BAJKA STRES I PŁODNOŚĆ MUZYCZNE FASCYNACJE
Transkrypt
BAJKA STRES I PŁODNOŚĆ MUZYCZNE FASCYNACJE
1/2010/10 MAGAZYN RODZINNYCH ŚRODOWISK ZASTĘPCZYCH Gdańsk/Warszawa MUZYCZNE FASCYNACJE naszych dzieci STRES I PŁODNOŚĆ odwieczni wrogowie BAJKA z notatnika pracownika 02 aktualny temat OD REDAKCJI Każdy dzień spędzony z dzieckiem to okazja do tego by nauczyć je czegoś nowego o świecie i ludziach. Życie dostarcza naturalnych sytuacji, niejako prowokuje nas do rozmów lub przemyśleń. Czy potrafimy wykorzystać te okazje? A co z wyjątkowością naszego dziecka? Czy jesteśmy gotowi pomóc mu w rozwijaniu jego talentów, przecież wymaga to od nas zaangażowania, a czasem wręcz poświecenia. Co jesteśmy gotowi poświecić dla dziecka , które jest u nas tylko przez jakiś czas? Co możemy zrobić, by marzenia dzieci o nowej mamie i nowym tacie nie brzmiały jak bajka? Pozdrawiam Małgorzata Wierchoła [email protected] O co dziecko może pytać? Pytania mogą paść w zupełnie nieoczekiwanych momentach, niektóre pytania są zadawane wielokrotnie. Warto zastanowić się, co odpowiedzieć, na takie i podobne pytania: • Co to znaczy “nie żyje” czy “martwy”? W odpowiedzi użyj konkretów: Kiedy umrzesz, stajesz się martwy. Ktoś, kto jest martwy nie je, nie oddycha, nie czuje, nie rusza się, nie bije mu serce. • Czy ja też kiedyś umrę? Tak, wszyscy umrą, ale myślę, że będziesz żył jeszcze długo, dożyjesz starości i będziesz miał swoje dzieci i wnuki. • Czy ty też umrzesz? Tak, ale mam nadzieję, że będę żyć jeszcze długo. Czy zrozumienie śmierci zależy od wieku? Dzieci do 3 lat Nie są w stanie pojąć śmierci. Nie ogarniają jej umysłem, ale ponieważ chłoną świat „Nie ma w życiu nic bardziej pewnego niż śmierć i bardziej nieoczekiwanego niż jej nadejście.” Po katastrofie prezydenckiego samolotu, temat śmierci był wszechobecny w mediach, na ulicach, w naszych domach... Dzieci również nie pozostają na niego obojętne. Może już czas na rozmowę z dzieckiem na temat śmierci...? Jak rozmawiać z dziećmi o śmierci? Nie ma jednego, dobrego sposobu. Jedyna uniwersalna rada brzmi: mówić prawdę. Oczywiście musi ona być dostosowana do wieku. Jednak wiek nie usprawiedliwia dziwacznych eufemizmów czy wręcz kłamstw, które wprowadzają w świat dziecka zamęt i wymagają później wielokrotnego korygowania obrazu tego świata. Na trudne rozmowy o śmierci nigdy nie jest zbyt wcześnie, jednak muszą one być prowadzone w sposób naturalny. Okazje do rozmów nie trudno znaleźć – spadające liście, martwy ptak w parku, zwiędły kwiatek…. to wszystko pozwala na tłumaczenie, że to co się narodziło, kiedyś umrze. Rozmawiaj szczerze i bez skrępowania. Nie obawiaj się powiedzieć, że czegoś nie wiesz czy nie rozumiesz. Mów to, co sam myślisz i w co wierzysz. Podążaj tropem pytań zadawanych przez dziecko, jeśli przestanie pytać, to znaczy, że musi sobie to przemyśleć lub jego ciekawość została zaspokojona. Utrata zainteresowania tematem jest też naturalnym sposobem obrony przed zbyt trudną prawdą. Nie mów za dużo, to nie jest temat na jedną rozmowę, trzeba do niej wielokrotnie wracać i stopniowo zapoznawać z pojęciami. w drugim) albo grze komputerowej; wystarczy uważać na siebie, a na pewno się nie umrze (wiara, że zginąć można tylko w wypadku), umierają tylko mężczyźni lub tylko starzy ludzie, a one same będą żyły wiecznie. Jednocześnie pojawia się obawa, że może umrzeć mama. Większość dzieci w tym wieku nie jest wystarczająco dojrzała, żeby zabierać je na pogrzeb. Podczas tej ceremonii, mogą czuć się zbyt przerażone, zagubione, a później odczuwać lęk. Dzieci w wieku 6-8 lat Zdają sobie sprawę z tego, że śmierć jest czymś ostatecznym. Mają skłonność do kojarzenia śmierci ze szkieletami, potworami, duchami. Śmierć jest czymś przerażającym, czasem postrzegana jest jako skutek przemocy i agresji. Jeśli umiera ktoś bliski, dziecko odczuwa tak samo, jak dorosły, ale zdarza się przekonanie, że to ono jest winne tej śmierci - „Dziadek mówił, że moje zachowanie wpędzi go do grobu, no i umarł”. Udział dziecka w tym wieku w uroczystości TRUDNO NAM ROZMAWIAĆ O ŚMIERCI zmysłami, świetnie odbierają nastroje i emocje otaczających je ludzi. Więc chociaż nie rozumieją, że ktoś zmarł, udziela im się smutek, przygnębienie czy rozpacz dorosłych. Dzieci mogą mieć kłopoty z zaśnięciem, budzić się w nocy, obawiać rozstania. Dziecka w tym wieku zdecydowanie nie należy brać na pogrzeb. Dzieci w wieku 4-5 lat Dla czterolatka śmierć nie jest czymś nieodwracalnym. Jest jak sen albo daleka podróż. „Dziadka nie ma – jak mama jest w pracy, to też jej nie ma, ale potem wraca, więc kiedy wróci dziadek? Co to znaczy, że babcia umarła? Gdzie jest? Jeśli poszła do nieba, to czy spadnie z deszczem? Czy ma tam telewizor?” Dla pięciolatka śmierć zaczyna być pojęciem szczegółowym i dość konkretnym. W tym wieku dzieciom zdarza się błędnie interpretować posiadane informacje: wierzą, że śmierć jest czymś odwracalnym, jak w filmie (aktor zabity w jednym filmie, gra przecież pogrzebowej może sprawić, że śmierć stanie się mniej tajemnicza i straszna. Dzieci od 9 roku wzwyż Dziecko sobie definitywnie uświadamia, że śmierć jest czymś uniwersalnym, nieodwracalnym i nieuniknionym. Wie, że wszystko co żyje, musi umrzeć. Rozumie, że mogą być różne przyczyny śmierci: starość, choroba, wypadki. To, jak przeżywa żałobę zależy od jego charakteru, a emocje są podobne, jak u dorosłych. Jak NIE rozmawiać o śmierci Czasem próbujemy “oswoić” śmierć, używamy przenośni i porównań, które zamiast ułatwić dziecku zrozumienie, tak naprawdę wprowadzają je w błąd lub przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego. • NIE mów dziecku, że jeszcze ma czas się tym martwić. Każdy musi problem śmierci zrozumieć i oswoić. Jeśli dziecko zadaje pytanie, to znaczy, że jest gotowe na, choćby częściowe, jego zrozumienie. aktualny temat • NIE porównuj śmierci do snu. Używając określeń “zasnął, wieczny odpoczynek” ryzykujesz, że dziecku będzie się śmierć kojarzyć ze snem i będzie się obawiało zasnąć ze strachu, że się nie obudzi. • NIE mów, że ktoś odszedł czy wyjechał daleko. Dziecko będzie się zastanawiać dlaczego ten ktoś się nie pożegnał i wciąż będzie dopytywać, kiedy wróci. Może też poczuć się opuszczone i porzucone. Będzie się obawiać, że każdy kto wyjeżdża, już nie wróci. • NIE zapewniaj dziecka, że tylko starzy ludzi umierają. Na pewno wkrótce dowie się, że młodym też się to zdarza. • NIE mów małym dzieciom, że przyczyną śmierci była choroba. Maluch nie widzi różnicy między zwykłym przeziębieniem, a śmiertelną chorobą i będzie przerażony, gdy ktoś z rodziny zachoruje. Należy wyjaśniać, że tylko bardzo poważna choroba może spowodować śmierć. • NIE unikaj tematu. Nie ma nic gorszego niż robienie ze śmierci tematu tabu. Powoduje to nagromadzenie się lęków, obaw i niepewności. • NIE mów niczego, co dziecko musiałoby potem zapomnieć. Gdy umiera ktoś bliski Wówczas dorośli, często zrozpaczeni, nie zawsze wiedzą co robić, co mówić, na ile pozwolić dziecku przeżywać żałobę, jak je przygotować na bezpośrednie zetknięcie ze śmiercią. Na te pytanie też nie ma jednoznacznych odpowiedzi, gdyż wiele zależy od wieku dziecka, jego doświadczeń, sytuacji, stopnia bliskości. Jednak i tu prawda jest niezastąpiona. Ochranianie dziecka przed doświadczeniem straty i cierpienia jest jednocześnie odmawianiem mu prawa do przeżycia żałoby. A dziecko musi ją przeżyć, aby móc zaakceptować to, co się stało. Kiedy wiemy, że ktoś umiera, odsuwamy dzieci na bok, często sama umierająca osoba nie chce spotykać się z nimi. Tymczasem to dobry czas, aby się pożegnać, powiedzieć o swoim uczuciu, przeprosić, wyjaśnić różne sprawy. Dlatego należy pozwolić dziecku odwiedzać chorych w szpitalu, przynosić różne drobiazgi, zachęcać do pytania, czy może coś zrobić dla chorego. Jeśli w tym trudnym dla dorosłych momencie zostawimy dziecko samo, poczuje się zignorowane, opuszczone, a wyobraźnia będzie podpowiadać rzeczy o wiele straszniejsze niż rzeczywistość. Przed wizytą w szpitalu trzeba opowiedzieć o tym, jak