kliknij tutaj. - Instytut Myśli Józefa Tischnera

Transkrypt

kliknij tutaj. - Instytut Myśli Józefa Tischnera
„Nie czuję żadnej presji”.
Z o. prof. Janem Andrzejem Kłoczowskim OP
o „Beczce”, ateizmie i umieraniu
rozmawiają Karol Kleczka, Krzysztof Mazur i Paweł Rojek
Zachęcamy do lektury całości wywiadu, który ukazał się w 21 tece „Pressji” (2010) w cyklu
rozmów z osobistościami krakowskiego życia intelektualnego zatytułowanym „Krakowski
Kredens”. Wywiadom towarzyszą fotografie portretowe wykonane tradycyjną techniką przez
Foto Bielec. Strona „Pressji”: www.pressje.org.pl
Jan Andrzej Kłoczowski: Chcecie ode mnie usłyszeć coś o dawnych czasach? W grudniu
1980 roku, w pełni „karnawału” Solidarności, przyszedł do mnie do konfesjonału jakiś
człowiek i oświadczył, że nie chce się spowiadać, tylko coś mi powiedzieć − jesteśmy w
męskim gronie, więc zacytuję z wielką chęcią: − „Aleśmy k… dop…… tej komunie!”. Niech
będzie pochwalony!” (ogólna wesołość).
Paweł Rojek: No, to mamy ostry początek wywiadu! Chcieliśmy zacząć bardziej
standardowo… Zauważyliśmy, że większość najbardziej charakterystycznych postaci
kojarzonych z Krakowem w ogóle nie jest z Krakowa. Ingarden, Wojtyła, Tischner.
Wydaje nam się, że Ojciec również nie jest z Krakowa.
Urodzony jestem w Warszawie, wychowałem się w Poznaniu, gdzie kończyłem historię
sztuki, trzy lata pracowałem w Lublinie jako asystent na KUL-u.
P. R.: To nie były jeszcze czasy globalizacji, żeby tak zmieniać miejsca zamieszkania.
Jak to się stało, że ojciec znalazł się w Krakowie?
Dominikanie mnie tu wsadzili. I siedzę tu od 1964 roku.
P. R.: Zesłali, innymi słowy.
Nie, to jest teraz mój dom. Dominikanie to wędrowny zakon, ale ja wbrew naszej regule
realizuję benedyktyńską zasadę stabilitas loci, zgodnie z którą jak się znalazło w jakimś
miejscu, to się na nim siedzi. Bez przerwy jestem tutaj, bo gdy tylko skończyłem studia,
zostałem tutaj wykładowcą, a potem duszpasterzem, wreszcie profesorem PAT-u. I tak już
zostało. Zmieniam tylko cele w obrębie klasztoru…
Karol Kleczka: Z czym były związane te pierwsze przenosiny, z Warszawy do Poznania?
Po wojnie Warszawa była zburzona, ojciec stracił majątek na Mazowszu, skąd
pochodziliśmyi. Dostał pracę w Poznaniu w bardzo interesującej skądinąd, również z punktu
widzenia historii PRL, imprezie, która się nazywała Państwowe Nieruchomości Ziemskie. To
była państwowa instytucja, w której, co ciekawe, pracowali prawie sami ziemianie, z reguły o
orientacji mniej więcej endeckiej, narodowo-demokratycznej. Sądzili, że skoro dostaliśmy już
te ziemie zachodnie, to trzeba je jakoś zagospodarować, pokazać, że Polska potrafi. W 1948
roku mieli już dochody. Potem komuniści zrobili z tego PGR- y, a ziemian powsadzali do
więzień. Pan Maringeii, który był szefem, miał nawet karę śmierci. Nie została wykonana,
zwolniono go w 1956 roku. To był ciekawy przypadek swoistej „kolaboracji” całej grupy
ludzi. Gdy potem rozmawiałem na ten temat z ojcem, to mówił, że oczywiście zdawali sobie
sprawę, że Polska jest zniewolona, ale uważali, że są różne typy zniewolenia. Pytanie
brzmiało, czy jest to okupacja, czy to są zabory. Doszli do wniosku, że to jest coś w rodzaju
zaborów, a więc trzeba tutaj coś robić dla Polaków. Oczywiście, władze nie dały im nic
takiego robić.
