Pacjenci po przeszczepach ręki namalowali obraz. Poszedł na
Transkrypt
Pacjenci po przeszczepach ręki namalowali obraz. Poszedł na
Pacjenci po przeszczepach ręki namalowali obraz. Poszedł na aukcji na 50 tys. Ewa Wilczyńska 09 lutego 2017 | 23:55 Wanda Ozierańska,Monika Pfanhauser, Piotr Tchórz (Monika Pfanhauser) Kupił go Martin Kortmann, który przyjechał do Wrocławia szukać korzeni. Gdy licytacja się zaczęła, wiedział, że musi ją wygrać. I kiedy jakaś kobieta wylicytowała 50 tys. zł, z zimną krwią przebił jej ofertę o tysiąc złotych. Najpierw Ada Kamińska wysyła mejla: „Nastąpił splot ludzkich działań i losów, a z nich powstała spójna historia. Reprodukcja obrazu Beksińskiego, którą przemalowali lekarze z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego i pacjenci po przeszczepie ręki, została sprzedana za rekordowe 51 tys. zł. Obraz trafił w ręce obcokrajowca. To człowiek, który urodził się w Breslau i kocha to miasto bez względu na to, na czyim terytorium obecnie się znajduje. Chce pomagać dzieciom, bo ze swej przeszłości pamięta, że dzieci traktowane były przedmiotowo”. Ada odpowiada za promocję Fundacji Wrocławskie Hospicjum dla Dzieci. Przed spotkaniem z nabywcą obrazu przestrzega, bym była delikatna. Bo „Martin jest bardzo wrażliwym człowiekiem”. Przeszłość Martin jest mężczyzną eleganckim. Na niebieską koszulę nałożył szarą wełnianą kamizelkę i o kilka tonów ciemniejszy sweter. Ma 72 lata, ale wygląda młodziej. Wyprostowany, uśmiechnięty. Wyjechał z Breslau w 1944 roku. Nic nie pamięta, ale i pamiętać nie może, bo nie miał wtedy nawet roku. To było tuż po tym, jak umarł jego ojciec. Był pilotem w niemieckiej armii. Miał 34 lata, kiedy został zabity w więzieniu w Nowoczersku, w Rosji. Mama Martina nigdy się po tej śmierci nie otrząsnęła. Nie opowiadała prawie o przeszłości. Tylko że Martin bardzo przypomina swego ojca i trudno jej bez bólu na niego patrzeć. Nigdy już nie wyszła za mąż. Martin twierdzi, że jej jedyną towarzyszką życia była depresja. Do Wrocławia przyjechała raz tylko, w latach 70. I wróciła z przekonaniem, że to nie jest jej miasto, że nic w nim niemieckiego nie zostało, a ludzie są smutni i zamknięci w sobie. Przez lata w ogóle nie myślał o podróży do miejsca swojego urodzenia. ================================================================== Reprezentując zarząd Unilevera, latał po całym świecie, ale w Polsce nie był nigdy. Im był jednak starszy, tym częściej googlował „Polen” i „Breslau”. Po siedemdziesiątce pomyślał, że trudno patrzeć w przyszłość, nie znając swojej przeszłości. ================================================= Nie zdecydowałby się jednak pewnie na tę podróż, gdyby nie dwa zdarzenia. Kiedy w radiu usłyszał piosenkę „Leningrad” o synu, który traci na wojnie ojca, i poczuł, że to o nim. A potem było wesele syna, który ożenił się z Polką, Kasią. Martin miał wygłosić przemowę. Po angielsku, żeby Kasia i jej znajomi zrozumieli. Recytował sonet Szekspira CXVI: „Nie ma miejsca we wspólnej dwojga serc przestrzeni Dla barier, przeszkód. Miłość to nie miłość, jeśli, Zmienny świat naśladując, sama się odmieni Lub zgodzi się nie istnieć, gdy ją ktoś przekreśli. O, nie: to znak, wzniesiony wiecznie nad bałwany, Bez drżenia w twarz patrzący sztormom i cyklonom – Gwiazda zbłąkanych łodzi, nieoszacowanej Wartości, choćby pułap jej zmierzył astronom”. Większość gości potraktowała jego mowę obojętnie, ale Kasia i jej znajomi przytulili go. Mówili, że to, co powiedział, było piękne. Pomyślał wtedy, że jego mama nie miała racji, bo w Polsce żyją bardzo otwarci ludzie. Dobro Na 7. Noworocznym Koncercie Charytatywnym Fundacji Wrocławskie Hospicjum dla Dzieci w NFM też tacy byli. Z 1800 miejsc wolnych było tylko około czterdziestu. Pełne krzesła to więcej pieniędzy dla Fundacji, co tłumaczy, dlaczego Ada była tego wieczoru tak szczęśliwa. Fundacja ma wprawdzie kontrakt z NFZ, ale i tak na wszystko brakuje. Na przykład na pieluchy, bo refundują tylko sześć dziennie, a przecież trzeba je zmieniać, kiedy jest potrzeba. Poza tym państwo finansuje tylko opiekę nad dziećmi, które są w placówce na stałe – tych jest aktualnie 34, a fundacja pomaga również rodzinom z dzieciakami w stanie przewlekłym – wypożycza im sprzęt, zapewnia rehabilitację – i takich podopiecznych ma 280. Tylko w zeszłym roku wydała 4,5 mln zł, dlatego każde pieniądze się przydadzą. =================================================================== Kiedy Martin wygrał licytację, wszyscy wstali i zaśpiewali mu „Sto lat”. Był wzruszony, nieważne, że nie rozumiał tekstu. ================================================= Ma trochę żal do matki, że nigdy