. Produkcja owej piramidy telepatycznej powinna zostać podjęta właśnie we Wszewilkach. #C4.5. Zakłady rozwoju i wytwarzania dysocjatorów wody dla silników spalinowych: Nasza cywilizacja wypracowała technicznie dosyć doskonałą formę urządzenia 338-B3-(wszewilki_jutra.htm) napędowego jakim jest dzisiejszy silnik spalinowy. Jedynym problemem owego silnika jest, że przy obecnym rodzaju paliw które on używa, wytwarza on niepożądane gazy jakie zanieczyszczają ziemską atmosferę. Jeśli jednak w silniku tym zmienić obecnie używane mieszanki paliwowe na mieszaninę wodoru i tlenu, wówczas taki sam silnik spalinowy nagle przestaje być problemem. Pracuje on wówczas równie efektywnie i niezawodnie jak obecnie, a jednocześnie zamiast nieporządanych gazów spalinowych wyrzuca z siebie zwykłą parę wodną. Jednak główna trudność z takim przestawieniem silników spalinowych na paliwo w postaci mieszaniny wodoru i tlenu polega na efektywnym wytwarzaniu owego paliwa tuż przed wlotem do silnika. Problem ten rozwiązują jednak tzw. "telekinetyczne dysocjatory wody" opisywane m.in. w podrozdziale LA3.2 z tomu 10 mojej najnowszej monografii [1/5]. Ich zasada działania jest bardzo podobna do zasady działania "grzałek telekinetycznych" opisywanych dokładniej na stronie boiler_pl.htm - o szokującej historii telekinetycznej grzałki która bije wszelkie rekordy. Główna różnica pomiędzy takimi "telekinetycznymi dysocjatorami wody" a "grzałkami telekinetycznymi" sprowadza się do użycia odmiennych wibracji oraz odmiennych katalizatorów (materiałów). Produkcja i rozwój takich właśnie dysocjatorów wody zastąpujących gaźniki z dzisiejszych silników samochodowych, powinna zostać kiedyś podjęta właśnie we Wszewilkach. Jest ona bowiem zgodna z duchem tej wioski. Wielu ludzi uważa że nie warto inwestować w przetransformowanie obecnych silników spalinowych w silniki spalające mieszankę wodoru i tlenu. Wierzą oni bowiem że znacznie lepiej dla naszej cywilizacji jest całkowicie wyeliminować silniki spalinowe i zastąpić je silnikami elektrycznymi. Aczkolwiek takie całkowite zastąpienie silników spalinowych jest realne i atrakcyjne, istniały będą sytuacje na Ziemi kiedy okaże się ono niemożliwe. Jako przykłady rozważmy tradycję, hobby, czy sport. W przyszłości nie będzie wszakże można zabronić ludziom którzy kultywują jakieś wymagające silnika spalinowego tradycje czy hobby, albo uprawiają jakiś sport motorowy, aby w tym co jest esencją danej tradycji, hobby, czy sportu usunęli oni całkowicie silniki spalinowe. Wszakże przykładowo jeśli ktoś zechce w przyszłości hobbystycznie używać dzisiejszego motocykla "HarleyDavidson" (a założę się że będzie wielu takich ludzi), wówczas nie da się tego uczynić po zastąpieniu w nim jego silnika spalinowego przez silnik elektryczny. Wszakże to co by się otrzymało nie byłby już wówczas "Harleyem-Davidsonem". Jednak daje się wówczas w motocyklu tym zastąpić obecnie używane paliwo, na mieszaninę wodoru i tlenu. Po takim zaś zastąpieniu paliwa, oraz po wprowadzeniu niewielkich zmian technicznych jakie to zastąpienie by wymagało, to co się otrzyma nadal będzie miało wszystkie cechy motocykla "Harley-Davidson". Oczywiście, ów motocykl podałem tutaj tylko jako przykład. W przyszłości bowiem wszystko co dzisiaj używa silnika spalinowego, odrzutowego, czy rakietowego, będzie dawało się używać w dokładnie taki sam jak dzisiaj sposób po jedynie przerobieniu tego na użycie paliwa z mieszanki wodorowo-tlenowej. Takie zaś przerobienie wymagało będzie jedynie zastąpienie ich gaźników przez opisywane tutaj "telekinetyczne dysocjatory wody", oraz zastąpienie benzyny w ich bakach przez czystą wodę. Cała reszta zaś ich konstrukcji, zasady działania, oraz sposobu pracy będzie pozostawała bez zmian. #C5. Idea "offspin" - czyli jeśli jeden obszar ulegnie ożywieniu, wówczas wszystko zacznie się ożywiać: Anglicy posiadają pojęcie jakie oni nazywają "offspin". W tłumaczeniu na nasze oznacza ono "pobudzanie do rotowania". W pojęciu tym chodzi o to, że wszystko jest ze sobą powiązane najróżniejszymi współzależnościami. Jeśli więc zacznie się zawirowywać jeden składnik takiej powiązanej ze sobą całości, wkrótce cały system będzie już wirował. Wyjaśnijmy to pojęcie "offspin" na przykładzie Wszewilek. Załóżmy że któreś z opisywanych tutaj przedsięwzięć przemysłowych zostanie zrealizowane i że we Wszewilkach otworzony zostanie jakiś miejscowy przemysł dający zatrudnienie i źródło dochodu do jakiejś liczby zatrudnionych w nim osób. Ludzie więc którzy będą zatrudnieni w owym przemyśle będą potrzebowali np. jedzenia. Stąd część pieniędzy które oni zarobią powędruje do miescowych piekarzy, restauratorów, cukierników, itp. Aby jednak owi piekarze, restauratorzy, cukiernicy, itp., mieli towar, część ich zarobków musi z kolei 339-B3-(wszewilki_jutra.htm) wędrować do miejscowych rolników, warzywników, ogrodników, właścicieli stawów, itp. Tamci też będą potrzebowali więcej odzieży, sprzętu, zaopatrzenia, itp. W rezultacie, ani się ktoś oglądnie, jak z powodu tylko jednego takiego nowego przedsiębiorstwa wkrótce już wszystko w okolicach Wszewilek i Milicza będzie wirowało na najwyższych obrotach. Część #D: Dodatkowo zaktywizujmy Wszewilki poprzez przyciąganie świata do niezwykłości owej wioski, oraz poprzez gościnne przyjmowanie wszystkich przybyszy: Wszewilki są wioską. Jako takie nie są one w stanie wybrać się do świata. Mogą jednak spowodować, że świat przybędzie do nich. #D1. Niezwykłości Wszewilek które już obecnie czynią tą wioskę wartą odwiedzenia: Motto: "Jeśli masz jakieś ogromnie ważne marzenie, wybierz się do Wszewilek i przemarz je tam ponownie. Moje doświadczenia potwierdzają bowiem, że moralne, pozytywne, realistyczne, oraz poparte zdecydowanymi działaniami marzenia dokonane we Wszewilkach zawsze z czasem się wypełniają." Milicz, Wszewilki, oraz ich okolice potrzebują napływu zamożności i stabilności. Te zaś przybędą kiedy mieszkańcy owych miejscowości zrealizują opisywaną w części #B tej strony drogę okrężną oraz miejską linię autobusową, oraz kiedy owe posunięcia zainspirują czyjeś zainwestowanie w przemysł wytwórczy np. na Wszewilkach. Jednak Wszewilki i okolice Milicza mają również wiele do zaoferowania na polu pozaprzemysłowym. Rozważmy więc teraz owe odmienne rodzaje ofert tych ziem. Czakram ziemi, wypełnianie się marzeń, dziwy natury (w rodzaju gryfa czy powtarzalnych opadów żywych rybek), wspaniałe powietrze, doskonałe sny, natura do oglądania, niezwykła historia, itp. - wszystko to już obecnie jest w stanie przyciągać do Wszewilek i Milicza licznych odwiedzających z dalekiego świata. Trzeba jedynie przestać z tym się wstydliwie ukrywać, tak jak to uczyniono na stronach o Wszewilkach i Miliczu, oraz trzeba wreszcie zacząć upowszechniać rzetelne informacje na tego temat. Fot. #D1: (H1 z [10]): Czyżby kultura odleciała z Wszewilek do Petone! Kiedyś na Wszewilkach można było zobaczyć wspaniałe polskie tańce ludowe - m.in. podobne do tego utrwalonego na powyższym zdjęciu. Wszewilki miały bowiem własny ludowy zespół taneczny. Zespół ten m.in. występował na ostatnich wszewilkowskich dożynkach opisywanych w punkcie #L2 strony o Wszewilkach. Ja nawet podkochiwałem się trochę w jednej z tancerek tego zespołu - pięknej Maryli (ciągle do dzisiaj pamiętam jej nazwisko było bowiem tak typowo polskie). Niestety, była ona parę lat starsza odemnie, więc rozglądała się za bardziej "dorosłymi" chłopcami. Szkoda że dzisiejsze pokolenie młodych Wszewilczan głównie interesuje się zjadaniem kanapek przed ekranami telewizorów. Wszakże wszewilkowski zespół taneczny, tak barwny, żywiołowy i doskonale tańczący jak ten który formowała Maryla wraz ze swymi koleżankami, przyciągałby tysiące turystów na wszewilkowskie uroczystości i spektakle. Powyższe zdjęcie wykonałem na "Festiwalu Polskim", który zaczął się "w samo południe" w sobotę, dnia 24 lutego 2007 roku, na miniaturowym ryneczku Petone - przedmieścia Welligton, Nowa Zelandia. Na festiwalu tym tańczyło kilka polonijnych zespołów ludowych istniejących obecnie w Nowej Zelandii. Wszakże polski taniec ludowy robi ostatnio furorę poza granicami kraju. Polskich tańców uczą się tam już nawet ludzie którzy nie potrafią powiedzieć słowa po polsku, a jedynie z dumą odkrywają że któryś z odległych przodków (np. dziadek czy prababka) kiedyś emigrowali tu aż z Polski. Powyżej utrwalony zespół taneczny młodych i dynamicznych Nowozelandek szczególnie mi zaimponował. Zademonstrował on bowiem wspaniale zchoreografowane połączenie w jedną całość tradycyjnego polskiego tańca ludowego, z tańcem nowoczesnym w rytm najnowszej polskiej muzyki neo-ludowej. Aczkolwiek więc taniec tych dziewcząt przypominał nieco sobą dawny polski taniec ludowy, faktycznie był on nowoczesnym tańcem w rytm wspaniałej polskiej muzyki bitowej modelowanej na dawnych polskich melodiach ludowych. Pokazane tutaj dziewczęta podbiły swoim tańcem i muzyką serca całej widowni. 