Mirasolla

Transkrypt

Mirasolla
Mirasolla
Wojna
Nadszedł styczeń. W Liceum numer siedem w Podkowie Leśnej właśnie
rozległ się dzwonek na długą przerwę. Filip z uśmiechem wyszedł z sali od
matematyki, w której klasa pierwsza A pisała przed chwilą ważny sprawdzian z
fizyki, ostatni w tym semestrze. Usiadł na ławce stojącej przy ścianie i
przeciągnął się z lekkim uśmiechem. Był pewien, że poszło mu świetnie, jak
zawsze zresztą. Jak nic będzie miał szóstkę na półrocze. W końcu co to za
problem dla wielkiego umysłu przyszłego fizyka?
Kiedy tak siedział i rozmyślał o swojej przyszłości w Europejskim
Ośrodku Badań Jądrowych, na przykład w badaniach prowadzonych w Wielkim
Zderzaczu Hadronów, a potem we własnym programie popularnonaukowym w
telewizyjnym kanale National Geographic, na drugim końcu ławki usiadła
Ewelina. Wsparła głowę na opartych o uda rękach i zaczęła ze zmartwieniem na
twarzy przyglądać się swoim trampkom.
– Hej, Elżuniu – zagadnął dziewczynę Filip. – Jak tam ci poszło?
– Źle – wymamrotała niewyraźnie Ewelina.
Filip spojrzał na nią trochę zbity z tropu. Nie zwróciła mu uwagi za
przekręcenie jej imienia. Coś musiało być nie tak.
– Pamiętaj, że zawsze mogę ci udzielić korepetycji – kontynuował. – W końcu
jestem świetlaną przyszłością światowej astrofizyki. Więc nie krępuj się, wal
śmiało, jeśli potrzebujesz mojej pomocy. Dla mnie to żaden problem. Fizyka jest
jak oddychanie – instynktowna.
Tym razem w ogóle nie odpowiedziała, tylko tępo wpatrywała się w
podłogę. Skonsternowany Filip przysunął się do niej i potrząsnął jej ramieniem.
– Ej, Ewelina… Słyszysz mnie? – zapytał. – Wszystko okej?
– Okej. Zamyśliłam się – mruknęła.
– Ale na pewno? Coś taka blada jesteś…
– Przyniósłbyś mi może coś słodkiego do jedzenia i mój plecak? Jest pod salą
gimnastyczną – poprosiła cicho.
1
– Dobra, ale co ci jest…?
Przez chwilę milczała.
– Walczyłam o czwórkę, więc strasznie zestresowałam się tą fizyką i
zapomniałam o jedzeniu. Musiał mi z tego wszystkiego spaść cukier. Jechałam
na adrenalinie i teraz chyba odpływam.
– To ty masz cukrzycę? – zdziwił się Filip. – Przecież jesteś taka chuda!
– Typu pierwszego – westchnęła Ewelina. – Serio, Dragonowicz, co ty robiłeś w
gimnazjum na biologii?
– Uczyłem się, miałem nawet czwórkę… To bardzo groźne?! Może zadzwonić
po karetkę? – pytał szczerze przejęty Filip. – Przeżyjesz?! Ewelina, nie możesz
mi tu umrzeć, jasne? Nie wolno ci!
– Nie, głupku, nie umrę. Nic mi nie jest.
Filip poważnie pokiwał głową i wstał z ławki.
– Dobra, to ja wszystko załatwię. Tylko poczekaj tu spokojnie przez chwilkę!
Oddychaj! Zaraz wrócę!
Miał iść do sklepiku, ale rozejrzał się i podbiegł do siedzącego na
podłodze po drugiej stronie korytarza Kamila. Wyrwał mu z ręki batona
owocowego, którego ten właśnie otwierał.
– Ej, no co ty robisz?! – zapytał z wyrzutem Kamil, sięgając po swoją własność.
– To moje!
– Cicho bądź. To nie dla mnie, Ewelinie jest słabo. Potem ci oddam kasę –
wycedził przez zaciśnięte zęby Filip.
– A! To trzeba było tak od razu, że dla Eweliny, tobie bym nie dał – odparł już
spokojniej Kamil. – To w takim razie nie musisz oddawać.
– Dzięki. – Dragonowicz zwrócił się do siedzącego obok Kamila Dariusza: – A
ty idź pod salę gimnastyczną po jej plecak. Taki czarny.
– Sorry, ale naprawdę nie mógłbyś iść po niego sam? – zapytał Dariusz, który
był pochłonięty przepisywaniem pracy domowej z geografii od Kamila. –
Jestem trochę zajęty…
2
– Nie no, ja muszę ją przecież pilnować! Leć po ten plecak, bo na ciebie
zakabluję i spisywanie ci nic nie da!