nie nauczyła go polskiego. A mówiła płynnie. To śpiewanie zrobiło na Adzie Kamińskiej największe wrażenie. Bo spontan, cała sala, tyle gardeł. Dr Monika Pfanhauser nie pamięta, czy śpiewała. Mówi, że była w szoku. Spóźniła się na licytację, bo występowała tuż przed nią. Śpiewała „Szybę” z musicalu Metro, a jak zeszła ze sceny, musiała odprowadzić muzyków, którzy śpieszyli się na kolejny koncert. Zza kulis usłyszała, że jest już 30 tys. zł, ale pomyślała, że pewnie chodzi o trzy tysiące. A kiedy się okazało, że to nie trzy, nie trzydzieści, ale pięćdziesiąt jeden tysięcy złotych, usiadła z wrażenia. Bo kiedy wymyśliła, żeby oddać na aukcję nadmalowaną reprodukcję obrazu Beksińskiego, nie spodziewała się, że zostanie sprzedana za tyle co oryginały. Monika lubi malarstwo Beksińskiego. Nie tylko ogląda. Czasami przerabia je w Photoshopie. I z tej pasji zrodził się plan, by pomóc hospicjum. Jej kolega z pracy, dr Adam Domanasiewicz, z którym kilka tygodni wcześniej przeszczepili dłoń pacjentowi urodzonemu bez niej, zaproponował, żeby samolot z obrazu przerobić na rękę właśnie, a do jej malowania zaprosić pacjentów po przeszczepie. Zdzisław Banach, dyrektor muzeum w Sanoku, który posiada prawa autorskie do dzieł Beksińskiego, zgodził się na ten pomysł, a Monika, korzystając z Photoshopa, na ogon samolotu nałożyła kształt ręki znaleziony w internecie i taki obraz wysłała do wydrukowania na płótnie. Oryginał ma wielkość 98 na 132 cm, ale zamówiła 80 cm na 160 cm po to, żeby kompozycyjnie grało. Tylko że przez to powiększanie nie zmieścił się do samochodu i przez całe miasto wiozła go do szpitala autobusem. Tam czekali na nią z farbami: Damian Szwedo, któremu dr Adam Domanasiewicz przeszczepił rękę osiem lat temu, Piotr Tchórz, pacjent z pionierskiej transplantacji, dr Adam i jego przyjaciółka z podstawówki malarka Wanda Ozierańska. Instruowała ich piątkę, by odpowiednio dobierali farby do tła. I wycieniowała rękę, żeby całość wyglądała profesjonalnie. =================================================================== Zapowiadając aukcję, dr Adam Domanasiewicz i dr Monika Pfanhauser powiedzieli, że z ogona samolotu namalowanego przez Beksińskiego wyrasta ręka jako symbol odrodzenia. Miłość Martin w ogóle nie planował, że weźmie udział w licytacji, ale kiedy się tylko zaczęła, wiedział, że musi ją wygrać. I kiedy jakaś kobieta wylicytowała 50 tys. zł, z zimną krwią przebił jej ofertę o tysiąc złotych. Taka taktyka psychologiczna. Żeby jej pokazać, jak mówi, że i tak zawsze będzie krok przed nią. Lubi rywalizację, w końcu pracował w wielkim biznesie, ale tego wieczora chciał się też podzielić szczęściem z tymi, którzy go nie mają. Bo on od pierwszej wizyty we Wrocławiu jest bardzo szczęśliwy, mimo że nic tego nie zapowiadało. W październiku, kiedy wychodził z hotelu Sofitel, przewrócił się i ranił w głowę. Kobieta spacerująca w pobliżu z psem zadzwoniła po karetkę. A potem pojechała za nią do szpitala. Martin ma w telefonie zdjęcie szczupłej blondynki, Ewy, którą tego pierwszego dnia poznał. Od słowa do słowa, umówili się potem na kawę. Na kolejnej zgadali się, że lubią muzykę, więc Martin zaprosił ją na najbliższy koncert, jaki znalazł na portalu Eventim. Nie było już biletów, ale prosił o pomoc recepcjonistę w hotelu. Nie wie jak, ale je zdobył. ================================================= Od dnia poznania Ewy Martin był we Wrocławiu jedenaście razy. Za każdym razem wraca na coraz dłużej. ================================================= Miał szukać korzeni, ale zdaje się, że się zakochał. Miasto bardzo mu się podoba, kościoły, rynek, wszystko jest piękne, ale najpiękniejsze jest dla niego mieszkanie Ewy. Ona powtarza mu, że jest dla niej za stary. Nawet się z tym zgadza, w końcu między nimi jest prawie 25 lat różnicy, ale jeżeli teraz jest im dobrze, to po co się przejmować tym, co będzie za 10 lat. Na razie Martin znowu wraca do siebie. Planuje, żeby historią obrazu zainteresować niemiecką prasę, a potem jeszcze raz wystawić go na aukcję. Wtedy do dzieciaków z hospicjum trafi jeszcze więcej pieniędzy. Ma teorię, że dobro zaczęło się rozlewać, kiedy poznał Ewę. Bo gdyby nie ona, to nie poszedłby na ten koncert, nie wylicytowałby obrazu i nie dowiedziałby się o Fundacji. Za rok znowu przyjdzie na koncert, z Ewą oczywiście. Może wtedy będzie już mieszkał we Wrocławiu na stałe? Marzy, że kupi dwa mieszkania obok siebie. W jednym zamieszka Ewa, a on w drugim. I że kiedyś w końcu przebiją ścianę, która ich dzieli. http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/7,142076,21354094,pacjenci-po-przeszczepach-rekinamalowali-obraz-poszedl-na.html