Gazeta Kowarska

Transkrypt

Gazeta Kowarska
01
Slołsity
Gazeta Kowarska
Kwartalnik miejski / dodatek: Kurier Kowarski
Zdrowych i wesołych
Świąt Wielkanocnych życzy
Burmistrz Mirosław Górecki
2014
nr 1/2014 (52) ISSN 2300-2387
EGZEMPLARZ BEZPŁATNY
S
L
O
Ł
S
I
T
Y
/
N
A
W
S
T
Ę
P
I
E
Promocja
monografii
Na
Na wstępie
C
hoć już wiosna za oknem, tegoroczna zima zostanie na długo zapamiętana w sercach kibiców. Jednak nie tylko oni
emocjonowali się tegorocznymi Igrzyskami Olimpijskimi w Soczi. Do największej
tegorocznej imprezy sportowej wracamy za sprawą chorążego kadry narodowej, którym był kowarzanin, bobsleista
Dawid Kupczyk. Rozmowa ze sportowcem publikowana jest w dziale celebryta.
Warto wspomnieć, że wywiad przeprowadzały Karolina Smalec i Daria Plichta,
studentki dziennikarstwa, które w naszej
gazecie odbywały praktyki zawodowe.
Czytelnicy będą mieli okazje dowiedzieć
się o dyscyplinie sportu, którą uprawia
olimpijczyk z Kowar. Ponadto w numerze
wspomnienia o wymarłym już zawodzie,
jakim był kat. W dawnych Kowarach również był taki fachowiec. Śladami tej profesji podążali Robert Andrzejewski i Zbigniew Piepiora.
Jacek Kunikowski
rynku pojawiła się monografia Kowar. Promocja
książki miała miejsce na początku stycznia w Centrum Usług Medycznych i Profilaktyki Zdrowotnej „Przedwiośnie”. Monografia
powstała z okazji jubileuszu pięćsetlecia miasta. Pracowało nad nią
13 autorów. Praca została napisana pod redakcją Wiesława Wereszczyńskiego.
– Chciałem, żeby to była książka mówiąca o ludziach, którzy tu mieszkali – mówi jeden
ze współautorów Wiesław Wereszczyński – o tym jak się żyło w tym mieście, mniej miejsca poświęcaliśmy opisom zabytków.
Na spotkaniu Wiesław Wereszczyński wyjaśniał, że dzięki pracy udało się zweryfikować
wiele mitów o pradziejach miasta.
Autorami byli zawodowi historycy jak Ivo Łaborewicz, ale także mieszkańcy Kowar. O historii powojennego górnictwa pisał Franciszek Gawor. Burmistrz Mirosław Górecki, poza
słowem wstępnym, podzielił się swoją wiedzą o przejściu granicznym na Przełęczy Okraj.
Książka od chwili ukazania się na rynku budzi emocje. Zbigniew Piepiora skierował pismo do autorów, w którym podzielił się swoimi wątpliwościami. Dotyczyły one głównie
najnowszych dziejów miasta, między innymi historii sportu i straży pożarnej. Zespół folklorystyczny „Kowarskie Wrzosy” również poczuł niedosyt, gdyż kilkunastoletnia historia
grupy została zamknięta dosłownie w kilku słowach. Padły już propozycje, by wydać jakiś
suplement, nie wiadomo czy trafią na podatny grunt, a na kolejny jubileusz miasta trzeba
będzie poczekać ćwierć wieku.
Podczas wieczoru autorskiego można było książkę nabyć w promocyjnej cenie 55 zł.
Książkę będzie można kupić w punkcie informacji turystycznej, ale już o 10 złotych drożej.
Monografia liczy blisko 700 stron, jej nakład to 1000 egzemplarzy.
(jk)
Nowe mieszkania
P
ięć kowarskich rodzin odebrało klucze do nowego mieszkania. Co ważne są to lokale komunalne. Pierwsze od lat wybudowane nad Jedlicą. Wręczenie kluczy było
więc okazją do uroczystej oprawy. Klucze wręczał w piątek 14 marca burmistrz Mirosław Górecki w sali obrad Rady Miejskiej. Nowy budynek znajduje się przy ul. Waryńskiego 13 i powstał na zgliszczach XIX-wiecznej kamienicy. Kolejną wartą podkreślenia
informacją jest fakt, że lokale mieszkalne znajdujące się na parterze są przystosowane dla
potrzeb osób niepełnosprawnych, czyli są pozbawione barier architektonicznych. Część
z nowych lokatorów to mieszkańcy budynków położonych na terenie dawnego szpitala
przy ulicy Jeleniogórskiej. O decyzji przyznania im kluczy zaważył fakt, że jest nabywca
na te obiekty. Do zasiedlenia w budynku przy Waryńskiego są jeszcze trzy mieszkania.
Budowa sfinansowana została ze środków gminnych. Inwestycja otrzymała 30% dofinansowanie z Banku Gospodarki Krajowej.
(jk)
SLOŁSITY GAZETA KOWARSKA / kwartalnik miejski
Żegnamy zimę, której nie było. Nie odbyły się nawet ślizgi na saniach rogatych. Znając kaprysy aury będzie na to
okazja w maju.
2
Redakcja: Jacek Kunikowski (red. nacz.), Agnieszka Jakubik,
Dariusz Kaliński, Zbigniew Piepiora, Andrzej Weinke, Mirosłw Górecki,
Ewa Kubarko-Lewandowska (dział reklam)
Współpraca: Jerzy Jakubów, Roman Tryhubczak, Robert Andrzejewski
Wydawca: Miejski Ośrodek Kultury, ul. Szkolna 2, 58-530 Kowary
tel./fax: 75 718 25 77; e-mail: [email protected]; www.gazeta.kowary.pl
Layout, skład komputerowy: Wojciech Miatkowski
Na okładce: Dawid Kupczyk, fot. Paweł Perłowski
Druk: APLA Łomnica
Slołsity
Gazeta Kowarska
S
L
O
Ł
S
I
T
Y
/
N
A
W
S
T
Ę
P
I
E
Gubernator
w Przedwiośniu
J
anusz Potępa, rotarianin, Gubernator Dystryktu, który obejmuje Polskę,
Ukrainę i Białoruś był gościem w Centrum
Usług Medycznych i Profilaktyki Zdrowotnej „Przedwiośnie”. Gościa zaprosiła Elżbieta Zakrzewska, spotkanie odbyło się
11 lutego. Szefowa „Przedwiośnia” poinformowała, że przy ośrodku powstanie
w przyszłości Rotariańska Ścieżka Zdrowia. Będzie ona służyła pacjentom, kowarzanom i turystom. Kowarzanie będą
mogli korzystać z niej na preferencyjnych
zasadach, płacąc 5 złotych za godzinę, rabat będzie więc duży, bo 50%. Gubernator zwiedzał również salę rotariańską,
do gustu przypadły mu prace plastyczne kowarskich uczniów, które zdobią pomieszczenie. Podczas spotkania Elżbieta
Zakrzewka, która wspiera ruch rotariański, chwaliła kowarską młodzież skupioną
wokół Interact-u. To klub, który przygotowuje młodzież do bycia rotarianinem.
(jk)
Piasecki w Berlinie promował Opolszczyznę, ale i swój park.
Sukces miniatur
D
zięki kowarskiemu Parkowi Miniatur Zabytków Dolnego Śląska polskie stoisko zajęło drugie miejsce podczas tegorocznych targów turystycznych ITB Berlin. Na
targach nasza atrakcja turystyczna promowała Opolszczyznę. Była to impreza
o światowym zasięgu, bo brało w niej udział ponad 10.000 wystawców ze 187 państw.
W stolicy Niemiec Marian Piasecki pokazał model nowej miniatury. To zamek w Mosznej.
Słowo miniatura nie jest zbyt precyzyjnie dobrane, bo model ma wymiary 5 na 3,5 metra.
Obiekt ten to jedna z pereł architektury Opolszczyzny. Zamek w Mosznej ma 99 wież.
Dla modelarzy jego budowa była wielkim wyzwaniem i trwała ponad 8 miesięcy. W kowarskim parku zamek będzie można oglądać pod koniec kwietnia lub na początku maja.
Targowa impreza w Berlinie trwała od 5 do 10 marca. Kilka dni później park miniatur prezentował się na Targach Turystycznych „Info Tour” w czeskim Hradec Kralove. W Czechach zaprezentował on miniaturę zamku z partnerskiego miasta po drugiej stronie Karkonoszy Vrchlabi. Jest to jedna z pereł architektonicznych rejonu. Obecnie zamek jest
siedzibą władz miejskich.
(jk)
Otwarcie centrum
W
Promesa dla Kowar
B
urmistrz Mirosław Górecki odebrał
25 lutego z rąk Sekretarza Stanu w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji Stanisława Huskowskiego promesę na likwidację
szkód spowodowanych przez intensywne opady deszczu, które nawiedziły Kowary w poprzednich latach. Rządowa dotacja
wyniesie 350 tysięcy złotych. Pieniądze zostaną przeznaczone na remont ulicy Świętej Anny oraz remont odcinka ulicy Kościuszki.
(jk)
środę 19 marca oficjalnie zostały
otwarte „Warsztaty terapii zajęciowej”. Mają one siedzibę w budynku „B”
Urzędu Miejskiego, który przez wielu kowarzan nazywany jest szklanym. Warsztaty
oferują zajęcia w kilku pracowniach: komputerowej, plastycznej, florystyczno-rękodzielniczej, krawieckiej i tkacko-dziewiarskiej. Dodatkowo udostępniona będzie sala
rehabilitacyjna. Będzie tam można skorzystać między innymi z klasycznego masażu, światłoterapii, roweru treningowego.
Warsztat przystosowany jest dla osób poruszających się na wózkach inwalidzkich.
W budynku jest winda, a wszystkie pomieszczenia przystosowane są dla potrzeb
osób niepełnosprawnych.
(jk)
Zemsta na aucie
Policjanci z Karpacza zatrzymali 27-latka
z naszego miasta. Wpadł on na gorącym
uczynku, gdy kopał i uderzał pięściami
w stojącego na parkingu citroena, którego właścicielem był jego kolega. Do
zdarzenia doszło w czwartek 13 marca.
Zatrzymany był pijany, w wydychanym
powietrzu miał dwa promile alkoholu.
Właściciel pojazdu swoje straty wycenił na 700 złotych. Wandal wgniótł tylną
klapę bagażnika oraz uszkodził mechanizm opuszczania szyby i wycieraczek.
Sprawca odpowie za uszkodzenie mienia. Za pojedynek z citroenem może mu
grozić nawet do pięciu lat pozbawienia
wolności. Wysoka kara jak za niechęć do
francuskiej motoryzacji.
(jk)
3
S
L
O
Ł
S
I
T
Y
/
R
O
Z
M
O
W
A
Z
C
E
L
E
B
R
Y
T
Ą
CHORĄŻY
Z KOWAR
Choć sportowe emocje już opadły, prezentujemy rozmowę z Dawidem Kupczykiem, sportowcem z Kowar, który podczas uroczystości otwarcia Igrzysk
Olimpijskich w Soczi, jako chorąży polskiej kadry narodowej, niósł biało-czerwoną flagę. Dawid Kupczyk
jest bobsleistą oraz pięciokrotnym olimpijczykiem.
Slołsity – Pojechałeś do Soczi z powierzoną przez burmistrza Mirosława Góreckiego misją promocji Kowar, udało
się spełnić ten cel?
Dawid Kupczyk – Myślę, że tak. Wszyscy
wiedzą, że jestem z Kowar. Mogę powiedzieć, że misja powierzona mi przez burmistrza została wypełniona.
S. – Byłeś chorążym, który prowadził
kadrę na najlepsze igrzyska w historii.
Myślisz, że za cztery lata, by podtrzymać dobrą passę, dostaniesz podobną
propozycję?
D. K. – Nie sądzę. Nie mam nawet pojęcia czy dotrwam do tego czasu. Mam taką
nadzieję, przymierzam się do szóstych
igrzysk, ale zobaczymy, jakie warunki zostaną stworzone, żeby dalej trenować.
S. – Jak to jest, gdy niesie się narodową
flagę na otwarcie igrzysk?
D. K. – Jest to ogromne przeżycie. Myślałem, że będzie to łatwiejsze, jednak to
duże emocje i niesamowite doświadczenie.
Był to dla mnie wielki zaszczyt i honor, ale
przede wszystkim spełnienie marzeń.
S. – Jak wyglądała historia z propozycją
bycia chorążym polskiej kadry w Soczi?
