++ + LOS TAK CHCIAŁ Mary Lynn Baxter

Transkrypt

++ + LOS TAK CHCIAŁ Mary Lynn Baxter
+
+++
Mary Lynn Baxter
LOS TAK CHCIAŁ
1
Prolog
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Jesień, 1989
Beth Melbourne nie miała najmniejszych wątpliwości, że wypłakała już wszystkie łzy. Sądziła, że po wszystkim, co przeżyła, straciła szansę na ulgę, jaką sprawia
płacz. Okazało się, że bardzo się omyliła. Gdy tylko
otrzymała wiadomość, że jej najlepsza przyjaciółka
umiera w szpitalu, od razu zalała się łzami.
Następnego dnia, gdy wchodziła do niewielkiego
szpitala w swoim rodzinnym mieście, Shawnee w stanie
Luizjana, znowu poczuła, że zbiera się jej na płacz. Przez
chwilę czuła się zagubiona i bezradna.
Mrugając nerwowo powiekami, szła wzdłuż długiego
janes+a43
2
korytarza. Czuła na sobie spojrzenia personelu. Znała
niektórych pracowników, ale nie miała czasu na powitania i pogawędki. Czekała na nią misja, misja samarytańska. Musiała zobaczyć się z Rachel, nim będzie za
późno.
Gdy dotarła do pokoju nr 121, zatrzymała się na chwilę przed drzwiami. Po cichu modliła się, aby Bóg dał jej
siły na tę rozmowę.
Położyła rękę na klamce i już miała wejść do środka,
ale w tym momencie usłyszała za sobą jakiś szelest. Zamarła ze strachu, że mógłby to być Zach. Z całą pewnością akurat jego wolała tu nie spotykać.
Beth zmusiła się do zachowania pełnego spokoju.
Spojrzała przez ramię i z ulgą dostrzegła zbliżającą się
poważną kobietę w białym uniformie.
- Dzień dobry, jestem Jill Renfro, pielęgniarka, opiekuję się Rachel.
Beth odkaszlnęła.
- Nazywam się Beth Melbourne.
- Ach tak, to pani jest przyjaciółką Zacha... Pan
Winslow uprzedzał mnie o pani wizycie.
- Gdzie jest... pan Winslow?
- Wyszedł sprawdzić, co z Amandą, ale powinien
wkrótce wrócić.
Niewiele brakowało, a Beth odetchnęłaby z ulgą.
Przynajmniej teraz nie groziło jej spotkanie z Zachem.
- Jak... jak się czuje Rachel? - wyjąkała czując, że
siostra czeka na to pytanie.
- Obawiam się, że niezbyt dobrze - odrzekła Jill, patrząc na nią ze współczuciem. - Jest naprawdę poważnie
chora.
- Czy mogę do niej wejść?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
3
- Oczywiście. Jeśli będę potrzebna, znajdzie mnie
pani w pokoju pielęgniarek.
Gdy siostra odeszła, Beth przez chwilę stała przed
otwartymi drzwiami. Chociaż w pokoju panował półmrok, nawet stojąc w progu mogła zorientować się, że
był niemal pusty. Dostrzegła tylko umywalkę, niezgrabne krzesło i łóżko. Stojące na parapecie kwiaty ożywiały
okno jaskrawymi barwami, ale wnętrze pokoju pozostawało ciemne i ponure.
Blada, wycieńczona Rachel leżała nieruchomo na łóżku. Beth wzięła głęboki oddech i zbliżyła się do niej.
Jedno ramię Rachel leżało nieruchomo na kołdrze, drugie podłączone było do kroplówki. Niemal przezroczysta skóra nie skrywała żył i kości wychudzonych rąk
chorej.
Twarz Rachel, dotychczas zawsze pokryta opalenizną, teraz pozbawiona była koloru. Pod wpływem kuracji jej ciemne, niegdyś gęste włosy przerzedziły się.
W każdym kącie tego sterylnego pokoju czaiła się
śmierć.
Rachel, co się z tobą stało? - płakała w duszy Beth.
Dlaczego Rachel umiera? Przecież jeszcze nie skończyła
trzydziestu pięciu lat! Były rówieśnicami. To niesprawiedliwe, niesprawiedliwe - powtarzała w myślach.
- Czy wszystko w porządku? - spytała szeptem pielęgniarka, która ponownie pojawiła się przy drzwiach,
patrząc z powagą.
Rachel uchyliła powieki i z wielkim wysiłkiem skupiła wzrok na stojącej w progu przyjaciółce.
- Beth... - westchnęła niemal niedosłyszalnie.
- Jestem tutaj, kochana - odrzekła Beth, podchodząc
na palcach do łóżka. Usiadła przy wezgłowiu i ujęła
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
4
w dłonie bezwładną rękę Rachel. Wzięła się w garść
i powstrzymała płacz, ale nie przyszło jej to łatwo.
- Tak się cieszę, że przyszłaś - powiedziała Rachel
drżącymi wargami. W jej zapadniętych oczach pojawiły
się łzy. Wpatrywała się w przyjaciółkę.
Beth uśmiechnęła się do niej z bolesnym grymasem.
- Kiedy przyjechałaś?
- Jestem prosto z drogi.
- Musisz być zmęczona.
- Nie martw się o mnie, nic mi nie jest.
- Modliłam się, żebyś... żebyś zdążyła.
- Boże, Rachel... - Beth urwała, nie mogła mówić
dalej. Minęło kilkanaście sekund, nim odzyskała głos. Przyjechałabym już dawno, ale nic nie wiedziałam. Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił, że jesteś chora? Dlaczego utrzymywałaś to w tajemnicy?
- Myślałam... myślałam, że jakoś z tego wyjdę - Rachel odpowiedziała słabym głosem. Nie spuszczała
wzroku z twarzy Beth.
- Jeszcze wyjdziesz.
- Nie - odrzekła Rachel. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza i spadła na poduszkę. - Już za późno. Lekarze mówią, że rak przeżarł mnie całą - powiedziała
i przerwała, aby wziąć oddech. - Dlatego kazałam... żeby Zach zadzwonił do ciebie.
- To niemożliwe - zaprzeczyła Beth. - Na pewno można jeszcze coś poradzić. Nie pozwolę, abyś się poddała.
- Jestem zmęczona... taka zmęczona walką. - Rachel z trudem uniosła rękę i pogłaskała Beth po twarzy.
- Tyle przeżyłyśmy razem, nieprawdaż? Tyle bólu, tyle
cierpień. Więcej niż powinny dzielić przyjaciółki.
Beth pokiwała tylko głową w odpowiedzi. Mocno za-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
5
cisnęła powieki. Nie mogła się teraz rozpłakać, musiała
znaleźć w sobie siłę.
- Beth? - przerwała ciszę Rachel.
- Tak?
- Śniło mi się... śniło mi się, że nigdy nie wybaczyłaś
mi sprawy Zacha.
- Oczywiście, że dawno ci wybaczyłam - odparła
Beth. Miała wrażenie, że serce zamarło w jej piersi. Czy nie pamiętasz?
Rachel otworzyła szeroko oczy. Patrzyła teraz wyjątkowo przytomnie.
- Wiesz, że Zach nigdy nie przestał cię kochać?
- To nieprawda - odrzekła Beth. Cała się spięła.
- Tak, ale wszystko jest w porządku - wyszeptała
Rachel.
- Nie, Rachel, nie masz racji - zapewniła ją Beth.
Nieoczekiwanie zaczęła drżeć. Oddychała nierówno. Zach kocha ciebie.
Rachel zupełnie nie zwróciła uwagi na słowa Beth,
tak jakby ich w ogóle nie słyszała.
- Chcę, żebyś wiedziała, że gdy już umrę, to ty i Zach
macie moje błogosławieństwo...
- Rachel, proszę, nie mów tak - prosiła Beth. - To,
o czym myślisz, jest zupełnie niemożliwe. Niezależnie
od tego, jak bardzo tego pragniesz, nie mogę ci obiecać,
że...
- Ale o jedną rzecz z pewnością mogę cię poprosić...
Beth pochyliła się nad łóżkiem. Z każdą chwilą Rachel mówiła coraz ciszej.
- Skończmy, to cię męczy.
- Nie. Proszę, musisz mnie wysłuchać.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
6
- Dobrze - szepnęła Beth, ale w jej głosie słychać
było wahanie. - Słucham, o co chodzi?
- O Amandę - wyjaśniła Rachel, resztką sił ściskając
dłoń przyjaciółki.
- Co z Amandą? - wykrztusiła Beth. Obawiała się tego, co miało nieuchronnie nastąpić.
Zmarszczki wokół ust Rachel wygładziły się nieco.
Jej bezbarwne usta rozchyliły się w słabym uśmiechu.
- Wiesz, jaką jest dla mnie radością.
- Tak, wiem.
- Obiecaj mi, że będziesz ją widywać. Chcę, abyś zawsze była obecna w jej życiu.
Beth pomyślała z przerażeniem, że to już dla niej za
wiele. Nie mogła jednocześnie znieść widoku umierającej Rachel i przystać na jej absurdalną prośbę. Wyjrzała
przez okno, jakby miała nadzieję, że stamtąd nadejdzie
pomoc. Zobaczyła tylko ponure, zaciągnięte chmurami
niebo.
- Beth...
- Och, Rachel, czy zdajesz sobie sprawę, o co prosisz?
- Tak - odrzekła Rachel i nieoczekiwanie się zarumieniła.
- A co z Zachem?
- Nie przejmuj się nim - powiedziała Rachel uśmiechając się przez łzy. - Jakoś się z tym pogodzi.
Przerwała i wzięła głęboki oddech, tak jakby próbowała znaleźć siły na dalszą rozmowę.
- On... on po prostu zbyt wiele wycierpiał. Teraz nie
jest w stanie jasno myśleć.
- Odpocznij, dobrze? - poprosiła Beth. - Za dużo
mówisz.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
7
- Czy pomożesz mu wychowywać Amandę, niezależnie od tego, czego on sam będzie chciał? - nalegała
Rachel. Jej oczy świeciły gorączkowym blaskiem. Obiecaj mi!
- Dobrze, obiecuję - zgodziła się Beth i wybuchnęła
płaczem.
- Dziękuję - wyjąkała Rachel. Jej policzki miały
chorobliwie żółty odcień.
- Rachel! -krzyknęła ochryple Beth.
- Jestem zmęczona, taka zmęczona - szepnęła Rachel i zatrzepotała powiekami.
- Powinnam już pójść i dać ci odpocząć - rzekła
Beth, wycierając chusteczką oczy i nos.
Gdy Beth wstała i pochyliła się nad Rachel, aby ją pocałować, usłyszała jeszcze cichy szept.
- Pamiętaj, gdy umrę, nasza umowa wygasa.
- Rachel, Rachel - zaszlochała Beth, wpatrując się
w twarz swojej najlepszej przyjaciółki, tak jakby chciała
na zawsze wbić sobie w pamięć jej rysy.
- Sz... nie płacz. Niczego się nie boję... Pamiętaj
o obietnicy - dodała umierająca, po czym nagle zupełnie
zamilkła. Zamrugała jeszcze raz powiekami i zamknęła
oczy na dobre. Beth wpadła w panikę. Podeszła do drzwi
i zawołała. Siostra Renfro natychmiast wyszła z pokoju
pielęgniarek. Gdy zobaczyła twarz Beth, bez dalszych
pytań pobiegła do łóżka chorej.
- Siostro, czy... - Beth nie mogła dokończyć pytania.
- Nie, tylko zasnęła.
Beth z trudem wyszła na korytarz, zwaliła się na najbliższe krzesło i przez dłuższą chwilę siedziała bez ruchu, ciężko oddychając. Niewiele to jej pomogło. Poczuła gwałtowne mdłości.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
8
- Och, Rachel, Rachel - jęknęła. Raz po raz pow
rzała jej imię, z coraz większym przerażeniem. - Co
zrobiłam?
Beth świetnie wiedziała, co zrobiła, i to właśnie
przerażało. Złożyła obietnicę, której być może nie b
dzie w stanie dotrzymać.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
9
s
u
lo
Los tak chciał
Część pierwsza
a
d
n
a
c
s
janes+a43
10
1
Lato 1973
s
u
lo
Promienie słońca, którym udało się przecisnąć między gałęziami drzew, odbijały się od sfalowanej powierzchni wody w basenie. Beth uśmiechnęła się leniwie
i rozciągnęła wygodnie na leżaku.
W powietrzu unosił się upajający zapach storczyków
i róż. Gdzieś w pobliżu zaszczekał pies.
Beth uniosła twarz w kierunku słońca. Poczuła na policzkach lekkie, pieszczotliwe muśnięcie wiatru. Pomyślała, że życie jest wspaniałe. Machnięciem ręki odpędziła komara. Nie miała na co narzekać, może poza tym,
że w tym roku lato w południowej Luizjanie było jeszcze cieplejsze niż zwykle. Było potwornie gorąco, a na
dokładkę wilgotny wiatr z zachodu ściągnął nad miasto
smród z fabryki papieru.
Beth wzięła głęboki oddech i skrzywiła się niechętnie,
ale brzydki zapach nie skłonił jej do powrotu do domu
ani nie zmącił poczucia pełnego zadowolenia z życia.
- To śmierdzą nasze pieniądze, pamiętaj - wielokrotnie powtarzał jej dziadek.
Beth nigdy o tym nie zapomniała, zwłaszcza że dochody z fabryki miały pokryć koszt jej wesela. Jeszcze
a
d
n
a
c
s
janes+a43
11
trzydzieści pięć dni, siedem godzin i dwadzieścia minut
pozostało do chwili, kiedy złoży uroczystą przysięgę
małżeńską. Czegóż więcej mogłaby żądać?
- Pani Zachary Winslow - głośno wymówiła swoje
przyszłe nazwisko. Lubiła jego brzmienie, wydawało się
jej takie wytworne... Beth skuliła się na leżaku i cicho
zachichotała.
Zach. Na myśl o nim i o nadchodzącym dniu Beth poczuła podniecenie. Jednocześnie trochę się obawiała
przyszłości. Czy okaże się dobrą żoną Zacha? Czy da mu
szczęście?
Zach zawsze odgrywał ważną rolę w jej życiu. Znała go
„od zawsze". Ich ojcowie byli nie tylko współwłaścicielami fabryki papieru w Shawnee, ale również sąsiadami.
Jednak to nie z powodu bliskiego sąsiedztwa Beth
i Zach stali się nierozłączni. Chociaż ich rodziny obracały się w tym samym środowisku, nigdy nie składały sobie nawzajem wizyt. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że
starannie unikają takich spotkań.
Beth, która zawsze wynajdowała jakieś preteksty, aby
zobaczyć Zacha, spytała kiedyś tatę, czemu nigdy nie zapraszają sąsiadów na kolację.
- To proste, kochanie - wyjaśnił Foster. - Taylor i ja
codziennie razem pracujemy. Gdy opuszczamy fabrykę,
obaj mamy się nawzajem dość.
Beth musiała się zadowolić tą odpowiedzią i po jakimś czasie przyjęła ją do wiadomości. Mimo to nie
przestała widywać Zacha.
W dzieciństwie uwielbiała go i usiłowała chodzić za
nim krok w krok. Starszy od niej o cztery lata, był jej
bohaterem i wzorem. Nauczył ją pływać, jeździć konno,
pomagał odrabiać lekcje.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
12
Chodzili razem na jagody i razem łowili ryby w pobliskim strumieniu. Zach, śmiejąc się, zmuszał ją, aby
sama nabijała robaki na haczyk.
Beth czasami pozwalała sobie na wyskoki tylko po to,
aby zwrócić na siebie jego uwagę. Pewnego razu wspięła
się na wysoki dąb i udawała, że boi się zejść. Zach
z wielką troskliwością pomógł jej wrócić na ziemię. Gdy
objął ją ramionami, Beth przyznała, że tylko udaje bezradność. Dostała klapsa, ale nie wypuścił jej z objęć.
Innym razem Zach za mocno popchnął hamak i Beth
spadła na ziemię. Udała, że straciła przytomność. Zach
pochylił się nad nią i gorączkowo prosił, aby otworzyła
oczy. W końcu nie wytrzymała i parsknęła śmiechem,
ale Zach obraził się. Z wściekłością oświadczył, że takie
próby skracają mu życie.
Wspominając te czasy Beth uświadomiła sobie, że
Zach ją rozpuszczał, ale wtedy nie przyszło jej do głowy,
że zachowuje się egoistycznie. Choć Zach. cieszył się
ogromną popularnością wśród swych rówieśników,
a zwłaszcza rówieśniczek, nigdy nie żałował czasu na
rozmowy z Beth.
Dopiero gdy Rachel Carrington przyjechała do Shawnee i zaprzyjaźniła się z Beth, Zach zyskał nieco swobody. Ponieważ jednak nie miał ochoty stracić jej z pola
widzenia, z konieczności wziął pod swe skrzydła obie
dziewczyny. Wszędzie chodzili razem. W czasie weekendów często objeżdżali razem okoliczne bary i sprawdzali, kto z kim się spotyka.
Pewnego razu, gdy Rachel nie została zaproszona na
ważną zabawę i obie dziewczyny ubolewały nad tym faktem, Zach otoczył je ramionami.
- A może ja pojadę z wami? - zaproponował z szero-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
13
kim uśmiechem. - Z radością będę patrzył, jak inni zielenieją z zazdrości.
Beth zauważyła, że Rachel obrzuciła Zacha rozmodlonym wzrokiem, jednocześnie wylewnie mu dziękując.
W odpowiedzi Zach żartobliwie zburzył jej fryzurę.
Beth zdała sobie sprawę, że Rachel - podobnie jak ona
sama - jest zakochana w Zachu. Choć bardzo lubiła
przyjaciółkę, poczuła ukłucie zazdrości. Zach należał
tylko i wyłącznie do niej. Nie chciała go dzielić z nikim.
Od dawna odczuwała dziwny niepokój, ilekroć Zach
na nią spojrzał, nie rozumiała jednak, co się z nią dzieje.
Podobnie nie wiedziała, czemu czuje się źle i wpada
w irytację, gdy Zach patrzy na inne dziewczyny.
Od tej chwili Beth zaczęła uświadamiać sobie swą kobiecość i zaczęła spoglądać na dorastającego Zacha zupełnie innym okiem. Wyobrażała sobie, że pewnego dnia
pocałuje ją i powie, że jest dla niego kimś ważnym.
Doczekała się tego, kiedy skończyła szesnaście lat.
Grając w tenisa potknęła się i skręciła nogę. Zach natychmiast rzucił się na pomoc i wziął ją na ręce. Beth
splotła dłonie na jego karku i spojrzała mu w oczy. Nagle oboje poczuli, że łączy ich jakaś czuła więź.
- Och, Beth - szepnął Zach. - Tak cię kocham, że
chyba zwariuję.
Gdy pocałował ją, mocno i namiętnie, Beth poczuła
zawroty głowy. Zmysły walczyły z rozsądkiem. Przecież Zach to niemal starszy brat, jej najlepszy przyjaciel.
Ale czyż nie pragnęła właśnie tego, co stało się przed
sekundą? Czuła, jak jej serce bije w szybkim i mocnym
rytmie. Czy powinna się tego wstydzić? Dlaczego? Poddała się uniesieniu. Pragnęła, by Zach znów ją pocałował.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
14
Od tego dnia stali się zupełnie nierozłączni. Chociaż
Beth podejrzewała, że i Rachel jest zakochana w Zachu,
nigdy z nią o tym nie rozmawiała. Wszyscy uznali za oczywiste, że Zach kocha Beth i to z nią zamierza się ożenić.
Większość koleżanek i kolegów Beth, włącznie z Rachel, nie mogła doczekać się matury. Wszyscy chcieli
wyjechać z Shawnee. Natomiast Beth nie potrafiła nawet
wyobrazić sobie życia gdzie indziej. Kochała to małe
miasteczko, z jego wysadzanymi dębami ulicami i nowymi biurowcami, kontrastującymi z pamiątkami z czasów świetności Południa.
Na głównym placu miejskim zwykle przesiadywali
zasuszeni staruszkowie, żując tytoń i gawędząc o wyścigach konnych i starym, dobrym życiu na plantacjach bawełny lub orzeszków ziemnych.
Zdaniem Beth, było to świetne miejsce do życia, pracy
i wychowywania dzieci. Właśnie to było jej marzeniem:
wyjść za Zacha, osiąść w Shawnee i wychowywać dzieci.
Nieliczni przybysze, którzy osiedlali się tutaj, często
narzekali, że miejscowe społeczeństwo dzieli się na zamknięte kliki. Zamiast powiedzieć nieznajomemu
„dzień dobry", mieszkańcy Shawnee pytają: „Z jakiej rodziny pochodzisz?"
No cóż, niewątpliwie było w tym ziarno prawdy, ale
według Beth zalety życia w Shawnee zdecydowanie
przeważały nad przykrymi stronami miasteczka.
W pewnej chwili zorientowała się, że z radia dochodzą dźwięki jednej z ich ulubionych piosenek. Wyciągnęła rękę i nastawiła radio na pełny regulator.
- Na litość boską, dziecko, przecież zaraz ogłuchniesz!
Beth obróciła głowę i uśmiechnęła się do postawnej
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
15
Murzynki, która pojawiła się w drzwiach domu. Jess kręciła głową z dezaprobatą.
- Och, Jess, przyznaj, że sama lubisz Charliego Richa. Zresztą wszystko jest lepsze od opowieści o Nixonie i Watergate. - Przerwała na chwilę i gniewnie się
skrzywiła. - Ostatnio w radiu wciąż gadają tylko o tym.
Jess Hollister wytarła dłonie w fartuch.
- Hm, to nieważne, co ja lubię, a czego nie. Myślę
o twoim ojcu. Sama wiesz, że zawsze pojawia się wtedy,
gdy się go najmniej można spodziewać. Ostatnio jest
w kiepskim humorze, chyba sama zauważyłaś.
Beth spoważniała i ściszyła radio.
- Masz rację- westchnęła. -Tak bym chciała, aby on
i Trent przestali się kłócić.
- Dobrze o tym wiem, kochanie - odrzekła Jess z pobłażliwym uśmiechem. - Z biegiem czasu problemy
z twoim bratem same znikną.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz - powiedziała
Beth.
- Może masz ochotę na świeże ciasteczka i szklankę
lemoniady?
- Mmm, znakomita propozycja. Jess, proszę cię, nie
zapomnij przygotować koszyka dla Zacha i dla mnie.
Gdy przyjdzie po południu z pracy, chcemy wybrać się
na piknik.
- Tak, już upiekłam placek z brzoskwiniami. - Jess
zmarszczyła się w uśmiechu. - Zach bardzo go lubi.
- Dzięki, Jess. - Beth uśmiechnęła się słodko. - Będę
o tym pamiętać.
- Myślę, że nie tylko to - prychnęła dobrodusznie
Jess i poszła do domu. Beth z uśmiechem odprowadziła
ją wzrokiem. Jess Hollister pracowała w Cottonwood od
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
16
bardzo dawna i Beth nie potrafiła sobie wyobrazić życia
bez niej. Jessie była wszystkim: zastępczą matką, przyjaciółką i gosposią. Beth przyszło do głowy, że po ślubie
będzie bardzo do niej tęsknić.
No cóż, dorosłość wiąże się z opuszczeniem rodzinnego domu i Beth świetnie o tym wiedziała. Spojrzała na
skąpany w słońcu, wysoki budynek. Po raz nie wiadomo
który podziwiała wspaniałe kolumny, widoczne przez
okna kryształowe żyrandole i ozdobne schody. Z okazałej siedziby promieniowało spokojne, uroczyste piękno.
Co z tego, że w wielu miejscach popękał tynk, że konieczne było malowanie oraz wymiana wykładzin i firanek? Beth od dawna toczyła z ojcem wojnę o przeprowadzenie niezbędnego remontu, ale jak dotychczas tata
zbywał ją obietnicami. Nie przejmowała się tym zbytnio,
bo te niedoskonałości nie przesłaniały piękna Cottonwood. O znaczeniu tej posiadłości decydowała również
jej historia. Rodzina Melbourne'ów mieszkała tutaj od
wielu pokoleń. Według opinii przodków Beth, nie było
na ziemi innego miejsca, które bardziej przypominałoby
raj - niż właśnie Cottonwood.
Beth spojrzała na obsypane kwiatami drzewa i zgodziła się z tą opinią. Za drzewami rozciągały się łąki,
przecięte wysypaną białym żwirem drogą dojazdową.
Jeszcze dalej widać było tor wyścigowy i stajnię. Na łące
pasły się konie ojca, ze smakiem skubiąc bujną koniczynę. Beth pomyślała, że niezależnie od tego, gdzie będzie
żyć w przyszłości, Cottonwood zawsze pozostanie w jej
sercu. Nigdy nie zapomni spędzonego tu dzieciństwa
i młodości.
Na razie nie musiała się martwić perspektywą przeprowadzki, przecież nie wyjeżdżała daleko.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
17
Zdjęła okulary przeciwsłoneczne i zerknęła przez ramię. Z tego miejsca nie mogła dojrzeć Wimberly, domu
rodziców Zacha, ale wiedziała, że stoi tam, za drzewami,
równie elegancki i pretensjonalny jak Cottonwood.
Nagle przeszył ją nieoczekiwany dreszcz strachu. Żeby tylko po ślubie nie musieli zamieszkać w Wimberly. .. Uważała, że jest to wspaniała posiadłość, ale chodziło jej przede wszystkim o Taylora, ojca Zacha. Tkwiło w nim coś, co mocno niepokoiło Beth. Bała się i o siebie, i o swego narzeczonego.
Z trudem zmusiła się, żeby przestać o tym myśleć.
Nie chciała, aby cokolwiek zepsuło jej tak piękny dzień.
- Hej, stara, nie za dużo tego lipcowego słońca?
Zupełnie zaskoczona Beth poderwała się z leżaka.
- Boże, Rachel, tak mnie przestraszyłaś!
- Przepraszam. - Przyjaciółka wzruszyła ramionami.
- Wpadłam tylko na chwilę. Idę do banku.
Beth z podziwem przyglądała się dziewczynie, która
zbliżyła się do basenu i opadła na sąsiedni leżak. Rachel
Carrington miała osiemnaście lat i odznaczała się nieprzeciętną urodą. Jej owalną twarz z niebieskimi oczami
i wystającymi kośćmi policzkowymi otaczały gęste,
ciemne włosy. Za jej piękną, oliwkową karnację Beth gotowa byłaby zapisać diabłu swoją duszę.
- Kiedy już mam maturę z głowy, matka jest przekonana, że nie mam nic lepszego do roboty jak biegać i załatwiać jej sprawy.
- Cóż, prawdę mówiąc, teraz, gdy skończyły się już
uroczystości, rzeczywiście masz dużo czasu.
Rachel przewróciła oczami.
- Dziękuję, ładna z ciebie przyjaciółka.
- Wydawało mi się, że słyszałam twój głos, Rachel,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
18
więc nałożyłam więcej ciasteczek i nalałam jeszcze jedną szklankę lemoniady.
Obie dziewczyny spojrzały na Jessie, która zbliżała
się do nich, niosąc tacę ze smakołykami. Rachel uśmiechnęła się do niej serdecznie.
- Jeśli kiedykolwiek znudzi ci się praca u tej rodziny
- powiedziała - to wiesz, kto przyjmie cię z otwartymi
ramionami.
- Przymknij się, Rachel Carrington - rzuciła w jej
kierunku Beth, wachlując się gazetą. - Jessie nigdy nie
opuści Cottonwood.
- To prawda, Beth. Jeśli Bóg pozwoli, tutaj umrę.
Rachel głośno westchnęła.
- Cóż, trudno. Przynajmniej mogę powiedzieć mamie, że próbowałam cię skusić.
Gdy Jessie odeszła, obie dziewczyny w milczeniu zajęły się jedzeniem. Beth pierwsza skończyła i dopiła do
końca lemoniadę.
- Jak wrócisz z banku, to przebierz się w kostium
i przyjdź się opalać. Chociaż i tak wyglądasz już jak czekoladka.
- Nim wrócę, za bardzo się spieczesz na tym słońcu
- odrzekła Rachel.
- Przyznam ci się do czegoś - powiedziała Beth. Zmieszałam jodynę z dziecinną oliwką. W ten sposób
można zyskać opaleniznę bez ryzyka udaru.
Przerwała i przyjrzała się sobie uważniej.
- Boże, jak ja okropnie wyglądam!
- Nieprawda. Wyglądasz wspaniale, niezależnie od
tego, co ze sobą zrobisz. - Rachel uśmiechnęła się do
niej bez śladu zazdrości. - Nawet teraz, z tą oliwką na
skórze, też wyglądasz doskonale.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
19
Miała rację. Beth miała twarz jak z obrazka. Regularne rysy, gładka cera i ogromne orzechowe oczy, w których co chwila pojawiały się wesołe błyski. Proste, jasne
włosy spływały aż do ramion.
Mimo delikatnej budowy ciała, nie wydawała się kanciasta. Miała pełne piersi, okrągłe biodra i długie, szczupłe nogi. Instynkt nieomylnie podpowiadał jej, jakie
ubrania najlepiej pasują do jej urody, dzięki czemu zawsze wyglądała znakomicie.
- Co za pochlebstwa! - zażartowała Beth. - Na
szczęście obie wiemy, co o tym myśleć.
Przerwała i przez chwilę w milczeniu wcierała w skórę olejek do opalania.
- Jak wrócisz, chciałabym, żebyśmy wypróbowały
sok z cytryny na włosy - powiedziała z uśmiechem. Według tego magazynu nada im to wspaniały połysk.
- Interesujący pomysł - odparła Rachel unosząc
brwi. - Niestety, dzisiaj nie mogę przyjść. Mama ma dla
mnie inne propozycje. Tym razem, zdaje się, chce przejrzeć moją garderobę.
- Och, Rach - westchnęła Beth, kucając na brzegu
leżaka. - Tylko pomyśl, wkrótce wszystko się zmieni. Ty
pojedziesz na uniwersytet, ja wyjdę za mąż.
- Tak, wiem - skrzywiła się Rachel. - Też będzie mi
cię brakowało. Ale nie można powstrzymać zmian.
Beth poprawiła okulary.
- Mogę się założyć, że będziesz taka zajęta, że nawet
nie napiszesz do mnie.
- Ja? - uśmiechnęła się Rachel. - To ty nie będziesz
miała czasu na pisanie listów. Z pewnością Zach nie wypuści cię z łóżka na tak długo, abyś mogła...
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
20
- Rachel Carrington! Jestem zaszokowana - krzyknęła Beth, czerwieniąc się jak piwonia.
- Nic podobnego, a na dokładkę wiesz, że to prawda.
- Masz rację, wiem - zachichotała Beth. - Ja też nie
mogę się doczekać.
- Myślisz, że jest jeszcze na ziemi choć jeden chłopak tak przystojny jak Zach?
- Nie, na pewno nie! - odparła Beth i popatrzyła
z rozmarzeniem w niebo. - To jest takie irytujące: ilekroć wchodzi do jakiegoś pokoju, wszystkie dziewczyny
wpatrują się w niego jak w obraz.
- No, no, zaczynasz pokazywać pazurki.
- Wiem, robię się okropna - przyznała Beth. - Nic
nie mogę na to poradzić. Z pewnością zazdrość może mi
tylko zaszkodzić.
Rachel roześmiała się głośno, ale po sekundzie spoważniała.
- Mogę tylko mieć nadzieję, że kiedyś spotkam kogoś tak wspaniałego jak Zach.
- To oczywiste - zapewniła ją Beth, ale w jej głosie
pojawił się chłód. Gniewało ją, że Rachel wciąż jeszcze
żywi jakieś uczucia względem Zacha. - Twój książę
z bajki wkrótce się pojawi. Gdy go spotkasz, będziesz
tak szczęśliwa jak ja.
- Skoro mówimy o szczęściu - powiedziała Rachel,
gwałtownie podrywając się z leżaka - to jeśli nie wrócę
szybko z banku, matka zrobi mi awanturę. Jeśli masz
wolne popołudnie, może wtedy mogłabym wpaść.
- Niestety, Zach zabiera mnie na piknik.
- Baw się dobrze. - Rachel uśmiechnęła się znacząco.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
21
- Wpadnij jutro, dobrze? - poprosiła Beth, ponownie
się czerwieniąc.
Gdy została sama, sięgnęła po szczotkę i zaczęła się
czesać. Przyglądając się swym ramionom stwierdziła, że
dostatecznie długo siedziała na słońcu. Wstała, zebrała
swoje rzeczy i skierowała się na ocieniony, kryty szklanym dachem taras.
Nagle usłyszała dochodzące z biblioteki odgłosy rozmowy. Zatrzymała się i zaczęła słuchać. Mimo grającego w kuchni telewizora, bez trudu rozpoznała gniewne
głosy ojca i brata. Pomyślała, że słyszy ich pewnie całe
miasto. Ojciec krzyczał tak głośno...
Po krótkim namyśle podeszła do otwartych drzwi. Zatrzymała się w progu.
Ani ojciec, ani brat nie zwrócili uwagi na pojawienie
się Beth.
Foster Melbourne był wysokim, mocno zbudowanym
mężczyzną, z czupryną przedwcześnie posiwiałych włosów i wielkim wąsem.
- Do diabła, chłopcze! - krzyczał na syna. - Czy ty
niczego nie potrafisz dobrze zrobić? Letnia szkoła dopiero co się zaczęła, a ja już dostałem trzy wezwania do
dyrektora.
Trent, choć miał dopiero dwanaście lat, nie dał się zastraszyć. Stał naprzeciw z wojowniczą miną, co tylko
powiększało wściekłość ojca.
- Powiedziałem ci - wyjaśnił spokojnie, choć dolna
warga drżała mu ze zdenerwowania. - To Johnny Grimes
zaczął.
Beth przyjrzała się bratu. Trent miał podbite prawe
oko, a na włosach widać było plamy krwi z rozciętego
czoła. Z trudem opanowała chęć, aby podejść do brata,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
22
objąć go serdecznie i zapewnić, że wszystko będzie
w porządku. Nie mogła sobie na to pozwolić, bo instynkt
mówił jej, że tak wcale nie będzie.
- Do diabła z Johnnym Grimesem! - wrzasnął Foster. - Według ciebie zawsze ktoś inny jest winny, ty nigdy! Kiedy wreszcie przestaniesz zachowywać się jak
ostatni śmieć i sprawiać wstyd rodzinie?
Przerwał i potarł kark.
- Czemu nie bierzesz przykładu ze swojej siostry?
Ona nigdy nie sprawiała mi kłopotu.
- Nie każdy może być taką chodzącą doskonałością
- krzyknął rozgoryczony Trent. - Ona myśli, że...
- Nie pozwolę, abyś tak mówił o siostrze - krzyknął
Foster i uniósł pięść.
- Tatusiu, nie!
Beth zdała sobie sprawę z tego, że krzyknęła, dopiero
wtedy, gdy obaj spojrzeli na nią. Przez chwilę wszyscy
stali nieruchomo, bez jednego słowa.
Foster odkaszlnął i opuścił rękę. Nie spuszczał wzroku z córki.
- Jak długo już tu stoisz?
- Dostatecznie długo - odpowiedziała cicho Beth
i westchnęła.
- Zatem wiesz, że twój brat znowu popadł w tarapaty? Tym razem wyrzucili go z letniej szkoły.
- Trent, co się stało? - spytała, przenosząc spojrzenie
na brata.
Chłopiec nie odpowiedział. Przez chwilę patrzył na
nią, po czym obrócił się na pięcie i pobiegł w stronę
drzwi. Gdy ją mijał, Beth chwyciła go za ramię.
- Trent, proszę, chcę z tobą porozmawiać.
- Ale ja nie chcę rozmawiać z tobą - wypluł z siebie,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
23
patrząc na nią przez zmrużone powieki. - To wszyst
przez ciebie.
- Trent, proszę - wyjąkała Beth. Miała ochotę się r
płakać. - Nie jesteś sprawiedliwy.
Trent wyrwał się z jej rąk.
- Zostaw mnie! Czy ty nic nie rozumiesz? Nienaw
dzę cię, nienawidzę!
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
24
2
s
u
lo
Wzdłuż brzegów strumienia rosły stare dęby, obrośnięte gęstym bluszczem. Ciszę przerywał tylko szmer
wody na skałach i śpiew ptaków. W powietrzu czuło się
zapach kwiatów.
Beth położyła się na ręcznie tkanym kocu i wsparła
głowę na dłoni. Kochała piękno natury, ale w tym momencie myślała o czymś innym. Całą swą uwagę skupiła
na Zachu, który właśnie zbliżał się do lśniącego pontiaca. Dostał go od rodziców, gdy skończył szkołę. Teraz
poruszał się z lekkością prawdziwego sportowca. Wrzucił do bagażnika opróżnioną torbę i zatrzasnął klapę, po
czym obrócił się w stronę Beth.
Gdy szedł ku niej, jego ruchy i mimika przypominały
Elvisa Presleya. Był naprawdę bardzo przystojny. Choć
szorty i obcisła koszulka nie kryły muskularnego ciała,
najwięsze wrażenie robiły oczy. Zielone niczym morska
głębia, kontrastowały z ciemnymi włosami i rzęsami.
Trudno byłoby go jednak uznać za typowego amanta.
W jego twarzy kryło się coś twardego, groźnego.
Kiedy Zach przyjechał po nią, dziewczyna wcześniej
usłyszała warkot samochodu i od razu wybiegła go powitać. Wiedziała, że w żółtych szortach i białym staniku
a
d
n
a
c
s
janes+a43
25
od kostiumu kąpielowego wygląda znakomicie. Śmiejąc
się zarzuciła mu ramiona na szyję. Zach uniósł ją w górę,
zakołysał i pocałował w usta. Trzymając się w objęciach
wyszli z domu, wsiedli do pontiaca i szybko pojechali
polną drogą, wiodącą do ich ulubionego miejsca.
Nawet gdy już rozsiedli się na kocu, w dalszym ciągu
niemal nie odzywali się do siebie. Beth milczała, dopóki
nie zjedli wszystkich przygotowanych przez Jessie smakołyków. Popili je niewielką butelką owocowego wina.
Gdy skończyli, Zach wyciągnął się wygodnie na kocu. Beth wpatrywała się w niego.
- Czekam, aż wreszcie mi powiesz - przerwał ciszę
Zach.
- Co mam ci powiedzieć? - spytała Beth marszcząc
czoło.
- Czym się martwisz przez cały czas.
- Zdaje się, że nie mogę niczego przed tobą ukryć,
prawda?
- Nie. No więc słucham. Nie chcę, żeby moja narzeczona czymkolwiek się martwiła - Zach się uśmiechnął.
- Poza tym, któż chciałby mieć żonę ze zmarszczkami?
Uniósł wskazujący palec i przejechał nim wzdłuż
bruzdy na jej czole.
Beth uśmiechnęła się słodko, po czym niewinnym ruchem położyła dłoń na jego udzie, chwyciła kilka włosków i mocno szarpnęła.
- Aj! -jęknął Zach. - Co ty robisz?
- To kara za insynuacje. Nie mam żadnych zmarszczek.
Mężczyzna delikatnie ujął w dłoń pasmo jej włosów.
- Teraz odwet - zażartował.
Oboje się roześmieli. Zach spoważniał pierwszy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
26
- No więc, czy zamierzasz mi wreszcie powiedzieć,
o co chodzi?
- To nic nowego - odrzekła z westchnieniem. - Tata
znów zrobił awanturę Trentowi.
- Naprawdę? - skrzy wił się Zach.
- Uhu.
- O co poszło tym razem?
- Wyrzucili Trenta z letniej szkoły i tata musiał pojechać na rozmowę z dyrektorem. Ale był wściekły! Przerwała na chwilę i znów westchnęła. - Nie powinien
robić takich scen. To wszystko jego wina. Zamiast zająć
się chłopakiem, przesiaduje cały czas na torze i w stajni.
Tak mi żal Trenta, choć czasami mam ochotę skręcić mu
kark.
- Normalna siostrzana miłość - odrzekł Zach. - Ale
faktycznie, kiedy chodziło o twojego brata, stary nigdy
nie zachowywał się normalnie. Mnie też to martwi.
Urwał i przez chwilę siedział zatopiony w myślach.
- Pięć groszy - powiedziała Beth, pochylając głowę.
- Go?
- Pięć groszy za twoje myśli, bałwanie.
Zach zmarszczył brwi.
- Nie są warte nawet tyle.
- Mimo to chcę je znać.
- Myślałem o tym, jak bardzo Trent przypomina mi
własne dzieciństwo. - Zamyślił się. - Ja nigdy nie miałem prawa popełniać błędów. Rodzice oczekiwali, że będę chodzącą doskonałością, że będę zawsze zachowywał
się jak dorosły.
- Pewnie dlatego jesteś często taki groźny? - spytała
Beth, patrząc na niego zamglonymi oczami. Gotowa była zrobić wszystko, byle tylko z twarzy Zacha zniknął
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
27
smutek. Nie mogła znieść myśli, że w dzieciństwie musiał wiele przecierpieć.
- Nie chciałaś przypadkiem powiedzieć „napalony"?
Spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili zrozumiała, co miał na myśli.
- Jesteś zupełnie niemożliwy.
- Wiem. Dlatego masz bzika na moim punkcie.
Beth dała mu klapsa, co tym razem poskutkowało.
Zach spoważniał.
- A co z Babcią? Czy ona nie może jakoś wpłynąć na
Fostera?
Grace Childress, nazywana przez wszystkich Babcią,
była rzeczywiście babką Beth ze strony matki. Na myśl
o niej i o jej spokojnej pewności siebie Beth od razu się
uśmiechnęła. Niestety, choć Babcia odgrywała ogromną
rolę w życiu ich wszystkich, miała bardzo ograniczony
wpływ na swego zięcia.
- Babcia jest wspaniała i robi wszystko, co może wyjaśniła. - Ale przecież nie może być zawsze obecna,
gdy tata robi awanturę Trentowi. Nie zawsze też udaje się
jej załagodzić sytuację. Wiesz chyba, na czym polega
problem? - W oczach Beth pojawiły się łzy. - Ojciec
nigdy nie wybaczył Trentowi, że mama zmarła przy jego
narodzeniu. Chce mi się płakać na myśl o tym, że wini
Trenta za coś, na co on nie miał najmniejszego wpływu.
- Wszyscy wiedzą, że Foster nie znosi syna - powiedział Zach.
- I to z jego winy Trent mnie nie cierpi. Gdyby chociaż ojciec przestał używać mnie do walki z nim - westchnęła dziewczyna. - Ciągle nas porównuje. Naprawdę,
można zwariować. Mnie tata nigdy nie zwraca uwagi,
natomiast z niego jest zawsze niezadowolony.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
28
- Jestem przekonany, że na ogół wcale tak nie myśli,
jak mówi - zauważył spokojnie Zach.
- Ja też tak sądzę - odrzekła Beth przygryzając dolną
wargę. - Tata jest cudowny i szczerze go uwielbiam, ale
w stosunku do Trenta jest zupełnie beznadziejny.
- Cóż, łatwo mogę sobie wyobrazić, że nie było mu
łatwo samemu wychowywać was oboje. Myślę też, że
i dla was wszystkich nie było to proste.
Nadzwyczajne zrozumienie, jakie Zach wykazywał
dla jej problemów, pocieszało i wzmacniało wewnętrznie Beth. Jej narzeczony miał dopiero dwadzieścia dwa
lata, ale rozsądkiem dorównywał starszym, dojrzałym
ludziom. To niewątpliwie konsekwencja wychowania,
jakiemu poddali go rodzice.
- Masz rację, to nie było łatwe. Ale Trent cierpiał daleko bardziej ode mnie. Tata - no cóż, on nie okazuje
swoich uczuć i rzadko zdobywa się na pieszczoty... Przerwała na chwilę. - Trent potrzebuje matki. Ja... próbowałam z nim porozmawiać, ale... Och, Zach, on nawet nie chciał ze mną gadać, powiedział tylko, że mnie
nienawidzi, i że to wszystko przeze mnie.
