Joseph Ratzinger i prymat liturgii. Wprowadzenie Paweł Milcarek

Transkrypt

Joseph Ratzinger i prymat liturgii. Wprowadzenie Paweł Milcarek
Joseph Ratzinger i prymat liturgii. Wprowadzenie
Paweł Milcarek
Gdy ponad sześć lat temu Joseph Ratzinger został wybrany na papieża, mówiono, że zaczyna
się pontyfikat papieża-teologa. Co ciekawe i zastanawiające, niemal nikt nie zauważał już
bardzo dobrze widocznego nurtu liturgicznej refleksji Kardynała, który stał się Papieżem. A
przecież nurt ten jest obecny w większości książek Ratzingera, od Święta wiary (z 1981 r.,
lecz zbierającego teksty z końca lat 70.) aż do Ducha liturgii z 2000 lub wystąpień na Dniach
Liturgicznych w Fontgombault w 2001, nie licząc znaczących fragmentów jego głośnych
wywiadów-rzek czy wstępów do poświęconych liturgii prac innych autorów.
W sposobie, w jaki Ratzinger ujmuje kwestie liturgii, jest coś co być może tłumaczy nam ten
fakt, że długo nie dostrzegano tego nurtu jego refleksji jako pierwszorzędnie ważnego: nie
jest to refleksja zawodowego liturgisty, lecz liturgiczna analiza profesjonalnego teologa – a
taka myśl w naszym świecie szufladkowanym „specjalnościami” może umknąć zarówno
teologom, jak i liturgistom.
Organiczna więź lex credendi i lex orandi jest w pismach Ratzingera obserwowana przede
wszystkim z perspektywy tej pierwszej. Nawet więc gdy od pryncypiów „istoty liturgii”
przechodzi Ratzinger w pobliże „rubryk”, zawsze jest to punkt widzenia teologa. „Nie
interesowały mnie problemy szczegółowe nauki liturgicznej – tłumaczył w 2008 już jako
Benedykt XVI, we wstępie do Theologie der Liturgie, pierwszego tomu swych dzieł
zebranych – ale zawsze problem zakotwiczenia liturgii w fundamentalnym akcie naszej wiary
i, co za tym idzie, miejsce liturgii w całej naszej ludzkiej egzystencji”.
Trzeba jednak pamiętać, że Ratzinger jest daleki od patrzenia na liturgię jako na płaski ekran
do wyświetlania pojęć teologicznych. Jest to raczej wielowymiarowe miejsce życia, w którym
prawdy teologiczne rodzą się i są objawiane. Doświadczenie liturgii znajduje się w sercu
doświadczenia religijnego tego chrześcijanina. „Liturgia Kościoła była dla mnie, od samego
dzieciństwa, punktem centralnym mojego życia” – to jeszcze jedno zdanie Papieża z
cytowanego wstępu.
O tym zakorzenieniu napędzającym jego myśl wiemy od samego Ratzingera, dzięki
wspomnieniom opublikowanym w 1997 r.:
Fascynującą przygodą było zagłębianie się w tajemnicę świata liturgii, która rozgrywała się
na ołtarzu przed nami i dla nas – czytamy w wyznaniu dotyczącym lat szkolnych na wsi. –
Stawało się dla mnie coraz bardziej jasne, że spotykałem tam rzeczywistość, której nikt nie
zmyślił, której nie stworzył ani jakiś urzędnik, ani wielka jednostka. Ta tajemnicza struktura
tekstu i akcji wyrosła poprzez stulecia z wiary Kościoła. … Oczywiście jako dziecko nie
rozumiałem szczegółów, ale moje obcowanie z liturgią było postępującym procesem
dorastania do rzeczywistości, która przewyższała wszelkie indywidualności i pokolenia i
dawała ciągle okazję do nowych przeżyć i odkryć[1].
Warto przypominać to wyznanie, gdyż co do swej wagi dla zrozumienia myśli teologicznej
jego Autora jest podobne do tych znanych fragmentów autobiograficznych bł. Jana Pawła II,
które rzucały światło na genezę personalistycznego nerwu jego pontyfikatu lub np. pozwalały
uchwycić w jednym spojrzeniu źródła jego maryjności.
