POLIS2 - polis_styczen_2009_small
Transkrypt
POLIS2 - polis_styczen_2009_small
2008 — dobiega końca rok Herberta, ale nie kończy się czas Pana Cogito. Twórczość i postawa „obywatela Poety” wyznaczyła pewien istotny paradygmat kulturowy, który, na skromną miarę naszych możliwości, postanowiliśmy przejąć i rozwijać w ramach inicjatywy nazwanej POLIS. Projekt pojawił się na gruncie blogosfery, gdy okazało się, że oto jest wiele osób, którym wizja poważnej przebudowy polskiej kultury wydaje się bliska, a które odczuwają pustkę lub też poważny niedosyt w stosunku do tego, co oferują istniejące kulturalno-społeczne czasopisma. Truizmem byłoby twierdzenie, że zmiany polityczne, jakie nastąpiły na przełomie lat 80. i 90. (nie wchodząc w tej chwili w ich szerszą ocenę), nie przyniosły ze sobą takiego ożywienia w polskiej kulturze, jakiego oczekiwaliśmy. Być może ten brak przełomu w literaturze i debacie naukowej wynikał stąd, że owe zmiany poszły w niewłaściwym kierunku i wobec tego dość szybko przygasiły entuzjazm społeczny, a co więcej, zablokowały lub wyciszyły głosy racjonalnej krytyki, które w obliczu ustrojowej dewolucji, w obszarze wolnej myśli (czy to artystycznej, czy akademickiej) mogły i powinny się pojawić. Wydaje się jednak, że po 20 latach tzw. transformacji, czyli nieustannego i nie zawsze sensownego politycznego i gospodarczego eksperymentowania na polskim społeczeństwie, dalsze czekanie na taki kulturowy przełom mija się z celem, tym bardziej, że coraz więcej przesłanek przemawia za tym, że zatoczyliśmy błędne koło i zamiast konstrukcji nowego państwa wracamy do status quo, w którym siły komunistyczne, zamiast odchodzić do ponurego lamusa historii, nadal są pełnoprawnym, jeśli nie uprzywilejowanym uczestnikiem przemian społecznych. Ten przełom muszą po prostu wypracować ludzie go pragnący. Jeśli mamy coraz mocniejsze przekonanie, że postkomunizm nabiera trwałości i nie stanowi „etapu przejściowego” między ustrojem sowieckim a kapitalizmem, to potrzeba ukonstytuowania szerokiego oraz aktywnego forum ludzi dobrej woli i zarazem ludzi poważnie myślących o Polsce, staje się o wiele pilniejsza, niż na początku „transformacji”. W ramach POLIS staramy się zatem podjąć próby przebudowy polskiej kultury na dwóch podstawowych i jak sądzimy, bliskich Herbertowi, fundamentach — antykomunizmu i katolicyzmu. Do współpracy zachęcamy wszystkich, którym koncepcja, z jaką wiąże się POLIS, wydaje się poważna, zobowiązująca i zarazem atrakcyjna. Projekt narodził się w blogosferze, lecz żywimy wielką nadzieję na to, że wciągnie też osoby spoza Sieci; zresztą do współpracy w ramach POLIS już zaczynają się tacy ludzie zgłaszać, co znakomicie rokuje na przyszłość. Postarajmy się działać tak, by dumny był z nas nie tylko Pan Cogito, ale też byśmy sami mieli poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Polska kultura nie musi mieć wcale takiego kształtu, jaki nadał jej postkomunizm — nadajmy jej więc zupełnie nową formę. Proponujemy, by POLIS stało się miejscem szerokiej dysputy na tematy polskie, toczonej na wielu płaszczyznach — politologicznej, socjologicznej i filozoficznej; miejscem, w którym obcują ze sobą pisarze, poeci, krytycy i w ogóle interesujący i intrygujący artyści; miejscem, w którym toczą się spory dotyczące zagadnień antropologicznych, etycznych czy filozoficzno-naukowych, ale też miejscem, w którym ożywa przeszłość, historia, wspomnienia oraz świadectwa. POLIS niech będzie Miastem nie tylko Pana Cogito (i naszym), lecz także Miastem tych, którzy już przechadzają się „po niebieskich łąkach”, Miastem, w którym kładą się długie cienie naszych najznakomitszych poprzedników z Pierwszej i Drugiej Rzeczpospolitej oraz tych wszystkich wygnańców, którzy w chwili niemieckiego i rosyjskiego najazdu na Polskę we wrześniu 1939 r. utracili Ojczyznę na zawsze. Obywatele POLIS 2 q styczeń 2009 Spis obywateli Miasta Pana Cogito: Tyran: Free Your Mind Hetman Koronny: Rekontra Sekretarz Stanu: Barbara Marek Dekoratorzy Wnętrz i Fasad Budynków: KaNo, Viilo, Mirek Tojza Rada Miasta: RadioBotswana, Rolex, Grzegorz Boratyn, noblog, Malvina, Łażący Łazarz Mistrzowie liternictwa: Walentyna Tierieszkowa Magda Figurska, Free Your Mind Cyberbudowniczowie i Służby Oczyszczania Miasta: Arek Balwierz (Jospin) Dominik Strzałka (strzalka) Obywatele posiadający prawo stałego pobytu: Georgij Safronow, Andrzej Dąbrówka, Grudeq, Budyń78, dzierzba, toyah, Jacek syn Alfreda, unukalhai, Dorota Niżyńska, Pani Łyżeczka, Sosenka, tad9, Sowiniec, Joanna MieszkoWiórkiewicz, Katrine, agga, Krzysztof Mazur, Rafał Broda, Łukasz Łański, Jan Żaryn, TLMaxwell, Grim Sfirkow, Foxx, jan.nowak1, michael, Grudeq, Aleksander Ścios, Danz, hrabia Pim de Pim, Leszek Żebrowski Obywatele, którzy uzyskali wizę wjazdową: Rybitzky, Kisiel, scorka, Jarocin, Gawrion, Eine, Artur M. Nicpoń, Effendi, Grzegorz Klicki, KJWojtas, pawel1, Zeliaoe, MarkD, czaczmen, Rzepka, Michał Skrzetlewski, natenczas, Karmaniola, Mateusz S., jagna11, Freeman, 1.polityk, rewident, Jacek Jarecki, Alga, kokos26, wiki3, BloodCherry, AKar, zenek3, Mustrum, Artur P., (inny) Artur P., Grzegorz W., Castillon, stagaz1, nazdar, wiesława, Pionek, Maryla, mechanical trader, kazef, Bodo2, Ufka, laleczka, dzik, psychodelicznykaczysta, kryska, Stef, piotr_, Jaku, Diego, rugged, Alleluja, Jazzek, Błękitny Ocean Istnieje, Jacek, taki jeden, vanity fare, AdamH, Matsu, cameel, matylda101, Hobo, ciekawski40, J@no, francesco, MGlinski, Beniek, Romi, Onys, Barres, malta, Koteusz, łużyce, bolek, Sleepless in Brooklyn, Marie, Kazek39, menda, matterhorn, mnich zarazy, foopl, DoktorNo, Krzysztof Witkowski, Franek, Andrzej A., elGuapo, Wojciech Wybranowski, Łukasz Warzecha, Tomasz Szymborski, Jacek Maziarski, Zbigniew Łabędzki, Arkadiusz Gacparski, Paweł Kiełbowicz, tede, ckwadrat, innewidoki... to be continued :) Panorama Miasta: Słowo Tyrana - Free Your Mind t 4 Andrzej Dąbrówka „Jest już IPN i to wystarczy” t 7 Barbara Marek Pustynia I, Pustynia II t 14 Rekontra Stefan Żółkiewski „Ale przecież to wszystko się rozleci!” t 16 Wywiad z Georgijem Safronowem t 33 TLMaxwell Matka t 40 tad9 Sztafeta psychopatycznych intelektualistów (na marginesie „Długiego marszu” Rogera Kimballa) t 43 Free Your Mind Na czterdziestolecie Polski Ludowej – intelektualiści PZPR-owscy o literaturze t 49 Dorota Niżyńska Dolina Królów (siedem howet) t 75 Budyń78 „Partia, kościół, solidarność”. Krytyka III RP w tekstach rockowych po 1990 roku t 79 toyah O Jurku, któremu zabrakło atomów… t 88 Pani Łyżeczka Dom na górze. Cz. 1 t 91 Foxx Satanizm współczesny (1) t 94 ankieta: Zabetonować IPN? [michael, jannowak1, Rafał Broda, Budyń78, unukalhai, Sowiniec, Łażący Łazarz, dzierzba, Foxx] t 106 TLMaxwell Kreml i rynek t 130 Łukasz Łański Orientacja najprawdziwiej główna t 131 Gemba Przemysław Gintrowski: TREN do wierszy Zbigniewa Herberta t 185 Free Your Mind Medytacje nad kłamstwem t 188 Paweł Kiełbowicz Raport ze słonecznego miasta t 193 Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Notatki więzienne (fragmenty) t 195 Castillon Skanseny, skrytki, nisze (polemika z Rolexem) t 209 Sosenka Opowieści Starych Bab. Cz. II: O hipnotyzerze, duchach i rosyjskim oficerze t 213 unukalhai Dlaczego Słońce? t 220 hrabia Pim de Pim Kilka refleksji na temat IPN t 230 wywiad z „generałem Kiszczakiem” (1986) t 235 Grudeq Komunizm i wykańczanie historii t 270 Tomasz Burek Gustaw Herling-Grudziński i Stefan Żółkiewski. Zestawienie i przeciwstawienie t 274 Free Your Mind Deza z bitą śmietaną t 290 styczeń 2009 q 3 Dzielnica Publicystów Słowo Tyrana Free Your Mind Nie mam wątpliwości, że priorytetowymi sprawami Polaków AD 2009 powinno być obok przebudowy kultury, twarde stanie na straży historii. Po 20 latach „transformacji” mamy poczucie rozczarowania, a nawet kręcenia się w kółko, jakbyśmy utknęli w martwym punkcie. Nie jest to sytuacja, która wzięła się znikąd. Tak Bogiem a prawdą bowiem, „transformacja” nie oznaczała li tylko „przekształcania ustroju komunistycznego” w system „przyjazny ludziom”, ale też bardzo kompleksowy projekt rekonstrukcji świadomości polskiej, na którego kilka istotnych elementów warto w tym miejscu zwrócić uwagę. Po pierwsze, projekt ten zakładał, że „Polaków trzeba wychowywać do demokracji”. Innymi słowy, „naród puszczony samopas” po komunizmie, może się zagubić na placu budowy powstałym w ramach wielkiego społecznego eksperymentu. W związku z tym — po drugie — projekt ten uwzględniał jakąś rolę edukacji historycznej w kształtowaniu świadomości obywateli, lecz edukacji — by tak rzec — pod kontrolą jakichś osób oświeconych i „bez przesady”. Ową przesadę stanowił zupełnie anachroniczny (z punktu widzenia nowoczesnego państwa, jakim Polska się stawała przynajmniej na łamach prasy i na antenach radiowo-telewizyjnych) kult rozmaitych ważnych wydarzeń czy postaci historycznych, czyli „nieszczęsna/nieznośna polska martyrologia”. Warto zwrócić uwagę, że „polska martyrologia” była przedmiotem wielu szyderstw w okresie „dyktatury proletariatu” nad Wisłą, zaś po „obaleniu komunizmu” ponownie stała się powodem do utyskiwań przeróżnych „intelektualistów”. Skołowany naród bowiem, zamiast wziąć się do roboty na placu budowy, zaczął się oglądać wstecz jak krnąbrna żona biblijnego Lota. W tej sytuacji kontrola nad całym tym irracjonalnym, dewolucyjnym zachowaniem była wprost wskazana, a nie tylko naturalna. Po trzecie więc zaczęto ustalać, jak należy się zajmować przeszłością, kto dokładnie ma to robić i co z tej przeszłości jest do zbadania, a co już jest zdezaktualizowane. Po czwarte proces jakiegoś gruntownego rozliczenia przeszłości uległ całkowitemu rozmyciu, zaś jeśli nawet dokonywano jakichś dogłębnych analiz dziejów najnowszych, to albo dezawuowano samych historyków, przypisując im „realizowanie politycznych zamówień”, albo analizy owe dyskontowano „dzisiejszymi sukcesami” oraz planami modernizacyjnymi kraju. Po piąte, u osób szczególnie dociekliwych w zajmowaniu się historią, zaczęto się dopatrywać najniższych pobudek (nienawiść, mściwość, frustracja, chęć prymitywnego, łatwego błyśnięcia radykalizmem w czasach spokoju itd.) oraz stanów chorobowych (paranoja, mania prześladowcza itp.). Równocześnie zaczęto na nowo portretować ludzi związanych z komunistycznym systemem opresji (w zależności od grupy wiekowej) — a to jako zniedołężniałych dziadków stojących już jedną nogą na 4 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów cmentarzu, a to jako entuzjastycznych i prężnych budowniczych III RP i zwolenników „państwa prawa” tudzież „wolnorynkowej gospodarki” (oczywiście, wolnej od kapitalistycznych wypaczeń). Ponurą konsekwencją tego stanu rzeczy było hasło „wybierzmy przyszłość”, które w ustach komunistów brzmiało jak wyjątkowe szyderstwo. W rezultacie, co jeszcze ciekawsze, za niepowodzenia „reform”, za niedostatki „młodej demokracji” zaczęto z czasem obwiniać — z podziwu godną konsekwencją — tych, którzy sprzeciwiali się utrwalaniu się tego rodzaju patologicznej sytuacji. Z dzisiejszej perspektywy wszystkie te zjawiska są tak wyraziste, że nawet nie trzeba ich szerzej opisywać. Problem jednak w tym, że można odnieść takie wrażenie, iż stajemy w obliczu jakiejś kolejnej poważnej (ostatecznej?) konfrontacji ludzi, którzy nie chcą się godzić na wspomniane wyżej zjawiska — z tymi środowiskami, które pragną doprowadzić do, by tak rzec, zatrzaśnięcia kart historii lub też powierzenia obowiązków jej opisu wyłącznie „sprawdzonym ludziom”. W tak zarysowanym kontekście zajęcie się w Mieście Pana Cogito tematyką roli Instytutu Pamięci Narodowej we współczesnej Polsce wydaje się zupełnie oczywiste. W związku z tym publikujemy wywiad z Janem Żarynem dyrektorem Biura Edukacji Publicznej (IPN), zaś w ankiecie „Zabetonować IPN? ” pojawiają się głosy Rafała Brody, michaela, jananowaka1, Budynia78, unukalhai’a, Sowińca, Łażącego Łazarza, dzierzby i Foxxa. Swoje trzy grosze na temat IPN-u wrzuca też hrabia Pim de Pim. Niejako na marginesie całej tej dyskusji wypowiada się Andrzej Dąbrówka, który „problem IPN-u”, czy szerzej, sposobu rozliczenia niedawnej przeszłości, analizuje w odniesieniu do funkcjonowania w latach 90. w Republice Południowej Afryki słynnej Komisji Prawdy i Pojednania (Truth and Reconciliation Commission), zaś Grudeq zastanawia się nad generalnym stosunkiem komunizmu do historii. Gdyby tego było mało, to Rekontra ponownie inwentaryzuje wczesną Polskę Ludową, zaś w Dzielnicy Dokumentalistów i Świadków przemawia sam „generał Kiszczak”, którego, podejrzewam, mało znany wywiad z połowy lat 80. opublikowany „do użytku wewnątrzpartyjnego”, może być przyczynkiem do dalszej dyskusji nad relacją między Bezpieką a „opozycją demokratyczną” oraz nad głośnymi prasowymi oświadczeniami Kiszczaka z grudnia 2007 r. 5 Georgij Safronow styczeń 2009 q Dzielnica Publicystów Oczywiście, mimo zdominowania styczniowej odsłony POLIS MPC przez problematykę historyczno-IPN-owską, pojawiają się też u nas zupełnie inne zagadnienia. Foxx analizuje zjawisko satanizmu, tad9 pisze o amerykańskich intelektualistach „rewolucji kulturalnej” lat 60., a cep Free Your Mind o PZPR-owskich intelektualistach, którzy w obliczu okrągłej, czterdziestej rocznicy powstania „Polski Ludowej”, pochylili się w połowie lat 80. z całkiem zrozumiałą zadumą nad kondycją peerelowskiej literatury. Łukasz Łański z kolei pokazuje medialny obraz Antoniego Macierewicza w III RP, natomiast Castillon polemizuje z Rolexem na temat rozmaitych uwarunkowań współczesnej Polski. W Dzielnicy Krakowskiej natomiast Joanna Mieszko-Wiórkiewicz publikuje swoje intrygujące więzienne notatki z początku lat 80. z zaskakującą puentą, a dodatkowo, z archiwaliów „Arcanów”, pojawia się sporządzone przez Tomasza Burka zestawienie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i Stefana Żółkiewskiego. ” W Dzielnicy Krytyków Gemba dzieli się swoimi refleksjami na temat zupełnie świeżej płyty Przemysława Gintrowskiego do tekstów Zbigniewa Herberta, zaś Budyń78 kontynuuje arcyciekawy wątek ideologicznego zaangażowania polskich rockmenów — tym razem chodzi o kwestię krytyki Polski po 1989 r. Toyah z kolei porusza „sprawę Owsiaka” i WOŚP. W Dzielnicy Artystów pojawiają się nie tylko teksty poetyckie i/lub prozatorskie autorek prezentowanych już w ubiegłym numerze (Dorota Niżyńska, Barbara Marek, Pani Łyżeczka czy Sosenka), są też nowe twarze (Paweł Kiełbowicz, TLMaxwell), a ponadto prezentujemy wywiad z Goszą Safronowem, którego obecność w Mieście Pana Cogito jest chyba nie do przecenienia. Ponadto w Dzielnicy Naukowców unukalhai zajmuje się Słońcem, zaś w Dzielnicy Niebieskich Pastwisk ktośtam pisze na temat duchowej specyfiki kłamstwa. Graficznie Miasto Pana Cogito przyozdabiają swoimi obrazami Krzysztof Mazur i agga, choć byłbym niesprawiedliwy, gdybym pominął koronkową robotę Viilo (ponownie projekt okładki oraz foto-cykl „Manewry Dwudziestoletnie”; zaś za wydanie w PDF-ie znów odpowiada niezmordowany Mirek Tojza). Żyć nie umierać! Aż chciałoby się już widzieć lutową odsłonę POLIS MPC:) A skoro słowo się rzekło, to za miesiąc planujemy poważną debatę na tematy zainicjowane przez filozoficzno-polityczne pisma Ryszarda Legutki i krakowskiego OMP w kontekście zarówno dość zagadkowych podstaw ustrojowych współczesnego państwa polskiego, jak i nie mniej zagadkowej, bliższej lub dalszej, jego kulturowej przyszłości. Jak już może bywalcy POLIS MPC zauważyli, istnieje od pewnego czasu możliwość komentowania pojawiających się u nas głosów — żywimy nadzieję, że nie tylko uatrakcyjni to pobyt w Mieście, ale i skłoni PT. Wędrowców, tudzież Obywateli, do stałego zaglądania w nasze strony. A zainteresowanych współpracą z nami proszę o to, by zaglądnęli do rubryki ‘Call for papers’ i nadsyłali swoje prace na adres Miasto_Pana_Cogito@polis2008. pl. Sursum corda! 6 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów „Jest już IPN i to wystarczy” Andrzej Dąbrówka Komisja Prawdy i Pojednania nie jest w Polsce potrzebna, „bo jest już IPN i to wystarczy” Lech Wałęsa W procesie politycznej transformacji Republiki Południowej Afryki istotną rolę odegrała Komisja Prawdy i Pojednania (Truth and Reconciliation Commission, TRC, 1995-1998).1 Gdy załamał się system sowiecki, co zostało uwieńczone rozwiązaniem Związku Sowieckiego (1991), w RPA został odgórnie zakwestionowany system apartheidu (1990). 2 Prezydent F. W. De Klerk cofnął wtedy zakaz działalności organizacji walczących z apartheidem. Rozpoczęto serię wielopartyjnych konferencji konsultacyjnych, które w latach 1991-93 wypracowały tymczasową konstytucję i kalendarz pokojowego i legalnego przejścia do demokracji. Po uchwaleniu Tymczasowej Konstytucji (1993) 3 przeprowadzono demokratyczne wybory (1994), zaś nowy parlament realizując dyrektywy Konstytucji powołał państwową Komisję do wyjaśnienia i rozliczenia apartheidu drogą inwentaryzacji naruszeń praw człowieka i dokładnego ustalenia sprawców i motywów tych naruszeń, oraz wysłuchania ich ofiar. Truth and Reconciliation Commission (TRC) miała dwa zasadnicze zadania: zadośćuczynienie ofiarom poprzedniego systemu oraz ukaranie sprawców przestępstw lub ich amnestionowanie, jeśli wyznali okoliczności czynów popełnionych z motywów politycznych w latach 1960-1995. Instytucja miała charakter komisji śledczej i arbitrażowej, złożonej z osób zaufania publicznego reprezentujących różne grupy narodowościowe, i wyposażonej w specjalny status organu państwowego Ustawą o Promowaniu Narodowej Jedności i Pojednania (1995).4 Przedkładając w parlamencie ustawę minister sprawiedliwości wyjaśnił cele powołania i zasady jej działania. Wyróżnił dwie strony procesu pojednania: sprawców krzywd i ich ofiary. Sprawcom Konstytucja przyznała prawo do amnestii, ofiarom zaś prawo do poznania prawdy. „Tylko dążenie do prawdy stwarza klimat moralny, w którym nastąpi pojednanie i pokój.”5 Oficjalna strona z raportami i archiwum: http://www.doj. gov.za/trc/trc_frameset.htm Hennie P. P. Lötter, Injustice, Violence and Peace: The Case of South Africa, Amsterdam 1997; wspomina o konferencjach w Kempton Park (Johannesburg) jako początku końca apartheidu również W. Malan, zob. przyp. 8. 3 Właściwą konstytucję uchwalono w 1997 r. 4 Promotion Of National Unity And Reconciliation Act http://www.doj.gov.za/trc/legal/act9534.htm 5 The Interim Constitution states that in order to advance reconciliation and reconstruction amnesty shall be granted in respect of acts, omissions and offences associated with political objectives committed in the course of the conflict of the past. But concern for perpetrators is not enough. There are many individuals, families and communities who have suffered deeply as a result of human rights violations. They deserve to know the truth as part of the healing process. It is the search for truth which can create the moral climate in which reconciliation and peace will flourish. http://www.doj.gov.za/trc/legal/justice.htm 1 2 styczeń 2009 q 7 Dzielnica Publicystów Do grona sprawców należeli nie tylko urzędnicy poprzedniego systemu, ale również działacze organizacji takich jak ANC, którzy dopuszczali się aktów przemocy i terroru na ludności cywilnej i wobec członków własnych lub rywalizujących organizacji.6 Warto odnotować, że walki trwały jeszcze po wyborach, a liczba ofiar tych rzezi przekroczyła znacznie liczbę śmiertelnych ofiar spowodowanych przez aparat policyjny apartheidu.7 Sprowadzając szeroki mandat Komisji do wspólnego mianownika można rzec, że służyła do rozładowania napięć poznawczych i emocjonalnych, elektryzujących mieszkańców RPA po likwidacji dawnego ustroju z jego niedemokratycznymi instytucjami, rasowymi podziałami i politycznymi konfliktami — będącymi stanem wojny domowej. Komisja zebrała korpus świadectw osobistych i instytucjonalnych (samooceny 4 partii politycznych co do ich roli w okresie apartheidu); część tych tekstów weszła do publicznego obiegu, po czym stał się źródłem materiałów tematycznych dla utworów artystycznych (reportaże, powieści, dramaty. Reszta jest niedostępna. Śledczy wymiar prac Komisji służył zgromadzeniu takiej liczby dowodów aby moralnie zdelegalizować apartheid, także w oczach jego byłych zwolenników. Natomiast arbitrażowy wysiłek Komisji szedł tak daleko, że narzucał ofiarom zobowiązanie do wybaczenia w imię narodowego pojednania i deklaracje przedkładania troski o dobro wspólnoty ponad dochodzenie rekompensaty za własne krzywdy. Był jeszcze trzeci aspekt, mniej tu nas interesujący, związany z etnicznym zróżnicowaniem RPA (obecnie jest 11 oficjalnych języków), wymagającym wypracowania mechanizmów równościowych i budowy „jedności narodowej”, wymagającej przedefiniowania wielu tożsamości. ✽✽✽ Odebrano zeznania ponad 21.000 świadków, z których ok. 10% dopuszczono do publicznych przesłuchań z udziałem publiczności. Każdy miał zasadniczo pół godziny na wystąpienie, mogąc mówić tylko o sprawach i osobach wymienionych w pisemnym 6 Mówił o tym jeden z posłów podczas debaty Zgromadzenia Narodowego nad przyjęciem Raportu TRC (fragment stenogramu posiedzenia 25.02.1999): Mr J W MAREE: Mr Chairman, from 1989 to 1994, the ANC killed 4 350 people in South Africa. [Interjections.] All this is listed in terms of the number of killings per year and the perpetrating organisation at national level. Here is the name of the ANC, here is the graph, and here are the figures. From 1989 to 1994. 4 350 people were killed by the ANC. [Interjections.] During the same period, Inkatha killed 950 people. That is the score: 4 350 on one side, 950 on the other side. [Interjections.] During the same period, the police were responsible for 660 deaths only. Therefore, from 1989, the perpetrator was the ANC. http://www.pmg.org.za/docs/2005/990225trcdebate.htm 7 But the real point is that in the war between the IFP and ANC far more black people were killed than were killed in the struggle between black and white. (tamże, cytat z wypowiedzi Butheleziego, 23.02.1999 w “Cape Argus”). Ogólnie krytycznie o negatywnym stosunku TRC do Butheleziego i jego partii IFP, tamże deputowany Pienaar: The IFP has said all along that this process will do more harm than good. The IFP and its leader today stand vindicated in that viewpoint. Truth and reconciliation, the aims of the commission, have not been achieved nor served by this unfortunate process. The TRC, unfortunately, has failed dismally in bringing about reconciliation. Single-handedly, the leader of the IFP, Minister Buthelezi, has done more for reconciliation than the entire commission at its massive cost. [Interjections.] The man who has been vilified by this very commission, and made out to be some scheming arch-villain, has done more for reconciliation than the commission. Let us examine the results of the efforts by the TRC against those by the leader of the IFP. On the one hand, the TRC has polarised not only black- white relations, but also black-black relations. The ANC has even criticised the TRC report for trying to damage IFP-ANC relations in KwaZulu-Natal. 8 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów agga zeznaniu-skardze, i kończąc prośbą pod adresem Komisji (o zadośćuczynienie). Zadbano o to, aby z przesłuchań wyłonił się najpełniejszy, wyrazisty, i wstrząsający obraz apartheidu. Osiągnięto cel dzięki ścisłemu zastosowaniu następującej procedury: Selekcja uprawnionych do składania zeznań i nadanie statusu „ofiary aktów rażącego łamania praw człowieka”; zapis zeznań, ich redakcja, komisyjna kolaudacja, wybór kandydata do przesłuchania publicznego i właściwa prezentacja — poprzedzona (1) selekcją pod względem odporności psychicznej zeznającego oraz wyrazistości jego opowieści w telewizji, i (2) pouczeniem jakich reguł ma przestrzegać.8 8 Annelies Verdoolaege, The Human Rights Violations Hearings of the South African TRC: a bridge between individual narratives of suffering and a contextualizing master-story of reconciliation, http://cas1.elis.rug.ac. be/avrug/trc/02_08.htm styczeń 2009 q 9 Dzielnica Publicystów Ofiary przestępstw mogły składać podania o materialne odszkodowania (większość nie wypłacona z powodu braku funduszy), natomiast skruszeni sprawcy — wnioski o amnestię. Wiele ważnych osobistości zlekceważyło Komisję. Były prezydent P. W. Botha za uchylanie się od wezwań miał nawet wytoczony proces karny. Przywódca Inkathy Buthelezi, zwalczany przez ANC, oceniał Komisję jako niemal policyjny organ ANC rozpętujący komunistyczne polowanie na czarownice.9 Cały korpus sędziowski odmówił przesłuchania, zresztą symbolicznego, gdyż zbiorowego. Jeden z dwu komisarzy Afrykanerów, Wynand Malan odmówił podpisania końcowego raportu, tak więc nie został on przyjęty jednomyślnie.10 ✽✽✽ Swoją rolę Komisja spełniła kreując się na nową, jawną i demokratyczną formę działania opinii publicznej, która swobodnie funkcjonując dokonuje ciągłego samorozeznania społeczeństwa w jego wartościach. Muszą one być wciąż swobodnie opowiadane i dyskutowane, dlatego nie da się zrealizować takich zadań emancypacyjnych i pedagogicznych bez udostojnienia prywatnych narracji, w czym nieodzowne są wolne pluralistyczne i otwarte media. Od ich rzetelności i suwerenności zależy upodmiotowienie polityczne i historyczne narodu. TRC dostarczyła wiele dowodów na poparcie rezolucji ONZ uznającej apartheid za zbrodnię przeciwko ludzkości. Przeprowadzone w 2001 roku badania wykazały, że 39% ludności RPA nadal oceniało ideę apartheidu jako słuszną, 55% uważało ją za niesłuszną, a 7% nie miało zdania. Prawie identyczne zdanie jak to uśrednione mieli koloredzi (38%: 55%), na skrajach od średniej byli Afrykanerzy (65: 29) i Xhosa (18: 73), a pośrodku biali anglojęzyczni (36: 60) i Zulusi (25: 65).11 Po zakończeniu pracy Komisji Prawdy i Pojednania wielki moralny poskromiciel apartheidu Desmond Tutu zaangażował się w akcję międzynarodowego potępiania i izolowania Izraela jako państwa „antypalestyńskiego apartheidu”. Nie jest to odosobniony przypadek — wielu walczących z apartheidem ostro krytykowało Izrael, m.in. poeta Breyten Breytenbach. Część przesłania Komisji po jej rozwiązaniu kontynuuje państwowy Instytut Sprawiedliwości i Pojednania, założony w 2000 roku.12 Głównym celem jest ekspercka inżynieria społeczna: budowanie wieloetnicznego narodu zdolnego do życia w pokoju społecznym w ramach demokracji konstytucyjnej. Jedną z form działalności są badania opinii publicznej, tzw. Barometr Pojednania.13 Z najnowszego (dane z kwietnia 9 Publiczność przesłuchań była w większości zwolennikami ANC. „Members of the ANC/UDF were applauded by the audience, and whites or victims of violations by the ANC/UDF were booed. In some cases this might have prohibited the testifiers from expressing in a sincere and spontaneous way. This was not ideal for the general image of the Commission, as it increased the impression that the TRC was biased in favour of the ANC. ” (tamże) 10 Jego votum separatum jest na końcu V tomu sprawozdania (s. 436-457) http://www.doj.gov.za/trc/report/finalreport/TRC%20VOLUME%205.pdf 11 Hermann Giliomee, The Afrikaners: Biography of a People, Capetown 2003, s. 655. 12 Institute for Justice and Reconciliation, http://www.ijr.org.za/ 13 http://www. ijr. org. za/politicalanalysis/reconcbar/sarb-media-report-final.pdf 10 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów 2008) widać słabnące zaufanie do „szczęśliwej przyszłości wszystkich ras w RPA”. W roku 2003 wyrażało je 94% Czarnych i 63% Białych, w 2008 — 65% i 47% (s. 14). Z tych samych badań wynika drastyczny spadek w zakresie oceny swojej sytuacji materialnej: we wszystkich grupach średnio 39% liczy na poprawę, ale wśród białych tylko 20% (czarni 45%); dla porównania w 2006 r. było to odp. 50%, 39% i 60%. Jeszcze drastyczniejsze są oceny perspektyw osobistego bezpieczeństwa (s. 11). ✽✽✽ TRC cieszyła się pewnym zainteresowaniem w Polsce. Jej obraz bywał manipulowany. Najczęstszym uproszczeniem w relacjach było pomijanie aspektu dokumentacji naruszeń praw człowieka, koncentrowanie się natomiast na sprawie amnestii, i w związku z tym utożsamianie mandatu TRC nawet nie z lustracją, ale z grubą kreską.14 Projektując próbowano nadać jej formę panelu historiozoficznego, oceniającego mechanizmy rządzące czasami PRL (Jaruzelski), co skomentował Lech Wałęsa: „generałowi bardziej chodzi o wybielenie niż o pojednanie”; Komisja Prawdy i Pojednania nie jest w Polsce potrzebna, bo „jest już IPN i to wystarczy” („Gazeta Wyborcza” 6.05.2005). Józef Życiński wymarzył sobie w Komisji coś w rodzaju specjalnego konfesjonału dla skruszonych, którzy nie będą mieli okazji składać oświadczeń lustracyjnych. Ciekawe, kto by decydował, po której stronie kto będzie siedział? Zobaczmy jeden przykład politycznych manipulacji medialnych wypowiedziami na temat pomysłu polskiej komisji. „Idea Komisji Prawdy i Sprawiedliwości zawarta była w programie Porozumienia Centrum z 1997 r.”15 (…) (J. Kurski) I teraz chce Pan nadrobić to zapóźnienie przy pomocy Komisji Prawdy i Sprawiedliwości? (J. Kaczyński) — Żeby było jasne — bo od razu pojawiły się krzyki, że proponujemy trybunał rewolucyjny — ta komisja w żadnej mierze nie przekroczy roli, jaką odgrywają komisje parlamentarne. Ma w sposób całkowicie przejrzysty ustalić prawdę, a oskarżeniem i karą będzie zajmował się wymiar sprawiedliwości. Komisja ma mieć łatwy dostęp do wszelkich materiałów, ma stosować zaostrzone sankcje za składanie fałszywych zeznań, by zapobiec takim krętactwom, jakie miały miejsce przy aferze Rywina. Komisja powinna mieć własnych prokuratorów, którzy będą nie tyle oskarżycielami, co pomocnikami komisji w dochodzeniu do prawdy. W komisji zasiadać będą przedstawiciele opozycji, a jej prace uwolnią rząd od politycznych rozliczeń. Prace komisji będą transparentne. Jednym z mechanizmów postkomunizmu jest niebywale rozbudowana sfera 14 „Za samo przyznanie się do winy i szczere wyznanie grzechów Komisja Prawdy powinna udzielać rozgrzeszenia zbrodniarzom, grubą kreską oddzielić przeszłość od dzisiaj i jutra” (Gazeta Wyborcza 29/01/97). „W konflikcie między ideałami ‘prawdy’ i ‘pojednania’ skłaniają się ku pojednaniu. Idea ‘grubej kreski’ zdaje się zwyciężać nad rygoryzmem bezkompromisowego rozliczania się z przeszłością” (Rzeczpospolita 13/07/1994). 15 J. Kaczyński, „Dajmy Polsce szansę”. „Metro”, 2004-11-19. http://serwisy.gazeta.pl/metroon/1,0,2402083.html styczeń 2009 q 11 Dzielnica Publicystów tajemnicy, która powoduje, że obywatel, który ma być podmiotem politycznym, ma zgodnie z prawem nic nie wiedzieć. Tak być nie może. (J. Kurski) Nie ma więc tu żadnej analogii z południowoafrykańską Komisją Prawdy i Pojednania. O ile w RPA chodziło o pojednanie, przebaczenie i abolicję, o tyle tu chodzi o oskarżenie, osądzenie i ukaranie. Oto jak zostało przez fachowca streszczone zapewnienie przyszłego Premiera o tym, że miałaby to być w pełnym sensie sejmowa komisja śledcza: ustalić prawdę bez politycznych rozliczeń, oskarżenie i kara rzeczą wymiaru sprawiedliwości. A oto jak jest ten wywiad zrelacjonowany w „Polityce” (tej od „Tusku, musisz”): „Jarosław Kaczyński odżegnuje się też od wszelkich analogii z komisją Tutu: ‘O ile w RPA chodziło o pojednanie, przebaczenie i abolicję, o tyle tu chodzi o oskarżenie, osądzenie i ukaranie’ ” („Polityka” 8.01.2005). ✽✽✽ Południowoafrykańska Komisja stawiana była w Polsce jako wzór nierozpamiętywania niczyich win i błędów — tymczasem udzieliła wprawdzie amnestii 1200 osobom, ale pięciu tysiącom jej odmówiła, 16 zaś Desmond Tutu skierował do prokuratur listę ponad 300 osób podejrzanych o dokonanie zbrodni w epoce apartheidu. Dziennikarz wmawia Polakom: „w RPA chodziło o pojednanie, przebaczenie i abolicję”. 17 Jakoś też nie słychać, aby ten czy ów niemiecki moralista polityczny (z zapomnianym przez 50 lat epizodem w SS) chciał ronić łzy nad okrucieństwem biskupa Tutu. Wtóruje mu inny życzliwy: „Zupełnie inny charakter miała Komisja Prawdy i Pojednania w RPA, która świadomie zrezygnowała z karania sprawców na rzecz ujawniania możliwie największej liczby faktów dotyczących zbrodni apartheidu. W konflikcie między sprawiedliwością a dążeniem do prawdy komisja wybrała prawdę. ”18 Prawdę! Owszem, „ten i ów” groził za to Polsce izolacją,19 że Sejm uchwalił nową ustawę lustracyjną (2006), która domaga się od osób publicznych wyznania tylko prawdy o fakcie współpracy, bądź fakcie braku współpracy z tajnymi służbami totalitarnego państwa komunistycznego i nie grozi nikomu żadnymi sankcjami za taką współpracę. Nie żąda też ujawniania żadnych konkretnych czynów, prócz nagiego faktu współpracy (lub jego braku). Wbrew czarnej legendzie polskiej lustracji nie wią16 Ogólna liczba podań (7112) w rozbiciu na różne kategorie (jako granted podano liczbę 849, jako refused 5392): http://www.doj.gov.za/trc/amntrans/index.htm 17 J. Kurski w powyższym wywiadzie z J. Kaczyńskim. 18 Klaus Bachmann, http://wyborcza.pl/1,76842,4026673.html 19 „Günter Grass o polskim rządzie: Nieszczęście”, Dziennik 22.04.2007. 12 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów zał się z nią żaden system państwowej oceny zachowania, szukania odpowiedzialnych i piętnowania winnych, ani tym bardziej „udowadniania swojej niewinności” (Bachmann). Tymczasem południowoafrykańscy „sprawcy” musieli wyznać wszystkie okoliczności, podać wszystkie fakty, nazwiska, wspólników, zleceniodawców, jeśli byli policjantami — opisać metody inwigilacji, przemocy, tortur. Dopiero gdy ich zeznania zostały potwierdzone przez innych świadków, zaś fakt działania w ramach struktur politycznych został potwierdzony przez odpowiednie instancje partyjne lub państwowe, mogła nastąpić amnestia. 20 Były to zarazem zeznania nie w typowej sytuacji sądowej, ale dosłownie przed całym społeczeństwem, a nawet światem, gdyż były nagrywane i mogły być dowolnie publikowane, a następnie natychmiast komentowane i weryfikowane. To zresztą dotyczy także osób poszkodowanych, które miały okazję „całemu światu” opowiedzieć o swoich krzywdach, we własnym języku (a było ich kilkanaście21), we własnym środowisku (Komisja pracowała oddziałami w terenie), ale w pełni publicznie, przy udziale mediów i wszystkich zainteresowanych. Również chilijska komisja prawdy i pojednania działała w celu osiągnięcia pojednania opartego na prawdzie i sprawiedliwości. Niemiecka ustawa lustracyjna była zarazem ustawą dekomunizacyjną — będąc naukowcem zwolnionym z pracy w rozwiązanych ustawowo placówkach Akademii Nauk, aby się dostać z powrotem trzeba (było) wypełniać wielostronicowy formularz, z pytaniem o przynależność do SED i komunistycznych organizacji młodzieżowych oraz o współpracę z tajnymi służbami, pobierane pieniądze itp. O ile wiem niemiecki Trybunał Konstytucyjny nie miał zastrzeżeń do tak drakońskich rozwiązań. A w Polsce? Pozbawieni wstydu kumple generałów cieszą się po 20 latach, że nie tracili czasu na dochodzenie prawdy o tym, kim byli kolaboranci totalitarnego reżymu jak Szczypiorski, których latami kreowali w swoich postubeckich i postkomunistycznych mediach na moralne wzorce. „Możemy być z siebie zadowoleni”, mówią sztukatorzy. Udało się wybić milionom Polaków zainteresowanie prawdą. t 20 Waluś nie otrzymał amnestii, ponieważ nie ujawnił wszystkiego i nie udowodnił, że działał w ramach jakiejś politycznej struktury. 21 W tym polski, gdyż jednym z przesłuchiwanych był Janusz Waluś, od 1988 obywatel RPA, który zastrzelił Ch. Haniego. styczeń 2009 q 13 Dzielnica Artystów Pustynia I Barbara Marek, Nie chciałem iść na pustynię korytem wyschniętych łez ani upadać w piach na widok świeżego chleba oraz fałszywych ukłonów gumowych linoskoczków nie chciałem także przemawiać do bielejących kości poobgryzanych przez los wówczas jeszcze nie znałem Twojej niezwykłej wierności Boże - milczący stróżu moich kalekich modlitw 14 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów Pustynia II Barbara Marek Dziękuję ci Boże za klęskę pustyni na której usycha to co karłowate z korzenia ran wielu rośnie drzewo mocne wiary niezachwianej agga styczeń 2009 q 15 Dzielnica Publicystów Stefan Żółkiewski: „Ale to się wszystko rozleci!” Rekontra „A cóż jest powinnością intelektualisty, tak jak ja ją rozumiem: przede wszystkim prawda, gdyż inaczej staje się on i niepewnym intelektualistą, i politykiem dość wątpliwym. Przypomina mi się coś: kiedy wróciłem z Paryża w roku 1970, wyjawiałem pewne swoje zbuntowane myśli. Rozmawiałem też z Żółkiewskim. I kiedy postulowałem jakiś rozrachunek bezkompromisowy, Żółkiewski powiedział mi: — „Ale to przecież wszystko się rozleci! ” — On zresztą tego swojego stanowiska sprzed piętnastu lat nie zmienił” — 16 września 1985, Jacek Trznadel, „Hańba domowa”1 I „W Krakowie nie byłem nawet trzy dni. Ale pamiętam jeszcze, że mury były obwieszone odezwami. Na powitanie Czerwonej Armii i na Wyzwolenie. Rodacy! Nauczyciele demokraci. I socjaliści. I nawet patriotyczni katolicy. To były niemal te same odezwy, jakie wypisywaliśmy z B. i Ż. w moim mieszkaniu na Słupeckiej w dzień wybuchu powstania. Trzeciego dnia w południe zawieziono mnie na wojskowe lotnisko. Miałem lecieć do Łodzi. Łódź i Warszawa były wyzwolone prawie tego samego dnia, co Kraków, dokładnie przed tygodniem. Ale ten tydzień wydawał się gęsty jak rok. Do Krakowa już się przenosiło lubelskie „Odrodzenie”. Miało za zadanie pozyskać wszystkich, którzy nie są przeciwko nam. Miało szeroko otworzyć swoje łamy dla pisarzy, artystów, uczonych. A nasze pismo powstanie w robotniczej Łodzi. Bojowe. Partyjne. „Odrodzenie” niech się karmi przeszłością, nasze pismo będzie wykuwać przyszłość. Nie wiem, czy tytuł dla pisma „Kuźnica” wybrany został w Lublinie czy dopiero w Łodzi. Jeżeli w Lublinie, to nazwę tę musiał poddać Władysław Bieńkowski, który na jakobina kołłątajowskiego kreował się jeszcze w zamierzchłych latach warszawskiego Koła Polonistów. „Kuźnicę” miał redagować Żółkiewski, którego w tym samym dawnym Kole Polonistów nazywano zawsze „Hetmanem”. Ja miałem być jego zastępcą. Wtedy, w samolocie do Łodzi, wydawało mi się, że wszystko jest przed nami. Była to dwuosobowa awionetka, nazywana powszechnie „kukuruźnikiem” albo „maszyną do szycia”, bo przeraźliwie terkotała. Słychać ją było 1 Jacek Trznadel, Hańba domowa, rozmowy z pisarzami, Wydawnictwo Antyk-Marcin Dybowski, Warszawa 2006, s. 354. 16 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów na kilometry. Latała nisko, ale pewnie. Pilotem był młody chłopak, urodził się pod Uralem, na tej samej maszynie latał od Tomska. Kabina pilota w kukuruźniku jest odkryta. „Urwie wam głowę, towarzyszu. Wy w redaktory — powiedział. — Będzie wam jeszcze potrzebna”. I dał mi swoją pilotkę. (…) W Łodzi zaraz po wyzwoleniu zajęto na przyszły dom literatów dużą kamienicę na ulicy Bandurskiego pod numerem ósmym tuż przy Piotrkowskiej. Kamienica była dość luksusowa i musieli w niej mieszkać chyba wyżsi urzędnicy miejscowego Arbeitsamtu. Cztery piętra, od frontu i od podwórza. Kiedy przyjechałem, była prawie nie zamieszkana. Może się tam wprowadził już Pasternak, ale nie jestem tego pewien. Ważyka, Jastruna ani Rudnickiego jeszcze na pewno nie było. Dozorca oprowadzał mnie po piętrach, żebym sobie wybrał, jakie tylko zechcę, mieszkanie. Wybrałem trzypokojowe od frontu, na drugim piętrze.”2 Kim był Jan Kott? Co było powodem, że z wojskowego lotniska w Krakowie leciał kukuruźnikiem do Łodzi, a w tydzień później autem z obstawą wracał? Dlaczego do Łodzi? 18 stycznia 1945 r. do Krakowa wkroczyły wojska sowieckie, a 19 stycznia do Łodzi — jeszcze trwają działania wojenne, a dla literatów w tempie ekspresowym „zajęto” luksusową kamienicę na ulicy Bandurskiego w Łodzi. Dom szybko się zapełniał pisarzami. W „Lawinie i kamieniach” czytamy: „Kazimierz Brandys zamieszkał w łódzkim domu Związku Literatów na Bandurskiego 8, odpowiedniku krakowskiego kołchozu literackiego na Krupniczej. Za sąsiadów miał kolegów z „Kuźnicy”. - Kiedy na Bandurskiego pojawił się Ważyk — opowiadał nam mieszkający tam też wtedy Ryszard Matuszewski — zrobił Stanisławowi Jerzemu Lecowi karczemną awanturę o to, że tamten zajął większe mieszkanie. Lec nie chciał się dać wyrzucić, krzyczał: „Byłem w partyzantce, spałem na ściółce i pod mostem! ”. A Ważyk głośniej: „Mnie nie było lepiej. Przyszedłem tu z armią radziecką. Dlaczego ja mam mieć kawalerkę, a ty trzy pokoje?! ”. Ktoś próbował tłumaczyć, że Lec jest z rodziną, ale Ważyk odpowiedział, że on też zaraz założy rodzinę. Przejrzał listę lokatorów i zauważył, że Marian Piechal ma przyznane trzy pokoje, a jeszcze tam nie mieszka. Stała tam tylko jego walizeczka. Ważyk wyrzucił ją na korytarz i wprowadził się.” 3 Najpierw był Lublin i „Odrodzenie”. Pierwsze pismo, które powstało na „wyzwolonych” ziemiach, reprezentowali m.in. Jerzy Borejsza, Mieczysław Jastrun, Jan Kott, Julian Przyboś i Adam Ważyk. Punkt widzenia lubelskiego „Odrodzenia” najbliżej określa wypowiedź Stefana Żółkiewskiego „W sprawie organizacji życia literackiego”: „Odbudowa naszej kultury wymaga planowości. Ta zaś nie jest do pomyślenia bez Jan Kott, Przyczynek do biografii, zawał serca, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1995, s. 184-185. Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Lawina i kamienie, Pisarze wobec komunizmu, Prószyński i S-ka, Warszawa 2006, s. 50. 2 3 styczeń 2009 q 17 Dzielnica Publicystów agga czynnika społecznej kontroli. Pisarz i jego działalność nie może być przedmiotem chaotycznej, bezplanowej gospodarki kapitalistycznej w kulturze. Każdy talent musi być wyzyskany celowo i zgodnie z potrzebą społeczną”. 1 września 1944 roku odbyło się pierwsze zebranie literatów polskich, na którym słowo wstępne wygłosił Wincenty Rzymowski — ówczesny kierownik resortu kultury i sztuki, a we Lwowie dziennikarz „Czerwonego Sztandaru”. Referaty zaprezentowali m.in. Karol Kuryluk i Adam Ważyk (o środowisku lwowskim), Mieczysław Jastrun (o podziemnym życiu literackim Warszawy) i Jerzy Putrament (o zadaniach literatury). Wybrano tymczasowy zarząd, do którego weszli m.in. Jastrun, Przyboś, Putrament i Ważyk.4 Jak widać po zestawie nazwisk, Łódź to kolejny etap na drodze do Warszawy. Dlaczego nie zatrzymali się na dłużej w Krakowie? Dlaczego Kraków pustoszał? W liście do Czesława Miłosza Tadeusz Breza pisał w następnym roku: „Kraków literacki, wystaw sobie, pustoszeje. Na rzecz Łodzi. Środowisko „Kuźnicy” okazało się nie tylko bardzo aktywne, ale i ambitne. Wszyscy oni są namiętnie do swej „Kuźnicy” przywiązani, Szpilkowcy znów do „Szpilek”. Powoli zaczęli kaperować ludzi do siebie. Podjazdując z lekka z „Odrodzeniem”. Wierszowe dają wyższe o 25%. Ceregieli z artykułami (pamiętasz!!!) takimi jak u Kuryluka nie znają. Biorą, co dajesz. Miejsca mają więcej. Cza4 Joanna Chłosta, Polskie życie literackie we Lwowie w latach 1939-1941 w świetle oficjalnej prasy polskojęzycznej, Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko–Mazurskiego, Olsztyn 2000, s. 182. Cytat z wystąpienia Stefana Żółkiewskiego pochodzi z nr 4-5 „Odrodzenia” z 1944 r. 18 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów sem tylko wezmą nożyc, ale to tylko dlatego, żeby artykuł zmieścić. Na Łódź już się zwrócili Brandys, Fijas, Dygat. Podostawali tam mieszkania czteropokojowe. Film Polski mają pod bokiem. Zresztą bez przesady, finansowo biorąc, jest tam życie dla piszących o wiele łatwiejsze. Ale nie ma bibliotek! No i stu innych rzeczy. Poza tym ja mimo tych potwornych kołowań z Gliksmanem najpierw muszę te swoje tomy wypchnąć. Jeżeli zaś mam się trzymać „Czytelnika”, to mimo wszystko Kraków wygodniejszy.”5 W Łodzi zaczęto wydawać „Głos Ludu” — organ PPR, późniejsza Trybuna Ludu (w „Głosie” zaczęła się kariera „literacka” Wiktora Woroszylskiego), „Rzeczpospolitą”, „Kużnicę”, „Wieś”, a nawet „ Szpilki”. 24 maja 1945 roku Łódź otrzymała Uniwersytet oraz Teatr Wojska Polskiego. Autorki „Kamieni i lawiny” Anna Bikont i Joanna Szczęsna piszą, że wszystko zaimplantowano w Łodzi. „Zmiana Krakowa na Łódź nie była przypadkowym posunięciem władz. Kraków, miasto o żywych przedwojennych tradycjach inteligenckich, stawiał opór nowej władzy, robotnicza Łódź wydawała się komunistyczną ziemią obiecaną”. Tadeusz Breza w kolejnym liście do Miłosza przebywającego na placówce dyplomatycznej w Nowym Jorku pisze: „Tak że to wszystko razem tak wygląda, że nas jeszcze zastaniecie w Krakowie. Ale już chyba mało kogo poza nami. Brandysowie, Dygatowie, Fijas już są w Łodzi. Jerzy Zawieyski już ma mieszkanie w Warszawie. Coś mi Otwinowscy wyglądają, że też się pokierują na Łódź. Swinarski na stałe w Katowicach. Tylko Jerzy Andrzej[ewski] coraz bardziej się poszerza na Krupniczej. Po każdym nowym nakładzie swojej Nocy przybiera na pokoju tam. Ma teraz ich cztery”. I w następnym liście pisze: „Drogi Czesławie, znów przyślij takie zaświadczenie, jakie już raz przysłałeś. „Zaświadcza się, że Cz. M. pozostaje na terenie Ameryki Północnej (Nowy Jork) czasowo dla wypełnienia określonych czynności propagandowych, po czym wraca do swego miejsca zamieszkania, to jest Kraków, ul. św. Tomasza 26, m. 11. Cz. Miłosz powróci do Polski z dniem nie później, niżeli 1 marca”. Problem mieszkań jak widać był kluczowym, ale nie dla wszystkich. „Pryszczaty” Wiktor Woroszylski do kwestii mieszkaniowych nie przywiązywał wagi. Podobno przyjaciele zapamiętali go jako człowieka, który nie pozwolił żonie zawiesić żyrandola i firanek w oknach. W wierszu zadedykowanym Tadeuszowi Konwickiemu, pisał: „Bywa źle: obrastać mieszkaniem /trzecią skórą, światem drobiazgów (...) umiej oczu dwukropka nie cofnąć / przed kieszonkowym plakatem partyjnej legitymacji”. Na pewno nie jest legendą, a faktem, że gdy pryszczaty Woroszylski zaatakował Kotta (oczywiście słownie) na walnym zjeździe Związku Literatów, to tenże zemdlał. U stalinistów łatwo dochodziło do omdleń. Gdy Leszek Kołakowski z grupą kolegów i swoim mistrzem Tadeuszem Krońskim, pojechali do Moskwy na ideologiczne szkolenie, wysłuchali tam wykładu Kutasowa. Gdy ten rozpoczął swoje wystąpienie zdaniem „Gussierl [Husserl] eto takoj burżuaznyj fiłosof”, Kroński przerażony poziomem, zemdlał. 5 Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie, korespondencja z pisarzami 1945–1950, Znak, Kraków 1998, s. 470. styczeń 2009 q 19 Dzielnica Publicystów Z miasta Łodzi przenosimy się do stołecznej Warszawy. Minęło trochę lat, sytuacja na odcinku „nadbudowy” została opanowana — i zaglądamy do spisu lokatorów warszawskiego domu literatów. Na stronie internetowej można przeczytać notkę o zawsze eleganckiej ulicy i mieszkańcach domu w którym dominowała harmonia i piękno: „W tym domu dominowały niespodzianka, harmonia, piękno. Zamieszkaliśmy przy małej cichej ulicy, alei Róż, wychodzącej na Aleje Ujazdowskie i Ujazdowski Ogród. Liczyła zaledwie kilka dopiero co odbudowanych domów. Mieszkanie było ogromne, z jednej strony wychodziło na Dolinę Szwajcarską, z drugiej — na ulicę, cichą wtedy, spokojną. W tym samym domu mieszkał druh z lat Kwadrygi Stanisław Ryszard Dobrowolski z żoną Celiną, Władysław Broniewski z kolejną żoną Wandą, na IV piętrze zajmował duże mieszkanie Leon Kruczkowski, vis-a-vis nas — wszechpotężny Jerzy Borejsza i prawie tak samo ważny — Stefan Żółkiewski. Niedługo Broniewski przeniesie się do willi przy ulicy Dąbrowskiego, a do pustego mieszkania przeprowadzi się z Wrocławia rodzina Jana Kotta. Jan Kott będzie tam mieszkał do 1968 r., kiedy to na fali Marca jak wielu innych zmuszony był wyjechać z biletem w jedną stronę. Mieszkanie na parterze zajmował Antoni Słonimski. Jak widać z tego pobieżnego wyliczenia, był to dom „literacki”, chociaż w sąsiednich przeważali politycy, ministrowie od premiera Cyrankiewicza poczynając… Ojciec pokazując mały zachowany pałacyk przypomniał, że tu w roku 1909 zmarł ojciec Aleksandra Błoka, prawnik, że w innym domu w okresie międzywojnia miał swoje lokum Kornel Makuszyński i tuż przed śmiercią — Zbigniew Uniłowski. To zawsze była elegancka ulica…”6 Sąsiedzi z kamienicy stojącej przy eleganckiej ulicy Alei Róż — wszechpotężny Borejsza, prawie tak samo ważny Żółkiewski i Kott. Ideolodzy komunizmu? Funkcjonariusze stalinowscy? Łowcy i nadzorcy „inżynierów dusz”? Inspiratorzy? Czesław Madajczyk tak o nich pisze w książce „Klerk czy intelektualista zaangażowany? ” w rozdziale zatytułowanym „Intelektualiści ideologami komunizmu, socjalizmu”: „Zaliczam do nich inspiratorów zmian w życiu kulturalnym i naukowym. Niektórzy z nich okazali się radykalnymi w działaniu stalinistami, inni przejawiali umiar w poczynaniach i nie wykazali „opatentowanej niezłomności”. Należeli do nich — poza J. Kottem, o którym piszę nieco dalej — przedwojenni komuniści: Jakub Berman, Karol Kuryluk, Borejsza, pozostający od dawna w konflikcie z Bermanem, Żółkiewski oraz Władysław Bieńkowski. Pierwszy z nich, wpływowy członek Biura Politycznego, „szara eminencja”, odpowiadał za „front ideologiczny”, w tym charakterze dyskredytował dorobek kultury okresu międzywojennego i narzucał stalinowski dogmatyzm. Był świetnym mówcą, udawało mu się „pieścić” i „zwariować” intelektualistów, kiedy indziej poddawać ich druzgocącej krytyce. Dwaj 20 6 Witryna poświęcona Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu. http://kigalczynski.pl/alroz.html q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów następni to wpływowi wydawcy. Borejsza był bez porównania ważniejszy. W jakimś stopniu przypominał swą osobowością Łunaczarskiego, miał inklinację „łowcy dusz” dla władzy, posługując się w tym celu koncernem wydawniczym „Czytelnik”, którego był prezesem. Jemu, „królowi” prasy, zlecano misje szczególnie delikatne w środowisku kultury, odbywał wyprawy po przebywających na emigracji pisarzy, zorganizował wrocławski kongres intelektualistów…” 7 Lwowscy inżynierowie dusz z „Czerwonego Kuriera”, łódzcy z „Kużnicy” porozrzucani zostali nie tylko po Warszawie, ale po całej Polsce.8 Wymienieni Jastrun, Ważyk, Rudnicki, Kruczkowski, Gałczyński, Woroszylski, Brandys, Rudnicki, a także Bocheński, Andrzejewski, Konwicki i wielu innych. Ale, czy Broniewskiego można nazwać „inżynierem dusz”? Antoniego Słonimskiego? To bardziej skomplikowane przypadki, tym bardziej, że jeszcze nie wiemy, czym taki inżynier dusz się zajmuje. II Komunizm nie krył swego prawdziwego oblicza i swych zamiarów. Trudno więc mówić o „oszukiwaniu” inteligencji, o zwodzeniu jej przez komunizm. W grudniu 1929 r. K. Gottwald, wkrótce po tym, jak został I sekretarzem KP Czechosłowacji, przemówił w parlamencie: „Jesteśmy awangardą proletariatu czeskiego i słowackiego, i nasza kwatera główna znajduje się w Moskwie. Uczymy się od bolszewików, jak wam złamać kark. A jak wiecie, bolszewicy są mistrzami w tej dziedzinie”. Jedno z pierwszych uderzeń komunizmu wymierzone było przeciw inteligencji. W liście do Gorkiego z 15 IX 1919 r. Lenin, odpowiadając na jego interwencję w sprawie aresztowania inteligentów, napisał: „w istocie to nie mózg narodu, lecz jego łajno”. Innym zaś razem mówił Gorkiemu: „to jej (inteligencji) wina będzie, jeśli rozbijemy zbyt wiele garnków”. Myśląc o zamachu na swoje życie dokonanym przez Fannę Kapłan, powiedział: „Kulę dostałem właśnie od inteligencji”. Niedługo po rewolucji duże grupy inteligencji zaczęły podejmować współpracę z nową władzą. W 1922 r. grupa artystów — realistów postanowiła zwrócić się do KC Partii z oświadczeniem: „oddajemy się do dyspozycji rewolucji i niech KC RKP (b) wskaże nam, artystom, jak mamy pracować”. W 1925 r. do KC zwrócili się z prośbą o obronę najwybitniejsi pisarze, obiecując w zamian lojalnie służyć władzy radzieckiej.9 18 czerwca 1936 roku, umarł Maksym Gorki — radziecki pisarz numer jeden. Zaledwie kilka godzin później, wyciągnięto z jego czaszki obie półkule mózgu, ważące Czesław Madajczyk, Klerk czy intelektualista zaangażowany?, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań, 1999, s. 430. Lwowskich inżynierów dusz spotykamy na kartach książki Trznadla Kolaboranci, Tadeusz Boy-Żeleński i grupa komunistycznych pisarzy we Lwowie 1939-1941, Wydawnictwo Antyk-Marcin Dybowski, Komorów 1998. Najpełniejsze opracowanie to praca Bohdana Urbankowskiego, Czerwona Msza, czyli uśmiech Stalina, Alfa, Warszawa 1998. 9 Cytaty podaję za: Ks. Andrzej Zwoliński, Słowo o relacjach społecznych, Wydawnictwo WAM, 2003. http://www.opoka.org.pl/biblioteka/I/IK/zwolinski-slowo-00.html 7 8 styczeń 2009 q 21 Dzielnica Publicystów łącznie 1420 gramów i przekazano je nauce radzieckiej. Laborant w białym kitlu natychmiast wykonał gipsowy odlew, a następnie plasterki mózgu zostały przebadane pod mikroskopem na ślady geniuszu. Na osobisty rozkaz Stalina rezydencja Gorkiego na ulicy Mała Nikitska została opieczętowana już w dniu śmierci pisarza; zgodnie z instrukcją wodza nie wolno było przestawić nawet stojaka na parasole. Frank Westerman, autor „Inżynierów dusz” pisze w posłowiu: „Ze spotkania Stalina z czterdziestoma pisarzami w domu Gorkiego istnieje wiele relacji. W moim opisie wydarzeń zdałem się przede wszystkim na zapiski krytyka literatury Kornielija Zielinskiego, który brał osobiście udział w spotkaniu. Jego notatki pod tytułem Rozmowa J. W. Stalina z pisarzami, 26 października 1932 można znaleźć w Rosyjskim Archiwum Państwowym Literatury i Sztuki (RGALI), teczka 1604.” 26 października 1932 r. dziesiątki obecnych w Moskwie autorów zostało niespodziewanie zwołanych, by pojawić się wieczorem w domu pisarza narodowego Maksyma Gorkiego. Gospodarz witał gości na dole przy kamiennych schodach. Dopiero kiedy wszyscy siedzą, drzwi otwierają się ponownie i wkracza Stalin. Gruzin jak zwykle ma na sobie ciemnozielony uniform i obuwie z cholewami po kolana. Przy odgłosie skrzypiących butów i szuraniu odsuwanych krzeseł pisarze i poeci podnoszą się. Stalin daje znak, że nie trzeba. Osoby widzące generalissimusa na własne oczy po raz pierwszy uderza jego umiejętność panowania nad otoczeniem. Przybyli z nim członkowie Biura Politycznego, Mołotow, Woroszyłow i Kaganowicz, poruszają się sztywno jak lokaje. Owego wieczoru roku 1932 stół ugina się od wina, wódki i zakąski. Fortepian bechstein, zajmujący spokojnie ćwierć pomieszczenia, stoi przysunięty do ściany. Wśród czterdziestu wybranych znajduje się późniejszy noblista” Michaił Szołochow (Zaorany ugór, Cichy Don), a także lojaliści, jak Fiodor Gładkow (Cement) czy Walentin Katajew (Czasie, naprzód!). Wymownymi nieobecnymi są: Borys Pasternak, Michaił Bułhakow, Osip Mandelsztam, Anna Achmatowa i inne niepokorne dusze. Po pierwszej wódce Górki udziela głosu pisarzom. Następuje ciąg ostrożnych przemów, w których obecni podkreślają, że nie można się wycofywać do wież z kości słoniowej. Mówcy ważą słowa, nie wiedzą, czego się od nich oczekuje. Wznosząc toasty, nie improwizują, ograniczają się do utartych frazesów, piją za zdrowie i bezgraniczną mądrość swego wodza. „Stalin, który do tej pory przysłuchiwał się, paląc fajkę, przejmuje po tym nieporadnym początku prowadzenie. — Nasze czołgi nie są nic warte — zaczął — jeśli dusze, które mają je prowadzić, są z gliny. Dlatego powiadam: produkcja dusz jest ważniejsza od czołgów... Stalin kontynuuje: — Dopiero co ktoś tu zauważył, że pisarze nie mogą bezczynnie siedzieć, że muszą wiedzieć, jak żyje się w ich kraju. Człowiek odnawia się poprzez życie, a wy musicie dopomóc w odnowie jego duszy. I dlatego wznoszę kieliszek za was, pisarze, za inżynierów dusz. 22 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Georgij Safronow Zawartość kryształowych kieliszków wypito jednym haustem i nagle zapanowały obezwładniający strach i napięcie. Jeden z pisarzy wykrzyknął: — Wypijmy za zdrowie towarzysza Stalina! ”10 Czas na głównego bohatera pierwszej części rozważań o „stalinizmie” i „stalinistach”. Andrzej Mencwel w studium postaw polskich w XX wieku „Przedwiośnie czy potop” zamieścił wspomnienie: „Stefan Żółkiewski — nauczyciel”: „Marksistą w Polsce zostawało się podobnie, jak zostawało się w zeszłym wieku pozytywistycznym realistą, w przytłaczającej większości, jak sądzę, przypadków (wyjąwszy fanatyków stalinizmu i agentów Kominternu) chodziło o to, aby wyzyskać okoliczności historyczne i wykonać pracę w Polsce niezbędną. Mam na myśli 10 Frank Westerman, Inżynierowie dusz, Iskry, Warszawa, 2007, relacja s. 14, 33-34 oraz 235. styczeń 2009 q 23 Dzielnica Publicystów przede wszystkim pierwszy okres powojenny, w którym przeważają autentyczne wybory ideowe, a nie polityczny i policyjny przymus.” Żółkiewski redagując „Kużnicę” i pełniąc najrozmaitsze funkcje przez ćwierćwiecze — najpierw z nadania PPR, a następnie PZPR, wyzyskiwał według własnego uznania nadarzające się „okoliczności historyczne” — tą główną okolicznością była sowiecka okupacja — i wykonywał gorliwie — zapewne według swojego uznania — „niezbędną pracę”. Mencwel wymienia niektóre z tych funkcji: „Istnieje w tym względzie wyraźna ciągłość jego działań — od konspiracyjnego „Poradnika oświatowego”, poprzez Instytut Badań Literackich PAN, Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego owocując najlepszą w tamtym reżymie ustawą, aż do seminariów lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Istnieje także wyraźna nić łącząca jego działalność redaktorską i publicystyczną — od „Kuźnicy” poprzez „Politykę” i „Nową Kulturę” do „Kultury i Społeczeństwa””. Mencwel pisze jeszcze: „Żółkiewski, jakim go znałem (a znałem go bliżej od początku lat sześćdziesiątych), był liberałem wyrozumiale odnoszącym się nie tylko do poglądów konkurencyjnych, ale także do wszelkiej myślowej flory i fauny, jakiej nigdy nie brakowało w Przywiślanii”, a także zadaje pytanie i na nie odpowiada: „O co mu chodziło? Chodziło mu o to, aby Polskę zacofaną przekształcić w Polskę nowoczesną, wydobyć ją z biedy i duchowego ubóstwa, podnieść cywilizacyjnie i uzdrowić mentalnie. Jeśli czegoś miał tak dość, że porzucał maniery i podnosił głos, była to Polska feudalna i zaściankowa, wyniosła i ciemna zarazem. Nie był architektem ani budowniczym, ekonomistą ani menadżerem, wbrew rolom, jakie pełnił, nie był też politykiem ani ideologiem — był humanistą i miał naprawdę do dyspozycji tylko te środki przekształceń, jakich dostarcza humanistyka”. Mencwel pyta: „jakim był nauczycielem? Jak dzwon, chciałoby się odpowiedzieć, skoro przylgnęła do niego również legenda dzwonnika. To Kazimierz Wyka kiedyś napisał, że Żółkiewski jak samotny, między Bugiem a Odrą, Tatrami i Bałtykiem, dzwonnik, oznajmia kolejne powinności intelektualne. Zanim jeszcze wymyślono i upowszechniono niemądre zresztą hasło o „powrocie do Europy” (kto Europę opuścił — niech wraca), Żółkiewski był tym, który o związek kultury polskiej z europejską dbał nieustannie. Także i wtedy, kiedy wprowadzał marksizm, wierzył, że jest to sposób na wyjście z lokalnego zaścianka. Dzwonił więc i dzwonił, czasem nawet huczał i grzmiał.”11 Mencwel pominął okres wojny, już wówczas Żółkiewski wprowadzał marksizm. Ściśle współpracował z towarzyszem Tomaszem — Bolesławem Bierutem, a także z Marianem Spychalskim i redagował pisma PPR — czasopismo „Literatura Walcząca” oraz organ PPR „Przełom”12. Następnie do roku 1956 instancją nadrzędną, jeżeli chodzi o sprawy personalne oraz „redaktorskie” był Jakub Berman, szara eminencja reżimu komunistycznego, osoba numer 2 w państwie. Andrzej Mencwel, Przedwiośnie czy potop, Czytelnik, Warszawa 1997, s. 384-495. Stefan Żółkiewski, Przepowiednie i wspomnienia, PIW, Warszawa 1965, ”O pracy PPR wśród inteligencji w okresie okupacji”, s. 240-243. Żółkiewski wspomina o różnorodnych formach pracy, o propagandzie masowej, rozrzucaniu ulotek. Nigdzie nie natrafiłem na informację, czy Żółkiewski utrzymywał kontakty z redakcją pepeerowskiego 11 12 24 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów W międzyczasie zachwiała się kariera Żółkiewskiego — musiał składać samokrytykę się tłumaczyć. Sięgnijmy do opracowania Zbigniewa Błażyńskiego „Mówi Józef Światło”. Błażyński pisze: „Żółkiewski jest dziś posłem do sejmu, jest szefem Wydziału Kultury i Nauki Komitetu Centralnego PZPR, jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i członkiem Akademii Nauk, a więc dygnitarzem partyjnym i partyjnie wyszkolonym aktywistą naukowym. Ale jest na tej błyskotliwej karierze jedna ciemna plama. We wrześniu 1948 r., w okresie rozgramiania gomułkowszczyzny, Żółkiewski podpadł władzom partyjnym. Na plenum KC Bierut zaatakował go ostro za niewłaściwą linię polityczną w redagowanym przez niego tygodniku Kuźnica. Skrytykowany Żółkiewski dokonał aktu pokajania, skruchy i samokrytyki. I odtąd począł iść w górę. Na piersi zawisł komandorski krzyż Orderu Odrodzenia Polski z gwiazdą, do kieszeni wpłynęła pokaźna literacka nagroda państwowa. Żółkiewski, jednym słowem, dobrze i lojalnie wywiązał się z nałożonych nań obowiązków. Na czym te obowiązki polegały i jak je wypełniał pan profesor? ”. Relacja Józefa Światły: ,,W czerwcowym (1955) numerze komunistycznych „Nowych Dróg” Stefan Żółkiewski rozpoczął serię swego rodzaju pokajań i samokrytyki. Zastanawia się on nad tym, co hamowało rozwój sztuki polskiej oraz inicjatywę twórców w ubiegłym dziesięcioleciu. Żółkiewski daje na to odpowiedź następującą: Największym błędem komunistycznej polityki kulturalnej było „wulgarne komenderowanie”. To prawda. Było „komenderowanie” sztuką polską i to bardzo wulgarne. Żółkiewski ukrywa jednak dalszym ciągu, kto komenderował. Chciałbym wobec tego dopomóc Żółkiewskiemu w jego samokrytyce... Daleki jestem od tego, aby przypisać Bermanowi, Sokorskiemu, Żółkiewskiemu, Hoffmanowi i Putramentowi, że to oni zapoczątkowali wulgarne komenderowanie. Cały system komenderowania został zorganizowany na wzór i podobieństwo Moskwy. Politbiuro partii otrzymywało ścisłe polecenia z Moskwy. Pisarze i artyści wykonywali zamówienia biura politycznego. Berman, Sokorski, Żółkiewski, Hoffman i Putrament pilnowali, aby to zamówienie było wykonane w myśl życzeń biura politycznego. Ale to nie wszystko. Sama partia nie potrafiłaby wykonać skutecznie poleceń Moskwy. Partia korzystała wobec tego szeroko ze swego zbrojnego ramienia, z aparatu bezpieczeństwa publicznego. Jak podaje Żółkiewski w swoim artykule, partia przypisywała wszystkie trudności działaniom wroga. „Nie dopuszczaliśmy — pisze Żółkiewski — do zdrowej krytyki własnych błędów, którym my byliśmy winni — nie wróg”. Właśnie w tym punkcie bardzo skutecznie pomagał Żółkiewskiemu aparat bezpieki. Przez skromność bolszewicką Żółkiewski nie wymienia „znanej literatki”, która z ramienia aparatu bezpieczeństwa ułatwiała Żółkiewskiemu wykrywanie działalności wroga. Literatką ową była towarzyszka Luna Brystygier, „Głosu Warszawy”. 15 X 1943 roku, w nr 59 można było przeczytać opinię o Komendzie Głównej AK: „Jakże głęboko zżarte syfilisem zdrady muszą być serca i mózgi tych ludzi (…) Ohydni plugawcy, po stokroć nędzniejsi od tępych oprawców gestapo”. styczeń 2009 q 25 Dzielnica Publicystów Georgij Safronow pułkownik bezpieki oraz dyrektor departamentu piątego w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Otóż właśnie departament piąty bezpieczeństwa opiekuje się, między innymi, światem literackim i artystycznym w Polsce. Przez skromność bolszewicką Żółkiewski nie podaje nazwisk ludzi, którzy ucierpieli w swoim czasie, i to mocno ucierpieli, nie tylko na skutek wulgarnego komenderowania, ale na skutek doszukiwania się tak zwanej „wrogiej działalności”. Lista ich jest bardzo długa, ale dla przykładu... jest taki literat nazwiskiem Narbutt, dobrze znany Żółkiewskiemu, Putramentowi, Hoffmanowi i Sokorskiemu. Narbutt miał trzy nieszczęścia. Po pierwsze, spędził on okres wojny pod okupacją niemiecką, a nie w Moskwie. Po drugie, był członkiem Armii Ludowej. Po trzecie, znał przed wojną Mariana Spychalskiego”.13 13 Zbigniew Błażyński, Mówi Józef Światło, za kulisami bezpieki i partii, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1986, s. 198-201. 26 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Pułkownik UB Józef Światło dość jednostronnie opisywał pracę Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, kładł nacisk na frakcyjne wewnątrzpartyjne rozgrywki, wrócę do jego relacji w kolejnej części rozważań. Berman kontrolował aparat bezpieczeństwa oraz kulturę, czyli kierował aparatem terroru oraz ideologią partii komunistycznej. Po wyrzuceniu z partii w 1956 r. został redaktorem wydawnictwa „Książka i Wiedza”. Jerzy Eisler pisze, że po odejściu z życia publicznego, przez wiele lat próbował niezależnie od zajmowanego niezbyt wysokiego stanowiska, pełnić rolę rozgrywającego, szarej eminencji. Co/kto gwarantowało ciągłość działań Żółkiewskiego, o której pisze Mencwel? Protokół z posiedzenia 7 stycznia 1957 r. Biura Politycznego PZPR — obecni Cyrankiewicz, Gomułka, Loga-Sowiński, Morawski, Ochab, Rapacki, Zambrowski, Zawadzki. W punkcie siódmym porządku dziennego: „Biuro polityczne zaakceptowało wnioski Sekretariatu w sprawie powołania pisma teoretycznego i zatwierdziło tow. Stefana Żółkiewskiego na stanowisko redaktora naczelnego”14. Kto powołał Stefana Żółkiewskiego na stanowisko redaktora naczelnego „Kużnicy” w 1945 r.? ”Pismo społeczno-polityczne” założone zostało z inicjatywy Borejszy, który jako jeden z dwóch kuźniczan obok Andrzeja Stawara mógł się powołać na swoją przedwojenną przynależność do KPP. Jan Kott pisze o Borejszy tak: „Nie znałem go przed wojną i nie poznałem go nawet we Lwowie. Wiedziałem tylko, że nazywali go „unus defensor Mariae”, bo uchronił od usunięcia ołtarzyk z posążkiem Matki Boskiej przed Ossolineum. Ossolineum było wtedy chyba pod jego zarządem. I był w redakcji „Nowych Widnokręgów”. Drugi po Wasilewskiej. Musiał mieć już wówczas jakieś oparcie w Moskwie. Ale naprawdę usłyszałem o nim dopiero w Krakowie, kiedy dotarliśmy tam z L. po powstaniu. Mówiono, że zbiera pisarzy po wsiach i majątkach, gdzie zapadli się uciekinierzy z Warszawy, i osiedla, i oczywiście karmi w Lublinie. Major Borejsza. A potem już aż do końca tylko Prezes. Prezes Czytelnika!” 15 Major Borejsza posiadający oparcie w Moskwie — „drugi po Wasilewskiej” — zbiera pisarzy po wsiach. Czytamy, że „Czytelnik” Borejszy to było „państwo w państwie” — zwłaszcza dla pisarzy. Czesław Miłosz bardzo podobnie postrzega inicjatora „Kużnicy”: „Borejsza, wspomagany przez szczupłą jasnowłosą panienkę (jej siostra była zakonnicą), wdowę po naszym Henryku Dembińskim, z niczego zbudował, poczynając od 1945 roku, swoje państwo książki i prasy. „Czytelnik” i inne domy wydawnicze, gazety, tygodniki, wszystko od niego zależało — posady, przyjęcie książek do druku, honoraria. Byłem w jego stajni, wszyscyśmy byli. On wynalazł ruch w obronie pokoju, jeżeli nie sam, to myślę, że początek w jego głowie. (…) Był wybitną postacią, zasługującą na to, żeby o nim pisać.”16 Miłosz przyznaje — „byłem w jego stajni”. W „Roku myśliwego” ujawnia, że do Ameryki wyjechał za protekcją Putramenta i Borejszy17. 14 Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 13, Protokoły posiedzeń kierownictwa PZPR Wybór z lat 1949 — 1970, Warszawa 200, s. 252 15 Jan Kott, op. cit. s. 203. 16 Czesław Miłosz, Abecadło Miłosza, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997, s. 69-70. 17 Czesław Miłosz, Rok myśliwego, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001, s. 155. styczeń 2009 q 27 Dzielnica Publicystów Za „Ilustrowanym Przewodnikiem po Polsce Stalinowskiej” — dość dziwny zwrot w tytule „Polska stalinowska” — podaję garść informacji w formie cytatów, które mogą pomóc w zrozumieniu słów Jana Kotta o Jerzym Borejszy: „Musiał mieć już wówczas jakieś oparcie w Moskwie”. 23 lipca 1944. W Chełmie ukazuje się pierwszy numer „Rzeczpospolitej”, centralnego pisma PKWN (od 4 VIII 1944 r. wydawanego już regularnie codziennie w Lublinie) pod redakcją mjr. Jerzego Borejszy. Numer 100 pisma osiągnął nakład 100 tyś. egzemplarzy. Ze wspomnień zastępcy redaktora naczelnego kpt. Jerzego Putramenta: „W ogóle, podówczas, to nie były żarty, korekta. Dochodziło do tego, że już po wszystkich czytaniach sprawdzano, czy pierwsze litery każdej kolumny wierszy nie układały się przypadkiem w nieprzyjemne anagramy. [... ] Pamiętam, ile świętego dreszczu przeżyłem, gdy [Jerzy Borejsza] mi zlecił kropnąć artykuł wstępny. Były nie podpisane — to znaczy trzy razy bardziej odpowiedzialne. Strasznie się pociłem, zanim wydukałem te kilkanaście zdań: musiały być zabezpieczone na wszystkie strony, to znaczy, w praktyce doskonale obojętne. 6 sierpnia 1944 Lublin. „Rzeczpospolita” (nr 5) przedrukowuje z moskiewskich „Nowych Widnokręgów” (l II 1944, nr 3) artykuł J. B., czyli Jerzego Borejszy, Tragiczna karta katyńska: „Między terminem, wybranym przez Goebbelsa dla prowokacji katyńskiej, a całą akcją klik reakcyjnych w Londynie istniała naprawdę co najmniej dziwna zbieżność, która odtąd przejawia się stale”. 18 września 1944 Lublin. Zebranie założycielskie Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” (prezesem zostaje mjr Jerzy Borejsza). Spółdzielnia przejmuje od 1 X wydawanie tygodnika „Odrodzenie”, a od 2 X 1944 — także „Rzeczypospolitej”. Zgodnie z komunikatem, zamieszczonym wówczas na łamach „Rzeczypospolitej”: „celem Spółdzielni jest działalność wydawnicza i propagandowa, oparta na zasadach demokratycznych i postępowych, dla podniesienia ogólnego poziomu wiedzy społeczno-politycznej w Polsce oraz udostępnienie najszerszym masom obywateli Rzeczypospolitej korzystania z pism codziennych, periodycznych i wszelkiego rodzaju wydawnictw o treści politycznej, społecznej, ekonomicznej, literacko-artystycznej i popularnonaukowej. Dla osiągnięcia tych celów Spółdzielnia będzie wydawać pisma codzienne i periodyczne, własne popularne wydawnictwa, organizować ich kolportaż, otwierać kioski, księgarnie i biblioteki, zakładać drukarnie, organizować propagandę czytelnictwa, zaopatrywać członków w pomoce naukowe, organizować odczyty, koła samokształceniowe, kursy itp. ” („Rzeczpospolita”, 1 X 1944, nr 59). 28 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów 22.09.1944. Moskwa. Rozmowa przedstawiciela PKWN w ZSRR Stefana Jędrychowskiego z ludowym komisarzem spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesławem Mołotowem. „Mołotow zgodził się jednak ze mną — raportuje trzy dni później Jędrychowski — co do konieczności unifikacji linii propagandy i co do konieczności wprowadzenia obok momentów krytycznych również momentów pozytywnych w propagandzie o Warszawie”). 30.09.1944. Moskwa. Nakładem ZPP ukazuje się broszura Prawda o Katyniu, w przedmowie do której czytamy: „Książka ta zawiera szereg artykułów, ogłoszonych w polskiej i zagranicznej prasie na temat hitlerowskiego mordu masowego w Katyniu pod Smoleńskiem, dokonanego jesienią 1941 roku na 11 tysiącach bezbronnych oficerów i żołnierzy polskich” (jeden z tekstów — Jerzego Borejszy — był drukowany wcześniej w Polsce Lubelskiej — 1 VIII 1944). 26.10.1944. Lublin. Naczelny Dowódca LWP gen. broni Michał Rola-Żymierski wydaje rozkaz nr 79, zaliczający w poczet etatowych pracowników Głównego Zarządu Polityczno Wychowawczego oficerów tymczasowo odkomenderowanych do redakcji centralnego pisma PKWN „Rzeczypospolitej”: mjr. Jerzego Borejszę, mjr. Romana Zagórskiego, kpt. Jerzego Putramenta, kpt. Anatola Mikułko, por. Zofię Bystrzycką, por. Czesława Kuleszę, por. Kazimierza Mliczewskiego, por. Stanisława Ziemka, por. Adama Ważyka, ppor. Adama Panasiewicza, ppor. Józefa Cynowca, chór. Ignacego Witza i st. szer. Aleksandra Tajtelbauma (Organizacja i działania bojowe Wojska Polskiego, t. IV, s. 445-446). 23.06.1945. Warszawa. Z artykułu wstępnego Po procesie szesnastu (18-21 VI 1945), zamieszczonego na łamach „Rzeczpospolitej” (nr 166): „Antypaństwowe i antynarodowe oblicze zbankrutowanej «elity» sanacyjnej, usadowionej w dowództwie AK i w «rządzie» Raczkiewicza, zostało całkowicie obnażone”. W tym samym numerze w korespondencji z Moskwy Istota zwycięstwa Jerzy Borejsza pisze: „Na procesie moskiewskim [... ] została dokonana druzgocąca likwidacja moralna londyńskiej kliki reakcji polskiej. Faktyczna jej likwidacja nastąpiła już u progu trzeciej niepodległości: wnet nastąpi i formalna likwidacja fikcji tzw. „rządu” Arciszewskiego”. Można wywnioskować, że Jerzy Borejsza w hierarchii powojennej, był wyżej usytuowany niż sam Jerzy Putrament. styczeń 2009 q 29 Dzielnica Publicystów III Na koniec części pierwszej rozważań trochę suchych liczb, które przybliżą (oddadzą) „wysiłek” stalinistów przy instalowaniu władzy komunistycznej w Polsce. Dane są zaczerpnięte z artykułów i przemówień Stefana Żółkiewskiego z jego „Przepowiedni i wspomnień”. Przypomnę, że w 1945 roku Polska liczyła około 23 milionów ludności, a w 1959 około 29 milinów. Na tle tych liczb należy umieścić jednorazowe nakłady gazet czy czasopism albo nakłady książek. Wydanie z 1949 roku Historii WKP (B) miało nakład miliona egzemplarzy. To świadczy o skali komunistycznej indoktrynacji jakiej poddano społeczeństwo. „PPR świadomie rozwijała w swej publicystyce teorię i broniła w praktyce słuszności i owocności zasady ingerencji ideologicznej w życie kulturalne. Świadczą o tym choćby liczne polemiki w tygodniku „Kuźnica”. (…) Szło to w parze z praktyczną i teoretyczną walką Partii z komercjalizacją kultury. Strona praktyczna tego zagadnienia znajdowała wyraz w eliminacji prywatnych przedsiębiorców, z konieczności goniących za zyskiem w działalności kulturalnej. I tak na przykład udział wydawców prywatnych w produkcji ogólnej wynosił w 1945 — 55%, 1946 — 52%, 1947 — 48%, 1948 — 33%, 1949 — 23%, 1950 — 8%”. „Szeroka popularyzacja tekstów marksistowskich wymagała przygotowań, toteż osiąga szczytowe wskaźniki produkcji — 146 tytułów w 1950 roku. Ale ta cyfra w następnych latach obniża się, gdyż nowych przekładów nie przybywa, bo przecież ilość tekstów klasycznych jest skończona, a stosunkowo duże nakłady pozwalają nasycić rynek na długo. Toteż od toku 1954 roczna ilość tytułów zbliża się do tej, którą mieliśmy w latach 1947-49, tj. poniżej 40, powyżej 20. Podobnie kształtowały się nakłady, poniżej 2 mln rocznie do 1949, ponad 9 min. w 1950, a już w 1952 z powrotem około 2 mln od 1954 zaś około 1/2 mln egz. rocznie. Łącznie w ramach, tej produkcji dzieł Marksa, Engelsa i Lenina w latach 1945-47 wydano 21 książek w 335 tyś. egz., a w latach 1948-50 — 156 książek w 10 800 tyś. egz. Wskaźnik wzrostu produkcji przekładów klasyków marksizmu w tych dwu okresach wynosi w stosunku do ilości książek — 743, w stosunku do wielkości nakładu — 3 600”. „Partyjne szkolenie ideologiczne ogółem objęło na różnych poziomach prawie 150 tyś. ludzi w latach 1945-48. Już w 1944 roku w Lublinie powołana została do życia Centralna Szkoła Partyjna, przeniesiona po wyzwoleniu do Łodzi. Do roku 1948 wyszło z niej ponad 800 absolwentów. Początkowo jednoroczna, od 1949 do 1957 miała dwuletni kurs nauczania. I także wydała 730 absolwentów. W roku 1950 stworzony został Instytut Nauk Społecznych jako partyjna, marksistowska szkoła wyższa. Wydał on do 1957 roku 280 absolwentów, w tym 46 obroniło tezy doktorskie. Kadra wykształcona w tych instytucjach odegrała dużą rolę w rozwoju myśli marksistowskiej w Polsce”. 30 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Krzysztof Mazur „W 1944 roku ukazywała się tylko 1 gazeta w jednorazowym nakładzie 55 tyś. egz. i 1 czasopismo o takimż nakładzie. W 1945 było 18 gazet — 546 tyś. nakładu i 17 czasopism — 497 tyś. W 1946 mamy 28 gazet — 1371 tyś. nakładu oraz 21 czasopism — 993 tyś. Rok 1948 to 25 gazet i 3 224 tyś. nakładu oraz 28 czasopism — 2 993 tyś. Ale ilość tytułów będzie rosła nadal. W 1959 roku będzie ich dwa razy więcej niż w 1948 i dwa razy większy będzie nakład (jednorazowy, przekraczający 5 mln. egz. Te 5 mln egz. osiągnięte było już w 1952 roku przy mniejszej ilości tytułów. Co świadczy, iż ruch informacyjny i publicystyczny rozwija się u nas stale. Ale osiągnęliśmy w ciągu ostatnich dziesięciu lat pewien dość stabilny stan nasycenia czytelniczego w tym zakresie. Inna sprawa, że zdają się nam przybywać miliony nowych czytelników nie nawykłych do codziennych gazet, czytających czasopisma. Bo czasopisma osiągają w 1959 roku zawrotną ilość 883 tytułów i łączny nakład jednorazowy 16 465 500 egz. Rozwój zatem czasopism dokonuje się w ciągu ostatnich dwunasta lat skokami. Osiągnięcia w roku 1948 stanowią w tym zakresie zaledwie 1/8 produkcji z roku 1959”. Na koniec jeszcze jedna liczba. W październiku 1946 roku na wyższych uczelniach w całej Polsce do PPR należało 50 osób (słownie — pięćdziesiąt osób).18 18 31 Krystyna Kersten, Narodziny systemu władzy Polska 1943–1948, Kantor Wydawniczy SAWW, Poznań 1990 s. 330. styczeń 2009 q Dzielnica Publicystów Gdyby ktoś zachęcony wspomnieniami Andrzeja Mencwela o Stefanie Żółkiewskim zajrzał do wikipedii, by dowiedzieć się więcej, przeczyta: Polski krytyk i historyk literatury, działacz państwowy. Współtwórca PPR, redaktor naczelny “Kuźnicy” (1945-1948) i “Polityki” (1957-1958), pierwszy dyrektor Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, minister szkolnictwa wyższego (1956-1959), profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Był posłem do Krajowej Rady Narodowej, na Sejm Ustawodawczy oraz na Sejm PRL (1943-1956 i 1958-1959). Wygłosił słowa “Chcemy, aby literatura pomagała budować socjalizm w Polsce” na Zjeździe Literatów Polskich, w styczniu 1949 roku. O pozostałych rolach Stefana Żółkiewskiego, a także o roli w realnym komunizmie Zjazdów — nie tylko literatów, ale również chociażby Delegatów Kół Polonistycznych — o losach Polskiej Akademii Umiejętności i powołaniu Polskiej Akademii Nauk, o Realizmie Socjalistycznym, o Instytucie Badań Literackich, a także, dlaczego Maria Janion powiedziała o Kotcie i Żółkiewskim w rozmowie z Jackiem Trznadlem: „Powiem Panu szczerze, oni mnie zniszczyli, także Ważyk, oni zniszczyli mnie i parę osób z naszego środowiska w inny sposób niż pan sądzi” i jakie cele ataku wskazywał Stefan Żółkiewski Tadeuszowi Borowskiemu, już w kolejnych wydaniach POLIS MPC. Chyba jeszcze jedna rzecz tu wyszła bardzo wyraźnie, że nasycenie społeczeństwa, zwłaszcza młodego pokolenia, wiedzą faktyczną i ogólnie intelektualną, informacją rzetelną, jest czymś, co decyduje o chwili obecnej i decydować będzie prawdopodobnie o przyszłej świadomości i stanie tego narodu. Ale właśnie w skromnym zakresie nad tym pracujemy. — Jacek Trznadel, „Hańba domowa”.19 t 19 Jacek Trznadel, op. cit. s. 355. Wcześniej Jan Józef Lipski mówi tak: — Bo z Żółkiewskim jest tak, że jemu przeszkadza jedna rzecz, niezależnie od tego, co zawsze ludziom przeszkadza: ocenić epokę, okres, to, co się działo, to jest ocenić samego siebie, i to nie jest łatwo. Ale jemu przeszkadza coś jeszcze: gdyby w 1968 roku, kiedy on sobie pozwolił na bardzo dużo, na drastyczne stawianie sprawy i nawet drastyczne słoma, które rzucał publicznie, gdyby wtedy potraktowano go z całą bezwzględnością, na którą ten reżim jest stać, to wtedy mielibyśmy jakąś szansę, że ten jego intelekt mógłby się uruchomić w tym kierunku. Ponieważ go tak nie potraktowano, w związku z tym on jest ciągle uwikłany tu pewne sytuacje taktyczne, związane nawet z pewnym poczuciem odpowiedzialności za coś, co sam robił, a mam na myśli nie jego pracę na rzecz stalinizmu, tylko budowanie instytutu i pełnego typu pracy polonistycznej. Takie poczucie odpowiedzialności jest zresztą rzeczą, którą należy uszanować. Ale to uwikłanie w takie poczucie odpowiedzialności, i w związku z tym w grę taktyczną, której jak się człowiek nauczył, to już nie będzie jej prowadził inaczej niż dotychczas, powoduje — i nie ma już na to rady — że on jest zupełnie intelektualnie nieprzydatny do tego celu. 32 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów Rozmowa z Georgijem Safronowem — artystą malarzem i fotografikiem [specjalnie dla Miasta Pana Cogito] Cygnus — W 2008 roku upłynęło 30 lat odkąd na stałe zamieszkał pan w Polsce. Za panem pozostał pełen ciepła, inteligencki dom w Moskwie przy prospekcie Gorkiego, świeżo ukończone studia, na które trudno się było dostać, skoro z całego ówczesnego ZSSR przyjęto zaledwie dwadzieścia osób; rodzina, przyjaciele. Przed panem zaś — niewiadome... Georgij Safronow — Emigracja jest zjawiskiem znanym od zarania dziejów. Wyfruwamy z gniazda, zmieniamy ojczyznę w ucieczce przed wojną, kataklizmami, w poszukiwaniu czegoś lepszego: świeżości, miłości, dostępu do dóbr, po które nie możemy sięgnąć u siebie i równie często z ciekawości — gnani nieprzepartą chęcią poznania... Każdy z tych elementów był dla mnie argumentem na przyjazd do Polski, ale najbardziej liczyło się to, że była ona przedsionkiem do wolności. Ten kraj, dla twórców ze Wschodu zawsze wyglądał świeżo. Książki, filmy, muzyka, o których w Rosji zaledwie się słyszało, były dostępne dla każdego. Polska jawiła mi się jako forum europejskiej sztuki ostatnich 60 lat XX wieku. Koniec lat 70 ubiegłego stulecia był trudnym czasem do zmiany adresu, jednak świadomość, styczeń 2009 q 33 Dzielnica Artystów że będę wśród Słowian ułatwiała decyzję. Przyjechałem do Polski nie tylko z jedną walizką, miałem w sobie równocześnie olbrzymi bagaż rosyjskiej kultury: malarstwo Repina, literaturę Puszkina, Tołstoja, Bułhakowa, Poezję Lermontowa, muzykę Czajkowskiego oraz refleksyjnego Okudżawy i wojującego Wysokiego. Przesiąknięty byłem wartościami estetycznymi Bizancjum, które ukazywały centra kultury i sztuki powstające w Europie Wschodniej. Tego nie można było zostawić. Jest to we mnie do dzisiaj — choć czuję się Polakiem. Tak samo jak jest we mnie warsztat malarski, który zdobyłem w Moskiewskim Instytucie Poligraficznym, jednej z najbardziej prestiżowych uczelni artystycznych Rosji. Cygnus — Kto pana uczył? G. S. — Wielkie nazwiska. Malarstwa — Zacharow, grafiki — Gonczarow. Postaci z podręczników, encyklopedii. Wyższa Szkoła Poligraficzna była w tamtym czasie prawdziwą wylęgarnią niepokornych i niespokojnych artystów. Nikt nas tam nie ograniczał ani ideologicznie, ani estetycznie. Natomiast na innych uczelniach panował niepodzielnie realizm. W podziw wprawiał mnie wówczas M. Falk — wspaniały, mądry i niezależny artysta rosyjski, chociaż zafascynowany francuską sztuką XIX i XX wieku. Kiedy Chruszczow zobaczył jego obrazy na wystawie w Maneżu wściekał się, krzyczał i tupał nogami. Nazajutrz gazety zachłystywały się wielkimi nagłówkami: „Ideologiczna walka o umysł człowieka radzieckiego”. Więc dla mnie ten Falk od razu był kimś ważnym, intrygującym. Zacząłem się nim interesować: na ile jego poglądy na sztukę są do przyjęcia, jakie drzwi otwierają? I — tak, to było to! On jest podobny do Cezanne’a, uwielbiałem jego obraz Czerwone meble, też wtedy, nie wiedzieć czemu, zakazany. Dzisiaj można go oglądać w Galerii Trietiakowskiej. Cygnus — Jaki jest pana stosunek do sporu pomiędzy malarstwem odwołującym się do konkretu, do rzeczywistości realnej — a abstrakcją, która czerpie z samej idei malarstwa? G. S. — W tym sporze opowiadam się po stronie realizmu. Nie jestem, jak Kandinsky, filozofem. Świat zewnętrzny przemawia do 34 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów z koleksji Zenona Harasyma mnie światłem, paletą kolorów, półcieni, ruchem czy statyczną bryłą. Mam do tego stosunek bardzo emocjonalny. Tak wiele chciałoby się wyrazić poprzez obraz… Często są to rzeczy zupełnie nieuświadomione, które czają się gdzieś we wnętrzu, w podświadomości… I to ciągłe odnawianie w sobie pokory: nawet teraz, po 40 latach pracy twórczej, kiedy technika malarska nie stanowi dla mnie problemu, zdarzają mi się chwile wielkiego zmagania, ale też i niemożności. Dla malarza baza, z której wyrusza na spotkanie ze sztuką, (a myślę, że dotyczy to i pozostałych jej dziedzin), czyli mistrzowsko opanowana technika, jest sprawą zupełnie podstawową i ta technika to właśnie konkret, rysunek, studium szczegółu, stanowi wyjście do poszukiwań twórczych. Tak było w przypadku Kandińskiego, Malewicza, Mondriana, Bissiere’a i innych wielkich abstrakcjonistów. Trzeba pamiętać, że oni wszyscy wychodzili od realizmu. Dopiero wówczas, gdy perfekcyjnie opanowali warsztat techniczny, zaczynali wypowiadać się poprzez abstrakcję. Nie chodzi mi tu o realizm w znaczeniu potocznym, to znaczy taki, styczeń 2009 q 35 Dzielnica Artystów kiedy ktoś wykrzykuje na widok portretu — ach, on tu wygląda jak żywy! To dla malarza największa obelga. Wszelka dosłowność w malarskim oddawaniu rzeczywistości, porównana może być do grafomanii w literaturze. Najważniejsze jest bowiem przetworzenie we własnym wnętrzu tego na CO patrzę i JAK patrzę. A ja dziś ze zgrozą się dowiaduję, że mojego ucznia, który się dostał na ASP do Krakowa, już na pierwszym roku obowiązuje abstrakcja. To jakieś nieporozumienie. Nie da się od „wlazł kotek na płotek” przejść do komponowania symfonii. W ten sposób powstaje owa nowoczesna szmira, której dziś pełno po tzw. „centrach sztuki”, a od której gremialnie odwraca się publiczność. Wyczuwa się tu bowiem na kilometr tanie efekciarstwo, nie oparte o emocję wnętrza, o głębokie przeżycie, o ludzką prawdę, a przecież to właśnie one stanowią fundament każdego dzieła sztuki. Mam bardzo tradycyjne podejście do sztuki, przepełnione szacunkiem do wielkich mistrzów za ich, jakże często wielkim cierpieniem okupiony wkład w to, co stanowi dorobek kultury. Wartościowych efektów nie sposób osiągnąć bez mozolnego wysiłku, bez pogłębionych studiów. Nie da się tu pójść na skróty. Cygnus — Kiedy spogląda pan retrospektywnie na swoją twórczość, jakie są pańskie refleksje na temat własnej tożsamości artystycznej? 