Trochę Niemcy, trochę Włochy Paweł / Moto-Turysta 097 05

Transkrypt

Trochę Niemcy, trochę Włochy Paweł / Moto-Turysta 097 05
Tytuł:
Autor:
*
Trochę Niemcy, trochę Włochy
Se z o n 2 0 1 2
(01.04.2012 - 31.03.2013)
Paweł / Moto-Turysta 097
Data
wyprawy:
05 - 11.08.2012*
Nr relacji:
29 / 2012 / Turystyczne wojaże
Data nadesłania relacji: 27.08.2012
Data publikacji: 23.09.2012
Relacja objęta rankingiem „Moto-Turysta Roku 2012”.
Opublikowany materiał rywalizuje w rankingu „Relacja Roku 2012”
Autor relacji to Moto-Turysta w randze:
(status rangi z dnia publikacji relacji)
PR ZEWODN IK
Różne koleje losu w ostatnim roku mną rządziły, ale po udanym wyjeździe na tegoroczny
zlot Moto-Turystów, zacząłem śmielej planować wyjazdy motocyklowe. Tak więc zacząłem kombinować,
że trzeba by gdzieś pojechać, a może i relację małą sklecić.
Kolega z klubu doctorsów miał plan, aby zamki Hohenschwangau i Neuschwanstein w Bawarii zobaczyć,
a ponieważ tak blisko Włoch będziemy, to i przełęcz STELVIO „zaliczyć”. Przyznam, że nie do końca zdawałem
sobie sprawę na co się piszę.., ale po kolei.
Pełni zapału i radości, że znowu jedziemy na wyprawę, ruszamy z Elką w niedzielę
przed południem w kierunku Karkonoszy. Cel nie do końca sprecyzowany,
ważne aby w poniedziałek wieczorem spotkać się ze znajomymi w zgorzeleckim
hotelu skąd następnego dnia mieliśmy ruszyć w trasę. Za namową kolegi
lądujemy w Przesiece w OW Kaliniec. Urokliwe spokojne miejsce, skąd
następnego dnia rano wybieramy się na pieszą wycieczkę pod wodospad
rzeki Podgórnej – trzeci co do wielkości w polskich Karkonoszach. Słodkie
lenistwo w okolicy przeplatane krótkimi wędrówkami, aż pod wieczór
nadszedł czas ruszyć malowniczymi drogami do Zgorzelca. Po zabukowaniu
w hotelu, kolacja we włoskiej knajpie po polskiej stronie rzeki i spacer
po starówce, po niemieckiej stronie. Byliśmy z Elką w Zgorzelcu pierwszy raz,
więc było to dla nas bardzo egzotyczne miejsce z obu stron Nysy.
Prawdziwie urzekła nas zgorzelecka starówka, niestety po „tamtej” stronie.
1/4
We wtorek rano, po śniadaniu ruszamy na południe Niemiec.
Pogoda dopisuje, jedziemy autostradami do Fussen, by w okolicy zjechać
na lokalne drogi do Hopferau, gdzie w pensjonacie czekali na nas kolejni
znajomi. Dla mnie osobiście niesamowita jest jazda równymi jak stół
wstążkami asfaltu wijącymi się pośród pól i łąk. Po drodze mijamy całe
farmy baterii słonecznych, jak i całe dachy stodół pokryte solarami
-taka ciekawostka. Tutaj była nasza baza wypadowa na zamki.
Niespodziewanie, na drugi dzień, po powrocie z zamków załapaliśmy się
na lokalny festyn, tak więc mogliśmy dotknąć osobiście folkloru
bawarskiego, piwa i bułki ze stekiem. Co dziwne ci ludzie świetnie się
bawili w swoim towarzystwie przy akompaniamencie regionalnych
zespołów składających się z dorosłych i dzieci. Nie było obciachu,
ani aktualnej gwiazdy rocka.
Zamki w Shwangau to inna bajka
– naprawdę bajka.
Parę kilometrów jazdy z kwatery i jesteśmy. No może nie do końca
tak łatwo było, bo w pewnym momencie stojąc w korkach miałem
wrażenie, że wszyscy ludzie nagle dziś zechcieli obejrzeć zamki.
Dojechaliśmy, motorki stoją na parkingu. Rozbieramy się bo skwar
niemożebny i idziemy po bilety. Skąd ja pamiętam ten widok???
A.... podobnie wygląda kolejka do kolejki na Kasprowy. Na szczęście
ta posuwa się sprawnie i już po ponad godzinie stania mamy bilety.
Wejście na pierwszy zamek – Maksymiliana II Bawarskiego, za dwie
godziny, a na drugi – szalonego Ludwika II Bawarskiego – za cztery.
Niestety trochę nabili nas konserwatorzy w butelkę, ponieważ Neuschwanstein
był w jednej drugiej pokryty rusztowaniami
z siatką z powodu piaskowania
elewacji.
Zabrali nam fantastyczny widok na zamek z dołu i już