Czy jednak zarówno tego wyznania, jak i naświetlonego nim ciągu pasji i refleksji, nie
powinniśmy potraktować jako doświadczenia jednego teologa, wyjaśniającego równocześnie
jego skłonność do pewnego typu pobożności czy duchowości i kształt podejmowanej
problematyki – doświadczenia, które ze względu na swój partykularyzm, osobistą prywatność
musi pozostać poza obiektywizowanym przesłaniem Pasterza Powszechnego dla Kościoła
katolickiego? Czy zatem, mówiąc krótko, teologiczna pasja Josepha Ratzingera nie jest po
prostu tą ściśle prywatną stroną jego duchowości, której raczej nie powinno się oświetlać
majestatem posługi Benedykta XVI?
Przeświadczenie, z którego wynika wątpliwość zawarta w tym pytaniu, zbudowane jest od
początku na błędnym założeniu, że mocny akcent położony na liturgii jest jedynie opcją w
uniwersum katolicyzmu. Że jest inaczej – przypomniał nam, w mocnych słowach, sam Sobór
Watykański II:
Liturgia … jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i zarazem jest źródłem, z
którego wypływa cała jego moc. Albowiem apostolskie prace zmierzają do tego, aby
wszyscy, którzy przez wiarę i chrzest stali się dziećmi Boga, razem się gromadzili, pośród
Kościoła chwalili Boga, uczestniczyli w ofierze i spożywali Wieczerzę Pańską. … Z liturgii
więc, a zwłaszcza z Eucharystii, jako ze źródła, spływa na nas łaska i z największą
skutecznością dokonuje się to uświęcenie ludzi w Chrystusie i uwielbienie Boga, do którego,
jako do celu, zmierzają wszelkie inne działania Kościoła[2].
Źródło i szczyt – trudno podkreślić dobitniej centralne usytuowanie kultu w krwiobiegu
chrześcijaństwa. Trudno również nazwać tę wizję Soboru Powszechnego partykularnym
punktem widzenia – także dlatego, że punkt ten, być może trudny do pojęcia z perspektywy
pewnych wrażliwości katolicyzmu nowożytnego, powtarza to, co w XX wieku powtarzali już
wcześniej papieże, od św. Piusa X.
Korzystając z tego światła, uważny obserwator może dojść do twierdzenia, że wspomniane
wyżej osobiste doświadczenie Ratzingera samo jest owocem duszpasterstwa wynikającego z
tej teologicznej mądrości ruchu liturgicznego, która następnie – w obecności eksperta
Vaticanum II ks. prof. Ratzingera – weszła do cytowanego sformułowania soborowego.
Inaczej mówiąc, w życiu Ratzingera od młodości realizowało się coś, co ogół episkopatu
katolickiego, zgromadzonego z Piotrem, oka niemal jednomyślnie uznał za linię właściwej
odnowy katolicyzmu.
Prymat liturgiczny Josepha Ratzingera i Benedykta XVI jest dosłownie prymatem
najoczywistszego dokumentu Vaticanum II. Nawiązuje do tego sam Papież, tłumacząc
kluczem priorytetów soborowych wybór tematyki liturgicznej do pierwszego tomu swoich
Dzieł zebranych:
To, że temat liturgii znalazł się na początku prac Soboru i że Konstytucja o Liturgii stała się
jego pierwszym rezultatem, postrzegane było na pierwszy rzut oka raczej jako przypadek. …
To, co na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać przypadkiem, objawiło się, patrząc na
hierarchię tematów i zadań Kościoła, jako rzecz w istocie najsłuszniejsza. Rozpoczynając
temat liturgia, wyciągnięto na światło dzienne bez wątpienia prymat Boga, priorytet tematu
Bóg. Przede wszystkim właśnie Bóg: tak właśnie mówi nam początek Konstytucji o Liturgii.
Kiedy spojrzenie na Boga nie jest na pierwszym miejscu, wszystkie inne rzeczy tracą swoją
orientację. … Na miejscu z pewnością jest przypomnienie tu, że w słowie ortodoksja, druga
część słowa: doxa nie oznacza poglądu, ale blask, uwielbienie. Nie chodzi więc o jakiś
słuszny pogląd o Bogu, ale o słuszny sposób uwielbienia Go, dania Mu odpowiedzi. To
właśnie jest fundamentalne pytanie człowieka, który zaczyna rozumieć samego siebie w
słuszny sposób. A pytanie to brzmi: w jaki sposób mam spotkać Boga? Tak więc, nauczenie
się właściwego sposobu uwielbienia – ortodoksji – jest tym, co przede wszystkim w wierze
jest nam dane.