36 agga q styczeń 2009 G. S. — Wierność kolorowi. To coś, na czym mi zawsze najbardziej zależało. Kolor, kolor i jeszcze raz kolor. W malarstwie najważniejszy. Tak mnie uczyli w Moskwie Zacharow Dzielnica Artystów i Gonczarow, tak też to czuję dzisiaj. Rysunek jest zaledwie cienką linią precyzyjną i jednoznaczną, natomiast kolor, plama, która się rozlewa, przyjmuje różne formy, różnie brzmi. Ileż w tym może być smaku, światła, nawet zapachów! Cezanne, Falk, też Picasso albo w rosyjskiej tradycji Wróbel czy Lewitan. Jakże oni kochali kolor! Dostrzegam też u siebie, w tym „bilansującym” nastroju nutę typowo rosyjskiego realizmu. To idzie od prawosławia, od ikon, od tych przestrzeni naprawdę nie do ogarnięcia, od ich spokoju. Aktywne odbieranie rzeczywistości przy pomocy gęstych, kolorowych plam pozostających na płótnie, jak zapis otaczającej mnie rzeczywistości. Kolorowa plama, to właśnie jest moje malarstwo. Inaczej pracuję z akwarelą — ona powinna być lekka, niemal przeźroczysta, przy czym zawsze jest ten element niepewności, zaskoczenia, nie sposób przewidzieć końcowego rezultatu Cygnus — Chciałbym zapytać o specyfikę pańskich fotografii — są one tak bardzo „malarskie”, niektóre nich, jak np. ta — słynna już — z rowerem, to swoiste fotograficzne obrazy. Oprócz ukazania urody jakiegoś fragmentu rzeczywistości wydobywa Pan coś, co skrywa się przed pobieżnym oglądem, coś tajemniczego, jakąś poezję świata. G. S. — W fotografii staram się wyjść poza granicę rejestracji i uchwycić chwilę niepowtarzalną. Kieruję się agga styczeń 2009 q 37 Dzielnica Artystów Georgij Safronow intuicją, wyławiam z otoczenia takie malarskie kadry zupełnie niezamierzenie, to się dzieje samo z siebie. Oczywiście — sposób postrzegania świata, to „oko malarza” na pewno mają tu swój wpływ, ale proszę pamiętać, że ja do fotografii przyszedłem bez fachowego przygotowania, to znaczy bez całego sztafażu wiedzy o technikach, o operowaniu obiektywem itp. W dodatku jest to dziedzina, gdzie o sukcesie w dużej mierze decyduje przypadek. Jest taka fotografia wykonana przeze mnie w Pradze — na różowej fasadzie budynku widać cień ptaka z rozłożonymi skrzydłami, który właśnie tamtędy przelatywał… Lubię za pomocą aparatu fotograficznego rejestrować pewien rytm w otoczeniu np. kolorystyczny czy architektoniczny. Zazwyczaj nie zwracamy na niego uwagi, dopiero uchwycony w kadrze cieszy oko swoją urodą nieomal muzyczną. Cygnus — W trakcie swoich okazjonalnych wizyt w Moskwie zapewne obserwuje pan zmiany społeczne, obyczajowe, polityczne — czy w naszych czasach istnieje wciąż taka inteligencja rosyjska, jaką pan pamięta z pokolenia rodziców i dziadków, czy ktoś jeszcze 38 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów recytuje z pamięci liryki Tiutczewa, słucha Tariwerdijewa, jest zawsze gotów do niekończących się sporów egzystencjalnych? G. S. — Oczywiście, że istnieją takie kręgi — w Moskwie i w Petersburgu. Są one wprawdzie liczebnie zawężone i przypominają jakąś egzotyczna wyspę na morzu współczesnego barbarzyństwa, niemniej próbują przetrwać i przenieść w przyszłość wszystko to, z czym odwiecznie walczono: wolnego, niezależnego ducha oraz wyposażoną w wiedzę i kulturę osobowość. Proszę pamiętać, iż na fali przemian ustrojowych i co za tym idzie — nagłego wzrostu zamożności, do Moskwy zjechał gromadnie bardzo specyficzny element. Cygnus — Pan jednak, pomimo tamtejszych korzeni, czuje się Polakiem? G. S. – Oczywiście. Nawet moja mama — kiedy ją odwiedzałem, gdy jeszcze żyła — to zauważała. Pytania o tożsamość stawiane emigrantowi są trudne — Rosjanin w Polsce? Polak urodzony w Moskwie? Taki artystyczny tygiel jest wynikiem mojej wędrówki z bagażem, który owszem — bywał ciężarem, w którego wartość jednak nigdy nie zwątpiłem! Cygnus — Dziękuję za tę interesującą rozmowę, a jako że pytań o sztukę i sprawy z nią związane nigdy nie za wiele, chciałbym — o ile Pan pozwoli — powrócić do niej w przyszłości. [styczeń 2009] styczeń 2009 q 39 Dzielnica Artystów Matka TLMaxwell (wg H. Ch. Andersena) W małym pokoiku na poddaszu matka czuwała nad łóżeczkiem dziecka. Dziecko było bardzo chore i lekarze nie dawali mu żadnych szans na przeżycie. Pomimo to matka miała nadzieję, że dziecko wyzdrowieje i przeżyje. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Gdy matka otworzyła, ujrzała śmierć stojącą w progu. — Przyszłam po dziecko — śmierć odezwała się swoim chrapliwym, podobnym do krakania gawrona głosem. Matka na te słowa rozpłakała się i płacząc zapytała: — Czy naprawdę muszę oddać ci dziecko? Ono jest moje, ja je tak kocham. Czy nie istnieje już dla niego żaden ratunek? — Owszem, jest ratunek — powiedziała śmierć — Na krańcu świata jest studnia z wodą życia. Woda ta uratuje dziecku życie. Jest tylko jeden warunek. Patrząc w studnię, ujrzysz przyszłość swego dziecka i będziesz musiała sama podjąć decyzję czy je ratować, czy nie. W matce odżyła nadzieja. Tak, pójdzie po wodę życia i uratuje dziecko! Śmierć powiedziała, że zajmie się maluchem do powrotu matki. — A nie zabijesz dziecka do czasu mego powrotu? — matka spytała niepewnie. — Nie. Nie zabiję. Matka wybiegła co tchu. Nie chciała tracić ani chwili. Ba, tylko gdzie jest koniec świata?! Gdzie jest studnia z wodą życia?! Zapytała o to pierwszą napotkaną osobę, ale ta tylko wzruszyła ramionami i popukała się w czoło, myśląc, że ma do czynienia z wariatką. Podobnie reagowali i inni napotkani ludzie. Aż w końcu pewna staruszka powiedziała: — Wiem gdzie należy tego szukać i wskażę ci drogę, ale w zamian musisz mi oddać swoje piękne włosy. Dostaniesz ode mnie moje, siwe i przerzedzone, no ale jak chcesz odnaleźć studnię z wodą życia, to myślę, że nie będziesz miała nic przeciwko temu. Matka zgodziła się na warunek staruszki i oddała jej swoje włosy, a staruszka wskazała jej drogę. I biedna kobieta szła wskazaną drogą, aż doszła do ogromnego morza. „Nie mam łodzi ani 40 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów nawet tratwy, więc nie wiem, co mam robić, bo tego ogromnego morza nie przepłynę” — pomyślała matka i rozpłakała się. A gdy tak płakała, z morza wynurzyła się ogromna orka. — Czemu płaczesz, dobra kobieto? — zapytała. I matka opowiedziała orce o tym, że poszukuje wody życia dla swojego dziecka. — Pomogę ci przepłynąć morze — odpowiedziała orka, wzruszona opowieścią matki — ale musisz mi oddać swoje zęby. Są tak piękne jak perły. Dam ci w zamian kilka starych muszelek, które od biedy mogą zastąpić twoje piękne uzębienie. Matka zgodziła się na warunek orki i oddała jej swoje zęby, a orka pomogła jej przepłynąć morze. Po przepłynięciu morza kobieta znów ruszyła w dalszą drogę i idąc dotarła do nieprzebytych gór. „Nie mam liny ani raków, aby wspiąć się w górę, nie wiem jak pokonam te góry! ” — matka znów się załamała. Było to dla niej tym bardziej bolesne, bo jak mówiła staruszka, która wskazała jej drogę, za tymi górami był ogród ze studnią, w której była woda życia. I gdy matka rozpaczała, z nieba sfrunął ku niej ogromny orzeł. — Czemu płaczesz, dobra kobieto? — zapytał. I matka opowiedziała orłowi o tym, że poszukuje wody życia dla swojego dziecka. — Pomogę ci przebyć te góry — odpowiedział orzeł. — Ale musisz mi oddać swoje oczy. Ja już jestem stary i moje oczy słabo widzą, a twoje są młode i piękne. Patrząc nimi, będę mógł dostrzec nawet najmniejszą mysz. I matka oddała swoje oczy orłowi, otrzymując od ptaka jego stare oczy. I orzeł uniósł kobietę w powietrze i przeleciał z nią agga styczeń 2009 q 41 Dzielnica Artystów ponad górami i wylądował przed bramą przepięknego ogrodu. — To ten ogród, pośrodku którego jest studnia z wodą życia — powiedział orzeł i odleciał z powrotem w góry. I matka chciała do tego ogrodu wejść, ale drogę zagrodził jej strażnik. — Tu nie wolno wchodzić! — krzyknął. — Tu żaden obcy wejść nie może! — Proszę mnie wysłuchać dobry człowieku — szepnęła matka i opowiedziała mu swoją historię. Wzruszony opowieścią kobiety, strażnik po długiej chwili namysłu rzekł: — Dobra kobieto, urzekła mnie twoja opowieść i wpuszczę cię do środka. Z twojej opowieści wynika, że masz płomienne serce. Sam chciałbym mieć takie i jeśli mi swoje serce oddasz, to wpuszczę cię do ogrodu. I matka oddała swoje serce strażnikowi, a ten wpuścił ją do ogrodu. I doszła biedna kobieta do studni z wodą życia. A przy studni już czekała śmierć z jej dzieckiem. — A więc doszłaś — odezwała się śmierć — Mało komu się to udaje. Niektórzy rezygnują już po kilku krokach, inni w połowie drogi, jeszcze inni tuż przed bramą ogrodu. Ty jesteś jedną z niewielu osób, które doszły aż do celu. A skoro doszłaś, to oddam ci twoje włosy, zęby, oczy i serce. — Nie zależy mi na moich włosach, zębach, oczach ani nawet na moim sercu — powiedziała matka. — Chcę tylko, żebyś oddała mi moje dziecko. — Nie tak prędko, kobieto, nie tak prędko... Mówiłam ci, że aby zaczerpnąć wody życia, będziesz musiała zajrzeć w głąb studni, gdzie ujrzysz życie tego dziecka. Jeśli tego chcesz, to proszę... Matka spojrzała w głąb studni i nogi się pod nią ugięły, bo zobaczyła przyszłość dziecka tak straszną i okrutną, że nie mogła dłużej znieść tego widoku. — To niemożliwe, to niemożliwe... — kobieta nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. A śmierć wówczas ją zapytała: — Czy nadal chcesz uratować dziecku życie, czy chcesz oddać je mnie? — Nie wiem, nie wiem... — powtarzała uporczywie matka. I stała tak biedna kobieta szepcząc: „nie wiem, nie wiem, nie wiem... ” I im dłużej tak mówiła, tym śmierć bardziej tuliła t dziecko do siebie. 42 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Sztafeta psychopatycznych intelektualistów (na marginesie „Długiego marszu” Rogera Kimballa) tad9 W minionym roku wypadła okrągła rocznica pamiętnego roku 1968, w związku z czym mieliśmy mały wysyp książek związanych z tym tematem. „Frondzie” udało się nieźle wypromować „Zabawę w komunizm” Betiny Röhl, „Władza i idealiści” Paula Bermana miały recenzje w dużych gazetach, o dziwo chyba gorzej powiodło się wydanemu przez „Krytykę Polityczną” zbiorkowi „Maj 68. Rewolta”, ale i ta książka jakoś zaistniała. Rezonansu nie wzbudził za to „Długi marsz. Jak rewolucja kulturalna z lat 60. zmieniła Amerykę” Rogera Kimballa, redaktora naczelnego pisma „The New Criterion”. Powód wydaje się prosty: książkę wydało nie mające dużej siły przebicia wydawnictwo „Sprawy Polityczne”. Tak więc „Długi marsz” przeszedł bez echa, a szkoda, bo zasługuje na uwagę i to z wielu powodów. Ja — krzywdząc autora — skupię się na jednym tylko aspekcie pracy Kimballa, aspekcie, nazwijmy to, „psychologiczno — obyczajowym”. Otóż, większą część „Długiego marszu” wypełniają rysowane ostrą kreską portrety ikon kontrkultury: filozofów, artystów i intelektualistów. Pod tym względem można książkę porównać z głośnymi kilkanaście lat temu „Intelektualistami” Paula Johnsona. To zestawienie ma głębszy podtekst. Dziełka Johnsona i Kimballa, czytane razem, dają obraz czegoś na kształt „sztafety * Roger Kimball, Długi marsz. Jak rewolucja kulturalna z lat 60. zmieniła Amerykę. Wydawnictwo Sprawy Polityczne 2008, s. 294. styczeń 2009 q 43 Dzielnica Publicystów intelektualistów”, której w ciągu dwóch stuleci udało się przemodelować gruntownie kulturę Zachodu. Ostatecznie Rousseau, Marks, Brecht, Russell czy Sartre, o których pisał Johnson prostowali ścieżki, po których poszli boharerowie Kimballa: Marcuse, Mailer, Burroughs, Ginsberg, Sontag, i inni (w „Intelektualistach” brakuje, niestety portretu Freuda, bez którego nie można się obejść, ale ten znajdziemy — chociażby — w „Zmierzchu i upadku imperium Freuda” Eysencka Hansa). Za „Intelektualistów” na Johnsona sypnęły się razy. Twierdzono, że pisze historię z „perspektywy lokaja” zaglądając wielkim ludziom do szaf, łazienek i sypialni, a przecież liczy się ich dzieło. Nie za to cenimy Rousseau, że oddał dzieci do przytuł- 44 Georgij Safronow q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów agga ku (co marnie korespondowało z jego „Emilem”), a Marks może i fałszował dane, ale z tego jeszcze nie wynika, że cały „Kapitał” nadaje się do kosza — zdawano się mówić. Kimball pewnie uniknął podobnych ataków. Bo o ile bohaterowie Johnsona w życiu prywatnym byli często jak najdalsi od trzymania się zasad, które głosili publicznie, o tyle bohaterowie Kimballa są konsekwentni: to jak żyli jest najczęściej spójne z tym, co głosili (ta „szczerość” też może być miarą zmian kulturowych, tym bardziej, że dziś jesteśmy jeszcze dalej; ostatecznie amerykańscy bitnicy oburzali mocniej i ryzykowali więcej niż ich współcześni epigoni). Odnotujmy jednak, że i u Kimballa nie wszyscy bohaterowie są „spójni”. Na przykład Charls Reich, autor kontrkulturowego bestselleru „Zieleni się Ameryka” publicznie głosząc pochwałę spontaniczności i obyczajowej swobody prywatnie był człowiekiem dość zahamowanym, skoro — jak pisze Kimball — „zdobył swoje pierwsze doświadczenia seksualne w wieku czterdziestu trzech lat” (dodajmy, że były to doświadczenia płatne i homoseksualne). Ale Reich to wyjątek. Reszta przewijających się przez „Długi marsz” ikon kontrkultury faktycznie była tak spontaniczna i swobodna obyczajowo jak głosiła w swoich dziełach. Pod tym względem trudno ich uznać za hipokrytów równych tym, którzy zaludniają strony „Intelektualistów”. Intelektualiści Johnsona są za to lepszymi myślicielami. Wydaje się więc, że sztafeta postępu w miarę upływu czasu gubi poziom. styczeń 2009 q 45 Dzielnica Publicystów Marks — niechby i fałszując dane — waży więcej, niż Reich ze swoją „zieloną Ameryką”, a Ibsen czy Brecht bronią się lepiej od Mailera i Ginsberga. Może więc rację miał Roger Scruton twierdząc, że średnie pokolenie intelektualistów „Nowej Lewicy” poziom swojej myśli zawdzięcza studiom na uniwersytetach, których nie zdążyło jeszcze zreformować. Ci, którzy przyszli po nich już takiej szansy nie mieli, więc proces gubienia poziomu ciągle trwa i można doprawdy zatęsknić za Ginsbergiem widząc jego następców (tu uwadze ciekawych czytelników poświęcam najnowsze odmiany reality-show, którymi program wypełnia MTV, bo — ostatecznie — tym, na dziś, skończyła się kontrkultura). Ale — nie odbiegajmy za daleko od tematu. „Długi marsz” czyta się momentami jak podręcznik dla studentów psychiatrii. Spora część bohaterów Kimballa wiodła bowiem życie rozchwianych psychicznie mieszkańców kulturowego marginesu. Socjopatia, narkomania, wreszcie — dewiacje seksualne. I nie chodzi tu jedynie o homoseksualizm, który w tym środowisku wydaje się być statystyczną normą, ale też o skłonność do pedofilii. Współcześni kapłani postępu pewnie woleliby zapomnieć o tym, że Allen Ginsberg wspierał działalność „The North American Man Boy Love Alliance” (NAMBLA) twierdząc, że nie bardzo wie, jak określić, „czym jest nieletność” (choć, z drugiej strony, zaznaczał, że sam „nigdy nie robił tego z nikim poniżej piętnastego roku życia”). O Williamie Burroughsie „New York Times” pisał zaś, że „przez lata eksperymentował z narkotykami i seksem uprawianym z mężczyznami, kobietami i dziećmi” („The Village Voice” opisywał Burroughsa krócej, ale też barwnie jako „narkomana, zabójcę, pederastę”). Inna ważna postać amerykańskiej kontrkultury Paul Goodman pisał, że „... żadne praktyki seksualne, o ile nie odbywają się w złej wierze ani nie są obciążone winą, nie czynią krzywdy nikomu, w tym również dzieciom”. Uwadze feministek warto polecić fakt, że owej słabości do młodych ciał męskich często towarzyszyła ostra mizoginia. I tak, według Ginsberga, Burroughsowi zdarzało się twierdzić, że kobiety są agentami z kosmosu w związku z czym „może należałoby je wszystkie powybijać, albo pozbyć się w taki czy inny sposób. Stworzyć jakiś rodzaj mężczyzn zdolnych do rozmnażania przez partogenezę”. Przynajmniej jedną kobietę Borroughs zresztą faktycznie „wyeliminował” — przestrzelił własnej żonie czaszkę podczas zabawy w „Wilhelma Tella”. A skoro już zaszliśmy w takie rejony odnotujmy w tym miejscu, że inny bohater „Długiego marszu”, Eldrige Cleaver z „Czarnych Panter” w książce Soul of Ice” wywodził, iż gwałt jest „aktem powstańczym” depczącym „prawo ustanowione przez białego człowieka”. Książka została przyjęta entuzjastycznie w „postępowych kręgach”. Spodobała się — między innymi — Susan Sontag (również przez Kimballa opisanej), co nie dziwi, zważywszy, że Sontag uważała wówczas „białą rasę” za toczącego świat „raka”. Co o „Soul of Ice” sądził także pojawiający się w „Długim marszu” Norman Mailer nie wiem, ale cóż mógł sądzić, skoro swoim czytelnikom zalecał „rozwód ze społeczeństwem” i „obudzenie w sobie psychopaty”? Nie będę rozwodził się na temat reszty kontrkulturowych znakomitości portretowanych przez Kimballa, choć byłoby o kim pisać (na uwagę zasługuje zwłaszcza „pro- 46 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Krzysztof Mazur rok LSD” Timothy Leary, który kazał zamrozić swoją głowę, licząc, że medycyna osiągnie kiedyś poziom, który umożliwi jej wskrzeszenie). Odnotujmy jednak jeszcze Wilhelma Reicha, stukniętego ucznia Freuda doszedł do wniosku, że źródłem wszelkiego rodzaju nerwic są zahamowania seksualne blokujące przepływ energii orgiastycznej w organizmie. Metody zalecane przez Reicha, takie jak edukacja seksualna dzieci, masturbacja terapeutyczna i coś, co dziś nazwane zostałoby „wykorzystywaniem seksualnym pacjentek” sprawiły, że opuścił on Niemcy i udał się do Norwegii, gdzie ogłosił odkrycie „źródła życia”, to jest cząsteczek nazwanych przez niego „bionami”, które emitować miały „energię orgonalną”. Z czasem Reich wylądował w Ameryce, gdzie skonstruował „akumulator orgonowy” mający kumulować wspomnianą wyżej „energię orgonalną” i działać przez to cuda (William Burroughs twierdził, że korzystał z akumulatora Reicha i wyszło mu to na zdrowie, ale Burroughs rzadko kiedy był trzeźwy). Reich zaczął wreszcie popadać w stany mistyczne i opowiadać o „wojnie galaktycznej” jaka toczy się o „orgon”. W końcu trafił do więzienia, gdzie zmarł. „Akumulator orgonowy” zaś skonfiskowano i od tej pory słuch po nim zaginął. W związku z czym zwolennicy Reicha twierdzą po dziś dzień, że rząd USA zagarnął akumulator i zniszczył niepublikowane prace ich mistyczeń 2009 q 47 Dzielnica Publicystów strza, bojąc się konsekwencji upowszechnienia jego odkryć (Kimball nie pisze o wszystkich tych sprawkach Reicha, ale o większości pisze). Co do mnie — uważam, że odkryciem większym od reichowskiego „orgonu” jest „wyzwalająca tolerancja” Herberta Marcuse oznaczająca „brak tolerancji wobec ruchów prawicowych i tolerancję wobec ruchów lewicowych”. Tego rodzaju smakowitościami „Długi marsz” jest wprost naszpikowany. A przecież autor ledwie potrąca temat. Kimball skupia się na Stanach Zjednoczonych, a i o europejskich gwiazdach i myślicielach kontrkultury dałoby się opowiedzieć mnóstwo interesujących anegdot, w rodzaju tej o Michaelu Foucault, który — chorując na AIDS — odmawiał kuracji w przekonaniu, że „dyskursy medyczne” stworzono w celu zniewalania ludzi (no, cóż — widać Foucault przynajmniej wierzył, w to, co głosił). „Studiuję wciąż filozofię i utwierdzam się w przekonaniu, że to nie nauka, ale choroba umysłowa” — napisał kiedyś Stanisław Cat-Mackiewicz i pewnie coś jest na rzeczy. Mackiewicz posunął się może za daleko, gdy idzie o ogół filozofii, ale wyraźna — nazwijmy to — nadreprezentacja psychicznych ekscentryków wśród prominentów kontrkultury daje do myślenia. Ktoś wreszcie powinien napisać potężne dzieło „Zaburzenia psychiczne i resentymenty jako motor kultury nowoczesnej”. Pewnie najciekawszy rozdział tego dzieła opisywałby mechanizmy, dzięki którym w stosunkowo krótkim czasie przedstawiciele intelektualno-społeczno-moralnego marginesu stali się „pasterzami dusz”. Książka Rogera Kimballa jest dobrym punktem wyjścia do tego rodzaju rozważań. t 48 Georgij Safronow q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów Na czterdziestolecie Polski Ludowej — intelektualiści PZPR-owscy o literaturze Free Your Mind W połowie lutego 1985 r., a więc gdy Solidarność była już dawno rozgromiona, a komuniści swoje zwycięstwo nad kontrrewolucją przypieczętowali zabiciem ks. Jerzego Popiełuszki, Wydział Kultury KC PZPR oraz Ogólnopolski Zespół Pisarzy Partyjnych zorganizowały dwudniową konferencję, która, jak pisał we wstępie do księgi stanowiącej pokłosie tego ważnego spotkania, Jerzy Adamski, „miała za cel analizę i ocenę dorobku literatury w Polsce Ludowej”1. Konferencja ta spotkała się z wielkim zainteresowaniem, ponieważ, jak głosił dalej Adamski, organizatorów dosłownie zasypano tekstami, a poza tym zjawili się „literaci, kibice, redaktorzy, urzędnicy, działacze i Bóg wie kto jeszcze”, musiało być więc ciekawie i faktycznie było, ponieważ, „mieliśmy do czynienia (…) z prawdziwą kontrofensywą literatów przeciw uporczywym błędom polityki kulturalnej, przeciw miałkości ideowej literatury współczesnej, przeciw nieprawościom tego świata i Korony Polskiej, przeciw wszystkiemu, co doskwiera, oburza, krzywdzi i uniemożliwia”. Nic dziwnego, że konferencja takich kontestatorów rodem z PZPR znalazła natychmiast swój wyraz w postaci oficjalnie wydanej książki, w której zebrano teksty esejów, referatów lub wystąpień Witolda Nawrockiego, Andrzeja Wasilewskiego, Jana Kurowickiego, Andrzeja K. Waśkiewicza, Zenony Macużanki, Janusza Teriera, Zbigniewa Safjana, Ryszarda Wojny, Aleksandra Minkowskiego, Władysława Ogrodzińskiego, Michała Misiornego, Wiesława Rogowskiego, Józefa Ozgi-Michalskiego, Jacka Kajtocha, Ryszarda Liskowackiego, Zygmunta Lichniaka, Jana Z. Prudnickiego, Macieja Chrzanowskiego, Stanisława Starucha, Krzysztofa Gąsiorowskiego, Andrzeja Lama, Leszka Żulińskiego, Mariana Stępnia, Marka 1 Literatura Polski Ludowej — oceny i prognozy. Materiały z konferencji pisarzy w lutym 1985 roku, red. Jerzy Adamski, PIW, Warszawa 1986, s. 5. Wszystkie cytaty w niniejszym tekście pochodzą z tej właśnie książki — przyp. F. Y. M. styczeń 2009 q 49 Dzielnica Archeologów Wawrzkiewicza, Haliny Janaszek-Ivanièkovej, Wacława Sadkowskiego, Jana Koprowskiego i Kazimierza Żygulskiego2. Nawrocki w obszernym i przejmującym tekście „Krajobraz literatury w czterdziestoleciu” charakteryzował najpierw z należytą powagą trzy najważniejsze okresy „rozwoju” tejże literatury: Lata 1944-1948: etap pluralistycznego rozwoju i budowy programów (…). Lata 1949-1955: etap formowania realizmu socjalistycznego. (…) Lata 1955-1980: współczesność3, a potem pochylał się ze zrozumiałą troską nad „czteroleciem 1980-1984”. Wymieniał następujące zmiany: 1) „w obiektywnej sytuacji społeczeństwa”, 2) „w pojmowaniu społecznej funkcji literatury oraz w jej środowisku ideologicznym”, 3) „w stworzeniu nowych elementów w komunikacji literackiej”4. Pierwsze z wymienionych zmian wyrażały się: t t t wzmożeniem się nastrojów antysocjalistycznych w różnych wariantach ideologicznych: nacjonalizm, anarchosyndykalizm, trockizm, renesans poglądów chadeckich, koncepcji piłsudczykowskich z ostro wysuwanym postulatem rewizji granic wschodnich i zachodnich, co wiązało się z połączeniem się antyjałtańskich i antypoczdamskich dążeń w kręgach antysocjalistycznych w Polsce oraz rewizjonistycznych w Republice Federalnej Niemiec; otwartym atakiem na partię, komunizm, sojusze decydujące o miejscu Polski w obozie socjalistycznym oraz stanowiące o jego zwartości; po raz pierwszy od czasów powojennych spotkaliśmy się z jawnym i agresywnym antykomunizmem, którego język przenikał do publicystyki i literatury, do nauk społecznych i polityki uprawianej przez ekstremalne kręgi prawicy społecznej. Zakwestionowano dorobek Polski Ludowej, w tym również jej dokonania kulturalne (w tym kontekście pojawiła się teza o „pustyni kulturalnej”, „bermudzkim trójkącie kultury”, zachwianiu tożsamości kulturalnej Polaków, „rusyfikacji” kultury polskiej, zagładzie języka i upowszechnieniu się Orwellowskiej „nowo-mowy”) i społeczne; wzrostem nastrojów religijnych i różnego rodzaju taktycznych związków z Kościołem: „Solidarnościowa” manipulacja symboliką religijną jako najbardziej funkcjonalną w organizowaniu strajkowej świadomości mas, konwertytyzm znacznej części inteligencji polskiej i porzucenie przez nią dawnych liberalnych i lewicowych światopoglądów, liczne przejawy wręcz potrydenckiej gorliwości i histerii religijnej w demonstrowaniu nowej przynależności wyznaniowej, szerzenia się postaw nietolerancyjnych, represjonowania innych sposobów myślenia, tendencji do ograniczania wolności przekonań inaczej myślących i inaczej wierzących, upowszechnianie stereotypu „Polak — katolik” i kwestionowanie polskości ateistów oraz innowierców, a szczególnie komunistów; 2 Niektórzy z tych intelektualistów są bohaterami książki Kryptonim „Liryka”. Bezpieka wobec literatów (Prószyński i S-ka, Warszawa 2008) Joanny Siedleckiej, niektórzy całkiem nieźle sobie radzili lub radzą w III RP i być może już nie pamiętają swojego udziału w konferencji z 1985 r., a o niektórych, niestety, pies z kulawą nogą nie pamięta, dlatego archeolodzy muszą się nimi zajmować. 3 Literatura…, s. 21-34. 4 j.w., s. 34-41. 50 q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów utrudnieniem procesu formowania i realizacji pozytywnego programu odnowy, z jakim wystąpiła partia na IX Zjeździe w odniesieniu do całości życia społeczno-gospodarczego i dążeniem bez liczenia się ze skutkami do realizacji koncepcji budowy alternatywnego społeczeństwa, w tym także alternatywnej kultury. Literatura w tym kontrrewolucyjnym programie miała spełnić funkcje ośrodka krystalizującego oraz dynamizującego antysocjalistyczną świadomość społeczną…5 t Zmiany drugiego typu wyraziły się: przyjęciem przez literaturę pozostającą w związku zgody z przeobrażeniami politycznymi i społecznymi, stanowiącymi wyraz celów programowych IX Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR, tych funkcji społecznych, które polegają na wyrażaniu ogólnospołecznych doświadczeń i przeżyć w taki sposób, aby czytelnikowi dostarczyć odpowiedni budulec moralny i intelektualny, niezbędny do rozumienia świata w sposób wolny od manipulacji ideologicznej, pozbawiony ograniczeń właściwych dla ideologii fałszywych posługujących się stereotypami poznawczymi (…) 6, dokonaniem wyrazistego podziału środowiska pisarskiego na prosocjalistyczną większość, skupioną w wieloświatopoglądowym nowym Związku Literatów Polskich, na nie zorganizowaną, ale akceptującą socjalistyczny model kultury mniej liczną grupę oraz na zdecydowanie opozycyjną mniejszość, która po rozwiązaniu dawnego ZLP oraz stworzeniu nowego znalazła się poza jego szeregami, nie mogąc wyrazić zgody na artystyczno-zawodową formułę nowej organizacji literackiej (…)7, zmianą pozycji pisarza w społeczeństwie oraz zmianą charakteru i stopnia jego powiązań zawodowych i socjalnych. Jak nigdy przedtem wyraziste stało się takie społeczne znaczenie pisarza, które nie wiąże się z jakością jego dorobku twórczego. Opozycyjni pisarze, którzy wydają w wątłym i pozbawionym społecznego rezonansu obiegu podziemnym, w niewielkim i także pozbawionym kontaktu społecznego z krajem obiegu zagranicznym (…), wielkim wysiłkiem propagandowym zachodnich rozgłośni dywersyjnych i manipulowanej opinii publicznej w kraju. Mało kto czytał „miesiące” Kazimierza Brandysa — tak niechętnie i krytycznie przyjęte na przykład przez krytykę angielską, mało kto czytał pisany na rozpaczliwym poziomie artystycznym „Raport o stanie wojennym” czy niewiele lepsze (choć już pozbawione brukowego zacięcia propagandowego) „Notatki z codzienności” Marka Nowakowskiego, niewielu zna osobliwe w warstwie wywodów historiozoficznych, sarmacko-kołtuńskie „Rozmowy polskie latem 1983 r.” Jarosława M. Rymkiewicza, ale w świadomość wielu wpompowano już wiedzę o rzekomej „wybitności” autorów i ich dzieł. Wedle tej reguły „wybitnymi” są i Andrzej Szczypiorski — jako autor t t t j.w., s. 35-36. j.w. Nawrocki zwracał uwagę na to, że są autorzy, którzy jakoś wypełniają te funkcje społeczne i wymieniał tu Romana Bratnego, Zbigniewa Kałuskiego, Halinę Auderską, Tadeusza Niejaka, Władysława L. Terleckiego, Wiesława Myśliwskiego, Jerzego Adamskiego i Jerzego Urbana. 7 j.w., s. 37. 5 6 styczeń 2009 q 51 Dzielnica Archeologów publicystycznej książki „The Polish Ordeal” (Polska próba), i Adam Zagajewski — jako autor antykomunistycznej i proniemieckiej książki „Polska — państwo w cieniu ZSRR”, i Agnieszka Holland, która swe bzdurne insynuacje pod adresem filmu polskiego drukuje na łamach skądinąd poważnego pisma „Critique” (styczeń-luty 1984), czy mąż uczony ukrywający swe małe nazwisko polonistyczne pod pseudonimem Leopolity8, a będący autorem agitacyjno-politycznego tomu „Teksty cywilne”. Nikt prawie tego nie czytał, nikt nie kontrolował intelektualnej czystości i spójności wywodu, nikt nie nazwał otwarcie, po imieniu antykomunistycznych funkcji tej literatury publicystyki, wyrażających się nie tylko w sposobie myślenia, ale również w doborze argumentów i języku; autorzy nominowani zostali wielkimi, odkrywczymi, wspaniałymi. Nazwano ich rycerzami wolności i sprawiedliwości w nadziei, iż nikt tego nigdy nie zechce weryfikować, nikt przecież i tak nie przeczyta na przykład artykułu Marcina Króla „Dylematy liberalizmu” 9, by dowiedzieć się, o jaką wolność i dlaczego się walczy, atakując zgubny liberalizm, wiarę w postęp, tolerancję, wszystko, co przeszkadza integrystycznym dążeniom kościelnej reakcji (…) w rzeczy samej Szczypiorscy, Leopolici, Zagajewscy, Rymkiewicze jako społeczne fakty — prócz może tylko wąskiego kręgu — nie istnieją. I jest obrzydliwą manipulacją przeciwstawianie ich pisarzom miary Bohdana Czeszki, Romana Bratnego, Haliny Auderskiej, Kazimierza Koźniewskiego, Teodora Parnickiego, a także Władysława Terleckiego (…) 10 związaniem literatury z celami i programami różnych ruchów społecznych (…), stworzeniem nowego impaktu kulturalnego w obrębie wspólnoty socjalistycznej11. t t Zmiany trzeciego rodzaju wyrażały się „konkurencją na rynku książki”, ochronną działalnością „mecenatu państwowego, który zapewnia [literaturze — przyp. F. Y. M.] nieskrępowane warunki rozwoju i eksperymentowania formalnego”, aktywizowaniem krytyki literackiej przez „politykę kulturalną”, modą na nowe gatunki i formy literackie, nowymi tendencjami „stylotwórczymi”, pojawieniem się „literatury kontestacji politycznej” oraz próbami asymilowania literatury emigracyjnej: W rezultacie wszystkie wybitne dzieła literackie, które powstały na emigracji, a nie były wymierzone przeciwko socjalistycznej Polsce, bądź już znalazły, bądź znajdą drogę do polskiego czytelnika. W swojej analizie Nawrocki prognozował utrwalenie się „podzielonych frontów oraz wyposażenia literatury opozycyjnej w taki arsenał światopoglądowy i tak podporządkowany centrom antysocjalistycznej dyspozycji politycznej, iż niemożliwe okażą się wszelkie rozwiązania kompromisowe”, aczkolwiek żywił przekonanie, iż „z tej gru8 9 10 Chodzi o Romana Zimanda (1926-1992) — przyp. F. Y. M. „Aneks” 1984, nr 34. Literatura..., s. 38-40. j.w., s. 40. 52 11 q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów py nastąpi odpływ”, tzn. pisarze porzucą „degradujące zamówienia polityczne” i odzyskają kontakt z „utraconymi czytelnikami”. Ponadto przewidywał aktywizację autorów spychających literaturę „na poziom komunikacyjny właściwy zbeletryzowanej propagandzie lub upolitycznionemu piśmiennictwu beletryzującemu antysocjalistyczne homilie”, wymieniając tu nazwiska Kazimierza Orłosia, Nowakowskiego, Rymkiewicza oraz Janusza Andermana: Sytuacje fabularne, konstruowane bądź jak w powieści tendencyjnej, bądź najzupełniej znaczeniowo obojętne (jak u Jarosława M. Rymkiewicza), służą przede wszystkim wypowiadaniu antykomunistycznych sądów o rzeczywistości polskiej na żenująco niskim poziomie histerycznej agresji i nienawiści12. Sytuacja w kulturze nie nastrajała więc optymistycznie — Nawrocki przypominał jednak że: „Starając się wykazać, że jest tygrysem i to nie papierowym nadał Głosowi Ameryki cechy głosów dżungkli”. („New York Post o przemówieniu Dullesa) rys. Władysław Daszewski Partia nie pragnie — o czym mówił wielokrotnie I sekretarz KC PZPR Wojciech Jaruzelski — by wszyscy mówili jednym głosem, lecz walczy o to, by w wielogłosowym chórze nie śpiewano przeciwko rzeczywistemu dobru kraju13. Snuł zresztą przewidywania, że pojawi się wnet powieść polityczna, uważnie analizująca „nasze doświadczenie polityczne z pierwszych lat osiemdziesiątych”. Z kolei Wasilewski w rozprawie „Naród i państwo w dobie kryzysu”, kreślił historiozoficzny obraz powojennej Polski i jej „zapóźnień” po to, by zwrócić uwagę na „przestępstwo dokonywane na polskiej świadomości”, tzn.: sączenie w nią jadowitego przeświadczenia, że aktualne położenie Polski to kopia jej położenia w wieku XIX, że zatem te sposoby narodowego życia, jakie wypracowane zostały w okresie niewoli, powinny stać się polską normą także dzisiaj. Jest to przewodni motyw tej wściekłej obróbki, jakiej poddane zostało polskie społeczeństwo. 12 13 j.w., s. 45-46. j.w., s. 46. styczeń 2009 q 53 Dzielnica Archeologów Wasilewski mówił tu o „gorączce psychotechnicznego inscenizowania”, chodziło mu więc o to, że kontrrewolucja posługuje się całym zestawem teatralnych rekwizytów, które odwołują się do „wszystkich reminiscencji powstańczo-martyrologicznych naraz, przekształcając każdy dzień w panoramiczny fresk ilustrujący zmagania narodu polskiego z niewolą”14. To jednak było pierwsze stadium przewrotności kontrrewolucyjnej inżynierii dusz, ponieważ: Należało koniecznie połączyć w jedną całość zatarte urazy z okresu zaborów ze świeżymi urazami z czasów okupacji, ale tak, aby z sumy tych reminiscencji zniknęły wszelkie ślady najeźdźcy z Zachodu15 — no bo przecież nikt ze Wschodu nas w 1939 r. nie najechał, to chyba oczywiste. Jak jednak wyglądało to wyższe i wyjątkowo perfidne stadium przewrotności kontrrewolucyjnej teatralizacji życia? Z kłopotem tym uporano się nad podziw gładko, przestawiając po prostu w odwrotnym kierunku pamiętne symbole czasów okupacji. Znak Polski Walczącej z niemieckim okupantem stał się wezwaniem do walki przeciw „reżimowi”. Wasilewskiemu przez usta nie mogło przejść sformułowanie z „rosyjskim okupantem”, zresztą, takowego przecież nie było. Użył więc, jak kiedyś Sławomir Mrożek w swoim antyfaszystowskim opowiadaniu, słowa „reżim”16. Symboliczne „V” koalicji antyhitlerowskiej podrzucone zostało niewiele wiedzącym nastolatkom, milicję obelżywie równano z gestapo, dając tym dowód znikczemnienia i głupoty. Kto za tym wszystkim stał? Powoli zza ponurej dekoracji teatralnej, wyłaniał się ciemny i tępy reżyser spektaklu zmierzającego do zafałszowania polskiej świadomości: Zaduszkowe spotkania nad grobami poległych, okolicznościowe nabożeństwa narodowe, coraz bardziej przekształcają się w historyczne misteria, w których nad rzeczywistą pamięcią historii bierze górę duch irracjonalnej męczeńskiej krucjaty. Owiani „kontrreformacyjnym” duchem kaznodzieje o głosach przepełnionych tak nieziemską słodyczą, że zdają się samoczynnie unosić ich do nieba, dokonują interpretacyjnych cudów, odnajdując w tekstach Ewangelii fragmenty pisane najwyraźniej o Polsce współczesnej, o szatańskich mocach, które ją niewolą, i o krzyżowej drodze zmartwychwstania. Mógłby ktoś powiedzieć, że jest to tylko konwencja językowa, służąca Kościołowi od stuleci i nie mająca na oku pragmatycznych celów. Tak jednak nie jest, bo właśnie te parafialne nauki, wyrywające słowa z sakralnych kontekstów i rzucające je do aktualnych bojów w nie zawsze najbardziej świetlanych intencjach — 14 15 j.w., s. 59. Jj.w., s. 60. Por. „Rżyj, Satyry koniu! ” — Free Your Mind, POLIS Miasto Pana Cogito, odsłona premierowa. 54 16 q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów są kuźnią obiegających masy stereotypów, skrajnie uproszczonych i pełnych uprzedzeń, zamykających umysłom przez nie porażonym dostęp do bardziej złożonego pojmowania świata.17 Ten opis panoszenia się wstrętnego kleru nie brzmiał zachęcająco w 1985 r., po 40 latach budowy „socjalistycznego państwa”, toteż Wasilewski dodawał nieco dalej jeszcze głośniej w kwestii „aparatury pojęciowej mas”: To właśnie parafialny paradygmat, podniesiony w kontrreformacyjnej Polsce do rangi panującej i jedynej nauki, zabił w umysłach polskich dociekliwość i pozbawił je na całe stulecia zdolności rozumienia zmian zachodzących w świecie. I oto na mapie współczesnego świata stajemy się znowu egzotyczną strefą, w której aparaturę pojęciową mas wyrabia się z tworzywa parafialnych nauk, adaptowanych do potrzeb bieżącej polityki.18 Oczywiście poza czarnosecinnym klerem jeszcze należało wskazać konkretnych manipulatorów, czyli, jak to określił sam autor, „podrobionych spadkobierców” tudzież „misjonarzy romantycznej ewangelii” (tym razem chodziło o epokę literackiego romantyzmu). Wasilewski podkreślał bowiem: W rzeczywistości mamy bowiem do czynienia nie z żadnym tam strzeżeniem ojczystej „warowni”, ale z załganym pasożytowaniem na wciąż rentownych w Polsce dobrach romantyzmu. W obliczu załganego pasożytowania Wasilewski nie był w stanie, co chyba naturalne, nawet przywołać personaliów pasożyta. Jak może wyglądać to pasożytnictwo i do jakich moralnych wyników prowadzi, niech świadczy pierwszy lepszy fragment produkcji piśmienniczej tego rodowodu. Cytuję za „Kulturą” paryską, numer 6/84, pomijając z litości nazwisko autora. Jest to fragment niewielkiego poematu zatytułowanego „Lekcja o literaturze polskiej”.19 Po przywołaniu z obrzydzeniem fragmentu utworu Jacka Trznadla, Wasilewski przystąpił do jego wzorowej interpretacji: Darujmy sobie uwagi na temat grafomanii, wiodącej patetyczny impet piszącego do nie zamierzonych efektów komicznych. Stężenie grafomanii jest tu bowiem rezultatem karkołomnego wręcz wysiłku autora, by aktualny wizerunek Polski naciągnąć na martyrologiczny schemat z rekwizytami Polski zeszłowiecznej. Ciągle 17 18 19 Literatura…, s. 60. j.w., s. 61. j.w., s. 63. Cały poemat dostępny jest na: http://www.jacektrznadel.pl/p_darmowe1.php styczeń 2009 q 55 Dzielnica Archeologów rys. Tadeusz Paszkiewicz niepewny wymowy analogii autor ładuje bez opamiętania w każdy centymetr linijki wierszowej Kordianów, Sowińskich, Trauguttów, na paru stronach niemal pełny rejestr romantycznego Panteonu. Zaraz jednak uspokajał odbiorców i uczestników konferencji PZPR-owskich intelektualistów, że: Falsyfikacja posunęła się tu jednak za daleko i nawet najbardziej zamroczony umysł nie może przyjąć za dobrą monetę opowieści o bohaterach zakłuwanych bagnetami oraz rozstrzeliwanych z maszynowej broni. Uspokajał też, co do ówczesnego polskiego mesjanizmu, zapewniając o jego iluzoryczności i demaskując jego prawdziwe, prymitywne zgoła pochodzenie: Pewnej nocy w czasie sierpniowego strajku w stoczni gdańskiej rozbiła się bania z samorodną poezją wypuszczając na świat okolicznościowe wiersze, zaskakująco zbieżne w słownictwie i tonacji z poetycką spuścizną nurtu mesjanistycznego. W kręgach znawców wywołało to ogromne poruszenie, które na pamiętnym Kongresie Kultury zaowocowało specjalnym referatem. Uruchomiony został arsenał naukowych pojęć, z których pomocą udało się odkryć, ze pod bluzami robotników polskich przechowują się niejako w stanie naturalnym mesjanistyczne archetypy i toposy, że stoczniowcy gdańscy w chwilach uniesienia wypowiadają się w sposób przyrodzony językiem Konfederatów Barskich, „Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego” i „Anhellich”. Byłoby to odkrycie na miarę Lelewela, gdyby nie pozostawiona w cieniu okoliczność, że w rozbijaniu poetyckiej bani czynni byli wysłan- 56 q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów nicy miejscowej katedry polonistycznej, specjalizującej się w mesjanizmie, skądinąd wychowankowie naukowej firmy, która przygotowała wspomniany referat.20 Kurowicki z kolei wracał do wciąż żywego w socjalistycznej kulturze, zagadnienia realizmu, odwołując się do klasyków myśli marksistowskiej. Waśkiewicz wspominał o „ruchu literackim młodych”. Macużanka przybliżała „myśl literacką i ideową Leona Kruczkowskiego — łącznika dwu epok”, sięgała więc do czasów piekielnej, przedwojennej Polski. Termer przedstawiał intrygujące zagadnienie publikacji literackich w czasopismach nieliterackich, a więc takich dzienników centralnych, jak „Express Wieczorny”, „Rzeczpospolita”:), „Słowo Powszechne”, „Sztandar Młodych”, „Trybuna Ludu”, „Żołnierz Wolności” i „Życie Warszawy”, uwzględniał też dzienniki regionalne, tygodniki wojewódzkie i popularne tygodniki ilustrowane21, co obrazowało wielkość skali rozrastania się kultury socjalistycznej w kraju węgla i stali. Poważne problemy czterdziestoletniej „polityki kulturalnej” podejmował Safjan. Krzepiące było jego przekonanie dotyczące przełomu lat 70. i 80., że najgorsze już za nami: Długotrwałe odchodzenie poważnego grona pisarzy polskich od lewicy jest procesem, który już minął swoje apogeum. Głębokie rozczarowanie „cofnięciem myślenia”, jałowością propozycji, przejmowaniem pałeczki przez koła najbardziej ekstremistyczne i klerykalne musi zaowocować powolną ewolucją postaw. A kierunki ewolucji? Mogą być rozmaite. Należy przypuszczać, że krytycznej ocenie, dokonywanej zresztą z rozmaitych pozycji, zostaną poddane postawy z lat 1980/81, a przede wszystkim powrót do anachronicznych koncepcji myślowych.22 Dopiero Wojna chwytał byka za rogi. Podobnie, jak wspomniany wcześniej Wasilewski, diagnozował teatralizację życia społecznego, czyniąc wyrzut „nam”, że „na Zaduszki” na cmentarzu wojskowym w Warszawie „próbuje się przeciwstawiać groby żołnierzy AK z Powstania Warszawskiego grobom żołnierzy I Armii, którzy chcieli iść im z pomocą. Groby obrońców ojczyzny z Września, grobom tych, którzy padli w obronie władzy ludowej. Tu położy się kwiatek, tam nie. Tu zamanifestuje się zapaleniem świeczki, tam nie” — ale przez to chciał wskazać na wyjątkowo gorszące widowisko: Na szczególne zagęszczenie oboleń i judzącego, jątrzącego rozkręcania spraw tragicznych natrafiamy przy krzyżu stojącym na symbolicznej mogile ofiar Katynia. Jakby nie dość było konfliktów i przelanej krwi w ciągu pięciu wieków między Polską a jej sąsiadem wschodnim, jak gdyby ostatnie czterdzieści lat nie pokazały, jak inne i dobroczynne dla obu stron może być — i stało się! — współżycie obu j.w., s. 72. Ówczesne (tj. w latach 80. nakłady) niektórych z tychże komunistycznych czasopism były imponujące: „Kobieta i Życie” — 695 tys., „Przekrój” — 538 tys., „Perspektywy” — 196 tys. egz. — przyp. F. Y. M. (dane za tekstem Termera). 22 j.w., s. 213. 20 21 styczeń 2009 q 57 Dzielnica Archeologów państw, chce się przedłużać niedobrą przeszłość i nią oddziaływać na przyszłość. Kto chce? Wrogowie pokoju między naszymi narodami. Komu miałoby to służyć? Na pewno nie Polsce!23 — dlatego Wojna dodawał z goryczą: „I tak chodzimy między tymi mogiłami jak w zaczadzonym plebiscycie”. Minkowski wspominał swoje spotkanie z Aleksandrem Kiereńskim w 1970 r., który miał mu powiedzieć: „Śmieszą mnie frustracje intelektualistów, którzy by chcieli wcisnąć politykę w kanon moralny. Bzdura!”24 Taka myśl starego rewolucjonisty nie mogła nie posłużyć za fundament do dalszego wywodu na temat „starcia humanistów z władzą”, choć miał oczywiście na myśli tych pseudohumanistów, tj. tych, których już raz zdążył obśmiać Wasilewski w swoim wspaniałym eseju: Wasilewski bada polskie przywary, wyprowadzając rodowód głupoty narodowej z mariażu kontrreformacji w Polsce z romantycznym irracjonalizmem. Najwsteczniejszy klerykalizm i odmóżdżony romantyzm płodzą po dziś dzień wizje zadufanego chciejstwa, nie bacząc na ład i skład współczesnego świata. Żerują skutecznie na mitomańskich skłonnościach Polaków. Pociąg do mitomanii to także narodowy specjał przez wieki opierający się racjom rozumowym: mitotwórcom ciągle nie brak klienteli.25 Na szczęście sytuacja była opanowana. Kraj był przewietrzony, można powiedzieć: Stan wojenny był operacją militarną: skasował wszystkie struktury i wytworzył przestrzeń. Nie wypełniono jej w porę treścią polityczną, ofertą ideową, propozycjami do przyjęcia — choćby z oporami, z trudem, w bólach. I nie wojsko tu zawiniło… Sytuacja jest wciąż plastyczna, podatna na formowania i korekty jak nigdy w czterdziestoleciu. Nie uformował się ostatecznie nowy establishment. Partia nie weszła w wysokie obroty. A czasu jest mało, coraz mniej, narkoza przestaje działać — niewiarygodne, że działała tak długo, ponad trzy lata — ludzie otrząsają się z apatii, trzeba im pilnie zaproponować atrakcyjny stan aktywności.26 Referat Minkowskiego kończył się więc z nadzieją i wybiegał daleko w przyszłość: Jesteśmy, wydaje się, w punkcie zwrotnym. Społeczeństwo zaczyna się budzić, widać to na zegarze gospodarczym, który sygnalizuje ruch naprzód. Smutno się robi, gdy pomyślę, że jak dobrze pójdzie, to w roku 1990 osiągniemy poziom z końca ubiegłej dekady, ale na szczęście nie całkiem wierzę w takie prognozy. 23 24 25 j.w., j.w., j.w., j.w., 58 26 s. s. s. s. 216. 221. 222. 230. q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów Optymizm mimo wszystko przeważa. (…) To istotne, że dziesięciolecia władzy ludowej wszczepiły ludziom nieodwracalnie głód kultury. W kulturze nauczyły znajdować radość życia, jego sens i cel. Byt określa świadomość, a świadomość decyduje o jakości bytu. W wyzwalaniu świadomości społecznej z narkotycznych oparów bez nas, twórców, obejść się nie może.27 Ogrodziński zwracał uwagę na to, że 40-lecie „powrotu do macierzy naszych Ziem Zachodnich i Północnych, mija bez euforii, w niełatwych okolicznościach dla ludzi i kraju”28, Misiorny, nawiązując do referatu Stępnia (o czym za chwilę), zastanawiał się, „ile jest literatur polskich” i przyglądał się ówczesnym „zabawnym badaniom „reorientacyjnym”” IBL-u dotyczącym „literatury „źle obecnej””, czyli np. prozie Józefa Mackiewicza, Włodzimierza Odojewskiego czy Marka Nowakowskiego: Instytut Badań Literackich, który w pięknej Sali Lelewelowskiej Instytutu Historii PAN zorganizował swą „sesję naukową” [pisownia oryg. — przyp. F. Y. M.] na temat literatury „źle obecnej” (w końcu roku 1981), a następnie i „bez swej zgody” (oraz z pominięciem tekstów Aleksandra Gieysztora i Jana Walca) opublikował jej plon w Londynie (w roku 1984), nie był odosobniony w działaniach informacyjno-interpretacyjnych związanych z zagadnieniem literatury emigracyjnej (…) Jak jednak wskazuje przykład sesji IBL-u, nie każde tego typu zainteresowanie podszyte było i jest rzetelnym zamiarem badawczym: sesja Janusza Sławińskiego i Romana Zimanda zajęła się np. kanonizacją piśmiennictwa „źle obecnego”: obecnego sporządzeniem katalogu inwektyw adresowanych do polityki kulturalnej władz Polski Ludowej.29 W tym kontekście zupełnie uzasadnione jest określanie przez Misiornego pseudobadaczy mianem „polityków zatrudnionych na etatach naukowych państwowego IBL”30. Niezwykle ciekawie wypowiadał się też na temat zdrowej relacji między cenzurą a wolnością twórczą: Jeden z naszych kolegów pisarzy, którego twórczość cenię, wypowiedział w specjalnej ankiecie miesięcznika „Więź” pogląd, że literatura polska ma dziś dwie kolebki; pierwsza stoi w zasięgu wpływów Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, druga — „w obojętnym świecie”. Pisarz wyraził w ten sposób dosyć powszechne w środowisku literackim złudzenie, że istotnie istnieje jakiś „obojętny świat”, w którym można pisać, co się chce (pisać, co się chce można ostatecznie wszędzie), i w którym wszystko to, co się napisało, zostanie wydrukowane i znajdzie w dodatku drogę do mnogich czytelników. Otóż w rzeczywistości 27 28 29 30 j.w., j.w., j.w., j.w., s. s. s. s. 230-231. 232. 239-240. 241. styczeń 2009 q 59 Dzielnica Archeologów jest dokładnie inaczej; tu, w kraju, możemy czasem mówić, że cena, jaką bywa wpływ cenzury, wydaje się umiarkowana wobec perspektywy spotkania pisarza z prawdziwym i bardzo licznym czytelnikiem. Nie głoszę, rzecz jasna, pochwały cenzury, wyrażam natomiast ubolewanie z powodu enuncjacji tych pisarzy i uczonych polonistów, którym się wydaje, że mają jakąś wiedzę o realiach politycznych tego „obojętnego świata”. Owszem, bywa on bezinteresowny, sfinansuje nawet jakieś oderwane dzieło, ale tylko do momentu „wykupienia” autora, gdyż później wprzęga się go do rygorystycznej służby. Kazimierz Brandy za luksus pisania kokieteryjnych i snobistycznych „Miesięcy” zmuszony został do odsłużenia należności w roli komentatora dywersyjnych rozgłośni. Nie inaczej zarabia na swą wolność twórczą piąty wieszcz, Odojewski, zatrudniony w RWE. Fakty takie nie mącą samopoczucia specjalistów z IBL-u.31 Misiorny i tak jednak za najbardziej przegranych nie uważał samych zaplątanych w polityczne zobowiązania pisarzy, ale „panie i panów z IBL-u”: Ich subtelne dowodzenia, mające urealnić tezę o jedności literatury polskiej i „wyższości” literatury „źle obecnej”, są charakterystycznym wytworem owej „niszy ekologicznej”, jaką zagospodarowała nasza politykująca polonistyka i w której panuje wolność od wszystkiego, a przede wszystkim wolność od obowiązku liczenia się z realiami współczesnego świata i wolność od obowiązku przytomności umysłowej.32 Rogowski natomiast wypominał niektórym pisarzom, że jeszcze niedawno stali po innej stronie barykady: Nigdy może bardziej niż obecnie — to znaczy mniej więcej od czterech lat po dzień dzisiejszy — pewna część literatury polskiej nie była tak zaciekle polityczna i kontestacyjna, tak bezpośrednio zaangażowana w bezpardonową walkę. Jest paradoksem, a może i swoistą zemstą historii, że grupa tych literatów, którzy przed trzydziestu pięciu laty na zjeździe szczecińskim i nieco później, za przywództwem partyjnych instancji, a zwłaszcza partyjnych urzędników, opowiedzieli się za realizmem socjalistycznym, najpierw wyrzekła się raptownie tych swoich dawnych dramatycznych deklaracji i działań, a potem poddała się znów kierownictwu innych ogniw innej władzy politycznej, może mniej zinstytucjonalizowanej, ale przecież jednoznacznej i brutalnie wymagającej.33 Na czym polegała brutalność tej innej władzy politycznej? Ujawniała się ona w szczególnie ordynarnym stosunku do robotniczo-chłopskiej kultury: 31 32 j.w., s. 243. j.w., s. 244. j.w., s. 246. 60 33 q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów Amerykańskie plany remilitaryzacji Japonii Ogródek Japoński rys. Jerzy Ciszewski Dość przypomnieć tu wystąpienia przedstawiciela Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność” na forum dawnego prosolidarnościowego ZLP, kiedy to wyraźnie oświadczył, jaki rodzaj literatury i którzy pisarze będą popierani, a co pójdzie na przemiał, aby uświadomić sobie i innym, że nowi samozwańczy pretendenci do władzy w państwie polskim wcale nie byli liberalni ani też niezbyt ochoczo uznawali niezawisłość ideowo-artystyczną pisarza oraz jego prawo wyboru, a więc prawo do wolności. Rogowski słusznie wykpiwał hipokryzję tych krytyków, co zachwalają dzieła Brandysa, Stanisława Barańczaka, Nowakowskiego i Tadeusza Konwickiego, wskazując na artystów mających prawdziwą klasę: jakże pobłażliwe wobec tych utworków [pisownia oryg. — przyp. F. Y. M.] są opinie urabiane przez „warszawkę”, gdy idzie o książki antypaństwowe lub nad wyraz krytyczne wobec PRL, a jak głęboko milczy ona, niczym wskutek zmowy, gdy ukażą się utwory o przeciwstawnym charakterze — krytyczne wobec opozycji czy kontrrewolucji, co warto przypomnieć przy okazji wybrzydzań (oczywiście artystycznych), gdy to Roman Bratny napisał „Rok w trumnie”, a czytelnicy mimo to wykupili cały ogromny nakład utworu. Podobny los i przemilczenie spotkało „Dno oka”, subtelną i mądrą książkę Jerzego Adamskiego.34 34 j.w., s. 247. styczeń 2009 q 61 Dzielnica Archeologów Rozmaitym, nielicznym, dodajmy, „Brandysom, Najderom, Barańczakom”35 autor dawał jasno do zrozumienia to, że są oni wykorzystywani przez ponure siły imperializmu i narażeni na dalszą alienację: Nagłośnienie przez „Wolną Europę” tego czy owego „zasłużonego” jest działaniem instrumentalnym, nie ma nic wspólnego z kulturą, za to wiele ze zużywaniem miedziaka nazwisk, wartości, ideałów. Nie umacnia, lecz osłabia związki człowieka z krajem, do którego sam przecież zrywa pomosty.36 Rogowski ponadto nie miał wątpliwości, co do estetycznych walorów literatury kontrrewolucyjnej: W sumie funkcje literatury, jakie jej przypisywano w owych czasach i przez te wszystkie ośrodki przypisuje się po dziś dzień, mają być ściśle polityczne, podobne są do „agitki”, tyle że antysocjalistycznej’ w każdym zaś razie literatura zmierzać ma do wypełnienia roli swoistego zapalnika intelektualnego, ideowego, politycznego, zwłaszcza wobec młodego pokolenia. Nie ma tu mowy o estetycznych funkcjach literatury, o sztuce artystycznej, tylko o sztuce wyrażania i wypełniania tych doraźnych zamówień. Celem zaś pisarstwa jest w tym ujęciu doprowadzenie do tego, a by do zera osłabły więzi ideowe i społeczne, na których zasadza się ustrój socjalistyczny, zatem związki robotników z marksizmem, z partią, a także aby pomniejszyć ich klasowe uprawnienia, zakres wpływów, możliwości działania.37 Dostrzegał też obok „mecenasa zachodniego”, który „dobrze płaci i wiele wymaga, nie interesuje się niczym innym prócz antykomunistycznych treści”38, kościelny mecenat, zastrzegając od razu, że na tym polu także nic wartościowego nie powstaje, bo i nie może powstać. Szczególnie jednak dziwiło go, że obok katolików i konwertytów, występuje też „grupa inna, do dziś np. powiadająca się za ateizmem lub indyferentyzmem religijnym, wśród nich nawet garstka byłych pupilów władzy”39. Zapewniał w związku z tym, że i tak „więcej doprawdy swobód było, jest i będzie po naszej stronie niż tam, gdzie dogmat jest samą istotą i motywem działań”. Ozga-Michalski, przypomniawszy o roli chłopów w kulturze socjalistycznej, piętnuje rolę „jednego z dynamitardów”, czyli artysty, który „dokłada dynamit do zburzenia tego domu”: Bohaterowie wykreowani przez Marka Rymkiewicza Jałty i Poczdamu nie uznają, woleliby już podział kraju przez obce mocarstwa, bo — cytuję: „Lepiej być we 35 36 37 38 j.w., j.w., j.w., j.w., j.w., 62 39 s. s. s. s. s. 249. 251. 251-252. 254. 255. q styczeń 2009 władaniu kilku potęg niż we władaniu jednej”. (…) A jeśliby, co nie daj Boże, socjalizm zwyciężył na kuli ziemskiej, to wtedy bohater „Rozmów Polaków” pomodli się, aby Bóg zniszczył tę planetę. Ten wywód poety można nazwać chorobliwym przejawem nienawiści i politycznej nieodpowiedzialności, duchowego szaleństwa. (…) Zastraszająca jest to lekcja współczesnego „romantyzmu”, ten ogłupiały w posłannictwie poetycko-nacjonalistycznym współczesny mesjanizm.40 Na tle dokonań kultury socjalistycznej, tysiącletnia historia polskiej kultury wykazywała swoją ewidentną miałkość, ponieważ „na paradoks zakrawa fakt, że w ostatnim czterdziestoleciu, ba, w ostatnim ćwierćwieczu wydaliśmy więcej książek niż w całym tysiącleciu”41. Ozga-Michalski zachwalał też znakomity referat „kolegi Wasilewskiego”, jednakże stwierdzał, że sama „bardzo dobra analiza i bardzo dobre rozpoznanie obrazu prawdy w naszym kraju”, to za mało: Należy wysunąć wnioski. Jak usunąć to określone zło, które wyrządza szkodę o wadze najcięższej historycznej winy. W czasach wymagających od całej wspólnoty Polaków wyższego stopnia odpowiedzialności, gdy sama natura problemów, wzmagania walki o pokój, wojna cicha, bez krwi i ognia, bez zburzonych miast, która wprawdzie nie wybuchła, ale przecież stoczyła się w ciągu ostatnich trzech lat na terytorium polskim, wydana między Wschodem i Zachodem, a kosztowała nas milion miliardów złotych, nie licząc reaganowskich strat sanacyjnych w dolarach, a także tych w moralnym i duchowym rozdarciu, sama ta natura problemów, które odczuwamy wszyscy, wymaga przezwyciężenia wahań i przyjęcia postawy obronnej, ale także ofensywnej.42 40 41 42 j.w., s. 268-269. j.w., s. 269-270. j.w., s. 271. styczeń 2009 q 63 Dzielnica Archeologów Tę ofensywną postawę należało zająć nie tylko na poziomie artystycznym, lecz i egzystencjalno-ideowym, tj.: zarówno wobec tej siły dążącej do przeobrażenia naszej planety w jedno wielkie nuklearium, o co modli się laureat „Tygodnika Powszechnego”, jak wobec konieczności wymagającej wyższego stopnia zorganizowania pracy i walki narodu, aby mógł spełnić siebie przez swoje państwo.43 Kajtoch w swoich „Uwagach o aktualnej polityce kulturalnej” rozważał problem pluralizmu w marksistowskiej kulturze. Akcentował wyjątkowość formacji ówczesnej elity, ponieważ: Dzisiejsze średnie pokolenie inteligenckie jest pierwszym i zarazem ostatnim, które zapoznało się z całością myśli marksizmu-leninizmu, które czytało dzieła wszystkie „wielkiej piątki”: Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina i Mao Tse-Tunga.44 Dramatyczną sytuację kulturową w połowie lat 80. natomiast determinowały, jego zdaniem, takie czynniki: Po pierwsze — agresywność i potęga Kościoła rzymskokatolickiego. W dotychczasowej historii naszego narodu Kościół katolicki nie był w tak dogodnej sytuacji jak współcześnie. Nigdy nie dysponował podobnym potencjałem ludzkim, kadrą funkcjonariuszy dobrze wyszkolonych w technikach psychosocjologicznych, organizacji ruchów masowych itp., nie posiadał takiego majątku, nie miał rozgałęzionych powiązań międzynarodowych. I najważniejsze: nie otaczała go tak liczna klientela inteligencka. (…) Po drugie i po trzecie — (…) — istnienie tzw. drugiego obiegu, który w takich rozmiarach nie istniał w latach tuż powojennych, w okresie ograniczonej wojny domowej, a na pewno go nie było podczas przełomu październikowego. Wreszcie utrata kontroli nad środkami masowego przekazu. W różnych mediach niejednakowo się to przejawia, mnie chodzi o symptomy odejścia od pryncypiów socjalistycznych w takich periodykach jak „Odra” czy „Literatura”. 45 Kajtoch pokazywał więc, jak powinien wyglądać pluralizm w kulturze. Chodziło o: walkę z szowinizmem i klerykalizmem, z pogrobowcami sarmatyzmu, z polonocentryzmem, z narodowo-religijnym mesjanizmem. Walkę o należne miejsce we współczesnej kulturze rodzimej i międzynarodowej myśli socjalistycznej, o tolerancję religijną, o świeckość oświaty. 43 44 j.w., s. 271-272. j.w., s. 275. j.w., s. 275-276. 64 45 q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów Postulował w tym względzie nie tylko, rzecz jasna, pięknoduchowskie zmagania na forum kultury, lecz i odpowiednie „posunięcia administracyjne”, odwołując się do świetnych myśli klasyków: Anatol Łunaczarski w jednym ze swoich artykułów z aprobatą przytacza słowa Blaquiego: „Skoro wyjęty będzie knebel z ust proletariatu, wetkniemy go natychmiast w usta kapitalistów.” kapitalistów dodaje już od siebie: „Socjaliści zmierzający ostatecznie do całkowitej wolności sztuki, jednocześnie zaś zmuszeni do walki z wrogą agitacją występującą w artystycznej formie, starają się z natury rzeczy znaleźć złoty środek między pałkarską cenzurą a obojętnością estetów. Starają się znaleźć złoty środek między pałkarską cenzurą, która wniosłaby ducha nienawiści i ucisku do literatury, kosząc razem z trującymi kwiatami wrogiej agitacji także wiele dzieł neutralnych neutralnych względnie pożytecznych — a ową obojętnością estetów, dla których święte jest wszystko, co nosi znamię artyzmu, choćby pod jego sztandarem przemycano najbardziej czarnosecinną kontrabandę.” Cenzura niczego nie załatwia, a na pewno — wszystkiego. Dlatego korzystniejszy jest stan kształtujący się od 13 grudnia 1981 roku.46 Kajtoch, mówiąc o korzyściach płynących dla kultury z wprowadzenia stanu wojennego, podkreślał, że wydano „Miazgę” i „Apelację” Jerzego Andrzejewskiego, „Wesele raz jeszcze” Marka Nowakowskiego, „Maść na szczury” Bogdana Madera oraz, że „w wielotysięcznych nakładach udostępnia się dzieła Czesława Miłosza”, aczkolwiek zaznaczał od razu, że: Tak demokratyczna i polifoniczna polityka wydawnicza wymaga uporządkowania przede wszystkim własnych szeregów, żeby łatwiej dokonywać manewru. Niebezpieczeństwo nie polega na tym, że wydawane są utwory neutralne wobec socjalizmu czy nawet z nim polemizujące, ale na tym, że nie podejmuje się z nimi merytorycznej dyskusji, że się je przechwala i przecenia, że ich autorom daje się z reguły wyższe nakłady, następnie przeróżne nagrody i wyróżnienia, choćby z góry było wiadomo, że spektakularnie ich nie przyjmą. Nad wyraz niebezpieczne jest nieidentyfikowanie się wielu pracowników państwowych wydawnictw i redakcji czasopism — nawet „prasowskich” — z celami socjalistycznej polityki kulturalnej. Tego tolerować nie wolno.47 Naturalne wydawało się przy takiej okazji odwołanie do uwag wodza rewolucji bolszewickiej: Osiemdziesiąt lat temu Lenin napisał słowa, które dzisiaj powinniśmy odczytywać ze szczególną uwagą: „Każdy ma prawo pisać i mówić wszystko, co mu się podoba, bez żadnych ograniczeń. Ale każde wolne zrzeszenie (a więc i partia) ma również 46 47 j.w., s. 277. j.w., s. 278. styczeń 2009 q 65 Dzielnica Archeologów prawo przepędzić takich członków, którzy wykorzystują szyld partii do głoszenia antypartyjnych poglądów. (…) ” Nie tylko odczytywać ze szczególną uwagą, ale wyciągać z nich wnioski praktyczne, jeżeli chcemy zahamować proces dezintegracji współczesnej kultury. (…) Myślę, że jak najszybciej musimy powrócić do początku marksizmu-leninizmu, zawsze żywej podstawy naszego myślenia i działania, abyśmy lepiej analizowali aktualną sytuację w kulturze i zaczęli odzyskiwać utracone domeny (…) Trzeba zacząć np. od próby wyzwolenia refleksji teoretycznej z narzuconego jej imitatorstwa koncepcji zachodnioeuropejskich. (…) Imitatorstwo spowodowało dotkliwy upadek humanistyki, regres bez precedensu po drugiej wojnie światowej.48 Wyjściem z impasu mogło być, zdaniem Kajtocha, „stworzenie w Polsce literackiego czasopisma marksistowskiego”. Ubolewał nad tym, że w pierwszej połowie lat 80. sytuacja na rynku prasowym stała się po prostu katastrofalna: Od 1980 roku czasopisma katolickie mają pełną swobodę. „Tygodnikowi Powszechnemu” wielokroć powiększono nakład, wsparły go dobre pióra, choć renegackie i budzące uzasadniony wstręt moralny. W 1982 roku powstało sporo nowych tytułów, obsługujących różne grupy katolików, deklarujących nierzadko lojalność obywatelską, ale formułujących poglądy „endecko-oenerowskie”, jak np. „Ład”. Mają swoje trybuny inne związki wyznaniowe. Powołano czasopisma, które podobno miały pozyskiwać środowiska twórcze, jak „Literatura” czy „Odra”, a w rzeczywistości zostały zdominowane przez pisarzy opozycyjnych. Tylko twórcy marksistowscy nie mają się gdzie wypowiadać…49 Miłość. rys. Walerian Borowczyk Co gorsza, wydany w 1984 r. przez PWN pierwszy tom przewodnika encyklopedycznego „Literatura polska”50, mimo że „władza ludowa sypnęła pieniędzmi”, przyniósł efekt, który „nie jest proporcjonalny do nakładów”. Kajtoch zdumiewał się nie tylko listą pisarzy, ale i zawartością ich biogramów: j.w., s. 278-279. j.w., s. 280. 50 Por. Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny. Tom 1. A-M, PWN, Warszawa 1984 oraz Tom 2. N-Ż, PWN, Warszawa 1985 — przyp. F. Y. M. 48 49 66 q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów dlaczego zamieszczono pochlebną biografię Eugeniusza Małaczewskiego? Kto dzisiaj coś wie o tym drugorzędnym poecie i chyba trzeciorzędnym prozaiku, endeckim publicyście? Kilka lat temu widziałem powielaczowe wznowienie w tzw. drugim obiegu jego jedynego zbioru opowiadań pt. „Koń na wzgórzu”, relacji z wojny 1920 roku w duchu prymitywnie antyradzieckim. (…) Protesty budzą sformułowania krytyczne w niektórych hasłach. Np. w charakterystyce twórczości Tadeusza Konwickiego znajdujemy wzmiankę, że rozpoczynał „utworami o aktualnej tendencji publicystycznej — (proza reportażowa „Przy budowie” 1950, powieść polityczna „Władza”, 1954).” Nic więcej! A przecież „Przy budowie” to jedno z pierwszych dzieł realizmu socjalistycznego, autor otrzymał nagrodę państwową; „Władza” — jedna z najbardziej dwuznacznych moralnie powieści napisanych w ostatnich kilkudziesięciu latach, gloryfikująca Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w czasie, kiedy już jasno widziano „błędy i wypaczenia”. Czy autor biogramu nie zna historii literatury? (…) Zdumiała mnie biografia Ferdynanda Goetla, powieściopisarza i publicysty o orientacji faszystowskiej (zwolennik Mussoliniego), przed drugą wojną światową prezesa PEN-Clubu Penklubu ZZLP. Czytam w niej, że „oskarżony o kolaborację, wyjechał za granicę (od 1946 w Londynie) ”. A ja myślałem, że Goetel był kolaborantem, pisywał przecież w hitlerowskich gadzinówkach, brał udział w hitlerowskich prowokacjach politycznych. A ja myślałem, że po prostu zbiegł za granicę w obawie przed odpowiedzialnością przed polskim sądem…51 Wytykał błędy historyczne Tadeuszowi Mieszkowskiemu w jego powieści „Ja i reszta” oraz Marii Nurowskiej w „Kontredansie”, jeśli chodzi o realia socjalizmu. W przypadku tej ostatniej zwracał też uwagę, że autorka „nie zdystansowała się od swoich bohaterek, z premedytacją stworzyła rzeczywistość jak u Orwella”, zaś w przypadku tej pierwszej przypominał Leszkowi Bugajskiemu, który doradził Wydawnictwu Literackiemu wydanie Mieszkowskiego, że „nie jest bowiem zwyczajnym współpracownikiem, tzw. luzakiem, ale pracownikiem etatowym przedsiębiorstwa państwowego o charakterze socjalistycznym. Jego obowiązkiem, gdyż za to bierze od państwa pieniądze jako kierownik działu krytyki w „Życiu Literackim”, jest pilnowanie interesu partii w podległym mu dziale, dbanie o rozwój literatury socjalistycznej. Umowę o pracę na kierowniczym stanowisku podpisał dobrowolnie, nie może więc być mowy o jakimkolwiek przymusie.”52 Liskowacki analizował sposób, w jaki „opozycja kreuje wielkości”, Lichniak zaś, mimo że został zaproszony na „naradę pisarzy partyjnych”, zaznaczał, że podpisał przy wejściu „listę bezpartyjnych”. Oznaczało to, jak się możemy domyślać i jak sugerował tytuł referatu „Trochę niezbędnej polemiki”: Przemawiam z wewnątrz tej grupy ludzi, która się uważa za sojuszników partii (…) Oczywiście to, że mówię to we własnym imieniu, nie zmienia faktu, nawet po 51 52 Literatura..., s. 282-283. j.w., s. 288-289. styczeń 2009 q 67 Dzielnica Archeologów trosze wynika z faktu, że od czterdziestu lat jestem związany z ruchem znanym pod nazwą PAX.53 Lichniak protestował przeciwko demonizowaniu Kościoła, bronił literatury katolickiej, a poza tym starał się stonować głosy Kajtocha i Rogowskiego zwłaszcza w kwestii „zawłaszczania przez Kościół tych dusz, które partia utraciła”: Oni się pchają drzwiami oknami! Nikt nikogo tutaj nie zawłaszcza. Nikt tutaj nikogo nie kupuje. Jakie są tego mechanizmy? Psychosocjologia tego zjawiska może to kiedyś wyjaśni. Problem, czy garną się oni pod dach Kościoła, czy pod parasol jakiejś ochrony, jest sprawą, której nie będę rozwijał.54 Brudnicki koncentrował się na synchronii i diachronii literatury chłopskiej, Chrzanowski dokonywał kolejnej retrospektywy literatury wydawanej w Polsce Ludowej, wskazując jednocześnie na twórcę, który może niedługo zbłądzić: Autorzy tzw. spóźnionego czy powtórnego debiutu z połowy lat pięćdziesiątych zajęli znacznie bardziej eksponowaną pozycję w układzie literackich dokonań czterdziestolecia — przykładami mogą tu być Miron Białoszewski, Tadeusz Nowak czy Zbigniew Herbert. Niepokojące tendencje pojawiły się w twórczości tego ostatniego poety dopiero niedawno — jest to przecież liryka, której podporządkowanie bezpośrednio politycznym, instrumentalnym celom musi doprowadzić do zubożenia, uproszczeń w widzeniu świata tak obcych wcześniej twórczości autora „Struny światła”.55 Stanuch zbierał „stracone szanse prozy polskiej w czterdziestoleciu”. Jedną z nich był realizm: gdybyśmy bardziej gorliwie zadbali o równoległy rozwój realizmu, dorobek minionego czterdziestolecia byłby znacznie pełniejszy, bardziej różnorodny. (…) Chociaż dla wielu zabrzmi to jak paradoks, trzeba jednak stwierdzić, że w drugiej połowie lat pięćdziesiątych zaczął się nasz odwrót. Jego apogeum, a raczej dnem, stała się dominacja nastrojów klerykalno-reakcyjnych w latach osiemdziesiątych. (…) Regres roku 1980 i następnych lat spowodował wybuch nihilistycznego sposobu myślenia o dorobku minionych czterdziestu lat oraz o oczekującej nas przyszłości. Ów nihilizm był zapewne lustrzanym odbiciem reakcji burżuazyjnego świata na humanistyczne treści socjalizmu. Zachód, zdając sobie sprawę, iż kapitalizm nie jest w stanie zaproponować ludzkości — szarpanej sprzecznościami 53 54 j.w., s. 298. j.w., s. 304. j.w., s. 355. 68 55 q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów i konfliktami, podzielonej strefami głodu i niedostatku — żadnych rozwiązań, zaczął wyznawać zasadę sformułowaną, podobno, przed madame Pompadour: „Po nas — choćby potop”.56 Autor piętnował szczególnie zjawisko „pisarskiego i ideowego kameleonizmu”, które dla niego uosabiał K. Brandys57. Barwnie i przekonująco Stanuch portretował tę przypadłość, która dotknęła niektórych artystów: Ci, którzy niegdyś wydawali się tak czerwoni, że pojawienie się w ich bliskości zwykłego śmiertelnika powodowało oparzenia najwyższego stopnia, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w kruchcie znaleźli azyl i z fioletowymi bądź żółtymi sztandarami biegali z wiecu na wiec, z demonstracji na demonstrację, z mszy — na nabożeństwo, wznosząc żarliwe modły za pomyślność św. Ronalda i św. Pershinga w realizacji ich planów wobec Polski.58 Gąsiorowski wspominał rozmaitych poetów polskich z lat 1945-1980, przy czym Lam, także poruszający zagadnienie poezji polskiej, zwracał uwagę na związek liryki i karabinu: kto mógłby przypuścić, że nadrealizujący przed wojną poeta dziwnych snów na jawie Adam Ważyk stanie się autorem słów marszu I Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR „Spoza gór i rzek wyszliśmy na brzeg”, z sentymentalnymi „grającymi wierzbami” i „malowanymi polami” rodem z „Pana Tadeusza”? Przenikanie się pieśni sytuacyjnej z poezją „wysoką” było w latach wojny tak ścisłe, że żaden historyk poezji nie może przejść obok tego zjawiska obojętnie.59 Żuliński skupiał się wyłącznie na „młodej poezji po 1970 roku”60, zaznaczając z niepokojem, że „po 1980 roku młoda poezja po raz kolejny nie potrafiła znaleźć narzędzi intelektualnych i artystycznych przystających do rzeczywistości (…) młodzi poeci en bloc po roku 1981, podobnie jak w minionej dekadzie, uwidoczniają przede wszystkim totalną dezintegrację, bez prób przeciwstawienia jej alternatywnych kulturowych paradygmatów”61. Stępień podejmował ważny dla polityki kulturalnej Polski Ludowej wątek „stanowiska wobec literatury emigracyjnej po 1939 roku”62. Przywoływał głosy Juliana Przybosia czy Aleksandra Janty, przeciwstawiające się dzieleniu literatury polskiej na emigracyjną i krajową, mając świadomość, że istnieją także „opinie skrajnie odmienne”: 56 57 58 59 60 61 62 j.w., j.w., j.w., j.w., j.w., j.w., j.w., s. s. s. s. s. s. s. 348. 359. 360. 398. 405. 420-421. 425. styczeń 2009 q 69 Dzielnica Archeologów U nas — że jest tylko jedna literatura polska, ta, która rozwija się w kraju, i tamtej, emigracyjnej nie powinno się poświęcać uwagi (…) Emigracyjnym odpowiednikiem takiego stanowiska był pogląd Józefa Mackiewicza, jednego z najbardziej reakcyjnych pisarzy tworzących poza krajem. W książce „Zwycięstwo prowokacji”, wydanej w Monachium w 1962 roku, z wielką irytacją odnosił się do pojawiających się również na emigracji (i w Polsce) opinii o jedności polskiej literatury. Jego znów zdaniem jedynie autentyczna i wartościowa literatura polska to tylko ta, która powstaje na emigracji. Ostatnio i w Polsce pojawili się rzecznicy takiego „oryginalnego” myślenia.63 Na szczęście, jak zauważał Stępień, na emigracji nie dominowało stanowisko reakcyjne i rozmaite środowiska dojrzewały do zrozumienia, że polska literatura jest jedna. Na nieszczęście jednak, jeśli już chodzi o tematykę tekstów powstających poza granicami ludowej ojczyzny, historyk literatury dodawał: „pojawiają się w tych utworach także motywy, które mogą być dla nas powodem komplikacji. (…) Motywy te można sprowadzić do czterech spraw: 17 września 1939, przeżycia Polaków aresztowanych na przełomie lat 1939-1940 przez władze radzieckie, Katyń, pewne okoliczności związane z Powstaniem Warszawskim.”64 Stępień nie precyzował, jakie to były te „pewne okoliczności” z tymże powstaniem związane. Ewolucja postaw środowisk emigracyjnych w pewnym momencie się jednak zatrzymała: Zupełnie odmienna faza nastąpiła po grudniu 1981 roku. Wchodzą tu już w grę inne motywy, podyktowane albo uwikłaniem się pewnych autorów w działalność opozycyjną, albo też coraz mniej sensowną chęcią manifestowania swej dezaprobaty dla decyzji z 13 grudnia 1981 roku i jej późniejszych konsekwencji; u źródeł tej motywacji leży zupełne niezrozumienie realnych i bardzo niebezpiecznych zagrożeń, w których obliczu stała Polska w wyniku rozwoju wydarzeń między sierpniem a grudniem. Istnieje również inna grupa motywów, bardzo wymiernych, materialnych. Z jednej strony — do publikowania na Zachodzie zachęcają stypendia i honoraria w wymienialnej walucie, z drugiej — zmuszają do tego szantaże i bezwzględne, ciągle jeszcze liczące się presje środowiskowe, którym tylko najsilniejsi umieją się przeciwstawić.65 Stępień odróżniał „sumienie niespokojne” od „sumienia złego”. To pierwsze może spowodować powstanie arcydzieł literackich, to drugie — utworów fałszywych. Wymieniał tu „Moje kłopoty z historią” Mariana Brandysa, „Nierzeczywistość” i „Miesią63 64 65 j.w., s. 426-427. j.w., s. 428. j.w., s. 439. 70 q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów rys. Stanisław Ziarnkowski ce” Kazimierza Brandysa, „Wschody i zachody Księżyca” Konwickiego oraz „Powrót do kraju” Wiktora Woroszylskiego „i kłamliwy wstęp do tej książki Andrzeja Drawicza”66. „Złym sumieniem” wykazać się miał zarówno K. Brandys, jak i Miłosz, czego dowodzić miał następujący fragment wywiadu z noblistą: „Ewa Czarnecka: „Zniewolony umysł” był także przedmiotem ataku ze strony takich luminarzy jak Jarosław Iwaszkiewicz, Antoni Słonimski, Kazimierz Brandys… Czesław Miłosz: Tak, zresztą tytuł opowiadania Brandysa jest bardzo dziwny: „Nim będzie zapomniany”. „Obyś został zapomniany” — to jest przekleństwo żydowskie. E. C.: A jak potem Brandys się z tego tłumaczył? C. M.: Nie chciałem się z nim spotkać. E. C.: Tak więc do rozmowy z nim nigdy nie doszło? C. M.: Nie.” Tyle Miłosz o swoim — dzisiaj — koledze emigrancie, przebywającym również w Stanach Zjednoczonych. Za to w Polsce nie brak — pożal się Boże — nauczycieli i wychowawców, którzy wpajają młodzieży szacunek do tego rodzaju pisarzy.67 66 67 j.w., s. 440. j.w., s. 440-441. styczeń 2009 q 71 Dzielnica Archeologów Podsumowując swoje rozważania, Stępień postulował: My, to znaczy lewica polska, która po 1945 roku odpowiedzialna jest za całość polskiej kultury, jesteśmy gospodarzami c a ł e g o obszaru literatury polskiej. Musimy ją c a ł ą opisać i sklasyfikować. Powinność ta odnosi się również do tej części literatury polskiej, która rozwija się za granicą.68 Wyjątkowo intrygujący problem „polsko-radzieckich kontaktów literackich” podejmował Wawrzkiewicz, choć od razu zastrzegał, że to zadanie, któremu jeden badacz nie jest w stanie podołać: Blisko czterdzieści lat polsko-radzieckiej wymiany literackiej to przecież historia. Próba więc opisu historycznego tych bogatych kontaktów literackich, zobrazowanie ich byłoby zamiarem przekraczającym siły jednego człowieka — jest to raczej temat na pracę zespołu specjalistów, pracę, która dałaby w rezultacie książkę ważną i potrzebną.69 Rzeczywiście, do ogarnięcia skali tej współpracy potrzeba było tęgich umysłów, skoro, jak podawał Wawrzkiewicz, nakłady „literatury radzieckiej” szacowano łącznie na 18 mln. egz., a peerel „tradycyjnie plasował się” na „pierwszym miejscu wśród zagranicznych wydawców literatury radzieckiej”70. Oczywiście: „tej prawidłowości w nieznacznym stopniu zaszkodziły burzliwe wydarzenia ostatnich lat i związana z nimi starannie organizowana fala antyradzieckości”. Jak wymieniał autor: Rosja i Związek Radziecki od dawna fascynowała wybitnych polskich pisarzy — Żeromskiego, Tuwima, Kruczkowskiego, Szenwalda, Putramenta, iwaszekiwicza, Gałszyńskiego, Staffa, Broniewskiego, Słonimskiego, Przybosia, Żukrowskiego, Załuskiego, Jasieńskiego. Historia Rosji, Rewolucja Październikowa, dzień dzisiejszy Kraju Rad stały się inspiracją nie tylko licznych reportaży i opowiadań, stały się również tworzywem poetyckim dla Leona Pasternaka, Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego, Włodzimierza Słobodnika, Stanisława Piętaka, Stanisława Jerzego Leca, Leopolda Lewina, Jana Marii Gisgesa, Tadeusza Hołuja, Krzysztofa Gąsiorowskiego, Jana Huszczy, Igora Sikiryckiego, Jana Koprowskiego, Józefa Ozgi-Michalskiego, Tadeusza Chróścielewskiego, Tadeusza Rózewicza, Tadeusza Kubiaka, Stanisława Grochowiaka, Tadeusza Śliwiaka i innych. Śld tej fascynacji pozostał także w wierszach wielu poetów, którzy w późniejszym czasie, z jawnie politycznych względów, starali się nie wspominać o tym okresie. Zostały jednak w historii literatury współczesnej dojrzałe, przemyślane i szczere utwory Aleksandra Wata, Mieczysława Ja68 69 j.w., s. 441, podkr. — M. S. — przyp. F. Y. M. j.w., s. 445. j.w., s. 454. 72 70 q styczeń 2009 Dzielnica Archeologów struna, Adama Ważyka, Mariana Piechala, Jerzego Zagórskiego, Wisławy Szymborskiej, których wspominam tu nie przez złośliwość, ale po prostu jako dowód na to, że historia i życie ZSRR inspirowały wszystkich właściwie pisarzy polskich.71 W latach 1980-1981 coś się jednak popsuło na tym odcinku, niestety, zmalała liczba wyjazdów, tłumaczeń etc., jednakże „nowy rozdział polsko-radzieckich kontaktów literackich otworzyło podpisanie umowy między związkami [literatów — przyp. F. Y. M.] w początku 1984 roku (…) W bardzo krótkim okresie wróciliśmy do najwyższego pułapu współpracy między ZLP a Związkiem Pisarzy ZSRR”72. Janaszek-Ivanièkowa badała wielopłaszczyznową kwestię „wymiany literackiej polsko-czeskiej i polsko-słowackiej”, także podkreślając polepszającą się, ale wciąż nielekką sytuację po „kryzysie Polski lat 1980-1981”: Stan wojenny zapoczątkował zarówno w gospodarce, jak w życiu politycznym i kulturalnym procesy porządkujące, dotychczas nie doprowadził jednak jeszcze do całkowitej stabilizacji. Mimo ogromnego znaczenia, jakie miało, z jednej strony, utworzenie nowych związków twórczych (w tym przede wszystkim rozwiązanie starego i powołanie do życia nowego Związku Literatów Polskich), z drugiej strony zaś ich akceptacja przez Związek Radziecki, Czechosłowację i inne kraje socjalistyczne, mimo wizyt przyjaźni w obu krajach w ramach Dni Kultury Polskiej za granicą w 1984 r., pozostało jeszcze dużo nieufności i obaw co do dalszego rozwoju naszego kraju. Stwarza to sytuację dla percepcji polskiej literatury współczesnej w Czechosłowacji (…) nader niekorzystną. Tak jak w swoim czasie, na skutek szaleństw „Solidarności” utraciliśmy zbyt na rynkach zachodnich dla naszych towarów przemysłowych, a nawet poszukiwanego wszędzie węgla, tak samo utraciliśmy przejściowo niezwykle chłonny i wdzięczny rynek zbytu dla naszej myśli artystycznej, literackiej i naukowej w krajach socjalistycznych.73 Sadkowski zaś w eseju „Tożsamość dowiedziona otwartością” rozprawiał się m.in. z małpowaniem zachodnich wzorców w kulturze socjalistycznej oraz instrumentalnego traktowania literatury w kontekście podziemnego tłumaczenia zagranicznych dzieł na język polski, czemu sprzyjała „ogólna sytuacja intelektualnego i ideowego pata”. W ten sposób, mimo że w kulturze socjalistycznej dbano przecież o rozmaite przekłady dzieł wydawanych za granicami Polski, to pojawiła się „tzw. alternatywna recepcja literatury Zachodu”. Swoisty paradoks sprawił, że i ona jednak (ilościowo nader uboga — rzecz sprowadzała się do nielegalnego rozkolportowania dwóch dawnych książek Orwella: „Roku 1984” i „Zwierzęcej farmy”, zaniechano już nawet sięgania po drugiego 71 72 73 j.w., s. 454-455. j.w., s. 456. j.w., s. 463-464. styczeń 2009 q 73 Dzielnica Archeologów klasyka antykomunizmu — Koestlera — skupiono się natomiast na publicystyce i eseistyce antykomunistycznej o pozaliterackim charakterze, a także na emigranckiej literaturze antyradzieckiej) podlega całkowitemu indyferentyzmowi ideologicznemu. Bezkrytyczny kult Zachodu zaślepił wyznawców „alternatywnej” opcji politycznej do tego stopnia, iż byli w stanie piać peany na cześć rzeczywistości, którą pisarze żyjący w tej rzeczywistości i uformowani przez nią krytykowali z pasją na wszelkie sposoby. Pewien badacz literatury radzieckiej ad usum Orientis pomieścił w podziemnym kwartalniku „Zapis” hymn pochwalny sławiący polityczną rzeczywistość Republiki Federalnej Niemiec równy w swej egzaltacji temu, co wypisywano we wczesnych latach pięćdziesiątych o ZSRR — i rozmijający się dokładnie z tym wszystkim, co o swoim kraju piszą i pisali tacy autorzy jak Grass, Böll, Lenz, Enzensberger i plejada innych. Sadkowski wyjątkowo piętnował „prozachodnią opcję próbującą zinstrumentalizować literaturę”: zmuszeni bywamy (w zastępstwie leniwych czy też scyniczałych katechetów) do przypominania konwertytom katechizmu, z którym nie zdołali się na czas zapoznać. Nie przesadzam bynajmniej: niedawno pewien wytrawny i utalentowany tłumacz Becketta usiłował sprowadzić jego totalną, już wręcz antyantropocentryczną rozpacz egzystencjalną do wyznawczych formuł ortodoksyjnej metafizyki katolickiej. Formuła „realizmu bez granic” zawędrowała tedy do kruchty, przekształcają się w „metafizykę bez granic”. Zaiste, żadnych upokorzeń ani zniewag nie oszczędza się dzisiaj oświeconemu umysłowi.74 Tak w skrócie wyglądały diagnozy sytuacji czynione przez oświecone PZPR-owskie umysły. Pominę może już kwestię recepcji polskiej literatury w NRD (Koprowski) czy też mowy końcowe Adamskiego, Żygulskiego i Nawrockiego, który przyznawał w chwili szczerości: Niedawno czytałem jedną z powieści Józefa Mackiewicza i muszę powiedzieć, iż musiałem dobrze po słownikach szukać, ażeby prawdziwy sens różnych nie znanych mi słów odnaleźć.75 I te słowa Nawrockiego stanowiły mimowolne podsumowanie całej konferencji oraz wyraz mentalności, której istotę Herbert ujął kiedyś słynną frazą: „parę pojęć jak cepy”. Na „czterdziestopięciolecie literatury Polski Ludowej” już nie zjechali się żadni intelektualiści. t 74 j.w., s. 488-489. j.w., s. 527. 