P. R.: Co takiego?! Czy dobrze zrozumieliśmy, że Ojciec pochodzi z rodziny endeckiej?
Nie. Ojciec co prawda – o ile wiem − głosował na endecję, ale reprezentował raczej
ziemiański typ patriotyzmu. Mieliśmy duże tradycje patriotyczne, powstańcze, czerpaliśmy
tożsamość z historii. Ojciec był przede wszystkim katolikiem. Bardzo się prócz tego
przyjaźnił z Żydami. Jak przystało na ziemianina, miał swojego Żyda, któremu sprzedawał
zboże. Potem on wyjechał do Izraela i wysyłał rodzicom co roku paczkę z pomarańczami.
P. R.: Gdzie dokładnie był ten majątek?
Na północnym Mazowszu, tuż przy dawnej granicy pruskiejiii. Niedawno go odzyskaliśmy, to
znaczy mój brat odkupił dwór od gminy. Władze nie wiedziały, co z nim zrobić i sprzedały go
za trzy tysiące złotych. Oczywiście potem całe oszczędności rodzinne poszły na to, by go
wyremontować. W ten sposób jednak znalazł się z powrotem w naszych rękach. Urządzamy
w nim spotkania rodzinne.
P. R.: Właśnie, czy moglibyśmy wyjaśnić raz na zawsze tę kwestię: jakie są związki
Ojca, Jerzego Kłoczowskiego i Pawła Kłoczowskiego? Znany jest wypadek, gdy ktoś
zażyczył sobie w prezencie książkę Kłoczowskiego i ku swojemu rozczarowaniu znalazł
pod choinką Dzieje chrześcijaństwa polskiego…
Paweł jest moim bratankiemiv. Mówi mi, jak przystało na porządną, patriarchalną rodzinę,
„stryju”. Bardzo się przyjaźnimy. Jest synem Jerzego, historykav. Między mną a Jerzym jest
duża różnica wieku, dwanaście lat. Teraz, w naszym wieku tego już prawie nie widać, ale jest
to różnica zasadnicza. On był dowódcą plutonu „Baszty” w Powstaniu Warszawskim, a ja
wtedy miałem siedem lat. To jest więc różnica całego pokolenia. Mieliśmy jeszcze brata
Zbigniewa, inżyniera rolnika, który zmarł przed dwudziestu latyvi. Młodszy brat Pawła
wyszukał w Internecie czternaście osób noszących nasze nazwisko.
K. K.: Wróćmy do Poznania…
Muszę tu wygłosić pochwałę swojego I Liceum im. Karola Marcinkowskiego. Chodziłem do
tej szkoły w najgorszych, stalinowskich czasach. Maturę zrobiłem w 1955 roku. Bardzo sobie
ceniłem tę szkołę, większość nauczycieli była przedwojenna, a bronił ich − co ciekawe −
partyjny dyrektor. Byli naprawdę świetni. W równoległej klasie uczył na przykład pan
profesor Dąbrowa, który w stalinowskich czasach potrafił opowiadać, że w 1920 roku jako
młody chłopiec walczył pod Warszawą i prowadził na bagnecie dwóch bolszewików do
niewoli. „A wiecie panowie, dlaczego na bagnecie?” − pytał, lekko zaciągając. − „Bo
śmierdzieli”. Za Stalina to opowiadał i nie zamknęli go! Ubecja widocznie zajmowała się
poważniejszymi sprawami. Poza tym, widać jakoś żaden z uczniów nie doniósł, chociaż
wszyscy należeli do ZMP.
K. K.: Ojciec też należał do komunistycznego ruchu młodzieżowego?
Ja jeden w całej szkole nie należałem do ZMP. Panowało wówczas przekonanie, że jeśli ktoś
nie należał, to się nie dostanie na studia. Dostałem się bez problemu. Pamiętam, jak starsi
uczniowie przyszli do naszej klasy zakładać koło ZMP. Kazali nam wybierać zarząd klasowy.
Jakoś nie udawało się tego zrobić i jeden ze starszych, w zielonej koszuli z czerwonym
krawatem, strasznie się zdenerwował. Oburzał się: „Co to za wybory?! Jedni są za, a drudzy
przeciw?!” (wesołość).
Mój stosunek do PRL ukształtowało wydarzenie z 17 stycznia 1945 roku.
Mieszkaliśmy wtedy w Brwinowie pod Warszawą, to był dzień, w którym Rosjanie wchodzili
od zachodu do Warszawy. Razem z ojcem patrzyliśmy przez okno, jechały czołgi. Ojciec
powiedział: „No, klękaj, pomodlimy się. Jeden okupant wyszedł z Polski, przychodzi drugi”.