tam jest, jakie urządzenia stoją, a jeśli chory się zmienił – wyjaśnić, odwołując się do doświadczeń dziecka, że chory jest słaby, blady, wychudzony. Wiadomość o śmierci należy przekazać od razu (odsuwanie w czasie nic nie da) i w prosty sposób, nie uciekając się do określeń “poszedł do nieba”, “odszedł” - na tym etapie mogą być przez dziecko źle pojęte. Nie wstydź się własnych uczuć. To nic złego, jeśli dziecko zobaczy, jak płaczesz - to dla niego też jest lekcja: rozpaczam, ale potem jakoś się zbieram do dalszego życia. Pozwól dziecku płakać – płacz oczyszcza. Jednocześnie zapewnij je, że ty jesteś, zaopiekujesz się nim i że masz zamiar żyć jeszcze wiele lat. Miej świadomość, że maluch nie będzie w swoim smutku trwał długo. Kilkulatek będzie biegał, śmiał się i choć nijak się to ma do dorosłego przeżywania śmierci – on także jest w żałobie. Jak pomóc dzieciom przeżyć żałobę Żałoba trochę trwa i każdy musi przejść przez pewne fazy: protestu, apatii i pogodzenia się. W przypadku dzieci dzieje się to szybciej, jeśli otoczenie je wspiera i pozwala na wyrażanie uczuć, nie hamuje ich. Dlatego: • rozmawiaj z dzieckiem o zmarłym, przypominaj dobre i te gorsze chwile spędzone razem, • pozwól płakać – nie w samotności, ale w twoich ramionach, • zachęcaj do rysowania tego, co dziecko czuje, malowania portretów, • zachęcaj do napisania listu, opowiadania o swoich najlepszych wspomnieniach, • czytajcie książki poruszające problem śmierci i rozmawiajcie o tym, co czuli bohaterowie, np.: “Bracia Lwie Serce” Astrid Lindgren, “Mała księżniczka” i “Tajemniczy ogród” F.H. Burnett, “Dziewczynkę z zapałkami” Andersena, • pomóż dziecku nazwać uczucia, wykorzystaj do tego zabawę, • rozmawiaj; wiele dzieci ma skłonność do przypisywania sobie odpowiedzialności za śmierć (no tak, babcia mówiła, że jak nie będę jadł, to ją wpędzę do grobu, umarła przeze mnie), • nie ukrywaj własnego żalu, • określ swoje poglądy filozoficzne i religijne; ludziom wierzącym łatwiej przejść przez żałobę. Jednak jeśli mówimy dziecku, że ktoś poszedł do nieba, musimy to zrobić w taki sposób, żeby nie zrozumiało tego dosłownie (i np. lecąc samolotem nie rozglądało się za babcią). Udział dzieci w pogrzebie Przedszkolak będzie się czuł w tej sytuacji bardzo zagubiony. Jeśli dziecko ma już jednak siedem, osiem lat, warto by pożegnało odchodzącą osobę. Musi jednak rozumieć rytuał pogrzebu. Dlatego wyjaśnij wszystko i odpowiedz na liczne pytania, na przykład tak: • Co to jest czuwanie i pogrzeb? To obrzędy, podczas których żegnamy się z tymi, którzy umarli. • Dlaczego robi się pogrzeb? Żeby wszyscy ludzie, którzy kochali tę osobę, mogli się wspólnie zgromadzić i podzielić swoimi uczuciami. • Czy zmarły będzie na tym pogrzebie? Tak, jego ciało będzie leżało w trumnie. To 03 ciało jest martwe – będzie nieruchome, nie będziesz mógł z nim rozmawiać. Każdy, kto chce będzie mógł je ostatni raz zobaczyć i wyszeptać słowa pożegnania. • Co będziemy robić? Przez cały czas będziesz blisko mnie, jeśli chcesz, będę cię trzymać za rękę. Podejdziemy do trumny i pożegnamy się. Będą do nas podchodzić inni ludzie i dzielić z nami swoim smutkiem. • Czy muszę iść? Wiele osób uważa pogrzeb za dobry sposób, aby pożegnać się ze zmarłym. Ale inni wolą pożegnać zmarłego samotnie, z dala od ludzi. Decyzja należy do ciebie. Cokolwiek postanowisz, wiem, że kochałeś i będziesz tęsknić jak ja. Większość rodziców intuicyjnie przekazuje to wszystko swoim dzieciom. Czasami zdarza się jednak, że pomoc najbliższych nie wystarcza. Jeśli u dziecka pojawiają się następujące objawy: depresja uniemożliwiająca normalne funkcjonowanie, niezdolność do samodzielnego spania, zaburzenia apetytu, regresja w rozwoju, naśladowanie zmarłej osoby, powtarzające się deklaracje chęci dołączenia do zmarłego, utrata zainteresowania zabawą, przyjaciółmi, odmowa uczęszczania do przedszkola czy szkoły, drastyczne pogorszenie się wyników w nauce – dziecko potrzebuje pomocy specjalisty. Nie wahaj się po nią sięgnąć. Joanna Górnisiewicz Za www.babyboom.pl Ps. I jeszcze wspomnienie pewnej rozmowy Pamiętam, jak rozmawiałam kiedyś z chłopcem, bardzo dojrzałym jak na swój wiek, dwunastolatkiem. Właśnie o śmierci. O tym, że nigdy nie wiemy, kiedy przyjdzie na nas pora. I o tym, że często nie znajdujemy odpowiedzi na pytanie: dlaczego? To była rocznica śmierci koleżanki chłopca - dziewczynka została zamordowana. On zdążył, po szkole, jedynie rzucić w przelocie: do zobaczenia jutro. Tego „jutro” już nie było… Czy kiedykolwiek będę w stanie przejść koło bloku, gdzie mieszkała? – zapytał nagle chłopiec, mocno rozczarowany tym, że w szkole ten dzień był traktowany jak zwykły dzień. Dla niego, w jego osobistym odczuciu, był to bardzo ważny dzień. Nie wiem – odparłam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. – Może z czasem ta śmierć przestanie tak boleć, a może już nigdy nie pogodzisz się z odejściem koleżanki. Chyba właśnie to chciał usłyszeć. Że nie tylko on nie potrafi sobie poradzić z emocjami. Bo śmierć boli. Nie tych, których już nie ma, ale tych, którzy pozostali z pytaniami o sens i z wyrzutami sumienia, bo z czymś nie zdążyliśmy, czegoś nie powiedzieliśmy, o czymś zapomnieliśmy. Bo już nigdy nie będzie tak samo. 04 nasze dzieci „...Nad rzeczką, opodal krzaczka, mieszkała Kaczka Dziwaczka…” – wszyscy znamy tę przewrotną piosenkę z baśniowej Akademii Pana Kleksa. Jedni z własnego dzieciństwa, inni z okresu, kiedy dla ich dzieci był to niewątpliwy przebój. Ale skąd zna ten hit, sprzed ponad 25 lat, praktycznie każdy współczesny maluch? Jest to, jak się okazuje, fenomen ponadczasowy, ale co ważniejsze – takich fenomenów muzycznych możemy wymienić całe mnóstwo. Jak to się dzieje? Otóż muzyka jest sztuką powszechną, obecną w każdym okresie życia człowieka, dziś wiadomo nawet, że rozpoznawalną jako melodia i rytm jeszcze w łonie matki. Jest ludziom niezbędna choćby jako forma ekspresji, uwrażliwienia, rozwijania wyobraźni, metoda radzenia sobie ze stresem, wreszcie stanowi istotny czynnik rozwoju intelektualnego. Jeśli dodamy do tego naukę gry na instrumencie lub śpiew, to do wyżej wymienionych zalet możemy dodać motywację do działania, wytrwałość, systematyczność, czy cechę, którą można określić jako dokładność. Dziś też nikt nie ma wątpliwości, że muzyka wpływa na rozwój dziecka. Ten wpływ jest różny w różnym wieku, ale właściwie wykorzystywany może pomóc świadomym opiekunom w procesie wychowania. Na początku można zaobserwować, że niemowlę zdecydowanie „woli” jedne utwory, a inne zdecydowanie je drażnią. Przy tych „lubianych” uśmiecha się, mięśnie rozluźniają się, zaczyna gaworzyć, co można odczytać jako pierwszą próbę uczestniczenia w tym, co do niego dociera. Starsze dzieci nucą i ruchem reagują na zmiany głośności czy rytmu – ten wpływ muzyki na ich zachowanie jest widoczny dla obserwujących. Pojawia się naśladowanie dźwięków, a także u dzieci 1,5 – 2,5 letnich mniej lub bardziej skoordynowany z muzyką taniec. W wieku przedszkolnym wyraźnie zaczynają zaznaczać się wyjątkowe zdolności niektórych maluchów, potrafią one rozróżniać poszczególne dźwięki, potrafią je powtórzyć na odpowiedniej wysokości, coraz lepiej radzą sobie z obsługą prostych instrumentów… Jest to najlepszy (najefektywniejszy) okres do umiejętnego wzmacniania zainteresowania i aktywnego rozwiania muzykalności malucha. W szkole podstawowej, jak i w późniejszym, młodzieńczym, okresie życia, świat dźwięków zaczyna nabierać specyficznej wartości, która jest w wielu przypadkach jednym z ważnych sposobów identyfikacji z grupą rówieśników, a z drugiej strony wyróżnienia się, zaznaczenia swojej wyjątkowości. To czas wyrabiania gustów muzycznych, silnego utożsamiania się ze słuchanymi artystami. W tym okresie dość łatwo ulega się też wpływom mody. Tak było od zawsze, choć rozwój mediów elektronicznych (radio, telewizja, Internet) spowodował, że dziś mamy do czynienia z czymś w rodzaju niemal MUZYCZNE FASCYNACJE przez opiekunów melodie, oglądają okładki płyt na półce, pytają „kto teraz śpiewa?”