ostry dyżur w ambulansie

Transkrypt

ostry dyżur w ambulansie
OSTRY DYŻUR W AMBULANSIE
Krzysztof Jedliński
Psychiatria powinna się otworzyć na inne dyscypliny i na inne kraje. Dać to, co
może światu, powinna się też czegoś od świata i innych dyscyplin nauczyć – mówi
Norman Sartorius.
Krzysztof Jedliński: Czy jako „psychiatra całego świata” nie ma Pan czasem obaw, że
świat może zwariować?
Norman Satorius: To zależy od tego, jak zdefiniujemy prace psychiatry. Według
mnie, psychiatra to ktoś, kogo podstawowym zadaniem jest leczenie chorób
psychicznych. Zastanawianie się, czy świat zwariował nie należy do domeny
psychiatrii. Wszystko, co nie jest od razu zrozumiałe, jest chętnie uznawane za
szalone. Później, jeśli przynosi pozytywne rezultaty, jest określane jako „genialne”. Jeśli nie
przynosi – pozostaje szaleństwem. Nie powinno się stawiać diagnozy a posteriori.
Jakie są podstawowe wyzwania, które świat współczesny stawia przed psychiatria
i psychoterapią?
Wiemy obecnie, że liczba ludzi na świecie, którzy wymagają pomocy psychiatrycznej jest
ogromna. Wiemy też, że największy procent inwalidztwa powodują choroby psychiczne. W
praktyce każdego lekarza ogólnego problemy i choroby psychiczne zajmują 15 procent
całego kontaktu z chorymi. A zatem zadnie jest ogromne. Psychiatria i psychoterapia były
dotychczas izolowane od medycyny ogólnej. Pierwsze wyzwanie, to by wiedza, która istnieje
w psychiatrii i psychoterapii została tak spreparowana, aby była „używalna” w codziennej
praktyce przez lekarza ogólnego i innych pracowników ogólnej służby zdrowia. Nigdy nie
będziemy mieli dość psychiatrów, by sprostać ogromowi zadań. Trzeba przejrzeć naszą
wiedzę pod kątem tego co jest sprawdzone, dowiedzione naukowo, a następnie
stworzyć z tego pakiet wiedzy do edukacji. Drugie wyzwanie, to uczynić nasz zawód
„przezroczystym”, to znaczy pokazać wszystkim: „oto, co robimy, oto nasze
rezultaty”. Trzecie to sprzymierzyć wszystkie profesje, które zajmują się chorymi psychicznie
tak, aby rozwiązywać problemy chorego w sposób dla niego najprostszy i najtańszy.
Rozumiem, że poważnym wyzwaniem jest oczekiwanie, by cele psychiatryczne
realizowali nie tylko psychiatrzy?
Rzeczywiście, dlatego należy przekazywać wiedze psychiatryczną służbom, które w różny
sposób pomagają ludziom, a nie tylko służbom medycznym. Następne wyzwanie, to
koordynowanie badań naukowych tak, aby znaleźć sposoby lepszego pomagania
chorym. Badania te trzeba robić szybko i tak, żeby dawały wyniki do szybkiego
zastosowania.
Czego psychiatra może nauczyć innych lekarzy?
Najpierw wiedzy zasadniczej: co jest chorobą psychiczną, a co nią nie jest, po drugie –
technik leczniczych wywodzących się psychiatrii i psychoterapii: słuchania i doradzania oraz
docierania do tego, co jest najważniejsze dla chorego, po trzecie – swoim przykładem
psychiatra powinien inspirować właściwe postawy: szacunku dla chorego, tolerancji dla
choroby psychicznej i dla nienormalnego zachowania.
1
Odnoszę wrażenie, że my sami, psychiatrzy, bywamy traktowani przez kolegów
lekarzy, jako co najmniej dziwaczni, a nasze działania jako zbędne, niepotrzebne.