To mnie ustawiło. Pamiętam swoje dziecinne oburzenie, gdy ludzie wychodzili z kwiatami do
żołnierzy.
Krzysztof Mazur: Czy wspólna modlitwa z tatą była czymś naturalnym, czy zdarzała się
tylko w takich wyjątkowych sytuacjach?
Modlitwy z ojcem, długie rozmowy z nim i spacery stanowiły moją zasadniczą formację
duchową. Na podstawie własnego doświadczenia świetnie rozumiem funkcję ojca w rodzinie.
[...]
P. R.: Czy napisał Ojciec kiedyś jakiś artykuł o św. Tomaszu z Akwinu?
Owszem tak, bardzo ciekawy. Napisałem, w jaki sposób Freud pomógł mi zrozumieć św.
Tomasza z Akwinuvii…
Wszyscy: No właśnie! (porozumiewawczy śmiech)
Zaraz, dlaczego się śmiejecie? Przecież Tomasz genialnie sformułował koncepcję sumienia!
Wszyscy inni gadają o jakichś głosach, uczuciach, a on jasno i precyzyjnie powiedział, że
sumienie jest to sąd rozumu praktycznego, osądzający w świetle niezmiennych wartości jakąś
konkretną sytuację i wskazujący, co należy zrobićviii. Sumienie należy odróżnić od poczucia
winy. Freud genialnie opisał poczucie winy, mówiąc, że to jest niespełnienie oczekiwań
innych ludzi. Wiem z mojej praktyki duszpasterskiej, że ludzie bardzo często mylą jedno z
drugim. Bardzo cenię Tomasza, przede wszystkim z punktu widzenia praktycznego, jego
teologię moralną. Bardzo wysoko cenię tę klasyczną arystotelesowską etykę, przemyślaną w
świetle Ewangelii.
P. R.: Roześmialiśmy się, bo przeglądaliśmy spis Ojca publikacji i doszliśmy do wniosku,
że nie zajmował się Ojciec autorami jakoś głęboko związanymi z chrześcijaństwem.
Feuerbach, Freud, Nietzsche, Marks, co najwyżej Kołakowski, Elzenberg i Kijowski.
Nawet pisząc o św. Tomasz, odwoływał się Ojciec do Freuda.
Rzeczywiście interesowało mnie z jednej strony pogranicze chrześcijaństwa i kultury
współczesnej, a z drugiej − pytanie o to, na ile ateizm jest odrzuceniem fałszywych obrazów
Boga. Feuerbach na przykład pokazał mi bardzo wiele błędów samego chrześcijaństwa, które
kładzie nacisk tylko na emocje. Simone Weil, bardzo ważna dla mnie autorka, powiedziała, że
prawdziwy ateizm jest krokiem w stronę prawdziwej wiary w Bogaix. Prawdą jest jednak, że
prawdziwy ateista to rzadki ptak. Mało ateistów w życiu spotkałem, ale za to bardzo dużo
ludzi niewierzących w Boga chrześcijańskiego, lecz wierzących w mnóstwo rozmaitych
innych rzeczy. Tam gdzie umiera Bóg, tam rodzą się bogowie. Wbrew Tertulianowi uważam,
że anima nie jest naturaliter christiana, lecz paganax. Człowiek jest z natury religijny, ale
jego naturalna religijność jest pogańska. Stąd bierze się cały New Age, rozmaite pseudopsychologie i inne zamulacze duchowe…
K. K.: Przygotowywał Ojciec doktorat na KUL-u z filozofii religii Feuerbacha. Jak
przyjmowano tam Ojca zainteresowania? Czy to był popierany kierunek badań?
Początek doktoratu, który potem dokończyłem pod kierunkiem s. prof. Zofii Zdybickiej,
pisałem na seminarium u ks. prof. Mariana Jaworskiegoxi. On uważał, że mój temat jest jak
najbardziej ważny i interesujący. Jaworski mi odpowiadał, bo reprezentował, że tak powiem,
trochę inną niż lubelska szkołę filozofii. Była to oczywiście filozofia zorientowana
tomistycznie i metafizycznie, ale z pewnym szczepem fenomenologicznym. Był to tak zwany
tomizm lowański, od szkoły w Louvain. W dziedzinie filozofii religii znacznie bardziej mi to
odpowiadało, choć nie neguję wartości refleksji metafizycznej.
