nowa kultura w mediach
Transkrypt
nowa kultura w mediach
cover SŁOWEM WSTĘPU To już jest koniec... PO Bohdan Stawiski redaktor naczelny T ytuł słynnej piosenki Elektrycznych Gitar w znakomity sposób opisuje nastroje, jakie w ostatnim czasie zapanowały w Platformie Obywatelskiej. Partia, która pod rządami Donalda Tuska przez blisko 8 lat nadawała ton polskiej polityce, znalazła się pod ścianą. Targana wewnętrznymi sporami, pozbawiona charyzmatycznego lidera, a przede wszystkim programu, nie potrafi wyjść z potężnego kryzysu, w którym tkwi od ostatnich wyborów parlamentarnych. Ideowe spoiwo w postaci koncepcji „anty-PiS” przestało już integrować wokół Platformy wyborców. Ogrom bałaganu, a także afer związanych z czołowymi politykami PO, spowodowa ł masow y odpł y w dotychczasowego elektoratu w stronę m.in. Nowoczesnej Ryszarda Petru. Platforma przestała być synonimem modernizacji i sukcesu kraju, wręcz przeciwnie, stała się uosobieniem - słusznie bądź niesłusznie - wszelkich patologii trawiących III RP, dając propagandystom Kaczyńskiego amunicję do frontalnego ataku. Niestety, upadek Platformy był kwestią czasu. Dla wytrawnych obserwatorów już porażka Bronisława Komorowsk iego w w yborach prezydenckich oznaczała tylko jedno: kon iec dom i nacji PO na polsk iej scenie politycznej. Nieudolna kampania prezydencka, a następnie parlamentarna, w której sztabowcy PO popełnili wszelkie możliwe błędy, pokazała Polakom, że część elity politycznej kraju żyje w alternatywnej rzeczywistości. Problemy dnia codziennego dla ówczesnego establishmentu rządowego zeszły zupełnie na drugi bądź trzeci plan. Zamiast mówić o realnych problemach Polaków, zaczęto, wykorzystując usłużne mainstreamowe media, uprawiać propagandę sukcesu. Ordery rozdawane przez Komorowskiego w tysiącach, epatowanie etosem „Solidarności”, ciągłe podkreślanie roli i znaczenia Unii Europejskiej, a wręcz zwykła buta oraz wyniosłość spowodowały w społeczeństwie odruch wymiotny. Platforma nie chciała lub nie potrafiła odpowiednio odczytać nastrojów społecznych. Zadufana w sobie i pogrążona jednocześnie w wewnętrznych sporach, prowokowanych raz po raz przez Grzegorza Schetynę, stała się łatwym łupem dla Prawa i Sprawiedliwości. Hasło, które wśród sztabowców PO obowiązywało od lat - „nie mamy z kim przegrać” - tym razem zostało brutalnie zwer y fikowane. Sromotna k lęska w yborcza spowodowała, że Platforma pomimo dość licznej reprezentacji w sejmie nie potrafi do dzisiaj zdefiniować swojej roli na scenie politycznej. Co najgorsze, sadząc po licznych wpisach w Internecie, stała się ona formacją zupełnie zbędną dla w yborców. Trudno wręcz znaleźć, poza ocz y w iście prom inent ny m i funkcjonariuszami partii oraz kilkoma zawiedzionymi dziennikarzami z Newsweeka, zwolenników tej niegdyś potężnej formacji politycznej. Co prawda w sondażach wskazuje na nią od 10% do 12% respondentów, ale widać tu wyraźną tendencję spadkową. Wystarczy spojrzeć na niedawne badanie opinii publicznej dla „Rzeczpospolitej” uwzględniające popularność liderów, w któr y m PO nie przekracza po raz pierwszy w historii progu wyborczego… To, co jeszcze 2 lata temu - po względnym sukcesie w wyborach samorządowych i przejęciu władzy w 15 województwach w koalicji z PSL - wydawało się niemożliwe, stało się faktem. To już jest koniec, panie Schetyna. „Nie ma już nic, jesteście wolni, możecie iść”... do Nowoczesnej, co zresztą uczyniła niedawno szóstka radnych z Wrocławia. Platforma przestała być synonimem modernizacji i sukcesu kraju, wręcz przeciwnie, stała się uosobieniem - słusznie bądź niesłusznie wszelkich patologii trawiących III RP, dając propagandystom Kaczyńskiego amunicję do frontalnego ataku KWIECIEŃ 2016 22 Wydawca: WYBORY PREZYDENCKIE W USA Samorząd Studentów Rok 2016 będzie kluczowy dla Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego z trzech powodów. Po pierwsze, konflikt w Syrii i walka z Państwem Islamskim stają się coraz bardziej skomplikowane. Po drugie, zbliżający się szczyt w Warszawie będzie musiał utwierdzić lub zmienić obecną strategię Sojuszu. Wreszcie po trzecie, w Białym Domu zasiądzie nowy prezydent USA. Programy i obietnice wyborcze kandydatów nie zawsze są dla NATO obiecujące. Redaktor naczelny: Uniwersytetu Wrocławskiego Bohdan Stawiski, tel.: 604 737 188 email:[email protected] Zastępcy Red. Naczelnego: Grzegorz Małyga, Marcin Bubiński 48 NOWA KULTURA W MEDIACH Wydaje się, że historia obu Ameryk nie przypisuje Polakom, poza kilkoma wyjątkami, wielkiej roli w kształtowaniu jej dziejów. Zagłębianie się w przeszłość tych dwóch kontynentów dowodzi jednak, że obecność polskich imigrantów była niejednokrotnie istotna dla rozwoju i dziejów tych ziem, a w paru przypadkach okazała się wręcz kluczowa, zwłaszcza w odniesieniu do Ameryki Północnej. Dzięki temu wkład Polaków jest stale widoczny we współczesnym życiu tego kontynentu, choć w powszechnej świadomości ich osiągnięcia wydają się zapomniane. Sekretarz redakcji: Grzegorz Małyga Skład: corfeit.com Korekta: Katarzyna Augustynek, Grzegorz Małyga Źródło okładki: http://www.post-gazette. com/image/2014/06/01/ ca135,0,4041,2604/530301957.jpg UCZELNIA 4 6 Uczelnia szyta na miarę Nowe władze Studenckiego Samorządu wybrane REPORTAŻ 8 11 Wiosną fabryka odżywa Elewacje z brudnego lukru Redakcja: Anna Wasilewska-Stawiak, Wojtek Jezusek, Grzegorz Małyga, Marcin Rutowicz, Jolanta Zasępa, Anita Olejniczak, Katarzyna Kowalska, Piotr Piss, Jakub Sroka, Karolina Waligóra, Ewa Magnowska, Tymoteusz Kazański, Paweł Sobik, Ilona Zakowicz, Joanna Kubica, Mateusz Ryba, Małgorzata Dumin, Piotr Drzewiński, PODRÓŻE Marcin Bubiński, Łukasz Lisak, Dominik 14 18 Karolina Wiewióra, Piotr Zapałowicz, Porto. Starcie gigantów Kair-Kapsztad autostopem POLITYKA 19 22 27 30 32 34 36 40 44 48 52 55 Gazeta na koniec świata Wybory prezydenckie w USA Armie na Bliskim Wschodzie Burza w szklance wody Irańskie nadzieje w Tbilisi Przegląd prasy czeskiej i brytyjskiej Referendalne zamieszanie Tryzub w szponach orła Polacy w początkach Ameryki Nowa kultura w mediach Relacje saudyjsko-irańskie - zimna wojna na Bliskim Wschodzie Komentarze ekspertów KULTURA 58 59 60 W cieniu David Bowie „Blackstar” Nie sprzedajemy popcornu - kino w stolicy kultury Balawender, Małgorzata Dryjańska, Ireneusz Staroń, Patrycja Kastelik, Jakub Lasota, Michał Wołangiewicz, Piotr Nowak, Mikołaj Hanc, Jakub Hudský Współpraca: prof. dr hab. Grzegorz Hryciuk, dr Marcin Szydzisz, dr Jarosław Jarząbek, dr Ali Abi Issa, dr Arkadiusz Domagała, dr hab. Larysa Leszczenko, dr Marek Golińczak, dr Dorota Kazimierczak-Pec, prof. dr hab. Edward Czapiewski, dr Rafał Czachor Adres do korespondencji: ul. Uniwersytecka 19/20, 50-145 Wrocław tel.: (071) 375 22 29 email: [email protected] ODWIEDŹ NAS NA: www.uniwersal.info.pl www.facebook.com/pages/UNIWERSALinfo Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo do redagowania nadesłanych tekstów. UCZELNIA Uczelnia szyta na miarę? Uniwersytet Wrocławski w świecie oczekiwań i zmian Uniwersytety w Polsce znajdują się obecnie w sytuacji szczególnej. Z jednej strony doświadczają skutków niżu demograficznego, z drugiej natomiast dewaluacji znaczenia dyplomów i zmiany sposobu postrzegania kształcenia na poziomie wyższym. W konsekwencji uczelnie akademickie poszukują nowych sposobów budowania swojej przewagi konkurencyjnej, m.in. poprzez nowoczesne formy promocji, jak media społecznościowe. Nie powinien zatem dziwić fakt, że działania w zakresie social media intensyfikuje także Uniwersytet Wrocławski. Ilona Zakowicz doktorantka w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego D y na m i ka dokonując ych się współcześn ie zm ia n społecznych, gospoda rcz ych, ekonomicznych i demograficznych aktualizuje potrzebę podejmowania ref leksji nad kształtującą się na naszych oczach nową rzeczy w istością, a tak że w pł ywem, ja k i w y w iera ona na sy t uację uczelni wyższych w Polsce. Uczelnie wyższe wobec dokonujących się zmian Zdaniem ekspertów Konfederacji „Lewiatan” do roku 2025 spośród 300 pr y watnych uczelni w yższych w Polsce zostanie zaledwie 50, co oznacza, że przetrwają wyłącznie te ośrodki akademickie, które będą w stanie z jednej strony zaoferować najw yższy poziom kształcenia, z drugiej zaś przedstawić studentom ofertę dostosowaną do ich preferencji, a także oczekiwań r ynku pracy. W rezultacie, jak można przypu sz cz ać, w c iąg u najbl i ż sz ych lat wzrośnie znaczenie działań promocyjnych, których celem będzie zainteresowanie przyszłych studentów przygotowaną przez uczelnię ofertą edukacyjną. P row ad z one pr z ez ost at n ie lat a analizy wskazują, że jednym z kluczowych problemów współczesnych uczelni kształcących na poziomie wyższym jest niż demograficzny. I choć uczelnie publiczne, szczególnie zaś uniwersytet y, nada l cieszą się du ż y m za interesowaniem studentów, to tak że one 4 doświadczają skutków zmian w strukturze ludności, czego przyk ładem są studia zaoczne. Liczba studentów decydujących się na naukę w trybie niestacjonarnym z roku na rok się zmniejsza, co w konsekwencji przekłada się na sytuację finansową uczelni. Jak zatem budow ać pr z e w agę kon k u renc y jną uczelni wyższej? O tym, że zabieganie o studentów za pomocą działań marketingow ych ma kluczowe znaczenie dla przyszłości uniwersy tetów, nikogo przekony wać nie trzeba. Liczba studiujących w ciągu ostatnich lat zmniejszyła się i nic nie wskazuje na to, by trend ten w najbliższym czasie miał się zmienić. Jak informują autorzy raportu opracowanego przez Instytut Sokratesa, w 2020 r. st udentów w Pol sce moż e być a ż o 800 tys. mniej niż obecnie. Oznacza to, że uczelnie w yższe zmuszone będą konkurować o żaków nie tylko poprzez podnoszenie ja kości kształcenia cz y zabiegi marketingowe, ale także przez wzmacnianie swojej pozycji na tle konkurencji. W poszukiwaniu nowych rozwiązań Tym, co charakteryzuje współczesnych st udentów, jest ich stosu nek do now ych technolog ii, które są d la nich cz y mś ocz y w ist y m - to ich codzienność. Co ważne, mają oni duże t r ud ności z zaa kceptowa n iem w i zji długotrwałego budowania kariery zawodowej za pomocą metody „małych kroków”. Jednocześnie jednak pierws z e k r ok i n a r y n k u pr ac y st aw i ają w niekorzystnym dla siebie momencie gospodarczego kryzysu. Warto się zatem zastanowić, co uniwersytet może zaproponować obecn ie m łody m ludziom, jeśli powszechnie wiadomo, że możliwość kształcenia się na uczelni w yższej, dyplom ukończenia studiów oraz prestiż to zdecydowanie za mało by przekonać do siebie studentów. Dewa luacja wa r tości dy plomu uczel n i w yższych, masowość kształcenia akademick iego, bra k g wa ra ncji zat r udnienia, labilność rynku pracy - to tylko niektóre z wielu problemów, z jakimi zmaga się współczesny uniwersy tet. W jaki sposób zatem Uniwersytet Wrocławsk i pow inien kształtować swoją ofertę, by zwiększyć konkurencyjność? Zdaniem ekspertów jedną ze słabości uniwersytetów w Polsce jest ich niedopasowanie do bieżących potrzeb i trendów gospodarki, a także do oczekiwań przedstaw icieli r y n k u prac y. Dlatego też, jak twierdzą krytycy, uczelnie w yższe powinny z jednej strony kłaść cora z w iększ y nacisk na kszta łcenie w zakresie kompetencji miękkich, takich jak umiejętność pracy w zespole, kreatywność, umiejętności komunikacyjne, z drugiej natomiast promować „kształcenie dualne”. Jest rodzaj edukacji ukierunkowany na łączenie teorii UCZELNIA z praktyką, a zatem zachowanie swoistej równowagi między wiedzą akademicką i umiejętnościami zawodow ymi, starając się jednocześnie sprostać oczekiwaniom przedstawicieli środowiska akademickiego, studentów i pracodawców. Nie mniej istotne jest także monitorowanie potrzeb generowanych przez r y nek pracy ora z elast yczność uczelni, gotowej stale dostosow y wać swoją ofer tę edu kac y jną do szeroko rozumianych oczekiwań społecznych. Jak tego dokonać? Wedł ug eksper tów uczelnie w yższe w Polsce, a zatem także Uniwersytet Wrocławski, starając się zwiększyć swoją konkurencyjność na rynku edukacyjnym, powinny odpowiedzieć na k ilka py tań. Po pier wsze, ja k i gdzie chcą reklamować uczelnie. Po drugie, jakie formy promocji i rekrutacji warto zastosować, by odnieść oczekiwany rezultat. Po trzecie, w jaki sposób chcą się komunikować ze studentami, absolwentami i pracownikami uniwersytetu. Po czwarte, jaką nową wartość, wyróżniającą się na tle konkurencji, mają do zaoferowania studentom. Rola mediów społecznościowych w kreowaniu wizerunku Mając na uwad ze fa k t, że med ia społecznościowe są dominującą formą komunikowania się współczesnych studentów, uczelnie w yższe podejmując d zia ła n ia promoc y jne, pow i n ny zw rócić szczególną uwagę na potencjał, jaki mają do zaoferowania social media. Jak w ynika z raportu Uczelnie publiczne w socia l media, będącego w y nik iem badań przeprowadzonych kilka lat temu przez doktora Emanuela Kulczyckiego (UAM), w 2012 r. 68% uczelni publicznych posiadało profil na Facebooku, 14% konto na Tw itterze, a 31% kanał na You Tube. Oznacza to, że media społecznościowe w coraz większym stopniu stają się znaczącym komponentem strategii marketingow ych uczelni w yższ ych. Nie inaczej jest w przypadku Uniwersytetu Wrocławsk iego, k tór y korz ysta z ta k ich kanałów komunikacji, ja k Facebook; Twitter; YouTube; LinkedIn; GoldenLi- ne czy Google+. Warto wspomnieć, że Uniwersy tet Wrocławski jako jedy na spośród badanych uczelni zachęca internautów do zapoznawania się z blogami swoich studentów. Budowa przewagi jakościowej Nie sposób zaprzeczyć, że rosnący wpły w internetu znacząco oddziałuje na wizerunek i reputację uczelni w yższych, z czego niewątpliwie zdają sobie sprawę władze Uniwersytetu Wrocławskiego. Należy jednocześnie dodać, że posiadanie oficjalnego profilu np. na Facebooku nie w ysta rcz y, by z yskać zainteresowanie studentów i absolwentów uczelni. Jak pokazują przeprowadzone przez Agnieszkę Chwiałkowską w 2013 r. bada nia Polsk ie publiczne uczelnie akademickie w mediach społecznościowych, w rankingu uwzględniającym wartość bezwzględną w postaci stosunku liczby fanów profilu na Facebooku do liczby osób studiujących na uczel n i, poz iom zaa nga żowa n ia studentów na oficjalnym profilu UWr był niski i wynosił zaledwie 13,1%. Mając na uwadze pow yższe analizy, być może wa r to zapoznać się z dobr y mi praktykami, które promowane są przez inne ośrodki akademickie w Polsce i na świecie. Obrze też, jak proponują eksperci, na nowo przeanalizować, opracować i wdrożyć nową strategię social media, podejmując regularne działania uwzględniające pomysł y i zaangażowanie w ykładowców, studentów i absolwentów uczelni, którzy w ydają się być najlepszymi ambasadorami marki Uniwersy tetu Wrocławsk iego. W dobie „społecznościowego boomu” nie sposób dłużej ignorować potencjału, jaki niesie ze sobą komunikacja on-line. Media społecznościowe stwarzają szansę na przełamywanie barier komunikacyjnych między studentami i pracow n i ka m i u n iwersy tet u, sprz y jają budowaniu poczucia wspólnotowości a także świadomości przynależności do uczelni i środowiska akademickiego. Warto więc dołożyć wszelkich starań, by stały się one motorem napędow ym przewagi konkurencyjnej Uniwersytetu Wrocławskiego. Dewaluacja wartości dyplomu uczelni wyższych, masowość kształcenia akademickiego, brak gwarancji zatrudnienia, labilność rynku pracy - to tylko niektóre z wielu problemów z jakimi zmaga się współczesny uniwersytet 5 UCZELNIA Nowe władze Studenckiego Samorządu wybrane „Dialog” to hasło przewodnie ostatnich obrad Parlamentu Studentów Uniwersytetu Wrocławskiego, podczas których wybrany został nowy Zarząd Uczelniany Samorządu Studentów UWr. - Będziemy rozmawiać, ale przede wszystkim słuchać. Najważniejsza jest komunikacja. - takimi słowami rozpoczął swą autoprezentację Wojciech Michańcio, nowo wybrany przewodniczący samorządu. Ostatnie obrady Parlamentu Studentów były niezmiernie ważnym wydarzeniem dla ogółu studentów Uniwersytetu Wrocławskiego. Podczas posiedzenia wybierany był Zarząd Uczelniany Samorządu Studentów Uniwersytetu Wrocławskiego na lata 2016-2018, a także studenccy przedstawiciele do Uniwersyteckiego Kolegium Elektorów. Obrady trwały ponad trzy godziny. W tym czasie każdy z kandydatów do zarządu musiał opowiedzieć o swoich planach i o celach, jakie chciałby zrealizować w ciągu kolejnych dwóch lat. Po burzliwych dyskusjach i długich przemowach wygrał dialog i komunikacja - zarząd pod przewodnictwem Wojtka Michańcio. Do Zarządu Uczelnianego Samorządu Studentów Uniwersytetu Wrocławskiego zostali wybrani: Wojciech Michańcio - przewodniczący Wojciech Moczarski – zastępca przewodniczącego Marta Antosik - Komisja Prawna Karolina Wołoszyn - Komisja Dydaktyczna Hanna Kiec - Komisja Socjalna W drugiej części obrad parlamentarzyści wybrali studenckich przedstawicieli do Uniwersyteckiego Kolegium Elektorów. W serii głosowań zostało obsadzonych 37 mandatów. Zadaniem elektorów studenckich będzie reprezentowanie braci studenckiej w zbliżających się wyborach rektorskich, które zaplanowane są na marzec i kwiecień. 6 komentujemy informujemy recenzujemy ZAPRASZAMY NA NASZĄ STRONĘ INTERNETOWĄ: www.uniwersal.info.pl REPORTAŻ Elewacje z brudnego lukru To jest reportaż drogi. Lub drogi reportaż. Ilekroć jadę do Lubina, mijam gmach Dworca Świebodzkiego. Nie, to wcale nie po drodze. W busie piosenka: „wanna live like a millionaire”. Potargany wojnami bruk odbija na żołądku kolejne pieczątki. Stygmaty dziur i pęknięć. „I care about me and you”. Szyby lepkie od pajęczyny szarości. Nie wiem, czy makiety budynków ktoś dokleja do tablicy nieba. Głos z tyłu: „mam brudne mankiety”. A może to pył nieba oblepia mackami budynki. Ireneusz Staroń doktorant w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego S poglądam na symetryczne, ludzkie termitiery, jak na preparat laboratoryjny. Patrzę zza szyby rozklekotanego busa. „Bus to idiotyczne słowo. Bus jest dziki, bus jest zły”. Plac Strzegomski. Wyrwa w tkance miasta. Po lewej Muzeum Współczesne, dawny niemiecki schron przeciwlotniczy. Po prawej eksponaty współczesności: bloki, bloki, monada, okno, monada… Kratownica „wrocławskiej Nowej Huty”. Ulica Legnicka, szeroka kratownica bytu i nie-bytu. „Wanna live like a millionaire”. Po głowie, w głowie chodzą myśli wczorajsze, wczorajszej rozmowy. „Nazwę córkę Ontologia. Jak tam twoja Oncia?”. „Eska, 104 i 9, numer jeden…”. Ontologia. „…we Wrocławiu. Hity na czasieeee”. Ktoś głośno rozmawia z telefonem komórkowym. Za szybą komórki bloków. Głos: „Jesteś?”. Dworce chyba nie mówią. Lubią milczeć, więc nie wiem, co mógłby odpowiedzieć. Jest ciemno. Wracam. Metalowa skrzynka na czterech kołach podskakuje. Jadę puszką zadymioną farbą mgły. Wychyla się z płuc i już nie wraca, już osiada na brudnych szybach, na szkle, z którego ust spijam to drgające niemożliwością popołudnie. Ściany zamku w tylnych drzwiach drgają, kołaczą o puste powietrze. Mrok zapada. Czemu właściwie mówi się „mrok zapada”? Czyżby chodziło o jakąś nieuleczalną chorobę? A może o ruchome piaski czasu na jałowej pustyni nudy? „Tonąć w piachu, zapaść się w sobie, zniknąć”, a przecież mrok nie niknie. Przeciwnie. Czai się za węgłem wieczoru. Za szybą płótna impresjonistów. Oleiste krajobrazy, śmieszny patos wieczoru. Po prawej „Zajazd Rozłogi”. Można przefiltrować alkohol przez krew, wpompować myśli w krwioobieg bezprzewodowej sieci wi-fi. Biały neon zaprasza. Jeszcze kilkaset metrów w skali makro. I znowu obtłukiwanie żołądka brukiem. Następny przystanek: Dworzec Świebodzki. Breslau Freiburger Bahnhof. Pusty krajobraz postindustrialny. Krajobraz postu. Skansen Klasycystyczny kredens. Solidny mebel z szufladami pełnymi torów i zabawnych kolejek, małych lokomotyw. W każdym oknie odbija się słowo „niegdyś”. Pod amfiladą wiersze spadającego tynku, wyznania miłości bądź nienawiści w zakolach graffiti. Nad głównym wejściem osmolone szarością alegorie Silesii i Pomeranii. Po prawej i lewej stronie zegara. Biała tar8 cza, czarne wskazówki i cyfry. Nie-byt, byt, nie-… W roli kukułki gołębie. Co niedziela. Karuzela. Co niedzielę odjeżdżają z Dworca Świebodzkiego pociągi. Są puste i niewidzialne. Zatrzymują się w kałużach błota. W dzień święty odbywają się na dworcu jarmarki rozmaitości. Rajstopy, skarpety, majtki, kebab. Wielki bazar. Na tymczasowych ladach kwitną konfekcje garderoby intymnej. Wełny, bawełny, koronki, tworzywa sztuczne, czasem nawet jedwabie. Na kartonie czarny napis: „chemia z Niemiec”. Pod nogami potoki błota. Chodniki opierają się na systemie drewnianych kładek. Przed większymi kałużami nieba gromadzi się tłum. Ktoś skacze, ktoś podaje dłoń. Inni znów brodzą w rozlanej mazi. Czółna butów toną, wynurzają się. Wąskie kanały i szerokie przesmyki. Wenecja sięgnęła bruku, a raczej nagiej ziemi… Patrzę na ekran telefonu. Przez soczewkę wpływają kolejne kadry. Ciucholandia. Potężny Rom nawołuje: „rajstopi, skarpieti, dobra cena!”. Tutaj płynie teraz Czarna Oława. Nad jej brzegami rozsiadły się drobne kamienice. Po wąskich uliczkach dreptają grupki łobuziaków. Ktoś ładuje procę. „Hans, Hans”, słychać z otwartej okiennicy. „Ja, Mutti?”. „Hans, Hans, komm zu mir!”. Biegnę za nim, lecz kadry rozsypują się w dłoni. Potykam się o kruszejące cegły. „Pietrek, Pietrek, chodź do mnie!”. Na skroni czuję odprysk kamyka, choć procy nie trzyma już ani Hans, ani Piotruś, ani żaden z urwipołciów, huncwotów pocztówkowych zaułków. Są lata 70. ubiegłego wieku. Po Czarnej Oławie pozostały ułamki zwierciadła, rozpuszczone w kałuży. Na tafli wody unoszą się pyłki ostatnich domów. Chcę je zatrzymać, złowić, schować w kieszeni, zanim utoną w morzu asfaltu. Zanim przejdą po nich buty trasy W-Z, którą dla niepoznaki nazwano ulicą Kazimierza Wielkiego. Nad głową mam już trakcje elektryczne. Klikam w kolejne foldery zbiorowej wyobraźni. Dziś w obrębie zaułków nad Czarną Oławą biegnie „zagubiona autostrada”, wrocławska trasa średnicowa, rozdzierająca tkaninę Starego Miasta. Ale Wenecja zawsze znajdzie sobie ujście. Popłynie na bazar, ukryje się na zapomnianym podwórku. Poczeka na spotkanie. Choć za rogiem czeka nowoczesność. Szerokie ulice, apartamenty, monumentalne galerie szkła i betonu. Dewizy Wrocławia. Mówiono, że to będzie bardzo zielone miasto. Wojna zmiotła kurz z przestrzeni. W morzu ruin miały ukorzenić się wyspy drzew. Dziś na enklawy pustki czeka betoniarka. Dlatego Czarna Oława płynie pod stopami Dworca. Płynie, REPORTAŻ Co niedzielę odjeżdżają z Dworca Świebodzkiego pociągi. Są puste i niewidzialne. Zatrzymują się w kałużach błota. W dzień święty odbywają się na dworcu jarmarki rozmaitości https://d-pt.ppstatic.pl/k/r/1/ e6/79/53be5786acbac_o. jpg?1420940231 choć za miejskim oknem czeka już ręka szklarza, kontrahenta, wilka z Wall Street. Kiedyś P. powiedziała, że zajezdnie to miejsca, w których śpią tramwaje. A pociąg? Na ladach targowiska rozlała się kolorowa pościel. Tylko poduszek brak. Lokomotywa przycupnęła na rdzy torów. Drzemie. Póki co sen to spokojny, choć PKP podobno planuje kolejną inwestycję. Wtedy poduszka osunie się w podziemny parking. A potem będzie już tylko spadać. Tory Na torach wielu kładło swoje życie. Kicz pędzącej lokomotywy, dreszcz emocji, spazm na chwilę przed wystrzałem z procy. Wielu wychodziło z siebie. Potem pochyleni naciągali cięciwę łuku, kładąc swą wątłą sylwetkę w objęciach dziecięcej albo Boskiej katapulty. Na moment zawisali w powietrzu. Pociąg pędził i zwalniał, i przyspieszał. Kratownica torów. Stukanie. Byt, nie-byt, byt, nie-byt. Przez moment patrzyli w twarz… Czyją? Śmierci? Boga? Potem zbryzgane burleską krwi tory zmywał kolejny pociąg osobowy. Bez przedziałów i bez sensów. Naddanych. Czysty i mechaniczny. Kilkadziesiąt metrów za linią peronów. Jakby pusto. Mijamy konfekcję ciężkich, masywnych, dębowych stołów; niewidzialne witryny, za którymi ktoś komuś coś albo i nic. Wąsaty pan przegląda się w lustrze moskitiery. „Montaż gratis”. Krzesła udają barok, ale biernie, jakby zawstydzone kępami mokrej trawy. Potem już tylko tory. I widma samobójców. Rdza. Byt, nie-byt, płyty winylowe, byt, nie-byt, monety, noże, łyżki, Festung Breslau i Królewskie Miasto Lwów. Pornografia ciał i pornografia cienia. Festyn. Ktoś waży na dłoni szeroką klamrę wojskowego pasa. Inny ktoś buduje z pozłacanych 9 REPORTAŻ lichtarzy pozłacany salon na prowizorycznym błocie. Chmury robią zdjęcie, błyska flesz słońca. Tak sekunda fotografii odbija się w przedwojennych pocztówkach. „Panie, czemu takie wymokłe? No co pan chcesz. Daj, pan, jakie mokre? Wilgotne lekko”. Alpy, Hirschberg, willa Hauptmana, 1914, koszary, Lüben, Jauer, 1926. Von, am, zu. Jakby same przyimki, krople popiołu, płonące, przygaszone. Prowincje bez imion, stosy białych plam, a pośród kurzu tylko pojedyncze sylaby, umarłe głoski. Papier lat. A raczej podarta, niebieska cerata, rozłożona niedbale na prowizorycznym błocie, wśród prowizorycznych torów, tego prowizorycznego miasta. W jednym z eksponatów zamknięto mętne światło przedwojennej drogerii, która mieściła się na Nowym Targu. Mętne szkło, podgniła zieleń niewielkiej butelki. Na niej wypukły napis: „Osc. Reymann. Breslau”. Flasza z perfumami? Z płynem do kąpieli? A teraz schludne powietrze. Urna niewidzialnego prochu. Okręt z pudełka zapałek tonący w nurcie handlu. Im dalej od peronów, tym miejsca są bardziej bezdomne, przytulone do mokrej trawy. Tutaj nie dociera chlupot targowiska Czarnej Oławy. To raczej przypomina piknik. Sczerniałe dłonie trzymają uchwyt butelki. Zaciśnięte na poręczy alkoholu. Z każdym łykiem pociąg odjeżdża coraz dalej. Jest jakiś pan Kazik, jakiś Stach. Ktoś komuś coś na ucho albo głośno. Ale radośnie. Na organach płuc czasem zagra siarczysta „kurwa”. Na ceracie plastikowe klocki we wszystkich kolorach, talia kart do gry w skata, porcelanowe popielniczki. „Ta walizka jeździła ze mną na Węgry. Panie, co myśmy się nawozili. Zamki masz pan jeszcze sprawne, tylko kluczyka nie ma, ale się zaciska. Popatrz pan, o i zamknięte. Trzymać będzie, a co! Tu jest taki pasek, się zepnie. Nic nie wyleci. Nie, na Węgry już nie jeżdżę. Wilgoć to nic. Poleży w ciepłym i się wykuruje. Dobra walizka”. Dobra. Pojechała z nami do Drohobycza. I z powrotem. Nosiła życie Żołnierzy Wyklętych i cynamonowe sklepy Brunona Schulza. Lubi deski teatru, choć gra już coraz rzadziej. Nie pytałem, co sądzi o Pradze. Pordzewiałe żelazko. Z duszą. Cena do negocjacji. Henryka Sienkiewicza Potop. Trochę zalany. „Daj, pan, dyszkę i wsio”. Młotek. J. W. Stalin. Rewolucja Październikowa a taktyka komunistów rosyjskich. Anton Fendrich. Tagebuch eines rein sachlichen Vagabunden. Urban-Verlag Freiburg 1926. Obok pokal do piwa. Kilka świec. Monety z wyblakłym orłem, któremu strącono koronę. Ołowiane pióra, nastroszone od zimna. Ktoś gładzi pasma wąsów. Pasma torów nikną w oddali. Pasma chmur jakby śpią. „Za komuny to dopiero można było kupić. Panie, kasety, płyty. Załatwiało się”. Pod krzakiem leży rower bez kół. Obok załatwia się potrzeby. Różne, wyższe, niższe. Jak kto woli. Hortus conclusus Patrzę na bezdomnych chłopców. Brudne portki, oddalone do głębi oczy. W kościstych dłoniach trzymają świat. Jest ciepły i miękki albo odwrotnie - zimny jak rdza wyrwana z serca wagonu. W torbach z ceraty noszą malutkie życie. Gdy kwili, karmią je piersią alkoholu. Wypadli z kieszeni Europejskiej Stolicy Kultury w roku 2016. Spokojni. Siedzą na gzymsach torów. Performerzy zakurzonych szuflad, sztukateria śmietniska, 10 bohema kontenerów. Coraz mniej wartościowych staroci na Świebodzkim. Koneserzy przenoszą się na Młyn Sułkowice. To daleko stąd. Po innej stronie miasta, po innej stronie życia, lustra, nieporęcznej metafory. Coraz więcej na Świebodzkim bibelotów ze świątyni kiczu. Bezdomni chłopcy przychodzą na targowisko co niedzielę. Niektórzy częściej, ale handlują co niedzielę. W pociągach bez dachów i kół. Z orientacyjnym rozkładem jazdy. W lokomotywach na parę z ludzkich płuc. Mówią, że Dworzec czasy świetności i blichtru ma już za sobą. Stąd odjeżdżała Izabela Łęcka filmowym ekspresem Wojciecha Jerzego Hasa. Teraz