. Poprzez takie, wydawałoby się – nic nie znaczące, sytuacje, dowiadują się wiele o naszych ulubionych artystach, o tym, jaka muzyka sprawia nam przyjemność, przy jakiej muzyce odpoczywamy, a czego słuchamy podczas zabawy. Nie jest bowiem tak, że „dobra” to wyłącznie trudna muzyka klasyczna czy jazzowa - są przecież wykonawcy tworzący genialną, na wysokim poziomie artystycznym, muzykę taneczną (a więc taką, która dla dzieci i młodzieży jest wyjątkowo istotna). Ale wzorce te muszą być im dostępne. zmasowanego ataku na nasze zmysły. Ilość miejsc w eterze, gdzie można posłuchać muzyki staje się trudna do ogarnięcia. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, część z nich niesie ze sobą niewątpliwą wartość, jest ciekawa, wciąż trzyma „poziom”, jest ważna jako współtworząca kulturę, ale... pozwolę sobie ocenić – większość, nie kieruje się niczym więcej, jak zaspokojeniem słuchaczy poszukujących treści płytkich, miałkich, niespecjalnie wymagających. Najgorsze spustoszenie czyni to w umysłach dzieci i młodzieży, którzy jako odbiorcy nie potrafią jeszcze w pełni świadomie oddzielić tego, co ciekawe, twórcze, od ogłupiającej łomotaniny. Dlatego ważną rolę w kształtowaniu muzycznego smaku odgrywają rodzice, opiekunowie, wychowawcy, z którymi dziecko ma kontakt. To, czego słucha się w domu, gdzie zabiera się wychowanka, żeby posłuchał muzyki, pozwala mu po pierwsze poznać bogactwo świata dźwięków, a po drugie sprawia, że wzrasta wrażliwość na formy bardziej skomplikowane niż to, z czym niewątpliwie styka się na co dzień w MTV. Osoby wychowujące dzieci są dla nich, w mniejszym lub większym stopniu, autorytetami, więc ich gusta muzyczne odgrywają tu znaczącą rolę. Dzieci, wbrew pozorom, zwracają uwagę na słuchane Jest mnóstwo okazji, w których opiekunowie mogą kształtować kulturę muzyczną swoich podopiecznych. Poza „dawaniem dobrego przykładu”, powinni z większą uwagą śledzić działania szkoły w tym zakresie. W dzisiejszej szkole, niestety, sztuka zeszła na plan dalszy, w niektórych szkołach zajęcia muzyczne prowadzą osoby niewłaściwie do tego przygotowane. Dobrze zaplanowane i poprowadzone zajęcia w szkole pozwalają skupić uwagę na zupełnie czymś innym niż w czasie pozostałych przedmiotów, przynosząc swoisty odpoczynek. Aktywność muzyczna, która odbywa się w grupie, powinna sprawiać radość, przyjemność, mieć w sobie dużo z zabawy. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że jak twierdzą specjaliści, aktywne słuchanie muzyki wspomaga czytanie, naukę języków obcych, a nawet matematyki. Ma wpływ na samoocenę i kreatywność. Dlatego jako opiekunowie zastępczy nie powinniśmy pozostawać obojętni na to, czy szkoła, do której uczęszczają nasze dzieci, realizuje obowiązek zajęć muzycznych na dobrym poziomie. Inną formą umuzykalniania dzieci są szkoły muzyczne i placówki realizujące zajęcia nauki śpiewu, gry na instrumentach, tańca. Tu wymagania są większe, więcej też na pewno trzeba pracować, ale korzyści dla podopiecznych są niebagatelne. Prawdopodobnie efekty uczęszczania dziecka na takie zajęcia będą widoczne dopiero po pewnym czasie, ale to daje dziecku okazję do kształtowania i rozwijania szczególnych cechy – cierpliwość i wytrwałość. Lekcje śpiewu czy gry na instrumencie wymagają przełamywania chwilowej niechęci do pracy, oraz uczą dziecko systematyczności. nasze dzieci Ważne jest aby uczęszczaniu do szkoły muzycznej nie towarzyszyły złe emocje – nie powinniśmy dziecka zmuszać, gdy ono stanowczo mówi „nie”. Dziecko pozbawione słuchu muzycznego nie rozwinie zdolności muzycznych, nawet ucząc się wiele godzin w tygodniu. Będzie sfrustrowane, złe, zniechęcone... Tak jak w wielu innych dziedzinach, tak i w muzyce, ambicje i niespełnione marzenia opiekunów nie powinny być realizowane za wszelką cenę przez dzieci. Okazją do rozwijania kultury muzycznej wychowanków mogą być wspólne z nimi wyjścia na różnego rodzaju imprezy muzyczne – koncerty, festiwale, spotkania artystyczne. Jest niezwykle budujące, gdy na letnich spotkaniach z cyklu „Jazz na Starówce” w Warszawie widzi się rodziców Kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy Antosia, stał w kąteczku pokoju spotkań w Domu Dziecka, trzymał paluszek w buzi i popatrywał nieśmiało na dwójkę dorosłych, którzy przyszli do niego z wizytą pewnego wiosennego dnia. Potrafił już coś powiedzieć i, wzięty na ręce blisko okna wychodzącego na ulicę, podzielił się z nami swoją umiejętnością. „ Auto”- usłyszeliśmy. Nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, że oto przemówił nasz Synek. Od tej chwili minęło 8 lat. Antek niedługo będzie obchodził dziesiąte urodziny. Jest radosnym, gadatliwym, dynamicznym uczniem 3 klasy. Nauka idzie mu różnie, ma słabsze i silniejsze strony, ale gdy przychodzą nieuchronne momenty drobnych smuteczków ( znów trójka ze sprawdzianu !) staramy się go pocieszyć. Przypominamy mu wówczas, że nawet gdy nie poszło zbyt dobrze dzielenie czy odejmowanie, to przecież posiada jedną rzadką i bezcenną umiejętność – potrafi grać na skrzypcach. Antoś uczęszcza od trzech lat na lekcje w Instytucie Suzuki w Gdańsku – Osowej. Jest to prywatna szkoła muzyczna należąca do sieci podobnych szkół rozsianych po całym świecie. Fundatorem i pomysłodawcą tej sieci był wybitny japoński skrzypek i pedagog Shinichi Suzuki. Syn zamożnego wytwórcy skrzypiec rozpoczął edukację muzyczną w wieku 17 lat w 1915 roku. Wkrótce odkrył, że jego prawdziwą pasję stanowi nauczanie. Na początku lat 30-ych zdał sobie sprawę, że wszystkie bez wyjątku dzieci uczą się biegle mówić w ojczystym języku, jakkolwiek by on nie był skomplikowany. Z tego wynika prosty wniosek: talent nie jest dziedziczny, każde dziecko może nauczyć się różnych umiejętności, na przykład gry na instrumencie, pod warunkiem wczesnego startu, bardzo systematycznej pracy i mądrego wsparcia rodziców. Później wyjechał do Europy i zamieszkał w Berlinie, gdzie doskonalił się w wiolinisty- z maluchami „na barana”, kołyszących się przy utworach wykonywanych, niejednokrotnie, przez najlepszych wykonawców w naszym kraju. Takich opiekunów można spotkać na wielu imprezach muzycznych w całej Polsce, a dzieci z ciekawością słuchają i oglądają te bardzo barwne widowiska. Ta naturalna ciekawość z ich strony może zostać umiejętnie wykorzystana do pokazania wartościowych zjawisk muzycznych. Na koniec chciałbym przytoczyć słowa węgierskiego kompozytora i pedagoga Akademii Muzycznej w Budapeszcie, Zoltána Kodálya: „Jeżeli dziecko w ważnym dla swego rozwoju wieku 6-16 lat nie przeciśnie się przez prąd wielkiej, prawdziwie artystycznej muzyki, w późniejszych latach już nigdy nie będzie jej potrzebowało”. Pamiętajmy o tym, gdy w zakresie rozwoju muzykalności swojego podopiecznego zdajemy się wy- 05 łącznie na treści podawane przez media, szczególnie te niewyszukane. Dziecko chłonie świat z tego, co jest mu dostępne, bezkrytycznie akceptuje nawet przekaz wręcz szkodliwy dla jego psychiki. Nie ma sposobu, żeby je całkowicie przed tym ochronić, ale można pokazywać, uwrażliwiać, być aktywnym uczestnikiem rozwoju muzycznego swojego wychowanka. Brak sprzyjających warunków w domu i szkole sprawia, że dzieci mają do muzyki obojętny stosunek, a przez to nie korzystają z wielu pozytywnych czynników mogących wspomagać ich rozwój. Daniel Bogucki pedagog koordynator rodzinnej opieki zastępczej NASZ SYN w INSTYTUCIE SUZUKI ce pod kierunkiem wybitnych mistrzów. Po powrocie do Japonii, po zakończeniu wojny, rozpoczął pracę nad wcieleniem swoich idei w życie. Wkrótce odniósł oszałamiający sukces. Zbiorowe występy dziesiątek małych skrzypków ( najmłodsze dzieci w wieku 3 lat) grających czysto, równo i bez dyrygenta zestaw utworów od „Trzech Kurek” Mozarta po koncerty Vivaldiego wywołały entuzjazm publiczności. W ciągu kolejnych lat Metoda Suzuki znalazła naśladowców na całym świecie. Jest to jedyna metoda nauki gry na instrumencie, która zakłada, że każde dziecko jest utalentowane muzycznie. Edukacja rozpoczyna się jednak od