74 75 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów Dolina Królów (siedem howet) Dorota Niżyńska Howet pierwsza Władałem Górnym i Dolnym Egiptem a Ty Królowo władałaś moim sercem i moimi lędźwiami przeto kazałem wykuć napis wysoko na skale Lśnię z miłości do Ciebie szukając ukojenia przepłynąłem trzy razy długość basenu od miedzianego słońca do srebrnego księżyca zbudowałem ten dom dla ciebie nie mieszkał tu mój ojciec i syn też nie będzie Howet druga nastał dzień smutniejszy od dnia przegranej bitwy odprowadziłem Cię Królowo i oddałem w ręce balsamistów drzwi Domu Śmierci zatrzasnęły się za Tobą dziś nie powiem nic więcej piłem kawę w kuchni stała tam twoja ulubiona filiżanka w nasturcje zasadziłaś w ogrodzie włochate ogóreczniki nagietki rozmaryn i szałwię na różne bóle ale najbardziej lubiłaś właśnie nasturcje nie miałem odwagi wyrzucić wyschniętych fusów styczeń 2009 q 75 Dzielnica Artystów agga Howet trzecia osobiście nadzorowałem twoją wyprawę do Nieznanego Kraju hebanowe szkatułki klejnoty wspaniałe peruki stroje i złote sandałki nasiona ulubionych kwiatów miód pszenica i ciastka ale kiedy służka przyniosła pachnidła i maści w alabastrowych słojach zostałem pokonany i musiałem odejść 76 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów srebrzysta poświata zamigotała w pokoju telewizyjnym na ogromnym ekranie zostawiłem włączony film z wycieczki do Egiptu właśnie stałaś przed czarnym prostokątem wejścia do jakiegoś grobowca w Dolinie Królów pomachałaś do kamery i zniknęłaś to było trzy tysiące lat temu Howet czwarta W grobowcu kazałem sporządzić twój portret i dałem napis Dziedziczka czaru słodyczy i miłości moje łoże jest puste tak mocno usnęłaś w sypialni jeszcze leżą na twoim stoliku skórki pomarańczy zaczynają wysychać marszczyć się i czernieć Howet piąta Przepłynęliśmy Nil do Miasta Umarłych kapłani celebrowali obrzędy Unieś głowę pozbieraj swoje kości, zbierz członki, strząśnij ziemię ze swojego ciała woda wyciekła z rozbitego dzbanka przed drzwiami w hallu stały niebieskie plastikowe worki ubrania buty i drobiazgi naszykowane do wyniesienia już ich nie otwieram wiem że zapach twoich perfum mnie zabije styczeń 2009 q 77 Dzielnica Artystów Howet szósta dowiedziałem się że pewien pisarz cmentarza napisał pieśni dla swej zmarłej żony czy kochanki kazałem go odszukać chcę obejrzeć jego smutek byłaś taka piękna w kostnicy wszystko okazało się bez znaczenia musiałem poznać i znieść nowy sens słowa ciało na dużym palcu u nogi wisiała kartka z twoim imieniem i nazwiskiem Howet siódma trzy tygodnie minęły słońce wschodzi nad Doliną Królów jakby nie zauważyło mojej straty dziś kremacja nie powiem już nic więcej srebrzysta jak popiół poświata szemrze wokół ekranu unosisz dłoń w geście pożegnania zatrzymaj rozpalony tygiel słońca nad Doliną Królów przewiń do początku 78 q styczeń 2009 Dzielnica Krytyków Partia, kościół, Solidarność Krytyka III RP w tekstach rockowych po 1990 roku. Krzysztof K. Karnkowski (Budyń78) Partia kościół solidarność bracia łączmy się w głupocie Obłuda drobnomieszczaństwo prowincjonalizm tu w modzie Biegnąc drogą ku schamieniu mając na oczach przesłony Przeciętny obywatelu ty ubezwłasnowolniony Czasem wymienią uśmiechy podpiszą porozumienia Pod płaszczyk kłamstwa schowani bo naród nie ma znaczenia (Nauka O Gównie — „PKS”) W moim poprzednim, pierwszym tekście dla Miasta Pana Cogito, zająłem się kwestią wpływu wizji Polski prezentowanej przez „Gazetę Wyborczą” i pokrewne media na teksty polskich muzyków rockowych. Drugi artykuł zamierzam poświęcić krytyce rzeczywistości polityczno — społecznej Trzeciej Rzeczypospolitej, która znalazła się w wielu tekstach zespołów rockowych, zwłaszcza zaś — punkrockowych. Nie można bowiem pozostawić wrażenia, że rockowi tekściarze byli wobec rzeczywistości po roku 1989 bezkrytyczni, dopóki nie dotykali kwestii kościoła, prawicy czy polskiej „zaściankowości”. Krytyka przemian i władz III RP w tekstach pojawiała się nie rzadziej, niż teksty „politycznie poprawne”. Co więcej, jak sygnalizowałem w poprzednim materiale, utwory krytyczne zdarzały się nieraz tym samym twórcom, których inne teksty służyły opisaniu zjawiska wpływu „GW” na teksty rockowe. Tekstów opisujących wyłącznie kwestie społeczne, zwłaszcza w punk rocku, było wiele i nie sposób je wszystkie wymienić, stąd pisząc ten artykuł postanowiłem skupić się na tych, które odwołują się bezpośrednio do polityki i polityków. W zasadzie pomijam też tym razem wątek Lecha Wałęsy, ponieważ został on poruszony wcześniej. Pomijam też teksty krytyczne wobec szeroko pojętego „systemu”, które mogłyby się odnosić do każdej politycznej rzeczywistości. W pierwszych latach nowej rzeczywistości tematyka polityczna w tekstach rockowych to raczej poważne lub humorystyczne rozliczenie się z komunistyczną przeszłością, (pierwsze płyty Big Cyca i Proletaryatu) lub teksty bardziej uniwersalne, choć w komunizmie jeszcze osadzone, (płyty „Wszyscy przeciwko wszystkim” Dezertera, „45 — 89” i „Your eyes” Kultu). Wyjątkiem jest utwór Kolaborantów „Oczy”, niejako przepowiadający rozczarowanie ludzi nową rzeczywistością, który ukazał się na dru- styczeń 2009 q 79 Dzielnica Krytyków giej płycie zespołu „Znów po stronie większości”. Na tej samej płycie znalazł się też utwór, opisujący uzależnienie psychiczne byłego donosiciela od jego TW, choć oczywiście jeszcze nie pojawia się tam takie określenie („Kolaboranci”). Teksty, które dotyczą już konkretnie III RP pojawiają się trochę później, wraz ze wzrostem społecznych frustracji i rozczarowania. Z jednej strony są to głosy opisane wcześniej, ostrzegające przed kolejnym ograniczaniem wolności, tym razem przez kościół/prawicę, z drugiej, co się nie wykluczało, a nieraz uzupełniało, opisujące najpierw złe skutki polskiej transformacji, później zaś jej patologie. Jeśli nawet nie pierwszym, to pierwszym tak donośnym — nadanym na żywo przez TVP — protestem był występ zespołu Ga Ga (kontynuacji punkowego, słynnego w ostatnich latach PRL zespołu Zielone Żabki) na finałowym koncercie Jarocina 1992. Ga Ga nie grała typowych piosenek, utwory zespołu były to proste — nawet jak na punkowe standardy — podkłady instrumentalne, stanowiące tło dla — w sporym stopniu improwizowanych — przemówień lidera grupy — Smalca. Publiczność w Jarocinie a wraz z nią telewidzowie, mogli usłyszeć między innymi o małoletnich prostytutkach na ulicach wielkich miast i radości ze zbliżającej się wypłaty zasiłku, zaś jeśli to jeszcze nie zrobiło na nikim wrażenia, wykrzyczane słowa: To kraj rządzony przez świnie i pełne są koryta obojętnym już raczej zostawić nie mogły. Teksty trafiły chyba w oczekiwania publiczności, bo faktu wygrania przeglądu w Jarocinie i wielkiej popularności w następnych latach, mimo mało przebojowej formuły, nie da się wytłumaczyć tylko wcześniejszą popularnością Zielonych Żabek. W tym samym roku 1992 ukazała się też pierwsza, powstała całkowicie po upadku komunizmu, płyta Dezertera, na niej zaś znajdujemy dwa utwory dotyczące już nowej rzeczywistości. Pierwszy to „Jeszcze nie zapomniałem”, w którym nowa władza oskarżana jest o przejmowanie nawyków władzy poprzedniej (co jeszcze później ten sam zespół trafnie ujmie w słowach Nowy system żre padlinę poprzedniego systemu), drugi to krytyka nowej Polski — „Masz wolność, więc płać”. W tym samym czasie coraz większą popularnością wśród punkowej publiczności, zwłaszcza z mniejszych miejscowości, zaczął cieszyć się zespół Nauka o Gównie, który, podobnie jak Ga Ga, skupił się na krytyce nowej Polski. Tym razem teksty szły w parze z bardziej melodyjną muzyką, która kapeli przysporzyła tylu samo fanów, co przeciwników. Nie miejsce to jednak, by wgłębiać się w sympatie i antypatie muzyczne polskich punków AD 1992, warto natomiast skupić się na tekstach NOG, które najpierw pojawiały się na kasetach efemerycznego wydawnictwa „Fala”, by później, w roku 1993, ukazać się na profesjonalnie wydanej taśmie „Teraz kurde my”. Na tej kasecie mamy w zasadzie wszystko: antykomunizm, wyrażony bardzo emocjonalnym i porywającym wykonaniem „Ballady o Janku Wiśniewskim”, zawód Solidarnością widoczny w kawałku „To Solidarność sprzedaje nas”, krytykę początków polskiego PR, czyli wizyty Hanny Suchockiej u żołnierzy w Jugosławii, wreszcie atak na wszystko i wszystkich w protest songu „Katolickie społeczeństwo”. Nauka o Gównie zostawiła po sobie trzy oficjalne kasety; na obu późniejszych również powraca rozczarowanie przemianami i poczucie oszukania. Dla elit może być 80 q styczeń 2009 Dzielnica Krytyków agga to „postawa roszczeniowa”, jednak warto posłuchać tego głosu młodych ludzi z niewielkiego miasta: Jak wygląda dzisiaj mój kraj W kilka lat po upadku komuny Ludzie smutni i bez nadziei Szósty rząd kolejny sejm Dumny palant na tronie krzyczy Że on nie chce on musi I gdy spoglądam na ludzi Po twarzy mej płynie łza Komu szaraki są winne Że tak ucieka im czas? Jak wygląda dzisiaj mój kraj W kilka lat po upadku komuny Janek Wiśniewski zginął na darmo Władza skorumpowana Za kogo ginęli stoczniowcy Ich własne dzieci są dzisiaj bez pracy styczeń 2009 q 81 Dzielnica Krytyków Jak wygląda dzisiaj mój kraj W kilka lat po upadku komuny Socjaliści w wygodnych fotelach Na naszych plecach dopadli do koryt Umacniają policję wojsko i UOP Chcą nas omamić pseudowolnością Nie trzeba być Jarosławem Kaczyńskim, by zobaczyć pewne rzeczy. Na swojej ostatniej płycie wydanej pod koniec lat 90-tych, NOG śpiewała: (...) Kolorowe plakaty uśmiechają się do ciebie Radio nadaje bzdurne reklamy Biznesmeni złodzieje wspierają polityków A oni w zamian przymykają oczy (...) Takich głosów stopniowo było coraz więcej, nie tylko w punkowym podziemiu. Gdzieś w połowie między undergroundem a mainstreamem zespół Hurt śpiewał piosenkę „Kapitalizm”, która, choć powierzchownie, mogła być odbierana jako krytyka tego ustroju (kurwy, kurwy uber alles/kurwy, kurwy, kapitalizm), faktycznie, o czym mówił jego lider w późniejszym wywiadzie dla „Tylko Rocka” traktowała o uwłaszczeniu partyjnych aparatczyków. Krytyce III RP praktycznie całą płytę poświęcił Big Cyc („Wojna plemników”) i choć głównie była to krytyka prawicy i kościoła, znalazł się tam utwór powtarzający w zasadzie treść znaną już z piosenek Nauki. Solidarność, a raczej jej legenda gniła dzięki swoim elitom. Oto stary jest kombatant Co zasługi ma wspaniałe Kiedyś z ludem był pod stocznią Noce spędzał w styropianie Teraz się urządził nieźle I ma w dupie robotników Co dzień kradnie ile wlezie I nie znosi głośnych krzyków Inny lider co niedawno Światem pracy się przejmował Teraz jedzie ładną Lancią W bagażniku kurwę schował 82 Po pijaku wali prawdę I przyznaje się otwarcie q styczeń 2009 Dzielnica Krytyków „Ja ich nigdy nie lubiłem Za to kocham dobre żarcie” ref. Wszystko gnije, wszystko gnije, wszystko gnije Smród unosi się, unosi się i bije Wszystko gnije, wszystko gnije, wszystko gnije Smród unosi się, unosi się i bije Trzeba było coś obiecać Ludziom, żeby głosowali Wolna Polska, raj na ziemi Demokracja i pluralizm Wszystko było takie proste Większość w bajki uwierzyła Chcieli mieć bogatą Polskę Bóg gdzieś jest, lecz forsy ni ma Już przestańcie protestować Lepiej idźcie się pomodlić Stulcie ryja i do pracy Dajcie nam trochę porządzić To elita polityczna Kiedyś w sierpniu było fajnie Teraz mówią na nich „oni” Wszyscy siedzą równo w bagnie Później, o czym warto pamiętać, gdy Big Cyc kojarzy się głównie z krytyką „moherowych beretów”, zespół ten sporo uwagi poświęcał lewicy, z naciskiem na małżeństwo Kwaśniewskich, którego zdecydowanie nie darzył sympatią. Na przedostatniej płycie pojawił się utwór o lustracji, który jest o wiele mniej znany, niż piosenki dotyczące braci Kaczyńskich. A szkoda. Kiedyś się przypadkiem dowiesz, Że twój kumpel zdradził cię, Że przez lata piłeś z kimś Kto majorem był w SB Ta dziewczyna, której twarz Śniła się przez wiele lat Opisała w swym raporcie Twoich marzeń barwny świat styczeń 2009 q 83 Dzielnica Krytyków Nauczyciel który chciał Słyszeć twój wolności krzyk Po godzinach smutnym panom Opowiadał to przez łzy Konfidenci chodzą po ulicach Bez wyrzutów, bo zaleczył wszystko czas Konfidenci w otwartych przyłbicach Pamiętajcie że agenci są wśród nas Kto był ścierwem, zawsze będzie świnią Kto się skurwił, zawsze będzie gnidą To męczyło mnie przez lata Skąd milicja dobrze wie, Że u Ciebie w ciasnej kuchni Skład bibuły mieścił się Nowak, Olin, Zapalniczka Politycy z pierwszych stron Gdy komuny siła prysła W europejski biją dzwon Również na najnowszym krążku pojawia się ten temat, a w słowach: Pół świnia, pół człowiek pije twoje zdrowie trudno doszukać się sympatii dla donosicieli. Wróćmy do lat dziewięćdziesiątych. Na czołowego krytyka rzeczywistości wyrastać zaczął wówczas Kazik. Na drugiej solowej płycie „Spalaj się” nie tylko podpalał zdemoralizowany sejm, ale i opisywał, choć bez nazwisk, mechanizm afery ART-B („Jeden przykład fortuny z rodzimego kraju”), zaś na nagranej nieco później płycie Kultu „Muj wydafca”, żonglując hasłami z kampanii wyborczej 1992, deklarował: Nie wierzę im kurwom, jak psom. Rok 1992 powrócił jeszcze w jego twórczości w popularnym utworze „Lewy czerwcowy”, inspirowanym filmem Jacka Kurskiego pod tym samym tytułem, którego obszerne fragmenty wykorzystano w teledysku i który grany jest do dziś. Przemianę zaś Polski w państwo quasi mafijne Kazik opisywał w utworach „Nie ma litości” (płyta „Kazik na żywo”) i mniej znanym, późniejszym „Najbardziej chciany bandyta w Polsce” (na płycie Kultu „Salon Recreativo”): 84 Zjechał do miasta Marian Bączek Najbardziej chciany bandyta w Polsce Bezkarny mimo wszystkich zbrodni swych 35 lat stary ton mocy złych q styczeń 2009 Dzielnica Krytyków Na rękach jego krew i zbrodnie Których się nie da udowodnić W orszaku jego najgorsi barbarzyńcy Jawią się niczem miłosierni dobroczyńcy Ludzie kultury i ludzie sztuki Posłowie i posłanki oraz ludzie nauki Padają na kolana od wieczora do rana Hańba taka nigdy nie zostanie zmazana Pajęcze powiązania oplatają całe ciało Czy możesz mi powiedzieć, że się stało za mało Rak, rak, rak pożera całe stado Brudne, zgniłe ciało pod wyjściowym mundurkiem Co trzeci poseł jest u niego na pensji To jedna z szacunkowych wersji Był ponoć jeden co nie dał się przekupić Człowiek sam nie może do życia się przywrócić Gdy ktoś posłuszny, źródło tryska Doradca w randze wiceministra Eminem szary zasłania słońca cień Za mordę cały rejon trzyma w nocy i w dzień Najbardziej chciany bandyta w Polsce Nic nie tak złe by nie mogło być gorsze Potrafi w kostium dobroczyńcy też się wcielić Dokładnie tak jak jego ideał z Medellin I aby zadość stało się tradycji Zabić polecił generała policji Gdy tak się zastanowić to włos staje dęba Ministra sportu kula na Wale dosięga Tu już jesteśmy blisko chwilowego załamania systemu, które poprzedziły dwa inne głośne protest songi — brutalny i pełen wyzwisk „Virus sLd” Piersi i „Kto Cię obroni Polsko” KSU. Popularność tego drugiego w mediach była sygnałem pogarszających się dość gwałtownie nastrojów (Wyssali z wielu życie/Zabrali godność nam/Stworzyli kraj żebraków/Twierdząc, że wszystko gra). Utwór Kukiza zaś, choć posądzano go o koniunkturalność, gdyż atak ten przypuścił, gdy było to już raczej kopanie leżącego, również spotkał się z ciepłym przyjęciem. Kukiz zresztą i wcześniej nie uciekał od opisywania patologii polskiej demokracji i kapitalizmu, na płycie „Powrót do raju” skrytykował nawrócenia dawnych komunistów (Bolszewicy na mszy w pierwszych styczeń 2009 q 85 Dzielnica Krytyków rzędach siedzą) i opisał, tak samo ostro jak Kazik, przenikanie się struktur państwa i mafii przy równoczesnym ubożeniu społeczeństwa („W tym kraju wszystko może się zdarzyć”). Wyśmiewał również elektorat SLD, a później Samoobrony w satyrycznym „Powróćże komuno”: Powróćże Komuno w góry i nad morze Znowuż będzie można z pola ukraść zboże O, święty Józefie, zmiłuj się nad nami Wróć do nas Komuno drzwiami i oknami (...) Na powrót komuny zareagowali też Pudelsi nagrywając w 1995 roku „Czerwone tango”, zaczynające się od słów Znów powróciłaś stara dziwko. Utwór zrobił sporą karierę i pociągnął sprzedaż pierwszej płyty zespołu z autorskim materiałem. Do tematyki politycznej zespół ten wracał jeszcze w utworze „Wolność słowa”, jednak był to raczej nieudany, choć popularny utwór satyryczny, wymierzony w całą klasę polityczną. O jego wartości merytorycznej świadczyć może fragmencik Niesiołowski Jerzy/w Boga już nie wierzy. Nie wszystkie protest songi się naszym artystom udały. Gdy tego typu teksty zespołów, zaliczanych do pierwszej ligi polskiego rocka, policzyć można było jednak na palcach obu rąk, polityką i jej krytyką cały czas żyła scena niezależna. Do chóru głosów rozprawiających się z polskim wariantem demokracji, dołączyły dość szybko takie zespoły jak Alians („Tałatajstwo z Wiejskiej”) czy Włochaty. Ten drugi zespół, podobnie jak Alians zaliczany do nurtu anarchistycznego, na swojej drugiej płycie nagrał prowokacyjny utwór „Trzecia Rzesza Pospolita”, w swoim przekazie antypatriotyczny (autorzy tłumaczyli się, że miała być to prowokacja przeciw neonazistowskim skinheadom, nie atak na Polskę jako taką), równocześnie jednak nagrali piosenkę „Bank światowy”, której retoryki nie powstydziłby się żaden zespół o profilu nacjonalistycznym: Banku Światowy, Któryś Jest W Waszyngtonie A Twa Potęga Mąci W Głowach Sprzedajnych Zdrajców Narodu Odpierdol Się Z „Pomocą” Dnia Codziennego Od Wszystkich Ludów Ziemi Przeklęte Imię Twoje Przez Cierpiących Ludzi I Narody Świata Twa Kurewska Imperialna Chciwość Obraca W Niwecz Glob Ziemski Pozostawiając Zgliszcza Tropiku, Płacz Umierających Dzieci I Matek Cóż Ci Winne Indiańskie Plemię Kochające Matkę Ziemię? Dlaczego Swe Bankierskie Oko Sycisz Jego Upodleniem? Dlaczego Chleba Powszedniego Odmawiasz Szalonemu Z Głodu Dziecku W Bieszczadach? Bądź Przeklęty Teraz I W Każdej Godzinie Niedoli Naszej Zawinionej Twym Wszetecznym Plugawieniem Ze Złotym Cielcem 86 q styczeń 2009 Dzielnica Krytyków Przełom XX i XXI wieku zespół, czasem korzystający z pomocy tekstowej związanego z „Naszością” Kuby Wichra, uczcił dwiema bardzo mocnymi tekstowo płytami, „Zmowa” i „Dzień gniewu”. Okładkę drugiej z płyt zdobiło zdjęcie z pacyfikacji przez policję demonstracji pielęgniarek, zaś w tekstach usłyszeć można było o koniu pociągowym Millera i czerwonych świniach krzyczących o wolności. Zwalczający korupcję i komunistów Kukiz stał się jedną z twarzy kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej, wokalista Aliansu Kazi kandydował do sejmu w roku 2005 z ramienia demokratów. pl, zaś Paulus z Włochatego został dyrektorem Muzeum Oręża Polskiego z partyjnego klucza (faktycznie uchodzi za specjalistę w dziedzinie militariów). Na scenie niezależnej obecne są już nowe zespoły, takie jak Prawy Prosty, Lumpex 75 czy The Junkers, które o wiele mniej od zespołów grających wcześniej przejmują się polityczną poprawnością, a mówiąc wprost — nie przejmują się nią wcale. Można więc mieć nadzieję, że nie zabraknie tekstów, które zamiast głosić miłość i zachwyt nad polską rzeczywistością (lub pochylać się tylko nad tymi problemami, które mieszczą się w politycznej poprawności, jak czyni to np. Muniek Staszczyk), gdy potrzeba będą ją krytykować. A gdy koniunktura się zmieni, może znów usłyszymy protest songi artystów, którzy znani są szerzej, niż w punkowo-skinowskiej niszy. Jeśli ktoś z czytelników chciałby poczytać więcej na ten temat, zapraszam do lektury tekstu „Punk a transformacja ustrojowa” autorstwa ~Guźca, zamieszczonego na forum conservativepunk. net: http://www.conservativepunk.net/forum/viewtopic. php?t=2633 t fot. Georgij Safronow styczeń 2009 q 87 Dzielnica Publicystów O Jurku, któremu zabrakło atomów... toyah Ukazanie się drugiej odsłony Miasta Pana Cogito niefortunnie zbiega się z doroczną eksplozją absolutnie bezprecedensowego fałszu i zakłamania, funkcjonującego dziś pod symboliczną już nazwą Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Piszę niefortunnie, bo — jak wiemy — dobre towarzystwo jest w cenie, a złe wręcz przeciwnie. Choć z drugiej strony, można też na tę zbieżność popatrzeć jak na okazję, by powiedzieć kilka słów prawdy. Również na tematy o wiele bardziej ogólne, niż sam nędzny geszeft Jerzego Owsiaka. W ostatnich dniach pojawiło się kilka tekstów, w których autorzy starali się zdiagnozować to niezwykłe zjawisko (w tym parę mojego autorstwa); można więc pewnie zaryzykować nawet opinię, że wszystko zostało już dokładnie powiedziane. Jednak ja wciąż czuję, że materia, z którą przyszło nam mieć do czynienia, stawia nieustanny opór i kiedy się wydaje, że sprawa jest ostatecznie załatwiona, odrastają kolejne łby tego smoka i — co wydawałoby się niemożliwe — mają się one zupełnie dobrze. Dziś moja córka — zawodnik naprawdę twardy — poinformowała mnie, że słyszała, że nie ma w Polsce szpitala, który nie funkcjonowałby bez choćby jednego bardzo cennego urządzenia zakupionego przez WOŚP. I pyta mnie, jak mi się wydaje: czy sytuacja, w której Owsiak z jakiegoś powodu przerywa swoją działalność, wyjeżdża na te swoje ukochane Bahamy, a szpitale przestają otrzymywać to, co otrzymywały dotychczas, to sytuacja zła czy dobra? Ona wszystko na temat Owsiaka wie. Nawet nie ma jej co tłumaczyć, z kim mamy do czynienia, bo to, co trzeba, już dawno dobrze wie. Ona chce znać sytuację od strony czysto praktycznej. Więc myślę, jak można opisać zjawisko, które na każdym poziomie — zamysłu, organizacji i wykonania — stanowi czyste zło, a jednocześnie w jego wyniku otrzymujemy pojedyncze, jednostkowe, indywidualne dobro? Jak można pokazywać palcem na to zło, kiedy każde nasze słowo natychmiast spotyka się z jak najbardziej realną i, według wszelkich rozsądnych standardów, usprawiedliwioną kontrargumentacją? Oczywiście, ja już to wszystko — zarówno w moich ostatnich tekstach, jak i w dwóch wpisach sprzed kilku miesięcy — najlepiej jak mogłem wyjaśniłem. I wierzę głęboko, że dla każdego otwartego umysłu moje słowa powinny stanowić wystarczający powód do przynajmniej zastanowienia się nad faktyczną istotą działalności charytatywnej, prowadzonej w taki sposób, jak to robi Owsiak. Ale i nie tylko Owsiak. To, co on robi, jest znane od setek lat. W końcu można Owsiaka szanować, ale — bez przesady — przecież on sam tego nie wymyślił. To, co on robi, to klasyka. Więc i też to, co ja piszę, to też nic bardzo oryginalnego. Pomaganie bliźnim tak, by przy okazji 88 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów agga mieć z tego jak najwięcej (czy to przyjemności wymiernych, czy też zwykłej satysfakcji), zostało przeanalizowane skutecznie przez ludzi o wiele mądrzejszych od nas. I poddane ocenie druzgocącej. Czy ci klasyczni już krytycy dobroczynności prowadzonej poza Kościołem mieli łatwo? Czy na ich argumenty nie przybiegali natychmiast czwórkami świadkowie tego dobra, które się właśnie urzeczywistniło? Czy nie pokazywali radosnych twarzy dzieci, które albo odzyskały zdrowie, albo po prostu zwykłe szczęście — właśnie dzięki tym ‘dobrym Samarytanom’, ale przede wszystkim wbrew zrzędzeniu ‘niedzielnych filozofów’? Czy nawet tak solidny, wydawałoby się, argument, jak ten najstarszy: Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. (Mt 6.3), nie spotykał się ze wzruszeniem ramion i niezmiennym pytaniem: „I co z tego, skoro ktoś dostał życie?” Obawiam się więc, że choćbyśmy dyskutowali do końca świata (albo nawet — jak woli mówić ten przebiegły człowiek — jeszcze dłużej!), zawsze w końcu staniemy przed ścianą utworzoną z czystej, niewzruszonej praktyki. Z — można by rzec — prawdziwej, niepodważalnej fizyki. I właśnie to jest ten moment, żeby powiedzieć coś styczeń 2009 q 89 Dzielnica Publicystów na temat fizyki. I matematyki. A tym samym pokazać, że może warto było po raz kolejny próbować zaczepiać ten tak wyślizgujący się nam z rąk temat. Roald Dahl w swoich wspomnieniach z lat szkolnych opowiada o zdziwaczałym nauczycielu matematyki, który pewnego dnia dał swoim uczniom niezwykłą zagadkę. Wyjął mianowicie papierową chusteczkę, pomachał nią i powiedział tak: Ta chusteczka ma grubość 1/100 cala. Składam ją na pół. Osiąga grubość 2/100 cala. Składam ponownie — robi się gruba na 4/100 cala. Składam raz jeszcze i teraz ona ma grubość 8/100 cala. Zagadka brzmi następująco. Jak ona będzie gruba, kiedy złożę ją pięćdziesiąt razy? Oczywiście, żadne dziecko — mimo że to była bardzo dobra prywatna szkoła, a dzieci angielskie i czasy bardzo przed-internetowe — nie umiało nawet się zbliżyć do poprawnej odpowiedzi. Nie było nawet w stanie pojąć całej idei, kryjącej się za tą zagadką. Otóż odpowiedź brzmiała — chusteczka osiągnie grubość jak stąd do księżyca… Więc tak. To jest właściwa odpowiedź. Jak ktoś ma dobry kalkulator, to niech sobie sprawdzi. Kiedy po raz pierwszy czytałem ten tekst Dahla, byłem zachwycony a jednocześnie oszołomiony i oczywiście nic nierozumiejący. Pewnego dnia jednak spotkałem mojego znajomego, wybitnego fizyka, matematyka i w ogóle pod wieloma względami osobę szczególną. Od razu postanowiłem wykorzystać okazję i zwróciłem się do niego z dahlowską zagadką. On spojrzał na mnie bez szczególnego zainteresowania, wzruszył ramionami i odparł: Nie wolno mieszać fizyki z matematyką. W chusteczce nie ma wystarczającej liczby atomów, żeby się tak dała rozciągnąć. I to jest właśnie to, co mi się przypomniało, kiedy z jednej strony próbuję opisać to, co widzę, gdy patrzę na owsiakowe szaleństwo, a z drugiej strony słyszę te niewzruszone argumenty i absolutnie rzeczowe dowody na to, jak bardzo moje pretensje są małe i bezsensowne. Sprawa Wielkiej Orkiestry, tych wszystkich serduszek, puszek, tych Bahamów, tych fundacji, tego Woodstocku, tych rachunków — sprawdzonych i niesprawdzonych — w ogóle nie nadaje się do dyskusji. Nie ma żadnego sposobu, żeby ten problem rozstrzygnąć w sposób ostateczny. W Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy nie ma wystarczającej liczby atomów, żeby sięgnąć tego pierwszego punktu, w którym zaczyna się dobroczynność. Nie można mieszać fizyki i matematyki. I na tym kończymy sprawę Owsiaka. t 90 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów Dom na górze — część I Pani Łyżeczka Czas matur. Piękna, ciepła wiosna, która niosła ze sobą nadzieję, ale i niepewność. Czas, który miał zmienić historie pojedynczych osób. Szarzało już, gdy biały Ford Transit zajechał przed dom. „Jaki on mały” — zdziwiłam się w duchu, patrząc na ciemne, nieruchome okna. To tu mieści się pięćdziesiąt osób jednocześnie? Nie wiedziałam jeszcze, że nadejdą dni, gdy pomieści i trzy razy tyle. Że będziemy szczelnie wypełniać każdy skrawek podłogi, ciesząc się wzajemnym ciepłem. A potem, wieczorami, będę uciekać na okoliczne drogi, by uspokoić oczy i serce i napawać się ciszą, samotnością i smakiem dojrzałych jeżyn. Pierwszą osobą, którą spotkałam w środku, była Matka Boska w niebieskiej sukience. Stała naprzeciw drzwi i witała każdego swymi ogromnymi, jakby zdziwionymi oczami. To nie była ta „właściwa”. Tamta nosiła zieloną sukienkę i mieszkała za drugimi drzwiami po prawej. Tam będziemy zbierać się rano i wieczorem, aby jej śpiewać psalmy. Tam będziemy wślizgiwać się pojedynczo, by opowiadać o swoich bolączkach i nadziejach. A ona będzie patrzyła na nas mądrze i poważnie i będzie uczyła nas prostych słów: dom, chleb, praca, człowiek. Idąc na wprost, wpadłam w słabym świetle na piec kuchenny i zakurzone półki z kubkami. Ten kurz na półkach był jasnym znakiem, że dom pozostawał niezamieszkany. Jeszcze trochę i to się zmieni. Za kilka lat będę patrzeć na te same kubki i dziwić się, że nigdy kurz na nich nie zdąży osiąść. Za kolejnych kilka zostaną wyniesione w lepsze miejsce, a dom stanie się muzeum. Ale jeszcze nie teraz. Teraz jest wczesny majowy wieczór i stoją w równych rzędach, odwrócone do góry dnem. Za plecami miałam piec. Stał pootwierany i niemy, bo nikt jeszcze w nim nie napalił. Jeszcze woda nie szumi na płycie, jeszcze nie zdążyłam się nauczyć, w którym miejscu postawić garnek, by obiad dobrze się ugotował i nie przypalił. Patrząc na ten cichy ciemny piec nie wiedziałam, że to on nauczy mnie, czym jest styczeń 2009 q 91 Dzielnica Artystów kuchnia w sercu domu. Kuchnia, w której gotuje się zaprawy na zimę. Do której zagląda każdy, kto szuka czyjejś obecności. I że moim zadaniem będzie stać tam i czekać na zaglądających. Pewnego dnia podejdzie tam Uczony Człowiek i zapyta: - Gdzie są ci wszyscy panowie? Gdzie oni mają oczy? Przecież oni powinni tu się rządkiem ustawiać, gdy tak stoisz przy tym piecu… I jego słowa okażą się prorocze. W pokoju po lewej już huczał ogień na kominku i płonęły świece. W ich blasku próbowałam dokładniej obejrzeć stare kufry i portret Poety na ścianie. Tytułów książek, stojących równymi rzędami na regałach, nie mogłam odczytać. Ale już podano do stołu, już ojciec pobłogosławił posiłek. A wieczorem sięgnął po jedną z książek. Czytał krótkie fragmenty i komentował. Taki miał być każdy wieczór, spędzany przy wspólnej lekturze. Ta pierwsza mówiła o Prometeuszu. O tym, że ukradł ogień, choć wystarczyło o niego poprosić. Głos ojca snuł się cicho, przynosząc kolejne obrazy. Zupełnie tak samo, jak później, gdy przerywał wspólny śpiew opowiadaniem 92 agga q styczeń 2009 Dzielnica Artystów anegdot. Albo gdy prosił Ważnych Gości, by i oni zechcieli podzielić się swoim talentem. Ojciec Jan, sam będąc postacią barwną i niezwykłą, miał talent do przyciągania innych, nietuzinkowych osób. Na dodatek każdy, kto przekraczał próg, stawał się od razu domownikiem, kimś bliskim, choć niepozbawionym aury wyjątkowości. W ten sposób mogliśmy zupełnie naturalnie przebywać w towarzystwie osób wybitnych, ucząc się od nich, że prawdziwą wielkość nosi się w sercu i że nie traci się jej, pomagając młodszym. Dziwny to był dom. Zbudowany jako szkoła, później stał się ośrodkiem. Ale przez kilka lat był dla nas prawdziwą przystanią. Jakby zawieszony między niebem a ziemią, stanowił jednocześnie miejsce, gdzie można było cofnąć się do korzeni. Tutaj poznawaliśmy smak wody ze źródła i smak prawdziwej pracy, będącej zmaganiem się z nieubłaganą materią. Rąbiąc drzewo, krojąc cebulę czy szorując drewniane podłogi, porządkowaliśmy własne wyobrażenia o tym, czym powinien być dom. Przynosząc swoje pokręcone losy przed obraz Matki w zielonej sukni, odnajdywaliśmy tutaj prostotę i prawdę. Tu wszystko było na swoim miejscu: ojciec, Matka, ora et labora. Jeżeli teraz mogę budować własny dom jako miejsce ciepłe i bezpieczne, to dlatego, że w gorący czas matur znalazłam się na Jamnej. ✽✽✽ t styczeń 2009 q 93 Dzielnica Publicystów Satanizm współczesny Foxx 1.1. O co chodzi? Przy roztrząsaniu problemu zła szczególnie ostro rysuje się różnica między motywacjami intelektualnymi i religijnymi. Impuls intelektualny zmierza ku relatywizacji zła. Stara się zdemaskować zło jako czysty pozór, a gdy mu się to udaje, zadowolony idzie dalej w przekonaniu, że usunął je ze świata, tzn. ze świata prawdziwego bytu. Jednakże świadomość religijna domaga się rzeczywistego przezwyciężenia zła. Impuls religijny wychodzi od głębokiego przeświadczenia o rzeczywistej potędze zła. Nie może on zadowolić się choćby najbardziej finezyjnymi sztuczkami dialektycznymi maskującymi zło, jego realność jest dlań oczywista. Gershom Scholem, „Mistycyzm żydowski”, Warszawa 1997, s. 292 Książka ta jest próbą odpowiedzi na pytanie, czym jest satanizm na przełomie wieków XX i XXI. Powyższa kwestia wymaga spójnego systemu pojęć, który umożliwi odróżnienie zjawisk satanistycznych od nie-satanistycznych. System taki powinien zawierać jasną definicję: czym/kim, zdaniem autora, jest Szatan. Brak rozstrzygnięcia tego problemu jest zasadniczą przyczyną nieporozumień w ocenie różnych zjawisk społecznych. Próby opisania satanizmu niepoparte precyzyjną definicją Szatana zwykle prowadzą do popełnienia któregoś z poniższych błędów (lub do wszystkich naraz): t do uznania za satanistyczne każdego zgromadzenia praktykującego „białą”, „czarną”, względnie „demoniczną” magię. Podstawą takiej klasyfikacji jest chrześcijańskie założenie (prezentowane paradoksalnie również przez badaczy o poglądach ateistycznych), że wszystkie praktyki magiczne niezwiązane z Ojcem, Synem i Duchem Świętym, są formą adoracji Złego. Nawet przyjmując takie — niepoparte dowodem założenie — wiemy, że nie implikuje ono praktykowania kultu Szatana. Jest to tylko jedna z możliwości, ale nie jedyna. Pewną odmianą tego błędu jest nagminne obecnie uznanie za wyraz satanizmu każdego przykładu posługiwania się symbolami okultystycznymi lub interpretowanymi jako takie. Doskonałego przykładu dostarcza sytuacja występująca w światowej kulturze popularnej. Piosenkarka Madonna, pomimo całego erotycznego ekscentryzmu i dwuznacznych teledysków (np. Like a prayer — „Jak modlitwa” — gdzie tematem jest jej seksualne pożądanie świętego posągu podczas modlitwy w kościele), nie jest oskarżana o sprzyjanie Szatanowi, gdyż kluczowym elementem jej biżuterii jest krzyż. Muzycy heavymetalowi nie mieli takiego szczęścia. Niezależnie od wielkiego zróżnicowania gatunku, zawierającego paradoksalnie również 94 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów t t chrześcijański nurt white (biały) metal oraz postaw samych muzyków, został ze względu na swoją — opartą na symbolice okultystycznej — estetykę, trwale przyporządkowany do zjawisk satanistycznych; do uznania za satanistyczny każdy kult zła. Podstawą tej klasyfikacji jest założenie, że fakt, iż Szatan jest w „kulturze Białego Człowieka” absolutem zła, upoważnia do przypisania mu każdego kultu „Ciemności” bez względu na szerokość geograficzną oraz uwarunkowania kulturowe; do uznania za satanistyczny każdy ruch u którego podstaw leży bunt przeciw powszechnie uznanym wartościom społecznym. Podstawą takiej klasyfikacji jest prawdopodobnie tzw. „mit lucyferyczny”, czyli interpretacja przekazów zawartych w tradycji judeochrześcijańskiej. Opowieści o wygnaniu Lucyfera z Raju są metaforą czy też inspiracją dla wszystkich, sprzeciwiających się zastanemu porządkowi. Nawet w poważnych pracach naukowych zdarza się automatyczne przyporządkowanie takich zbuntowanych ruchów do satanizmu (piszę o tym szerzej dalej). Należy więc odpowiedzieć na pytanie: co/kogo rozumiemy pod pojęciem: Szatan. W tej publikacji mówiąc o nim, będę używał określenia „absolut zła kultury judeochrześcijańskiej”. Oczywiście nie chodzi o to, że forma absolutna została mu przypisana przez religie judeochrześcijańskie. Tak nie jest. Niemal w każdej z nich Szatana uznaje się za byt marginalny, stworzony przez „dobrego Boga”, od którego woli zależy jego istnienie. Jednocześnie jednak uważa się Diabła za zwierzchnika demonów, czyli stosuje się gradację złych bytów. W kulturze judeochrześcijańskiej ten drugi aspekt zdecydowanie dominuje. Od czasów reformacji Szatan jest uosobieniem najgorszych rzeczy, jakie możemy sobie wyobrazić — inaczej zła absolutnego. Pierwsze informacje o postaci znanej w naszej kulturze pod powyższym imieniem czy występującej jako Lucyfer (czyli o „Upadłym Aniele”, który skusił Adama i Ewę owocem poznania), napotykamy w judaizmie. Dlatego poniżej przedstawię genezę tej istoty na podstawie tradycji żydowskiej. Tradycja satanistyczna opiera się na okultyzmie w znacznej mierze nawiązującym do kabały1 żydowskiej — zaprezentuję więc utrwaloną w niej wizję powstania Szatana. Pozwoli to zrozumieć, jak na planie astralnym — w rzeczywistości przyjętej przez okultystów — funkcjonuje absolut zła naszej kultury. Istotna dla nas będzie również bardzo ważna postać żydowskiego okultyzmu. Postać Henocha, o którym ks. S. Mędala CM (Wprowadzenie do literatury międzytestamentalnej, Kraków 1994, s. 135) pisze: W literaturze starochrześcijańskiej postać Henocha spełniała różne funkcje, jak: przeniesienie do nieba, pokuta, nieobrzezanie, kapłan, odkrywca astrologii, pisarz sprawiedliwy, zwalczający Antychrysta. Z drugiej strony na Henocha powołuje się autor obowiązującej doktryny Kościoła Szatana, Anton 1 Kabała (hebr. — qabala) — ustna tradycja Prawa Mojżeszowego oraz jego interpretacji obecna również wśród chrześcijan i rozszerzona na całe Pismo Święte, która we wczesnym średniowieczu rozwinęła się w system mistyczny. System ten polega na ezoterycznej interpretacji Biblii opartej na założeniu, że każdy znak, litera i słowo w niej zawarte posiada okultystyczne znaczenie (Kopaliński 1985). styczeń 2009 q 95 Dzielnica Publicystów S. La Vey, jako na twórcę języka henochiańskiego oraz autora inwokacji do największych demonów Piekła. Inwokacje te pełnią w rytuałach magicznych La Veya równie istotną rolę jak Pater Noster w wersji łacińskiej w rytuałach rzymskokatolickich przed Soborem Watykańskim II. W części poświęconej okresowi przed wiekiem dwudziestym przedstawiam najbardziej charakterystyczne instytucje i zjawiska społeczne, w których ludzie im współcześni odnajdywali „szatańskie piętno”. Może zaskakiwać fakt, że obok czarownic, magów, katarów i wolnomularzy znalazło się też miejsce dla Kościoła rzymskokatolickiego. Ze świadomości społecznej — zwłaszcza w Polsce — umknął jednak fakt, że był taki okres w historii (średniowiecze), gdy znaczna część ludzi deklarujących się jako chrześcijanie uważała, że siedzibą Antychrysta jest Watykan. Przy próbach identyfikacji określonych zjawisk jako szatańskie (nie: satanistyczne, gdyż to pojęcie wtedy nie istniało), niezbędnym kluczem była i jest Biblia jako źródło pojęć Chrystus i Szatan. Uważam, że jest to uzasadniona postawa i zamierzam pozostać jej wierny. W części poświęconej dwudziestemu wiekowi prezentuję ewolucję doktryny satanistycznej oraz jej obecność w muzyce rockowej, uważanej za najpoważniejsze medium satanizmu. Podstawowe pytanie, na które staram się odpowiedzieć, brzmi: czy u progu dwudziestego pierwszego wieku mamy do czynienia z formacją religijną, której moglibyśmy nadać miano satanizmu? 1.2. Kim są sataniści? Długie, przetłuszczone włosy, skórzana kurtka, odwrócony krzyż i pentagram. Zdemolowane cmentarze i bestialsko zabite zwierzęta. Zakapturzone postacie, loch, ołtarz z nagą kobietą w centrum. Krew noworodka w kielichu. Czarna msza. Taki obraz satanizmu oferują nam media. Czy rzeczywiście u progu XXI w. możemy powiedzieć, że istnieje kult adorujący istotę o imieniu Szatan? Dnia 2.03.1999 w Rudzie Śląskiej w rytualnym mordzie zginęło dwoje dwudziestolatków. Zabójcy, ich rówieśnicy, planowali popełnienie później samobójstwa. Wydarzenie to po raz kolejny rozbudziło debatę nad zjawiskiem satanizmu. Znów jego obraz został zdominowany przez wizję wyalienowanych społecznie nastolatków, którzy dewastują cmentarze, składają krwawe ofiary ze zwierząt, a w skrajnych wypadkach również z ludzi. W debacie tej znikł głos Laury Callas z łódzkiego Ośrodka Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych (Łukasz Głowacki, Jak uciec z sieci łowców dusz, „Życie”, nr 62 [746] z 15.03.1999), przytaczającej wyniki badań Ośrodka, które wydają się zaprzeczać stereotypom. W świetle tych badań średnia wieku polskich satanistów wynosi 35 lat, a 30 % z nich ukończyło studia wyższe. Jak jest naprawdę? Czy funkcjonujący w świadomości społecznej obraz satanisty odpowiada rzeczywistości? 96 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Krzysztof Mazur Używane powszechnie klasyfikacje, przypisujące różne występujące obecnie zjawiska społeczne do określonych form satanizmu, są w gruncie rzeczy podobne. Polscy policjanci na przykład, śladem swych zagranicznych kolegów, przyjęli następującą typologię satanizmu (M. Piotrowski, R. Pasztelański, Fascynacja złem, „Życie Warszawy” nr 67 [20-21.03.1999] dodatek s. 1): t t t subkultura młodzieżowa — składająca się z nastolatków funkcjonujących w świecie gier fantasy (odbywających się w fikcyjnej rzeczywistości w sztafażu magicznym) i muzyki heavy metal; tzw. dabblersi (ang. — dabblers — amatorzy, dyletanci) — osoby mieszające satanizm z różnymi, często przypadkowo dobranymi, rytuałami magicznymi; tradycjonaliści — hermetyczne, zainteresowane filozofią środowisko, uznające regułę i ryt Biblii Szatana A. S. La Veya. Podobnie wygląda syntetyczny opis satanizmu na progu XXI wieku, który z punktu widzenia religioznawcy przedstawił Piotr Stawiński w swym artykule pt. Współczesny mit miejski... Uważa on, że traktowanie satanizmu jako adoracji Szatana, czy innej centralnej postaci demonologii chrześcijańskiej („Przegląd Religioznawczy” nr 4, 1997, s. 155) stanowi wystarczającą podstawę do określenia jakiegoś zjawiska jako styczeń 2009 q 97 Dzielnica Publicystów satanistyczne. Stawiński dodaje, że aby spełniać warunki niezbędne do uznania za satanistę, należy stać intelektualnie i emocjonalnie w ostrej opozycji wobec chrześcijaństwa, jego wartości i cnót („Przegląd Religioznawczy” nr 4, 1997, s. 156). Postawa taka pozwoliła autorowi na zakwalifikowanie (wprawdzie „niektórych”, jak twierdzi) koncertów punkrockowych do zjawisk satanistycznych. Dodam, że ruch punk, podobnie jak inne anglosaskie ruchy radykalnie lewicowe, deklaruje ateizm. Wyjątkiem są... zespoły chrześcijańskie (w Polsce — „Armia”). Nie może być więc mowy o adoracji „centralnej postaci”. Stawiński proponuje następującą klasyfikację form satanizmu:2 satanizm zorganizowany — wszystkie funkcjonujące satanistyczne wspólnoty z Kościołem Szatana na czele; satanizm subkulturowy — m.in. muzycy punkrockowi i heavymetalowi wielbiciele gier i kreskówek osadzonych w sztafażu okultystycznym; satanizm domniemanie zorganizowany — zjawiska opisane na podstawie przekonań i przypuszczeń policjantów oraz — najczęściej rzekomych — ofiar, jednak niepoparte dowodami. t t t Jeszcze dalej poszedł Arkadiusz Sołtysiak, absolwent Zakładu Antropologii Historycznej Uniwersytetu Warszawskiego. Definiuje on satanizm [...] jako ideologię opartą na założeniu, że subiektywna motywacja jednostki jest jedyną siłą nadrzędną w stosunku do obiektywnej rzeczywistości i po spełnieniu pewnych warunków, przede wszystkim polegających na zanegowaniu norm społecznych ograniczających zbiór dopuszczalnych działań, teoretycznie może mieć na rzeczywistość wpływ nieograniczony (A. Sołtysiak, Współczesne grupy i organizacje satanistyczne, „The Peculiarity of Man” vol. 3, Warszawa-Kielce 1998, s. 126). Mamy więc do czynienia z definicją satanizmu, w której nie występuje pojęcie Szatana. Jest to klasyczny przypadek popełnienia trzeciego z błędów wskazanych przeze mnie na wstępie. Definicja ta prowadzi wprost do uznania za satanistyczny każdy ruch, u którego podstaw leży bunt przeciw powszechnie uznanym wartościom społecznym. W swej klasyfikacji satanizmu (hedonistyczny, antyspołeczny i anarchistyczny) Sołtysiak ogranicza się wyłącznie do omówienia i zaszeregowania ze względu na ideologię tzw. „Zakonów satanistycznych”, czyli do form zorganizowanych (mówiąc również o anarchistach). Inne formy (m.in. subkulturę black metal) określa mianem „grup naśladowczych”. Założenia prezentowanej przez niego definicji spełnia jednak o wiele więcej zjawisk społecznych, niż powyższe „Zakony” i „grupy naśladowcze”. Są to cechy niemal każdej z subkultur młodzieżowych. Łatwo zauważyć, że kryteria kwalifikacji określonych zjawisk jako satanistyczne nie są jasne do końca, skoro obok nastoletnich fanów rocka znajdujemy grupy, od- 98 2 Klasyfikację tę omówię szczegółowo w części: „Podsumowanie — co nazwiemy satanizmem na początku XXI w.” q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów prawiające tajemne rytuały oraz miłośników La Veya, deklarującego hedonistyczny materializm — przeciwieństwo duchowości religijnej w jakiejkolwiek postaci. Podobieństwo dwóch pierwszych klasyfikacji (policyjnej i religioznawczej), na które chciałbym zwrócić uwagę, leży w powszechnym postrzeganiu ww. subkultur oraz Kościoła Szatana, jako form satanizmu. Rozumiem, że o ile dywagacje na temat subkultur intelektualnie możemy uznać za dopuszczalne, to polemika z twierdzeniem, że kościół La Veya praktykuje kult Szatana wydaje się być pozbawiona sensu. W swej pracy postaram się wykazać, że jest ona niezbędna, jeżeli chcemy uzyskać opis satanizmu zgodny z rzeczywistością. Uważam, że przyporządkowanie fanów heavy metalu czy np. namiętnych komputerowych graczy (preferujących gry osadzone w symbolice okultystycznej) do form satanizmu, jest przykładem pierwszego z błędów przedstawionych przeze mnie na wstępie. Symbole okultystyczne czy — w skrajnych przypadkach (koncerty black metal) — krwawe orgie bywały i bywają (Di Nola 1997, Laurentin 1997, Hoffman 1991) — elementami obrzędów wyznawców Szatana. Jednak tylko wtedy, gdy pełnią funkcje religijne. Jeżeli ich nie pełnią — pozostają tylko formą rozrywki. Kwalifikacja Kościoła Szatana jako kultu, wydaje się łączyć błędy pierwszy i trzeci. Znajdujemy w nim symbolikę okultystyczną, takież treści oraz bunt przeciwko wartościom uznawanym w kulturze anglosaskiej za fundamentalne. Na rodzące się pytanie, dlaczego — moim zdaniem — jest to za mało, by mówić o satanizmie w pojęciu religijnym, odpowiem w rozdziale pt. „Humanizm satanistyczny A. S. La Veya”. Przykładem drugiego błędu, czyli uznania za satanistyczny każdy kult zła, jest wiele opisów (np. Di Nola 1997, Hoffman 1991) kultów „ciemności” jako form satanizmu (np. voodoo), których wyznawcom obca jest opozycja Jezus — Szatan. Przed prezentacją zjawisk, które łączono z Szatanem, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie co/kto to jest? 1.3. Definicje Szatana — kilka cytatów W potocznym języku zamiennie stosuje się określenia: Diabeł, Szatan i Lucyfer. Ks. Rene Laurentin (ekspert Soboru Watykańskiego II, członek Papieskiej Akademii Teologicznej), wspomina w swej pracy pt. Szatan, mit czy rzeczywistość? (Warszawa 1997) o dyskusjach, na temat tożsamości bytu uznawanego za przeciwnika Boga, toczących się wśród egzorcystów. Nie osiągnęli oni porozumienia. Wysuwane są hipotezy dotyczące zwierzchności Lucyfera nad Szatanem lub odwrotnie. Generalnie katoliccy teologowie uważają, że Szatan czy Lucyfer panują nad wieloma diabłami, które są uważane za istoty mniejszego formatu. Imię Lucyfer oznacza po łacinie ‘Niosący Światło’, w tradycji chrześcijańskiej należało ono do najwspanialszego anioła, który zbuntował się przeciwko Bogu i w konsekwencji został strącony z Nieba. Słowo satan po hebrajsku oznacza ‘sprzeciwiać się, oskarżać, stawać na przeszkodzie’, natomiast greckie diaballein oznacza ‘powodować zniszczenie, dzielić, rzucać oszczerstwa, oszukiwać’ (Laurentin 1997). styczeń 2009 q 99 Dzielnica Publicystów Krzysztof Mazur Literaturoznawca specjalizujący się w analizie literatury okresu modernizmu, Wojciech Gutowski („Gnosis” nr 9, maj 1996, s. 46), wspomina o obecnej na przełomie XIX i XX w. wśród modernistów aprobacie dla Lucyfera: [...]Dla pisarzy tej epoki Szatan rzadko symbolizował jednoznaczne zło, często uosabiał główną ontologiczną zasadę istnienia, dominującą w świecie, silniejszą od Boskich zasad moralnych (Stanisław Przybyszewski, Jan Kasprowicz) [...] [...]za CH. Baudelairem (‘Litania do Szatana’) — uznawali Szatana za patrona i opiekuna wszystkich ‘wydziedziczonych’, skłóconych z normami życia społecznego metafizycznych buntowników[...] Afirmacja postaci Szatana, jako Lucyfera (‘Niosącego Światło’), wiązała się z odrzuceniem przez modernistów koncepcji zła — braku dobra, była próbą dowartościowania twórczej roli zła[...]. Podejście to zwraca uwagę szczególnie w interpretacji poety Tadeusza Micińskiego: [...]Lucyfer (wg Micińskiego — Foxx) postuluje zniszczenie jako ekspresję osobowej wolności oraz świadome czynienie zła w odpowiedzi na okrucieństwa Natury, ale zarazem dąży do spotkania i integracji ze swym boskim bratem Chrystusem[...] Każda z tych symbolicznych postaci odsłaniała rzeczywistość niepełną: Lucyfer to energia życia pozbawiona planu wartości, Chrystus to wartości nie urzeczywistnione, nie zakorzenione w świecie. („Gnosis” nr 9, maj 1996, s. 47) Zdaniem Laurentina natomiast [...]Zło jest właściwie niczym, ponieważ ściśle biorąc jest pozbawieniem czegoś, brakiem, niewydolnością bytu stworzonego przez 100 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Boga, który ze swej istoty jest dobrem. (Szatan, mit czy rzeczywistość?, s. 8), [...]Do wyboru nieposłuszeństwa (wobec Boga — Foxx) skłonił naszych pierwszych rodziców uwodzicielski głos przeciwstawiający się Bogu. Pismo Święte i Tradycja Kościoła widzą w tej istocie upadłego anioła, nazywanego szatanem, lub diabłem. Kościół naucza, że był on najpierw dobrym aniołem stworzonym przez Boga (Szatan, mit czy rzeczywistość? s. 232). Laurentin przytacza fragmenty encykliki Dominum et Vificantem wydanej przez Jana Pawła II 18.05.1986: [...]Oto bowiem wbrew całemu świadectwu stworzenia [...]‘duch ciemności’ potrafi ukazać Boga jako przeciwnika swego stworzenia, a przede wszystkim przeciwnika człowieka, jako źródło niebezpieczeństwa i zagrożenia dla człowieka. W ten sposób zostaje zaszczepiony przez szatana w psychice człowieka bakcyl sprzeciwu wobec Tego, który ‘od początku’ ma być przeciwnikiem człowieka, a nie jego Ojcem. [...] (jak to wyraził św. Augustyn) Człowiek będzie skłonny widzieć w Bogu dla siebie przede wszystkim ograniczenie, a nie źródło wyzwolenia i pełnię dobra. Potwierdza się to w naszej nowożytnej epoce, kiedy ateistyczne ideologie dążą do wykorzenienia religii, utrzymując, że stanowi ona o podstawowej ‘alienacji’ człowieka... (Szatan, mit czy rzeczywistość?, s. 228). Tak więc pojęcie spersonifikowanego absolutu zła zdradza dwa walory: destruktywny — opozycja dla Boga, zniszczenie oraz konstruktywny — deklaracja wolnej woli. Dnia 15.08.1986 Jan Paweł II w Castel Gandolfo wygłosił homilię na temat wpływu Szatana na człowieka. Stwierdził w niej ponownie, że Diabeł prowadzi do oddalenia się człowieka od Boga. Papież przypomniał fragment Księgi Rodzaju (3,15) o walce kobiety (utożsamianej w chrześcijaństwie z Maryją Dziewicą) z Szatanem. Autor Enciclopedia delle religioni (Encyklopedia religii), wykładowca antropologii i historii religii na III Uniwersytecie w Rzymie Alfonso M. di Nola komentuje homilię tę w sposób następujący: Papieski diabeł jest — jako ideowa i mityczna nicość — czymś w rodzaju pudełka, które wszakże człowiek Kościoła oraz praktykujący, a reakcyjny katolik mogą od czasu do czasu napełniać swymi marginalizującymi fantazjami i sadystyczną agresywnością. (Alfonso M. di Nola, Diabeł, Kraków 1997, s. 358). Mamy tu do czynienia z instrumentalizacją pojęcia Szatan. Komentarz ten, pomimo że ukazał się w pracy naukowej, jest wygłaszany wyraźnie z pozycji ideologicznych, antyklerykalnych. Operowanie powyższym pojęciem występuje więc jednoznacznie w kontekście sporu światopoglądowego, który Laurentin charakteryzuje tak: [...]nadmiar słów i zaprzeczeń pobudza obie strony. Ci, którzy wszędzie widzą diabła, oburzają się na tych, którzy nie dostrzegają go nigdzie; a ci, co go nie widzą, śmieją się z tych, którzy dostrzegają go wszędzie. Neutralizujące się nawzajem ścieranie tych przeciwstawnych opinii sprzyja agnostycyzmowi jako złotemu środkowi. (Szatan, mit czy rzeczywistość?, s. 7). Dodam, że moim zdaniem agnostycyzm ten zmierza ku naukowemu materializmowi, co stwarza możliwość pomieszania pojęć. Jest ono konsekwencją odrzucenia dominującej roli źródła informacji, jakim jest tradycja judeochrześcijańska, w której po raz pierwszy pojawiła się wizja postaci Szatana. Powszechnie przyjmuje się akstyczeń 2009 q 101 Dzielnica Publicystów sjomat, że nie trzeba udowadniać materialistycznej wizji świata, jednak brak informacji w tej sferze dotyczy w równym stopniu ateistów i mistyków. W związku z tym trudno traktować któreś z tych podejść jako empiryczne. Problem satanizmu jest jedną z tych kwestii, w których fakt, że zdecydowana większość badaczy prezentuje którąś z dwóch powyższych postaw, powoduje szereg nieporozumień. Di Nola na początku swej pracy — w sposób charakterystyczny dla wielu (materialistycznych) naukowców — wywodzi genezę pojęcia Diabeł, opisując całą demonologię ludzkości, zakładając z góry, że przedstawia jakiś „ogólnoludzki” mit. Możemy poznać perskiego Arymana czy Tezatlipocę — demona Azteków. Przedstawiane są obrzędy voodoo czy etruski władca piekła — Vetis. Jest to niezrozumiały tok myślenia. Gdyby naszym celem było opisanie wyznawców Boga (w ujęciu chrześcijańskim) — nie prezentowalibyśmy przecież wszystkich kultów bóstw miłosierdzia i przebaczenia, jakie tylko powstały na Ziemi. Antropolog może wyprowadzać genezę bóstwa, nawiązując do wcześniejszych wierzeń, jakie występowały na terenach, gdzie powstał kult oraz terenach sąsiednich. Nie wynika z tego jednak wcale, że określenia: Baal, Dionizos, Pan czy Vetis muszą dotyczyć tej samej postaci, którą określa się mianem Szatana. Pozwalam więc sobie sformułować definicję satanizmu, która będzie dla nas wiążąca przy omawianiu tego tematu. Sektę, ruch lub kult możemy uznać za satanistyczne, gdy spełniają trzy warunki. Pierwszy: wychodzą z założenia, że istnieją dwie przeciwstawne sobie, absolutne, spersonifikowane siły: dobro i zło. Drugi: druga z nich, rozumiana jako byt występujący w Starym Testamencie3, jest obiektem uwagi i afirmacji, wyrażanych w formie zorganizowanej. Trzeci: nie należą ani nie są częścią innej sekty, ani kultu (np. afirmujących złe demony, które jednak nie mają cech absolutu — będąc istotami „niższymi”). Po określeniu, jaki byt/pojęcie wyczerpuje definicję Szatana oraz definicję satanizmu, proponuję następującą typizację tego zjawiska: t t satanizm klasyczny — pojęcie funkcjonujące w literaturze tematu (np. Hoffman 1991, Stawiński 1997), czyli wszystkie zjawiska związane ze średniowiecznym kultem Szatana: sabaty czarownic, czarne msze z poświęcaniem dzieci w ofierze Szatanowi; satanizm ezoteryczny — grupy okultystów inspirowane hermetyczno4 — demonicznymi dokonaniami Aleistera Crowleya, które opierały się w równym stopniu 3 Pierwszy raz: Księga Rodzaju, 3, 1-24, Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, „Biblia Tysiąclecia”, Poznań 1990, s. 26. 4 W połowie XI wieku Michael Constantin Psellos (1018-1078) odkrył Corpus Hermeticum — zbiór pism gnostyckich i alchemicznych. Nie określono dokładnie z jakiego okresu pochodzi ten zbiór. Osiemnaście traktatów zawiera rzekome przesłanie Hermesa — Pana Ciemnej i Jasnej Mocy dotyczące powstania świata i zbawienia ludzkich dusz. Po znalezieniu dokumentów Psellos podjął w Konstantynopolu badania nad neoplatonizmem i gnozą (Suliga 1997). 102 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Krzysztof Mazur t t t na mitologii starożytnego Egiptu i Grecji oraz na kabale żydowskiej. Najbardziej znaną taką organizacją jest Ordo Templi Orientis (Zakon Świątyni Wschodu); satanizm neoklasyczny — współczesne zgromadzenia i ugrupowania nawiązujące do satanizmu ezoterycznego, jednak najczęściej bardzo powierzchownie. Odprawiają czarne msze oraz wszystkie krwawe obrzędy charakterystyczne dla satanizmu klasycznego. Wśród organizacji satanistów neoklasycznych znajdują się również neonaziści (np. The Order of Nine Angels — Zakon Dziewięciu Aniołów), ich ugrupowania określam mianem satanazizmu. Grupy neoklasyczne często mają charakter przestępczy. Najbardziej znanym przedstawicielem tego nurtu satanizmu jest Charles Manson; humanizm satanistyczny — hedonistyczna filozofia oparta na naturalizmie, której twórcą jest autor Biblii Szatana — Satanic Bible (poprawne tłumaczenie tytułu powinno brzmieć: ‘Biblia Satanistyczna’) Anton S. La Vey. Głosi on materializm osadzony w postmodernistycznym relatywizmie pojęć dobra i zła. Ze względu na inspiracje demoniczną symboliką, mającą pełnić rolę radykalnego bodźca oddziałującego na świadomość, filozofia zawarta w Biblii Szatana jest klasyfikowana jako satanizm. La Vey stworzył Kościół Szatana uznawany za największą organizację satanistyczną. Jego członkowie jednak deklarują zarówno brak wiary w Boga, jak w Szatana, a swoje rytuały traktują jako rodzaj „oczyszczającej” psychodramy; okultyzm komercyjny — zestaw postaw obejmujących zarówno zachowania siedemnastowiecznej europejskiej (głównie francuskiej) arystokracji, jak i części styczeń 2009 q 103 Dzielnica Publicystów współczesnych muzyków heavymetalowych które cechuje zamiłowanie do krwawych orgii w sztafażu symboli okultystycznych. Przedstawiciele okultyzmu komercyjnego często inspirują się dokonaniami Crowleya lub La Veya. Celem ich obrzędów jest jednak głównie satysfakcja seksualna, a nie przeżycie religijne. Literatura: Amorth Gabriele, Nowe wyznania egzorcysty, Edycja św. Pawła, Częstochowa 1998. Amorth Gabriele, Wyznania egzorcysty, Edycja św. Pawła, Częstochowa 1997. Antosiewicz Kamil, Strategia szoku ekstremalnego, „Brum” nr 7/8 (69/70), lipiec-sierpień 1999. Baigent Michael, Leigh Richard Inkwizycja, wyd. Amber, Warszawa 2002. Bainton Roland, Tak oto stoję-Marcin Luter, Wydawnictwo Aeropag, Katowice 1995. Bubel Daniel M., Rozwój myśli różokrzyżowej oraz jej wpływ na życie społeczne od XVII do XX wieku, praca magisterska w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW, Warszawa 1998. Cegielski Tadeusz, Sekrety masonów, Agencja Omnipress, Warszawa 1992. Crowley Aleister, Magija w teorii i praktyce, Wydawnictwo EJB, Kraków 1999. Cuomo Franco, Wielkie proroctwa, wyd. UNIVERSITAS, Kraków 1999. Dziadul Jan, Diabły śląskie, „Polityka” nr 36 (2209), 4 września 1999. Dziadul Jan, Druga strona życia — Ruda Śląska: Śmierć w domu szatana, „Polityka” nr 11 (2184), 13 marca 1999. Elwood Roger, Sataniści, Oficyna Wydawnicza Vocatio, Warszawa 1996. McGinn Bernard, Antychryst; Dwa tysiące lat fascynacji człowieka złem, Wydawnictwo Da Capo, Warszawa 1998. Głowacki Łukasz, Jak uciec z sieci łowców dusz, „Życie” nr 62 [746]. Gutowski Wojciech, Tadeusza Micińskiego wiara widząca, „Gnosis” nr 9, maj 1996. Hoffman Beata, Satanizm polski — mit czy rzeczywistość, Uniwersytet Warszawski, Warszawa 1991. Holroyd Stuart i Powell Neil, Sekrety magii, wyd. Penta, Warszawa 1993. Internet: – http://users. aol.com/boysatan/ptp/cos.htm — oficjalna strona The Church of Satan. – http://satanist.virtualave.net — oficjalna strona The Order of the White Wolf. – http://agnen.mud.org.pl/oww/index.html — oficjalna strona polskiej sekcji The Order of the White Wolf. – http://www. societyofsin.net/arcanum/tos/22oshuti.html — oficjalna strona The Order of Left Hand Path. – http://ww.oa-bsa. org/ — oficjalna strona National Order of the Arrow. – http: //okonet.compl/tyldafutrzak/satan.htm — prywatna strona polskiego sympatyka Ordo Templi Satanis. – http://www.ids.bielsko.pl/oboz97/users/niki/satanism.html — prywatna strona zawierająca tłumaczenie Biblii Szatana A. S. La Veya. – http://www.impulsedata.net/~leved/play.htm — strona informacyjna na temat okultyzmu. – http://www.cs.purdue.edu/coast/satan.html — strona informacyjna o Szatanie. Jarco Magdalena, Prowincja Szatana, „Wprost” 21 marca 1999. Jonas Hans, Religia Gnozy, Wydawnictwo PLATAN, Kraków 1994. „Fronda” nr 15/16, Warszawa 1999. Kopaliński Władysław, Słownik mitów i tradycji kultury, PIW, Warszawa 1995. 104 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Kos Bohdan, Kilka podstawowych pojęć kabały i mistycyzmu żydowskiego, „Gnosis” nr 10, październik 1998. Księga Jecirach, rękopis Watykan 299, wyd. PICO, Warszawa 1994. Wkładka do albumu Laibach — Jesus Christ Superstar, Mute, Londyn 1996. Laurentin Rene, Szatan — mit, czy rzeczywistość, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1997. La Vey Anton S., Biblia Szatana, wyd. Mania, Wrocław 1996. Lukas, Ucieczka z piekła, wyd. Interart, Warszawa 1996. Łukasiewicz Dariusz, Zakładnicy Szatana, „Wprost” 14 lutego 1999. Mędala Stanisław CM, Wprowadzenie do literatury międzytestamentalnej, wyd. The Enigma Press, Kraków 1994. Minois George, Historia Piekła, PIW, Warszawa 1996. Muller Daniela, Katarowie, Heretycy, red. Adolf Holl, wyd. Uraeus, Gdynia 1997. Nelli Rene, Katarskie odczytanie Ewangelii wg świętego Jana, „Gnosis” nr 9, maj 1996. Nietzsche Fryderyk, Antychryst, wyd. Jakóba Mortkowicza, Warszawa 1987. Nietzsche Fryderyk, Ecce Homo, wyd. Baran i Suszyński, Kraków 1996. Nietzsche Fryderyk, Ludzkie, arcyludzkie, tom 1, wyd. Jakóba Mortkowicza, Warszawa 1987. Nietzsche Fryderyk, Wyrazy europejskiego dekadentyzmu — chrześcijanizm, Wydawnictwo Sternik, Warszawa 1996. di Nola Alfonso M., Diabeł, wyd. UNIVERSITAS, Kraków 1997. Nowicki Światosław F., Czy Consolamentum dawało zbawienie? Szkic z liturgii katarskiej, „Gnosis” nr 11, czerwiec 1999. Nowicki Światosław F., Horoskop Lucyfera, „Gnosis” nr 9, maj 1996. Picknett Lynn, Prince Clive, Templariusze, Wydawnictwo Da Capo, Warszawa 1999. Piotrowski Michał i Pasztelański Rafał, Fascynacja złem, „Życie Warszawy” nr 67, 20-21.03.1999. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, „Biblia Tysiąclecia”, Poznań 1990. Posacki Aleksander SJ, Okultyzm, magia, demonologia, Wydawnictwo M., Kraków 1998. Prokopiuk Jerzy, Labirynty herezji, Wydawnictwo Literackie Muza S. A., Warszawa 1999. Prokopiuk Jerzy, Poimandres, „Gnosis” nr 9, maj 1996. Prokopiuk Jerzy i Nowicki Światosław F., Steinerowska demonozofia, „Gnosis” nr 7, maj 1995. Robinson John J., Zrodzeni z krwi. Zapomniane tajemnice masonerii, Wydawnictwo al. fine, Warszawa 1995. Sielecka Ewa, Czarna religia, „Gazeta Wyborcza” 8 kwietnia 1999. Sołtysiak Arkadiusz, Współczesne grupy i organizacje satanistyczne, „The Pecularity of Man” vol. 3, materiały z konferencji „Cywilizacja współczesna. Trendy pozytywne i negatywne. ” Warszawa-Kielce 1998. Stawiński Piotr, Współczesny mit miejski. Uwagi na temat kształtowania się i społecznego funkcjonowania stereotypu satanisty, „Przegląd Religioznawczy” nr 4 (186) /1997. Stefanowicz Igor, Tylko Marilyn Manson — Wigilia u Czeczeńców, „Tylko Rock” nr 2/1999. Steiner Rudolf, Wpływ rozwoju ezoterycznego na człowieka, Wydawnictwo GENESIS, Gdynia 1998. Suliga Jan W., Wielcy magowie świata; Dzieje ezoterycznej tradycji Zachodu, tom 1. „Historia Przymierzy”, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 1997. „Thrash’em All”, nr 12/1996. „Tylko Rock” nr 2/1999. „Vox Mortis”, nr 3/1998. Weiss Wiesław, Rock Encyklopedia, wyd. ISKRY, Warszawa 1991. Weiss Wiesław, Rock Encyklopedia 2, wyd. ISKRY, Warszawa 1994. Wilczak Dariusz, Ludzie Szatana, „Gentelman”, maj 1999. Wrześniowski Maciej, Hermetyzm starożytny i renesansowy, „Gnosis” nr 11, czerwiec 1999. styczeń 2009 q 105 Dzielnica Publicystów Ankieta „Zabetonować IPN?” 1) Czy uważacie Państwo, że IPN jest instytucją zagrożoną (likwidacją lub też poważnym ograniczeniem działalności)? Jeśli tak, to z jakich powodów? 2) Dlaczego, Państwa zdaniem, doszło w ostatnich latach do gwałtownej krytyki działań i niektórych publikacji IPN-u? 3) Czy archiwa IPN-owskie dotyczące najnowszej, powojennej historii Polski powinny być ogólnie dostępne (np. w postaci publikacji elektronicznych), czy też przeznaczone wyłącznie do badań naukowych lub wglądu dziennikarzy zajmujących się historią? 4) Jakie są pozytywne rezultaty działalności IPN-u (nie tylko w sferze dokumentowania historii czy prowadzenia dochodzeń śledczych, ale np. w edukacji)? michael Mój motyw: zoologiczny antykomunizm. Ad 1: Tak, IPN jest instytucją poważnie zagrożoną. Likwidacja nie jest prawdopodobna, istotnym niebezpieczeństwem jest permanentne ograniczanie działalności, wywołane zastanawiająco skutecznym splotem okoliczności. Charakterystyka tego splotu, sama z siebie jest interesującym zagadnieniem poznawczym. Spróbuję jej dokonać. Splot niekoniecznie jest węzłem, ale z pewnością składa się z wielu nici, z których każda ma spore znaczenie, żadna nie możne obejść się bez innych, każda z nich albo współpracuje, albo jest w korelacji z pozostałymi. Uświadomienie sobie istnienia tych nici, nazwanie ich i próba określenia ich oddziaływań, to istota tego zadania poznawczego. Jak to w ankiecie, nie jestem w stanie zrobić tego w całości, ale zaproponuję choć sugestie do sposobu dalszego działania. Nić pierwsza — strategiczne kłamstwo historyczne — jest wątkiem, dookoła którego oplatają się pozostałe nitki tego splotu. Osnową tego kłamstwa jest całkowicie nieprawdziwe zdanie orzekające jakoby „w latach 1989 — 1990 nastąpił w Polsce kres komunizmu, zwyciężyła polska opozycja antykomunistyczna, która przejęła w Polsce władzę polityczną i przystąpiła do budowania polskiej wolnorynkowej gospodarki kapitalistycznej”. To zdanie jest fałszywe jako całość oraz od początku do końca w każdej swej części składowej z osobna. To nie jest tylko pro- 106 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów blem fałszywości oceny przemiany lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Błędne oceny rzeczywistości zdarzają się przecież, historia niekiedy wydaje się być wręcz zbiorem mitów, powszechnie uznanych za historyczną prawdę. Nie i jeszcze raz nie. Problem nie polega na fałszywości tego zdania, ale na tym, że to zdanie jest świadomym i celowym kłamstwem, które forsowane jest jako jedyny i bezkrytycznie przyjmowany wyznacznik poprawności politycznej. Gdy kłamstwo staje się obowiązującym wyznaniem wiary, wszelka praca zmierzająca do poznania „prawdziwej” prawdy, staje się działaniem wywrotowym, ograniczanym i zwalczanym pod każdym z możliwych pozorów i na każdy możliwy sposób. A IPN został powołany akurat do badania polskiej historii najnowszej, celem jego powołania było przywrócenie polskiemu Narodowi pamięci prawdziwej historii. Wprost z definicji, działalność IPN musi być ograniczana, by kłamstwo stając się kanonem poprawności politycznej, przerodziło się w mit, powszechnie uznany za prawdę historyczna. Dlatego IPN nie może być zlikwidowany, jego działalność ma być ograniczana, tak, aby już nie mógł służyć prawdzie, wtedy można go będzie wykorzystać w służbie kłamstwa. I o to chodzi. Jest tylko taka wątpliwość, czy moja opinia o kłamliwości tego zdania jest prawdziwa? Odpowiadając na pytanie ankiety, trudno przeprowadzać dowód tak skomplikowanej tezy. Ja uznaję ją za udowodnioną, a pokazanie tych dowodów nie jest problemem. Pokażę jednak, jako mój ulubiony test, dwie sylwetki: Wojciecha Ziembińskiego i Adama Michnika. Obaj to członkowie założyciele słynnego Komitetu Obrony Robotników. Ziembiński to wręcz wzorowa historia życia i działalności człowieka wychowanego w duchu polskiego, antykomunistycznego patriotyzmu. Piękna historia niezłomnej postawy, wzór konstruktywnego działania pro publico bono. Ziembiński, według mojego prywatnego przekonania, jest prawdziwym, wręcz symbolicznym przykładem antykomunistycznej opozycji. Osobista i rodowa historia wychowania, tradycji i działania Michnika jest zaprzeczeniem historii Ziembińskiego. Ale według wyznania wiary salonu poprawności politycznej, właśnie Michnik jest uosobieniem antykomunistycznej opozycji, symbolizującym zwycięstwo nad komunizmem. A Ziembiński został wywalony z opozycji przy pomocy sprytnego przejścia od KOR, w którym jeszcze był, do KSS KOR, do którego już się nie zakwalifikował. Porównajmy dwa biogramy, zastanówmy się chwile, który z tych dwóch panów, to antykomunistyczna opozycja. Wniosek z tego testu jest prosty — to opozycja komunistyczna pozbyła się prawdziwie antykomunistycznej i patriotycznej opozycji. Zabawne i straszne jest, gdy po dwudziestu latach ta oczywista i bolesna prawda, dociera nagle do weterana Solidarności. Słyszę wręcz skrzypienie otwierających się oczu, zdziwienie i niedowierzanie. Proponuję zajrzeć do blogu senatora PO. Naprawdę robi wrażenie, gdy ktoś nagle uświadamia sobie tą antyopozycyjną czystkę w opozycji. Doświadczył tego na sobie, ale przez lata nie pamiętał. Nić druga — ograniczenie IPN poprzez zawężające fałszowanie zakresu jego badań. IPN w wyniku tego oszukańczego manewru jawi się opinii publicznej styczeń 2009 q 107 Dzielnica Publicystów jako organ lustracyjny, czyli archiwum historii SB i jej agentury. Jest to klasyczny komunistyczny chwyt, polegający na wmawianiu w zdrowego choroby, by ją później bezskutecznie leczyć. IPN w rzeczywistości został powołany po to, aby przywracać Polakom pamięć historyczna, by szukać prawdy o naszej historii, aby moc ja skuteczne pokazywać. Chodzi o całą prawdę — o całej historii. A historia to nie tylko kronika walki i męczeństwa, nie tylko historia walki z komunizmem. Nie tylko, ponieważ historia narodu składa się z historii jego kultury i to nie tylko kultury tej kulturalnej, ale i kultury technicznej Historia zawiera wiele innych ważnych nurtów, składających się na prawdziwy obraz historycznej rzeczywistości. Nie tylko historia polskiego oręża, ale i historia polskiego przemysłu, handlu, teatru, języka i polskiej nauki. Historia narodu ma w sobie także jego historię gospodarczą. Tu jest akurat ważny moment: Posłużę się współczesną definicją komunizmu: WSPÓŁCZESNA DEFINICJA KOMUNIZMU Komunizm jest grupą wpływu, złożoną z ludzi interesu, świadomie i celowo realizujących plan zniszczenia systemów etycznych i społeczno-politycznych w państwach, aż do wrogiego przejęcia władzy politycznej, w stopniu umożliwiającym trwałą degenerację prawa państwowego, w sposób zapewniający tej grupie przejęcie kontroli nad gospodarką, w celu długotrwałej pasożytniczej eksploatacji jej zasobów materialnych i ludzkich, pod ochroną prawa państwowego i międzynarodowego. Cel w niej opisany może być osiągany wszelkimi, dostępnymi środkami.(–) Koniec definicji. (Uzupełnienie w.s_media.) Skupiając chwilę uwagi na tak zdefiniowanym obrazem komunizmu, wydaje się, że jego prawdziwa historia to historia gospodarcza, to historia przemocy ekonomicznej, realizowana środkami inwazji aksjologicznej. Jest bardzo ważne pytanie: Jak naprawdę działa komunizm, jak obezwładnia narody? Chyba warto to wiedzieć, aby umieć, w naszej narodowej praktyce, odpowiadając na to pytanie. Aby nie dać się codziennie zjadać w kaszy, aby mieć tyle kompetencji, by dać sobie z komunizmem skutecznie radę. Mówiąc w telegraficznym skrócie, we WSPÓŁCZESNEJ DEFINICJI KOMUNIZMU widać gołym okiem zagadnienia, które powinny być badane. Widać zagadnienie agresji aksjologicznej komunizmu, wyrażającej się w niszczeniu ideowych korzeni atakowanej cywilizacji. To jest podkładanie miny pod wiarę, nadzieję i miłość. To jest atak na ciągłość tradycji narodowej, na religię, na patriotyzm, na wartości etyczne. Widać zagadnienie systemów prawa, problem pozytywizmu prawa, który jest fundamentem i treścią każdego systemu totalitarnego. Dlaczego polskie prawo stało się narzędziem opresji, zamiast opoką bezpieczeństwa polskiego systemu prawnego? 108 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów To jest historia państwa i prawa. Historia transformacji polskiego Państwa i prawa oraz poszukiwanie profesjonalnej odpowiedzi na pytanie: - Czy transformacja ustrojowa w systemach polskiego prawa w ogóle nastąpiła? - Czy przypadkiem nie jest tak, że transformacja polskiego systemu prawnego nie przybrała odwrotnego kierunku? Czy nie jest tak, że pozytywizm prawny krzepnie i rośnie w sił i dostatek, tak jak za dobrych gierkowskich czasów? I bardziej paskudne pytania: - Historia pana Mirosława Ciełuszeckiego i Marka Karpa sugerują, że mamy do czynienia z postsocjalistyczna kontynuacją komunizmu. Ta sprawa stała się ostatnimi dniami znana. TVN pokazał ją całej Polsce w „Superwizjerze”. Ale nieznanych żołnierzy polskiej gospodarki, którzy polegli w majestacie prawa jest więcej. Historie typowego, nieznanego przedsiębiorcy poległego pojedynku z polskim systemem „sprawiedliwości” proponuję w tekście „Silbersztajn dwa”. Tu nie ma żadnej wielkiej polityki. Tu widać już tylko trywialne skutki pozytywizmu prawnego, pozwalającego krzywdzić ludzi w majestacie prawa. Dura lex, sed lex. Innym problemem koniecznym do zbadania, przeanalizowania i wyciagnięcia praktycznych wniosków, bardzo ważnych do oceny geostrategicznej siły Polski jako podmiotu prawa międzynarodowego, jest zagadnienie ciągłości prawnej Państwa Polskiego. Czy Polska kontynuuje swoją historię, która wyłoniła się w czasach Mieszka I i Bolesława Chrobrego, czy też zachowuje ciągłość Państwa i Prawa utworzonego przez PKWN 22 lipca 1944 r.? Czy jesteśmy Polską, czy PRL-bis? Widać zagadnienie transformacji ekonomicznej, utożsamianej z reformą Balcerowicza. Co się naprawdę wtedy stało? Napisałem swego czasu tekst, „O demoralizujących cechach ustroju gospodarczego PRL” — Cz I i Cz II. Jest tam publicystyczny zapis stanu polskiej gospodarki przed transformacją. Jeśli mogę w tak skróconej formie coś odpowiadać, to mogę wskazać na takie podsumowanie: Ekonomiści wtedy i dzisiaj wiedzieli, że komunizm polegał na kłamstwie ekonomicznym, uniemożliwiającym prowadzenie realnego rachunku ekonomicznego. Nikt nie wiedział nic, co jest ile warte, bo pieniądz stracił walor narzędzia do pomiaru wartości czegokolwiek. Podobno Leszek Balcerowicz przeprowadził reformę monetarną, zlikwidował papierowe bilety i wprowadził polski pieniądz. Tak się mówi. Ale ta reforma sprawiła znacznie więcej. Balcerowicz dyktując reformę monetarną, podyktował wtedy warunki początkowe polskiego bilansu narodowego, w którym, określając ilość pieniądza w gospodarce, musiał ustalić także i inne pozycje aktywów tego bilansu. Skoro aktywa polskiego gospodarstwa narodowego były oszukańczo niemierzalne, wcale to nie znaczy, że były warte nic, czyli zero! styczeń 2009 q 109 Dzielnica Publicystów Georgij Safronow Przeciwnie, gospodarka polska była wtedy bardzo produktywna, widać to w tym publicystycznym zapisie. Gdy masa towarów, produkowanych w Polsce, ni z tego, ni z owego zniknęła z sowieckiego rynku i pozostała w Polsce, dosłownie z dnia na dzień zapełniły się półki sklepowe. Jeszcze wczoraj gołe dechy i ocet, a następnego dnia pojawiło się mięso, jajka i sery, nawet masło i czekolada. Pojawiły się w mig i traktory i telewizory, banany i rodzynki. Namacalne pojęcie inflacji strąciło sens. Odwrotnie. Towarów zaczęło nagle być więcej niż pieniędzy. Taka była prawda namacalna. Balcerowiczowa prawda była jednak inna. Inflacja trwała nadal. Dlaczego? Bo w jego kalkulacjach wartość tych aktywów była jednak ZERO! Co się stało? Mnóstwo ciekawych rzeczy, bardzo ciekawych. To jest prawdziwa HISTORIA polskiej transformacji. Dlatego polska postkomunistyczna lewica od SLD poczynając, a na PO kończąc, woła o ograniczenie działalności IPN, twierdząc, że sprawa lustracji staje się już tylko 110 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów mało interesującym przyczynkiem niemożliwej do rozwikłania historii agentury SB. A tak naprawdę, ograniczając nakłady budżetu na lustrację, wkręca się opinii publicznej prawdziwy zamiar ograniczenia obszaru działania IPN tylko do lustracji. Czyli chodzi o zamknięcie dostępu pamięci narodowej do wszelkich istotnych procesów transformacji lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Chodzi o zamknięcie dostępu polskiej pamięci narodowej do prawdy o naszej historii najnowszej. Kluczem zamykającym polską pamięć historyczną na kłódkę jest ograniczenie rozumienia IPN do przekonania, że jest on tylko organem lustracyjnym, że jego zawartość to tylko archiwum starej agentury dawno nieistniejącego SB. IPN to jednak Instytut Pamięci Narodowej, a nie INLN, czyli Instytut Nieudanej Lustracji Narodowej, tak jak chcieliby to widzieć panowie Czuma, Chlebowski ze Szmajdzińskim na czele, bo to chodzi nie tylko o historię kapusiów, ale także o historię naszych pieniędzy i o nasze polskie perspektywy geostrategiczne. O przyszłość, a nie o przeszłość. Komentarz końcowy: Nici składających się na omawiany splot widzę chyba kilkadziesiąt. Budowa drugiej zaprezentowanej nici już pokazuje, że są one złożone z wielu włókien. Ale jak obiecałem, w tej ankiecie pokazuję tylko kierunek dalszego działania, nie jestem w stanie wyczerpać tematu. Ad 2: Jest teraz kolejne modne określenie, programowanie neurolingwistyczne (NLP), czyli sztuka manipulowania opinią publiczną. Prawda jest taka: po II wojnie światowej, w latach 40. ubiegłego stulecia, konkretna grupa ludzi, namaszczona przez sowieckiego protektora zagrabiła cały polski majątek narodowy, pod bezprawnie zawłaszczoną firmą „Państwa Polskiego”. Zagrabiono wszystko, cały pozostały po wojnie majątek narodowy, razem z zasobami pracy ludzkiej. Wszystko stało się państwowe, niekoniecznie w wyniku nacjonalizacji. Proszę zwrócić uwagę: III RP jest wprost następcą prawnym Państwa, które dokonało tej grabieży. Razem z zachowaniem ciągłości prawa i zobowiązań. A na czym polegała prywatyzacja w III RP? Państwo sprzedawało zawłaszczony majątek narodowy, a wpływy ze sprzedaży stawały się dochodem budżetu, czyli była to prywatyzacja budżetowa. Ukradziony kiedyś przez obce nam państwo nasz majątek narodowy, stał się nagle majątkiem państwowym, który ochoczo był sprzedawany przez państwo, nadal rządzone przez dziedzicznych następców pierwszych grabieżców. Oczywistym jest, dlaczego tej władzy i temu Państwu z reprywatyzacją jest wyjątkowo nie po drodze. Generał Wojciech Jaruzelski wjechał w 1944 r. do Polski, razem z ekipą pierwszych właścicieli i do ostatniego dnia dbał o interes utrzymania tej władzy, gotów strzelać do nas, w obronie jego socjalistycznej władzy nad naszą Ojczyzną. Czy była to prywatyzacja, czy paserstwo? styczeń 2009 q 111 Dzielnica Publicystów Czym była transformacja lat dziewięćdziesiątych i na czym polegała? Kim są sukcesorzy władzy, po latach komunistycznej dyktatury, i czy są to sukcesorzy, czy tylko dziedziczni spadkobiercy? Odpowiedź na to pytanie nie ma prawa być odkryta. Tu chodzi o ogromne pieniądze. Tu chodzi o tajemnicę ekonomiczną dzisiejszych sukcesorów powszechnej nacjonalizacji lat czterdziestych ubiegłego wieku. Sprawny i skuteczny IPN stwarza zagrożenie polegające na możliwości ujawnienia mechanizmów rzeczywistego przebiegu transformacji ustrojowej ostatniego dwudziestolecia XX wieku. Tu jest ból i przyczyna, a konflikt o lustrację jest niestety tyko przykrywką, jest manipulacją. A IPN w swojej codziennej rzeczywistości zajmuje się przecież nie tylko archiwizowaniem teczek byłej agentury, ale powoli i systematycznie zajmuje się jednak całą polską historią najnowszą, bada i analizuje. Nie tylko profesjonalnie poszukuje prawdy, ale na dokładkę i na postkomunistyczną zgrozę, zajmuje się działalnością wydawniczą, publikuje i udostępnia pamięci narodowej wyniki swoich prac. A po odejściu Leona Kieresa IPN stał się instytucją nieprzewidywalną. Tylko Kieres miał takie pomysły, aby np. wydać „niemieckim partnerom” możliwie największy zasób dokumentacji źródłowej z archiwum IPN — bez żadnego zabezpieczenia — na wieczne nieoddanie. Ad 3: Pytanie retoryczne — tak, archiwa powinny być ogólnie dostępne, z ewentualnymi zastrzeżeniami wynikającymi z ogólnych wymagań prawa i poszanowania dóbr i praw wynikających z prawa ogólnego. Np. gdy chodzi o dochowanie tajemnicy bankowej, państwowej, o prawo do ochrony danych osobowych itp. Nie jest to łatwe do pogodzenia wiem, ale im mniej tu tajemnicy tym lepiej dla prawdy. Ad 4: Nieustanny atak na IPN i fałszowanie opinii na temat jego rzeczywistej działalności polega między innymi na zacieraniu wiedzy i informacji na temat rzeczywistej działalności Instytutu. Jako remedium proponuję zajrzeć na stronę http://www.ipn. gov.pl/ To będzie na pewno lepsze od każdej mojej opowieści. Z pierwszego kontaktu z tą stroną wygląda na to, że głównym przejawem działalności IPN jest jego działalność edukacyjna i popularyzatorska. I tyle — pozdrawiam serdecznie obywateli POLIS. Życzę wszystkiego, co najlepsze. Załączniki: 1) http://michael.arch.salon24.pl/34501, index. html „O demoralizujących cechach ustroju gospodarczego PRL” Cz. I 112 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów 2) http://michael.arch.salon24. pl/34502,index.html „O demoralizujących cechach ustroju gospodarczego PRL” Cz. II 3) http://michael.arch.salon24. pl/27062,index.html „Współczesna definicja komunizmu” 4) Mirosław Ciełuszecki i Marek Karp 5) http://abakus.salon24.pl/377437.html „Silbersztajn dwa” 6) http://sidorowicz.blog.onet.pl/2,ID358039218,index.html Blog Władysława Sidorowicza, senatora RP. 7) http://www.ipn.gov.pl/ Strona główna portalu IPN 8) Wojciech Ziembiński Wzorowy przykład człowieka należącego do opozycji antykomunistycznej. jan. nowak1 1) IPN jest instytucją zagrożoną obecnie chyba najbardziej poprzez możliwość poważnego ograniczenia zakresu jej działań i zawężenie jej aktywności wyłącznie do tzw. „bezpiecznych tematów” albo wręcz poprzez zajmowanie się tematami całkiem niewiązanymi z do ustawowych założeń, jak i marginalizację/ukrywanie wyników istotniejszych badań i najważniejszych ustaleń. Niestety wpływ na to mają nie tylko czynniki zewnętrzne, ale wynika to też z postawy niektórych byłych i obecnych pracowników IPN. ✽✽✽ Wysoka szkodliwość ich poczynań widoczna była (i jest) szczególnie przy sprawie Jedwabnego, kiedy to z niezrozumiałych względów (w imię poprawności politycznej?) doszło do przerwania (i to na samym wstępie) czynności ekshumacyjnych i zaniechania właściwego wyjaśnienia przebiegu i skali tych wydarzeń, weryfikacji różnych, często skrajnie sprzecznych z sobą relacji, a przede wszystkim ustalenia faktycznej liczby ofiar, lecz mimo to — choć eksperci z ekipy archeologiczno-antropologicznej wskazali, że przerwanie prac w momencie ujawnienia pierwszych kości w układzie anatomicznym, sprawia iż nie sposób ustalić tej liczby — ogłoszono komunikat o zabójstwie tam co najmniej 340 osób. Z tym że ta wielkość nie ma żadnego pokrycia w jakichkolwiek dowodach (są zeznania mówiące iż ofiar było znacznie mniej — rzędu 100). Bo, choć według komunikatu IPN z 9 lipca 2003 r. jeden z załączników do postanowienia prokuratora, „zawiera listę nazwisk żydowskich ofiar, które zginęły w dniu 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem”, w istocie na tej liście umieszczonych jest szereg nazwisk osób, które jedynie pochodziły z Jedwabnego, a o których tylko przypuszczano, że zginęły w czasie II wojny światowej i jako takie zostały zanotowane styczeń 2009 q 113 Dzielnica Publicystów w Arkuszach Zgłoszenia Zaginięcia[!] w Instytucie Yad Vashem, a także osoby o których wiadomo zginęły w innych miejscowościach (np. w Szczuczynie — Mosze Adamski) i w innym czasie, a nawet osoby o których stwierdzono że żyły po tej dacie, jak np. Rubin Kosacki czy Gronowicz których Niemcy wywieźli do getta w Łomży utworzonego dopiero 12 sierpnia 1941 r. Na liście tej znalazły się też takie osoby, jak Perec Frumowski, o którym niezależnie od siebie trzech świadków zeznało w 1950 r., że spotykało się z nim kilka dni po tych wydarzeniach, a jedynie bliżej nieznana „zagraniczna” osoba stwierdziła w 2001 r., że został on zabity w Jedwabnem. Do „ofiar Jedwabnego” IPN zaliczył wówczas nie tylko Basię Binszatajn z dzieckiem, która popełniła samobójstwo topiąc się w stawie w Jedwabnem 25 czerwca 1941 r., czy Honka Goldberga z synem, których zastrzelił niemiecki żandarm w Przestrzelach lub Jedwabnem w dniu wkroczenia tam Niemców, albo Chanę i Hersza Szternów, którzy ukryli się 10 lipca 1941 r., a tydzień później zostali rozstrzelani przez gestapo w lesie w Kossakach, ale nawet Lejba Guzowskiego, enkawudzistę z Jedwabnego, mimo że zastrzelony został w czerwcu 1940 r., co nawet dokumentuje nekrolog zamieszczony w ówczesnej prasie 22 czerwca 1940 r., a więc na ponad rok przed wydarzeniami w Jedwabnem. ✽✽✽ Niestety także i obecnie, mimo zmiany prezesa IPN i odejścia niektórych osób związanych z ową jak widać powyżej, bardzo nierzetelną działalnością, ma miejsce niekiedy wyraźne zaburzenie hierachii w realizowaniu celów dla których został powołany ten Instytut. Bardzo widocznym tego przykładem jest „solidne” ukrycie — w głębi portalu IPN, i to za bardzo enigmatycznym linkiem „Lista represjonowanych” [sic!] — dostępu do bazy „Lista osób skazanych na karę śmierci przez Wojskowe Sądy Rejonowe (1946–1955)”, czy też zestawienia „Wykaz miejsc grzebania ofiar zbrodniczej działalności aparatu terroru w Polsce w latach 1944 -1956”, przy równoczesnym eksponowaniu na stronie głównej portalu IPN tematów nie wynikających z zapisów ustawowych jak np. bazy danych: „Żydzi polscy i Żydzi w Polsce. Katalog materiałów archiwalnych z zasobu Instytutu Pamięci Narodowej”. A przypomnijmy, że zgodnie z preambułą ustawy o IPN, powołując ten Instytut miano na względzie przede wszystkim „zachowanie pamięci o ogromie ofiar, strat i szkód poniesionych przez Naród Polski w latach II wojny światowej i po jej zakończeniu”, a także „czyny obywateli dokonywane na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego i w obronie wolności oraz godności ludzkiej” i „powinność zadośćuczynienia przez nasze państwo wszystkim pokrzywdzonym przez państwo łamiące prawa człowieka”. A któż właśnie, jak nie przede wszystkim ci Polscy walczący o Polskę niepodległą i z tego powodu zamordowani z wyroku sądów zasługują na miano ofiar i na naszą pamięć? Czy to nie oni powinni być najbardziej wyeksponowani? Jeśli nie czyni tego IPN, to kto to zrobi? Przecież to właśnie w tym celu został powołany IPN i jest to jedyna instytucja badawcza zajmująca się tym problemem, w przeciwieństwie do tematyki żydowskiej, w której specjalizuje się cały szereg różnych instytucji, począwszy od Żydowskiego Instytutu Historycznego. 114 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Dodajmy przy tym, że na owej stronie głównej portalu IPN (dostęp 5.01.2009 r.) gdzie nie znalazło się miejsce dla linków do tych zestawień zawierających dane o najtragiczniejszych polskich losach, zalinkowanych jest (po lewej stronie) aż 13 pozycji, znacznie niższej rangi. Obok czterech jednostek IPN-u, Biuletynu IPN-u i zbioru wydawnictw „Twarze bezpieki”, są tam podłączone „Komunikat w sprawie nazw ulic, placów oraz patronów i imion instytucji publicznych, będących formą okazywania czci i szacunku dla ideologii nazistowskiej i komunistycznej”, „Klub Historyczny im. Stefana Roweckiego Grota”, „Kustosz Pamięci Narodowej”, „Biuletyn Informacji Publicznej”, a także 3 zbiory baz danych: „Bibliografia Historii Polskiej”, katalogi: „Kierownicze stanowiska partyjne i państwowe b. PRL”, „Funkcjonariusze organów bezpieczeństwa PRL”, „Osoby publiczne” i „Osoby rozpracowywane przez organy bezpieczeństwa PRL” oraz wspomniany już katalog „Żydzi polscy i Żydzi w Polsce”. Należy też zwrócić uwagę na to, iż na stronie głównej IPN nie znalazło się też miejsce dla linku do bazy następnej, pod względem skali doznanych krzywd, grupy osób, to jest do katalogu osób, które za swoją działalność zostały aresztowane i uwięzione. Zaskakuje przy tym, że o ile dla wszystkich wspomnianych wcześniej baz i stron znalazło się, jak widać bez problemu, miejsce na „macierzystej”, rządowej domenie IPN, tak „inwentarz archiwalny, zawierający informacje o aktach spraw karnych z okresu stanu wojennego”, czyli katalog osób faktycznie represjonowanych w stanie wojennym (mających status podejrzanych lub oskarżonych) oraz występujących w tych sprawach sędziów i prokuratorów, „wyprowadzony” został poza główny portal IPN, całkiem poza domenę „oficjalną” (ipn.gov.pl). Znajduje się on bowiem pod jak najbardziej „prywatnym” adresem, a to „www.13grudnia81.pl”. Georgij Safronow styczeń 2009 q 115 Dzielnica Publicystów ✽✽✽ Zaburzenie hierarchii ważności spraw i wykonywanie na szeroką skalę prac dalekich od założeń ustawowych IPN, widoczne jest szczególnie w przypadku działalności pionu archiwalnego tego instytutu. Gdy poszkodowani w stanie wojennym latami czekają na — obiecane przez ustawę — udostępnienie im archiwaliów (a niektórzy nawet nie doczekali się tego), a jak do niego dochodzi, to otrzymują nierzadko ledwie namiastkę tego, co zawierają na ich temat archiwa IPN, gdy dla jak najbardziej ustawowych działań, jak np. tworzenia bazy osób rozpracowywanych przez organy bezpieczeństwa, wprowadza się odgórnie bardzo ograniczony limit rozpatrywanych spraw i gotowe wnioski muszą leżeć przez wiele miesięcy w szufladach poszczególnych oddziałów IPN nim pozwoli nadać się im bieg, to równocześnie od wielu miesięcy archiwiści IPN zaangażowani są w prowadzone na szeroką skalę w tych archiwach wyszukiwanie wszystkich dokumentów dotyczących ludności żydowskiej. I jak informuje IPN, to co zaprezentowano we wspomnianym wykazie „Żydzi polscy i Żydzi w Polsce”, to dopiero „początek pracy, która będzie kontynuowana w najbliższych miesiącach. Jej efektem ma być kompletny katalog materiałów archiwalnych zachowanych w zasobie Instytutu Pamięci Narodowej dotyczących Żydów i ich historii na terenie Polski w latach 1939-1989”. Dodajmy, że katalog ten wyróżniony jest też na pierwszej stronie Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej” (http: //www1. ipn. gov. pl/portal/pl/5/2261/), jako dział równorzędny całości zasobów archiwalnych IPN. Równocześnie warto wiedzieć, że na stronach IPN nie znajdujemy informacji o tym, iż stworzone zostały katalogi materiałów archiwalnych np. dotyczących wywózek i zsyłki Polaków do obozów pracy na Syberii, czy też ludobójstwa ludności polskiej na Kresach Wschodnich. Dlaczego? Bo ich po prostu nie ma. A przecież, zgodnie z tym, co deklaruje wspomniane Biuro, „zgodnie z ustawą z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej–Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz. U. z 2007 r. Nr 63, poz. 424 z późn. zm.) pion archiwalny Instytutu zajmuje się ewidencjonowaniem, gromadzeniem, przechowywaniem, opracowywaniem, zabezpieczeniem, udostępnianiem i publikowaniem dokumentów organów bezpieczeństwa państwa, wytworzonych oraz gromadzonych od 22 lipca 1944 r. do 31 lipca 1990 r., a także organów bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, dotyczących [podkr. — jn1] przede wszystkim: t t zbrodni nazistowskich, zbrodni komunistycznych oraz innych przestępstw stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne popełnionych na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innych narodowości w okresie od 1 września 1939 r. do 31 lipca 1990 r.; innych represji z motywów politycznych, jakich dopuścili się funkcjonariusze polskich organów ścigania lub wymiaru sprawiedliwości albo osoby działające na ich zlecenie”. 116 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów ✽✽✽ Pewnym zagrożeniem dla IPN, wobec istniejącej w Polsce sytuacji politycznej, jest też nieudolne lub wręcz świadomie nieprzyjazne Instytutowi działanie niektórych jego pracowników. Dowodzą tego m.in. mniej lub bardziej świadome „przecieki” z IPN o planowanych publikacjach, jak np. ostatnio wypłynięcie do prasy informacji o przygotowywanym do wydania opracowaniu kontaktów arcybiskupa Sawy z SB, co dało przeciwnikom lustracji możliwość osłabienia (“rozbrojenia”) wymowy tego materiału, poprzez wyprzedzające wydrukowanie wywiadu z tym dostojnikiem kościoła prawosławnego, gdzie wspomniano o takich kontaktach i zostały one przedstawiona jako „gra z bezpieką o życie Cerkwi”. ✽✽✽ Efektem takiej szkodliwej dla Instytutu działalności były perturbacje towarzyszące niedawnemu polsko-słowackiemu seminarium naukowemu poświęconemu wzajemnym stosunkom w latach 1938–1948, a zorganizowanego w wyniku „wspólnych uzgodnień konsulatu generalnego Słowacji w Krakowie oraz krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej”. Odbyło się ono 25 listopada 2008 r. w Nowym Targu. W jego trakcie doszło do „przepychanek” między przedstawicielami IPN a przybyłym na to spotkanie Ludomirem Molitorisem, działaczem Towarzystwa Słowaków w Polsce, znanym — jak stwierdza późniejszy komunikat IPN — „z wystąpień o charakterze politycznych prowokacji”. Miał on zamiar nie tylko wziąć udział w tym seminarium, ale i wygłosić na nim referat. Nie chcieli się na to zgodzić przedstawiciele IPN, uznając, iż jest to próba upolitycznienia konferencji i twierdząc, że jest to wbrew wcześniejszym ustaleniom, według których, na prośbę strony słowackiej, „obrady zaplanowano jako spotkanie zamknięte”, a miało w nich uczestniczyć po 5 historyków z obu stron. Ostatecznie, jak informuje IPN, „ze względu na osobiste naciski konsula [Generalnego Republiki Słowacji w Krakowie] w drodze wyjątku zgodzono się, by L. Molitoris został dopuszczony do ostatniej części spotkania, którą był szczególnie zainteresowany”. Jak twierdzi IPN, konsul I. Horsky oficjalnie zaprzeczył, „jakoby był inicjatorem przybycia L. Molitorisa na seminarium”. Jednakże wydarzenia te, które przyniosły serię artykułów prasowych bardzo agresywnie atakujących IPN zarówno w prasie polskiej jak i słowackiej, przez stronę słowacką przedstawiane są zasadniczo odmiennie. W odpowiedzi na wspomniany komunikat L. Molitoris informując, że na spotkanie to został zaproszony pisemnie przez wspomnianego konsula, twierdzi, że zaproszenie to zostało w dodatku zaakceptowane przez Marka Lasotę, dyrektora krakowskiego oddziału IPN. Przedstawił równocześnie oświadczenie przedstawiciela słowackich uczestników wspomnianego seminarium, dr hab. Slavomira Michałka, dyrektora Instytutu Historii Słowackiej Akademii Nauk, który stwierdził, że żadnego komunikatu nie uzgadniał, że żadna inicjatywa dotycząca ‘zamkniętego spotkania’ z jego strony nie wyszła, że żadnych żądań o zamknięte rozmowy ze strony słowackiej nie było. styczeń 2009 q 117 Dzielnica Publicystów W relacjach prasowych była mowa nawet o tym, iż konsul I. Horsky był wzburzony tą sytuacją i czuł się tak przerażony, iż na wicepremiera Słowacji, który miał gościnnie przybyć na to seminiarium, czekał poza salą obrad. A do winnych zamieszania zalicza się prezesa IPN, Janusza Kurtykę, twierdząc, iż Molitoris został usunięty z listy zaproszonych po jego telefonie. Cała ta „zadyma” wokół nowotarskiej konferencji stawia IPN w nienajlepszym świetle, bo doszło do niej albo w wyniku jakiejś kreciej roboty, albo była efektem nieudolności przedstawicieli Instytutu. A powinni oni przecież szczególnie starannie przygotować to spotkanie, by można było się spodziewać tego, co się stało, mając za sobą już wcześniejsze doświadczenie (na konferencji w 2007 r.) scysji z L. Molitorisem i „specyficznego” zachowania się na niej też konsula słowackiego. Zabrakło też chyba ze strony przedstawicieli IPN natychmiastowych i odpowiednich wyjaśnień, które mogłyby ograniczyć „pole ataku” przybyłbym na tę konferencję dziennikarzom, wyraźnie niechętnym Instytutowi, czego dowiedli później w swoich napastliwych wobec niego publikacjach. Także oficjalny komunikat IPN o tej konferencji pojawił się zbyt późno, bo dopiero trzy dni po niej, kiedy już prasa sobie ostro poużywała. Zabrakło też oświadczenia ze strony Marka Lasoty (nawiasem mówiąc, byłego posła PO) zaprzeczającego akceptacji zaproszenia dla L. Molitorisa, bo tak odnosi się wrażenie, że to jednak Molitoris ma rację. Podobnie też niezbyt udolne jest tłumaczenie dr Macieja Korkucia z IPN, że „mieliśmy tu do czynienia z próbą wprowadzenia przez współorganizatora, czyli konsula Horskiego „tylnymi drzwiami” innych osób”, jako że, wbrew jego oświadczeniu, że iż „zgodnie ze wspólnymi ustaleniami miało być po 5 historyków”, jednym z referentów ze strony słowackiej był — znany z antypolskich publikacji i w dodatku wieloletni współpracownik czechosłowackiej Służby Bezpieczeństwa — Matej Andráš, były komunistyczny działacz i konsul Czechosłowacji w Katowicach. Zdarzenia na tym seminarium dały doskonały pretekst L. Molitorisowi do zaatakowania IPN. Uznał bowiem, że potraktowano go — jak twierdzi w oficjalnym komunikacie — „w sposób wybitnie arogancki i ksenofobiczny” i z tego powodu nie tylko żąda od Instytutu Pamięci Narodowej publicznych przeprosin, ale i domaga „podjęcia publicznej debaty na temat zasadności finansowania ze środków publicznych działań niezgodnych z prawdą historyczną, stanem dokumentów archiwalnych oraz nieuzasadnionego lansowania i gloryfikowania postaci Józefa Kurasia „Ognia” z Waksmunda, odpowiedzialnego w latach 1945-47 za śmierć setek osób narodowości polskiej, słowackiej, żydowskiej i rusińskiej”. Stwierdził następnie, że „zachowanie przedstawicieli krakowskiego IPN spowodowało naruszenie artykułu 35 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, artykułu 10 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, artykułu 6 i 7 Konwencji ramowej o ochronie mniejszości narodowych, art. 6 ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz artykułu 13 dyrektywy Rady Europy 2000/43/WE wprowadzającej w życie zasadę równego traktowania osób bez względu na pochodzenie rasowe i etniczne, co obliguje mnie do podjęcia stosownych czynności prawnych”. Molitoris został usunięty z listy zaproszonych po telefonie przewodniczącego IPN Janusza Kurtki. 