Relacja - MOTO
Transkrypt
Relacja - MOTO
Relacja nadesłana do publikacji w sezonie 2011 (01.04.2011 - 31.03.2012) Sponsor głównej nagrody dla Moto-Turysty Roku w postaci bonu na zakup towarów z oferty Sw-Motech o wartości 300 zł. 037 / 2011 / Turystyczne wojaże NR RELACJI Tomek / M-T 154 AUTOR GALERIA >>> 27 - 28.08.2011 * DATA WYPRAWY Wyprawa krajoznawcza: Bytom – Dębica – Bytom * Data nadesłania relacji: 15.09.2011 TYTUŁ W ostatni weekend sierpnia, postanowiłem wybrać się na wycieczkę krajoznawczą w kierunku miasta Dębica i z powrotem. Wcześniejsza relacja z wyprawy Shadow-ką na tegoroczne Święta Wielkanocne, różni się tym, że wtedy zwiedzałem Dębicę i okolice, natomiast teraz zwiedzałem wszystko co mnie ciekawiło po drodze do tego miasta. Tym razem miasto Dębica było tylko bazą noclegową. Zaplanowałem kilka miejsc, ale przede wszystkim postanowiłem się nie ograniczać i jeżeli mnie zaciekawi jakiś znak wskazujący zabytki, to miałem sprawdzić to miejsce. Pogoda była wręcz idealna, nawet za bardzo, bo stojąc w garażu i rozgrzewając maszynę na ssaniu, już byłem cały mokry od słońca. Nie zwlekając dłużej, około godziny 10:30 ruszyłem przez Bytom, Chorzów, Katowice na krajową drogę nr 94, nie tylko żeby nie płacić za bramki na A4, ale co ważniejsze - żeby droga była ciekawsza i bardziej urozmaicona. Nigdzie się nie śpieszyłem, więc jechałem sobie żółwim tempem, zwracając uwagę na wszystkie znaki i ograniczenia. Po prostu delektowałem się samą przyjemnością czystej jazdy. Dopiero kilka kilometrów za Olkuszem skręciłem w kierunku Ojcowa, do pierwszego punktu trasy. Ojcowski Park Narodowy przywitał mnie chłodnym i orzeźwiającym powietrzem oraz wspaniałymi widokami - co jakiś czas skały przy drodze, jakby w górach. 1/6 Wreszcie dotarłem do Iwanowic Włościańskich na szlak architektury drewnianej a dokładniej do Dzwonnicy w Skale. Dzwonnica przy kościele św. Mikołaja, która została odbudowana po pożarze kościoła ok. 1765r. Po przechadzce kościoła wokół udałem się w kierunku miejscowości Skała, żeby zobaczyć zamek w Pieskowej Skale i Maczugę Herkulesa. Po zaparkowaniu maszyny na parkingu, opancerzony w skórę udałem się ścieżką na zamek. Zamek w samej swej okazałości nie jest tak duży jak Wawel, ale robi wrażenie. Był ważnym ogniwem w łańcuchu fortyfikacyjnym broniącym drogi handlowej z Krakowa na Śląsk. Do muzeum nie wchodziłem bo bym się ugotował a zwiedzanie trwa przynajmniej około 2 godzin (informacja z kasy biletowej). Po przechadzce na dziedzińcu, zobaczeniu ogrodu i widoków z zamku, udałem się pod Maczugę Herkulesa. Podążając „czarnym szlakiem” -jakkolwiek ktoś to tak zaznaczył, 200 m od zamku, po troszkę stromym zejściu, byłem już pod maczugą. Stoi ona na najniższej skalnej terasie zwanej Fortepianem o wys. 8 - 12 m. Wysokość samej maczugi wynosi około 25 metrów. Stanowi ona bardzo charakterystyczny element krajobrazu Doliny Prądnika. Nazwa pochodzi od jej kształtu, a w przeszłości była różnie nazywana (Maczuga Kraka, Sokola Skała, Czarcia Skała), a z każdą nazwą wiązała się inna legenda. Rozpływając się od słońca, udałem się ścieżką wzdłuż murów Zamku na parking. 