K. M.: Ateizm w tamtych czasach miał wyraźne konotacje polityczne i wiązał się z
marksizmem. Tischner w Polskim kształcie dialogu wskazywał, że w Polsce nie było tak
naprawdę dialogu między katolicyzmem a marksizmem. Jego zdaniem próby,
podejmowane z jednej strony przez Schaffa i Fritzhanda, a z drugiej strony przez część
szkoły lubelskiej, były tylko pozorne. Wygląda na to, że Ojca doświadczenie było inne,
że można było podjąć rzeczywisty dialog z ateizmem.
Marksizm jako ideologia komunistyczna w ogóle mnie nie interesował. Muszę powiedzieć z
pewnym smutkiem, bo ogromnie ceniłem i szanowałem ojca Bocheńskiego, że on się
absolutnie nieporadnie dobierał do marksizmu. Bocheński traktował marksizm-leninizm jako
poważną filozofię, z którą należy podejmować dialog, porównywał go nawet z tomizmemxii.
To zupełne nieporozumienie! Historia idei nie jest logiką, trzeba brać pod uwagę społeczny
kontekst funkcjonowania idei. Marksizm interesował mnie tylko jako przedmiot analizy i jako
przykład spojrzenia na chrześcijaństwo z innej strony. Nie interesował mnie dialog z
marksizmem jako ideologią komunistyczną.
P. R.: Reszta szkoły lubelskiej to był o. Mieczysław Krąpiec i jego uczniowie, prawda?
Teraz to się nazywa LSFK. Recenzowałem ostatnio habilitację pewnego ucznia szkoły
lubelskiej, który używał cały czas tego skrótu. „Lubelska Szkoła Filozofii Klasycznej”. To
było dość zamknięte środowisko. Myślę, że nie można uprawiać filozofii klasycznej bez
świadomości tego, że istnieją współczesne kierunki, z którymi można dyskutować. Z tego
względu uważam, że bardzo ciekawe i twórcze rzeczy robił profesor Stróżewski.
K. K.: Czy to prawda, że profesor Władysław Stróżewski został przysłany z Lublina do
Krakowa z misją szerzenia tomizmu?
Nie, on po prostu przyjechał studiować fenomenologię u Ingardena, ale zawsze się
przyznawał do tomizmu i Krąpca. Próbował po swojemu łączyć i wzbogacać te kierunki. W
rdzeniu swoim pozostał chyba tomistą, ale wyszedł poza, nazwijmy to, język „krąpcowy”.
K. M.: Kim jest kardynał Jaworski? Jest to właściwie postać nieznana w szerszych
kręgach. Jaka była jego pozycja w Lublinie?
Jaworski w gruncie rzeczy mało napisał. Pozbieraliśmy kiedyś jego artykuły, ale jakoś nikt się
nimi nie zainteresował. Wydaliśmy je w końcu w Olecku, w wydawnictwie Seminarium
Duchownegoxiii. Tymczasem to był intelektualnie chyba najbliższy przyjaciel Wojtyły. To
byli partnerzy i współpracownicy. Z tego co wiem, Jaworski był praktycznie współautorem
Osoby i czynu. W Lublinie dochodziło do sporów, bo Krąpiec i szkoła lubelska nie
akceptowali Wojtyły i szczepu fenomenologicznego, który wyraźnie u niego występował,
podobnie jak u Półtawskiego. Warto wspomnieć, że Osoba i czyn miała być książką
profesorską Wojtyły, ale KUL nie wystąpił do ministerstwa o profesurę. Brałem udział w
publicznej dyskusji na temat tej książki i była ona szalenie krytykowana.
K. M.: Chodzi o konferencję w Lublinie w 1970 roku, prawda? Ponoć wtedy to o.
Krąpiec najbardziej krytykował Wojtyłę. Potem ukazał się jego dużo łagodniejszy
artykuł w „Analecta Cracoviensia”xiv. Jakby przeczuwał, że to co mówił, może być
potem użyte przeciwko niemu…
…a teraz KUL jest imienia Jana Pawła II (śmiech). No tak, miałem trochę skonfliktowanych
mistrzów. Po napisaniu pracy u Jaworskiego przygotowywałem doktorat u Zdybickiej na
KUL. Władzom zakonnym zależało, żebym zrobił doktorat nadany przez państwo. Formację
filozoficzną od strony filozofii religii zawdzięczam jednak przede wszystkim Jaworskiemu.
