CeBePeDe - WordPress.com

Transkrypt

CeBePeDe - WordPress.com
Anatol Ulman
CeBePeDe
„...cnocie i wstydowi
cenę ustawili...”
(„Odprawa...”)
Niniejszym proponuję, by władza od oświaty najwyższej rychło erygowała Centralną Bibliotekę
Prac Dyplomowych, którą z lenistwa zainteresowani przezywać będą CeBePeDe. A w ramach
gorączkowego poszukiwania modelu edukacji w okresie transformacji, restrukturyzacji,
rewaloryzacji oraz pozostałych przemian współczesnych koniecznych w przyłączeniu nas do
księstwa Luksemburg (księstwo to, jak usłyszałem, wywarło potężny wpływ na rozwój krajowej
kultury muzycznej, choć oczywiście disco polo stanowi wynalazek samodzielny). Z góry
informuję, bo to punkt zawsze drażliwy i grzebiący wszelkie porządne inicjatywy, że idzie o
grubszy interes, co natychmiast przyniesie gruby szmal, od którego wszyscy biorący w biznesie
udział dokumentnie pokryją się tak pożądanym dziś burżuazyjno-demokratyczno tłuszczem. Dla
powołania tej biblioteki zbędne są wielkie gmaszyska z wykładanego marmurem piaskowca,
potężne magazyny z elektroniką wykrywającą kopce pożerających papier termitów czy
rozświetlone biura z oranżerią oraz wybiegiem dla dyrekcji. Wystarczy duży kantor z telefonem
i komputerem trzydzieści dwa mega oraz pękata nowoczesna kasa na gotówkę, biurko z
krzesłem dla kasjerki. No i oczywiście kilka baraków, w których w okresie rozwoju budownictwa
trzymano cement, a teraz zostaną wypełnione regałami na maszynopisy. I do roboty trochę
panienek zorientowanych, najlepiej po studiach prawdziwych. W maleńkiej, ciemnej sionce
nowej instytucji, nie tyle bezczelnie co nieśmiało, proponuję umieścić na jakiejś skrzyni moje
gipsowe zakurzone popiersie. Taki bowiem, jako pomysłodawca, chcę mieć udział w koncernie
CeBePeDe, bo że z interesu powstanie koncern, wątpić nie można. Za zasługę gotówki nie
żądam żadnej, bo do forsy nigdy szczęścia nie miałem i niech już tak zostanie. Chcę też
wyjaśnić, że idei CeBePeDe nie zerżnąłem. Ani od tych lekarzy z Gliwic, którzy machnęli sobie
prace doktorskie przepisując ogłoszone przez kanadyjskiego medyka wyniki badań nad jakimś
choróbskiem, co zresztą uznano wprawdzie za postępowanie brzydkie, ale na szczęście pod
trzech latach przedawnione. Ani od pani prorektor, która rąbnęła komuś z dalekiej uczelni tekst
pracy habilitacyjnej tak dobrej, że jej również ten stopień naukowy przyznano. Ideę moją
zrodziło to, co w czasach totalitarnego terroru nazywano zapotrzebowaniem społecznym. A
czego dziś ludzie (no może nie wszyscy, bo tylko studenci) gorączkowo potrzebują? Oni bowiem
potrzebują setek tysięcy prac dyplomowych. Licencjackich oraz magisterskich. I dziesiątków
tysięcy rozpraw doktorskich, a trochę mniej habilitacyjnych. Bo weźmy pod uwagę
rzeczywistość. Na zimno, bez nerwów. Poza państwowymi, które bardzo rade otwierają wszelkie
płatne kierunki studiów, działają dziesiątki uczelni prywatnych intratnie tłukących
wykształcenie masowe. Od kończących takie przeróżne studia żąda się przedstawienia
pisemnych prac dyplomowych na tematy owakie. Sytuacja zaś jest ta, że poważna część
absolwentów, którzy sobie egzaminy oraz zaliczenia kupili pracowicie i nieraz strasznymi
kwotami opłacając kolejne semestry (kiedy studia są płatne, wykształcenie jest kupione, to
wynika z praw rynku), ani fizycznie, ani umysłowo nie jest w stanie napisać żądanej rozprawki.
Patrząc realnie z drugiej strony tematy onych prac są w tysiącach powielane, a gotowe
maszynopisy leżą w zapomnianych magazynach, by w końcu sczeznąć na nic się przydawszy. I
teraz połączmy jedno z drugim! Co wyjdzie? Ano Centralna Biblioteka Prac Dyplomowych, która
całą makulaturę raz już skonsumowanych prac dyplomowych wszelkich wydziałów wszelkich
uczelni zakupi, zinwentaryzuje i następnie sprzeda potrzebującym! Kupi po cenie opłacalnej dla
wydziałowych biblioteczek, sprzeda z zyskiem przyzwoitym powiedzmy siedem tysięcy procent
potrzebującym absolwentom, żeby sobie z Bogiem przepisali i uzyskali na tej podstawie
należne tytuły zawodowe oraz naukowe. Gdyby zaś szło o jakieś zbędne w interesach problemy
etyczne, to muszę wszystkim uświadomić, że nie wymyśliłem istoty tego interesu, bo on już
działa. A co działa, zostaje uświęcone przez obyczaj. Niemrawo jednak, bo sprzedawane są i
kupowane tylko pojedyncze prace, nieraz z tego samego wydziału sprzed roku lub dwóch, a
cały szmal chowa sobie asystent czy wykładowca lub wyższy uczony, co bardzo krzywdzi nie
mający udziału skarb naszego państwa. Ponadto w takim pokątnym handlu potrzebujący nie
posiada dotarcia do wszelkich możliwych tematów, na jakie by reflektował, by zaproponować
promotorowi. Mój pomysł (dlatego żądam nagrody tak skromnej jak gipsowe popiersie)
sprowadza się więc do określenia ram organizacyjnych biznesu i prowadzenia go na szeroką
skalę krajowego (a może potem i unijnego) interesu przynoszącego wszystkim zysk.
Pominąwszy wymienione już walory rozbujania takiej firmy, podkreślić muszę, jako unijny
Europejczyk, nieprzeliczalną na nic korzyść intelektualną przedsięwzięcia. Stanowi ją przede
wszystkim liczba osób posiadających wykształcenie wyższe a przypadająca na sto tysięcy
ludności. Liczba ta po uruchomieniu CeBePeDe gwałtownie pocznie wzrastać. I przegonimy
uczone różne durnowate nacje.
Sycyna, nr 9/1998, 24 V 1998

Podobne dokumenty