przez północne drzwi wchodzą na deski Teatru Polskiego całe zastępy Hamletów. Z niejakim przekąsem spoglądają na nich alegorie Merkurego i Industrii. Kłęby chmur coraz gęstsze. Dworzec zdaje się zamkniętym ogrodem, po którym przechadza się Industria. Zbiera kwiaty rdzy. Hortus conclusus. Postanowiłem ją śledzić. Ilekroć sięga po płatki rdzawych róż, chowam oczy w kartach książki. Tak przechadzamy się z Palinurem i Karonem z poematu Krzysztofa Koehlera. Karon - Charon, Breslau - Wrocław. „Gdzie podziałeś swoją cząstkę lepszą”? Zastanawia, czy bezdomni chłopcy widzą przechadzającą się Industrię. I co widziała bogini? Czy patrzyła, gdy cielska wieloczłonowych pociągów wywoziły w kierunku Warszawy kolejne płaty dymiącego Wrocławia? Sprawdzała bilety całym dzielnicom, a może roniła rdzawą łzę. Na peron drugi za chwilę zawita Leopold Tyrmand. Metalowe koła skrzypią. Niewidzialny tabor staje. Tyrmand wysiada. Gdy zeskakuje z ostatniego stopnia schodów, nogawka odsłania kolorową skarpetkę. Potem rozmawiamy chwilę Dziennikiem 1954. Staram się opisać Dworzec, wertuję kartki. Tak, to pasuje: „Brzydkie czynszówki z przełomu wieku, przedmiot bezbrzeżnej pogardy przedwojennych estetów i społeczników marzących o szklanych domach, nabierają dziś jakiejś urzekającej patyny, omaszczonej upływem lat, sentymentem, nieszczęściem”. Dziś otwiera się duma miasta. Będzie Europejsko i Stolicznie, trochę Kulturalnie. Na sztandarach wypiszą: „ESK 2016”. Wyjdą na ulice duchy. Przyspieszmy wskazówki. Zobaczmy to. W „pochodzie powodzi” płyną dmuchane meduzy i rozgwiazdy. Jest fajnie i postępowo. Ulice zamieniają się w wannę. Pełno bąbelków. Z „pochodu innowacji” widzowie dowiedzą się, że Wrocław to takie, w gruncie rzeczy, fajne miasto, bo dzieci biegają pod nogami i mają latarki. W innej części stolicy wiele wyznań śpiewa wiele pieśni, nagranych uprzednio przez jakieś inne wyznania, które nie uznają śpiewu „na żywo”. Jest zimno i przyjemnie. Opowiadamy historię, tkamy nutki narracji. Do Rynku suną cztery metalowe „kwiaty lotosu” wielkości samochodu osobowego. To zapewne bunt przeciwko konsumpcyjnemu stylowi życia, bo „kwiaty” przypominają wózki z hipermarketu. Aktorzy obklejeni sreberkiem po czekoladzie. Grunt, że eko-logicznie. Organizatorzy dbają o widzów. Na wypadek deszczu każdy otrzymał kolorową pelerynę. Niebieską, czerwoną, żółtą lub zieloną. Kolory zapewne nawiązują do witraży gotyckich kościołów. Sprawdzamy, czy plastik chroni przed mrozem. Przeciskamy się przez barierki, żeby móc widzieć. Więcej. Industria zbiera kwiaty, kalecząc wątłe palce. REPORTAŻ Wiosną fabryka odżywa Kiedy Janek słyszy, że chcę opisać mój półtoraroczny pobyt w Anglii, pyta, czy napiszę o tym, jak z wysoką gorączką, prawie mdlejąc, patrzył na zegar i liczył, czy wyjście z pracy mu się w ogóle opłaci. Teraz tamtego siebie wspomina z niedowierzaniem i trochę z pogardą - że dane podstawiał do równania automatycznie, jakby były to kolejne pakowane w fabryce kartony. Anna Berger Z anim Janek zaczął liczyć funty, liczył złotówki, które pomogłyby mu spokojnie żyć, gdyby wpływały regularnie na jego konto. Problem polegał na tym, że od pewnego czasu przestały wpływać. Sprawdzał więc, jakie zarobki na równoległym stanowisku uzyskiwałby w Anglii i ile to jest złotówek (mnożył razy 5). A także ile zarabia tam przeciętny niewykwalifikowany robotnik. To tak na wszelki wypadek, bo Janek miał dobre wykształcenie (medyczne), dyplom wyższej uczelni, 5 lat doświadczenia w zawodzie, prowadził szkolenia. Ale od czegoś trzeba zacząć i z tym też się liczył. Dyplom niestudiów Angielska fabryka jest jak magnes o zasięgu setek kilometrów. Ludzi, których przyciąga, wiele łączy. Na przykład przekonanie, że fabryka ma moc terapeutyczną - że rozwiązuje problemy. Angielskie fabryki zaczęły przyciągać Polaków na dobre w 2004 r. Pierwszą falę imigrantów cechowała odwaga i determ i nacja zdol ne z m ien iać świat. - Anglicy na początku nie wiedzieli za bardzo, jak z nami postępować – w tej fabryce ja jedna byłam Polką. Nie było jak dzisiaj, że tak mówią, żebyś zrozumiała – opowiada Hanka, która 8 lat temu żadnej pracy się nie bała i zaczynała od sprzątania w aresztach. Dziś pracuje na równi z Anglikami, ma dom, rodzinę i stara się o obywatelstwo. Imigranci pierwszej fali czują się w Anglii swobodnie. Przede wszystkim znają język (lub „potrafią się dogadać”), a lata doświadczenia domalowały w ich CV gwiazdki przy nazwisku. Ma to swoją wagę - dla rekruterów w agencjach pracy dyplom z Polski w rubryce „wykształcenie” znaczy tyle, co puste miejsce. Studia z Polski to trochę takie niestudia, chyba że ścisłe - chemia, informatyka. Dlatego przed drzwiami fabryki szanse nieco się wyrównują, a pracowniczy czepek czy kask jest taki sam dla absolwentów zawodówek, księgowych, anglistów i prawników (nawet jeśli ci ostatni sądzą, że są tu tylko na chwilę). W fabryce można wykazać się inaczej niż wykształceniem. Na przykład umiejętnością liczenia. Polacy potrafią liczyć i tą cechą przewyższają Anglików. Hela, która jako jedyna wie, jak obsługiwać wszystkie maszyny z produkcji, lubi opowiadać, jak kiedyś przysłali jej do pracy Anglika. - Kazałam mu policzyć kartony: było ich 21, po 7 na 3 półkach. Liczył ręcznie, na drugiej półce zabrakło mu palców. Próbował od nowa, a w końcu i tak powiedział źle. - Widziałam w telewizji, jak pytają Anglików na ulicy, skąd się bierze mleko - opow iada Ka rola. - Odpow iadali, że ze sklepu! Karoliny to wcale nie dziwi, bo na co dzień poprawia po Anglikach błędy - każdego dnia coś się nie zgadza. Na przykład kartonów jest tyle, ile ma być, ale ogólna ilość produktów nie pasuje - czyli w którymś kartonie jest mniej, niż trzeba . K a r tony stoją gotowe w równych rzędach na palecie, wysokie na 2 metry, i całą paletę trzeba przepakować, żeby sprawdzić. Robota głupiego! Do tego są ignorantami geograficznymi. - Kiedyś menadżerka spytała, czy Estonia leży w Polsce, a potem, czy Kraków jest naszą stolicą. Powiedzieliśmy jej, że był kiedyś, na co ona pojednawczo, że może wtedy, kiedy ona się o tym uczyła. Przed drzwiami fabryki szanse nieco się wyrównują, a pracowniczy czepek czy kask jest taki sam dla absolwentów zawodówek, księgowych, anglistów i prawników Benefity Poranek w fabryce może upłynąć na liczeniu pieniędzy, zwłaszcza jeśli jest to dzień wypłaty. Za pracownika tymczasowego pracodawcy płacą zatrudniającej go agencji więcej, niż wynosi jego stawka. Różnica jest zapłatą dla agencji. Z punktu widzenia pracodawcy taki pracownik jest droższy, ale wygod11 REPORTAŻ niejszy, bo nie ma obowiązku zapewnić mu ciągłości pracy. Pracuje, kiedy jest praca. Agencja wypłaca wynagrodzenia co tydzień - najczęściej w piątek. W środę przysyła rachunek - jest to dzień liczenia, czy zgadza się liczba godzin i kwota, czy naliczono właściwy podatek. I dzień gróźb, jeśli się nie zgadza. Agacie za pracę przy taśmie, jednostajną, w zimnie, nie policzyli 5 godzin. Kwota nie była duża i mogłaby sobie darować, ale przecież nie przychodziła tam dla przyjemności. Kiedy grzeczne telefony nie dały rezultatu, napisała do głównej siedziby agencji w innym mieście. Oddali i przeprosili. Nie wszyscy są jednak tak cierpliwi. - Niech no tylko spróbują mi coś źle policzyć - odgraża się pani Zosia (po pięćdziesiątce, włosy ścięte krótko, siwe, w Anglii od dawna, pieniądze wysyła wnukom) - ja im dam! Ooooj, raz jak tam weszłam! Od razu mówię: gdzie są moje pieniądze?! Mają być jeszcze w tym tygodniu, nie ze mną te numery! I co? Teraz już zawsze są. Z nimi trzeba krótko. Pracownik tymczasow y może dostać kontrakt (coś na kształt polskiej umowy o pracę). O to jednak niełatwo i niektórzy są tymczasowi od lat. Rozmowy dotyczą także benefitów, czyli zasiłków. Są firmy zajmujące się załatwianiem benefitów dla imigrantów: na dzieci, na mieszkanie, na niskie dochody, ale szybko można się nauczyć, jak robić to samemu. Czasem i w urzędzie trzeba się upomnieć o swoje. Irka, w Anglii od 8 lat, nauczycielka: - Niby jest równość, ale odnoszę wrażenie, że w wielu sprawach musisz walczyć, żeby dostać coś, co ci się należy - mówi. Zwłaszcza po ostatnich zmianach w prawie, które obniżyły kwoty dochodów łapiących się na zasiłki. Najgorzej mają ci w środku skali. Zarabiają więcej niż inni, ale nie na tyle, żeby czuć się komfortowo. Pomoc by się przydała, zwłaszcza jeśli mają kredyt do spłacenia. Zmiany są dlatego, że gospodarka ma się coraz gorzej, a premier David Cameron nienawidzi Polaków. - Przecież gdyby nie Polacy, to Anglia już dawno by upadła - słychać w fabryce. Wynajmę Zanim jednak fabryka zacznie rozwiązywać problemy Polaków, a oni odwdzięczać się tym samym angielskiej gospodarce, trzeba do fabryki dotrzeć. Na wiosnę fabryka odżywa: klienci załatali poświąteczne dziury w domowych budżetach, znowu są skłonni do kupowania. Klienci kupują, sklepy zamawiają, fabryka produkuje. Wracają tymczasowi pracownicy, dla których w tygodniach po świętach nie było pracy (niektórzy na cały styczeń jechali do Polski, bo nie opłacało im się mieszkania trzymać).Wtedy przyjeżdżają też nowi. Znajomi nakręcają im robotę, często tam, gdzie sami pracują. Produkcja żywności albo dokręcanie śrubek, segregowanie ubrań, pakowanie ulotek, kosmetyków, żarówek. Warto zdążyć przed wakacjami, bo w lipcu przyjeżdżają studenci - młodzi i znają angielski. - Po studiach też przyjadą. - Ktoś krótko podsumowuje sytuację w kraju. Jeśli praca jest nagrana, można od razu przyjeżdżać. Mieszkanie to nie problem - kątem u znajomych, na początek. Potem można wynająć pokój. Polskie sklepy pełne są ogłoszeń typu „wynajmę”. Rzadko wiszą długo. Jedno, co jakiś czas, w sklepie najbliżej domu zawiesza pani Ela. Ma ok. 60 lat, niska, korpulentna. - Mam na imię Ela, jestem w Anglii 8 lat, po angielsku umiem „fak ju” 12 i to wystarczy - przedstawia się. W domu, w którym mieszka z mężem, zapach smażonej cebuli i pleśni. W niewielkim przechodnim pomieszczeniu spełniającym rolę jadalni i pokoju dziennego stoją stare kanapy, stół i telewizor. Na telewizorze zabawki, a na ekranie wyłącznie polskie stacje. - Podobno ma być zakaz, żeby polską telewizję w Anglii wyświetlać - mówi któryś z aktualnych domowników. - To je pierdolenie - kwituje pan Wacek, mąż pani Eli, który po przyjściu z pracy chwyta pilota i nie wypuszcza go z ręki nawet podczas snu. Państwo T. przyjechali do Anglii pomagać córce po urodzeniu dziecka i tak już zostali. Sypialnie na górze podnajmują rodakom. Jeśli wszystkie pokoje są wynajęte, w domu mieszka sześć osób i utrzymanie porządku staje się trudne. Pani Ela rozpisuje dyżury sprzątania na kartce i wiesza ją w kuchni. Dzięki temu każdy wie, kiedy sprząta, a jeśli jest brudno, pani Ela wie, z kim odbyć na ten temat rozmowę. Powszechnie wiadomo, że Anglicy nie potrafią solidnie budować domów - ściany cienkie, brak kątów prostych, okna nieszczelne, do tego zagrzybione mury - przez wszechobecną wilgoć. W sezonie grzewczym pojawia się problem - jak to ogrzać. Pani Ela ubiera gruby polar - trzeba oszczędzać. A zdarzy się czasem, że ktoś nie płaci. Jeden, drugi tydzień można wybaczyć, zwłaszcza że chłopakowi z wypłatą zalega agencja znana z takich opóźnień. Potem pani Ela dzwoni do agencji i okazuje się, że żadnych opóźnień nie było. Chłopak się chyba zagubił - młody, ktoś go widział w kasynie. Ale tak nie może być, że za darmo mieszka i jeszcze kłamie. Pani Ela czyha więc na niego w nocy, kiedy wraca chyłkiem, i wyrzuca go z domu. - Aż nie zapłaci - mówi - to rzeczy nie odzyska. W pokoju zostaje kurtka chłopaka i kilka ważnych rzeczy. O kartę z pracy prosił, żebym mu chociaż dała, ale mówię: nie ma! Aż nie zapłaci. Jeśli nie liczyć takich incydentów, życie pani Ela wiedzie raczej spokojne. Robi zakupy (w polskich sklepach), płaci rachunki na poczcie (wystarczy pokazać i zapłacić), załatwia sprawy w urzędach (pomaga córka), korzysta z pomocy służby zdrowia (chwali sobie pończochy uciskowe, które dostała za darmo), śledzi losy bohaterów „Dlaczego ja?” (i cieszy się, że nie ona), a w niedziele na obiad (schabowy z ziemniakami) przychodzi rodzina. Co dwa miesiące leci do Polski dopilnować różnych spraw i wtedy pan Wacek nie trzeźwieje (robi sobie holideja, czyli wolne). Opowiada, że najchętniej to kupiłby mały domek na polskiej wsi i tam siedział, a nie tu. Potem pani Ela wraca i pan Wacek zapomina o pierdołach. Normy Zdaniem Davida Goodharta, któr y w 2013 r. w książce The British Dream podjął trudny temat imigracji, Polacy są ambitni, pracowici i pragmatyczni, w yróżniają się spośród innych mniejszości. W fabr yce można w yróżnić się: znajomością języka (największy plus i największa trudność), szybkością, pewnością siebie, umiejętnością dostrzegania błędów innych, dowcipem. Przekona nie Good ha r ta o pracow itości Pola ków nie wzięło się znikąd. Obecny trend dotyczący tej cechy jest już wtórny. Pierwotnie Polacy znani byli z windowania norm. REPORTAŻ Angielscy pracodawcy dostawali prezent w postaci wydajniejszej produkcji za te same pieniądze http://www.themanufacturer.com/ wp-content/uploads/2012/03/Cosworth-factory-automotive.jpg To, co Anglicy robili w 10 minut, oni potrafili skończyć w 5. I to niespecjalnie się przy tym pocąc. Angielscy pracodawcy dostawali prezent w postaci w ydajniejszej produkcji za te same pieniądze. Ktoś się jednak zref lektował, że tak całą mocą to się przecież codziennie nie da. Dlatego dzisiaj na zaw yżanie norm trzeba uważać. Jeśli fabryka jest spora, ścieżka kariery często wiedzie z taśmy produkcy jnej do stanow isk k ierow nicz ych. A la, która uwa ża, że Polacy prz y jeżdżają do A nglii w ycofani i z kompleksami, po 3 latach postanowiła się przełamać. Poszła na rozmowę kwalifikacyjną i wychwalała siebie pod niebiosa wbrew w yuczonej skromności. Po rozmowie poprosiła o informację zwrotną. A tam umiejętność przedstawienia swoich dobrych stron oceniona na 3-. Mimo że Ala skończyła college, pracę dostał ktoś mniej skromny. Zamówienia świąteczne mają specjalny priorytet. Nieskromna, pewna siebie polska kierowniczka, doceniana za skuteczność („Jak będziesz taki wolny, to cię w ymienię”) bierze cięża r odpow ied zia lności na siebie. Nie ma w ykształcenia z zarządzania, ale wie, że normy można podnieść. A w pośpiechu, mimo wielkiej wagi przykładanej do zasad bhp, zdarzają się wypadki. Na przykład Kaśce zgniotło paznokieć. Wiadomo - chwila nieuwagi i nieszczęście gotowe. - Jak mi zgniatało, to krzyczałam, aż nie puściło - opowiada. W szpitalu Kaśka krzyczała znowu, bo paznokieć trzeba było zerwać. Do szpitala zawiozła ją przełożona, kiedy menadżer produkcji dowiedział się o zdarzeniu. A nie dowiedział się od razu. Huk maszyn stłumił krzyk i Kaśka postanowiła poczekać do przerwy („Tylko 20 minut”). - Już się dobrze goi. - Uchyla opatrunek kilka dni później w pracy. - Jutro miałam iść na kontrolę, ale nie idę! Sama sobie zmienię, a tak to bym cały dzień straciła! Kasia nie straciła tamtego ani innych dni i została na stałe operatorem maszyny. Skończone w Polsce studia nie są szczególnym atutem, ale można znaleźć zastosowanie dla zdobytej wiedzy. Od jakiegoś czasu menadżer chodzi spięty i kierowniczka jednej linii żartuje, że pewnie przydałby mu się masaż erotyczny. - To może ja! - zgłasza się Gosia, która niedawno przyjechała zbierać na wesele. - W końcu skończyłam fizjoterapię. 13 PODRÓŻE Porto. Starcie gigantów W najdalej wysuniętym na zachód państwie Europy o przydomek Najpiękniejszego Miasta zderzają się w walce dwa giganty. Jednak niestosownym wydaje się porównywanie ich ze sobą, gdyż każde prezentuje zupełnie odmienne wartości. Lizbona, jako stolica, zawsze będzie przodować w tym sporze, lecz Porto nieustannie ją goni, starając się uwidocznić wszystko to, co ma najlepsze. A jest tego sporo. Magdalena Majchrzak P ierwsze wzmianki o Portus Cale pochodzą z V w. i nikt specjalnie się nie zdziwi, czytając, że osadę prawdopodobnie założyli Rzymianie. Stała się ona ważnym portem, więc była odbijana niczym piłeczka - raz przez Wizygotów, raz przez Maurów, by ostatecznie trafić do pierwszego hrabiego Portugalii Vimary Peresa, w roku 868. W 1386 r. zostało rezydencją królewską, lecz szybko utraciło miano stolicy na rzecz Lizbony. Wiek XV przyniósł początek wielkiej eksploracji nieznanych dotąd człowiekowi terenów, co miało wpływ na rozwój miast portowych, w tym Porto. Pochodzący stąd Henryk Żeglarz wyruszył na podbój Ceuty, co zapoczątkowało serię kolejnych podróży i odkryć nowych obszarów, głównie tych położonych na wybrzeżach Afryki. Statki były wyposażane w najlepszej jakości mięsa, pozostawiając ludności miast portowych produkty gorszego sortu, na przykład flaki. Stąd mieszkańcy Porto często określani są mianem tripeiros, co znaczy „jedzący flaki”. Dziś tę potrawę uznaje się za jeden z symboli miasta. Niezwyciężone miasto W trakcie wojen napoleońskich Porto nadano miano Cidade Invicta - niezwyciężone miasto - gdyż mieszkańcy tak zaciekle bronili się przed wrogimi wojskami, że te musiały ustąpić im pola. Społeczność miejska potrafiła sprzeciwić się nie tylko zewnętrznemu wrogowi, ale także koronowanym głowom, którym była poddana. Porto jest znane z republikańskich rewolt skierowanych przeciwko królowi Carlosowi I. Niektóre z nich były krwawo tłumione. W XIX stuleciu dotarła tu rewolucja przemysłowa i tak narodził się jeden z portugalskich gigantów. Syrena, która siedzi na skarpie wdzierającej się w morze i wabi swym śpiewem turystów z całego świata. A gdy ci już dają się raz uwieść wspaniałym dźwiękom, nigdy się od nich nie uwolnią - będą słyszeć tęskną pieśń znad oceanu przez długie lata, dopóki tam nie powrócą. Miasto kolorowych kamienic Porto położone jest nad Duero, czyli Złotą Rzeką. I rzeczywiście, stojąc na jednym z tarasów widokowych, z których można podziwiać najstarszą dzielnicę Ribeira, obserwator dostrzega, że emanuje ona złotą poświatą. Zwłaszcza w nocy, gdy 14 budynki znajdujące się na nadbrzeżu są oświetlone, a uliczne latarnie zapalają się. Będąc w tej centralnej części miasta, można odnieść wrażenie, że jest ono niewielkich rozmiarów, niczym miejscowość licząca nie więcej niż kilka tysięcy mieszkańców. Ta złudna impresja bierze się z położenia Porto. Jest ono usytuowane na wielu wzgórzach, więc podczas schodzenia w dolinę rzeki wydaje się, że zabudowania kończą się na otaczających rzekę z dwóch stron wzniesieniach. Nic bardziej mylnego. Aglomeracja ta liczy sobie prawie 2 mln mieszkańców. Wybierając się na spacer, należy się przygotować na żmudną wędrówkę w górę i w dół, na podziwianie z wysokości wolno płynącej rzeki, a z dołu fasad kamienic i kościołów. Jednym z najbardziej charakterystycznych punktów Porto jest dwukondygnacyjny most - Ponte Luís I, znak rozpoznawczy miasta - zbudowany na cześć króla Ludwika I. Liczy on 385 m szerokości, a skonstruował go uczeń Gustave’a Eiffela, Théophile Seyrig. Most łączy ze sobą dwie miejscowości - Porto i Vila Nova de Gaia. Jest to architektoniczny wyczyn, ponieważ dolną kondygnacją podróżują samochody, górną metro oraz piesi, a oba piętra połączone są stalowym łukiem, co stanowi unikat na skalę światową. Co jednak najbardziej może przykuwać tu uwagę? To tzw. Drugi Chrzest. Każda osoba zamieszkująca Porto, która kończy 15 lat, udaje się z rodziną na Ponte Luís I, gdzie przy dopingu najbliższych wspina się na barierkę i skacze do rzeki. Naturalnie, z dolnej kondygnacji. Jeśli ktoś żywi obawy i odmawia skoku (szczęśliwie Duero ma spokojny nurt), delikwenta wrzuca do wody głowa rodziny, najczęściej ojciec. Dotyczy to bez wyjątku każdego mieszkańca Porto. Do tej pory nie zanotowano skoków z górnej kondygnacji. Przechodząc dolną częścią stalowej konstrukcji, można dostrzec młodych ludzi, zachęcających widzów do obdarowania ich jednym czy dwoma euro, w zamian za co mają oni dać pokaz skoków do rzeki. Ponoć ten, kto skoczył w dniu piętnastych urodzin i zasmakował w tym ekstremalnym w yczynie, nie robi tego po raz ostatni. Jest to jedna z ulubionych rozrywek rodzimych mieszkańców. Warto przespacerować się mostem do Vila Nova de Gaia i tam przysiąść na wybrzeżu, by podziwiać najstarszą część Porto w całej okazałości. Kolorowe kamienice po drugiej stronie Duero komponują się w barwną mozaikę, która niesie sko- autorka: Magdalena Majchrzak PODRÓŻE Lizbona chowa się w swojej zatoce, a mniejsze Porto wychodzi oceanowi naprzeciw i stawia mu czoła, nie lękając się niszczycielskiej siły ogromnych fal jarzenia z kościelnym witrażem. Choć zabudowania są nieregularne, tworzą majestatyczną całość. Niczym miasteczko budowane z klocków, warstwa po warstwie, wnoszące się coraz wyżej ku niebu, otacza dolinę ze wszystkich stron, a poza nią nie ma już nic innego. Jakby całe życie toczyło się tylko tu. Nieraz znad oceanu w stronę miasta nadciąga mgła, osnuwając nadbrzeżne budynki swoim białym tchnieniem, co sprawia, że Ribeira wydaje się jeszcze bardziej tajemnicza. Miasto duchów Jeśli ktoś miał tę możliwość, by odwiedzić zarówno Porto, jak i Lizbonę, nawet po jednym dniu spędzonym na północy Portugalii odczuje, jaka jest różnica między tymi dwoma miejscami. Porto można określić jednym zasadniczym zdaniem jest kameralne. Spokojniejsze, bardziej wycofane niż szalona stolica. Życie toczy się tu swoim rytmem, nie zważając na odwiedzających turystów. Są oni obecni, lecz nie w takich ilościach, jak w Lizbonie, można wyczuć, że są to jedynie goście, którzy za chwilę odejdą. Lizbona chowa się w swojej zatoce, a mniejsze Porto wychodzi oceanowi naprzeciw i stawia mu czoła, nie lękając się niszczycielskiej siły ogromnych fal. Najbardziej ruchliwą ulicą w Porto jest nadbrzeżna promenada Cais da Ribeira. Znajduje się przy niej wiele restauracji i kawiarni, w których można skosztować miejscowych trunków i dań, a przy okazji cieszyć się widokiem rzeki i Ponte Luís I. Jest to z pewnością najbardziej urokliwa część Starego Miasta. Nieregularne, wąskie kamienice, pokryte kafelkami o przeróżnych kolorach, sprawiają wrażenie, jak gdyby ktoś przypadkiem poustawiał je w złej kolejności. Wąskie, ciemne uliczki, tak charakterystyczne dla starszych miast, aż się proszą, by się w nie zagłębić. Oddalając się od rzeki, odkrywa się jednak, że miasto wcale nie jest zbyt tłoczne i hałaśliwe, jakby to mogło się wydawać, rozpoczynając zwiedzanie od Mostu Ludwika. Stara Ribeira wygląda wręcz jak Miasto Duchów. Wymarłe alejki obsadzone są z dwóch stron smukłymi kamieniczkami o wysokich oknach, które dają obraz życia w Portugalii. Mianowicie - chylą się ku upadkowi. Są zaniedbane, niektóre wręcz wołają, jeśli nie o pomstę do nieba, to o renowację. Spoglądając na okolicę, można dostrzec minioną potęgę miasta, która koncentruje się obecnie w innych dzielnicach i na innych aspektach życia. Przez wieki starówka popadła w ruinę, jednak nie bez powodu wpisana jest na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wiele miast ma swoje rynki, piękne kamienice, ale nigdzie na świecie nie ma dzielnicy stworzonej w takim stylu, tak dobitnie portugalskim i absolutnie wyjątkowym. Większość budynków wyłożona jest miniaturowymi kafelkami, zwanymi azulejos, które tworzą jedną 15 PODRÓŻE Pomimo znacznego zaniedbania miasta zwiedzający ma wrażenie, że wszystko jest na miejscu, nie ma nieznośnego dla oczu natłoku, a każdy rejon rządzi się swoimi prawami autorka: Magdalena Majchrzak spójną całość, przedstawiając obrazy z historii i kultury kraju. Między balkonami rozciągają się sznury z praniem, a przed domami co jakiś czas można napotkać starszych ludzi grających w warcaby lub karty. Kiedyś była to portowa okolica zamieszkała przez najuboższych mieszkańców miasta, co nie zmieniło się do teraz. Dlatego Ribeira jest tak fascynującym miejscem. Można tu wręcz dotknąć historii, doświadczyć życia, jakie było prowadzone przed wiekami. Tutaj jakby czas stanął w miejscu. I mimo że większość budynków znajduje się w opłakanym stanie, nie zmienia to faktu, że ta część miasta jest zarazem tą najpiękniejszą. Zapomniane uliczki, mimo swego wdzięku, nie są zbyt tłoczne, tworzą przestrzeń, w której można się wyciszyć i odetchnąć. Kurz wieków przyprószył stare mury, które wyremontowane nie stanowiłyby już takiego zabytkowego rarytasu, jakim są obecnie. Miasto wielu tradycji To, co niezmiernie dziwi podczas zwiedzania Porto, to liczne tradycje miejskie, o jakich można usłyszeć od mieszkańców. Na uwagę zasługuje Mercado do Bolhão, czyli najstarszy targ w mieście. Spora grupa mieszkańców większość czasu spędza na morzu, dlatego często to kobiety pełnią funkcję głowy rodziny. Zwykło się mawiać, że mieszkanki Porto są najzaradniejszymi niewiastami w całym kraju. Co rano jeżdżą podmiejską kolejką do portu, gdzie odbierają od mężów ładunek ze świeżymi rybami. Wracają tym samym środkiem transportu, a inni podróżni kierujący się do pracy wiedzą, by nie wsiadać do ostatniego wagonu. Motorniczy uruchamia wtedy klimatyzację, ponieważ przejażdżka pociągiem, w którym unosi się przykry zapach ryb, z pewnością nie należy do najprzyjemniejszych. W głównej mierze to właśnie te kobiety zajmują się sprzedażą ryb na targu, na który zawożą je w wiklinowych koszach, noszonych na głowie. Na Mercado do Bolhão można do16 stać również wiele innych przysmaków niedostępnych w Polsce, więc jest to miejsce, które z pewnością warto odwiedzić. Kierując się w stronę centrum, warto przejść przez Praça de Parada Leitão, plac, przy którym znajdują się dwa osobliwe kościoły. Jeden z nich to Igreja do Carmo, kościół karmelitów, a drugi - Igreja das Carmelitas - karmelitanek. Z racji tego, że kościoły nie mogły stykać się nawet jedną ścianą, wybudowano między nimi szeroką na metr kamienicę, która, oprócz praskich kamienic i podobnej znajdującej się na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, jest najwęższą konstrukcją tego typu na świecie. Przez lata zamieszkiwała ją rodzina, która niestety została stamtąd eksmitowana. Jeden z jej członków pytany o to, jak mu się mieszka w innym miejscu, odpowiadał, że nowa lokalizacja nie odpowiada mu, ponieważ kiedyś do kościoła mógł iść w kapciach, a teraz droga na mszę zajmuje mu 15 minut. Kościoły są oczywiście ozdobione błękitnymi kafelkami. Warto zdobyć się na trochę wysiłku fizycznego i wspiąć na więżę Torre dos Clérigos, która liczy sobie ponad 75 m wysokości i przez wiele lat pozostawała najwyższym punktem widokowym w całej Portugalii. Obecnie nadal jest najwyższą wieżą, ale tylko w Porto. Schodząc dalej w dół rzeki, najlepiej wybrać trasę najludniejszymi ulicami - Praça de Almeida Garrett oraz Santa Catarina, która jest również najdłuższą drogą w mieście i miejscem, gdzie życie tętni zarówno dniem, jak i nocą. Przechadzając się deptakiem, można obejrzeć wiele interesujących miejsc, na przykład tzw. Kościół Dusz, w którym modlili się żeglarze wyruszający na podbój nowych lądów. Jeśli któryś z nich zginął na morzu, mówiło się, że jego dusza wracała do tego miejsca i zostawała na stałe. Fasada świątyni w całości pokryta jest błękitnymi azulejos, co sprawia wrażanie, jak gdyby kościół był namalowany. Obrazy przedstawiają sceny biblijne i aż biją w oczy odcieniami niebieskiego. Idąc PODRÓŻE dalej wzdłuż deptaku, można zajść do Majestic Café, jeśli mamy ochotę spotkać jakiegoś znanego Portugalczyka. Jest to kawiarnia artystów i miejsce kultowe. Kolejnym istotnym punktem zwiedzania jest Katedra Se (Sé Catedral)zbudowana na skalnym wzniesieniu w XII w. jako kościół obronny. Obok niej znajduje się średniowieczny pałac arcybiskupa. Jednak miejsce usytuowania budynku było dość niefortunne - msze nieustannie zakłócała gra świerszczy, które nie wiadomo dlaczego akurat tutaj znalazły swoje siedlisko. Kościół zaczęto nazywać Katedrą Świerszczy, by w końcu jeden z biskupów przeniósł ją do innej dzielnicy, gdzie owady odwracać uwagi wiernych od modłów już nie mogły. Jeśli komuś imponują błękitne azulejos, obowiązkowym punktem programu zwiedzania będzie Dworzec São Bento. Ta niewielkich rozmiarów budowla jest w środku w całości wyłożona miniaturowymi kafelkami, przedstawiającymi najważniejsze wydarzenia z historii miasta i kraju, co robi imponujące wrażenie. Kunszt i precyzja, z jaką płytki zostały ułożone w wielki obraz, niezmiennie zadziwia od 1896 r. Dalszą drogę ku rzece wskaże nam Henryk Żeglarz, stojący na sporym cokole. Był on synem Jana Dobrego i do tej pory uznawany jest za twórcę portugalskiej potęgi kolonialnej. Jedna z najoryginalniejszych księgarni na świecie, Livraria Lello, nie była chyba jedyną inspiracją, którą odnalazła w Porto J. K. Rowling. W razie spotkania z młodymi ludźmi, wyjętymi rodem z opowieści o Harrym Potterze, bez strachu - są to miejscowi żacy. W Porto, które jest jednym z głównych ośrodków naukowych w kraju, jest ich całkiem sporo. Różnią się oni od reszty studenckiej braci swoim oryginalnym ubiorem. Noszą długie, czarne szaty, na których wyszywają imiona swoich miłości. W dniu odebrania dyplomu ukończenia studiów każdy student podczas wielkiej fety wrzuca swą togę do ogromnego gara w celu zniszczenia postrzępionej już szaty. Oczywiście, jak na miasto takich rozmiarów przystało, nie może zabraknąć licznych barów i klubów, w których muzyka gra aż po świt. Ich największe skupisko znajduje się wokół jednej z głównych alej miasta, Avenida Dos Aliados, która wygląda raczej jak wielki plac. U jej szczytu znajduje się ratusz (Câmara Municipal), a dookoła rozmieszczone są budynki różnych instytucji. Porto to również ocean, więc jeśli ktoś pragnie odpoczynku od miejskiego zgiełku, warto wybrać się na plażę, która należy do najpiękniejszych i najczystszych na świecie, o czym świadczą niebieskie flagi powiewające wzdłuż brzegu. Najprzyjemniejszym zwieńczeniem długiego, podróżniczego dnia powinno być podziwianie zachodu słońca tuż przy ujściu Duero do Atlantyku. Widok z pewnością będzie niezapomniany. Miasto winem płynące Było o mostach, o sporze z Lizboną i studentach, ale co z najsłynniejszym portugalskim trunkiem, czyli porto? To właśnie tu oraz w dolinach wzdłuż Duero produkowane są mocne wina - wytrawne Tawny, słodkie Ruby czy długo dojrzewające Vintage. Wzgórza po obu stronach rzeki, od miejscowości Peso da Régua aż do granicy z Hiszpanią, porastają winogrona, z których wytwarza się wino porto. Przez wieki wzdłuż stromych brzegów utworzono tysiące wąskich tarasów pod uprawę winorośli. Od 2001 r. ten unikatowy krajobraz wpisany jest na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miasto częściowo zawdzięcza sukces tego wina na światowych rynkach Anglikom, którzy jako pierwsi w nim zasmakowali. Na początku XVIII w. podpisali z Porto umowę handlową (najkrótszy kontrakt międzynarodowy w historii, gdyż składał się tylko z trzech artykułów) oraz rozpowszechnili ten rodzaj wina na świecie. Teraz nieodmiennie kojarzy się on w Anglii z czasami wiktoriańskimi. By najlepiej zrozumieć fenomen wina porto, warto zaznajomić się z tematem od środka - skorzystać z możliwości zwiedzenia jednej z wielu winnic. Wycieczkę można zacząć od rejsu po Duero specjalnym statkiem, zwanym barco rabelo. Służy on do transportowania rzeką beczek z winem, jednak od pewnego czasu daje również szansę obejrzenia miasta z innej perspektywy. Barco Rabelo zabierze nas do jednej z 50 winnic znajdujących się w Porto, gdzie można pospacerować po piwnicach, poznać historię trunku oraz sposoby jego wytwarzania, degustować różnorakie rodzaje alkoholu, a także zakupić dla siebie butelkę lub dwie. Te wina nie są podobne do innych. Są przede wszystkim o wiele mocniejsze od tych produkowanych w Hiszpanii czy Francji, więc należy próbować ich ostrożnie, jeśli chce się zachować w miarę trzeźwy umysł. Produkcja win zapoczątkowała wzrost potęgi miasta, które obecnie może już podupadło, jednak tradycja wytwarzania jednego z najsłynniejszych alkoholi na świecie nadal przyciąga koneserów. Zwiedzanie to również próbowanie miejscowych specjałów. Także i w Porto nietrudno będzie odnaleźć lokalne dania o wiekow ych tradycjach. Za przykład niech posłuży tu kanapka francesinha. Nie są to zwykłe, chude kromki, lecz cztery rodzaje mięsa w chlebie, serze, jajku, sosie piwnym, podawane na frytkach. Polecane dla żądnych nowych wrażeń kulinarnych. I niech nie zmylą nikogo rzesze turystów zasiadających w restauracjach nad rzeką. Czasem lepiej zabłądzić w krętych uliczkach miasta, by tam znaleźć lokal, w którym zjemy i smaczniej, i taniej. Miasto kontrastów? W Porto spotykają się przeciwieństwa? Z pewnością, jednak w dzisiejszym świecie nie jest to nic nadzwyczajnego. Większość europejskich miast to wielokulturowa mieszanka - świątynie różnych wyznań, narodowe dzielnice, wysokie biurowce, a za rogiem odrapane kamienice - to obraz każdej większej aglomeracji. Jednak gdybyśmy chcieli sporządzić listę tych wyjątkowych, które mają w sobie coś wyróżniającego - ich liczba zdecydowanie się zmniejsza. Porto urządzone jest ze smakiem. Drapacze chmur nie wyrastają jak grzyby po deszczu między zabudowaniami sprzed wieków, więc pomimo znacznego zaniedbania miasta zwiedzający ma wrażenie, że wszystko jest na miejscu, nie ma nieznośnego dla oczu natłoku, a każdy rejon rządzi się swoimi prawami. Może i Porto przeżyło już swoje lata chwały, może i opowiada o dawnej potędze Portugalii właśnie w tym tkwi jego urok. Jest perłą, klejnotem koronnym tego małego państwa. Miasto na dalekim zachodzie, zmagające się z potęgą oceanu i sąsiedniej stolicy nie zostaje w tyle, lecz eksponuje swe wartości, których jest bez liku i które warto ujrzeć na własne oczy, chociaż raz w życiu. Więc który gigant wygrywa to starcie? 17 PODRÓŻE Kair-Kapsztad autostopem K air- Kapsztad autostopem to samotna podróż młodej dziewczyny przez Czarny Ląd. Monika Masaj ma dopiero 23 lata, ale już udało się jej samotnie przemierzyć Europę i Azję z wykorzystaniem tego środka transportu. Tym razem wybiera się do Afryki. Start projektu będzie miał miejsce w Kairze, skąd autostopem przejedzie na południe kontynentu - do Kapsztadu. Poprzez ten projekt podróżniczka chciałaby przybliżyć kulturę i tradycję różnych państw oraz pokazać wszystkim kobietom, że płeć wcale nie jest ograniczeniem. Razem poznamy niezwykłe kobiety i ich codzienne życie w 9 afrykańskich krajach:(Egipcie, Sudanie, Etiopii, Somalilandzie, Kenii, Tanzanii, Zambii, Zimbabwe oraz RPA. – W podróżach szczególnie bliski jest mi temat kobiet, tych podróżujących, ale także i najprostszych matek i żon - mówi podróżniczka. Afryka nie będzie pierwszym miejscem, w którym Monika Masaj dowie się, jak to jest „być kobietą”. Podczas swojej wcześniejszej podróży do Afganistanu miała okazję zgłębić ten temat, prowadząc warsztaty z praw kobiet na Uniwersytecie w Kabulu. - Do wyprawy zainspirowały mnie dwie kobiety podróżniczki: Delia Akeley i Florence Baker, które pokazały światu, że nawet sto lat temu w sukni i kapeluszu można było przemierzyć ten kontynent. Często słyszę, że nie mogę lub nie powinnam czegoś robić, bo jestem kobietą. Ta podróż ma zmotywować, zainspirować oraz pobudzić do działania i podejmowania decyzji wszystkie kobiety, które wciąż nie mają pewności siebie. Warto wspomnieć, że nazwisko Moniki brzmi jak nazwa jednego z najbardziej znanych plemion zamieszkujących Kenię - Masajów. Niewątpliwie był to jeden z powodów, dla których za cel wyjazdu obrała ona ten właśnie rejon świata. W efekcie podróży powstanie seria videorelacji i poradników online. Planowane jest także wydanie książki opisującej cały projekt. Relację z wyprawy będzie można śledzić na stronie www.zepsutykompas.com https://d-nm.ppstatic.pl/k/r/96/8e/563cb24e65067_o.jpg?1447313503 NOTKA BIOGRAFICZNA Monika Masaj - studentka etnologii oraz absolwentka bezpieczeństwa narodowego na Uniwersytecie Wrocławskim. Z zamiłowania jest autostopowiczką i podróżując w ten sposób udało jej się odwiedzić już ponad 40 krajów w Europie i Azji. Ostatnie pół roku spędziła podróżując przez Afganistan i Pakistan. Tym razem wybiera się w podróż przez całą Afrykę. Na co dzień swoje przemyślenia i zdjęcia z podróży publikuje na blogu www.zepsutykompas.com 18 POLITYKA Gazeta na koniec świata Licząca nieco ponad 3 tysiące mieszkańców miejscowość Dabiq to niczym nie wyróżniająca się osada w północnej Syrii, niemal przy samej granicy tureckiej. W historii znana jest jako pole decydującej bitwy Osmanów z egipskimi mamelukami z 1516 r., która zakończyła się sromotną klęską tych drugich i utratą przez nich wpływów w regionie, a jednocześnie przyczyniła się do umocnienia ostatniego w historii powszechnie uznawanego kalifatu. W sierpniu 2014 r. Dabiq został zajęty przez siły Państwa Islamskiego. Propagandyści tej muzułmańskiej organizacji terrorystycznej już wcześniej zadbali jednak, by nazwa tego niewielkiego miasta utkwiła w głowach tak wyznawców Allaha, jak i „niewiernych”, odwołując się do islamskiej tradycji i eschatologii. Na początku czerwca 2014 r., gdy w regionie wciąż jeszcze dominowały siły Baszara al-Asada, ukazało się pierwsze wydanie anglojęzycznego magazynu propagandowego Państwa Islamskiego zatytułowanego „Dabiq”. Grzegorz Małyga doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego N a z w a p e r io d y k u n ie z o s t a ł a oczy w iście w ybrana przy padkowo. W ią że się ona z bit wą, która jest o w iele istotniejsza od potyczki z czasów osmańskich, mimo że do tego najważniejszego starcia do tej pory jeszcze nie doszło - ma się odbyć dopiero „na końcu czasów ”. Su n na, drugie po Koranie najważniejsze źródło wiary w islamie, przekazując słowa Mahometa, mówi: „Ostatnia Godzina nie nadejdzie, dopóki Rzymianie nie prz ybędą do A l-A’maq lub do Dabiq. Armia składająca się z najlepszych ludzi na ziemi nadejdzie w t y m czasie z Medyny, aby przeciwstawić się im”. W dalszej części tego hadisu opisany jest przebieg tej dec ydującej bit w y, w której armia muzułmańska podzieli się na trzy części: tych, którzy zbiegną z pola walki i ściągną na siebie gniew Allaha, tych, którzy zginą w boju jako męczennicy oraz tych, którzy pokonają Rzymian i zdobędą Konstantynopol. Ktoś pow ie, że miasto nad Bosforem jest już od dawna w rekach muzułmanów i nosi d ziś na z wę Sta mbu ł, zaś mieszkańcy Rzymu wcale nie palą się do masow ych w yjazdów do północnej Syrii, jednak pow yższe słowa należy, rzecz jasna, rozumieć a legor ycznie. Opis podobny do tego, jaki zawarty jest w sunnie, można znaleźć w dziele o kilka wieków wcześniejszym. Apokalipsa św. Ja na k reśli obra z f ina lnej bit w y dobra i zła w miejscu zwanym Har-Magedon (Armagedon), gdzie aniołowie pod wodzą Chrystusa pokonają hordy szatana. Islam widzi tę sprawę nieco inaczej. Rozbici w wa lce R z y mia nie symbolizują chrześcijan (lub też szerzej: wszystkich „niewiernych”), a zdobycie Konstantynopola oznacza ostateczne unicestwienie chrześcijaństwa (i całego świata Zachodu z jego wartościami). Nazwa „Dabiq” niesie zatem ze sobą spory ładunek znaczeniowy i jest niczym wyzwanie rzucone Zachodowi przez Państwo Islamskie (PI). Otwarcie jest to zresztą wyrażone już na początkow ych stronach pierwszego w ydania magazynu. Profesjonalni radykałowie Od czerwca 2014 r. do lutego 2016 r. ukazało się 13 numerów „Dabiq”. Pismo nie jest drukowane w dużych ilościach doniesienia z Syrii mówią o kolportażu jedynie na potrzeby miejscowej ludności na terenach pod kontrolą PI. Znaleźć je 19 POLITYKA Wizja odbudowywanej infrastruktury czy sprawnie działającej opieki społecznej ma niewątpliwie stanowić zachętę do dołączenia w szeregi Państwa Islamskiego w jego mateczniku można jednak w formie cyfrowej w internecie, gdzie najpierw jest umieszczane w najciemniejszych zakamarkach sieci niedostępnych dla zw ykłych przeglądarek (tzw. deep web lub darknet), a następnie kopiowane i rozpowszechniane przy użyciu mediów społecznościowych i innych platform komunikacyjnych. „Dabiq” ukazuje się w kilku językach, jedna k jego podstawowa wersja jest wydawana po angielsku. Już pobieżna lektura artykułów pokazuje, że tworzył (bądź redagował) je kompetentny językowo autor, prawdopodobnie posługujący się angielszczyzną na co dzień, a całość od strony graficznej i edytorskiej prezentuje się bez zarzutu. Pozwala to wysnuć wniosek, że „Dabiq” kierowany jest do czytelników w krajach Zachodu, mających wobec prasy wysokie oczekiwania co do formy, jak i treści. Podobne odczucia można mieć także po zapoznaniu się z innymi materiałami propagandowymi Państwa Islamskiego - grafikami czy filmami. To już nie te czasy, gdy dżihadyści nagrywali swoje przesłanie „z ręki”, kamerą dającą słabej jakości obra z i dź w ięk, t worząc monotonne i schematyczne filmy. Dziś muzułmańscy terroryści przygotowują produkcje nagrywane z kilku ujęć, z bogatą warstwą muzyczną i efektami specjalnymi, z dopracowaną czołówką i przejściami między scenami oraz z napisami w wie20 lu językach. Coraz dalej posuwają się także w kwestii wyrafinowania metody uśmiercania ofiar przed obiektywem kamery (m.in. podpalenie, zrzucanie z dachu, detonacja ładunku wybuchowego oplecionego wokół sz y i, zamk nięcie w pojeździe i w ystrzelenie weń rakiety, topienie w klatce ze scenami kręconymi pod wodą) oraz wieku katów - do wykonania egzekucji wykorzystywane są coraz młodsze dzieci, nastolatkowie, a ostatnio nawet czterolatek (czy można użyć jeszcze młodszego dziecka?). Nie ma wątpliwości, radykalizacja idzie tutaj w parze z profesjonalizacją. Zaproszenie do kalifatu „Dabiq” ukazuje się w nieregularnych odstępach czasow ych - na now y numer do tej pory trzeba było czekać od kilku tygodni do nawet trzech miesięcy. Pismo liczy przeciętnie 50-70 stron, które wypełniają artykuły, liczne kolorowe grafiki i zdjęcia (często bardzo drastyczne, przedstawiające ofiary spośród szeregów PI oraz zabitych wrogów). Al-Hayat Media Center, medialna przybudówka PI czy też rodzaj ministerstwa informacji i propagandy, w następujący sposób określa cele pisma, używając terminologii islamskiej: dżihad (zmaganie, walka, święta wojna), hidżra (migracja, ucieczka, w y wędrowanie), tawhid (monoteizm, jedność), dżama’at (społeczność) oraz manhadż (poszukiwanie prawdy). Odwoływanie się do podobnych pojęć jest charakterystyczne dla całego sposobu komunikacji Państwa Islamskiego i dla samego „Dabiq”. Magazyn publikuje zróżnicowane treści, jednak zawsze towarzyszy im religijne uzasadnienie bądź wytłumaczenie w postaci np. cytatów z Koranu lub opinii islamskiego autorytetu. Sporo miejsca poświęcone jest doniesieniom z terenów opanowanych przez PI, wyidealizowanym opisom życia codziennego w ramach nowego ogłoszonego kalifatu. Na zasadzie kontrastu porównywana jest dawna niepewna sytuacja - chaos syryjskiej wojny domowej i postsadamowskiego Iraku - ze stabilnością pod rządami dżihadystów. Wizja odbudowywanej infrastruktury czy sprawnie działającej opieki społecznej ma niewątpliwie stanowić zachętę do dołączenia w szeregi Państwa Islamskiego w jego mateczniku. Takie wezwanie do hidżry jest zresztą wprost wyrażone już w pierwszym w ydaniu magazynu. Co ciekawe, apel o przybywanie na tereny opanowane przez PI nie jest jednak kierowany głownie do potencjalnych bojowników. W szczególności zachęcani są do tego bowiem „wszyscy muzułmańscy lekarze, inżynierowie, naukowcy i specjaliści”. Pokazuje to strategiczne myślenie islamistów, obliczone na budowę spraw nie f unkcjonującego państ wa. Ta k ie za łożenia rzecz y w iście mogł y wydawać się realne w momencie publikowania wspomnianego apelu, kiedy PI w tryumfalnym marszu przez Lewant zyskiwało nowe terytoria. Obecnie natomiast organizacja ta jest od dłuższego czasu w odwrocie i buńczuczne twierdzenia o odrodzeniu kalifatu stają się przekazem jedynie czysto propagandowym. Spokój szahida Kwestie militarne zajmują jednak w „Dabiq” ważne miejsce. Do bojowników, tych obecnych i tych teoretycznie podatnych na rekrutację, są skierowane inne teksty. Podnoszeniu morale walczących służą raporty wojskowe z podziałem na wilajety (jednostki administracyjne), które prezentują, rzecz jasna, wyłącznie sukcesy dżihadystów, przedstawiając je jako nieunikniony w ynik POLITYKA boskiego przyzwolenia. W budowaniu przekona nia o potędze PI pomagają też fotografie z pola walki i doniesienia o mniejszych lokalnych ugrupowaniach cz y plemionach, które zdecydowa ł y się złożyć przysięgę wierności samozwańczemu kalifowi Abu Bakrowi al-Baghdadiemu. Jest to o tyle ważne, że przyczynia się do tworzenia wrażenia prawomocności kalifatu - mającemu z definicji jednoczyć wszystkich muzułmanów - o co Państwo Islamskie bardzo zabiega. W wielu wydaniach magazynu są także prezentowane obszerne sylwetki męczenników poległych w walce bądź w t ra kcie sa mobójcz ych za machów. Niemal hagiograficzne opisy, często ze zdjęciami twarzy zmarłych - pokiereszowanych i zakrwawionych, lecz na swój sposób dostojnych i spokojnych - mają za zadanie pozyskać następnych szahidów. Docelowa grupa odbiorców takich artykułów jest jednak szersza. Do ludzi Zachodu mów ią bow iem one mocno i wyraźnie: „idziemy po was i nie boimy się śmierci dla Allaha”. Przestraszyć wroga Tworząc dopracowa ny w ka żdy m względzie anglojęzyczny magazyn propagandow y i dystrybuując go w internecie, departament medialny Państwa Islamskiego zdawał sobie oczy wiście sprawę, że jego przekaz dotrze nie tylko do zwolenników organizacji. Nie- od łącz ny m elementem ter ror y z mu jest budzenie strachu i właśnie to chcą osiągać dżihadyści m.in. poprzez „Dabiq”. Zapowiedzi krwawych ataków, fotografie zmasakrowanych zakładników i nieustraszonych zamachowców czy groźby wobec zachodnich polit yków nie przekonają przeciętnego Europejczyka ani A mer ykanina do zasilenia szeregów PI. Mogą jednak zbudować przekonanie o potędze nieuchw ytnego wroga, który jest w stanie zaatakować w każdym momencie i w każdym miejscu na ziemi. Mogą wywołać wśród kuffar (niewiernych) strach. Na okładce czwartego wydania „Dabiq” flaga Państwa Islamskiego powiewa nad Watykanem, a temat numeru brzmi „Nieudana krucjata”. Informację o groźbach muzułmańskich terrorystów opublikowała KAI (Katolicka Agencja Informacyjna), a za nią przedrukowały liczne polskie med ia, c y t ując f rag ment a r t y k u ł u: „Zdobędziemy was w Rzymie, połamiemy wasze krzyże i - jeśli pozwoli Allah, Najwyższy - zniewolimy wasze kobiety”. Dwunasty numer gloryfikuje sprawców zamachów w Paryżu z listopada 2015 r., na okładce wybijając tytuł „Just Terror” i zapowiadając kolejne akty terroryzmu. Najnowsze, trzynaste wydanie pisma na pierwszych stronach przywołuje postacie zamachowców z amerykańskiego San Berardino i przypomina o wezwaniu samozwańczego kalifatu, by „muzułmanie uderzali w krzyżowców w ich własnych państwach”. Czy naprawdę jest się czego bać? Zdjęcie czarnego sztandaru na Placu Świętego Piotra pozostanie jedynie fotomontażem od mistrzów Photoshopa z Al-Hayat Media Center, lecz kolejnych zamachów terrorystycznych na Zachodzie z pewnością nie da się uniknąć. Choć wciąż silne, to jednak Państwo Islamskie na terenach Syrii i Iraku jest w defensywie. W Europie za to nie brakuje młodych muzułmanów podatnych na radykalizację, a w szeregach bliskowschodnich migrantów terroryści przedostają się na Stary Kontynent. To ostatnie stwierdzenie, które od dawna wybrzmiewało w w y pow iedziach dżihadystów z PI, a dezawuowane było przez licznych zachodnich polityków, w lutym br. znalazło potwierdzenie w słowach Hansa-Georga Maassena, szefa Bundesamt für Verfassungsschutz (agencji niemieckiego kontrwywiadu). Trzeba jednak pamiętać, że media takie jak „Dabiq” są przede wsz yst k im narzędziem propagandy, a PI opanowało tę sztukę do perfekcji. Rozsądny czytelnik nie powinien dać się zwieść manipulacji w postaci islamistycznej narracji sukcesu, zaś odpowiednie służby muszą w ypracować model pozwalający podjąć skuteczne działania w ramach wojny informacyjnej. Czas ostatecznej bitwy pod Dabiq jeszcze nie nadszedł, ale walki, która toczy się już teraz, nie można lekceważyć. Zdjęcie czarnego sztandaru na Placu Świętego Piotra pozostanie jedynie fotomontażem od mistrzów Photoshopa z Al-Hayat Media Center, lecz kolejnych zamachów terrorystycznych na Zachodzie z pewnością nie da się uniknąć 21 POLITYKA https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/a/a7/Donald_ Trump_March_2015.jpg Wybory prezydenckie w USA a przyszłość NATO 22 POLITYKA Rok 2016 będzie kluczowy dla Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego z trzech powodów. Po pierwsze, konflikt w Syrii i walka z Państwem Islamskim stają się coraz bardziej skomplikowane. Po drugie, zbliżający się szczyt w Warszawie będzie musiał utwierdzić lub zmienić obecną strategię Sojuszu. Wreszcie po trzecie, w Białym Domu zasiądzie nowy prezydent USA. Programy i obietnice wyborcze kandydatów nie zawsze są dla NATO obiecujące. Piotr Nowak doktorant w Instytucie Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego W Stanach Zjednoczonych od początku istnienia państwa trwa batalia pomiędzy dwiema opcjami politycznymi: Demokratami i Republikanami. O ile do tej pory różnice między nimi były często jasne i klarowne, zwłaszcza pod względem podejścia do polityki zagranicznej, o tyle w chwili obecnej nic nie jest przesądzone. Zarówno po stronie kandydatów Demokratów, jak i Republikanów znajdziemy polityków z programami skrajnie różnymi. Demokraci W pierwszej kolejności warto przyjrzeć się stronie obecnie sprawującej władzę przy Pennsylvania Avenue w Waszyngtonie. Demokraci przez długi czas wygrywali w USA wszystko. W wyniku wyborów z listopada 2008 r. w Senacie posiadali 55 mandatów (na 100), natomiast po 2010 r. 51, jednak wciąż była to większość. Obecnie, po serii odbywających się co dwa lata uzupełniających wyborów, w wyższej izbie Kongresu zasiada już tylko 43 demokratów. Od 20 stycznia 2009 r. prezydentem USA jest wywodzący się z Partii Demokratycznej Barack Obama, wcześniej sprawujący funkcję senatora z Illinois. W 2012 r. udało mu się uzyskać reelekcję, lecz teraz, zgodnie z konstytucją, nie może ponownie starać się o to stanowisko. Z jednej strony trwają dyskusje o szansach Demokratów na utrzymanie posady w Białego Domu, z drugiej zaś poważnym problemem jest brak zdecydowanego, silnego kandydata tej partii na fotel prezydenta. Demokraci mają więc przed sobą dwie niezwykle istotne batalie. W pierwszej kolejności muszą wyłonić ze swojego grona osobę na tyle silną i zna- czącą, aby zadowolić wszystkie kręgi partii, a po drugie muszą zmierzyć się z Republikanami, którzy - niejako w zgodzie z amerykańską tradycją - mają duże szanse na przejęcie Białego Domu po dwóch kadencjach Demokratów. Najsilniejszym obecnie kandydatem jest była sekretarz stanu Hillary Clinton. Ma ona ugruntowaną i silną pozycję w partii, formułuje też klarowne poglądy na kwestie ekonomiczne i sprawy związane z relacjami międzynarodowymi, co daje jej przewagę nad mocno rozczłonkowanymi koncepcjami Republikanów. Drugim mocnym kandydatem jest senator Bernie Sanders, nazywany „demokratycznym socjalistą”. Wielu zarzuca mu nierealność jego programu wyborczego (który miałby kosztować Amerykę 18 mld dolarów), jest on także znany jako przeciwnik Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP), ostatniego sztandarowego pomysłu Obamy i jego administracji. Jeśli w Białym Domu zamieszkałby socjalista Sanders, to uważa się, że dni tego porozumienia byłby policzone. Wyniki pierwszych prawyborów pokazały, że to właśnie ta dwójka stoczy ostateczny bój o nominację Partii Demokratycznej. Kwestia NATO obecnie nie pojawia się w sposób bezpośredni w programach kandydatów. Najprawdopodobniej więcej na ten temat będzie można powiedzieć dopiero po serii kolejnych prawyborów i wyłonieniu konkretnych kandydatów. Dopiero wówczas wiele dyskusji skupi się na koncepcji polityki zagranicznej USA, w której NATO wciąż odgrywa bardzo ważną rolę. Donald Trump jest ucieleśnieniem wielu idei Republikanów, niekiedy tak dosadnym, że wręcz karykaturalnym 23 POLITYKA http://i.huffpost.com/gen/3322504/images/o-PRESIDENT-2016-facebook.jpg 24 POLITYKA Republikanie Kandydaci Demokratów, mimo drobnych różnic, stanowią grupę zgraną, stabilną i przewidywalną w wielu aspektach polityki zarówno wewnętrznej, jak i zagranicznej. Kandydaci Partii Republikańskiej natomiast wymykają się jakiemukolwiek łatwemu podsumowaniu. Warto zacząć od tego, że po stronie Republikanów pod koniec marca liczyło się tylko trzech kandydatów (choć na początku wyścigu po nominację było ich siedemnastu), zaś po stronie Demokratów jedynie dwóch (z początkowych sześciu). Najważniejszymi politykami w tej rywalizacji byli z pewnością Donald Trump, Ben Carson (obaj, co ciekawe, będący kandydatami spoza polityki), Ted Cruz, Marco Rubio oraz Jeb Bush, syn Georga H.W. Busha oraz brat Georga W. Busha, czyli amerykańskich „specjalistów” od kwestii irackiej. Część z nich szybko musiała jednak pożegnać się z marzeniami o Białym Domu. Donald Trump to z pewnością najbardziej niezwykła postać tych wyborów. Z jednej strony milioner, człowiek sukcesu niezwiązany bezpośrednio z polityką, a z drugiej autor wielu niezwykle kontrowersyjnych pomysłów (teoretycznie można łączyć jeden element z drugim), jak wybudowanie na całej granicy z Meksykiem betonowego muru i obarczenie Meksyku kosztami tej inwestycji czy też niedawny pomysł wydalenia z kraju muzułmanów. Donald Trump jest ucieleśnieniem wielu idei Republikanów, niekiedy tak dosadnym, że wręcz karykaturalnym. Podstawową zasadą Trumpa w polityce zagranicznej jest izolacjonizm i to bez zbędnych sentymentów. Drugim kandydatem, który w wyniku początkowych tur prawyborów zaczął liczyć się w walce o nominację, jest Ted Cruz, senator z Teksasu. Cruz jest oddanym republikańskim politykiem, wcześniej piastował stanowisko doradcy do spraw krajowych w gabinecie Georga W. Busha. Był też pierwszym republikańskim kandydatem, który ogłosił chęć ubiegania się o fotel w Białym Domu i wielu uwa- ża go za jedynego, który może pokonać Trumpa. Trzecim politykiem, któremu dawano duże szanse w rywalizacji, był Marco Rubio z Florydy. Poparcie dla niego w Partii Republikańskiej związane jest z jego młodością, a więc pewnym powiewem świeżości w stosunkach międzynarodowych i administracji oraz ze zdolnością do wyszukanych i eleganckich przemówień. Sromotna porażka w macierzystej Florydzie zmusiła jednak senatora do rezygnacji z wyścigu. Teoretycznie największe nadzieje dla NATO mogło przynieść zwycięstwo kolejnego przedstawiciela klanu Bushów. Jego wizja relacji atlantyckich zakorzeniona była w tradycji Deana Achesona - miała ona polegać na aktywnym zaangażowaniu USA w sprawy europejskie. Jeb Bush wielokrotnie w swojej kampanii odwoływał się m. in. do Ronalda Regana i jego słów o tym, że „zimną wojnę można wygrać, a nie tylko zakończyć”. Przyszły lokator Białego Domu jest postacią kluczową w dalszych rozmowach z Iranem, a więc także w kwestii zmiany układu ewentualnych przeciwników i sojuszników na Bliskim Wschodzie. Jeb Bush był zdecydowanie przeciwny polityce zbliżania się z Iranem, co dla Europy i NATO mogło mieć potencjalnie duże znaczenie. Na skutek słabych wyników w prawyborach polityk przestał jednak liczyć się jako kandydat i wycofał się z wyścigu o prezydenturę 20 lutego. Pierwszą poważną analizę możliwości zmian w polityce zagranicznej USA przyniesie na pewno druga połowa lipca 2016 r., kiedy to na konwencji Republikanów delegaci oficjalnie nominują swojego kandydata na prezydenta. Obecnie, w związku z faktem, że prawybory wciąż trwają, trudno skupić się na konkretnym kandydacie, gdyż wszystko jeszcze może ulec zmianie. W połowie marca, po kilku sesjach prawyborów, po stronie Republikanów największe szanse na zwycięstwo i nominację ma Donald Trump, a jego najpoważniejszym konkurentem jest Ted Cruz. W wyścigu wciąż pozostaje także John Kasich, może on jednak pochwalić się zwycięstwem tylko w jednym stanie - macierzystym Ohio. W przypadku Demokratów walka o uzyskanie 2383 głosów delegatów jest także zacięta, a zwycięzcą będzie ktoś z dwójki Hillary Clinton i Bernie Sanders. Biały Dom a NATO Wybory w USA i wymiana amerykańskiej administracji to temat, który dla NATO jest szczególnie wrażliwy. Zmiana kursu polityki zagranicznej największego i najważniejszego członka Paktu z całą pewnością wpłynie na przyszłość organizacji. Obecnie NATO stoi przed szeregiem nowych wyzwań: wojna z Państwem Islamskim toczy się u granic Paktu, zaś ze strony krajów Europy Środkowo-Wschodniej płyną głosy nawołujące do wzmocnienia obecności wojskowej Sojuszu w tym regionie. Z punktu widzenia Polski właśnie ta ostatnia kwestia -przedstawiana w naszych mediach jako debata nad koniecznością budowy w kraju stałych baz wojskowych NATO - jest najbardziej istotna. Trudno jest też jednoznacznie stwierdzić, jakie stanowisko będzie prezentować administracja USA na szczycie NATO w Warszawie latem tego roku. Niestety nie można spodziewać się, że ewentualne decyzje podjęte w lipcu 2016 r. będą wiążące dla nowego prezydenta USA, jeśli tylko uzna on, że obecność amerykańskich wojsk w Europie w wymiarze takim, jak obecnie, nie jest konieczna. Wiele wskazuje na to, że centrum zainteresowania USA, bez względu na wynik wyborów, przeniesie się ponownie na Bliski Wschód (Państwo Islamskie, uchodźcy, wojna w Syrii, nawiązanie relacji z Iranem). Kwestie istotne z naszego punktu widzenia, jak Ukraina, Rosja czy bazy natowskie, zostaną najprawdopodobniej odłożone w czasie, być może nawet dalej niż do 2018 r., kiedy odbędzie się kolejny szczyt NATO. 25 POLITYKA Armie na Bliskim Wschodzie. Muzeum czy nowoczesność? Walka z Państwem Islamskim skupia obecnie uwagę świata na Syrii i Iraku. Na południe od tych państw znajdują się jednak inne kraje, które również są żywo zainteresowane wydarzeniami zachodzącymi na tych terenach. Przyjrzyjmy się zatem potencjałowi zbrojnemu Libanu, Jordanii, Arabii Saudyjskiej oraz Kuwejtu. Piotr Piss doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego W szystkie te kraje graniczą bezpośrednio z Syrią bądź Irakiem, przez co w wypadku potencjalnych zwycięstw Państwa Islamskiego mogą czuć się zagrożone. Należy zauważyć, że celowo pominięty jest tu potencjał Izraela, gdyż siła militarna Państwa Żydowskiego i jego relacje z sąsiadami są tematem na osobny artykuł. Liban Kraj ten był w ostatnich latach częstym miejscem konfliktów. W okresie 1975-1990 toczyła się tu wojna domowa, w czasie której doszło do kilku interwencji Izraela (m.in. w latach 1982-1985). Ponadto Liban jest schronieniem dla bojowników z Organizacji Wyzwolenia Palestyny oraz Hezbollahu, co prowokowało Izrael do działań zbrojnych przeciwko temu państwu. Ostatni konflikt miał miejsce w 2006 r., kiedy Państwo Żydowskie walczyło z Hezbollahem, którego bazy znajdują się w południowym Libanie. Należy także pamiętać, że od 1978 r. trwa w tym kraju misja pokojowa ONZ UNIFIL (United Nations Interim Force in Lebanon). Ciągłe konflikty nie sprzyjają rozwojowi gospodarczemu, co spowodowało także zacofanie militarne. Obecnie libańskie siły zbrojne liczą około 60 tys. żołnierzy. Zdecydowana większość - 56 tys. - służy w wojskach lądowych, zaś w marynarce i lotnictwie po 2 000 wojskowych. Służbę zasadniczą wycofano w 2007 r., obecnie armia składa się z ochotników. Sprzęt jest przestarzały. Liban dysponuje ponad 300 starymi czołgami: M48A1 Patton (produkcja w latach 50.), radzieckimi T-54 (produkowane od 1946 r. w ZSRR) oraz T-55 (końcówka lat 50.). Są W 2014 r. budżet na obronność Arabii Saudyjskiej wyniósł 80 mld dolarów, co w przeliczeniu dawało 11,4% PKB to czołgi podstawowe pierwszej generacji, które nie spełniają wymogów współczesnego pola walki. Głównymi transporterami opancerzonymi jest ponad 1 000 M113A1 i M113A2; są to amerykańskie transportery znane z wojny w Wietnamie, ale wciąż używane w wielu siłach zbrojnych, nawet w USA (oczywiście zmodernizowane). Bardzo źle prezentuje się potencjał przeciwpancerny - to raptem 38 ręcznych wyrzutni pocisków - oraz przeciwlotniczy: 83 ręczne zestawy. W innych dziedzinach sił zbrojnych Bejrutu jest niewiele lepiej. Główną pozycję zajmuje jedna eskadra myśliwców Hawker Hunter produkowanych w latach 50. i 60. w Wielkiej Brytanii. Potencjał militarny Libanu nie jest duży. Mimo sporej liczby żołnierzy w przeliczeniu na mieszkańców (mieszka tu ponad 4 mln obywateli) wojsko używa starego wyposażenia. Wydatki na obronność również nie są bardzo wysokie - w 2013 r. wyniosły 2,8% PKB. Nie przekłada się to obecnie na zwiększenie możliwości sprzętowych tego państwa. Wiąże się to z brakiem stabilnej sytuacji i ciągłymi walkami. Arabia Saudyjska Kraj ten jest najlepiej uzbrojony ze wszystkich państw Bliskiego Wschodu. Siły zbrojne Arabii Saudyjskiej wzięły aktywny udział w operacji „Pustynna Burza”, wysyłając na nią prawie 100 tys. żołnierzy. Zacieśniło to więzy z USA, dla których Arabia jest ważnym sojusznikiem w regionie. Po zajęciu Kuwejtu przez wojska Saddama Husajna w 1990 r. Amerykanie rozpoczęli operację „Desert Shield” („Pustynna Tarcza”), której celem była ochrona Arabii Saudyjskiej przed potencjalną agresją Iraku. Siły zbrojne Rijadu liczą 133 tys. żołnierzy - 75 tys. w wojskach lądowych, 13 tys. w marynarce, 20 tys. w lotnictwie, 16 tys. w wojskach przeciwlotniczych oraz 9 tys. w jednostkach ochrony przemysłu. Do tego dochodzi ok. 100 tys. w Gwardii Narodowej. Służba w armii jest ochotnicza. Siły pancerne są wyposażone w nowoczesne amerykańskie czołgi M1A2 Abrams (ponad 300 sztuk) oraz w 400 starszych 27 POLITYKA M60A3 Patton (zmodernizowany M48). Głównymi wozami bojowymi są francuskie AMX-10P (konstrukcja z lat 60.) oraz amerykańskie M2 Bradley (po około 400 sztuk obydwu modeli), a także ponad 1 000 transporterów opancerzonych M113A1. Lotnictwo również jest wyposażone w zachodni sprzęt. To około 150 amerykańskich F-15, 100 myśliwców Tornado oraz 70 myśliwców Eurofighter Typhoon. Siły lądowe wspiera 12 śmigłowców bojowych AH-64A Apache. Jeśli chodzi o środki zwalczania lotnictwa, Saudyjczycy mają ponad 96 zestawów rakietowych Patriot, a z przenośnych sprzętów - 900 wyrzutni Stingerów, 1 000 sztuk starszych FIM-43 Redeye oraz 500 pocisków Mistral. Saudyjczycy mają także ponad 700 sztuk różnych dział oraz około 2 000 różnego rodzaju sprzętu przeciwpancernego. Skąd Arabia Saudyjska ma taki nowoczesny sprzęt? Po pierwsze, jak wspomniano wcześniej, są ważnymi sojusznikami USA w regionie, dlatego łatwo im go kupić od Amerykanów. Ponadto wydatki na zbrojenia są ogromne. W 2014 r. budżet na obronność wyniósł 80 mld dolarów, co w przeliczeniu dawało 11,4% PKB (sic!). Dla porównania budżet polskiego MON wyniesie w tym roku około 9 mld dolarów. Na papierze siły zbrojne Arabii Saudyjskiej przedstawiają się bardzo dobrze. Jednak sprzęt jest obsługiwany przez ludzi, a bez odpowiedniego wyszkolenia nie pozwala to na jego pełne wykorzystanie. Kwestia ta będzie poruszona w dalszej części artykułu. Jordania Kraj ten walczył przeciwko Izraelowi w kilku odsłonach konfliktu izraelsko-arabskiego, jednak po zakończeniu zimnej wojny rozpoczął politykę zbliżenia z Zachodem. W 1994 r. Królestwo Jordanii zawarło pokój z Państwem Żydowskim, w 2001 r. podpisało z USA układ o wolnym handlu, a w roku następnym układ o stowarzyszeniu z UE. Jordania przyłączyła się także do międzynarodowej interwen28 cji przeciwko Państwu Islamskiemu. To właśnie z tego kraju pochodził pilot, którego terroryści spalili żywcem, a później zbezcześcili jego zwłoki. Spowodowało to żądzę odwetu w Ammanie, czego skutkiem było zintensyfikowanie nalotów na terytorium wroga. W mediach pojawiły się nawet pogłoski, że sam król Jordanii Abdullah II, który jest pilotem, wziął udział w akcjach, lecz informacje te zdementowano. Jordańskie siły zbrojne liczą około 100 tys. żołnierzy: 74 tys. służy w wojskach lądowych, 12 tys. w lotnictwie, 14 tys. w siłach specjalnego przeznaczenia. Jordania nie ma dostępu do morza, ale posiada małą flotyllę na wodach śródlądowych, w której służy 500 marynarzy na 7 łodziach patrolowych. Siły pancerne mają na stanie prawie 700 sztuk czołgów Challenger 1 (brytyjski tank III generacji) oraz około 200 M60 Patton w dwóch wersjach. Wozami rozpoznawczymi są brytyjskie Scimitary, a głównymi wozami bojowymi Ratel 20 (300 sztuk, produkcja w RPA) oraz M113 (ok. 400). W mediach pojawiły się nawet pogłoski, że sam król Jordanii Abdullah II, który jest pilotem, wziął udział w nalotach odwetowych, lecz informacje te zdementowano Z uzbrojenia ciężkiego Jordańczycy mają ponad 1 400 dział artyleryjskich i moździerzy. Jeśli chodzi o środki przeciwlotnicze, to używają sprzętu amerykańskiego (FIM-43) oraz postradzieckich zestawów Strieła i Igła. Dodatkowo na stanie jest 40 wyrzutni Patriot. Również lotnictwo jest wyposażone w zachodni sprzęt: około 50 myśliwców F-16, 30 sztuk F-5, Tiger II czy 25 śmigłowców bojowych AH-1F Cobra. Jordania ma sporą armię w porównaniu do liczby mieszkańców (na 6,5 mln mieszkańców 100 tys. żołnierzy), jest ona w pełni zawodowa, dobrze wyszkolona. Kraj ostatnio nie jest miejscem walk, co sprzyja dalszemu rozwojowi. Wydatki są relatywnie wysokie, sięgają 7% PKB (2,5 mld dolarów). Kuwejt To małe państwo o powierzchni raptem ok. 17 tys. km² zostało 2 sierpnia 1990 r. zaatakowane przez Irak, następnie odbite przez koalicję pod przywództwem USA w czasie operacji „Pustynna Burza”. Kuwejt zamieszkuje ok. 2,7 mln mieszkańców. Siły zbrojne zostały zmo- POLITYKA commons.wikimedia.org dernizowane po 1991 r., gdyż nie potrafiły zapewnić bezpieczeństwa państwu. Obecnie, mimo że są wyposażone znacznie lepiej niż przed iracką agresją, kraj wciąż nie może sam zapewnić sobie bezpieczeństwa. Jest zależny od pomocy i gwarancji niepodległości ze strony USA. Armia liczy ok. 15 tys. żołnierzy, z czego 11 tys. służy w wojskach lądowych, 2 000 w marynarce, a 2 500 w lotnictwie. W 2001 r. zawieszono pobór do wojska, jednak przywrócono go w 2015 r. Po ukończeniu rocznego szkolenia żołnierz zostaje przeniesiony do rezerwy na 10 lat albo do ukończenia 45 roku życia. Jest także zobligowany do odbycia 30 dni szkoleń rocznie. W rezerwie znajduje się około 30 tys. poborowych. USA bardzo wspierają Kuwejt, sprzedając i przekazując sprzęt. Państwo ma ponad 200 czołgów Abrams oraz ponad 100 jugosłowiańskich M-84 (II generacja). Z bojowych wozów na stanie jest około 200 BWP-2 i BWP-3 (konstrukcja radziecka) oraz ponad 200 brytyjskich FV510 Warrior. Głównym transporterem jest M113. Lotnictwo, mimo że nieliczne, jest wyposażone m.in. w 39 myśliwców F/A18 Hornet, 16 nowoczesnych śmigłowców bojowych AH-64 Apache oraz kilkanaście samolotów treningowych oraz transportowych. Nieba nad Kuwejtem strzeże 40 baterii Patriot. Wydatki na obronność są całkiem spore, bo wynoszą około 5% PKB (10 mld dolarów). Pomimo że siły zbrojne Kuwejtu są najmniejsze spośród opisywanych, mają dobry sprzęt przeważnie z USA. Nieduża liczba wojska pozwala na utrzymanie większej gotowości bojowej oraz przeprowadzanie treningów. Muzeum czy nowoczesność? W opisywanych krajach dominuje sprzęt produkcji zachodniej, głównie amerykańskiej. Nie jest to dziwne, gdyż Stany Zjednoczone bardzo aktywnie działają w tym regionie, wspierając państwa, które mogą pomóc w prowadzeniu wojny z terroryzmem oraz w polityki na linii USA-Iran. Patrząc na potencjał armii oraz sprzętu, najsłabiej przedstawia się kondycja libańskich sił zbrojnych, natomiast naj- mocniejszą armię ma Arabia Saudyjska. Jednak posiadanie dużej ilości wojsk i nowoczesnego sprzętu to nie wszystko. Dobrze pokazuje to właśnie przykład Rijadu. Pod koniec marca 2015 r. w Jemenie zawiązała się koalicja sunnickich państw arabskich przeciwko Hutim (są to szyici). Interwencja miała trwać około miesiąca, jednak po upłynięciu prawie roku dalej nie osiągnięto zakładanych celów. Stolica Jemenu, Sana, wciąż jest pod kontrolą Hutich, natomiast na południu część terenów kontroluje Państwo Islamskie. Saudyjczycy mimo posiadania nowoczesnego, zachodniego sprzętu nie mogą sobie poradzić z przeciwnikiem. Co więcej Huti wystrzeliwują nawet pociski typu Scud. We wrześniu 2015 r. jeden pocisk tego typu uderzył w obóz wojsk przymierza, powodując śmierć 67 żołnierzy. Koalicjanci nauczeni doświadczeniem rozmieścili w ważnych punktach zestawy Patriot, które obecnie zestrzeliwują wrogie rakiety balistyczne. Pokazuje to jednak, że Huti posiadają wiedzę, jak je obsługiwać, co na pewno nie jest prostym zadaniem. Dodatkowo przedłużający się konflikt wskazuje na słabe morale Saudyjczyków, podczas gdy motywacja Hutich jest bez wątpienia silniejsza. To dowód na to, że nowoczesny sprzęt nie gwarantuje zwycięstwa, potrzebne jest także dobre wyszkolenie oraz duch bojowy. Aby zwyciężyć, należy pokonać wolę przeciwnika do prowadzenia walki, co w czasie działań nieregularnych jest trudne do osiągnięcia. Opisywane kraje mają w swoich armiach nowoczesny sprzęt (często lepszy niż np. polska armia), daleko im do muzeów (z wyjątkiem Libanu). Można mieć jednak zastrzeżenia do poziomu wyszkolenia i morale, co jest uwarunkowane czynnikami kulturowymi i politycznymi. Żadne z tych państw nie ma pozycji hegemona w regionie, ponieważ są zależne od pomocy z zewnątrz, ignorując rozwój własnego przemysłu obronnego. To wszystko sprawia, że graczem rozdającym karty na tych terenach jest bez wątpienia USA. 29 POLITYKA Burza w szklance wody Kilka miesięcy temu Ukraina nie schodziła z czołówek serwisów informacyjnych. Obecnie jednak wśród rozgrzewających opinię publiczną kwestii, takich jak konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego czy kryzys migracyjny w Europie, próżno doszukiwać się tematyki związanej z sytuacją polityczną naszego wschodniego sąsiada. Ta pustka medialna jest dość zrozumiała. Percepcja całej sytuacji na Ukrainie była bowiem ściśle skorelowana z sytuacją militarną na wschodzie kraju. Odkąd w Donbasie możemy mówić o - kulawo, bo kulawo, ale jednak realnie funkcjonującym - zawieszeniu broni pomiędzy siłami ukraińskimi a prorosyjskimi separatystami i co za tym idzie, zamrożeniu całego konfliktu, odtąd temat Ukrainy stracił całkowicie na znaczeniu. Paweł Terpiłowski doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego C hoć Uk ra ina nie prz yciąga ju ż ta k w ielk iego zainteresowania mediów, to jedna k jej sy tuacja polityczna wydaje się daleka od jakiejkolwiek stabilizacji. Zmieniły się jedynie okoliczności. Walka zbrojna została zastąpiona polityczną, teatr działań ze stepów Donbasu zamieniono na zacisza w ytwornych gabinetów w Kijowie, a i wrogowie zdają się być inni. Przeciwnik nie jest już tak oczywisty jak Rosja i jej doniecko-ługańscy wasale. Teraz wrogiem są także swoi: zdrajcy, złodzieje, korupcjoniści. Kryjący się tuż rogiem pod pelerynami ministrów, posłów, szefów służb. Tym groźniejsi, im wyższe stanowiska zajmują. O korupcji przekleństw kilka 14 grudnia 2015 r. Posiedzenie Narodowej Rady Reform, utworzonego przez prez ydenta Poroszen kę specja lnego organu, któr y ma za zadanie koordynować całokształt reform, jakich pilnie potrzebuje modernizująca się zgodnie z europejskimi zaleceniami Ukraina. Na sali oprócz prezydenta zasiada również rada ministrów, parlamentarzyści, eksperci. Jest także gubernator obwodu odeskiego, świeżo upieczony obywatel Ukrainy, Micheil Saakaszwili. Obecność Saakaszwilego jest uzasadniona, gdyż raptem parę dni wcześniej ogłosił on, że państwo ukraińskie traci w wyniku korupcji nawet 5 mld dolarów rocznie. Za 30 winnych takiego stanu rzeczy uznał oligarchów Ahmetowa, Firtasza i Kołomojskiego oraz rząd Ukrainy na czele z Arsenijem Jaceniukiem. Podczas posiedzenia rady szybko wywiązuje się ostra dyskusja pomiędzy Saakaszwilim a ministrem spraw wewnętrznych Arsenem Awakowem. Kaukaska krew pulsująca w żyłach obydw u dżentelmenów (Awa kow ma korzenie ormiańskie) daje o sobie znać i z pozoru nudna debata o prywatyzacji zamienia się w karczemną awanturę z bluźnierstwami, wśród których oskarżenia o korupcję to najmniejszy kaliber. W końcu rozwścieczony Awakow ciska szklanką z wodą w Saakaszwilego. Nie trafia. Prezydent Poroszenko, nieudolny moderator dyskusji, natychmiast zamyka posiedzenie. Kurtyna. Oklaski. Widownią jest ukraińskie społeczeństwo, które z zażenowaniem śledzi kolejne akty tej tragikomedii. W sieci wrze. Niekończące się dyskusje o tym, kto jest rosyjskim szpiegiem, kto sprzedaje Ukrainę, za ile i dlaczego. Wczoraj Gruzja, dziś Ukraina P rojek t pod t y t u łem „Saakaszwili w ukraińskiej polityce” jest autorskim pomysłem Petra Poroszenki. Jakkolwiek na pozór egzotyczny, był dość logiczną konsekwencją łańcucha wydarzeń, które w ostatnich latach miały miejsce w życiu eksprezydenta Gruzji. Utrata władzy, zarzuty o korupcję - jak sam mówi, motywowane politycznie w końcu emigracja i międzynarodowy list gończy wystosowany przez gruzińską prokuraturę. Podczas Rewolucji Godności angażuje się w protesty wtedy jeszcze ukraińskiej opozycji. Po zmianie władzy jest więc idealnym kandydatem na ważne stanowisko w państwie. Dzieli wspólnotę losu z Ukraińcami napadniętymi przez tego samego wroga, z którym on walczył. Stał na czele państwa, któremu udało się przeprowadzić skuteczne i cenione przez Zachód reformy, w tym również te dotyczące walki z korupcją. Jest powszechnie szanowany wśród ważnych partnerów Ukrainy, w tym przez Polskę. Dość nieoczekiwanie jednak nie dostaje żadnej teki ministerialnej - Poroszenko w yznacza go na gubernatora obwodu odeskiego. Dlaczego Odessa? Powodów można wskazać kilka. Przede wszystkim to miasto jest ukraińskim oknem na globalną gospodarkę. To największy port Uk rainy i jeden z najw iększ ych w basenie Morza Czarnego. Olbrzymia ilość towarów, które się przezeń przewijają, to także olbrzymie możliwości przemytu i korupcji. Obwód odeski jest również istotny politycznie. Zamieszkiwany przez sporą liczbę Rosjan (20% ogółu mieszkańców), podczas Rewolucji Godności był areną starć zwolenników i przeciwników integracji z Zachodem. 2 maja 2014 r., w pożarze siedziby związków zawodow ych, w y woła ny m najprawdopodobniej przez nacjonalistów z Prawego Sektora, zginęło 31 prorosyjskich demonstrantów. Jest więc obwód odeski, podobnie jak charkowski czy POLITYKA https://upload.wikimedia.org/ wikipedia/commons/2/20/Lysychansk_16.jpg dniepropietrowski, rejonem pogranicza geopolitycznego i ideologicznego, gdzie następuje dyfuzja myśli proeuropejskiej z myślą postsowiecką. Z tym samym kolażem interesów musiał się zmagać Saakaszwili w Gruzji. A dla Ukrainy ścisła kontrola polityczna nad tymi obwodami jest nie mniej ważna niż sytuacja w Donbasie. Jaceniuk musi odejść Czy dla Saakaszwilego Odessa jest poligonem przed wejściem do politycznej kategorii superciężkiej? Jest to więcej niż prawdopodobne. To człowiek niesłychanie ambitny, dla którego posada gubernatora po okresie prezydentury z pewnością nie jest szczytem marzeń. Jego charyzma, energia i bezkompromisowość w zestawieniu z flegmatyczną technokratycznością Jaceniuka czy bezwładem Poroszenki mogą się podobać Ukraińcom. Jako człowiek z zewnątrz nie jest powiązany siecią układów polityczno-biznesowych, które do tej pory stanowią szkielet ukraińskiej władzy. W badaniach poziomu zaufania obywateli do polityków zajmuje drugie miejsce, ustępując tylko Andrijowi Sadowemu, merow i Lwowa. Hipotet yczna partia z Saakaszwilim na czele mogłaby natomiast liczyć na niemal 10% poparcia od Ukraińców, ale do liderującego Bloku Poroszenki strata wynosi zaledwie 2 punkty procentowe. Na Ukrainie z kolejnymi tygodniami narasta zaś widmo przedterminowych wyborów parlamen- tarnych. Ponad dwie trzecie Ukraińców chce dymisji premiera Jaceniuka. Choć sam prezydent z dużą rezerwą wypowiada się na temat możliwości rozwiązania obecnej kadencji parlamentu, to jednak gołym okiem można dostrzec narastającą wśród społeczeństwa frustrację. Nowe wybory mogą się niebawem okazać jedynym jej ujściem. Ocena sytuacji w państwie jest bowiem miażdżąca dla obecnych władz: reformę systemu sądownictwa pozytywnie ocenia 3% Ukraińców, walkę z korupcją 5%, natomiast politykę gospodarczą zaledwie 2%. Zgoda rujnuje Wiel k i m zna k iem zapy ta n ia jest droga, jaką obierze Saakaszwili w przypadku ziszczenia się wariantu z przedter m i now y m i w ybora m i. Pok usa uniezależnienia się od wpływów prezydenckich dopingowana osobistymi ambicjami i temperamentem może wygrać z dotychczas prezentowaną lojalnością. A to z kolei doprowadzi do kolejnej, jakże dobrze Ukraińcom znanej, wojny pałacowej. Powszechnie znane są bowiem zapędy Poroszenki do kontroli rządu. 3 lutego do dymisji podał się minister rozwoju gospodarczego i handlu Aivaras Abromavičius. Jej powodem miało być sabotowanie reform jego ekipy, a główny m w i nowajcą - Ihor Konon ien ko, wiceprzewodniczący frakcji parlamentarnej Bloku Poroszenki. Miał on rzekomo, przy błogosławieństwie kancelarii prezydenta, naciskać Abromavičiusa na umieszczenie swoich ludzi na wysokich stanowiskach w strategicznych spółkach państwowych, na czele z Naftohazem. Pikanterii dodaje fakt, iż sam Abromavičius został na początku zaproponowany na urząd ministra właśnie przez ugrupowanie prezydenckie. Po raz kolejny proza życia udowodniła, jak łatwo i szybko można na Ukrainie przejść polityczną drogę od przyjaźni do wrogości. Co dalej? Niekończące się walki buldogów, dla niepoznaki tylko ubranych w markowe garnitury, czy szorujące po dnie poparcie dla premiera Jaceniuka i jego rządu prowokują do przykrej konstatacji na temat jakości obecnej władzy w Kijowie. Na horyzoncie zarysowuje się zaś coraz silniejsza pozycja pogrobowców Partii Regionów. Skupiający ich Blok Opozycyjny jest już drugą siłą w sondażach, minima lnie przegr y wając z Blok iem Poroszenki. Bazując na społecznym niezadowoleniu, swój polityczny kapitał odbudowuje również nacjonalistyczna Swoboda. Polityczna droga Ukrainy jest dziś tak samo nieodgadniona jak 2 lata temu, gdy ze swej okazałej willi w Meżyhirii zbiegał pospiesznie, udając się na Krym, obalony prezydent Janukowycz. Niewielu Ukraińców wtedy przypuszczało, że budowa nowej, europejskiej Ukrainy okaże się aż tak trudna. 31 POLITYKA Irańskie nadzieje w Tblilisi Gruzja bardzo optymistycznie przyjęła nowe otwarcie Iranu w relacjach z Zachodem. Pomimo burzliwej historii relacji z Persją wydaje się, że zacieśnianie współpracy z Teheranem może być obecnie formą zabezpieczenia się na wypadek pogorszenia w przyszłości stosunków z Rosją, która prowadzi ostatnio bardzo nieprzewidywalną politykę, a także może przynieść wymierne korzyści ekonomiczne. Marcin Rutowicz doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego G ruzja nie graniczy bezpośrednio z Iranem, a główne cele jej polityki zagranicznej ogniskują się wokół kwestii przystąpienia do Unii Europejskiej i NATO. Intensyfikacja wzajemnych relacji ekonomicznych na linii Tbilisi-Teheran nastąpiła po Rewolucji Róż w 2003 r. Międzynarodowa presja doprowadziła jednak do ochłodzenia tych stosunków w 2013 r., kiedy to Gruzja anulowała ruch bezwizowy z Iranem i zamroziła konta bankowe wielu irańskich firm w reakcji na kontynuację perskiego programu nuklearnego. Import dóbr z Iranu, który w 2006 r. wynosił ok. 40 mln dolarów, a w 2013 r. wzrósł do ok. 130 mln dolarów, w zeszłym roku zanotował zdecydowany spadek i osiągnął ponownie wartość ok. 40 mln dolarów. Europejską, może być też hubem dla irańskich produktów, które dalej z Gruzji mogłyby być wysyłane do UE bez dodatkowych opłat celnych. Korytarz transportowy Gruzińskie władze podkreślają fakt, że Gruzja mogłaby skorzystać na budowie korytarza transportowego Północ-Południe. Projekt ten, ze względu na ochłodzenie relacji z Rosją, był w ostatnich latach zapomniany. Istnieje jednak szansa na jego reaktywację, głównie ze względu na przyjazne relacje Rosji i Iranu, co może przełożyć się na zwiększenie wymiany handlowej. Trwają już rozmow y o budowie linii kolejowej łączącej Intensyfikacja relacji Wobec niedawnego zniesienia sankcji władze w Tbilisi nie marnują czasu i sprawnie działają w celu odbudow y zaufania i pozytywnych relacji z Teheranem. Od 15 lutego 2016 r. Irańczycy mogą ponownie podróżować do Gruzji bez wizy, jeśli ich pobyt nie przekracza 45 dni. Trwają też negocjacje o przywróceniu połączeń lotniczych z Gruzją dla irańskich przewoźników, m.in. Mahan Airlines i Iran Air. Gruziński rząd traktuje swój ruch jako środek do osiągnięcia celu - intensyfikacji relacji handlowych i turystycznych z Iranem. Dla Iranu Gruzja jest przede wszystkim państwem tranzy tow ym. Szczególne zainteresowanie wzbudzają gruzińskie porty w Batumi i Poti, które są oknem eksportowym na rynki europejskich państw basenu Morza Czarnego. Iran zainteresowany jest także ukończeniem budowy portu w Anaklii, który będzie miał większą możliwością przeładunkową niż Batumi i Poti razem. Tbilisi, po podpisaniu umowy DCFTA z Unią 32 Iran jest także atrakcyjnym partnerem w kontekście przesyłu surowców, tworzącym w regionie przeciwwagę dla Rosji Iran z Armenią, która przedłużona dalej przez Gruzję mogłaby prowadzić do Rosji, tworząc w ten sposób łatwy i tani sposób na transport towarów w obie strony. Iran jest także atrakcyjnym partnerem w kontekście przesyłu surowców, tworzącym w regionie przeciwwagę dla Rosji. Za wcześnie jest, by pisać o włączeniu się Iranu w budowę korytarza surowcowego do Unii Europejskiej przez Azerbejdżan, Gruzję i Morze Czarne, ale z pewnością jest to projekt wart rozważenia, który przyniósłby korzyści, nie tylko finansowe, dla każdej zaangażowanej w niego strony. Perspektywa współpracy Korzystnie na atrakcyjność Gruzji wpł y wa również obecna sytuacja geopolityczna w regionie. Skonf liktowany z Turcją Iran może szukać kanału reeksportu do Ankary właśnie z wykorzystaniem Gruzji (trzeba pamiętać, że Armenia ma zamkniętą granicę z Turcją, ze względu na spór dotyczący ludobójstwa Ormian). Pomimo dostępu Iranu do Zatoki Perskiej i Kanału Sueskiego, alternaty wne drogi na Zachód są zawsze cenne. W rozmowie telefonicznej między gruzińskim premierem Giorgim Kwirikaszwilim a irańskim prezydentem Hasanem Rouhanim w połowie lutego obie strony wyraziły chęć wzmocnienia wzajemnych relacji politycznych, ekonomicznych i kulturowych. „Współpraca ekonomiczna i kulturowa pomiędzy Iranem i Gruzją powinna być wzmocniona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, zgodnie z interesami dwóch narodów“, mówił Rouhani. Wydaje się, że Gruzja, zdecydowanie mniejsza i słabsza ekonomicznie niż Iran, może wiele zyskać na wzajemnej współpracy. Pierwsze rozsądne działania władz gruzińskich w tym kierunku obserwujemy już teraz. PRZEGLĄD PRASY CZESKIEJ Spojrzenie na Trybunał Polski kryzys konstytucyjny, jaki miał miejsce na przełomie 2015 i 2016 r., wzbudził zainteresowanie największych światowych mediów od Nowego Jorku po Moskwę. Zagraniczni dziennikarze często opisywali i komentowali wybór nowych sędziów, zmiany w ustawie o Trybunale i kroki podejmowane przez czołowych polskich polityków. Nie inaczej było także w Republice Czeskiej - publicyści za południową granicą zajmowali się skomplikowaną sytuacją w Polsce i nie stronili od wyrażenia swoich opinii. Jakub Hudský J an Klesla z gazety „Lidové noviny” w swoim komentarzu Trybunał Konstytucyjny należy respektować. Także w Polsce krótko, lecz treściwie odnosi się wydarzeń z przełomu roku. Podkreśla on, że w większości demokratycznych państw przestrzega się równowagi między przedstawicielami wszystkich sił politycznych w Trybunale, co gwarantuje, iż będzie on skuteczną przeciwwagą dla parlamentu i rządu jednej partii. Zdaniem publicysty nawet w sytuacji, gdy sędziowie rozstrzygają w zakresie swojej własnej sprawy, powinno się stosować do ich orzeczeń, a politycy po prostu muszą się z takim rozwiązaniem pogodzić. Klesla, puentując swój artykuł, dodaje także, że każdy rząd jest potencjalną opozycją i możliwe, że także on będzie się w przyszłości domagał „ostatniego konstytucyjnego słowa”. Inny punkt widzenia przedstawia artykuł Zdeňka Koudelky opublikowany na łąmach miesięcznika „Parlamentní listy“. W opinii publicysty zmiany w funkcjonowaniu polskiego Trybunału Konstytucyjnego są w pełni zgodne z zasadami sądownictwa konstytucyjnego w Europie, a nawet zbliżone do rozwiązań ustawowych przyjętych w Czechach. Negaty wna ocena ow ych zmian musi mieć zatem inne niż prawne podłoże. Prawdziw ym powodem krytyki nowej ustawy, zdaniem Koudelky, jest fakt, że władza, szanując wolę swoich w yborców, obrała polityczną drogę niezgodną z przekonaniami mniejszości, która przegrała wybory oraz z interesem niektórych funkcjonariuszy Brukseli. Ciekawy artykuł pod tytułem Twierdza Trybunał Konstytucyjny ukazał się na łamach internetowego dziennika „Deník Referendum“. Jego autor Patrik Eichler pisze, że Prawo i Sprawiedliwość chce zmienić Polskę, a Trybunał Konstytucyjny skutecznie by mu w tym prze- W opinii publicysty zmiany w funkcjonowaniu polskiego Trybunału Konstytucyjnego są w pełni zgodne z zasadami sądownictwa konstytucyjnego w Europie, a nawet zbliżone do rozwiązań ustawowych przyjętych w Czechach konstytucyjności. Powołuje się on także na Sławomira Sierakowskiego i powtarza za nim, że celem PiS jest opanowanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz przeprowadzenie nowych wyborów samorządowych. Oprócz tego, zdaniem Eichlera, Jarosław Kaczyński potrzebuje instrumentu do utrzymania lojalności prezydenta Andrzeja Dudy i „zlikwidowania protestacyjnej formacji Kukiz’15”. Do sytuacji w Polsce odniosła się także gazeta „RESPEKT”. Jeden ze styczniowych numerów tygodnika opublikował prowokującą okładkę z wizerunkiem polskiego orła, który ma supeł na szyi i sam się dusi. Okładka owego wydania zawierała także oparty na sloganach temat numeru: Przewrót w Polsce? Reportaż z państwa, którego odchylenia się od demokracji obawia się Zachód. PRASA W CZECHACH Kto jest kim? „Lidové noviny“ - gazeta codzienna z tradycjami, wydawana od 1893r. „Parlamentní listy“ - szanowany miesięcznik wydawany od 2003 r. „Deník Referendum“ - niezależna gazeta codzienna, ceniona za swoje komentarze szkadzał. Rządząca partia musi go zatem także przejąć. Publicysta zaznacza, że PiS wykorzystuje błędy poprzedniego rządu i sam porusza się poza granicami „RESPEKT“ - tygodnik słynący z fachowych komentarzy bieżącego życia politycznego 33 PRZEGLĄD PRASY BRYTYJSKIEJ Koniec cierpliwości Komentatorzy międzynarodowi brytyjskiej prasy nie pozostawili suchej nitki na przeprowadzonej przez Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną 6 stycznia 2016 r. próbie „bomby wodorowej”. Świat ostatnimi miesiącami obfituje w wydarzenia, które przykuwają uwagę mediów Wysp Brytyjskich. Od ciągle trwającej debaty na temat przynależności Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej, przez postępujący kryzys migracyjny i jedną z jego przyczyn - syryjski konflikt, po widmo nowego kryzysu gospodarczego, wywołanego załamaniem na chińskim rynku. Na tym tle wybija się kolejny eksces dynastii Kimów, który również ma wpływ na bezpieczeństwo globalne Brytyjczyków. Łukasz Lisak „The Guardian” Analitycy tygodnika „The Observer” (publikowanego przez to samo wydawnictwo co „The Guardian”) w komentarzu redakcyjnym z 10 stycznia stwierdzają, że Chiny i USA muszą odłożyć na bok różnice zdać, by odeprzeć wspólnie groźbę ze strony Kim Dzong Una. „Próba odbyła się, była transparentna, zdetonowano najpewniej dość małą bombę, jeśli chodzi o wydajność i siłę wybuchu. Nie jest to zmieniające warunki gry urządzenie termojądrowe, mimo zapowiedzi Korei Północnej. Niemniej jednak niemile widziany prezent urodzinowy Kima (7 stycznia skończył 33 lata) - rozkaz przeprowadzenia czwartej próby jądrowej w przeciągu mniej niż 10 lat - spowodował wielkie oburzenie”, zaznaczają redaktorzy. Autorzy zwracają uwagę, że detonacja w y wołała falę uderzeniową odczuwa lną w A zji ora z spowodowa ła wzajemne wytykanie win przez Chiny i USA. Wprost stwierdzają, że rozwój zakazanego przez ONZ programu nuklearnego oraz zwiększanie liczby rakiet dalekiego zasięgu nie jest niczym nowym, dając jednocześnie do zrozumienia, iż chaotyczna, nierozsądna odpowiedź podzielonej społeczności międzynarodowej na ostatnią prowokację Pjongjangu jest po prostu przerażająca. „Prawdą jest, że stali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ, w tym Chiny i Rosja, otwarcie potępili akcję. Również prawdą jest, że spotkanie Rady odbyło się w trybie nadzwyczajnym. Prawdą jest, że Kimowi znowu na ka za no przest rzegać w y t ycznych ONZ, które on naumyślnie ignoruje. Ale 34 Dziennikarze stwierdzają, że do czasu gdy „pustelnicze królestwo” będzie zmuszone zapłacić karę za swoją postawę wobec programu jądrowego, trudno jest przewidzieć, jak daleko Pjongjang się posunie potem… Nic się nie stało. Wyjaśnienie, tak jak w przeszłości, jest następujące złe zachowanie Korei Północnej, czy to nielegalne testowanie broni, obmyślane incydenty graniczne czy zatapianie statków, automatycznie widziane jest w szerszym aspekcie geostrategicznym rywalizacji w Azji.”, komentują autorzy. Dziennikarze poświęcają dużo miej- sca roli Chin, która, ich zdaniem, jest niew ystarczająca. Stwierdzają m.in.: „Chiny mogłyby zrobić więcej. Odpowiadają za ok. 90% eksportu Korei Północnej. Dosta rczają w iększość ropy naftowej. Wsparcie Chin odnośnie do nowych sankcji, dyskutowanych w gremiach ONZ, byłoby mile widziane, tak jak współpraca w restrykcjach bankowych na wzór irański, mających na celu osłabienie przy wódców Korei Północnej. Ale gdy USA mówią o rozlokowaniu bombowców B-52, zdolnych do przenoszenia broni jądrowej na granicę dwu Korei, dostarczaniu zaawansowanej tarczy rakietowej Korei Południowej i gdy Stany Zjednoczone podkreślają swoje silne związki wojskowe z Japonią, Chiny - co zrozumiałe - patrzą podejrzliwie. Odpowiedź Pekinu sekretarzowi Kerry’emu odzwierciedla wrogość wobec tego, co Pekin rozumie jako mieszanie się Waszyngtonu w sprawy bezpieczeństwa Azji Wschodniej - stabilność Korei, autonomia Tajwanu, konf likt o w yspy na Morzach Południowo- i Wschodniochińskich.”. Innymi słow y redaktorzy uważają, że Chiny mogłyby zrobić dużo więcej w celu zmiękczenia rządów silnej ręki Kima i zmiany stosunków geopolitycznych. Tekst kończy wezwanie do nowego startu w czasie, gdy totalitaryzm w Korei Północnej rośnie w siłę. „Zagrożenie stwarzane przez reżim nie jest ograniczone do rozpowszechniania broni jądrowej. Niemierzalne, systematyczne łamanie praw człowieka jest skrajnie szokujące. Pjongjang angażuje się w wojnę cybernetyczną. […] Wszyscy Koreańczycy zasługują na lepszą, bezpieczniej- PRZEGLĄD PRASY BRYTYJSKIEJ szą przyszłość. Kim zasługuje na pobyt w więzieniu.” - reasumują autorzy. A ida n Foster- C a r ter w a r t y k u le W niebezpiecznym świecie ostatni test jądrow y Korei Północnej ma odrobinę sensu zaznacza natomiast, że Kim Dzong Un uważa, iż broń jądrowa jest kluczowa dla przetrwania jego kraju oraz że Zachód musi zaangażować Pjongjang, zamiast wzmacniać wśród kierownictwa mentalność „zabunkrowanych” kolejnymi sankcjami.„Ignorowanie Korei Północnej, tak jak czynią to Stany Zjednoczone pod przywództwem Obamy oraz inne potęgi, nie jest rozwiązaniem. Nie ma łatw ych odpowiedzi, ale ponowne zaangażowanie Pjongjangu jest jedyną drogą naprzód. Nudne wzajemne testowanie, sankcje, więcej testów, więcej sankcji niczego nie rozwiązały. Nadzieje na upadek, które sam dzieliłem, wydają się być pobożnym życzeniem. Ponadto uważaj, czego sobie życzysz. Broń jądrowa bez nadzoru, chaos, miliony uchodźców: w jakim stopniu jest to lepsze od koreańskiego statusu quo?”, pyta na zakończenie Foster-Carter. „The Telegraph” Gazeta umieściła dwa dość krótkie, acz treściwe komentarze reda kcy jne dotyczące wydarzeń na Półwyspie Koreańsk im. Dzień po próbie jądrowej opublikowała komentarz Cierpliwość w sprawie Korei Północnej wyczerpuje się. Dziennikarze stwierdzają, że do czasu gdy „pustelnicze królestwo” będzie zmuszone zapłacić karę za swoją postawę wobec programu jądrowego, trudno jest przewidzieć, jak daleko Pjongjang się posunie. „Tylko jaka kara, która byłaby skuteczna, może być nałożona? Irański program jądrowy spowodował sankcje międzynarodowe, które poważnie naruszyły możliwości sprzedaży ropy, uderzyły w gospodarkę i zmusiły Teheran do negocjacji. Jednak taka presja nie może być wywarta na Korei Północnej, chyba że przez jedynego przyjaciela i regionalnego patrona, Chiny. Ostatnią rzeczą, jakiej Pekin chce, to przyczynianie się do politycznej i militarnej niestabilności w tym wojny - przez swego dysfunkcjonalnego sąsiada.”, stwierdzają autorzy. Następnie znowu zwracają uwagę na rolę Chin i fakt, że to właśnie Pekin posiada instrumenty, by rzucić Pjongjang na kolana, chociażby poprzez nałożenie embarga czy odcięcie zaopatrzenia. Zauważają jednak, że takie posunięcie miałoby daleko idące konsekwencje, np. kryzys migracyjny na granicy koreańsko-chińskiej. Autorzy konkludują: „Z drugiej strony Pekin nie może pozwolić sobie na ryzyko, że Kim zrobi coś tak bezmyślnego, co wywoła odpowiedź wojskową Japonii i USA. Korea Północna ostatnio doniosła o detonacji bomby wodorowej i uważa się, że jest w posiadaniu do 20 Wszyscy będą szczęśliwi, jeśli Kim zostanie usunięty. Jest kryminalistą. Pozbycie się kryminalisty jest pożądane i nie narusza prawa międzynarodowego głowic jądrow ych. Ostatni test wskazuje, że Korea opracowała możliwość osiągnięcia rakietami Ameryki i Japonii. Pracuje także nad rakietami odpalanymi z łodzi podwodnych, które pozwoliłby na uderzenie w każdy cel na świecie”. „The Independent” May Bulman na łamach „The Independent” 13 lutego zwraca uwagę na zaostrzenie retoryki między Południem a Północą. Tekst Parlamentarzysta z Korei Południowej nawołuje do zabójstwa Kim Dzong Una koncentruje się na osobie Ha Tae-keunga, który jest członkiem rządzącej partii Saenuri. Twierdzi on, że tylko zabójstwo przy wódcy Korei Północnej uratuje kraj przed wojną atomową. Wezwał prezydent Park Geun-hye do zorganizowania zamachu na życie Kim Dzong Una. W w y w iadzie radiow y m powiedział: „Wszyscy będą szczęśliwi, jeśli Kim zostanie usunięty. Jest kryminalistą. Pozbycie się kryminalisty jest pożądane i nie narusza prawa międzynarodowego”. Godnym odnotowania jest fakt, że Ha Tae-keung był swego czasu działaczem na rzecz praw człowieka. Stwierdził, że Korea Południowa ma od 4 do 5 lat, by zabić Kima, nim rozpęta on wojnę atomową. W dalszej części artykułu Bulman przypomina historię byłych prezydentów Korei Południowej: prezydenta-dyktatora Parka Chung-hee, który przeżył dwa zamachy, nim został postrzelony i zabity w 1979 r., a także jego następcy - Chuna Doo-hwana, który uniknął śmierci w wyniku zamachu bombowego zorganizowanego przez Północ w 1983 r. dzięki korkowi ulicznemu. Czas na Chiny Inne główne gazety Wielkiej Brytanii kolejną próbę jądrową Pjongjangu komentują w podobnym tonie. Opinie różnią się co do sposobu odpowiedzi na zaistniały kryzys, jednak większość dziennikarzy jest zgodna, że nadszedł czas na reakcję Chin, ponieważ tylko silna akcja sąsiada może zmienić politykę reżimu i otworzyć drogę do normalizacji relacji z resztą świata. 35 POLITYKA Referendalne zamieszanie Pogłębiający się kryzys migracyjny w Europie , w tym kwestia ochrony granic państw i całej Unii Europejskiej, trwająca bezustannie wojna w Syrii, zagrażające Zachodowi Państwo Islamskie czy polityka zagraniczna Rosji mają ogromny wpływ na debatę przed głosowaniem w sprawie przynależności Wielkiej Brytanii do UE. Jak wygląda sytuacja polityczna na Wyspach i w Europie przed brytyjskim referendum? I co mają z tym wspólnego Amerykanie? Łukasz Lisak D avid Cameron będąc w Hamburgu12 lutego, brał udział w bankiecie, którego gospodarzem była niemiecka kanclerz Angela Merkel. Przemowa wygłoszona przez brytyjskiego premiera była jedną z ostatnich przed odbywającym się wkrótce potem szczytem Unii Europejskiej, zwołanym przez przewodniczącego Rady Europejskiej - Donalda Tuska, by przedyskutować głównie temat „nowego porozumienia odnośnie do członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej”. Według „The Guardian” Cameron najklarowniej wyraził swoją opinię co do pozostania w zreformowanej UE ze względów bezpieczeństwa narodowego. Premier zaznaczył, że jest to kluczowe dla Zjednoczonego Królestwa i jego rozwoju. „W świecie, w którym Rosja dokonuje inwazji na Ukrainę, a zbójeckie państwa, jak Korea Północna, testują broń jądrową, musimy razem stawić czoła tym przejawom agresji i użyć siły naszej gospodarki, by roznieść tych, którzy gwałcą ustanowione zasady i zagrażają bezpieczeństwu naszych ludzi. Tak jak Europa stawiła czoła niebezpiecznym i morderczym ideologiom w przeszłości, tak i dzisiaj musimy stać razem w czasie tej batalii naszego pokolenia”, powiedział w czasie bankietu premier Wielkiej Brytanii. Nie są to pierwsze stricte proeuropejskie słowa Camerona, ale wypowiedzia- 36 ne na terenie państwa, które obecnie uznawane jest za główny motor europejskiej integracji (dodatkowo borykający się z największym exodusem ludności arabskiej), musiały rozwścieczyć wielu Brytyjczyków. Tak też się stało. Partyjne doły Na początku lutego David Cameron doprowadził do furii działaczy Partii Konser wat y w nej ni ższego szczebla, nawołując swoich parlamentarzystów do „czynienia tego, co leży im w sercu” i do niesłuchania swoich grup z okręgów w yborczych, które zw ykle są bardziej euroscept yczne od part y jnej „gór y”. Odpowiedź była błyskawiczna. Grono ponad 130 radnych wystosowało do premiera list, w którym stwierdzili, że postawa Camerona zagraża jedności partii i może doprowadzić do jej rozłamu, jeżeli premier nie zdecyduje się być twarzą kampanii w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej. „Jedyna szczera i odpowiedzialna rzecz dla Partii Konserwatywnej i dla jej członków to lobbowanie za wyjściem z Unii Europejskiej”, wynika z listu wg „The Daily Telegraph”. „Dał pan jasno do zrozumienia, że jeśli nie zawrze z Europą takiej umowy, jakiej oczekiwał, to nie wykluczy prowadzenia kampanii na rzecz wyjścia z UE i mamy nadzieję, że teraz zjednoczy pan partię i Brytanię, tak właśnie czyniąc”, czytamy w dalszej części pisma. L ist do prem iera w yszed ł na jaw dzień po tym, gdy Eric Pickles, były sekretarz ds. wspólnot i lokalnego rządu napisał e-mail adresowany do wszystkich radnych z ramienia Partii Konserwatywnej zachęcający do poparcia premiera, by osiągnąć „lepsze porozumienie z europejskimi partnerami”. Aaron Banks, założyciel Leave.EU, powiedział dziennikarzom „The Daily Telegraph”, że do jego kampanii przyłączyło się ponad 500 radnych z Partii Konserwatywnej. Dodał także: „Myślę, że większość będzie rozczarowana instruowaniem parlamentarzystów przez premiera, by nie słuchali oni dołów partii”. Jak w przededniu I wojny światowej Negocjacje odnośnie do reform, jakich w ymaga od Brukseli Londyn, nabrały znacznego tempa od czasu opublikowania przez Donalda Tuska listu od Ca merona (obszer n ie pisa l iśmy o tym w poprzednim numerze - przyp. red.). Brytyjski premier zaznaczył w nim główne pola, w których Londyn oczekuje zmian (m.in. migracja zasiłkowa, możliwość blokowania niektórych praw, niezależność finansowa Wielkiej Bry- POLITYKA http://i.huffpost.com/gen/1703160/images/o-THERESA-MAY-PASSPORT-facebook.jpg tanii). By negocjować konkretny, ostateczny kształt porozumienia między UE a Wielką Brytanią, Tusk udał się 31 stycznia w dyplomatyczną misję. Na początku nie udało się dojść do porozumienia, jednak na prośbę brytyjskich negocjatorów rozmowy zostały przeciągnięte o 24 godziny, po czym przewodniczący Rady Europejskiej opublikował szkic porozumienia między stronami. Donald Tusk stał się osobą chętnie cytowaną przez brytyjskie media, chociażby w kontekście spotkania ministrów obrony państw NATO. Były polski premier zauważył, że Wielka Brytania może wyjść z UE przez kryzys migracyjny. Dodał, że fakt, iż obecnie Unia Europejska musi stawiać czoła wielu kłopotom, nasuwa skojarzenie z „paroma niebezpiecznymi momentami w naszej historii”, jak na przykład z „przededniem I wojny światowej”. Przewodniczący Rady Europejskiej powiedział także dość pesymistycznie: „Oczywistym jest, że musimy zrobić wszystko, by utrzymać Wielką Brytanię w Europie. Migracja jest tutaj kluczowym problemem, albowiem szczegóły dokumentu (będącego przedmiotem negocjacji - przyp. red.) nie są tak ważne, jak ogólne nastroje polityczne i społeczne. Kryzys migracyjny jest najgorszym z możliwych kontekstem, w jakim odbywać się będzie referendum. Nie mam wątpliwości, jest zbyt łatwo obwiniać UE jako całość o kryzys. Jestem pewien, że jest to najlepszym narzędziem eurosceptyków. Czuję tę odpowiedzialność”. By zadbać o poparcie dla swoich reform, premier Cameron wyruszył w niespotykaną dla żadnego ze swoich poprzedników podróż po europejskich krajachsojusznikach Tusk ostrzegł również, że nawet jeśli Wielka Brytania postanowi pozostać w UE, to przyszłość Wspólnoty pozostałaby niejasna, gdyż inni przywódcy mogliby podążyć za przykładem Camerona i domagać się głosowania ludności w kwestii przynależności do Unii. „Naprawdę obawiam się, że referendum mogłoby stać się bardzo atrakcyjnym instrumentem dla pewnych polityków w celu osiągnięcia przez nich wewnętrznych, egoistycznych celów.”, dodał były polski premier. Migracja spoza UE Rząd Jej Królewskiej Mości ustanowił próg zarobkow y, jaki będą musieli od kwietnia 2016 r. w ykazać imigranci spoza Unii Europejskiej mieszkający w Wielkiej Brytanii ponad 5 lat. Jest nim kwota 35 000 funtów rocznie. Jeżeli imigranci nie udowodnią zarobków na tym lub wyższym poziomie, będą deportowani. Rozwiązanie to oczywiście wywołało falę krytyki wobec sekretarz spraw wewnętrznych Theresy May oraz premiera Camerona. „The Independent” podaje, że przez nowe regulacje Wielka Brytania straci wiele talentów, zwłaszcza w dziedzinie edukacji, działalności charytatywnej czy przedsiębiorczości. Wprowadzenie progu zarobkowego jest kolejną próbą zmniejszenia liczby imigrantów ekono37 POLITYKA micznych, przyjeżdżających do Zjednoczonego Królestwa. Mimo że obostrzenie nie dotyczy obywateli Wspólnoty, ma to swoje odbicie w nastrojach społecznych, także tych dotyczących UE. Jak zauważył cytowany wyżej Donald Tusk, to problem migracji może przesądzić o preferencjach w czasie referendum. Dlatego też Cameronowi zależy na przeprowadzeniu go przed przewidywaną letnią falą napływu migrantów (głosowanie planuje się na koniec czerwca). Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg w czasie trwania spotkania ministrów obrony państw członkowskich powiedział, że rozpatrywane są wszelkie możliwe działania, jakie można podjąć, by rozwiązać „największy kryzys migrantów i uchodźców w Europie od czasu II wojny światowej”. „Przypływ mas ludzkich, wzrost zagrożenia terrorystycznego i jego rozszerzanie, utrzymujący się konflikt na Ukrainie i upadłe kraje na południu uczyniły świat o wiele bardziej niebezpiecznym”, zauważył Stoltenberg. Sekretarz obrony Wielkiej Brytanii Michael Fallon zaprzeczył, jakoby postępowanie NATO były potwierdzeniem, że UE nie daje sobie rady, i odpowiedział dziennikarzom: „Europejskie marynarki wojenne już wcześniej brały udział w rozładowywaniu kryzysu migracyjnego na morzu w okolicach Libii”. Również premier Cameron gra na imigranckich nastrojach. Ostrzegł on w Hamburgu przed możliwością wyjścia z UE również z tego powodu. „W świecie, w którym ludzie patrzą na zagrożenie płynące z ekstremizmu i obwiniają za niego biedę lub politykę zagraniczną Zachodu, musimy pow iedzieć «nie»; chodzi o ideologię, która używa islamu do swych barbarzyńskich celów i zatruwa mózgi naszej młodzieży.”, dał do zrozumienia w czasie przemowy. 8 stycznia, jeszcze przed bankietem w Hamburgu, premier stwierdził, że opuszczenie UE zwiększy szanse na to, iż imigranci koczujący na wybrzeżu Francji w rejonie Calais przyjdą do Wielkiej Brytanii, bo w w ypadku Brexitu granica przesunie się do Kent. Europejskie negocjacje By zadbać o popa rcie d la swoich refor m, prem ier Ca meron w y r usz ył 38 w niespotykaną dla żadnego ze swoich poprzedników podróż po europejskich krajach-sojusznikach. Odwiedził np. Budapeszt, podczas gdy ostatni raz brytyjski premier był tam dziesięć lat temu. Na liście znalazły się również Austria, Słowacja czy Rumunia - to także kraje, w których szefa rządu Wielkiej Brytanii nie było od dekad. Najistotniejszym jednak było spotkanie Camerona z Jarosławem Kaczyńskim, prezesem rządzącej w Polsce partii oraz sojusznikiem torysów w Parlamencie Europejskim, które odbyło się 5 lutego. Waga tej wizyty w ynika z faktu, że główną opozycję wobec reform zasiłków i cięć socjalnych stanowią kraje tzw. nowej Unii, przy czym Polska gra tutaj kluczową rolę jako największe państwo wśród nowo przyjętych oraz de facto decydujący głos Grupy Wyszehradzkiej. Według „Bloomberg Business” Cameron pokonał główną przeszkodę, stojącą na drodze do osiągnięcia kompromisu z UE, po tym, jak Kaczyński stwierdził, że jest zadowolny po rozmowie z nim. Prezes PiS-u powiedział, że interesy Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii zostały zabezpieczone w propozycji brytyjskiego rządu, która ma na celu redukcję świadczeń dla imigrantów. Zjednoczone Królestwo pomoże również w podniesieniu bezpieczeństwa Polski w ramach NATO oraz w „absurdalnej” dyskusji na forum unijnym odnośnie do erozji demokracji w Polsce. „Odbyliśmy bardzo dobrą rozmowę, jestem usatysfakcjonowany. Polska i Polacy osiągnęli dużo - pełne gwarancje dla tych, co są w Wielkiej Brytanii, oraz dla mających w Polsce dzieci, bo nadal będą otrzymywać zasiłki.”, powiedział po 45-minutowym spotkaniu polski ekspremier. Cameron natomiast stwierdził, że szczyt NATO w Warszawie będzie kluczow y. Przed spotkaniem z premier rządu RP Beatą Szydło dodał: „Chcę również pracować na rzecz wzmocnienia wschodniej flanki Sojuszu”. Amerykański interes Brytyjska opinia publiczna wychwyciła 12 lutego słowa Boba Corkera, szefa komisji ds. zagranicznych Senatu USA, według którego Barack Obama szykuje się do interwencji w celu przekonania Brytyjczyków, by pozostali w Unii Europejskiej. „The Guardian” wskazuje, że plan powstał w wyniku lęków w Waszyngtonie, że referendum to ryzykowna gra, która może skończyć się katastrofalnymi skutkami dla całego kontynentu. Działanie prezydenta Stanów Zjednoczonych skoncentruje się najpewniej na podkreślaniu potrzeby jedności UE wobec fali uchodźców czy rosnących ponownie wpływów Moskwy w rejonie bałtyckim, na Ukrainie i Bliskim Wschodzie. „Wiem, że prezydent planuje dość poważnie zaangażować się w sprawę. Jak odpowiedzą na to Brytyjczycy?”, pytał otwarcie senator Corker. Źródła wskazują, że publiczne włączenie się Obamy w sprawę referendum ma mieć swój początek w czasie jego wizyty w Niemczech pod koniec kwietnia. Ju l ia n ne Sm it h, była doradcz y n i ds. bezpieczeńst wa narodowego w iceprezydenta Bidena, spytana, jak administracja USA powinna wpływać na referendum, odpowiedziała, że Stany Zjednoczone muszą być bardzo ostrożne. Powiedziała, że maksymą jej szefa było „nigdy nie leży w twoim interesie mów ien ie in ny m, co leż y w ich”, po czym kontynuowała: „Nasza rola będzie musiała być bardzo rozważna. Jeśli damy naszym przyjaciołom w Londynie mocne, publiczne wsparcie, to akcja ta może dać efekt odw rotny od oczekiwanego. Możemy wysyłać ważne sygnały innym przywódcom i wskazywać nasz punkt widzenia, że potencjalna decyzja o w yjściu Wielkiej Brytanii z UE będzie krytyczna i będzie miała bezpośredni w pł y w na pa r t nerst wo atlant yck ie ora z Zjednoczone Królestwo i USA”, dodała pytana Smith. Z ez nając y w t y m s a my m cz a sie przed senacką kom isją Da mon Wi lson, był y dy rek tor ds. eu ropejsk ich w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego prez ydenta George’a Busha, w y ra ził zaniepokojenie, że na k reślone przez Camerona pola negocjacyjne nie dostarczają odpow iedniej obra zu tego, ja k UE ta k naprawdę pracuje. „Liczba uchodźców pł y nących do Europy w tygodniu referendalnym może mieć k luczowe znaczenie dla w yniku tego referendum. Jest to bardzo ryzykowne. […] Zjednoczone Królestwo może od- POLITYKA Prezes PiS-u powiedział, że interesy Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii zostały zabezpieczone w propozycji brytyjskiego rządu, która ma na celu redukcję świadczeń dla imigrantów wrócić się od Unii Europejskiej w tym toku, pozbawiając nas ważnego głosu w kształtowaniu nie tylko polityki UE, ale także przyszłości Europy. Taka decyzja Londynu może popchnąć Szkocję k u roz w ią z a n iu Zjed noczonego Królestwa, co skończy specjalną więź w postaci, w jakiej ją znamy. Te ruchy mog ł y by r oz o c ho c ić s epa r at y stów w Katalonii i Walonii, otwierając jednocześnie furtkę w yjścia z UE innym krajom.”, przewiduje Wilson. Swoje t rz y g rosze do a mer yka ńskiej dyskusji dodał w czasie trwania Monach ijsk iej Kon ferenc ji Pol it y k i Bezpieczeństwa sekretarz stanu USA John Kerry po tym, jak senator Corker publicznie powiedział o planach prezydenta. Sekretarz zasugerował, że w interesie USA leż y, by Wielka Br y tania pozostała w Unii Europejskiej, gdy ta mierzy się z wieloma kryzysami. „Europa wyjdzie z kryzysów silniejsza niż wcześniej, pod warunkiem, że pozostanie zjednoczona i w ytworzy wspólną odpowiedź na w yzwania. Oczywiście, USA ma ż y wot ny i nteres w wa sz y m sukcesie, tak jak w przypadku bardzo silnej Wielkiej Br y tanii w silnej UE”, pow iedział zgromadzony m w Monachium Kerry. Na te słowa błyskawicznie zareagował rzecznik przy wołanej uprzednio Leave.EU, Jack Montgomery, i skontrował: „Może jest to w ygodne dla Johna Kerry’ego, który notorycznie odmawiał wspa rcia Zjed noczonego K rólest wa w Falklandach, byśmy byli w UE, co nie oznacza, że jest to dobre da nas”. Diabelski młyn Sprawa pr z y na leż ności W iel k iej Brytanii do Unii Europejskiej to kolejny z gorących tematów areny międzynarodowej. Ostatnimi czasy to właśnie na Londyn zwrócone są oczy światowej opinii publicznej, przy czym przeważa niedowierzanie, że rządzący tak stabilnej demokracji wpadają na pomysły pokroju szkockiego i unijnego plebiscytu terytorialnego. Wielka Brytania stała się istnym diabelskim młynem, w którym od już od paru lat panuje referendalne zamieszanie. Reasumując, warto podać w y niki sondażu, jaki przeprowadził internetowo ośrodek YouGov 3 i 4 lutego 2016 r., z którego wynika, że w czasie głosowania 45% respondentów opowiedziałoby się za wyjściem z UE, zaś tylko 36% przeciw, przy 19% niezdecydowanych (grupa badawcza liczyła 1 675 osób). Gdy spytano tych samych ludzi, jak głosowaliby, gdyby udało się ratyfikować wynegocjowane przez Camerona porozumienie, to 41% głosowało by za w yjściem, a przeciw 38%, przy tym samym procencie niezdecydowanych. A l la n Mon ks, a na lit yk JPMorga n Chase w Londynie, napisał w notatce do klientów: „Pozostaje kwestią otwartą, czy jest to początek nowego trendu (wyjście z UE - przyp. red.), czy jest to raczej chwilowa reakcja na niezadowolenie z propozycji Camerona. W tym momencie ryzyko w yjścia z UE pozostaje w ysokie”. Oby Monks się mylił. Dla dobra Londynu i europejskiej cywilizacji. 