Krzywdę mu zrobił przyjaciel, mianując go biskupem we Lwowie. Tam trzeba było posłać
jakiegoś dyplomatę i wojownika, a nie tego niesłychanie dobrego i łagodnego człowieka.
P. R.: Jak kardynał Jaworski stracił rękę?
Jechał na kajaki i doszło do katastrofy kolejowej, wagon się przewrócił i stracił rękę. Lewą.
K. M.: My znamy inną wersję. Jaworski jechał zamiast Wojtyły odprawiać jakieś
rekolekcje i wtedy doszło do wypadku. Miało to być kolejne zdarzenie, w którym ktoś
inny cierpiał za przyszłego papieża.
Nie potwierdzam, nie zaprzeczam.
P. R.: W 1970 roku ks. Józef Tischner opublikował sławny artykuł Schyłek
chrześcijaństwa tomistycznego, który wywołał ostry spórxv. Po której stronie tego sporu
był Ojciec?
Zacznijmy od tego, że choć byłem na KUL-u, to przede wszystkim byłem dominikaninem.
My, dominikanie, mieliśmy trochę inne spojrzenie na Tomasza niż KUL, bardziej
teologiczne. Filozofowie na KUL-u zupełnie abstrahowali od teologii Tomasza. Jego teologia
jest słabo znana, dopiero teraz Instytut Tomistyczny w Warszawie zaczyna ją
popularyzowaćxvi. Dla mnie Tomasz jest przede wszystkim teologiem. Tak jak NASA
dokonała przypadkowo kilku bardzo interesujących odkryć przy okazji badań kosmicznych,
tak samo Tomasz dokonał przypadkowo kilku bardzo interesujących odkryć filozoficznych
przy okazji badań teologicznych.
Po publikacji tego artykułu byłem trochę rozdarty. Bardzo ceniłem Tischnera jako
duszpasterza. To, co robił, wydawało mi się bardzo interesujące, otwierał nowe perspektywy.
Nie wydawało mi się to jednak sprzeczne z tomizmem, stanowiło raczej ciekawe uzupełnienie
tradycji metafizycznej o filozofię dialogu i inne nurty. Tischner krytykował tak naprawdę nie
Tomasza, lecz pewien styl nauki czy pedagogiki kościelnej, która była rzeczywiście
skostniała w fatalnym scholastycznym schemacie. To było doświadczenie samego Tischnera,
który zdał sobie sprawę, że w żaden sposób nie da się przełożyć teologii nauczanej w
seminarium na język duszpasterski. Jako duszpasterz musiał sam kombinować, jak mówić do
ludzi zrozumiałym dla nich językiem. Tak odbierałem tę krytykę. Jego wystąpienie przełożyło
się oczywiście na spór ze szkołą lubelską, ale chodziło o tomizm rozumiany właśnie w taki
scholastyczny sposób. Nie wyniknęło z tego nic wielkiego. Wojtyła jednak nie był
zadowolony z tego artykułu.
K. M.: Czy Tischner w ogóle był kompetentnym krytykiem św. Tomasza?
Tak naprawdę Tischner nie miał zielonego pojęcia o tomizmie. Mówię to bardzo
dobitnie. Znał tomizm w wydaniu szkolno-podręcznikowym, w którym rzeczywiście pełno
było martwych sformułowań. Faktycznie, często wyglądało to tak, że księża po takiej
formacji w ogóle się nie rozwijali, tylko walili na kazaniach przykładami z podręczników do
kaznodziejstwa. Taka formacja teologiczna nie kształtowała duchowości.
K. K.: A jak wygląda formacja teraz, czterdzieści lat po wystąpieniu Tischnera?
W tej chwili jest chyba jeszcze gorzej… Kiedyś przynajmniej była jedna formacja, dość
sztywna, ale jedna. Teraz panuje absolutny eklektyzm. Uważam, że najsłabszą stroną
Kościoła w Polsce jest niski poziom nauczania w seminariach. To jest klucz do wszystkiego.