118 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów 2) Wyjaśnienie jest proste. Ponieważ po zmianie na stanowisku prezesa IPN, czyli po odejściu Leona Kieresa i niektórych osób prezentujących — eufemistycznie mówiąc — „specyficzny” styl uprawiania historii, zgodny z zasadą „fakty są inne, to tym gorzej dla faktów” (czego dobrym przykładem była przywołana wcześniej sprawa „listy nazwisk” ofiar z Jedwabnego), zaczęły się ukazywać publikacje naruszające tematy wcześniej będące „tabu”, wśród których najgłośniejszą jest sprawa „Bolka”. Autorzy tej krytyki lub tylko jej inspiratorzy boją się, że na „światło dzienne” mogą wyjść ich związki np. z SB, jak i wiedza o faktycznym przebiegu wydarzeń, dzięki którym chodzą oni „w glorii i chwale”, czyli jakie są rzeczywiście podwaliny tzw. III RP i kto był inspiratorem tych zmian. Taka gwałtowna krytyka ma więc na celu zastraszenie potencjalnych autorów i zniechęcenie ich do podejmowania „nieprawomyślnych” tematów i przed zajmowaniem się biografiami postaci ze środowiska przede wszystkim „około gazetowego”. Ma też uświadomić ewentualnie niezorientowanym dziennikarzom, że nie warto poruszać takich tematów, nawet gdyby była to tylko prezentacja wyników badań ogłoszonych przez IPN, w sposób inny, niż je dezawuujący lub wręcz ośmieszający. Dodajmy, że taka gwałtowna krytyka działań IPN i towarzyszący jej „szum informacyjny” potrafią zawrócić w głowie nawet osobom kojarzonym z obozem niepodległościowym. Przykładem tego może być jeden z autorów prawicowych (Jerzy Bukowski), Krzysztof Mazur styczeń 2009 q 119 Dzielnica Publicystów który opisując wspomnianą wyżej konferencję w Nowym Targu przedstawił ją jako „Polsko-słowackie animozje” i przyjął za prawdziwy (i pełny) obraz przedstawiony przez prasę, na której się opierał przy pisaniu i nawet nie zweryfikował podanych przez nią informacji w IPNie. I dlatego czytamy u niego, że np. Molitoris „miał wygłosić referat” (choć nawet sam Molitoris mówi, że tylko „chciał” taki referat wygłosić), ale nie doszło do tego, bo Molitoris „znany jest ze swego jednoznacznie negatywnego stosunku do działalności Józefa Kurasia „Ognia”, któremu zarzuca napady i zabójstwa ludności słowackiej. [a] Jak się okazuje, skrajnie przeciwne stanowisko prezentują historycy IPN, więc Słowaka z polskim obywatelstwem wyrzucili z sali [sic!]”. Warto więc przypomnieć, że Molitoris znany jest nie z owego „negatywnego” stosunku do działalności „Ognia”, ale przede wszystkim z przedstawiania fałszywych informacji na ten temat, często w dodatku zaczerpniętych z komunistycznych „fałszywek” i czyni to w sposób skrajnie dyletancki, co — tym bardziej że jest on jedynie działaczem społecznym a nie badaczem — dyskredytuje go jako uczestnika dyskursu naukowego, a takim miało być to seminarium. Natomiast historycy IPN swój pogląd na ten temat opierają na wiedzy uzyskanej w wyniku wieloletnich i wszechstronnych badaniach naukowych. Dlatego zadziwia, że wspomniany autor, zwłaszcza że sam jest pracownikiem naukowym, ustawia te osoby na jednej szali. I przykład tego autora pokazuje to dobitnie, jakie skutki może wywołać „dobrze” przeprowadzona akcja krytyki działań IPN — że może zmącić w głowie nawet osobom myślącym. 3) A). Pytanie jest w części postawione błędnie, gdyż obecnie ograniczenia w dostępie do archiwów IPN-owskich są znacznie większe niż by z tego zapytania wynikało, bo teraz nawet po to, by korzystać z tych zbiorów w celu prowadzania badań naukowych lub publikacji materiału prasowego, trzeba — zgodnie z artykułem 36, ustęp 1, punkty (odpowiednio) 2 i 3 ustawy z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej — Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz. U. z 2007 r. Nr 63, poz. 424 z późniejszymi zmianami) — starać się o specjalną zgodę na udostępnienie tych materiałów. Trzeba przy tym nie tylko określić dokładnie temat badań naukowych czy materiału prasowego, ale przede wszystkim dysponować odpowiednimi rekomendacjami. W pierwszym przypadku pracownika naukowego uprawnionego do prowadzenia badań naukowych w dyscyplinach nauk humanistycznych, społecznych, gospodarki lub prawa (albo być takim pracownikiem, to jest w praktyce być albo profesorem albo doktorem habilitowanym i to wyłączenie we wskazanym zakresie), a w drugim upoważnienia redakcji albo wydawcy. A to przecież formalnie (i w praktyce) wyklucza znaczne grono osób zainteresowanych prowadzeniem badań naukowych czy publikacją materiałów prasowych, bo ogranicza (a nawet wręcz uniemożliwia) dostęp całej rzeszy potencjalnych badaczy i autorów, którzy mogą nie uzyskać takich rekomendacji, bo w pierwszym przypadku zostają zdani na łaskę samodzielnych pracowników 120 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów naukowych, którzy nierzadko nie będą chcieli — z różnych powodów i pod różnymi pretekstami — udzielić takiej rekomendacji. Zaś w drugim przypadku zainteresowany autor, gdy np. nie jest formalnie związany z jakąś redakcją (a takich jest coraz więcej), najpierw musi znaleźć instytucję, która będzie zainteresowana tematem który chciałby opracować, co nie jest łatwe, bo przecież nie znając zawartości materiałów znajdujących się w IPN, nie wiadomo jaka będzie wymowa takiego opracowania, a wiele redakcji nie chce zamawiać materiału „w ciemno”. Tak więc najpierw należałoby zastanowić się nad pełnym otwarciem tych archiwów dla zwykłych badaczy (tj. nie tak rygorystycznie rozumianych jak w ustawie) i autorów. B). A odpowiadając na zasadnicze pytanie, właśnie m.in. po to by nie było takich, jak wspomniane wyżej, ograniczeń i utrudnień w dostępie, archiwa IPN-owskie winny być ogólnie dostępne i w jak największym stopniu udostępnione w Internecie w postaci skanów. Nie tylko umożliwiłoby to korzystanie z nich całej rzeszy dziś „wykluczonych” różnej maści badaczy i autorów (także takich, dla których informacje zawarte w archiwach IPN-u nie są, więc odpuszczają z prób docierania do nich, by nie tracić niewspółmiernie wielkiej — w stosunku do możliwych do uzyskania w IPN wiadomości — ilości czasu), ale i ułatwiło pracę także tym „wyróżnionym”, którzy już dziś mają dostęp do tych zasobów. Choćby dlatego, że nie musieliby traciliby czasu na dojazd do siedziby archiwów i mogliby pracować w dowolnej porze dnia oraz nocy. I w ten sposób też zniknąłby problem związany z „wąskim gardłem” przepustowości czytelni w archiwach IPN, gdzie niekiedy na miejsce (a tym samym na możliwość skorzystania z akt IPN, do których uzyskało się już dostęp) czeka się nawet miesiącami. Z całą pewnością takie rozwiązanie, czyli stopniowe wprowadzenia do Internetu skanów z archiwów IPN, przyczyniłoby się do zwiększenia liczby publikacji opartych na zasobach IPN-owskich, a także poprawy ich jakości (dzięki znacznie większej łatwości w dostępie do archiwaliów i zasadniczo mniejszej ilości czasu potrzebnego na przeprowadzenie kwerendy), jak i przyśpieszenia tempa ich przygotowywania. Już samo ogłoszenie — jak to uczynił słowacki odpowiednik IPN (zob. np. http://www. upn.gov.sk/ak/; http://www.upn.gov.sk/regpro/) — różnych kartotek (ogólnoinformacyjnych, operacyjnych, pomocniczych itp.), znacznie ułatwiłoby pracę badaczom i zmniejszyło zbędne obciążenie IPN-u. Dałoby możliwość ustalenia „z miejsca” czy interesująca osoba w nich występuje i w jakim charakterze itp. Rafał Broda 1) Tak, IPN jest instytucją zagrożoną poważnym ograniczeniem działalności, a nawet likwidacją, gdy to się nie powiedzie. Powodem jest to, że po okresie prezesury L. Kieresa, gdy IPN spełniał funkcje zgodnie z oczekiwaniami decydentów III RP, J. Kurtyka poważnie potraktował zadania Instytutu określone jego nazwą i statutem, a ludzie III RP prawdy nie znoszą. styczeń 2009 q 121 Dzielnica Publicystów Krzysztof Mazur 2) Gwałtowna krytyka działań i niektórych publikacji IPN wynika z dostrzeżenia podstawowego zagrożenia dla fundamentów III RP. Wyjaśnianie prawdziwych faktów z najnowszej historii odsłoni prawdę o przemianach, które stworzyły III RP. Polskę określaną jako III RP zbudowano na totalnym kłamstwie — jego ujawnienie zagrozi pozycji i interesom potężnych grup nieuprawnionych beneficjentów przemian. Krytyka IPN jest walką o te interesy. 3) Archiwa powinny być w większości dostępne dla wszystkich. Mam natomiast poważne wątpliwości czy archiwa SB powinny być w pełni otwarte. Moje wątpliwości wynikają z obawy, że to otwarcie zostało wcześniej wkomponowane w scenariusz zaprogramowanej lustracji. Ostatnim etapem tego scenariusza byłoby całkowite wymieszanie agentury i ofiar w procesie dezinformacji po otwarciu archiwów. Media byłyby podstawowym narzędziem, by tej ostatecznej manipulacji dokonać. W dzisiejszej sytuacji monopolu mediów prawda nie przebije się do masowego odbiorcy. 122 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów 4) Jest wiele pozytywnych aspektów, które są warte wsparcia zwiększeniem budżetu IPN. Wiążą się one z tymi sprawami, które zawarte są w odpowiedziach na poprzednie punkty ankiety. Na szczęście zanikająca część negatywnej działalności wiąże się z aktywnością osób pozostałych w spadku po L. Kieresie (np. Frischke, Kulesza), ale do niektórych spraw, jak Jedwabne, prowokacja Kielecka, zabójstwo ks. Jerzego etc. trzeba powracać. Najbardziej pozytywnym aspektem działań IPN pod kierownictwem prezesa Kurtyki, jest pojawienie się wielu młodych, kompetentnych i pracowitych historyków, którym zależy na dojściu do prawdy i na ukazaniu jej wyzwalającej mocy. Budyń 78 1) Te powody są oczywiste. Psychologia wpływu dowodzi, że ludzie potrafią akceptować najbardziej bzdurne tezy i polecenia, jeśli wypowiadane są przez osoby uważane za autorytet i to niezależnie od tego czy wypowiada się ona w sprawach, w których pierwotnie uchodziła za autorytet, czy też na inne tematy. Elita/władza, która nie ma żadnego uzasadnienia w postaci predyspozycji, kompetencji czy też wybitnych osiągnięć praktycznych, musi uwiarygodnić się w inny sposób — między innymi poprzez autorytety. Te zaś nieraz same budowały swoją pozycję na działaniach moralnie dwuznacznych. IPN swoją działalnością podważa mandat autorytetów, co uderza zarówno w same autorytety, jak i w głoszoną przez nich wizję świata, a co za tym idzie, we władzę, którą legitymizowały. Obecna ekipa, wybitnie zainteresowana jest w utrzymaniu elit w stanie samozadowolenia, stąd dążyć będzie do ograniczenia działalności Instytutu i jego udziału w debacie publicznej. 2) Polskie elity polityczne długo odsuwały od siebie problem lustracji, jednak stopniowo okazywało się, że nie można całkowicie od niego uciec. Stworzono więc prawo, które miało „cywilizować” lustrację. Początkowo niektórym z prawodawców mogło wydawać się, że IPN będzie instytucją nie tyle dochodzącą do prawdy (to może dziać się w przypadku osób spoza świecznika), a wydającą świadectwa moralności wraz z sądami lustracyjnymi, i tak się przez czas jakiś działo. Jednak w miarę zmiany społecznego klimatu, IPN zaczął atakować świętości, na których początkowo oparta była III RP, później zaś — krytyka IV. Dla elit oznaczało to w dużym stopniu spełnienie się „czarnego snu o lustracji”. IPN uderzał w kolejne symbole, a powstrzymanie tego procesu dla zwolenników starego porządku jest sprawą „być albo nie być”. 3) Wszelkie ograniczenia dają pole do nadużyć, dlatego należy je znieść, względnie ograniczyć do tzw. „danych wrażliwych”. Niestety, mimo różnych zapowiedzi, nie zamierza tego dokonać żadna siła polityczna w Polsce. styczeń 2009 q 123 Dzielnica Publicystów 4) Dzięki IPN-owi zbrodnie komunizmu pozostają w świadomości przynajmniej części ludzi, pozostają też obecne w debacie publicznej. Oczywiście i bez Instytutu byłyby osoby niepozwalające na całkowite zapomnienie spraw z przeszłości, jednak IPN daje im ogromne wsparcie, zarówno moralne (swym istnieniem w systemie prawnym i społecznej świadomości), jak i czysto namacalnym — udostępniając dokumenty. Pomyślmy, jak wiele draństwa ujrzało dzięki tej instytucji światło dzienne. Ile osób (przynajmniej czasowo) straciło możliwość tresowania nas z pozycji autorytetów moralnych. To proces, który z jednej strony doprowadził do wściekłości elit i napaści na instytucję, z drugiej jednak poszerzył dyskurs i dał stronie nazywanej przez wrogów „lobby lustracyjnym” wiele argumentów. unukalhai Odpowiedź na pytanie 1 i 2 zawiera się w jednym uzasadnieniu. IPN będzie sekowany przez rekonkwistadorów na służbie III RP dopóty, dopóki jego gremia kierownicze nie zostaną wymieniona na „słuszne” z punktu widzenia celów rekonkwisty. Czyli, moim zdaniem, IPN nie ulegnie likwidacji, tylko będzie traktowany paralizatorem do momentu wymiany jego władz i obsadzenia ich „właściwymi” kadrami. Podobnie jak ABW czy, w dalszej kolejności, CBA. I podobnie jak postępuje się z mediami publicznymi i każdą inną instytucją publiczną, która jest postrzegana jako ta, która wybiła się na niezależność od Ubekistanu i Balcerii. To jest główny powód krytyki i deprecjonowania działalności IPN, gdyż wymienione wcześniej środowiska utraciły monopol na dozowanie „prawdy” i granie teczkami, jaki miały do wyborów w 2005 r. Kontrola nad teczkami dawała im możliwość nieograniczonego szantażu każdego środowiska oraz każdej poszczególnej osoby znanej publicznie. I to oni decydowali, na kogo i jaka padnie infamia. Skoro stało się tak, że ten instrument został im odebrany i mógł być użyty wobec osób, które były otaczane parasolem ochronnym ww. środowisk, to należało oczekiwać, iż reakcją będzie deprecjonowanie działania IPN-u, a zwłaszcza motywów leżących u działania poszczególnych autorów publikacji IPN-owskich, następnie kwalifikacji tychże autorów, itd., itp. I takie reakcje oraz działania nastąpiły i są kontynuowane. Odnośnie do trzeciego pytania. Nie uważam, że archiwa powinny być otwarte dla każdego, a zwłaszcza dla każdego tzw. dziennikarza. Zainteresowane redakcje powinny wyznaczyć i zobowiązać znanych z nazwiska dziennikarzy do kontaktu z aktami IPN, i to pod ostrymi warunkami, których złamanie pociągałoby obligatoryjne sankcje. Problematyka akt IPN-owskich jest nieprzejrzysta dla osób profesjonalnie nieprzygotowanych do ich analizowania, co stwarzałoby, przy szerokim dostępie do akt, pole do nieograniczonych manipulacji, których nikt by nie nadążył prostować i wyjaśniać. Armia najmitów w mediach tylko czeka na taki moment, aby zrobić z tego szum i jazgot, który skompromituje kwestię lustracji. 124 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Odnośnie do 4. pytania to, moim zdaniem, najważniejszym efektem działania IPNu jest przełamanie tematów tabu, wystraszenie stada świętych krów i odebranie stadu monopolu na wiarygodność oraz przełamanie monopolu na „prawdę historyczną” środowiska Gazety Wyborczej. Co prawda, wymienione środowiska prowadza kontratak, ale nie może on być wystarczająco skuteczny, ze względu na wymienione wcześniej zmiany, które mają przełożenie na tzw. odbiór społeczny i świadomość społeczną. 125 agga styczeń 2009 q Dzielnica Publicystów Sowiniec 1) Nie sądzę, aby IPN był zagrożony likwidacją, trzeba się natomiast liczyć z próbami ograniczenia jego działalności w pionie lustracyjnym. Wielu polityków wszystkich partii wolałoby bowiem zabetonować zgromadzone tam akta byłej SB przynajmniej na 50 lat. 2) Z powodu, wyjaśnionego w poprzednim zdaniu. 3) Jestem za jak najszerszym otwarciem archiwów IPN. 4) Ogromne. Liczba poważnych publikacji naukowych jest imponująca, chociaż do opinii publicznej przebijają się jedynie informacje o najgłośniejszych (z uwagi na opisanych w nich ludzi) książkach. Łazący_Łazarz Ad. 1) Pozycja IPN w miarę spychania środowisk patriotycznych do defensywy i przejmowania kontroli nad mediami publicznymi staje się coraz bardziej zagrożona. Nie musi być to likwidacja, wystarczy, że doprowadzi się Instytut do zakazu ujawniania swoich największych osiągnięć w analizowaniu historii najnowszej i skanalizuje pion śledczy tylko na te kierunki, które dotyczą czasów z przed 50 lat. Przy tym media są konieczne do psucia reputacji IPNowi (to już się udało w dużej części społeczeństwa) oraz do wprowadzenia „cenzury” na publikacje i ujawnianie tych wyników badań, które są najbardziej istotne dla oceny dzisiejszej sceny politycznej, gospodarki, systemu prawnego i osób wpływowych. Ad. 2) Od czasu powstania Instytutu Pamięci Narodowej spotyka on się z ostrymi atakami ze strony kręgów dziennikarzy, polityków, artystów i akademików wiodących prym w tzw. debacie publicznej. Z raczej zrozumiałych względów. Układ okrągłostołowy wykreował na elity i autorytety przede wszystkim osoby umoczone jawną lub tajną współpracą z Komunistami i wrogami Polski. Ludzie Ci swoje parcie na świecznik oparli na swoistej gwarancji ochrony ich interesów bieżących i przyszłych przez Swoje Państwo, a także utajnienia (na zawsze) ich renegackiej przeszłości. Obywatele III RP mieli się nigdy nie dowiedzieć, jaką rolę pełniły te osoby i w jakiej sieci niejasnych lub kompromitujących powiązań mogą oni funkcjonować. IPN był złamaniem tego hmm „kontraktu”. IPN zajmuje się ujawnianiem prawdy, a więc pełni rolę o wektorze przeciwnym niż była rola mediów i władz III RP. To są sprawy o tyle istotne, że dotyczą nie tylko aspiracji osobistych ludzi wpływowych, ich wizerunku oraz samopoczucia, ale także mogą prowadzić do ujawnienia agentury bieżącej, tej promoskiewskiej lub związanej z interesami innych państw, ujawnienia źródeł przestępstw gospodarczych, które jeszcze się nie przedawniły a nawet doprowadzić do ścigania i skazania za przestępstwa kryminalne jeszcze z czasów PRL lub niewiele późniejszych. Stąd ta 126 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów krytyka i ataki. Nie ma to nic wspólnego z tzw. głośnymi sprawami Wałęsy — Bolka, Niezabitowskiej, Gilowskiej czy Wielgusa. To są tylko preteksty. Preteksty znakomicie wykorzystywane jako alibi medialne dla działań ludzi, którzy do niedawna byli spokojni (myślę, że dzięki kwerendzie akt dokonanej przez tzw. Komisję Michnika) a dziś znowu czują się zagrożeni. Te ataki nie ustaną do póty, do póki IPN będzie wypełniał w sposób właściwy swoją rolę. Jeśli natomiast uda się skompromitować totalnie wizerunek IPNu, osłabić jego siłę śledczą (Np. poprzez ograniczenie jej do czasów stalinowskich) lub zamknąć usta tajemnicą państwową to takiej atrapie pozwoli się funkcjonować. Oczywiście ograniczając mu środki z roku na rok z powodu hehe tzw. „braku sukcesów” i „osiągnięć”. Ad 3) Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest tzw. ucieczka do przodu, tzn. doprowadzenie do jawności wszystkich zasobów archiwalnych. Tych dotyczących działań SB i MSW po 1983 roku też. A nawet zwłaszcza. To można było zrobić za czasów PiS a nawet było trzeba. Nie ukrywam, że do dziś nie potrafię sobie inaczej wytłumaczyć zmarnowania tej szansy przez Jarosława i Lecha Kaczyńskich inaczej niż działaniami silnych agentów wpływu w ich bliskim otoczeniu lub zadziwiającą małostkowością, co do własnych osób. O oczyszczającym działaniu JAWNOŚCI mogliśmy się przekonać przy okazji tzw. Listy Wildsteina. A przecież była to tylko namiastka. Tylko ujawnienie zasobów, całkowite (z informacjami osobistymi też — trudno) będzie chemioterapią, ostrą, ale ratującą życie IPN-owi oraz polskiej substancji narodowej. Wiedza nigdy nie zabija ludzi wartościowych, ona ich wzmacnia a osłabia ich wrogów: szumowiny. I szumowiny o tym wiedzą. Póki co, to Internet powinien być głównym (choć nie jedynym) miejscem ogólnodostępnej publikacji wszystkich artykułów historycznych — uzasadnienie krótkie w nastepnym punkcie. Ad. 4) Nie widzę, żadnych negatywnych działań IPN od czasu, gdy szefuje mu Kurtyka. Jest szereg negatywnych działań pracowników IPN, ale one wynikają tylko z koniunkturalizmu ludzkiego i próby obrony tego co już IPN wywalczył. Wielkie dzięki za Żołnierzy Wyklętych, za traktat o „Bolku”, za historię Pileckiego i innych osób zakatowanych w piwnicach UB. Za współpracę z Teatrem Faktu, TVP Historia i Gazetą Polską. Liczę na ujawnienie kulis sprawy mordu na Popiełuszce, na zbadanie spraw „Matrioszek”, na rozwój aktywności IPN w blogosferze. Tą ostatnią drogą, bowiem można dotrzeć do każdego, na całym świecie. I są to informacje łatwe do powielenia, analizowania, komentowania oraz trudne do cenzurowania i likwidacji. Liczę też na odkłamywanie Filmoteki Narodowej. Marzy mi się np. film „Popiół i Diament” z komentarzem historyków z IPN. dzierzba 1) IPN jest przede wszystkim zagrożony marginalizacją. Mam tutaj na myśli takie przedstawianie w mediach tej instytucji, że wyda się ona przeciętnemu obywatelowi nie tylko niepotrzebną, ale wręcz szkodliwą. Takie działania prowadzone są styczeń 2009 q 127 Dzielnica Publicystów zresztą od dawna i moje bardzo subiektywne odczucie jest takie, że statystycznemu Polakowi IPN jawi się jako „nie wiadomo co od teczek” i tym samym efekty jego pracy już teraz mało kogo interesują. Zwłaszcza, że docierają tylko do garstki interesujących się historią „fanatyków”. Sądzę, że ta tendencja będzie się tylko pogłębiać, bo politycy nie są zainteresowani rozgrzebywaniem historii — szczególnie tej najnowszej, która (co doskonale pokazał przykład Wałęsy) może być dla nich bardzo niewygodna. Tak więc podsumowując — IPN zagrożony jest w tym sensie, że może zostać sprowadzony do roli instytucjonalnego Radia Maryja — to znaczy wstydliwego dla każdego interpretującego świat przez Szkło Kontaktowe „inteligenta” fetyszu prawicowych oszołomów, dzikich lustratorów i moherów. 2) Skoro IPN powołany został jako wyraz przekonania, że żadne bezprawne działania państwa przeciwko obywatelom nie mogą być chronione tajemnicą ani nie mogą ulec zapomnieniu, to wykonując sumiennie swoją misję w kraju rządzonym nadal w znacznym stopniu przez byłych członków Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej musiał zagrozić ich interesom. Ludzie ci dostali przecież obietnicę, że przeszłość odkreślamy grubą linią, więc wszelkie próby jej przekraczania niezmi- 128 agga q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów ennie wiązać się muszą z ich ostrą reakcją. Gdy dodatkowo weźmiemy pod uwagę, że skupiająca postkomunistów lewica jest stałym i równoprawnym partnerem koalicyjnym, jasnym się staje, że również nominalni opozycjoniści z tamtych lat mogą nie chcieć, by ktoś do ich sojuszników się dobierał. Szczególnie, że przecież sami mają różne z internowań znajomości i wspomnienia… 3) Napiszę tak: Nie wiem, jak od strony technicznej powinien wyglądać dostęp do tych archiwów i jakie dane powinny być reglamentowane tylko dla bezpośrednio zainteresowanych lub wręcz zupełnie zakryte, ale uważam, że dostęp jest konieczny. Uciąłby on wreszcie „grę teczkami”, bo chociaż ta zależnie od prezentowanej opcji politycznej jednych cieszy, a innych drażni, to generalnie nie jest to ani zdrowe, ani uczciwe, a już na pewno dobre dla Polski. Rzecz jasna moim zdaniem. 4) Nie czuję się na siłach, by pisać o rezultatach działań IPN w sferze dokumentowania historii czy prowadzenia dochodzeń śledczych. Zapewne zrobiono sporo, ale nie sądzę, że można to w kilku zdaniach podsumować czy ocenić. Zupełnie szczerze uważam natomiast, że w sferze docierania do obywateli IPN poległ na całej linii. Oczywiście słyszałem o jakichś inicjatywach związanych z rozprowadzaniem w szkołach napisanych przystępnym językiem historycznych publikacji, niemniej jednak z punktu widzenia zblazowanego konsumenta massmediów (czyli mojego punktu widzenia) efektów misji edukacyjnej IPN nie widać. Jak już pisałem w odpowiedzi na pierwsze pytanie — moim bardzo skromnym zdaniem IPN w świadomości przeciętnego Polaka albo nie istnieje, albo jest tym złym — zbiorowiskiem nienawistnych Macierewiczów od teczek, co tylko jątrzą, zamiast robić coś pożytecznego. Gdzie dopatrywałbym się przyczyn tego stanu rzeczy, napisałem pobieżnie wcześniej. Czy można to zmienić? Pewnie tak, ale wymaga to na pewno solidnego przemyślenia tematu, szczególnie pod kątem sensownego i konsekwentnego planu PR. Foxx 1) Nie uważam, że IPN grozi likwidacja, natomiast istotne ograniczenie działalności byłoby jednym z efektów sformalizowania koalicji PO z SLD, jako jeden z elementów handlu. PO nie ma determinacji do rewolucji systemowych, a ataki na IPN są dobrym tematem zastępczym. 2) A cóż to za pytanie? J Ze względu na ujawnianie niewygodnych faktów oczywiście. 3) Zdecydowanie powinny być ogólnie dostępne. 4) Ależ dokumentowanie historii ma niewątpliwy walor edukacyjny. Należy zwrócić uwagę z jednej strony na bardzo szeroki zakres projektów historycznych, a z drugiej na atrakcyjną formę np. wystaw „Twarze bezpieki”. styczeń 2009 q 129 Dzielnica Artystów Kreml i rynek TLMaxwell W starym świecie różnicą oddzielającą miasta Wschodu od miast Zachodu były kreml i rynek. Miasta Wschodu w swoich starodawnych centrach posiadają obronną twierdzę otoczoną wysokim murem i strzelistymi wieżami, zwaną kremlem. Miasta Zachodu posiadają natomiast w swoim centrum pustą przestrzeń, zwaną rynkiem. Kreml jest oznaką siły. Grube mury i wysokie wieże budzą podziw i strach. Rynek jest oznaką wolności. Pusta przestrzeń aż skłania do wykrzyczenia tego, co się myśli. Kreml to tajemnica, bo nikt nie wie, co się wewnątrz kremla dzieje. Rynek to jawność, na pustej przestrzeni nie da się nic ukryć. Kreml wymusza dyscyplinę. Grube, wysokie mury skutecznie udaremnią zamiary tych, którzy chcą zobaczyć, co dzieje się wewnątrz kremla. Rynek wymusza samodyscyplinę. Wszyscy widzą, co kto robi w danym momencie na rynku. Nie możesz nikogo zgorszyć ani obrazić. Wszyscy cię widzą i wszyscy cię słyszą. Wewnątrz kremla możesz nawet biegać nago cały dzień, bo nikt postronny cię nie dojrzy, ale spróbuj coś takiego zrobić na rynku! Wszyscy cię zobaczą i potępią lub będą zgorszeni! Kreml utrudnia komunikację w mieście. Chcąc przejść z jednego krańca miasta na drugi, musisz ominąć kreml i nadłożyć drogi. Rynek ułatwia komunikację. Rynek możesz przejść wszerz, wzdłuż, na ukos, w poprzek, jak chcesz. Pusta przestrzeń umożliwi ci przejście tak, jak chcesz. Kreml rodzi legendy. Tajemnicze mury rodzą legendy o tym, co kryje się w ich wnętrzu. Rynek rodzi idee. Każdy może mówić to, co chce i porywać tym słuchaczy. Kreml przyciąga siłą. Rynek przyciąga wolnością. 130 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Orientacja najprawdziwiej główna Łukasz Łański Nie masz na ziemi, pod ziemią i na niebie środka, którego nie godzi się użyć narodowi polskiemu dla pognębienia dumy carów moskiewskich. Maurycy Mochnacki 1. Mity wokół osoby. Już samo nazwisko bywało od wielu lat przedmiotem przeinaczeń. Zarówno przyjaciołom jak i nieprzyjaciołom Antoniego Macierewicza (tym drugim jednak częściej) zdarzało się pisać o nim per „Maciarewicz”. Tak bywało np. 30 lat temu i tak bywa nadal, zwłaszcza jednak we wpisach anonimowych internautów, wypowiadających się z jaskrawą niechęcią o Antonim Macierewiczu. Właśnie: niechęcią. Nie od tak dawna jednak kampania robienia wokół Antoniego Macierewicza atmosfery nieprzyjaznej, przedstawiania go jako człowieka, który jest jakoby owładnięty nienawiścią albo jakimiś innymi przykrymi wadami, ma swoją historię. Gdy podczas prac nad tworzeniem rządu mecenasa Olszewskiego, jesienią 1991 r., poseł Antoni Macierewicz był przesłuchiwany przez komisję sejmową jako kandydat na ministra spraw wewnętrznych, rozpowszechniano informację, że jego oczy odznaczały się czymś szczególnym. Mówiąc najprościej — źle mu z oczu patrzyło. To oczywiście miało świadczyć o nienawiści albo innej podobnie grzesznej wadzie charakteru, dyskwalifikującej tego polityka do uczestnictwa w życiu publicznym w ogóle, a już w szczególności — do roli ministra spraw wewnętrznych. Śladem1 tego mogą być następujące, dowcipne słowa: Korzystając z faktu, że ten numer Głosu jeszcze nie będzie wydrukowany jako oficjalny organ Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, pragnąłbym zwrócić uwagę nowego ministra, że wkopał się jak rzadko który kandydat do parlamentu. Hasłem wyborczym Antoniego Macierewicza było — jak pamiętam — zawołanie »Bezpieczna rodzina w bezpiecznej Polsce«. Pod tym hasłem mógłby Antoni startować w wyborach na szeryfa, gdyby w Polsce, wzorem USA, taka funkcja z wyboru istniała. Ponieważ został ministrem od policji i jej podobnych zjawisk, będzie bardzo łatwo rozliczyć go ze spełnienia wyborczych obietnic. Na ucho powiem ministrowi, że podczas uroczystości zaprzysiężenia nowych sędziów Trybunału Stanu jeden z nich z błyskiem w oku rzekł do drugiego »żebyśmy tak mogli sądzić Macierewicza! « Lubią Antoniego! Szczególnie gorąco wita go na stanowisku Gazeta Wyborcza. W Gazecie, która jest pismem światłej inteligencji, argumenty 1 „Podziomek” (właśc. Piotr Zakrzewski), Pogłoski, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 5 (76-77) wrzesień/grudzień 1991 r., s. 122; podkreślenie moje — Ł. Ł. styczeń 2009 q 131 Dzielnica Publicystów przeciwko Antoniemu są — rzecz jasna — niezwykle racjonalne, a nawet odznaczają się pewną intelektualną błyskotliwością. Analitycy i wyrafinowane mózgi Gazetowe zarzucają Antoniemu Macierewiczowi, że ma coś w oczach. Głównie fanatyzm i nienawiść. Innym poważnym argumentem jest jego miłość do Che Guevary, co widać choćby po brodzie. Postawiono także swego czasu odważną hipotezę, że Macierewicz jest inkarnacją Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego, Joanna Szczęsna podobno już zaczęła się ukrywać. O Joanno nieszczęsna! Siepacze okrutnego Macierewicza wytropią cię wszędzie! Tak, lubią Antoniego! Wróg czyha wszędzie (Kuroń twierdzi, że Macierewicz jest paranoik.) Legenda o „oczach Macierewicza” istniała i była lansowana już wtedy, nie zaś dopiero w związku z lustracją na przełomie maja i czerwca następnego (1992) roku, a więc nie była zemstą za lustrację, lecz miała raczej charakter prewencyjny. Nawiązał2 do niej mimochodem (pisząc głównie o b. premierze Olszewskim nazwiska min. Macierewicza nawet nie wymieniając) inny felietonista już po odejściu Macierewicza z MSW: Jednym z ewenementów polskiego życia publicznego jest to, że panująca opinia o kolejnych premierach tworzona jest nie z perspektywy czasu, na podstawie oceny ich poczynań — ale z góry, w momencie obejmowania urzędu. Nasi dziennikarze są w swej masie niezwykle jednomyślni, którą to jednomyślność groźba środowiskowego ostracyzmu okazała się gwarantować skuteczniej, niż wszystkie sankcje, jakimi ongiś dysponowała cenzura i wydział prasy KC. (…) już na pierwszym spotkaniu z dziennikarzami Jana Olszewskiego dawało się wyczuć niemal fizyczną agresję sali. Głośne parsknięcia, demonstracyjne wzruszanie ramionami i szydercze chichoty, rzucane teatralnym szeptem uwagi w rodzaju »po co nagrywasz, co on niby może mądrze powiedzieć? « — ta atmosfera, przypominająca zachowanie złośliwych i, co tu kryć, bardzo źle wychowanych dzieci podczas lekcji nielubianego nauczyciela, od pierwszej chwili nie pozostawiała wątpliwości co do tonu przyszłych komentarzy. (…) Przyzwyczailiśmy się już, że ocenie podlegają nie konkretne poczynania polityków, ale na przykład ich oczy. Ten sam felietonista wiosną 1994 r. powrócił3 jeszcze do owego wątku, skupiając uwagę jednak nie na jesieni 1991, lecz na wiośnie 1992 roku, już po obaleniu rządu Olszewskiego: Minister Macierewicz oczywiście — dla udeków to niemal aksjomat — sfałszował archiwa MSW. (...) Grube oskarżenie! Gdzie dowody, a choćby przesłanki? Nie ma. Po co dowody? Kuroń mówi! Wiadomo — skoro Macierewicz jest spoza UD, no to musi być kanalią. Nie to, co pan Milczanowski, o nie, ten jest »swój«, na pewno nic nie sfałszuje. Pan Szeremietiew nie nadawał się na ministra obrony (...) Dlaczego? Dlatego. Onyszkiewicz się nadaje (...) jest »swój«, więc nie ma gadania. By już nie mnożyć przykładów — oto w telewizji wyskakuje jak diabeł z pudełka pan Kuroń i oznajmia, że Olszewski jest człowiekiem »chorym z nienawiści«. Nigdy nie widziałem, by mecenas Olszewski, czerwony z wściekłości, wrzeszczał do mikrofonu, 2 Rafał A. Ziemkiewicz, Hormony premiera, „Najwyższy Czas! ” nr 34 (125) z 22 sierpnia 1992 r., s. XII; podkreślenie moje — Ł. Ł. 3 Rafał Ziemkiewicz, Kali zabrać krowy, cyt. wg Rafał Ziemkiewicz, Zero zdziwień, P. W. H. NEPO, Warszawa 1995, s. 118-119; podkreślenia moje — Ł. Ł. 132 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów zapluwając się, że ten a ten jest kłamcą, oszustem i facetem, który niszczy Polskę, natomiast Kuronia pokazywano w takiej sytuacji raptem kilka dni wcześniej. No, ale jemu wolno pluć i wrzeszczeć. To nie to, co jakiś Macierewicz, który ma oczy »pełne nienawiści«. To swój chłop, on zawsze jest dobry i jeśli mówi, że ON »nie wierzy«, no to ma rację! (…) Jeśli Pan Bóg dotąd gromem z jasnego nieba tych bezczelnych obłudników nie strzelił, to widocznie ma jakiś cel, którego chrześcijaninowi dochodzić się nie godzi. Ale cóż — bezczelność i hipokryzja stały się w Polsce normą, a nieszczęsny naród, przywalony wrzaskiem mass-mediów nawet już nie zwraca na to uwagi. Jak Kali dorwać stołek, być dobrze; jak kto inny, być źle — oto i cała wykładnia europejskości. Kiedy Wałęsa zabiera udecji posady — jest ciemnym, ksenofobicznym dyktatorem. Gdy daje — wyraża mu się wdzięczność za »uratowanie demokracji«. Jeśli nawet owa legenda nie mogła zapobiec objęciu przez Macierewicza stanowiska szefa MSW, miała sprzyjać postrzeganiu go jako człowieka niezbyt wiarygodnego, niepoczytalnego z powodu przypisywanej mu nienawiści i fanatyzmu. To zdaje się wskazywać na obecność w anty-Macierewiczowej kampanii czegoś w rodzaju „syndromu Tertulliana-Anzelma”: CREDO UT INTELLIGAM, QUIA [ID] ABSURDUM EST. Widocznie pewni ludzie od dawna wiedzieli, że Macierewicz jest nieprzekupny i stąd cały ten raban…. Zauważmy, że opowieść o oczach Antoniego Macierewicza często towarzyszyła ludziom, którzy mają się za szlachetną elitę, za środowisko owładnięte „etosem” i wolne od wszelakich brzydkich przywar. W szczególności owa elita przy wielu okazjach podkreśla, jak bardzo obcy jej jest rasizm. A czymże jest rasizm? Jest wyprowadzaniem wniosków o człowieku na podstawie jego wyglądu. Kolor skóry, kolor włosów, rozstaw kości policzkowych, nachylenie oczu, obecność albo nieobecność zarostu na twarzy — to właśnie są owe cechy wyglądu, z których chce się wywodzić wnioski o cechach charakteru. Dość szeroko znanym stereotypem tego rodzaju jest powiedzonko „rudzi są fałszywi”. Jest to tak samo rasistowskie zdanie, jak twierdzenie, że Murzyni są leniwi i zbyt nieopanowani seksualnie, że czerwonoskórzy Indianie i skośnoocy Azjaci są podstępni, itp. stereotypy. Tę samą regułę należałoby odnieść do legendy oczu Macierewicza, ale tu jakoś dziwnie szlachetność i postępowość etosiarzy, ich wstręt do rasizmu zatrzymuje się, staje dęba i nijak nie chce ruszyć do przodu. Niejednokrotnie (chociaż znacznie rzadziej) można było napotkać informację, że Antoni Macierewicz był iberystą. Nieporozumienie (jeśli to naprawdę jest nieporozumienie) bierze się stąd, że Antoni Macierewicz istotnie pracował przez pewien czas w Katedrze Iberystyki Uniwersytetu Warszawskiego, jednak jako historyk, którym jest z wykształcenia, a nie jako iberysta. W związku z tym Antoniemu Macierewiczowi przypisywano4 fascynację lewackimi ruchami terrorystycznymi w Ameryce Łacińskiej: 4 Antoni Macierewicz, Jesteśmy skazani na drogę sprzeciwu... z Antonim Macierewiczem rozmawia Piotr R. Bączek. Rozmowa pierwsza (lipiec 1991), „Antyk” nr 9/10/11/12 z 1993 r., s. 27. Przywołane tu słowa są cytatem z innego wywiadu, a mianowicie — z Adamem Michnikiem, opublikowanego w „Polityce Polskiej” nr 18 z 1990 r. Anagram MIR to skrót hiszpańskiej nazwy „Movimiento de la Izquierda Revolucionaria” czyli „Ruch Lewicy Rewolucyjnej”. „Che Guevara” to nieprawidłowa nazwa osobowa południowoamerykańskiego rewolucjonisty szeroko znanego pod pseudonimem „Che”, którym był Ernesto Rafael Guevara de la Serna (1928 — 1967), Argentyńczyk, z wykształcenia lekarz. styczeń 2009 q 133 Dzielnica Publicystów Antka Macierewicza znałem wcześniej i zapamiętałem, że piętnował mnie jako dosyć zgniłego oportunistę. Był entuzjastą MIR-u, skrajnie lewackiej organizacji chilijskiej, która atakowała Allende z lewa. Był wielbicielem Che Guevary. Pamiętam jego zachwyty nad akcją terrorystyczną Czarnego Września podczas Olimpiady w Monachium w roku 1972. Pamiętam też jego akcję zbierania podpisów przeciwko wizycie Nixona w Polsce — dlatego, że to łajdak, który napada na Wietnam. Macierewicz odpowiadając na to pytanie Piotra Bączka udzielił obszernego wyjaśnienia,5 mówiąc między innymi: Trudno mi jest ustosunkować się do tej wypowiedzi Michnika, gdyż po prostu kłamie. Nie byłem »cheguarystą« [powinno być: »guevarystą« ewentualnie: »che-guevarystą« — dopow. Ł. Ł.], choć jest prawdą, że zajmowałem się analizą działań terrorystycznych zbrojnych grup w krajach III świata, głównie w Ameryce Łacińskiej. (…) W trakcie Marca poczyniłem pewne spostrzeżenia. Zauważyłem mianowicie, że względnie niewielkie środowisko, ale świadome swoich celów, zgrane, ideowo tożsame, jest w stanie kierować dużymi masami zaktywizowanymi na podstawie ogólnikowych haseł. Interesowało mnie to, w jaki sposób ten ogólny potencjał radykalizmu społecznego przetwarzany jest w strukturę organizacyjną. (…) Natomiast wzmianka, że byłem zachwycony akcją »Czarnego Września« z 1972 roku jest dowodem kompleksu samego Michnika. Była rzeczywiście między nami rozmowa o tym zamachu, dyskutowaliśmy też o możliwościach walki zbrojnej. Ale traktowałem to jako zwykłą wymianę zdań, nie myślałem, że o tej rozmowie będzie pamiętał przez tyle lat i w dodatku tak interpretował, wyciągając wnioski, że popierałem »Czarny Wrzesień«. Widocznie musiał to być dla Michnika bardzo zasadniczy problem. W trakcie tej samej rozmowy Michnik sformułował bardzo ciekawą zasadę, mianowicie stwierdził, że punktem odniesienia kwalifikacji ruchu niepodległościowego jest odpowiedź na pytanie, czy uzna [w oryginale: uznana] on granice Izraela, czy też nie (…) dosyć dziwne,6 zwłaszcza, że Polska nie graniczy z państwem izraelskim. Wydawało5 Antoni Macierewicz, Jesteśmy skazani na drogę sprzeciwu... z Antonim Macierewiczem rozmawia Piotr R. Bączek. Rozmowa pierwsza (lipiec 1991), „Antyk” nr 9/10/11/12 z 1993 r., s. 27 i 28. 6 Jeszcze w czasach KOR-owskich interesująco zwrócił na to uwagę prof. Grzegorczyk: Powstaje tu np. problem inteligencji żydowskiej, który trzeba opisać sine ira et studio. Inteligencja żydowska (czyli prawie 100% populacji żydowskiej powojennej, bo biedota żydowska została wymordowana w czasie wojny, a przetrwała tylko część inteligencji) — stanęła na usługach nowej komunistycznej władzy i procent jej w stalinowskim aparacie ucisku był niemały. Tworzyła przy tym dobrze popierającą się wspólnotę interesów i dzięki temu stanowiła coś w rodzaju klasy dyskretnie uprzywilejowanej. [...] Sprawa konfliktu Izraela z Arabami wywoływała w środowisku Znakowym w owym czasie mocne emocje. [...] O Izraelu nie można było w tym środowisku wypowiadać się równie swobodnie i bez oporów jak o Chile, Portugalii, Tanzanii lub Kanadzie. Nie chcę twierdzić, jakoby konflikt żydowski był podstawą wszystkich podziałów. [...] Jednakże uważam, że element konfliktu etnicznego przy okazji mówienia o lewicy laickiej [...] powinien być wzięty pod uwagę. [...] Uważam, że najlepszym lekarstwem na niejasności i napięcia w sprawie żydowskiej nie jest urąganie na antysemityzm, tylko rzeczowy opis historycznych identyfikacji i konfliktów interesów. (Andrzej Grzegorczyk, Kilka myśli na marginesie książki A. Michnika: »Kościół, lewica dialog«, „Spotkania” nr 5-6 [reedycja paryska], s. 339. Niebanalne rozjaśnienie kwestii... Andrzej Grzegorczyk to jednak (wtedy — najpóźniej w 1978 r.) zaledwie profesor doktor habilitowany. Natomiast po kilkunastu latach doctor honoris causa Lech Wałęsa dokonał właściwego (zaznaczam: właściwego!) „skrótu myślowego”. Oto relacja z wiecu w Łodzi w dniu 22 lutego 1989 r., w którym uczestniczył Lech Wałęsa: Dlaczego ostatnio otaczasz się ekspertami z lewicy laickiej? — pytano. »W Polsce jak ktoś mądry, to zaraz mówią, że Żyd — odpowiadał Lech Wałęsa. — Dziś nie ma problemu Żydów, jest Polska, kto idzie z Polską, ten brat. « (P. H. [Paweł Hofer, właśc. Helena Łuczywo] Będę rozmawiał i z szatanem. Lech Wałęsa w Łodzi, „Tygodnik Mazowsze” nr 283 z 22 lutego 1989 r., s. 4). Naprawdę, rzecz jasna, było tak, że i w PZPR osoby narodowości żydowskiej znajdowały się nie tylko we „frakcji puławskiej” (tzw. „Żydy”), ale również we „frakcji natolińskiej” (tzw. „Chamy”), a także — i zwłaszcza to warto tu podkreślić — 134 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów by się, że przynajmniej od tego czasu wszystko powinno być jasne, ale mit Macierewicza-lewaka pokutuje do dzisiaj... Prawdopodobnie u źródeł tego mitu leży także wyolbrzymienie, dokonywane tym chętniej, że adresowane do prawicowego elektoratu, na którego pogłoski o fascynacji Guevarą mogą zrobić przykre wrażenie (w przeciwieństwie rzecz jasna do elektoratu lewicowego, który z założenia nie brzydzi się postaciami zaangażowanymi w komunizm na etapie KPP a potem „utrwalania władzy ludowej”). Rzeczywiście, istnieją ślady ewolucji poglądów Antoniego Macierewicza z lewa na prawo. Założony przezeń miesięcznik Głos, u swych początków starał się licytować w lewicowości, co widać w spostrzeżeniu7 Jarosława Kaczyńskiego: Jesienią 1979 roku (...) Głos już (...) wyraźnie ewoluował w prawo. Wcześniej Głos spierał się o to, kto jest bardziej autentycznie lewicowy... Kiedy tam przyszedłem, Głos zrezygnował już z tych polemik i określał się jako nielewicowy; określenie »chrześcijańsko-narodowy« padło dużo później. Owszem, przynajmniej jeden ślad tego „licytowania się” (z 1978 r.) widnieje8 na kartach owego miesięcznika: Szermowanie obecnie terminami »prawica«, »lewica« aby rzucić odium na przeciwników utrwala sztywne linie podziału na swoich i obcych wewnątrz opozycji i w żaden sposób nie przyczynia się do krystalizacji autentycznych różnic ideowych. Gdyby zaś nawiązać do tradycji sprzed 70 lat, trzeba by powiedzieć, że prawicę tworzą ci, którym w utrzymywaniu obecnego ustroju społecznego i gospodarczego (...) im bliżej PZPR, tym cechy związane z postawą prawicową są częstsze. Czymże bowiem innym jest dziś ta partia, jak nie gwarantem przywilejów gospodarczych, politycznych, społecznych? Prawica jest więc konserwatywna, chodzi jej jednak nie o konserwowanie wartości, lecz sytuacji. Lewicę widziałbym zaś wśród grup wysuwających program odzyskania niepodległości, kładących nacisk na podmiotowość społeczeństwa, rewindykacje polityczne i społeczno-gospodarcze (...) Jeśli myśl lewicowa ma się dziś w Polsce odrodzić, musi te hasła podjąć na nowo. Jak widać, tutaj do lewicowości przyłożono znak PLUS a do prawicowości znak MINUS. Kryterium podziału ideowego jest tak ustawione, że biegnie w poprzek linii demarkacyjnej między lewicą a prawicą, rozumianymi obiegowo. Po stronie PLUS znaleźlibyśmy jednak w myśl tego kryterium prawicowca (nacjonalistę) Adolfa NOWACZYŃSKIEGO i lewicowca (socjalistę) Kazimierza PUŻAKA — obaj stracili życie w ubeckich katowniach, po stronie MINUS umieścilibyśmy natomiast prawicowca (nacjonalistę) Bolesława PIASECKIEGO i lewicowca (socjalistę) Józefa CYRANKIEWICZA — obaj cieszyli się wieloletnia pomyślną karierą sowieckich kolaborantów na bardzo wysokich stanowiskach w PRL. w środowiskach opozycyjnych podział ideologiczny krzyżował (a nie pokrywał) się z narodowościowym: wśród lewicy laickiej były także osoby nie-żydowskiego pochodzenia (jak np. Jan Józef Lipski i Jacek Kuroń), a wśród jej ówczesnych i późniejszych krytyków można było spotkać Żydów (np. Ludwika Dorna albo Antoniego Zambrowskiego). 7 Odwrotna strona medalu. Z Jarosławem Kaczyńskim rozmawia Teresa Bochwic, Oficyna Wydawnicza MOST, Wydawnictwo VERBA, Warszawa 1991, s. 9. 8 Antoni Macierewicz, Tradycje polityczne w PRL, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 4, wg: Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny. Dokumenty. Biblioteka Kultury tom 315, Instytut Literacki Paryż 1980, s. 30/31. styczeń 2009 q 135 Dzielnica Publicystów 2. Jak to z KOR-em było Zanim powstał miesięcznik Głos, istniał Komitet Obrony Robotników, przekształcony następnie w Komitet Samoobrony Społecznej KOR. I również tutaj, mocą swoistej bezwładności, dosięga Antoniego Macierewicza nieprzychylna legenda, jakoby zasługi związane z powstaniem i działalnością KOR-u to zasługi Jacka Kuronia i jego przyjaciół, zaś on sam był tam „piątym kołem u wozu”, nielubianym i zasługującym na nielubienie. Tymczasem w rzeczywistości było tak, że środowisko Antoniego Macierewicza powołując Komitet najpierw zaprosiło do współpracy działaczy RUCH-u, dopiero po odmowie z tamtej strony zwróciło się do tak wtedy zwanej „lewicy laickiej”. Większą skłonność ku temu przejawiał Jacek Kuroń aniżeli np. Adam Michnik — także Kuroń prowadził rozmowy z dwoma przyszłymi współzałożycielami Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela: Andrzejem Czumą i Leszkiem Moczulskim. Macierewicz sam o tym opowiadał9 następująco: Wpadliśmy na pomysł, żeby odwołać się do ludzi ogólnie znanych, mających społeczną popularność. Pierwsze kroki skierowaliśmy do ludzi z grupy »RUCH«, których uważaliśmy za przedstawicieli środowiska katolickiego, niepodległościowego, prawicowego. Niestety, uznali oni jawną akcję za błąd. Obawiali się, że jest to prowokacja, która doprowadzi do ujawnienia zakonspirowanych elit społecznych i ponowną likwidację najlepszych jednostek. Trwały długie spory i ostatecznie do niczego to nie doprowadziło. Jedynym środowiskiem, które gotowe się było włączyć, była grupa skupiona wokół Jacka Kuronia. Niedługo później Antoni Macierewicz relacjonował10 ponownie: KOR powstał dzięki środowiskom katolicko-niepodległościowym. Najpierw zwróciliśmy się do ludzi dawnego »Ruchu« Andrzeja Czumy. Oni jednak przestrzegali przed jawną działalnością. Wtedy naszą propozycję przyjęło środowisko rewizjonistyczne. Z czasem lewica laicka zdominowała KOR i w świadomości społecznej zawłaszczyła jego dorobek. Trochę dokładniej przedstawił11 początki KOR-u Piotr Naimski: Po wydarzeniach w czerwcu 1976 i rozkręceniu akcji pomocy w Ursusie i Radomiu, postanowiliśmy powołać jawny komitet. Szukaliśmy z Mirkiem Chojeckim znanych, cieszących się wówczas publicznym zaufaniem ludzi, którzy zechcieliby do niego wejść. Nazwę Komitet Obrony Robotników wymyślił Macierewicz. (…) Po pewnym czasie doszliśmy z Wojtkiem Onyszkiewiczem i Antkiem Macierewiczem do wniosku, że mamy dość zabiegów i negocjacji, że powołamy KOR — choćby w trzy osoby. (…) Jacek Kuroń był wtedy w wojsku i czasami wypuszczano go na przepustkę. Spotkaliśmy się z nim w mieszkaniu Antka Libery. Był jeszcze Jan Józef Lipski. (…) Wtedy zakomunikowaliśmy Kuroniowi i Lipskiemu, że powstaje KOR. A oni stwierdzili, iż w tej sytuacji przyłączają się. Uzgodniliśmy więc, że Wojtek Onyszkiewicz będzie wyłączony — by naraz wszys9 Antoni Macierewicz, Jesteśmy skazani na drogę sprzeciwu... z Antonim Macierewiczem rozmawia Piotr R. Bączek. Rozmowa pierwsza (lipiec 1991), „Antyk” nr 9/10/11/12 z 1993 r., s. 30. 10 A[nita] G[argas], T[omasz] S[akiewicz], P[iotr] W[ierzbicki], Wybieramy prezydenta prawej strony, „Gazeta Polska” nr 38 (62) z 22 września 1994 r., s. 5. 11 Anita Gargas, O »Czarnej Jedynce«, KOR-ze i warszawskich intelektualistach, „Gazeta Polska” nr 20 (200) z 14 maja 1997 r., s. 12; podkreślenie moje — Ł. Ł. 136 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów tkich nie zamknięto. (…) Daliśmy sobie jeden dzień na dotarcie do innych osób. To była nowa sytuacja, już nie występowaliśmy z propozycją tworzenia komitetu, ale z propozycją przyłączenia się do istniejącego Komitetu. Tak: to założyciele KOR-u przyjmowali Jacka Kuronia i Jana Józefa Lipskiego w skład Komitetu. W grudniu 1976 r. Antoni Macierewicz, Jan Józef Lipski i Jacek Kuroń rozmawiali z Leszkiem Moczulskim na temat przystąpienia jego i jego środowiska do KOR-u. Macierewicz tak to przedstawił12 po latach: Nie wiem, czy fakty, które przytaczał Moczulski, dotyczące jego kontaktów z aparatem władzy[,] były prawdziwe, czy nie, jednak spowodowały, że stałem się ostrożniejszy w tych rozmowach i podchodziłem do nich z dystansem. (...) Bardzo ważną, wręcz strategiczną kwestią był nasz stosunek — w walce politycznej — do ówczesnej struktury władzy i PZPR. (...) czy działalność niezależna ma mieć na celu wymuszenie na reżymie udziału opozycji we władzy, czy ma to być sojusz z liberalnym bądź z narodowym skrzydłem partii, władzy. (...) wszelki kontakt i gra z frakcjami partyjnymi przez środowisko Głosu było pryncypialnie, zarówno ze względów strategicznych jak i moralnych, odrzucane. Z tego powodu między nami a środowiskiem rewizjonistycznym istniał nieustanny spór. Również z tych względów byłem zaniepokojony rozmowami z Moczulskim i nie pragnąłem dalszego ich kontynuowania. (...) późną jesienią ‘76 roku ukazał się tekst zatytułowany Memoriał. Moczulski zawarł w nim bardzo wiele trafnych i interesujących spostrzeżeń o sytuacji politycznej w Polsce, dynamice i strukturze opozycji, perspektywach na najbliższe lata. (...) W tym bardzo interesującym tekście znalazły się również rozważania o stosunku opozycji do Związku Radzieckiego, do rozgrywek frakcyjnych w partii i dalszych możliwościach. Była tam, krótko mówiąc[,] propozycja koordynowania tych działań z władzą, albo jej częścią, a Moczulski poinformował nas, iż przekazał tam ten memoriał, i to za bardzo szczególnym pośrednictwem. (...) Jeżeli uznamy opis ówczesnego układu za oddający rzeczywistość, tzn. podział partii na frakcję nacjonalistyczną [i] liberałów, czy istnienie lewicowej grupy rewizjonistycznej i nacjonalistycznej, moczarowskiej, to w KOR, zwolennicy gry frakcyjnej orientowali się na liberałów. (…) W publicystyce opozycyjnej trwała głośna dyskusja o możliwościach współpracy z frakcjami partyjnymi. I koledzy rewizjoniści tak jak dzisiaj wypierają się lewicowości, tak wtedy wypierali się swych związków z frakcjami. Zbliżenie Leszka Moczulskiego i Jacka Kuronia — dwóch polityków nastawionych na prowadzenie gry z frakcjami w obozie rządzących komunistów — być może nastąpiłoby już pod koniec 1976 roku (!) i być może tylko upór Macierewicza sprawił, iż tamci dwaj byli członkowie PZPR przez kilkanaście następnych lat byli postrzegani jako nosiciele dwóch wzajemnie konkurencyjnych ideologii... Interesująco w tym kontekście brzmi spostrzeżenie13 dotyczące posługiwania się „spiskową teorią historii” po tej stronie, z której najczęściej można usłyszeć wołania 12 Antoni Macierewicz, Jesteśmy skazani na drogę sprzeciwu... z Antonim Macierewiczem rozmawia Piotr R. Bączek. Rozmowa pierwsza (lipiec 1991), „Antyk” nr 9/10/11/12 z 1993 r., s. 31-32. 13 Elżbieta Morawiec, KOR i inni w: Małe lustra albo długi cień PRL-u, wydawnictwo Arcana, Kraków 1999, s. 95-96. styczeń 2009 q 137 Dzielnica Publicystów przed taką teorią przestrzegające: Notabene mało kto dziś pamięta, o czym przypomina w Dzienniku Brandys, że to właśnie Macierewicz, podówczas student iberysta,14 był rzeczywistym15 twórcą koncepcji KOR-owskiej. Dziennik mimo zdecydowanie lewicowej filozofii autora (a może właśnie dlatego?) pozwala dostrzec, jak z czasem przesunęły się akcenty, kogo późniejsza legenda wykreowała na »ojców założycieli« KOR-u. Dla Mariana Brandysa już wówczas przywódcą nr 1 był Jacek Kuroń (...) Brandys (...) ma świadomość, jak dalece niepopularny jest w społeczeństwie »lewicowy« (tj. post-PZPR-owski) rodowód, mimo to wszystkie dążności prawicowego odłamu KOR-u do politycznego samookreślenia kwituje stereotypami spod znaku, niestety, partyjnej propagandy. Wojciech Ziembiński czy znacznie od niego młodsi bracia Czumowie to w Dzienniku symbole »ciemnych sił nacjonalizmu«, inspirowanych, oczywista, przez bezpiekę i PZPR-owski nacjonalizm Moczara. Smutny to dowód na to, że spiskowa teoria historii nie jest bynajmniej, jak nam się dzisiaj wmawia, wynalazkiem prawicy. Także i »lewica« złapała się w tę komunistyczną sieć. U przywołanego przez Elżbietę Morawiec autora znajduje się interesująca, (tym bardziej szczera, że pisana bez myśli o druku) relacja16 na ten temat, pochodząca niejako z drugiej strony: Jacek Kuroń opowiadał o swoich usiłowaniach zmierzających do pogodzenia z sobą wszystkich odłamów opozycji. Platformą porozumienia ma się stać Liga17 Obrony Praw Człowieka i Obywatela [!], której deklaracja konstytucyjna jest od dawna przygotowana przez komisję prawną KOR-u w osobach mecenas Anieli Steinsbergowej i doktora Józefa Rybickiego. Kuroń od dłuższego czasu prowadzi rozmowy z przywódcami organizacji niepodległościowej »Ruch«, braćmi Andrzejem i Hubertem Czumami, (…) to trochę jakby próby godzenia ognia z wodą. Czumowie — przy całej swej nieposzlakowanej uczciwości i żarliwym patriotyzmie — dali się już poznać jako fanatyczni nacjonaliści, tymczasem Kuroń (…) pozostał lewicowcem do szpiku kości i nadal jest wierny tym wszystkim pięknym lewicowym zasa14 Macierewicz w 1976 r. już nie był studentem, zaś iberystą nie był nigdy w życiu; również wbrew słowom cytowanej autorki filozofia (Mariana Brandysa albo jakakolwiek inna) z zasady nie może być „lewicowa”, podobnie jak nie może być na przykład „owalna”, „fioletowa”, „siedmiowymiarowa” ani „egzoenergetyczna”. Jednak cóż dziwnego w tym, że Elżbieta Morawiec uległa sugestii, skoro mąż Haliny Mikołajskiej, należącej do KOR-u od września 1976 r. pamiętał, że Aniela Steinsbergowa była adwokatem i broniła przed wojną Ozjasza Szechtera (ojca Adama Michnika), gdy był sądzony za działalność w KPP, ale nie był zorientowany, pisząc: […] młody uczony iberysta Antoni Macierewicz […] młodemu historykowi Piotrowi Naimskiemu (Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 77-78, zapis z dnia 14 stycznia 1977). Tymczasem Macierewicz jest historykiem, a Naimski Ż biochemikiem. Świadczy to o tym, że owe dwa środowiska (lewica i prawica KOR-u) bardzo słabo kontaktowały się ze sobą na gruncie prywatnym, toteż niezbyt znały siebie nawzajem. 15 Jacek Kuroń kiedyś wypowiedział się w sposób ostrożnie dający do zrozumienia, że pierwszeństwo w utworzeniu KOR-u należy do Macierewicza: Tak prawdę mówiąc, dwóch ludzi to sobie uświadomiło równocześnie i niezależnie od siebie — ja i Antek Macierewicz. […] No i, ja napisałem to szybciej, i powstały »Myśli o programie działania«. Napisałem — on nie napisał. I zawsze pamiętam, że to on wymyślił, że ma się to nazywać Komitet Obrony Robotników. Zwykle mnie to się przypisuje. Trochę się tego wstydzę. (Ewa Górska, Żeby dać świadectwo prawdzie. Z Jackiem Kuroniem rozmawia Ewa Górska, „Samorządność. Tygodnik Społeczno-Polityczny” nr 3 (179) z 14 grudnia 1981 r., s. 8). 16 Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 146-147, zapis z dnia 14 marca 1977 r.; podkreślenia moje — Ł. Ł. 17 Czyżby to była tzw. „Freudowska pomyłka” (przywołująca lewicową organizację z lat 1921-37 rozwiązaną przez sanacyjne władze)? Być może jednak pierwotnie nazwa miała być taka właśnie, a zamiana słowa „Liga” na „Ruch” nastąpiła wskutek zerwania negocjacji zjednoczeniowych z grupą Kuronia? 138 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Georgij Safronow dom (…) Kuroń nie może zapomnieć, że w ciemnych latach 19681969, kiedy on za swe przekonania siedział w więzieniu, Moczulski był jednym z naczelnych publicystów tygodnika Stolica, uchodzącego za organ frakcji policyjnej generała Moczara. Widać tu18 nieskrywaną obawę przed utratą przez środowisko lewicowe kierowniczej roli w opozycji: Grupa Leszka Moczulskiego, grupa »Ruchu« oraz paru malkontentów z KOR-u (Ziembiński, Kaczorowski i stumanieni przez nich ks. Zieja i Pajdak) — korzystając z nieobecności Kuronia — odbyli konferencję prasową z korespondentami zagranicznymi, na której oficjalnie podano do wiadomości, że powstał nowy Komitet Obrony Praw Człowieka i Obywatela [!], mający za rzeczników Leszka Moczulskiego i Andrzeja Czumę. Cała rzecz została przeprowadzona tak podstępnie 18 Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 159 (zapis z dnia 26 marca 1977 r.); s. 160 (zapis z dnia 28 marca 1977 r.); s. 223 (zapis z dnia 10 maja 1977 r.); s. 247 (zapis z dnia 19 maja 1977 r.); s. 287 (zapis z dnia 8 czerwca 1977 r.); s. 291 (zapis z dnia 10 czerwca 1977 r.) styczeń 2009 q 139 Dzielnica Publicystów i nielojalnie wobec KOR-u, że wielu dopatruje się w tym prowokacji ciemnych sił. (…) paru »ruchowców« pozostało w KOR-ze w charakterze konia trojańskiego (…) Adam [Michnik — dopisek Ł. Ł.] natomiast widzi w Ruchu Obrony Praw przede wszystkim wykładnik nacjonalizmu polskiego. (…) Po faktycznej likwidacji KOR-u nastąpi drugi akt: przejęcie walki o prawa człowieka przez właśnie na tę ewentualność przygotowany i o wiele łatwiejszy do strawienia dla władz (bo nie występujący z pozycji socjalistycznych) ROPCiO (…) my już wtedy liczyć się nie będziemy (…) wszystko to razem wzięte upoważnia do przypuszczeń, że ROPCiO (…) korzysta z opieki jakiejś frakcji partyjnej jest popierany jako konkurencja i ewentualna namiastka KOR-u. (…) KOR działa całkowicie jawnie i wyraźnie konkretyzuje swe cele, ograniczając się na razie do obrony praworządności. ROPCiO ma dość mętną koncepcję nacjonalistycznoniepodległościową i stara się utworzyć coś w rodzaju tajnej organizacji wojskowej. (…) ROPCiO, który powstał po to, aby z czasem przejąć schedę po KOR-ze, stara się z nim utożsamiać w oczach opinii publicznej, (…) KOR musi się przed tym niebezpiecznym utożsamieniem bronić. Nazwa Komitet Obrony Praw Człowieka i Obywatela to zapewne kontaminacja nazw KOR-u i ROPCiO. Występować „z pozycji socjalistycznych” jest OK, a tylko korzystać z poparcia jednej (pewnie właśnie tej jednej, a nie innej) spośród frakcji partyjnych — bynajmniej nie… Nowa lewica na Wschodzie i Zachodzie kontynentu miała wspólnie działać przeciwko hegemonii dwóch supermocarstw nad Starym Kontynentem i doprowadzić do jego zjednoczenia pod swoim (tj. lewicowym) sztandarem. W debacie ze znanym polskim pisarzem emigracyjnym odbywający (na zaproszenie prof. Jeana Paula Sartre’a) „podróż studialną” po Europie Zachodniej (po powrocie z niej na początku maja 1977 r. Michnik został członkiem KOR) proklamator nazwy lewica laicka tak oto wypowiadał się19 na „modny” wówczas temat: Po XX Zjeździe KPZR rozpoczął się — tezą Togliattiego o policentryzmie — proces destalinizacji i desatelizacji w międzynarodowym ruchu komunistycznym. Zjawisko »eurokomunizmu« jest fazą tego procesu. Odrzucam »spiskową« teorię historii, która głosi, iż jest to wynik tajemnych planów Kremla. Jest ona równie absurdalna jak teza, że ruch opozycyjny w Europie Wschodniej jest dziełem schizofreników bądź imperialistycznych służb wywiadowczych. (...) Pytanie zasadnicze: kto na Zachodzie jest sojusznikiem ludzi walczących w Europie Wschodniej o prawa człowieka? Na ocenę Cartera jeszcze za wcześnie, ale — moim zdaniem — nie jest tym sojusznikiem polityka amerykańska w swoim wariancie kissingerowsko-sommenfeldtowskim. 20 Tę politykę — przepraszam za niemodne sformułowanie — uważam za cyniczną i imperialistyczną. Jej istotą jest dążenie do utrwalenia podziału świata między supermocarstwa, do stabilizacji status quo w Europie Wschodniej i Europie Zachodniej. (...) Doktryna Sonnenfeldta,21 której funda19 Gustaw Herling-Grudziński i Adam Michnik Dwugłos o eurokomunizmie, w: S. Carillo, G. Herling-Grudziński, K. S. Karol, H. Kissinger, B. Kreisky, L. Kołakowski, A. Michnik, L. Moczulski, Eurokomunizm, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1977, s. 41 i 44/45; podkreślenia moje — Ł. Ł. 20 Powinno być raczej sonnenfeldtowskim. 21 Doktryna Sonnenfeldta, zwana także „doktryną Sonnenfeldta-Kisingera”, została wypracowana przez dwóch polityków amerykańskich: Henry’ego Kissingera (sekretarza stanu) i Helmuta Sonnenfeldta (jego głównego 140 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów mentalnym założeniem było zamrożenie status quo, spotkała się z jednoznaczną krytyką zachodniej lewicy i wschodnioeuropejskich »dysydentów«. Niestety, obie strony nie do końca zdawały i zdają sobie sprawę z wspólnoty swych interesów. Dlatego trzeba tę wspólnotę tłumaczyć jednym i drugim. Akcja dysydentów w Europie Wschodniej potrzebna jest lewicy — także eurokomunistycznej — tylko bowiem przez przezwyciężenie Świętego Przymierza supermocarstw możliwa jest realizacja projektu »socjalizmu w wolności« na terenie Europy Zachodniej. Akcja lewicy zachodniej jest nam potrzebna, jest ona bowiem czynnikiem destabilizującym Święte Przymierze, jest tym czynnikiem presji na rządy, który może przeobrazić détente w autentyczne odprężenie oparte na respektowaniu praw człowieka w całej Europie. Myślę przeto, że to lewica jest naszym sojusznikiem. (...) Wreszcie doświadczenie hiszpańskie. Przecież to doskonały i zasługujący na szczegółowe studium model walki z totalitarną dyktaturą. Model ewolucyjnego wychodzenia z tej dyktatury ku formom demokratycznym. Hiszpański eurokomunizm może być dla ludzi lewicy z Europy Wschodniej ważną lekcją budowania wspólnego frontu z inaczej myślącymi, lekcją otwartości i lojalnego współdziałania z Kościołem Katolickim, lekcją — wreszcie — budowania niezależnego ruchu robotniczego w warunkach totalitarnej opresji. Myślę tu oczywiście o słynnych »komisjach robotniczych«, niezrównanym instrumencie walki o robotnicze prawa i interesy. Do implementacji w Europie Wschodniej nadaje się zresztą zasadniczy zrąb programu deklarowanego przez eurokomunistów. (...) Niczego innego nie pragnę dla Polski. Cóż za szybki refleks! Rozmowa Michnika z Herlingiem-Grudzińskim odbyła się 7 marca 1977 r., a więc zaledwie parę dni po madryckim spotkaniu22 (2 i 3 marca) przywódców trzech partii komunistycznych: Enrico Berlinguera z Włoch, Georges’a Marchais’go z Francji i Santiago Carillo z Hiszpanii, co stanowiło jedno z wydarzeń w tym nurcie ruchu komunistycznego, który wtedy właśnie nazywano eurokomuniwspółpracownika) w latach 70. ubiegłego wieku, zakładała celowość podtrzymywania podziału świata (a przynajmniej Europy) na strefy wpływów Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego gwoli zapobieżenia III wojnie światowej. W grudniu 1975 r. Sonnenfeldt miał zakomunikować tę doktrynę amerykańskim ambasadorom na tajnej naradzie w Londynie. Pisali o tym Rowland Evans i Robert Novak w artykule zatytułowanym Doktryna Sonnenfeldta w „Herald Tribune” z 22 marca 1976 r. (zob. także np. niepodpisany artykuł Doktryna Sonnenfeldta, „Kultura” nr 5 (344) z maja 1976 r., s. 48-59). 22 Powstała niemal równocześnie (ale nieprzeznaczona wtedy do publikacji) refleksja gorliwego zwolennika lewicy KORowskiej była mniej optymistyczna niż zdanie przyszłego członka KOR, Michnika: Spotkanie szefów partii eurokomunistycznych w Madrycie okazało się niewypałem. Przynajmniej dla ruchu obrońców praw człowieka w Europie Wschodniej. Podobno Moskwa przesłała po cichu Berlinguerowi i Marchais’mu ostrzeżenie, że publiczne oświadczenia w sprawie obrony praw człowieka uzna za wtrącanie się w swoje interesy wewnętrzne. I wystarczyło. Eurokomuniści, do niedawna tak niezależni, nabrali wody w usta. Być może, iż Moskwa przypomniała, że to ona dysponuje wspólną kasą. Dla Kuronia, który na eurokomunistów liczy, musi to być cios. (Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 133-134, zapis z dnia 5 marca 1977). Za to bardzo optymistycznie brzmi u tegoż autora ocena roli podróży studialnej Michnika: O, to było z ich strony lekkomyślne posuniecie, to danie mu paszportu. […] Jego blisko roczny pobyt we Francji, Anglii, Włoszech i Niemczech stał się dla postępowej opinii publicznej wolnego świata wielką lekcją na temat prawdziwej sytuacji w Polsce. Ludzie, którzy przyjeżdżają z zagranicy, nawet różniący się od Adama światopoglądem, przyznają, że już dawno nikt nie zrobił tyle dla dobrego imienia Polski, co on. A teraz powraca, otoczony ogólnoeuropejskim rozgłosem i szacunkiem; […] Oj, nie udał się ten perfidny pomysł z »wypuszczeniem« Adama. Na pewno ktoś wyleci za to z posady. (Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 130, zapis z dnia 2 marca 1977 r.; Michnik naprawdę wrócił do kraju dopiero o dwa miesiące później). styczeń 2009 q 141 Dzielnica Publicystów zmem, polegającym m.in. na zbliżeniu partii komunistycznych na Zachodzie do tamtejszych partii socjaldemokratycznych (które swego czasu Józef Stalin zdyskredytował był epitetem socjalfaszyści). Zwięźle, lecz niebywale przewidująco przedstawił23 znaczenie eurokomunizmu długoletni publicysta PZPR, Leszek Moczulski: Jest tylko jedna sytuacja szczególna, w której eurokomunizm ponownie miałby szansę w Europie Wschodniej. Tę sytuację stworzyć może zakończona powodzeniem rewolucja demokratyczna w ZSRR. Oczywiście, gdyby Związek Radziecki stał się rzeczywiście demokratycznym, opartym o zasady pluralizmu państwem, to nawet przy utrzymywaniu w stanie zależności krajów socjalistycznych — możliwe byłyby identyczne czy podobne przeobrażenia w państwach obozu. Otwarłoby to drogę do eurokomunizmu. Sytuacja opisana w tej wypowiedzi Moczulskiego z kilkunastoletnim wyprzedzeniem odpowiada rokowi 1990. Gdy jesienią 1977 r. powstał miesięcznik Głos, początkowo był wspólnym pismem KSS KOR, jednakże24 Adam Michnik już (...) w październiku 1977 r. miał ostry konflikt z Antonim Macierewiczem, który w piśmie GŁOS nie chciał opublikować jego artykułu pt. Potrzeba reform, postulującego potrzebę dogadania się z liberałami z PZPR. Tymczasem przed zaistnieniem tego konfliktu lewica KOR-owska nie w Macierewiczu ani w jego grupie upatrywała swojego przeciwnika. Świadczy o tym choćby ten fakt, że — mogąc nie powściągać swych emocji — Brandys pisał25 o Macierewiczu i jego grupie bardzo oględnie, (gdy krytykował: W komitecie zaznaczają się coraz wyraźniej wewnętrzne konflikty. Z jednej strony antysocjalistyczna opozycja staruszków, z drugiej — młodzi radykałowie: Macierewicz, Naimski, Chojecki, Onyszkiewicz. Kuroń zajmuje stanowisko środkowe i najmądrzejsze. Dlatego atakują go z obu stron. Starzy oskarżają go o »wysługiwanie się komunizmowi i masonerii«, młodzi o »nastawienie zbyt pojednawcze«), albo ze współczuciem26 (wobec niego jako obiektu reżymowych szykan: Jeszcze ostrzej i podlej atakowany jest członek KOR-u (…) Antoni Macierewicz (...) władza najbardziej obawia się autorytetów moralnych. Dlatego usiłuje je brukać rynsztokowymi sposobami: posądzeniami o złodziejstwo i o zboczenia seksualne.) Początkowo „chłopcem do bicia” był tam27 Wojciech Ziembiński (a poniekąd i czterej inni członkowie KOR-u) (…) można się spodziewać kwasów na prawym skrzydle. Trzeba pamiętać, że jeszcze ciągle jest członkiem KOR-u jeden z naczelnych działaczy ROPCiO, Wojciech Ziembiński, który konsekwentnie intryguje wśród korowskich staruszków, niezbyt dobrze orientujących się w sytuacji. Pomimo parokrotnych wezwań doktora Józefa Rybickiego, otwarcie stawiającego pod znakiem zapytania lojalność Ziembińskiego, ów trzyma się kurczowo KOR-u (…) Sprawa ta komplikuje się coraz bardziej i większość członków KOR-u zde23 Leszek Moczulski Spojrzenie z boku, w S. Carillo, G. Herling-Grudziński, K. S. Karol, H. Kissinger, B. Kreisky, L. Kołakowski, A. Michnik, L. Moczulski, Eurokomunizm, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1977, s. 35. 24 Antoni Lenkiewicz, Typy i typki postkomunizmu, Wydawnictwo — Biuro Tłumaczeń, Wrocław 1997, s. 87. 25 Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 118/119, zapis z dn. 21 lutego 1977 r. 26 Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 77/78, zapis z dn. 14 stycznia 1977 r. 27 Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Warszawa Iskry 1996, s. 291/292 (zapis z dn. 10 czerwca 1977 r.); s. 308 (zapis z dn. 23 czerwca 1977 r.) 142 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów cydowana jest na usunięcie ze swego grona człowieka Moczulskiego, Wojciecha Ziembińskiego, który zachowuje się rażąco nielojalnie. Owymi „staruszkami” 28 są ponadto: Stefan Kaczorowski, Emil Morgiewicz, Wojciech Ziembiński, Antoni Pajdak, wszyscy podejrzani o to, że stanowią „ludzi Moczulskiego” w KOR-ze, ten zaś urasta wg Brandysa do zupełnie diabolicznej roli eksponenta narodowo-komunistycznej frakcji gen. Mieczysława Moczara... Obrzydzenie lewicy KOR-owskiej do obozu władzy było — jak widać — stopniowalne, zależnie od tego, o której frakcji myślano. Generalnie (poza pewnymi wyjątkami) obowiązywała zasada „nie ma wroga na lewicy”. Już do środowisk opozycji późnych lat siedemdziesiątych reżym adresował (okrężną drogą, aby nie stwarzać wrażenia, jakoby uznawał opozycję lub nawet tylko jakiś jej fragment za partnera godnego rozmów) pewne sygnały. Jeden z takich sygnałów został wychwycony przez niecenzurowany miesięcznik Głos — był to wywiad z ówczesnym redaktorem naczelnym Polityki Mieczysławem Franciszkiem Rakowskim, który przetłumaczono z języka włoskiego. Oto fragmenty29 tej interesującej (jak na tamte czasy) wypowiedzi: (...) musimy pogodzić się z istnieniem grup, które wyznają idee różne od naszych (...) np. sympatii dla eurokomunizmu lub wzrastającej roli socjaldemokracji. Orientacje polityczne opozycjonistów rozciągają się od skrajnej lewicy do skrajnej prawicy. (...) Niektóre osoby, w oparciu o przepisy prawne, mogłyby zostać zaaresztowane, ale taktyka partii jest słusznie przeciwna więzieniu i sądzeniu dysydentów. (...) Często w swoich publikacjach wykorzystują to, co opublikowała oficjalna prasa, atakują niektóre zjawiska, które ja też atakuję. Oczywiście, wiosną 1979 roku miesięcznik wydawany przez środowisko Antoniego Macierewicza był nie nadawcą, lecz przekazicielem owego sygnału ku krajowej opinii publicznej. W tym samym bowiem czasie, gdy we Włoszech wydrukowano wspomniany wywiad M. F. Rakowskiego, w Polsce ukazał się interesujący artykuł30 J. Kuronia, w którym czytamy: Zasadniczą przesłanką tych rozważań jest obawa, że grozi nam eksplozja społecznego gniewu na skalę większą niż czerwiec 56, grudzień 70[,] czerwiec 76 i marzec 68 roku razem wzięte. (...) Postawmy sprawę jasno, zainicjowany przez nas ruch nacisku staje się (...) społeczną siłą tego ugrupowania w kierownictwie partii, którego program najpełniej realizuje żądania społeczne. (...) Problem, czy tego typu działanie stanowi udział w grze frakcji partyjnych, nie jest nowy, ale za to naiwny. (...) Jeśli chcemy uzyskać ustępstwo władz, to liczymy na to, że zorganizowany przez nas nacisk społeczny jakieś ugrupowanie w kierownictwie zechce wykorzystać do własnych celów. (...) Odrzucać programowo wszelkie działania, które wspierają 28 Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 134 (zapis z dn. 5 marca 1977 r.); s. 159 (zapis z dn. 26 marca 1977 r.) 29 Zob. Dlaczego Polska toleruje dysydentów? Wywiad Mieczysława F. Rakowskiego, udzielony »Corierre della Sera« i opublikowany 5 marca 1979 roku, przedruk: „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (14) z 1979 r., s. 22-23. Tytuł »Corierre della Sera« można by przetłumaczyć na polski jako: „Posłaniec Światła”; czyżby ten znamiennie brzmiący tytuł nawiązywał do powiedzenia Ex oriente lux? W każdym razie była to gazeta chyba ulubiona (bo niejednokrotnie wykorzystywana) przez komunistów moskiewskiej „obediencji” jako tuba ich półoficjalnej propagandy. 30 Jacek Kuroń, Sytuacja kraju a program opozycji, „Biuletyn Informacyjny” nr 3 (29) marzec 1979 r., s. 15 i 17-18; podkreślenia moje — Ł. Ł. styczeń 2009 q 143 Dzielnica Publicystów jakieś ugrupowanie w kierownictwie można tylko wówczas, gdy dąży się już teraz do obalenia systemu lub też przyjmuje się, że eksplozja nie nastąpi, a im jest gorzej w kraju, tym lepiej dla przeciwników systemu (...) W przypadku, gdy zasygnalizowany tu program minimum opozycji stałby się programem ruchu rewindykacji, ruch ten miałby większą kontrolę nad frakcją, która zechciałaby zyskać jego poparcie i większe szanse na usamodzielnienie się. Punkt drugi tego samego tekstu zawiera (na str. 16) m.in. takie oto zdanie: Dążenie do obalenia systemu już teraz — jeśli nie zostaniemy do tego zmuszeni (patrz p. 7 niniejszych notatek) — uważam za awanturnictwo. Można dyskutować słuszność poglądu wyrażonego w tym zdaniu, ale nie o to tutaj chodzi; punkt siódmy (i ew. dalsze) nie31 ukazał[y] się w druku, a co było jego (lub ich) treścią, pozostało tajemnicą autora i kilkorga redaktorów BI. Cenzurować Kuronia?! I to w miesięczniku, który de facto przecież był „jego” pismem? Horribile dictu! A jednak tak się stało... Podobne do Kuroniowych poglądy wyrażali jego najbliżsi polityczni przyjaciele, z tegoż lewicowego skrzydła KSS KOR — na przykład tymi32 oto słowami: Kuroń słusznie polemizuje z argumentacją, która odwołując się do jakichś mniemanych walk frakcyjnych — proponuje rezygnację z aktywności. (...) Jedynym sensownym poparciem dla frakcji »liberalno-reformatorskiej« jest nacisk na władze jako całość. (...) Bywało, że władza — czy pewne jej ośrodki — próbowała odwoływać się do społeczeństwa. Byłoby absurdem sądzić, że opozycja w takim momencie może uchylić się od zajęcia stanowiska politycznego. (...) Albowiem uznając, że spór o reformę państwa jest po prostu oszukańczą kłótnią między komunistami, opozycja ryzykowałaby samoizolację. (...) To nieprawda, że żadne zmiany inspirowane przez grupy w partii nie mogą być dla społeczeństwa korzystne. (...) Nie jest obojętne (...) jakie koncepcje obrony monopolu władzy wezmą górę w tej partii i na jakie reformy będzie musiała się zdecydować pod naciskiem społeczeństwa. Skala możliwości jest ogromna. W każdej sytuacji opozycja będzie musiała strzec swej tożsamości — lecz nie może założyć, że pod żadnym warunkiem nie podejmie dialogu na konkretny temat wówczas[,] gdy otworzą się szanse poszerzenia swobód obywatelskich w Polsce. Kolejny numer tego KORowskiego miesięcznika przyniósł deklarację33 jeszcze bardziej (by tak rzec) oficjalną: Opozycja demokratyczna występuje w imię niepodległości, demokracji, sprawiedliwości społecznej — takie są racje jej istnienia. Nie może się wyrzec wizji przyszłej Polski opartej na tych wartościach, bowiem nie może zaprzeczyć samej sobie. Ale nie może poprzestać na deklamowaniu tych haseł, bo wtedy będą pustymi frazesami. Musi szukać sposobów walki o te cele już dzisiaj, w konkretnej rzeczywistości, musi tłumaczyć te hasła na język codziennego doświad31 Zamiast punktu siódmego, i zapewne ostatniego, redakcja zamieściła krótką notatkę pt. Rocznica Konstytucji 3 maja, wypełniającą — w górnej części s. 19 tego wydania „BI” — tylko około połowy miejsca, zaoszczędzonego na opuszczeniu punktu siódmego artykułu J. Kuronia. Na tym polegało ocenzurowanie Kuronia: bez pozostawienia samej tylko białej plamy. 32 Jan Józef Lipski, Adam Michnik, Uwagi o opozycji i sytuacji w kraju, „Biuletyn Informacyjny” nr 7 (33) październik 1979 r., s. 39-41; podkreślenia moje — Ł. Ł. 33 por. ZESPÓŁ REDAKCYJNY BIULETYNU INFORMACYJNEGO, Po czterech latach, „Biuletyn Informacyjny” nr 8 (34) listopad-grudzień 1979 r., s. 4; podkreślenie moje — Ł. Ł. 144 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów czenia. Musi konkretyzować program zmian, możliwy do realizacji, a zarazem w pełni zrozumiały dla polskiego społeczeństwa. Program taki musi zawierać co najmniej postulat autentycznej reprezentacji34 społeczeństwa, praworządności, musi proponować uzdrowienie sytuacji rynkowej, musi żądać zaniechania fałszywej polityki wobec wsi, która opiera się na niszczeniu indywidualnych gospodarstw rodzinnych i wiedzie logicznie ku kolektywizacji. Program taki musi społeczeństwo wywalczyć własnym naciskiem, który może być kosztowny, ale który jest niezbędny, jeśli w polskie życie publiczne ma być wpisana na powrót zasada »nic o nas bez nas«. Na tym ów artykuł się kończy, ale wcześniej zawiera fragment35 jeszcze bardziej interesujący, zajmujący aż ponad 25% objętości całego artykułu. Zdumiewające, że w podsumowaniu czterech lat opozycji aż tyle przeznaczono na odniesienie się do jednego tylko dnia, stosunkowo bardzo niedawnego: Odpowiedzialności społeczeństwo oczekuje nie tylko od władz. Również od opozycji. Słusznie sformułowano to w Komunikacie Konferencji Episkopatu Polski z grudnia br. »W kraju naszym muszą istnieć takie warunki bezpieczeństwa i ochrony prawnej dla wszystkich, którzy wypowiadają swoją troskę o wspólne dobro, wychodząc z różnych motywacji. Każdy jednak podejmując działanie musi kierować się roztropnością i poczuciem odpowiedzialności za naród, uwzględniając okoliczności miejsca i czasu. «. Przypominamy te słowa Biskupów Polskich w związku z faktem, który wydarzył się w czasie niedawnych obchodów dziewiątej rocznicy wydarzeń grudniowych. Do obchodów tych wezwał KSS »KOR« zapowiadając msze żałobne w Warszawie, Gdańsku, Kaliszu, Krakowie i Wrocławiu i apelując do społeczeństwa innych miejscowości o uczczenie w podobny sposób pamięci ofiar Grudnia. Po zakończeniu Mszy św. w kościele O. O. Kapucynów w Warszawie młody człowiek poinformował obecnych, iż planowana była manifestacja i złożenie wieńców pod pomnikiem Kilińskiego, jednak ze względu na liczne zatrzymania o obawę prowokacji, organizatorzy odstąpili od tego zamiaru. Następnie odczytał tekst podpisany przez 10 osób (B[ronisław] Komorowski, M[arian] Piłka, L[udwik] Dorn, U[rszula] Doroszewska, A[ntoni] Macierewicz, P[iotr] Naimski, A[ndrzej] Czuma, K[azimierz] Janusz, E[mil] Morgiewicz, W[ojciech] Ziembiński), który miał być wygłoszony pod pomnikiem Kilińskiego. Wydaje się nam, że podejmowanie działań polegających na odwołaniu się do demonstracji ulicznych wymaga głębokiego namysłu i precyzyjnej odpowiedzi na pytanie, jakim to celom — konkretnym, 34 Po 6 latach jeden z działaczy tego środowiska skonkretyzował: Niezbędny — choć moim zdaniem nieprawdopodobny — jest wariant kompromisu z ekipą Jaruzelskiego; niezbędny jest też projekt kompromisu z tej ekipy następcami. Niezbędna wreszcie jest praca nad wariantami porozumienia polsko-rosyjskiego. [...] »Solidarność« powinna odrzucić filozofię »wszystko albo nic«. Dotyczy to zarówno stosunku do ZSRR jak do polskich komunistów [...] Wyjściem mogłoby być rozwiązanie umożliwiające społeczeństwu autentyczny wybór do Sejmu choćby 30 procent spośród deputowanych. (Adam Michnik, Takie czasy... Rzecz o kompromisie, wydawnictwo ANEKS, Londyn 1985, s. 99 i 138). 35 por. ZESPÓŁ REDAKCYJNY BIULETYNU INFORMACYJNEGO, Po czterech latach, „Biuletyn Informacyjny” nr 8 (34) listopad-grudzień 1979 r., s. 3-4. Podobne obawy już o dwa i pół roku wcześniej, w dyskrecji swojego Dziennika, wyrażał mąż Haliny Mikołajskiej (zresztą w ślad za nią): Powodem zmartwień Haliny są »młodzi radykałowie« Wojtka Onyszkiewicza, marzącego nieustannie o gwałtownych, efektownych demonstracjach, przy zupełnym nieliczeniu się z wymogami aktualnej sytuacji ogólnej. (Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 292, zapis z dn. 10 czerwca 1977 r.); podkreślenia moje — Ł. Ł. styczeń 2009 q 145 Dzielnica Publicystów obywatelskim, politycznym — taka demonstracja ma służyć. I nie wystarczy tu odpowiedź, że jest to wyraz szacunku dla symbolów. Jeśli bowiem podejmuje się takie działania ze znaczną częstotliwością, to należy poddać publicznej — w miarę możności — dyskusji cele polityczne pełnego cyklu takich poczynań. Są to bowiem sprawy zbyt poważne, by uznać za normę pełną spontaniczność inicjatyw i działania nieprzemyślane. Szukanie każdej okazji do ulicznej demonstracji, do wzmagania napięcia za wszelka cenę, może świadczyć o braku odpowiedzialności, który może społeczeństwo polskie wiele kosztować. I jeszcze jedno: warunkiem koniecznym przy organizowaniu ulicznej manifestacji jest uczciwe uprzedzenie o tym fakcie jej ewentualnych uczestników. Zaskakiwanie demonstracją uliczną ludzi, którzy udali się np. na mszę św. do kościoła, jest postępowaniem nieuczciwym. Jest marnotrawieniem zaufania, które środowiska opozycji demokratycznej uzyskały w społeczeństwie dzięki swej prawdomówności, zaufania, które trudno zdobyć, ale łatwo utracić. Wypowiadamy te słowa z goryczą, zwielokrotnia naszą gorycz fakt, że w trakcie warszawskich obchodów rocznicy masakry grudniowej nadużyto zaufania Kościoła. Jesteśmy najgłębiej przeświadczeni — i wierzymy, że wypowiadamy tu pogląd przytłaczającej większości środowisk opozycyjnych — iż dzisiaj, tak jak od wielu lat, kościół jest miejscem, gdzie wyrażają się religijne, narodowe i obywatelskie aspiracje Polaków. Wszelako teren kościoła nie może być według naszej opinii wykorzystywany do żadnych poczynań, na które władze kościelne nie wyrażają zgody. W tym przedmiocie winna obowiązywać środowiska opozycyjne niezmienna konsekwencja i żelazna lojalność. W przeciwnym razie my, ludzie demokratycznej opozycji, ryzykować będziemy uzasadnioną nieufność ze strony największego autorytetu moralnego w Polsce. Nie jest jasne czy zdaniem autorów owego tekstu nieuczciwym zaskoczeniem uczestników mszy w kościele oo. kapucynów było samo zaplanowanie demonstracji, mającej rozpocząć się po mszy, czy raczej wystąpienie młodego człowieka odwołującego tę manifestację właśnie w trosce o fizyczne bezpieczeństwo ludzi. Zaskoczeniem jest także sam styl owego fragmentu, mógłby znaleźć się on niemal w całości w liście pasterskim biskupów, już poczynając od zastosowanej ortografii. Można by odnieść wrażenie, że to jakiś katolicki odłam opozycji upomina swoich oddalonych od Kościoła kolegów opozycjonistów, aby nie traktowali Kościoła instrumentalnie w imię jakiejś hurra-opozycyjności. (Rzeczywiście, w tamtych czasach oskarżanie o instrumentalne traktowanie Kościoła bywało adresowane pomiędzy lewicą laicką a opozycją tradycjonalistyczną w obydwu kierunkach …) W następnym numerze ukazała się polemika z tą ostatnią wypowiedzią. Autor polemiki (współpracownik KSS KOR) sprzeciwił się dzieleniu opozycji na złą i dobrą, rozwiązaniu pośredniemu pomiędzy dyktaturą PZPR a demokracją parlamentarną oraz przeciwstawianiu demokracji i niepodległości. Pisał36 m.in.: Artykuł Po czterech latach został podpisany przez »zespół redakcyjny« — a więc zbiorowość szerszą niż »komitet« — co sugeruje, że wyrażone w nim opinie są podzielane w pełni przez gru36 Ludwik Dorn, Interesujący bilans, „Biuletyn Informacyjny” nr 1 (35) styczeń 1980 r., s. 41-44; podkreślenia moje — Ł. Ł. 146 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów pę osób, która się wokół pisma skupia, z nim współpracuje i współtworzy jego linię polityczną. Jest to pierwszy przypadek wystąpienia grupy BI jako odrębnej politycznie zbiorowości. Dotychczas artykuły wyrażające stanowisko komitetu redakcyjnego były sygnowane podpisem »Redaktor«. Pozwala to przypuszczać, że zespół BI postarał się w dyskusji nad tekstem wykluczyć takie sformułowania, które dopuszczałyby do interpretacji sprzecznych z intencjami autorów. (...) Lektura takich akapitów rodzi wątpliwości, do kogo właściwie są one kierowane. (...) Opozycja niejednokrotnie dawała do zrozumienia, że nie jest zainteresowana w paleniu komitetów, ale z zupełnie innych przyczyn niż władze. Konstrukcja wypowiedzi zespołu BI nie wyklucza jednak wniosku, że z owej wspólnoty interesów wynikać może jakaś płaszczyzna porozumienia — także w działaniu. (...) czytelnik czuje się przestraszony perspektywą nieokreślonej »katastrofy« albo odnosi wrażenie, że autorom zależy na tym, by kogoś przestraszyć. Raz jeden sprecyzowano, czym ma być »katastrofa«: wtedy, gdy wspomniano o »płonących komitetach partyjnych«, co sugeruje, że straszy się władze. Inne fragmenty mówią natomiast o »skłonności do działań desperackich« (...) Dotychczas monopol na straszenie miała PZPR: straszono nas, że jeśli nie będziemy posłuszni, to wjadą rosyjskie czołgi. (…) Najczęściej bodaj używanym w artykule słowem jest »odpowiedzialność«. (...) Opozycję demokratyczną w ogólności za odpowiedzialność pochwalono, ale z pewnym wyjątkiem: 10 osobom zarzucono »szukanie każdej okazji do (...) wzmagania napięcia za wszelką cenę«, a więc działania (lub chęci) zwykle określane jako nieodpowiedzialne. To rozdawnictwo pochwał i nagan odczytać można jako sugestię do podziału37 opozycji na odpowiedzialną i nieodpowiedzialną jej część. Autorzy piszą także o kręgach umiarkowanych i radykalizujących się bądź takich, które mogą się zradykalizować. Odnosi się wrażenie, że podziały te nie krzyżują się, lecz nakładają na siebie, to znaczy, że istnieją obecnie w opozycji umiarkowani-odpowiedzialni i nieumiarkowani-nieodpowiedzialni, których działania, a co najmniej skłonności »mogą społeczeństwo polskie wiele kosztować«. (...) Autorzy konstruują (...) antynomię między demokracją i niepodległością, jako hasłami szczytnymi wprawdzie, ale nierealnymi a ponadto podatnymi na degenerację we frazes, [a] codziennymi potrzebami społeczeństwa. Zabieg ten stosowany jest konsekwentnie; po jednej stronie występują określenia »frazesy«, »deklamowanie haseł«, »puste frazesy«, »wizja«, po drugiej: »codzienny, konkretny wymiar«, »konkretna rzeczywistość«, »codzienne doświadczenie«, »w pełni zrozumiałe«. (...) Demokratycznie wybierany parlament jest właśnie »autentyczną reprezentacją« całego społeczeństwa (...) Domyślam się, że autorzy BI podzielają ten pogląd, ale widzą jakieś, możliwe do zrealizowania już dziś, rozwiązanie pośrednie38 między fikcją peerelowskiego 37 Ten podział powrócił po 10 latach, kiedy opozycję dzielono na „konstruktywną” i „niekonstruktywną”, tj. akceptującą i nieakceptującą porozumienie z komunistami, zawierane przy okrągłym stole. „Lewica laicka” zaliczała się w 1979 r. do opozycji „odpowiedzialnej” a w 1989 r. (w zmienionym nazewnictwie) do „konstruktywnej” ma się rozumieć. 