krzysztof-abriszewski-fundamentalizm

Transkrypt

krzysztof-abriszewski-fundamentalizm
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
8. Fundamentalizm humanistyczny
Wiosną 2004 roku, podczas czwartej edycji toruńskiego Festiwalu Nauki i Sztuki byłem
moderatorem w dyskusji panelowej zatytułowanej „Miłość: natura czy kultura?” Spór toczyły
ze sobą cztery osoby: filozof-fenomenolog, socjolog, biolog i filozofka-feministka. Pod koniec
spotkania, kiedy atmosfera wciąż jeszcze była gorąca od prowokacyjnych tez i wymiany
ciętych ripost, ale wydawało się, iż pula argumentów została z grubsza wyczerpana, głos z sali
zabrał pewien jegomość, który obróciwszy się ku reszcie publiczności – a siedział z przodu,
blisko panelistów – powiedział, iż nadszedł już czas na swego rodzaju podsumowanie i
nazwanie rzeczy po imieniu. Jego podsumowanie wyglądało następująco: „sytuacja jest już
jasna, z jednej strony mamy personalizm, z drugiej zaś technokratyzm”. W pierwszej chwili
wydało mi się osobliwe rozdzielanie fenomenologii, socjologii, biologii i feminizmu na
personalizm i technokratyzm. Tak też prawdopodobnie odebrali tę wypowiedź uczestnicy
dyskusji, którzy nie chcieli jej komentować. Jednakże później pomyślałem sobie, że oto w
modelowej
postaci
humanistycznym”.
objawiło
Etykietki
się
myślenie,
tej
używałbym
które
nazywam
zamiennie
z
„fundamentalizmem
„fundamentalizmem
antropocentrycznym”, a w pewnym niewielkim zakresie i dla powodów, które staną się jasne
dalej, także z „modelem dyfuzji”.
Istnieją różne fundamentalizmy, które roboczo można pogrupować na twarde i miękkie.
Twarde, te najbardziej widoczne, kojarzymy z ludźmi, którzy – jako fundamentaliści – gotowi
są oddać życie za swe przekonania. Miękkie fundamentalizmy nie skłaniają do takich
poświęceń, przez co być może są mniej niebezpieczne i nieco mniej warte naszej uwagi, ale
odznaczają się dużym przywiązaniem do swoich podstaw – fundamentów. Tak dużym, że
odmowa ich zrewidowania lub podania w wątpliwość, dyskusję, pod rozwagę, czy postawienie
pod znakiem zapytania wydaje się / jest świętokradztwem, toteż w ogóle nie wchodzi w
rachubę.
Ze względu na to, iż interesuje mnie specyficzny fundamentalizm, pozwolę sobie
przytoczyć także specyficzne określenie, ważne o tyle, iż wywodzi się z obszaru wymienionego
w tytule – ze studiów nad nauką i technologią.
Uważam, że konstruktywizm może okazać się naszą jedyną obroną przed fundamentalizmem
definiowanym jako tendencja do zaprzeczania skonstruowaniu i zapośredniczaniu
bytów, których
publiczna egzystencja mimo wszystko winna być poddana pod dyskusję. Negocjacje na temat
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
osiągalnego i wypełnionego pokojem wspólnego świata możliwe są pośród konstruktywistów, lecz
zdecydowanie niemożliwe wtedy, gdy przy dyplomatycznym stole można spodziewać się
fundamentalistów; przy czym religia nie ma wyłączności na bigotów: natura może przywołać fanatyków
na równi z rynkami, jak i dekonstrukcją (Latour 2004: 1-2).
Jak
dotąd
udało
się
określić
„fundamentalistyczną”
połowę
tytułowego
„fundamentalizmu humanistycznego”. Na czym polega druga połowa? Wskazuje ona na
przywiązanie do człowieka (a raczej „Człowieka” z wielkiej litery) takiego, jakiemu dał wyraz
ów mężczyzna z mojej opowieści. W tym rozumieniu człowiek stoi naprzeciw reszty świata.
Wypełniony swym człowieczeństwem zaopatrzonym w rozum, staje naprzeciw bezrozumnej i
okrutnej przyrody. Wypełniony człowieczeństwem i godnością staje naprzeciw anonimowych
i technokratycznych sił społecznych. Przepełniony człowieczeństwem moralności staje
człowiek w obliczu amoralnej autonomicznej i bezosobowej techniki. Nasycony do granic
człowieczeństwa duchem i twórczością staje naprzeciw zagubionych i przyziemnych
technofascynatów. I tak dalej, wyliczankę można kontynuować, jednak na tym z grubsza, jak
rozumiem, miało polegać przeciwstawienie personalizmu i technokratów. Fundamentalizm
humanistyczny zawsze dba, by podkreślać ontologiczną czystość człowieka w jego
człowieczeństwie,
technokratyzm zaś zanieczyszcza go już to przyrodniczymi, już to
materialno-technicznymi uwikłaniami. Kluczowe dla antropocentrycznego fundamentalizmu w
jego najprostszej wersji jest odrzucanie jakichkolwiek „zabrudzeń”, jego niezgoda na wyjście
ze swego zamrożenia ontologicznego. Więcej, sugestie takie uznane byłyby za co najmniej
dziwne i nieracjonalne. Jeszcze więcej, humanistyczny fundamentalista utrzymywał będzie w
sporach, że jest obrońcą kluczowych wartości (człowieczeństwo, ludzka godność itp.) i każdy
atak na niego, każda napaść na humanizm równa się napaści na owe wartości.
Nie sądzę, by tak rzeczy się miały. Tego typu zasłanianie się wartościami uważam za
krótkowzroczne.
Poniżej
chciałbym
szerzej
prześledzić
strukturę
fundamentalizmu
humanistycznego, wskazać jego zagrożenia i zaproponować alternatywę, ale nie chcę wdawać
się w spór o wartości. Fundamentalizm ten, jak zaznaczam, w pierwszym rzędzie stanowi
strukturę pojęciową, której pewne wartości (wraz z określoną ich interpretacją!) stanowią część,
a nie podstawę (przynajmniej niekoniecznie). Uważam, że dla dobra właśnie tych wartości (a
przynajmniej ich ważnej części) należy krytykę taką, jak moja lub znacznie lepszą i
zręczniejszą,
przeprowadzić.
Rozważania
rozpocznę
od
nakreślenia
struktury
antropocentrycznego fundamentalizmu. Mimo iż ta jego odmiana, którą wskazałem powyżej,
stanowi najłatwiejszy obiekt krytyki, to wcale nie jest odmianą najgroźniejszą, choćby dlatego,
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
że raczej stanowi margines. Nawet klasyczni antropologowie filozoficzni, jak Plessner, Scheler
czy Gehlen jej nie podzielali, mimo iż pytali o tzw. „monopole człowieka”. Częściej
fundamentalizm humanistyczny występuje mniej jawnie, co nie przeszkadza mu doprowadzać
do podobnych konsekwencji. Główną część mojego tekstu zajmie naszkicowanie stanowiska
alternatywnego, które wywodzi się ze wspomnianych studiów nad nauką i technologią, a
dokładniej z Teorii Aktora-Sieci. Na koniec odpowiem na pytanie, dlaczego fundamentalizm
humanistyczny należy porzucić.
1. Struktura humanistycznego fundamentalizmu
Nie da się myśleć o człowieku jako o metafizycznym centrum, jeśli nie wydzieli się
domeny specyficznie ludzkiej, gdzie pozwoli się ulokować tak zwane monopole człowieka.
Klasyczni antropologowie filozoficzni projekt określenia takich monopoli podejmowali, lecz
okazywało się, iż nie sposób zrealizować go zadowalająco (por. Czerniak 2002: 7-18). Jednakże
myślenie w kategoriach fundamentalizmu humanistycznego nieco lepiej radzi sobie w tej
sytuacji dzięki pewnemu upraszczającemu podziałowi. Chodzi o rozróżnienie na naturę i
kulturę. Dalej możliwe są dwie podstawowe strategie: albo fundamentalista antropocentryczny
ulokuje człowieka po stronie kultury (ducha etc.), albo po stronie natury. Oczywiście, na
pierwszy rzut oka widać tu pewne nadużycie – nie można człowieka po prostu ulokować po
jednej stronie, ponieważ będzie to ewidentnie nieprawdziwe. Jeśli sprowadzimy człowieka na
przykład do jego możliwości twórczych (kultura, duch), to co wtedy z ciałem? Jednostka
genialnie twórcza straci swe właściwości wraz z poważnym uszkodzeniem mózgu. Na taką
sytuację fundamentalista humanistyczny przygotuje zabieg uzupełniający. Do podziału natura
– kultura dołoży pojęcie „istoty” lub „esencji”, a następnie przeciwstawi je cechom
drugorzędnym. Dokona w ten sposób redukcji. Przykładem redukcji idącej w stronę ducha i
kultury jest filozofia Sartre’a. Przykład opowiadania się po stronie biologii znajdziemy w
ostatniej książce Francisa Fukuyamy1 (Fukuyama 2004). W ramach każdej z wersji możliwe są
różne podtypy.