4
D.K. – Dostałem telefon od Adama Krzesińskiego, zgodziłem się od razu. Oczywiście nie mogłem takiej okazji wypuścić
z rąk. Zdaję sobie sprawę, że na pewno kilka osób wcześniej dostało taką propozycję,
jednak ze względu na to, że nie mogli startować czy akurat mieli jakiś trening na drugi
dzień, po prostu nie szli na otwarcie. Mnie
się wydaję, że spełniłem dobrze swoją misję. Jak już wcześniej mówiłem w jakimś
wywiadzie, jestem szczęśliwy i przyniosłem to szczęście także naszym reprezentantom. Tylko sobie nie za bardzo.
S. – Pech chorążego?
D. K. – Przepowiednia jest taka, że chorąży jest pechowy dla całej ekipy, jednak ja
okazałem się szczęśliwy, więc myślę, że nie
można mówić tu o jakimś pechu chorążego. To, że mamy sprzęt jaki mamy i przez
to zjeżdżaliśmy jak zjeżdżaliśmy, to raczej
nie żaden pech, po prostu realia.
S. – Czy liczyłeś na to, że może dzięki
temu, iż właśnie bobsleista będzie chorążym polskiej ekipy, ktoś zwróci większą uwagę na tę dyscyplinę?
D. K. – Mam nadzieję, że zwróciliśmy tym
na siebie czyjąś uwagę. To była, nie tylko
dla mnie, ale dla całej dyscypliny, taka funkcja promująca. Jednak zobaczymy jak to
będzie, bo w zasadzie zawsze tak było, że
podczas igrzysk, czy chwilę po nich, były jakieś rozmowy o bobslejach, ale później to
gasło. Mam nadzieję, że teraz to pójdzie
do przodu, że znajdą się jacyś sponsorzy
i ktoś nam pomoże, by rozwijać tę dyscyplinę w Polsce.
S. – W Polsce mamy tendencję do interesowania się sportami, w których
osiągane są dobre wyniki, np. skoki
narciarskie. Jednak w tym wypadku są
sponsorzy i znakomity sprzęt. W przypadku bobsleistów nie ma wyników,
ponieważ nie ma sprzętu, a co za tym
idzie – nie ma zainteresowania. Masz
na to jakąś radę?
D. K. – To wszystko zależy od ludzi, którzy zasiadają w zarządach, w Ministerstwie i innych organach decyzyjnych. Ale
nie wiem, co z tego będzie, ponieważ kiedy
10 lat temu mieliśmy świetne wyniki, wygrałem cały Puchar Europy i miałem drugie
miejsce na Mistrzostwach Świata juniorów,
nic za tym nie poszło do przodu. Nie mieliśmy sprzętu, jeździliśmy na bobsleju po-
S
życzonym od Niemców i mieliśmy bardzo
dobre wyniki, ale wciąż nie działo się nic.
Teraz mam nadzieję, że właśnie przez to,
że byłem chorążym, że było trochę szumu
medialnego, coś pójdzie do przodu.
S. – Czy możecie liczyć na wsparcie finansowe z Polskiego Związku Sportów
Saneczkowych?
D. K. – Teraz powstał nowy: Polski Związek Sportowy Bobslei i Skeletonu, jednak
Polski Związek Sportów Saneczkowych pomagał jak mógł. Wiadomo, większa pomoc
była względem saneczkarzy i dostali dużo
większe dofinansowanie niż my. Taka sama
sytuacja jest ze sprzętem. Sprzęt mamy kilkuletni, a trzeba iść do przodu, podążać za
techniką, nie cofać się. Nie dostaliśmy żadnego dofinansowania na sprzęt. Nie mieliśmy ani nowych płóz, ani nowego bobsleja,
także jeździliśmy na tym samym, którego
mamy od lat. Zeszły sezon pokazał, że nie
jest najlepiej, a w tym sezonie to już w ogóle strasznie.
S. – Była to już piąta impreza o tak dużej randze, możesz pokusić się o porównanie igrzysk, w których brałeś udział?
D.K. – Jeżeli chodzi o wyniki, to te igrzyska
wypadły najsłabiej. Były to moje najgorsze
zawody. Można powiedzieć, że w czwórkach mieliśmy niezłe przejazdy, jednak nie
dało nam to dobrego miejsca. Spodziewaliśmy się takich rezultatów po pierwszych
treningach, wiedzieliśmy, że nie jest najlepiej, że sprzęt nie jedzie. Nie liczyliśmy na
nic więcej. Jeżeli chodzi o igrzyska, to najmilej wspominam otwarcie i ich przebieg .
Inne zawody, w których brałem udział nie
różniły się zbyt wiele od tych w Soczi. Jeżeli chodzi o podwójne muszle w toaletach,
o których było głośno w mediach, to nie
wiem, czy tak było rzeczywiście, podobno
tak. Jednak na każdych igrzyskach były jakieś mankamenty, np. mieszkaliśmy w pokoju bez okien. W Vancouver mieszkaliśmy w zaadaptowanym garażu. Nikt z nas
nie spodziewał się, że będziemy mieszkać
w hotelu trzygwiazdkowym. Nie można
narzekać.
S. – Zająłeś miejsca w trzecich dziesiątkach, nie o tym marzyłeś przed wyjazdem, co się stało?
D. K. – Jest to wina sprzętu. Oczywiście
można by powiedzieć, że nasza, ale w tym
wypadku to nie my zawiniliśmy, tylko ewidentnie sprzęt. Dwójka i czwórka w ogóle nie jechały. Wydawało się, że będzie dobrze, tym bardziej, że naszym bobslejem
wygrywałem z chłopakiem, który jeździł
łotewskim bobslejem, który wcześniej po-
L
O
Ł
S
I
T
Y
/
R
O
Z
życzaliśmy. Zaryzykowałem jednak i wziąłem naszego bobsleja. Myślałem, że jest
lepszy, ale było odwrotnie.
S. – Bobsleje to połączenie umiejętności i technologii, jak byś ocenił swojego boba?
D. K. – Nasza dwójka jest czteroletnim bobslejem, czwórka dwuletnim, ale
wszystko się zmienia. Powinniśmy zmienić
bobsleja, który w miarę jeździ na wolnych
torach, ale jest to przetestowane i sprawdzone, że na szybkościach powyżej 120 km
na godzinę dynamika zaczyna uciekać i nie
ma tej prędkości na dłuższych torach. Tor
w Soczi jest bardzo szybki i techniczny, i już
po prostu nie wyrabialiśmy na tym torze
naszym sprzętem.
S. – Liczysz na występ w kolejnych
Igrzyskach? Dla ciebie byłby to już szósty raz – rekord.
D. K. – Mam nadzieję, ponieważ rzeczywiście to byłby rekord. Nie tylko dla mnie, ponieważ w całej Polsce nie było jeszcze nikogo, kto brał udział w igrzyskach sześć razy.
Jest kilka osób, które były pięć razy, tak jak
ja teraz. Mam nadzieję, że jeśli ktoś mi pomoże w tych działaniach – sponsor lub być
może Ministerstwo, a nasz związek wciąż
będzie chciał, to będzie to realne.
S. – Jesteś pilotem bobsleja, czym się
zajmujesz pełniąc tę funkcję?
D. K. – Pilot steruje bobslejem, a oprócz
tego, już po treningach czy zawodach, wraz
z mechanikiem przygotowuję sprzęt. To jest
praca, którą robimy, można powiedzieć, prawie cały dzień i właśnie tak spędzamy czas na
zgrupowaniach czy zawodach.
S. – Jak wyglądały przygotowania do
Igrzysk w Soczi? Były one powiązane
z Polskim Związkiem Sportów Saneczkowych?
D.K. – Wcześniej były powiązane z PZSS,
ale w styczniu powstał Polski Związek
Sportowy Bobslei i Skeletonu. Są to jednak te samy osoby, po prostu przeniosły się
z zarządu do zarządu. Jakie będą różnice
w tym panowaniu – nie mam pojęcia, mam
nadzieję, że nic się nie zmieni na gorsze.
S. – Kibice mało wiedzą o tej dyscyplinie sportu, co twoim zdaniem najbardziej zaskakuje laików?
D. K. – Zwykle, kiedy się pytają, najbardziej zaskakuje ich, że coś tam się w ogóle
w tym bobsleju robi, że trzeba nim sterować. Jeszcze to, że nasz trening nie polega na tym, że pójdziemy gdzieś pobiegać
czy pograć w piłkę, tylko to są godziny męczarni spędzonych na siłowni i bieżni, więc
bardzo ciężka praca, po to żeby cokolwiek
M
O
W
A
Z
C
E
L
E
B
R
Y
T
Ą
zrobić później w sezonie. Oprócz trening
na torach, gdzie tych ślizgów trzeba wykonać przed sezonem dosyć sporo, więc jest
to bardzo wymagająca dyscyplina. Do tego
dochodzi praca przy sprzęcie. Przygotowywanie płóz do każdego treningu czy zawodów, zmiana resorów i jeszcze inne
kombinacje, żeby dopasować coś pod tor.
S. – Czym Dawid Kupczyk żyje poza
sportem?
D. K. – Oprócz sportu zajmuję się sportem, ponieważ nie mam czasu na nic innego. Treningi na zgrupowaniach zazwyczaj
są dwa razy dziennie, w domu trochę luźniej – powiedzmy jeden trening dziennie,
ale zawsze są jakieś obowiązki domowe.
Dodatkowo razem z żoną prowadzimy firmę, ale oprócz tego tylko sport.
S. – Najlepsze wspomnienie z Soczi?
D.K. – Trudno powiedzieć. Chyba właśnie
niesienie flagi, ponieważ później skupialiśmy się na zawodach, na przygotowywaniu sprzętu i nie było czasu na jakieś spacery, zwiedzanie czy oglądanie obiektów. Po
prostu skupiliśmy się na jednej, najważniejszej dla nas rzeczy.
S. – Czego ci życzyć w nowym sezonie?
D. K. – Żebyśmy dotrwali do tych szóstych
igrzysk. Mam nadzieję, że nikt nie pozwoli,
żeby bobsleje i nasz Związek upadł w Polsce.
Rozmawiały:
Karolina Smalec i Daria Plichta
zdjęcia: www.pawelperlowski.com
5
S
L
O
Ł
S
I
T
Y
/
H
I
S
T
O
R
I
A
KAT – niegodne
rzemiosło?
P
rowadząc kolejne poszukiwania historyczne, odnaleźliśmy na starej mapie Kowar obiekt o nazwie własnej
„Brechthaus” (por. mapa). Może to być nazwisko właściciela – nazwa oznaczałaby wtedy Dom Brechta. W wolnym tłumaczeniu nazwa ta może także znaczyć „Dom łamacza”. W języku
niemieckim czasownik brechen oznacza m.in. łamać. Budzi to oczywiste skojarzenia z łamaniem kołem, co jest zajęciem kata.
Pierwszym kowarskim katem w roku 1725 był Hans Heinrich
Kneisel. Odnotowano to w „Historii Miasta Kowary w Karkonoszach spisanej przez Theodora Eisenmängera onegdaj nauczyciela miejskiej szkoły ewangelickiej wydanej w 1900 roku”. Nie każde
miasto mogło sobie pozwolić na zatrudnienie urzędnika, jakim był
kat, który był opłacany z kasy miejskiej.
Z racji swojej „niezbyt czystej” profesji kat mieszkał poza murami
miejskimi. Miał razem ze swoją rodziną osobne miejsce w kościele.
Ludzie się go bali, albowiem zajmował się nie tylko wykonywaniem
wyroków, ale także łapaniem bezdomnych psów, kotów, odcinaniem wisielców, etc. Kat jako profesjonalista musiał znać anatomię
człowieka, aby wiedzieć, w jaki sposób wydobyć z niego zeznania
i jak skutecznie zadawać ból czy bezboleśnie wykonywać wyroki śmierci. Zawód kata czasami biegł przez rodziny. Kat sam w sobie nie był sadystą. Był po prostu rzemieślnikiem. Jego „praca” na
wolnym powietrzu sprowadzała się nie tylko do widowiska, jakim
było ścięcie, ew. powieszenie etc., ale także na nadaniu przestrogi pospólstwu, pokazując „co może czekać osobę, która nie przestrzega prawa”. Istniało też ryzyko, że kat, który nie poradził sobie
ze skazańcem, a gawiedzi się to nie spodobało, mógł być w takich
samych opałach jak skazaniec – tłum mógł go zlinczować. Jeżeli jakiś skazaniec w szczególny sposób „podpadł” sędziemu lub radzie
miejskiej, mogli oni zażądać, aby wyrok wykonywał czeladnik bądź
uczeń, aby zadać dodatkowy ból psychiczny i fizyczny skazańcowi.
Ruiny szubienicy na „Straconce” w Ściegnach. Podobnie mogła wyglądać szubienica w Kowarach (fot. Z. Piepiora).