38 Takim „pośrednim rozwiązaniem” okazała się IX kadencja Sejmu PRL (1989-91), w którym posłami zostali między innymi Jacek Kuroń i Adam Michnik; fragment Sejmu poddany w czerwcu 1989 r. wyborowi okazał się nawet o 5 punktów procentowych większy, niż to proponował kilka lat wcześniej (przebywając w areszcie śledczym MSW przy ul. Rakowieckiej w Warszawie) Adam Michnik, bo stanowił aż 35% całości izby. styczeń 2009 q 147 Dzielnica Publicystów Sejmu a demokratycznym parlamentem; rozwiązanie, które, choć niepełne i ułomne, byłoby dla społeczeństwa korzystniejsze niż obecny stan rzeczy. Temu właśnie rozwiązaniu nadali, jeśli dobrze się domyślam, miano »autentycznej reprezentacji«. Tak zatem wyglądał kontekst wypowiedzi Macierewicza o tym, że on i jego grupa z zasady odrzucali uczestnictwo we wzajemnych oddziaływaniach z (którymikolwiek!) frakcjami w kierownictwie PZPR. W rok po powstaniu Solidarności KSS KOR dokonał samorozwiązania. Ten fakt stał się bodźcem, aby jego czołowych działaczy poprosić o podsumowanie pięcioletniej działalności. J. Kuroń, J. J. Lipski i A. Macierewicz udzielili wywiadu gdańskiemu tygodnikowi Samorządność. Z wywiadów udzielonych przez tych trzech działaczy wynika łącznie, że Kuroń był wtedy zwolennikiem „dogadywania się” i to już nie z liberalną frakcją w PZPR, ale bezpośrednio z Kremlem, kosztem i ponad głowami polskiej kompartii. Opowiadając się za tą ideą J. Kuroń odżegnał się39 od swojego udziału w jej realizowaniu: Uważam, że czas powiedzieć: nie PZPR jest gwarantem sojuszu. I ja to mówię. Tylko istnieje taki sposób czytania, że skoro ja to mówię, to ja chcę się dogadywać. To jest oczywiste nieporozumienie. Nawet, jeśli można by się z nimi dogadać, to musieliby to być ludzie, którzy są dla nich do przyjęcia. Ja jestem ostatnim, który mógłby to zrobić. (...) Nawet gdybym chciał... A nie chcę. Zdystansował się od podejrzeń, jakoby on sam był skłonny (a przynajmniej gotowy) stawać na czele rządu w Warszawie, który miałby ewentualnie zostać wyłoniony w wyniku takiego, polsko-sowieckiego porozumienia, eliminującego PZPR z jej dotychczasowej roli. Red. Ewa Górska pytała Macierewicza nie tylko na ten sam temat. Oto większość40 tego wywiadu: PYTANIE: Ze środowiska KOR wyodrębnia się określoną grupę ludzi związanych z Panem i szerzej, redakcją Głosu. Jaką rolę miał odgrywać miesięcznik Głos? ODPOWIEDŹ: Głos powstał jako pismo komitetu. Taka była jego pierwotna idea. Jednak już pierwsze numery Głosu potwierdziły odmienność naszych poglądów politycznych. Koledzy związani z myślą lewicową lepiej czuli się w redakcji Biuletynu Informacyjnego a później Krytyki. Konsekwencją tych różnic było wykrystalizowanie się grupy politycznej skupionej wokół Głosu, wywodzącej się ze starszoharcerskiej »Gromady Włóczęgów«. (…) Byli to np. P[iotr] Naimski, L[udwik] Dorn, W[ojciech] Onyszkiewicz U[rszula] Doroszewska. PYTANIE: Czy zgadza się Pan z zasadnością podziału środowiska korowskiego na orientację niepodległościową i lewicę laicką? ODPOWIEDŹ: Tak. Mam głębokie przekonanie, iż podział ten faktycznie funkcjonuje do dziś. Ostatnio niektórzy koledzy — dotąd utożsamiający się z ter39 Ewa Górska, Żeby dać świadectwo prawdzie. Z Jackiem Kuroniem rozmawia Ewa Górska, „Samorządność. Tygodnik Społeczno-Polityczny” nr 3 (179) z 14 grudnia 1981 r., s. 8 i 10. Wbrew dacie, wymienione wydanie tego tygodnika zdążyło ukazać się tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego. 40 Ewa Górska, Realizm i radykalizm, Rozmowa z Antonim Macierewiczem, „Samorządność. Tygodnik Społeczno-Polityczny” nr 3 (179) z 14 grudnia 1981 r., s. 9 i 10; podkreślenia moje — Ł. Ł. 148 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów minem »lewica laicka« — traktują go jako obelgę. Wydaje mi się to najzwyklejszym nieporozumieniem, gdyż termin ten41 narodził się w ich własnym środowisku i był pozytywnie wartościowany. PYTANIE: Zatem wokół jakich problemów ogniskował się ten spór? ODPOWIEDŹ: W KOR, jak i właściwie w całym środowisku opozycyjnym, konflikt ten przebiegał na kilku płaszczyznach. Dotyczył on przede wszystkim stosunku do tradycji niepodległościowej i socjalistycznej, marksizmu, genezy Polski Ludowej, jej przemian i sposobów, w jaki się one dokonywały. Niemnie jednak, problemy ideowe — tak sądzę — były bardzo słabo uzewnętrzniane i formułowane. Funkcjonowały one raczej jako nie werbalizowane podłoże różnic środowiskowych. Istniały natomiast spory stricte polityczne co do wyboru taktyki, metod działania, konkretnych posunięć. Były one znacznie ostrzejsze i wyraźniej artykułowane. PYTANIE: W numerze styczniowo-lutowym (1980) Głosu, w artykule redakcyjnym pod tytułem Manifestacje i odpowiedzialność, czytamy: »Mimo podkreślonych przez nas różnic z poglądami redakcji Biuletynu Informacyjnego uważamy, że nie przeszkadza to nam we wspólnej działalności. Kierujemy się tu zasadą: współpraca w tym, co nas łączy, tolerancja w tym, co dzieli, solidarność ze wszystkimi walczącymi o demokrację i [tu redakcja zaznaczyła ingerencję państwowej cenzury, kontekst pozwala zgadnąć, że wycięto słowo „niepodległość”, które wówczas miałoby wydźwięk antysowiecki — dopow. Ł. Ł.] A to, co nas łączy, jest ważniejsze od tego, co nas dzieli. « Jakiego konfliktu dotyczyły te słowa? ODPOWIEDŹ: Artykuł ten powstał w bardzo dramatycznym momencie. W rocznicę wydarzeń grudniowych w 1979 r. redakcja Głosu była współorganizatorem manifestacji w Warszawie. Redakcja BI oskarżyła42 nas wówczas o awanturnictwo polityczne, działalność godzącą w realia itd. Przypominając ten fakt chciałbym podkreślić zasadniczą różnicę dzieląca wówczas nasze środowiska. Najpełniej wyraża je dylemat: radykalizm — realizm. Innymi słowy, kwestie polityczne różniły nas tak samo albo nie mniej, niż te do końca nie zwerbalizowane różnice środowiskowe. 41 Bardzo emocjonalnie sprzeciwił się temu poglądowi doc. Jan Józef Lipski, co można przeczytać tuż obok, na tej samej stronicy: Absolutnie się z tym nie zgadzam! […] uważam, że nadużyty jest termin »lewica laicka«. Adam Michnik sformułował ten termin w swej książce »Kościół, lewica, dialog« dla określenia problematyki światopoglądowej. Co prawda, słowo lewica wskazuje na jej sens polityczny, niemniej jednak, było to określenie pewnej generalnej postawy. […] Na przykład Henryk Wujec, działacz KIK, katolik, na pewno nie jest gorszy od Antka Macierewicza. Nie wiem, dlaczego zresztą mieliby pod tym względem konkurować ze sobą? Więc przepraszam bardzo, czy Henryk Wujec to jakaś »lewica laicka«? Już w czasach istnienia Klubu Krzywego Koła ja i moi przyjaciele jasno sformułowaliśmy pogląd, że łączy nas stosunek do sprawy niepodległości i suwerenności Polski, do dyktatury partii. Natomiast nigdy nas nie dzielił stosunek do Boga, bez względu na to, czy ktoś wierzył czy nie. […] Mnie, żołnierzowi AK, który nigdy nie zmienił poglądu, iż Polska winna być niepodległa czy to od Niemiec, czy to od ZSRR, powiedzieć, że nie jestem w nurcie niepodległościowym tylko dlatego, że nie jestem z Macierewiczem, jest oburzające. […] nie znam ani jednego człowieka w KOR, którego poglądy nie byłyby niepodległościowe. (Ewa Górska, Lewica: laicka czy niepodległościowa? Rozmowa z Janem Józefem Lipskim, „Samorządność. Tygodnik Społeczno-Polityczny” nr 3 (179) z 14 grudnia 1981 r., s. 10). 42 Mowa o materiale sygnowanym przez ZESPÓŁ REDAKCYJNY BIULETYNU INFORMACYJNEGO, pt. Po czterech latach, opublikowanym w „Biuletynie Informacyjnym” nr 8 (34) z listopada-grudnia 1979 r. Można tam (na s. 3) przeczytać m. in.: Odpowiedzialności społeczeństwo oczekuje nie tylko od władz. Również od opozycji. Słusznie sformułowano to w Komunikacie Konferencji Episkopatu Polski z grudnia br. (słowa wyżej cytowane wraz z kontekstem). styczeń 2009 q 149 Dzielnica Publicystów Georgij Safronow PYTANIE: Wydarzenia ostatnich tygodni uczyniły nadal aktualnym ten konflikt. Ma on jednak znacznie poważniejszy wymiar. Myślę o koncepcji Komitetu Ocalenia Narodowego, Frontu Porozumienia Narodowego etc. Pisał Pan w jednym z numerów Głosu Wolnego: »Koncepcja sformułowana przez J. Kuronia i podjęta w Sejmie przez R. Reiffa nasuwa obawy, iż jej skutki znaczyć będą powrót do smutnych czasów z końca XVIII w., kiedy to poszczególne koterie polityczne ubiegały się w rosyjskiej ambasadzie o mandat sprawowania władzy w Polsce. « ODPOWIEDŹ: Lata sześćdziesiąte przyniosły pewną kontynuację koncepcji działania politycznego w Polsce realizowanej chyba najpełniej przez ludzi, którzy po 56 r. mniej lub bardziej zerwali z partią komunistyczną. Koncepcji, której działania społeczno-polityczne nakierowane były na zmianę centrum partii, na jej demokratyzację. W ramach tej koncepcji zakładano, iż wśród aparatu partyjnego i elity przywódczej toczy się walka między liberałami a dogmatykami, w której 150 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów należy poprzeć tych pierwszych. Upatrywano w tym rękojmię pozytywnych zmian. Otóż powstanie KOR było zaprzeczeniem tego typu myślenia politycznego. Nasza działalność nakierowana była na społeczeństwo, na tworzenie niezależnych instytucji społecznych, a nie na ewolucje partii komunistycznej. W tej sprawie, w samym KOR, były bardzo daleko idące spory które przede wszystkim uzewnętrzniały się w stosunku do kwestii manifestacji, wolnych związków zawodowych, bojkotu wyborów. Kulminacją tego sporu był rok 1979, kiedy to Kuroń opublikował w BI artykuł43 traktujący o sytuacji opozycji. Sformułował w nim tezę, iż program organizowania społeczeństwa wokół niezależnych instytucji poniósł klęskę, oraz twierdził, że należy zacząć się liczyć z możliwością współpracy z ta frakcja partyjną, która przeciwstawi się ówczesnemu centrum. To nas zawsze różniło i myślę, że różni nas nadal. W koncepcji KON [Komitetu Ocalenia Narodowego — dopow. Ł. Ł.] osobiście widzę kontynuację tego myślenia. Nie chcę przypisywać złych intencji Jackowi Kuroniowi, sądzę jednak, że nie docenia on diabła, którego można wypuścić z butelki. Myślę, że jest to po prostu nierozsądne. Cóż, być może jest to spór miedzy myślą lewicową a myślą niepodległościową, czy też między realizmem a radykalizmem... Również inna inicjatywa J. Kuronia z jesieni 1981 r. świadczy o pewnej podobnej kalkulacji politycznej. W dniu 16 listopada 1981 roku w Łodzi, w obecności piszącego te słowa, rozmawiali dwaj tamtejsi działacze lewego skrzydła opozycji post-korowskiej. Jeden z nich, Tomasz Filipczak, objaśniał swojemu rozmówcy celowość inicjatywy44 Kuronia, która doprowadziła niewiele później (22 listopada 1981 r.) do powołania Klubów Rzeczypospolitej Samorządnej „Wolność — Sprawiedliwość — Niepodległość”. Otóż, według wiadomości posiadanych wtedy przez J. Kuronia — tak mówił Filipczak do drugiego łodzianina — istniał już wówczas projekt przekształcenia PZPR w partię o nazwie45 „Polska Socjalistyczna Partia Robotnicza” (analogicznie do nazwy Magyar Szocialista Munkáspárt — Węgierska Socjalistyczna Partia Robotnicza dla kompartii na Węgrzech po zainstalowaniu tam kolaboranckiej ekipy Kádára przez Armię Czerwoną w 1956 r.), której przywódcą miałby zostać np. Tadeusz Fiszbach46 (a w każdym razie ktoś uchodzący powszechnie w ówczesnej Polsce za nie- skompromitowanego 43 Macierewicz najprawdopodobniej miał na myśli artykuł Jacka Kuronia pt. Sytuacja kraju a program opozycji, opublikowany w „Biuletynie Informacyjnym” nr 3 (29) z marca 1979 r. s. 15-19. 44 Oto, co (m. in.) po latach napisał o „rewizjonistach” jeden z działaczy pierwszego NZS: Nurt rewizjonistyczny unika wyodrębnienia się w ugrupowania o charakterze partii politycznej. Jedyną taką próbą były Komitety Samorządnej Rzeczypospolitej, istniejące krótko przed stanem wojennym. (Wojciech Bogaczyk, Dwa nurty, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 1 (56/57) styczeń-luty 1990 r., s. 78). 45 Taka nazwa została użyta po raz pierwszy podobno właśnie w... Łodzi. Red. Dariusz Fikus w książce Foksal 80 mianowicie tak m. in. pisał o Stefanie Bratkowskim: Brnął w nią [tj. w politykę — dopow. Ł. Ł.] [...] popierając pomysł robotniczych zespołów partyjnych w Łodzi o zmianie nazwy partii na Polską Socjalistyczną Partię Robotniczą [...] (Dariusz Fikus, Lato’80 — polityka — SDP, „Vacat” nr 19/20, lato 1984 r., s. 81; podkreślenie moje — Ł. Ł.). Wbrew trochę późniejszemu hasłu propagandy PZPR (partia ta sama, choć nie taka sama — głoszonemu z okazji 40-lecia PPR w 1982 r.) była[by] to realizacja hasła partia taka sama, choć nie ta sama. Czyżby spiritus lodzensis = genius loci?... 46 Tadeusz Fiszbach rzeczywiście został (ale mniej więcej o dekadę później) przywódcą partii tego rodzaju — Polskiej Unii Socjaldemokratycznej, ale i on, i cała PUS poszły wkrótce w zapomnienie. styczeń 2009 q 151 Dzielnica Publicystów działacza PZPR). Filipczak wtrącił przy tym, że „nasi koledzy z prawicy” różnią się tym od „nas” (ma się rozumieć: niekorzystnie), że nie chcieliby mieć w ogóle żadnych kontaktów ze wschodnim supermocarstwem. Filipczak prawdopodobnie bezwiednie ulegał stereotypowi propagandowemu PRL, w myśl którego niechęć do Związku Sowieckiego jest nieodłączna od prawicowości; być może, że miał na myśli głównie lub tylko taką „prawicę” jak KPN. Zdaniem Filipczaka, Kuroniowi w zamyśle chodziło o to, aby ubiec (oficjalnych) komunistów, niedopuszczając ich do monopolu ani nawet do pierwszeństwa w tworzeniu socjaldemokracji. Co podczas tej samej jesieni robił Macierewicz i jego środowisko? Zainicjował m.in. z Wojciechem Ziembińskim i z Aleksandrem Hallem powstały 28 września 1981 r. Klub Służby Niepodległości47. Daleko — zarówno od potencjalnej PSPR, jak też od realnie powstałych o dwa miesiące później KRS WSN. 3. Orientacje w polskiej polityce We wspomnianym już wywiadzie48 udzielonym włoskiej gazecie, Rakowski poruszył także międzynarodowy aspekt istnienia opozycji w Polsce: Uważam wszakże, iż wiele ich propozycji ma charakter awanturniczy, zwłaszcza te, które dotyczą roli Polski w tej części [chyba brakuje słowa: „Europy” — dopow. Ł. Ł.] i naszych stosunków z ZSRR. (...) Ktoś już podniósł49 problem finlandyzacji Polski. Nieprzyjazne stosunki z Rosją kosztowały nas ogromne ofiary i dlatego powtarzam, że uważam za swojego zasadniczego przeciwnika politycznego każdego, kto chciałby poddać stosunki z Rosją pod dyskusję. Jesienią 1979 r. tenże Rakowski, bardziej skąpym językiem, ale za to w Polsce i po polsku, na łamach swojej gazety skrytykował50 obecne wśród odradzającej się opozycji tendencje antysowieckie: Jest to wielki sukces tego pokolenia, które jeszcze w okresie drugiej wojny światowej obrało orientację realistyczną i płodną dla polityki przyszłej, niepodległej Polski. Jej autorami byli przedstawiciele obozu radykalnej lewicy z Polska Partią Robotniczą na czele. (...) Istotą zwycięskiej orientacji (...) było założenie, że Polska (...) powinna raz na zawsze odejść od tradycyjnej polskiej polityki antyrosyjskiej i przystąpić do ustanowienia przyjaznych stosunków z narodami tworzącymi Związek Radziecki. (...) Naszym naturalnym sojusznikiem na 47 Istniejący jesienią 1981 roku Klub Służby Niepodległości był próbą skupienia wszystkich, poza KPN-em, organizacji nurtu tradycjonalistycznego, w tym również wywodzącej się z Komitetu Obrony Robotników Grupy »Głosu«. O ile bowiem ROPCiO [Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela — dopow. Ł. Ł.] był organizacją w całości tradycjonalistyczną, o tyle KOR skupiał środowiska wywodzące się z obu nurtów. Przy czym tradycjonalistyczne, kierowane przez Antoniego Macierewicza, harcerskie środowisko, występujące później pod nazwą Grupa »Głosu«, odegrało zasadniczą rolę w utworzeniu i pierwszym okresie działalności Komitetu. (Wojciech Bogaczyk, Dwa nurty, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 1 (56/57) styczeń-luty 1990 r., s. 75). 48 Zob. Dlaczego Polska toleruje dysydentów? Wywiad Mieczysława F. Rakowskiego, udzielony »Corierre della Sera« i opublikowany 5 marca 1979 roku, przedruk: „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (14) z 1979 r., s. 22-23. 49 Dla przypomnienia: postulat „finlandyzacji Polski” został sformułowany w listopadzie 1976 r. w artykule Jacka Kuronia pt. Myśli o programie działania („Aneks” nr 13-14 z 1977 r., s. 32). Upodobnienie Polski do Finlandii miałoby polegać na zastąpieniu aktualnego ustroju PRL przez demokrację parlamentarną ograniczoną w polityce zagranicznej i wewnętrznej o tyle, o ile dotyczy to wyraźnie sformułowanych interesów Związku Radzieckiego. 50 Mieczysław Franciszek Rakowski, Orientacja główna, „Polityka” nr 45 (1184) z 10 listopada 1979 r., s. 3. 152 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów dziś, jutro i pojutrze może być jedynie Związek Radziecki, narody zamieszkujące ten olbrzymi kraj, a zwłaszcza Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini. (...) Nie przeraża mnie, ale zdumiewa i niepokoi, iż są wśród nas ludzie, którzy lekceważąc podstawowe interesy narodowe próbują ożywić skompromitowany kierunek antyradziecki. Środowisko lewicy laickiej zareagowało51 następująco: W Polityce z dnia 10 XI 1979 ukazał się artykuł naczelnego jej redaktora Mieczysława Franciszka Rakowskiego pt. Orientacja Główna. Autor pisze o niebezpieczeństwie postaw antyradzieckich w Polsce, o »głupocie« tych, którzy rzekomo te nastroje podniecają. Sprawa ma istotne znaczenie i nie można tego wystąpienia Polityki pozostawić bez odpowiedzi. (...) Artykuł mówi o »polskiej racji stanu«, o konieczności sojuszu i przyjaźni ze Związkiem Radzieckim wobec ewentualnego zagrożenia Polski ze strony Niemiec. Sojusz ze Związkiem Radzieckim w imię stabilizacji Polski, dla zabezpieczenia się przeciw terytorialnym roszczeniom niemieckim! (Niestety eskalacji tych roszczeń nie można nie doceniać, jak o tym świadczą wypadki ostatnie, spotęgują się one na pewno po dojściu do władzy Straussa). Zapewne sojusz ten jest na pewno usprawiedliwiony obecnym układem sił w Europie. Przyszłości nikt z nas nie może przewidzieć. (...) Rakowski usiłuje budzić nastroje antyzachodnie. (...) Już tu prof. Lipiński mimochodem wzmacnia propagandę PRL, nakłaniającą Polaków do pogodzenia się z zależnością od Moskwy strachem przed zachodnioniemieckimi odwetowcami, dybiącymi na nasze Ziemie Odzyskane. Ale czytajmy52 dalej: Polityka ubolewa i grozi moralnym i politycznym potępieniem ludziom, którzy »z własnej głupoty bądź też z poduszczenia działają na rzecz ożywienia wspomnianej orientacji« (to jest — antyradzieckiej). Zapewniamy, że ludzi takich nie ma, (...) nie słyszeliśmy53 o istnieniu grup politycznych w Polsce, które by nie stały na stanowisku, że sojusz z Rosją stanowi konieczność historyczną. Ale jest poza tym jasne, że Polska stanowi część Zachodu i musi się bronić przeciw temu ze wszystkich sił, ponieważ wierzymy w wolność, w sprzeczności, w swobodę myśli, w kreatywną moc ducha ludzkiego, który kwitnie tylko w atmosferze wolności. Duch »Wschodu« przynosi nam zniewolenie umysłu, ubezwłasnowolnienie człowieka i narodu. (...) uważamy, że zmuszenie Polski do utożsamienia się z systemem i polityką Rosji jest największym nieszczęściem, jakie nasz naród mogło w historii spotkać. Sam jestem socjalistą, ale ten typ »socjalizmu«, jaki istnieje w ZSRR[,] z socjalizmem nie ma nic wspólnego. (...) Jesteśmy dobrymi katolikami, gotowi jesteśmy Rosji wiele wybaczyć i mieć z nią nie tylko sojusz, ale nawet żywić uczucie przyjaźni, pod warunkiem, że stworzona zostanie odpowiednia atmosfera tej przyjaźni. (...) Tu już można po prostu się dziwić. Artykuł prof. Lipińskiego na pierwszy rzut oka (począwszy od tytułu) sprawia wrażenie, że stanowi jakąś bardzo zasadniczą polemikę z artykułem red. Rakowskiego, ale potem okazuje się, że Edward Lipiński, Orientacja prawdziwie główna, „Krytyka” nr 5, 1979 r., s. 124. Edward Lipiński, Orientacja prawdziwie główna, „Krytyka”, s. 125. 53 Czyżby prof. Lipiński pod koniec 1979 r. naprawdę nie wiedział o istnieniu KPN, której proklamowanie nastąpiło 1 września tegoż roku? Nie sposób uwierzyć! Może kierował się zasadą swoich bolszewickich adwersarzy, w myśl której to, o czym się nie mówi, nie istnieje? 51 52 styczeń 2009 q 153 Dzielnica Publicystów to tylko wrażenie. Zdaniem Lipińskiego, chociaż nasz kraj może mieć bardzo poważne pretensje do Sowietów (włącznie z tym, że w 1945 r. podbiły nas zamiast wyzwolić), to uznaje sojusz z tym mocarstwem nie tylko za konieczny, ale także możliwy, ba! dodaje, że za możliwą uważa nawet przyjaźń. Deklaruje socjalizm (chociaż nie taki, jak w Sowietach), deklaruje katolicyzm (w cudzym imieniu, sam wtedy nie wyznawał tej wiary, powrócił do katolicyzmu dopiero na łożu śmierci), ale możliwość i celowość zastąpienia wymuszonego sojuszu z Moskwą przez sojusz dobrowolny (i to motywowany podobnie jak w propagandzie PRL, czyli obawami przed zagrożeniem niemieckim) to coś, co mógłby powiedzieć ktoś z całkiem przeciwnego krańca polskiego spektrum politycznego, np. prof. Maciej Giertych54 albo podobny mu narodowiec. Jest to w gruncie rzeczy propozycja zamiany jednej orientacji moskiewskiej na inną orientację moskiewską, a zatem jeszcze mniejszy wybór, niż zamiana orientacji moskiewskiej na berlińską (albo odwrotnie). Od czasów, kiedy pomiędzy zaborcami Polski w XIX wieku nasilały się przejawy współzawodnictwa, kolejne pokolenia polityków polskich dzieliły się na różne tzw. orientacje, nad czym ubolewało55 środowisko Macierewicza: Ponieważ (...) jakąś »orientację« poważny polityk polski mieć powinien, pojawiła się, ze znacznym nasileniem w końcu lat siedemdziesiątych, »orientacja moskiewska«, program reformowania ustroju w Polsce w oparciu o Sowiety, ich przyzwolenie i zgodę. Rzecz w tym jednak, że program reformowania ustroju dzięki poparciu Kremla skutecznie od lat blisko czterdziestu realizuje PZPR, więc w naszych warunkach »orientacja moskiewska« sprowadza się do prób wyślizgania tej organizacji z roli funkcji namiestniczych. Wyślizgiwanie za pomocą perswazji oznacza przekonanie Kremla, że PZPR nie sprawdza się w powierzonej jej roli; wyślizgiwanie za pomocą siły to pomysł groźniejszy: polega na stwarzaniu przez praktyczną działalność polityczną takich sytuacji, w których PZPR rzeczywiście się nie sprawdza, co jeszcze nie jest niczym złym. Liczy się przy tym na to, że Moskwa nie chcąc lub nie mogąc interweniować zgodzi się na przekazanie władzy w niekomunistyczne, ale mniej pewne ręce. Elementy takiego pomysłu zawierał opublikowany już po 13 grudnia w prasie podziemnej tekst, który zalecał Polakom uderzenie siłą w centra władzy przy jednoczesnym sformułowaniu programu i ekipy kompromisowo nastawionej wobec ZSRR, która dzięki mobilizacji, poparciu społecznemu i zgodzie Moskwy przejmie z rąk PZPR i WRON-y władzę nad krajem. 54 Prof. Maciej Giertych rzeczywiście powiedział 11 lat później coś bardzo podobnego w wywiadzie dla włoskiej „La Stampy”: Największe zagrożenie dla nas zawsze przychodziło z Niemiec, toteż jest w interesie Warszawy, by pozostać w sprzężeniu z Moskwą, nie opuszczać Układu Warszawskiego ani RWPG […] (Antoni Lenkiewicz, Typy i typki postkomunizmu, cz. IV, Wydawnictwo — Biuro Tłumaczeń, Wrocław 2004, s. 36). Zbieżność (dziwna, a może wcale nie?) zachodzi z przykładem pochodzącym z całkiem przeciwnego (zdawałoby się) krańca politycznego spektrum. Oto bowiem dr Janusz Onyszkiewicz (nie mylić z Wojciechem Onyszkiewiczem!) ściśle związany z kręgami „lewicy laickiej”, jako wiceminister obrony w rządzie Tadeusza Mazowieckiego […] bronił Układu Warszawskiego. Sprzeciwiał się również działaniom zmierzającym do wycofania z Polski wojsk ZSRR. Potem, jako minister obrony w rządzie Hanny Suchockiej, twierdził na łamach tygodnika Wprost, że Domaganie się wejścia do NATO jest także sprzeczne z naszą polityką zagraniczną wobec wschodniego sąsiada […] (Antoni Lenkiewicz, Typy i typki postkomunizmu, cz. II, Wydawnictwo Biuro Tłumaczeń, Wrocław 2002, s. 89). 55 Zespół „Głosu”, Chrześcijaństwo i geopolityka, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (43) maj-czerwiec 1983 r., s. 23. 154 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów W dziewięć lat później, przy okazji komentowania postawy mec. Władysława Siły-Nowickiego, Macierewicz nawiązał do dwóch apeli J. Kuronia opublikowanych w podziemnej prasie. Mowa o dwóch wypowiedziach internowanego w Białołęce pod Warszawą działacza. Pierwszy apel zawierał56 m.in. słowa: (...) kierownictwo ruchu oporu musi jednocześnie przygotowywać społeczeństwo polskie do nawet najdalej idących ustępstw w kompromisie z władzą i do zlikwidowania okupacji w zbiorowym, zorganizowanym wystąpieniu. Sądzę, że wystąpienie takie może polegać na równoczesnym uderzeniu na wszystkie ośrodki władzy i informacji w całym kraju. (...) trzeba już dziś robić wszystko, co można, aby uświadomić kierownictwu ZSRR, że przy odrobinie dobrej woli z ich strony porozumienie narodowe Polaków — nawet bez udziału obecnych władz PRL — nie naruszy ich militarnych interesów, a dla ekonomicznych będzie niezwykle korzystne. (...) Przez wiele lat swojej opozycyjnej działalności głosiłem zasadę unikania wszelkiej przemocy. Poczuwam się więc do obowiązku zabrania głosu, aby oświadczyć, że obecnie przygotowywanie obalenia okupacji w zbiorowym wystąpieniu uważam za zło najmniejsze. W drugim57 apelu Kuroń dopowiedział: Trzeba przyjąć założenie, że przemoc ustępuje tylko wobec przemocy, i zapowiedzieć wyraźnie, że ruch nie cofnie się przed użyciem siły. (...) Jeśli (...) nie zapewnimy sobie współdziałania zdecydowanej większości żołnierzy i milicjantów, to strajk należałoby połączyć z uderzeniem na wybrane ośrodki władzy i informacji (...). Jest to jawne wezwanie do rewolty o to, aby potem móc z carem negocjować przestrzeganie konstytucji Priwiślańskiego Kraju przysłanie lepszego namiestnika w miejsce dotychczasowego, jak tego domagano się w 1830 roku. Otóż komentarz Macierewicza do tego wezwania brzmi58 tak: Obserwowaliśmy postawę Siły-Nowickiego w czasie majowego strajku w 1988 roku w Stoczni Gdańskiej, gdzie jak polityczny dement dawał się zwodzić enigmatycznym telefonom od Kiszczaka. Tamta uległość Siły-Nowickiego była ceną nieporównanie mniejszą niż ta, którą płacilibyśmy za politykę Jacka Kuronia w rodzaju apelu, by uderzyć w centra władzy w roku 82., kierowane do polskiej młodzieży z gołymi rękoma. Na słowa jednego z dziennikarzy (sporządzających ten wywiad-rzekę): Niech pan to powie Kornelowi Morawieckiemu, który będąc w podziemiu tworzył »Solidarność Walczącą« i nie wyrzekał się działalności terrorystycznej, A. Macierewicz w odpowiedzi przypomniał, że w owych apelach J. Kuronia są dwa elementy: jeden odnosi się do komunistów rządzących w Moskwie jako do faktycznego suwerena w imperium sowieckim, a drugi do komunistów w Warszawie, czyli do ekipy sowieckich namiestników: Tyle, że Kornel Morawiecki nie pisał później tekstu, w którym stwierdzałby, że gdyby się nie udało i przegralibyśmy w tym starciu, to tak czy inaczej zrobimy z komunistami Jacek Kuroń, Tezy o wyjściu z sytuacji bez wyjścia, „Tygodnik Mazowsze” nr 8 z 31 marca 1982 r. Jacek Kuroń, Macie teraz złoty róg. List otwarty do Zbigniewa Bujaka, Wiktora Kulerskiego i innych działaczy ruchu oporu, „Tygodnik Mazowsze” nr 13 z 15 maja 1982 r. 58 Wszystkie cytaty w niniejszym akapicie za: Antoni Macierewicz, Gdy politykom brak odwagi, następne pokolenie płaci krwią. Rozmowa z Antonim Macierewiczem w: Jacek Kurski, Piotr Semka, „Lewy czerwcowy. Mówią: Kaczyński, Macierewicz, Parys, Glapiński, Kostrzewa-Zorbas”, Editions Spotkania, Warszawa 1992, s. 198. 56 57 styczeń 2009 q 155 Dzielnica Publicystów kompromis. Przeczytajcie panowie oba teksty Kuronia. Pierwszy z lutego ‘82, o uderzeniu w centra władzy, drugi z marca ‘82: jak się nie uda, to się wtedy dogadamy. Zbrojna walka w nadziei na wynegocjowanie z Moskwą lepszego namiestnictwa w Warszawie niż istniejące, byłaby po półtorawieczu zaryzykowaniem powtórki błędu Powstania Listopadowego, które w pierwszych dwóch miesiącach toczyło się jeszcze nie o niepodległość, lecz tylko o wymuszenie na Rosji przestrzegania autonomii tzw. Królestwa Polskiego i jej ewentualne rozszerzenie na pozostały obszar zaboru rosyjskiego. A przecież to było jedyne z polskich powstań antyrosyjskich, gdzie po naszej stronie uczestniczyło regularne, nominalnie polskie wojsko, dzięki czemu powstanie miało jakąś szansę na sukces... Zaraz po fragmencie mówiącym o „wyślizgiwaniu” PZPR z roli namiestniczki Moskwy, w wypowiedzi59 zespołu Głosu dostrzegamy następujące, zasadnicze stanowisko: Podsumowując może nieco brutalnie: »orientacja moskiewska« to program stworzenia nowej, niemarksistowskiej, autentycznie i szczerze polskiej Targowicy. »Orientacja moskiewska« rozkwitła w polskiej publicystce niezależnej w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, ale jej początki są daleko wcześniejsze. W tej dziedzinie należy uznać i docenić prekursorską rolę Bolesława Piaseckiego. Stworzona przez niego organizacja PAX miała być niemarksistowską, katolicko-postępową, alternatywną wobec PZPR bazą rządów radzieckich w Polsce. (…) W 1981 roku nie tylko Kania, Jaruzelski, Siwak jeździli do Moskwy. Jeździł tam też, i co dziwniejsze, publicznie w mowie i piśmie tym się chwalił, Stefan Bratkowski. Częścią jego zabiegów był tak zwany »list 35«, w którym przekonywano Sowiety, że PZPR nie powinna mieć monopolu na urzędowe wdrażanie przyjaznych uczuć wobec ZSRR. (...) Trzeba powiedzieć jasno, że w tej sprawie nie powinno być najmniejszych wątpliwości: »orientacja moskiewska« musi być z polskiego myślenia i działania wykreślona. Przemawiają za tym wszelkie możliwe powody: moralne, narodowe, polityczne. Wysiłki Bratkowskiego miały przybliżać sukces w Moskwie bez potrzeby odbywania zbrojnego starcia z reżymem PRL-owskim. Środowisko Antoniego Macierewicza zdecydowanie zdystansowało się od pomysłów na orientację prorosyjską. Zdaniem60 zespołu Głosu należy odstąpić od nieszczęsnego w polskich dziejach oscylowania pomiędzy różnymi tzw. „orientacjami” w każdym razie zaś — pomiędzy orientacjami związanymi z państwami zaborczymi: Polska myśl polityczna ma od dawna to do siebie, że czuje się w obowiązku posiadania jakiejś »orientacji«, czyli programu oparcia polskich wysiłków narodowych na jakiejś zewnętrznej sile. Przed 1918 rokiem było to nawet dosyć łatwe: zaborców było trzech i — stosownie do tego — istniały w polityce polskiej trzy orientacje: rosyjska, niemiecka i austriacka. Po Jałcie zaborca był jeden, a zaboru dokonał za wiedzą i zgodą Potęg Sprzymierzonych. (...) Skoro odrzuca się »orientację moskiewską«, to czy 59 Zespół „Głosu”, Chrześcijaństwo i geopolityka, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (43) maj-czerwiec 1983 r., s. 23. 60 Zespół Głosu, Chrześcijaństwo i geopolityka, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (43) maj-czerwiec 1983 r., s. 23 i 24. 156 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów można zarysować inne, realne rozwiązanie »kwestii radzieckiej«? Nazwijmy je »orientacją polską«. Zwiększenia niezależności Polski od ZSRR nie uzyska się drogą rozmów, konkurencji z PZPR czy WRON-ą, zabiegania o łaski Kremla. Wzrost niezależności Polski można uzyskać jedynie drogą faktów dokonanych, przez podejmowanie decyzji o najistotniejszych dla kraju sprawach niezależnie od woli Kremla. Aby móc postawić Moskwę wobec faktów dokonanych[,] naród musi dysponować wszystkimi elementami swojej siły; tu świadomość narodowa, poczucie moralnej racji i sprawiedliwości nie wystarczy, tu potrzebna jest siła wręcz fizycznie określona — a więc potrzebne jest wojsko. Porozumienie narodowe[,] jeśli się w Polsce dokona, to niezależnie od Kremla i przeciw niemu, choć nie musi prowadzić do bezpośredniej walki zbrojnej. Ale warunkiem powodzenia takiej operacji jest udział w niej armii. Dlatego z porozumienia narodowego nikt[,] kto nie staje na pozycji Targowicy[,] nie może być wyłączony. Nawet ludzie, których dziś nienawidzimy. Może ktoś zapytać, czy tak się godzi. Godzi się! »Nie masz na ziemi, pod ziemią i na niebie — pisał wielki ideolog niepodległości, Maurycy Mochnacki61 — środka, którego nie godzi się użyć narodowi polskiemu dla pognębienia dumy carów moskiewskich«. Antoni Macierewicz i jego współpracownicy odrzucali zatem koncepcję rywalizowania z komunistami o inwestyturę udzielaną przez Kreml, nie zamierzali (przynajmniej w swych deklaracjach) przelicytować polskich komunistów w zabieganiu o względy Sowietów ani (w szczególności) zastępować PZPR w roli siły pełniącej rolę namiestnika centrum imperium sowieckiego we władaniu Polską. Tak więc ów projekt sojuszu (podziemnej) Solidarności z [Ludowym] Wojskiem Polskim miał na celu coś innego, niż zastąpienie PZPR przez LWP w roli struktury sprawującej kontrolę nad naszym krajem. Czy taki pomysł był realny, to osobna kwestia. Najcenniejsze w tej wypowiedzi jest właśnie stwierdzenie, że jedyną dopuszczalną dla Polaków powinna być orientacja polska. Jeszcze w Polsce stacjonowały liczne oddziały Armii Czerwonej, a już Głos — jako jeden z nielicznych środków przekazu — uwrażliwiał62 Polaków na aktualność tego, co trochę dawniej63 nazywano teorią dwóch wrogów: Konflikt bliskowschodni uczynił Niemcy niemal hegemonem Europy. I Związek Sowiecki[,] i USA musiały podwyższyć cenę[,] jaką gotowe są zapłacić za związanie z sobą nowego mocarstwa. Stąd przyspieszona, bowiem wyznaczona już na 3 października — data zjednoczenia Niemiec (a faktycznie wchłonięcia NRD do RFN). Stąd też sowiecka propozycja (wciąż O Maurycym Mochnackim jeszcze będzie tu (w dalszym ciągu) mowa. Antoni Macierewicz, Komentarz polityczny, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 4 (62/63) lipiec sierpień 1990 r., s. 3. „Konflikt bliskowschodni” tam wspomniany, to skutek podboju Kuwejtu przez Irak, dokonanego latem 1990 roku. 63 Stefan Żeromski w usta komisarza Rządu Narodowego Huberta Olbromskiego w rozdz. VIII powieści Wierna rzeka. Klechda domowa włożył słowa o tym, że Polskie plemię popadło między dwa młyńskie koła zagłady — między Niemców i Moskwę. Musi się stać samo młyńskim kamieniem albo będzie zmielone na pokarm Niemcom i Moskwie. Nie ma wyboru. Zbyteczne jest wszelkie o tym słowo. W propagandzie komunistycznej teoria dwóch wrogów to oczywiście epitet złośliwy, mający deprecjonować zwolenników owej teorii jako ludzi pozbawionych poczucia realizmu, a Polskę chcących jakoby pozbawić „opieki” moskiewskiej (to intensywnie wmawiano nam w PRL, ale wmawia się nadal na łamach Urbanowego tygodnika „Nie”, zob. niżej) 61 62 styczeń 2009 q 157 Dzielnica Publicystów jeszcze nieoficjalna) [,] by Niemcy stały się członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Ta propozycja ma oczywiście przede wszystkim wymiar praktyczny — Niemcy stają się w ten sposób mocarstwem współrządzącym światem. Ale jest w tym także bardzo charakterystyczny moment symboliczny — po 45 latach od zakończenia II wojny światowej państwo niemieckie staje na czele organizacji międzynarodowej, która powstała z wojennego aliansu skierowanego przeciwko Niemcom. Dominacja Niemiec w Europie i sojusz Moskwa-Berlin nastąpiły szybciej[,] niż ktokolwiek tego się spodziewał. W rok później ten sam autor, choć nie w tym samym miejscu, alarmował64 ponownie: Niewątpliwie mamy do czynienia ze zmianą narzędzi sowieckiego dążenia do dominacji nad Europą Środkowowschodnią, a w szczególności nad Polską. Nie powinno bowiem być cienia wątpliwości co do tego, że Polska jest w Europie Centralnej punktem zasadniczym, czy to dla przyszłych władz imperium sowieckiego, czy dla konstrukcji Europy niepodległych narodów. (...) Otóż, jak sądzę, polityka sowiecka podjęła rzeczywiście w ciągu ostatnich trzech miesięcy (...) próbę rekonstrukcji imperium czy też długofalowy plan, na razie dyplomatyczny, takiej rekonstrukcji. Wyraża się to w próbie zastąpienia Paktu Warszawskiego strukturą wzajemnych porozumień i umów, które stworzyłyby z Europy Środkowowschodniej strefę sfinlandyzowaną. (...) Naprawdę fundamentalnym zagrożeniem, jakie przed nami stoi, jest perspektywa porozumienia niemiecko-sowieckiego. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że proces ten został już zapoczątkowany — jego zasadniczym przejawem jest sposób, w jaki dokonało się zjednoczenie Niemiec. Dokonało się ono przez porozumienie z Sowietami, przez zawarcie do dziś niejasnych układów, na mocy których państwo niemieckie, nie wiadomo w jakim stopniu, złożyło przyrzecznie co do swej neutralności. W związku z tym, nie wiadomo, czy i na ile grozi nam wycofanie się USA na linię Renu. Jest bardzo prawdopodobne, że w ciągu najbliższych lat staniemy w obliczu faktycznego sojuszu niemiecko-sowieckiego. Jest to dla nas zagrożenie, ale otwiera też przed nami perspektywę, pewną nadzieję refleksji ze strony USA nad niebezpieczeństwem zdominowania całej Europy przez sojusz niemieckorosyjski. Oba te alarmy na szczęście chybiły, gdy chodzi o ich sens dosłowny, zjednoczone Niemcy nie weszły do grona członków Rady Bezpieczeństwa ONZ ani nie stały się państwem neutralnym występując z NATO. Jednak współdziałanie niemiecko-rosyjskie, zwłaszcza w dziedzinie zaopatrywania krajów europejskich w rosyjski gaz ziemny, od lat trwa, nabiera rozmachu i kto wie, jakie jeszcze skutki wywoła. Zjednoczenie Niemiec na sowieckich warunkach? W 1981 r. Amerykanin Paul Erdman w powieści65 Ostatnie dni Ameryki opisał historię, kiedy to zachodnioniemiecki kanclerz Franz Joseph Strauss w 1987 r. w wyniku skomplikowanego ciągu intryg zawiera z Sowietami sojusz zbrojny, nazywany dla niepoznaki paktem o nieagresji, po czym następuje wystąpienie obu republik niemieckich z dotychczasowych koalicji zbrojnych 64 Zob. O polityce, gospodarce i prawicy polskiej. Z Antonim Macierewiczem [...] rozmawia Jacek Laskowski, „Orientacja na Prawo. Konserwatywny miesięcznik polityczny” nr 7-8 (77/78) lipiec-sierpień 1991 r., s. 6. 65 Paul E. Erdman, Ostatnie dni Ameryki, C & T Editions — CRIME and THRILLER, Toruń 1994. 158 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów oraz szybka (dwumiesięczna!) ewakuacja wojsk obu supermocarstw z Niemiec Wschodnich i Zachodnich. W intrygach mieści się zarówno nuklearny szantaż zbrojeniowy Bonn wobec Moskwy, jak też — będąca po myśli Kremla — „finlandyzacja” całych Niemiec, a efektem jest powrót USA w bardzo znacznej mierze do polityki izolacjonistycznej. Współdziałanie Niemiec i Rosji związane z gazociągiem jamalskim? W powieści66 Larry’ego Bonda pt. Kocioł, której akcja toczy się w latach 1997-98, (powieść z roku 1993) jest mowa o konflikcie — najpierw politycznym a potem zbrojnym — między dwoma głównymi państwami Unii Europejskiej (w powieści nazywającej się „Konfederacją Europejską”), tj. Francją i Niemcami a państwami tzw. Czworokąta Wyszehradzkiego (z powodu ich niechęci do przystąpienia do KE). Kanclerzem Niemiec jest niejaki Schraeder (w rzeczywistym świecie niedługo później kanclerzem Niemiec został ktoś o bardzo podobnym nazwisku: Schroeder). Początkowo (tj. zanim CIA udaje się zrobić w Moskwie zamach stanu obalający nacjonalistyczną wielkoruską dyktaturę) Niemcom i Francji sprzyja Rosja, wywierając nacisk na Polskę poprzez wstrzymanie dopływu gazu w świeżo zbudowanym rurociągu „Przyjaźń-2” (powieściowy odpowiednik rzeczywistej gaz-rury Jamał — Europa). W tej powieści jest happy end: zbrojna pomoc amerykańsko-brytyjska szybko kończy wojnę, ratując napadniętą Polskę i całą środkową Europę. Można oczywiście łatwo dyskwalifikować polityków czerpiących swoje pomysły z powieści należących do gatunku political fiction. Niemniej jednak może właśnie politycy zawodowi, wykształceni w rozmaitych Harvardach i innych uznanych uczelniach mają wyobraźnię wtłoczoną w koleiny takiej albo innej odmiany political correcteness? Może właśnie im jest trudniej dostrzec to, co widzą pisarze? 4. Wyszydzić, aby naśladować? W czasie, gdy papież Jan Paweł II po raz drugi przebywał w Polsce, pojawiła się propozycja zespołu Głosu. Najpierw autor[zy] porusza[ją] kwestię pomysłu na ułożenie się Solidarności i PZPR, który pochodził sprzed 2,5 roku — mianowicie oferty red. Jerzego Urbana (jej istota zawiera się w następującym67 zdaniu: Chodzi o zawarcie czegoś w rodzaju wewnątrzpolskiego układu jałtańskiego) i rychłej odpowiedzi Stefana Kawalca (był nią jeden z referatów68 wygłoszonych w lutym 1981 r. we Wrocławiu na ogólnopolskiej sesji na temat realizacji umów społecznych; istota odpowiedzi zawiera się w następującym69 zdaniu: Konieczne jest zawarcie porozumienia, o którym pisał Jerzy Urban w Polityce z 31.01.81 r.), udzielonej zapewne nie tylko Larry Bond, Kocioł, Wydawnictwo Adamski i Bieliński, Warszawa 1997. 67 Jerzy Urban, Porozumienie globalne, „Polityka” nr 5 (1248) z 31 stycznia 1981 r., s. 3. 68 Stefan Kawalec, Warunki realizacji porozumień, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (35) z lutego 1981 r. s. 18-23; zob. także: Ludwik Dorn, Krótki zarys historii wyborów do Rad Narodowych. II, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 3 (60/61) z maja-czerwca 1990 roku, s. 77. 69 Stefan Kawalec, Warunki realizacji porozumień, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (35) z lutego 1981 r. s. 20. 66 styczeń 2009 q 159 Dzielnica Publicystów we własnym imieniu zwraca bowiem uwagę użycie liczby mnogiej i odwołanie się do instytucji. Można tam70 przeczytać: Przedstawiamy tutaj zarys projektu (...) zawiera rozważania i propozycje dyskutowane uprzednio przez Radę Programową Ośrodka Badań Społecznych NSZZ »Solidarność« — Region Mazowsze. Dalsze rozumowanie zespołu Głosu przebiega71 następująco: Z koncepcji umowy społecznej zrezygnowano jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Rozważana pod koniec 1981 roku koncepcja tak zwanego Frontu Porozumienia Narodowego, sygnalizowana spotkaniami Wielkiej Trójki (Glemp, Wałęsa, Jaruzelski), wykraczała daleko poza konstrukcje polityczne oparte na pomyśle umowy społecznej. 13 grudnia zlikwidował problem umowy społecznej. (...) Nie chodzi o to, żeby zmusić władzę do porozumienia, bo nie z władzą jako ogólną kategorią rządzących może być zawarte. Rzeczywiste porozumienie dotyczyć może jedynie realnych, zakorzenionych w życiu narodowym i niezbędnych Polsce instytucji: Kościoła katolickiego, »Solidarności« i wojska. (...) W kategoriach najogólniejszych sprowadzałoby się to do wysoce uprzywilejowanej roli wojska w rządzie i administracji państwowej, uznania decydującego dla życia duchowego i ideowego Polaków znaczenia Kościoła katolickiego i przez to eksponowanej roli związanego z hierarchią laikatu (skupionego w Prymasowskiej i Biskupich Radach Społecznych) w cywilnym życiu politycznym oraz zagwarantowania podmiotowego charakteru społeczeństwa przez samorządy terytorialne, stowarzyszenia społeczne i przede wszystkim silny ruch pracowniczy (związki zawodowe) jako jeden z podstawowych składników nowej konstrukcji politycznej. Cały powyższy wywód (...) można nie bez racji uznać za palcem na wodzie pisany. (...) Jednakże program porozumienia mimo wszystko formułować trzeba, nawet jeśli się wie, że szanse jego realizacji są niewielkie, liczą się na parę procent lub promili. Po 13 grudnia 1981 kwestia państwa jest dla Polaków zadaniem pierwszorzędnym, życiowej wagi, a rozwiązać je można tylko przez porozumienie. Oczywiście do porozumienia może nie dojść (...) O porozumienie ciągle trzeba walczyć i żaden środek, poza wojną domową, nie może być z tej walki wyłączony. Nie trzeba było długo czekać na to, aby ten pomysł wykpiono. Oto jeden z pierwszych przykładów72 takiego szydzenia: Ci z nas, którzy dali się ogłupić bądź tym importowanym spekulacjom, bądź staropolskiemu sentymentowi do munduru, roili już o »trzeciej sile« albo o sprowadzającym partię do zera sojuszu wojska, Kościoła i »Solidarności«. No i co widzimy w Polsce po trzech bez mała latach generalskiego reżimu? Góra rozbudzonych nadziei urodziła dobrze nam znaną, wyliniałą mysz partyjnego, ideologicznego realsocjalizmu. W tym samym artykule autor wyraził73 też niewiarę w szansę na porozumienie z obozem władzy (a przynajmniej z ekipą Jaruzelskiego), gdy pisał: Jednym z naj70 Stefan Kawalec, Warunki realizacji porozumień, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (35) z lutego 1981 r. s. 20 i 23. 71 Zespół „Głosu”, Chrześcijaństwo i geopolityka, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (43), maj-czerwiec 1983 r., str. 25-26. 72 Krzysztof Jerzewski (właśc. Jerzy Surdykowski), Idą gorsi?, „Vacat” nr 19/20 z lata 1984 r., s. 73; podkreślenie moje — Ł. Ł. 73 Krzysztof Jerzewski (właśc. Jerzy Surdykowski), Idą gorsi?, „Vacat” nr 19/20 z lata 1984 r., s. 74-75. 160 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów agga świętszych polskich mitów ostatnich lat jest nadzieja, że jednak »jak Polak z Polakiem«, że jednak wcześniej czy później ktoś z kimś siądzie do stołu i przy tym mitycznym meblu narodzi się lepsza Polska. Niestety, »cudu nad stołem« nie będzie, w każdym razie nie będzie w obrębie linii i ekipy dziś w Polsce dominującej. (...) Mój pesymizm w tej kwestii płynie nie tylko z obecności Czernienki na Kremlu, co wybitnie utrudnia przyzwolenie dla opcji reformatorskiej i porozumieniowej, gdyby taka dobiła się do głosu w Warszawie po Jaruzelskim. (...) Istotnie, Konstantin Czernienko, jako wódz całego obozu komunistycznego, uchodził za kontynuatora polityki Leonida Breżniewa, czyli tzw. stagnacji… Od jesieni 1978 r. spodziewano się, że zostanie bezpośrednim następcą Breżniewa, tym jednak okazał się Jurij Władimirowicz Andropow, dawniej długoletni szef sowieckiej bezpieki. Otóż za kadencji Andropowa jako sekretarza generalnego KC KPZS, tenże autor był bardziej optymistycznie nastawiony i napisał74 to pod własnym nazwiskiem. Być może to ten właśnie autor, Jerzy Surdykowski, jako pierwszy publicznie zaproponował okrągły stół jako formę dogadania się dwóch odłamów lewicy w Polsce — aktualnej elity PZPR i byłych działaczy tej partii: Do 13 grudnia 1981 roku przy ewentualnym »okrągłym stole« narodowego porozumienia zasiąść mogli trzej partnerzy: (…) partia (…), »Solidarność« i wreszcie Kościół. (…) Stan wojenny 74 Jerzy Surdykowski, Między porozumieniem a »świętym przymierzem«, „Vacat” nr 10 z października 1983 r., s. 4044; podkreślenia moje — Ł. Ł. styczeń 2009 q 161 Dzielnica Publicystów przyniósł burzliwą przebudowę tego trójbiegunowego (…) układu na dwubiegunowy (...) Wydawać by się mogło, że właśnie polska lewica i jej różne odcienie powinny być naturalnym zapleczem sojuszniczym dla partii komunistycznej, (…) nader często różne grupy lewicy niekomunistycznej sprowadzane były do roli wrogów, podczas gdy na Zachodzie, gdzie komuniści nie sprawują władzy, właśnie takie ugrupowania są bazą do budowy szerszych sojuszy lewicy. (...) Małe porozumienie [między Kościołem a PZPR — dopow. Ł. Ł.] byłoby otwarciem drogi do takiego »świętego przymierza«, substytutem »wielkiego porozumienia« [trójbiegunowego — dopow. Ł. Ł.] (…) »Wielkie porozumienie«, wciąż przecież możliwe (…) nie może się obyć zarówno bez Kościoła, jak i bez tak rozumianej niekomunistycznej lewicy politycznej. Wtedy jednak Surdykowski75 nie uznał za potrzebne odnieść się (a w szczególności — odnieść się życzliwiej) do propozycji Głosu. Tak samo potem (gdy już trwały przygotowania do okrągłego stołu), nie dezawuował swojego pesymizmu z 1984 r. co do szans dogadania się z ekipą Jaruzelskiego. Natomiast zgon Konstatntina Ustinowicza Czernienki w dniu 10 marca 1984 r. i zastąpienie go nazajutrz przez Michaiła Siergiejewicza Gorbaczowa zostały jednak bardzo szybko zrozumiane76 jako zdarzenia istotne: Można sobie wyobrazić, że (...) jedna z grup walczących o władzę w Związku Radzieckim rzeczywiście postawi na rozbrojenie i reformy (...) może się okazać, że jedyna droga do rozbrojenia, na którym zależy przywódcom sowieckim, wiedzie przez neutralizację i demilitaryzację środkowej Europy. Czyżby już wtedy powszechnie wiedziano, że tak jak Czernienko był protegowanym Breżniewa, tak Gorbaczow — Andropowa? Jak się okazuje,77 rozkaz wykpiwania pomysłu Macierewicza sprzed ćwierćwiecza nie został w pewnych środowiskach odwołany nawet w XXI stuleciu: Macierewicz próbował przekonać do swojego pomysłu Bogdana Borusewicza. Ten stukał się w głowę. Koncepcję Macierewicza wyśmiała cała opozycja. Tomasz Wołek w podziemnej Polityce Polskiej z 1984 roku pisał, że jest to karykatura Realpolitik. »Ludowe Wojsko Polskie jest strukturą skrajnie ideologizowaną, upolitycznioną i upartyjnioną. Upatrywanie w nim zdrowych sił, jakichś czynników ‘narodowo-patriotycznych’ jest absurdem i mrzonką«. Po latach Wołek na łamach Gazety zastanawiał się: »dlaczego Macierewicz, forsując tak niebezpieczną, pełną tylu pułapek strategię w 1983 roku, odrzucił o wiele dla Polski korzystniejszą (choć też niewolną od ryzyka i pozbawioną gwarancji sukcesu) ideę Okrągłego Stołu? Czyżby wierzył w 1983 roku, że to on jako orędownik ‘narodowego porozumienia’ odegra 75 Jerzy Surdykowski do 12 grudnia 1981 r. należał do PZPR i był dziennikarzem „Gazety Krakowskiej”, organu KW PZPR w Krakowie. Latem 1990 r. inż. Jerzy Surdykowski został konsulem Rzeczypospolitej Polskiej w Nowym Jorku, co spotkało się z nieżyczliwym przyjęciem ze strony bardziej tradycjonalistycznej części polonii amerykańskiej i skłoniło amb. Kazimierza Dziewanowskiego do obrony tej nominacji (Janusz Dobrzański, Kontrowersyjny konsul w Nowym Jorku, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 5 (64/65/66) z września-listopada 1990 r., s. 142-143). 76 Jacek Kuroń, Jałta — i co teraz?, „Tygodnik Mazowsze” nr 121 z 14 marca 1985 r., s. 3; w tym samym numerze na s. 2 jest wiadomość o owej zmianie personalnej dokonanej na Kremlu. 77 Mikołaj Lizut, Likwidator, „Duży Format” z 25 lipca 2006 r. 162 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów w nim poczesną rolę? Lecz przecież wtedy to on musiałby ściskać, choćby i bez wylewności, generalskie dłonie Jaruzelskiego, Kiszczaka, Baryły, Pożogi. Wtedy byłoby to stosowne? A w 1989 roku już nie? « Obrzydzenie moralne wobec (potencjalnej) wymiany uścisków dłoni z wodzami PRL-owskiej soldateski byłoby może niezłym argumentem przeciwko Macierewiczowi, gdyby nie wyszło ze strony środowiska, które tego obrzydzenia nie doznawało; akceptowało bowiem nie tylko okrągły stół (i towarzyszącą mu wymianę uprzejmości), ale również późniejszą publiczną, daleko idącą (!) fraternizację Adama Michnika z generałami Czesławem Kiszczakiem i Wojciechem Jaruzelskim. Jak powiedział w wywiadzie78 mec. Olszewski: Bodaj w 1983 czy w 1984 roku grupa Głosu wysunęła pomysł przełamania impasu politycznego w Polsce poprzez porozumienie trzech liczących się w kraju sił: »Solidarności«, Kościoła i wojska. Pomysł był przez niektóre kręgi opozycji wyśmiany, przez większość przemilczany. W 1989 r. został w istocie zrealizowany w postaci umowy »okrągłego stołu«. Po stronie »Solidarności« jego największymi entuzjastami okazali się ci, którzy najgłośniej poprzednio z niego szydzili. Była to jednak jedyna realna forma paktu antykryzysowego. Nominalnie tym trzecim biegunem była reaktywowana Solidarność (albo raczej: neo-Solidarność), w istocie pod jej szyldem funkcjonowała niekomunistyczna lewica, jak nazwał ją Surdykowski. Uprzednie szydzenie z wykorzystanego pomysłu nastąpiło tylko po to, aby to właśnie „niekomunistyczna lewica” (a nie środowisko narodowo-katolickie) miała monopol na dzierżenie trzeciego bieguna. Z kolei „komunistyczna lewica” to w znacznej mierze armia, uosabiana przez generałów Kiszczaka, Jaruzelskiego i Siwickiego, więc i w tym szczególe skorzystano z pomysłu rzuconego w 1983 r. przez grupę Macierewicza. Jeden z pierwszych przejawów przesterowywania się ku realizacji takiego właśnie pomysłu można dostrzec w następujących79 słowach: Wypuszczenie wszystkich więźniów politycznych jest — i warto to podkreślić — ruchem w pewnym sensie swobodnym, nie wymuszonym bezpośrednio przez żadne siły zewnętrzne. (…) wypuszczanie odbyło się jak gdyby bocznymi drzwiami, a w całej sprawie najważniejszą rolę odgrywa policja. Dlaczego to policja robi amnestię? Dlaczego nie Sejm czy Jaruzelski? (…) Oto okazało się, że czołową siłą polityczną w kraju jest policja. Przesłuchania w więzieniach i aresztach, rozmowy z gen. Kiszczakiem i jego podwładnymi nie były tym, za co je braliśmy — rutynowymi działaniami policyjnymi, lecz przeciwnie — negocjacjami politycznymi. (…) Nie wiem, co to oznacza, ale być może rola policji okaże się ważniejsza, niż wojska po 13 XII. W artykule mowa o wypuszczeniu z inicjatywy ministra spraw wewnętrznych Kiszczaka pozostałych więźniów politycznych w dniu 11 września 1986 r., których nie obejmowała uchwalona w lipcu tegoż roku „ustawa abolicyjna.” Niedługo później Jacek 78 Zob.: Z mecenasem JANEM OLSZEWSKIM obrońcą w procesach politycznych rozmawia JERZY PAPUGA, „Konfrontacje. Forum obywatelskie” nr 2 (25) za okres 25 lutego — 24 marca 1990 r., s. 7; podkreślenie moje — Ł. Ł; zob. także: Marcin Gugulski Czy wojsko jest nasze?, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 3 (60/61), maj-czerwiec 1990 r., s. 11. 79 Jan Lityński, W nowym układzie politycznym, „Tygodnik Mazowsze” nr 181 z 24 września 1986, s. 1; podkreślenie moje — Ł. Ł. styczeń 2009 q 163 Dzielnica Publicystów Kuroń rozwinął80 tę myśl Lityńskiego: Oparta na zmianie ustaw polityka unikania sądowej represji karnej stwarza możliwość działania na znacznie szerszą skalę niż przed 11 września, zwłaszcza działania jawnego. Okazuje się, że 11 września 1986 roku jest w polskiej polityce wewnętrznej doniosłą cezurą, bowiem autor kilkakrotnie powtórzył81 tę datę: (...) do 11 września władza rzeczywiście była niewrażliwa na nacisk społeczny i tym samym nasz ruch nie mógł bezpośrednio wpływać na jej politykę. (…) Po 11 września wołanie o program stało się naprawdę dramatyczne. (...) władze stają się wrażliwe na nacisk społeczny — tych, z którymi chcą współpracować. Niewykluczone też, że działają pod wpływem ZSRR, który dla wiarygodności swojej ofensywy pokojowej potrzebuje spokoju w Polsce. To tak, jak gdyby do wielokrotnych proklamacji gen. Jaruzelskiego, że nie ma powrotu ani przed 31 sierpnia 1980 roku, ani przed 13 grudnia 1981 roku, Kuroń dodał, że również przed 11 września 1986 roku powrotu nie będzie. Po latach można było przeczytać: W wywiadzie telewizyjnym w 1993 roku gen. Jaruzelski określił to tak: »już w 1986 roku partia doszła do wniosku, że należy zmienić ekipę«. Jest to stwierdzenie być może dosadne, ale jakże prawdziwe. (...) potwierdza ono, że już w pierwszej połowie lat 80-tych komuniści przygotowali plan dla Polski w oparciu o tzw. rewolucję bez rewolucji — czyli okrągły stół, ale przede wszystkim dlatego, że potwierdza ono z najbardziej wiarygodnego źródła, że chodziło tylko o zmianę ekipy — a nie o zmianę systemu. Zatem nieoczekiwanie potwierdzenie82 nadeszło ze strony przeciwnej i to od osoby najbardziej autorytatywnej. 5. PRL-owski plan Balcerowicza Jeden z młodych wtedy, a zarazem zdolnych polityków z tzw. drużyny Wałęsy, otwarcie83 napisał, że: (...) logika sytuacji wieść może nas tylko w jedną stronę: w stronę rzeczywistej wielkiej koalicji politycznej części PZPR i »dotychczasowej demokratycznej opozycji«. Wkrótce potem dość mocno zaprzeczano temu. Za współuczestników starań, które doprowadziły do utworzenia rządu Mazowieckiego uchodzą Lech i Jarosław Kaczyńscy. Nic dziwnego, że starali się84 uzasadnić swój wysiłek dążeniem 80 Jacek Kuroń, Upór i cierpliwość nie wystarczą, „Tygodnik Mazowsze” nr 191 z 10 grudnia 1986 r., s. 1; podkreślenie moje — Ł. Ł. 81 Jacek Kuroń, Upór i cierpliwość nie wystarczą, „Tygodnik Mazowsze” nr 191 z 10 grudnia 1986 r., s. 2; podkreślenia moje — Ł. Ł. 82 Paweł Wyszkowski, Peerelowski plan Balcerowicza (I), „Głos. Poniedziałki, środy, piątki” nr 17 (94) z 23-24 października 1995 r., s. 4; podkreślenia moje — Ł. Ł. 83 Jan Rokita, Nowa umowa? Rząd; nie ICH, nie NASZ, ale koalicyjny, „Gazeta Wyborcza” nr 68 z 11 sierpnia 1989 r.; podkreślenie moje — Ł. Ł; o pięć i pół tygodnia wcześniej w pamiętnym artykule sugerowano: [...] porozumienie, na mocy którego prezydentem wybrany zostanie kandydat z PZPR, a teka premiera i misja sformowania rządu powierzona zostanie kandydatowi »Solidarności«. [...] Tylko taki układ władzy może zrealizować w praktyce postulat »wielkiej koalicji« [...] (Adam Michnik, Wasz prezydent nasz premier, „Gazeta Wyborcza” nr 40 z 4 lipca 1989 r., s. 1). 84 Jarosław Kaczyński, Jak to było naprawdę? [wywiad] „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (55), listopad 1989 r., s. 24. 164 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów do urzeczywistnienia ewentualności lepszej aniżeli inna, również wtedy prawdopodobna: Jedni chcieli rządu w koalicji z PZPR, z — jak to mówili — reformatorami tej partii... a druga koncepcja oznaczałaby oparcie rządu na trzech siłach, tzn. dwu stronnictwach i »Solidarności«. Właściwie Leszek [Lech Kaczyński, brat Jarosława] i ja w tym kierunku myśleliśmy. W ślad za sen. J. Kaczyńskim powtórzył85 (to może również nie zaskakuje…) po kilkunastu miesiącach tę samą ocenę red. P. Wierzbicki: (...) latem 1989 roku, gdy Lech Wałęsa tworzył swą koalicję, z której wyrósł rząd Mazowieckiego, pan Geremek wraz ze swoją kompanią umawiali się skrycie na całkiem inną polityczną koalicję: lewica »Solidarności« — reformatorzy z PZPR. Niemniej jednak w tym samym numerze co Jarosław Kaczyński, wypowiedział 86 się redaktor naczelny: W ten sposób powstał rząd Mazowieckiego, który jest niespodziewaną wersją »wielkiej koalicji«, jakiej domagał się przed wyborami gen. Jaruzelski. Wtedy taką samą interpretację faktów wyraził87 tam jeszcze inny autor: Dlatego mówienie o koalicji OKP, ZSL i SD jest mylące, gdyż sugeruje, że jest to koalicja bez PZPR, a tymczasem jest to nieco zmodyfikowana wersja wielkiej koalicji z zachowaniem istotnej roli dla partii. Może zbieżność z redaktorem naczelnym tłumaczy się tym, że mniej więcej właśnie wtedy obaj — Antoni Macierewicz i Stefan Myszkiewicz-Niesiołowski — zaczęli być kolegami partyjnymi (w ZCh-N), a przy tym ten pierwszy był wtedy w kierownictwie tej partii. Swój stosunek do ciągu przemian politycznych w Polsce, zapoczątkowanych uzgodnieniami z Magdalenki w 1988 r. i obradami konferencji okrągłego stołu w 1989 r., Antoni Macierewicz coraz bardziej zasadniczo wyrażał w kolejnych komentarzach. Początkowo ostrożnie, jak gdyby tylko potwierdzając88 ziszczanie się projektu Urbana ze stycznia 1981 roku, że odium z komunistów będzie przechodzić na zaproszonych do współrządzenia katolików, symbolizowanych przez premiera-katolika: Ale rząd Mazowieckiego[,] choć tak różny89 od projektowanej koalicji[,] nie mógł przekroczyć zasad umowy »okrągłego stołu«. (...) przyjął na siebie mordercze warunki przeprowadzenia rynkowej reformy gospodarczej przy zachowaniu nomenklatury (...) reforma jak dotąd — poza deklaracjami — sprowadza się do horrendalnych podwyżek cen i heroicznych wysiłków uzyskania pożyczek zachodnich. Na Mazowieckiego ma więc spaść odium za pauperyzację społeczeństwa, co więcej[,] z biegiem czasu coraz bardziej będzie ujawniać się prawda, że realna władza leży poza gabinetem URM i jest niepodzielnie skoncentrowana w rękach generała-prezydenta. 85 Piotr Wierzbicki, Traktat o post-gnidach, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (7071), marzec-kwiecień 1991 r., s. 79. 86 Antoni Macierewicz, Alternatywa?, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (55), listopad 1989 r., s. 11; podkreślenie moje — Ł. Ł. 87 Stefan Niesiołowski, Władzy spragnionym uczyń, by władza im poszła w smak, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (55), listopad 1989 r., s. 18; podkreślenie moje — Ł. Ł 88 Antoni Macierewicz, Alternatywa?, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (55) z listopada 1989 r., s. 13-14; podkreślenie moje — Ł. Ł. 89 Nie tak bardzo różnej! Wszak ten sam autor w tymże felietonie nieco wcześniej (str. 11) napisał o zapleczu politycznym rządu Mazowieckiego jako o niespodziewanej wersji »wielkiej koalicji« uprzednio postulowanej przez gen. Jaruzelskiego. styczeń 2009 q 165 Dzielnica Publicystów Rychło jednakże Macierewicz przyspieszył90 owo demaskowanie: Skład nowych partii socjaldemokratycznych na razie nie jest odmienny od ich komunistycznych poprzedniczek — to w swej masie ci sami ludzie (...) Dominującą rolę w tych formacjach odgrywają środowiska lewicowe i »postępowe«, które wcześniej z partii komunistycznej na poszczególnych etapach bywały wyrzucane lub same ją opuszczały. (...) Nomenklatura jako taka ma zostać rozbita: jej wojskowo-policyjna część rządzi zasłonięta przez lewicowo-dysydenckie »ogólnonarodowe« fronty, jej część gospodarcza przejmuje na własność zakłady i aktywa stając się klasą nowych kapitalistów. Tak, to przecież tego domagał się Surdykowski w 1983 roku: dopuszczenia z powrotem w krąg „świateł rampy” byłych towarzyszy, którzy z PZPR wystąpili albo zostali skreśleni z listy jej członków! Ale to i tak miał być tylko ten lewicowo-dysydencki front, który w Polsce chciano powołać w grudniu 1989 r., podczas sympozjum, 91 bardzo wtedy nagłośnionego, który stanowiłby zasłonę dymną dla Tego, Co Tygrysy Lubią Najbardziej. Szczególnie dobitnie jednak to Macierewiczowe demaskowanie zabrzmiało92 w następującym tekście: Zlikwidowano partię komunistyczną i powstały formacje socjaldemokratyczne. Przeprowadzono »prawie wolne« wybory a Front Jedności i PRON próbowano zastąpić Komitetami Obywatelskimi, w których lewica miała odgrywać decydującą rolę. (...) Powstał w ten sposób pseudodemokratyczny system polityczny, który w majestacie prawa i głosami posłów wyrosłych z dawnej opozycji umacnia w przyspieszonym tempie siłę aparatu policyjnego i przekształca dawną nomenklaturę w warstwę pseudokapitalistyczną. W operacji tej kluczową rolę odgrywają środowiska lewicowe niegdyś działające w opozycji i w »Solidarności« a wywodzące się z ruchu komunistycznego i dziś doń wracające. Wybitni przywódcy tego ruchu — Bronisław Geremek, Adam Michnik i Jacek Kuroń zarówno w latach 70-tych jak i 80-tych mimo całej antykomunistycznej frazeologii podtrzymywali tezę o konieczności sojuszu z liberalnym skrzydłem w PZPR. Charakterystyczna też była ich najpierw antyniepodległościowa a później »antynacjonalistyczna« kampania ideowa utożsamiająca polskie narodowe katolickie tradycje oraz wartości z szowinizmem, ksenofobią i antysemityzmem. (...) Frazeologia demokratyczna szła w parze z pogardą dla systemu demokracji parlamentarnej opartego na jasnych podziałach ideowych, partiach politycznych i szacunku dla woli większości. Ta właśnie formacja przejęła na siebie rolę reformatora systemu komunistycznego. Zasadniczym punktem tej reformy był plan Balcerowicza. 90 Antoni Macierewicz, Plan gry, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 1 (56/57) ze stycznia-lutego 1990 r., s. 7; podkreślenie moje — Ł. Ł. 91 Mowa o sympozjum Ruchu Obywatelskiego Solidarność, poświęconym (jak deklarowano) etosowi »Solidarności«, podczas którego na bazie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego i Komitetów Obywatelskich usiłowano powołać do istnienia wielka lewicową partię polityczną pod kierownictwem Bronisława Geremka i jego politycznych przyjaciół (Wojciech Bogaczyk, Dwa nurty, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 1 (56/57) ze stycznia-lutego 1990 r., s. 79). 92 Antoni Macierewicz, Drugi etap, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (58/59), marzec/kwiecień 1990 r., s. 5; podkreślenia moje — Ł. Ł. 166 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Nieco dalej93 ten sam komentator dodał: Balcerowicz wymagał wyrzeczeń, choć zbyt dokładnie ich nie precyzował. Obiecywał likwidację inflacji i szybkie przekształcenie gospodarki komunistycznej w kapitalistyczną. W Parlamencie programu dokładnie nie analizowano i zatwierdzono olbrzymią większością głosów. Nie chciano przyjmować do wiadomości ostrzeżeń (...) Nie jest (...) prawdą, że program Balcerowicza został przyjęty przez całe społeczeństwo i że nie formułowano innych rozwiązań. Lecz program ten był integralną częścią polityczno-gospodarczej pod nazwą »okrągły stół« i siły dominujące na polskiej scenie politycznej uniemożliwiły jakąkolwiek poważną nad nim dyskusję. (...) Na pierwszy plan wysuwają się (...) korzyści dla władz i dla zachodnich wierzycieli. Władze rękoma dotychczasowej opozycji utożsamianej z »Solidarnością« obniżyły poziom życia społeczeństwa o ponad 30%, zachód uzyskał kontynuację spłaty obsługi długów. (...) Spektakularnie zahamowana inflacja zaczęła znowu rosnąć w marcu i w maju osiągnęła ponad 8% tzn. ponad 150% w skali rocznej, (...) recesja wielokrotnie przekroczyła zakładane 5% i w maju osiągnęła ponad 30%. Wszystko to oznacza załamanie się programu Balcerowicza (...) U źródeł politycznej filozofii, która stała się programem Balcerowicza[,] legło przyjęcie za dobrą monetę obietnic politycznej lewicy. Jej polityczne przesłanie z lat 70-tych i 80-tych brzmiało: dajcie nam władzę, a my już zaciśniemy pas na brzuchach społeczeństwa. (...) chłopi milczeli, robotnicy nie strajkowali[,] a część inteligencji i kleru nawet czynnie zaangażowały się na rzecz umowy okrągłego stołu. (...) lewica wykazała zdolności polityczne i organizacyjne. (...) zdyscyplinowano posłów i senatorów OKP[,] a oponentów zepchnięto na margines, część elit b. opozycji wchłonięta przez aparat państwowy została zneutralizowana, prasę i telewizję zdominowała propaganda wolności i sukcesu. (...) blok z Magdalenki stoi w obliczu przegranej. Stało się tak dlatego, że sojusz lewicowy doprowadził do konfliktu na zbyt wielu polach równocześnie i ukazał się społeczeństwu jako zliberalizowana i unowocześniona wersja systemu komunistycznego. (...) Było jasne, że spadnie stopa życiowa — nie spodziewano się jednak, że nowa władza będzie z tak jawną determinacją ochraniała i wspierała uwłaszczenia się dawnej nomenklatury, a prominentom komunistycznym zagwarantuje szczególne przywileje. Trzeba przyznać, że to mocne słowa. Wreszcie znajdujemy tam94 wniosek następujący: Wałęsa ponosi odpowiedzialność za układ z Magdalenki, powinien więc też wziąć na siebie ciężar jego zmiany, świadczący o tym, że być może Antoni Macierewicz liczył wtedy jeszcze na realizację przedwyborczego rozliczeniowego programu Lecha Wałęsy. Plan Balcerowicza widziany oczami tego komentatora95 to projekt zachowania możliwie jak najdogodniejszych warunków dla dalszych karier ludzi z aparatu partyjnego 93 Antoni Macierewicz, Drugi etap, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (58/59), marzec/kwiecień 1990 r., str. s. 6-7; podkreślenia moje — Ł. Ł. 94 Antoni Macierewicz, Drugi etap, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (58/59), marzec/kwiecień 1990 r., s. 8. 95 Antoni Macierewicz, Nowy układ sił?, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 3 (60/61) z maja/czerwca 1990 r., s. 3-5; podkreślenia moje — Ł. Ł. styczeń 2009 q 167 Dzielnica Publicystów i aparatu przemocy — chodzi tu zwłaszcza o przywileje ekonomiczne: A jednak środowiska lewicowe nie zrezygnowały ze swych dążeń, lecz próbują odbudować — nawet za cenę działań pozornych — całościowy obóz polityczny mieszczący lewicową lewicę, lewicowe centrum i lewicową prawicę. (...) Co dziś łączy nowa lewicę? Z pewnością istotne znaczenie ma wspólnota poglądów ideowych. (...) Ale tym[,] co naprawdę spaja i czyni z tych grup jednolitą siłę polityczną[,] jest przede wszystkim udział we władzy i zdecydowane poparcie dla systemu politycznego wywodzącego się z umowy »okrągłego stołu«. Chodzi też o kontynuację planu Balcerowicza (...) Kilka słów o teorii i praktyce tego bloku. Teoria to tzw. filozofia96 rządu Mazowieckiego. Filozofię tę streszcza najlepiej powiedzenie97 premiera »odkreślamy przeszłość grubą kreską«. (...) Gruba kreska robi się coraz dłuższa i grubsza, a w miejsce jawności działań, dialogu ze społeczeństwem i otwartości mamy ukrywanie danych, zaskakujące decyzje, uparte dążenie do monopolizacji środków masowego przekazu. (...) Dwie decyzje odsłoniły niedawno na mgnienie oka prawdziwą filozofię obecnego systemu władzy. Pierwsza to rewizja98 u p. Fredro Bonieckiego[,] podczas której zarekwirowano wszelkie materiały (w tym maszynopis książki) dotyczących śmierci ks. Popiełuszki. Druga to decyzja sejmu i senatu przyznająca zwalnianym w ramach weryfikacji z urzędów centralnych (w tym oczywiście z MSW) prawo do 6 miesięcznego [!] okresu pobierania pensji w trakcie poszukiwania pracy. (Przypomnijmy, że pracownicy innych resortów zwalniani z pracy z winy zakładu pracy mają otrzymywać półtora miesięczne [!] odprawy). Obie te sprawy łączy to, że chodzi przede wszystkim o interesy Służby Bezpieczeństwa. W obu wypadkach filozofia grubej kreski podtrzymuje ich bezkarność i chroni ich interesy materialne. (...) Oto sejm i senat zaakceptowały ten projekt[,] choć rząd nie poinformował izb — ani oczywiście opinii publicznej — jakie będą koszty tej operacji. (...) W czasach »trudnego pieniądza« wypadałoby to wiedzieć. (...) Dodajmy, że prezydent Jaruzelski już przedtem zablokował99 decyzję odebrania byłym prominentom komunistycznym rent specjalnych. Są one więc nadal wypłacane! Po upływie niespełna roku niewiele zostało100 do dodania: (...) proces, zwany »uwłaszczeniem nomenklatury«, zyskał nawet sankcję ideologiczno-polityczną. Na96 Podczas istnienia rządu Tadeusza Mazowieckiego, jego zwolennicy intensywnie i na serio lansowali w propagandzie, mającej wspierać ten rząd, owo heroikomiczne niby-pojęcie; w rzeczywistości nie istnieje nic takiego jak „filozofia rządu” (jakiegokolwiek!), zaś związek tego akurat rządu z filozofią był tylko taki, że z chwilą, gdy Czesława Kiszczaka na stanowisku ministra spraw wewnętrznych zastąpił Krzysztof Kozłowski, w składzie rządu znalazł się człowiek z wykształcenia będący filozofem. 97 W dniu 24 sierpnia 1989 r., tuż po powołaniu na stanowisko premiera, w swoim exposé Tadeusz Mazowiecki powiedział dosłownie: Przeszłość odkreślamy grubą linią. 98 W lipcu 1990 r. dokonano przeszukania mieszkania Tadeusza Fredro-Bonieckiego (zabierając m. in. maszynopis jego książki Zwycięstwo księdza Jerzego. Rozmowy z Grzegorzem Piotrowskim), a jego samego przesłuchano w Prokuraturze Generalnej; dziwnym (a może nie dziwnym?) trafem wiosną 2008 r. Wojciechowi Sumlińskiemu podczas przeszukania zabrano (deklarując poszukiwanie czegoś innego!) również materiały dotyczące… sprawy zamordowania ks. Popiełuszki! 99 Jego dwaj następcy zachowali się podobnie: w styczniu 1993 r. prezydent Lech Wałęsa zawetował ustawę o emeryturach odbierającą esbekom przywileje; po mniej więcej 5 latach ustawę, zmieniającą zasady waloryzacji emerytur mundurowych zawetował prezydent Aleksander Kwaśniewski. 100 Antoni Macierewicz, Partie, wybory i sojusznicy, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (70/71) z marca-kwietnia 1991 r., s. 4; podkreślenia moje — Ł. Ł. 168 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów wróceni na liberalizm eks-komuniści przekonują, że to właśnie była nomenklatura mająca, wraz z zachodnim kapitałem, wytworzyć w Polsce konieczną warstwę posiadaczy uruchamiających mechanizmy wolnego rynku. Taki jest społeczno-polityczny sens planu p. Balcerowicza. (...) Czyż można zatem dziwić się temu, że Antoni Macierewicz wzbudził kampanię niechęci do siebie przez sam fakt kandydowania na ministra spraw wewnętrznych po wyborach na jesieni 1991 roku? Nie była to wszak (bo nie mogła być) zemsta za lustrację z przełomu maja i czerwca 1992 r., bo na to było za wcześnie. Była to zemsta za owe demaskatorskie komentarze pokazujące, że prawdziwymi beneficjentami planu Balcerowicza są komuniści (zwani socjaldemokratami) i ich bezpieczniacy (zwani fachowcami). Jednak nie było (i nadal nie jest) zręcznie ludziom ancien régime´u jawnie powiedzieć, że o to im chodzi, stąd legenda o nienawistnych oczach „oszołoma”. Aby jednak dowiedzieć się, że reformy firmowane nazwiskiem Balcerowicza to kontynuacja a nie przełom, nie potrzeba skupiać się na lekturze tekstów napisanych przez ludzi znanych z posługiwania się argumentacją radykalnie antykomunistyczną. Wystarczy ograniczyć się nawet tylko do pewnych wypowiedzi komunistów albo — oględniej ich nazywając — osób, które były zaangażowane w służbę PRL-owskiemu reżymowi na bardzo wysokich szczeblach. I tak na przykład Marcin Nurowski, minister rynku wewnętrznego w rządzie Mieczysława F. Rakowskiego, przyznał101 wprost i bez owijania w bawełnę: Przecież tzw. plan Balcerowicza w zasadniczych swych punktach jest zbieżny z tym, co chciał zrobić nasz rząd, ale przecież (...) realizacja takiego programu gospodarczego w naszym wykonaniu doprowadziłaby do gigantycznej awantury w kraju. (...) Potwierdzili to jego koledzy z tego samego rządu, którzy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku uchodzili za żywe symbole PZPRowskiego „kapitalizmu”. Oto, co powiedział102 Mieczysław Wilczek, minister przemysłu: Myśmy zainicjowali to, co obecny rząd robi. Nam nie pozwolono dokończyć. Z kolei103 Ireneusz Sekuła, b. wicepremier: (...) stosunki z premierem Balcerowiczem uważam za bardzo dobre. Powiedziałem już, że w warstwie celów nasze programy są identyczne. Mam więc dzisiaj osobistą satysfakcję, że nowy rząd wywodzący się z innej siły politycznej chce osiągnąć te same cele (...). Nawet J. Urban (minister — rzecznik prasowy w rządach Jaruzelskiego, Messnera i Rakowskiego) z zastanawiająca szczerością104 wyznał: Osobiście wierzę w sukces gospodarczy programu Balcerowicza, który mi imponuje radykalizmem i śmiałością. Ja w każdym razie jestem »za« (...) gospodarka 101 Iwona Jurczenko, Nikt nie przegrał, „Prawo i Życie” nr 10 (1314) z 10 marca 1990 r., s. 6; podkreślenie moje — Ł. Ł. 102 Helena Kowalik, Chichot Daszyńskiego. Ustalanie winy byłego rządu skończyło się na dwóch zarzutach, „Prawo i Życie” nr 30 (1334) z 28 lipca 1990 r., s. 6; podkreślenie moje — Ł. Ł. 103 Cytat wg: Jerzy Robert Nowak, Czarny leksykon. I, Wydawnictwo von Borowiecky, Warszawa 1998, s. 15; podkreślenia moje — Ł. Ł. 104 Zob.: »Nie byłem Wallenrodem«. Z Jerzym Urbanem, byłym rzecznikiem prasowym rządu, dyrektorem Krajowej Agencji Robotniczej, rozmawia Janusz Michalak, „Wprost” nr 6 (377) z 11 lutego 1990 r., s. 6; podkreślenie moje — Ł. Ł. styczeń 2009 q 169 Dzielnica Publicystów Georgij Safronow wymagała radykalnego, bolesnego cięcia. (...) Wiem świetnie, że akurat ten rząd [Mazowieckiego — dopow. Ł. Ł.] jest dla kraju darem o tyle szczęśliwym, że my tego rodzaju głębokich reform [tzw. programu Balcerowicza — dopow. Ł. Ł.] przeprowadzić byśmy nie mogli. Rakowski próbował, ale wówczas było to niemożliwe, bo wymagało takiego poparcia społecznego, jakiego nikt o barwie czerwonej na pewno by nie uzyskał”. Potwierdził105 te opinie także najbliższy współpracownik Leszka Balcerowicza jako ministra (wiceminister finansów i pierwszy zastępca) Marek Dąbrowski: Myślę, że można — i słusznie — poszukać wielu podobieństw między programem wicepremiera Balcerowicza, a programem, który przygotował w połowie tego roku p. Wróblewski (minister finansów w ekipie Rakowskiego). W przytoczonych wypowiedziach [podkreślenia w nich pochodzą ode mnie — dopow. Ł. Ł.] jest powiedziane wprost, że niepopularne reformy zostały przekazane do wykonania ekipie, która nie kojarzyła się wyborcom z „kolorem czerwonym” (tylko: „nie kojarzyła się” wcale nie znaczy, że nie miała komunistycznego rodowodu). Jednak to Macierewiczowi przyprawiono gębę oszołoma, tamci politycy o PZPR-owskim rodowodzie — chociaż również mówili, że to kontynuacja zamiast przełomu — takiego dyskomfortu nie doznali. 105 Piotr Bączek, Jak Balcerowicz rynek budował, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 2 (860), z 13 stycznia 2001 r., s. 14. 170 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Stosunek lidera prawego skrzydła dawnego KSS KOR do reform kojarzonych z min. Balcerowiczem pozostawał niezmienny, choć niekiedy106 wyrażany bardziej lapidarnie: To jest po prostu niedopuszczalne! To nie prowadzi nas ani w kierunku wolnego rynku, ani nie kreuje warstwy średniej. To prowadzi nas wprost do Boliwii. A przykrywane jest to wszystko Sachsowsko-Balcerowiczowskim hasłem wolnego rynku, liberalizmu itd. Po paru latach inny autor, ale w piśmie wydawanym przez Antoniego Macierewicza i jego środowisko, podobnie przyrównał107 osławiony plan Balcerowicza do wcześniejszych osiągnięć socjalizmu w polskiej gospodarce: (...) plan ten utrzymał w mocy sowiecki, komunistyczny system płac (...) przewidział zastąpienie tzw. państwowej siatki płac przez ustawę o popiwku, która jest równoważna z ustawowym zakazem wolnego rynku pracy[,] co również eliminuje gospodarkę rynkową. (...) dywidenda, która niestety w Polsce jest obecnie pseudodywidendą, a to dlatego, że nie jest ona — tak jak to ma miejsce w gospodarce rynkowej — ustalana przez firmę, która fundusze wypracowała (...) tzw. zadłużenia przemysłu z tytułu popiwku i dywidendy nie są wcale zadłużeniami rzeczywistymi. Są to tylko zadłużenia pozorne i konwencjonalne. (...) polski pracownik produktywny opodatkowany jest globalnie około 90 proc. W następnym numerze tenże108 autor dodał: To dlatego wielu Polakom wydaje się, że za czasów socjalistycznych było lepiej. Bo było lepiej! Właśnie dlatego, że było lepiej, partia zmieniła ekipę! A zmieniają ją po to, aby partii było lepiej! No cóż, znakomitej większości Polaków jest dziś gorzej! A partia już nigdy nie powróci do czasów, kiedy było jej gorzej! Tak, zamiast rewolucji bez rewolucji jest kapitalizm bez kapitalizmu… 6. Za Międzymorzem, przeciwko Osi Jeszcze w czasach działalności rządu Tadeusza Mazowieckiego można było w piśmie redagowanym przez Macierewicza znaleźć następującą109 przestrogę: (...) w Moskwie doszedł do władzy zespół ludzi, który zdecydował o podjęciu (...) powtórzenia leninowskiej rewolucji (...) Z tego wyrósł Gorbaczowowski program demokratycznego socjalizmu i wspólnego europejskiego domu. (...) Czyż nie taki jest prawdziwy sens hasła »wspólny europejski dom« czyż nie taki jest cel gry kartą niemiecką, gry, w której niewątpliwie inicjatywa należy do ZSRR? Przestrzeganie Polaków przed Niemcami i Rosją zarazem, głoszenie (przez cały okres PRL wykpiwanej w propagandzie i oświacie!) teorii dwóch wrogów, to nie jest straszenie wydumanym niebezpieczeństwem. Niemniej jednak mało 106 Zob.: O polityce, gospodarce i prawicy polskiej z Antonim Macierewiczem [...] rozmawia Jacek Laskowski, „Orientacja na Prawo. Konserwatywny miesięcznik polityczny” nr 7/8 (77/78), lipiec-sierpień 1991 r., s. 5; podkreślenia moje — Ł. Ł. 107 Paweł Wyszkowski, Peerelowski plan Balcerowicza (I), „Głos. Poniedziałki, środy, piątki” nr 17 (94) z 23-24 października 1995 r., s. 4; podkreślenia moje — Ł. Ł. 108 Paweł Wyszkowski, Peerelowski plan Balcerowicza (II), „Głos. Poniedziałki, środy, piątki” nr 18 (95) z 25/26 października 1995 r., s. 4; podkreślenie moje — Ł. Ł. 109 Antoni Macierewicz, Plan gry, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 1 (56/57) ze stycznia-lutego 1990 r., s. 6 i 8. styczeń 2009 q 171 Dzielnica Publicystów kto zdobywa się na to. Zwykle piętnując jednego z owych dwu wrogów, przemilcza się pozostałego, jak gdyby polskie myślenie geopolityczne było skazane na wahanie się między orientacją niemiecką i rosyjską, jak na wybór pomiędzy Scyllą a Charybdą. Antoni Macierewicz przeciwstawił się konieczności posiadaniu jakiejś tego rodzaju orientacji już w pamiętnym materiale przygotowanym przez zespół Głosu w 1983 roku. Tymczasem istnieją, może zwłaszcza w Rosji, wpływowe kręgi dążące do tego, aby niemiecko-rosyjskie (a nawet szersze) współdziałanie (między innymi na niekorzyść Polski) było realizowane w praktyce. W otoczeniu Władimira Putina (najpierw premiera Rosji, potem przez dwie kadencje jej prezydenta, teraz ponownie premiera) od lat jest obecny ideolog eurazjatyzmu, Aleksander Heliowicz Dugin, który powiada110 tak: Idea osi Moskwa-Berlin-Paryż, o której mówił niedawno Jelcyn, jest wprost zaczerpnięta z moich pism. (...) Trzeba organizować zamachy, zajmować się sabotażem, podpalać, wysadzać w powietrze mosty. (...) Dlatego tak bliska jest mi Nowa Lewica, Czerwone Brygady, Rote Armee Fraktion. Tak naprawdę geopolitycznym szatanem jest dla nacjonal-bolszewizmu (inna nazwa Duginowskiego eurazjatyzmu) nie tyle Zachód jako całość, ile raczej111 Stany Zjednoczone Ameryki Północnej: Dugin nie uważa Europy Zachodniej za wroga Rosji, (...) Stany Zjednoczone (...) są jedynym prawdziwym wrogiem — geopolitycznym Antychrystem. (...) Zdaniem Dugina, (...) Problemem w realizacji tych planów może być Polska (...) oraz Ukraina, o której Dugin pisze następująco: »Fakt istnienia niepodległej Ukrainy jest na płaszczyźnie geopolitycznej wypowiedzeniem Rosji geopolitycznej wojny«. A zarazem protestantyzm, prawosławie, także buddyzm i masoneria nie wadzą narodowemu bolszewizmowi. Katolicyzm wadzi jak najbardziej. Dugin dopatruje się mentalnego pokrewieństwa112 między Rosją a Niemcami: Rosyjscy »eurazjaci« powtarzają, że Niemcy staną się ich naturalnym sojusznikiem, jeśli skłaniający się ku Wschodowi duch protestanckich Prus zwycięży w nich nad duchem ciążącej ku Zachodowi katolickiej Bawarii. Warto w tym miejscu przypomnieć myśl Feliksa Konecznego, który w swym monumentalnym dziele, wraz z Rosją, do »cywilizacji bizantyjskiej« zaliczył również Prusy. Do tej pory tylko dwie siły miały szansę, by pokonać »społeczeństwo otwarte«: faszyzm i komunizm. Dugin ubolewa, że nie doszło do trwałego sojuszu tych sił (nie licząc epizodu z lat 1939-41), (...) Dugin wierzy jednak w realizację takiego sojuszu w przyszłości. (...) widzi już koniec historii, którym będzie jednak nie demokracja liberalna, lecz Królestwo Nacjonal-Bolszewizmu — »doskonała realizacja największej Rewolucji historii, kontynentalnej i uniwersalnej«. Na sztandarze owego Imperium Końca widnieć będą: krzyż, sierp i młot oraz swastyka. 110 Grzegorz Górny, Czekam na Iwana Groźnego. Rozmowa z Aleksandrem Duginem, „FRONDA — pismo poświęcone” nr 11/12, lato 1998 r., s. 145-146; podkreślenie moje — Ł. Ł. 111 Estera Lobkowicz, Rasputin Putina, „FRONDA — pismo poświęcone” nr 23/24, jesień 2001 r., s. 147-148 i 152. 112 Estera Lobkowicz, O metafizyce nacjonal-bolszewizmu, „FRONDA — pismo poświęcone” nr 23/24, lato 1998 r., s. 126-127; podkreślenia moje — Ł. Ł. 172 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Aleksander Dugin dla wzmocnienia swojej ideologii odwołał się113 nawet do… przepowiedni: (...) z wielką nadzieją powitałem objęcie władzy przez Władimira Władimirowicza Putina. Stawiam na Putina. Jest to stawka historyczna, geopolityczna i metafizyczna. (...) Nie mogę powiedzieć, czy stanie się on nowym Iwanem Groźnym czy nie, ale z pewnością jego rządy są krokiem w dobrym kierunku. (...) Chciałbym zwrócić uwagę na pewien fakt. — Putin zaczął pełnić obowiązki premiera 9 sierpnia 1999 roku, w dniu, kiedy wszyscy oczekiwali zaćmienia słońca. Zgodnie z przepowiedniami Nostradamusa, 114 tego dnia powinien objąć rządy wielki i straszny władca (...) myślę, że nieprzypadkowo Putin zjawił się w tym właśnie przejściowym okresie naszej historii. Na nim powinny spełnić się określone proroctwa dotyczące losów ziemi i świata. Eurazjatyzm nie brzydzi się przepowiedniami (na co jednak komunizm nie mógł sobie pozwolić), ale… komunizmem (przynajmniej rosyjskim) również115 się nie brzydzi: Przez cały rok 1999 gęstniała atmosfera: (...) jawne pogróżki wobec Zachodu i Stanów Zjednoczonych, zacieśnienie stosunków z Chinami. Po raz kolejny Zachód zostaje zaskoczony: kim jest Putin? Czekista, szpieg, mistrz judo, człowiek z nikąd nagle zostaje prawą ręką Jelcyna i jego następcą. Nie zapomina o kolegach, nie odcina korzeni, ani jednego złego słowa o Związku Sowieckim i komunizmie. Budowanie konstelacji euroazjatyckich może Polakom kojarzyć się jak najgorzej: Przypomnieć116 należy, ponieważ w Polsce mało ludzi pamięta, że w latach 30-tych zorganizowano Oś Rzym-Berlin-Moskwa-Tokio. Przypomnieć należy również, że to właśnie Polska była we wrześniu 1939 r. jedną z ofiar tej Osi, bowiem miała nieszczęście znaleźć się między Berlinem a Moskwą. Tak, podczas obowiązywania paktu Hitler-Stalin, także Związek Sowiecki należał do Osi. Nieco odmiennego geograficznie wariantu złowrogiej osi dopatruje się117 inny publicysta tej samej gazety (wtedy partią rządzącą w Niemczech była SPD, a więc — socjaliści): Ocieplenie na linii Moskwa-Berlin może świadczyć, że Niemcy dokonały już wyboru (...) W momencie utworzenia trwalszej osi Berlin-Moskwa-Pekin-Phenian Rosja mogłaby wygrać rywalizację ze Stanami Zjednoczonymi i odzyskać utraconą pozycję supermocarstwa, (...) Polska zajmuje w Eurazji bardzo ważne miejsce (...) opanowanie Europy środkowo-wschodniej prowadzi do władania całą Europą, kto zaś opanuje 113 Grzegorz Górny, Czy Putin jest awatarem? Rozmowa z Aleksandrem Duginem, „FRONDA — pismo poświęcone” nr 23/24, jesień 2001 r., s. 159-160. 114 Dugin nawiązał do fragmentu XVI-wiecznej przepowiedni Michała Nostradamusa, a konkretnie do czterowiersza 72 w centurii X a także do pamiętnego zaćmienia Słońca z 11 sierpnia 1999 r.; pierwszy werset tego czterowiersza o treści niepokojącej, choć niejasnej, tj. L’an mil neuf cens nonante neuf sept mois, może oznaczać siódmy miesiąc roku 1999 (dni 9 i 11 sierpnia 1999 r. mieszczą się w lipcu według kalendarza juliańskiego, używanego w czasach powstania przepowiedni); oczywiście, mowa o tym, jak ppłk KGB Władimir Władimirowicz Putin po raz pierwszy zaczął być premierem. 115 Dariusz Rohnka, Fatalna fikcja. Nowe oblicze bolszewizmu — stary wzór, nakładem autora, Poznań 2001, s. 98; podkreślenie moje — Ł. Ł. 116 Paweł Wyszkowski, Obóz oparty na Osi, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 26 (884) z 30 czerwca 2001 r., s. 7. 117 Piotr Bączek, Polski klucz do Eurazji, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 34 (892) z 25 sierpnia 2001 r., s. 13 i 17; podkreślenia moje — Ł. Ł. styczeń 2009 q 173 Dzielnica Publicystów Eurazję... ten będzie miał otwartą drogę do zawładnięcia całym światem. Z Paryżem a bez Phenianu czy odwrotnie — tak czy owak (biorąc pod uwagę to, które partie były u władzy wówczas w Niemczech i we Francji), eurazjatycka oś byłaby socjalistyczna. Nieustanną aktualność teorii dwóch wrogów potwierdził118 sam A. Macierewicz na łamach swojego tygodnika w dwa lata później: (...) ani Niemcy, ani Rosja nigdy nie traktowały Polski jako partnera i sojusznika. Stanowiliśmy tylko przeszkodę na drodze do europejskiej lub eurazjatyckiej ekspansji. (...) naszym sprzymierzeńcem jest każdy, kto sprzeciwiać się będzie zdominowaniu Europy przez Rosję lub przez Niemcy. (...) Finalizację tych zamiarów przewiduje się na początek drugiej dekady XXI wieku. (...) Rosja wejdzie do Unii Europejskiej już za dziesięć lat. (...) Jest tylko jeden kraj na świecie, dla którego taka perspektywa jest nie do przyjęcia. (...) Tym krajem są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Dla Polski porozumienie Niemiec i Rosji oznaczało zawsze rozbiory, likwidację naszej podmiotowości politycznej i groźbę dla bytu Narodu. Dla USA sojusz euroazjatycki to perspektywa katastrofy geopolitycznej. (…) Czy w tej sytuacji należy się dziwić, że komisarz Verheugen żegnając się w Warszawie z p. Millerem powiedział »spasiba« [po rosyjsku „dziękuję” — dopow. Ł. Ł.]