Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Transkrypt
Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Przełożyła Agnieszka Barbara Ciepłowska Tytuł oryginału KEEP YOUR FRIENDS CLOSE Copyright © Paula Daly 2014 First published in 2014 by Bantam Press an imprint of Transworld Publishers All rights reserved Projekt okładki Mariusz Banachowicz Zdjęcie na okładce Fot. Roy Bishop/ARCANGEL IMAGES Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja Agnieszka Rosłan Korekta Bożena Maliszewska Łamanie Ewa Wójcik ISBN 978-83-7961-014-3 Warszawa 2014 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa www.proszynski.pl Druk i oprawa Drukarnia POZKAL Spółka z o.o. 88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12 Oszukiwałam siebie, że Piękny dom powinien mieć podtytuł Cudowne życie. Anna Quindlen (Lots of Candles Plenty of Cake [Dużo świec i mnóstwo ciasta]) 6 siedem miesięcy wcześniej O czym rozmyślałeś w tym tygodniu? – pyta ona. – Poza tym, co zwykle? Ona przekrzywia głowę. Patrzy na niego z łagodną dezaprobatą i czeka, aż odpowie należycie na pytanie. –O śmierci. Myślałem o śmierci. –O umieraniu? –Nie o umieraniu jako takim… Raczej… Czy nie byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli wybrać dokładny czas własnej śmierci? –Chyba już mamy taką możliwość? –Nie mówię o samobójstwie. –Nie zamierzasz się zabijać? –Skądże. Leży na wznak. Jego brzuch już nie jest całkiem płaski, spodnie marszczą się w kroku. Obraca głowę, zerka na nią krótko. 7 –Olivia, najmłodsza, spytała mnie kiedyś, czego bym chciał, gdyby ktoś obiecał spełnić moje trzy życzenia. Skłoniło mnie to do rozmyślań. Jedyne, czego boimy się naprawdę, co jednoczy wszystkich ludzi, to strach przed śmiercią. Czy nie byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli po prostu nie brać śmierci pod uwagę? Gdyby człowiek mógł żyć ze świadomością, że wszystko jest w najlepszym porządku… bo z całą pewnością ma przed sobą… powiedzmy trzydzieści lat? –Czy wtedy żyłbyś inaczej? –Chyba tak… Raczej tak. Tak, na pewno. A ty nie? –Nie mówimy o mnie. Na jego twarzy pojawia się uśmiech. Touché. Ona zmienia pozycję, zakłada nogę na nogę. Udaje, że nie dostrzega w jego oczach błysku pożądania. –A co w pracy? – pyta lekkim tonem. –Nie chcę rozmawiać o pracy. –Jest jakiś konkretny powód? –Mam za sobą trudny miesiąc i za cholerę nie chce mi się o tym gadać, zwłaszcza że… – Milknie. –…że masz kłopoty z pracownikami? On siada. Stawia nogi na podłodze, opiera łokcie na kolanach, a brodę na zaciśniętych pięściach. W ciągu sekundy nastrój się zmienia. W mgnieniu oka pojawia się skrywana dotąd energia. Został trafiony we wrażliwy punkt, więc przywdziewa zbroję. Stawia gruby mur obronny, który miał tutaj obalić. Żeby mógł czuć. Kochać. 8 Takie przynajmniej są założenia. Natomiast praktyka od nich odbiega. Ona się nim, biedakiem, wyraźnie bawi. Zadaje pytania, którym on nie umie sprostać. Potem go uspokaja. Tak jak potrafi tylko ona jedna. Później odsunie od siebie jego wdzięczność gestem dłoni, przywodzącym na myśl poruszenie wachlarza, mówiącym, że na tym polega jej rola. Pokazującym mu, iż tylko ona umie go poprowadzić długą drogą do odzyskania tożsamości. –Opowiedz mi o Serenie. Wyczucie czasu ma perfekcyjne, jak zawsze. –Nic nowego. –Czy stosowałeś