Nie jest to zupełnie bez racji. W przeszłości używaliśmy często języka hermetycznego, na
pytania konkretne – co należy robić – dawaliśmy odpowiedzi ezoteryczne. I tak, inni
lekarze, którzy zasadniczo są pragmatykami – chcą działać szybko, od razu – skonstatowali,
że psychiatrzy są ulepieni z innej gliny, a więc nie ma co się z nimi zadawać.
Czy oznaczałoby to, że psychiatria i psychoterapia działają we wrogim środowisku?
Ta wrogość jest naturalna. Psychoterapeuci niechętnie zajmują się przewlekłymi
alkoholikami, osobami z otępieniem czy chronicznymi schizofrenikami. Zostawiają to
innym. Jeśli mówimy: jesteśmy tylko dla tego i tego typu chorych, a pozostali nas nie
interesują, sami separujemy się od reszty pracowników medycznych, którzy są zmuszeni do
zajmowania się ludźmi mniej przyjemnymi do oglądania, trudniejszymi do leczenia, nie
mogącymi za nie zapłacić.
Czy warunki ekonomiczne mogą być zagrożeniem dla rozwoju psychoterapii?
Być może. Pytam: co można zrobić za małe pieniądze dla wielu ludzi? A psychoterapeuta
odpowiada: potrzebuję pięćdziesięciu sesji w ciągu dwóch lat. Odpowiadam: niestety nie
mamy pieniędzy na takie leczenie. Możemy dać pieniądze, jeśli zrobisz to szybko. Presja
ekonomiczna odbija się przede wszystkim na tych metodach leczenia, które są
drogie. Wywołują one pewien opór ze strony publicznej służby zdrowia, nawet mimo ich
użyteczności – zmiana osobowości odbywa się powoli i jest mało widoczna. Operacja
wyrostka robaczkowego jest szybka, a rezultat widoczny od razu. Nie dotyczy to tylko
psychoterapii, również transplantacji czy na przykład chirurgii plastycznej.
Początek XX wieku był okresem integracji w psychiatrii – Bieuler, Freud. Czy sądzi
Pan, że koniec XX wieku jest zdominowany raczej przed syntezę, czy też psychiatria
gubi się w specjalizacjach?
Obecnie w całej medycynie wiele robi się dla kształtowania superspecjalistów i jest to
tendencja normalna. Nie dotyczy tylko psychiatrii. Ale jestem pewien, że z czasem powstanie
nowa synteza. Będzie się ona opierać na lepszym zrozumieniu przyczyn chorób, co pozwoli
na reorganizację całego pola i spowoduje, że jeden specjalista będzie mógł zająć się
zagadnieniami, którymi dotychczas zajmowało się wielu, jak dla przykładu opisanie cukrzycy
pozwoliło jednemu lekarzowi opanować problem nadwagi, zwyrodnienia siatkówki i martwicy
palców stóp. Dokona się to oczywiście za pośrednictwem zewnętrznych sił, które zmusza
nas do reintegracji – inaczej nie przetrwamy.
Czy z pozycji przewodniczącego Światowego Towarzystwa Psychiatrycznego
dostrzega Pan integrację psychiatrów w wymiarze międzykulturowym? Czy mają coraz
więcej spraw wspólnych?
I tak, i nie. Przez długi czas większość psychiatrów z krajów rozwijających się była
kształcona w stolicach mocarstw kolonialnych, na przykład z Afryki anglojęzycznej – w
Londynie, z francuskojęzycznej – w Paryżu. Nauczyli się nie tylko wiedzy, ale również
tego, jak nie rozumieć innych. Przestali się interesować tym, co robią przedstawiciele innych
kręgów kulturowych. W ten sposób podziały, które istniały w Europie, rozszerzały się poza
nią. Tak wić istnieje kilka światów oddzielonych od siebie, które są powiększonym obrazem
Europy. Teraz, gdy ludzie kształcą się w rożnych miejscach, istnieje wymiana
międzynarodowa, można mówić o większym „ekumenizmie”. Ale z drugiej strony nasilają
się też tendencje czysto indywidualne: żeby być kimś, trzeba się odróżnić od
innych. Sumując, uważam, że tendencja unifikacyjna mimo wszystko przeważa. Przejawem
2
tego jest choćby fakt, że językiem psychiatrii, tak jak każdej nauki, staje się angielski. To
oczywiście nie jest zjawisko całkowicie neutralne. Oznacza na przykład przytłumienie
psychiatrii francuskiej, niemieckiej czy rosyjskiej. Język narzuca sposób myślenia, psychiatria
danego języka niesie w sobie tradycję kulturową tegoż języka.