340-B3-(wszewilki_jutra.htm) Tak nawiasem mówiąc, to ryneczek podobnie niewielki aczkolwiek przytulny, jak ten widoczny na powyższym zdjęciu, powinny odbudować sobie także Wszewilki - tak jak to wyjaśnione jest w części F tej strony. Ktoś bowiem nieustannie podpowiada, że istnieje rodzaj niepisanej przepowiedni dla Wszewilek, jaka stwierdza że "po odbudowaniu dawnego ryneczka, dobrobyt i szczęście powrócą na stałe do Wszewilek i do innych okolicznych miejscowości, oraz pozostaną tam przez tak długo, jak długo ów ryneczek nie popadnie ponownie w ruinę". *** Zauważ że można zobaczyć powiększenie każdej fotografii z niniejszej strony internetowej. W tym celu wystarczy zwyczajnie kliknąć na tą fotografię. Ponadto większość tzw. browser'ów które obecnie są w użyciu, włączając w to populany "Internet Explorer", pozwala na załadowanie każdej ilustracji do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją zredukować lub powiększyć, a także gdzie ją można wydrukować za pomocą posiadanego przez siebie software graficznego. #D2. "Kapsuły czasu" - czyli kolejna atrakcja dla odwiedzających Wszewilki i Milicz: Nazwa "kapsuła czasu" (po angielsku "time capsule") jest przyporządkowana do rodzaju niepodlegającego rozkładowi pojemnika w którym trwale zamyka się jakieś cenne dokumenty oraz przedmioty, poczym wszystko zakopuje się lub ukrywa w trudnym do zidentyfikowania miejscu, tak aby mogło to być znalezione w odległej przyszłości przez następne generacje ludzi. Kiedy byłem w 5 klasie szkoły podstawowej przez jakiś dziwny impuls przygotowałem swoją własną "kapsułę czasu". Jako jej pojemnika użyłem dużej butelki jeśli dobrze pamiętam była to butelka typu kiedyś używanego w aptekach (ze szeroką szyjką oraz ze szklanym korkiem doszlifowanym dla hermetycznego samozamknięcia). Do swojej kapsuły powkładałem najróżniejsze "skarby" jakie wówczas były w moim posiadaniu. Jeśli dobrze pamiętam były to najróżniejsze stare monety, zdjęcia, oraz dokładna historia mojej rodziny i mnie samego spisana mozolnie na poziomie moich ówczesnych umiejętności pisarskich. Kapsułę tą zakopałem w sobie tylko znanym miejscu głębiej niż mój własny wzrost - obecnie szacuję że na głębokość bliską 2 metrów. Chociaż więc zawiera ona metalowe obiekty, nie sądzę aby na takiej głębokości była ona wykrywalna przez dzisiejsze indukcyjne wykrywacze metalu. Od czasu zakopania tamtej "time capsule" nigdy nie usiłowałem jej odkopać. Wierzę więc, że znajduje się tam do dzisiaj, oraz że zostanie odkryta dopiero w odległej przyszłości. W przyszłości zamierzam też zakopać co najmniej jeszcze jedną taką "kapsułę czasu". Pierwszą z nich planuję przygotować w roku kiedy odchodził będę na emeryturę, tj. latem 2011 roku. Zakopię ją gdzieś przy Wszewilkach, w miejscu ustronnym chociaż łatwo dostępnym dla przyjezdnych, prawdopodobnie w pobliżu jakiejś drogi (być może nawet owej opisywanej na niniejszej stronie - jeśli do tego czasu będzie ona już gotowa). Tym razem swoją drugą i następne "kapsuły czasu" przygotuję znacznie staranniej niż tamtą w dzieciństwie. Mianowicie, zamiast butelki przygotuję ją zapewne w formie szklanego pojemnika o wysokiej wytrzymałości i precyzyjnie zamykanego. Narazie jeszcze nie wiem, czy będzie to szklany hermetyczny pojemnik specjalnie wykonany na moje zamówienie, czy też po prostu użyję w tym celu jakiś gotowy szklany pojemnik zakupiony w sklepie a potem zaklejony jakimś krystalicznym "super-klejem" oraz dla pewności obwiązany niekorodującem drutem np. z miedzi lub ołowiu. (Jeśli użyję pojemnika zakupionego w sklepie, wówczas zapewne będzie on miał formę prostokątnej szklanej maselniczki, albo też okrągłego słoika z dużym szklanym wieczkiem, typu używanego kiedyś na kompoty domowej roboty.) Kiedyś zgromadziłem kolekcję kilku srebrnych i złotych monet. Zakładam więc, że włożę do kapsuły co cenniejsze egzemplarze z tej swojej kolekcji. Ponadto włożę w nią rodzaj swojej "spuścizny", znaczy nie tylko opis historii swojego życia, ale także niektóre informacje istotne dla naszej cywilizacji, jakich za życia z różnych powodów nie byłem w stanie publicznie udostępnić. Osobiście tutaj również zachęcam, aby i czytelnicy przygotowali swoje własne "kapsuły czasu" oraz zakopali je gdzieś w publicznie dostępnym obszarze niedaleko 341-B3-(wszewilki_jutra.htm) Wszewilek. Wszakże nie tylko każdy z dzisiejszych mieszkańców Wszewilek może też przygotować sobie taką własną "kapsułę czasu", ale wręcz każdy z czytelników może także to uczynić - bez względu na to gdzie obecnie mieszka. Wszewilki zaś są doskonałym miejscem gdzie owe kapsuły czasu można powierzyć opiece naszej matki Ziemi. Wierzę również, że aż dla kilku powodów, kapsuł tych przyszłe generacje będą usilnie poszukiwały właśnie we Wszewilkach. Jeśli więc ktoś chce aby jego kapsuła została znaleziona w odległej przyszłości, powinien ją zakopać właśnie w jakims ustronnym i publicznie dostępnym miejscu z okolic Wszewilek. Kiedyś (około 1981 roku) byłem na wczasach rodzinnych przy jakimś polskim jeziorze. Zdaje się że było to w Lendyczku. Podczas pływania na rowerze wodnym przypadkowo znalazłem taką "kapsułę czasu" przygotowaną wiele lat wcześniej przez kogoś innego. Okazało się że woda ją skądś wymyła i przyniosła do owego jeziora. Owa znaleziona kapsuła nie zawierała nic szczególnego. Był to po prostu duży płat kory brzozowej włożony w pustą butelkę. Na korze była opisana historia jakiejś grupy obozowej sprzed wielu lat. Na przekór jednak owej niewielkiej zawartości tamtej kasuły czasu, stała się ona sensacją tamtego lata dla wszystkich turnusów owego ośrodka. Po tym jak kierownictwo ośrodka mi ją zarekwirowało, wszyscy wczasowicze ją czytali na kolejnych turnusach, często dyskutowali, oraz spekulowali co potem stało się z opisanymi na niej osobami. Warto o tym pamiętać. Wszakże jeśli samemu się przygotuje taką właśnie kasułę czasu, wówczas faktycznie dostarcza się komuś w dalekiej przyszłości podobnej uciechy czytania, dyskutowania i spekulowania na temat zawartości owej kapsuły, treści podanych tam opisów, oraz dalszych losów tego czy tych co kapsułę taką przygotowali. Ponadto, zapewne kapsuła ta wyląduje w miejscowym muzeum, a być może nawet jakiś historyk zrobi na niej swój doktorat. Faktycznie to w okolicach Wszewilek istnieją też już od dawna najróżniejsze stare kapsuły czasu. Wynikają one z losów tych ziem, jakie opisałem na odrębnych stronach o Wszewilkach i Miliczu. #D3. Włączenie Wszewilek jako docelowej miejscowości dla uczestników międzynarodowych gier i zainteresowań hobbystycznych organizowanych za pośrednictwem internetu: W internecie rośnie liczba coraz bardziej atrakcyjnych gier oraz zainteresowań hobbystycznych których esencja sprowadza się do zainspirowania najróżniejszych ludzi do odwiedzenia określonych miejsc na Ziemi. Ja proponowałbym aby powłączać Wszewilki do możliwie największej liczby takich gier i zainteresowań. Wszakże jedyne co niezbędne aby powłączać Wszewilki do owych gier, to dostęp do interentu (który niewątpliwie ma już spora liczba mieszkańców Wszewilek), oraz odrobina dobrych chęci. Gdybym zamiast w Nowej Zelandii mieszkał w zasięgu krótkiej podróży od Wszewilek, wówczas ja sam bym dokonał takiego powłączania dla dobra swojej rodzinnej wioski. Niestety, aby to uczynić trzeba mieszkać w pobliżu danego miejsca - tak aby móc spełnić warunki które gra ta nakłada (np. przygotwać i ukryć "skarb" który uczestnicy danej gry będą potem poszukiwali). Aby dać czytelnikom jakieś rozeznanie na czym owe internetowe gry polegają, opiszę tutaj jedną z nich - jaka moim zdaniem jest najbardziej reprezentacyjna dla nich wszystkich. Nazywa się ona "Globalne polowanie z GPS na ukryty skarb" (w oryginale angielskojęzycznym "Geocaching - The Global GPS Cache Hunt"). Jej dokładne opisy i dane lokacyjne dostępne są (w języku angielskim) na stronie internetowej www.geocaching.com. Gra ta polega na tym, że jakaś indywidualna osoba, lub grupa osób, ukrywa gdzieś w terenie rodzaj jakby "skarbu". "Skarb" ten faktycznie wcale NIE zawiera żadnych cenności, a jedynie kilka małych przedmiotów które typowo poniewierają się w każdym domu, np. obcinacz do paznokci, korkociąg, otwieracz do butelek, szkło powiększające, stara moneta, jakiś klucz, itp. Jest on zamknięty w jakimś metalowym pudełku które chroni go przed wilgocią (np. po czekoladkach), oraz dodatkowo zaopatrzony w mały notesik i długopis które służą jako tzw. "logbook". Skarb ten ukrywa się w publicznie dostępnym miejscu i sposób jaki pozwala na jego proste znalezienie bez użycia specjalnych narzędzi - tj. NIE wolno go zakopywać ani zawieszać na tyle wysoko aby 342-B3-(wszewilki_jutra.htm) konieczna była drabina, a trzeba wstawić np. do niskiej dziupli, albo do środka gęstego krzewu, albo na belce mostu, itp. Następnie za pomocą urządzenia zwanego GPS (tj. "Global Positioning System") znajduje się precyzyjne położenie geograficzne tego "skarbu" (tj. jego "współrzędne GPS" z dokładnością do jednego metra). Te dane o dokładnym położeniu "skarbu" są następnie wpisywane do publicznego wglądu na w/w stronie "www.geocaching.com". Jeśli więc komuś się nudzi, a właśnie przebywa lub przejeżdża w pobliżu danego "skarbu", wówczas odpisuje sobie z w/w strony jego położenie, poczym odszukuje ten skarb. Po odszukaniu wpisuje do "logbook" załączonego ze "skarbem" informację kiedy skarb ten znalazl i jakie są jego dane kontaktowe (np. email), poczym zabiera z pudełka te przedmioty które mu się spodobają, wkładając w zamian do pudełka równą liczbę innych przedmiotów które przywiózł ze sobą (tj. po znalezieniu "skarb" wolno sobie zabrać, jednak trzeba zostawić na jego miejscu jakiś inny "skarb"). Następnie chowa tak "obrabowany" skarb w poprzednie miejsce ukrycia, tak aby "skarb" ten mógł być ponownie znaleziony przez kogoś następnego. Jak już wyjaśniłem to powyżej, taki "skarb" wcale nietrudno jest przygotować, bowiem w każdym domu poniewierają się jakieś drobne przedmioty które można załadować do pustego metalowego pudełka po czekoladkach razem z "logbook" i z długopisem. Wszewilki są też pełne ciekawych miejsc publicznie dostępnych gdzie taki skarb można łatwo ukryć - np. dziuple w drzewach, mostki, chaszcze, wieże trangulacyjne, stosy kamieni, ruiny dawnych budynków, stosy rudy darniowej na polach, słynny stary wszewilkowski cmentarz, itp. Część #E: Powołanie we Wszewilkach ośrodka (tj. gospodarstwa rolnego i darmowej restauracji) dla ochotników wypracowujących dla siebie totaliztyczną nirwanę: #E1. Dlaczego totaliztyczna nirwana jest aż tak ważna, że powinny zostać stworzony specjalny ośrodek w którym ochotnicy mogliby sobie ją wypracowywać: Motto: "Ludzie na Ziemi niepotrzebnie biedzą się nad wymyślaniem idealnego ustroju społecznego i idealnych praw. Bóg opracował je bowiem już kiedy stwarzał człowieka, zaś moralnie zaawansowane cywilizacje używają je od milionów lat. Ten idealny ustrój sprowadza się do ochotniczej pracy dla nirwany, zaś idealne prawa bazują na pedantycznym przestrzeganiu praw moralnych." W punkcie #D1 strony internetowej o totaliztycznej nirwanie, a także w punkcie #A2 odrębnej strony o politycznej partii totalizmu, wyjaśnione zostało szczegółowo dlaczego jest ogromnie istotne aby cywilizacja ludzka nauczyła się wypracowywać dla siebie stan nieustającej nirwany, oraz aby ochotniczą pracą dla uzyskania nirwany zastąpiony został obecny system wymuszania pracy poprzez zapłatę. (Tj. aby niedoskonałe ustroje społeczne wymyślone przez ludzi i bazujące na wymuszonej pracy dla pieniędzy, zastąpione zostały "ustrojem nirwanowym" danym nam przez samego Boga i bazującym na ochotniczej pracy dla nirwany.) Podsumujmy tutaj w wielkim skrócie to wyjaśnienie. Jak wykazują badania totalizmu, faktycznie to Bóg osobiście opracował dla ludzkości idealną formę ustroju społecznego, oraz zestaw idealnych praw, według których zgodnie z wolą Boga ludzie powinni żyć. Problem jedynie polega na tym, że Ziemia od tysiącleci znajduje się w mocy szczególnie paskudnych "przyjemniaczków", którzy nie pozwalają ludziom wdrożyć w życie ani owego idealnego ustroju, ani też owych idealnych praw. (W przeszłości owych "przyjemniaczków" nazywano "diabłami". Obecnie używamy wobec nich odmienną nazwę UFOnautów.) Generalnie rzecz biorąc, ów idealny ustrój opracowany dla ludzkości przez samego Boga opiera się na ochotniczej pracy wykonywanej na rzecz innych ludzi bez żadnego materialnego wynagrodzenia. Celem owej ochotniczej pracy jest bowiem wypracowanie dla siebie niezwykłej nagrody którą wyznaczył sam Bóg, a która nazywana jest nirwaną. Aby uzyskać ową nirwanę, ludzie ochotniczo muszą pracować fizycznie z wysokimi motywacjami, przeznaczając owoce swojej pracy dla dobra innych ludzi. Po uzyskaniu zaś owej nirwany przeżywają oni tak niewypowiedzianą 343-B3-(wszewilki_jutra.htm) szczęśliwość, że potem wcale nie jest im potrzebne jakiekolwiek wynagrodzenie materialne za pracę. Po prostu będą oni kontynuowali swoją ciężką pracę fizyczną dla dobra innych tylko za przyjemność utrzymywania się w stanie owej nirwany. Owe niezwykłe cechy nirwany powodują, że faktycznie w moralnie wysoko postawionych cywilizacjach nirwana zastępuje ziemskie pieniądze. (Przykładem takiej cywilizacji pracującej tylko dla nirwany, jest totaliztyczna cywilizacja której mieszkańców ludzie kiedyś uważali za "aniołów" opisanych na stronie o Bogu.) Stąd w takich cywilizacjach ochotnicza praca dla uzyskiwania nirwany staje się podstawą funkcjonowania całego społeczeństwa. W społeczeństwie takim przestają być potrzebne pieniądze. Ponadto, z uwagi na niemożność wypracowania nirwany jeśli ktoś postępuje niemoralnie, w takich społeczeństwach przestają być potrzebne także niedoskonałe ludzkie prawa - które tam zastępowane są przez tzw. prawa moralne. Owe prawa moralne stają się tam również fundamentem owego idealnego "ustroju nirwanowego" zaprojektowanego dla ludzi przez samego Boga. Niestety, zanim ludzie się nauczą ochotniczo wypracowywać dla siebie nirwanę, najpierw ktoś musi pokazać im jak to czynić. Pokazania tego można dokonać na dwa sposoby. Jednym z nich jest sposób wyjaśniony na stronie o politycznej partii totalizmu. Mianowicie, aby go urzeczywistnić partia totalizmu musi najpierw wygrać wybory. Jednym zaś z pierwszych posunięć po zdobyciu władzy byłoby uformowanie przez tą partię właśnie takich ośrodków w których ludzie uczyliby się ochotniczo wypracowywać dla siebie nirwanę. Drugi sposób polega na uformowaniu takiego ośrodka nauczania nirwany poprzez charytatywną działalność jakiegoś przemysłowca lub finansisty. Dlatego, gdyby mi osobiście udało się kiedyś np. zrealizować któryś ze swoich wynalazków, np. zbudować fabrykę ogniw telekinetycznych, wówczas z całą pewnością starałbym się ustanowić we Wszewilkach właśnie taki ośrodek nauczający ochotniczego wypracowywania dla siebie nirwany. #E2. Jak taki ośrodek wypracowywania totaliztycznej nirwany by wyglądał i działał: Aby ochotniczo wypracować dla siebie nirwanę, konieczne jest ochotnicze wykonywanie ciężkiej pracy fizycznej której całe wyniki przeznaczane mają być dla dobra innych ludzi. Tylko bowiem jeśli wyniki swojej pracy altruistycznie przeznacza się dla dobra innych ludzi, jest się w stanie wygenerować w sobie poziom i rodzaj motywacji jakie są konieczne dla wypracowania nirwany. Dlatego gdybym to ja organizował we Wszewilkach taki ośrodek wypracowywania nirwany, wówczas w tym celu zakupiłbym tam jakieś spore gospodarstwo rolne, zaś przy byłym historycznym ryneczku Wszewilek (tj. niedaleko od przystanku opisywanego na tej stronie autobusu okrężnego) zbudowałbym nowoczesną kuchnię z czystą i apetycznie wyglądającą jadłodajnią. Następnie tak zorganizowałbym działanie owego gospodarstwa rolnego, aby ochotnicy którzy by tam się zgłaszali aby wypracować dla siebie nirwanę, zabezpieczali w nim nieustanną produkcję najróżniejszych smacznych produktów żywnościowych. Z kolei owa świeża i smaczna żywność produkowana w owym gospodarstwie byłaby przetwarzana w kuchni na smacze, pożywne i dobrze balansowane posiłki. Posiłki te byłyby potem serwowane za darmo w przylegającej jadłodajni do użytku wszystkich ludzi z całej okolicy. Każdy więc kto tylko czułby się głodny, lub kto zechciałby spróbować posiłków przygotowanych w ramach wypracowywania nirwany, byłby mile goszczony w owej jadłodajni, oraz traktowany tam poczęstunkiem tych szczególnie smacznych i pożywnych obiadów oraz innych posiłków, rozdawanych gratisowo każdemu kto tylko by do jadłodajni owej zawitał. Oczywiście, aby ochotnicy pracujący nad swoją nirwaną byli uwalniani od kłopotów i trosk dzisiejszego życia, owo gospodarstwo, kuchnia, oraz jadłodajnia, zaopatrzone byłyby dodatkowo w odpowiednią infrastrukturę wspomagającą wypracowywanie nirwany. I tak ochotnicy po przybyciu do owego ośrodka otrzymywaliby darmowe mieszkanie z pełnym umeblowaniem. Żywieni byliby darmowymi i smacznymi posiłkami podawanymi im w owej ośrodkowej jadłodajni. Ponadto otrzymywaliby za darmo odzierz, obuwie, narzędzia pracy, urządzenia rozrywkowe, oraz wszystko inne co byłoby im potrzebne dla wiedzenia szczęśliwego i spełnionego życia oraz dla koncentrowania się na wypracowaniu dla siebie nirwany. Ich pobyt w ośrodku początkowo byłby akceptowany na 344-B3-(wszewilki_jutra.htm) jeden rok. W przypadku jednak kiedy po owym roku tam pobytu faktycznie dany ochotnik mógłby się wylegitymować wypracowaniem dla siebie nirwany oraz wysoce moralnym zachowaniem, pobyt ten mógłby zostać przedłużony na następny rok, lub nawet na kilka lat. Część #F: Odbudujmy historyczny ryneczek Wszewilek: #F1. Neo-romański kościółek z oddzielnie stojącą wieżą (m.in. widokową), hotel z restauracją, mall, oraz muzeum - czyli dzisiejsze odpowiedniki historycznych zabudowań ryneczka dawnych Wszewilek: Motto: "Faktyczna i trwała zasobność, stabilność oraz szczęście powrócą do Wszewilek i Milicza, a także do innych okolicznych miejscowości, dopiero po tym jak Wszewilki odbudują swój historyczny ryneczek." W okolicach historycznego ryneczka Wszewilek stały kiedyś aż cztery budowle publicznego użytku. Było to: (1) stary romański kościółek z oddzielnie stającą przy nim wieżą dzwonową, (2) karczma, (3) spichlerz na zboże, oraz (4) piekarnia. Sam zaś ryneczek był pustym placem na jakim niemal każdego wieczora miejscowi rolnicy odbywali swoje wieczorne spotkania i pogawędki, który był obszarem cotygodniowych jarmarków dla sprzedarzy produktów rolnych, oraz na którym każdego roku odbywał się powtarzalnie słynny aż na kilka krajów jarmark koński. To właśnie na ów słynny jarmark koński przybył kiedyś do Wszewilek mój własny dziadek aż z Białorusi. To także na Wszewilkach jego doskonała znajomość koni tak urzekła pobliskiego właściciela ziemskiego, że wynajął on mego dziadka na swego koniuszego. Obecnie zarówno w miejscu owego placu-ryneczka, jak i w miejscach gdzie znajdowały się tamte budowle publicznego użytku, znajdują się jedynie głębokie wykopy w ziemi. Czas więc aby doły te ponownie zasypać ziemią, oraz aby pobudować