rodziców. To rodzic, choćby przekonany o własnym beztalenciu muzycznym, uczy się najpierw utworu, by wiedzieć jak potem pomóc dziecku. Rodzice obowiązkowo obecni na lekcjach indywidualnych, robią notatki i uczą się razem z dziećmi. Nauczyciele instytutu prezentują, naszym zdaniem, pedagogiczne mistrzostwo świata ( oboje pracujemy w szkołach i możemy coś na ten temat powiedzieć !). Zgodnie z filozofią mistrza Suzuki prowadzą lekcje z nieskończoną cierpliwością i życzliwością dla ucznia. Opanowali dziesiątki technik doskonalenia aparatu wykonawczego małych muzyków i rozwijania ich wrażliwości. Niektórzy z aktorskim zacięciem klaunów potrafią bawić całą grupę, która nie zauważa, że właśnie wykonuje poważną pracę. Zresztą sam fakt poddania się ciągłej kontroli rodziców mówi sam za siebie – większość nauczycieli umarłaby chyba w takich warunkach ze stresu ! To, że namówiliśmy Antosia do podjęcia wyzwania, jakim jest nauka gry na instrumencie, szczególnie tak trudnym do opanowania jak skrzypce, jest dla nas nieustannym źródłem satysfakcji. Chłopiec bardzo lubi grać dla rodziny i przyjaciół. Ich aprobata wzmacnia jego poczucie wartości. Specyfika instrumentu smyczkowego wymaga wyjątkowej precyzji w opanowaniu umiejętności manualnych. Antoś, z natury leworęczny, z trudnością pisze kaligraficznie – jak wszyscy w jego sytuacji zasłania sobie dłonią pisany aktualnie od lewej do prawej strony tekst i trudno mu jest osiągnąć poziom uznawany za zadowalający. Dokładność przyłożenia palca co do milimetra wymagana w grze na skrzypcach, słyszana jako fałsz w wypadku pomyłki, pomaga w przezwyciężeniu trudności w pisaniu liter i cyfr. Aby obraz ten nie był podejrzanie idealny musimy przyznać, że namówienie Antosia do ćwiczeń w większości wypadków przypomina szantaż - „ jeżeli nie zaczniesz natychmiast ćwiczyć – szlaban na dobranockę”, co zdaje się całkowicie przeczyć idei twórcy metody Suzuki. Cóż – sam Założyciel przyznaje, że tylko ok. 5% uczniów podejmuje karierę zawodowych muzyków. Z drugiej strony podkreśla, iż prawdziwym i najgłębszym celem szkolenia za pomocą jego metody jest rozwój duchowy uczniów, tak aby w w wieku dojrzałym byli szlachetnymi i wartościowymi ludźmi. Ta idealistyczna koncepcja, nie kłóci się, naszym zdaniem, z zastosowaniem minimalnej perswazji mającej na celu przezwyciężenie naturalnej, ludzkiej inercji w podejmowaniu trudnych technicznie, acz rozwijających osobowość zadań. Jesteśmy głęboko przekonani, że nauka gry na instrumencie, jeszcze sto lat temu obowiązkowy przedmiot edukacji każdego dziecka, powinna powrócić do kanonu wychowania, a przykład naszego synka ciągle nas w tym przekonaniu utwierdza. Dorota i Wojciech – rodzice Antosia 06 prawdziwa historia Być w rodzinie Myśl o rodzicielstwie zastępczym dojrzewała w nas od dawna, a właściwie od czasów narzeczeństwa. Kiedy rozmawialiśmy o tym ile chcemy mieć dzieci zdecydowaliśmy, że jeśli nie będziemy mogli mieć swoich to adoptujemy. Pan Bóg jednak nam pobłogosławił i mamy pięcioro własnych dzieci w różnym wieku. Pierwsze próby podjęcia zdobycia kwalifikacji w kierunku rodzicielstwa zastępczego podjęliśmy kilkanaście lat temu, ale to nie był jeszcze ten moment. Ponieważ przyszło mi pracować z dziećmi zaniedbanymi i jednocześnie miałam przyjaciółkę w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie, która nieraz opowiadała o konieczności odbierania dzieci rodzicom chęć pomocy dzieciom, które nie miały tyle szczęścia w życiu co my była wciąż żywa... Wiedziałam też, że może to być mój nowy zawód, więc myślałam: „zajmując się własnymi mogłabym pomóc przy okazji innym dzieciom i jeszcze zarobić pieniądze”; myślałam nie raz o rezygnacji z pracy w szkole na rzecz pracy w domu. I cierpliwie czekałam, aż PCPR w naszym mieście zorganizuje kurs na rodzinę zastępczą. Ni stąd ni zowąd wiosną 2007 pojawiło się zaproszenie na taki kurs. Zostaliśmy zakwalifikowani, udało się przezwyciężyć trudności organizacyjne i ukończyliśmy kurs jesienią uzyskując uprawnienia na rodzinę zastępczą. Nie mogliśmy jednak dojść do porozumienia jaką będziemy rodziną: ja chciałam opiekę krótkoterminową – pogotowie opiekuńcze (jestem zadaniowcem z natury), a mój mąż Sławek (zdecydowanie bardziej uczuciowy niż ja) mówił o opiece długoterminowej. I tak upływał czas na naszym codziennym życiu z gromadką własnych dzieci. Wiosną 2008 zmieniłam pracę i miałam nadzieję, że po wakacjach kiedy dzieci pójdą do szkoły, a najmłodszy syn Maks do przedszkola będę miała wreszcie po wielu latach trochę czasu dla siebie. 16 sierpnia w drodze na coroczne rekolekcje dostałam sms-a od naszej przyjaciółki Krysi „czy myślicie jeszcze o rodzinie zastępczej?” - i tak zaczęła się przygoda z Emilem. Po powrocie z rekolekcji pojechaliśmy na kawę do Krysi i Zbyszka i dowiedzieliśmy się nieco więcej o maluszku leżącym od urodzenia w szpitalu. Chłopczyk miał 14 miesięcy, rodzice zostawili Go w szpitalu zaraz po urodzeniu. Był wcześniakiem z zespołem wad wrodzonych; nie umiał ssać i połykać więc był karmiony przez stomię bezpośrednio do żołądka. Nie umiał siedzieć, chodzić, wyrażać emocji ani potrzeb, był dzieckiem zaślinionym z nieustannie otwartą buzią. (W naszych planach co do rodziny zastępczej dziecka niepełnosprawnego nie braliśmy pod uwagę....) Następnym krokiem była konsultacja z neurologopedą, moją przyjaciółką Ilonką i jej znajomą z Wrocławia , która przez „przypadek” właśnie miała wykłady w Gdańsku. Potem narada rodzinna w niedzielę 31 sierpnia zakończo- na decyzją na TAK no i zaczęło się zbieranie dokumentów. W piątek, po trzech dniach, żeby nie tracić czasu, osobiście zawiozłam papiery do PCPRu, tego samego dnia trafiły do sądu. W najbliższy poniedziałek sąd postanowił umieścić Emila w naszej rodzinie. 10 września Emil zamieszkał z nami. (nici z wolnego czasu...). Trochę byliśmy przerażeni niepełnosprawnością i tempem w jakim Emil znalazł się u nas. Początki były trudne. Jęki po nocach, na które nie można było nic poradzić, ponieważ On nie wiedział co to przytulenie, bujanie... Bał się każdego kontaktu fizycznego zwłaszcza dotyku dłoni i twarzy. Starałam się odwiedzić jak najwięcej specjalistów, aby znaleźć przyczynę niepełnosprawności; starałam się dać mu jak najwięcej rehabilitacji, przede wszystkim fizykoterapii no i neurologopedii. Po kilku miesiącach okazało się, że najważniejsze było zwykłe życie w rodzinie. Po kilku miesiącach intensywnej terapii odpuściliśmy, ponieważ efekty nie były takie jak się spodziewaliśmy. EMIL WCIĄŻ ODCZUWAŁ STRES ZWIĄZANY Z DOTYKIEM – TO GO BLOKOWAŁO. To była właściwa decyzja Emil potrzebował przede wszystkim spokoju i bezpieczeństwa. Opieka nad nim nie wymagała specjalnych umiejętności jedyna różnica dotyczy sposobu karmienia, ale nie jest to ani trudne ani kłopotliwe, a czasem wydaje się znacznie łatwiejsze od tradycyjnego odżywiania (mały nie marudzi, że coś mu nie smakuje). Dopiero po 9 miesiącach Emil zaczął okazywać nam swoje przywiązanie emocjonalne najpierw do mnie i do Marty, naszej starszej córki, która bardzo mi pomaga w opiece nad maluchem, a dopiero potem nawiązywał relacje z pozostałymi członkami naszej rodziny. Najdłużej na swoją kolej czekał Sławek, mój mąż. Obu panom było bardzo trudno. Sławek miał trudność w kontakcie i akceptacji niepełnosprawności, no i ten nieprzyjemny zapach z ust Emila... A Emil, który doświadczył w swoim życiu wiele bólu od mężczyzn chirurgów, także na mojego męża reagował gwałtownie okazując swoją niechęć. Emil jest z nami 18 miesiąc. Przez pierwszy rok nie wiedzieliśmy czego mamy się spodziewać po rozwoju intelektualnym naszego podopiecznego; mieliśmy m. in. podejrzenia o autyzm??? Dziś wiemy, że to bardzo bystry i inteligentny chłopiec. Bardzo szybko się uczy, chętnie bawi się z wszystkimi domownikami. Uwielbia się przytulać zwłaszcza do... Sławka, Marty i do mnie. Potrafi wyrazić – pokazać swoje potrzeby (picie, jedzenia ubranie spanie, zabawę). Od kilku miesięcy robi niesamowite postępy rozwojowe. Bardzo chętnie przebywa wśród dzieci. Jest