Ja na przykład bardzo buntuje się przeciwko zlikwidowaniu pojęcia nerwicy
w psychiatrii amerykańskiej.
Klasyfikacja amerykańska różni się bardzo od klasyfikacji międzynarodowej. Klasyfikacja
międzynarodowa dąży do tego, by odzwierciedlać to, co psychiatrzy robią, klasyfikacja
amerykańska natomiast dąży do tego, by im powiedzieć, co mają robić. To ważna
różnica. My staramy się stworzyć ludziom miejsce dla tego, co mówią. Jeśli mówią
„nerwice”, trzeba włączyć nerwice do klasyfikacji. Tymczasem klasyfikacja amerykańska jest
sugerująca. Mówi się na przykład: mieszany stan depresyjno – lękowy nie istnieje – nie
przewidzieliśmy go w swojej klasyfikacji!
Jest Pan z pochodzenia Chorwatem, Słowianinem, mieszka Pan i pracuje
w Genewie, pracuje Pan w międzynarodowej organizacji, jak przypuszczam trochę
zamerykanizowanej. Co Pan czerpie z tych różnych źródeł?
Miałem szczęście pracować w WHO, gdzie otarłem się o wielu ludzi z wszelkich możliwych
krajów. Wiele od nich wziąłem, pracowałem w wielu miejscach na świecie, spędziłem połowę
mojego aktywnego życia w podróży. Zawsze starałem się brać to, co najlepsze z rożnych
kultur, szkół i tendencji, nie sądzę bym był pod nadmiernym wpływem jakiejś jednej.
Ale na przykład słowiańskie korzenie. Co to dla Pana znaczy?
Posłużę się odpowiedzią, jaką na pytanie: „gdzie jest to u siebie?” dał
Remarque. Powiedział; „u siebie to tam, gdzie na mnie ludzie czekają”. Stale wykładam na
Uniwersytecie w Zagrzebiu, mam tam przyjaciół, ale mam tez przyjaciół w Kolumbii, w
Indiach, w wielu innych krajach. Rodzima kultura jest również obecna, ale…pomiędzy
innymi. Nie przeszkodziła mi zakorzenić się w innych krajach świata, w innych
kulturach. Jestem członkiem honorowym orkiestry kultur, w której uczestniczę.
Czy jako „psychiatra świata” czuje się Pan często na ostrym dyżurze?
Bardzo często. Mam wrażenie, że przed psychiatrią stoi ogromna praca do wykonania. A
niestety, to zadanie, ten obowiązek etyczny nie został podjęty. Czuję się pod presja i bardzo
niecierpliwy. Uważam, ze psychiatria powinna otworzyć się na inne dyscypliny, na inne
kraje, powinna dać to co może światu, powinna też od świata, od innych dyscyplin czegoś
nauczyć. Czuję się pod presją, by robić to wszystko. Staram się tworzyć się związki między
tymi, którzy mogą coś zrobić i tymi, którzy tego potrzebują. Przez ostatnie trzydzieści lat, było
to moim silnym dążeniem – unia między tymi ci mogą i tymi, którzy tego potrzebują…Ale to
nie tak, jakbym oczekiwał w szpitalu aż ludzie przyjdą – wychodzę, by ich szukać. Poszukuję
ich niecierpliwie.
Czyli bardziej ambulans niż ostry dyżur?
Tak. Dzisiaj po południu lecę do Kirgizji.
Dziękuję Panu za rozmowę.
Tekst został opublikowany w miesięczniku „Charaktery”, nr 10, 1998 r.
3

Podobne dokumenty