? Rzeczywiście Niemcy i Rosjanie mają za co dziękować Millerowi i SLD: czyni bowiem z Polski korytarz łączący oba kraje i umożliwia powstanie eurazjatyckiego superpaństwa, (...) Nie jest przypadkiem, że są to przeważnie ludzie wyrośli z tradycji komunistycznej, którzy w przeszłości nie widzieli alternatywy wobec sowietów, potem wobec »okrągłego stołu«, a następnie wobec polityki Balcerowicza. Wszystkie te rozwiązania były dla Polski katastrofalne, choć korzystne dla grupy spadkobierców sowieckich najeźdźców. Uderz w stół, a nożyce się odezwą... Zbieżność interesu Polski i USA w tworzeniu środkowoeuropejskiego bufora rozdzielającego Niemcy i Rosję oraz bodaj największa na obszarze kontynentalnej części Europy proamerykańskość Polaków to właśnie jest to, co nie podoba się nie tylko A. Duginowi, ale również J. Urbanowi. Urban sprzyjałby119 prorosyjskiej polityce zagranicznej Polski: Styl, w jakim pisze Nie o polskiej polityce zagranicznej, nie jest jednak ślepym atakiem. Daje się tu wyraźnie wyczuć pewną linię zbieżną z poglądami twardogłowej — i jak się wydaje, przeważającej — części naszych postkomunistów. (...) Czasem gorliwość redaktorów Nie posuwa się nawet dalej niż propagandowe argumenty władz rosyjskich, (...) Pismo Urbana nie ukrywa, że uważa za błąd odsunięcie się Polski od Wschodu w kierunku NATO i Unii Europejskiej, sugerując (...) że w interesie naszego kraju leży związanie go sojuszem gospodarczym i obronnym ze Wspólnotą Niepodległych Państw. Sprzyjałby także120 proniemieckiej polityce Polski: Wspieranie przez Polskę linii Busha wpisuje się w długą tradycję polskiej polityki idiotycznej i samobójczej polegającej na równoczesnym drażnieniu Nie118 Antoni Macierewicz, Geopolityka polska XXI w., „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 2 (964) z 11 stycznia 2003 r., s. 7; podkreślenia moje — Ł. Ł. 119 Jacek Borkowicz, W tym świństwie jest metoda, „Więź” nr 2 (460) z lutego 1997 r., s. 32-33; podkreślenie moje — Ł. Ł. 120 Jerzy Urban, Niemiec już nie pluje nam w twarz. Nie ma w co spluwać. Niech dzieci nam germani, „Nie. Dziennik cotygodniowy” nr 7 (646) z 7 lutego 2003, s. 3; podkreślenie moje — Ł. Ł. 174 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów miec i Rosji. Nazwę ją polityką imienia Powstania Warszawskiego. (...) Sukcesy dziewiętnastowiecznych powstań Polaków i polityki rządu londyńskiego z okresu drugiej wojny światowej są tego przykładami. Jeszcze nie weszliśmy do Unii Europejskiej, a już wspieramy polityczne w niej rozłamy. Odwracamy się do niej tyłkiem to kupując nieeuropejski samolot, to profilując się na proamerykańską enklawę w Europie. (...) jednostronnie proamerykańska orientacja Polski idąca na przekór interesom Niemiec i wzniecająca lęki Rosji nie zabezpiecza przyszłości naszego kraju dlatego między innymi, że według zgodnych prognoz dominacja Stanów Zjednoczonych nad światem wkrótce zacznie słabnąć. Jeśli federacja europejska nie stanie się mocarstwowym równoważnikiem federacji północnoamerykańskiej, władztwo Ameryki nad światem zbalansują w pojedynkę Chiny. (...) premier zapewne pojedzie do Pekinu, by załatwić chińskie bazy wojskowe w Polsce, które wzmocnią nasze państwo buforowe porzucone przez amerykańskiego sojusznika. Warto pamiętać, że ten Urbanowy defetyzm pro-moskiewski, a może także (albo — zwłaszcza?) pro-pekiński, przejawił się w czasie, kiedy prezydentem i premierem Polski nie byli bynajmniej bracia Kaczyńscy, lecz… dwaj towarzysze Urbana z PZPR: Kwaśniewski i Miller, którym wszak J. Urban spektakularnie, przed kamerami telewizyjnymi, gratulował ich sukcesów wyborczych w latach 1995 i 2001. To im, post-PRL-owskim politykom, swoim współtowarzyszom zarzucał — niemiłe dla Moskwy i Berlina — podporządkowanie Polski Stanom Zjednoczonym! Sojusznikiem w takich poczynaniach mógłby dla J. Urbana być Andrzej Lepper jako rzecznik121 związania Polski z Rosją: (...) delegacja Samoobrony (...) uczestniczyła w Międzynarodowym Spotkaniu Słowiańskich Partii i Organizacji Społecznych »Słowianie w warunkach globalizacji«. (...) rosyjskie środowiska panslawistyczne widzą w Samoobronie nie tylko partnera do rozmów, ale także ideowego sprzymierzeńca. Tymczasem odradzająca się w Rosji idea utworzenia słowiańskiego imperium, obejmującego kraje dawnego Układu Warszawskiego, posiada zdecydowanie cechy antypolskie i antykatolickie. (...) Jednym z głównych rosyjskich guru tego nurtu jest Aleksander Dugin (...) pomysłem, mającym ukształtować elitę rosyjską jest »długi marsz przez instytucje«. Jego zwolennicy powinni wchodzić do instytucji politycznych, finansowych oraz mediów (...) Dugin głosił, że (...) potrzebne jest antyamerykańskie porozumienie euroazjatyckich stolic. Twierdził, że tylko współpraca Tokio, Pekinu, Delhi, Teheranu, Berlina, Paryża oraz Moskwy uwolni Eurazję od obcej kulturowo dominacji. (...) poglądy Dugina stały się także popularne w Polsce w radykalnych organizacjach młodzieżowych, odwołujących się do tradycji narodowych. Ostatnio prasa informowała, że część działaczy z tych środowisk zasiliła Samoobronę. Przypadek czy zaplanowany scenariusz? Widać122 w tym konsekwencję Samoobrony: Do pierwszego spotkania Andrzeja Leppera i szefa Jednej Rosji Borysa Gryzkowa 121 Piotr Bączek, Antyzachodni szczyt eurazjatycki? Słowiańska tożsamość Samoobrony, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 23 (1037) z 5 czerwca 2004 r., s. 9; podkreślenia moje — Ł. Ł. 122 Michał Krzymowski, Lepper zawiera sojusz z Putinem. Największa rosyjska partia będzie strategicznym partnerem Samoobrony, „Życie Warszawy” nr 250 z 25 października 2006 r., s. 1 styczeń 2009 q 175 Dzielnica Publicystów doszło podczas ubiegłotygodniowej konferencji Rady Europy, która odbyła się w Moskwie. (...) obaj politycy uzgadniali tam zasady współpracy pomiędzy Samoobroną a Jedną Rosją. Trzeba pamiętać, że partia Jedna Rosja to de facto partia rządząca123 w Rosji: Jedna Rosja to w tej chwili największa partia w kraju. (...) Należą do niej niemal wszyscy pracownicy aparatu państwowego. (...) Jedną Rosję otwarcie popiera sam Putin. Ta zresztą nie pozostaje mu dłużna. W polityce lidera Samoobrony widać także pro-pekiński124 składnik: (...) Andrzej Lepper stworzył nawet koncepcje zwaną Czworokątem Eurazjatyckim, w skład którego miałyby wejść Polska, Niemcy, Francja i właśnie Rosja. (...) Partia kierowana przez Andrzeja Leppera utrzymuje (...) bardzo zażyłe stosunki z Chinami. Ta współpraca polega przede wszystkim na prowadzeniu wymiany młodzieży z Chińską Partią Komunistyczną. Inny, bardziej jawnie postkomunistyczny fragment polskiego spektrum politycznego, czyli SLD, odważył się realizować podobne zbliżenie z najbardziej komunistycznym państwem w dziejach: Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną, o czym pisano125 już wcześniej: Polska może zostać poproszona o złożenie wyjaśnień w tej sprawie. Korea Północna obok Iranu, Iraku, Chin i Rosji znalazła się na amerykańskiej liście państw tworzących tzw. »oś zła«. »Komunistycznym partiom trudno ukryć prawdziwe oblicze« — skomentował incydent (...) emerytowany weteran wojny koreańskiej, generał Clyde F. Autio. Dodał, że nie powinno się tej podróży traktować jako inicjatywy pojedynczego polityka. Mowa o jednym z tych państw, których polityka bywa wymieniana jako uzasadnienie dla planowanego obecnie tworzenia tzw. tarczy antyrakietowej! Koniec hegemonii USA w świecie i zastąpienie jej przez euroazjatycką oś Niemiec, Rosji i Chin to jest to, na co postkomuniści tacy jak Urban liczą, a czego obawia się126 środowisko Macierewiczowego Głosu: (…) Przebieg wojny w Iraku i jej skutki międzynarodowe dla Stanów Zjednoczonych przy uwzględnieniu innych światowych czynników, jak dynamiczny rozwój Chin, wskazują, że za 15-20 lat skończy się rola hegemona USA. Ten fakt uwzględniają rosyjscy analitycy, przygotowując perspektywicznie warunki do odzyskania wpływów rosyjskich jako nie tylko mocarstwa europejskiego, ale i światowego. (...) Iran jest wspierany przez Rosję i Chiny za to, że jest krajem antyamerykańskim. Obok Iranu mamy inne kraje, jak Syria i Sudan, które zagrażają światu, wspomagając ruchy terrorystyczne. (...) w przeszłości Niemcy i Rosja realizowały swe cele ekspansjonistyczne bez względu na liczbę ofiar. (...) Postawa UE jest zdeterminowana przez Niemcy i Francję. Polityka rządów określają firmy tych krajów, które szukają partnerów w Rosji. (...) Wizyta potwierdziła niemiec123 Michał Krzymowski, Moskiewskie spotkanie szefa Samoobrony z liderami Jednej Rosji, „Życie Warszawy” nr 250 z 25 października 2006 r., s. 3. 124 Zob.: Czworokąt Eurazjatycki i wymiana młodzieży z Chińczykami. Główne założenia polityki zagranicznej Samoobrony, „Życie Warszawy” nr 250 z 25 października 2006 r., s. 3; podkreślenie moje — Ł. Ł. 125 T[omasz] P[ompowski], SLD u koreańskich towarzyszy, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 28 (938) z 13 lipca 2002 r., s. 5. 126 Zob.: Antyeuropejska oś Moskwa — Berlin, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 21-22 (11401141) z 27 maja-3 czerwca 2006 r., s. 18-19. 176 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów kie dążenie do zbudowania rosyjsko-niemieckiego partnerstwa strategicznego. (...) Rosji odpowiada taka sytuacja, żeby UE była zbiorem konkurencyjnych państw, a forsując oś Paryż — Berlin — Moskwa osłabi NATO. Widać zatem, że między grupą Głosu a postkomunistami zachodzi konflikt nie tylko ideologiczny (prawica — lewica), ale również geopolityczny (atlantyzm — eurazjatyzm). Grupa Głosu od lat konsekwentnie wskazuje na to, że obszar międzymorza bałtycko-czarnomorskiego powinien rozdzielać Niemcy i Rosję, nienależąc do strefy wpływów żadnego z tych mocarstw. Dla Polski jest to kwestia być albo nie być. Nie tylko dla Polski! Także dla Ukrainy, Litwy, Łotwy, Białorusi, Estonii, Słowacji, Czech… To dlatego samodzielność Ukrainy bardzo irytuje Dugina, niemal tak samo jak istnienie USA! Przecież ewentualny rurociąg Odessa — Brody — Gdańsk przebiegałby (dosłownie i w przenośni) w poprzek rosyjskich interesów. Oś Warszawa — Kijów podobnie czyniłaby wbrew osi Berlin — Moskwa… Dlatego też Antoni Macierewicz doceniał127 — cząstkowe i nieodznaczające się dużą trwałością sukcesy polityki zagranicznej rządów Mazowieckiego i Bieleckiego, do których miał przecież bardzo krytyczny stosunek: Uważam, że polska polityka zagraniczna była nie tylko kreatorem idei »trójkąta«, lecz także z ogromnym trudem przebiła się przez trudności tworzone z wielu stron (sowieckiej, niemieckiej), a wreszcie doprowadziła do pozyskania na rzecz tej opcji opiniotwórczych środowisk polityki amerykańskiej. W tym miejscu należy oddać hołd p. Brzezińskiemu, który włożył wiele wysiłku w to, by koncepcja ta mogła zaistnieć i zyskać przychylność Amerykanów. Mowa tu rzecz jasna o konstruowaniu Grupy Wyszehradzkiej, co poniekąd było inspirowane także sugestiami prof. Zbigniewa Brzezińskiego na temat ewentualnej konfederacji polsko-czechosłowackiej. Rzeczywiście, istotna rola w tego rodzaju konstelacjach przypada USA. Dla Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej jest to kwestia zapobieżenia powstaniu osi, sięgającej przez całą Eurazję od Atlantyku po Pacyfik. Ugruntowanie jej byłoby przedostatnim etapem przed sięgnięciem przez ową eurazjatycką oś po hegemonię na całej planecie. Zatem, chociaż w trochę odleglejszej perspektywie, również dla Amerykanów to jest kwestia być albo nie być. Na tym zasadza się zbieżność interesów między USA a Polską. I to jest bardzo wyraźna, stała cecha tego, co A. Macierewicz i jego środowisko głoszą w ostatnich latach. 7. Hajże na Mochnackiego!? Nieodparcie nasuwa się porównanie niektórych postaci życia publicznego najnowszych dziejów Polski do Maurycego Mochnackiego. Jedną z nich jest właśnie bohater tych rozważań, Antoni Macierewicz. Gdy w latach 1990 i 1991 co miesiąc lub rzadziej, w późnych godzinach wieczornych Telewizja Polska udostępniała Macierewiczowi kilka 127 O polityce, gospodarce i prawicy polskiej z Antonim Macierewiczem [...] rozmawia Jacek Laskowski, „Orientacja na Prawo. Konserwatywny miesięcznik polityczny” nr 7/8 (77/78), lipiec-sierpień 1991 r., s. 8. styczeń 2009 q 177 Dzielnica Publicystów minut na wygłaszanie komentarzy, mało kto zapewne je słyszał. Nie był to wszak żaden z programów reprezentujących punkt widzenia okrągłostołowej elity, które zwykle nadawano w paśmie wysokiej oglądalności. Komentarze tego autora identyczne (przynajmniej co do ogólnego wydźwięku) z komentarzami drukowanymi przezeń w niskonakładowym miesięczniku Głos, miewały charakter kasandryczny. Przestrzegał, że zachwyty nad sukcesem odniesionym w 1989 roku i spodziewanym ich dalszym ciągiem są bardzo słabo uzasadnione. Jakże to przypomina początki128 powstania listopadowego: Patrząc na przebieg pierwszych dni powstania Mochnacki widział grożący mu upadek. Utworzony w miejsce Rady Rząd Tymczasowy wciąż łudził się, że można pertraktować z Rosją. (...) Nie chciał przyjąć do wiadomości, że rewolucja oznacza zerwanie i że nie może się już cofnąć — chyba w niewolę. Powołany na dyktatora Chłopicki nie chce walczyć, a tylko układać się z carem. Jego wyobraźnia polityczna nie sięga niepodległości. Nie brak oczywiście kontrakcji. Sugeruje się nieuczciwość Macierewicza (tak jak niegdyś Mochnackiego) głosząc, że udaje prawicowca, tradycjonalistę, a naprawdę to jakiś lewak, wielbiciel Guevary albo jeszcze gorzej. Autor, którego nie sposób posądzać o intencje sprzyjania Macierewiczowi (ale także nie o posługiwanie się argumentami wywodzonymi z niechęci do Żydów) sygnalizuje,129 że niektórzy w kampanii wrogości do tego polityka posługiwali się twierdzeniami, jakoby Macierewicz nie jest Polakiem, katolikiem zaś tylko na pokaz, przyjął bowiem chrzest dopiero w ośrodku odosobnienia dla internowanych w Łupkowie w 1982 roku: Z prawdziwą furią zazdrości o. Rydzyka zaatakował Macierewicza jego dawny polityczny wychowanek, szef »S« z Ursusa Zygmunt Wrzodak. Wytoczył charakterystyczne dla siebie działa, te najbardziej raniące, w Radiu Maryja sugerując, że Macierewicz to przechrzta, KOR-owiec i »piąta kolumna«. Owszem, pojawiają się informacje, że Antoni Macierewicz nie jest Polakiem lecz Żydem nazywającym się jakoby Izaak Singer. Można o tym przeczytać zwykle na „listach” domniemanych i prawdziwych Żydów, (kolportowanych od dość dawna na papierze a ostatnio również w Internecie) obfitujących często w epitety bardzo nieprzyjazne wobec wymienianych tam osób. Intencją autorów tych „list” jest przypisanie żydowskiego pochodzenia komu tylko się da, bez względu na rzeczywistość. Na tych samych „listach” wymieniano osoby będące Żydami albo Polakami żydowskiego pochodzenia, jak też inne, niemające z pochodzeniem żydowskim nic wspólnego. W niektórych wypadkach wskazywano autentyczne wcześniejsze nazwiska, w innych zaś zupełnie zmyślone. Np. warszawskiemu matematykowi Stanisławowi Krajewskiemu, (który jest Żydem w znaczeniu narodowościowym i żydem w znaczeniu wyznaniowym) jako prawdziwe nazwisko przypisano pseudonim „Abel Kainer”, pod którym publikował w podziemnej prasie podczas stanu wojennego. Tymczasem poprzednikiem nazwiska „Krajewski” jest w wypadku tej rodziny nazwisko 128 Bohdan Urbankowski, Myśl romantyczna, Krajowa Agencja Wydawnicza RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Warszawa 1979, s. 154. 129 Mikołaj Lizut, Likwidator, „Duży Format” z 25 lipca 2006 r. 178 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów Georgij Safronow „Stein”, jakie nosił jego dziadek („Krajewski” to jego pseudonim konspiracyjny jako działacza Komunistycznej Partii Polski). Janowi Lityńskiemu owe „listy” prawdziwych i nieprawdziwych Żydów przypisują zwykle nazwisko „Jakub Leman”, podczas gdy jego nazwisko naprawdę brzmi „Perl” (ojciec Jana Lityńskiego nazywał się Ryszard Perl-Lityński, zaś bratem owego Ryszarda był słynny działacz PPS Feliks Perl). Interesująco pisze130 o tym Antoni Zambrowski. Autorzy owych „list Żydów” próbują osiągać dwojaki cel: osoby tam wymienione mają zostać skompromitowane w oczach czytelników, podatnych na argumenty wzniecające niechęć do Żydów, ukazywanych jako źródło wszelkiego społecznego zła; zarazem ludzie kolportujący te „listy”, kompromitują siebie samych wobec tych, 130 Antoni Zawada (właśc. Antoni Zambrowski), Nieuki w roli specjalistów. Autorzy tzw. listy Żydów w bardzo niewielu miejscach ocierają się o prawdę, „Nasza Polska” nr 1 (584) z 2 stycznia 2007 r., s. 16. styczeń 2009 q 179 Dzielnica Publicystów którzy nie przyjmowali aż tak prostackiej wizji świata. To zjawisko oczywiście sprzyja stereotypowi Polaków jako narodu nieprzyjaznego Żydom. W ten sposób pomieszanie prawdy i kłamstwa znakomicie pomaga uwiarygodniać kłamstwo, a przy tym i prawda, i kłamstwo jednocześnie służą niegodziwym (chociaż odmiennym) celom. Głosi się, że Macierewicz jest oszołomem, człowiekiem niebezpiecznym, niespełna rozumu (który leczył się psychiatrycznie), owładniętym nienawiścią a przynajmniej manią prześladowczą. Zarzucano mu nawet zamiar dokonania zbrojnego przewrotu w celu usunięcia prezydenta Wałęsy (mec. Olszewski miał zostać wtedy prezydentem, a Macierewicz premierem). Znowu podobnie jak z kampanią zaszczuwania131 Mochnackiego: Okrzykują go wichrzycielem, wyciągają, że kiedyś pracował w cenzurze, że siedząc w więzieniu napisał wiernopoddańczy memoriał. 132 (...) Maurycy (...) 3 grudnia przemawia: »Mija czas kosztowny (...) Nie ufajmy imionom historycznym. Generał Chłopicki zdradza rewolucję — idźmy wszyscy razem z bronią w ręku i postanówmy rząd rewolucyjny«. W tym miejscu przerywają mu okrzyki: Precz! Zebrani zarzucają mu zdradę, jakobinizm, świętokradztwo narodowe. Referendarz Albert Grzymała zabiera głos i tłumaczy, że wypuszczenie Konstantego przyniesie Polsce korzyści, bo zliberalizuje Rosjan i zjedna nam tam stronników. Adwokat Wojciech Wołowski (...) potępia (...) śmiałość młodego i nieznanego człowieka, który »ośmiela się siać nieufność do najlepszych mężów narodu«. Wezwany na świadka przyjaciel Mochnackiego, Bronikowski (...) załamuje się i »dla dobra narodu« oświadcza, że »rząd działa rewolucyjnie«. Przeciwko Mochnackiemu wyciągają się pistolety; jest oszczercą, zdrajcą narodu. Wymyka się ścigany przekleństwami, ktoś go goni, ktoś ciska kamienie, ktoś tylko spluwa. Mochnacki nie daje za wygraną. 4. grudnia (...) tłumaczy oficerom i żołnierzom[,] czym grozi zwłoka w walce. Wojskowi[,] wierząc jednak w dyktatora, przepędzają go tak samo jak wczorajsi patrioci. (...) Mochnacki zostaje sam. (...) Nie wie, że tłum, który wybiegł na ulice[,] właśnie jego szuka, że szubienice, które na placach stawiają — stawiają dla niego. (...) Przeciwko samodzielnie myślącemu od razu podnoszą się głosy: »To wichrzyciel! burzyciel! Mówi i pisze za pruskie talary, za ruble moskiewskie«. (...) Na kilka godzin przed upadkiem powstania Mochnacki czekał na ratuszu na śmierć z rąk rodaków. Aż tak źle nie było, rozgorączkowany tłum szubienicy dla Macierewicza nie stawiał. Niemniej jednak grożenie śmiercią nastąpiło, jak twierdzi133 sam zainteresowany w tym samym wywiadzie-rzece. Najpierw grożenie śmiercią fizyczną, a zaraz potem śmiercią tzw. cywilną. 131 Bohdan Urbankowski, Myśl romantyczna, Krajowa Agencja Wydawnicza RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Warszawa 1979, str. 155-158. 132 Te przykre zdarzenia w życiu Mochnackiego rzeczywiście nastąpiły. Pod względem szargania dobrego imienia traktowanie Macierewicza momentami bywało gorsze, przypisywano mu zupełnie nieprawdziwe zachowania. W maju 1992 r. Zbigniew Bujak i Władysław Frasyniuk twierdzili, że ukrywający się po ucieczce z ośrodka odosobnienia dla internowanych Antoni Macierewicz wyszedł z podziemia dzięki porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych gen. Czesławem Kiszczakiem (Piotr Gontarczyk, Sławomir Cenckiewicz, Stracona szansa Lecha Wałęsy, „Nasz Czas” z 19 czerwca 2008 r.). 133 Antoni Macierewicz, Gdy politykom brak odwagi, następne pokolenie płaci krwią. Rozmowa z Antonim Macierewiczem; w: Jacek Kurski, Piotr Semka, Lewy czerwcowy. Mówią: Kaczyński, Macierewicz, Parys, Glapiński, Kostrzewa-Zorbas, Editions Spotkania, Warszawa 1992, s. 239-240. 180 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów PYTANIE: Kiedy nastąpił gest poderżnięcia gardła? ODPOWIEDŹ: Podczas drugiej rozmowy, gdy byliśmy sami. (...) PYTANIE: Jaki tekst towarzyszył »poderżnięciu« gardła? ODPOWIEDŹ: Pierwsza kwestia dotyczyła Chmielnickiego. Pan Wachowski stwierdził, że jeśliby coś w sprawie Pana Prezydenta zostało przekazane, to, jak oświadczył, Chmielnicki to przy nim betka. Takie słowa padły — »Chmielnicki to przy mnie betka« i temu towarzyszył ten gest. PYTANIE: Jeśli Pan ujawni Wałęsę? ODPOWIEDŹ: Jeśli »chociaż cień padnie na imię wodza«. PYTANIE: Czym jeszcze groził Wachowski? ODPOWIEDŹ: Sprawą mojej rodziny. Sugerował, że jestem tajnym współpracownikiem, ponieważ Macierewicz to takie rzadkie nazwisko, a on się z nim zapoznał w archiwum. Tam rzeczywiście tkwi nazwisko jednego z moich krewnych jako kandydata na tajnego współpracownika To prawda, on sam o tym nie wiedział. (To się zdarzało, jak wiadomo.) Odpowiedziałem Wachowskiemu, że może sobie z moim krewnym porozmawiać na równej stopie. Nie dziwota, że Antoni Macierewicz w gorących dniach na przełomie maja i czerwca 1992 r. korzystał jako minister ze wzmocnionej ochrony osobistej. Już wtedy — a w związku z weryfikacją żołnierzy WSI ponownie — kierowano przeciw niemu zarzuty o działanie na korzyść obcych państw poprzez rzekome narażanie na zemstę (ze strony tych państw) ludzi działających na rzecz polskich służb wywiadowczych. W zestawieniu z tym zarzut, że Macierewicz ośmiela się siać nieufność do najlepszych mężów narodu jest stosunkowo mniejszego kalibru… Na szczęście nie sprawdził się dalszy ciąg134 podobieństwa do losów Maurycego Mochnackiego: W pewnym momencie, gdy brak mu pieniędzy na papier, Mochnacki zwraca się po pomoc do władz emigracyjnych. (...) Dawni przeciwnicy polityczni Mochnackiego nie odmawiają sobie okazji, by go poniżyć i opluć. Niektórzy dochodzą do wniosku, że jego jakobinizm był przyczyną upadku powstania. Prasa emigracyjna zamieszcza ataki przedstawiające Mochnackiego jako wichrzyciela i zdrajcę. Nawet exprzyjaciel Ostrowski nazywa go »człowiekiem oplutym i wyrzuconym za drzwi przez wszystkie stronnictwa, odartym ze czci moralnie i politycznie«. (...) Mochnacki (...) umiera 20 grudnia 1834 roku. 23 grudnia ukazuje się ostatni atak — zbiorowy list kilku biednych jak i on emigrantów. Nie wiedząc jeszcze nic o jego śmierci protestowali oni przeciwko pismom Mochnackiego, jego samego przeklinając jako politycznego kuglarza i zdrajcę bez czci i wiary. Mochnacki przeżył tylko trzydzieści jeden lat, zmarł na emigracji we Francji na gruźlicę. Zapewne do jego bardzo przedwczesnej śmierci przyczynił się trudny los wygnańca, dodatkowo znacznie utrudniony dalszym ciągiem kampanii nienawiści ze strony rodaków współwygnańców, nadal tam prowadzonej przeciwko niemu. Opatrzność 134 Bohdan Urbankowski, Myśl romantyczna, Krajowa Agencja Wydawnicza RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Warszawa 1979, s. 164. styczeń 2009 q 181 Dzielnica Publicystów pozwoliła, że w pierwszą niedzielę sierpnia 2008 r. Antoni Macierewicz ukończył lat sześćdziesiąt i nie jest wykluczone, że jeszcze niemało lat a także dokonań jest przed nim. Ad multos annos — daj mu, Boże! Przywołany tu wcześniej obszerny materiał Anity Gargas, Tomasza Sakiewicza i Piotra Wierzbickiego z Gazety Polskiej to ankieta rozpisana wśród czytelników tego tygodnika z pytaniem, kto ich zdaniem byłby najlepszym prawicowym rywalem Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach, mających nastąpić w rok później. Owa ankieta (przez tych troje dziennikarzy nazwana „prawyborami”), objęła osiem postaci życia publicznego — w kolejności alfabetycznej: Alicję Grześkowiak, Lecha Kaczyńskiego, Edmunda Krasowskiego, Antoniego Macierewicza, Jana Olszewskiego, Jana Parysa, Zbigniewa Romaszewskiego i Adama Strzembosza. Każdej z tych osób redakcja poświęciła jednostronicowe omówienie życia i dorobku, a także wskazała punkty słabe i punkty mocne. Opis wad Antoniego Macierewicza jest tam135 następujący: Zamknięty w sobie, spięty, chorobliwie niemal nieufny. Jako polityk wykazywał zawsze specyficzną skłonność do zamykania się w kilkuosobowym kółku najwierniejszych współpracowników i niezdolność do poszerzania ich kręgu. Antytalent w dziedzinie zjednywania sobie ludzi. Niepowodzenia w budowie większego politycznego zaplecza próbuje bezskutecznie zneutralizować chwytliwym (krytyka kapitalizmu) programem ekonomiczno-społecznym. Nie zna się na gospodarce. Jego sposób bycia przed kamerą ułatwił przedstawienie go szerszej opinii publicznej jako osobnika, którego trzeba się wystrzegać. Zalety jako kandydata na prezydenta natomiast według tejże prezentacji136 to: Piękna karta walki z komunistycznym systemem. Samodzielność. Zacięcie wodzowskie. Będąc członkiem KOR nie podporządkował się Kuroniowi i Michnikowi i stał się jednym z pionierów pluralizmu politycznego w szeregach opozycji. Okazał się znakomitym ministrem spraw wewnętrznych. Rozpoczął akcję lustracyjną z rozmachem, odwagą, brawurą i choćby tylko za to zapewnił sobie miejsce137 w historii Polski. Udowodnił, że jest człowiekiem zdolnym do szybkiego decydowania i działania w skrajnie trudnych warunkach. Byłby zapewne prezydentem twardym, trudnym do wyprowadzenia w pole przez wrogów Polski. Co do sposobu bycia przed kamerą — dość powszechnie już wiadomo, jak niewiele zależy od pokazywanej osoby a jak wiele właśnie — od pokazujących. Można przecież manipulować dość łatwo nawet wzrostem polityka, którego się pokazuje, oddziałując przy tym rozmaitymi skojarzeniami na podświadomość telewidzów… Czy natomiast kilkuosobowe kółko najwierniejszych współpracowników to nie jest raczej 135 A[nita] G[argas], T[omasz] S[akiewicz], P[iotr] W[ierzbicki], Wybieramy prezydenta prawej strony, „Gazeta Polska” nr 38 (62) z 22 września 1994 r., s. 5. 136 A[nita] G[argas], T[omasz] S[akiewicz], P[iotr] W[ierzbicki], Wybieramy prezydenta prawej strony, „Gazeta Polska” nr 38 (62) z 22 września 1994 r., s. 5. 137 Oto znamienna — w tym kontekście — wypowiedź o rządzie mec. Jana Olszewskiego: Oczywiście nie można pozytywnie ocenić jego działalności gospodarczej, ale za to jedno, że uwolnili nas od spisku zdrady, i tak zasłużyli sobie moim zdaniem na pomniki. (Andrzej Gwiazda, Nie mam wątpliwości, Wałęsę obciąża jego zachowanie, „Poza Układem. Miesięcznik społeczno-polityczny” nr 7 (35) z lipca 1992 r., s. 2). 182 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów niewielka garstka, nieliczna, ruchoma, przenośna rzeczpospolita nieustraszonych, którzy własny pożytek, pokój i wygodę nigdy na równej szali nie kładli z czcią narodu i korzyścią ogółu, jak napisał138 kiedyś Maurycy Mochnacki? Własnego pożytku, pokoju i wygody nie kładł nigdy wysoko. Domu mieszkalnego, należącego do rodziny Macierewiczów (a przed wojną zajmowanego przez nią) rodzina ta nie odzyskała do tej pory — nawet w tych czasach, kiedy Antoni Macierewicz pełnił bardzo wysokie funkcje państwowe: szefa MSW i później szefa SKW. Nadal mieszka w niewielkim (56 metrów kwadratowych) lokalu w bloku mieszkalnym na warszawskim Marymoncie, tak jak w czasach, gdy był członkiem KSS KOR. Dom rodziny Macierewiczów na Saskiej Kępie zaraz po II wojnie światowej zajął pewien oficer bezpieki (który dziś już nie żyje, jednak został skazany za niezwykle okrutne zbrodnie komunistyczne) i rodzina tego „wybitnego” bolszewika nadal go zajmuje … Sam Antoni Macierewicz nigdy nie poznał swojego ojca, żołnierza AK; będąc bardzo małym dzieckiem stracił go, zapewne wskutek morderstwa popełnionego przez bezpiekę. I to kogoś takiego jego nieprzyjaciele usiłują przedstawiać opinii publicznej jako człowieka ogarniętego mściwością i nienawiścią… Odwaga jest oczywiście zaletą i to taką, której Antoniemu Macierewiczowi nie sposób odmówić. (Także odwaga przyznawania się przy okazji udzielania różnych wywiadów do odczuwania strachu i opowiadania o przezwyciężaniu go.) Natomiast brawura nie bardzo pasuje do zalet, to chyba raczej odwaga nadmierna, lekkomyślna, której trudno dopatrzeć się u Macierewicza. Interesującą ilustracją do ostatniego zdania, zawartego w opisie zalet Macierewicza, może być następujący fakt. W dniu 11 września 2001 r. (pamiętnym poprzez słynny zamach terrorystyczny na World Trade Center w Nowym Jorku; (nawiasem była to także 124. rocznica urodzin tow. Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego) po południu Telewizja Polska zaprosiła kilka osób, aby na gorąco komentowały atak terrorystyczny, dokonany kilka godzin wcześniej w USA. Wśród zaproszonych byli m.in. gen. Gromosław Czempiński i gen. Czesław Petelicki, był w tym gronie także A. Macierewicz, który (o ile wiem) jest co najwyżej szeregowcem. Tamci dwaj generałowie o PRL-owskim rodowodzie w tajnych służbach (tzw. fachowcy!) powinni byli łatwiej sformułować jakieś hipotezy na temat sprawstwa kierowniczego owej nowojorskiej tragedii. Lecz to nie oni, zawodowi bezpieczniacy, a historyk Antoni Macierewicz zdobył się na wyrażenie takiej hipotezy. Powiedział, że za zamachem stoi Moskwa albo Pekin, „ze wskazaniem” na Pekin. Zważmy, że aby sformułować i jakoś uzasadnić139 prawie dokładnie taką samą hipotezę, dość znany amerykański autor potrzebował jednak co najmniej kilku tygodni, a nie — kilku minut. Tym razem to nie amerykański pisarz (Paul Erdman albo Larry Bond) mógł służyć Antoniemu Macierewiczowi jako ew. źródło inspiracji. Kto wie, czy w przypadku Gordona Thomasa nie było właśnie odwrotnie? 138 Bohdan Urbankowski, Myśl romantyczna, Krajowa Agencja Wydawnicza RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Warszawa 1979, str. 163. 139 Gordon Thomas, Zarzewie ognia. Chiny i kulisy ataku na Amerykę, Wydawnictwo Magnum 2002. styczeń 2009 q 183 Dzielnica Publicystów Powróćmy do owej ankiety. Po kilku tygodniach jej trwania można było przeczytać,140 że A. Macierewicz zajął wśród owej ósemki czwarte miejsce. Wyprzedził w ówczesnych „prawyborach” tego, który — co prawda nie rok, a dopiero jedenaście lat później — na prezydenta Polski kandydował i to z sukcesem, tj. Lecha Kaczyńskiego! Dokładniej wyniki są takie: Jan Olszewski — 4639 głosów (25,8%), Adam Strzembosz — 3380 głosów (18,8%), Alicja Grześkowiak — 2966 głosów (16,5%), Antoni Macierewicz — 1708 głosów (9,5%), Lech Kaczyński — 1549 głosów (8,6%), Jan Parys — 1466 głosów (8,2%), Zbigniew Romaszewski — 1402 głosy (7,8%) i Edmund Krasowski — 850 głosów (4,7%). Cyfry wymowne. Oby dały do myślenia… Taki polityk jest Polsce potrzebny, aby dalej wytrwale uświadamiał rodakom, co leży w naszym narodowym interesie. I taki lider jest potrzebny, aby w myśl tej koncepcji współtworzył politykę państwa polskiego, realizując orientację polską — naszą orientację najprawdziwiej główną. t 140 ANKIETA PREZYDENCKA Ż wyniki szczegółowe, „Gazeta Polska” nr 44 (67) z 3 listopada 1994 r., s. 12. 184 Georgij Safronow q styczeń 2009 Dzielnica Krytyków Przemysław Gintrowski: TREN do wierszy Zbigniewa Herberta Maciej Dębowski GEMBA Lepszego zwieńczenia Roku Herbertowskiego nie można było sobie wyobrazić. Po ośmiu latach nieobecności powraca Przemysław Gintrowski z płytą Tren, zawierającą premierowe kompozycje do wierszy Zbigniewa Herberta. Płytę wydało Polskie Radio. Muzykowi towarzyszą: Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus, Tadeusz Domanowski i Wojciech Świętoński na fortepianach, Michał Salamon na syntezatorach, Filip Sojka na gitarze basowej. Premiera materiału zamieszczonego na płycie miała miejsce 12 grudnia 2008 r. w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie. Przemysław Gintrowski to (obok Jacka Kaczmarskiego i Zbigniewa Łapińskiego) — jeden z trzech legendarnych pieśniarzy „Solidarności”. Pieśń Mury śpiewana przez tych trzech artystów na zakończenie powstałego w 1979 roku programu artystycznego pod tym samym tytułem, stała się nieoficjalnym, kultowym hymnem Solidarności, wbrew oczywistej wymowie tekstu, napisanego przez Jacka Kaczmarskiego, który w większym stopniu opisuje to, co zaszło w Polsce po 1989 roku, niż to co działo się w latach 1980-1981. Tekst: Mury pieśń: http://www. youtube.com/watch? v=ba6mH4W0J-Y Innym, kultowym utworem Gintrowskiego, jest pieśń A my nie chcemy uciekać stąd, skomponowana do wiersza Jacka Kaczmarskiego. Poeta składa hołd ofiarom tragicznego pożaru szpitala psychiatrycznego w Górnej Grupie, który miał miejsce w 1980 roku. Ale wielu słuchaczy odczytywało wiersz Kaczmarskiego w zdecydowanie szerszym kontekście: jako alegorię Polski po wprowadzeniu stanu wojennego w grudniu 1981 roku. Tekst: A my nie chcemy uciekać stąd Pieśń: http://www.youtube. com/watch? v=BPjW2iBNoIs Pierwszą płytą, na której Przemysław Gintrowski śpiewał wyłącznie poezję Zbigniewa Herberta, była Odpowiedź wydana w 2000 roku. Płyta zawiera 16 utworów i jest — jak twierdzi autor — jego odpowiedzią na otaczającą rzeczywistość i na płytką rozrywkową ofertę telewizji. W jednym z wywiadów po nagraniu płyty mówił, że styczeń 2009 q 185 Dzielnica Krytyków na Odpowiedzi nie skończą się jego związki z poezją Herberta. Wskazał na Tren Fortynbrasa jako cudowny wiersz, który bardzo chcę zaśpiewać, tylko że jeszcze nie znalazłem do niego muzyki. Ale twierdzę, że każda poezja ma swoją muzykę, którą trzeba złapać za ogon z powietrza… Przemysław Gintrowski na płycie Tren udowodnił, że potrafi „łapać za ogon” muzykę do poezji Zbigniewa Herberta jak nikt inny. Wydawnictwo zawiera 14 premierowych kompozycji, oprócz Prologu, którego skróconą wersję muzyk wykonywał już wcześniej. Kolejność utworów nie jest przypadkowa. Kompozytor zebrał je w trzy grupy tematyczne. Pierwsza, patriotyczo-martyrologiczna, obejmuje utwory 1-5, druga „antyczna” utwory 6-9, wreszcie trzecia, filozoficzno-rozliczeniowa, pozostałe. Taka kompozycja utworów na płycie zdecydowanie ułatwia słuchaczowi ich odbiór. Poniżej lista utworów (każdy tytuł jest odsyłaczem do tekstu wiersza, zamieszczonego na oficjalnej stronie Przemysława Gintrowskiego): http: //www. gintrowski. art. pl/ 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. Wstęp 17 IX Guziki Wilki Prolog [Z. H. ] Achilles. Pentezylea Kaligula Nike która się waha Apollo i Marsjasz Pan Cogito o cnocie Kamyk Małe serce Brewiarz Pieśń o bębnie Tren Fortynbrasa Tworząc materiał na poprzednią, Herbertowską płytę, kompozytor zdecydowanie poszerzał i zagęszczał „fakturę” swoich utworów o symfoniczne brzmienia instrumentów klawiszowych. Niektórzy krytycy uczynili z tego zarzut twierdząc, że klawisze nie pasują do poezji Herberta. Przemysław Gintrowski zarzuty te 186 q styczeń 2009 Georgij Safronow Dzielnica Krytyków odpierał wyznając, że lubi symfoniczne brzmienia i jego marzeniem jest zagranie z orkiestrą symfoniczną. Na Trenie Przemysław Gintrowski wreszcie zrealizował swoje marzenie. Skomponowane utwory mógł aranżować na orkiestrę symfoniczną, dwa fortepiany, syntezatory, no i oczywiście gitarę. Ponieważ realizując swoje marzenie można przesadzić, dlatego obawiałem się, czy czasem „głównym bohaterem” Trenu nie będzie symfoniczne brzmienie orkiestry. Nic z tych rzeczy. Na pierwszym planie jest poezja Herberta, śpiewana lub melorecytowana przez Gintrowskiego głosem bardziej dojrzałym, niż na poprzednich wydawnictwach. Muzyka czasem jest nieco podniosła i przestrzenna, jednak nie natrętna, umiejętnie podkreślająca wymowę wierszy wielkiego poety. Na uwagę zasługuje znakomita praca obu pianistów. Wielbicielom wspomnianego wyżej tria łezka się w oku zakręci, bo znajdą na płycie klimat, jaki tworzył swą grą Zbigniew Łapiński. Zbigniew Herbert długo nie mógł zaakceptować śpiewania swojej poezji. W końcu jednak przekonał się, że muzyka, komponowana przez Gintrowskiego z wielkim wyczuciem, podkreśla wymowę jego wierszy, które poprzez muzykę właśnie docierają do większej liczby odbiorców, niż słowo drukowane. Zaczął bywać na koncertach muzyka. Gdy złożony chorobą nie mógł przyjść na jeden z nich, przesłał przez żonę kartkę z usprawiedliwieniem, którą podpisał „Zbigniew Herbert tekściarz Pana Gintrowskiego”. Muzyk potraktował to jako najwyższe wyróżnienie. Płytą Tren udowodnił, że na to wyróżnienie w pełni zasługuje. Tren to uczta i dla melomanów, i dla wielbicieli poezji. Gorąco polecam. Na zakończenie smutna refleksja. Zbigniew Herbert nie miał łatwego życia w III RP. Bywał przemilczany lub atakowany za swą niezłomną antykomunistyczną postawę. Mimo tego dla wielu krytyków i miłośników poezji był twórcą światowego formatu i moralnym laureatem literackiej nagrody Nobla w 1996 roku. Nie dla włodarzy III RP. Trzeba było dopiero zmiany władzy w 2005 roku, aby ten wielki poeta został doceniony i uhonorowany uchwałą Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z 10 lipca 2007 roku ogłaszającą rok 2008 — Rokiem Zbigniewa Herberta. Władza się zmieniła. Wrócili włodarze III RP i to oni organizowali obchody roku Herbertowskiego. Złośliwie napiszę, że kulminacją tych obchodów była gdańska feta rocznicowa ku czci innego „człowieka światowego formatu”, noblisty rzeczywistego. t styczeń 2009 q 187 Dzielnica Pastwisk Niebieskich Medytacje nad kłamstwem Free Your Mind Poważne problemy człowieka zaczynają się właściwie od kłamstwa — usłyszanego i powiedzianego (Rdz 3, 1-12). Człowiek, jako istota zupełnie wolna i miłowana przez Boga, wychodzi naprzeciw kłamstwu wypowiadanemu przez Szatana, a następnie, po przeciwstawieniu się Bożemu nakazowi — ucieka przed Stwórcą i chowa się za wypowiadanym przez siebie kłamstwem (Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się). Można zadać sobie pytanie, co kieruje człowiekiem, że nasłuchuje on tego, co ma do powiedzenia Szatan, „ojciec kłamstwa”? Może nuda? Może pustka? A może myśl, że życie z Bogiem nie obfituje w żadne niespodzianki? A może pragnienie władzy? Wydaje się, że wolność otrzymana od Stwórcy do tego stopnia „ośmiela” człowieka swoją dynamiką i potencjałem, że myśli on coś w stylu: „czemu nie miałbym być jak Bóg”? Szatan wobec tego przychodzi do człowieka przebrany w maskę wyzwoliciela i kogoś, kto „otwiera oczy” na „prawdziwą wolność” i na „wszechwiedzę” („będziecie jak Bóg”), a człowiek z kolei zaczyna myśleć: „może on rzeczywiście ma rację? Może Bóg się pomylił? Przeliczył? Może jest słaby? ” W ten sposób jedno kłamstwo zaczyna niemal natychmiast się multiplikować, pączkować i rozprzestrzeniać za pomocą coraz to nowych (także rozgałęziających się kłamstw). Przypomina to trujący bluszcz, który owija jakąś inną roślinę lub po prostu węża, który okręca się wokół ofiary i stopniowo coraz mocniej zaciska. Kłamstwo wobec tego ma w sobie coś paraliżującego. Nieraz mówi się o „jadzie kłamstwa”. Coś w tym jest. Człowiek w pewnej mierze zostaje obezwładniony kłamstwem, ponieważ potrafi ono „zatrzymać” działanie i umysłu, i woli. Można porównać działanie kłamstwa do chwilowego zaćmienia (co nawet jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę to, że Szatan jest księciem ciemności) lub też do zaprószenia spojrzenia. W sytuacji, gdy siedzimy wieczorem nad książkami czy innymi obowiązkami i nagle jest awaria prądu i zapada całkowity mrok, ogarnia nas poczucie chwilowej dezorientacji. Kiedy idziemy ulicą i naraz przejeżdżająca ciężarówka wzbija tuman kurzu, który dostaje się do naszych oczu, przystajemy, próbując odzyskać sprawność widzenia, przecierając powieki lub starając się „wypłakać” pył. Kłamstwo jakoś więc zakrywa przed nami „resztę świata” i każe skupić całą uwagę na sobie. Powiedzieliśmy jednak jak dotąd o „zewnętrznym kłamstwie”, tj. takim, które przychodzi do nas i któremu możemy ulec (i czasami ulegamy), ale nie musimy. Istnieje też przecież kłamstwo, które sami dobrowolnie potrafimy skonstruować, po to, by obezwładniać innych lub też, by wytworzyć zasłonę jakiejś iluzji między nami a Bogiem. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że kłamstwo, którego my jesteśmy twórcami, kłamstwo z wnętrza nas, jest czymś, cze- 188 q styczeń 2009 Dzielnica Pastwisk Niebieskich go musimy się wcześniej „nauczyć”. Pierwotne jest kłamstwo zewnętrzne. Umiemy kłamać dopiero, gdy podpatrzymy, jak inni to robią, gdy dostrzeżemy, że inni potrafią mówić co innego, a robić co innego lub potrafią nadawać jakiś przewrotny sens słowom, które wcześniej wydawały się nam proste. Gdy zaś dostrzeżemy, że wypowiedziane przez nas kłamstwo „działa”, to już wiemy, „jak to jest okłamywać kogoś innego” (lub okłamywać samego siebie). Nie znaczy to, naturalnie, że inni odpowiadają za nasze kłamstwa, tylko, że inni nam „wskazują drogę”, a mówiąc ściślej, prezentują metodę. Kłamstwo wewnętrzne wydaje się wtórne wobec zewnętrznego także z tego powodu, że człowiek musi najpierw „ulec urokowi kłamstwa”, by móc osobiście okłamywać innych. Ja muszę dostrzec, że kłamstwo „wciąga”, że jakoś magnetyzuje, by chcieć później samemu „zadziałać na kogoś” kłamstwem. Każdy z nas zna z własnego doświadczenia zjawisko przyzwyczajania się wzroku do ciemności. Gdy odpowiednio długo odstoimy w zamkniętym pomieszczeniu, na naszej siatkówce zaczną się aktywizować receptory odpowiadające za „wykrywanie” konturów, różnicujące rozmaite odcienie szarości, co w niedługim czasie prowadzi do „wyłonienia się” z ciemności obrazu otaczających nas przedmiotów. Nie są one tak wyraziste jak w świetle dnia czy mocnej żarówki, ale zaczynamy je rozpoznawać i mniej więcej wiemy, jak się poruszać, by się nie przewrócić lub by czegoś nie strącić. Kłamstwo generuje podobne zjawisko, przy czym, aby zmusić nasze duchowe spojrzenie do „przyzwyczajania się do ciemności” musi ono opalizować jakimiś dodatkowymi „blaskami”, musi nas czymś zaciekawić, czymś zachęcić. Być może jest to jakieś zaskakujące poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście poczucie to jest złudne, ponieważ wynika raczej z naszej gotowości do rezygnacji z naszego duchowego bezpieczeństwa. Ta gotowość z kolei wynika z beztroski przypominającej dziecięcą niefrasobliwość. Mama mówi: „nie dotykaj żelazka, bo się sparzysz” — dziecko jednak, mimo wyraźnych ostrzeżeń, pcha rękę i dopiero uczucie bólu (bardziej wyraziste od matczynych ostrzeżeń) dostarcza właściwych przesłanek do wnioskowania o potencjalnych zagrożeniach. Dziecko bowiem czasami myśli, że ktoś je „tylko straszy”, a czasami myśli ono, że może mama nie ma racji, a czasami po prostu: „a co mi się może stać? ” Co mi się może stać, gdy chwilę postoję w ciemności? Poza tym, że stopniowo ogarnie mnie ciemność, to „właściwie nic”. Z czasem zresztą, jak wiemy, oczy przyzwyczają się do mroku. Kłamstwo przychodzi w bardzo bogatym przebraniu. Nie pojawia się jak spłukany krewny czy kumpel, co od razu domaga się udzielania pomocy. Przeciwnie. Kłamstwo przychodzi obwieszone świecidełkami, drogocennymi kamieniami, pojawia się niemal jak zupełnie nieoczekiwana wygrana na loterii. Co więcej, zjawia się, jak jakaś arcyciekawa opowieść, pełna tajemnic i wywołujących emocjonalny dreszcz, wątków. A zaczyna swoją barwną opowieść od pytania: „skąd ty wiesz, mój drogi przyjacielu, co to jest kłamstwo? ” W momencie, w którym popadamy w zadumę i zatroskanie styczeń 2009 q 189 Dzielnica Pastwisk Niebieskich Georgij Safronow nad naszą niewiedzą związaną z rozróżnieniem między prawdą a kłamstwem, tracimy twardy grunt pod nogami, Szatana to jednak, oczywiście, wcale nie interesuje. Im głębiej wejdziemy w ciemność, tym lepiej, przecież. Pogrążamy się zatem w rozmyślaniach typu: czy kłamstwo to zwyczajna nieprawda, czy może coś więcej — ale jeśli coś więcej, to co? O co chodzi? Jeśli powiem: „Deszcz pada”, a ktoś po krótkim nasłuchiwaniu powie: „Nieprawda, zdawało ci się”, to przecież w mojej wypowiedzi nie ma kłamstwa, a jedynie niewłaściwa ocena sytuacji. Może więc i kłamstwo jest takim „niewłaściwym osądem”, czymś „powiedzianym na wyrost”, a tak w rzeczywistości nieszkodliwym. Mało tego, kłamstwo może być kojące. Nieraz przecież jakaś pani mówi z czułością o kimś: „on tak słodko kłamie” (czyli np. powtarza jej, że jest najpiękniejsza na świecie i wciąż taka młoda, choć nie znajduje to, oględnie rzecz biorąc, potwierdzenia w faktach) i wyraża w ten sposób radość z tego, co słyszy z ust adoratora. W tym ostatnim jednak przypadku może lepiej byłoby mówić o oszustwie, aniżeli o kłamstwie (chyba że ktoś prawi komplementy komuś wyłącznie po to, by go potem przedmiotowo potraktować). Kłamstwo wszak wydaje się czymś dużo więcej aniżeli nieprawdą czy oszustwem, choć może zawierać istotne elementy i nieprawdy, i oszustwa. Kłamstwo przede wszystkim jest jak pułapka zastawiona przez kłusownika na swobodnie spacerującą po lesie sarnę. Kłamstwo to wnyki, które zatrzaskują się, gdy się w nie wdepnie i któ- 190 q styczeń 2009 Dzielnica Pastwisk Niebieskich re ranią tak, że ofiara nieruchomieje, ponieważ jakikolwiek ruch powoduje coraz większe krwawienie i coraz ostrzejsze bóle. Ofiara leży i czeka na oprawcę, który niejednokrotnie obserwuje ją z oddali, upewniając się, czy traci ona siły, czy też nadal jest zdolna do walki. Kłamstwo więc przede wszystkim opiera się na przemocy, na osaczeniu człowieka, na zadaniu (zrazu niewidocznego) ciosu. Szatan dokonujący wkłucia, iniekcji kłamstwa w naszą duszę, mówi łagodnie, jak pielęgniarka: „to nie będzie bolało”, czyli wciąż i wciąż kłamie. Można powiedzieć wobec tego jeszcze inaczej: nie tyle przychodzi do nas jedno, jakieś wypreparowane, posklejane z jakichś drobin nieprawdy, kłamstwo, ale raczej Szatan zarzuca od razu na nas całą sieć kłamstw. Za zdawałoby się jednym „niewinnym kłamstwem” skrywają się skomplikowane, zagadkowe pytania, które prowadzą nasz umysł na rozmaite bezdroża, a wędrówka taka równocześnie usypia naszą czujność, osłabia naszą wolę. Szatan nie stawia tylko jednej kwestii — on zasypuje Ewę pytaniami. Pyta: 1) „czy rzeczywiście? ”, czyli, „czy naprawdę”/”czy na pewno? ”; 2) „czy rzeczywiście Bóg? ” — „czy na pewno o Boga chodzi? /czy On sam? ”; 3) „czy rzeczywiście Bóg powiedział? ” — „czy na pewno powiedział? a może ci się zdawało? a może wymyśliłaś to sobie? a może okłamujesz się, mówiąc, że powiedział? ”; 4) „czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców…? ” — „a może powiedział co innego? /może chodziło mu o niejedzenie czegoś innego? /może mówił o jedzeniu, a nie o niejedzeniu? ”; 5) „czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu? ” W tym 5) pytaniu już jest zawarte szczególne kłamstwo, ponieważ Szatan wie doskonale, że takiego zakazu ze strony Stwórcy nie było. A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe…, powiada Pismo, zaś przebiegłość Szatana idzie w parze z przewrotnością jego myśli, która ma człowieka okłamać. Skołowana Ewa zaczyna „tłumaczyć” Szatanowi, „o co chodziło Bogu”, co Szatan wykorzystuje natychmiast przeciwko niej. Wyjaśnienia Ewy, że chodziło wyłącznie o jedno drzewo, nie o wszystkie i że chodziło o śmiertelne zagrożenie, Szatan kwituje ostrym, krótkim: „nie”, choć wyraża ów sprzeciw w nieco zawoalowany sposób, tzn. posypuje, doprawia (jak wytrawny kucharz) następnymi kłamstwami: 1) „Na pewno nie umrzecie! ” (Bóg mówi: „Umrzecie, jeśli złamiecie zakaz”, Szatan mówi: „Nie umrzecie”), 2) „Ale wie Bóg” (Szatan wie lepiej od człowieka, co wie Bóg i „prawdziwie” informuje o tym człowieka, poucza go, co wie Bóg) „…że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa” (innymi słowy, Bóg i tak ma świadomość, że człowiek przekroczy zakaz, tylko tak człowieka nastraszył „dla sportu”, a tak naprawdę czeka, kiedy człowiek zrobi to, co ma zrobić) „…otworzą się wam oczy” (czyli „teraz jeszcze” człowiek jest ślepy, niewiele widzi — przyczyną takiego stanu rzeczy jest Bóg, który woli człowieka trzymać niewidomego, aniżeli pozwolić mu nacieszyć się pełnymi widokiem świata) „…i tak jak Bóg” (czyli można być „takim, jak Bóg”, tylko że Bóg nie godzi się na to i zazdrośnie strzeże swoich tajemnic — „na szczęście” Szatan wie, jak styczeń 2009 q 191 Dzielnica Pastwisk Niebieskich sprawić, by „zaklęcie przestało działać”) „…będziecie znali dobro i zło” (czyli człowiek posiądzie wiedzę, o jakiej mu się nie śniło — wiedzę samego Boga). Zauważmy, że Szatan opisuje tę Bożą wiedzę, jako znajomość dobra i zła, co jest kolejnym wyrafinowanym kłamstwem, ponieważ człowiek zna w głębi swojego serca rozróżnienie dobra i zła. Czym innym jednak jest wiedza, że złem jest to a to (np. przekroczenie Bożego przykazania, sprzeniewierzenie się Bożej Miłości), czym innym zaś, wiedza, jak to jest czynić zło. Tej ostatniej wiedzy człowiek nie ma, dopóki nie ulegnie kłamstwu oferowanemu przez Szatana i nie zacznie świadomie grzeszyć. Czyn Ewy jest świadomym odejściem od wierności Bogu — wprawdzie Ewa mówi potem Bogu (nieco usprawiedliwiająco), że wąż ją zwiódł (podobnie Adam mówi coś w stylu: „to nie ja, to ona”), ale nie chce pamiętać, że wąż „tylko zwodził”, zaś złego czynu dokonała ona samowolnie i po dość długim namyśle. Ciekawe jest to, że ostatnie słowo rajskiej „obietnicy Szatana” odsłania jednak jakiś rąbek tajemnicy. Ewa zaś nie zatrzymuje się na tym słowie; poniekąd pomija je, nie przyjmuje go do wiadomości, tak jakby ono nie było istotą całej wielowątkowej wypowiedzi Szatana. Człowiek stający wobec kłamstwa i ulegający jego urokowi także jakoś nie jest w stanie przytomnie dostrzec, że po prostu chodzi tu o zło. Jak wspomniałem Szatan działa z zaskoczenia, zakłada sidła. Jak lew ryczący krąży, by pożreć. I nie żartuje. Niemniej człowiek nie może porównywać się do sarny, która nie ma bladego pojęcia o kręcącym się po lesie kłusowniku, która nawet nie przeczuwa czającej się w paprociach zasadzki, zatrzaskującej się nagle i nieodwołalnie. Każdy z nas, dokładnie tak, jak Ewa, posiada precyzyjną wiedzę o tym, że istnieje zło i że należy trzymać się od niego z daleka. Uleganie kłamstwu tłumaczymy sobie już jednak niedoskonałością ludzkiej natury, tym, że „nie jesteśmy świętymi”, tym, że „i tak musimy upaść, by potem się podnieść”. Okłamujemy się tak, jakby cała nasza droga życiowa usłana była sidłami. Bóg mówi: „Świętymi bądźcie”, zaś Szatan podpowiada natychmiast: „nie” (a dokładniej: „żaden człowiek nie może być święty”/”to niemożliwe”/”to się wam nie uda/”absolutnie!”). Co to znaczy „być świętym”? To po pierwsze: nie ulegać kłamstwu, czyli nie kłamać. Wszystkie nasze problemy przecież zaczęły się od kłamstwa i kto wie, czy do niego się w ostateczności nie sprowadzają. t 192 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów Raport ze słonecznego miasta Paweł Kiełbowicz Siedemnasty marca imieniny Zbigniewa Na pamiątkę obchodów Dni Zbigniewa Herberta we Lwowie Lwów, 17 marca 2002 Skromny orszak gości oficjele przyjaciele najbliżsi Docieramy do miasta o zatrzaśniętej bramie którą widział co dnia gdy tylko przymknął powieki Lwów jak zwykle słoneczny roześmiany secesyjną jesienią kamienic gubiących tynk jak pożółkłe liście Łyczaków dał koncert tramwajów przeplatany żebraczą trąbką nucącą znane melodie Wiem że On był z nami Czułem to nie tylko ja Unosił się lekko nad brukiem swej ulicy stawał na balkonie z ironią patrząc na tablicę Jemu poświęconą „Nie przykuwajcie mnie do Lwowa” rzekł właściwym sobie grymasem styczeń 2009 q 193 Dzielnica Artystów …ale czyż nie był szczęśliwy? Wdzięczny za modlitwę zadumał się patrząc w ołtarz przed którym Go ochrzczono Kardynał święcił tablice perłami łez cisnących się mimo woli Przepychały się wstęgi biało-czerwona niebiesko-żółta plotąc warkocz trudnego braterstwa Wiersze Mistrza oprawione w barwy miasta tętniły cyrylicą Herbert dość miał już tej powagi więc poszedł z nami do knajpy w ogrodach pod uniwerkiem Piliśmy Jego zdrowie rozprawiając o siedemnastym marca Bo to Jego imieniny a też święto urodzin Armii Krajowej i kolejna rocznica przeniesienia stolicy do Warszawy Potem wracaliśmy do Polski odprowadzani Jego przejrzystym spojrzeniem Lwów szepnął nam za plecami „Polska jest tutaj…” 194 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska Notatki więzienne (Fragmenty) Joanna Mieszko Patrz, żyję. Z czego? Ani dzieciństwo ni przyszłość nie tracą nic z siebie... Byt niezmierzony wytryska z mojego serca. (R. M. Rilke) Zacząć wreszcie. Wyrzucić to z siebie. Od telefonu? Raczej od sznurowadeł. Jacek Dobiszewski, były kolega z liceum spotkany nagle na schodach, jego zdumiona twarz, jego cześć i co ty tu robisz z jednoczesnym fachowym rzutem oka na moje stopy — buty bez sznurówek, strach w jego oczach, strach o siebie. Zabawny moment. Jacek miał w sobie coś z komara pod wieczór, mało widoczny, niepozorny, gubiący się w niedopowiedzeniach, przyfruwający tylko po to, by ukłuć i odlatujący, by przygotować się do następnego ukłucia. Miał wieczne problemy z ojcem, domowym despotą. O ojcu wspominał, że był jakimś dygnitarzem i że po maturze załatwił mu pracę fotografa. Kogo Jacek fotografował i gdzie najwidoczniej dygnitarzował znienawidzony ojciec — okazało się po latach, na schodach w komendzie głównej w mieście B. ✽ Dystans. Siedzę w kinie i oglądam na trójwymiarowym ekranie film, którego nikt nie nakręci — szczupła, krótko ostrzyżona dziewczyna w niebieskim pulowerze i granatowych sztruksowych wranglerach idzie w dół i w górę i po niekończących się korytarzach, szurając niebieskimi zamszowymi półbutami, które jej się zsuwają z pięt, bo w pokoju przesłuchań zabrano jej sznurowadła, żeby nie uciekła. Pół kroku za nią esbek o posturze monstrum, wykreowanego przez doktora Frankensteina. Przed nimi i za nimi szczęk kolejnych otwieranych i zamykanych żelaznych drzwi. Ten film potrwa może dwadzieścia cztery godziny, góra czterdzieści osiem. Zacisnąć zęby i wytrwać. Nie dać się sprowokować. Otwierać szeroko oczy. Jak najwięcej zapamiętać. Uśmiechać się. Relax & enjoy. Nowe sznurówki dwadzieścia minut później w celi. W półmroku ledwie rozjarzonym 15-watową, umocowaną w żelaznym kagańcu nad drzwiami żarówką, tłoczy się pięć kobiet w różnym wieku. Jedna z nich, najbardziej doświadczona i najwidoczniej obyta z tego rodzaju establishment bez pytania wyciąga kawałek żyletki i odcina mi ze starych rajstop dwa paski. Sznuruję buty i w ten magiczny sposób natychmiast odzyskuję godność. ✽ Strach. Opisać twarze ogarnięte strachem. Uciekliśmy im — ja i mój sześcioletni syn. To właściwie on podjął decyzję. Po ostrzegawczym telefonie z mojej radiowej rozdzielni wyszliśmy z bloku drugim wyjściem, żartując i śmiejąc się, podczas gdy oni styczeń 2009 q 195 Dzielnica Krakowska czekali na mnie przy pierwszym. Wszystko jak w slapsticku. Telefon zastał mnie w wannie. Naciąganie dżinsów na mokre ciało. Chaplin by tego lepiej nie wymyślił. To wtedy zaczął się film i nie wiedziałam jak się potoczy, a przecież współtworzyłam scenariusz. Pierwszy problem: dokąd uciec, kiedy wszyscy się boją? Sztywnieją w drzwiach. Proszą, żebym wyszła. Trzęsą się na myśl, że ktoś mnie zobaczy wychodzącą. Tę myśl mają wypisaną na czole. Mówi się o lepkim strachu. Postaci oblepione klajstrem strachu, który wykrzywia rysy; spocone dłonie, przyklejony uśmiech. Niewspółmierność tego strachu do jego przyczyn. Ryszard, kiedy się boi, przybiera najniewinniejszy uśmiech pięcioletniego chłopca, pochyla się lekkim skosem do przodu, wysuwając przed siebie prawe ramię i obracając coś na wysokości brzucha w palcach obu dłoni, najlepiej jakiś długopis, jakby chciał odwrócić uwagę od swojej twarzy. Stopy ustawia czubkami do siebie, zginając lekko nogi w kolanach, jakby chciał się pochylić w niezgrabnym ukłonie. Głos mu mięknie i drży ulegle. Cała jego sylwetka nabiera miękkości, a oczy lśnią zrozumieniem i oddaniem. Opisać jego strach — zasłużony i nieporównywalny z niczyim innym strachem. Opisać jego żenującą rozmowę z posterunkowym, którą przekazała mi Mama. Jego rozwolnienie ze strachu. Natychmiastową ucieczkę najbliższym pociągiem z B. ✽ Rozczarowanie — przedrostek roz- przyklejony do słowa czarowanie. Czarowanie — tworzenie zwodniczej iluzji, kurtyny, mającej zasłonić rzeczywistość. Jaka jest ta rzeczywistość, wobec której jestem ROZ-czarowana? Czym o-czarowali mnie przedtem ci ludzie, którzy mnie teraz tak roz-czarowali? Dlaczego pozwoliłam się za-czarować? A przede wszystkim dlaczego czuję niesmak w ustach, kiedy o nich myślę? Przecież roz-czarowanie to akt uzdrawiający. Od-czarowanie przychodzi z zewnątrz. Śpiąca królewna musiała czekać aż sto lat w szklanej trumnie na księcia, który by ją od-czarował. Tymczasem roz-czarowałam się o własnych siłach. Właśnie. Chyba o siły tu głównie chodzi. Rozczarowanie to akt, który pochłania niesłychane kwantum energii życiowej. Przynajmniej to moje — teraz — rozczarowanie. Jest mi gorzko i czuję ból w okolicy splotu słonecznego, ale z godziny na godzinę będzie lepiej. ✽ Obrzydzenie. Opisać kapitana Urbańskiego. (W następstwie awansował do rangi majora, poprawiło mu to emeryturę, za co niewątpliwie byłby mi/nam po latach wdzięczny, gdyby tak szybko nie umarł). 190 cm wzrostu, włosy postawione na jeża, jak u Kiereńskiego, czerwona prosta gęba, która pod wpływem złości nabiera koloru buraka (nadciśnienie?). Źle się komponuje w zestawieniu z garniturem koloru musztardy. Kiedy mi wierci dziurę w brzuchu, zastanawiam się, co opowiada w domu przy stole o swojej pracy. Zastanawiam się nad jego dziećmi. Muszą być dorosłe. Co kupują z jego opowieści? Na pewno ma syna i córkę i oboje pracują w SB. Córka w administracji albo w księgowości. Pewnie zamężna i mąż pewnie też w branży. U nich to przeważnie rodzinne. Popłatne, a i wścibskości ludzkiej się unika. Więc pewnie nie 196 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska opowiada w domu wiele, bo ich to nudzi. Opisać aresztowanie. Opisać, jak odmawiano mi pomocy. Opisać, jak wróciliśmy z małym z żonkilami do domu. Żonkile były dla Mamy. Na pożegnanie. Sześciu policjantów. Wywrócone mieszkanie. Spokojnie przebieram się i pakuję. Zabieram Biblię, bo może pozwolą chociaż to czytać? ✽ Odgrodzenie. Utrata nadziei — przecięcie pępowiny ze światem zewnętrznym. Śmiech mnie ogarnia, kiedy mi prokuratorzy wojskowi przedstawiają oskarżenie. Zdrada stanu? Stworzenie organizacji podziemnej? Składam się ze śmiechu. Prokurator — kpt. Giełżecki patrzy na mnie ze współczuciem. Współczuje mi chyba naiwności. A może mi się tylko tak wydawało? Ma może grać tego „dobrego” według nowoczesnych zasad psychologii? Jego młodszy kolega przynosi mi kawę. Patrzymy sobie poważnie w oczy. Ten chyba nie udaje. ✽ Rzeczywistość. Jestem we władzy absurdu, kłamstwa, zła i hipokryzji. Nie mogę nic zrobić. Razem z głodem opuszczają mnie siły fizyczne, ale paradoksalnie tym bardziej rosną duchowe. „Zwycięża, kto nie walczy” — to zdanie Sun Tsy od lat tkwi mi w głowie i nie mogę go do końca pojąć. Nie walczy, czyli nie prowokuje przeciwnika? Czyżby cokolwiek zależało ode mnie? A jeśli prawie nic? ✽ Szaleństwo? Nie od razu dociera do moich uszu, nie, do mojej głowy, przez mur myśli, ta melodia wygrywana przez kogoś tam na dole na działkach. Ktoś powiedział, że od strony podwórka znajdują się ogródki działkowe. Jakiś emeryt, wygrywający w cieplejsze dni na akordeonie tę jedną, jedyną melodię. Zsuwam się po tym dźwięku jak po nitce pajęczyny w niedawną przeszłość. Odwiedzam myśli ludzi, których znam — rodziny, przyjaciół i wrogów. Choć jeszcze nie całkiem, ale pojmuję chyba szóstym zmysłem, co się stało i kto ile zawinił. To zdumiewające, jak fizyczne odgrodzenie i przymusowa głodówka pozwalają mi się wślizgiwać do ogrodów ludzkich myśli; ogrodów zapuszczonych i zaniedbanych, gdzie jednak co i rusz odkrywam jakiś niespotykany owoc. „Jestem wolna” — powtarzam w myślach słowa Woody Allena z nowelki o śmierci Sokratesa — „jestem wolna, bo mój umysł jest wolny! ” „Czyżby? Jeśli tak, to w takim razie wyjdź z tej celi” — odpowiada mi słowami nowelki zgryźliwy Kriton. ✽ Bezsenność. Po dwóch nocach spędzonych na drewnianym katafalku zwanym szumnie pryczą, boli każdy centymetr ciała. Odgniecenia nawet na głowie. Zdrętwiały kark. Guma tak zwanego materaca okropnie chłodzi. W półśnie pocieszenia Babci: „Wszystko co nas spotyka jest do czegoś potrzebne. ” — „Nie wszystko, Babciu, jest potrzebne, ale może być pożyteczne” — precyzuję i nie jestem pewna, czy nie mówię tego na głos. Nad drzwiami zapala się na chwilę żarówka i w judaszu coś się poruszyło. Oko. Ta myśl nie daje mi zasnąć i prześladuje we wszelkich możliwych aktorskich styczeń 2009 q 197 Dzielnica Krakowska Georgij Safronow kreacjach: „Czemu to służy? Komu to służy? ” — pytają w mojej głowie, stojąc samotnie na tonącej w półmroku scenie, Łomnicki i Hanuszkiewicz, Kucówna i Hanka Bielicka, Holoubek, Himmilsbach, Młynarski i Stefania Woytowicz. Do odpowiedzi z trzaskiem obcasów wyłaniają się całe szeregi pospolitych, przymilnie wykrzywiających się w uśmiechu twarzy. Gogol nabija tabaką fajkę i uśmiecha się ironicznie. Czuję teatralność własnego położenia, ale nikt nie napisał mi roli. Jeżeli to tutaj teraz ma być jakoś dobre dla mnie, to pewnie dlatego, że tam, na zewnątrz, musiałoby być mi gorzej. I to pomimo puchowej poduszki i śnieżnobiałej pościeli — pocieszam się. ✽ Zwycięstwo. Musiało ich to bawić, że ktoś może się czegoś takiego w takim miejscu domagać, ale oddali mi moje kosmetyki. Odtąd codziennie make-up. Zwycięska walka o ubrania. Na moją prośbę Mama dostarcza mi moje białe wełny, buty na obca- 198 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska sach (bez sznurowadeł), rajstopy, najlepszą bieliznę i... peniuar z koronkami. Peniuar! Elegancja-Francja w śmierdzącej dziurze, znajdującej się na poddaszu komendy wojewódzkiej MO w mieście B. I raz niebieskie, raz piwne oko w judaszu. Chodzą w tenisówkach, żeby ich nie było słychać. Pod okulary podkładam czarną okładkę Biblii — jedynej książki Michniku Adamie, którą mi wolno mieć! — i tak powstaje quasi-lusterko. Wystarczy, żeby się starannie umalować. O każdej porze dnia i nocy jestem gotowa na przesłuchanie. Idę z gracją za człapiącym w przydeptanych tenisówkach klawiszem, jakbym szła na randkę. Conrad — do walki z żywiołem ogolić się, założyć najlepszą koszulę i starannie zawiązać krawat. ✽ Tęsknota. Straszna tęsknota za dzieckiem, straszny, aż do bólu głód, straszne zwątpienie i nagle w tym strasznym, śmierdzącym miejscu o pomalowanych olejno na brązowo ścianach — niezapominajki. Paczka od Mamy. W załamaniu papieru dwa słowa. Świat kręci się we właściwym kierunku. Szukam jakiegoś znaku od niego, ale nie ma nic, prócz zagranicznej pasty do zębów. Luksus! Dzielę się z moimi morderczyniami, złodziejkami, donosicielkami. Smak ciasta, smak wędliny. Na drugi dzień każą się pakować, zostawiam resztki paczki. Lodowate jabłko strachu w krtani — wywożą mnie. Okazuje się — cztery cele dalej — na koniec korytarza. Pod wieczór dostaję nową współmieszkankę. Maria, nazwiska nie podała, mała, korpulentna, o powolnych ruchach krowy, pracowała na poczcie w okolicznym miasteczku. Kiedy cenzor, który prześwietlał listy, kończył pracę, ona zaczynała swoją — zabierała listy, w których były pieniądze. Zabawne, że takie czyny też podlegają pod jurysdykcję sądu wojskowego. ✽ Zatrzymanie (tak to się przecież dosłownie nazywa — zatrzymanie), wyrwanie z tkanki życia, zniszczenie egzystencji, odebranie dziecku matki oraz poczucia podstawowego bezpieczeństwa jest zbrodnią, która zaciąży nad moim życiem i życiem wszystkich moich najbliższych, ale zbrodniarzom ujdzie płazem. Rozkazodawcy będą się kreowali na zbawców ojczyzny. Czyjej? Przeklinam ich i ich potomstwo do siódmego pokolenia. Przeklinam donosicieli, informatorów, kłamców, służalców i przestraszonych. Przeklinam tych, co zamykają oczy i uszy. Przeklinam fałszywych i wrednych. Przeklinam „zatroskanych ojców narodu” w wojskowych uniformach, przeklinam sługusów obcych mocarstw, przeklinam ich haniebne czyny, które wołają o pomstę do nieba. Jest pełnia. W ogródkach działkowych płaczą ludzkim głosem koty. ✽ Oko w oko. Zapowiadana konfrontacja z moim kolegą redakcyjnym Michałem Jagodzińskim, aresztowanym dwa tygodnie przede mną. Ja w moich białych wełnach, w czółenkach, umalowana, on wymięty, w swetrze oblepionym jakimś śmieciem, włosy rozwichrzone, zarośnięty, w zimowych butach bez sznurowadeł. Staje jak wryty w progu. W pierwszej chwili odczuwam radość — w końcu kolega, znamy się tyle lat. styczeń 2009 q 199 Dzielnica Krakowska Pracowaliśmy nieomal biurko w biurko. Nie patrzy na mnie. Jest zmieszany. Kapitan Urbański odczytuje jego zeznania. Nie ukrywam rozbawienia. Urbański każe mu je potwierdzić. Michał wyciąga papierosa z pogniecionej paczki: „Zapałeczki można? ” — pyta najprzymilniejszym głosem, na jaki go stać. Dziękuje wylewnie. Potwierdza i podpisuje. Nikt go nie bił, nie torturował, nie wyrywał mu paznokci. Wyprowadzają go. Śmieję się szczerze. Każdy z nas pozostał sobą. ✽ Głód. Opisać procedurę pisania listów. Raz na dwa tygodnie. Jedna kartka papieru. Dostajęmoje pióro. Rozkosz trzymania pióra. Rozkosz pisania. Piszę maczkiem. Dwa tygodniepóźniej dostaję jeszcze mniejszy kawałek papieru i tylko piętnaście minut czasu. Listy, których nawet po dwudziestu latach nie jestem w stanie dotknąć. Opisać moje głody. Co wiedział Knut Hamsun o głodzie? Niewiele. Opisać potworny głód czytania. Większy chyba od głodu płynącego z żołądka. Wolno mi czasem kupić gazetę. „Żołnierza Wolności” albo milicyjną. Kupuję obie. Czytam między linijkami, choć niewiele tam treści. ✽ Zabijanie czasu. Ze współwięźniarką Marią gramy w bierki zapałkami. O wiele trudniej jest grać w bierki zapałkami, niż prawdziwymi bierkami. To jedyne, co mamy. Gramy godzinami. Śpiewam. Wszystko. Szła dzieweczka, poszła Karolinka, rascwietały, podmoskownyje, czerwona róża, lulajże, jabłuszko pełne snu i zapomniałam twoje ręce. Z wolna przypominają mi się słowa szlagierów, które wycinała mała dziewczynka z ostatniej strony tygodnika „Nowa Wieś” i wklejała do pękatego zeszytu. Kupowało się ten tygodnik tylko w tym jednym, jedynym celu. Śpiewam szczególnie wtedy, gdy moją towarzyszkę z celi zabierają na przesłuchania. Przesłuchują ją co drugi dzień. Muszą się od niej jak najwięcej o mnie dowiedzieć. Opowiadam jej zatem, co o nich myślę i co myślę o polityce sprzedawczyków wyniszczających naród. Spaceruję po celi. Można zrobić cztery kroki od zamalowanego brązową farbą okna do drzwi. I cztery z powrotem. Nie wypuszczają mnie na spacernik znajdujący się na dachu. Maria opowiada mi o więzieniu w Fordonie, do którego przeniesieniem grozi mi kapitan Urbański, a gdzie ją na pierwsze czterdzieści osiem godzin umieszczono. Dowiaduję się, że w celach są tam łóżka na sprężynach, pościel, prawdziwa muszla klozetowa za zasłonką i że można mieć długopis i papier. Podobno jest też biblioteka. ✽ Spisek. Metoda małych kroków. Postanawiam przenieść się do Fordonu. W tym celu należy rozsierdzić kapitana, ale tak, aby nie posunął się do rękoczynów. Ani przez chwilę nie daję mu zapomnieć, że należę do intelektualnej elity w tym mieście. Domagam się spotkania z prokuratorem wojskowym. „Czy obiecuje pani, że będzie pani mówić? ” Prokurator przybywa dokładnie jak wyliczyłam — trzy dni później, koło dziesiątej wieczorem. Jestem gotowa. Białe wełny — sweter, spódnica, rajstopy, czółenka, make-up. Opowiadam prokuratorowi o warunkach higienicznych aresztu urągających 200 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska podstawowym ludzkim potrzebom. Mówię o głodowych dziennych racjach. O braku wody do picia. O półsurowym chlebie, który powoduje skręt kiszek. Opowiadam o szykanach, o niewypuszczaniu do toalety, na świeże powietrze, o braku kąpieli. O karaluchach. Proponuję, żeby sam obejrzał areszt. Domagam się protokołowania tego, co mówię. Domagam się spotkania z adwokatem, przedstawicielem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Domagam się wizyty u lekarza. Prokurator jest rozczarowany. Nie zapisuje niczego. „A co może pani powiedzieć do sprawy? ” „Do jakiej sprawy? Pan przecież wie, że nie ma żadnej sprawy. Wszystko to skandal i humbug”. Prokurator wściekły, że dał się tak nabrać w sobotę o dziesiątej wieczór. Podziałało. Kapitan Urbański osobiście wiezie mnie w poniedziałek do Fordonu. Całą drogę wściekle monologując, obiecuje zemstę. Nie odzywam się ani słowem. W Fordonie urządzam dramatyczną scenę — kapitan zapomniał zabrać z aresztu moje lekarstwa na serce. ✽ Ponura budowla. Kobiece więzienie w Fordonie, obok którego wciąż się przejeżdżało w drodze do miasta T. Wysoki mur, żelazna, wielka brama. W najczarniejszych snach do głowy by mi nie przyszło, że mogę tu trafić. Znowu wszystko odebrane: zegarek, medalik. Ale zostawiają Parkera — floating ball — długopis na atrament, który mi Ryszard przywiózł ze Stanów i który tak zachwycił kierownika aresztu w komendzie. Dziwne, że oddali. Poniemiecki neoklasycyzm — lśniące czystością korytarze. Cela — okno, zakratowane, ale otwarte, z widokiem na więzienny plac i dalej — na łęgi nad Wisłą, jasne ściany, dwa trzypiętrowe łóżka. Materace. Muszla klozetowa i umywalka za tekstylną zasłonką, jak opisywała Maria. Więzienny Hilton. (Cele w areszcie komendy w mieście B. — brud, brązowe ściany, ciemność, zakratowane okienko zamalowane brązową farbą, nastanie dnia markowane zapaleniem żarówki nad drzwiami, nastanie nocy markowane wygaszeniem żarówki nad drzwiami, drewniane, pomalowane brudnoszarą farbą prycze jak katafalki, gumowany, cienki na centymetr materac, śmierdząca szmata starego dziurawego wojskowego koca. Przerdzewiały, zarośnięty grzybem i strawiony amoniakiem kubeł na odchody. Podniesienie klapy wywoływało niezmiennie odruch wymiotny. Tylko raz dziennie, o siódmej rano wychodzenie do prymitywnej łazienki. Dziewczyny nie pozwalały mi dotknąć kubła). ✽ Panika. Nigdy przedtem i nigdy potem ani w życiu, ani w filmie, nie widziałam u nikogo czegoś podobnego. Od pierwszego dnia, od trzynastego grudnia, kiedy o szóstej rano jechaliśmy z Ryszardem na Dworzec Centralny, z którego miałam pociąg do B. i widzieliśmy po drodze, co się dzieje. Bał się o siebie. Wiedział dlaczego. Potwornie się bał. Oni nie rozgrzeszają. Od pierwszego dnia stawał na głowie, żeby wyjechać do Stanów i żeby nie wyglądało to na ucieczkę. Chciał tylko przeczekać. Wiedział, że nie ma takiego miejsca, gdzie mógłby się schować. Stany — to by mu dawało od czasu do czasu poczucie bezpieczeństwa, o którym marzył, a którego nie zazna do śmierci, odkąd zaprzedał duszę diabłu. Nie dziwiłam się więc, że na dobrą sprawę nie ma żadnej wieści od niego. Nic się nie dzieje. Musiałby przejść samego siebie. Czy zdoła? Mnie styczeń 2009 q 201 Dzielnica Krakowska pozostało tylko czekać. Opisać to nieopisane uczucie, które wypełniło mnie w chwili, gdy minęło czterdzieści osiem godzin w tej szczurzej norze: kogel-mogel zdumienia, wściekłości, rozpaczy, bezsiły, ale też piołun zrezygnowanej satysfakcji. W końcu to naprawdę nie o niego chodzi, ale taka myśl na myśl by mu nie przyszła. (I to może być ratunek — kombinowałam — z lęku o siebie będzie próbował mnie stąd wyciągnąć...) Czułam każdym fibrem jego strach i zdawałam sobie sprawę, o ile jestem mocniejsza. Moja dusza należy tylko do mnie. Poczucie bezpieczeństwa — czy można się czuć gdziekolwiek bezpieczniej aniżeli za kratkami? Żartuję, oczywiście, że żartuję... Znowu ten czarny humor... ✽ Po pierwsze — żyć. Lśniące korytarze kobiecych więzień jak klasztorów. Czyszczenie, pranie, polerowanie — żeńska forma medytacji. Ale także ersatz seksu. Cały świat jest zbrukany i one nic na to nie mogą poradzić. Te korytarze, w których je los uwięził jak niegdyś w brzuchu matki –lśnią czystością. To ich dzieło. Dwa razy wysłano mnie z ciężkim kotłem zupy na górne piętra, do tych, którym nie wolno za jakieś przewinienie (kara w karze) wyjść na spacer dookoła podwórka. Ich cele — wychuchane, wypieszczone gniazdka, żelazne piętrowe łóżka obszyte falbankami, jakby były przeznaczone dla niemowląt. Kokardki. Serduszka. Kwiatuszki. Ile miesięcy, ile lat pracowały po powrocie z szychty w fordońskiej fabryce dżemów i przetworów warzywnych nad tymi serduszkami i falbankami? Zrealizowały tutaj w mikroskali marzenie, którego nie udało im się zrealizować w normalnym życiu. Nawet miłość spotkały. Nic dziwnego, że wiele z nich nie chce wyjść na wolność. Do czego? ✽ Quae nocent, docent? „Uważaj, u ciebie jest kapusta! ” szepnęła mi przez ramię podczas mijania się w korytarzu Irenka (raz taszczyłyśmy wspólnie kocioł z zupą). „Co za kapusta? ” zdumiewałam się w duchu, póki mnie nie oświeciło, że chodzi o kapusia. Każda z nich mogła być do tego celu używana. Jedna siedziała za współudział w bestialskim mordzie na kochanku, druga była notoryczną złodziejką, a trzecia, rozmemłana i płaczliwa, nie wyglądała na nic i nic o niej nie wiedziałam. Czwarta była wspólniczką pierwszej i dlaczego były w jednej celi, było jasne jak słońce. Każdej mogło zależeć na złagodzeniu kary. Irenka swoją sympatię do mnie przypłaciła kilka dni później bardzo drogo. Rzuciła mi przez kraty w oknie prezent w takich miejscach drogocenny — dużą, zdrową cebulę. Została za to pobita przez najokrutniejszego strażnika (było w Fordonie kilku mężczyzn do takich właśnie specjalnych poruczeń) tak dotkliwie, że trafiła do więziennego szpitala i nigdy więcej jej nie zobaczyłam. Cebuli, ku zdumieniu i radości moich współmieszkanek, jeść nie chciałam. ✽ Legendowanie. Opisać kapustę Mariannę, którą zgodnie z regułami ich gry przywieźli z miasta T. właśnie do B. Opisać jej partyzancką, hunwejbińską bojowość, jej plakatową wierność związkowym ideałom, jej rzeczowość, męski sposób chodzenia, jej 202 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska chłoporobotniczą przaśność i ludową przebiegłość. Umiała się przypodobać bez podlizywania się, potrafiła pokazać respekt a nawet czołobitność bez zginania karku, ale jednak w kąciku ust i w ciągle odwracanym od rozmówcy spojrzeniu czaił się przewrotny uśmieszek: „Jestem sprytniejsza niż wy, to ja tutaj rozdaję karty” — mówiła jej twarz. Często wywoływano ją na przesłuchania. Musiała przecież opowiadać moje niezliczone opowieści. Ciekawe, jak streściła bajkę o Czerwonym Kapturku i pani Thatcher? Albo odczytaną scenicznie Pieśń nad Pieśniami w wersji erotycznej z wzdychaniami? (potem, po wyjściu z więzienia przestrzegałam przed Marianną, bo wysłano ją w nagrodę na emigrację do Francji. Jak się później dowiedziałam — z całym szeregiem zadań). ✽ Małe zadania. Przeczytawszy w areszcie w komendzie wojewódzkiej calusieńką Biblię, którą przytomnie wzięłam z domu, przeniosłam się z pustyń na morze. Z premedytacją zabrałam się w Fordonie za Conrada, którego na szczęście nie brakowało w więziennej bibliotece (prócz niego głównie produkcyjniaki z lat 50. oraz pełne wydanie Lenina, nie to, co na Mokotowie). Czasu będzie pewnie dużo. Trzeba planowo robić coś z mózgiem. Tak więc wolny człowiek Sokratesa wyrusza na morze: rozległy horyzont, perspektywa i medytacja. Georgij Safronow styczeń 2009 q 203 Dzielnica Krakowska Szum fal — to łagodny, to gwałtowny w jednakowym rytmie, poruszający je księżyc i zapach bryzy. Morze — pra-kobiecość, żeńska połowa Boga i do tego świat mężczyzn, w ich łupinkach statków próbujący dopasować się do tej kobiecości, do jej reguł, do jej rytmu, do jej fal. Czytam Conrada — od wschodu słońca do zmierzchu, kiedy już tylko można domyślać się liter. ✽ Luksusy. Tak, jak przypuszczałam, tu byłam bezpieczniejsza. Żeby wyciągnąć mnie stąd na przesłuchanie, trzeba było dokonać sporej papierkowej roboty, poza tym ruszyć tłuste cztery litery i przywieźć mnie z Fordonu do B. Już się nie dało według własnego widzimisię ściągać mnie o północy z aresztu na strychu. Zrobić mi coś złego też byłoby nieco trudniej, bo więcej świadków. No i dieta przyszła na czas. Kiedy pierwszego dnia zobaczył mnie doktor P. sprawujący funkcję lekarza więziennego, nie mógł ukryć poruszenia. Znałam go. Był kierownikiem przychodni reumatycznej w B. tuż obok naszej rozgłośni. Przyjaźnił się ze Zbyszkiem Kuczyńskim, dlatego i mnie znał, jak większość nas, redaktorów. Etat lekarza więziennego to była jego tajemna fucha. Na moje szczęście. Byłam bardzo słaba. Myślałam, że to tylko (tylko!) brak ruchu i powietrza. Nie doceniłam głodu i obciążenia psychicznego, stałego napięcia, bezsenności. Doktor P. zarządził dietę. To oznaczało cieniusieńki płatek mięsa dwa razy w tygodniu z kiszoną kapustą albo utartymi burakami. Do tego dziewczyny po wyroku, które pracowały w PGR-ze, przynosiły codziennie mleko. Mleko było z porannego udoju, przeważnie lekko fermentowało. Co wieczór przed kontrolą dostawałyśmy aluminiową miskę. Dziewczyny w mojej celi przeważnie nie chciały tego pić. Wszystkie były ze wsi. Obrzydło im. Wolały czarną jak smoła herbatę. Świeżo zsiadłe mleko miałam na śniadanie. Kromka chleba. Czasem ugniatałam je dłońmi na masło. Czasem zalewałam wrzątkiem i robił się twaróg. Mleczny McGiver. ✽ Spacernik. Nie puszczają mnie na podwórko, gdzie w dwóch turach krążą nierównymi dwuszeregami więźniarki, jak niegdyś uczniowie podczas długiej pauzy w naszym liceum. Wtedy, gdy nie zostaję wysłana do kuchni po kotły z zupą albo kartoflami, obserwuję je przez kraty okna. Widok jak z Felliniego: ubrane różnie. Te po wyroku w spranych, bawełnianych, więziennych spódnicach i koszulach; te przed wyrokiem tak, jak je zastało to zrządzenie losu. Jedna jest nawet w długiej błękitno-srebrnej balowej sukni. Młode. Niektóre trzymają się czule za ręce. Jest kilka starszych, które wyglądają na główne księgowe. Młode dokazują jak pensjonarki, starsze są zatopione w sobie. ✽ Napięcie w powietrzu. Ptaki wirujące nad wiślanymi łęgami. Byłam podenerwowana, jak przed burzą. Myśli łopotały w głowie, jak prześcieradła na wietrze, które widziałam w oddali. Nie zmrużyłam oka przez całą noc. Leżałam bez ruchu. Czułam, że nastąpi jakaś zmiana. To z jednej strony dobrze, bo jedna z wartowniczek, Krwawa Ma- 204 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska ry z włosami jak anioł z bożonarodzeniowych wydmuszek (kiedyś były takie w paczuszkach z Ovomaltiną — kolorowe główki aniołków z wyrastającymi im z karku skrzydełkami; wystarczyło je nakleić na wydmuszkę i powiesić na choince), otóż Mary zapowiedziała, że się ze mną niebawem policzy. Za co i jak — tego nie wiedziałam. „Mam na ciebie oko! ” syczała, stając w progu naszej celi podczas wieczornego apelu. Było we mnie widocznie coś, co głęboko irytowało Mary i czekała tylko na dogodną okazję, by wybuchnąć jak Etna. Czułam, jak zbiera w sobie troskliwie swoją złość na mnie, jak liliowy dzwoneczek na łące zbiera rosę, by utopić w niej muszkę. Bogu dzięki, ujdę na czas. Z drugiej strony stracę doktora P., którego łagodne promieniowanie czułam ciągle w pobliżu. I zsiadłe mleko, które także ratowało mi życie. Dziś nie kazali mi taszczyć kotła z zupą. Przyszła Mary z informacją, że mam pięć minut na spakowanie. Wraca faktycznie za pięć minut. Sprawdza celę. Dziwi się, że zostawiam moją amerykańską pastę do zębów współtowarzyszkom celi, które w tym czasie zażywają kwadransu na spacerniku. „A po co takim to?! ” Nakładam znowu granatowe sztruksy i niebieski pulower, niebieskie, zamszowe półbuty związane strzępkami nylonowych rajstop. Mary patrzy na moje sznurowadła i uśmiecha się jadowicie: „U mnie by to ci na sucho nie przeszło. ” Dziwię się w duchu, że teraz mi to przechodzi, dziwię się wszystkiemu, bo przecież niedziela. Co to za transfery w niedzielę? Idziemy w kierunku wyjścia. Za mną więźniarki wchodzą z hałasem i szuraniem do budynku. Pauza między lekcjami kończy się. Odwracam głowę. „Nie odwracaj się! ” — rzuca Mary nerwowo. Zdumiewam się — jakbym stała się dla niej nagle człowiekiem. „Chcesz tu wrócić? ” Nie chcę. Nie wrócę. ✽ Uwolnienie. Oddają mi sprawnie wszystko, co przedtem zabrali. Tylko moje notatki rekwirują (tak, tak, Michniku Adamie!). I miłosny list jakiejś nieznanej mi dziewczyny do innej dziewczyny, który znalazłam pomiędzy kartkami „Jądra ciemności”. Przed bramą Mama. Poeta Kazimierz Hoffman ze swoim „maluchem” — wzruszająca niespodzianka. On jeden zachowuje się tak naturalnie, jakby chodziło o oczywistość, nie więcej niż o odwiezienie chodnika do pralni. Najzwyczajniej. Przynajmniej tak mi się wydaje. Jestem mu za to wdzięczna. „Inni się bali” — szepcze mi Mama. Prawdziwi poeci nie znają tego rodzaju strachów. W domu czekają już inne kwiaty, także bukiet przyniesiony już na trzy godziny przed moim uwolnieniem przez Judaszy — Annę Sucharską w towarzystwie męża. Wyrzucam go zamaszystym łukiem przez balkon, bo spowija go czarna aura i cuchnie, jak pewna brazylijska orchidea. P. S. Do głowy by mi nie przyszło, że po latach, po lekturze powyższych słów poeta Hoffman obrazi się na mnie. Za co? Za to, że nie dość patetycznie opisałam jego bohaterstwo? ✽ Wolność. Absolutna bezsenność. Kolejne noce nie mogę w ogóle zasnąć. Łóżko jest za miękkie i za czyste. Kładę się na podłodze. Kładę się śmiertelnie zmęczona. Po kwadransie bezwładności znowu czuję jakiś dziwny rodzaj energii, który wypełnia tylko styczeń 2009 q 205 Dzielnica Krakowska mózg. Rzeczywistość miesza się z nierzeczywistością. Myśli łopoczą jak żagle na wietrze. Wirują jak galaktyki. Płoszą sen. Nie mogę zasnąć. A może właśnie teraz śnię? ✽ Ryszard na Dworcu Centralnym. Moje dziecko trzyma mnie kurczowo za rękę. Nie chce puścić ani na chwilę. Ryszard opowiada o cudzie mojego oswobodzenia — o rzekomych staraniach Rakowskiego, wicemarszałek Haliny Skibniewskiej, Jana Józefa Szczepańskiego, o Amnesty International — wszyscy razem i podobno nie wiadomo, kto najbardziej — pomogli (potem, po paru latach dowiaduję się, że to Szczepański i Amnesty. Szczepański pojechał z Krakowa w mojej i Grzegorza Musiała sprawie do „samego” Kiszczaka). Ryszard zabiera nas do Ogrodu Zoologicznego. Udajemy spacer rodzinny. Próbuję czuć się szczęśliwa. Idziemy w tłumie ludzi wzdłuż klatek. Kraty z lewa i prawa. Na czole zimny pot. Jestem w środku czy na zewnątrz? Kręci mi się w głowie od tej nagłej wolności. Ktoś gra na akordeonie znajome dźwięki. Ślepy grajek przy bramie. Wreszcie wiem, co to takiego. To „La colomba”. ✽ Ryszard zabiera mnie do swojego przyjaciela Romana Samsela, kilka ulic dalej. Samsel wrócił właśnie z placówki w Meksyku i przywiózł zapas tequili. Witając się, czuję lepką od potu dłoń. Prawie wszyscy znajomi Ryszarda, którzy dłużej przebywali za granica, bardzo się pocą. Ryszard pokazuje mnie Samselowi, jakbym była Koniem, Który Mówi. Mam zaświadczyć. W stolicy taka karta w życiorysie jest prawie tak samo ważna jak Visa Platinum. Ale karta nie jest ważna dla mnie. Ona ma uwiarygodniać jego. Niestety, Koń najwidoczniej specjalnie się nie popisuje opowieścią, a Samsel najwidoczniej nie jest tematem specjalnie zainteresowany i Ryszard jest dotknięty. Uśmiecha się tajemniczo, tęczówki mu żółkną, oczy zwężają się i rzuca mi przeszywające spojrzenia. Im bardziej ognista woda Azteków zbliża Ryszarda i Romana do siebie, tym bardziej ja się oddalam. Jakby była w tym jakaś fizyczno-magiczna odwrotna zależność, której nie zdążył zbadać Einstein. Im bardziej zwężają się jego oczy, tym bardziej otwierają się moje. ✽ Wchodzę do rozgłośni. Wtedy, 14 grudnia 1981, w poniedziałek rano, dwóch żołnierzy przed wejściem skrzyżowało mi przed nosem bagnety. Teraz nikt mi nie przeszkadza wejść; odwrotnie, kilku spotkanych kolegów schodzi mi z drogi, jakby zobaczyli ducha. To naprawdę zabawne, grać mimo woli rolę ojca Hamleta. Naczelnemu, Zdzisławowi Urbankowi, pokazuję wypis z więzienia. Inaczej by nie uwierzył. Jest zdezorientowany. Tłumaczę mu, że jestem wolnym człowiekiem. Ale czy w mieście B. ktoś, kto przeszedł przez więzienie, może być tak naprawdę zupełnie wolny? Jest już na zawsze skażony. To gorsze, niż syfilis. Na wszelki wypadek nie dostaję żadnych odcinków antenowych. Żadnych komentarzy, żadnych reportaży. Nic. Mam prawo być, mogę oddychać, ale nie mam prawa pracować. Co oznacza 206 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska śmierć głodową. Siedzę, robię na drutach, grzebię w taśmotece i w bibliotece. I piję herbatę. Nikt mnie o nic nie pyta i o nic nie zagaduje. Ojciec Hamleta. Radioaktywny trup w szafie. ✽ Bezustanne rady Ryszarda: „Uważaj na siebie! Nie dotykaj gazetek podziemnych, nie przechodź ulicy na czerwonym świetle! Pamiętaj, że jesteś odpowiedzialna za dziecko! ” Ma rację, ale dla siebie. Ja mam swoje własne racje. Właśnie dlatego, że jestem odpowiedzialna. I to nie tylko za wychowanie mojego dziecka. Mam obowiązek wobec własnego sumienia. Rośnie we mnie wściekłość. Czerwone światło działa na mnie aktywizująco. No pasaran, kapitanowie Urbańscy i mocodawcy! Uważajcie, bo przechodzę! ✽ Przepyszna dulszczyzna miasta B. Antyczny genius loci, który unosi się przemieszany ze smogiem w wąskich traktach ulic, pomiędzy starymi kamienicami, poczynając od mostu Królowej Jadwigi, a kończąc na wielkopłytowych blokowiskach Kapuścisk, i udziela się ludziom. A może odwrotnie? Może to określony gatunek człowieka ze szczególną częstotliwością rodzi się lub zagnieżdża w tym mieście i z wydychanymi w ciągu swego życia kubikami dwutlenku węgla tworzy tę specyficzną atmosferę, która mroziła wszystkich w naszej przybyłej tu rodzinie swoją obcością? Na przykład Jurek Sulima, nieodrodny syn tego miasta, czerwieni się i przyspiesza kroku za każdym razem, kiedy mnie spotyka na korytarzu „Litości! ”– zdają się wołać jego rozwiane, siwe loki. Lituję się. Nie zatrzymuję. Natomiast Zosia Turwid przeciwnie, wykazuje niesłychaną odwagę osobistą, proponując mi pisanie do jej mini-miesięcznika. Mój pierwszy tekst znajduję podpisany śmiesznym pseudonimem. Prosi, żeby ją zrozumieć. Rozumiem. Nawet odbierając skromniutkie honorarium podpisuję się pseudonimem. Michał Filek (podobno teraz znowu w Australii?) podczas mojej nieobecności wręcza Mamie paczkę z Komitetu Prymasowskiego. Cuda. Pasta do zębów, herbaty owocowe i wielki kawał najpiękniejszego na świecie schabu od pomorskich chłopów. Mama płacze ze wzruszenia. To jest dopiero solidarność. Paczka jest pierwsza i ostatnia. Pustka robi się nagle jeszcze bardziej pusta. Moja przyjaciółka Eleonora nagle nie ma dla mnie czasu. Po wielu tygodniach Jurek Sulimierski mówi mi w wielkim zaufaniu, dlaczego. Otóż Antoni Tokarczuk rozpowiada na mieście, że jestem na liście płac SB. On wie to od swojej dobrej znajomej stamtąd. A że oprócz tego ma wujka biskupa, więc mu wierzą. Żeby być wiarygodnym w mieście B. trzeba mieć dobre koneksje. I tu, i tu. Przyjaciele w Warszawie tłumaczą mi, że to jest teraz taka choroba wirusowa. Nazywa się szeptanka. Lekarstwa na to nie ma. Trzeba się samemu uodpornić. ✽ Jaki z tego doświadczenia płynąć ma pożytek — zastanawiam się i ogarnąć nie mogę. Pożytek musi być ogromny, bo doświadczenie jest potężne. „Doświadczenie to grzebień dla łysych” powiedział ktoś efektownie i na pozór miał rację. Kiedy układam bilans tych wydarzeń, staram się jak najwięcej zapisać po stronie „ma”. Niezależnie od wydarzeń styczeń 2009 q 207 Dzielnica Krakowska polityczno-historycznych, które tyle zmieniły w życiu każdego pojedynczego człowieka w tym kraju, ja sama zostałam nagrodzona w specjalny sposób. Mój „Oskar”: wiedza o ludziach — od siebie samej począwszy. To waży najwięcej dla pisarza. Był to jakiś kosmiczny filtr, który nie tylko przesiał skutecznie szeregi naokoło mnie, ale wyposażył także w wewnętrzną różdżkę, która pozwala mi odróżnić wrogów od przyjaciół. Co mnie z jednymi dzieli? Myśli i drogi. Co mnie łączy z drugimi? Myśli i drogi. Joanna Mieszko Bydgoszcz-Fordon-Berlin 1982-2002 Post Scriptum: Dopiero rok później oddają mi zarekwirowaną maszynę do pisania — narzędzie zbrodni oraz zarekwirowane wiersze i dzienniki — produkty zbrodniczego umysłu. Nie mogą mi darować, że się im wtedy wymknęłam. Mój naczelny z rozgłośni pozbawia mnie na wszelki wypadek pracy. Żebym nie przeszkodziła mu w karierze. Zawsze chciał zostać korespondentem we Wschodnim Berlinie i nawet mu się to w ostatnich miesiącach istnienia NRD — niestety, na bardzo krótko — udało. Pech. Mur diabli wzięli, a z nim i całe NRD. Mój syn też się do tego aktywnie, z młotkiem w