– To szantaż! Konfident! Okej… Idę, idę…
***
Tymczasem Jan Warecki siedział w sali do rosyjskiego na zebraniu
samorządu szkolnego. Aleksander zachorował, więc pozwolił mu się raz
zastąpić. Uważnie patrzył na zebranych uczniów, w większości nieznanych mu
trzecioklasistów. Przewodnicząca Anastazja wstała, nonszalancko poprawiła
długie, związane w koński ogon miedziane włosy i odchrząknęła, kończąc
wszelkie rozmowy. Była wysoką dziewczyną o poważnym wyrazie twarzy
ubraną w rozciągnięty biały sweter i czarne rurki.
– Cześć – zaczęła. – Musimy ostatecznie ustalić sprawę dzisiejszej nocy
filmowej. Wybraliśmy już trzy filmy i wszystko jest gotowe, ale chciałabym
sprawdzić, czy…
– Właśnie widziałem te wasze filmy – przerwał jej nagle Jan, wstając. –
Straszny mainstream. Dlaczego nie bierzecie pod uwagę kina francuskiego? Co,
jest zbyt ambitne dla statystycznego licealisty? W renomowanym liceum to nie
powinno być problemem.
Anastazja wbiła w chłopaka chłodne spojrzenie błękitnych oczu. Uniosła
lekko brwi, jakby dopiero teraz go zauważyła.
– Słuchaj, młody, po pierwsze, to mi nie przerywaj. A po drugie, to filmy są
wybrane i nie masz w tej sprawie nic do gadania. Nawet nie jesteś w
samorządzie.
– Co powiedziałaś?! „Młody”?! Co, ty niby jesteś starsza? – zapytał ze złością.
– Oczywiście, że jestem, PIERWSZAKU! – ostatnie słowo wypowiedziała z
pogardą. – Nie wiem, czy wiesz, ale w maju zdaję maturę!
– Pff… Myślisz, że nie wiem, że poszłaś do szkoły rok wcześniej? A tak się
składa, że ja wylądowałem rocznik niżej i w tym roku będę miał osiemnastkę.
Jesteś bezczelna, jako maturzystka powinnaś umieć szanować inny’.
– A co, nie zdałeś w gimnazjum? A może w przedszkolu? Nie poradziłeś sobie?
– Anastazja uśmiechnęła się cynicznie, ignorując jego uwagę.
3
– Nie. Rok byłem z rodzicami na wyprawie badawczej na Alasce i nie mogłem
‘odzić do szkoły.
Anastazja przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Pozostali
członkowie samorządu tylko przysłuchiwali się w ciszy. W końcu zacisnęła ręce
w pięści i zapytała powoli:
– A którego w takim razie się urodziłeś?
– Szóstego lutego, a ty? – odpowiedział spokojnie Jan.
– …osiemnastego czerwca – burknęła pod nosem Anastazja.
– Dobra, MŁODA – tu uśmiechnął się tryumfalnie – za tydzień razem na piwo
nie pójdziemy, bo będziesz nadal nieletnia, ale jak już mam taką okazję, to
przekażę ci jeszcze jedno. Twoja gazetka jest straszna. Okropnie pompatyczna i
nudna. Wy’odzi raz na ruski rok. Nie ma tam prawie nikogo innego poza tobą, a
ci, co są, nie potrafią pisać.
– Tak, bo nie ma chętnych! Gdyby było więcej redaktorów, to może to wszystko
wyglądałoby lepiej i nie musiałabym tyle sama pisać! Pytałam się, próbowałam
werbować! Wszyscy inteligentniejsi, którzy by się nadawali, mówią, że szkolna
gazetka to obciach i im się nie chce. Nie rozumieją, że jeżeli są dobrzy, to
gazetka będzie tak dobra jak oni. Artykuły się same nie piszą!
– To zrób coś, żeby nie był to obcia’! W końcu jesteś redaktor naczelną. Masz
’yba świadomość, że niektóre artykuły są tak przeintelektualizowane, że można
je porównać tylko do propagandy komunistycznej. Przemówienia przywódców
PZPR były tak podniosłe! Nie uczyli was podstawowej zasady, że pisze się dla
ludzi i o tym, o czym ma się samemu jako takie pojęcie. Do kompletnej klapy to
wam tylko imagine’ów brakuje! W niektóry’ potwora’… sorki, utwora’,
wzniosłość uczuć przegrywa tylko z błędami. Każdy mądrzejszy od tasiemca
cierpi, kiedy to czyta. Wszyscy się ciebie boją albo cię lubią i nic nie mówią, ale
ja nie należę do żadnej z ty’ kategorii! Zrób coś albo abdykuj!