nowoczesne odpowiedniki w miejscach gdzie kiedyś stały wszystkie owe budowle publicznego użytku. Wszakże "tylko kiedy dawny ryneczek Wszewilek zostanie odbudowany, powróci długoterminowa zamożność, stabilność i szczęście do mieszkańców całej tej okolicy". Oczywiście, w dzisiejszych czasach Wszewilki nie potrzebują już dokładnie takich samych budynków. Wszakże czasy karczmy czy śpichlerza na zboże już dawno minęły. Niemniej na ich miejsce warto wybudować budynki które będą je symbolizowały i zastępowały w nowoczesnej formie. Przykładowo, zamiast dawnej piekarni warto zbudować cały nowoczesny "mall" z supermarketem, restauracyjką, cukiernią, kawiarenką, piekarnią, bankiem, itp. Z kolei w miejsce śpichlerza warto zbudować nowoczesne muzeum które będzie uczyło, zabawiało i przyciągało odwiedzających. Karczmę warto zastąpić hotelem z własną restauracją i barem. Jedynie kościółek ja osobiście widziałbym celowo odbudowany w stylu "neo-romańskim" - tak aby dokładnie przypominał on swym wyglądem tamten historyczny kościół Wszewilek który kiedyś stał na jego miejscu. (Oczywiście, po otynkowaniu i upiększeniu nową elewacją wyglądałby on znacznie atrakcyjniej niż pokazuje to zdjęcie "Fot. #F1" poniżej.) Wszakże takie odtworzenie dawnego wyglądu owego kościoła byłoby wysoce symbolicznym wyrazem zwycięstwa dobra nad owym złem które przez kilka ostatnich wieków umęczało wieś Wszewilki, mieszkańców tej wioski, a także wszystkie inne okoliczne miejscowści. Szczerze mówiąc mi osobiście bardzo jest szkoda że NIE wygląda na to aby odbudowa ryneczku i kościoła Wszewilek kiedykolwiek została podjęta. Wszakże mój czas na Ziemi pomału zbliża się do końca, zaś NIE istnieje inne miejsce na świecie w którym życzyłbym sobie bardziej spocząć wraz z żoną niż właśnie przy takim odbudowanym kościółku z moich rodzinnych Wszewilek. (Być może to i lepiej uchroni to wszakże Wszewilki przed doświadczaniem owych niezwykłych zjawisk które nieprzerwanie mają miejsce w moim pobliżu.) 345-B3-(wszewilki_jutra.htm) Fot. #F1 (B3 z [10]): Powyższe zdjęcie przytaczam tutaj aby nim zilustrować jak wyglądał ów prastary kościół Wszewilek około 1870 roku - tj. na krótko przed tym zanim jego mury i piwnice zostały rozebrane, zaś jego gruzy użyte do budowy nasypu pod tory kolejowe przebiegające potem przez miejsce jego zlokalizowania. Zdjęcie pokazuje główne wejście do kościoła ujęte przy obiektywie aparatu skierowanym z zachodu na wschód. Kościół ten zbudowany był z nieregularnych brył tajemniczej tzw. "rudy darniowej" do dzisiaj znajdowanej na pobliskich łąkach koło koryta rzeki Barycz. Pochodzenie owego tajemniczego minerału-rudy prastarej Ziemi Milickiej dyskutowane jest w punkcie #F1 strony Wszewilki. W jego wnętrzu, wzdłuż ścian, wmurowanych było kilka płyt nagrobkowych upamiętniających co szacowniejszych synów Wszewilek. Z kolei z podziemi podobno wiódł niski tunel aż do jednego z grobów wszewilkowskiego cmentarza. Początkowo kościół Wszewilek był niską budowlą w stylu romańskim, zdolną też do wypełnienia funkcji obronnej. Jednak z czasem poddawany on był aż kilku przeróbkom i nadbudowaniom wysokości jego murów. Przeróbki te nieco zmieniły jego końcowy wygląd, tak że w czasach rozbiórki jego oryginalny romański styl architektoniczny był już rozmyty. Na lewo od głównego wejścia, kościół Wszewilek miał wieżę w dzwonem wiszącym na rodzaju drewnianej struktury "kozła" (nie uwidocznioną na tym zdjęciu). Wieża ta NIE posiadała dachu, tak że dzwon widoczny był od zewnątrz. Więcej informacji o wszewilkowskim kościele przytoczone zostało w punkcie #C5 totaliztycznej strony o kościele Św. Andrzeja Boboli w Miliczu, a także w punkcie #E1 strony o wsi Wszewilki. #F2. Symboliczna wymowa moralna ewentualnego odbudowania historycznego ryneczka Wszewilek: W przypadku gdyby historyczny ryneczek Wszewilek został pewnego dnia odbudowany, miałoby to ogromną wymowę moralną. Oznaczałoby to wszakże zwycięstwo dobra nad złem, a także odrodzenie się faniksa z popiołów. Wszakże nastąpiłoby to na przekór że owe szatańskie moce bez przerwy wyniszczają Wszewilki już od kilku kolejnych stuleci, oraz na przekór że moce te nie pozostawiły do dzisiaj nawet śladu po dawnym ryneczku tej wioski. #F3. Co, dlaczego, oraz jak powinno zostać zbudowane w celu odbudowy historycznego ryneczka Wszewilek: Historyczny rynek Wszewilek nie tylko powinien pełnić funkcję centrum handlowego, kulturalnego, oraz religijnego Wszewilek, ale także być wizytówką owej miejscowości. Dlatego cokolwiek tam by się nie budowało, powinno to być budowane z dużą doża wyobraźni i pomysłowości. Przykładowo, albo główny budynek muzeum, albo choćby tylko wejście do muzeum (tj. jego przedsionek) proponowałbym zbudować w dokładnym kształcie, materiałach, wyglądzie, oraz zagospodarowaniu wnętrza, takiej jakie są albo w wehikule UFO typu K6, albo też nawet UFO typu K7. (Odnotuj że UFO typu K7 było nośnikiem bibilijnego raju - tak jak to wyjaśnione w podrozdziale P6.1 z tomu 14 mojej najnowszej monografii [1/5]. #F4. "Muzeum darmowej i samoodtwarzającej się energii we Wszewilkach" (lub w Miliczu) czyli niewielka inwestycja która niezwykłością swoich eksponatów będzie przyciągała tłumy zwiedzających: Wszewilki (a także Milicz) desperacko potrzebują tłumów wizytujących. Wszakże sumy wydawane przez dużą liczbę przyjezdnych wnosiłyby moc aby gospodarczo ożywić ten region jaki przecież nie może liczyć na czyjeś inwestycje przemysłowe. Aby jednak wielu wizytujących nabyło motywacji aby odwiedzić tą miejscowość, musi ona zaoferować im coś atrakcyjnego. Jak jednak narazie, z owym oferowaniem nie jest najlepiej. Najszybszym i najtańszym więc sposobem, aby Wszewilki (lub Milicz) mogły innym zaoferować coś unikalnego, jest zbudowanie dużego muzeum które będzie udostępniało swym zwiedzającym kolekcje jakie NIE są dostępne w żadnym innym miejscu na świecie. Wszakże sam budynek takiego muzeum Wszewilki (lub Milicz) mogłyby wystawić nawet w 346-B3-(wszewilki_jutra.htm) czynie społecznym. Z kolei eksponaty które ja proponuję tam wystawić, też daje się zdobyć głównie nakładem miejscowej pracy i umiejętności, a nie kapitału. W podpunktach które teraz nastąpią wskażę jakie moim zdaniem kolekcje mogłyby i powinny być wystawione w owym muzeum Wszewilek (lub Milicza) i potem szeroko reklamowane po świecie. #F4.1. Najatrakcyjniejsze eksponaty które przyciągałyby do muzeum tłumy wizytujących to różne wersje konstrukcyjne urządzeń po łacinie zwanych "perpetum mobile" zaś w dzisiejszych językach nazywane "generatorami darmowej energii": Istnieją urządzenia, które już udowodniły, że są w stanie przyciągać tłumy zwiedzających. Są to tzw. "perpetum mobile", obecnie zwane "generatorami darmowej energii". Kiedy szwajcarska komuna religijna o nazwie Methernitha pokazywała zwiedzającym posiadany przez siebie prototyp takiego właśnie urządzenia zwanego przez nich "thesta-distatica", każdego dnia zjeżdżały się tam tłumy ludzi. Z czasem przyjeżdzających zaczęło tam przybywać aż tak dużo, że Methernitha nie była w stanie panować nad sytuacją i zmuszona została aby przerwać swoje pokazy. Prototyp podobny do obecnie już znanej na całym świecie "thesta-distatica" jest również w stanie wystawić ewentualne muzeum we Wszewilkach (lub Miliczu). Tyle tylko, że muzeum to musi samo sobie prototyp ten zbudować. (Zasada działania tego urządzenia jest nam już dobrze znana.) Z uwagi właśnie na ową niezwykłą popularność urządzeń darmowej energii, moim zdaniem ewentualne muzeum we Wszewilkach (lub Miliczu) powinno zgromadzić i pokazywać już istniejące prototypy tych niezwykłych urządzeń. Szczególnie, że pierwszy naukowiec na świecie który miał odwagę aby zająć się naukowymi badaniami tych niezwykłych urządzeń na przekór że zostały one zadeklarowane "naukowymi tabu" jakich nie wolno ani badać ani budować, oraz który opracował wyjaśnienia dla zasad działania wielu z nich, wywodzi się właśnie z Wszewilek. W chwili obecnej istnieją już działające prototypy, a także znane są zasady działania, dla całego szeregu takich "generatorów darmowej energii". Opisy kilku z nich zawarte są na totaliztycznych totaliztycznych stronach free_energy_pl.htm - o telekinetycznych generatorach darmowej energii. Nowopowstałe muzeum z Wszewilek (lub z Milicza), mogłoby zakupić prototypy tych z owych urządzeń, które obecnie daje się już nabyć, zaś wykonać samemu we własnym zakresie prototypy tych z owych urządzeń, których zasada działania jest już znana, jednak narazie nie daje się zakupić ich prototypów. Na dodatek do nich, ewentualne muzeum we Wszewilkach (lub Miliczu) mogłoby też pokazywać prototypy co bardziej niezwykłych urządzeń samoodtwarzającej się energii, np. urządzeń które przechwytują energię fal morskich, przypływów i odpływów morza, wiatru, ciśnienia atmosferycznego, słońca, zmian temperatury, itp., transformując ją na energię elektryczną, ruch mechaniczny, lub ciepło. Wylistujmy więc teraz w punktach kolejne z owych niezwykłych urządzeń których prototypy mogą i powinny znaleźć się w muzeum z Wszewilek (lub Milicza). Kolejność zestawień poszczególnych z takich urządzeń na poniższym wykazie odpowiada szacunkowej łatwości z jaką moim zdaniem dałoby się zdobyć działający prototyp danego urządzenia. Oto one: (1) Radio kryształkowe. Było ono pierwszym urządzeniem darmowej energii