dłoni, przyczynił. Oni ze swojej strony dbali przez długi czas o to, żebym nie miała żadnej pracy. Najmniejszej. Co mnie urząd pracy gdzieś skierował, to zaraz na drugi dzień dowiadywałam się, że już ktoś był i zakazał. Zemsta nietoperza. Tylko Kaziu Jułga z BWA się nie przestraszył. Jesienią 1988 roku w obozie dla azylantów w Berlinie (zwanym w fachowym żargonie „Etap pierwszy — Spandau”) spotykam dwóch oficerów SB, którzy sześć lat wcześniej przewrócili mi dom na głowę i w kajdankach zawieźli do więzienia. Poprosili o azyl jako prześladowani za poglądy polityczne i azyl ów im po „Okrągłym Stole” przyznano (co oznaczało prawa obywatelskie i ekonomiczne udogodnienia niedostępne dla większości emigrantów). Pozostałym negatywnym bohaterom tych wydarzeń także wiedzie się po dziś dzień nienajgorzej. Wcale nie dlatego, że nie ma na tym świecie Sprawiedliwości, a dlatego, że droga do Piekła jest szeroka i wygodna. Tak, jak przedstawił ją już 500 lat temu Michał Anioł na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej. JM t 208 q styczeń 2009 Dzielnica Polemistów Skanseny, skrytki, nisze Castillon Opisywanie III RP jest w pewnym sensie zajęciem prostym — gdy człek powie sobie na początku pracy, że owa RP to taka forma neosocjalizmu, której żaden rozsądny lubić nie może, ponieważ popełniałby samobójstwo na raty. I skomplikowanym — gdy pojmiemy, jak wielką różnorodność form przetrwalnikowych oglądamy, diagnozujemy i chcemy właściwie nazwać. W odsłonie premierowej Miasta Pana Cogito Rolex opisywał stan, w którym na początku magdalenkowego podstępu wcielonego w życie — poprzez zaniechanie „władzy” rozkwitła ludzka przedsiębiorczość i inicjatywa. Władza tak okrutnie zajęta była sobą, że nie zdążyła docisnąć „obywatelskiego gada”. Ze swojego punktu widzenia potwierdzam diagnozę. Obserwowałem, jak sąsiedzi każdy wolny kąt przerabiają na punkty składowe wszelkich towarów, jak wymyślają nową modę dla Ukrainy, tę sporządzoną ze ściereczek do kurzu i wszelkich innych dostępnych materiałów. Jak zaczynają nieśmiało podróżować po Europie i wracając opowiadać, iż nieprawdą jest, by w każdej wodzie pływały tam szczególnie zębate rekiny. Już raczej złote rybki, kompletnie obojętne na zaloty polskich globtroterów… Prawdziwe rekiny czekały na miejscu. W urzędach certyfikujących wszelką ludzką działalność, w izbach skarbowych, na posterunkach celnych. I wkrótce ożyły… Nie opisał natomiast Rolex (czego nie poczytuję za wadę jego tekstu — po prostu nie da się agga styczeń 2009 q 209 Dzielnica Polemistów opisać wszystkiego), iż szeregowe komuszki, komuszki odrzucone przez drapieżniejszych kolegów i komuszki z piachem w rękawach (totalna niechęć nawet do dźwigania listu na pocztę), również starały się znaleźć w nowej rzeczywistości. Od razu dodam: skutecznie. To nie tylko wydawnictwa promujące coś, czego kompletnie naonczas nie rozumiano (Unia Europejska), przejmowanie podupadających tytułów, na które niewielu miało ochotę (ponad stuletnia „Gazeta Rolnicza”) — najlepiej z należącymi do nich budynkami czy lokalami. To również wchodzenie w role, które rychło przyniosły „tfurcom” dostęp do złotonośnych strumyków — samorządów zawodowych. Czym są te twory i czemu służą? Oczywiście ochronie interesów osób, które są członkami organizacji. Ich — i tylko ich, wszystko jedno jak szczytne cele wypisane są w statucie założycielskim i jak często mowa w nich o dobru klientów, usługobiorców czy ogólnie zamawiających. Najbardziej jaskrawym przykładem niechaj będzie tu samorząd zawodowy prawników. Napisano ostatnio na ten temat tyle słów, że nie ma nawet sensu ich powtarzać. Rzekoma dbałość o jakość świadczonych usług, wszystko jedno czy adwokatów, czy sędziów, czy radców prawnych, rychło doprowadziła do jawnego zaprzeczenie celom, dla których stworzono te zawody i funkcje. Jeden z respondentów Salonu24, Marcin Gomoła, w obszernym i bardzo jasno wyłożonym tekście („Czy samorządy zawodowe mogą skutecznie chronić interes pu- 210 agga q styczeń 2009 Dzielnica Polemistów bliczny? ”) precyzyjnie nazwał chorobę, do której doprowadziło istnienie tej właśnie korporacji zawodowej. Ilość Tajnych Współpracowników i wszelkiej maści postkomuszych agentów jawnych i dwupłciowych jest tu raz oczywista, dwa zastraszająco wielka, bez względu na pokolenie. Okazało się oto, że starsi niezmiernie szybko wprowadzają do zawodu swych potomków i pociotków — myślących, jeśli nie co najmniej tak samo, to nawet bardziej zjadliwie i fundamentalistycznie. …Niewiarygodnie brzmi twierdzenie, że adwokaci i radcy prawni płacą składki członkowskie, utrzymują administrację swych organizacji — a więc między innymi opłacają swych kolegów po fachu działających we władzach samorządu — przeprowadzają egzaminy, poświęcają swój czas i organizują swe działania po to, by chronić interesy klientów. Ciężary te członkowie samorządu ponoszą dla ochrony własnych interesów, ponieważ korzyści czerpane z tych działań znacznie przekraczają ponoszone przez nich koszty… Ale czy tylko prawnicy grzeszą w opisany sposób? Okazuje się, że absolutnie NIE! Że to przypadłość także lekarzy, architektów, inżynierów budowlanych, ba, nawet niegdysiejszych łobuzów, dzisiaj przebranych za ochroniarzy mienia wszelakiego. Wystarczy na dzień dobry daną umiejętność ochrzcić mianem „zawodu zaufania publicznego”. Czy znajdzie się odważny, który odmówi tego miana lekarzom? Sędziom i adwokatom? Budowniczym walących się czasem hal wystawowych? Samorządność tych grup zawodowych polega w skrócie na tym, iż dowódcy samorządowi niektórych „cechów” celowo i świadomie ograniczają liczebność grupy zawodowej, w innych zaś ustalają ceny minimalne usług, certyfikują umiejętności już raz przeegzaminowane, pobierając od swych członków stałe, wysokie myto. Całość tych działań nie służy trosce o jakość wykonywania zawodu — choć samorządowe gęby pełne są podobnych frazesów. Lekarzom, jak wiadomo, zdarza się szkodzić pacjentom, sędziowie wydają kiepskie wyroki, adwokaci zajmują się coraz częściej przenoszeniem grypsów swych klientów. Stropy hal targowych walą się na głowy niewinnych ludzi, zabijając wielu z nich. I niezmiernie rzadko opinia publiczna może dowiedzieć się o sprawcach. Jeszcze rzadziej o karach dla nich. Takie są te zawodowe standardy etyczne, że po pierwsze nie karze się „swojego”… Wracając wszakże do „namacalnych konkretów”: we wszystkich gremiach zarządczych korporacji zawodowych nieodmiennie spotkać można „starych, dobrych znajomych”. W prasie rolniczej (od niej zaczynałem wymienianie grzesznych), królują jak za dawnych lat funkcjonariusze albo etatystycznego PSL-u, albo agenciaki i przekręciarze wprost. Wśród lekarzy nowe już raczej kadry — w końcu trudno znaleźć chirurga praktykującego w wieku lat osiemdziesięciu i więcej — ale jako się rzekło, to nic nie znaczy, ta rzekomo nowa kadra jest w pełni autorskim wyrobem starej. Z tym samym myśleniem, nawykami i skłonnością do zabawy w Pana Boga. Nie inaczej u inżynierów budowlanych, to akurat zjawisko ciekawe, bo mało znane. Jak w środowisku wiadomo, nieopłacenie myta dla stowarzyszenia typu Izby Inżynierów skutkuje niemożnością wykonywania zawodu. A zanim się go samodzielnie podejmie i opłaci coroczną składką — jeszcze stosowna praktyka i takoż płatny egzamin. Całości korporacyjnych interesów strzegą tu panowie dobrze po siedemdziesiątce, styczeń 2009 q 211 Dzielnica Polemistów widać stały kontakt z tynkiem i farbą (w opisach, proszę Państwa, tylko w opisach!) konserwuje lepiej, niż cokolwiek innego. Gęby pełne frazesów o tym, jakoby Polski by nie było, gdyby nie oni, dzielni bracia amerykańskiego Bobby’ego Budowniczego. Inżynierów budowlanych cechuje tak nieprawdopodobna pewność siebie, że próżno by jej szukać w innych zawodach. I jeszcze stanowczość w wyrażaniu poglądów tudzież głębokie przekonanie, że o byłej pracy dla późniejszego terrorysty Kadafiego czy samego Saddama Husseina nikt już nie pamięta, ergo to się nie liczy… A właśnie stamtąd pochodzą dolarowe czy ogólniej dewizowe zasoby wymienionych panów. Dzisiaj rzecz jasna już „prawidłowo” myślących, uładzonych i grzecznych — choć jakoś nikt nigdy im nie wytłumaczył, że do granatowego garnituru nie zakłada się brązowych butów. Mania certyfikacji w środowisku budowlanym osiągnęła pod koniec 2008 roku apogeum: otóż postanowiono zająć się płatną certyfikacją programów komputerowych, służących do projektowania dróg, szlaków kolejowych i budynków użyteczności publicznej. Ktoś gdzieś komuś powiedział, że obliczenia komputerowe mogą być w pewnym aspekcie niedokładne, ponieważ nie uwzględniają czynnika ludzkiego, omylnego z natury. Tezę potwierdziło kilku praktyków, dodając zresztą, że o owej wadzie wiedzą wszyscy zainteresowani, ergo wadą to z tej przyczyny nie jest. No i ruszyła kampania: domagamy się certyfikacji, bo bez niej będzie klapa! Wskazywano nawet na centra, które łaskawie mogłyby się zająć takimi certyfikacyjnymi czynnościami. I poetycznie powiadając, twórca diabolicznego planu już był w ogródku, już witał się z gąską… — gdy gruchnęła informacja, że główni apologeci certyfikacji nie potrafią nawet włączyć komputera! A co dopiero mówić o dalszych na komputerze wyczynach… Na razie przycichło. Ale to środowisko tak łatwo nie odpuści. Przecież Certyfikator brzmi tak dumnie… Idiotów ani nie usunięto z pracy, ani nie pozbawiono wpływu na to, na co wpływ mieli przedtem. Powód najprostszy pod słońcem: jeśli w środowisku na kluczowych stołeczkach nadal siedzą mali komuszkowie-indolenci, to któż lepiej dogada się z nimi, jak nie im podobni? Skanseny, skrytki i nisze — jak widać, nie takie znów tajne czy ukryte. Kogo uwierają? Nie — odpowiedź, że nikogo — nie jest właściwa. Uwierają nas wszystkich — wszyscy gdzieś mieszkamy, używamy dróg i środków komunikacji, czasem udajemy się do sądów, leczymy i wyrabiamy sobie pogląd na podstawie dostarczonych danych. Jeśli to wszystko jest fałszywe czy oparte na fałszywych postkomuszych przesłankach — to jest źle. Ktoś robi nam wodę z mózgu… t 212 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów Opowieści Starych Bab. Cz. II: „O hipnotyzerze, duchach i rosyjskim oficerze” Sosenka W czterdziestym trzecim oświadczył jej się tatarski buddysta. W czterdziestym piątym sowiecki porucznik obiecał małżeństwo w Moskwie. A do polskiego narzeczonego szła, patrząc w lufę rosyjskiego czołgu. Te historie przydarzyły się dwudziestoletniej częstochowiance z blond warkoczem, gdy miasto było zasypane szkłem, a w ogrodach leżały trupy. Okupacja to był czas wędrówek i spotkań z niezwykłymi ludźmi. W tych warunkach nawiązywanie głębszych relacji było niełatwe. Co skłaniało ówczesnych kawalerów do poszukiwania żony sposobami konspiracyjnymi. Wspomnianą panną z warkoczem była pani Ania. Dziś emerytka o różowej cerze z zawadiacką czuprynką „mleczny blond” liczy sobie osiemdziesiąt pięć wiosen i mieszka we Wrocławiu. Jako była nauczycielka jest ciągle zajęta pracą społeczną. — Żeby usiąść i zebrać te wspomnienia, musiałabym pójść na emeryturę z emerytury — chichoce. Pod opieką gestapo Była dzieckiem adoptowanym, a i tych przybranych rodziców zgubiła na początku okupacji. Miała wtedy szesnaście lat. Tatę zastrzelili we wrześniu Niemcy, a mama zmarła w rok później, po ciężkiej chorobie. Ówczesna administracja zapewniła Ani opiekę w osobie kochanki gestapowca. Przyszywani krewni za bardzo nie protestowali, bo podobał im się ładny dom i opuszczone gospodarstwo. Żeby majątek nie wymknął się łatwo z rąk, zakazali dziewczynie kontaktów z prawdziwą rodziną. A na koniec po prostu wyrzucili ją z domu. Swojemu nauczycielowi sprzed wojny (zastrzelonemu potem przez styczeń 2009 q 213 Dzielnica Artystów owego gestapowca) oraz kilku innym pedagogom i zakonnicom zawdzięcza to, że wojnę skończyła z maturą i dyplomem nauczycielskim. Sześć lat sama torowała sobie drogę między łapankami a wnykami, zastawianymi przez podejrzane indywidua, chętne do zaopiekowania się dobrą jak anioł dziewczyną o silnym charakterze i bardzo niebieskich oczach. Towarzysz arystokrata Unikając łapanek dzięki arbeitskarcie i własnej zimnej krwi, Ania pracowała w fabryce ceramiki u Bednarskiego. Popołudniami uczestniczyła w zajęciach tajnych kompletów, przygotowując się do egzaminów tajnego Pedagogium Ziem Zachodnich. Okazało się jednak, że komplety to za mało i koleżanki poleciły jej indywidualne lekcje u pewnego korepetytora. Miał to być człowiek mądry i o wyjątkowym charakterze. Wszystkie do niego wzdychały, wszystkie były w nim zadurzone. — To była cała historia w moim życiu z tym człowiekiem — kręci głową. Okazało się, że to był Rosjanin, pochodzący z rodu jakichś tatarskich chanów krymskich. Nazywał się Borys Demianow, a z tatarska Denisow. — I ja poszłam do niego, bo chciałam sprawdzić, czy jestem dość przygotowana z matematyki, fizyki i chemii. Pan Borys zdawał sobie sprawę ze swego uroku i trzymał uczennice na dystans, a gdy tylko zauważył, że któraś panna ma ochotę z nim flirtować, szedł do rodziców i mówił wprost: „Proszę państwa, ja przyszedłem na lekcję, a nie na flirt”. I dziękował za współpracę. — To był wspaniały człowiek, taki szlachetny — mówi z przekonaniem starsza pani. Sama jednak w pewnym momencie zauważyła, że nauczyciel zaczął się w niej durzyć, aż wystąpił z nieoczekiwaną deklaracją: „Aniu, chcę zostawić po sobie syna, a tylko ciebie widzę jako kandydatkę na żonę i matkę dziecka. Ja będę żył jeszcze tylko dwa lata” — usłyszała zdumiona dziewczyna. — Ja też byłam nim olśniona i zauroczona — wspomina pani Ania. I co się okazało? „Wiem, że jesteś katoliczką. Ja na katolicyzm nie przejdę, jestem buddystą, ale jeśli chcesz ślubu w ko- 214 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów agga ściele katolickim — to owszem, pójdę”. I wyliczał dalej: „Ja mogę cię utrzymywać, załatwię mieszkanie gdzie indziej, będę cię kształcił…”. O takich warunkach życia mogła pomarzyć niejedna żona, nawet w wolnej Polsce, ale…. — Ja tak się zastanowiłam, co nas łączy? Sympatia tylko. A tak zwane życie…? — opowiada starsza pani. Odpowiedziała więc Borysowi, że musi się zastanowić i da mu odpowiedź następnego dnia rano. Tymczasem przyśnił jej się jeszcze tej samej nocy, a sen był koszmarny. Borys miał w nim oczy pewnej zjawy, którą widziała w dzieciństwie. Czarna dama i jej rycerz Kiedy w 1919 roku przybrani rodzice pani Ani wrócili z emigracji zarobkowej w Stanach, zamieszkali w małym, parterowym domku niedaleko stacji Stradom. Właśnie w tym starym domku wydarzyły się trzy rodzinne morderstwa. Dwa pierwsze z tych małżeństw były im znane, z tym że o pierwszym dramacie w ogóle by się nie dowiedzieli, gdyby nie dziwna scena, której świadkiem była mała Ania. Był jasny, letni wieczór. Czteroletnia dziewczynka leżała już w łóżku, w swojej sypialni. — Zanim zasnęłam — wspomina pani Ania — przez kuchenne drzwi weszła jakaś kobieta w czarnym szalu i czarnej sukni. Przeszła obok mnie, wzięła krzesło od stołu, postawiła pod niezasłoniętym styczeń 2009 q 215 Dzielnica Artystów oknem, stanęła i zapatrzyła się w dal. Ja myślałam: „Co ta pani tu robi?? Co to za pani? ”. Po chwili do pokoju wszedł mężczyzna w skórzanej kurtce, pumpach i wysokich butach oficerskich. Na głowie miał czapkę motocyklisty. Wszedł, stanął w nogach łóżka i zaczął patrzeć na mnie, skamieniałą z przerażenia… Nigdy w życiu nikt na mnie nie patrzył takimi złymi oczami. Bo wyobraźnia też opiera się na faktach, a ja takich oczu nigdy u nikogo nie widziałam — tłumaczy. — A on patrzył z taką nienawiścią, jakby chciał mnie zamordować... Kiedy mała wreszcie wydobyła z siebie głos, z kuchni przybiegła zaniepokojona matka: — Co ci jest? — przestraszyła się. — Mamo, zabierz tego pana! — Tu nie ma żadnego pana! — Tu stoi, patrzy na mnie... — To ci się tylko wydaje. — Mnie się tylko w y d a j e? — chlipnęło dziecko. Potem czarna dama i motocyklista zniknęli. Ale następnego wieczoru wszystko się powtórzyło: ona jeszcze nie zdążyła usnąć, oni już byli. — Na trzeci dzień było to samo i na czwarty... Nikt mi nie chciał wierzyć! A ja się bałam się iść do łóżka! Trudno określić, jak długo to trwało: może tydzień, może dwa. Któregoś razu mała nakryła się kołdrą i zaczęła po dziecinnemu, jak umiała, modlić się tak, jak modliła się matka. — Wyjrzałam ostrożnie spod kołdry, nie było nikogo i zjawy więcej się nie pokazały. Po latach opowiedziałam to zaprzyjaźnionej staruszce, pani Kuśmierskiej: „Haniu, w tym mieszkaniu, co wyście mieszkali, mąż zamordował żonę! Właśnie tak chodził ubrany!”. — uslyszałam. To oczy tej właśnie, zapamiętanej z dzieciństwa zjawy „ostrzegły” ją przed uroczym adoratorem. — Więc kiedy Borys przyszedł rano po odpowiedź, powiedziałam mu, że nie. Powrócili do poprzednich, oficjalnych relacji, a Borys Demianow vel Denisow niebawem skierował się z uczuciami ku innej pani i doczekał się od niej syna. Po wojnie, jako komunista z przekonań, dostał się do rady miejskiej i tam pracował. Po godzinach zaś chodził na obiady do znajomej nauczycielki na ulicę Jasno- 216 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów górską i raz, gdy tak właśnie szedł, ktoś go w bramie zastrzelił. Było to dwa lata po pamiętnej rozmowie i oświadczynach — dokładnie tak, jak przepowiedział. Siedzimy przy herbacie, za oknem czarna noc styczniowa, a ja już czuję na plecach zimny dreszcz. — Ki diabeł, ten syn Wschodu? — marszczę brwi ze zdumieniem. — Hipnotyzer — słyszę w odpowiedzi. — On umiał hipnotyzować wzrokiem. Ale w moim przypadku mu się nie udało — odpowiada z humorem starsza pani. Zabiorę cię do Moskwy, będziesz moja Z przyszłym mężem poznali się w konspiracyjnym kółku literackim, którego spotkania odbywały się co tydzień w jej mieszkaniu. Gdy w styczniu 1945 do Częstochowy wchodzili Rosjanie, Ania była zaręczona z Tadeuszem. — Ruscy wchodzili, Niemcy uciekali — relacjonuje starsza pani. — W życiu nie widziałam, żeby ktoś w takiej panice uciekał jak Niemcy. Jeden drugiego zrzucał z furmanki, porywali konie woźnicom, żeby tylko uciec z miasta… A wokół spadały bomby i latały pociski, aż wszystkie szyby powypadały na chodnik. Myślę sobie — jak ginąć, to z narzeczonym. Ania wybiegła od sióstr zmartwychwstanek (gdzie miała tajne lekcje) i skierowała się do domu Tadeusza na ulicę św. Barbary. Na wprost niej biegli Niemcy, uciekający od strony Jasnej Góry. Ona szła pod prąd. — Czy ty wiesz, co to znaczy tak iść po szkle? — pyta drżącym głosem, jakby sama nie dowierzała, że tak szła. — Idę ulicą św. Kazimierza i jestem już na rogu, Niemcy biegną w moją stronę, a za nimi od strony mojego domu nadjeżdża radziecki czołg. Wszyscy padają, czołg jedzie i strzela. A ja stoję jak słup, stoję i czekam aż na mnie najedzie — mówi powoli. — A on, rozumiesz, ominął mnie, potem wystrzelił i pojechał dalej. Pani Ania mogłaby wymienić więcej, o wiele więcej momentów, gdy jej życie zależało od cudu i ten cud się wydarzył. Pojawiał się cień, pojawiała niewidzialna ręka, to znów jakiś człowiek... W ciągu kilku sekund ważyły się jej losy i zawsze przeważała szala życia. Widocznie tak chciał Pan. styczeń 2009 q 217 Dzielnica Artystów Georgij Safronow Razem z Tadeuszem i innymi mieszkańcami domu trzy dni spędzili w piwnicy. Po trzech dniach Ania postanowiła wrócić do swojego mieszkania na Pułaskiego. Bała się iść ulicą, wybrała drogę przez park, przez pola, po śniegu. — Idę i widzę, że w moim ogrodzie stoi czołg. To Ruscy strzelają do Niemców. Mogą mnie wziąć za Niemkę, a jak zacznę uciekać, będą strzelać i do mnie. Widzę już przed sobą dwa trupy, kobiety i mężczyzny, muszę po nich przejść. Idę śmiało, oni patrzą, co będzie, a ja idę prosto do nich. ”Kuda idiosz? ” Mówię, że do swojego domu. Idę dalej, a jeden z Ruskich za mną i mówi, że porucznicy mają tutaj kwaterę. Rozejrzał się wokół, zobaczył zegar ścienny, spodobał mu się widocznie, bo go sobie zabrał. — Rosjanie wyzwalali ze wszystkiego — wtrącam słowa salezjanina z oświęcimskiego klasztoru, a pani Ania podejmuje opowieść. — W czasie tych pierwszych tygodni przychodził mnie odwiedzać ruski oficer z sąsiedniego mieszkania, opowiadał o sobie, śpiewał… No i potem zaczął mnie adorować. Nie podobały mu się wizyty Tadeusza. „Kto to? ” — zapytał w końcu. „To jest mój narzeczony” 218 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów — powiedziałam. „Ty m o j ą będziesz narzeczoną! My teraz tylko idziemy na Berlin, jak ja tu wrócę, to ciebie zabiorę do Moskwy”. — A pani marzyła o Moskwie? — pytam żartobliwie. — Taa… — wzrusza ramionami. I rzeczywiście, pewnego letniego dnia zobaczyła, że pod dom zajeżdża wojskowy samochód. — Porucznik specjalnie odłączył się od swoich, żeby tylko mnie porwać. Ja się skryłam w piwnicy, on wpadł ze swoim sierżantem, cały dom przeszukał: strych, piwnicę też, ale mnie nie zauważył, bo ja się dobrze schowałam — drwi sobie z pechowego mołojca starsza pani. Jestem ciekawa, czy to może jakaś historyczna postać zaszczyciła uczuciem moją sąsiadkę. — Kak jewo zwali? — zagaduję więc tym razem po rosyjsku. — Nie wiem — przyznaje. — W końcu dał spokój i wybiegł z mojego mieszkania. A klął na czym świat stoi! Odjechał pędem i więcej już go nie widziałam. To też była okupacja Pani Ania jest od sześćdziesięciu lat nauczycielką. Jest także mamą, babcią i prababcią, a do tego „ciocią” dla niezliczonych przyszywanych krewnych (w tym i dla mnie). Bez cienia patosu czy dumy wspomina, jak w czasie wojny uratowała od śmierci polskiego partyzanta i rodzinę nauczyciela. Opowiada, jak jej serdeczny przyjaciel zginął podczas Marszu Śmierci z Gross Rosen. I nie zbywa moich pytań tak, jak wiele pań w jej wieku, które rzucają na odczepne: „Kochana, wojna to były straszne czasy, daj mi spokój”. Wspomina, jak szły z mamą za trumną ojca między dwoma szpalerami niemieckich wojsk pancernych... Po tym przejmującym opisie głos więźnie mi w gardle. A pani Ania już po chwili przywołuje na pamięć spotkania i ucieczki, ludzi tak tajemniczych i sceny tak barwne, a czasem i absurdalne, że trudno w nie uwierzyć i zachować powagę. — Ależ dziecko, TO też była okupacja — mówi po prostu, uśmiechając się do siebie i do wciąż żywych wspomnień. t styczeń 2009 q 219 Dzielnica Naukowców CYKL: KOINCYDENCJE (2) Dlaczego Słońce? unukalhai 500 sekund. Tyle czasu potrzebuje foton, aby dotrzeć do powierzchni Ziemi, od momentu wyemitowania go z fotosfery słonecznej najbliższej nam gwiazdy. Odległość do obserwatora na Ziemi od kolejnej najbliższej gwiazdy foton przelatuje przez 4,22 roku, czyli przez czas dłuższy ponad 266 tysięcy razy. To tylko cyfry, które dosyć trudno sobie wyobrazić. Jeśli byśmy chcieli zobrazować powyższą różnicę w odległości, to załóżmy, że odległość Ziemi od Słońca wynosi jeden centymetr. Wówczas odległość do najbliższej gwiazdy będzie wynosiła 2,7 km. Ale ta następna najbliższa gwiazda (Proxima w konstelacji Centaura) ma wydajność produkcji fotonów ponad 18 tysięcy razy mniejszą od słonecznej. Oznacza to, że Słońce przez jedną dobę wytwarza i emituje tyle energii, ile Proxima w ciągu 50 lat. To niezbyt masywny, chłodny czerwony karzeł, który świecąc tak słabo, nie jest dostrzegalny gołym okiem. Ani nawet przez sporą lunetę. Po to żeby zarejestrować jego widmo potrzeba profesjonalnego teleskopu. A nie jest wcale Proxima najsłabszą ze znanych gwiazd w okolicy Słońca (przyjmijmy, że „okolicą” jest odległość nie większa niż 12 lat świetlnych). Oznacza to tyle, że nie wszystkie gwiazdy są takie same. Oczywiście, nie dotyczy taka różnorodność tylko gwiazd, dostrzegamy ją wśród planet, a także ich księżyców, dotyczy ona również skupisk gwiazd, w tym galaktyk. Podziały morfologiczne każdego rodzaju obiektów kosmicznych stają się coraz bardziej rozbudowane, w miarę jak rosną strumienie danych astrofizycznych, zwłaszcza tych rejestrowanych przez instrumenty wynoszone w przestrzeń okołoziemską lub międzyplanetarną w ramach misji satelitarnych. Poznajemy coraz dokładniej ogromne wprost zróżnicowanie obiektów w otaczającym nas wszechświecie. 500 sekund potrzebuje foton na przebycie 150 milionów kilometrów dzielących naszą planetę od słonecznej fotosfery. Do Ziemi docierają tylko dwa z każdego miliarda fotonów emitowanych przez Słońce. Z tego trzecia ich część odbija się od powierzchni planety (chmur w atmosferze lub powierzchni oceanów) i nie oddaje swojej energii na rzecz biosfery ziemskiej. Pomimo to, fotony dostarczają energii cieplnej w ilości wystarczającej dla utrzymywania na naszej planecie wody stale w stanie ciekłym, co jest niezbędnym warunkiem dla rozwoju i podtrzymania życia biologicznego. I co bardzo istotne, są to fotony o zakresie długości fali elektromagnetycznej (częstotliwości) znajdującym się pomiędzy podczerwienią a ultrafioletem. Gdyby ich proporcje widma były inne, nie inicjowałyby procesu fotosyntezy. Tak się jednak składa, że zdecydowana większość fotonów emitowanych przez Słońce ma charakterystykę widma promieniowania w zakresie widzialnym dla ludzkiego oka. Żeby chociaż 220 q styczeń 2009 Dzielnica Naukowców Georgij Safronow w przybliżeniu uzmysłowić sobie wydajność maszyny energetycznej jaką stanowi Słońce, wyobraźmy sobie, że ilość energii którą Słońce uwalnia (emituje) w przestrzeń w ciągu jednej sekundy wystarczyła by na pokrycie wielkości obecnego zapotrzebowania na energię, takiego kraju jak USA, przez milion lat. Proporcja poszczególnych rodzajów wyemitowanego promieniowania, wedle ich zakresów częstotliwości, zależy od temperatury fotosfery gwiazdy, ta zaś z kolei zależna jest od typu ewolucyjnego gwiazdy i jej masy. Jaką zatem gwiazdą jest nasze Słońce, czy przeciętną, taką samą jak dziesiątki, a nawet setki miliardów innych gwiazd w naszej Galaktyce, czy też może jest jakąś szczególną, niezbyt często spotykaną? W tym miejscu warto uświadomić sobie, że wiedza o tym, jaki mechanizm odpowiada za to, że gwiazdy świecą, liczy zaledwie około 70 lat. Ale skoro poznaliśmy taki mechanizm, mogliśmy w oparciu o niego zbudować modele dróg ewolucyjnych dla poszczególnych typów gwiazd występujących we Wszechświecie, w tym także dla Słońca. Oczywiście, oprócz owego mechanizmu, poznaliśmy już dotychczas miliony widm najróżniejszych gwiazd, co pozwoliło na grupowanie i klasyfikację gwiazd, według ich najważniejszych cech. Rzecz jasna klasyfikacja taka nie mogła powstać z dnia na dzień, ale była rezultatem pracy kilku pokoleń astronomów. W tym przypadku dwudziestowiecznych. Od początku XX wieku do jego lat dwudziestych rozwijała się systematyzacja widm poszczególnych typów gwiazd w oparciu o tzw. system harwardzstyczeń 2009 q 221 Dzielnica Naukowców ki, sporządzana wysiłkiem uczonych z Harvard College Observatory (Cambridge — Illinois, USA), którzy przeanalizowali widma około 200 tysięcy gwiazd. Wysiłki te zsyntetyzował diagram typów widmowych gwiazd sporządzony przez Hertzprunga i Russela. Rozwinięciem wymienionej klasyfikacji było wykonanie w latach 1943-1953, tzw. klasyfikacji MKK przez astronomów obserwatorium Yerkes’a w Williams Bay nad jeziorem Geneva (Wisconsin, USA), czyli Morgana, Keenana i Kellmana, w oparciu o bardziej rozbudowaną bazę danych. Ta właśnie klasyfikacja, z koniecznymi modyfikacjami, obowiązuje współcześnie. Oczywiście nie miejsce tutaj na rozwijanie nadzwyczaj fascynującej opowieści o historii poznawania całego spektrum typów gwiezdnych, o podejmowanych próbach ich klasyfikacji, bo to jest temat na oddzielny tekst. Spróbuję natomiast odpowiedzieć, czy takie gwiazdy jak Słońce stanowią we Wszechświecie regułę, czy raczej wyjątek. Z góry chcę zaznaczyć, iż odpowiedź na takie pytanie, według dzisiejszego stanu wiedzy astrofizycznej, nie będzie ani łatwa, ani jednoznaczna. Najpierw przedstawię coś w rodzaju PESEL Słońca, czyli najważniejsze parametry z jego charakterystyki. Słońce jest tzw. żółtym karłem (yellow dwarf) o typie spektralnym G2V, jasności widomej(1) minus 28,74 magnitudo(2) oraz jasności absolutnej(3) plus 4,83 magnitudo. Słońce posiada masę około 330 tysiące razy większą od Ziemi. Od najbardziej masywnej planety Układu Słonecznego, czyli Jowisza, masa Słońca jest około 1050 razy większa. Reasumując, masa Słońca stanowi ca 99,9% łącznej masy Układu Słonecznego. To jest już świat naprawdę „astronomicznych” wielkości (2*10^27 ton). Ale jak (1) Jasność widoma — (pozorna lub obserwowalna) moc promieniowania gwiazdy lub innego obiektu, która jest widzialna przez obserwatora ziemskiego (natężenie promieniowania w świetle widzialnym dla ludzkiego oka). Zakres mocy promieniowania widma najjaśniejszych obiektów na ziemskim niebie, mierzonych jasnością widoma zawiera się w nw. wielkościach magnitudo: Słońce: Księżyc (w pełni): Wenus (max.): Mars (max.) Jowisz Merkury (max.) Syriusz -26,74 -12,70 -4,70 -2,70 -2,50 -1,80 -1,46 Teoretyczna granica widzialności dla ludzkiego oka wynosi +6,0 lub +6,5 magnitudo. Na ziemskim niebie jest nieco ponad 9.000 obiektów (głównie gwiazd) do wielkości +6,5 m, Z czego około 50,0% zawiera się w miedzy +6,0 a +6,5 magnitudo. (2) magnitudo: w skrócie „m” — jednostka miary natężenia odbieranego światła gwiazdy. Różnica 1 stopnia wielkości „m” to różnica jasności mierzona mnożnikiem w wymiarze: 2,512. Im niższy miernik magnitudo, tym większe jest natężenie swiatła docierające od takiego obiektu. Dlatego jasność magnitudo dla takich obiektów przyjmuje wartości ujemne. Np. dla Słońca różnica miedzy jasnością widoma a jasnością absolutną wynosi 31,67 magnitudo, co oznacza różnicę w jasności o wielkości ponad 4 biliony razy. Gdyby Słońce znajdowało się w odległości 32,6 roku świetlnego od Ziemi, to jego jasność obserwowana wyrażałaby się wielkością ponad 4 biliony razy mniejszą od obserwowanej obecnie. Gdyby Słońce (ub gwiazda o zbliżonej mocy promieniowania w zakresie światła widzialnego) byłoby oddalone o odległość rzędu 80 lat światła lub większą, nie byłoby widoczne dla ludzkiego oka. (3) Jasność absolutna oznacza taką wielkość jasności ( zakresie światła widzialnego) dla danej gwiazdy, jaka była by zmierzona przez obserwatora z odległości dziesięciu parseków, tj. ok. 32,6 lat świetlnych. Przykładowo dla Słońca wielkość ta wynosi: +4,86. Jasność absolutna najjaśniejszych znanych gwiazd przekracza -13 magnitudo. 222 q styczeń 2009 Dzielnica Naukowców na gwiazdę to taka masa jest duża czy mała? I znowu musimy uczynić małą dygresję, aby umiejscowić taki parametr Słońca na tle innych gwiazd. Szacunki udziału ilościowego poszczególnych typów gwiazd, w rozpoznanym dotychczas zakresie, oparte są na bazach danych dotyczących naszej galaktyki, reprezentującej klasę olbrzymich galaktyk spiralnych. Naszą galaktykę będę pisał z dużej litery (Galaktyka) i wówczas nie będę musiał dodawać, że chodzi właśnie o tę naszą. Szacuje się, że około 3,0% gwiazd w Galaktyce posiada masy wyższe od Słońca, około 4,0% ma masy zbliżone do słonecznej, cała reszta gwiazd posiada masy niższe, a co najmniej 70,0% gwiazd ma masy znacznie niższe. Górny limit masy gwiazdy to około 100 mas Słońca, chociaż zdarzają się sporadycznie monstra o masach przekraczających 100, a nawet osiągających 130 mas słonecznych. Im bardziej masywne, tym mniejszy stanowią odsetek w całym spektrum gwiezdnym. W zakresie masy gwiazd występuje zależność odwrotnej proporcji, bowiem z kolei im są one lżejsze, tym ich jest więcej. Dolna granica masy gwiazdy to ca 0,08 masy Słońca, czyli 12 razy lżejsza gwiazda ma jeszcze masę (a z tym związane temperaturę i ciśnienie w jądrze) pozwalającą na zainicjowanie procesu nukleosyntezy (zapalenie wodoru i spalanie go, w wyniku czego, oprócz emisji energii w postaci fotonów, powstaje hel). Parametr rozmiarów liniowych nie jest zbyt istotny, więc tylko informacyjnie podam, że średnica Słońca jest, w dobrym przybliżeniu, 110 razy większa od średnicy Ziemi. I znowu, jest to dużo czy mało? Ten parametr zmienia się w czasie drogi ewolucyjnej gwiazdy. Gwiazdy o masie podobnej do słonecznej oraz kilkakrotnie wyższej (w zakresie 0, 8 — 8 mas Słońca), pod koniec swojej ewolucji na tzw. ciągu głównym, czyli po upływie kilku mld lat, gdy spalą cały wodór w swym jądrze i zaczną spalać hel, rozszerzają stopniowo swoją gazową atmosferę, stając się czerwonymi olbrzymami, świecącymi setki, a nawet tysiące razy jaśniej, a ich średnice także powiększają się w podobnym stopniu. Gdy Słońce osiągnie ono fazę czerwonego olbrzyma, Ziemia znajdzie się wówczas wewnątrz jego atmosfery. Tyle wynika z modelu ewolucyjnego takich gwiazd. Na pewno jacykolwiek mieszkańcy naszej planety nie będą świadkami takiego zdarzenia, chociaż nastąpi ono za, mniej więcej, 5,0 mld lat. Znacznie wcześniej odparują ziemskie oceany i zostanie zdmuchnięta warstwa ziemskiej atmosfery, bo proces ewolucji Słońca do fazy czerwonego olbrzyma trwał będzie około 100 mln lat. Inne gwiazdy (bardziej masywne) mogą wyewoluować z ciągu głównego (na ciągu głównym znajdują się wówczas, gdy spalają swój wodór) do formy supergigantów lub hipergigantów, wówczas rozmiary ich średnicy mogą być nawet kilka tysięcy razy większe, niż obecna średnica Słońca. Ale ich masy w tym stadium ewolucji nie wzrastają, wzrasta natomiast wielokrotnie stopień rozrzedzenia gwiezdnych atmosfer. Natomiast najbardziej istotnym parametrem jest gwiazdy jest jej temperatura efektywna. Chodzi o temperaturę zewnętrznej warstwy atmosfery gwiazdy, która emituje fotony, czyli fotosfery. W przypadku Słońca temperatura ta wynosi ca 5780 K (stopni Kelvina). W oparciu o tzw. stała słoneczna wyliczono, iż każdy cm2 powierzchni fotosfery Słońca emituje 6340 watów, inaczej mówiąc świeci jak 63 żarówki 100styczeń 2009 q 223 Dzielnica Naukowców watowe (czyli metr kwadratowy tej powierzchni wysyła tyle energii, ile 630.000 żarówek 100-watowych). I znowu, dużo to w przypadku gwiazdy, czy mało? Otóż im bardziej masywna gwiazda (ciągu głównego), tym szybciej i gwałtowniej spala swój wodór. W skrajnych przypadkach czas ten może wynosić około miliona lat, nieco mniej masywne gwiazdy spalają wodór w ciągu kilku lub kilkunastu milionów lat, i tak stopniowo coraz mniej masywne spalają go w okresach liczonych dziesiątki i setki milionów lat. Dla pewnej klasy gwiazd takie interwały liczone są w miliardach lat. W przypadku Słońca jest to ca 10 mld lat, z czego około połowy tego czasu Słońce ma już za sobą. 224 Georgij Safronow q styczeń 2009 Dzielnica Naukowców Jak już wspomniałem, tych masywnych i bardzo gorących gwiazd, ale o krótkim okresie życia na ewolucyjnym ciągu głównym, jest bardzo nikły odsetek wśród całości populacji gwiezdnej. Najgorętsze temperatury ich fotosfer przekraczają 30.000 K, sięgając 60.000 K. Jasność ich w świetle widzialnym jest dziesiątki i setki tysięcy razy większa od słonecznej, a w przypadku najcięższych monstrów (LBV — light blue variable) miliony razy większa, świecą one na niebiesko, bo gros energii (90,0%) wypromieniowują w paśmie nadfioletu, natomiast stanowią jedynie 0,00003% ogółu wszystkich gwiazd. Inaczej mówiąc, bardzo gorąca jasna gwiazda klasy „O”, to jedna gwiazda na 3 miliony. Ich masy przekraczają 16-krotność masy Słońca. Wszystkie one kończą swój stosunkowo krótki żywot w tytanicznych eksplozjach, znanych jako supernowa. A po eksplozji ich resztówki tworzą zdegenerowane i sprasowane szczątki centralnych partii gwiazdy (jej jądra), jako gwiazdy neutronowe lub „czarne dziury”. Pozostałością po eksplozji tak masywnej gwiazdy może być zatem albo mikroskopijnych rozmiarów degenerat gwiezdny o średnicy rzadko przekraczającej 20 km, w którym ściśnięta została materia o wielkości 3-4 mas słonecznych, albo black hole, o niewiadomym horyzoncie zdarzeń, gdyż będącym funkcją wielkości masy, która nie została rozprzestrzeniona eksplozją w przestrzeni międzygwiezdnej, natomiast podległa kolapsowi grawitacyjnemu. Przykładowo, gdyby Słońce przy obecnej masie mogło zostać kiedyś czarną dziurą, jej horyzont zdarzeń wynosiłby ca 3,0 km. Ale, by skończyć w takim gwiezdnym fajerwerku, Słońce jest na to, co najmniej 40 razy, za mało masywne. Z kolei temperatury fotosfery w zakresie od 10.000 do 30.000 K są charakterystyczne dla jasnych olbrzymów (light giant), ich masy grupują się w przedziale 3 — 8 mas słonecznych, świecą, mniej więcej, od 30 do 30.000 razy jaśniej od Słońca w zakresie widma widzialnego. Ich decydująca barwa widmowa to kolor niebieskobiały, a im są chłodniejsze tym mniejszy jest udział w ich widmie koloru niebieskiego, aż do całkowitego zaniku tej barwy. Odsetek ich w populacji gwiezdnej szacowany jest na 0,13%, czyli jedna gwiazda klasy „B”, namniej więcej 800, to właśnie jasny olbrzym. Klasę Słońca poprzedzają jeszcze gwiazdy z zakresu mas od 1 do 3 słonecznych, temperaturach fotosfery z przedziału 10.000 — 6.000 K oraz barwach od białej do biało-żółtej, zaklasyfikowane w klasach „A” i „F”. Świecą one w zakresie od 1, 5 do 30 razy jaśniej od Słońca. Są to najczęściej olbrzymy (te normalne) i podolbrzymy, a ich liczebność to ca 3, 5-4,0% ogółu gwiazd. I wreszcie klasa Słońca, czyli gwiazdy typu „G”, o barwie żółtej, a masach w granicach 0,8 -1,1 masy Słońca oraz temperaturach fotosfery z zakresu 6.000 — 5.200 K i jasności z zakresu 0,6 -1,5 słonecznej. Największą ich część stanowią karły, a ich częstość występowania to około 7,0 % ogółu populacji gwiezdnej. Schodząc po skali temperatury i jasności klasyfikujemy jeszcze podkarły (barwa pomarańczowa) oraz czerwone karły, czyli najczęściej gwiazdy klas K oraz M, z czego czerwone karły to ca 70,0% ogółu gwiazd. Ponadto typ „M” musiał zostać uzupełniony o obiekty gwiezdne wykryte przez nowoczesne systemy penetracji kosmosu, mianowicie — dla najbardziej chłodnych gwiazd z klasy czerwonych karłów wyodrębniono typ L, zaś dla tzw. styczeń 2009 q 225 Dzielnica Naukowców karłów metanowych (albo brązowych karłów), czyli obiektów, w których wnętrzu nie może zostać zainicjowana nukleosynteza i świecą wyłącznie pod wpływem prądów konwekcyjnych wytwarzanych wyłącznie przez energię grawitacyjną, zarezerwowano litery „T” oraz „Y”. Już zupełnie na zakończenie tego reviev dodam, iż jeszcze istnieje klasa „N” dla obiektów, które trudno zakwalifikować do którejś z dotychczas wymienionych klas. Odrębna klasyfikacja jest objęta kategoria tzw. białych karłów (white dwarf), czyli końcowego etapu ewolucji gwiazd w typie Słońca (G) oraz typów K, A i F, jak również częściowo typu B oraz dla największych czerwonych karłów typu M, gdy po odstrzeleniu atmosfery przez czerwonego olbrzyma pozostaje martwe, chociaż bardzo gorące, wypalone jądro gwiazdy, czyli biały karzeł. Stygnąc, stopniowo staje się on coraz mniej gorący i coraz mniej biały, i kończy jako zimna i czarna kula np żelaza, o średnicy 20.000 — 30.000 km i masie maksymalnie do 1,4 masy słonecznej. Ta forma agonii gwiazdy zaczyna się jako biały, zaś kończy jako czarny karzeł. Dla określenia tej kategorii zarezerwowano literę „D”. Oczywiście, w przypadku Słońca masa takiej pozostałości stanowiłaby zapewne około połowy masy pierwotnej naszej gwiazdy. Szacuje się, iż białe karły to ok. 10,0 % populacji gwiazd. Natomiast łącznie wymienione typy gwiezdne w klasach K, M i D stanowią prawie 90,0% wszystkich gwiazd w Galaktyce. Jak już wspomniałem Słońce jest gwiazdą typu spektralnego G2V, czyli żółtym karłem. Arabskie cyfry wskazują na temperaturę fotosfery oznaczaną w sekwencji malejącej od 0 do 9, w przedziale określonym dla danego typu (klasy) gwiazd. Cyfra 2 oznacza w przypadku gwiazdy typu „G”, iż ma ona temperaturę bliską 6.000 K (górna wartość przedziału). Rzymskie cyfry oznaczają odpowiednio: I — nadolbrzymy, II — jasne olbrzymy, III — olbrzymy, IV — podolbrzymy, V — karły, VI — podkarły, VII — białe karły. Zatem oznaczenie gwiazdy np symbolem G5II oznacza żółtego, jasnego olbrzyma, chłodniejszego od Słońca, ale kilkakrotnie od niego bardziej masywnego i posiadającego wielokrotnie większą średnicę, zatem świecącego nawet tysiąc lub dwa tysiące razy jaśniej. Mimo powyższych wyjaśnień, nadal nie sposób odpowiedzieć na postawione poprzednio pytanie, czy Słońce jest typową gwiazdą. Owszem, jest ona dosyć typowa, ale dla swojego typu. Jednak uwzględniając wymodelowane graniczne wartości, między którymi powinna się mieścić energia fotonu, aby umożliwić fotosyntezę (a może to być maksymalnie plus — minus 10 procent wielkości obecnej), widzimy, że nawet w zakresie typu widmowego „G”, daleko mniej gwiazd mieści się w takim przedziale. Dokonane oszacowania wskazują, iż ilość gwiazd w Galaktyce spełniających owe wartości graniczne nie przekracza 3 — 4 procent. I w oparciu o podobne kryteria postaram się oszacować liczebność gwiazd, które mają długi okres stabilnego trwania i są wystarczająco wydajne energetycznie, jak również posiadają odpowiednie proporcje emisji promieniowania. Ale w ramach wyselekcjonowanych trzech czy czterech procent, gwiazd podobnych do Słońca, przywołam kolejne parametry, które ich zbiór różnicują, zwłaszcza 226 q styczeń 2009 Dzielnica Naukowców pod względem hipotetycznych warunków do rozwoju życia biologicznego. Wskażę jeszcze kilka najbardziej istotnych. Pierwszy z nich to usytuowanie gwiazdy w Galaktyce. Galaktyka, w której znajduje się Układ Słoneczny, należy do klasy galaktyk spiralnych, i tak się składa, że zalicza się do grupy największych znanych galaktyk tego rodzaju. Jej średnica szacowana jest na około 130 tysięcy lat świetlnych. To olbrzymie skupisko gwiazd, którego masa jest szacowana na minimum bilion mas słonecznych, zaś ilość gwiazd zawiera się najprawdopodobniej w przedziale od 100 do 200 miliardów. W jej centrum znajduje się masywna „czarna dziura” o masie około 3 milionów Słońc. Szacuje się również, że w sferze o promieniu 5.000 lat światła od centrum Galaktyki skupionych jest trzy czwarte ogółu gwiazd. To tzw. zgrubienie centralne i jego bezpośrednia okolica, o których w temacie warunków dogodnych dla rozwoju życia biologicznego możemy zapomnieć. Jest tam gęsto od gwiazd, średni dystans między nimi jest nawet dziesięciokrotnie mniejszy niż w okolicach Słońca, co musi powodować silne zakłócenia stabilności ich orbit. Jest tam także gęsto od pyłów, obłoków i szczątków umierających gwiazd oraz wielokrotnie większe natężenie twardego promieniowania korpuskularnego, zabójczego dla wszelkich odmian życia. Pozostała jedna czwarta gwiazd rozlokowana jest w ramionach galaktycznych i pomiędzy nimi oraz w tzw. galaktycznym „halo”. Ale wszystkie gwiazdy obiegają wokół centrum galaktyki. Te znajdujące się blisko centrum obiegają je najszybciej, a im dalej, tym wolniej. Ale czym są owe ramiona galaktyczne? Możemy to ocenić oglądając i analizując zdjęcia innych galaktyk spiralnych. Zatem ramiona spiralne to skupiska złożone z gwiazd, obłoków gazu (głównie wodoru) i pyłów, które z kolei podświetlane są (rozgrzewane i jonizowane) przez jasne, gorące nadolbrzymy i olbrzymy. Ramiona galaktyczne są jakby głównymi arteriami miasta rozświetlanymi przez silne lampy uliczne, dlatego widocznymi z daleka. Natomiast słabsze gwiazdy to jakby lampy w oknach mieszkalnych, które z dalszej odległości zlewają się w jednolitą świetlną poświatę, a z jeszcze dalszej są w ogóle niewidoczne. Skład i kształt ramion w bardzo długich interwałach czasowych ulega zmianie, gdyż część gwiazd rotuje wokół centrum szybciej, część wolniej, mają one różny kąt nachylenia swojej orbity do płaszczyzny dysku galaktycznego, i z wielu jeszcze innych powodów ich prędkości nie są takie same. Ale jest pewna odległość od centrum galaktyki, przy której gwiazdy obiegają centrum z prędkością taką, jaką posiada fragment ramienia galaktycznego, którego są lokatorami. Odległość ta nazywamy promieniem korotacji. Gwiazda znajdująca się w odległości od centrum galaktyki równej takiemu promieniowi, rotuje z taką samą szybkością, jak ramię w jej okolicach. Czyli, w swoim pasażu wokół centrum galaktycznego, gwiazda nie przechodzi przez to ramię, ani też ramię nie „mija” takiej gwiazdy w jej wędrówce galaktycznej. Tego rodzaju ekskuzywne usytuowanie pozwala gwieździe na długotrwałą stabilną podróż wokół środka galaktyki. Akurat tak się dzieje w przypadku Słońca. Słońce znajduje się w odległości minimum 27.000 i maksimum 30.000 lat światła od galaktycznego centrum. styczeń 2009 q 227 Dzielnica Naukowców Natomiast arytmetyczny promień korotacji dla rozkładu mas w Galaktyce szacowany jest na 28-29 tys. lat światła. Jeśli uwzględnimy grubość ramienia galaktycznego w okolicach Słońca rzędu kilku tys. lat światła, wówczas okaże się, że orbita Słońca wraz z jego układem planetarnym pokrywa się w praktyce z obwodem korotacji, określonym przez teoretycznie wyliczoną długość promienia korotacyjnego. I znowu, można szacować, iż ilość gwiazd znajdujących się w granicach takiego obwodu stanowi kilka procent wszystkich gwiazd w Galaktyce. Dla naszych potrzeb przyjmijmy, iż jest to wskaźnik w granicach minimum 1, a maksimum 10 procent. Niestety, nie wiemy czy średnia częstość występowania gwiazd w poszczególnych typach widmowych, oszacowana dla całości Galaktyki, jest reprezentatywna dla gwiazd znajdujących się w ramach takiego okręgu. Tak czy siak, jeśli spróbujemy z grubsza określić liczebność interesującego nas przypadku w Galaktyce, wówczas — przyjmując dolne granice oszacowań — mamy 100 mld gwiazd pomnożone przez 3 % z tytułu selekcji typu widmowego i pomnożone przez 1 % z tytułu usytuowania wynikającego z parametrów pasa korotacyjnego. Przemnażając przyjęte częstości, ze 100 mld gwiazd pozostaje nadal jeszcze 30 milionów, wciąż bardzo dużo, ale przecież na tym nie zakończyliśmy procesu filtrowania interesującej nas puli gwiazd. Drugim kryterium jest wiek gwiazdy w odniesieniu do tempa ewolucji życia biologicznego, takiego, jakie znamy. Oznacza to, iż gwiazda nie może być ani zbyt młoda, ani zbyt stara z punktu widzenia naszych szacunków. Przyjmuje się najczęściej, iż jej wiek powinien zawierać się w przedziale od 3,5 do 7,0 mld lat. Nie znamy rozkładu populacji gwiezdnych wg wieku ich składników, zatem zastosujemy najbardziej uproszczony miernik w postaci 1/3 dotychczas oszacowanej ilości gwiazd. Wskaźnik ten zmniejsza interesującą nas pulę do 10 milionów gwiazd. Trzecia okoliczność jest taka, że najbardziej stabilnymi obiektami zapewniającymi długotrwałe okresy ewolucji są gwiazdy pojedyncze. Obserwacje wskazują, że znaczącą większość gwiazd występuje w układach bądź podwójnych lub wielokrotnych, z reguły silnie związanych grawitacyjnie. Dosyć często odkrywamy prawdziwe multipleksy gwiezdne, których poszczególne składniki ujawniane są w wyniku zastosowania coraz lepszych instrumentów i programów filtrujących. Co oznacza, że jeszcze np. 20 lub 10 lat temu jakiś system gwiezdny był uważany za obiekt pojedynczy, ale rozwój technik obserwacyjnych pozwolił na odkrycie jej innych, nieznanych dotychczas, składników. Wskaźnik szacunkowej oceny częstości układów podwójnych i wielokrotnych dla układów gwiezdnych w Galaktyce wzrósł w ciągu ostatnich trzech dekad z 25,0% do ca 75,0%. Jeśli pominiemy układy wielokrotne, pozostanie nam w puli 2,5 miliona gwiazd. Kolejny czynnik, któremu arbitralnie przypiszę jakiś wskaźnik prawdopodobieństwa, związany jest z dosyć luksusowym miejscem Słońca w relacji do pobliskich obiektów kosmicznych, z którego to sąsiedztwa wynikają zazwyczaj kłopoty. Otóż coraz więcej opinii astrofizyków skłania się do poglądu, ze Słońce i okoliczne gwiazdy 228 q styczeń 2009 Dzielnica Naukowców znajdują się w worku rozciągającym się na odległość 100 — 150 lat świetlnych od Słońca, pozbawionym obłoków gazowych, pyłów i innych elementów związanych z narodzinami lub śmiercią gwiazd. Co powoduje, że okolice Słońca nie znajdują się w warunkach „frontowych” takich procesów. Zakłada się, że taki worek, ze względu na jego rozmiary, został wydmuchany dosyć dawno temu w wyniku eksplozji bardzo masywnej gwiazdy (hipernova). Średnia częstość eksplozji supernowych w całej Galaktyce to, mniej więcej, jedna na kilkaset lat, zatem gdyby uwzględnić takie kryterium, prawdopodobieństwo istnienia takich worków w pasie okręgu korotacji nie mogłoby przekraczać 0,1 procenta. Uwzględniając ten wskaźnik pula „naszych” gwiazd w Galaktyce liczyłaby 2,5 tysiąca obiektów. Jaki to stanowi procent do założonej ilości gwiazd ogółem? Nie chce mi się nawet liczyć, ile to będzie miejsc po przecinku. W takim właśnie stopniu typowe jest Słońce. Na zakończenie wskażę jeszcze jeden istotny czynnik, który, w tego rodzaju szacunkach, powinno się uwzględnić. Jest to tzw. wskaźnik metaliczności gwiazdy. W astronomii wszystkie pierwiastki występujące w widmach gwiazd, poza wodorem i helem, określa się mianem metali. Dotyczy to zwłaszcza zawartości żelaza, a także innych pierwiastków w rodzaju tlenu, neonu, węgla, azotu, krzemu, chromu, siarki, manganu etc. Zatem wskaźnik metaliczności wskazuje, w jakim stopniu obłok międzygwiezdny, z którego powstała gwiazda, miał w wystarczającej ilości budulec na uformowanie systemu planetarnego wokół niej. Na pewno nie będzie nadmierną przesadą, jeśli taki wskaźnik określimy na 20 procent pozostających w naszej puli przypadków. Pozostało nam w wyniku tak przeprowadzonej filtracji 500 gwiazd. Obwód korotacyjny, przy arytmetycznej długości jego promienia w wymiarze 29.000 lat światła (dwa pi er), wynosi dla Galaktyki ca 180.000 lat świetlnych, a Słońce przebywa jego trasę w ciągu ca 230-240 mln lat ziemskich. Jeśli uwzględnimy grubość promienia ramienia spiralnego (kilka tysięcy lat światła), to rozkład tych 500 potencjalnych Słońc w tak obliczonej przestrzeni spowoduje, że średnia odległość między nimi będzie liczona w tysiącach lat świetlnych. Nawet, jeśli szacunek jest zaniżony, np. o rząd wielkości z powodu skumulowanych efektów przeszacowania poszczególnych uwarunkowań, to interesująca nas ilość gwiazd zawierałaby się wówczas między liczbami 500 a 5.000. Reasumując, nawet w olbrzymiej galaktyce wcale niełatwo jest znaleźć gwiazdę o parametrach zbliżonych do Słońca. t styczeń 2009 q 229 Dzielnica Publicystów Kilka refleksji na temat IPN hrabia Pim de Pim I wezmę sobie prawo za miarę, a sprawiedliwość za pion. (Iz 28: 17, Biblia Tysiąclecia) Młyny boże mielą powoli, ale dokładnie. (przysłowie niemieckie) Nie jest przypadkiem, że upadkowi zbrodniczych systemów totalitarnych XX wieku towarzyszyło każdorazowo pojawienie się instytucji, mających na celu udokumentowanie represji i zbrodni popełnionych w imię ideologii, fanatyzmu, nienawiści rasowej czy klasowej, a także uczczenie i upamiętnienie niezliczonych ofiar oraz przekazanie przyszłym pokoleniom wiedzy o tym co się wydarzyło. Tam gdzie to było możliwe prace dokumentacyjne prowadzone były na bieżąco i wykorzystywane jako narzędzie polityczne. Przykładem takiego podejścia była aktywność Rządu Polskiego na Wychodźstwie, który szczegółowo udokumentowane informacje o sytuacji w okupowanej Polsce przekazywał rządom innych państw już od 1941. Tylko swoisty pragmatyzm sojuszników Polski sprawił, że dostarczone dane nie były wykorzystane stosownie do ich wartości. Po II wojnie światowej zwycięscy alianci przeprowadzili nie tylko proces norymberski, szczegółowo badając i osądzając zbrodnie nazistowskie popełnione w imieniu państwa niemieckiego, ale powołano specjalną Komisję Narodów Zjednoczonych do Spraw Zbrodni Wojennych /UNWCC/. Niestety sprawa zbrodni komunistycznych ZSSR, nawet tych popełnionych na obywatelach innych państw, nie mogła być w ówczesnych realiach politycznych skutecznie podniesiona na forum międzynarodowym. W kraju, ze względu na uwarunkowania polityczne, prowadzone były niemal wyłącznie badania i śledztwa dotyczące najcięższych zbrodni niemieckich. W roku 1945 powstała specjalna komisja państwowa, znana od 1949 roku pod nazwą Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce i działająca nieprzerwanie do roku 1991. Podobne, choć niekoniecznie państwowe instytucje powstały w innych krajach. W Izraelu, na mocy Ustawy o pamięci powstał w roku 1953 słynny Instytut Yad Vashem (Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu), dający „miejsce i imię” ofiarom męczeństwa Żydów i ich wybawcom. Dopiero w roku 1987 Rosjanie mogli założyć działające do dziś niezależne od władz państwowych Stowarzyszenie Memoriał, które rozwinęło bardzo szeroką działalność obejmującą dokumentowanie i badanie zbrodni popełnionych w czasach ZSSR, w tym zbrodni na Polakach. Powstanie w Polsce obecnego Instytutu Pamięci Narodowej zawdzięczamy poszerzeniu się przestrzeni wolności po roku 1989. Jest paradoksem historii, że komuniści niechcący przyłożyli rękę do powstania Instytutu w jego obecnej formie. Jeszcze 230 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów w kwietniu 1984, gdy niepodzielną władzę w Polsce sprawował Wojciech Jaruzelski, sejm PRL rozszerzył nazwę Głównej Komisji dodając do niej człon „Instytut Pamięci Narodowej” (!). W roku 1998 uchwalona została ustawa powołująca do życia nową instytucję ścigającą wymienione enumeratywnie zbrodnie przeciwko Narodowi Polskiemu, w tym zbrodnie funkcjonariuszy partyjnych i państwowych popełnione w okresie PRL. Ustawy nie zablokowały ugrupowania postkomunistyczne, z zasady broniące interesów byłych funkcjonariuszy systemu komunistycznego. Dzięki działalności pionu śledczego IPN wysocy funkcjonariusze PRL zmuszeni są stawać przed sądami RP. Czy zawierając za plecami społeczeństwa kontrakt Okrągłego Stołu wierzyli, że starannie dobrani kontrahenci tej umowy będą w stanie zagwarantować im dożywotnią nietykalność? Już jesienią 1980 roku pojawiło się hasło przypisywane, jeśli dobrze pamiętam, Andrzejowi Gwieździe: „Nie chcemy transfuzji krwi w starym organizmie — chcemy Georgij Safronow styczeń 2009 q 231 Dzielnica Publicystów nowego organizmu”. Niestety organizm państwowy, w jakim przyszło nam żyć jest ciągle hybrydą zbudowaną z elementów starego komunistycznego systemu, takich jak sądownictwo, i nielicznych nowostworzonych instytucji w rodzaju IPN czy CBA, stanowiących przejaw instynktu państwowotwórczego Polaków. Instytut powstał od podstaw. Jego mocną stroną jest niewątpliwie klarowna struktura organizacyjna obejmująca cztery piony i jedenaście oddziałów terenowych. Nie do przecenienia są kadry Instytutu kompletowane starannie z ludzi nieuwikłanych w system komunistyczny, reprezentujących różne profesje i często mających za sobą działalność opozycyjną w latach 80. Wielu młodych historyków i archiwistów z pasją pogłębia tam swoje kwalifikacje i benedyktyńską pracą odsłania prawdę o przeszłości. Chciałoby się sparafrazować słowa poety z roku 1950: „… Historyk pamięta. Możesz go zabić — narodzi się nowy. Spisane będą czyny i rozmowy.” 1 Wadą ustawy o IPN jest polityczny charakter wyboru każdorazowego prezesa IPN przez aktualną większość parlamentarną, co w sposób nieunikniony powoduje nie zawsze czystą walkę pomiędzy kandydatami i rzutuje na polityczną interpretację działań podejmowanych przez Instytut. Wyniki badań historyków IPN udostępnia i popularyzuje Biuro Edukacji Publicznej poprzez organizowanie konferencji naukowych, spotkań z młodzieżą szkolną i wykładów, a także regularne wydawanie Biuletynu IPN, materiałów konferencyjnych i książek. Zapełniają się liczne białe plamy w historii Polski, znikają tematy tabu. Z wypiekami na twarzy czytałem artykuły o powstańcach śląskich wspierających polską obronę Śląska we wrześniu 1939 roku, losach Górnoślązaków przymusowo wcielonych do Wehrmachtu, niemieckich wysiedleniach Polaków z Gdyni i Łodzi jesienią 1939 czy akcji AB na Lubelszczyźnie na początku wojny, a także przedstawiające sylwetki żołnierzy wyklętych walczących do końca z instalowanym w Polsce obcym systemem, antypolskie akcje OUN-UPA, młodzieżową opozycję wobec porozumienia Okrągłego Stołu, relacje Lecha Wałęsy z SB itp. Dodatek specjalny IPN gości co miesiąc w Niezależnej Gazecie Polskiej. Tam właśnie na przykładzie inwigilacji profesora Stefana Węgrzyna zostały opisane perfidne metody osaczania wybitnych naukowców przez SB2. Pożyteczną akcję edukacyjną prowadzi wspólnie z IPN jedyna gazeta regionalna, która pozostała w polskich rękach, czyli wydawany w Krakowie Dziennik Polski. Prace historyków IPN rewidujące naszą wiedzę nt. najnowszej historii Polski ukazują się regularnie na łamach dwumiesięcznika Arcana. Pomimo tak owocnej działalności aktywność BEP miała również pewne cienie. W środowiskach patriotycznych kontrowersje budziła obecność przedstawicieli IPN na konferencjach z udziałem weteranów OUN-UPA, czy też przyjmowanie przez niektórych wykładowców IPN optyki środowisk żydowskich czy ukraińskich nacjonalistów. Już u progu działalności pojawiły się głosy, że Instytut zamiast prowadzić badania dotyczące zbrodni na Polakach podejmuje się poszukiwań zbrodni popełnionych przez Polaków. Przy okazji śledztwa prowadzonego w Jedwabnym okazało się, że nie1 Czesław Miłosz, Który skrzywdziłeś, Waszyngton 1950. Mirosław Sikora, Kuszenie „pięknego umysłu”, Niezależna Gazeta Polska 6 (28) z dn. 6.06.2008. 232 2 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów którzy prokuratorzy IPN, jego ówczesny prezes Leon Kieres oraz minister sprawiedliwości Lech Kaczyński są do tego stopnia podatni na wpływy zagranicznych środowisk żydowskich, że pod ich presją przerwali prowadzoną w majestacie prawa ekshumację ofiar tragedii. Sam Kieres oraz prezydent Aleksander Kwaśniewski przedwcześnie uznali winę Polaków za udowodnioną3. Ekshumację przerwano w roku 2001 w momencie, gdy jej częściowe wyniki zaczęły podważać główne tezy zawarte w książce Sąsiedzi4 autorstwa propagandysty „przemysłu Holokaustu”5 — Jana Tomasza Grossa, która była głównym impulsem do podjęcia przez IPN śledztwa. List do ministra sprawiedliwości domagający się wznowienia ekshumacji pod kierunkiem prof. Moora-Jankowskiego6, byłego więźnia KL Warschau, pozostał bez odpowiedzi. Ten izraelski kryminolog, zakwestionował motywacje religijne stanowiące alibi dla zablokowania ekshumacji, skoro w Izraelu w uzasadnionych przypadkach można je przeprowadzić. Andrzej Reyman — redaktor Najjaśniejszej Rzeczypospolitej — wystosował z kolei do Rektora Uniwersytetu Wrocławskiego wniosek o ściganie dyscyplinarne7 Leona Kieresa uzasadniony jego postawą w sprawie Jedwabnego. Pewne światło na ten temat rzuca późniejsza aprobująca postawa Prezydenta RP wobec reaktywacji loży żydowskiej B’nai B’rith w Warszawie, oraz wyróżnienie profesora Kieresa Medalem Św. Jerzego8 (Tygodnik Powszechny, grudzień 2002) i Medalu Lumen Mundi podczas VII Dni Judaizmu w Lublinie9 (JE abp Życiński, styczeń 2004). Trudno dociec za jakie zasługi Leon Kieres został odznaczony Krzyżem Zasługi Pierwszej Klasy Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec10 (marzec 2008). Jakby tego było mało, bliskie Tygodnikowi Powszechnemu wydawnictwo Znak wzięło udział w kolejnej prowokacji J. T. Grossa promując w roku 2008 antypolski paszkwil pt. Strach11. Tym razem społeczeństwo polskie okazało się bardziej świadome stanu rzeczy i zareagowało adekwatnie do sytuacji. Kolejny temat to postępujący stopniowo, ale „po wybojach” proces lustracji. Nikt nie poniósł dotąd odpowiedzialności za niszczenie z premedytacją archiwów partyjnych i państwowych, zacieranie śladów i sabotaż w czasie, gdy resorty siłowe w rządzie Mazowieckiego były w rękach komunistycznych generałów. Część interesujących ich materiałów zniszczyli sami zainteresowani (vide Lech Wałęsa) lub ich patroni. To, co w archiwach pozostało tylko z pewnym przybliżeniem pozwala na odtworzenie prawdy historycznej. Opór przeciwko lustracji zaistniał we wszystkich środowiskach, nawet w Kościele Katolickim, który skądinąd zapisał piękną kartę opozycyjną. Swoistą „odwagą” popisała się część środowisk naukowych i uniwersyteckich, występując Henryk Pająk, Jedwabne geszefty, Wydawnictwo Retro, Lublin 2001. Jan T. Gross, Sąsiedzi, Wydawnictwo Pogranicze 2000. 5 Norman Finkelstein, Przedsiębiorstwo Holokaust, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 2001. 6 Jan M. Chodakiewicz, Dystyngowany starszy pan, za http://www.glaukopis.pl/pdf/dspJMJ.pdf oraz Najwyższy Czas! 40 (802) z dn. 1.10.2005 7 Za http://www. naszawitryna.pl/jedwabne_182.html oraz Najjaśniejsza Rzeczypospolita z dn. 28.02.2001 8 Za http://pl.wikipedia.org/Wiki/Leon_Kieres 9 ibid. 10 Strona WWW Leona Kieresa: http://www.leonkieres. pl 3 4 styczeń 2009 q 233 Dzielnica Publicystów otwarcie przeciwko lustracji na uczelniach. Ich akcja napotkała na reakcję tej części społeczności akademickiej, która uznała lustrację za niezbędny element procesu oczyszczenia państwa i życia publicznego z agentury12. Problem jest poważny o tyle, że Trybunał Konstytucyjny z łatwością zneutralizował zapisy nowej ustawy lustracyjnej „udoskonalonej” przez prezydenta Kaczyńskiego, doprowadzając tym samym do pata. Nie ustaje jednak proces ujawniania kolejnych naukowców uwikłanych w związki ze służbami PRL (profesorowie Miodek i Wolszczan). Na szczęście światło ujrzała tzw. lista Wildsteina i pewnych nazwisk nie da sie już schować pod korcem. Prace lustracyjne w IPN są kontynuowane, ukazują się aktualizacje list funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, poszkodowanych itp. Nie ma takich inwektyw i obelg, których „giganci moralni”, będący na ogół w czułych związkach z Gazetą Wyborczą i jej satelitami w rodzaju Tygodnika Powszechnego, nieświętej pamięci Unią Wolności, Fundacją Batorego itp., nie użyliby, aby pognębić i zdezawuować w opinii publicznej niewygodnych historyków IPN badających „niesłuszne” akta i niezależnych publicystów walczących o jawność życia publicznego i usunięcie z niego strojących się w fałszywe piórka „etosiarzy”. Z tekstów jednego tylko autora — Stanisława Michalkiewicza — zebrała się cała antologia poświęcona sprawom lustracji13. Z innych kontrowersji, którym poświęcona jest w Wikipedii oddzielna (!) strona14 , najczęściej wymienia się rzekomo nieetyczny sposób działania i niewłaściwą „politykę historyczną” Instytutu, sprawy o. Hejmo i abpa Wielgusa, wybór Janusza Kurtyki na prezesa IPN, sprawę „listy 500” czy wydanie pod patronatem IPN wzorowej pod względem warsztatowym książki SB a Lech Wałęsa15 Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, która wywołała ostre spory wewnątrz samego Instytutu. Wymienione kontrowersje są zwykle przejawem reakcji obronnych wpływowych środowisk broniących swoich interesów, „elit zastępczych” nie mogących pogodzić się z utratą wpływów, pozycji ekonomicznej i medialnej, monopolu na interpretację historii i odczuwających zagrożenie ze strony odtwarzających się rzeczywistych elit narodu, których zrąb powoli wyłania się z mgły spowijającej las Birnam. Tego widoku boją się najbardziej. t 11 J. T Gross, Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008. 12 Za http://www.rzeczpospolita.pl/tematy/listy/uw.html 13 Stanisław Michalkiewicz, Protector Traditorum, Wydawnictwo von borowiecky, 2007. 14 Za http://pl.wikipedia.org/wiki/Kontrowersje_wokół_IPN 15 Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk, SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii, Warszawa 2008. 234 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Wydział Informacji KC PZPR Zeszyty Dokumentacji Politycznej 73 [do użytku wewnątrzpartyjnego] Przede wszystkim bezpieczeństwo socjalistycznego państwa, ograniczenie przestępczości i osobiste bezpieczeństwo wszystkich obywateli Z generałem Czesławem Kiszczakiem ministrem spraw wewnętrznych rozmawiają Andrzej Kępiński i Zbigniew Kilar, Książka i Wiedza, Warszawa 19861. Panie Ministrze, jak powszechnie wiadomo, podstawową zasadą funkcjonowania podległego Panu resortu jest praworządność. Co Pan czyni, aby ta zasada była w pełni przestrzegana? Jedną z gwarancji praworządności działań funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych, obok starannego doboru kadry, jest wysoki poziom kwalifikacji zawodowych, w tym gruntowana znajomość przepisów prawa. Każdy oficer Milicji Obywatelskiej 1 Pytania „dziennikarzy” są podane kursywą i z wytłuszczeniami, odpowiedzi „generała Kiszczaka” normalnym drukiem — przyp. F. Y. M. Tekst publikowany jest bez jakichkolwiek zmian korektorskich oraz wtrąceń redakcyjnych, jedynie z podkreśleniami uczynionymi przeze mnie — wszystkie skróty pochodzą z oryg. wydawnictwa. Warto jednak sięgnąć do tego wywiadu nie tylko w kontekście ubiegłorocznych, grudniowych prasowych oświadczeń „generała Kiszczaka”, z których wynikało, że Bezpieka tak naprawdę to tworzyła fikcyjne dokumenty poza czyjąkolwiek kontrolą i nie tylko w obliczu szykujących się „obchodów 20-lecia III RP” — ale też w kontekście historycznym, tj. połowy lat 80. (a więc niedługo po bestialskim zamordowaniu ks. J. Popiełuszki), gdy ani Kiszczakowi, ani jego rozmówcom nie śniło się, że zmieni się status quo — innymi słowy, kiedy polskie państwo policyjne było w rozkwicie. Rozmowa ta jest więc prowadzona „otwartym, sowieckim tekstem”, tzn. zawiera taką obniżoną (w przeciwieństwie do rozmów „oficjalnych”) dozę dezinformacji, jaka była przewidziana na wewnątrzpartyjne warunki (nakład 30 tys. egz.) do dalszego rozpowszechniania choćby w ramach szeptanek. Pojawia się tu m. in. wątek podległości Bezpieki partii komunistycznej, „wydarzeń bydgoskich”, ataków na milicjantów w Otwocku, „prób samospalenia” niejakiego Z. Kozioła chcącego zaprotestować przeciwko „Solidarności”, strajku w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej, logistyki stanu wojennego, działalności płk. Ryszarda Kuklińskiego i CIA, funkcjonowaniu WRON-u i 2149 „komisarzy wojskowych”, śmierci ks. Popiełuszki, „liczebności tzw. podziemia”, o ZOMO, ORMO i ROMO oraz niespokojnych snach „Spasowskich i Rurarzy”. Omawiane są też nieco lżejszego kalibru zagadnienia: „zmiany stereotypu milicjanta”, przepracowania przez „komisarzy wojskowych” 11 milionów „roboczodni”, honorowego oddania przez żołnierzy w okresie stanu wojennego 100 tys. litrów krwi etc. Wyjątkowo ciekawie prezentuje się jednak wątek esbeckiej ochrony Wałęsy, o której Kiszczak mówi wprost: Wiadomo wszystkim, że Wałęsa kilkakrotnie już składał do organów ścigania zawiadomienie o podejmowanych próbach zamachów na jego życie. Jak twierdzi, były takie próby m. in. w czasie jego wyjazdu na Zachód w latach 1980-1981. O niektórych pisała nasza prasa, były one nieprawdziwe. Wałęsę, za jego zgodą, Służba Bezpieczeństwa ochraniała jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Powinien dobrze pamiętać rozmowę na ten temat z generałem K., która miała miejsce w apartamencie jednego z hoteli w Gdańsku tuż przed zjazdem NSZZ styczeń 2009 q 235 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków i Służby Bezpieczeństwa musi legitymizować się ukończeniem szkoły oficerskiej lub zdaniem egzaminów, wśród których szczególne miejsce zajmują właśnie sprawdziany z różnych gałęzi prawa. Od kilku lat obowiązuje system szkolenia zawodowego zapewniający aktualizację i doskonalenie między innymi właśnie wiedzy prawniczej wszystkich funkcjonariuszy, niezależnie od posiadanego przez nich stopnia. Sprawdzianem posiadanych kwalifikacji są coroczne egzaminy. Ale wiedza to nie wszystko. Tak, ważną przesłanką praworządności działania jest także właściwa postawa polityczna i moralna. W ostatnim czasie opracowane zostały zasady etyki funkcjonariusza MO i SB, a ich znajomość i przestrzeganie, to podstawowy element oceny w dokonywanych corocznie przeglądach kadrowych. Swego czasu zgłoszono postulaty objęcia MO i SB „społeczną kontrolą”. Czy uważa Pan, że taki system kontroli powinien istnieć? Mamy świadomość służebności naszych organów. Taki system powinien więc istnieć i istnieje w praktyce. Jest on przewidziany w obowiązującym systemie prawa. Bezpośrednio nadzoruje codzienną pracę resortu prezes Rady Ministrów PRL. Zwyczajem stało się składanie przez ministra spraw wewnętrznych sprawozdań na forum Sejmu. Komisja Spraw Wewnętrznych i Wymiaru Sprawiedliwości Sejmu VIII kadencji systematycznie kontrolowała i oceniała nasz resort, w tym także jego szkolnictwo. Rozliczamy się także z naszych działań przed Komisją Administracji, Spraw Wewnętrznych i Wymiaru Sprawiedliwości Sejmu IX kadencji. Ustawa o urzędzie ministra spraw wewnętrznych i zakresie działania podległych mu organów zobowiązała szefów i komendantów jednostek terenowych do składania, na żądanie właściwych rad narodowych „Solidarność”. W Polsce mieszkają osoby, które zagrażały jego karierze i pozostają nadal rywalami Wałęsy. Dawały one nieraz nawet publicznie upust swoim niechętnym uczuciom wobec niego (…) nie możemy wykluczyć ewentualności dokonania wobec Lecha Wałęsy próby prowokacji, która, co z góry wiadomo, byłaby przez przeciwnika politycznego przypisana władzy, ściślej — MSW. Najgłośniej pewnie krzyczeliby ci, którzy coś by na tym zyskali. Dlatego zorganizowano ochronę jego osoby. Mogę powiedzieć, że współpraca Wałęsy z moimi podwładnymi w Gdańsku przebiega harmonijnie i chyba ku zadowoleniu obu stron (podkr. F. Y. M.). Cały fragment pod koniec wywiadu. 236 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków lub ich organów, sprawozdań i informacji dotyczących stanu porządku publicznego na terenie ich działania. Ustawa z 20 lipca 1983 r. o systemie rad narodowych i samorządu terytorialnego przewidziała też kontrolę jednostek MO i ORMO w zakresie zapewniania przez nie spokoju, porządku i bezpieczeństwa publicznego. Kontrolę tę sprawują terenowe organa administracji państwowej o własności ogólnej, to znaczy: wojewodowie, prezydenci, naczelnicy. Chciałbym też przypomnieć, że zgodnie z obowiązującym prawem czynności wykonywane w ramach postępowań przygotowawczych, śledztw i inne działania prawne jednostek resortu objęte są ścisłym bieżącym nadzorem ze strony prokuratury. Resort podlega też specjalistycznej kontroli NIK. Tak więc system społecznej i państwowej kontroli naszego resortu istnieje i działa. Prowadzony jest zwłaszcza przez przedstawicielskie organa władzy, a więc reprezentantów społeczeństwa. Ci, którzy proponowali jakiś inny, „amatorski supernadzór”, mieli na celu raczej paraliżowanie działań resortu, a nie ich usprawnienie. Polityczną kontrolę nad działalnością MSW sprawuje partia. I tak, przykładowo, 6 maja 1986 r. Biuro Polityczne KC PZPR zapoznało się z informacją o wynikach kontroli realizacji uchwały XVII Plenum KC PZPR w części dotyczącej resortu spraw wewnętrznych. Kontrolę tę prowadziły w marcu 1986 r. zespoły Centralnej Komisji Rewizyjnej PZPR. Kontrola wykazała, iż realizacja uchwały przyczyniła się do dalszego umocnienia kultury i etyki pracy w spełnianiu przez funkcjonariuszy i żołnierzy resortu służebnej funkcji wobec socjalistycznego państwa i społeczeństwa. Pozytywną ocenę pracy partyjnej i polityczno-wychowawczej potwierdza systematyczny rozwój szeregów partii, postawa ideowa oraz aktywność w pracy jej członków. Biuro Polityczne KC PZPR zaakceptowało wnioski i propozycje doskonalenia działalności ideowo-wychowawczej i służbowej MSW. Wynikają one z leninowskich zasad, według których organa bezpieczeństwa i porządku publicznego, będąc specjalistycznym ogniwem władzy ludowej, kierują się ideowopolityczną inspiracją partii, a podstawą ich siły jest więź z ludźmi pracy oraz ścisłe przestrzeganie praworządności. Swego czasu, po jednym z Pańskich wystąpień sejmowych, Radio „Wolna Europa” kpiło ze stwierdzenia, że „nie oczekujecie, aby was kochano”. Mówili tam, że takie oczekiwanie byłoby naiwne. Widocznie nie mieli nic więcej do powiedzenia. Chwytanie za słowa, zwłaszcza kłamliwe interpretowanie, to znana metoda RWE. Rzeczywiście, nie oczekujemy miłości, zwłaszcza na wyrost i na kredyt. Nie wymagamy też od nikogo okazywania pozorów sympatii. Wymagamy jedynie respektowania prawa i tego prawa w interesie państwa i ludzi pracy będziemy zawsze bronić. Staramy się zasłużyć na aprobatę i szacunek swą codzienną służbą dla całego społeczeństwa. Oczekujemy przede wszystkim obiektywizmu, trzeźwości i rozsądku w ocenie zarzutów i kalumni, które dość często są na nas rzucane przez zewnętrznych i wewnętrznych przeciwników. Pragnęlibyśmy, aby także dziennikarze skuteczniej pomagali w przezwyciężaniu atmosfery taniej sensacji wokół niektórych naszych działań, żeby lepiej i głębiej wyjaśniali ich intencje i zasady ogólne. styczeń 2009 q 237 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Społeczeństwo uważnie obserwuje wysiłki resortu dla zlikwidowania przypadków niepraworządności i lekceważenia zasad służby. W sprawozdaniach sejmowych podaje Pan przykłady łamania dyscypliny. Informuje Pan też o weryfikacji kadr w MSW. Istnieją jednak opinie, że działalność ta powinna być energiczniejsza społeczeństwo jeszcze szerzej winno być o niej informowane. Co Pan na to? Problemom dyscypliny funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych poświęca się wiele uwagi. Każdy sygnał świadczący o naruszaniu dyscypliny rozpatrywany jest przez przełożonych służbowych, organizacje partyjne, ogniwa służby polityczno-wychowawczej, a także sądy honorowe. W przypadku potwierdzenia zarzutów wnioski są w zależności od charakteru i stopnia zawinienia surowe i jednoznaczne. Ponadto odpowiednio reagują kolektywy służbowe, potępiając i piętnując niewłaściwe postawy i czyny. Wyraża się w tym głęboka troska o dobre imię jednostki, służby i całego resortu. Do wszelkich sygnałów o łamaniu dyscypliny funkcjonariuszy musimy jednak podchodzić bardzo wnikliwie, gdyż ze względu na charakter służby pewna część skarg na działalność SB i MO to informacje wyssane z palca bądź wręcz prowokacje. Na przykład ktoś, kto usiłuje uniknąć odpowiedzialności, stara się przekonać sąd, że zeznania w śledztwie odeń wymuszono. Szybkość reakcji na każde naruszenie dyscypliny przez funkcjonariuszy, zwłaszcza podczas wykonywania czynności objętych tajemnicą państwową lub służbową, obiektywnie uniemożliwia obligatoryjne rozpatrywanie tych spraw przez czynniki pozaresortowe. A więc znowu tylko kontrola wewnętrzna? Nie. Nie tylko. Odrębnym bowiem zagadnieniem jest sprawa naruszania przez funkcjonariuszy przepisów prawa. W takich przypadkach postępowanie prowadzi prokurator, a sprawa podlega rozpatrzeniu przez właściwy sąd powszechny lub wojskowy. Społeczny wgląd w problematykę praworządności działania i sprawy dyscypliny funkcjonariuszy jest rozległy, różnorodny i głęboki. Spora część skarg na ich postępowanie trafia do KC PZPR, Sejmu PRL, Rady Ministrów, PRON, środków masowego przekazu oraz wielu innych instytucji, uruchamiając w ten sposób pozaresortowe, w tym społeczne, ingerencje. Poziom dyscypliny oraz stan moralno-polityczny w organach MSW rozpatruje okresowo Biuro Polityczne KC PZPR, Sejm, Sejmowa Komisja Administracji, Spraw Wewnętrznych i Wymiaru Sprawiedliwości, w której skład wchodzą posłowie będący członkami PZPR, ZSL i SD oraz stowarzyszeń PAX i ChSS, a także posłowie bezpartyjni, nie stowarzyszeni. Zatem kontrola jest wielopłaszczyznowa. Jeśli już o tym mowa, to jestem za imiennym wskazywaniem wszystkich tych, którzy naruszają dyscyplinę, niezależnie od tego, z jakich środowisk zawodowych się wywodzą. Reasumując, podkreślam, że w MSW nie toleruje się przestępców, nie toleruje się faktów naruszania dyscypliny. Nie jest też prawdą, że w środkach masowego przekazu nie publikujemy nazwisk ukaranych funkcjonariuszy SB i MO. We wszystkich uzasadnionych przypadkach robimy to. Nie obawiamy się, iż rzuci to cień na uczciwą większość. 238 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Czy wie Pan, że plotka głosiła, iż pracownicy SB prowokowali strajki w Polsce w 1980 r.? A jakie są na to dowody poza plotkami? Takich dowodów po prostu nie ma. Te posądzenia mogły się zrodzić jedynie w umysłach ludzi przeżartych nienawiścią do ustroju, i to prymitywną nienawiścią, która uniemożliwia racjonalne rozumowanie. Nie ulega wątpliwości, że pierwsze strajki w Lubelskiem, a potem na Wybrzeżu i w innych rejonach kraju wybuchały na tle ekonomicznym. Jednakże od samego początku słuszne i uzasadnione niezado- Cykl - Manewry Dwudziestoletnie wolenie klasy robotniczej sta- Stefan Jarmuła niekwestionowany autorytet moralny na porannym spacerze z psami fot. Viilo rali się wykorzystywać zawodowi kontrrewolucjoniści, między innymi spod znaku KSS-KOR, Ruchu Młodej Polski czy też tzw. Wolnych Związków Zawodowych, którzy penetrowali różne środowiska, inspirując i organizując kolejne strajki dezorganizujące gospodarkę i życie w kraju. Szersze dane na ten temat można znaleźć w wielu publikacjach. Warto przytoczyć na przykład relację Jacka Kuronia zamieszczoną w tygodniku „Der Spiegel” z 8 września 1980 r. w której z całą otwartością, choć nie bez megalomanii, stwierdza on, że „ (…) strajk w Stoczni im. Lenina troskliwie przygotowali tamtejsi członkowie i poplecznicy KOR-u. (…) Początkowo zgromadzili zapasy artykułów żywnościowych, lekarstw i papieru, nawiązali łączność z zakładami na całym Wybrzeżu. W Gdańsku ludzie z KOR-u znaleźli również owego robotnika, który został symboliczną figurką strajku. Wałęsa był porucznikiem w okopach, lecz na pewno nie sztabem generalnym frontu strajkowego. Tam zasiadł trust mózgów z KOR-u, który w każdej sytuacji radził komitetowi strajkowemu i szlifował, z punktu widzenia prawa, teksty służące do pertraktacji z rządem (…) ” Spotkałem się ze stwierdzeniem, że wydarzenia bydgoskie w marcu 1981 r. były prowokacją zorganizowaną przez funkcjonariuszy MSW — tym bardziej, iż niektórzy sądzą, że nie zostały one do końca wyjaśnione. Dziś można z całym przekonaniem powiedzieć, że tzw. wydarzenia bydgoskie były z góry zamierzoną prowokacją ze strony ekstremistycznych działaczy byłej „Solidarności”. Jedną z wielu. Proszę pamiętać, że w tym czasie w Bydgoszczy w budynku WK styczeń 2009 q 239 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków ZSL trwał strajk okupacyjny, zorganizowany przez samozwańczy tzw. Ogólnopolski Komitet Strajkowy NSZZ RI „Solidarność” z Michałem Bartoszcze na czele i z tego powodu sytuacja w mieście była bardzo napięta. Organizatorzy już kilka dni wcześniej wezwali pracowników bydgoskich zakładów do zgromadzenia się pod siedzibą WRN dla wywarcia na jej obrady „wiecowego nacisku”, informując ich kłamliwie, że porządek dzienny sesji przewiduje „ocenę sytuacji społeczno-prawnej gospodarki rolnej indywidualnych rolników i wyżywienia narodu w świetle aktualnej sytuacji w kraju”. W rzeczywistości w ramach jednego z punktów porządku dziennego, stosownie do wcześniejszych uzgodnień, przedstawiciel miejscowej „Solidarności” miał wypowiedzieć się w sprawach nurtujących związek. „Solidarność” otrzymała 6 zaproszeń. Faktycznie na posiedzenie przybyło, nie pytając o zgodę, 27 osób na czele z Janem Rulewskim. Fakty dowodzą, że przybyli oni z wcześniej powziętym zamiarem okupowania budynku WRN. W tym samym czasie przed budynkiem gromadził się tłum. Władze wojewódzkie, skłonne do jakiegoś kompromisu, który rozładowałby sytuację, zostały potraktowane lekceważąco, wręcz obraźliwie. Bezprawia nie można było tolerować. Po wielokrotnych bezskutecznych wezwaniach pod adresem działaczy „Solidarności”, by dobrowolnie opuścili budynek, a także wielu zabiegach ze strony radnych, by zapobiec konieczności interwencji, awanturników trzeba było usunąć siłą. Sprawie tej ówczesne kierownictwo „Solidarności” nadało olbrzymi rozgłos propagandowy, rzucając oskarżenie na MO o pobicie trzech uczestników zajścia oraz głosząc na tym tle tezę o rzekomym bezprawiu narastającym w kraju. Stało się to także pretekstem do próby zorganizowania strajku generalnego. Bezprawie rzeczywiście więc narastało, lecz to właśnie polityczni awanturnicy działający pod szyldem „Solidarności” deptali i lekceważyli prawo. W toku prac komisji rządowej i resortowej, po wnikliwym dochodzeniu i śledztwie prowadzonym przez prokuraturę, wykluczono prawdopodobieństwo, aby obrażenia odniesione m. in. przez J. Rulewskiego i M. Bartoszcze powstały w wyniku celowego pobicia. Mogły być natomiast skutkiem przepychania, tumultu i zamętu w wyniku oporu stawianego przez zdeterminowaną grupę pod wodzą Rulewskiego, awanturującą się i wyraźnie prowokującą interwencję funkcjonariuszy. A może nieco bardziej wyjaśniłoby sprawę przypomnienie sylwetki „głównego bohatera” tych wydarzeń — Jana Rulewskiego? To rzeczywiście specyficzna postać. Niesubordynowany i lekceważący dyscyplinę słuchacz Wojskowej Akademii Technicznej, mierny w nauce i arogancki wobec przełożonych, został usunięty z uczelni i skierowany do jednostki wojskowej w celu odbycia służby zasadniczej. Ponieważ służba wojskowa nie odpowiadała jego fałszywym me- 240 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków galomańskim ambicjom, zdezerterował i usiłował nielegalnie przedostać się do RFN. Zatrzymany na terenie CSRS i „zawrócony” do kraju, został skazany za dezercję, sfałszowanie dokumentów i nielegalne przekroczenie granicy na 4 lata więzienia. Jan Rulewski miał po prostu i osobiste powody do niechęci, i prywatne porachunki z władzą. Przygotowując prowokację bydgoską, sądził pewnie, że nadeszła jego „wielka chwila”. Takie fakty, jak „sprawa bydgoska” mogły się pojawić chyba tylko w ówczesnej, celowo stwarzanej, negatywnej dla organów SB i MO atmosferze społecznej? Oczywiście. Tylko w tym szczególnym klimacie nagonki na resort były możliwe wydarzenia w Otwocku, gdzie podburzony tłum wystąpił przeciw milicjantom, którzy zatrzymali chuliganów zagrażających spokojnym mieszkańcom2. W wyniku tej napaści spalono posterunek dworcowy. Podobne ekscesy miały miejsce w Kuźnicy Białostockiej czy Radogoszczy. Ale to nie wszystko, były próby linczu milicjantów interweniujących w obronie ładu i porządku publicznego (Wałbrzych, Chojnów), kolejna próba podpalenia komisariatu (Raciąż), uwolnienie przestępców kryminalnych, osadzonych w aresztach milicyjnych (Piaseczno, Strzegom), zajścia w Koninie, bunty i grupowe ucieczki kryminalistów z zakładów karnych (Bydgoszcz, Potulice, Kamińsk, Załęż) czy wreszcie zabójstwo we Wrocławiu młodego człowieka, ucznia jeszcze, na oczach tłumu, który uniemożliwił ekipie śledczej wykonanie niezbędnych i ujęcie sprawców. Zdarzały się również liczne przypadki pobić milicjantów, obrzucania ich kamieniami, podpalania drzwi ich mieszkań, listy i telefony z pogróżkami oraz przejawy zastraszania i psychicznego terroru. Oznaczano także drzwi mieszkań funkcjonariuszy SB i MO oraz działaczy partyjnych i państwowych, a także sojuszniczych stronnictw politycznych, stwarzając psychozę zagrożenia dla rodzin tych osób, kobiet i dzieci. 27 marca 1981 roku w Jaśle usiłował popełnić samobójstwo przez samospalenie Zdzisław Kozioł, emeryt, były pracownik kopalni naftowej. W listach, które zostawił przed tym dramatycznym krokiem, pisał pełen rozpaczy do Krajowej Komisji Porozumiewawczej „Solidarności”, do Lecha Wałęsy i do wszystkich przywódców NSZZ „Solidarność”: „Rodacy, zwracam się do was z prośbą, błagam was, zaklinam was, zrozumcie nareszcie, jaką szkodę wyrządzacie własnej ojczyźnie — Polsce Ludowej. Czy jesteście już tak ślepi, że nie widzicie, że swoim postępowaniem prowadzicie do katastrofy narodowej. Dwieście lat temu możni doprowadzili do utraty wolności, dziś nasi wrogowie robią to ręcami całego narodu3, kraju, ludzi z mojego pokolenia. Jeżeli uważacie, że to, co się stało w Bydgoszczy, to wina władzy, to ja przyjmuję winę na siebie i surowo się karzę. Ale wiedzcie o tym, że moja śmierć was obciąża”. Pan Zdzisław Kozioł na szczęście przeżył próbę samobójstwa. Tekst przypominam dziś w oryginalnej pisowni i stylistyce, obrazuje on bowiem poglądy wielu ludzi, którzy czuli bezradność i rozpacz w obliczu narastającego chaosu i złej woli politycznych — krajowych i zagranicznych — manipulatorów. 2 3 07 maja 1981 — przyp. F. Y. M. Pisownia oryg. — przyp. F. Y. M. styczeń 2009 q 241 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Mniej więcej w tym samym czasie ukazał się artykuł pt.: „Horror ręcznie sterowany, albo — trzeba widzieć kogo ścigają”. Jak Pan ocenia jego treść? Był on bardzo znamienny dla charakteru nagonki wszczętej przeciwko resortowi spraw wewnętrznych w latach 1980-1981. Główna teza autora, to rzekome bezprawie utrzymywane i sankcjonowane przez resort spraw wewnętrznych. Wbrew oczywistym faktom opisuje on wyimaginowaną kampanię zastraszenia społeczeństwa „rzekomo narastającą falą przestępczości”. To, ponoć wydumane zagrożenie dało legitymację SB i MO do „bezprawnych” działań wobec społeczeństwa. W istocie chodziło o osłabienie, obezwładnienie sił, które się przeciwstawiały anarchii. Kampania dyskredytacji resortu była jednym z najważniejszy elementów demontażu socjalistycznego państwa. Była to celowa i przemyślana kampania. Jak pamiętamy, latem 1981 r. „Solidarność” z każdym dniem przejawiała coraz większą agresywność, lekceważenie prawa i władzy, a anarchia życia społeczno-politycznego i rozprzężenie stawały się coraz bardziej widoczne. Czy mógłby Pan Generał wskazać, kiedy rząd po raz pierwszy zdecydowanie i skutecznie wystąpił przeciw temu? Władze starały się zapobiegać deprawacji i chaosowi. Polityczne środki stawały się jednak coraz mniej skuteczne. Pierwsze „nie” powiedziano w Bydgoszczy. Kolejne zdecydowane „nie” powiedziały władze państwowe w związku z zorganizowaną 3 sierpnia 1981 r. w Warszawie prowokacyjną demonstracją części pracowników miejskich środków transportu i zablokowaniem ronda na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich. Jak pamiętamy, w tę akcję paraliżującą ruch w centrum stolicy zaangażowali się osobiście Wałęsa, Bujak, Michnik i inni czołowi działacze „Solidarności”. …a biorących udział w akcji zagrzewali „do boju” Jacek Federowicz i niektórzy inni kontestatorzy z kręgów artystycznych oraz muzyczne zespoły młodzieżowe. „Piknik na rondzie” jednak się nie udał. Stanowcza postawa władz w tej pozornie drobnej sprawie miała istotne znaczenie prestiżowe, a także polityczno-społeczne. Podobnym przykładem było przerwanie strajku w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej? Tak. Inne stanowcze „nie” było związane ze znaną prowokacją zorganizowaną przez przywódców „Solidarności” na terenie podległej MSW Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej w Warszawie na przełomie listopada i grudnia 1981 r. Pretekst był błahy — dyscyplinarne ukaranie przez komendanta WOSP kilku nieregulaminowo zachowujących się podchorążych. Wykorzystała to uczelniania „Solidarność”, której przyszli w sukurs przedstawiciele Regionu „Mazowsze” na czele z Sewerynem Jaworskim, który przejął kierownictwo ta prowokacyjną akcją strajkową. 242 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków O strajku wiedziała wkrótce za sprawą „Solidarności” cała Polska. Czy nie starał się Pan załagodzić sytuacji? Trzeba podkreślić, że rozgłos nadany tej sprawie miał na celu uczynienie z niej faktu polityczno-propagandowego o ogólnopolskiej skali. Była to wyraźna próba dezorganizowania resortu spraw wewnętrznych „od środka”. Nie zaniedbałem żadnej szansy umiarkowanego rozwiązania. 