technikę, o której rozmawialiśmy? Starasz się nie rozwiązywać za nią problemów? Czy rzeczywiście słuchasz, co ma do powiedzenia? –To trudne. –Możliwe, że na efekty trzeba będzie poczekać. –Serena jest tak zajęta dziećmi, że mnie w ogóle nie widzi. Cofa się przed moim dotykiem. –Budzisz w niej odrazę? –Nie – stwierdza stanowczo, jakby w ogóle nie istniała taka możliwość. – Po prostu nie ma dla mnie czasu. Jestem na szarym końcu… Stale zajmuje się dziećmi, świata poza nimi nie widzi. – Milknie, pociera twarz. – Poza dziećmi i domem. – Wzdycha ciężko. – Nie wiem, co zrobić, żeby była szczęśliwa. –Proponowałeś pomoc w zajęciach domowych? 9 –To nic nie da. Powiedziałaby, że nikt nie zrobi tego tak, jak trzeba. – Uśmiecha się bez wesołości. – Wszystko chce robić sama, więc dla mnie zostaje niewiele. –To znaczy, że już nie jesteś dla niej ważny. – Ona odkłada pióro, lekko wychyla się do przodu. On z rezygnacją wzrusza ramionami. –Jak się z tym czujesz? –Niepotrzebny. Bezużyteczny. –W rzeczywistości taki nie jesteś – mówi ona łagodnym tonem. – Zdajesz sobie z tego sprawę. – Ciche słowa brzmią lekko ochryple. – Gdybyś taki był, nie osiągnąłbyś sukcesu. – Tego szczególnego tonu używa tylko przy wyjątkowych okazjach. – To po prostu niemożliwe. On odwraca wzrok, dziś nie umie przyjąć komplementu. –Starałem się ją kochać. – Słowa więzną mu w gardle. –Wiem. –Bardzo się starałem. – Oczy wzbierają mu łzami. –Wiem, Cameron, wiem. Ona ci na to nie pozwala. – Wstaje, podchodzi do niego, obracając w palcach najwyższy guzik bluzki. On zamyka oczy i wypuszcza powietrze z płuc. Stara się rozluźnić, pozbyć napięcia z twarzy, z barków, z zaciśniętych pięści. Gdy otwiera oczy, widzi ją tuż przed sobą. Zagląda jej w twarz. –Czas przestać się starać? 10 –Zrobiłeś, co mogłeś. Delikatnie ujmuje dłoń mężczyzny i wsuwa ją sobie pod spódnicę. Prowadzi ją w górę po wewnętrznej stronie uda. 11 12 Rozdział 1 C zy żyjecie chwilą obecną? Ja też nie. Staram się. Naprawdę. Dzień w dzień co jakiś czas przerywam to, co akurat robię, i powtarzam sobie: To jest to. Wszystko, co masz, to ten konkretny moment. Ciesz się nim. Zatrzymaj go i pieść. Doceń teraźniejszość. Akurat w tej chwili pieszczę moment czyszczenia ściany ze sprayu samoopalającego. To ściana łazienki przy hotelowym pokoju. Wnętrze zostało dopiero co odnowione, wyłożone marmurowymi płytami i uzupełnione podwójną umywalką, a gość uznał, że nada się także do roli kabiny do aplikowania opalenizny natryskowej rodem z Saint-Tropez. Ta sama osoba skorzystała z kremowych ręczników od Ralpha Laurena przy farbowaniu włosów na głęboki fiolet, ale to zignorowałam, skupiając się na zgadywaniu naturalnego koloru włosów tej kobiety i zastanawianiu 13 się, czy jeśli zdołam wyrwać się do domu w ciągu godziny, to zdążę rozmrozić kurczaka na kolację. Rzucam zniszczone ręczniki na podłogę i polewam wybielaczem szczoteczkę do zębów. Nie mogę usunąć samoopalacza z fugi. Wybielacz zwykle ratuje sytuację, więc biorę się do roboty, uważając, by mi nie prysnął na eleganckie spodnie, a przy tym cały czas się zastanawiam: „Co ja tu robię?” Przecież mamy do takich robót całą armię pracowników. Tyle że oni nie zwracają uwagi na podobne detale. Można ich szkolić do upadłego, a i tak przegapią różne szczegóły, nie przyłożą się tam, gdzie