ego dnia dworzec kolejowy w Krakowie rozświetlało słońce. Chyba

Transkrypt

ego dnia dworzec kolejowy w Krakowie rozświetlało słońce. Chyba
T
ego dnia dworzec kolejowy w Krakowie rozświetlało słońce. Chyba nigdy wcześniej nie było
tam tak pogodnie. Zwykle nie wsiadam w żaden szynowóz, autobus czy inną bryczkę, bo pie­
chotą w cały kwadrans docieram do okolic teatru Bagatela, skąd już blisko do celu.
Mieszkający tamże do niedawna Witek ma ciepły, sympatyczny głos. Po jego mowie można
czasem odnieść wrażenie, że jego rodowym językiem może nie być polski, a francuski. Zazwyczaj
mówi dość szybko, zaś odebrawszy telefon rzuca krótkim „no co tam?”. Takimi pigułami posługuje
się zresztą nie tylko na odległość, ale i w rozmowie twarzą w twarz. Kiedy byłem tam po raz pierw­
szy, czekał na mnie już na klatce schodowej, co zresztą nadal czasem czyni.
Rodzinne strony opuścił w wielu siedmiu lat. Trafił wówczas do krakowskiej szkoły przy
Tynieckiej, gdzie uczył się od podstawówki. Po maturze podjął studia w Akademii Górniczo­Hutni­
czej. Mówi jednak, że informatyka nie pasjonuje go na tyle, żeby nadal ją badać. Nie ciągnie go też
specjalnie do literek przed nazwiskiem, do uczelnianego papierka czy nawet do tytułu naukowego.
Kręci go za to muzyka. Mówi czasem, że nią oddycha. To w nią chłopak inwestuje pieniądz,
którego nie wyda na życie czy mieszkanie. Właśnie dlatego na biurku stoi gramofon, a głośniki są
przyzwoite, nie zaś przeciętne. Sporo złotówek wydaje na płyty, choć nie każdy album jest teraz
w sprzedaży. W kolekcji Witka znajdziemy więc („tylko”, a może „aż”) kilkadziesiąt kompilacji ze
sklepów i kilkaset winyli – jednak gro muzyki którą poznaje, ściąga z internetu. Powiedziałbym na­
wet, że nie tyle ściąga, co na nią poluje. Nie sposób jednak przyrównywać takich Witków do pospo­
litej masy, która „ściąga nuty z netu”, bo ludziom nie chce się nawet kliknąć parę razy. To, czego
szuka, jest rzadko dostępne w sieci, nie mówiąc już o sklepach. Istotnie, gdyby policzyć płyty w ku­
frach, byłoby ich jakieś pół tysiąca. Mimo wszystko, to chyba nie jest tak, że Witek liczy piosenki
na gigabajty – krążek w szafce czy na półce jest zdecydowanie lepszy, niż „wirtualny” album, a na
dobrą (i dobrze wydaną) muzykę zawsze warto wydać pieniądze. Tylko czasem nie ma jak, choćby
się na pieniądzach spało.
Z mieszkania Witek wychodzi, jak czasem mówi, zbyt rzadko. Niekoniecznie też zaznajamia
się z nowymi ludźmi – narzeka, że przez internet to nie jest to. Ostatnio próbował, ale gdy nieznajo­
ma stwierdziła, że muszą się „lepiej poznać” zanim się spotkają – spasował. Mimo wszystko na
brak przyjaciół Wito raczej nie narzeka – grono znajomych ma w Krakowie i okolicach.
Ciekawą atmosferę potęguje Franek, a właściwie Piotrek. Nie tylko on, ale odnoszę wraże­
nie, że chyba najwięcej dorzuca do kociołka. Z Witkiem spędzili już od cholery czasu, więc zdążyli
zbudować między sobą specyficzną więź, pełną różnorakich malutkich absurdzików czy słownych
gierek, które – gdy ujawnione – wywołują nieraz potężne wybuchy śmiechu. Czasem jednak mogą
wyglądać z boku na niezupełnie normalnych (o ile ustalimy, co owa „normalność” znaczy) – nie
każdy z nimi przebywa, nie każdy ich smaczki zrozumie. Ci dwaj mają swoje odchyły. Bo jak ina­
czej nazwać sytuację, w której ktoś kupuje płytę i delikatnie zdejmuje folię z pudełka tylko po to,
by po zgraniu kompilacji na dysk komputera ostrożnie włożyć album z powrotem w plastik? Nie
sprzedaje tych płyt, po prostu trzyma je w foliach!
Oprócz dwu pokoi w których panowie sobie funkcjonują, jest jeszcze jedno pomieszczenie.
Ów pokoik wykorzystywany jest też jednak do innych, dla niektórych mniej lub bardziej twórczych
czy dziwnych celów. W klitce jedni się uczą, inni rozmawiają przez telefon. Witek natomiast, jeśli
już się tam czasem pojawi, rozmyśla, marzy, a nieraz wręcz medytuje. Tam mają szanse pojawiać
się najbardziej pokręcone pomysły czy przewrotowe idee – na pasję, na życie, na tekst do bitu (lub
odwrotnie) czy na oryginalne spędzenie jutrzejszego popołudnia.
Niczym nowym nie jest, że można wszystko, jeśli się chce. Dochodzę natomiast do wnio­
sku, że ludzie tacy jak Witek zawsze osiągają to, czego chcą. Nie robią tego bez pracy, o nie! Jed­
nak głównym motorem jest tu raczej optymizm, wiara i siła, które człowiek ma gdzieś tam w środ­
ku. Kłopot w tym, że niektórzy twierdzą, że życie to orka. Najważniejsze jednak jest to, że… oni
w to wierzą.