ciekawy świata, dużo eksperymentuje. Jak tak dalej pójdzie to może za rok nie będzie widać, że było to dziecko niepełnosprawne. Dla mnie obecność Emila w naszej rodzinie jest niesamowitym doświadczeniem. Przez ten czas uświadomiłam sobie jak niewiele trzeba, żeby „zniszczyć” człowieka: wystarczy zamknąć go w łóżeczku i pozbawić miłości, a będzie gasł dzień po dniu, choć jest w nim potencjalnie dużo woli życia. I jak niewiele trzeba, żeby przywrócić mu szansę na normalne życie. My ofiarowaliśmy temu chłopcu kawałek dachu nad głową, liczną rodzinę i „normalne” traktowanie. Efekt: Emil dzień do dniu wyłazi ze swojej skorupy, miesiąc po miesiącu pokazuje odważniej jaki drzemie w Nim potencjał. Jestem zdumiona, oczarowana, zachwycona mogąc w tym procesie uczestniczyć. Czasem jest trudno, zwłaszcza kiedy nie wiemy jak zareagować na Emila zachowania, czy wtedy gdy budzi nas po nocach, ale w ogólnym bilansie cała nasza rodzina wiele skorzystała na tym kontakcie. Emil nauczył nas wrażliwości, tolerancji, otwartości na inność, rezygnacji z siebie i cierpliwości. Ofiarował nam (dopiero po roku, ale za to wielką) radość, wdzięczność, miłość i niesamowitą energię życia! Emil „pogodził” nasze różne plany dotyczące opieki zastępczej: przyszedł może na krótko – to moja wizja (obecnie będę zgłaszać Go do adopcji), a może na długo – (to perspektywa naszych dzieci), przyzwyczailiśmy się do Jego obecność - (mówi mój mąż). Jeśli nie znajdzie się dla Niego rodzina adopcyjna, Emil oczywiście zostanie z nami na zawsze. Gdyby jednak znalazł nową kochającą rodzinę my będziemy mogli pomóc kolejnemu potrzebującemu... Dorota Mam na imię Mikołaj (lat 11) uważam, że przyjęcie Emila do naszej rodziny było w 90% wyborem rodziców, i był to wybór właściwy. Czasem Emil mnie denerwuje, ale kiedy sobie pomyślę, że mógł marnować się w łóżeczku w szpitalu, to od razu moje złości i smutki przechodzą. Początkowo myślałem, że będę miał mnóstwo obowiązków związanych z Emilem i trochę mnie to zniechęcało, ale teraz coraz częściej pomagam mamie w czynnościach dotyczących Emila i nie jestem z tego powodu zły. prawdziwa historia WARTO WIEDZIEĆ 07 od „A” - jak ADOPCJA do „Z” - jak ZASTĘPCZA RODZINA Na pierwsze spotkanie z naszym przyszłym dzieckiem jechaliśmy bardzo otwarci, gotowi przyjąć wszystko to, co los (Bóg) ma dla nas. Mieliśmy wyobrażenie, że dzieci do adopcji to dzieci smutne, ciche, że spośród wielu mamy wybierać to dla siebie. Nie chcieliśmy takiej sytuacji, gdy będziemy musieli wybierać. Okazało się zupełnie inaczej. Pojechaliśmy do konkretnego dziecka, które było w rodzinie zastępczej. Czekał na nas taki mały blondynek, który chodził trochę nieporadnie (miał wtedy 15 miesięcy). Kilka razy byliśmy tam oboje z mężem. Potem zamieszkałam z tą rodziną przez tydzień. Mama zastępcza otworzyła swoje mieszkanie, pokazała gdzie w szafkach i szufladach są potrzebne rzeczy – i pozwoliła mi opiekować się przyszłym synem. Myślałam, że po tym tygodniu zabiorę dziecko do domu, a okazało się, że Sędzia nie wyraził zgody, więc wracałam do domu sama, głośno płacząc przez całą drogę. Rodzina zastępczą naszego syna Damiana to bardzo otwarci ludzie. Z tego okresu najbardziej została mi w pamięci ta moja radość z tego, że już mogę opiekować się tym dzieckiem. Może u nas też kiedyś zamieszka jakaś mama, która czeka na decyzję Sądu. To było 9 lat temu. Od kilku miesięcy w naszej rodzinie są nowe dzieci. Zdecydowaliśmy się bardzo szybko. Dziewczynki trzeba było zabrać z pogotowia, w którym przebywały, bo nowe dzieci już „czekały w kolejce”. W ciągu 3 dni musieliśmy wszystko dla nich przygotować: ubranka, sprzęty, łóżeczka.... Nie było czasu, aby poznać dzieci, oswoić je z nową sytuacją. Jak będą na nas reagować, czy będą chciały jeść, spać, jak poradzimy sobie z tak małymi dziećmi, pielęgnacją, nocnymi pobudkami? Podróż przebiegła dobrze, dziewczynki dostały zabawki i bez problemów dotarliśmy do domu. Damian przyjął je spokojnie i życzliwie, był przygotowany przez nas, że przybędą dzieci, że potrzebują pomocy. On wie, że też był w rodzinie zastępczej. Szybko oswoił się z nową sytuacją, stara się pomagać , ale zawsze jest to jego wybór, nie nalegamy. Pierwszą noc dziewczynki przespały spokojnie, chyba bardziej spokojnie niż my. Starsza z dziewczynek to osóbka charakterna, lubi rządzić, nie chce słuchać Damiana, którego zaskoczył fakt, że ta „mała” się z nim kłóci. Dziewczynka jest często niespokojna, zrywa się w nocy, panicznie boi się owadów. Jak zobaczyła małą muszkę to krzyczała, płakała, wchodziła nam na kolana, chowała się za nas. Teraz jest już trochę lepiej. Młodsza po dwóch dniach bycia u nas, zaczęła chodzić, były kłopoty z koordynacją i trochę siniaków. Dziewczynki są bardzo zżyte ze sobą,czasem zazdrosne o siebie. Najszczęśliwsze są w czasie zabawy na podwórku i w trakcie kąpieli. Jakie one są? Starsza jest inteligentna, buduje ładnie zdania, jest grzeczna, mówi: przepraszam, dziękuję, proszę. Uczy się wierszyków, piosenek, lubi rysować i słuchać bajek. Jest samodzielna, dba o czystość, lubi często myć rączki, ma koleżankę z sąsiedztwa, z którą chodzi na spacerki z lalkami. Młodsza, to mały „przytulaczek”. Jestem pozytywnie zaskoczona, tym jak nasz piesek zaakceptował nowych członków rodziny. Dziewczynki tarmoszą go, ciągną za ogon. Pies jest cierpliwy i spolegliwy (ja obserwuję go uważnie, żeby mieć pewność, że nic im nie zrobi). Wieczorem, gdy dzieci już śpią piesek odpoczywa po ciężkim dniu rozłożony wygodnie na fotelu. Były duże problemy ze skompletowaniem dokumentów dziewczynek, badań lekarskich, dzieci nie były wcześniej szczepione. Co będzie dalej? Nie wiemy, chcemy im służyć tak długo, jak będzie potrzeba, ale dobrze by było, żeby ich sytuacja szybko się wyjaśniła. Jesteśmy dumni, że stanowimy rodzinę zastępczą. Znajomi pytają co to za dzieci. Gdy mówimy, że jesteśmy rodziną zastępczą to są zdziwieni i zawsze pierwsze o co pytają to czy nie będzie nam ciężko rozstać się z dziećmi. Na pewno będzie ciężko, przecież oddajemy im całe nasze serca, przytulamy, całujemy, reagujemy na ich potrzeby. Chcielibyśmy, żeby nas odwiedzali pracownicy PCPR-u, nawet co miesiąc, żeby razem z nami cieszyli się tym, jak dzieci się rozwijają, żeby sprawdzali czy jest im dobrze, żeby podpowiadali nam, co możemy zrobić lepiej. Mieszkamy w małej miejscowości i słyszeliśmy już różne zdania na temat tego co zrobiliśmy. Są ludzie, którzy podziwiają, gratulują, ale są też tacy którzy mówią, oczywiście nie nam wprost, że to dla pieniędzy. Jesteśmy szczęśliwi jako rodzina zastępcza, czujemy na sobie dużą odpowiedzialność za dzieci, jednocześnie są one źródłem naszej dumy i radości. Rodzice od „A” do „Z” 08 warto wiedzieć STRES PŁODNOŚĆ Beata i Tomasz zgłosili się do Ośrodka Adopcyjnego, ponieważ chcieli zostać rodziną zastępczą dla dwóch dziewczynek z Domu Dziecka. Są małżeństwem od 9 lat, mimo licznych starań nie mają własnych dzieci. Ukończyli szkolenie. Stworzyli dziewczynkom wspaniały dom. Są szczęśliwi. Po roku, ku ich ogromnej radości, zaszli w ciążę i ich rodzina powiększyła się o syna. Sylwia i Darek mają za sobą kilka lat nieudanych prób zajścia w ciążę, dwa poronienia. Ukończyli szkolenie na rodzinę adopcyjną. Pan Darek przyszedł do Ośrodka powiedzieć , że są w ciąży. Żona musi leżeć, bo ciąża jest zagrożona. Szczęśliwie urodzili chłopczyka. Wciąż myślą o adopcji. Ewa i Piotr już przed ślubem wiedzieli, że szanse na biologiczne dziecko są znikome. Adoptowali dwójkę dzieci, trzecim zostali obdarowani przez Opatrzność - gratis!. Nie ukrywali swojego zdziwienia, ale zarazem ogromnej radości - „Na początku pewnie będzie nam ciężko, ale przecież zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę” Adam i Ewa są 15 lat po ślubie. Podjęli trudną decyzję o adopcji, zgłosili się na szkolenie. Nie rozpoczęli go. Spodziewają się dziecka. Małgorzata i Marek. Lata starań o dziecko, kuracja hormonalna, wiele zabiegów inseminacji, 3 razy In vitro. Wszystko bezskutecznie. Decyzja o