produkowanym fabrycznie na Ziemi. Generowało ono energię dźwięku, nie wymagając przy tym żadnego zasilania w energię elektryczną. Jego dokładniejszy opis zawarty jest na stronie fe_cell_pl.htm - o telekinetycznych bateriach. Jestem pewien że gotowe radia kryształkowe ciągle poniewierają się na strychach starych domów Wszewilek. (2) Grzałka soniczna (lub amfora z Pakistanu). W uproszczonej wersji "grzałki sonicznej", opisywanej na totaliztycznej stronie boiler_pl.htm - o szokującej historii telekinetycznej grzałki która bije wszelkie rekordy, owo urządzenie generowało ciepło zagotowujące wodę, konsumując nieco energii elektrycznej. Może ono jednak być też budowane w znacznie udoskonalonej wersji "amfory z Pakistanu" (też opisanej na w/w stronie boiler_pl.htm), w której generuje energię cieplną zagotowującą strumień omywającej je wody, nie wymagając zasilania w żadną formę energii. (3) Puszka Vidi'ego. Puszka taka typowo jest użyta w domowych barometrach. Ugina się ona bowiem w miarę zmiany ciśnienia atmosferycznego. W dawnych czasach po 347-B3-(wszewilki_jutra.htm) podłączeniu jej do zmyślnego mechanizmu używana ona była do napędzania zegarów które NIE wymagały "nakręcania". Mechanizm taki "nakręcał" bowiem sprężynę zegara za każdym razem kiedy ciśnienie atmosferyczne ulegało zmianie w dowolnym kierunku. Taki zegar nazywany "Atmospheric Clock", który NIE wymaga "nakręcania" bowiem wiecznie napędzany jest on omawianą tu "puszką Vidi'ego", znajduje się m.in. w muzeum zwanym "Clapham's Clock Museum", z miasteczka Whangarei w Nowej Zelandii. (4) Mechaniczne perpetum mobile które obraca się na zasadzie "efektu Coriolisa" (tj. koło zamachowe wiecznie napędzane ruchem obrotowym Ziemi). Jest to po prostu doskonale wyważone i dobrze ułożyskowane masywne koło zamachowe, którego oś obrotu jest równoległa do osi obrotu planety Ziemia. Kiedy więc Ziemia obraca się w swoim dobowym cyklu ruchu obrotowego, takie masywne koło zamachowe zgodnie z działaniem tzw. "efektu Coriolisa" pozostaje nieruchome w odniesieniu do naszego układu słonecznego, czyli zwolna obraca się w odniesieniu do Ziemi do której jest ono założyskowane. Koło to wykonuje jeden pełny obrót na dobę (czyli obrót o 15 stopni co każdą godzinę). Jeśli inercja tego koła jest sporego rzędu (np. około 1 tony), zaś jego masa rozmieszczona w pobliżu obwodu dla zmaksymilizowania jego momentu bezwładności, koło takie może dostarczyć wystarczającego momentu napędowego który byłby w stanie napędzać jakiś niewielki generator elektryczności. Tyle tylko że problem wymagający wówczas technicznego rozwiązania polega na zbudowaniu przekładni która jeden obrót na dobę zamieniałaby na wymagane przez taki generatorek elektryczności co najmniej jeden obrót na sekundę, czyli która miałaby przełożenie co najmniej 1:86400. Zbudowanie takiej przekładni byłoby więc sporym wyzwaniem technicznym. Wszakże zwykłe przekładnie zwielokratniające działające na zasadzie kół zębatych, przy tak dużym przełożeniu same by się blokowały własnym tarciem. Z kolei w przekładniach hydraulicznych ich przecieki przekraczałyby wydajność pompującą. Opis tego niezwykłego "perpetum mobile" obracającego się na zasadzie efektu Coriolisa po raz pierwszy był przytoczony i dyskutowany w lutym 2008 roku, m.in. na grupie dyskusyjnej groups.google.com/group/pl.sci.fizyka/browse_ thread/thread/6f0835cb1d0ac861/5e0d7235dc43c262?lnk=raot#5e0d7235dc43c262. Ewentualne muzeum we Wszewilkach (lub Miliczu) mogłoby zamówić sobie zbudowanie takiego koła zamachowego u miejscowych rzemielśników. Szczególnie że wymagane do jego budowy już gotowe koła zamachowe o doskonałym wyważeniu i ułożyskowaniu istniały kiedyś w dawnych wodociągach z Wszewilek. (Wodociągi te opisane i zilustrowane są w punkcie #D2 strony wszewilki.htm - o historii i niezwykłościach wsi Wszewilki.) Z braku zaś tamtych kół zamachowych, do jego budowy dałoby się także użyć jakiegoś dużego koła ze złomowanej lokomotywy. Z kolei tylko dla potrzeb wizualnego zademonstrowania w muzeum że owo perpetum mobile faktycznie działa, wcale nie byłaby potrzebna przekładnia 1:86400, a wystarczyłaby przekładnia zwielokratniająca o przełożeniu 1:1440 która typowo używana była w dawnych zegarach mechanicznych. Taka przekładnia zamieniałaby jeden obrót na dobę na jeden obrót na minutę - czyli połączona z nią wskazówka obracałaby się z wyraźnie wzrokowo widoczną prędkością rotowania wskazówki sekundowej w dzisiejszych zegarkach. Opisywane tutaj mechaniczne perpetum mobile obracające się na zasadzie efektu Coriolisa miałoby rewolucyjne znaczenie dla wszystkich oglądających. Wszakże psychologicznie przełamywałoby ono w nich tamto błędne i wysoce szkodliwe przekonanie wpojone ludziom przez dzisiejszą naukę ziemską, a stwierdzające że "urządzeń perpetum mobile NIE daje się zbudować". Dowodziłoby ono przecież ilustracyjnie, że jednak daje się budować perpetum mobile, oraz że po zbudowaniu urządzenia te faktycznie działają. Z kolei po przełamaniu w sobie owego błędnego przekonania, ludzie być może zaczną w końcu eksperymentować z urządzeniami perpetum mobile działającymi na innych zasadach, które będą gwarantowały znacznie większość wydajność energetyczną. Przykładowo, być może zaczną w końcu budować tzw. "ogniwa telekinetyczne" których zasada działania i budowa od dawna opisywane są na totaliztycznych stronach fe_cell_pl.htm - o bateriach telekinetycznych. Niniejsze koło zamachowe rotowane wieczyście efektem Coriolisa znacznie 348-B3-(wszewilki_jutra.htm) dokładniej niż tutaj zostało opisane w punkcie #F1 strony internetowej free_energy_pl.htm o telekinetycznych generatorach darmowej energii. (5) Piramida telepatyczna. Pokazana jest ona na stronie telepathy_pl.htm - o telepatii i urządzeniach wykorzystujących fale telepatyczne, a także w podrozdziale K2 z tomu 9 mojej najnowszej monografii [1/5]. Pozwala ona na wymianę myśli bez potrzeby bycia zasilaną w jakąkolwiek energię. (6) Wieczna lampka. Jeden z wynalazców eksperymentujących nad urządzeniami darmowej energii zbudował rodzaj lampki która świeci nieprzerwanie już od kilku lat, nie wymagając żadnego zasilania. Narazie lampki owej nigdzie jeszcze nie opisałem. (7) Thesta-distatica. Opisana jest ona na stronie free_energy_pl.htm - o telekinetycznych generatorach darmowej energii, a także w podrozdziale LA2.3 z tomu 10 mojej najnowszej monografii [1/5]. Jej prototyp NIE jest do nabycia. Jednak przy odrobinie dobrej woli oraz wzajemnej współpracy, dałby się on zbudować wspólnym wysiłkiem rzemielśników i zakładów Milicza. Jej dostępność w danym muzeum przyciągałaby do niej tłumy zwiedzających, jest ona bowiem ogromnie sławna i to na całym już świecie. *** Oczywiście, aby tym efektywniej przyciągać zwiedzających, ewentualne muzeum we Wszewilkach (lub w Miliczu) powinno NIE tylko posiadać działające prototypy kilku z wymienionych powyżej generatorów darmowej energii, ale także każdego dnia o dogodnej dla zwiedzających godzinie (np. o 17:00) powinno ono organizować pokazy działania owych urządzeń. #F4.2. Komu kolekcję ornamentalnych świnek - czyli "zbudujcie muzeum a niektóre eksponaty same Was znajdą": Motto: "Bez entuzjazmu to nawet świnki nie zabłądzą do Wszewilek." Komu kolekcję świnek, komu kolekcję świnek? Mam znajomą o bardzo uczynnym i prawym charakterze. Jej zdjęcie i część jej prywatnej kolekcji świnek można sobie oglądnąć na totaliztycznej stronie internetowej pigs_pl.htm - o ornamentalnych świnkach z chińskiego (urodzinowego) zodiaku zwierzęcego. Znajoma ta jest Chinką która urodziła sie w tzw. "roku świni". W chińskiej zaś kulturze znak zodiaku dla roku w którym ktoś się urodził ma wielkie znaczenie. Nic więc dziwnego, że moja znajoma całe swe życie kolekcjonowała najróżniejsze ornamentalne świnki. A pochodziła z bogatej rodziny - miała więc środki do budowania swej kolekcji. Nawet ja za każdym razem kiedy wiem że będę ją odwiedzał, kupuję dla niej coś o kształcie świnki. Jej duże mieszkanie dosłownie przelewa się od figurynek, rysunków i wzorów świnek o najróżniejszym wyglądzie, zachowaniu i przeznaczeniu. Moim zdaniem jej prywatna kolekcja świnek - jeśli nie jest największą w świecie, to jest jedną z największych w świecie. Wśród jej kolekcji znajduje się wiele prawdziwych pereł zodiakowskich świnek. Przykładowo, ma ona ceremonialne czajniczki w kształcie świnek, które używane są podczas chiskich ceremonii herbaty (po angielsku "tea ceremony") dla osób urodzonych w roku świni. Takie zaś ceremonie to wielkie wydarzenia. Zawsze odbywają się one z ogromną pompą przy jakichś wyjątkowo "auspicious" okazjach. Ja żylem wśród Chińczyków przez wiele lat, a takie ceremonie herbaty widziałem jedynie dwa razy. Moja znajoma ma też prawdziwą chińską "świnkę fortuny" - niezwykle rzadki okaz. Tak jakoś się składa, że moja znajoma chce całą tą swoją kolekcję świnek darować (całkowicie za darmo - chociaż warta jest ona fortunę) jakiemuś muzeum. Jedynym warunkiem jaki stawia ona na ową darowiznę jest, aby muzeum to wystawiło jej kolekcję na jakiejś stałej wystawie udostępnionej ludziom do nieustannego oglądania. Znajoma ta zwróciła się do mnie abym znalazł dla tej kolekcji jakieś muzeum chętne do przyjęcia takiego daru. Podczas swojej profesury na Wyspie Borneo w latach 1996 do 1998 mieszkałem w mieście nazywającym się Kuching. (Jest