Paradoks polega zatem na tym, że pojęcie ortodoksji jest rzeczywiście jednym z
najważniejszych w myśli Ratzingera – jednak nie w tym znaczeniu czy zasięgu, o jakim
myślą ci, którzy prezentowali nam przez lata kardynała Ratzingera jako – uwaga, stopień! –
„strażnika ortodoksji”. Przywykliśmy utożsamiać ortodoksję z prawowiernością jako
przyjmowaniem „poprawnego stanowiska” – i taką przeciwstawiać ortopraksji, czyli
właściwemu postępowaniu. Jednak Ratzinger ortodoksję sprowadzoną do poglądu
teologicznego uważa za ciasny redukcjonizm, zaś bazujące na tym pierwszym
przeciwstawienie ortodoksji ortopraksji – za szkodliwy dualizm.
Ortodoksja jako właściwy sposób oddawania czci Bogu – to węzeł, w którym właśnie oficjum
teologa scala się Ratzingerowi z pasją liturga i myśliciela liturgicznego.
Widzimy ten fenomen – tak oczywisty w perspektywie długiej tradycji Kościoła, a tak
„egzotyczny” dla naszej kościelnej codzienności – także w prezentowanym tu zbiorze pism,
dopełniającym polskiemu czytelnikowi obraz tworzony przez lekturę udostępnionych już
wcześniej przy różnych okazjach innych prac Josepha Ratzingera / Benedykta XVI,
poświęconych liturgii – „dziełu Bożemu” i „rozumnej służbie Bożej”. Refleksja ma tu
rozmaite kształty: wykład teologa de mysteriis fidei, konferencja naświetlająca zasady życia
liturgicznego Kościoła, a także kazanie lub homilia liturgiczna. Jednak niezależnie od
odmienności tych form wszędzie napotykamy tę samą powagę i dociekliwość – rejestrując
przy tym pewne akcenty tworzące wewnętrzny charakter tej refleksji.
Uważny czytelnik z pewnością zauważy, jak Ratzingerowska teologia sakramentu pozostaje
wierna najlepszym intuicjom niegdysiejszej „nowej teologii” – z jej nieustanną troską, aby to,
co nadprzyrodzone, odkrywać jako przychodzące spoza człowieka, przekraczające go
rozwiązanie fundamentalnego problemu człowieczeństwa. Nasz Autor, idąc zawsze blisko
tradycji patrystycznej, wyraża przekonanie, że im bardziej nasze podstawowe czynności stają
się ludzkie – tym bardziej okazują się przezroczyste, gotowe do bycia znakiem upodobnienia
do Boga, mówiące nam o życzliwości Boga, naszym grzesznym zadłużeniu wobec Niego i o
szansie zbawiającego pośrednictwa.
Unika jednak zarówno pułapki przekształcenia teologii w personalistyczną antropologię, jak i
naturalistycznego utożsamienia sakramentalności z ładem kosmicznym. Mocno podkreśla
historyczność, jako specyfikę chrześcijańskiego widzenia sakramentu: sakrament nie jest
pokarmem dla wyizolowanych wolnych duchów – lecz dotyka człowieka „w ciele jego
dziejowości”, a więc zawsze w uwarunkowaniu jego wiary przekazem od Kościoła
wszystkich wieków i obecnością bliźnich. Ten drugi aspekt każe Ratzingerowi mówić bardzo
zdecydowanie o społecznym charakterze każdej pobożności prawdziwie eucharystycznej –
czyli o mocnym sprzężeniu karmienia się Eucharystią i gotowości karmienia bliźnich
(prawdą, miłością, chlebem…).
Głębokie zrozumienie roli „dziejowości” w udzielaniu Łaski – łaski życia, rozumienia,
umiłowania – czyni Ratzingera bardzo nieskwapliwym wobec pospiesznego dokonywania
zerwań w tradycji. Ratzingerowskie umiłowanie ciągłości uwidacznia się szczególnie w
sposobie, w jaki traktuje on zatrzymane w Tradycji słowa czy sformułowania, które wielu
wydają się dzisiaj raczej balastem niż bogactwem, a w każdym razie budzą – także u samego
Ratzingera – potrzebę szeregu zastrzeżeń bądź dopowiedzeń.
