Pobierz pdf

Transkrypt

Pobierz pdf
wioska
morderców
Elisabeth Herrmann
wioska
morderców
Przełożył
Wojciech Łygaś
Ty­tuł oryginału
DAS DORF DER MÖRDER
Co­py­ri­ght © 2014 by Wilhelm Goldmann Verlag, a division ­
of Verlagsgruppe Random House GmbH, München, Germany
All rights reserved
Projekt okładki
Wojciech Wawoczny
Zdjęcie na okładce
© © justinecottonphotography/iStockphoto.com;
kzww/Shutterstock.com
Redaktor prowadzący
Monika Kalinowska
Re­dak­cja
Renata Bubrowiecka
Ko­rek­ta
Mirosława Kostrzyńska
Małgorzata Denys
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-8069-314-2
Warszawa 2016
Wy­daw­ca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i opra­wa
Drukarnia POZKAL Spółka z o.o.
88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12
Dla Shirin
To o krew woła: krew, mówią, krwi żąda.
Słyszano drzewa mówiące, widziano
Podnoszące się głazy, augurowie
Tajemniczymi sposoby umieli
Za pośrednictwem wron, kruków i kawek
Odkryć przelewcę krwi. Która godzina?*
* William Szekspir, Makbet, akt 3, scena 4, w: Dzieła dramatyczne, przeł. Józef Paszkowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa
1963, t. 5, s. 872.
Pomocy.
Pies uniósł łeb i zaczął węszyć, ale wyglądało na to,
że oprócz niego nikt inny niczego nie słyszał. W wielkim
domu panowała cisza. Mlecznobiały księżyc rozświetlał
noc i rzucał dokoła chłodny cień. Znad rzeczki nadciągnęła mgła, która szczelnie zasnuła całą kotlinę. Drzewa
przypominały w jej oparach sterczące kikuty. Z ich gołych
konarów zwisały jemioły.
Pies położył głowę na przednich łapach, zamknął oczy
i zapadł w sen. Śniło mu się, że goni za kolorowymi piłkami i młodymi wiewiórkami. Łapy drgały mu we śnie,
zamiatał ogonem po podłodze. Być może przeskakiwał
właśnie przez jakiś rów albo przestraszył go wiejski kot.
W pewnej chwili zerwał się gwałtownie z ziemi, jak gdyby
w trakcie zabawy znalazł się niespodziewanie na skraju
przepaści. Otworzył oczy i stanął na wyprostowanych
łapach. Wołania, które go obudziło, nikt inny nie słyszał,
bo słyszały je tylko jego uszy i uszy innych psów. Ale one
spały, ogłuchły albo nie umiały tego wołania z niczym
skojarzyć. W jego zachowaniu było coś odwiecznego,
pierwotnego, jak w historiach, które ludzie opowiadali
o swoich wiernych i dzielnych towarzyszach.
9
Pomocy!
Pies pobiegł przez pokój, szukając źródła głosu. Był
podenerwowany i niespokojny, czegoś szukał. Przecis­
nął się przez szparę w drzwiach prowadzących do sieni
i podbiegł do drzwi wejściowych. Nastawił uszu, a potem
zaczął węszyć i drapać w podłogę. Z jego gardła wydobywało się ciche skomlenie, które po chwili przeszło w krótkie warczenie. Na próżno. Wszyscy spali, a on przecież
słyszał, że ktoś wypowiada szeptem jego imię. Czuł, że
coś się wydarzyło, że ktoś go potrzebuje. I to bardzo.
Pies był jeszcze młody. Mierząc jego wiek ludzką miarą,
można by powiedzieć, że był w wieku, w którym świat
ciągle jeszcze przypomina książkę z kolorowymi obrazkami, a wszystkie żyjące w nim istoty zasługują na zaufanie.
Wiedział, że woła go dziewczyna. W jej cichym błaganiu
o pomoc słychać było jeszcze coś, jakby drugi głos – słaby,
cichy, bezradny.
Znowu nastawił uszu i chwilę potem, targany niepokojem, podbiegł do drzwi prowadzących do ogrodu.