1 grudnia, w związku z wyrażoną przez prezesa PAN, prof. Aleksandra Gieysztora, chęcią mediacji, zwróciłem się do niego o podjęcie się tej misji. Zgodził się i rozmawiał ze strajkującymi w towarzystwie innych znanych osób. Niestety, sytuacja w WOSP nie zmieniła się. Nadzieja na rozwiązanie konfliktu, którą wiązałem z osobami mediatorów, z ich autorytetem i pozycją, rozwiała się zupełnie. Długo rozmawialiśmy z profesorem A. Gieysztorem o sytuacji w uczelni, o możliwych rozwiązaniach oraz ich potencjalnych skutkach. Sytuacja wymagała jednak szybkiej decyzji. Z jednej bowiem strony nie wszyscy podchorążowie strajkowali, część z nich stopniowo wycofywała się, rozumiejąc sens prowokacji, a równocześnie na terenie uczelni gromadziło się coraz więcej osób niepowołanych. Tam natomiast znajdowała się m. in. podręczny magazyn broni, środków wybuchowych i dymnych oraz innych niebezpiecznych narzędzi. Kto i kiedy podjął decyzję o przerwaniu strajku? Decyzję podjąłem osobiście 2 grudnia. O godzinie 10.00 do akcji przystąpiła specjalna jednostka MO. Dokonała ona desantu w kilku punktach. Kilkanaście minut później obiekt został opanowany, a inspiratorzy strajku zatrzymani. Zaskoczenie było wielkie. Nikt z uczestników strajku nie odniósł najmniejszych obrażeń. Przypadkowi świadkowie zgromadzeni wokół szkoły skwitowali akcję brawami. W następnych dniach pod adresem MSW zaczęły napływać listy, w których zupełnie przypadkowi ludzie z różnych krańców Polski, wyrażając swą ocenę, pisali np. tak: (…) „najwyższy czas było skończyć z tym bałaganem i bezczelnością ludzi nie liczących się z niczym, z rozsądkiem, prawdą, uczciwością ani prawem (…) ”. Było to tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego. Przejdźmy do pytań związanych z tą sprawą, która wciąż wzbudza tyle emocji. Stan wojenny jest już dziś faktem historycznym. Na jego temat powiedziano już i napisano bardzo wiele. Nie chciałbym wracać do ocen i wniosków, które dostatecznie mocno utrwaliły się w świadomości zdecydowanej większości Polaków. Istnieje przecież od dawna powszechne zrozumienie konieczności podjęcia takiej ostatecznej decyzji w sytuacji zanarchizowania i chaosu, ruiny gospodarczej i skrajnego zagrożenia bezpieczeństwa państwa i narodu, która coraz wyraźniej kształtowała się przy końcu 1981 r. Dziś, jak sądzę, wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że podjęcie decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego nie było rzeczą łatwą. Decyzja ta była obciążona wielkim brzemieniem odpowiedzialności — przed narodem i historią. Przed jej podjęciem musiało zaistnieć i zaistniało mocne przekonanie, że innego wyjścia nie ma. styczeń 2009 q 243 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Niektórzy czynią zarzuty, że władza od początku dążyła do „rozwiązania siłowego”. To nieprawda. Przez cały okres od sierpnia 1980 r. do grudnia 1981 r. władze czyniły wszelkie możliwe wysiłki dla osiągnięcia porozumienia z powstającym, a następnie rozbudowującym się ruchem „Solidarności”, traktując go jako związek zawodowy. Istnieją na to dowody i świadczą o tym oczywiste fakty, niezależnie od jakichkolwiek prób ich przekłamania. Najbardziej dobitnie świadczy o tym fakt, iż do „Solidarności” należało wielu członków partii, w tym również z najwyższych jej instancji. Co więcej, nie muszę chyba przypominać, że ówczesne stanowisko władz bywało przez wielu ludzi krytykowane za „ustępliwość”. „Jednego błędu nie popełniliśmy na pewno — błędu arogancji — stwierdził I sekretarz KC PZPR, towarzysz Wojciech Jaruzelski, w referacie na VII Plenum w lutym 1982 r. — Nikt nie może zarzucić partii i rządowi, że nie wykazały dobrej woli, cierpliwości. Wierzyliśmy i wierzymy niezmiennie w instynkt polityczny klasy robotniczej, w poczucie odpowiedzialności narodu. Wytrwale wyciągaliśmy dłoń do porozumienia. To nasza moralna legitymacja. Znają ją dobrze i ci, którzy dziś gorszą się stanem wojennym, ale nie zrobili nic, lub prawie nic, aby można go było uniknąć. Nawet gdy kraj rozpadał się z dnia na dzień, a rząd wniósł do Sejmu projekt ograniczonej przecież ustawy o przejściowym, tylko na okres zimowy, zakazie strajków — „Solidarność” odpowiedziała groźbą strajku generalnego, a różne autorytety zapłonęły oburzeniem, protestem. Zatriumfował duch „liberum veto”, wróciły czasy sobiepaństwa. Wielokrotnie jawnie i donośnie ostrzegaliśmy przed niebezpieczeństwem. Władze zapowiadały, że nie cofną się przed użyciem konstytucyjnych środków obrony państwa, jeśli okaże się to nieuniknione. Mówiliśmy o tym po wielokroć, podczas negocjacji i z sejmowej trybuny, mówiliśmy w uchwałach IV i wreszcie VI Plenum. Nie czailiśmy się w ukryciu”. Dodam jeszcze, że rugowani i eliminowani z kierowniczych struktur związku byli ludzie odpowiedzialni, przeciwstawiający się manipulacji i politycznej agresywności antykomunistycznych grup penetrujących „Solidarność”. Najbardziej znanym przykładem jest sprawa Jarosława Sienkiewicza, sygnatariusza porozumień w Jastrzębiu4, ale podobne przypadki zdarzały się i w innych ośrodkach, np. w Lublinie, gdzie z funkcji przewodniczącego zakładowego ogniwa „Solidarności” w „Agromecie” usunięto Kazimierza Chrzanowskiego, a innego aktywistę, Bolesława Ćwikłę wyrzucono z NSZZ „Solidarność” za krytykę awanturniczych poczynań jej władz. W Szczecinie trzej członkowie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, a potem Międzyzakładowej Komisji Robotniczej: Marian Juszczuk, Jarosłąw Mroczek i Andrzej Jacek Zieliński, zrezygnowali z funkcji w prezydium tej komisji, gdyż uznali, że Jurczyk i Wądołowski przejawiają agresywną postawę polityczną oraz zdradzają dyktatorskie zapędy, łamiąc zasady demokracji związkowej. 4 Por. http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php? title=Jaros%C5%82aw_Sienkiewicz — przyp. F. Y. M. 244 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Co robiły władze w miarę zaostrzania się sytuacji wewnętrznej? Coraz wyraźniej zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, iż zwycięstwo realistycznego, robotniczego nurtu w szeregach „Solidarności” staje się z dnia na dzień mniej realne. Natomiast obserwowaliśmy bardzo szybką i coraz niebezpieczniejszą radykalizację jej ekstremalnych przywódczych grup, które, manipulując masami związkowymi, popychały je do otwartej konfrontacji. W sumie wszystko zmierzało do destabilizacji państwa, do konfliktu bratobójczego. Rozmowy przedstawicieli władz pod kierownictwem ówczesnego wicepremiera Mieczysława F. Rakowskiego z przywódcami „Solidarności” zostały przez tych ostatnich bezceremonialnie zerwane. Przypomnę jeszcze tylko, że spotkanie z udziałem generała Wojciecha Jaruzelskiego, kardynała Józefa Glempa i Lecha Wałęsy w dniu 4 listopada 1981 r. nie wpłynęło na uśmierzenie konfrontacyjnych tendencji w łonie „Solidarności”. Nie dały też zadowalającego efektu rozmowy, które prowadzono w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych z niektórymi trzeźwiej myślącymi liderami „Solidarności”. W tej sytuacji podjęte więc zostały przygotowania do działań bardziej radykalnych. Było to, jak rozumiem, objęte ścisłą tajemnicą? Sprawy organizacyjne i techniczne były objęte ścisła tajemnicą, natomiast przemieszczenia sił porządkowych, akcje w rejonie Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej oraz w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej traktowaliśmy jako ostrzeżenie, jak wiadro zimnej wody na głowy tych, którzy w swym politycznym zaślepieniu mówili o „władzy leżącej na ulicy” i świadomie popychali masy związkowe do awantury, która musiałaby się skończyć krwawą konfrontacją. Liczyliśmy także na to, że masy związkowe zreflektują się i odrzucą, potępią awanturników. A więc przeciwnicy państwa powinni domyślać się, że władze są gotowe do tego, aby siłą zapobiec przygotowywanemu przewrotowi? Tak. Jak już mówiłem, władze nie robiły z tego tajemnicy. Wiedzieliśmy też, że wszelkie nasze działania są bardzo pilnie obserwowane przez przeciwnika zewnętrznego. W nocy z 6 na 7, lub z 7 na 8 listopada 1981 r., wywiad amerykański ewakuował z naszego kraju swego nie zagrożonego, wartościowego agenta, byłego pułkownika Ryszarda Kuklińskiego wraz z całą rodziną. Z racji zajmowanego stanowiska w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego znał on aktualny stan przygotowań do ewentualnego wprowadzenia stanu wojennego. W chwili, gdy zorientowaliśmy się, co się stało, podjęta styczeń 2009 q 245 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków została głęboka analiza rzeczywistych motywów tej nagłej operacji. Analiza doprowadziła do wniosku, że Zachód prowadzi zbrodniczą wręcz grę. Człowiek, o którym mowa, dotarł do swej centrali szpiegowskiej? Dotarł i jego mocodawcy w Waszyngtonie mieli od 8 listopada 1981 r. nieograniczone możliwości ostrzeżenia swoich polskich politycznych agentów i współpracowników, a także kierownictwa „Solidarności” i Kościoła. Jednak nie zrobili tego Zachowali najściślejszą tajemnicę. Dlaczego? No właśnie, tu tkwi sedno problemu. W wyniku wycofania tak dobrze uplasowanego agenta CIA liczyła na zdezorganizowanie naszych przygotowań. Jednocześnie ukrywano starannie fakt jego ewakuacji, aby nie osłabić pewności siebie i determinacji ekstremistów z „Solidarności”. Być może ostrzeżenie wpłynęłoby na otrzeźwienie i wzrost ostrożności u zwolenników „ostatecznej konfrontacji” Zapewne na pamiętnej naradzie radomskiej KK NSZZ „Solidarność”, 3 grudnia 1981 r., nie padłyby z ust kierowniczych działaczy słowa o „targaniu po szczękach”, „bój to będzie ich ostatni”, „konfrontacja nieunikniona”. Może też nie zagroziliby oni strajkiem generalnym w reakcji na wniesiony do Sejmu PRL projekt ustawy zakazującej strajków na okres trzech zimowych miesięcy. Może tak daleko nie sięgnęłaby ich pycha i pewność siebie, jeśliby widzieli, że władze mogą zastosować środki nadzwyczajne. Do tego właśnie wrogowie Polski nie chcieli dopuścić. Liczyli oni wyraźnie na to, że wprowadzenie stanu wojennego w tej sytuacji się nie powiedzie, że nie zdołamy sprawnie i w pełni sparaliżować kontrrewolucji, że dojdzie do krwawej konfrontacji. Liczyli więc na swego rodzaju „libanizację” Polski. Marzyła im się zapewne sojusznicza interwencja państw Układu Warszawskiego ze wszystkimi tego konsekwencjami. Siły imperializmu na Zachodzie były więc zainteresowane „wariantem radykalnym” — rozlewem krwi w Polsce. Równocześnie zachodni mocodawcy, kolejny raz zresztą, oszukali i całkowicie zignorowali swych polskich zwolenników, traktując ich jako „surowiec historii”, narzędzie do realizacji swej globalnej rozgrywki przeciw socjalizmowi. Nie docenili tym samym ich zaprzedania i bezwzględnego posłuszeństwa. Obrzydzenie bierze, kiedy dziś dowiaduję się, że ludzie ci niczego się nie nauczyli i nadal uważają za zaszczyt „bywać” w niektórych zachodnich ambasadach, przyjmować tanie pochlebstwa i tendencyjnie informować przy tym swoich „gospodarzy” o obecnej sytuacji w kraju. Dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego sekretarz stanu A. Haig dał do zrozumienia, że Waszyngton „uzyskał pewien zasób informacji na temat nadchodzącego kryzysu”. Sformułowanie to zaczerpnąłem z artykułu opublikowanego w tygodniku „Newsweek” z 20 grudnia 1982 r. A więc dopiero ponad rok po wprowadzeniu stanu wojennego prasa amerykańska została zainspirowana do ograniczonego ujawnienia szpiegowskiej akcji CIA. W cytowanym artykule pełno jest kłamstw i niedomówień, które mają służyć usprawiedliwieniu się wobec oszukanych i zlekceważonych ekstremistów „Solidarności” i całej reszty „sympatyków” amerykańskiej polityki dywersji. 246 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Wzmiankowany artykuł kończy się takim oto spektakularnym wnioskiem: (…) według jednej z legend II wojny światowej Churchill postanowił nie chronić katedry w Coventry przed nalotem niemieckim, aby nie dopuścić do utraty tajemnicy o złamaniu niemieckiego szyfru. Być może „Solidarność” wystąpiła w roli katedry w Coventry w zimnej wojnie lat osiemdziesiątych”. Fałszywy to wniosek! To naród polski miał wystąpić w tej tragicznej roli w imię krucjaty antykomunistycznej i amerykańskiego globalizmu. Znam ten artykuł. Usiłowano w nim przekonać czytelników, że nie wolno było ujawniać żadnych informacji zdobytych przez agenta, aby go nie zdekonspirować i nie narażać. Stwierdzono też, że w „Solidarności” było pełno konfidentów. Wysoki funkcjonariusz rządu USA jeszcze raz zakpił sobie z kierownictwa byłej „Solidarności” i swojej klienteli w Polsce. Przypominam, że wspomniany agent wywiadu amerykańskiego już 8 listopada 1981 r. był absolutnie bezpieczny, wraz ze swą rodziną przebywając na Zachodzie. Amerykanie wcale nie musieli ukrywać faktu, że Kukliński był ich agentem, wówczas przecież nic mu nie groziło. Był on u nich, w Stanach Zjednoczonych, i Amerykanie wiedzieli, że jest on w Polsce całkowicie „spalony” i że polskie władze mają pełną świadomość tego, co się stało. Co zrobiono po przeanalizowaniu sprawy ucieczki agenta, o którym Pan mówił? W tej sytuacji istniejące już plany i przygotowania zostały jeszcze raz dokładnie sprawdzone, zaktualizowane i odpowiednio zmienione. Nie pozwoliliśmy się zdezorientować i sparaliżować. Wszelkie warianty działań specjalnych były od początku obwarowane podstawowym zastrzeżeniem: trzeba postępować tak, aby nie rozlała się ani jedna kropla polskiej krwi. Koszty społeczne i moralne koniecznej operacji stanu wojennego musiały być sprowadzone do minimum. Trzeba jednak rozumieć, że czym innym są przygotowania, które umożliwiłyby wprowadzenie stanu wojennego, gdyby zapadła taka decyzja, a czym innym podjęcie samej decyzji. (Przygotowanie planów nie jest bowiem sprzeczne z tą prawdą, że decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego zapadła w ostatniej chwili, po wyczerpaniu wszelkich możliwości jej uniknięcia. Plany te sporządzano na wypadek, gdyby dążenia władz do porozumienia okazały się daremne, a kierownictwo „Solidarności” mimo perswazji i ostrzeżeń najwyższych czynników w państwie nadal nasilało kurs konfrontacyjny. Wiedział o tym doskonale także i agent Kukliński, że gdyby w wyniku niekorzystnego rozwoju sytuacji decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego musiała być podjęta, to z różnych powodów zapaść ona powinna przed dniem 15 grudnia 1981 roku.) Do ostatniej chwili władze polityczne, ostrzegając, nawołując do opamiętania starały się uniknąć ostateczności. Kiedy więc i w jakich okolicznościach podjęta została ostateczna decyzja? Co przeważyło szalę? W końcu listopada 1981 r., a zwłaszcza po wspomnianej już naradzie KK NSZZ „Solidarność” w Radomiu 3 grudnia stawało się rzeczą coraz bardziej oczywistą, że bez rastyczeń 2009 q 247 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków dykalnych rozwiązań sytuacja w kraju grozi już nie tylko katastrofą gospodarczą, rozkładem państwa, ale i wojną domową, rozlewem krwi. Mnożyły się prowokacje, narastał chaos. Strajki, pogotowie strajkowe stawały się czymś normalniejszym niż praca. Strajkowano nawet w uczelniach, w szkołach wykorzystywany był każdy pretekst do „protestu”, a ciąg dalszy wymykał się niejednokrotnie z rąk nawet jego inspiratorom z kręgu ekstremy związkowej. Pojawiło się też okupowanie niektórych budynków, zwykle siedzib lokalnych organów władzy lub miejscowych organizacji. Na naradzie w Radomiu Grzegorz Palka i Zbigniew Bujak zaproponowali utworzenie „milicji robotniczej” wyposażonej w kable i kaski, która, jak stwierdzono, miałaby „chronić strajkujących i demonstrujących przed interwencją sił porządkowych”. Taką właśnie „milicję” usiłował tworzyć m. in. Seweryn Jaworski w hucie „Warszawa”. Podjęta wreszcie została decyzja o zorganizowaniu masowej demonstracji 17 grudnia 1981 r. w Warszawie. Miała stać się ona zapłonem do konfrontacyjnych działań. Każdy, kto uczciwie przeanalizuje tamte dni, musi dojść do wniosku, że katastrofa była bardzo blisko. Podczas narady KK NSZZ „Solidarność” w Gdańsku w Stoczni im. Lenina 12 grudnia 1981 r. działo się już bardzo źle, o czym Służba Bezpieczeństwa MSW była na bieżąco informowana. Nastrój był wyraźnie konfrontacyjny. Szaleńców nie mógł powstrzymać rozsądnymi radami nawet mecenas Władysław Siła-Nowicki, którego trudno przecież nazwać zwolennikiem komunizmu. Nie mogło też ich powstrzymać i kierownictwo Kościoła, prymas J. Glemp, który 9 grudnia 1981 r. przyjął przywódców „Solidarności” wraz z Wałęsą i niektórymi doradcami. Wiem o tym z późniejszej rozmowy z jednym z uczestników tego spotkania. Łatwo zrozumieć, dlaczego Lech Wałęsa i jego doradcy milczą do dziś o tym spotkaniu i rozmowie z kierownictwem Kościoła. Kościół przestał być w tym momencie dla ekstremy „Solidarności” autorytetem. Jaskrawo narzuca się tu pewna analogia: podobnie przecież element awanturniczy i kontrrewolucyjny działający wśród strajkujących załóg odniósł się do słynnego kazania kardynała Stefana Wyszyńskiego, wygłoszonego w sierpniu 1980 r. na Jasnej Górze, nawołującego do pracy i pokoju. Padły wówczas okrzyki: „Wyrzucić Wyszyńskiego do kanału portowego. ” Kto był inicjatorem wprowadzenia stanu wojennego? Można powiedzieć, że inspirację stanowiła dramatycznie zaostrzająca się sytuacja kraju. Zwracały na to uwagę Biuro Polityczne, Komitet Centralny na swych plenarnych posiedzeniach, rząd, różne inne organizacje na szczeblu centralnym oraz terenowym. Tysiące obywateli pisało listy, zwracało się z błaganiem, by ocalić kraj przed tragedią, w tym także przed głodem, ewentualnie skutkami nadciągającej zimy. Podobne impulsy oraz głosy pełne obaw i troski słyszało się na forum Sejmu. W tej sytuacji wniosek o wprowadzenie stanu wojennego przedłożony przez prezesa Rady Ministrów, generała armii Wojciecha Jaruzelskiego, przewodniczącemu Rady Państwa, prof. Henryka Jabłońskiemu, spotkał się z jego pełnym zrozumieniem. Rada Pań- 248 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków stwa formalnie, w drodze głosowania, przyjęła zgodnie z konstytucyjną zasadą i na mocy swych konstytucyjnych prerogatyw uchwałę o wprowadzeniu stanu wojennego na terytorium Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej z dniem 13 grudnia 1981 roku. Również w nocy z 12 na 13 grudnia ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego pod przewodnictwem gen. armii Wojciecha Jaruzelskiego. Wiem, że o tych zamierzeniach generał Wojciech Jaruzelski poinformował w stosownym momencie przedstawicieli kierownictwa partii, stronnictw sojuszniczych i rządu. Kto bezpośrednio przygotowywał ogólną koncepcję wprowadzenia stanu wojennego? Czy członkowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego piastowali przed wprowadzeniem stanu wojennego szczególne funkcje? Plany powstały w ścisłym gronie: generał armii Wojciech Jaruzelski — I sekretarz KC PZPR, prezes Rady Ministrów i minister obrony narodowej, generał broni Florian Siwicki — szef sztabu generalnego, wiceminister obrony narodowej, generał dywizji Czesław Kiszczak — minister spraw wewnętrznych. Plany wykorzystania sił zbrojnych opracowywali oficerowie Sztabu Generalnego Wojska Polskiego i innych instytucji MON. Odpowiednimi pracownikami w Urzędzie Rady Ministrów kierował jego szef, generał brygady Michał Janiszewski. Natomiast w resorcie spraw wewnętrznych przygotowywano przede wszystkim plany zabezpieczenia najważniejszych obiektów przemysłowych, izolacji ekstremalnych aktywistów „Solidarności”, a także profilaktycznie niektórych innych osób. Resort spraw wewnętrznych przygotowywał też plany zapewnienia spokoju, ładu i porządku w miejscach publicznych oraz radykalnego ograniczenia przestępczości pospolitej i ochrony bezpieczeństwa obywateli. Zadania wypełniane przez późniejszych członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego sprowadzały się do wykonywania przez nich podstawowych obowiązków, wynikających z zajmowanych stanowisk służbowych, trudno jest więc mówić o szczególnych funkcjach. W skład Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego weszło 22 generałów i oficerów. Rada, jako organ tymczasowy, funkcjonowała do chwili unormowania się sytuacji. Nie zastąpiła ona konstytucyjnych organów władzy i nie przejęła obowiązków żadnego z jej ogniw. styczeń 2009 q 249 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Główne zadania realizowane przez Wojskową Radę Ocalenia Narodowego w okresie stanu wojennego zostały sformułowane przez przewodniczącego Rady w przemówieniu wygłoszonym 13 grudnia 1981 r. oraz zawarte w odpowiedniej proklamacji. Jaką rolę wobec organów państwa i władz politycznych spełniała Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego? Wojskowa Rada Narodowego była koordynatorem i egzekutorem stanu wojennego. Był to organ tymczasowy, nie zdejmujący obowiązków z żadnego ogniwa władzy ludowej. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego stanowiła wojskowo-polityczną instytucję niezależną od organów państwowych i politycznych, lecz wzmacniającą struktury administracji państwowej, inspirującą jej różne działania na wszystkich szczeblach. Czuwała także nad przestrzeganiem praw stanu wojennego, inicjowała i zapewniała skuteczną realizację zadań służących stabilizacji społeczno-politycznej i normalizacji życia kraju. Cała działalność Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego była podporządkowywana nadrzędnym interesom narodu i państwa, tj. położeniu kresu anarchii, pokrzyżowaniu kontrrewolucyjnych planów wywołania konfliktu bratobójczego, stworzeniu warunków socjalistycznej odnowy i wyjścia kraju z kryzysu. Zgodnie z tym na swoich posiedzeniach Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego m. in. czternastokrotnie omawiała aktualne problemy sytuacji w kraju, a w szczególności sprawy bezpieczeństwa, ładu i porządku publicznego i związane z tym zagadnienia dotyczące władz administracyjnych. Pięciokrotnie podejmowała problemy walki z przestępczością i różnorodnymi zjawiskami patologii społecznej. Siedmiokrotnie rozpatrywała zagadnienia dotyczące funkcjonowania gospodarki narodowej, a w szczególności jej usprawnienia w ramach wdrażanej reformy. Istotnymi punktami posiedzeń Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego były także kwestie odrodzenia ruchu związkowego na socjalistycznej podstawie, polityka kadrowa pomoc i opieka socjalna nad różnymi grupami społecznymi, szczególnie dotkniętymi kryzysem i restrykcjami zachodnimi. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego działała przez komisarzy wojskowych — pełnomocników Komitetu Obrony Kraju. Części z nich podporządkowane były wojskowe grupy operacyjne. Gdzie działali komisarze wojskowi? Komisarze działali w ministerstwach i urzędach centralnych, w województwach, w miastach, dzielnicach, w gminach oraz w zakładach pracy. Ogółem na terenie całego kraju w okresie od 13 grudnia 1981 r. do końca maja 1982 r. działało 2149 komisarzy wojskowych — pełnomocników Komitetu Obrony Kraju oraz podporządkowanych im w ramach grup operacyjnych kilka tysięcy żołnierzy zawodowych i służby zasadniczej. Zasięgiem działania komisarzy i grup operacyjnych objęto 225 miast i 1105 zakładów pracy. Warto przy tej okazji przypomnieć wielce pożyteczną dla funkcjonowania kraju działalność wojskowych grup operacyjnych jesienią 1981 r. 250 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Komisarze wojskowi sprawowali nadzór nad realizacją zadań określonych przez Wojskową Radę Ocalenia Narodowego i naczelne organa władzy i administracji państwowej, udzielali wszechstronnej pomocy organom, przy których zostali powołani, podejmowali czynności koordynacyjne w zakresie współdziałania i współpracy międzyinstytucjonalnej. Szczególną domeną ich działalności było aktywne uczestnictwo w zapewnieniu funkcjonowania systemów komunikacji, łączności, energetyki oraz rurociągów i gazociągów, a także sprawowanie nadzoru nad militaryzacją określonych dekretem Rady Państwa dziedzin gospodarki narodowej. Istotną rolę odegrała wówczas również Inspekcja Sił Zbrojnych prowadząca działania kontrolne w sferze funkcjonowania administracji i gospodarki kraju. Czy mógłby Pan podzielić się refleksjami i ocenami na temat efektów działania Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego? Działalność Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i jej ogniw wykonawczych zyskała szeroką społeczną akceptację. Położony został kres anarchii, zahamowano proces rozkładu gospodarki, powstała realna wizja wyprowadzenia Polski z najtrudniejszej w powojennym okresie sytuacji. Swoimi decyzjami i działaniami Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego przyczyniła się do tego, że w okresie stanu wojennego powstały warunki do oddolnego tworzenia Obywatelskich Komitetów Ocalenia Narodowego, a następnie ukształtowania platformy porozumienia narodowego na gruncie nadrzędnych interesów socjalistycznego państwa. Wydana została również ostra walka przestępczości, pasożytnictwu, korupcji, niegospodarności, klikowości i niekompetencji. Tylko w ciągu jednego roku stanu wojennego dokonano 809 zmian personalnych na stanowiskach kierowniczych. Stan wojenny, który trwał 585 dni (w tym jako zawieszony 221 dni), był okresem o przełomowym znaczeniu dla Polski. Wprowadzony w imię ocalenia narodowego, zapobiegł jednocześnie procesom niebezpiecznym dla pokoju Europy i świata. Doniosłą, historyczną rolę odegrała działalność Sił Zbrojnych PRL. Wojsko nasze do spełnienia takiej roli miało szczególną legitymację. Cieszyło się ono zawsze i cieszy nadal wielkim autorytetem i sympatią w społeczeństwie, ukształtowanymi przez liczne pokolenia żołnierskie w walce o wyzwolenie narodowe i urzeczywistnienie rewolucyjnych przemian społecznych w kraju. W jakim zakresie Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego i desygnowani przez nią komisarze działali na rzecz poprawy stanu gospodarki narodowej? Równolegle z zadaniami obronnymi, porządkującymi, ideowo-wychowawczymi żołnierze działali na rzecz gospodarki narodowej i społeczeństwa. Ogółem na rzecz przemysłu, rolnictwa, gospodarki komunalnej i wodnej, energetyki, budownictwa i komunikacji przepracowali ponad 11 milionów roboczodni. Jednostki kolejowe i drogowe tylko w 1982 r. zbudowały kilkadziesiąt obiektów inżynieryjnych oraz kilka tysięcy rozjazdów kolejowych. Jednostki Obrony Terytorialnej styczeń 2009 q 251 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Ludwik Paczyński. Karnawał militarystów dokonały remontu i modernizacji torów kolejowych na kilkunastu głównych węzłach komunikacyjnych. Uczestniczyły w budowaniu i rozbudowie niektórych elektrociepłowni oraz w rozbudowie zakładów, a także na stanowiskach produkcyjnych, m. in.: w Zakładach Mechanicznych „Ursus”, hucie im. Włodzimierza Lenina, hucie „Katowice” i innych. Wojska operacyjne uczestniczyły masowo w akcjach żniwnych i wykopkowych (304 987 roboczodni), przeprowadziły operację „Żuławy”, w ramach której m. in. zdrenowano kilkaset hektarów gruntów. Na szczególne podkreślenie zasługuje udział wojska w zwalczaniu klęsk żywiołowych, ratowaniu życia i mienia obywateli, zwłaszcza w akcji przeciwpowodziowej w okolicach Płocka i Włocławka. Znaczne też były świadczenia wojska na rzecz ochrony zdrowia ludności. W okresie stanu wojennego żołnierze oddali honorowo ponad 100 tys. litrów krwi. Kiedy i w jakich okolicznościach zapadła decyzja o rozpoczęciu działań w ramach stanu wojennego przez resort spraw wewnętrznych? Przysłowiowa kropka nad i została postawiona przez generała armii Wojciecha Jaruzelskiego w rozmowie ze mną 12 grudnia 1981 r. około godziny 14.20. Jak mi wiadomo, podobna rozmowa odbyła się z generałem broni Florianem Siwickiem. Chodziło o ostateczne przygotowanie do rozpoczęcia działań. W kilka minut po mojej rozmowie z generałem Jaruzelskim zakodowany sygnał przekazano ówczesnym komendantom wojewódzkim MO, którym pozostało niewiele czasu na zgrupowanie sił i środków na postawienie właściwym dowódcom niższego szczebla szczegółowych zadań. Wszystkie działania prowadziliśmy przy ścisłej koordynacji i w uzgodnieniu z kierownictwem MON. 252 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków W wystąpieniach sejmowych mówił Pan również o działaniach resortu spraw wewnętrznych w okresie stanu wojennego. Jak z dzisiejszej perspektywy można byłoby scharakteryzować specyfikę tych działań w tak szczególnej sytuacji? Resort spraw wewnętrznych wypełniał w okresie stanu wojennego przede wszystkim swe podstawowe, ustawowe zadania i funkcje na rzecz wewnętrznego bezpieczeństwa państwa, utrzymywania ładu i porządku publicznego, zwalczania przestępczości oraz ochrony osobistego bezpieczeństwa obywateli. Specyfika tych działań nie polegała więc na jakimś specjalnym ich charakterze, natomiast w warunkach stanu wojennego zyskiwały one jednak jeszcze większą niż zazwyczaj wagę i zakres. Spotykałem się dość często z poglądem, iż resort, uzyskawszy w warunkach stanu wojennego większe niż w normalnej sytuacji uprawnienia represyjne — nad wyraz chętnie z nich korzystał. Czy nie jest to pogląd zbyt uproszczony? To nie jest kwestia „uproszczenia” — to pogląd zasadniczo mylny. Wypełniając zadania stawiane przez partię, władze państwowe oraz Wojskową Radę Ocalenia Narodowego, nasz resort spełniał służebną rolę wobec społeczeństwa. Pragnę podkreślić, że nasze przedsięwzięcia prowadzone były w taki sposób, aby obostrzenia obowiązujące zgodnie z przepisami prawa stanu wojennego w możliwie najmniejszym stopniu odbijały się na rytmie życia społecznego, aby obywatele, których zdecydowana większość nie ponosiła przecież winy za doprowadzenie do tak groźnej sytuacji wewnętrznej, a podlegała powszechnym ograniczeniom i rygorom, ponieśli jak najmniejszy uszczerbek. Z inicjatywy naszego resortu szereg uciążliwości związanych z obowiązującym prawem stanu wojennego było cofanych tak wcześnie, jak tylko stawało się to możliwe. Wielu możliwości, które stwarzały przepisy prawa stanu wojennego, celowo nie wykorzystywano, jeżeli nie zmuszała do tego obiektywna sytuacja. Jeśli tak, to co czyniono dla uniknięcia zbędnych represji? Jedyne wyjście w takim przypadku to dostatecznie szeroka, skuteczna profilaktyka. Oto przykład: tylko w ciągu pierwszych czterech i pół miesiąca stanu wojennego przedstawiciele resortu spraw wewnętrznych przeprowadzili ponad sto tysięcy rozmów profilaktyczno-ostrzegawczych, dzięki którym udało się powstrzymać od negatywnych działań i zaangażowania wielu ludzi. Uniknęli więc oni konsekwencji, które groziłyby im w przypadku złamania prawa. Warto przypomnieć, że był to okres, gdy przeciwnik wewnętrzny, a przede wszystkim dywersyjne rozgłośnie zachodnie otwarcie podburzały i prowokowały do agresywnych wystąpień przeciw władzy, a nawet w nie skrywany sposób instruowały swych słuchaczy, podpowiadając im terminy i formy antypaństwowych akcji „protestacyjnych”. W tej sytuacji wielu ludzi znajdowało się w stanie wewnętrznego zagubienia i dezorientacji, tym bardziej że utrzymywały się jeszcze w dużym stopniu negatywne skutki antypaństwowej indoktrynacji, w tak bezwzględny i zmasowany sposób prowadzonej w okresie poprzedzającym stan wojenny. styczeń 2009 q 253 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Profilaktyczne działania resortu prowadzone były zgodnie z politycznym założeniem „walki i porozumienia”, w myśl stałej troski partii i władzy ludowej o realizację idei porozumienia narodowego. A oto inny przekonywający — jak sądzę — przykład: kilkadziesiąt nielegalnych grup i struktur, zwłaszcza takich, które zawiązały się i usiłowały działać w środowisku robotniczym, zostało zlikwidowanych bez represji karnych czy administracyjnych, lecz właśnie dzięki elastycznym działaniom profilaktyczno-ostrzegawczym, dzięki argumentacji i przekonywaniu w toku wielu rozmów i innych zabiegów o nierepresyjnym charakterze. Jako przykład restrykcji stanu wojennego przytacza się często fakt szczelnego zamknięcia granic państwa i całkowitego prawie ograniczenia możliwości wyjazdów zagranicznych. Nie jest to prawdą. To jeszcze jedna obiegowa nieobiektywna opinia. Mimo oczywistych obostrzeń, których wymagał w tym okresie interes państwa, resort spraw wewnętrznych prowadził elastyczną politykę paszportową. W roku 1982 otrzymało paszporty i wyjechało z kraju 1 019 436 osób, w tym 339 697 do krajów kapitalistycznych. Zarazem już od pierwszych dni stanu wojennego wydawano paszporty, uwzględniając przypadki losowe, natomiast po kilku tygodniach można było otrzymać dokumenty wyjazdowe na zaproszenie od najbliższej rodziny przebywającej za granicą oraz w celu uczestnictwa w zorganizowanych wyjazdach turystycznych. Stan wojenny dawał szczególną okazję do zaostrzenia działań wobec zastraszająco narastającej zwłaszcza w 1981 r. przestępczości pospolitej oraz różnym przejawom patologii społecznej. Co udało się zdziałać resortowi spraw wewnętrznych w tym okresie. Rzeczywiście, sytuacja w zakresie przestępczości, a zwłaszcza tak groźnych społecznie jej przejawów, jak przestępstwa przeciwko zdrowiu i życiu, była niepokojąca. O stanie przestępczości przed wprowadzeniem stanu wojennego decydował specyficzny zespół warunków i okoliczności. Oprócz wcześniej, już od lat, występujących czynników kryminogennych, takich, jak alkoholizm, pasożytnictwo, demoralizacja i społeczne nieprzystosowanie młodzieży, dało znać o sobie także głębokie zanarchizowanie życia społecznego, wyrażające się między innymi w rosnącym nieposzanowaniu prawa i norm współżycia społecznego, a także skutki kryzysu gospodarczego przejawiające się w postaci niedostatku dóbr konsumpcyjnych. Zarazem jednak obserwowaliśmy podstawowe niedomagania w sferze ochrony mienia społecznego i prywatnego, a nawet wyraźną beztroskę i niedbałość w tym zakresie. Zdecydowało to o ogromnym wzroście liczby przestępstw przeciwko mieni, a więc rozbojów, włamań i kradzieży, a w obliczu dezorganizacji i załamania się rynku doprowadziło też do prawdziwej eksplozji spekulacji. Ten splot czynników kryminogennych oraz okoliczności ułatwiających, a niekiedy wręcz sprzyjających popełnianiu przestępstw wywołał tak silne tendencje wzrostowe 254 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków w zakresie przestępczości, że pomimo wzmożonych i szczególnie aktywnych przeciwdziałań utrzymywały się one aż do 1984 r. Sytuacja pod tym względem nie była dobra i napawała kierownictwo partii i rządu ogromną troską. Problemowi temu poświęcał wówczas, tak zresztą, jak i obecnie, wiele uwagi towarzysz Wojciech Jaruzelski. Na jego polecenie przeprowadzono szereg zdecydowanych akcji o zasięgu ogólnopolskim, wymierzonych przeciwko przestępczości, mających ochraniać obywateli, strzec ich spokojnej, bezpiecznej pracy i odpoczynku. Inicjatywy te zostały jeszcze bardziej nasilone, gdy na polecenie generała armii Wojciecha Jaruzelskiego 2 grudnia 1983 r. powstał Komitet Rady Ministrów do spraw Przestrzegania Prawa, Porządku Publicznego i Dyscypliny Społecznej. Koordynował on działania organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, łączył wysiłki w zwalczaniu zła. Kiedy te wysiłki dały pierwsze wyraźne efekty? O osiągnięciu pewnego punktu zwrotnego i zatrzymaniu wzrostu przestępczości można mówić dopiero w 1984 r. Natomiast w 1985 r. skumulowane skutki przeciwdziałań spowodowały po raz pierwszy spadek przestępczości przeciwko mieniu oraz wyraźny wzrost skuteczności zwalczania przestępstw gospodarczych. Poprawiła się też wykrywalność sprawców przestępstw. W początkowym okresie stanu wojennego, w 1982 r., skoncentrowano uwagę przede wszystkim na przywracaniu ładu i spokoju w miejscach publicznych oraz skutecznym przeciwdziałaniu czynom o charakterze chuligańskim. Do służby prewencyjnej kierowano wtedy oprócz funkcjonariuszy MO także i członków ROMO, ORMO oraz żołnierzy wojsk podporządkowanych MSW. Zwiększono znacznie liczbę kontroli obiektów gospodarki narodowej, sprawdzając stan ich zabezpieczenia fizycznego oraz technicznego. Takich kontroli przeprowadzano rocznie około 100 tysięcy. Nasilono kontrole środków transportu, aby zapobiegać faktom ich wykorzystywania do przewozu skradzionego mienia oraz towarów będących przedmiotem spekulacji. Corocznie sporządzano ponad 30 tysięcy wniosków i informacji kierowanych do organów administracji państwowej i gospodarczej dla spowodowania poprawy ochrony mienia oraz usunięcia uchybień utwierdzonych w tym zakresie. Zwiększono liczbę konwojów ochraniających przewóz wartościowych przedmiotów i walorów pieniężnych. Tego rodzaju konwojów organizowano corocznie ponad 15 tysięcy. Równocześnie i szeroko informowaliśmy społeczeństwo o zagrożeniu przestępczością — zarówno poprzez środki masowego przekazu, jak i w trakcie tysięcy spotkań w różnych środowiskach, które odbywali funkcjonariusze MO. Miało to na celu wywołanie u obywateli większej troski o ochronę mienia osobistego i społecznego, a także zainspirowanie ich do aktywniejszej pomocy milicji. Zdawaliśmy sobie bowiem sprawę, że skuteczne postawienie zapory fali przestępczości zależy w olbrzymim stopniu od aktywizacji sił społecznych i ich poparcia dla naszych działań. styczeń 2009 q 255 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Czy działania resortu spraw wewnętrznych w okresie stanu wojennego obejmowały również likwidację czynników kryminogennych? Jeśli tak, to jakie przedsięwzięcia można byłoby tu wymienić? Uwagę skupiliśmy też na podstawowych czynnikach kryminogennych, starając się zdecydowanie ograniczyć ich zasięg. Kompleksowe działania skierowano przeciw pladze opilstwa i bimbrownictwa. Alkoholizm jest jednym z głównych czynników kryminogennych, a zarazem jednym z najgroźniejszych przejawów patologii społecznej. Co czwarte przestępstwo w kraju popełniane jest przez osobę pozostającą pod wpływem alkoholu, w takim stanie działa 7 na 10 uczestników bójek, sprawców pobić i uszkodzeń ciała i 8 na 10 sprawców gwałtu. W 1982 r. ujawniono ponad 14 tysięcy faktów nielegalnej produkcji i sprzedaży alkoholu, podczas gdy w 1981 r., co wynikło z ogólnego rozprzężenia, ujawniono ich zaledwie około 1400. Te wzrost był więc skutkiem rosnącej aktywności i skuteczności działania milicji. Zdecydowane i ostre przeciwdziałania wymierzono przeciw groźnym wykroczeniom w ruchu drogowym popełnianym pod wpływem alkoholu. Służby patrolowe zatrzymywały na ulicach miast i w innych miejscach publicznych rocznie prawie 600 tysięcy osób pijanych, nie tylko zapobiegając w ten sposób zakłócaniu przez nie ładu i porządku, lecz poprzez kierowanie do izb wytrzeźwień, a nawet odprowadzanie do miejsc zamieszkania chroniono je przed możliwością stania się ofiarą przestępstw lub wykroczeń. Kampania na rzecz trzeźwości pracowniczej przyniosła zdecydowaną poprawę w tym zakresie, zwłaszcza w dużych zakładach pracy, gdzie czasami sytuacja stawała się wręcz krytyczna. Dodatkowe efekty przynosiły działania na rzecz ograniczenia dostępności alkoholu — kontrole czasu sprzedaży, likwidacja melin i nielegalnych miejsc handlu wódką, a nawet systematyczne, rygorystyczne kontrole trzeźwości kibiców na stadionach sportowych. Część omawianych działań profilaktycznych skierowana była też, jak sądzę, na zapobieganie przejawom patologii i deprawacji młodzieży? Wtedy to właśnie odnotowaliśmy skokowy wzrost zagrożenia narkomanią, a najniebezpieczniejszym jego przejawem było to, iż w absolutnej większości dotyczyło ono ludzi młodych, w tym nieletnich. Trzeba podkreślić, że to właśnie resort spraw wewnętrznych już od połowy lat siedemdziesiątych systematycznie zwracał uwagę na rosnącą skalę narkomanii wśród młodzieży. Stan wojenny umożliwił wnikliwszą, głębszą kontrolę i rozpoznanie tego zjawiska. Wyniki tego rozpoznania systematycznie przekazywano służbie zdrowia, czynnikom wychowawczym i władzom oświatowym oraz podejmowano inne stosowne kroki. Działania w tej sprawie są i obecnie kontynuowane, przy czym uważam za niezwykle cenny społeczny udział w tej działalności, zwłaszcza ruchu „Monar”. Ważną rolę dla ochrony młodzieży przed demoralizacją, przejawami patologii oraz przekraczaniem bariery konfliktu z prawem spełniały i spełniają milicyjne izby dziecka. Zatrzymywano tam rocznie ponad 9000 młodych ludzi, zwłaszcza zbiegłych z za- 256 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków kładów wychowawczych i poprawczych, a także domów rodzinnych. Zatrzymania te mają charakter opiekuńczy i nie wiążą się z represją karną czy administracyjną. Przy współudziale różnych służb resortu ujawnia się rocznie około 18 000 nieletnich pozbawionych opieki lub zagrożonych demoralizacją. W takich przypadkach współdziałamy ściśle z sądami rodzinnymi, władzami oświatowymi, służbą zdrowia, rodzinami i opiekunami prawnymi nieletnich. Rocznie kierowano do wymienionych instytucji i osób ponad 35 000 różnorakich wniosków, dotyczących nieletnich zagrożonych deprawacją i demoralizacją. Swego czasu szeroko prezentowano, m. in. w środkach masowego przekazu, takie akcje milicyjSABAT CZAROWNIC ne, jak: „Posesja”, „Bezpieczne Zjazd „Cór Rewolucji”, reakcujnej amerykańskiej tory” i inne. Czy były to też działaorganizacji kobiecej, zaprotestował przeciwko wykorzystaniu energii atomowej dla celów pokojowych. nia związane z zadaniami resortu realizowanymi w ramach stanu wojennego? Operacja „Posesja” została zainicjowana dopiero w 1983 r. Wcześniej jednak, już w 1982 r., przeprowadzono wielką operację „Aglomeracja”. Obejmowała ona wzmożone działania prewencyjne, przede wszystkim dla przywrócenia ładu i spokoju w miejscach publicznych oraz ograniczenia rozpasania elementu przestępczego i chuligańskiego w większych miastach. Pragnę ponadto zwrócić uwagę na inną znaną operację — „Rynek”, która wymierzona była przeciw rozpasanej spekulacji, uderzającej zwłaszcza w uboższe grupy ludności. Muszę przyznać, że to, co Pan przed chwilą powiedział, zmienia stereotypowy i uproszczony obraz milicjanta z pałką i bloczkiem mandatów w ręku… Najwyższy czas, aby ten bzdurny stereotyp obalić. Resort dokłada dziś starań, aby przedstawiać społeczeństwu wierniej i pełniej charakter swych zadań i działań. Będziemy te starania kontynuować. Pragnę w tym miejscu jeszcze raz podkreślić wielkie zaangażowanie, ofiarność, wytrwałość i rozwagę polityczną, która cechowała absolutną większość funkcjonariuszy styczeń 2009 q 257 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Służby Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej przy realizacji ich odpowiedzialnych i trudnych zadań zarówno w okresie stanu wojennego, jak i po jego zniesieniu. W sposób widoczny wzrosła wśród nich dyscyplina, sumienność oraz gotowość do wypełniania zadań służbowych bez oglądania się na czas pracy, rozliczne uciążliwości z tym związane, komplikacje i obciążenia, które są udziałem ich samych i ich bliskich. Wiem, że w ramach resortu spraw wewnętrznych funkcjonują wydzielone jednostki wojskowe, które są spadkobiercami dawnego KBW. Czy żołnierze tych jednostek wypełniali w trakcie stanu wojennego jakieś specyficzne funkcje przynależne zwykle służbom resortu spraw wewnętrznych? Gdy zachodziła taka potrzeba, żołnierze Nadwiślańskich Jednostek MSW, bo o nich tu mowa, a także Wojsk Ochrony Pogranicza spełniali też niektóre funkcje porządkowe w miejscach publicznych. W dalszym ciągu można zresztą spotkać żołnierzy z granatowymi otokami w patrolach ochraniających bezpieczeństwo podróżnych na kolei, strzegących przed złodziejami towarów przewożonych pociągami, w trakcie akcji, takich jak „Posesja” i w wielu innych sytuacjach wymagających wsparcia Milicji Obywatelskiej. Służba dla społeczeństwa nie kończy się jednak w momencie zejścia z patrolu. Żołnierze wojsk podległych MSW brali udział w wielu pracach na rzecz gospodarki narodowej, a zwłaszcza leśnictwa, w akcjach żniwnych i innych. W najtrudniejszym okresie, gdy nie osiągnięto jeszcze zadowalającej stabilizacji rynku żywnościowego, prace rolno-hodowlane wykonywane przez żołnierzy naszego resortu przyniosły efekt w postaci dostarczenia do skupu prawie 5 tysięcy ton żywca — czyli ilości odpowiadającej rocznemu zapotrzebowaniu zgodnie z przydziałami kartkowymi stutysięcznego miasta. Nie muszę tłumaczyć, jak istotna to była pomoc w trudnej sytuacji, zwłaszcza pierwszych miesięcy stanu wojennego. Wróćmy jeszcze, jeśli Pan pozwoli, do pierwszych chwil stanu wojennego. Kiedy i w jaki sposób o decyzji wprowadzenia stanu wojennego dowiedział się prymas Polski, kardynał Józef Glemp? W nocy 13 grudnia 1981 roku prymas przyjął współprzewodniczącego Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, Kaziemierza Barcikowskiego, ministra Jerzego Kuberskiego oraz generała brygady dr. Mariana Rybę. Poinformowali oni prymasa o fakcie podjęcia decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, a także przekazali argumentację, która legła u podstaw takiej decyzji. (…) Co utkwiło Panu w pamięci z pierwszych godzin stanu wojennego? Pamiętam przede wszystkim niezwykłe napięcie. Mijały minuty i kwadranse po godzinie 24.00 12 grudnia 1981 r., a posiedzenie Komisji Krajowej „Solidarności” w Gdańsku przedłużało się. W całym kraju realizowano już działania w ramach stanu wojennego. Jedne oddziały wojskowe przegrupowywały się, inne obsadzały już główne obiekty administracyjno-państwowe i główne szlaki komunikacyjne. Łączność, radio, telewizja i niektóre inne ważniejsze obiekty zabezpieczone zostały przez mieszane 258 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków grupy wojskowo-milicyjne. Powstał problem, czy wkroczyć do budynku, w którym odbywało się posiedzenie Komisji Krajowej i zatrzymać jej uczestników, czy też nie ryzykować? Postanowiono nie wkraczać. Co spowodowało, że nie opanowano wtedy budynku obrad? Mieliśmy wystarczające siły i środki do tej akcji. Była ona przygotowana w szczegółach. Jednakże za aprobatą gen. W. Jaruzelskiego poleciłem komendantowi wojewódzkiemu MO w Gdańsku, generałowi Jerzemu Andrzejewskiemu zatrzymać specjalną kolumnę Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej, zdążającą z Wejherowa w kierunku Stoczni im. Lenina w Gdańsku, gdzie odbywały się obrady kierownictwa „Solidarności”. Kolumną zatrzymano około półtora kilometra od stoczni. Komisja Krajowa obradowała pod ochroną specjalnych bojówek. Pojawiłaby się więc konieczność użycia siły, a w związku z tym istniało realne niebezpieczeństwo rozlewu krwi. Nie chcieliśmy do tego dopuścić i sądzę, że postąpiliśmy słusznie. Jednakże członkowie Komisji Krajowej zostali zatrzymani… Do internowania członków Komisji Krajowej przystąpiono ponad półtorej godziny później. Czekano do momentu, kiedy zaczną się oni rozchodzić do miejsc zakwaterowania. W przypadku powzięcia decyzji o wejściu do budynku stoczni w czasie trwających obrad nikt z obecnych nie uniknąłby zatrzymania. Nie byłoby więc na wolności nikogo z tych, którzy po paru miesiącach w kwietniu 1982 r., wystąpili z inicjatywą powołania TKK. Niemniej jesteśmy przekonani, że ówczesna powściągliwość i rozwaga była słuszna i uzasadniona. Czy nie było obawy, że operacja wprowadzenia stanu wojennego się nie powiedzie? Przecież liderzy „Solidarności” twierdzili, że popiera ich 10 milionów ludzi. Zdawaliśmy sobie doskonale sprawę z tego, w jaki sposób i na jakich zasadach odbywał się częstokroć nabór do ogniw „Solidarności”. Sądzę, że wszyscy znali też mechanizmy politycznej i psychologicznej manipulacji ludźmi, którzy złożyli akces do związku. Mechanizmy te m. in. ukazuje film Romana Wilczka pt.: „Godność”. Wywiera on głębokie wrażenie dzięki przekonywającemu zobrazowaniu rozterek i nawet tragedii wewnątrz rodzin, które zostały w pewnym momencie rozdarte sporami i kłótniami wywołanymi przez działalność manipulatorów. Sądzę, że warto też zwrócić uwagę na taki ważny fakt: przed wprowadzeniem stanu wojennego do jednostek Rezerwowych Odwodów Milicji Obywatelskiej powołano tysiące osób, w większości robotników. Stawiło się w błyskawicznym tempie prawie 100 procent wezwanych. Liczba nie usprawiedliwionych była niewielka. Jednostki te odegrały ważną rolę, między innymi przy internowaniu, ochronie porządku w zakładach pracy, likwidacji prób strajków, zapewnianiu ładu i porządku w miejscach publicznych. Nie zanotowano przypadków odmowy wykonania rozmazu. Działania były zdecydowane i skuteczne. A przecież wśród tych tysięcy ludzi większość stanowili członstyczeń 2009 q 259 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków kowie „Solidarności”. Czyż nie świadczy to o tym, kto i przeciw komu wprowadził stan wojenny? Była to w najpełniejszym sensie tego słowa samoobrona narodu przed próbą zamachu na jego najżywotniejsze interesy. To zdecydowana większość społeczeństwa opowiedziała się w praktyce i w działaniu na rzecz ładu, spokoju i bezpieczeństwa Polski. To właśnie taka postawa umożliwiła wprowadzenie stanu wojennego przy — chociaż bolesnych — to jednak bardzo niewielkich stratach. Istnieje natomiast uzasadnione przypuszczenie, że zwłaszcza administracja waszyngtońska oraz inni niechętni nam zachodni „obserwatorzy: sytuacji w Polsce nie wierzyli w to, że Wojsko Polskie i organa władzy wspomagane przez patriotyczne siły społeczne zdołają uzyskać zrozumienie dla tej decyzji ze strony odpowiedzialnej większości społeczeństwa polskiego, W Niemczech Zachodnich sprzedawane są płyty z naa w tym licznych członków „Solidarnograniami przemówień Hitlera i z j ego fotografiami ści”, i że potrafią własnymi siłami opa— O panie, usłysz mój głos! Radosław Szaybo nować sytuację. Ta ich niewiara w rozsądek polityczny i patriotyzm Polaków okazała się kompromitującym błędem politycznym i zrodziła znany, przesycony irytacją i rozczarowaniem stosunek do Polski w okresie stanu wojennego. Sprawy związane z internowaniem są wciąż jeszcze przypominane. Powtarza się czasami sensacyjne i bulwersujące informacje o „tysiącach osób przetrzymywanych na mrozie, pod gołym niebem, na stadionach, polewaniu wodą… Kiedyś te brednie były głośne. Obecnie na ich głoszenie nie pozwala sobie nawet RWE. Mówili to nasi wrogowie, dywersyjne rozgłośnie, ziejące nienawiścią nielegalne pisemka i ulotki. Nikt nie zdobył się na to, by te kłamstwa odwołać. Natomiast istotnie, na mrozie, pod gołym niebem, z oddaniem i przekonaniem pełnili służbę żołnierze oraz funkcjonariusze. Internowani zaś przebywali w solidnych, dostatecznie ogrzanych i wyposażonych pomieszczeniach, mając zapewnione podstawowe, humanitarne warunki życia. Były to najczęściej specjalnie przygotowane i wydzielone po- 260 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków mieszczenia więzienne, o bardzo złagodzonym, specjalnym regulaminie. Nie był to więc komfort ani luksus, ale też nie to, co głosiła wroga propaganda. Oprócz zakładów karnych jako ośrodki internowania wykorzystano niektóre domy wypoczynkowe i ośrodki wczasowe, np. w Gołdapi i Jaworze, a także ośrodek górniczy w Kokotku. Przeciętny standard był więc w pełni zadowalający, a niektórzy, np. Lech Wałęsa, nie mogą w żadnym przypadku mieć powodów do narzekania na warunki pobytu w odosobnieniu — były one wręcz komfortowe. A jakie warunki miała reszta internowanych? W kraju, gdzie akurat wtedy szalał najgłębszy kryzys, gdzie trudno było kupić zapałki i mydło, internowani znaleźli się w pewnym momencie w sytuacji wręcz uprzywilejowanej. Zorganizowana bowiem została wielka akcja charytatywna. Nie przeszkadzaliśmy jej w najmniejszym stopniu, wręcz przeciwnie — ułatwialiśmy i samą akcję, i zapoznanie się z warunkami pobytu internowanych na przykład, ze strony Polskiego i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że odizolowanie, zwłaszcza od rodziny, jest okolicznością przyjemną, a internowani mają powód do chwalenia władzy. Niemniej jednak wszelkie demagogiczne zarzuty, oskarżenia i posądzenia o maltretowanie internowanych są absolutnie kłamliwe. 16 lutego 1982 r. w „Trybunie Ludu” ukazała się notatka pt.: „Głusi na prawdę, otwarci na fałsz”, w której pisano między innymi: „ponieważ internowany Adam Michnik cierpi (od dawna nie od 13 grudnia, by nie było wątpliwości) na dolegliwości gastryczne, w jednym z domów zakonnych codziennie przygotowuje się dla niego specjalny obiad, który jest następnie dostarczany do ośrodka internowania”. Jednym słowem — zachodnia prasa dopuszczała się celowych kłamstw? Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. To na jej łamach pojawiły się sensacje i horror, te „tysiące na stadionach w czasie mrozów polewane wodą…” Rekord głupoty kłamstwa, nie waham się tak tego określić, pobity został przez uważany przecież za poważny „Le Monde”. Opublikował on w numerze z 22 grudnia 1981 roku następującą wiadomość: „Śmierć Tadeusza Mazowieckiego. Robotnicy, intelektualiści razem walczyli i razem umierają w kopalniach, na ulicach miast, w obozach koncentracyjnych generała Jaruzelskiego. (…) w takim właśnie obozie zmarł Tadeusz Mazowiecki. (…) Osierocił trzech synów. (…) Pamięć o nim pozostanie o nim pozostanie w polskiej historii. Krzysztof Pomian” Nie muszę chyba dodawać, że ani „Le Monde”, ani Krysztof Pomian nigdy tych bzdur nie sprostowali5. Nie miał na ten temat nic do powiedzenia także i „nieboszczyk” pan Mazowiecki. Chciałbym podkreślić, że akcja internowania miała potknięcia, których trudno było uniknąć przy operacji o tej skali i w takiej społeczno-politycznej temperaturze. Pomyłki szybko naprawiano, zwalniając niektórych internowanych prawie natychmiast. 5 Prośba do osób znających francuski i mających dostęp do archiwalnego „Le Monda” o sprawdzenie, czy rzeczywiście się taki tekst wtedy ukazał, czy też Kiszczak nawet to zmyśla — przyp. F. Y. M. styczeń 2009 q 261 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Zresztą wszyscy pamiętamy stałą praktykę polegającą na zwalnianiu pojedynczo i całymi grupami osób internowanych, gdy tylko okoliczności i ogólna sytuacja społeczna na to pozwalały. Czy biorąc pod uwagę skuteczność, sprawność i niekwestionowaną konieczność wprowadzenia stanu wojennego, na podstawie doświadczeń z niego płynących, określiłby się Pan dziś jako zwolennik rozwiązań siłowych? Nie, absolutnie nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań. Uważam, że problemy polityczne powinny być rozwiązywane środkami politycznymi. Represja to ostateczność. Powinniśmy prowadzić dialog, rozmawiać i porozumiewać się z każdym, kto nie działa świadomie i rozmyślnie na szkodę socjalistycznej Polski i jej pozycji w świecie. Nikomu nie zamykamy drogi do współuczestnictwa w tworzeniu jutra naszej ojczyzny. Jak stwierdził generał Wojciech Jaruzelski, nie pytaliśmy, skąd kto przychodzi i tym bardziej nie będziemy pytać o to dziś. Liczą się czyste i szczere intencje, oczywiście intencje wyrażane czynem. W swoim wywiadzie dla „Trybuny Ludu” użył Pan określenia „leżącego nie kopię”. Czy określenie to odnosi się dziś do tak zwanej opozycji? Określenie to nawiązywało przede wszystkim do lat 1981-1983. Zgodnie z ustawodawstwem stanu wojennego, działając według dyrektyw partii, rządu, Sejmu i w zgodzie z oczekiwaniem większości społeczeństwa, podjęliśmy wtedy akcję izolowania przeciwników politycznych oraz likwidacji ich wpływów na środowiska i grupy społeczno-zawodowe, w których działali. Nigdy jednak nie kierowała nami chęć „rewanżu”. Cierpliwości nigdy nam nie zabrakło. Pojawiają się na tym tle zarzuty, że przeciwnicy socjalizmu „są tolerowani”. Walczymy z przeciwnikiem tak długo, jak długo prowadzi wrogą działalność, ale gdy przestaje walczyć, jesteśmy wyrozumiali, staramy się zapomnieć winy. Wielokrotnie osobiście przyjmowałem członków rodzin internowanych bądź aresztowanych, starając się zawsze im pomóc, kiedy to tylko było możliwe, zrozumieć ludzkie dylematy i tragedie. Wystarczy tu podać przykład Jana Józefa Lipskiego, członka byłego KSSKOR, od lat znanego ze swej antykomunistycznej działalności, nieprzejednanego w swej wrogości do ustroju, władzy, partii. Pomimo iż zebrane w jego sprawie dowody w pełni usprawiedliwiały izolację, został zwolniony ze względów zdrowotnych, przy naszej pomocy otrzymał paszport i mógł swobodnie wyjechać do Londynu na leczenie. Nawiasem mówiąc stan zdrowia nie przeszkadza mu w aktywnym angażowaniu się w wyjątkowo wyczerpującą działalność opozycyjną. I nie tylko Były też, niestety, takie przypadki, gdy nasza wyrozumiałość i gotowość pomocy była lekceważona, gdy po prostu nas oszukiwano. Weźmy choćby Jana Lityńskiego, wyjątkowo aktywnego członka byłego KSS-KOR. Na prośbę jego matki, którą przyjąłem roztrzęsioną i płaczącą, otrzymał on przepustkę z więzienia, by móc wziąć udział w pierwszej komunii swojej córki. Miało to mieć dla niej ozdrowieńczy skutek w cięż- 262 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków kim schorzeniu. Zwróciłem się osobiście o tę przepustkę do właściwych organów, w których dyspozycji przebywał. Niestety, Lityński nie powrócił do zakładu karnego i wykorzystując tę okazję zszedł do „podziemia”. Ukrywa się do dziś, prowadząc działalność sprzeczną z prawem. Inaczej zachował się Jacek Kuroń, którego urlopowano z więzienia na dłużej ze względu na tragedię rodzinną. Nadal trwa na wrogich, obcych nam pozycjach, pomimo że życie przekreśliło wszystkie jego rachuby i plany. Wiem, że zdaje on sobie z tego sprawę coraz lepiej. Czy to znaczy, że „opozycja” już nie istnieje i nie jest groźna? Co to jest w ogóle „opozycja” w naszych warunkach? Przedstawienie pełnego obrazu tak zwanej opozycji w Polsce po drugiej wojnie światowej jest niemożliwe w tak krótkiej wypowiedzi. Z dotychczasowych obserwacji wynika jeden podstawowy wniosek — że teoretyczne koncepcje działalności antysocjalistycznej w Polsce w zasadzie nigdy nie powstawały w naszym kraju, a co ważniejsze — były aktywnie wspierane z zewnątrz. Pojęcie „opozycja” w ustach naszych przeciwników przybiera więc treść zgoła karykaturalną. Czy można nazywać opozycją tych, którzy celowo rujnowali gospodarkę, podkopują podstawy bytu państwowego, de facto są sprzymierzeńcami kół rewizjonistycznych, biorą pełnymi garściami obce pieniądze za swe usługi, a w końcu na przykład uciekają z kraju, aby zaczepić się na posadzie w ośrodkach dywersji? Czy to jest w jakimkolwiek politycznym sensie „opozycja”, czy też po prostu wroga polityczna agentura? Pozostawiam to pytanie jako retoryczne. Jednak spora cześć osób, które angażowały się lub jeszcze dziś się angażują w negatywną działalność polityczną, nie uświadamiając sobie do końca jej natury i sensu, musi być traktowana jako „ludzie do odzyskania”. Ci, którzy działali źle, lecz w dobrej wierze, zawsze w końcu zawracają z błędnej drogi. Trzeba im tylko pomóc, i takiej pomocy mają prawo zawsze oczekiwać. Nie zwalczamy niczyich poglądów — choćby były bardzo różne od naszych — natomiast zapobiegamy, ograniczamy i likwidujemy działania szkodzące Polsce, państwu, narodowi. Czy dziś „opozycję” należy więc uznać za wrogą ekspozyturę? Nie ma wątpliwości, że ci, którzy biorą za swe usługi pieniądze z Zachodu, to po prostu polityczni agenci antykomunizmu. Czy może Pan sobie wyobrazić opozycyjnego działacza w USA, Wielkiej Brytanii czy Francji, który depcze interes swego kraju, godzi się na rujnowanie jego gospodarki, z radością wita restrykcje wymierzone we własny naród, przekazuje np. polskiej ambasadzie informacje polityczne i gospodarcze, pozwalające nam konkurować skutecznie na rynkach światowych, szkodząc rodzimemu handlowi zagranicznemu. Panie ministrze, kilkakrotnie w swoich wypowiedziach użył Pan stwierdzenia, że funkcjonujące na Zachodzie grupy byłej „Solidarności” w swoich działaniach stosują metody agenturalne. Czyżby rzeczywiście ludzie głoszący, że reprezentują ruch związkowy, parali się szpiegostwem? styczeń 2009 q 263 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Nie jest to może klasyczne szpiegostwo, ale nikt mnie nie przekona, że dane na temat lokalizacji jednostek wojskowych, rodzajów produkcji niektórych fabryk, stanu zatrudnienia itp. służą prowadzeniu działalności związkowej. A takie właśnie cenne informacje kupuje za przysłowiowe psie grosze Pentagon i CIA od rzekomych związkowców. Cała współpraca między resztkami krajowego tak zwanego podziemia a antypolskimi grupami na Zachodzie oparta jest zresztą na metodach agenturalnych: szyfry, tajnopisy, najnowocześniejsza elektronika. Zresztą na Zachodzie nie robi się z tego tajemnicy, a liderzy opozycji i postsolidarnościowego podziemia są w pełni świadomi, od kogo i za co biorą pieniądze. Jaka jest skala finansowej pomocy dla „opozycji” w Polsce ze strony Zachodu? Publicznie ujawniane liczby to tylko kamuflaż i wierzchołek góry lodowej, a przecież w oficjalnych raportach różnych zachodnich fundacji figurują miliony dolarów na „pomoc walczących o demokrację” w Polsce. O skali „pomocy” finansowej dla zawodowców opozycji świadczy dość wymownie m. in. „peweksowski” tryb życia wielu z nich oraz długotrwały wstręt do podjęcia uczciwej pracy. Na ile Pan ocenia liczebność tzw. podziemia? Aktualne dane dotyczące tzw. podziemia podawałem zazwyczaj w swych wystąpieniach sejmowych. Są to oczywiście liczby zmienne. Podziemie systematycznie kurczy się i zamiera. Wpływa na to nie tylko nasza działalność zapobiegawcza, lecz także ogólne przewartościowania w postawach i ocenach społecznych wielu tych ludzi, którzy jeszcze dziś usiłują się angażować w nielegalną działalność. Narasta wśród nich poczucie jałowości, bezsensowności i zniechęcenia. Mniej lub bardziej aktywnych prowodyrów „podziemia” znamy dość dobrze. Dlaczego więc nie likwiduje się podziemia? Jakie ma ono dziś możliwości działania? Stosujemy elastyczną politykę karną, oczywiście w granicach istniejącego prawa. Wiemy, że zewnętrznym przeciwnikom Polski zależy na czarnym obrazie naszego kraju jako państwa terroru i dlatego właśnie cieszy ich każdy przypadek aresztu i wyroku wobec osoby popełniającej przestępstwo czy wykroczenie z tzw. politycznych pobudek. Interesuje ich zresztą każda okazja, aby takie pobudki sugerować, nawet wtedy, gdy mamy do czynienia z przestępstwem czysto kryminalnym. Z drugiej strony, każdy człowiek, który uległ manipulacji, dał się wplątać w nielegalną działalność, ma przecież rodzinę: matkę, ojca, brata, siostrę, dzieci, uczy się, pracuje i tak dalej. Nie chcemy produkować urazów i uprzedzeń. Nie chcemy likwidować tej negatywnej działalności wyłącznie drogą represji, lecz głównie środkami politycznymi. Represje stosujemy tylko wtedy, gdy nie ma innego wyjścia, gdy jakakolwiek pobłażliwość kłóciłaby się jaskrawo ze społecznym poczuciem sprawiedliwości. Traktujemy te ostateczne decyzje jako przestrogę dla innych. Możliwości i siłę podziemia możecie panowie ocenić sami. Wystarczy porównać szereg buńczucznych zapowiedzi i apeli z ich praktycznym fiaskiem. Konspiratorom niewiele się udaje. Niemniej jednak starają się oni przypomi- 264 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków nać od czasu do czasu o swej obecności. Inaczej nie będzie dolarów. Szeroki i coraz głębiej zakorzeniony proces normalizacji społeczno-politycznej wypiera ich na margines i o podtrzymywanie takiej tendencji właśnie nam chodzi. Rozmawiał Pan z emisariuszami podziemia. Jak wyglądają takie rozmowy? Jaka jest ich treść? Jak już wspomniałem, polskie władze w swej polityce wewnętrznej przyjęły zasadę politycznego rozwiązywania kryzysu społeczno-gospodarczego, a więc siłą argumentów, a nie argumentem siły. Dlatego też rozmawiałem z wieloma, jak Pan określił, emisariuszami podziemia i nie uchylam się od dalszych rozmów. Będę rozmawiał z każdym, jeśli to przyniesie korzyść Polsce i sprawie, której służę. Z uwagi na przyjęte obopólnie reguły, warunkujące dojście do skutku każdego spotkania, nie mogę ujawnić żadnych szczegółów tych rozmów. Mogę tylko wyrazić zdziwienie, że aczkolwiek niektórzy rozmówcy przyznawali rację wielu moim argumentom i sugestiom, to jednak później nie chcieli albo nie potrafili ich zrealizować w praktyce. Być może nawet po prostu im na to nie pozwolono, chociaż już sam fakt nieskrępowanego opuszczenia miejsca spotkania powinien im dać wiele do myślenia. W rozmowie z prof. Henrykiem Jabłońskim posłużyliśmy się przykładem losów Azefa, wielkiego prowokatora pracującego dla carskiej policji. Przypominam o tym, gdyż jest to jedna ze starych i sprawdzonych metod aparatu przemocy, choć, jak wszystkie, nieskuteczna w obliczu rewolucji. Czy Panu wiadomo, że w kraju jest rozpowszechniona plotka, według której Lech Wałęsa został dostarczony w kontenerze do Stoczni Gdańskiej 15 sierpnia 1980 r. przez funkcjonariuszy SB? Ma Pan rację stwierdzając, że lewica społeczna zawsze odrzucała metodą prowokacji jako kompromitującą i nieskuteczną wobec nadrzędnego celu — rewolucji społecznej. Resort spraw wewnętrznych w swoich działaniach zdecydowanie wyklucza stosowanie prowokacji. Natomiast prawdą jest, że realizując ustawowe zadania, zbieramy interesujące nas wiadomości, korzystając między innymi z poufnych źródeł informacji. Z oczywistych względów wszystko to, co dotyczy tych osób, stanowi ścisła tajemnicę i dlatego też nie mam nic więcej do powiedzenia w tej sprawie. A tak przy okazji, ile MSW wydaje pieniędzy na ochronę życia Wałęsy? Wiosną 1983 r. Wałęsa wziął mnie na przejażdżkę po Trójmieście — odniosłem styczeń 2009 q 265 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków wrażenie, iż zależy mu na osobistym bezpieczeństwie i w tym zakresie współpracuje z Pańskimi podwładnymi. Wiadomo wszystkim, że Wałęsa kilkakrotnie już składał do organów ścigania zawiadomienie o podejmowanych próbach zamachów na jego życie. Jak twierdzi, były takie próby m. in. w czasie jego wyjazdu na Zachód w latach 1980-1981. O niektórych pisała nasza prasa, były one nieprawdziwe. Wałęsę, za jego zgodą, Służba Bezpieczeństwa ochraniała jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Powinien dobrze pamiętać rozmowę na ten temat z generałem K., która miała miejsce w apartamencie jednego z hoteli w Gdańsku tuż przed zjazdem NSZZ „Solidarność”. W Polsce mieszkają osoby, które zagrażały jego karierze i pozostają nadal rywalami Wałęsy. Dawały one nieraz nawet publicznie upust swoim niechętnym uczuciom wobec niego. Tylko w Trójmieście mieszka dwóch, trzech „pretendentów”. Nie chodzi tu zresztą o stanowisko, lecz o duże pieniądze z tym związane, szczególnie te w zielonym kolorze. Jeszcze inni mają swoje powody, by nie kochać Wałęsy, np. Anna Walentynowicz. W tej sytuacji nie możemy wykluczyć ewentualności dokonania wobec Lecha Wałęsy próby prowokacji, która, co z góry wiadomo, byłaby przez przeciwnika politycznego przypisana władzy, ściślej MSW. Najgłośniej pewnie krzyczeliby ci, którzy coś by na tym zyskali. Dlatego zorganizowano ochronę jego osoby. Mogę powiedzieć, że współpraca Wałęsy z moimi podwładnymi w Gdańsku przebiega harmonijnie i chyba ku zadowoleniu obu stron. Informacja to rzeczywiście podstawa w pracach wywiadowczych. O tym, że w szeregach „Solidarności” SB miała swoich współpracowników, wiemy, choćby z transmisji radiowych w grudniu 1981 r. z posiedzenia KPP w Radomiu i narady przywódców podziemia po wprowadzeniu stanu wojennego. Kim byli ci ludzie? Nie ukrywam, że Służba Bezpieczeństwa dokonała dość gruntownego rozpoznania podziemia w kraju i jego ekspozytur zagranicznych. Główna rola na tym odcinku przypadła ludziom kontrwywiadu i wywiadu, tkwiącym w krajowych i zagranicznych strukturach. Są tam naturalnie głęboko zakonspirowani. Czy dowiemy się kiedyś ich nazwisk? Ujawnienie pewnych nazwisk byłoby szokujące. Ze zrozumiałych względów tego nie uczynimy. Jeśli jednak w ocenie kierownictwa państwowego zajdzie taka potrzeba, to wówczas ujawnimy społeczeństwu nie osoby, lecz niektóre materiały przez nie posiadane. A czego one dotyczą? Mogę tylko powiedzieć, że ukazałyby w pełnym świetle faktycznie antynarodowy charakter podziemia i opozycji, powiązania z obcymi wywiadami, małoduszność i moralny upadek liderów i sympatyków „opozycji demokratycznej”, jak to się bałamutnie w tamtym środowisku nazywa. 266 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Czy mógłby Pan podać przykłady wykonania wyroków na zdrajcach, którzy uciekali za granicę? Kiedy zostaną wykonane wyroki śmierci na Rurarzu i Spasowskim? Nie mogę podać Panom takich przykładów, gdyż ich po prostu nie ma. W odróżnieniu od praktyki niektórych tzw. demokratycznych państw kapitalistycznych socjalistyczne państwo polskie nie ucieka się do takich metod, jak ściganie i egzekwowanie „na własną rękę” najwyższego wymiaru kary wobec zdrajców ojczyzny poza granicami Polski. Z technicznego punktu widzenia nie byłoby żadnych trudności ze znalezieniem „w demokratycznym” świecie płatnych morderców. Spasowscy i Rurarze są zresztą ochraniani tylko w pierwszym okresie, kiedy jeszcze mają „pełne głowy”. Później głów tych się już nie pilnuje, bo i po co. Niech się sami o nie martwią. Mogę Panów zapewnić, że nie mają oni spokojnych snów. A zatem mogą się oni dziś obawiać tylko wyrzutów swego sumienia? Nie żartujmy. Zdrajca nie ma ojczyzny, zdrajca nie ma też i sumienia. Słyszy się wiele opinii o Pana bliskich kontaktach z przedstawicielami hierarchii kościelnej. Jak to się ma do rzeczywistości? Czego te kontakty dotyczą? Pierwsze oficjalne kontakty z przedstawicielami hierarchii w interesującym Panów zakresie miały miejsce wkrótce po wprowadzeniu stanu wojennego. Spotkałem się wówczas z kardynałem Franciszkiem Macharskim, metropolita krakowskim, człowiekiem pełnym godności i rozwagi. Najbardziej ożywione kontakty łączą mnie jednak z księdzem arcybiskupem Bronisławem Dąbrowskim, sekretarzem Episkopatu Polski, którego kulturę polityczną i otwartość na argumentację bardzo sobie cenię. Omawialiśmy i omawiamy wspólnie wiele spraw oraz indywidualnych problemów, szukając możliwości ich pozytywnego rozwiązania. Rozmowy niejednokrotnie są trudne, a stanowiska kontrowersyjne. Zdecydowaną większość dyskutowanych kwestii udało się pomyślnie załatwić, zwłaszcza dzięki elastyczności i wspólnej woli poszukiwania sensownego kompromisu. Zawsze powtarzam, że polityka jest sztuką kompromisu. Duży wpływ na stosunki państwo-Kościół miało niewątpliwie zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki. Czy dziś można coś dodać do wielokrotnie oficjalnie prezentowanych ocen tego faktu? Myślę, że dodać można niewiele. Zabójstwo księdza Popiełuszki, niezależnie od subiektywnych intencji sprawców tego czynu, obiektywnie miało cechy prowokacji politycznej, wymierzonej przeciwko polityce partii i rządu. Było również ciosem dla resortu spraw wewnętrznych, z których wywodzili się sprawcy. Jak fakt zabójstwa przyjęty i oceniony został w resorcie? Co sądzą o tym funkcjonariusze MO i SB? Czyn ten spotkał się z natychmiastowym i pełnym potępieniem. Dały temu m. in. wyraz organizacje partyjne i poszczególne kolektywy. styczeń 2009 q 267 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków Cykl - Manewry Dwudziestoletnie Frontem do kapitalizmu, frontem do cywiliziacji fot. Viilo Czy uważa Pan, że zabójstwo księdza Popiełuszki posłużyło poważnemu osłabieniu aparatu MSW? Niewątpliwie ujawnienie faktu dokonania poważnego przestępstwa przez pracowników jakiejś instytucji wpływa ujemnie na opinię o tej instytucji, o jej funkcjonowaniu, a autorytet samej instytucji narażony jest na poważny uszczerbek. W tym przypadku jednak nie można nie dostrzec specyfiki tego wydarzenia. Zabójstwa dokonują pracownicy Służby Bezpieczeństwa, a służba ta właśnie stoi na straży bezpieczeństwa, ona chroni konstytucyjne zasady, prawa i obowiązki z nich wynikające. Jest więc przez to bardziej niż inne służby narażona na ataki przeciwników politycznych, wrogów Polski Ludowej, którzy chcą zmienić ten konstytucyjny porządek. A popatrzmy, co w sytuacji porwania czy zaginięcia księdza Popiełuszki, bo takie były pierwsze znane fakty, robi resort, co robi ta służba? Podejmuje natychmiast szerokie ogólnokrajowe działania poszukiwawcze. Ujawnia w bardzo krótkim czasie sprawców, mimo że byli to jej funkcjonariusze. Ujawnia wspólnie z prokuraturą wszystkie szczegóły ich działań, wszystkie okoliczności zabójstwa. Każdy człowiek, którego stać na obiektywną ocenę, musi stwierdzić, że takie działania resortu wykluczają obciążenie go winą za ten czyn, a samo wydarzenie nie może popsuć jego opinii, oceny funkcjonowania i obniżyć jego społecznego prestiżu. Uważam, że takie właśnie działania resortu, choć jest to pewien paradoks, wręcz go uwiarygodniają w oczach społeczeństwa. Dają bowiem również dowód, że czyny, które próbuje się niekiedy przypisać resortowi, nie mogły mieć miejsca, bo byłyby natychmiast ujawnione i zdemaskowane w podobnym trybie. 268 q styczeń 2009 Dzielnica Dokumentalistów i Świadków A czy nie nastąpiło osłabienie aparatu? Może zamiast odpowiedzi wprost, podzielę się niektórymi spostrzeżeniami i odczuciami z tamtego okresu. Odczułem mianowicie zwiększenie dyscypliny, powszechne przekonanie o potrzebie uzyskiwania lepszych wyników pracy, lepszego służenia społeczeństwo. Nie spotkałem się też z chęcią zwalniania się, odchodzenia z resortu, nie było również zahamowania w naborze nowych kadr. Tak więc, jeżeli ktoś przypuszczał, że zabójstwo księdza Popiełuszki i towarzyszące mu następstwa osłabią aparat MSW, to musiał się rozczarować. W każdym środowisku zdarzają się różne drastyczne zjawiska, jednak nie mogą one stanowić podstawy do daleko idących uogólnień. Takie uogólnienia jednak niekiedy czyniono i czyni się je jeszcze do dziś. Wiemy o tym. Mogę Pana zapewnić, że władze stanowczo unikały pochopnych uogólnień, chociaż preteksty można by przecież znaleźć, np. w fakcie, że zabójstwa milicjanta st. Sierż. Zdzisława Karosa, ojca dwojga małych dzieci, dokonano przy pomocy księdza, Sylwestra Zycha oraz współudziale Stanisława Matejczuka, studenta Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Zbrodnia, zwłaszcza morderstwo, to fakt poruszający opinię publiczną. Ostatnio olbrzymim wstrząsem dla świata było zabójstwo Olafa Palmego. W wielu artykułach na Zachodzie krytykuje się nieudolność policji szwedzkiej, zrówno jeśli chodzi o ochronę premiera rządu jak i sam przebieg śledztwa. W jednej z publikacji zachodnich wyczytałem, że prokurator nadzorujący śledztwo złożył dymisję, gdyż „spotkał się z przeszkodami ze strony tych, którzy winni mu raczej pomagać”. Co Pan, jako zwierzchnik m. in. służb kryminalnych, sądzi o tej sprawie — czy to rzeczywiście nieudolność, czy też może… waham się powiedzieć? Nie czuję się kompetentny do formułowania kategorycznych ocen. Gdybym jednak miał profesjonalnie wyjaśniać zagadkę śmierci wielkiego szwedzkiego polityka, to na początku rozważałbym wszelkie hipotezy robocze, a także zadałbym typowe dla śledztwa pytanie: cui bono — czyli, kto odniósł korzyść z faktu iż Olof Palme, rzecznik rozsądku, umiaru, odprężenia i współpracy w Europie, został wyeliminowany z europejskiej sceny politycznej. Co stanowi dziś przedmiot Pana szczególnej troski jako działacza partyjnego i ministra spraw wewnętrznych? Przede wszystkim bezpieczeństwo socjalistycznego państwa, ograniczenie przestępczości i osobiste bezpieczeństwo wszystkich obywateli. Czuję się za to odpowiedzialny nie tylko jako szef resortu, ale także moralnie. Wynika to ze zrozumienia istoty służby dla społeczeństwa, które dziś jeszcze boryka się z tyloma codziennymi problemami. Nasze troski są wspólne: walka z marnotrawstwem, niekompetencją, pasożytnictwem i wieloma innymi plagami społecznymi, takimi jak alkoholizm, narkomania, deprawacja nieletnich. Wierzę, że uda nam się wspólnie zjawiska te skutecznie ograniczyć i przezwyciężyć. t ✽✽✽ [podanie do druku — F. Y. M. ] styczeń 2009 q 269 Dzielnica Publicystów Komunizm i wykańczanie historii Grudeq Gdy patrzymy na historię zawsze powinniśmy patrzeć jak najprościej. My żyjemy tu i dziś. Polska dla nas sięga od Odry po Bug. Nasi dziadkowie żyli w Polsce, która sięgała od Zbąszynia po rzekę Zbrucz. Dziadkowie naszych Dziadków żyli w Polsce, której nie było, i sprawy swoje urzędowe jeździli załatwiać do Petersburga, Wiednia i Berlina a nie do Warszawy. Dziadkowie dziadków naszych dziadków z kolei żyli w upadającej Polsce sięgającej od Poznania po Pińsk i entuzjazmowali się obradami Sejmu Wielkiego. Idziemy cały czas dalej. Ich dziadkowie, czyli dziadkowie dziadków dziadków naszych dziadków żyli w Polsce Saskiej. Wspominali z rozrzewnieniem niedawne czasy Króla Jana Sobieskiego i jednocześnie nie chcieli, aby Sascy Królowie mieszali Polskę w jakiekolwiek wojny. Ich dziadkowie z kolei żyli jakieś 70 lat wcześniej i przeżywali mający lada chwila wybuchnąć konflikt na Ukrainie.. i tak dalej, dalej, przez Wazów, Batorego, Jagiellonów, Andegawenów, Piastów do Mieszka I… Każde z pokoleń tych naszych „dziadków” czy „dziadków naszych dziadków” uważa swoje czasy za najlepsze, najdoskonalsze, najbardziej wyjątkowe. Jednocześnie nikomu nie przychodzi do głowy myśl, że oto ich czasy są końcem historii. Doskonale rozumieją najlepiej oddający dzieje ludzkości mit o Syzyfie. Ludzkość to właśnie ciągle takie wtaczanie głazu na szczyt. I kiedy wydaje się, że o to wtoczenie go na szczyt jest już takie bliskie, że oto nastąpi ten koniec historii, że teraz będziemy żyć już tylko w pokoju i wzajemnym szczęściu. Następuje w historii zwrot: boleśnie przekonali się o tym Rzymianie z IV i V wieku naszej ery, kiedy to do wiecznego miasta co rusz wkraczali jacyś barbarzyńcy dowódcy, czy też nasi pradziadowie z belle epoque XIX i XX wieku kiedy usłyszeli strzały w Sarajewie. Kamień stacza się na dół i trzeba znów wciągać go na górę. Komunizm wychodził z trochę innego założenia. Historia dla komunistów to nie przeszła teraźniejszość, nieskoordynowany ciąg zdarzeń, scena, po której przewija się mnóstwo postaci historycznych z tak odmiennymi psychikami i osobowościami. Historia dla komunistów to marsz ku komunizmowi. Mieszko I zakłada swoje państwo: dla komunistów zakłada tak państwo, że kieruje je przeciwko Niemcom — największemu wrogowi Polaków. Kazimierz Wielki przeprowadza swoje reformy — socjalistycznie myśli o poprawie warunków życia warstwa najuboższych. Polska Jagiellonów, nasz złoty wiek: przede wszystkim trzeba pokazać walkę klas, jak magnateria wykorzystywała chłopów, a w polityce zagranicznej na wschodzie toczymy wojny z Turkami, Tatarami, Szwedami, Siedmiogrodem, Mołdawią… nigdy z Rosją. Polska zostaje wykreślona z map świata — wina pasożytniczej magnaterii i warcholczej szlachty, która wykorzystywała niższe klasy społeczne. Zasadniczym motywem wszystkich powstań wolnościowych: dążenie do poprawy warunków socjalnych. I wreszcie, kiedy następuje komunizm, następuje kres historii. Teraz będzie już tylko 270 q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów dobrze. Teraz będziemy się już tylko rozwijać. Podwaliny pod otępienie Polaków teorią Fukuyamy doskonale położyli komunistyczni ideolodzy. I aby pokazać jak to będziemy się tylko rozwijać i jak to komunizm jest najnowocześniejszym stadium dziejów ludzkich w komunistycznych książkach historycznych: tabelki z pogłowiem bydła rogatego w I Rzeczypospolitej, w czasie zaborów i w PRL, z którego jasno wynika, że w PRL jest najwięcej. Szkoda, że zapomniano złotej myśli Bismarcka — jest prawda, półprawda i statystyka. Jak mapki w komunistycznej książce historycznej to kontury Polski Ludowej zawsze porównywane są z Polską piastowską — tą za Mieszka I i Bolesława Chrobrego oraz Kazimierza Wielkiego. Bardzo rzadko przystawia się mapkę z Polską Jagiellonów czy Polską za panowania Władysława IV. Jak obrazki miast, to zawsze fotografia z 1945 roku i obok fotografia z odbudowanym tym samym miejscem przez PRL. Nie przewiduje się możliwości porównania z wyglądem przedwojennym. I wreszcie treść takiej komunistycznej książki: Król widząc.. przewidując… chcąc.. pragnąc.. aby budować… nieśmiertelne idee.. wrogowie.. przeszkadzali. Wszystko naukowym trybem. Wszystko dokładnie wyjaśnione. Wszystko mające tylko jedną przyczynę i jeden skutek. Tak żeby nie była możliwa jakakolwiek inna interpretacja. Proszę spojrzeć na prawdziwe, książki historyczne, takich autorów jak: Jasienica, ks. Kalinka, Łojek, Cat-Mackiewicz, bracia Bocheńscy, Kutrzeba, Zbyszewski. Każdy z nich przedstawia historię ze swojej strony. Łojek atakuje Stanisława Augusta 271 Georgij Safronow styczeń 2009 q Dzielnica Publicystów Poniatowskiego. Bocheński Króla Stasia broni. W sukurs Łojkowi przychodzi Zbyszewski. Jest dyskusja, jest debata. Można poznać argumenty dwóch przeciwnych stron. W tym zderzeniu racji szukać można swojej własnej opinii, własnego poglądu. Jest radość autorów, kiedy ktoś podejmuje z nimi polemikę. Bo to zmusza ich do myślenia, do szukania kolejnych argumentów na obronę swoich tez. Historyczna książka komunistyczna. Początek, zamiast akapitu o tym, z kim to jest polemika, to inwokacja do Tow. Stalina, czy do nieśmiertelnych zasad marksizmu leninizmu. Że to one przyświecały pracy nad książką, że gdy autor nie wiedział dalej, co pisać to one wskazywały drogę. Zaczyna się książka. Wszystko od A do Z podane. Było tak a tak. Powody były takie a takie. Skutki takie a takie. Błędy popełniali oni. My od samego początku mieliśmy dobry plan. Książka idealna do wkucia na pamięć. Przy jej lekturze nie trzeba absolutnie myśleć. Wszystko jest wyjaśnione. W historii najpiękniejsze jest szukanie źródeł. Praca na dokumentach źródłowych. Prawdziwa pasja historyczna rodzi się, gdy w czytelni jest stawiane przed Tobą zakurzone tomisko ze starymi gazetami. Otwiera się i wtedy wyrusza się na prawdziwą historyczną wyprawę. Gazeta pisze o jakimś wydarzeniu na pierwszej stronie, że to najważniejsze wydarzenie, epokowe i przełomowe, że doprowadzi one do tego a tego. A my już z historii wiemy, że to całkiem inaczej się skończyło, często całkowicie przeciwnie od nadziei, jakie temu wydarzeniu towarzyszyło na początku. I czasem, gdzieś na boku wzmianka o jakimś wydarzeniu, pisana petitem jest dla ludzkich dziejów 272 Georgij Safronow q styczeń 2009 Dzielnica Publicystów o wiele ważniejsze, o skutkach nieporównanie większych niż to, co wykrzyczane jest na pierwszej stronie. Praca na źródłach uczy, że niczym w swych pragnieniach nie różnimy się od naszych przodków. Każde z pokoleń chciało żyć w pokoju, w wolności. Każdy z naszych przodków chciał przeżyć wielką miłość i żyć w miarę dostatnią. Wgłębiając się w historię dobrze, zauważamy, że przymiotniki określające ludzi nic na przestrzeni dziejów się nie zmieniły. Zawsze byli ludzie uczciwi i nieuczciwi. Dobrzy i źli. Rzetelni i nierzetelni. Przekładający własny interes nad społeczny i ci, dla których ogół był ważniejszy niż własne ja. Tacy sami ludzie jak my, tylko żyjący w trochę innych czasach. Komunizm z wiadomych przyczyn bał się źródeł. Komunizm jak to słusznie określił Stanisław Cat Mackiewicz był „Myślą w obcęgach”. Tylko po jednym szlaku nauka, myśli mogły chodzić. Oczywiście po szlaku wyznaczonym przez Marksa, Engelsa i Lenina. Nie można było wpuścić na dowolne ścieżki historii badaczy, bo jeszcze okryliby, że wcale w tej burżuazyjnej Anglii robotnikom nie żyło się tak źle. Zobaczyliby, że wiele pomysłów komunizmu było już wcześniej wprowadzanych w życie i kończyły się one katastrofami, by wspomnieć chociażby Roberta Owena. Tak swobodnie operujący historycy mogliby zakwestionować ideologię, że wszystkie drogi prowadzą do komunizmu, i stwierdzić, że dzieje ludzkości, jej przeszłość i przyszłość zawsze będą zagadkami. Zagadkami może nawet bez rozwiązania? Dlatego też komunizm sprawę badań historycznych załatwił w sposób na siebie najprostszy. Po prostu do każdej epoki pisał jakąś wielką, socjalistyczną pracę. I później na podstawie takiej socjalistycznej, jedynie słusznej pracy były pisane inne książki. Jak to sprawdzić najprościej: porównać bibliografię przedwojennych książek, książek wydawanych na zachodzie z książkami komunistycznymi. Przede wszystkim te pierwsze są znacznie rozleglejsze. Zawierają nazwy wielu miast z wielu krajów. Dość liczną grupę stanowią: pamiętniki i dokumenty źródłowe, czego praktycznie nie ma w książkach komunistycznych. Proszę zauważyć, jak mało jest polityków komunistycznych, którzy pisaliby własne pamiętniki, jakieś diariusze swojego urzędowania. Czy ktoś widział pamiętniki Bieruta, zapiski sekretarza Stalina? Brak tego wątku osobistego powodują tą bezduszność, bezosobowość i olbrzymią „naukowość” książek historycznych. Tym samym jest to absolutne wypaczanie historii. Wypaczenie, które jest kontynuowane do dziś. Bo historię w Polsce chce się badać, opisywać na podstawię książek, napisanych w okresie komunizmu, a nie na podstawie dokumentów. Patrząc na reakcję naszej nauki na opublikowanie książki Cenckiewicza i Gontarczyka w całości opartej na dokumentach, a nie na pracach, komentarzach o powstaniu Solidarności jasno widać, jaki jest jej stosunek do materiałów źródłowych. Dzięki temu wszystkiemu mamy tak olbrzymią przepaść teraźniejszości i przeszłości. Przepaść, która nie pozwala na wyciąganie błędów z przeszłości. Przepaść, którą trzeba jak najszybciej zacząć zasypywać. t styczeń 2009 q 273 Dzielnica Krakowska 274 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska styczeń 2009 q 275 Dzielnica Krakowska 276 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska styczeń 2009 q 277 Dzielnica Krakowska 278 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska styczeń 2009 q 279 Dzielnica Krakowska 280 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska styczeń 2009 q 281 Dzielnica Krakowska 282 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska styczeń 2009 q 283 Dzielnica Krakowska 284 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska styczeń 2009 q 285 Dzielnica Krakowska 286 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska styczeń 2009 q 287 Dzielnica Krakowska 288 q styczeń 2009 Dzielnica Krakowska styczeń 2009 q 289 Dzielnica Artystów Deza z bitą śmietaną Free Your Mind słowo musi być jak światło dzienne w zimowy poranek oni wiedzą że jesteś tu. tam mają cię na kliszy w rzucie cienia twojej sylwetki w obrysie białolinijnym jak na chodniku nieboszczyka co spadł a sądził że wzleci więc gdzie pójdziesz teraz już litery z liczbami możesz mieszać a znaki przestankowe z drogowymi nakazu z zakazu i wszystko to gwiazdkami rozstrzeliwać jak poufny numer tylko do wglądu maszyny cyfrowej która segreguje takich jak ty pośród innych takich jak ty możesz zdania przycinać jak szantażysta skrawki gazety gdy układa anonim z pogróżkami śmiertelnymi gdzie. pytam dokąd mają numery silnika i nadwozia co jeszcze mają? daty twoje wszystkie wróble ćwierkają o tobie chińskie wróble 290 q styczeń 2009 Dzielnica Artystów co powiesz na jakiej podsuniętej uprzejmie kartce kancelaryjnej się zaparafujesz jakim słownikiem się podeprzesz nie ma zrozum nie ma takiego ciągu wyrażeń który nie zawierałby sensu operacyjnego agga styczeń 2009 q 291 Dzielnica Artystów a ponieważ każdy dźwięk nie tylko da się spreparować wydłubać z ciszy magnetycznej ale i z innym skleić zbić jak dechy suche to wszystko co rozdzielisz na tej ziemi ostatkiem sił może zostać przez kogoś nad tobą pochylonego dyskretnie połączone. włączone ad acta możesz zeznawać fałszywie owszem możesz nieustannie uporczywie zza kamiennej twarzy wystawiać sztukę całkowitą nieprawdę możesz publikować kłamstwa dementować się i odkłamywać łgając na coraz to nowe sposoby i strony. nigdy nie osiągniesz perfekcji takiej jak oni śpij słodko złotko w tej pianie i się pień nim cię spłuczą 292 q styczeń 2009 POLIS Miasto Pana Cogito Call for papers PT. Autorów prosimy o nadsyłanie swoich prac (wyłącznie w wersji elektronicznej) w następujący sposób: 1) teksty publicystyczne i naukowe (czcionka Verdana (rozmiar 10), interlinia 1,5, wyjustowanie obustronne; przypisy Verdana (rozmiar 9) także obustronnie wyjustowane), 2) teksty literackie (czcionka Courier New (rozmiar 10), interlinia 1,5, wyjustowanie obustronne (o ile nie jest to tekst poetycki), 3) prosimy zatytułować załącznik tak: nick/pseudonim/imię i nazwisko Autora + nazwa Dzielnicy POLIS, do której dana praca miałaby trafić, czyli np.: Wódz Złamane Kolano — Dzielnica Archeologów — ułatwi to nam bowiem preselekcję napływających utworów (prosimy wyraźnie zaznaczyć, czy dzieło ma być oznaczone pseudonimem, nickiem czy imieniem i nazwiskiem), 4) w przypadku nadsyłanych dokumentów prosimy o dokładne, wyraźne ich skany, 5) grafiki, zdjęcia itd. prace wizualne powinny być zmniejszone pod względem objętości (by nie były to np. JPG-i wielkości paru MB). Aktualny adres do korespondencji: [email protected] styczeń 2009 q 293