Doskonale widać to na przykładzie używanego od średniowiecza pojęcia transsubstancjacji:
nasz autor przyznaje, że kariera tego konceptu wynikła z nadreprezentacji arystotelizmu w
ówczesnej teologii, i akceptuje pewną jego degradację; jednak z drugiej strony sam wkłada
dużo starania, aby poprawny sens tego historycznego wyrazu katolickiej doktryny
eucharystycznej został uratowany, a nawet pogłębiony (gdyż pogłębienie jest właśnie drogą
uratowania od powierzchownych skojarzeń). Czyniąc to, odkrywa przed swoim czytelnikiem
świat metafizyki, głębszy niż jego nowożytne, pokartezjańskie namiastki, które wniknęły do
teologii. Po uwolnieniu pojęcia transsubstancjacji z niewoli filozofizmu arystotelików i od
fizykalizmu, teolog może zachować je w swoim języku.
Jednak nie zawsze powodem trudności jest – jak w przypadku transsubstancjacji – powiązanie
danego konceptu-klucza z uniwersum umysłowym, które stało się nam w międzyczasie obce z
powodu np. dezaktualizacji jego racjonalności, sprzeczności z dzisiejszymi rozpoznaniami
nauk. Czasami, wręcz przeciwnie, zagrożeniem dla poprawnego rozumienia staje się swoista
mimikra języka teologicznego na tle języka naszej epoki – w ten sposób, że pewne słowa,
robiące karierę w teologii, swoje powodzenie zawdzięczają nie tyle „nowości” analogicznej
do wiecznej nowości Ewangelii, lecz utożsamieniu z modnymi sloganami współczesności. To
np. działo się, jak widzimy z innego tekstu Ratzingera, z pojęciem communio: wydobyte z
samego środka Dobrej Nowiny – nie bez istotnego wkładu naszego autora – miało potencjał,
by stać się światłem wydobywającym dalsze głębie znanych zarysów – tymczasem niemal
natychmiast zblakło do rozmiarów świeckiego banału, którym wymierzano „wspólnotowość”,
usamodzielnioną względem swego teologalnego źródła. Także tym razem Ratzinger nie
ogranicza się do wskazania zagrożenia tą dokonaną banalizacją – lecz odkrywa przed nami
oryginalne, biblijne rozumienie słowa communio.
Faktycznie zatem i transsubstancjacja, i communio to pojęcia, które z różnych przyczyn
przysparzają poprawnemu naświetleniu prawdy wiary tyleż pożytku, co obciążeń.
Konsekwentny „purytanizm” powinien nas doprowadzić do eliminacji takich przypadków –
sugerując, że ilekroć sformułowania użyte na jakimś etapie Tradycji (lub całe struktury, w
których Tradycja się wyraziła dla pokoleń wierzących) okazują się kłopotliwe, można i należy
je piętnować i porzucać, ryzykując nawet wrażenie zerwania wewnątrz Tradycji. Tymczasem
podejście Ratzingera jest katolickie: zamiast nieustannej i cyklicznej ucieczki teologii od
swojej historii, mamy tu konsekwentne konfrontowanie się z tą historią, odnalezienie się w
swej „dziejowości”.
Co więcej, Autor jest gotów nie tylko do myślącej reasumpcji tradycyjnych sformułowań
Kościoła – pracowicie odróżnianych od partykularnych interpretacji, wyrastających prosto lub
krzywo na różnych etapach dziejów w różnych środowiskach – ale i do prób „ratowania
zdania” najzagorzalszych krytyków Kościoła i jego dogmatu. W tym kontekście cierpliwa
dyskusja Ratzingera z Kalwinem i Lutrem – i to w sprawach tak nabrzmiałych ostrymi
sporami, jak teologia ofiary i doktryna przeistoczenia – jest budującym przykładem
potraktowania pism wybitnych herezjarchów jako pobudki do głębszego naświetlenia prawd
najwyraźniej nie dość naświetlonych, z szacunkiem dla niepokojów sumienia, choć bez
kompulsywnego konkordyzmu, do którego zdążył nas przyzwyczaić ekumenizm.