- Jestem pewien, że nie myślał tak naprawdę, kochanie - powiedział Zach, marszcząc czoło. - To po prostu
zagubiony, niepewny swych uczuć dwunastolatek.
- Z pewnością tak myśli. On naprawdę mnie nienawidzi. Czuję się taka bezradna... - skarżyła się Beth. Próbowałam zastąpić mu matkę i zupełnie mi się nie
udało.
Zach przyciągnął ją bliżej.
- Zbyt surowo siebie oceniasz. To nie twoja wina. Jeśli w ogóle ktoś tu zawinił, to Foster.
Beth odsunęła się od Zacha, i spojrzała na jego twarz.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
29
- Mówiłam mu wielokrotnie, że Trent jest na swój
sposób wspaniałym chłopcem, i że powinien być z niego
dumny.
- Ale on nie chce tego zrozumieć.
- Właśnie. Ani ja, ani Babcia nie potrafimy tego pojąć. Wiem natomiast, że Trent jest naprawdę nieszczęśliwy, i że nie pozwoli, abym mu spróbowała pomóc.
- Wkrótce zapomni o gniewie, musisz dać mu trochę
czasu. Obiecuję, że nie zostawimy go samemu sobie.
Może przecież spędzać z nami tyle czasu, ile tylko zapragnie.
- Może ty mógłbyś z nim porozmawiać - zaproponowała Beth splatając palce. - Dobrze wiesz, że dla niego
świat zaczyna się i kończy na tobie.
- Spróbuję. Nie martw się o to. Trent dojrzeje i jakoś
się uspokoi.
- Będzie musiał - powiedziała Beth. - Po prostu będzie musiał.
- Napijesz się jeszcze wina? To ci dobrze zrobi - zaproponował Zach. Wyciągnął rękę po butelkę i napełnił
szklanki. - Za naszą pomyślność - wzniósł toast.
- Za naszą przyszłość - odpowiedziała Beth, patrząc
mu w oczy.
Przez chwilę oboje w milczeniu sączyli wino. Zach
nie spuszczał z niej wzroku. Wreszcie odstawił szklankę.
- Jesteś piękna, Beth Melbourne - powiedział cicho.
- Zwłaszcza dzisiaj.
Beth głośno przełknęła ślinę. Stłumiony ton jego głosu natychmiast sprawił, że poczuła dziwny niepokój.
- Twoje włosy wyglądają dzisiaj inaczej niż zwykle
- zauważył Zach, pochylając głowę na bok.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
30
Beth z uśmiechem wzięła do ręki pasmo włosów
i przez chwilę im się przyglądała.
- Nasmarowałam je sokiem z cytryny - wyjaśniła.
- Sokiem z cytryny?! - Zach popatrzył na nią zdumiony. - Boże, co za pomysł!
- Dziwisz się, bo się na tym nie znasz - zauważyła
Beth. - Dzięki temu nabrały połysku.
- Niewątpliwie wyglądasz doskonale, co do tego się
zgadzam - powiedział i znowu przyciągnął ją do siebie.
Patrzył na nią ciepło i serdecznie.
Beth poczuła, że coś ściska ją w gardle. Ogarnęła ją
fala czułości. Gdy dotknęła ustami jego warg, ich smak
wydał się jej o wiele bardziej upajający niż wino, które
wypili.
Zach i Beth byli kochankami już od ponad roku. Zach
cierpliwie uczył ją, jak może dać mu rozkosz i satysfakcję.
- Czy wiesz, co się ze mną dzieje, gdy jesteśmy razem? - powiedział i zbliżył się do niej. W jego głosie
kryło się tłumione napięcie.
- Chyba tak - wyszeptała. Już teraz czuła twardość
jego ciała. Nagle poddała się własnym pragnieniom.
Przytuliła się do Zacha i wsunęła dłoń pod jego wilgotną
koszulkę.
- Och, Beth - westchnął Zach, po czym oderwał usta
od jej warg, przewrócił ją na plecy i pochylił się nad nią.
Gdy pocałował jej pierś, Beth zadrżała z podniecenia.
Nagle Zach zaklął, i ukląkł na kocu.
- Przeklęte ubranie! - krzyknął i gwałtownie ściągnął koszulę. Następnie zerwał z niej szorty i odrzucił je
gdzieś daleko.
Z pośpiechu nawzajem przeszkadzali sobie pozbyć się
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
31
ubrań. Zupełnie nadzy przywarli do siebie. Naprężona
męskość drażniła skórę brzucha i ud Beth. Przytuliła się
do Zacha. Kręciło się jej w głowie, ale wyraźnie czuła
jego rytmiczne ruchy.
- Och, Zach, przestań - poprosiła, ale sama namiętnie pieściła jego ciało, aż wreszcie już dłużej nie mogli
zwlekać.
- Chcesz?
- Tak, tak... - powtarzała dziewczyna. W tym momencie Zach jednocześnie pocałował ją w pierś i wszedł
w nią. Beth oddychała coraz szybciej. Czuła w sobie jego gorące, pulsujące ciało.
Podmuch wiatru uniósł skraj koca, ale oni nawet tego
nie zauważyli. Zapomnieli o całym świecie. Ich ciała poruszały się w jednym rytmie, aż wreszcie Zach wypełnił ją
całkowicie. Namiętne krzyki rozkoszy idealnie harmonizowały z otaczającą ich dziką przyrodą. W pewnym momencie oboje odnieśli wrażenie, że ziemia się poruszyła.
Promień słońca, który przedarł się przez gęstą koronę
starego dębu, zalśnił w butelce z winem.
Młodzi kochankowie leżeli zwróceni do siebie twarzami. Oboje przymknęli oczy. Pot zwilżył ich ciała.
Żadne z nich nie chciało pierwsze się poruszyć ani otworzyć oczu.
- Śpisz? - spytała wreszcie Beth.
- Nie, ale zaraz zasnę - odparł Zach.
Beth powoli przejechała stopą wzdłuż jego nogi.
- Pamiętasz, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy?
- Myślałem, że znaliśmy się od urodzenia - odrzekł
Zach unosząc powieki.
- Mówię o poważnym spotkaniu.
- Ja też.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
32
Beth pokazała mu język.
- Wcale nie, po prostu mi dokuczasz, chociaż naprawdę jesteś nieco romantyczny.
- No dobra, to było w kwietniu, prawda? - powiedział przewracając oczami.
- Dokładnie mówiąc, piątego kwietnia.
- Nabierasz mnie. - Zach skrzywił się sceptycznie. Z pewnością nie pamiętasz dokładnej daty.
Beth obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Jesteś okropna - szepnął i mocno ją pocałował.
- Och, Zach, nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie
będziesz moim mężem.
- Ja też.
Beth spojrzała na swój pierścionek zaręczynowy. Był
to owalny, trzykaratowy diament w złotej oprawie.
Uniosła go tak, że kamień zamigotał w słońcu. Przez
chwilę przyglądała się, jak błyszczy w świetle.
- Myślisz, że dużo ludzi przyjdzie na wesele? - spytała, opuszczając rękę.
- Tak przypuszczam - odrzekł leniwie Zach. - Zwłaszcza że zaprosiłaś całe miasto.
- Wcale nie, idioto.
- A kogo pominęłaś, lokalnych pijaczków?
- To wcale nie jest zabawne - upomniała go Beth
i dała mu żartobliwego klapsa.
- Wcale nie zamierzałem żartować - wyjaśnił Zach
i znów ją pocałował. - Kochasz mnie?
- Dobrze wiesz - powiedziała, gdy wreszcie opanowała wzruszenie.
- Tak bym chciał, aby już było po wszystkim.
Nie mogę się doczekać, kiedy będę miał cię tylko dla
siebie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
33
- Ja też tego pragnę, tylko... - Beth przerwała, a jej
oczy ściemniały.
- Tylko co? - spytał Zach. Od razu spiął się i zaniepokoił.
- Nic - zapewniła go pośpiesznie.
- Nie masz ochoty zamieszkać w Wimberly, prawda?
- domyślił się. - Wiem, że nie przepadasz za moimi rodzicami, szczególnie za ojcem.
- Och, Zach, to nieprawda - zaprotestowała bez
przekonania. - Po prostu... - znowu przerwała, żałując,
że nie jest w stanie powiedzieć, o co jej chodzi.
Mimo szczerych chęci, Beth nie mogła przełamać
uprzedzenia do Taylora Winslowa. Dobrze wiedziała,
skąd bierze się to uczucie. Gdy Taylor na nią patrzył,
czuła, że za zasłoną dobrych manier kryje się gorączkowe, złe pragnienie. Reputacja pana Winslowa, dobrze
znanego z licznych związków z kobietami, nie pomagała jej pozbyć się obaw.
Nigdy nie rozmawiała z Zachem o swoich podejrzeniach. Również teraz nie miała zamiaru mu się
zwierzać.
- Podobnie jak twój, również mój stary ma swoje wady.
- Ale wciąż go kochasz - powiedziała spokojnie
Beth.
- Tak - odrzekł Zach i spojrzał na nią twardym wzrokiem. - Ale czasami, gdy widzę, jak traktuje mamę, mam
ochotę go zamordować. Pyszni się swymi romansami.
- Dlaczego twoja matka się na to godzi? - spytała cicho Beth i pogłaskała go po piersi. Zauważyła, że Zach
coś przed nią ukrywa, ale nie chciała go przyciskać.
- Nie mam pojęcia.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
34
Zamilkli. Beth położyła się na kocu i przytuliła do Zacha.
- No cóż, mam nadzieję, że nie nabierzesz jego zwyczajów.
- Boisz się, że jaki ojciec, taki syn? - uśmiechnął się
gorzko.
- Możesz spróbować. Zobaczysz, jak na tym wyjdziesz.
- Oho, teraz grozisz?
- Nie, bynajmniej - zapewniła go z niewinną minką.
- Mówię ci tylko, że... - ostatnich słów nie wymówiła
głośno, ale Zach trafnie odczytał ruch jej warg.
- Panno Melbourne, co za wulgarność!
- Przecież to lubisz.
- Kocham cię-zapewnił ją z powagą.
- Dlatego nic mnie nie obchodzi, gdzie będziemy
mieszkać. Ważne, że będziemy razem.
- Jesteś pewna? Możemy przecież wynająć jakieś
mieszkanie. Kiedy matka zaproponowała, żebyśmy zamieszkali w starym apartamencie dziadków od razu się
zgodziłem, ale możemy to jeszcze zmienić.
- Chcesz tam mieszkać, bo wtedy nie płacilibyśmy
czynszu.
- Co w tym złego? - Zach odsunął się nieco i spojrzał
jej w oczy. - W ten sposób szybciej zaoszczędzimy na
nasz wymarzony dom. Nie musimy bez przerwy stykać
się z rodzicami, nie bój się.
- Myślę, że będzie wspaniale - zapewniła go Beth,
wodząc dłonią po jego ramieniu.
Znowu zamilkli. Po chwili Beth odezwała się znowu.
Postanowiła zmienić temat.
- Będziemy mogli udekorować pokoje prezentami
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
35
ślubnymi - powiedziała radośnie. - Bardzo się z tego
cieszę.
- Powoli! Nie planuj zbyt daleko w przyszłość. Pamiętaj, że jesienią masz iść na uniwersytet.
Dziewczyna skrzywiła się niechętnie. Zach nalegał,
aby poszła na studia. Jej również zależało na dyplomie,
ale w tej chwili nie miała głowy do nauki.
- O co chodzi? - spytał Zach, bacznie ją obserwując.
- Czy coś ci nie odpowiada?
- Nie,tylko...
- Tylko co?
s
u
lo
- Myślę, że początkowo wolałabym się skoncentrować na obowiązkach żony.
- Naprawdę wolałabyś odłożyć studia? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak - odrzekła bez wahania. - Długo nad tym myślałam. Myślę, że mogłabym zacząć od następnego semestru. Jeśli nie, to za rok. - Przerwała i podniosła z koca gałązkę bluszczu. - Przecież będziesz mnie tu potrzebować, zwłaszcza że zacząłeś pracować w fabryce na
pełnym etacie.
- To prawda - przyznał Zach. - Na dokładkę będę
miał wiele pracy, wprowadzając nowe rozwiązania techniczne, których nauczyłem się na studiach.
- Chcesz powiedzieć, że będziesz próbował je wprowadzić...
- Tak, masz rację. - Zach uśmiechnął się z żalem. Tak powinienem się wyrazić. Jak mówi przysłowie, stary
pies nie zmienia swych nawyków. Wprawdzie Foster
i Taylor nie są jeszcze starzy, ale mają klapki na oczach.
Wczoraj tata powiedział mi: ,,Nie ma powodu niczego
a
d
n
a
c
s
janes+a43
36
zmieniać, synu. Robiliśmy to w ten sposób od czterdziestu lat".
Beth zachichotała.
- Przepraszam, ale świetnie sparodiowałeś ojca. Dobrze wiem, jak cię to frustruje.
- Naprawdę jestem sfrustrowany. Nie po to studiowałem przez cztery lata inżynierię, żeby teraz nie korzystać z tej wiedzy. Zmiany, które proponuję, są naprawdę
niezbędne. Konieczna jest gruntowna modernizacja fabryki. Mam pomysł, jak rozwiązać problem ścieków. No
i zanieczyszczenie powietrza - musimy to sami jak najszybciej załatwić, bo inaczej rząd zrobi to za nas.
Pozostaje jeszcze poważny problem z drugim kotłem.
Jeśli nie doprowadzimy go do porządku, wkrótce pewnie
wyleci w powietrze. - Oczy Zacha zaświeciły się gorączkowym płomieniem. - Wiem, jak rozwiązać te problemy. Gdybym mógł działać swobodnie, wkrótce dwukrotnie zwiększyłbym produkcję.
Beth całkowicie wierzyła w jego słowa. W sprawach
fabryki i produkcji papieru Zach wykazywał niewiarygodne wyczucie. Zawsze, jeszcze przed pójściem na studia, zawczasu dostrzegał wszystkie problemy i od razu
proponował właściwe rozwiązanie.
- Skoro tak, to z pewnością będziesz potrzebował
mojej pomocy - powiedziała i skubnęła wargami jego
ucho. - Muszę studiować ciebie, a nie literaturę angielską.
- Mhm, masz rację - wymamrotał Zach i mocniej
przyciągnął ją do siebie.
- Och, Zach, będziemy razem tacy szczęśliwi!
- Małżeństwo doskonałe, prawda?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
37
- Oczywiście, że będzie doskonałe, zwłaszcza gdy
urodzi się dziecko.
- Chciałbym zobaczyć, jak karmisz piersią mojego
syna - powiedział Zach, a jego oczy pociemniały pod
wpływem wzruszenia.
Beth się zarumieniła.
- To zdumiewające. - Zach zachichotał. - Wciąż jeszcze mogę spowodować, że się rumienisz.
- Skoro mówimy o dzieciach, to może ustalmy, jak
długo jeszcze mam brać pigułkę?
- Nie mów mi, że już myślisz o zajściu w ciążę. Zach otworzył szeroko oczy.
- Dobrze wiesz, że tego pragnę - odrzekła cicho
Beth.
Zach pochylił się i musnął językiem jej wargi.
- Wystarczy, że wspomniałaś o dziecku, i znów jestem podniecony. - Sięgnął po jej dłoń i położył na
swym ciele. - Widzisz - dodał ochryple.
- Kochaj mnie - poprosiła Beth. - Teraz.
Nie musiała go prosić po raz drugi.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
38
3
s
u
lo
Niebo pokryły niemal całkowicie szare, ciężkie
chmury. Zbierało się na deszcz, ale w tej chwili promienie słońca przebiły się jakoś i odbijały się od podwójnego rusztowania kryjącego oba kotły.
Zach zmrużył oczy, starając się dostrzec coś pod światło. Przejechał palcami po potarganych włosach. Gdzie
u licha podziewał się ojciec? I Foster Melbourne? Obaj
mieli być w biurze już pół godziny temu. Nic dziwnego,
że fabryka jest w takim stanie, pomyślał ze złością. Kiedy szefowie bardziej interesują się rozrywkami niż
przedsiębiorstwem, łatwo o niebezpieczne i kosztowne
wypadki. To właśnie groziło im w tej chwili.
Jak Foster i ojciec mogli usprawiedliwić igranie z życiem pracowników? Od chwili gdy podjął pracę w fabryce, Zach wielokrotnie zadawał sobie to pytanie.
Zgoda, pół roku to niezbyt długi okres, ale zupełnie
wystarczający, aby się zorientować, że fabryka popadła
w kłopoty, i to zarówno finansowe, jak i organizacyjne.
Nie patrząc nawet w księgi, Zach wiedział, że saldo musi
być ujemne.
Nie powinno mnie to dziwić - pomyślał i skrzywił się
ironicznie. Ojciec był zbyt zajęty uganianiem się za
a
d
n
a
c
s
janes+a43
39
spódniczkami, aby troszczyć się o interes, a Foster poświęcał cały swój czas koniom. Nie trzeba było szczególnej przenikliwości, aby stwierdzić, że obchodziły ich
wyłącznie dochody, jakie mogli wyciągnąć z przedsiębiorstwa. No cóż, dość już tego. Ktoś musi podjąć odpowiedzialność.
Postanowił, że tym kimś będzie on, ale chciał pokierować fabryką na swój sposób. Gdy wszedł do zapyziałego pokoiku, który miał być jego biurem, od razu postanowił zaprowadzić tu porządek. Zawsze lubił postawić
na swoim, w interesach i w sporcie. Zawsze i wszędzie
chciał być pierwszy.
Na tym właśnie polegał jego problem. Przez całe życie
rodzice usiłowali sprawować nad nim kontrolę. Usilnie
starali się ukształtować go tak, aby spełniał ich wymagania, aby dorósł do wyznaczonej przez nich roli. Dla nich
nazwisko Winslow brzmiało jak tytuł królewski.
- Nazywasz się Winslow - mawiała mama, starannie
modulując głos. - Musisz pamiętać, że nie możesz zrobić niczego, co naraziłoby na szwank godność rodziny.
Zach dopasował się do tych wymagań, choć bardzo
wcześnie zrozumiał, że pochodzenie z „dobrej rodziny"
jest raczej przekleństwem niż zaszczytem. Najbardziej
irytowała go hipokryzja ludzi bogatych i znanych. Wolno grzeszyć, ale tylko w tajemnicy, za zamkniętymi
drzwiami. Nikt nie może o tym wiedzieć.
Zach nie mógł zapomnieć pewnego wydarzenia, które
zaszło, gdy miał dziewięć lat. Późnym wieczorem, nie
mogąc zasnąć, postanowił zejść do kuchni po herbatniki.
Po drodze usłyszał podniesione głosy rodziców. Drzwi
do ich pokoju były lekko uchylone. Gdy usłyszał, jak
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
40
mama z płaczem krzyczy na ojca, zatrzymał się i zajrzał
do środka.
- Jak śmiesz puszyć się swymi romansami?! - krzyczała Marian. - Czy nie pozostało ci nawet poczucie
wstydu?
- Śmiem robić wszystko, co mi się podoba - odrzekł
Taylor, zbliżając się do żony. - Zamknij się. Gdybyś nie
była taka lodowata w łóżku, nie musiałbym chodzić
gdzie indziej.
- Jeśli jestem chłodna, to przez ciebie. - Marian
znów zaszlochała.
Taylor machnął ręką w powietrzu.
- Och, na litość boską, oszczędź mi tych scen. Przestań jęczeć, zamknij się i kładź się spać.
- Ostrzegam cię, Taylor...
Marian nie dokończyła groźby. Taylor wymierzył jej
policzek.
- A ja ostrzegam ciebie...
Nie zastanawiając się, co robi, Zach wpadł do pokoju.
- Nie! - krzyknął. - Ani się waż bić mamę!
Twarz Taylora, dotychczas czerwona od alkoholu, nagle zbielała. Spojrzał z wściekłością na syna.
- Do diabła, podsłuchiwałeś! Dostaniesz za to w skórę!
Marian uniosła dłoń i przycisnęła ją do krwawiącej
wargi. Stanęła między mężem a synem.
- Zostaw go w spokoju - nakazała, po czym zwróciła
się do chłopca: - Kochanie, wszystko ci wyjaśnię.
Zach czuł, jak po policzkach spływają mu łzy. Potrząsnął gwałtownie głową i cofnął się do drzwi. Na progu obrócił się i pobiegł do swojego pokoju.
Marian poszła za nim, aby jakoś wyjaśnić mu całe zajście. Sama nie potrafiła znaleźć właściwych słów.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
41
- Jesteś zbyt młody, aby to zrozumieć - powiedziała,
z trudem powstrzymując łzy. - Proszę cię, zapomnij
o tym, co widziałeś. Wyobraź sobie, że to nigdy się nie
zdarzyło.
- Mamo, ale dlaczego tata cię uderzył? - spytał Zach.
Jego podbródek trząsł się od płaczu.
- Och, synku, kobieta po prostu musi znieść pewne
rzeczy. Pamiętaj tylko, że zawsze będziemy cię kochać.
Mimo prób, Zach nie był w stanie zapomnieć o tym
incydencie. Dopiero później zdał sobie sprawę, że właśnie wtedy przestał być dzieckiem. Widok ciemnej strony
ludzkiego życia pozbawił go niewinności. Jednocześnie
uświadomił sobie dwie istotne prawdy. Po pierwsze, że
mama zgodzi się na wszystko, byle tylko pozostać panią
Winslow. Po drugie, że nie leży w jego mocy zmiana
zwyczajów rodziców, ale może postarać się, by nie żyć
tak jak oni i nie powtarzać ich błędów.
Od tej chwili robił wszystko, co mógł, aby zachować
dystans do rodzinnego snobizmu. Nie było to łatwe.
Rozmyślnie starał się dowieść, że jest taki jak wszyscy
koledzy. Zyskał sławę jako klasowy rozrabiaka.
Wskutek tego nigdy nie zrealizował swoich możliwości w nauce. Nie miał na to czasu, gdyż zbyt był pochłonięty sportem, szczególnie grą w piłkę. Mimo to nauczyciele go lubili. Wystarczał jeden jego uśmiech, aby wybaczali mu wszystkie grzechy.
Rodzice zdecydowanie sprzeciwiali się jego karierze
sportowej i robili, co mogli, aby go powstrzymać. Mama
była święcie przekonana, że grając w piłkę połamie sobie
kości i zostanie kaleką. Przeczucia jej nie zawiodły.
W czasie ostatniego roku w szkole średniej Zach odniósł
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
42
poważną kontuzję kolana i musiał na zawsze pożegnać
się z myślą o dalszej karierze piłkarskiej.
Gdy już wyrzekł się marzeń o sportowej sławie, całą
swoją energię skoncentrował na nauce papiernictwa.
W tym czasie był już po uszy zakochany i myślał tylko
o przyszłym życiu w Shawnee. Bez Beth jego życie nie
miałoby sensu. Nie potrafił sobie wyobrazić przyszłości
bez niej.
Kiedy był sfrustrowany lub bardzo zmęczony, myśl
o tej dziewczynie zawsze poprawiała mu nastrój. Od razu nabierał dystansu wobec bieżących kłopotów i myślał
o lepszej przyszłości.
Często wyobrażał sobie, że stoi naga pod prysznicem
i zaprasza go, aby się do niej przyłączył. Kiedy indziej
widział oczami wyobraźni, jak Beth siedzi na leżaku,
a wiatr rozwiewa jej włosy...
Nagłe przypomniał sobie, jak kochali się po raz pierwszy. Na myśl o tym uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Nie planowali tego zawczasu. Może dlatego Zach tak
dobrze to zapamiętał.
Pojechali razem na piknik, zupełnie tak samo jak trzy
dni temu. Tego dnia od rana zbierało się na deszcz, ale im
to nie przeszkadzało. Wiedzieli, że w razie czego mogą
się schronić w starej szopie drwali. W dzieciństwie często się tam bawili.
Przywiązali konie do drzewa i położyli się na rozciągniętym kocu. Od razu zaczęli się namiętnie całować.
- Kochana - szepnął Zach. - Czy ty wiesz, co się ze
mną dzieje?
- Co takiego? - spytała niewinnie Beth.
- Gdy cię całuję, od razu jestem pobudzony. Ale ty
wiesz o tym, prawda?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
43
- To znaczy, że mnie pragniesz.
- Umieram z pragnienia.
Zach myślał tak naprawdę, ilekroć zbliżał się do niej.
Dotychczas jeszcze nie kochał się z nią ani nie widział
jej zupełnie nago, mimo iż ich pieszczoty stały się dość
śmiałe. Obawiał się, że Beth nie jest jeszcze na to przygotowana, choć bardzo pragnął zbliżenia.
- Och, Beth, ja chyba zwariuję - szepnął, unosząc jej
koszulkę i chciwie całując piersi.
Dziewczyna jęknęła, po czym podciągnęła jego koszulę i pomasowała go po plecach. Zach wsunął dłonie
w jej figi, zatrzymał się na chwilę i spojrzał na nią.
- Proszę - szepnęła Beth. Patrzyła na niego szklącymi się oczami. - Proszę, nie przerywaj.
Wsunął palce głębiej i poruszał nimi rytmicznie. Beth
oddychała z trudem.
- Jesteś taka mała, taka wilgotna...
- Och, Zach -jęknęła w odpowiedzi.
- Teraz twoja kolej -usłyszała jego stłumiony głos.
Chwycił jej dłoń i położył na swoich napiętych spodniach.
- Rozepnij zamek - nakazał.
Beth śmiało wykonała polecenie, ale zaskoczona tym,
co zobaczyła, wstrzymała oddech i zawahała się.
- Dalej, dotknij mnie tak, jak ja ciebie dotykałem.
- Jesteś pewien? - spytała, patrząc na niego.
- Beth,proszę...
Dziewczyna przykryła dłonią jego męskość. Oczy pociemniały jej z namiętności. Zach pomyślał, że jej palce
są delikatne jak aksamit. Niewiele brakowało, a straciłby
kontrolę nad swoim ciałem.
- Och, Zach-westchnęła. -Jesteś wspaniały...
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
44
- Tak myślisz?
- Co... co teraz?
- A czego chcesz?
- Kochajmy się... na całego... - odrzekła przerywanym szeptem.
- Kochanie...
Błyskawica i grzmot naruszyły ich idyllę.
- Chodź, biegniemy do szopy.
Nie zdążyli uciec przed deszczem. Gdy przebiegli jakieś pół drogi, zaczęła się ulewa. Po chwili oboje przemokli do suchej nitki. Gdy wpadli do szopy, bez wahania
zrzucili ubranie. Przyglądali się sobie w półmroku.
- Jesteś piękna - szepnął Zach. Wpatrywał się z podziwem w jej pełne piersi, okrągłe biodra i długie nogi.
- Ty również - odrzekła Beth.
- Chodź do mnie - powiedział, czując, że nie może
się opanować.
Przywarli do siebie ustami. Po sekundzie opadli na
pryczę.
- Boże, Beth - sapnął Zach, odrywając usta od jej
warg. -Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam. Tak cię
pragnę. Ale...
- Ja też ciebie pragnę - wyszeptała pośpiesznie Beth.
- Chcę cię kochać. Teraz. Nie chcę już dłużej czekać.
Śmiałym ruchem sięgnęła po jego nabrzmiałą męskość.
- Beth... -jęknął. - Nie powinniśmy tego robić.
- Proszę, Zach - niemal błagała. - Chcę czuć, jak jesteś we mnie, w środku.
- Kochanie, ja też tego pragnę, ale to ryzykowne.
Możesz zajść w ciążę.
- Wiem-jęknęła.-Ale...
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
45
- Pójdźmy na kompromis - Zach słyszał swój ochrypły głos. - Zaczniemy, a później ja przerwę, dobrze?
- Dobrze, ale chcę wiedzieć, że mnie kochasz.
Nie zdołał dotrzymać obietnicy. Gdy wszedł w nią,
oboje zapomnieli o całym świecie. Zakończył, wypełniając ją całkowicie. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie
sprawę, co zrobił.
Przerażony, odsunął się i spojrzał na nią ze skruchą.
- Czy... zrobiłem ci krzywdę?
- Trochę bolało, ale to nic - odrzekła nieśmiało Beth.
- Kochanie, tak mi przykro. - Spojrzał na nią. Dopiero teraz zauważył, że po nogach Beth cieknie krew. Od,
razu wpadł w przerażenie. Nie wiedział, co zrobić i co
powiedzieć.
- Szsz, nie martw się - uspokoiła go dziewczyna
i uśmiechnęła się czule. - Wszystko w porządku, wierz mi.
Miała rację. Na szczęście nie zaszła wtedy w ciążę,
a Zach nigdy więcej nie kochał się z nią bez odpowiednich środków zabezpieczających.
Jego ciało zareagowało na te wspomnienia w sposób
łatwy do przewidzenia. Z trudem powrócił do rzeczywistości.
Westchnął i wrócił do swego biura. Miał tam stare,
zniszczone biurko, dwie pogięte szafy na segregatory,
dwa krzesła i stolik z maszynką do parzenia kawy. Pogodził się z pracą w tym czarującym pokoju, ponieważ
wiedział, że i tak wkrótce tu wszystko zmieni. Jego plany modernizacji fabryki obejmowały również budowę
nowego budynku biurowego.
Między innymi o tym chciał porozmawiać z ojcem
i Fosterem.
Usiadł przy biurku i zaczął spisywać listę rzeczy do
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
46
załatwienia. Gorączkowo dopisywał jedną pozycję po
drugiej. W pewnym momencie w pokoju pojawił się
Taylor, jak zwykle ubrany z nienaganną elegancją.
Zach demonstracyjnie spojrzał na zegarek.
- Prawie punktualnie - zauważył ironicznie.
Taylor nie zwrócił najmniejszej uwagi na ton jego
głosu. Podszedł do ekspresu i nalał sobie filiżankę kawy.
Zach spostrzegł, że ojciec z trudem panuje nad drżeniem dłoni. Taylor był blady, tak jakby nigdy nie wychodził na dwór. Zach wiedział, że ojciec lubi zaglądać do
kieliszka. Wszyscy zresztą o tym wiedzieli, z wyjątkiem
samego Taylora.
Mając pięćdziesiąt sześć lat Taylor Winslow wciąż jeszcze wyglądał imponująco. Wzrostem dorównywał synowi, ale poza tym nie byli do siebie podobni. Miał ziemistą cerę, zbyt długi nos i zbyt wysokie czoło. Na plus
można mu było zaliczyć równe, zdrowe zęby i gęste,
wolne od siwizny włosy. Urok i czar prawdziwego południowca okazywał tylko wtedy, gdy w okolicy pojawiała
się ładna kobieta.
Zach wiedział, że ojciec w każdej chwili może zapomnieć o dobrych manierach. Taylor Winslow nie znosił
sprzeciwu. Gdy ktoś wchodził mu w drogę, zaciskał
gniewnie usta i bez pardonu zwalczał przeciwnika. Zdaniem Marian Zach odziedziczył upór po ojcu.
- Gdzie podziewa się Foster? - spytał Taylor, tak jakby dopiero teraz dostrzegł nieobecność wspólnika.
- Pewnie zapomniał - odparł Zach. - Tym lepiej,
chciałem z tobą porozmawiać sam na sam.
- Co za giez cię dzisiaj ukąsił? - Taylor opadł na
krzesło i zapalił papierosa.
- Tym gzem jest nasza fabryka - odpowiedział Zach,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
47
opierając się łokciami o biurko. Spojrzał na ojca lodowatym wzrokiem. - Już wkrótce zupełnie się rozpadnie. Tato, ty i Foster nie możecie dłużej udawać, że wszystko
jest w porządku.
Taylor zaciągnął się dymem.
- Przyznaję, że mieliśmy kłopoty, ale bilans nie jest
ujemny.
- Dodatni też nie jest.
- Wszystko jest w porządku - powtórzył z uporem
Taylor. - Płacimy naszym pracownikom.
Zach spojrzał z obrzydzeniem na peta, przyklejonego
do dolnej wargi ojca.
- Nie zapominaj, że tydzień temu musieliśmy zwolnić dwudziestu pięciu robotników.
- Niedługo wrócą do pracy - powiedział cicho Taylor, tak jakby próbował uspokoić syna.
- Tato, proszę, posłuchaj mnie. Musimy zainwestować trochę pieniędzy. Trzeba koniecznie zmodernizować pierwszą maszynę papierniczą i wymienić kocioł...
Taylor zerwał się z krzesła.
- Nie możesz zaczynać pracy od wysuwania żądań.
Tak się nie robi!
Zach zaczerwienił się, ale mimo to spokojnie mówił
dalej:
- Dlaczego nie? Żyjemy już w latach siedemdziesiątych, a wy zatrzymaliście się w czterdziestych.
- Masz prawo do własnych opinii - uciął Taylor.
- Beth ostrzegała mnie, że to nie będzie łatwe - westchnął do siebie Zach. Niestety, ojciec również usłyszał
jego słowa.
- Beth? Do diabła, co ona ma z tym wspólnego? Co
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
48
ona wie o fabryce? Ją obchodzi tylko to, abyś dostał spadek.
Zach z trudem powstrzymał się od wybuchu.
- Kiedy wreszcie ty i mama przestaniecie być o nią
zazdrośni?
- Zazdrośni? Kto tu jest zazdrosny? - parsknął Taylor.
- Dobrze, rozegramy to wedle twoich reguł - powiedział Zach. Rysy jego twarzy wyraźnie stwardniały. Wiedz, że jeśli utrudnicie nam życie w Wimberly,
natychmiast się wyprowadzimy.
- Chyba masz nie po kolei w głowie.
- Tak myślisz? - Zach był wściekły.
W pokoju zapadła cisza. Zach przerwał ją pierwszy.
- Wróćmy do fabryki. Chcę brać udział w podejmowaniu decyzji. Chcę doprowadzić do wzrostu produkcji.
- Nie widzę w tym nic złego - odrzekł Taylor, wpatrując się w dym z papierosa.
- Wpierw muszę zapoznać się z księgami - kontynuował Zach i przerwał, żeby jego słowa dotarły do
świadomości ojca. - Co więcej, chcę być wspólnikiem
i udziałowcem, i to od razu.
Taylor wyglądał tak, jakby miał zaraz wybuchnąć.
Poczerwieniał jak burak.
- Porozmawiam z Fosterem, ale nie mogę ci niczego
obiecać.
- Albo zostanę wspólnikiem - Zach wstał z krzesła albo odejdę. Możecie sami tonąć z powodu swej nieudolności.
Powiedziawszy to, wyszedł z biura, pozostawiając ojca z szeroko otwartymi ustami.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
49
4
s
u
lo
- Naprawdę musisz już iść? - szepnęła Carolyn stłumionym głosem, jednocześnie przeciągając się jak leniwa kotka. - Przecież dopiero szósta- dodała z pretensją.
Taylor Winslow rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie
i zapiął spodnie.
- Na litość boską, jestem zupełnie wykończony. Nie
wiem, czy dzisiaj będę mógł jeszcze coś robić.
- To dobrze. - Carolyn zachichotała, po czym przeciągnęła pomalowanym na czerwono paznokciem
wzdłuż jego kręgosłupa.
- Nie grasz uczciwie, skarbie - powiedział Taylor
zwracając się do niej twarzą. - Dobrze wiesz, że muszę
już iść.
Mimo to nie potrafił się powstrzymać. Pochylił się
i pocałował ją w pierś, jednocześnie dotykając ciemnego
miejsca między udami.
Carolyn jęknęła i przylgnęła do jego ręki.
Taylor po raz nie wiadomo który pomyślał, że Carolyn jest nie tylko piękną kobietą, ale również wspaniałą
kochanką. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek przedtem
czuł się tak kompletnie usatysfakcjonowany i zmęczony,
zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Mimo to poczuł, że
a
d
n
a
c
s
janes+a43
50
znowu jej pragnie. Ostatnio wykazywał nienasycony
wprost apetyt seksualny. Być może seks stał się dla niego
ucieczką od kłopotów w pracy i w domu.
Poznał Carolyn w barze, kilka tygodni temu. Od tej
pory starał się spędzać z nią każdą wolną chwilę. Nic
o niej nie wiedział, poza tym, że jest mniej więcej w wieku Zacha, i że pracuje w sklepie spożywczym. Nic więcej wiedzieć nie chciał, do niczego mu to nie było potrzebne. Uważał, że tak jest lepiej.
- Zdejmij spodnie - nakazała z naciskiem Carolyn,
kładąc rękę na jego podbrzuszu.
Taylor gwałtownie wciągnął powietrze w płuca, jednocześnie posłusznie wykonując jej polecenie.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Gdy w pół godziny później dotarł do Wimberly, panował tam zupełny spokój. Zach najwyraźniej pojechał już
do fabryki, bo jego pontiac zniknął z garażu. Carmen,
gosposia, jeszcze nie przyjechała, a Marian, jak się Taylor spodziewał, nie wstała jeszcze z łóżka.
Gwałtownie zapragnął kieliszka. Wracając od Carolyn wypił już niewielką manierkę whisky, którą zawsze
trzymał w schowku w samochodzie, ale to go nie zadowoliło. Gdy nalewał kawę z automatycznego ekspresu,
z irytacją patrzył na swoje drżące ręce. Wyjął z kredensu
butelkę i szczodrze zakropił kawę whisky, po czym przeszedł do jadalni i usiadł na fotelu.
Sączył swój trunek niemal bez przerwy, aż wreszcie
poczuł, że udało mu się rozluźnić. Za szklanymi drzwiami wiodącymi na taras widać było skaczące z gałęzi na
gałąź wiewiórki, ale nie zwracał na nie najmniejszej
uwagi. Usiłował skupić myśli na czekającym go zadaniu. Musiał się skoncentrować, albowiem tego ranka pojanes+a43
51
winien już porozmawiać z Fosterem na temat propozycji
Zacha.
Minął już niemal tydzień od rozmowy, w czasie której
Zach wysunął ultimatum. Taylor nie mógł dłużej odkładać decyzji. Znał syna dostatecznie dobrze, by wiedzieć,
że spełni swoją groźbę.
Wiedział, że Zach jest do niego podobny. Uparty, impulsywny i dostatecznie egoistyczny, aby pokonać
wszystkich, którzy stali na jego drodze. Jednak Taylor
nie miał ochoty dać się odsunąć na drugi plan. Marian
kilkakrotnie próbowała to zrobić, ale nigdy się jej nie
udało.
Co innego z Zacherym. Taylorowi zależało w życiu
tylko na kilku rzeczach. Obchodził go syn i nazwisko rodzinne. Cenił sobie prestiż i wpływy związane z byciem
panem Winslow. To coś znaczyło, a tym samym on też
coś znaczył. Był dumny ze swej pozycji społecznej i towarzyskiej. Należał do rady nadzorczej lokalnego banku
i był prezesem paru miejskich organizacji.
Przywiązywał również wagę do swej rodowej siedziby, Wimberly. Wolałby umrzeć, niż opuścić ten elegancki, stary dom z białymi kolumienkami i pięknym ogrodem. Jego ojciec i dziadek urodzili się tutaj. Chociaż
wiekiem Wimberly nie dorównywało Cottonwood, niemniej była to imponująca posiadłość.
Kiedyś z podobną troską myślał o fabryce, ale te czasy już minęły. Problemy związane z jej prowadzeniem
zgasiły jego pasję.
Taylor nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy papiernia zaczęła mu obojętnieć. Niegdyś biegał tam codziennie wczesnym rankiem, nie mogąc doczekać się, kiedy
wreszcie zacznie pracować nad rozwiązaniem nowych
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
52
problemów. Wtedy Foster dzielił jego entuzjazm. Taylor
miał wrażenie, że to było tak niedawno... Z jakim zapałem chcieli obaj udowodnić, że potrafią dorównać swym
ojcom, którzy założyli fabrykę.
Przez lata z zadowoleniem i dbałością kierowali
przedsiębiorstwem, ale w pewnym momencie coś się zepsuło. Foster zainteresował się końmi i przestał myśleć
o obowiązkach. Przez jakiś czas nie pozwalał, aby przyjemności przeszkadzały mu w pracy. Dopiero po paru latach Taylor zauważył, że sprawy, które miał załatwić Foster, są albo nie załatwione, albo spaprane.
Po kolejnej wpadce Fostera Taylor zdecydował się na
konfrontację.
- Ten nowy generator wciąż źle działa - powiedział
ze złością do wspólnika. - Straciliśmy już z tego powodu kupę pieniędzy.
- Właśnie w tej chwili elektrycy go reperują - odparł
Foster kuląc ramiona.
- A nie powinni! - krzyknął Taylor. - Gdybyś nie
przyjął pierwszej lepszej oferty, byle tylko mieć problem
z głowy, to nie mielibyśmy tych kłopotów.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Foster. Poczerwieniał na twarzy i nerwowym ruchem podkręcił
wąsy.
- Za dużo czasu spędzasz na wyścigach, a za mało
w biurze. - Taylor walnął pięścią w stół. - To właśnie
chcę ci powiedzieć.
- To, co robię tutaj lub gdzie indziej, nie powinno cię
interesować - odparł Foster. Żyły wystąpiły mu na czoło. - Radzę ci o tym pamiętać.
Wyszedł z biura i trzasnął z impetem drzwiami. Od
tego dnia stosunki między nimi już się nie poprawiły.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
53
Taylor wiedział, że Foster nigdy mu nie wybaczy, iż
ośmielił się wskazać na jego błędy. Nic go to nie obchodziło. Ani wtedy, ani teraz.
Może więc po prostu go zawiadomić, że zamierza
mianować Zacha swoim wspólnikiem i zastępcą, i dać
synowi wolną rękę w zarządzaniu fabryką? Uśmiechnął
się na tę myśl. Foster miał tyle własnych kłopotów, że nie
śmiałby zaprotestować.
Taylor prawdopodobnie dlatego zwlekał, że uważał
Zacha za pyskacza, który powinien się jeszcze wiele nauczyć. To, że skończył studia, jeszcze nie dowodzi, że
wie, jak zarządzać przedsiębiorstwem.
Wiedział, że fabryka znalazła się w trudnym położeniu, ale duma nie pozwalała mu przyznać, że własny syn
będzie naprawiał jego błędy.
Z drugiej strony, zawsze wychowywał go na następcę.
Może pora na zmianę warty nadeszła szybciej niż oczekiwał? Czy tak nie będzie najlepiej? Im dłużej Taylor myślał
o tym, tym bardziej podobała mu się ta koncepcja. Miałby
wreszcie czas, aby zająć się swymi sprawami.
Pomyślał o Carolyn i głośno zachichotał. Ta dziewczyna go zauroczyła. Przypominała mu kogoś. Zmarszczył brwi, próbując uprzytomnić sobie, do kogo jest podobna. Wypił spory łyk kawy z whisky... i w tym momencie doznał olśnienia.
Beth. Carolyn przypominała mu Beth Melbourne,
choć narzeczona syna była od niej starsza i bardziej dojrzała. Zach nie ma racji - pomyślał Taylor. Wcale nie był
o nią zazdrosny. Chciał mieć wnuka, który nosiłby nazwisko Winslow. Jeśli miała urodzić go Beth, niech tak
będzie. Szkoda tylko, że Beth go nie lubi. Nigdy, co prawda, by się do tego nie przyznała, być może nawet nie
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
54
zdawała sobie z tego sprawy, ale Taylor nie miał złudzeń. Kiedyś zauważył, jakim wzrokiem na niego patrzy.
Zupełnie jakby widziała obrzydliwego robaka, który
wypełznął spod kamienia. Taylor niezbyt się tym przejął.
Beth pewnie myśli, że jest kimś wyjątkowym - dumał. Jasna blondynka z dużymi, jędrnymi cyckami. Musiał przyznać, że jest piękna. Nawet jako nastolatka przyciągała spojrzenia mężczyzn, a później jeszcze wypiękniała.