K. M.: Czy to znaczy, że według Ojca powinna dominować jakaś jedna szkoła?
Nie. Żyjemy w epoce eklektyzmu, to jest nasz dramat. Można sobie jednak jakoś z tym
radzić. Co robią dominikanie? W zasadzie mamy formację tomistyczną, ale jesteśmy otwarci
na inne nurty. Omawiamy na przykład bardzo dokładnie Traktat o Bogu Tomasza, ale zaraz
potem są wykłady o tym, co z metafizyką zrobił Heidegger. Chodzi o to, by studenci się
orientowali w stanie debaty na ten temat. Musi istnieć jednak jakiś dominujący nurt. Chodzi o
to, by − o tyle, o ile to możliwe − unikać eklektyzmu. To, co robił Tischner, jest pożyteczne,
ale jako uzupełnienie bardziej klasycznej formacji.
K. K.: Co zostało dziś po Tischnerze? Jest to ważna postać historyczna, bardzo barwna,
ale czy nie jest tak, że dziś jego myśl nie znajduje kontynuatorów, że trudno znaleźć jego
uczniów?
Tego akurat bardzo żałuje. Kościół niestety stracił orientację na otwarcie i dał się zepchnąć do
narożnika. Kościół w Polsce stracił, że tak powiem, zdolność do ofensywnego dialogu, zajął
się natomiast ofensywną obroną. Uważam, że jest to błąd duszpasterski. Tischner miał bardzo
duży udział w tym, co się zdarzyło w Polsce w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych,
to znaczy w otwarciu Kościoła na współczesną kulturę i w przygotowaniu kultury na
możliwość kontaktu z Kościołem. Najlepiej ten proces opisał Andrzej Kijowski, przede
wszystkim w Tropachxvii. Kijowski nie miał formacji religijnej, choć oczywiście pochodził z
krakowskiej religijnej rodziny. Był jednak żarliwym poszukiwaczem, co zaowocowało
odkryciem duchowej głębi katolicyzmu.
K. M.: Czy Tischner jest nadal myślicielem, którego warto czytać? Mamy wrażenie, że
stworzył pewien język, czerpiący z Bubera i Levinasa, ale w tym języku nie można już
niczego specjalnie nowego powiedzieć.
Jest tak być może dlatego, że pewne rzeczy stały się oczywiste, ale to dzięki temu, że
Tischner je opisał i spopularyzował. Tischner przyswoił w Polsce pewien obszar myśli
współczesnej. Podkreśla to nawet Ryszard Legutko, który nie jest jego wielkim
zwolennikiem. Problemem nie jest to, że Tischner to zrobił, ale to, że nie znalazł
kontynuatorów. Jest jednak pytanie, czy ta myśl już się nie zamknęła, czy nie teraz trzeba
szukać gdzie indziej. Być może tak jest. Myślę jednak, że w niektórych dziedzinach jest ona
jeszcze żywa i aktualna.
K. M.: Wiele ważnych postaci „Kościoła otwartego” z lat dziewięćdziesiątych porzuciło
kapłaństwo. Czy Tischner dziś pozostałby w Kościele?
Tu nie mam żadnych wątpliwości. Tischner był przede wszystkim księdzem. Tischner się
chował, mówił że jest filozofem, góralem, udawał kogoś innego, ale tak naprawdę był
księdzem. Na tym polega absolutna różnica między nim a na przykład panem profesorem
Polakiem, czyli dawniej księdzem Węcławskim. On jest przede wszystkim pryncypialnym,
fundamentalnym, niemieckim teologiem.
Powiem tak: jak jesteś księdzem, odprawiasz mszę, spowiadasz, to jesteś mało
interesujący, traktują cię jak urzędnika kościelnego, człowieka instytucji; natomiast jak
wystąpisz, to jesteś uznawany za odważnego, bezkompromisowego, interesującego. Media to
uwielbiają.
P. R.: No tak, chyba każdy z tych „eksów” napisał książkę o swoim odejściu…
Tak bym to podsumował: eksksiędza pytają, co się zmieniło w jego życiu odkąd zrzucił
sutannę. „Mam wolne weekendy” − odpowiada (śmiech). Jest to złośliwość, ale na nasz
temat, tych, co jeszcze tu siedzą. Ja się czuję, jako dominikanin, jako ksiądz, człowiekiem
wolnym. Nie czuję żadnej presji.
[...]
i
Eugeniusz Kłoczowski (1897-1985), ziemianin, inżynier rolnik, publicysta. Pozostawił obszerne
wspomnienia: E. Kłoczowski, Wspomnienia mazowieckiego ziemianina z lat 1897-1951, Ciechanów 2006. Prof.