Szybko się nauczył, jak można je łatwo otworzyć. Mimo
to pierwsze próby naciśnięcia klamki skończyły się niepowodzeniem. Chociaż w domu przebywało kilkoro ludzi,
w żadnym z pomieszczeń nie paliło się światło. Wszyscy
spali w swoich łóżkach i głośno chrapali. Dlatego nawet
nie starał się zachowywać cicho. Całą swoją uwagę skupił
na tamtym przerażonym głosie i żałosnym jęku, które
dobiegały jego uszu od strony wąskiej ścieżki prowadzącej
przez oszronione chwasty na ulicę.
W końcu wypadł na dwór i ruszył pędem przed siebie.
Biegł ze wzrokiem wpatrzonym w cel, szybki jak strzała.
Gdyby ktoś go teraz zawołał, nawet by się nie zatrzymał.
Opanowało go i gnało przed siebie coś innego niż zwykły
instynkt myśliwski. Słabe światło rzucane przez uliczne
latarnie do niczego nie było mu potrzebne. I tak wszystko
widział, choć nie wszystko zauważał. Na przykład opuszczonych żaluzji albo zaparkowanych na ulicy małych
samochodów. Nie zwracał uwagi na żółtawy blask latarni, który sprawiał, że w panujących ciemnościach świat
wydawał się jeszcze bardziej ponury, na szare domy ani
pozbawione liści krzaki, popękane płyty chodnikowe czy
przekrzywione płoty. Sadził susy przez wieś, jak gdyby
ścigało go całe stado prychających wiejskich kotów. Kiedy
w końcu zostawił za sobą ostatnie domy i znalazł się
pod murami gospodarstwa należącego do przesiedleńców,
trochę zwolnił. Tak jak jeszcze niedawno słyszał przyzywający go głos, tak teraz usłyszał inny, który dochodził
z wnętrza domu. Coś mu podpowiadało, że grozi mu
niebezpieczeństwo. Nieznane, przerażające. Skulił się
w ulicznym rowie i leżał przyczajony.
Od razu rozpoznał postać, która stanęła w drzwiach
i ostrożnie się rozglądała. Trzymała w ręce wiadro i dlatego jedno jej ramię było pochylone bardziej od drugiego.
Postać miała twarz owiniętą szalem. Może chciała ukryć
przed innymi, kim jest? Ale nie z nim takie sztuczki.
Od razu przypomniał sobie zapach tej postaci, jak również
to, że często przybiegał do niej, machając ogonem. Teraz
jednak zwietrzył coś, co go przed tym powstrzymało. To
coś sprawiało, że jego ciekawość osiągnęła błyskawicznie poziom szaleństwa, choć z drugiej strony odczuwał
strach. Ten zapach w magiczny sposób go do siebie przyciągał. Czuł go, gdy przechodził obok domu rzeźnika, gdy
napotykał rozerwanego na strzępy ptaka albo rozjechane
10
11
zwłoki lisa leżące na pustej drodze. Ale przecież stojąca przed nim postać nie padła ofiarą rzeźnickiego noża,
nie przejechał jej samochód ani nie została zaszczuta
na śmierć. Ta postać żyła. Przemykała w ciemnościach,
niosąc tajemniczy ładunek, i pachniała tak, jak gdyby
skąpała go we krwi.
Strach…
Znowu usłyszał tamten szept. Postać odwróciła się
i ruszyła ulicą w stronę wsi. Pies dał susa i pobiegł w stronę niedomkniętej bramy, w której zauważył szeroką szczelinę. Był jeszcze młody i nie wiedział, że w nocnej ciszy
wyraźnie słychać szuranie jego pazurów. Nie zauważył
też, jak postać nagle się zatrzymała, rozejrzała wokół
siebie, a potem się zachwiała i prawie straciła równowagę. Słyszał za to, że woła coś zagniewanym, ale cichym
głosem, żeby nikogo nie obudzić. Wiedział jednak, że jeśli
ktoś zachowuje się cicho, jest w tym momencie bezsilny.
Dlatego nie oglądając się więcej, pobiegł dalej.
Oba psy podwórzowe dobrze go znały i dlatego, warcząc, stanęły mu na drodze. Postanowił posłużyć się
sprytem i ruszył w stronę stodół. Stare psiska okazały
się w porównaniu z nim zbyt wolne. Przez pewien czas
kluczył i w końcu im uciekł. Psy były zbyt zmęczone
i zbyt często bite, dlatego ich protest ograniczył się jedynie
do złowrogiego warczenia. Drzwi prowadzące do domu
stały uchylone. Pies wpadł do środka z taką prędkością, że
poślizgnął się na kaflach, którymi była wyłożona podłoga.
