Bocian

Transkrypt

Bocian
Bocian
Kreta - wyspa słońca, morza i owadów
2008-01-17
Pobyt na Krecie nie był żadną wyprawą na owady, ale zwykłym wakacyjnym wyjazdem na wypoczynek. Plaża,
morze i ...... błogie lenistwo - po całym roku wytężonej pracy taki sposób spędzania czasu ma swoje zalety. Kiedy
plażowanie zaczynało się nudzić, odwiedzaliśmy atrakcje wyspy, jak pozostałości minojskiego pałacu w Knossos,
czy słynny wąwóz Samaria, schodzący ponad 1000 metrów w dół do wybrzeża. Nasza kwatera znajdowała się w
niewielkiej wiosce nad morzem, niedaleko miasta Chania. Pensjonat usytuowany był praktycznie na skraju wsi, a po
kilkuminutowym spacerze dochodziło się do podnóża niewysokich, chociaż dość stromych gór rozciągających się
za wioską. Ich kamieniste, trudno dostępne zbocza nie były zalesione i służyły jako pastwisko przede wszystkim dla
kóz, które swobodnie hasały tam przez cały dzień.
Zbocza porośnięte były różnymi roślinami zielnymi i kępami krzewów - prawie wszystkie z ostrymi, kolczastymi
pędami, mocno dającymi się we znaki odsłoniętej skórze na nogach. Jedynie drzewka chleba świętojańskiego
Ceratonia siliqua rosły rzadko, pojedynczo lub w niewielkich kępach. Z kolei na płaskim terenie przed górami
wypasano owce - ziemia była rzadko porośnięta, sucha, z dużymi powierzchniami odsłoniętej, czerwonej gleby. Jak
więc widać, krajobraz na pierwszy rzut oka nie wyglądał zachęcająco dla amatora chrząszczy kózkowatych. Ze
względu na porę roku (przełom lipca i sierpnia) pojaw gatunków związanych z roślinnością zielną był już dawno
zakończony, z drugiej zaś strony brakowało większych skupień drzew, w których mogłyby rozwijać się larwy
gatunków drewnożernych. Pierwszy spacer późnym popołudniem wzbudził jednak nadzieje na spotkanie
interesujących owadów - nagle tuż obok mnie przemknął z głośnym brzękiem duży bogatek. Zanim się oddalił,
zauważyłem jego czarne pokrywy z białymi plamkami, wskazujące na przedstawiciela rodzaju Capnodis. W
kolejnych dniach udało mi się schwytać kilka okazów tego pięknego i okazałego (ponad trzycentymetrowego)
chrząszcza. Zauważyłem, że przylatywały przede wszystkim do jednego z gatunków krzewów, którego kępy
rozsiane były na zboczach. Bogatki te nie były liczne, latały tylko pojedyncze okazy, trudne do złapania - trzeba było
wykazać się refleksem i dobrym przyspieszeniem, aby ten lotnik trafił do siatki. Niekiedy widać było, jak chrząszcz
krąży nad krzewem i w końcu siada na nim. Pstrokate pokrywy świetnie wówczas maskowały owada - wcale
niełatwo było go wpatrzeć, mimo że siedział na samym wierzchu gałązek.
Któregoś dnia, idąc w stronę gór, zauważyłem na drodze szczątki dużego chrząszcza, resztki uczty jakiegoś
owadożernego zwierzęcia. Okazało się, że to samiec dużej kózki z podrodziny dylążowatych - Prinobius myardi.
Gatunek ten w Polsce nie występuje, natomiast zasiedla dużą część wybrzeża Morza Śródziemnego. Martwy okaz
był jeszcze świeży - to było wskazówką, że trafiłem akurat na pojaw tego gatunku. Tak duża kózka mogła tu
rozwijać się tylko w drzewach Ceratonia - i rzeczywiście, w kilku pniach żywych jeszcze drzew odkryłem duże
otwory wylotowe. Ku mej radości, w jednym z nich w świetle latarki ukazały się okazałe żuwaczki i głowa
chrząszcza. Wielokrotne próby wyciągnięcia go „na siłę”, chwytając pęsetą za przednie odnóże, spełzły na niczym widać nie doceniłem uporu zawodnika. Postanowiłem więc wrócić wieczorem z nadzieją, że imagines opuszczą
wówczas chodniki i będą aktywnie chodzić po pniach. Niestety, było już dobrze po godzinie 22, wokół ciemna noc, a
mój ulubieniec nadal tkwił w chodniku. Na szczęście miałem ze sobą trochę octanu etylu - kilka porcji
wstrzykniętych do otworu na tyle otumaniło owada, że dał się w końcu wyciągnąć. Był to piękny okaz samca, po
ustąpieniu działania octanu szybko doszedł do siebie. Następnego dnia w kolejnym otworze odkryłem następnego
osobnika - tym razem samicę. Nie chciałem już marnować więcej octanu, więc spróbowałem wypłoszyć owada
wlewając wodę do chodnika - bez skutku. Jak nie woda, to może ziemia... Pomysł okazał się trafiony, już po drugiej
porcji wsypanej do otworu owad wyskoczył jak z procy.
W gałązkach drzew chleba świętojańskiego czekała jeszcze jedna niespodzianka - poczwarki oraz larwy kózki z
rodzaju Trichoferus. Okazało się, że jest najprawdopodobniej endemit kreteński Trichoferus berberidis. Samce
tego gatunku mają wyraźnie baniasto rozszerzone przedplecze. Gatunek występował tam licznie, żerując w
gałązkach niedawno obumarłych lub żywych z uschniętą częścią wierzchołkową. Młode larwy żerowały na granicy
części żywej i martwej gałązki. W zupełnie suchych gałęziach rozwijał się natomiast inny gatunek kózki - Penichroa
fasciata. Dwa okazy udało mi się schwytać na gałęziach, dużo więcej wylęgło się już w Polsce w hodowli z
przywiezionego materiału. Co więcej okazało się, że oba gatunki dają się u nas hodować, dając kolejne pokolenia
imagines.
Warto jeszcze wspomnieć o dużych żukowatych z rodzaju kwietnica, odbywających loty wokół owocującego
drzewa figowego w środku wsi. Na szczęście Kreteńczycy nie wykazywali większego zdziwienia na widok
obcokrajowca biegającego z siatką wokół drzewa. Kwietnice stawały się aktywne zawsze o tej samej porze późnym
popołudniem i ani wcześniej, ani później nie było widać żadnych fruwających okazów. Podziw wzbudzały wielkością
oraz zmiennością ubarwienia, od żywo zielonych, przez złociste do miedzianych.
Z kolei na plaży tuż przy morzu biegały trzyszcze, należące prawdopodobnie do pospolitego gatunku Cicindela
lunulata. W odróżnieniu jednak od okazów z kontynentalnej Grecji (z okolic Salonik) z zielonkawym połyskiem na
pokrywach, okazy z Krety mają pokrywy brunatno-miedziane.
Kreta jest wyspą niewątpliwie ciekawą pod względem entomologicznym, obfitującą w gatunki owadów, których nie
znajdziemy nigdzie indziej. Warto by było pomyśleć o stricte entomologicznej wyprawie i odwiedzić ciekawe miejsca
wyspy, jak choćby pokryte lasem zbocza gór Lefka Ori w jej centralnej części.
Marek Wełnicki

Podobne dokumenty