rozdział 1

Transkrypt

rozdział 1
Krew Anioła
Nela
Published: 2013
Tag(s): ANIOŁY NEFILIM demon demony romans krew śmierć niebo skrzydła piekło sny
Part 1
Prolog
PROLOG
Pajęczyna na szkle. Ciemność. Nocne niebo upstrzone gwiazdami. Nienaturalny bezruch koron
drzew. Księżyc wychylający się zza rozmytych chmur. Miała wyprostowaną szyję, więc dlaczego
patrzyła na niebo?
Odchyliła się odrobinę do tyłu. Asfaltowa droga prowadząca w głąb lasu. Migotliwy odblask
długich świateł w kałużach deszczu i benzyny. W środku zapach skóry, paliwa, miedzi i dymu,
sączącego się na zewnątrz przez wykruszoną szybę. Na zewnątrz mrok i gęsta mgła, przysłaniająca
widok na obrzeżach miasteczka.
Odpięła pasy. Jej nogi opadły za nią, sprawiając, że zwinęła się w kłębek. Musiała siedzieć do góry
nogami w przewróconym samochodzie. Wyprostowała się i niespiesznie wyszła z auta przez rozbite
okno. Chwiejnym krokiem, jakby nie dotykając stopami asfaltu, ruszyła przed siebie. Przenikliwe
wycie syreny zmusiło ją, by się odwrócić. Srebrne audi leżało w poprzek drogi obrócone do góry
kołami. Dym wokół niego mieszał się z mgłą. Światła nadal były włączone. Podążając za nimi
wzrokiem, ujrzała trzy kolejne parkujące tuż obok niego. Karetka, radiowóz, taksówka. Ludzie w
mundurach rozbiegli się dookoła, wykrzykując komendy. Jedni wyciągali coś z wozów, inni próbowali
dostać się do przewróconego samochodu.
Co się dzieje?, wyszeptała, Jechałam z kimś jeszcze?
Nie zauważyła, kiedy otworzyły się drzwi żółtej taksówki, dopóki rozhisteryzowana, płacząca
kobieta w różowym kostiumie nie wykrzyknęła jej imienia.
Mama!
Ruszyła w jej stronę wolniej niż tego pragnęła. Jej matka biegła potykając się w białych pantoflach,
desperacko starając się ominąć stojących jej na drodze funkcjonariuszy. Kiedy była już przy niej,
przyspieszyła i upadła na kolana.
Mamo!
Nie odwróciła się. Jej ciałem wstrząsnął głęboki szloch. Znowu zaczęła krzyczeć. Na tyle głośno i
rozpaczliwie, żeby zagłuszyć stojących przy samochodzie strażaków.
- Nawet jeśli szybko uda nam się otworzyć te drzwi, musimy być bardzo ostrożni wyjmując ją ze
środka.- wysoki mężczyzna pochylił się nad niższym kolegą, starając się zachować tą wymianę zdań
tylko między nimi.
Ktoś inny podszedł do nich z ogromnymi, błyszczącymi w świetle wozów nożycami. Widziała już
takie w filmach. Mogły przecinać nawet metal. Nieprzyjemny chrzęst utwierdził ją w przekonaniu, że
do tego im właśnie posłużyły.
Mamo?, spróbowała jeszcze raz bez rezultatu. Najwyraźniej w środku był ktoś ważniejszy niż ona.
Ktoś, kto dużo bardziej potrzebował pomocy.
Chwilę później drzwiczki opadły z hukiem na asfalt tuż obok jej matki. Jeden z mężczyzn podniósł
je opierając o bok auta. Wyszeptał jakieś słowa przeprosin, ale po jego twarzy przebiegł tylko wyraz
irytacji. Nikt nie powinien się tam teraz znajdować. Kobieta jednak przysunęła się bliżej do spękanej
szyby drzwiczek. Jedno spojrzenie do środka sprawiło, że zdławiła się jeszcze większym szlochem.
Och, mamo…
Podbiegła i objęła ją ramionami, opadając na kolana tuż przed nią. Wzdrygnęła się, jakby z zimna,
ale nie oderwała wzroku od wnętrza samochodu.
Spójrz na mnie, mamo, wyszeptała ściskając jej rękę. Chciała być dla niej wsparciem, tak jak ona
zawsze była przy niej.
Oczy kobiety, czerwone od łez, patrzyły na nią bez wyrazu. Być może wcale nie patrzyły na nią.
Dziewczyna podążyła za jej wzrokiem, ale jedyne co zauważyła to pajęczynka na szybie, przez którą
mogła oglądać dwóch mężczyzn w białych kitlach. Westchnęła głęboko pozostawiając na szybie
kremowobiałą mgiełkę pary. Dotknęła jej opuszkiem palca, pozostawiając na chłodnej powierzchni
niewielką, przezroczystą plamkę. Ze znużeniem uniosła się wyżej i przeciągnęła paznokciem po
mgiełce, kreśląc kilka liter.
„JESTEM Z TOBĄ”
Westchnęła ponownie opadając na asfalt. Coś za nią drgnęło, zasysając powietrze. Odwróciła głowę
i prawie zderzyła się z czołem swojej matki. Jej czarne oczy zdawały się pochłaniać całą napuchniętą
od płaczu twarz. Zmarszczki wyglądały na głębsze i postarzyły ją o kilkanaście lat w ciągu sekund.
Popękane usta miała rozwarte w niemym krzyku.
Wyglądała zupełnie, jakby zobaczyła ducha.
Chapter
1
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 1
Blask świec odbijał się delikatnie od wilgotnych skał na ścianach i podłodze. Niewiele było tam
światła. Powietrze zdawało się gęste i ciężkie od wilgoci, ale chłód mokrych kamieni, pozwalał z
niejakim trudem oddychać. Schodząc po stromych schodkach, niósł w rękach kolejną dawkę tlenu.
Następną porcję roślin z lasu nad nimi. Pozostawił je przy ścianie kierując się w stronę niewielkiej
plamy mglistego światła przy końcu skalnej komnaty. Udało im się zdobyć jeszcze jedno duże łóżko z
kutego metalu i kilka zniszczonych mebli. Większość miała porysowane blaty i rysy na jasnym
lakierze. Ściany i podłogi nie były niczym pokryte. Bił z nich chłód i surowość ciosanych skał. Nie
mieli jeszcze czasu się tu zadomowić.
Ich ostatnie kryjówki wcale nie były lepsze. Zwykle jednak udawało im się uniknąć przynajmniej
takiej wilgoci. Tutejszy klimat był gorący za dnia i wyjątkowo chłodny w nocy. Padało prawie
każdego wieczoru, sprawiając, że w lesie nie było miejsca wolnego od bagnistej ziemi. Równie dobrze
mogli już skorzystać z tej gotowej podziemnej jaskini.
Poprzednim razem byli przynajmniej w normalnym domu. Co prawda obracał się w ruinę, ale
powietrze, które dostawało się przez wybite okna, pozwalało swobodnie oddychać i nie przyklejało
jego włosów do karku i czoła. Nie znosił tego i nienawidził konieczności ukrywania się przed całym
światem, gdziekolwiek się znajdowali.
Biurko przy którym siedziała dziewczyna zawalone było rozpadającymi się książkami. Delikatny
papier nie znosił dobrze takiej wilgoci. Sfrustrowany opadł na krzesło naprzeciwko niej. Przeczesując
palcami opadające na czoło włosy, obdarował ją długim, pełnym znużenia i irytacji spojrzeniem.
- Jak długo mamy się tu jeszcze ukrywać?- jęknął, opierając łokcie o blat.
Niechętnie oderwała wzrok od papierów leżących przed nią i wbiła w niego swoje ogromne zielone
oczy otoczone ciemnymi, długimi rzęsami. Przez jej twarz przemknął wyraz równej jemu irytacji.
Westchnęła jednak i odpowiedziała mu znużonym głosem.
- Jeszcze tylko kilka dni. Wytrzymaliśmy tak długo… proszę.- szepnęła, wyciągając dłoń i
odgarniając grzywkę opadającą mu już na oczy.
Jej własne, skręcone z wilgoci, rude włosy spadły przy tym kaskadą na pliki kartek leżące na blacie.
Nawet w nikłym świetle płomyków same wyglądały, jak ogień.
- Po prostu nie rozumiem dlaczego musimy gnić w tej jaskini.- burknął, chwytając jej dłoń i
odkładając ją z powrotem na biurko.
Jego równie zielone oczy iskrzyły gniewem. Zacisnął usta w cienką linię oczekując jej odpowiedzi.
Wyrwała rękę spomiędzy jego palców i oparła się gwałtownie o tył krzesła, prawie je przewracając.
- Ile razy będę ci to musiała jeszcze tłumaczyć?- jęknęła.- Nie możemy pozwolić, żeby ktokolwiek
zainteresował się tym miasteczkiem. Dobrze wiesz, że jak tylko zaczniemy się pokazywać na
powierzchni będziemy na językach wszystkich mieszkańców. Natychmiast się tu pojawią i wszystko
pójdzie na marne.- powtórzyła swoją odpowiedź po raz kolejny z równą mocą.
Dlaczego musiał być taki niecierpliwy? Zacisnął szczęki jeszcze mocniej, a cienie na jego wysokich
policzkach zaczęły zlewać się z ciemnymi włosami opadającymi mu na oczy. Zerwał się z krzesła z
impetem, sprawiając, że oparciem odbiły się od kamiennej ściany.
- Dlaczego nie pozwalasz mi nawet jej zobaczyć?!- wrzasnął.
- Nie.- wyszeptała przez zaciśnięte zęby, pięści ściskając po obu stronach kolan.
- Co cię tak bardzo przeraża, że nie chcesz się zgodzić na choćby jedno spotkanie? Przecież
obiecałem, że nie odejdę…
- Nie.- przerwała mu znowu zaciskając palce na brzegu biurka.
- Mam tego dość!- warknął, opierając się o blat, tuż nad jej spuszczoną głową.- Poznam ją, czy ci
się to podoba czy nie!