REKLAMA
Dom kata (Brechthaus) na fragmencie mapy Kowar początku XX wieku
Jako urzędnik miejski kat musiał znać Prawo Magdeburskie, a jedna
z legend mówi nawet o katowskiej uczelni Collegium Iustitiares, która jakoby istniała w Wojcieszowie.
Kowarski kat wykonywał wyroki na „Szubienicznej Górze” (Galgenberg), która znajduje się na południowy-zachód od kowarskiego
ratusza, w pobliżu współczesnego cmentarza komunalnego. Obszar ten nazywano Schindanger. Pierwotnie była tam drewniana
szubienica. W XVIII wieku wzniesiono murowaną szubienicę studniową, po której dziś już nie ma śladu.
Najpewniej była podobna do tej na wzgórzu „Straconka” (Galgenberg) w Ściegnach w okolicy Kowar. Obecnie znajdują się tam ruiny
Frankońskiej Szubienicy. Wykonywano na niej wyroki śmierci m.in.
przez ścięcie lub powieszenie na łańcuchu czy sznurze.
Być może kowarski kat tam także pracował. Być może wykonywał również wyroki w Karpaczu przy Lipie Sądowej. Wystawa narzędzi tortur w „Domu Kata” w Kowarach jest więc jak najbardziej
na „miejscu”.
Zbigniew Piepiora i Robert Andrzejewski
6
S
L
O
Ł
S
I
T
Y
/
K
U
L T
U
R
A
Ferie z Kulturą
W tegorocznych feriach udział wzięła rekordowa liczba dzieci. Organizatorzy musieli przygotować
dodatkową salę, by dzieci mogły bawić się w dwóch grupach. Dom kultury jest duży, więc ciasno
nie było, a wiadomo, że im więcej dzieci, tym weselej.
Z
ima nie dopisała, ale przecież planowane były ferie
z kulturą, a nie „z mrozem i śniegiem”, więc nikt nie był
rozczarowany, a kultury było pod dostatkiem. Każdego dnia uczestnicy coś tworzyli – ideą cyklu spotkań było przygotowanie widowiska na zakończenie ferii. Każdy mógł wystąpić
i zaprezentować swoje umiejetności i talent. Dzieci uzdolnione plastycznie zajęły się przygotowaniem scenografii, a artyści
o uzdolnieniach muzycznych, tanecznych i aktorskich dobrze bawili się podczas prób. Dzieci same robiły też zaproszenia dla gości. Ostatniego dnia ferii sala widowiskowa Miejskiego Ośrodka
Kultury była prawie pełna, na przedstawienie przybyli rodzice,
dziadkowie, ciocie i wujkowie, a nawet… policja. Młodzi artyści osobiście zaprosili panią Elżbietę Wojciechowską, policjantkę z Kowar, która wcześniej spotkała się z dziećmi podczas ferii
w domu kultury oraz zaprosiła cała grupę na kowarski komisariat. Były to bardzo miłe i udane zajęcia, a dzieci wyniosły z nich
bezcenną wiedzę, która może nawet uratować życie.
Bardzo kulturalnym akcentem tegorocznych ferii był spektakl teatralny pt. „Galimatias” Teatru na Walizkach z Wrocławia. W wydarzeniu uczestniczyły nie tylko dzieci biorace udział w zajęciach,
ale wszyscy zainteresowani z Kowar i okolic. Wstęp był wolny,
chętnych nie zabrakło.
(red)
Serdeczne podziękowania dla Policjantów z kowarskiego Komisariatu za miłe przyjęcie grupy dzieci, a w szczególności dla Pani
Elżbiety Wojciechowskiej za przeprowadzenie bardzo udanych
spotkań i pogadanek z dziećmi oraz za przybycie na przedstawienie.
Gratulujemy bardzo dobrego kontaktu z dziećmi i liczymy na
kolejne spotkania.
oraganizatorzy i uczestnicy zajęć
7
S
L
O
Ł
S
I
T
Y
/
K
U
L T
U
R
A
Recytowali
w „jedynce”
Wernisaż z aniołami
Marija Maczkowska, artystka związana z Jelenią Górą, zafascynowana jest duchowymi bytami,
swoją pasją zechciała podzielić się w Kowarach.
W kulturze chrześcijańskiej najbardziej znane z takich istot są
anioły. Te skrzydlate byty są pośrednikami pomiędzy światami, często niosą na ziemski padół niebiańskie przesłania. W piątek 7 marca w galerii Miejskiego Ośrodka Kultury odbył się anielski wernisaż. Artystka zaprosiła nie tylko do oglądania swoich obrazów, ale
recytowała również swoje wiersze. Była też duchowa ceremonia
jedności, gdy uczestnicy imprezy połączyli się w mistycznym kręgu,
stając w kole i trzymając się za dłonie. Dodało to artystycznemu
wydarzeniu nowej formy. Ale wróćmy do ziemskiego aspekty wernisażu, w obrazach Marii Maczkowskiej
wyjątkowy nastrój tworzy kolor. Barwa
przemawia mocniejszym akcentem niż
kreska. Jak mawia sama autorka – kolor ma moc, a jego zrozumienie otwiera
nowy wymiar świadomości. Otwarciu
wystawy towarzyszył występ Kowarskiej Orkiestry Rozrywkowej.
(jk)
W Szkole Podstawowej nr 1 odbył się siódmy konkurs recytatorski. Wydarzenie miało miejsce 25
marca. Do konkursu zgłosiło się 54 uczestników.
M
łodzi recytatorzy zostali podzielenia na dwie grupy, w zależności od wieku. W klasach I–II jurorom najbardziej podobała się Hanna Jiruska, drugie miejsce zajęła Lena Matusiak
i Marcel Dominiczak, a trzecie Jan Stań. W grupie uczniów
starszych klas laureatką została Julia Wojterek, za nią uplasowały się Małgorzata Kotlińska i Wiktoria Taboła, trzecie miejsce
przypadło Julii Łużnej, Szymonowi Klim i Wojciechowi Perłowskiemu. Rozdane zostały również wyróżnienia. Otrzymali je
Anna Smyk, Oliwia Durbacz, Marek Stasiak, Zofia Schmidt.
W pierwszej dekadzie maja kowarska jedynka zorganizuje kolejny
konkurs recytatorski. Tym razem wezmą w nim udział uczniowie
z sąsiednich gmin. Repertuar zaprezentowany podczas konkursu
świadczy, że w dziecięcej poezji dominuje klasyka. Młodzi recytatorzy sięgali po utwory Brzechwy, Tuwima, Fredry i Krasickiego.
(jk)
DNI KOWAR
Miejski Ośrodek Kultury w Kowarch
i Urząd Miejski zapraszają na:
„Kowarskie Żniwa Disco Polo”
19 lipca 2014
Stadion Miejski w Kowarach
Wstęp na imprezę tylko w krawatach, gumowcach i berecie
Gwiazda wieczoru zespół
SKANER
(„…ani wódka ani wino nie zastąpi ci BAMBINO...”)
Organizatorzy (MOK i UM) ogłaszają konkurs na tekst piosenki Disco Polo o Kowarach. Tekst w formie papierowej lub elektronicznej prosimy dostarczać do biura MOK w Kowarach, ul.
Szkolna 2 lub e-mailem na: [email protected]. Najlepszy tekst zostanie nagrodzony, a piosenka zostanie hymnem imprezy. Zapraszamy do zabawy.
8
S
L
O
Ł
S
I
T
Y
/
S
A
M
O
R
Z
Ą
D
Szanowni Mieszkańcy! Rodzina szuka bliskich
Życzę Państwu zdrowych, pogodnych Świąt Od
Wielkanocnych, radosnego, wiosennego nastroju oraz serdecznych spotkań w gronie rodziny i wśród przyjaciół.
Chciałbym poinformować wszystkich właścicieli oraz współwłaścicieli budynków wpisanych do rejestru zabytków usytuowanych na terenie Miasta o możliwości pozyskania w 2014 roku
dotacji na prace konserwatorskie, restauratorskie i roboty budowlane związane z remontem ich elewacji. Uchwała w tej sprawie podjęta została przez Radę Miejską w Kowarach 27 lutego
2014 roku podczas LXV Sesji.
W związku z pisemnymi informacjami, jakie pojawiły się na terenie Miasta w sprawie rzekomej likwidacji Straży Pożarnej w Kowarach, po raz kolejny dementuję to, oświadczając zdecydowanie, iż Radni Rady Miejskiej w Kowarach nie zamierzali ani nie
zamierzają likwidować Straży Pożarnej w Kowarach, nie prowadzą również żadnych działań zmierzających do tego.
Radni – podejmując temat służb ratowniczych na terenie Miasta
– chcą wypracować sposób na ich skuteczne działanie, przy jednoczesnym ograniczeniu wysokich kosztów ich dotychczasowego funkcjonowania.
Nie ma to jednak na celu zlikwidowania w Kowarach Straży Pożarnej.
Życząc jeszcze raz wszystkiego najlepszego, w imieniu swoim
oraz Radnych Rady Miejskiej w Kowarach,
Przewodniczący Rady
Andrzej Machnica
zakończenia II Wojny Światowej do dziś rodziny szukają swoich bliskich. Nie przejmują się tym, że od
tamtych czasów minęło blisko siedem dekad. Robią to także za pośrednictwem naszej gazety. Napisała do nas rodzina
ze Stanów Zjednoczonych, która liczy, że odnajdzie zaginionych podczas wojennej zawieruchy bliskich.
Allison Sherrill z Północnej Karoliny poszukuje śladów rodziny Wilk. Mieszkała ona przed wojną w Kowarach. Miała jednak
polskojęzyczną pisownię, co może świadczyć, że i rodzina miała
polskie korzenie. Babcia naszej korespondentki ze Stanów Zjednoczonych miała na imię Augusta, urodziła się w 1896 roku w ówczesnych Kowarach. Wnuczka, liczy że odnajdzie jej ślad. Amerykanka planuje latem podróż przez ocean, by szukać rodzinnych
śladów. Allison Sherrill czyni poszukiwania w imieniu matki. Amerykanie będą wdzięczni za każdą informację, która może pomóc
w ustaleniu losów rodziny. Być może noszący polskie nazwisko kowarzanie nie musieli opuszczać rodzinnych stron? Być może któryś
z Czytelników zetknął się z tym nazwiskiem po wojnie? Dobrze by
było pomóc poszukującej bliskich rodzinie. Jeśli ktoś może pomóc
w odnalezieniu rodziny Wilków, prosimy o kontakt z naszą redakcją. Adres e-mailowy i telefon znajduje się w stopce redakcyjnej.
Na marginesie trzeba dodać, że dla naszej korespondentki szokująca była informacja, że wraz ze zmianą granic wymieniona została
ludność na Ziemiach Zachodnich. To ogranicza możliwości poszukiwań. To smutny chichot historii.
(jk)
REKLAMA
Wybory do eurolandu
T
en rok zapowiada się bardzo niezwykle wyborczo. Jesienią
odbędą się wybory do samorządu, wcześniej jednak będziemy wybierać deputowanych do Parlamentu Europejskiego. W ich wyniku zostanie wybranych 751 eurodeputowanych, tj.
o piętnastu mniej niż w poprzedniej kadencji. Polacy, a więc i kowarzanie do urn pójdą w niedzielę 25 maja. Kowary znajdują się
w 12 Okręgu Wyborczym obejmującym Dolny Śląsk i Opolszczyznę. Wybory do Parlamentu Europejskiego są jedynymi wyborami
powszechnymi nieuregulowanymi w Konstytucji RP. Eurogłosowanie nie cieszy się popularnością, w poprzednim głosowaniu, które
odbyło się w czerwcu 2009 roku do urn poszło zaledwie niewiele więcej niż 24% uprawnionych. W samych Kowarach frekwencja była jeszcze niższa, bo wyniosła mniej niż 20%. W całym mieście oddano 1861 ważnych głosów. Najmniej pracy miała komisja
wyborcza mieszcząca się w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym
i Hospicjum, tam do urn udały się dwie osoby (niecałe 4% uprawnionych). Natomiast najwyższa frekwencja była wtedy w Domu
Pomocy Społecznej i wyniosła ona ponad 67%. W poprzednich
wyborach do Parlamentu Europejskiego kowarzanie głosowali podobnie jak w wyborach do Sejmu i Senatu. Obecnie trwa już kampania wyborcza, kowarzanie mają więc czas, by zdecydować się
kogo poprzeć.
