Show publication content!
Transkrypt
Show publication content!
Godło: Piołuny Spotkanie Wylądował Antoni miękko. Choć lecąc w dół, co jakiś czas zarysem dłoni próbował się łapać za tę część korpusu, na który się zazwyczaj spada i za każdym razem z zadowoleniem konstatował tę prawdę, że dusza połączy się z ciałem dopiero na Sąd Ostateczny. Pamiętał bowiem, że na granicy pomiędzy Grominem a Mosinkiem, jak starzy ludzie nazywali tę część sąsiedniej wsi, wyrastał dosyć szeroki pas tarniny i upadek na taki krzak naszpikowałby miękką tkankę ostrymi kolcami. Ale krzewy już wycięto, na granicy zrobiono ogrodzenie z siatki, a i Antoni nie był już od 25 lat bytem materialnym. Ziemię jednak poczuł. Odkąd zdołał się wyczołgać z opałki, w której jego matka zostawiała go pod wiśnią, kiedy nastawiała kartofle na obiad, macał piasek czy błoto palcami, rozgarniał piętami, próbował językiem. A potem od piętnastego roku życia, odkąd po śmierci ojca został gospodarzem, aż do siedemdziesiątego piątego, wychodził za pługiem, za brona, za kosą. Jedyny syn, Edek, choć po skończeniu uniwersytetu wrócił w domowe pielesze, ale nie chciał gospodarzyć, został nauczycielem w pobliskim ogólniaku, tak jak i synowa. Ziemię jednak przekazał następcy, poprosił tylko, żeby Edek nie sprzedawał gospodarstwa przed jego śmiercią. Dzierżawcą został młody gospodarz z tej samej wsi, trochę po rodzinie. Antoni był zadowolony, ze dba o ziemię. Prawie pięć lat cieszył się emeryturą, aż przyszła choroba i śmierć. Demokracji już nie doczekał, umarł 1 czerwca. Zamknął oczy wczesnym rankiem. Nie było to niespodzianką dla rodziny, dlatego od trzech nocy, kiedy wrócił ze szpitala, ktoś przy nim czuwał. Tym razem był to syn. Ojciec kazał przywołać swoją żonę i, gdy podeszła, spojrzał na nią, potem na Edka i zasnął na wieczność. Przytomna wdowa poleciła synowej obudzić sąsiadkę, aby pomogła umyć zwłoki, póki nie zesztywnieją. Przyniosła przygotowaną wcześniej bieliznę, białą koszulę, krawat, garnitur i buty. Ubrania zostały uprane, odczyszczone i wyprasowane zaraz, kiedy lekarz w szpitalu powiedział synowi, że muszą się spodziewać najgorszego. Półbuty trzeba było kupić nowe, bo dotychczasowe były mocno znoszone, a oficerki nie pasowały do garnituru. Antoni od dawna przeczuwał zbliżający się koniec, bo zaczął wydawać dyspozycje co do swojego pochówku. Uparł się, że do trumny mają mu włożyć tą gorszą czapkę, do której widocznie był bardziej przyzwyczajony niż do tej nowszej. Przypominał, kogo mają zaprosić na konselację, a kogo niekoniecznie. Kiedy nieboszczyk wykąpany, ubrany i wyczesany oczekiwał na tapczanie pod czystym prześcieradłem na ostatni swój mebel, Edek wsiadł do malucha, który kupił mu ojciec za sprzedane trzy krowy i kasztankę i pojechał załatwiać formalności w urzędzie i kościele. Tymczasem kobiety przy pomocy sąsiadek i sąsiadów opróżniały największy pokój ze sprzętów, myły podłogi i zamiatały podwórze. Wnuki, bardziej jeszcze zdziwione niż zasmucone, snuły się po kątach i co chwila podchodziły, to do mamy, to do babci, żeby się na chwilę przytulić. Kiedy młodszy Adaś zaczął marudzić, sąsiadka skarciła go: - Bądź grzeczny, bo cię