39 POLITYKA Tryzub w szponach czarnego orła Michał Siekierka doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego 40 POLITYKA Co najmniej od lat 60. XX w. króluje w Polsce przekonanie, że aktywne, bezkrytyczne i bezinteresowne wspieranie byłych republik radzieckich doprowadzi do osłabienia imperialistycznych inklinacji Moskwy, umocni pozycję Warszawy jako regionalnego lidera oraz doprowadzi do budowy pasa buforowego oddzielającego Rzeczpospolitą od rosyjskiego niedźwiedzia. Zapewne wielu zagorzałych admiratorów owej teorii zdziwiłoby się, że identyczne koncepcje geopolityczne jako pierwsi wypromowali Niemcy. Na przestrzeni ostatnich dwóch wieków to właśnie Berlin był głównym rozgrywającym w kwestii ukraińskiej, wykorzystując ją do umocnienia swojej pozycji na wschodzie kontynentu. Nie ulega wątpliwości, iż zwrócona twarzą do Kijowa Polska nie widziała, bagatelizowała lub udawała, że nie widzi aliansu zawiązywanego tuż za jej plecami. W przypadku kwestii ukraińskiej trudno jest ustalić, gdzie przebiegała granica pomiędzy zainteresowaniem sił postronnych a własną działalnością państwowotwórczą. Ukraińcy (Rusini) stanowili jedną z wielu zależnych politycznie nacji, która do początku XX w. nie była samodzielnym podmiotem, nie miała jednolitego programu politycznego oraz była niezdolna do przebicia się ze swoimi sprawami do światow ych decydentów politycznych. Naród, to pojęcie abstrakcyjne, odwołujące się do subiektywnych odczuć kulturow ych i ideologicznych. Jego zaistnienie jest bez wątpienia procesem, w którym niepodobne jest wskaza nie ora z w yodrębnienie począt ku ewolucji społecznego przekształcenia. Problemat yka na rodu, na rodowości i nacjonalizmu pozostaje złożona, zależna od wielu zmiennych i uwarunkowań - zarówno dotyczących samej nacji, jak i czynników zewnętrznych. W drugiej połowie XIX w., wraz z rozwojem myśli i teorii nacjonalistycznych oraz eksplozją ruchów narodowow yzwoleńczych wśród wielu narodów Europy Środkowej, nastąpił proces samookreślenia się części Ukraińców jako oddzielnej etnograficznej społeczności. Pierwsi Ukraińcy myślący w kategoriach narodowych, a nie etnicznych (czyli postrzegający się jako regionalny odłam Rosjan, Polaków itp.), działali głównie w Europie Zachodniej. Nie otrzymywali subwencji państwowych, nie mieli wsparcia żadnej organizacji lub związku ani aprobaty własnej społeczności, cechującej się niskim stopniem samoidentyfikacji. Byli to w większości poeci i literaci, m.in. Maria Wilińska, Mychajło Drahomanow czy Sergiej Podolinski. Niemieckie wsparcie Wykorzystanie kwestii ukraińskiej w celach polit ycznych, zarów no wewnętrznych, jak i międzynarodowych, zapoczątkował y ośrodki propagandy w iedeńsk iej. W stolic y Habsbu rgów ukonstytuowały się liczne instytucje, np.: czasopismo „X-Strahlen” i „Ukrainische Rundschau”, wspierające procesy umiędzynarodowienia stanowiska tzw. Ukraińców galicyjskich, którzy dążyli m.in. do administracyjnego podziału regionu. Jednak że odpow iedni rezonans polityczny nie byłby możliwy, gdyby nie kontakty z niemieckimi ośrodkami opinii publicznej, np. z „Frankfurter Zeitung”, w którym przedrukowywano antypolskie broszury i apele propagandowe, wcześniej kolportowane w Wiedniu. Warto zauważyć, że do w ybuchu I wojny światowej, a ściślej do rewolucji bolszewickiej z 1917 r., kwestia ukraińska była w Cesarstwie Niemieckim zagadnieniem niemalże nieznany m. O ignorancji urzędników oraz polityków niemieckich, pozbawionych podstawowej wiedzy o historii, geografii i kulturze wschodnich terenów Europy, świadczy konsternacja, jaką w ywołała pierwsza w izy ta dy plomat yczna ukraińskiego adwokata i działacza politycznego Kosta Łewyckiego w berlińskim MSZ w sierpniu 1914 r. Wiedeński parlamentarzysta przybył do Berlina na zaproszenie Niemiec z inspiracji austriacko-węgier- skiego ministerstwa, które poleciło jego osobę w związku z zainteresowaniem rządu niemieckiego sprawami wschodnimi ora z sy tuacją w Rosji. Podczas konferencji z zastępcą sekretarza w MSZ A rt hurem Zimmermannem Łew yck i próbował uzyskać poparcie dla utworzen ia leg ionu u k ra i ńsk iego. Prosi ł również o polityczną pomoc w związku z umacniającymi się wpływami Polaków w wiedeńskim parlamencie. Zaszokował swoich adwersarzy faktem, iż Ukraińcy czują obaw y przed Polakami, żyjąc w państwie austriackim, a nie polskim. Narodowe aspiracje oraz wewnętrzne podziały (na opcją austrofilską i rusofilską) również zaskoczyły Niemców. Nawiązanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy ukraińskimi nacjonalistami a berlińskim MSZ stworzyło możliwość zacieśniania kontaktów kulturalnych, naukowych i politycznych, które pomogłyby ukraińskim działaczom w nakreśleniu pozytywnej opinii u sojuszników i zdobyciu poparcia dla swoich propaństwowych idei. Ukraiński zwrot Konsek wencją starań akt y w istów było powstanie 11 grudnia 1915 r. Verbande deutscher Förderer der ukrainischen Freiheits-Bestrebungen „Ukraine” (Związku niemieckich zwolenników aspiracji wolności Ukrainy „Ukraina”), pierwszej niemieckiej organizacji poświęconej kwestii ukraińskiej. Jej stworzenie sta ło się pun ktem z w rot ny m w publicznej dyskusji na temat Ukrainy i niemieckich interesów w Europie 41 POLITYKA Wschodniej. Polityczni, wojskowi i naukowi eksperci, wraz z czołowymi pisarzami ukraińskimi, wykonali imponującą działalność dla upowszechniania szczegółowej wiedzy dotyczącej zasobów naturalnych i sytuacji gospodarczej na Ukrainie, jej historii, kultury i politycznej aspiracji. Głównie w tym celu w styczniu 1916 r. powstało czasopismo „Osteuropäische Zukunft”. Przed wybuchem rewolucji lutowej zainteresowanie Ukrainą rosło, wraz z posuwaniem się na wschód frontu niemieckiego, jednak do 1917 r. nie stworzono specjalnego programu politycznego. Co więcej publikacje niemieckich autorów dotyczące Ukrainy przed 1916 r. były oparte na relacjach i danych dostarczanych przez Ukraińców mieszkających na terenie II Rzeszy lub miały charakter ogólnikowy związany z rozważaniami geopolit yczny mi i militarny mi. Jako jednego z czołowych propagatorów kwestii ukraińskiej należy wymienić Paula Rohrbacha. Urodził się 29 czerwca 1861 r. w Irgen (Kurlandia) na kresach imperium Romanowów (terytorium obecnej Litwy). Swoją wiedzę zdobywał na uniwersytetach w Tallinnie, Berlinie oraz Strasburgu. Emocjonalnie był związany z państwem niemieckim oraz germańską kulturą, drażniło go, gdy wspominano o jego rosyjskich korzeniach, toteż sam określał siebie jako Bałta (osobę wywodzącą się z terenów dzisiejszej Litwy, Łotwy i Estonii). Niemieckie obywatelstwo uzyskał już w 1894 r., cztery lata później rozpoczął pracę naukową na berlińskim uniwersytecie. Zainteresowanie kwestią ukraińską pojawiło się u geopolityka jeszcze przed I wojna światową. W swojej pracy Der deutsche Gedanke in der Welt umieścił kilka spostrzeżeń dotyczących Ukraińców oraz innych uciskanych mniejszości na wschodzie kontynentu. Twierdził, że bez ziem ukraińskich imperium Romanowów byłoby prowincjonalnym państwem na pograniczu Europy. Terytoria te, dwukrotnie większe od Niemiec, zasobne w surowce naturalne, z rozwiniętym przemysłem i bogatymi ziemiami, miałyby po odseparowaniu niezwykły potencjał państwowy. W swoich rozważaniach posuwał się nawet do stwierdzenia, iż rozbicie wielonarodowego Wschodu oraz oddzielenie i usamo42 dzielnienie się takich państw, jak Polska, Finlandia, Ukraina czy mniejsze republiki bałtyckie, to jedynie kwestia czasu. Dla Niemiec istnienie samoistnej Ukrainy tworzyłoby naturalną zasłonę przed bolszewizmem, a także dawało dostęp do nowych rynków zbytu. Budowa „kordonu” państw oddzielających Rosję od reszty kontynentu to jeden z głównych postulatów Rohrbacha. Bez względu na formę ustrojową, carat czy władzę rewolucyjną, interesy ukraińskie zawsze będą sprzeczne z moskiewską chęcią dominacji. Rohrbach utożsamiał Rosję, jej kulturę i historię z barbarzyństwem (owo określenie zostało użyte we wstępie do książki Russland und Wir), które zagrażało nie tylko cywilizowanym Niemcom, ale i całej Europie. Był przekonany, że od zrozumienia powyższego problemu zależeć będzie przyszłość Starego Kontynentu, toteż usilnie starał się nakłonić Berlin do wsparcia ukraińskich aspiracji. Międzynarodowa koniunktura i skuteczny lobbing Idee Rorbacha nabra ł y w ięk szego znaczenia w latach 1918-1919 wraz z ofensy wą wschodnią i dynamicznie zmieniającą się sytuacją na mapie świata. W trakcie I wojny światowej pracował przy tworzeniu i uprawianiu propagandy militarnej. Był jednym z inicjatorów powstałego w maju 1919 r. czasopisma „Ukraine”, zajmującego się promocją kontaktów między oboma narodami. Publi kowa ne tekst y był y w ydawa ne w trzech językach - ukraińskim, niemieckim i rosyjskim (kolejność ich wymienienia nie jest bez znaczenia, gdyż poprzez prymat językowy upowszechniana była ukraińska mowa wśród zachodniego społeczeństwa). Przyczynił się również do utworzenia w Berlinie Inst y tutu Studiów Uk raińsk ich ora z w ydania w języku ukraińskim historii Niemiec. Poprzez swoją szeroką działalność kulturalną i agitacyjną starał się zakty wizować obie strony do lepszego wzajemnego poznania. Formą zwieńczenia postulatów Rorbacha było powstanie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (ZURL), której gwarantem stało się niemieckie wojsko stacjonujące na wschodzie. Dzięki rokowaniom w Brześciu Litewskim 9 lutego 1918 r. państ wa centra lne oficja lnie uznał y ZURL ku oburzeniu polskich środowisk niepodległościowych i wobec sprzeciwu Moskwy oraz części aliantów. Można zaryzykować tezę, że Brześć stał się punktem zwrotnym nie tylko w stosunkach ukraińsko-niemieckich, ale i ogólnie dla całokształtu kwestii ukraińskiej, która ostatecznie stała się zagadnieniem międzynarodowym. Należy podkreślić, że od w ybuchu I wojny światowej zwiększyła się dynamika lobbingu Ukraińców w państwach Europy Zachodniej oraz USA i Kanadzie. Dzięki wcześniejszym staraniom ukraińskich emigrantów prowadzonym przy wsparciu Berlina udało się poszerzyć zasięg propagandy traktującej o potrzebie odseparowania Ukraińców od rosyjskich wpływów oraz udzielenia pomocy przy utworzeniu własnego państwa. Przykładem międzynarodow ych starań na rzecz Ukrainy jest wsparcie finansowe udzielone za pośrednictwem niemieckiego ambasadora w Szwajcarii Gisberta von Romberga dla Juozasa Paršaitisa (pseudonim Jean Gabrys), którego zadaniem było przyczynienie się do zwiększenia zainteresowania sprawą ukraińską przez rząd Stanów Zjednoczonych. W tym celu Gabrys utworzył organizację o charakterze narodowo-propagandowym - Ligę Obcych Ludów Rosji - która wpływała na opinię polityczną i publiczną państw Ententy zarówno poprzez agitację i demagogią, jak i lobbing finansow y. Od powołania w 1916 r. działała na rzecz samostanowienia narodów, jej przedsięwzięcia były ukierunkowane na dyskredytację polityki rosyjskiej oraz wspieranie narodowościowych aspiracji ludności wschodniej. Organizacja była wzorowana na powstałej w 1912 r. Le Premier Congrés Universel des Nationalités, której głównym celem było zwrócenie uwagi światowej opinii publicznej na problem mniejszości etnicznych oraz prawa wszystkich narodów do posiadania własnego państwa. Dzięki współpracy Gabrysa z niemieckim agentem Wołodymyrem Stepankiwskym (przed 1914 r. pracującym w Londynie) Liga mogła sfinansować swój organ prasowy „Korrespondenz der Nationalitäten Russlands”, który w latach 1916-1917 był wydawany w Berlinie w trzech językach: POLITYKA Nawiązanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy ukraińskimi nacjonalistami a berlińskim MSZ stworzyło możliwość zacieśniania kontaktów kulturalnych, naukowych i politycznych, które pomogłyby ukraińskim działaczom w nakreśleniu pozytywnej opinii u sojuszników i zdobyciu poparcia dla swoich propaństwowych idei niemieckim, francuskim i angielskim (przy redagowaniu czasopisma pomagał Dmytro Doncow - propagator Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty) Warto również wspomnieć, że 4 sierpnia 1914 r. we Lwowie został utworzony Związek Wyzwolenia Ukrainy (ZWU), którego celem było doprowadzenie do niepodległości Ukrainy (terenów znajdujących się w pod panowaniem rosyjskim) oraz dołączenia do niej części ziem austro-węgierskich, zamieszkałych przez etnicznych Ukraińców. Od sierpnia 1914 r. Związek przeniósł swoją siedzibę do Wiednia w obawie przed rosyjskim wojskiem, a od 1915 r. jego finansowanie przejęło niemieckie MSZ. Pierwszym dokumentem sporządzony m przez Zw ią zek była odez wa w języku niemieckim wydana 25 sierpnia 1914 r. An die öffentliche Meinung Europas. Członkowie i sympatycy ZWU dzięki pomocy finansowej udzielanej przez Berlin przenikali do prominentnych wydawnictw, w których nagłaśniali sprawę ukraińską, czyniąc z niej główny problem Europy Wschodniej. Wersalska porażka Choć Niemcom nie udało się całkowicie podporządkować ZURL i stworzyć dla siebie bazy zaopatrzeniowej i surowcowej, to doświadczenia tych lat mogły w przyszłości być wykorzystane do działania na większym, o podobnej strukturze obszarze, jakim była Rosja, Ukraińcy zaś przez krótki moment dysponowali „własnym” państwem, stając się podmiotem w międzynarodowych rozgrywkach. Jednakże rozpad cesarstwa Habsburgów oraz militarna klęska Berlina doprowadziły do ponownej aneksji ziem ZURL przez Armię Czerwoną. Co więcej po I wojnie światowej sprawa ukraińska nie znalazła należytego wsparcia wśród sygnatariuszy Traktatu Wersalskiego. O spraw ie tej Roman Dmowsk i pisał w następujących słowach: „Wystąpienie Polski na widownię międzynarodową, jako wielkiego narodu, byłoby dla polityki niemieckiej wielką klęską. Jeżeli nie można było tego narodu zniszczyć, trzeba go było zrobić małym. Na to zaś najprostszym sposobem było stworzenie państwa ukraińskiego i posunięcie jego granic w głąb ziem polskich tak daleko, jak daleko sięgają dźwięki mowy ruskiej. Plan ukraiński tedy był sposobem zadania potężnego ciosu jednocześnie Rosji i Polsce. Ten plan na papierze urzeczywistniono. Tym papierem był traktat podpisany w roku 1918 w Brześciu Litewskim przez skleconą ad hoc delegację Rzeczypospolitej Ukraińskiej z jednej strony, przez Niemcy, Austro-Węgry, Turcję i Bułgarię z drugiej. Pozostał on na papierze, bo potężne do niedawna Niemcy w owej chwili zdolne były już tylko papiery podpisywać. Pozostał on ja ko testa ment cesa rsk ich Niemiec, w trudnej powojennej dobie czekający na wykonawców”. Niemieckie wsparcie okazało się dla sprawy ukraińskiej balastem, czego dowodzi chociażby stanowisko USA w yrażone 29 października 1919 r. przez sekretarza stanu Roberta Lansinga: „Na podstawie badań Departament Stanu skłonny jest uznać ukraiński ruch separatystyczny głównie jako wynik działań propagandy austriackiej i niemieckiej. Nie sposób ustalić ścisłych podstaw etnicznych dla stworzenia nowego państwa”. W podobnym tonie wypowiadał się Edvard Beneš: „Niepodległa Ukraina byłaby wygrana przez Niemcy przeciwko Polsce”. Polski problem Pozostający w granicach II RP dawniejsi Uk ra ińcy ga licy jscy sta now ili dla Niemiec cenny kapitał dywersyjno-szpiegowski. Powstała w 1920 r. Ukraińska Organizacja Wojskowa (U WO) rozwijała się poprzez kontakty z niemieck imi oficerami i w y w iadem. Jej głów ny m celem było prz ygotowanie powsta nia sk ierowa nego przeciwko państwu polskiemu, uznanemu przez władze ugrupowania za okupanta. Jej bezpośrednią kontynuatorką stała się Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) powołana w 1929 r. w Wiedniu. Ludzie ją tworzący byli powiązani nie- jasnymi stosunkami z wojskowymi Republiki Weimarskiej, a w późniejszym okresie dygnitarzami III Rzeszy. Egzemplifikując, Jewhen Konowalec (działacz nacjonalistyczny, przewodniczący OUN) cieszył się zaufaniem szefa Abwehry Wilhelma Canarisa, a Roman Szuchewycz (głów ny dowódca UPA) przechod ził szkolenie dy wersy jne organizowane przez niemiecki wywiad w wolnym mieście Gdańsku. Tam też dochodziło do handlu bronią, materiałami wybuchowymi, informacją oraz literaturą rewolucyjną. Innym aspektem było ćwiczenie Ukraińców w armii niemieckiej tak, aby mogli w przyszłości zasilić szeregi armii III Rzeszy i utworzyć ośrodek partyzancki walczący na terytorium potencjalnego wroga Berlina. Wszelkie powstańcze plany, jakie ukraińscy nacjonaliści żywili w stosunku do wschodnich województw II RP, został y zaprzepaszczone przez wybuch wojny. Lecz rok 1939 utworzył nową płaszczyznę współpracy, której efektem stało się ludobójstwo Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Bez niemieckiego przyzwolenia, a w niektórych wypadkach i wsparcia - koronnym przykładem była dywizja Waffen SS „Galizien” (14 Dywizja Grenadierów SS) - kresowe rzezie nie pochłonęłyby tylu niewinnych ofiar. Reasumując, trzeba podkreślić, iż kwestia ukraińska nie była zagadnieniem osadzonym w politycznej próżni. Błędne jest również utożsamianie jej z polityką Polski czy Rosji. Narastanie świadomości narodowościowej wśród Ukraińców było skomplikowanym procesem, który w wielu przypadkach narażony był na zewnętrzne manipulacje oraz chęci jego wykorzystania w celu realizacji własnych interesów. Przytaczane tutaj przykłady stanowią jedynie margines przedmiotowej tematyki, która w polskim dyskursie naukowym wydaje się być nieobecna. Sprawa ukraińska niemalże od początku budziła zainteresowanie Berlina, zaś sami Ukraińcy niejednokrotnie czerpali wzorce organizacyjne z ojczyzny Goethego, z premedytacją omijając Warszawę. 43 POLITYKA Polacy w początkach Ameryki Wydaje się, że historia obu Ameryk nie przypisuje Polakom, poza kilkoma wyjątkami, wielkiej roli w kształtowaniu jej dziejów. Zagłębianie się w przeszłość tych dwóch kontynentów dowodzi jednak, że obecność polskich imigrantów była niejednokrotnie istotna dla rozwoju i dziejów tych ziem, a w paru przypadkach okazała się wręcz kluczowa, zwłaszcza w odniesieniu do Ameryki Północnej. Dzięki temu wkład Polaków jest stale widoczny we współczesnym życiu tego kontynentu, choć w powszechnej świadomości ich osiągnięcia wydają się zapomniane. Wojciech Jezusek O dkrycie przez Krzysztofa Kolumba nieznanych wcześniej terytoriów i ich późniejsza kolonizacja przyciągała do Nowego Świata wielu śmiałków chcących przeżyć przygodę lub po prostu znaleźć dla siebie lepsze życie. Jednych i drugich nie zabrakło wśród przybyszów z Polski, jednak trudno dziś wskazać tego, który jako pierwszy postawił stopę na nowym lądzie. Istnieje teoria, że mogło to być jeszcze przed wyprawą Kolumba, za sprawą niejakiego Jana z Kolna będącego w służbie duńskiego k róla Chr yst ia na. Wed le niektór ych przekazów podróż, w której brał udział, miała odkryć now y ląd szesnaście lat wcześniej niż załoga Kolumba. Nie istnieje jednak żadne pewne źródło, że ów podróżnik pochodził właśnie z Polski, tym bardziej że za swego uważają go również m.in. Duńczycy (Jan Skolp), Norwegowie (Johann Scolv), Islandczycy (Jon Skulasson) czy nawet Portugalczycy (João Scolvo). Podobne teorie spot yka my ta k że w związku z w yprawą samego Kolumba i nie chodzi tylko o to, że genueński żeglarz miał być synem polskiego króla Władysława Warneńczyka, który rzekomo przeżył bitwę nad Warną i osiadł na Maderze. Chodzi raczej o hipotezę upatrującą w jednym z uczestników ekspedycji polskiego szlachcica Franciszka Warandowicza, który pod hiszpańskim nazwiskiem Francisco Fernandez miał brać udział w odkryciu Ameryki. Jednak, jak nietrudno się domyślić, na to również brak jednoznacznych dowodów. Natomiast za pierwszego Polaka na zachodniej półkuli należy prawdopodobnie uznać pochodzącego z Poznania Gaspara da Gamę, który w 1500 r. dotarł do Brazylii jako uczestnik portugalskiej wyprawy do Indii. 44 Polscy Pocahontas Swój ślad prz ybysze pochod zący znad Wisły wyraźnie zaznaczyli dopiero ponad sto lat później w Ameryce Północnej i - choć dziwnie to zabrzmi - powinni być wymieniani jednym tchem ze słynną Pocahontas, która na stałe wpisała się już w amerykańską kulturę. Otóż historia polskich osadników w Ameryce rozpoczęła się wraz z kolonizacją tej części świata przez Brytyjczyków, niemal od pierwszych chwil ich obecności w Nowym Świecie. Wyścig europejskich państw o zamorskie kolonie, w któr ym uczestniczyła także Wielka Brytania, sprawił, że udało jej się (po kilku nieudanych próbach) założyć w 1607 r. swoją pierwszą amerykańską osadę, dającą fundament pod dalszą kolonizację kontynentu. Nazwano ją Jamestown, i dziś uznaje się to miejsce za kolebkę Stanów Zjednoczonych. Położenie kolonii nie było jednak najszczęśliwsze (bagna, trudny dostęp do pitnej wody), a to znacznie utrudniło szanse powodzenia całej misji. Problem stanow ili rów nież pier wsi koloniści, którzy nie byli przystosowani do walki o przetrwanie, bowiem w większości składali się z pragnących szybkiego bogactwa żołnierzy, kupców i arystokratów, nie potrafiących sprostać trudnym warunkom, jakie postawiła przed nimi Wirginia. Wśród pierwszych przybyszów znajdował się jednak charyzmatyczny kapitan John Smith, który w obliczu pogarszającej się sytuacji przejął dowództwo nad kolonią. Szybko zdał sobie sprawę z trudnego położenia i powodzenie wyprawy upatrywał w sprowadzeniu Polaków i Holendrów, o czym pisał w liście do Towarzystwa Londyńskiego Wirginii. Smith był angielskim zawadiaką, który poznał Królestwo Polskie i jego mieszkańców, gdy uciekał z tureckiej niewoli na zachód. Polacy widocznie tak zaimponowali Anglikowi, że zaowocowało to ściągnięciem ich do tej pierwszej osady, co w pewnym sensie uzależniało jej przetrwanie od ich obecności. Niedługo potem, w październiku 1608 r., pierwszy statek z sześcioma Polakami na pokładzie przypłynął do Jamestown. Choć ich głównym celem była produkcja smoły, dziegciu, potażu i szkła, to w pierwszej kolejności zabrali się do w ykopania studni, zapewniając osadnikom dostęp do pitnej wody. Dla siebie z kolei wybudowali chałupę, nie chcąc m iesz kać ja k pozosta l i m iesz ka ńc y w szałasach i namiotach. W k rótk im czasie postawili również hutę szkła, którą z perspektywy czasu można nazwać pierwszym zakładem produkcyjnym na ziemi amerykańskiej. Szkło miało służyć wymianie z Indianami, którzy m.in. za kolorowe koraliki dawali kolonistom pożywienie i futra. Wyroby szklane były przy tym pierwszymi produktami eksportowanymi do Europy. Równie istotnym co działalność na rzecz rozwoju kolonii było uratowanie kapitanowi życia, kiedy ten został pewnego razu zaatakowany przez Indianina. Słysząc wołanie „Polonians, Polonians!”, dwóch polskich mężczyzn przybyło mu z pomocą i uchroniło przed śmiercią. Wśród amerykańskich historyków panuje powszechna zgoda co do tego, że osoba Smitha była gwarantem funkcjonowania Jamestown i jego śmierć w tamtym czasie doprowadziłaby do upadku pierwszej brytyjskiej kolonii na ziemi amerykańskiej. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że brak tego przyczółka odroczyłby angielskie plany eksploracji Nowego Świata na na- POLITYKA Polscy osadnicy w Jamestown stali się pionierami, a za ich przykładem podążyli kolejni. Wśród nich byli koloniści, których losy splotły się z holenderskimi enklawami Nowego Świata. Pierwsi Polacy mieli do nich przybyć już w 1615 r. i odegrać pewną rolę w Nowym Amsterdamie (dzisiejszy Nowy Jork). stępne lata, a wtedy miejsce Anglików zajęliby Hiszpanie i Francuzi, co zupełnie zmieniłoby bieg historii. W następnych latach do rozrastającej się osady przybyli kolejni potomkowie Piasta, wśród których znalazł się m.in. Wawrzyniec Bohun z Białegostoku, jeden z pierwszych lekarzy w Ameryce. Polacy rozumieli, jak istotny wkład wnoszą w życie kolonii, dlatego nie zgadzali się na pomijanie ich w istotnych kwestiach, czemu dali wyraz w 1619 r. Otóż gdy król Jerzy przyznał kolonii prawo do własnego samorządu, wedle którego każde osiedle miało wybrać swoich przedstawicieli do Zgromadzenia Wirginii (rodzaj parlamentu), zajmującego się desygnowaniem urzędników i ustanawianiem prawa, Polaków do głosowania nie dopuszczono. W efekcie porzucili oni pracę i rozpoczęli pierwszy na ziemi amerykańskiej strajk, paraliżując tym samym życie gospodarcze kolonii. Wiedząc o ich wpływie na funkcjonowanie Jamestown, Anglicy spełnili ich postulaty i Polakom uroczyście przyznano takie same prawa, jakie mieli koloniści brytyjskiego pochodzenia, a to bez wątpienia należy traktować w kategoriach ważnego wydarzenia historycznego w dziejach Stanów Zjednoczonych. Pionierzy Polscy osadnicy w Jamestown stali się pionierami, a za ich przykładem podążyli kolejni. Wśród nich byli koloniści, których losy splotły się z holenderskimi enklawami Nowego Świata. Pierwsi Polacy mieli do nich przybyć już w 1615 r. i odegrać pewną rolę w Nowym Amsterdamie (dzisiejszy Now y Jork). Istniało tam nawet całe osiedle polskie, a najlepsza gospoda w mieście znajdowała się w rękach niejakiego Daniela Liczko, któremu za to osiągnięcie na leży się zasłużona pamięć. Do najbardziej znanych polskich kolonistów należał Karol Kurcjusz Kurczewski z Wilna, który założył w Nowym Amsterdamie szkołę licealną, stanowiącą drugą po kolegium harwardzkim placówkę szkolną w Ameryce. Oprócz języka holenderskiego w jej programie nauczania znalazł się m.in. język polski. W 1633 r. zastępcą burmistrza miasta został Marcin Krygier, wybierany na to stanowisko dwukrotnie. Był on przy t ym komendantem fortu noszącego nazwę „Casimir”, nadaną na cześć polskiego króla Jana Kazimierza przez gubernatora Now ych Niderlandów. Jako ciekawostkę można dodać, że „polski” fort umacniał wał, który przebiegał w miejscu dzisiejszej Wall Street. Warto również wspomnieć, że już w 1638 r. polscy mieszkańcy, którzy byli głównie arianami, mieli w mieście własny ośrodek wydawniczy. Popularność polskich przybyszów w Ameryce tego okresu sprawiła, że chętnie sprowadzano ich również do innych kolonii. To spowodowało, że wśród nich było wielu późniejszych odkrywców wnętrza Ameryki. Na przykład Jakub Sadowski jako pierwszy biały człowiek przepłynął na własnoręcznie zbudowanej łodzi rzeki Cumberland, Ohio i Missisipi. Wywodzący się z tego samego rodu Antoni Sadowski badał z kolei nieznane dotąd tereny Ohio i Kentucky. Znał dorzecza indiańskie i prowadził handel z Indianami, zakładając kilka faktorii. Gubernator Pensylwanii powierzał mu nawet misje pokojowe i rokowania. Warto również wspomnieć o Karolu Błaszkiewiczu, który sporządził pierwszą dokładną mapę wybrzeży Nowej Anglii, a misjonarz Mateusz Stach opracował słownik i gramatykę języka eskimoskiego. Z biegiem czasu Polacy zakładali na ziemi amerykańskiej nowe miasta, kontynuowali eksplorację lądu, a wiele rzek, zatok i wysp nazwano od ich imion. Polscy imigranci przyczynili się zwłaszcza do osadnictwa i rozwoju Pensylwanii, wnosząc swój wkład w rozwój jej ziem, w t y m przede wsz yst k im gór nict wa i hutnictwa. W początkach USA i Kanady Przytaczając pierwsze dzieje polskich imigrantów w Ameryce, często ogranicza się ich obecność do uczestnictwa w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. I faktycznie, zaangażowanie Polaków było istotne. Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski odegrali w niej niepoślednią rolę, dlatego dzisiaj uznaje się ich za bohaterów narodowych tego kraju. Od 1929 r. w USA 11 października jest nawet obchodzony Dzień Pamięci Generała Pułaskiego, a w kilku stanach istnieją hrabstwa nazwane jego nazwiskiem. Podobnie rzecz się ma z Kościuszką. W tym miejscu należy jednak wspomnieć jeszcze o dwóch innych osobach, w y wodzących się z polskich terenów, które w przywołanej wojnie odegrały bynajmniej nie drugoplanową rolę. Chodzi o Piotra Stanickiego i Chaima Solomona. Pierwszy z nich wprowadził amerykańskie papiery wartościowe na giełdę w Amsterdamie, co uratowało system bankowy Stanów Zjednoczonych przed upadkiem. Solomon zaś był maklerem żydowskiego pochodzenia, który urodził się w Lesznie. W czasie wojny o niepodległość obsługiwał transakcje Kongresu i skutecznie zabiegał o kluczowe kredyty do prowadzenia działań militarnych przeciwko Anglii. Jego majątek był tak duży, że stał się największym deponentem Banku Ameryki Północnej, ratując 45 POLITYKA W poznanie Ameryki również polscy kartog sporządzili pierwsze m Zachodu go przed bankructwem. Dzisiaj niezbyt znana jest również jego pożyczka, której udzielił z własnej kieszeni, a która okazała się kluczowa w zorganizowaniu kampanii i ostatecznym pokonaniu angielskich wojsk, co zakończyło wojnę. Trzeba przy tym dodać, że zarówno jeden, jak i drugi wspomagali finansowo niektór ych ojców założycieli Stanów Zjednoczonych w ich staraniach o uniezależnienie się od Anglii. W t y m cza sie obecność Pola ków za oceanem nie była jeszcze masowa. Pierwsza fala emigracji z ziem polskich nastąpiła po powstaniu listopadowym. Wzrost liczby roda ków przełoż ył się także na rozpoczynane przez nich inicjaty w y. Jednej z nich podjęła się Maria Zakrzewska, która zorganizowała w Bostonie szpital i pierwszą szkołę dla pielęgniarek. W dalsze poznanie Ameryki istotny wkład wnieśli również polscy kartografowie, którzy sporządzili pierwsze mapy Dzikiego Zachodu. Karol Radzimiński, po wojnie z Meksykiem, w ciągu trzech lat - poruszając się pieszo i konno - wytyczył całą południową 46 granicę USA. Jego imieniem nazwano nawet jeden ze szczytów w Oklahomie. Co ciekawe, po stronie meksykańskiej do podobnej pracy wyznaczono również Polaka, Konstantego Tarnawa-Malczewskiego. Warto również wspomnieć, że polscy zesłańcy odkry wali nieznaną szerzej Alaskę, gdy ta należała jeszcze do Rosji. Jako pierwszy jej szczegółowy opis sporządził Dionizy Zaremba, podróżnik i naukowiec. Dokonał pewnych odkryć geograficznych i uściśleń topograficznych na t ych ziemiach, dlatego jego imieniem nazwano jedną z wysp u południowych wybrzeży Alaski. Działo się to mniej więcej w tym samym czasie, gdy jej gubernatorem był również Polak, niejaki Korsowski. Nie sposób ta k że pominąć w t y m miejscu dwóch postaci, które wpisały się na karty kanadyjskiej historii. Ważnym odkrywcą i badaczem zachodniej Kanady był Karol Horecki. Poczynił nie tylko ważne opisy topograficzne, ale także etnograficzne wśród tamtejszych plemion indiańskich. Nieoceniony wkład w rozwój Kanady wniósł również Kazimierz Gzowski, budowniczy m.in. kolei, dróg i portów tego kraju, stając się twórcą jego centralnego systemu transportowego. International Railway Bridge, jeden z mostów Polaka (zapewniający mu światowy rozgłos), połączył po raz pierwszy Stany Zjednoczone i Kanadę. Do dzisiaj jest ważnym połączeniem pomiędzy tymi krajami, ponieważ przechodzi przez niego większość obrotu towarowego. Gzowski był także współtwórcą parku narodowego po kanadyjskiej stronie wodospadu Niagara. Powyżej przedstawione zostały tylko niektóre nazwiska, bowiem odkrywców, badaczy i naukowców polskiego pochodzenia było znacznie więcej. Spowodowane było to m.in. tym, że od XIX w. napływ Polaków znacznie się nasilił. Często osiedlały się całe grupy, które na nowym terenie zakładały miejscowości o znanych z Polski nazwach. Z tej przyczyny za oceanem jest dzisiaj np. ponad dziesięć Warszaw i czter y Poznanie. Można znaleźć także Częstochowę, Kraków, Wilno czy Radom. Pierwszą w peł- POLITYKA istotny wkład wnieśli grafowie, którzy mapy Dzikiego ni polską osadą była Panna Maria, którą w 1852 r. założyła w Teksasie 800-osobowa grupa chłopów przybyłych z terenów dzisiejszej Opolszczyzny. Masow y napływ sprawił, że już w 1900 r. w samych tylko Stanach Zjednoczonych mieszkało milion Polaków, a liczba ta szybko rosła, dochodząc dzisiaj do około 7 milionów. Ameryka Południowa Pisząc o tej części św iata, t rzeba wspomnieć też o kontynencie południowoamer ykańskim, aczkolwiek polski ślad w jego historii jest o wiele mniejszy. Nie zabrakło jednak mocnych akcentów, w czym zasługę ma m.in. Krzysztof Arciszewski, polski i holenderski generał, któr y w 1629 r. w ylądował w Brazylii, aby walczyć przeciwko Hiszpanii i Portugalii. Jego sukcesy sprawiły, że został nawet wicegubernatorem Nowej Holandii. Świetlana przyszłość została niestety zniweczona poprzez konflikt, k tór y poróż n i ł go z g uber natorem, w wyniku czego Arciszewski wrócił do Polski. Bardzo ważną postacią był również Ignacy Domeyko, geolog i badacz Ameryki Południowej. Pracą w Chile przyczynił się do rozwoju przemysłu górniczego. Był również rektorem Universidad de Chile i wpłynął na organizację szkolnictwa oraz życia kulturalnego swej nowej ojczyzny. Ponadto badał Andy pod kątem geologii, a jego obserwacje do dzisiaj są źródłem nieocenionych danych. Dokonania Domeyki sprawiły, że jego nazwiskiem nazwano m.in. pasmo górskie w Chile, miasto, a nawet jedną z planetoid. Z Andami związany był Ernest Malinowski, budowniczy Centralnej Kolei Transandyjskiej, której pierwszy odcinek oddano do użytku w 1878 r. Do 2005 r. była to najwyżej położona kolej na świecie, a przedsięwzięcie rozsławiło imię Polaka na cały świat. Polsk i ślad został za znaczony też w Brazylii, gdzie polskie wychodźstwo było wyjątkowo silne już od XIX w. Dot ycz yło to z wła szcza sta nu Pa ra na, w którym Polacy osiedlali się znacznie chętniej niż w pozostałych częściach kraju. Mieli własne sklepy, szkoły i prasę, rzadziej natomiast reprezentowali inteligencję np. na uczelniach wyższych. Szacuje się, że dzisiaj może tam mieszkać nawet 1,5 miliona osób polskiego pochodzenia. Ku pamięci Polacy wnieśli swój wkład w poznanie i badanie obu amerykańskich kontynentów, jednak, pomimo obecności wielomilionowej polskiej emigracji za oceanem, wiedza o ich wyczynach nie jest powszechna. Obecność polskich imigrantów w wielu miejscach w obu Amerykach była i jest istotna. Na podkreślenie zasługuje zwłaszcza przytoczona historia Jamestown, które dało początek Stanom Zjednoczonym. Mówiąc o tej kolonii, dziś pamięta się głównie o romantycznej historii Pocahontas. Czas w tę opowieść wpleść również istotny polski wątek. 47 POLITYKA Nowa kultura w mediach Leopold Tyrmand pisał w Dzienniku 1954: „Jeśli uda nam się uczynić z naszych agonii wzniosły dramat, z naszej mądrości modę, z porządku moralnego elegancję, z niepokojów etycznych snobizm, z naszych dylematów - podekscytowanie, a z naszej ambiwalencji - łagodność, dokonamy przełomu w kulturze, a to właśnie kultura, bardziej subtelnie i trwale niż jakikolwiek inny czynnik, determinuje władzę demokracji”. Tyle wielki konserwatysta i nieformalny patron obecnej „Frondy Lux”. Słowa to ważne. I choć dotychczasowy szef „Frondy” - Mateusz Matyszkowicz - nie jest, co prawda, nowym szefem TVP, lecz jej córki - kanału Kultura, to winny one przyświecać wszystkim zwolennikom „dobrej zmiany”. Ireneusz Staroń doktorant w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego O tóż to, dobra zmiana na polu kultury, czy też raczej powrót, choćby symboliczny, do jej grecko-rzymskich korzeni. Przede wszystkim zaś do normalności. Media publiczne, media mające w swojej nazwie przymiotnik „polskie”, z definicji powinny być konserwatywne. Podobnie jak państwo, które - jako instytucja - bazuje na przymusie i wielowiekowej tradycji. Raczej ewoluuje niż wznieca rewolucje. Konserwatywne w rozumieniu ideałów republikańskich, grecko-rzymskich. Polskie Radio i TVP to raczej agora (nie mylić z wydawcą „Gazety Wyborczej”), na której dyskutuje się o rzeczach wspólnych, a gdy trzeba, nawet poucza się, jak być prawym obywatelem (starożytne: vir bonus). Jednak byłoby to nauczanie greckie: ludzi wolnych dla ludzi wolnych. Zatem nikt nie sprawdza obecności przed odbiornikiem, nikt nie zmusza do słuchania. Jeśli odbiorcy nie odpowiada myślenie wspólnotowe, dzierży w dłoni pilot, który z łatwością przekieruje go na antenę stacji komercyjnych. Tam znajdzie zupełnie inny przekaz. Wobec poprzedniej standaryzacji „głównego nurtu” ta możliwość wyboru ma ogromne znaczenie. Debata Co się zmieniło? Choćby debata. Jeśli w programie publicystycznym spotykają się Jacek Żakowski z Bronisławem Wildsteinem i dyskutują o „polskich obozach śmierci”, to jest zmiana kolosalna. Nie tylko dlatego, że potencjalny widz ma w końcu możliwość ocenić, która ze stron ideologicznego sporu reprezentuje biało-czerwoną, a która tylko czerwoną lub niemiecką rację stanu („narrację”). Nie dlatego, że na antenie TVP w końcu któ48 raś persona gravis wspomina o sprawach naprawdę istotnych dla rzeczy wspólnej, jaką jest państwo, sama zaś dyskusja jest zacięta i toczy się o coś, a nie, jak dotychczas, o marginalia. Być może nawet nie dlatego, że Polka albo Polak po obejrzeniu programu nie pomyśli: „jesteśmy tacy beznadziejni, mordowaliśmy Żydów, w y wołaliśmy II wojnę światową, jak to dobrze, że UE wprowadzi teraz nad Wisłę jakąś cywilizację i wszystko naprawi”. Lecz przede wszystkim: dobrze, że w debacie nie dyskutowano o efemerydach, o których za 10 lat nikt nie będzie pamiętał. Na wokandzie bowiem nie było słów ani Ryszarda Petru, ani Grzegorza Schetyny, ani też innego przedstawiciela michnikowszczyzny. Nie palono sztandarów, nie broniono „demokracji/ dominacji” (niewłaściwe skreślić). Studio TVP nie było placem zabaw (a jeśli już to „placem zabaw ostatecznych”, nawiązując do eschatologicznego tomiku Przemysława Dakowicza) dla dużych chłopców, którym nieuprawnione do głosowania blisko 40 procent dorosłych obywateli, w sposób haniebny, niegodny i niezgodny z prawem, zabrało zabawki (no, parę ministerstw, kilka mercedesów, miejsce w „Lisweeku” itd.), lecz areną republiki, na której żony i mężowie stanu rozmawiają o państwie. Może to i patetyczne, lecz Patos to tylko starszy brat Ironii. Jak dotychczas, zamiast merytorycznej debaty, mieliśmy raczej do czynienia z kółkami lewicowej dewocji (z prawdziwą lewicą niemającymi nic wspólnego). Tzw. „eksperci” spotykali się w studiu i najczęściej naigrywali z miny albo lepiej z przekręconych po tysiąckroć słów Jarosława Kaczyńskiego. Cóż z tego wynika- ło? No przecież wiadomo, że w niespełna czterdziestomilionowym kraju są rzeczy ważne i ważniejsze. W latach 2007-2015 nikt o zdrowych zmysłach nie sądził, że wpływ na losy państwa ma rząd. Skądże! Nawet za najlepszych czasów premier Donald Tusk nie miał tylu cytowań, co lider opozycji. Cytowań co prawda „złych”, ale jednak. Jaki wpływ na Polskę miały słowa Kaczyńskiego w okresie rządów PO-PSL? Według lewicowych demagogów wręcz wieszczy. W tej kwestii redaktorzy z Czerskiej zgodziliby się, o dziwo, ze skrajnie nawiedzono-moherową prawicą. Ale cóż, potłuczone zwierciadło TVP - pozamiatane lub sklejone (zobaczymy...). Nie odbija w swej toni wieszczów. Co za ulga dla romantyków i anten satelitarnych… Debatę należy też rozumieć w szerszym kontekście. Dotychczas nie było potrzeby konfrontacji przekazu w „głównym nurcie”. Pojawiały się, rzecz ważna, różnice, jednakże marginalne. Zasadniczy tok narracji był niezmienny, niezależnie od programu czy też redakcji: „PiS to zło”. Skoro wszyscy oświeceni, a więc ci, którzy dostępują zaszczytu występu w mediach, twierdzą, że „zło” to „zło”, nad czym tu dyskutować? Nie chcę podtrzymywać binarnych podziałów. Chodzi raczej o uwypuklenie zjawiska pewnej absolutyzacji. W wojnie polsko-polskiej nie było miejsca na ukazywanie całej palety barw. Dzieło mogłoby stać się wtedy zbyt impresjonistyczne. Dlatego malarstwo polityczne z tego okresu to raczej szkice czerni na bieli, nie zaś pełnowartościowe płótna. Wojna wymaga ofiar. Poległo ich kilka pod Smoleńskiem, za co moralną odpowiedzialnością należałoby obarczyć chyba klasę polityczną. A może POLITYKA Media publiczne, media mające w swojej nazwie przymiotnik „polskie”, z definicji powinny być konserwatywne. Podobnie jak państwo, które - jako instytucja - bazuje na przymusie i wielowiekowej tradycji lata w pląsach danse macabre? Śmierć przeraża. Być może dlatego spór, choć wciąż ostry, nieco się stępił. Co prawda nadal pojawiają się argumenty „ad Hitlerum”, zaKODowani widzą na ulicach czołgi, a Stefan Niesiołowski apeluje w amatorskim filmiku o „pomoc ludzi dobrej woli” (brawa za hipsterski sweter, panie Stefanie). Jednakże zelżały argumenty personalne (co nie znaczy, że ich nie ma). Donalda Tuska raczej nie wzywa się pod szubienicę Trybunału, zaś prezydentowi Andrzejowi Dudzie raczej nie odmawia się prawa do pełnienia funkcji głowy państwa. Nie mówi się, że są „niepotrzebni”. Niewiele, a jednak. Podtrzymywanie tego trendu należy do zadań nowych mediów publicznych. Nawet jeśli egzekucje odbywają się w innych telewizjach, przy Woronicza należy studzić nastroje. Choćby poprzez alternatywny przekaz. Główny nurt w demokracji Wróćmy do Ty r ma nda: „Jedy n ie obecność konser wat yst y w ku lturze może zapew n ić mu si łę. Konser waty wny zmysł spójności i wartości jest naruszany nie tyle przez zachłanność podatkową liberalnych władz […], co przez ich uzurpowanie sobie prawa do nasz ych sumień i próby dyktowania nam, jak powinniśmy kochać”. Zmiany w mediach publicznych to także koniec rządów autorytarnych, opartych na bezdyskusyjnym autorytecie przywódców establishmentu, autorytecie polityczny m, mora lny m i przede wsz yst k im medialnym. Mit PO był zbudowany na genia lny m zabieg u socjolog iczny m, który pierwszy raz w historii III RP zastosowano na masową skalę. Chodziło mianowicie o prostą konstatację: „jeśli nie jesteś z nami, jesteś śmieszny, głupi, zacofany albo, co gorsza, niezdrowy na umyśle”. Władzę autorytetów wspomagał katalog „myślozbrodni”, pojęć zakazanych, tabuizowanych. W swoistej nowomowie wszelka poważna krytyka obozu rządzącego, zwłaszcza ta prowadząca do prostego wniosku - „zmieńmy władzę” - była „mową nienawiści”. Zatem aby unik nąć sy tuacji niebezpiecznych, usunięto ze sfery oficjalnej komunikacji ludzi kulturalnych tematy polityczne. Nietaktem okazać się mogła choćby próba rozmowy o stylu rządzenia („nie róbmy polityki, budujmy stadiony”, „Polska w budowie”), gdyż każda dysputa kontestująca obecny stan rzeczy byłaby brakiem towarzyskiej ogłady. Stworzono swoisty etos współczesnego polskiego inteligenta, który w końcu ma w Sejmie centrową reprezentację. Retorycznie może i lewicową (próby dyskusji o tzw. związkach partnerskich, sojusz z „Wyborczą” etc.), jednakże ostatecznie 49 POLITYKA Może to i patetyczne, lecz Patos to tylko starszy brat Ironii. Jak dotychczas, zamiast merytorycznej debaty, mieliśmy raczej do czynienia z kółkami lewicowej dewocji (z prawdziwą lewicą niemającymi nic wspólnego) skrajnie konserwatywną, bo obliczoną na „wieczne trwanie”. Środowiska kontestatorów, w tym zarówno prawicowe, jak i lewica niesalonowa, miały zostać ca łkow icie w yk luczone z przest rzeni publicznej. Z przestrzeni rozmow y, oczywiście, bo samo ich istnienie było obliczone jedynie na drwinę i szyderstwo. Opozycja mogła liczyć najw yżej na bezpieczne 30 procent w yborców, akurat tyle, by można było mówić o jej destrukcyjnym wpływie na społeczeństwo, lecz zbyt mało, by kiedykolwiek utworzyć rząd. Prawicowi publicyści mówią w tym miejscu o „przemyśle pogardy”, podkreślając tą zgrabną metaforą skalę wykluczenia. Rzeczywiście, przykłady można by mnożyć. W programach głównych telewizji występowało zwykle 50 czterech przedstawicieli establishmentu, zaś jeden antysytemowiec służył za worek treningowy. W zasadzie osoba ta miała tylko przypominać widzom, jak bardzo należy się z nią nie zgadzać. Gdyby ktoś miał wątpliwości po jednym głosie krytycznym, zaraz dołączał kolejny. Po czterech ekspertach zwykle dodawał coś jeszcze prowadzący program. Tak więc w ygrana była zawsze pełna. Wykluczenie nakręcało oczywiście spiralę niechęci. Wystarczyło jedynie w ybrać płomienny fragment z przemówienia „niesłusznej” grupy, aby po raz setny przypomnieć: „na nich nikt rozsądny nie głosuje”. Ktoś w tym miejscu mógłby powiedzieć: „i cóż z tego? Media mają prawo bić kogo popadnie”. Racja. Dlatego samo zjawisko nie zasługuje na większą uwagę. Obóz przegrany z reguły tworzy narrację martyrologiczną, twierdząc, że nawet ściany sprzyjają rządzącym. Racja. Lecz nie chodzi o sam fenomen. Istotniejsza jest skala tego zjawiska, skala przemysłowa. Brak dy wersyfikacji, brak możliwości konfrontacji z rzeczywistością inną niż ta kształtowana przy Woronicza, Czerskiej albo w błysku fleszy „Faktów po faktach”. Dlatego dobrze, że ktoś w końcu w yrwał choćby jedną sztachetę z tego monolitycznego płotu. To słuszny krok w stronę demokratyzacji dyskursu, w stronę negocjacji prawdy ze społeczeńst wem. Widziałby m, w związku z tym, bufor bezpieczeństwa w now ych mediach publicznych. Głos rozsądku wobec rozdzierających szaty z powodu braku stuprocentowej re- POLITYKA http://3.bp.blogspot.com/-vbYG0FTWnSU/U48AY9FbMRI/AAAAAAAAOxM/RItdhb0ub-A/s1600/jk1.jpg prezentacji „Wyborczej” we wszystkim i o wszystkim. Głos rozsądku w wojnie polsko-polsk iej. Od lat nie mieliśmy w dyskursie publicznym tyle demokracji. Choć jest to zaledwie ułamek potrzebny, aby państwo mogło właściwie funkcjonować. Jacek Kurski, obejmując urząd prezesa TVP, obiecywał, że będzie realizował motto BBC. To najlepsze wzorce. Liczę na to, że wkrótce zobaczymy wielki serial o polskich lotnikach walczących w bitwę o Anglię. Mam nadzieję, że będą to media, którym patronować mógłby raczej Wyspiański niż Mickiewicz, raczej Norwid niż Słowacki. Prawica ma tendencję do hamletyzowania, zaś narodowa agora winna być przede wszystkim pragmatyczna i skuteczna. Słowami Tyrman- da: „W naszych czasach konserwatyzm oznacza metodę myślenia związaną bardziej z kształtowaniem przyszłości niż apoteozą przeszłości”. Nowa agora ma w tej walce jeszcze wiele do zrobienia. Słowami Tyrmanda: „W naszych czasach konserwatyzm oznacza metodę myślenia związaną bardziej z kształtowaniem przyszłości niż apoteozą przeszłości” 51 POLITYKA Relacje saudyjsko-irańskie - zimna wojna na Bliskim Wschodzie Relacje Arabii Saudyjskiej i Iranu nigdy nie należały do szczególnie ciepłych i przyjaznych. Kraje te historycznie dzieli zarówno religia, jak i etniczność. Iran jest państwem zamieszkałym w większości przez ludność perską i spadkobiercą tradycji wielkich perskich imperiów, istniejących tam przed wiekami. Ludność Iranu to w przeważającej części wyznawcy islamu szyickiego (głównie w wersji imamickiej). Od czasu rewolucji islamskiej w Iranie w 1979 r. i przejęcia władzy przez szyickich duchownych kraj ten chce też odgrywać rolę lidera i obrońcy dla wszystkich zamieszkujących Bliski Wschód muzułmanów szyitów. Arabia Saudyjska z kolei jest krajem pretendującym do roli lidera zarówno w świecie arabskim, jak i islamskim. Historycznie kraj ten jest miejscem narodzin islamu, gdzie znajdują się dwa najważniejsze dla muzułmanów święte miejsca (Mekka i Medyna), a także terenem, z którego Arabowie rozpoczęli swoją ekspansję i szerzenie religii mahometańskiej. Trwający już od VII w. rozłam w łonie islamu, na szyitów i sunnitów, powoduje, że obie strony uznają siebie nawzajem za heretyków, co wywoływało w przeszłości i wywołuje też dziś liczne, krwawe konflikty na tle religijnym. Są one podłożem trwającej obecnie rywalizacji tych dwóch leżących po przeciwnych stronach Zatoki Perskiej mocarstw o prymat w regionie i rozszerzanie swoich stref wpływów. Jarosław Jarząbek doktor nauk politycznych, specjalista w zakresie problemów bliskowschodnich, Uniwersytet Wrocławski C hoć relacje Iranu i Arabii Saudyjskiej nie zawsze były wrogie, to jednak nigdy nie były one przyjazne. Nawet w okresie zimnej wojny, kiedy oba kraje pełniły rolę kluczowych sojuszników USA na Bliskim Wschodzie w ramach tzw. doktryny dwóch wież, opracowanej za kadencji prezydenta Dwighta Eisenhowera, ich wzajemne relacje uznać można za co najw yżej 52 poprawne. Dziś stosunki między oboma krajami są otwarcie wrogie i wydaje się, że tylko brak wspólnej granicy oraz strach przed potencjalnymi, trudnymi do przewidzenia dla każdej ze stron konsekwencjami, powoduje, że ta wrogość nie przerodziła się w otwarty konf likt. O ile różnice etniczne, czyli rywalizacja persko-arabska, mają dziś mniejsze znacznie, to kwestie religijne stały się głównym czynnikiem warunkującym relacje i wywołującym konflikty, nie tylko pomiędzy Iranem a Arabią Saudyjską, ale też na całym Bliskim Wschodzie. Prowadzi to do angażowania się obu krajów w tzw. konflikty zastępcze, których najbardziej gorącymi frontami są dziś Irak, Jemen i Syria. Innym ważnym czynnikiem konfliktogennym jest irański program nuklearny, który Arabia Saudyjska POLITYKA traktuje jako śmiertelne zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa. Nie bez znaczenie są też wreszcie sprawy gospodarcze, gdyż oba kraje są czołowymi światowymi producentami i eksporterami ropy naftowej. Choć jako członkowie kartelu OPEC teoretycznie powinni współpracować na tym polu, to w praktyce i tu ich rywalizacja przybiera coraz ostrzejszy charakter. Rywalizacja sunnicko-szyicka W Iranie szyici stanowią ok. 89% z liczącej prawie 80 mln ludzi populacji tego kraju, a islam szyicki jest oficjalną religią tego państwa i podstawą jego systemu politycznego. Jako największe szyickie państwo na świecie Iran w naturalny sposób pełni rolę lidera dla szyitów w innych krajach i utrzymuje z nimi bliskie relacje. Powoduje to liczne napięcia oraz wywołuje ogólną nieufność wobec tego kraju, szczególnie w leżących w sąsiedztwie arabskich państwach sunnickich, posiadających znaczniejsze mniejszości szyickie, z których największym jest właśnie Arabia Saudyjska. Relacje władz w Teheranie, które są zdominowane przez sz y ick ich duchow nych, z w yznawcami islamu sunnickiego w samym Iranie układają się różnie. Zasadniczo muzułmanie sunnici (ok. 9% populacji) postrzegani są jako religijni odszczepieńcy, jednakże ich sytuacja w państwie nie uległa jakiemuś dramatycznemu pogorszeniu po rewolucji islamskiej z 1979 r., gdyż jej przywódca ajatollah Ruhollah Chomeini dość konsekwentnie głosił potrzebę jedności pomiędzy dwoma głównymi nurtami islamu. Zdarzające się represje i przypadki dyskryminacji były raczej skutkiem wydarzeń na arenie międzynarodowej (np. wojna iracko-irańska z lat 1980-1988) bądź wynikały z faktu, że żyjący w Iranie muzułmanie sunnici w zdecydowanej większości należą do dwóch grup etnicznych (Beludżów i Kurdów), miały więc raczej podłoże narodowościowe niż religijne. Z drugiej strony w Arabii Saudyjskiej zdominowanej przez wyznawców islamu sunnickiego, w jego wyjątkowo radykalnej odmianie wahabickiej, muzułmanie szyici stanowią ok. 10% społeczeństwa. W ładza w t y m k raju spocz y wa w rękach królewskiego rodu Saudów, wspomaganych przez wahabickich liderów religijnych. Ci ostatni uznają szyitów za heretyków i odnoszą się do nich ze szczególną wrogością. W efekcie szyicka mniejszość w Arabii Saudyjskiej znajduje się na marginesie życia politycznego i gospodarczego i jest dyskryminowana na wielu polach. Z drugiej strony mniejszość szyicka znajduje się pod znaczącym wpływem Iranu, co powoduje, że postrzegana jest z dużą nieufnością, jako swoista „piąta kolumna”. Wszystko to doprowadziło w ostatnich latach w Arabii Saudyjskiej do znacznej antagonizacji tej grupy z sunnicką większością. Konflikty zastępcze w Iraku, Jemenie i Syrii Ry walizacja irańsko-saudyjska jak na razie nie doprowadziła do bezpośredniego starcia militarnego tych dwóch państw, co nie oznacza, że nie wywołuje i nie podsyca ona konfliktów zbrojnych. Istnieją obecnie trzy fronty, na których Iran i Arabia Saudyjska prowadzą bądź prowadziły do niedawna wojnę zastępczą. Pierwszym z takich frontów był Irak, w którym po obaleniu Saddama Husajna w 2003 r. Amerykanie narzucając demokratyczną konstytucję, podjęli próbę odgórnego wprowadzenia nowego systemu rządów. Spowodowało to przejęcie władzy przez odsuwanych dotychczas (a stanowiących większość) szyitów i powstanie zupełnie niewydolnego i pogłębiającego istniejące konflikty systemu politycznego, będącego specyficzną mieszanką konfesjonalizmu i odgórnego sterowania przez obce mocarstwo. Szyicki rząd iracki cieszył i cieszy się nadal poparciem Iranu, co oczywiście było powodem dużego zaniepokojenia ze strony Arabii Saudyjskiej. Nie mogąc działać otwarcie przeciw nowym irackim władzom (które były wszakże protegowanymi USA, głównego sojusznika Saudów), władze Arabii Saudyjskiej na różne sposoby, nieformalnie, poprzez tajne operacje, fundacje, fundusze, trusty i osoby prywatne, wspierały sunnicką opozycję rządu w Bagdadzie. To między innymi dzięki temu wsparciu różne działające w Iraku grupy terrorystyczne, wraz ze zwolnionymi z wojska byłymi oficerami i żołnierzami armii irackiej, stworzyły koalicję pod nazwą Islamskie Państwo Iraku (ISI). Wiosną 2014 r., kiedy ISI przejęło kontrolę nad znacznymi obszarami centralnego i północnego Iraku i przemianowało się na Islamskie Państwo Iraku i Syrii (ISIS), Saudowie zrozumieli, że próbując walczyć z wpływami irańskimi, przyczynili się do stworzenia potwora, którego nie będą w stanie kontrolować i który może się okazać śmiertelnym zagrożeniem dla nich samych. Choć od tego czasu nie udzielają już wsparcia Państwu Islamskiemu i aktywnie uczestniczą w koalicji wymierzonej w to ugrupowanie, ich wkład w jego powstanie i wzrost potęgi jest bezsprzeczny. Syria jest kolejnym po Iraku krwaw ym frontem ścierania się w pł y wów sunnickich i szyickich, a pośrednio także irańskich i saudyjskich, na Bliskim Wschodzie. Kraj ten zamieszkiwany jest w większości przez wyznawców islamu sunnickiego, władza natomiast od lat 70. XX w. została całkowicie zdominowana przez mniejszościową grupę szyickiej sekty alawitów, którzy od tego czasu zajmowali kluczowe stanowiska w rządzie, armii, gospodarce i administracji państwowej. W trwającej od początku 2011 r. w Syrii wojnie domowej Iran i Arabia Saudyjska stoją po przeciwnych stronach barykady. Teheran konsekwentnie wspiera swojego sojusznika, prezydenta Baszara al-Asada i w ierne mu sił y alawickie. Rijad udziela zaś wsparcia różnym antyrządow ym grupom rebeliantów, głównie tym zrzeszonym w radykalnej sunnickiej koalicji pod nazwą Armia Podboju, która walczy obecnie zarówno z siłami rządowymi, jak i z Państwem Islamskim. Najbardziej bezpośrednim obszarem irańsko-saudyjskiej wojny zastępczej jest obecnie Jemen, kraj również podzielony pomiędzy sunnitów stanowiących tam ok. 56% populacji a szyitów zajdytów, którzy w większości pochodzą z grupy plemion znanych pod wspólną nazwą Huti. W kraju tym od czasu obalenia prez ydenta A lego Abdu l la ha Sa l i ha w 2011 r. trwał wewnętrzny konflikt pomiędzy now ym prezydentem, sunnitą Abdem Rabbuhem Mansurem Hadim, a nieuznającymi jego władzy szyickim plemionami Huti. Irańsk ie wsparcie dla Hutich i sukcesy, które zaczęli oni dzięki niemu odnosić, wywołały gwałtowną reakcję ze strony Arabii Saudyjskiej, która stanęła w obliczu przejęcia władzy w kraju swojego południowego 53 POLITYKA Saudowie zrozumieli, że próbując walczyć z wpływami irańskimi, przyczynili się do stworzenia potwora, którego nie będą w stanie kontrolować i który może się okazać śmiertelnym zagrożeniem dla nich samych https://commons.wikimedia.org sąsiada przez w rogie jej, a zw ią zane z Iranem, siły. Aby do tego nie dopuścić, w marcu 2015 r. Arabia Saudyjska (przy niewielkim wsparciu militarnym ośmiu innych państw arabskich oraz pomocy logistycznej i wywiadowczej USA) rozpoczęła operację wojskową w Jemenie. Operacja, głównie z w ykorzystaniem lotnictwa i marynarki wojennej, miała na celu osłabienie sił Hutich oraz odcięcie ich od pomocy, którą otrzymy wali z Iranu. Saudyjskie działania uratowały przed upadkiem prezydenta Hadiego oraz wzmocniły jego pozycję, równocześnie jednak jeszcze bardziej zaostrzyły wojnę domową w Jemenie, której końca jak na razie nie widać. Porozumienie z Iranem i zniesienie sankcji Od wielu lat inną poważną kwestią sporną w relacjach irańsko-saudyjskich jest irański program nuklearny, który Arabia Saudyjska uważa za krytyczne zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa. Podpisane 14 lipca 2015 r. międzynarodowe porozumienie w tej sprawie nie 54 zostało przychylnie przyjęte w Rijadzie. Saudow ie, podobnie ja k i Izrael, nie wierzą w szczerość intencji Irańczyków - uważają, że światowe mocarstwa dały się oszukać, a Teheran nadal potajemnie będzie prowadził badania nad bronią atomową. Dlatego też z Arabii Saudyjskiej coraz częściej dochodzą głosy sugerujące, że Rijad sam powinien postarać się o taką broń, na wypadek gdyby jego r y wal ze wschodniego brzegu Zatoki Perskiej wszedł w jej posiadanie. Innym problemem dla Arabii Saudyjskiej, związanym z porozumieniem w sprawie irańskiego programu nuklearnego, jest zniesienie nałożonych wcześniej na Iran sankcji gospodarczych. Będzie to niekorzystne dla Rijadu z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze poprawa ekonomicznej i politycznej pozycji Iranu pozwoli mu na jeszcze większe niż dotychczas zaangażowanie we wspieranie szyickich mniejszości w krajach arabskich, a co za tym idzie - podważanie stabilności rządzących tam monarchii. Po drugie zniesienie sankcji umożliwi Iranowi za- kup uzbrojenia oraz nowoczesnych technologii do produkcji własnej broni, co w dłuższej perspektywie może zniwelować saudyjską przewagę technologiczną nad Iranem, czyli jedyny atut militarny, jaki Arabia Saudyjska posiada obecnie w porównaniu potencjałów wojskowych obu państw. Po trzecie wreszcie czynnik czysto ekonomiczny, gdyż zniesienie sankcji oznacza też powrót ogromnych ilości irańskiej ropy naftowej na światowe rynki, co zapewne spowoduje dalszy spadek jej cen albo ich utrzymywanie się przez dłuższy czas na obecnym niskim poziomie. Dla saudyjskiej gospodarki, która już w 2015 r. boleśnie odczuła niekorzystne skutki niskich cen ropy, jest to poważny problem. Iran z kolei potrzebuje szybkiego dopły wu gotówki, by nadrobić ekonomiczne straty i opóźnienia powstałe z powodu sankcji, więc nie będzie chciał ograniczać własnego wydobycia i eksportu w celu podniesienia cen. Z pewnością nie przybliża nas to do końca starcia dwóch regionalnych bliskowschodnich potęg. POLITYKA Komentarze NASZYCH EKSPERTÓW Freistaat Bayern Wojciech Jezusek K ryzys migracyjny coraz wyraźniej pokazuje, że pozycja Angeli Merkel nie jest tak mocna, jak pierwotnie uważano i to nie tylko w Europie, ale i w samych Niemczech. Polityka kanclerz w sferze przyjmowania uchodźców uderza zwłaszcza w Bawarię, której położenie sprawia, że to właśnie przez jej terytorium przechodzi najwięcej imigrantów. Brak widocznych działań ze strony Merkel wzbudził w tym kraju związkowym sporą krytykę polityki szefowej niemieckiego rządu. Konflikt skutkuje tym, że Bawaria na nowo zaczyna podkreślać swoją odrębność, co jest nawiązaniem do przeszłości landu. W lokalnych mediach na powrót używa się coraz chętniej pełnej nazwy regionu - Freistaat Bayern, czyli Wolne Państwo Bawaria. Oficjalnego a przy tym historycznego nazewnictwa nie używano już od dłuższego czasu, poprzestając jedynie na skróconej formie. Bawarscy politycy zaczynają także na powrót prowadzić własną politykę zagraniczną. Tak należy traktować wizytę w Rosji Horsta Seehofera, premiera landu a zarazem lidera CSU. Jego partia wchodzi w skład niemieckiej koalicji rządowej, co znacznie komplikuje panujące w jej wnętrzu relacje. Seehofer jest również najzagorzalszym krytykiem Angeli Merkel, a jego odwiedziny na Kremlu pokazują, że Bawaria nie zamierza godzić się na wszystkie pomysły polityków z Berlina. Przyszłość pokaże, czy poczynania landu zapiszą się w historii, czy jest to tylko przejściowy epizod. Szczyt NATO Warszawa 2016 coraz bliżej Piotr Nowak W Polsce panuje specyficzna zasada, według której stanowisko organizatora - obojętnie w jakiej sytuacji - zdaje się dawać naszemu krajowi „lepszą” pozycję. Nie inaczej jest w wypadku tegorocznego szczytu NATO w Warszawie. W prasie coraz częściej pojawiają się artykuły o „szansach, jakie ma Polska jako gospodarz szczytu”. Czy faktycznie jedno ma wiele wspólnego z drugim? Czy Portugalia, USA lub Wielka Brytania zyskały tak dużo w związku z organizacją poprzednich szczytów? To siła argumentów, pozycja negocjacyjna i pewność swoich racji ma szansę zapewnić nam uzyskanie zadowalających rozwiązań na szczycie w lipcu 2016 r., a nie fakt, że odbędzie się on na polskiej ziemi. Oby jak najszybciej władze i prezydent uświadomili to sobie, ponieważ sam fakt, że w kraju spotkania mówi się po polsku, na pewno nie wystarczy, aby na salach zebrań przemówiono zgodnym głosem. Nie ukrywajmy - nic nie wskazuje na ewentualny przełomowy charakter nadchodzącego szczytu. Obecnie natomiast niezwykle ważne jest, żeby nie stanowił on w działaniach i postanowieniach NATO jakiegokolwiek kroku wstecz. Seehofer jest również najzagorzalszym krytykiem Angeli Merkel, a jego odwiedziny na Kremlu pokazują, że Bawaria nie zamierza godzić się na wszystkie pomysły polityków z Berlina. 