(jk)
9
S
L
O
Ł
S
I
T
Y
/
O
R
G
A
N
I
Z
A
C
J
E
P
O
Z
A
R
Z
Ą
D
O
W
E
Wykluczenie cyfrowe to termin, z którym spotykamy się coraz częściej. Szybko zmieniające się technologie sprawiają, że nie
zawsze i nie każdy potrafi z nowoczesnych narzędzi w pełni korzystać. Komputery, nowe modele telefonów i inne gadżety potrafią sprawiać użytkownikowi kłopoty. Dotyczy to zwłaszcza
osób starszych. Fundacja Slow City (zbieżność tej nazwy z tytułem naszego wydawnictwa jest zupełnie przypadkowa) postanowiła przybliżyć seniorom tajniki komputerowego świata. Od
lutego przedstawiciele fundacji prowadzą warsztaty komputerowe. Dla wielu uczestników zajęć jest to pierwsze zetknięcie się
z cyfrowym światem, który do tej pory budził nieufność. Seniorzy, którzy biorą udział w zajęciach, nabytą wiedzę potrafią już
praktycznie wykorzystać. Jedna z sieci hipermarketów oferuje
robienie zakupów za pomocą Internetu. Kowarscy seniorzy na
zajęciach robili pierwsze cyberzakupy. Zauważyli, że to bardzo
wygodny sposób na przedświąteczne sprawunki. Nie trzeba nawet wychodzić z domu, do tego kupuje się z większą rozwagą,
bo hostessy nie wcisną niczego na siłę. Poza zakupami uczestnicy
zajęć chętnie korzystają z możliwości komunikacji międzyludzkiej, jaką daje Internet. Seniorzy biorący udział w zajęciach już
dziś zapowiadają, że na święta życzenia będą wysyłać nie tylko
za pomocą tradycyjnej poczty, ale i w e-korespondencji. Dzięki
takim zajęciom kowarscy seniorzy doganiają świat. Prowadzący
zajęcia sympatycy fundacji zauważyli, że podopieczni mniej chętnie podchodzą do poznawania tajników arkuszy kalkulacyjnych.
Mają rację, nikt na emeryturze nie musi ślęczeć nad programami
biurowymi. Przyjemniej zalogować się na facebooku i pogawędzić ze znajomymi.
(jk)
REKLAMA
Firma cateringowa Justyna Iwańska
od 9 zł
Życie to
nie tylko
metryka
oferuje domowe obiady
nowość pizza z pieca
dowóz na telefon
codziennie w godzinach 12°°–22°°
Oferujemy:
– organizacja imprez plenerowych,
– świąteczne wyroby garmażeryjne,
– chrzciny, komunie (wszystko w domu u klienta),
– usługi gastronomiczne,
– doradztwo, szkolenie.
We
współczesnym świecie jest coraz
mniej miejsca dla seniorów, dominuje kult młodości, sprawności... Widać to choćby w serwowanych i wszechobecnych reklamach. Ludzie starsi są w nich
zazwyczaj konsumentami leków, a nie studnią
cennych doświadczeń życiowych.
10
75 61 61 656 lub 667 635 511
Szkoła Podstawowa nr 3, Kowary ul. 1 Maja 72
S L
O
Ł
S I
T
Y
/
S
O R
R Y ,
Z
N I K
A
J Ą
T
O R Y
Dworzec kowarski to miejskie centrum integracji
Znikające
TORY
W czasach PRL-u, gdy jakiś towar znikał ze sklepowych półek, mówiło się, że „szedł na szerokie tory”. Nasz Wieki Brat (ZSRR) miał
większy rozstaw szyn. Dziś dosłownie znikają i same kolejowe szyny i to w Kowarach. Próbują ich pilnować społeczne patrole.
Szyny topnieją szybciej niż tegoroczny śnieg
W
piątek 21 lutego patrol Stowarzyszenia Kolej Karkonoska lustrował
tory w Kowarach Górnych w okolicy tunelu pod Przełęczą Kowarską. Społecznicy natknęli się na brygadę zajętą demontażem torów. Złodzieje na widok patrolu
umknęli w zarośla pozostawiając w popłochu swoje narzędzia. Miłośnicy kolei o zdarzeniu powiadomili policję i Służbę Ochrony Kolei. Trzeba przyznać, że entuzjaści
kolejnictwa popisali się odwagą, wśród złodziejskich narzędzi było wiele takich, którymi można zrobić dotkliwą krzywdę.
Funkcjonariusze zabezpieczyli na miejscu
zdarzenia ślady pozostawione przez rabusi szyn. Członkowie kolejowego stowarzyszenia zapowiadają kolejne patrole w okolicach Kowar. Złodziejom sprzyja fakt, że
torowiska są często położone w odludnych
miejscach, bez obaw można więc demontować transportową infrastrukturę. Sokiści
również nie zamierzają patrzeć bezczynnie, jak rozkradane są szyny.
– Będziemy się starać wysyłać do Kowar patrole, bardzo liczymy też na pomoc
mieszkańców, którzy mogą coś podejrzanego zobaczyć, będąc choćby na spacerze
– mówi komendant jeleniogórskiego posterunku Służby Ochrony Kolei, Ireneusz
Szymczak. – Prosimy wtedy o kontakt
telefoniczny z naszym dyżurnym numerem 600 083 968.
Stal, co prawda, nie jest metalem szlachetnym, natomiast stosunkowo łatwo ją
pozyskiwać z torowisk. Wystarczy palnik i trochę krzepy. Siedem metrów szy-
Chętni mogą przed poczekalnią korzystać
z nowych leżanek
ny kolejowej waży średnio 300 kilogramów, w punkcie skupu za kilogram złomu
stalowego płacą prawie złotówkę. Z kowarskich torowisk zniknęły już kilometry
szyn. Złodzieje działają powyżej stacji Kowary Średnie. Co ciekawe linia z Jeleniej
Góry do Kamiennej Góry ma status czasowo zawieszonej dla ruchu. Wiele wskazuje na to, że wcześniej zniknie fizycznie,
niż zostanie zlikwidowana formalnie. Kolej
w Kotlinie Jeleniogórskiej pojawiła się jeszcze w XIX wieku. Odcinek z Jeleniej Góry
do Kowar został oddany 15 maja 1882 r.
W 1905 roku zakończyło się wielkie inżynierskie przedsięwzięcie. Pod Przełęczą
Kowarską został przekuty tunel o długości 1025 metrów. Linia do Kamiennej Góry
została nawet zelektryfikowana. Na terenie Kowar było aż pięć przystanków. Turyści odwiedzający miasto nad Jedlicą chętnie
korzystali z kolei ruszając na wędrówki po
Karkonoszach czy Rudawach Janowickich.
Ślady trakcji elektrycznej widać przy stacji
Kowary Średnie. Miedziana instalacja zwinięta została po II wojnie światowej i, jak
napisaliśmy na początku tekstu, poszła na
„szerokie tory”. Demontaż umotywowany był reparacjami powojennymi. Do ZSRR
trafił również elektryczny tabor. Dziś likwidacją kolejowych pozostałości zajmują się
amatorzy złomu. W okolicach Kowar mają
swoje El Dorado.
Jacek Kunikowski
11
S
L
O
Ł
S
I
T
Y
/
K
O
W
A
R
Z
A
N
I
E
D
Bal karnawałowy
W Miejskim Ośrodku Kultury w Kowarach 27 lutego odbył się bal
karnawałowy dla dzieci. Imprezę zorganizowała Sala Zabaw „Playland” oraz bar „Komószek” – obsługa kateringowa imprezy. Dzieci mogły skorzystać z licznych atrakcji oraz dużej sali do tańczenia.
Czas umilał im DJ wraz z profesjonalną animatorką.
Dzieci były przebrane za najróżniejsze postacie, byli kowboje, klauni, rycerze, księżniczki a nawet bliźniaczki. Miło było patrzeć na te
wszystkie uśmiechnięte buzie młodych uczestników, rodzice też
byli zadowoleni. Liczba zgromadzonych dzieci świadczy o potrzebie takiej formy rozrywki dla najmłodszch. Organizatorzy myślą
o kolejnych podobnych imprezach.
Wiecej zdjęć i informacji na www.facebook.com/Playland.SalaZabaw.Kowary.
(PL)
12
Z
I
E
C
I
O
M
W W W. S M K - K O WA R Y . P L S T O WA R Z Y S Z E N I E M I Ł O Ś N I K Ó W K O WA R
KURIER KOWARSKI
Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej
nr 1 (117), rok xxiii
Wiosna,
ach, to ty!
Aby Zmartwychwstały Chrystus
obudził w Was to, co jeszcze uśpione,
ożywił to, co już martwe;
niech światło Jego słowa
prowadzi Was przez
życie do wieczności.
Radosnych Świąt w gronie rodzinnym
życzy redakcja Kuriera Kowarskiego
fot. Piotr Trachta
K U R I E R
K O W A R S K I
KRONIKA SMK
PTASI KURIER
31.01.2014 – w siedzibie Stowarzyszenia Miłośników Kowar odbył się wernisaż wystawy „Kowary ośrodkiem leczenia
chorób płuc”. Autorem prezentowanych
zdjęć był dr Jerzy Sauer – pracownik szpitala „Wysoka Łąka” oraz pracowni rentgenowskiej. Wystawa była doskonałym
pretekstem do wspomnień. Były prezes
SMK przypomniał zgromadzonym historię szpitala chorób płuc. Zaprezentował
także zdjęcie płuc, aparat do przygotowywania kontrastu i inne urządzenia, które znacznie się różnią od tych używanych
współcześnie. Piątkowy wieczór uprzyjemnił grą na fortepianie Fryderyk Pacak
– meloman, członek SMK.
Anna Szablicka
Gęś zbożowa
Wiosna!
Dzisiaj chciałbym opowiedzieć nieco o wiosennych przylotach ptaków. Trwają już
przeloty ptaków zmierzających do swoich „rodzinnych” miejsc daleko na północy, ale
zaczęły się również powroty naszej miejscowej gwardii ptasiej.
Do ptaków, które regularnie odlatują na zimowiska w Afryce należy oczywiście bohater jednej z naszych opowieści – bocian. Gatunek, którego powrót jest prawdziwym
zwiastunem wiosny! Innym, który „niesie” wiosnę, są gęsi – gęgawa, zbożowa i inne
mniej pospolite. Ale powraca do nas też cała ptasia drobnica, a więc takie gatunki parkowo – leśne jak pierwiosnek (nazwa!), piecuszek, muchołówki i inne. Powracają też
ptaki przestworzy – jaskółki (dymówka, oknówka i brzegówka) oraz jerzyki.
Wiele gatunków, które powraca, ma na swoim „liczniku” całkiem niewiele kilometrów,
ponieważ przebywały na południu Europy, gdzie klimat jest wystarczająco łagodny do
przetrwania. Ale są też takie jak choćby jerzyki i bociany, które „zaliczają” wiele tysięcy,
wracając do nas z głębi kontynentu afrykańskiego. Dla młodych ptaków, które pierwszy raz podjęły taką wędrówkę, często jest ona ostatnią. Trudy jej pokonania okazują
się zbyt wielkie.
Jednak te osobniki, które szczęśliwie dotrą na miejsce, są zahartowanymi w bojach
przyszłymi rodzicami. To one właśnie przekażą swój materiał genetyczny przyszłym
pokoleniom, które na jesień podejmą wędrówkę na zimowiska. I tak zamknie się cykl
funkcjonowania gatunku w poszczególnych porach roku. Cykl zwycięstwa życia nad
śmiercią.
Ptaki po powrocie przez krótki czas odzyskują siły, by zaraz potem zająć się pozyskiwaniem ptasich rewirów. Ogłaszają to wszechobecnym, wiosennym śpiewem. Śpiew ten
jest wabieniem przez samce przyszłych partnerek, ale także sygnałem ostrzegawczym
dla konkurentów: „to ja jestem szefem na tym terenie, trzymaj się z daleka!”.
Okres wiosenny sprzyja obserwacjom. Ptaki są wtedy bardzo widoczne, mniej płochliwe i dają się łatwiej podejść. Zachęcam do przyrodniczych spacerów i przyjemnego spędzenia czasu na łonie natury.
Piotr Trachta
www. ambientcolor.pl
2
Wernisaż wystawy dra Jerzego Sauera
Fryderyk Pacak
Redakcja: Katarzyna Borówek-Schmidt,
Gabriela Kolaszt, Grzegorz Schmidt, Leszek Pohoski,
Stanisław Kanonowicz, Jerzy Sauer
Korekta: Anna Szablicka
Współpracują: Wiesława Adamiec, Jarosław
Kotliński, Adam Walesiak
Kontakt: Stowarzyszenie Miłośników Kowar,
ul. Górnicza 1, Kowary; e-mail: [email protected]
Skład komputerowy: Wojciech Miatkowski
Wydawca: Miejski Ośrodek Kultury, ul. Szkolna 2,
Kowary
K U R I E R
K O W A R S K I
ZBYSZKO JUŻ SIĘ NIE OBRONI
Na miniony rok przypadły obchody ważnego dla Kowar wydarzenia, jakim było 500-lecie nadania praw
miejskich. Dużo wcześniej radni miasta zastanawiali się, jak godnie uczcić ten wiekowy jubileusz. Między
innymi powstał projekt wydania pamiątkowej pracy zbiorowej opisującej dzieje Kowar na przestrzeni wieków.