Złapała jego dłoń zanim zdążył się podnieść i utkwiła w jego twarzy spojrzenie szklistych,
zielonych oczu. Przez chwilę był pewien, że znowu wybuchnie i spróbuje go zatrzymać, ale na jej
twarzy pozostał tylko wyraz smutnego zrezygnowania. Nieznacznie skinęła głową, ale to wystarczyło,
by na jego twarzy wymalował się uśmiech dziecięcej ekscytacji. Szybko zacisnął usta z powrotem w
cienką linię, nim zdążyła unieść głowę i go na tym przyłapać.
- Jedno spojrzenie.- szepnęła zdławionym głosem.- Dla twojego dobra. W przeciwnym razie, nie
będziesz potem w stanie zrobić tego, co konieczne.
Chciał spytać, co miała na myśli, wypowiadając te ostatnie słowa, ale bał się, że straci jedyną
szansę. Energicznie przytaknął głową, starając się ukryć swój entuzjazm. Przyjęła to jako obietnicę.
Nie mogła wiedzieć co zrobi, gdy ją zobaczy. Nie był głupi, wiedział, że jeszcze nie czas. Wiedział, że
przez najbliższych kilka dni dziewczyna musi być bezpieczna. Myślała, że zakocha się od pierwszego
wejrzenia, porzuci ją i ucieknie, zabierając ze sobą ich jedną na setkę lat szansę na odzyskanie
najcenniejszej rzeczy, którą stracili tak dawno temu? Nonsens. Więc może bała się, że nie wytrzyma i
zrobi jej krzywdę, gdy tylko ją zobaczy? Nie mogła przecież uważać, że jest aż tak lekkomyślny.
Podniósł się powoli i posłał jej delikatny uśmiech, zanim odwrócił się w kierunku z którego
przyszedł.
- Ianie.- usłyszał za sobą.
Odwrócił się i obdarował ją pytającym spojrzeniem. Na jej twarzy błądził uśmiech.
- Postaraj się nie rzucać w oczy i pamiętaj, że zawsze wiem, kiedy dotrzymujesz obietnicy.- dodała
szeptem tak cichym, że zastanawiał się, czy na pewno miał go usłyszeć.
- Oczywiście, Anastazjo. - odparł lekko i bez chwili wahania zaczął wspinać się po stromych,
śliskich schodkach w rogu komnaty.
Już po pokonaniu kilku pierwszych był w stanie unieść ręce i otworzyć właz. Wyskoczył na
powierzchnię, ledwie tłumiąc śmiech. Nie mogła wiedzieć co zamierzał zrobić.
Rozejrzał się po otwartej przestrzeni. Tak dobrze było oddychać czystym powietrzem. Nie było
takie cudowne, jak te które pamiętał z domu, ale żył nadzieją, że już niedługo znowu będzie mógł
poczuć je w swoich płucach.
Wejście do skalnej komnaty kamuflowały pałki wodne i trzcina, porastające dookoła całe jezioro,
które odbijało teraz ostre światło wschodzącego słońca. Niebo było piękne. Od zachodu jeszcze
ciemnogranatowe, przechodzące powoli w delikatny fiolet aż do bladego błękitu, tuż przy wschodnim
horyzoncie. Taki widok był jednym z nielicznych powodów, dla których warto było stąpać po tej
wilgotnej ziemi. Postanowił nie wystawiać na próbę cierpliwości rudowłosej towarzyszki. Podciągnął
do łokci rękawy czarnego płaszcza, który okrywał jego ciemne dżinsy i koszulę w tym samym
bezdennym odcieniu. Strój prawie zlewał się z jego włosami. Nadchodząca jednak jasność
przypomniała mu, jak Anastazja lubiła je określać wplątując smukłe palce w jego opadającą na oczy
grzywkę.
- Gorzka czekolada.- jej słowa łaskotały jego ucho.
Uwielbiała to robić. Była w tym jakaś ukryta tkliwość. Może nawet uczucie. Te wszystkie lata,
które razem spędzili. Czy mogły sprawić, że w końcu zapomni i znajdzie szczęście u boku kogoś
innego?
Oderwał małą gałązkę z krzewu, zostawiając za sobą ostatnie cienie lasu. Chwycił jeden z listków
między palce i uniósł go pod wschodzące słońce. Kolor przypominał jej oczy. Powinien coś do niej
czuć. Minęło tak wiele czasu. On jednak ciągle pozostawał pusty w środku. Przyzwyczaił się do tego
uczucia. Nie było przyjemne, ale obiecał, że jej nie zostawi, a on dotrzymywał słowa, bez względu na
konsekwencje. Mieli tylko siebie. Liczył na to, że ich bliskość i jej uczucie w końcu coś w nim
przełamią. Ciągle jednak musiał udawać. Nie wymagało to od niego wysiłku. W końcu nie było
nikogo innego, z kim mógłby się związać tak, jak z Aną. Była przy nim od zawsze. Wiedział, że może
na nią liczyć. Jednak ich ciągła bliskość sprawiała, że traktował ją bardziej, jak przyjaciółkę lub
siostrę. Poza tym, chociaż nigdy nie przyznałby tego głośno, miał złamane serce.
Rzucił gałązkę na chodnik. Miał o tym nie myśleć. To nie pomagało. Nigdy więcej, obiecał sobie.
Rozejrzał się po miasteczku, które zaczęło powoli roztaczać wokół niego swoje zabudowania. Białe
płotki, białe domki, porośnięte równo oddalonymi od siebie drzewami alejek. Wszystko takie samo.
Minął kościół w centrum. Kilka kamienic ze sklepami utrzymywanymi w piwnicach. Kilka
najważniejszych instytucji. Szkoła. Bank. Urzędy. Miasto było niewielkie i była to jedna z wielu
rzeczy, które tutaj im sprzyjały. Mniej mieszkańców, oznaczało mniej podobnych jemu i Anastazji, a
to równało się zwiększeniu szans na przeprowadzenie ich planu. Wiedział, gdzie ma iść. Obrzeża w
północnej stronie. Nowe zabudowania, dla tych niewielu gości, którzy postanowili ostatnio się tu
wprowadzić. Tak jak ona.
Rozpoczął w głowie bilans tego, co o niej wiedział. Jak mógł znać każdy szczegół z jej życia i nie
wiedzieć, jak wygląda? Oczywiście jeden szczegół był wiadomy. Ana wytłumaczyła mu już na
początku coś, co bardzo go intrygowało. Dlaczego nikt nie zauważył, że jest jedną z nich? Byli piękni.
Nienaturalnie, nieskazitelnie, niepokojąco piękni. Ludzie natychmiast na to reagowali. Najpierw
podziwem, potem zazdrością, a na końcu strachem. Jak instynkt, jedyne przeczucie chroniące ofiarę
przed drapieżnikiem. Jaśni natychmiast się o tym dowiadywali. Plotki naprawdę szybko rozchodzą się
wśród ludzi. Wtedy sprawdzali całe miasteczko. Szukali. Zawsze jej.
Musiała być piękna. Oni wszyscy byli. Nie urodziła się jednak bez skazy. Nie mogła mieć pojęcia,
że tylko bezkształtna blizna na jej policzku, pozwoliła jej przeżyć prawie osiemnaście lat. Nawet jeśli
ktoś pomyślał w pierwszej chwili, że była jedną z nich, widząc skazę natychmiast opuszczał miasto.
Nie mogli zmarnować takiej okazji. Dlatego dusili się w wilgotnej, ciemnej, skalnej komnacie, skrytej
pod ziemią nad jeziorem. Nie mogli ściągnąć tutaj niczyjej uwagi. Dzięki temu mieli czas, by
dowiedzieć się o niej wszystkiego i zapewnić jej bezpieczeństwo.
Zaśmiał się pod nosem, przypominając sobie początek. To, co zrobiła Anastazja było ryzykowne.
Wiedzieli, że na następną musieliby czekać kolejne kilkadziesiąt lat. Doprowadzenie do małego
incydentu, kiedy jej matka była jeszcze w ciąży okazało się genialnym pomysłem. Na dziecku
pozostała tylko blizna, wystarczająca by odstraszyć Jasnych, ale nie tak niebezpieczna, by zagrozić jej
życiu.
Dziewczyna rosła i była dumą rodziców. Obserwowali ją, gromadząc lokalne gazety ze
wzmiankami o ślicznej córeczce miejscowego lekarza i nauczycielki, która cudem przeżyła napad i
poparzenie, wracając po pracy do domu nocą.
Jednak wraz z jej rozwojem zaczęło narastać zagrożenie. Talent do śpiewu i gry na fortepianie,
zaczął z powrotem przykuwać uwagę innych. Nie mogli pozwolić, by ktokolwiek domyślił się czegoś
o ich podstępie. Anastazja postanowiła zająć się ponownie zapewnieniem jej bezpieczeństwa. Całe
miasto było zdruzgotane, kiedy dowiedziano się o wypadku, w którym zginął ukochany ojciec i
uwielbiany doktor Castel. Nie mogli uwierzyć, że ich rodzinę po raz kolejny spotkała tak
niesprawiedliwa tragedia. Dziewczyna przestała grać, odmówiła śpiewania. Zamknęła się w sobie,
pozwalając tylko matce na utrzymywanie z nią kontaktu i naukę w domu. W końcu przeprowadziły się
tutaj. Małe miasteczko miało być tym pierwszym, ostrożnym krokiem w stronę normalnego życia.
Pierwsza od siedmiu lat szkoła. Pierwsi przyjaciele. Nowe otoczenie, miało być lekarstwem na
złamane serce córki.
Ze zdziwieniem obserwował notatki Anastazji, z których jasno wynikało, że przeprowadzka
naprawdę jej pomogła. Miała wiele do nadrobienia, ale już same wakacje tutaj pozwoliły jej otworzyć
się na ludzi, zdobyć kilku przyjaciół, wrócić do życia. Gdzieś głęboko w środku czuł, jak bardzo
ironiczna była jej historia. Za siedem dni miała obchodzić osiemnaste urodziny. Dziwna była
świadomość, że mogła prawdziwie żyć tylko przez kilka tych ostatnich tygodni, zanim ktoś inny użyje
jej w celu mającym znacznie większe znaczenie.