2/6 Na ścieżce nieopodal stawu natrafiłem na grób 65 Powstańców Polskich z 1863r. Z parkingu ruszyłem z powrotem w kierunku Ojcowa, gdzie natrafiłem na drugi punkt szlaku architektury drewnianej – Kaplicę św. Józefa Rzemieślnika (Robotnika), zwaną Kaplicą na Wodzie, przebudowaną z 1901 roku z dawnych łazienek zdrojowych. Dość ciekawy jest powód wybudowania Kościoła na wodzie, a wiąże się to z tym, że według zarządzenia cara Mikołaja II, który zakazał budowy obiektów sakralnych na ziemiach ojcowskich, postanowiono w sposób, jakże banalny obejść ten przepis – budując go na wodzie. Wnętrze Kościoła, mimo że bardzo malutkie, posiadało w dużo sobie ciepła. Po modlitwie, zapragnąłem na jakiś czas wrócić do delektowania się jazdą. Przemierzając Ojcowski Park Narodowy, mijając wielu motocyklistów, czując orzeźwiający chłód od lasu, wróciłem na drogę 94 w kierunku Krakowa. Przed Krakowem skręciłem na S7 omijając centrum i wyjechałem koło Lotniska Balice. Kilka kilometrów za lotniskiem, znowu zboczyłem z trasy w kierunku trzeciego punktu którym programu, był Klasztor Benedyktynów w Tyńcu. Opactwo, usytuowane na wapiennym wzgórzu nad Wisłą, ufundował najprawdopodobniej Kazimierz I Odnowiciel w 1044 roku. Bardzo ładna jest studnia na dziedzińcu, a do kościoła nie mogłem zbytnio wejść ze względu na odbywający się ślub. Nie chciałem robić za natrętnego gapia, a pozwolić delektować się swoją chwilą przyszłym Państwu Młodym. Z ciekawostek, można wspomnieć, że ujęcie opactwa zostało wykorzystane w filmie "Ogniem i mieczem” , jako widok zdobytego Baru. Na dziedzińcu znajduje się restauracja, oraz sklep z produktami od Benedyktynów (przetwory, wina, zioła i inne smakołyki, a mają tego dużo). Po chwili zadumy i napawaniu się widokami, wróciłem nad Wisłę, gdzie zostawiłem wcześniej motor. Nad wodą pooglądałem jak sobie chłopcy szaleli na skuterach wodnych i później wyruszyłem w drogę na krajową A4. Była już godzina 16:00 i powoli zaczynał doskwierać mi głód. 3/6 Wiedziałem dobrze, że niedaleko Bochni, znajduje się specyficzny zajazd z kilkoma barami w rzędzie koło siebie. Można mnie zaliczyć do koneserów tanich barów przydrożnych, więc skorzystałem z tej okazji. Zajazd specyficzny, z innych źródeł wiem, że wiele autobusów wycieczkowych i tirów się tu zatrzymuje. Na chybił trafił wybrałem bar, no i mając zezowate szczęście źle trafiłem. Mimo, że obiad był niesmaczny, przynajmniej klimat przydrożny był zachowany. Wiem, że kotleta schabowego nie można tak łatwo zepsuć, ale im się ta sztuka udała. Kto je w przydrożnych barach musi się liczyć z ryzykiem, czasami można trafić dobrze, a czasami źle. Ja jednak zawsze lubię to wyzwanie i wiem już gdzie nie jeść. Po tzw. „posiłku” ruszyłem w dalszą drogę. Poprzez Brzesko dojechałem do Dębna, a właściwie do zamku w Dębnie. Tutaj, miałem pecha, muzeum czynne było do godziny 14, a ja byłem już po 17:30. Okolice wokół zamku świeciły pustkami, pomimo pięknej pogody, a miejsca do spacerowania według mapki też jest