Pamiętał, kiedy po raz pierwszy zwrócił uwagę, że
Beth stała się kobietą. Wstąpił do Fostera, aby omówić
jakiś pilny problem i zobaczył jego córkę, jak stoi na
brzegu basenu, gotując się do skoku. Wciąż miał przed
oczami widok jej zgrabnego, młodego ciała z rozkwitającymi piersiami i długimi, kształtnymi nogami. Od razu poczuł falę podniecenia. Oblizał wargi. W tym momencie Beth obróciła się i spojrzała na niego. Na jej twarzy pojawił się jakiś dziwny grymas. Później, analizując
jej reakcje, uznał je za objaw strachu.
Zamiast wstydzić się tego, że pożąda córki partnera
i dziewczyny syna, z biegiem czasu Taylor pragnął jej
coraz bardziej, choć wiedział, że gdyby Foster i Zach
znali jego myśli, z pewnością połamaliby mu kości. Mimo to nie mógł powstrzymać się od spoglądania na nią
i snucia erotycznych marzeń.
Z pewnością ta klaczka wymagała mocnej ręki. Taylor miał nadzieję, że Zach jakoś sobie z nią poradzi.
- Oho, wreszcie dotarłeś do domu.
Słysząc lodowaty głos żony, Taylor poruszył się gwałtownie i wylał kawę na marynarkę.
- To przez ciebie - warknął, po czym zerwał się z fotela i sięgnął po serwetkę.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
55
Marian weszła do pokoju i bez słowa nalała sobie kawy. Taylor patrzył na nią spod opuszczonych powiek.
Cholerna szkoda - pomyślał - że taka ładna kobieta
okazała się do niczego. Marian była jego żoną od dwudziestu pięciu lat. Mając teraz pięćdziesiąt dwa lata
wciąż była atrakcyjną kobietą. Najlepiej wyglądała, gdy
czesała się w kok, odsłaniając wspaniały profil twarzy.
Zachowała również niezłą figurę. Pod luźnym szlafrokiem Taylor dostrzegał ciągle jeszcze kształtne piersi.
Wysoka i postawna, trzymała się niczym królowa. Już
po kilku tygodniach małżeństwa przekonał się jednak, że
Marian jest królową z lodu.
Jak przyznała po powrocie z podróży poślubnej, jego
styl uprawiania miłości zupełnie jej nie odpowiadał. Mimo to znosiła go, bo chciała mieć dziecko i być panią
Winslow.
Marian pochodziła z rodziny o długich tradycjach, ale
zupełnie pozbawionej gotówki. Pewnego wieczoru, gdy
Taylor był wstawiony, przekonała go, że jej uroda i jego
pieniądze świetnie się uzupełniają. Jeszcze tego samego
dnia Taylor pozbawił ją dziewictwa. Gdyby nie był pijany, zapewne od razu zorientowałby się, że nie sprawiło
jej to najmniejszej przyjemności.
Nie zdecydował się na rozwód tylko dlatego, że obawiał się skandalu. W jego rodzinie nigdy jeszcze nie było
rozwodu i ojciec zapowiedział mu przed śmiercią, aby
nie ważył się złamać tej tradycji.
Zach był jedynym pozytywnym rezultatem ich związku. Taylor wiedział jednak, że nie jest dla niego najlepszym wzorem do naśladowania. Wiedział również, że
nawet gdyby próbował dorosnąć do tej roli, nie miał
szans wygrać w konkurencji z żoną.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
56
- Tym razem przekroczyłeś wszelkie granice, Taylor
- powiedziała Marian, przerywając ciszę.
Taylor odrzucił serwetkę.
- Jak zwykle, to ty pozwalasz sobie na zbyt wiele.
Pytam tylko, żeby sprawić ci przyjemność: o co ci właściwie chodzi?
- Dobrze wiesz, o czym mówię. O twojej najnowszej
dziwce.
Twarz Taylora wykrzywił grymas wściekłości.
- Radzę ci uważać. Nie pozwolę, abyś wtrącała się
w moje sprawy.
- To również moja sprawa.
Taylor gotował się z furii. Zrobiło mu się gorąco.
- Nie mam zamiaru słuchać tych bzdur. Idę wziąć
prysznic.
- Ktoś cię z nią widział, Taylor. Pod wpływem alkoholu zapominasz o ostrożności.
- Coś ty powiedziała? - spytał, patrząc na nią zwężonymi oczami.
- Słyszałeś, co powiedziałam. - Marian zacisnęła
palce na brzegu szlafroka i zrobiła krok naprzód. - Nie
pozwolę, żebyś rozgrywał swoje romanse publicznie.
Nawet jeśli ja nic cię nie obchodzę, pomyśl o Zachu.
- Do diabła, nie wciągaj go do tego!
- Ty idioto, chodzi mi właśnie o niego! Żeni się i będzie mieszkać w Shawnee. Nie pozwolę, abyś ściągnął
hańbę na niego i na Beth.
- Chyba zwariowałaś, jeśli myślisz, że ugnę się przed
groźbami.
- A jak myślisz, co zrobią twoi koledzy i znajomi,
zwłaszcza z parafii, gdy dowiedzą się, że jesteś dziwkarzem? - Marian wykrzywiła się szyderczo. - A jak zare-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
57
agują dyrektorzy z rady nadzorczej banku, gdy usłyszą,
że jesteś alkoholikiem?
- Ciekawe, jak się o tym dowiedzą? - Taylor poczerwieniał z gniewu.
- Ja im powiem, to proste. Powiem również twemu
synowi, że pieprzysz się z kobietą młodszą od niego. Oczy Marian płonęły. Wyglądała jeszcze lepiej niż zazwyczaj. - Myślisz, że będzie cię jeszcze szanował? Że
pozwoli, abyś bawił się z wnukiem?
- Wpierw poślę cię do piekła! - wrzasnął Taylor. Był
wściekły.
Marian parsknęła śmiechem.
- Kiedyś słysząc takie słowa umarłabym ze strachu,
ale te czasy dawno minęły. Nic mnie nie obchodzi, co
o mnie myślisz. Obchodzi mnie tylko Zach. Nie miej
żadnych złudzeń, gotowa jestem na wszystko, żeby go
chronić.
Przeszyła go ostrym spojrzeniem orzechowych oczu.
Po raz pierwszy od dnia, w którym ją uderzył, odważyła
się mu sprzeciwić. Faktycznie wyzwała go.
- Skończ z nią, Taylor, i to jeszcze dzisiaj.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i wyszła
z pokoju.
Taylor zastanawiał się, czy powinien potraktować jej
radę poważnie. Do diabła, raczej tak. Nagle poczuł, że
pot zalewa mu czoło. Zlizał kropelkę z górnej wargi.
Drżały mu ręce. Do diabła z nią. Sięgnął po butelkę
i przywarł do niej ustami.
Ognisty trunek niewiele pomógł. Wytarł usta wierzchem dłoni. Gorączkowo zastanawiał się, co ma dalej robić. Wiedział, że musi zachować ostrożność. Nie miał
zamiaru od razu zrywać z Carolyn, ale od tej chwili bę-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
58
dzie musiał uważać, aby nikt ich nie widział. Nie zamierzał jednak zapomnieć Marian tego starcia.
Na twarzy Taylora pojawił się lodowaty grymas. Nikomu jeszcze nie udało się przycisnąć go do ściany.
Zwłaszcza Fosterowi. Pora, aby z nim porozmawiać. Powinien był już dawno odbyć tę rozmowę.
Spojrzał na wiszący na ścianie telefon. Powoli, co
chwila czkając, podszedł do niego i zdjął słuchawkę.
Gdy nakręcił już numer, przypomniał sobie, że tego dnia
Foster miał gdzieś jechać, załatwiać jakieś sprawy związane z końmi.
Zaklął i cisnął słuchawkę na widełki. Odwrócił się
i poszedł w stronę schodów. Po drodze zatrzymał się kilkakrotnie, aby złapać równowagę. Przy każdej takiej
okazji pociągał z butelki.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
59
5
s
u
lo
Nucąc ostatni przebój Beth odrzuciła wilgotny ręcznik kąpielowy i zdjęła z półki pudełko z pudrem. Obsypała się proszkiem wydzielającym odurzający zapach
perfum Shalimar tak szczodrze, że po chwili pył uniósł
się do jej nosa. Zakasłała gwałtownie. Odłożyła tampon
i zamknęła pudełko. Musi zostawić sobie trochę pudru
na dzień ślubu i wesela!
Oczywiście, mogła bez trudu kupić nowe pudełko, ale
to nie byłoby to samo. Puder Shalimar był nieoczekiwanym podarkiem od Zacha. Chociaż narzeczony nigdy nie
skąpił pieniędzy na rozmaite wydatki, rzadko kiedy zdobywał się na prezenty bez określonej okazji.
Jak zwykle, gdy tylko pomyślała o Zachu, poczuła
przyśpieszone bicie serca. Do wesela pozostało już tylko
kilka dni, ale ostatnio rzadko widywała narzeczonego.
Za to co wieczór dzwonili do siebie.
Ponieważ mieli zamiar wybrać się w podróż poślubną
do Nowego Orleanu, Zach musiał przed wyjazdem poświęcić szczególnie dużo czasu fabryce. Jak mówił,
chciał, aby wszyscy zauważyli jego obecność. Beth również nie mogła narzekać na brak zajęć. Pochłaniały ją po-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
60
maturalne przyjęcia i przygotowania do wielkiego dnia.
Wieczorami zwykle była już bardzo zmęczona.
Mimo to brakowało jej Zacha, tęskniła za tym, by
znaleźć się w jego objęciach i porozmawiać o czekającej
ich przyszłości. Chciała znowu poczuć smak jego ciepłych, namiętnych ust. Na szczęście - myślała - nie muszę już długo czekać. Zach powinien pojawić się w Cottonwood już za godzinę. Wybierali się razem na kolację
i do kina.
Nagle Beth zdała sobie sprawę, że musi się pośpieszyć. Zerwała z wieszaka długi, bawełniany szlafrok, nałożyła na siebie i starannie zawiązała pasek.
Boso pobiegła do sypialni. Zatrzymała się na chwilę
pośrodku pokoju i rozejrzała wokół.
Pomyślała, że z pewnością będzie tęsknić nie tylko do
Cottonwood, ale również do tego właśnie pokoju, choć
zapewne nie różnił się od pokojów innych nastolatek.
Wydawał się jednak ciepły i przytulny. To dzięki Babci westchnęła, myśląc o niej z wdzięcznością. Babcia pomogła jej wybrać meble i dekoracje.
W oknach wisiały brzoskwiniowe firanki, ale nic nie
przesłaniało szklanych drzwi wiodących na werandę
z tyłu domu.
Beth odetchnęła głęboko, jakby chciała poczuć zapach kwiatów rosnących bujnie w skrzynkach wokół
werandy. Wystarczyło, żeby otworzyła drzwi... Uśmiechnęła się, bo dosłyszała, jak świerszcz stara się zagłuszyć cykadę.
Nagle oprzytomniała i potrząsnęła głową, jakby
chciała wrócić do rzeczywistości. Zamiast jednak skierować się do komody, w której trzymała bieliznę, znowu
rozejrzała się dookoła.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
61
Jedną ścianę pokoju niemal całkowicie zajmowało
wspaniałe białe łóżko z baldachimem, nakryte ciepłą
kołdrą i narzutą, również brzoskwiniowego koloru. Wrażenie przytulności dodatkowo wzmacniały liczne poduszki, swobodnie rozrzucone na narzucie.
Pluszowy dywan, etażerka z kolekcją porcelanowych
kubków i miseczek, obrazy na ścianach, korkowa deska
z przypiętymi notatkami oraz wazony z kwiatami tworzyły
w tym pomieszczeniu nastrój pełen uroku i wdzięku.
Beth rozglądała się wokół, jakby miała już nigdy nie
zobaczyć tego pokoju i chciała wbić sobie w pamięć
wszystkie szczegóły. Oczywiście, to było śmieszne przypuszczenie. Wiedziała, że ilekroć ona i Zach zatrzymają
się w Cottonwood, zawsze będą spać w jej panieńskiej
sypialni.
Od niepamiętnych czasów tu było jej sanktuarium
i miejsce schronienia w razie kłopotów i niepowodzeń.
Tutaj, niezależnie od wszystkiego, zawsze mogła
znaleźć spokój i ukojenie.
Tak, ten pokój należał do niej i tylko do niej. Panowała w nim kobieca i romantyczna atmosfera, zwłaszcza że
na drzwiach szafy wisiała w całej okazałości ślubna suknia mamy Beth. Nie było po niej znać upływu czasu. Była w tak idealnym stanie, że łatwo mogła uchodzić za nową. Uszyta z jedwabi i koronek, wydawała się tak delikatna, jakby każde dotknięcie mogło jej zaszkodzić.
Wianek z welonem i koronkowymi kwiatami wisiał
na tym samym wieszaku. Beth wyobraziła sobie, jak
miękko welon będzie spływał na jej ramiona.
Nigdy nie miała dość widoku tej sukni. To, że należała
kiedyś do jej matki, tylko dodawało jej uroku.
Beth poczuła w sercu ukłucie bólu. Mama, Kathleen
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
62
Perry Melbourne. Taka piękna kobieta. Wspaniała matka. Gdy zmarła, Beth czuła się zdruzgotana. Zdruzgotana
i pełna pretensji.
Gwałtownie potrząsnęła głową, starając się odpędzić
przykre wspomnienia.
Mama zmarła, gdy Beth miała zaledwie sześć lat. Beth
uznała, że w jakiś sposób przyczyniła się do tego i nie reagowała na tłumaczenia taty i Babci, że nie jest niczyją winą, iż mama poszła do nieba. Zupełnie nie mogła zrozumieć, dlaczego tak się stało.
Kilka dni, od śmierci mamy do pogrzebu, Beth przepłakała. Wciąż była przekonana, że mama z pewnością
żyje, i że nigdy jej nie opuści.
Po naradzie z domowym lekarzem Foster, wspomagany
przez Babcię, zabrał Beth do zakładu pogrzebowego. Miał
nadzieję, że przekonają, iż mama rzeczywiście umarła.
Beth, mocno ściskając rękę Babci, zbliżyła się do
otwartej trumny. Długo wpatrywała się w nieruchomą
twarz matki myśląc, że wygląda tak ślicznie. Westchnęła
i z nadzieją spojrzała w górę, na Babcię.
- Babciu, mama żyje, tylko zasnęła.
- Beth, kochanie...
- Tatusiu, tatusiu! - krzyknęła rozpaczliwie, nie
zwracając uwagi na prośby Babci. - Chodź tu szybko,
mama zasnęła, trzeba ją obudzić!
- Nie, kochanie, mylisz się- odparł Foster, z trudem
powstrzymując płacz.
Beth podbiegła do niego i złapała go za rękę.
- Nie płacz, tatusiu - powiedziała spokojnie, tonem
dorosłej kobiety. - Chodź, obudzimy mamę i pojedziemy do domu.
Beth nigdy nie zapomniała bólu, jaki czuła, gdy Bab-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
63
cia i tata nie pozwolili jej zbudzić mamy. Szlochała tak,
że mało jej serce nie pękło.
Chociaż nigdy nie winiła Trenta za śmierć matki, co
nieświadomie czynił Foster, nie mogła pogodzić się z jej
utratą. Przetrwała jakoś dzieciństwo dzięki czułemu ojcu
i ukochanej Babci. Pozostały jej tylko bolesne wspomnienia.
Niewykluczone, że Trent miał rację, gdy zarzucał jej
zaborczy stosunek do ojca. Zapewne podświadomie cieszyła się, że jest wybraną, ulubioną córeczką.
Nawet jeśli tak było, i tak nie mogła prosić brata
o wybaczenie. To naturalne, że ktoś za wszelką cenę stara się zbliżyć do kochanego człowieka. Trent nigdy nie
poznał matki, więc Beth miała prawo sądzić, że brat nie
odczuwa jej braku. Ten pomysł był oczywistym absurdem. Choć Beth surowo karciła się za takie rozważania,
nie mogła jednak przestać o tym myśleć. Pragnienia posiadania i bycia posiadaną leżały tak głęboko w jej naturze, że w żadnym wypadku nie mogłaby się ich wyrzec, podobnie jak nie mogłaby przestać oddychać.
Dzięki Bogu, Zach łatwo godził się z jej zaborczością.
Na myśl o tym Beth westchnęła z ulgą i pogładziła się po
policzku. Podbiegła do toaletki i usiadła przed lustrem.
Wprawnymi ruchami zaczęła nacierać twarz kremem
nawilżającym, ale zamiast skoncentrować się na makijażu, znowu spojrzała na wiszącą na szafie suknię.
Co się ze mną dzieje? - upomniała się w myślach. Skąd to przygnębienie? Zazwyczaj rzadko pozwalała sobie na rozpamiętywanie śmierci matki i długich, samotnych dni, jakie później przeżyła. Czy ta huśtawka nastrojów miała jakiś związek ze ślubem? Zapewne tak.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
64
Szkoda, że mama nie może teraz dzielić z nią przygotowań do tej uroczystości.
Babcia i Rachel chętnie jej pomagały, ale to nie było
to samo. Również mama Zacha zgłaszała parokrotnie
chęć pomocy, ale Beth grzecznie odmówiła. Przykrość,
jaka spotkała panią Winslow, dotknęła również Zacha,
który nie zamierzał tego ukrywać przed narzeczoną.
- Uraziłaś mamę, odsuwając ją od przygotowań do
wesela - powiedział pewnego wieczoru, wkrótce po
ogłoszeniu zaręczyn.
Chwilę przedtem wyszli z kina. Wsiedli do samochodu i od razu pojechali na ustronny parking na skraju miasta. W tym miejscu nigdy nie pojawiali się policjanci
i nikt nie mógł zakłócić ich spokoju.
Beth niecierpliwie czekała, aż będzie mogła przytulić
się do jego twardego ciała i poczuć na wargach gorące
pocałunki. Wiedziała, że nie będzie musiała długo czekać. Gdy jednak dosłyszała w głosie Zacha surową nutkę, pozostała na swoim fotelu.
- To dlatego, że ona uraziła mnie pierwsza - wyjaśniła, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
Zach zacisnął usta.
- Nie wierzysz mi, prawda? - spytała Beth ledwo
słyszalnym głosem.
- Oczywiście, wierzę ci, ale...
- Ona chciała wszystkim kierować, Zach. Naprawdę.
Możesz spytać Babcię.
- Nie muszę pytać Babci. Zresztą nie o to chodzi.
Mama chce również uczestniczyć w przygotowaniach,
a jak dotychczas całkowicie ją wykluczyłaś.
- Ona ci to powiedziała?
- Nie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
65
- Zatem skąd wiesz?
- Ponieważ na każdą wzmiankę o weselu na jej twarzy pojawia się grymas bólu... - Zach przerwał, tak jakby nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
Beth westchnęła. Dobrze wiedziała, że robiąc odpowiednią minę pani Winslow zawsze zdoła wykorzystać
czułą stronę osobowości Zacha.
- Początkowo chętnie słuchałam jej uwag, ale to jej
nie wystarczało. Ona chce, żeby wszystko działo się wedle jej życzeń.
- Bądź dla niej wyrozumiała, dobrze? Zrób to dla
mnie, proszę - powiedział Zach i przesunął językiem po
zębach.
Ten niewielki gest wystarczył, żeby serce Beth gwałtowniej zabiło. Dobrze wiedział, że tak będzie - pomyślała ze złością. Umiał ją podejść i pokonać jej upór.
- W końcu - kontynuował - jej jedyny syn bierze
ślub. Nic dziwnego, że jest taka drażliwa.
Beth nie chciała się z nim kłócić. Musiała przyznać,
że za napięte stosunki między nią a matką Zacha obie
ponoszą taką samą odpowiedzialność. Obie wykazywały
równy upór i zaborczość w stosunku do niego.
W zasadzie Marian była w porządku. Gdyby jeszcze
nie uważała się za kogoś lepszego od innych mieszkańców Shawnee...
- No więc jak? - naciskał Zach prztykając ją w nos.
- Czy przestaniesz zachowywać się jak rozpuszczony
bachor i będziesz miła dla mojej mamy?
- Dobrze, wygrałeś - powiedziała Beth potrząsając
głową. Światło księżyca odbiło się od jej włosów. - Postaram się, obiecuję.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
66
- Chodź do mnie - poprosił. Jego głos stał się nagle
stłumiony i ochrypły.
- To ty się rusz - odrzekła Beth pochylając na bok
głowę.
- Będzie cię to drogo kosztować.
- Mam nadzieję - zachichotała w odpowiedzi.
Pod wpływem tych wspomnień Beth gwałtownie poczerwieniała. Pomyślała, że chyba nie musi używać różu, i jednocześnie zaklęła ze złości na siebie samą.
W pośpiechu skończyła makijaż.
Właśnie zamierzała otworzyć komodę, gdy rozległ się
dzwonek do drzwi. Zach? Tak wcześnie? Przecież miał
przyjechać dopiero za godzinę. Pewnie, tak jak ona, nie
mógł doczekać się spotkania... Uśmiechnęła się radośnie.
Nie zeszła na dół, bo sądziła, że Jessie wpuści go do domu.
Wciąż się śmiejąc sięgnęła po letnią sukienkę i już
miała ją włożyć, gdy znów usłyszała dźwięk dzwonka.
Rzuciła suknię na łóżko i zmarszczyła brwi.
Gdzie, u licha, podziewa się Jess? - pomyślała z irytacją. Dopiero po paru sekundach przypomniała sobie,
że Jessie miała tego wieczoru wychodne, ponieważ przyjechała do niej siostra z Północy. Beth uprzytomniła sobie, że poza nią nie ma w domu nikogo. Tata nie wrócił
jeszcze z miasta, a Trent pojechał uczyć się do kolegi.
Dlaczego Zach sam nie wchodzi? - zastanowiła się
i pobiegła na dół. Schodząc po schodach z przyjemnością przeciągnęła dłonią po wysłużonej drewnianej poręczy. Gdy biegła do drzwi, poły jej szlafroka rozsunęły się
na boki. Lekko dysząc otworzyła drzwi.
- Och, Zach, tak się cieszę, że przyszedłeś wcześniej
- powiedziała, i w tym momencie śmiech zamarł jej na
ustach.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
67
To nie był Zach.
- Cześć, kochanie - wybełkotał na powitanie Taylor
Winslow. Miał przekrwione oczy, niewątpliwie był
wstawiony. - Przykro mi, że cię rozczarowałem.
Wcale mu nie jest przykro, pomyślała Beth, cofając
się o krok i gwałtownie poprawiając szlafrok.
- Czego pan chce? - spytała. Ze złością zauważyła,
że w jej głosie brakuje pewności.
Taylor zatoczył się w jej stronę.
- Czy tak należy witać przyszłego teścia?
Beth cofnęła się, ale i tak poczuła na twarzy jego
smrodliwy oddech. Miała ochotę zatrzasnąć mu drzwi
przed nosem. Zamiast tego znowu cofnęła się o krok.
- Taty nie ma w domu - wyjąkała.
- To fatalnie się składa - powiedział Taylor, a w jego
oczach pojawił się błysk.
- Mogę... mogę przekazać mu wiadomość.
- Mhm... miałem nadzieję, że będę mógł z nim porozmawiać.
Beth poczuła, że zaschło jej w ustach. Oblizała nerwowo wargi.
- Powiem mu, że pan go szukał. Teraz, jeśli pan pozwoli. .. - dodała i sięgnęła ręką do klamki.
- Nie tak szybko, kochanie - powstrzymał ją Taylor.
Beth ze strachu nie mogła oddychać. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Wejdę i poczekam na niego - powiedział Taylor
i mrugnął do niej porozumiewawczo. - Przez ten czas
możemy pogawędzić.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
68
6
s
u
lo
Gdy Taylor niemal wtargnął do środka, Beth zbladła
jak ściana. Nie miała wyjścia, musiała mu ustąpić. Huczało jej w głowie. W żadnym wypadku nie miała ochoty na „pogawędkę" z Taylorem Winslowem. Nie mieli
sobie nic do powiedzenia, a jeśli nawet, to Beth stanowczo wolałaby nie rozmawiać z nim na osobności.
Poczuła na sobie spojrzenie jego zamglonych alkoholem oczu. Zacisnęła klapy szlafroka wokół szyi. Gdy
spróbowała zrozumieć znaczenie jego spojrzenia, przeszył ją nagły lęk.
- Żałuję, że nie miałam czasu pana odwiedzić, panie
Winslow...
- Nie sądzisz, że pora już, abyś mówiła mi po imieniu? - spytał z obleśnym uśmiechem, przypatrując się jej
tak, jakby stała przed nim nago.
Beth znowu poczuła na twarzy jego gorący oddech
i natychmiast się cofnęła. Zapach wody kolońskiej i alkoholu przyprawiał ją o mdłości. Czuła, że jej serce wali
jak młotem.
- Panie Winslow - zaczęła, podkreślając słowo „panie". - Za chwilę przyjedzie po mnie Zach. Może pan
a
d
n
a
c
s
janes+a43
69
poczekać na ojca w salonie, ale ja muszę iść na górę się
ubrać.
- Nie ma pośpiechu - odrzekł Taylor z domyślnym
uśmiechem. - Zach się spóźni.
- Tak czy inaczej, muszę się przygotować - powiedziała i głośno przełknęła ślinę.
- Powiedziałem ci, nie ma pośpiechu. Zach dopiero
co wrócił z fabryki.
Beth nie mogła znieść jego uśmiechu i słodkiego,
uwodzicielskiego tonu głosu. Gorączkowo myślała, co
powinna zrobić w tej sytuacji. Na próżno usiłowała zachować spokój. Cała się trzęsła.
Taylor wyczuł jej strach i odezwał się jeszcze czulej:
- Nie możesz zawsze ode mnie uciekać, dobrze
o tym wiesz, kochanie. - Jego oczy dziwnie zamigotały.
- Nie zapominaj, że przecież wkrótce zamieszkasz pod
moim dachem.
Dziewczynę znów ogarnęła fala przerażenia. Nie
mogła wykrztusić ani słowa. Język przywarł jej do podniebienia. Co miała znaczyć ta uwaga? Dlaczego Taylor
zachowuje się w ten sposób? Nigdy nie czuła się swobodnie w jego towarzystwie, ale takie aluzje, takie insynuacje... nigdy przedtem nie pozwalał sobie na coś podobnego.
Kilka razy odetchnęła głęboko, próbując się jakoś
uspokoić. Musi zapanować nad swymi reakcjami. Jak
dotychczas, Taylor nie zrobił jeszcze nic złego, tylko gadał obleśnie. Beth nie mogła być dla niego nieuprzejma,
tata byłby bardzo niezadowolony. Zresztą nie miała
ochoty zaczynać małżeństwa od całkowitego zerwania
kontaktów z teściem. Nie miała wyjścia, musiała potraktować go wyrozumiale.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
70
Być może powinna tylko wykazać większą pewność
siebie...
- Proszę, zechce pan usiąść - powiedziała uprzejmie.
- Przyniosę panu filiżankę kawy.
- Nie, bardzo dziękuję - odparł Taylor klepiąc się po
piersi. - Mam tu wszystko, czego mi trzeba - dodał
z uśmiechem.
Beth usłyszała uderzenie sygnetu o płaską, metalową
manierkę i znowu straciła pewność siebie. Z braku lepszego pomysłu zmusiła się do przejścia do salonu.
Wchodząc tam, natychmiast zapaliła światło. Gdy zrobiło się jasno, od razu poczuła się bezpieczniej.
Nawet nie oglądając się, czuła za plecami obecność
Taylora. Szybko podeszła do ogromnego, kamiennego
kominka i oparła się plecami o jego róg. Znowu poczuła
przypływ pewności siebie.
Taylor, kołysząc się na boki, podszedł do niej.
- Mój syn jest prawdziwym szczęściarzem - powiedział. - Cholernie piękna z ciebie dziewczyna.
Nagle zniżył swój przepity głos.
- A może powinienem powiedzieć: kobieta?
Beth jednocześnie czuła, że kostnieje ze strachu, i że
oblewa się potem. Serce waliło jej gwałtownie. Dusiła
się z przerażenia.
Taylor z pewnością pozwalał sobie na nadmiernie osobiste uwagi. Czego on ode mnie chce? - powtarzała w myślach. Z pewnością nie chodzi mu o to, czego się obawiała.
To niemożliwe, nieprawdopodobne. Na litość boską, przecież ten człowiek to ojciec Zacha! Wspólnik jej ojca!
Postanowiła opanować lęk.
- Dziękuję... dziękuję panu - wyjąkała z trudem.
Usiłowała nie sprzeciwiać się Taylorowi.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
71
- Tak, mój syn to prawdziwy szczęściarz - powtórzył.
Przysunął się do niej tak blisko, że w każdej chwili mógł jej
dotknąć. Beth czuła na twarzy jego odrażający oddech.
- Cieszę się, że pan tak myśli, panie Winslow.
- Mów mi Taylor, już ci to raz powiedziałem.
- Nie... nie mogę. - Spojrzała na niego szeroko
otwartymi, nieruchomymi oczami.
- Z pewnością możesz, skarbie - nalegał. - Chcę
usłyszeć, jak wymawiasz moje imię.
- Proszę... panie Winslow - jęknęła Beth. - Dlaczego pan to robi?
- Co robię, skarbie?
Beth gorączkowo myślała, co powiedzieć.
- Tata wróci do domu lada chwila.
- Zajmie nam to tylko minutkę - odrzekł Taylor,
po czym uniósł rękę i przejechał palcem wzdłuż jej
karku.
- Niech mnie pan nie dotyka!
- Dlaczego, skarbie? - Taylor bynajmniej nie opuścił
ręki. - Chryste, ale masz gładką skórę!
- Niech pan przestanie! - krzyknęła Beth. - Proszę
zostawić mnie w spokoju!
- Myślisz, że jesteś kimś lepszym ode mnie, co? spytał, a jego twarz przybrała gniewny wyraz.
Beth potrząsnęła głową. Włosy opadły jej na czoło
i zasłoniły twarz.
- Proszę...
- Tak, z pewnością myślisz, że jesteś Bóg wie kim.
Taylor trzymał rękę na jej szyi.
- Nie! Ja tylko... - Beth nie mogła wykrztusić nic
więcej.
- Zach nigdy się o tym nie dowie, słyszysz?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
72
Zach! Zach, proszę, przyjdź wreszcie! Pomóż mi modliła się Beth.
- Słyszałaś? - powtórzył z naciskiem. W jego oczach
pojawiły się dzikie błyski.
- Wszystko powiem ojcu - załkała Beth, przywierając do kominka. Czuła, jak wystający kamień wrzyna się
jej w plecy.
Taylor przejechał palcem w dół, aż rozchylił poły
szlafroka i dotknął jej piersi.
- Proszę bardzo, powiedz ojcu.
Beth cała dygotała z przerażenia i obrzydzenia.
- Możesz mi wierzyć, Foster nie odważy się nic powiedzieć. Jest mi winien kupę forsy.
- Pan zwariował! - parsknęła Beth. - Ojciec z pewnością nie jest panu nic winien, co najwyżej powinien
dać panu w pysk!
Taylor chwycił ją brutalnie za ramiona i przyciągnął
do siebie.
- Mogę zrujnować twego ojca, dziewczyno. Skończy
się wspaniała rodzina Melbourne'ów.
- Puść mnie! - krzyknęła Beth, wbijając paznokcie
w jego ramiona.
- Jeszcze nie jestem gotów, więc lepiej się uspokój.
- Zwariował pan! Tata...
- Twój tata gówno może - szydził Taylor. - Nie ma
złamanego grosza.
- Co?
- Pewnie o tym nie wiesz, prawda? Właśnie dlatego
przyszedłem porozmawiać z twoim starym. Ma głowę
na pieńku i bez mojej pomocy rychło ją straci.
- Nie wierzę! - Beth próbowała odepchnąć go od siebie. - To jakieś wymysły!
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
73
- Dlaczego zatem drżą ci usta? - zakpił Taylor i głośno się zaśmiał. - I czemu patrzysz jak przerażona klaczka?
A może mówił prawdę? Czy to możliwe, żeby ojciec
był coś winien temu łajdakowi? Nie, to wykluczone.
Beth była święcie przekonana, że Foster jest dobrym
przedsiębiorcą i nie ma kłopotów finansowych. A może
ma? Nie mogła tego wiedzieć na pewno. Jedno wiedziała, że Taylorowi nie może uwierzyć. Przede wszystkim
to pijak. Pijackie gadanie.
- Puść mnie! - krzyknęła znowu. -I wynoś się z mojego domu! Nie mam zamiaru słuchać tych kłamstw!
- Ale będziesz musiała! - odrzekł Taylor. - Wysłuchasz wszystkiego, co mam do powiedzenia.
Beth miała ochotę splunąć mu w twarz, ale obawiała
się jego reakcji.
- Ty zboczeńcu! - parsknęła. - Zach cię zabije!
- Och, ty mała dziwko - zaklął, jednocześnie gwałtownym szarpnięciem rozchylając poły szlafroka i odsłaniając jej piersi. - Nie waż się mi grozić! Pora, żebyś
dostała nauczkę...
- Nie! - Dziewczyna na próżno usiłowała wyrwać się
z jego rąk.
Taylor poderwał ją w górę i przycisnął do kominka
tak mocno, że niemal straciła oddech.
- Zapłacisz mi za to!
Beth słyszała gwałtowne dudnienie w uszach. Mimo
przerażenia, usiłowała się uwolnić.
- Nawet nie próbuj, dzika kotko! - zadrwił, ponownie przyciskając ją do ściany.
Beth spojrzała mu w oczy i zmartwiała z przerażenia.
Wyglądał jak szaleniec.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
74
- Proszę, niech pan przestanie - powiedziała drżącym głosem. Oślepiały ją łzy. Instynktownie wiedziała,
że Taylor jej nienawidzi.
- O, nie, skarbie. Od dawna czekałem na taką okazję.
Chcę ci pokazać, co to znaczy prawdziwy mężczyzna.
Beth już miała krzyknąć, ale Taylor włochatą dłonią
nakrył jej usta.
- Krzyk nic ci nie pomoże - powiedział, parząc ją
oddechem.
Dziewczyna wydała z siebie stłumiony jęk. Czuła, że
zaraz zwymiotuje. Odetchnęła głęboko i jakoś opanowała nudności. Cały czas myślała, co ma począć. Musiała
coś zrobić, coś wymyślić. Przez chwilę bezwładnie zawisła w jego ramionach.
- O, widzę, że zmądrzałaś - szepnął i potarł nie ogoloną brodą o jej kark. Zwolnił nieco uścisk i zdjął dłoń
z jej ust.
Beth z całej siły odepchnęła go od siebie.
- Więc jednak nie! - zaśmiał się Taylor. Chwycił
w dłoń pasmo jej włosów i przyciągnął do siebie. - Lubię takie oporne klaczki!
- Ty świnio! - wrzasnęła Beth.
Taylor okręcił ją w swoją stronę i przywarł ustami do
jej warg.
Na próżno usiłowała się uwolnić. Zmusił ją do cofnięcia, aż oparła się nogami o brzeg kanapy, po czym złapał
jedną ręką jej nadgarstki, a drugą rozpiął spodnie.
Na widok jego erekcji Beth znowu zebrało się na
mdłości. Boże, to niemożliwe! -pomyślała. -To nie może mi się przydarzyć!
Nie zamierzała poddać się bez walki. Chociaż śmiertelnie pobladła, z desperacją kopnęła go w kostkę.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
75
- Puść mnie, ty skurwysynu! Nie ujdzie ci to na sucho!
Jej krzyki nie zdały się na nic. Chociaż Taylor był
wstawiony, i tak nie mogła go pokonać. Przewrócił Beth
na sofę i zwalił się na nią.
Płacząc, okładała go pięściami po plecach. Dostała
spazmów.
- Puść mnie, ty skurwielu!
Taylor jedną ręką zakrył jej usta, drugą do końca rozrzucił poły szlafroka.
- Jaka ładna! - sapnął, chciwie obrzucając wzrokiem
jej ciało.
Po chwili Beth poczuła jego dłonie na piersiach, brzuchu i udach. Wbiła paznokcie w jego plecy, ale wcale się
tym nie przejął. Po prostu chwycił w garść jeszcze jedno
pasmo jej włosów i pociągnął, aż jęknęła z bólu.
- Sprawię ci rozkosz - szepnął. - Przestań się opierać.
- Nie!
Strach sparaliżował ją zupełnie. Otworzyła usta do
krzyku, ale wydała z siebie tylko rozpaczliwy jęk. Zesztywniała do reszty. Nie mogła się poruszyć.
Taylor rozchylił jej nogi i Beth poczuła dotknięcie jego ciała. Jakoś pokonała odrętwienie i z całej siły uderzyła go w kark. Jęknął tylko i dalej robił swoje.
Nie! Zach! Tato! Ratunku! Boże! Proszę, nie! Dlaczego to musiało się przydarzyć właśnie mnie?! Beth poczuła, że traci świadomość. Miała wrażenie, że spada w ciemną, głęboką przepaść. Skądś dochodził ją czyjś gwałtowny oddech. I cichy płacz.
Nagle poczuła, że spada z niej jakiś ciężar. Jęknęła
i dalej leżała nieruchomo na sofie.
Porządkując ubranie Taylor patrzył na nią z pogardą.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
76
- Zapomnij o tym, słyszałaś? Jeśli powiesz Zachowi,
i tak ci nie uwierzy. Dostałaś to, na co zasłużyłaś, i dobrze o tym wiesz, prawda?
Odwrócił się i wyszedł z salonu. Po chwili Beth usłyszała trzask frontowych drzwi.
Znowu poczuła mdłości. Powinna wstać i pójść do
swojego pokoju. Jakoś musiała się tam dostać. Zach nie
mógł jej zastać w takim stanie. Wzięła głęboki oddech.
Och, Zach - zapłakała cicho. - Och, Zach, Zach, Zach.
Miała wrażenie, że minęło parę godzin, nim zdobyła
się na jakiś ruch. Wstrząsał nią nerwowy szloch. Wiedziała, że po przeżyciu tego horroru nigdy już nie będzie
taka jak przedtem. Została haniebnie zdradzona i zgwałcona.
Nie zwracając uwagi na ból i pulsowanie w skroniach, wstała z sofy i powoli podeszła do schodów.
Gdy stanęła na pierwszym stopniu, usłyszała trzask
drzwi wejściowych. Ktoś wszedł. A może to Taylor zostawił nie domknięte drzwi?
- Zach! - krzyknęła Beth. Nikt jej nie odpowiedział.
- Tato? - Znowu cisza. Nic, tylko cisza i gwałtowne bicie serca.
Odwróciła się i na czworakach weszła na górę.
Od razu pobiegła do toalety i pochyliła się nad muszlą. Nic z tego. Była tak pusta w środku, jakby straciła całą krew.
Po chwili weszła pod prysznic i szorowała się tak długo, aż uznała, że zdarła z siebie cały naskórek. Następnie
powoli nałożyła dżinsy, bawełnianą koszulkę i tenisówki. Cały czas miała wrażenie, że obserwuje z zewnątrz
swoje ruchy.
Już ubrana, skuliła się na łóżku i usiłowała uporząd-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
77
kować swoje myśli i uczucia. Na próżno. Wydawało jej
się, że straciła poczucie rzeczywistości, że to wszystko
było tylko koszmarnym snem.
Znowu zaczęła drżeć. Szczękała zębami, zaschło jej
w ustach. Czuła, jak po całym ciele rozchodzą się konwulsyjne kurcze.
Została zgwałcona! Czuła teraz w sobie rozpaczliwą
pustkę. Jak teraz spojrzy komuś w twarz?
Beth poczuła, że jakaś ważna część jej osobowości została całkowicie zniszczona.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
78
7
s
u
lo
Foster Melbourne opadł na miękki fotel i bez przekonania wytarł chusteczką czoło. Mógł to sobie darować,
bo gdy tylko opuścił rękę, na czole ponownie pojawiły
się kropelki potu.
Wiedział, że powinien już być w Cottonwood. Przed
powrotem do domu postanowił jednak zatrzymać się na
chwilę w fabryce. Musiał wziąć się w garść przed czekającą go trudną rozmową. Ten dzień był wyjątkowo nieudany. Aukcja koni potoczyła się fatalnie. W rezultacie
uzyskał za swe konie znacznie mniej pieniędzy, niż
oczekiwał.
Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą. Foster
wiedział, że nie może liczyć na niczyją pomoc, a popadł
w ogromne kłopoty. Tak już bywało w przeszłości i zawsze udawało mu się jakoś wybrnąć z tarapatów, ale tym
razem kryzys nastąpił w wyjątkowo nieodpowiednim
momencie. Zerwał się z fotela i zaczął nerwowo chodzić
po pokoju.
Chciał, żeby Beth wyszła już za Zacha. Czułby się
wtedy spokojniejszy. Tymczasem musiał wymyślić jakiś
sposób, aby ułagodzić Richarda Walsha, swego przyja-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
79
ciela i bankiera, który nagle okazał się przyjacielem nader wątpliwym.
Niestety, nie mógł zwrócić się o pomoc do Taylora,
jak to czynił w przeszłości. To było całkowicie wykluczone. Prawdę mówiąc, z trudem znosili się nawzajem.
Foster miał jednak nadzieję, że gdy wyjdzie z obecnego
dołka, uładzi stosunki ze wspólnikiem. Chciał tego choćby dla dobra Beth.
Nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Foster długo patrzył
na aparat, wahając się, czy odebrać. W końcu uznał, że nie
ma się czego obawiać. To z pewnością Beth albo Trent.
Podszedł do biurka i podniósł słuchawkę.
- Melbourne.
Słuchając swego rozmówcy, Foster zbladł jak ściana.
- Raczej wpierw poślę cię do piekła - krzyknął wreszcie i rzucił słuchawkę na widełki.
Nie miał teraz wyboru, musiał zrobić to, na co powinien był się zdecydować już dawno. Musiał powiedzieć
Beth. I Zachowi. Z uwagi na Beth, Zach z pewnością
zgodzi się mu pomóc.
Foster wyszedł z biura i zgasił za sobą światło. Szedł
ze zwieszonymi ramionami. Za sobą pozostawił ciemność.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Beth dosłyszała głosy ojca i Trenta. Czy był tam też
Zach? Nie mogła rozróżnić wszystkich głosów i nie rozumiała prawie nic. To nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Czuła w środku zupełny bezwład i martwotę.
Zacisnęła zęby tak mocno, że zaszumiało jej
w uszach. Czuła się zhańbiona i wykorzystana. Przycisnęła dłonie do uszu. Po policzkach ściekały łzy.
janes+a43
80
W żadnym wypadku nie chciała nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Żeby tylko nikt mnie nie znalazł - modliła się w duchu. A w każdym razie nie Zach!
Zach! Beth mocniej przytuliła się do poduszki. Na
myśl o nim znowu ogarnęło ją przerażenie.
Czy powinna powiedzieć mu, że jego ojciec ją zgwałcił? Załkała jak dziecko, ale mimo to spróbowała jakoś
uporządkować myśli.
Jeśli powie, czy Zach jej uwierzy? A jeśli tak, to czy
mimo to będzie chciał się z nią ożenić? Może uzna, że
jest zbrukana, brudna? Zerwała się z łóżka i popatrzyła
wokół rozbieganymi oczami. Miała potargane włosy
i opuchniętą od płaczu twarz.
A może uzna, że była winna? Nie! On nie może tak
myśleć, to wykluczone. Przecież ją kocha. Beth przycisnęła ręce do twarzy, usiłując powstrzymać głośny płacz.
Nawet jeśli by tak nie pomyślał, nie mogła mu nic powiedzieć. Taylor miał rację. Gdyby Zach dowiedział się,
co zrobił jego ojciec, byłby zdruzgotany, wykończony,
a ona wraz z nim.