– To sam coś zrób, jak taki mądry jesteś! – prawie krzyknęła przewodnicząca. –
Prywatne liceum! Renomowane! Sami liderzy, wszyscy chcą rządzić, a jak
przychodzi do zrobienia czegoś, to nikt nie jest chętny! Lansować się i
krytykować potrafią, ale oczywiście nie dadzą nic od siebie, bo niby po co?! Tu
się nie da pracować w grupie! Tylko nauczyciele twierdzą inaczej! Integracja,
jasne! Jedna wielka hipokryzja! Czasem mam wrażenie, że tylko mnie zależy na
4
tej gazetce! Przekonasz się, mam nadzieję, że szybko. Wystarczy, że będziesz
jedynym, który lubi dany przedmiot, a będzie praca zespołowa! Masz wybór:
albo zrobisz to sam, albo ktoś ci ocenę popsuje, bo jemu nie zależy. – Popatrzyła
na członków samorządu, którzy w ciszy przyglądali się kłótni. – A wy co?
Możecie iść, koniec zebrania! Spotkamy się wieczorem!
– Nie, no co ty? Nie przeszkadzajcie sobie – odpowiedział z uśmiechem któryś z
chłopaków.
– Dlatego mówię – podjął Jan – jeśli ludzie nie ‘cą pisać, to twoim zadaniem jest
zrobić wszystko, żeby to zmienić. Nawet w tak leniwej grupie. Mówią, że jesteś
taka silna i inteligentna. Doprowadzenie do porządku gazetki szkolnej nie
powinno być problemem dla wspaniałej carycy Anastazji. W końcu został ci
jeszcze jeden semestr. Inna sprawa, że z samorządem też przydałoby się coś
zrobić. Jestem tu pół roku i nic się nie dzieje. Podobno kiedyś było lepiej. Ile
dyskotek zrobiliście? A ile nocy filmowy’? No, dzisiaj będzie pierwsza. Co,
zorganizowaliście jeden bal i tyle? Macie głośniki. Jaki to problem, żeby
codziennie na przerwie obiadowej leciała jakaś dobra muzyka, na przykład
francuska? Tak ciężko znaleźć pięć osób, które poprowadziłyby takie coś?
Każda weźmie jeden dzień tygodnia. To nie jest katorżnicza praca, tylko trzeba
pomyśleć i poszukać. Na przykład taki Eryk…
– Kto? – przerwała mu Anastazja.
– Eryk. Taki wysoki blondyn podobny do wikinga, z mojej klasy, non stop na
słu’awka’. Jesteś przewodniczącą, a nie znasz uczniów. – Jan pokręcił
rozczarowany głową. – Widzisz, przyszedłem tu tylko na zastępstwo, a mogę
dalej wymieniać przykłady na to, co jest w tej szkole nie tak. Powinnaś to sama
widzieć, w końcu jesteś już w trzeciej klasie.
Przewodnicząca chciała mu odpowiedzieć, ale wtedy zadzwonił dzwonek
na lekcję. Wszyscy członkowie zebrania zaczęli się zbierać do wyjścia.
– Przesiedzieliśmy tu całą przerwę i niczego nie ustaliliśmy – powiedziała jedna
z trzecioklasistek. – Aniu, może następnym razem umówcie się gdzieś i tam
podyskutujcie?
– Nie będzie następnego razu. Nie zamierzam pytać się żadnego przemądrzałego
pierwszaka o zdanie – oznajmiła chłodno Anastazja. – On był tu tylko na
zastępstwo.
5
***
Lekcje skończyły się, jako że był to ostatni dzień przed feriami,
wyjątkowo godzinę wcześniej. Filip, Ewelina i Jan właśnie szli po zaśnieżonym
dziedzińcu w stronę bramy szkoły. Na dworze panował mróz, wszystko
przysypane było warstwą skrzypiącego pod butami śniegu.
– No i mówię ci, Josiek, byłem bohaterem! Musiałem działać szybko, sytuacja
była niezwykle niebezpieczna, ale w podzięce za ratunek Ewelina zaprosiła
mnie do siebie do domu. Ma się ten urok osobisty, no nie? – opowiadał z dumą
Filip. – Czujesz to?
– Dragonowicz, ona prawie zasłabła, nie straciła słuchu ani materialnej formy.
Jest tu, FIZYCZNIE. Nie zaprosiła cię na randkę, tylko umówiła się na wspólne
uczenie się fizyki – poprawiła z naciskiem Ewelina. – I nie wyobrażaj sobie za
wiele, bo się zaraz rozmyśli.
– Chłopie, pewnie zazdrościsz. Przyznaj się, ile razy jakaś dziewczyna sama, z
własnej nieprzymuszonej woli zaprosiła cię do domu? – mówił do Jana Filip,
zupełnie nie zwracając uwagi na dziewczynę.
– Jan! – nagle usłyszeli wołanie dobiegające z ulicy przed szkołą.
Do Francuza podbiegła niziutka blondynka w lekkim, czerwonym
płaszczyku, białym szaliku i bordowych botkach na obcasie. Rzuciła się Janowi
na szyję, mało go przy tym nie przewracając.
– Cześć, Jan! – pisnęła radośnie po francusku, uśmiechając się. – Tak dawno cię
nie widziałam!
6

Podobne dokumenty