trzeba, żeby hotel był rzeczywiście wyjątkowy. Tymczasem właśnie dzięki tej niesamowitej dbałości o detale goście do nas wracają. Przyjeżdżają po raz drugi i kolejny, bo Dom nad Jeziorem bezdyskusyjnie jest niepowtarzalny. Jeśli ktoś u nas przenocuje, przy następnej wizycie zostanie przywitany jak dobry znajomy. Sean, ja lub menedżer zapytamy o zdrowie rodziny i jak przebiegła podróż nad Windermere, nad nasze jezioro. W pokoju będzie czekała buteleczka różowego moëta, pudełko z sześcioma pralinkami oraz oryginalnie ozdobione pudełko ciasta biszkoptowego z bakaliami i polewą toffi. Do tego jeszcze kartka z ręcznie wypisanym zapewnieniem: „Miło nam cię gościć ponownie!”. 14 Te drobiazgi są istotne. Rzecz w tym, by goście czuli się naprawdę ważni. Dzięki temu mamy obłożenie na poziomie dziewięćdziesięciu procent, nawet poza sezonem. Także w grudniu, gdy może padać trzydzieści dni i nocy na okrągło, a paskudne szare chmury wiszą tak nisko, że człowiek może je nieomal dotknąć ręką. Ktoś puka do drzwi łazienki. –Proszę pani! – rozlega się żeński głos. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale jest kłopot w mniejszym apartamencie. To Libby, sprzątaczka. Jedna z najlepszych. Pracuje u nas trzeci rok. –Co konkretnie? –Ta hinduska rodzina… Odgrzewali curry. Przewracam oczami. Zdarzają się takie atrakcje od czasu do czasu. Nie jest to jakaś spektakularna katastrofa. –Wywietrz porządnie i wystarczy – podpowiadam. – Następni goście do tego apartamentu przyjeżdżają dopiero wieczorem, zdążysz posprzątać. Libby ściąga brwi i patrzy na mnie z ukosa. Robi tę minę tylko wówczas, gdy spodziewa się z mojej strony gwałtownej reakcji. –No mów! – żądam stanowczo. – Przemycili kogoś? Ciągle to samo. Wcale nierzadko zdarza się, że ktoś nocuje bez opłaty a to jedno dziecko więcej, a to babcię… 15 Libby przestępuje z nogi na nogę. –Odgrzali to curry w czajniku. –Curry? – powtarzam z niedowierzaniem. – W czajniku elektrycznym? –Chyba już nie będzie się nadawał. –Rany boskie! Odkładam szczoteczkę na brzeg umywalki i masuję sobie kark, zaciskając zęby, żeby nie zakląć szpetnie, bo zaczynam czuć początki migreny. Ból wykluwa się u podstawy czaszki, a jeśli stracę panowanie nad sobą, przeskoczy od razu za oczodoły, co oznacza, że na resztę dnia będę wyłączona z życia. –Tego jeszcze nie było – odzywam się cicho, ale Libby i tak wie, że lepiej teraz uciec wzrokiem. Bo w takich sytuacjach jestem nieprzewidywalna. Zwykle to właśnie Libby przynosi mi najgorsze wieści: zalana pralnia, dwie pokojówki nie przyjdą, bo chore, szczur… a ja wszystko biorę na klatę, radzę sobie z problemami w ciszy i spokoju, i dalej robię swoje. Z drugiej strony bywa jednak i tak, że dostaję zawału na widok zakurzonej listwy przypodłogowej czy samotnego odcisku palca na lustrze. Nie jestem wzorem łagodności. Potrafię być przykra. Nawet zaczęłam regularnie medytować, żeby zyskać równowagę i większe panowanie nad sobą. Sean mówi, że wyraźnie widać różnicę, ale ja wcale nie jestem pewna, czy to cokolwiek daje. 16 –Co mam zrobić? – pyta Libby. –Zanieś czajnik Seanowi. Powiedz mu, żeby ci dał nowy z zapasów i niech przy okazji sprawdzi, ile ich zostało. Możliwe, że trzeba zamówić następne. Niech sprawdzi w sieci, może tam będzie taniej. Te szklane czajniki są niemożliwie drogie… Niech