Grzechy - Albert Kunz — opowiadania
Transkrypt
Grzechy - Albert Kunz — opowiadania
Albert Kunz GRZECHY Kraków 2015 Grzechy Wstęp W niedużym miasteczku mieszkało czterech nieznających się młodych mężczyzn. Marek Wolicki był inżynierem budowlanym, Stefan Guńko rymarzem, Ryszard Kolicki magazynierem a Janusz Wyczłonek sprzedawcą w sklepie z dywanami. Byli mniej więcej w tym samym wieku, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby usiedli przy jednym stoliku na kawie czy piwie. Marek Marek projektował i budował domy, fabryki, sklepy. Bardzo lubił chodzić z innymi inżynierami to na kawę do kawiarni, to na jakiś lanczyk z piwkiem do restauracji „Pod Byczymi Jajami”. Nigdy nie nauczył się palić papierosów, co było niesamowitym osiągnięciem na studiach na Politechnice w K. Siedząc z kolegami w kawiarni, często myślał, że szkoda, iż nie umie puścić wonnego dymka. Jakby się to czasem przydało, żeby się odprężyć po ciężkiej, wymagającej uwagi pracy. Początkiem kwietnia poczuł się źle. Po lekarskich badaniach otrzymał przerażającą diagnozę – zaawansowany rak płuc. Zmarł 17 lipca. Stefan Stefan lubił nie tyle swoją pracę, co moment, kiedy mógł odejść od ciężkiej maszyny do szycia skóry, zamknąć warsztacik i udać się do pobliskiego pubu na kufelek jasnego, wypitego z przyjaciółmi – szewcem, krawcem i stelmachem. Stefan bardzo lubił piwko, natomiast nie palił i palenia nie pochwalał. Kiedy koledzy, a osobliwie szewc, wyciągali pudełka pełne wonnych papierosów, zaczynał narzekanie: Albert Kunz — Tak, palicie... Zdrowia to może wam nie szkoda, ale pomyślcie, ile wydajecie na te fajki! Ja nie palę i dorobiłem się dzięki temu starego, ale zawsze, forda! A wy przepalacie majątek, zamiast oszczędzać. A nie lepiej to odłożyć kapkę, niż wdychać smrody za własne, ciężko zarobione pieniądze nabyte??? I tak było do momentu, aż w marcu zasłabł. Lekarz stwierdził raka płuc. Stefan odszedł 17 lipca. Ryszard Ryszard Kolicki siedząc w magazynowym kantorze oddawał się swojej ulubionej pasji. Palił! Palił papierosy, fajkę i cygara. To jedno miał wspólne z Miłościwie Panującym nam Cesarzem Franciszkiem Józefem Pierwszym. Może nie odpalał jednego od drugiego, ale palił wonnie, namiętnie i ze smakiem. Zaciągał się głęboko, aż po genitalia. Wciągał dym pełną piersią, rozkoszując się jego kłębami, docierającymi aż do ostatniego pęcherzyka płucnego i wypełniającymi tchawicę, oskrzela i oskrzeliki. Po pracy szedł samotnie, gdyż samotnikiem był, do gospody i tam, pod dwa kufle portera ciemnego, wypalał paczkę papierosów bez filtra. W niedzielę zaś, w kawiarni, przy lampce koniaku, wciągał w siebie dym z dwóch-trzech cygar „Hawańskie Noce”. W parku zaś siadał czasami na ławeczce, aby opróżnić główkę pokażnej fajki z gruszy, nabitej tytoniem „Biały Dom Śliwkowy” Pewnego dnia, idąc do pracy stracił przytomność. Przyjechała karetka, zabrała do szpitala. Okazało się – rak płuc. Po miesiącu, 17 lipca, Ryszard Kolicki oddał ducha. Janusz Janusz sprzedawał dywany. Znał się na dywanach, kochał dywany. Oprócz dywanów Janusz uwielbiał baśnie arabskie. Baśnie o latających dywanach. Zastanawiał sie w pracy, czy kiedyś znajdzie się u niego w sklepie latający dywan, na którym usiądzie i fruuuuuuuuuu... poleci do baśniowej Arabii, pełnej hurys i skarbów Alladyna. Grzechy Janusz Wyczłonek lubił w kawiarni wypić szklankę herbaty, czasem kawy. W kawiarni siedział z książką w ręku, a jeśli nie był to katalog z dywanami, to były to na pewno „Baśnie z Tysiąca i Jednej Nocy”. Janusz alkoholu nie pijał i nie palił tytoniu. Nie, żeby nie lubił... po prostu na używki tego typu nie zwracał żadnej uwagi. Nawet nie wiadomo, czy wiedział świadomie, że istnieje piwo, wino, wódka, papierosy, cygara czy fajka. Było to wszystko poza jego percepcją. Początkiem maja obsługiwał w sklepie miejscowego lekarza, który kupował dywan do swojego gabinetu. Lekarz przyjrzał mu się uważnie. — Niech pan wpadnie do mnie jutro, po pracy. Coś mi się w pana wyglądzie nie podoba. Janusz wpadł następnego dnia. Po szczegółowych badaniach okazało się, niestety, że cierpi na raka płuc. Długo to nie trwało. Udał sie do Domu Ojca 17 lipca. Sąd 17 lipca stanęli przed obliczem Anioła Śmierci – Marek, Stefan, Ryszard i Janusz. Stali przytłoczeni ogromem i mocą potężnej Postaci, patrzącej surowo gorejącymi czerwono oczami. — Zostaliście, po karze, którą była choroba, za grzechy związane z nałogiem palenia tytoniu, skazani na wiekuiste potępienie — zagrzmiał gromki głos Anioła Śmierci. Struchleli patrzyli na Postać. — Ty — wskazał na Marka — zgrzeszyłeś myślą! Do piekła! — Ty — wkazał na Stefana — zgrzeszyłeś mową! Do piekła! — Ty — wskazał na Ryszarda — zgrzeszyłeś uczynkiem! Do piekła! — Ale ja? — ocknął się z odrętwienia Janusz. — Ja przecież nie paliłem, nawet o tym nie myślałem, nawet tego nie zauważałem... Dlaczego ja???? — Ty — odparł miękko Anioł Śmierci - ty, Januszu, zgrzeszyłeś zaniedbaniem! Do piekła! Kraków, 1. sierpnia 2015 r.