dziadek będzie straszył. I Adaś grzecznie poszedł do kuchni bawić się z siostrą. Koło południa sąsiad pojechał po trumnę traktorem, do którego przyczepiony był wóz. Jak ją przywiózł, powrócił właśnie od proboszcza Edek i przeniósł ciało ojca do ostatniego na Ziemi sprzętu. Wdowa wyposażyła małżonka we wszystko, co na tamtym świecie może się przydać: różaniec, obrazek patrona, chusteczkę do nosa, ulubioną czapkę i laskę – choć za życia jej nie używał. Następnie rodzina i sąsiedzi, którzy pomagali uklękli i odmówili litanię do św. Józefa, Wieczny odpoczynek… i odśpiewali Dobry Jezu, a nasz Panie…Dopiero przy śpiewie, i wdowie, i synowi, synowej, i wnukom popłynęły po policzkach łzy. Sąsiadka wzięła dzieciaki do siebie na obiad, bo w domu zmarłego tego dnia nie rozpalano ognia w kuchni, nie tylko z powodu braku czasu, ale też żeby nie podnosić temperatury, bo na dworze było dość ciepło. Przed wieczorem drugi sąsiad przywiózł krzyż i chorągiew, które w dzień wyprowadzenia będą niesione na czele konduktu, a teraz czarny sztandar będzie oznajmiał, że w tym domy zmarły oczekuje na wieczny spoczynek. W przygotowaniu jadła na stypę brały udział sąsiadki i kobiety z rodziny dzierżawcy. Ludzie ze wsi chętnie śpieszyli rodzinie zmarłego z usługą, bo sam Antoni jak i jego bliscy też nigdy pomocy nie odmawiali. Jak kto potrzebował młotka czy dłuta albo nawet wozu pożyczyć, to śmiało szli do tego gospodarza. A i Edek nie odmawiał podwiezienia maluchem. Dzieciak zachorował to szli, żeby podwiózł do ośrodka czy po lekarstwa do apteki. Dzieciakom wytłumaczył, jak rozwiązać zadanie z matematyki, a po drodze zawsze sąsiadki zabierał z przystanku. Nie trzeba było nikogo prosić, sami przychodzili, pytali, w czym pomóc. Proboszcz wyznaczył pogrzeb na sobotę, o 14-tej wyprowadzenie z domu, zaraz msza żałobna i na cmentarz. W dwa kolejne wieczory przed pogrzebem po oporządku przychodzili ludzie pomodlić się przy zmarłym – różaniec, litania, wieczny odpoczynek, pieśni za duszę, a i rodzinie było lżej znosić żałobę w takiej kompanii. Do niesienia trumny z nieboszczykiem nie trzeba było nikogo prosić. Jak umarł taki co dobrze się we wsi nie zasłużył, to rodzina musiała namawiać chłopaków, zazwyczaj za wódkę. Ale tu nie było takiej potrzeby. Od figury trumnę powiózł karawan z zakładu pogrzebowego, a żałobnicy pojechali wynajętym z PKS-u autokarem. Ksiądz pożegnał dobrego gospodarza i sprawiedliwego człowieka, nic nie ujmując, nic nie dodając. Na koniec trumna spoczęło w dole i zebrani zaczęli wrzucać grudki ziemi. Dotknięcie tej ziemi wprawiło Antoniego w ekstazę i taki żal duszę ogarnął, że stary Błażej z trudem odciągnął ducha i poprowadzić go ku bramom Tamtej Krainy. Jeszcze tylko pozwolił duszy ostatni raz zajrzeć przez okno do jej domu, gdzie tymczasem w pomieszczeniu, gdzie parę godzin temu stała trumna, odbywała się konselacja. Kobiety uwijały się z talerzami bigosu z kiełbasą. Sąsiedzi przypominali, najpierw te chwalebne czyny zmarłego, a po trzecim kieliszku te śmieszne. Nawet wdowa od czasu do czasu uśmiechała się. Smutek wrócił dopiero, jak wszyscy wyszli, ale zmęczenie zwalało z nóg i cała rodzina szybko zasypiała. A