Zrozumiała, że nie może nic powiedzieć nie tylko Zachowi, ale nikomu innemu. Co zatem mogła zrobić?
Udać, że nic się nie stało, i spróbować zapomnieć? Modlić się, żeby Bóg się nad nią zlitował i powołał do swego
królestwa?
- Beth, chciałbym z tobą porozmawiać. Wpuść mnie,
kochanie.
Tata! Nie chciała go teraz widzieć. Nie mogła się na to
zdobyć. Nie teraz.
- Ja... ubieram się- wykrztusiła wreszcie. Miała tak
wyschnięte usta, że prawie nie mogła mówić.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
81
- Dobrze się czujesz? - spytał Foster. - Masz taki
dziwny głos.
- Wszystko w porządku, tato.
Miała ochotę krzyknąć, by poszedł precz. Dlaczego
nie może zostawić jej w spokoju?
- Trent powiedział mi, że widział cię na schodach
zgiętą wpół, jakbyś była chora.
- Wszystko w porządku - powtórzyła Beth. Dostała
gęsiej skórki. Kurczowo zaciskała kolana.
Foster mocno zapukał.
- Nie wydaje mi się, żeby wszystko było w porządku. Jesteś ubrana?
- Nie!
- To się ubierz - nakazał Foster. - Powiedziałem ci,
muszę z tobą porozmawiać.
- Tatusiu, proszę... nie teraz - załkała Beth.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest?
Oczywiście, że nie! Nigdy już nie będę czuć się normalnie - pomyślała. Moje życie się skończyło.
- Idź sobie, tato.
W całym ciele czuła bolesne pulsowanie. Z trudem
zachowywała resztki spokoju.
- Co to znaczy: idź sobie? Masz dwie minuty, moja
panno. Włóż coś na siebie, bo zaraz wchodzę.
Beth zaczęła tak mocno szczękać zębami, że nie mogła nic odpowiedzieć. Zacisnęła powieki i modliła się,
aby ojciec zmienił zamiary.
Na próżno. Po niecałych dwóch minutach Foster nacisnął klamkę i wszedł do środka.
- Boże, dziecko, jak ty wyglądasz!
Uniosła powieki, spojrzała na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy, po czym zaczęła szlochać.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
82
Mrucząc pod nosem przekleństwa, Foster podbiegł do
łóżka. Przysiadł i od razu spróbował ją objąć, ale Beth
natychmiast zesztywniała.
- Co się stało? - spytał, zupełnie zaskoczony jej reakcją.
- Och, tatusiu... tatusiu! - załkała i przytuliła się do
niego.
- Już wszystko w porządku, kochanie. Wszystko będzie dobrze.
Nagle włączył się klimatyzator, powodując chłodny
przeciąg. Żadne z nich nie zwróciło uwagi ani na hałas,
ani na zmianę temperatury. Beth przywarła do ojca, tak
jakby już nigdy nie miała wypuścić go z objęć. Foster
przytulił ją do siebie. Widać było, że niepokoi się jej stanem.
- No, dobrze, przestań już płakać, jestem przecież
z tobą - powiedział, głaszcząc ją po głowie. - Powiedz
mi, co się stało, i wszystko zaraz będzie w porządku.
Beth wzięła głęboki oddech. Usiłowała się uspokoić
i pomyśleć nad sytuacją, ale zupełnie nie mogła się skupić.
- Nie, to nie... - zaczęła, ale nie mogła dokończyć.
Znowu zobaczyła przed oczami twarz Taylora i przypomniała sobie jego groźby. Tłumiąc łkanie, ukryła twarz
na piersi Fostera.
- No, już dobrze, kochanie. Przestań płakać. Czy pokłóciłaś się z Zachem? Czy o to chodzi?
Beth oderwała twarz od marynarki ojca i spojrzała na
niego załzawionymi oczami.
- Proszę, tatusiu... i tak nie możesz na to nic poradzić. Chcę być sama.
Po jej policzkach spływały ogromne łzy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
83
Foster spojrzał na nią skonsternowany. Nie wiedział,
jak poradzić sobie z tą sytuacją.
- Nie wyjdę, dopóki nie powiesz mi, co się stało,
choćby to miało trwać całą noc. Jeśli zatem nie pokłóciłaś się z Zachem, to...
Beth znowu gwałtownie potrząsnęła głową.
- Jeśli nie, to dlaczego, do diabła, jesteś tak zrozpaczona? - Przerwał na chwilę i spojrzał na nią uważnie. Czy... czy może jesteś w ciąży? - spytał z wyraźną obawą.
Ciąża! Boże, nawet o tym nie pomyślała! Czy Taylor
mógł... Nie! Beth znowu miała ochotę zwymiotować.
Gorączkowo wyrwała się z objęć ojca i kilkakrotnie głęboko odetchnęła.
- Kochanie, co się stało?
Nie odpowiedziała. Pośpiesznie usiłowała pozbierać
myśli. Uspokoiła się. Oczywiście, że nie jest w ciąży, to
wykluczone. Przecież przez cały czas brała pigułkę. Po
prostu pod wpływem szoku przestała zupełnie myśleć.
- Jeśli nie chcesz rozmawiać ze mną, może zadzwonię po Babcię lub Rachel? - spytał zdesperowany.
- Och, tatusiu - załkała w odpowiedzi i przytuliła się
do niego.
Foster chwycił ją za nadgarstki. Beth syknęła z bólu.
- Co...? - zaczął ojciec, po czym przyjrzał się jej ramionom. - Dlaczego masz takie czerwone i spuchnięte
ręce?
Beth spróbowała schować je za plecami.
- Nie wyrywaj się - nakazał i bez trudu utrzymał jej
ręce w swych wielkich jak łopaty dłoniach.
- Proszę, tatusiu, nie pytaj mnie o nic...
- Do diabła, jak to, mam o nic nie pytać? Wracam do
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
84
domu i zastaję córkę zamkniętą w pokoju, w stanie bliskim histerii, i na dokładkę całą posiniaczoną. Jak mogę
nie spytać, co się stało?
Foster gwałtownie wstał, ale ani na chwilę nie spuścił
wzroku z jej twarzy.
- Kto ci to zrobił?
Beth przygryzła dolną wargę i wbiła wzrok w podłogę. Dalej zwlekała z odpowiedzią. Musiała jakoś skłonić
ojca do odejścia, nim on skłoni ją do powiedzenia prawdy. Nigdy nie potrafiła go okłamywać.
- Kto ci to zrobił? - powtórzył, wciąż jeszcze delikatnym tonem, ale jego oczy nabrały już lodowatego
wyrazu.
Gdy Beth dalej milczała, zmienił ton.
- Do diabła, powiedz mi, co się stało?!
- Nie mogę -jęknęła w odpowiedzi dziewczyna, choć
wiedziała, że w ten sposób tylko pogarsza sprawę. Gdy tata
czegoś chciał, zachowywał się jak uparty buldog. Nigdy nie
rezygnował, dopóki nie postawił na swoim.
- Wobec tego nie mam wyboru.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała Beth,
prostując się na łóżku.
- Mam zamiar porozmawiać z Zachem.
- Nie! - krzyknęła Beth. - Nie, proszę! Nie możesz... - przerwała i znów załkała.
Foster nerwowo zacisnął szczęki.
- Wobec tego powiedz mi, kto to zrobił. Jeśli nie powiesz, będę podejrzewać Zacha.
Beth gorączkowo myślała, co ma uczynić. W każdym
razie jedno było pewne: narzeczony nie mógł zobaczyć
jej w takim stanie. Wpierw musiała jakoś uspokoić ojca.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
85
Musiała skłamać. Może uwierzy, że spadła z konia?
Przecież Pretty Boy zrzucił ją już kiedyś.
- Spadłam z konia.
- Nie wierzę.
- Tatusiu... - Beth zaniosła się płaczem.
- Powiedz prawdę, Beth - nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Całą prawdę.
Beth uświadomiła sobie nagle, że o tym właśnie marzyła. Chciała wyrzucić z siebie koszmarne przeżycia
sprzed godziny. Bała się, że jeśli tego nie zrobi, może
oszaleć. Czy mogła zaryzykować? Czy mogła powiedzieć ojcu prawdę? Otworzyła usta, ale po sekundzie zamknęła je, nie powiedziawszy ani słowa.
- Beth!
Musiała powiedzieć ojcu coś, w co byłby skłonny
uwierzyć. Wystarczy mu chyba część prawdy.
- Pan Winslow - szepnęła, pochylając głowę. Gdy
wymówiła jego imię, po jej twarzy przebiegł konwulsyjny grymas.
- Taylor! - Foster Melbourne wydawał się zszokowany. - To on cię pobił?
Beth pomyślała, że za chwilę dostanie ataku histerii.
Ojciec pochylił się nad nią, czuła na twarzy jego oddech.
- Chryste, ale dlaczego?... To znaczy, Boże, czy on?
- Nie, tatusiu, mylisz się.
W oczach Fostera pojawiły się wściekłe błyski.
- Czy on tu przyszedł? Do naszego domu?
- Był pijany. Gdy zaczął wygadywać obrzydliwości,
kazałam mu wyjść, a on wtedy złapał mnie za ręce...
- Niech go tylko dostanę! Pożałuje, że się w ogóle urodził. Czy on...? - Foster przerwał i gwałtownie przełknął
ślinę. Szukał słowa, żeby wyrazić swoje podejrzenia.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
86
- Czy on cię dotknął? To znaczy... - znów przerwał.
Głos mu się załamał, a na czole pojawiły się kropelki potu.
- Nie - wykrztusiła Beth.
- Zabiję go! - bełkotał Foster, a żyły na karku nabrzmiały mu tak, jakby zaraz miały pęknąć. - Niech tylko dopadnę tego sukinsyna!
Foster umilkł na chwilę i cofnął się o krok.
- Gdy wrócę, zabiorę cię do lekarza. Przygotuj się,
słyszysz?
- Tatusiu! - Beth wyciągnęła do niego ręce. - Dokąd
idziesz?
Foster nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. W dalszym ciągu cofał się w stronę drzwi, a jego twarz wciąż
wykrzywiał grymas wściekłości.
- Tatusiu, poczekaj! - krzyknęła Beth, na próżno usiłując go powstrzymać. Zmusiła się do wstania z łóżka. Nie odchodź! On mnie nie skrzywdził, przysięgam.
- W porządku, kochanie - odrzekł Foster dziwnym,
zmienionym głosem. - Teraz ja zajmę się tą sprawą. Ty
siedź spokojnie w domu.
Ledwo zdążył wymówić te słowa, gdy nastąpił atak.
Foster zesztywniał i nagłym ruchem przycisnął prawą
dłoń do klatki piersiowej.
- Tatusiu? - szepnęła przerażona Beth.
Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale dyszał tak
mocno, że nie mógł wyrzec ani słowa. Spojrzał na córkę
i zwalił się na podłogę.
Beth krzyknęła rozpaczliwie i rzuciła się na pomoc.
Gdy przykucnęła przy nim, był już blady jak papier i zupełnie nieruchomy. Beth przypomniała sobie widok nieżywej matki i znowu krzyknęła. Czuła się jak ranne
zwierzę.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
87
- Tatusiu, powiedz coś - błagała, podpierając jego
głowę ramieniem. Kiedy nie reagował, krzyknęła z przerażenia.
Do pokoju wpadł Trent.
- Beth, co się stało?
- Zadzwoń po pogotowie!
Brat stał jak sparaliżowany, a jego twarz przybrała
barwę popiołu.
- Nie stój tak! - ponagliła go Beth.
Trent wyglądał tak, jakby zmienił się w słup soli.
- Trent!!
Chłopiec oprzytomniał i szybko zbiegł na dół do telefonu.
Boże, żeby tylko szybko przyjechali - pomyślała
Beth, tuląc do siebie głowę ojca.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
88
8
s
u
lo
Karetka pogotowia pędziła przez miasto z głośnym
wyciem syreny. Niewielki miejski szpital znajdował się
z przeciwnej strony miasta.
Beth niemal nie słyszała świdrującego w uszach
dźwięku. Nie docierały do niej żadne bodźce. Znowu
wpadła w apatię. Jeśli nawet nie doznała szoku, to niewiele brakowało. Aby powstrzymać szczękanie zębów,
musiała mocno przygryźć dolną wargę. Puściła rękę ojca
i poprawiła sweter.
Mimo zmierzchu było wciąż gorąco i wilgotno, ale Beth
rozmyślnie wzięła ze sobą sweter, korzystając z krótkiej
chwili, gdy sanitariusze ładowali nosze z ojcem do karetki.
Musiała jakoś zakryć posiniaczone ramiona, a prócz tego
rzeczywiście było jej zimno. Od chwili, kiedy ojciec upadł
na podłogę, Beth przez cały czas drżała. Oczywiście i ona,
i Trent jechali z ojcem do szpitala.
- Czy on... Czy tata umrze? - spytał cicho Trent.
Wydawał się zupełnie zagubiony.
Beth poczuła gwałtowny skurcz serca. Ona i Trent
siedzieli z jednej strony noszy, lekarz i sanitariusz z drugiej. Dziewczyna spojrzała na brata i usiłowała znaleźć
jakieś słowa pociechy, której najwyraźniej potrzebował.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
89
Sama doświadczała takiego samego strachu, takiej samej
niepewności.
- Możemy tylko modlić się i żywić nadzieję - odrzekła wreszcie szeptem.
Trent pokiwał głową i nic nie odpowiedział. Siedział
prosto jak trzcina, ale Beth dostrzegła drżenie jego ust.
Musiała powstrzymać chęć, aby otoczyć go ramieniem
i przytulić do siebie. Podejrzewała, że Trent nie chciał,
aby zwracała uwagę na jego słabość. Desperacko usiłował zachowywać się jak dorosły mężczyzna.
- Zadzwoniłem już do Babci - powiedział po chwili.
Skupił wzrok na twarzy ojca, którą częściowo zasłaniała
maska tlenowa.
- Spotkamy się w szpitalu - domyśliła się Beth. To
było oczywiste. Trent potwierdził kiwnięciem głowy.
Znowu zapadła cisza. Beth przyglądała się ojcu, z trudem powstrzymując łzy. Gdy lekarz z pogotowia badał go,
Beth była pewna, że zaraz dowie się o jego zgonie. Lekarz
jednak zapewnił ją, że Foster jeszcze żyje i oddycha.
Beth uniosła głowę i wyjrzała przez okno. Nie mogła
znieść widoku nieruchomej twarzy ojca. Choć maska zakrywała mu nos i usta, widziała jego policzki i czoło. Na
tle białej poduszki wydawał się zupełnie szary. Do prawego ramienia podłączono kroplówkę, a do lewego jakieś mechaniczne urządzenie, którego funkcji Beth nie
potrafiła rozszyfrować.
- Robimy, co tylko w naszej mocy - zapewnił lekarz,
jakby czytając w jej myślach.
- Wiem... Dziękuję panu bardzo - odpowiedziała cicho i zerknęła na Trenta. Miała nadzieję, że spokojny ton
głosu lekarza podziała na brata uspokajająco. Chłopiec
milczał.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
90
Ciekawe, ile jeszcze wytrzymam? - pomyślała Beth.
Znowu przypomniała sobie niedawne przeżycia i niewiele brakowało, a zemdlałaby.
Gdy wracała ze swej sypialni, bezwiednie przystanęła
na progu salonu i wbiła wzrok w sofę. Zatrzęsła się z obrzydzenia. Miała wrażenie, że cały salon został zbrukany. Nigdy już nie będzie mogła wejść do tego pokoju
i wygodnie zasiąść w fotelu. Zawsze będzie myśleć, że
właśnie tutaj w jej życiu zdarzyło się dzisiaj coś nieodwracalnego.
Zacisnęła powieki i spróbowała odpędzić od siebie
wspomnienia. Na próżno. Teraz wolała nie myśleć również o Zachu, ale przed wyjściem z domu zadzwoniła do
Winslowów i powiedziała służącej, aby przekazała mu
wiadomość o chorobie Fostera.
Beth chwyciła dłoń ojca i przytuliła ją do policzka.
Tak mi przykro, tato - powtarzała w myślach. Winiła
siebie za to, co się stało. Próbując chronić Zacha, poświęciła ojca.
Na myśl o tym miała ochotę wyć z bólu. Pragnęła umrzeć. Niestety, teraz nie mogła myśleć o sobie i o koszmarze, jaki przeżyła. Na to będzie czas później. Teraz
powinna myśleć tylko i wyłącznie o ojcu, nie mogła go
zawieść. Bogu dzięki, że jeszcze żyje. Musi wyjść z tego, musi - powtarzała. Nie mogła sobie wyobrazić życia
bez niego.
Pomyślała o rozmaitych wydarzeniach z ich wspólnego życia. Gdy grała główną rolę w szkolnym teatrzyku,
Foster mimo nawału spraw znalazł czas, aby przyjść na
przedstawienie. Zawsze był jej przyjacielem i powiernikiem. Choć nie demonstrował swych uczuć, Beth za-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
91
wsze mogła na niego liczyć. Pod wieloma względami
zdołał zastąpić jej zmarłą matkę.
Miała wrażenie, że znowu jest małą dziewczynką,
nadsłuchującą odgłosu kroków ojca na parkiecie. Jego
potężny głos zawsze ją śmieszył, ale jednocześnie dawał
poczucie bezpieczeństwa.
Bóg nie pozwoli, żebym go teraz straciła - pocieszała
się w duchu.
- Dojechaliśmy do szpitala, pani Melbourne - oznajmił lekarz.
Beth wysiadła z karetki. Mrugając nerwowo powiekami patrzyła, jak sanitariusze wnoszą ojca do szpitala.
Rozejrzała się, czy Trent jest przy niej i razem poszli
w ślad za nimi.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
- Wychodzisz gdzieś? - Zach zdjął rękę z klamki
i podszedł do matki. Marian Winslow siedziała w swoim
niewielkim gabinecie przy kuchni. Zach zawsze bardzo
lubił ten pokoik. Marian urządziła go sama, w przeciwieństwie do reszty domu, którego wystrojem zajął się
wynajęty dekorator. Ogromne okno odsłaniało widok na
cały niemal ogród, teraz pełen kolorowych, ogromnych
kwiatów.
Antyczne meble sprawiały, że gabinet Marian wydawał się wyjątkowo przytulny. To było jej królestwo.
Gdy Marian była w domu, z reguły przesiadywała
właśnie tutaj. W dzieciństwie Zach przybiegał tutaj zawsze, ilekroć się skaleczył lub potrzebował pomocy.
Na widok matki uśmiechnął się serdecznie. Tego wieczoru Marian wyglądała wyjątkowo ładnie. Fioletowa
suknia podkreślała jej jasną karnację, a starannie ułożona fryzura była bardzo twarzowa.
janes+a43
92
Gdy jednak Zach przyjrzał się matce uważniej, dostrzegł pod jej oczami głębokie cienie. Czyżby źle się
czuła? A może tylko czymś się martwiła? Zapewne ojcem, pomyślał i zacisnął gniewnie usta.
- Mamo, czy coś się stało? - spytał. Przerwał i przez
chwilę na darmo czekał na odpowiedź. - Czy chodzi
o ojca?
Marian uśmiechnęła się i odwróciła twarz w stronę
okna, ale Zach zdążył dostrzec na jej twarzy bolesny grymas.
- Wszystko w porządku.
Zach wiedział swoje. Nic nie było w tym domu w porządku. Wiedział jednak, że żadne z rodziców nigdy się
do tego nie przyzna. Miał ochotę spytać, czy może tata
pochwalił się swoją nową kochanką, ale na szczęście
zdołał się powstrzymać.
Jeśli zdecydowali się żyć w ten sposób, to ich sprawa.
Zach już dawno przestał się przejmować łączącymi ich
uczuciami, jeśli tylko negatywne konsekwencje nie dotyczyły jego samego.
- A co z tobą? - spytała Marian, przerywając przeciągającą się ciszę.
- A co ma być? - odparł pytaniem Zach.
- O ile wiem - zaczęła, stukając paznokciem w blat
sekretery - powiedziałeś ojcu, że chcesz być jego wspólnikiem.
- To prawda - przyznał.
- I jeśli Taylor się nie zgodzi, chcesz opuścić fabrykę.
- To też prawda.
- Z pewnością nie myślisz o tym poważnie? - spytała marszcząc brwi.
- Cholernie poważnie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
93
- Zach, proszę, żebyś nie przeklinał.
- Dobrze, mamo - zgodził się, przewracając przy
tym oczami.
- Co zamierzasz zrobić? Dokąd chcesz pojechać? spytała z wyraźnym niepokojem.
- Znajdę jakąś pracę - odparł Zach, wciskając ręce
w kieszenie i przestępując z nogi na nogę. - Nie mogę bezczynnie stać i patrzeć, jak fabryka zupełnie się rozpada.
- A tak się rzeczywiście dzieje?
- Tak.
- Uważasz, że ucieczka jest rozwiązaniem problemu?
- Nie. Jeśli uda mi się przekonać ojca, to gotów jestem zająć się fabryką.
- A co z Beth? - westchnęła Marian.
- O co ci chodzi?
- Czy zgodziłaby się rozstać z rodziną i wyjechać
z Shawnee?
- Myślę, że tak - odrzekł po krótkim namyśle.
- No cóż, oboje chyba wiemy, że do tego nie dojdzie
- powiedziała Marian z nadzieją.
- Tata potrafi być piekielnie uparty. - Zach wzruszył
ramionami. - O tym nie muszę ci chyba mówić.
- Nie, nie musisz - odpowiedziała Marian, unikając
spojrzenia syna.
- Zatem ojciec opowiedział ci o naszej rozmowie? spytał z niedowierzaniem Zach. Wiedział, że Taylor
z zasady nie wtajemnicza żony w sprawy fabryki. Czemu tym razem odstąpił od swoich zasad?
- Zach, proszę, daj mu trochę czasu. - Marian spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. - Teraz, gdy wróciłeś do domu i masz się ożenić, nie mogę nawet wyobrazić sobie, że znów gdzieś wyjedziesz.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
94
Zach chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i że bardzo ją kocha, ale te słowa nie mogły przejść
mu przez gardło. Dlaczego? Przecież naprawdę kochał
matkę. Ale zapewnienia o synowskiej miłości zabrzmiałyby teraz tak pusto... Niewątpliwie współczuł Marian,
ale nie mógł jej szanować.
- Ja również nie chcę wyjeżdżać - zapewnił ją
w końcu.
- Bądź zatem cierpliwy. To przecież twój dom, a i fabryka będzie kiedyś należeć do ciebie. Po prostu bądź
cierpliwy - powtórzyła. - Obiecuję, że w końcu dostaniesz to, czego pragniesz.
Zach westchnął.
- Dobrze, mamo, poczekam jeszcze trochę i zobaczę,
co zrobi ojciec.
- Zach! - ktoś nieoczekiwanie zawołał go z kuchni.
Odwrócił się gwałtownie.
- Cześć, Carmen - powitał służącą. - O co chodzi?
Tym razem Carmen Marsh nie odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech. Patrzyła szeroko otwartymi oczami, w których czaił się niepokój.
- Czy coś się stało? - spytała Marian, wstając zza sekretery.
- Dzwoniła Beth - powiedziała Carmen, patrząc tylko na Zacha.
- Co się stało? - spytał zaniepokojony.
- Beth nic się nie stało, ale jej ojciec... właśnie zabrali go do szpitala.
- Och, nie! - westchnęła Marian. - Biedna dziewczyna.
Zach zacisnął tylko zęby i pobiegł do drzwi.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
95
9
s
u
lo
Gdy Zach dostrzegł Beth w poczekalni, zatrzymał się
i patrzył na nią zdumiony. Beth wydawała się zupełnie
samotna i niedostępna, a jednocześnie niezwykle piękna. Spięła włosy w prosty, koński ogon, całkowicie odsłaniając wspaniały profil twarzy i głowy. Przez dłuższą
chwilę przyglądał się jej zdumiony. No, ale tak reagował
na jej widok niemal zawsze.
Oprzytomniawszy, zbliżył się do niej. Jeszcze nim
zdążył coś powiedzieć, Beth dosłyszała jego kroki, odwróciła głowę i wstała. Popatrzyła na niego szeroko
otwartymi, pełnymi przerażenia oczami.
- Dobrze się czujesz? - spytał.
Nie odpowiedziała.
Zach wstrzymał oddech. Pod wpływem cierpienia
twarz Beth przybrała zupełnie nieziemski wyraz. Zach
pomyślał, że jeśli ośmieli się jej dotknąć, dziewczyna
rozpłynie się w powietrzu.
- Beth - szepnął i spróbował ją objąć.
- Nie! - Wyszarpnęła się z jego ramion. - Nie,
proszę...
Zach natychmiast opuścił ręce, ale nie czuł się urazo-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
96
ny. Wiedział, że Beth szaleje z niepokoju o ojca. Uderzyła go jednak widoczna w jej oczach pustka.
- Co z ojcem?
- Jeszcze nie wiadomo - odrzekła dziewczyna, z trudem przełykając ślinę. - Czekamy na wyniki badań.
Zach rozejrzał się wokół, chcąc sprawdzić, co miało
znaczyć to „my". Oprócz nich w poczekalni nikogo nie
było.
- Czy Trent i Babcia też są tutaj?
- Poszli kupić coś do jedzenia - odpowiedziała, kiwając potakująco głową. Przerwała i Zach poczuł, jak
wraca napięcie. - Lekarz powiedział, że będziemy musieli trochę poczekać na ostateczną diagnozę.
- Za chwilę się przewrócisz. Może lepiej usiądźmy zaproponował Zach. Patrzył na nią zatroskanymi oczami. - Wyglądasz, jakbyś nie miała już ani kropli krwi
w żyłach.
Beth nic nie odpowiedziała. Splotła ramiona na piersiach i odwróciła się w stronę okna.
Zach westchnął i również podszedł do okna. Z czternastego piętra, na którym znajdował się oddział intensywnej terapii, światła miasta wyglądały jak odległe
gwiazdy. Nie dochodził tu już szum miasta. Miał wrażenie, że wiszą gdzieś w przestrzeni.
Ciszę przerywały tylko zwykłe szpitalne odgłosy, które przypominały im, gdzie się znaleźli.
- Co się stało, maleńka? - spytał po chwili. Tak bardzo chciałby jej pomóc, dowiedzieć się, skąd ta pustka
i smutek w jej oczach. Gdyby Beth zechciała się zwierzyć...
- Atak serca albo wylew krwi do mózgu.
- Kiedy?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
97
- Tuż przed moim telefonem do Wimberly.
Zach zmarszczył brwi i oparł się o okno. W ten sposób mógł lepiej widzieć jej twarz. Dlaczego musiał wyciągać z niej słowo po słowie? Zwykle Beth była bardziej komunikatywna, nawet jeśli miała kłopoty.
- Czy ojciec przedtem chorował? - spróbował ponownie, powstrzymując irytację.
- O ile wiem, nie.
Beth mówiła zupełnie beznamiętnym tonem, tak jakby rozmawiała z kimś zupełnie obcym. Zach znowu musiał powstrzymać zniecierpliwienie.
- Opowiedz, jak to się stało.
- Tata... przyszedł do mojego pokoju porozmawiać. .. - Beth przerwała i cicho załkała.
- Spokojnie, maleńka - szepnął Zach, obejmując jej
ramiona.
Beth zesztywniała, ale tym razem nie odepchnęła go.
Oparł się podbródkiem o jej głowę i wciągnął w płuca
zapach włosów.
- O czym rozmawialiście? - spytał najdelikatniej, jak
potrafił.
Beth tak długo milczała, że Zach stracił już nadzieję
na odpowiedź.
- Po prostu rozmawialiśmy - powiedziała wreszcie
drżącym głosem. - O niczym specjalnym.
Zach pogłaskał ją po plecach. Beth od razu odsunęła
się od niego. Zaklął pod nosem. Przyjrzał się jej ponownie. Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że coś tu nie jest
w porządku. Zaniepokoił się. Dawno już nauczył się
ufać swemu instynktowi, dzięki czemu wielokrotnie
uniknął poważnych kłopotów. Teraz również instynkt
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
98
mówił mu wyraźnie, że sama choroba ojca nie powinna
tak wpłynąć na Beth. Zachowywała się tak dziwnie...
Zach znał i rozumiał Beth Melbourne lepiej od niej
samej. Zgoda, miała prawo być przygnębiona i zmartwiona. Ojciec był dla niej opoką, na nim opierało się jej
życie, zwłaszcza że matka zmarła, gdy Beth miała sześć
lat. Rodzice zawsze wydają się nieśmiertelni. A jednak
Zach gotów był przysiąc, że coś jeszcze musiało się wydarzyć. Tylko co?
- To było okropne - powiedziała Beth. Spuściła
oczy. - Tata rozmawiał ze mną i nagle przewrócił się na
podłogę.
Zach odetchnął z ulgą. Przynajmniej Beth zaczęła się
nieco otwierać. Może uległ tylko podszeptom
wyobraźni?
- Mogę to sobie wyobrazić. Musisz teraz wierzyć, że
wszystko będzie w porządku. Foster jest zdrowym chłopem, jakoś z tego wyjdzie.
- Och, Zachery, tak się cieszę, że przyjechałeś - przerwał im głos Babci.
Odwrócili się oboje w jej stronę.
Babcia i Zach skrzyżowali spojrzenia. Grace Childress, babcia Beth ze strony matki, miała prawie siedemdziesiąt lat, była szczupłą, kruchą kobietą, na której twarzy widać było zarówno siłę, jak i ślady dawnej piękności. Jej czarne oczy zazwyczaj płonęły chęcią życia, ale
teraz gościł w nich smutek.
- Dobry wieczór, Babciu. - Zach uściskał ją na powitanie.
Obok Babci stał Trent. Na widok Zacha nieco się rozpogodził.
- Cześć, stary - pozdrowił go Zach. - Jak się masz?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
99
Trent kiwnął głową, po czym wsadził ręce w kieszenie spodni i wbił spojrzenie w podłogę. Zach wyciągnął
rękę i pogładził go po głowie.
- Jakieś nowiny od lekarzy? - spytała Grace, patrząc
na wnuczkę.
- Nic nowego - odrzekła Beth. Mówiła tak, jakby
każde słowo kosztowało ją Bóg wie ile energii.
- Macie ochotę się czegoś napić? - spytała Babcia
z wymuszonym uśmiechem. - Przynieśliśmy coca-colę
i kawę.
- Napijesz się? - Zach zwrócił się do Beth. - To ci
dobrze zrobi - dodał, czując, że zamierza odmówić.
- Nie mam ochoty. Nalej sobie.
Zach wymienił spojrzenia ż Babcią, która zmarszczyła brwi. Zauważył, że lekko pokręciła głową, jakby
chciała powiedzieć, że ona również nie rozumie zachowania wnuczki.
- Poczekam z wami na wiadomość - powiedział
Zach.
Babcia i Trent przeszli pod przeciwną ścianę i usiedli
na długiej kanapie. Beth i Zach stali w milczeniu obok
siebie.
Gdy cisza zaczęła mu doskwierać, Zach odwrócił
Beth plecami do siebie i zaczął delikatnie masować jej
kark i ramiona.
- Może to ci pomoże.
- Nic mi nie jest - odrzekła i odsunęła się od niego.
- Nieprawda. Coś się stało - powiedział z bólem. Wiem, że martwisz się o ojca, ale... - urwał. Usta wykrzywił mu gniewny grymas. - Czy chcesz, żebym sobie
poszedł?
Beth spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
100
Wydawała się zaniepokojona, ale gdy się odezwała, mówiła równym i spokojnym głosem.
- Nie, oczywiście wolę, żebyś został. Dlaczego o to
pytasz?
- Dlaczego niby nie, skoro tak się zachowujesz? wybuchnął Zach. Zaraz się opanował, ale nie mógł ustać
spokojnie w miejscu. Przeszedł kilka kroków tam i z powrotem. Beth wodziła za nim oczami.
-Zach?
- Słucham?
- Czy tata ma kłopoty?
Bingo. Instynkt go nie zawiódł. Zach spojrzał na nią
uważnie.
- Jakie kłopoty masz na myśli?
- Na przykład finansowe.
- Nie wiem- odrzekł. - Ale to bardzo prawdopodobne.
- Twój ojciec... Taylor - zaczęła Beth i pobladła.
- Kiedy rozmawiałaś z moim ojcem? - spytał zdziwiony Zach.
- Dzisiaj... przedtem... - Beth pochyliła głowę, tak
jakby chciała ukryć twarz. - Przyszedł do nas.
- Po co?
- Zobaczyć się z ojcem, ale nie było go w domu.
- Chcesz powiedzieć, że mój ojciec rozmawiał z tobą
na tematy finansowe? - spytał Zach z niedowierzaniem.
- Rozmawiał to pewna przesada - odrzekła Beth,
unikając jego spojrzenia.
- Beth, ja za chwilę zwariuję. - Zach miał złe przeczucia. - Wykrztuś wreszcie, o co chodzi. Czy chcesz
powiedzieć, że atak ojca miał coś wspólnego ze sprawami finansowymi?
- Tak... Nie!... Nie wiem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
101
- Owszem, wiesz - rzucił ostro Zach. - Z pewnością
wiesz znacznie więcej, niż chcesz mi powiedzieć.
- Nie!
Zach spojrzał na nią podejrzliwie. Zauważył, że na jej
twarzy pojawił się dobrze mu znany grymas buntu. Boże, ale ona jest uparta - westchnął w duchu. Gdy raz coś
postanowi, nic nie może zmienić jej decyzji.
- Beth, posłuchaj - zaczął, ale przerwał, bo kątem
oka dostrzegł, że w poczekalni pojawił się wysoki mężczyzna z czerwoną twarzą. Od razu rozpoznał doktora
Bena Aimsleya, jedynego kardiologa, jaki praktykował
w Shawnee.
- Beth, doktor przyszedł.
Beth natychmiast podeszła do lekarza. Gdy Zach ją
dogonił, byli już przy nich Babcia i Trent.
- Czy tata wyzdrowieje, panie doktorze? - spytała
bez żadnych wstępów Beth.
Dr Aimsley położył rękę na jej ramieniu i lekko ją
uściskał, ale spojrzeniem ogarnął ich wszystkich.
- Jeszcze zbyt wcześnie, abyśmy wiedzieli. Jest nieprzytomny...
- Och, nie! -jęknęła dziewczyna.
- Spokojnie, moja droga - pocieszył ją lekarz. - Nowiny wcale nie są takie złe. Ojciec oddycha o własnych
siłach i wykazuje inne pozytywne objawy.
- Czy to był atak serca, doktorze? - spytała Babcia,
otaczając ramionami Beth i Trenta.
- Nie, proszę pani. To wylew.
Zach zerknął na Beth. Wyglądała tak, jakby lada podmuch wiatru mógł ją unieść w powietrze. Chciał ją objąć, sprawić, by przestała cierpieć, ale wiedział, że nie
leży to w jego mocy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
102
Coś jednak mógł zrobić: mógł porozmawiać z Taylorem, dowiedzieć się, jaką rolę odegrał ojciec w wydarzeniach tego popołudnia. Zrezygnował już z prób dowiedzenia się czegoś od Beth.
- Czy jest sparaliżowany? - spytała Beth.
- Tak, częściowo - odparł doktor Aimsley pocierając
ręką kark. - Lewa strona ciała została porażona.
- A co z głową? - spytała cicho Babcia.
- W tej chwili po prostu nie wiemy - odrzekł lekarz
ciężko wzdychając. - Konsekwencje mogą być poważne.
- Czy chce pan powiedzieć, że ojciec może nie odzyskać świadomości?
Przerażenie, z jakim Beth zadała to pytanie, wstrząsnęło Zachem.
- Bardzo mi przykro, ale jest to możliwe - powiedział doktor Aimsley.
Beth wyglądała, jakby zaraz miała się udusić. Zaczęła
się trząść.
- Nie! To niemożliwe! Tata... - krzyknęła i nagle zaczęła się osuwać niczym szmaciana lalka.
- Zach! - krzyknęła Babcia.
Nim Beth upadła na podłogę, Zach zdążył chwycić ją
w ramiona.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Następnego dnia Zach pojawił się w biurze Taylora
dość wcześnie. Przechodząc przez sekretariat kiwnął
głową na dzień dobry i wszedł do gabinetu ojca, nie czekając na zaproszenie.
Chciał porozmawiać z ojcem jeszcze poprzedniego
dnia, ale nie mógł zostawić Beth samej. Gdy zemdlała,
niewiele brakowało, a sam dostałby ataku serca. Dzięki
doktorowi Aimsleyowi szybko odzyskała przytomność.
janes+a43
103
Lekarz dał jej coś na uspokojenie i odesłał do domu, aby
się przespała. Podkreślił, że żadne z nich nie może nic
pomóc choremu i obiecał, że jeśli w stanie Fostera nastąpią jakieś zmiany, natychmiast da znać telefonicznie.
Trent pojechał na noc do Babci, a Zach zabrał Beth do
Cottonwood. Od razu poszła do swojej sypialni i rzuciła
się na łóżko. Niemal w tym samym momencie zasnęła
kamiennym snem.
Zach postanowił zostawić ją w spokoju. Zrezygnował
nawet z przebrania jej w piżamę. Położył się na łóżku
obok niej i również szybko zasnął. Następnego dnia
Beth szybko wzięła prysznic, zjadła śniadanie i pojechała do szpitala. Zach natomiast udał się do fabryki.
Po wejściu do gabinetu zmierzył ojca badawczym
spojrzeniem. Nie mógł od razu rozpocząć rozmowy, ponieważ Taylor nie był sam. W gabinecie był również Lucas Ambrose, dyrektor ekonomiczny fabryki.
- Pewnie niecierpliwie czekasz na swój wielki dzień,
prawda, Zach? - powiedział na powitanie Lucas i podał
mu rękę.
Zach uścisnął mu dłoń. Górował nad nim wzrostem
o jakieś trzydzieści centymetrów, a na dokładkę Ambrose miał poważną nadwagę.
- Tak, do wyznaczonej daty już tylko parę dni - odparł, starając się być uprzejmy. Nigdy nie lubił Lucasa.
Nie mógł zrozumieć, czemu ojciec go zatrudnił, mimo
oczywistego braku kompetencji. - Niestety, nie wiadomo tylko, czy ślub się odbędzie. To zależy od stanu zdrowia Fostera.
- Straszny pech - odpowiedział Ambrose i przestał
się uśmiechać. - Tak mi przykro.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
104
- Czy Foster lepiej się czuje? - spytał Taylor. - Właśnie rozmawialiśmy o nim.
Zach spojrzał ojcu prosto w oczy. Czuł bijący od niego zapach wódki. Nie spróbował nawet ukryć grymasu
obrzydzenia.
- Jak dotąd, nie.
Taylor zapalił papierosa i mocno się zaciągnął.
- A jak się trzyma Beth?
- Wydaje mi się, że nieźle.
- Twoja matka bardzo się zmartwiła.
- A ty? - spytał wprost Zach i miał wrażenie, że ojciec czegoś się przestraszył.
- A to co za pytanie? - odparł Taylor i zgasił papierosa.
- Tato, chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy
- powiedział niezbyt uprzejmie Zach.
- Nie mam przed Lucasem żadnych tajemnic - odrzekł Taylor. - Zwłaszcza jeśli chodzi o fabrykę.
- Ale ja mam.
- Nie ma problemu, szefie - wtrącił Lucas. - I tak
mam mnóstwo roboty.
- Właściwie może będzie lepiej, jeśli zostaniesz Zach nagle zmienił zdanie.
- Co w ciebie wstąpiło, chłopcze? - spytał Taylor.
Ambrose wzruszył ramionami i spojrzał pytająco na
Taylora.
- Siadaj, Lucas.
Przez chwilę wszyscy trzej siedzieli w milczeniu. Tylko odgłosy dochodzące z fabryki przerywały panującą
ciszę. Z oddali dobiegł ich gwizd lokomotywy.
- Może zacznijmy, dobrze? - odezwał się pierwszy
Taylor. Mówił bardzo niewyraźnie, prawie bełkotał.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
105
Zach poczuł, że narasta w nim wściekłość. Nawet jeśli Taylor nie był jeszcze pijany, to z pewnością wypił
już o parę kieliszków za dużo, zwłaszcza jeśli wziąć pod
uwagę wczesną porę.
- Jakie kłopoty finansowe ma Foster? I dlaczego, do
diabła, wspomniałeś o nich Beth?
- Czy sama Beth ci to powiedziała?
Znowu wyraźny grymas strachu. Tym razem Zach nie
miał żadnych wątpliwości.
- No więc jak? - nalegał Taylor, gdy Zach nie odpowiedział mu od razu.
- Przestań zwodzić, tato. - Zach zacisnął zęby. - Po
prostu odpowiedz na moje pytania.
Taylor zapalił następnego papierosa i głęboko się zaciągnął.
- Co jeszcze Beth ci powiedziała?
- Nic, i na tym polega problem.
Taylor wyraźnie się odprężył.
- No dobrze, rzeczywiście poszedłem porozmawiać
z Fosterem - wyjaśnił. Mówił teraz wyraźniej niż przed
chwilą. -Nie mogłem już dłużej odkładać tej rozmowy.
- Cokolwiek jej powiedziałeś, powtórzyła to Fosterowi. - Zach przeszył ojca wzrokiem.
- Czy sugerujesz, że to ja spowodowałem jego wylew? - spytał Taylor wyniosłym tonem, ale jednocześnie
niespokojnie kręcił się na krześle.
Ambrose odkaszlnął. Jego spojrzenie biegało co
chwila od ojca do syna. Zach nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.
- Czy tak nie było?
- Nie zamierzałem jej niczego mówić. To nieporozumienie - nieporadnie tłumaczył się Taylor.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
106
- Nieporozumienie, mój Boże - zgrzytnął zębami
Zach. - Poszedłeś tam pijany, może nie?! Dlatego wszystko wypaplałeś i sprawiłeś jej przykrość.
- Spokojnie, chłopcze. Nie życzę sobie, żebyś mnie
przesłuchiwał - ojciec podniósł głos.
Przez parę sekund mierzyli się wzrokiem.
- No dobrze - powiedział Zach, opanowując nerwy.
Uznał, że jeśli doprowadzi do awantury, to niczego się
nie dowie. - Trzymajmy się faktów.
- Lucas, powiedz mu, jak stoją sprawy Fostera.
Niech ma swoje fakty.
- No cóż, Zach. Pan Melbourne jest winien firmie
sporo pieniędzy.
- Pożyczał pod zastaw swych udziałów, prawda? spytał Zach.
- Tak - potwierdził Ambrose. - Grał na wyścigach.
Zach wziął głęboki oddech, po czym powoli wypuścił
powietrze. Gorączkowo myślał, jak ta wiadomość mogła
wpłynąć na Beth.
Taylor wydawał się zadowolony, tak jakby cieszył się
z tego, że wstrząsnął synem.
- Teraz wiesz, dlaczego poszedłem porozmawiać
z Fosterem.
- I co mu chciałeś powiedzieć? - ostro zapytał Zach.
- To chyba oczywiste - parsknął Taylor. - Skoro muszę ci to tłumaczyć, to informuję cię, że chciałem mu powiedzieć, iż nie będzie mógł więcej pożyczać z kasy firmy.
- Nie sądzisz, że niewiele tam w ogóle zostało? - w
głosie Zacha zabrzmiał sarkazm.
Taylor walnął pięścią w blat biurka.
- Pewnie myślisz, że masz receptę na wszystko, co?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
107
Zapewniam cię, że się mylisz. Nadchodzą ciężkie czasy,
zwłaszcza po aferze Watergate. - Taylor machnął w powietrzu dłonią, ozdobioną paroma sygnetami. - Co ty
właściwie wiesz? Jesteś dwudziestodwuletnim smarkaczem, zarozumiałym i rozpuszczonym...