adopcji, szkolenie. Dzień po kwalifikacji wizyta w Ośrodku „Jesteśmy w ciąży, 10 tydzień…..” Każdego roku pracownicy Ośrodków Adopcyjnych są świadkami „cudów”. Kilka par rocznie, sądzę że ok. 5-8% wszystkich zgłaszających się do Ośrodków bezdzietnych małżeństw, zachodzi w ciążę. Przyszli rodzice są szczęśliwi, lekarze trochę zdziwieni, rodzina i przyjaciele zaskoczeni…., a inne bezdzietne pary zastanawiają się, czy jeśli podejmą decyzję o adopcji to spotka je to samo?! Prawie każdy z nas może podać przykłady par ze swojego otoczenia, które przez lata leczyły się z powodu niepłodności i nagle w czasie urlopu - udało się, lub takich rodziców, którzy poczęli dziecko dzięki In vitro, a potem zupełnie niespodziewanie zostali rodzicami w sposób naturalny. odwieczni wrogowie Trwają badania nad wpływem stresu na płodność. Wstępne testy potwierdzają istnienie zależności między stresem a płodnością. Amerykańska naukowiec prof. Sarah Berga prowadzi badania na Uniwersytecie Emory w Atlancie. Wstępnym obserwacjom poddano grupę kobiet w wieku 20-35 lat cierpiących z powodu niepłodności wywołanej niskim poziomem hormonu gonadoliberyny GnRH, stymulującego owulację. Testy wykryły u uczestniczek badań bardzo wysokie poziomy kortyzolu, zwanego też hormonem stresu. Kobiety podzielono na dwie grupy. Jedna grupa uczestniczyła przez 20 tygodni w psychoterapii, której celem była zmiana myślenia o sobie. O sytuacji, tak aby obniżyć poziom stresu. Druga grupa pań nie została poddana żadnej terapii. Psychoterapia przyniosła zaskakująco pozytywne rezultaty – obniżyła poziom stresu i przywróciła płodność u 80% uczestniczek. Gdy para przez jakiś czas próbuje zajść w ciążę i się nie udaje, to przeważnie, w pierwszej kolejności, właśnie kobieta obarcza siebie winą. Płodność jest jej przypisana. Kobieta postrzega siebie przez pryzmat ról jakie pełni w rodzinie i w społeczeństwie. Na tych rolach większość kobiet buduje swoje poczucie wartości. Myśląc o przyszłości dziewczyna mówi: będę żona, będę matką , to moja rola. Brak dziecka może być dla kobiety sygnałem: jestem do niczego, nie potrafię nawet zajść w ciążę…. Im dłużej trwają bezskuteczne starania o dziecko, tym samoocena kobiety jest coraz bardziej negatywna. Źle o sobie myśli i tak właśnie programuje swój organizm. (Wystarczy pomyśleć o cytrynie, a już czujemy jej zapach, smak… Nasz organizm odebrał bodziec w postaci naszej myśli.) Poziom lęku, obciążenie, presja otoczenia z miesiąca na miesiąc są coraz większe, a stres jest coraz silniejszy. Ze zwykłym, codziennym stresem organizm bez problemu sobie radzi, w tym przypadku mamy do czynienia z bardzo silnym, traumatycznym przeżyciem, które jest porównywalne do śmierci bliskiej osoby lub diagnozy nieuleczalnej choroby. Z tak silnym stresem organizm może sobie nie poradzić w sposób standardowy. Im bardziej para chce zajść w ciążę tym stres jest większy. Im większy stres tym gorzej funkcjonuje organizm…. Samonakręcająca się spirala, zamknięte koło. Statystyki wskazują, że u ok. 10% wszystkich par diagnozowanych w kierunku niepłodności, starających się o dziecko, problem ma podłoże psychiczne, związane z przeżywanym stresem. Jeśli uda się zmniejszyć stres, szanse na ciążę rosną. Małgorzata Wierchoła Z notatnika Grupka dzieci z zachwytem wpatrywała się w stojącą na środku sali choinkę. Właściwie ich wzrok przyciągało nie tyle wspaniale przybrane drzewko, co leżące pod nim i pobłyskujące w świetle kolorowych lampek prezenty. Było ich mnóstwo, duże i małe, w wielobarwnych opakowaniach, niektóre opasane szerokimi wstęgami uwieńczonymi wielką kokardą, jeszcze inne o tajemniczych kształtach, szczególnie pobudzających ciekawość. - Dzieci, chwyćcie się za ręce i otoczmy kręgiem choinkę. Wychowawczyni złapała rękę Michała i pociągnęła go lekko w tamtą stronę. Pozostałe dzieci podchwyciły to z entuzjazmem i rzuciły się z krzykiem w stronę drzewka, próbując dosięgnąć po drodze czyjeś dłonie. - Spokojnie! Spokojnie! – Pani uśmiechnęła się, nie tracąc cierpliwości. – Stańcie tutaj. Chcę wam coś jeszcze powiedzieć. Dzieci zamilkły, wpatrując się w górę prezentów. Michał spojrzał z ciekawością na opiekunkę, nie puszczając jej ręki. Lubił panią Halinę, ale bał się nawet pomyśleć, jak fajnie byłoby mieć taką mamę jak ona. Odkąd zamieszkał w tym sierocińcu, wciąż próbował pozbyć się swoich wspomnień i marzeń, bo sprawiały mu za dużo bólu. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że kiedy zasypiał, śnił mu się prawdziwy dom, z mamą, tatą, własnym łóżkiem i miejscem przy stole, z szafką, w której trzymałby tylko swoje rzeczy i szufladą na specjalne skarby. Tak było kiedyś, ale odkąd musiał zamieszkać tutaj, wszystko się zmieniło. Głos pani Haliny wyrwał go z zadumy. - Dzieci, widzicie, że pod choinką jest dużo prezentów. Dla każdego wystarczy, ale nie są podpisane. Każdy musi sam jakiś wybrać. Zaśpiewamy razem i zatańczymy wokół drzewka, a wy w tym czasie upatrzcie sobie coś dla siebie. Dzieci trzymając się za ręce dreptały powoli wokoło w rytm nuconej piosenki, a ich błyszczące oczy wypatrywały czegoś specjalnego. Niestety, nie wolno zajrzeć do środka, jedynie opakowanie może zdradzić zawartość. Michał przyglądał się podłużnej paczce. Jej kształt kojarzył mu się z karabinem, jaki miał kiedyś w domu, ale zdobiąca wszystko wielka różowa kokarda jakoś mu do tego nie pasowała. Za to w tym błyszczącym celofanie na pewno są słodycze! Widać cukierki w kolorowych papierkach, jakiś batonik i paczkę ciastek. Teraz zauważył ogromne pudło owinięte w papier z nadrukiem różnych marek samochodów. Jeśli to taki duży samochód, do którego można wsiąść i nim kierować, i ma prawdziwy klakson i nawet światła, to jest to prezent, o jakim zawsze marzył! Obok niego zauważył niewielki pakunek, który WARTO WIEDZIEĆ pracownika wydał mu się szczególnie intrygujący, bo pośród tych kolorowych i błyszczących wyglądał zupełnie inaczej. Wielkości szkolnego zeszytu, owinięty w śnieżnobiały papier i przepasany cienką czerwoną wstążką, w której połyskiwała złocista nić, w niezwykły sposób przyciągał uwagę Michała. Nie miał najmniejszego pomysłu na zawartość takiej małej, płaskiej paczki. Szkolne zeszyty albo jakieś małe książeczki nie nadają się chyba na świąteczne prezenty… 09 BAJKA? Każdy chciałby dostać coś większego. Tu jest tyle prezentów do wyboru. Kto wybrałby coś tak małego i niepozornego? Idąc dalej w koło, pośród innych dzieci, próbował znaleźć coś odpowiedniego dla takiego chłopca, jak on. Teraz jednak zauważył jeszcze jedną białą paczuszkę wciśniętą między dwa kolorowe pudła, i jeszcze jedną pod wielką celofanową kulą ze słodyczami. Dostrzegł ich więcej, nawet na gałązkach choinki, pomiędzy kolorowymi bombkami… - Dzieci, czy już każde z was zdecydowało, jaki prezent wybierze? Za chwilę każdy będzie mógł odebrać swoją paczkę. Michał miał prawdziwy mętlik w głowie. Czy woli ten duży samochód, który oby był samochodem, czy może słodycze? A może jednak taką zagadkową białą paczuszkę z czerwoną wstążeczką..? Chyba wszystkie dzieci będą się z niego śmiać, jeśli ją wybierze. - Jarku, który prezent wybierasz? – Wychowawczyni zaczęła od najstarszego chłopca z grupy. Ciemnowłosy chłopak odsunął jakiś karton i z triumfalnym błyskiem w oczach wyciągnął spomiędzy gałązek choinki swój upatrzony pakunek. - Ooo!!! To chyba rower! – Niektórzy chłopcy z zazdrością spoglądali na znajome kształty spowite kolorowym papierem. Maciek oderwał kawałek opakowania osłaniający czarne siodełko. - Jeszcze nie rozpakowujemy! – Zaprotestowała wychowawczyni. – Dopiero, gdy wszyscy dokonają wyboru. Następna po swój prezent wyszła Monika, sięgając po okrągłe pudło z wielką srebrzystą kokardą. Potem Przemek z wielkim trudem wysunął spomiędzy innych podarków ogromny pakunek w samochodowe znaki firmowe. Michałowi zrobiło się trochę żal, ale pomyślał, że to mu właściwie ułatwiło wybór. Kiedy pani Halina wywołała jego imię, już się nie wahał, ale podszedł prosto do białego pakieciku, który spadł na podłogę przy wyciąganiu innych