Fakt mówienia o esencji człowieczeństwa i redukcja jej do któregoś z członów opozycji
pociąga za sobą szersze uwikłanie. Zarówno naturze, jak i kulturze przyznaje się pewne rodzaje
aktywności, których brakuje po drugiej stronie opozycji. Tak więc, przykładowo w naturze
obowiązują stałe prawa przyrody, kultura zaś posiada swoją historię. Czas w przyrodzie ma
zupełnie inny, nieporównywalny wymiar z historią ludzką. W kulturze odnajdziemy
Pisze on następująco: „natura ludzka jest sumą zachowań oraz cech typowych dla gatunku ludzkiego,
wynikających z czynników genetycznych, nie zaś środowiskowych” (Fukuyama 2004: 174).
1
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
refleksyjność i wartości, przyroda zaś ani nie jest refleksyjna (albo w nikłym jedynie stopniu w
przypadku wyższych ssaków), ani przesycona wartościami. Co za tym idzie, domeną natury
jest pewnego rodzaju mechaniczność, kultury zaś twórczość. Przykłady takiego rozdzielania
różnych rodzajów aktywności można mnożyć. Najsilniej bodaj uderza wtedy, gdy rozpaczliwie
i niewątpliwie fascynująco zostaje ono doprowadzone do pewnej skrajności, jak choćby u
Alberta Camusa. Pisze on w Micie Syzyfa: „Absurd rodzi się z tej konfrontacji: ludzkie wołanie
i bezsensowne milczenie świata” (Camus 2001: 29).
Rozdzielenie aktywności natury i kultury, ów „przydział zadań” ma kolejne
konsekwencje, także o charakterze instytucjonalnym. Fakt, że po stronie kultury i społeczności
znalazły się refleksyjność i twórczość, oznacza, że człowiek może kierować całościami, w
których żyje, może myśleć o swej grupie, rodzinie, społeczeństwie jako o tworze, który może
przekształcać. Lecz ponieważ sam do nich należy, w grę wchodzi także samoprzekształcanie.
Krótko mówiąc, odwołując się do Arystotelesa, człowiek jest istotą polityczną. Z drugiej strony
znajduje się milcząca przyroda, która nie potrafi mówić sama o sobie. Potrzebuje człowieka, a
zwłaszcza człowieka w laboratorium, aby zacząć artykulację. Przyroda nie mówi bez
pytającego ją człowieka. Wszystko to razem powoduje, iż pojawiają się dwa typy reprezentacji.
W łonie kultury (ducha, społeczeństwa) pojawia się reprezentacja polityczna, w laboratorium
zaś (w łonie natury?, na jej obrzeżach?) pojawia się coś, co roboczo nazwiemy „reprezentacją
naukową” lub „przyrodniczą”. Najważniejszą cechą je łączącą ze sobą jest to, że pod żadnym
pozorem nie wolno ich łączyć. Świat polityki oddziela nieprzebywalna przepaść od świata
nauki. Rzeczywistość społeczna daleka jest od rzeczywistości przyrodniczej (dokładne
omówienie genezy i struktury rozdzielenia obu reprezentacji znajduje się w Latour 1993).
Na opozycję natura – kultura i opozycję reprezentacji politycznej i przyrodniczej
nakłada się jeszcze jedną dychotomię. Można ją niezręcznie określić „dychotomią
materialności i socjalności”. Charakterystyczne zdaje się tu uznanie, że to, co materialne nie
ma żadnej doniosłości społecznej. Utyskiwał na tę sytuację Zygmunt Bauman w uwagach
otwierających trzeci z jego toruńskich wykładów:
Człowiek socjologów jest utkany z myśli i uczuć. Delikatność materii czyni go zwiewnym,
nieważkim; jak prądy powietrzne meteorologów, nie wiadomo w jaką stronę się zwróci. A zmienić
kierunek może bez uprzedzenia – i, co tu mówić, bez szczególnego powodu [...]
Człowiek socjologów jest, zaiste wolny jak powietrze [...]. Składa się przecież z osobowości,
postaw, poglądów na to, co dobre, a co złe, co ładne, a co brzydkie, co prawdziwe, a co wymyślone; z
wiedzy, wierzeń, opinii, upodobań, marzeń, wyobrażeń, preferencji, wartości, jakim
hołduje, sympatii i antypatii, smaku artystycznego i zasad moralnych [...] (Bauman 1995: 67).
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
Znamienne jest nie tylko, że to, co materialne, obce jest temu, co społeczne czy
kulturowe, ale często również to, że fundamentalista humanistyczny jedno z zagrożeń
człowieczeństwa będzie określał mianem „materializmu”, co w pewnych kontekstach oznaczać
będzie karygodne przywiązanie do konsumpcji i przedmiotów materialnych, w innych z kolei,
jeszcze bardziej karygodne usiłowanie określania tego, co duchowe (społeczne, kulturowe)
poprzez to, co materialne.
Owa niechęć do materializmu ma swoje odbicie w wyobrażeniach na temat pojawiania
się tego, co nowe. Fundamentalista antropocentryczny umiejętnie zredukuje kwestię innowacji
do jednostki. Kluczowe dla niego w tej materii będą idea, pomysł, iluminacja, natchnienie
prowadzące do odkrycia i tym podobne. Dalsze etapy wiodą niejako z górki – podstawowa
praca, w postaci pomysłu, została wykonana - pozostaje tylko jej wcielenie i dystrybucja. Lecz
prawda (a niekiedy „Prawda”) raz odkryta musi z konieczności narzucać się innym. Jeśli tego
nie czyni, to oznacza, że ci inni są na nią ślepi z jakichś powodów. W ten sposób wiążą się
pewne wyobrażenia na temat prawdy w nauce z wyobrażeniami na temat siły wynalazków
technicznych: ich rozprzestrzenianie się jest czymś oczywistym, technika „rozlewa” się po
społeczeństwie sama z siebie, wystarczy tylko, żeby istniała. Podejście takie zostało w studiach
nad nauką i technologią nazwane mianem „modelu dyfuzji” (por. na ten temat Latour 1987:
132-141)
Owa inercja związana z rozprzestrzenianiem się techniki i podkreślanie wagi momentu
narodzin idei oraz powtórzenie opozycji twórczy duch – bierna materia, o której wspomniałem
wcześniej, mają swoje konsekwencje aksjologiczne. Upraszczając nieco sprawę, bierność
techniki przekłada się na jej obojętność wobec wartości. Kultura (duch, społeczeństwo,
człowiek) jest nośnikiem wartości, technika jest od nich wolna. Z jednym wyjątkiem, technika
rozprzestrzeniająca się bez granic ma skłonność do zawłaszczania coraz większych obszarów i
wkraczania duchowi w paradę. Stąd często podkreślany, także w dyskursie potocznym,
nieludzki charakter techniki czy technologii2 (w tę właśnie stronę zdaje się zmierzać Neil
Postman, por. Postman 1995; Postman 2001).
Wiąże się to zaś z traktowaniem tego, co techniczne jako narzędzia (klasycznym
teoretycznym rozwinięciem takiego sposobu myślenia jest filozofia Martina Heideggera, por.
Oto wypowiedź charakterystyczna dla tego aspektu fundamentalizmu humanistycznego: „technika nie tylko źle
pojęła odwieczny sens każdej zabawy, lecz zasadniczo go neguje, a nawet niszczy. [...] właśnie zabawa, a także
miłość, wyraża par excellence kreatywną witalność człowieka, gdyż słuszne jest dawne przekonanie, iż człowiek
o tyle jest człowiekiem, o ile potrafi się bawić” (Ziegler 2001: 231).
2
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
np. Heidegger 2002). Twórczy duch manipuluje bierną materią. Lub inaczej, aktywny duch
wyznacza cele swoich dążeń i aby je osiągnąć, potrzebuje skorzystać ze środków do tego
odpowiednich, czyli narzędzi.
Konsekwentnie, sfera ducha będzie królestwem celów, sfera narzędzi zaś królestwem
środków. W tej pierwszej ulokuje się etyka, ta ostatnia będzie pozaetyczna. Przykład
rozróżnienia dokonanego w podobnym duchu znajdziemy u Jürgena Habermasa w postaci
podziału na działanie celowo-racjonalne i zapośredniczone przez symbole oddziaływanie ludzi
na siebie (por. Habermas 1977; Szahaj 1990).
Tak
z
grubsza
wyglądają
części
struktury
myślowej,
którą
określam
„fundamentalizmem humanistycznym”. W całości składają się one na obraz umieszczenia
człowieka w centrum rozważań i uczynienia z niego punktu odniesienia dla rzeczywistości
poza-ludzkiej (dlatego też „fundamentalizm antropocentryczny”). Poniżej naszkicuję
alternatywę dla tego sposobu myślenia, omawiając nieco szerzej te tylko punkty, które mogą
wydać się niejasne. Na końcu podam przyczyny, dla których warto odrzucić humanistyczny
fundamentalizm.
2. Alternatywa
Alternatywa dla antropocentrycznego fundamentalizmu wyłania się, jak już
wspominałem, z prac w obszarze studiów nad nauką i technologią. Upraszczając obraz, można
na nim wskazać trzy paradygmaty teoretyczne: słabsze i mocniejsze odmiany społecznego
konstruktywizmu, Teorię Aktora-Sieci (ANT) oraz feministyczne studia nad technonauką (Law
i Singleton 2000). W dalszej części mojego tekstu będę odwoływał się tylko do tej drugiej, tj.