Dotarł w końcu pod ostatni dom na północnym osiedlu. Zupełnie taki sam, jak wszystkie inne.
Mały ogródek. Biały wysoki płot. Obite jasną boazerią ściany. Czarna dachówka. Oparty bokiem o
drzewo wpatrywał się w każde z okien po kolei. Niemal natychmiast domyślił się które z nich należy
do niej. Najwyższe piętro, białe koronkowe zasłony. Uśmiechnął się do siebie. Pozostawało tylko
poczekać aż wyjdzie. Zgodnie z umową miał tylko ją obejrzeć. Na jego ustach znowu zamajaczył
uśmiech. Dlaczego Ana tak bardzo się bała jego reakcji na widok tej dziewczyny? Widział przecież
mnóstwo takich, jak ona, nawet piękniejszych, bo pozbawionych blizn, a mimo to jej nie zostawił.
Dotrzymał słowa. Nie bawił się w dziewczyny. Zakazany owoc zawsze jednak kusił najbardziej, a on
nie widział nigdy tego, którego pilnowali razem przez prawie osiemnaście ubiegłych lat.
- Dlaczego gapisz się w moje okno?- usłyszał za plecami pełen złości i przygany głos
Odwrócił się powoli, próbując zetrzeć z twarzy najpierw szok, a potem irytację. Nikt nigdy nie
zakradł się do niego od tyłu, niezauważony. Skoro miała odwagę na takie głupie posunięcie sprawi, że
już nigdy więcej nie wpadnie jej do głowy tak lekkomyślny pomysł. Stanął z nią twarzą w twarz i
zamarł.
- Aleksandra.- wyszeptał zdrętwiałymi wargami.
Nagle opuściło go całe ciepło. Jego źrenice prawie pochłonęły tęczówki spijając obraz, który miał
przed sobą. Dziewczyna była wysoka, sięgając czubkiem głowy na wysokość jego nosa. Jej oczy były
całkowicie czarne, szeroko otwarte i wpatrujące się w niego wyzywająco. Ciemnoczekoladowe włosy
opadły na plecy gęstymi falami, kiedy uniosła do góry głowę, by wyglądać na wyższą i bardziej pewną
siebie przed tym nieznajomym, który pochłaniał ją wzrokiem. Szczupłe ramiona przylegały po bokach
jej ciała, a pięści trzymała zaciśnięte ze złości. Jedyne co świadczyło o jej skrywanym strachu, to
zarumienione policzki i lekko drżąca dolna warga, tak blisko jego twarzy. Kiedy się odezwał
natychmiast cofnęła się o krok i przechyliła głowę, nie rozumiejąc, co właśnie powiedział.
- Aleksandra.- powtórzył drżącym szeptem i mimowolnie uniósł rękę do jej policzka.
Wzdrygnęła się i odsunęła jeszcze kawałek, marszcząc brwi.
- Nazywam się Amanda.- odparła dziwnie beznamiętnym głosem.
Nie podobał jej się ten chłopak. Cały skąpany w czerni. Jedynie jego intensywnie zielone oczy
pozwalały uwierzyć, że nie jest tylko cieniem. Nikt o takim wyglądzie nie mógł być dla niej
bezpieczny, a ona unikała niebezpieczeństwa, jak ognia. Wiedziała jednak, iż teraz nie wolno jej
pokazać, że się boi.
- Dlaczego gapiłeś się w moje okno?- powtórzyła z naciskiem znowu unosząc twarz, by odważnie
spojrzeć mu w oczy.
Wtedy to zauważył. Odznaczającą się na jej cerze białą bliznę. Dziewczyna była blada, ale
rumieńce natychmiast wydały jej skazę. Jak mógł nie dostrzec tego od razu? Nie była Aleksandrą. Nie
mogła nią być. Ale to, jak wyglądała… Potrząsnął głową, licząc, że złudzenie się rozmyje i zniknie,
ale ona ciągle stała przed nim, boleśnie przypominając mu o Niej.
- Pomyliłem cię z kimś.- wyszeptał, siląc się na nonszalancję, ale ledwie wygrał walkę z chrypką w
głosie. Musiał szybko wymyślić jakieś dobre kłamstwo.
- To zrozumiałam. Nadal nie wiem dlaczego od kilku minut wpatrujesz się w moje okno.- jej słowa
nie zabrzmiały jak pytanie, zapewne dlatego, że tym razem nie liczyła już na odpowiedź.
- Cóż… -odchrząknął, po czym uśmiechnął się triumfalnie, kiedy do jego głowy wpadła
automatyczna, prosta odpowiedź.- Czekałem na ciebie. Twoja mama rozmawiała z moją ciotką. Mam
oprowadzić cię jutro po szkole. Słyszałem, że to twój pierwszy dzień.
Był świetnym kłamcą. Uśmiechnął się do siebie ponownie, słuchając własnych łgarstw. Był w tym
taki dobry.
- Och.- szepnęła, spuszczając wzrok na swoje splecione palce.- Mogłeś wejść do środka.
Oczywiście, że mu uwierzyła. Może była śliczna i odważna, ale nie potrafiła przejrzeć jego maski.
Naturalnie nie mógł wejść do środka. Jej matka zniszczyłaby całą przykrywkę. Poza tym miał do
załatwienia pewną pilną sprawę z osobą, która prawdopodobnie już szykowała się do walki.
- Nie wierzę, że to mówię… -uśmiechnął się czarująco.- Ale niestety muszę już iść.
Podniosła na niego spojrzenie czarnych, przenikliwych oczu. W kremowej sukience z koronki, którą
miała właśnie na sobie, wystarczyło wyobrazić sobie tylko jeden szczegół i natychmiast wyglądałaby,
jak Ona. Aleksandra. Zaśmiał się krótko, próbując ukryć mimowolny dreszcz, który wstrząsnął jego
ciałem.
- Do zobaczenia jutro po inauguracji?- spytał robiąc mały krok w stronę alejki, którą tam przyszedł.
- Nawet nie wiem, jak się nazywasz.- wyszeptała, patrząc na niego smutnymi oczami.
Zdusił w sobie odruch, by chwycić ją za ręce i przycisnąć do siebie.
- Ian.- odparł tylko przez ściśnięte gardło.
Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.
- Ianie.- szepnęła na pożegnanie.
- Amando.- odpowiedział powoli, testując to nowe imię dla tak znanej mu postaci.
W głowie znowu musiał przypomnieć sobie, że to nie była ona. Nie mogła nią być. To było
niemożliwe. Nie zwlekając ani chwili dłużej, odwrócił się i ruszył przed siebie. Obrócił głowę tylko
raz, nim zniknął za zakrętem alejki, ale i tak przyłapał ją na wpatrywaniu się w jego zmniejszającą się
w oddali sylwetkę. Wyglądało na to, że ich droga do domu nie będzie jednak tak prosta, jak
przewidywali.
Chapter
2
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 2
Kiedy zbiegał ze schodków była już gotowa. Siedziała za biurkiem w skórzanych, obcisłych
spodniach, wysokich butach i przylegającej bluzce. Cała skąpana w czerni. Przez krzesło przewiesiła
tak samo mroczną pelerynę z kapturem. Skrywając pod nim płomienne włosy, mogła być pewna, że w
mrokach nocy pozostanie niezauważona. Była przygotowana na tą rozmowę odkąd pierwszy raz
zobaczyła Amandę, jako nastolatkę. Wiedziała, że on też to zauważy. Była pewna, że wtedy wszystko
się rozleci. Musiała utrzymać go w nieświadomości jak najdłużej. Dać sobie czas na odnalezienie
wyjścia z tej sytuacji. Mimo wszystko miała nadzieję, że uda jej się tego uniknąć. Pozostało już tylko
kilka dni. Teraz jednak słysząc jego pospieszne kroki, był pewna, że pozostała w tym całkiem sama.
- Wiedziałaś od początku?!- wrzasnął, gdy tylko ją zobaczył.
Obiema dłońmi szarpał swoje włosy, co chwilę rzucając w jej kierunku wrogie, rozwścieczone
spojrzenie. Nie mógł tego znieść. Kopnął krzesło, które z impetem odbiło się od kamieni i upadło na
podłogę.
- Jak mogłaś to przede mną ukrywać?!- krzyknął znowu, osuwając się po skalnej ścianie w dół.
- Wiedziałam, że tak zareagujesz.- odparła spokojnie, jakby recytując swoje kwestie z pamięci.
- Oczywiście, że tak zareaguję! Ona… Czy to… ?- nie potrafił przyznać się do nadziei, która
rozrywała mu serce.
Nie mógł podnieść wzroku, by nie pokazać jej jak bliski jest załamania, jak iskrzą jego oczy.
- Oczywiście, że nie.- kiwała głową z rozbawieniem.- Podobieństwo jest nieprawdopodobne,
nieprawdaż? Niesamowite, że po tylu pokoleniach, jej cechy zdołały w kimś zdominować cały wygląd.
- Więc jest tylko jej potomkiem?- podniósł wzrok, dziwnie przygaszony tą wiadomością.
Czego innego się spodziewał? Że jakimś cudem przetrwała Wielki Sąd i ukrywała się przez tyle
wieków pod jedną postacią? Musiałaby wiedzieć o wszystkim, a ona nie miała nawet pojęcia kim byli,
kim sama była.
- Tak. Nefilką. Możesz się domyślić, jak wiele pokoleń je dzieli. Poza tym, przecież wiesz, że po to
tu jesteśmy.- wyszeptała, nie kryjąc zwątpienia w swoim głosie.
- Cokolwiek Ian miał zamiar teraz zrobić, nie miało to nic wspólnego z ich planem.
- Zabić nefilskiego potomka pierwszych Upadłych Czuwających, żeby odzyskać skrzydła.wyrecytował, patrząc w pustkę przed sobą.
Jej oczy rozbłysły. Zerwała się z krzesła i szybko przebiegła dystans, który ich dzielił. Uklękła
przed nim i chwyciła jego dłonie.
- Tak. Większość potomstwa dwustu wyginęła jeszcze przed naszym upadkiem. Niewiele pozostało
nam okazji na powrót do domu. Tego właśnie pragnąłeś, prawda?- szeptała, unosząc jego ręce do
swoich ust.
Patrzył na nią niewidzącymi oczyma. Przez chwilę myślała, że po prostu jej nie słyszy, ale na jego
twarzy zaczął wykwitać złowrogi uśmiech. Wreszcie spojrzał jej w oczy.
- Nie pozwolę ci jej tknąć.- wysyczał, wyrywając się jej i podnosząc do góry.
- Więc jednak.- jej głos brzmiał pewnie, jakby dokładnie tego się spodziewała.- Chcesz ścigać się
ze mną o jej życie.
- Nie zabijesz jej.- odparł z uśmiechem
- Są gorsze rzeczy niż śmierć. Zaufaj mi.- rzuciła mu lekceważące spojrzenie, zarzucając pelerynę
na plecy.
- Nie zrobisz jej krzywdy. To bez sensu. Nie skończyła jeszcze osiemnastu lat.- jego głos zdradzał
panikę, która rosła w jego sercu z każdą sekundą, gdy na nią patrzył.
Anastazja rzuciła mu tylko kolejne złośliwe spojrzenie, wskazując na książki rozłożone na blacie
biurka. Podążył za jej wzrokiem.
- Pracowałam nad tym wszystkim, kiedy ty marudziłeś tylko, jak ciężko jest ci żyć w tej jaskini.
Posiadam wiedzę, o której ty nawet nie słyszałeś.- prychnęła.
Przygryzł wargę, tłumiąc wściekłość. Nie mógł pozwolić, by go rozproszyła. Zacisnął dłonie w
pięści i ruszył w kierunku schodów.
- Nie waż się jej tknąć!- krzyknął do niej przez ramię.
Odpowiedział mu stłumiony śmiech.
Odłożyła słuchawkę, starając się zmazać z twarzy ten nieznośny uśmiech, który wywołał. Jak mogła
pozwolić komuś takiemu wkraść się do jej serca po jednym spotkaniu? Był mroczny, arogancki i
ciągle nie wytłumaczył, dlaczego wpatrywał się w jej okno, jak jakiś chory prześladowca.
Jednak to, co zrobił utknęło w jej głowie na dobre. Blizna odpychała wszystkich. Czasem nawet jej
matka patrzyła na nią ze smutkiem, jakby niszczyło to całe jej życie. Zamykając oczy widziała pod
powiekami wyraz jego twarzy. Troskliwe spojrzenie zielonych oczu. Gest, którym chciał pogładzić ją
po policzku. Dokładnie tym na którym widniała ta okropna, biała plama. Dlaczego nazwał ją
Aleksandrą? Nie mogła przestać o tym myśleć. Nawet we śnie jego głos odbijał się echem w jej
głowie. Ponownie zamknęła oczy, chcąc jeszcze raz go zobaczyć. Podobało jej się kiedy oślepione
światłem źrenice, kurczyły się odsłaniając tą intrygującą, emeraldową zieleń.
Z westchnieniem opadła na łóżko. Materac ugiął się pod jej ciężarem, ale był przyjemnie miękki i
pachniał nowością. Wprowadziły się do tego domu ponad dwa miesiące wcześniej. Skrzywiła się
wtedy widząc go z alejki po raz pierwszy. Zaczęła żałować, że pozwoliła mamie wybrać mieszkanie
bez niej. Nie miała głowy do tak przyziemnych rzeczy. Budynek okazał się identyczny, jak wszystkie
inne. Mdły, biały, obity panelami, z nieznośnie małym ogródkiem otoczonym jasnym płotem. Gdzie
miała teraz czytać swoje książki? Nie było mowy o wstawieniu huśtawki na tak małej przestrzeni. Nie
była nawet pewna, czy mama pozwoli jej usunąć obecne rośliny i posadzić tam herbaciane róże, na
pamiątkę po swoim ojcu.
Widząc jej minę, prosiła ją by nie zakładała niczego z góry.
- Nigdy nie oceniaj czegoś, czego jeszcze nie poznałaś.- to były słowa, które tak często słyszała z jej
ust.
Wtedy również miała rację. Wszystkie domy mogły wyglądać jednakowo z zewnątrz, ale w środku
każdy był wyjątkowy. Mama zadbała, by ten był spełnieniem jej marzeń. Kiedy tylko przekroczyła
próg wpadła na pudła ze starego mieszkania, przewiezione przez wynajętą firmę od przeprowadzek.
Wszystkie były podpisane i posegregowane do odpowiednich pomieszczeń. To, co wtedy mogła
widzieć, to tylko czyste ściany i meble, ale wszystko sprawiało wrażenie, jakby już to gdzieś widziała.
Z uczuciem przerażająco silnego déjà vu , chwyciła mamę za rękaw kremowego płaszcza. Nieme
pytanie wymalowane na jej twarzy. Kobieta bez słowa z lekkim uśmiechem, wyjęła z pasującej
kolorem torebki złożoną na cztery kartkę. Wręczyła ją dziewczynie, ale ta nie zamierzała nawet jej
rozłożyć. Już wiedziała. Dom, na który patrzyła, był idealną repliką tego, który narysowała w ich
ostatnie wspólne święta razem z ojcem. Chociaż był lekarzem, uwielbiał projektować i dzielił się tą
pasją z córką. Obiecali jej wtedy, że będą się starać z całych sił, by zamieszkała z nimi w tym pałacu.
Miała wtedy sześć lat. Co innego mogła narysować?
Pamiętała, jak rozbawił ich wtedy projekt jej kuchni. Z wyspą pośrodku i bocznymi światłami na
regałach. Jej wyobrażenie królewskiej rezydencji nie było, tak trywialne, jak większości jej
rówieśniczek. Teraz kiedy patrzyła na urzeczywistnienie tej wizji rozumiała co ich tak rozbawiło.
Lada wysepki była oparta na misternym murze ze starannie ciosanych piaskowych kamieni, a kinkiety
miały kształt kandelabrów ze świecami, nadających pomieszczeniu ciemnożółty odcień. Już wtedy
wiedzieli, jak wybrnąć z pomysłu nowoczesnej kuchni w zamku dla sześciolatki.
Uścisnęła wtedy mamę, mocno owijając ramiona wokół jej szyi. Nie wiedziała co powiedzieć.
Kobieta zaśmiała się ze szczerością dumnego z siebie rodzica i zaprowadziła ją do salonu. Nie
potrafiła opisać ulgi, kiedy okazało się, że nie ma w nim tego okropnego fortepianu ze starego domu.
Zbyt dużo bolesnych wspomnień z nim związanych łamało jej serce za każdym razem, kiedy na niego
patrzyła. Ten pokój był przestronny i jasny, z pistacjowymi ścianami i ciemnozielonymi zasłonami
sięgającymi aż do podłogi z jasnego drewna. Na środku stała biała kanapa z dwoma fotelami
naprzeciwko siebie i stolik ze szklanym blatem pomiędzy nimi. Zignorowała ich stary telewizor na
szafce po drugiej stronie i skupiła się na setkach książek rozstawionych na półkach wokół ścian. Na
zmianę z niższymi szafkami, zajmowały prawie każdy fragment wolnych od okien ścian. Nad
szufladami stały fotografie w porcelanowych ramkach i przeróżne pamiątki, których nie miały serca
wyrzucić. Jej matka musiała wyjąć je z pudełek za pierwszym razem, kiedy przyjechała tu z ekipą, aby
się nie potłukły. Po raz pierwszy od lat poczuła przypływ entuzjazmu.
- Mogę zobaczyć mój pokój?- spytała z lekkim uśmiechem.
Kobieta prawie zaciągnęła ją na górę podekscytowana. Schody były wykute z czarnego metalu i
prowadziły na piętro spiralą gęstych stopni. Musiały podtrzymywać się barierek, by się nie potknąć
przez pierwszych kilka dni po przeprowadzce.
Korytarz był jasny, nie tak, jak w poprzednim mieszkaniu. Przecinał całą kondygnację na pół i
kończył się dużym oknem, pozbawionym zasłon. Mama wskazała jej drzwi po lewej i zostawiła ją
samą, wracając na dół po kolejne pudła.
Kiedy przestąpiła próg zalała ją fala białego światła. Jasnokremowe ściany pokoju odbijały światło,
przebijające się przez gęste białe firanki i błyszczące zasłony w kolorze écru. Większość miejsca
zajmowało duże, królewskie łóżko z ciemnego drewna. Było już nakryte mnóstwem małych poduszek
i puszystą, białą pościelą. Pod oknem stało biurko w tym samym kolorze, co ogromna szafa, komoda i
toaletka z ogromnym lustrem. Wszystko było kompletnie puste, ale ona widziała to już oczami
wyobraźni. Delikatne sukienki, które tego dnia ze sobą przywiozła. Czarno-białe zdjęcia z rodzicami
w oszklonych ramach. Gipsowe figurki, które wybierała z ojcem w sklepie z antykami. Po raz
pierwszy od dawna, poczuła w sercu iskierkę nadziei, na powrót do normalnego życia.
Teraz zmuszając się do powrotu do rzeczywistości, wstała z pokrytego białym kocem łóżka i
stanęła przed lustrem. Miała na sobie rozkloszowaną granatową spódnicę i białą koszulę z dużą
kokardą przy szyi. Przeciągnęła kilka razy szczotkę wzdłuż włosów, odpychając je na plecy. Ciągle
miała te frustrujące rumieńce, a przecież rozmawiała z nim tylko przez telefon. Westchnęła z
nadzieją, że mama nie zwróci na to uwagi. Chwyciła małą torebkę z wieszaka i zbiegła ze schodów.
- Już wychodzisz?- usłyszała z kuchni, zakładając dżinsową kurtkę.
Odwróciła się szybko i uśmiechnęła.
- Tak mamo. Chciałam cię tylko prosić o samochód.- szepnęła, całując ją w policzek.
- Samochód? Skarbie, to miasteczko nie jest tak duże, jak ostatnie.- zaśmiała się, poprawiając z
czułością jej białą kokardę.
- Wiem, ale dzwonił ten chłopak, którego prosiłaś, by oprowadził mnie po szkole. Zgodziłam się po
niego podjechać.- przerzuciła torebkę przez ramię, kiedy jej matka przeczesywała swoją w
poszukiwaniu kluczy.
- Na wzmiankę o Ianie podniosła na córkę zdumione spojrzenie czarnych oczu.
- Nie przypominam sobie żadnego chłopca.- odparła, starając się przywołać wspomnienia z
ostatnich kilku dni.
- Amanda uśmiechnęła się do niej pobłażliwie i uścisnęła ją, wyjmując kluczyki z jej dłoni.
- Masz za dużo na głowie.- zaśmiała się, ale nie ukryła tym troski w głosie.
Nie tylko ona przeżyła wstrząs po wypadku ojca. Matka płakała nad jego grobem, często
zapominając, jak sama upominała córkę, że tata nie chciałby, aby wylewała nad nim swoje łzy.
Kobieta pozwoliła sobie popaść w depresję tylko na kilka dni, nim jej najlepsza przyjaciółka
przypomniała, że ma dla kogo być silna. Nawet jeśli miała tylko udawać pogodzoną ze stratą, był na
świecie ktoś jeszcze, kto potrzebował jej wsparcia i dowodu na to, że naprawdę można żyć ze
złamanym sercem.
- Jedź ostrożnie!- krzyknęła za nią, ignorując już luki w swojej pamięci.
Może rzeczywiście wyleciało jej to z głowy. Postanowiła się cieszyć, że jej córeczka nareszcie
pozwoliła komuś do siebie dotrzeć. Minęło tak wiele czasu odkąd miała jakiegoś przyjaciela. Bała się,
że spłoszy ten nieśmiały uśmiech z jej zarumienionej twarzy.
- Zawsze.- rzuciła przez ramię i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Natychmiast oślepiło ją słońce. Było już po piętnastej, ale na zewnątrz ciągle wydawało się być
gorąco, jak w piekle. Dlatego rada szkoły postanowiła przełożyć rozpoczęcie roku na popołudnie.
Uroczystości miały zacząć się za niecałą godzinę. Miała dość czasu, żeby podjechać na skraj lasu i
wrócić z Ianem do szkoły. Ulżyło jej, że nie musi sama zmierzyć się z tą bandą nieznajomych. Zawsze
to samo. Błysk w ich oczach, kiedy widzieli ją z daleka. Fascynacja, zazdrość, podziw. Potem już
tylko zaskoczenie, czasem współczucie, najczęściej jednak niechęć, kiedy dostrzegali już jej bliznę.
Nie żywiła do nich nienawiści, nawet żalu. Postanowiła jednak nie dopuszczać nikogo do swojego
serca. Im bliżsi się jej stawali, tym bardziej bolała ich strata.
Usiadła za kierownicą i przestawiła lusterka. Mama była już nieco niższa od niej. W sumie poza
czarnymi, jak węgiel oczami, nie były do siebie zbyt podobne. Bardziej przypominała ojca. Miała jego
czekoladowe włosy i bladą cerę. Trochę zbyt pełne usta, ale zwykle i tak zaciskała je w cienką linię
lub przygryzała ze zdenerwowania.
Odpaliła silnik srebrnego audi i ruszyła z podjazdu, włączając przy tym radio. Ruch był niewielki,
więc zachowując wystarczającą ostrożność, pozwoliła swoim myślom wrócić do ich dzisiejszej
rozmowy.
Odebrała w ostatniej chwili, zziajana po przebiegnięciu krętych schodów i opadła ciężko na łóżko.
Przywitał ją grzecznie, a kiedy zszokowana jego telefonem, zdołała wreszcie odzyskać mowę,
naskoczyła na niego z oczywistym pytaniem: „Skąd masz mój numer?”. Naturalnie znowu wymigał się
od odpowiedzi. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lusterku. Potrafił namieszać jej w głowie.
Kiedy powiedział, że auto padło mu na skraju miasta, zapomniała już całkowicie o dręczących ją
pytaniach. Obiecał, że spróbuje jeszcze kilku sztuczek, ale jeśli mu się nie uda będzie skazany na jej
życzliwość dla nieznajomych. Ustalili, że jeśli nie zadzwoni ponownie do piętnastej, będzie jej
dłużnikiem do końca życia. Bez wahania zgodziła się przyjechać po niego i razem wziąć udział w
inauguracji. Próbowała nie dać po sobie poznać radości, jaką sprawiała jej myśl o ponownym
spotkaniu tego dziwnego, intrygującego chłopaka.
Pożegnał się z nią tak, jak poprzedniego dnia. Uwielbiała sposób w jaki wymawiał jej imię. Jakby
robił to po raz pierwszy w życiu. Ona też miała ochotę zrobić coś po raz pierwszy w życiu. Wsunąć
palce w jego ciemnoczekoladowe włosy i odgarnąć tą niesforną grzywkę z czoła. Oprzeć dłonie na
jego ramionach i unieść się wyżej, żeby zanurzyć się w jego iskrzących, zielonych oczach. Zacisnąć
powieki i pozwolić mu zrobić ze sobą, co tylko będzie chciał.
Niech to! Trzeszczenie radia wybudziło ją z rozmyślań. Była już na skraju miasta, gdzie nie
docierały żadne fale. Powinna była wyłączyć je wcześniej. Zwolniła widząc połysk na asfalcie. Przy
lesie zawsze było zbyt ślisko na sposób w jaki jeździła, szczególnie w tym stanie. Schyliła się, by
wyłączyć radio i spojrzała na zegarek. Piętnasta trzydzieści. Stwierdziła, że mają jeszcze mnóstwo
czasu, ale kiedy podniosła głowę okazało się, że jest już za późno na cokolwiek.
Czarna sylwetka zamajaczyła tuż przed maską samochodu. Nie było czasu na hamulce. Jedyne co
zdołała zrobić to szarpnąć za kierownicę, skręcając w lewo. Postać odbiła się z głośnym trzaskiem.
Pomarańczowy błysk wśród cieni. Pisk opon i jej własny zduszony krzyk były ostatnim co słyszała,
zanim auto przekoziołkowało przez drogę i zatrzymało się do góry kołami na dachu.
Niespokojnie przestępował z nogi na nogę stojąc przed drzwiami na ganku jej domu. Po raz drugi w
całym życiu był taki zdenerwowany. Nie wiedział, czy bardziej stresuje się spotkaniem z nią, czy tym,
że Anastazja go ubiegła. To on jednak opuścił kryjówkę pierwszy i nie widział jej postaci nigdzie po
drodze, a był już przyzwyczajony do obserwowania podejrzanego otoczenia. Setki razy musiał
przemknąć niezauważony wśród tłumów Jasnych lub patroli Czuwających. Otrzymali już swoją karę
za upadek, ale od tego czasu nazbierało się mnóstwo haniebnych uczynków na jego sumieniu. Jedynie
Mroczni nie stanowili dla niego zagrożenia, dopóki mieli te same intencje. Teraz, gdyby się
dowiedzieli, kogo zamierza chronić, byłby zgubiony gdziekolwiek by się nie udał. Zdecydowanie
łatwiej było grzeszyć, niż zrobić coś dobrego. Tym bardziej, że przez tyle lat jego jedyną nauczycielką
życia była Anastazja.
Stał otoczony białymi panelami, które irytowały go bijącym od nich spokojem, podczas gdy on był
kłębkiem nerwów. Popołudniowe słońce nieznośnie grzało mu plecy. Podniósł rękę, by zapukać
nerwowo po raz trzeci, jednocześnie przebiegając drugą dłonią przez włosy. W końcu usłyszał szelest
i skrzypnięcie otwieranych drzwi.
- Pani Castel?- spytał, wydychając powietrze, które nieświadomie wstrzymywał.
Miała na sobie jasnoróżową garsonkę i białe pantofle. Była niższa od niego o głowę, średnio
zbudowana. Jej twarz była delikatnie opalona ze zmarszczkami w miejscach, które świadczyły o
ciężkich chwilach, jakie przeszła. Ciągle jednak biła od niej życzliwość i sympatia, nawet dla
nieznajomego dobijającego się irytująco do drzwi jej domu.
Przytaknęła teraz przechylając głowę, dokładnie jak córka, gdy czegoś nie rozumiała. Zauważył, że
miała jej oczy.
- W czym mogę panu pomóc?- spytała grzecznie, otwierając szerzej drzwi.Czy jest Amanda?poranne kłamstwo poprzedniego dnia wywołało w nim poczucie winy.
Przeraziła go myśl, że dziewczyna może go teraz zdemaskować i wszystko pójdzie na marne. Jak
zareaguje, kiedy porwie ją z domu, by zapewnić jej ochronę przed Anastazją i innymi? Będzie musiał
uporać się z dwoma wściekłymi, czarnookimi kobietami.
Głos pani Castel rozwiał jego wątpliwości, ale zamiast ulgi zasiał w nim niepokój.
- Pojechała na inaugurację jakieś pół godziny temu.-odparła spokojnie.- Miała jeszcze zabrać ze
sobą jakiegoś chłopca.- dodała, a na jej twarzy malowało się teraz zdumienie.
Jak mogłaby zapomnieć o kimś, kogo prosiła o opiekę nad córką? Przecież tak uważnie dobierała
teraz otoczenie dla jej jedynego dziecka.
Z twarzy Iana odpłynęła cała krew. Zaciskając dłoń na krawędzi drzwi, spojrzał głęboko w oczy
pani Castel.
- Mówiła jak nazywa się ten chłopak?- zapytał ostrzej niż zamierzał.
Niepokój na twarzy kobiety stał się jeszcze wyraźniejszy. Zmierzyła go wzrokiem pełnym lęku i
złości na samą siebie.
- Powiedziała tylko, że miał ją oprowadzić po szkole.- wykrztusiła głosem ochrypniętym od
wzbierającego z niej poczucia winy.
Ian zacisnął usta w cienką linię i uścisnął jej dłonie, starając się podnieść ją na duchu. W głębi serca
wiedział jednak, że już za późno na pocieszenie.
Chapter
3
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 3
Kiedy dotarł na miejsce, było już po wszystkim. Słońce zachodziło za lasem. Przewrócony
samochód otoczony był z trzech stron taśmą w czarno-żółte paski. Obok zaparkowane stały dwa wozy.
Policyjny radiowóz i karetka pogotowia. Wszędzie dookoła rozsypane było szkło. Błyszczało na
wilgotnym asfalcie, tworząc małe iskrzące tęcze w miejscach, gdzie woda mieszała się z benzyną. Nad
autem ciągle unosiła się strużka białego dymu. Jeden z mężczyzn w granatowym mundurze ustawiał
na drodze małe numerki na pomarańczowych podstawkach i robił im zdjęcia. Drugi próbował
wyciągnąć jakieś informacje z klęczącej ciągle przy samochodzie pani Castel.
Z bólem musiał przyznać, że wyglądała okropnie. Jej twarz była spuchnięta od łez, a oczy miały
krwistoczerwone obwódki. Niewidzącym wzrokiem wodziła za dłońmi sanitariuszy, przypinających
ciało jej córki do noszy. Odpowiadała monosylabami, czasem nawet nie słysząc, o co ją pytano.
Dziewczyna siedziała na skraju drogi. Obejmowała rękami kolana podciągnięte pod brodę. Jej twarz
nie wyrażała niczego. Zdziwił się, jak bardzo realnie wyglądały łzy spływające po jej policzkach.
Patrzyła tylko na swoją matkę ignorując wszystko co się dookoła niej rozgrywało.
Widząc wyraz twarzy matki, kiedy napisała tamte słowa na szybie, zrozumiała co się stało. Zginęła.
Naprawdę odeszła, zostawiając tą przerażoną, złamaną poczuciem winy kobietę całkiem samą.
Natychmiast starła mgiełkę i odsunęła się na bok. Nie mogła dokładać jej cierpienia. Opadła na
ziemię. Zwinęła się próbując zniknąć, by nie oglądać tej tragedii jedynej osoby, która jej pozostała.
Jak mogła do tego dopuścić? Teraz kiedy wszystko nareszcie zaczynało im się układać. Kiedy po raz
pierwszy od dawna widziała na twarzy swojej matki uśmiech. Skuliła się na asfalcie i patrzyła na nią
starając się wyryć sobie w pamięci każdy gest. Sposób w jaki układały się jej czarne włosy. Linię
pochylonych ramion. Cienie pod oczami. Drżące dłonie. Wszystko to zachować w sercu. Na zawsze.
Stwierdził, że nie będzie lepszej okazji, jeśli chce zdobyć jej zaufanie. Szybkim krokiem zbliżył się
do przesłuchującego funkcjonariusza i położył dłoń na jego ramieniu.
- Wystarczy, panie władzo.- szepnął delikatnie.- Myślę, że pani Castel wolałaby być teraz z córką w
szpitalu.- błyskawicznie posłał sanitariuszom spojrzenie mówiące „Ani słowa!”, wiedząc co chcieli
właśnie powiedzieć.
Szybko podszedł do jednego z nich i wyszeptał niskim, słyszalnym tylko dla nich głosem:
- Proszę dać tej kobiecie trochę nadziei, jeśli nie chcecie jechać za chwilę do kolejnego wypadku.obdarzył ich wymownym spojrzeniem i zwracając się do reszty, dodał głośniej.-Pani Castel pojedzie
teraz z córką karetką, a na pańskie pytania odpowie jutro rano.
Policjanci przytaknęli mu niechętnie, obdarowując go przy tym niezadowolonym spojrzeniem.
Zignorował ich zupełnie i podając ramię kobiecie, poprowadził ją do otwartych tylnych drzwi
ambulansu. Zaraz za nią wtoczono nosze i obaj sanitariusze wskoczyli na przednie siedzenia. Po
chwili znikali już za zakrętem drogi w kierunku szpitala.
Jeden z mundurowych dzwonił właśnie po pomoc w uprzątnięciu miejsca zdarzenia, kiedy drugi
złapał chłopaka za ramię.
- Nie powinien się pan mieszać w sprawę śledztwa.- wysyczał, nie tłumiąc już złości pod fasadą
dobrego wychowania.
Ian zmierzył go zimnym, aroganckim spojrzeniem. Wyrwał mu swoją rękę i cofnął się o krok, nie
spuszczając z niego wzroku.
- Powodzenia w szukaniu sprawcy.- rzucił tylko, dławiąc się w myślach jakimiś mniej
przyzwoitymi słowami, którymi chciał go poczęstować.
Nie siląc się na nic więcej, ruszył w kierunku skulonej dziewczyny. Rzucił im przez ramię szybkie
spojrzenie, sprawdzając, czy go usłyszą. Obaj stali już przy radiowozie, dyskutując zapewne o jego
bezczelności. Uśmiechnął się do siebie, ale natychmiast przestał, napotykając przed sobą spojrzenie
wielkich czarnych oczu.
- Amando.- wyszeptał, a jego głos nie wyrażał niczego.
Ani żalu, ani smutku, ani złości. W głowie miał już zupełnie coś innego. Nie było wątpliwości, że to
Anastazja po raz kolejny postanowiła wprowadzić do jej życia ten „mały incydent”, jak to nazywała.
Był pewien, że nie zrobi jej krzywdy. W pierwszej chwili pomyślał, że zazdrość popchnęła ją do
szaleństwa, ale kiedy zobaczył skuloną postać z zapłakanymi oczami wiedział, że nie jest zwykłym
duchem.
Wyciągnął rękę w jej kierunku. Spojrzała na niego zagubiona. Tak wiele emocji mógł wyczytać z
jej twarzy. Lęk, złość, bezbrzeżną rozpacz, ale przede wszystkim ból. Jej cierpienie utrudniało mu
szukanie rozsądnego wyjścia z tej sytuacji. Tak bardzo przypominała Aleksandrę. Jej drobne ciało nie
mogło wytrzymać takiego bólu. W końcu nie wiedząc, co innego mogłaby zrobić, niepewnie chwyciła
jego dłoń i pozwoliła mu podciągnąć się do góry.
- Interesujące.- wyszeptał, przechylając głowę na jedną stronę.
Przygryzała spuchniętą dolną wargę i znowu patrzyła na niego zadzierając twarz do góry.
- Co jest interesujące?- wychrypiała.
Uniósł ich splecione palce na wysokość jej oczu i jeszcze mocniej ścisnął jej dłoń.
- Czujesz to?- spytał z lekkim uśmiechem.- Bo ja tak i bardzo jestem ciekawy czym właściwie teraz
jesteś.
- Jestem martwa.- jej głos był zduszony i pełen urazy, jakby wypowiedzenie tych słów było skargą
do niesprawiedliwego Boga.
- Nie jesteś martwa Amando.- odparł opuszczając ich dłonie.- Duchy umarłych nie zostają na ziemi.
Ty płaczesz dość materialnymi łzami i czujesz mój dotyk.- szepnął, wycierając kciukiem jej mokry
policzek.- Poza tym byłem pewny, że jesteś zbyt cenna, żeby zrobiła ci większą krzywdę, ale to… przerwał, patrząc znowu z niedowierzaniem i fascynacją na ich splecione palce.- To było, jak zwykle
ryzykowne i imponujące. Zupełnie w jej stylu.
- O kim ty mówisz?- wyszeptała, ciągle nie będąc w stanie wypowiadać głośno swoich słów.
Jak w ogóle był w stanie ją usłyszeć? Jak mogła nie być martwa, kiedy widziała swoje ciało
pozbawione życia, swoją własną krew rozlaną na dachu samochodu? Tak dużo krwi.
- O Anastazji oczywiście.- odparł lekko, pociągając ją za sobą w kierunku miasta.- Musimy
odzyskać resztę ciebie.- dodał, kiedy nie ruszyła za nim.
Zmarszczyła brwi, ale zrobiła krok w jego stronę. To było zbyt wiele. Nie potrafiła tego pojąć. „Nie
jesteś martwa”, odbijało się w jej głowie, sprawiając, że robiło jej się słabo. Mogła go poczuć.
Rzeczywiście, ciepło jego dłoni rozlewało się po całym jej ciele. Jednak jej matka tylko wzdrygnęła
się, gdy ją objęła. Co stanowiło różnicę między nimi? Jej łzy również były tak realne, jak jego dotyk.
Dlaczego tylko on ją widział? Zrównała z nim kroku, by zadać mu te wszystkie pytania, a wtedy on
natychmiast się zatrzymał. Ze złością wymalowaną na twarzy, wpatrywał się w jakiś punkt daleko
przed sobą. Podążyła za jego wzrokiem i chwilę później już rozumiała, co tak go zmroziło. Niebieskie
pulsujące światło łączyło się z dymem na nocnym niebie nad miastem. Ambulans. Do jego syren
dołączały kolejne z różnych punktów miasteczka. Gdzieś z boku zatrzeszczało policyjne radio i po
kilku sekundach minął ich radiowóz, jadący w stronę świateł.
- Wygląda na to, że już nas ubiegła.- wyszeptał bezbarwnym głosem, kiwając głową z irytacją.
Przygryzł wargę i po chwili odwrócił się ciągnąc ją za sobą w stronę lasu.
- Nie możemy tam iść! Moja mama!- jęknęła, próbując go zatrzymać.
Spojrzał na nią z frustracją. Zdusił w sobie chęć powiedzenia jej oczywistej dla niego prawdy. Nie
zniosłaby wieści, że dla wszystkich jadących tą karetką jest już za późno na jakąkolwiek pomoc.
Anastazja nie pozostawiała po sobie świadków.
- Nic im nie będzie. Chciała tylko zyskać twoje ciało, bo z pewnością wie, że ja mam resztę.powiedział, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco. - Najlepiej będzie jeśli spotkamy się z
nią na miejscu.
Spojrzała mu w oczy, walcząc ze skradającą się do jej serca nieufnością. Co innego mogła zrobić?
Nikt oprócz niego jej nie widział. Straszenie matki nie przyniosłoby jej żadnego ukojenia. Jedyna
szansa tkwiła w tym obcym człowieku, który obiecywał jej między wierszami, że może wrócić do
swojego ciała, może być znowu żywa, wrócić do swojej matki. Uwalniając dolną wargę, zacisnęła usta
z determinacją i powoli kiwając głową, pozwoliła mu poprowadzić się przez ciemny las.
Chapter
4
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 4
Zarzucała właśnie szare płótno na podłużną skrzynię, kiedy usłyszała kroki.
- Szybciej niż się spodziewałam, gołąbeczki.- rzuciła z nutą rozbawienia, nawet nie odwracając się,
by mieć pewność, że to oni.- To smutne, Ianie.- ciągnęła dalej odwrócona plecami, leniwie
rozwieszając swoją pelerynę na krześle.- Patrzenie, jak szukasz pocieszenia u tej dziewczyny. Chyba
naprawdę nie dotarło do ciebie, że to nie jest Aleksandra.- westchnęła z udawanym smutkiem,
zaszczycając ich w końcu spojrzeniem.
Jej oczy rozbłysły na widok ich złączonych dłoni. Nagle poczuli się nieswojo, ale chłopak ścisnął
jej palce jeszcze mocniej, zamiast je wypuścić. Próbował przypomnieć tym swoją prośbę przed
otwarciem włazu.
- Będzie próbowała zwrócić cię przeciwko mnie. Powie wszystko co będzie trzeba, żebyś przestała
mi ufać. Proszę cię, ignoruj ją i pozwól mi mówić.- wyszeptał, patrząc na nią intensywnie zielonymi
oczami.
Nie mogła odmówić takiemu spojrzeniu. Przytaknęła, obiecując sobie, że nie piśnie ani słowem,
cokolwiek by usłyszała.
Teraz okazało się, że nie będzie to takie proste. Przygryzła wargę, dławiąc się niezadanym
pytaniem. Kim do diabła była ta Aleksandra?
- Przestań.- wydyszał, po raz pierwszy zabierając głos.- To nie ma znaczenia.
- Ależ ma.- przerwała mu poważniejąc.- Tylko dlatego porzuciłeś mnie i nasze plany. Dla niej
odrzuciłeś swoje jedyne marzenie na odzyskanie skrzydeł i powrót do domu.
- Jeszcze z niczego nie zrezygnowałem.- wycedził, zaciskając palce na dłoni dziewczyny.
- Ale jesteś gotowy nie dopuścić do rytuału, by uratować jej życie. Naprawdę jest tego warta? Bo
wiesz Ianie, mówią, że ładna buzia to nie wszystko.- uśmiechnęła się jadowicie.
- Czekaliśmy tyle lat, wytrzymamy do pojawienia się następnego potomka.- odparł, nie dając się
wyprowadzić z równowagi.
- Nie, mój drogi.- porzuciła uśmiech na rzecz twardego spojrzenia.- Wykorzystam tą okazję, czy ci
się to podoba, czy nie. Lepsza już mi się nie trafi.
- Nie pozwolę ci jej zabić.- pociągnął dziewczynę na bok, zasłaniając ją swoim ciałem.
- Nie bądź śmieszny, Ianie. Beze mnie i bez jej ciała za trzy dni jedyne, co po niej pozostanie to
żałosne wspomnienie twojej słabości.- prychnęła, odgarniając włosy z ramion na plecy.
Wściekły ruszył do przodu nim zdołała zareagować i zerwał ze skrzyni szare płótno, odsłaniając
przezroczystą skrzynię z misternie ułożonym wewnątrz kobiecym ciałem. Jej ciałem.
Amandą wstrząsnął dreszcz. Więc tak wyglądałaby ułożona w trumnie, wystawiona na widok przed
pogrzebem. Leżała na śnieżnobiałym suknie, a jej skóra prawie zlewała się z tłem. Długie,
wyglądające na prawie czarne włosy miała ułożone po obu bokach wzdłuż ramion. Sięgały wielkiej
ciemnoczerwonej plamy krwi na środku jej białej koszuli. Usta miała sine, oczy zamknięte. Rzęsy
rzucały długie cienie na jej policzki, tym razem pozbawione rumieńców. Nawet jej blizna zdawała się
niewidoczna na tej widmowej postaci. Mimo, że patrzenie na własne ciało budziło w niej strach, nie
potrafiła oderwać wzroku od tej pozbawionej życia skorupy.
- Do czego ją przywiązałaś?- krzyknął, ściskając w rękach płótno.
- Myślisz, że po prostu ci powiem? I oddam jedną z dwóch.- zerknęła wymownie na szklaną
skrzynię, a potem znowu na niego.- Kart przetargowych w czasie, kiedy ty masz jej duszę?- zaśmiała
się kręcąc głową z rozbawieniem, a jej loki podskakiwały w płomieniach świec, jak ogień.- Dobrze
wiesz, że nie jestem ani tak naiwna, ani tak głupia, ale brawo, że się domyśliłeś.
- To ty.- szepnęła Amanda zanim zdążyła się powstrzymać.
Błysk włosów Anastazji przypomniał jej coś co z góry błędnie założyła. Przed oczami przebiegły
jej obrazy sprzed kilku godzin. Skórzane wnętrze samochodu. Wilgotny, błyszczący asfalt. Cyferblat
wyświetlający na zielono godzinę. Piętnasta trzydzieści. Czarna sylwetka przed maską jej auta i
ognisty błysk w momencie zderzenia. Wspominając tą chwilę podczas obserwowania płaczącej matki
założyła, że to odbicie zachodzącego słońca. Teraz jednak znała prawdę.
- Twoje włosy. To w ciebie uderzyłam.- wyszeptała, walcząc z poczuciem winy.
Ta dziewczyna nie była ranna. Na jej ciele nie było śladu po wypadku. Wyszła na tą ulicę celowo i
osiągnęła to, czego pragnęła. Jej śmierć.
- Ale tobie nic się nie stało.- nie próbowała ukryć wyrzutu w swoim głosie, ignorując karcące
spojrzenie Iana.
- Oczywiście, że nie, skarbie.- zaśmiała się.- Naprawdę niczego ci nie powiedział podczas waszego
romantycznego spaceru tutaj?- spytała, posyłając najpierw spojrzenie udawanej dezaprobaty
chłopakowi stojącemu przy niej, a potem czarujący uśmiech dziewczynie.- Nie łatwo zabić Anioła,
nawet Upadłego.- przechyliła głowę w jej stronę.- Co innego z Nefilką.- rzuciła pogardliwie, patrząc z
powrotem na ciało w skrzyni.
- Nefilką?- powtórzyła marszcząc brwi.
Anastazja pokręciła głową ze znużeniem, wbijając zirytowany wzrok w Iana, który milczał patrząc
w pustą przestrzeń, zrezygnowany i przybity swoją bezradnością.
- Naprawdę zawsze wszystko muszę robić za ciebie?- uniosła brwi patrząc na niego, ale nie czekała
na odpowiedź.- Nefilim są ludźmi mającymi w sobie część krwi Upadłego Anioła.- wytłumaczyła
cierpliwie i zeskoczyła z biurka chcąc podejść do niej bliżej.
- Wystarczy.- ręka chłopaka zagrodziła jej drogę.- Dość już namieszałaś. Powiedz mi jak
przywrócić ją do ciała?- zażądał, zaciskając palce wokół jej nadgarstka.
- Nie bądź żałosny.- prychnęła.- Czas abyś poszukał odpowiedzi na własną rękę. Tik-tak, mój
drogi.- uśmiechnęła się, wyrywając mu dłoń i z powrotem nakrywając skrzynię płótnem. - Możesz dać
jej jeszcze kilka dni życia, wystarczy, że zostawisz ją tu ze mną.- dodała po chwili namysłu.
- Życia przywiązaną w podziemnej jaskini? Dzięki, ale chyba nie skorzystamy z twojej szczodrej
propozycji.- odparł, odzyskując rezon.
- Więc co zrobisz? Uciekniesz? Bez jej ciała możesz już o niej zapomnieć, a z nim nie ukryjesz się
dość daleko. Beze mnie i tak nie połączysz ich w jedno.- wysyczała z triumfalnym uśmiechem.
- Kto powiedział, że to ja będę uciekać?- szepnął, wyciągając rękę do tyłu, by chwycić dłoń
Amandy i przyciągnąć ją do swojego boku.
- Nie odważysz się!- krzyknęła Anastazja chwytając go za kołnierz płaszcza, ale on był już gotowy.
- Ufasz mi?- szepnął jak najciszej do dziewczyny obok.
Nieznacznie skinęła głową, a wtedy on uniósł oczy do góry i zacisnął obie dłonie w pięści.
Obserwowała, jak najpierw jego źrenice stają się białe, potem pochłaniają tęczówki i zaczynają
rozjaśniać całą komnatę, której błyszczące kamienie cudownie rozpraszały światło. Zdawało się, że
każda drobinka powietrza odbija ten blask i skupia go w jedną, jaskrawobiałą wiązkę, przebijającą się
przez warstwy skał i sięgającą coraz wyżej ponad ziemię. Amanda zamknęła swoje oczy, niezdolna do
wytrzymania dłużej tej jasności. Kiedy ponownie je otworzyła, po Anastazji nie było już śladu. Zostali
sami. Tylko Ian, jej dusza i ciało.
Zacisnął powieki pozwalając, by światło samo się wygasiło. Sygnał stanowczo go osłabił, ale teraz
nie mieli czasu do stracenia.
- Musimy iść.- szepnął, owijając płótno wokół skrzyni i przewiązując je sznurem.
- Dlaczego uciekła?- spytała oniemiała, mrugając szybko, by przyzwyczaić się z powrotem do
półmroku.
- Bo Jaśni niedługo się tutaj pojawią. My też mamy mało czasu.
- To co mówiła… - zaczęła, próbując chwycić go za ramię, ale podniósł się i wbił w nią rozpaczliwe
spojrzenie ogromnych, zielonych oczu.
- Błagam, Amando. Jeśli mamy cię uratować musimy stąd uciekać. Teraz.- wyszeptał z mocą,
patrząc na nią z niecierpliwością.
Zacisnęła dłonie w pięści. Tak wiele przed nią ukrył. Nie wiedziała nawet, czy naprawdę nadal mu
ufa. Tylko jaki miała wybór? Z dwojga osób, które w ogóle mogły ją widzieć, to on na razie jako
jedyny nie zrobił jej jeszcze krzywdy. Nie miała też znowu tak wiele do stracenia.
Powoli pokiwała głową. Wypuścił wstrzymywane nieświadomie powietrze i schylił się, by podnieść
skrzynię i zarzucić ją sobie za ramię.
- Dasz radę sama stąd wyjść?- spytał, a jego głos nie zdradzał żadnego wysiłku.
Znowu pokiwała głową, powstrzymując się przed zadaniem kolejnego pytania, które nieproszone
wkradło się do jej umysłu. Szybko wspięła się po schodkach, żałując, że mimo wszystko, nie potrafi
teraz latać. Otworzyła właz i przytrzymała go dla niego. Kiedy wyskoczył z gracją, ciągle trzymając
na ramieniu skrzynię z jej ciałem, nie powstrzymała pełnego zdumienia spojrzenia. Wzruszył
ramionami.
- Powiedzmy, że grawitacja nie do końca nas dotyczy.- rzucił z chłopięcym uśmiechem, jakby
wyraz jej twarzy sprawił mu przyjemność.
Odwzajemniła go, zapominając na chwilę o wszystkim co się wydarzyło.
- Więc… -zaczęła, patrząc z niepokojem, to na niego, to na skrzynię.- Dokąd uciekniemy?
- Odwiedzimy starego przyjaciela.- odparł wesoło.- Ale najpierw ukradniemy jakiś samochód.
Chapter
5
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 5
- Anioły mogą kraść?- spytała, nie kryjąc zdumienia, kiedy zbliżali się do zabudowań.
- Jesteśmy w tym całkiem nieźli.- rzucił jej łobuzerski uśmiech, po czym zatrzymał się i odłożył
skrzynię, ukrywając ją za ogrodzeniem.- To zabrzmi dziwnie, ale musisz popilnować tutaj przez
chwilę swojego ciała.- dodał, szukając czegoś w kieszeniach płaszcza.
- Co jeśli pojawią się ci… Jaśni?- spytała zaniepokojona, siadając na owiniętym materiałem szkle.
- Mamy jeszcze dobrych kilka godzin.- odparł.- Jeśli nam się poszczęści to najpierw zbadają
sytuację, a dopiero potem będą szukać winnych. Możliwe, że łatwiej będzie im tropić Anastazję.
Chyba, że też wpadła na pomysł z samochodem. To nie potrwa długo.- rzucił na odchodnym, znikając
za wysokim płotem.
Złożyła dłonie na kolanach. Właśnie powiedziała to na głos. Anioły. Miała nie wierzyć w to, co
powie Ana, ale nie zaprzeczył, kiedy tak go nazwała. Naprawdę w to wierzyła? Miała swoje wyznanie.
Po śmierci ojca tylko w kościele była w stanie odnaleźć jakąkolwiek nadzieję czy pocieszenie. Ale
Anioły na ziemi? W dodatku złe, kłamliwe, kradnące i zdolne do morderstwa, tylko po to, by wrócić
do nieba? Jak mogli myśleć, że po tym wszystkim ciągle będą tam mile widziani?
A co z nią samą? Jeśli wszystko, co dzisiaj usłyszała było prawdą, musiała sobie uświadomić, że ma
w swoich żyłach tą samą anielską krew. W dodatku należącą do ukochanej chłopaka, który poświęcił
marzenie o odzyskaniu skrzydeł na rzecz dziewczyny, którą zna od kilkunastu godzin. Absurd.
Ukryła twarz w dłoniach. Czy ona rzeczywiście przyjęła to wszystko do wiadomości? Jak mogła
zaprzeczyć czemuś, w czym sama brała udział? Wiedziała przecież, że tylko tych dwoje jest w stanie
ją widzieć. Widziała swoje martwe ciało, a mimo wszystko ciągle była tutaj i miała nadzieję, że wróci
do normalnego życia, jakby nic się nigdy nie stało.
Mruczenie silnika parkującego przed nią na jezdni czarnego vana wyrwało ją z rozmyślań. Ian
wyskoczył z samochodu z wdziękiem kota opadając na chodnik. Obdarował ją tym rzadkim,
chłopięcym uśmiechem i podał rękę, by się podniosła. Otworzył bagażnik, delikatnie włożył do niego
skrzynię z jej ciałem i obszedł auto, by otworzyć jej drzwi. Gestem zaprosił ją do środka.
- Nie mogłabym po prostu przez nie przeniknąć?- spytała, nie kryjąc rozbawienia, ale podeszła do
niego i skinieniem głoy podziękowała mu, siadając w fotelu.
- W sumie nie jestem pewien. Jesteś trochę bardziej materialna niż zwykły duch.- zastanawiał się
przez chwilę, przesuwając palcem wskazującym po dolnej wardze.- Ale hej. Ukradłem już samochód,
a jeszcze nawet nie wzeszło słońce. Trochę dobrych manier mnie nie zabije.- stwierdził z uśmiechem i
zamknął za nią drzwi.
Kiedy usadawiał się na miejscu kierowcy, ona rozważała zapięcie pasów. Jedno spojrzenie na jego
rozbawioną minę wystarczyło, by zaniechała tego zamiaru.
- To wszystko prawda?- spytała, kiedy samochód ruszył do przodu z cichym pomrukiem.
- Tak.- szepnął.- Tym razem wyjątkowo nie kłamała.
- Więc jak to się stało?
Rzucił jej szybkie, pytające spojrzenie, marszcząc brwi.
- Że upadłeś.- wyjaśniła.
- Każdy z nas miał swoje powody. Nie byliśmy pierwsi. Znaliśmy konsekwencje. Nas i tak
potraktowali łagodniej, może dlatego, że zło które sprowadziliśmy nie było tak… skondensowane.stwierdził, przechylając głowę, jakby sam się nad tym zastanawiał.
- Więc jak was ukarali?- wstydziła się za swoją niepohamowaną ciekawość, ale uznała, że nie ma
powodu, dla którego miałaby tego nie wiedzieć.
- Odcięli nam skrzydła, a razem z nimi drogę powrotną do domu.- odpowiedział wypranym z
emocji głosem.
- Tęsknisz za niebem?- spytała po chwili, przyglądając mu się uważnie.
Milczał tak długo, że porzuciła nadzieję na uzyskanie odpowiedzi. Prawie podskoczyła, kiedy
odezwał się znowu bardzo niskim głosem.
- Tak, ale nie jestem pewien, czy mam tam jeszcze czego szukać.
Przymknęła powieki, oddychając głęboko. Bolało ją oglądanie go w takim stanie. Smutnego,
pozbawionego nadziei, zagubionego chłopca. Obróciła się w bok, by patrzeć przez szybę na wschód
słońca.
- Ten twój przyjaciel… - zaczęła lekko, starając się zmienić temat i poprawić mu nastrój.- Też
jest…
- Jest człowiekiem.- przerwał jej.- Jeśli ktokolwiek jest w stanie odnaleźć odpowiedzi, których
szukamy, to tylko Edward. Uwierz mi.- zapewnił tonem, którym mówi się tylko o najlepszym
przyjacielu.
- Więc on wie?- spytała, odwracając się z powrotem w jego stronę i unosząc ze zdziwienia obie
brwi.
- Wszystko czego się dowiedziałaś Amando, to wbrew pozorom nie są żadne sekrety. To kwestia
wiary.-odparł rzeczowo.- Słyszałaś o Księdze Henocha?
Pokiwała przecząco głową.
- To apokryf. Jest w nim mnóstwo informacji o Upadłych i Nefilim.-wyjaśnił.
Miał rację. To była kwestia wiary. Każdy słyszał o nieposłusznych Aniołach, które odarto ze
skrzydeł, ale czy ktokolwiek wierzył w tą historię? Wyrzuciła z głowy niepokojące obrazy tych tortur.
Nie potrafiła wyobrazić sobie jaki ból towarzyszył odcięciu części własnego ciała. Co mogło
doprowadzić tego chłopaka do tak dramatycznej decyzji? Co było warte takiego poświęcenia?
Przypomniało jej się coś, co powiedziała jedna z jej ulubionych książkowych postaci, że do
największych głupot popycha ludzi miłość. Czy tak samo było z Aniołami? W głowie znowu obijały
jej się słowa Anastazji. Czy to dlatego starał się ją ratować? Bo wyglądała jak jego zmarła ukochana?
Bo była jej bardzo dalekim przodkiem? Co czuł, kiedy na nią patrzył? O czym myślał? Wzdrygnęła
się. Ta część nie podobała jej się najbardziej ze wszystkiego, czego się dowiedziała.
Wzięła głęboki wdech, by dodać sobie odwagi nim znowu się odezwała.
- Ianie?- szepnęła.
Rzucił jej krótkie, roztargnione spojrzenie.
- Tak?
- Mogę cię o coś spytać?- szepnęła jeszcze ciszej.- Chodzi o Aleksandrę.
Odwrócił wzrok i znowu skupił go na drodze, zaciskając mocno szczęki.
- Co chcesz wiedzieć?- spytał w końcu.
- Czy kiedy na mnie patrzysz… -zaczęła, zerkając nieśmiało spod rzęs na jego profil.- Czy to
sprawia ci ból?- wykrztusiła.
Zmarszczył brwi. Była pewna, że nie takiego pytania się po niej spodziewał.
- Nie, Amando.- odpowiedział niepewnie.- Wyglądasz, jak ona, ale mam świadomość, że jej już nie

Podobne dokumenty