to stolica ogromnej prowincji Sarawak z północnego Borneo.) W miejscowym języku słowo "Kuching" oznacza "kot", a ściślej intymną nazwę dla dużego kota - nieco podobną do polskiego słowa "kotek" (tyle że 349-B3-(wszewilki_jutra.htm) oznaczającą dużego kota). Oczywiście, w mieście nazywającym się "kotek", kotki są praktycznie wszędzie. Niemal na każdym więc większym skrzyżowaniu są tam ogromne rzeźby kotów. Najciekawsze jest jednak muzeum kotów zlokalizowane w nowoczesnym budynku ratusza z północnej części tego miasta (tj. w tzw. Bukit Sroi z Petra Jaya). Jest to bardzo duże muzeum w całości poświęcone najróżniejszym eksponatom i wystawom kotów. (Podobno największe na całym świecie.) Znaleźć tam więc można najróżniejsze figurynki kotów, zdjęcia kotów w najdziwniejszych pozach i sytuacjach, reprodukcje słynnych obrazów z kotami, dowcipy o kotach, druki i reklamy z kotami, filmy o kotach, itd., itp. Ja osobiście uważam owo muzeum kotów z Kuching za jedno z najciekawszych muzeów jakie odwiedziłem w swoim całym życiu. Gorąco rekomenduję każdemu kto będzie przejeżdżał przez owo miasto aby do niego wstąpił. Muzeum to jest też ogromnie popularne. Wielu turystów zjeżdża się do Kuching z całego świata tylko po to aby zobaczyć tamto muzeum. Sporo ludzi z całego świata wysyła też tamtemu muzeum wszelkie ciekawostki na temat kotów. Przykładowo, ja sam niedawno w Nowej Zelandii znalazłem bardzo zabawną reklamę "pałacu masaży" - która pokazuje jednego kota ubranego w śmieszny kostium masażysty udzielającego masażu innemu kotowi z turbanem z ręcznika na głowie. Już zabezpieczyłem tą reklamę aby ją przekazać owemu muzeum kotów podczas mojej następnej wizyty w Kuching. Pamiętając owo muzeum kotów z Kuching, w chwili kiedy moja znajoma zleciła mi trudną misję znalezienia muzeum dla jej kolekcji świnek, natychmiast pomyślałem sobie o polskich miejscowościach zwanych "Świnki" oraz "Świniary". W Polsce są bowiem dwie wioski zwane "Świnki", oraz 15 miejscowości zwanych "Świniary". Niestety, z moich poszukiwań w internecie wynika, że wszystkie one to niewielkie wioski od około 10 do 600 mieszkańców. Żadna więc z tych wiosek prawdopodobnie nie posiada własnego muzeum, ani zapewne nie zamierza zafundować sobie muzeum. Prawdopodobnie więc jedynym miejscem w Polsce które jest wystarczająco duże aby posiadać specjalistyczne "muzeum świnek", w jakim kolekcja ornamentalnych świnek mojej znajomej mogłaby zostać wystawiona, jest Świnoujście. Pechowo jednak, na odległość z przeciwległej półkuli świata nie jestem w stanie sprawdzić czy owa miejscowość byłaby skłonna otworzyć własne muzeum z obszerną kolekcją świnek. Wszakże w Polsce panuje opinia, ze jeśli coś nie reprezentuje części rakiety, wyrzutni torpedowej, albo dawnej broni, wówczas nie nadaje się do pokazania w muzeum. W związku z prawdopodobnym brakiem szansy abym znalazł w Polsce miejscowość zawierającą słowo "swinki" w swej nazwie - zaś ta przyjęła dar mojej znajomej i utworzyła dla świnek specjalistyczne muzeum, mam tutaj propozycję dla Wszewilek. Propozycja ta stwierdza co następuje: "Wszewilczanie - zbudujcie sobie szybko muzeum, a ciekawe eksponaty do wystawienia same Was znajdą". Wszakże Wszewilki mogłyby otworzyć u siebie muzeum poświęcone właśnie jakiejś tematyce w rodzaju "Muzeum stworzenia" czy "Muzeum Natury i Człowieka". W takim muzeum stałoby się poręczne wystawienie wszelkiego rodzaju ciekawostek i eksponatów natury, w rodzaju historii milickiego karpia, wiedzy na temat pożytecznych stworzonek zwanych "pająkami" które polują na wszystko co lata lub co przylatuje na Ziemię - włączając w to UFOnautów (to na wypadek gdyby kiedyś Wszewilki-Stawczyk zostały przemianowane na "Pająkowo" lub "Pajakville" - tak jak to jest zasugerowane we wstępie do strony o wsi Wszewilki), a także ornamentalnych świnek z chińskiego urodzinowego zodiaku zwierzęcego. Tyle że z budową owego muzeum we Wszewilkach trzebaby się spieszyć, aby z nim zdażyć zanim moja znajoma rozdysponuje swoją kolekcję. Między nami mówiąc, to gdyby we Wszewilkach faktycznie powstało jakieś muzeum, wówczas ja sam mam sporą kolekcję monet i banknotów - które też chętnie bym mu podarował. (Niektóre z tych monet oryginalnie pochodzą zresztą z Wszewilek, jako że znalezione były przeze mnie właśnie na Wszewilkach.) Wprawdzie moja kolekcja monet i banknotów nie jest aż tak rozległa jak ta wystawiona w muzeum monet i banknotów prowadzonym przez Ministerstwo Skarbu i Finansów Malezji, a zlokalizowanym tuż przy centralnym placu Kuala Lumpur (gorąco polecam każdemu odwiedzenie tego muzeum - aż bowiem zatyka w nim dech; m.in. wystawia ono niemal wszystkie polskie monety i banknoty), jednak ciągle mam kilka 350-B3-(wszewilki_jutra.htm) ciekawych i rzadkich okazów. Jestem też pewien, że istnieją czytelnicy tej strony jacy też chętnie by się przyłączyli do wspierania muzeum we Wszewilkach - i również by mu przekazali swoje kolekcje. (Czytelnicy mający jakąś prywatną kolekcję którą byliby skłonni podarować ewentualnemu muzeum we Wszewilkach - jeśli takie powstanie, proszeni są o wysłanie mi emaila informującego jaką kolekcję deklarują. Ja zaś ich deklarację-informację udostępnię Wszewilkom.) Bardzo interesującą inicjatywę zrealizowało Narodowe Muzeum Nowej Zelandii zwane Te Papa. Mianowicie, wyodrębniło ono całą wystawę poświęconą palmie kokosowej oraz najróżniejszym produktom jakie z palmy tej się otrzymuje. (Nowa Zelandia ma klimat podobny do Polski. Palmy kokosowe w niej więc nie rosną. Jednak z przyczyn kulturalnych Nowozelandczycy interesują się żywo palmą kokosową podobnie jak czynią to Polacy.) Wystawa ta jest oparta na legendzie z obszaru Pacyfiku, którą opisałem dokładniej na odrębnej stronie internetowej fruit_pl.htm - o tropikalnych owocach. Legenda ta stwierdza, że Bóg dał palmę kokosową mieszkańcom ubogich wysp koralowych, aby palma ta zastąpiła sobą wszelkie inne dobra które otrzymali od Boga mieszkańcy dużych kontynentów. W rezultacie, niemal żadna inna roślina na Ziemi nie jest źródłem aż tylu najróżniejszych produktów co właśnie palma kokosowa. Podobną wystawę mogłoby więc też zrealizować muzeum we Wszewilkach. Szczególnie że wiele produktów palmy kokosowej można obecnie nabyć w polskich sklepach. (Przykładowo w Polsce są już dostępne: owoce kokosowe, margaryna palmowa, mleczko kokosowe i śmietanka kokosowa, olejki kokosowe, mydła kokosowe i kosmetyki z kokosów, lekarstwa z kokosów, koszyki i maty plecione z liści kokosowych.) Inne zaś eksponaty dla takiej wystawy, przykładowo próbki liści palmy kokosowej, przekroje pnia kokosowego, czy próbki owoców kokosowych w różnych stadiach rozwoju, ja mógłbym dosłać owemu muzeum. Mam wszakże do nich dostęp w trakcie moich licznych podrózy po świecie. Podobnie mógłbym też dosłać próbki piasku koralowego, korali oraz najróżniejszych muszli. Często bowiem bywam na tropikalnych wyspach koralowych. Ponadto to właśnie przy Nowej Zelandii gdzie ja mieszkam żyje najpiękniejsza muszla świata - tj. słynna paua. Oczywiście, aby zbudować muzeum we Wszewilkach (lub Miliczu) konieczny jest entuzjazm, zapał i pasja. Od czasu zaś kiedy moje pokolenie opuściło Wszewilki nawyraźniej z owym entuzjazmem, zapałem i pasją nie jest tam najlepiej. #F5. Jak technicznie zorganizować ustanowienie muzeum we Wszewilkach (lub Miliczu): Ustanowienie muzeum to prosta sprawa - jeśli się wie jak do tego należy się zabrać. A jak to uczynić doskonale nam wskazuje model od dawna z powodzeniem stosowany w Nowej Zelandii. Nowa Zelandia jest bowiem krajem w którym nie tylko przypada 1000 owiec na jednego mieszkańca, ale także w którym na każdych 1000 mieszkańców wypada jedno muzeum. Muzea w Nowej Zelandii znajdują się nawet w maleńkich wioseczkach. Czasami wioski te są tak małe, że - jak miejscowi żartują, "podczas przejeżdżania przez owe wioski nie wolno mrugnąć, bo się przeoczy ich istnienie". Jednak ciągle wioski te będą posiadały własne muzea. Co ciekawsze, w muzeach tych zawsze jest pełno interesujących eksponatów. Stąd kiedy się przez nie przejeżdża warto do nich zaglądnąć. Z całą pewnością znajdzie się w nich coś ciekawego i uczącego. Na dodatek, wstęp do niemal wszystkich owych muzeów Nowej Zelandii jest za darmo. Są one bowiem obsługiwane w czynie społecznym przez miejscowych entuzjastów. Państwo także przyznaje spore dotacje na ich cele. Wszakże one uczą oraz konserwują miejscową kulturę, zabytki i wiedzę historyczną. (Po muzeach tych często lokalne szkoły oprowadzają swoich uczni.) Jednak większość funduszy i eksponatów owych muzeów pochodzi z dotacji prywatnych ludzi oraz ze sprzedaży zwiedzającym miejscowych pamiątek. Niemal każde takie muzeum ma też własny kiosk lub sklep z pamiątkami. Wiele z nich ma nawet własną restaurację. Jak więc Nowozelandzycy osiągnęli tak wysokie nasycenie swego kraju muzeami. Ano każda ich miejscowość, nawet ta najmniejsza, posiada lokalne stowarzyszenie miłośników danej miejscowości. Gdyby więc Wszewilki zechciały powielić u siebie tamten doskonale działający model nowozelandzki, wówczas też musiałyby zacząć 351-B3-(wszewilki_jutra.htm) od powołania u siebie "Stowarzyszenia Miłośników Wszewilek", albo też "Klubu Miłośników Historii Wszewilek". Owe nowozelandzkie stowarzyszenia miłośników danych miejscowości, to bezdochodowe organizacje harytatywne. Jako takie