prezentów. Jarek, który stał obok, trzymając swój nowy rower, parsknął śmiechem. - Michałek znalazł sobie książeczkę do ko- lorowania! To może w tej drugiej paczuszce znajdą się kredki? Niestety, pani pozwoliła wziąć tylko jedną. – Jego kpiący śmiech podchwyciło jeszcze kilku kolegów. Michał poczuł, jak twarz oblewa mu rumieniec. Przyłączył się do grupy tych, którzy mieli już swoje podarunki, ale starał się stanąć jak najdalej od Jarka i jego kumpli. Zrobiło mu się trochę raźniej, gdy zauważył, że Krysia, która właśnie wybierała prezent, także sięgnęła po biały pakunek. Gdy wszyscy mieli już swoje paczki, wychowawczyni pozwoliła je rozpakować. Po chwili zrobił się straszny galimatias. Wszyscy zrywali wstążki, szeleścili papierami, chcąc jak najszybciej odkryć ich zawartość. Pucołowaty chłopczyk z piegowatą buzią rozpłakał się, widząc że inni wyjadają jego słodycze, które rozsypały się po podłodze. Monika wrzuciła z powrotem do okrągłego pudła różową spódniczkę z tiulowymi falbankami i srebrzyste baletki, które okazały się na nią za małe. Jarek z rozczarowaniem oglądał stary, używany rower, który nie miał nawet tylu biegów, co ten, który pożyczał od starszego brata, a Przemek zdejmował papier z kolejnego, coraz mniejszego pudła i już nie liczył na to, że w tym ostatnim znajdzie fajne, duże auto. Michał postanowił znaleźć sobie jakieś zaciszne miejsce, zanim rozpakuje swój podarunek, ostrożnie zsunął czerwoną wstążeczkę i rozchylił biały papier. Jego oczom ukazała się sztywna, złota koperta, zaadresowana kształtnym pismem. Wewnątrz nie było nic, prócz jednej zapisanej kartki. - Czy to list do mnie? – Zastanawiał się Michał. Rozejrzał się po sali, próbując znaleźć Krysię. Zobaczył ją siedzącą na jednym z krzesełek ustawionych pod ścianą. Krysia czytała podobny list uśmiechając się do siebie. Michał jeszcze nie umiał czytać. Włożył list do złotej koperty, ukrył ją w białym papierze i podszedł do pani Haliny. - Proszę mi przeczytać, co tu jest napisane. To chyba list do mnie. Opiekunka uśmiechnęła się do malca. - Tak, to na pewno list do ciebie. Sam go wybrałeś. Na kopercie jest napis: „Mojemu kochanemu dziecku.” - Naprawdę? To do mnie? Proszę mi przeczytać to, co jest w środku. - Michał był wyraźnie podekscytowany. Pani Halina wyjęła z koperty zapisaną kartkę i czytała ją, nie przestając się uśmiechać. Moje kochane dziecko, Cieszę się, że spośród tylu podarunków wybrałeś właśnie ten. Może wygląda niepozornie, ale to najcenniejsza rzecz, jaką mogę ci dać. Tym darem jest moja miłość. Chcę, żebyś wiedział, że miałem kiedyś synka. Otaczaliśmy go miłością i bogactwem, by wiedział, że jest dla nas kimś wyjątkowym. Niestety, śmierć zabrała go nam i moje serce krwawiło. Dzięki temu jednak, możesz się dziś przekonać, że w moim sercu jest miejsce dla wielu synów i córek. Twój wybór otworzył ci drzwi do mojego domu i nowej rodziny. Wszyscy się z tego bardzo cieszymy. Twój kochający Tato Wychowawczyni ujęła dłoń oniemiałego z wrażenia Michała, przykucnęła i patrząc wprost w jego oczy, zapytała cicho: - Jeśli chcesz, to przedstawię ci twoich nowych rodziców. Michał patrzył na panią zdumiony. - No pewnie, że chcę! Anna Pawlik 10 WIEDZA, DOŚWIADCZENIE I SPRAWDZONE POMYSŁY Fragmenty rozmowy z Johnem Parkin przeprowadzonej w czerwcu 2008 roku. Johna, pastora z Anglii, poznałyśmy w Taize’, miejscu niezwykłym i symbolicznym, gdzie łączą się ludzie różnych religii. Nasza współpraca i przyjaźń zaczęła się w 1993 roku. Połączyła nas idea obrony dziecka przed przemocą , walka o prawo dziecka do życia w rodzinie. John powołał do istnienia Fundację Link-Hoppe, która od 1995 roku finansowo i merytorycznie wspiera działania pozarządowych i samorządowych organizacji w Polsce. W latach dziewięćdziesiątych System Pomocy Dziecku i Rodzinie przechodził znaczącą reformę. John, wieloletni pracownik brytyjskich służb społecznych, wtedy, ale przecież i teraz, chętnie dzielili się swoim doświadczeniem, radą... Bardzo cenimy sobie wspólnie przygotowywane konferencje i szkolenia. Wiedza zdobyta w Wielkiej Brytanii, podczas praktyk w tamtejszych służbach społecznych, nie zdewaluowała się do dziś i ma znaczący wpływ na kierunki pracy naszej Organizacji. Zawsze uśmiechnięty, serdeczny, nasz najwierniejszy i bardzo oddany przyjaciel właśnie obchodzi 70 urodziny. Z tej okazji życzymy Ci wielu szczęśliwych, spełnionych dni i lat oraz zdrowia, abyś mógł dalej służyć dzieciom. Wszystkiego co najlepsze i o czym marzysz drogi Johnie! Dziewczyny z Pelikana Wasz kraj zawsze mnie fascynował, zawsze byłem nim zainteresowany. Śledziłem zmagania z komunistyczną dyktaturą, a szczególnie mocno poruszały mnie wydarzenia w Stoczni Gdańskiej. języka angielskiego na polski. Daliśmy też 2 500 funtów własnych pieniędzy i to zainspirowało innych fundatorów, między innymi także rząd holenderski. W końcu było to ponad 100 000 euro. W 1993 poznałem polskiego pracownika socjalnego, z którym rozmawiałem o Waszym systemie opieki nad dzieckiem i rodziną. Pomyślałem, że ja, wykwalifikowany pracownik socjalny mógłbym dzielić się swoim doświadczeniem. Powołałem do życia Fundację Link-Hope, i tak rozpoczęła się moja przygoda z Polską, z Gdańskiem. Na początku zorganizowaliśmy dwutygodniowy pobyt 3 pracowników z Gdańska w Hrabstwie Darbyshire. Chcieliśmy dać im wgląd w brytyjski system opieki nad dziećmi, a w szczególności w opiekę zastępczą. Pierwszy kurs PRIDE odbył się w 1999. Wiem, że obecnie w Polsce ok. 50% kandydatów na rodziców zastępczych i adopcyjnych jest szkolonych właśnie w tym programie. Za sukces naszej Fundacji uważam udział we wdrażaniu w Polsce programu PRIDE .* PRIDE jest wyjątkowo zaawansowanym systemem szkoleniowym, a wśród jego absolwentów jest wielu bardzo dobrych opiekunów zastępczych. Mieliśmy swój udział w narodzinach jego polskiej wersji. Pracowałem wówczas z Tomkiem Polkowskim z Towarzystwa Nasz Dom. Organizowaliśmy wspólnie konferencję na temat ochrony dziecka przed przemocą. Usłyszałem od niego, że jest propozycja wprowadzenia w Polsce programu szkoleniowego PRIDE, ale że nie mogą zacząć, bo nie ma pieniędzy. Partnerem Towarzystwa Nasz Dom był Holenderski OKS, który organizował wcześniej, za pieniądze rządu Holenderskiego, szkolenia PRIDE w innych krajach Wschodniej Europy. Fundacji Link-Hope udało się zdobyć 15 000 funtów, między innymi na przetłumaczenie materiału szkoleniowego PRIDE z W ostatnim czasie przyjeżdżam do Polski dość regularnie, nawet do czterech razy w roku. Uwielbiam tu być. Cenię sobie spontaniczność i otwartość Polaków. Lubię Wasze jedzenie i bardzo smakuje mi polskie piwo. Zawsze chętnie tu wracam. Chciałbym zachęcać Polaków do przeniesienia nacisku w Waszym systemie opieki z domów dziecka na rodzinną opiekę zastępczą. Zawsze można dziecko dać do domu dziecka, nie zawsze łatwo jest znaleźć dla dziecka opiekuna zastępczego. Przejście między systemami to, obok finansowych, również nakłady związane ze zmianą mentalności społeczeństwa. Mamy nadzieję, że wkrótce znów się spotkamy. Dziękujemy za rozmowę. Zuzanna Ananiew i Darek Wierchoła *Program szkoleniowy dla opiekunów zastępczych i osób adoptujących dziecko. W 2010 roku wprowadzana jest kolejna, czwarta już, udoskonalona i poszerzona wersja tego programu. warto wiedzieć ORGANIZACJE, KTÓRE WSPIERAJĄ RODZINNE FORMY OPIEKI ZASTĘPCZEJ Fundacja Ernst & Young powstała by pomagać dzieciom szczególnie pokrzywdzonym przez los. Koncentruje swoje działania na pomocy rodzinnym formom opieki zastępczej. Fundacja dofinansowuje wyjazdy indywidualne oraz całych rodzin, organizuje przekazywanie sprzętów, mebli i innych rzeczy, o których marzą dzieci. Oto niektóre z jej programów: • Ferie z pasją - konkurs daje możliwość wygrania dofinansowania indywidualnego wypoczynku dla dzieci i młodzieży z Rodzin Zastępczych i Rodzinnych Domów Dziecka • Wygraj rodzinne wakacje - konkurs na wakacje rodzinne – dofinansowane są najciekawsze pomysły • Podaj dalej - akcja, w ramach której pracownicy oraz biura Ernst & Young przekazują