Jerzy Kłoczowski przygotowuje historię rodziny Kłoczowskich h. Rawicz, zob. J. Kłoczowski, Piotr Kłoczowski –
kasztelan zawichojski (ok. 1540-1580) [w:] J. Barcik, G. Chrzanowski OP (red.), Jeśli Bóg jest… Księga
jubileuszowa na siedemdziesiąte urodziny Ojca Profesora Jana Andrzeja Kłoczowskiego OP, Instytut Myśli
Józefa Tischnera, Kraków 2007, s. 411-416.
ii
Leonard Witold Maringe (1890-1966), ziemianin, inżynier-rolnik i ekonomista, od 1946 roku dyrektor
Państwowych Nieruchomości Ziemskich. W 1949 roku aresztowany, oskarżony o sabotaż, próbę obalenia rządu i
szpiegostwo. Zwolniony i zrehabilitowany w 1956 roku.
iii
Bogdany w powiecie przasnyskim.
iv
Paweł Kłoczowski, dr hab., historyk idei, opublikował ostatnio m.in. Bitwa książek. Konfrontacja
Arystotelesa z nowożytną filozofią polityczną, Księgarnia Akademicka, Kraków 2007.
v
Jerzy Kłoczowski, profesor, historyk mediewista, senator RP, sędzia Trybunału Stanu, dyrektor
Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej. Opublikował ostatnio m.in. Dzieje chrześcijaństwa polskiego, Świat
Książki, Warszawa 2007, Europa. Chrześcijańskie korzenie, Stentor, Warszawa 2008 i Polska prowincja
dominikańska w średniowieczu i Rzeczypospolitej Obojga (Wielu) Narodów, W Drodze, Poznań 2008.
vi
Zob. M. Bajer, Kłoczowscy, cz. 1, „Forum Akademickie” 2007, nr 2; taże, Kłoczowscy, cz. 2, „Forum
Akademickie” 2007, nr 3.
vii
J. A. Kłoczowski OP, Sumienie a superego, czyli paradoksalna bliskość Tomasza z Akwinu i Freuda,
„Więź” 2004, nr 2.
viii
Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, I, q. 79, a. 11-13.
ix
S. Weil, Świadomość nadprzyrodzona. Wybór myśli, przeł. A. Olędzka-Frybesowa, PAX, Warszawa
1999, s. 31.
x
Tertulian, Apologetyk, XVII, 6, przeł. J. Sajdak, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1947.
xi
Chodzi o pracę Religijne źródła ateizmu Ludwika Feuerbacha, która była podstawą do nadania
zakonnego tytułu naukowego lektora św. teologii. Praca ta weszła potem w skład rozprawy doktorskiej Człowiek
bogiem człowieka. Filozoficzny kontekst interpretacji religii w myśli Ludwika Feuerbacha (KUL, Lublin 1979).
xii
J. M. Bocheński, Lewica, religia, sowietologia, Morex, Warszawa 1996.
xiii
Kard. M. Jaworski, Wybór pism filozoficznych, Wydawnictwo Wszechnicy Mazurskiej, Olecko 2003.
xiv
Zob. M. A. Krąpiec, Książka kardynała Karola Wojtyły monografią osoby jako podmiotu moralności.
Tekst wypowiedzi w dyskusji nad książką K. Wojtyły Osoba i czyn, KUL 16 XII 1970, „Analecta
Cracoviensia” 1973-1974, nr 5-6, s. 57-61; zob. także M. A. Krąpiec, Człowiek − suwerenny byt osobowy − w
ujęciu K. Wojtyły (Na marginesie Osoby i czynu), „Zeszyty Naukowe KUL” 1979, nr 1-3, s. 65-71.
xv
J. Tischner, Myślenie według wartości, Znak, Kraków 1982, s. 205-227.
xvi
Zob. zwłaszcza M. Paluch (red.), Święty Tomasz teolog. Wybór studiów, Antyk − Marek Derewiecki,
Instytut Tomistyczny, Kęty-Warszawa 2005; J.-P. Torrell, Święty Tomasz z Akwinu, mistrz duchowy, przeł. A.
Kuryś, W drodze, Instytut Tomistyczny, Poznań-Warszawa 2003.
xvii
A. Kijowski, Tropy, W drodze, Poznań 1986; zob. także M. Łuczewski, Pan i Ożywiciel Solidarności, w
niniejszej tece „Pressji”.