ANT, choć należy podkreślić, że sami badacze widzą pomiędzy tymi różnymi podejściami
liczne pokrewieństwa, zwłaszcza między ANT a badaniami feministycznymi3.
Przede wszystkim ANT porzuca podział na naturę i kulturę rozumiany jako opozycja,
która ma już na początku określić dalsze dociekania (Latour 1992; Latour 1993). Zamiast tego
oba bieguny pojmowane są jako punkty dojścia – rozmaite innowacje składają się z różnych
czynników: fizycznych, biologicznych, tekstualnych, technicznych i innych, toteż ważny jest
raczej moment końcowy – chwila kiedy innowacja w pełni już ukształtowana zostaje zaliczona
bądź to do natury, bądź do kultury. Lecz, aby się tak stało, poza procesami związanymi z
powstawaniem innowacji do gry przyłączają się procesy oczyszczania (Latour 1993: 1-90).
Związki konstruktywizmu z ANT można wyśledzić w Latour 2004, ANT ze studiami feministycznymi w Law i
Singleton 2000.
3
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
Toteż zarówno ludzie (czyniki ludzkie – ang. humans), jak i czynniki poza-ludzkie (ang.
nonhumans) winny być traktowane symetrycznie. Przynosi to pewne konsekwencje
ontologiczne – nie możemy z góry zakładać, że ta, czy tamta klasa bytów („aktorów” lub
„aktantów” – jak mówi się w ANT) zawsze posiada takie a takie cechy, albo nigdy ich nie
posiada. Na przykład, nie wolno teraz zakładać, że tylko ludzie mogą negocjować swoją
sytuację albo że maszyna nie może być nadzorcą itd. (najlepsze ilustracje zasady symetrii
Czytelnik znajdzie w odnośnych studiach empirycznych, por. Callon 1986; Latour 1988; Latour
1996). Wskazywałem na przepaść dzielącą w fundamentalizmie humanistycznym reprezentację
społeczną i przyrodniczą. Symetryczne traktowanie czynników ludzkich i poza-ludzkich znosi
ją także.
Porzucenie podziału natura-kultura wiąże się także z jeszcze innymi decyzjami
ontologicznymi. ANT jest radykalnie antyesencjalistyczna (por. Bińczyk 2005). Każdy byt, czy
też aktor, zostaje zidentyfikowany nie przez swoją esencję, ale przez powiązania z innymi
aktorami:
Teoria aktora-sieci stanowi radykalne zastosowanie semiotyki. Powiada ona, że byty przybierają swą
formę i nabywają swe atrybuty w rezultacie relacji z innymi bytami. W takiej wizji rzeczy, byty nie
posiadają żadnych właściwych im cech: esencjalistyczne podziały wrzucone zostają w ogień dualizmów
(Law 1999: 3)4.
Nie sposób więc mówić już o istocie człowieczeństwa, rzeczywistości ludzkiej,
monopolach człowieka, ludzkim losie czy też wyłącznie ludzkich problemach. Los każdego z
aktorów, w tym także tych, których zwiemy „ludźmi”, zależy za każdym razem od sieci relacji,
w jakiej się znajduje. Oznacza to, że dzielę swój los z tymi bytami, z którymi jestem związany,
lecz także to, że, wiążąc się z nowymi bytami, wyznaczam mojemu losowi nowy kierunek. Nie
sposób więc mówić o obecnej lub przyszłej sytuacji człowieka, nie odwołując się do tego, co
poza nim.
W takim razie nie można mówić o historii społeczeństwa czy kultury z jednej strony, a
z drugiej o innej historyczności czynników poza-ludzkich5. Istnieje jedna, wspólna historia
ludzi i rzeczy, całość zaś, której ona dotyczy, określana jest w ANT mianem „zbiorowości”
(por. Latour 1999: 174-215).
Por. także uwagi z Law 2000.
Interesujący temat historyczności rzeczy i zbiorowości zostaje poruszony przez Latoura w: Latour 1996b; Latour
1997; Latour 1999: 145-215.
4
5
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
Konsekwentnie, prowadzi to także do przekonania, iż „socjalność” i materialność to nie
dwie zupełnie odmienne płaszczyzny ontologiczne, a przeciwnie, dwa oblicza tego samego
(Law 1992; Law i Mol 1995). Ponieważ ta teza wydaje się nieintuicyjna, poświęcę jej nieco
więcej miejsca.
Z jednej strony możemy odwołać się do badań nad społecznościami innych ssaków i
porównać rezultaty, z drugiej możemy przyjrzeć się bliżej roli tego, co materialne w naszym
życiu. Naczelne – pawiany czy szympansy – wiodą bardzo intensywne życie społeczne oparte
na praktycznie nieustających relacjach twarzą w twarz (Latour 1996a; Law i Mol 1995: 275276). Istnieją spory co do tego, czy są w stanie zbudować trwałą i stabilną strukturę społeczną
ponad poziomem interakcji (Latour 1996a; Strum i Latour 1987), ponieważ wydaje się, że ich
relacje polegają przede wszystkim na nieustannym negocjowaniu stanu rzeczy. To zaś oznacza,
że nie bardzo mogą pozwolić sobie na kumulowanie rezultatów tychże negocjacji.
Przykładowo, dominujący samiec wykazuje swą wyższość wobec słabszych samców, może
przekonywać samice do łączenia się z nim, ale przez cały ten czas korzysta jedynie ze swojego
ciała. W momencie, kiedy się odwróci, odejdzie czy w wyniku choroby nie podejmie swoich
zwyczajowych czynności, jego pozycja w stadzie i relacje z samicami zostaną zagrożone (Law
i Mol 1995: 275).
Społeczna konstrukcja zależy wyłącznie od wysiłku samych aktorów, by utrzymać rzeczy razem, i w sposób
kluczowy wspiera się jedynie na ich kategoriach. Każde działanie jest zapośredniczone przez działanie partnerów,
ale, aby to zapośredniczenie odniosło skutek, konieczne jest, by każdy aktor sam ułożył sobie całość, w jakiej
wszyscy są usytuowani – zmienną całość, której solidność musi być powtórnie weryfikowana za każdym razem
poprzez nowe próby (Latour 1996a).
Inaczej sytuacja wygląda w przypadku ludzi, którzy nie są przecież zmuszeni do
permanentnych interakcji twarzą w twarz w ograniczonej liczebnie grupie. Nasze interakcje są
„ustawione” niejako z góry, przygotowane dzięki czy poprzez to, co symboliczni
interakcjoniści nazywali „ramą interakcji” (Latour 1996a). Niezależnie od tego, że termin ten
miał pewnie bardziej metaforyczne czy też psychospołeczne znaczenie niż wskazuje jego
użycie w kontekście ANT, wydaje się on dobrze oddawać rolę czynników poza-ludzkich w
naszym życiu społecznym. Wchodząc do sklepu bądź do jakiegokolwiek urzędu, nasze
interakcje zostają wpisane w pewną ramę nie dlatego, że wszyscy uczestnicy interakcji po
prostu symultanicznie uruchamiają ten sam, duchowo zapisany zestaw założeń co do kontekstu,
ale dlatego, że ów kontekst, rezultat wcześniejszych negocjacji został zamknięty w materiale
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
trwalszym niż pamięć i przekonania. Doszło do czegoś, co w ANT nazywa się delegacją lub
oddelegowaniem, czy też jeszcze inaczej, substytucją (zamianą) albo translacją (przekładem)6.
Jakiego rodzaju rezultaty negocjacji utrwalamy w ten sposób? Z punktu widzenia kogoś,
kto sprzeciwia się fundamentalizmowi humanistycznemu, kluczowe wydają się oddelegowania
zjawisk czy zmiennych społecznych, a przede wszystkim oddelegowanie praw i wartości
moralnych. Argument ten jest o tyle ważny, że o ile jest słuszny, o tyle obala przekonanie
antropocentrycznego fundamentalisty o wyłączności człowieka na moralność z jednej strony
oraz o nieludzkim charakterze tego, co materialne, a zwłaszcza tego, co techniczne, z drugiej.
John Law i Annemarie Mol podają przykład oddelegowania rasowych i społecznych
podziałów, wpisania ich w mosty nad Long Island Parkway w Nowym Yorku. Robert Moses
tak je zbudował, że uniemożliwił po nich ruch autobusów, toteż ludzie biedniejsi i ludność
pochodzenia afrykańskiego, którzy normalnie korzystali z transportu publicznego, zostali
praktycznie odcięci od parku w Jone’s Beach (Law i Mol 1995: 280-281, informacje te
pochodzą z Winner 1986). Przykład ten doskonale ilustruje, jak bardzo to, co społeczne, i to,
co materialne (czy techniczne) stanowi dwa aspekty tego samego, jak bardzo technologia jest
społeczna. Oskarżanie jej o nieludzki charakter, o dehumanizację nie tylko stanowi kompletną
pomyłkę, ale także jest to zamykanie oczu na ważny wymiar naszego życia. Fundamentalista
humanistyczny, szukając człowieczeństwa, widzi tylko ludzką stronę zbiorowości i odrzuca
stronę poza-ludzką (materialną, techniczną), widzi jedynie połowę człowieka.