Na pierwszym piętrze paliło się światło. Pobiegł
schodami na górę, ale kobietę ujrzał zbyt późno. Prawie
na niego wpadła. Właśnie wychodziła z pokoju wyłożonego żółtymi kaflami. Miała zły głos. Pachniała płynem,
który ludzie piją często z innymi ludźmi, a potem mówią
podniesionymi głosami i stają się brutalni. Nienawidził
tej cieczy i tego zapachu. Kobieta zawołała coś do niego,
ale on już ją minął, a ona zareagowała zbyt późno i nie
zdążyła zastawić przed nim drzwi. Ona też pachniała
krwią, podobnie jak schody prowadzące na górę. Kobieta
trzymała w dłoni szczotkę do szorowania. Zapach, który
do niego docierał, sprawiał mu ból i wywoływał w nim
strach.
Psy na podwórzu ciągle ujadały. Może też się czegoś bały? Może wyczuwały coś, czego nie rozumiały?
Na chwilę ucichły, a potem zaczęły węszyć i szukać tropów. Usłyszał, że wbiegły do budynku. W uszach nadal
mu rozbrzmiewał zły głos kobiety.
Pobiegł na górę, w stronę poddasza, i skomląc ze strachu, stanął przed wąskimi drzwiami. Skowyczał, piszczał
i skrobał pazurami o drewno. Chciał z siebie wydać nieśmiałe warczenie, ale usłyszał, że na górę wchodzi kobieta
z uniesioną groźnie szczotką. Odwrócił się w nadziei, że
znajdzie jakąś drogę ucieczki. Wydawał przy tym z siebie żałosne warczenie, chociaż wiedział, że jeśli będzie
chciała, to i tak kopnie go w brzuch. Gorączkowo wiercił
się przed drzwiami na wszystkie strony, ale kobieta była
coraz bliżej.
W końcu drzwi się otworzyły. Kiedy zdyszany pies wślizgnął się do środka, w jego stronę rzuciła się dziewczyna.
–Ciiiii… Uspokój się! – szepnęła.
Kroki na schodach stawały się coraz głośniejsze.
W końcu jednak kobieta odwróciła się i zaczęła schodzić.
Dziewczyna klęknęła i ukryła twarz w sierści psa.
–Bruno – szepnęła.
12
13
Czy takie było jego imię? Pomachał ogonem i polizał jej
mokrą od łez twarz. Cały drżał. Psy podwórzowe zawróciły, były niezadowolone i podenerwowane. I nagle stało
się coś niezwykłego, czego nigdy wcześniej nie doświadczył: we wsi zaczęły wyć psy. Najpierw te na podwórzu,
potem pozostałe. Tutaj prawie w każdym obejściu był pies,
a teraz jakby wszystkie obudziły się w tej samej chwili.
Pies wyrwał się z objęć dziewczyny, podbiegł do okna
i stanął na wyprostowanych łapach. Przednimi sięgał
do parapetu. Nic nie widział, więc nie wiedział, co się
stało. Mógł za to słyszeć.
Rozpisane na wiele głosów ujadanie i wycie rosło
z każdą chwilą. Obejmowało stopniowo całą wieś jak
pożar. Przypominało wiadomość, którą jeden pies przekazuje drugiemu, prastarą pieśń o strachu i trwodze.
Musiało się stać coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć.
Pies spojrzał na dziewczynę i podkulił ogon. Ona też
odczuwała ten nieokreślony rodzaj strachu jak tamte
stworzenia, które zbudziły się w obliczu nadciągającego
kataklizmu, jaki miał unicestwić całą wieś. Dziewczyna
wróciła do wąskiego łóżka stojącego pod skośnym dachem
i wsunęła się pod kołdrę. Pies poszedł za nią. Położył się
obok niej i poczuł, że cała drży. Nie pachniała krwią, tylko
mydłem. Miała długie ciemne włosy i delikatne dłonie,
którymi drapała go między uszami. Miało go to uspokoić,
chociaż tak naprawdę chciała uspokoić samą siebie.
Wściekłe ujadanie psów w końcu ustało. We wsi zapadła śmiertelna cisza. Dokonało się. Tak jak zawsze.
Dwadzieścia
lat
później

Podobne dokumenty