Połączenie przyjemnego z przyjemnym … Czyli “Tour de Słowik Ski

Transkrypt

Połączenie przyjemnego z przyjemnym … Czyli “Tour de Słowik Ski
Połączenie przyjemnego z przyjemnym …
Czyli “Tour de Słowik Ski” na Wojtatówce.
Jest 7:30 rano, przed Gimnazjum Publicznym im. ks. prof. Józefa Tischnera w Cięcinie zbiera
się mały tłum. Za chwilę rodzice nam pomachają, my wpakujemy się do busa i pojedziemy
przeżyć parę godzin niezapomnianej przygody. Cała nasza piątka: Iwona, Patrycja, Kuba,
Michał i ja.
Pogoda wspaniała, atmosfera wśród “zasobów ludzkich” genialna – wszyscy opowiadają
kawały, rozgrzewają się, bo termometry wskazują około -13 stopni Celsjusza. Właśnie zaczął
się weekend, więc nikt nie musi się martwić o to, że opuści zajęcia szkolne.
Narty w bagażniku... czas... start!
O godzinie 9:30 wita nas Wojtatówka. Brzmi tajemniczo… kto to… albo co to jest?
Raczej co to… bo to obszerna polana w Żywieckim Parku Krajobrazowym położona na
południowo – wschodnim stoku Prusowa (1010 m.n.p.m.). A na niej? Wymarzone wprost
warunki do jazdy na nartach. Jeszcze nie zdążyliśmy dobrze wysiąść z busa, a już mieliśmy
buty narciarskie na nogach i pędziliśmy w stronę stoku. Ale po drodze nam się
przypomniało… to przecież zawody! Musimy się zapisać w biurze, bo nam nie zaliczą
wyników.
Dopiero teraz widać, ile osób dojechało z innych miejscowości. Ponad stu zawodników już
szykuje się do startu. Ale to nic… przecież przyjechaliśmy tu zająć najwyższe miejsca na
podium!
O 10:00 zaczęły się zawody. Zawodnicy walczyli aż do godziny 13:00. Startowali jeden po
drugim w różnych kategoriach wiekowych. Dla startujących najważniejszy był czas, chociaż
niektórzy ślizgali się bardzo starannie, zamiast pędzić na złamanie karku.
W pewnym momencie przyszła kolej i na mnie. Stanęłam na linii startu i spojrzałam w dół.
Trasa była bardzo stroma i oblodzona, a tyczki ustawione dość wąsko, co oznaczało, że trzeba
jechać z głową. Ruszyłam zdecydowanie i pewnie. Ale na samum początku nie udało się
rozpędzić. Dopiero w pewnym momencie deski “złapały wiatr”. Krawędzie nart ledwo
wytrzymywały nacisk śniegu. Słyszę krzyk reszty ekipy: “Dawaj Dośka! Do przodu!
Szybciej! Dasz radę!”. To zdecydowanie dodało mi otuchy i na mecie byłam po 24
sekundach. Niestety, okazało się, że pomiar został źle wykonany i musiałam przejechać trasę
jeszcze raz. Oczywiście, to nie było już to samo co za pierwszym razem… więc i czas był
gorszy – niecałe 29 sekund. Finalnie wylądowałam na ostatnim szczeblu podium. To i tak
nieźle, zważywszy na to, że w tym sezonie w ogóle nie nastawiałam się na podium z powodu
wielu kontuzji przed sezonem.
Reszta ekipy spisała się całkiem nieźle; co prawda nie zdobyli podium, ale humory im
dopisywały. A to było dla nas przecież najważniejsze! No dobrze – i to, że każdy z nas dostał
fajny upominek też przyczyniło się do dobrej atmosfery w “Dream Team” z Cięciny.
Zmęczeni, ale dumni z siebie i z przeżytego w taki sposób dnia, wracamy do domu. Przez całą
drogę komentujemy oczywiście zawody. Kto, jak zjechał, co trzeba poprawić następnym
razem. Obiecaliśmy sobie, że będzie lepiej i zdobędziemy najwyższe miejsca na następnych
zawodach.
I słowa dotrzymamy! (No…chyba, że zawody się nie odbędą, lub wiek nam na to nie
pozwoli…)
(Dominika Juraszek – Cięcina)