teraz jego wysłał Św. Piotr, aby poprowadził duszę młodszego sąsiada. Z rozmyślań wyrwał Antoniego głos, który jeszcze zdołał rozpoznać: - To Wy po mnie przyszliście? Ten Głos kazał mi tu oczekiwać, aż ktoś przyjdzie. Stefan, a właściwie jego duch, nie zmienił się tak bardzo przez te 25 lat, trochę nawet przytył, tylko całkiem posiwiał. Zresztą nie był jeszcze taki stary, dopiero siedemdziesiąt mu stuknęło. Nie chorował, umarł nagle. Antoni przyglądał mu się z niedowierzaniem, nawet zaczął szukać w pamięci, czy sąsiad miał młodszego brata, ale nie przypomniał sobie nikogo takiego. - Tak się złożyło, sąsiad sąsiada Tam wprowadza. Ale choć teraz do twojego domu, niech popatrzę na ciebie w cielesnej powłoce, zobaczę twoich, a i przez miedzę do Edków zerknę, bo ze swoimi nie wolno mi się spotkać. - Mojego ciała w domu nie ma – trochę speszony odpowiedział Stefan. - To gdzieś w drodze zmarło ci się? - W swoim łóżku. Ale teraz nikt trupa w domu nie trzyma. Jak tylko zamknie oczy, telefon do zakładu, przyjeżdża karetka, do wora i do lodówki. Tam cię wykąpią, wyfryzują, nawet podmalować mogą, żebyś wyglądał jak żywy w trumnie. Wszystko na miejscu, płacisz i masz. A kobity to teraz malują włosy, pazury. Jutro pojadą po kreacje… - Po co? – przerwał mu Antoni. - No, muszą wyglądać, bo co by ludzie powiedzieli. - Tak naprawdę, to nie byłeś dobry dla rodziny. Żony nie szanowałeś, o dzieci nie dbałeś, piłeś, to może nie mają co żałować. - Ziemi nie przepiłem. A co oni z nią zrobią? Wolno ruszyli poboczem drogi. Antoni zauważył, że dziur w asfalcie przybyło, a po obydwóch stronach znajdują się głębokie koleiny. - Szosa jest gorsza jak za moich czasów – stwierdził. - Już z dziesięć lat się zbierają, żeby przebudować i odkładają. - To się nie zmieniło…- zamyślił się. Większość zabudowań Antoni rozpoznawał bez trudu, pamiętał jeszcze dzieciaki, które teraz w większości byli ich gospodarzami. Posesje ładnie ogrodzone, wjazdy wybrukowane kostką, czysto, schludnie. Tylko w ogródkach rosły jakieś dziwne rośliny, których nie znał. Prawie nie spotykało się bzów, jaśminu, kaliny. Tam, gdzie te krzewy się uchowały, widać było, że to gospodarstwo opustoszałe. Kilka takich minęli. Ale i nowych domów przybyło. Jak objaśnił Stefan, pobudowali się w większości dzieci gospodarzy, obok ojca, czy rodzeństwa. Spojrzał na drugą stronę szosy, na pola, rozpoznał kłosy znajomych zbóż. „Będzie urodzaj” – pomyślał. Zauważył jakby więcej upraw rzepaku i kukurydzy. Nie spotkał za to pól z kartoflami. Zaczęło się rozwidniać, gdy doszli do połowy wioski i to, co zdziwiło Antoniego, to brak znajomych o tej porze odgłosów. Nie usłyszał, ani chrząkania zgłodniałych po nocy świń, ani ryczenia czekających na dojarki krów. Tylko psy jak zwykle ogłaszały, że zbliżają się obcy. Choć i szczekanie dochodziło z wnętrz niektórych domów. Gryzł się z myślami, aż w końcu zapytał: - Co to krowy i świnie we wsi pozdychały? - Nie pozdychały. Teraz krowy chowa tylko kilku gospodarzy, ale po 30 – 50 sztuk. Mniej się nie opłaci. Unia wymaga, żeby była porządki, mleko tanie, starej zlewni już nie ma, a mleczarka nie przyjedzie po 20 l. – odpowiedział