Podobnie rzecz ma się z prawem, wartościami i moralnością. Przywołajmy choćby
omawiany już wcześniej przykład zakazu moralnego „nie kradnij”. Jak bardzo znajomość tego
zakazu wzbrania od przywłaszczania sobie cudzej własności? Na szczęście, na co dzień nie
musimy się o tym przekonywać, ponieważ wyartykułowany zakaz zostaje wzmocniony
zakazem oddelegowanym czy też przełożonym (w sensie translacji) na to, co materialne. Zamki
w drzwiach, do których potrzebne są skomplikowane klucze, wewnętrzne kieszenie, kody kart
płatniczych, dokumenty tożsamości, własnoręczne podpisy, wszystko to zostaje włączone w
sieć, która „wciela” ten jeden zakaz moralny. Bruno Latour proponuje rozważyć przypadek
samochodu, który przypomina o zapięciu pasów, czyli o respektowaniu drobnej części prawa.
Jeśli pas nie zostaje zapięty, to po włączeniu silnika pojawia się natarczywy, powtarzający się
dźwięk.
„Delegacja”, „translacja” oraz „przemieszczenie” i „przełączanie” pojawiają się na określenie tego zjawiska np.
w Latour 1992b: 229, o „substytucji” mowa w tym samy tekście na stronie 250.
6
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
Gdzież znajduje się moralność? We mnie, kierowcy – człowieku zdominowanym przez bezmyślną siłę
artefaktu? Czy też w artefakcie zmuszającym mnie, bezmyślnego człowieka do przestrzegania prawa,
które dobrowolnie zaakceptowałem odbierając swoje prawo jazdy (Latour 1992b: 225).
Oznacza to ni mniej, ni więcej, że upieranie się humanistycznego fundamentalisty, by
esencjalistycznie pojmować podmioty moralne, jest obstawaniem przy bajce. Podmiot moralny
nie jest pojedynczym bytem, lecz całą siecią7. Problem z techniką nie brzmi więc, „jak nie
przestać panować nad swymi narzędziami?”, lecz „jak zmienią nas takie czy inne czynniki
poza-ludzkie?”, „czym różni się przyłączenie do zbiorowości raczej tego bytu niż tamtego?”.
Lub jeszcze inaczej: „kim się staniemy, jeśli zwiążemy nasz los właśnie z tym, a nie innym
czynnikiem poza-ludzkim?”.
Nieodparcie nasuwa się więc kilka wniosków. Nauka i technologia nie są
działalnościami, które toczą się na marginesie czy też poza społeczeństwem. Przeciwnie,
przenikają całą zbiorowość. Nieprawdą też jest, że techniczne wytwory istnieją niezależnie od
zbiorowości.
Przeciwnie,
potrzebują
raczej
olbrzymiej
liczby
ustabilizowanych,
heterogenicznych wiązań (por. choćby sprawę kolejki miejskiej, która zakończyła się fiaskiem
– Latour 1996). Inaczej niż w modelu dyfuzji, w ANT podkreśla się wagę wysiłku i pracy, jaka
musi zostać wykonana, by do tworzonej sieci przyłączyć jakiegoś nowego aktora, oznacza to,
iż innowacje techniczne nie rozprzestrzeniają się same z siebie, ale żmudnie wiążą się z coraz
to nowymi bytami lub po prostu umierają. Mówiąc językiem ANT, innowacja, czyli nowy aktor
musi dokonać takiej translacji interesów ustabilizowanych już aktorów, których pragnie
przyłączyć, aby oni sami uznali ową innowację za coś potrzebnego, ważnego, wartego
zainteresowania, czy niezbędnego do życia. Stąd niekiedy ANT określa się mianem „modelu
translacji” (Callon 1991; Callon 1995; Law 1997).
Pojawianie się innowacji i konieczność translacji interesów z tym związana mają pewne
konsekwencje polityczne. Jak już mówiłem, to, co materialne, w tym także wytwory techniki
poprzez powiązanie z naszym losem uwikłane zostają w świat wartości, moralności i prawa.
Ponadto los każdego z aktorów jest losem sieci tych bytów, z którymi został związany. Wniosek
z tego taki, iż nie istnieje żaden obszar neutralnych aksjologicznie przedmiotów. Każdy nowy
Rozumiem, że w tym kontekście kłopotliwe może wydać się rozważanie odpowiedzialności – wydawałoby się,
że skoro podmiot moralny jest siecią, a nie pojedynczym aktorem, to także cała sieć ponosi odpowiedzialność.
Niewątpliwie problem wymaga dalszego zbadania. Niemniej, ANT rozróżnia próby siły polegające na testowaniu
mocy wiązań pomiędzy różnymi aktorami oraz próby zmierzające do przypisania autorstwa (Latour 1987: 103132). Zwróćmy na przykład uwagę, że choć w publikację każdego tekstu naukowego angażuje się duża grupa
ludzi, to autor (autorzy) łatwo są identyfikowani właśnie dzięki standardowym procedurom przypisywania
autorstwa. W kwestii odpowiedzialności można podążyć podobną ścieżką – choć działanie stanowi cechę całej
sieci powiązanych bytów, to odpowiedzialność jest dodatkową składową przypisywaną tylko niektórym z nich.
7
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
byt, każda innowacja naruszają dotychczasowe ramy zbiorowości i je zmieniają. Co za tym
idzie, zmienia wiązania materialne, moralne, a także polityczne, w takim sensie, w jakim
polityki będziemy upatrywać w zarządzaniu zbiorowości sobą samą poprzez wytwarzanie
kolejnych reprezentacji. Tym sposobem wracamy do wątku przepaści między reprezentacją
społeczną i reprezentacją przyrodniczą. Upraszczając sprawę, nauka mówiąc o przyrodzie
tworzy jej reprezentacje. Nauka zaś wraz z techniką, konstruując nowe przedmioty, zmienia
kształt zbiorowości. Tymczasem fundamentalista humanistyczny, upierając się przy
podtrzymywaniu rozdzielenia dwóch typów reprezentacji, zaprzecza oczywistemu faktowi
politycznego przekształcania się zbiorowości. Struktura myślowa humanistycznego
fundamentalizmu pozwala na niezauważone plenienie się nowych aktorów i przemykanie się
ich tylnym wejściem do środka zbiorowości8.
Tutaj właśnie dochodzę do sedna sprawy. Fundamentalizm humanistyczny stara się
utrzymać rozdzielone oba typy reprezentacji, a pomysły ich powiązania traktuje jako
nonsensowne. Ów rozdział odbija się między innymi w akademickim podziale pracy.
Humaniści często starają się nie wychodzić poza obszar swojego typu reprezentacji.
Pozostawiają połowę zbiorowości poza swoimi zainteresowaniami. A powinno być odwrotnie.
Postulat związania reprezentacji społecznej i przyrodniczej to postulat zainteresowania się
królestwem rzeczy, postawienia pytania, jaką moralność i jaką zbiorowość przynoszą nam
dzisiejsze innowacje, pytania, jak nowe techniki zmienią nasze życie polityczne, zwrócenia
uwagi na etykę rzeczy. Być może także oznacza to postawienia innych pytań: jakich nowych
aktorów, innowacji, wytworów technicznych chcemy i potrzebujemy, by nasza zbiorowość
uzyskała pożądany kształt?
Dlaczego zmieniać stare przyzwyczajenia?
Dlaczego w ogóle kłopotać się jakimś antropocentrycznym fundamentalizmem, który –
jeśli sądzić po jego cechach – sprawia wrażenie o niebo mniej niebezpiecznego niż dziesiątki
innych fundamentalizmów? Sam wskazałem na początku, że chodzi o fundamentalizm miękki.
Uzasadnienia dla tej zmiany mogę podać dwa: łagodne i radykalne. Łagodne uzasadnienie,
mówiąc krótko, powiada, iż sterować zbiorowością możemy jedynie wtedy, kiedy uda nam się
uchwycić, wyobrazić czy nakreślić jej całość. Powracam więc do wątku ujednolicenia obu
typów reprezentacji. Innymi słowy, czynniki poza-ludzkie winny uzyskać reprezentację
polityczną (społeczną) wraz z nadzorem zbiorowości nad ich pojawianiem się. Pociąga to za
sobą kontrolowanie przez zbiorowość procesów generowania innowacji, a może nawet ich
Latour naświetla tę sytuację od nieco innej strony, bardziej akcentując historię wykształcenia się owej struktury.
W tym kontekście mówi on o „Nowoczesnej Konstytucji” (Latour 1993).
8
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
spowolnienie. Całą tę sytuację Bruno Latour określa mianem demokracji rozciągniętej na
rzeczy (Latour 1993: 142-145), politycznej ekologii (Latour 1998) lub polityki natury (Latour
2004). Istota tego podejścia sprowadza się do sieciowego myślenia o zbiorowości, które
przedstawiłem w części pod tytułem „Alternatywa”. Fakt uwikłania każdego z bytów w relacje
z całą masą innych bytów powoduje, że polityka zbiorowości, owa polityczna ekologia, nie
może sprowadzać się do konstruowania jedynie reprezentacji społecznych (politycznych), czy
to w nauce, czy to instytucjach władzy. Co więcej, mówiąc o sieciach, ANT podkreśla, iż w
żadnym wypadku nie wysuwa się tezy, iż wszystko związane jest ze wszystkim. Przeciwnie, o
wielu wiązaniach wiemy, lecz natura całej masy innych wiązań nie jest nam znana. Tutaj
właśnie kryje się kluczowy argument konieczności kontrolowania innowacji: nie wiemy z góry,
jakie dokładnie wiązania i z jakimi bytami stworzy nowy aktor, zwłaszcza po względnym jego
ustabilizowaniu.