na górze z mostka rozwieszonego między skałami ku uciesze
gawiedzi mogącej podziwiać jego piękno.
Zamek powinien wyglądać tak jak na makiecie obok =>
2/4
Samo zwiedzanie wnętrz trwa krótko, ale warto zobaczyć
ten jednak gustowny przepych. Zamek ojca jest skromniejszy
w formie, ale za to jakie widoki z okien! Budowla powstała na skale,
otoczona pięknymi tarasami i parkiem, a w oddali góry i jeziora
o pięknym zielono - niebieskim kolorze.
Zamek Ludwika – syna, to dopiero majstersztyk. Wybudowany
wysoko na skale robi niesamowite wrażenie - od razu widać,
że budowany był pod wpływem sztuki romantyzmu i muzyki
Wagnera. Wnętrza niesamowite, oj miał facet fantazję i kasę.
Po nasyceniu oczu pięknymi widokami zamków i okolicy,
która właśnie z perspektywy komnat zamkowych zapierała dech
w
piersi,
wracamy
do
Hopferau,
gdzie
uczestniczymy
we wspomnianym pikniku country.
Następnego dnia rano ruszamy do Włoch. Początkowo
malowniczymi drogami pośród gór i rozległych łąk, następnie
austriackimi autostradami. Po drodze spotykamy niesamowity
widok. Mianowicie przejeżdżamy koło zalewu, który pochłonął
jakąś miejscowość, a jedynym naocznym śladem po jej istnieniu
jest wystająca ponad lustro wody wieża kościelna.
Jedziemy dalej ponieważ naszym celem jest wjechać
od miejscowości Stelvio na przełęcz o tej samej nazwie
(2760 m n.p.m.) i zjechać południowym zboczem do Bormio.
To jest właśnie ten moment, o którym wspomniałem wcześniej,
że nie do końca byłem świadom co mnie i Elkę jak pasażera czeka.
Cóż zdaliśmy sobie z tego sprawę gdy było już za późno na odwrót,
a olśniła mnie myśl dlaczego jadą tam różne motocykle tylko nie
Goldwingi. Nam pozostało udowodnić, że da się na przełęcz Stelvio
wjechać we dwoje GL-em. No ale żeby nie być posądzonym o przypadek – wjechaliśmy z jednej strony,
zjechaliśmy z drugiej, po czym okazało się, że trzeba „trochę” wrócić, więc wjechaliśmy z powrotem od południa
i zjechaliśmy do punktu wyjścia po nieprawdopodobnych zakrętach, winklach, agrafkach i co tam jeszcze nie
wspominając (ze strachu) o różnicy poziomów do 47o.
3/4
Okolica
niebanalna,
z
niesamowitymi
perspektywami,
ale by to ogarnąć należy czasem zatrzymać się w zatoczce,
mając baczenie czy aby motorek nie zsuwa się w dół.
Jest to miejsce gdzie, pewnie jak na inne przełęcze, przyjeżdża
wielu motocyklistów, rowerzystów i innych rządnych wrażeń,
a zarazem ceniących sobie piękno gór. Na szczycie przełęczy
wiocha – takie mini Krupówki, ale to tylko mały skrawek.
Zdecydowanie bardziej widokowa jest strona południowa
ze względu na mniejszy kąt pochylenia zbocza. Tam spotyka się
tunele i tarasy oraz odcinki o małym nachyleniu, gdzie można
swobodnie się porozglądać. Strona północna to praktycznie jedna
wielka wspinaczka.
Dzień kończy się – trzeba
obrać
kierunek
Bolzano
i szukać noclegu.
Trafiliśmy do hotelu Rossl
w Merano wmawiając sobie,
że zasłużyliśmy na odrobinę
luksusu.
Motorki zostały na zasłużonym odpoczynku w podziemnym garażu, a my po kolacji legliśmy w swoich łożach.
Góry nie dawały o sobie zapomnieć i wdzierały się piękną panoramą przez taras do sypialni. Tylko kolory
zmieniały się w zależności czy były podświetlone zachodzącym słońcem, czy jego blaskiem o świcie.
Jeszcze tylko jeden nocleg w Niemczech, autostradowa nuda i po południu w sobotę wracamy do domu.
Aha – żeby nie było zbyt nudno. Na autostradzie z powodu korka pod Monachium zachciało nam się jazdy pasem
awaryjnym, co zaowocowało natychmiastowym pojawieniem się policji i sowitymi mandatami. Ale bez urazy
– oni tylko wykonywali swoją pracę, przynajmniej tak tłumaczyli swoją nieustępliwość.
Jacku i Jolu dzięki za pomysł i towarzystwo.
Pozdrawiamy Moto-Turystów,
4/4

Podobne dokumenty