używany, ale sprawny sprzęt RTV, AGD i meble potrzebującym • Komputery w dobrych rękach - przekazujemy komputery z firmy Ernst & Young na rzecz Rodzin Zastępczych, Rodzinnych Domów Dziecka oraz wspierających je organizacji Zobacz więcej i skorzystaj: http://www.ey.com/pl/fundacja Fundacja Orlen Dar Serca istnieje od 20 sierpnia 2001 roku. Stara się m.in. zapewnić pomoc jak największej liczbie podopiecznych Rodzinnych Domów Dziecka i PRZEPIS CIASTO NA CIEPŁO DO LODÓW 1szkl. mąki ¾ szkl. cukru białego 6 łyżek kakao 2 łyżki proszku do pieczenia ¼ łyżeczki soli ½ szkl. mleka 2 łyżki oleju 1 łyżeczka cukru waniliowego 1 szkl. cukru brązowego 1¾ szkl. gorącej wody W naczyniu wymieszać mąkę, cukier biały, 2 łyżki kakao, proszek do pieczenia i sól. Mieszając dodać mleko, olej i cukier waniliowy, aż ciasto będzie gładkie. Włożyć do nieposmarowanej formy (niedużej i głębokiej). W oddzielnym naczyniu wymieszać cukier brązowy z 4 łyżkami kakao. Posypać surowe ciasto w formie i zalać gorącą wodą. Piec 35-40 min, w temp.170°C. Podawać na ciepło z lodami lub bitą śmietaną. Rodzin Zastępczych. Pomaga w szczególnie trudnych sytuacjach życiowych, dofinansowując leczenie i rehabilitację, udzielając pomocy w rozwiązywaniu problemów wychowawczych. Od kilku lat regularnie finansuje letni wypoczynek dzieci, organizuje konkursy z nagrodami, imprezy świąteczne. Jedną z ważnych form pomocy jest program stypendialny, który pomaga zdolnym uczniom i studentom – wychowankom Rodzinnych Domów Dziecka i Rodzin Zastępczych w rozwijaniu ich zainteresowań i dalszej nauce. Zobacz więcej i skorzystaj: http://www.darserca.pl/ Fundacja Świętego Mikołaja od lat wspiera edukację wychowanków Rodzinnych Domów Dziecka i Zawodowych Rodzin Zastępczych. Środki zebrane podczas kampanii „Grunt to rodzina” przeznaczane są na realizację zajęć wyrównawczych, naukę języków obcych oraz pomoc specjalistów. W konkursie na przedsięwzięcia edukacyjne mogą wziąć udział rodzinne domy dziecka, zawodowe rodziny zastępcze oraz stowarzyszenia i fundacje współpracujące z wychowankami rodzinnych placówek lub z osobami je prowadzącymi. Zobacz więcej i skorzystaj: http://www.mikolaj.org.pl/pl/co-robimy/rodzinne-domy-dziecka Fundacja przyjaciółka stara się wspierać opiekunów zastępczych w wychowywaniu powierzonych dzieci. Jeżeli dziecko, które otaczacie opieką jest chore lub niepełno- UŚMIECHNIJ SIĘ - Mamo... kup mi małpkę. Proszę! - A czym Ty ją będziesz karmił synku? - Kup mi taką z Zoo, ich nie wolno karmić. Dwóch pięcioletnich chłopców sika w toalecie. Jeden mówi: - Twój nie ma skórki na końcu! - Byłem obrzezany. - Co to znaczy? - To znaczy, że obcięli mi skórkę na jego końcu. - Ile miałeś lat, jak to zrobili? - Moja mama mówi, że miałem dwa dni. - Bolało? - Czy bolało?! Nie mogłem chodzić przez rok! Syn zrobił wreszcie prawo jazdy i prosi ojca o pożyczenie samochodu. Ojciec ostro: – Popraw oceny w szkole, przeczytaj Biblię i zetnij włosy, to wrócimy do tematu. Po miesiącu chłopak przychodzi do ojca i mówi: – Poprawiłem stopnie, a Biblię znam już prawie na pamięć. Pożycz samochód! – A włosy? – Ale tato! W Biblii wszyscy: Samson, Mojżesz, nawet Jezus mieli długie włosy! – O, widzisz, synku! I chodzili na piechotę... 11 sprawne należy przesłać do Fundacji dokumenty, których spis jest wymieniony w zakładce: „Dzieci chore i niepełnosprawne” na stronie internetowej Fundacji. Wspólnie z Fundacją Oriflame Dzieciom uruchomiła program „a KuKu” aby pomóc dzieciom, które wychowują się w rodzinach zastępczych i rodzinnych domach dziecka i dać im szansę na spełnienie marzeń, tych większych i tych małych, o zdrowiu, nauce, wspólnych wyjazdach, a czasami o całkiem zwykłych dziecięcych przyjemnościach takich jak rower, rolki, narty, itd. itp. Program jest długofalowy, to szansa na rozwój pasji i zainteresowań dzieciaków, na pozytywne spojrzenie na świat i przyszłość. Czasami spełnienie prostego marzenia może sprawić, że zmieni się całe życie. Zobacz więcej i skorzystaj: http://www.fundacja.przyjaciolka.pl/ Magazyn Rodzinnych Środowisk Zastępczych Adres Redakcji: ul. Grunwaldzka 137, II piętro, 80-264 Gdańsk, tel. (058)344-60-65, [email protected] Skład Redakcji: redaktor naczelna: Małgorzata Wierchoła, tel. (058)34460-65, [email protected] zespół redakcyjny: Maria Morawska, Zuzanna Ananiew, Dariusz Wierchoła, Marta Głogowska Projekt i skład kwartalnika, projekt okładki: Iwona Leśniewicz - A6 STUDIO 52023453, [email protected] Zdjęcia: www.123rf.com, www.dreamstime.com Wydawcą Magazynu jest Stowarzyszenie Rodzin Zastępczych i Adopcyjnych „PELIKAN” w Gdańsku Naszym Partnerem jest Towarzystwo NASZ DOM Jeśli bocian nie przyleci, czyli skąd się biorą dzieci Książka cudowna! Czytając aż trudno uwierzyć, że można tak trafnie i lapidarnie ująć tak trudną kwestię, jaką jest bycie dzieckiem adoptowanym i bycie rodzicem adopcyjnym. W książce Agnieszki Frączek wszystko jest piękne i proste. Ale proste nie dlatego, że problem został spłycony, ale dlatego, że autorka trafiła w samo sedno. Wystarcza przecież powiedzieć o adopcji całą prawdę, najprościej, najpiękniej, prostym dziecięcym językiem, bez niepotrzebnego zakłopotania, niepotrzebnej wzniosłości czy górnolotności. Wystarczy opowiedzieć o adopcji językiem ciepła i miłości. Pani Agnieszka zrobiła to najpiękniej, jak tylko można było. Dziękuję jej za to z całego serca. Dziękuję za moje i mojego męża łzy wzruszenia, a przede wszystkim za uśmiech mojej córeczki, która kiedyś będzie musiała zmierzyć się z faktem, że została adoptowana. Na razie mówię jej o tym najprościej i najpiękniej, jak potrafię. A książki, takie, jak ta pomagają jej zobaczyć, że adopcja to nic niezwykłego i wstydliwego. Bo żeby kochać kogoś najbardziej na świecie nie trzeba go urodzić, naprawdę! Pani Agnieszka rozumie to doskonale! Gorąco polecam, zarówno dzieciom adoptowanym, jak i ich rodzicom! A pozostałym, żeby nauczyli się traktować adopcję tak, jak na nią zasługuje - naturalnie, prosto i pięknie. Lektura obowiązkowa! Anulka Książka niesamowita, zaskakująca i przepełniona miłością. Moja 3letnia córcia zachwycona ilustracjami i kolorami, a ja treścią. Wspaniale, że ktoś potrafił wyjaśnić dzieciom trudny temat w tak przystępny sposób. Polecam, nikt się nie zawiedzie. Aldona Agencja Wydawnicza Jerzy Mostowski Janki k. Warszawy, ul. Wspólna 17a, 05-090 Raszyn, tel. 22 720 35 99 Pełna oferta na www.awm.waw.pl Tekst Agnieszka Frączek Ilustracje Iwona Cała Redakcja: Martyna Maroń Format: 210x225 mm Objętość: 24 strony Okładka: twarda, lakier punktowo ISBN 978-83-7250-362-6 Cena det. 17,99 PLN „Jeśli bocian nie przyleci...” to niewielka książka, która mówi o sprawach wielkich i najważniejszych dla każdego człowieka. To poetycka opowieść o miłości, która czasem zjawia się niespodzianie, a czasem trzeba jej długo i mozolnie szukać. O smutku, nadziei i wielkim szczęściu, kiedy wreszcie uda się spotkać dwojgu Dorosłym i Dziecku. Mam nadzieję, że ta książka napisana pięknym i zabawnym wierszem, z ilustracjami w klimacie Chagalla, będzie inspiracją dla ważnych i dobrych rozmów.” Katarzyna Kotowska Autorka Jeża i Wieży z klocków Mam napisać jednym zdaniem... Nie da się. Książeczka-bajeczka króciutka, ale za to jak pięknie napisana. Na kilku stronach zawarte całe sedno adopcji. W kilkudziesięciu, wierszowanych zdaniach pani Agnieszka Frączek napisała o uczuciach, o moich uczuciach. Nie byłam w stanie czytać, bo oczy zachodziły łzami. Kupiłam książeczkę dla swojego dziecka, dla dziecka, którego jeszcze nie ma, a może jest, tylko jeszcze nie z nami. Kupiłam też dla dzieci moich adopcyjnych przyjaciół. Bardzo dziękuję autorce za tyle pięknych emocji. af Cudowna opowieść z cudownymi ilustracjami napisana bardzo zgrabnie, po prostu pozycja obowiązkowa dla rodziców adopcyjnych, bardzo dziękuję autorce, że pomyślała o wypełnieniu wielkiej dziury w rynku wydawniczym, bo bajek traktujących o adopcji naprawdę jest niewiele. Truskawka Popłakałam się, przeczytałam jednym tchem, proszę o więcej takich pozycji... Haniulek