Pozwolę sobie przytoczyć dwa przykłady takiej sytuacji z naszego zbiorowego życia z
mikrobami. Przykład pierwszy to AIDS. Istnieje teoria mówiąca, że HIV jest wirusem
odzwierzęcym, który przeskoczył na ludzi z małp. Wirusy podobne do niego w warunkach
naturalnych znaleziono między innymi u koczkodanów zielonych i szympansów (Ruffié i
Sournia 1996: 187-199). Domniemuje się, że łatwo mutujący się wirus przeskakiwał na ludzi
wielokrotnie przy okazji polowań na te małpy (Karlen 1997: 261). To jednak nie wystarczyło,
aby spowodować epidemię. Ta ostatnia bowiem mogła pojawić się wtedy, gdy los małp, ich
łowców i mutujących wirusów został powiązany z takimi zjawiskami (w tym innowacjami
naukowo-technicznymi), jak masowy transport lotniczy, prostytucja, rynki handlu krwią,
seksturystyka i wieloma innymi. Każde z wymienionych zjawisk, jak widać, samo w sobie
tworzy złożoną sieć relacji. Rozbudowa zbiorowości spowodowała pojawienie się nowych
niespodziewanych relacji, które są dla niej problematyczne.
Przykład drugi dotyczy epidemii znacznie mniej znanej. Chodzi o legionellozę
wywoływaną przez Legionella pneumophila. Choroba okazała się śmiertelna w części
przypadków. Wielomiesięczne, wielopłaszczyznowe badania wykazały, że legionelloza
rozprzestrzenia się korzystając wyłącznie z takich innowacji technicznych, jak wentylatory,
wieże chłodnicze, skraplacze, krany z ciepłą wodą, natryski, nawilżacze, czy turbiny parowe
sprężane powietrzem (Karlen 1997: 248-252). Wniosek z tej historii jest taki sam jak w
przypadku AIDS – niespodziewane powiązanie losów Legionella pneumophila i sztucznej
klimatyzacji dało w rezultacie nieprzewidziane skutki. Ironia losu w tym przypadku polega na
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
tym, że epidemia legionellozy, wbrew naszym zwyczajowym wyobrażeniom, nie została
wywołana przez pogorszenie higieny i warunków sanitarnych, a przez ich polepszenie9.
Niewątpliwie przykłady nie tylko odwołujące się do epidemiologii, można by mnożyć
w nieskończoność. Postulat ogólny jest jednak wciąż ten sam: należy zacząć kontrolować
rozrastanie się zbiorowości.
Jak
brzmi
jednak
radykalne
uzasadnienie
zerwania
z
fundamentalizmem
humanistycznym? Radykalne uzasadnienie otwarcie mówi nie tylko o nadzorowaniu
rozrastania się zbiorowości, ale o limitowaniu tego rozrostu, czy wręcz drastycznym
wyhamowaniu jego tempa. Rzecznikami takiego podejścia są Tomasz Woźniak i Andrzej
Zybertowicz (por. Woźniak 2000: 38-56; Woźniak 2001; Zybertowicz 2003). Uważają oni, iż
każda innowacja techniczna stymulowana przez badania naukowe stanowi niewielką
destabilizację kultury. Mówiąc językiem ANT, powtarzam znów tezę, że każdy nowy aktor w
zbiorowości wymaga przekształcenia się jej. Nagromadzenie dużej ilości innowacji, wielu
aktorów zwiększa skalę destabilizacji. Wobec rozpętania procesów niekontrolowanego
wytwarzania innowacji na niebywałą dotychczas skalę nie jesteśmy w stanie nie tylko
wyobrazić sobie konsekwencji, ale nasze możliwości radzenia sobie z kolejnymi coraz
większymi destabilizacjami maleją10. Doprowadzi to, zdaniem tych myślicieli, do sytuacji, w
której destabilizacja będzie już tak olbrzymia, że zbiorowość, chcąc sobie z nią poradzić, z
konieczności przekształci się drastycznie bez naszej woli albo wbrew niej. Tempo tego
przekształcenia może okazać się dla wielu ludzi katastrofalne, a przyszłe, najprawdopodobniej
przypadkowe, formy ładu społecznego wcale nie muszą okazać się lepsze niż te, w jakich
żyjemy. Powtarzam, jedynym ratunkiem w tej sytuacji okazuje się porzucenie
esencjalistycznego myślenia spod znaku fundamentalizmu humanistycznego i zastąpienie go
polityczną ekologią.
Wracając teraz do anegdoty, od której rozpocząłem mój tekst, widać już chyba jasno,
że owo przeciwstawienie technokratyzm—personalizm nie tylko było osobliwe, ale
konsekwentnie i wytrwale podtrzymywane może okazać się dla nas zgubne, ponieważ uparcie
trzyma się silnego rozdziału między reprezentacją społeczną i przyrodniczą. O wiele bardziej
obiecująco wygląda stonowane i bardziej złożone stanowisko jednego z klasyków
Podobny charakter miała choroba Heinego-Medina najgroźniejsza w latach 1916-1979. Ona także dotknęła kraje,
które uporały się z nędzą i brudem (Karlen 1997: 206-208). Przykładów tego typu niespodziewanych powiązań,
które okazały się fatalne w skutkach można mnożyć. Ostatni najgłośniejszy taki przypadek w Europie to bodajże
BSE, a przykład ptasiej grypy jest na pierwszy rzut oka mniej oczywisty.
10
Ostrzeżenia o takim charakterze wysuwał także ponad trzydzieści lat temu Alvin Toffler (por. Toffler 1974).
9
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
personalizmu, Emmanuela Mouniera, gdy rozważał problemy związane z techniką, maszynami
i człowiekiem. Pisał on na przykład:
Maszyna nie odwraca się zatem od życia bardziej niż myśl. Nawet tam, gdzie zmierza do automatyzmu,
działanie jej nie prowadzi wyłącznie do depersonalizacji. Jest rzeczą znaną (przypomnijmy posługiwanie
się różańcem, deklamacją, ćwiczeniami joginów), że pewien automatyzm gestów może wyzwolić umysł,
skądinąd podporządkowany wolności duchowej (Mounier 1968: 75-76).
Nie wątpię, że skłonny do filozoficznie rzetelnej, wielostronnej analizy, Mounier
zgodziłby się, że fundamentalizm humanistyczny niesie wpisane w siebie poważne zagrożenia
i że zderzanie technokratyzmu i personalizmu nie sięga istoty rzeczy. Kto wie, być może
zgodziłby się także z cytatem przywołanym na początku tekstu, który przedstawia sposób
myślenia dający lepsze nadzieje na przyszłość. Być może, także Mounier mógłby dziś
powiedzieć:
Uważam, że konstruktywizm może okazać się naszą jedyną obroną przed fundamentalizmem
definiowanym jako tendencja do zaprzeczania skonstruowaniu i zapośredniczaniu bytów, których
publiczna egzystencja mimo wszystko winna być poddana pod dyskusję. Negocjacje na temat
osiągalnego i wypełnionego pokojem wspólnego świata możliwe są pośród konstruktywistów, lecz
zdecydowanie niemożliwe wtedy, gdy przy dyplomatycznym stole można spodziewać się
fundamentalistów; przy czym religia nie ma wyłączności na bigotów: natura może przywołać fanatyków
na równi z rynkami, jak i dekonstrukcją (Latour 2004: 1-2).
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
9. Interpretacja i etyka dalekiego zasięgu11
W tych rozważaniach chciałbym postawić przeświadczenie o tym, że rzeczywistość, w
której się poruszamy jest napełniona sensami, że stanowi to, co Józef Niżnik za Peterem
Bergerem i Thomasem Luckmannem nazywa „ludzkim uniwersum symbolicznym” (Niżnik
1999). Przeświadczenie takie pojawiało się w różnych podejściach badawczych, w
hermeneutyce, w fenomenologicznej ontologii społecznej, w koncepcji rzeczywistości
symbolicznej Ernsta Cassirera, w symbolicznym interakcjonizmie i pragmatyzmie społecznym,
etnometodologii, także w nowszych nurtach, w koncepcji systemów autopoietycznych Niklasa
Luhmanna czy paniterpretacjonizmie Stanleya Fisha. Nie wybierając żadnego konkretnego
spośród tych zapleczy teoretycznych, chciałbym przyjąć za nimi wszystkimi, że operowanie
pośród sensów oraz interpretowanie stanowią integralny, fundamentalny składnik naszego
życia.