nie muszą one płacić podatków - chociaż są oficjalnie uznawane jako ciała prawne i żadna decyzja dotycząca danej miejscowości nie dokonuje się bez ich wglądu i konsultacji. To właśnie owe stowarzyszenia organizują i prowadzą miejscowe muzea Nowej Zelandii. Muzea te są też zwykle otwierane i obsługiwane w czynie społecznym przez członków owych organizacji. Kolejną sprawą w powołaniu muzeów Nowej Zelandii jest budynek w jakim dane muzeum się mieści. W większości przypadków budynek taki pochodzi z darowizny. Mianowicie, jeśli w danej miejscowości istnieje jakiś budynek który jest opuszczony lub nie ma właściciela, tak jak np. budynek byłych wodociągów przy Wszewilkach, wówczas budynek ten jest darowywany (nieodpłatnie) do utrzymania i zagospodarowania właśnie owej miejscowej organizacji miłośników danej miejscowości. Darującym zwykle jest albo właściciel opuszczonego budynku - który np. zapisuje go temu towarzystwu w testamencie, albo rodzina właściciela, albo też państwo - jeśli opuszczony budynek należy do państwa. Po otrzymaniu budynku, towarzystwo owo zwykle go odnawia i maluje, wszystko w czynie społecznym, poczym organizuje w nim właśnie miejscowe muzeum. W muzeum tym zwykle też otwiera sklep z pamiątkami, oraz przygotowuje miejsce swoich spotkań. Jeśli jednak nie ma w pobliżu takiego budynku, wówczas owe towarzystwa organizują budowę budynku muzeum dokonywaną w czynie społecznym przez wszystkich mieszkańców danej miejscowości. Gdyby Wszewilki zdecydowały się kiedyś zbudować sobie budynek muzeum w czynie społecznym, wówczas moim zdaniem najlepszą jego lokalizacją byłoby pobliże miejsca gdzie obecnie znajduje się opuszczony i zaniedbany basen przeciwpożarowy. To bowiem właśnie przy owym miejscu w przeszłości znajdowało się historycznie najważniejsze skrzyżowanie Wszewilek - m.in. z milickim odgałęzieniem byłego "Bursztynowego Szlaku" przebiegającego przez ową wieś i potem wiodącego dalej przez Pomorsko do Gniezna. W pobliżu też owego miejsca kiedyś zapewne będzie odchodziła droga (obwodnica) do Sławoszewic - jakiej zbudowanie proponuję wcześniejszą częścią tej strony. Zbudowanie bowiem muzeum właśnie w owym miejscu byłoby zaczątkiem odbudowy historycznego ryneczka Wszewilek. Szczególnie że zapewne już wkrótce tory kolejowe przez Wszewilki zostaną rozmontowane, zaś całe Wszewilki będą mogłby się ponownie zjednoczyć i po wiekach "dzielenia i rządzenia" wrócić do swojej oryginalnej scalonej formy. Część #G: "Otwarcie sobie okna do szczęścia" - powód dla jakiego każdy chętnie będzie wracał do Wszewilek: #G1. We Wszewilkach marzenia się wypełniają - nie ma więc lepszego miejsca dla wzięcia ślubu: W pobliżu Wszewilek znajduje się silny czakram energetyczny Ziemi - tak jak to wyjaśnione na odrębnej stronie o Wszewilkach. Z powodu tego czakramu, Wszewilki są sprawdzonym w działaniu miejscem gdzie marzenia się wypełniają. Jeśli więc ktoś czyni w swoim życiu coś czego powodzenie zależy właśnie od wypełnienia się marzeń, wówczas radziłbym tego dokonać właśnie we Wszewilkach. Przykładowo, radziłbym brać ślub we Wszewilkach, lub choćby spędzić tam swój miodowy miesiąc. #G2. Nasączmy się optymizmem Wszewilek - warto tam śledzić drogę od upadku do szczęścia: Mieszkańcy Wszewilek, tak jak ich pamiętam, są wysoce optymistyczni. Warto więc spędzić wśród nich jakiś czas aby nasączyć się ich optymizmem. Z kolei ich optimizm pomoże nam potem osiągać własne sukcesy w życiu. Wszewilki są bardzo szczególnym miejscem. Wszakże są one kolebką filozofii totalizmu. Warto więc obserwować i fotograficznie dokumentować jak będą się dalej toczyły 352-B3-(wszewilki_jutra.htm) losy tej niezwykłej miejscowości. #G3. Wykorzystajmy czakram, grawitację i powietrze Wszewilek aby zakosztować snów jakie ożywiają i stabilizują: Jest coś niezwykłego w powietrzu, czakramie, czy grawitacji Wszewilek. Powoduje to że nocami spi się tam wyjątkowo dobrze, oraz że nocny wypoczynek jest tam szczególnie ożywiający i komfortujący. Szczerze mówiąc, to w swoich licznych podróżach po świecie nie spotkałem jeszcze innego miejsca w którym by się spało nawet lepiej niż we Wszewilkach. Jedyne miejsce na świecie, w którym z jakichś powodów wypoczynek nocny jest równie efektywny i przywracający energię jak wypoczynek nocny we Wszewilkach, są Błonie pod Warszawą. (Ciekawe co wspólnego ze sobą mają obie te miejscowości.) Dlatego osobiście każdemu radzę, że jeśli ma ku temu okazję aby zatrzymał się na kilka nocy właśnie we Wszewilkach i doświadczył osobiście jak wspaniale się tam śpi. Trzeba tylko pamiętać, że aby doświadczyć całej wspaniałości snu, trzeba się tam zatrzymać na więcej niż jedną noc. Pierwszej bowiem nocy po przyjeździe możemy być ciągle nienawykli do łóżka jakie nam tam będzie zaoferowane. Część #H: "Organiczne rolnictwo" - czyli powrót Wszewilek do zdrowych tradycji: #H1. Dlaczego wszyscy rolnicy Wszewilek powinny powrócić do zasad "organicznego rolnictwa": Dosłownie od tysiąca już lat rolnicy Wszewilek gospodarowali w sposób który obecnie opisywany jest modną nazwą "organiczny". Znaczy nie używali oni ani nawozów sztucznych, ani pestycydów, ani żadnych innych chemikalii czy inżynierii genetycznej. Osobiście też pamiętam, że tak na Wszewilkach wszyscy gospodarowali ciągle nawet i już w moich czasach. Należy więc dołożyć wszelkich starań, aby owa odwieczna tradycja "organicznego rolnictwa" kultywowana była nadal we Wszewilkach. Wszakże leży ona w wielowiekowej historii owej wsi. Każdy też kto zechce nabywać produkty organicznego rolnictwa powinien być w stanie przybyć do Wszewilek i nabyć je od dowolnego z tamtejszych rolników. #H2. Stworzenie unikalnej "brand name" dla produktów rolnych z Wszewilek - nazywając je "Wszewilki": "Szlachectwo zobowiązuje". Wszystko co wywodzi się z Wszewilek ma moralny obowiązek aby być najwyższej jakości. Wszakże Wszewilki to kolebka totalizmu. Totalizm zaś nie uznaje ani nie toleruje tandety, braków, oszustwa, itp. Dlatego osobiście sugeruję, aby na wszystko co nosi na sobie nazwę Wszewilki miało ochotniczo nałożony najwyższe z możliwych wymogi jakościowe. Część #I: Blisko do natury - a więc i blisko do Boga. W harmonii z naturą - a więc i w harmonii z Bogiem: #I1. Dlaczego Wszewilki są miejscem gdzie ludzie kontaktują się z naturą: Z jakichś powodów Wszewilki są jak rodzaj naturalnego "Domu Bożego" istniejącego bez zabudowań. W naturze owej wioski panuje bowiem jakaś unikalna atmosfere niemal świętości. Czuje się tam niemal tak jakby obok nas przechadzał się osobiście sam Bóg. Przy okazji najbliższego pobytu we Wszewilkach proponuję przez chwilę wsłuchać się we własne doznania aby odebrać obecność owej niezwykłej atmosfery. W wielu miejscach na świecie istnieją święte źródła. Jeśli ktoś napije się z nich wody, jego życzenia mogą zostać cudownie wypełnione przez samego Boga. We Wszewilkach rolę takiego świętego źródła wypełnia tamtejsze powietrze. Jeśli powietrzem tym się pooddycha, wówczas nasze silne życzenia i marzenia również cudownie mogą zostać wypełnione. 353-B3-(wszewilki_jutra.htm) Część #J: Tajemniczy wgląd do przyszłości - czyli jak moja rodzinna wieś faktycznie będzie wyglądała: #J1. Nasze życzenia a rzeczywistość - czyli NIE wszystko się spełni co opisane na tej stronie: Każdy z nas zna jakiś fragment przeszłości którą już przeżył. Jednak tylko ogromnie nielicznym ludziom dane było poznać jakiś fragment dalekiej przyszłości. Ja jestem jednym z owych ogromnie nielicznych ludzi którzy dostąpili tego zaszczytu. Niezwykłość tej mojej wizyty w przyszłości polega na tym że ja jestem naukowcem który właśnie bada działanie czasu. Mogłem więc NIE tylko widzieć, ale i rozumieć. Poniżej opiszę tak to się stało i co zobaczyłem w dalekiej przyszłości. Na swoje 63 urodziny w 2009 roku otrzymałem niezwykły prezent od jakiejś tajemniczej mocy. Mianowicie pourodzinowej nocy zabrany zostałem na wizytę do Wszewilek-Stawczyka z dalekiej przyszłości (czyli do wioski w której się urodziłem). Mogłem więc na własne oczy się przekonać jaka proporcja z opisywanych na tej stronie moich projektów dla Wszewilek-Stawczyka, faktycznie zostanie wdrożona w życie. Muszę tutaj przyznać że częściowo wówczas się rozczarowałem - tylko niektóre z projektów i idei jakie opisałem na tej stronie faktycznie zostaną wdrożone w przyszłości. Jak więc zwykle, rzeczywistość okaże się NIE we wszystkim zgodna z życzeniami. Przykładowo, owe szkaradne doły na miejscu byłego historycznego ryneczka Wszewilek nigdy nie zostaną zasypane, zaś ów ryneczek nigdy NIE będzie już odbudowany. Mój Przewodnik po przyszłości mi powiedział, że zasypanie tych dołów uznane zostanie za nieekonomiczne, zaś odbudowanie ryneczka w tym miejscu uważane będzie za nieuzasadnione przyszłą funkcją i umiejscowieniem osiedla Wszewilki-Stawczyk. Dlatego owe doły będą jedynie upiększone i wykorzystane poprzez posadzenie w nich maskującego je lasu-parku. Podobnie we Wszewilkach nigdy NIE zostanie już odbudowany dawny kościółek. Mój Przewodnik mi powiedział że jeśli ktoś zechce odwiedzić kościół wówczas w dobie doskonałych środków transportowych okazuje się bardziej racjonalne wybranie się do kościoła w Miliczu. Na szczęście kilka innych z projektów opisanych na tej stronie będzie jednak w przyszłości urzeczywistnione we Wszewilkach-Stawczyku. Opiszę je w tej części strony. Jednak