lepiej zerknie na metalowe. –Dobrze. Gdy wychodzi za próg, wołam ją z powrotem. –Libby? Wiesz, jednak niech się trzyma szklanych. Mają klasę. Z twarzy mojej pracownicy nie sposób czegokolwiek wyczytać. –Na pewno? –Tak. Dopiero gdy ponownie nakładam wybielacz na szczoteczkę do zębów, uświadamiam sobie, że Sean ma dzisiaj inne zajęcia. Jest z matką. Penny, matka Seana, odwiedza nas we wtorkowe popołudnia. Spędza z synem kilka godzin, zwykle wychodzą gdzieś na kawę. Mogą się wybrać do Sharrow Bay nad jeziorem Ullswater albo wypić popołudniową herbatę w niedalekim hotelu Storrs Hall. W zasadzie gdziekolwiek, byle nie w naszym Domu nad Jeziorem, bo tutaj bez przerwy by mu przeszkadzano. A jego matka zazwyczaj wymaga pełnej uwagi. Wracają najczęściej 17 około szesnastej, akurat na czas powrotu dziewczynek ze szkoły. W cieplejsze, dłuższe dni, jak dzisiaj, Penny zostaje na kolację. W zimowe miesiące wraca do domu od razu po spotkaniu z synem, by zdążyć do Crook przed zmrokiem. Dziś jest pierwsza środa maja. Teściowa zjawiła się innego dnia niż zazwyczaj, ponieważ jutro wyjeżdża na kilka dni do Nicei ze swoim klubem fotograficznym. Uciekam z hotelu tuż przed piątą, mam piersi kurczęce i trochę moreli (które podkradłam szefowi kuchni), butelkę marsali oraz dwa katalogi próbek wykładzin, które muszę obejrzeć przed szóstą, zanim do mnie zadzwonią z pytaniem, na co się zdecydowałam. Wykładzina przy drzwiach cieplarni zaczęła się przecierać, miałam wybrać następną do końca zeszłego tygodnia, ale dni jakoś mi uciekły, nie wiedzieć kiedy. –Natty! – woła do mnie Penny, podnosząc się z fotela, gdy wchodzę do salonu. – Wyglądasz na strasznie zmordowaną! Sean, idźże, zaparz tej biednej kobiecie herbaty, zanim przewróci się ze zmęczenia. Cmokam ją w policzek. –Świetnie wyglądasz po podróży – stwierdzam i mówię Seanowi, żeby sobie nie zawracał głowy herbatą. Penny ledwo co wróciła z Fermantle, od siostry Seana, ma wysuszoną skórę. Spaliła się na brąz. Wystawia się na słońce od lat, jest chuda jak szczapa. 18 Kojarzycie z telewizji te zabawne szkielety w perukach? Cała matka Seana. –Co tam u Lucy, dzieci w porządku? – pytam, zrzucając z nóg pantofle na obcasach. W korytarzu dzwoni telefon, Sean idzie odebrać. –Cudownie, po prostu cudownie. Miło popatrzeć na matkę z dziećmi. Bo widzisz, ona ma dla nich czas. Rozumiesz, Natty, to naprawdę ważne. Najważniejsze na świecie. Myśli nawet o trzecim dziecku, teraz, gdy Robert w końcu dostał awans. –Fantastycznie – przytakuję pogodnie. – Chciałaby teraz dziewczynkę? Penny odgania moje słowa dłonią. –Wszystko jedno. Ważne, żeby było zdrowe. Trochę się martwię, czy nie za późno na dziecko. Ale ona mnie zapewnia, że w dzisiejszych czasach czterdziestoletnia matka to nic szczególnego. –Coraz więcej kobiet w okolicach czterdziestki rodzi dzieci. –Nie pozwoliła mi w niczym sobie pomóc, wyobraź sobie. Nie wiem, skąd ona ma tyle siły, naprawdę nie rozumiem. Pół nocy siedzi przy Alfiem. –Dobrze, że odpoczęłaś i nacieszyłaś się dziećmi. –Oczywiście nadal karmi go piersią, więc nie ma tak znowu dużo zajęcia, a z Willa taki grzeczny chłopczyk. Nie do wiary, że on już skończył pięć lat! Jak ten czas leci! Coś podobnego… 19 Jest w tej wymianie zdań pewien podtekst. Właściwie każda rozmowa z Penny ma drugie dno. Warto