W tym kontekście interesuje mnie szczególnie skutek, jaki na naszych praktykach
interpretacyjnych wywierają przemiany we współczesnej kulturze. Tylko pozornie nic tutaj się
nie zmienia, to znaczy nadal tak samo interpretujemy świat i siebie samych. Wydaje się
bowiem, że nasze praktyki interpretacyjne na równi z interpretacyjną samowiedzą12,
przynajmniej te tradycyjne, koncentrowały się na tym, co bliskie. Przykładowo, nurty
interpretatywne w naukach społecznych, jak socjologia fenomenologiczna, symboliczny
interakcjonizm czy etnometodologia koncentrowały się na bezpośrednich interakcjach,
bezpośrednich międzyludzkich kontaktach. Podobnie wygląda teoria interpretacji. Znaczące
jest, jak sądzę, to, że kategorię „interpretacji” kojarzy się przede wszystkim z praktykami
studiowania, odczytywania i komentowania tekstów. Co więcej, w niektórych, być może
najbardziej wpływowych, wersjach teorii interpretacji tekst traktuje się jako swoistą rozmowę
z jego autorką, czy autorem. Tekst pozwala wtedy wniknąć w autorskie myśli i emocje.
Analogicznie jest z etyką, którą pojmuję tutaj jako tworzenie narracji na temat
moralności. Moralność zaś chcę określić poprzez gombrowiczowski termin „międzyludzkie”.
Tak więc, usiłowanie zrozumienia tego, co międzyludzkie podobnie zdominowane jest
Inspiracja dla pojęć „interpretacja dalekiego zasięgu” i „etyka dalekiego zasięgu” była podwójna. Pierwsze
źródło to fragment wypowiedzi Zygmunta Baumana, który komentuje (z dezaprobatą) Hansa Jonasa: „wysilcie
wasze rozumy, mówi im, i wymyślcie system zasad ‘etyki dalekiego dystansu’” (Bauman i Tester 2003: 165).
Zaznaczę, że nie zgadzam się z sugestią wymyślania zasad. Drugie źródło to prace Bruno Latoura, a szczególnie
tu i ówdzie przewijająca się teza o działaniach na odległość (omawiam ją dalej w tekście) oraz przykładowe
fragmenty pracy naukowej o pociskach dalekiego zasięgu wykorzystane do ilustrowania struktury i dynamiki
tekstów naukowych, zawarte w Science in Action (Latour 1987: 22-61).
12
Mam tu na myśli wyobrażenia na temat funkcjonowania interpretacji i jej ograniczeń oraz obostrzeń
metodologicznych wskazujących na przykład, kiedy interpretacja jest trafna i właściwa, a kiedy nie.
11
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
przez bliskość. Tymczasem Zygmunt Bauman w rozmowach z Keithem Testerem zwraca
uwagę, że choć dysponujemy doskonałą Levinasowską etyką bliskości, to nie potrafimy
rozciągnąć jej ponad bezpośredni kontakt, na sferę polityki (Bauman i Tester 2003: 163-198).
Bauman już wcześniej komentował niewrażliwość moralną wtedy, gdy w grę nie wchodzi
bezpośredni kontakt, gdy działa się na odległość, mówiąc o nowoczesnej i ponowoczesnej
formie adiaforyzacji, czyli o zobojętnieniu, czy rozmyciu się impulsu moralnego (Bauman
1995: 44-64).
Chciałbym teraz zreinterpretować kwestię działania na odległość, wykorzystując przede
wszystkim Teorię Aktora-Sieci Bruno Latoura oraz koncepcję społeczeństwa ryzyka Ulricha
Becka. Dla wygody wywodu, stan współczesnej rzeczywistości społecznej będę określał
mianem „późnej nowoczesności” lub „drugiej nowoczesności” bądź za Baumanem
„nowoczesnością płynną” (Bauman 2006). Otóż procesy modernizacyjne, oglądane przez
pryzmat ANT, spowodowały powstawanie dłuższych i bardziej rozległych sieci powiązań13.
Los wielu różnych bytów, dotychczas niemających ze sobą nic wspólnego albo w ogóle
wcześniej nieistniejących, stał się wspólny. W akademickim dyskursie potocznym funkcjonuje
McLuhanowskie hasło „globalna wioska”, które ma, z grubsza rzecz biorąc, wyrażać to
zbliżenie się i związanie różnych obiektów ze sobą. Pośród nich znajduje się zarówno to, co
społeczne – rodziny, narody, instytucje, jak i to, co techniczne – fabryki, media, codziennie
używane maszyny, a także to, co naturalne – zwierzęta i ich wymieranie, często
zanieczyszczane wody mórz i oceanów, wahania klimatyczne itp. Późna nowoczesność
spotęgowała procesy modernizacyjne tak bardzo, że sieci powiązań rozrosły się jeszcze
bardziej, aż po poziom globalny. Pojęcie „globalnej wioski” chwyta ten aspekt – wszędzie jest
blisko – jednakże pomija coś, co podkreśla bardzo silnie ANT. Mówienie o sieciach, a nie na
przykład o wszechobejmującym systemie społecznym nie zakłada z góry, co powiązane jest z
czym. Wiadomo jedynie, że sytuacja wcale nie daje się określić tak prosto, że „wszystko wiąże
się ze wszystkim” (Latour 1998). Cechą charakterystyczną rozbudowanych sieci tworzących
się w płynnej nowoczesności jest to, iż nie możemy z góry przewidzieć wszystkich powiązań.
Oznacza to, że jednocześnie nie potrafimy przewidzieć wielu konsekwencji własnych działań.
Do tego wątku jeszcze wrócę.
W tym miejscu pojawia się pewien kłopot interpretacyjny związany z tytułem i główną tezą jednej z książek
Latoura, który można przetłumaczyć jako „Nigdy nie byliśmy nowocześni” (Latour 1993). Niemniej chodzi tu o
inne rozumienie pojęcia „nowoczesny” niż odrzucane przez francuskiego myśliciela. Teza o rozleglejszych
sieciach pochodzi między innymi z jego prac, w tym z przywołanej (por. także Law 1994), więc nie ma mowy tu
o sprzeczności.
13
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
Zostanę tymczasem przy długich sieciach i odwołam się do klasycznego przykładu
żołnierza z pierwszej wojny w Iraku, przykład ten pojawia się choćby we wspomnianym już
tekście Zygmunta Baumana (Bauman 1995: 48-49). Gdyby wyobrazić sobie rzeczywistość
społeczną sportretowaną w pierwszych ujęciach Odysei kosmicznej 2001, to zobaczymy walkę,
w której jednostka wykorzystuje kość (bądź kamień, bądź gałąź) do pokonania przeciwnika.
Mimo iż pojawia się tutaj niewielka sieć w rozumieniu ANT (jednostka + kość), to działanie
odbywa się na krótki dystans. Teraz przykład Baumana: żołnierz zmagający się obecnie z
przeciwnikiem na wojnie to człowiek, który może siedzieć przed komputerowym monitorem,
za pomocą joysticka wybierać wrogie cele, przyciskiem zaś powodować ich zniszczenie14.
Modelowa sytuacja działania na odległość, na długi dystans. Jak wiele bytów, czy jak powiada
się w ANT „aktorów” zostało powiązanych w tym działaniu? Ani ja, ani zapewne Czytelnik
nie jesteśmy w stanie dokładnie powiedzieć, jednakże z grubsza rzecz biorąc wiadomo, że układ
‘żołnierz + monitor + joystick + komputer’ zadziała jedynie wtedy, gdy będzie też zawierał
bardzo rozbudowane zaplecze instytucjonalne i technologiczne. Właśnie ten układ wraz z
zapleczem stanowi przykład obszernej sieci. Krótko mówiąc, w późnej nowoczesności,
wykonując niewielkie zabiegi w obrębie naszej rzeczywistości życia codziennego, poprzez
włączenie w obszerne sieci, oddziałujemy na miejsca odległe w przestrzeni (Latour dodałby
zapewne „odległe także w czasie”), ulokowane daleko poza granicami naszego świata
przeżywanego. Toteż użycie w tytule niniejszego tekstu określenia „dalekiego zasięgu” nie ma
charakteru metaforycznego. My rzeczywiście oddziałujemy w dalekim zasięgu15.
Spojrzenie na tę sytuację można jednakże odwrócić. Nie tylko ja oddziałuję na
odległość, ale rezultaty takich działań pojawiają się w obrębie mojej rzeczywistości życia
codziennego. Wdzierają się w nią siły z zewnątrz. Niektóre z
nich są dość łatwo rozpoznawalne. Pocisk wysłany przez siedzącego przed komputerem
żołnierza zostanie pewnie zinterpretowany jako pocisk wrogi. Inne jednakże nastręczają więcej
kłopotów. Dla przykładu jedzenie i produkty do jego przygotowywania także trafiają do
rzeczywistości życia codziennego na końcu długiego łańcucha przesyłania i przetwarzania.
Kiedy wyłoniła się sprawa choroby wściekłych krów – zwróćmy uwagę, że mięso w sklepach
Bauman pisze tak: „Himmler niepokoił się o zdrowie psychiczne SSmanów z Einsatzgruppen, przykładających
lufy pistoletów od rana do nocy do setek żydowskich i bolszewickich karków. Generał Schwarzkopf nie musiał
przejmować się stanem umysłowym swoich zabójców masowych. [...] Liczyli błyski na ekranie, nie trupy. Piloci
wracali z ‘zadania’ podnieceni, uniesieni, pijani radością: ‘to było zupełnie jak w kinie’, ‘całkiem jak w grze
telewizyjnej’ – zwierzali się reporterom z błyskiem w oczach” (Bauman 1995: 48-49).