- Jedno wiem z całą pewnością - przerwał mu Zach,
trzęsąc się z hamowanego gniewu. - Zapamiętaj sobie,
co ci mówi dwudziestodwuletni smarkacz. Albo szybko
zrobisz porządek w fabryce, albo wkrótce się z nią pożegnasz.
Ambrose odkaszlnął, jakby chciał coś wtrącić.
Zach wstał i zrobił krok w stronę drzwi, ale jeszcze
nie powiedział wszystkiego.
- Miałeś prawo porozmawiać o tym z Fosterem, ale
nie z Beth! Tymczasem wszystko jej wypaplałeś, a ona
powtórzyła to ojcu, który dostał wylewu.
- Czy oskarżasz mnie o spowodowanie ataku Fostera? - spytał Taylor podniesionym głosem.
Zach podrapał się w głowę.
- Oczywiście, że nie - wymamrotał po chwili.
- No, dobrze. Czy możemy zatem dokończyć tę opowieść?
- Zatem to jeszcze nie wszystko?
- Foster zaciągnął pożyczki również w banku - powiedział Taylor ze źle skrywanym zadowoleniem.
- Jak zatem to wszystko wygląda razem wzięte? spytał Zach, usiłując jakoś uporządkować informacje.
- Domyśl się sam, ty mądralo - odrzekł Taylor, zaciągając się papierosem.
Zach spojrzał na Lucasa, później ponownie na ojca.
Poczuł, że dym papierosów szczypie go w oczy.
- Czy Foster Melbourne zbankrutował?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
108
- I to już dawno temu, Zach - wtrącił Lucas, szczękając sztucznymi zębami.
- Co z tego wynika w praktyce? - Zach był zupełnie
zdezorientowany.
W pokoju znowu zapadła przykra cisza.
Lucas zakasłał.
- Lepiej siadaj na tyłku, bo nie spodoba ci się to, co
mam ci do powiedzenia - rzekł wreszcie Taylor przeszywając syna ostrym spojrzeniem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
109
10
s
u
lo
- Czy powiesz mi, kto cię zaatakował?
- Nie - odrzekła Beth, z najwyższym trudem wymawiając to krótkie słówko.
- Czy mam szansę przekonać cię, abyś mi jednak powiedziała?
Dziewczyna zacisnęła usta i pokręciła przecząco głową.
Wielebny Paul Broussard wstał zza biurka, podszedł
do kanapy i usiadł koło Beth.
Był to sześćdziesięcioletni człowiek, idealnie przeciętny: średniego wzrostu, średniej tuszy, średniej urody.
Tylko oczy wyróżniały go z tłumu. Beth nigdy przedtem
nie spotkała nikogo o równie uprzejmym, serdecznym
spojrzeniu. I rzeczywiście, Paul Broussard był człowiekiem o niespotykanej dobroci.
Broussard przyjechał do Shawnee i zaczął pracę jako
asystent pastora jeszcze wtedy, gdy Beth chodziła do
podstawówki. Parę miesięcy przed przyjazdem do ich
miasteczka pochował młodą żonę, która zginęła w wypadku samochodowym. Nigdy już się nie ożenił. Całe
serce oddał Kościołowi i swym parafianom.
Po paru latach główny pastor przeniósł się do innego
a
d
n
a
c
s
janes+a43
110
miasta, gdzie objął znacznie większą parafię. Broussard
awansował. W ciągu następnych kilku lat stał się niezastąpionym przyjacielem całej rodziny Melbourne'ów.
Wszyscy zwracali się do niego po radę. I tym razem Beth
postanowiła szukać u niego pomocy.
Z trudem zdobyła się na przyznanie, że została zgwałcona. Była to najtrudniejsza decyzja w jej dotychczasowym życiu. Musiała komuś się zwierzyć, bo sama nie
mogła udźwignąć ciężaru swych przeżyć. Prześladowało
ją poczucie winy, wstyd i gniew. Chwilami myślała, że
wkrótce zwariuje.
Tego ranka, po dwóch nie przespanych nocach, Beth
wcześnie wstała z łóżka, wzięła prysznic, ubrała się
i wpierw pojechała do szpitala. Tam przekonała się, że
stan zdrowia ojca nie uległ zmianie.
Stojąc przy łóżku na oddziale intensywnej terapii,
długo przyglądała się jego nieruchomej twarzy. Foster
był blady jak prześcieradło, na którym leżał. Beth pomyślała, że zaraz zacznie histerycznie krzyczeć. Pochyliła
się nad ojcem i pocałowała go w policzek.
- Tatusiu, tak mi przykro. Wybacz mi, proszę.
Wyprostowała się i zaczęła płakać. Szybko wyszła ze
szpitala, nie chciała robić z siebie zupełnej wariatki.
Prosto stamtąd pojechała do kościoła. Gdy tylko weszła na plebanię, zrozumiała, że podjęła słuszną decyzję.
Natychmiast ogarnęło ją ciepło promieniujące od Paula
Broussarda.
Pastor zaprosił ją do swego gabinetu. Przez chwilę
siedzieli w milczeniu, ale cisza im nie ciążyła. Świetnie
się rozumieli, a Paul - jako pastor i przyjaciel - spędził
już z nimi wiele godzin w szpitalu, starając się wesprzeć
wszystkich na duchu.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
111
Gdy Beth z płaczem wyjaśniła mu powód swej wizyty, Broussard początkowo nie wiedział, co powiedzieć.
Szybko odzyskał równowagę i zaczął delikatnie wypytywać ją o szczegóły, ale dziewczyna uparła się, że nie
zdradzi, kim był gwałciciel. Powiedziała tylko, że została zgwałcona w domu, przez jednego ze znajomych.
- Dobrze, moja droga - powiedział Paul, przełamując dłużącą się ciszę. - Nie będę cię wypytywał.
Popatrzył na nią ż troską i niepokojem.
- Musisz zwrócić się o pomoc do specjalisty. To absolutnie konieczne. Nie masz wyboru.
Beth czuła się tak wyczerpana, jakby wbiegła na wysoką górę. Drżały jej usta, a po policzkach spływały gęste łzy.
- Ale przecież właśnie dlatego przyszłam tutaj, ojcze
-jęknęła.
- Dobrze, zatem porozmawiajmy. Powiedz mi, jak
się naprawdę czujesz, co myślisz - zachęcił ją Paul. Mówił ciepłym i uspokajającym głosem.
- Ja... nie wiem, czy potrafię.
- Spróbuj. Proszę, postaraj się.
- Prawie przez cały czas czuję się, jakbym skąpała się
w błocie. - Mówiąc to, Beth cała drżała. - Mam wrażenie, że nigdy tego z siebie nie zmyję.
- Mów dalej.
- Przy każdym oddechu czuję, że zaraz coś we mnie
wybuchnie. Boże, wciąż powtarzam sobie, że zostałam
zgwałcona. - Przerwała i wytarła oczy wierzchem dłoni.
Wskazała palcem na siebie. - Ja, Beth Melbourne, zostałam zgwałcona. Przecież to nie mogło się mnie przydarzyć. Takie rzeczy zdarzają się zawsze innym, ale tym
razem jednak spotkało właśnie mnie. - Załkała i gwał-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
112
townie wzruszyła ramionami. - Nienawidzę się za to,
czuję się tak okropnie, jestem... przerażona.
- Czego się boisz?
- Wszystkiego! - krzyknęła i podniosła ręce do ust,
chcąc stłumić płacz.
- Spokojnie, moja droga - uciszył ją Paul. - Świetnie
zrobiłaś, opowiadając mi o tym wszystkim. To pierwszy
krok w kierunku odzyskania równowagi psychicznej.
Musisz jednak pójść dalej, a ja nie mogę ci w tym towarzyszyć. Brak mi kwalifikacji. Potrafię tylko słuchać,
a ty naprawdę potrzebujesz pomocy.
- Ojcze -jęknęła Beth, mnąc w dłoniach chusteczkę.
- Nikt inny nie może o tym wiedzieć.
- Rozumiem cię, skarbie, ale rozmowa z lekarzem
nie różni się niczym od rozmowy ze mną. Lekarz również musi zachować dyskrecję. Mogę ci wskazać odpowiednią klinikę...
Beth zerwała się na nogi i wsadziła ręce w kieszenie.
- Nie! Nie mogę ryzykować! - krzyknęła, z trudem
powstrzymując się od płaczu. - Z trudem zdobyłam się
na to, by przyjść tutaj.
- Beth, proszę, usiądź.
Beth posłusznie usiadła obok niego.
- Posłuchaj mnie - ciągnął dalej Paul. - Chodzi tutaj
o to, jak potoczy się twoje dalsze życie. Jeśli masz wyjść
z tego i znowu żyć normalnie, musisz postarać się o pomoc psychiatry. Potrzebujesz kogoś, kto wie, jak sobie
radzić w takiej sytuacji.
Beth czuła, że ojciec Paul miał niewątpliwie rację, ale
nie mogła się zdobyć na posłuchanie jego rady. Rozmowa o gwałcie była dla niej niemal tak samo okropna, jak
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
113
sam gwałt. Za żadne skarby nie chciała przejść przez to
raz jeszcze.
Mimo to była mu ogromnie wdzięczna. Dzięki wielebnemu Paulowi znowu poczuła się normalnym człowiekiem. Rozmowa z nim przyniosła jej ulgę. Beth zrozumiała, że musiała komuś opowiedzieć o swoich przeżyciach, ale wiedziała również, iż nie zdobędzie się na to
powtórnie.
Paul spojrzał na zastygłą w upartym grymasie twarz
dziewczyny i przestał nalegać. Westchnął głęboko.
- Tylko nie myśl, że zrezygnowałem na zawsze
z próby namówienia cię na wizytę w klinice. Tymczasem
chciałbym, abyś mi coś obiecała.
- Jeśli tylko mogę.
- Obiecaj mi, że będziesz pamiętać, iż w tym wszystkim, co się zdarzyło, nie było ani krztyny twojej winy.
Nie jesteś odpowiedzialna ani za tę napaść, ani za wylew
ojca. Nie jesteś winna, jesteś ofiarą.
- Gdybym nic nie powiedziała ojcu - zaczęła Beth,
sięgając jednocześnie po kolejną chusteczkę.
- Przestań, moja droga. Przestań znęcać się nad sobą.
Każdy na twoim miejscu zachowałby się tak samo. Nie
miałaś wyboru. Prócz tego, jesteś jeszcze dzieckiem.
- Mam już osiemnaście lat, ojcze - niemal uśmiechnęła się Beth. - Nie jestem już dzieckiem.
- Dla mnie jesteś. W każdym razie zrobiłaś to, co
musiałaś.
- Ja... nie jestem taka pewna - odrzekła
bezdźwięcznym głosem.
- Wiem, że obiecałem nie pytać cię o to - powiedział
Paul przeczesując palcami włosy - ale muszę to zrobić
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
114
dla spokoju sumienia. Proszę, powiedz mi, kim był
gwałciciel? Należy go oskarżyć, osądzić i ukarać.
Beth spojrzała na niego zupełnie zaskoczona. Ogarnęła ją panika.
- Och, nie! Nie mogę tego zrobić, to niemożliwe.
- Przykro mi o to pytać... - pastor przerwał i nerwowo odkaszlnął. - Niestety, muszę. Czy jest możliwe,
że... - przerwał, nie kończąc pytania.
Beth przez dłuższą chwilę siedziała w milczeniu, po
raz nie wiadomo który ponownie przeżywając ból i upokorzenie. Wiedziała, że ojciec Paul robi, co może, aby
pomóc jej ułożyć dalsze życie.
- Nie, nie ma takiej groźby - szepnęła w końcu, poprawnie odczytując jego pytanie.
- Dzięki Bogu - powiedział Paul i na sekundę przymknął oczy.
- Czy ojciec sądzi, że tata wróci do zdrowia?
Pastor przez parę sekund zwlekał z odpowiedzią. Czekając, Beth wyglądała przez okno. Wyglądało na to, że
mieli przed sobą kolejny piękny dzień. Normalnie w taką pogodę Beth najpierw popływałaby w basenie,
a później przez kilka godzin wylegiwała się na słońcu.
Poczuła skurcz serca. Czy jeszcze kiedyś będzie w stanie
się cieszyć takimi prostymi przyjemnościami? Szczerze
w to wątpiła.
- Możemy tylko modlić się i pokładać ufność w Bogu, moja droga. Wprawdzie ojciec jest nieprzytomny, ale
żyje. Pamiętaj, że to dobry znak.
- Próbuję, ale to nie takie łatwe.
- Wiem - odrzekł Paul. Spojrzał na nią uważnie. Może masz ochotę się czegoś napić? Lemoniady?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
115
- Bardzo chętnie, dziękuję - powiedziała Beth odgarniając włosy z czoła.
W milczeniu oboje popijali zimny napój. Po jakichś
dwóch minutach pastor odstawił kubek na stolik, pochylił na bok głowę i spojrzał na nią z ukosa.
- A co na to wszystko Zachery?
Chociaż pastor zadał to pytanie bardzo cicho, Beth
miała wrażenie, że trafił ją piorun. Skuliła się na kanapie
i schowała głowę w ramionach.
Od początku choroby ojca Zach stał się jej cieniem, co
bynajmniej nie ułatwiało Beth sytuacji. Tego ranka po
raz pierwszy od wielu dni pojechał do fabryki, zostawiając jej nieco swobody. Od nikogo nie mogłaby oczekiwać większej troskliwości. Zach boleśnie odczuwał jej
zamknięcie się w sobie. Mogła to poznać po jego oczach
i usłyszeć w jego głosie. Mimo to nie potępiał jej i nie
zadawał żadnych pytań. Widocznie wierzył, że to przygnębienie wywołane chorobą ojca sprawiło, iż Beth odsunęła się od niego. Ufał, że zły okres wkrótce minie.
Beth wolała nie myśleć, co począć z ich zaplanowanym ślubem, ale wiedziała, że wkrótce będzie musiała
coś postanowić.
- Nie wiem - odpowiedziała wreszcie drżącym głosem.
- Masz jeszcze czas na podjęcie decyzji.
- Już niewiele - odparła. - Ale zupełnie nie mogę
skupić myśli.
- Wiem, że trudno cibędzie uwierzyć teraz w to, co powiem. Zapewniam cię jednak, że jakoś wyjdziesz z tego
kryzysu. Jesteś mocnym człowiekiem, Beth Melbourne.
Beth nagle poczuła, że pękła obręcz ściskająca jej
gardło. Zalała się długo powstrzymywanymi łzami. Pa-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
116
stor otoczył ją delikatnie ramieniem i przytulił do piersi.
Czuł, jak drżą jej ramiona.
- Wypłacz się, nie powstrzymuj łez. Wyrzuć to z siebie. Może to zabrzmi staroświecko, ale powiem ci, co
często powtarzała moja mama: „Łzy to zawór bezpieczeństwa, chroniący serce przed zbyt wysokim ciśnieniem".
Beth płakała tak długo, aż wypłakała wszystkie łzy.
Niewiele jej to pomogło. Gdy w końcu opuściła plebanię
i wsiadła do samochodu, miała wrażenie, że wciąż ma
nogi skute żelaznymi łańcuchami.
Podjeżdżając do Cottonwood dostrzegła przed bramą
samochód Rachel. Na myśl o spotkaniu z przyjaciółką
wpadła w panikę i zamiast stanąć przed domem, wjechała do garażu. Wolała umrzeć, niż pokazać się Rachel
w obecnym stanie.
W garażu poprawiła nieco makijaż, i wróciła do drzwi
frontowych. Rachel stała przed bramą, oparta o maskę
samochodu.
- Cześć - powitała ją Beth, starając się mówić ożywionym głosem. Sądząc po minie Rachel, próba ta zakończyła się zupełną klapą.
- Ojciec dalej nieprzytomy, prawda?
- Nic się nie zmieniło.
- To okropne - skrzywiła się Rachel.
- Czemu nie weszłaś do środka? - spytała Beth, żeby
zmienić temat. - Jessie jest w domu.
- Dopiero co przyjechałam - wyjaśniła Rachel.
- Chciałam zadzwonić do ciebie, ale...
- Hej, nie masz czym się przejmować - przerwała jej
przyjaciółka. - Wszystko rozumiem. Wracasz ze szpitala?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
117
- Byłam tam rano - odpowiedziała wymijająco Beth.
Wolała zachować ostrożność.
- Mama cię pozdrawia - dodała Rachel, gdy zorientowała się, że Beth najwyraźniej nie zamierza rozwinąć
swej relacji.
- Bardzo dziękuję, pozdrów ją również.
Delikatny wiatr poruszył gałęziami wielkiego dębu
i rosnącymi przy płocie cyprysami. Ciszę wypełnił szum
liści.
Rachel osłoniła oczy przed promieniami słońca
i przyjrzała się uważnie przyjaciółce.
- Jeśli chcesz, możesz mi powiedzieć, bym pilnowała własnych spraw, ale po prostu muszę cię spytać, co ze
ślubem? Czy chcesz zmienić plany?
- Jeszcze nie wiem - odrzekła Beth słabym głosem.
- Nie mogłam zmusić się, aby pomyśleć o czymkolwiek
innym niż tata.
No i o moim złamanym sercu - dodała w myślach.
- Już wkrótce będziesz musiała podjąć jakąś decyzję
- zauważyła Rachel. Starała się, aby ta uwaga zabrzmiała ciepło i serdecznie.
Beth zaczęła zacierać nerwowo dłonie. Spojrzała na
przyjaciółkę szeroko otwartymi, pełnymi cierpienia
oczami.
- Pomyślę o tym, ale nie w tej chwili. Może jutro.
Rachel miała ochotę jeszcze nalegać, ale po namyśle
zrezygnowała.
- Potrzebujesz czegoś? - spytała. - Mogę coś dla ciebie zrobić?
- Tak -odrzekła Beth i obrzuciła ją wzrokiem.
- Tylko powiedz, co.
- Po prostu mocno mnie uściśnij.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
118
11
s
u
lo
- Babciu, co z Trentem?
Linia telefoniczna nie stłumiła westchnienia Grace
Childress.
- Oczywiście jest bardzo zmartwiony i zagubiony,
ale nic mu nie będzie. Zajmę się nim, ty troszcz się tylko
o Fostera.
Beth usiadła na fotelu w bibliotece i ramieniem przycisnęła do ucha słuchawkę. Na próżno usiłowała się
rozluźnić. Już od zbyt wielu dni żyła w ustawicznym napięciu. Wyjrzała przez okno. Zbliżał się zachód słońca.
Nie mogła uwierzyć, że to już koniec dnia.
Po wyjściu Rachel Jessie przygotowała Beth coś do
zjedzenia. Po lunchu Beth znowu pojechała do szpitala
i siedziała przy ojcu przez całe popołudnie. Gdy wreszcie wróciła do domu, wzięła prysznic i zadzwoniła do
Babci.
- Nie masz z nim żadnych kłopotów? - spytała,
chcąc się raz jeszcze upewnić. - Gdy Trent czymś się
martwi, zazwyczaj pokazuje, co potrafi.
- Przestań się martwić o niego - uspokoiła ją Babcia.
- Pamiętaj, że znam go nie gorzej od ciebie. Porozumieliśmy się jakoś i razem dobrze nam się wiedzie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
119
- Czy nie chodzi przypadkiem na wagary? Tata bardzo tym się martwił, zwłaszcza że musiał wykorzystać
swe znajomości, aby zechcieli ponownie przyjąć Trenta
do szkoły. Dostałby furii, gdyby dowiedział się, że z jego
powodu przestał się uczyć.
- Nie, świetnie sobie radzi - zapewniła Babcia i zachichotała. - Powiedziałam ci przecież, że zawarliśmy
porozumienie, podobne do tego, jakie zawarłam z tobą,
gdy byłaś w jego wieku. Pamiętasz?
- Pamiętam - odrzekła z uśmiechem Beth. - Jak na
taką niewielką wzrostem damę, jesteś strasznym twardzielem. Pamiętam, że ilekroć kazałaś mi coś zrobić, dobrze wiedziałam, że lepiej będzie, jeśli od razu wykonam
polecenie. W przeciwnym razie kończyło się to cholernie źle.
- Nie musisz przeklinać, kochanie.
- Och, Babciu, jesteś bezcenna. Bardzo cię kocham.
- Ja też cię kocham - odrzekła Babcia i na sekundę
zamilkła. - Dlatego bardzo się martwię o ciebie.
- Nie martw się, u mnie wszystko w porządku - zapewniła Beth, z trudem przełykając ślinę.
W rzeczywistości gorąco pragnęła wyznać Babci prawdę i znaleźć u niej pociechę, ale nie mogła sobie na to
pozwolić. Bała się, że Babcia przeżyłaby prawdziwy
szok. Miała przecież na głowie Trenta i nie brakowało jej
zmartwień.
- To nieprawda, i obie o tym wiemy.
- No, jakoś sobie radzę. Tak lepiej?
- To nie chodzi tylko o Fostera. Masz jeszcze jakieś
inne kłopoty. - To nie było pytanie, tylko proste stwierdzenie faktu.
Beth zaczęła się niespokojnie wiercić. Podobnie jak
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
120
Rachel, Babcia była aż nadto spostrzegawcza. Jeśli nie
będzie uważać, rychło wyciągnie z niej wszystkie szczegóły. Obiecała sobie, że postara się lepiej ukrywać swoje
uczucia. Najtrudniej będzie zwieść Zacha. Wiedziała, że
narzeczony czeka na odpowiedni moment, aby zadać jej
parę pytań, pytań, na które nie będzie mogła odpowiedzieć.
- Beth, skarbie - upomniała ją delikatnie Babcia.
- Nie susz sobie niepotrzebnie głowy, Babciu - odrzekła Beth, zmuszając się do zademonstrowania pogody
ducha. - Naprawdę martwię się tylko o ojca. Boję się
o jego zdrowie. Poza tym... myślę, że ojciec ma jakieś
kłopoty finansowe.
- Och, kochanie, to niemożliwe.
Beth już otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale
w tym momencie zaterkotał dzwonek u drzwi wejściowych. Nie chciała, aby ktokolwiek zastał ją w szlafroku.
- Muszę kończyć, Babciu. Ktoś przyszedł. Zadzwonię do ciebie później.
Beth sapnęła i zerwała się na nogi. W drzwiach, oparty o futrynę, stał Zach. Zaskoczył ją. Niemal zawsze
uprzedzał o swoim przyjściu.
W jego wyglądzie było coś niepokojącego. Z pewnością nie chodziło tu o czerwoną koszulkę ani o sprane do
białości, obcisłe dżinsy.
To oczy Zacha przykuły uwagę Beth. Nigdy przedtem
nie patrzył na nią w ten sposób. Prócz niepewności, w jego spojrzeniu kryło się jeszcze coś, czego nie potrafiła
zidentyfikować. Może strach?
Podczas gdy gorączkowo próbowała zrozumieć jego
spojrzenie, Zach stał i nie odzywał się ani słowem. Po
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
121
pewnym czasie powoli zbliżył się do niej. Beth wiedziała, że musi dojść do rozmowy, i że nie może jej umknąć.
Oczywiście, nie mogła znać jego myśli. Ogarnęła ją
fala sprzecznych uczuć. W głębi duszy wciąż go kochała
- i wiedziała, że to nigdy się nie zmieni - ale myśl o fizycznym zbliżeniu budziła w niej przerażenie. Zupełnie
nie wiedziała, co robić, a zdawała sobie sprawę, że jeden
fałszywy krok może zrujnować ich przyszłość. Zresztą,
nawet jeśli będzie jeszcze w życiu szczęśliwa, i tak nie
zapomni o tym, co się niedawno stało.
- Beth - odezwał się Zach ochrypłym głosem.
Spojrzeli sobie w oczy. Po chwili, która ciągnęła się
niczym wieczność, Beth pochyliła głowę. Z trudem oddychała.
Zach podszedł do niej bliżej i palcem uniósł jej podbródek. Stał tak blisko, że Beth mogła dojrzeć w jego
zielonych oczach złote błyski. Zauważyła kropelki potu
na czole, czuła jego zapach.
- Nie spodziewałam się ciebie - wyjąkała. Zaschło
jej w ustach.
- Owszem, wiedziałaś, że przyjdę.
Uniósł rękę i pogłaskał ją po policzku. Długimi palcami wodził wzdłuż warg i brwi.
- Mam wrażenie, że od lat cię nie dotykałem.
Nim zdążyła coś odpowiedzieć, wziął ją w ramiona
i gorąco pocałował. Początkowo Beth oddała mu pocałunek, ale gdy dotknął jej piersi, zesztywniała i odepchnęła go od siebie.
- Nie, nie chcę - wymamrotała i cofnęła się o krok.
Zach skrzywił się, zupełnie jakby zadała mu nieoczekiwany cios w żołądek.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
122
- Dobrze, ale musimy porozmawiać. Coś jest nie
w porządku. Chcę wiedzieć, co.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Doprowadzisz mnie do szaleństwa, Beth! - powiedział Zach zaciskając pięści.
Beth odwróciła się do niego plecami i podeszła do
szklanych drzwi wiodących na taras. Słońce właśnie
skryło się za horyzontem i całe niebo nabrało czerwonego koloru.
Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
- Nie przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby mnie zobaczyć, prawda? - spytała Beth. - Mam wrażenie, że masz
mi coś do powiedzenia, i że nie jest to nic przyjemnego.
- Spójrz na mnie, Beth.
Powoli odwróciła się w jego stronę.
- Chcę, abyś wpierw odpowiedziała na moje pytanie.
Co cię tak męczy?
Dziewczyna spojrzała na jego kark. Dostrzegła napięte ścięgna i nabrzmiałe, pulsujące tętnice. Wiedziała, że
Zach z trudem panuje nad nerwami. Nie mogła zostawić
go bez żadnej odpowiedzi.
- Po prostu jestem zupełnie wyczerpana. No i martwię się o ojca - mówiąc to wolała nie patrzeć Zachowi
w oczy. - Sam to powinieneś wiedzieć. Teraz mogę myśleć tylko i wyłącznie o ojcu.
- Jesteś pewna, że to wszystko? - spytał patrząc na
nią badawczo.
- Tak.
Zach wyglądał tak, jakby nie dał się przekonać. Beth
wstrzymała oddech.
- Dobrze, powiedzmy, że tak jest rzeczywiście.
- Teraz twoja kolej - przypomniała mu Beth.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
123
Zach nie krył, że wie, o co jej chodzi.
- Masz rację, muszę ci coś powiedzieć, choć cholernie nie mam na to ochoty...
- Nie martw się, ja mogę wiele wytrzymać - zapewniła Beth. - Czy chodzi o sprawy finansowe ojca?
-Tak.
- Rozumiem, że sytuacja nie jest pomyślna - domyśliła się. Głos jej zadrżał.
- Niestety. Twój ojciec tkwi po uszy w długach. Pożyczał pieniądze z kasy fabryki i w banku.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy w milczeniu. Oboje czuli się równie nieszczęśliwi.
- Dlaczego? Przecież... - urwała. Serce biło jej
w zupełnie zwariowanym rytmie.
- Grał na wyścigach konnych, i to ostro.
- Ile jest winien?
- Dokładnie nie wiem, ale z pewnością bardzo dużo.
- Nie mogę w to uwierzyć.
- Obawiam się, że to jeszcze nie wszystko.
Beth pobladła jeszcze bardziej.
- Powiedz wreszcie, o co chodzi.
- Foster użył Cottonwood jako zabezpieczenia pożyczki bankowej.
Beth wiedziała już, co jej grozi, ale bała się powiedzieć to na głos.
- Czy to znaczy to, o czym myślę? - spytała pokrętnie, ale Zach zrozumiał ją bez trudu.
- Niewykluczone, że stracisz Cottonwood.
Beth zapłakała i przycisnęła ręce do piersi, zupełnie
jakby poczuła nagle ból serca. Nie! To niemożliwe! Na
dokładkę do tego wszystkiego, co ostatnio przeżyła, mogłaby jeszcze stracić dom?!
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
124
- Nie, nie wierzę! Tata nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Przecież kocha Cottonwood bardziej niż cokolwiek innego na świecie.
Zach patrzył na nią poważnym wzrokiem. To pewne,
nieruchome spojrzenie przekonało Beth, że powiedział
prawdę.
Jęknęła i oparła się bezwładnie o szybę.
Zach błyskawicznie zbliżył się do niej, ale gdy spróbował ją objąć, Beth wysunęła się z jego ramion.
- Jak on mógł zrobić coś tak głupiego? - jęknęła.
Uniosła nieco głowę, tak jakby pokonywała w bród głęboką rzekę i bała się, że zaleje ją woda.
- Nie mam pojęcia - odrzekł Zach. Pobladł równie
mocno jak Beth.
- Mogłabym przysiąc, że ojciec kocha Cottonwood
ponad wszystko! Bardziej niż mnie, bardziej niż Trenta!
- Najwyraźniej konie i wyścigi były dla niego ważniejsze.
- Och, Zach - szepnęła Beth. - Co ja mam teraz robić?
- Pamiętaj, że nie jesteś sama. Masz mnie. Wiesz, że
zrobię wszystko, abyś nie straciła Cottonwood - zapewnił ją. - Wiem, że to nie jest stosowna pora, aby mówić
o ślubie, ale z uwagi na okoliczności moglibyśmy skasować wszystkie ceremonie, łącznie ze ślubem w kościele,
i...
- Myślę, że powinniśmy na pewien czas odłożyć
ślub.
- Co takiego? - spytał Zach, jakby nie wierzył własnym uszom.
- Muszę się zastanowić. - Beth oblizała wyschnięte
wargi.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
125
- Zwariowałaś, Beth! Chyba nie mówisz tego poważnie.
- Owszem, mówię serio - szepnęła. Nieoczekiwanie
poczuła, że nie może oderwać od niego spojrzenia.
- Jesteś wytrącona z równowagi. Boże, wiem przecież, ile przeżyłaś. Rozumiem to. Nie możesz jednak pozwolić, aby to nas rozdzieliło.
Zach stał przed nią z zaciśniętymi pięściami. Beth widziała, jak pulsuje tętnica na jego szyi.
- Tak wiele ostatnio się zdarzyło. Nie mogę dojść
z tym wszystkim do ładu. - W pociemniałych oczach
dziewczyny pojawiły się łzy. - Moje życie zostało wywrócone do góry nogami. Po prostu potrzebuję trochę
czasu na zastanowienie.
- Do diabła, wcale nie potrzebujesz czasu, potrzebujesz mnie!
- Zach, proszę, postaraj się mnie zrozumieć.
- Zrozumieć! - wykrzyknął zbliżając się do niej. Co takiego mam zrozumieć?
- Właśnie ci wyjaśniłam - powiedziała z uporem.
- Czyżby? Moim zdaniem, to nie jest żadne wyjaśnienie.
- Przesadzasz - rzuciła Beth, zmuszając się do zmierzenia go zimnym spojrzeniem.
- Nie rób mi tego. - Zach pobladł z gniewu. - Nie
rób tego nam.
- Nie mam wyboru - odrzekła, zamykając serce na
jego prośby. - Muszę zająć się ojcem. I Cottonwood. Rozłożyła ręce w geście bezradności. - Jak widzisz,
mam obowiązki.
- Pieprznij te obowiązki! - wybuchnął Zach.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
126
Beth zacisnęła zęby. Z zadowoleniem i ulgą zauważyła, że zamiast bólu i cierpienia zaczyna odczuwać gniew.
- Uznajmy, że tego nie powiedziałeś, ponieważ sądzę, że nie miałeś takiego zamiaru. Nie mogę zapomnieć
o rodzinie i naszym domu, i ty dobrze o tym wiesz.
- Możemy przebrnąć przez to razem.
- Niczego nie rozumiesz, Zach - powiedziała tak cicho, że Zach musiał pochylić głowę, żeby dosłyszeć jej
słowa.
- Wobec tego wyjaśnij mi, o co chodzi, ale nie wykluczaj z twojego życia.
Beth spojrzała na niego. W jej oczach można było odczytać, ile przeżyła w ciągu ostatnich paru dni.
- Beth - błagał Zach.
- Zach, proszę... - odrzekła, przesuwając językiem
po wyschniętych wargach.
- O co ci chodzi? Mam nie mówić, że cię kocham?
Beth stała nieruchomo. Ból Zacha przeszył również
jej serce. W końcu z ogromnym trudem pokręciła przecząco głową.
- Proszę, idź sobie - szepnęła ledwo dosłyszalnie. Chcę zostać sama.
- Dobrze, już idę. - Jego oczy płonęły. - Ale nie myśl
sobie, że już zakończyliśmy tę rozmowę!
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
127
12
s
u
lo
Zach z trudem wciągnął na siebie dżinsy, po czym
wstał z łóżka. Boso i bez koszuli, ostrożnie zszedł po
stromych schodach na dół. Gdy znalazł się na ostatnim
stopniu, rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz zauważył,
że letni domek Charliego musiał być niedawno gruntownie odnowiony.
Czy poprzedniego dnia był pijany? Niewątpliwie. Teraz miał wrażenie, że za chwilę ból rozsadzi mu głowę.
Oparł się ręką o ścianę, po czym powolutku usiadł na
stopniu.
Ponownie rozejrzał się wokół przekrwionymi oczami.
Kanapa, fotele, stolik i szafka z aparaturą muzyczną pływały mu przed oczami.
Po lewej stronie znajdowała się kuchnia, połączona
z częścią dzienną. Zach dostrzegł pomarańczową ladę
kredensu, oddzielającego kuchnię od reszty pomieszczenia. Ponad jego głową wirował wielki wiatrak, natomiast
lampy zostały rozmieszczone dyskretnie w kątach. Przypomniał sobie, że łazienka znajduje się po prawej stronie
niewielkiego korytarzyka, a dalej jest jeszcze jedna sypialnia.
Znowu poczuł gwałtowny ból głowy. Dobrze ci tak -
a
d
n
a
c
s
janes+a43
128
pomyślał, zerkając na stojącą na stole niemal pustą butelkę whisky.
Gdy wybiegł z Cottonwood, wskoczył do samochodu
i ruszył przed siebie, nie zastanawiając się, dokąd jedzie.
Dopiero kiedy znalazł się blisko oceanu, zatrzymał się
i zadzwonił do Charliego, aby spytać, czy mógłby skorzystać z jego domku.
Charlie był nie tylko jego najlepszym przyjacielem ze
szkoły średniej, ale również niezastąpionym pomocnikiem w fabryce. Zaczął tam pracować od razu po maturze. W sprawach produkcji papieru wykazywał taki sam
instynkt jak Zach. Kiedy po skończeniu studiów Zach
podjął pracę w firmie, od razu postarał się o awans dla
Charliego.
Charlie zgodził się pomóc Zachowi bez wahania.
Szybko wytłumaczył, gdzie schowany jest klucz od domku. Jadąc tam, Zach wiedział, że w fabryce poradzą sobie przez kilka dni bez niego. Zresztą, wziął ze sobą parę
projektów, nad którymi chciał popracować w spokoju,
niemożliwym do osiągnięcia w fabryce.
Zadzwonił jeszcze do domu i zostawił wiadomość,
gdzie się podziewa. Miał cichą nadzieję, że jeśli da Beth
parę dni spokoju, to może zrozumie swój błąd.
Chociaż Beth wyraźnie go dotknęła, Zach z trudem
zdobył się na to, żeby zostawić ją samą. Nie chciał jej
opuszczać, pragnął porwać w ramiona, przycisnąć do
siebie i tak długo całować jej miękkie usta, aż zacznie
błagać, żeby z nią został.
Ale Beth go odrzuciła. Zach nie mógł znieść tej myśli.
Po przybyciu do domku Charliego poczuł ochotę, żeby nałożyć tenisówki i pobiegać po plaży, słuchając szumu przyboju. Zamiast tego jednak podszedł prosto do
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
129
barku i wyciągnął butelkę whisky. Gdy wreszcie
o czwartej nad ranem postanowił iść spać, był już zupełnie pijany.
Gdy teraz zerknął na stół, poczuł znowu ochotę na łyk
whisky. Może wykończyć tę butelkę?
Czemu nie? Wolał pić, niż dalej się męczyć. Każda
myśl o Beth budziła w nim prawdziwą burzę sprzecznych uczuć. Obraz Beth w szpitalnej poczekalni - pięknej, kruchej i samotnej - wielokrotnie pojawiał się przed
jego oczami.
Targały nim sprzeczne uczucia. Współczuł Beth, ale
złościł go jej upór. Pragnął jej pomóc, kochał ją, a jednocześnie miał ochotę podciągnąć jej spódnicę i poklepać
po tyłku.
Przede wszystkim jednak odczuwał strach. Bał się, że
ją straci, że Beth powoli odsuwa się od niego i dąży do
całkowitego zerwania.
Nie mógł sobie wyobrazić, że tak może stać się naprawdę. Beth kazała mu odejść - myślał - ponieważ była
zdenerwowana i wytrącona z równowagi. Jak sama powiedziała, świat, w którym żyła, zwalił się jej na głowę.
Potrafił to zrozumieć.
Dlaczego jednak nie chciała przyjąć jego pomocy? To
wydawało mu się zupełnie niepojęte. Nigdy przedtem
nie odwróciła się od niego. Kiedy zdarzyło się coś złego,
Beth nie biegła po pomoc ani do ojca, ani do Babci, tylko
do niego.
Czemu zatem teraz, gdy od ślubu dzieliły ich już tylko
trzy tygodnie, Beth nagle odsunęła go na bok? To nie
miało przecież najmniejszego sensu. Zach nie był w stanie znieść samotności.
W obecnej sytuacji nie mógł jednak bardziej nalegać.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
130
Cierpiał i pragnął być z nią. Nie miał pojęcia, co dalej
powinien zrobić. Nie mógł uwierzyć, że sam coś tu zawinił, że uraził ją jakimś czynem lub słowem.
Wstał ze schodów i pokuśtykał w stronę butelki.
Przycisnął ją do ust i jednym haustem wypił trunek do
końca.
- Złapałem cię na gorącym uczynku, przyjacielu.
Zach obejrzał się przez ramię. Zaklął pod nosem.
- Przestraszyłem cię, co? -Charlie Bentley wparadował do pokoju, uśmiechając się od ucha do ucha.
Charlie miał jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu, zarost na brodzie i niebieskie, wesołe oczy. Gdy coś nie
szło zgodnie z jego zamiarami, te oczęta zmieniały się
w dwa kawałki lodu.
Zach spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
- Nic dziwnego, że nie usłyszałeś moich kroków zachichotał Charlie. - Jesteś pijany jak bela.
- Byłem pijany jak bela. Teraz jestem trzeźwy jak nowo narodzone dziecko.
- Aha, a ja jestem cesarzem chińskim.
Zach uśmiechnął się i odwrócił wzrok.
Charlie przestał się śmiać.
- Co się stało, Zach? Dobrze wiesz, że ta chata jest
twoja na tak długo, jak tylko chcesz, ale dlaczego właśnie teraz chcesz się tu zaszyć?
- Podczas gdy ojciec Beth leży nieprzytomny, to
masz na myśli, prawda? - domyślił się Zach.
- Zapewne - odrzekł Charlie.
- No cóż, prawdę mówiąc, narzeczona powiedziała
mi, żebym spieprzał.
Charlie nawet nie drgnął, spojrzał tylko na Zacha
spod opuszczonych powiek.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
131
- Chyba nie tymi słowami.
- Nie, ale to właśnie miała na myśli.
Zapadła cisza. Kilka promieni słońca zdołało się przebić przez niskie i ciemne chmury, ale silny wiatr w dalszym ciągu gwizdał w okiennicach.
- Nie wierzę. Sam wiesz, jak zachowują się baby,
gdy mają kłopoty. Może po prostu miała okres.
- Obyś miał rację. Choroba Fostera zupełnie wytrąciła ją z równowagi.
- Tak, słyszałem o tej sprawie.
- Chcesz powiedzieć, że po mieście krążą już plotki?
- spytał Zach i soczyście zaklął.
- Niestety, tak. Według tych plotek, Melbourne zbankrutował.
- Co gorsza, to prawda - przyznał Zach, pocierając
zarośniętą brodę. - Foster pożyczył tyle pieniędzy, że nawet Rockefeller by tego nie wytrzymał.
- Nic dziwnego, że Beth jest nie w formie - skomentował Charlie.
- Chce, żebyśmy przełożyli ślub na później.
- Chyba mnie nabierasz! - Charlie otworzył ze zdumienia usta.
- Czy wyglądam, jakbym był w odpowiednim nastroju do żartów? - spytał Zach z ironią.
- Nie. Wyglądasz zupełnie beznadziejnie.
- Jeśli chcesz wiedzieć, czuję się jeszcze gorzej.
- Klin niewiele pomógł, prawda? -zakpił Charlie.
- Jakiś ty domyślny.
- No cóż, zmiana daty ślubu to jeszcze nie ostateczne
zerwanie.
- Boję się, że i to niedługo nastąpi.
- Nie, Beth nie zerwie zaręczyn - pokręcił głową
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
132
Charlie. - Wszyscywiedzą, że ma na twoim punkcie bzika.
Znowu zapadła cisza.
- Siedź na tyłku - odezwał się wreszcie Charlie. Zaparzę kawę.
- Nie chcę żadnej kawy - wymamrotał Zach.
- To fatalnie się składa, bo będziesz musiał wypić,
nie mając chęci - odparł zdecydowanie Charlie. - Nie
przyjechałem tutaj tylko po to, aby z tobą pogawędzić.
Wbrew sobie, Zach zainteresował się jego słowami.
Wstał i zachwiał się na nogach. Odetchnął głęboko, starając się pokonać zawroty głowy. Dopiero po kilku sekundach mógł pójść do kuchni.
- Czemu zatem zawdzięczam twe odwiedziny?
- Taylor mnie tu przysłał.
- Jeśli o mnie chodzi, może iść do diabła.
- Jeśli ci to nie robi różnicy, to możesz mu to powiedzieć osobiście.
- Czego chce?
- Dobrze nie wiem. - Charlie podrapał się w głowę.
- Może tylko chciał wiedzieć, co się z tobą dzieje.
W każdym razie zgłosiłem się na ochotnika.
- Nie potrzebuję niańki.
- Właśnie widzę.
- Idź do diabła.
Charlie tylko się zaśmiał, po czym nalał kawę i podsunął mu kubek.
Zach podziękował kiwnięciem głowy i usiadł na najbliższym krześle. Poruszał się ostrożnie i powoli, z obawy o zachowanie równowagi.
- Człowieku, może byś wreszcie wziął prysznic,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
133
ubrał się i pojechał ze mną do domu? - zaproponował
Charlie. - Beth pewnie już martwi się, co się z tobą stało.
- Tak myślisz? - spytał Zach i uśmiechnął się na samą myśl o tym.
- Mogę się założyć.
- Pewnie masz rację - odrzekł zdecydowanie Zach.
Wróciła mu zwykła energia. - Zmuszę ją do ślubu, choćbym miał związać jak wieprzka i siłą zaciągnąć przed ołtarz.
s
u
lo
Beth raz jeszcze przejrzała się w samochodowym lusterku, nie tyle z rzeczywistej potrzeby, co dla dodania
sobie pewności. Była blada, ale mimo to wyglądała znakomicie. Głębokie cienie pod oczami zniknęły dzięki
umiejętnemu makijażowi. Chcąc wydać się starsza, rozdzieliła włosy pośrodku głowy, zaczesała do tyłu i spięła
szeroką klamrą.
Na to spotkanie wybrała granatową, lnianą spódnicę
do kolan, żakiet i koszulę z żabotem. Biżuterię ograniczyła do wysadzanej brylantami broszki, którą otrzymała od ojca na szesnaste urodziny.
Na koniec uszczypnęła się lekko w oba policzki, westchnęła i wysiadła z samochodu. Oparła się o drzwiczki
i zmierzyła wzrokiem budynek banku.
No, najwyższy czas - pomyślała. Od trzech dni snuła
ponure rozważania na temat Zacha i Richarda Walsha na
przemian.