Dotychczasowe spostrzeżenia, dotyczące jednego z podstawowych nerwów teologii
Ratzingera, dobrze wprowadzają do także obecnego w niniejszym wyborze tekstów nurtu
bezpośredniej i aktualnej debaty o liturgii. Udział w tej debacie – jak wiemy już z innych
publikacji, chętny i nonkonformistyczny – jest sygnalizowany rozważaniem podjętym w
czterdziestolecie soborowej konstytucji Sacrosanctum Concilium.
Pojęcia konstytucji soborowej nie są rzecz jasna wyjęte spod działania procesów, które
obserwowaliśmy w związku z transsubstancjacją i communio. Wydarzenie Soboru
Watykańskiego II od dawna nie jest news’em, a jego nowość-żywotność, na wzór innych
wydarzeń Tradycji, oddziela się coraz mocniej od odchodzącej dziejowej „dzisiejszości” czy
„niedawności”. W tej ostatniej perspektywie także soborowa konstytucja o Św. Liturgii
okazałaby się jedynie starociem, „do którego nie warto wracać” – i tak chyba widziany jest
ten dokument przez tych, którzy nauczanie Vaticanum II traktowali jako jedynie punkt
odbicia, w próbie „oderwania” się od wcześniejszej Tradycji.
Tymczasem zarówno Joseph Ratzinger, jak i nasz Papież Benedykt „cofa się” do soborowego
Sacrosanctum Concilium sprzed prawie pół wieku. Dlaczego właśnie tam – nie dalej, do
encykliki Mediator Dei Piusa XII, lub nieco bliżej, do konstytucji Missale Romanum Pawła
VI?
Nie tylko dlatego, że – rzecz nie do przeoczenia – jest to ostatni o takim rozmachu zapis
świadomości i oczekiwań światowego episkopatu, zgromadzonego z Piotrem i pod Piotrem.
Chyba przede wszystkim dlatego, że konkretny kształt konstytucji liturgicznej jest efektem
dynamiki, w której każdy z działających czynników wniósł coś ze swojej natury –
konserwatywnej lub nowatorskiej – lecz żaden z nich nie otrzymał, na tym etapie, carte
blanche, wolnej ręki czy poczucia sekciarskiego sukcesu którejś „partii”. Jest zapisem tego
wyjątkowego momentu, w którym wskaźnik determinacji pasterzy po oderwaniu się od obaw
przed dotykaniem „nienaruszalnego rytu” zatrzymał się w punkcie zgody na jego
umiarkowaną adaptację duszpasterską – na chwilę przed tym, zanim, w klimacie radykalizmu
około 1968 roku, wahnięto go aż ku przyzwoleniu na liturgiczną „rewolucję październikową”.
„Cofając” się do konstytucji soborowej, Autor wgłębia się w Vaticanum II i upomina się o
umiar reformy: staje w tym miejscu, z którego widać dobrze, że Mszał Pawła VI nie był
jedynym możliwym sposobem zrealizowania życzeń Soboru – ale równocześnie że normy
konstytucji są i dziś kryterium dla każdej celebracji, niezależnie od jej kształtu rytualnego.
Wszystko to zgodnie z rozpatrywanym wyżej uchwyceniem rangi „dziejowości”. Dzisiaj
pryncypium to odkrywamy jako kluczowe pojęcie pontyfikatu Benedykta XVI:
„hermeneutykę reformy, odnowy zachowującego ciągłość jedynego podmiotu-Kościoła”[3].
W tym świetle – inaczej niż w „hermeneutyce zerwania” – konstytucja liturgiczna jest
oglądana jako „trudna synteza wierności i dynamizmu”[4]. W tekście na czterdziestolecie
konstytucji soborowej Ratzinger mówiąc o jej „wewnętrznej równowadze”, konstatował, że
„mogła być ona bez trudu przechylona w jedną określoną stronę przy wprowadzaniu w życie
soborowego przesłania”.
Jako remedium Autor poleca nieustanne zwracanie się do tekstu Konstytucji. Zaraz jednak
podkreśla konieczność takiej lektury, która weźmie pod uwagę negatywne doświadczenia z
banalizacją zasad reformy. Przyznaje, że w niektórych ważnych przypadkach „ojcowie
Soboru nie docenili” poziomu możliwych nieporozumień. Chodzi więc o to, aby słowaklucze, takie jak: zrozumiałość, uczestnictwo czy prostota, zostały na powrót zrozumiane
wewnątrz myśli Kościoła, a nie przez skojarzenia tyleż od niej dalekie co zawsze bliskie
człowiekowi światowemu. Trzeba więc ochronić zrozumiałość przed banałem, uczestnictwo –
przed „krzątaniną”, prostotę – przed desakralizacją.