tam dużo. Po obejściu zamku i zaglądnięciu w każdy kąt, ruszyłem dalej. Po drodze do Dębicy zaliczyłem jedynie jeszcze stację benzynową i około 18:30 żółwim tempem dotarłem do bazy noclegowej, gdzie byłem już wyczekiwany z przygotowaną kolacją. Następnego dnia, po obfitym śniadaniu i spakowaniu prowiantu na drogę, punkt 9:00 wyruszyłem w drogę powrotną. Pogoda na Podkarpaciu żegnała mnie lekkim deszczem a do tego musiałem mknąć przy silnym wietrze bocznym. Po dwóch i pół godzinie zawitałem do Krakowa, gdzie pogoda była już lepsza i czasami świeciło słońce. Na obwodnicy Krakowskiej zjechałem by odwiedzić Klasztor Kamedułów, który z samej drogi przyciąga uwagę. Zanim dojechałem pod sam klasztor trochę pobłądziłem (nie zauważając znaku) i wylądowałem przy wjeździe do obserwatorium astrologicznego im. Mikołaja Kopernika Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tam o drogę i po 5 min już byłem pod klasztorem. 4/6 wypytałem Zakon kamedułów, znajdujący się na Srebrnej Górze, to jeden z najbardziej surowych zakonów w Kościele katolickim. Wstęp do niego jest tylko w określonych godzinach. Ja akurat trafiłem na przerwę między 11 a 15, i nie mając zamiaru czekać 3 godzin na wejście, pozostało mi tylko podziwiać klasztor u jego bram. Cenną informacją jest to że, kobiety, przepraszam niewiasty, nie mają wstępu do klasztoru poza 12 dniami w ciągu roku. Dlatego warto się przygotować przed wyprawą w to miejsce. No cóż, nie było mi dane zwiedzać klasztoru z wewnątrz. Następnie wróciłem na obwodnicę i ruszyłem w kierunku domu. Przed Olkuszem zauważyłem znak kierujący na Zamek Korzkiew. Nie zastanawiając się, od razu zboczyłem z trasy i ruszyłem w jego kierunku. Po 10 minutach, poruszając się wiejskimi drogami, dotarłem na zamek. I tutaj znowu pech, zamek zamknięty z powodu imprezy weselnej. Kolejny raz moja ciekawość odnośnie wnętrza nie została zaspokojona, a Zamek okazał się również hotelem należącym do historycznych hoteli europy. Przypomniało mi to Dębicę i Hotel Wiluszówkę, o którym wspomniałem w poprzedniej relacji z mojej podróży do Dębicy. Po opuszczeniu okolic zamku, natrafiłem na Kościół św. Jana Chrzciciela. Jest on malutki, nie imponuje z zewnątrz, natomiast ma bardzo bogate wnętrze. Gdy wychodziłem z kościoła, już zaczynali się zbierać parafianie na niedzielną mszę. Po cichutku, nie chcąc zagłuszać rykiem silnika organów kościelnych, wróciłem na drogę główną. Po kolejnych kilku kilometrach drogi, zjechałem na pobocze w polną drogę z jakąś dziwną wieżyczką, by w spokoju zjeść drugie śniadanie. Po skończeniu ruszyłem dalej drogą 94 poprzez Olkusz, Dąbrowę Górniczą w kierunku domu. Delektując się frajdą jazdy, około godz. 14:00 zajechałem pod swój blok. Tak oto spędziłem ostatni weekend sierpnia. 5/6 Wnioski Pozostały miejsca, do których jeszcze wrócę, ale muszę się bardziej przygotować (na pewno, jeżeli chodzi o godziny otwarcia). Mimo wszystko wyprawa bez przygotowania też ma swoje uroki. Zapraszam wszystkich zwłaszcza do Ojcowa oraz do Klasztoru Kamedułów. Trasa według licznika 580 km. 6/6