Do wykonania tego niebagatelnego zadania poproszono osoby kompetentne w poszczególnych dziedzinach
życia społecznego, gwarantujące rzeczowe, solidne wykonanie powierzonego im zadania. Mojego męża, Zbyszka
Brudniaka, poproszono o opracowanie historii oświaty kowarskiej po II wojnie światowej do czasów obecnych.
Z
byszko podjął to wyzwanie i przystąpił do pracy z właściwym dla siebie zaangażowaniem, uznając jednocześnie, że będzie ona podsumowaniem jego dorobku pedagogicznego oraz zasług dla miasta. Z oświatą związane było
całe jego życie. Toteż temat był mu szczególnie bliski. Odwiedzał
szkoły, archiwa, przeprowadzał liczne wywiady z pracownikami
oświaty, zbierał materiały do pracy. Zadanie wykonał w wyznaczonym terminie bez żadnych zastrzeżeń co do treści i objętości
(ilość stron była określona przez wydawcę). Śmierć zaskoczyła
Zbyszka w miesiąc po oddaniu wydawcy rozdziału pt. „Oświata”. Wkrótce po pogrzebie spotkałam się z wydawcą p. W. Wereszczyńskim, z którym omawiałam m.in. sprawę zdjęć przekazanych przez męża jako załączniki do opracowanego rozdziału.
Podczas rozmowy uzyskałam zapewnienie, że praca jest dobrze
napisana, a ewentualne pytania będą kierowane bezpośrednio
do mnie. Przez dwa lata nikt do mnie nie zadzwonił, nie konsultował się w tej sprawie, a ja czekałam na moment wręczenia
mi „Dziejów Kowar”. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy od sąsiadki dowiedziałam się, że książka została wydana, ale bez rozdziału mojego męża. Komu Zbyszko zaszkodził? – zastanawiają
się sąsiedzi i znajomi. Jakie treści zawiera praca, która za życia
autora została pozytywnie oceniona i przyjęta, a po jego śmierci okazała się zbędna? Czy ten „mistrz pióra” – jak go nazwano w ostatnim pożegnaniu – okazał się tylko sztubakiem? Jak
mogliście panowie, włodarze miasta, zgodzić się i dopuścić do
tak lekceważącego potraktowania ostatniej pracy swojego zasłużonego dla miasta człowieka? Dlaczego nikt nie pofatygował się, żeby chociaż telefonicznie powiadomić wdowę o zamierzonych zmianach? Zapytać, czy się z tym godzi? Na te pytania
już nie oczekuję odpowiedzi, bo byłaby tak pokrętna jak ta, mikroskopijnej wielkości notatka u dołu 14. strony „Dziejów Kowar”: „W przygotowaniu monografii brał udział również Zbyszko Brudniak, który dostarczył wielostronicowe opracowanie na
temat kowarskiej oświaty po 1945 roku. Niestety przedwczesna
śmierć Autora uniemożliwiła uzgodnienie koniecznych skrótów
i zmian redakcyjnych. Materiał ten wykorzystujemy w inny sposób.” W jaki? Bo z wyjątkiem zdjęć nikt nigdzie nie powołał się
na pracę Zbyszka Brudniaka. I druga, ważniejsza sprawa. Skoro – zgodnie z prawem – śmierć autora „uniemożliwiła uzgodnienie koniecznych skrótów i zmian redakcyjnych”, to tym bardziej nie upoważniała wydawcy do odrzucenia całego rozdziału.
Śmierć nie zwalnia drugiej strony z dotrzymania umowy. Zbyszko swoje zadanie wykonał w terminie i bez zarzutu. Wypłacone
mi honorarium należne mężowi jest tego potwierdzeniem, zatem
druga strona winna również do końca wywiązać się z przyjętych
zobowiązań. Odrzucenie rozdziału męża traktuję jako bezprawne, a wobec zmarłego i jego rodziny jako nieludzkie. W imieniu
Zbyszka serdecznie dziękuję wszystkim pracownikom oświaty
kowarskiej za czas mu poświęcony podczas gromadzenia materiałów do pracy. Przepraszam, że nie odnajdziecie swoich zdjęć
i nazwisk w wydanej monografii (poza kilkoma wymienionymi
przez innego autora). Dziękuję Gabrysi Kolaszt, która przygotowywała stronę techniczną opracowania. Dziękuję wszystkim
Koleżankom i Kolegom, którzy w inny sposób pomagali mojemu mężowi w jego żmudnej i – jak się okazało – syzyfowej pracy.
Elżbieta Brudniak
wdowa po Zbyszku Brudniaku
PS. Podczas wieczornej lektury Zbyszko miał zwyczaj zapisywania ciekawych myśli pisarzy. Na pożółkłej już kartce zanotował: „Cmentarze pełne są ludzi niezastąpionych.” „Byłem, gdzie
jesteście. Będziecie, gdzie jestem.”
To tylko tak, ku pamięci tym zadufanym w sobie, maluczkim.
Zbyszek Brudniak
3
K
U
R
I
E
R
K
O W A
R
S
K
I
/
H
I
S
T
O
R
I
A
MIĘDZY RUDNIKIEM
A GÓRĄ WOŁOWĄ
WĘDRÓWKI PO DZIEJACH DOLINY JEDLICY KOWARY SPRZED 68 LAT
Pałac Nowy Dwór za czasów Feodory, z archiwum SMK
O
statni raz wracamy do tematu
końca wojny i początków zagospodarowywania „Ziem Odzyskanych” przez sojuszniczy kraj Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich
oraz polskiej władzy. Zwycięska Armia
Czerwona zaczęła okupować Dolny Śląsk
z całym inwentarzem. Kotlina Jeleniogórska – Śląskie Elizjum nietknięte pożogą
wojenną było nasycone eleganckimi rezydencjami bogatych, stylowymi domami karkonoskich artystów, wypasionymi pałacami arystokratów. Co się z tym
wszystkim stało? Musimy przenieść się
do 1945 roku, najlepiej do Kowar, które
były świadkiem takiej historycznej zamiany właściciela.
Akcja tej krótkiej opowieści toczyła się
w kowarskim Nowym Dworze i w sanatorium Wysoka Łąka, a bohaterką była najprawdziwsza księżniczka, wnuczka słynnej
królowej Wiktorii, czyli nasza Feodora
von Reuss. Jej życie to historia bólu i cierpienia. Na szczęście dla niej odnalazła
swoje miejsce na tym łez padole, miejsce,
w którym czuła się dobrze, ponieważ klimat był prozdrowotny. Trudno jest w to
uwierzyć, ale ukojenie dały jej Kowary.
Tak, tak, Kowary mają wyjątkowy mikro-
4
klimat, który leczy wiele chorób! Szkoda
tylko, że nie leczy z marazmu tubylców.
Wiadomości o zmianach na froncie mało
interesowały księżniczkę. Po śmierci swojego męża Feodora skupiona była już tylko na sobie i swojej chorobie. Od końca
1944 roku wiedziała od służby, że szumnie zapowiadana tysiącletnia Rzesza zaledwie po 12 latach istnienia ledwie zipała.
W kwietniu pod pałac podjechał w kugelwagen1 oficer Wehrmachtu, poprosił
o rozmowę z Feodorą. W kilku słowach
wyjaśnił, że działa z polecenia Berlina, a jego misja jest związana z zabezpieczeniem majątku ruchomego o dużej
wartości. Jego zadanie miało polegać na
wywiezieniu dobytku do bezpiecznego
Alpen­fenstung do czasu zwycięskiego zakończenia wojny przez Führera, który ma
już gotową Wunderwaffe. Feodora wzruszyła ramionami i orzekła, że nie zamierza się stąd ruszać, skoro i tak Wielkie
Niemcy wygrają wojnę. Oficer wyciągnął
rękę i zasalutował na pożegnanie.
Dla Kowar wojna skończyła się 10 maja.
W tym dniu od strony Kamiennej Góry
przyszło „wyzwolenie”. Motocyklowy patrol Armii Czerwonej przyjechał w razwietkę2 , w celu określenia pozycji wroga.
Pokręcili się po okolicy, gasząc pragnienie wszędzie, gdzie się tylko dało, drinkami – im więcej procentowymi, tym lepiej.
Szczęśliwie pałac Nowy Dwór przeoczyli, dzięki czemu obiekt był nienaruszony.
W końcu nie nawiązawszy kontaktu z faszystami, odjechali do jednostki macierzystej.
Po kilku dniach pod pałac z bardzo zadbanym parkiem podjechał terenowy samochód marki jeep z czerwoną gwiazdą.
Z wizytą przybył kapitan Smirnoff, ówczesny sowiecki dowódca komendantury
w mieście. Prosił o audiencję u księżnej.
Po chwili został przyjęty na salony. Dystyngowana pani siedziała na fotelu. Oficer
z nienaganną kulturą zasalutował i przedstawił się. Okazało się, że posługiwał się
niemieckim całkiem sprawnie. Rozpoczął
od wyjaśnienia położenia Feodory w nowej powojennej rzeczywistości, w której nie będzie już żadnych panów, arystokracji i królów, że: ruszono z podstaw bryłę
świata, (…) dziś lud roboczy wsi i miasta
w jedności swojej stwarza moc3. Lecz rodzina von Reuss budzi szacunek, bo pochodzi z samej rodziny królewskiej, a Sowieckij Sajuz ma bardzo dobre stosunki
z panem Churchillem. Smirnoff poprosił tylko o przekazanie kosztowności oraz
dzieła sztuki w depozyt. Jak tylko wszystkie formalności zostaną zakończone, to
księżniczka będzie mogła wyjechać do
Anglii, bo właściwie samolot jest gotowy
do wylotu i czeka na lotnisku. Pani von
Reuss skinęła głową, dając znak, że spotkanie skończone. Kapitan wyprostował
się jak sprężyna, zasalutował i jak na defiladzie z okazji Dnia Zwycięstwa krokiem
defiladowym wyszedł z pałacu, przeklinając jołki połki z powodu nieudanej misji.
Pod koniec maja do pałacu nie podjechał żaden samochód. Przez park prze-
2
Kugelwagen – niemiecki samochód terenowy Wehrmachtu.
1
Razwietka – rozpoznanie.
Kapitan Smirnoff przytoczył fragment Międzynarodówki.
3
K U R I E R
K O W A R S K I
/
H
I
S
T
O
R
I
A
Feodora i Henrich Reuss. Zdjęcia ze zbiorów Krzysztofa Sawickiego.
szło dwóch panów w zwykłych, mocno zużytych płaszczach. Na ramionach
mieli opaski w biało-czerwonych kolorach. Jeden z nich miał skórzaną teczkę.
Przeszli niepewnie przez bramę. Nastąpiła sprzeczka w drzwiach, ponieważ kamerdyner nie chciał ich wpuścić. Feodora, słysząc hałas, wyszła zobaczyć, co
się dzieje. Jeden z nich powiedział, że są
przedstawicielami polskich władz i chcą
się rozmówić z byłym właścicielem. Rozmowa odbyła się w trudnej atmosferze,
ponieważ polskie władze eksmitowały
księżną z pałacu, przy okazji nacjonalizując całą rezydencję zgodnie z zarządzeniem i jego okólnikiem z samej Warszawy. Drugi mężczyzna zaproponował, że
rząd polski zabezpieczy dzieła sztuki do
czasu wyjaśnienia całej sprawy. Jeśli tylko
obywatelka von Reuss zechciałaby współpracować, to można by było całą eksmisję o kilka dni przesunąć do czasu załatwienia transportu do Londynu. Niestety
nie było na to zgody właścicielki. Za godzinę przyjechało wojsko z polskiej delegatury
wojskowej i wyprowadzono starszą panią.
Szczęśliwie lekarz z pobliskiego szpitala
wyjaśnił zawiłości jej choroby i postanowiono pozostawić ją w szpitalu Wysoka
Łąka w pokoiku na poddaszu wraz z opieką na miejscu.
Feodora przyjęła takie rozwiązanie
z pokorą. Nie miała zbyt wielu potrzeb,
więc pobyt w szpitalu spędzała na lekturze i spacerach po zadbanych alejkach
w okolicach skały zwanej Diabelską Amboną. Zawsze przebywała pod czujnym
okiem pielęgniarki, która codziennie pisała dla komendantury plan dnia i czynności podopiecznej, a co kilka dni musiała
zgłaszać się na przesłuchania. Na początku sierpnia do Feodory przyszedł jeszcze raz delegat z komendantury, pytając
o szczegółowe spisy mebli, obrazów, kosztowności w celu zabezpieczenia i ewentualnego transportu do Anglii. Nalegał na
oddanie kosztowności i obiecywał, że będzie mogła opuścić Polskę już następnego dnia. Księżna, zmęczona takim traktowaniem, nie odpowiedziała na żądanie.