Sprawa ta ma podobny aspekt na poziomie wyższej teologii – gdzie Ratzinger diagnozuje
zaniedbanie teologii Paschy, czyli „nierozdzielności krzyża i zmartwychwstania”. Tutaj widzi
i podstawową trudność z „posoborową formą liturgii”, i powód zagubienia sensu orientacji
liturgicznej, owego starożytnego „zwrócenia się ku Panu”.
Nawet w tym krótkim wstępie nie sposób nie zasygnalizować na koniec szczególnego
zainteresowania naszego Autora muzycznością liturgii. Dla czytelnika innych prac Josepha
Ratzingera nie jest to zaskoczeniem. Warto jednak może zdać sobie sprawę, że podobnie jak
liturgiczna dominanta teologii Ratzingerowskiej, tak i szeroka obecność w niej teologii
muzyki lub pastoralnej refleksji o potencjale muzyki liturgicznej – nie wynikają jedynie z
gustów Autora. Odnosi się raczej wrażenie, że w kwestii muzyki liturgicznej unaocznia się
może najwyraźniej jedno z podstawowych napięć w sporze o liturgię – i w sporze o
chrześcijaństwo. Chodzi o spór między ortodoksją – i ikonoklazmem. „Wewnętrzny kryzys
chrześcijaństwa polega na tym, że stracono z oczu prawowierność… – a ikonoklazm uznano
za rdzennie chrześcijański”.
„Oddawanie chwały Bogu w formie nabożeństw jest istotowe dla chrześcijaństwa” – mówi
Ratzinger. Co jednak mamy na myśli mówiąc o „nabożeństwie”? Żeby nam to naświetlić,
Autor mówi interesująco o przyswojeniu przez Kościół dziedzictwa Świątyni, użytego dla
ukształtowania modlitwy eucharystycznej – i o uniknięciu pułapki „ukształtowania Kościoła
na wzór synagogi”, z redukcją nabożeństwa do liturgii słowa. Przyznajmy, że ta uwaga,
podana jakby w tle dyskusji o znaczeniu muzyki w liturgii, zdecydowanie przekracza ten
ważny aspekt.
Na końcu niniejszego tomu czytelnik znajdzie kilka przykładów Ratzingerowskiej homilii –
wybrano oczywiście te, w których widać mądrą troskę o „rozumną służbę Bożą”. Obecny w
tych tekstach silny nurt apologii adoracji eucharystycznej można oczywiście odbierać jako
m.in. przejaw troski o „wiarę pokorną”, z jej przywiązaniem do tradycyjnych form
pobożności – lecz trudno nie zauważyć w nim także przenikliwego ostrzeżenia przed utratą
niezauważonych wartości (gdy np. Autor zwraca uwagę na fakt, że to adoracja
eucharystyczna jest płaszczyzną zjednoczenia kapłaństwa powszechnego i służebnego, gdy
„wszyscy jesteśmy przyjmującymi”).
W ten sposób otrzymujemy w przekroju niemal całą dynamikę Ratzingerowskiej refleksji o
liturgii, jej najważniejsze akcenty. Zapoznanie się z tą refleksją to coś znacznie więcej niż
pożyteczne poznanie źródeł myśli Ojca Świętego – to raczej poznawanie z nim razem
prawdy, że „tym, co ma przekonywać, jest samo dzieło, a nie teoria” – a dziełem pierwszego
rzędu jest liturgia, „źródło i szczyt” życia Kościoła.
Przypisy:
[1] Kard. Joseph Ratzinger, Moje życie. Wspomnienia z lat 1927-1977, tłum. ks. W.
Wiśniowski, Częstochowa 1998, 20n.
[2] Sobór Watykański II, konstytucja Sacrosanctum Concilium, 10.
[3] Benedykt VI, przemówienie do Kurii Rzymskiej, 22 grudnia 2005, „Osservatore Romano”
wyd. pol., luty 2006.
[4] Por. tamże.