zanim rozpocznę ich omówienie najpierw kilka słów informacji o owej mojej pourodzinowej wizycie we Wszewilkach-Stawczyku z dalekiej przyszłości. #J2. Mój sen czy też "podróż do przyszłości" - czyli dziwna tajemnica tego co mi pokazano: Z moich badań naukowych nad podróżowaniem przez czas (opisanych m.in. na stronie immortality_pl.htm) jest doskonale wiadomo, że przeniesienie się ciałem do dalekiej przyszłości jest technicznie możliwe. Możliwe jest bowiem zbudowanie tzw. wehikułów czasu. Jednocześnie z innych moich badań nad naturą i cechami ludzkiej duszy (opisanych m.in. na stronie soul_proof_pl.htm) jest mi też wiadomo, że dusza ludzka posiada wiele nadprzyrodzonych możliwości które m.in. obejmują również jej zdolność do przenoszenia nas do dalekiej przyszłości lub przeszłości. Chociaż więc osobiście NIE jestem w stanie ustalić którym z owych dwóch odmiennych sposobów przemieszczenia mnie w daleką przyszłość zostałem obdarowany w urodzinowym prezencie z 2009 roku, wiem że z całą pewnością odwiedziłem swoją rodzinną wieś w dalekiej przyszłości. Na własne tez oczy widziałem jak wieś ta będzie wówczas wyglądała. Moja podróż w przyszłość miała miejsce w trakcie nowozelandzkiej nocy (we Wszewikach-Stawczyku był wówczas piękny, słoneczny, ciepły, letni dzień). Doskonale wiedziałem że jestem zabrany na wizytę w przyszłość. Tyle że NIE poinformowano mnie do jakiego konkretnie roku czy czasu. Podróż ta była ogromnie tajemnicza i wieloznaczna. Technicznie można by ją uważać za "sen". Jednak odnotowałem w niej cały szereg cech które wszystkie zaprzeczały iż mogła ona być tylko "snem". Przykładowo, sny zawsze zdarzają się albo "teraz" albo w "przeszłości". Tym zaś razem ja dokładnie wiedziałem że zabrany byłem w daleką przyszłość do której fizycznie wcale NIE dożyję. W normalnym 354-B3-(wszewilki_jutra.htm) śnie zawsze też od razu jesteśmy "na miejscu" zdarzeń. Tymczasem na moją wizytę we Wszewilkach przyszłości musiałem najpierw przelecieć z Nowej Zelandii, początkowo przez morze (wodę) a potem przez ląd, bardzo dziwnym i ogromnie szybkim wehikułem. Typowy sen kończy się przebudzeniem i typowo szybko się go zapomina. Moja zaś wizyta we Wszewilkach przyszłości kończyła się powrotnym przelotem do Nowej Zelandii po którym spałem jeszcze przez długi czas - jednak już bez snu. Podróż ta utkwiła mi też w pamięci na zawsze. Faktycznie też czuło się ją jak rzeczywiste zdarzenie. Przykładowo, podczas opisanego tu wizytowania rodzinnej wsi wyraźnie czułem gorąco słońca, powiew wiatru, a nawet zapach wody - w normalnych snach nic takiego się NIE czuje. Oglądałem też stan rzeczy który później po analizie okazał się całkowicie logiczny, jednak którego ja sam nigdy tak bym sobie NIE wymyślił ani nie zaplanował (np. zbudowanie kolejnego głębokiego stawu gromadzącego wodę tuż na obrzeżu wsi, czy budowa osiedla w obrębie lasu). Wyraźnie też słyszałem rozmowy mieszkańców - chociaż nikt z ludzi koło których przechodziliśmy NIE zwracał uwagi na naszą obecność - tak jakbyśmy my byli dla innych niewidzialni. Ponadto w wyprawie do przyszłości towarzyszył mi "Przewodnik". Nie wiem kim on był ani jak wyglądał, bowiem przez cały czas trzymał się on dokładnie za mną i jedynie komentował na głos to co ja z uwagą sobie oglądałem. Wiem jednak że miał męski głos, bardzo przyjemny w brzmieniu, oraz że miałem odczucie iż jest on mi bliski i doskonale go znam - tak jakby był członkiem mojej rodziny. Nie mam pojęcia jak daleko w przyszłość wybiegliśmy. Jednak po grubości drzew które NIE istniały w moich czasach, a także po architekturze, ubiorach, oraz po odmiennym akcencie i słownictwie zasłyszanych rozmów, posądzam że było to sporo czasu w przyszłość, co najmniej 50, a być może nawet z 250 lat do przodu. (Analizy które zdają się sugerować, że odwiedziłem wieś Stawczyk w 2222 roku, zaprezentowane zostały w punkcie #C4 ze strony stawczyk.htm.) #J3. Jak więc w mojej "podróży do przyszłości" wyglądała wieś w której się urodziłem: Po przelocie do przyszłości najpierw znalazłem się na owej starej (w moich czasach piaszczystej) drodze przez za-torową część Wszewilek-Stawczyka, niedaleko od domów które w moich czasach zamieszkiwane były przez rodziny naszych sąsiadów, Dajczmanów i Krzyżosiaków. Zresztą cała moja wizyta w przyszłość ograniczyła się do spaceru wzdłuż tej prostej jak strzała drogi. Droga ta okazała się być w przyszłości rodzajem jakby miejskiej ulicy z pięknymi chodnikami po obu jej bokach i równiutkiej jak stół, jakby wyasfaltowanej jezdni. Od razu uderzyła mnie liczba dużych, dorodnych drzew najróżniejszych gatunków (nie-owocowych) jakie rosły w kilkudziesięcio-metrowych odstępach od siebie w każdym miejscu nie zajętym przez budynki lub przez drogę. W moich czasach drzew tam NIE było, zaś aby wyrosnąć do takiej grubości drzewa te musiały liczyć jakieś 50 do 100 lat. To zaś znaczyło że odwiedzałem przyszłość odległą o co najmniej 50 lat od moich czasów. W miejscu w którym się znaleźliśmy umiejscowiony był przystanek autobusu okrężnego, na jakim właśnie czekała grupka głośno rozmawiających i śmiejących się nastolatków. Akcent ich polszczyzny był odmienny od tego jaki pamiętałem, zaś zdania były bardzo krótkie - typowo zawierały tylko po 3 lub 4 słowa. Za to wiele słów było nowych - jakich znaczenia ja nie znałem. Pomyślałem że SMSy z moich czasów najwyraźniej zmieniły język Polaków przyszłości. Daleko na owej prostej drodze, w okolicach przedwojennej spalonej leśniczówki, widziałem nadjeżdżający duży czerwony autobus. Mój Przewodnik powiedział że przybywa on z Milicza, tyle że okrąża tutaj całe osiedle naokoło. Kiedy autobus zatrzymał się na przystanku przy którym staliśmy z Przewodnikiem, większość czekającej młodzieży wsiadła do niego i weszła na górny pokład, machając na pożegnanie i wykrzykując żarty do kilku najwyraźniej miejscowych chłopców i dziewcząt którzy pozostali na chodniku. Autobus ruszył, zaś mój Przewodnik mi powiedział, że jest to właśnie ów okrężny autobus "8" (tj. "ósemka") do Milicza, którego powołanie ja zaproponowałem. Napęd autobusu był bezgłośny, pomyślałem więc że musi być elektryczny. Jednak autobus miał normalne koła i opony, wcale też NIE unosił się w powietrzu - tak jak to pokazują futurystyczne filmy. Zaraz za przystankiem przy którym staliśmy owa nowa asfaltowa droga skręcała ku Sławoszewicom, ku którym najwyraźniej pojechał ten autobus zanim potem udał się do Milicza. Sam autobus był dziwnej konstrukcji 355-B3-(wszewilki_jutra.htm) - nigdy takiego w Polsce NIE widziałem. Miał dwa pokłady - tak jak autobusy w Londynie. Jednak tylko dolny pokład miał dach - górny pokład miał siedzenia na wolnym powietrzu, zaś pasażerów utrzymywał w jego obrębie tylko rodzaj barierki do wysokości ich pasa. To z tego górnego pokładu odjeżdżające nastolatki machały rękami i wykrzykiwały pożegnania do swoich miejscowych odprowadzających. Autobus był trochę podobny do jelczańskiego Berlieta jakiego pamiętam z moich czasów - tyle że jakby z dobudowanym drugim pokładem. Oglądając się za odjeżdżającym autobusem odnotowałem że owa dziura po drugiej stronie torów ciągle tam istnieje - tyle że jest rzadko porośnięta starymi, grubymi drzewami. Wyglądała mi tak jakby był tam niewielki park. Pomiędzy drzewami widziałem tam ławki, a także coś jakby duży pomnik. Ruszyłem wzdłuż owej jakby asfaltowej, prostej jak strzała i równej jak stół drogi. Przewodnik podążał za mną. Po obu stronach drogi stały piękne "szklane domy". Były innej konstrukcji niż domy jakie ja tam pamiętam. Przykładowo wcale nie miały odrębnych okien, za to całe ich ściany boczne były z przeźroczystego jakby "zadymionego" szkła czy plastyku - podobnego do "zadymionego" szkła jakie w dzisiejszych czasach używa się w drogich samochodach. Stopień owego zadymienia ścian domów był różny dla poszczególnych domów, a nawet odmienny dla indywidualnych pomieszczeń. Tam gdzie zadymienie było niewielkie, przez ściany widać było ludzi w środku domów. Faktycznie to wszędzie było sporo ludzi - zarówno w domach jak i na chodnikach. Liczba tych ludzi bardziej pasowała mi do Milicza z moich czasów, niż do wsi którą pamiętam z dzieciństwa. Chodnik był równy i wyłożony jakimiś tłumiącymi tupanie choć sztywnymi płytkami jakby z masy plastycznej o miękkiej powierzchni (sama ulica była jakby asfaltowa). Uderzyło mnie że nigdzie NIE widać słupów ani sieci elektrycznej czy telefonicznej. Mój Przewodnik powiedział że oni używają już inny system niż ten który ja pamiętam - jednak NIE wyjaśnił mi na czym ów nowy system polega. Na dachu każdego domu widać było jakąś konstrukcję podobną do dużej chłodnicy samochodu - najwyraźniej była ona częścią składową tego przyszłościowego systemu. Kiedy doszliśmy do początka lasu który kiedyś zaczynał się poza WszewilkamiStawczykiem, z szokiem odnotowałem, że duży fragment tego lasu faktycznie jest już osiedlem pełnym owych nowoczesnych "szklanych domów" z jakby wyasfaltowanymi drogami dojazdowymi. Jednak grube, stare drzewa dawnego lasu ciągle tam rosły - tyle że rzadziej i w większych odstępach od siebie niż w czasach które ja pamiętam. Przewodnik poinformował, że ów dawny las obecnie jest głównym osiedlem Wszewilek-Stawczyka, i że to w nim mieszka teraz większość ludności tej wioski. Moje zdziwienie, że jest tak dużo starych drzew pomiędzy domami, Przewo