się nad tym chwilę zatrzymać. Zaszłam w nieplanowaną ciążę, mając dziewiętnaście lat, na pierwszym roku studiów. A co zapewne bardziej istotne, w czasie pierwszego roku studiów Seana. Oboje rzuciliśmy naukę – Sean prawo, a ja radiologię – i wróciliśmy do domu, do Windermere. Dla Penny był to trudny czas, bo uznała, że zmarnowałam jej synowi życie. –Dziewiętnaście lat to za wcześnie na rodzicielstwo. Jak zajmiecie się dzieckiem, skoro sami jesteście dziećmi? Tak to ujęła, a i w tym był podtekst mówiący, że zainwestowała w edukację syna Bóg jeden wie jakie pieniądze, a on ze wszystkiego zrezygnował z powodu jakiejś miejscowej dziewuchy, której powinien był się dawno pozbyć. Trzeba przyznać, że po narodzinach Alice spuściła z tonu. Weszła w rolę kochającej babuni, a ja cierpliwie znosiłam przycinki na temat naszej lekkomyślności, ponieważ, w braku mojej mamy, najzwyczajniej w świecie potrzebowałam pomocy teściowej. –Zaczyna odstawiać go od piersi – mówi Penny. – Żebyś widziała, jak ona się stara! Ma taki wspaniały zestaw do gotowania, elektryczny parowar. Dzięki niemu warzywa nie tracą składników odżywczych. Potem ona 20 je rozdrabnia, robi z nich purée, przeciera przez sitko i zamraża w kostkach. Ileż to pracy wymaga, niesamowite! No ale, jak już powiedziałam, ona ma czas. Może sobie pozwolić na to, żeby wszystko zrobić. Uśmiecham się blado, bo świetnie to znam. Przeszłam przez to po narodzinach Alice. Byłam zdecydowana zademonstrować całemu światu, że się myli, postanowiłam udowodnić, iż nie popełniliśmy błędu, decydując się na dziecko, i robiłam wszystko co w ludzkiej mocy, by zasłużyć na cholerne miano matki doskonałej: gotowałam na parze, przecierałam, gniotłam, miksowałam, karmiłam piersią o wiele za długo i zabierałam dziecko ze sobą wszędzie, by doświadczało życia w myśl koncepcji kontinuum. Penny zwyczajnie tego nie pamięta, bo minęło już szesnaście lat. A ja nie mam zamiaru jej o tym przypominać, ponieważ przestałam bawić się w najlepszą matkę na świecie w momencie, gdy starszy syn mojej szwagierki wyrósł z pieluch. Niezależnie od tego, co mówiłam lub robiłam, w oczach Penny wyłącznie Lucy zasługiwała na uwagę jako osoba, która poukładała sobie życie – emocjonalnie oraz finansowo – zanim podjęła decyzję o urodzeniu dziecka. Odpowiedzialnie. W ciągu ostatnich kilku lat czasami trudno mi było pamiętać, że Lucy jest naprawdę miła. To osoba, z którą oboje, Sean i ja, świetnie się rozumiemy. Co jest z naszymi rodzicami, że za sprawą porównań udaje im się 21 doprowadzić do rozdźwięków w rodzinie? Po co wypominają, że to drugie ich dziecko radzi sobie lepiej? Wraca Sean. –Dzwoniła Eve. Łobuzerski błysk w oku zdradza, że i on wysłuchał wywodów matki na temat niedoścignionych przecierów Lucy. Czyli ja dostałam wersję poprawioną. –Pyta, czy mogłaby zajrzeć do nas jutro wieczorem – ciągnie Sean. – Kończy serię wykładów w Szkocji i będzie tu przejazdem. –Czy to ta twoja przyjaciółka z Ameryki? – przerywa Penny, unosząc brodę. – Ta mądra dziewczyna, która zdobyła świetną pracę? –Boże drogi, nie widziałam jej najmarniej dwa lata! – wzdycham. – Czy powiedziała, jak długo będzie w Anglii? Sean tylko kręci głową. –Zaprosiłeś ją? –Powiedziałem, że jeśli jest jakiś powód, dla którego nie powinna przyjeżdżać, zaraz do niej zadzwonisz. 22