Delegat zagroził, że więcej nie będzie spotkań i dodał: „Niech ją piekło pochłonie”.
26 sierpnia obsługa szpitala nie zauważyła Feodory na spacerze. Uznano,
że pewnie gorzej się poczuła. Po południu zaniepokojona pielęgniarka zapukała do drzwi, lecz nikt nie odpowiedział.
Szczęśliwie miała klucz zapasowy. Otwo-
rzyła zamek i… zobaczyła Księżną leżącą z głową w piecyku gazowym. Ubrana
była jak zawsze elegancko, w białą i czystą suknię. Co więcej klucz do drzwi leżał na środku niedużego pokoiku. Lekarz
stwierdził otrucie tlenkiem węgla, a zawiadomiona delegatura wojskowa stwierdziła samobójstwo.
Skarbów rodziny von Reuss nikt później
nie szukał.
Historia ta ma swój epilog – 10 września
2004 odbyła się osobliwa uroczystość pochówku księżnej w grobowcu obok ukochanego męża4. Pojawiły się lokalne władze, przedstawiciele mediów. Zaproszono
profesora Johna Röhla z Uniwersytetu
Sussex, który w latach dziewięćdziesiątych nagłośnił sprawę księżnej i jej choroby, BBC, która nakręciła film dokumentalny o tym, ambasadę Wielkiej Brytanii,
konsulat Niemiec oraz oczywiście rodzinę królewską z Wielkiej Brytanii. Z zaproszonych zagranicznych gości nikt nie
przyjechał.
Grzegorz Schmidt
Nie wiadomo dlaczego, ale kości Feodory były przechowywane w piwnicy kowarskiego ratusza od jej śmierci, aż do pochówku w 2004 roku.
4
5
K U R I E R
K O W A R S K I
/
K R E S Y
Z podróży na kresy
Niezwykły dokument odnaleziony w Nieświeżu
Stowarzyszenie Nieświeżan i Przyjaciół 27. Pułku Ułanów
im. króla Stefana Batorego od kilkunastu już lat organizuje wycieczki do Nieświeża.
D
awni mieszkańcy tego kresowego miasteczka, rodowej
siedziby Radziwiłłów, a w ostatnich latach przede wszystkim ich potomkowie biorą udział w tych wyjazdach –
pielgrzymkach. Są to zawsze wzruszające odwiedziny i spotkania
w kraju lat dziecinnych naszych ojców i pradziadów. Wyjazdy nie
ograniczają się do samego Nieświeża, zazwyczaj odwiedzamy także historyczne miejsca dawnego województwa nowogródzkiego
(Mir, Świteź, Naliboki, Wołożyn), a także tereny Polesia (Pińsk)
oraz ziemie na północy (Wilno, Grodno). Z wędrówek tych pozostało wiele wspomnień i niezapomnianych chwil.
Nasi Rodacy na Kresach są bardzo serdeczni, gościnni, wylewni wręcz. „Zachodźcie, zachodźcie” – wielokrotnie doświadczyłem takiej zachęty do wstąpienia w gościnne progi.
W czasie jednego z pierwszych wyjazdów około roku 2000, dane
mi było trafić na pewien dokument z pierwszej połowy XIX w.,
osobiście dla mnie ważny, bowiem dotyczący moich przodków.
Już w pierwszych dniach w miejscu, gdzie zamieszkałem (Rodacy goszczą nas zawsze u siebie, w swoich domach) przy suto zastawionym stole, niekończących się rozmowach, poprosiłem gospodarza o udostępnienie starych zdjęć, pamiątek. Okazało się,
iż gospodarz, a także Jego przodkowie byli solidnymi obywa-
6
telami Rzeczpospolitej, a wcześniej zaboru rosyjskiego. Wśród
skrzętnie gromadzonych pamiątek w szufladzie starego kredensu
zauważyłem nieco pożółkły i postrzępiony papier, a raczej dwie
karty – jedna zapisana po polsku, a druga po rosyjsku. Z zainteresowaniem, choć z trudem, odczytałem pięknie napisany tekst
i dowiedziałem się, iż jest to testament mojego odległego przodka. Przyznam, że ogarnęło mnie niezwykłe wzruszenie. Po latach doszedłem do wniosku, iż ów tekst warto upublicznić. Już
nie naruszę zasady zachowania tajemnicy danych osobowych
i mój przodek nie będzie miał mi za złe, a ponadto sam poczułem się odległym spadkobiercą. Przytaczam prawie w całości ów
testament w oryginalnej pisowni i gramatyce nieco odmiennej
niż obecnie. Tekst opieczętowany carską pieczęcią jest odręcznie
napisany przez ówczesnego urzędnika czy też notariusza. Mój
przodek był osobą niepiśmienną, a za ową usługę prawniczą zapłacił 20 srebrnych kopiejek.
W Imię Oyca Syna y Ducha Świętego Amen
Czując się bydź słabym na ciele lecz zdrowym
na umyśle i przyzupełney przytomności
uznając dobrze że każdy człowiek umierać musi aby
K U R I E R
K O W A R S K I
/
K
R
E
S
Y
Dom w Nieświeżu
zostawić po zeyściu moim dla sukcessorow spokojność
postanowiłem uczynić ostatniej woli moiey dyspozycią –
Gdy wola nastąpi Naywyzszego Boga rozłączyc
duszę moją z Ciałem, ciało moje powinno być pogrzebione
porządkiem religinym chrzescianskim na mogiłach
mieyskich staraniem Żony moiey a duszę poręczam
w ręce stworzyciela moiego – Majątek zaś móy nieruchomy w zabudowaniu i gruntach następnie rozporządzam – Domostwo w Mieście Nieświeżu na ulicy
Studenckiey – rogowo od kościoła Bernadyńskiego z całym
zabudowaniem i placem jako kupione i budowane z
posagowey sumy Żony moiey Agaty w sukcessyę curce
naszey Annie raz na zawsze zostawuje i oddaję,
ktorym włada naymilsza żona moya Agata aż do życia
drugiego, a po ustałem oney życiu curka moia Anna
zawłada – Daley zatem zapisuję synowi moiemu Sieriożce
za Karolinem między Sianożęciami – Czwierć gruntu polowego
w trzech zaścianach między Szlachte Piotra Bohdanowicza
a gruntami Nowomieyskimi od ulicy Konsolacyiney,
do rozporządtenia żony moiej Agaty Pohoskiey zostawuję –
puł placu rogowego takoż na nowym miescie między
Kołodziejską a Konsolacyiną ulicami jako móy
własny sukccesyiny…
Synowi moiemu raz na zawsze zostawuję – Gumiennik
całą zastawną u Zacharyiasiewicza Kozłowskiego,
trzy czwierci gumiennicy, u Dominika Krukowskiego,
trzy czwierci gumiennicy u Bazylego Szybickiego,
którym żona moia lub syn opłaciwszy należność jako
to Kozłowskiemu rubli siedem Krukowskiemu rubli
Dziesięć, a Bazylemu rubli osiem. Natychmiast odebrać
mają prawo – co się tyczy pozostałey różnicy ruchomości
takowey rozporządzenie do woli naymilszey żony moiey
Agaty Pohoskiey zastawuję – na ostatku żegnam naymilszą
moią żone w raz dziećmi Wincentym i Anną zycząc
im długiego życia zostawuyąc moie oycowskie
Błogosławieństwo – Żegnam sąsiadów moich i wszystkich
przyiaciół i proszę aby mi darować raczyli uczynki
przez bieg życia czem się naraził – Takowe ostatniey
woli moiey dyspozycyą przy uproszonych świadkach
własną ręką trzema stwierdzam krzyżykami –
Datt w Nieświeżu Tysiąc Osiemset trzydziestego
pierwszego roku, Marca dwudziestego drugiego
dnia …. Józeff Pohoski XXX”
W końcowej części testamentu widnieją podpisy świadków, których powołał spadkobierca, w osobach niejakiego Józefa Bidermana, Wincentego Formagi i zapewne Białorusina Ławrentego
Pieściejko.
Po latach próbowałem zlokalizować miejsca wymienione
w owym testamencie. Upływ czasu, zawieruchy wojenne, rozbudowa Nieświeża zmieniły topografię miasta. Zabudowania
kościoła Bernardyńskiego i klasztoru Benedyktynek zajmuje
obecnie szkoła. Nie ma ulic Kołodziejskiej, Konsolacyjnej, Bernardyńskiej, a miejsca ich określają dziś nazwy Karola Marksa, Sowietskaja, Leninskaja, Czkałowa. Jak na ironię losu dawna
ulica Bernardyńska to obecnie ulica 17 września – dzień ten jest
jednym ze świąt narodowych Białorusi.
Leszek Pohoski
7
K U R I E R
K O W A R S K I
Carita – Żyć ze szpiczakiem
W dniach 10–12 stycznia 2014 roku Fundacja Carita – Żyć ze szpiczakiem zorganizowała
międzynarodową konferencję pt. ,,MM PATIENT TODAY & TOMORROW”.
Celem tej konferencji było m.in. zapoznanie pacjentów ze standardami dotyczącymi leczenia szpiczaka mnogiego w różnych
krajach Europy, kontakt ze specjalistami hematologami z kraju
i z Europy oraz jak zawsze przy wspólnych spotkaniach – poznawanie i wspieranie się nawzajem.
Pierwszy dzień konferencji służył głównie integracji pacjentów
z różnych ośrodków w kraju. Podczas przejazdu autokarem po Warszawie przewodnik opowiadał o historii miasta oraz o miejscach,
które warto zobaczyć. Nasza grupa zatrzymała się w Muzeum Fryderyka Chopina, gdzie zapoznała się z jego życiem i twórczością.
Dzień pełen wrażeń zakończył się uroczystą kolacją inaugurującą konferencję. Wspaniałą, muzyczną oprawę zapewnił gościom Mateusz Ziółko z zespołem – wspaniale zapowiadający
się artysta. W sali bankietowej mogliśmy obejrzeć wystawę malarstwa Witolda Podgórskiego. Swój obraz pt. ,,Dopóki jeszcze
gra w nas muzyka” artysta ofiarował na aukcję, z której dochód
w całości został przekazany na rzecz Fundacji Carita – Żyć ze
szpiczakiem.
Moderatorem pierwszego i drugiego dnia konferencji była
Wiesława Adamiec – prezes Fundacji, która witając wszystkich
uczestników, przedstawiała Fundację i działania organizacji.
Kolejnym prelegentem był Jacek Gugulski mówiący o działalności Ogólnokrajowego Stowarzyszenia Pomocy Chorym na
PBS, a działania Fundacji Centrum Leczenia Szpiczaka przedstawił dr Artur Jurczyszyn z Krakowa.
Leczenie szpiczaka mnogiego w różnych krajach europejskich
w krótkich panelach przedstawili reprezentanci grup pacjentów z:
Słowacji – Miroslav Hrianka
Rosji – Oksana Chirun
Serbii – Maja Milisavljevic
Niemiec – Christa Kolbe-Geipert
8
Nie zabrakło także pytań do polskich i zagranicznych ekspertów, którzy służyli swoją wiedzą i wyczerpująco odpowiadali na
pytania zadawane przez pacjentów:
Prof. Tomasz Wróbel (Wrocław)
Prof. Grzegorz Mazur (Wrocław)
Doc. Iwona Hus (Lublin)
Dr Artur Jurczyszyn (Kraków)
Dr Katia Weisel (Niemcy)
Prof. Xavier Leleu (Francja)
Prof. Roman Hajek (Czechy)
Konferencja zakończyła się uroczystą kolacją w Restauracji
Stary Dom, gdzie pacjenci mieli też czas na dzielenie się wrażeniami i wymianę doświadczeń.
Prezes Wiesława Adamiec wraz ze swoją asystentką Agnieszką Drzewiecką podziękowały wszystkim za uczestnictwo w konferencji, za dobrą atmosferę, za wzajemną życzliwość i wsparcie
oraz pożegnały pacjentów z nadzieją na kolejne spotkanie.
Szczególne podziękowania Pani Prezes skierowała do Agnieszki i Piotra Drzewieckich za ogromne serce i pomoc okazaną pacjentom w trakcie trwania konferencji.
Specjalnym gościem zaproszonym na naszą konferencję była
przedstawicielka Kowarskiego Klubu Seniora – Pani Irena Kalińska, która wspaniale zintegrowała się z pacjentami, co niewątpliwie będzie miało wpływ na bliższą współpracę Kowarskiego
Klubu Seniora z Fundacją Carita – Żyć ze szpiczakiem.