Łatwiej jej przyszło zdecydować się na rozmowę
z Walshem. Z nim nie łączyły jej żadne uczucia i nie
czuła na myśl o nim gwałtownych skurczów żołądka.
Mimo to nie mogła oczekiwać niczego przyjemnego
po spotkaniu z bankierem ojca. W obecnej sytuacji tylko
a
d
n
a
c
s
janes+a43
134
ona mogła podjąć pewne decyzje, lecz wpierw musiała
uzyskać konieczne informacje. Beth twardo postanowiła, że nie dopuści do utraty Cottonwood.
Szybkim krokiem podeszła do drzwi banku. Obiecała
sobie, że zachowa spokój, ale nim dotarła do biura Richarda Walsha, serce biło jej niespokojnie. Zatrzymała
się przed biurkiem pięknej, lecz wyniosłej sekretarki.
- Pan Walsh czeka na panią, pani Melbourne. Proszę
wejść.
Beth podziękowała skinieniem głowy. Drzwi do gabinetu Walsha były lekko uchylone. Dziewczyna wyprostowała się i przestąpiła próg.
Richard Walsh wstał zza biurka i z wyciągniętą ręką
wyszedł jej naprzeciw.
- Cieszę się, że cię widzę, Beth - powitał ją serdecznie.
Beth chciała powiedzieć to samo, ale nie mogła tak
jawnie kłamać. Richard Walsh był mniej więcej w tym
samym wieku co Foster, miał zaczerwienioną twarz i siwe, kręcone włosy, ściśle przylegające do czaszki. Ubrany był w nienagannie skrojony brązowy garnitur. Miał
potężną klatkę piersiową, jakby ćwiczył podnoszenie
ciężarów.
Beth wykrztusiła wreszcie słowa powitania. Jej głos
zabrzmiał nieco ochryple. Odkaszlnęła. Wymienili
uścisk dłoni, po czym Walsh wskazał jej wygodny fotel.
Podczas gdy sadowił się za swym ogromnym biurkiem, Beth rozejrzała się wokół. Gabinet był urządzony
wystawnie, lecz gustownie. Solidne meble z orzecha,
gruby zielony dywan. Przed biurkiem stało kilka wygodnych skórzanych foteli. Na przeciwległej ścianie dostrzegła cenny obraz Clementine Hunter.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
135
- Tak mi przykro z powodu Fostera - zaczął rozmowę Walsh, rozpierając się w swym fotelu niczym król na
tronie. - Modlę się o jego zdrowie.
- Dziękuję panu -odparła uprzejmie Beth.
- Czy nastąpiła jakaś poprawa?
- Nie, wciąż jest nieprzytomny.
Walsh westchnął i pokiwał głową.
- Przychodzę w sprawie długów ojca, panie Walsh...
- Tak myślałem. Ale czemu miałabyś zaprzątać swoją śliczną główkę takimi sprawami?
Beth zacisnęła pięści. Walsh traktował ją jak smarkatą
nastolatkę bez krztyny rozumu.
- Ktoś musi tym się zająć - powiedziała lodowatym
tonem.
Walsh przeczesał włosy swymi starannie wypielęgnowanymi palcami.
- Posłuchaj mnie, młoda panno, To są męskie sprawy. Twój ojciec również nie byłby zadowolony, gdyby
wiedział, że się w to mieszasz.
- Panie Walsh! - upomniała go ostrym tonem. - Proszę sobie oszczędzić tych uwag. Mój ojciec - dodała
podniesionym głosem - nie jest i być może już nigdy nie
będzie w stanie podejmować żadnych decyzji.
- Mimo to nie uważam, że powinienem rozmawiać
z tobą o jego sprawach - zniecierpliwił się Walsh. - Jestem pewien, że Foster wróci do zdrowia.
- A co się stanie tymczasem? - spytała Beth.
- No cóż, radzę ci skoncentrować się na przygotowaniach do wesela...
- A pan w tym czasie zajmie Cottonwood - wtrąciła
Beth. - Czy tak to sobie pan wyobraża, panie Walsh?
Zaskoczyła go. Walsh poczerwieniał.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
136
- Kto ci naopowiadał takich rzeczy, skarbie?
- To nie ma znaczenia - odparła kwaśno. - Niezależnie od tego, czy pan potwierdzi, czy zaprzeczy, wiem, że
to prawda. Chcę tylko wiedzieć, ile pieniędzy pożyczył
ojciec, ofiarowując jako zabezpieczenie Cottonwood,
i co muszę zrobić, żeby nie stracić domu.
Zapadła przykra cisza. Wreszcie Walsh wstał zza biurka i skrzyżował ramiona.
- Obawiam się, że jest już za późno.
- Co? Co pan powiedział? - Beth niemal straciła oddech.
- Dobrze mnie zrozumiałaś - odparł Walsh z nutką
triumfu w głosie.
Beth wstała z fotela i skierowała się do drzwi.
- Nie pozwolę, żeby pan zabrał nasz dom - powiedziała, walcząc z palącymi ją łzami. - Słyszał pan? Nie
pozwolę!
Kiedy dotarła do samochodu, wybuchnęła płaczem,
choć obiecywała sobie, że zachowa spokój. Oparła głowę na kierownicy i żałośnie łkała.
Po paru minutach atak minął. Beth wytarła oczy, włączyła silnik i odjechała spod banku. Patrzyła przed siebie
gniewnym wzrokiem i mocno zaciskała usta.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Gdy Beth wyszła z gabinetu, Richard Walsh spokojnie sięgnął do szuflady po fajkę i kapciuch z tytoniem.
Nabił fajkę, zapalił i ponownie rozparł się wygodnie
w fotelu. Cieszył się ze swego sukcesu. Od dawna nie
był tak bardzo zadowolony z przebiegu interesów.
Nagle zadzwonił jego prywatny telefon. Wciąż
uśmiechając się z zadowolenia, Richard podniósł słuchawkę.
janes+a43
137
- Walsh.
Słuchał przez chwilę swego rozmówcy, rozpromieniając się jeszcze wyraźniej.
- Właśnie miałem do ciebie zadzwonić, stary.
Jego rozmówca całkowicie zdominował konwersację.
Walsh przyglądał się, jak dym z fajki tworzy w powietrzu zgrabne kółka. W końcu doczekał się szansy na powiedzenie choć słowa.
- Nie, nie ma żadnego nieporozumienia. Cała sprawa
jest tak prosta, jak ci to powiedziałem. Jeśli jesteś zainteresowany, możemy to sfinalizować.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
138
13
s
u
lo
Beth usiadła na łóżku. Wyprostowała się, jakby połknęła kij. Przycisnęła ręce do serca i spróbowała oblizać
wargi, ale usta miała zeschnięte na wiór.
Ze strachem spojrzała na puste miejsce koło siebie.
Śniło się jej, że obok leży Zach, że pieści ją i kocha, jednocześnie zapewniając, że należy do niej już na zawsze.
W rzeczywistości nie widziała Zacha od dnia, kiedy
mu powiedziała, że chciałaby przełożyć ślub na później.
Teraz prześladowało ją okropne uczucie, że go straciła,
podobnie jak miała utracić ukochane Cottonwood. Poczuła mdłości i szybko wzięła głęboki oddech.
Nic jednak nie mogło powstrzymać okropnego dygotu, który wstrząsał całym jej ciałem.
Czy rzeczywiście poprzedniego dnia Richard Walsh
powiedział jej, że bank przejmie Cottonwood? Ta rozmowa wydawała się teraz tak odległa. To przecież niemożliwe. Beth miała wrażenie, że Bóg wie ile czasu
tkwiła w zupełnym odrętwieniu. Niewiele jadła i jeszcze
mniej spała.
Spojrzała na stojący na nocnym stoliku budzik, ale nie
mogła uprzytomnić sobie, która godzina. Odrętwienie
powoli mijało i Beth stopniowo wracała do ponurej rze-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
139
czywistości. Przypomniała sobie pozostałe wydarzenia
poprzedniego dnia.
Prosto z banku pojechała do biura Andrew Sullivana,
adwokata i starego przyjaciela ojca. Na szczęście Sullivan miał wolną chwilę i mógł ją od razu przyjąć. Beth
szybko zrelacjonowała mu swą rozmowę z Walshem.
- Kochanie, co właściwie miałaś nadzieję osiągnąć,
decydując się na tę rozmowę? W dodatku poszłaś do
banku sama. Nie miałaś najmniejszych szans w starciu
z takim facetem jak Richard Walsh.
Andrew Sullivan był niskim, szczupłym i niepozornym człowiekiem, ale za tą skromną powierzchownością
kryła się błyskotliwa inteligencja. Beth bardzo go lubiła.
Co ważniejsze, Foster również go cenił i całkowicie mu
ufał.
- Myślałam, że jakoś sobie z nim poradzę - uśmiechnęła się gorzko. - Teraz wiem, jaka byłam głupia. Mam
trochę pieniędzy od Babci i miałam nadzieję, że to wystarczy, aby spłacić dług ojca, ale... - urwała. W jej głosie pojawiła się rozpacz.
- To oczywiście tylko kropla w morzu potrzeb, prawda?
- Tak - wyjąkała Beth.
W pokoju zapadła cisza.
- Od dawna wiedziałem, że Foster kopie pod sobą
dołek, grając na wyścigach - przerwał milczenie Sullivan. - Próbowałem przemówić mu do rozumu, ale na
próżno.
- Co mam robić, panie Sullivan? - Spojrzała na niego szklącymi się oczami. - Nie mam pieniędzy. Wciąż
myślę, że w pewnej chwili się przebudzę i to wszystko
okaże się złym snem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
140
- Rozumiem cię - powiedział cicho Sullivan, pochylił się i delikatnie uścisnął jej dłoń.
- Co mam zrobić? - powtórzyła Beth. W jej zaokrąglonych oczach czaiło się przerażenie. - Tata ma tyle
długów. Pożyczał pieniądze nie tylko na hazard, ale również na różne ryzykowne inwestycje, z których nic nie
wyszło.
Sullivan oparł się łokciami o blat biurka.
- No cóż, dom i ziemia wystarczą na pokrycie długu
bankowego.
- Ale co z pieniędzmi, które jest winien fabryce? spytała gniewnie Beth. - Ten dług również trzeba spłacić. Nie chcę, abyśmy stracili udziały w fabryce.
- Nie zapominaj, że masz przed sobą wydatki związane z chorobą Fostera. Ubezpieczenie nie pokryje
wszystkiego. Jeśli nie wyzdrowieje całkowicie - dodał
delikatnie - to będziesz musiała umieścić go w domu dla
przewlekle chorych.
- Czuję się taka bezradna, taka zagubiona. - Głos
Beth załamał się niebezpiecznie.
- Muszę przyznać, że spadł ci na barki ogromny ciężar. Większość nastolatków zapewne w ogóle nie wiedziałaby, co począć w takiej sytuacji. - Andrew przerwał
i pochylił na bok głowę. - No, ale ty nie jesteś typową
nastolatką, prawda?
- Chyba nie. Babcia mawia, że urodziłam się już dorosła.
Sullivan zachichotał.
- Teraz czuję się, jakbym miała sto lat.
- W takich okolicznościach to zupełnie zrozumiałe,
ale pamiętaj, że to jeszcze nie koniec świata.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
141
- Dla mnie to już koniec -jęknęła Beth i sięgnęła do
torebki po chusteczkę.
- Możesz być pewna, że zrobię, co tylko będę mógł zapewnił Sullivan. - Przyjaźnię się z Fosterem od bardzo
wielu lat i sporo mu zawdzięczam.
- Nawet pan nie wie, jak bardzo jestem panu zobowiązana - powiedziała patrząc na niego z wielkim skupieniem. - Ale co ja mogę zrobić? Przecież na pewno coś
mogłabym uczynić.
- Owszem.
- Mianowicie? - Bem przesunęła się na sam brzeg
krzesła.
- Proponuję, abyś urządziła w Cottonwood aukcję
cennych przedmiotów i dzieł sztuki, które twoja rodzina
gromadziła od paru pokoleń. Powinnaś uzyskać sporo
gotówki, która ci jest teraz bardzo potrzebna.
- Aukcja - wykrztusiła Beth. - Chce pan powiedzieć,
że mam sprzedać osobiste rzeczy? Nie, nie mogłabym
tego zrobić -jęknęła głośno.
- Nie sądzę, abyś miała jakiś wybór, moja droga.
Niestety, Sullivan miał rację.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Beth wzięła głęboki oddech i spróbowała się
rozluźnić. Szybkim ruchem odrzuciła kołdrę i wstała
z łóżka. Idąc do łazienki poczuła w głowie bolesne pulsowanie. Dobrze ci tak - pomyślała. Trzeba było nie rozpamiętywać rozmowy z Sullivanem. Sięgnęła po aspirynę.
W tym momencie zadzwonił telefon. Zach? Beth wypuściła fiolkę z rąk. Na myśl, że będzie musiała z nim
porozmawiać, ugięły się pod nią kolana. Oparła się
o ścianę. Zach jest z pewnością zły, że nie zadzwoniła.
janes+a43
142
Nie mogła mieć do niego o to pretensji, przecież zachowywała się okropnie. Oderwała się od ściany i pobiegła
do telefonu. Udało się jej wyprzedzić Jessie.
- Halo?
- Czy to pani Melbourne? Dzwonię ze szpitala - odezwał się głos pielęgniarki.
- Tak.- Beth zacisnęła palce na słuchawce. Żołądek
podjechał jej pod gardło.
- Chcieliśmy zawiadomić panią, że dzisiaj rano pani
ojciec otworzył oczy.
Beth gwałtownie odetchnęła.
- Niestety, nim zdążyliśmy zadzwonić do pani, ponownie stracił przytomność.
- To i tak wspaniała wiadomość! - przerwała jej
Beth. -Już jadę!
Tym razem udało się jej wziąć prysznic i ubrać się w niecałe piętnaście minut, co było tym większym osiągnięciem,
że z trudem panowała nad drżącymi rękami.
Co mogła znaczyć ta wiadomość? Czy ojciec wracał
do zdrowia? Na samą myśl o tym Beth ogarnęło radosne
podniecenie. Wolała nie pamiętać, że -jak powiedziała
z naciskiem siostra szpitalna - Foster szybko znowu
stracił przytomność.
Niewiele brakowało, a zbiegając ze schodów wpadłaby na Jessie.
- Boże, dziecko, dokąd tak pędzisz?
- Och, Jessie, tata otworzył oczy! - krzyknęła radośnie Beth i ucałowała Murzynkę w oba policzki.
- Dzięki Bogu - westchnęła Jessie. - To dopiero wiadomość. Czy zawiadomiłaś już Babcię i brata?
- Nie, jeszcze nie. Na razie.
- Będę się modlić, kochanie - pożegnała ją Jessie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
143
Beth wskoczyła do samochodu i gwałtownie ruszyła
do przodu, ale po chwili musiała z całej siły nacisnąć na
hamulec. Na podjeździe pojawił się pontiac Zacha. Serce
podeszło jej do gardła. Siedziała jak sparaliżowana, ale
Zach zdążył zahamować. Zatrzymał się tuż przed jej samochodem.
Beth patrzyła bez ruchu, jak Zach zbliża się do niej.
Zach. Targały nią sprzeczne uczucia. Jednocześnie
chciała i uciec, i zarzucić rnu ręce na szyję.
Miał na sobie dżinsy, zieloną koszulę i wysokie, kowbojskie buty. Beth spojrzała na jego opalone, potężnie
umięśnione ramiona. Boże, jak on wspaniale wygląda pomyślała.
Zach pochyliłsię i zajrzał przez okno do jejsamochodu.
- Cześć.
- Cześć - odpowiedziała. Poczuła silny zapach wody
kolońskiej. Niewiele brakowało, a podniosłaby rękę
i dotknęła jego ramienia.
- Nie mogłem dłużej wytrzymać - powiedział zduszonym głosem.
- Jak się miewasz?
- Czy musisz o to pytać?
- Nie. - Beth oblizała wargi. - Wyglądasz jednocześnie wspaniale i okropnie.
Zach przez cały czas mocno zaciskał usta, tak jakby
nie potrafił się w ogóle uśmiechać. Jego zaniedbana czupryna wołała o wizytę u fryzjera.
- Ty również. Masz cienie pod oczami.
- Wiem - szepnęła.
- Bardzo za tobą tęskniłem.
- Ja również - odrzekła, czując ucisk w żołądku.
- Dlaczego zatem nie jesteśmy razem?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
144
- Zach, proszę. To nie jest właściwy moment na taką
rozmowę.
- Zatem kiedy? - Ból sprawił, że Zach zadał to pytanie ostrym tonem.
- Później. Jadę właśnie do szpitala...
- Nie! Muszę porozmawiać z tobą teraz.
Ścisnął jej ramię. Spojrzała na niego i przeszył ją nagły dreszcz.
Zapadła cisza.
- Och, Zach. - Beth chciała mu powiedzieć, że jest
jej przykro i że wciąż go kocha, ale gdy poruszyła wargami, nie mogła wydobyć żadnego dźwięku. Miała wrażenie, że duszą ją wszystkie nie wypowiedziane słowa.
- W żadnym wypadku nie pozwolę, abyś po prostu
zniknęła z mojego życia. - Zach nigdy jeszcze nie zwracał się do niej tak szorstkim głosem. - To wykluczone,
słyszałaś?
Beth odwróciła głowę w drugą stronę. Serce waliło jej
jak młotem.
- Spójrz na mnie, proszę! To chyba możesz dla mnie
zrobić.
Beth podniosła oczy.
- Musisz przyznać, że dotychczas byłem bardzo cierpliwy, ale wszystko ma swoje granice. Wiem, że rozmawiałaś z Richardem, który powiedział ci, że bank zajmie
Cottonwood.
- Nic dziwnego, że wiesz - odrzekła głucho Beth. Z pewnością całe miasto już o tym mówi.
- To co z tego? Wolałbym dowiedzieć się tego
wprost od ciebie. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Zach wymownym gestem uderzył się w pierś. - Mnie,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
145
twojemu narzeczonemu?! Poszedłbym z tobą do banku
i do Sullivana.
- Zrobiłam tak, jak uważałam, że będzie najlepiej.
- Jesteś tego pewna? Na sto procent?
- Nie muszę tu sterczeć i tłumaczyć się przed tobą odrzekła Beth. Oddychała głośno i nierówno.
- Beth, proszę, nie odchodź... Bardzo cię przepraszam. To dlatego, że jestem... Do diabła, sam nie wiem,
jak to określić. - Kąciki jego ust wciąż drżały z hamowanego gniewu, ale w głosie słychać było ból i cierpienie.
- Powiedziałaś już o tym Babci i Trentowi?
-Tak.
- A co z Jessie?
W oczach Beth pojawiły się łzy. Opuściła głowę i pokręciła nią przecząco.
Zach cicho zaklął.
- Wróćmy do Sullivana. Co ci poradził?
- Sprzedać meble, obrazy, inne rzeczy - odrzekła
z goryczą.
- Musi istnieć jakiś inny sposób - parsknął Zach.
- Niestety, nie ma innego wyjścia - powiedziała
z desperacją i zacisnęła dłonie na kierownicy. Raz jeszcze spojrzała na Zacha, chcąc dobrze zapamiętać rysy jego twarzy. Miała wrażenie, że to może być ich ostatnie
Spotkanie. - Muszę już jechać, Zach. - Tym razem nie
próbowała nawet ukryć strachu.
Bez żadnego ostrzeżenia wrzuciła wsteczny bieg.
Zach odskoczył od wozu, ale nic nie powiedział.
Zwiesił ramiona, a jego twarz przypominała martwą maskę.
Beth z trudem oderwała od niego wzrok. Pomyślała,
że za chwilę jej serce pęknie, i to dosłownie. Czuła
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
146
w piersi mocne ukłucia bólu. Zerknęła w lusterko dopiero wtedy, gdy już wyjeżdżała na drogę. Zach stał odwrócony do niej plecami, patrzył na Cottonwood.
Upływały kolejne minuty, a Zach wciąż stał nieruchomo z wzrokiem wbitym w dom Melbourne'ów. Przypomniał sobie wydarzenie sprzed roku.
- Ścigamy się, kto pierwszy dobiegnie do domu!
- Chyba zwariowałaś - zaśmiał się Zach. - Z tobą
wygram skacząc na jednej nodze.
Beth, ubrana w szorty i stanik od kostiumu, skrzywiła
gniewnie nos.
- Taki jesteś pewien?
Stali na trawniku na tyłach Cottonwood. Właśnie wrócili z wycieczki do lasu.
- Tak, to oczywiste.
- Poprzednim razem niewiele brakowało, a bym wygrała.
- Tylko dlatego, że pozwoliłem ci na to. - Zach wsadził ręce w kieszenie szortów.
- Ty łajdaku.
- Cóż mogę na to poradzić? - uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Nic. Tym razem może się założymy?
- Proszę bardzo.
- Doskonale. - Beth wsparła się pod boki. - Stawiam
mleczny koktajl, że mnie nie dogonisz.
- Mleczny koktajl, też coś!
- No dobra, wobec tego obiad w restauracji.
Nim Zach odpowiedział, Beth wystartowała do biegu.
- Nie uda ci się mnie złapać! - krzyknęła, jednocześnie zanosząc się od śmiechu.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
147
- Zaraz się przekonasz! - odkrzyknął i ruszył w pogoń.
Beth pobiegła wokół basenu i wpadła do domu. Jej
jedwabiste włosy powiewały w powietrzu.
- Oszukujesz! - krzyknął Zach, biegnąc za nią po
schodach.
Dopędził ją dopiero w sypialni.
- No widzisz, powiedziałam, że przegrasz.
Zach zbliżył się do niej. Uśmiechał się uwodzicielsko.
Beth cofnęła się nieco.
- Nie zbliżaj się do mnie.
- Oszukiwałaś, i teraz mi za to zapłacisz.
- Jak?
- Zgadnij - szepnął i przycisnął ją do ściany.
- Zach!
- Zach, Zach! O co ci chodzi? - Jego śmiech powoli
zmienił się w stłumione sapnięcia. Objął ją i rozpiął stanik.
- Co chcesz zrobić? - Beth obrzuciła go gorącym
spojrzeniem.
- Kochać się z tobą.
- Tutaj?-jęknęła.
- Właśnie tutaj.
- A co z Jess?
- Nie znajdzie nas.
- Ojciec zamorduje nas oboje.
- Nic się nie dowie - szepnął Zach i przywarł ustami
do jej rozchylonych warg.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Zach potrząsnął głową, starając się uwolnić od wspomnień. Niestety, wciąż myślał o tym, jak uniósł Beth, po
czym przyciągnął ją do swego napiętego, sztywnego ciajanes+a43
148
ła. Ogrzewały ich promienie słońca. Zach całował ją
w kark i w usta. Boże, Beth smakowała niczym najsłodszy nektar.
Przypomniał sobie smak jej piersi i rozkosz, jaką czuł,
kiedy je całował. Gdy Beth osiągnęła orgazm, wydała
z siebie mrukliwy jęk, zupełnie niczym kotka.
- Zach? Proszę, wejdź!
Głos Jessie przywrócił go do rzeczywistości, ale
w środku pozostał cały spięty. Miał wrażenie, że jakiś olbrzym ściska go tak mocno, że niemal pozbawia go tchu.
- Nie, dziękuję za zaproszenie, Jessie - odrzekł wreszcie.
Jessie zniknęła we wnętrzu budynku, a Zach w dalszym ciągu stał i przyglądał się siedzibie rodowej Melbourne'ów. Nie mógł znieść myśli, że w korytarzach tego domu już nigdy nie rozlegnie się śmiech Beth.
Dopiero gdy wsiadł do samochodu, zdał sobie sprawę, że po twarzy spływają mu łzy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
149
14
s
u
lo
- Przykro mi, Beth, ale Foster nie otworzył powtórnie oczu.
Beth oderwała wzrok od twarzy doktora Aimsleya
i ponownie spojrzała na ojca.
- Gdybym tylko wcześniej przyjechała - westchnęła.
Gdyby Zach jej nie zatrzymał, gdyby...
- To nie ma żadnego znaczenia, możesz mi wierzyć zapewnił ją lekarz. - Nawet gdyby był przytomny, zapewne by cię nie poznał.
- Dlaczego tak pan uważa? - spytała Beth, nie odwracając wzroku od Fostera.
Doktor Aimsley ciężko westchnął.
- Wylew spowodował znaczne uszkodzenia mózgu.
Nawet jeśli twój tata odzyska przytomność, będzie poważnie chory umysłowo i fizycznie. Nigdy już nie będzie takim człowiekiem, jakim był kiedyś.
- Nigdy?!
- Nigdy. Wiem, że snuję tu ponure perspektywy, ale
mimo to nie powinnaś tracić nadziei. Medycyna zna wiele cudów. Musisz jednak wiedzieć, że Foster będzie wymagał długich miesięcy, a nawet lat rekonwalescencji.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
150
- Panie doktorze, bardzo przepraszam, ale jeśli to
możliwe, wolałabym zostać sama.
- Oczywiście. - Aimsley uśmiechnął się ze smutkiem. - Dobrze cię rozumiem. W razie potrzeby natychmiast zadzwoń.
Gdy tylko doktor zamknął za sobą drzwi, Beth opadła
ze znużeniem na krzesło przy łóżku Fostera. Przez dłuższą chwilę po prostu siedziała i patrzyła na niego, potem
chwyciła zimną dłoń ojca i przytuliła do swego policzka.
- Och, tatusiu - szepnęła. Z oczu kapały jej łzy. -Nie
wiem, co mam zrobić. Tak się boję. Zbyt wiele złych rzeczy wydarzyło się ostatnio. Ja...
Płacz nie pozwolił jej mówić dalej. Zaniosła się szlochem.
- Nie mogę znieść myśli, że stracimy Cottonwood.
Tatusiu, dlaczego? Dlaczego? - Pociągnęła hałaśliwie
nosem. - Próbuję nie ulegać rozgoryczeniu, ale to trudne. To niesprawiedliwe, niesprawiedliwe.
Oparła głowę na łóżku i długo płakała. Czuła się
skrajnie wyczerpana. Puściła wreszcie rękę Fostera,
wstała i podeszła do okna.
Na niemal idealnie czystym niebie widać było tylko
dwie czy trzy niewielkie chmurki. Shawnee, podobnie
jak cała południowa Luizjana, potrzebowało deszczu.
W gorącym powietrzu trudno było oddychać. Wychodząc z klimatyzowanych wnętrz, każdy odczuwał to natychmiast.
Beth miała jednak na głowie znacznie ważniejsze
zmartwienia. Znowu spojrzała na ojca. W głębi duszy od
początku wiedziała, że szanse na to, iż wyzdrowieje, są
minimalne. Mimo to słowa doktora zabrzmiały w jej
uszach jak ostateczny wyrok.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
151
Z przerażeniem pomyślała, że będzie musiała przekazać tę wiadomość Babci i Trentowi. Wiedziała, że tym
razem nie będą tak zaskoczeni jak wtedy, gdy powiedziała im o utracie Cottonwood. Beth przypomniała sobie tamtą rozmowę.
- Nie! - krzyknęła Grace Childress. Wyraźnie pobladła. - To niemożliwe! .
- Chcesz powiedzieć, że będziemy musieli się przeprowadzić? - spytał z niedowierzaniem Trent.
- Niestety tak, kochanie - odrzekła, walcząc z ogarniającym ją smutkiem i poczuciem beznadziejności.
- Ale... ale co będzie ze mną? - spytał w panice. Gdzie będę mieszkał?
- U mnie, to oczywiste - spokojnie odpowiedziała
mu Babcia.
- Tata... przegrał wszystko na wyścigach - wyjaśniła
Beth i bezradnie rozłożyła ręce. - Nie mamy pieniędzy.
- Nie mogę w to uwierzyć - westchnęła Babcia i osunęła się na najbliższe krzesło, tak jakby nie miała siły
ustać na nogach.
- Kłamiesz! - krzyknął Trent. Drżał mu podbródek.
- Tylko tak mówisz. Przecież zawsze byliśmy bogaci.
- Och, Trent... - Beth zapłakała. - To prawda. Jesteśmy bankrutami.
- Możesz oczywiście dysponować moimi pieniędzmi - zapewniła ją Babcia. - Niestety, nie ma ich zbyt
wiele.
- Nie mogłabym ich wziąć, Babciu - westchnęła
Beth. - Zresztą, to nie zmieniłoby sytuacji. To wszystko
jest takie skomplikowane.
- Czy możesz powiedzieć nam wszystko, co wiesz?
- zaproponowała Babcia. - Trent, kochanie, usiądź tu,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
152
koło mnie. Wszystko będzie w porządku. Wspólnie
przez to przejdziemy.
Gdy Beth zakończyła relację z rozmów z Walshem
i Sullivanem, w pokoju zapadła głucha cisza.
- To jeszcze nie wszystko - dodała, przerywając milczenie. - Musimy zorganizować licytację.
- Licytację?! - Grace spojrzała na nią zupełnie zszokowana. - Masz na myśli...
- Tak, właśnie to mam na myśli - pokiwała głową
Beth.
- O Boże - szepnęła Babcia.
- Babciu, naprawdę nie mamy innego wyjścia. Beth z trudem powstrzymała łzy. - Dochód z licytacji
powinien wystarczyć na spłacenie długów w fabryce.
Prócz tego musimy liczyć się z koniecznością umieszczenia ojca w domu dla przewlekle chorych.
- A ubezpieczenie nie pokryje wszystkich wydatków
- domyśliła się Grace.
- Niestety.
- Nigdy już nie pójdę do szkoły - gniewnie wtrącił
Trent.
Beth spojrzała na niego zupełnie zaskoczona.
- Trent, dlaczego?
- Dlatego, że wszyscy będą się ze mnie śmiać.
Beth zerknęła na Babcię. Grace patrzyła na wnuka ze
współczuciem.
- Och, Trent, może nie będzie tak źle.
- Na pewno tak będzie - odrzekł.
Ani Beth, ani Babcia nie zdołały przekonać go, że nie
ma się czego wstydzić, i że złe czasy wkrótce miną. Żadne argumenty nie docierały do jego świadomości. Nic nie
mogło go pocieszyć i uspokoić.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
153
Beth nie miała do niego pretensji. Jak sama powiedziała
Zachowi, w mieście huczało od plotek na ich temat. Choć
wiele osób przysłało do szpitala kwiaty i życzenia powrotu
do zdrowia, w krążących pogłoskach nie brakowało zawiści i radości z upadku Melbourne'ów.
Beth podeszła do łóżka i odgarnęła ojcu włosy z czoła. Pomyślała, że życie toczy się dalej, i że musi zrobić
to, co podyktował jej los. Nie ma w życiu nic za darmo westchnęła. Pora zapamiętać tę lekcję.
- Nie martw się, tatusiu - szepnęła. - Jakoś sobie poradzę.
Pochyliła się nad łóżkiem i pocałowała go w czoło.
- Kocham cię i obiecuję, że zajmę się tobą.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
- Mam już cztery i pół tysiąca za ten wspaniały obraz
Clementine Hunter. Proszę spojrzeć, jest w doskonałym
stanie. Od pokoleń należał do rodziny Melbourne'ów.
Słucham, kto da pięć tysięcy?
- Pięć tysięcy - krzyknął jakiś elegancko ubrany
mężczyzna.
- Pięć tysięcy za Clementine. Czy ktoś zgłasza pięć
i pół?
Hum zamilkł. Nikt nie podnosił ręki.
- Pięć tysięcy po raz pierwszy... pięć tysięcy po raz
drugi... - licytator stuknął młotkiem. - Sprzedane. Kupił
za pięć tysięcy ten dżentelmen w niebieskim garniturze.
Za każdym uderzeniem młotka Beth czuła w środku
nerwowy, bolesny skurcz. Miała wrażenie, że wraz
z każdym sprzedanym przedmiotem traci jakąś cząstkę
osobowości.
Mimo to zachowywała idealny spokój i całkowicie
panowała nad swoimi uczuciami. Nikt nie mógł domyjanes+a43
154
ślić się, co przeżywa naprawdę. Podobnie zachowywali
się Trent i Babcia. Usiedli razem na leżakach, nieco na
uboczu i ze stoickim spokojem przyglądali się licytacji.
Od rozmowy z Sullivanem minął tydzień. Przez ten
czas Beth z ogromną energią przygotowywała licytację.
Oczywiście, pomogli jej w tym przyjaciele, szczególnie
Rachel i jej matka.
Licytacja miała się rozpocząć o jedenastej, ale już
o dziesiątej w domu i w ogrodzie tłoczyli się liczni kupujący. Panowała jarmarczna atmosfera.
Ku rozpaczy Beth wszyscy parkowali samochody,
gdzie popadło, również na starannie wypielęgnowanych
trawnikach. Goście deptali po grządkach z kwiatami
i obcasami niszczyli trawę. Niektórzy gromadzili się
w niewielkich kółkach i tylko gapili się na wystawione
na sprzedaż przedmioty, inni tłoczyli się wokół stołów,
ogarnięci gorączką posiadania. Beth pomyślała, że zachowują się jak głodne piranie na widok zdobyczy.
Usiadła obok Babci i Trenta. Teraz czuła, jak po plecach spływa jej strużka potu. Sięgnęła do torebki po chusteczkę. W tym momencie poczuła na sobie czyjeś skupione spojrzenie. Rozejrzała się wokół. Kilkanaście kroków od niej, wsparty o ogromny dąb, stał Zach. Był bardzo blady i wyglądał tak, jakby licytacja sprawiała mu
nie mniejszy ból.
W tym momencie Beth zrozumiała, że w żadnym wypadku nie może wyjść za niego za mąż. Ta myśl zupełnie
ją zaskoczyła. Jak to? Ma nie wyjść za Zacha? To niemożliwe. Przecież Zach stał się już częścią jej osobowości.
Bez niego nie będzie sobą. Nie mogła go zostawić, nie
przeżyłaby rozstania.
Ale małżeństwo z Zachem byłoby dla niej równie,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
155
a może nawet bardziej destruktywne. Nie mogła ryzykować. Gdyby nie powiedziała mu prawdy, jak mogłaby
spojrzeć mu w oczy i odmówić pójścia z nim do łóżka?
Gwałtowny ból przeszył jej całe ciało. Zach zasłużył
na coś lepszego niż na taką niepełnowartościową kobietę, jaką się stała. Potrzebował żony, która mogłaby zaspokoić jego fizyczne i psychiczne potrzeby. Ona nie byłaby w stanie sprostać ani jednemu, ani drugiemu z tych
zadań. Pozostała z niej tylko pusta skorupa, pozbawiona
zdolności kochania.
Beth mogła zdobyć się na podjęcie takiej decyzji tylko
dlatego, że tak mocno kochała Zacha. Miłość dawała jej
siłę potrzebną do pokonania bólu z powodu rozstania.
Czy starczy jej wytrwałości, aby przeprowadzić to do
końca? Nie miała jednak wyboru, musiała to znieść. Kości zostały rzucone.
Odwróciła głowę i spróbowała skupić uwagę na przebiegu licytacji. Nie wytrzymała długo, nie mogła znieść
ciągłego, badawczego spojrzenia Zacha.
- Niedługo wrócę- szepnęła pochylając się w stronę
Babci.
- Dobrze się czujesz?
- Nie, Babciu, nie czuję się dobrze - odrzekła szczerze. - Prawdę mówiąc, nie sądzę, abym jeszcze kiedykolwiek dobrze się czuła.
Wstała i poszła w stronę domu. Idąc, pochyliła głowę
i próbowała nie słyszeć dochodzących do jej uszu strzępków rozmów. Nic z tego.
- Spójrz tylko na tę ręcznie tkaną narzutę! Jest po
prostu wspaniała.
- Tak, trudno powiedzieć, ile lat należała do Melbourne'ów.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
156
- A te talerze! Boże, koniecznie muszę je dostać...
Boże, ja tego nie wytrzymam - westchnęła Beth. Przyśpieszyła kroku, chcąc uciec z tego jarmarku chciwości.
Chcę to mieć! Muszę to dostać! To musi być moje! powtarzali liczni zamożni obywatele Shawnee, śliniąc
się z podniecenia na widok dobytku Melbourne'ów.
Nagle ktoś złapał ją za ramię.
- Hej, panienko, dokąd się tak śpieszysz?
Beth nie musiała nawet podnosić oczu, aby odgadnąć,
kto ośmielił się jej dotknąć. Czuła śmierdzący alkoholem
oddech Taylora. Szarpnęła się gwałtownie, jakby dotknęła rozpalonego pieca.
- Nie... - urwała, bo obok Taylora pojawiła się Marian. Choć Beth nic nie powiedziała, Marian wyczuła panujące napięcie. Spojrzała na męża i na nią pytającym
wzrokiem i zmarszczyła czoło. Próbowała odgadnąć, co
się przed chwilą stało.
Nim którekolwiek z nich przerwało nieprzyjemną ciszę, podszedł Zach i objął Beth, która z ulgą przyjęła jego pomoc.
- Czy coś się stało? - spytał swobodnie, ale Beth
świetnie widziała, jak nerwowo drżą mięśnie jego twarzy. W głosie pobrzmiewała twarda, ostra nuta.
- Ależ nic! - odparł Taylor, gładko się uśmiechając.
- Podeszliśmy zaproponować Beth nasze wsparcie - dodał, pocierając nie ogolony policzek. - Przecież nie zostawimy jej teraz samej, prawda, Marian?
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała uprzejmie żona.
Beth nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi. Całą
wolę poświeciła na opanowanie ogarniającej ją fali
wściekłości. Ty sukinsynu! Ty pijany zboczeńcu! - wyzywała go w myślach. Jak on śmiał pojawić się na jej
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
157
ziemi? Jak śmiał udawać niewiniątko? Gdyby nie Zach,
kazałaby mu natychmiast się wynosić.
- Beth, czy wszystko w porządku? - spytał Zach.
- Tak, ale muszę już iść, mam kilka spraw do załatwienia.
- Czy zobaczymy się później? - spytał łagodnie.
- Ja... dobrze.
Gdy chciała odejść, Taylor zastąpił jej drogę.
- Nim odejdziesz, chciałbym spytać o ten dług wobec fabryki...
- Tato, nie teraz! - syknął Zach. - Czy ty nie widzisz...
- Proszę się nie martwić, panie Winslow - przerwała
mu Beth. - Zwrócę wszystkie pieniądze, co do centa powiedziała lodowatym tonem. - Wraz z procentami.
Zach spoglądał to na nią, to na ojca.
- Zaufaj mi - zwrócił się do Beth. - Nie musisz się
tym teraz martwić.
- Owszem, muszę - zaprzeczyła. - Mam zamiar spłacić długi ojca i zachować udziały w fabryce. Jeśli zatem
któryś z was miał zamiar je wykupić, to radzę zrezygnować z tych planów.
- Chryste, Beth! Dobrze wiesz, że nikt tego nie zamierza! - Zach odwrócił się w stronę Taylora i obrzucił
go uważnym spojrzeniem. - Prawda, tato?
Taylor odkaszlnął.
- Tak, oczywiście... Myślałem, że Beth może chcieć
zrezygnować z Udziałów w zamian za skasowanie długów.
- Nie! - krzyknęła gniewnie dziewczyna. - W żadnym wypadku!
- Uspokój się, kochanie - powiedział Zach, nie spu-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
158
szczając wzroku z ojca. - Nic się nie stanie z twoim portfelem akcji. Co do tego możesz mi zaufać.
- Gdy tylko dowiem się, jaki dochód przyniesie licytacja, spłacę przynajmniej część długu. Na resztę mogę
wystawić odpowiednie weksle.
- Zrobisz, co tylko zechcesz - łagodnie zapewnił ją
Zach.
Przez chwilę Beth patrzyła mu w oczy.
- Muszę już iść - powiedziała wreszcie przytłumionym głosem.
- Och, Beth - wtrąciła się Marian. - Jeśli tylko mogę
ci pomóc w przygotowaniach do ślubu, to bardzo cię
proszę, żebyś mi powiedziała. - Urwała i spojrzała na
przyszłą synową. Wydawała się bardzo zakłopotana. Tak mi przykro z powodu Fostera i tego wszystkiego...
- Wiem, pani Winslow, i...
- Proszę cię, mów mi Marian. Chyba już pora, prawda?
- Dobrze, Marian, bardzo ci dziękuję za pomoc. Do
zobaczenia.
Gdy tylko Beth oddaliła się od nich, Zach obrzucił ojca złym spojrzeniem.
- Co to wszystko ma znaczyć?
Marian położyła dłoń na ramieniu syna.
- Zach, proszę, nie teraz - upomniała go, wskazując
wzrokiem na kłębiących się wokół ludzi.
Zach wzruszył ramionami i strącił jej rękę.
- Powiedz mi jedno, tato. Kiedy zdecydowałeś, że
chcesz przejąć udziały Fostera?
- Jemu nie są już do niczego potrzebne - odparł twardo Taylor. - Przecież Foster to już tylko kukła bez czucia...
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
159
- Boże - westchnął Zach. - Mam ochotę rzygać.
- Zechce pani poczekać, pani Melbourne.
Beth zatrzymała się. Jeszcze i to - pomyślała i niechętnie odwróciła się w stronę Richarda Walsha. Przedtem Taylor, teraz ten.
- Słucham, panie Walsh.
- Wspaniale pani to wszystko zorganizowała - pochwalił ją.
- Słucham, o co panu chodzi? - powtórzyła, chłodno
ucinając jego uprzejmości. Walsh poczerwieniał na twarzy.
- Myślałem, że chciałaby pani wiedzieć, że
znaleźliśmy już nabywcę Cottonwood - oznajmił, rezygnując z przesłodzonego tonu.
- Gratuluję panu.
- Czy to wszystko, co ma pani do powiedzenia? spytał, zaciskając usta.
- Czy sądzi pan, że będę podskakiwać z radości z tego powodu, że tracę dom?
- Na pani miejscu liczyłbym się bardziej ze słowami.
- Czy to wszystko, panie Walsh?
- Czy nie chce pani poznać żadnych szczegółów?
- Nie - zaprzeczyła ostro Beth. - Nie mam ochoty
wiedzieć, kim jest nabywca.
- Jak pani woli. - Wzruszył ramionami, odwrócił się
i odszedł.
Beth popatrzyła za nim i pomyślała, że nigdy jeszcze
nie widziała tak pompatycznego zasrańca.
Odwróciła się na pięcie i poszła do domu sprawdzić,
czy Jessie przygotowała drobne przekąski i napoje. Po
paru minutach wróciła do ogrodu. Od razu skierowała się
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
160
w stronę Babci. Wolała uniknąć ponownego spotkania
z Zachem i jego rodziną.
Babcia pochyliła się w jej stronę i lekko uścisnęła jej
ramię.
- Już niedługo będzie koniec.
Beth nie odpowiedziała. Wbiła wzrok w licytatora
i przysłuchiwała się, jak sprzedaje kawałki jej serca.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
161
15
s
u
lo
Tej nocy spadł wreszcie deszcz. Rano wszędzie unosił
się świeży zapach kwiatów i trawy.
Beth przejechała palcami po włosach. Wyglądała
przez okno. Wolała patrzeć na ogród, a nie na niemal pusty dom.
Od licytacji minęły dopiero trzy dni, ale z Cottonwood zniknęły już niemal wszystkie sprzęty i rzeczy
osobiste. Pozostały tylko niektóre meble i przysłane zawczasu prezenty ślubne dla niej i dla Zacha.
Beth czekała na przyjazd ciężarówki. Tego dnia mieli
skończyć przeprowadzkę. Czekając, wróciła myślami do
aukcji. Z finansowego punktu widzenia, licytacja zakończyła się wielkim sukcesem, ale Beth drogo za to zapłaciła.
Jeszcze teraz z bólem myślała, że stracili niemal wszystko.
Najpierw spakowali rzeczy Trenta, który - wraz z Jessie - przeniósł się do Babci. Bogu dzięki, Babcia miała
wolny pokój dla Jessie. Mimo to Beth płakała jak dziecko, gdy Jessie opuszczała Cottonwood.