Stefan. - No, ale jedna krowa dla siebie na mleko to też by się przydała. - Teraz mleko jest od Biedronki – poinformował młodszy. Antoni stanął w miejscu. Pamięta biedronki. Już jako starzec łapał je i pokazywał wnuczkom, potem wypuszczał, kiedy recytowały wierszyk, którego je nauczył: „Biedroneczko, leć do nieba, przynieś nam kawałek chleba”. Pomyślał: „Pożyteczny, ładny robak, ale żeby mleko dawał? Oj, sąsiad drwi ze mnie.” Prawie krzyknął: - Co ty pieprzysz?! Ja jeszcze wszystkiego nie zapomniałem. - Nie pieprzę. To taki wielki sklep. Masz towary z całego świata. Wszystko kupisz i niedrogo, tylko się za kieszeń trzymaj. Mleko tam kupują, a że ono pachnie nie tak. Młodzi mówią, że mleko od krowy śmierdzi, to mają od biedronki. - To może i mięso z żuka – odpowiedział Antoni. - Co to, to nie. Jeszcze nie. Ale w kiełbasie kupnej to mięsa najmniej…- zamyślił się Stefan – Nie martw się, jeszcze ludzie na wsi biją wieprze i sami wędzą. Tak gawędząc, doszli do zagrody Stefana. Dom, oborostodoła pozostały bez zmian. Nawet ciągnik stał ten sam na środku podwórza. Stefan zauważył, że sąsiad przygląda się sprzętom i zaczął objaśniać: - Takich traktorów już niewiele we wsi, a sprawnych jeszcze mniej. Teraz mają zachodnie, mocne maszyny. Wy pewno nie wiecie, ale tu się zmieniło. Takich dużych gospodarzy jak wasz dzierżawca to we wsi zostało 5 – 6, z dziesięciu ciągnie jeszcze jak dawniej do emerytury, a reszta wydzierżawiła ziemię lub sprzedała tym dużym. W domach zostali emeryci albo młodzi, co dojeżdżają do roboty. Za to teraz każdy ma samochód, a nawet kilka samochodów w rodzinie. Antoni pomyślał, że to teraz wieś musi być bardzo bogata, skoro każdy ma samochód. W tym samym czasie na drodze zaczął się ruch, bo ludzie spieszyli na pierwszą zmianę albo wracali do domów. Stefan odgadł, czym zafrasował się przybysz i przerwał milczenie: - Samochody teraz tanie, przywożą złom z zachodu i możesz wybierać, jaki chcesz, na każdą kieszeń. Jak kto idzie do roboty, musi mieć samochód. A z rolnictwa wszyscy się nie utrzymają. Nawet u tych największych zawsze ktoś z rodziny pracuje, bo rolnictwo niepewne. Stary gospodarz zadumał się, czy to jeszcze jego wieś. Ale on pamiętał czasy sprzed wojny i wtedy też było niepewnie. Tylko czy tak miało być. Te wybory, których nie doczekał, miały być początkiem zmian na lepsze. To, że jest bogaciej, widać. Ale, czy ziemia przestała już żywić? Rozwidniło się na dobre i Antoni powoli udał się w kierunku swojej zagrody. Obiecał, Tam, że nie odwiedzi swojego domu, ale zza miedzy może choć popatrzeć. Jednak jaśminu i bzu nie wycięli. Zmienili dach na domu. Stodoła rozebrana. Z obory zostały resztki, wygląda na garaż. Ale na środku podwórza stoi jak dawniej wóz konny, z niego wystają jakieś dziecięce samochody. „Pewno prawnuki się tam bawią. Ciekawe, które z wnuków mieszka z ojcami?” Otworzyły się drzwi domu. „To Edek. Posiwiał, tak jak ja, na przodzie.” Podbiegł do niego pies. Mężczyzna dał mu coś do jedzenia. Otworzył drzwi w pozostałości obory, a z wnętrza, zamiast auta, wysypały się kury i białe kaczki. „To mają choć dobre jajka i rosół.” Stałby tak jeszcze i patrzył, ale Stefan