Na konferencji w Warszawie Fundację, oprócz prezes Wiesławy Adamiec, reprezentowali: Ryszard Borczyk – wiceprezes, Mariola Grabarczyk – pełnomocnik oraz wolontariusze: Agnieszka
i Piotr Drzewieccy.
Wiesława Adamiec
Prezes fundacji
Carita – Żyć ze szpiczakiem
K U R I E R
K O W A R S K I
NA NIELUDZKIEJ ZIEMI
10 lutego minęła 74. rocznica masowej zsyłki Polaków na Sybir. Niewiarygodny dramat dotyczył całych rodzin, setek
tysięcy Polaków. W sercach tych, którzy przeżyli, pozostało piętno cierpienia, utraty, poniżenia, nadludzkiej pracy. My
możemy jedynie oddać im hołd i pielęgnować wspomnienia o przeszłości. Za sprawą wiersza Pani Anny Buchowieckiej – kowarzanki, Sybiraczki, poetki pragniemy uczcić pamięć tych, którzy nie powrócili na łono utraconej Ojczyzny.
****
Jestem mała, cieszę się wszystkim,
Kocham świat, a rodziców przede wszystkim.
Kocham doliny zielone i każdy kwiatek.
Moja ziemia rodzinna urodzajna
I słynna w dostatek
10 lutego godzina piąta rano,
Wstawaj, „odiewajsia, tak jest napisano”
NKWD – okrutni sołdaci.
Wsiadać do sań, „nowa ojczyzna” za wszystko zapłaci.
Oto nowy okres dzieciństwa się zaczyna,
Łagry – gdzie ptaszek nigdy nie zaśpiewa,
Zły los nas rzucił na syberyjskie tereny,
Zimę spędzamy w barakach drewnianych.
Głód, choroby panują wszędzie.
Każdy pracuje ciężko, cierpi i czeka,
Co dalej będzie?
Jesteśmy wolni, już mamy amnestię,
Ponieważ nikt dokładnie nie potrafi rozstrzygnąć tej kwestii,
Jedziemy, gdzie Bóg da,
Aby jak najprędzej z tych losów się wydostać.
Oto przed nami dwumiesięczna podróż,
Jedziemy w nieznane! O, Boże, dopomóż!
Długo to trwało, bo siedem tygodni,
W czasie tej podróży umiera mój ojciec.
Kto? Kiedy? Rozliczy takie straszne zbrodnie
I kto może w tym imperium prawdy dociec?
Jesteśmy na miejscu, kazachska to ziemia
Jest już trochę cieplej, twarze skośnookie, czarne.
Po czterech dniach pobytu brat mój umiera,
Znów nas czeka niedola i życie bardzo marne.
Mój braciszek pochowany bez krzyża i trumny,
Jednak umierając, był bardzo przytomny,
Jaka pora roku i gdzie się znajduje
Nie wiedział jednak, za co pokutuje.
Wszystko nam dokucza – głód, tęsknota, komary.
Kto słabszy, wykańcza się na marach.
Nie ma żadnej nadziei i co jeść!
Czy długo w tych bagnach będziemy gnić?
Śpiewał mu wiatr stepowy,
Kuraj gładził i czesał jego kurhanek,
Dzieci zrobiły mu krzyż z tulipanów
I wetknęły w mogiłę – masz, kochany Władek!
Na wyrębie sosnowym gdzie jest mały placyk
Mimo cienia gdzie indziej tu ogrzewa słońce,
Przytulny, bo otaczają go niższe drzewa,
Coraz więcej małych krzyżyków tu przybywa
Zrobionych naprędce z brzozy, bez podpisu,
Nikt zresztą nie potrzebuje tych zmarłych adresu.
Zmarli śmiercią głodową, niewinną i czystą.
Panie! Przyjmij ich do chwały wiekuistej.
Bóg litościwy choć zmarłych tak marnie
Do swej chwały na pewno przygarnie.
Zostaną tu na zawsze, ci, którzy powrócą,
Będą ich opłakiwać i dniem, i nocą.
Wśród tych zmarłych jest mała dziewczynka
Zatruta grzybami, ma białą sukienkę
I piękną buzię – włosy uczesane w grzywkę.
Nie mogę o tym zapomnieć,
Muszę o tym pisać,
Chcę przeczytać mym synom
I przyszłym rodzinom.
Niech wiedzą! Jakiego sąsiada
Posiadamy za miedzą!
Pochowano go na najwyższym wzgórku w kołchozie.
Smutno mu było tak leżeć samemu,
Inni się czuli coraz gorzej
I wkrótce dołączyli ku niemu.
Jako wierni Matce Najświętszej
Odprawiamy majowe nabożeństwa,
Zbieramy się wspólnie u jednej rodziny,
Przy wspólnej modlitwie czekamy wyzwolenia godziny.
Gdy ostatni dzień nabożeństwa się kończy,
Oznajmiono nam, że jesteśmy wolni.
Każdy ze łzami przed obrazem klęczy
I dziękuje, że wreszcie zakończyła się wojna.
Pierwsze słowo na ustach to Ojczyzna,
My pragniemy jej szczęścia, biedni tułacze,
Aby jak najprędzej zagoiły się blizny
Strasznej wojny i rozpaczy!
Dziecko! Takie jesteś jeszcze małe!
Czy ty rozumiesz te ogromne sprawy?
Dlaczego płaczesz? Nadrobisz jeszcze zabawy,
Będziesz szczęśliwe i będziesz jeszcze się śmiało.
Anna Buchowiecka
9
K U R I E R
K O W A R S K I
/
H I S T O R I A
Krótka historia „Kuriera Kowarskiego”
część III
W dniu 1 maja 2004 roku zaczęła działać strona internetowa
www.kurierkowarski.pl,
która obecnie już nie funkcjonuje. Do grona stałych współpracowników dołączyła Danuta Bunij. Nakład „Kuriera Kowarskiego” spadł do 600 egzemplarzy, poza wydaniem bożonarodzeniowym – 700 egzemplarzy. Liczba stron wynosiła średnio 31.
Pojawiły się nowe cykle artykułów – „Pierwsze wiadomości
o uranie w prasie polskiej” i „Szlak Piastów” (fragmenty powieści historycznej) oraz m.in. artykuły – „XXX warsztat twórczy
Międzynarodowe Sympozjum Sztuki Włókna Kowary” i „Jubileusz 400-lecia Kowar w 1914 roku”.1
W 2005 roku nastąpiła kolejna przerwa w ukazywaniu się „Kuriera Kowarskiego”, zamiast którego zaczęto wydawać nową gazetę miejską – „Gazetę Kowarską”2. W jej winiecie tytułowej,
podobnie jak w przypadku KK, umieszczono herb Kowar. Redaktorem naczelnym została Katarzyna Borówek-Schmidt. Początkowo redakcję tworzyli: Agnieszka Frydrych (kultura), Jacek
Kunikowski (redaktor naczelny od nr 4), Anna Szablicka, Grzegorz Schmidt, Piotr Cybulski (sport, fotoreporter), Andrzej Weinke (fotoreporter), Dariusz Kaliński, Andrzej Gniewosz (felieton). Z GK w pierwszym roku istnienia współpracowali: Irena
Kawałek, Genowefa Pohoska, Barbara Wójciak, Adam Peczeniuk, Monika Łoboda, Katarzyna Młodawska, Czesław Mikicki, Tadeusz Cwynar, ojciec Krzysztof Janas, Jerzy Zoń, Mariola Tatowicz, Emilia Baszak, Tomasz Grochowiak, Aleksandra
Kałdonek, Sara Kania, Dagmara Klimczak, Justyna Kołodziej,
Piotr Pawelec, Szkoła Podstawowa nr 1, Zespół Szkół Ogólnokształcących Kowary, Szkoła Podstawowa nr 3, „Olimpia Kowary” i inni. Za korektę odpowiadała Agnieszka Frydrych. Cenę
ustalono na poziomie 4 zł (w tym 0% VAT). Nakład wynosił 700
egzemplarzy. Gazetę pozostawiono w formacie A4. Początkowo była dwumiesięcznikiem, a potem stała się miesięcznikiem.
Sprzedaż GK prowadziły zaprzyjaźnione instytucje. „Naszym
celem nie jest wyparcie z Państwa pamięci ‘Kuriera Kowarskiego’, ponieważ wiemy, że wielu kowarzan jest mocno związanych
z tą gazetą. Stało się tak, że w tym roku Miejski Ośrodek Kultury otrzymał od miasta pulę pieniędzy przeznaczonych na gazetę miejską, dlatego podjęliśmy wyzwanie, jakim jest redagowanie
i wydawanie dwumiesięcznika lokalnego (…) Pragniemy, aby ta
gazeta stała się bliska sercom mieszkańców naszego miasta” –
pisała ówczesna redakcja „Gazety Kowarskiej”.3
Rok później reaktywowano „Kurier Kowarski”. Pierwszy po
przewie numer 85. powrócił jako kwartalny dodatek to „Gazety Kowarskiej”. Miał winietę tytułową taką samą jak w numerze
84. Pod nią dodano dopisek: „Stowarzyszenie Miłośników Kowar”. Liczba stron w każdym numerze wynosiła nie mniej niż
13. Ciekawostką jest, że początkowo KK był drukowany werty-
kalnie („do góry nogami”) względem GK – miał więc także kolorową okładkę. W skład redakcji weszli: Katarzyna Borówek-Schmidt, Zbyszko Brudniak, Bogumiła Donhefner, Stanisław
Kanonowicz, Gabriela Kolaszt, Ireneusz Kwiatosz, Jerzy Sauer.
Za korektę odpowiadała Anna Szablicka. Skład komputerowy
realizował Andrzej Weinke. Współpracowali: Jarosław Kotliński, Magdalena Świderska-Siemieniec, Adam Walesiak, Lesław
Wolak. „Oddajemy w Państwa ręce pierwszy w tym roku numer
nieco odmienionego »Kuriera Kowarskiego«. Z przyczyn obiektywnych występuje on jako dodatek do »Gazety Kowarskiej«.
Cieszymy się jednak z tego, że mieliśmy możliwość powrotu
do naszych czytelników. Aby uniknąć dublowania się tematów,
zdecydowaliśmy się na historyczno-wspomnieniowo-turystyczny charakter kwartalnika. Nadrzędnym celem redakcji jest promowanie naszego miasta, wydobywanie na światło dzienne jego
największych walorów. Mamy nadzieję, że bogactwo treści na
naszych kilkunastu stronach spełni Państwa oczekiwania” – pisała w imieniu redakcji Katarzyna Borówek-Schmidt.
W „Kurierze Kowarskim” pojawiły się nowe cykle artykułów
– „Nasi artyści”, „Na nieludzkiej ziemi”, „Bosym okiem”, „Wokół szkoły”, „500 lat Kowar”, „Okolice Kowar”, „Listy”, „Kronika SMK” (będąca kontynuacją „Sprawozdań z działalności
Stowarzyszenia Miłośników Kowar”) oraz m.in. wspomnienie
o Józefie Karasiu.4 W następnym roku dołączyły do nich „50 lat
temu…” i „Nasze drogi”.5
W 2008 roku skład redakcji zasilili Jerzy Chitro i Franciszek
Gawor. Grono współpracowników pomniejszyło się o zmarłego Lesława Wolaka. Od numeru 94. w winiecie tytułowej dodano adres internetowy Stowarzyszenia Miłośników Kowar: www.
smk-kowary.pl. Liczba stron w każdym numerze „Kuriera Kowarskiego” nadal wynosiła nie mniej niż 13. KK wzbogacił się
o nowe cykle tematyczne: „Najaktywniejsi członkowie SMK.
Cykl rysunkowy Stanisława Kanonowicza”, „15 lat SMK”, „Nasi
za granicą”, „Zastrzyk wiedzy” „Ludzka rzecz” , „Kącik lotniczy”.6
Rok później średnia liczba stron w każdym numerze KK wzrosła i wynosiła 17. Pojawiły się kolejne cykle – „Górnictwo uranowe w Kowarach” (kontynuacja „Kowarskiego górnictwa”),
„Kalendarium”, „Kowarskie wątki w Pradze”, „Kronika wspomnień”, „Kalendarium górnicze”, „Katalog zabytków” (kontynuacja „Strażnicy zabytków”) oraz m.in. artykuł „Wspomnienie
mgra inż. Władysława Adamskiego”. Ciekawostką jest, że na łamach KK w żaden dodatkowy sposób, poza podaniem numeru,
nie zaakcentowano ukazania się nr 100.7
Od 2010 roku okładka „Kuriera Kowarskiego” stała się czar„Kurier Kowarski” nr 1-4 (85-88), Kwartalny dodatek do „Gazety Kowarskiej”,
Wyd. Miejski Ośrodek Kultury, Kowary 2006.
4
5
1
„Kurier Kowarski” nr 1-4 (81-84), wyd. cyt.
2
W skrócie: GK.
3
10
„Gazeta Kowarska nr 1-6, Wyd. Miejski Ośrodek Kultury, Kowary 2005.
„Kurier Kowarski” nr 1-4 (89-92), wyd. cyt.
6
„Kurier Kowarski” nr 1-4 (93-96), wyd. cyt.
7
„Kurier Kowarski” nr 1-4 (97-100), wyd. cyt.
K U R I E R
no-biała. Wynikało to z rezygnacji przez wydawcę z koloru w celu obniżenia ceny „Gazety Kowarskiej”. Skład redakcji KK powiększył się o Bernarda
Utratę. Liczba stron zmalała i wynosiła w każdym
numerze „Kuriera Kowarskiego” średnio 10. Od nr
103. KK nie był już odwrócony wertykalnie. Chociaż jego okładka znajdowała się w środku, zaraz
po ostatniej stronie „Gazety Kowarskiej”, to winieta tytułowa znajdowała się także na pierwszej stronie, pod winietą tytułową GK. W KK pojawiły się
nowe cykle „Wokół sztuki” i „110. rocznica lecznictwa przeciwgruźliczego w Kowarach” oraz m.in.
artykuły poświęcone ojcu Romanowi Pałaszewskiemu, który odszedł do wieczności.8
Numer 1/2011 „Kuriera Kowarskiego” wyjątkowo, jednorazowo został odwrócony wertykalnie.
Winieta tytułowa została zmniejszona i odtąd już
nie była dublowana na pierwszej stronie „Gazety
Kowarskiej”. Liczba stron ponownie zmalała i wynosiła w każdym numerze KK średnio 7. Było to
spowodowane realizacją, nietrafnego z perspektywy czasu, pomysłu wydawcy na przekształcenie
GK w gazetę darmową o nakładzie 1000 egzemplarzy – finansowaną z reklam9. Mimo mniejszej liczby stron, „Kurier Kowarski” wzbogacił się o kolejne
cykle – „Podróże”, „Między Rudnikiem a Wołową Górą – wędrówki po dziejach doliny Jedlicy”,
„Przewodnik po Kowarach”, „Polska rzecz”, który był kontynuacją „Ludzkiej rzeczy” oraz m.in.
o wspomnienia o zmarłych – papieżu Janie Pawle
II i byłym naczelniku Kowar – Januszu Peździe.10
Od numeru 4/2012 „Kuriera Kowarskiego” skład
redakcji pomniejszył się o zmarłego nagle Zbyszka
Brudniaka, a powiększył – o powracającego Leszka Pohoskiego i Grzegorza Schmidta, który od czasu reaktywacji KK publikował na jego łamach, formalnie jednak nie figurując w stopce redakcyjnej.
Grono współpracowników zasiliła Wiesława Adamiec. Za skład komputerowy stał się odpowiedzialny Wojciech
Miatkowski. Winieta tytułowa została powiększona i nieco zmodyfikowana. W 2012 roku „Kurier Kowarski” liczył średnio 11
stron. Powróciły następujące cykle artykułów: „Wywiad”, „Legendy”, „Najbardziej okazałe i cenne” – pod nazwą „Ciekawostki przyrodnicze z Kowar i okolic”. Pojawiły się także wspomnienia o zmarłych: Zbyszku Brudniaku, Józefie Kolaszcie, Piotrze
Lisie (po raz drugi).
Kończąc w dniu 24.02.2013 roku pisanie „Krótkiej historii Kuriera Kowarskiego”, zdałem sobie sprawę, że nie jest ona taka
krótka. Nasza gazeta miejska istnieje już prawie ćwierć wieku.
W tym czasie KK przeszedł przez następujące etapy: nieudane
narodziny w 1990 roku, odrodzenie w 1991 roku, dzieciństwo
w latach 1992–1993, młodość w latach 1994–1996, dojrzałość
w latach 1997–2001, starość w latach 2002-2004, ponowne odrodzenie w roku 2006 w postaci dodatku do „Gazety Kowarskiej”,
które trwa do dziś. Jego funkcjonowanie było nierozerwalnie
8
„Kurier Kowarski” nr 1-4 (101-104), wyd. cyt.
Więcej o GK można poczytać w jej recenzji mojego autorstwa w „Slołsity. Gazeta
Kowarska” nr 4/2012, wyd. cyt., s. 2.
9
10
„Kurier Kowarski” nr 1-4 (105-108), wyd. cyt.
K O W A R S K I
/
H I S T O R I A
Okładka Kuriera Kowarskiego z 2007 r.
związane z historią naszego miasta i jego mieszkańców rozgrywając się niejako na dwóch planach czasowych. Pierwszy dotyczył historii sensu stricte, wzmiankowanej w „Kurierze Kowarskim”, a drugi – ówczesnej teraźniejszości, która obecnie stała się
cenną historią Kowar zapisaną na kartach KK. Tytuł artykułu
postanowiłem jednak przewrotnie pozostawić bez zmian, mając
nadzieję, że za kolejne 100 lat kowarzanie będą przy okazji jubileuszu 600-lecia otrzymania przez Kowary praw miejskich świętować 123-lecie historii „Kuriera Kowarskiego”.
dr Zbigniew Piepiora
Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu
Dziękuję osobom, które pomogły mi w poszukiwaniach archiwalnych numerów „Kuriera Kowarskiego” i „Gazety Kowarskiej”. Są to: Robert Andrzejewski, Mirosław Górecki, Dariusz Kaliński, Mieczysław Karabin, Gabriela Kolaszt, Czesław
Mikicki, Danuta Piepiora, Janusz Piepiora, Krzysztof Sawicki,
Grzegorz Schmidt, Barbara Sokołowska, Mariola Tatowicz, Bernard Utrata, Andrzej Weinke.
11
K
U
R
I
E
R
K
O W A
R
S
K
I
Jak Franek chciał
zostać strażakiem
N
ie wiem jak dzisiaj, ale w moich czasach nie było chłopaka
w wieku wczesnoszkolnym, który nie chciałby zostać strażakiem. Paradny mundur, wypolerowany hełm, wreszcie potężny topór zawadiacko zwisający
u pasa. Stali sobie ci wymarzeni strażacy
w mojej miejscowości u Grobu Pańskiego i pełnili straż, aby „ktoś Pana Jezusa
z grobu nie ukradł” – jak tłumaczyła mi
mama. Pięknie to było i pewnie jest. Ostatecznie jednak strażakiem nie zostałem –
po drodze był bowiem Janek Kos, a potem
tylu innych, których życiorysy chciałem
powielić… Drugi raz myśl o straży zaświtała mi w głowie w czasach przedpoborowych. Były bowiem takie czasy (to uwaga
dla młodzieży, która i tak tego nie przeczyta), gdy brali do wojska i to na całe
dwa lata (a jak ktoś miał pecha, to i na
trzy, gdy trafił do marynarki). W każdym
razie służba w straży zawodowej traktowana była jak służba zastępcza, chyba że
ktoś wolał zostać sanitariuszem albo miał
alibi w postaci wyznania, które „nie pozwalało dotykać broni” – w tym ostatnim
wypadku niestety trafiał często do więzienia. Takie to były czasy i ja za nimi nie
tęsknię. W każdym razie myślałem wtedy
o straży. Tak zrobił mój serdeczny przyjaciel Marek, który zrobił odpowiednie
prawo jazdy i został kierowcą wozu bojowego. Wypadał czasami ze służby w przepoconym mundurze i śmiał się z nas, którzy postanowiliśmy pójść w studenty.
Zresztą śmieje się z nas i dzisiaj – ostatnio spotkałem go przy okazji Wszystkich
12
Świętych: uśmiechnięty, wypoczęty, rozglądający się jak by dorobić do emerytury;
bo emerytem został mój kumpel, pełnoprawnym, jak na czterdziestoparolatka-strażaka przystało! Gdybym wtedy wiedział, być może porzuciłbym te wszystkie
gramatyki historyczne i opisowe, te teorie
i historie literatury… A przecież tradycje
w rodzinie były. Przykładowo mój dziadek Michał był strażakiem ochotnikiem.
On też miał hełm i topór, ale wkładał swój
rynsztunek tylko wtedy, gdy jechał na akcję. Strażakiem-ochotnikiem być to był
bowiem honor, ale nie oszukujmy się –
głównie honor. Bez sprzętu, bez jakichkolwiek gratyfikacji za udział w akcji, ze
swoją sikającą zaledwie na kilka metrów
pompą ręczną. Taka to była straż. Nie to
co dzisiaj, gdy OSP różnych miejscowości
dysponują nie tylko remizą na potańcówki i prawem do wyszynku, ale również wozami nie gorszymi od tych zawodowych.
Zasługa w tym często funduszy unijnych, ale pewnie jeszcze większa protekcji Pierwszego Strażaka Rzeczpospolitej,
czyli Waldemara Pawlaka.
W naszych Kowarach też jest straż. I to
jaka. Największe umysły musiały się nieźle nagłowić, by wymyślić obecną strukturę. Wszystko wzięło się z tego, że padła
dywanówka, a razem z nią Zakładowa
Straż Pożarna przekształcona w Miejską
Zawodową Straż Pożarną (jedyną taką
w Polsce, a co?), która z kolei zmieniła się
w 2002r. w Miejską Służbę Ratowniczą.
Bodajże w 2009 r. chciano zlikwidować
posterunek w Kowarach, bo upadł pro-
jekt współfinansowania posterunku przez
sąsiadujące gminy. Wówczas to bohatersko utrzymanie całości wzięła na siebie
gmina Kowary. Od tej chwili w jednym
miejscu funkcjonują trzy różne typy straży: dowódca i kierowca z PSP w Jeleniej
Górze oraz dwóch z OSP i jeden z MSR.
Jak wieść gminna niesie istnieją znaczące
różnice między strażakami-ochotnikami
a tymi z „emeseru”. Wyraża się to, jak mówią fora internetowe, w różnicach finansowych i w stosunku do służby. Jednym
słowem – jedni pracują lepiej, ale dostają za służbę mniej, a drudzy odwrotnie.
Taka plotka, ot! Pewnie tym tropem poszła Rada Miejska, postanawiając zlikwidować MSR. I się zaczęło. Na początek
od nieprawdziwej wieści, że krwiożercza
Rada postanowiła zlikwidować w całości
straż pożarną w Kowarach, chociaż sami
radni przysięgają, że koniec MSR to wcale nie koniec posterunku. Potem poszły
w ruch listy żądające utrzymania dotychczasowego porządku świata. Argumenty,
argumenty, argumenty… Nie wiadomo,
o co chodzi, a jak wiadomo, zawsze wtedy
chodzi o pieniądze. A pieniędzy to akurat w Kowarach nie ma za dużo – podobnie jak pracy. W ostatnim rankingu najbiedniejszych miast Polski znaleźliśmy się
w pierwszej piątce. Młodzi uciekają, wyjeżdżają też za pracą absolwenci uczelni – wolą mieszkać bliżej miejsca pracy.
A u nas zamiast wyciągów (zresztą jakich wyciągów, gdy śniegu brakuje nawet
w Alpach) czy zakładów produkcyjnych
(obojętnie, dużych czy małych), buduje
się kolejny dyskont – tym razem DINO.
I chociaż kilka osób zyska zatrudnienie,
to czy przypadkiem ktoś kolejny nie zbankrutuje albo przynajmniej nie ograniczy
zatrudnienia? Pesymistycznie jakoś to zabrzmiało, a przecież wiosna wkoło i, jak
mawia pewien znany polityk, szczaw i mirabelki coraz bliżej. A wracając na koniec
do strażaków – święty Florian (4 maja)
ugasił ponoć pożar jednym wiadrem
wody. Może przydałoby się wylać taki kubeł zimnej wody na rozpalone głowy? Bo
w przyszłości może się okazać, że będą to
już tylko pomyje.
Jarosław Kotliński
Kochanej Oli Kotlińskiej
z okazji ukończenia 18 lat udanego startu
w dorosłość oraz radości z samych sukcesów życzą Rodzice i siostra Gosia. Na nas
zawsze możesz liczyć.

Podobne dokumenty

Ściągnij plik i czytaj Slołsity [*]

Ściągnij plik i czytaj Slołsity [*] fast foodów oferujących wysoko przetworzoną żywność. W  Kowarach jest już zaczątek życia „sloł” – najważniejszym miejskim świętem jest Barbórka, zupełnie jak za czasów Gierka. Naczelny

Bardziej szczegółowo

Gazeta Kowarska

Gazeta Kowarska tylko kroniką społeczno-kulturalną, ale także forum wymiany poglądów i  myśli na temat naszego miasta. Zachęcamy wszystkich do współtworzenia i utrwalania na papierze wydarzeń, które bezpowrotnie z...

Bardziej szczegółowo