- Cicho, maleńka - upomniała ją gosposia. - Przestań
się mazać. Jak tylko się urządzisz, wrócę i zajmę się tobą.
Choć słowa Jessie przyniosły jej pociechę, Beth
świetnie wiedziała, że nieprędko będzie na tyle urządzo-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
162
na, aby mogła zabrać Jessie. Przede wszystkim musiała
jakoś wziąć się w garść i pomyśleć, co zrobić ze swoim
życiem. Babcia robiła, co mogła, aby jej w tym pomóc,
ale mimo to Beth przez dłuższy czas nie mogła się zdobyć na to, żeby powiedzieć jej o zerwaniu z Zachem.
- Och, Beth, czy jesteś pewna, że chcesz tego? - spytała, gdy wreszcie dowiedziała się o decyzji wnuczki.
- Tak...jestem pewna.
- No cóż, to twoja decyzja, kochanie - powiedziała
Babcia, ale w jej oczach pojawiły się łzy. - Cokolwiek
zrobisz, masz moje poparcie. Zawsze chciałam, żebyście
ty i Trent byli szczęśliwi.
Beth wciąż wyglądała przez okno. Miała na sobie
żółty, bawełniany dres i sandały. W pewnym momencie
wyraźnie drgnęła. Na podjeździe przed domem pojawił
się niebieski pontiac Zacha.
Kilkanaście minut przedtem Beth zadzwoniła do niego do fabryki i powiedziała, że chciałaby porozmawiać.
- Zaraz będę u ciebie - odrzekł Zach i odłożył słuchawkę.
Beth poczuła, że serce podeszło jej do gardła. Odwróciła się plecami do okna i czekała w napięciu, aż Zach
zjawi się w pokoju. Po paru sekundach usłyszała głuchy
stukot jego kroków.
- Beth, gdzie jesteś?
- W salonie - odkrzyknęła. W pustym domu echo
powtórzyło jej słowa.
Zach gwałtownie zatrzymał się na progu. Uśmiechnął
się do niej swym cudownym uśmiechem. Beth poczuła,
że zaraz straci panowanie nad sobą.
- Dzień dobry -powitał ją przeciągle.
- Dzień dobry - odpowiedziała drżącym głosem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
163
- Pocałowałbym cię natychmiast - powiedział
z uśmiechem i zbliżył się do niej - ale śmierdzę jak
szczur z kanałów.
Najwyraźniej Beth oderwała go od pracy. Zach miał
na sobie parę znoszonych dżinsów i stary podkoszulek
z herbem uniwersytetu stanowego. Jego czoło i górna
warga lśniły od potu.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
- Przepraszam, przerwałam ci pracę - odezwała się
wreszcie.
- Nic nie szkodzi.
- Co robiłeś?
Zach westchnął z wyraźnym zniecierpliwieniem. Nie
spuszczał jej ani na chwilę z oka.
- Maszyna papiernicza źle funkcjonuje. Coś jej odbiło.
- I nikt oprócz ciebie nie mógłby jej zreperować, tak?
- spytała Beth i niemal się uśmiechnęła.
- Nie, ale znasz mnie przecież - odrzekł z uśmiechem Zach. - Nie mogę zbyt długo wysiedzieć w biurze.
- Tak, wiem - powiedziała cicho Beth. Sięgnęła do
kieszeni, wyjęła kawałek papieru i podała go Zachowi.
-Co to jest?
- Sam nie widzisz?
- Wygląda na czek.
- Zgadłeś.
Zach zbliżył się do niej o kolejne dwa kroki.
- Wbrew temu, co myślisz, to wcale nie jest konieczne - stwierdził i uniósł głowę.
- Owszem, jest.
- Posłuchaj, pieniądze, które jest fabryce winien twój
ojciec, nie zmieniają radykalnie naszej sytuacji. Z tego
powodu na pewno nie zbankrutujemy, zatem możesz...
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
164
Beth pokręciła głową.
- Weź ten czek - powiedziała zwięźle. - W miarę
możliwości będę spłacać resztę długu.
- Chyba jednak nie po to wezwałaś mnie tutaj, żeby
rozmawiać o pieniądzach? - spytał Zach, kiwając się na
piętach.
- Nie - z trudem wykrztusiła Beth.
Zach czekał na ciąg dalszy. Zapadła dojmująca cisza.
Nagle znalazł się tuż koło niej.
- To szaleństwo, Beth. Krążymy wokół siebie jak
dwoje zupełnie obcych ludzi, podczas gdy ja myślę tylko
o tym, żeby cię wziąć w ramiona i całować tak długo, aż
zemdlejesz.
Przerwał i klasnął dłonią o udo.
- Co ja właściwie robię? Stoję przed tobą i jęczę jak
jakiś mięczak, pełen obaw, że powiem coś niewłaściwego. Dobre sobie, prawda? Zwłaszcza że mamy się pobrać. - Zawahał się. - Bo zamierzamy się pobrać, prawda?
Beth poczuła w brzuchu gwałtowne kurcze. Wiedziała jednak, że teraz nastąpiła chwila prawdy. Nie mogła
już dłużej zwlekać.
- Nie, Zach, ślubu nie będzie.
Zwilżyła wargi językiem.
- Nie mogę... Nie wyjdę za ciebie za mąż.
Boże, jednak powiedziała te słowa. Jakoś wykrztusiła
je z gardła ściśniętego konwulsyjnym kurczem. Najgorsze miała jednak jeszcze przed sobą. Teraz musiała przekonać Zacha, że mówi serio.
- Nie pozwolę ci tak ze mną postąpić, Beth! - powiedział ostrym, podniesionym głosem. - Nie pozwolę ci
odejść. Ani teraz, ani kiedykolwiek.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
165
Nim Beth zorientowała się, co zamierza zrobić, Zach
przyciągnął ją do siebie i przywarł ustami do jej warg.
Dziewczyna jęknęła i na próżno próbowała odepchnąć
go od siebie. Zach puścił ją dopiero wtedy, gdy zabrakło
mu tchu.
- Nie masz wyboru - powiedziała wstrząśnięta. Jej
serce ogarnęła chłodna bezwładność.
- Do diabła, a właśnie że mam! Czy nie możemy
chociaż porozmawiać o tym? Tak jak rozmawiają dorośli ludzie. Być może nie mam racji, ale wydawało mi się,
że dwoje zakochanych ludzi powinno omawiać wszelkie
ważniejsze decyzje.
- Nie ma o czym dyskutować.
Zach sapnął z pasją. Między nim a Beth wyrosła kamienna ściana.
- Zach, to już koniec.
- Co się z tobą stało? - wyszeptał. - Znamy się od
Bóg wie kiedy, i przez ten cały czas...
- Zach...
- Pozwól mi skończyć. Przez ten cały czas, przez
te wszystkie lata, nigdy nie widziałem cię w takim stanie. Chwilami mam wrażenie, że stałaś się zupełnie inną
osobą.
- To dlatego, że zginęły pewne części mojej osobowości, Zach.
- O czym ty mówisz?
Beth zdała sobie sprawę, że powiedziała zbyt wiele
i spróbowała się wycofać.
- Tata...
- Tata! - Zach wybuchnął, nie pozwalając jej dokończyć. - On zawsze jest najważniejszy.
- Proszę, teraz ty pozwól mi dokończyć - spokojnie
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
166
powiedziała Beth. - Wylew ojca, utrata Cottonwood wciąż jeszcze nie pogodziłam się z tym wszystkim.
- Wierz mi, potrafię to zrozumieć - powiedział Zach,
patrząc na nią z bólem i niepokojem. - Chcę ci pomóc.
Jeśli mi pozwolisz, z pewnością uda mi się cię wyleczyć
- dodał nieswoim głosem.
Beth miała wrażenie, że znalazła się w próżni. Nie
mogła ani oddychać, ani myśleć.
- To już koniec, Zach - powtórzyła.
- Nie - zaprzeczył ochrypłym głosem. - My nigdy
nie skończymy ze sobą, i dobrze o tym wiesz.
- Zach, proszę, przestań... Skończ z tym. Pozwól mi
odejść - powiedziała Beth, patrząc na niego okrągłymi,
przestraszonymi oczami.
Zach żachnął się, tak jakby każde słowo dziewczyny
raniło go głęboko.
- O co ci chodzi? Dlaczego to robisz? - spytał
ostrym, surowym tonem. - Wiem, że jest jeszcze jakiś
inny powód poza chorobą Fostera i utratą Cottonwood,
choć te dwa powody też byłyby wystarczające.
- Mylisz się - gładko skłamała Beth.
- Nie, nie mylę się i ty o tym wiesz - odrzekł Zach
tak delikatnie i czule, że Beth poczuła, jak jej serce gwałtownie zabiło ze wzruszenia.
- Zach...
- Boże, Beth, kocham cię tak bardzo, że chyba zwariuję.
- Przestań...
- Mam przestać cię kochać, tak? - Beth milczała. Proszę, nie rób tego! Ja już nie mogę nawet myśleć.
Przychodzą mi do głowy różne zwariowane pomysły, na
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
167
przykład, że nasze wszystkie uczucia są fałszywe,
a przecież wiem, że to nieprawda.
Beth zacisnęła powieki. Wolała na niego nie patrzeć.
- Wyjeżdżam z Shawnee, Zach. Jadę na studia na
uniwersytecie Northwestern w Natchitoches. Może nawet dostanę tam stypendium. Mam trochę pieniędzy po
mamie, znajdę jeszcze jakąś pracę na pół etatu i jakoś sobie poradzę.
Nagle odwróciła się twarzą do ściany. Nie mogła już
dłużej ryzykować spojrzenia na jego bladą twarz i pociemniałe z bólu oczy.
- Beth, spójrz na mnie.
Odwróciła głowę.
- Chcę, abyśmy pozostali przyjaciółmi...
- Przyjaciółmi?! - Zach spojrzał na nią, tak jakby
miał do czynienia z wariatką i głośno się zaśmiał. - To
niezrównane. Przyjaciółmi, tak?
Beth pokiwała tylko głową.
- To teraz ja ci powiem, czego ja chcę - syknął. Chcę co rano po przebudzeniu pieprzyć się z tobą tak
długo, aż zemdlejesz!
W pokoju zapadła ogłuszająca cisza.
- Niezależnie od tego, co powiesz, nie zmienię swojej
decyzji. Możesz sobie darować chamstwo. - Beth przerwała na sekundę, czując że coś ją dławi w gardle. - Myślę, że
dla nas obojga jest to najlepsze możliwe wyjście.
- Skąd ci przyszło do głowy, że to najlepsze wyjście
dla mnie? - spytał szorstko Zach. - Najwyraźniej albo
przestałaś wiedzieć, albo przestało cię to obchodzić. Które z tych wyjaśnień jest prawdziwe?
Beth zakryła dłońmi twarz i z trudem powstrzymała łzy.
- Beth - szepnął prosząco. Znowu mówił głosem cie-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
168
płym i delikatnym. - Czy mam cię błagać? Czy o to ci
chodzi?
- Nie, Zach, proszę, nie - wykrzyknęła. Zakręciło się
jej w głowie.
- Wiesz chyba, że można drugiemu człowiekowi złamać serce. Ty właśnie to robisz.
Niewiele brakowało, a dziewczyna uległaby jego zaklęciom. Przez chwilę chciała do niego podbiec, przytulić się i prosić, aby jej nigdy nie opuszczał, ale w tym
samym momencie przypomniała sobie twarz Taylora.
Wyobraziła sobie, z jaką zgrozą Zach przyjąłby jej słowa, gdyby powiedziała mu prawdę.
Wzięła się w garść i spojrzała mu w oczy.
- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że mogę przestać cię kochać? - spytała spokojnie.
- A czy to prawda? - spytał w odpowiedzi Zach.
- Tak.
- W porządku, Beth - odrzekł ze znużeniem. Wyraz
jego twarzy nie zdradzał żadnych uczuć. - Wygrałaś.
Rób to, co uważasz za stosowne. Nie będę ci więcej zawracał głowy, obiecuję.
Beth stała nieruchomo, jakby przyrosła do podłogi.
Zach skierował się w kierunku drzwi.
- Zach...
Obejrzał się przez ramię. Patrzył na nią chłodnym
okiem.
Beth wyciągnęła do niego ręce w błagalnym geście.
- Zach, proszę, nie nienawidź mnie.
Przez chwilę wahał się, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Daruj to sobie, Beth. Nie ma już znaczenia, co po-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
169
wiesz lub zrobisz. Nagle przestało mnie to cokolwiek
obchodzić.
Beth wyprostowała się jak struna. Czuła wyraźnie, jak
pęka jej serce. Dopiero gdy usłyszała, jak Zach zatrzaskuje za sobą drzwi, zwaliła się na podłogę. Ukryła twarz
w dłoniach i zaczęła gorzko płakać.
- Zach... Zach! Kocham cię. To nie do wytrzymania,
wolałabym umrzeć. Boże, pozwól mi umrzeć! Co ja
mam począć? Jak mam żyć?
s
u
lo
Beth zatrzymała samochód przed Cottonwood i raz
jeszcze przyjrzała się pięknej bryle starej willi.
Nie miała zamiaru tutaj przyjeżdżać, ale bezwiednie
wybrała ten kierunek, aby znaleźć chwilę spokoju.
Dopiero co opuściła dom dla przewlekle chorych,
gdzie ucałowała na pożegnanie ojca. Godzinę wcześniej
uściskała Babcię i brata. Z Rachel pożegnała się już poprzedniego dnia.
- Wyjeżdżasz? - z niedowierzaniem spytała Rachel.
- Do licha, o czym ty mówisz? Przecież miałaś wyjść za
mąż?!
Rachel właśnie wróciła z zakupów i przebierała się
w sypialni. Beth usiadła na jej łóżku. Nogi uginały się
pod nią.
- Odwołałam ślub.
- Co takiego?
- Nawet odesłałam już wszystkie prezenty ślubne dodała Beth spokojnym, monotonnym głosem.
- Chyba nie mówisz poważnie?! - Rachel patrzyła na
przyjaciółkę z szeroko otwartymi ustami.
- Absolutnie poważnie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
170
- Ale dlaczego? Dlaczego? - potrząsnęła głową Rachel. - Czy z powodu tej historii z ojcem?
Beth pokiwała głową.
- Chryste, to musiało tobą potężnie wstrząsnąć, prawda?
Beth znowu skinęła głową.
- Ja też nie mogę dojść do siebie. - Rachel usiadła na
łóżku koło Beth. - A co z Zachem? Co on na to?
- Możesz się chyba domyślić - szepnęła Beth.
- Niedobrze, prawda?
- Fatalnie. On mnie nienawidzi, Rach.
- Nie, na pewno nie - odrzekła Rachel, otaczając ją
ramieniem. - Cierpi, ale to przejdzie.
- Mylisz się - skrzywiła się Beth. - On nigdy o tym
nie zapomni.
- Sądząc po tym, jak się zachowujesz, sama masz
wątpliwości.
- Och, Rachel! - jęknęła Beth. - Wciąż go kocham,
ale musiałam zerwać ten związek. Po prostu teraz nie podołałabym małżeństwu. - Beth urwała i splotła ramiona.
- Po tym... po tym, co się stało, nie mogłabym dać mu
szczęścia.
- Co zamierzasz teraz zrobić?
Beth przedstawiła jej swoje plany. Uścisnęły się
i obiecały sobie wzajemnie dozgonną przyjaźń.
Teraz Beth żegnała się ze swoim ukochanym domem.
Nie czuła, by zbierało się jej na płacz. Może dlatego, że
serce Beth zmieniło się w kawał stali.
Przypomniała sobie obraz wykrzywionej bólem twarzy Zacha. Zadrżała.
Dwa dni przedtem, gdy powiedziała mu, że zrywa zaręczyny, miała wrażenie, że kona. Jakoś przeżyła ten kry-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
171
zys. Wyszła z niego jako młoda, zdecydowana kobieta
ze złamanym sercem. Obiecała sobie, że pewnego dnia,
gdy odzyska zdolność do miłości, wtedy przyjedzie do
Shawnee i do Cottonwood.
Oprócz wszystkiego innego, miała tu przecież pewien
rachunek do wyrównania.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
172
Los tak chciał
Część druga
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
173
16
Jesień 1983
s
u
lo
Wątłe poranne promienie słońca przyciągnęły Beth
do okna. Przez dłuższą chwilę stała nieruchomo wyglądając na zewnątrz.
O siódmej rano w mieście panował spokój, choć nie
tak idealny jak w jej biurze. Beth wzięła kilka głębokich
oddechów. Trochę jej to pomogło, mogła teraz choć częściowo opanować drżenie dłoni.
Czekała ją podróż do Shawnee. Jak zwykle, myślała
o tym z ogromną niechęcią. Zazwyczaj już na parę dni
przed wyjazdem zamieniała się w kłębek nerwów. Tak
było zawsze, mimo że od zerwania z Zachem i wyjazdu
z Shawnee minęło już dziesięć lat.
W ciągu tych lat Beth bardzo się zmieniła. Przedtem
była otwarta, pogodna, czasami nieco zwariowana szczęśliwa i pełna nadziei na przyszłość.
Teraz spoważniała i stała się małomówna. W jej
oczach tylko na krótko pojawiały się dawne wesołe błyski. Mając lat dwadzieścia osiem, wciąż wyglądała na
osiemnastolatkę, a czasem nawet na szesnastolatkę bezbronną, nietkniętą, kruchą. Jednak w jej wyglądzie
pojawił się nowy element. Niezależnie od promiennego
a
d
n
a
c
s
janes+a43
174
uśmiechu i ciepłego spojrzenia, każdy mógł poznać, że
Beth jest samotna.
Kątem oka zerknęła na masę papierów zawalających
jej biurko. Gdyby poukładała wszystkie dokumenty, katalogi i szkicowniki w jeden stos, powstałaby niezła górka. Na ogół nawał pracy potęgował jej chęć do życia,
wyzwania mobilizowały, aby codziennie rano wstać
z łóżka.
„Moda" - czyli sieć butików z ubraniami, której była
dumną właścicielką, całkowicie wypełniała jej życie.
Drogo zapłaciła za ten sukces. Mówiąc dokładniej, zapłaciła zań swym życiem osobistym.
Po zapisaniu się na studia na uniwersytecie stanowym
w Natchitoches Beth znalazła pracę w butiku.
Chyba Opatrzność skierowała ją w to miejsce. Już po
miesiącu okazało się, że ma prawdziwy talent. Właścicielka butiku, starsza kobieta, również to dostrzegła
i wprowadziła ją w tajniki tego zawodu.
Mimo to Beth przeżyła kilka ciężkich lat. Nawet gdyby chciała, i tak nie mogłaby prowadzić życia towarzyskiego. Nie miała na to czasu. Nauka i praca wypełniały
jej dni od rana do późnego wieczora. Gdy wracała do
akademika, miała ochotę wyłącznie na sen, ale często jeszcze musiała spędzać dłuższą chwilę nad czarnym notesem, w którym zapisywała dochody i wydatki. Często
miała kłopoty ze zbilansowaniem obu kolumn, ale dzięki
niewielkim dochodom z funduszu powierniczego, pozostawionego jej przez mamę, dzięki pracy, dzięki stypendium i oszczędnemu gospodarowaniu, Beth systematycznie przekazywała niewielkie sumy na spłatę długów
w fabryce w Shawnee.
W tym czasie pojawiała się tam regularnie, by spraw-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
175
dzid, co dzieje się z jej rodziną. Foster odzyskał przytomność, ale, tak jak przewidział doktor Aimsley, stracił
zupełnie świadomość. Pod nadzorem Babci Trent przebrnął jakoś przez szkołę, choć Beth czasami miała obawy, jak Babcia przetrzyma jego okres dojrzewania.
Prócz problemów finansowych i rodzinnych Beth
musiała sobie poradzić z zaburzeniami emocjonalnymi.
Wkrótce po wyjeździe z Shawnee przekonała się, że
zmiana otoczenia to jeszcze za mało, aby zapomnieć
o tym, co ją spotkało. Tak jak przewidział pastor Broussard, potrzebowała pomocy psychiatry.
Bardzo długo się przed tym broniła. Powtarzała sobie,
że jeśli będzie udawać, iż nigdy nie została zgwałcona,
to wcześniej czy później przestanie odczuwać ból i przestaną nawiedzać ją wspomnienia. Niestety, nic takiego
nie nastąpiło. W końcu Beth przyznała, że sama nie da
sobie rady i zaczęła uczęszczać na grupowe zajęcia terapeutyczne dla ofiar gwałtów. Po kilku sesjach zrozumiała, że podjęła słuszną decyzję. Koleżanki z grupy przekonały ją, że gwałt nie oznacza końca normalnego życia.
Każda wizyta w Shawnee była poważną próbą dla jej
niedawno zdobytej pewności siebie. Beth zawsze spotykała się z Rachel, ale nigdy nie odwiedziła Zacha. Nie
mogła jednak uniknąć spotkania z nim i z jego ojcem
podczas zebrań rady nadzorczej fabryki.
Każde ponowne spotkanie z Taylorem wstrząsało nią
do głębi, ale Beth potrafiła zachować pozory spokoju
i opanowania. Odkryła, że nienawiść i pragnienie zemsty mogą być pomocne w ukrywaniu prawdziwych
uczuć.
Najbardziej wstrząsające były dla niej spotkania z Zachem. Za każdym razem czuła przeszywający ból i żal.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
176
Mimo to ułożyła sobie jakoś życie z dala od niego i od
Shawnee.
Gdy była już na ostatnim roku, właścicielka butiku
powiedziała jej, że zamierza go sprzedać lub zamknąć.
Beth gorąco zaprotestowała, nie tyle z obawy przed utratą pracy, ile dlatego, iż polubiła niewielki sklepik i jego
wybraną klientelę.
- Och, Nellie - krzyknęła. - Co to za pomysł? Dlaczego?
Nellie Burkett, niewielka, drobniutka kobieta przypominająca wyglądem ptaka, uśmiechnęła się ze smutkiem.
- Niestety, lekarz tak kazał. Bóle, o których sądziłam, że są związane z niestrawnością, okazały się poważnym problemem. Lekarz powiedział, że jeśli chcę
dożyć sześćdziesiątki, muszę prowadzić ulgowy tryb życia.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że się źle czujesz? spytała Beth.
- Nie chciałam cię martwić. Zresztą naprawdę sądziłam, że to tylko złe trawienie.
- Zatem kiedy zamierzasz...? - Łzy nie pozwoliły
Beth dokończyć pytania.
- Proszę, nie płacz - uśmiechnęła się Nellie. - Posłuchaj, mam pewien pomysł. Może ty byś kupiła mój
sklep?
Beth spojrzała na nią zupełnie zaskoczona.
- Gdybym tylko mogła, zrobiłabym to natychmiast,
ale to niemożliwe. Wykluczone. I tak pilnuję każdego
centa.
- Mogę ci udzielić kredytu - uśmiechnęła się Nellie.
- Co miesiąc będziesz mi płacić tyle, na ile będziesz
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
177
mogła sobie pozwolić, aż wreszcie staniesz na własnych
nogach.
Beth nie mogła odrzucić takiej oferty. Gdy przejęła
sklep, wprowadziła w życie nowe koncepcje marketingowe, których nauczyła się na studiach. Wkrótce obroty
wzrosły dwukrotnie.
Zachęcona sukcesem, Beth poświęciła całą swoją
energię prowadzeniu interesów. W ciągu pięciu lat spłaciła do końca Nellie i jednocześnie otworzyła nowy
sklep. Obecnie była już dumną właścicielką ośmiu sklepów „Moda" rozrzuconych po całym stanie.
Niedawno odnowiła pierwszy butik i dobudowała pomieszczenia biurowe.
Beth odwróciła się od okna i ponownie spojrzała na
bałagan panujący na jej biurku. Uznała, że ma ważniejsze sprawy na głowie niż tak stać i użalać się nad samą
sobą. Stłumiła westchnienie i energicznym krokiem
podeszła do jednej z metalowych szaf. Wyciągnęła teczkę z dokumentami i zatrzasnęła szufladę. Poczuła silne
ukłucie bólu. Przytrzasnęła sobie palec.
- Do diabła - zaklęła i zaczęła ssać palec. Po chwili
ból minął. Pomyślała, że nie powinna poddawać się
emocjom. Czekał ją wyjazd do Shawnee i tyle. Jeśli
spotka Zacha, trudno, jakoś wybrnie z niezręcznej sytuacji.
Usiadła za biurkiem i, jak co dzień, rozejrzała się po
swoim królestwie. Wszędzie wokół siebie widziała kolorowe materiały i przedmioty. Dzięki morelowej wykładzinie podłogowej i jasnozielonej tapicerce foteli i kanapy biuro wydawało się ciepłe i przytulne. Wrażenie to
potęgował stojący w rogu stół do pracy i pokrywające
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
178
całą ścianę półki z żurnalami, katalogami i próbkami
materiałów.
Dalej, wzdłuż korytarza, znajdowały się jeszcze trzy
pokoje. W pierwszym urzędowała jej asystentka, w następnych dwóch mieściły się warsztaty krawieckie.
Beth zerknęła na piękną, ręcznie robioną szafę na dokumenty. Niedawno uległą kaprysowi i kupiła sobie ten
luksusowy mebel. Ulokowała tam między innymi szkice
i teczki poszczególnych klientów, w których zbierała informacje na temat ich preferencji i potrzeb.
Jej sklepy specjalizowały się w odzieży damskiej, zarówno wyszukanej i kosztownej, jak i dostępnej również
dla średnio zamożnych kobiet. Beth miała talent do projektowania ubrań, ale kluczem do sukcesu okazała się
staranna obsługa. Starała się zapamiętywać imiona i gust
wszystkich swoich klientek. Zależało jej na nawiązaniu
z każdą osobistego kontaktu.
Teraz już nie miała czasu, aby pracować za ladą, ale
wszystkim swoim pracownicom wpoiła te same zasady.
Dzięki temu klientek jej nie brakowało.
W przyszłości Beth zamierzała zaprojektować komplet biżuterii i nazwać nowy wzór swoim imieniem. Od
lat myślała o tym. Obiecywała sobie, że już wkrótce zrealizuje marzenia, ale na razie miała dość zajęć związanych z nowym sklepem.
Była dumna ze swoich osiągnięć. Dzięki nim mogła
realnie myśleć o realizacji innego marzenia - o odkupieniu Cottonwood. Spłaciła już dług wobec fabryki i zgromadziła nawet pokaźne oszczędności.
Przed przystąpieniem do pracy Beth postanowiła napić się kawy. Wstała od biurka i podeszła do stolika, na
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
179
którym stał ekspres. Gdy już napełniła filiżankę, usłyszała, że ktoś wszedł do biura.
Po chwili na progu pojawiła się Tracy Wadsworth, jej
asystentka.
- Dzień dobry - powitała ją wesoło.
Beth spojrzała na zegarek i uniosła w górę brwi.
- Czemu tak wcześnie?
- Jesteś zaskoczona, prawda? - uśmiechnęła się Tracy. - Wiedziałam, że chciałaś sama rozpakować paczki,
które przyszły wczoraj, i zmusiłam się do wstania
wcześniej, żeby ci pomóc.
- Dzięki, bardzo jesteś miła - odrzekła Beth.
Obecnie rzadko kiedy miała czas na tego rodzaju zajęcia, od tego miała pracowników. Mimo to czasami lubiła poczuć w rękach dotyk materiałów, przypomnieć
sobie czasy, kiedy sama była ekspedientką. Dzisiaj
właśnie miała ochotę oderwać się od poszukiwań stosownej lokalizacji nowego sklepu i żmudnych analiz
rynku.
- Mam od razu zająć się paczkami? - spytała Tracy.
Beth zastanowiła się przez chwilę.
- Nie, musimy z tym poczekać. Najwyraźniej zapomniałaś o najbliższym pokazie mody. Zostało już niewiele czasu.
- Czy ty kiedyś zwolnisz tempo? - spytała asystentka
przewracając oczami. - Jesteś chyba maniaczką pracy.
- Przyznaję się do winy - odrzekła Beth.
Tracy zrobiła minę, jakby zetknęła się z beznadziejnym przypadkiem.
- Chcesz kawy? - spytała z uśmiechem Beth.
- I to bardzo - ucieszyła się Tracy.
Beth podała jej filiżankę.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
180
Podczas gdy dziewczyna popijała gorącą kawę, Beth
przyglądała się jej z podziwem. Tracy miała dwadzieścia
kilka lat i była naprawdę śliczna. Brązowe, kręcone włosy podkreślały delikatne rysy jej twarzy, ozdobionej dodatkowo wielkimi zielonymi oczami. Zazwyczaj miała
na nosie starannie dobrane okulary, tylko wyjątkowo nosiła soczewki kontaktowe, z którymi toczyła ustawiczną
wojnę.
Zaczęła pracować w „Modzie" wkrótce po tym, jak
Beth stała się właścicielką sklepu. Ta praca, prócz pieniędzy, była dla niej świetną okazją, aby nauczyć się od podszewki branży odzieżowej. Dziewczyna miała niewątpliwie wrodzony talent stylisty.
Praca w,,Modzie" - o czym wiedziała Beth - stała się
dla Tracy głównym zajęciem w życiu i źródłem prawdziwej fascynacji. Natomiast Tracy stała się dla Beth
nie tylko znakomitą asystentką, ale również dobrą przyjaciółką, choć żadna z nich nie zawierała łatwo
przyjaźni. Tracy była serdeczna i czarująca, ale w kontaktach z nieznajomymi wykazywała nieoczekiwaną nieśmiałość.
Natomiast Beth wciąż jeszcze utrzymywała wobec innych rezerwę, która uniemożliwiała zmianę przypadkowej znajomości w głęboką przyjaźń. Dlatego przyjacielskie stosunki z Tracy miały dla niej wyjątkową wartość.
- Nawiasem mówiąc, świetnie w tym wyglądasz zauważyła Tracy, jednocześnie stawiając filiżankę na
blacie biurka.
- Naprawdę tak myślisz? - spytała niespokojnie
Beth.
Miała na sobie pomarańczowy kombinezon z szerokim turkusowym pasem z najnowszej kolekcji, jaką za-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
181
kupiła do swych sklepów. Dotychczas chyba tylko ona
zdecydowała się na sprzedaż ubrań tej firmy. Luźny, bawełniany strój w niczym nie krępował ruchów, jednocześnie podkreślając kształty. W sumie efekt był zdumiewający. Beth niedawno zauważyła kolekcję tego projektanta i natychmiast zdecydowała się złożyć zamówienie. Instynkt i praktyka mówiły jej, że trafiła na coś, co
zdobędzie popularność.
- Czy oczekujesz dalszych komplementów? - odrzekła Tracy, a w jej oczach pojawiły się wesołe błyski.
- Chyba tak. Jak myślisz, czy to przypadnie do gustu
naszym klientkom?
- Mogę się założyć. Całe miasto będzie o tym mówić.
Poczekaj, a sama zobaczysz.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz. Drogo nas kosztowało wprowadzenie tego modelu.
- A tak z innej beczki, wydaje mi się, że zmieniłaś
fryzurę, prawda? - zauważyła Tracy, pochylając na bok
głowę i przypatrując się uważnie przyjaciółce.
- Wczoraj byłam u fryzjera. Trochę się przystrzygłam. - Po twarzy Beth przebiegł ledwo dostrzegalny
grymas. Ilekroć zmieniała uczesanie, myślała o Zachu
i czuła się winna. On tak lubił przeczesywać palcami jej
długie, gęste włosy i wodzić po nich ustami.
Nie przefarbowała włosów, ale teraz czesała się „na
pazia". Dobrze wiedziała, że Zachowi ta fryzura nie
przypadłaby do gustu.
- Coś się stało?
- Nie, dlaczego? - odrzekła Beth i natychmiast się
rozchmurzyła.
- Przez chwilę miałaś dziwną minę.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
182
- Pewnie dlatego, że jeśli przeczucie mnie nie myli,
za chwilę zmienię się w jędzę.
- Też coś - machnęła ręką Tracy. - Nigdy nie zachowujesz się jak jędza. Jesteś jedyną znaną mi osobą, która
nigdy nie narzeka. Niezależnie od tego, co się dzieje, po
prostu załatwiasz sprawę.
- To się nazywa sztuka przetrwania, moja droga.
Opanowałam ją do perfekcji. Jak tylko skończymy
z przygotowaniami do pokazu, od razu wyjeżdżam do
Shawnee.
- Ojciec? - Tracy spojrzała pytająco.
- Ten dom opieki został sprzedany i nowy właściciel
chce go zlikwidować. Twierdzi, że nie przynosi dochodu.
- Wierzysz w to?
- Nie. Zdzierają tyle pieniędzy, że to musi się opłacać.
- Czemu nie poprosisz Michaela, aby ci towarzyszył?
Tym razem Beth uśmiechnęła się zupełnie szczerze.
- Wciąż próbujesz odgrywać rolę kupidyna, co?
- Po prostu nie rozumiem, jak ktoś taki jak ty może
być samotny. Okoliczni mężczyźni chyba zupełnie oślepli.
- To długa historia - odrzekła Beth siląc się na pogodny ton. - Z pewnością bym cię znudziła.
- Mogłabyś trafić znacznie gorzej, chyba sama to
wiesz - powiedziała Tracy równie lekko, choć wyczuła,
że dotknęła jakiejś starej rany.
- Temu nie mogę zaprzeczyć - westchnęła Beth.
Dwa lata temu poznała Michaela Jumpera na spotkaniu w klubie. Michael, choć był od niej o parę lat młod-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
183
szy, zdążył już zostać pełnoprawnym partnerem w jednej
z najlepszych kancelarii adwokackich w Natchitoches.
Zdążył również ożenić się i rozwieść, a obecnie był
przedmiotem westchnień ponad połowy samotnych kobiet w mieście. Natomiast sam wzdychał do Beth, która
jednak gotowa była go zaakceptować wyłącznie w roli
przyjaciela.
Nawet po wielu miesiącach terapii grupowej Beth
wzdrygała się, ilekroć jakiś mężczyzna próbował jej dotknąć. W nawiązaniu normalnych kontaktów z mężczyznami nie przeszkadzały jej już wspomnienia o gwałcie,
lecz uczucia do Zacha. Wciąż go kochała.
Od pierwszej chwili uczciwie zapowiedziała Michaelowi, że nie ma na co liczyć. Nie nalegał, ale również nie
zamierzał zrezygnować. Choć zaprzeczał, Beth wiedziała, że Michael spotyka się z innymi kobietami.
- A więc?
- A więc co?
- A więc dlaczego nie weźmiesz go ze sobą? Mógłby
dotrzymać ci towarzystwa.
- Tracy, w tym tempie nigdy nie zaczniemy nawet
rozpakowywać tych paczek.
- Innymi słowy, mam się nie wtrącać? - uśmiechnęła
się asystentka.
- Dokładnie tak.
- Jesteś beznadziejna - Tracywestchnęła zniechęcona.
- Wiem - potwierdziła Beth.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
184
17
s
u
lo
Beth opuściła biuro dopiero o zmierzchu. Doskwierał
jej głód. Dopiero teraz uprzytomniła sobie, że od rana
nic nie jadła. Gdy była zdenerwowana, często próbowała
zabić niepokój jedzeniem.
Zamiast wstąpić do jakiegoś baru, postanowiła zaryzykować powrót do domu. Choć od dawna nie robiła zakupów, miała nadzieję, że w lodówce ocalało coś do zjedzenia.
Wspaniały wieczór - pomyślała wyjeżdżając z parkingu. Jej sklep znajdował się na Front Street, tuż przy
rzece. Trudno byłoby znaleźć lepszą lokalizację. Wzdłuż
rzeki przetrwały liczne zabytkowe budynki, dzięki czemu przybywali tu tłumnie turyści.
To położenie miało jednak jeden poważny minus. Ilekroć Beth szła lub przejeżdżała przez opustoszałe ulice,
zawsze wspominała Cottonwood. Mimo to czuła się zadowolona z życia w niewielkim miasteczku, często
określanym mianem małego Nowego Orleanu.
W czasie Bożego Narodzenia w Natchitoches pojawiały się tłumy turystów. W tym okresie wszędzie - na
budynkach, mostach i płotach - wisiały kolorowe lamp-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
185
ki. Natchitoches słynęło na całym Południu z tego, że
święta obchodzono tu niezwykłe uroczyście.
Beth zawsze niecierpliwie oczekiwała świąt, ponieważ w tym okresie gwałtownie wzrastały obroty. Turyści przyjeżdżający oglądać światła Natchitoches przywozili ze sobą wypchane portfele.
O tej porze dnia na ulicach panowała już kompletna
pustka. Beth dotarła do domu w rekordowym czasie. Zaparkowała przed bramą i przez chwilę siedziała nieruchomo w samochodzie, myśląc z niechęcią o wejściu do
środka. Bała się panującej w mieszkaniu pustki, która
czekała na nią za drzwiami jak co wieczór, gotowa natychmiast ją pożreć. Beth, niczym dziecko w ciemnościach, obawiała się każdego ruchu. Wszędzie mogło coś
na nią czyhać. Choć to może śmieszne, obawiała się
własnego domu.
I tym razem poczuła ten sam strach, uniosła głowę
i zdecydowanym krokiem weszła do domu. Choć trudno
byłoby nawet porównać jej obecne mieszkanie z Cottonwood, zaspokajało ono w pełni potrzeby Beth i powinno
było stać się miejscem, schronienia. Niestety, nie stało
się, i Beth wiedziała, dlaczego. Jej domem było Cottonwood. Żaden inny dom, choćby najbardziej luksusowy,
nie mógł zastąpić starej, rodzinnej posiadłości.
Rzuciła torebkę i teczkę na najbliższe krzesło i od razu poszła do kuchni. Pod stopami, obolałymi po całodziennej pracy, czuła przyjemną miękkość puszystego
dywanu.
Znalazła w lodówce gotową do podgrzania pizzę
i wrzuciła ją do kuchenki mikrofalowej. Po kilku minutach danie było gotowe. Jedząc, myślała o czekającej ją
wizycie w Shawnee.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
186
- Przestań - nakazała sobie głośno, wbijając widelec
w ostatni kawałek pizzy.
A może Tracy ma rację? Może powinna wyjść za Michaela? Z pewnością małżeństwo z nim byłoby dla niej
lepsze niż to, co przeżywała teraz. Beth musiała przyznać, że pragnęła tego samego, co niemal wszystkie kobiety - chciała mieć dom i dzieci. Nie robiła jednak nic,
aby zrealizować te marzenia. Ilekroć o tym myślała, od
razu przypominała sobie stare rany i ból, jaki przeżyła
wskutek rozstania.
Rozgoryczona wstała od stołu i przeszła do sypialni.
Zapaliła światło i stanęła na chwilę, aby się przeciągnąć.
Posłała łóżko, ale gdy wszystko już było gotowe, nagle
straciła ochotę na sen.
Wyszła na patio. Z przyjemnością odetchnęła chłodnym, nocnym powietrzem. Zadrżała lekko i otuliła się
szlafrokiem. Usiadła na leżaku.
Gdyby nie księżyc, na patio byłoby zupełnie ciemno.
Słychać było szum poruszanych wiatrem gałęzi. Gdzieś
niedaleko odezwał się świerszcz. W powietrzu czuło się
zapach spalonych liści.
Zamknęła oczy i spróbowała o niczym nie myśleć.
Pragnęła tylko odpoczynku, ale tym razem nie mogła pozbyć się dręczących ją wspomnień. Znowu wróciła myślami do dnia, w którym zerwała z Zachem.
Chociaż wolałaby cofnąć pewne wydarzenia tamtego dnia, ani przez chwilę nie żałowała, iż nie powiedziała Zachowi prawdy. Przypomniała sobie opowieść
biblijną o tym, jak Salomon rozstrzygnął spór o dziecko.
Kobieta, która kochała je naprawdę, wolała się go wyprzeć.
Prawda o ojcu zdruzgotałabyZacha doszczętnie. Beth
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
187
żałowała tylko, że nie może zapomnieć o nim, że nie może do końca uwierzyć, iż nigdy nie będzie dzielić z nim
życia.
W dalszym ciągu gorąco pragnęła odzyskać Cottonwood i odpłacić Taylorowi za gwałt, ale znacznie mocniej odczuwała inne pragnienie - pragnienie miłości do
Zacha.
Gdy wreszcie odzyskała równowagę duchową, zrozumiała, że wciąż go kocha i pragnie. Nigdy nie wyszła za
mąż, zatem mogła swobodnie fantazjować, jak wyglądałoby ich wspólne życie.
Każda wizyta w Shawnee kładła kres takim marzeniom. Beth mogłaby policzyć na palcach jednej ręki, ile
razy widziała Zacha od czasu zerwania. Przy każdym
spotkaniu przekonywała się ponownie, że Zach jej nienawidzi.
Patrzył na nią swymi zielonymi oczami tak, jakby jej
w ogóle nie widział, jakby miał przed sobą powietrze.
Przestań mnie nienawidzić - chciała krzyczeć Beth. To, co zrobiłam, zrobiłam z miłości!
Wyjeżdżając z Shawnee za każdym razem obiecywała sobie, że przestanie wreszcie rozpamiętywać przeszłość. Zbyt długo już żyła wspomnieniami. Wiedziała
jednak, że lepsze są gorzkie wspomnienia niż zupełna
pustka w sercu.
Zadzwonił telefon. Beth szybko przeszła do salonu
i podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Co porabiasz?
Od razu rozpoznała głos Trenta i opadła na fotel.
Ogarnęły ją złe przeczucia.
- Co się stało?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
188
- Dlaczego zawsze, ilekroć dzwonię, uważasz, że
stało się coś złego? - spytał z urazą Trent.
- Albo to, albo czegoś chcesz - zauważyła cierpko
Beth, choć starała się pohamować. - O co ci chodzi tym
razem?
- Nigdy się nie zmienisz, prawda? Jaka szkoda, że
nie jestem chodzącą doskonałością, tak jak ty.
- Trent, proszę - odrzekła cicho. Brat zawsze wiedział, jak może wykorzystać jej kompleks winy.
Choć miał już dwadzieścia dwa lata, z reguły zachowywał się jak szesnastolatek. Był samolubny i zepsuty.
Kosztował ją wiele nie przespanych nocy. Na szczęście
nie zaczął jeszcze ćpać.
Upływ czasu nie zmniejszył niechęci, z jaką Trent odnosił się do niej. Równie żywe pozostało dręczące Beth
poczucie winy.
Wychowaniem chłopca zajęli się wspólnie Babcia
i Zach. Mimo zerwania z Beth Zach nie zapomniał
o obietnicy, że się nim zaopiekuje. Gdy Trent odmówił
podjęcia studiów, Zach znalazł dla niego pracę w fabryce. Niewiele to pomogło. Trent pozostał niespokojnym
duchem i nie zamierzał się ustatkować.
- Beth, jesteś tam? - spytał po chwili milczenia.
- Słucham.
- Masz rację, potrzebuję czegoś.
- Pieniędzy.
- Tak.
- Ile?
- Dwieście dolarów.
- Dwieście dolarów?! Do diabła, na co aż tyle?
- Chryste, nie rób z tego Bóg wie czego. Oddam ci.
- Nie o to chodzi.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
189
- Wyłącznie o to - odparł zimno Trent. - Nie zapominaj, że jestem już dorosły. Nie muszę wysłuchiwać
twoich kazań.
- A ja nie muszę pożyczać ci pieniędzy - wyjaśniła
Beth.
- Dobrze, nie ma o czym mówić. Powinienem był to
przewidzieć. Poproszę Zacha.
- Nie! Ani się waż! - Beth z trudem panowała nad
sobą. - Poślę ci pieniądze, ale jak przyjadę, to jeszcze
o tym porozmawiamy.
- Nie jestem dzieckiem!
- Zatem przestań zachowywać się jak smarkacz.