15
Można taką tezę wyprowadzić zarówno z przekonania obecnego u McLuhana, jak i jego współpracowników,
takich jak chociażby Edwart T. Hall czy Derrick de Kerckhove, że rozwój kultury wiąże się z ekstensjami, czyli
przedłużenia naszych ciał. Skoro nasze ciało uzyskało przedłużenie, to zwiększył się zasięg jego oddziaływań.
Por. De Kerckhove 2001, Hall 1987, McLuhan 2001, McLuhan 2004.
14
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
pojawia się zgodnie z powyższą konstatacją – większość z nas na tyle nie wiedziała, co począć
z tym wszystkim, że po prostu przestała kupować wołowinę. Świat poza horyzontem naszego
Lebenswelt, w którym mięso przygotowywano, badano i kwalifikowano do sprzedaży i
spożycia uznany został za tak dalece poznawczo niedosięgły, że pozostało tylko odcięcie się od
niego, przynajmniej w tym niewielkim zakresie.
Jednakże obszerne sieci płynnej nowoczesności przynoszą nam jeszcze jeden kłopot.
Być może większy. Różne działania i różne byty interferują ze sobą w sposób
nieprzewidywalny. Tak przecież komentowano chorobę wściekłych krów, jako zaskakujący
rezultat spotkania się kilku znanych czynników. Ulrich Becka nazywa tę sytuację
„wytwarzaniem ryzyka” (Beck 2004). W obszarze naszej rzeczywistości życia codziennego
pojawiają się więc nie tylko rezultaty celowych i planowanych działań na odległość, ale
także rezultaty nieplanowane. Wdziera się w nią ryzyko. Kłopot z nim polega na tym, że
inaczej niż w przypadku niebezpieczeństwa, nie jest uchwytne bezpośrednio zmysłowo (Beck
2004: 90). W tym sensie ryzyko jest niewidoczne. Jak mówi Beck, wbrew statystycznym,
uśrednionym analizom zagrożeń, ryzyko nie rozkłada się statystycznie, a staje się coraz bardziej
zindywidualizowane (Beck 2004: 109-231). Może stanowić wypadkową na przykład nawyków
żywieniowych, zaplecza genetycznego, miejsca zamieszkania (w tym piętra i tego, czy w
budynku jest winda), typu pracy, ilości przeprowadzek w życiu itp. Niewidoczne ryzyko,
nieuchwytne zmysłami i zindywidualizowane, daje się uchwycić jedynie poprzez ekspertyzy,
które niejednokrotnie są jednymi z wielu niezupełnie zgodnych lub wręcz sprzecznych ze sobą
ekspertyz (Beck 2004: 90). Toteż same ekspertyzy potrzebują dodatkowych interpretacji i
wyjaśnień.
Nurty interpretatywne zwracały uwagę, że poruszamy się w świecie interakcji, kierując
się odpowiednimi regułami interpretacyjnymi (rozumiemy innych, gdy do nas mówią,
odczytujemy ich mowę ciała, odróżniamy sytuacje oficjalne od zabawy). Reguły te na ogół są
wprowadzane w życie szybko i bezreflesyjnie, ponieważ jedynie to zapewni mu gładki przebieg
(Dobrzański 1999: 57-58 i 66-70). Jednakże to, co zostało powiedziane powyżej, komplikuje
sytuację, ponieważ, po pierwsze, musimy nabyć reguły interpretacyjne pozwalające rozumieć
i działać w obliczu praktyk dalekiego zasięgu, które wkraczają do naszej rzeczywistości życia
codziennego. Po drugie, potrzebujemy reguł interpretacyjnych pozwalających dostrzec i pojąć
niewidzialne ryzyko. Po trzecie, sprawę komplikuje to, co kryje się pod pojęciem „płynnej
nowoczesności” – procesy przemian społecznych uzyskały tempo tak duże, że powszechne
stało się doświadczenie utraty świata życia człowieka, zmienia się on szybciej niż my
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
wypracowujemy reguły interpretacyjne pozwalające się w nim poruszać16. Moja teza jest w tej
sytuacji następująca: potrzebujemy interpretacji dalekiego zasięgu. Oznacza to, że
potrzebujemy reguł interpretacyjnych, które pozwolą nam uporać się ze skutkami działań
dalekiego zasięgu w naszej rzeczywistości życia codziennego.
Przede wszystkim myślę tu o dwóch połączonych ze sobą typach kompetencji
interpretacyjnych. Pierwszy wiąże się z umiejętnościami odczytywania elementów
pozostających w naszej rzeczywistości życia codziennego, które są rezultatami działań
dalekiego zasięgu oraz postrzegania poprzez nie niewidzialnego ryzyka. Nazwę tę kompetencję
umiejętnością uwidaczniania ryzyka. Drugi z tych typów zawierałby kompetencje
szacowania wiarygodności wiedzy. Odczytywanie ryzyka opiera się na studiowaniu ekspertyz,
artykułów prasowych, porównywaniu ich ze sobą, odnajdywaniu niejasności i niezgodności itp.
Nazwę tę kompetencję umiejętnością radzenia sobie z wiedzą17.
Wspominałem na wstępie, że w myśleniu o interpretacji dominuje bliski dystans. Aby
nasze kompetencje interpretacyjne rozszerzyć o umiejętność uwidaczniania ryzyka i
umiejętność radzenia sobie z wiedzą, należałoby zmienić przyzwyczajenia w sferze planowego
nabywania kompetencji interpretacyjnych, czyli w edukacji. W toku nauki w szkole
podstawowej i średniej ćwiczymy mechanizmy interpretacji bliskiego zasięgu, nie wydaje się
jednak, by w takim samym stopniu działo się tak z interpretacją dalekiego zasięgu. Wydaje się,
że nawet, jeśli pojawiają się wydarzenia związane z funkcjonowaniem rozbudowanych sieci
(np. na lekcjach historii czy geografii), to brak wystarczającego ich przełożenia na naszą
rzeczywistość życia codziennego.
Powrócę teraz do wyjściowej perspektywy, tej, według której my jesteśmy inicjatorami
działań na odległość, inni zaś spotykają się z rezultatami w ramach swojej codzienności.
Przywołam raz jeszcze stanowisko Baumana, który utrzymuje, że fascynująca etyka bliskiego
zasięgu wypracowana przez Emmanuela Levinasa musi zostać rozszerzona na płaszczyznę
polityki (Bauman i Tester 2003: 163-197). Otóż, idąc tym tropem, chciałbym postulować
konieczność wypracowania etyki dalekiego zasięgu, jako „naturalnego” uzupełnienia
interpretacji dalekiego zasięgu. Pojmuję rzecz następująco: jak zaznaczałem na początku,
Na temat przyspieszenia por. Thomas Hylland Eriksen, Tyrania chwili. Szybko i wolno płynący czas w erze
informacji (Eriksen 2003). Pojęcie utraty świata życia człowieka zaczerpnąłem od Odo Marquarda (Marquard
1994: 43).
17
Nawiasem mówiąc, dostrzegam tu olbrzymie wyzwanie dla epistemologii, której tradycyjnie jedno z
podstawowych pytań dotyczyło rozróżnienia pomiędzy wiedzą pewną a iluzją i mniemaniami. Problem, jaki w
tym kontekście należy postawić jest tylko następujący: czy epistemologia potrafi pomóc nam w naszych
codziennych zmaganiach z wiedzą, czy też kwestię tę zostawi swojej młodszej siostrze – socjologii wiedzy lub
mutacji w postaci epistemologii społecznej?
16
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
moralność rozumiem jako sferę tego, co międzyludzkie. Posiada to dwie konsekwencje.
Pierwsza z nich, oczywista w świetle tego, co już napisałem, widzi w międzyludzkim to, co
znajduje się między jednym człowiekiem a drugim w ich działaniach. Oznacza to, że to, co
znajduje się między mną – przykładowo, kupującym w sklepie koszulkę – a osobą, która ją
uszyła, prawdopodobnie źle opłacaną chińską szwaczką, mogę przedstawić w kategoriach
ekonomicznych, ale mogę też w moralnych. Jej działanie wpływa na moje działanie, a z kolei
moje działanie może wpłynąć zwrotnie na jej życie. Kłopot, o którym mówię od początku tego
tekstu, polega na tym, że zostaliśmy powiązani tak długim łańcuchem zapośredniczeń, że
obecność kogoś innego na jego drugim końcu znika za horyzontem mojej wyobraźni moralnej,
moich kompetencji interpretacyjnych, podobnie jak znika za horyzontem mojej rzeczywistości
życia codziennego. Powtarzam więc, to, co międzyludzkie, moralność, oddelegowane
zostaje do tysięcy pośredników, którzy nas łączą. Druga część rozumienia moralności, czyli
tego co międzyludzkie, pokrywa się w dużej mierze ze społeczno-regulacyjnym podejściem do
kultury (Banaszk i Kmita 1991). W tym sensie moralność stanowi żywioł, w jakim jesteśmy
zanurzeni, który dostarcza nam celów działań (wartości) i sposobów docierania do nich
(dyrektyw).