55 GOSPODARKA Nad kapitalizmem (w Polsce) refleksji chwila W Polsce kapitalizm zawsze miał pod górkę. Szlachta uważała kupczyków za gorszy gatunek ludzi. Bardzo niechętni mu byli też romantycy. Po II wojnie światowej -wiadomo, większość społeczeństwa była za socjalizmem oraz socjalistyczną gospodarką rynkową. Nawet Solidarność była tylko za rynkiem, ale nie za prywatną własnością. Międzywojnie (jakkolwiek niedoskonałe) okazało się z kolei zbyt krótkie, żeby z nowoczesnym państwem na dobre się oswoić. Transformacja ustrojowa, która dokonała się zresztą głównie w sferze konsumpcji, trochę co prawda w tej mierze zmieniła, jednak „postkomuna” (rozumiana jako pewien rodzaj postawy społecznej) jest wciąż obecna. I pokutuje... Michał Wołangiewicz ekspert Fundacji im. Lesława A. Pagi, publicysta portalu Forbes.pl T o właśnie z jej powodu, mówiąc w pew nym uproszczeniu, duża część Polaków nie inwestuje, nie ma bladego pojęcia o rynkach i możliwościach pomnażania kapitału (vide sprawa kredytów frankowych oraz niezapomniany przekręt Marcina P. i spółki). Lży przedsiębiorców i przede wszystkim sam kapitalizm (ewentualnie wolny rynek, jak kto woli), którego dynamika - jak pisał Alan Greenspan - „ściera się [niestety - M.W.] z ludzkim pragnieniem stabilizacji i pewności”. Tymczasem to właśnie ta dynamika, związana z nasilającą się konkurencją i coraz bardziej zaawansowanym podziałem pracy, stanowi jego fenomen - zwiększa w ydajność, pobudza innowacje, krótko mówiąc, pcha świat naprzód oraz ułatwia ludziom życie. I nie ma wcale - wbrew stereotypowi - tak wiele wspólnego z bezwzględnym „indy w idua lizmem”. „zaradnością” cz y „niezależnością”. Wręcz przeciwnie, co- 56 raz bardziej szczegółowy podział pracy wzmacnia współpracę i więzi między ludźmi. Powoduje, że konkurują oni w produkcji, a nie w konsumpcji (jak zwierzęta czy kolejkowicze w gospodarce niedoboru). Kapitalizmu skutki społeczne Naprawdę warto się nad tym głębiej zastanowić. A już na pewno przestać spoglądać na kapitalizm wyłącznie jak na sumę zysków i strat, to jest z perspektywy tych, którzy uważają, że „wszyscy mamy równe żołądki”, a w ludziach zarabiających ponadprzeciętnie widzą wyzyskiwaczy i złodziei (64%. zbadanych przez TNS twierdzi na przykład, że starają się oni oszukać system, żeby płacić niższe podatki). Warto też wbić sobie do głowy, że jak pisał Ludwig von Mises - bogactwo bogatych nie jest przyczyną biedy. Wręcz przeciwnie. Mechanizm rynkowy, który czyni niektórych bogatymi, pozostaje wynikiem działania zaspokającego potrzeby innych, a w dodatku daje przykład i stanowi asumpt do rozwoju. Skutek społeczny wysokich zarobków jest zaś taki, że wielu ludzi bardzo ciężko pracuje, bo widzi możliwość tyle zarobić. A to, że „cokolwiek człowiek może zyskać dla siebie, zawsze ma przed oczami tych, którzy zyskali więcej”, to już - jak mawiał z kolei Kipling - zupełnie inna historia. Sprawiedliwości społecznej szkodliwy paradygmat Rzecz jasna, żeby przyjąć taką perspekt y wę patrzenia na wolny r y nek, trzeba by najpierw opuścić pewien wykreowany przez socjalistyczną inżynierię społeczną paradygmat sprawiedliwości społecznej - ten szkodliwy sposób myślenia, ukazujący kapitalistę jako tego znienawidzonego „badylarza” żerującego na masach pracujących i nieuświadomionych klientach. Paradygmat bardzo GOSPODARKA zresztą niesprawiedliwy, bo to właśnie ta jednostka, a nie masy pracujące, bierze odpowiedzialność za społeczeństwo. „Przecież żeby ta cała grupa ludzi, którzy pracować nie chcą [albo nie są w stanie - M.W.], mogła godnie żyć, to [jednostki pracowite i twórcze] muszą najpierw zarobić”, jak tłumaczy prof. Janusz Filipiak To z płaconych przez przedsiębiorców podatków rząd ma fundusze na 500+, służbę zdrowia, szkolnictwo, policję, wojsko, inwestycje drogowe itp, itd. To przecież jasne jak pupa anioła. „ A ja k pomóc biedny m?”, zapy ta pewnie w tym miejscu niejeden ze sceptycznie nastawionych do pow yższego czytelników. Przede wszystkim (czytaj: NIE W YŁĄCZNIE!) nie być jednym z nich. A kto tego nie rozumie, psiakrew - jak ująłby to Witkacy - to go po pysku (żeby było jasne: wyłączając rzeszę ludzi w ypchniętych w czasie transformacji poza margines, od których zrozumienia nie oczekuję, a im samym zrozumienia - zwłaszcza ze strony światłych „elit” nie mających pojęcia, co to znaczy w yżyć z 800 zł zasiłku przedemer ytalnego z całego serca życzę). Wspieraj gospodarkę! Jak jest młody i zdrowy, niech się weźmie do roboty i pomyśli nad swoim profesjonalizmem. Od czasu do czasu kupi bliskiej osobie kwiaty, skomplementuje kucharza albo panią, która podała mu smaczny street food, jeśli do restauracji z takich czy innych przyczyn nie chadza, podziękuje kurierowi, da napiwek, niekoniecznie ten zw yczajow y. Gwarantuję, że wspierając gospodarkę, od razu poczuje się lepiej. Zaczytywanie się w Pikettym czy Żiżku i powtarzanie komunałów w stylu „oj, jak źle się biednym urodzić” w niczym mu zaś nie pomoże. Czasu - przynajmniej jak dotąd - każdy ma tyle samo, więc szkoda go marnować. Zwłaszcza że stracą na tym wszyscy, całe społeczeństwo, cała gospodarka. Warto też wbić sobie do głowy, że - jak pisał Ludwig von Mises - bogactwo bogatych nie jest przyczyną biedy 57 KULTURA W cieniu B yć może ten tekst powinien nosić tytuł Przebudzenie, ponieważ po krótkiej przerwie rozbudowany dział Kultura wraca na łamy „Uniwersal.info”, a poza tym w końcu wystartowała ESK Wrocław 2016, której tak wiele miejsca poświęciliśmy na tych łamach. Upieram się jednak przy swoim ty tule. Przede wszystkim dlatego, że parada otwierająca święto kultury mające towarzyszyć wrocławianom przez cały obecny rok, spowiła się w cień. Tyle miesięcy przygotowań, tyle pieniędzy, zaangażowania, a bez wpadek - za które przepraszał sam prezydent Dutkiewicz - się nie obyło. Chciałbym nie być złośliwy i nie napisać „a nie mówiłem!”... Nie napiszę zatem. Cień na kulturze położyły także inne wydarzenia o skali bardziej globalnej. Przede wszystkim wstrząsająca dla wszystkich śmierć Davida Bowiego - prawdziwego kameleona popkultury oraz artysty będącego zawsze o krok przed konkurencją. Pozostawił po sobie bardzo dobry album Blackstar, któremu przyjrzymy się w tym numerze. Requiescat in pace. Poza tym nowa płyta Kanye Westa, chyba najbardziej wyczekiwana w show-biznesie w tym roku. Płyta genialnego producenta, przeciętnego rapera i kontrowersyjnego projektanta mody - wszak, aby dostać parę jego butów, ludzie gotowi są koczować kilka dni przed sklepem. Wróciliśmy, a nowe czasy potrzebują świeżej krwi. Z przyjemnością zatem zapraszamy nowych autorów do zgłaszania się do działu Kultura. Jeśli lubisz pisać i chciałbyś stać się częścią zespołu redakcyjnego „Uniwersal. info” - nie wahaj się ani chwili i przyślij nam swoje CV, czekamy właśnie na Ciebie! Marcin Bubiński 58 KULTURA David Bowie - Blackstar Na swoim ostatnim albumie wielka ikona popkultury rozwija horacjański topos exegi monumentum. Żegna się ze swoim ziemskim życiem w niezwykle godny sposób. Aż dziw bierze, że artysta zmagający się z nowotworem był w stanie wykrzesać z siebie aż tyle talentu i mocy twórczych. Marcin Bubiński B yłoby zaskoczeniem, gdyby to właśnie Bowie przestał zaskakiwać, stąd też otwierający płytę tytułowy utwór, wybrany także na pierwszy singiel, trwa prawie 10 minut. Został on i tak skrócony przez producenta Tony’ego Viscontiego, ponieważ dłuższe piosenki nie mogą być publikowane w iTunes. Blackstar zadziwia swoją niejednorodną strukturą, zmianami nastrojów. Zaczyna się od nieregularnej perkusji, rozedrganego wokalu Bowiego oraz ambientowej smugi czającej się gdzieś w tle. Brzmi to wszystko jak odrealniony mix niemieckiej grupy Bohren & Der Club of Gore ze szkockim duetem Boards of Canada, kiedy nagle za pomocą saksofonowego przejścia utwór zamienia się w pogodną piosenkę pop, aby na koniec jednak znów wejść w mariaż z ciemną stroną mocy. Rzecz niezwykle intrygująca i oddająca w pełni klimat tego albumu, często przepełniony jest k limatem grozy i mistycyzmu, by potem ironicznie puścić oko do słuchacza i dla złapania oddechu uracz yć go cz y mś lżejsz y m. Nie inaczej jest w przypadku drugiego utworu ‚Tis a pity she was a whore, który opowiada historię zainspirowaną dramatem Jamesa Forda. Bowie robi to łamiącym się głosem, choć zarówno w warstwie muzycznej, jak i w słowach artysty da się wyczuć nutkę sardoniczności, tak charakterystycznej dla całej jego kariery. Kolejny singiel - Lazarus, to piosenka pełna dwuznaczności i niedopowiedzeń, nasączona bólem przemijania i strachem przed śmiercią. Delikatnie pulsująca sekcja rytmiczna jest zakłócana dźwiękiem przesterowanej gitary i snujących się instrumentów dętych. Dla wielu fanów ten utwór oraz teledysk to swoiste pożegnanie Bowiego ze światem doczesnym. Następny na płycie - Sue ( or in a reason of crime), to utwór napędzany agresywnymi gitarami i jungle’owym rytmem. Ten album zawiera w sobie cytaty chyba ze wszystkich okresów twórczości muzyka, lecz ta piosenka to niewątpliwie rekapitulacja lat 90., a zwłaszcza płyty Outside ze jej sztandarowym, utrwalonym w filmie Lyncha, kawałkiem I’m deranged. Z kolei Girl loves me to leniwie snujący się przerywnik pomiędzy kolejnymi jasnymi punktami albumu. Dollar days jest balladą nawiązującą klimatem do słynnego hitu Bowiego z końca lat 90. Thursday’s Child i spinającą klamrą swoistą muzyczną trylogię artysty traktującą o rozrachunkach z przeszłością. Oprócz wspomnianych utworów tworzy ją jeszcze Where are we now z krążka The Next Day. Całość Blackstar zamyka I can’t give ever ything away z pobrzmiewającą w tle harmonijką zaczerpniętą z A New Carreer in town z albumu Low. Jest to pogodne zakończenie, chwila na wzięcie oddechu po pełnym skrajnych emocji albumie. Blackstar to płyta bardzo chropowata, skrząca się od wielu ciekawych konceptów. Przesycona jest mrokiem i śmiercią, ale także ironią, co pozwala znaleźć złoty środek pomiędzy patosem a sarkastycznym uśmieszkiem. Pewne jest, że Bowie tym albumem dokonał pewnego paradoksu marketingowego - wydał swoje dzieło i zmarł. Tym samym zapewnił sobie darmową promocję oraz sprawił, że nikt nie może o tym albumie mówić źle. Ale nawet upierając się, nie ma do czego się tu przyczepić, bo Blackstar pozytywnie podsumowuje niezwykłą karierę kameleona popkultury. Pewne jest, że Bowie tym albumem dokonał pewnego paradoksu marketingowego wydał swoje dzieło i zmarł 59 KULTURA Nie sprzedajemy popcornu - kino w stolicy kultury Olimpiada Teatralna, Culinary Connection czy gala wręczenia Europejskich Nagród Filmowych to tylko niektóre z wydarzeń, jakie odbędą się w tym roku we Wrocławiu w ramach Europejskiej Stolicy Kultury. O tym i o wyzwaniach stojących przed organizatorami i mieszkańcami Wrocławia opowiada Dominika Luśniak, asystentka kuratora ESK Wrocław 2016 do spraw filmu. rozmawiała Magdalena Majchrzak „Uniwersal.info”: Jak pani oceni pierwsze tygodnie ESK 2016? Dominika Luśniak, asystentka kuratora ESK Wrocław 2016 do spraw filmu: Od 15 do 17 stycznia mieliśmy otwarcie Europejskiej Stolicy Kultury i podczas tego weekendu odbyło się we Wrocławiu dużo ciekawych wydarzeń. Mnie najbardziej spodobała się wystawa w Muzeum Marzeń oraz spektakl Insenso w Centrum Technologii Audiowizualnej - to były moje ulubione elementy otwarcia. Natomiast jeśli chodzi o to, co się wydarzyło w kinie, u nas dzieje się dużo przez cały rok, więc nie mieliśmy jakiegoś szczególnego otwarcia. Samo kino Nowe Horyzonty wkrótce rusza z kolejnymi wydarzeniami. Od 19 do 21 lutego miał miejsce przegląd filmów Pawła Pawlikowskiego, z kolei od 23 lutego aż do końca czerwca będziemy prezentować czechosłowacką Nową Falę. Tyle na początek. sta, ponieważ od długiego czasu stawia się na kulturę, wspiera ją, i to nas bardzo wyróżnia. Wrocław ma wielokulturową tradycję. To miasto, którego dziedzictwo jest w ynikiem różnych procesów, a to niezwykle ważne. Żyje tutaj wielu obcokrajowców, w dużej mierze są to studenci, ale nie tylko. Mamy chociażby Kino Nowe Horyzonty, które znajduje się w Dzielnicy Czterech Wyznań. Na cały rok mamy przygotowane wydarzenia prezentujące kultury różnych narodowości europejskich. W kwietniu planujemy pokazy kina ukraińskiego, które potrwają do początku maja. Prawie codziennie będziemy wyświetlać filmy ukraińskie i myślę, że to też może być bardzo ciekawe dla mieszkańców Wrocławia, bo jest to coś, czego nie spotyka się w kinie na co dzień. Zgodnie z tym kluczem chcemy zorganizować m.in. przegląd kina włoskiego, francuskiego, hiszpańskiego. Jakie Pani zdaniem są mocne strony Wrocławia? Czym miasto może się pochwalić? We Wrocławiu mamy bardzo dobrą sytuację, jeśli chodzi o wydarzenia kulturalne, ponieważ jest ich dużo i są one różnorodne, więc łatwo jest znaleźć coś dla siebie, niezależnie od tego, jakie kto ma zainteresowania. Czy wolimy muzykę klasyczną, sztukę awangardową albo kino - wszystko jest osiągalne. Dlatego nasza sytuacja była bardzo dobra, zanim dostaliśmy tytuł ESK. Teraz mamy szansę, żeby tych wydarzeń było jeszcze więcej i żeby były bardziej dostępne. Czym się różni Wrocław od innych miejscowości? Trudno porównać. Jest oczywiste, że Wrocław na tle Dolnego Śląska znacznie się wybija. Nie tylko z racji swojej wielkości, ale także z powodu polityki mia- Wspomniała pani o studentach. Czy wielu z nich zaangażowało się w organizację ESK? O obecności studentów w tworzeniu ESK można mówić w kilku wymiarach. Na pewno uczestniczą w licznych wydarzeniach, które są przez nas przygotowane, co bardzo cieszy. Studenci przychodzą do kina na akademie filmowe. Biorąc udział w tych projektach, mogą uzyskać wpis do indeksu, film jest wtedy traktowany przez uczelnię jako przedmiot nieobowiązkowy. Przychodzą do nas nie tylko studenci kierunków humanistycznych, ale również z politechniki. To jest bardzo otwarty program i każdy może wziąć w nim udział. Tak więc widać spore zaangażowanie studentów jako odbiorców. Biorą oni także udział w różnych programach wolontariatu. Jest ich kilka, 60 natomiast Biuro ESK prowadzi taki, o którym informacje można znaleźć na stronie internetowej. Oprócz tego przykładowo w Kinie Nowe Horyzonty funkcjonuje całoroczny wolontariat. Co jakiś czas są również prowadzone rekrutacje na poszczególne, największe wydarzenia, na przykład na Międzynarodowy Festiwal Filmow y T-Mobile Nowe Hor yzont y. Daje to możliwość bardziej akty wnego zaangażowania się w naszą działalność. Studenci to oczywiście grupa, na którą bardzo liczymy, ponieważ wśród nich dużą rolę gra osobista rekomendacja różnych imprez. Może niekoniecznie nasze działania marketingowe, reklamy, zorganizowane akcje, tylko właśnie taki szeptany marketing i polecanie sobie wzajemne tych wydarzeń, które im się podobały, spowoduje, że dowie się o nich więcej osób. Czy pani zdaniem to, co dzieje się obecnie we Wrocławiu, te wszystkie wydarzenia kulturalne, dotrą do szerszego kręgu odbiorców, niż miało to miejsce we wcześniejszych latach? Nie wszyscy korzystają z możliwości, które oferuje miasto. Część mieszkańców nie chodzi do kina ani teatru, ale jest też spora grupa, która robi to systematycznie. Czy cały rok 2016 pomoże przybliżyć sprawy kulturalne większemu gronu wrocławian? Myślę, że tak - i taką mamy nadzieję. W końcu to jest cel ESK, żeby upowszechniać życie kultura lne i by zw iększać uczestnictwo w kulturze. Dla mnie ESK jest pewnego rodzaju świętem i wydaje mi się, że to, co powinno zadziałać pozytywnie, to jest ta świąteczna atmosfera; to, że jesteśmy bardzo otwarci na spędzanie czasu wspólnie z naszymi znajo- KULTURA mymi, że chcemy w tym święcie wspólnie uczestniczyć. Wytwarza się nastrój oczekiwania, radości, zabawy. Takie wspólnotowe doświadczenie może przyczynić się do chętnego uczestnictwa w wydarzeniach kulturalnych. Ale oczywiście podejmujemy bardzo aktywne działania, żeby to uczestnictwo w kulturze jeszcze zwiększyć. Jakie są to działania? Na przykład program mikrograntów prowadzony przez biuro ESK, który daje każdemu możliwość zorganizowania swojego wydarzenia. Można pozyskać środki na samodzielną realizację swojego pomysłu i nie trzeba być członkiem żadnej organizacji. Mamy też Program Rezydencji Artystycznych: pozwala on na zaprezentowanie naszej publiczności twórczości artystów, którzy przyjeżdżają z różnych krajów, ale też umożliwia wrocławskim artystom wyjazd do różnych ośrodków kulturalnych i pokazanie światu swoich umiejętności. Także angażowanie mieszkańców odbywa się w różnym stopniu. Jeśli chodzi o kino, to prowadzimy bardzo szeroki program edukacyjny. Jest on realizowany na wszystkich poziomach nauczania, od przedszkola po uczelnie wyższe, i wydaje nam się, że takie długoterminowe programy mają ogromne znaczenie, ponieważ dla dzieci, które brały w nich udział, kino w przyszłości będzie czymś oczywistym. Obecność w kinie, to, że można do kina pójść i zobaczyć film, będzie czymś, do czego są przyzwyczajone. Z kolei filmy, które pokazujemy, są dobrane w taki sposób, żeby mówiły o problemach istotnych dla dzieci i młodzieży oraz by były wartościowe. Nawet jeśli realizacja tych projektów edukacji filmowej nie sprawi, że w roku 2016 będziemy mieli skokow y wzrost widzów w kinie, to jej celem jest właśnie przekonanie ludzi, że sztuka filmowa jest również ciekawym sposobem spędzania czasu, jest wartościowa i interesująca. Realizujemy też program filmów dla seniora, który wpisuje się we wrocławskie Dni Seniora. Mogę jeszcze dodać, że na takim podstawow ym poziomie staramy się, żeby kino było bardziej dostępne w wymiarze finansowym. Organizujemy „tanie poniedziałki”, które dają możliwość obejrzenia filmu w niższej cenie. Nie sprzedajemy popcornu, staramy się zrobić z tego miejsca - myślę, że z sukcesem - ogólnodostępną strefę spotkań, dom kultury. Ważnym elementem naszej działalności są również transmisje i retransmisje różnego rodzaju spektakli, koncertów, baletów. I to też ma duże znaczenie w przybliżaniu kultury. To jest taka oferta, która dla przeciętnego widza jest zupełnie niedostępna. Zarezerwowanie biletów w Metropolitan Opera w Nowym Jorku jest trudnym i kosztownym przedsięwzięciem. My staramy się tę kulturę na najwyższym światowym poziomie przyciągać do Wrocławia i pokazywać jak najczęściej, żeby nasi widzowie też mogli wziąć w niej udział. Czyli ESK pomoże rozsławić Wrocław za granicą i przybliżyć miasto innym europejskim krajom? To bardzo trudne pytanie. Oczywiście mam nadzieję, że tak się stanie. Również za granicą są prowadzone działania, które mają zachęcić jak najwięcej obcokrajowców do przyjazdu do naszego miasta. Jest kilka takich wydarzeń w tym roku, które są naprawdę światowego formatu. Nie mam na myśli tylko Festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty, który jest jednym z najważniejszych tego rodzaju zdarzeń kulturalnych w Polsce. Na jesień planowana jest Olimpiada Teatralna, podczas której będzie można zobaczyć najlepsze światowe spektakle. W programie jest sporo takich rzeczy i na pewno pomogą nam one zaprosić z zagranicy do Wrocławia różnych ludzi związanych z kulturą. Ale mamy również projekt współpracy międzynarodowej: jest to koalicja między Wrocławiem a miastami, które razem z nami kandydowały o tytuł ESK 2016. Realizujemy Program Rezydencji Artystycznych, o którym wspomniałam już wcześniej. Prowadzimy współpracę z partnerską Stolicą Kultury, którą jest San Sebastián. Na czym polega ta współpraca? Zakłada ona wymianę kulturową, np. w obszarze filmu będziemy prezentować kino baskijskie. Chcemy zaprosić baskijskich reżyserów do Wrocławia. W planach jest również projekt Culinary Connection, od 16 do 19 czerwca, podczas którego będziemy pokazywać filmy dotyczące kulinariów związanych z Krajem Basków. San Sebastián to zagłębie fantastycznych restauracji, jest tam około 20 lokali w yróżnionych gwiazdkami Michelin. Chcemy zaprosić do Wrocławia szefów tych restauracji, aby podzielili się swoimi doświadczeniami z wrocławskimi restauratorami, ale również po to, by zaprezentowali swoje umiejętności, tradycyjne dania oraz aby zapoznali się z naszymi regionalnymi produktami, które też są ważnym elementem kultury. Jakie pani zdaniem wydarzenia zaplanowane na najbliższe miesiące będą najciekawsze? Czy może pani wybrać jedno? To chyba niemożliwe. Wybranie najciekawszego spośród takiej oferty jest bardzo trudne. Na pewno niecierpliwie czekam na Festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty, bo to jest nasze największe wydarzenie. W tym roku mamy specjalną sekcję poświęconą europejskim mistrzom kina, może niektórzy z nich przyjadą do Wrocławia spotkać się z naszą publicznością. Zobaczymy różne filmy, począwszy od nowości, poprzez przypomnienie sobie tych, które zmieniły historię kina. Podczas festiwalu będą miały miejsce wydarzenia specjalne. Przykładem może być film Zagubiona autostrada Davida Lyncha, przedstawiony w Narodowym Forum Muzyki w formie opery filmowej w reżyserii Natalii Korczakowskiej. Będzie miała miejsce również retransmisja spektaklu opery filmowej River of Fundament, której autorem jest Matthew Barney. To monumentalny, kilkugodzinny utwór. Fantastyczna scenografia robi niesamowite wrażenie. Będzie to jedyna okazja, żeby zobaczyć dzieło w Polsce. A co z Europejską Nagrodą Filmową? Jestem ciekawa, jaki film zostanie nagrodzony Europejską Nagrodą Filmową, której gala odbędzie się w grudniu we Wrocławiu. Żeby przygotować widzów 61 KULTURA do tego wydarzenia oraz by upowszechnić wiedzę o festiwalu, chcemy w okresie poprzedzającym ceremonię wręczenia nagród pokazać wszystkich laureatów tej nagrody w ciągu jej trzydziestoletniej historii, a także polskie filmy nagrodzone oraz dzieła nominowane w 2016 r. Wydaje nam się, że dzięki temu cała ceremonia wzbudzi więcej emocji. Rozmawiałyśmy już o tym, że Wrocław miał dobry i łatwy start. Ale co zostanie po tym całorocznym wydarzeniu, co zyska Wrocław i co zyskają mieszkańcy miasta? Na pewno są już takie elementy, które wrocławianie zyskali. Przykładowo Kino Nowe Horyzonty, które utworzono już wcześniej, by promować dobre filmy i inne w ydarzenia. Narodowe Forum Muzyki jest miejscem, które będzie gromadzić wspólnie mieszkańców także po 2016 r. Właśnie dotarła do nas informacja o rekordowej frekwencji i mamy nadzieję, że taka zostanie w kolejnych latach. Odremontowany Capitol, Pawilon Czterech Kopuł, muzeum w zajezdni przy ul. Grabiszyńskiej - to nieliczne z wielu inwestycji, które umożliwią zagoszczenie w tych miejscach kultury na stałe; to one stwarzają przestrzeń dla tej kultury. A w sferze niematerialnej wydaje mi się, że to, co powinno zostać, to jest pewnego rodzaju oswojenie się z kulturą, przyzwyczajenie do tego, że we Wrocławiu dzieje się naprawdę dużo rzeczy, że można brać udział w różnych wydarzeniach i że to jest ciekawy sposób na niedrogie spędzanie wolnego czasu. Po prostu nasze miasto jest miejscem, w którym kultura się liczy i powinniśmy być dumni z tego, że otrzymaliśmy ten tytuł. Takie są niematerialne wartości, które pozostaną w świadomości mieszkańców, i dzięki temu Wrocław nadal będzie się rozwijał kulturalnie. Czy wszystko, co było zaplanowane do tej pory, odbyło się bez zakłóceń? Czy plan jest realizowany bez problemów? Przygotow y wanie programu było trudnym i długim procesem. Oczywiście to nie jest tak, że wszystko się udało w stu procentach, bo to jest niemożliwe. Sytuacja, w jakiej obecnie się znajdujemy, jest dobra. Mamy program, który został opublikowany w naszej książce. Z pewnością zostanie on zrealizowany. Jest wypadko62 wą kilku lat pracy różnych osób i instytucji. Wydaje mi się, że udało się stworzyć coś naprawdę niesamowitego. I jestem przekonana, że to się uda, że widzowie wezmą licznie udział w naszych przedsięwzięciach. Naprawdę myślę, że ta świąteczna atmosfera udzieli się wszystkim i będziemy mieć wspaniały rok cieszenia się z tego, co Wrocław ma nam do zaproponowania. potencjalnemu odbiorcy plan, by go zainteresować i jednocześnie przekazać niezbędne informacje, jak się na wydarzenie dostać, czy wstęp jest płatny itp. Podanie tych wiadomości tak, żeby trafiły do wszystkich w odpowiednim czasie, jest naprawdę trudnym wyzwaniem komunikacyjnym. Staramy się na różne sposoby, działamy intensywnie poprzez prowadzenie strony internetowej, jesteśmy To, co powinno zostać, to jest pewnego rodzaju oswojenie się z kulturą, przyzwyczajenie do tego, że we Wrocławiu dzieje się naprawdę dużo rzeczy, że można brać udział w różnych wydarzeniach i że to jest ciekawy sposób na niedrogie spędzanie wolnego czasu Jaki jest największe wyzwanie, przed którym stoją organizatorzy ESK? Wydaje mi się, że dużym wyzwaniem jest to, aby o naszym programie poinformować wszystkie osoby zainteresowane. Przy tej liczbie w ydarzeń może to być skomplikowanym zadaniem, ponieważ z taką informacją trudno się przebić w telewizji, radiu, prasie czy internecie. Nie jest łatwo w ciekawy sposób przedstawić aktywni w mediach. Widzowie mogą się poczuć tymi informacjami trochę przytłoczeni. Istnieje możliwość, że mogą nie wyłowić tego, co by ich najbardziej interesowało. Dlatego jest to niełatwe zadanie, ale mam nadzieję, że wszyscy będą zadowoleni z tego, co przygotowaliśmy i każdy znajdzie coś dla siebie. 63