pociągnął go do siebie. - Domownicy pojadą do miasta, to jeszcze na ostatek rozejrzę się po kątach. Antoni odwrócił się, ale nie troski sąsiada zaprzątały mu głowę. Niby to głośno myśląc, zwrócił się do młodszego: - Edek to jeszcze kawał chłopa, jak ja w jego wieku. Ty niosłeś moją trumnę, to i Edek poniesie twoją. Taka kolej rzeczy. - To już nie te czasy. Teraz się płaci i łapiduchy nieboszczyka zaniosą, gdzie im każesz – odpowiedział. W milczeniu weszli do kuchni i usiedli przy stole. Pachniało jajecznicą. Co z tego, kiedy duch nawet patelni nie jest w stanie wylizać, więc musieli się nasycić samym zapachem. - Posiedźcie tu, Antoni, a ja popatrzę na to wszystko. Nie chcę, by mnie kto oglądał, jak się popłaczę. Szkoda się żegnać. - Zapomnisz wszystko, kiedy przekroczysz Bramę. Jakbyś nigdy tu nie był. Antoni rozumiał sąsiada. Pamięć jednak wraca, kiedy dusza znajdzie się po zewnętrznej stronie Bramy. Ale pomyślał, czy odnalazłby się teraz w tym Grominie, gdzie pije się mleko od Biedronki. Czy prawnuki chciałyby się od niego uczyć starych wierszyków? W dzień pogrzebu przywieziono ciało prosto do kościoła. Przed Mszą Św. odkryto trumnę i każdy mógł obejrzeć nieboszczyka. Jak się prezentuje, jak go ubrali. Domownicy i krewni zajęli miejsca w ławkach za trumną. Przybyła prawie cała wieś, wszyscy z bukietami kwiatów, tak że usypano z nich spory kopczyk. Odezwały się na chórze organy i zakryto wieko. Poczym skrzypek odegrał Ave Maria, co trochę zdziwiło Antoniego, bo w jego porządku była to melodia ślubna. Potem liturgia toczyła się już według przepisów. Uformował się pochód żałobny, jak dawniej: krzyż, chorągiew na czele. Weszło czterech przebranych osiłków, zarzuciło sobie trumnę na ramiona i wyćwiczonym krokiem podążyli za proboszczem i organistą w kierunku cmentarza. Wieńce i wiązanki niósł, kto co złapał, przed trumną, za trumną, jak popadło. „Ładniej to było dawniej, kiedy młode dziewczęta niosły je, idąc w porządku, zaraz za chorągwią.” – pomyślał Antoni, który trzymając sąsiada mocno za niematerialną rękę, unosił się z nim nad ciałem w trumnie. Wiedział, jakie to dla Stefana trudne chwile. Po błogosławieństwie spuszczono trumnę do rodzinnego grobu. Kościelny z pomocnikiem szybko zasypali dół, założyli płytę i nałożyli na nią wieńce i kwiaty. Było tego dużo, więc leżały jedne na drugich. Na koniec, kiedy już zebrani zaczęli rozchodzić się, mistrz ceremonii z zakładu pogrzebowego, postawił na sąsiednim nagrobku głośnik, wziął do ręki mikrofon i przemówił w imieniu rodziny: - Dziękuję wszystkim, którzy przybyli, aby oddać hołd naszemu drogiemu zmarłemu, który był kochającym mężem i tatusiem. Cześć jego pamięci! Antoni osłupiał, przypomniał sobie śmierć Marszałka, kiedy był w wojsku i to jemu oddawano hołd. A może sąsiad przez te 25 lat, kiedy jego nie było już na Ziemi, zasłużył się, dokonał wielkich czynów. Z rozmyślań wyrwał go głos Stefana, który wcale nie wydał mu się przygnębiony: - To też towar, za który się płaci. Nazywa się to teraz standard, nie można się wyłamać. Teraz z cmentarza żałobnicy pojadą na stypę, wyobraź sobie, do domu weselnego. Sąsiedzi podali sobie ręce i poszybowali w górę.