Przypomnę, że etykę rozumiem jako narracje o moralności. Toteż etyka może polegać
na konceptualizacji naszych wartości i sposobów ich realizowania, na krytycznym ich
rozważaniu, na uświadamianiu sobie różnicy między wartościami deklarowanymi a
spełnianymi itd. W tym sensie, uważam, że nasza etyka winna zostać wzbogacona o etykę
dalekiego zasięgu. Kiedy myślimy o celach działań, wyobrażamy sobie najczęściej ich bliskie
skutki, co zaś z dalszymi? Podam przykład. Rezultatem konferencji jak ta, na której niniejszy
tekst wygłosiłem jako referat, jest zwykle książka zawierająca zaprezentowane materiały. Tak
wygląda cel, który jest istotny o tyle, że praca naukowa wiąże się z prowadzeniem badań i
publikowaniem tekstów, z czego regularnie składa się sprawozdania. Jednakże rezultatem
dalekiego zasięgu jest przyczynienie się do zwiększania zalewu informacji we współczesnej
kulturze. Kto wie, jakie będą skutki tego natłoku informacyjnego? Jeden z nich uderza w nas
zwrotnie. Im więcej napiszemy tekstów, tym więcej musimy ich później sami czytać, aż
dochodzi do tego, że ich liczba całkowicie przekracza możliwości najszybciej czytających, co
z kolei prostą drogą zmierza do podkopania takiej wartości sprzęgniętej z pracą naukową, jak
rzetelność. Otóż, w sytuacji przeciążenia informacyjnego najrzetelniejszy badacz może okazać
się niewystarczająco sprawny poznawczo, niewystarczająco rzetelny. Krótko mówiąc, ślepota
w zakresie etyki dalekiego zasięgu może doprowadzić nas do bezwiednej i niecelowej
erozji różnych obszarów moralności, w tym erozji wartości.
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
Chciałbym teraz sprawę nieco skomplikować. Naszkicowałem konceptualne ramy
umocowania interpretacji i etyki dalekiego zasięgu, jednakże na początku zaznaczałem, że
kluczowy dla moralności i kompetencji interpretacyjnych wydaje mi się kształt współczesnego
świata społecznego, że on stanowi ostateczny przedmiot odniesienia moich rozważań.
Chciałbym zwrócić uwagę, że potencjalne kłopoty z etyką i interpretacją dalekiego zasięgu
są i będą zwielokrotniane przez procesy indywidualizacyjne. Te ostatnie traktuję jako
zwiększanie się ilości obszarów w życiu społecznym, gdzie raczej działamy jako indywiduum
niż jako grupa bądź instytucja. Nie miejsce tu na szersze omawianie tego tematu, który doczekał
się już bogatej literatury (Por. Beck 2004: 109-213; Jacyno 2007 czy też Taylor 1996). Dość
powiedzieć, odwołując się ponownie do Becka, że drugim obliczem indywidualizacji jest
rozpad grupowych form życia (klas, stanów, także rodziny) (Beck 2004: 116-150). Pociąga on
za sobą rozpad tradycyjnych sposobów radzenia sobie w życiu, które były kolektywnie
podzielane. Można wyobrazić to sobie jako rozpadanie się parasoli ochronnych rozpiętych nad
jednostkami. Ryzyko, które dotyka zbiorowość, szybciej zostanie odparte niż rozproszone
ryzyko, które dociera wybiórczo do jednostek. Aby sobie uzmysłowić tę kwestię, wystarczy
pomyśleć o ryzyku wiążącym się z chorobą. W przypadku choroby nękającej w dłuższym
czasie większą liczbę ludzi, wypracowane zostają instytucjonalne mechanizmy zaradcze (np.
wciągnięcie insuliny na listę leków refundowanych w przypadku chorych na cukrzycę).
Tymczasem nietypowa choroba, dotykająca bardzo niewiele osób, pozostawia ich samych
sobie, a w nieco szczęśliwszych okolicznościach pozostają oni sami ze swymi bliskimi. Kłopot
w tym, że jak pisze Beck, współczesne procesy indywidualizacyjne rozrywają także rodzinę
nuklearną (Beck 2004: 151-191). Zindywidualizowane ryzyko umyka poza sferę
moralności, ponieważ przestaje należeć do tego, co międzyludzkie, przestaje wiązać się z
powszechnie respektowanymi wartościami i sposobami ich realizowania. Oznacza to, iż
dodatkowego wysiłku wymaga jego identyfikowanie i komunikowanie innym. Co więcej,
oznacza to także, iż nie istnieją nieproblemowe, bezrefleksyjne sposoby interpretowania
działań dalekiego zasięgu oraz że coraz trudniej je wypracować. Toteż jedynym wyjściem
wydaje się systematyczny namysł na mechanizmami oddziaływania na odległość i wiązania
ich z interpretacją i etyką dalekiego zasięgu.
Jak może taki systematyczny namysł wyglądać? Jak może wyglądać etyka dalekiego
zasięgu wpleciona w funkcjonowanie Akademii? Moja propozycja w tym zakresie nie
wychodzi poza kilka uwag. Wyobrażam sobie, że w wersji idealnej etyka dalekiego zasięgu
skorzystałaby z tego, jak rolę projektowania utopii postrzega Richard Rorty. Autor
Przygodności, ironii i solidarności uważa, że celem tworzenia utopii nie jest wymyślanie
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
całkowicie nowych ładów społecznych (w moim przypadku na przykład projektowanie świata
bez oddziaływań na dystans), lecz takie korygowanie ładu istniejącego, które zmniejszy ilość
cierpienia w świecie (zob. Rorty 1996: 73-134). Toteż etyka dalekiego zasięgu,
konceptualizując mechanizmy działania na odległość w warstwie opisowej, winna analizować
ich skutki i jednocześnie projektować, w warstwie normatywnej, sposoby zmniejszania
cierpienia wywoływanego przez te skutki. Mówiąc inaczej, etyka dalekiego zasięgu, z
konieczności przytulona do innych dziedzin wiedzy, powinna starać się tworzyć modele stanu
przyszłego ze szczególnym uwzględnieniem nie potencjalnych zysków ekonomicznych czy
kłopotów technicznych, ale możliwego cierpienia. Modele te następnie mogłaby korygować
tak, by redukować to, co negatywne. Jednym z elementów tych modeli byłoby rozważanie
przyszłych konsekwencji wprowadzanych dziś i jutro innowacji naukowo-technicznych i
tworzenie „instrukcji obsługi” ryzyka przez nie generowanego. W tym sensie etyka, czyli
tworzenie narracji o tym, co moralne, powinna znajdować się w awangardzie, pół kroku przed
resztą świata. Zdaję sobie sprawę z utopijności tego projektu, dlatego określiłem go mianem
„wersji idealnej”, niemniej wobec nasilających się procesów cywilizacyjnej kolonizacji
przyszłości konieczne wydaje się także myślenie skierowane w przyszłość, w tym myślenie o
moralności.
Jednakże w wersji skromnej – wszak wersja idealna potrzebowałaby nie tylko tęgich
głów, ale i wsparcia instytucjonalnego – możemy wyobrazić sobie etykę dalekiego zasięgu jako
po prostu poruszającą się po obszernych sieciach i uzmysławiającą nam konsekwencje naszych
działań pojawiające się w codzienności innych. Taka etyka nie wymagałaby pojawienia się
nowych instytucji (instytucji moralnego zaglądania w przyszłość, z możliwościami wpływu na
decyzje polityczne), a jedynie nieznacznego rozszerzenia dzisiejszych zainteresowań
filozoficznych. Wydaje mi się, że, na szczęście, takie działania są już podejmowane, choć
najczęściej niesystematycznie i nie przez zawodowych filozofów.
Istnieje jeszcze jeden trop. Zostaje on wskazany przez pojęcie „translacja”, które jest
centralne w ANT. Zygmunt Bauman, zauważa, że impuls moralny z natury cechuje słabość, że
szybko wygasa (Bauman i Tester 2003: 164). Jest zbyt słaby, by podróżować przez niezwykle
rozbudowaną dziś sferę międzyludzkiego. Być może zamiast, bądź oprócz, poszukiwania
mechanizmów go wzmacniających, należy także wypracować sposoby jego translacji. A oto
przykład, który ideę tę podsunął: zamiast pobudzać nasze współczucie na tyle silnie, by pomóc
anonimowym cierpiącym, zmieniając nasze utarte nawyki, fundacje charytatywne same
zajmują się konstruowaniem długich sieci w taki sposób, że wystarczy jedno kliknięcie na
odpowiedniej stronie internetowej lub też wysłanie sms-a z telefonu, który przecież prawie
Krzysztof Abriszewski „Wszystko otwarte na nowo. Eseje z filozofii kultury”
zawsze jest pod ręką. Tym sposobem słaby impuls moralny zostaje przełożony na działanie
dalekiego zasięgu. W tym duchu zawodowy etyk dalekiego zasięgu mógłby konceptualizować
to, co międzyludzkie, opierając się na zabiegach translacyjnych. Kierunek tych translacji może
wyznaczać uwaga Neila Postmana o dokonującym się właśnie przekształcaniu dominującego
typu ludzkiego. Zdaniem Amerykanina, zmieniamy się z obywateli w konsumentów. Wiedząc,
że etyczne i polityczne modele traktujące nas jako obywateli są rozwijane już od jakiegoś czasu,
etyk dalekiego zasięgu mógłby, korzystając z rozbudowanego dyskursu o konsumpcji i
konsumeryzmie, dokonywać po prostu translacji i uzupełnień tego, co już wiemy.

Podobne dokumenty