Naprawa blachy błotnika
Transkrypt
Naprawa blachy błotnika
www.wild-sovietboxer.pl Naprawa blachy błotnika by Lama Jakiś czas temu stałem się szczęśliwym posiadaczem MT9 z przeszczepionym sercem K-750 i skrzynią ze wstecznym. Połączenie jak dla mnie idealne. Moment zakupu wybrałem świadomie, chcąc uporać się z remontem przez zimę. Oczywiście na pierwszy ogień pod nóż poszedł silnik, ale to zupełnie osobna historia i o tym może innym razem. Najpierw słówko o blacharce. Jak to zwykle bywa blachy, które na pierwszy rzut oka wyglądały na 100% OK w czasie prowadzonego przeze mnie śledztwa i przesłuchań z użyciem ostrych narzędzi ujawniły kilka swoich wstydliwych sekretów. Na pierwszy problem natknąłem się przy tylnym błotniku. A wyglądało to tak: Ten widok naprawdę mnie wkurzył. Dosyć już miałem walki ze szpachlówką i plastikiem w japonii. Jak ma być blacha to szpachlówka won za drzwi ! Jak to mówią w bajkach: "jak pomyślał tak i zrobił". Po 10 sekundach pracy przecinarki plazmowej wrzód był wycięty: Trochę bez sensu, ale skutecznie. Żeby jakiś sens temu nadać sięgnąłem jeszcze raz po plazmę i tym razem poprowadziłem ją po prostych, przykładając kawałek kątownika dla równego cięcia. Tak będzie łatwiej dopasować łatkę. Teraz wziąłem kawałek kartonu - akurat miałem pod ręką tacki papierowe - i przykładając od spodu obrysowałem brzegi rany: Teraz wyciąłem kształt z kartonu, odrysowałem na blasze 1mm i potraktowałem plazmą. Dodam, że zgodnie z naukami Adama Słodowego zawsze mam w domu kawałek starej i nikomu już niepotrzebnej blachy 1mm. Jeśli akurat takiej nie masz, to możesz nabyć w dosłownie każdej hurtowni wyrobów hutniczych. Niektóre hurtownie sprzedają po minimum pół arkusza, niektóre cały (1mx2m), ale każda potnie ci blachę tak jak chcesz. Ceny nie pamiętam, ale majątek to to nie jest. Tak czy inaczej wyszło tak: Teraz trzeba było nadać łatce krzywiznę, na początek tak mniej więcej - trochę w rękach, trochę w imadle, trochę kombinerkami. W sumie obojętnie jak, trzeba tylko uważać, żeby nie zrobić ostrych załamań, bo potem bardzo trudno się ich pozbyć. Już lepiej wtedy wyciąć nowy kawałek. Gięcia muszą być jak najłagodniejsze. Z resztą krzywizna sama "się odnajdzie" jak już zaczniemy spawać. Przy dopasowywaniu pomagałem sobie szlifierką, żeby wyrównać krawędzie albo wybrać trochę blachy tam gdzie przeszkadzała. Warto poświęcić na to chwilę, bo łatka nie może wchodzić nad albo pod blachę i nie może być za dużej szpary. W końcu sięgnąłem po ścisk i ustaliłem położenie łatki: Teraz ważna, ale naprawdę ważna uwaga: niech nikomu nie przyjdzie do głowy, że przytrzyma łatkę palcami i zgrabnym ruchem drugiej ręki przyłapie ją spawarką. To się nie uda. Taka metoda to pierwszy stopień do piekła blacharzy. Po prostu w czasie spawania płaszczyzny elementu i łatki muszą być dokładnie wyrównane. Może się komuś wydawać, że trzyma równo i wyczuwa palcami że jest OK, ale dam sobie obciąć eeee... włosy, że w miejscu złączenia powstanie załamanie. Niewielkie, ale jednak koszmarnie zakłócające łagodną krzywiznę blachy. A to oznacza mnóstwo, mnóstwo bezsensownej roboty młotkiem. Użycie ścisku jest konieczne i to w dodatku trzeba go ustawić naprawdę ciasno, tak żeby nagiąć do siebie oba brzegi blachy. Kolejna uwaga, jeszcze ważniejsza: blachę spawa się punktowo. Tak, wiem, że wszyscy to wiedzą, ale ... może jednak nie ? Nieważne. I jak już mamy te pół arkusza blachy to lepiej sobie najpierw poćwiczyć. Łączenie takich cienkich elementów wymaga trochę wprawy. No, to nic wielkiego, ale trzeba wyczuć ile czasu (ok. 1 s) ma trwać spawanie punktu. Dosłownie ułamek sekundy więcej i mamy dziurę na wylot. A nie można też za słabo, bo nam się blacha rozleci. W każdym razie pierwszy spaw wykonany i łatka trzyma się o własnych siłach: Oczywiście nie zrezygnowałem ze ścisku, zdjąłem go tylko na czas robienia fotek. Trzeba go przesuwać w miarę postępu spawania tak żeby był jakiś centymetr albo półtora od ostatniego spawu. To daje gwarancję, że nie trzeba się będzie później namachać młotkiem. Spawać trzeba po obu stronach. Robiłem tak, że przesuwałem ścisk „kropkowałem” jedną stronę, odwracałem na drugą, spawałem i znowu przesuwałem ścisk. Po tym przeszedłem do szlifowania. Zaczyna to jakoś wyglądać. Szczerze mówiąc do tej chwili nie byłem pewien, czy coś z tego wyjdzie, ale teraz trochę mi ulżyło. Nadszedł więc czas na fine tunning. Od spodu zostawiamy brzydkie, nie ma sensu osłabiać łączenia przez zeszlifowywanie spawu. I tak nikt tego nie zobaczy. I tu nadchodzi kres naszej opowieści blacharskiej. Błotnik żył długo i szczęśliwie itd. Na pożegnanie ostateczny wynik mojej dzisiejszej dwugodzinnej pracy: