Harry Bellisima!!!

Transkrypt

Harry Bellisima!!!
DROGA AGARTHI – DROGA ZABIJANIA BOGA
-…gruba gałąź z łoskotem upadła na ziemię. Zaległa cisza. Nie wydasz już żadnego dźwięku.
Spadłaś, a teraz uschniesz. Zrobisz to, bo jak ptaki, i ty należysz do naszego świata-jedności dusz i materii.
Zapomniałaś, lecz twoi bracia i twe siostry wciąż narażeni są na śmierć.
SĄ TAK POTĘŻNI!!! Tak pomału śmierć trawi ich ciała…
Żyją tutaj, w okolicy naszych domów, miast, wielkich osiągnięć cywilizacyjnych. Gdy przez tysiące lat zbierają się w
jednym miejscu tworząc rodzinę-stwarzają ją naprawdę. Są prawie tacy sami jak ludzie, bo i tam, gdzie las, wkradło się
to , przed czym mają, nas ludzi, chronić grube drzwi, szyby i kraty w oknach.
My nie lubimy, gdy ktoś na nas patrzy, gdy widzi to, czego widzieć nie powinien. Niestety ten absolutnie prywatny a
nasz świat jest największym ludzkości zboczeniem. Właściwie to już na starcie, po opuszczeniu łona {za co
powinniśmy go nienawidzić} przegrywamy walkę o utrzymanie jedności, o miłość prawdziwą i azyl.
Czy chroni nas ogień?
-A czy powinien? Ogień, który jest sługą ziemi…
-Jeszcze nie! – nakazuje przyjaciel wód, jądro ziemi. Słowa te kieruje do wszystkich swoich poddanych, do tych po
których stąpasz, a zabić w ułamku sekundy by ciebie mogli. Ziemia lubi swoich poddanych, wiernych przyjaciół.
Tych, w których umysłach budzi się serce i duma prawdziwych wojowników.
Istnieje i drugi, o wiele potężniejszy od naszej planety ród. Tworzy wręcz złudną jedność. On włada miliardem
klanów.
Jak gdyby nigdy nic, spogląda na nas z góry. O, tak! Z góry się na nas gapią, z prywatności ludzkiej drwią i za nic ją
mają…Gwałcą to dziwne pragnienie, zboczeniem je nazywając.
-Jak one śmieją? Patrzę na gwiazdy. O, jaki jestem oburzony.
One? Nie ma im czego zazdrościć.
Są piękne, lecz nie umieją mówić.
Taka spotkała je kara…Oj, pycha nie jest dobrym doradcą ani przyjacielem.
Są piękne.
A jeśli to fałsz, a one mówią?
Cóż znaczyć mogłyby ich słowa jeżeli inny ród zostałby ukarany?
Z pewnością, to jedno wiem, my, ludzie mówić umiemy, lecz słuchać innych nie potrafimy…Czy w ten sposób
zostaliśmy ukarani?
-Więc winni jesteśmy tej kary!!!
Więc od gwiazd, naszej rodziny się oddalamy.
Więc na kolanach, lecz bez świadomości NIEPOWRACAMY???
TAK CIERPIMY I TAK DOBRZE NAM ZAWSZE GDY NAZWIEMY SIĘ BOGIEM…
.
.
.
DZIWNY SĄD-to pierwsze słowa, które wymówił jakby do siebie oskarżony. Powoli docierała do niego świadomość
tego, że za kilka chwil zostanie wydany wyrok. Kilka zdań, od których już nie można się odwołać.
-...tylko…pozostało ze mną to dziwne uczucie. Gdy rozejrzałem się-szeptał nie zwracając uwagi na zgromadzonych,
choć wiedział, że przed Nimi nie może ukryć ani jednego w sekrecie wypowiedzianego słowa. Nic już nie mogło ani
zaszkodzić ani pomóc, bo wyrok zawsze sędziom był znany, nawet jeśli jeszcze brakowało oskarżonego-…gdy
rozejrzałem się-powtórzył tym razem głośniej- byłem sam. Sam na sam ze swoim uczuciem.- jego wzrok utkwił gdzieś
daleko, gdzieś gdzie jest morze. On widział fale…-To dziwne, gdy dostrzegasz, że jesteś sam, że zdradziłeś
wszystkich. Miało być inaczej, to Oni mieli odejść, pozostawić skazańca na unicestwienie. Spełniło się moje marzenie,
lecz nie dostrzegł widz obrazów przekazywanych ciału przez rozum. Zostałem sam.
Gdy jesteś świadkiem śmierci i samotności…
Wymarzyłem sobie klęskę. Ja, Alekton pierwszy raz w życiu w pełni osiągnąłem cel.
Lecz nie tylko Alekton był dzisiaj sądzony…
…wiem o tym, że jestem zły. Zgadzam się z wami. Macie całkowitą rację, ale taki już się urodziłem.
Czy możecie mnie za to winić?
Powinniście, ja bym tak uczynił.
Mam powiedzieć to słowo?
O skruchę?
1
Wiem, że o to wam chodzi.-nie podnosił głosu, był opanowany-Tak. Wiem, że o to wam chodzi-stwierdził- Nie
doczekanie wasze! -krzyknął chcąc zastraszyć tutaj zgromadzonych -Ale powiem wam kim jestem. Chcecie wiedzieć
jak spędzałem czas tam-spojrzał w górę- na ziemi? Proszę bardzo!
Codziennie kocham się z…-zaczął mówić z wyczuciem, niemal delikatnie-mam u boku kobietę, jej ponętne ciało .
Miłość jej mam i oddanie, lecz nie tego chciałem, nie jej pragnę.
Rozumiecie?
Nie tego od życia oczekiwałem. Ja chce rano pieprzyć moja nienawiść. Rozmnażać jej nadnaturalne ciało! Tego
pragnę! Tego pragnę! -krzyczał rozgoryczony. To dziwny sąd. Nikt nie wyprowadza go z sali…-Lecz ja nie mogę…ja
mam żonę. Właśnie dlatego, gdy jestem obok niej czuję się jak impotent, jak on na kobiety ja na moją nienawiść
patrzę.
Ja nie pragnę.
Ja z nienawiścią chcę zasiąść do suto zakrwawionego stołu, z nią chcę potraw kosztować… Co mówisz? Nie pytaj jak
się nazywam.-rozkazującym tonem zwrócił się do głosu, którego właściciel zadał to pytanie-Nie o imię chodzi-dodał
nieco spokojniejszym tonem-, ale zrozum mnie wreszcie, że wszyscy są źli. Nie ma dobrych ludzi, więc nie jestem
wyjątkiem. Nie wstydzę się tego, bo nie ma człowieka, który nie dopuściłby się moich lub jeszcze gorszych zbrodni.
Boję się myśleć o czym śnią ludzie...
W świecie realnym, gdyby ktoś od urodzenia żył w moim ciele i moim cholernym życiem...Twierdzę, że zrobiłby to
samo! Jestem gwarantem tego, że mówię prawdę. Spójrzcie w moje akta. Powinniście wszystko zrozumieć…
-Czy wiesz co uczyniłeś? –zapytał głos obrońcy-oskarżyciela-Tak.
-Świadomie?
-Tak.
-Czujesz skruchę?
-Jestem zły. Znasz odpowiedź. Zły człowiek nie może odczuwać skruchy.
-Niekoniecznie.-odparł cicho głos, a wszyscy zgromadzeni przyznali mu rację, lecz żaden z oskarżonych tego nie
usłyszał .
-Ja jestem mężczyzną. Czy wiesz co to oznacza? -sądzony zadał pytanie, a wszyscy wiedzieli, jak ma na imię.
Nazywali go Morfeusz.-Ja jestem mężczyzną.-znaczenie tych słów podkreślił Morfeusz-Powiedz mi. Spójrz na nich – sędzia wskazał na obserwatorów ,na mających go sądzić przedstawicieli prawa-Powiedz
im –zachęcał -Chcemy to usłyszeć…
-Ja posiadam honor-wyjaśnił Morfeusz- Z honorem zabiłem i przyznaje się do tego. Gdybym został skazany na ten sam
rodzaj kary co tamten-wskazał na Alektona -przyjąłbym ją bez jakiegokolwiek sprzeciwu ale ,zważcie na moje słowa,
jestem po tysiąckroć gorszym człowiekiem. Jestem zły, a wy gardzicie złem. Sądźcie…Wy, którzy sterowaliście moim
życiem . To wy pisaliście scenariusz, który ja realizowałem. Zabawiliście się kosztem moim i ofiar zepsutego
charakteru .
Więc czekam, sądźcie…
-Morfeusz będzie Alektonowi potrzebny.-o tym od wieków wiedzieli, więc wszyscy co do wyroku byli zgodni::-Alektonie…Nie masz wyboru.-przypomniał głos o nieuniknionym-Wiem. Nie chcę się wahać, lecz już je widzę .
Gdy czasu już tutaj mało mi zostało…Ja widzę je.
Widzę ich twarze…Ja widzę tam siebie i boję się, bo gdy jestem na ziemi nie pamiętam siebie, tego kim naprawdę
jestem…
-Nie wiesz kim jesteś?
-Tak. Na ziemi nie pamiętam siebie i nie znają mnie moi przyjaciele. Jestem tam bardzo samotny, czuje tęsknotę za
wami wszystkimi Aniołami. Tam jest tak strasznie , takie szare są kolory…
Ja tam czuję głód tego czego oni nie doświadczyli, czego oni nie rozumieją . Pragnę tam za cenę najwyższą tego co
tutaj za darmo otrzymywałem, a oni…
Co oni mogą wiedzieć? Przecież nigdy bezpośredniej miłości nie doświadczyli. Nigdy nie stali obok Boga! Nie
dotykali w tym świecie, jak ja gdy nie znałem materii , Jego, i Nim nie byli.
Nie zapominajcie! Jak Wy teraz, ja kiedyś byłem częścią tej energii…
Tak. Sam sobie na to zasłużyłem. Jak stojący obok Morfeusz , i ja poszedłem za nim…niemal do piekieł razem
spadliśmy.
Któż wiedział, jak okrutna będzie kara…?
Ja nie potrafię czytać w ich myślach i oczach, więc jak mam ich dusze zbawić? Jak wraz z nimi osiągnąć zbawienie?
Powiedzcie mi jak znaleźć Morfeusza, by i mój brat Anioł również wyzwolił więzy i osiągnął spełnienie?
To niemożliwe jest!
Czy nie widzicie, że nawet tutaj wyrzekł się swego pochodzenia. On nie chce zbawienia!!! Nie pomoże mi…
2
Widzicie, On tak samo jak i ja cierpi . Nauczył się nienawidzić wszystkich . Szatan na ziemi zmarzniętych ludzi kusi
ogniem, ofiaruje całkowite zapomnienie… -wszyscy Aniołowie kochali swych braci i im współczuli, lecz z wolą
Boga sprawiedliwie sądzili-Pamiętam-Alekton przerwał na chwilę, jakby zastanawiając się czy chce to powiedzieć, ale nie miał już wyboru. Nie
wbrew sobie…-Wszystko pamiętam. Myślałem wtedy tak:
-Cholerny człowiek, którego spojrzenie poczułem na twarzy i jego kobieta-mówił bez wytchnienia-Wrogo na nich
spojrzałem i już wtedy wiedziałem.
NIENAWIDZĘ WAS!!!
Waszych otyłych ciał i wrednych twarzy.
Nienawidzę tych ludzkich chodzących skupisk materii.
Jakże to tak?- mówił tak szybko, że słowa niemal się ze sobą zlewały, lecz Aniołowie doskonale wszystko rozumieliJak Bóg mógł was aż tak pokochać? Jak może patrzeć na wasze krzywe nosy i grube uda, na fałszywe modły?
Przecież ON cały czas na nie patrzy…a o mnie zapomniał.
Jesteście jednak słabi. Wam nikt nie da drugiej szansy…To wy, pod wpływem słów, które mnie nie potrafią zranić ,
rozpadacie się na milion części!
Słyszycie? To wy, nie ja!
Nie ja?
Więc dlaczego zostałem przeklęty?
-Czy jesteś sprawiedliwy?- sędzina się wtrąca w Alektonowe słowa-Pytasz czy jestem sprawiedliwy?
-A jesteś?
-Nie! –oskarżony próbował się rozejrzeć dookoła, ale w ostatniej chwili zabrakło mu odwagi, więc pozostał ze swoim
morzem, On widział statek sunący po falach.
To tankowiec płynął z ropą po jego oceanie. Spojrzał na burtę, na zabrudzony napis:
„POGROMCA MÓRZ I OCEANÓW”.
Dziwna nazwa- pomyślał Alekton, świadek śmierci tankowca i jego pasażerów. Statek właśnie tonął-Ogłoście wyrok.- wyszeptał spuszczając głowę. Po chwili jednak wyprostował się i spojrzał przed siebie, chociaż z
trudem lecz mówił:
-Wrzuciłem was wszystkich do jednego garnka. Myślałem:
Ugotuję patałachów.
Za co?- posmutniał- -za nie dopięte guziki,
Za koszule inne od mojej,
Za niewinny biały kolor,
Za moje naznaczenie.
Teraz myślę inaczej lecz wtedy powiedziałbym :
Za drogie krawaty i sterczące kikuty. Skazuję was na karę śmierci!
Skazuję bo... wiem ,że to minie.
Ja innych śmierć przeżywałem…
Ostrzegałem! Krzyczałem :
-Zmieńcie się!
-Jesteście do niczego!
-Pomóżcie, błagałem niemal na kolanach.
Zapaliłbym papierosa, lecz nie mam .
Nie wiem czy przed majestatem to zrobić wypada…-mówił już tylko do siebie, lecz wszyscy go słyszeli. Smutni byli
Aniołowie, gdy na upadłych braci patrzyli, gdy ich sądzili.
POKOCHAJCIE LUDZI.-tak Aniołowie za nimi szeptali, dyskretnie co robić trzeba podpowiadaliA Alekton? On swą mowę kontynuował :
-...ale oni byli głusi. Ludzie tak się wywyższają.
Nienawidzą mnie o wiele bardziej niż ja ich …Razem w piekle spłoniemy.
Czas bliski jest.
Bliski jest czas drodzy panowie i miłe panie…
Zignorowali mnie.
JESTESCIE DO NICZEGO!
Krzyczałem, ogłaszałem swój manifest. –oskarżony nie chciał , by dostrzeżono jak cierpi, jak znów od początku
wszystko przeżywa. Zacisnął mocno pięści i bez opamiętania błagał o litość, o:
ucieczkę przed przeznaczeniem-Nie możecie mi tego zrobić! Nie wysyłajcie mnie tam.-Alekton po tysiącach lat tułaczki na ziemi już bardziej
człowiekiem stał się, niż Aniołem.
Skazaniec zawsze po powrocie z ziemi, gdy stawał przed sądem, przypominał sobie do ilu ludzkich ciał był zsyłany.
Właśnie wtedy wszystkie obrazy do jego pamięci powracały. To go najbardziej bolało, bo wiedział kim był kiedyś, a
kim teraz się stał, co Anioł, a co czuje człowiek...
3
-Jesteście do niczego. Mówiłem im.
A ja? –pierwszy raz na jego młodej, wręcz przyjaznej twarzy o dziecinnie delikatnej cerze pojawił się uśmiechJa się nie liczę to Wy jesteście moim natchnieniem! – do ludzi kieruje te słowaCzym byłbym bez mojego przekleństwa? –Alekton na ziemi zawsze umierał młodo…Nie sprzeciwiał się będąc
dzieckiem obrazom ukazującym własną śmierć. On już od najmłodszych lat na to był przygotowany.
Nie tylko musiał ale i chciał umierać, choć wiedział, że nie jest to wola Boga, że świata jego zwyczajna śmierć nie
zbawi.
Bóg inne ma plany!Nie. Nie wysyłajcie mnie tam-błagał spoglądając na pojawiającą się czarną otchłań w głębiach jego oceanu. Wyraźnie
czuł jak jego szaleństwo powoli wraca, jak zatruwa umysł i duszę. Wiedział, że niedługo zatruje i powierzone mu
ciało.
Kim teraz będę?
Kim będzie Morfeusz, mój wierny w tułaczce przyjaciel?
Dlaczego nie uleczyliście mnie?
Nie chcę ciała!
Apostołowie, czy musicie wykonać ten wyrok?
Uleczcie mnie!
Nie to!!!- krzyczał wpatrując się w czerń oceanu. Nie cofnął się jednak nawet o milimetr. Gdy woda do jego stóp
docierała, gdy już je obmywała, drgnął i ruszył naprzód. Właśnie wtedy szyderczy uśmiech pojawił się na jego twarzyZapomnę!- poinformował zainteresowanych – Zapomnę. Zapomnę…-szeptał tracąc zdolność logicznego świata
pojmowania.
-„Aniele Boży stróżu mój…”
Gdzie jesteś? Będę Ciebie potrzebował.
-Spójrz za siebie.- odparł na to przyjazny męski głos-Za mną nie ma nic.-chichotał chory umysłowo człowiek.
Świadomości mającego się narodzić w ciele małego chłopca wydawało się, że pozostała na świecie sama, wraz z
dotrzymującym mu towarzystwa głosem.
Alekton nie może powstrzymać metamorfozy, przystosowywania się umysłu do ciała rodzącego się właśnie
noworodka-A więc jestem niczym. Nie potrzebujesz mnie, swojego druha ? Nie potrzebujesz towarzysza tylu zabaw ?- nie
dowierzał głos, który po chwili ze smutkiem stwierdził:
Kiedyś było inaczej…
-Wtedy byłem dzieckiem – nie interesując się już za bardzo przybyszem Alekton odparł szybko, ot tak na odczepnego,
ale po chwili coś sobie uświadomił i z przejęciem dodał:
-Nie! Dzieci Ciebie potrzebują!- oj, bardzo się wystraszył, że dzieci na całej planecie mogłyby być pozbawione
opiekuna tak potrzebnego. Świadomość coraz szybciej oczyszczała się z przeżyć minionych ciał i wcieleń, z czynów
zwyczajnych i zhańbionego za wszelką cenę dążenia do władzy.
-Opiekowałem się Tobą.- ignorowaniem go, smucił się Anioł- Wiesz, mnie bolała dłoń . Prawie dotykałem…tego co
strzegłem.- mówił załamującym się z rozpaczy głosem, ze łzami w oczach.
Anioł gdy po raz pierwszy ludzkich uczuć doświadczy już nigdy nie jest taki jak przedtem, …
-Aniele.- przerwał mu skazany- nie miałeś wpływu na moje cierpienie. Nie potrafiłeś…-zadrżał mu głos- Nie. Ty nie
mogłeś nic uczynić. Nic, by mi pomóc.-stwierdził- Cierpiałeś bardziej niż ja.
Ty go widziałeś. Wiedziałeś, że on podąża za mną, że mam żywego cienia.
Ja powinienem wiedzieć,
...gdy psy mnie ostrzegały,
...gdy ze mną nic wspólnego mieć nie chciały,
...gdy rozbudzałem ich paniczny strach i…agresję.
Powinienem wiedzieć wtedy, gdy właściciel ściskając mocniej smycz z ironią zapytał swojego potężnego psaprzyjaciela :
-Co piesku, pan ci się nie spodobał?
Ale pan mu się podobał, tylko nie jego nader żywy cień. Najchętniej rozszarpałby nas obu, mnie i mój cień.
-Wiesz o kim mówię?- ściszając głos wyszeptał Alekton-Tak, wiem.- równie cicha odpowiedź padła- Ale nie bój się. Pamiętaj, ja zawsze stoję obok Ciebie, ja jestem ponad
nim.
Nawet wtedy, gdy będę uprawiał seks, jakby nie patrzeć w trójkącie z szatanem? Będziesz tam
również?
-Tak. Zawsze.
-A więc będzie nas czworo. Tylko czy to nie jest zboczone? Tyle razy rozmawiałem z Tobą, prosiłem, wzywałem, że
niemal zwątpiłem w Twoja obecność, Aniele.
-Widzisz mnie, więc jestem.
4
-Teraz tak, ale gdy umierałem wieczorami, gdy moje oczy wchłaniały mrok…Ja nie dostrzegałem tego o co prosiłem.
Wiesz ,moje modlitwy uznałem za monolog naiwnych ludzi do gwiazd. Rozumiesz, hmm... w pustce cierpiałem.
Ja chciałem żyć!
Chciałem jak nikt inny, ale nie znalazł się nikt. Nikt iskry nie rozpalił…
Teraz jestem martwy.
Nie zależy mi na niczym.
Znam wiele balonów wypełnionych powietrzem.
Pomóż im.
Nie możesz? Tak myślałem, ty cholerny tchórzu! Nie masz pojęcia jak oni się czują, jak cierpią też nie wiesz, bo i skąd
miałbyś wiedzieć?
-Nie jesteś martwy. Przyjacielu, spójrz jakie jaskrawe światło…
-Za którym oczekuje na mnie żywy cień, moja choroba psychiczna- Alekton dokończył zdanie- Myślałeś, że nie wiem?
Trudno nie zauważyć tak wyraźnych zmian we własnym zachowaniu. Jeszcze pamiętam ostatni umysł i ostatnie ciało.
Nie znasz strachu przed…jutrzejszymi przyjaciółmi . Oni przyjdą, a ja nie będę się miał już gdzie schować.
Nie pozwolą mi skryć się w atomie, w sercu choroby psychicznej, lecz w cieniu. To szatan, nie Bóg wyciąga tam do
mnie ramiona.
Czy będę w własnym świecie, w chorobie psychicznej bezpieczny?
Czy pomoże mi schizofrenia lub jaźni rozdwojenie?
Nie, bo ludzie nawet to potrafią zgwałcić. Moją świętą ziemię, tabletkami chcą leczyć moje anielskie urojenia.
Ale ja im zaprzeczę!
Tym razem nie wyrzeknę się swego pochodzenia.- Alekton jak zwykle nie zauważył, że jest już sam, że wkroczył w
etap życia, którego tak się obawiał. Nie zapamiętał wroga. On o samotności zapomniał. Wychodził z światła ciągle
mówiąc do Anioła, którego już nie mógł zobaczyć. Szedł i mówił, nawet nie wiedząc, że już tylko do siebie.
Właśnie w tym momencie, w którym jego głos zaczął niknąć a pamięć się rozmazywać, poczuł nieodpartą ochotę na
podłubanie sobie w uchu, ale zorientował się, że nie ma czym…
W chwili, w której to sobie uświadomił niespodziewanie nastąpił wokół wstrząs. Alekton się rozpadł i wniknął w łono,
a po sekundzie już drapał się maleńkimi paluszkami w ucho…
Płakał jak cholera.
***
…ale nie jest to powód do nie pisania. Właściwie to nie jest list,
może szereg moich przemyśleń,
a może pragnę rozmowy z sobą,
Ja poszukuje tej złudnej chwili zrozumienia lub oszukania duszy. Przekonania, że są ludzie warci zaufania, którzy
rozumieją, potrafią pomóc, lub:
…cierpią tak samo jak ja i koniecznie potrzebują pomocy.
Lecz, kto miałby mnie zdradzić?
Bóg. Myślę ,że ten potężny Ktoś. Ja nazywam Go Energią. Teraz wydaje mi się, że bardzo dobrze Go znam, że
potrafię przewidzieć Jego kolejne ruchy…i to boli. Bardzo chciałbym, lecz nie wiem dlaczego nie mogę Mu zaufać.
Sam wykryłem we własnej psychice wiele cech osobowości schizoidalnej. Po rozpoznaniu natury oddziaływujących na
mnie lęków, w miesiąc później stwierdzam:
-Miał rację ten, kto powiedział, że wszystkie istoty we wszechświecie potrafią leczyć się same.
Pamiętam chwilę gdy po raz pierwszy rozmawiałem z Tobą…-Alekton po raz kolejny pisał list, a w nim swój monolog
do Boga- Czułem jak wytwarzało się pomiędzy nami pole zapewniające nam poczucie bezpieczeństwa.
Gdy spotykaliśmy się, myśli nabierały formalnych kształtów. Lecz teraz, gdy już jestem zdrowy nie wiem, co miałem
uczynić.
Powiedz proszę, co chciałeś mi przekazać?
Ja już jestem zdrowy…- piszący Alekton, usłyszał swe własne tęskne westchnienie. Czuł głód, lecz nie wiedział, czego
pragnie, czego domaga się jego umysł.
Jakiego pokarmu mu brakuje, nie potrafił zgadnąćNieprawdą jest, że nie potrafię doświadczyć miłości.-zakończył kolejne zdanie i odłożył list na półkę, w miejsce, gdzie
leżały dziesiątki jemu podobnych , adresowanych do Boga, Aniołów, do znajomych z zatartymi przez czas twarzami,
lecz nie wysłanych kartek zapisanego papieru-
5
Nie myślałem o czasie i wiążących się z tym zmianach.-ponuro stwierdził sam do siebie-
-Zapalisz?- zapytała Ania trzymając w ręku zapalniczkę i paczkę nie lubianych przez Alektona papierosówW chwilę później wraz z sztucznie generowanym ogniem pojawił się dym.
Właśnie w tej kompozycji dwóch oddziałujących na siebie czynników dostrzegam sylwetki sześciu ciemniejszych od
tła, postaci.
Ogień już nie wygląda tak jak zwykle. Jest bardziej drapieżny. O wiele bardziej od tego, który spali twój dom i sięgnie
po ciebie, gdyż ten, nie na zasadzie pierwotnych instynktów działa. Ja widzę, że on zna swój cel, że według ściśle
określonego planu swoje zamierzenia wprowadza.
Niestety nic nie mogę uczynić, gdyż on jest hipnotyzujący, przyciąga mój wzrok i zniewala.-świat przed jego oczami
znów się rozmazał, a towarzysz Ani , Alekton po raz kolejny swój scenariusz spładzaWidzę. -To w jego wyobraźni obrazy się tworząTo mój własny kamieniołom.
Wysoko, na szczycie jestem. Oto moja cielesna powłoka świat po raz ostatni obserwuje, lecz jak zwykle nie jest ona
samotna…
Widzę szatana.
On stoi wyżej ode mnie. Stoi i patrzy. On mnie obserwuje. Słyszę jak szepcze:
-Leć. Leć Alektonie…
Wiatr memu ciału posyła…
-Leć…-a słów jego nie mogę się wyrzec, gdyż zawsze docierają do mnie przed świadomością ich pochodzenia. Proces
podobny życie wprowadza, gdy chcesz nie rozbić szklanki, która właśnie została upuszczona na beton i widzisz jak się
rozpada.
Chcę latać, lecz wiem, że nie mogę, ot tak sobie tego zrobić, że nie ma nic za darmo:
-Nic za darmo-wielokrotnie powtarzał szatan.
Kusiciel dzisiaj ubrał się prawie cały na czarno. To jest jego ulubiony kolor. Ma białą koszulę a jego płaszcz wyróżnia
się na tle nocy. Czarniejszy od niej jest. –to strój na specjalną okazję, gdy zechce jest niewidoczny.
Koszula sama chodzi, przemieszcza się, wygląda na żywą.
A noc?
-Ta noc jest wyjątkowa.-pokiwał palcem- Spójrzcie jak jestem wysoko!- zda się, że krzyczy szatan-Ponad wszystkim,
co ziemskie i duchowe. Jestem panem tego świata!- informuje otchłań, świat który sobie upodobał.
Alicja była inna.
A Ania? Nie ,ona tego nie zrobi. Popchnij mnie…
Alicja bez wahania powstrzymałaby mnie.
Ale przed czym? Ona złamałaby moje odwieczne prawo do śmierci. Niestety jedno z nas z tęsknoty uschnąć by
musiało. To oznacza, że nie zostaliśmy dla siebie stworzeni.
A Ania? Kim ona jest?
Zabójcą biedronek!
-Czy jesteś odważny?- zda się pytać ciało szatanaOn pyta mnie.
-Jestem odważny.-odpowiadam dumnie. Jestem odważny, próbuję uwolnić się z wszechogarniającego paraliżu.
-Jestem wolny!- krzyczę z całych sił-Wolny i odważny! -uwalniam sporą dawkę adrenaliny. Z nieopisanym uczuciem
rozkoszy po chwili stwierdzam, że poruszyłem się nieco, o milimetr. Zwycięstwo! Pokonałem paraliż.
-Zwycięstwo dodaje skrzydeł. Skrzydeł.- podkreślił poprzez gest prawej dłoni ,dzisiaj dwudziesto cztero letni szatan.-Gdy nauczysz się patrzeć, zawsze dostrzeżesz coś niezwykłego.
-Gdzie?
Sam często się zastanawiałem, ale …czekam. Odpowiedz przyjdzie sama. –Alekton dobre rady sobie dawał-Czy jesteś tak jak ja odważny?
Więc widzę jak wiatr rozwiewa jego szatańskie włosy,
Jak jego koszula na wietrze powiewa…
Czuję zapach, to jego po goleniu woda zmysły me prześladuje.
Twarz.
Nie widzę jego twarzy.
Nigdy dokładnie jej nie widziałem, lub byłem świadkiem milionów twarzy na jego twarzy, które w jednym czasie
nakładały się na siebie, a każda próbowała dominować.
Jest jednak ogolony. Nie widzę, lecz czuję jego istnienie.
Niezupełnie tak jak szatana, ale wielu ludzi też można czuć.
6
Wyczuwać ich subtelny zapach, i delektować się ,z Indii sprowadzanymi woniami.
Tak, lub przed smrodem zarzyganego nieudacznika, na drugi koniec autobusu... nie, nie uciekać, lecz spierdalać, bo tak
często kończy się nasza z zapachami przygoda…
Wiem szatanie.
Zaraz powiesz coś, co sprawi, że poczuję w całym ciele to…lub brak tego;
Że słowa twe przejdą przez kręgosłup i utkną gdzieś w organizmie już na stałe, jakby mało pasożytów na nasze ciała
czyhało.
-Ty mnie tutaj wezwałeś.-powiedział stanowczo władca piekieł, przekleństwo oceanów- Masz pakt. To Ty go
podpisałeś wraz z diabłem.
Nie to nieprawda.
Widzę jak mówi do mojej nędznej karykatury, formy w ogniu wytworzonej. Ogniu zabójcy biedronek.
Nie! Nie tutaj. Tam w pokoju, gdzie z Anią palę papierosy jest świat realny. Więc wracam tam, skąd głos kobiecy do
mnie dobiega, do pokoju.
Razem z dźwiękiem piekielnym, jej głos to szatańskie wywody…Dopiero teraz dostrzegam, w tym małym pokoju, co
cień mnie, moja projekcja rozmawiająca z szatanem miała ze mną rzeczywistym wspólnego.
Nawet ślepiec dostrzegłby moją obojętność, pragnienie wyjścia stąd i moją za czymś tęsknotę. A Ania?
Teraz widzę, jest inna.
Widzę ją już wyraźnie. Coś mówi. Ona opowiada kolejną z jej nudnego życia historię.
Choć nie wiem czemu, lecz jest nią podniecona.
Otwierają się drzwi, przychodzi gość.
To jest kobieta.
Nie znam jej, nie mam ochoty otwierać oczu, witać się, bo i po co mi kolejna bezwartościowa znajoma?
Gość w dom, Bóg w dom, więc je otwieram.
Wchodzi ktoś, kogo nie zapamiętam, kto dla mnie nic nie znaczy.
Zamykam oczy, ot tak, na chwilę.
Jestem znudzony.
Leżę na łóżku. Zmieniam co jakiś czas pozycję z reguły na jeszcze bardziej niewygodną. Słyszę.
Otwieram oczy.
Widzę rozmowę dwóch kobiet.
Obserwuję.
Rozmowa dotyczy pralki należącej do ludzi, których nie znam. Rzecz jest w nie moim mieszkaniu umiejscowiona.
Czy pralka może stanowić problem?
Zastanawiam się.
Tak, bo umieszczono ją na korytarzu…
Cóż. Niedaleko czeka na mnie szatan.
I cóż jeśli urojony? Przecież jest bardziej od pralki moich nie znajomych realny. Jest bardziej interesujący!
Decyzja o wyborze partnerów do rozmowy w oka mgnieniu, zapadła.
Tak uważam:
Dobrze wybrałem.
-Mają słaby wzrok.- stwierdza szatan patrząc na dwie kobiety przypominające pod względem rozwoju umysłowego,
przysłowiowe Almy- One też mają własne pragnienia.
Tak przyjacielu, ja Was wszystkich rozumiem , tak bardzo się staracie.
Tak bardzo chcecie, tylko każdy coś innego…Życie to teatr, a Wy ludzie, jesteście marionetkami. Tysiące lalek
szamota się i chce odpowiedzi.
Wiesz kim jestem?- proste pytanie zadaje mi szatan, lecz ja mimo to jednak nie znam odpowiedzi. Milczę.
Ja jestem reżyserem.- dumą promieniuje. Wraz z nią na świat rozchodzą się płomienie.
Cztery strony świata płoną, wraz z wypalonym ostatnim na świecie drzewem, wizja ustaje.
-O. To straszne.-myślę z ironią jakby na istnieniu świata mi zależało.
-Jestem twoim wybawcą-kusi- Ja oferuję ci informacje!
Jestem twoim przyjacielem.
Nauczysz się, to zrozumiesz, że o przyjaźń trzeba dbać, pielęgnować ją trzeba.
TAM!- donośny głos zadrżałPodnosi dłoń, wskazując miejsce w którym tworzą się obrazy.
Jestem zaciekawiony. Spoglądam tam, i widzę świat…
Widzę zbudowane na trwałych fundamentach domy i kochające się w nich niezliczone ilości rodzin.
W oknach, drzwiach drogich i meblach na wymiar wytwarzanych.
W czym?
Już powiedziałem w czym oni się kochają.
Pogubili drogi, więc więzi rodzinnych nie dostrzegają;
więc ze sobą nie rozmawiają.
Patrzę i widzę świat martwy, jest u progu samozagłady.
7
Tylko głupiec chciałby go ratować, bo ludzie wiadomo, się nie zmieniają.- lecz jest jeszcze ktoś, kto też chce cos
ukazać, to stojący ponad Alektona głową wierny przyjaciel, AniołNagle obraz zamazany ukazuje przede mną prawdziwe, niemal żywe kolory. Widzę je w ludziach dotąd gdzieś przed
moim wzrokiem, schowanych.
Jestem świadkiem ich miłości. Wśród nich ład i harmonia znalazły azyl.
Nerwic nie maja, czują się kochani.
Ich ciepło i pewne jutro jednak jakoś mi tutaj nie pasuje.
Z chłodem i wystawionymi na jego działanie nieszczęśnikami mi koliduje.
Wszyscy są ludźmi, więc co ich rozdzieliło?
Czy coś może połączyć świat cały?
Czegoś jednak tutaj mi jeszcze brakuje.
Rozglądam się, obrazy analizuję…
Tak! Niewiedza tutaj panuje. Strach przed z śmiercią spotkaniem, przed prawdziwym wyzwoleniem..
Nikt tutaj nie chce z energią spotkania.
-Jestem twoim wybawcą- nie zapomniał o Alektonie szatanPamiętaj.-przestrzega wskazując świat materialny- Tam na ciebie czeka sumienie. Zaatakuje ze zdwojoną siłą. Uderzy
w serce, rozpruje wnętrzności i…nie pozwoli umrzeć. Duszy z opresji nie wybawi, lecz i tak da cierpienie.
Zaufaj mi.- szepcze mi do ucha- Zaufaj…
Wstrząs potworny następuje.
Nie wiem gdzie jestem…Czas pędzi jak szalony. Ja jestem w kosm…
Nie, z kosmosu wróciłem. Teraz jestem w wulkanie. W ciele buszuje armia jego słów, do czegoś zachęca...
Do złego demony mnie namawiają!
Trucizna zatruwa me ciało.
Jest we mnie.
Wojnę ze światem prowadzi. Ja nie chcę być w szatańskim sztabie.
NIE CHCĘ BYĆ TWYM KAPITANEM!!!
Nie słucha mnie.
Wywołuje stan podobny do ekstazy.
To nie jest sprawiedliwe, przecież szatan to cierpienie, to z wiecznymi w piekle katuszami kojarzyć mi się powinien.
Jeszcze spełnienie nie mija, gdy i ból do świadomości dociera. Zwijam się szukając ukojenia.
Czas teraz stoi. Nie mija!!!
Jestem twoim przyjacielem- szatan cierpiącego zapewniaJesteśmy bogami! Bogowie mogą wszystko…-słyszę każde słowo tego, który ból w sekundzie może powstrzymać.
Słyszę, lecz nie rozumiemZapamiętaj to, co ci teraz ofiaruję.
Ból mija.
Nie zastanawiam się nad tym, lecz prawdą jest, że to boskie uczucie po cierpieniach nastąpiło. Obiecując mi raj, nie
skłamał.
Nigdy tak czystej radości nie doświadczyłem. Jestem pełen podziwu dla jego mocy magicznej.
Już nie pamiętam tych kilku chwil cierpienia…
To przecież tak dawno było...
-O wiele bardziej od ciebie cierpiałem.- posmutniał szatan- Nikt tak dobrze jak ja nie zna cierpienia…
Patrzę na niego.
Chyba jest chory. Nie mówię mu, lecz stwierdzam, że żałośnie wygląda.
Zawsze tam jestem.
Zawsze przeżywam chwilę, w której wszyscy mnie opuścili. Zasypiali tak szybko…Ja moich towarzyszy kochałem.
Ja nadal kocham wszystkie Anioły.
Obrazy zesłania wciąż są mi są przedstawiane. Ja nawet teraz widzę jak wszyscy mnie opuszczają, zasypiaja swojej
przeszłości nie pamiętając…
Powróć do mnie Alektonie.
Wzleć, bo nie jest to śmierć zwyczajna… To odrodzenie!
Nie zanoś im przesłania.
Ludzie nie pragną już Boga żywego. Gardzą starymi, więc nie chcą nowych przykazań…
Jest późna godzina. Siedzę naprzeciw Ani. Sprawdzam, poczym przekonuję się, że do rzeczywistości wróciłem.
Jesteśmy sami, w naszym pokoju, w świecie realnym rozmawiamy:
-Czy mogę?- Alekton cicho wymówił dwa słowa-Tak. Możesz u mnie przenocować.
Jesteśmy sami w pokoju.
Ja, kobieta i alkohol, którego śladowe ilości wypiłem.
Jestem zły.
8
To wódka me zmysły otępiła. To przez nią straciłem kontakt z niematerialną osobą, z prawie przyjacielem, z
towarzyszem z którym można prowadzić ciekawą rozmowę.
-Co sądzisz o seksie?- bezczelnie przerywa moje rozważania.-Jest ok.
-Ja go bardzo lubię. Bardzo, bardzo, bardzo…-chichota-A twój facet? Też podziela to zdanie?
-On wprost uwielbia seks. A ty?
-Może być.-nawet nie ukrywam, że jestem jej towarzystwem znudzony. Myślę o kimś bliskim. Właśnie w ten sposób
myślę o szatanie. Istnieje więź, której nie rozumię, a która łączy nasze światy.
-Co myślisz o związkach i seksie?- pyta podniecona- Bo ja popieram seks bez zobowiązań. Rozumiesz…? Z różnymi
partnerami.
-Jednocześnie?
-Coś w tym rodzaju, ale nie w jednym łóżku. No…rozumiesz. W jeden dzień kocham się ze stałym facetem, którego
mam na dłużej…a co jakiś czas uprawiam seks z kimś innym… -spogląda na mnie znacząco. Nawet ciekawe wywody,
lecz kimś innym jestem teraz zainteresowany.-Kochasz go?- pytam ot tak, by podtrzymać rozmowę-Kogo?
-Twojego mężczyznę. Tego, którego masz na stałe.-przysiągłbym, że pomyślała o Bogu, lecz nie. Ona tego nie mogła
zrobić.-Pewnie że go kocham! Najbardziej na świecie.-dodaje stanowczo-To chyba miłość...
-Gdy ostatnio nocowaliśmy u ciebie, w trójkę.
-Tak?
-Czy uprawialiście seks?
-Dlaczego pytasz?
-Bez powodu. Nie muszę wiedzieć.
-O tak! Kochaliśmy się całą noc. A nie było słychać?- wydaje się być zakłopotana-Nie. Spałem.-odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Ale to jeszcze nic. Na ostatniej imprezie mój znajomy wypracował podwójną normę. Mógł dwa razy więcej niż
zwykle.
-No?
-I wiesz…Myślał, że robi to ze swoją dziewczyną! A była to Oliwa, jej koleżanka. Majtki gdzieś zginęły, a biedna
dziewczyna wracała do domu w krótkiej spódniczce, bez majtek.- mam nadzieję ,że niesprzyjająca była pogoda. W
duchu sobie dodaję te słowa.-Jasne, że wiem. Codziennie tego doświadczam.-wysilając się żartuję-Ale ty. Czy lubisz seks bez zobowiązań.
-Jasne, że tak. Próbowałaś już seksu z drugą kobietą? Czy to cię podnieca?
-Nie.-stanowczo zaprzecza.-Ale nie zrozum mnie źle. Dwie kobiety i jeden facet.
-A. Taki mały trójkącik.
-Tak.
-E, to bez problemu. Tylko musiałby być jeden warunek.
-Słucham, słucham…
-Druga kobietę musiałabym znać wcześniej. Wtedy to bez problemu, nawet dzisiaj.
Noc zawsze trwa do rana.
***

Mijają dwa lata.
Mam do Ani numer telefonu.
Dzwonię.
Od razu jej głos poznaję.
Jest smutny, jakby trochę zmieniony. Może to dlatego, że dawno jej nie słyszałem.
Wczoraj list od niej dostałem.
Mam wrażenie jakby od ostatniej wizyty u niej minęło nie dwa lecz dwanaście lat.
-Słucham?
-Ania? Cześć Anka!- nie jestem całkiem trzeźwy. Dlatego dzwonię.-Alek? Cześć! To naprawdę ty?
-Jasne że tak.
-Nie wierzę. Ale fajnie że dzwonisz.- próbuje flirtować-Nie dzwonię bez powodu.
9
-No tak. Dostałeś mój list?
-Naprawdę chcesz to zrobić?
-Co?
-Nie wygłupiaj się. Dobrze wiesz.
-Ale nie wiem.- jak zwykle udaje-Ok. Impulsy maleją, a ja nie mam gdzie kupić nowej karty. O! Widziałaś właśnie jeden skubany przeskoczył.
-Jesteś na imprezie? Słyszę głosy…
-Tak jakby.
-To jesteś czy nie?
-Przed chwilą byłem, teraz nie jestem, a za chwilę znów będę. O! Skubany , znowu przeskoczył.
-Kto!?
-Te małe cholerki przeskakują, impulsy.
-Piłeś coś?
-Trochę, ale nie dlatego dzwonię. Chcesz to zrobić? Chcesz zabić swoje dziecko?
-Nie chcę! Ale muszę. Mam pracę, ułożę sobie życie za parę lat. Jak już się dorobię i będę w stanie zapewnić dziecku godne
życie, to się o nie postaram.
-Ale wtedy możesz już nie mieć okazji. Możesz już nigdy nie mieć dzieci.
-Ale…
-Ale ja teraz mówię. Znasz ryzyko i zapewne rozmawiałaś z wieloma osobami na ten temat, więc ode mnie nie usłyszysz
żadnych morałów. Nie. Ja do niczego nie będę cię namawiał, ale pamiętaj, że to jest wyłącznie twoja decyzja a nie jakiegoś
fagasa.
-On daje kasę i nalega żebym to jak najszybciej zrobiła.
-To zwykły skurwysynek. Nieodpowiedzialny gówniarz. Ja go pierdolę i nie będę o nim mówił. On na to nie zasługuje. Impulsy
się kończą, więc powiem inaczej. Czy chcesz żeby jakiś zawszony frajer wkładał do twojego ciała zimne przedmioty i grzebał
tam? To jest dla ciebie takie przyjemne?
Żeby to robił pierdolony ginekolog?
-Nie, ale …
-Nie ma żadnego ale. Albo ci się to podoba, albo nie. A może chcesz żeby ci zgrzybiali zboczeńcy pogrzebali ci w innych
częściach ciała?
-W nosie?
-Nie. Nie w nosie i nie w ustach. Powiedz, że masz ich gdzieś. Pierdol frajerów!
-No dobrze…
-Co?
-Pierdolę ich, ale już sama nie wiem co zrobię…-na tych słowach rozmowa się skończyła, a bezlitosny potentat telefoniczny z
zimna krwią przerwał połączenie. Wtedy Alek pomyślał o Alicji. Ona broniła pewnych wartości , rozwijała inteligencję i
prawie zawsze potrafiła spojrzeć w przyszłość…
***
Mijają lata.
Dla Alektona jest to czas depresji i odosobnienia.
Dzisiaj przeraża go nawet najmniejszy, posyłający mu niejasne spojrzenie człowiek. Gdy musi wyjść do sklepu po
piwo i jedzenie, boi się jak cholera.
On jednak uwielbia walczyć ze swoimi słabościami, musi to robić. Tak mu nakazuje instynkt.
Właśnie dlatego znalazł się teraz na paryskiej lat osiemdziesiątych ulicy.
We Francji, tam mieszka.
Nie wie, lecz nie jest sam. To śmierć go dzisiaj obserwuje, to ona obok jego kroków, swe kroki stawia.
Podąża za nim i Anioł. Nie jest zadowolony z obrotu sprawy.
Alekton niepotrzebnie wychodził.
Któż ludzki rodzaj zbawi?
Mijam ludzi.
Czuję, że oni mnie o coś oskarżają, że jestem dla nich podejrzanym…Zwracają na mnie uwagę. Wstydzę się tego, bo
nie mam nowego ubioru, a ten jest zaniedbany.
10
Przypominam sobie, że od pięciu dni nie ogoliłem twarzy. Po prostu zapomniałem, a teraz starsza pani swym
znaczącym spojrzeniem mi o tym przypomniała.
Muszę piwa się napić.
Idę więc do sklepu ściskając w kieszeni wytartej marynarki banknot.
Przechodzę obok niej, a ona odwraca się i nadal na mnie patrzy. Czuję się zhańbiony, jej wzrokiem poniżony.
Bezczelnie się gapi.
Głupia baba.
Widzę lustro w sklepie , na wystawie, a w nim nadal starsza pani. Coś mówi, chyba jej córka, do niej.
Więc nienawidzą mnie obie.
-Wiem, jest do mojego męża podobny.
-Tak.
-Ale jego samolot się rozbił.-przypomina córka starszej pani. Oto ich na temat Alektona dialog, lecz on o tym nie wie-Tak, pamiętam.
-On nie żyje.
-Nie sądzę. Może błąka się jak on, jak ten młody człowiek . Jest tak podobny do niego, do twojego ojca- oddalają się
o człowieku, którego obie kochały, rozmawiając.Nie wiem skąd mnie los przysyła i dokąd karze iść.
Wiem tylko tyle, że w tej chwili jestem.
Mija kilka samotnie spędzonych godzin. Z ulgą stwierdzam, że mniej ludzi teraz po ulicach chodzi. Nie widzę
zakochanych par, lub szczęśliwych rodzin. I dobrze!
Nie, żebym od razu im zazdrościł…Nie wiedzą co tracą, jaką przyjemność stanowi życie w poniżeniu.
-Alekton ukrył się przed sklepem w cieniu. Czekał aż wyjdzie ostatni klient. Nawet nie myślał o piwie, ani o jedzeniu.
Nie mógł się tylko powstrzymać przed paleniem.
Ostatni papieros uległ zagaszeniu.
Idę.-stwierdza, obserwując szykującego się do zapłaty ostatniego klienta sklepu monopolowego. Tymczasem właśnie w
tym sklepie czekała już od jakiegoś czasu na rozwój wydarzeń, śmierć.*
Młody mężczyzna poprosił sprzedawcę o czasopismo naukowe , papierosy i paczkę gum do żucia. Zapłacił, o dużym
nominale, banknotem.
Sprzedawca otwarł kasę…rozmienia pieniądze. Szuka drobnych, by uczciwie wydać uczciwemu klientowi, lecz nie do
końca nawzajem się zrozumieli.
Kupujący szybkim ruchem wyjmuje nóż z kieszeni i bez namysłu zatapia w oku niewiele starszego od siebie
sprzedawcy.
Dźgnięty mężczyzna zawył z bólu. Zatoczył się i upadł na białe , powoli zmieniające swój kolor
płytki podłogowe.
Dłońmi próbuje ratować wylewające się oko. Płynne pozostałości narządu odpowiadającemu za wzrok przelewają się
uparcie pomiędzy jego grubymi palcami. Nic na to nie może poradzić jego kulturystyczne ciało. Mięśnie latami
ćwiczone nie chcą w krytycznej chwili bronić właściciela, nie potrafią logicznie zareagować…
Napastnik nie przejmując się wykrwawiającym poniżej mężczyzną przeskakuje przez ladę i sięga do kasy po pieniądze.
Udaje, że nie widzi ich właściciela…
Robi to tylko dlatego, że się go brzydzi.
Pośpiesznie zapełnia kieszenie banknotami. Zawsze podniecał się na ich widok, tracił zdrowy rozsądek i…miał ochotę
na seks!
Już wie czego do pełni szczęścia jeszcze mu brakuje.
Przebiega przez stojącą obok sprzedawcy śmierć i potrąca wchodzącego do sklepu Alektona, który natychmiast
znienawidził burzącego ład chodzenia intruza.
Przez ułamek sekundy na siebie spojrzeli tak, jakby od wieków się znali, po czym każdy ruszył w swoją drogę.
Alekton nie wiedział jeszcze co tutaj przed chwilą się stało, lecz dręczyły go jak zwykle niezliczone obawy.
Świeże krople krwi ukazujące się przed jego oczami wiele mu zdradzają.
Nagle atakuje mnie ból głowy i szum zewsząd do niej się wdziera.
To dźwięk przeraźliwy jest pomiędzy moimi oczami. I te przeklęte mroczki nagle się pojawiają.
Nadal jestem w sklepie.
Boję się spojrzeć.
Zmysły mam otępione. Zamykam oczy…
Ja muszę zgłębić tą tajemnice.
Muszę otworzyć oczy, bo…chcę pomóc.
Więc je otwieram.
11
Ku mojemu zaskoczeniu widzę wyskakującego z za lady przerażającego, nieudolnie za człowieka przebranego
potwora.
Jego pierwsze słowa potwierdzają moje przypuszczenia. To zły stwór z bagien w moim kierunku krzyczy:
-Skurwielu wybiłeś mi oko! -wrzeszczy potępieniec, który z trudem dostrzega jedynie cień Alektona. Twarzy nie
rozróżnia, lecz wie, że ten, którego szuka, jest blisko.
Sprzedawca-potwór- trzyma w ręku broń wycelowaną w najmniej na całym świecie winnego człowieka myśląc że ma
przed sobą napastnika.
Uczciwy lecz zupełnie zdezorientowany klient zaciska mocniej dłonieCzuję jak zmięty do granic wytrzymałości banknot rozdziera się na dwie połówki.
Stracił swą wartość, lecz teraz dla mnie nie ma to znaczenia.
Nie potrafię o niczym innym myśleć. Mam ochotę zapalić tego cholernego papierosa.- sprzedawca widzi lewym okiem
jedynie cienie…Boże!
Przecież Go nie znam. Nawet nie wiem czy istnieje. Mimo to za chwile mój mózg zostanie wkomponowany w te białespogląda pod stopy-, nawet piękne kafelki.- jest pierwszym człowiekiem który zgłębił walory ich kompozycji w sklepie
monopolowym- To właśnie po nich będą stąpać licznie przychodzący tutaj klienci.
Zrobią to dla historii.
Oni do mnie będą przychodzić, a przy okazji coś kupią.
Oczywiście skrupulatna policja dokładnie zeskrobie mój mózg. Oni mają od tego specjalistów. A wtedy moja cała
inteligencja spocznie w jakimś głupim woreczku z napisem DOWÓD RZECZOWY. Zdecydowanie jednak najlepszym
jest to, że to ja będę winny. Ten upośledzony kulturysta już nikogo nie rozpozna…
Zajebany ślepiec mnie zabije a sąd przyzna winę.
Mimo to :
NIE CZUJĘ SIĘ JAK PRZESTĘPCA!!!
Dostanę kolejny numer identyfikacyjny.
Na sekcji będą ciąć mnie i dotykać wnętrzności.
Wyjmą wątrobę, a ja nie lubię gdy ktoś to robi. Nienawidzę, gdy ktoś bez pytania wyjmuje me wnętrzności!
-Nie chcę być modelem dla początkujących studentów nauk przeistaczania się w boga…
-Co? –nie ukrywał zdziwienia sprzedawca-Medycyny. Chodziło mi o medycynę…-wyszeptał klient- Zeszpecą mnie tak jak i ciebie.-dodał głośniej i właśnie
wtedy do jego świadomości dotarły dziwne obrazy.
Alekton zobaczył w wizji zbiegłego przestępcę, który z premedytacją sprzedawcę oka pozbawił. Ich dusze się
nawzajem uzupełniały. Alekton i zły człowiek nie wiedzieli skąd, lecz nie mieli wątpliwości, że się znają.Widzę sklep i w lustrze swą twarz.
Więc cofnąłem się w czasie...
To ja zraniłem sprzedawcę, lecz teraz on wciąż z dwoma oczami stoi i przyjaźnie się do mnie uśmiecha.
Jestem pasożytem w ciele Slypsa .
Tak jak Morfeusz- lecz nie wiem kim jest- znalazłem tu schronienie, lecz ja jestem tylko obserwatorem.
Nie mam jak on nad ciałem kontroli. Ja tylko o kilka minut cofnąłem się w czasie…
Sprzedawca powinien zrozumieć, gdy Morfeusz tak patrzył…
Znam złej duszy uczucia.
Ona wraz z Slypsem współdziałają, to ja tu jestem nieproszony, lecz nikt o dziwo na mnie nie wrzeszczy ani się nie
gniewa.
Slyps nie myśli, działa instynktownie. Wiem, że nikt nie może mu stanąć na drodze.
Nie powstrzyma go nikt, i śmierć go nie powstrzyma.
Czuję jak wzrasta w nim ochota na seks.
Widzi pieniądze.
ŚLINI SIĘ NA ICH WIDOK.
Sprzedawca powinien się domyślić…
Slyps sięga po nóż.
Slyps to Morfeusz.
Morfeusz to Slyps.
Sięga po nóż…Zadaje cios.
Jest podniecony. Energia niemal rozrywa jego ciało. Widzi nagie kobiety…i krew. Ona wszelkie obrazy w jego umyśle
zalewa.
Ma swoją biblię a:
Pieniądze, seks i krew to jego przykazania.
-Nie chcę na to patrzeć!- Alekton z zaistniałymi wydarzeniami się nie zgadza-Ja w zamknięciu umieram.-słyszę słowa a w nich zawarta jest rozpacz. To Morfeusz o wyzwolenie błaga, lecz kim on
jest?
Dlaczego go znam…?
12
Boję się bardzo, jak i on się boi… uwięzienia.
Współczuję nam.
***
W tym samym czasie gdzieś, gdzie jest ciemno, w szatańskiej krainie toczy się gra. To ciemna odmiana szachów.
To ból i cierpienie na szali się ważą.
O to gramy!!!
Właśnie tam jestem, więc widzę:
-Na ołtarzu zła zasiadł kruk
Wydłubuje wokół kamiennych szczelin swój pokarm
Czyjąś krew…
Bardziej głodny i chciwszy
Jest
Kruki lubią krew…-słyszę kuszących niewiast szeptWiatr zawiewa od ołtarza
Czyjąś śmierć
Któż dzisiaj umrze? Dla kogo ta piękna pieśń?
Ciszej…Już widzę! Już słyszę…
-Śmierć zdradliwa jest – beznamiętnym głosem przerwał Alektonowi, szatanZ kosą niewiasta wciąż w tym samym sklepie, w czasie rzeczywistym na Alektona i innych, którym ściąć głowy
musiała, czekała.
Oto i są.
-Stać! Policja!- słyszę lecz nie wiem o co chodzi. Z przeszłości wróciłem, więc nieco zdezorientowany jestem…-Zrozumcie…
Padł strzał.
Zrozumieć nie chcieli.
Niewidzialna siła wywraca, najpierw na ladę, potem na kafelki wątłe me ciało. –Alekton krwawi- Nie mam wpływu na
przebieg wydarzeń.
Jeszcze żyję. Zaraz podniosę głowę, zobaczę co się stało.
Słyszę kolejny huk wystrzału, jednak tym razem nie czuję już więcej bólu.
Nie czuję, bo napastnik we mnie nie trafił. Drugi raz kula nie przeszła przez me ciało.
Żyję.
Chcę sięgnąć lewą ręką po leżący obok mnie nóż –to Slyps użył go wcześniej do napadu-, lecz nie mogę.
Odmawia wykonania rozkazu ciało.
Pełznąć chcę, lecz nic z tego.
Uświadamiam sobie, że jestem ranny w lewe ramię. Nieco się uspokajam, lecz oto zza lady wyłania się niedostrzeżony
przez policjanta niedawny kasjer, dzisiaj psychopata.
Czuję jego pragnienia.
On dzisiaj zapomniał o prawie i o związanych z tym ograniczeniach.
On chce strzelać! Zabijać z zemsty chce, i Slypsa dopaść.
Nienawidzi swojego nauczyciela.
On chce i musi to zrobić…
-Odłóż broń- nim zdążył policjant dokończyć padły dwa strzały. Dwa huki zlały się w jeden odgłos, tylko jakby
potężniejszy.
Zginęła pierwsza dzisiaj osoba.
Martwy policjant z raną postrzałową głowy upadł wprost pod stopy śmierci.
Jest zadowolona.
Udaje przed sobą-niedobra- że nie wie co tutaj się jeszcze wydarzy, jakie będą efekty niecnych awantur…-sprawia jej
to przyjemność- i … widzę uśmiech na jej dziewiczej twarzy.
I oto znów czuję porażający ból. To żebra ustępują pod naporem czegoś twardego, co spada na mnie kilka razy
niespodziewanie.
To potwór z bagien w ręku mosiężną, do niedawna wystawioną na sprzedaż-nocną lampkę trzyma.
Jego wstrętna gęba nagle pojawia się przed moją twarzą.
Kulturysta sapie…Ja tylko ,się bronię, więc bez ostrzeżenia chwytam sprawną ręką za nóż i wbijam w rozdziawione
usta aż po rękojeść.
Ja tylko się bronię…
Rękojeść w ustach napastnika widzę, lecz on nawet się nie chwieje. Nie pada martwy jak ktoś rażony piorunem.
Skurwysyn żyje!
Zapomina o mnie. Ryczy opętany i odchodzi, ku mojemu zdziwieniu z ostrzem wychodzącym z za ucha z głowy.
13
Krew ,która opuszcza mój organizm...Widzę że nie jest wąską stróżką, dziewicą z wdziękami, to rzeka, to stara kurwa
z rozkraczonymi nogami.
Kruki lubią krew…
-O dziwo. Jeszcze żyję!
Jeszcze nie umarłem…-czy aby na pewno...żyję?Sprzedawca otwiera drzwi. Drga mu warga.
Nie zapomnę tej chwili. –obiecuję sobieNie zapomnę tego, że jestem świadkiem transformacji. Zamiany człowieka w dziewięćdziesiąt kilo żywej wagi.
Patrzę na odganiającego się od nieistniejących much sprzedawcę.
Kim jest?
Mięsem, skórą i kośćmi. Teraz jest tym wszystkim, co można ugotować i zjeść. Wielkim ewolucyjnym osiągnięciem
cywilizacji.
Widzę jak potwór wychodzi na ulicę i …znika w mroku za zamykającymi się samoistnie drzwiami. Z nożem w ustach i
bronią w ręku wyszedł śpiewać pieśń żałobną mieszkańcom Paryża.-paniom i panomZa nim nie spiesząc się ruszyła śmierć…
Wie dokąd zmierzać.
Odwraca się i jeszcze spogląda na Alektona.
Wyszedłeś…po tobie w ciemnym pokoju pozostał jakiś głupi, pisany przez całe życie list.
Wyszedłeś z pokoju, ktoś zatrzasnął drzwi…
Gdzie znika Zoombi?
W Paryskim mroku, obok jasnych ulic…
Patrzę na martwego policjanta.
-Któż jest winny tej zbrodni?
Patrzę na zasychającą sprzedawcy krew.
-Któż jest winny tej zbrodni?
I na moją ranę…, lecz to, o dziwo mnie nie martwi. Me miejsce już uzgodnione.
-Gdzież ono jest?
-W strzeżonym pałacu. Za kratami…- mój monolog to moje prawoTo nie jest przeczucie.
To mnie o zabójstwo posądzą i skarzą…- próbuję wywołać beztroski uśmiech na mej twarzy. Wiem że mam mało
krwi, że jestem blady.
Uśmiecham się, choć dawno tego nie robiłem.
Uśmiecham się szczerze, choć wiem, że to niemożliwe-Ktoś dzisiaj jeszcze umrze.- z trudem, jednak słowa wymawiam-Czyż to nie jest ekscytujące?
-Inaczej być nie może.
Nie widzę cienia, lecz ktoś słowa wymawia, obrazy podsyła:
-Poczuj jego myśli, zabójcy prostotę istnienia!
Więc wizji się nie opieram. Słyszę myśli sprzedawcy.
Znalazł ofiarę…
Wiem, że zabije.
Stwór nadal jest w szoku, lecz pamięta jak się strzela.
-Zrób dobry uczynek i …daj się zabić.- Alekton szepta cicho do Zoombi, krwawiąc przy tym…jak cholera-Dobry uczynek. Zabić. Daj się zabić…
Czuję jego sens istnienia.
To ból i tętnienie w głowie. Ból. Ból! Ból i myśli zamroczone. Nasze oczy bolą. One za kilka sekund wystrzelą i
popędzą w przestrzeń kosmiczną odkrywać nowe światy. Tegoż właśnie pragną i jesteśmy przekonani, że to uczynią.
Chyba że – dociera do mnie oświecające stwierdzenie Zoombi:- zabiję. Wtedy wszystko minie.
Padł strzał.
Rozchodzi się echo po paryskiej lat osiemdziesiątych ulicy.
Ranna młoda paryżanka osuwa się na ziemię.
Coś tu jest nie tak.- myśli sprzedawca- Ona jeszcze żyje…
Nie! Nie rób tego.- na drodze haniebnym czynom staje, przeciwstawiam się zdecydowanie – Nie !-Alektona tętno
nierównym było, serce szybko biłoŚwiat przed oczami sprzedawcy wiruje.
Jego krew po rękojeści noża z ust ze ślinami na twarz młodej dziewczyny spływa, lecz ona się nie buntuje.
14
Jej łzy z czerwoną cieczą się mieszają, więc dłońmi je ściera, lecz tylko maź rozmywa…
-Cholerna ziemia żyje.-kat dla ofiary jest nauczycielem- Powstała i teraz pochłonie naszą cywilizację. Nakazuje
zabijać!!!- nikt na ziemi nie wiedział, że po niej od wieków stąpają nieśmiertelni. Istoty nie składające się w 100% z
ciała, lecz bardziej niż człowiek z …duszy. To upadłe anioły, towarzysze szatana. Można było zabić ich materialne
wcielenie, lecz nie unicestwić, gdyż jak w bajkach bumerang, oni w życiu wracali…Dziewczyna nie chce umierać.
Młoda kobieta, która dzisiaj założyła krótką spódniczkę posiadała zadziwiająco ładne kolana.
Ona chce żyć!
Chce prowokować facetów swoimi aż po szyję nogami, zrzucać na swoje żądanie modną bieliznę ubarwiającą jej
ponętne ciało.
Ona chce odsłaniać czułe miejsca i pozwalać swojemu co kilka miesięcy innemu kochankowi je pieścić…
Tego od życia oczekuje i tego pragnie!
Lecz wie, że dzisiaj wszystko się zmieni.
Rana postrzałowa spowodowała częściowy paraliż ciała. To jest JEJ ciało. Rzecz ulotna, o którą tak bardzo dbała…
Właśnie zrozumiała, że jej idealne nogi, ich styl się poruszania nie rozbudzi już nigdy męskiego pożądania.
Nie chce takiej ułomności, lecz boi się zaprotestować…
Chce gestem dłoni wyrazić swój sprzeciw, lecz boi się za bardzo umierać…
Zginie, jeśli to zrobi.
Dla Zoombi to nie ma jednak znaczenia. Celuje i strzela, jednak tym razem nie w piersi. Kula nie przejdzie po raz
drugi przez jej wewnętrzne organy i nie utknie w kręgosłupie…
Sprzedawca ma na uwadze kobiece myśli o dokonaniu transakcji, o sprzedaniu godności, o namiętnym seksie w zamian
za darowanie jej życia.
Seks z ciałem co ma drgawki…z zakrwawionymi kobiecymi ustami, z pianą z nich wyciekającą i wymiocinami?
O nie!- Flanej bez namysłu dobija płci żeńskiej potwora. Kula przechodzi przez mózg, a potem szyją wędruje
odkrywać wewnętrzne człowieka światy.
Natychmiast następuje agonia.
Sprzedawca Flanej strzela kilkakrotnie w pobliskie okna i rusza dalej śpiewając swą pieśń…
Czas.
To dziwne stworzenie żyje.
Czas zażartował sobie ze wszystkich. Oszukał ich, lecz tylko w mojej głowie.- szatan świetnie się bawi żartując z
Alektona-Ożywił obrazy, podesłał halucynacje i znów nabija się ze mnie.
Czy czas może takie rzeczy robić?
Widzę ją.
To moja chora wyobraźnia uprawia seks z innymi…podobnymi sobie wyobraźniami. To one onanizują się na moich
oczach.
Jestem świadkiem śmierci policjanta. Kula mająca dosięgnąć jego głowy nagle zatrzymuje się.
Cofa.
Wraca do miejsca z którego za chwilę zostanie wystrzelona.
Czas się cofa, a ja razem z nim. Ja jestem w ciele policjanta. Wraz z upływem czasu ciało młodnieje. Dzień i noc
następują po sobie. Widzę wielkie budowle, które się rozmontowują, nie powstają.
Nic staje się dla mnie na pozór wszystkim, i odwrotnie.
Patrzę na świat przez łono matki mającego zakończyć życie w sklepie monopolowym policjanta. Rodzę się,
wygrzebuję z błon, uciekam od cieczy.
Już jestem po drugiej stronie, urodzony.
Ktoś odcina pępowinę…
Nienawidzę. Nie jestem mu za to wdzięczny...
Film przyspiesza.
Obrazy za szybko przed moimi oczami migotają, lecz wiem wiele o jego sekretach. Wiem o niespełnionych
marzeniach. Czas o wiele za szybko pędzi i jeszcze przyspiesza.
Nagle nie mogę znieść przeciążenia. Z tysiąca obrazów jeden pozostaje. Ja stoję, a ktoś do mnie strzela.
Policjant umiera.
Wracam do siebie. Jestem w swoim ciele, lecz…czuję żal.
Nie cierpiałbym tak bardzo, gdybym:
-nie zobaczył jego narodzin,
-nie wychowywał jego dzieci,
Czuje się winny, bo zawsze w nim żyłem.
Kim jestem?
-Nędznym pochłaniającym wszystkie uczucia pasożytem.
On umarł! A ja żyję…
15
We troje poczęliśmy nasze dzieci. Policjant, ja i nasza żona…
Ona była wspaniała. Za każdym razem gdy uprawialiśmy seks krzyczała drapiąc nasze ciało z rozkoszy nam rozkosz
dawała…
Gdy przenosiłem ciebie przez próg…w noc poślubną poznałaś mnie po oczach. Takie odniosłem wrażenie…
Moje w jego oczach. Błysk, tylko tyle mogłaś dostrzec.
Lecz ja nawet po kilku latach małżeństwa o Tobie nie zapomniałem. Twoje potrzeby dostrzegałem. To ja byłem z
Tobą gdy w samotności pieściłaś swe ciało, gdy po nocach na męża oczekiwałaś.
Wciąż widzę ciebie, żono .Przed oczami mam twe ponętne ciało, lecz Ty o tym nie wiesz…Ty czujesz się staro.
Jesteś atrakcyjna.- tych słów już nie będzie twój mąż mógł ci powiedziećUmarł, a ty go kochasz, więc pójdziesz za nim.
Gdy mówiłaś” na zawsze „ wierzyłaś że dotrzymasz słowa…
Czuję zżerający cię po stracie męża ból.
Nie wiesz jak bardzo kocham poczętego przez „naszą trójcę” syna. Jest w Twym łonie, bezpieczny od świata. W wieku
idealnym do duszy otrzymania…
Mgła zewsząd wokół mnie się pojawia. Ona mówi.
Zdradziła mi imię naszego syna. Patryk ...to piękne imię.
Aż chce się żyć!
Nie.
Ty mnie nie znasz, dzisiaj zginę…
Z grzesznego Paryża do swego rodzinnego kraju wyjedziesz i umrzesz jak na wierną żonę przystało. Samotnie…
Kruki lubią krew.
Ja wyraźnie dostrzegam więź. Pieczętuję nasz pakt, bo jesteś najbliższą mi osobą, miłością, której nigdy nie zaznałem,
której pożądam, choć tak naprawdę nie doświadczyłem.
-Ja w imię naszego syna swą śmierć ofiaruję!- krzyczy Alekton nad martwym policjanta ciałem, przytula go i czułe
słowa szepcze do ucha-Kocham cię! Kocham żono…wyśniona nimfo, choć dziś stara, dla mnie wciąż jesteś młoda, wciąż wymarzona.
Myślę, że po ulicach chodzi wiele kukieł, obróconych w proch dusz. To nie są rodowici ludzie.
To my!
Produkt uboczny ich szczęścia, stworzenia z kompletnie zepsutą psychiką ,których nie można poddać resocjalizacji.
To my tworzymy ich trzon. Twardą opoką społeczeństw jesteśmy, bo bez nas by ludzie nie istnieli. Tacy są właśnie
aniołowie.
Najpierw święte istoty a potem towarzysze szatana…Czyż nie jego apostołowie?
Ciągle rodzimy się na nowo.
My wbrew pozorom nie umieramy.- ciało bredzącego do sklepowej kamery Alektona pokryło się grubymi kroplami
potu, jest zmęczony.
Majaczy obejmując martwego policjanta. To jest jedyny czas na ziemi, teraźniejszym go zwą.
Tak, Alekton jest wśród nas.
On bredzi:
-Najbardziej żałuje tych, którym nie dane było uczłowieczyć się…i czuć. Tych, którzy zbyt łatwo sprzedali wolną
wolę. Siebie- podchodzi wprost do kamery sklepowej- po cenie złomowej.
Jezu.
Jak możemy to odzyskać? –spogląda na martwe ciało, płacze-Spójrz na siebie policjancie!- krzyczy- Tylu ludzi, nie tylko samobójców ci zazdrości…Chcą poznać to co ty już
poznałeś.
Zazdroszczą ci bo dokonać tego o czym marzą się boją..
Ale ja nikomu niczego nie zazdroszczę. Mam to czego chciałem, umiejętność świadomego dokonywania wyborów.
To nie ma nic wspólnego z prochami, które rano zażyłem.- poinformował Alekton kamerę- Moje zachowanie…ma się
rozumieć.
To my!!! Ofiary nikczemnych knowań szatana dzisiaj podnosimy wzrok do gwiazd!
Nikt mnie nie zna.
To nie moja rodzina.- słyszało słowa stygnące ciało policjanta- Jest twoja! Nikt mnie nie zna…
Uwierzcie mi! Jestem Aniołem, pomagam wam!- nagrywa swoje przesłanie- Umrę naprawdę, bo kieruje mną żal. Ja
pragnę cudownego, lecz nierealnego zakończenia!- coraz bardziej ślini się, szalony?- Pragnę wolności!!!
Co znaczy to słowo?
-jakie słowo?
-WOLNOŚĆ.
-W mojej głowie mieści się wszystko. Mam ułożoną całą odpowiedź, potok słów skierowanych wyłącznie do
odpowiednich uszu. Moją wolność ukochałem ponad wszystko. Zapytaj czym ona jest, zapytaj własnego Anioła…
Ja wierzę!
16
Ja wątpię jak apostołowie…
Więc by całkiem nie odejść od zmysłów- podnosi ciało policjanta, sadza na krześle i plując się przy tym jemu
tłumaczy, kamera wszystko rejestruje- szukam jakiejś racjonalnej przyczyny. Może…hm, to dlatego, że teraz jestem
człowiekiem, nie Aniołem?- pyta stróża prawaJak myślisz, kto ma rację?
Czuję setki mrocznych istot. One nadchodzą! Są silni! Coraz potężniejsi…Widzę krainę śmierci. To ziemia! Miejsce w
którym masowo umieramy.
To nasze getto!
To mogiła.
Lecz nie wszystko stracone. Jest jeszcze nadzieja…Bo oto strażnicy moralności do nas maluczkich z niebios schodzą!nagle Alekton coś sobie uświadamia, podbiega do telefonu i podnosi słuchawkę.
W pośpiechu wybiera nieznany numer:
-Przyjedźcie! Dzisiejszej nocy umierają ludzie.-myśli że rozmawia z pogotowiem, słyszy odpowiedź:
-Idź spać i nie ćpaj więcej.- ktoś przerywa połączenie.
Ranny tymczasem wypuszcza z słabnącej dłoni słuchawkę, tak jakby przestraszył się wycia zbliżających policyjnych
syren i pędzących wraz z nimi karetek pogotowia.
Po chwili nieco już bardziej opanowany podszedł do półki sklepowej zabierając z niej jedwabną chusteczkę, paczkę
tabletek przeciwbólowych i wodę mineralną z napisem „ naturalna z górskich źródeł”.
Podchodzi do policjanta i przemywa mu twarz, wyglądając przy tym na zatroskanego.
Dba o rodzinę.
Próbuje przypomnieć sobie wszystkie dni stażu z książki Robina Cooka, lecz pomimo tego nadal nie ma pojęcia jakiej
pomocy medycznej mógłby udzielić martwej ofierze postrzału. Sięga więc po paczuszkę tabletek przeciwbólowych.
Siłuje się przez chwilę z opakowaniem. Po chwili wygrywa. Wyjmuje dwie pigułki, które umieszcza w ustach
martwego organizmu i przepłukuje je wodą.
Cztery pozostałe natychmiast sam połyka i przepija.
Będzie dobrze.- trupa powiadamia.- coraz ciężej oddycha, wie że krwi mu ubywa a organizm słabniePodnoszę leżącą obok policjanta krótkofalówkę i wychodzę bez wyraźnego celu na zakończenie dzisiejszej przygody.
Mojego życia…
Po wyjściu ze sklepu skręcam w lewo, losowo wybierając uliczkę.
Nie mam do kogo zadzwonić, więc przyjaciół i rodziny nie muszę o własnym zgonie informować.
Nikogo , oprócz martwego policjanta żony.
Jest mi bliska tylko ona.
Idę sam ku czekającemu na mnie za rogiem przeznaczeniu.- Idąc tak Alekton z przyjemnością stwierdził, że w całości
zasłużył sobie na zesłane na niego cierpienie. Chciał zapłacić przynajmniej za tę część grzechów, której był wiernym
świadkiem. Szedł nie zatrzymywany przez nikogo z jednym przekonaniem ,IŚĆ!!!, oto jego motto.
Na mocno zaciskanej przez niego krótkofalówce policyjnej co jakiś czas znajdowało schronienie kilka zabłąkanych
kropel krwi.Czuję orzeźwiający podmuch świeżego, trochę chłodnego powietrza. I słyszę Syreny, ich przywołujący trwogę, ale i
nadzieję dźwięk.
Muszę iść!
Muszę być jak najdalej od sklepu, od martwych ludzi.
Jak najdalej od aresztu.
Śmierć wolę.
Wiem o czym mówisz krótkofalówko!
Mówisz o miejscu, które nie chcę żeby istniało. O miejscu moich koszmarów… -na potwierdzenie słów Alektona z
głośnika policyjnego urządzenia co kilkanaście sekund wydobywały się krótkie, zakodowane komunikaty.
Tajemnicze głosy nie pozwalały zgłębić mu swych tajemnic.Szyfry przed moimi uszami wytwarzają, lecz ja wiem kogo szukają! Ja wiem, że sprzedawca wciąż żyje.
Więc idę.
Tylko po to by być dalej, by umrzeć w spokoju, w świecie samotnych ideałów. Idę wolności szukając…
Doszedłem do wzgórza.
Nigdy go tutaj wcześniej nie widziałem, a ono jednak istnieje…
Widzę zdezorientowane miasto, obok płynie rzeka. Wstyd mi, gdyż jej też jeszcze wczoraj nie dostrzegałem.
Jestem szczęśliwy, bo oto w ostatnich godzinach życia przyjaciół odnalazłem, takich, którzy nigdy nie zdradzają i
czekają na powrót ludzi wspaniałomyślnie im przez cały czas wybaczając.
Wokół widzę przyrodę.
Umieram powoli. Zupełnie tak, jak to sobie wyobrażałem, w zgodzie z naturą.
Bez buntu młodzieńczych zapałów,
bez strachu,
bez starych łamiących się zbyt często kości.
Wiem, że przestaję być już człowiekiem, w coś innego się przeistaczam, lecz rozum mnie jeszcze nie opuścił!
17
Ja wszystko pojmuję…
Jeszcze chwilę ból będę odczuwał, lecz gdy się wyzwolę, on minie!
I to rozumiem,
i z tym się zgadzam.
Nigdy cię nie zapomnę! Byłeś tak wysoko, gdy po raz pierwszy cię zobaczyłem. Wciąż jestem tobą zafascynowany.
I oto jesteś!
Niespodziewanie się zjawiasz. Przychodzisz mi, towarzyszu dziecinnych zabaw dotrzymać towarzystwa.
Nie wywyższasz się, lecz ja zawsze dostrzegam litość na twej twarzy.
Znów, jak zwykle smucisz się, gdy jesteś świadkiem śmierci.
Ciebie też potępiliśmy! Wygnaliśmy cię w mrok, i prawie o tobie zapomnieliśmy…Ty jednak do nas przychodzisz.
-Kim jesteś?
-Strażnikiem nocnych koszmarów.
Jestem Władcą Przypływów.
Czasem pozwalam zasnąć…
Teraz rozumię.
Jak i inni, ja też bardzo cię potrzebuje. Jesteś bardzo wrażliwy. Umiesz czuć naprawdę. To jest bardzo ważne w życiu
każdego człowieka, lecz…ty nim nie jesteś.
Przez to zasługujesz na najwyższy szacunek.
To istota, a nikt nie dostrzega że jest żywym organizmem. Powiedzieli:
„na księżycu nie ma życia”
Byli tam, by dostrzec to co chcieli.
Nie mówcie tak więcej! Nie chodźcie do niego, bo on chce być sam. Jest obserwatorem, więc samotnie chce patrzeć
na:
Ludzkie tragedie, bo takie najczęściej zdarzają się nocą. Nie ocenia nas, więc nie niszczmy jego pokuty.
Księżyc też nas umiłował!
Minęła północ.
Więc mamy już następny dzień.
Niestety data mojej śmierci uległa zmianie. Po raz kolejny nieco się przeliczyłem, lecz obiecuję sobie, że dzisiaj to się
stanie.
-Dzisiaj umrę drodzy panowie i panie!!!Mija czas, a ja czuję strach.
Niedziela to szczególny dzień, lecz tylko z założenia.
Więc dobrze, jeszcze żyję.
Nie opuszczaj mnie! Nie pozwól przyjacielu gwiazd by noc się skończyła…-z przerażeniem spoglądam w miejsce z
którego za kilka godzin dojdą pierwsze oznaki świtania. Boję się ujrzeć promienie niedzielnego słońca… Stamtąd przyjdziecie.
-Mija czasNadziejo! Kim lub czym jesteś…???
Nagle uświadamiam sobie, że przestałem czuć ból. Nie, zdaje się że ja niczego już nie czuję. To dobrze, śmierć musi
być blisko.
Dostrzegam wodę, jej kojący szum uspokaja zszargane nerwy.
To ona.
Zdradliwa, lecz dająca zapomnienie wampirzyca.
Piję jej czystą wodę.
Czy ona chce mnie zdradzić?
-Czy chcesz mnie zdradzić?
Oczywiście, że chciała…Od milionów lat robi to na co ma ochotę. Jeżeli chce kogoś zdradzić, to zdradza.
Zabija codziennie.
Nielicznym zdradza tajemnice podwodnych światów, pojawiających się znikąd wirów. Gdy poznasz jej serce, to już
nie wracasz, gdzieś indziej żyjesz.
Właśnie w te sidła wpadł księżyc. To on, taki potężny w jej niecne sidła jednak wpadł, dał się jak naiwne, ciekawe
świata dziecko złapać, ot tak pokonać.
Widzę księżyc w rzece, potoku, morzu i oceanie.
Ocal księżyc!
Wodę zabij!
-zaśnij… zaśnij-szumi woda
-zaśnij…zaśnij-w rytm wody ptaki śpiewają
Już jestem gotów,
Już w duszy zmysły wyostrzone czekają na mnie i moje umieranie.
18
Nie.
Tym razem nie mogę was zawieść…
Zanim zasnę pragnę przytulić kogoś kogo obdarzam miłością. Jest tutaj, więc wykonuję mój zamiar. Tak krótko się
znamy, lecz myślę że się nawzajem kochamy…
Ona, jak podniecony, czekający na nową dawkę pieszczot, na ludzki dotyk wyczulony kot, mruczy miłosną pieśń. W
ostatnich minutach życia swą miłość mi zdradza.
Ciało swe odkrywa.
Ja dostrzegam więź, spragnionych ciał materialnych popęd, więc nie zamierzam się sprzeciwiać, zdejmuję ubranie.
Obydwoje na tym bezludziu jesteśmy sami.
Kochajmy się!!!
Przestałaś dla mnie być czymś obcym, a stałaś się osobą. Jedynym potrzebnym produktem kapitalistyczno komunistycznego świata ze wskazaniem na leżące w nieładzie w wielu domach, brudne skarpety wszystkich łączących
się państw.
Gdyby ofiarowano nam więcej czasu, nasza miłosna pieśń stałaby się wstępem do wielu odgrywanych na zielonej
trawie scen erotycznych.
O bezwstydnych grach miłosnych ptaki śpiewałyby a rzeka niosłaby ich śpiew.
Delikatnie odkręcałbym wszystkie twe śrubki- bieliznę twą- zdejmowałbym obudowę i ponownie skręcał. Z księżycem
milion razy rytuał ten bym powtarzał.
Dbałbym o Ciebie i Twą baterię często ładował…Czułe słowa do Twych ust bez wytchnienia bym szeptał. Dawał co
najlepsze, pieścił, całował…
Lecz czasu nie mamy…
Więc trwajmy chwilą. Zmysły czułymi szeptami karmmy.
Me ciało słabe…więc mogę cię tylko pieścić i szeptać:
Moja kochana… - mówiąc to Alekton przykładał usta coraz bliżej spragnionego dźwięku- Byłbym twój...na zawsze!
Me usta bliżej twych ust…Niech energia elektryczna pieści nasze ciała, obwody z których się składamy…
Więc na co mamy szansę?
Na udany związek,
Czy udany seks?
Nie mogę w imię miłości kolejnych zasad sprzedać! Nie mogę dla Ciebie śmierci się wyrzec.
… moja kochana.
Cieszę się więc, że nie ma już czasu dla naszej miłości,
Że nie pchniesz mnie ku życiu, że umrę mając twe ciało w ramionach.
Nie będę w nicości żył, więc:
Żegnaj ukochana…krótkofalówko policyjna.
Odejdź! Odszedłeś przyjacielu.
Odejdź! Odeszłaś kobieto.
Czekam na sen. Spokojnie leżę pośród ogrodów wiecznego spełnienia,
grzesznej rozpusty.
Śnię.
Przemieszczam się w głębi swych uczuć…Nie zatopisz mojego okrętu!
Burzo! Nie zbudzisz mnie, mojej wolności.
Wiele o Tobie słyszałem.
Drwiłaś z naiwnych, z
wierzących w moc
w Twoją potęgę…
Ja jestem martwy. Ja Ciebie schwyciłem…
-Śpij, śnij…- szepnęłaś
To Twój sen…
Droga młodego mężczyzny, Adriana Slypsa, od niedawna Paryżanina dzisiejszej nocy jeszcze raz miała się przeciąć z
krwawą ścieżką pałającego żądzą zemsty Roberta Flaneja, który jeszcze kilka godzin temu zajmował się sprzedażą
produktów w jednym z wielu otwartych do późnych nocnych godzin paryskich sklepów monopolowych.
Zaszczuty przez policję, na wpół martwy potwór z za drzwi kamienicy jednym okiem obserwuje otaczających go coraz
ciaśniej stróżów prawa i gromadzący się nieopodal spragniony mocnych wrażeń tłum gapiów.
-Otóż To Slyps jest tym człowiekiem, który jednym sprawnym dźgnięciem w oko Flaneja zapoczątkował jego
metamorfozę.-
19
Właśnie w chwili, gdy Adrian- wraz ze swą dziewczyną- wydawał na alkohol i narkotyki skradzione pieniądze dotarła
do jego odurzonego mózgu wiadomość o grasującym nieopodal zabójcy policjantów, młodych kobiet i wszystkich
tych, których miał jeszcze spotkać na swojej drodze.
Marzył o zabijaniu.
Slyps go znał…On pragnął tym się chwalić!
Właśnie dlatego przyprowadził w pobliże gotowych do ataku policjantów i osaczonego potwora kobietę swojego życia.
Tylko ona rozumiała jego najskrytsze pragnienia, których stawała się udziałem.
Ona była delikatna, jak dziecko niewinna, lecz pociągała ją bardzo mroczna strona ludzkich charakterów.
To za namową Slypsa poznała smak grzesznych zabaw…
By jego podniecić za postacie z ulicą związane się przebierała.
Teraz już tylko narkotyki i brutalne słowa ją podniecają.
Mimo to nadal niewinna jest,…lecz tylko z wyglądu twarzy.
Jeszcze kilka miesięcy temu nie miała w przeciwieństwie do swego faceta problemu z odróżnieniem fantazji od
rzeczywistości.
Slyps to Morfeusz i on to zmienił.
On wie, że tutaj będą umierać ludzie.
Kocha ją.
Właśnie dlatego ją tutaj przyprowadził…
Adrian chce zobaczyć twarz umierającego potwora.
On chce napotkać, na tym razem męskie spojrzenie Roberta Flaneja! Bardzo mu na tym zależy, bo czuje, że jest
Zoombi przyjacielem.
Tak jednak się nie dzieje.
W sprzedawcy zapał do zabijania ostygł a gniew zmarł śmiercią naturalną. Wykorzystując ostatnie siły witalne
wchodzi na dach obstawionego zewsząd budynku.
Jak tu spokojnie.- pomyślał zamykając oko. To cisza przed burzą.Otwiera je i dostrzega... Paryż piękny. Kolorowych migających świateł ulicę. To policyjne radiowozy ku niemu
przyjazne sygnały wysyłają.
Lecz cóż dalej za nimi stoi?- poważnie się zaniepokoiłCienie przypominające ludzi świat zaatakowały…
Złowrogie- pomyślał w chwili, w której zaczął do nich strzelaćSlyps nie uchyla się.
Inni krzyczą, na ziemię padają, lecz nie on. Adrian dumny ze swego dzieła na samym przedzie gapiów stoi.
Kule jakoś go omijają.
One trafiają stojących za nim lub obok leżących obserwatorów. Nie mają dla nikogo, oprócz Slypsa litości…
Dlaczego?
Bo tylko jego znają.
W głowy i serca ludzi trafiają.
Jedna z kamer czołowej stacji telewizyjnej właśnie uchwyciła pędzącą ku niej kulę, a po chwili rozlewającą się na
obiektyw krew operatora pokazuje.
TO TRANSMISJA NA ŻYWO!!!
Ludzie krzyczą, lecz śmierci nie odstraszą, bo ona wśród nich już stoi…już ręce zaciera .
Dusze zbiera…
Krew cudza z krwią martwej Nastazji, dziewczyny Slypsa się pomieszała, lecz on tego nie widzi. Stoi wyprostowany,
widokiem śmierci zafascynowany.
Chce strzelca zobaczyć,
Chce by ich wzroki się napotkały…
O tym jak sprzedawca Flanej ginie na paryskiej ulicy pisało wiele gazet, wiele stacji tv, obraz roztrzaskującej się o
asfalt jego głowy w wiadomościach pokazywało.
Dużo ust o tym opowiadało…
Lecz oto Slyps zawiedziony szuka wokół swej przyszłej żony.
Znajduje jej ciało…Krzyczy i wyje! Zabiera ją niezauważony i razem przez tydzień ćpają.
Biorą ślub i cały czas się kochają…
Są szczęśliwi.
Slyps nie spuszcza z niej oczu , pilnuje by nie uciekła, by jej nie stracić.
Tak bardzo jest wycieńczony,
I tak bardzo przećpany…
Nieświadom swej zdrady zamyka oczy.
Tam... śmierć obok niego już stoi…
Od dawna na Morfeusza czekała…
Wie też już wszystko o Alektonie…, o jego nieudolnym świata zbawianiu.
20
**
Otwieram oczy.
Przez moje ciało, jak niegdyś Napoleon przez Rosję przetoczył się chłód. Coś więcej niż tylko zimne powietrze.
Ten sam, który wielkiego najeźdźcę o małym wzroście pokonał.
Chyba zbliża się nowy dzień…
Sprzedawca nie żyje.- i do mnie też prawda docieraWłaśnie domyślił się, Alekton, że dzień nie zamierza przywitać go jasnymi promieniami optymistycznie
przyglądającego się mu słońca.
Zbawienny widok nie nadchodził…Coś za coś.- wyszeptał człowiek, który zamiast przepięknych niebiańskich oceanów dostrzegł zbliżającą się ku
niemu złowieszczą armię.
Kilka ogromnych, bezszelestnie poruszających się chmur –upiorów- stworzyło kotłującą się w swoim istnieniu
całość.
Chmury przez wiele lat z maniakalnym uporem ćwiczyły wojenne manewry, by móc je w takich jak ta chwila
bez zmrużenia okiem wykonywać.
Jesteście bardzo dobrze przygotowane do ataku.
Właśnie w samym środku tej wzorowo zorganizowanej armii wraz z przebijającymi się promieniami słońca
dostrzegam umęczoną twarz Chrystusa.
Nie czekając na drugi rozkaz z niebios wypuszczone ludzkim losem wstrząsnęły grzmoty. Rytuał co jakiś czas
zaczął się powtarzać.
Nie boję się.
Czekam na ostatni w mym życiu deszcz.
Deszcz nie nadchodzi…
Nie boję się was! To tylko próba zastraszenia…-Alekton przez moment pewien był , że jest na tyle odważny, by
spojrzeć Chrystusowi w twarz, ale po chwili stwierdził, że tak mu się tylko wydaje Dlaczego czuję się jak cholerny tchórz, jak zdrajca?
Muszę to zrobić.
Widzę bezwzględnie uczciwą twarz Chrystusa. Na krótką chwilę przestaję oddychać. Ja naprawdę Go
zdradziłem.
Niedługo umrę, wtedy prawdy się dowiem.
Widzę świat, w którym wszystkie istoty mają swój lat osiemdziesiątych cel, a ja ?
Ja też go miałem, lecz nie chciałem o nim pamiętać…
I niestety zapomniałem.
Deszcz gwałci cały świat.
Zbliża się do mojego wzgórza by i tutaj nie było nikogo, kto by mu się oparł.
To woda a w niej zaklęci bogowie zdobywają nie umysł lecz pałające pożądaniem ciała kobiet, a jeśli zboczenie
zatruło ich umysł,- lub ponad istoty są kobietami- gwałcą mężczyzn i bez pozwoleń obdzierają z godności.
Deszcz.
On dociera wszędzie.
On łaknie kobiecych piersi, po których do stóp, by je obmywać spływa.
-Ziemska…ironia losu.
Punkt widzenia.- Alekton zakrztusił się krwią chcąc wypowiedzieć te słowa, i kaszle tak cały czas a z ust
wydobywa się:
-dla ludzkiego ucha niezrozumiały bełkot,
-dla świata roślin dawno zapomniany dźwięk muz…, a one obudziwszy się z letargu wdzięcznie mu wtórują.
Nawet śmierć uchyliła blade usta, by móc ich dźwięki naśladować…i nie tylko o słowa chodzi, bo muzyka
czaruje…
365 dzień, pochylona postać w zaciemnionym pokoju
nad świstkiem opalonego papieru
drżącą ręką wylewa atrament.
Proszę o AZYL.- zdanie dawno dokończoneProsisz?
W 365 dniu, 365 osób oddaje się medytacji
365 piór wydaje się znać tylko te słowa.
Każdy prosi…
21
Kim jesteś, by ciebie nominować?
A Ja? Co mam zrobić?
Widzisz?- pyta śmierć uciekiniera- Nie jesteśmy sami…-lecz Alekton jeszcze jej nie słyszy, jeszcze nie jest
przygotowanyW powietrzu czuję wyraźny zapach kwitnącego bzu pomieszanego ze skrzepłą, może wystawioną na działanie
ognia, krwią.
Ten aromat stopniowo uwalnia dziwne, już dawno zapomniane obrazy, wydarzenia, które kiedyś przeżywałem.
Tak. To krew-czuję teraz wyraźnie- z domieszką siarki jest.
Stos, ogień i palone na nim złe czarownice o swojej śmierci... z za mgły o sobie przypominają. Patrzą w moja
stronę jakby mnie znały…
Lecz ja krzyków się nie bałem, byłem na nie przygotowany.
Słyszę dziwny szmer.
To śmierć zbliża się chyba z chmurami.
To śmierć spadnie na mnie z pierwszym deszczem!
Podnoszę wzrok w kierunku nieba.
Dalej widzę tam Boga, lecz On teraz zmienił swą twarz…Bezkształtne masy chmur utworzyły dwoje
zapadniętych oczodołów. Jest bardziej niż przypuszczałem zmęczony.
Widzę!!!
Bóg jest stary;
Nie do końca spełnionym artystą ze swoim godnym pożałowania dziełem…
Dlaczego godnym pożałowania?
Dlatego, bo takie słowa nam przez gardło przechodzą, a błyskawice wcale winnych nie trafiają!
Widzę czarne promienie słoneczne. One po mnie swe szpony wyciągają.
Nagle blask zorzy polarnej miejsce mojej kryjówki nad wodą rozświetla. Zorza jest w wodzie też zatopiona…
wirem spętana.
Uwięziona...
Widzę ją.
Jesteś piękna!!!- zapomniała o ustach, a może nie chce się zdradzać?Nie wiem czy celowo, lecz zbliża się bardzo niedyskretnie. – w jej ciele często przegląda się księżyc, lecz mylne
dla niego złudzenie to jestGra świateł i jej blask po stokroć księżyc upiększają.
Zbliżasz się…
Jesteś prawie całkiem naga.
Prawie całkiem, bo tęcza cię przyozdabia.
-Wiem, że nie może być człowiekiem, lecz czy z materii zbudowane jej ciało?
Czy dotknąć mogę czy tylko podziwiać pozwoli?
Ona zbliża się.
Ponad nią i rzeką, jej matką to łuny, to tęcza, to mnogość barw na przemian się pojawiają…
Kim jesteś królowo mórz i oceanów?
Nie.
Nie możesz zostać, zdradzić ludziom miejsca mego umierania.
Odejdź! Nikt nie ma prawa osądzać mnie i…leczyć ciała.
-Odejdź stąd szybko.
Córko ziemi dlaczego wciąż jesteś tak daleko…?
Jesteś okrutną syreną, pobudzasz wyobraźnie…Rozsiewasz pragnienia i je pomnażasz.
Pragnienia miłości ofiarowania.
I nagle ptaki zaczynają śpiewać, to na świat wokół z deszczem opada poezja. To pieśń o niespełnionej miłości na
wietrze powiewa:
U początku wszystkich źródeł
w blasku słońca umierając zobaczyłem…
srebrne twe siostry na mój widok uciekły, lecz ty smoków się nie bałaś,
byłaś zakłopotana…
Dlaczego ja nie wiedziałem, że Alektona szukałaś?
Ja rozpostarłem me dłonie,
Uczyniłem wiatr.
22
Nie chciałem tak po prostu stać!
Już czuję jak wzbijam się ponad twoją krainę.
Twe ciało tańczy, pląsy nie ustały, lecz smutna twarz…w niebiosa ukradkiem spogląda
Więc krzyczę:
-Nautico, która w niespokojne wody wpływasz.
Rybo! Syreno…w krainie snów bywasz więc wiedz.
Jestem przy tobie by czuwać! By wesprzeć w trudnych chwilach.
Ja niewidzialny Twe niewidzialne łzy zmywam!
Ponad cudnym jeziorem syren…ja sam,
Ty sama w otchłani wód smoczą miłość wspominasz…
Umieram.
Ty na moim ametystowym cmentarzu co noc tańczysz. Kusisz zniewolone potężną energią ciało.
Wzywasz kolejny zmysł.
Przybywam.
W świetle palonych pochodni, w blasku księżyca nadchodzi mityczna noc.
Nawet ostatni bęben zamilkł.
Rozwiane Syrenie włosy…blask łusek przykrywają.
Twe oczy.
Oczy, oczy, oczy…To wrota do innych wymiarów, czyż smutne?
Czy one płaczą?
To cisza absolutna świat zaatakowała. Pląsy ustały…a tak niewinne były.
Tak je widziałem.
W tej ciszy całkiem normalnej pojawiła się mgła…
Zagubiłem blask twego ciała, nie odnalazłem twarzy…
-To niedoczekanie, światem rozczarowanie.- dźwięczny głos Syreni po raz pierwszy w oddali słyszałem.
Nie ma już naszego tajemnego miejsca w którym się spotykaliśmy.
Coś jednak pozostało.
To zaniedbana, nie odkurzana już przez nikogo więź…- lecz wszystko jak w życiu się zmienia, obrazy
przemijają…Teraz widzę to tak wyraźnie. To Twoje szatańskie dzieło.Błyskawica dociera do ziemi. Ulega wyładowaniu.
Widzę to tak wyraźnie.- chory umysł swoją wizję istoty wszechświata i ludzkich umiejscowionych w nim istnień
realnie przedstawia- :
Wszyscy nieświadomie staliśmy się częścią ich planu, jesteśmy pionkami…
Nie mieliśmy wierzyć w wielkie ideały, tworzyć poezję i świat tak zagmatwany.
To oni życie na ziemię zesłali! Ku swojej i swoich potomków radości tak hojnie nas obdarowali.
Swe życie nam szanować kazali, a wszystko po to, byśmy błogosławiąc się pilnie swe ciała studiowali.
Coraz więcej i więcej się rozmnażali…
Stworzyli kolejną we wszechświecie, tym razem na ziemi, kosmiczną króliczarnię.
Gdy ich zapasy bliskie będą wyczerpaniu, z tęskniącymi za dobrą strawą zmysłami powrócą na ziemię, by
ludzkim mięsem się rozkoszować,
…by z przyjemnością je trawić.
SIĘ DELEKTOWAĆ!!!
Spoglądam na Paryż.
-Jesteś wspaniałym i inteligentnym tłustym królikiem
Na prezydenta swego ukochanego kraju...
Spoglądam na łoża z jedwabnych materiałów, -na domy białe- w które przez wiele lat cholernie dużo królików
bąki w swych królestwa puszczało… - to zrozumiałe, te gazy logiczne myślenie zabijają, rozum omamiają…
Wąchanie swych odchodów, to jest odwieczna przyczyna cierpień wszystkich uciśnionych narodów…
Tym się żywią!
Tego potajemnie w sejmach i na wielkich balach wielcy tego świata pożądają.
Boże proszę!!!
Dajmy im więcej tej strawy!!!- blisko, blisko odkupienie się znajdowało; szaleństwo Alektona nie opuszczałoKosmiczni rolnicy- genetycy czasami lubią robić doświadczenia.
Stwarzają Hitlera. By dobrze się bawić, świat zdobywać mu pozwalają…
Któż z nich to uczynił?
To przemysł filmowy. Wojna to film!
23
Oglądając go chrupią chipsy i soczystą nóżką się posilają. Robią to co chcą, bo są wyższą od ludzi rasą, więc
mają do tego prawo.
Na prozie...Na poezji doskonale się znają. Z Mickiewiczem igrają…
By nie zaznać nudy, wspaniałe kosmiczne cywilizacje od milionów lat w wyroby kopalniane zmieniają, kogo?
Istoty mniej rozwinięte od nich w ewolucji.
I ludzi.
W rytm muzyki…w ohydne paszcze palce wkładają i na nas rzygają.
Dlaczego ja?
Czy ja wam zagrażałem?
Patrząc zagubionym wzrokiem w niebo dostrzegałem jak gwałcicie gatunek za gatunkiem, jak bawicie się
cierpieniem innych istot, niekoniecznie ludzi…
Byłem jedynym świadkiem waszego orgazmu. Nisko upadliście…
W czym jesteście lepsi od nas?
W czym szlachetne istoty? Nawet członków nie posiadacie…
Nie jest wam wstyd?
Ja czuję was. Czuję na tyle, na ile może czuć prowiant.
Przyjaciele nie zdradzają!
To przyjemne uczucie, gdy czujesz, że wzlecisz, gdy duszę z więzów wyzwalasz…Droga przed tobą otwarta!
Wszystkie zmysły znów sprawne, odczuć nowe pragnienia pozwalają. I czujesz, że jesteś okrętem,
Alektonem,
Francuską kanonierką!
Trzymasz ster!!!
Niebo twym oceanem…
To bardzo przykre, gdy :
-wiesz, że spadniesz. Ostatnie chwile mąci strach.
-gdy ziemia wysyła grawitację, by pojąć uciekiniera.
-gdy pomimo szczerych chęci nie umierasz…
*
*
Nie mogę się skoncentrować-syrenie ciało o sobie zapomnieć nie pozwalałoTo kusi…to mnie wabi. Prosi by pójść za nią na wodę głęboką, ku oceanom.
Lecz ja:
Nie!
Nie wiem co to jest czas, bo to jest mój świat.
W snach akcja wg naszych reguł się rozgrywa.
Tylko,
Tylko w snach się spotykamy,
Więc przyjdź dzisiaj w nasze miejsce umówione…
Przyjdź! I nakarm nasz związek.
Przyjdź nim, ktoś oddech skradnie, nim na pustkowiu skonam.
Pamiętam, lecz tylko w snach twe oczy…zagubione.
Dostałem od was, którzy mnie stworzyliście medal z nazwą. To wyróżnienie z napisem:
-drugie śniadanie.
Zauważyliście mnie, czarną owce w króliczarni…
Tak. To ja! Efekt genetycznych manipulacji.
Wasze mięso… lubię je w dużych ilościach spożywać.
-Nie bój się- przekonuje syrena- miłości i napełń płuca czymś o wiele lepszym od powietrza. Napełń je życiemśpiewa- jeżeli ją zobaczysz zrozumiesz czym jest cierpienie. Ono przebija jej syreni cień tysiąc razy, maluje się
na jej tęskniącej twarzy.
Gdy ujrzysz syrenę przy słabej poświacie księżyca powiesz:
-Jest tak ludzka, że aż się boję.
Ona tęskni. Tęskni za Alektonem…
Śmierć godnie wykonała swoją pracę, plany zrealizowała, lecz nikt nie jest dzisiaj w niebie radosny, nie sprostał
zadaniu oszukany anioł.
Alekton z Morfeuszem nawzajem sobie nie pomogli, więc Aniołowie w niebiosach nadal się smucą.
24
Oni ich kochają.
-Dla Morfeusza,
-Dla Alektona,
WYZBYWAM SIĘ NIEŚMIERTELNOŚCI!!!- padają słowa
WYZBYWAM SIĘ NIEŚMIERTELNOŚCI!!!- powtarza drugi Anioł.
Natychmiast na ziemi rodzą się dwa nowe anioły, kobiety-Syreny- co Morfeusza i Alektona ukochały…
Widzę jak sprzedawca we mnie celuje. Chce zemsty… Chce mnie zabić. Widzę obok Morfeusza podobne sceny
przeżywa.
Jestem niewinny.
Nie ma mnie już w sklepie.
Jestem gdzieś indziej.
Nie.
Nie ma mnie, lub jestem w dwóch miejscach naraz.
Czuję chłód. Dużo chłodu i widzę…koniec świata.
Spoglądam na sądzonego obok człowieka.
Nie znam go.
Widzę jak skomli, prosi by nie zsyłać go do piekła…Krzyczy widząc pojawiające się na granicy światła i cienia
drzwi.
Kompletny brak dumy.
Utracił to, co tak kiedyś ukochał.
Żałosny, lecz TUTAJ pospolity widok.
A on krzyczy:
-Ja wrócę! Ja was kurwa zabiję!
Gdzie jest mój adwokat?- wydaje mi się, że zaczął płakać…-Gdzie są dzieci?
Gdzie żona?- chwila się skończyła-Dajcie mi tych skurwieli! To wszystko, to jest ich wina.
Ja wiem…śnił im się po nocach mój majątek, moje imperium!
Ja w was nie wierzę.- płacze jak małe nieszczęśliwe dzieckoJa się nie zgadzam.- stanowczo zaoponowałJa się nie zgadzam. Ja mam władzę i z niej skorzystam.- jego dusza na moich oczach w cień się zamienia. Na jej
miejscu dostrzegam sprzedawcę- Zoombi- i jego ofiary…
Wszyscy się już znają…więc będą razem sądzeniRodzi się Patryk.
Patryk to Alekton- Alekton to Patryk.
Rodzi się Leonard.
Leonard to Morfeusz- Morfeusz to Leonard.
CZĘŚĆ PIERWSZA SIĘ KOŃCZY
A DRUGA ZACZYNA!!!
Kroczysz po trupach, do celu
Śpiewając pieśń życia…zabijasz.
Nie znasz litości.
Nie litujesz się:
25
nad dzieckiem płaczącym nad ciałem matki,
nad matką płacząca nad ciałem dziecka…
Nad krwawiącymi ludzkimi bestiami.
-Podaj.
Podaj do mnie! Rysiek…strzelaj.- ktoś wrzasnął zakłócając spokój w miejskim parku. Piłka pod wpływem
uderzenia sześcioletniego chłopca powoli wtoczyła się do bramki. Nie była to zwykła bramka, taka jak na
wielkich meczach.
Tamte są do niczego, nigdy nic z nimi nie wiadomo…Ta była przyjazna dla małych dzieci, dla mojego syna.Ogromny człowiek stojący w czarodziejskiej bramce nie obronił, a przetaczająca się pomiędzy nogami
zawodnika piłka sprawiła dziecku dużo przyjemności.
-Hura!!!- chłopiec wydał z siebie zwycięski okrzyk. Na ten widok para staruszków przechodząca właśnie obok
wiekowego dębu ścisnęła się mocniej za ręce. Przez moment zwolnili i spojrzeli w kierunku grających. Nie
powiedzieli nic, jednak na ich twarzach zgodnie pojawiła się tęsknota. Trwało to zaledwie ułamek sekundy. Tyle
czasu potrzebowali by zrozumieć, że :
-nie chcą drugiej młodości,
-nie chcą cierpieć i...znów starzeć się, tym bardziej teraz, gdy są już u kresu drogi.
Już nic nie stracimy.- postanowili w duchu, potem uśmiechając się do siebie znów dostrzegli wiążącą ich od lat
miłość. Ich przeznaczenie wypełniało się przez ponad pół wieku i teraz powoli dobiega końca. Po chwili
niezauważeni przez nikogo oddalili się.-Jestem najlepszy! Nikt nigdy mnie nie pokona!- słowa Ryszarda rozniosły się w okolicach parku zwracając
uwagę spacerowiczów i odpoczywających na ławkach mieszkańców dwustu tysięcznego miasta.
Chłopiec nagle badawczo spojrzał na stojącego ponad nim- odwróconego plecami do zachodzącego słońcaczłowieka, który przez moment wydawał mu się kimś obcym.
Duży obcy ktoś z:
-rozwianymi , spadającymi poniżej ramion włosami
-z złowrogim cieniem padającym wprost pod nogi dziecka.
-Tato?- niepewnie zapytał bojąc się że znów go ktoś opuścił-Tak synu- rozległ się znajomy męski głos a na twarzy chłopca natychmiast pojawił się najsłodszy uśmiech jakim
młody piłkarz mógł obdarować swego przeciwnika-Tato, kup mi loda… - nie mogłem odmówić, przecież przegrałem mecz-Chodź Ryszard. Ja stawiam!
-Tato, czy mama ma skrzydła?
-Tak. –staram się mówić najdelikatniej jak tylko umiem- Mama ma najbielsze skrzydła w całym niebie. –
Zastanawiam się czy kiedykolwiek dowiesz się synu jak zginęła. Twoja mama, a moja żona nigdy nie była
niewinna…
Czy ktoś kto ćpał może w niebie otrzymać skrzydła?
Czy ktoś, kto pod wpływem narkotyków zatrzymał samochód na przejeździe kolejowym i czekał na pociąg może
otrzymać skrzydła?
Nic nie pamiętasz, lecz Bóg tego chciał, więc przeżyłeś. Tylko ty byłeś świadkiem śmierci mojej przyszłej
żony…
-Mama zawsze cię kochała-czuję jak drży mi głos, więc przełykam ślinę- Wciąż jest najładniejsza. Biega rano po
łące-widzę ją nagą w wyimaginowanym ogrodzie-zbiera kwiaty.- w mojej wyobraźni jej ponętne ciało wciąż
mnie pożąda… żywi się owocem.- Przesyła nam codziennie wielkie niebiańskie całusy. Ona nas kocha! Kocha
Ciebie i mnie…
-A czy kwiaty w niebie więdną?
-Nie. Nie więdną.- to nieprawda, że tylko kobiety płaczą…Ocieram łzę. Czuje jak bardzo tęsknię za miłością.
Tęsknię za czymś co umarło wraz z ukochaną kobietą.
Ona nie żyje! Wbijam to sobie po raz kolejny do tępej głowy-Poproszę dwa duże lody- słyszę swój niemal obcy, smutny, głos.
SMUTNY?
On brzmi żałośnie. On krzyczy:
Ludzie zlitujcie się!
Czy nie widzicie jak cierpię???-O jakim smaku?- pyta przyglądając się z ciekawością Patrykowi sprzedawczyni- Pański syn wyrośnie na
wielkiego sportowca. Ma talent. Ja się na tym znam- oboje równocześnie spoglądamy w stronę chłopca
bawiącego się piłką kilka metrów dalej- Jak ma na imię?
-Waniliowe. Tak, wiem. Ryszard. A pani? Ma pani dzieci?
26
-Nie ma waniliowych.- zachichotała- Straszny dziś upał- na potwierdzenie tych słów natychmiast robi teatralną
minę wykrzywiając twarz w geście niezadowolenia- Nie mam dzieci. Mogą być truskawkowe?- Widzę
docierające do niej promienie słoneczne, które przebyły miliony kilometrów tylko po to aby na moich oczach
zatracić się w rudych, zniewalających mój umysł i ciało włosach stojącej naprzeciw sprzedawczyni.
Urody i blasku jej teraz dodają…
Nie jesteś już sprzedawczynią lodów w upały…Dla mnie jesteś kurtyzaną. Szanuję cię za to…Mrużę oczy aby
sprawdzić czy naprawdę istniejesz.
Widzę twe smukłe biodra, ponętne, wabiące nieświadomie mężczyzn ciało. Czy ty jesteś kobietą doskonałą?
Dotykasz mych dłoni…Dotyk od ciebie otrzymałem! Chcę śpiewać, radować się z ptakami.
Muszę przestać! Dla mojej niedoszłej żony te myśli to zdrada…
-Patryk
-Klaudia- równocześnie padają dwa słowaNie da się ukryć…że pierwszy się przedstawiłem.-mówię przyjaźnie się uśmiechając. Gdzieś w swym wnętrzu
odnajduję uczucie przekonujące mnie, że się znamy i nawzajem rozumiemy.
-Nikt nie był pierwszy.
-A więc remis?
-Naprawdę są pilniejsze sprawy.-powoli do mnie dociera jej głos-Jakie?- pytam niepewnie spodziewając się że mnie spławi, że kolejkę jak setki wcześniej napalonych facetów
tutaj zajmuję.
Uczucie?
Nie ma go tutaj!
Nie wierz w coś co nie istnieje!
Nie wierzę! Nie jestem tępy!!!
-Lody.- słyszę słodki zatroskany głos-Topią się…Myślę, że Ryszard lubi zimne lody. Jak wszyscy, prawda?
Takie są najlepsze…-z ulgą przyznaję rację. W tym samym momencie uświadamiam sobie że topiące się lody
spływają po mojej dłoni i spadają na ziemię. Rozglądam się za Ryszardem, ale nigdzie go nie widzę-Rysiek!- krzyczę ale nikt mi nie odpowiada. Nie słyszę radosnego dziecięcego śmiechu…-Mały rozrabiaka…stwierdzam starając się w ten sposób zagłuszyć niepokój. Park umiera…Tatoo!- słyszę z oddali dobiegający głos. Jest stłumiony, lecz nie mam wątpliwości:
-Rysiek!- krzyczę z całych sił, ale nie słyszę odpowiedzi. Ruszam w kierunku wzgórza.
Czuję że jestem już blisko.
Mam rację. Dostrzegam Ryszarda, który w towarzystwie obcego mężczyzny wsiada do samochodu.
-Mój syn…-szeptam blednąc, ale…biorę głęboki wdech i :
-Zatrzymać ich!- krzyczę- To mój syn!- nikt nie reaguje…Znów biegnę. Przed oczami wciąż mam czarny,
wykonany na wzór Ch. Saratogi samochód.
Jestem już w połowie dzielącego nas dystansu. Dostrzegam wrednie uśmiechających się w moją stronę
porywaczy. Wszyscy są ubrani w jednakowe czarne garnitury, białe koszule i krawaty. Nie spieszą się…
Obserwują mój wysiłek, i przyjaźnie w moją stronę uśmiechają. Nie dostrzegają z mojej strony zagrożenia.
Nie dostrzegają, bo nie wiedzą że jestem uzbrojonym i cholernie groźnym ojcem-policjantem-.
Słyszę brzęk załączanego rozrusznika. Silnik posłusznie zaczyna pracować.
Ruszyli, a ja:
-nie jestem szybszy od samochodu,
-muszę ratować syna,
Słowo przeciw słowu.
Zachęca i zniechęca mnie…
Czuję jak moja twarz kilka razy zmienia swój kolor, by w końcu pozostać przy wściekle-czerwonym.
W biegu spoglądam na dłonie, na wkomponowaną w nie pozostałość po niegdyś wspaniałych lodach. Skurczowo
zaciśnięte palce przy współpracy z resztą ciała wykonują szybki, odruchowy manewr. Lody zatrzymują się na
pobliskim drzewie. Wyglądają nędznie, wręcz wzbudzają niesmak –mój i przyszłych spacerowiczów-.
Spoglądam w lewo.
Porywacze wjeżdżają w jednokierunkową ulicę, a ja znam skrót…Ruszam.
-Na skróty stary, na skróty, a dopadniesz ich!- dodaję sobie nadziei równocześnie sięgając prawą ręką do kabury
po służbowy pistolet.
Trzymam w dłoni stal dodającą nadziei.
Komu?
Napewno nie tym, którzy jako ostatnią rzecz w życiu widzą lufę pistoletu, czołgu ponadnaturalne wymiary,
nowoczesne uzbrojenie.
Nieważne czy na wojnie, gdzie i kiedy.
ONA MI DODAJE NADZIEI!!!
Wiem, że nie zawaham się go dzisiaj użyć. Tak mi instynkt podpowiada!
27
Mijam kilku zdezorientowanych przechodniów i ciężko dysząc wpadam na jezdnie. Wiem że za chwilę pojawi
się tutaj poszukiwany samochód. Oddycham ciężko próbując się uspokoić.
Widzę szybko zbliżającą się czarną limuzynę…
-Ratuj syna!- szepta głos w mojej głowie-Ratuj… Stoję naprzeciw pędzących w moim kierunku porywaczy.
Jestem przygotowany do strzału, lecz boję się zranić syna…W ostatniej chwili odskakuję ratując się przed
druzgocącym uderzeniem samochodu. Mam przed oczami szyderczo uśmiechającą się do mnie twarz kierowcy.
Nie podaruję mu tego!
-Ratuj syna!- głos nakazujeNie rozglądając się wbiegam z powrotem na jezdnie. Za plecami czuję ponaglający mnie do biegu wiatr i
klakson sportowego auta wykonującego w celu ominięcia mnie , niespodziewany manewr.
-Żyję- z ulgą zauważam-Cholerny narkoman! Patrz kurwa jak chodzisz!- krzyczy mały właściciel zatrzymującego się sportowego
samochodu. Zauważa mój pistolet i natychmiast dodaje gazu.
Pędzi przed siebie. Widzę go jeszcze przez chwilę. Widzę jak wyprzedza tropioną przeze mnie limuzynę i
wjeżdża na skrzyżowanie.
To niedaleko!
Biegnę. Na ulicach panuje duży ruch, a skrzyżowanie skutecznie opóźnia przejazd…
Biegnę.
Znów dostrzegam nadzieję…- jeszcze trzydzieści metrów-Jestem coraz bardziej podniecony…Moje serce wali
coraz mocniej…i mocniej wyraźnie wybijając swój rytm:
-BIM BIM BIM
-ZABIJ…ZABIJ…ZABIJ…-jeszcze tylko kilka metrów. Mijam zdezelowanego forda i zatrzymuję się na
sekundę.
Oceniam sytuację.
Widzę Ryśka na tylnim siedzeniu wraz z siedzącym obok porywaczem…Drugim wrogiem jest kierowca.
Działam jak maszyna.
Pojawiam się nagle obok zaskoczonego kierowcy. Samochody ze wszystkich stron blokują mu przejazd. Wyraz
jego twarzy zdradza pełne zaskoczenie.
-Ręce na kierownice! Nie ruszaj się!- jestem bliski osiągnięcia celu- Drgnij a zastrzelę jak psa!- wypowiadane
słowa sprawiają mi coraz więcej przyjemności.
To ja wygrałem!Rysiek wysiadaj.-zwracam się rozkazującym tonem do chłopca, ale on nie reaguje…
-Wyjdź, proszę…-nalegam, lecz on dziwnie się zachowuje, jest jakby nieobecny…Widzę jego ciało lecz nie
mam z nim kontaktu.-Synu wysiądź stamtąd-błagam. Cisza mi odpowiada-Co mu zrobiliście? Jakie środki mu podaliście?
-To przeznaczenie.- słyszę odpowiedź-Jest nasz. A twoim jest śmierć.- nie spieszy się, zachowuje spokój.
Porywacz akcentuje słowo śmierć. Wiem, że coś jest nie tak;
,że coś niedobrego za chwilę się stanie…
Czuję niepokój. Słyszę jak jakiś pojazd zbliża się z dużą prędkością. Boję się odwrócić wzrok. Nie chcę popełnić
błędu, nie mogę spuścić z nich oka…Słyszę głośny warkot pędzącego wprost na mnie samochodu.
Zerkam szybko w bok, zajmuje mi to ułamek sekundy, lecz porywacze wiedzą jak ten czas wykorzystać. W oknie
od kierowcy nagle pojawia się lufa pistoletu. Widzę ją bardzo wyraźnie. Chcę zareagować, lecz czasu mi brak.
Pada strzał.
Czuję rwący ból w prawym ramieniu, lecz nie przeszkadza mi to zacisnąć na spuście palec. Robię to.
Słyszę huk wystrzału.
Zataczam się, choć nie jestem pijany. Ostatkiem sił powstrzymuje zbliżający się niebyt.
-Nie mdlej!- rozkazuję memu osłabionemu ciału. Z całych sił zaciskam zęby. Czuję dziwny zapach…to mój pot.
Pocę się jak cholera.
Wciąż nie mogę uwierzyć w to co się stało, a jednak to prawda.
Jestem ranny, a porywacz? Spoglądam na jego martwe , leżące na przednim siedzeniu samochodu, ciało.
Jeszcze krwawi.
Nie żyje ale wciąż barwi na czerwono wnętrze luksusowego samochodu.
-Idiota! Przecież mówiłem…-spoglądam na siedzącego z drugim porywaczem syna. Obaj siedzą nieruchomo z
kamiennymi wyrazami twarzy. Wyglądają jak dwa nie znające ludzkich uczuć posągi.
Nikogo do dzisiaj nawet nie postrzeliłem, a teraz jestem mordercą…
Znów się zataczam, odchylam za bardzo do tyłu. Nad ciałem nie mogę zapanować.
Coś we mnie wzbiera i chce ujrzeć świat. To drugie śniadanie o sobie przypomina… Będę wymiotował.
Z coraz większym trudem utrzymuję się na nogach. Wokół mnie zapanował chaos i szum. Kołyszę się jak na
morzu łudź, choć pode mną asfalt jest.
28
Nie mogę się przewrócić! Robię krok do tyłu, siły równoważę by się utrzymać w pionie. Jeszcze jeden do tyłu,
lecz porywacza bacznie obserwuję.
Celuję w niego.
Słyszę pisk opon. Ktoś stara się skręcić, jakąś przeszkodę ominąć, lecz to mnie nie interesuje. Ja muszę być
czujny. Patrzę więc wytrwale na syna. To jego mam chronić!
Pisk opon jest o wiele za blisko.- nagle sobie uświadamiam.- Niestety za późno.
Coś we mnie uderza.
Bezwładne me ciało wzbija się w powietrze, nie widzę lądowania…
Ciemność mnie pochłania.
***
-Dziwna woń.
Nad jej pochodzeniem jakiś czas się zastanawiam. Jest ciemno…Jestem rozkojarzony.
Ten zapach o czymś mi przypomina…
Tak-już wiem- o higienie.
Ten zapach to ponure wspomnienie szpitala.
I śmierci.
W szpitalu spoczywał mój starszy o kilka lat kuzyn. Spoczywał to dobre określenie. Jego mama przez łzy
mówiła:
-„ chudnie w oczach”
Widok umierającego kuzyna nie był dla mnie miły…
-Tic… tic…
Umierał młodo.
Śniłem o nim wiele koszmarów…Teraz gdy nie jestem już dzieckiem o nim sobie przypomniałem.
Miałem kuzyna, o którym tuż po jego śmierci zapomniałem…Ale on teraz powrócił…i zemści się za to.
Widzę go.
Mam ciebie przed oczami!
Pamiętam chwilę gdy umierałeś. To poważna sprawa, lecz ja ci tylko współczułem…Nic poza tym. Ja śmierci nie
rozumiałem, od lamentującej rodziny do swych tajemnych miejsc uciekałem. Jak każdy człowiek samotnie ten
świat opuszczałeś.
Ostatkiem sił szukałeś ratunku…Nic nie mówiłeś lecz wzrok w moje oczy wbijałeś. Ty mnie obserwowałeś, lecz
dla mnie kroplówka była o wiele lepszym obiektem obserwacji niż twe marniejące ciało.
To nie jest moja wina ,że umarłeś.
Więc powiedz proszę dlaczego to mnie w snach odwiedzałeś? Ja za tobą nie płakałem…
Dlaczego nie do nich, lecz do mnie przychodziłeś?
-Tic…tic…
Uciekam w popłochu przed martwymi kuzyna ramionami. On mnie ściga…
Otwieram oczy. Jeszcze przez chwile widzę jego rozmazujący się cień.
Nienawidzę go za to. Nie zmówię za ciebie modlitwy!
Gdzie ja jestem?
Widzę znajomą kroplówkę…Wokół otaczają mnie białe ściany.
Uświadamiam sobie, że jestem w szpitalu.
Nienawidzę zbiorowych mogił. Miejsc odosobnionego umierania. Czuję się skrępowany. Krew w żyłach coraz
mocniej pulsuje, lecz ja nie mogę i nie chcę tego powstrzymać.
Nienawidzę szpitali!
Nienawidzę głupich więziennych piżam. Widzę że taką otrzymałem.
Nienawidzę ich!
-Nienawidzę- ledwo słyszę własny stłumiony szept. Jest za słaby, więc nie rozchodzi się jego echo po saliBiałe drzwi, ściany, kroplówka i…ten zapach. Smród, który przypomina o umieraniu.
Nie! Ja nie jestem z tego zadowolony!
Mam pilne sprawy…
ŚWIADOMOŚĆ wszelkimi możliwymi sposobami pilnie poszukuje do mojego umysłu drogi.
Świadomość czego?
Jestem rozkojarzony.
29
Ryszarda porwali!
Sen.
Nie sen!
Muszę wszystkich zawiadomić. Wstać i zawiadomić!
To sprytny chłopak. Miał szansę. Uciekł im. Wiem, że to zrobił, bo miał szansę.
Musiałby tylko drzwi otworzyć…
-Zwiał im.- staram się wszystkich poinformować-Chyba się budzi.- zauważa sąsiadujący- łóżko w łóżko- z Patrykiem, pacjent staruszek.
- Najwyższa pora.- ktoś cicho dodaje dwa słowa-Zabiłem go.- pamiętam ostatnie chwileNadal widzę tę cholerną kroplówkę.
-Tic. Tic…
Kroplówkę i drzwi. Nie mogę dłużej pozostać w tym pomieszczeniu. Czuję jak gniję, jak umierają moi sąsiedzi.
Rysiek mnie potrzebuje!
Jakaś dziwna siła nakazuje mi w trybie natychmiastowym opuścić wrogi pokój. Muszę to zrobić! Nie mam
innego wyboru…
Z trudem podnoszę głowę.
To boli.
Jedna noga zsunęła się z łóżka, druga stara się zrobić to samo.
Aaaa- rozchodzi się jęk po sali- To bardzo boli. Po chwili stoję już na nogach, ociężałym krokiem stąpam w
kierunku drzwi.
Mam cel.
Odpinam i z premedytacją odrzucam kroplówkę. Chwieję się, lecz nie upadam.
Siostro.-krzyczy jakiś zdezorientowany pacjent. Słyszę jego głos. Mam go za plecami, od niego się oddalamZa chwilę otworzę drzwi…Chwila długo trwa.
Mam cel, dążę do niego. Bardzo się staram.
Nie mogę jednak oddychać. Świat wokoło blednie i się zmienia. Kolory są dwa: szary i biały.
Tęczy tutaj nie ma…Tęczy i…powietrza.
Powietrza! Tego mi brakuje!!!
*
-Świetna kawa.- stwierdza Natalia-Klaudia miała całkowitą rację polecając mi ten film-mruczy sama do siebie.
Kim jest Natalia?
Pracuje jako pielęgniarka, lecz nią nie jest.
Więc kim?
Dzieckiem czekającym na cud!
Czeka na odkrycie nowego wymiaru lub na przybycie przybyszów z odległej planety…
Zdecydowanie nie uważa się za pielęgniarkę!
Pracuje w szpitalu.
Jest atrakcyjną kobietą.
Ma dwadzieścia lat.
Dzisiaj na nocnej zmianie pilnuje szpitala.
Wokół panuje idealna harmonia…Jest spokój i cisza. Pacjenci śpią, więc bez przeszkód ogląda pożyczony film o
gangsterach. Jest nim zafascynowana, sceny zawarte w filmie najpierw wyobraża sobie, a potem przeżywa. Nikt
jej nie przeszkadza więc spogląda na ekran, na którym widzi ponurą twarz Harrego, głównego bohatera:
==Harry powoli wszedł do mieszkania. Nie spodziewał się, że znajduje się w nim intruz. Człowiek zabijający
na zlecenie, który teraz w ukryciu czeka na właściciela.
Czego on chce?
Harry jest twardzielem, człowiekiem z zasadami, który nigdy z nich nie rezygnuje. Dzisiaj jednak jest bardzo
zmęczony, prowadzi ważne śledztwo, które pochłania mnóstwo energii i uwagi.
Harry ma 32 lata. Dziwi się, że jeszcze żyje…
Dlaczego?
W złych czasach wybrał niebezpieczny zawód.
W ostatnich tygodniach los zesłał na jego drogę życiową kilka komplikujących mu istnienie małych dróżek.
Harry stoi na rozdrożu…
30
Dlaczego?
Zakochał się w nieodpowiedniej kobiecie. Wie o tym, lecz nie chce się sercu sprzeciwiać.
Jest twardzielem…
Zakochał się w najpiękniejszej kobiecie na ziemi. Niestety w córce gangstera.
Harry jest dobry w swoim zawodzie. Rozpracuje strukturę mafijną i poda policji gangsterów na tacy.
Zawsze tak robi. Dostaje zadanie i za pieniądze je wykonuje. Nie zadaje zbędnych pytań swemu pracodawcy. Po
prostu robi to, w czym jest cholernie dobry. Nic innego nie umie...
Właściciel mieszkania zapala światło, błysk lampy oświetla korytarz i część kuchni. Jego oczom ukazuje się
małe, nie wyłonione całkowicie z mroku, trzypokojowe mieszkanie, w którym poczynając od sypialni a kończąc
na kuchni, wszędzie panuje nieład. To dlatego, że Harry mało czasu spędza w tym miejscu. Praca w biurze
prywatnego detektywa zajmuje mu większość czasu a i wszelkie bary i puby nie są mu obce.
Uwielbia zapach chmielu spożywanego przy dobrej muzyce z dużą ilością czystych dźwięków gitary.
Wchodzi do kuchni.
Sięga po chłodzące się w lodówce piwo. Dotyka zimną butelką twarzy. Jest takie jak lubi…Przechodzi obok
pokrytego kurzem lustra, robiąc przy tym głupia minę. Jest zmęczony, więc leniwie wkracza do pokoju.
Ktoś tam już się czai…Czeka na dogodną chwilę do ataku, a ona zbliża się szybkimi krokami.
Ma jeden cel. Zabić! Musi wykonać wyrok mafii!
Harry siada na fotelu, na którym niecierpliwie się wierci próbując znaleźć najwygodniejszą pozycję.
Otwarte piwo kładzie obok nogi.
Przeciąga się jak kot.
Wyjmuje z kabury bron i rzuca na kanapę.
Rozluźnia się. Nie jest niczym skrępowany…
Pilot po kolei zaatakował telewizyjne kanały:
-wiadomości. Szanse na ocalenie kogoś z Kurska wciąż maleją.
-zabójstwo. Jubiler nie żyje.
-trzęsienie ziemi. Biedne kraje trzeciego świata.
-Gdzie podziały się wszystkie filmy?- zadaje pytanie- Potrzebuje mocnej sensacji, by czuć się całkowicie
zrelaksowanym.
Napastnik czekał aż człowiek siedzący w fotelu odłoży broń.
To jest dobry moment na akcję.-w myślach stwierdza- Powoli wynurza się z za zasłony oddzielającej część
kuchni.
Porusza się jak widmo, bezszelestnie. Wyjmuje ostrą żyłkę z metalowymi uchwytami po obu końcach. To
śmiercionośna broń. Nie tylko można nią udusić, lecz przy odrobinie szczęścia i podciąć gardło ofiary.
Zbliżający się do Harrego zabójca na niejeden chleb nią zapracował…i na zasłużone, wysokie miejsce w
hierarchii mafijnej.
Do obu zakończeń świetnie pasowały długie i cienkie palce Kostuchy.
Koledzy nadali mu pseudo, które świetnie pasowało do jego upiornego wyglądu i takiegoż samego charakteru.
W ciągu dwudziestu lat pracy żaden skazany na śmierć człowiek nie zdołał mu uciec…Wszyscy na jego oczach
umierali, więc i dzisiaj nie zamierzał zepsuć wzorowej frekwencji…
Ostatni raz pogładził przypięty do pasa duży wojskowy nóż. Mafia nakazała dzisiaj zostawić swoją wizytówkę.
-Język tego cholernego detektywa ma zdobić jego pieprzoną szyję.- Kostucha pamięta nakazujący głos
zleceniodawcy. Jeden warunek…Jakie to urocze.- w myślach stwierdzaJest już bardzo blisko…za plecami Harrego.
Sprawne ręce owijają żyłkę wokół szyi zdezorientowanej ofiary…Zaciska uchwyt.
-Jeszcze chwilę…- szepta do umierającego.
Kostuchę to nie bawi. Na jego twarzy nie widać emocji.
-Ciii. cichuteńko. Zaśnij… ==
Coś z hukiem uderzyło o ziemię. Po całym ciele pielęgniarki przeszedł dreszcz, wytracając ją z transu. Na biały
szpitalny fartuch natychmiast rozlewa się jeszcze ciepła kawa.
-Cholera. –zaklęła Natalia- W najlepszym momencie.- dodała naciskając w odtwarzaczu video przycisk stop.
Twarz umierającego Harrego natychmiast znika jej z oczu.
Miała być cisza i spokój. – z ironią pomyślała-Siostro! Siostro. –słyszy ponaglający głos z pokoju numer 9.- Szybko. On zemdlał.- ktoś ją informuje.
Po minucie wszystko wróciło do normy a Patryk znów spał na swoim miejscu. Gdy się obudzi znów pierwszą
rzeczą jaką zobaczy będzie kroplówka.
Biedaczysko- pomyślała czule mu się przyglądając.
Tymczasem ją tez ktoś obserwował…Stary, ale tylko ciałem człowiek utkwił badawczy wzrok w jej młodym
kobiecym ciele.
31
-Gdybym miał mniej lat…- szepnął z nieukrywaną tęsknotą w głosie-Słucham?
-Pani ubranie jest mokre. Nie można tak chodzić! Powinna je pani natychmiast zdjąć.- staruszek dobitnie
zakończył zdanie. Na twarzy Natalii natychmiast pojawił się lekki, zdradzający jej raczej nieśmiałą naturę,
rumieniec. Staruszek nie próżnował. Pomimo wieku jego wyobraźnia jeszcze znakomicie działała. Spojrzał na
pełne kobiece piersi i…zobaczył to co chciał zobaczyć:
Widzi jak pielęgniarka powoli odpina fartuch. Pod nim przelotnie dostrzega jej ukazujące się i znikające piersi.
Jeszcze kilka sekund i… Natalia jest naga.
Ma delikatne ciało, do którego wschodni wiatr dociera. Gładzi ją i masuje, lecz i ona nie próżnuje…Jej ręce
tajemnicza siła wprawia w ruch.
Nie ma bielizny…Lubi się dotykać.
Wiatr do niej dociera…
Wiatr pieści każdy zakamarek napotkanego ciała.
Jej usta jednak nadal samotne. Mężczyzny szukają i przyjaciela.
Dzisiaj tęskni, jest sama. Nikt jej nie dotknie, nie zaspokoi gorącego ciała…
Pieści się sama.
Jest bardzo zmysłowa…To kochanka jakiej mężczyźni szukają!
Jest samotna…
-aaa- jęk-uuu- rozchodzi się po szpitalnej sali. Nie jest to jednak zmysłowy dźwięk, nie jest to oznaka zbliżenia,
wszechogarniającej ciała kochanków rozkoszy, orgazmów nasilenia!
To wrzody sprowadzają cierpiącego staruszka na ziemie.
Do widzenia.- mówi Natalia w realnym świecie. Wychodząc z pokoju uwodzicielsko uśmiecha się do
niesfornego pacjenta. Staruszek obserwuje jej skrywający piersi mokry, i poplamiony kawą fartuszek.
Skrywa coś o czym on wciąż marzy…
-To tylko wyobraźnia.- westchnął- Gdybym tylko był młodszy…Natalia szybko zmieniła poplamiony fartuszek.
Jej uwaga podzieliła się pomiędzy fabułą filmu a leżącym na sali policjantem. O tych dwóch sprawach wciąż
rozmyśla…
O mężczyźnie który jej się podoba…Nieco rozkojarzona wcisnęła przycisk PLAY.
Film trwa:
==Kostucha owija żyłkę wokół szyi ofiary. Znów ta sama mina, chwila szamotania.
-Gdybym tylko sięgnął po pistolet…-rozsądek Harrego podsuwa rozwiązania. Próbuje ocalić umierające ciało.
Ręce ofiary natarczywie szukają punktu zaczepienia. Dotyka twarzy napastnika, lecz ten tylko nieco się odchyla.
Znów pustka. Coś jednak na szyi pętle zaciska…
Detektywowi brakuje powietrza. Obrazy przed jego oczami rozmazują się, a ciało omdlewa.
Powietrza!
Coraz mniej ma powietrza…
Tlenu mu brakuje!
Coś w plecy go uciska.
-To nóż!- dociera do mózgu zbawienna myśl i nadzieja ocalenia. Prawa ręka natychmiast rusza w poszukiwaniu
rękojeści. Gdzieś niedaleko, przy pasie zabójcy czeka ocalenie!
Harry jednak nie ma czasu, tlenu mu brakuje...Ma go za mało!!!
Lewa ręka natyka się na piwo, na BUTELKĘ dobrego browaru.
W oczach Harrego oprócz łez zamieszkała nadzieja.
Bierze zamach, uderza butelką nieprzyjaciela. Ciecz pachnąca chmielem rozlewa się po ich ciałach. Napastnik
uścisk luzuje, detektyw uderza go łokciem i dysząc ciężko od niego odskakuje.
Stoją naprzeciw siebie. Znają się nawzajem.
Jak przyjaciele często w karty grywali i piwo pili. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział, że Harry mafię
rozpracowuje, i w kim się zakochuje…
Spoglądają po sobie nie tak zwyczajnie, bo w oczy. Są zgodni:
Silniejszy przeżyje.
Strużka krwi pojawia się nad Kostuchy okiem, powoli spływa, lecz nie dociera nawet do brwi.
-zabójca chwyta nóż
-detektyw skacze w kierunku pistoletu. Trzyma go w dłoni. Odbezpiecza. Prześladowca jest już obok niego.
Atakuje!!!
Z furią w niego uderza. Przetaczają się przez kanapę i lądują na podłodze. Pada strzał.
Harry jest w brzuch ranny, lecz jeszcze walczy, jeszcze żyje.
Bohatersko broni swego gardła, powstrzymuje Kostuchę, który nóż w ręku trzyma. Nadal walczy choć sił mu
ubywa, coraz bardziej ich brakuje.
Jeszcze chwila i zginie.
32
Kostucha nie jest z siebie zadowolony. Lubi Harrego, lecz wie, że musi go zabić.
Naciera.
Drzwi się otwierają. Pospiesznie do pokoju wchodzi cień. To jest kobiece ciało. Ona ma broń. Wie jak się nią
posługiwać. Podbiega do Kostuchy i bez wahania strzela w głowę.
Harry widzi jej przyjazną twarz. Uśmiecha się do kobiety, bo ją kocha.
Harry żyje!!!
Pomaga mu wstać.
Siebie pragną i do siebie się przytulają.
Detektyw jednak nie jest szczęśliwy…
Kostucha nie żyje.
Nie żyje jego prawie przyjaciel.==
Przed oczami Natalii, na ekranie telewizora, pojawia się napis:
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.
**
Wiesz, jakoś mi szaro.
Moja iskra wygasa…
Stłumiony ogień dusi się i kaszle.
DAJCIE MU TLENU!!!
-później przyjacielu.
Czarny atrament dotknął swą mocą mych ust
-mego ciała
-moją dusze…
Krwawię…
-Minął tydzień od mojego wyjścia ze szpitala, a prawie dwa miesiące od porwania. Dalej nic nie wiem. Nic
konkretnego nie pozwalają mi zrobić.- szorstkim głosem wyrzuca z siebie słowa Patryk-Nie pozwalają?- pyta słodki kobiecy głos o dźwięcznym brzmieniu-Właśnie.- przeliterowałem.- Policja, mój szef. Wszyscy mi współczują, ale nie chcą mnie dopuścić nawet na
kilometr do tej śmierdzącej sprawy. Jestem pewien ,że coś ukrywają!
-Np. co?- jest opanowana. Nie pozwala się wyprowadzić z równowagi-Nie wiem. To jakaś delikatna sprawa. Limuzyna, którą uciekli to nie jest jakiś tam ford. To rzadko na
europejskich drogach spotykany egzemplarz. Niewiele w tym kraju takich jeździ. Rozumiesz? Ja pierwszy raz w
życiu na własne oczy, na żywo ten model widziałem. Dwa tropy! Samochód i trup to przecież są dwa tropy!przerywam na chwilę by wziąć głębszy wdechWłasnego syna nie upilnowałem…Gdybym wtedy…
-Gdybyś nie poszedł kupić lodów, mnie nie poznał. To też jest moja wina.-posmutniała- To wszystko mogłoby
się nie wydarzyć… - Spoglądam na nią, na jej rude, poskręcane w loki włosy…Falują w taki sposób, że zawsze
patrząc na nie się zatracam. Wtedy czas przestaje płynąć. Wiem, że ma w sobie coś niezwykle pociągającego,
lecz zawsze gdy wydaje mi się że już dostrzegam tą zniewalającą siłę, ona znika. Rozpływa się…
Jest nieuchwytna.
Jest w całym jej zniewalającym ciele.
Jest w sposobie poruszania, w mowie i gestykulacji. Kocham ją, choć nie mogę dostrzec…
Klaudia jest, a nie wydaje się być materialna.
-Proszę nie stawiaj mnie w takiej sytuacji.- staram się by mój głos posiadł łagodne brzmienie-Nigdy nie mów,
proszę, że to jest Twoja wina.-spoglądam na nią w taki sposób żeby zrozumiała, że:
-nigdy nie będę jej za to winił.
-winien jestem ja. I tak już zostanie…
Czuję, że muszę cierpieć. Bardziej niż jestem to sobie w stanie wyobrazić. Mogę pozwolić się zżerać powoli i
każdego dnia niematerialnej istocie sumieniem zwanej, lub działać. Zmobilizować się!
Nienawidzę bezsilności!
Słyszysz???
Nie pozwolę ci się zabić!
-Klaudio…Ja go odnajdę. Rozumiesz?- nie odpowiada, lecz mocno wtula się ze mnie. Ona wierzy! Wierzy we
mnie!
To cos więcej niż miliony bezużytecznych słów…
33
Mogę umrzeć. Gdyby tak się stało, to byłaby przyjemna śmierć.
Byłbym duchem.
Przez wieczność prześladowałbym winnych mojego cierpienia, porywaczy. Mściłbym się aż do ich śmierci i po
niej. Nigdy nie zmrużyliby już oka…
Ktoś energicznym ruchem otwiera drzwi. Przerywa naszą intymną chwilę milczenia.
-Kolega po fachu.- witam przybysza. Nie jestem zaskoczony. Widzę Natalię obserwującą jego otyłe ciało.
Przybysz sprawia wrażenie raczej hipopotama niż policjanta.
Kobieta stojąca obok przy nim wydaje się taka ulotna, krucha i delikatna…
Gdy byłeś wysportowanym dzieckiem nawet przez myśl by mi nie przeszło, że mógłbyś przynosić hańbę
mundurowi.
Dawniej było inaczej, lecz wszystko przemija, z upływem czasu się zmienia…
Nadal jednak się znamy.
Jesteśmy innymi osobami.
-Nie zamęczaj się. –zaczyna mówić- Najlepiej idźcie już do domów i prześpijcie się. – Razem. Tylko tyle
przychodzi mi do głowy. Prześpijcie się razem. Bardzo tego pragnę , lecz nie potrafię się zmusić do zdrady. Nie
mogę cieszyć się podczas gdy mój syn…czeka na mnie.Jasne.- odpowiadam- Mija minuta za minutą a ja nienawidzę siebie za to, że nie potrafię wypowiedzieć kilku
wiążących zdań. Logiczny ciąg słów z mych ust nie wychodzi. Bełkotam.
Drzwi znów się otwierają.
Stoi w nich wysoki mężczyzna. Dobrze zbudowany , nienagannie wyglądający policjant nie uśmiecha się w naszą
stronę. Na jego twarzy uczuć nie widać. Otwiera usta:
-Przepraszam pana- przybysz zwraca się do grubasa- to ważne.- Podchodzi do niego jakby nas nie zauważając.
Rozmawiają.
Widzę pochmurniejącą twarz Tymona, grubego policjanta. Nie słyszę ich słów, lecz wiem, że stało się coś
niedobrego.
Wiem, że chodzi o Ryszarda…
Mam przeczucie. Ono krzyczy:
Stało się coś złego! To we mnie wrze i się gotuje.
Czuję dziwne wibracje w powietrzu, jakby ono żyło. Wydaje mi się, że tlen wszedł w jakąś skomplikowaną
reakcję i jest myślącym żywym organizmem.
I jego zapach jest inny. Powietrze w naszym mieście od kilku tygodni inaczej smakuje. Zastanawiam się nad tym.
To dziwne lecz zaczynam się bać wykorzystywanego od zawsze przez ludzkość powietrza.
Tęsknię za pobudzającym zmysły przed burzą ozonem. Jego smakiem… Chciałbym się nim jak dawniej
delektować.
Od kilku tygodni jednak go nie ma.
Zastąpiły ten niepowtarzalny smak dziwne wibracje. Boję się, bo wiem ,że świat się zmienia. Przekształca, na cos
przygotowuje, i ulega mutacji…
Klaudia jednak jest ze mną. Zaciska mocno dłoń na mej dłoni…
Jestem twardy!
Jest to uścisk przyjacielski, taki za który nie oczekuje się nic w zamian.
BEZINTERESOWNY.
Gdy do niewinnego dotyku dochodzi intymność, dwóch ciał zbliżenie…uprawianie seksu czy czystość zostaje
zakłócona?
Czy dążenie do doskonałej miłości na grzechu możemy opierać???
Przecież Bóg o tym mówi…
Cóż więc jest lepsze?
-Wyrzuty sumienia?
-Czy pomnożona razy sto samotność?
Bóg jest okrutny jeśli miłość nazywa grzechem. A czym jest piekło?
Grzechem?
Brakiem dotyku?
Samotnością?
Jeśli tak to są ludzie którym piekło nie straszne. Znam ich. Od kilku tygodni jestem ich łącznikiem.
Słyszę zmieniony, wręcz lodowaty głos Tymona:
-Pani już dziękujemy.- chcę zaprotestować, lecz natrafiam na nieubłagane spojrzenie policjanta i
podporządkowujący się mu Klaudii wzrok. Kobieta kiwa głową na znak zgody i wychodzi.
-Do widzenia- słyszymy już prawie zza drzwi jej dźwięczny głos.Nie chciałem przy niej mówić.- grubas nieskładnie zaczyna tworzyć wyrazy i zdania- No wiesz…
To co usłyszysz ma pozostać między nami.- nakazuje- Rozumiesz?
-Jasne.
34
Mam nowe, złe wiadomości.- jestem mu wdzięczny za to, że mówi prawdę, że nic przede mną nie ukrywa.
Kiedyś Tycjan na niego wołaliśmy…- W ostatnich miesiącach zaginęło pięcioro dzieci w wieku Ryszarda.
Miałem nadzieję, że te sprawy nie wiążą się ze sobą, jednak…
- Myliłeś się?
-I to cholernie.- spogląda na stojącego obok młodego policjanta, który trzyma w ręku stos papierów.- Ahmed to
bystry chłopak. On z pomocą detektywa Sandemo rozwiązał zagadkę tych porwań.
-Do rzeczy. -ponaglam go. Tycjan nakazuje gestem młodemu policjantowi przekazać wszystkie fakty, sprawę
wyjaśnić. Słyszę lekko zachrypnięty głos faceta z papierami:
-Wie pan co to jest?- pokazuje rysunek z pięcioramienną gwiazda narysowaną w większej części na mapie
naszego kraju, a pozostałą poza naszą granicą, na terenie sąsiadującego państwa. Cztery ramiona znajdują się na
lądzie a piąte sięga czterech kilometrów w głąb morza.
-Tak. Magiczny symbol.
-Pentagram.
-Wiem, ale co to ma z moją sprawą wspólnego?
-Już wyjaśniam. Porwano pięcioro dzieci. Tyle ile pentagram ma ramion. To jest mapa a na niej naniesione
punkty w miejscach, w których zaginęły dzieci. Połączyłem je i wyszedł mi pentagram.-spokojnym głosem mówi
Ahmed Hamid-Ale…to jest niemożliwe. Przypadek? – nie dowierzam-Raczej sekta lub psychopata.
-Ale jedno ramię jest na wodzie…Do cholery to morze. Dzieci nie chadzają na wycieczki jak Bóg po wodzie.
-Płynęło na promie.
-Ale nie można dokładnie ustalić miejsca porwania. Prom to nie autostrada.
-Ja to zrobiłem. Zastosowałem proste równanie matematyczne. Rozumie pan?- profesjonalny policjant na
wszystko ma odpowiedź-Prędkość statku i dokładny czas porwania…- i ja tępy nie jestem-Właśnie tak. Gdy dowiedziałem się o porwaniach przy granicy naszego kraju jakoś udało mi się połączyć fakty.
-Ale to jest tylko twoja teza?
-I fakty. Odległość wszystkich linii łączących wierzchołki pentagramu to dokładnie 66 km . Ani mniej ani więcej.
Wszystko zgadza się dokładnie co do kilometra.- widzę jak wymienia z Tymonem porozumiewawcze spojrzeniaTo jeszcze nie wszystko. Dzieci zostały porywane co 666 godzin, z dokładnością do piętnastu minut.
-Jeśli to prawda to wygląda mi to na jakąś sektę. Sprawdzałeś ten trop?
-Oczywiście. –znów to spojrzenie- mam tutaj rejestr.-pokazuje na kartkę zapisanego papieru. Mam kilka
adresów, które muszę sprawdzić. Działam tak szybko jak tylko mogę.- spogląda na Tymona, zostawia papiery i
wychodziPatryk, jest jeszcze jedna sprawa ale chciałem osobiście ci to powiedzieć.
-Czy…?
O Ryszardzie nic nie wiemy, ale znaleziono ubrania czworga dzieci.-dzwoni telefon, ale mój rozmówca nie ma
zamiaru słuchawki podnosić.-Odbierz. –ponaglam go. Lekko się rumieni. Podnosi słuchawkę. Po chwili blednie. Patrzy wprost na mnie.
Telefon odkłada. Słyszę jego śmiertelnie poważny głos:
-Porwano kolejne dziecko.
-Szóste?
-Tak.
-Gdzie?
-Co?
-Pokaż mi to miejsce na mapie-chwilę szuka po czym jego palec zatrzymuje się w samym środku narysowanego
na niej pentagramu...
-Nie ma mowy o przypadku.- stwierdza. Jesteśmy w tej kwestii zgodni.-Nie mamy ani chwili do stracenia.-mój głos brzmi śmiertelnie poważnie-A samochód?
-Samochód?
-Ten, którym jechali porywacze.
-Został skradziony.
-Komu?
-Z pod ambasady naszego wielkiego sojusznika. Rozumiesz?
-Stany???
-Tak. Zjednoczone.
-Mamy cholerny trop.
-Uspokój się Patryk. To jest śmierdzący trop. Przedstawiciele naszego kraju, politycy nawet nie kiwną palcem w
tej sprawie.
-Tu chodzi o życie!
-Nie pozwolą skompromitować władz potężnego sojusznika.
35
-Wiem, ale ja Stanom wielgachnego dupska nie będę lizał.
-Patryk. Jeszcze o najważniejszym nie wiesz.
-Coo???
-Oficjalnie nic nie zrobimy…
-Jak to kurwa nic???
-Uspokój się. Jesteśmy kumplami. Dużo ryzykuję mówiąc ci to.
-Boisz się, że wylecisz z roboty?
-Nie zastanawiałbym się ani sekundy gdyby to mogło w czymś pomóc. Moja praca, dostęp do akt. I to sobie
kurwa zapamiętaj. To nasza jedyna nadzieja. Rozumiesz??? Nikt oficjalnie nie może nachodzić i dręczyć
pieprzonych ambasadorów razem z ich zajebanymi immunitetami!
Ale my to zrobimy…I ja ci w tym pomogę.
-Poniosło mnie.- drapię się nerwowo po czole. Jestem zażenowany. Tymon przecież chce pomóc…-Rozumiem cię. Gdyby ktoś chciał skrzywdzić moją rodzinę…-Pamiętam w jakim Tymon był stanie gdy
tragicznie zmarli wszyscy, których nazywał rodziną.
Chwilę milczymy…Wiem, że teraz nie ma nikogo. Nie ma rodziny.- Te akta są dla ciebie.- podaje mi kopie
wszystkich zebranych w tej sprawie papierów.
Jestem mu wdzięczny, i wiem, że on o tym wie.
Bardzo wdzięczny!- są tam dane pracowników ambasady, ich adresy, wiele danych... Osoby podejrzane, te, które
wytypowałem podkreśliłem na czerwono. Przeglądnij to. Musimy działać zdecydowanie.-widzę jak zwisające
fałdy tłuszczu pod gardłem zabawnie w rytm jego mowy zaczynają falować.
Są prawie jak ocean...
Przed tragedią, która się jego rodzinie przydarzyła nie był otyły. Posiadał sylwetkę sportowca. Niestety on w
przeciwieństwie do mnie się poddał.
JA SIĘ NIE PODDAM. ODNAJDĘ SYNA!!!
-Zadzwoń jak będziesz miał coś nowego.
-Ty też. Może coś sobie przypomnisz…Ty ich widziałeś, byłeś tam.
-Szkoda że ciała tego, którego zastrzeliłem nie znaleziono…
-Dokładnie.
-Tylko nie pękaj, Patryk.
-Jasne. Cześć.
-Cześć.- otwieram drzwi. Za nimi nadal czeka Klaudia. Jest słodka…Wiem, że stała w tym miejscu cały czas
wpatrując się w nasze prześwitujące przez szybę cienie, tłumaczyła gestykulacje.
-Patryk???- słyszę jej ciepły głos. On mnie uspokaja , zachęca do działania.
-Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.- w milczeniu idziemy do samochodu. Jestem zamyślony. Klaudia nie
rozprasza mnie, a ja jestem jej za to wdzięczny**
Jest wieczór. Klaudia podchodzi do mnie i masuje obolałe ramiona. Nie poddam się zmęczeniu. Układam plan
działania.
-Rozluźnij się, Patryku…Może wtedy rozwiązanie przyjdzie samo.
-Może…- zamykam oczy, delektuję się chwilą-Masz rodzeństwo, rodziców?- z wyczuciem zadaje pytanie. Zawsze w takich chwilach jak ta przypominam sobie
wszystkie opowieści o bohaterskiej śmierci mojego ojca.-Mój ojciec zginął na służbie.
-Nie chciałam…-przeprasza lecz nadal mnie masuje-Nie szkodzi. Był policjantem. A ja…nie mogę go pamiętać, bo byłem jeszcze w łonie matki, bo się jeszcze nie
urodziłem, kiedy on padał na ziemię, trafiony kulą ginął.
Mimo to wydaje mi się, że go znałem. Ułożyłem sobie w wyobraźni dokładny wygląd jego twarzy, sposób
chodzenia, mowy i gestykulacji. Mam bardzo realistyczne wyobrażenie wyglądu i zachowania ojca…Zupełnie
tak jakbym go znał.
-Wszyscy ci o nim opowiadali?
-Tak. Wszędzie w domu mama rozkładała jego zdjęcia. Tak, jakby miał wkrótce wrócić z pracy.
-Ale nie wracał?
-Prawie co noc o nim śniłem. Śniłem o bohaterze. Rozmawialiśmy.
-Jak zginął?
-Został zastrzelony. Mojego ojca zastrzelono na służbie, w sklepie monopolowym. Zginął jak prawdziwy
policjant.
-Ale zostawił rodzinę. Bardzo to przeżyliście?
-Mama utraciła wiarę w życie. Ja to zauważałem i …
-Cierpiałeś.
36
-Dzieci się nie docenia. Ich sposobu obserwacji. Wiedzą i rozumieją o wiele więcej niż jesteśmy sobie w stanie
wyobrazić.
-Masz dziwny akcent.
-Urodziłem się w innym kraju. Mama czasami się zapominała i mówiła po francusku. Uwielbiałem kiedy to się
jej zdarzało. Czekałem więc kiedy sobie uświadomi, że nie mieszkamy już w Paryżu, lecz bardziej na wschód
europy…
-A jak już to sobie uświadamiała?
-Hmm. To są moje najprzyjemniejsze chwile z dzieciństwa. Mieliśmy ubaw po pachy. Widzę jak turlamy się po
dywanie.
Mamy kominek, w którym zawsze wieczorem ogień się pali.
Pamiętam ten niepowtarzalny nastrój...
Ja już niemal pękam ze śmiechu, lecz mama nie daje za wygraną, nadal mnie łaskocze. Doceniam
nieskończoność chwili. Nadal mam przed oczami te sceny.
A twoi rodzice?- próbuję się czegoś o Klaudii dowiedzieć-Moje dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej. To znasz czy nie francuski język ?
-Znam. Bardzo dobrze znam- uświadamiam sobie, że się uśmiecham, ale mi to nie przeszkadza, nie czuję z tego
powodu winy w sobie- Nauczyłem się specjalnie dla mamy. Obserwowałem jej sposób mówienia, aż w dniu
matki złożyłem jej po francusku życzenia i od tej pory coraz swobodniej w tym języku rozmawialiśmy. Czasami
przez kilka miesięcy porozumiewaliśmy się wyłącznie po francusku.
-Więc który język jest twoim ojczystym?
-Sam nie wiem.
Urodziłem się w Polsce, ale zostałem poczęty w Paryżu.
Mój ojciec był rodowitym Francuzem, ale mama pochodzi z Polski.
Sam nie wiem. Czuję sentyment do obu narodów.
-Napoleon też się zakochał w Polce.-wiem, że żartuje, lecz patrzę wprost w jej oczy-To dlatego, że Polki są najpiękniejszymi kobietami na świecie…
-Słowiański urok…?
-I coś w czym od razu można się zakochać- nasze usta już bliżej siebie być nie mogą, ale jeszcze się nie dotykają.
Pragnę jej, lecz wiem, że nie musze się spieszyć.
To co w niej kocham, już nie ucieknie.**
Kochasz?- pytam się sam
Nie wiem…odpowiedz sobie sam
Pragniesz?- pytam się sam
Pragnę! Chyba tak
Miłość masz?- odpowiedź znam
ODPOWIEM SOBIE SAM.
Dom pani Marii wydawał się dzisiaj o wiele większy niż zwykle.
Chudawy mężczyzna minął pordzewiałą bramę strzegącą domowników przed wizytą nieproszonych gości.
Doszedł do grubych, dębowych drzwi. Z bliska dostrzegł odpadające tynki i przegniłe, świadczące o fatalnym
stanie niegdyś okazałego budynku, drewno. Podszedł do drzwi frontowych, po czym nacisnął przycisk dzwonka.
Z Za drzwi usłyszał głuche dzyń-dzyń informujące domowników o przybyciu gości.
Leonard zrobił kilka kroków do tyłu, tak by mógł jeszcze raz przyjrzeć się w całości interesującej go budowli.
Spojrzał do góry w, teraz zasłonięte czarnymi kotarami okno. Dawne, miłe obrazy zaczęły powracać. Przybysz
uświadomił sobie, że kiedyś, gdy bywał w tym domu kilka razy w tygodniu, życie było o wiele prostsze a on
doskonale wiedział czego pragnie. Dążył do ściśle określonego celu.
Teraz jest inaczej…
Leonard dopiero teraz dostrzegł, że we wszystkich oknach znajdują się zaciągnięte czarne kotary.
Pani Maria zawsze była ekscentryczna. A teraz, na stare lata całkiem zdziwaczała.- stwierdził w myślachW pewnej chwili poczuł na sobie czyjś nieprzejednany wzrok. Odniósł wrażenie, jakby cały dom odwzajemniał
jego ciekawość, jakby nawzajem się badali, obserwowali…
Przez jego ciało przeszedł zimny dreszcz. Uczucie narastało.
Wydawało mu się, że stojący tu od ponad stu lat, dom obserwuje zachowania ludzi. Robi na nich
doświadczenia…
37
Dom musiał więc pamiętać czasy swej świetności. Należał do jednej z nielicznych, mieszkających w okolicy,
zamożnych rodzin.
Dom pamiętał często wydawane z błahych powodów przyjęcia i huczne zabawy.
Ale czasy się zmieniają, ludzie umierają…
Teraz stoi w samotności i coraz bardziej popada w ruinę. Umiera tak jak jego poprzedni właściciel. Powoli. Czy
dom może na raka chorować???
Teraz zamieszkują go tylko dwie osoby. Chora Pani Maria i opiekująca się nią córka…
Samotne dwie, nie potrafiące zadbać o remont stylowego, okazałego domu, kobiety. Dom martwił się również o
dawno nie pielęgnowany ogród i trawnik. Tęskni za pięknymi różami, lecz nie wywyższa się. Kiedyś gardził,
teraz rozmawia z chwastami…
Leonard spogląda w kierunku otwierających się drzwi. Widzi znajomą kobietę z przewiązanym w talii fartuchem.
Jest zakłopotana.
-Proszę wejdź…-cichutko wypowiada dwa słowa. W mężczyźnie znów ożywają wspomnienia. Nie zwraca uwagi
na niedbale upięte włosy i mokry fartuch. Dla niego najważniejsza jest osoba. On widzi to, co kocha.-Witaj.
-Przepraszam za wygląd.-czerwieni się kobieta- Mama właśnie zupę na mnie wylała…
-Czy jej stan się pogorszył? Gdy dzwoniłaś, byłaś bardzo zdenerwowana.
-Jest z nią coraz gorzej. Przez całą noc stała przed ścianą i mówiła jakieś dziwne słowa…
-Jakie?
-Nie mam pojęcia. Po prostu majaczyła, ale jak do niej podeszłam, prosząc by się położyła spać…
-Tak…?
-Spojrzała na mnie w taki sposób, jakby mnie nienawidziła. Spójrz- pokazuje siniaka na nadgarstku- ścisnęła
mnie z taka siłą, że nie mogłam się poruszyć.
Przeraziła mnie.
Splunęła mi w twarz…Majaczyła i śmiała się na przemian.-kobieta zaczyna płakać , ale po krótkiej chwili
opanowuje się- Jest z nią coraz gorzej. Ja już nie mam sił…
-Musisz być dzielna. Twoja mama jest już w tym wieku, w którym potrzebuje się bezustannej opieki.
-Właśnie. Staram się jak mogę, ale to nie wystarcza. Nasz lekarz domowy podał mi adres pewnej instytucji, która
zajmuje się podobnymi przypadkami. Tak nazywają fachowo domy starców.
-Instytucje?
-Właśnie. Mówił, że tam chorymi opiekują się przez całą dobę lekarze i odpowiednio przeszkolony personel. Nie
chcę jej tam oddać. Rozumiesz?
-Tak, bo wiem, że ją kochasz.
-Bardzo. Dlatego nie chcę jej zdradzać, ale…ja naprawdę nie mogę sobie dać już rady.- Leonard wciąż kocha
kobietę obok, której stoi. Nie rozmawiał z nią już od kilku lat, ale niecały rok temu widział ją przed wejściem do
sklepu, w którym właśnie robił zakupy.
Podczas pakowania do papierowej torby produktów spożywczych dostrzegł kobietę, która już od pierwszego
spojrzenia podbiła jego serce.
Była piękna.
Podziwiał sposób w którym się poruszała. Zniewalała go, lecz zanim zdecydował się za nią wybiec, ona już
gdzieś przepadła. Znikła tak, jak to robią syreny, królowe mórz, jezior i oceanów.
Wtedy Leonard poczuł, że ona już go nie kocha, że już go nie chce więcej widzieć…Właśnie dlatego, by nie być
blisko utraconego raju, by się z nią nie spotykać, kupił pordzewiały dom na kółkach, samojezdną przyczepę
kempingową, w której zamieszkał. Teraz w dwóch kółkach, na których jego dom się przemieszczał, już nie ma
powietrza…
Leonard wiódł do dnia dzisiejszego samotne życie i nie miał zamiaru nigdzie wyjeżdżać.
Teraz patrzy na nią.
Jest bardziej kobietą niż dziewczyną. Jej urok nie przeminął.
Dojrzała jest i przepiękna.
-Naprawdę nie wiem czy jestem w stanie cokolwiek pomóc. Wiesz, że nie jestem lekarzem…
-Przepraszam, że zadzwoniłam, ale nie mam nikogo. Rozumiesz? Nikogo do kogo mogłabym się zwrócić,
szczerze porozmawiać. –w jej głosie bez trudu Leonard wyczuwał rozpacz- Nie chcę wiele. Proszę tylko byś
mnie wysłuchał. Nikt tak jak ty nie potrafi dodać otuchy i nadziei. Zadzwoniłam, bo…kiedyś powiedziałeś, że
zawsze mogę na ciebie liczyć.
-To prawda.- słyszy cichy, lecz zatroskany głos Leonarda- Twój głos…-przerywa w połowie zdania bojąc się
tego co chce powiedzieć…Wie, że ją kocha.-Wytykają mnie palcami. Przezywają za plecami. Nigdy w twarz, cholerni tchórze…
Doprowadzają mnie do obłędu. Już sama nie wiem. Może mają rację? Może ten dom jest przeklęty a my
jesteśmy czarownicami?
-Nie mów tak.
-Jeśli tak jest, to obrzucając ściany zgniłymi jajami czynią dobro. Wszystko wg woli Bożej.
38
-To nieprawda.
-Nieprawda? To dlaczego kupiłeś tą kupę złomu, którą nazywasz domem i wyjechałeś z miasta bez słowa?
Wyjechałeś bez słowa…
-Zobaczmy czy twoja mama dobrze się czuje.
-Nie dlatego że wyzywali cię od nawiedzonych szamanów?
-Nie. Nie dlatego.- Pragnie, lecz nie wie jak jej pomóc. Wie, że wszystko co może powiedzieć jest zbyt ludzkie i
zbyt kłamliwe. Tutaj nie zdarzy się cud, a on czasu nie cofnie. W tym mieście i na tej ulicy nic się nie zmieni. –
Nie mają racji.- dodaje wchodząc do zaciemnionego pokoju. Nagle zatrzymuje się blednąc. Strach paraliżuje
jego funkcje życiowe. Na niecałą minutę staje się myślącym, lecz nie zdolnym do działania drzewem. Pierwszy
raz czuje to tak wyraźnie i całym ciałem. Przypomina sobie słowa szamana, jedynej najbliższej mu osoby, która
go wychowywała. Widzi jego indiańską twarz i słyszy głos:
-Gdy przyjdzie nie pomylisz się. To jest jak burza, którą czujesz w kościach. Nie pomyli się twój następca i
każdy następny szaman. To uczucie jest zbyt wyraźne, byś się mógł pomylić. Dusze mówią… To próba, Nie
możemy ich zawieść.
Pamięta swego przybranego indiańskiego ojca. Teraz widzi go spacerującego po krainie wiecznych łowów. Ich
spojrzenia się spotykają a wizja ulatuje, jak mgła obraz się rozpływa.
Leonard słyszy przeciągły , jakby bez przerw dźwięk.
On zlewa się w całość. Słowa wyrazy i zdania stają się jednym słowem i milionem zdań. Ten język, to tajemnica,
świadomość wypełniania się czasów. Leonard jest pewien:
-Dźwięk nie pochodzi z tego świata
-Odległość powoduje zakłócenia.
Jest zdezorientowany, wie że coś niedobrego musi się wydarzyć.
Boi się.
Spogląda za siebie w kierunku drzwi, pragnąc zachować wspomnienia kolorów, i panującej do dziś harmonii
starego świata. Wie, że wszystko musi się zmienić. Odtwarza w myślach cały świat, przywołuje wspomnienia.
Rusza przed siebie w kierunku pani Marii. W miarę zmniejszania się odległości pomiędzy Leonardem i Panią
Marią głos ulegał transformacji zmieniając natężenie w celu dostosowania się do warunków na ziemi panujących.
Po chwili jest już bardzo blisko.
-Oby nie za blisko- przemyka impuls elektryczny z ośrodka odpowiadającego za myślenie :
do oczu,
do uszu,
do całego ciała, przygotowując go na ewentualny atak nieznanej siły z innego świata.
-Przyjmiesz, nie przyjmiesz…-słowa stają się całkiem wyraźne a głos jakby martwy…Gdyby zmarli mogli
mówić takim głosem z ludźmi bez przeszkód pomimo odległości by rozmawiali, często ich nawiedzali.
Nagle pani Maria się odwraca, wyłania z cienia. Leonard dostrzega, że jest całkiem naga. Całe ciało wygląda
jakby krwi nie posiadało, a w żyłach płynęła woda. Dlatego jest jak kreda.
Tak mężczyzna to sobie wyobraża.
Spowiła ją nienaturalna biel, bladość nie do podrobienia. Lecz dzieje się coś dziwnego, przed Leonardem
rozmazują się kształty jej starego i zmęczonego ciała. Nie jest w stanie dostrzec jej twarzy, jest zamazana a każda
część jej materii wibruje, każda część ciała...
Ostrość powraca.
Nagość pani Marii to doskonałość wszystkich nagości, obraz godny uwiecznienia. Złudna gra świateł stwarza
ciało idealne i młode…
Obraz się wyostrza. Panuje idealna harmonia. Muza porusza ustami, :
-Przyjmiesz, nie przyjmiesz…
Muza lewituje.
-Co mam przyjąć?
-Ty nie możesz nic przyjąć. Jesteś bezwartościowy.- mówi całkiem swobodnie- Jak za dawnych czasów. Ramię w
ramię. Tak tutaj się mówi?
-Kim jesteś?
-Kim jesteś? To dobre pytanie. Możemy się teraz z Morfeuszem odwiedzać. On przyjmie. Jesteśmy tego pewni.
Kiedyś ramie w ramie- ton głosu staje się bardzo poważny-spadaliśmy. Daleka droga do piekła. Wiem kim jesteś
i po co.- mężczyzna ze wszystkich sił stara się zachować spokój. Stwarza zewnętrzną i wewnętrzną jego iluzje.
Ukrywa w najgłębszym miejscu duszy prawdziwe uczucia, paliwo i przyczynę wszelkich rozkosz dla bestii. To
strach i miłość, tym zła dusza się żywi. Tym pragnie by ją karmić.
Wszystko na nic. Pani Maria w jego umyśle swobodnie czytała.- Jesteśmy rodziną, znamy się…Jesteśmy
kochankami, wiem czego pragniesz. Mogę ofiarować ci największe pożądanie i…ugasić je. To rozkosz…Nie
potrafisz sobie nawet wyobrazić ogromu tej przyjemności…-szepta tuż przy jego uchu.
Jest piękna i młoda, nie tak jak w rzeczywistości. Leonard widzi młodą a jej córka starą…niedołężną
podrywającą go kobietę.- Nie martw się. Nie grozi ci rozkosz.- odsuwa się od niego, nadal jest naga. Leonard jest
39
zdezorientowany, czuje się pustym, gnijącym mięsem otoczonym drugiej kategorii skórą.- Nie jesteś mi
potrzebny, ale jeżeli wejdziesz mi w drogę zabiję cię.
-Nikt cię nie przyjmie!- niedoszły szaman mówi stanowczym głosem- Za chwilę wypędzę cię z tego świata i
nigdy tutaj nie wrócisz. Jesteś tylko pozostałością, marnym cieniem po ułomnym człowieku z wypaczoną duszą.
Jesteś nikim, a ja nie będę marnował czasu na rozmowę z tobą.- wypowiadając słowa Leonard zagłębia się w
umysł stwora. Przed jego oczami przelatują dziwne obrazy wielu wcieleń, niebo i chwila zapomnienia.
Obok demona spadanie…w ciemność.
Widzi:
Energię, która jego schwyciła demona spycha.
Jest w umyśle potwora, lecz stoi przed nim. Odkrywa plan podboju świata, i siłę napastnika.
Nikt go nie powstrzyma.
Leonard wraca do ciała i się załamuje. Płacze.
-Jestem waszym ojcem! To ja was stworzyłem, a Bóg mnie za to karze…Gdyby nie ja nie istnielibyście.
Ja wybrałem formę. Byłem częścią Boga, lecz też chciałem mieć własne królestwo. Zasiąść jak On na tronie.
Nie zgodził się…
Zabrał wam wasze wspaniałe ciała cofając w rozwoju do nieudolnej z gliny formy. Chwalcie Go za wolną wolę?
Gdyby nie ona bylibyście w raju! Nie wiedzielibyście co tracicie…I płakalibyście nad aktualną wasza formą. Ja
zaręczam Bóg już was nie zmieni! Nie zabierze cierpienia i nie ofiaruje ciał wspaniałych! Możecie być tego
pewni. Zakosztowalibyście idealnej miłości. Tworzylibyście jedność!!!
Ale to minęło…bramy niebios zostały zatrzaśnięte. Nikt jeszcze nie został zbawiony. Nikt, bo ja jadam obiady z
waszymi świętymi, nawzajem się informujemy!
Uwierzcie sami możemy stworzyć królestwo godne z miejscem otwartym dla wszystkich. Przyjacielu będziemy
ludzi zbawiali…Moje królestwo jest bliżej, coraz bliżej.
Ryszard będzie moimi oczami.
Zjednoczmy nasze siły! Stwórzmy dla Boga konkurencje, nową potęgę!!!- jej głos dociera do Leonarda i zostaje
w nim zapewne na zawsze.-Opuść dobrowolnie to ciało! I tak przegrasz…-mężczyzna grozi demonowi. Wyobraża sobie jak grozi złu
kiwając palcem. Oto jego wielka moc! Szamańska improwizacja…
-Sami oddajecie mi swoje ciała, prosicie bym wziął dusze. I ja to robię! Z miłości oczywiście. Pozwalam już
teraz osiągać połowę tego stanu, któremu ulega się w niebie. Potem już będzie tylko lepiej. U mnie wiesz na co
pracujesz. A ja zawsze mam czas, przychodzę i z ludźmi rozmawiam. Jestem realny i nie tak jak Bóg obcą
energią lecz z ciała i z kości istotą materialną. Oto jestem!!!- Leonard znów czuje myśli szatana, na krótką chwilę
stykają się duszami, nieśmiertelną świadomością się dzieląc drugiego życie przeżywają.
Są jednością.
Przez kilka sekund doskonale się rozumieją.
Leonard rozumie złej duszy pretensje, to, że szatan czuje się skrzywdzonym.
Wszystko w ułamku sekundy wraca do normy.
Myśli zostały zdradzone, więc obaj wiedzą, że:
Tutaj nie zostanie zawarte porozumienie.
Ktoś, kto skradł Leonarda prywatność natychmiast odpowiada śmiechem. Śmieje się wirując w koło.
Powraca z piekieł jego echo.
Echo szatańskich głosów do upadłego się śmieje.
Głos przechodzi mutację. Przybiera na sile nieustannie.
Po chwili już jest męskim sprawiającym ból głosem, a jeszcze przybiera na sile.
Leonard czuje jak on go opanowuje.
Nie może się bronić, więc przygotowuje się do bezwarunkowej kapitulacji; do świata ludzkiego diabelskiej mocy
oddania.
Mężczyźnie jest wstyd, pragnie schronić się w głębi ciała, w najdalszych zakamarkach świadomości.
-Nie potrzebuję cię- szatan informuje łagodnym tonem zainteresowanych- Morfeusz…Morfeusz…Morfeusz….
Zabójca murzynów, Indianin. Boże cóż mu uczyniłeś…?
Lecz Leonard nie słucha, oddaje się w szatańskim towarzystwie myśleniu:
To…wszystko, walka zła o przetrwanie; o panowanie, to czysta biurokracja.
Wymyślanie nowych praw, nikomu nie potrzebnych paragrafów to polityka. Przecież każdy wie, że kiedyś dobro
wygra ostatecznie, pokona przeciwnika w boju o istnienie.
Więc po co to wszystko?
Po co miłość, głód i cierpienie?
Pani Maria zimną ręką wątpiącego dotyka.
Robi to delikatnie.
Ma przejęty wygląd twarzy, jak matka ukochane dziecko, ona Morfeusza , co Leonardem się narodził, głaszcze.
Wydaje się być niezwykle pociągająca, to matczyna miłość z jej oblicza bije. Ma w swoim dotyku i wyglądzie
40
zawarte olbrzymie pokłady energii. Nie oszczędza ich ofiarując przy każdym dotyku odrobinę ciepła, krótkie
spięcie.
Nie oszczędza wyładowań, a Leonard na chwilę zapomina, że to Demoniczna Matka, że jest nieobliczalna.
Jego ciało raz po raz przeszywają dreszcze, zimno jego organizm opanowuje tylko po to by ustąpić miejsca
wysokiej temperaturze.
Zjawisko to w ciągu sekundy dziesięć razy się powtarza.
On czuje dotyk na całym ciele, jak wodę, gdy się w niej zanurzysz. Ona dotykiem go ogarnia, do elektryczności
podłącza.
Zamyka oczy, w próżni zawisa. Nie jest już samotny! Wie, że to zły wybór, lecz nie chce go zmieniać.
Leonard czuje strach, podświadomie boi się umierać.
Nie chce, choć nie zdaje sobie z tego sprawy zostać znów skazany.
Boi się wyrzutów sumienia.
Otwiera więc oczy i ociera się z szarej pozostawionej po dotyku demona substancji.
Zaczyna natychmiast cały ptasimi odchodami śmierdzieć.
Leonard ma ochotę na długotrwałe wymioty.
Słyszy szyderczy dźwięk, który zamienia się w słowa:
-Szamanie jak ci się to podoba? Czyż moje królestwo nie jest trwałe? Cholernie śmierdzisz ludzka istoto!Leonard długo się nie zastanawia. Jego śniadanie z impetem na świat powraca. Śniadanie i wypity sok po drodze
wydostaje się z żołądka i wprost na twarz demona i obwisły biust pani Marii spada.
Demon zaniemówił.
Jest zaskoczony, gdyż ataku się nie spodziewał.
-Teraz razem śmierdzimy- mężczyzna coś pod nosem mamrota, do demona ocierając twarz rękawem szepcze.-Ty idioto!!!- krzyczy na całą dzielnicę demon. Jesteście tacy słabi! Cholernie słabi. Podrabiany Indianin i
puszczająca się z nim stara wiedźma!- przedrzeźnia się.- Boga nie ma tutaj! Nie ma. Nie ma…, bo jest w niebie.
A ja jestem wszędzie!!! Nie wyzbędziesz się ze mną pokrewieństwa.
NIE!!!- Szatan zaczyna krzyczeć, szaleć i miotać się. Traci nad zdrowym rozsądkiem kontrolę. Jest
nieobliczalny.
-Głupcy nie widzicie? Sami mnie stwarzacie, moją wieczna rodzinę. Jakie to przyjemne…
Zabiję!!! Jakie to przyjemne…
Wynoś się!!! Wynoś się stąd szamanie!- groźba brzmi śmiertelnie poważnie. Demona furia opanowała , chce
niszczyć to co materialne.
Pani Maria Lewituje. Unosi się coraz wyżej, drgając w taki sposób jakby chciała oczyścić z mrówek całe ciało…
Lata pod sufitem coraz szybciej zataczając koła.
Bliżej ściany jest, uderza w nią głową. To boli.
Znów pędzi przed siebie uderzając po chwili w to samo miejsce.
Z impetem ląduje na niej po raz kolejny. Nie kontroluje jej ciała świadomość.
Znów jest starą kobietą, lecz nie może się zatrzymać.
Pędzi w powietrzu by uderzyć w ścianę. Strużka krwi pojawia się na pomarszczonym czole.
Znów bliżej jest ściany.
Bliżej i mocniej…uderza nie tylko głową, lecz całym ciałem.
Demon wpada w trans niszczenia i nie ma zamiaru na tym poprzestać.
Pani Maria czuje w sobie demona, z nim walczy, świadomość powoli odzyskuje, ona powraca. Wyciąga przed
siebie ręce, chce neutralizować bolesne uderzenia. Wszystko na nic, demon uderza nią z taką siłom, że może co
najwyżej je połamać.
Kobieta, która po długim transie obudziła się w swym ciele jest bezsilna.
Obudziła się po to tylko, by doświadczyć ogromu bólu i wszechogarniającego ją cierpienia.
Na ułamek sekundy zawisa w powietrzu tylko po to by spojrzeć błagalnym wzrokiem na Leonarda.
Szepta:
-Ratuj…-jej usta z impetem uderzają w ścianę. Są do niej przyssane. Nie mogą słowa wypowiedzieć, lecz oczy
krzyczą;
-zaraz umrę.-jeszcze nie wypadły z orbit. Niewidzialna siła stara się przepchnąć ją przez ścianę do drugiego
pokoju. Ofiara odzyskuje władze w nogach, kopie nimi szaleńczo w przedśmiertnym amoku starając się trafić
niedostrzegalnego wroga.
Jej córka bez ruchu stoi w miejscu oczom swym nie wierząc. Ona nie słyszała demona głosu, nie dostrzegła
transformacji matki w młodą osobę. Tylko Leonard mógł z bestią rozmawiać, odbierać i przetwarzać
zakodowane przed innymi obrazy i dźwięki.
Teraz jednak kobieta widzi jak jej matka unosi się w powietrzu i obija o ściany.
Casy!!!- bez wiadomego celu krzyczy do niej Leonard rzucając się na jej matkę, starą wiedźmę co rzuca na tych
ktortych nie lubi zaklęcia, co uprawia czary.
Doskoczył do celu, ale nie znalazł punktu zaczepienia. Zsuwa się po ciele starej kobiety na ziemię.
Casy jest zdezorientowana. Nie myśli, nie działa.
41
Tymczasem mężczyzna jak lampart napręża wszystkie mięśnie przygotowując się do kolejnego skoku.
Po chwili, ląduje na plecach, stara się swym ciężarem ściągnąć ją na ziemie.
Ani drgnie Pani Maria.
Wiszą dotykając głowami sufitu. Leonard mocno przywarł do starego ciała, czuje jego słabnący puls.
Ma przed oczami śmierć.
Śmierć przyszła po ofiarę z duszy i ciała…
Na ścianie, pod obolałą twarzą zaczyna rozprzestrzeniać się czerwona plama. Nagle kobieta zmienia pozycję, i
powoli zaczyna się poruszać. Ktoś traktuje ją jak flamaster, do pisania. Krew z jej ust zostawia na ścianie
znaki…
To litery układają się w słowa.
Dwie postacie po chwili wiszą do góry nogami . Boją się upaść na głowę.
Nagle Casy się opamiętała. Rusza w kierunku okna, po chwili jest u celu.
Trzyma w ręku stylowe krzesło. Rzuca drogim meblem, wybija nim okno.
Spadają grube kotary.
Słychać dźwięk tłuczonego szkła.
Do pokoju wraz z promieniami słońca wpada świeże powietrze.
Mdły zapach demona rzednie.
Oczy zebranych nadal są oślepione, do jaskrawych promieni słońca jeszcze nieprzyzwyczajone.
Leonard z całych sił trzyma się kobiety, a ona nagle z pod władzy demona się uwalnia. Naturalnie odrywa od
ściany i na podłogę spada.
Leżą tam:
- mężczyzna a na nim naga i poturbowana Pani Maria.
Kobieta po kilku minutach już odpoczywa w wygodnym łożu wybałuszając to na sufit, to na ściany oczy. Jest w
szoku.
Nie rozpoznaje nikogo.
Zaraz po wyjściu Casy, nieco przytomnieje. Spogląda na Leonarda smutnym wzrokiem przeszywając go na
wskroś.
-Jego dzień się zbliża…-jest smutna i załamana-Wypełni się apokalipsa a szatan zostanie strącony.
Zapadnie się ziemia i go pochłonie.
Daj wody…
Nie będzie miał wstępu na ziemię…Piekło mu tylko pozostanie.- kobieta z każdym słowem coraz bardziej ścisza
głos, szepcze-On nie walczy o zwycięstwo nad aniołami. On chce –Leonard słucha uważnie- pociągnąć za sobą
miliardy poddanych, dusz jeszcze nie zepsutych. Chce mieć dusze nad którymi będzie sprawował władze. I w
piekle ziemia pod nim się zapadnie. To co zgromadził zostanie, a on spadnie.
On idzie na ziemię, by ludzi jeszcze żywych piekielnymi linami powiązać i zabrać ze sobą.
On tak jak miliardy innych poniżej piekieł spadnie zabierając żywych, ludzi diabelskim ogniwem powiązanych.
Kto w piekle jest, może się uwolnić…
A może szatan przepadnie?
On potrzebuje Ryszarda. Widziałeś obrazy?
-Tak. Miałem wizje.
-Od niego wszystko się zaczęło i…na nim skończy. Ty go znasz, prawda?
-Tak. Znam szatana.
-Musisz odnaleźć Alektona. Rozumiesz???
-Odpocznij…
-Obiecaj, że spróbujesz.
-Obiecuję.- zemdlała nie słysząc odpowiedziW drzwiach pojawia się słodka Casy z wilgotnym ręcznikiem. Obmywa twarz matce. Robi to bardzo delikatnie.
Kobieta jest zmęczona,, więc mruży oczy.
-Co z nią będzie?- pyta Leonarda-Jest posiniaczona, majaczy. Zaczekajmy na doktora.
-Będzie za kwadrans.
-To dobrze. Ja pomóc nie mogę…
-Przecież wiesz, że nie o to pytam…Nie ufam sobie, moim oczom. Nie wierzę w to…-przerywa zastanawiając się
co chce powiedzieć- w to co zobaczyłam. Co tutaj się wydarzyło? Czy to się wydarzyło?
-Do dzisiejszego dnia nie wierzyłem w magię, ale to się zdarzyło. To…chyba magia w złym wykonaniu.
-Ludzie mają rację. Ja nie jestem normalna. Moja rodzina została przeklęta, jesteśmy napiętnowani.
Czarownicami.
Boże ja jestem chora. Zwariowałam.
Tutaj nic się nie wydarzyło! To nie może być prawda.
Co ja powiem doktorowi?- Casy szlocha, jest blisko Leonarda. Ona szuka męskiego ramienia, takiego do którego
można się przytulić.
42
Przez kilka krótkich chwil kobieta wtulona w mężczyznę czuje się bezpieczna, a on boi się nie tego co było, lecz
co nadejdzie. Dwa słowa na ścianie krwią napisane:
ALEKTON
MORFEUSZ- Są mu tak bliskie. Tak wiele bólu mu sprawiają.
On bez zastanowienia w razie potrzeby życie za nią odda. To wszystko co może zrobić…
-Co z nami będzie?- Casy jest zasmucona-To co zwykle, nic się nie zmieni.
-Mam złe przeczucie. Boję się…Źle się na ziemi dzieje, prawda?
-Ludzie zawsze twierdzą, że jest źle. Nie winią się za to. Przepraszam. Nie winimy się. Może nie będzie aż tak
źle. Musimy żyć w zgodzie z naturą. To ona sprawia że mamy czym oddychać. Oddychanie jest naturalne, więc
jeśli Bóg zgadza się chociażby na koniec świata, na sąd ostateczny, to jaki mamy na to wpływ? Nie możemy się
buntować, tylko z Jego decyzjami zgadzać. Żyć normalnie czekając na to co ma nadejść.
-Wierzysz w to?
-Tak.
-Ja myślę, że to wszystko musi się skończyć…
-Co?
-Świat, cierpienie, niesprawiedliwość. Wszystko.- w jej oczach łzy się pojawiają- Ludzka ignorancja,
samouwielbienie, rutyna i nuda. Ludzie szybko wszystkim się nudzą. Potrzebują nowych atrakcji. Tylko ja nie
wiem czy Bóg, czy szatan ma im je zapewnić.
-Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Ja…oddałbym za ciebie życie bez namysłu, instynktownie.
-Dziękuję. Jesteśmy tacy naiwni. Żałujemy dopiero wtedy, gdy nie ma już wyjścia. Jesteśmy cywilizowani…ale
gdy się nadarza okazja wypowiadamy wojny, nowe zbiorowe mogiły zapełniamy. Kruchy jest ląd po którym
stąpamy.
-Masz rację, ale nie zapominaj o tym, co czyni nas człowiekiem.
-Chodzi ci o duszę?
-O duszę, o miłość…O wszystko co sprawia że świat jest piękny, o kwiaty, które rozkwitają, o ptaki, które
śpiewają…
-Myślę, że dzień wyzwolenia się szatana jest bliski. Nie mam innego wytłumaczenia. Ludzie nie unoszą się w
powietrzu. To nienaturalne.
-Załóżmy, że masz rację. Szatan wraca na ziemię, wprowadza zamęt, ale Ty nadal masz wolną wolę. Możesz mu
się sprzeciwić.
-Ale musisz wtedy przyjąć cierpienie. Moja mama omal nie zginęła. Gdy ludzie robią ci krzywdę, gdy się
zabijają, a bliscy umierają musisz mieć w sobie tak silną wiarę w dobro, że nawet tego nie potrafię sobie
wyobrazić. Musisz ją mieć by czynić dobro, kochać ludzi. Nie wiem czy w dzisiejszym dniu ktokolwiek mógłby
zostać zbawiony.
-Ja wierzę z całych sił, najbardziej jak tylko mogę jestem przekonany, że jest wielu sprawiedliwych i oni
zasługują na to by osiągnąć zbawienie. Mamy wybór! Zawsze go mamy.
POZBĄŹ SIĘ WĄTPLIWIOŚCI!!!- Leonardowi słowa szamana się przypominają. Krążą po jego umyśle ,
znikają i po chwili niespodziewanie znów wracają. Przypominają o swoim istnieniu.
Z rozmyślań wyrywa ich dzwonek.
Po niecałej minucie doktor panią Marię odwiedza, obsłuchuje i uważnie bada. Jego uwaga nie skupia się tylko na
chorej, szuka śladów walki, śladów pobicia. Kątem oka Leonarda i Casy obserwuje. Ich o obrażenia starszej
kobiety podejrzewa. Nie podejmuje rozmowy na ten temat a swoje domysły dla :
-policjanta zostawia,
-dla swoich znajomych i rodziny.
Zostawia Casy tabletki dla mamy i witaminy. Uspokaja ją nie znajdując oprócz potłuczeń u mamy
poważniejszych obrażeń.
Jest wieczór. Leonard z Casy piją kawę i rozmawiają:
-Ale czy można koniec świata, sąd ostateczny przesunąć w dacie, demona pokonać. Jak myślisz?
-Nie sądzę by ktokolwiek miał taką władzę. Oprócz Boga oczywiście.
-Ale czy w ogóle szatana można zabić, unicestwić jego duszę, negatywną energię czy to czy to czym on jest?
-Nie sądzę. Boga też nie można zabić. Zło i dobro jest w nas, chyba że się sami byśmy unicestwili to wyższe
istoty nie miałyby po co istnieć. Ale czy to byłaby śmierć?
-Sama nie wiem…Nigdy nad tym się nie zastanawiałam. Nie miałam na to czasu. A Ty?
-Wychowywał mnie szaman, i zmuszał do tego typu myślenia. Lubiłem to bardzo, niekończące się rozmowy o
otaczających nas energiach, równowadze w przyrodzie. Wtedy filozofia istnienia świata wydawała mi się tak
prosta. Wierzyłem w potrzebę cierpienia, w to, że obok nas istnieją zmarli.
43
Stary, poczciwy szaman opowiadał mi historie stworzenia świata, i konieczność zakończenia tego etapu
ludzkości istnienia.
Mówił że z martwymi rozmawia, że oni go ostrzegają, przekazują co należy w czasie przed sądem i w dniu sądu
ostatecznego robić.
-Co należy?
-Wierzyć i trwać przy swoim. Unikać ciemności, za światłem podążać. Gadanie…Dużo gadał. Gdy zmarł
przestałem się nad tym zastanawiać. Wciągnęło a potem zdradziło mnie życie. Pamiętam gdy cię spotkałem. Od
razu obdarzyłem uczuciem. Ja…nie mogłem zasnąć tej nocy, gdy nasze wzroki się spotkały. To było dla mnie
całkiem nowe przeżycie.
-Ja też o tobie myślałam, wyobrażałam sobie jak rozmawiamy a potem ofiarujesz mi pocałunek…Wiesz,…tej
nocy nie spaliśmy razem, choć byliśmy w innym miejscu i innych pokojach.- teraz jednak leżą obok siebie na
wiekowym łóżku nieznacznie ciałami się dotykając. Mają otwór ponad głowami przez który gwiazdom się
przyglądają.
-i nawzajem- gwiazdy odpowiadają. Na galaktycznym tle dostrzegają przelatujący na niskim pułapie samolot.
Migający punkt nie krzyczy:
Zazdrośćcie mi!!!- a Leonard i Casy wcale:
Mu nie zazdroszczą…
-Może po śmierci wzbijemy się w powietrze, jak ten samolot?- słodki kobiecy głos oczekuje odpowiedziTego jestem pewien. Będziemy wolni. Nawet nie śniłem o tym, że jeszcze będziemy razem leżąc rozmawiać.
-I obserwować gwiazdy.- ich oczy znów się spotykają, usta pożądają.- i samolot. –ciała na całej długości się
dotykają.
Płoną.
Dwa ciała pragną siebie.
A dusze miłości szukają…-Leonard dotyka jej dłoń delikatnie. Tej nocy odbywa podróż na Marsa, z Wenus
kobieta go pociąga.
Pociąga i pragnie.
Razem kosmos przemierzają .Kosztują swych ciał namiętnie się kochając.
Mężczyzna budzi się rano. Nie jest sam. To dziwne uczucie dla niego jest więc nie może sobie z nim poradzić.
Jest nieprzyzwyczajony. Wychodzi:
-sprawdzić jak minęła noc Pani Marii,
-wziąć prysznic.
Po pięciu minutach znajduje się w kabinie, pozwalając strumieniom ciepłej wody na ciało pozytywnie wpływać.
Co kilkanaście sekund dla urozmaicenia odkręca zimną wodę.
Po dziesięciu minutach nie jest tam sam. Do kabiny prysznicowej wślizguje się intruz, który część wody kradnie.
Casy nie jest samolubna, w zamian oddaje swoje ciepło.
Drapie plecy i…pieści ciało Leonarda.
Przyciska z całych sił jego ciało do siebie.
Jak ja cię kocham.- on myśli nie mówiąc jej tego. Dotyka jej piersi, a ona w odpowiedzi opiera się plecami o
ścianę nogi na boki rozchylając. Leonard w nią wchodzi poruszając się rytmicznie. Kochają się tak długo pozycji
nie zmieniając.
Są odważni i wytrzymali.
Casy świetna kawę parzy.
-Najlepsza kawa jaką kiedykolwiek piłem.- mówi Leonard spoglądając na filiżankę- Bardzo mi ciebie brakuje.
Najgorsze są noce. Puste noce na pustyni.
Może bezsenność, strach radość…cierpienie, to są zwyczajne uczucia, z którymi każdy ma do czynienia , ale one
codziennie mieszają się we mnie, eksplodują z niewyobrażalną siłą. Jedno po drugim. Jak fajerwerki z hukiem
umierają, lecz nie chcą odejść. One wracają i zatruwają mą duszę. Są w przeciwieństwie do mnie nieśmiertelne.kobieta głaszcze go po włosachPogodziłem się z moim małym szaleństwem. Pogodziłem się i czekałem do dziś. Czekałem, Casy na Ciebie.
-Za to cię kocham…
-Za co?
-Za to, że jesteś uczuciowy, za twój temperament. Za to że mogę ci ufać, za…twe ciało.
-Moja przeszłość była moją teraźniejszością, więc uwierzyłem w cuda, więc skrywałem przed świadomością
potrzebę widzenia i rozmawiania z Tobą. Potrzebę dotykania.
-I dotyku odwzajemniania. – Po zjedzeniu śniadania składającego się głównie z mocnej kawy i dwóch kanapek z
żółtym serem, poddanym oczywiście działaniu podnoszących temperaturę śniadania mikrofal Leonard udał się do
swojego mieszkania.
Wychodząc za bramę otaczającą posiadłość Pani Marii spojrzał za siebie i krzyknął do opierającej się o
drewnianą futrynę Casy.
44
-Później zadzwonię.-dostrzegł lekkie kiwnięcie głową na znak, że usłyszała- Wracając kupił sześciopak piwa,
papierosy i nazbierał ziółek... do palenia.
Wizji potrzebował.
Pragnął nawiązać kontakt, jak jego szaman-dziadek- z duchami.
Chciał krzyczeć. Wszystkich, których spotkał informować:
Jutra może nie być! Cieszcie się, kochajcie. Zgromadzone pieniądze na przyjemności wydajcie. Wszyscy
umrzemy.
Leonard nie widzi ludzi. Na ulicy mijają go chodzące trupy.
Nie daje się ponieść emocjom. Nawet mówi starszej osobie dzień dobry. Dla wszystkich jest miły. Wsiada do
swego starego i zdezelowanego Dodga i wraca do domu.
Na pustynie…
**
A GDY BLASK OSTRZA ZOBACZYSZ WE MGLE,
GDY UPADNIESZ NA ZIEMIE I NIKT NIE PODNIESIE CIE
ŚMIERCI CZAS PRZYJDZIE…
BÓL CIAŁA, BÓL DUSZY, KTÓRĄ WYDRZE ZNIEGO JEJ CIEŃ,
SKRWAWI MIEJSCE NA KTÓRYM POWSTANIE JEJ DOM,
I ŻYCIA PRÓBUJĄC SCHWYCIC SIĘ SIŁĄ WOLI…PRZETRWANIA
ZDEPTANY ZNISZCZONY ZAPOMNIANY…
ODLECISZ!!! Tak jak latają anioły.
Ktoś znów zadał cios nożem w serce.
Serce krwawiło…-Leonard ma dobry punkt obserwacyjny. Z małego wzgórza na pustyni widzi świat.
W przyczepie zamiast domu codziennie kapituluję. Poddałem się przyrodzie, a ona mnie zaakceptowała.
Jednak traktuje mnie na równi z innymi gatunkami, okrutnie.
-Może powinienem ją zdradzić?
Co ty na to?- pijącego piwo Leonarda całkowicie pochłonęła z psem rozmowa. Oddaje się rozmyślaniom.Zachody są coraz brutalniejsze.
Słońce nadal krwawi…
To przykre, przyjacielu.- próbuje zwierzyć się Kickowi, który udając, że rozumie swego pana szczeka dwa razy
po czym rzuca się na niego i z entuzjazmem liże twarz. –Nie jestem twoim właścicielem.
Rozumiesz?
-Hau hau!
-Jesteśmy partnerami, przyjaciółmi. Dwoma istotami posiadającymi własne prawa możliwość wyboru. Gdybyś
zechciał ruszyć w świat, odejść ode mnie nie zatrzymywałbym cię…Nie, bo nie jestem egoistą.
Cierpiałbym, ale szczerze życzył szczęścia i powodzenia. A ty?
-Hau…
-Zawsze jest tak samo- otwiera kolejne piwo. Kicek macha ogonem na znak zrozumieniaBo wiesz, nie każdy ma swoje miejsce, swój azyl.
Ziemia moim nie jest.
Byłem u Casy. Kocham ją, ale …nie mogę cię pozostawić. Dla niej ziemia jest domem, ale ja jestem inny. Nie
pasujemy do siebie. Wiem, że niedługo umrę. Miałem wizję…Zostaniesz sam, przyjacielu.- Leonard zapala
fajkę, zaciąga się dymem o specyficznym zapachu. Przez chwilę nie pozwala mu opuszczać swego organizmu.
Przypomina sobie, że powinien oddychać. Oddycha. Wypija zaparzone zioła. Wie, że będzie miał trans, wizje
pochodzące od BogaBoże!!! Dlaczego na to wszystko pozwalasz?
45
Po co ich wszystkich wysyłasz?
Zabierasz?
Dlaczego stwarzasz piekło i ziemię,
Szatana?
Po co ten cyrk?- Leonard nagle wyczuwa obecność starego szamana. On nie pozwala mu wątpić, na Boga się
gniewać.
Nie pozwala niewinne dusze obrażać, duchy prowokować.
Wiara w wątpiącym odżywa, powoli kiełkuje za sprawą szamana.
Rozmawiają razem ze sobą, z innymi duchami. Leonard przemieszcza się w czasie, podróżuje w przestrzeni.
Widzi piekło, jest i na ziemi.
Widzi ogień i jak zabija. Śmierć i krzyki potępionych.
Widzi siebie i Alektona wcześniej jak są aniołami. Widzi go również w szpitalu, widzi jak w obronie zabija.
Jest na jego ulicy. Morfeusz dostrzega numer domu Alektona. Wie, że się spotkają. Wie co czynić.
Czas mija.
-Nie pozwól mi zwątpić. Proszę…-Leonard spogląda w kierunku gwiazd, które szczerze go żałują.
Które nie mogą mu pomóc.Jesteśmy równi.- mówi to głaskając Kicka, który natychmiast leniwym pomrukiem wyraża zadowolenie.Jesteśmy takimi samymi kretynami. Cierpisz , lecz z innych niż ja powodów. Uzupełniamy się.
Właśnie dlatego jesteśmy razem.
Przyjaciółmi. Jesteśmy przyjaciółmi…
Umrzemy razem.
Razem się wyzwolimy!
Zamiast tyć przed telewizorami odwiedzimy nowe światy. Wzlecimy! Będziemy wolni!- krzyczy lecz wie, że na
tym pustkowiu nikt go nie usłyszy- Obiecuję, że tam jest inaczej. Nikt cię nie pobije i nikt tobą nie wzgardzi.
Nikt dla zabawy nie złamie ci nogi…Pytasz dlaczego?
Hmm. Bo tam jest inaczej…
Boże!!! Gdyby sny były prawdą nikt nie potrzebowałby nieba- krzyczy zadzierając do gwiazd głowę.- Zabiłem
człowieka we śnie. Czy mam grzech, czy to coś znaczy?
To było w obronie własnej…
Wybacz ,bo śniąc o tym odczuwałem dziwny dreszczyk emocji, podniecenie? Sam nie wiem, może odczułem
przyjemność…
Delektowałem się zbrodnią. Walczyłem i zabijałem, a teraz na jawie brzydzę się sobą.
Czy mam grzech?
Czy to coś znaczy?- Leonard zamyka oczy, by móc swobodnie szybować, złapać wiatr…Chcąc zaimponować
niebu wzbija się ,delikatnie najpierw, lecz potem traci kontrole i przebija jego z chmur serce.
Leci w kosmos!!!, lecz oddala się od nieba. Obiera kurs, mija sondę wysłaną na marsa i rusza do innych galaktyk
poznawać nowe cywilizacje.- Omijam piesku pas asteroid.
Jesteś moim nawigatorem.
Omijamy potężne ciało niebieskie z obranym kursem na ziemię. Koniec Snergowskiej czwartej cywilizacji
nastąpi po trzeciej.
Nowa galaktyka żyje, lecz rządzi się własnymi prawami. Tutaj latać nie pozwalają. Ktoś pozbawia mnie
skrzydeł.
Spadamy nawigatorze!
Przeżyłem.
Oswajam pełnokrwistego, ostatniego we wszechświecie Pegaza i biorę go do niewoli. Jest moim przyjacielem.
Nie szukam grobu zaginionego nawigatora.
Na Pegazie wracam na ziemię. Gdy tam docieram nie żyją już wszystkie dinozaury…Zsiadam z białego grzbietu.
Pegaz jest niespokojny, nieufnie parska.
Nie wiem co to znaczy, lecz mówi, że jest łącznikiem, że zna mnie i Alektona.
Dziwnie się zachowuje zamieniając w człowieka. Stajemy się jedynym ogniwem cywilizacji.
Morfeuszem i Alektonem.
Słyszę głos, on mi podpowiada.
Co?
Niestworzone historie. Odpowiedzi i pytania.
Kicku byłeś pegazem, spójrz kim teraz jesteś!
Boję się odpowiedzialności, lecz Ewa kusi…Na mnie swym hipnotyzującym wzrokiem spogląda. Dorodne jabłko
podaje.
Jest słodkie. Mówi, syczy… jabłko zjadam jest gorzkie, lecz wiem co do niej czuję. Ja jej pożądam!
Jej wzrok stopi lody Antarktydy ,świat cały zatapiając.
Czy ja mogę się oprzeć?
Grzech jest przyjemny!
46
-Nie wątpię- wydaje mu się że słyszy głos dobiegający z ziemi…Dźwięk telefonu wyrywa Leonarda z transu o
obowiązkach przypominając.
Obowiązkach, czego?
-Świata ratowania podłego.
Leonard głaszcze Kicka za uchem i informuje:
-Nie dopuszczę na ziemi do tragedii jaka :
-wydarzyła się na Dogonie i dotyczyła Dogończyków.
-wydarzyła się na obcej planecie i dotyczyła …Pegazów, stworzeń idealnych…Uśmiecha się.
-Dzyń dzyń- urządzenie nie daje za wygraną. Leonard podchodzi do telefonu i wpatruje się w słuchawkę. Nie ma
ochoty z nikim dzisiaj rozmawiać. Stoi i sprawdza jak komuś bardzo zależy na porozumieniu się z nim.
Telefon dzwoni!
Leonard się poddaje. Podnosi słuchawkę.
Nie dzwoni szatan nie pyta o godzinę…
Nie przykłada jej jednak do ucha, się zastanawia:
=to dzwoni urzędnik z banku. Ciekawe czy nadal przy każdej okazji zarobienia paru groszy nerwowo pocierasz
dłońmi…o siebie. Czy w tej chwili pocisz się jak diabli wodząc przy tym po meblach swymi małymi oczkami.
Czy nauczyłeś się patrzeć w oczy?
Czy robisz to, gdy kogoś wykorzystujesz?
Ludzie tobie podobni stwarzają system w którym czują się wyśmienicie. Jak ryba w wodzie.
Lecz ja wiem, że nie ma systemów doskonałych. Twój…też taki nie jest!
Kwestia funkcjonowania każdego systemu sprowadza się do podstawowej zasady, pieczenia na wolnym ogniu
kreskówkowej kiełbasy.
Wszyscy mają na nią ochotę, ale nie wiedza czy i jak mogą ją zjeść. Nawet ten, który ją piecze.- nie
zastanawiając się dłużej przykłada słuchawkę do ust i ucha:
-Słucham?
-Cześć!- rozlega się radosny kobiecy głos. Leonard go natychmiast rozpoznaje.
-Cześć.
-Pamiętasz jeszcze swoją małą kuzynkę?
-Ha ha. Mała to ty kiedyś byłaś.
-Każdy był. Ty też.
-Ale ja urosłem…
-Wiesz…-zaczyna opowiadać o minionych latach, gdzie pracuje i jak jej się powodzi. Zwierza się dawno
niewidzianemu , lecz bliskiemu sercu kuzynowi. Co jakiś czas zmienia ton głosu z wesołego na smutny, na
niezwykle poważny i odwrotnie. Leonard nie może wyczuć jej ulotnego nastroju.
Rozmowa sprawia im przyjemność, ożywają wspomnienia.- Czy mam rację?- pyta podniecona Natalia-Może…
-Może??? Wg mnie te wydarzenia szaman przepowiedział! Pamiętasz wieczory przy szamańskim ognisku
dziadka?
-Tak, ale to jeszcze nic nie znaczy.- Leonard nie chce by się zamartwiała-Takich chwil się nie zapomina.
-Właśnie…
-On porywa dzieci. Zabije je.- wymawia słowa szybko, bez wytchnienia.-Wydaje mi się, że potrzebuje
kompatybilnego dla swej duszy ciała. Miałam wizję…tak jak mówił dziadek. Uświadomiłam sobie, że szatan
potrzebuje ogniwa, potrzebuje zatrzeć granicę pomiędzy tym co było a co będzie.
Chce zatrzeć granicę, zakopać przepaść pomiędzy:
„sobą a niebem.
tym co niewinne a diabelską spermą” Pamiętasz? To podczas wizji powiedział dziadek. Duch nie ujawnił mu
tych słów. One przez niego miały trafić do nas! Dziadek po wyjściu z transu nie pamiętał o czym mówił, jakie
słowa nam przekazał. Uświadomiłam sobie… Te dzieci zginą. Rozumiesz?
-Tak.
-Zginą. Umrą, będą martwe. Tylko my możemy je uratować. Są niewinne…Musisz mi w tym pomóc…Proszę.
-Czy wiesz coś o porwanych? Masz konkretne szczegóły, informacje?
-Cząstkowe, ale wkrótce wszystkiego się dowiem. To sprawa prawie osobista.
-Prawie?
-Znam ojca sześcioletniej ofiary porwania i znam kobietę, która jest z nim blisko. Pamiętasz, co dziadek mówił
na ten temat?
-W piąte urodziny rozstajemy się z silną dominacją Anioła.
-Stróża.
-Dokładnie. Rozpoczynamy wtedy własne życie z odrobiną ofiarowanej swobody. Próbujemy więc poznać świat
jedyną znaną nam metodą prób i błędów. Wykorzystanie pozbawionego Anioła Stróża dziecka to łatwe dla
demona zadanie. Widzisz? Nie musisz się martwić, wszystko pamiętam.
47
-Czy znasz imiona porwanych?
-Tylko jedno. Jego ojciec miał wypadek i znalazł się na moim oddziale w szpitalu. To policjant. Odwiedzę go,
zapytam o zdrowie i wydobędę informacje.
Chłopiec to Ryszard. Kiedy przyjedziesz?
-Jutro. – Leonard nie ma wątpliwości, gdzie szukać bestii . Kości zostały rzucone, a los zaczął mu sprzyjać.
Przedstawiciel narodów przeciw szatanowi stanie do walki. Ułoży plan, jutro wszystko się wyjaśni…-Przyjadę na
stówę. Wszystko ci wyjaśnię. Natalia…
-Tak?
-Wygląda na to, że masz całkowitą rację. Uważaj na siebie, to niebezpieczna jest walka.
-Dobra, a ty jedź ostrożnie.
-To cześć.
-Hej.- Leonard odkłada słuchawkę. Jest zamyślony. Po drodze do starego i wytartego fotela, który umieścił przed
domem zabiera z lodówki dwa piwa. Siada na nim i włącza telewizor. Kiepski jest odbiór.
Jest sam na wzgórzu. Obserwuje odległe gwiazdy.
-Dobranoc Kicku- zwraca się do psa, który w tajemnicy odszedł do swej damy. Leonard wiedział, że on wróci,
lecz nie był pewien czy się jeszcze spotkają.
Dobrej nocy Ryszardzie…
Leonard wstaje o godzinie 6:05. Zjada w pośpiechu skromne śniadanie, wystawia miskę z jedzeniem i zapas
wody dla psa, poczym zamyka na klucz drzwi wejściowe i nie oglądając się już za siebie rusza starym Dodgem w
drogę.
Grubo ponad 200km to odległość dzieląca go od celu.
Leonard oddala się od domu, ma przed oczami wielkie miasto do którego jedzie i resztę jemu podobnego
grzesznego świata.
Coś, co trzeba ratować.
Po przejechaniu 83 kilometrów zatrzymuje się z prawie pustym bakiem w wymarłej pozostałości po niegdyś
tętniącym życiem miasteczku. Kolejny relikt przeszłości.
-Dziura zabita dechami…-zatrzymuje samochód przed stacją CPN, która składa się z dwóch przestarzałych
dystrybutorów zaopatrujących samochody w benzynę i olej napędowy. Wchodzi do drewnianego sklepu , w
którym za ladą siedzi dziewiętnastoletni chłopak z długimi włosami. Jest pogrążony w lekturze;
nie zwraca na klienta najmniejszej uwagi.
Wielbiciel Gdzieci-kwiatów po przeczytaniu resztę strony odkłada „ TORTILLE FLAT”
Steinbecka i spogląda na Leonarda.
Ocenia wygląd przybysza i charakter wystawiając na krótką próbę cierpliwości. Leonard przyjaźnie się
uśmiecha.
-Tankujesz? –przyjaźnie pyta chłopak. Po jednym słowie zdobywa szczerą sympatię klienta.-Jasne. Wlej do pełna i dolicz do rachunku dwa batony.- mówiąc to sięga po czekoladowy wyrób.
-„Obsesja trzeciego stopnia”?
-Pewnie. Jest najlepsza.
-Jeszcze pół roku i wyrwę się z tej dziury. Odłożę trochę grosza i wyjedziemy do wielkiego miasta.
-Do jakiego?
-Nie wiem. Najchętniej do największego w tej części kraju…
-W którą stronę?
-Morza, wspaniałych kobiet wygrzewających się na plaży, roznegliżowanych i skromnie ubranych. Pojedziemy w
stronę granicy naszego wielkiego kraju…Prawdopodobnie tam się udamy, chyba , że pchnie nas w przeciwną
stronę.
-Co?
-Przeznaczenie. Nigdy nic z nim nie wiadomo.
-Z kim się tam wybierasz? Z dziewczyną prawie nagim kobietom pomagać się opalać? Co?
-Ha ha. Bardzo śmieszne. Jadę z kumplami. My jesteśmy muzykami. Idziemy z wiatrem lub pod , jak trzeba, ale
się nie poddajemy…
Jesteśmy cholernie dobrzy. Powinieneś posłuchać jak gramy! Chłopaki ucieszyliby się jakby zobaczyli, że są
jeszcze ludzie , którzy w twoim wieku noszą jeszcze długie pióra, i to nie byle jakie!
-AAA -Leonard jest rozbawiony. Przyjaźnie się uśmiecha.- Ale jesteś złośliwy.
-Czujesz się staro? E, tam. Żartowałem. Wyglądasz na cztery, pięć lat ode mnie starszego.
-No. 16+4 daje jak nic 20 lat.
-Ty tez jesteś złośliwy. 16- to ja jeszcze nie mam.- dziewiętnastolatek udał, że nie jest oburzony zachowaniem
Indianina-Jak będę wracał to wstąpię tutaj i posłucham jak gracie.
-Już to widzę. Wspomnij moje słowo, bo gdy ktoś jedzie w tamtą stronę- wykonuje gest palcem wskazując
cywilizacje- to już nigdy nie wraca. Miasto to otchłań, wessie cię, a ty o tym nie będziesz wiedział.
48
A nawet jeśli wrócisz to mnie tutaj już nie będzie. Jeszcze tylko kilka miesięcy i ruszam…
-Gdzie?
-Naprzeciw mojej przygodzie. Śpiewać własną pieśń. Ruszam w kierunku pięknej kobiety, która już oczekuje na
mój przyjazd!
-Jak ta szczęściara ma na imię?
-Hm. Tego to ja jeszcze nie wiem…Tak czy inaczej może jeszcze się spotkamy to, ci powiem. Mówię ci, jest
piękna. Już jestem o nią zazdrosny. Wątroba.
-Co?
-Jeszcze to nie jest dokładnie ustalone, ale coś w tym rodzaju…Tak się nazywamy! Kumasz, nasza kapela. Do
tego dodamy jakieś słowo. Rozumiesz, to musi być mocne. Zabójczo mocne słowo dla najlepszej punk- rockowej
kapeli po tej stronie oceanu.
-Rozumiem.
-Jaką masz ksywę?
-Toomb.- Leonard się przedstawia-Czadowe. Ja jestem Plastuś.- podaje dłoń klientowi a ten gest odwzajemnia.- Teraz jesteśmy tak jakby
kumplami. Jak powiesz, że jesteś Toomb i znasz Plastusia, to jesteś w domu. Wtedy każdy ochroniarz wpuści cię
na nasze koncerty. I imprezy…takie jak w wielkim świecie gwiazd , i aktorów. No wiesz, jak na filmach.
-Nie zapomnisz?
-Daje słowo. Już ja się o to postaram!- Leonard w trakcie jedzenia batoników przypomniał sobie o
pozostawionym bez opieki Kicku.
Spojrzał na w połowie zjedzony produkt i nie kończąc posiłku udał się do budki telefonicznej. Zadzwonił do
Casy, tłumacząc dokąd jedzie, i zapewniając że chce się z nią spotkać i spotka niedługo.
Poprosił również aby zajęła się Kickiem, co bez wahania obiecała uczynić.
Dowiedział się również, że stan Pani Marii uległ znacznej poprawie, a po sennym, miasteczku krążą nowe plotki
na temat jego związku z tą sprawą.
Leonard został przez sąd polowy dewotek zaocznie osądzony i na potępienie skazany.
W piętnaście minut po telefonicznej rozmowie Leonard opuścił wymierające miasteczko. Znów znalazł się, lecz
tym razem w być może ostatniej wędrówce, na szlaku...
-Nie jest tak źle.- powtarza w kółko te same słowa; wystukując je nerwowo w rytm palcami o kierownice.
Oddaje się rozmyślaniom:
-Nie jest tak źle…Jeżeli wrócę wynagrodzę Casy to, że została przeze mnie, choć niecelowo, lecz jednak
zdradzona.
Cierpieliśmy obydwoje. Chyba tak musiało być, tak chciało przeznaczenie.
Ale teraz, dzięki temu cierpieniu jesteśmy silni, nic nie może nas zranić. Przed niczym teraz się nie cofniemy!
A może właśnie ta odrobina bólu blokowała nam drogę, po której wspinamy się w celu ostatecznego wejścia na
wyższy szczebel w hierarchii duchowej?
Może osiągniemy zbawienie? Kto wie ile życia w ludzkich ciałach pozostało…
Nigdy nie chciałem cię zranić ani zdradzić.
Casy ja ciebie chcę i potrzebuję. Boję się jednak, że nie zasłużyłem na twoje ciepło.
Proszę tylko o jedno;
Bądź ze mną! Bądź ze mną a…ja ci to wynagrodzę.
-Kocham.- zamruczał niewyraźnie pod nosem to słowo kilka razy sprawiając sobie w ten sposób przyjemność.
Pierwszy raz zrozumiał życie i pragnie go. Jak każdy i on pragnie czystej miłości.
Nie był sam. Leonardowi cały czas towarzyszy coraz mocniej dzielące się z nim swym blaskiem, słońce.
Promienie słoneczne ze wzrokiem kierowcy siedzącego w pędzącym Dodgu się spotykają. Badają się nawzajem.
Z uporem oślepiają.
Lecz Leonard nic sobie z tego nie robi. Wciska pedał gazu;
z zadowoleniem obserwuje podnoszącą się wskazówkę na prędkościomierzu.
Brak większych zakrętów , szeroka jezdnia i prawie zerowy ruch igrają z jego ambicją. Znów daje się ponieść
emocjom. Gdy noga naciskająca pedał gazu zbliżyła się kolejne pół cm bliżej podłogi licznik wskazuje
173km/h . Wskazówka wciąż rośnie. Leonard czuje jak wyciekają z niego złe emocje.
W jego włosach wiatr harcuje, a on z każdą sekundą staje się coraz bardziej odprężony.
Jest dobrym kierowcom, więc bez wysiłku w pełni nad autem kontrole utrzymuje.
Chce więcej! I szybciej przed siebie podążać. BYĆ WOLNYM!!!
Intuicja ukazuje mu kilka wariantów przyszłości nieco go w ten sposób dekoncentrując. Leonard wczuwa się w
rolę szatana.
Co on by zrobił?
Jak szatan chce ziemię opanować?
Demon wie, że Leonard będzie walczył, że się nie podda.
Szatan posiada moc ingerowania w strukturę materialną…-Przed samochodem widnieje lekkie na drodze
wzniesienie, a widoczność jest ograniczona. Leonard nagle się cały potem zalewa.- Uświadamia sobie, że przy
49
obecnej prędkości drobny kamyczek, lub pęknięcie opony przez demona spowodowane nie pozostawia mu szans
na wyjście cało z opresji.
Na pozostanie żywym szatana wrogiem!
Leonard wyczuwa zło. Nie ma co do tego wątpliwości. Na tej drodze demon go odnalazł i spróbuje zatrzymać,
najchętniej zabić.
Mruży oczy…
Leonard czerwieni się ze złości uświadamiając sobie jakim jest głupcem myśląc, że szatan będzie na niego czekał
, że pozwoli się zaskoczyć.
Na twarzy wyczuwa wielkie krople zimnego potu.
Nie ma czasu.
Wszystko w sekundach się rozgrywa.
-Casy- Leonard szepcze. Wyobraża sobie kolejne z nią spotkanie. Widzi ją jak stoi w tym samym miejscu co była
ostatnio, gdy odchodził.
Uśmiecha się, bo go z daleka poznała.
Mężczyzna zadrżał ze strachu, lecz oprzytomniał zmuszając się do działania. W ułamku sekundy zdejmuje nogę
z gazu.
Boi się.
Lecz czerpie ze strachu przyjemność, odczuwa coraz większe podniecenie.
Samochód nie przyspiesza.
Mija sekunda.
Noga jest w pobliżu hamulca.
Auto nieco zwalnia…Leonard jest podekscytowany, jednak pragnie na chwilę się całkowicie zatrzymać, by w
spokoju wypalić papierosa i uspokoić zszargane nerwy.
Nie ma do tego prawa. Demon zaatakował.
Oczy kierowcy opanowuje ciemność. Szatański mrok bez ostrzeżenia zasłania widok na wszystkie strony.
Nie ma już drzew, nie widzi nawet swych na kierownicy zaciśniętych dłoni..
Noc wewnątrz Dodga wszystko pochłania.
Mrok absolutny wiedzie obrońcę ludzkości w krainę cieni…lub wiecznych łowów.
-Nie możesz wygrać…Nie możesz…-szepta półkrwi Indianin.-Boże ocal moją duszę.-zmienia adresataMokrego od potu Leonarda blask słońca uderza ze zdwojoną silą.
Droga znika, choć mrok się rozpłynął. Puszcza kierownicę, oczy z ciemności na działanie słońca wystawione,
zasłania.
Nie widzi drogi.
-To wszystko dzieje się za szybko!- ostatnie myśli przeżywają rozkwit.-Wszystko na nic…-Wydawać się może,
że promienie to żywe istoty, atakują głowę, skupiają swą siłę na oczach ofiary, świat mu przysłaniają i drogę.
Inteligentnie zmieniają pozycję dostosowując się do ruchu Leonarda. Przeciekają obok dłoni, pomiędzy palcami,
gdy twarz zasłania.
Jedzie na wyczucie, ślepo lecz prosto, bo zapamiętał wcześniej drogę.
Jest wzrokowcem.
Nie pomaga mu to jednak, gdyż i tak traci orientację…
Nagle rozlega się gdzieś głos klaksonu!
A gdzie zasady, uczciwość sportowa?
1 sekunda:
To przede mną. Tam jest samochód. Jedzie z przeciwległej strony…Cholera, jadę za szybko. To koniec. Przy
zderzeniu czołowym nikt nie przeżyje. Nie będzie co po mnie zbierać. To lepiej, nie będę się wykrwawiał we
wraku ukochanego samochodu.
Nie będę patrzył na odcięte lub zmiażdżone ręce bądź nogi.
Lewo?
Prawo?
Do cholery, Gdzie?!!
W którą stronę?
To nie jest …
2sekunda:
…czas ani miejsce na logiczne myślenie.- Wyczuwa pędzące ku niemu niebezpieczeństwo. Jedno jest pewne.
Wie, że nie ma czasu.- W lewo! Skręcam w lewo!- decyzję podejmuje. Ma nadzieję, że niezbędny ruch
wykonuje.
Ręce na kierownicy już lądują.
Zaciskają ofiarę. Próbują:
Ratować zagrożone ludzkie istnienie.
-Ocal moją duszę…
50
-Chcę chipsy! Tato Romek zabrał mi chipsy.- ośmioletnia dziewczynka szuka sprawiedliwości u swojego
grubego ojca sprzedającego ludziom potrzebne im ubezpieczenia.-Uspokójcie się.- mówi rozkazującym tonem.
Nie pomaga.
-Ale tato…- Monika próbuje zwalczyć tyranię starszego brata-Bez dyskusji!- na chwilę opanowuje sytuację żona i matka w jednej osobie. Dzieci znajdujące się na tylnim
siedzeniu natychmiast przesuwają się jak najdalej od siebie obrażając przy okazji na cały świat.
-Już niedługo dojedziemy. – przerywa chwilę absolutnej ciszy męski głos, jednak nie słyszy od zmęczonych
kilkugodzinną jazdą pasażerów żadnych okrzyków radości ani objawionego chociaż w najskrytszym stopniu
entuzjazmu.- W taki słoneczny dzień jak dzisiaj, grzechem byłoby
nie zafundować całej rodzinie lodów! Każdy, kto będzie grzeczny dostanie wielgaśną porcję najlepszych na
całym świecie lodów. Tam dokąd jedziemy właśnie takie robią.
-U babci?- pyta dziewczynka.-Właśnie tam.- Pędzili przed siebie prawie pustą drogą, więc odległość dzieląca ich od celu podróży i Leonarda
samochodu zmniejszała się z każdą sekundą…-Romek zostaw to! Oddawaj.- Monika znienacka atakuje brata próbując w ten sposób odzyskać utraconą paczkę,
ten jednak nie ma zamiaru oddawać łupu, szczególnie młodszej siostrze. Teraz trzymają ją z dwóch stron ,
wyszarpując sobie nawzajem cenny pakunek. Oczywiście Romek w każdej chwili mógłby zakończyć pojedynek z
jedynym możliwym wynikiem, czyli na swoją korzyść, ale tego nie robił, bo uwielbiał drażnić się z Moniką.
-Zostaw jej te chipsy!- rozkazuje zdenerwowany kierowca, który na moment odwraca się w kierunku dzieci, by
dla lepszego efektu nawiązać kontakt wzrokowy. W tej samej sekundzie:
-Spójrz!!!- przeraźliwie krzyczy jego żona , która natychmiast włącza klakson by ostrzec zbliżający się
naprzeciw samochód.
Chce zmusić nadjeżdżający pojazd do:
-Szybkiej reakcji.
Chce zmusić męża do:
-Ocalenia rodziny.
Sprzedawca ubezpieczeń zauważa, że pędzący na nich samochód w dziwny sposób przyciąga promienie
słoneczne, że jest nimi niemal cały naładowany.
W to co widzi niedowierza. Dokładnie w tym samym momencie pęka paczka drogocennych chipsów rozsypując
całą zawartość na czyste do niedawna dywaniki i siedzenia.
-Tata będzie zły.- zgodnie myślą dzieci. Tymczasem rodzice biernie oczekują na rozwój wydarzeń.
Najbardziej nic nie robi kierowca. Mało tego, jak zahipnotyzowany wpatruje się w pędzącą ich pasem bestię nie
wierząc, że jest materialną postacią z tego świata.
Nie potrafi zrobić nic, co mogłoby ocalić jego rodzinę.
Nie myśli o żonie i dzieciach…
-Ocal moją duszę…W lewo, lewo.- Leonard nie musi długo oczekiwać na reakcję samochodu po nagłym skręcie
w prawo. Coś z niesamowitą prędkością mija się z nim z lewej strony. Nie dostrzegł samochodu, z którym
właśnie uniknął kolizji, lecz słyszał gwizd rozbijanego powietrza i czuł jego obecność.
Nadal nic oprócz zarysów konturów nie widzi. Ma jednak przed oczami złowrogi cień, który zamierza go zabić.
Nie tracąc czasu naciska hamulec z całych sił, by jak najszybciej zatrzymać swego ukochanego Dodga.
Samochód zjeżdża z jezdni, obraca się o 180 stopni , uderza w większe od siebie kamienie i zatrzymuje w
przydrożnym rowie.
-Wstrząs to wstrząs.- stwierdza – i:
-pierdole pierdole to pierdole.- z ust wymyka się mu wymyka. Czeka kilka minut w samochodzie stukając
palcami o kierownicę-stuk stuk - wysiada z samochodu. Przeciąga się jak kot leniwie. Cały jest obolały. Wie, że za chwilę pojawi się
siniak pod okiem.
Czuje to.
Pamięta jak uderzył głową w kierownice . Zapala papierosa:
-Jak dobrze jest żyć. Żyć i widzieć…- komentuje sytuację drapiąc się po głowie**
51
Nie wierzę …wierze.- To łatwe gdy jej nie ma .
-Nie masz? – Wstyd się przyznać.
Zostaliśmy sami, lecz czy zapomniani ?
Trudno pisać o niczym:
Wiek buntu . Młodzi rewolucjoniści niosą sztandary,
Krzyczą wzniosłe hasła .
Idea tak różna popycha- byle krok dalej, byle do przodu!
Nikt nie wierzy wierze…
I nie uwolnisz się z izolacji cuchnących toksyn!
Zatrułbyś serca…nikt nie mógłby kochać…
Już powinna być.
Gdzie ona się podziewa?
Same poszlaki…
Muszę być dobrej myśli. Najwyższy czas aby nastąpił przełom w sprawie.
Czy Tymon dowiedział się czegoś nowego? – Patryk odcinając się od świata oddawał się rozmyślaniom.Biorę czajnik, odkręcam wodę. Strużka cieczy powoli zapełnia pustą przestrzeń.
Robi to powoli…
Ona ma czas.
Odkręcam gaz.
Pstryk.
Płonie ogień. Patrzę na żywioł.
Odkładam na niego czajnik.
Gotuj się. Opanowuje mnie spokój.
Złudzenie …
Gotuj się kurwo!!!- złudzenie to byłoW tym samym momencie Klaudia z zapakowanymi w ekologiczne opakowanie zakupami próbuje się zmierzyć z
niedomkniętymi ,dzielącymi ją od klatki schodowej drzwiami.
Gdy już ma dać za wygraną ktoś podbiega z drugiej strony i jej pomaga.
-Dziękuję, Frances, a gdzie jest twoja mama? – zwraca się do dobrze wychowanego chłopca-Jestem tutaj.- słyszy z głębi klatki schodowej dobiegający znajomy kobiecy głos, a za nim dostrzega wyłaniającą
się z półmroku postać.- Hej!- wita się z Klaudią-Cześć Ewa. Co u ciebie słychać?
-Szkoda mówić…
-Brian…znów pije? –pyta z troską w głosie-Tym razem to już chyba koniec.
-Przyjdź do mnie na kawę. Porozmawiamy…Ok.?
-Może później. Muszę coś jeszcze załatwić.
-Zapraszam.
-Ok. Pa.- słyszy odpowiedź-Pa…
-Patryk…jesteś?
-Tutaj.
-Hej smutasie…-jak nimfa bezgłośnie pojawia się obok niego ofiarując kilka czułych gestów-Szukali ofiary…Musieli kilkakrotnie przejechać od ul Dojazdowej do Skrzyneckiej.
-Czego to dowodzi? Ja ich niestety nie widziałam…Może hipnoza mogłaby pomóc?
52
Może wtedy przypomniałabym sobie jakiś szczegół?- z ciekawością spogląda w zamyśloną twarz policjanta.
Kończąc zdanie postanawia wykonać na spiętych lecz mocnych męskich ramionach rozluźniający masarz. Patryk
w odpowiedzi zamyka oczy osiągając w ten sposób chwilowy stan
zadowolenia.
-Musieli krążyć w okolicach głównej ulicy…
-Obok banku.
-Właśnie!!!- krzyczy Patryk zrywając się nagle z fotela. Całuje Klaudie w usta, w ten sposób jej dziękując- Jest
bardzo dobrze strzeżony. Wnętrze i część okolicy monitoruje system ochrony banku. Jest naszpikowany
kamerami!
-Jest zamknięty, ale otwierają o 7:30. – uśmiecha się- Mam tam konto.
-Dzięki…-uświadamiam sobie, że czuję ją cały czas;
jej dotyk;
jej zapach.
Czuję jej obecność. Moje zmysły drażni woń jej zmysłowych perfum, pot, i zapach ciała…
Czuję elektryczność w powietrzu, które znajduje się między nami;
Elektryczność ulegająca wyładowaniu wnika w przedmioty znajdujące się w jej pobliżu.
Mieszkanie dziwną energią jest wprost naładowane.
Nie widzę, lecz czuję.
Zmysły mi to podpowiadają.
Pragnę się od niej uzależnić, podpiąć do źródła tej energii, by na nowo się narodzić.
By żyć!!!
Jej uzdrawiająca moc pozytywnie na mnie wpływa, leczy zszargane nerwy.
-Wierzysz w Boga?- niespodziewanie pyta.-Tak.
-Ale czy naprawdę wierzysz? Czy kochasz Go i ufasz mu?
-To trudne…Dlaczego pytasz?
-To bardzo ważne, chcę ci pomóc. Zastanów się i odpowiedz.
-Co może odpowiedzieć na takie pytanie człowiek skrzywdzony, cierpiący?
Co może odpowiedzieć kobieta w kraju, w którym toczy się wojna?
Co odpowie ciało jej martwego męża, brata, ojca? Zapytaj głodnych i obdartych z ubrań dzieci.
Zapytaj zgwałcone i porzucone kobiety.
-Dzyń dzyń- dzwoni telefon. Podnoszę słuchawkę domyślając się już z kim będę rozmawiał. Mam rację to
Tymon.
-Słuchaj, tylko dokładnie bo nie uwierzysz…-nakazuje podnieconym tonem gruby policjant-Ok. Zaczynaj.
-Właśnie wróciły wyniki badań z znalezionych ubrań. Każde z nich ma na sobie znikome ślady nie swojej krwi.
Słuchaj dalej, to jest dziwne, niewytłumaczalne.
-Co?
-Na ich ubraniach znajdują się plamy jakiejś cieczy. Hmm…To wywar z domieszką krwi, ale jakby to
powiedzieć, ta krew pochodziła przypuszczalnie od człowieka prehistorycznego. Takiego półczłowieka…
-Naszego przodka?
-Powiedziałbym praprzodka…
-Pomylili się w laboratorium? Ktoś sobie żarty robi???
-Nie ma mowy. Nikt jednak takiej krwi na ziemi nie posiada. I to od tysięcy lat, a ta jeszcze całkiem nie
skrzepła…
-ale…-próbuję na poczekaniu znaleźć rozwiązanie-Czy ty mi kurwa chcesz powiedzieć, że Yeti, wielka
pierdolona stopa porwała moje dziecko? Zaręczam ci, że to nie jakiś wymyślony stwór, lecz dwoje ludzi w
samochodzie. Oto porywacze! Ich szukamy!
-Nie o to chodzi. Powiedziano mi, że ta krew to jest cholerne brakujące ogniwo w ewolucji człowieka, że dzięki
właścicielowi tej krwi nie zeszliśmy, lecz zeskoczyliśmy z drzewa. Rozumiesz? O milion lat ktoś pomógł nam
przyspieszyć ewolucję! Sam tego kurwa nie rozumiem.
-Może to sprawka genetyków? Może coś sklonowali?
-Nawet jeśli , to kosztowałoby fortunę. Więcej niż nasze państwo wydaje na leczenie chorych. Kurwa to jest
nierealne!
-Musimy dokładniej sprawdzić ambasadę i ambasadorów Stanów Zjednoczonych. Rozumiesz?
-Pamiętasz Ahmeda i jego pomocnika, detektywa Sandemo? Tego spryciarza od pentagramu…
-Jasne. Wydaje się być całkiem inteligentny.
-Jest. Ma talent. Cały czas pracuje nad ambasadą. Moi ludzie obserwują wchodzących i wychodzących. Robimy
zdjęcia…
-Myślę, że to dobry trop. Dzięki…za wszystko.
-Nie ma sprawy. Trzymaj się.
53
-Jasne. Do jutra.- odkładam słuchawkę**
-Napijesz się drinka?- skierowałem słowa do jedynej poza mną znajdującej się osoby w mieszkaniu. Nie
czekając na odpowiedz dolewam alkohol do kusząco wyglądającej czerwonej cieczy.
Rozpuszcza się sok.
Napój podaje Klaudii.
Dla siebie zostawiam taki sam, tyle, że z mniejszą ilością soku.
-Ja wierzę i Go kocham. Pomimo tego, że boisz się wzywać Boga, wiem, że czujesz to samo.- patrzę na nią, lecz
nie trafiają do mnie jej trudne słowa. Chce mi się spać. Boję się , że nie podołam…Boję się czegoś, co połączyło
ludzkość z praprzodkami żelaznym ogniwem. Nie chcę płacić za to przymierze…
Pamiętam śmiertelnie poważny głos Tymona.
Tymon nie kłamie.
On ma racje.
Szukam na łóżku wygodnej pozycji. Klaudia przytula się, całuje w czoło.
-Nie zapominaj o Bogu.
Nie rozumuj logicznie. Proś, a On wskaże ci drogę. Da siłę…Wieczność to bardzo długo.- szepta wprost do ucha
z wyczuciem je nadgryzając.
Przez moje ciało przelewa się fala bezsilności, po przejściu której wzbudza się pożądanie. Ono bezwzględnie
moje myśli i ciało.
Marny ze mnie wojownik…
Ciało poddając się nieuniknionemu przyjmuje raz po raz ataki wysokich temperatur.
Walczę jak lew z pożądaniem, lecz w chwili, gdy Klaudia postanawia wgryźć się w szyję i wyssać zemnie całą
krew, poddaję się.
Przyjmuję to co nieuniknione, co przeznaczenie nakazuje.
Klaudia zsuwa się niżej.
Jej wilgotny języczek żywi się potem ciała mojego…-światy i zakamarki Patryka odkrywa. Jednym
zdecydowanym ruchem jej delikatne dłonie rozszerzają męskie nogi, docierając w ten sposób do poszukiwanych
organówCzuję, że znajduję się w dobrych rękach. Już tylko lepiej być może.- Patryk chwyta ją mocno i przewraca pod
siebie. Klaudii podoba się sposób w jaki Patryk dociera do jej piersi i jak pieści jej brodawki.
Nie omija żadnego zakamarka jej idealnego ciała.
Tej nocy łączą się w całość przeżywając upragnione spełnienie. Przez chwilę nie zastanawiają się nad dniem
jutrzejszym. Jeszcze nie wiedzą, że czas szybko mija a ludzie i czasy się zmieniają, że obrazy przemijają…
Dwa potężne węże stoją na mojej drodze. Przywdziane w złociste łuski wręcz oślepiają mnie blaskiem.
Patrzą na mnie…Kuszą:
-podejdź…Dotknij, bo jesteśmy piękne. Jestem odważny więc stąpam lekko naprzód. Prawie się nie boję, nie
wyczuwam zagrożenia.
Łuski płoną!!! To ogień kuszący, niegroźnie delikatny…-Patryk nie unika, nie boi się wzroku ognia…Chcę ich dotknąć, skosztować piękna…
Jestem blisko.
Zrywa się delikatny wiaterek, muska mą dłoń.
Przyjazny ogień mnie ogrzał…
-Jesteście piękne…
-To prawda – odpowiadają zgodnie –Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Strzec cię będziemy. Dotknij nas dotknij…
Stoją na mojej drodze; strażnicy doskonałości pilnują wejścia na łąkę idealnej harmonii.
-Pragniemy cię…- Pragną mnie , więc będę ich nazywał „przyjaciele”. Wiem, że jest wśród nich miejsce i dla
mnie.
Muszę tylko dotknąć waszej doskonałości, by -się w niej zagubić,- zakosztować smaku rajskich owoców.-by w
niej pozostać-.
Lecz nagle po drugiej stronie pojawia się cień.
-spiesz się spiesz on chce cię zgubić! Dotknij….- Postać staje się coraz wyraźniejsza. Bezkształtna mieszanina
gazów formuje się, przybiera ludzką postać.
-Dotknij szybciej naszego ognia! Dotknij bo pójdziemy…
Zostaniesz sam!
-Chcę się połączyć z Wami! Przejść inicjację, spełnienie! Osiągnąć NIRWANĘ!!!
Lecz oto słyszę głos, który mnie powstrzymuje, rozbudza wątpliwości…Teorie okropne i zdradliwe mi ukazuje!
54
-Syyyyyyyyyyyyyyy-ktoś mnie atakuje. Dźwięk jest głośny, wibruje. Nie zniosę tego, a było tak przyjemnie, tak
miło...
Zasłaniam dłońmi uszy.
Nie chce słyszeć jak kłócą się o mnie przyjaciele:
-Ja pierwszy go ugryzę! Syyyy- głos przebił się przez wszystkie bariery ochronne.
-Nie. Jest mój ja go zabiję!
-Pozwól, że ja to zrobię….
- To jest człowiek!!!- krzyczę do niedawnej formy gazowej.- Dlaczego patrzysz na mnie?
Kim jesteś?
Czego chcesz?
Nie patrz tak na mnie…
Wytężam wzrok by dostrzec kim jest, by zgwałcić jego tożsamość.
Odpowiada na moje pytania ukazując się w pełni. Boże to:
-Rysiek?
-Rysiek!!!- krzyczę najgłośniej jak mogę bojąc się, że nie zauważy ojca. Nie odchodź nie dostrzegłszy mojej
twarzy…-Idę do ciebie!
Idę?
Jak mogę przejść obok wygłodzonych węży?
-Syyy- strażnicy czekają na swoją ofiarę.
-Syyyn cię woła…-węże doskonałe na moich oczach przeistaczają się w czarne i niezwykle ponure stworzenia.
-Kim jesteście? Czego chcecie?
Z ich łusek wydobywa się żar. Pali boleśnie moją skórę.
Ogień nie jest przyjemny…On parzy!!!
Długie, czerwone wężowe języki złowrogo syczą. Sięgają niemal mej twarzy.
Ich nienawiść wraz z jadem wydobywa się z pysków, skapuje kropla po kropli na trawę, doszczętnie ją spalając.
W miejscu, w którym styka się niewinny świat zielonych istot z wężowym śladem, pozostaje zatruta ziemia i
odrobina zabijającego wszystko co żywe jadu. Tutaj czeka na kolejne ofiary.
Moja skóra prawie płonie…Organizm z coraz większym trudem wchłania ciepło.
Woda paruje.
Nadzieja maleje.
-To boli…
-Zrób krok do tyłu a ciało przestanie cię boleć. Z duszą się rozliczysz, z wyrzutem sumienia na wieki
pozostaniesz. Będziesz szczęśliwy?
-Zrób krok do przodu a zginiesz, lecz dusza ci pozostanie. Ja będę najedzona.
-Ja też. –przypomina o sobie samiec swej żonie-Wszyscy będziemy szczęśliwi.
-Teraz jesteśmy głodni…
Syn mnie obserwuje. Kogo widzi?
Bezsilnego ojca. Pękł mit, w jego oczach słabnie moja potęga …
Niepotrzebnie ojcu bezgranicznie ufałeś… Lecz teraz stoisz tam Ryszardzie i widzę , że nie jesteś przekonany
czy ojciec przyjdzie.
Czy skoczyłby za tobą w przepaść, w odmęty oceanu?
Czy będzie szukał cię w ogniu, lub pomiędzy falami twego ciała?
Nie wierzysz już, nie jesteś o tym przekonany.
Twój ojciec się waha.
Jest człowiekiem, choć się do tego nie przyznawał.
-Patryk przyjdzie…pomimo cierpienia przyjdzie.-wciąż ufa ojcu chłopiecNie byłbym tego jednak taki pewny.
-Nic ci nie zrobią. Musisz być czysty. –Lecz Patryk patrzy na swe dłonie. One się zmieniają.-Kim jestem?- pyta po powrocie do swej pierwotnej formy:
w połowie-Alekton(władca smoków)
w połowie Patryk (ojciec z wyboru).
-Nic ci nie zrobią. Musisz być czysty, pokazać jak ludzi…kochasz bracie, aniele…-znajomy głos stara się
pomóc.
Czyj to głos?
Patryk go zna, to Klaudia sen jego odwiedza.
Alekton go zna, do tęskniących Aniołów, jego braci należy.- Musisz być czysty.- Klaudia za wężami, na łące stoi,
przemawia.
Ona drogę wskazuje.
Jest naga, lecz nie zwyczajna.
Widzę jej duszę. Zakochałem się w…Aniele. -Jest piękna, lecz w połowie człowiekiem. Tą postać dla Alektona
przybrała.
55
Przybyła z raju, by wybawić błądzącego , kogoś kto też kiedyś był aniołem.
By wybawić tego, w którym się zakochała.
Nie wyrzekła się swego Anielstwa sama:
I Casy ludzka powlokę dla Alektona i Morfeusza przybrała...
Anioł to robi dla anioła!- Miliony kobiet powinno ci duszy i ciała zazdrościć. Jesteś nadzwyczajna!!!
Spowija cię naga niebiańska mgła, dla oczu miła poświata. Jesteś bytem prawie doskonałym. Sprawiasz, że
opanowuje mnie spokój, że na mnie spływa.
Nie boje się żaru.
Ogień traci swą moc.
-Miłość zaprowadzi cię do celu. ZA SERCEM PODĄŻAJ.
Nie myśl logicznie. Nad tym, co szatan ci powie się nie zastanawiaj.
Idź przed siebie, do celu.
Ofiaruj im zbawienie. – ona jest wciąż tak daleko, lecz jej mgła już przy mnie. Spowija, otacza zmęczone ciało.
Otuchy dodaje.
Jestem silny!!!
-Chodźmy…- natychmiast reaguję na jej wezwanie. Idę naprzód przenikając przez strażników, lecz nie zwracam
na nich uwagi.
Są dla mnie czymś nieobecnym, co nie może mnie zranić.
Nie słyszę jęków, syków nawet tych odległych i niegroźnych.- lecz wokół Alektona diabelskie siły syczały, wiły
się, jęczały.
Próbowały wgryźć się w ciało śmiałka, rozszarpać i zjeść jego organy.
Wszystko na nic, dla Alektona są już tylko nic nie znaczącymi dwoma hologramami.- Jestem już prawie obok
Ryszarda. Pewien wygranej…gdy nagle poświata Klaudii wypuszcza mą dłoń. Wokół robi się szaro.
Obraz rozkwitu roślinnej epoki pryska jak bańka mydlana. Blednie wokół zielony kolor.
Trawy usychają,
Źródlana woda w błoto się zmienia. Bagna na łące powstają.
Ptaki z nieba martwe spadają.
Zwierzęta umierają.
Martwe królestwo z mnóstwem zarastającym je krzaków-z kolcami- me serce ranią.- wiją się na nim, wbijają i
zaciskają.
Wbrew woli na starej kamiennej drodze stoję. Już bardziej zniszczona chyba być nie może.
-To twoja droga- powiedział w agonii gawron- Czuję, że od wieków na niej byłem, po ostrych krawędziach
kamieni stąpałem,
stopy raniłem…
-Synku…- spoglądam w kierunku oddalającej się postaci. Nie rusza się, a jednak jest coraz dalej. Ocenia mnie
wzrokiem zagniewanym.
Biegnę jak kiedyś w kierunku oddalającego się syna.
Jestem szybki, lecz niezdarny. Potykam się o wystający kamień.
Dotkliwie ranię stopę i kolano. Patrzę na płynącą z rany krew, jest prawie strumieniem.
Nie. Nie kamienie to ja krwawię…
-Tato…-słyszę zmartwiony głosRyszard dłoń w moim kierunku wyciąga, jednak jest coraz dalejTato…-moja koszula przez niecne siły zostaje rozdarta. Widzę jak żal me serce ściska, jak z niego na świat
wydobywa się pulsujący cierń i krew z piersi wypływa.
Umieram.
Nasze łzy w tym samym momencie upadają na ziemię, rozpryskują się i wnikają w szczeliny pomiędzy
kamieniami.
Wiem, że docierają do gleby.
Ziemia daje mi nadzieję!
-To nie jest sprawiedliwe!!!- syczę gniewnie przez zęby.- Alekton klęczy z wzrokiem utkwionym w odległą,
znajdującą się tuż pod horyzontem czarną plamkę, w pozostałość po Ryszardzie.
Niebo krwawi…
Ból skutecznie przeszywa każdy zakamarek ciała i duszy wyrodnego ojca.
-Jesteś wyrodny, bo nie potrafisz przeznaczenia powstrzymać…-szatański szept cierpiącego jeszcze bardziej
przytłacza.
A on klęczy i czeka na Ikarowego Malarza…- jestem nagi. Wiem, że grzeszę nagością. Chcę być taki jak anioły,
chcę wzlecieć w kierunku nieba…
Nie chcę odpychać swą niedoskonałością istoty z wyższych wymiarów!
Wzywam Boga!!!
Nie chcę by płoszyły ich moje wielkie stopy i ociężałe ciało.
56
-Do zobaczenia.- Alekton obiecuje Aniołom spotkanie, a one wraz z promieniami wschodzącego słońca
odprowadzają Alektona z snu w Patryka życie; w twardego policjanta ciało…
*
-dzyń…dzyń- zegarek dzwoni tylko dwa razy, po czym męska dłoń zdecydowanym ruchem go rozbraja.
-Cholera już po szóstej. – poinformował sam siebie Patryk, starając się przypomnieć szczegóły z snu, który
wywołał w jego ciele gwałtowne reakcje objawiające się wydzielaniem wielkich ilości grubych kropel potu.
Mężczyzna przywoływał każdy szczegół i poddawał analizie.
Znów sen, lecz tym razem na jawie przeżywa. – Patrzę na śpiącą spokojnie Klaudię. Mam, dziwne przeczucie,
czuję jakby ona miała coś z moim snem wspólnego.
Czuję niepokój…
Wydaje mi się, że ona wie o wiele więcej niż daje po sobie poznać.
To dziwne…Wiem, że ją znam od wieków;
Że łączy nas więź, której nie doświadczył jeszcze żaden człowiek.
-To głupie!- informuję moje odbicie w lustrze. Obmywam twarz wodą.- Jeszcze jeden taki sen i się wykończę…mam ociężałą głowę, jeszcze jestem lekko rozespany.
Czy sen może mieć związek z magią?
Czy ktoś go ukierunkował, stworzył specjalnie dla mnie scenariusz godny kilku Oskarów?
Nie. To jest niemożliwe.
Nikt nie ma takiej władzy!
A jednak śniłem.
Gdy byłem na łące, sen wydawał się prawdą…
Mam nowego przyjaciela?
Czy wroga?- spoglądam na śpiącą KlaudieTen sen był też o tobie…Czy masz z tym cos wspólnego?
Tam zostawiłaś mi pustkę i cierpienie.
Ukazałaś drogę.
Czy…mogę ci zaufać?
-Śpisz?- pytam tak żeby jej nie obudzić- Wyglądasz prawie jak anioł…Boże, co ja wygaduję?
Prysznic jest tym czymś czego najbardziej teraz potrzebuję.
Pół godziny później czując się jak nowonarodzony wchodzę, pijąc jogurt do sypialni. Prawie całkiem nagie ciało
Klaudii wciąż znajduje się w łóżku, śpi.
Wydaje mi się, że obserwujemy się nawzajem.
Nie chcę niszczyć iluzji świata w którym się teraz znajduje, więc nie budząc jej, z zachowaniem szczególnej
ostrożności otwieram drzwi i na zewnątrz wychodzę.
Jestem na klatce schodowej.- Patryk stąpając po schodach nie wie, że obok stoi i przygląda mu się śmierć.
Czarna dama obserwuje jak męska dłoń zsuwa się po poręczy, jak spód obuwia uderza w kant schoda.
Śmierć takie obrazy zawsze ogląda w zwolnionym tempie.
Nie podąża za Patrykiem, nogą przekracza jednak jego mieszkania progi. Nie rozgląda się , lecz przechodzi
przez łóżko- wytyczoną przez przeznaczenie drogą-przyspiesza i z prędkością światła wybiega przez okno.
Wiele miejsc dzisiaj musi odwiedzić.
Za węchem podąża, szuka ludzi;
którzy zerwą z ciałem przymierze;
i miejsc w których będą umierać.
Nienawidzę dużych, przesiąkniętych fałszem instytucji!
-Dzień dobry, jestem z policji.- zwracam się do pracującej w banku kobiety. Przez chwilę milczy badając mnie
wzrokiem-Dzień dobry.- odpowiada-Czy mógłbym porozmawiać z kierownikiem?- staram się być miły-Proszę chwilę poczekać.
-Ok.- wyrażam zgodę dodatkowym skinieniem głowy.
Urzędniczka dzwoni.
Są ich dwa rodzaje, urzędniczek:
Pierwszy to te o nieco za okrągłych kształtach, lecz one pomimo swej odrobinę za dużej wagi nie są groźne, a
czasami nawet sympatyczne.
Drugi to ich dokładne przeciwieństwo zarówno pod względem charakteru jak i budowy ciała.
Widzę przed sobą kobietę składającą się z samych kości i do nich poprzyklejanej, raczej byle jak
skóry.
57
Miejscami jest aż za bardzo naciągnięta a w innych królują liczne i ponad przeciętne zmarszczki.
Takie zawsze muszą okazać się wredne, bo lubią komplikować cudze życie.
Robią to, by ukryć , że są nieszczęśliwe, że nic poza porażką w życiu nie osiągnęły.
Niestety ich wysiłki przynoszą odwrotny efekt, lecz one sobie z tego sprawy nie zdają.
Są ślepe.
-Służbowo czy prywatnie?- pyta oschle.-Jedno i drugie.
-Legitymację, proszę…-drugie słowo dodaje ciszej-Proszę - odpowiadam z ironią podając tryumfalnie służbową blachę. Rozmawia jeszcze chwile przez telefon, a
potem oddając moją własność łaskawie informuje, że uchwytny jest tylko zastępca dyrektora, i jeśli nadal pragnę
się z nim zobaczyć, to przez dwadzieścia minut będzie jeszcze w pokoju numer 9.
-Proszę zapukać.- dodaje na koniec nie wierząc w moje dobre wychowanie.
Całkiem niepotrzebnie.
Ludzie chyba nie lubią policjantów. – przez umysł Patryka przemyka myśl na którą ciężko pracowali jego
mundurowi koledzyWidzę przed sobą z gustem wykończony gabinet i faceta w drogim garniturze przeszukującego stos papierów.
Nie raczy mnie zauważyć.
-Dzień dobry- staram się zwrócić jego uwagę, lecz mam złe przeczucia co do jego chęci współpracy-Proszę siadać, chwileczkę.- wskazuje ręką fotel nawet na mnie nie spoglądając.
I tak dopnę swego!- w myślach postanawiam- Papiery, papiery, papiery…- mówi lecz nie wiem czy do mnie, czy do siebie.
*
Tymczasem śmierć , choć nikt jej nie widział przemknęła obok wielu osób w banku. Była nawet w pokoju numer
9 zerkając ukradkiem na zastępcę dyrektora głównego.
Niespodziewanie zapracowany urzędnik bankowy jednym nagłym ruchem odrywa się od pracy i zatrzymuje
badawczy wzrok na mojej twarzy. Z trudem, ale odwzajemniam spojrzenie. Badamy się nawzajem.
-Panie Patryku, mam na imię Greg.- zaczyna mówić pewnym siebie głosem.- Jestem do pańskiej dyspozycji,
oczywiście chwilowo. – uśmiecha się fałszywie, splatając przy okazji dłonie- A więc co pana sprowadza?
-Prowadzę śledztwo w pewnej sprawie.- zaczynam łagodnie starając się zainteresować rozmówcę wątkiem
historii. Potem, podkreślając moje ojcowskie uczucia przekazuję najistotniejsze fakty śledztwa. On jednak
pozostaje niewzruszony.
-Ale MÓJ bank…w czym może pomóc?
-Jest szansa na znalezienie pewnych powiązań…-znów przez dłuższą chwilę tłumaczę o co chodzi. Zauważam,
że czerpie przyjemność z zmuszania mnie do powtarzania i rozwijania zdań. Denerwuje mnie, ale jestem od
niego zależny.- Potrzebuję przejrzeć kasetę z obrazem z kamer sprzed banku. Tam jest jedyny ślad mojego
syna…O to przyszedłem prosić.
-Rozumiem mamy jeszcze nagrania z dnia porwania, ale powinien sobie pan zdać z tego sprawę, że są to dane
zastrzeżone, których nie wolno mi ujawniać. Muszę dbać o interesy banku…
-A czy interesy banku nie ucierpią gdy wszystkie gazety zaczną pisać o pańskiej chęci współpracy? O tym, że
pan Greg pomaga porywaczom dzieci? Posłuchaj ja i tak dostanę nakaz i obejrzę te kasety. Ludzie są
zdenerwowani, bo to nie jest odosobniony przypadek porwania. Zlinczują cię.- dodaję stanowczo- Chcę tylko te
kasety. Nikt się o tym nie dowie…-wydaje mi się, że rozmawiam z posągiem. Nie wiem nawet czy pan Greg
oddycha, nie widać tego. Po kilkunastu sekundach rozmyślania zastępca dyrektora podniósł słuchawkę i
skontaktował się z kimś, komu przedstawił zaistniałą sytuację. Po kilku minutach do gabinetu wkroczył mały ,
chudy i łysy mężczyzna, który zamienił kilka słów z panem Gregiem i usiadł na pustym już fotelu przed
piętrzącym się stosem papierów. Mój były rozmówca bez słowa, lecz najwyraźniej wściekły opuścił pokój.
-Witam pana.- zwraca się uprzejmie do Policjanta- Jestem dyrektorem, w czym mogę pomóc? –po piętnastu
minutach rozmowy toczącej się w miłej atmosferze Patryk trzymał w dłoni upragnioną kasetę.- Sam mam dzieci,
więc pana doskonale rozumiem. Mam nadzieję, że pomogłem…-jego głos brzmi życzliwie- A, i proszę wybaczyć
mojemu zastępcy. Jest niezastąpiony w wszelkiego typu transakcjach, a tam najmniej liczą się ludzkie uczucia,
rozumie pan?
-Tak.
-Jeszcze raz najmocniej pana za niego przepraszam. I może pan ją zatrzymać- wskazuje na kasetę- Pozostaje mi
tylko życzyć powodzenia.- wstaje i podaje mi dłoń. Odwzajemniam gest. Potem błyskawicznie opuszczam fotel,
gabinet i bank.-
58
Tropiąca ludzi Czarna Dama z każdą godziną nabiera w mieście coraz lepszej orientacji. Odwiedza piwnice i
domy. Porusza się przy tym coraz szybciej i sprawniej. Wie, że cały świat musi jeszcze przemierzyć.
W drodze do domu zatrzymuję się przed dawno nie odwiedzanym przeze mnie kościołem. Zawsze
przechodziłem obok nie zwracając na niego uwagi. Nawet go nie zauważałem. Czekałem na odpowiednią chwilę,
by pojednać się z Bogiem.
Budowla wydaje się być potężna, niezniszczalna. Czuję ochraniającą ją moc, Boga i aniołów stojących na straży
swego domu. Wzywa mnie, więc idę do konfesjonału. Nie mam planu wyznania grzechu. Po prostu wchodzę
porozmawiać z księdzem.
Idę bo jestem egoistą.
Dla siebie to robię…
Dlatego, że potrzebuję.
Nie chcę myśleć o tym, że ksiądz też jest człowiekiem, że grzeszy…
-Słucham cię, synu…-czeka cierpliwie aż będę gotów wyznać swe grzechy- Co uczyniłeś?- postanawia mi
pomóc-Urodziłem się, a więc sprowokowałem rodziców do grzechu pierworodnego. Nawet jeśli popełnili go z miłości
co to zmienia? Dlaczego mamy budować życie na zepsutym fundamencie. Nawet szałas, nie wspominając o
domu bez fundamentów wcześniej czy później się zawali…
-Wszyscy ludzie rodzą się z miłości. Łaska Boża i miłość są do życia i zbawienia niezbędne.
-A Jezus?
-Tak?
-Urodził się z krwi i kości by być takim samym jak my?
-Tak. Mów dalej.
-Nie rozumiem więc dlaczego nie urodził się w grzechu…Nie doświadczył grzechu pierworodnego, a mówił, że
jest taki sam jak my…
Potrafił uzdrawiać, a mówił, że jest taki sam jak my…
Czynił cuda.
Nie był nigdy taki sam…On rozmawiał z Bogiem, widywał się z aniołami. Nie mógł więc do ludzi być
podobny…
-Nie możesz w ten sposób myśleć…te słowa podsuwa ci szatan, a Ty musisz się przed nim bronić. Proszę, nie
staraj się nigdy zrozumieć Boga, bo stracisz rozum a szatan doprowadzi cię dopiekła.
Rozumiesz?
Dopnie swego. Zaciśnie na twojej szyi założoną już pętle.
Rozumiesz o czym mówię?
-Tak.- odpowiadam zgodnie z prawdą, lecz nadal jestem Boga ciekawy.Wyznaj więc swoje grzechy, lecz musisz za nie żałować.
Żałuj za nie a poczujesz czystość, sens naszego życia.
Poczujesz czystość i miłość.
Poczujesz smak Boga.
-Czy ksiądz jest w stanie umierać nie wątpiąc? Niech ksiądz mi szczerze powie…
-Mam nadzieję, że tak. Modlę się o to i pragnę co wieczór. Cierpię, gdy widzę umierającą młodą osobę, której
udzielam ostatniego namaszczenia; ale nie próbuję Boga zrozumieć. Stoję za nim, popieram jego czyny. Czasem
błagam o łaskę, o wiarę…
-Prześladuje mnie gniew, nie wiem czy mogę nad nim zapanować.
-Ktoś wyrządził ci krzywdę, a ty nie potrafisz przebaczyć?- zastanawiam się czy ksiądz chce mi pomóc
bezinteresownie, przecież w ten sposób stara się zapewnić sobie drogę do nieba.-Stłum gniew, lecz nie kieruj go
do tego, który umarł na krzyżu dla ciebie; dla ciebie znosił pogardę i wyszydzenie. Musisz winnym przebaczyć a
Bóg ich osądzi. Nie zapomnij, że On i ciebie będzie sądził…Jest sprawiedliwy, lecz w swoich decyzjach
nieugięty.
-Ojcze…Zabiliśmy człowieka, to słowa, które dały początek ludzkiemu zbawienia. Przez zabójstwo otwarliśmy
bramy do nieba. Tego też nie potrafię wytłumaczyć. Dlaczego musieliśmy zabić, by odnaleźć drogę do
doskonałości? Czy teraz nie mamy prawa powoływać się na wiarę, by innych dla własnych celów zabijać?
-Bóg…
-Ojcze, wiem , że Bóg jest światłością. Pobłogosław mnie, proszę…
-Nie mogę dzisiaj ci udzielić rozgrzeszenia, ale przyjdź do mnie jak poczujesz skruchę. Pamiętaj „drzwi tego
kościoła zawsze przed tobą stopą otworem”. Możesz przyjść do mnie o każdej porze, nie bacząc na godzinę…Patryk wyszedł z kościoła, a ksiądz klęcząc przed ołtarzem modlił się jeszcze długo o łaskę dla jej
potrzebujących (cego). Młodszy ksiądz, Szymon, który go obserwował podszedł do niego zaciekawiony
nietypowym zachowaniem kapłana.
- Kim był ten człowiek?- spytał-A kim my jesteśmy?
59
-Sługami Bożymi.
-Właśnie. Nie ważne kim był, lecz ważne jest to, że potrzebował naszej pomocy i że ją otrzymał. Tylko czy to
wystarczy?- zasmucił się kapłan, a Szymon nic z tego nie zrozumiał-.
O godzinie 11-nastej Patryk wciąż sterczał w biurze Tymona przed włączonym ekranem telewizora czekając na
jego powrót i nowe wiadomości uzyskane dzięki nagraniu z kamer bankowych.
Patryk również przeglądał kopię oddanej kasety.- Twarz Ryszarda cały czas widnieje mi przed oczami.
Klatka po klatce przesuwam do tyłu kasetę ożywiając stopniowo obrazy. Potem po raz kolejny pozwalam im
wykonać te same ruchy mając za każdym razem nadzieję dostrzec jakiś zdradzający miejsce kryjówki
porywaczy, szczegół.
Na próżno.
Za każdym razem Rysiek pojawia się na ułamek sekundy tylko po to, by zmrozić krew w żyłach swym zimnym i
przerażającym spojrzeniem.
Chłopak wygląda jak zupełnie obca osoba…On wygląda jak szef a porywacze jak jemu podlegli żołnierze.
Jednego jestem pewien, unikają przebijającego na wylot spojrzenia chłopca.
-Co ja wygaduję. – zganił sam siebie Patryk-Dobra Robota. – otwierając drzwi pochwalił kolegę wchodzący do biura Tymon- Po południu powinniśmy mieć
dokładne dane porywaczy, nazwiska i inne szczegóły. To nasz przełom, przyjacielu. Wykopiemy ich choćby
spod ziemi, a jednego to wręcz pewne.
-Zadzwoń jak tylko coś będziesz miał. Ja idę do domu.- pożegnał się nie podzielający jeszcze entuzjazmu
Tymona, Patryk. Wziął kopię kasety i poszedł oglądać ją -setki razy- w absolutnej samotności.
Patrzę na zegarek. Jest już 14;16. Dzwonię po raz kolejny w ciągu ostatniego kwadransu na komisariat w
nadziei, że dowiem się czegoś nowego.
-Czekaj cierpliwie. – za każdym razem słyszę te same słowa. Przypominam sobie sceny z dzieciństwa.
Pamiętam dokładnie jak razem przekraczaliśmy bramy przedszkola. Tylko my i stojące nieopodal nasze matki…
Razem bawiliśmy się w piaskownicy w naszych super tajnych pojazdach wyścigowych. Potem, gdy już nadeszła
era lotów międzygalaktycznych odwiedzaliśmy inne planety. Tak było do czasu wypadku…Wtedy, razem z
ludźmi, którzy na zawsze odeszli coś w każdym z nas umarło, nadwerężyła się nić przyjaźni…
Matka Tymona zmarła na miejscu zabierając ze sobą do nieba swą malutką córeczkę, ukochaną siostrę mojego
przyjaciela.
Jego ojciec, kolejna ofiara potrącenia został częściowo sparaliżowany i już do końca życia poruszał się o kulach.
Nie wiem czy byłem dobrym przyjacielem.
Tymon wiele razy powtarzał słowa ojca:
„czasami przed snem widzę ich wyraźne twarze. Mówią do mnie…Tęsknią.
Widzę i słyszę ich, a ty synku?”- ojciec Tymona powtarzał mu do znudzenia te słowa przez rok. W rocznicę
wypadku wszystko się zmieniło. Tymon opowiadał mi jak stał nad ciałem ojca.
On widział jak najbliższa mu osoba wkłada sobie pistolet do ust.
Miał nieobecny wzrok, jakby za mgłą.
Tymon widział, jak ojciec pociąga za spust…
Został sam, przesiadując godzinami ot tak bez celu na cmentarzu obok ciał swej rodziny.
Razem ukończyliśmy szkołę zostając policjantami.
Rozumiem go. Nie poddał się całkowicie, lecz utyło jego ciało w ucieczce przed miłością m.in.
Nieważne.
Słyszę upragniony dźwięk telefonu:
-Słucham?
-Cześć Patryk.- rozpoznaję głos Tymona-Tak. Mów.- ponaglam go-Tylko spokojnie.- ostrzega-Weź coś do pisania, to podam ci adres właściciela samochodu.
-Mów.
-Joachim Blue.
Ul. Podmiejska 112.
-To ten polityk, który zgłosił kradzież? Mamy go? On jest na kasecie nagrany?- niemal tryskam radością-To nie jest takie proste. Jest przedstawicielem ambasady.
-Załatwimy go!- nie tracę ducha walki-Nie podniecaj się tak. Jest politykiem, gnojek ma immunitet . Oficjalnie jest nietykalny, ale masz rację.
Załatwimy go.
-Dobierzemy się mu do dupy!
60
-O tak! Sprawa jest już prawie zakończona. Potrzebujemy finezji…Musimy działać delikatnie, z wyczuciem.
Tak, żeby zakończyć wszystko po naszej myśli. Patryk?
-Tak?
-Nie rób nic głupiego, bo go spłoszysz. Razem ułożymy plan. Musisz tylko chwilę na mnie poczekać…Zrobisz to
dla mnie?
-Czekam.
-Wysłałem Ahmeda, by się rozpytał w okolicy jego posiadłości.
-I co?
-Wygląda na to, że jest członkiem sekty, choć oficjalnie inaczej to nazywają. Wiesz jak się przedstawiają?
Rodzina.
Po prostu rodzina, ludzie którzy żyją w harmonii i się kochają.
-Gówno prawda.
-To właśnie udowodnimy. Już są obserwowani. Tylko na Boga nie wkradaj się tam, a jeżeli już nie będziesz się
mógł powstrzymać, to powiedz a pójdę z tobą. Jesteśmy kumplami do cholery.
-A co z emeryturą?
-Chrzanić emeryturę! Dorwiemy skurwysynów! – po chwili odkładam słuchawkę. Czuję , że serce mi wali jak
szalone.
Jest opętane?
To nerwy.
Już widzę jak wyskakuje z mej piersi, patrzy na mnie nieco zdziwione i niczym kurczak z odciętą głową ,
krwawiąc skacze po pokoju.
To chwila agonii, ale czyjej?
Mojej?
Kurczaka?
Czy ja zawsze tak muszę reagować na stres?
Tak!- sam sobie odpowiadamChciałbym widzieć twą matkę wśród nas, żywych;
-Tańczącą, rozpromienioną!
-uśmiechającą się jak co dzień tryskającą energią.
Chciałbym Cię widzieć optymizmem jak zwykle innych zarażającą!
Ale Ty już do nas nie należysz…Pojawiłaś się nagle, rozpętałaś burzę!
Zawsze tak się zjawiasz…ale już nie przyjdziesz. Tylko sny nam pozostały?
Kim jesteś?
Energią, wyładowaniem. Wniknęłaś w nas, potem w ziemię znikając na zawsze, lecz pozostawiłaś jak narkotyk
uzależnienie.
My z ziemią za tobą tęsknimy! Wciąż cię kochamy.
Ale są różne miłości i namiętności…
Klaudia jak co dzień i dziś mnie odwiedza. Chwilę rozmawiamy. Dowiaduję się, że Natalia, pielęgniarka ze
szpitala w którym leczyli me rany posiada ważne informacje i prosi o pilne się z nią skontaktowanie.
Nieważne. Moje zdrowie dzisiaj się nie liczy.
To miłe, gdy do twego domu przychodzi kobieta gwałcąc zakorzenioną tam samotność. Dziwne są takie
przemiany.
Słońce świeci inaczej, jaśniejsze są wokół barwy.
Na wszelki wypadek biorę numer telefonu pielęgniarki i jej adres.
Klaudia stoi patrząc na mnie badawczo. Ocenia sytuację. Wierzy w moje możliwości, a ja jedno wiem już nigdy
nikogo nie zawiodę!
Dodaje mi sił.
Ona wie;
Wie jak ciężko czasami jest żyć.
Podchodzi.
Czuję jej oddech.
Dopiero teraz dostrzegam smutek na jej zwykle promieniującej radością twarzy. Wiem, że ma złe przeczucia, że
boi się czegoś.
Boi się utraty szczęścia, tego o które niemal się otarła.
Jest smutna.
Głaszcze mnie zupełnie tak jakby na zawsze się ze mną żegnała.
61
Głaszcze mnie tak jak dziecko, które pierwszy raz idzie do szkoły.
To przyjemne.
Przypominam sobie scenę, gdy obca kobieta podchodzi do nieznajomego mężczyzny z bródką i czule go
głaska…
To dziwne, to tylko mogło się zdarzyć w Żarach…
Teraz sobie przypominam jakie to jest przyjemne uczucie . Chwile dla których warto żyć tak szybko umykają…
-Czym jest miłość?- zadaje szeptem pytanie-Miłość to poświęcenie, to tysiąc kolorowych ptaków. Miłość to wolność, to swoboda. Miłość to obowiązek. To
jest nieobliczalne i nieracjonalne uczucie. To przeczące sobie uczucia i słowa.
-Same sprzeczności. Jak może istnieć coś, czego nie można zdefiniować, dotknąć lub zmierzyć?
-Bo miłość…jest nieobliczalna.
**
Jestem podniecony. Nie chcę czekać na rozwój wydarzeń, lecz pragnę sytuacje kontrolować.
-Cześć Patryk!- z rozmyślań wyrywa mnie radosny głos Tymona. Puka palcem w szybę samochodu. Otwieram
mu drzwi.
-Cześć.- bez trudu dostrzega na mojej twarzy wyraz zaskoczenia.-Mam nadzieję, że moi ludzie są lepiej ukryci niż ty.- zażartował spoglądając na teren posiadłości , w której
pracownik ambasady przetrzymuje porwanych. Lecz ja o czymś innym już myślę. Czy można kochać i pożądać
dwie kobiety naraz, szczególnie jeśli ciało jednej już nie żyje?
Ostatni kontakt , dotyk jakiego doznała to mrowienie pożerających ją w trumnie robali. Mogłem lepiej ją
spalić…- Muszę napić się piwa…
Wydaje mi się, że chciałbym umrzeć nad morzem.-stwierdzam- wsłuchując się w szum fal nie dostrzegłbym
śmierci.
-Morze ma swoje prawa i zasady. Nie przyjmuje wrogów, lecz skazuje ich na wieczną pułapkę, na potępienie.
Samo wybiera sobie przyjaciół, a ty umierając na nim nigdy nie wiesz czy cię przyjmie. Ryzykujesz.
-Na tym polega życie. Ale jak wysypią twe prochy z samolotu na odpowiednim pułapie, dotrzesz nad morze,
lecz będziesz i w górach. Nic cię nie powstrzyma. Z wiatrem do ludzi docierasz.
-Ale umrzeć chcesz na morzu…Wpatrując i wsłuchując się w nie?- Tymon uśmiecha się nie zdając sobie sprawy
z tego jak bardzo mówię poważnie-Właśnie tak.- potwierdzam- A ty?
-Ja jestem za gruby na latanie, ale umrzeć mogę nad morzem. Nie robi mi to różnicy gdzie, tylko żeby nie w
nocy. Nie chcę umierać jak tchórz w ciemnościach, lecz jak dumny człowiek w dzień.- odpowiedział wyraźnie
rozbawiony , nie traktując mnie całkiem poważnie…Ulegam dobremu nastrojowi.-Jesteś szczęśliwy?- pierwszy raz pytam się Tymona o to szczerze i oczekuję poważnej odpowiedzi. Dojrzałem
do niej-Nigdy o tym nie myślałem…- jest zaskoczony pytaniem- Nie. Nigdy nie byłem i nie jestem szczęśliwy. Ale…
wiesz co? Jutro , jak i ty, obudzę się szczęśliwy. – zastanawiam się, lecz nie wiem o co teraz pytać. Wiem, że
cierpi. Nie mam pojęcia jak wybrnąć z tego tematu. Dobrze mi tak. Sam o tym mówić zacząłem.- I to by było na
tyle. Temat skończony.- Tymon mnie powiadamia.
Wysiadamy z samochodu, by się rozejrzeć po okolicy. Przechodzimy obok żelaznej bramy, w której znajduje się
wejście do interesującej nas posiadłości. Dostrzegam dwóch patrolujących teren ochroniarzy. Są na środku
wielkiego trawnika, po którym trzeba przejść by dostać się do stojącej w oddali willi z mnóstwem pokoi.
Wiem, że z drugiej strony płynie rzeka.
-Będzie potrzebny patrol wodny.- informuję kolegę- Teraz już wiem, że dookoła posiadłości jest zbudowany
wysoki mur, za którym z południowej strony rosną zasłaniające całkowicie widok drzewa.
Nie zwracamy uwagi na rosnące wszędzie róże i tulipany, na pływające w licznych sadzawkach ryby i ich
rodziny.
-I co dalej?- zastanawiając się nad następnym posunięciem machinalnie pytam grubego policjanta.-Jak już rozprostowaliśmy kości to zasięgnijmy informacji u okolicznych mieszkańców- wskazując przyciągający
na rogu ulicy klientów neon Tymon wypowiada te słowa.
Pełni nadziei wchodzimy do miejscowej speluny.*
62
Nie jesteśmy w zadymionej sali  sami.
Przy naszym stoliku siedzą traktujący nas jak rodzinę, liczni koledzy.
Cieszymy się , że nas lubią, więc wódkę z przyjemnością im stawiamy.
Widzę jak na widok nowej butelki błyszczą oczy moich kolegów, braci krwi, współtowarzyszy…
Rozmawiamy głównie na interesujące mnie tematy, a ja bez skrupułów wypytuję się o znajdującą w pobliżu
posiadłość.-Mówię ci…to jest przeklęta sekta! Oni się do tego nie przyznają ale tak jest.
-Sekta?- udaję zdziwienie-Tak bracie, lecz nie każdy może się tam dostać. Przyjmują tylko wybranych…-widzę jak mój rozmówca sięga
po kieliszek i z uwagą wlewa całą jego zawartość do spragnionych głównie alkoholu ust.- Na zdrowie!- krzyczy
podając mi kieliszek- Jak cię lubię tak ci leje…-nalewa do pełna- Jak już mówiłem…nie każdy może się tam
dostać.- powtarza Thomas, a pozostali jego dwaj towarzysze przytakują popierając w ten sposób starszego
człowieka ubranego jak zwykle w niebieskie dżinsy.-Czy byliście kiedyś w środku, za ogrodzeniem? – nie muszę już udawać zainteresowania rozmową-Nie ma szans. Prawie nikogo nie wpuszczają…Nawet nie pozwolą zarobić na koszeniu tego pierdolonego
trawnika… - Thomas jest jeszcze na tyle trzeźwy by rękawem obetrzeć ciągnącą się z ust ślinę…-Ja chciałem!- nagle wtrąca się siedzący dotąd cicho Stuart. Widzę w jego oczach ogień nagle rozpalony.-Nasłuchał się opowieści o seksie , to i chciał pogruchać tam z gołąbkami! – rozbawionym kolegom podoba się
temat-No i co z tego? Przeżyć taką orgietkę to byłoby coś…- po wciągnięciu w płuca ponad przeciętnego wdechu
Stuart jednym tchem wypowiada zdanie przyznając żartującym z niego kolegom racje- Idę się przewietrzyć. – porozumiewawczo na mnie patrząc wypowiada te słowa Tymon. Wiem, że idzie
sprawdzić podległych mu detektywów.- Wrócę za kwadrans. Tylko się nie urżnij.
- Nie mam zamiaru.- nagle poważnieję i posyłam lodowe , całkiem trzeźwe spojrzenie-Ty ??? Orgietkę??? – parska Thomas, o mały włos przy tym nie spadając ze stołka- Twoja Julia o tym wie???
-Do cholery jestem mężczyzną!- pięścią w stolik uderza- Ja rządzę!
-Od kiedy??? Pantoflarzu?- wszyscy zgodnie wybuchają śmiechem –
-Ty też nie jesteś święty.- pęka krucha nić przyjaźni- Jak córkę wychowałeś? Wyrzekła się ciebie i Bóg wie co u
tych zboczeńców robi…Orgie tam są na porządku dziennym i nocnym.
-Zamknij się. – syczy przez zęby urażony Thomas-. Atmosfera na chwilę staje się nieprzyjemna-Tak jej nienawidzę- Stuart spogląda na pełen kieliszek-, że do końca życia będę ją lał w gębę.
-Topmy robaka! Na zdrowie.- towarzysze broni parskając śmiechem przyznają mu racje-Jak twoja córka się tam dostała?
-Agnieszka przyjacielu. Agnieszka…chociaż teraz to kto wie jak ja tam nazywają. Stęskniłem się za nią bardzo
pomimo tego co mi zrobiła…To nie jej wina a o krzywdach już dawno zapomniałem i wybaczyłem jej wszystko,
ale…ona nie wraca. To nie jej wina.
-Ani jej, ani twoja…-staram się go pocieszyć. –
-Poszła tam do pracy i …stawała się z dnia na dzień jakaś inna, nieobecna. Nie była sobą. W końcu bez słowa
pożegnania przestała do domu wracać. I tyle.
-Nie widziałeś jej więcej?
-Ależ widziałem…Wtargnąłem tam raz po pijaku. Nie chwalę się tym, bo po pierwsze zagrozili mi więzieniem, a
po drugie…i to jest najgorsze…
-Co?
-Nie chcę żeby ludzie wiedzieli co ona mi powiedziała…Wyrzekła się mnie, własna córka…Nikt nie zna słów,
którymi raczyła mnie poczęstować i nikt ich nie pozna. Spaliłbym się ze wstydu…Ale ciebie interesuje coś
innego. Nie wiem czego od nich chcesz, ale wiedz, że ich wrogowie są moimi przyjaciółmi. Nie wiem jak ci
pomóc…Ja naplułem strażnikowi w twarz i awanturowałem się. Nie mógł się ze mną dogadać, bo byłem
całkowicie zalany, to i mnie wziął do środka…Przeklęci. Gdy nieco wytrzeźwiałem spotkałem się z ich szefem.
W jego gabinecie światła były przygaszone, ale…gdy spojrzał na mnie tymi ślepiami natychmiast zjeżyły mi się
wszystkie włosy na ciele. Przeraził mnie do tego stopnia, że byłem przekonany, że za chwilę umrę.
Najspokojniej w świecie pił wino, a co jest najlepsze, to doskonale sobie zdawał sprawę z tego jak na mnie
działa.
On tylko wygląda jak człowiek. Tylko wygląda…-szepta mi ostatnie słowa do ucha. Rozgląda się w obawie by
złego nie wywołać, by bestia o której rozmawiamy za jego plecami się nie pojawiła.
Wyczuwam jego strach.
Thomas jak kreda jest blady.
Jednak pub tętni własnym życiem. Nie boję się, bo nie ma czego. Nie wyczuwam zagrożenia. Po chwili
zastanowienia dochodzę do wniosku, że to alkohol tak na Thomasa działa, że to on podsyła mu urojenia.
-Przysięgam. – częstuje mnie nachylając się nad twarzą , nieświeżym, oddechem. Uderza dłonią w serce.
63
Widzę nieudolnie podrywającego blond- dziewczynę Stuarta i jego kolegę. Piją z nami lecz na chwilę mamy ich
z głowy, czym innym się interesują- Przysięgam. Gdy zatrzasnąłem drzwi za plecami na chwilę przystanąłem ;
tak dla zaczerpnięcia oddechu , i wtedy w pokoju rozległ się ryk, gwizd piekielny. Przeżegnałem się, lecz on był
cały czas ze mną, w mojej głowie.
Torturował umysł i ciało.
Złego słowa na ich przywódcę nie powiem bo się go boję. Czasami w nocy ten głos do mnie przychodzi. Słyszę
go we śnie i na jawie.
Przypomina mi o sobie…
Kupuję świętych niemal codziennie obrazy. Wodę święconą kolekcjonuje. Mam jej pełno. Kawę święconą i
herbatę pije, nawet spirytus w święconej wodzie rozpuszczałem.
Nic nie pomaga! Są potężni!
Ci… ciszej . To nie są ludzie. To wysłannicy szatana.
Słyszę nie tylko ten dźwięk przeraźliwy, lecz i ich szepty…Znam częściowo ich plany. Nie powtarzaj nikomu co
ci powiedziałem…
-I co mówią?
-Chcą złożyć dzieci w ofierze…Szatana obudzić…Mówią o :
Zabijaniu,
O dniu ostatecznym,
O tym, byśmy nawzajem się nie kochali…- Nie wierzę mu lecz nagle wypowiada słowo, które zmusza
natychmiast mnie do działania.- Dzisiaj złożą dzieci w ofierze. Poświęcą Ryszarda i miłość jego ojca. Słyszę…
Oni cię wzywają.
Znają cię…Boże moja głowa…Boli. Zabiją dzieci i poświęcą Ryszarda dla ciała.
-Co to znaczy dla ciała?
-Nie wiem. Ja tylko powtarzam. Jestem nośnikiem . Powiedziałem co miałem…
-Chcę kupić narkotyk.- zwracam się do Thomasa. Mam plan.- Załatw mi coś, co zwali mnie na parę godzin z
nóg.- podaję mu dyskretnie banknot. Tylko, żebym się później obudził…- kiwa głowa na znak zrozumienia.
Wstaje od stołu, na kilka chwil sprzed moich oczu znika po czym zjawia się równie niespodziewanie wsuwając
narkotyk do kieszeni.
-Obudzisz się i to o wiele lepszy, bardziej uduchowiony, choć z lekkim bólem głowy.- uśmiecha się szczerze i
przyjaźnie, tak jakby wiedział, że to moja przepustka jest do sekty-Czek czy gotówka?- żartuję-To co mi dałeś wystarczyło.- wciskam mu do zaciśniętej dłoni drugi banknot. Nie chce go przyjąć.
-To za fatygę…przyjacielu.- tym go przekonuję.
-Na twoim miejscu już nie piłbym alkoholu…Chyba, że chcesz mieć ostrą jazdę i po przebudzeniu cholerny ból
głowy…-nikt nie chciałby być na moim miejscu o tym jestem przekonany…- Gdy już się tam dostaniesz…jeżeli
spotkasz moją córkę to powiedz jej, proszę, że ją kocham i zawsze będę czekał na jej powrót. Powiedz, że moje
drzwi niezależnie od pory dnia są dla niej otwarte…- widzę łzy w jego zamglonych oczach-Obiecuję ci to…- widzę, że jest wzruszony. Patrzy jak połykam narkotyk , który popijam wódką.
Razem wychodzimy.
Przy wyjściu z lokalu przytrzymuje mnie za ramię i wylewa alkohol na moje ubranie. Wylewa na koszule i
spodnie. Wyglądam nieciekawie.
-To dla pewności, żeby się nabrali. Rozumiesz, to musi wyglądać autentycznie. Teraz cuchniesz jak cholera.
Jesteś pijany i naćpany, a oni dbają o reputację. Nie pozwolą ci rzygać i spać pod ich bramą i zadbanymi
ogrodami- słyszę jego głos coraz mniej wyraźnie. Nie mogę skupić się by wypowiedzieć w jego kierunku kilka
słów w odpowiedzi.
Chyba coś bełkotam.- Powodzenia- słowa rozszyfrowuję. Czuję jeszcze, że mnie w odpowiednim kierunku
popycha. Idę do bramy, a on stoi w cieniu i mnie obserwuje. Wiem o tym. To intuicja mnie informuje.
Śmierć jest blisko. Wyczuwam jej niematerialną obecność. Jej nieskalane istnienie z wiatrem przenika mury i
budynków ściany.
Tam dokąd zmierzam już była;
Już odwiedziła ludzi, którzy przedwcześnie będą umierali…
Temperatura mojego ciała za nic ma ogólnie przyjęte normy.
Wzrasta.
Powietrze staje się jak astmatyk słabe, wręcz rzadkie.
Nie mogę oddychać.
Nie potrafię go złapać.
Mały skurwysynek.
Ogarnia mnie złość, chęć zabicia powietrza choćby to miało oznaczać samo destrukcję, pozbędę się wroga!
Już jestem przed bramą. Jedno wiem:
Nic mnie nie powstrzyma!
64
Dociera do mnie przeraźliwy dźwięk. On…chyba z samego piekła wyrywa się, by połączyć dwa światy. Być
może zabrać mnie.
On razem z bólem wzmaga się.
Teraz czuję to tak wyraźnie…Pomogłem śmierci!
Jestem tak blisko, lecz nie wiem czy walczyć, lub o co. Hm. Nie zależy mi na tym.
Nie zależy, bo wiem, że umiem latać!
Chcę tego!!! Chce latać!!!
Wzbijam się więc w przestworza choć nie na zawsze. Wiem, że ktoś chce mi udowodnić jakie latanie jest proste.
Kto?
Bóg?
Szatan?
Lecz jednego jestem pewien. Ten ktoś, chce uświadomić mi co tracę…
***
-Niech go szlag trafi!!! Co on do cholery robi??? KURWA???- zauważając przed brama Patryka zaklął do
podwładnych Tymon.
Widzieliście???- pyta ich wzrokiem. W odpowiedzi dwóch ludzi równocześnie kiwnęło głową, nic przy tym nie
mówiąc. Nie przepadali za swoim szefem i nie chcieli się z nim zbytnio spoufalić-Wiedziałem. Urżnął się…stwierdza Tymon załamując ręce- Jak wyczują, że węszymy w pobliżu, to w ciągu minuty ulotnią się wraz z
porwanymi dziećmi i tyle ich widzieliśmy. Zatrą ślady…
-Co robimy?- zapytał jeden z podwładnych, Ahmed-To co możemy…-odparł zrezygnowanym głosem szef-Czyli nic?- dodał policjant trzeci. Mówiąc to detektyw Sandemo czule drapie się za uchem--Czyli obserwujemy. Czekamy na rozwój wydarzeń…
**
-Jak myślisz, kto to?- zapytał strażnik Creig, spoglądając na towarzyszącego mu mężczyznę.-Nie mam zielonego pojęcia. Dałbyś w spokoju dopalić papierosa- mocno zaciągnął się dymem-. Brama jest
zamknięta. Jak zobaczy, to sobie pójdzie.
-Ale pastor mówił, że teraz są dni szczególne...Mówił, że należy być bardziej niż dotychczas czujnym.
-Creig...Pieniądze, władza i pewność dnia jutrzejszego sprawiają, że tutaj jeszcze tkwimy strzegąc tego wariata
przed jego własnymi, nie dość, że chorymi, to jeszcze urojonymi wizjami. Nie zapominaj o tym.
-Odejdź!- krzyczy do Patryka-Teren prywatny.- przydeptuje tlącego się jeszcze papierosa. Właśnie wtedy intruz
traci nagle równowagę i z twarzą przyssaną do asfaltu z własnymi wymiocinami pilnie rozmawia.
On krzyczy niezrozumiałe słowa, szarpie się z niewidzialnym przeciwnikiem i tarza po ziemi. Daje upust
zebranej w sobie energii.
Patryk nagle przestaje się poruszać robiąc wrażenie umierającego człowieka, lecz strażnicy zamiast śmierci
wyczuwają bijący od niego odór alkoholu.- na decyzje sędziego pod bramom czeka tym razem nie dla Boga, lecz
dla szatana... Judasz.Tak.
Jestem Judaszem.
Podstępnie wkraczam do domów.
Burzę panujący tam idealny ład i ulubiona tak przez domowników harmonię...
-Trzeba coś z nim zrobić, bo zarzyga cały podjazd.- zaczął martwić się Creig.
Perspektywa usuwania, a szczególnie wdychania wymiocin szczególnie nie przypadła mu do gustu.-Czekaj chwilę.- rozkazał Lijasz podnosząc do ust krótkofalówkę.{Dla niego to jest maszyna, nie zauważa jej
piękna. } Słyszy dobiegający z niej dźwięk. To układająca się w słowa i zdania odpowiedź na którą czeka:
-Zobaczcie czy jest w stanie sobie pójść. Jeżeli jest w stanie ustać na nogach, to podholujcie go parę metrów i
zostawcie gdzieś.
-Gdzie?
-Nie wiem. Gdzieś. Wytrzeźwieje, to sobie pójdzie.
-Szefie...on wygląda jakby był nieprzytomny?
-Co?
-Nie rusza się.
-To dajcie tu jego dupę. Tylko się pospieszcie, bo nie chcę widzieć wymiocin przed własną bramą w jutrzejszej
gazecie, jedząc śniadanie.- Patryk kilka minut później jak koń trojański znalazł się za bramą zbliżając się do
wroga. Patryk cieszyłby się z tego jak cholera, gdyby tylko o tym wiedział...
65
***
Fala ciepła uderzyła mnie ze wszystkich stron, doprowadzając ciało do wrzenia. Zderzenia z ziemią nie
odczułem. Pamiętam tylko wstępny etap upadku, utratę równowagi.
Jednak zanim upadłem na ziemię mój mózg na kilka sekund oprzytomniał zasypując mnie lawiną pytań i
gotowych na nie odpowiedzi.
Co ja zrobiłem?
Kim jest narkotyk?
Wrogiem!
Od kiedy?
Od tylu lat...
Ale nie od zawsze.
To nie ma już znaczenia, bo i tak umrę. Czuję to.
Umieram.
Śmierć jest blisko. Czuję jej oddech na mojej twarzy.
Umieram. Zdradziłem wszystkich...
-Kto pomoże Twemu synkowi?
-Nikt.- szepczę. Dopadły mnie...-Kto?
-Nikt. –powtarzam głośniej. Niech o tym wiedzą cholerne wyrzuty sumieniaZe wszystkich stron nagle dobiega do mnie szum oceanu, jest wzburzony. Słyszę huk rozbijających się o skałę
fal.
Jestem skałą!
Huk potęgi oceanu zaburza proces mojego myślenia. Gdy niemal jestem pewien, że zmysły zdrowe utraciłem , na
jedno z ludzkich ciał błoga cisza spływa, jest moje.
-Nic jej już nie zakłuci! -Jestem o tym przekonany, zapominam więc o całym świecie, lecz świat nie jest gotów,
nie jest na to przygotowany! –
Świat mnie wzywa! Nakazuje wynurzyć się z głębin, opuścić spokojną przystań zwaną oceanem.
-Gdzie ja jestem?- słyszę głos i widzę cień podobny do mnieJest tak dobrze...
Możesz wszystko!
Jest tak dobrze...To nie jest rzeczywistość, to chore są urojenia.
Nie! Nie! Nie! –moja dusza nadal krzyczy, jest niespokojna...**
Tymczasem Leonard dotarł już do mieszkania Natalii i niecierpliwie oczekuje na jej powrót.
Spogląda na zegarek.
Po trudach długiej podróży z trudem walczy z wszechogarniającym go znużeniem, ale chce jak najszybciej:
-usłyszeć jej głos,
-poczuć emanujące od niej pozytywne wibracje.
Tak. Zawsze dobrze czuł się w jej towarzystwie.
Podchodzi do półki, przystaje i ogląda kolekcję płyt z jak stwierdza, dobrą muzyką.
Przeciąga palcami po wszystkich opakowaniach zatrzymując się na jednym , otworzonym , z wystającą płytą.
Pieśń życia jest otwarta, więc nie zastanawiając się włącza ją.
W pokoju rozlega się akustyczny dźwięk gitar, a potem głos... To połączenie, to doskonałość, której kiedyś
aniołom zabrakło.
Teraz rozpływa się raniąc duszę i kojąc nawzajem:
Smutną mą pieśń będziecie śpiewali
Za kilka lat, gdy byliśmy, gdy piliśmy
Żyliśmy – nie umiemy żyć...
Kilku idoli nad nami stało . Wskazało ręką dokąd mam iść!
Nasze marzenia...
66
Czy byliśmy tacy jak inni? Nie chcieliśmy tacy być!
Kochaliśmy tak jakoś inaczej,
To mocniej! To bardziej niż ty...
Szukaliśmy swoich aniołów.
Pod wielkim krzyżem, obok tych grobów pytaliśmy Boga:
No jak mamy żyć?
Na wzgórzu szukając natchnienia ...
Zginęła gdzieś przyjaźń, nie liczy się...
Smutną mą pieśń będziecie śpiewali
Za kilka lat na wzgórzu pośród tych mogił.
A ktoś sam spośród aniołów pośle wam łzę
Ta łza jest z nieba...
W pokoju rozległo się głośne westchnienie. Powstałą ciszę przerwał delikatny kobiecy glos:
-Podoba ci się?- Natalia spytała.
-Życie. To tylko życie...
-Klucz znalazłeś od razu?
-Był tam, gdzie mówiłaś.
-Jak ja cię dawno nie widziałam.-podbiegła i mocno go uściskała.
-Jak za dawnych lat- wyszeptał coraz szerzej się uśmiechając.
Przez następną godzinę zapominając o grożącym światu niebezpieczeństwie , wspólnie stworzyli iluzję
mieszczącej się w tym mieszkaniu strefy bezpieczeństwa.
Z przyjemnością pozwolili się opanować uczuciu wszechogarniającego szczęścia.
Szczęście ma to do siebie, że szybko przemija.
Tak właśnie się stało, gdy Natalia choć z trudem, lecz jednak przeszła do oficjalnej części rozmowy:
-Wiesz...-zaczęła roztropnie ważąc słowa-Miałam takiego pacjenta,- przez chwilę zastanawia się nad
sformułowaniem najjaśniejszego przekazu.
Tutaj i teraz jest z kimś, komu ufa, przy kim czuje się bezpieczna, więc przez moment wątpi w to, że jest
zagrożona, że świat chce pogrzebać żywcem ludzką cywilizację.
Ktoś podpowiada jej, że to paranoja.
Kto?
Może szatan...
Spogląda więc w oczy półkrwi Indianina.
Po co?:
-By stwierdzić, że iskra oślepiająca drogę tych, co stali naprzeciw Leonarda, zmarła.
-By stwierdzić , że dusza niemal całkiem się wypaliła, że zbladła,
że następują z niej wycieki... życia.
Natalia nie zrobiła nic, nie dała po sobie, że zauważa zmiany poznać jednak Leonard patrząc troskliwie
dostrzega, że stała się nagle jakby bardziej poważna.
Czyżby nagle dorosła?
Lecz ona nadal wierzy w każde jego słowo.
Zdecydowana jest stojąc u jego boku stawić czoło wielu przeciwnikom!- U mnie w szpitalu.-kontynuuje
rozmowę- Porwano mu dziecko. Nie jest to pierwszy przypadek. Powęszyłam , bo sprawa wydała mi się dziwna.
-Znalazłaś jakiś znak, dowód?
-Że wędrówka dusz rozpoczęta?
-Właśnie.
-Znak...Owszem, to było dziwne, ale po prostu wiedziałam, że muszę zbadać tą sprawę. Ja nazwałabym
to...przeczuciem. Śniłam o szatanie, miałam koszmary. No więc pogrzebałam trochę w tej sprawie.
-Miałaś rację. Wiem, że przybył po swoje dziedzictwo. Nie mam co do tego wątpliwości.
-Więc musimy natychmiast działać.
-Masz numer telefonu do ...tego pacjenta.
-Do Patryka. Tak. Mam. Napijesz się herbaty?
-Z przyjemnością.- domyśl się, domyśl się. Mam nadzieję, że pamiętasz jaką lubię-Z alkoholem oczywiście?- zachichotała-Czytasz w moich myślach! Jesteś wspaniała!
-Wiem.
67
-Ale to niebezpieczne.
-Boisz się tego? Masz coś do ukrycia, coś przeskrobałeś?- całkiem rozbawiona pyta-Tak. Każdy ma coś do ukrycia. Prawda?
-Jasne . odpowiedziała nie zdając sobie sprawy, że Leonard wyruszył w ostatnią podróż życia, że pragnie stanąć
twarzą w twarz z krążącą gdzieś po mieście śmiercią.
Chce się z nią zmierzyć, choć wie, że nie wyjdzie z tej potyczki jego materialne ciało zwycięsko. Częściowo da
się pokonać ale choć martwy i tak może poczuć się wygranym, po medal, po drugie miejsce sięgnąć.
Tego pragnie!
Nie do końca dać się pokonać.
Natalia nie zrozumiała przesłania, czyżby?- wojownik się zastanawia.-Rozmawiałam z pewną kobietą. Chwileczkę, to moja znajoma. Ma na imię Klaudia.-na moment z kuchni
ukazuje się jej twarz, by zapytać: - Masz kogoś? –Leonard nagle czuje się nieswojo, jakby ktoś prześwietlił go
na wylot.
Jest zakłopotany, lecz nawet nie próbuje tego ukrywać.-Tak, ale to jest bardzo skomplikowana sytuacja, wręcz specyficzna. W każdym razie nie wiem na pewno, nie
wiem jak długo, w ogóle nic nie wiem. Najlepiej nie rozmawiajmy o tym.
-Dobrze. Jest bardzo ładna.- mówi podając gorącą herbatę gościowi-Kto?
-Klaudia oczywiście. Ten pacjent, Patryk to policjant. Lubi Klaudię. Rozumiesz...oboje mają się ku sobie.
Wcale się jej nie dziwię. Jest fajny, a nawet przystojny. Czego więcej chcieć? Tylko dużo się wycierpiał. Biedak,
czy on jeszcze potrafi się śmiać? Jak myślisz?
-Sam nie wiem. To już zależy od niego samego i ludzi z którymi się zadaje.
-Żona mu zmarła, syna mu porwali. Biedak. Jest na krawędzi załamania. W nocy krzyczał, wzywając ich imiona.
Nie wiem jednak czy chciałabym być na miejscu Klaudii.
-Podoba ci się.
-Tak, ale ja jestem wrażliwą dziewczyną...mogłabym przy nim popaść w melancholię. Wiesz świat mógłby
przestać być piękny dla osoby, która dzieli z nim ból. Ból wielki, nieuleczalny.
-Rozumiem, ale stawką jest cały świat. Muszę natychmiast się z nim zobaczyć, może wie coś co mi pomoże.
-Ale policja...
-Policja nie bada tej sprawy pod kontem znanych nam przekazów, przepowiedni o zagładzie świata. Niewielu zna
teksty nie spisane, z ust do ust przekazywane. Pamiętasz?
-Tak:
Tylko ten, który oprze się zła kuszeniu, który zła jest bratem, przez brata cierpieniem obarczony pokocha tych,
których nienawidzi zgładzi to co się jeszcze nie narodziło, a narodzić miało. Brat przeciw bratu musi stanąć... –
kobieta szybko słowa przez szamana wielokrotnie im powtarzane wypowiada.Dzisiaj już go nie zastaniemy, zresztą i tak już zrobiło się późno.
-Ale...-chciał Leonard zaprotestować-Rozmawiałam rano z Klaudią. Patryk w tym momencie sprawdza jakiś trop. Pojechał w teren. Nie ma go w
domu, więc dopiero jutro rano ich odwiedzimy.
-Miejmy nadzieję, że będą w mieszkaniu.
-Już nas umówiłam. Ja im pomagałam w szpitalu, a oni teraz się odwdzięczają...Aha ten wypad w teren...Patryk
miał obserwować sektę, dokładnie nie wiem jaką, ale ten trop jest chyba bardzo ważny, podobno to przełom w
sprawie.
-Masz adres?
-Klaudii tak, sekty nie.
-Los nam sprzyja, ale musimy dowiedzieć się więcej, o wiele więcej!
-I się dowiemy.- spokojnym i pewnym głosem zakończyła zdanie-Rozmawiałem z demonem.- wypowiedział te słowa, gdy sięgała po wystygniętą już herbatę. Szybko , jakby
bojąc się oparzenia cofnęła dłoń.- Pamiętasz panią Marię?
-Tak.- jej wzrok krzyczy:
Boję się! Jest jak dziecko płocha-Została opętana. Siła, która nią zawładnęła ma wielką moc. W nasze życie może ingerować. Demon chciał ją
zabić...lecz jest jeszcze coś co mnie martwi. On mnie zna. Nie wiem dlaczego, ale mnie nienawidzi.
-Może dlatego, że mu zagrażasz?
-Mam taką nadzieję ale...demon zachowywał się irracjonalnie. Trudno go zrozumieć. Szydził ze
mnie...Nieważne. W każdym razie jest potężny. Wydaje mi się, że potop, ten z biblii to pestka przy tym co ma
nadejść.
-Więc o co chodzi?
68
-O sąd ostateczny. Niemal jestem o tym na sto procent przekonany. Wydaje mi się, że rozmawiał ze mną sam
szatan. On tutaj, do naszego świata przez ludzi kawałek po kawałku został z piekieł przemycony.
Teraz jest w ludzkich zatrutych sercach, sami siebie codziennie zabijamy...stresem paleniem papierosów i innymi
toksycznymi odpadami.
-Czy możemy siebie za to winnic?
-Z jednostek składa się społeczeństwo. Wszyscy jesteśmy winni.
-Jednak nadal jesteśmy ludźmi...-jest blada, niemal płacze- przecież jeszcze możemy się nawrócić.
-Jesteśmy ludźmi. Jak nas podzielisz? Jak posegregować ludzi złych i tych dobrych? Wszyscy ze swoimi małymi
grzechami zasypiamy w nocy i budzimy się rano. Cieszę się, że nie jestem Bogiem...,bo bycie Bogiem dla mnie
jest zbyt skomplikowane.
-Jesteś śpiący? Oczy same ci się już zamykają...
--Nie chce mi się jeszcze spać. Chcę z Tobą nadal rozmawiać, bo to sprawia mi przyjemność. Nie martw się.
Wiemy jak i będziemy walczyć- mówi to z dumą swych przodków, wielkich indiańskich wojowników.- Natalia
dostrzega błysk w oku Indianina , to przywraca w niej wiarę. Wie, że zło razem pokonają.
Jest podbudowana.
Wie, że razem przywrócą świat do normy, lecz zadaje sobie to pytanie:
Czym dla świata jest norma?
Leonard pamięta i boi się swego przekleństwa. Wie, że jest tylko w połowie Indianinem, półkrwi szamanem, co
często traci w magię wiarę.
Znów powoli odpływają w świat bezpiecznych rodzin, domów stwarzających bezpieczeństwo ludziom, którzy
sami je wybudowali.
Powracają do krainy słonecznych dni i sprzyjających pór roku.
Wspomnienia wspólnego dzieciństwa ożywają.
Nie chcą pamiętać, lecz ten świat już upadł, bezpieczny dom znów się będzie musiał zawalić...
-Obudź się. Za godzinę z Klaudią się spotykamy.- strzępy zdań docierają do Leonarda tworząc po chwili całość.Czas wstawać...-Natalia choć głos jej jest dźwięczny, niemal śpiewa wydaje się lekko podenerwowana. Krząta
się po mieszkaniu robiąc kawę, herbatę i śniadanie. Po kilka razy przekłada niewinne przedmioty, dla samego ich
przekładania, by zabić bezczynność, energie rozładować.
-Czy coś się stało?- przeciągając się i oczy przecierając pyta zaspany Leonard. Uświadamia sobie, że krzątająca
się obok kobieta może z czystym sumieniem do niego krzyczeć, że tak!, że miliardy ludzi proszą o pomoc!
, że ona się boi...
, że jej świat się wali...
,że ludzie jak i ona będą umierali... Tymczasem Natalia tego nie robi:
-Weź prysznic, potem zjesz śniadanie i ruszamy...-słodkim głosem wypowiada słowa, nawet wydaje się być
wesoła. Patrzy jakby była z siebie zadowolona na rozespanego Leonarda.
Czy ty w ogóle dzisiaj spałaś?
-Oblejcie mnie zimną wodą, bo zdechnę...-jeszcze Indianin nie podziela jej entuzjazmu, ale to się zmieni. To
mocne postanowienie poprawy do życia już wie, że wcieli.
Przed dziewiątą drzwi w mieszkaniu Patryka otwarła im Klaudia.
Ty naprawdę jesteś ładna.- dyskretnie zauważył Leonard.
Dowiadują się kilku faktów, które Klaudia mogła streścić w słowach:
Policjanci jeszcze nie wrócili z obserwacji...
Nie znam adresu sekty,
Czekajmy na nich.-sprawne oko obserwatora od razu zauważa jak bardzo jest zdenerwowana. Mówi, że co
kilkanaście minut dzwoni do Tymona.
-Wcześniej czy później wszystkiego się dowiemy...-z trwogą wypowiada słowa zapraszając na koniec gości na
kawę( świeżo parzoną).
**
Jestem wojownikiem wspieranym przez armie tabletek
69
Bladzi, spaleni na biel,
Lub skruszeni przez ludzi bez skruchy , pomogą!
Zabijają we śnie, w letargu.
Jeżeli nie mogą Ciebie pokonać,
Wzywają na pomoc braci, Tych dobrych!
To morderstwo na zlecenie. To trąd!
To cholerne, z natury dobre wyrzuty sumienia...
-Która godzina?
Gdzie ja jestem?- Patryk zadał sobie dwa pytania na które nie jest w stanie odpowiedzieć.
Ból głowy nie pozwala mi na skoncentrowanie się i pobudzenie połączeń elektrycznych w ciele. Coś jest nie tak,
mój mózg nie pracuje normalnie.
Nic nie pamiętam.
Otwieram oczy, wokół panuje półmrok.
I co teraz?
Rozejrzę się!- zadanie to, choć zwykle proste, dzisiaj okazuje się niewykonalne.
Nie mogę poruszyć głową. Czuję ją , lecz nie czuję reszty mojego ciała.
Cholera, chyba nie jestem samą głową!!?
Jeżeli jeszcze posiadam ciało, to jest ono sparaliżowane.
Niczego nie czuję.
Nie mogę sprawdzić, dotknąć się.
Widzę tylko półmrok przede mną. Patrzę w górę.
Ognisty ból{niemal jestem mu wdzięczny za to, że istnieje} jest nie do zniesienia. Wydaje mi się, że to musi być
skutek grzebania igłą w mej głowie.
Kto się ośmielił?
Kto to robi?
Jest to jedyne odczucie świata mnie otaczającego jakiego doznaję. Dzięki bólowi wiem, że jeszcze mam głowę.
Za to mu dziękuję...
Muszę wstać!
Postanawiam, lecz nie jest to łatwe zadanie, mnie przerasta. Zmuszam się do walki!
Mam mocną psychikę. To wystarczy!
Podniosę się! Walczę...
Potrzebuję czasu by przyjąć do wiadomości a potem zaakceptować sens słów:
Nie mam ciała.
Brzmią oschle, a jednak to prawda.
Cierpienie innych stało się moim udziałem.
Pierdolę to.
Teraz skrzeczę, a kiedyś się śmiałem...
Wiedziałem, że to co zrobię tak musi się skończyć...
Co ja zrobić miałem...?
Wątpliwości mnie drażnią, przeciw sobie podjudzają.
Nienawidzę tego miejsca, bo tutaj sam zostałem.
Nikogo nie obwinie...
To moja wina! Nienawidzę więc siebie za czyny, których dokonałem! Nienawidzę podjętych przeze mnie
decyzji!
Teraz wiem, że źle postępowałem cokolwiek robiłem.
Jestem tutaj, to wszystko tłumaczy. Bez ciała, więc znów błąd popełniłem.
Czuję się dziwnie, jakbym już był trupem. Słabnę, nawet nie wiem czy oddycham.
A jeśli nawet to nie chcę tlenu, wolę umrzeć...- Patryk poddaje się złemu, jego opór z każdą chwilą nieubłaganie
słabnie. Charczą i skrzeczą diabły, Aniołowie płaczą...Obserwują bogowie.Nagle uświadamiam sobie gdzie i po co przybyłem.
Znam swoją przeszłość.
Jestem na terenie sekty!
70
Chyba..., że się mylę.
Gniew wzbiera we mnie szybko, nie powoli...Jestem wkurzony. Czuję opanowującą mnie wraz z złością energię.
Będą ofiary!
Dążę z całych sił do zerwania więzów!
Robię to w imię syna, dając upust złej energii.
Już widzę zdumione porywaczy spojrzenia, gdy stoję nad ich powalonymi ciałami. Są zaskoczeni.
W wasze imię uwalniam ciało!!!
Wszystko na nic...
Już prawie jestem martwy-lecz jakaś cześć Patryka nadal pcha go do przodu, nakazuje ze słabością walczyć!
WALCZYĆ!!! TO ZNACZY NIE PODDAWAĆ!!!
Właśnie teraz uświadamiam sobie, że tutaj nie docierają żadne dźwięki.
Więc gdzie ja jestem?
To sprawka sekty.
Wiem, że śmierć mnie obserwuje. Bawi się moim kosztem wiedząc, że nie mam jak ani dokąd uciec.
Jesteś nieobliczalna...
Zabierz mnie, nie jesteś mi wrogiem...,więc dlaczego ze mnie się śmiejesz?
Żywisz się cudzym cierpieniem.
Brzydzę się ust twych w dzień, lecz w nocy śnię o nich, pożądam...
Jestem twarzą zwrócony ku górze. Hm...
Ciemna mgła spowija wszystko. Teraz już nie wiem, czy istnieje góra. Może ot tak po prostu wiszę w
przestrzeni.
Zawieszony. O tak to dobre słowo. Dyndam jak jabłka na drzewie. TAKIE TERAZ ODOSZE WRAŻENIE.
Wiem jednak, że to mi się tylko wydaje. Nie jestem jabłkiem! Nie ma takiej możliwości.
A jednak dyndam głową w ciemność zwrócony...
Absolutną ciszę jakby nigdy nic przerywa dźwięk, jakby dla niej naturalny jest ten chrapliwy oddech...Coś się
zbliża.
Ja czuję bijącą od niego moc.
Nie jest to zwierze.
Boję się, pragnę od niego uciec. Wiem, że odgłos jest nieprzyjazny, chce mnie pożreć. To nawet nie jest
kanibalizm...
Nie posilisz się zbytnio samą głową.
On się zbliża.
Od kiedy?
Nie wiem. Dopiero teraz zauważam , że otaczający mnie mrok się porusza, żyje.
To organizm składający się z miliardów żywych cieni.
Boże, one też się boją. Przed głosem w panice uciekają.
Czy tutaj czas istnieje?
Liczę aby jakoś czas pozostały do śmierci czymś zająć.
1,2,3,4....
100001,100002...Stwierdzam, że czas nie istnieje.
Liczę i znów nucę po raz tysięczny ulubioną piosenkę.
Coś jest nie tak.
Głos narasta zbliża się i nie oddala, lecz nic mi nie robi.
Może nie jest moim wrogiem?
Chrapliwy dźwięk jest tuż obok mnie. czuję jak się ślini. Zarazki spływają po jego pysku i mojej twarzy.
Tak. Jestem o tym przekonany lecz mogę sobie tylko to wyobrazić nic nie czując.
Jezu nie czuję już nawet twarzy!
On się ze mnie nabija, śmieje, obraża...
Tracę orientacje.
Dyndam jak wisienka na cholernym drzewie. To drzewo to jabłoń!
Migają przede mną pod i obok wyłaniające się zewsząd obrazy, świecące ślepia mitologicznych potworów
sięgają mej twarzy.
Ciężkie ich cielska stąpają nadzwyczaj delikatnie.
Wiem jednak, że są , bo wprawiają mrok w wibracje.
Mijają tak dni, lata miesiące, ale ja się nie przyzwyczajam do strachu, do otaczających mnie obrazów. Dźwięk
zawsze się zbliża napawając strachem i odrazą.
Zamieszkuję martwą po ciele pozostałość.
Czyżby?
Trawi mnie pragnienie, a żołądek domaga się jedzenia. Wszystkie odczucia powracają naraz. Usta otwierają się
w poszukiwaniu jedzenia.
-Kurwa ja mówię!
71
Jestem tym podekscytowany.
-AAAUUUHHHHHKUUUURWWWWAAA!!!! Krzyczę , lecz głos nadal się zbliża. Jest głośniejszy od moich
pojękiwań i głośnych wrzasków. Tutaj nie ma echa. Słowa w mrok są wciągane i słuch po nich ginie.
Wszystko na nic.
-Zostaw mnie! Chcę krzyczeć lecz słyszę z mych ust wydobywający się syk.
-SYYYYY SYYYY. Brzmi to żałośnie. Jestem nowym wężowym pokoleniem. Jadowitym pełzającym
stworzeniem.
-SYYYY Syyyy- to mój problem. Teraz on najbardziej me zmysły przeraża. Myślę jak człowiek zawieszony na
drzewie.
-Kim jestem?
-Syyynem Szatana pogromcą Ewy i przekleństwem Adama. Skurwysynem wirtualnym~!
Wiszę na drzewie...
Chcę umierać w milczeniu. Nie wyrzeknę się ludzkiej mowy i świata z dwóch nóg oglądanego.
Umrę w milczeniu. Tak sobie postanawiam.
Walczę ze snem.
Teraz im nie wypada, ale gdy zamknę oczy wszyscy rzucą się na mnie i pożrą.
Niech w gardle stanę tym nicponiom, Adamowi i Ewie!
Los nie jest sprawiedliwy.
Dlaczego nie miałbym umrzeć na morzu?
Walcząc o życie przeciw piratom, lub być z tymi , którzy łupami się obławiają statki napadają.
Tak chcę być piratem!
Palimy kolejny statek, mężczyzn zabijamy gwałcąc na ich oczach kobiety, bogactwo i władzę im zabieramy.
W okamgnieniu niszczymy ich dumę i możnowładców potęgę.
Oczy wydłubujemy i rzucamy rekinom na pożarcie.
Kobiety zgwałcone na targu z łupem sprzedajemy.
Co one dostają?
Kiedyś niewinne, teraz są bezbronne.
Wiem, że dużo za ich ciała nie weźmiemy, bo w przełyku jeszcze , choć wodą ją popijają spermę mają!
Tanie jest niewolnictwo.
Dzisiaj nie będą głodować! Są aż nadto najedzone.
Kończę jak pirat wisząc na maszcie.
Czy się martwię?
Zastanawiam się i stwierdzam, że teraz nie robi mi to różnicy:
Dyndanie to dyndanie.
Mimo wszystko zadowolenie maluje się na mej twarzy.
Widzę obóz sprzymierzeńców umierając. Oni są daleko, towarzysza broni nie dostrzegając zajmują się własnymi
sprawami...
Jestem tutaj! Wiszę! Spójrzcie w stronę słońca, promieni się chociaż raz nie obawiajcie! Do cholery nie jesteście
wampirami!
Mija nadzieja, a po twarzy spływają olbrzymie łzy. Niknących szans na ocalenie już prawie nie ma.
Tak blisko...
Jesteście tak blisko.
Tysiące, miliardy moich towarzyszy, rycerzy w lśniących zbrojach dba o swą broń czyszcząc ją tak jak się
należy.
Kochają ją.
Uwielbiają swe miecze .Ćwiczą w obozie przygotowując się do zadawania śmierci.
Mężczyźni idą na wojnę!!!
CZEKAJĄ NA TEGO, KTÓRY MA ICH POPROWADZIĆ DO WALKI, DO BOJU!!!
Jest wśród nich wojownik inny, jakby doskonały.
Stoi w królewskiej zbroi, lecz nie dostał rozkazu.
On jest dla rycerzy niewidzialny. Czeka na moje wezwanie...
Tylko , gdy się połączymy będziemy stanowić całość, doskonałą armię Boga.
Po naszej prawicy stoi dowódca z lśniącymi skrzydłami.
Taki sam anioł obok naszej lewej dłoni trzyma swoją prawą.
Aniołowie zawsze są do boju przygotowani.
Żołnierze są bliscy mojemu sercu, lecz gdzie ja je podziałem?
Wiszę na maszcie patrząc na oczekujące na powrót właściciela w królewskiej zbroi me ciało...
Dyndanie to dyndanie.
-Zwlekałem przez całe życie a teraz nie wiem jak z Tobą rozmawiać...Żałuję popełnionych przeze mnie złych
czynów. Żałuję tych o których nawet nie pamiętam.
Boże przepraszam, ale mam słabą pamięć.
72
Szybko zapominam...
Nie chcę jak syn marnotrawny powrócić do domu mając nadzieję na ojcowską miłość.
Nie chcę....Co z matką?
Nie chcę za darmo przebaczenia.
Proszę, pozwól mi wszystko odpracować.
Pragnę cierpienia.
Teraz wiem, że będę tego żałował.
Jestem przy zdrowych zmysłach!
Ofiaruje za martwych swe cierpienie...
Pragnę odnaleźć spełnienie przez cierpienie, o dotyk jak i jedzenie żebrać, o strawę dla ducha, bo dusza ma
chora...
Ascetyzm to moje przeznaczenie. Proszę o odpady radioaktywne, o śmieci międzygalaktyczne!
-Sam wybrałeś drogę pada grom z jasnego nieba.- Cierp!
Obrazy mojej wspanialej armii się rozpływają...Marna ma nagroda.
Boże, moi wojownicy mnie dostrzegają, spoglądają na statek w kierunku morza. Są ze mnie dumni, w milczeniu
się żegnają.
Ważna chwila nadeszła.
Nie czyszczą lśniących mieczy, lecz patrząc w ciszy hołd mi oddają.
Nim rozpłyną się we mgle raz jeszcze miecz swój podniosą dodając mi odwagi.
To najsmutniejsze ze wszystkich jest w ciszy pożegnanie.
Sprzed moich oczu znika ostatni wojownik na koniu w mgle się zatapiając jedzie wypatrywać wroga.
Pozostaje ze mną wspomnienie oddziałów i duma bez skazy co na ciało spływa.
-Mogę mówić!!!
Będę chwalił imię Boga!- w nocną krainę dźwięk rusza kojąc spragnione wiary uszy wszystkich stworzeń.Moja siła twoją siłą! Razem napędzamy się modlitwą, nieskalanym imieniem Boga.
To cud!
-Nie ma Boga.- spokojnym głosem ktoś mnie informuje-Nie ma Boga? Jestem zaskoczony, niemal śmiertelnie przerażony...
-Bóg piekieł nie odwiedza. Brzydzi się tych dusz co tutaj są osadzone.
-Kocham Boga. Kłamiesz Bóg dzisiaj tutaj dotarł! Przecież słyszysz jak wymawiam Jego imię...-Szatan, choć w
dziwny sposób, jednak mi odpowiada. Głowę rozrywa mi dziwny, nieludzki hałas.
Jesteśmy w piekle.
On jest z tego świata!
Nasila się.
Nawet nie czuję wstrząsu. Budzę się w błogiej ciszy delektując zmysły ptaków na zewnątrz budynku śpiewaniem.
Alleluja! W imię Boga Alleluja!!!
Delikatny powiew muska czoło lekko potem zroszone.
Słyszę głos Anioła. Jest delikatny kobiecy.
Wszędzie bym go poznał.
Nie masz kurwa prawa tutaj być. Tylko nie w piekle...
-Jestem Twoja.-Ascetyzm pierdolony-Jestem Twoja...szepta mi czule do ucha, przesyła myśli, rozbudza pragnienia.
--Jestem twoja.-czuję powiew jej mowy w uchu. To rozkosz stwarza, lecz ja walczę! Ja się nie poddam!
Nie poddam, bo jestem:
Pierdolony ASCETA!
-Ty...-słów nie wydobywam w obawie by jak moja armia ta kobieta też się nie rozmyła-Żono...jesteś martwa.-matkę Ryszarda o jej stanie informuje- Nie możesz. Nie jesteś tutaj!
Zauważam, że paraliżu już nie mam. Czy on kiedykolwiek istniał?
Nie jestem tego w stanie udowodnić.
-Tu obok stoisz. Jesteśmy teraz razem w pokoju. Ja i moja miłość ...Nie powinienem się żonie opierać.
Przeciwstawić się osobie, którą kocham?
Nie. Nie powinienem.
Rozglądam się bez najmniejszego wysiłku wkoło.
Cholera zamykam oczy, które natychmiast otwieram.
Nie. Jestem ascetą, nie powinienem...
Siedzimy na skale wpatrując się w nieziemsko niebieską wodę.
Jest czysta i pełna życia.
Widzę jak ryby się rozmnażają.
Dar od Boga...
Wodospad orzeźwia nas swym chłodem...Jesteśmy tylko my i przyroda.
Uczucie wspaniałe.
73
Delikatny szum wody, panująca wewnątrz harmonia w trans mnie wprowadza zdrowy rozsądek zagłuszając.
Twoja żona nie żyje!
Ta żona która właśnie pije wodę???
Słońce niemal nas unosi na swoich promieniach .
Rozpala mnie wzbudzając coraz to większe pokłady energii.
Podniecam się, gdy przypadkiem kładę rękę na jej nodze...
Niebo jest niebieskie a trawa zielona...
Więc wiem, że nie żyję. Ja umarłem a teraz jestem obok żony, podniecony, bo dotykam jej ciała.
Duch nie protestuje.
Jesteśmy jakąś dziwną odmiana energii, jak ludzie się czujemy i tak wyglądamy.
Broń Boże!
Jesteśmy wspaniali!
Dotyka delikatną dłonią swoich ust, a potem moich...Jestem jakoś dziwnie zdenerwowany. Cos w niej jest, czego
się obawiam.
Uczyniła to niepewnie, jakby jeszcze nigdy się z mężczyzną nie kochała.
Gdy żyliśmy uprawialiśmy seks chyba z milion dwieście tysięcy razy.
Pamiętam.
Robiliśmy to wszędzie, gdy tylko nadarzyła się okazja i też, gdy jej nie było..
Teraz jej dotyk, taki inny, całkiem niewinny wskazuje mi drogę do pewnej ekstazy...
Już nie jestem aż tak bardzo do ascezy przywiązany. Religia tamta krucha mi się wydaje i jakaś stara...
Taka co w błąd wprowadza życie i gubi:
Duszę i ciało.
Słowa ją głoszące bez wyrazu się stają.
Wzbiera więc we mnie pożądanie.
Spoglądam na Nią, by się upewnić czy nie jest mirażem wysłanym przez siły zła w sobie tylko wiadomym celu.
Poznaję jej oczy. Są nadal bardzo żywiołowe i po prostu żywe.
To aż nadto by mnie przekonać.
Wystarczyło jedno małe oszustwo, by Patryka zmylić, zadrwić z niego i strącić o jeden stopień niżej w drodze do
nieba.
Jedno spojrzenie w oczy Patryka wystarczyło, by go zwieść z drogi do prawdy poznania.
Ktoś mu mąci umysł, i pragnie jego ciała.
Lekka mgiełka stanowiąca ubiór mej żony nie skrywa bieli jej ciała.
Nie mogę myśleć w takim stanie, gdy obok kobieta coraz bardziej swe walory odsłania. Gdy jej gorące ciało
prosi o dotykanie.
Jej biust jakby sam się zbliża się nie czekając na zemną spotkanie.
Dotykam swego serca, a ono bije jak opętane.
To nie jest logiczne.-przestrzega zdrowy rozsądekJesteśmy ponad tym, co wytłumaczalne-szept głos rozumny tłumi i przegania.
Mam serce, czym i gdzie więc jestem?
Tutaj i teraz nie mogę żonie wiecznie kazać czekać. Nie ma się co zastanawiać...
Jesteśmy we dwoje, tylko jacyś bardziej doskonali...Czuję w powietrzu olbrzymie pokłady pożądania. Wiem, że
ktoś mnie pragnie-nie jest to jednak Patryka żonaPodnoszę rękę...Powietrze jest naelektryzowane.
Muszę Cię dotknąć . Proszę...nie znikaj.
-Jestem i będę.- wie co powiedzieć, zna mężczyzny myśli i słowa wewnątrz umysłu schowane. Sieć już jest
zarzucona.- Nasze przymierze pozwoli nam zjednoczyć się na zawsze. Zamknij oczy...-szeptem mówi, nie
kłamie...Zamykam. Boże spraw by się nie rozpływała.
-Dotknij mnie...-kusi podatny umysł i słabe ciało- Zaufaj mi. Tego pragnę...
Dłoń ma dotyka czegoś nieziemskiego, nie jest to skóra aligatora. Jest niemal niematerialna. Do wnętrza jej ciała
przenikają me palce nie napotykając oporu.
Pragnę twojego ciała -wzajemnie dwa umysły ta sama żądza opanowała-Muszę Cię posiąść! Nie jestem w stanie
myśleć inaczej i zrobić coś innego.
74
-Zawsze będziemy już razem ...-jej glos jest delikatny, rozpływa się w duszy jak w ustach dobra czekolada. Jest
jednak nienamacalny. Wyczuwam wydobywające się z niej uczucie tęsknoty, pragnienie połączenia.
Powinienem wiedzieć. W niebie nie tęsknisz...
Nie tęsknisz, chyba że jesteś Aniołem.
Otwieram oczy. Jest taka piękna. Ma dłoń jest wewnątrz jej ciała. Widzę jak zmienia kolory, jak energią porasta.
Nie cofam jej, to nie ma znaczenia.
Całuje ją w usta. Idealizacja wszystkich ziemskich marzeń do pięt temu uczuciu nie dorasta.
Teraz wiem:
Było warto.
Pieści mnie całego, więc:
-Będziemy zawsze razem .- przymierze odnawiam.Widzę siebie dokładnie . Jestem przed ale i w wodzie.
Jestem nagi.
Ludzkie ciało jest jakieś obce , lecz wiem, że niezbędne do wykonania tego co ma za chwilę nastąpić.
Do cholery dlaczego coś mnie powstrzymuje?
Przecież nie zdradzam świata, limitu miłości nie wykorzystuje.
Nie skazuję was, ludzi na byt inteligentnych zwierząt!
Więc o co kurwa sumienie ci chodzi?
Nie skazuję was na ciągłą walkę o odrobinę dotyku...-ciężkie brzemię spoczywa na zmęczonych policjanta
barkach a na podupadającej duszy wypala się powoli szatańskie znamię.
Znak możnowładcy, status posiadania.
Oddajemy się miłosnej grze przeżywając ciągłe nie wyczerpujące się spełnienie.
Daję i otrzymuję coś w zamian. Ten schemat prosty i często się powtarza.
Kochamy się na znane i nie znane sposoby.- bo uświadamiam sobie, że bycie martwym daje nowe możliwości.Hm. Nie jestem do końca zadowolony.
Z lekkim niepokojem, lecz jednak otwieram się na wszystko co nowe.
-Ten stan to wieczność...Czy chcesz tego?- żona pyta mnie słodkimi ustami lekko nadgryza me ciało...
Tego jej nie oddaje.
Nie znam odpowiedzi. Coś jest nie tak. Robię coś złego...
Ile czasu spędzimy razem?
Ile już go minęło?
Nie wiem. To podjudza mój umysł ,rozbudza podejrzenia.
Żona dla mnie tańczy nago.
Dostrzegam, że barwy zachowują swój odcień nie śmiąc zmienić cokolwiek w otoczeniu, a przecież od mojego
przybycia lata mijają...
Lata seksualnego spełnienia. To mit, to nie może wychodzić od Boga...-Patryk jest jeszcze nieświadom zapłaty
złożonej szatanowi.
On płaci.
Płaci przy każdym dotyku żony, przy każdym zbliżeniu.
Płaci, gdy wkłada jak miecz do pochwy członka.
Płaci, gdy dotyka jej organów.
Gdy on ją lub ona całuje jego.
Patryk nie zwraca uwagi na swoje w wodzie odbicie lustrzane. Ono bladnie , jest niemal przeźroczyste.
Ono niedługo zniknie całkiem...lecz oto narodzi się na nowo!
Narodzi w głaszczącej go żonie, bo ona staje się z każdym dotykiem jakby bardziej materialna.
Ona staje się żywa!
Sam się zaprzedał oddając chwilom rozkoszy.
Zaprzedał się , bo kocha swą żonę.
Lecz o tym, że jego żony tutaj tak naprawdę niema, nie wie...
-Tęskniłem za Tobą- mówi szatanowi co wygląda na żonę. -Pieprz mnie ! Kochaj długo i posuwaj! Wypierdol swoim kutasem szatana. Dokończ plan milion letni.
Niech rozpocznie się dla ludzi armagedon!!!
-Tęskniłem...za tobą, teraz tęsknię za Ryszardem, naszym synem.
Został porwany.
Teraz sobie uświadamiam chcę zerwać się z łoża królewskiego do działania przygotować.
Walczyć , bronić syna, wstaję. Lecz cóż oto się stało? Jestem zaskoczony.
Nie mam ciała.
Kim oto jestem?
Jak skończyłem?
-Cieniem...
Nie jesteś w niebie, i skrzydeł nie otrzymasz...-Patryk skulił się próbując ochronić również przed chłodem-
75
Pustka atakuje mą duszę.
Widzę przeistaczającą się we mnie żonę.
Żona staje się mną a potem szatanem. Wygląda jak ja, lecz rozpoznaję bestię po oczach.
Jestem tylko cieniem, niematerialna istotą co nie śpi i nie je.
***
Szatan przygląda się mężczyźnie , którego ciała pożąda.
Wyjątkowo nie o duszę mu idzie, choć i nad nią się zastanawia.
Jestem okropny...-pomyślał odczuwając wielką satysfakcję.
Rozsiewam:
Samouwielbienie , co rośnie na podatnej glebie i kamieniach.
Ono dojrzewa i chciwość rozsiewa piekło plonem obdarzając, paliwem, co sprawia, że :
PIEKLO PŁONIE!!!
Szatan jest dzisiaj bardzo zadowolony. Operacja mająca na celu zdobycie ziemi i władzy na niej absolutnej,
przebiega prawidłowo, ściśle wg miliony lat planu przygotowywanego.
Dla piekła jest 1: 0. ale piłka dopóki w grze, jeszcze wszystko zdarzyć się może!
Ja Boga zdradziłem z idei.- głośno myśli, się zastanawiaNie rozumiesz?
Z jego woli powstałem, on zło w mym sercu zakorzenił!
Jestem zły!
Potrafię zranić każdego.
Jestem zły jak cholera.
Ja w imię Boga zdobędę nad wami władzę.- Kusiciel patrzy na skulonego w ciemności policjantaKochałeś się z demonem, nie z swą żoną. Przyjąłeś mnie, jesteśmy jednością. O, jak wspaniale czuję się w
Twoim ciele, przyjacielu...
Żal mi Ciebie. Twoja droga jest aż nadto kamienista. Potykasz się biedaku o moje kamienie. Niech ich
wszystkich, mój jeden z dwojga braci, szlag trafi.
A moja droga?
A kamienie, które nam podkładacie?
Nienawidzę was, chore skurwysyny!!!
Zwycięstwo jest bliskie...Demon jest kobietą, lub zmienia na męskie swe ciało. Pojebało się mu w głowie jak i
gejom się pojebało.
To tylko sen...
Czy mnie pragniesz?- pyta obudzonegoChcesz być zemną?
Z własnym ciałem, czy z tą kurwą?
Demona z członkiem ciało i z biustem wspaniałym wprawia Patryka cień w ohydę, napawa odrazą.
Nawet jeśli nie ma czym i tak chce wymiotować nie mogąc znieść plugawego stojącego przed nim potwora,
kwintesencji zboczenia przed nim materializującego się, onanizującego na szatana na człowieka oczach.Znów nietypowy grad spadnie na ziemię.
Jak Bóg może was kochać-kusiciel nadal nie może woli Bożej przewidzieć, lecz to mu nie przeszkadza. Nadal
myśli, się zastanawiaA co z jego miłości dla mnie zostaje?
Oddaj mi jeszcze swoją duszę, ten cień przez promienie przenikany!
To, co ci jeszcze pozostało...
Oddaj, bo już jej nie potrzebujesz...
Zło cieszy się jak dziecko, gdy otrzyma upragniony cukierek. Z czego?
Cieszy się z czego?
Z dnia wspaniałego!
Z lotu motyla, z jego skrzydełka choć pięknego lecz złamanego.
Z kulawej wiary!!!
-Niech szlag cię trafi szatanie! Nie dotykaj ni duszy ni mej twarzy!- krzyczy Patryk, a zło się przed nim obnaża.
Jesteś zboczony skurwysynie!
Pierdole to.-i się zdegustowany odwraca-Kochasz mnie?- uwodzicielsko żony głosem pyta-Nie.
-Może tak tycio, troszeczkę?
-Ani trochę. Nic. Nie będę z Tobą gadał.
76
-Jestem twoją żoną...
-Idź do diabła!- szatan na te słowa szczerze się śmieje. Jest uszczęśliwiony, rozradowany nieporadnym Patryka
stwierdzeniem.Wodospad, niebo oraz całe otoczenie traci swe barwy. Demona niezwykle to rozbawia lecz nie wszyscy są
szczęśliwi... Patryk z trudem płacz powstrzymuje.
Nastaje szarość.
„Nic” ich oczom się ukazuje.
-Twój syn.
-Co z nim?
-Właśnie umożliwia mi dotarcie na ziemię.
-Co ty mówisz?
-Domyśl się. Chyba nie jesteś aż tak tępy...
-Wygrałeś, więc powiedz mi co dzieje się z nim. Proszę...
-Co się stało z twoim honorem? Kiedyś go miałeś.- demon wskazuje dłonią naokoło- Jest gdzieś tam.-mówi o
swojej krainie-Możesz go szukać, ale nie liczyłbym na twoim miejscu na zbyt wiele. Nigdy w tym cieniu ,Cieniu
niczego nie znajdziesz.
Mogę Ci mówić Cieniu, hehe po imieniu? To jest rozległa kraina....Dusze istot miliardy lat się tutaj błąkają i
nigdy nie odnajdują tego czego szukają. Nie masz szans, chyba że...
-Że co?
-Właściwie mam już twoją duszę, ale gdybyś zgodził się oddać mi ją od razu...Ja zaoszczędziłbym sporo czasu a
ty byłbyś z synem. Bylibyście razem się pocieszając.
-Nie.
-Więc nigdy nie odnajdziesz Ryszarda.
-Kłamiesz!
-On się sprzedał. Jest mój. Powiedziałem:
„chodź, twój tatuś czeka...”
To wystarczyło.
Dla ciebie duszę oddał, a ty co zrobiłeś?
Zdradziłeś dziecko skurwysynu.
Będziesz błąkał się :
Ty tutaj- wskazuje lewą stronęOn tam-wskazuje prawą stronę- Wygląda jak anioł, gdy dłonie ma na boki rozłożone-
-Kim jestem?- Patryk po odzyskaniu świadomości zaczyna zadawać sobie pytania.-Gdzie jestem?- jest zdezorientowanyCzuję się dziwniej, jakby dojrzalej. Nie pamiętam jednak tego, co wczoraj się działo.
Co się działo?
Muszę działać ostrożnie i nie ufać nikomu.-nie wiem dlaczego, lecz jednak postanawiam. Czegoś się bojęNiespokojnie przyglądam się otaczającym mnie ze wszystkich stron ścianom. Są białe.
Czuję zło...
-On tu zaraz przyjdzie.-szeptam-On tu zaraz przyjdzie!- złość we mnie wzbiera, ujścia szuka-Ratujcie mnie kurwa!!!
Słyszę kroki. Ktoś się zbliża.
Kto?
Może zabójca???
Leżę na wygodnym łóżku. Ktoś przykrył mnie zielonym, przyjemnym w dotyku materiałem. Mój kolor ulubiony
zawsze mnie uspokajał.
Teraz nie działa!!!
Bardzo przyjemny, jak twarz ukochanej...
Kim ona była?
Nagle ogarnia mnie nieodparta chęć sprawdzenia czy wszystko ok. jest z moim ciałem. Sprawdzam więc czy
niczego nie brakuje...
Sam nie wiem czemu, lecz dziwnie się zachowuję.
Nic nie brakuje.
77
Dlaczego leżę tutaj nagi?- pytanie mnie notorycznie prześladujeSpoglądam w kierunku drzwi, które się otwierają.
Czuję delikatny powiew łagodnie przemieszczających się fal odświeżającego powietrza.
Moim oczom ukazuje się twarz młodej pielęgniarki. Mimo woli, bo przecież jestem nagi, podciągam nakrycie.
-Niech się pan nie wstydzi. Pańskie ubrania same się nie zdjęły...hi, hi ... Zresztą tak między nami...-ścisza głos.
Czekam aż zdradzi mi wielką tajemnicę- nie ma się pan czego wstydzić.- mruga okiem porozumiewawczo. Jej
dziecinna twarz, w połączeniu z zgrabnym ciałem w pierwszej chwili wywiera na mnie duże wrażenie.
Jej sylwetka... mężczyzn niewątpliwie pociąga cała.
Złudne to jest uczucie.- stwierdzam po dłuższej obserwacji z bliska jej ciała.W głowie mej pustka, czarna dziura...Nikt niczego nie wyjaśnia.
Przyglądam się pielęgniarce. Jest w niej coś, co mnie odpycha. Jakieś dziwne o krzywdzie przeświadczenie-Podobam ci się...?-zalotnie pytaSłysząc tak niesprawiedliwą ocenę, czuję pojawiające się wypieki na twarzy. Jesteś w wielkim błędzie.
-Tak. Podobasz mi się, przepraszam...- czuję się jak działający świadomie kłamca.
Ciekawe dlaczego?
A jeżeli...-powoli z obrazów zamazanych wyławiam całość. Obraz czego?
Nędzy i rozpaczy!- nadal jesteśmy na terenie sekty? Tutaj nikt nie powie mi prawdy. Okłamią mnie i spróbują
złamać. Oleją od dołu do góry, wymiocinami jak glina pooblepiają i gównem umarzają.
Chyba sobie na to nie zasłużyłem...
Po czym poznać fałsz?
Po czym waszą zdradziecką technikę poznam?
Może po pięknych słowach?
Pamiętam...ludzi, którzy mi pomogli. Thomas...Hm. Spoglądam na moje wcześniejsze wyobrażenie o córce
Thomasa, lumpa mieszkającego nieopodal sekty. Dostrzegam podobieństwo ich rys. Kontur nosa- stwierdzam- że
do opisu pasuje jak ulał.
Rozgryzłem was. Dałaś się podejść jak mała dziewczynka, której zły kolega ukradł cukierka.
To ja jestem genialny!
-Gdzie ja jestem?
-Jeszcze nie wiesz?
-Nie.
-Nie domyślasz się?
-Nie.
-Czy nic nie pamiętasz?- pyta z udawaną troską w glosie. Niemal daję się nabrać...Dobrze, że was wcześniej
rozgryzłem. Teraz nawet bawi mnie ta rozmowa.
Jestem górą.
Ja rozmową kieruję. To ja waszym kosztem się zabawiam.
-Nic a nic...-warunki gry przyjmuję. Na jej twarzy dostrzegam dziwny wyraz, całkowite zaskoczenie. Wygląda to
tak naturalnie, że zaczynam mieć co do swoich teorii wątpliwości.
Musze się opanować. Ona świetnie kłamie. Jest cholernie dobra. Jak ją podejść?
-Gdzie jestem?
-Zawołam lekarza. Poczekaj , zaraz przyjdzie. Wszystko ci wyjaśni.
-Jak masz na imię?- powstrzymuje ją od wyjścia z pokoju. Wiem, że może się wygadać. Nie jest zbyt bystra-Znajomi mówią do mnie Tekla
- A imię?
Nie spodobałoby ci się.-Mam do ciebie prośbę...Tekla- patrzę na nią bezradnie rozkładając ręce w celu podkreślenia tego stanu.- Czuje
się już lepiej, ale nie wiem , gdzie jestem. Nie chcę czuć się i być traktowany jak dziecko. A co najważniejsze,
wolałbym z twoich słodkich ust usłyszeć to, co ma mi lekarz do powiedzenia. Gwarantuję, że ty lepiej to zrobisz.
Już nawiązałaś ze mną nić porozumienia. Tobie ufam i chcę to usłyszeć od ciebie. Proszę....Nie stanie się nic
złego. Jestem zdezorientowany. Po prostu naprowadź mnie na właściwe tory, a ja sobie będę przypominał
wszystko pomału.
-Chyba masz rację...- słodko się uśmiechnęła- W końcu co może stać się złego...?
-Właśnie. Będę ci bardzo wdzięczny...
-Ok. Znajdujesz się w szpitalu uniwersyteckim. Ja jestem studentką, z dobrymi wynikami zresztą, a ty
pacjentem , którego nadzoruję. Jesteś moją praca dyplomową.
-Czym?
-To taki żart...Studenci wybierają sobie pacjentów w szpitalach, którymi się opiekują przez pewien czas,
oczywiście w trakcie skrzętnie notują proces rehabilitacji i piszą o tym pracę dyplomowa. Rozumiesz? Ty jesteś
moją pracą.
Twój przypadek. Tzn. Ty byłeś wprost rozchwytywany, ale nie dałam nikomu sobie ciebie podebrać.-zastanawia
się czy nie za dużo mówi. Nie jest zbyt bystra-
78
-Dziękuję.- przyjmuje te słowa jako komplement- Od kiedy tutaj leżę?
-Od kilku tygodni.
-Dlaczego?
-Nie rozumie.- widzę, że myśli, się zastanawia-Dlaczego tutaj leże? Czy miałem wypadek?
-Muszę już iść. – nie patrząc mi w oczy odwraca się i wybiega--Skoro tak mówisz...-mruczę niezadowolony pod nosemMoje pytania domagają się prawdziwych odpowiedzi. Hmm...myślę jak dobrać się do nich.
Może zapytać:
-Dlaczego wyrzekłaś się ojca, Agnieszko?
Nie. To zdanie to ziarno uschłe, w ziemi jałowej na nieznanym terytorium zakopane.
Nie.
Nie tędy wiedzie droga
Podchodzę w kierunku drzwi. Ostrożnie otwieram. Nie chcę narobić chalasu...
Przez małą szparę dostrzegam dwie rozmawiające postacie.
Wytężam słuch.
Po kilku sekundach dociera do mnie męski, ściszony głos. Z trudem wychwytuje poszczególne wyrazy:
-Co mu powiedziałaś?
-Niewiele, trochę skłamałam...Zmieniłam prawdę. Nic co mogłoby zaszkodzić.
-Dlaczego nie skontaktowałaś się ze mną. Czy jesteś aż tak tępa? -facet jest wściekły-Chciałam tylko go uspokoić...Był taki smutny i zagubiony. Jest taki słodki. Powinieneś z nim porozmawiać.
-Wszystko w swoim czasie. Nic nie podejrzewa?
-Nic a nic.
-Dobrze. Bardzo dobrze. Idziemy do mnie, tam będziemy mogli swobodnie pogadać.
-Oj tak. Porozmawiajmy panie doktorze...-Powtórzysz mi każde słowo z waszej rozmowy.
-Tak. Zrobię to...-głosy się oddalają. Nie wiem co robić. Nie rozróżniam już głosek, nie potrafię poskładać z nich
wyrazów
Tak jak przypuszczałem...Nie mogę nikomu ufać. Szczególnie tej dziwce, co oddaje się teraz lekarskiemu
dymaniu.
Czuję ulgę. Cieszę się, że moimi przeciwnikami są tylko ludzie. Cieszę się, że omamy, złe sny już mnie nie
nawiedzają.
Uwolniłem się od szatana!!! Chcę krzyczeć. Wrzeszczeć z rozkoszy:
Mam siłę!!!
Ludzi można pokonać kimkolwiek by niebyli.
Lubię słońce, bo zabija strachy dając przy tym duszom nadzieję. Patrzę na nie. To widok przepiękny, gdy słońce
chyli się ku zachodowi...
Wychodzę na korytarz i ruszam tropem stłumionych głosów. Po chwili znów rozróżniam poszczególne słowa.
-Twierdzi, że nic nie pamięta...-jesteś słodka gdy kłamiesz—
-W to jestem w stanie uwierzyć. Szczerze mówiąc nawet mnie to cieszy. Zostaw te spodnie. Nie mamy na to
czasu.
-Chcę się tylko troszkę pobawić...
-Tu chodzi o wielką kasę. Ten przypadek ma być szczególny. Ma wszystkich zaskakiwać i intrygować. Cały ten
pieprzony medyczny świat z zapartym tchem ma obserwować nasze postępy, poczynania.- Tekla znienacka
całuje mężczyznę, lecz ten tylko wtapia palce w jej włosy i odsuwa od siebie. Dziewczyna próbuje rozpiąć mu
spodnie, lecz natyka na sprzeciw i ostre słowa:
-Nie teraz! Jak kurwa nie zajmiemy się tym jak należy obydwoje wylecimy z roboty. Stracimy kasę i sławę.
-Nie będziemy się teraz pieprzyć?- robi niewinną minę. Jest niezadowolona-Nie. Tym razem nie spieprzę roboty. Nie spieprzymy tego cholernego mózgu!
-Wasyl nie zdaje sobie z tego sprawy jaki okres czasu przeleżał w tym szpitalu. Gdyby się dowiedział, że trwało
to ponad rok...
-Postradałby zmysły. Jego mózg odmówiłby jakiejkolwiek współpracy. Mam wymieniać dalej? Na szczęście nie
rozgadałaś się za bardzo.
-Nie musisz być złośliwy...
-Pierdolona dziwka.
-Lubię go...
-Już dawno pogodziłem się z myślą, że mam rywala.
-Ufasz mi?
-Suka...-z złością słowo wypowiada przez zęby, co dziewczynie niezwykle się podoba. Podnieca się na samą
myśl szybkiego seksu. Na szybkie w pracy pierdolenie.
79
Zbliża się szybko do spragnionego kobiecego ciała, mocno chwyta za ramiona i kładzie dziewczynę na biurku.
Zaczyna szybko całować, jednocześnie podciągając biały fartuszek. Jego ręka sięga w kierunku majtek...
Podniecona Tekla do krwi palce w plecy kochanka wbija, jednocześnie szukając czegoś w męskich spodniach.
Nie rozumiem.- Patryk nad podsłuchaną rozmową się zastanawia.- Wasyl? Nie jestem pewien, choć przed
chwilą byłem przekonany, że rozmawiają o mnie.
Wasyl?
Co to w ogóle jest kurwa za imię?
Niemożliwe! A jednak rozmawiają o mnie...
Znów ktoś mi powietrze kradnie.
Znów to, że ziemia jest okrągła odczuwam. Mam przez to kłopoty z utrzymaniem równowagi. Jestem
zdenerwowany, lecz ciągle nad swoim charakterem pracuje wad codziennie kilku się pozbywam.
Temperament zostawiam za drzwiami. Jestem spokojnym ...kim?
Jak ja mam na imię?
O czym ten lekarz do niej pierdoli? O czym???
Fale ciepła przetaczają się po mym ciele dostarczając niezdrowej ekstazy.
Nie zdrowe. To jest niezdrowe.
Nie mogę utracić kontroli.
Jakie lekarstwa oni mi podali?
Czuje jak sunę po świecie, jakbym był zawodowym saneczkarzem. Nawet słowa z moich ust inne niż wychodzić
mają się rodzą. Dojrzewają, jak poczwarki przeistaczają. Myślę to co mówię, lecz sam siebie nie rozumiem.
Inne niż miały słowa z moich ust wychodzą.
Dlaczego?
Pewnie dlatego, że jestem wkurwiony.
Świat się gniewa, lecz nie pozwala o sobie zapomnieć.
Odpowiada.
Odpowiada czynem nie przemyśleniami.
Korytarz na którym stoję jest jego ustami. Porusza się , kurczy mniejszych połykając.
Powietrze zgęstniało.
Otwieram drzwi, wchodzę do gabinetu i dowiem się prawdy. Oto moje mocne postanowienie nie poprawy.
Oto mój plan działania, jeśli to konieczne zabijania!
Niech umrę zaznając prawdy!- zaciskam pięści i zęby. Mówię przez zęby!Popycham drzwi. Dwa splecione z sobą ciała poruszają się rytmicznie, lecz tylko chwilę, bo nagle niczym
oparzony mężczyzna z kobiety wyskakuje. Tekla udaje lekkie zakłopotanie, bez pośpiechu jednak swoje ubranie
poprawia.
Runął pomnik ku chwale wiecznych kochanków.
-Co wy mi zrobiliście!!?- głos rozchodzi się po całym szpitalu-Proszę się uspokoić...-słowa te blada twarz wypowiada-Ja ci się kurwa uspokoję...
-Panie Wasyl...
-Ty skurwysynie jeszcze mnie będziesz nazywał po imieniu!- Charczy Patryk zbliżając się do wroga w
okamgnieniu. Po sekundzie bez wysiłku pacjent lekarza po jego biurku przetacza ten z jękiem upada na ziemię.
Bynajmniej nie w imię etyki lekarskiej się nie broni. Jest przez strach sparaliżowany, nie wie jak zareagować.
Właśnie w chwili zderzenia z ziemią przypomina sobie, że był zawsze i jest tchórzem...Mój wróg podnosi się, lecz budzi we mnie wstręt i odrazę. Nie mogę na niego patrzeć. Znów popycham tą
bezbronną istotę, a on zatrzymuje się na komodzie nieznacznie ją przesuwając. Szklana figurka nie zaznaje
spokoju.
Wielki słonik z trąbą uniesioną ku niebu z wielkim hukiem spada na dywan oznajmiając w ten sposób
wszystkim, że przestaje być symbolem szczęścia.
Został zdegradowany, stoczył się na samo dno stając nikim. Tyle o życiu szkła, symbolu szczęścia.
Ze złością kopię w biurko i w ten sposób przewracam je. Na moich oczach posegregowane dokumenty mieszają
się w bezładny stos papierów zamieniają.
-Kim jesteś?- pyta Patryk-Lekarzem.
-Dlaczego kłamiesz? I tak wyduszę z ciebie wszystko!- grożę , po czym dla dodania sobie prestiżu z całych sił
kopię w znajdujące się przede mną krzesło.
Znikła ostatnia przeszkoda stojąca mi na drodze.
Idę!
-Sanitariusze!!!- słyszę jak mój wróg skowyczy, wzywa odsiecz.-
80
Nie jego słowa , lecz to, co dostrzegam, powoduje, że zatrzymuje się w drodze. Widzę moje zdjęcie na ziemi,
dokumentację leczenia.
Podnoszę papier, oto moja historia choroby...Zdjęcie też moje z akt mi się przygląda.
Teraz wszystkiego się dowiem!!!
Dwóch sanitariuszy jest innego zdania. Z hukiem drzwi otwierają powalając mnie w tej samej sekundzie na
ziemię.
Próbuję walczyć, lecz rzecz się już dokonała.
Historia to oceni...
Walczę.
Nie poddam się tak łatwo!!!
Widzę moje akta...
Dopiero teraz, leżąc jak bezbronne dziecko na ziemi uświadamiam sobie, że jestem ...nagi. Nie czuję wstydu,
lecz ukłucie w tyłek.
To zastrzyk.
Rozbawiony porażką krzyczę, lecz tym razem przyjaźnie:
-Poddaję się...-nikogo to więcej nie bawi. Mam świetny humor.
Chcę tańczyć, balować i się bawić!!! Nikt niestety nie podziela mojego entuzjazmu...
Nie byłbym dobrym zbawicielem.
Nie wszystkich kocham równo...
Ja wolę przyjąć pod dach kobietę, lub dziecko.
Dlaczego?, bo oni mnie nie zabiją!
Czyżby?
Więc mam się czuć bezpiecznie z obcym zabójcą w domu? Mam bez obaw zmrużyć oczy, gdy obca śmierć jest
blisko?
Tak! Po tysiąc kroć tak, jeżeli jesteś zbawicielem!
Nie jestem. Teraz to wiem. Nie ufam nikomu.
Czy potrafisz kochać?
Tak! Mogę pokochać drugiego!
Mylisz się...Nie możesz! Jesteś egoistą! Ty nie boisz się śmierci. Pragniesz jej i jej ochrony, bliskości stosunków
niematerialnych. Chcesz z nią się pieprzyć, lecz ona nawet gdy jest blisko cię nie zauważa, do stosunku nie
zaprasza i nóg nie rozkłada.
Żadnym jesteś dla niej partnerem seksualnym.
Odwiedza mnie we śnie. Jest blisko. Przyjdzie dzisiaj w nocy...do łóżka mego cichutko.
Więc jak mógłbyś pokochać człowieka, kobietę, kogoś , kto boi się jej:
Zapachu,
Wyglądu
Bliskości i oddechu?
Więc jak mógłbyś pokochać kogoś, kto namawiałby cię do zdrady, do życia?
Śmierć i rodzina to przeciwieństwa. Tam nigdy nie panuje harmonia. Walczą ze sobą i ochłapy mięsa z ciała
wyrywają.
Śmierć i rodzina wzajemnie się wykluczają...
-Więc rodziny nie powinienem mieć?
-Masz nas.
-Kim jesteście?
-Z tobą jednością. Jesteśmy twoją astralna rodziną! Wszyscy się wzajemnie kochamy, dusze przenikamy.
Dbamy o siebie i strzeżemy.
Wzajemnie tych uczuć od ciebie doświadczając...-Rzeczywistość szpitalną w szybkim tempie od Patryka
uciekała. W jego krwi już rozpuszczał się narkotyk, silny lek na uspokojenie...
Patryk jeszcze długo słyszał głosy , z którymi, jak mu się wydawało rozmawiał, dysputy przeprowadzając.
Tak minęła kolejna noc, a obłęd był blisko...
**
A oddam ci miłość, po co mi ona?
I oddam nadzieję, po co mi ona?
Zostanie mi serce, to które kona, i wije się , i płacze...
Więc po co mi one?
81
Ja płaczę i wiję się i konam, więc po co ja komu?
Zatruty umysł, słabnące ciało osoby bliskiej
Nie ma, nie miało, nie będzie miało!
I spójrz wieczorem gdzieś dalej
Błędnym wzrokiem w samotny świat...
Tam człowiek kocha inaczej!
W ciemności nie dojrzę miłości...
-Piosenka samobójców.- Patryk po zauważeniu od niechcenia informuje pielęgniarkę.
-Jaka?
-Nie zrozumiesz. Nie czujesz tego co ja.
-Co czujesz...? Powiedz mi.
Nic nie odpowiadam. Dręczą mnie jej słowa, ale jej tego nie mówię. Nawet już jej nie zauważam. Nie wiem
nawet czy istnieje.
Nie interesuje mnie to, że ona stoi i przygląda się mi, że mnie obserwuje. Nie odrywam wzroku od drzewa. Żeby
do niego dotrzeć musiałbym wyjść przez okno i przejść kilkanaście metrów.
To tak niedaleko...
Nigdy go jednak nie dotknę. To pragnienie nierealne.
Widzę też odległy cień drzewa, rośnie na wzgórzu.
Jestem i ja na szczycie świata. Rozmawiamy, śmiejemy się i do siebie przytulamy.
Jest dla mnie miłe.
Martwię się o nie, gdyż od wieków samotnie świat oglądało a teraz umrze. Jego istnienie dobiega końca, lecz ja
stoję na straży a ono jest przy mnie.
Jego konary chylą się już ku ziemi...Dąb nie potrafi powstrzymać starości.
Nawet dąb tego nie potrafi...
On się nie smuci z powodu śmierci. Jednym korzeniem już jest w krainie, gdzie nie ma ognia i ludzi
wyrywających konary.
Jest z tego powodu wielce zadowolony. Pewnej nocy wspomnienie po nim odejdzie a drzewo zniknie.
Do raju! Do raju otwarte są bramy!
-Chce ci pomóc...-te słowa na mocy ekstradycji siłą mnie z odległych światów do ludzi zabierają.
Szpitalny pokój, czy dąb prastary? –Nie chcą mi ofiarować odrobiny swobody, samemu dokonać wyboru.-Chcesz mi pomóc...?
-Bardzo tego pragnę.
-Nie możesz mi pomoc, bo sama pomocnej dłoni potrzebujesz, pragniesz.
-Mogę...
-Ile?
-Słucham?- niepewnie się uśmiecha-Ile na mnie zarobicie?
-Myślisz, że dlatego tutaj jestem, że ja dla pieniędzy?
-Tak. Tak myślę. Dlatego z nim jesteś.- pod nieugiętym spojrzeniem pacjenta jej policzki natychmiast zmieniają
naturalna barwę. Słodko wygląda, gdy się czerwieni...
-Nie mówmy o mnie...
-Ładny fartuch, dorabiasz między lekcjami jako pielęgniarka?
-Prosiłam...
-Jeśli nie chcesz, nie musimy o tobie mówić. Jednak...ja wiem, że możemy sobie nawzajem pomóc. Rozumiesz?
-Mów dalej.
-Nie mogę od ciebie nic przyjąć, jeżeli nie pozwolisz mi dać coś w zamian. Ja mogę ofiarować ci dobre słowo,
pomocną dłoń.
To wiele.
-Nie oceniaj mnie w ten sposób, bo sprawiasz mi ból. Moja dusza cierpi, a to oznacza, że nie jest do końca
zepsuta.
Ty jednak tego nie widzisz...Chcesz bym miała wyrzuty sumienia, a ja z nim jestem tylko dlatego, że pragnę, by
ktoś był blisko.
Nie chcę żyć jak zakonnica. Rozumiesz? To upośledzone postrzeganie Boga. Zabobony. Każdy kłamie, kto
mówi, że wystarcza mu tylko niematerialna obecność Boga, że nie potrzebuje do nikogo się przytulić.
To nienormalne. Nie po to zostaliśmy stworzeni. Mamy się kochać i być kochani...Zgodnie z prawem
Chrystusowym publicznie możemy czułość okazywać. Czy normalne jest to, że się księdzu spowiadamy?
82
-To pomaga...
-Ale nie zawsze. Ja, przy ostatniej spowiedzi, a było to dawno odniosłam wrażenie, że ksiądz żywi się moimi
grzechami.
Jak zboczeniec wypytywał o moje brudne sprawy. Dokładnie, ze szczegółami namawiał mnie by sceny
opisywać.
Gdzie i jak kogo dotykam, ile razy. Mówił „poważne to są sprawy”. Na Jezusowe słowa, Boże przykazania się
powoływał, lecz mnie nie zdołał przekonać. Właśnie dlatego go okłamałam. Jeszcze spowiadając się wiedziałam,
że już nigdy nie odwiedzę go w konfesjonale. To wynaturzenie, gdy chcesz dokładnie znać czyjeś grzechy, gdy
cudze uczynki wraz z spowiadającym się przeżywasz, żyjesz jego życiem. A wiesz co jest najgorsze?
-Może to...że oni robią to w imię Boga? – często rozmawiam z nią na filozoficzne tematy. Odwiedza mnie, a ja
bardzo to lubię.
Wiem, że minęły dwa tygodnie od mojego przebudzenia. Gdy Tekla wychodzi natychmiast zaczyna mi jej
brakować. Nie jak kobiety, lecz przyjaciela. Zauważam, że zawsze spotykam ludzi zagubionych, z problemami.
Tych, którym nie ma kto udzielić pomocy, których nikt nie słucha. Ja już taki jestem: słucham, a ludzie chętnie
mi się zwierzają.
Pamiętam o moim przyjacielu, Thomasie. Człowieku, który mi pomógł, a ja z wdzięczności córkę odnaleźć mu
sobie obiecałem.
Teraz wszystko jest inaczej. Nie wiem czy on istnieje, czy nie jest moim urojeniem. Ale patrząc na Teklę mam
nadzieję, że słowa dotrzymałem, że jest ona częścią wielkiej mistyfikacji, Agnieszką, córką Thomasa...
Boże dopomóż!
-Lekarz, którego zaatakowałeś...nawet mi się nie podobał, gdy go spotkałam.
-Więc dlaczego...?
-Dziewczyny próżne, które żyją na tym świecie nie wiem po jaką cholerę, które mi dokuczały...które mają
wszystko. Rozumiesz?
-Bogatych rodziców?
-Drogie samochody, własne luksusowe domy i kupę szmalu. Dziewczyny, które nie znają ubóstwa ni głodu ,które
mogą sobie na wszystko pozwolić...
-Zazdrościłaś im?
-Czego? Może tego, że są wstrętne, że nigdy nie cierpiały, że nic ich nigdy nie bolało? Tego, że zawsze mają na
wszystko drogie lekarstwo?
-Kobiety o których mówisz...Są ślepe. Nie masz im czego zazdrościć. Ich świat to dom dla lalek. Jest kruchy bo z
porcelany.
One są, choć trądem nie tknięte, lecz upośledzone. Nigdy nie mówiłem , że ten świat jest doskonały.
-Bo nie jest!
-Ale nie mam zamiaru żalić się do Boga, wzywać aniołów, i wypominać im ich niedociągnięcia. Wiesz dlaczego?
-Nie.
-Bo wierzę, że kiedyś się dowiem jak bardzo racji nie miałem. Hm. Zabrałaś więc swym koleżankom coś czego
pragnęły?
-Tak.
-Poczułaś się od nich lepsza? Do tego zmierzałaś?
-Nie. Nie lepsza. Poczułam satysfakcję. Cholernie wielka satysfakcję. Dlatego z nim jestem. Nawet nie lubię jego
imienia...
Płacę za to, że nie jestem sama. Teraz już nie wierzę w prawdziwą miłość. Nawet jeśli jest ja jej nie dostrzegę,
nie odnajdę , bo stałam się prawie taka jak one, jak te laski przeze mnie znienawidzone.
-A teraz dojdzie jeszcze kasa...Kasa za na mnie eksperymentowanie?
-Tak. Teraz będę z nim dla kasy. Mam wyrzec się mojej pracy? W imię czego? Biedy i samotności. Nigdy w
życiu. Za cholerę.- Nadal nie wiem czy i które postacie zapisane w moim umyśle są iluzją. Nie wiem, czy
kiedykolwiek posiadałem rodzinę. To smutne, ale prawdziwe. Niestety.
Tak myślę w dzień, lecz w nocy nadal budzę się z krzykiem. Boje się wtedy zasnąć ponownie, by znajomy głos i
szpony nie powracały. Czuję wtedy na sobie wielkie krople potu.
O kim myślę?
Tak leżąc pragnę by Tekla do mnie przyszła i nago się przytulając dodała odwagi.
Jestem egoistą!
Nie pragnę jej w dzień, gdy jestem bezpieczny...
Kim są ci , którzy mnie leczą?
Nawet jeśli tak im się wydaje, nie są bogami. Strzeżcie się lekarze, bo ludzkość może przejrzeć na oczy. Po co
żyć dłużej niż to w gwiazdach zapisane?
**
83
-Piękną dziś mamy pogodę.- radośnie informuje mnie Tekla wchodząc niespodziewanie do pokoju. Tajemniczo
się uśmiecha, co natychmiast wprawia mnie w dobry nastrój.
-Twoja rehabilitacja dobiega końca.- jej glos jest dla mnie śpiewem-Nadal nie pamiętam świata na zewnątrz. Nie wiem jak tam się żyje. Wiesz, wydaje mi się, że jestem jeszcze
bardzo chory...
-Nic ci nie jest? Jak się czujesz?- pyta z przyzwyczajenia-Fizycznie świetnie, ale psychika buntuje się . Targają mną wątpliwości. Nie jestem gotów na świat brutalny.
-Ktoś do ciebie...-uśmiecha się drzwi na korytarz otwierając-Dawno gości nie miałem...Niech wejdą.
-Proszę wejść.- słyszę jej głos. Nie rozumiem dlaczego ma taki dobry nastrój-Wasyl będzie miał gości...-mruczę ignorancko pod nosem. Właśnie wtedy ukazuje swą twarz moja żona.
Tego się mnie spodziewałem, więc nie jestem w stanie zareagować. Teraz się na nią tylko złowrogo gapie.
Wygląda niemal identycznie jak we śnie ....We śnie mnie zdradziła...
We śnie mnie zdradziłaś! Przeobraziłaś w szatana i skradłaś me ciało!
Ma klęska odżywa i serce zaczyna krwawić...
Muszę stawić jej czoło...Nie ucieknę, bo muszę stanąć twarzą w twarz przed moją żoną.
Nie mogę pokazać, jak bardzo jej się boję.
Boję się i pragnę zmniejszyć, skurczyć.
Pamiętam pustkę, która mnie omotała, gdy nie miałem ciała.
Pustkę, wstręt i wstyd cholerny.
Po chwili jestem sam ze swoją żoną. Moja twarz to najbledsza ze wszystkich kred, kreda. Martwa człowieka
pozostałość.
Chore obrazy w umyśle człowieka nawet już zdrowego zawsze pozostają. Nie wymażesz twardego dyni dysku.
-Roni...jak ja tęskniłam.- wymawiając te słowa niemal płacze pani Wasyl-Jeśli możesz, to nazywaj mnie...Patryk.
-Będę do ciebie mówić jak zechcesz.-delikatne brzmienie jej wspaniałego głosu sprawia, że natychmiast
zapominam o otaczającym mnie świecie i dwóch tysiącach nieczystych spraw z moją rehabilitacją związanych.
Dwa tysiące wątpliwości nie ma w starciu z moją żoną szans. W mękach umierają...
Nie jesteś mirażem. Miraże nie płaczą...nie czują, nie cierpią. Dlaczego mam nie wierzyć w twoje istnienie, gdy
jesteś tak blisko, gdy czuję bijące od ciebie ciepło, gdy oddech kobiecy do mnie dociera?
Dlaczego mam w to nie wierzyć?
W twoją miłość...
Czy jestem głupcem?
Pamiętam uczucie, gdy oddałem swe ciało...Modlę się całymi dniami, by ono więcej mnie nie spotkało. Nie chcę
wracać do piekła, do miejsca z którego nie zobaczysz nic, co jasne.
Tam utraciłem z wiarą w Boga sens życia istnienia.
W martwej strefie byłem przedmiotem.
Czymś niewidzialnym.
Byłem cieniem, co zazdrości tym, których widać w mroku.
Cienie tam są niewidoczne...
Ale one istnieją, są ich miliony. Obok siebie razem są, lecz dla siebie nie istnieją...Cierpią więc w samotności nie
mogąc przywołać pragnienie:
Potrzeby dotyku,
Seksu
Matczynej miłości ni namiętności.
Nie mogąc wskrzesić w sobie nadziei o śnie wiecznym marzą, o nieistnieniu, lecz oni istnieją i nie umierają!
Nie modlisz się, gdy Boga przez chwilę widzisz w oddali. Dlaczego?
Bo myślisz, że jest martwy, bo nie wyciąga do ciebie dłoni.
Smutnym wzrokiem, którym na ciebie patrzy potrzebującego nie rozweseli, nie przywróci wiary.
Pogłębia mój stan.
Chcę być martwy!
Tak wtedy myślałem, gdy nie umierałem...Są nas miliony.
Na sen wciąż czekają, na moje ponowne nieistnienie.
Nie! Wolę być tutaj z żoną niż w miejscu w którym twe słowa nie docierają do celu, w którym dusze skowyczą
przypominając o swym istnieniu.
Żywi jak i ja się ich boją. Przerażają ich miejsca, do których zmierzają.
W imię Boga zostańcie z nami!!!
Więc gdy nie możesz dotknąć ni kobiet ni rzeczy materialnym jak cieniem będąc kochać możesz to co
nieosiągalne?
Byłem w krainie skąd nie ma powrotu...
Mnie się udało.
84
Zostanę z żoną...
Przytulam się do niej, po chwili rozmowy, do łona, które jest przyszłością świata, które bezpieczeństwo
wybranym osobom daje.
Mnie go dzisiaj ofiarowała!
Nie uciekam do świata, a mam cienie do wyboru...Wolę żonę!
Czy Bóg potrzebujących zostawić mi nakazał, zostać egoistą?
Jeśli tak, to bez skrupułów Go słucham.
-ja płaczę się i wiję i konam, więc po co ja komu...?-szeptam słowa piosenki, którą wiem, że zna również moja
żona...-I spójrz wieczorem gdzieś dalej – zaczyna swym dźwięcznym głosem śpiewać- błędnym wzrokiem w samotny
świat...
Tam człowiek kocha inaczej.
-w ciemności nie dojrzę miłości...-piosenkę szeptem ja kończę. Przypominam sobie jak Tekli o piosence
wspominałem, tylko ona jej nie czuła, na dźwięk jej słów nawet nie myślała o płakaniu.
Moja żona to co innego.
Tyle razy ją dla mnie śpiewała...
Dla kogo?
Dla samobójcy.
Żona me myśli rozwiała, zdradzając smak życia. Wspólnie nim się zajadaliśmy. Niestety do czasu, gdy umarła...
Do cholery, co się zemną dzieje???
Ona żyje!!!
Jest obok, długo na mój dotyk czekała.
Jam Odyseusz!
Ty moim uwielbieniem, siłą, która w drodze ożywiała nadzieję.
-Tak długo na ciebie czekałam...-ściska z całych sił swój śliski, trudny jak ryba do złapania, skarb.- Już raz
ślubowaliśmy sobie wierność. Ja ponowiłam obietnicę, gdy miałeś wypadek, gdy zasnąłeś...Chcę , żebyś
wiedział, że cierpliwie czekałam ani na sekundę nie tracąc nadziei.-jej glos drży wprawiając powietrze w
wibracje. Trudne dźwięki do określenia poruszają niebo i ziemię...Nagle czuje jej usta na moich. Pragnę jej ciała, dotyka , gdyż wzbudza we mnie natychmiast nieopisane
pożądanie.
To dziwne. Temperatura wzrasta.
-Ale...nasz syn.-bełkotam przez zęby tragedie sobie uświadamiając.-Twój syn, to już prawie mężczyzna. Za miesiąc wspólnie uczcimy jego szóste urodziny.
Jak poznać fikcję, gdy jest się jej częścią?
Może po zbyt pięknych słowach?
Nie sądzę. Dlaczego mielibyśmy być szarzy?
Skazani na szarość mają to czego pragną.
Co oczekują zostaje im dane...
**
Kilkakrotnie rozmawiałem z lekarzem na temat przyczyny pobytu w szpitalu. Z jego słów, opowiadań Tekli i
żony układam suche fakty.
Wiem, że:
-miałem wypadek samochodowy. Zanim zapadłem w śpiączkę, lekarze trzy razy mnie reanimowali.
-mój przyjaciel, Patryk, w wraku spłonął.
-drugi znajomy nie mogąc znieść widoku śmierci swoich znajomych nieopodal miejsca tragedii znalazł na
drzewie ukojenie.
Powiesił się w milczeniu.
Dopiero kilka dniu później jego ciało przypadkowi ludzie znaleźli, para zakochanych nastolatków.
To tragedia, lecz takie rzeczy niestety się zdarzają. W naszym otoczeniu mają miejsce.
Ludzie umierają i co im zrobisz?
Cholerni realiści. Podsumowuję wchodzących lekarzy.
Czy mogę im zaufać?
Czy lekarze kłamią? -Mogę tylko potwierdzić.Dowiaduję się, że przyszli mnie zbadać, określić stopień poprawy.
85
-Użyliśmy do pańskiego leczenia nowatorskiej techniki. Jest pan pierwszym przypadkiem, który dzięki nowemu
środkowi wydostał się z transu, ocalał.- jestem ich królikiem- Częściowo sterowaliśmy pańskimi snami.
Chodziło o stworzenie pewnych sytuacji wyzwalających jak najsilniejsze emocje.
Udało nam się to.
Odnalazłeś jedyną drogę z świata urojeń do domu, do rodziny i kochającej żony.
Wiele osób cały czas było z tobą. Czuwaliśmy nad twoimi snami 24 godz. na dobę.
-Kto czuwał?
-Twoja rodzina i setki osób o których nigdy nie usłyszysz. Wszyscy za ciebie trzymaliśmy kciuki.
-O kim nie usłyszę?
- O setkach lekarzy liczących na przełom, na to, że pewnego dnia będą mogli sprowadzić do życia swoich
pacjentów.
Nie usłyszysz o milionach osób pragnących odzyskać kogoś bliskiego, o anonimowych promotorach mojej
pracy . Takich samych szlachetnych sponsorów tez nigdy nie zobaczysz. Dzięki nim się udało. Wraz z nimi tego
dokonaliśmy, przełomu...
To cud! Tutaj nawet Bóg dopomógł...
Spotkało pana szczęście, którego jeszcze nie może pojąć, nawet sobie wyobrazić.
Stworzyliśmy historię, kierując jej bieg na właściwe tory!
Cały świat chce pana poznać. Jesteś sławny!- syndrom królika doświadczalnego, oto na co teraz jestem chory...Do pokoju dostaje się kilka promyków słońca, do których ich bracia i siostry licznie dołączają. Widzę je tuż nad
głową ciągle gadających doktorów.
Są piękne.
Wiem, że dobrą nowinę mają mi do przekazania. Są moimi przyjaciółmi, więc wprawiają mnie w dobry nastrój.
Tańczą na łysej lekarskiej łepetynie pojedyncze gdzieniegdzie włosy oświetlając.
-Przyszliśmy dzisiaj po to, by stwierdzić, czy jest pan gotów ukazać się światu i znaleźć na należnym ,
honorowym miejscu w naszym społeczeństwie.- tańczą, tańczą ognie na twej łysej głowie, więc im się
przyglądam , obserwuję- To dzięki odpowiednio zakodowanym impulsom elektrycznym, które docierały wprost
do pańskiego ośrodka myślenia udało nam się wywoływać obrazy, rozbudzać w panu pragnienia...
-Tylko tyle?- jestem zaskoczony-To tylko tyle, to ogromny międzynarodowy sukces! – Czyżby? Nad tym się zastanawiam...-Niestety dowiedział się pan za wcześnie o...-spogląda na Teklę- chorobie, o faktach. Wyobrażam sobie jakiego
doznał pan szoku...
Planowaliśmy dopiero po tygodniu zacząć pana informować, delikatnie uświadamiać.
-Mogłem znów zasnąć...?
-Tak, ale na szczęście tak się nie stało. Pańska wola walki jest wprost niesamowita. Jesteśmy szczęśliwi, że to
właśnie pana wybraliśmy do tego dzieła.
Podziwiamy i chylimy czoła.
-Więc to był sen? To co przezywałem było takie realne...
-Nie taki zwykły. Częściowo go stymulowaliśmy, jego przebieg...ale forma ogólnie zależała od ciebie.
-Nic co przeżywałem nie było prawdziwe...
-Ty stwarzałeś te światy. Byłeś ich bogiem, więc one istniały. Dla ciebie były realne, prawdziwe, lecz teraz są
tylko wspomnieniami.
Jak Atlantyda...
Rysiek, mój syn jak we śnie, lecz prawdziwy wraz z matka codziennie u mnie przebywa.
To nie sprawiedliwe.
Tutaj siedzi na moich kolanach, a tam w jego obronie zabiłem, szukałem po ciemnych ulicach miasta.
Czy ja mógłbym ułożyć aż tak chory scenariusz?
Wiem tylko tyle, że to nie jest sprawiedliwe.
Boję się.
Czego?
Obowiązków. Czuję tremę przed życiem...
-Kochamy cię...-słyszę rodziny szept. Są zemną dając wiarę i siłę. Mówisz to słowo. A ja nie tylko słyszę lecz je i
czuję...
To miłe.
-Kocham cię . Kocham...-mówi i namiętnie całuje żona, syn się do mnie przytula.Tymczasem sumienie ze swej nory, ciemnej jaskini moim poczynaniom się przygląda. Jeszcze jest zadowolone...,
bo i nie głodne.Nareszcie wiem jak szczęście się osiąga. Zasypiam ze świadomością, że moja rodzina jest obok.
Nie! Nie obok!
Moja rodzina jest zemną. Razem do życia się potrzebujemy i siłą nawzajem obdarzamy. Dajemy się ponieść
szczęściu czyniąc normalność czymś wyjątkowym.
86
Ktoś czuwa obok, ktoś trzyma za rękę.
To dobrze...
*******
*****
**
*
*******
*****
**
*
Założyciel prastarej religii wychodzi z siedziby sekty. Wokół niego panuje śmiertelny spokój, gdy zwalnia na
moment przy kwiatach, one więdną.
Kwiaty usychają i w proch się zmieniają.
Cisza na ulicy Podmiejskiej zapanowała...
Jego ciało nieprzeniknione mroki otaczają. Nie zobaczysz, gdy obok przechodzi jego oczu ni twarzy.
Latarnie, gdy patrzy na nie, jakby przygasają hołd nowej potędze oddając.
Zdradzają budowniczych tych, którzy ich wyprodukowali.
Bogów!, co mieli do dnia dzisiejszego nad nimi władzę.
Zło do dusz zbliża się w ciszy, mrokiem zasłaniając.
Nieświadomi, bawiący się ludzie, oddający cześć rozpuście nawet o zagrożeniu nowym nie myślą, nad śmiercią
się nie zastanawiają.
Nie wiedzą, że zostaną sobie dzisiaj przedstawieni...
Niebiańskie zdobne kute bramy wciąż zamknięte nikogo nie zbawiają a drzwi piekielne na oścież otwarte
światom przenikać się pozwalają.
Z piekieł uciekają demony.
Ludzie jak ćmy do ognia lgną, i w sidła szatańskie wpadają.
-Nie bójcie się!- słyszą w swych myślach szatański skowyt do piekieł wzywani, ludzie, co nie posiadają już
wiary- Wyjdźcie z swych domów! Przywitajcie gospodarza...-kpiąc z wolnej woli przystaje i spogląda w
kierunku Boga.
Wie czego pragnie, dusz jak najwięcej uzbierać, wygrać z ludzką rasą, przy odrobinie szczęścia...
Sąd Boży zainicjować!
Z za rogu w tajemniczym ciele szatańskie oczy rozpoznaje staruszka. Torba z jej zakupami jakby samoistnie
upada obok, na ziemię.
Jej dłoń natychmiast jest w kieszeni, gdzie różaniec spoczywa.
Jest przygotowana na takie okazje...
Blada ze strachu kobieta instynktownie zaczyna się modlić. W tym właśnie momencie ich oczy stają sobie na
drodze, wzroki się spotykają.
Staruszka nie wie jak to się dzieje, lecz nie ugina się pod szyderczym zła spojrzeniem.
Nie przebija na wylot starego ciała siła wzroku szatana.
Modli się tak jak w czasie wojny, jak sobie zapamiętała.
Stwór ubrany w Patryka ciało ma na sobie czarny płaszcz.
Świetnie się uzupełniają.
Jak gdyby nigdy nic od niej odchodzi szukać nieczystych sumień i ludzi o słabej woli.
Idzie w towarzystwie wiatru, jednego z czterech żywiołów co woli Boga poddany, co pomaga szatanowi
wypełniać swe powołanie.
Większe niż by się mogło wydawać dzieło to jest.
-Mężczyzna wychodzi z siedziby sekty.- policjant obserwujący ten teren Tymona przez radio informuje: – Jest
jakiś dziwny, jakby nie widoczny. Podobny do Patryka, tego samego wzrostu i wagi, jednak...jego twarzy nie
dostrzegam. On nie wychodzi z cienia.Wiatr bez słowa sprzeciwu wypełnia swoje obowiązki, ochładza dziwnego przybysza, nie człowieka nie demona?
Kim jest szatan?
Czy nie ważniejszym jest to, że on czai się wszędzie?
Założyciel skierował się do pobliskiego baru, po czym usiadł na miejscu, gdzie niegdyś próbował dowiedzieć się
czegoś od miejscowych żuli, Patryk.
Nawet przez moment wydawać by się mogło, że wygląda, jak wtedy i dzisiaj tak samo.
Podszedł do znajomego Patrykowi stolika.
Nie mówiąc nic spojrzał na pijącego piwo grubasa. W tym momencie każdy wrażliwy człowiek wyczułby w
pomieszczeniu dziwne nie świadczące o niczym dobrym, wibracje.
Wyczułby, gdyby ktoś taki był w barze.
87
Szatan siada naprzeciw grubasa, faceta o przyjaznym spojrzeniu, a ten bez słowa próbuje dojrzeć rysy przybysza
twarzy, lecz cienie tylko widzi i koloru oczu rozszyfrować nie może.
Oczy nie pasują do tej twarzy...
Nagle blednąc człowiek niczym w transie wychodzi zostawiając niedopite piwo.
Wie, że nic dobrego się tutaj dzisiaj nie wydarzy.
Wraca do dzieci i potrzebującej czułej dłoni bliskiej osoby.
-ludzie tutaj będą umierali- słyszy szatański głos w swojej głowie. Również śmierć te słowa usłyszała, więc
biegła w dwie strony, bo już się rozdwaja.
Już się rozmnaża, by Boga nie zawieść, powierzoną pracę wykonać...-Co podać?- pyta kelner wytrzeszczając oczy i uszy wytężając w oczekiwaniu na odpowiedź. Spogląda na
niedopite piwo i instynktownie wyciąga rękę, by pozostałość po kliencie zabrać, lecz przybysz jest szybszy.
Podaje kufel pracownikowi baru bynajmniej nie z dobrego wychowania.
Ich palce się muskają...
Służę uprzejmie.-po chwili przysięga kelner koledze, że słyszał w swej głowie to zdanieThomas jak co wieczór i dziś miał ochotę piwa się napić, lecz nie przekroczył baru progu. Sumienie na widok
wychodzącego bladego mężczyzny powstrzymało go i słowa:
-Nic dobrego się tutaj dzisiaj nie stanie.... Thomas jest przesądny, więc odwraca się na pięcie i do domu wraca.
Kelner tymczasem powoli traci kontakt z rzeczywistością. W jego ciele rozprzestrzenia się niezdrowa energia.
Trucizna działa szybko a powodów takiego stanu rzeczy jest wiele... Grzechy dawno zapomniane w jego umyśle
na nowo odzywają, na wierzch brudy wypływają co nigdy nie zostaną zapomniane.
Grzechy te duże i małe.
Kelner jednak jest jeszcze na tyle przytomny, by ludzi obsługiwać, by podając alkohol i odbierając pieniądze
dyskretnie ich dotykać nowa chorobą zarażając, zmutowanym wyrzutem sumienia co bez skrupułów zabija.
W tym samym, momencie uwagę demona przykuwa niezwykle interesująca rozmowa:
-Do cholery jestem przekonany, że mnie zdradza.
-Jesteś tego pewien?
-Tak.
-Pytam czy widziałeś, czy masz jakieś dowody.
-Nie widziałem, ale tak sądzę, jestem o tym przekonany. Widzę to po sposobie w jaki zemną rozmawia, po tym
jak na mój dotyk reaguje. Jest ostatnio bardzo oziębła. To mnie boli...Wiem, że to przez zdradę.
-Co zrobisz?
-Znajdę dowód.
-A potem?
-Nie wiem. Spróbuję wszystko wyprostować. Kocham ją, ale jeśli nie będzie innego wyboru, rozwiedziemy się.demon nawet nie dotknął zdradzanego przez żonę człowieka. Przesłał jednak z oddechem niezdrowe wibracje,
które powoli , lecz nieubłaganie do celu dotarły. Natychmiast twarz mężczyzny pociemniała, a oczy zapłonęły
czystym gniewem-A syn?
-Pierdole ich wszystkich. Razem z tą suka go pierdole. Wszyscy pożałują.
-Skończmy ten temat.- prosi chudzielec kolegę po fachu, pracownika firmy budowlanej zawsze chodzącego w
dżinsach wytartych, koszulce starej i czerwonej czapeczce z daszkiem-Napijmy się jeszcze. Kelner dolej piwa, bo dziwki czekają. Dawaj, podaj je na tacy! Chcę seksu, chcę je
pieprzyć...
-Uspokój się. Ciszej, bo ludzie się gapią.
-A, jak tak to wypierdalaj. A może to z tobą mnie zdradza.
-Daj spokój. Upiłeś się. Wychodzę.
-Wypierdalaj.- chudzielec natychmiast podnosi się i bez słowa opuszcza pomieszczenie. Człowiek w czerwonej
czapeczce nie odpuści, podąża za nim. Ktoś mu szepcze, przekonuje o zdradzie żony i winnym co należy go
śledzić i ukarać...
O głupich cipach nuci sobie piosenkę.
**
Szatan jednak nie został sam w barze. Pragnie poznać młodych, zakochanych ludzi siedzących obok. Ich sobie
upodobał! , lecz oni już posilili się i wychodzą. Szatan idzie za nimi, niematerialnie .
Jest cieniem.
Widzi ich i to co robią.
Są w kinie i w filharmonii.
Na romantycznej kolacji ofiary swe obserwuje:
88
-Chcę pisać dla ciebie listy miłosne,
układać wiersze.
Pragnę czuć Ciebie codziennie zasypiając...twe ciało przytulać,
Być obok ot tak na skinienie, zwyczajnie jak kwiaty naszą miłość pielęgnować.
Myśleć o Tobie gdy jesteś daleko tęsknic ,napawać się miłością mając mą ukochaną obok.- młody mężczyzna
podaje z kwiatem ukochanej gustowną kartkę. Ostatniej nocy się nie wyspał, nad listem miłosnym dla przyszłej
żony długo pracował. Teraz go wręcza, gdyż jest już gotowy, w najdrobniejszych szczegółach dopracowany:
„ Gdy obserwuję w nocy gwiazdy, myślę o Tobie, lecz nie trafne to porównanie,
gdyż one bledną, przy Tobie wydają się niedoskonałe.
Z zazdrością o Twą urodę, jednak ukradkiem spoglądają,
Boja się blasku i Twego wzroku jasnego, ciała pociągającego.
Kwintesencji czystej energii zesłanej do ciała słodkiego...”
-Wiesz, zakochałem się w tobie od pierwszego spojrzenia...Pragnę być blisko i mieć Cię przy sobie...
-Jesteś słodki...
-Czy mogę prosić, byś została moją żoną?
-Jesteś kochany, uroczy . Tak. Jesteś wszystkim tym czego pragnę.- spontanicznie dają chwili się ponieść, czule
całują, dotykają.- Prosisz mnie o rękę, a ja się godzę. Będzie jak w moim śnie, jak sobie zaplanowaliśmy... W
krainie, w której dobre zakończenia stały się tradycją, będziemy czule, namiętnie się kochać całymi dniami i
długimi latami.
Uwielbiam cię.
-Bądź moją królową...
-Będziemy tam szczęśliwi i czuć się bezpiecznie.
-Moim marzeniem zobaczyć cię jest w bieli...-jednak szatan jest i w głowie szczęśliwych kochanków, istot, które
na szczęście nie zasługują.
Zabiorę im radość , gdyż bardziej ode mnie na radość nie zasługują.
Bóg mnie upokorzył i teraz ja z wami to samo zrobię!
Moja na zemstę jest kolej!!!
Mężczyzna słyszy głosy, myśli nie swoje choć we własnej głowie:
-Widzi...:
... twa skóra jest nie doskonała, z wiekiem coraz bardziej się rozstępuje, staje sflaczała.
Ty jesteś z krwi i kości...
Jesteś człowiekiem, więc czujesz to co ja czuję.
Chcę cię pieprzyć. Po coś mi więcej?
Chcę cię pieprzyć póki jesteś młoda i ładna.
Chcę cię pieprzyć razem z innymi kobietami!- A ona? Młoda kobieta dziękuje , bo myśli, że to scenariusz od
Boga..., że on się nią interesuje.***
Założyciel materialnie nadal jest w barze.
Tutaj też ludzi obserwuje. Jego wzrok nie szuka długo, na samotnym siedzącym przed barmanem mężczyźnie się
zatrzymuje.
On siedzi na typowym barowym stołku i wpatruje się w dziesiątki w połowie lub całkiem zapełnionych
alkoholem butelek różnego rodzaju.
Jego wzrok jest mętny, zamyślony.
Demon dobrze go zna, jest blisko z każdym tworzącym na ziemi artystą, lubi sztukę, tworzyć z przyjaciółmi
nowe dzieła.
Mężczyzna bardzo cierpi , więc nawet nie spostrzega, że szatan jest blisko, że z nim gawędzi gdzieś w
chaotycznych myślach ,w własnej głowie.
Artysta choć się do tego nie przyzna potrzebuje by tworzyć natchnień przyjaciół, szatańskiego towarzystwa.
O czym marzę?
Czego potrzebuję?
Nie wiem.
Wszystkiego i niczego. Stałem się dojrzałym pesymistą.
Wiem jak żyć, lecz nie chcę i nie potrafię w ten sposób stać się szczęśliwym.
Chwilami chcę, lecz wiem , że potem żałowałbym tego posunięcia, kroku w kierunku szczęścia.
Zależy i nie zależy mi.
Zależy, gdy widzę ludzi szczęśliwych, kochających się nawzajem szczęściem obdarzając. Są ślepi, żyją w iluzji.
Widzą świat jakim chcieliby by był. Radują się więc wtedy i są szczęśliwi.
89
Są szczęśliwi, lecz ślepi. Nie myślą racjonalne. Chcą żyć, a to jest niesprawiedliwe, gdyż ludzie często wyboru
nie mają.
Umierają.
Są szczęśliwi tylko chwilę, do z góry przez Boga określonego czasu.
Ja to widzę, więc nie zależy mi. Nie zależy mi wtedy, gdy widzę śmierć.
Opuszczone Alcatraz...
Już będąc dzieckiem widziałem topielca, który jakiś czas już przebywał pod wodą.
On dużo pił, był, prostym lumpem, więc nad Boskimi sprawami się nie zastanawiał.
Jednak bronił się z wszystkich sil przed wyzwoleniem.
Walczył o swe marne i wątle ciało.
Świadczyły o tym jego zaciśnięte pięści i garść w nich trawy.
Nie chciał umierać, lecz:
LUDZIE TEŻ NIE CHCĄ SIĘ RODZIĆ!
Czuję jak krzyk rozpaczy we mnie wzbiera.
Chcę drzeć się w niebogłosy w tysiącu decybelach!!!
Chcę i nie chcę umierać...
Pamiętam pacjenta w szpitalu, który w ostatnich sekundach życia mój wzrok napotkał.
Nie mógł oddychać, lecz jednak do mnie się uśmiechał.
W tym momencie byłem dla niego najważniejszą osobą na świecie, a on stał się na zawsze moim przyjacielem.
Połączyła nas dziwna więź...
Ja teraz trenuje, dużo się uśmiecham, by odejść jak on w spokoju, jak mój przyjaciel chcę umierać.
Muszę trenować odchodzenie, by śmierć mnie nie zaszła od tyłu, by nie dać jej satysfakcji faktem, że mnie
zaskoczyła.
Z uśmiechem zejdę z tego świata.
-Poproszę jeszcze jedno.- lecz szatan w przyszłość bardzo niedaleką wybiega, przeznaczenia jednak przed
mężczyzną nie odkrywa. On widzi mężczyznę upitego, przez kobietę odprowadzanego. Demon wie:
że będą się dzisiaj namiętnie kochać,
że facet będzie ją pieścił długo,
że będzie ją kochał tak, jak tego chciała...
-Bardzo proszę...-barman odpowiada Dzisiaj jesteś przegrany, a jutro...kto wie co się zdarzy. – w myślach podsumował klienta barman-Wszystko będzie dobrze...bawcie się. –szepta punktualne o północy do zgromadzonych w ich głowach cień,
demon co został uwolniony krwi pragnie i ludzi zabijać, odcinać im głowy.
Jest zadowolony.
Stuart nie wyczuł niebezpieczeństwa. On już jest dzisiaj pijany i naćpany, gdzieś jednak przemknęła mu przed
oczami znana Patryka twarz, faceta co wódkę stawia...
Stuart zapadł w podwójny odlot.
Jeden zaoferowała ziemia, a drugi doszedł gratis od piekła.
Szatan już nie ma po co dłużej w tym miejscu przebywać.
Poczuł obrzydzenie więc wyszedł. W progu jednaj jakby zwolnił, nawet wydawać by się mogło, że przystanął.
Podniósł rękę i pstryknął palcami.
Wszystko, co było ze szkła na drobne części się roztrzaskało.
Butelki się rozpadły, kufle tak samo.
Gdy żarówki zmarły śmiercią nienaturalną w pubie zapanowała absolutna ciemność.
-Kap...kap...-ciecz to ciecz, wódka z piwem się mieszała.I wtedy nastał wielki hałas, okrutne przeklinanie, do innych pretensje nagle się ludziom przypadkiem
przypomniały.
-kap kap- po godzinie już tylko ciecz z cieczą się mieszała.
Krew z alkoholami...
Gdy szatan wyszedł się nie odwracając wiedział, że nikt odnaleźć drogi na zewnątrz, do Boga nie zdoła.
Nie odwracał się, lecz szedł uśmiechając, gdy jego towarzysze do piekła bydło zaganiali...
*
Facet w czerwonej czapeczce starał się dogonić chudego kolegę, by ten przyznał się do związku z jego żoną.
Robił to bardzo niezdarnie co jakieś czas o krawężniki bądź kosze na śmieci się potykając.
-Zaczekaj!- krzyknął w nadziei, że amant na chwilę przystanie, lecz ten całkowicie go zignorował.
Teraz wiem. Jesteś winny. Podbiega i staje przed nim , nie pozwala się ominąć i pójść swoją drogą.
90
-Daj spokój...-nie chcąc sprowokować kolegi prosi chudzielec. To działa, zostaje przepuszczony. Zdradzany
przez żonę człowiek jednak idzie tuż za nim, kroku mu dotrzymując, razem z nim zwalniając i przyspieszając.
-Daj spokój. Idę do domu...-wymawia słowa się nie odwracając i wtedy właśnie ból w plecach czuje, nogi pod
nim się uginają.
Klęczy zdezorientowany obok trzymającego w ręku rurę kolegi .
Jest oszołomiony, lecz już po chwili domyśla się, że został zaatakowany.
-Pierdolisz moją żonę? – pyta napastnik oskarżonego- Pytam kurwa o coś- chodzi szybko dookoła rannego. Jest
jak sokół, jak orzeł, co widzi królika w zbożu, co buszuje nieświadom życia zagrożenia...-Nigdy bym ci tego nie zrobił...- natychmiast w żebra otrzymuje kopniaka solidnego. Dusi się, kaszle, aż oczy na
wierzch mu wychodzą-Taki kurwa z ciebie kolega? Ile razy ją dymałeś?
-Odpierdol się. Co w ciebie wstąpiło? –pluje zwycięzca na pokonanego, popycha rurą i nogą na ziemię
przewrócić go usiłuje i pluje i pluje.-Czołgaj się skurwysynu. Błagaj o litość za to coś uczynił! Jesteś żałosny jak gówno. Jesteś zwykłym
skurwysynem!
-Nigdy nie tknąłbym twojej żony- wymawia słowa jakby przez zęby je cedząc. Boji się kata bardziej
rozgniewać, więc wzrok spuszcza na ziemię i nie patrzy w jego stronę.. Przy ostatnim słowie popluł się nieco i
rzygnął krwią na ziemię. Został w głowę uderzony, lecz jeszcze żyje, jeszcze nie wzięły jego duszy demony.
Facet w czerwonej czapeczce podnosi zakrwawioną już rurę jeszcze raz wysoko ponad ziemię. Uderza w głowę.
Mózg się rozpryskuje.
Teraz pastwi się nad ciałem, w nie kopie i rurą bije.
Wypada oko, więc je rozdeptuje.
Oko za oko!
-Winny nie żyje!- jest zadowolony, więc biegnie do żony zdradzić o czynie.
Zdradzi a potem sukę zabije.
On biegnie, biegnie do żony...
*
Młody mężczyzna ten, który dzisiaj oświadczył się kobiecie, swojej ukochanej przyszłej żonie, wyszedł od niej
nad ranem, lecz jeszcze o zmroku. Wciąż jest pod wpływem słów szatana, i z nim gada, kontakt utrzymuje.
Struty jego oddechem i podstępnymi zdaniami bez celu po ulicach chodzi, jest jakby odurzony. Myśli o scenach,
i filozofiach świata.
Erotyczne sceny szatan mu podsuwa i po tysiąc kroć w myślach odtwarza.
I kusi i szepta ...Do zdradzenia narzeczonej go nagaduje.
Nawet okazje podsuwa...
Mija kilka kobiet lekkich obyczajów, lecz szatan jeszcze nie zwyciężył, choć wciąż namawia. Przechodzą obok,
lecz nie zatrzymują, od dziwek oddalają.
Są w mrocznej ulicy, gdy samochód z piskiem opon się zatrzymuje i z płaczem wysiada z niego młoda kobieta,
blond piękność o długich włosach.
Demon o to, by się tutaj zjawiła zadbał.
Idzie w tej zwiewnej sukience, jak bogini stąpa niestety w naszą szatańską stronę...My jesteśmy w cieniu.-demon
szepta , do seksu namawia, lecz żeby było ciekawie tylko jedną stronę...Dziewczyna jest obok, tak blisko że można sięgnąć ręką i jej dotknąć.
Ładnie pachnie...
Mężczyzna niespodziewanie z mroku wyskakuje, kobieta krzyczy więc ją bije, szarpie jej ubrania raniąc przy
tym delikatne ciało.
W mrok wciąga i dusi swą grzeszną ręką.
Dziewczyna umiera.
Jest jeszcze ciepła, więc szatan nadal nie daje za wygraną. W piekle bestie się ślinią i dalszego rozwoju
wypadków oczekują, szatańskiej rozrywki, we krwi świata zatopienia...
Jest jeszcze ciepła, więc ją gwałci nasieniem obdarza.
To nasienie jest tym, co krótko, lecz jednak w niej żyje. Tak mówi mu szatan...
W milczeniu do narzeczonej wraca.
Ona jednak tej nocy nie była sama. Szatan też ją sobie upodobał i nad nią pracował.
Była łatwa dla niego i jego podwładnych, dwóch wysłanników z którymi właśnie się kochała.
Taką scenkę zastaje morderca w domu narzeczonej.
91
Naga kobieta widzi nóż...
Nóż podnosi się i opada.
Podnosi się i opada.
Ludzie umierają , przyszła żona na dywan zakrwawiona pada.
Morderca jest zadowolony, gdyż wie już , że powinien jeśli nie małżeństwo, to żonę skonsumować.
Więc kroi ją po trochę i zjada...
Jedno wie, że się nie zmieni:
Gdy raz skosztował mięso ludzkie będzie do końca życia konsumował...kolegów przyjaciół i innych twardzieli, i
żony, które sobie upodoba.
*
Człowiek nad życiem w obecności szatana się zastanawiający, poważnie o śmierci rozmyślający, przed północą
wyszedł z nowo poznaną znajomą, kobietą upitą i jak mu się wydawało lekkich obyczajów.
Znaleźli przyjemne lokum, w którym już po chwili namiętnie się kochali.
Trwało to chwilę, bo gdy oboje trzeźwieć zaczęli coś się zmieniło w ich na świat spojrzeniu. Nim rano nastało,
mężczyzna już bez seksualnych podniet samochodem dziewczynę do domu chciał odwieźć.
Była zła, kłócili się więc:
-Wypierdalaj z mojego wozu.- hamując z piskiem opon wyprosił intruza z samochodu. Odjechał , by szukać w
ciemnych uliczkach miasta sensu istnienia.
Gdy on tak błądził, dziewczyna umarła.
Została uduszona i brutalnie zgwałcona.
Niech żyje Sodoma i Gomora!!!
Wiesz...ja zabiję ciebie – ty mnie.
Spojrzę ci w oczy, będę się bał – ty zabijesz mnie...
Nakręcę reklamę,
Zwyczajną telewizyjną celę śmierci.
Wiesz...zabiję cię 950 metrów n.p.m.
W światło promieni słonecznych spojrzę,
Wzniosę dłonie
W szaleństwie schwycę wiatr i poszybuję do boga!
Będziemy martwymi ptakami...
Czy wiesz jak wygląda:
Orzeł i wróbel z wyrwanymi skrzydłami...
Na ulicy Podmiejskiej, zaraz za wielkim murem , na terenie sekty jej przywódca oddaje się rozmyślaniom:
Oto jesteś .
Powstałeś z Judaszowego nasienia ku zgubie świata i ludzi na nim panujących.
Dzisiaj wszystko się dokona.
Patryk jednak udowodnił mi, że kocha Ryszarda. Czy mogę?
Czy wolno mi jest ich rozdzielać?
Nie mam wyboru, więc będą rozłączeni, z dala od siebie przez wieki, aż do Sądu Ostatecznego...
92
Muszę ...się wziąć w garść i przeć prosto do celu strzepując jak z ubrań kurz z siebie wątpliwości.
Mam zadanie, więc nie będę się rozglądał na boki. Nie zawiodę cię przywódco, szatański kapłanie!
To ja stworzyłem pomost między światami, lekko go uchyliłem i dzisiaj na oścież otworzę!
Oto moje dzieło!
I miejsce w pałacu mam przygotowane i władzę na tronie.
Mnie interesuje świat a jego tylko to co nie materialne.
Oddam wszystkie dusze mojemu pracodawcy.
Szatan jest wśród nas...z łańcuchów już niemal uwolniony.
Wiem o tym, czuję że znajduje ukojenie, że się weseli!
Ludzie i tak mu służą, więc cóż się zmieni?
Niewiele oprócz zaspokojenia moich pragnień i ambicji do świata zwykłego nieproporcjonalnych.
Lecz Bóg mnie znienawidzi.
Czyżby? Niekoniecznie, bo przecież świata bez Judasza by nie zbawił i na krzyżu za ludzi nie umarł.
Nie może go winić.
Nie wini.
To była przysługa.
Z piekieł wyzwolę wszystkie dusze i opanuję ziemię! Będziemy dla narodów niebezpieczni!
Opanujemy ziemię!
Spotkam się z moimi bliskimi. Nie powinni umierać .
Samego mnie zostawili.
Na pastwę losu, lecz ja teraz z przyjemnością się zemszczę na wszystkich!
Na ludziach!
Na Bogu!!! – Pastor już od dzieciństwa w snach z demonami rozmawiał.
Kiedyś wysłannik piekieł mu powiedział:
„-podpisałeś pakt z diabłem i musisz wywiązać się z umowy, nie możesz zginąć, ani uciekać. Przed nami się nie
ukryjesz!”
Takie sny często do niego wracały, więc postanowił zagłębić się w lekturach słynnych astronomów, uzdrowicieli
i ludzi przepowiadającymi przyszłość.
Zaczął przebywać w dziwnym towarzystwie:
Kapłanów katolickich,
protestanckich i innych przywódców religijnych,
satanistów, gdzie podczas ceremoni, mszy czarnych zawsze znalazły swe miejsce ofiary najpierw zwierzęce, lecz
pewnego razu, gdy jak zwykle był pod wpływem narkotyków , tuż zaraz po dzikiej orgii ktoś nóż mu wręczył do
ręki i kazał zabić... dziecko.
On to zrobił.
Nikt nigdy o tym nie wspomniał, a on nie zapamiętał.
Następnie zabili dziewicę z krwi i kości, córkę znanej nauczycielki, polonistki.
Narkotyki i czułe szatańskie słowa powoli zaślepiały umysł, więc z chłopca zamienił się w pastora.
-Wrócisz do mnie.- poinformował go demon, gdy zaczął się od niego oddalać i iść w stronę Boga.
Kto to sprawił?
Dziewczyna.
Poznał dziewczynę w której się zakochał.
Postanowił żyć uczciwie u boku Boga i swej królowej.
O grzechach zapomniał, czarnych mszy nie zapamiętał.
Zajął się polityką, trudnymi układami, lecz jego debiut był mierny. Ze sługi szatana w nikogo, w chodzące po
ulicach zero się zamienił.
Stał się szczęśliwym nikim., lecz siły zła były obok, plany układały, by do nich wrócił.
I tak zrobił, gdy zginęli wszyscy...wszyscy których kochał.
Teraz gdy nie mam nikogo bliskiego, gdybym do niego nie wrócił moje życie byłoby takie puste, a ja nikim.
Byłbym jak narkoman na odwyku.
Detoks.
Nie chcę tego. Drugi raz nie potrafię pokonać uzależnienia od czynienia złego.
Jestem za słaby...
Era ludzi wkrótce minie i staną się tylko wspomnieniem, więc po co mam stawać po ich stronie.
Oni nawet na to nie zasługują, mój partner codziennie w wizjach mi pokazuje jak się zachowują, do czego są
zdolni.
Nie!
Ja nie stanę w ich obronie!
Stanę się złego...przyczyną.
Lepiej nie myśleć, gdyż logika mych spraw i kłopotów nie pojmuje.
93
Jestem ponad tym co potrafisz zrozumieć!!!
Obiecał więc rodziców i narzeczoną wyrwać z piekła, od rozrywających ich szponów uwolnić. Obiecał, że będą u
mego boku królować.
Znów razem!
Szatan jest taki wspaniały, wyrozumiały...
Kocham jego wizję świata nowego.
Mojej władzy!!!
Czy Hitler by odmówił?
Nie. Nie sądzę...
Napoleon?
Nie. Ale to mnie wybrał. Jestem wyjątkowy! Dla niego doskonały...Ja władzą się dzielić nie będę, lecz dusze co
dzień nowe, nawet te niewinne oddawał memu władcy i przyjacielowi będę.
Co ja czynię?
Jestem Stalinem? Możnowładcą co gardzi swymi poddanymi?
Nie zawaham się.
Nie będę dzisiaj się wahał!!!
Ocalę tych, których kocham przed wiecznym piekłem, szatańskim potępieniem.
Do sądu będziemy władcami, a sąd nie nastąpi szybko.
Ludzie za te same pieniądze, co sprzedają idee kupują kobiety co rozkładają nogi na życzenie.
Nawet śmiesznie dla przybysza z gwiazd, dla Anioła co nigdy nie był w tych stronach ta sytuacja wygląda, poza
dziwna, lecz nawet jeśli o tym nie wie godna pozazdroszczenia.
Pieniądz to pieniądz...
Mówią:
„ Tyś naszą królową,
Macico pierworodna do ciebie się modlimy
I tego co skrywasz między nogami,
Tyś. naszym zarobkiem
Ciebie i z tobą się kochamy my:
Ludzie zwykli klowni i królowie!”
Więc kto tu jest szalony?
Zwycięzcą będę ja a ci poniżani, jak zwykle się do tego przyzwyczają.
Będą moimi podnieconymi podnóżkami. Marionetkami, co swych bliskich sprzedają nie zawsze słusznie i
sprawiedliwie.
Opanujcie się, gdyż to nie ja jestem szalony!
To wy do tego zmierzaliście codziennie koniec świata zbliżając.
Oto jestem!
Nieprzenikniona noc zalała miasto.
Czerń zdaje się promieniować z parku znajdującego się na ul. Podmiejskiej, z terenu sekty.
Wtajemniczone oczy wiedzą, ze tu znajduje się jej epicentrum, punk stykający się świata ludzkiego z piekłem.
Nad głowami wyznawców sekty zawisły ciężkie burzowe chmury, przygotowując się do mającego nastąpić ataku.
Wydają się być tak nisko, że niektórzy chcieliby wyciągnąć dłonie i je dotknąć.
Gdzieś w oddali raz po raz przecinają niebo ciężkie błyskawice. Czy to miecz aniołów, Boska Prawica gotowa w
każdej chwili znieść z powierzchni ziemi siedzibę sekty?
To byłoby zbyt proste...
Zniszczyć dom zła nie tak łatwo.
Potrzeba do tego mocy wiele, broni potężnej, duszy białej i czystego sumienia.
Czy Bóg nas jeszcze kocha?
Za co?
Będąc małym chłopcem wierzył w Boga, pragnął czuć jego obecność i kochał to co z nim związane.
Niestety nie umiał tego okazać.
Często przychodzące chwile, gdy szukał i pragnął oddać się miłości Bożej wydawały mu się powrotami syna
marnotrawnego.
Ile razy mógł wracać do ojca wiedząc, że znów go zdradzi?
Samym powrotem, wiedział że już go zdradza, więc tego nie robił.
Dlaczego?
Z miłości?
94
On honor posiadał!
Nie zniósłby poczucia winy, że wykorzystuje najbliższą osobę, więc któregoś dnia , będąc świadomym swojej
ułomności oddalił się dalej niż zwykle od nieba i Bożego istnienia.
Nieświadomie, lecz dla niego gdzieś miejsce zostawił w sobie, na później.
By jakoś trwać o przyczynie i skutku nie myślał...
O Bogu...nie myślał, lecz nadal go kochał.
Teraz jest jego zagorzałym wrogiem!
W pokoju pastora- polityka ktoś, kto siedział przy stylowym , wykonanym dawno temu z drewna, biurku , był
zmęczony... życiem.
Za jego plecami znajdowało się duże okno, przez które w pogodne dni przedostawało się słońce promieniując we
wnętrzu wtedy jeszcze zwykłego domu.
Od lat grubą kotarą jest zasłonięte.
Pastor spojrzał na wiszący odwrotnie niż powinien duży, odlany z brązu krzyż.
Spoglądasz na mnie jak zwykle...-wstaje i śmierć Jezusową poprawia przez krzyża prawidłowe powieszenie.
W dół nogami.- Kiedyś spadniesz na moją głowę i zabijesz jak amen w pacierzu.- zwraca się do ciężkiej wizji
artystyChcę ocalić rodzinę i nic mnie nie powstrzyma!
Czy to złe?
Nakazałeś dbać o bliskich.
Wykonuję twoją Boską wolę...
Wiedz, że nie drwię z Ciebie, gdy stanę przed sądem...sądź sprawiedliwie.
Strącisz do piekła.
-Już czas.- dobiega do niego glos kogoś, kto twarz skrywa pod kapturem. Po chwili w jedwabnych szatach
opuszcza pomieszczenie.
Szatana godnie przyjąć idzie on i jego świta.
-Do zobaczenia.- przed wyjściem zwraca i uśmiecha się do Boga. Jeszcze się spotkają, lecz w nieco innych
okolicznościach.
Jak zwykle krzyż mu nie odpowiedział.
W milczeniu przechodzą przez park z wieloma drzewami. Jest nie oświetlony. Mrok nie jest ich wrogiem, lecz w
tej potyczce sprzymierzeńcem, wręcz przyjacielem.
Przyjaciół poznaje się w biedzie...
Modlą się do niego.
W pewnym momencie wydaje im się, że słyszą chrapliwy dźwięk, jakby oddech szatana, lecz nie czują żadnych
zapachów, nie dochodzi do nich odór siarki...
Z trudem powstrzymują się od ucieczki.
Przystają i nasłuchują.
Włos za włosem na ciałach im się jeży.
Pada i powstaje włos za włosem na dotyk wiatru, lekki powiew.
Przez kilka sekund wpatrują się w mrok, lecz nic nie dostrzegają.
Bez słowa odchodzą.
Po przekroczeniu metalowej bramy, niemal wydawać się, że na Oświęcimskiej wzorowanej , ich oczom ukazuje
się kopiec z ziemi usypany.
Jest wielki, lecz jakiś dziwny, jakby magnetyczny.
Wygląda mroczniej niż reszta świata, niż zwykle.
Wygląda jak brama do piekła...magiczna, niezwykła.
Burza jest coraz niżej, niemal nad głową, z chmurami się styka, pioruny uderzają obok.
Weszli do wnętrza.
W chwilę później chmury nad kopcem rozstępują się tworząc okrąg o średnicy kilkunastu metrów przez który
widać pełnię.
Pastor zniknął za drzwiami oddzielającymi świat kurhanów od tak im różnego, ludzkiego.
Powstaną zmarli!
Wszedł pakt niegdyś zawarty teraz odnowić, dotrzymać słowa. Umowa to umowa. Musi ją:
Krwią przypieczętować!
Za nim w mrocznej otchłani znika jego pomocnik.
Wnika w tło jego habit.
Od razu czują panującą wewnątrz wilgoć i dziwny zapach stęchlizny.
Śmierdząca woń już nie drażni jak kiedyś ich ciała i zmysły.
Można się do niej przyzwyczaić.
Teraz czują od niej powiew nowego, ideę świata przechodzącego przemiany.
Gdyby zabrakło tego smrodu im by go dzisiaj brakowało.
95
Pomimo totalnego mroku nie uderzają o ściany. Nie ocierają się o nie, a nawet nie potrafią wyczuć. Niczego w
ciemnościach, co się czai nie dostrzegają.
Dlaczego?
Nie muszą nic widzieć, gdyż przez siły tajemne są prowadzeni, przez wielką potęgę jak dzieci w przedszkolu
zginęli by bez pani, i oni do celu by nie dotarli.
Ścian nie ma, gdyż światy w kurhanie nawzajem się przenikają. Pojawiają i znikają przejścia lecz i bariery nie do
pokonania kiedyś, teraz przed cieniami się otwierają.
To dobry czas dla umierania.
Są oczy, których już nie ma w sensie materialnym, lecz one istnieją i dobijają się do przejść omijając bariery.
Głód zaspokoić pragną na zewnątrz kurhanów zjeść ludzi lub zabić.
Pragną wszystkiego co materialne.
Kapłani dochodzą do oświetlonej pośrodku sali, z której gdy wzrok skierujesz ku górze dostrzeżesz otwór i
blask księżyca.
Dociera aż do ołtarza, choć otoczony ze wszystkich stron jest przez kotłujące się chmury.
Nic nie może go powstrzymać.
Pastor jeszcze raz spojrzał na zawieszonego nad ołtarzem kozła z Mendez przez którego dociera do
zgromadzonych blask księżyca. Symbol bofometa wydaje się być dzisiaj bardziej niż zwykle magiczny, wielki i
nie do pokonania!!!
Kapłan kątem oka widzi zarysy przyjaciół tworzących wokół sali krąg. Zarysy ludzi przybyłych tutaj by pomóc.
Za nimi dostrzega obecność tworzących drugi krąg istot przybyłych z swojego piekielnego królestwa.
To oni mają być dzisiaj na ziemię wpuszczeni.
Wie , że podobnych kręgów w piekle ustawia się wiele, tysiące, jeśli nie miliony. Każdy chce wziąć udział w
wielkim wydarzeniu.
Każdy chce obchodzić święto odrodzenia!
Nawet Anton Szandor Lavey w piekle nie znalazł słodyczy więc szuka w dzisiejszych wydarzeniach na ziemi
osłody, ukojenia w wodze i :
Placków malinowych!
Długo istoty przybyłe czekały, by ludzkości zgasić ostatnią iskrę niegdyś skradzionego im ognia.
Zabrano im dźwięk więc przez tysiące laty czekali w milczeniu.
Stworzyli nową kulturę , bezdźwięczną jak ich martwe dusze i mowa.
Pod kozłem z Mendez zawisł metalowy krzyż a pod nim znalazł swoje miejsce srebrny, ofiarny kielich.
Na złoto w czeluściach piekielnych nie ma miejsca...
Przestrzega i budzi grozę.
Pastor po chwili znalazł się obok ołtarza przed samym krzyżem. Stoi naprzeciw miejsca, w którym powinna
znajdować się zachodnia ściana. Kiedyś na pewno tam była. Teraz widzi tylko zaciemnione postacie.
Pulsują.
Ołtarz swą budową przy odrobinie wyobraźni przypomina stół bilardowy, z tą jednak różnicą, że jest w samym
środku wypukły, tak by ciecz rozlana mogła rowkami do otworów umieszczonych w rogach spływać...
Na wiszącym krzyżu kobieta jest zawieszona. Jej głowa zwrócona na południe a nogi ku północy symbolizują z
ołtarzem uzupełnienie.
W ten sposób mszę wysłannik raz na sto lat odprawia.
Dzisiaj czas nastał.
Jest zwiewnym materiałem przyodziana.
Nago nie wypada mistrza witać...
Krzyż przestrzega i budzi grozę.
Nikogo jednak nie powstrzyma.
Zawieszona kobieta poruszyła biodrami a jej ciało przeszył ból.
Spojrzała w nadziei, że zejdzie z krzyża wprost do wyłaniającego się z mroku kochanka, założyciela.
Dzwonek dziewiętnaście razy uderza powietrze w kurhanie oczyszczając.
Przymierze czas zaczynać!
Pastor nacina w miejscach ran Chrystusowych skórę z kobiety krwi do kielicha upuszczając.
Do kielicha z mszalnym winem.
To zaszczyt! Powstaną z grobów by żyć , by nową wiarę wśród spragnionych rozprowadzić, by posiąść ziemię.
Pomóc im to zaszczyt!
Do kielicha dokłada krwi swojej dwie krople i kapłan i pomocnik szatana.
Z kielicha na ołtarz mikstura się rozlewa i w wydrążonych rowkach do mniejszych kielichów spływa.
To przypieczętowanie, więc kapłan odprawia modły. Tych, dla których to robi, wzywa.:
-Szatan. – mówi kapłan.-oskarżycielu , władco ognia i piekieł, przybywaj.- czyni swą powinność jego pomocnik.
-Lucyferze. –kapłan-Poranna gwiazdo, ty , któryś przyniósł światło, przyb.- pomocnik-
96
-Belialu-ty, który nie masz pana...
-Lewiatanie-władco węży wypłyń z głębin oceanów świata zachodniego...
Z nicości wychodzi cień, pojawia się postać chłopca. Milcząc z zatraconym w mroku spojrzeniem, jak Zoombi
zbliża się do ołtarza. To miejsce jemu i jemu podobnym zostało przeznaczone.
Na zgubę!
Na zbawienie!
Pastor ma za zadanie dzisiaj ciała władcom piekieł i demonom przydzielać , wg upodobań rozdawać ludzkie
istnienie, ciała materialne, spełniać demonów marzenia!.
Za Ryszardem w kolejce stoi jego ojciec jeden wyjątek wśród dzieci co nie osiągną zbawienia.
-Wzywamy:
-Abbadona, -kapłan-niszczyciela-glos pomocnika mu wtóruje-Adramelecha,-k-Z Samarytanii -p-Alupucha-k-władcę Majów-Billa
-celtyckiego pana
-Cimerieśia
-i jego konia.
-Dagonie,
-wzywamy cię mściwy diable filistyński.
Spoglądam na ciała przygotowujące się do przyjęcia demonów. Ja jestem kapłanem, ode mnie los ich i ludzkiej
rasy zależy. Mam władzę!
Jestem potężny!!!
Obiecałeś mi przywrócić do życia rodzinę...
-Będziecie szczęśliwi. ~
Musisz tylko słowa wypowiedzieć. Wypowiedz je, wypowiedz daj wina dzieciom skosztować.
Dzieciom i...
Alektonowi, mojemu bratu, który o nas zapomniał.
Opowiedz o wojnie w której po naszej stronie się opowiedział. Jest przeciw Bogu, i los swój musi
przypieczętować.
-Obiecałeś mi...
-I słowa dotrzymam.
Kapłan znów widzi roztrzaskany samochód i uwięzione wewnątrz ofiary.
To ciało jego matki bezwładnie zwisa obok żyjącego męża.
Zmarła nawet nie będąc tego świadoma.
Natychmiast w chwili zderzenia.
Jej mąż żywy w amoku się szarpie, nie chce opanować, lecz krzyczeć.
Słów wydobyć jednak z gardła nie może.
Napotyka na syna spojrzenie i wie, że już wszystko się zmieni.
Jest prawie dorosły, lecz trudno mu będzie otrząsnąć się z tych wspomnień.
Obydwaj są w tym zgodni.
Ma narzeczoną, więc się podniesie, na dno nie stoczy nie upadnie. Ona go ocali!
Ojciec cierpi nie tak jak syn duchowo, lecz głównie materialnie, tutaj z powodu utraty krwi w samochodzie.
W ocalałym lusterku dostrzega bladą twarz człowieka z przeciętą tętnicą.
Zmarł się wykrwawiając na żonę.
Szatan obiecał coś z tym zrobić.
Przysługa za przysługę.
Obiecał ożywić bliskich plus królestwo na ziemi, lecz chłopak ignorował jego glos za wizje pijackie szatana
mając.
Nie przejmował się zbytnio dziwnymi rozmowami , gdy był na narkotykowym chaju.
Pił i ćpał przykazania za nic mając.
Kradł i ludzi ranił.
Już niedługo.
97
Już niedługo spotkam się i z Tobą moja ukochana, Aldono, nimfo, co urodziłaś się w wodzie.- Pastor nigdy nie
zapomniał widoku, który stal się za jego przyczyną.
Śmierć, którą sam sprowokował sięgnęła swymi mackami po niewiastę ukochaną. Po kogoś, kogo kochał.
-Za twoją przyczyną.-Za moją przyczyną. –zgadza się z szatanem Pastor.
Obiecałeś królestwo, że ją ożywisz...
Tak zrobię.
W księżycowym świetle, wewnątrz kurhanu wszyscy dostrzegli przekłuwający co kilka sekund delikatną
dziecięcą skórę sztylet.
Dwie krople krwi z każdego dziecka do mikstury magicznej zostało domieszane.
Krew z krwi.
Wino z wina.
Z Patryka ciała, błądzącego Alektona , Anioła krew co posiada zrobiono rany boskie, jak kobiecie na krzyżu
zawieszonej, oczekującej nie na zbawienie lecz na szatańskie nasienie.
Agnieszka córka Thomasa liczy na solidne seksualne spełnienie.
W momencie, gdy pierwsza kropla krwi Alektonowej mieszała się z magicznym trunkiem w metalowy krzyż
uderza grom z nieba.
Kobieta wije się na krzyżu ni spełnienia ni cierpienia doznaje, lecz nie jest wyładowań elektrycznym celem, tylko
przewodnikiem energii, która do kielicha dociera dokonując w nektar bogów krwi z winem zmieszanej
przemienienia.
Pomaga w dokonaniu przemian.
Kobieta wije się, lecz jednak nie umiera.
To dziwne, powinna płonąć, lecz nie dzisiaj, gdyż władca piekieł jest blisko, gdy jej ciała pożąda!
Energia naładowała kielich złem dostarczając krwi pożywienia.
Dokonało się dzieło, bliskie jest zło...
Bliskie, bo na twoim podwórku.
Magiczne demonów odrodzenie...staje się za moją przyczyną.
Jestem zgubą ideologii boskiej i widzenia świata.
Rzecz dokonajmy.
-Marduku...-kapłan-wzywamy cię- pomocnik-Meltzi-k-Aztecka bogini nocy bądź naszą królową-Nija-k-przybądź bogu podziemnego Polaków świata, Litwinów-O Yama...japoński możnowladco-kProzepino...królowo Grecji...
Rimonnie...z Damaszku książę...
Sammu- środkowo azjatycki wietrze...
Tan-Mo- Zakorzeń chińską zawiść i żądze...
-Tunrido- skandynawska kobieto gwałć mężczyzn i zjadaj ich wątrobę...
Wstąpiliście na Agarthi!
Agarthi wyznaje miliardy mężczyzn i kobiet.
Wstąpiliście na drogę zabijania boga!- Pastor z pomocnikiem glos podnoszą , krzyczą do demonów i ludzi
zgromadzonych.
Są na tej samej, bo świata zabijania drodze..
Oto jego poddani!!!
Pergamin po lewej , księga Beliacha po prawej stronie.
Lewiatan po prawej pergamin po lewej stronie.
Nawzajem mocą magiczną się przenikają.
Mają wspólny cel:
ŚWIATA POŻĄDAJĄ!!!
Piją dziecięce ofiary magiczny wywar i zgodnie z wskazówkami zegara się obracają.
I za namową głosów nieświadomie temu, komu ciało ofiarują imię wypowiadają i wzywają:
-Szatanie ze wschodu! Przybywaj!
-Lucyferze z południa! Przybywaj!
Belialu z zachodu! Przybywaj!
Lewiatanie z północy! Przybywaj!
Za pomocą fallusa kropiąc zgromadzonych kapłan udziela błogosławieństw.
98
Już prawie się dokonało...
W tym samym momencie trzy osoby wpadają w trans wypowiadając każdy inne słowa:
Agnieszka schodzi z krzyża:
-Pragnę władco demonów byś spojrzał w dół ze swego majestatu ,
by twój piekielny wzrok na moim ciele przez chwilę pozostał.
Byś sięgnął i rozdarł mą białą zakrywającą wdzięki koszulę...-dziewczyna na strzępy rozrywa z swego ciała
okrycie i rani się paznokciami, drapie po ustach, po twarzy, po całym nagim ciele.
Udaje, że jest jak małpa nad wodą, przykucnięta, która się podmywa...
Dotyka miejsc intymnych nieco zaskoczona, krwawi...
Do ust co ją opuściło wraca, jest pite zlizywanie z jej ręki, dłoni...przez chciwy język.
Agnieszka jest jak zwierze, przypomina błąkającą się po ruinach wojennych Rafkę.
Tańczy i onanizuje się na oczach zgromadzonych. Nikt jednak jej nie dotyka, nie im jest przeznaczona.
Czeka na szatana...
Na szatana czeka!!!
Resztą nektaru z kielicha się oblewa...Ciecz po jej ciele spływa lekko ją elektryzując, jej włosy i ciało jakby się
mieni a glos rozbrzmiewa:
i posiądź mnie, choć jestem ciebie nie godna.
Pragnę byś członkiem rozrywał me ograniczenia, byś mnie do swoich rozmiarów dostosowywał. Chcę spłodzić
upadłego anioła, ze spermy , która we mnie wpływa. Żarzy się i pali od wewnątrz, me organy rozgrzewa.
Orgazm się zbliża, lecz ja nie umrę, jestem wytrzymała...
Posiądź mnie posiądź i wpuść we mnie swą armię!
Jestem dziewicą dla ciebie wybraną, nową arką!
Twoją nałożnicą!
Aniele...- dziewczyna wije się i płacze w spazmatycznym transie. Rzuca jakby gwałciło ją coś co ma siłę tysiąca
mężczyzn i członka wielkiego, co swe żądze na niej zaspokaja i jest jak lawa, jak rzeka to co w nią wpływa.
Unosi się i zatrzymuje na wiszącym pentagramie. Jej oczy są przekrwione, elektryzuje spojrzeniem.
Dziewczyna wygląda jakby umierała.
Zamilkła nagle nie mogąc znieść bólu.
Gwałci ją demon i świta szatana.
Pastor w tej samej chwili , gdy Agnieszka wypowiada pierwsze słowa mające wzbudzić w demonach
podniecenie zaczyna się żalić i samotnością z zebranymi dzielić.
Wygłasza inwokację do samotności:
-Aldono do ciebie się zbliżamy...Jestem blisko! -mówi płacząc jak dziecko rzewnymi łzami, lecz uwaga
wszystkich nie skupia się ani na Agnieszce, ani na nim.Pierwszy krąg, składający się tylko z ludzi :
Wzbudza w sobie pożądanie,
Litość,
Lament,
Wszyscy wyznawcy będący ludźmi żywymi głośno mówią wypełniając w ten sposób swoje zadanie.
Wyrażają:
Zazdrość
Chęć niszczenia,
Zabijania
Delektują się:
Dźwiękiem,
Zapachami
Samoistnie lub z sąsiadami wprawiają w orgazmy i sobie nawzajem oddają.
Wielki chaos i zamęt przez dusze martwe i demonów są obserwowane. Dla nich to Msza jest ezoteryczna,
dokładnie zaplanowana i dużą precyzją wykonywana.
Jak w szwajcarskim zegarku trybik nie spieszy i się nie spóźnia.
Jest precyzyjny i dokładny.
Ci którzy chcą zniszczyć wroga proszą o to.
Zostają wysłuchani...
Gdy msza ma się ku końcowi następuje podczas czytania klucza henochiańskiego długo oczekiwany finał.
W wszystkich poświęconych ku temu ciałach budzą się przywołane demony.
Ryszard i Patryk choć stoją obok się nie poznają.
Ich ciała bez dusz pozostały.
99
Kilkadziesiąt demonów wzywanych znalazło w dziecięcych ciałach dom prawdziwy, taki na który tysiące lat
oczekiwały.
Oni przygotowują się do wyjścia na zewnątrz kurhanu siać zamęt i śmierć wśród ludzkiego istnienia.
Nieść ze swym nadejściem przerażenie i nową potęgę!!! We krwi brać kąpiele!
Są nieśmiertelni
Wiedzą o tym ze:
Nic nie może stanąć im na drodze i marsz umarłych powstrzymać.
Dla piekła nadszedł długo oczekiwany czas tryumfu, królestwa powrotu i wielkiego odrodzenia!
W zwartym szyku lada chwila ruszą jak Legion podbijać ziemię.
Będą ich miliony!
**
Chrzczę cię synu.
Składam twe ciało w ofierze.
Do nich należysz.
Powstaniesz w oazie wolności. W dniu mego zbawienia.
Zabiję obojętność!
Zabiję brak miłości!
To będzie mą nagrodą!!!
Grzechem ludzkości stal się tak powszechny brak wiary w cuda,
...może w bycie człowiekiem?
Leonard bez trudu w przeciwieństwie do Tymona przedostał się przez ogrodzenie strzegące dostępu obcym na
teren sekty.
Pomimo chwilowych trudności i grubas w końcu znalazł się na porośniętej ozdobną trawą posiadłości, tuż obok
starego parku.
Dostrzegli dwie wychodzące z małego, mieszczącego się nieopodal gustownej willi , domku postacie, które
natychmiast skierowały się w ich kierunku.
Intruzi po kilkunastu sekundach szybkiego biegu znaleźli schronienie za wielkim, porośniętym krzakami
drzewem.
Dwa ukrywające się cienie wyglądają niemal identycznie z tą jednak różnicą, że jeden jest od drugiego o wiele
grubszy i ma rozdarte w kroku spodnie.
-Mam nadzieję, że nie spuszczą psów.- odezwał się Tymon sapiąc.
-Ja też.- usłyszał cichą odpowiedź.
Na widok idącego z psem strażnika natychmiast milkną chowając się głębiej w zaroślach. W ten sposób
skutecznie umykają przed chciwym wzrokiem wyłaniającej się z mroku postaci. Strażnik nie zauważając niczego
podejrzanego w plątaninie bujnych liści, grubych łodyg jak gdyby nigdy nic przeszedł obok i jak zjawa zniknął.
Natomiast pies...mógł wszystko.
Leonard nie zwracając uwagi na szarpanie jego ubrania przez Tymona wytężając wzrok do granic możliwości
stara się dostrzec czworonoga. Nie udaje mu się namierzyć czarnego stworzenia , lecz dwóch idących w habitach
ludzi.
Wstrzymuje oddech. Jest wściekły na Tymona, gdyż słyszy za sobą sapanie.
Może ich zdradzić.
I słyszy warczenie, psa wściekle chrapanie.
Nie jest normalny, ma oczy przekrwione, jest czarny, potężny , lecz nie atakuje.
Sapie i warczy, a z pyska na ziemię piana mu kapie.
Leonard czuje smród i jego oddech.
Patrzą sobie w oczy .
Najmniejszego ruchu nikt z nich nie wykonuje. Oceniają siebie nawzajem, potęgę którą do ataku i obrony
dysponują.
Czy są wrogami?
Leonard płynnie głowę odwraca, widzi, że dwóch ludzi w habitach przystaje i w ich kierunku spogląda, że
czegoś wypatrują.
Mija kilka sekund zanim w kierunku pobliskiego kopca spokojnie odchodzą za siebie się nie oglądając.
Idą poświęcić demonom kobietę i ludzkie ciała ofiarować, przypieczętować przymierze.
Gdy Leonard w kierunku psa wzrok kieruje nie widzi już jego gęby wścieklej i kłów wyszczerzonych.
Ślad po nim zaginął.
100
-O kurwa! Widziałeś?- grubas nie może ochłonąć , więc sytuację komentuje.
Leonard wie, że nastał czas dziwnych wydarzeń, a harmonia we wszechświecie została zaburzona. Dowodem
tego jest pies, zjawa, i jego dziwne zachowanie.
Czy on istnieje?
Był potężny , lecz gdy ludzki wzrok spojrzał w jego oczy , to rozum dostrzegał nad psią inteligencje i nie
przypadkowe działanie.
Pies wiedział co robi puszczając ich wolno.
Wiedział, że nie przeżyją nocy, że nie stanowią zagrożenia i zginą w ciemnościach zabici przez jego pana
wielkiego lub...sługę poczciwego.
Intruzi ruszają śladem zakapturzonych postaci i docierają do ponurego kopca, na widok którego ciarki zgrozy ich
zgodnie przechodzą.
Szukają wejścia, lecz nie jest to łatwe.
Kurhan otacza ciemność.
Po długich poszukiwaniach stoją przed wejściem i plan działania układają.
Szepczą w pośpiechu, broń palną do akcji przygotowują. Ostatni raz sprawdzają.
W tym samym momencie piorun przenika przez rozstępujące się przed nim chmury i uderza w wierzchołek
kopca, lub pod ziemię.
Blask rozjaśnia na kilka sekund okolicę, dokładnie wysłańcom jasności ukazuje się wejście.
Miejsce naszego pochówku- stwierdza w myślach półkrwi Indianin, na którym piętno walki ze złem spoczywaKopiec i w pobliżu położone miejsca wydają się być naelektryzowane, każdy włosek na ciele to odczuwa
powstając i kołysząc się jak topola na wietrze jeśli ktoś się przemieszcza.
Włos działa jak kompas, lecz wskazuje tylko jedną świata stronę, zachodnią, tam , gdzie jest ołtarz i miejsce
światów połączenia:
Ludzkiego i piekielnego.
Bramy się otwierają, światy przenikają.
Więc i zguba ludzkości jest blisko...
Mężczyźni bez słowa się rozumieją.
Ruszają do akcji, lecz światłość nie jest z nimi a wokół znów panuje ciemność.
Policjant znika w wejściu podążając śladem zakapturzonych postaci i włosów na swoim ciele.
W ręku ma broń i latarkę nie przydatną, która mroku nie rozjaśnia, choć działa i świeci pod względem
technicznym nienagannie.
-Powodzenia- wspinający się na kopiec Leonard słyszy zatapiając się w mroku głos kolegi-Nawzajem. – natychmiast odpowiada- Zginiemy. – to słowa, które tylko dla siebie zostawiaPo dotarciu na szczyt zatrzymuje się przed wykopanym w ziemi otworem. Nad nim chmury kotłują się, lecz jest
w nich okrągła szczelina z której księżyc wydarzeniom zachodzącym w kurhanie się przygląda.
Chmury kotłują się i obracają pchane niewidzialną siłą przeciwnie do ruchu wskazówek zegara.
Widzi kobietę obnażającą się w sali i kapłana.
Leonard nie zwleka. Wie, że tam są dzieci i chce je ocalić.
Na dźwięk ostatniego gongu skacze na zawieszony poniżej znak pentagramu. Solidna wyspawana z grubych
prętów konstrukcja bez trudu go utrzymuje.
Z niej skacze na krzyż a potem na ołtarz.
Jest na dole, lecz jeszcze nie wie, że się spóźnił, że jest przez ludzi i miliardy istot zamieszkujących piekło
obserwowany.
Wszyscy tutaj są licząc na wiele, na dopełnienie czasów...czekają.
Bramy piekieł coraz szerzej się uchylają.
Tymon w tym samym czasie idzie przed siebie. Kieruje się w stronę głosów…, lecz nie wie, że słyszy je tylko w
swej głowie.
Słyszy szepty zdradzające stan emocjonalny właściciela.
W trzęsących się dłoniach trzyma w ciemność wymierzony pistolet i latarkę.
Powoli spływa na niego świadomość wagi wydarzeń, które stały się i jego udziałem.
Boi się uświadamiając, że nie wie jak się przed złem bronić, że pistolet i latarka nie pomoże.
Od dziecka boi się demonów, więc mocniej zaciska obie dłonie.
Chce dodać sobie odwagi, lecz na nic to się zdaje. Trzęsie się jak cholera.
-Jeśli znajdziesz coś złego, zmiażdżysz to! Jesteś wielki, potężny, więc pokonasz ich swoją masą! Nikt nie jest w
stanie opanować tak wielkiego wagą ciała, nawet ten demon z podrzędnej knajpy.
Właśnie teraz przypomina sobie zaistniałe wczorajszej nocy wydarzenia. Prawie nie zmrużył oka jeżdżąc na
liczne do przestępstw wezwania.
Nie wierzył w teorię końca świata Leonardowi, lecz teraz wszystko do siebie pasuje i jest o słuszności twierdzeń
szamana przekonany.
Przekonują go głosy i otaczające cienie.
101
Wszyscy się tutaj radują. Wszyscy oprócz niego...
Ma przed oczami martwe, leżące w kałużach krwi ciała ludzi, którzy przyszli dobrze się bawić do baru, napić
piwa.
Zaszlachtowanego mężczyznę przed tym samym barem.
Kto to zrobił?
Teraz nie jest przekonany o tym, że winę ponosi człowiek.
Dlaczego zakochany młodzieniec zabija zdradzającą go narzeczoną i mężczyznę z którym się kochała?
Dlaczego zabija przypadkowo napotkaną kobietę i gwałci jej martwe ciało?
Dlaczego do kurwy nędzy ich wszystkich pociął i próbował ugotować?
To nie jest normalne.
On też był w barze...
Można powiedzieć, że wszystkie osoby znajdujące się w barze zginęli, bo ci których ciała wciąż żyją stali się
katatonikami.
Co zobaczyli?
Nikt tego nie wie.
Dlaczego człowiek, który wjechał z dużą prędkością samochodem w ścianę nie skręcił?
Mógł to zrobić.
Cholerny samobójca. Poważał w kółko, choć był ledwo żywy:
Zależy mi i nie zależy.
-na czym?
Ja to widzę, więc nie zależy mi.
-co się stało? Powiedz mi? Powiedz co widziałeś?
Nie zależy mi wtedy, gdy widzę śmierć.- Podał adres domu mordercy. Adres mężczyzny, który zabił troje osób.
Nie zależy mi gdy widzę śmierć...
Dlaczego ich tylu zginęło?
Okaleczali się nawzajem. To ludzka tragedia za przyczyną demonów.
Dlaczego mężczyzna wychodzący z baru na tuż przed tragedią przypominał Patryka? To najważniejsze pytanie
nie dawało mu spokoju.
Ludzie zaczęli umierać.
To choroba, a ona poszła w świat.
Dzisiaj ludzie zarażają się nawzajem i dzisiaj umierają. Skutek natychmiastowy.
Akcja i reakcja.
Nie będę ofiarą! Ja potrafię się obronić! – Tymon próbował przekonać siebie , lecz mu się to nie udawało. Nie
wierzy swoim słowom.
Wie, że kłamie...
Patryk jest gdzieś tutaj na terenie sekty i ja muszę mu pomóc! Zrobię to w imię Boga! Pomogę im i wszystkim,
którzy tego oczekują .
Zrobię to!- pierwszy raz od wielu lat uwierzył w siebie.- Jego spragnionym oczom ukazuje się ołtarz z światłem
księżyca. Dotarł do celu.
Dzisiaj tutaj nie umrzemy! Oddamy światu co jego.
Spłacimy światu swój dług.
Za jaką cenę?
Nawet za cenę śmierci.
Zostanę bohaterem rewolucjonistów, przyszłych partyzantów broniących ziemi przed złem świata demonów.
Jeśli nie dzisiaj, to w przyszłości zamkniemy szczelnie piekielną krainę na świat miłość i piękno sprowadzając.
Pokój!
Ja ten dzień dzisiaj zapoczątkuję.
Jeszcze nigdy nikogo nie zabiłem, lecz zrobię to w imię wyższej idei.
Pierwszy raz czuję się wspaniale, chyba dlatego, że w zgodzie z Boską wolą postępuję.
Nie wbrew sobie!
Nastał dzień inny niż wszystkie,
Z mrocznej jaskini, świata kurhanów wyszło zło,
Pochłonęło śmiałków ...
Dla słońca swe życie oddali,
Dla naszego istnienia!!!- będą śpiewać zwycięzcy na gruzach starego ,a ku przestrodze nowego świata.
Tymon jest pełen odwagi, więc bez wahania podnosi bron i celuje w zakapturzoną postać pastora.
Skierował latarkę na swego przeciwnika, lecz jej światło rozbłysło tylko po to, by zagubić się w niebiesko
czerwonym powiewie śmierci.
-Nie ruszać się, bo będę strzelał.- krzyczy, lecz nikt na niego nie zwraca uwagi. Istoty zebrane w kurhanie
zupełnie go ignorują.
102
Leonard także jest bohaterem. Pojawia się znikąd na oltażu lądując. Wrogowie są otoczeni!
Ma pistolet i gotów jest go użyć.
Zrobił krok naprzód przewracając ofiarny kielich symbol:
Klęski dla jednych, dla innych zwycięstwa wielkiego.
-Nie ruszajcie się! Jesteście otoczeni! Odejdźcie od zakładników! Odsuńcie się, bo będę strzelał! Dzieci
podejdźcie do mnie. Przyszliśmy was uwolnić.-wyznawcy zła jednak nie przejmują się intruzami. Nie przejmują,
bo zwycięstwo świętują.
Dokonało się to na co czekali.
Dzieci nie podchodzą.
Nie robią tego, bo nie są już dziećmi lecz demonami. Ich dusze w czeluściach piekielnych zostały schowane, a
ciała złu oddane.
Wysłańcy ludzkości odczuwają dziwne wrażenie, jakby obserwowało je miliony oczu, widzów oglądających
przed telewizorami program na żywo.
Właśnie wtedy, gdy Tymon zbliża się do porwanych, by ich uwolnić, z mroku wyłonił się sprawca całego
zamieszania.
Demon i Patryka ciało.
-Jezu to demon.- krzyknął policjant, lecz nie mógł głosu tak jak chciał uwolnić, więc tylko szepnął słowa
powtarzając:
To demon...Po oczach go poznaję.
Wystrzelił raz w najmroczniejszą stronę, ostrzegawczo, by pokazać , że nie żartuje. Pocisk jednak przeszył
powietrze i nie napotykając oporu, zamiast zatrzymać się na ścianie trafił do piekła.
-Nie podchodź , bo zastrzelę- krzyczy do demona, lecz ten nie reaguje. Nie wie jak się zachować, gdy dokładnie
rysy Patryka rozpoznaje.
Mamy przewagę! Chce krzyczeć, lecz nie jest o tym przekonany. Uśmiecha się niepewnie, lecz przyjaciel nie
odpowiada, a on do niego nie strzeli.
Spójrz jaki jestem groźny.-chce przyjacielowi się pochwalić- Każdy bandyta będzie się bal spotkania zemną.
Zmieniłem się.
Będę ćwiczył, zrzucę nadwagę i poznam kobietę z którą będę na stałe.
Wiesz dlaczego?
Bo pokonałem strach! Jestem odważny!
Zakocham się, bo się tego nie boję, bo życie jest piękne!
Jest tyle do zrobienia, więc spieszmy się.
Ziemia i ludzie nas potrzebują.
Naprawimy świat!
Będziemy wspaniali!
-Już dobrze.- słyszy obcy glos. Nie po glosie, lecz po oczach go rozpoznaje.
To demon...Oczy ma chłodne.
Oczy i dłoń zimną, którą na ramieniu policjanta kładzie.
Paraliż następuje szybko. Z krwią po ciele się rozchodzi, w oka mgnieniu rozprzestrzenia.
Świat odpływa...
Bar, martwi ludzie ...
Ostatnia nadzieja.
Więc tak wygląda koniec? Upada na ziemię.– czuje spływającą po policzku łzę, lecz i ona z ciąłem zastyga.
Pada strzał. To Leonard o koledze nie zapomina. W demona celował, lecz ranił w brzuch pastora.
-Tymon, co się dzieje?- krzyknął , lecz nie adresat, tylko demon go usłyszał. On spojrzał na pół krwi Indianina w
chwili, gdy grubas zetknął się z ziemią.- Jesteście demonami! Ojciec i syn! Pokonał wasze człowieczeństwo.
Jest już za późno. Są opanowani.
Zginę jak mój towarzysz. Widzę jak obce dłonie wciągają go do cienia.
Pragnę mu pomoc, lecz czuję jak zewsząd i do mnie zbliżają się lodowate palce by mnie pochłonąć. Niemal
muskają po całym, ciele.
Są blisko.
Wiem, że chcą mnie dotknąć, wciągnąć do piekła i zabrać człowieczeństwo.
Chcą bym doświadczył jak żyje się w piekle.
Wiem, bo umiem czytać w ich myślach.
Chcą mnie pokazać przyjaciołom, pokazać trofeum.
Dobra na martwych czekające na ziemi.
Nie dam się zjeść!- krzyczy i we wszystkie strony Leonard strzela.Pada pomocnik pastora a szponiaste palce natychmiast wciągają go do ojczystego kraju wszystkich zjaw.
Krwawi.
Dostrzegam jak się na niego rzucają, jak go po kawałku zjadają. Wszystkie bestie to hieny, więc walczą o swą
zdobycz zajadle.
103
Nie czekam na drugą okazję, tych kilka ofiarowanych sekund natychmiast wykorzystuję. Wspinam się po krzyżu
do wybawienia, po kilku sekundach już na pentagramie się znajduję. Oni sięgają przez niego palcami, za buty
chwytają, ugryźć próbują, lecz symbol ich nie przepuszcza, powstrzymuje.
-Nie tędy droga!- krzyczę i najbardziej ohydnego palca kopniakiem częstuje. Lamie się w dwóch miejscach, lecz
właściciel nie daje za wygraną, bo bólu nie czuje.
To czego doświadczyłem, to realne mocniejsze niż sobie wyobrażałem dążenie zła do władzy. To coś na co nie
byłem przygotowany.
To potęga zmarłych.
Przejście zostało otwarte, a oni wkrótce jak plaga zaleją ziemię.
Mamy mało czasu. Dzięki Bogu dostrzegam cień nadziei, promienie wstającego słońca przez chmury prześwitują
i docierają do kurhanu.
W dzień nie wyjdą z ukrycia. Boją się światła, więc dopiero o zmroku się pokażą. Zaatakują ziemię.
Dlaczego nie pomogłem Tymonowi?
Nie mogłem.
Bałeś się.
Nie mogłem.
Lecz nie jesteś o tym przekonany- skwitowało sumienie.Był martwy.
A jeśli tylko stracił przytomność...?
Nie ma znaczenia. Teraz to już nie ma znaczenia. Muszę działać, bo blisko jest koniec ludzkości a początek
szatańskiego na ziemi panowania.
Zbiegam z kurhanu, lecz widzę, że demony nie próżnują . najpierw władcy podziemi, liczący się królowie w
ciałach dzieci na świat wybiegają a za nimi cienie, które schronienia na dzień w piwnicach i mrocznych
zakamarkach szukają.
Już piekło zaatakowało ziemię.
Cienie będą w ciała ludzkie wnikać i swoich bliskich zabijać.
Zabijać wszystko co popadnie.
Biegnę ile sil w nogach jeszcze nie zauważony.
Biegnę w przeciwną stronę, by nie doświadczyć tego losu, by nie być ich pierwszą ofiarą...
Jak łania sprawnie przeskakuję przez ogrodzenie i wspinam się po schodach ewakuacyjnych na dach
najwyższego budynku, tam, gdzie już świeci słońce.
Obok ulica tętni życiem. Ludzie samochodami i pieszo do pracy zdążają, lecz nie wszyscy i nie dzisiaj.
Setki upiornych cieni na nich i ich samochody spada jakby z nieba.
Nie wszystkich, lecz tych, co się boją, co mają słabą wolę i grzeszne istnienie. Demony opanowują ciała dusze do
piekieł zsyłając.
Ci, którzy nie zostali opętani nie są jednak bezpieczni. Muszą uciekać czym prędzej, nim zginą z ręki właśnie
opętanego brata, lub kolegi.
Giną jeden po drugim.
Ludzie nie wiedzą czemu...jednak umierają.
-Na dach! Uciekajcie na dach! Do słońca!- krzyczy Leonard , lecz nie wielu zwraca na jego słowa uwagi. Wokół
panuje hałas, zakłóca go dźwięk włączanych klaksonów i krzyki zabijanych mężczyzn i kobiet.
Ich dźwięk z dziecięcym płaczem pomieszany przeraża tych co żyją i po kątach na śmierć lub wybawienie
czekają.
Przyjeżdża policja. Niestety tylko tych, którym udało się przeżyć zastają.
Ludzie pojawiają się znikąd.
Wychodzą z budynków z pod samochodów i z wielkich koszów na śmieci.
Są zdezorientowani. Ich dusze są ranne i ciała.
Sanitariusze do nich podbiegają i udzielają pierwszej pomocy.
Schodzę z dachu . Wiem, że już teraz nic mi nie grozi.
Do wieczora bestie się nie pokażą.
Idę bocznymi uliczkami. Co kilkanaście metrów ściany krwią ludzką są pochlapane. Nie ma ciał.
Nie ma tutaj na ziemi. Wiem, że demony zabrały pożywienie do piekła.
Wiem, że miliardy upiorów wyjdzie tej nocy siać postrach na ziemi. Ludzi, których ciał nie opętają zabiją lub
żywcem przeżują, połkną i zjedzą.
Wiem, że nie wszystkie bestie wróciły do piekła. Są pochowani, gdzieś w ciemnych zakamarkach, piwnicach na
tej ulicy i w mieście całym.
Gdy się zbliżysz rzucą się na ciebie i opętają lub zabiją.
Tak robią.
Niemal wpadam na samochód w którym jedzie Natalia i Klaudia. Potykam się o niego i przewracam na ziemię.
Milczą widząc jedną osobę.
104
-Przykro mi...-Leonard podnosi na kilka sekund dumnie głowę, lecz wie, że to klęska. Postanawia odkupić swój
grzech i zginać jak koledzy.
Bał się wtedy, lecz w dzień nocne mary tracą w oczach swą potęgę.
Teraz się nie boi, lecz co będzie gdy zmrok zapadnie, otuli ziemię?
-A Patryk...Ryszard?- Klaudia szlocha a po chwili rzewnie płacze,-Jeszcze jest szansa. Możemy im pomóc. Musimy sparować zła atak.
-Co tam się stało? W telewizji mówią i w radio, że ludzie wywołali zamieszki i się zabijali, że krew bez ciał
została...To prawda?- Leonard w drodze do domu wszystko dziewczynom szczegółowo wyjaśnia. Chce rewanżu
za zajścia w kurhanie i na ulicach tego miasta.
Chce rewanżu na swoich zasadach. Ma plan, który powinien zadziałać.
*
-Nie rozumiem. Jeśli Bóg chce, by był koniec świata, to czy my jesteśmy jego przeciwnikami? On naszym
wrogiem? Nie chcę walczyć z Bogiem.-zastanawia się Natalia-Nie walczymy z Bogiem.
-Są ludzie, którzy to robią.
-Zgadzam się z tym, lecz nieświadomi są potęgi Boga i konsekwencji czekających ich w piekle zamiast
zbawienia. Widziałem piekło. Jeszcze teraz mam ciarki na samo wspomnienie.
-Czy Bóg świadomie pozwala umrzeć dziecku z głodu, gdy żołnierz strzela do jego ojca i gwałci matkę? Czy
świadomie pozwala cierpieć nawet nie wszystkim, lecz tym co w Niego wierzą i wyznają. Tym, którzy
dwadzieścia trzy razy na dobę się do Niego modlą?
-Bóg nie jest człowiekiem. Nawet nie próbuj go zrozumieć.
-I wice wersa.
-Bóg był człowiekiem.
-Z tym akurat nie mogę się zgodzić. Czy widziałeś kiedyś, by człowiek wypędzał demony, przemieniał w wino
wodę?
-Nie widziałem , jak ktoś ulecza skinieniem dłoni śmiertelną chorobę. Z tym się zgodzę, lecz nie zapominaj, że
On jest twoim królem. Rozumiesz? Ludzie posłuszni byli swym królom.
-To było w średniowieczu, i nie zawsze. Czasami ich zabijali. Zacofanie.
-Rycerze byli wierni. Wykonywali każdy rozkaz swego pana. Składali przysięgę, której dotrzymywali.
-Niekoniecznie służąc dobru. Służyli słusznej głównie dla swego króla sprawie.
-Nasza dusza tylko chwilowo korzysta z ciała, a śmierć jest strachem. Żyjemy obok niej, ale jej nie znamy, więc
się boimy. To jest logiczne. Więc powiedz mi co robisz, gdy rozbijesz stary samochód , gdy zniszczysz meble a
twoje u branie wyszło z mody? Co robisz z zużytym plastykowym opakowaniem?
-Samochód naprawiam.
-Gdy nie da się naprawić. Gdy jest to nieopłacalne, a samochód stary?
-Dobra. Wiem do czego zmierzasz.
- Gdyby te rzeczy miały rozum i duszę, co by powiedziały?
-Napraw nas. Nie wyrzucaj. Nie zmieniaj...
-A ty tłumaczyłabyś, że są energią, więc nie umrą, że oddasz je do skupu surowców wtórnych, gdzie je
przetworzą na coś nowego. Będą ładniejsze i bardziej przydatne, więc powinny się cieszyć.
Nie próbuj rozszyfrować Boga, bo rzeczy które wyrzucasz pomimo twoich tłumaczeń nie cieszą się. Chcą być
takie jak teraz. Nie zmieniać się. Boją się niewiadomego.
Jeżeli Bóg zakończy istnienie tego świata teraz, to zrobi to dla naszego dobra., ale ja sądzę, że dal nam małą
szansę. Zawsze daje tym, którzy warci są ocalenia.
Nie sądź! Nawet nie próbuj sądzić Boga...
-Może masz rację. Ja myślałam...
-Że jesteśmy jak świnie idące na rzeź, jak bydło?
-Nie mów tak.
-Im też możemy powiedzieć:
Zabijemy was i zjemy, ale nie martwcie się, wtedy staniecie się częścią nas. Przetworzymy was w inny, lepszy i
nawet rozumny towar. Powinniście się cieszyć, być zadowolone.
-Zrozumiałam lekcję. Każdy musi sam uwierzyć w coś, czego musi się trzymać. Nie burzyć swej wiary, lecz
budować.
-Mam plan.-Leonard odezwał się po krótkiej chwili milczenia. Samochód delikatnie warczy wprawiając w trans
pasażerów, po nieprzespanej nocy ich uspokokaja.
Natalia kieruje, obok siedzi szaman, a z tylu ich rozmowie przysłuchuje się Klaudia. Milczy i cierpi, na samą
myśl o stracie jakiej doznała.
Jest wykończona i blada.
105
-Muszę wkroczyć do świata zmarłych i odszukać Patryka. Jego ciało główny demon otrzymał, przywódca, który
wszystko zaplanował.
Jeżeli właściciel wróci do ciała...wszystko się zmieni. To szatańskie plany pokrzyżuje. Jednak jego dusza jest
gdzieś w zaświatach ukryta a mnie nie łączy z nim żadna więź.
Ja nigdy go nie znajdę.- na głos rozmyśla- Może to zrobić jedynie bliska mu osoba. Czerwone...- Natalia
pytającym wzrokiem spogląda na pasażera.
-Co?
-Masz czerwone światło!- krzyczy, ale jest już za późno. Samochód z dużą prędkością przejeżdża przez
skrzyżowanie cudem unikając zderzenia z czerwonym sportowym cackiem. Prawidłowo jadący kierowca
uśmiechnął się do siebie na widok, że piratem drogowym jest młoda i ładna kobieta.
- O kurwa. – zaklęła pod nosem pielęgniarka- Jak już mówiłem ktoś musi odszukać Patryka duszę, umysł, świadomość i przekazać wiadomość.
-Jaką?
-Że za jego zgodą świat w mroku zostanie pogrążony, że udostępnił demonowi swoje ciało.
-Nie zrobiłby tego. Nie dobrowolnie.
-Musieli użyć jakiegoś podstępu. On zapewne nawet nie wie, że nie ma ciała. Wątpię, żeby miał pojęcie co ono
wyprawia.
-Nie zgodziłby się...
-Uwierz mi Patryk musiał się zgodzić. Demony nie mogą opętać ludzi o silnej woli, lecz i oni nie ocaleją, bo
zabiją ich inni, ci którzy ciała demonom oddadzą.
Zabiją wszystkich. Którzy im się opierają.
Zabije ich człowiek bliski, lub obcy, opętany o słabej woli.
Hmm. To jedyne wyjście . Patryk za wszelką cenę musi dowiedzieć się prawdy i odzyskać ciało.
Koniecznie przed zmrokiem, bo ofiar będą miliony a później miliardy.
Ale ma mało czasu. Jest zależny od dwóch limitów czasowych.
-Jakich?
-Oczywiście jego przebywania w piekle, a szatana w jego ciele. Im dłużej tym dla Patryka i dla nas jest gorzej.
Sam diabeł się o to postarał.
-I co teraz?
-Mogę wprowadzić siebie lub kogoś związanego z nim uczuciowo w trans. – spogląda na Klaudie- A wtedy już
wszystko zależy od tej osoby. Nie jest to łatwe, ale wykonalne. Trudne, ale da się zrobić. Człowiek
wprowadzony w trans opuści swe ciało i będzie podróżował po zaświatach. Kiedy zechce będzie mógł powrócić,
bo lśniącą lnianą z ciałem jest połączony. Człowiek podróżujący w zaświatach jest w miarę bezpieczny, chyba
że...
-Że co?
-Że sam postanowi umrzeć. Jest jedna najważniejsza zasada. Duchom nie należy wierzyć. One kłamią.
Trzeba ich zmusić do mówienia prawdy.
-Jak?
-Nie mam pojęcia. To zależy od sytuacji.
-Aha. – Natalia nie jest podekscytowana. Po jej koleżance też nie widać entuzjazmuSkręcają w bok i zatrzymują się przed mieszkaniem Klaudii.
**
-Ja to zrobię.- mówi Klaudia zdecydowanym głosem-Tylko ty masz szansę sprowadzić go z powrotem. Jesteście sobie bliscy, ale misja jest niebezpieczna .
Ryzykujesz życie, a ja nie mogę stu procentowo bezpieczeństwa ci zapewnić. Decyzję musisz podjąć sama.
Rozumiesz?
-Tak. Rozumię. Jestem zdecydowana. Zaczynajmy, bo czasu do zmroku już mało zostało.
-Pamiętasz wszystko to co tłumaczyłem ? Zasady panujące na tamtym świecie?
-Tak.
-Każdy szczegół jest ważny. Dla ludzkości to robisz.
-Dla ludzkości i siebie...
-Nie zapominaj. Spryt, spryt i jeszcze raz spryt. Musisz być przebiegła i bardziej niż oni chytra.
-Ok.
-Możesz wszystko! Możesz przyporządkować słabszą duszę i ją wykorzystać. Musisz być bardziej od nich
złośliwa, bezkompromisowa. I nie zapomnij o jednym, tam czas płynie inaczej. Tutaj może cię nie być godzinę, a
w świecie zmarłych, świecie ciągłej iluzji wieki mogą minąć. Może też być odwrotnie...Na wszystko musisz się
przygotować. – Szaman przygotował z znanych tylko sobie składników napar na koniec dodając odrobinę
106
białego proszku. Były to kości jego wielkich przodków, Indian posiadających magiczna moc, teraz te same
zdolności posiadają ich kości.
-Czy przeżyję śmierć?
-Nie. Wejdziesz boczną furtką. To taka mała mistyfikacja, oszustwo.
-Ale będę tam?- pijąc magiczny napój Klaudia próbuje jeszcze się czegoś o misji dowiedzieć.-I tak i nie. Twoje ciało pozostanie nienaruszone w tym pokoju. Zajmiemy się nim, a dusza przeżyje tak zwana
podróż astralną.
Będziesz cały czas świadoma podejmowanych decyzji. Więź łącząca cię z ciałem została wzmocniona przez
eliksir, więc tylko sama możesz spowodować jej przerwanie. Twoje pragnienie śmierci. Nikt inny i nic nie może
ci zagrozić.
-Jesteś tego pewien?
-Tak twierdził mój dziadek, wielki znachor i szaman z powołania. Ja tez tak sądzę...
Obiecaj mi, że wrócisz.
-Przecież wiesz...
-Obiecaj.
-Obiecuję.
-Musisz być sprytna i opanowana...-glos Leonarda powoli się rozpływa i zanika, gdy świadomość Klaudii z ciała
się uwalniał.
Dziewczyna powoli opuszcza świat ten, który zna nie zastanawiając się do jakiego wróci.
-Nie możesz im nic dać. Nic oprócz modlitwy...
Nie zobaczyła obrazów , które miały zwiastować opuszczenie ciała.
Nic, oprócz złośliwego szumu. Który nagle zamilkł.
Właśnie wtedy otwiera oczy i widzi złowrogą ciemność. Boi się, więc:
-Leonard...?-cicho szepcze, lecz nikt się nie odzywa. Jej przewodnika przy niej nie ma. Podnosi się, i stwierdza,
że widzi pod sobą łóżko i swe na nim ciało.
Wygląda jak księżniczka, lecz nie ma przy niej nikogo, kto mógłby obudzić pocałunkiem. Nie ma przy niej
nikogo, kto, by ją przed snem przytulił i czule pieścił, całował.
Uświadamia sobie, że jest sama...
Próbuje wstać, lecz lóżko jak kajak się kołysze, jest w próżni na niewidzialnym podłożu zawieszone.
-O kurwa.- klnie na czworaka, by nie spaść w otchłań, pada na swój kajak.
Łóżko przy najmniejszym jej ruchu kołysze się chcąc pozbyć niewygodnego ładunku.
-To nicość ze wszystkich stron mnie otacza.- stwierdza- O niej mowy nie było...Jestem niezdara. Nie mogę
utrzymać równowagi.
Nie chcę spadać.
Ostrożnie wstaje opanowując niewdzięczne loże i zbierając wszystkie siły krzyczy:
-Patryku przybądź!!!- krzyczy tak wiele razy, lecz ten, który powinien jej nie słyszy. Klaudia się skupia, nad
przyczyną niepowodzeń zastanawia. Po chwili wpada na nowy pomysł. Chce zwrócić wszystkich na siebie
uwagę.
Dumnie spogląda w głębie nicości i wypuszczając z siebie wraz z słowami niebieskie drobinki energii słowa
wypowiada:
-Przybądź w imię dobra! Przybądź, aby go ocalić.- kieruje te słowa do przebywającej w zaświatach Patryka żony.
Energia niesie przesłanie po nieprzyjaznej krainie. Słowa świecą i mienią się wszelkimi kolorami. Rozchodzą na
wszystkie strony. To zdanie dotarło do wielu, lecz dusze wolą w sprawy obcych nie ingerować. Boją się, więc nie
zbliżają, jednak o dziwnej kobiecie dyskutują przyglądając z daleka.
Nie wierzą jej. Myślą, że kłamie...
-Jeżeli go kochasz, przybądź...-nie daje za wygraną- W tym samym momencie coś z dużą prędkością przelatuje
obok. Wraca tak samo, a za trzecim razem się zatrzymuje.
-Iście królewski glos.- ktoś powiada. Klaudia obraca się na wszystkie strony, lecz nikogo nie zauważa. Nie może
dostrzec istoty z którą rozmawia.-Gdzie jesteś?
-Tutaj. Za tobą.- lecz gdy się odwraca glos z innej strony już dochodzi- Tutaj.
-Dlaczego nie chcesz się pokazać?
-Bo nie mogę.
-Nie możesz?
-Tak, bo jestem okropny i umarłabyś gdybyś na mnie spojrzała.
-Potrzebuję pomocy. Szukam...
-Patryka, lub jego żony. Wiem, gdzie on jest ale nie wolno nam tam chodzić.
-Pomóż mi, proszę.
-Nie mogę. Kim jesteś?- wraz z słowami docierają do Klaudii małe drobinki energii. Dotyka ich, a one jak bańki
mydlane się unoszą, lecz nie pękają. -Jestem kobietą. Mam na imię Klaudia.
107
-Czy jesteś człowiekiem?
-Tak.
-Mama mówiła, żeby od ludzi trzymać się z daleka. Są niebezpieczni. Nie lubimy was. Boimy się. Jesteś
niebezpieczna?- swymi delikatnymi dłońmi chwyta słowa przez przybysza wypowiadane, próbuje zamknąć je w
dłoniach, lecz one przenikają przez palce i wydostają się na zewnątrz, by podróżować po nicości-Chcę tylko przekazać wiadomość...
-Nie mogę tego zrobić.
-Powiedz jak mogę poruszać się by nie spaść do nicości. Jak ty to robisz?
-To proste. Musisz skoczyć.
-I polecę?
-Tak, ale uważaj by nie spaść.- nagle posmutniał-Co tam jest? Na dnie...
-Nie rozumiem. Wszędzie jest tak jak tutaj, ale słyszałem, że istnieje miejsce w którym wszyscy są szczęśliwi.
-Ja też...
-Naszym rajem jest ziemia. Tam zdążamy po śmierci. Jak tam jest?
-Nie ciebie wzywałam. Kim jesteś?
-Królową dalekiej krainy. Zdradzili mnie...jestem brzydka. Jestem jadowita. Ukąszę cię.- syczy przy uchu
człowiekowi grożąc-Jesteś kobietą?
-Tak, byłam piękna....
-A wiesz kim ja jestem?
-Człowiekiem.
-Niezupełnie. Jestem czarownicą.- kłamie używając podstępu- Szukam Patryka. Jeśli go nie znajdę zamienię cię
w kulawą ropuchę i zostawię na pustyni. Rozumiesz?
-Co to jest pustynia?
-Lepiej żebyś się nie dowiedziała. Nigdzie się przede mną nie ukryjesz! Znajdź go albo ja ciebie znajdę!- na
kilkanaście sekund zapada cisza, lecz znajomy glos znów się pojawia-Kto to jest ropucha?
-Spójrz na siebie. Już cię zaczarowałam.
-Wyglądam inaczej?
-Całkowicie. Jesteś kulawa.
-Czuję to. Czy możesz zdjąć czar?
-Tak.
-Zrób to.
-Zrobię, ale dopiero wtedy, gdy mi pomożesz.
-Nie mogę dotrzeć do Patryka. Oni go mają. Ja nie mogę, ale jest ktoś, kto cię szuka. Usłyszała twój glos, ale ona
tutaj nie ma wstępu. Nie wolno jej tu zstępować. Co to jest pustynia?
-Rozejrzyj się. Ona nas otacza . Nie dostrzegasz jej? Jesteś ślepa?
-Nigdy tego nie robiłam. Jest okropna. Wstrętna. Ją też odczarujesz? Chcę by była taka jak przedtem, piękna.
-Masz moje słowo.
-Czym jest słowo?
-Niczym. To, co widzisz to słowo. Unoszą się i niczym banki mydlane odpływają w nicość. Widzisz?- wiązka
energii wypłynęła z ust Klaudii i powoli odpływała w odlegle krainy. – Oto moje słowo. Weź je sobie.-Cień
schwycił niebieskie światełko i połknął. Stal się zarysem postaci. Nabył kształty, ledwo dostrzegalne
obramowanie ciała. –
-Jesteś potężna. Patryka żona czeka, ale ty musisz dotrzeć do niej Wyjść na spotkanie. Chodź, bo oni nadchodzą.
Nie mogą cię tutaj znaleźć. Pospiesz się, ja wskażę ci drogę. Ona nie jest taka jak ja. Ona jest aniołem. Ja też nim
kiedyś będę, lecz muszę wcześniej narodzić się i umrzeć.
Będę aniołem, a im tutaj wchodzić nie wolno.
Pospiesz się, bo oni są blisko.
Skocz teraz. Czas mija.
Strzeż się tych, którzy nadchodzą.- Klaudia skacze, lecz nie znajduje żadnego oparcie. Spada , a przynajmniej
tak się jej wydaje.
Myli się jednak, gdyż jest to podroż szybsza od prędkości światła.
Ona przez mrok do celu podąża.
-Za głosem serca mamo podążaj. Uratuj ojca i pozwól się mi narodzić.- słyszy glos istoty, która wskazała jej
drogę- Lecz spiesz się, spiesz , bo oni nadchodzą. Kochaj mnie i nie pozwól tu długo czekać. Pragnę się
narodzić.
-Obiecuję...-Z oddali dobiega do niej szum , oznaka zbliżającego się huraganu. Żywioł chłonie wszystko i tych,
którzy stoją na jego drodze.
Oni nadchodzą.
108
Polują na szpiega, który pragnie wyrwać im więźnia tak ważnego. Przyszłość szatańskiego narodu.
Cienie ciemniejsze od panującego wokół mroku próbują ją otoczyć i schwycić. Zbliżają się ze wszystkich stron.
Nie ma dokąd uciekać i nie ma odwrotu.
Jest otoczona, a chłód muska jej stopy.
-Dokąd spieszysz? Nie umykaj nam, pragniemy ci pomoc. Wezwałaś nas, swoich przyjaciół.
-Nie was wzywałam. Odejdźcie!- krzyczy , lecz blask jej słów blednie po przeleceniu zaledwie kilku
centymetrów. Coś wchłania baśniową energię i ślad po niej zanika.
Pasożyty są blisko!
-Więc dobrze! Jesteśmy tego świata strażnikami, czyścicielami! Przyłącz się do nas, bo jesteś potężna i tu twoje
miejsce!
Pozostań a zasiądziesz w radzie. Staniesz się taka jak my!
Potrzebujemy się nawzajem.- świeżej krwi- My tutaj rządzimy, co chcemy, dostajemy.
Nie jesteś taka jak te mizerne zamieszkujące ten świat nędzne istoty. Przyłącz się do nas, jesteśmy od nich lepsi.
Ciebie pragniemy.
-Nie. Odejdźcie!
-Nie odejdziemy. Możesz być jedną z nas, lub naszym wrogiem. Wyssiemy twój mózg i będziemy twoimi
panami.
Będziesz szczęśliwa mogąc nam służyć, komplementy prawić.
-Nie.
-Chcesz wrócić na ziemię?
-Tak.
-Po co? Ziemia już nie istnieje. Ludzie poumierali, więc do czego chcesz wracać? Słońca tez nie ma i nieba.
Została tylko martwa pustka, ziemia.- dotykają i w Klaudię wnikają-Do czego chcesz wracać?- przestrzeń jest ciemniejsza i gęściejsza. Kobieta z trudem przemieszcza się, po czym
traci orientacje i zatrzymuje.
Czuje ich, gdy w jej ciele buszują.
Chce ale nie potrafi ruszyć. Nie wie, w którą stronę.
Chce pognać niczym wiatr przed siebie. Spieszyć dokądkolwiek niekoniecznie w dobrym kierunku.
Byle dalej od nich pruć jak jacht fale i gnać przed siebie!
Niestety nie może. Wisi w otaczającym ją mroku. Jest o wiele ciemniejszy, niż ten, który panuje w Mordorze,
krainie cieni.
-Nie bądź taka...Porozmawiaj z nami.
Porozmawiaj...-wtórują setki innych przyjaźnie brzmiących głosów-Dajcie mi spokój.
-Nie masz wyboru.
Nie masz! Nie masz...
-Puśćcie mnie do cholery!
-Puśćcie. Puśćcie...- przedrzeźniają się szydząc z ofiary.
-Kim jesteście?
-Rozmawia z nami!
Rozmawia! Rozmawia...
Jesteśmy królami snów! Robimy co chcemy. Potrafimy osiągnąć bez większych wysiłków swój cel.
Nikt nie może nas pokonać ani się przeciwstawić.
Klaudio, my cię znamy...
Znamy! Znamy...
Znamy twoje sny. Jest nas miliony, a wszyscy są sobie równi. Jesteśmy doskonali.
Doskonali! Doskonali...
Chcemy się z tobą władzą podzielić, doskonałością naszego istnienia.
Podzielimy się! Podzielimy...-skrzeczą drwiąc z wszystkich zasad będących podstawą każdego szanującego się
chóruChodź z nami.
-Nie! Muszę się zastanowić.-chce kupić trochę czasu, zamydlić oczy przeciwnikowi w nadziei na znalezienie
wyjścia. Na znalezienie wyjścia, którego nie ma.
-To my tworzymy i podbijamy królestwa. Niszczymy to czego nie lubimy. Wysługujemy się ludźmi, a oni robią
to na co my mamy ochotę. Stają się bezmyślnymi przez nas sterowanymi maszynami...Budzimy rządzę
posiadania, lub tłumimy ją ukazując wyższe idee. Tworzymy robotników budujących domy naszym dyrektorom.
Ich też kształtujemy, stwarzamy!
Zabijamy żądze życia, doprowadzamy rocznie do tysięcy samobójstw.
To my za to ponosimy odpowiedzialność!
To my! To my...
Wypowiadamy wojny i prowokujemy do zabijania. To dla nas ludzie zabijają.
109
Wszystko się dzieje wedle naszej woli. Jesteśmy panami!
Jesteśmy bezkarni!
O tak! O tak...
Jesteśmy! Jesteśmy...- wszyscy zgodnie przytaknęli-Czy wiecie czym jest zło?
-Wiemy, ale ono nie istnieje. To my stworzyliśmy to słowo, ale to tylko definicja czegoś, co nie istnieje. Nie ma
go! My nie jesteśmy źli. Spójrz.- w mroku zaczynają tworzyć się małe punkciki. Miliardy błyszczących gwiazd
będących natchnieniem dla całych pokoleń poetów, dla wszystkich artystów, którzy kiedykolwiek się urodzą.
Widok wzbudza u Klaudii poczucie tęsknoty i pragnienie zjednoczenia się z niezwykłym zjawiskiem, z
narodzinami kosmosu, z czyścicielami.
To jesteśmy my i nasze społeczeństwo.
Spójrz jacy jesteśmy piękni.
Punkty rozrastają się tworząc niezliczoną ilość gwiazd, galaktyk mieniących się wszystkimi kolorami.
Stają się tysiącem słońc, planetami i asteroidami.
Klaudia z zapartym tchem stoi w samym centrum tworu. Z niedowierzaniem obserwuje piękno stworzone do
niedawna przez jej wrogów.
Otaczająca ich dom aura jest dobra, wzywa do zjednoczenie.
Wiele oferuje...
-Możesz przystąpić do wspólnoty. Odnaleźć miłość i otrzymać władzę.
My w przeciwieństwie do ludzi władzą się dzielimy, nie jesteśmy samolubni.
Nie! Nie jesteśmy...
Czy chcesz mieć własną gwiazdę?
My nie jesteśmy skąpi. Weź galaktykę!
-Tak-jej serce krzyczy , lecz rozum choć z wielkim trudem wciąż powstrzymuje od zdradzenia przyjaciół i
świata.
Jej serce rwie się , piękna pożąda , spełnienia i wspólnoty.
Chce być Czyścicielem ! Pierwszy raz oddać się bezgranicznie pragnie wziąć narkotyk...
Powoli wnika we wspólnotę. Nie wie jeszcze o tym , ale pragnie:
-pieprzyć się z nimi na każdej planecie!
-oddawać nieziemskim rozkoszom.
-sprzedać świat łącznie ze wszystkimi bliskimi i oddać go...Oddać go sobie!!! I swoim wspólnikom, i pieprzyć
się z nimi na całego, ostro i długo...- Traci wolną wolę, lecz w tym samym momencie dociera do niej mała
energii drobinka ze słowem:
Pozwól mi się narodzić...mamo.
-Dosyć!!! – z całych sił krzyczy.-Mamy czas. Pragniemy ciebie równie mocno jak ty nas. Nie broń się. Nie broń.
Nie broń! Nie broń...-dotykają jej dostarczając w sekundzie rozkoszy równej tysiącom ziemskich orgazmów.
To przekonuje...
Nie broni się. Nawet gdyby wiedziała jak, i tak by nie zareagowała. Rozkłada szerzej swe nogi, lecz w piekle
nie o to chodzi. Dotykają ją po ciele całym. Rozkoszą obdarzają.
-dosyć...-prosi, bo tak wypada, lecz ma nadzieję, że jej nie słuchają, że pieszczot nie zaprzestaną-Nie możemy! Pragniemy ciebie...
Pragniemy! Pragniemy...- wzdychająZawsze będziesz z nimi, z ludźmi. Z Patrykiem...Będziesz ich strzec, dostarczać rozkoszy, ich sny tworzyć.
Pomożesz im lepiej niż przez powrót. Czy chcesz im pomóc?
-Tak- jej głos się rozchodzi-Więc oddaj się nam całkowicie. Splam się naszą spermą!!! Osiągnij doskonały stan i rżnij się z kim popadnie.
Z nami możesz robić to zawsze.
My poczujemy twoją przyjemność, nawzajem rozkosz sobie przekazujemy.
Co ty i my odczujemy.
Dlatego nie ranimy siebie nawzajem, bo i my cierpielibyśmy, cala nasza doskonała społeczność.
Osiągamy niemal cały czas stan całkowitego spełnienia, a chcemy ciebie...
Tak! Chcemy...
To ty powinnaś nas prosić o dotyk, o do społeczności wkluczenie.
Dowiedź się co tracisz żyjąc tam- z odrazą spoglądają na głuchą i ślepą ziemię- . Połączmy nasze energie i
stańmy się wiecznymi kochankami, spójnością energii!
Pomożesz w ten sposób sobie i Patrykowi. Odnajdziesz go w oka mgnieniu.
Uratujmy świat, lub stwórzmy nowy. My wszystko możemy!
Przyjmij nasz dar, teraz!
Klaudia chce krzyknąć z całych sił :
TAK!!!, odczuć przyjemność ze zdrady, bliskim się sprzeniewierzyć, lecz coś ją powstrzymuje.
110
Nie rób tego mamo...-słyszy słowa słodkie, które jej nie opuszczają. Chce się pieprzyć z cieniami, lecz nie może.
Boi się , że nikt już takiej przyjemności jej nie zaoferuje, że nie doświadczy nawet namiastki tego, co jej pseudo
przyjaciele oferują.
Już nigdy tego nie doświadczy, jeśli teraz odmówi.
Nie chce tęsknić za tym, co ją ominęło!
Tymczasem miliardy dusz obserwują rozgrywającą się na ich oczach tragedię. Dramatem uwięzionej w szponach
pająka ofiary wszyscy się przejmują.
Wiedzą, że istoty w sieć raz schwytane na zawsze się zatracają.
Są potępione.
Dzieci przestrzegają:
Uciekajcie, gdy widzicie cienia złego, istoty, która duszę diabłom sprzedała.
Uciekajcie, gdy słyszycie:
Oni nadchodzą.
Uciekajcie imion ich nie wymieniając...
Bójcie się plagi, szarańczy i zatracenia w próżności zgubnego.- Klaudia słowa przestrogi dostrzega, dobija się do
nich i nim czyściciele ją powstrzymują, połyka i zjada. Dusze cieszą się i radują, gdyż ma prawo znać prawdę.-Nie...-zmusza się by powiedzieć cichutko słowa zaprzeczenia, zerwania paktuNie.- dodaje jakby z większą pewnością siebie.
NIE! NIE! NIE!- krzyczy cienie złe obrażając. Mści się za wszystkie senne koszmary.
Zamyka oczy dla dodania odwagi i krzyczy:
NIE. NIE. NIE. – czar pryska gdy otwiera oczy nie ma przy niej już złego. Jest wolna.
Szczęśliwa, lud mrocznej krainy sławi ją cały.
Z dumą wymawiają jej imię.
Imię Klaudii, co jako pierwsza czyścicielom się przeciwstawia.
Uraziła ich dumę i cierpieniem obdarzyła.
Złe cienie nie są już niepokonane, cierpią, bo taka, że wszyscy przeżywają to samo uczucie ich natura.
Cierpią pierwszy raz w życiu doświadczając tego uczucia...
Gdy Klaudia się rozgląda widzi dookoła miliardy przyjaznych dusz, tych, których stała się bohaterem.
To ta, która nową erę zaczęła!
Jaśnieją wszystkich kolorów odcieniem.
Każda dusza jest inna, choć na swój sposób ładna.
Kolor i częstotliwość z jaką migotają ukazują drogę, którą przebyła dusza i jak od zbawienia jest daleko.
Zbawienia, które w chwili przepędzenia cieni do wszystkich się zbliżyło. Do wszystkich sławiących imię
Klaudii, ich bohatera!
Wszystkie dusze jednocześnie potokiem słów kobietę zalewają. Mówią o:
Drodze do osiągnięcia zbawienia,
O przejściu przed narodzeniem obok skał zapomnienia,
O przedstawicielach ras nie zamieszkujących ziemię,
O Elfach i krasnoludach, bo tacy w wszechświecie istnieją,
O stworach podobnych do Czyścicieli, pasożytach , żerujących na duszach winnych i niewinnych, o złu w nich
zakorzenionych,
O przepowiedni nadchodzących jasności, o dniu sądu ziemskiego,
O demonach szczycących się podbiciem ziemi,
O tym, że jeśli tak się stanie, to droga się wydłuży do zbawienia, bo niewiele jest zamieszkałych planet...
O zbliżającej się do otwartego przyjścia na ziemię niezliczonej cieni armii,
O tym, że zaświaty są na kilka krain podzielone,- Klaudia bez wysiłku z wszystkimi rozmawia, o tym, że zrobi co
może, obiecuje i zapewnia.
Nagle spośród miliardów istot wylania się jedna, różni się od wszystkich, nie pulsuje jej energia, jest od
zebranych jaśniejsza.
Budzi ogólny zachwyt i szacunek.
Jest przyjazna. Płynie w kierunku ziemskiej dziewczyny.
To anioł na wezwanie przybył pomóc Klaudii, demony pokonać.
-Nie smuć się.- Boska istota wypowiada słowa. Klaudia widzi, że jest nią kobieta...-Czy ty...- pragnie dotknąć jej aury, lecz wie, że nie wypada-Tak. Wszystko będzie dobrze, lecz musimy się spieszyć. Wiem, gdzie jest ten , którego szukasz...
-Więc zaprowadź mnie tam, do niego.- istota spogląda swymi wielkimi oczami na rozkazującą kobietę-Proszę...- Dodaje Klaudia.-Wskażę ci drogę.
-Spieszmy się, proszę. -Czy mamy szansę ? Czy możemy zło pokonać, i czy to jest wola Boga?, Ziemska kobieta
myśli, lecz słów nie wypowiada. Nie śmie obrazić anioła.
-Na te i inne pytania w swoim czasie się dowiesz. Bądź cierpliwa. Wszystko od ludzi zależy i ich wiary.
111
Nie obawiaj się, zrozumiesz, gdy to się zdarzy.
-Co się zdarzy? Czy to jest sąd ostateczny? Koniec świata?
-Jesteś częścią wielkiego planu. Każdy z nas jest –spogląda na dusze w zaświatach i na żyjące istoty na ziemi i
innych planetach- w nim umieszczony.
Problemy, gdy czas nastanie rozpłyną się i nastąpi ostateczna próba dla światów i ich mieszkańców; czy są godni
zbawienia.
Chodźmy. Już czas . – mówi anioł podając dłoń Klaudii-Kim jesteś? Wzywałam...
-Tak, to ja. Jestem Patryka żoną, matką Ryszarda. Osobą, która ich opuściła.
-Czuję się tak, jakbym was znała...od zawsze. Dostrzegam swą przy tobie ułomność, pospolity kolor
powłoki...Dlaczego mam uczucie, że coś utraciłam. Jestem jakby głodna. Jest coś czego pragnę, lecz nie mogę
tego dotknąć, zrozumieć, osiągnąć.
-Kiedyś- po anielskiej twarzy łza spływa. Gdy anioł płacze, jego łzy wnikają w ziemię na nieprzyjaznych
planetach, a z nich nowe życie powstaje i się rozwija. – wszyscy byliśmy razem. Ja , Ty i Alekton śpiewaliśmy ,
spacerując po niebiańskich ogrodach.
Byliśmy aniołami. Ty wyrzekłaś się swego doskonałego istnienia, by urodzić się i być obok strąconego anioła.
Ja poszłam w ślad za tobą i drugim aniołem...
Nad wami czuwać chciałam, lecz nie mogłam. Nie mogłam, boi gdy przestajesz być aniołem, gdy rodzisz się, o
wszystkim zapominasz...
Patryk to Alekton.
Alekton to Patryk.- błąka się pomiędzy dwoma światami nie mogąc w swych kolejnych wcieleniach na miłość do
ludzi się zdecydować.
Taka spotkała go kara.
Od Alektona zależy ludzi zbawienie.
-Tutaj wszystko jest takie proste, lecz gdy wrócę na ziemię...
-Kiedy wrócisz na ziemię nie pojmiesz tych praw, historii, które ci zdradziłam. Tak już jest, lecz wiedź jedno:
Kocham bardzo Patryka i ciebie. Kocham nawet najmniejszą roślinę i wszystko, co żyje na ziemi.
I Morfeusza...
-Morfeusza?
-Tego, który cię przysłał.
Wszyscy Was kochamy! Wszyscy Aniołowie...
To bardzo bolesne, gdy ja taka szara stoję obok istoty niebiańskiej , doskonalej. To bardzo bolesne, bo i ja taka
byłam.
Chcę wrócić do początku. Odzyskać to, co utracone, lecz nie mogę ludzi zostawić. Ich też kocham i pragnę.
Nie zostawię i zrobię co mogę, by z pod zła ziemię wyzwolić!- postanawia Klaudia**
Obudź się. Obudź.- słowa wypowiedziane gdzieś w oddali dobiegają do Patryka powoli.
-Obudź się...Nastał czas.- wyostrzam zmysły, by je zrozumieć , by określić miejsce z którego pochodzą.
Słyszę je we śnie.
Rozpoznaję delikatny glos mojej żony, lecz jakby z innym jest pomieszany. Tak, słyszę dwa kobiece glosy na
siebie nachodzą tworząc idealną całość.
Czuję, że znam ich właścicieli.
To dobrze, gdy ktoś czuwa obok.
Niedługo opuszczę uniwersytecki szpital i zacznę nowe życie z rodziną. To piękne są słowa. Będziemy razem.
Będziemy szczęśliwi.
-Otwórz oczy.-ten glos nakazuje, staje się wręcz nachalny, wywołuje uczucie niepokoju...Czyżby koszmar
powrócił?
Nie chcę po raz kolejny przeżywać rozbudzonych nadziei i nowych rozczarowań. Boję się otwierać oczu, lecz
muszę to zrobić.
Zaakceptowałem teraźniejszość i nie mam zamiaru jej zmieniać. Jestem szczęśliwy i to mi odpowiada, wiec
otworzę oczy, by się przekonać, że jestem w szpitalu, a obok żona.
-Otwórz oczy.- barwa głosu coraz bardziej się zmienia , ulega mutacji. On, jest złowrogi. On mi rozkazuje!
A ja:
Pragnę spokoju.
112
Wyobrażam sobie znajome oddechy żony, jej zmysłowe zapachy, które znów mnie uwiodą. Otwieram oczy.
Racji swych dowiodę!
Nawet już nie jestem zdziwiony.
-Gdzie ja jestem?- pytam kpiąc z siebie i własnych przypuszczeń miłych, aczkolwiek nieprawdziwych.Znajduję się w miejscu najodpowiedniejszym na śmierć. W nieskażonym pomniku świata sprzed cywilizacji.
Świata z całą gamą olśniewających kolorów i przyjemnych zapachów.
Spoczywam na łące, a łąka w sadzie. Świat, który widzę otoczony jest zewsząd bujną roślinnością, jabłka
dojrzewają a ptaki wesoło śpiewają.
Moje marzenia się spełniają!
Genialne!!!- krzyczę nikogo nie straszącWyrastające dumnie z ziemi drzewa mówią do mnie, jakby znały:
Jesteśmy strażnikami, wiele wiemy. Spij, śnij nasz przyjacielu. Obronimy cię. Spij...śnij o lepszym zakończeniu.
Jesteśmy wieczne.
Śpi będziemy cię chronić. Nigdzie nie pójdziemy...Odpocznij w naszym cieniu.-Szum liści wprawia w ukojenie.
Jest ulubioną melodią, pozytywnym powracającym wspomnieniem.
Dostarcza pożywienia dla spragnionej duszy, nieziemskich protein.
-Śpij...
Jest moją miłością.
Ufam drzewom.
Czuję na sobie powiew delikatnego wiatru. Tylko czym jestem?
Nie człowiekiem, bo nie mam twarzy, bo rąk nie mogę dostrzec.
Nie tęsknię za skradzionym ciałem.
Dlaczego?
Za czym miałbym tęsknić? Za cierpieniem, chorobami, bólem:
kości stawów i głowy?
Kim jestem dla miliardów ludzi, mnie istot podobnych?
Nikim.
Nie znają mnie i nie będą tęsknić. Nikt po mnie nie zapłacze, nikt na moje wspomnienie łzy nie uroni.
Myślę, że mają pretensje do mnie za sromotną ludzkości klęskę.
Mają prawo, bo jestem słaby. Właśnie dlatego przegrałem.
Tutaj jest mi dobrze.
Może szukać ziemi powinienem wrócić, na nowo się narodzić. Brnąć jak robot zaprogramowany na coraz
większe wiedzy zdobywanie, na stresy się narazić i choroby psychiczne.
Z jakiego powodu?
By nie harować w kopali lub mięsa nie sprzedawać w sklepie firmowym masarni?
Cóż mi po takiej normalności.
Tutaj jest całkiem nieźle. Na ziemi takich miejsc już nie zobaczysz. Niebo jest błękitne a powietrze od wewnątrz
duszę orzeźwia.
To miejsce doskonale, Eden to przy nim pestka.
Zasłuchuję się i ulegam w szczęściu zatraceniu.
Świetnie się czuję, pewnie na to zasłużyłem. Czym?
Ciężką pracą.
NIE.NIE.NIE. Nie chcę za wszelką cenę słyszeć tego głosu:
-Patryk nie śpij. Obudź się.
-Odejdź ode mnie. Rozumiesz? Odejdź!!! Daj mi spokój.
Tak chcę zasnąć...
Otwieram oczy dla świętego spokoju, przepędzenia wroga, lecz z obrazem huk wielki do mnie dociera. Coś
jakby trzęsienie ziemi.
Coś o wiele głośniejszego.
Chaos na mojej łące jest i się rządzi.
Gdy zamykam oczy, cisza i spokój panują...Jest idealnie!
Gdy otwieram , polowa łąki plonie a drzewa płaczą usychając.
To straszne! Kto to zrobił, kto je zabił?
Jestem poruszony, lecz to nie koniec rzezi na łące mojej, do niedawna doskonałej przystani.
-Oszczędź nas. – lamentuje roślinność, kwiaty ogień błagają, jęczą, zwijają się i w agonii umierają.
Po chwili na przeciwnej stronie łąki nie znajduje się nic. Nic poza spaloną ziemią i dwoma płonącymi wężami ,
które stopniowo, na moich oczach przybierają ludzkie kształty.
Poznaję dwie zjawy. To:
Kat wszelkiego życia. Ryszard i...ja.
Dlaczego tam stoi moje ciało?
113
Dlaczego tam stoi moje ciało?- niemal krzyczę. Jestem zdenerwowany. Czuję budzącą się we mnie chęć
posiadania utraconego dobra, ludzkiego ciała.
Wokół Patryka drzewa wraz z całą iluzją oazy spokoju rozpływają się w czarnych władców snu zmieniając.
Znów czują się pokonane, więc lekko się ociągając odpływają na poszukiwanie nowej ofiary.
Dzisiaj są słabsi niż kiedykolwiek, ich moc na sile traci, nie są już tak potężni.
Sny w wielu światach tej nocy są o wiele bardziej spokojne.
Ich urok i dobro powraca na ziemię.
Tam, gdzie ludzie nie śpią, lecz umierają, lub we śnie zostają zabici powracają sny kolorowe o niebiańskiej
krainie.
Przez kogo są zabijani:
Przez swych bliskich, co ciała demonom oddają.
Zrywa się nagle kojący wietrzyk, wręcz oślepia mnie jaskrawe światło.
Zstępuje ku mnie niebiańska istota. Podniesie miecz i mnie zabije. Tak czuję. Wiem, że sobie zasłużyłem.
Umrę jednak godnie.
Myślisz aniele:
Co uczyniliście ludzie? Grzeszyliście w imię Boga, w jego imię gińcie.
Nie zabija mnie.
Nie ufam sercu.
Rozumowi tym bardziej.
W aniele jednak dostrzegam cząstkę człowieczeństwa. To brudzi jego majestat.
Czy brzydota go zżera od wewnątrz?
Wydaje mi się, że znam obie energie.
Przypomina mi się Klaudia i była żona.
Czyżby obydwie nie żyły?
Ojcowska miłość wraca mi pamięć, pobudza motywację zmuszając w ten sposób do działania.
To fałsz.
Cholernie dobra iluzja..
Podchodzę bliżej,- do tego sceptycznie- chcę szarpać istoty zmusić ich do ujawnienia mistyfikacji. Chcę, by do
kłamstwa się przyznały.
Dwie kobiety, które pokochałem, płaczą.
Ja je ranię?
Dotykam dwie energie, lecz dzieje się coś dziwnego. Widzę obrazy , co na ziemi się działo i dzieje.
Widzę mszę...gdy Ryszarda szatanowi oddają, gdy oddają mu dziesiątki dzieci i moje ciało.
Widzę biegających ludzi, są opętani.
Kogo mogą, zabijają.
Widzę tych, których ścigają demony.
Ludzie nie znają miejsc, w których mogą się ukryć.
To boli.
Nawiązuję kontakt ze swym ciałem, telepatyczny.
Widzę tych, których zabiłem.
Widzę palące problemy i martwe ciała.
Wiem, że zło jest zadowolone, czuję jego potęgę, wiarę w łatwe zwycięstwo. Dostrzegam więź z demonem,
moim wrogiem!
Mroczne królestwo podbija ludzkość, lecz ja mogę to powstrzymać.
Tak czuję, lecz nie wiem jak to zrobić...
-Bądź prorokiem nowych czasów. Zamknij zło i zabij demony.- powiada anioł- To nie Bóg..., to ludzie sami na
siebie plagę zesłali.
Wyzwolili siły, którymi Bóg nie chciał znów ziemi karać.
Bóg pragnie tylko was ocalić...Jeśli dacie mu szansę, tak uczyni.Nie wiem czy potrafię, lecz chcę was kochać jednakowo Klaudię i anielską istotę.
Wiem, że musze przejść przez krainę śmierci , dojść do czyśćca i bram piekieł. Przebyć tą nieprzyjazną krainę i
odnaleźć własne ciało.
Demona muszę w nim pokonać i...tylko co dalej?
Nie wiem.
Ruszam w swoją, jak czuję ostatnią drogę.
Wrócę na ziemię z tarczą lub na niej. Nic przed tym mnie nie powstrzyma!- Klaudia z Aniołem jeszcze przez
chwilę oddalającego się bohatera obserwują.
Z wyczuciem stąpa po mlecznej drodze, a ta ofiaruje mu miękkie podłoże, otuchy daje ile może. Nagle rozpływa
się w powietrzu, osiągając trzeci stopień panującej tutaj prędkości.
Klaudia oprzytomniała na moment przed znalezieniem się obok przejścia na ziemię. Już widzi lóżko i oczekujące
na nią ciało.
114
Śpi jak błogosławiona.
-Alicjo...do zobaczenia.- gdy wnika w przejście jeszcze słyszy glos i widzi żegnającego się z nią anioła.
Alicja...to imię jest jej znane. Tak kiedyś na nią wołali.
Fakty sobie przypomina tylko po to, by kilka sekund później znów mogły ulec zapomnieniu.
*
W samo południe, a w chwili, gdy Klaudia odbywała swą podroż po zaświatach słońce zasłoniła krwawa
poświata.
Nad wszystkimi krajami zapanował półmrok a na niebie pojawiły się łuny i ognie.
Wierni zbierają się w świętych, przyporządkowanych własnej wierze, miejscach.
W trwodze chylą czoła, lecz szatan nic sobie z tego nie robiąc dociera wszędzie.
Bóg dostrzegł również takich, którzy do demonów wznoszą modły.
Bóg świat obserwuje.
Milczy.
Nic nie mówi, choć nie powinien, nie ma z czego być zadowolonym.
Ludzie z radia , telewizji i gazet układają teorie, inni ich słuchają, licznych komunikatów:
...Słońce przechodzi pewną fazę, w której nasiliła się ilość wybuchów zachodzących ...w wyniku czego pojawiły
się duże ilości gazów i pyłów. Patrząc na nie z ziemi możemy odnieść wrażenie, że jest to widok przypominający
opisy końca świata.
Jest to jak najbardziej nieprawdziwe, a efekt przejściowy.
-Nie mamy się czego obawiać- powiedział przed kamerami do swego narodu prezydent najpotężniejszego kraju.
-...
-Dlaczego pan mnie pyta o broń atomową?
...Nie ma. Powtarzam jeszcze raz, nie ma najmniejszego zagrożenia.- dodałJesteśmy przygotowani na wszystko- zakończył wystąpienieZło tymczasem szybko wkradało się w jego otoczenie, by na końcu dotrzeć i do niego. Do prezydenta mającego
władzę nad bronią atomową.
Powietrze z minuty na minutę wydaje się być jakby mniej przejrzyste, a ludzie popadają w obłęd.
Ewolucja człowieka zamarła w jednym punkcie, z zwrotną tendencją do małpich idei.
-...Jest to następstwem aktywności wielu wulkanów, oraz malej ilości docierających do ziemi promieni
słonecznych.
Ognie pojawiające się tak nagle są jedynie złudzeniem wywołanym przez wyż wym. wulkany i uwalniające się z
nich gazy.
W zaistniałych warunkach pogodowych nie jest to nadzwyczajnym zjawiskiem, lecz efektem jak najbardziej
pospolitym.
Ludzie jednak nie wierzą w tłumaczenia uczonych i snują własne teorie:
Począwszy od obcych istot atakujących ziemię, poprzez eksperymenty genetyczne a na dniach sądu Bożego
kończąc.
Mieszkańcy ziemi na całej planecie odczuwają ruchy tektoniczne, giną lub przeżywają w licznych trzęsieniach
ziemi.
Biorą w nich udział.
Niestety prawie wszyscy zapomnieli o przełomie w lotach kosmicznych, o początku podboju marsa.
W ten dzień, 21 maja mars został podbity, lecz nikt o stąpających po nim astronautach nie mówi.
Nikt nie wspomina 173 biorących w misji udział przedstawicieli ludzkiej rasy.
Ludzi, którzy ziemską oazę na Marsie założyli, którzy od dzisiaj tam mieszkają.
To sukces!!!
Wszyscy o nim zapominają.
Dlaczego?
Bo ludzie na ziemi nawzajem się zabijają...
115
O czym mówił Ernest, szef policji gdy urywając w pół zdania sięgnął po broń i zaczął do ludzi zgromadzonych w
studiu telewizyjnym strzelać ? Oto, co zostało zarejestrowane:
Ubolewam nad odejściem wielu obywateli tego kraju od podstawowych zasad moralnych. Wszelkie wartości
stały się w naszych oczach echem mistycznej, minionej epoki. Zapewniam, że w każdym przypadku naruszenia
obowiązującego prawa, winni zostaną wykryci i surowo ukarani. Pragnę dodać...-po tych słowach sięga po broń ,
strzela najpierw do kamerzysty, a potem do pozostałych ludzi w studio.
Wielu zabija.
Ludzie włączają radia, słuchają komunikatów:
Przypadki agresywnego zachowania ludzi są wywołane brakiem odpowiedniej ilości światła słonecznego.
W wyniku nagłego wzrostu przestępczości przestrzegamy i prosimy o nie opuszczanie mieszkań.
Przypadki nadużycia władzy przez policję, w najbliższym czasie zostaną rozpatrzone przez dyscyplinarną
komisję.
**
Pastor polityk z piskiem opon hamuje przed otwierająca się bramą jego posiadłości. Przejeżdża kilka metrów i
wychodzi z samochodu. Spogląda na stłuczona przednią, prawą lampę.
Przypomina sobie próbującego zatrzymać samochód mężczyznę z siekierą w ręce.
Gdy go potrącił nawet nie próbował zwalniać.
Wie czym to by się skończyło.
Rana polityka została opatrzona, lecz nie fachowo , nadal krwawi...hieny przyciąga, dusze umęczone.
Pozostawił umierającego i czym prędzej wrócił na swoją posesję.- przypomina mu o tym sumienie-Nareszcie w domu.- zwraca się do strażników.
-Co tam się dzieje?
-Wojna przyjaciele. Trwa wojna. Tylko tutaj jesteśmy bezpieczni.
-Mam nadzieję. –zwraca się strażnik do swego kolegi, gdy wie, że już przez szefa nie zostanie usłyszany.
Zamknął bramę i upewnił się, że druty biegnące przez mur i ogrodzenie są pod wysokim napięciem.
Mają każdego intruza zabić.
Zabić, każdego, kto spróbuje przedostać się na mój teren.- tak brzmiały rozkazy.
Dzisiaj terenu sekty strzeże dwudziestu uzbrojonych w broń maszynową mężczyzn.
Od czasu do czasu któryś do zbliżającego się człowieka strzela.
Robią tak często bez ostrzeżenia.
Wiedzą o tym, że policji już nie ma. Policjanci pierwsi znaleźli się po stronie szatana. Żyją tylko ci opętani...
Trwa krwawa jatka.
Pastor kieruje się do oczekującej go w sali medytacji grupki jego wiernych wyznawców.
Nie jest sam.
Ciało Patryka idzie tuż za nim.
Kobiety ukazują swą nagość. Czekają pragnąc oddać się piekieł wysłannikowi, synowi śmierci.
Ich tak starannie pielęgnowana czystość ma być dzisiaj zbrukana szatańskim nasieniem.
Oto matki przyszłych władców ziemi na ich ojca czekają, na męża, na partnera...
To Szatan pierwszy skrwawi ich czystość, a potem pastor i towarzysze modlitw.
Pastor wie, że wszystkich mężczyzn musi zabić.
Zabić, by mogli powrócić jako demony i zawładnąć ciałami nałożnic szatana.
On tak nakazał.
Krwią kobiety splamić!
Gospodarz milcząc odprowadza szatana do sali w której ma się odbyć i rzeź i orgia , otwiera mu drzwi, zamyka
na klucz za nim i idzie do ulubionego gabinetu.
Ciało Patryka tymczasem uśmiechając się rusza czynić swoją powinność.
Pastor rozmyśla, nad skutkiem swojego postępowania się zastanawia.
Siedzi za biurkiem i czeka.
Czeka wpatrując się w drzwi, które wie, że niebawem się otworzą.
Czy słusznie postąpił?
Czy mógłby to jeszcze przerwać?
Czuje, że powinien. Wciąż ma przed oczami widok zabijających się ludzi. Skaczących w ucieczce przed cieniem
z wysokich budynków, z wieżowców.
Z zamyślenia wyrywa go seria z broni maszynowej.
116
Staje i odwraca się w kierunku okna, by ocenić sytuacje.
Nie jest zaskoczony widokiem.
W głębi serca wiedział, że tak musi się stać, że i tutaj choroba dotrze.
Nie obawiał się cieni.
One z kopca wychodzą, i ulatują w górę, jak szatan przykazał nie czyniąc szkód na terenie sekty.
Nie obawiał, lecz się mylił.
Nie powinienem ufać szatanowi- stwierdza blednąc. Jego strażnicy po posiadłości biegają, nawzajem do siebie
strzelają.
Niektórzy nie zwracają uwagi na to co wokół nich się dzieje, wychodzą za bramę i otwierają ogień ciągły do
wszystkiego co się rusza na sąsiednich ulicach.
Do wszystkich, nieważne czy martwych, czy żywych...
Młody chłopak ubrany w skórzaną motocyklową kurtkę myślał, że przemknąć do sklepu po papierosy się mu
uda.
Pada na ziemię ranny, klnie w niebogłosy.
Chwyta się za kolano.
Krwawi, lecz to napastników wyzywać mu nie przeszkadza:
-Zadarłeś z Plastusiem i Wątrobą! Słyszysz skurwielu?- lecz zanim zwraca napastników na siebie uwagę, nieco
chłonie i czołga się do sklepu.
Przemieszcza na czworaka pomiędzy półkami i w najdalszym kącie sięga po zabrane przed chwilą z lady
papierosy.
Zaciąga się zamykając oczy. Jest oparty o ścianę.
-O co wszystkim do cholery chodzi?- wydarzeń rozgrywających się w wielkim mieście nie rozumie.
Czyjś wzrok na sobie czuje, więc powieki podnosząc ocenia sytuację.
-Dzisiaj mieliśmy grać w Smoczej jamie, jutro we wdówce, a pojutrze w kreonie. Cholerny pech.- chciałby
uspokoić śmiertelnie wystraszoną dziewczynę, lecz to się mu nie udaje. Myśli, a po chwili przyjaznym gestem
częstuje papierosem.- Zapal. Od razu poczujesz się lepiej.- kobieta nie odpowiadając sięga i szybko zapala.
Obserwuje przybysza dokładnie, a po chwili dochodzi do wniosku, że chłopak nie stanowi zagrożenia dla niej.
Jestem Plastuś. Gram z chłopakami w „Wątrobie”. To taki zespól.- zaczyna grać na wyimaginowanej gitarze i
uśmiechać się przyjaźnie. Dziewczyna jest jakby weselsza, lecz tylko przez moment. Nagle poważnieje-Jestem Klara.- odgarnia długie, czarne włosy. Nodze muzyka z uwagą się przygląda- To do ciebie strzelali?
-Nie tylko...Wydaje mi się, że do wszystkich. To miasto oszalało.
-Tak jest na całym świecie. Boli cię?
-Jak cholera.- przypomina sobie o pulsującej nodze-Bo musi...- dziewczyna rozgląda się po sklepie i na chwilę znika. Wraca z opatrunkiem i dezynfekującymi
środkami.- Musimy oczyścić ranę.-robi to z troską, delikatnie, ból bojąc się sprawić drugiej osobie. Po chwili
siada obok Plastusia, a on czule obejmuje ją ramieniem.
Tego potrzebuje.
Odrobinę dobrej woli i pocieszenia.
-Dzięki za pomoc.- muzyk jest wdzięczny choć ból nadal czuje-Telefon nie działa. Ludzie biegają i krzywdzą się nawzajem. Czy wiesz co się dzieje? Co to ma znaczyć?
-Nie mam pojęcia.
-Pobiegnę do szpitala, po pomoc...
-Nie. Wszędzie jest tak samo. Nikt nie przyjdzie. Proszę, nie odchodź...
-Mamy zostać tutaj na zawsze?
-Do końca świata...Razem do końca świata.- tuli ją mocniej-
Pastor nie słyszy otwierających się za nim drzwi.
-Nie powinieneś zastanawiać się jak mnie powstrzymać, czy zrobiłeś dobrze...Oto twoja nagroda.- demon w ciele
Ryszarda wypowiada te słowa. Polityk odwraca się , lecz jest już za późno. Mała, lecz paraliżująca układ
nerwowy dłoń go dotknęła.
Jest zimna i twarda jak stal, a glos nieugięty:
-Będziesz mi służył w moim królestwie, ambasadorze.
-Dlaczego? Moja rodzina. Obiecałeś...
-Dlaczego?- chłopiec obchodzi go dookoła i w miejscu staje. Patrząc w oczy informuje:
-Dzisiaj spotkasz się w piekle ze swoja rodziną.-Ryszarda martwe spojrzenie przebija polityka na wylot, glos
odbiera przeklętemu człowiekowi.
Nie zabija jak bazyliszek. On pozwala ofierze przed śmiercią cierpieć tym lepiej im dłużej.- Spójrz.
Już po ciebie idą.- martwi zbliżają się do pastora ze wszystkich stron, zaciskają krąg.
117
Mężczyzna dostrzega ich kontury, rysy, twarze.
Na czele zbliża się rodzina, wraz z kobietą, którą kochał.
To tylko dusze. Nic mi nie zrobią.
Jesteście nikim!
Siada przed biurkiem próbując nieco ochłonąć.
-Chodź do nas.- proszą glosy, wzywają rodzice-Nie pozwól dłużej mi czekać. Dla ciebie zginęłam...-poznaje glos, który kochaPastor spogląda na krzyż, i zaczyna wymawiać słowa:
-„ojcze nasz, który jesteś w niebie”- nigdy nie dokończy modlitwy, bo czasu w życiu za mało mu zostało.
Kilkanaście sekund mu zabrakło.
Są wszędzie.
Dotykają zimnymi palcami.
Napierają...więc w geście obronnym robi unik, skacze i nim wypada przez okno, dostrzega, że na terenie jego
posesji od cieni jest ciemno.
Przyszli po tego, który ich uwolnił.
Szyba tłucze się kalecząc ciało.
Pastor upada w sam środek zgromadzonych zjaw, a one jak hieny rzucają się na zdobycz zażarcie.
Mężczyzna jeszcze oddycha, żyje, więc szarpią brutalnie duszę i próbują wyrwać.
Robi się coraz zimniej.
Zimniej...
Szarpią...wyrywają.
Robią tak do chwili aż im się to...uda, aż sięgną po trofeum!
Zmarł Pastor.
*
Szatan przez chwilę przygląda się orgii. Kobiety są na wpółprzytomne, a mężczyźni po stosunku umierają.
Ot tak, jakby bez powodu. Nikt oprócz szatana tego nie zauważa.
Demon zadowolony z siebie odwraca wzrok od orgii i wraca do swoich licznych obowiązków.
Jest na ziemi ktoś, kogo musi odwiedzić.
Ktoś , kto próbuje pomoc Patrykowi odzyskać ciało.
Ona musi zginąć!
On musi ją zabić!!!
-Kamień na kamień!
Ułóż więzienie piekielnych żądz!
Zbuduj kobietę raniącą swe ciało.
Krew z krwi! Przeżywa orgazm!
Na oczach kochanka, wykrwawia się!
Kilka kamiennych mogił to mało...- demoniczny glos rozbrzmiewa po całej ulicy . Szatan recytuje dziwne słowa,
krzyczy! Dotyka ludzi napotkanych po drodze.
Zamęt sieje, zaraża, infekuje, do zabójstw namawia.
Męski glos dociera daleko siejąc trwogę. Ludzie starają się go omijać, iść w przeciwną stronę, jednak nie jest to
łatwe.
On hipnotyzuje.
On do ludzi dociera i ich dusze dotyka, ciała rani.
Młodej kobiety schwycił dłońmi głowę.
Uśmiecha się szyderczo...
Ona czuje jego moc.
Wie, że w każdej chwili może umrzeć.
Mężczyzna, jeśli zechce zmiażdży to co trzyma w dłoni . Rozpryśnie się krew i zniknie głowa.
-Gasnące oczy dwojga zjednoczonych mocy.
W kielichu krew kusi słodkim zapachem.
Znaki pisane palcem wiedźmy...
Chcesz zostać moją wiedźmą?- stykają się ich policzki jak u pary kochankówStały się wasza pułapką.- przewraca jak w transie oczami białkiem ludzi straszącSłodka rozpusta śmierci daje znak!
Krew do krwi, by łza była złem.
O!!!- robi niewinna minę- Jak wielki to dzień!
Obrządek szatana w nieświadomości zwolnionych pląsów.
118
Chcesz być dziwką? Spełnieniem mężczyzny?
Chcesz kobieto jeszcze jeden orgazm?- a tych w trakcie rozmowy miała już siedemnaściePuszcza ją. Całuje w czoło.
Nie lękaj się... Idź i kochaj kogoś, lub zabij go...
Rusza w kierunku pozostałych ludzi. Stoi na wszystkich drodze.
-Chodźcie zemną! Miejsca wystarczy dla wszystkich!
Zasialiście ziarno grzechu , a ja je zbiorę.
Spłodziliście mnie, a ja was w nagrodę zabiorę do kraju szczęśliwości.
Do piekła!
Dotyka narkomana, lecz ten nie dziwi się jego obecności, jest do ponurych zdarzeń przyzwyczajony, więc się
demona nie obawia. Gorsze miał jazdy!
-Kim jesteś, nieszczęśliwy człowieku?
-Narkomanem. Często odwiedzam piekło. Nie dam nikomu się zastraszyć! Nikomu poza ludźmi.
Narkoman obojętnie patrzy na dziwnie zachowujących się ludzi, na tych umierających i innych, takich, którzy
bliźnich zabijają.
Ich się boi, nie szatana.
Narkoman jednak nie jest szczęśliwy.
Dlaczego?
Stracił swój świat, swoją inność...
-W imię czego opuściłeś swój świat? W imię czego opuściłeś świat wyższych ideałów?
-W imię zdradzonych wartości.
Wypędziliście mnie i zgwałciliście wolność czyniąc ją czymś pospolitym, bardzo powszechnym.
-Powiedz jak chciałeś umrzeć, bo przecież tacy jak ty w czasie wojny innych bronią. Tacy jak ty są bohaterami,
więc powiedz nam, powiedz dlaczego...
Tacy jak ty:
Walczyli z wrogiem wierząc w miłość niespełnioną, potrzebę walki u boku brata żołnierza i Boga.
Bóg zawsze jest po właściwej stronie.
Więc jak chciałeś umrzeć zanim narkomanem się stałeś?
-Zanim przygasł we mnie ogień i żar na wietrze się rozpłynął, chciałem umrzeć...jak bohater ratując komuś życie.
Osłonic własnym ciałem!
-Wierzyłeś w miłość?
O tak! W wielką , lecz niestety jak się okazało niespełnioną. W miłość, która nie istnieje.
Nie istnieje, choć o niej co dzień słyszysz i czytasz.
To mnie dobiło.
To i brak w życiu sensu.
-Dlatego jesteś...
-Narkomanem. Tak . Jestem i się tego nie wstydzę. Nie wstydzę się, gdy nie mam gdzie spać i ćpam po
zakamarkach naszego miasta, w śmietniku ludzkiej cywilizacji, ziemi matki wszelkiego stworzenia.
Nie. Nie wstydzę się, lecz gdy...widzę idącego jak ja narkomana unikam jego wzroku i obrzydzeniem się
napawam.
Do niego, do samego siebie.
Pragnę świętego spokoju.
Pamięci się pozbyć, bo nie mam tam nic dobrego.
Nic, co pomóc może, wiele, co szkodzi.
Narkoman obserwuje człowieka przed siebie pędzącego. Za nim chyba ze sto cieni podąża, za kołnierz go łapią,
macają i dotykają.
Sto cieni tylko się bawi.
Nie chcą opętać tego wątłego ciała.
Nie chcą...bo się bawią.
Mężczyzna biegnie bojąc się odwrócić, lecz wie, że ktoś za nim jest, dotyka, chce uchwycić.
Prześladowcy są tuż za nim.
Są tam.
Czekają aż się odwróci.
Więc biegnie ile sil w nogach.
Biegnie przerażony człowiek.
Biegnie i tak w biegu z wyczerpania na drugim końcu miasta umiera.
Niektórzy patrząc na zabijających się ludzi, zamiast napastowanym pomoc klękają na ziemi modląc się do Boga.
O co?
O to, by im pomógł.
Komu?
Tym, którzy chcąc się ocalić modlą. Modlą, gdy obok ktoś kona.
119
Umierają:
Jedni po to by umrzeć,
Inni , by odrodzić się na nowo.
Życie nie jest do dupy, lecz wspaniale.-ci drudzy umierają na ustach niosąc w zaświaty te słowa.Najbardziej bezduszna z wszystkich urzędniczek, pracownica banku w którym Patryk szukał pomocy, kasety z
nagraniem twarzy porywaczy, wraca do domu, widokiem, który zastała w banku nawet się nie przejmuje.
Wie, że w własnym pokoju, oazie bezpieczeństwa nie otrzyma tego, czego pragnie.
Czego pragnę?- się zastanawiaUczucia przeciwnego samotności. Coś całkiem innego.
Potrzebuje bezpieczeństwa, lecz nie ma mężczyzny, który mógłby jej go zapewnić. Wie, że tam , dokąd zmierza
będzie cierpieć jak zwykle, jak co dzień.
Czuje jednak, że musi biec, pędzić do miejsca, w którym nie może spotkać jej nic dobrego.
Przyspiesza, by nie czuć na sobie wzroku szczęśliwych, takich najgorszych, bo zakochanych ludzi.
Przyspiesza, nie myśląc o martwych ciałach, które spoczywają w banku.
O kim?
Przyjaciół nie miała.
O jedynych ludziach, których znała.
Byli dla niej jak rodzina, choć ze sobą prawie nie rozmawiali., choć jej nie lubili.
Nikt nie lubił zimnej suki. Tak ją nazywali.
Myśli, że przechytrzyła śmierć. Tak jak kiedyś przechytrzył ją chłopak którego kochała z całego serca. Wtedy
jeszcze serce miała.
Teraz pędzi do domu i zaciska na dwóch skórzanych torbach, dwie dłonie.
Ręce choć nie spracowane, są zmęczone.
Nie modli się, nie rozmawia, i nawet nie myśli o Bogu.
Teraz jest bogata. Ma dużo pieniędzy przy sobie. Zabrała je z banku. Ot tak, bo jej się należą.
Bo od lat dobrze je zna.
Licząc czasami dyskretnie pocałowała.
To miłość.
Tragedia ludzkości jej nie interesuje. Nawet jej nie zauważa.
Idzie do domu tą samą co zwykle trasą.
Ma pieniądze, więc się o nie boi, więc strach ją napawa.
Boi się o kilka milionów i papiery wartościowe, o akcje i obligacje.
Boi się o nie jak cholera, więc do właśnie zatrzymującego się autobusu wraz z małym chłopcem wsiada.
Chłopiec jest dobrze wychowany, wpuszcza przed sobą starszą panią.
Wchodzi ostatni.
Przechodzi przez autobus wszystkich ukradkiem dotykając i jako jedyny wysiada na następnym przystanku.
Podstępny ten szatan jest i wie o tym, bo szyderczo się uśmiecha patrząc na odjeżdżający autobus i jego
znajdujące się w nim ofiary.
Ryszard taki nie był...
Ciała:
Patryka i Ryszarda idą z różnych stron do tego samego mieszkania.
Mają wspólny cel:
Klaudię powstrzymać.
Zabić jej ciało, by już nigdy tutaj nie wróciła.
Zabić ciało kogoś, kto tak jak oni jest byłym aniołem.
Kogoś, kto jednak z nimi nie chciał się przeciwstawić Bogu.
To dla nich przyjemność i obowiązek.
Zabić kobietę, która może ich powstrzymać!!!
Tak się nie stanie- są zgodniKogo znaleźli wracający do domów autobusem ludzie?
Szatana.
Szatana i wysypujące się z toreb urzędniczki banknoty o dużych nominałach.
Kierowca za sprawą szatana widzi agonię swojej rodziny.
Widzi umierające swe dzieci.
Wzywają ojca.
Widzi gwałconą córkę, która zakrywa zakrwawione piersi, resztę swej godności.
Nie zwraca uwagi na walczących z tylu o pieniądze pasażerów, którzy demolują autobus, szyby wybijają i
wyrzucają z pojazdu słabszych, lecz równie chciwych kolegów, sąsiadów.
Ktoś wyrzuca kilkuletnia dziewczynkę wprost na maskę jadącej obok limuzyny.
Dziecko z trudem utrzymuje się na masce samochodu, który delikatnie zwalnia. Wysiada z niego mężczyzna i z
największą uwagą, by dziewczynce nie zrobić krzywdy podnosi ją i wkłada do auta.
120
Jest lekarzem.
Chce pomoc.
Kierowca autobusu nie wie, że szatan z niego zadrwił podsyłając w wizjach fałszywe obrazy.
Jego rodzina jest jeszcze bezpieczna a córka spędza czas w towarzystwie Plastusia.
Przyszłego zięcia.
Nawzajem się sobą opiekują i na duchu podtrzymują.
To źle dla niego i pasażerów.
Pojazd wjeżdża z impetem na skrzyżowanie. Kierowca nawet nie zauważa, że przed nim paliło się czerwone
światło.
Taranuje samochód z czteroosobową rodziną.
Miażdży je nie dając nikomu szans na przeżycie.
Drugi samochód uderza w tył autobusu, obraca się kilkakrotnie i zatrzymuje na znajdującym nieopodal znaku
stop.
Właściciel przeżył, więc odetchnął z ulgą.
Nikt z jadących w autobusie nie zwraca NAJMNIEJSZJ UWAGI NA KARAMBOL. Walczą, bo są chciwi na
pieniądze.
A kierowca?
On widzi tylko własną rodzinę.
Przed siebie więc pędzi.
Pędzi wprost na jadący z przeciwka masywny samochód ciężarowy. Kogoś, kto przewozi kilkanaście ton gruzu
dla firmy Zentex, kogoś, kto się przed autobusem nie zdąży zatrzymać.
Autobus nie hamując wpada na metalową bestię i unicestwia wszystkich pasażerów.
Ich ciała wypadają na ulicę , resztki zostają wewnątrz.
Malują na czerwono płonący wrak i okolicę.
Ranny pracownik firmy budowlanej ogląda po raz ostatni świat z płonącej kabiny samochodowej...
Umiera, by dołączyć do zabitego pod barem kolegi.
Po kilkunastu sekundach już wie, kto był mordercą.
To wspólny znajomy, który wciąż szuka zemsty na żonie. Na kobiecie z którą kierowca firmy budowlanej Zentex
spędził w ciągu ostatniego roku wiele wspólnych nocy...
Szatan wciąż zwiedza swe przyszłe królestwo.
Droga prowadzi go wprost do okazałego kościoła. Wieża i dwa dzwony od ponad stu lat bronią wiary i ludzi w
przybytku się modlących.
Dzisiejsze czasy to ich ostatni sprawdzian.
Nie Tatarzy, nie Szwedzi i nie Niemcy dzisiaj szturmują miasto i dom po domu je zdobywają.
Dzisiaj przeciwnik jest o wiele potężniejszy!
To koniec...?
Świat upada, kościół jednak stoi. Jest niewzruszony.
Kamień z kamienia nie spada.
Jego święta struktura i mocne fundamenty skutecznie się złu opierają i występującym coraz częściej wstrząsom
tektonicznym.
O...jaki jestem wspaniały.
Ludzie mnie kochają. Ja nie pozwolę ich, a oni mnie nie pozwolą skrzywdzić.
Mam władzę.
Mam donośny glos, więc dzwonię, otuchy potrzebującym dodaję.
Wiernych do obrony wzywam.
Dzwony na dowód prawdziwości tych słów, dzwonią.
Dzwony dzwonią!
Na ustach mych imię Boga!
Dzwonię!
Brońmy świętych miejsc, kościołów.
Brońmy siebie!
Patryka ciało otwiera drzwi i do kościoła wchodzi.
Dzwony milkną...
Nie pada grom. Nikt szatana nie rozpoznaje, nie powstrzymuje świętokradztwa.
Czy kogoś to obchodzi?
-Ojcze, co się z nami dzieje?
-Nie rozumiem.
-Dlaczego słońce od nas się odwróciło. Czy Bóg w ten sposób nas karze, pozwala zabijać?
Ludzie zmysły postradali.
-Spójrz na krzyż, czy on się zmienił?
121
-Nie, ale na zewnątrz...
-Szymonie Bóg jest naszą ostoją. Kościół ma służyć ludziom, wskazywać drogę szczególnie gdy tracą zmysły.
Właśnie teraz najbardziej potrzebują naszej pomocy.
-Spójrz ojcze, zaledwie kilkanaście osób przyszło się modlić...
-Spójrz na ich zmęczone dłonie. Trzymają stare różańce. To ich ostoja i nadzieja.
To nasza. To nasza jest ostoja i nadzieja.- poprawił stary ksiądz swe słowa-Więc wyjdźmy do ludzi, którzy są na zewnątrz, a zabiją nas najpewniej. Ojcze, oni zioną gniewem. Nic ich nie
powstrzyma. Cóż możemy uczynić?
-Podarujmy im nadzieję. Rozpalmy iskierkę w oziębłych sercach. Idź i wezwij ich. Wskaż drogę. Niech dzwony
brzmią i wskazują miastu drogę. Niech wzywają do nawrócenia, do Boga.- po chwili rozległ się dźwięk
dzwonów. Niestety tylko na chwilę, boi w chwili, gdy szatan przekroczył próg kościoła, dzwony milkną.
Demon podszedł do konfesjonału. Stary ksiądz wita go znakiem krzyża. Nastaje krótka chwila milczenia.
Czy to pojednanie?
Czy cisza przed burzą?
-Synu czy chcesz się wyspowiadać?- demon nie wie jak się zachować. Patrzy nic nie mówiąc i nic nie robiąc-Czy
chcesz coś mi powiedzieć?
Jak masz na imię?
Czy coś się stało?
Przeżyłeś tragedię?
-Tak.- jego glos brzmi przekonywująco. Dlaczego? Bo wierzy w to, że mówi prawdę.-Kto cię skrzywdził?
-Znasz go.
Czy zabronił mówić o tym zdarzeniu? Zagroził ci?
-Tak.
-Obawiasz się go?
-Tak.
-Chcę ci pomoc. Czy przyjmiesz moją pomoc?
-Tak ojcze. Pobłogosław mnie. –demon niemal ma łzy w oczach. Wpatruje się w księdza swym przebijającym na
wylot wzrokiem-Czy chcesz się wcześniej wyspowiadać?
-Pobłogosław mnie.- ksiądz przechyla się, dotyka głowy chłopca i błogosławi.
Kto stoi obok i się przygląda?
Ciało Patryka z własnym demonem.
-Niech Bóg cię błogosławi.- chłopiec wypowiada też słowa, jednak za cicho aby kapłan mógł je usłyszeć. Kieruje
je wprost do Boga.-Nic nie możesz mi odpuścić.- mówi chłopiec nagle wstając i kierując się do wyjścia. Demon Patryka tymczasem
jest obok drugiego, młodego księdza.
Są przed ołtarzem.
Sługa Boży oburącz trzyma kielich, komunie święta przygotowuje. Modły odprawia.
Demon zaciska swe dłonie na jego dłoniach.
Mocno.
Ksiądz nie może się z uścisku wyzwolić.
Razem z komunią św. trzymają pozłacany relikt a w nim ciało i krew uległo właśnie przemienieniu.
Demon całuje kielich. Zjada opłatek, choć jeszcze ceremonia się nie zakończyła.
Nie zatrzymywany przez nikogo w ślad za ciałem Ryszarda, wychodzi.
Mija się z starym księdzem, który wyszedł z konfesjonału, w połowie drogi.
Szatan już w drzwiach, wychodząc po raz pierwszy się odzywa:
-Szymonie! Ciało moje i krew moja.
Nie zapomnij o mnie!
Na starym, stojącym przed konfesjonałem księdzu te słowa nie wywarły tak piorunującego jak na Szymonie
wrażenia, który natychmiast robi się blady na twarzy.
Jego grzechy stają się czarniejsze niż zwykle i zaczynają prześladować.
Obawy niestety jaśnieją.
Szymon traci poczucie rzeczywistości, sens i wiarę w Boga.
Jego wiara jest bardzo łamliwa, rozsypuje się jak piasek na wietrze, jak z niego zamek podmyty wodą.
Bez wiary nie może dostrzec sensu istnienia, więc zaczyna wtapiać się w mrok, w nicość którą widzi, która
zawsze z nim była...
Nagle uświadamia sobie, że Bóg naprawdę istnieje.
Bóg istnieje, więc wstydzi się tego co robi.
Wstydzi się przed Bogiem i zastępem aniołów.
Nie ma odwagi nikomu spojrzeć w oczy. Nikomu z wiernych zebranych w kościele i temu w którego zwątpił.
122
Nikomu świętemu.
Czuje, że musi wyjść z kościoła, uciec na zewnątrz, gdzie w cieniu się skryje.
Gdzie nikt go nie znajdzie.
Ciało drętwieje, umysł się poddaje. Z dłoni wypada mu kielich a opłatki jakby w zwolnionym tempie opadają na
ziemię.
Z ciała Bożego znak krzyża przed potrzebującym pomocy księdzem , tworzą.
Chce krzyczeć i biec na zewnątrz. Biec jak najdalej od kościołów, lecz tego nie robi, bo widzi schodzących się
licznie wiernych.
Dzwony dzwonią.
Ludzie na głos za świat i za Szymona się modlą.
Upada więc na ziemię. Płacząc składa pokłon Bogu i wraz z przybyłymi najpierw cicho, potem donośnym
głosem wznosi modły.
Szymon chwyta wyciągniętą ku niemu dłoń starszego księdza, który zawsze służył mu dobrą radą.
I inne dłonie pomagają mu wstać, po plecach krzepiąco klepią.
Podnosi kielich, lecz nie dotyka ułożonego w krzyż ciała Boga.
To znak, że trzeba walczyć.
Szymon zrozumiał jak ważna jest wiara, jaką moc posiada.
Oczyścił duszę, a Bóg mu przebaczył, gdy tego potrzebował.
Po raz pierwszy prawdziwą miłość dostrzegł.
Od kogo pochodziła?
Od Boga.
Od Tego, którego o przebaczenie możecie prosić...TERAZ.
*
*
Natalia opuściła mieszkanie, w którym przy nieprzytomnej Klaudii bezustannie czuwa Leonard.
Walka z demonami, opuszczanie ciała to jedno, ale każdy musi cos jeść.
Jakie to materialne, ale prawdziwe. -pomyślałaObiecała, że wróci za dziesięć minut. Tyle właśnie czasu potrzebowała na zrobienie zakupów w sklepie
znajdującym się obok bloku.
W sklepie u pani Kant, która nazywała go małym rodzinnym interesem.
Przypuszczalnie jest teraz zamknięty, lecz Natalia liczy na to, że właścicielka będzie w swoim połączonym ze
sklepem mieszkaniu, więc okaże gest dobrej woli i sprzeda kilka niezbędnych do przeżycia produktów.
Kawę i trochę chleba...
Pani Kant to przecież taka miła i życzliwa starsza osoba...
Natalia właśnie zeszła na trzecie piętro, gdy usłyszała jakiś dziwny i niepokojący hałas, lecz gdy przystanęła
nasłuchując nic już nie ciszy nie zmąciło.
-Nie jestem tchórzem. –szepta sobie w celu dodania otuchy- Zrobię zakupy i szybko wrócę.
Tak. Wyjdzie mi to tylko na zdrowie. Dzięki chodzeniu po schodach na długie lata zachowam nienaganną
sylwetkę i będę się cieszyć dobrym zdrowiem.
Sport to zdrowie.
Sport to zdrowie.
Zresztą winda i tak nie działa, więc nie mam wyboru.
Na klatce schodowej , jak wszędzie panuje półmrok. Żarówka wraz z milionami innych jej podobnych
zwiastunów światła, umiera.
Ktoś czai się w cieniu, czeka na ofiarę...Postać nie porusza się, nie daje znaku, że jest żywym człowiekiem, nie
upadłym aniołem, lub czyścicielem..
Natalii wybujała fantazja często igrała ze świadomością, więc teraz nie jest przekonana co do prawdziwości
postaci kryjącej się w cieniu.
Często dostrzegała zarysy czegoś, co w rzeczywistości nie istniało.
Dlatego teraz zbierając całą odwagę rusza niepewnym krokiem, lecz jednak naprzód.
To cień.
Tam nikogo nie ma.
-Z głodu umrzeć im nie pozwolę.- wypowiada słowa pewnie, lecz cicho, jakby kogoś się bala.
Pokonuje kilka następnych stopni...
-Tam nie ma nikogo. Nie ma.- uporczywie powtarza.- To tylko moja kochana, stwarzająca same problemy,
wyobraźnia.- jednak po kilku sekundach już wie, że to nieprawda.
Widzi swojego sąsiada.
To mąż i utrapienie jej koleżanki w cieniu swą twarz skrywa.
123
Wieczny zazdrośnik milczy na nic nie zwracając uwagi. Jak zwykle jest w swej z daszkiem czapeczce.
Czerwonej zapewne...
Pewnie znów upił się po pracy w raz z swoim chudym kompanem, pracownikiem Zentexu, firmy budowlanej.Natalia nie wie, że on jest mordercą, że kumpla zabił...Kobieta dostrzega, że on cos szepcze, że cały trzęsie się.
Z czego?
Ze strachu?
Podchodzi bliżej...Tak, to on.
-Gdzie Ewa?- pyta troskliwie. Do matki wyjechała? Tyle razy o tym wspominała... Dawno powinna to zrobićCzy coś się stało?- zatrzymuje się tuż przed nim i zastanawia czy nie wrócić i sprawdzić czy Ewa jest w swym
mieszkaniu, czy jej nie pobiłWaha się. Mężczyzna wydaje być się śmiertelnie przerażony. Przerażony tak jak ktoś, kto niecałkiem świadomy
tego co robi czyni coś złego.
Coś okrutnego.
Boże chyba rodziny, przy jednej z wielu sprzeczek, nie skatował dziecka i żony?
Nieznana siła nakazuje Klaudii odwrócić się i biec jak najszybciej po schodach. Wrócić do bezpiecznego
miejsca.
Tam, skąd przybyła.
Odwraca głowę.
Jest gdzie uciekać. Droga w górę nadal jest wolna, bez przeszkód może więc wrócić.
Ale tego nie robi, się zastanawia.
Gdy spojrzenie jej na mężczyznę chce wrócić, nie może.
Ktoś jej stoi na drodze.
Natalia drży mimowolnie, jest śmiertelnie przerażona, lecz nie może się opanować. Nie jest w stanie biec
dokądkolwiek.
Jest jakby sparaliżowana.
Czym?
Strachem. Śmiertelnym przerażeniem.
Od razu go poznała. Po oczach. Są takie martwe i zimne.
Zimne i martwe...
Ciało Ryszarda stoi tuż przed nią. Za nim Patryk również odmieniony demonicznie przygląda się jej, a potem, tak
żeby to dostrzegła, spogląda w górę, gdzie bezbronna leży w łóżku Klaudia, ta która stąpa po rajskich ogrodach,
która i bitwy z Czyścicielami stacza.
Bez wątpienia przyszli po nią.
Chcą zabić.
Ryszard nagle przytula ja mocno do siebie. Jego głowa na kobiecym łonie. Do łona szepta:
Kroczę poprzez strach.
Kroczę po lęk
Szukam ciała,
Szukam duszy...-zamyka oczy i bierze głęboki wdechBłądzę poprzez śmierć.
Nie ominiesz mnie...-Pracownik firmy budowlanej również jest śmiertelnie przerażony. Wbija się w kąt i do krwi
obgryza paznokcieRyszard spogląda w górę.
Na Natalii twarzy rozwiewa diabelski powiew kosmyk włosów. Uparcie diabelska siła się nim bawi.
Chłopiec nagle z gracją puszcza ją i niczym wiatrem niesiony, z niewiarygodnie dużą prędkością , niemal nie
dotykając schodów zabić Klaudię biegnie.
Za nim jakby jego cień przemieszcza się Patryk.
Demony zażegnać pragną jedyne dla nich zagrożenie.
-Ocalę przyjaciół!- Nie zastanawiając się rusza za bestią dziewczyna w pogoń. Wbiega na schodach, lecz one nie
są martwe, strzegą dostępu do kolejnego piętra.
Nie pozwolą nikomu przejść.
Złorzeczą i gryzą:
-Patrz jak chodzisz! Patrz pod nogi, cholero! Patrz po kim stąpasz!- traci równowagę, schody przemieszczają się,
wirują.
Są żywym organizmem.
Ale ona nie podda się tak łatwo! Przytrzymuje się poręczy, całym ciałem opada na nią, lecz ona jak wąż pełza,
jest ślizga.
Ona żyje!
124
-Puszczaj sssy....bo ukoszę....Syyyy...-Natalia natychmiast zamyka oczy, by nie widzieć zbliżających się ze
wszystkich stron ścian.
One chcą ją zmiażdżyć.
Zamyka oczy, by nie stracić zmysłów i równowagi.
Nie chce wpadać w otchłań. Ze wszystkich stron otoczyły ja cienie, demony.
Chcą posiąść jej słodkie ciało, lub zabić!
-Dosyć! Dosyć. Dosyć...proszę.- jej ton łagodnieje, lecz atakujący są niewzruszeni, dotykają, prawie rozbierają.
Brudne owłosione łapy są wszędzie.
Kobieta nie wie jednak o tym, że ma halucynacje, że sama zdejmuje ubranie...Cienie, jeśli im nie pozwoli, nie
mogą nic jej zrobić.
Jest prawie naga, lecz gdy się rozbiera jej dłoń na krzyż natrafia.
Na wiszący na szyi katolicki amulet, na znak wiary.
Wiara powraca.
Zbiera w sobie wszystkie siły i z trudem otwiera oczy.
Czar minął.
A schody?
Przyjaźnie zapraszają do przejścia po nich.
Nie wszystkim jednak w tym bloku przeżyć się udało. Klaudia widzi martwe pracownika firmy budowlanej ciało.
Leży we krwi na schodach.
Ona jest jeszcze ciepła.
W dół spływa.
Kapie...
Ma ranę na głowie.
Mężczyzna też chciał uciec, biec w gorę, przed siebie, lecz schody go nie przepuściły. Upadł na nie.
Ktoś mu złorzeczył, więc walczył z nim jak potrafił.
Walczył ze schodem tak jak potrafił, uderzając w niego głową.
Uderzał z całych sił.
Uderzał, choć nie mógł w ten sposób zwyciężyć. W ostatniej rundzie, przegrał, nerwom dał się ponieść.
Jeszcze ciepły lecz już jest martwy.
On nie mógł przeżyć tego, co zobaczył...
Jak kamień w otchłań wciąga wisielca i jego wciągnęły w mrok, zgubiły zbrodnie, te, które sam dokonał...
Zobaczył przed śmiercią prawdę...
Dowiedział się o tym, że:
Zabił chudego, lecz niewinnego kolegę.
Oj, wieczne będzie za to potępienie!
Leonard i Klaudia. On ich zabije. Zabije wszystkich.- Nagle uświadamia sobie Natalia. Straciła poczucie czasu,
nie wie czy jej przyjaciele jeszcze żyją.Jest już za późno. Zbyt wiele czasu minęło, by można im pomoc.- czyjeś glosy próbują ją zniechęcić do
działania- Są martwi...
-Nie, ja ich czuję. Oni żyją!
Jeśli tak jest to już niedługo.
-Pomogę im.
Zginiesz. To jest pewne. Dotrzesz do celu, by razem z nimi zginąć. Tego pragniesz?
Być martwą?
-Coś wymyślę.
Nic nie możesz uczynić. Nie możesz dlatego, że Bóg tak chciał. To jego wola.
-Nie zapomniałam o nim! Jest ze mną. Jest z nami! On nam dopomoże!- biegnie nie zważając na mijające ją
cienie. Jest na nie odporna.
Cienie wciąż do mnie mówią, rożnymi tonami:
-Oto twój dzień. Ocal ich! –szeptają-Pospiesz się. Musisz ich ostrzec...Uratuj przyjaciół...-powtarzają. Czasem
zmieniają słowa krzycząc wtedy i jej złorzecząc:
Nie idź tam! Za późno. Nie żyją...Umarli, a teraz ciebie do siebie wzywają. Pędź suko! Dołącz do nich!czyściciele demonom pomagają. Nie tylko w snach teraz ludzi odwiedzają-Chcesz pokonać demona?
-Tak.
Oooo jaka ty głupia jesteś.. Nikt nie ma szans.
Nikt. Nikt.
I ty go nie pokonasz.
Nie pokonasz. Nie pokonasz.-lecz ona już ich nie słucha. Ma cel, więc biegnie. Jest tak szybka, że wyprzedza w
drodze zwątpienie.
125
Jest już u celu.
Poci się ze zdenerwowania i mocno dyszy.
Drzwi do mieszkania są otwarte, lecz wokół panuje martwa cisza.
Przystaje na moment i:
-I co teraz?- się zastanawia.
***
Klaudia nie widzi anioła, lecz wie że on nad nią czuwa.
Wie, że już tylko sekundy dzielą ją od powrotu na ziemię.
Właśnie tam ,na ziemi pragnie obdarować bezgraniczną miłością Patryka, swego wybranka.
Serce tak jej podpowiada.
Ona po raz pierwszy w życiu wie czym jest miłość. Wie, że go kocha.
Energia jej duszy wydaje się być o wiele jaśniejsza niż w chwili do zaświatów przybycia.
Klaudia jednak tego nie zauważa. Pragnie tylko tego, kogo kocha.
Czuje wiążącą ją więź z ukochanym.
Połączyć w jedno planuje dwa istnienia...
-Między nami nie ma złych uczuć, jest miłość.
Jest miłość jak w niebie tam, dokąd zmierzamy.- wysyła ukochanemu dodające otuchy wiadomości. Czuje w
sobie niezaspokojone pragnienie miłości, nie do pokonania pragnienie szczęścia.
Promieniuje nim.
Klaudia zapada w magiczny sen. Jest w letargu, gdy się obudzi zobaczy Leonarda. Teraz wie, że Leonard to
Morfeusz,
Że Morfeusz to Leonard.
Teraz to wie, lecz za chwilę zapomni.
W magicznym śnie odczuwa spokój. Wyobraża sobie, że leży obok Patryka nie tylko bez ubrań, lecz i bez ciał.
Gdy dotykają siebie, są bezpieczni.
Bezpieczni gdziekolwiek by to nie było.
Opanowuje ją uczucie, coś co wydaje się być niemożliwe, lub za pieniądze.
To rozkosz.
To tylko senne marzenie...
Chcesz sprzedać duszę?
Nie, bo nie warto.
Klaudia nagle odczuwa serię pojawiających się znikąd zawrotów głowy.
Traci orientację.
Nie wie czy się porusza, czy znajduje w miejscu. Przodem do tylu czy tyłem do przodu jest też nie wie.
Jakby umierała się czuje, lub tak jak dziecko, gdy z łona wychodzi.
Instynktownie podnosi powieki.
Teraz wie, że jest w własnym ciele, lecz nadal boi się poruszyć.
Coś jest nie tak.
Szafki są poprzewracane a na podłodze porozrzucane ubrania.
W pomieszczeniu ciemniejszym niż zwykle panuje nieład. Dziewczyna czyjś szyderczy wzrok na sobie czuje.
Boi się poruszyć.
Nie wie czy może.
Wtedy dostrzega nagle wyłaniającą się z cienia postać. Pędzi wprost na nią...
Klaudia rozpoznaje demona.
Klaudia wie, kto się zbliża...
Zamyka oczy w nadziei, że zmyli przeciwnika, że kupi kilka cennych sekund życia.
Przeciągnąć pragnie chwilę egzekucji aż do czasu, gdy odzyska pełną kontrole nad ciałem.
Wtedy zamierza wstać i uciec.
Uciekać, czym prędzej biec przed siebie.
Czeka w ciemności.
Demon nagle, gdy już wydaje się to niemożliwe zatrzymuje się w locie i Klaudii przygląda.
Wyciąga dłoń z zamiarem dotknięcia jej twarzy, lecz coś go powstrzymuje, jakaś siła nakazuje mu nad tym co
chce zrobić się zastanawiać.
Zastanowić nad zabiciem anioła, kogoś kto nie spadł, lecz zszedł z raju, z przekleństwa diabłów, z nieba.
126
Niebiańskiego bohatera.
Kiedyś przyjaciela, teraz śmiertelnego wroga...
W chwili, gdy Klaudia miała paść martwa, z mroku wylania się poturbowany Leonard.
Zatacza się na osłabionych nogach, lecz wie, że musi dojść do celu. Schyla głowę i jak byk atakuje wroga.
Nie ma siły, która mogłaby go powstrzymać.
Z impetem rzuca się na demona, a ten ulega naporowi, chwieje się i jak kamień na dno on na ziemię pada.
Leonard jednak tego samego nie robi, gdyż niewidzialna dłoń chwyta go w locie i jak lalką dziecko, ona nim
przez otwarte drzwi na korytarz rzuca.
Mężczyzna czuje jak sztywnieje mu lewe ramię.
Złamane- pomyślałZ nosa i wargi zaczyna się krew na świat wydobywać, do uszu nie dobiega żaden dźwięk a obraz przed oczami
zaczyna zamazywać.
-Leonard! Nic ci nie jest?- krzyczy Natalia do głuchego półkrwi Indianina.-Jest w pokoju!- gdy zauważa od razu ją informuje. Mężczyzna próbuje wstać, lecz na to potrzeba czasu.
Nogi się pod nim uginają.
Natalia nie wie co robić, więc utrzymać równowagę mu pomaga. Ot, to jest jej bohaterskie dzieło...
-Nic ci nie jest?
-Nie.- odpowiada odzyskujący powoli słuch Leonard-Czy Klaudia wróciła? Żyje?
-Cholera. To ty z nią byłeś.
-On ja zabije. Musimy cos zrobić...Jeśli nie ocalimy jej ciała, wszystko stracone. Wszystko, łącznie z jej duszą.
Klaudia znów dyskretnie otwiera oczy. Demon jakby Leonarda znał, tak patrzy na niego.
Leonard to Morfeusz.
Morfeusz to Leonard.
Ona wie kim jest Alekton, z kim był sądzony i jak wiele od nich zależy, od poświecenia.
Wie, że demona nie jest łatwo powstrzymać.
Więc zginę. Czy po to wróciłam?
Zginę jak wszyscy znajomi i świat, który kocham.
Demon lewituje. Nad czymś usilnie myśli, się nad morderstwem zastanawia.
Pamięta wszystkie wspaniałe, przeżyte z tymi, których musi zabić chwile. Pamięta je doskonale.
Pamięta dzień w którym Alekton i Morfeusz nie opowiedzieli się po żadnej ze stron.
Dzień w którym Boga się nie wyrzekli i nie przystąpili do szatana, ale i jemu też się nie przeciwstawili.
Czy wypada zabić rodzinę?
Pamięta to tak wyraźnie.
Tak jakby to było wczoraj.
Uderza o ściany, przewraca krzesła.
Niespodziewanie zawisa przed oknem i patrzy.
W dal patrzy.
Wie, co musi zrobić.
Szyba pod naporem jego wzroku z hukiem na milion kawałków się rozpada. Drobne szkiełka opadają na ulicę i
na stojące na niej samochody.
Czekają na swych właścicieli.
Widok, gdy szkło jak śnieg opada jest piękny, niemal jak tęcza cudowny.
Futryna wraz z ścianą cichutko, jak strzała wystrzelona z łuku poszybowała na odległość kilku kilometrów.
Demon odprowadza ją wzrokiem, uśmiecha się, lecz nie jest z tego, co musi zrobić zadowolony.
Uśmiecha się na myśl o własnej potędze, o zwycięstwie i o pokonanych.
To sprawia mu przyjemność.
Zapomni, że zabije anioła.
Spogląda na śpiącą na łóżku dziewczynę.
Jest gotów by to zrobić.
Nie wie jednak, że Klaudia nie jest łatwym łupem, że tylko udaje śpiącą królewnę.
Czuje lekkie kołysanie, więc lewym okiem świat i demona podgląda.
Co się dzieje?
Sufit nieznacznie się zbliża, a łóżko wibruje.
To nawet przyjemne.
Uczucia jakby fruwała...Dziewczyna doświadcza romantyzmu zaistniałej sytuacji.
Niepokoi ją jednak szyderczy uśmiech demona i wzrok, gdy akurat w jej kierunku się gapi, na nią spogląda.
To jest takie nieeleganckie.
Wszystko rozumie, gdy otwiera drugie oko i patrzy wprost z unoszącego się łóżka na wielką w ścianie dziurę.
127
Zbliża się do niej.
Wie, że demon wyrzuci ją przez nią wysoko, by mogła napawać się jeszcze przed śmiercią przepięknym,
widokiem ziemi z lotu ptaka i swobodnym ku zagładzie opadaniem.
Umrze gdy spadnie, o ile wcześniej z ciała dusza [ ze strachu ] się nie oswobodzi.
Szatan jednym skinieniem oka przykuwa jej ciało do łóżka.
Nie może nawet mrugnąć okiem.
Patrzy, bo tak została uchwycona.
Tak, by mogła widzieć zwycięstwo szatana.
Lóżko w połowie wystaje z dziury.
Śmierć już jest blisko.
Biegnie i frunie i płynie, by dotrzeć do celu, by się nie spóźnić...
Jest blisko...
Nagle Klaudia odzyskuje pełną władzę nad ciałem. Nie czeka biernie na rozwój wydarzeń, lecz w mgnieniu oka
zeskakuje na podłogę i biegnie w stronę wołającej ją Natalii.
Domyśla się, że kobieta dla odwrócenia uwagi ciała Ryszarda wylała na jego twarz dzbanek letniej kawy, a
Leonard wykorzystując moment, zarzucił mu koc na głowę , uczepił się i trzyma zdezorientowanego demona.
-Do wyjścia! Biegnijcie do wyjścia! –rozkazuje im męski glos. Nie musi dwa razy powtarzać. Dziewczyny
natychmiast wybiegają przez drzwi i zatrzymują się nie dowierzając własnym oczom.
Ciało Patryka stoi i całemu zajściu od początku się przygląda.
Walkę obserwuje.
Nie wiedzą, że demon w tym ciele ma już moc ograniczoną, że z każdą chwilą Alekton, człowiek upomina się o
swoje.
Alekton o powrót do swego ciała walczy zażarcie.
Szatana kąsa i gryzie...
Gorszy ból szatański umysł prześladuje od ziemskiej pomnożonej razy sto migreny, od wszystkich bólów głowy.
Leonard odpada od Ryszarda ciała, a ten z kocem unosi się w powietrze i sam spada.
Jest zły jak jasna cholera. Wisi pod sufitem zdezorientowany nawołując ciało cierpiącego na migrenę szatana.
Walczy sam, gdyż druh, szatano-Patryk zawodzi.
Wszystko na nic.
Jest rozgniewany.
Wie, że reakcja powrotu Alektona do ciała się rozpoczęła i nic jej już nie powstrzyma.
Nie patrzy na łóżko, gdy ono na zaparkowany poniżej samochód spada. Miażdży go doszczętnie.
-Mamo!- do pokoju dobiega przerażony glos dziecka.-Demoniczny Patryk, gdy wszyscy w kierunku głosu
spoglądają w mroku się rozpływa.Ciało Ryszarda wie, gdzie szukać demona, który z człowiekiem, byłym aniołem walkę o ciało przegrywa.
Musi zabić raz na zawsze Alektona.
Wychodzi przez dziurę w ścianie i rusza w powietrzu jakby jego stopy miały oparcie.
Wie dokąd zmierzać, gdzie Patryka ciało zgładzi.
Tym razem wojna z Bogiem musi być wygrana!
Po trupach dojdzie do celu, a piekło ulegnie po brzegi wypełnieniu!
Tak zrobię!- postanawia**
-Mamo gdzie jedziemy?
-Mówi się dokąd.
-Więc?
-Wszystko jedno , byle jak najdalej stąd. Może do babci.- Spieszy się Ewa, choć jest śmiertelnie przerażona
przed dzieckiem to ukrywa. Widziała martwego na klatce schodowej męża.
Jej mąż nie żyje.
Jeszcze nie wie jak na tą wiadomość zareagować. –gdyby wiedziała, że zabił swego chudego przyjaciela i , że na
nią na schodach czatował, pewnie by się ucieszyła-A tato?
-Później przyjedzie.
-Ale ja nie zabrałem mojej gry...
128
-Szybciej, idziemy.- ściska synka mocniej za rękę. Puszcza go dopiero przed samochodem i szuka czegoś
nerwowo w torebce.Gdzie do cholery schowałyście się tym razem?
Kto?
Kluczyki do samochodu.
-Mamusiu. Kupimy sobie latający dywan?
-Może kiedyś. Dlaczego pytasz?
-A czarodziejskie łóżko?
-Tak. Mamusia kupi ci czarodziejskie łóżko. Jak tylko znajdzie kluczyki...-pierdolone zresztą-Fajnie. Jest cool!- wytrzeszcza oczy i cieszy się chłopiec- Ewa spogląda na ziemię , na której znajduje się szkło
porozbijane i części tynku a nawet budynku.
Kurz.
Dlaczego tyle kurzu jest na tych samochodach?
Wyjmuje kluczyki z kieszeni.
Wchodzi do samochodu.
Przekręca je w stacyjce i auto odpala.
Jest prawie gotowa do jazdy...
-No już, skarbie nie ociągaj się. Siadaj.-To złe miasto, złe miejsce- spogląda na wyludnione , ciemne ulice. –No
chodź!- kobieta traci cierpliwość. – Jedziemy...-dzieciak zaprzecza ruchem głowy i z otwartymi ustami wpatruje
się w niebo.-Chcę takie lóżko...-wskazuje palcem na wiszące kilka pięter, dokładnie nad ich samochodem, łóżko...-Siadaj w końcu.- wychyla się z pojazdu, by po synka bez wysiadania sięgnąć.
Kurz na włosy jej opada i słyszy pęd wiatru. Coś z góry z dużą prędkością się zbliża. To łóżko spada wprost na
nią i jej auto.
Uciekaj...-chce krzyczeć, lecz jest za mało czasu, na to za późno.
Czuje sile uderzenia, gdy odskoczyć, zdążyć przed śmiercią próbuje.
Obok samochodu pada sama nie wiedząc czy jeszcze żyje...
-Mamo!- krzyczy przerażone dziecko.
-Już dobrze synku.- mówi i leżąc na asfalcie trzyma go w ramionach. Mama żyje.Chłopiec jest w szoku. Nie potrafi zrozumieć dlaczego magiczne łóżko omal mamy mu nie zabiło.
Dlaczego ?
Nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, lecz czuje się jakoś dziwnie, jakby jego dziecięcy świat się zawalił, nagle
rozpadł.
Patrzy na ukochaną osobę wzrokiem dojrzałym.
Patrzy na zgnieciony samochód mamy...Od tej pory wie, że ludzie ot tak sobie czasami bez przyczyny umierają.
Płacząc mocno się wtula w jej ciało.
Czuje ją całą.
Czuje bezpieczeństwo które kobieta mu ofiaruje.
Razem płaczą.
Powinieneś mieć ojca, który się tobą opiekuje, który jest, gdy go potrzebujesz...
**
Na Patryka mlecznej drodze przysiadł cień. Czeka na niego cierpliwie.
-Popatrz w dół.- słyszęGdy robię to dostrzegam miasto. Jest piękniejsze niż wszystkie inne, jakby magiczne...
Błyszczy neon za neonem.
Widzę wznoszące się wprost do nieba złote kopuły, są masywne.
Złote dachy prawie tak piękne jak szklane domy...
-Jest twoje.- ktoś mi je ofiaruje-Moje?- pytam z wielką ironia. Ktoś mnie złości i denerwuje. Bezczelny jest ten szatan, nie człowiek-Nic nie mów. Nie zaprzeczaj. Jeszcze nie...Zamknij oczy, bo nie powiedziałem ostatniego słowa. Wiele
oferuję...
129
Nieświadomie idę za jego rozkazem. Gdy je otwieram, nie widzę już świata, lecz urządzony z przepychem
apartament.
Wiem, ze piękniejszego i większego nie ma.
Jego właściciel ma nieograniczoną władzę.
-Tak mieszkają królowie. Jesteś lepszy od nich, więc oto mój prezent. Jest twoje. Dokładam królestwo gratis,
czas i miejsce twojego panowania.
Możesz być kiedykolwiek i kimkolwiek zechcesz.- Chcę zaprzeczyć, wbić mu raz na zawsze do jego
świadomości, że się nie godzę, że wracam do własnego ciała, że szatana zgładzę.
Chcę, lecz nie mogę, gdyż migają mi przed oczami obrazy mego panowania, kosztuję władzy...
Władzy nieograniczonej, absolutnej nad moim królestwem , nad całym narodem.
Ułaskawiam lub na śmierć ludzi wzrokiem odprowadzam.
Podnoszę podatki i wojny wypowiadam.
Dlaczego nie jestem odlany z litej materii?
Miliony mnie cząstek prosi, rozkazuje i nakazuje.
Każda co innego.
Pogódźcie się! Miejcie jedno zdanie!
Czy życie nie może być prostsze?
Nie!
Ja potrafię powiedzieć:
Nie! Nie zgadzam się!
-Nic nie mów przyjacielu. Powstrzymaj się. Nie widziałeś wszystkiego...
-Demonie nie znasz odmowy? Krążysz nad ciałem i jak sęp rany szarpiesz? Nie powinieneś.
Jak przed tobą mam się bronić?
Nie znam słów jak ty barwnych . Nie umiem wykrzesać ich...Nie mam w zanadrzu nadzwyczajnych odpowiedzi.
Tylko:
Nie. Nic więcej.
Czy to jednak wystarczy?
Nie zdążyłem wiary zebrać w sobie, gdyż magia unosi me ciało nad basen. Jestem tuż nad wodą.
Prawie po niej stąpam.
-Jeśli zechcesz to zrobisz. Bóg potrafi i ty możesz...
Klaudia pluska się w błękitnej , kuszącej wodzie. Kropla upada na mą twarz... Jest ciepła, przyjemna.
Klaudia nie jest sama, gdyż z moją żoną się bawi.
Jak dzieci beztrosko kąpią się i jak najlepsze przyjaciółki zabawiają.
Woda jest ciepła i widok przyjemny.
Słodszego nie znajdziesz...
-Wiem czego pragniesz. Tylko ja i tylko teraz mogę ci to ofiarować. To twoja ostatnia szansa.
Szansa na spełnienie.
Ja mogę wszystko!
Widzisz tą złotą kopułę?
-Tak.
-Jestem ponad nią.
-Tam jest niebo.
-Jestem wyżej. Mogę cię tam zabrać, niebo ofiarować ci pragnę. Spójrz jakie to słodkie , gdy one tak się bawią,
tak beztrosko pluskając czas spędzają.
Tylko ciebie do szczęścia potrzebują.
Patrzę znów na basen, on jest coraz większy, rośnie. Tam dziewczyn są setki i tysiące.
Wszystkie piękne i z wdziękiem.
Nie mogę wzroku od nich oderwać.
Co one robią?
Czar na mnie, urok rzucają. Przyszłą rozkoszą zaślepiają.
Już prawie przegrałem, prawie im się oddaję.
-Chwytaj wiatr! Co zechcesz, one zrobią.
Są tak piękne, tak inne spełnienie oferują, swemu królowi dają...
-Są twoje!- krzyczy szatan wtrącając mnie do basenu.
Topie się wśród doskonałych ciał. Nie mogę oddychać. Nie mogę się ruszyć, gdyż są wszędzie, drogę mi
tarasują, przejść nie pozwolą.
Kogo pragną?
Swego władcy.
Jestem dla nich kimś, dla kogo zdradzą przyjaciół i rodzinę zabiją.
Zrobią to dla mnie!
Dla króla swojego!!!
130
Topię się w tym szambie.
-Oto twoje okno na świat. Twoja nauka na przyszłość.
Oto władza!
Uczyń swoje prawa ich prawami, wywyższ jeśli chcesz zboczenie, a cnotę ukarz.
Możesz, bo po swojej stronie masz prawo.
Jesteś prawem!
Znienawidź ich i im wydając dekret, rozkazuj nienawidzić, lub pokochaj i im rozkazuj czynić to samo.
Jesteś władcą absolutnym, do wszystkiego masz prawo.
To nie ciebie, lecz ty ich osądzasz.
Jesteś władcą z pełnym skarbcem i basenem...Jesteś po uszy w wodzie!
Tak nie przesłyszałeś się.
Mam być sługą szatana...?
-Nie! Nie sługą , lecz królem , nie lękającym się wysokich fal władcą mórz, który je stwarza, który strach sieje i
zniszczenie.
Który, jeśli zechce sługom swym przebacza, jeśli czuje taką potrzebę.
Nie poznasz strachu!
Królu świata...
Oślepia mnie blask:
Złota,
Szmaragdów,
Szlachetnych, mających władzę nad śmiercią i życiem drogocennych kamieni.
Oślepia mnie nagle, zabiera zdolność logicznego myślenia.
To jest wspaniała przyszłość przez siebie stwarzana.
Iluzja na własne żądanie.
-Czekają na ciebie.-szepta demon-Nie zawiedź nas.- powtarzają zastępy to dziewic, to grzesznych kobiet. By dotknąć mnie, wyciągają dłonie.
Bogactwo?
Mogę pałace mieć rzeźbione , szmaragdem wykładane, lub ze złota odlewane.
Mogę mieć wszystko, czego pragnę.
Żółte bogactwo odpychająco jednak na mnie działa. Nie lubię tego koloru. Przeraża mnie to, co przez innych jest
tak kochane.
Przeraża mnie to, że stać się jak inni za chwilę mogę.
Pusty wewnątrz , lecz bogaty, odziany w ozdobne szaty.
Jak człowiek, który na tronie siedzi, lecz nie jest taki jak dawniej. Nie jest szczęśliwy.
Mieszkam w zamku nad innymi górującym.
Większym od tego który widziałeś i bogatszym.
Jest z większym przepychem urządzony od tego w Watykanie.
Wspanialszy, lecz nad pozostaniem w nim nadal się zastanawiam.
Ja tak, lecz inni tego nie robią.
Nie widzą jak ja tych, którzy z głodu umierają.
JA ICH WIDZĘ !!!
To co widzę z większego od watykańskiego pałacu, tam tylko jedna para jak ja widzi oczu..., nie jest odległe,
lecz bliskie...
Kto tak widzi?
To ktoś, kto, gdy byłem blisko nie napotkał mojego na swojej drodze wzroku.
Ktoś z kim nie skrzyżowałem wzroku.
Tak wielki jest i tak stary.
Teraz stoi u mego boku. Stoi i na moje poczynanie patrzy.
Czuję jego na moich barkach dłonie.
Błogosławi mnie ten, którego wybrał Jezus.
Mój zamek posiada baszty, którymi z premedytacją rani niebo.
Niczego nie spodziewające się białe obłoki bezlitośnie na wylot przebija.
Tak bezlitosny, jak wielki.
Umarł anioł...
Gdy ludzie cierpią, Anioły smucą się i z tęsknoty za nimi umierają.
-Jesteś potężny- glos nie daje spokoju-Jesteś potężny.- jest delikatnym powiewem-Jesteś potężny!!!- pojawiającym się nagłym huraganemWie co robi...
Kto?
Szatan.
131
-Co wybrałeś? Kim być wolisz?
Błaznem?
Czy królem?
Królem?
Czy błaznem?
-Cóż mi po bogactwie jeśli zabiję siebie? Jeśli zabiję wiarę w to, co Bóg stworzył...cóż mi po złotej trumnie?
Nie chcę być kolejnym na świecie samobójcą, kimś kto traci sens i nie dostrzega piękna istnienia.
Wolę codziennie z ptakami się budzić i choć w skromnym pokoju, lecz ich pięknym śpiewom wtórować.
Nie jestem bezdomnym! Nawet jeśli nie mam dachu nad głową mam ziemię pod sobą i słońce nad głową.
Mam niebo!!!- nienawidzę siebie za to, że wymawiam te w które nie wierzę słowa. Nienawidzę siebie i za to
demona:
-Odejdź . Nie rozmawiam z kłamcą! Odejdź podstępny i okrutny skurwysynu! Odejdź ode mnie!
Weź z sobą swoje królestwo...
-Jestem.
Otworzyłeś dla mnie drzwi, więc zawsze będę z tobą. Mój królu! Przyjacielu...jesteśmy, choć jeszcze o tym nie
wiesz jednością.
Zostałeś obalony.
Przegrałeś.
Jest coś o czym muszę ci jeszcze powiedzieć...Twoi bliscy nie żyją. Twojego syna już robaki jedzą.
Tam w ziemi leżycie razem.
Spóźniłeś się, Klaudię już zabiłeś, zabiłem, zabiliśmy razem.
Mój duch i twoje ciało, razem tego dokonaliśmy.
Ludzie, za którymi tak ochoczo się wstawiałeś modlą się do mnie, czczą i wyznają.
Ja jestem, nie Bóg, ja jestem ich bogiem, bo mnie przyzywają.
Lampa to cieple miejsce.
Jestem w każdym domu, w każdej na świecie lampie.
Nikt już nie słucha sumienia. Ono jest reliktem przeszłości. Czymś co zostało raz na zawsze zapomniane.
Świat dla mnie na lepsze się zmienia.
Sumienie zarazą się stało i powoli w samotności umiera.
Jesteśmy jednością...-jego ostatnie słowa powoli zanikają, rozpływają się jakby nigdy nie istniały.
Nie wierzę mu, lecz muszę patrzeć na upadek mojego królestwa.
Niegdyś ze złota ściany, bledną.
W kamienie zmieniają się drogocenne perły i szmaragdy.
Jednak nie to jest najgorsze. Widzę mój lud, ten który przed chwila mnie wielbił złorzeczy teraz i pragnie mej
śmierci.
Moi poddani zwijają się, jęczą i w bólach umierają.
To moja wina. Ja taki los na nich zesłałem.
A kobiety?
Wciąż na mnie czekają. Są wierne i oddane.
Widzę je i od razu rozpoznaję, choć są jakby odmienione.
Są stare.
Są stare i chore...
Trąd i ospa swój ślad na nich zostawia.
Czas wszystko zmienił.
Więc tak miało wyglądać moje królestwo?
Wszyscy oprócz mnie mieli się starzeć?
Nie umierać, lecz być obok i kochać swego władcę?
Nie!
Nic o tym nie wspominałeś!
Nienawidzę tego miejsca. Na widok przeklętych poddanych i samo wspomnienie szatana napawam się
obrzydzeniem.
Jak ktoś tak paskudny i wstrętny może brudzić od wewnątrz moje ciało?
Muszę do niego wrócić!
Natychmiast to zmienić!!!
Do...swego ciała.
Thomas ze Stuartem , a za nimi dwudziestu mężczyzn zdążają w kierunku sekty.
Hest, ich kompan, jako pierwszy ginie próbując przejść przez podłączone do wysokiego napięcia ogrodzenie.
Inni bez trudu forsują bramę, przechodzą obok martwych strażników, z których jeden leży z kulą w plecach a
drugi jest zawieszony na wewnętrznej stronie ogrodzenia.
132
Ludzie wkraczający na teren posiadłości są wściekli. Wymachują kijami, siekierami i innymi gotowymi do
zabijania narzędziami we wszystkie strony.
Grożą wszystkim i całemu światu.
Mniejsze obiekty podpalają i z dumą patrzą jak płoną.
Ogień wszystkie budynki już trawi oprócz jednego. W nienaruszonym stanie tylko rezydencja została, jest
wspaniała.
Wszyscy przed nią się zbierają i razem atakują, do środka wkraczają.
Poszukują swych bliskich, a innych chcą zabić.
Zabić tych, których o wszystkie tego świata winy obwiniają.
Thomas ze Stuartem pierwsi natrafiają na salę medytacji. Szukają tam córki Thomasa, Agnieszki.
Z trudem rozpoznają ją, lecz jest jakby odmieniona.
Wszyscy członkowie sekty znajdują się w sali medytacji.
Mężczyźni są martwi a kobiety żywe.
Porozrzucane po sali straszą przybyłych porozrywane męskie ciała.
Na wpółprzytomne kobiety również są zakrwawione. Żywią się tym mięsem ,którym były zapładniane.
By dostarczyć małym szatankom ludzkich protein ciała mężczyzn zjadają.
Kobiety! Kobiety to kanibale!
Thomas gapi się na leżącą w głębi pokoju swą córkę.
Co ona robi?
Je męski żołądek.
Jest jej i nie ma zamiaru z nikim się dzielić.
Nie z przybyłym świeżym mięsem. -To mięso to twój ojciec!Agnieszka szatańską spermę pomiędzy nogami ukrywa. Nie chce zdradzić, że ten , którego szukają przed chwilą
w niej przebywał. Jak zwierz gwałcił zażarcie, rozrywając to, co dla człowieka w sam raz, a dla szatana za małe.
Teraz w mroku się ukrywa.
Stuarta nie zmylił, bo on zło wyczuwa. Podbiega do Patryka ciała i z całych sił kijem w plecy uderza.
Raz, dwa razy. Bezskuteczne dla człowieka to starcie. Demon się odwraca i patrzy na żywego jeszcze śmiałka.
Thomas wykorzystuje więc chwilę i wylewa litrami na niego benzynę.
Gdy tylko wykrzesa iskrę z zapalniczki spali skurwysyna.
Demon to wyczuwa.
Jest przerażony więc jednym susem od ziemi odrywa się i na suficie akt zemsty w myślach rozgrywa.
Nagi nie wydaje się tak potężny. Drży gdy przyjrzeć się mu z bliska.
Czy jesteś, gdy można cię zabić tak potężny jak wtedy, gdy w cieniu się skrywasz?
Drży powtarzam, jak dzikie , ranne i przerażone zwierze..
Już odbić się miał od ściany i gardła śmiałkom porozrywać, gdy do sali wraz z wbiegającymi i krzyczącymi
ludźmi, ogień dostaje się i trawić meble zaczyna.
Nie jest tak potężny, gdy z ogniem ludzie są solidarni, gdy solidarni są między sobą.
Machają i grożą kijami temu, który winien jest ludzkiej tragedii.
Nadszedł czas zemsty.
My choć już bez Adama cierpliwie czekaliśmy, a teraz rachunki wyrównamy.
Thomas na rękach córkę wynosi ze sali. Ocala tą, którą kocha, by ogień i jej nie strawił. Stuart powoli się
wycofuje, nadal benzynę rozlewa i podpala po chwili.
Innym rozkazuje robić to samo.
Spalmy na suficie stojącego brzydala, bestię w ludzkiej skórze!
Płoną liczne łoża, firany i ciała martwe lecz też i te żywe...
Demon wie, że ważą się jego losy, że jest bliski przegranej. On nie ma czasu do stracenia więc pędzi przed siebie
na oślep.
W amoku po suficie pędzi bestia. Wynurza się z dymu mija podpalaczy, i jednym ciosem zabija trzech rosłych,
stojących w drzwiach mężczyzn.
Ich ciała padają na ziemię. Mieli benzynę w dłoniach, więc ona teraz wylewa się na ziemię. Drogę ucieczki
innym odcina.
Oni płoną!
Szatan jak pająk po suficie pędzi. Jest wolny.
Pękają wszystkie szyby w oknach, gdy diabeł z podwiniętym ogonem biegnie na przełaj, jak wystraszona hiena
po niebie.
Szybuje nad płonącym budynkiem i nawet przechodzi mu przez myśl, że mógłby kupę na walczących wewnątrz o
życie z ogniem ludzi zrobić.
Zrobić kupę łatwopalną!
Stuart z Thomasem przez sekundę na płonące żywcem kobiety- kanibale spoglądają, lecz nie mają czasu, by je
ratować i samym nie zginąć.
Nie potrafią im pomoc...
133
Tak sobie tłumaczą własne w stronę podwórka przed ogniem wycofywanie.
Sami nie wiedzą czy nie kłamią, czy nie chcą ratować już nie ludzi lecz matki małych szatanów, jego dzieci
ratować...
Niech płoną!
W milczeniu, oglądają się za siebie, lecz dopiero za bramą.
Plonie dom zła i dzieci szatana.
Nikt nie wznosi wiwatów, nie cieszy się i nie śpiewa...
*
*
Szatan w ciele Patryka, to istny jest diabeł więc toczy nadal swą o ciało batalię.
Jest na wszystkich frontach, przez duszę Patryka pokonywany.
Podobna do pierwszej ta trzecia światowa jest wojna.
Dociera do bloku mieszczącego się obok tego, w którym jakiś czas temu ciało Ryszarda próbowało Klaudię
zabić. Z gracją, jak sokół, jak orzeł na nim wylądował.
Przykucnął na dachu i obserwuje mieszkanie z wielką zamiast okna dziurą w ścianie.
Raz przechyla się bardziej na prawą raz na lewą stronę. Jest wykończony. Chwyta się za brzuch, bo brzuch go
boli.
Boli go serce, przełyk i noga.
Całe ciało go swędzi piecze. Ono swej duszy pożąda!
Rozmyśla nad tym, czy dobrze batalię o ziemie rozgrywa, czy miał rację mówiąc ludziom:
Bóg o was zapomniał.
Sam tylko tego się domyśla. Nie wie czy ma rację.
Właśnie wtedy, gdy zamyślony był najbardziej Patryk o swoje się upomniał. Z łatwością ze swego ciała wypędził
demona.
Cień od Patryka jeden się oderwał i podążył przed siebie. Nie dołączył do grupy, lecz innym cieniom się
przygląda.
Cholernie wydaje się być samotny...Czy potrzebuje dotyku, zrozumienia...?
Patryk zachwiał się i omal nie spadł na ziemię.
Przez chwilę ma problem z utrzymaniem równowagi, lecz szybko znów do ciała się przyzwyczaja.
Z dachu nie spada.
Rozpoznaje zdewastowaną okolicę i opuszczone mieszkanie. Mieszkanie z straszącą go dziurą w ścianie.
Patryk pamięta chwile z życia w jego ciele szatana.
Wie co robił, gdzie był i z kim rozmawiał.
Te wiadomości w jego umyśle diabeł pozostawił.
Nie tylko to:
-Walczmy o życie. Dalej!- krzyczy od dachu się odbijając i przyklejając w chwilę później do przeciwległego
budynku ściany.
Szybowanie to zdolność, którą szatan swemu przeciwnikowi pozostawił.
To mile z jego strony...
Latanie jest piękne.
PIĘKNE JEST LATANIE!!!
**
Zabiłem kilka osób, na niby,
Będę mordercą.
Zabiję siebie! Zdołam wybawić świat z urojeń szaleńca.
Doczekać świtu!
Ujrzałem zmarzniętą w tłumie osób twarz,
Pragnęła miłości...
Pragnęła? Cóż, pchnąłem mojego wroga.
Wyjąłem litr benzyny, by pozbyć się kogoś,
Kupiłem zapałki.
Nie domyśliliście się słodkości owego uroku.
Rozlałem napój bogów,
Zmoczyłem stopy podejrzanego...
Spojrzałem w tłum, tłum zaraz spłonie...
134
Cierpiałem czterdzieści sekund do przyjścia idioty z kocem gaszącym uczucia głupca.
-Wróciłem.- mówi Patryk stając, ku zdziwieniu wszystkich w drzwiach i przyjaźnie się uśmiechając.
Nikt nie próbuje rzucać w niego kamieniami, tylko badawczo obserwują go i się przyglądają.
Tak. To Patryk.
Nie demon.
Ci, którzy stanęli do walki przeciw diabłom przekonują się do swoich racji, długo rozmawiają.
-Od dzieciństwa szaman przygotowywał mnie do tej walki. Mówił o przeznaczeniu, lecz niestety, dzisiaj sytuacja
mnie przerasta. Gdy stanąłem naprzeciw demona, zupełnie nie wiedziałem co robić , jak walczyć.
Byłem...Byliśmy bezsilni.
-Nie oceniaj się zbyt surowo. Zwyciężymy.
-Jak?- wszyscy na Patryka spoglądają. Wierzą, że on od Boga plany otrzymał, że wie...-Niestety nie wiem jak, lecz jestem pewien, że ma to związek z wiarą. Po prostu musimy wierzyć...Wiem
również, że szatan się nas boi. Bardzo się nas boi. Czuję to w moim ciele. On we mnie pozostawił wiele
informacji.
-Jakich?
-To są jego odczucia. Wszystko to, co czuł gdy we mnie przebywał. Są też wyrazy , zdania, słowa które w danym
momencie się ujawniają.
Ujawniają się niespodziewanie. Np., gdy wszedłem do tego pokoju, poczułem, że, gdy on tu był, wahał się, długo
nad tym co ma zrobić rozmyślał, zastanawiał.
Nie był szczęśliwy z tego, że musi cię zabić- spoglądam na Klaudię- nawet przez moment cierpiał. On w moim
umyśle zakodował wiele informacji.
Czuję, to co on czuł, gdy przeciwstawił się Bogu, gdy w otchłań piekielną spadał.
-Niech moi indiańscy przodkowie roztoczą nad nami opiekę.
-I Bóg.- dodaję-Tak. Przodkowie i Bóg...- potwierdza pół krwi Indianin- Tylko pamiętaj o tym, że zaświaty to kraina iluzji,
gdzie niepewność jest chlebem powszednim.
Nie ufaj temu co tam słyszałeś, gdyż tam nawet prawda to fałsz, i fałsz jest kłamstwem.
To co czujesz teraz, po powrocie też nim może być, to co czujesz, może po prostu ci się wydawać.
Tylko wydawać...
-Powinieneś raz komuś zaufać. Ja wierzę i tobie i temu co czuję. Nauczyłem się odróżniać prawdę od kłamstwa.
Czuję...-Morfeuszu i to co ty kiedyś czułeś. Dokończył w myślach Patryk to zdanie.- Prawdę potrafię schwycić i
wyciągnąć z całego stosu niepewnych informacji.
Uwierz mi, bo mówię:
Demonów z powrotem wtrącimy do piekła.
To my zwyciężymy.
-Widziałam tych, którzy mają się narodzić. Ja im w tym pomogę i nic mnie nie powstrzyma!- pewnym głosem
oświadcza Klaudia-Jestem z wami.-dodaje Natalia-A ty?- Alekton na Morfeusza patrzy i czeka na odpowiedź-Wierzę. Będę do końca walczył. Tylko czy to wystarczy?
Wątpię- choć tylko w myślach, lecz jednak dodaje-Gdyby nie Leonard już nie istnielibyśmy. Wierzę, że razem, wspólnie ocalimy świat .-mówi Klaudia- Tylko
razem może nam się udać...
-Ja się z tym zgadzam.- rezolutnie dodaje Natalia-Musimy zstąpić do piekieł. To nie będzie trudne. Bramy wciąż są otwarte.
-To najprostsze z całego zadania.- Leonard kamiennym wzrokiem za Patrykiem podąża. Pamięta swój strach, gdy
cienie wciągały w otchłań jeszcze żywego Tymona.Wiem o czym myślisz.
Winien mu to jestem.
W tym samym momencie , gdy pomyślał te słowa podłoga, najpierw delikatnie zadrżała , a potem zmusiła
wszystkich do przywarcia do niej i szukania bezpiecznego schronienia.
-Trzęsienie ziemi!- ktoś informuje pozostałych, jakby tego nie wiedzieliŚciany rozstępują się, lecz budynki pomimo tego, że pękają, jeszcze się całkowicie nie rozpadają.
Są wytrzymale, a wstrząsy tak nagle jak się pojawiły, mijają. Muszą się do nich przyzwyczaić, gdyż fale wracają
i one zrobią tak samo.
135
-Musimy ruszać. –ponagla Indianin.To on wywołuje wstrząsy!
To szatan ludzi zabija!
To on poszerza piekło. Rozszerza przeklęty granice swojego królestwa...
W całym mieście już nie ma ni świeczek ni elektryczności.
To mrok w ponurych murach niesie spustoszenie, ludzi zachęca do zabijania.
Zabrano nam ogień.
Nasze miasto wraz z cywilizacją upada. Jesteśmy od niej zależni, więc sami nie przetrwamy.
Nie bez niej.
Odezwał się instynkt, więc ziemia roi się od milionów przebudzonych, żądnych krwi drapieżców.
Drapieżcy polują nocą w stadzie.
-Dążyliśmy do samounicestwienia i udało nam się.- stwierdza Klaudia-Wy zostajecie. –rozkazuje dziewczynom Leonard-Nie jesteście w stanie pomóc. Tutaj jesteście w miarę bezpieczne.-Patryk mu przytakuje-Ale..
-Nie ma żadnego ale. Uważajcie na siebie.- kobiety kilka minut później w opustoszałym budynku zostają same.
Nawzajem starają się pocieszyć, odwagi dodają.Strach myśleć:
-Ilu już ludzi zginęło?
-Cholerna cywilizacja okazała się niewypałem.- Patryk znów jak dawniej klnie-Masz rację.
-Przegrywamy dlatego, bo jesteśmy za bardzo uczuciowi, za bardzo na wszystko co nowe podatni.
-My po prostu jesteśmy zbyt wrażliwi. Człowiek, gdy jest bardzo wrażliwy i przeżyje rozczarowanie zmienia się
nie do poznania i zachowuje irracjonalnie. Tak już jest. Nic, nawet sąd ostateczny tego nie zmieni. Jesteśmy po
prostu delikatni.
-No tak.-sięgają po butelkę alkoholu przez miejsce po wybitej szybie sklepu monopolowego, dla ogrzania i
odwagi dodania.
Jest zimno.-Zauważ jak cienka jest granica pomiędzy życiem i śmiercią. Ludzie dookoła umierają, więc jeśli ty się z tym nie
godzisz, to jest tak jakbyś chciał zaprzeć się o próżnie nogami i ziemię zatrzymać.
Jak masz nie oszaleć, jeśli wiesz, że kilkaset kilometrów dalej życie ludzkie nie ma znaczenia, że są tacy, którzy
bez skrupułów innych zabijają.
Trzeba się cofnąć w czasie, bo ludzie gdy się nie mówi o tym zbyt szybko zapominają.
-Ja pamiętam wszystko...Bośnia.
-Bałkany,
-Czczenia.
-Rosja.
-Pamiętam Polskę taką jaką była.
-Polskę? Chyba ci, którzy tam nie mieszkają lepiej o tym co się tam działo pamiętają.
-No tak...Dlatego pijemy. Rzeczywistość i nasz nałóg niszczą:
umysł,
całe ciała.
-Właśnie przez to nieudolne litowanie się i niezrozumienie świata, tajemnicy życia stwarzamy getto.
-Jak kiedyś Hitler...
-Jak ostatnio żydzi.
-Więc widzisz, że ludzie na swych błędach jednak się nie uczą, że zapominamy szybko.
-Zamkną nas w celi ze swoim grzechem. To piekło! -Dostrzegam w rozbitym samochodzie żywego człowieka.
Podbiegam.
W środku z bólu wije się ranna kobieta.
Musimy jej pomóc-Proszę się uspokoić. Zaraz pani pomożemy.-jednak ona dziwnie się zachowuje. Milczy i patrzy na nas nieufnie.Niech się pani nas nie boi, jesteśmy przyjaciółmi. Wszystko będzie dobrze.- W chwili, gdy Leonard kopnięciem
wybija przednią szybę w samochodzie, ja próbuję uwięzioną nieco uspokoić.-Jeszcze kilka takich bohaterskich czynów i staniemy się sławni. Narysują o nas komiks i przyczepią śmieszne
peleryny. Wtedy dopiero staniemy się bohaterami.- sapiąc półkrwi Indianin o Patryku nie zapomina. Rozmawia i
dzieli się z nim spostrzeżeniami-Tak? Nie zapominasz o czymś?
-A o czym?
136
-O tym, że nie mieszkamy w stanach Zjednoczonych. My jesteśmy poważnym narodem. Mamy legendy, mamy
ludowe podania. W nich nic nie jest tak w supermenie czy Bat manie proste. Ludzie tam diabły przechytrzają lub
odwrotnie i tak jak przystało na bohaterów się ubierają.
Gdy są biedni, to biednie.
-Nasze ludowe podania są piękne.
-Przemawia przez ciebie słowiańska dusza.
-A ty?
-Co?
-Jesteś prawie Indianinem...O czym twoi przodkowie opowiadają?
-O wolności. O zgodzie z naturą. Teraz to już nie ma znaczenia.- wkłada ręce do wraku, by pomóc wydostać się
rannej kobiecie- Nikt już ich nie słucha , nie pamięta i nie wierzy.-ja robię tak samo.- Staramy się najdelikatniej
jak tylko umiemy wyciągnąć ją z wraku. Niemal nam się to udaje, gdyż, gdy jest już prawie wolna, gdy w
połowie już wyciągnęliśmy ją z samochodu, ona w szał wpada i gazem paraliżującym pryska twarz Indianina.
I mnie przy okazji opary dosięgają, gaz w twarz się wgryza...
Leonard klnie i upada najpierw na maskę pojazdu a potem na ziemię. Jęczy obolały cały.
Jest oszołomiony, przeciera załzawione od gazu oczy.
Widzę kobietę. Jest jak nowonarodzona, rozpiera ją energia.
W ułamku sekundy z samochodu wyskakuje i z nożem w ręku natychmiast znajduje się nad Indianinem.
Zaciska mocno rękojeść, i do uderzenia się szykuje. Krew z jej ran kapie wprost na twarz i usta miłosiernego
samarytanina.
Zamacha się, i na oślep tnie, lecz na szczęście tylko powietrze. W ostatniej sekundzie podbiegam i ją
powstrzymuje.
Wyrywa mi się, skacze gryzie, więc nie mogę jej utrzymać.
Jak dzisiejszy świat jest szalona.
Od tyłu podnoszę ją i w pasie trzymam.
Nożem chce mnie dosięgnąć i zabić. Mówi do mnie:
-Zapierdolę cię skurwysy...- nie kończy zdania, gdyż , by uniknąć ciosu wyżej podnoszę jej wątle ciało i rzucam
z całych sił przed siebie.
Przelatuje kilka metrów i raniąc się w szyję własnym nożem ląduje na dachu samochodu.
Krew po z szyi kapie i po ciele spływa.
Po chwili jednak nagle się podrywa, zeskakuje i krwawiąc biegnie w kierunku do bloku wejścia.
Tam też w całkowitym mroku, jak miraż się rozpływa.
-Nie ma to jak dobre wychowanie.-sytuację Patryk komentuje. Pamiętaj , pomału i ostrożnieRuszamy w dalszą drogę.
Niebo wciąż pokrywają ciemne chmury, więc gwiazdy tracą nad ludźmi swoją wyższość. Nie mogą ich
obserwować, lecz smucą się, gdyż przeczuwają, że coś złego tam się dzieje.
Coś złego na ziemi i z ziemią.
Ogniste błyskawice raz po raz rozświetlają całą planetę , tą trzecią od słońca, która przechodzi wewnętrzny
kryzys i zewnętrzne załamanie, rozświetlają i palą ją.
Czyżby pioruny atakowały tylko wybrane cele? Czy one narzędziem zbrodni dziś się stają?
Płonie kościół.
Boży symbol kurczy się, lecz nie wiara.
Ktoś w panice z niego wybiega i martwy, trafiony kulą ognia pada...
Za nim powoli modląc się wychodzą kapłani i wierni.
Nie boją się, bo wzywają imię pana. Jak kiedyś ich przodkowie, i oni się dzisiaj łasce Pana oddają. Są wierni
Bogu.
Śmierci się nie boją, więc cokolwiek im się stanie i tak są bezpieczni. Wiedzą, że w niebie czeka na nich
nagroda.
Umrą za Pana!
Chcą umrzeć, lecz czy im jest to dane? Czy modły zostaną wysłuchane?
Bóg zna odpowiedz, więc się nad tym nie zastanawia.
-Chcę ocalić świat, ale mam mnóstwo wątpliwości...
-Ja też chcę, ale...Hmm. Chyba wiem o czym mówisz.- Patryk nad słowami się zastanawia- Aby pomoc garstce
ludzi, którzy na to zasługują, musimy stanąć w obronie wszystkich. Całego ogółu.
Wstawić za mordercami i faszystami. Za ludźmi, którzy z przyjemnością dziesięciorgu przykazań się
przeciwstawiają.
Tak też zrobimy! Zrobimy najlepiej jak tylko potrafimy. Jeżeli nie jesteś tego w stanie, to powiedz mi teraz.
-I co byś zrobił?
-Poszedłbym sam.
-Byłeś w zaświatach, co z mordercami się dzieje. Z mordercami, faszystami i innym brudem naszego świata?
-Przyłączają się do...gangów.
137
-Gangów?
-Tak. To tylko porównanie. Tworzą własną społeczność jak, jak np. Czyściciele. Inni dostają szansę
odpokutowania grzechów znów na ziemi, lub zamieniają się w nic nie znaczące puste słowa.
Wtedy są szarzy lub czarni.
Znów alkohol bezpośrednio z piersiówki pociągamy. Kopię w rozbity samochód, w którym po chwili zwłoki
mężczyzny odkrywam.
Dokąd się tak śpieszyłeś?
Czy ktoś nad tobą się lituje, płacze?
Ja się lituje, lecz łzy z oczu mi nie kapią.
Gdzie? Tam dokąd wszyscy. Pędziłem przed siebie! Dalej i szybciej! Jestem twoją ambicją.
Czyżby? Dlaczego więc odradzasz się po tym, gdy we mnie umierasz?
Nie umieram. Tylko ty czasem jesteś ślepy i mnie nie zauważasz.
Może nie chcę. Może nie warto...
Chcesz! Wiem czego pragniesz.
Tego co wszyscy?
Nie. Ty chcesz więcej! Chcesz wznosić się wyżej! Biec dalej i szybciej! Ty się nad konsekwencjami nie
zastanawiasz, dopiero gdy coś tracisz, dlaczego tak się stało? Pytasz sam siebie.
Wykorzystujesz innych dopóki ich potrzebujesz.
Nie jesteś ambicją, lecz moim pustym miejscem. Ignoruję cię i więcej nie rozmawiam!- Patryk wie, że często nie
ma racji-Nie ma ludzi. Jak myślisz , w mroku się kryją, czy wszyscy już nie żyją?
-Nie mam zielonego pojęcia.- odpowiada Indianin-Pospieszmy się dopóki możemy, dopóki jeszcze żyjemy. Jesteśmy bezbronni.
Jak kaczki,
jak króliki
Na polowaniu.
Nie mam broni palnej, więc zachowujmy się cicho. Przyspieszmy czujnie na wszystkie strony się rozglądając.
Jak zostaje się szamanem?
-To dobre pytanie.- Indianin chwile milczy, się zastanawia-No więc?
-Tak jestem szamanem jak i obrońcą ziemi. Nigdy nie czułem się jak szaman. To nie ja, lecz inni tak mnie
nazywają.
-Dlaczego?
-Nie wiem. Może przez mojego dziadka. On parzył zioła i leczył rożne choroby, duszy i ciała.
Ale to były głównie środki halucynogenne, narkotyki.
Na tym to polegało.
-A ludzie?
-Ufali i wierzyli mu. Przychodzili się leczyć, twierdząc że to pomaga. Dziadek uczył mnie też zaklęć.
-Jakich?
-Różnych. Chociażby rzucania i zdejmowania z zwierząt uroków. Rozumiesz? Chodzi głownie o mleko i krowy.
-Żartujesz?
-Nie, ale to nie wszystko. Umiem wywoływać deszcz.
-Jasna cholera. Jaja sobie zemnie robisz?
-Nie. Na tym można było nieźle zarobić. Rolnicy słono za nadzieję płacili.
-Oszukiwaliście innych.
-Sprzedawaliśmy nadzieję. Po prostu sprzedawaliśmy nadzieję. Z tego żyliśmy.
-No to ludzkość jest w niezłych opalach, bo i ja jak nas bronić nie wiem.-żartuję-Szaman z pokolenia na pokolenie przekazuje swym potomkom historię świata, powstania, rozkwitu i
zakończenia na ziemi ludzkości panowania.
Nasze losy tysiące razy warzyły się na szali.
Mogliśmy zginąć od chociażby bomby atomowej.
Śmieszne?
Niekoniecznie jakby się głębiej na tym zastanowić.
A to dopiero początek.
Życie jest kruche i jedno wiem:
Musimy o nie walczyć, bo warto.
-Taki mam zamiar. Jedno sobie obiecajmy.
-Słucham...
-Niezależnie od tego, co z drugim się stanie będziemy do końca walczyć. Do śmierci się nie poddamy. Nikt nas
nie złamie. Jeśli będziesz stał przed wyborem uratowania mnie lub ziemi.
138
Pozwól mi odejść, jeśli taka ma być cena. Dokonaj właściwego wyboru.
Tego pragnę. Ok.? Mogę na ciebie liczyć?- on wie, że mówię śmiertelnie poważnie-Daj i ty mi słowo, że zrobisz to samo. Stawka jest za wysoka, by gdy chwila nadejdzie się wahać.
Śmiałkowie dłonie w swym kierunku wyciągają i jakby ubili interes, lub na zgodę je sobie podają.
Teraz sobie ufają.
To, co trzeba zrobią w odpowiedniej godzinie.
Umrą, by świat nie przeminął.
Nie jestem pocieszony słowami Indianina. Spodziewałem się, że posiada wysokie do walki ze złem kwalifikacje.
Myliłem się.
Chciałem od niego usłyszeć:
Wybrano mnie w łonie matki. Ojciec od najmłodszych lat wprowadzał mnie w tajniki szamanizmu.
Sprawiłem...,że rozchorował się nauczyciel, że nie odbył się wtedy sprawdzian.
Chciałem usłyszeć coś w tym stylu.
Kto wie. Może tak właśnie było...?
-Gdzie są ludzie?- pytam, na głos się zastanawiam.-Pozabijali się. Wszyscy się pozabijali i co teraz? Kogo ratujemy?
-Wszyscy się nie pozabijali. Daję głowę.
-Gdzie są ciała? Tysiące ciał?
-Może jak Zoombi zmartwychwstają? Może właśnie na żer ruszają?
-Módlmy się, żeby tak się nie stało-Indianin poważnie spogląda na mnie. Rozbudza niepewność. – To zagrożenie
jest nawet realne...Czekają na nas, zaatakują a potem wyssą krew i mózgi zjedzą. To jest możliwe. Staniemy się
jednymi z nich. Istotami bez dusz, z martwym ciałem.
-Lepiej żeby tak się nie stało. – pogwizduję sobie pod nosem dla dodania odwagi.- Dla dodania odwagi.informuję towarzysza.- Pa ra ta tam-klaskam- Pa ra ta tam. Zoombi poodcinamy głowy wam. Pa ra ta tam...
-Tak ich nie powstrzymasz.
-Obetnę głowy wam.
Po skręceniu w boczną uliczkę od razu dostrzegamy trzech mężczyzn. Dwóch stoi rozmawiając a trzeci siedzi
skulony pod ścianą.
Wybawcy świata zwalniają.
-Zawracamy?- poddaje propozycję Leonard-Możemy, ale oni chyba chcą go zabić. Jak zawrócimy, to z pewnością to zrobią.-skulony mężczyzna śmiertelnie
jest przerażony-A jak nas zabiją? Nie wyzwolimy świata.
-Cholera. Mają broń. Na trzy zawracamy i biegniemy.
-Dobra.- ale jest już za późno. Stojący ludzie dostrzegają zdążających do bram piekieł pielgrzymów.
Natychmiast reagują.
Podnoszą broń i w zbliżających się celują-Stać! Policja! –krzyczą. Dzięki Bogu to policjanci. Policjantom tylko jedno chodzi po głowie:
Podejdźcie bliżej. Podejdźcie, bo stąd nie trafię, bo nie zastrzelę...
Policjanci chcą zabić!-Ja też jestem z policji!- krzyczy do nich Patryk.
Indianin milczy.
Nie ufa im.
Coś mu się tu nie podoba.
Cala trójka nad czymś się zastanawia, możliwości, każdy swoje rozważa.
My też nie mamy ochoty z nimi się zadawać. Chcemy przed nimi uciec. Nie ufamy im więc chcemy tylko
bezpiecznie się oddalić.
Zastanawiamy się, lecz ciąży na nas dziwne brzemię.
To czas, który ucieka, robi to o czym my przed chwilą planowaliśmy.
-Podejdźcie bliżej. Wylegitymujemy was.- ponagla człowiek mierzący do nas z pistoletu.-Jeśli mówicie prawdę, to nie macie się czego obawiać!- krzyczy jego pomocnik, jest niższy o głowę od swego
kolegi-Tylko spokojnie. Idziemy powoli. Nie strzelajcie....-robimy krok naprzód a potem drugi spoglądając ukradkiem
za siebie.
-Ręce tak żebym widział!
-Dobra.- odpowiadam-Jeszcze wyżej! Ok.! I powoli...
-Przynajmniej są żywi.- mrugam do Indianina-Co nam z tego? I tak nas zabiją.
-Cisza!
139
-Pa ra ta tam. Zoombi wybiję z głowy to wam!
-Macie dokumenty?
-Tak mamy!- kłamię. Skąd mam mieć dokumenty, jeżeli w ostatnich dniach ciała nawet nie posiadałem? Nie
zrozumieją tego barany.-Cholera.- klnie Leonard.-Cholera...- jak echo powtarza Patryk w chwili, gdy skulony od ścianą staruszek nagle się ożywia.
Dotąd milczący dziadek wstaje i krzyczy:
-Oni tu idą! Oni już tu idą! Czyściciele są blisko! Wejdą do waszych snów i dusze zabiorą.
Biada wam! Biada cholernym tchórzom!
-Zamknij się dziadku!- ale to w mówieniu mu nie przeszkadza-Idą! Módlmy się. Uciekajcie!- nagle w naszą stronę krzyczy dziadek, po czym jednym susem znajduje się obok
ucha policjanta i sztuczną szczękę zaciska. Jest mocna, więc bez trudu się wgryza.
Krew spływa.
Zaatakowany jednak oprzytomniał. Jednym ruchem ręki odparł emeryta atak i strącił z siebie wroga.
Staruszek nim upadł na ziemię poczuł uderzenie twardym przedmiotem w głowę.-Pistolet- pomyślał. Chwyta się za ranę, czuje że jest wilgotna.Policjant jest wściekły. Z całych sił kopie niegroźnego już przestępcę. Niegrzecznego emeryta boli ręka, noga i
głowa.
-Wstawaj.- rozkazuje celując w niego-Stary, co robisz?- pyta detektyw Sandemo ,niższy stróż prawa. Nawet on zachowaniem kolegi jest zaskoczony.
Spokojnie...
-Nie ważne. Chuj ci do tego.
-Ja nic nie zrobiłem- Hardy i odważny jest dziadek-Nic? Spójrz kurwa na moje ucho!- krzyczy i kopie kolejny raz leżącego. Staruszek z bólu się zwija.- Nie chciałem...-skruchę bo musi, to i wykazuje-Ostatni raz mówię, wstawaj.
-Wstaję. Wstaję...-już bez ociągania wykonuje polecenie. Chwyta się jednak nagle za plecy, ból przygina go do
ziemi.- Korzonki- jęknąłStarzec z trudem, powoli prostuje się:
-Przyjdą po was, więc módlcie się. Módlcie się o szybką śmierć.
Miałem sen! Powiedzieli że już są blisko, że są w drodze więc módlcie się!- krzyczy i odwraca plecami do
pistoletu. Wznosi w gorę ręce i zaczyna się obracać, kręcić wokół własnej osi.Idą po was!
Zakatowaliście moją córkę na śmierć. Idą do ciebie! -zatrzymuje się nagle i palcem wskazuje w Patryka i
Thomasa stronę.
Kogo widzi?
Ciało które gwałciło Agnieszkę, a potem z sekty uciekało w powietrzu.
Widzi szatana, nie człowieka. Istotę niebezpieczną, którą trzeba zgładzić.
A kiedyś za przyjaciół się mieli...Tak, poznaje te rysy.
Trzeba go zgładzić!- krzyczy tego, czego akurat jest pewien- Jak dawniej będziemy w wesołym miasteczku się
bawić. Jak dawniej będziesz szczęśliwym dzieckiem...Spójrz jakim jesteś szczęśliwym dzieckiem...
-Jesteś rąbnięty- stwierdza z odrazą przedstawiciel władzy- Pomodliłeś się już?- i Patryk w tym samym
momencie dostrzega znajome rysy Thomasa twarzy, człowieka z baru, który w słusznym celu narkotyki mu
sprzedał.
Dawniej przyjaciel, teraz z nienawiścią na Patryka patrzy. Wydaje się o dziesięć lat niż gdy ostatnio się widzieli
starszy.
Dlaczego?
Może dlatego teraz jest starszy bo:
Patrzył jak szatan wkładał w jego córkę penisa?
Dostrzegł zadowolenie na jej twarzy?
Może dlatego, że ludzie z którymi przyszedł uwolnić świat od sekty i w końcu już, gdy sądził, że jego córka jest
bezpieczna podnieśli na nią swe kije a potem wraz z szatańskim dzieckiem chcieli spalić jej ciało...?
Dlatego, że w obronie córki ich pozabijał?
Czy ma powód by tak się zestarzeć?
-To ty...tam byłeś szatanie...-gdy jego wargi przestały się poruszać, wymawiać słowa padł strzał.
Thomas legł martwy.
-Trafiony zatopiony.- podsumował policjant, który go zabił po czym splunął na ciało.Thomas słyszał przed śmiercią huk wystrzału.- Tyle o nim. Jesteś ze mną?- pyta swego partnera-Jesteśmy policjantami...
-Pierdolę to. Zrobimy to razem? Jesteś ze mną ?
140
-Jasne. Załatwmy ich.- mówi nie z przekonania, lecz ze strachu. Sandemo nie chce zginąć zastrzelony przez
kolegę. Nie chce kolegi też zabić.
-Teraz!- krzyczy Leonard.
Odwracamy się i ruszamy przed siebie. Byle szybciej i dalej.
Pada strzał, lecz jest już za późno.
Kula ze świstem przemyka gdzieś z lewej strony i rusza na poszukiwanie nowej ofiary.
Skręcam w prawo nie oglądając się za siebie. Biegnę, wiem ,że Leonard jest tuż za mną.
Słyszę odgłos przewracanego kosza na śmieci, więc odwracam się instynktownie.
Potykam o kamień, lecz odzyskuję równowagę.
Około trzydziestu metrów z tylu szaman leży na ziemi.
Muszę się zatrzymać, wrócić i mu pomoc. Leonard macha, że nic mu nie jest i krzyczy żebym biegł.
Muszę wrócić. Robię kilka kroków w jego kierunku, lecz on w tym samym momencie wskakuje przez wybite
okno do zdemolowanego budynku.
Bez trudu rozpoznaję jego cień, jest zwinny jak pantera.
Jest teraz w ruinach, kiedyś okazalej bibliotece.
Nie jestem sam, gdyż z za rogu wyłaniają się dwa ścigające mnie cienie, policjanci.
Nie czekam na śmierć, więc ruszam natychmiast przed siebie.
Czuję, że moje ciało jest w znakomitej kondycji. To pozostałość po szatanie. Trochę żałuję, że latać już nie
potrafię, lecz bez trudu mogę wykonać jeszcze wysokie skoki.
Z każdą chwilą jednak czuję, że moje ciało słabnie.
Demon energię, którą w ciele zostawił, teraz po trochę, w ratach zabiera.
Pada drugi, znów niecelny z pistoletu strzał.
Służbowy, taki sam miałem...
-Jak chcecie mnie załatwić, to musicie lepiej się postarać, gamonie!- krzyczę nagle skręcając. Prawie się ich nie
boję. Wiem, że doścignąć mnie nie są w stanie.
Jestem cholernie wysportowany!
Mam instynkt, jak zwierze wyczuwam zagrożenie i pędzę przed siebie, a instynkt bezbłędnie wskazuje mi drogę.
Nigdy mnie nie znajdą w tej plątaninie uliczek , gdy nie ma słońca a wszędzie panuje szarość.
Zwyciężyłem!
Takie zwycięstwo to dopiero początek.
Jakie?
Takie nad dwoma ludźmi. Takie małe...Jak ja z szatanem mam się zmierzyć?
Mój instynkt wiedzie mnie!
Wskazuje ślepą drogę....
Myśl! Myśl!
Spoglądam przed siebie na trzy metrową zagradzająca mi drogę ścianę.
Jestem w ślepej uliczce.
Są bliżej. Czuję pędzących gdzieś z tylu prześladowców. Znam ich myśli.
Chcą zabić skurwysyna.
Skręcam w bok, w kierunku wejścia do budynku.
Drzwi są zamknięte, więc z całych sil w nie kopię. Nic jednak się nie dzieje, nie chcą mnie wpuścić.
Wymierzam im drugi kopniak.
Uparte są , lecz ja bardziej, więc się nie poddam.
Ponawiam próbę:
Do trzech razy jest sztuka.
Z hukiem się otwierają.
Gdzieś całkiem niedaleko, za rogiem padają dwa strzały. Po nich następne. Ktoś strzela.
Nie do mnie jednak, gdyż jestem już w środku. Wbiegam na schody, przez korytarz, potem do opuszczonej
kuchni.
Otwieram okno.
Czy Leonard jeszcze żyje?
Otwieram je i wychylam się lekko.
W sytuacji się rozpoznaję , teren obserwuję.
Prześladowcy za moim śladem wbiegają do ślepej uliczki.
Nie znajdą mnie. Nie, chyba że też posiadają instynkt, zmysł tropicielski.
Widzę mur za którym byłbym bezpieczny.
Mogę spróbować skoczyć. To tylko nieco ponad trzy metry.
Jeśli jednak schowam się tutaj...
Znajdą mnie. Mają na to całą wieczność.
Liczy się czas. Muszę ocalić świat, a by to zrobić, dotrzeć do sekty.
141
Chyba jeszcze jestem w dobrej formie. Hm, jednak nie jestem tego całkiem pewny. Niemal nie czuję w sobie już
energii szatana , jego pozostawionych nadnaturalnych zdolności.
Co się z nimi stało?
Wyparowały?
Mam tylko jedną szansę. Nim się zorientują gdzie strzelać, ja będę już po drugiej stronie.
Bezpieczny!
Tak. Ja to zrobię!
By wykorzystać pozostawioną mi szansę, wspinam się na okno i do skoku przygotowuję. Skupiam się i ciało
naprężam.
Mocno odepchnąć się i wyciągnąć ręce muszę by znaleźć po drugiej stronie.
To wystarczy, by nie paść martwym nim ocalę ziemię.
Przeskoczę, to tylko marne trzy metry.
Pofrunę jeśli potrzeba, jeśli skoczyć nie wystarczy!
Odpycham się nie zwracając uwagi czy czynności wykonuje tak, jak to sobie zaplanowałem.
Oddycham z ulgą, gdy ląduję w miejscu znajdującym się 3 metry np. policjantów.
Z góry spoglądam na zbliżających się ludzi.
Spieszą się. Jeden jest ranny.
Za nimi z cienia wyłania się pięć osób w kije uzbrojonych, a po nich następni.
Doigraliście się policjanci!
Współczuję wam. Mam nadzieję, że nie są to Zoombi...
Schylam się tak, by nikt mnie nie zauważył.
Obserwuję mające nadejść zajścia.
Serce coraz mocniej mi bije, swój odwieczny rytm stukając.
Bij! Mnie nie zawiedź!
Bim. Bim.- ono nigdy się nie poddaje. Do końca o swoją pieśń walczy.Jesteś moje. Ufam ci i wiem, że nigdy mnie nie zdradzisz.
Ja tego samego nie mogę powiedzieć o sobie...
Rozkazuję ci!
Kolejny strzał na moment przerywa panującą ciszę.-to ostatni nabój utkwił w ramieniu StuartaNie mają czym strzelać. Po co na mnie marnowali naboje? Teraz nie wy, lecz ja jestem górą.
U góry, jak ktoś woli.
Umrzecie śmiercią o wiele gorszą, niż sami zadaliście.
Komu?
Thomasowi, kumplowi Stuarta.
Jeden, ten niższy podbiega do muru, ratunku poszukuje.
Z ciała rannego policjanta spływa pot. Pot z krwią zmieszany wnika w ziemię.
Rozpoznaję go. O ten mniej groźny, ten który nim zaczął strzelać chwilę się nad tym zastanawiał.
Teraz Sandemo podskakuje, lecz on jest za mały a mur za wysoki.
Nie ma szans na przedostanie się w ten sposób.
Za każdym razem na ziemię spada, ale nie rezygnuje.
Jest przerażony.
Próbuje wspinać się, lecz nadaremnie wbija w mur paznokcie. Tylko je rani nic nie osiągając.
Też na próżno podskakuje.
On już nie myśli logicznie.
Cierpi i próbuje, choć bezskutecznie, lecz jednak próbuje się wspinać.
Kogoś mi przypomina.
Mnie i moje ku wybawieniu działania. Bezsensowną walkę z wiatrakami.
Ale on się nie poddaje ! Walczy!
Powinienem brać z niego przykład...
Skrobie palcami. W nieosiągalny cel się wpatruje swymi rozmarzonymi oczami.
Ma tylko jedno pragnienie. O jednym marzy:
Wspiąć się i znaleźć za murem.
Tyle wystarczy.
To wszystko o czym marzy i w życiu osiągnąć pragnie.
Nie odwraca się w stronę prześladowców, gdyż zbyt na to jest przerażony.
Drugi, bardziej odważny policjant wyciąga nóż myśliwski.
Zawsze go nosi przy sobie.
Umie się nim posługiwać jak urodzony zabójca.
-Zabiłeś Thomasa!- krzyczy atakując ranny StuartW prawej ręce trzyma rurkę którą z całych sil macha, w wroga celuje.
Na jego nieszczęście rura do celu nie trafia, gdyż na ścianie się zatrzymuje.
142
Policjant robi unik niemal w tym samym momencie atakując. Jest wojownikiem i umie zabijać.
Ostrze noża zgodnie z wolą mordercy dosięga ramienia przeciwnika i tnie go w kierunku szyi, po niej, przez
gardło i dalej.
Odsłonięta rana nie robi na znajdujących się tam ludziach piorunującego wrażenia.
Do takich widoków ostatnio przywykli, zawsze umierającym chwile się przyglądają.
Potem mszczą zabitych i sami zabijają.
Stuart o życie jeszcze walczy, chce się podtrzymać na ramieniu Globa, brata upieczonego na ogrodzeniu
strzegącym wstępu do sekty, Hesta, jednak ten odsuwa się pozwalając w ten sposób upaść koledze na ziemię.
Z obrzydzeniem spogląda na siniejącą twarz i robi trzy kroki do tyłu. Dokładnie tyle ile trzeba by znaleźć się
poza zasięgiem długiego noża.
Ze wszystkich stron wciąż schodzą się żądni krwi ludzie.
Zabójca krok po kroku w stronę muru i żebrzącego o życie kolegi się wycofuje.
Wiem, że ktoś się nad nim zlituje i zaraz go zabije.
Ktoś z tłumu lub partner nim sam zginie.
Rzucam małego kamyka wprost na płaczącą poniżej głowę.
-Pst.- policjant spogląda do góry, patrzy w moją stronę.- Drzwi.- cicho szepczę i dłonią wskazuję mu, którą i ja
uciekłem, drogęNie powtarzam drugi raz, gdyż już go niema. Znika w budynku i blokuje drzwi czymś od wewnątrz.
Dobrze wykorzystaj szansę Sandemo.
Tymczasem na czele grupy dostrzegam młodą kobietę , jej oczy co nawet stąd dostrzegam, jakby świecą.
Są kocie.
Jest bardzo sexi w tych skórzanych spodniach.
Odrzuca rurkę i podnosi do góry ręce.
-Spójrz jestem bezbronna. Przyłącz się do mnie.-podchodzi niebezpiecznie blisko, prawie go dotyka- Potrzebuje
ciebie. Oni są jak bezdomni. My możemy mieć nad nimi władzę. Możesz mnie mieć.
Chcesz?
Podobasz mi się.
Dziel zemną łoże.- jest tak pociągająca, jak kocica się przeciąga, z męską wyobraźnią drażni.
Jest w niej coś niezwykłego, pociągającego jakby nieziemskiego. Jej włosy opadają na ramiona.
Nie boi się, do policjanta ciągle się zbliża , podchodzi tak jakby chciała się z nim kochać i spłodzić mu syna.-Nie bój się tego co będziemy robić...- powoli dotyka jego ust tak męskich, najpierw ręką, potem całuje...
Przełamuje po dwóch sekundach pierwsze lody i wkłada język głęboko do ust jego i próbuje wyssać wnętrzności,
je połknąć.
Nienasycona jest i on nienasycony.
Teraz, gdy są już bardzo blisko odgradzającego ode mnie ich muru dostrzegam, że ta dziewczyna kogoś mi
przypomina.
Pamiętam chwilę, gdy szatan gdy był w moim ciele, Agnieszkę gwałcił.
To jest Agnieszka!
To córka Thomasa, lumpa, który do dzisiaj mieszkał naprzeciw sekty.
Wzrasta we mnie pożądanie, mam przed oczami tego co robiło z nią me ciało, obrazy.
Rozkosz jakiej nikt więcej nie doświadczy.,
W niej jest...Wiem o tym na pewno.
W niej jest szatańskie, szybko dojrzewające dziecko.
Owoc, który połknął Adam w rajskim ogrodzie, ludzkości przekleństwo.
Para, która się całuje jest otoczona ze wszystkich stron dokładnie. Ze sto lub dwieście ludzi dookoła stoi.
Czego chcą?
Złożyć hołd czy zabić urojonych władców?
Ktoś uderza myśliwego w kark, ten lekko się chwieje.
Nie przewraca się od razu, bo jest wytrzymały.
Chwyta dziewczynę w pasie i mocniej przyciska do siebie.
Co ona czuje?
Jego wzrastające pożądanie które nosi w spodniach.
Natychmiast spada na niego drugi i trzeci cios.
Znów się zachwiał.
To zdrada, widzi to w jej oczach. Kochanki nikt nie atakuje.
Ona pragnie władzy.
Ona pragnie zabić tego, którego całuje!
Kobieta na dowód nieomylności policjanta podnosi dłoń, a z nią mały nożyk, lecz w mężczyznę nie trafia...
Nie trafia, bo jest już za późno.
Policjant pomimo spadających na niego ciosów był szybszy. Zatopił swój nóż w jej brzuchu, w okolicach pępka.
Szatańskiemu dziecku oko wybił...
143
-Jesteś moja. – szepta ukochaną całując. Nóż pcha tak mocno, że wchodzi w jej brzuch z nożem i ręką.
Umierają tak jak to sobie przed snem tysiące razy wyobrażali.
Ich myśli co do tej kwestii są zgodne.
Kilka metalowych prętów , pałki i jeden łańcuch bez opamiętania katuje ciała splecionych ze sobą kochanków.
Dwie pasujące do siebie połówki zawsze się odnajdą!
Ktoś niespodziewanie chwyta mnie za ramię.
Za mocno. Nie potrafię uwolnić się, utrzymać równowagi.
Świat wokół wiruje, a ja czuję, że spadam.
Na ziemi twardo ląduję i cierpię z tego powodu.
Ból króluje.
Zwijam się i jęczę, lecz mój umysł na pełnych obrotach pracuje.
Jestem pod murem.
Na szczęście nie z tej gdzie martwy policjant leży, strony.
Próbuję podnieść się, co niewątpliwie udałoby mi się, gdyby nie pojawiająca się jak grom z jasnego nieba
wycelowana w mą twarz twarda pieść.
Ktoś bije mnie, kopie, uderza.
Widzę swą krew i jakby znajomą twarz, lecz tylko przez chwilę, gdyż obraz blednie i całkiem się po chwili
zamazuje i rozpływa.
Przed Patrykiem stoi mężczyzna całkiem niedawno gentelmen. Teraz jego drogie ubranie, garnitur kupiony za
dużo dolarów jest zakurzony i krwią ofiar poplamiony.
Oni się znają.
Patryk zanim zemdlał dostrzegł jak przez mgłę znajomą twarz, tą która go właśnie katuje.
Kogo?
Grega!
Nie Zorbę, lecz zastępcę dyrektora banku w którym rozpaczliwie szukał pomocy.
Gdy na moment odzyskuję przytomność widok nie jest optymistyczny, a przyszłość nie w różowych, lecz
czarnych barwach przede mną się maluje.
Mężczyzna do mnie z rewolweru celuje.
Dostrzegam, że ślini się...
Wiem, że za chwilę za spust pociągnie. To co on myśli i ja czuję...
Znów tracę przytomność.
Budzę się z potwornym bólem głowy.
Przecieram oczy.
Jeszcze nie wiem co się stało, lub co w tej chwili się dzieje.
Żyję.
-Dziękuję ci.- słyszę glos, więc patrzę w jego stronę- Nie bój się. Nic ci nie grozi. W ostatniej chwili zdążyłem...
Może ty powiesz mi...
Może powiesz co się dzieje?
Co się dzieje? Nie o takim świecie marzyłem...-głos wybawiciela cichnie. Mówi niby do Patryka, lecz bardziej
chyba do siebie.Powoli ostrość widzenia odzyskuję. Dostrzegam siedzącego obok przy ognisku policjanta tego, któremu
uratowałem przed murem życie.
Sandemo mi się odwdzięczył!
Odwdzięczył się Sandemo!
Więc to prawda.
Dobro skąd wyszło i tam powraca.
Mój napastnik leży na ziemi, lecz nic mu nie jest.
Kajdankami jest skuty.
-Prawie zabiłem to ścierwo. Chciałem, naprawdę chciałem to zrobić. A sprawiedliwość?- wciąż mówi patrząc w
ogień.
Ogień płonie, lecz nie z drewna, z plastiku się wydobywa.
Plastyk płonie!
-Sprawiedliwość istnieje. Ocaliłeś mnie.
-Czyżby? Wcześniej pozwoliłbym mojemu partnerowi cię zabić. Nie sprzeciwiłbym się mu, chociaż nie tego nas
uczyli, chociaż powinienem.
Zabili go.
On też zabił.
144
Jednak nie wiem ...czy sprawiedliwość istnieje. O tym, akurat nie jestem przekonany. Gdyby istniała, o tam.,
Spójrz na niego. Jest zakuty w kajdanki a powinien już leżeć martwy.
To ścierwo też chciało zabić.
Mój partner nie żyje, więc i on powinien iść w jego ślady.
-Dzięki...
-Kilka godzin temu palcem bym nie kiwnął, byś nie zginał, a teraz ty mi dziękujesz? Co za dziwny zbieg
okoliczności.
Nie. To nie może dziać się naprawdę.
-Mówię poważnie.
-Jak uważasz. Nie ma sprawy. Źle historia w tym śnie się układa.
-Będzie dobrze. Musisz tylko wytrzymać.
-Naprawdę?
-Zobaczysz! Ja ci to obiecuję! Wszystko niedługo wróci do normy.- mówię wstającRuszam w kierunku celu, w dalszą drogę.
Już bez kłopotów docieram do bram sekty i przez nią przechodzę. Pogorzelisku się przyglądam, lecz nie
zwalniam, niemal w biegu.
Zagłębiam się w park.
Nie dostrzegam Leonarda.
Czy on żyje, czy zagłębił się w świat zmarłych?
Teren sekty wydaje mi się być bliski. Tak bliski jak dom, gdy się w nim wychowujesz.
Ostatni raz spoglądam na świat. Jednak teraz nie jest takim, jakim chciałbym go zapamiętać.
Pewnym krokiem wchodzę do kopca.
Wiem, że do piekieł droga jest otwarta, że trafię. Dochodzę do sali z znajdującym się tam ołtarzem.
Jest splamiony krwią i spermą szatana.
Znajduję się na granicy dwóch, lecz graniczących ze sobą cieni.
Piekielne pulsują, jakby cienie żyły...
Różnią się od siebie cienie, gdyż ten do którego wchodzę wije się bardziej i jest o wiele ciemniejszy od
drugiego, graniczącego z nim, ziemskiego.
Jest jak migrena.
Dwa światy tutaj się spotykają i wzajemnie przenikają.
Czuję piekielne istnienie, widzę twarze i słyszę szepty.
Zapraszają mnie, więc pewnym krokiem ruszam naprzód.
Cios jest potężny.
Coś, może wiatr chwyta mnie i z ogromną prędkością przenosi gdzieś w głąb piekła. Gdy znajdujemy się w
czeluściach pozbywa się mnie nie pytając czy tego chcę, nie mówiąc kim jest.
Był niemową.
Przeciążenia tu panujące są ogromne, a ja wybierającym się w kosmos astronautą.
To samo co on przy starcie i opuszczaniu orbity ziemskiej, ja na skrzyżowaniu wielu światów przeżywam.
Siły nieziemskie energie krzyżują się w punkcie, w którym i ja się znajduję.
Próbują zgnieść lub rozedrzeć nieszczęsne śmiertelne ciało.
Już wyskoczyć z samolotu ze spadochronem, wolę!
Na ogól się otwierają, chyba, że czekają na moją kolej.
Nagle z wiru się wyrywam , lecz oto nowe dziwne zjawisko na moje ciało wpływać zaczyna.
Wiszę w powietrzu.
Pod stopami nie wyczuwam nic. Nic na czym mógłbym się oprzeć.
Przyciąganie ziemskie nie dociera do piekła. –StwierdzamNagle uświadamiam sobie, że oddycham, a powietrze jest wyjątkowo czyste i przyjemne.
Na ziemi nieraz delektować musiałem się smogiem...
Niestety tylko ciemność widzę, więc oczy zamykam i łąkę sobie wyobrażam. Łąkę ze ścieżką do spacerów
zachęcającą nogi, by po niej stąpały.
Zachęcającą do spacerów zakochane pary...
Wyobrażam sobie boską w piekle doskonałość, żywe kolory i liczne kwiaty...
Rosę...najczystszą z czystych wodę.
Ruszam naprzód.
Prawa noga, lewa noga.
O dziwo, znajduję oparcie!
Po mojej łące stąpam! Nierealny świat mojej wyobraźni daje stopom oparcie! To piękne, że on istnieje.
Z miejsca do którego zmierzam, dociera do mnie glos.
Ktoś mówi, chce rozmawiać, ale czy zemną?
Ja jestem tutaj przypadkiem...Słyszę ten głos, rozróżniam słowa:
145
-Nie powinienem...myśleć. Sens w życiu. Przecież miliony ludzi stara się myśleć nie myśleć, pracować nie
pracować.
Każdy.
Jak przedstawisz swoją sprawę Bogu?
No wiesz...swoje życie.- głos drży, powietrze wprawia w wibracjeZ której strony chciałbyś by cię badano, rozpoczęto śledztwo?
-Kim jesteś?- pytam bo głos jakby znajomy, bo jestem ciekaw jego pochodzenia...-Znasz mnie. Otwórz oczy.- robię to- Przede mną znajdują się solidne dębowe drzwi z metalowymi okuciami.
Okno znajdujące się w domku położonym na odludziu, czyli pośrodku „ nigdzie” przyciąga przyjaznym
światłem.
Muszę wejść , czegoś się dowiedzieć.
Pcham drzwi, lecz one się nie otwierają.
-Zapukaj! Z czym w gości się wybierasz? Myślisz, że do mojego domu możesz wejść nie pukając? Myślisz, że
rozpychając się w kolejce wejdziesz do nieba?
-To nie jest niebo.
-Ale gdyby nim było?
Więcej nie protestuję, lecz pukam jak tylko mogę najżyczliwiej... Natychmiast drzwi same się uchylają i do
środka zapraszają.
-Ogrzej się przy ogniu.-Ogień widzę, lecz wcale nie jest mi zimno, wcale go nie potrzebuję i rozpaczliwie nie
szukam.Podejdź, to nie jest zwyczajny ogień. Trawi was od środka. Jest pragnieniem, wewnętrzną iskrą. –Wciąż nie
dostrzegam rozmówcy, choć na wszystkie strony się rozglądam.
-Muszę się gdzieś dostać.- głos o celu wizyty informuję-Już się dostałeś! Pokonać wroga?
-Tak. Muszę to zrobić, wykonać zadanie.
-Powiedz za jaką cenę.
-Wszelką.
-Za wszelką? Co ty takiego masz czym mógłbyś mnie spłacić?
-Dam co zechcesz.
-Tylko nie wiem czy to wezmę...Czy wiesz, że twoje losy właśnie się ważą?
-Tak.
-Twoja oferta jest nadal aktualna? Jesteś o tym przekonany i nie chcesz się jeszcze zastanawiać?
-Tak.
-Widzisz ten ogień?
-Tak.
-To on cię trawi od wewnątrz. Daje ci radość i cierpienie. To on zaślepia zdolność racjonalnego świata
pojmowania, daje odwagę i pozwala sięgnąć gwiazd, a potem ruszyć dalej.
Daje życie...
I z premedytacją je potem odbiera.
On nim jest! Ogniem w duszy umiejscowionym, który gdy się wypali, gdy go nie rozniecisz doprowadzi cię do
utraty sensu życia, w niego wiary i samobójstwa.
Tabletkami go nie wyleczysz!
Spójrz jaki jest piękny, wspaniały, drapieżnik niemal doskonały. Więc? Na wszystko się zgadzasz?
-Znasz moją odpowiedź.
-Hmm. Dobrze, że najpierw do mnie przyszedłeś, że drogi od razu bezpośredniej do niego nie odnalazłeś...To
lepiej dla ciebie, dla ludzi i dla mnie.
-Kim jesteś?
-Jeszcze nie wiesz.
Adwokat.
Czy myślisz, że adwokaci znajdą się w niebie?
-Nie wiem. Nie sądzę...
-Oni znają prawo! Tylko czy przed Bogiem złożą apelację? Czy będą mieli taką możliwość, na tyle odwagi?
-Może...Są czasem bezczelni.
-Ty powinieneś, bo sprzedać chcesz to czego strzec obiecałeś przedśmiertnie.
-Co?
-Nie pytaj Alektonie. To ci i tak nie pomoże. Tylko czas. Czas, lecz tutaj wszystko jest o innej porze.
Inaczej płyną minuty i inaczej godziny.
Szybciej lub wolniej.
-Szukam kogoś. To nie jest moje miejsce.- nie zdradzam temu z kim rozmawiam, że szukam szatana, że
przychodzę z nim handlować. Czuję, że on się domyśla, że chce bym powiedział te słowa, ale ja się wzbraniam,
upaść tak nisko się boję.
146
Wołałbym pytać o Boga!- Pomożesz mi? – pytam poważnym tonem-Zawsze pomagam. od kiedy pamiętam to robię. Nienawidzicie mnie za to.
Widzisz co z tego mam?
Drewnianą chałupę, którą trawi ogień.
Oto moje imperium!
Czekam na odzew od Boga.
Czekam...podsycając w sercach ogień.
Ja złożyłem apelację, lecz nawet nie wiem czy dotarła do Boga. Nie odwiedza mnie tutaj i przez okno po
kryjomu na mnie nie patrzy, kanapek, choć jestem głodny nie podkłada.
Za drzwiami się nie skrada.
Z tego powodu cierpię!
-Ile czasu już czekasz?
-Uwierz mi. Nie chcesz wiedzieć, bo się zrazisz, bo w trudnej chwili wiary w tobie zabraknie.
Inaczej na to patrzysz. Kiedyś spadaliśmy razem, lecz ty skręciłeś w lewo, obok skal zapomnienia a mnie swym
blaskiem ogień w to miejsce przywiódł i przygarnął.
I... Morfeusz też nic nie pamięta?
Miliony miliardy i więcej apelacji. A więc Bóg potrzebuje urzędników. Miliony urzędników i więcej, bo jak
inaczej wszystkich posegreguje i spamięta?
Tyle zaległych lat jest i apelacji, a wszystkie trzeba rozpatrzyć i dać jednoznaczną odpowiedź.
-To ważne. Proszę pomóż mi teraz, lub powiedz, że tego nie zrobisz.
-A może nie? Patryku jak sądzisz?
Czy śmierć lub sumienie może ot tak się umówić z Bogiem?
Kto wie...
Na obiad, by sobie trochę pogawędzić i podyskutować?
Zgaś ogień! A zbawisz świat. Zażegnasz wojny, nieporozumienia, rządzę pieniądza i chorobliwe dążenie do
władzy.
Zgaś ogień a nikt już nikomu nie pozazdrości niczego i nie ukradnie!
Chcesz zbawić świat?
-Ja tylko chcę jakoś pomoc.
-Zgaś go! Zgaś i wybaw i nas i siebie...
Bóg nie ma czasu, ma dużą rodzinę.
Czy zatrudnia sekretarkę?
Jeżeli nie, to kto mnie umówi z Bogiem?
Czy pracując w niebie, jesteś w niebie?- rozglądam się na boki i w górę, w miejsce, gdzie zamiast sufitu
znajduje się czyjaś podłoga.
Jaskrawe światło tam się rozlewa, i wiem, że tam jest przyjemnie, lecz pomiędzy tymi dwoma pokojami jest jakaś
dziwna, nie do pokonania bariera.
To, co jest na zewnątrz nie dociera do wnętrza.
Z góry dochodzą stłumione odgłosy zabawy, lecz nie może ona być naszym udziałem.
My tylko możemy oglądać i słuchać jak inni się bawią, jak ktoś wznosi toast.
Gromkie śmiechy wybuchają, gdy ludzie żartują , tańczą i innych do zabaw wciągają.
Dostrzegam zamiast bocznych ścian kolejne ze światem tak różnym granice. Ze wszystkich stron dobiegają
odgłosy świetnych imprez i niebanalnych zabaw.
Ludzie to tańczą, to klaskają, oni... w przedziwnych miejscach się kochają.
Ja na to patrzę, i słyszę coraz głośniej ich rozmowy, ich żarty i dowcipy, które sobie opowiadają.
Coraz głośniej słyszę kochającą się parę.
Ktoś przeżywa rozkosz i spełnienie.
Ktoś gra na gitarze, a inna osoba na fortepianie.
Studniówki i bale maturalne!
Wszystko miesza się z sobą i tworzy w naszym pokoju...wisielczą atmosferę.
Wszyscy są szczęśliwi!
Wszyscy, lecz nie mizerna osoba stojąca przed ogniem...
Z utęsknieniem wpatruje się w płomień dziwna postać.
To on.
Jest nieszczęśliwy, jest wychudzony.
Od setek lat już nie pije i nie je.
Żywi się towarzyszem, ogniem.
Nieszczęśliwy i wychudzony cień pozbawiony został wszelkich radości.
Innym zabaw zazdrości!
Nie dopuszczony do nich jest, a na nie skazany. Na wieczność!
Z wszystkich stron dociera do niego odgłos zabaw zakazanych.
147
Ze ścian, sufitu i podłogi.
Dom żyje!
Cień jest połatany cały, z małych kawałków pozszywany.
Z czego?
Z wyrzutów sumienia jest zrobiony. Ot tak, skonstruowany.
-Ja jestem sam, gdy inni się bawią. Mogę patrzeć, lecz nie dotknąć.
Swój żal przelewam na was . Na żer wypuszczam ogień, lub go odbieram.
Wy gdy się bawicie ode mnie nie jesteście lepsi. Sprawiacie mi katusze i ja czasem się wam odwdzięczam.
-Więc jesteś...
-Sumieniem! Tak. To ja wywołuję wyrzuty sumienia. I co ty na to?
-Dlaczego tutaj jesteś?
-Nie rozmawiaj ze mną w ten sposób! Nie torturuj!
-Jesteś potrzebny. Twój dręczący ogień budzić nam się pozwala i sięgać wzrokiem, gdzie wzrok nie sięga.
Potrzebujemy twojej zazdrości twych cierpień i od ciebie cierpienia. Czekasz na Boga?
-Jeśli go spotkasz wcześniej, powiedz mu ode mnie to słowo, że ja go...
-Ja też.
-To dobrze.- odpowiedziało sumienie do swoich zajęć wracając, ludzi obserwować.- Kochasz Klaudię?
Pociąga cię. Pragniesz jej ciała...
-To nie jest twoja sprawa.
-Wszystko jest moją sprawą!
Przestaję nad sumieniem się litować.
Jest wścibskie.
Wścibskie jest sumienie jak każda dewotka.
Sumienie zabija. Oskarżam cię o zbrodnie najwyższą , o tysiące nowych depresji!
Oskarżam lecz i współczuję, lituję nad tobą i twym więzieniem.
Jest mi przykro.
Z jakiego powodu?
Sprawiedliwości, której nigdzie nie odnajdziesz.
-Kochasz Klaudię, żonę czy Boga?
-To jest moja sprawa, a ty, o tym wiem, że znasz moją odpowiedz.
-A Ryszard? Kochasz go pomimo tego kim jest i co światu zrobił?
-Dlaczego pytasz?
-Po prostu jestem ciekaw.
Nie chcesz to nie odpowiadaj!
Idź! Idź po to, po co przyszedłeś. Idź do szatana. Precz! Odejdź ode mnie! Wynoś się!- nie pozwalam mu dwa
razy tych słów powtarzać.
Wychodzę za siebie się nie oglądając.-Chodź za mną.- słyszę głos nowy-Kim jesteś?- pytam przyglądając się dziwnemu stworzeniu-Jestem Titptok.- odpowiada stwór ze skrzydłami- Twoim przewodnikiem. Pospieszmy się. Nie pozwólmy panu
czekać...
Titptok jest dziwny. Zamiast twarzy ma oczy. Wszystko widzi, gdziekolwiek nie patrzy, i tak jednocześnie na
wszystkie strony.
Na nagim ciele nie dostrzegam włosów.
To piekło.
Zapewne są przez ogień opalone.
Jego skóra jest cala czerwona, lecz mila w dotyku, gładka.
Wygląda , gdy jest w ogniu jak ogień.
Nie rozróżnisz, nie dostrzeżesz kształtów.
Jest nagi, więc na pierwszy rzut oka dostrzegłem, że brakuje mu pewnych, do życia ludziom niezbędnych
organów.
Z pleców wyrastające skrzydła się rozpostarły.
Mam wolną wolę więc nic mi nie zrobi.- myślę w chwili gdy szponami łapie i wzbija się ze mną.
W górę!
To jest nawet przyjemne uczucie.
Jakie?
Latanie.
-Już czas.- informować się mnie od czasu do czasu stara- Szybujemy do piekła. Patrz i obserwuj, bo będziemy
przelatywać nad wieloma krainami.
Nad światem pięknym, dla ciebie orientalnym.
Patrz. Naciesz oczy.
148
Spójrz tam. To czyściec.- wskazuje mi zimny kraj we mgle zanurzony.
W samym sercu czyśćca, ponad mgłę wystaje wielka ośnieżona góra.
-Z jej szczytu wypatrują przelatujących Aniołów, ale one tutaj rzadko, raz na tysiąc lat przylatują....Za to często
ja tędy latam z kumplami i w błąd tych na dole wprowadzamy.
To nasza ulubiona zabawa.
Nazywają ją Gołębią Górą.
Mijamy szczyt, na którym ktoś myśląc że jesteśmy aniołami, z radości podskakuje i w naszym kierunku rękami
wymachuje.
Kto nas zobaczył, jest szczęśliwy.
Kierujemy się w stronę mroku...
-To mój dom. Jesteśmy prawie na miejscu. Pan już się niecierpliwi, ważnym dla niego jesteś gościem.Zagłębiamy się w czarną chmurę. Utrzymujemy, tak mi się wydaje, ten sam kierunek.
Obok, raz po raz przelatują demony, dziwne stwory, których kształtu nie dostrzegam i których nie rozróżniam.
Jednak je czuję.
Mijają się z nami zaledwie o milimetr.
Rozwijają jak i my, ogromne prędkości.
Ta chmura tętni życiem, wielki tłok w niej panuje, jak w godzinach szczytu, w święto zmarłych , na autostradzie,
gdy jedziesz samochodem.
Demon, gdy dostrzega, że zderzyć się boję, że twarz zasłaniam ukradkiem się śmieje.
Jego to bawi.
Gdy już tracę cierpliwość, dostrzegam czerwień szatańską, wydobywającą się ze stolicy piekielnego imperium.
Gdzie on ma swe pałace?
Wewnątrz wulkanu mieszka, w lawie. Skromne jest jego, nie tak jak watykańskie, mieszkanie.
Mieszka w wulkanie i kąpie się w lawie.
-Nazywamy ją 2 Dies Irae, na cześć wielkiego dnia, naszego upadku, zwycięstwa.
Dzień gniewu tak czy inaczej, jeśli jeszcze nie nadszedł, i tak nadejdzie.
-Nie jesteś pewien czy to, co dzieje się na ziemi jest tym na co czekacie?
-Jeśli już, to może być tylko wstępem, namiastkom tego co nastąpi.
-Dlaczego 2?
-Bo dzień gniewu ma dwa znaczenia.
-A więc dzień gniewu może dla ludzi okazać się największą klęską, ale i tez największym zwycięstwem?
-Może. Tak samo jak to, że jaja są kwadratowe.- nie wiem czy, ale wydaje mi się, że demon żartuje. Może chce
być zabawny, lecz nie jestem tego pewien, bo nawet jeśli tak jest, to nie cieszą mnie jego piekielne żarty.
Niezbyt mu to wychodzi.
-Skąd ty miałbyś o tym wiedzieć?
-O czym?
-O tym jak wyglądają jaja na ziemi. Widzę, że tobie co nieco brakuje. Coś nawet więcej...przyjacielu.
-Myślałem o strusiu...-mówi więcej niż zwykle się czerwieniejąc.
Widzę, że szatan stworzył istoty wiele gorsze od siebie, takie, które wszystkiego wszystkim zazdroszczą.
Nawet się temu nie dziwię, gdyż sam jest ich pierwowzorem.
Titptok ma już mnie dosyć, jest zdenerwowany, więc rusza w dół z jak najszybszym zamiarem się mnie pozbycia,
do celu dostarczenia.
Lądujemy wewnątrz wulkanu, na czerwonej, lecz nieszkodliwej lawie.
Ściany, podłoga i wszystkie meble z niej są zbudowane.
Jednak nie są gorące, choć na takie wyglądają.
Nie parzą.
-Przyszedłeś?- słyszę gruby, męski glos-Tak. – spoglądam dumnie przed siebie. Jestem wyprostowany.
Żyjmy ciekawie, z honorem umierajmy!
-Nie bój się, nie gryzę. Mam dla ciebie propozycję.- Lawa w człowieka się zmienia, lecz nadal postać z którą
rozmawiam, jakby płonie i jest czerwona.
Nie wiem czy ma oczy.
Przywołuje obraz, iluzję Klaudii. Niczym klon jej wierna kopia stoi i nic nie mówi.
-Piękna kobieta, ale ty o tym wiesz przyjacielu.-jak zwierze on swą zdobycz obwąchuje- Ładnie pachnie. Jestem
z nią od dnia jej narodzin, i wcześniej...Wieczorami wtulam się w jej włosy, śpię obok.
-Nie przyszedłem rozmawiać.
-Nie wątpię.
-Oddaj to, do czego nie masz prawa. Zostaw ziemię w spokoju i oddaj mi syna.
-Każdy ma cel. Każdy, więc i ja, przyjacielu.
-Nie jestem twoim przyjacielem. Przestań mnie tak nazywać.
149
-Nawzajem. Ty częściej mnie niż sądzisz wzywałeś. Ty tak pierwszy do mnie powiedziałeś.- przez chwilę panuje
niezdrowa cisza.- Bynajmniej, nie zrozum mnie źle. Spójrz –ręka na ścianę pokazuje, na której natychmiast
pojawiają się obrazy. To lepsze od kina, gdyż widzę żywe postacie.
Są jakby obok, lecz wiem ,że daleko.
Widzę błąkającego się w piekle Tymona. Policjant brnie wśród miliardów cierpiących dusz torując sobie drogę.
Nawet o tym nie wie.
Myśli, że sam na tym pustkowiu jest porzucony, sam bez nikogo, zapomniany przez wszystkich, przyjaciół i
wrogów.
Widzę i czuję jego i ich cierpienie.
Otacza go szarość z której świat do którego został zrzucony się składa.
Takie jakie wiódł i teraz jest jego istnienie.
-Czy on żyje?
-Ciało tak, lecz wewnątrz pomału umiera, jego dusza jest coraz słabsza i powoli się poddaje.
Ale ty przecież przyszedłeś po coś innego. Nie interesuje cię los kolegi, przyjaciela.
Nie interesuj się grubasem. Po co ci on?
Szatan klaska w ręce, a pod ścianą natychmiast ukazuje się mała postać.
Patrz! Mamy Ryszarda. Spójrz na syna...
-Zabieram go.
-Nie tak szybko Patryku, przyjacielu, demonie. Nie bądź pewien nigdy i niczego. Ja tylko chcę zabić nudę,
szukam rozrywki, nie pragnę władzy.
Choć mówią, że jestem nieuczciwy, dam ci uczciwą szanse.
-Ryszard.- szatan jest zadowolony, choć kiwa przecząco głową, szatańską łepetyną z niedowierzaniem potrąca.
Interes to interes . Nie ma nic za darmo. Jeszcze tego nie rozumiesz?
Pomyśl co możesz oferować mi w zamian.
-Duszę?
Oddasz mi duszę?- niecierpliwie czeka na odpowiedź.- A może mi to nie wystarczy?
Może się nie zgodzę?
I co wtedy? Czy masz coś, co możesz mi zaproponować?
Ale, ale...kogo my tu jeszcze mamy?- znowu pojawiają się nowe postacie- Przyjaciół, czy poświęcisz przyjaciół?
Ja przez mych zostałem zapomniany i zdradzony...
Czy ty swoich zdradzisz?
Widzę na ścianie docierającego do bram piekła Leonarda.
Wchodzi, lecz na ziemi niestety wiarę pozostawia.
-Może nikt nad nim nie czuwa? Może nie ma swojego anioła stróża?
Obraz miga, zanika, a gdy na nowo się pojawia widzę skutego grubymi łańcuchami Leonarda.
Przechodzące obok niego dusze przystają, zbliżają się i go dotykają.
Dlaczego?
Bo jest żywy.
Obelżywe słowa w jego kierunku rzucają i w twarz nimi trafiają.
Skuty jęczy i siebie się wstydzi.
Ogląda swój świat, ten który tak bardzo pragnie ocalić.
-Zobacz i ty co on widzi.
Na moich i oczach Leonarda tysiące ludzi wykorzystuje dzieci:
Do pracy w kopalniach,
Seksualnie.
Na naszych oczach zboczeńcy gwałcą kobiety, niektórzy potem zabijają.
Widzę ss.- mana – to zamierzchle są czasy, lecz kto wie czy nie wrócą. Czy ma znaczenie to, że było to kiedyś,
jeśli się zdarzyło?- Trzyma niemowlę za nogi.
Uderza głową dziecka o mur, lekko, a potem z całej siły.
Robi to bez opamiętania, bo tego, który się urodził nienawidzi.
Ma swoich kolegów.
Oni też tak robią.
Zabijają, bo lubią, niekoniecznie , bo im kazano.
Dziecko i jego żywa matka znajdują miejsce spoczynku na dnie studni z zdrową wodą.
Dzisiaj woda smakuje inaczej...
Widzimy umierających za ojczyznę, tych samych, których zaniedbane dusze krążą wokół i w twarz Leonardowi
plują.
Za co?
Za to, że ziemię którą chce ocalić, oni nienawidzą.
Za to, że robili to samo, lecz jak to się skończyło?
Za to, że o nich wszyscy zapomnieli, już nie są wdzięczni i się nie modlą, więc skazują na wieczne potępienie.
150
Za nich umieraliśmy!
Kto?
Bohaterowie wyższych idei!
Troje młodych ludzi katuje czwartego, słabszego sąsiada.
Krzyczą, że to jego wina.
Byli po prostu ciekawi jak to jest kogoś zabić...
Kolejna egzekucja wstrząsa sercem moim i Indianina. Jest taka zwyczajna, lecz to, że jest zgodna z prawem
dających wyroki, ich usprawiedliwia.
Tylko my wiemy, że tym razem to była pomyłka, że umarł niewinny.
Ten, który zabił jedząc chrupki, w telewizji śmierć skazanego ogląda.
Jest zadowolony, choć winny.
Jest zgodna z prawem:
Ludzkim i elektryczności.
Nasza sprawiedliwość jest taka przyjemna!
Giń! Smaż się draniu!
Widzę śmierć.
Jej twarz to zlepek wszystkich umierających twarzy, wojowników, przodków naszej cywilizacji i tych nie
owłosionych za bardzo, współczesnych.
-Dlaczego? Nie chcę tego widzieć!
-Wiedz, za co i kogo umierasz. Co cię czeka, jak ludzie cię wspomną. Ale...nieważne. Może nie chcę ciebie...
Może wcale twej duszy nie pożądam...
Wolę żebyś zdecydował, kto z twoich przyjaciół ma umrzeć, na zawsze zostać zemną.
Współpracować!
Za pięć minut, ktoś dotrze do jednej z tych kobiet- pokazuje dłonią na Klaudię i Natalię. Tak dużo im
zawdzięczam...Były przy mnie, pielęgnowały i się troszczyły.
Klaudia mnie kocha.
Natalia rany w szpitalu leczyła.- i zgwałci. Ty masz wybrać którą, inaczej spotka to obydwie.
Zgwałci a potem zabije. Nie będzie sam, bo przyjdzie ich wielu.
Pytanie jest proste.
Którą?
Poświęć jedną, a ocalisz drugą. Nad Ryszardem się zastanowimy.
-Uciekajcie- krzyczę, lecz nie reagują, bo mnie nie słyszą-Ocal je, jeśli potrafisz. Jeśli się poświecisz, to swe reguły żelazne nagnę. Cóż, mogę wziąć zamiast je, ciebie.
Ocal, a Bóg ci tego nie zapomni.
Czas mija. Mija czas...Za to go lubię i za to, że mija nie lubię.
Przyjacielem kiedyś, teraz jest wrogiem.
Śmiertelnie się boję, tego co zrobię. Coś obok mnie przechodzi się nie łasi jak kot do mnie i nie zwraca na mnie
najmniejszej uwagi.
Bezczelny to zwierz z mych snów jest , choć się znamy, teraz mnie ignoruje.
Pamiętam , gdy by go snu wpuścić prosił, taki był miły...więc ja to robiłem.
Teraz odwiedza mnie na jawie, jest świadkiem mojego upadku.
Ten zwierz, to niewdzięczne jest bydle!
Jest trochę inny. Wtedy dorodny rumak z głową do góry podniesioną, teraz tylko jedno w nim się nie zmieniło, w
trudnych chwilach pozostało.
To duma.
Gwiazdy obserwuje, lecz inne jego jest ciało, mniej dorodne.
Nie, to iluzja. Jego oczy nie w gwiazdy, one wpatrują się ponad wszystko.
Jego ciało jest połatane, pozszywane z kawałków.
To duma i honor przy życiu go utrzymuje, tym skóra jego jest napompowana, to ma zamiast kości i ciała.
Napompowany jest honorem, czymś ulotnym, nie materialnym.
Dawniej byłeś piękny i okazały a teraz?
Teraz masz metr wysokości.
Stoisz i mi się nie przyglądasz.
Mnie nie poznajesz?
Milczysz, choć kiedyś nie milczałeś, byłeś nawet czasem rozbrykany.
Od dnia zależało, od nocy.
Czasem?
Czas mija.
Znika natychmiast, gdy tak bezczelnie mu się przyglądam.
Lampa, w której mieszka szatan, drga, potęgę jego ukazuje.
151
Czas jak Wisła płynie, nie trafia jednak do morza,. Lecz do innego, choć też wielkiego akwenu, do przestrzeni
odległej, gdzie swemu królowi służy, jest mu podległy.
Jak Kraków historii zamierzchłej.
**
Kobieta miraż skinęła głową.
Oferuje nagość.
Z piaskiem palącym na udach...daje Leonardowi znak,
By przyszedł, go woła.
Daje znak, chce się kochać.
Z ust chce wydobyć pożądanie.
Podejdź, zamknij oczy.
-Moja słodka Casy...zdradziłem cię. Nie dotrzymałem słowa.- Leonard przed mirażem się usprawiedliwia- Co z
Klaudią i Natalią?- pyta go postać Patryka-Są martwe.- złe odpowiada-Zdradziliśmy je...
Niestety nie udało nam się nikogo uratować. Jesteśmy za słabi, z trudem utrzymuje się na nogach i oddycha.
Świat przestał istnieć. My nie byliśmy go warci.- Leonard rozmawia z demonem za Patryka przebranym, lecz
tego nie zauważa.-Tyle cierpienia na nic.
-I wyzwolenie. Wiesz co się okazało? Nie, bo i skąd miałbyś wiedzieć, szamanie. Nie ma sądu, nie ma Boga.
Rozglądnij się, wszędzie jest tak samo.
Nie ma początku, istnieje chaos.
Tylko chaos. I tak bez końca...- Patrzą razem na nowy pojawiający się obraz. Kogo?
Pani Maria wygląda na chorą.
Jest stara, jakby trędowata.
Leonard o nią i jej córkę się martwi.
Gdzie Casy?
Czy żyje ?
Co z nią się stało?
Znikąd pojawia się trzech napastników.
W ułamku sekundy powalają staruszkę na ziemię. Coś się stało, lecz szaman nie wie co, bo obraz jest zamazany.
Znów powraca ostrość.
To zboczenie.
Starsza pani wije się chwilę na ziemi, a potem wstaje.
Znajduje wysłużone rajstopy i je zakłada.
-Mamo! Gdzie jesteś?- krzyczy gdzieś w domu Casy.Tak samo jak matka i ona jest bezbronna...
Syn orla zostawia ślady bosych stop na śniegu,
Wspina się na górę lodową.
Pióropusz ozdabia dumę. Tak! Ciągle cały.
Tak, barwy nie zmyte.
Indianin spotyka dziwkę zabawiającą się w oczekiwaniu na swego kochanka.
W ręce zwisa, przyjemny w dotyku dla grzesznych rąk, sopel.
Umie się nim posługiwać.
Pierwszy razem na szczycie są razem.
Dłoń w dłoni...
Ruszają bez słowa w kierunku zorzy.
Spójrz! To nagi Indianin z kobietą w bok wrośniętą.
W ślad za ptakiem odlatują.
Razem z iluzją Patryka patrzy Leonard na czekających zbirów w cieniu. Oni na Casy w korytarzu czekają.
Dwóch obserwatorów widzi ohydną, męska twarz.
Jego pożądanie i gwałt zbliżają się do kobiety szybko.
-Ona za chwilę przestanie tęsknić za tobą, za czymkolwiek. Czy ciebie kiedykolwiek wciągnęło życie?
-Tak...
-Masz okazję to zmienić.
152
-To początek namiętnej nocy! – znów ostrość się pogorszyła. Widzą tyko dwa cienie. Męski , który leży na
kobiecym...
-Pomogę ci stąd wyjść.- Patrykowej iluzji wyrastają skrzydła. Podlatuje do góry na nich i wyciąga do Leonarda
pomocną dłoń.
Leonard jest w studni.
Demon unosi się na czerwonych skrzydłach i nieco wiruje, nie wisi spokojnie.
Czeka.
-Wydostanę cię z tego więzienia. Zerwę twe łańcuchy!
Obrazy umierających kobiet docierają do Leonarda świadomości.
Cierpi jak cholera.
-Chcę stąd odejść!- krzyczy, i rozkazuje.Rozkazuje i krzyczy!
Komu?
Chyba samemu sobie.
-Podaj więc dłoń, a będziemy wolni. Poproś mnie o pomoc, a ja to zrobię. Zobacz, one umierają.
Musisz się pospieszyć.
Patrz jak cierpią.
-Nie! – Leonard nie może się by prosić szatana, do tego zmusić-Nie chcesz spojrzeć, ale wiesz o tym. Czujesz, że jesteś winien ich śmierci.
A Tymon?- pojawia się natychmiast, gdy demon wypowiada jego imię. Szatan rytmicznie porusza skrzydłami,
bardzo to lubiJego też zabiłeś! Patrz na niego! Jest martwy!
Pamiętasz ten strach?
Sparaliżował cię.
On miał rodzinę...
Chcesz z nimi się spotkać? Ja ci pomogę!
Zabiją cię jednak niechybnie, za to co im uczyniłeś. Za to że zabiłeś jej męża i ich ojca.
Gdy dowiedzieli się o śmierci Tymona przeistoczyli się zamiast płakać w niezłych skurwysynów.
W gang!
W mafię!!!.
Zabiją cię.
Jeśli poproszą ja im pomogę.
Tak samo jak tobie.
Proś! O litość błagaj!
Podaj tylko dłoń, jakoś sobie poradzimy, ominiemy winy. Sięgnij do mnie a odnajdziesz szczęście.
Jeszcze nie jest za późno.
-Nigdy nie jest za późno!- Leonard wcale bardziej niż przed chwilą nie myśli jaśniej , przytomniej.
To działa instynkt.
To on sprawia, że szaman wskakuje w ścianę, wnika w nią i się przemieszcza.
Nie w czasie, lecz w przestrzeni.
-Nie zawiedź mnie Casy...Nie zawiedź.- szept rozchodzi się po krainie cieni.Demon patrzy na to co się stało, zaskoczony ma wyraz twarzy.
Nie wie jak się zachować.
-I po co mi to wszystko...- przysięgam, to jego świadczące o zmęczeniu słowa. O braku wiary w to co robi.**
365 dzień,
pochylona postać w zaciemnionym pokoju
nad świstkiem opalonego papieru
drżącą ręką wylewa atrament
Proszę o azyl...
Prosisz?
W 365 dniu , 365 osób oddaje się medytacji,
365 piór wydaje się znać tylko e słowa.
153
Każdy prosi...
-Czy oni wrócą?
-Tak. – odpowiada Klaudia spoglądając głęboko w oczy Natalii- Patryk zawsze wraca. –mam nadzieję, w
myślach dodała-Leonard też, tylko nie tak od razu. On potrzebuje czasu. Jest dobrym człowiekiem choć w to nie wierzy, choć
nie zdaje sobie z tego sprawy.
Jak dziecko dopiero po latach uświadamia sobie co chce zrobić i czy słusznie postąpił.
Jakiego dokonał wyboru.
-Znam Patryka bardzo krótko, lecz czuję, że mogę mu zaufać. Wiem, że jest dla mnie kimś wyjątkowym i , że on
też mnie kocha.
-Jak tam jest?
-Gdy umrzesz?
-Tak.
-Ja nie wiem. Nie umarłam. Byłam tylko gościem , a oni pokazali mi to, co chcieli żebym widziała.
Wiedz jedno...Ja za śmiercią nie tęsknię, i ty nie spiesz się do niej. O życie trzeba i musimy walczyć.
Teraz wiem, że warto.
Uświadomili mi jak ważna jest miłość. Teraz jestem od niej uzależniona, od tego, którego kocham.
Bez niego umrę, nie będę żywa.
Rozmawiałam z tymi, którzy dopiero mają się narodzić...przyszłymi dziećmi.
Wszyscy czekają na połączenie z Bogiem.
Nie tam, lecz tutaj na ziemi mamy, by to osiągnąć szansę.
Oni tam są! Widziałam ich miliardy, więc świat musi się odrodzić, bo oni tutaj zmierzają, na ciała czekają.
Nie jest wszystko stracone. Wygramy!
Chcą uczynić świat lepszym.
-Jednomyślnie? Kim są?
-Są wszystkim.
-A piekło?
-Jedno wiem. Ziemia na pewno nim nie jest. Nie jesteśmy zwierzętami. Może z odległych galaktyk
przybyszami...
-Może w snach do swych krain nieświadomie wracamy, odwiedzamy ojczyznę...-Natalia poprawia knota przy
płonącej świeczce- Może tam mamy swych bliskich, tych którzy nas wzywają. Czasem wydaje mi się, że w snach
moja rodzina nie wola...Myślisz, że to możliwe?
-Nie wierz snom, nie są bezpieczne. To bagno. Nie słuchaj tych, którzy cię wołają. Nigdy ich nie wołaj i nie
wypatruj!
-Dlaczego?
-Bo potem będziesz pragnąć ich dotyku, jedności...
-Czy to minie? Czy o nich potem zapomnę?
-Mam nadzieję, że tak, lecz szczerze w to wątpię. Są jak wampiry. Musisz zginąć by inni byli bezpieczni.
-Boisz się?- głos drży Natalii-Śmierci? Na wszystko przychodzi pora. Jeśli mam umrzeć, to i tak nic na to nie poradzę, ale nie sądzę, by było
mi to pisane.
Jestem raczej podekscytowana, ale...tak, boję się bardzo.
Boję się bardzo o świat i o Patryka.
-Ja nie chcę umierać. Nie jestem jeszcze gotowa. Rozumiesz?
-Boisz się, że nie trafisz do nieba?
-Nawet nie wiesz jak bardzo. Jeszcze sobie nie zasłużyłam. A ty?
-Zrozum jedno. My nie umrzemy!
-A Patryk i Leonard?
-Oni nas ocalą. Musimy tylko w nich wierzyć.
-To nie takie proste...Dorastałam z Leonardem. Wiem, że to koniec. Zobaczyłam to w jego oczach.
Tak tęsknił za swoją odwagą, za szlachetnymi czynami. Tak bardzo...
Marzył o czasach takich, w których można oddać życie i zostać bohaterem.
Odnalazł swoją odwagę.
Wiem, że nie wróci...
Tego pragnął, a ja...Ja szanuję jego decyzję.
Wiem, że umrze w chwale, tylko czy to coś zmieni? Czy świat ocali?
-Nieprawda! On nie umrze! Nikt więcej nie umrze. Mamy wybór. Zawsze jest czas na podjęcie decyzji.
154
-Nawet jeśli , to i tak już dawno temu wybraliśmy naszą przyszłość.
-Jeszcze możemy ją zmienić. Odbudować świat, który będzie lepszy.
-Nie rozumiesz? To jest niemożliwe. Natura ludzi nigdy się nie zmieni. Jeśli w to nie wierzysz, to jesteś naiwna.
Jesteś?
-Może jestem.- stłumiony stuk przerywa rozmowę. Ciszę dochodzący z lampy szmer co chwilę przerywa.
Lampa żyje! Drga tak, jak drga ziemia.
-Oni zaraz przyjdą tu. Chodźcie zemną. Chodźcie, bo zginiecie.- są oślepione blaskiem bijącym od anioła.
Postać sfruwa a one zbiegają po schodach.
Przed blokiem na widok zbierających się osób przystają i nad tym co robić dalej się zastanawiają.
-Czego oni chcą?- pyta Klaudia-Przyszli po was.- słyszy glos anioła- Nie obawiajcie się jednak. Nadchodzi czas rozwiązania. Idźcie pośród nich
i nie obawiajcie się.
Wiara. Pamiętajcie, wiara was ocali.- Anioł znika niezauważony, a dziewczyny boją się, biernie na rozwój
wydarzeń czekają.
Ciszę przerywa wstrząs , i wybuch, który razem z nim następuje. Budynek wali się i płonie.
Ogień sięga daleko w górę, tak wysoko, że gwiazdy go dostrzegają.
To nie ziemia...
To tylko jedno miasto płonie.
Z każdego budynku wydobywa się ogień.
Miliony osób skrytych w ciemnościach dostrzega łunę, w jej kierunku podąża.
Wokół dwóch kobiet ktoś bezczelnie kradnie powietrze. W zamian dym czarny im oddaje!
Więcej! Więcej i śmielej!
Niżej! Padnijcie na ziemię, opóźnijcie swoją agonię.- szeptają czyścicieleTłum przygląda się kobietom stojącym u progu śmierci.
One tracą przytomność...
Gdy znów oczy otwierają, dostrzegają nad sobą młodego policjanta.
On je przeniósł i uratował.
Są mu wdzięczne.
W poszarpanym mundurze, z twarzą pokrytą sadzą już nie wygląda tak przystojnie.
Kto?
Detektyw Sandemo.
Czyżby?
Natalia innego jest zdania. Bacznie mu się przygląda.
-Nie uciekniecie!- ktoś krzyczy.Policjant jest ranny, ciężko sapie. Wyciąga broń zabraną wcześniej pojmanemu człowiekowi w drogim
garniturze. To broń Grega, drugorzędnego zastępcy dyrektora banku.
To Greg właśnie krzyczy, w ich kierunku idzie...
-Wypleńmy zło! Wypleńmy, a odzyskamy słońce! Wypędźmy szatana, a wszystko wróci na swoje miejsce!
Wyrwijmy dom w którym mieszka!
Wyrwijmy im serca!
Domagajmy się sprawiedliwości!
Ja się domagam! A wy? Czy chcecie takiej jak dawniej ziemi?
-Tak. Chcemy!- ludzie krzyczą, ze zrozumieniem kiwają głowami- Precz! Precz z szatanem!
Precz z tymi, które go przywołały, dziewczynami.
Precz z jego nałożnicami!
Do Klaudii i Natalii wszyscy się zbliżają, na nie spoglądają.
Ktoś stoi im jednak na drodze.
To stróż prawa.
Policjant celuje w tłum. Grozi oddaniem strzału, że zabije każdego kto się zbliży.
To na fanatyków nie działa. Nikt na groźby nie reaguje.
Oddaje pięć strzałów, jednak nie celuje do ludzi. Nie może, więc strzela w powietrze.
Nie może nikogo zabić, boi się sumienia.
-klik, klik klik- krzyczy pistolet.
Dajcie mi kule!
Dajcie naboje!
Chcę zabić!
Chcę w waszej obronie zabijać!- sprawiedliwości domaga się pistolet.Człowiek z nożem dociera do ofiar pierwszy...
Jeśli Patryk i Leonard nie żyją , kto nad nami zapłacze?- Zastanawiają się razem:
Natalia i :
Klaudia.-
155
On odszedł...
Chwila ciszy, bliskich rozpacz.
Kilka miesięcy upragnionej czerni,
Kilka niedzielnych spotkań nad mogiłą brata.
Obowiązek.
To chwila w pokłonie marnego ciała
Przed dawno wyschniętym krzyżem,
Teraz dziwnie pustym...
Tylko zardzewiałe już gwoździe rzucają smutny cień na dom Boga,
Smutny dla obcych...
Jesteś obcym?
On odszedł.
Człowiek bez prawa życia za życia, jednak odszedł.
Oczekuję niedzieli byś mógł nad marnym grobem zapalić papierosa,
Byś miał gdzie go zgasić...
Jeśli jesteś obcym, to jak Bóg cię rozpozna?
Przeraźliwy krzyk rozdziera powietrze .
Krew w ziemię wsiąka w płonącym mieście.
*
Te bestie tak dużo wiedzą...- rozmyśla Patryk uginając się pod twardym spojrzeniem szatana-Czyż nie boisz się życia?- pyta demon-Ja?- pytam z niedowierzaniem- Przecież to ty zostaniesz unicestwiony. Jakie to uczucie żyć tysiące lat i czekać?
Czekać...
Czy ty wiesz na co czekasz?
Jakie to uczucie, żyć wiedząc, że wszystko co robisz, kiedyś upadnie?
-Twój Bóg opuścił ludzkość. Tym się martw! Nie próbuj sięgnąć wzrokiem za wzgórze, bo tam nic nie ma.
Nic, co mógłbyś zrozumieć.
Ty tak mało wiesz...Nie znasz nawet rąbka Boskich i moich tajemnic. Gdybyś je poznał twoje życie straciłoby
sens, a ty byś umarł z przerażenia, z do tego kogo kochasz odrazy.
Nie dam ci ich poznać.
Nie spodobałyby ci się.
-Bóg nas kocha! Czuwa nad nami. Jest gdy go wzywamy.
-Czy kiedyś go widziałeś, jak wygląda?
-Jest duchowo...
-Duchowo? To tak jakby go nie było. Nie pomaga wam, bo tak jak kiedyś ode mnie teraz od was się odwrócił.
Nie jesteście już jego pupilkami. I dobrze.
Pewnie coś nowego sobie stworzył.
Wami już nie zawraca sobie głowy.
-Nieprawda.
-Wytłumacz mi więc mój drogi przyjacielu dlaczego Bóg, jeśli kocha dzieci umierać im pozwala?
Dlaczego rodzą się nieuleczalnie chore, czasem już martwe niemowlęta?
Dlaczego matki tak często rodzą i na śmietnik wyrzucają bezbronne noworodki.
Odpowiedz!
Bóg im kazał!
Rozumiesz!
Bóg im kurwa kazał!!!
-Nieprawda.
-Milczenie jest przyzwoleniem! Czy Bóg z tobą kiedykolwiek rozmawiał?
-Nie.
-Bo go kurwa nie obchodzisz!!!
156
Bo Bóg tak chce. Jesteś inteligentny, zastanów się, pomyśl. Nic nie dzieje się bez jego woli.
-To twoja zasługa. Zło to twoja zasługa.
-Nie, gdyby Bóg tego nie pragnął, gdyby nie chciał żeby ludzie się zabijali, żeby wojen nie było, to tak by się
stało.
-To nasza wolna wola.
-Wymówka. Wolna wola to tylko wymówka, usprawiedliwienie. Pojmij prawdę. Przyjmij ją.
Słowa szatana, jego teorie układają się w całość, jak puzzle świetnie do siebie pasują.
Wątpliwości mam szereg, lecz nie mogę dostrzec wiary.
Wiary we mnie...
Ktoś się do rozmowy dołącza, słyszę wyraźnie jego słowa. Znam, lecz kim jest nie pamiętam.
Znam go na pewno.
Pod wpływem jego słów moje ciało dziwnie reaguje:
Czuję zaciskającą się na gardle stalową dłoń.
Ona się zaciska, miażdży co popadnie.
Dwie tony ciężaru na pierś mi spadają, oddychać nie pozwalają.
-To jest uczucie towarzyszące przeklętym istotom. Chcesz tego? Odwróć się od Boga , a sam skażesz się na
cierpienie. Wybieraj!!!
-Kim jesteś?
-Kimś , kogo nie pozbędziesz się nigdy. Zawsze z tobą zostanę. Jeśli wybierzesz zło, będziesz miał dwóch
panów!
Mnie i szatana.
W piekle na zawsze z tobą zostanę.
Skażesz i mnie na wieczną pracę, na w ogień wieczne patrzenie, na zabawę...
-Kim jesteś?
-Znasz mnie. Sumieniem. Tak szybko zapominasz...
-Zabij mnie!- spoglądam na szatana- Wszystkich zabijasz, więc zrób to i zemną, ale oddaj syna!
-Szlachetny, szlachetny tak jesteś szlachetny, lecz jest już za późno. Klaudia z Natalią nie żyją.
Gram sprawiedliwie. Chcę, żebyś wiedział wszystko, znał sytuację. Więc oddajesz mi się?- szatan-Tak!
-Weź go sobie. – Ryszard znikąd się pojawia i podchodzi do mnie- Jest smutny.-Oddaję ci ciało, lecz nie duszę!!!- z całych sil krzyczę chłopca mocno chwytam. Nie puszczę!!!
Tuli się do ojca dziecię.
Demon szerzej otwiera oczy. Cały płonie. Jest z lawy!
-Przepraszam.- szepczę do syna w momencie, gdy nad nami przelatuje Titptok. Wiem, że z nim idzie po mnie
śmierć.
Zniżył lot.
Wracając zaczepia szponami o bark.
Poraża mnie nieznany ładunek, diabelska elektryczność.
Jak długi padam na ziemię, na lawę co zaczyna mnie parzyć.
Umieram, lecz jeszcze walczę.
Mgła zalewa piekło. Z niej dostrzegam wyłaniające się dwie postacie.
Biała mgła zmienia powoli na czarny kolor, przesiąka jadem piekielnym.
Coś schwyciło mnie i zaczyna wlec po ziemi, po lawie...
Do piekła.- jestem o tym przekonany- W najczarniejsze odmęty.
Widzę otwierającą się czeluść.
Sięga po mnie.
Przegrałem...
*
*
-Bierz chłopca! Co z Patrykiem? – krzyczy wyłaniający się z mgły Leonard.
-Nie żyje. – bezzwłocznie odparł szatan-Tymon, zobacz co z nim!- wydaje rozkazy podekscytowany Indianin.Patryk leży bez ruchu na ziemi. Wygląda na martwego.
Co z twoją duszą przyjacielu?
Grubas zbliża się do niego. Dotyka serca, mierzy puls.
Niestety nie wyczuwa niczego.
-Nie rób mi tego...Wstawaj!
-Co z nim?
-Nie oddycha...
Chłopiec niczego nie rozumie. Bez słowa obserwuje cale zajście. Jest jakby nieobecny, choć odzyskał kontrole
nad własnym ciałem-
157
-Możecie odejść. – informuje ich zadowolony z siebie szatan- Weźcie Ryszarda i idźcie stąd. Szybko, nim
zmienię zdanie.
-Puszczasz nas tak po prostu?
-A dlaczego nie? Taką zawarłem z Patrykiem umowę. Za was oddał życie. Dlatego nie żyje.
Słowa dotrzymam.
Chyba że...zostać się zdecydowaliście?
Biorą chłopca za rękę i powoli zaczynają się wycofywać. Obserwują jednak szatana, wzroku z niego nie
spuszczają, bo mu nie wierzą, niczym na zaufanie w swoim życiu sobie nie zasłużył.
Dlaczego?
-Bo w kłamstwach jest dobry! Ot...taki jest po prostu...
-A Patryk?- Tymon zatrzymuje się i szuka nowego rozwiązania.
Lepszego, gdzie Patryk przeżyje. Chce zabrać jego ciało, lecz nie wie jak to zrobić, jak demon zareaguje...
-Dla niego jest już za późno.- przemawia do nich lawa- Spójrzcie na ścianę- lawa się rozstępuje.- To przejście do
waszego świata.
Wejdźcie tam, a znajdziecie się na ziemi.
Wrócicie:
Indianinie do pustych dni,
Grubasie do tłustych potraw.
Wynoście się stad! Nikt was nie potrzebuje! Nie ma tu dla was miejsca! Nie pozwolę wam czyścić kopyt!
Wynoście się skurwysyny!
Spoglądają po sobie. Wiedzą, że nie mogą pokonać zła, szatana zabić. To niemożliwe.
Chcą, lecz nie potrafią do walki się zmusić.
Leonard pierwszy podchodzi do przejścia.
-Odsuńcie się. Szatan może kłamać. Może chcieć nas w piekielny wir posłać, zabić. Kto wie, jaki los kryje się za
tymi drzwiami, jaka pułapkę przygotował.
-Nie rób tego. Nie możemy mu zaufać. Spójrz jaki jest pewny siebie, jaki zadowolony. Coś knuje.-grubas trzęsie
się jak galaretaLeonard wykonuje nagły ruch. Rękę do przejścia wkłada. Nic z drugiej strony nie wyczuwa.
Nic, dzięki czemu szatana mógłby rozszyfrować, jego intencje.
Mężczyźni boją się zaryzykować, wskoczyć w przejście.
Szatan uśmiecha się coraz szerzej, unosi coraz wyżej ze swoim tronem, by lepiej widzieć, by móc dokładnie ich
obserwować.
-Ja dotrzymałem słowa. Nie ma innego wyjścia. Wasz czas się kończy, panowie.
Oto wasza ostatnia szansa- Uśmiech diabelski znika a na jego miejscu pojawia się głupia mina i zaskoczenie. Nie
wierzy w to co widzi.
Ryszard mężczyznom się wyrywa i w otchłań skacze.
Skacze nie w wskazane miejsce, lecz w lawę...
Nie spala się, nie płonie, nie umiera.
Chłopiec skoczył w miejsce, w którym dostrzegł swą mamę, potężnego anioła.
Anioł wskazuje mu drogę.
Tymon i Leonard też się nie zastanawiają. Ciało Patryka w lawę wrzucają i skaczą w wir, tuż za nim.
Z martwym Patrykiem jednak się rozdzielają. Dziwna siła, jakaś energia z rąk im go wyrywa.
Nie pozwala odejść z piekła martwym.
Ciało zabiera, własność szatana.
Lecz obrońcy ziemi czasu na zastanawianie się, na walkę nie mają.
Nie czują nic pod stopami. Z trudem oddychają.
Są w wirze, z zawrotną prędkością do ziemi zmierzają.
Ciemność na chwilę zamienia się w przerażającą czerwień.
Czy to świat umarł, czy umiera?
Czas zamazuje się, załamuje w wielu miejscach. To punkty zwrotne stojące od początku do końca na drodze
ludzkiej cywilizacji.
Te punkty, to czasy w których ludzkość możne wiele zyskać, lub wszystko stracić.
Są ich miliony!(jeśli nie miliardy)
Podroż trwa sekundę, a dzisiaj sekunda, to prawie wieczność.
Gdy Tymon wymiotuje, myśli, że jest już na ziemi.
Otwiera oczy i widzi, jak bardzo się mylił.
Jego buty są zabrudzone ostatnim obiadem:
Brokułami i szparagą!
Nie sądził, że zobaczy tak wielką łunę.
Wielkim ogniem, płonącym miastem jest zafascynowany.
Nie płacze, lecz wie, że przyjdzie na to pora.
158
Stracił przyjaciela...
**
Dwudziesty wiek.
Na podobiznę pobranych Boskich próbek
W tajnych laboratoriach rządowych
Utrzymujemy przy życiu śmierć.
Tworzymy od podstaw nieudany eksperyment
Tworów ludzkich wyobrażeń.
Czy nasza śmierć robi dobre wrażenie? W ułomnych uliczkach naszych miast,
W królestwie odmieńca
W królestwie pożerających łapczywie swe odchody
Łamią krzyż.
Wszystko wg planu.
TO BOŻE NARODZENIE!
**
Jak was zabić aby wydobyć jak najwięcej przyjemności?- zastanawia się Greg, zastępca dyrektora banku.
Nie trwa to długo, gdyż wpada na genialny pomysł.
Po minucie Klaudia, Natalia i ich obrońca, młody policjant stoją na dachu Warszawy, starego samochodu.
Nie ruszają się w ogóle.
Dlaczego?
Gdyż ruch jakikolwiek sprawia, że pętla mocniej na szyi się zaciska, powietrze zabiera.
Klaudia z trudem utrzymuje równowagę.
Próbuje lewą ręką zatamować potężne krwawienie.
Rana jest głęboka.
Skóra na jej ramieniu na boki się rozchodzi.
By nie umrzeć, wie, że natychmiast potrzebuje lekarza.
Blednie, gdyż krwi coraz mniej płynie w jej ciele.
25 cm potarganego ciała krwawi i będzie krwawić.
Wraz z światem...umiera.
Płacze uwięziony obok policjant.
Już czas. – Natalia spoglądając na tłum, o tym ,że to ostatnia w jej życiu chwila jest przekonana-Wracajcie do szatana! Cholerne czarownice ! Szatańskie pomioty, i nasienie! – tłum pragnie zemsty, krzyczy,
osądza.
Diabeł pisze scenariusze, podsuwa im słowa, i do czynów podjudza.Tym razem zginą!
**
Zło nie ominęło również rodzinnego Leonarda miasteczka.
Obiegło całą ziemię zataczając krąg.
Od początku do końca.
Kataklizm ten rozprzestrzeniał się w sposób porównywalny do zdetonowania bomby nuklearnej.
Działa bardzo podobnie.
Kto to wymyślił? Kto jest prawdziwym autorem?
Szatan czy człowiek?
Gdy ktoś wytężył wzrok, postaci chodzącej po zgliszczach się przyjrzał, dostrzegł śmierć.
Tych ,którzy się chowają w ciemności, szuka.
Nikt nie wynalazł uniwersalnej szczepionki przeciw złu.
Najnowsze mieszczące się w stanach zjednoczonych laboratoria nie pomogły!
W każdym miasteczku panuje mrok, widmo się rozprzestrzenia:
Nędzy i rozpaczy obraz.
Tuż ponad domem pani Marii z zadziwiającą prędkością przemieszczają się czarne chmury.
Dokąd?
Kto to może wiedzieć...
159
Na tarasie zrujnowanego domu , na krzesłach siedzą, odpoczywają dwie kobiety.
Nie poruszają się.
Casy coś mówi, prowadzi rozmowę, od czasu do czasu czekając na odpowiedź, lecz te nie następują.
-Już niedługo, mamo przyjedzie Leonard. On do mnie wróci, ślub weźmiemy.
To dobry facet!
Takiego nam trzeba.
Pomoże nam dom wyremontować...
Dach pomalujemy i wydamy wielkie przyjęcie, ogromne wesele.- wiatr przystaje i słodkim głosem się delektuje,
pochłania piękno, jej dźwięk, gdyż mało jest piękna.
Się przysłuchuje.
Wiatr się odwdzięcza. Rozwiewa kobietom włosy...
Czule dotyka i głaszcze delikatnie.
-Założysz tą zieloną, suknię. Jest piękna! Wyglądasz w niej wspaniale! Tą którą ubrałaś na ostatnie spędzone
wspólnie z ojcem urodziny.
To było w święta...
Odprasujemy tatowy garnitur.
Zrobimy pranie, posprzątamy mieszkanie.
Będzie cudownie!
Tylko troszkę odpocznijmy. Jestem zmęczona bardzo, bardzo, tym co się stało.
Przywitamy gości...
Dawno ich nie widzieliśmy, więc będzie o czym rozmawiać.- pod stopami Casy ląduje ptak. To młody kruk-Czego chcesz?
Czarny przybysz też zda się, że pyta:
-Na co czekasz?
-To pytanie nie odpowiedź. –My w przeciwieństwie do młodej, prawie indiańskiej, lecz jednak białej
dziewczyny nie rozumiemy ptaków, ich mowy ciekawej i śpiewu pięknego.
-Czekam na wschód słońca!
-Kiedy ono powróci? Kiedy to nastąpi? Nic nie widzę, gdy latam w tych ciemnościach.
-Już niedługo. Poczujesz na twarzy znów ciepło, i blask zobaczysz. Piękny dzionek.
Kruk nie rozumie tych słów, przecież zamiast twarzy ma pióra.
-Kim jest ta martwa staruszka?
-Która?- pyta zdziwiona Casy-Ta siedząca obok ciebie, na krześle.
-Ty głuptasie, to nie jest staruszka. – Casy pomyłką ptaszka jest rozbawiona. Ptaki mają małe móżdżki- To jest
pani Maria, moja matka, ale tak wszyscy ją nazywają:
Pani Maria. Lubi gdy tak się do niej zwracamy, to takie dystyngowane. I nie jest martwa, tylko zmęczona nieco,
wiec śpi. Cicho się zachowuj , bo ją obudzisz.
Tak słodko wygląda, gdy odpoczywa, gdy śni a jej oczy zamknięte.
-Czeka na wschód?
-Właśnie.
-Pozdrów ją ode mnie, jeśli się obudzi- kruk żartuje, chichocze i na glos się śmieje. Umie martwych ludzi od
żywych odróżnić.
Niechybnie to prawda.
-Dziękuję. Na pewno się ucieszy. Jesteś bardzo miły.
Z za ganku wyskakuje ujadając Kicek, pies Leonarda. Głupi kruk boi się o własne życie, więc natychmiast
wzbija się w powietrze i w popłochu, bez pożegnania ucieka.
Ptak odleciał.
-Odwiedź nas jeszcze! – krzyczy za nim kobieta.
Kickowi obok nogi Casy jest najwygodniej. Leży ocierając się o nią od czasu do czasu.
O Casy nogę.
Rana Klaudii wypluwa z siebie coraz większe ilości krwi.
Stoją na samochodzie.
Auto drga, a pętle coraz mocniej uciskają szyje. Powietrze zabierają.
Do próbujących pchnąć pojazd ludzi dołącza jeszcze dwóch katów.
Auto powoli rusza, już nie opiera się. Zabiera ze sobą ostatni dach ratunku...
160
Tak jak Warszawa płonęła na wojnie...Jak od niej kiedyś sojusznicy i teraz wszyscy od potrzebujących się
odwrócili.
-Precz z nimi!
Precz z Szatanem!- tłum krzyczy, skanduje, jest niespokojny.
-Oddajemy ci twoje dziwki!- czyjś donośny głos wybija się ponad inne. On tu jest przywódcą!-Boże! Opanujcie się...Oddaj nam słońce.- prosi ich stara kobieta i do Boga lamentuje. Wznosi do góry dłonie!
-Zamknij się wiedźmo!- gruby rzeźnik jest zły. On też tutaj jest przywódcą!- Odrąbiemy im głowy i ku
przestrodze powiesimy na drzewie, resztę zakopiemy!
To strzygi są złe, nic nie pojmujesz?
Mówię wam- zwraca się do innych-to jedyny ratunek na odzyskanie świata dawnego! Bóg się gniewa!
Bóg przeze mnie mówi:
Zniszczcie nasienie zła, złe strzygi, a ja ze słońcem wzejdę na niebie!
Powieśmy i zetnijmy im głowy!
-Ma rację!
Rację ma!
-Łżesz! Ludzie to kłamca! Jak możecie zabijać niewinnych?- do wszystkich krzyczy ksiądz w sutannieSkazujecie się na gniew Boży! Na wieczne w ogniu potępienie!
Opamiętajcie się, gdyż ten człowiek to nie prorok! On jest szalony!
Opamiętajcie się póki macie jeszcze szansę, okazję!
-Do diabla z klechą!- rzecze rzeźnik- Greg, który na zawsze tylko zastępcą dyrektora pozostanie, podbiega do
księdza i wymierza kijem mocny cios w głowę. Człowiek w sutannie upada i chwyta się za obolałe, za krwawiące
miejsce:
-Opanujcie się! Opanujcie, gdyż Bóg jest blisko!- Mężczyzny z kijem te słowa nie powstrzymują, zamachnął się ,
by znowu zaatakować, by skrócić ziemskie księdza cierpienie- Ale lamentująca kobieta podbiega, szarpie się z
nim. Uderzyć księdza nie pozwala.
-Zostaw go! Przeklęty skurwysynie!- kobieta chce chwycić go za gardło, lecz Greg jest szybki, jak lis przebiegły.
Śmiertelnie uderza kobietę w głowę.
Z rany wydobywająca się odrobina mózgu wycieka na asfalt i parując stygnie.
-Zabił moją matkę.
-Do cholery z nią. – tłum się tym nie przejmuje, trupa obserwuje.-Skurwielu zabiłeś moją matkę!- krzyczy kobieta lekkich obyczajów, dziwka mówiąc potocznie. Podbiega do
sprawcy zbrodni i nóż chce zatopić w jego ciele.
Niestety jej to nie wychodzi.
Mężczyzna bez trudu unika ciosu i kijem z całych sil w brzuch ją uderza.
Dziwka słania się na nogach. Krew z jej ust po czerwonych wargach spływa.
Biel twarzy stanowi z nią kontrast.
Greg, na drugie ma Zastępca- imię- podbiega do samochodu i mocnym pchnięciem ostatecznie pozbawia podłoża
ludzi z pętlami na szyjach.
Jedzie Warszawa!
-Kurwa. Zabił Mary. – z niedowierzaniem kilka razy powtarza rzeźnik. Mery to dziwka, ale i jego siostra.
-Widziałeś? Zabił Mary.- tłumaczy chudzielcowi w okularach, lecz ten tylko wzrusza ramionami.
Nie znał Mary i gówno go to obchodzi.
-Nie zabijajmy.- ktoś krzyknął, lecz cicho, bez przekonania.
-Zamknij się! – słysząc reakcję ludzi milknie:-Kto to powiedział?
Zabijmy go! Jest z nimi w zmowie...
Do obserwującego egzekucję Grega, podchodzi od tylu, przepychając się przez tłum rzeźnik.
W ręce trzyma ostrzony wczoraj toporek, którym wymachuje.
-Zabiłeś Mary!- krzyczy i ścina odwracającą się właśnie głowę.
Krew tryska na wszystkie strony, plami drogi garnitur i rzeźnika kraciastą koszule.
Greg nie żyje!
Greg umarł!
Już nie dostanie awansu, nie zostanie dyrektorem banku...
Krew plami Klaudii bladą, lecz żywą jeszcze twarz.
Jeszcze wiszący , choć się słaniają, żyją.
Rzeźnik z odrazą kopie jeszcze drgającą głowę, a ona odbija się jak piłka od samochodu i upada obok Mary , tej,
która żyje.
Sprawiedliwość nie istnieje?
-Niech Bóg ma nas w swojej opiece.- szepta ksiądz cicho, ku przestrodze...
161
W tym momencie, w którym jeszcze rozbrzmiewają jego słowa, z niewyobrażalną prędkością olśniewająca kula
światła o wielkości miasta uderza w ziemię i na wszystkie strony się rozpada, na świat rozprzestrzenia.
Stary ksiądz żegna się, próbuje wstać z ziemi, przywitać Pana...
Niewidzialne podłoże znajdują stopy wiszących, którzy z ulgą łapczywie chwytają powietrze.
Życie ich nie przemija...
Z ulgą oddychają, smak słodki kosztują, na nowo odkrywają konsystencje tego, co wdychają.
Są żywi!
Sznury uciskające ich szyje rozpuszczają się, są energią, więc się w energię zmieniają .
Płoną a ich drobinki upadają na ziemię i w nią wnikają.
Rana Klaudii zasklepia się i nie krwawi. Na jej twarz rumieńce powracają.
Plastuś wraz z kobietą, którą od pierwszego wejrzenia pokochał, wkraczają w nowy etap życia.
Światło, które zauważają ich wzywa, więc idą w kierunku źródła energii.
Czują, że nic im nie grozi, że są bezpieczni.
Wychodzą ze sklepu i do setek zmierzających w tym samym kierunku ludzi dołączają.
Czują czystą miłość. To ona wzywa ich do wielkich czynów!
Z wszystkich budynków, z ciemnych zakamarków ulic ,z okolicznych wiosek i miast dołączają do procesji
licznie ludzie i zwierzęta.
Wszyscy zebrani idą, by stać się świadkami wielkich wydarzeń, by o tym co się dzisiaj dzieje swym wnukom
poświadczyć, lub umrzeć, jeśli to sąd ostateczny.
Wchłaniają życiodajne światło, zachłystują się nim.
Nie wszyscy idą za ich przykładem. Niektórzy szukają schronienia w najciemniejszych zakamarkach piwnic, w
miejscach ciemnych, gdyż boją się spotkania z Bogiem.
Teraz rozumieją wartość swoich czynów, swojej grzesznej przeszłości. Przekleństwo, piętno grzechu nagle
rozumieją , lecz się go nie wypierają.
Nie Bóg lecz szatan. Ten, w którego wierzą ich obroni.
Dlatego nie idą lub NIE IDĄ do Boga, o sobie przypominają lub nie przypominają. Jak kto woli!
Wolna wola!
Są zbrodnie które odżywają, dusze zepsutych ludzi się boją, w mroku schronienia szukają.
To nie pomoże!
Ci bardziej bezczelni w tłum się wtapiają w nadziei na niesłuszne zbawienie.
Nie żałują swoich czynów, myślą:
Bóg się pomyli i nas zbawi.
On się pomyli???
Więc idą, by się nie zdradzić w milczeniu.
Wiele osób spogląda w kierunku źródła jasności.
Około stumetrowa, z daleka widoczna postać spogląda z góry na wiernych i niewiernych.
Ona widzi wszystkich, i każdy ją dostrzega.
Emanuje z niej wielka, bliżej nieokreślona moc.
Jest potężna.
U ludzi wzbudza podziw , strach i uwielbienie.
Psy witają ją przyjaźnie machając ogonami.
Czy to jest Bóg? – zebrani zadają sobie w myślach pytanie, lecz boją się głośno mówić, bo on by to usłyszał.
Sąd ostateczny?
Wszyscy milcząc, na przekaz Boży czekają. Nikt nie śmie nawet głośno oddychać.
Po światła prawicy stoi anioł, po lewicy anioł.
Gniewnie na świat spoglądają, na tych, którzy Boga i dzisiaj chcą przechytrzyć.
Oni umrą!
Za trójcą na rozwój wydarzeń czeka armia miliarda nieśmiertelnych Aniołów. Tych, którzy w obronie Boga
walczą i bez mrugnięcia okiem zabijają.
W lśniących zbrojach jak słońce błyszczą. Ich miecze w dłoniach wzniesione są godne uwiecznienia, w myślach,
na obrazach, dla potomnych.
Godnych zapamiętania jest dzisiaj wiele obrazów.
Broń aniołów płonie!
Więc dzisiaj nie ma litości?
Nie.
162
Nikt, kto nie zasłużył jej nie doświadczy?- szeptają Boga wrogowieAniołowie lekko unoszą się na skrzydłach, w każdej sekundzie, kogo chcą mogą na ziemi zgładzić.
Płoną jak płonie czysta energia.
Wyglądają wspaniale.
I niewierni razem ze swoimi niedoszłymi ofiarami padają na ziemię.
Udają, że proszą o wybaczenie.
Chcą przez przypadek się zbawić, choć sobie na to czynami nie zasłużyli.
Biada nam...
Na całej ziemi ludzie wychodzą z domów i dziwnej postaci się przyglądają. Nie ma takiego miejsca na świecie, z
którego byłaby niewidoczna.
To prawo, czyje?
Boże.
KAŻDY GO WIDZI!!!
Obserwują jak czarny kolor ustępuje jasności.
Niedługo wzejdzie słońce...
Postać milczy, jest smutna gdy ludzkość w tak fatalnym stanie przed nią i klęczy i stoi.
Bóg dostrzega wszystko.
Biedni pobłądzili...
Ludzie są słabi, tak się poniżają...
Co zrobi?
Nikt o tym nie ma zielonego pojęcia, nawet aniołowie.
Bóg już podjął decyzję.
Aniołowie z prędkością światła jak gwiazdy, spadają na ziemie.
Są wszędzie ścigają cienie, zabijają je i niewiernych unicestwiają.
Są biali jak światło i tak szybcy, że ledwo dostrzegalni.
Całą ziemię odwiedzają, dom po domu, żadnego miejsca nie opuszczają.
Świetlista postać wykonuje ruch ręką, kogoś obecnym oddaje, zwraca tych, którzy za ludzkość w piekle
sprawiedliwości szukali.
Pojawia się zawirowanie powietrza, magiczny pomost, jakby tęcza, którą stwarzają świetliste drobinki energii.
Mienią się tysiącami niebiańskich kolorów, takich, których na ziemi nie uświadczysz.
Czy to nowa galaktyka się rodzi?
Nie, choć chwila również jest wzniosła.
To nadzieja, to łzy Boże...
Energia stworzyła pomost pomiędzy światami.
Po stworzonej drodze zstępują trzy osoby.
Skąd wracacie?
Z piekła.
Odpowiada:
Tymon i Rysiek i Leonard.
Choć w pierwszym, momencie wyglądają na świętych, wiedzą , że nie są piękni jak aniołowie, że są szarzy.
Trudno, nie będziemy im zazdrościć.
Czego?
Że są tacy wspaniali.
Po za tym aniołowie przybyli z niebiańskiej a oni piekielnej krainy.
Są szczęśliwi, nie zazdrośni!
Jeden anioł do klęczących kobiet podfruwa.
Pomaga wstać Klaudii i Natalii.
One podbiegają i wtulają się w ramiona Leonarda, Tymona i Ryszarda.
Przytulają się mocno. Klaudia płacze, ukradkiem patrzy w górę, wypatruje znajomej sylwetki tam, gdzie jej nie
ma.
Nie pyta o Patryka, gdyż odpowiedź może być tylko jedna:
On nie żyje.
Potrzebuje dotyku, wtula się więc w nich mocniej.
Pocieszyć ją niełatwo im będzie...
Trójca uderza w kierunku zgromadzonych mieczem.
Wydobywa się z niego potężna energia, światłość przy której słońce i pożar całkowicie bledną.
Świat wstydzić się powinien, gdyż szary jest i niekolorowy.
Boska aura wnika w wszystko, co staje jej na drodze.
Ludzie, ci którzy przeżyli inwazję aniołów dążą do osiągnięcia nowego, wyższego stanu w hierarchii duchowej.
Jeśli nie mogą, jeśli za nadto do grzechów są przywiązani, umierają.
Pada na nich trwoga.
163
Nic, co złe nie może umknąć i przetrwać. Nic się nie uchroni!!!
Energia wnika nie tylko w żywe organizmy, lecz we wszystko, co materialne, co ludzie wytworzyli.
Rozpuszcza wielkie osiągnięcia cywilizacji, które już jako pył niematerialny wnikają w glebę i na istotach
żywych osiadają.
I miasto i rozpuszczone samochody opadają na ciała zgromadzonych, dostarczają ciału nowego źródła energii,
już nikt nie będzie musiał, by się żywić zabijać ptaków i zwierząt.
Wieżowce, i pozostawione przez lata śmiecie i bomby atomowe w jednej chwili zmieniają się w energię.
Widok ten przerażający jest i piękny.
Domy, choć były takie piękne, takie bezpieczne także ulegają rozkładowi...
Zanieczyszczenia wszelkie się w świecący pył zmieniają.
Nic co przez ludzi na ziemi zostało wytworzone swego losu nie ominie. Nieważne czy metal jest to czy drewno,
roztopi się , ulegnie transformacji w energię, stanie dla ziemi i ludzi niezbędnym pożywieniem.
Także ciała zmarłych ten los nie ominął. Teraz pozostało po nich jedynie wspomnienie.
Nic co wykonane ręką ludzką nie zachowuje się całe, nie przetrwało rzymskie imperium więc i Las Vegas uległo
rozpuszczeniu.
Znikają pieniądze.
Energia rozprzestrzeniła się na cztery strony świata i w ułamku sekundy do punku wyjścia wraca.
Ziemia pierwszy raz od ponad stu lat oddycha całymi płucami śmiało.
I ludzie są jacyś inni, spokojni. Oni odżyli tak jak natura chciała.
Zwrócono im wolność!
To nie jest koniec świata, lecz początek nowej ery, w zgodzie z naturą człowieka panowania.
To wiek tryumfu dobra i natury!
Ludzie się cieszą, modlą, chwała Panu Wielkiemu!
Na świecie pozostaje niewielu ludzi, lecz wszyscy dobrzy i szlachetni, bo taka jest teraz ziemia.
Ich ciała pod wpływem wchłaniania energii , pozmieniały się , uległy mutacji.
Ludzie z podziwem się sobie przyglądają, z trudem rozpoznają.
Są inni, dawniej szarzy teraz piękni.
Wszyscy osiągają taki sam, równy sobie stan.
Od nich zależy droga dalszego rozwoju.
Ich ciała powoli wyrzekają się struktur materialnych, bolących kręgosłupów i obolałych kości.
Bardziej energią niż skórą i kośćmi się stają.
Energia otacza ich całych zewnątrz lecz i wewnątrz na nerkach i wątrobie osiadła.
Jest w całych ciałach, przenika je dokładnie.
Funkcje organów przejmuje i radzi sobie bezbłędnie.
Znikają wszystkie nękające ludzkość choroby.
Niebiańska aura osiadła we wszystkich rzekach, na ziemi i drzewie.
Znajduje się w jeziorach i morzach, więc gdy w wodzie się zanurzysz uzupełniasz energię.
Gdy zjesz owoc lub warzywo to pokarm, to tym się odżywiasz.
Tak samo gdy wyjdziesz na słońce, gdy potrzesz kamieniem o kamień, to wytwarza się energia, to pokarm
uzupełniasz.
Świat teraz jest taki piękny i doskonały!
Powietrze jest nią przepełnione, a ziemia oddaje we wszystkich plonach.
Owoce posiadają lepszy smak, smak rajskich, lecz udostępnionych jabłek.
Nic więcej już ludzie nie muszą jeść, wystarczy raz na kilka dni owoc, lub kąpiel w powszechnej energii.
Ciała ludzkie nagle zaczęły porozumieć się, wyrażać emocje na swój własny, kolorowy sposób.
Zamiast ubrań, pozostała otaczająca ciało aura, odsłaniająca ile zechce właściciel, energia.
Ludzie szybko zapominają...
Po kilku latach nie pamiętają czym były i do czego służyły ubrania.
Kolory ciała zdradzają nastrój właściciela i jego chęć nawiązania, lub nie nawiązania nowej znajomości.
Kolory wytwarzają się instynktownie, są szczere więc nikt już nie kłamie. Nikt tego robić nie potrafi.
Wciąż pozostał podział na mężczyzn i kobiet, lecz im nie tylko pozostały stare sposoby okazywania uczuć i
łączenia się, bo odkrywają tysiące nowych sposobów uprawiania seksu.
Udoskonalone ciała dają szereg nowych możliwości. To im się bardzo podoba!
Część istot, do niedawna ludzi podzieliło się na kilka grup, które:
-spędzają cale życie w morzu żywiąc się nim i jego energią,
-mieszkają, nie jak ich bracia i siostry przy brzegu, lecz w oceanach w wielkich głębokościach.
-mieszkają w najwyższych górach, gdzie ponad orłami się wznoszą i w locie własnym lot ptaków obserwują.
-zamieszkali na biegunie południowym i północnym,
Życie wszystkich stało się cudowne, bez bólu i chorób, dłuższe niż dotąd żył ktokolwiek.
Po kilku latach prawie przestali rozmawiać przez usta, gdyż telepatią się porozumiewają: -z obcymi:
Tylko z bliska,
164
-z rodziną, z kimś kogo kochają :
na odległość kilkunastu kilometrów.
Tak się stało zanim:
Klaudia zamknęła oczy. Gdy znów je otworzyła, obok stal Patryk.
We dwoje znajdują się w świetlistym pokoju.
Tańczą.
Mężczyzna całuje ją z wyczuciem, delikatnie.
Choć mają sobie wiele do powiedzenia nie wydobywają z siebie żadnego słowa.
Nic oprócz miłości. – rozbrzmiewa wokół francuska piosenkaBoże proszę nie rozdzielaj nas. Zabierz mnie lub zwróć jego.
Proszę...
Znów ją całuje, lecz smutek jest w jego oczach.
Na wieki się żegna z ukochaną .
Zamknij oczy.- szeptaJeżeli to zrobię, odejdziesz. Zostanę sama. Nie chcę! Nie chcę.- mówi wszystko, przekazuje swoje odczucia,
swój punkt widzenie, to, że go kocha, że potrzebujeMasz świat i Boga. Ocalony jest od zatracenia.
Ale nie ciebie. Proszę...
Zamknij oczy.
Robi to zapamiętując na wieki każdy szczegół pożegnania, wyraz twarzy mężczyzny, którego pokochała.
Ona:
Czuje nadal go obok.
Wierzy w Boga i cud, że znów go dokona...
Gdy otwiera oczy znajduje się w swoim świecie. To ląd wydarty z rąk zła!
To nasze zwycięstwo!
To ocalenie!
Wokół modlą się ludzie, ci, którzy pozostali ze swoją wiarą, których ona zawsze prowadziła, których do
zwycięstwa przywiodła.
Niewielu ich było...
Rewolucja się skończyła...
Dobro zwyciężyło.
Leonard w myślach Casy przekazał, że już w jej kierunku podąża.-były anioł jest przywódcą świata. On zna
telepatię.Casy, że czeka mu odpowiedziała.
-Witaj. – mówi radośnie Plastuś podbiegając ze swoją dziewczyną do Leonarda.
-Nie zasłużyłem na to...-Sandemo jest jakiś dziwny, blado wygląda. Jeszcze nie wierzy w to, co mu się
przytrafiło, w to co tutaj się stało.Istoty nadprzyrodzone wracają do swego królestwa.
Nic tu po nich. Robotę wykonali, więc nie odwracając się rozpływają...
Z pałacu znów tylko się przyglądają.
Ludziom?
165
Ich postępowaniu, temu co z wolnością czynią.
-Dziękuję wam.-szepta do nich Klaudia wpatrując się w niebo. Ktoś stoi obok, ktoś do kogo się przytula.
To mile, gdy:
We troje wraz z całym światem wschód słońca podziwiają:
Kobieta , mężczyzna i dziecko w nowym świecie jeszcze nie wiedzą jak się odnaleźć, lecz już są szczęśliwi.
-Kocham cię. – słyszy wtulając się w ciało ukochanego, w jego energię. Jak nigdy intensywnie go czuje, jego
ciepło, jego wibracje niecodzienne, kiedyś dla człowieka rzadkie, teraz powszechne...
Słońce nigdy nie świeciło tak jasno,
I nigdy nie było tak pięknie.

**********************************************************************************


woj. Małopolskie
e-mail: [email protected]
166

Podobne dokumenty