Odłożyła słuchawkę, ale po kilku sekundach telefon
zadzwonił ponownie.
- Cholera - zaklęła pod nosem. Chwilowo miała już
dość Trenta.
- Halo!
- Beth?
- Och, to ty, Michael. - Poczuła się głupio.
- Zdaje się, że dzwonię w fatalnym momencie.
Michael mówił tak ciepłym i serdecznym głosem, że
Beth miała ochotę się rozpłakać.
- Nie, ależ skąd!
- Jesteś pewna?
Michael nie wydawał się przekonany.
- Wiem, że jest już późno, ale chciałem z tobą porozmawiać.
- Czy coś się stało?
- Nie, po prostu chciałem usłyszeć twój głos.
- To miło z twojej strony. - Beth się odprężyła.
- Dobrze się czujesz?
Miała wielką ochotę wygadać się i wypłakać, ale nie
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
190
mogła sobie na to pozwolić. To nie byłoby w porządku
względem Michaela.
- Beth?
- Cieszę się, że zadzwoniłeś - odrzekła, zdobywając
się na uśmiech. Próbowała przekonać siebie, że może zadowolić się niekoniecznie najlepszym rozwiązaniem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
191
18
s
u
lo
Beth leżała tuż przy nim. Byli tak blisko, że Zach nie
wiedział, czy słyszy uderzenia swego serca, czy to jej
serce tak mocno bije.
Ciało Beth było miękkie i wilgotne. Wbiła paznokcie
w jego plecy, a językiem musnęła ramię. Gdy Zach dotknął ręką ciepłego miejsca między jej udami, jęknęła
i zadrżała z podniecenia.
Za oknem zamigotała błyskawica i rozległ się grom.
Beth nagle odsunęła rękę, która ją pieściła, i przesunęła się wzdłuż jego ciała. Zach poczuł, jak dziewczyna
obejmuje nagle jego męskość ustami. Zapomniał
o wszystkim, prócz rozkoszy, jaką sprawiał mu dotyk jej
warg i języka.
Znowu zagrzmiało. O szyby uderzyły pierwsze krople deszczu.
Uniósł ją i posadził na swych biodrach. Gwałtownie
wciągnęła powietrze. Poruszali się zgodnym rytmem, aż
wreszcie Zach wypełnił ją gorącym, miłosnym strumieniem, a ona, nieprzytomna ze szczęścia, opadła bezwładnie na jego pierś...
Zach oprzytomniał i usiadł na łóżku. Z czoła spływał
a
d
n
a
c
s
janes+a43
192
mu pot. Pulsowało w skroniach. Miał wrażenie, że obudził go armatni wystrzał.
Czy to były gwałtowne uderzenia serca, czy też głośny łomot? Miał wrażenie, że ktoś dobijał się do drzwi.
Położył się i uważnie nasłuchiwał, równocześnie starając się opanować rozdygotane nerwy.
Jak to możliwe, że mimo upływu tylu lat wciąż mogła
zamieniać go w bełkoczącego idiotę? Poczuł w sercu
ukłucie bólu. Beth jak czarodziejka pojawiała się w jego
snach i wydobywała na jaw ukryte pragnienia.
Gdyby prawdziwa Beth pojawiła się teraz w jego pokoju, nie byłby w stanie jej niczego odmówić. Potrzebował jej tak samo, jak jedzenia, picia i tlenu.
- Zapomnij o niej, Winslow! -wymamrotał. Sięgnął
do szuflady w nocnym stoliku i wyciągnął paczkę papierosów. Drżącymi palcami z trudem wyciągnął jednego
i natychmiast zapalił. Zaciągnął się głęboko. Miał nadzieję, że dzięki temu przestanie go męczyć pulsujący
ból głowy.
Niestety, papieros tylko mu zaszkodził. Zach nie palił
od dawna i teraz dostał mdłości. Papierosy trzymał pod
ręką tylko po to, abyzademonstrować, że potrafi wytrzymać pokusę. Tak samo chciał udowodnić sobie, że ma
dość siły i wytrwałości, aby nie szukać kontaktu z Beth.
Sięgnął ponownie do szuflady po popielniczkę. Gwałtownym ruchem zgasił papierosa. Kolejna błyskawica na
chwilę rozświetliła pokój.
Usłyszał ponowne łomotanie do drzwi.
- Hej, człowieku, obudź się i wpuść mnie! Pada jak
diabli.
Zach od razu rozpoznał głos swojego asystenta. Wy-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
193
skoczył z łóżka, zapalił światło i wciągnął dżinsy. Po
chwili otworzył drzwi i wpuścił Matta Thorne'a.
Mężczyzna wszedł i otrząsnął się jak mokry pies.
- Myślałem już, że prędzej utonę, niż ty dowleczesz
swoje zwłoki do drzwi.
Matt był nie tylko prawą ręką Zacha w fabryce, ale
również bliskim przyjacielem. Choć był niewiele starszy, zaczął już łysieć. Nosił okulary w rogowej oprawie.
Lekko rumiana karnacja zdradzała albo dobre zdrowie,
albo skłonności do butelki. Zach świetnie wiedział, że to
drugie jest wykluczone. Matt miał takiego fioła na punkcie fizycznej sprawności, że rzadko kiedy pozwalał sobie nawet na piwo.
Kiedy indziej los przyjaciela rozśmieszyłby Zacha,
ale dzisiaj zabrakło mu poczucia humoru.
- Moje zwłoki, jak zechciałeś się wyrazić, spoczywały spokojnie w łóżku, tak jak należało o tej porze.
Matt przetarł rękawem oczy.
- Czyżbyś rzeczywiście spał? Nie wyglądasz jak człowiek obudzony z normalnego snu. Co się z tobą dzieje?
- Może przejdź do rzeczy. - Zach zacisnął zęby. Nie przyszedłeś chyba w środku nocy, żeby spytać mnie
o zdrowie.
- Bardzo słusznie, ale może powinienem skorzystać
z okazji. Co z tobą, może dziewczyna cię rzuciła?
- Od kiedy to jesteś takim wścibskim sukinsynem?
Matt wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko.
- Właśnie dlatego chcesz, żebym dla ciebie pracował.
- Mogę zmienić zdanie, jeśli nie powiesz mi zaraz,
dlaczego przychodzisz do mnie o pierwszej w nocy
i brudzisz podłogę w przedpokoju?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
194
- Próbowałem zadzwonić, ale nie podnosiłeś słuchawki. - Matt przestał się uśmiechać. - George Anderson
miał wypadek przy drugiej maszynie.
Zach przeczesał palcami włosy.
- Co z nim? - spytał krótko.
- Jest w kiepskim stanie, ale wyjdzie z tego.
- Myślisz, że powinienem pojechać do szpitala?
- Nie. Zrobiliśmy już wszystko, co trzeba.
- Skoro już jesteś, to wejdź do środka. - Zach zaprosił go ruchem ręki.
Przeszli w milczeniu do salonu.
- Chcesz ręcznik?
- Nie, obejdę się.
- Jesteś pewien? Może kawy?
- Znakomita propozycja - rozpromienił się Matt.
- Mam nadzieję, że odpowiada ci rozpuszczalna.
Twarz Thorne'a od razu się wydłużyła.
- To możesz się nie fatygować.
- Przepraszam - powiedział Zach z półuśmiechem.
- Mogę się założyć, że również nie masz nic znośnego do zjedzenia.
- Co z maszyną? - spytał Zach, ignorując jego uwagę.
- Ludzie starają się ją uruchomić. Muszę cię jednak
ostrzec, że pewnie trzeba będzie ją zamknąć.
- Dziękuję za ostrzeżenie - odrzekł Zach z lekkim
sarkazmem.
- Dopiero miałbym za swoje, gdybym ci nie powiedział - dodał Matt i pociągnął nosem.
- To prawda. Pewnego dnia będziemy musieli wymienić tę maszynę.
- Byłoby miło, ale nie będę przestępował z nogi na
nogę, czekając na to wydarzenie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
195
- I słusznie - uśmiechnął się Zach bez krztyny wesołości.
- Mam nadzieję, że tej nocy nie będę cię więcej niepokoić. Możesz wracać do swoich snów.
- Lepiej nie - mruknął do siebie Zach, gdy Matt zatrzasnął za sobą drzwi.
Ciekawe, co jeszcze się zdarzy - pomyślał kładąc się
znowu do łóżka. Zgasił światło, ale był zbyt podekscytowany, żeby zasnąć. Zamiast tego przyglądał się
fantastycznym zygzakom błyskawic. Bał się, że jeśli zamknie oczy, znów będzie śnił o Beth.
Zmusił się, żeby pomyśleć o fabryce. Od kiedy stał się
pełnoprawnym wspólnikiem ojca, zaczęła przynosić dochody, ale codziennie pojawiały się jakieś nowe problemy.
Generalnie mówiąc, Zach był dumny ze swoich
osiągnięć. Jak przewidywał, pod jego kierownictwem
szybko wzrosły obroty i zyski. Musiał staczać formalne
wojny z ojcem, aby wprowadzić proponowane zmiany,
ale nie ustępował nawet w drobnych sprawach.
Mimo to fabryka nie wykorzystywała jeszcze swoich
pełnych mocy produkcyjnych. Do tego potrzebne były
spore inwestycje. Najpilniejszym zadaniem była wymiana drugiej maszyny papierniczej. Musieli się na to zdecydować, jeśli chcieli wygrać stałą walkę z konkurencją.
Nagle Zach poczuł ochotę na następnego papierosa.
Postanowił, że nie podda się pokusie. Zaczął palić po
zerwaniu z Beth. Po paru latach rzucił palenie i obiecał
sobie, że nigdy już nie weźmie papierosa do ręki.
Wypadki w fabryce zawsze wyprowadzały go z równowagi. Jeszcze jedno takie zdarzenie i związek zawodowy dobierze się zarządowi do skóry.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
196
Niech tylko spróbują - pomyślał. Lubił takie wyzwania.
Gdyby nie dręczące go sny, mógłby powiedzieć, że
wygrał wszystko, o co walczył. Jednak wystarczyła taka
noc jak ta, aby przypomniał sobie, że jest tylko człowiekiem i jego świecącą zbroję kala głęboka rysa.
No cóż, pomyślał, muszę popracować nad usunięciem
zniszczeń. Twardo postanowił, że pewnego dnia Beth
Melbourne zniknie z jego pamięci i wyobraźni na dobre,
że nie będzie miała dla niego większego znaczenia niż
każda inna, przypadkowo wybrana kobieta.
Nienawidził jej. Nienawiść była dla niego zbawieniem, obroną przed próżną wściekłością, upokorzeniem,
strachem i cierpieniem.
Dlaczego jednak, skoro tak dobrze wiedział, co czuje,
nie mógł osiągnąć spokoju ducha? Dlaczego nienawiść
tym razem zawiodła? Dlaczego dręczyły go sny o Beth?
Nawet teraz czuł palący gniew. Znowu przypomniał
sobie moment zerwania.
W pierwszej chwili nie zrozumiał do końca pełnego
znaczenia tego, co się stało. Dopiero gdy wsiadł do pontiaca i odjechał z Cottonwood, dotarły do niego słowa
Beth. Koszmar, który rozpoczął się od wylewu Fostera,
dobiegł wreszcie końca. Niestety, nie dla niego. Zerwanie było dla Zacha kolejnym koszmarem, bardziej przerażającym niż cokolwiek, co mógłby sobie wyobrazić.
Stracił Beth. Nie kocha go już. Złamała mu serce.
Zaczął funkcjonować tak, jakby znalazł się w ciemnej
studni. Z jego życia zniknęły wszelkie jasne punkty.
Jadł, spał i pracował. Nigdy przedtem nie pracował równie ciężko jak wtedy.
Najtrudniejsze do zniesienia były noce. Zmieniał się
wtedy w zupełnego szaleńca. Pił piwo, whisky lub inny
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
197
alkohol, jaki tylko wpadł mu w rękę. Zadawał się z rozmaitymi kobietami. Zaliczył ich tyle, że nawet największy donżuan mógłby zzielenieć z zazdrości.
Niestety, żadna nie dała mu ulgi, jakiej pragnął. Kontakty z nimi tylko potęgowały wrażenie, że żyje w zupełnej pustce. W końcu to nie nienawiść, lecz ciężka praca
przyniosła mu ulgę i uspokojenie.
Nic jednak nie mogło pomóc rodzicom Zacha. Oboje
nie mieli wątpliwości, że reputacja rodziny doznała
trwałego uszczerbku.
- Och, Zachery, jak ona mogła zrobić coś takiego? płakała Marian. - Zrobiła z nas pośmiewisko dla całego
miasta.
- Niech to diabli, Beth wyjdzie za ciebie, choćbym
miał ją siłą zaciągnąć przed ołtarz - grzmiał Taylor.
- Daj spokój, tato. Wszystko skończone - skrzywił
się Zach. - Nawet gdyby błagała mnie teraz na kolanach,
nie zgodziłbym się na ślub.
Może to dziwne, ale najbardziej pomogła mu Babcia.
Chociaż Grace nie w pełni rozumiała nagłą i nieodwołalną decyzję wnuczki, szczerze współczuła Zachowi i zawsze gotowa była mu pomóc, ilekroć czuł, że nie wytrzyma dłużej.
Zach wiedział, że Beth pojawia się od czasu do czasu
w Shawnee, ale minął rok, nim spotkali się po raz pierwszy od rozstania. Stało się to zupełnie przypadkowo.
Było to dla niego wydarzenie niemal tak samo dramatyczne jak samo zerwanie.
Tego dnia wstąpił odwiedzić Fostera. Zaglądał do niego raz na tydzień, czasami nawet częściej. Nikt go do
tego nie zmuszał, ale uważał, że powinien to robić.
Szedł właśnie korytarzem w kierunku jego pokoju,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
198
gdy zauważył Beth. Stanął jak wryty. Czuł, że nagle zabrakło mu powietrza.
Cofnął się, jakby odepchnięty czyjąś niewidzialną
dłonią. Otworzył szeroko oczy i rozchylił usta.
- Nie! - szepnął, ale miał wrażenie, że krzyczy.
Znowu przypomniał sobie całą przeszłość. Huczało
mu w uszach. Płuca i serce przeszył nagły ból. Zach wiedział, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale sądził, że jest już
na to przygotowany. Boże, jak bardzo się pomylił!
Wspominając narzeczoną, doszedł do wniosku, że ponosi go wyobraźnia. Beth nie mogła być tak piękna i doskonała. A jednak oczy go nie myliły. Była co najmniej
tak piękna, jak ją sobie wyobrażał. Mocne piersi, okrągłe, kształtne biodra i długie, smukłe nogi.
Mimo że z jej powodu przeszedł przez piekło, od razu
poczuł, że pragnie jej równie mocno jak kiedyś. Cicho
jęknął i cały się sprężył, jakby w oczekiwaniu walki.
- Dzień dobry... Zach... - powitała go urywanym
głosem.
Zauważył z pewną satysfakcją, że nieoczekiwane
spotkanie było dla niej równie silnym wstrząsem, co dla
niego. Nie odpowiedział na jej powitanie.
- Co tutaj robisz? - spytała.
Na dźwięk jej łagodnego głosu Zach poczuł gwałtowny skurcz serca.
- Przyszedłem odwiedzić Fostera.
- To bardzo miło z twojej strony.
Zach oblizał wyschnięte wargi. Nie mógł wykrztusić
ani słowa.
Zbliżyła się do niego. Poczuł zapach jej perfum.
- Chciałam ci podziękować za opiekę nad Babcią
i Trentem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
199
Bliskość Beth wywierała na niego niemal hipnotyczny wpływ, a na dokładkę obawiał się seksualnych pragnień, jakie budził w nim jej widok.
- Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań z tego
powodu - odrzekł ostrym tonem. - Nie robię tego ze
względu na ciebie.
- Czy nie pozwolisz mi nawet podziękować? - Na
twarzy Beth malowało się cierpienie.
- Darujmy sobie te bzdury, dobrze? Nie widzę najmniejszego powodu, żeby kontynuować rozmowę. Jeśli
chodzi o mnie, nie mamy sobie nic do powiedzenia.
Beth wzięła głęboki oddech i parokrotnie zatrzepotała
powiekami, tak jakby z trudem powstrzymywała łzy.
- Zach, proszę... Myślałam, że minęło już tyle czasu... Moglibyśmy chociaż zostać...
- Nie, nie moglibyśmy - uciął.
Beth drgnęła, jakby poczuła uderzenie bata.
- Nawet nie pozwoliłeś mi skończyć.
- I tak wiem, co chciałaś powiedzieć. - Splótł ramiona na piersi. Stał przed nią niczym potężna skała. - Powiedziałem ci już, że nie możemy być przyjaciółmi.
- Boże - szepnęła. - Kiedy stałeś się tak cyniczny,
taki surowy?
- Dobra jesteś - zaśmiał się z goryczą Zach. - Doprawdy, to zabawne.
Dostrzegł pulsującą szybko tętnicę na jej szyi. Kiedyś
ten widok budził w nim pożądanie... Zaklął cicho.
- Zmieniłeś się. Nie jesteś...
- Masz rację. Nie jestem! - wtrącił z gniewem. - Nie
jestem tym samym nieborakiem, którego kopnęłaś
w brzuch prawie rok temu. Na twoim miejscu nie zapominałbym o tym.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
200
- Zach...
Nie zwrócił uwagi na jej błagalny ton.
- Wiem, że musimy się widywać na posiedzeniach
rady nadzorczej. Ale poza tym czy mogłabyś, do diabła,
nie wchodzić mi w drogę? Po prostu trzymaj się z dala.
Zach usiadł na łóżku, zwiesił ramiona i zakrył dłońmi
twarz. Usiłował zapomnieć o przeszłości, ale nagle ogarnęło go poczucie zupełnej beznadziejności.
W końcu uniósł głowę i spojrzał przed siebie. Czy rana w jego sercu zagoi się kiedyś?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
201
19
s
u
lo
W powietrzu rozchodziły się rozpaczliwe jęki. To
wiatr wiejący przez bezlistne gałęzie drzew powodował
takie wycie. Słońce schowało się za chmury, zrobiło się
zimno.
Mężczyzna i kobieta w zaparkowanym na poboczu
samochodzie nie zwracali uwagi na pogodę. Zbyt byli
zajęci pieszczotami. Całą uwagę skupili na pobudzaniu
się nawzajem.
Trent Melbourne oderwał wreszcie usta od warg
dziewczyny i głęboko odetchnął.
- Och, Vicki, Vicki, ja chyba zwariuję.
Vicki Fairchild spojrzała na niego jasnoniebieskimi
oczami i uśmiechnęła się, odsłaniając nieco wykrzywione przednie zęby. To był jedyny feler jej pięknej, choć
piegowatej twarzy. Figura Vicki pasowała do twarzy.
Wzrostem niemal dorównywała Trentowi, który miał jakieś metr osiemdziesiąt, ale nie była bynajmniej chuda.
Miała wszystkie potrzebne okrągłości.
Niedawno skończyła college w Natchitoches i przyjechała do mieszkających w Shawnee rodziców, aby zastanowić się, czy kontynuować studia, czy też poszukać
pracy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
202
- Mogę się założyć, że rozpowiadasz na prawo i lewo
o naszych spotkaniach - powiedziała nieco drwiąco.
- Kochanie, to nieprawda - uśmiechnął się Trent. Zresztą spotykam się tylko z tobą. Kiedy wreszcie mi zaufasz? - przeciągając słowa wsunął dłoń pod jej stanik
i ścisnął sutek.
- Przestań, proszę - jęknęła Vicki i odrzuciła do tyłu
głowę.
- Dlaczego? - spytał i nakrył dłonią całą pierś.
- Nie teraz. - Vicki rozejrzała się wokół. - Przecież
w każdej chwili może pojawić się ten twój przyjaciel.
- Bill Glass nie jest moim przyjacielem - skrzywił się
Trent. - To bandzior, który ma ściągnąć ode mnie pieniądze. Nie myśl teraz o nim - polecił, przesuwając dłoń
z piersi dziewczyny w dół jej płaskiego brzucha. - On
spóźni się nawet na swój własny pogrzeb. Chodź na tylne siedzenie. Mamy pilną sprawę do załatwienia.
- Trent, proszę. - Położyła dłoń na jego ręce. - Nie
chcę, aby Bill przyszedł, jak będziemy się kochać.
- Chodź. Usłyszymy, jak będzie nadjeżdżał.
Sportowy mustang Trenta stał zaparkowany na opustoszałej ulicy na przedmieściach Shawnee.
- Jest zupełnie widno - szepnęła Vicki. - Ktoś inny
może nas zobaczyć.
- Tutaj, w tej zabitej dechami dziurze? - parsknął
Trent, ale odsunął się od niej. Spojrzał spod przymkniętych powiek. - Czy chcesz mi coś zasugerować, skarbie?
- Nie, oczywiście, że nie - zapewniła go dziewczyna.
- Po prostu nie lubię się śpieszyć, gdy... gdy to robimy.
- No, może masz i rację - przyznał Trent i rozpogodził się nieco. - Napiję się piwa.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
203
- Nie masz już dość? - spytała z wahaniem, jednocześnie odgarniając włosy z czoła.
- Nie jesteś moim wychowawcą - rozzłościł się.
- Nikt nie będzie mi mówił, jak mam się zachowywać.
- Być może ktoś powinien - odrzekła spokojnie, lecz
niemal niedosłyszalnie.
- Od dwunastego roku życia robiłem to, na co miałem ochotę - wyjaśnił Trent. - Wtedy mój stary dostał
wylewu, a siostrzyczka zwinęła dupę w troki i pojechała
sobie stąd, zostawiając mnie u Babci.
- Przepraszam. - Vicki przełknęła ślinę. - Nie
o to chodzi. Myślałam tylko o tym, że przecież prowadzisz.
- No i co z tego, do jasnej cholery!
- Nie złość się. - Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. - Nie miałam zamiaru mówić ci, jak masz
postępować.
- Do diabła, skarbie, gdy tak na mnie patrzysz, nie
mogę się dłużej wściekać.
- To dobrze - uśmiechnęła się Vicki.
Trent sięgnął po piwo. Trzymał je w styropianowym
pudle z lodem. Otworzył dwie puszki i jedną podał
dziewczynie.
Przez chwilę w milczeniu sączyli piwo, słuchając wycia wiatru.
- Miałeś kłopoty ze zdobyciem pieniędzy? - przerwała milczenie Vicki.
- Skąd wiesz? - spytał Trent wycierając usta wierzchem dłoni.
- Sam mi powiedziałeś, nie pamiętasz? - Vicki spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- A tak, teraz sobie przypominam. - Wzruszył ramio-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
204
nami. - To było tej nocy, kiedy się wstawiłem i Bill mnie
rąbnął, próbując wydusić trochę pieniędzy, prawda?
Vicki pokiwała głową.
Trent spojrzał w przeciwnym kierunku.
- Musiałem poprosić siostrę.
- Przecież nie chciałeś tego robić.
- Nie miałem wyboru - odrzekł ponuro, zaciskając
palce na kierownicy tak mocno, że zbielały kostki. - Nie
mogłem prosić Zacha o kolejną zaliczkę, bo dałby mi
potężnego kopa. Nie mogłem również prosić Babci. Jej
zawsze brakuje pieniędzy.
- Bill nie zgodziłby się trochę poczekać?
- Chyba żartujesz. Ten sukinsyn powiedział, że mam
mu dzisiaj oddać szmal albo połamie mi kości.
- Mówisz poważnie? - Vicki zacisnęła palce na jego
ramieniu.
- Jak najbardziej.
- Trent, proszę, daj mi słowo, że będziesz się trzymał
z daleka od wyścigów. Boję się tego.
- Obawiam się, że nie mogę ci tego obiecać. - Trent
strącił jej dłoń z ramienia. - Gra leży w mojej naturze,
odziedziczyłem to po ojcu. - Zamilkł na chwilę. - Pewnie słyszałaś, że z tego powodu zbankrutowaliśmy.
- Tak, wiem.
- To się stało tyle lat temu, a ludzie wciąż jeszcze
mówią o upadku potężnej rodziny Melbourne'ów, prawda? - parsknął Trent.
- Nie myśl o tym.
- Łatwo ci powiedzieć - westchnął. Zerknął w lusterko. - Bill przyjechał. Siedź cicho, zaraz wrócę.
Rzeczywiście, już po pięciu minutach wrócił do mustanga. Vicki spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
205
- Bez problemów - wyjaśnił i włączył silnik. - Daj
mi jeszcze jedno piwo, dobra?
Rozgrzewając silnik wypił jeszcze pół puszki.
- Dokąd jedziemy? - spytała Vicki, patrząc jak chłopak wkłada sobie puszkę między nogi i wyjeżdża na
drogę.
- Do mnie, to chyba jasne - odrzekł i spojrzał na nią
lubieżnym wzrokiem.
Zapadła cisza. Dziewczyna położyła głowę na jego ramieniu.
- Cholera!
- Co się stało? - spytała unosząc głowę.
- Zgadnij.
- Gliniarze?
- Aha.
- Czy jadą za nami?
- Ponieważ migają światłami i oprócz nas nikogo tutaj nie ma, to moim zdaniem możesz spokojnie tak stawiać.
- Co zamierzasz zrobić? - spytała niespokojnie Vicki.
- A jak myślisz?
Vicki położyła drżącą dłoń na jego ramieniu.
- Mam nadzieję, że zjedziesz na bok i staniesz.
- Wykluczone, dziewczyno. Wykluczone.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Beth powoli przedzierała się przez ruchliwe ulice
Shawnee. Wczesnym wieczorem zawsze panował tam
dość ożywiony ruch. Właśnie wyszła z domu dla przewlekle chorych, w którym przebywał Foster, i wiedziała,
że nie wygląda najlepiej. Na jej policzkach widać było
ślady łez. Nie przejmowała się tym zbytnio, bo ten wieczór miała spędzić tylko z Babcią.
janes+a43
206
Za każdym razem, gdy widziała ojca na wózku inwalidzkim, czy to w sypialni, czy w ogrodzie, miała ochotę
krzyczeć z bólu na całe gardło.
Z biegiem czasu nauczyła się tolerować niemożność
porozumienia się z ojcem. Puste spojrzenie jego oczu zawsze jednak wyprowadzało ją z równowagi. Za każdym
razem na nowo czuła się winna temu, co się stało.
Beth znalazła jednak w sobie dość sił, aby zachować
pełny spokój i opanowanie. Wyraz jej twarzy był dostatecznym ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcieliby
użalać się nad nią z powodu skandalu, jaki spowodował
upadek rodziny Melbourne'ów.
Rozmawiała z administratorem domu, w którym
przebywał Foster. Na szczęście miał dla niej pomyślne
wiadomości. Planowana sprzedaż nie doszła do skutku
i obecny właściciel stanął przed koniecznością znalezienia nowego nabywcy. Beth westchnęła z ulgą na myśl,
że nie musi szukać nowego schronienia dla ojca. Niestety, wiedziała, że wcześniej czy później to jej nie ominie.
Nie jest łatwo znaleźć przyzwoity dom dla ludzi starych i przewlekle chorych. Beth od dawna zastanawiała
się nad przeniesieniem Fostera do Natchitoches, ale nie
potrafiła zdobyć się na tak drastyczny krok. Nadzorując
dziewięć sklepów w różnych miastach musiała bardzo
często wyjeżdżać, zaś w Shawnee ojcem zajmowali się
Babcia, Trent i kilku starych przyjaciół. No i Zach. Beth
nie mogła o nim zapomnieć. Zach regularnie odwiedzał
Fostera, za co była mu szczerze wdzięczna.
Czuła się winna, że dawno nie odwiedzała Babci. Teraz z przyjemnością pomyślała, że za chwilę Babcia
i Jessie będą jej dogadzać, jak tylko potrafią. W ciągu
ostatnich kilku miesięcy miała dużo pracy. Prócz co-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
207
dziennych zajęć musiała także pojechać na targi do Nowego Jorku i Dallas oraz znaleźć kierownika do nowo
otwartego butiku.
Jedyną ciemną chmurą na jasnym horyzoncie była
nieunikniona rozmowa z bratem. Beth postanowiła, że
niezależnie od tego, czy Trentowi się to podoba, czy nie,
musi powiedzieć jej, na co potrzebował tak nagle dwustu
dolarów.
W programie wizyty miała również spotkanie z Rachel. Umówiła się z nią telefonicznie. Po tej rozmowie
po prostu nie mogła doczekać się spotkania.
- Och, Beth, tak się cieszę, że się spotkamy - wykrzyknęła Rachel, gdy dowiedziała się o przyjeździe
przyjaciółki.
- Ja również, Rach.
- Zjemy razem lunch?
- Czemu nie? Będę w Shawnee co najmniej parę dni.
- Wspaniale.
- Strasznie jesteś podniecona. Co się stało?
- Och, Beth, taka jestem szczęśliwa! Boję się, że za
chwilę z radości pęknie mi serce.
Beth zaśmiała się domyślnie.
- I to z pewnością nie ma nic wspólnego z jakimś
mężczyzną, prawda?
- Hm...
- Ty szatanie, przestań mnie dręczyć. Powiedz mi,
kto to?
- Nie.
- Nie! Co ma znaczyć to „nie"? - krzyknęła Beth do
słuchawki.
- Nie przez telefon - zachichotała Rachel. - Powiem
ci, jak się spotkamy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
208
- Uduszę cię przy pierwszej okazji.
- Lepiej obiecaj, że będziesz z tego powodu szczęśliwa - nieoczekiwanie poważnie odrzekła Rachel.
- Ty idiotko, dlaczego miałabym nie być zadowolona? Po Rorym zasługujesz na coś lepszego.
- Zadzwoń do mnie, jak tylko przyjedziesz.
- Dobra.
Beth była zachwycona, że przyjaciółka z kimś się
związała. Gdy dwa lata temu rozpadło się jej pierwsze
małżeństwo, Rachel sądziła, że to już koniec, że nigdy
nie wyjdzie powtórnie za mąż. Przez kilka miesięcy po
rozwodzie często przyjeżdżała do Natchitoches, aby wypłakać się na ramieniu Beth, która dobrze ją rozumiała.
W ten sposób spłacała stary dług. Gdyby nie pomoc Rachel, to po wylewie Fostera i utracie Cottonwood Beth
zapewne nie wróciłaby do równowagi psychicznej.
Po rozwodzie Rachel wróciła do Shawnee i zaczęła
pracować jako sekretarka w biurze handlu nieruchomościami. Beth wiedziała, że przyjaciółka nie może się
uskarżać na brak adoratorów, ale nie miała pojęcia, że
zakochała się w kimś na serio. Niecierpliwie oczekiwała
na wyjawienie tajemnicy, kim jest ten wybraniec losu.
Dopiero gdy zatrzymała się na czerwonych światłach
przy lokalnym centrum handlowym, poczuła nagle, że
coś ściska ją za gardło. Zach, Rachel i ona spędzili tu
wspólnie wiele godzin. Ogarnęła ją nostalgia. Niektóre
rzeczy nigdy się nie zmieniają. Dzięki Bogu, należało do
nich również Shawnee. Pozostało takim samym, niewielkim południowym miasteczkiem, jakie opuściła
dziesięć lat temu.
Po torach kolejowych ciągnących się wzdłuż głównej
ulicy wciąż jeszcze przejeżdżały pociągi, gwizdem
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
209
ostrzegając kierowców. Tak samo jak przed laty, wszędzie rosły porośnięte bluszczem dęby, a piękne, białe domy i chodniki z kostki świadczyły o tym, jak kiedyś wyglądało życie w Shawnee.
W dwie minuty później Beth zaparkowała przed skromnym, lecz wygodnym domem Babci. Od razu zauważyła brak samochodu Trenta. Tego mogła oczekiwać,
przecież był piątek wieczór. Z pewnością poszedł gdzieś
z przyjaciółmi lub umówił się z dziewczyną.
Weszła frontowymi drzwiami, zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku.
U Babci zawsze czuła się jak u siebie w domu. Wnętrze mieszkania wydawało się zupełnie pozbawione
ścian. Salon łączył się z jadalnią, a ta niepostrzeżenie
przechodziła w kuchnię. Parkiet i stare meble z mnóstwem porozrzucanych poduszek sprawiały, że panowała tam ciepła i przytulna atmosfera.
- Babciu? Jessie?
- Beth, kochanie, czy to ty?
- Babciu, gdzie jesteś?
- W kuchni.
Nim Beth zdążyła przejść do kuchni, Grace wybiegła
jej na spotkanie z wyciągniętymi ramionami i promiennym uśmiechem.
Uściskały się serdecznie, po czym Beth odsunęła się
nieco i przyjrzała się Babci.
- Jak zawsze wyglądasz wspaniale.
To nie był komplement. Choć Babcia dobiegała już
osiemdziesiątki, pozostała jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie Beth spotkała w życiu.
- No cóż, nie mogę tego samego powiedzieć o tobie,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
210
moje dziecko - odrzekła Babcia, uważnie lustrując wnuczkę. - Jesteś taka blada i znowu schudłaś.
- Jestem pewna, że w ciągu paru dni u ciebie przybiorę na wadze - odrzekła z uśmiechem Beth.
- Poczułaś już zapach pieczeni, prawda?
- Jessie wie, co lubię najbardziej.
- Wyznam ci, że tym razem to nie ona ją upiekła.
- Tak? - Beth ściągnęła brwi. - Nawiasem mówiąc,
dlaczego jeszcze się nie przywitała?
- Siedzi przy chorej przyjaciółce. Bardzo chciała powitać cię w domu, ale nie było rady. Przyjaciółka nie ma
nikogo innego, kto mógłby Jess zastąpić.
- Przykro mi, ale rozumiem.
- W każdej chwili możemy siadać do stołu. Nie będziemy czekać na Trenta.
- A gdzie on się podziewa, skoro już o nim mowa?
- Poszedł gdzieś z kolegami - odrzekła Babcia
i zmarszczyła czoło. - No, ale o nim zdążymy jeszcze
porozmawiać. Nałóż coś wygodniejszego i siadajmy do
kolacji.
Beth poszła się przebrać do swojego pokoju. Po paru
minutach wróciła do kuchni w obcisłych dżinsach i niebieskim swetrze.
- Lepiej się czujesz? - spytała Babcia, odwracając się
na chwilę od kuchenki.
- Jak nowo narodzona. Czuję się tak dobrze, że nie
pozwolę, abyś podawała do stołu.
- Zrobisz, co ci każę, młoda damo. - Grace uśmiechnęła się do niej promiennie. - Teraz siadaj.
Beth już miała posłuchać jej rozkazu, ale nieoczekiwanie ktoś zadzwonił do drzwi.
- Spodziewasz się kogoś? - spytała.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
211
- Nie, ale to nic nie znaczy - potrząsnęła głową Grace. - Pewnie ktoś do Trenta. Co chwila ktoś o niego pyta.
Ruch, jak na dworcu kolejowym.
Beth wzruszyła ramionami i w samych skarpetkach
poszła otworzyć drzwi. Nim zdążyła przejść przez
przedpokój, znowu rozległ się dźwięk dzwonka.
- Idę, idę - mruknęła do siebie.
Nie wyglądając przez judasza, otworzyła szeroko
drzwi.
Na progu stał Zach.
- Och - westchnęła, z trudem łapiąc oddech.
Zach nawet się nie odezwał. Stał i patrzył, jakby zobaczył widmo. Beth oblizała nerwowo wargi.
- Co... co ty tu robisz?
- Przyszedłem zobaczyć się z Babcią - przerwał
i głośno odetchnął. -Trent został aresztowany.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
212
20
s
u
lo
Beth patrzyła na Zacha w osłupieniu. Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła. Nie była w stanie ruszyć się
z miejsca. Z trudem zrozumiała jego słowa. Najpierw
musiała poradzić sobie jakoś z niewątpliwym faktem, iż
oto stoi przed nią Zach we własnej osobie.
Mimo zupełnego zaskoczenia, miała ochotę rzucić się
w jego ramiona. Przy każdym spotkaniu z nim odnosiła
wrażenie, że znikają gdzieś lata rozłąki i znów są razem.
Rzeczywistość wyglądała jednak zupełnie inaczej.
Wystarczyło, żeby na niego spojrzała. Na jego twarzy
nie widać było żadnych uczuć. Patrzył na Beth chłodnym, przeszywającym wzrokiem.
Poczuła tak silne ukłucie bólu, że omal nie krzyknęła.
Na szczęście w tym momencie w przedpokoju pojawiła
się Babcia.
- Beth, kochanie - zaczęła, ale na widok Zacha
natychmiast urwała i uśmiechnęła się szeroko. - Zach,
co za miła niespodzianka!
- Dobry wieczór, Babciu - powitał ją ciepło.
Babcia wciąż się uśmiechała, tak jakby nie czuła potwornego napięcia między dwojgiem młodych.
- Jak ty się zachowujesz, moje dziecko? - zwróciła
a
d
n
a
c
s
janes+a43
213
się do wnuczki. - Dlaczego nie zaprosiłaś go do salonu?
Chyba nie myślicie stać tutaj na progu?
Skierowała się w stronę pokoju, ale zaraz się zorientowała, że nikt za nią nie idzie. Spojrzała na nich i zmarszczyła brwi.
- Czy coś się stało? - spytała spokojnie.
Zach poczerwieniał. Popatrzył na Beth, tak jakby prosił ją o pomoc.
- Chodzi o Trenta, Babciu.
- Och, nie - westchnęła staruszka, przyciskając dłoń
do serca.-Czy on...
- Ależ nie, Babciu. - Beth podbiegła i objęła ją. Jest cały i zdrowy, jeśli o to się tak zaniepokoiłaś.
Babcia od razu się odprężyła.
- Trent został aresztowany, to wszystko - wyjaśniła
Bem.
- To wszystko! - wykrzyknęła Babcia i znowu pobladła.
- Faktycznie siedzi w więzieniu, nie w areszcie wtrącił Zach, przestępując z nogi na nogę.
- W więzieniu - powtórzyła Babcia w zupełnym
osłupieniu. - Za co?
- Może usiądziemy - zaproponował Zach. Sądząc po
wyrazie jego twarzy, bał się, że starsza pani może lada
chwila zemdleć.
- Chodźmy do salonu, Babciu - zachęciła ją Beth,
wzmacniając uścisk. - Cała drżysz.
W milczeniu przeszli do niewielkiego saloniku
i usiedli na fotelach przed kominkiem.
- Co się stało? - spytała Beth.
Zach stanął przy kominku i wbił wzrok w płomienie.
- Próbował uciec gliniarzom z drogówki.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
214
Beth i Babcia równocześnie westchnęły.
- Boże, czy on zwariował? Przecież powinien dobrze
wiedzieć, że to mu się z pewnością nie uda. - Babcia
sięgnęła do kieszeni po chusteczkę. - Czy nic mu się nie
stało?
- Nic mu nie jest - odrzekł Zach, pocierając palcami
nasadę nosa.
W oczach staruszki pojawiły się łzy, drżał jej podbródek. Beth odgarnęła z jej wilgotnego policzka kosmyk
włosów.
- Zajmiecie się nim? - spytała Babcia, gorączkowo ściskając rękę wnuczki. - Może trzeba zawiadomić Sullivana?
- Jeśli obiecam ci... jeśli obiecamy ci, że zajmiemy
się Trentem, czy zgodzisz się pójść do siebie i położyć do
łóżka?
- Och, przecież nie mogłabym...
- Ona ma rację - wtrącił Zach. - Połóż się i zostaw
wszystko nam.
Jego spokojny, opanowany głos podziałał na Babcię
uspokajająco. Z pomocą Beth wstała z fotela i uśmiechnęła się do nich z wdzięcznością.
- Może odprowadzę cię na górę? - zaproponowała
Beth, zaciskając nerwowo dłonie.
- Nie, dziękuję, moja droga. Nic mi nie jest. Lepiej
pomyśl, jak pomóc bratu.
Gdy młodzi zostali sami, w pokoju zapadła cisza.
Zach spojrzał na Beth surowym, twardym wzrokiem.
Z twarzy zniknął mu serdeczny uśmiech, jakim pożegnał
Babcię.
Dziewczynę ogarnęła rozpacz. Musiała teraz poradzić
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
215
sobie z kolejnym numerem Trenta i wrogością Zacha.
Ani jedno, ani drugie nie było łatwe i przyjemne.
- Spieprzyłem sprawę, prawda? - odezwał się Zach.
- O co ci chodzi?
Nie odpowiedział. Zamiast tego chwycił pogrzebacz
i zaczął rozgarniać polana w kominku. Beth na chwilę
zapomniała, co spowodowało jego przyjazd do Babci,
i przyglądała mu się w milczeniu.
Zmienił się przez te lata bardziej niż ona. Wokół ust
i oczu pojawiły się głębokie zmarszczki. Beth wiedziała,
że świadczą nie o wieku, lecz o cierpieniu. Wydawał się
również większy, jakby zmężniał, wzmocnił muskuły
piersi i ramion.
Jednak najbardziej uderzającą cechą była teraz
ogromna dojrzałość Zacha. Wydawał się twardym, zdecydowanym mężczyzną, zdolnym do energicznego działania. Przekonali się o tym lokalni działacze związkowi,
którzy próbowali mu narzucić swoje poglądy na kierowanie fabryką.
Natomiast z oczu zniknęły żywe ogniki, a usta były
surowe. Wyglądał tak, jakby nigdy się nie śmiał.
Czy to moja wina? - pomyślała Beth.
Mimo wszystko Zach był najmocniejszym mężczyzną, jakiego spotkała w swoim życiu. W ciemnej marynarce i szarych, obcisłych spodniach wyglądał wspaniale. Ciemne włosy spływały mu aż na kołnierz białej koszuli, a spod rozpiętego kołnierzyka wyglądały kręcone
włoski obrastające gęsto pierś.
Nagle usłyszała jego głos.
- Nie powinienem był tu przychodzić.
- Babcia musiała się o tym dowiedzieć - odrzekła,
z trudem pokonując smutek.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
216
- Nie jestem taki pewien.
- Zaufaj mi. Na pewno postąpiłeś słusznie.
- Myślałem, że jest silniejsza.
- Jest, we wszystkich sprawach oprócz Trenta.
- Zauważyłem to.
- Czy Trent był pijany?
- Nie. - Zach zmarszczył brwi. - Ale z pewnością
pił. Miał we krwi sporo alkoholu.
- Czy to bardzo poważna sprawa?
- Tak.
- Pójdzie siedzieć? - Beth z trudem wymówiła to
słowo.
- Być może nie, to jego pierwsza sprawa.
- Dzięki Bogu.
- Nie był sam w samochodzie.
- Kto... kto mu towarzyszył? - spytała, pokonując
nagły skurcz żołądka.
- Pewna młoda kobieta, nazywa się Vicki Fairchild.
- Czy coś się jej stało?
- Nie, wszystko w porządku. Gdyby nie ona, oboje
mogliby powiększyć statystykę wypadków. Udało się jej
namówić Trenta, żeby przestał uciekać.
- Widziałeś ją?
- Tak, przyjechałem tutaj prosto z więzienia.
- A Trent? Co się z nim dzieje?
- Nie wiem, widziałem go niecałą minutę.
Beth wstała z fotela i zaczęła krążyć nerwowo po pokoju.
- Gdybym tu była -jęknęła. - Mam wrażenie, że go
zawiodłam.
- No, ale nie było cię tutaj i rzeczywiście nic mu nie
pomogłaś - stwierdził beznamiętnie Zach.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
217
Beth stanęła jak wryta. Słowa Zacha sprawiły jej ból.
- Zrobiłam to, co musiałam - odrzekła cicho.
- Tak, oczywiście - zgodził się Zach i ściągnął usta.
- Czy chcesz powiedzieć, że to ja jestem odpowiedzialna za wybryki Trenta?
- Uderz w stół, a nożyce się odezwą. - Wzruszył ramionami.
- To okropne, co mówisz!
- Ale to prawda, może nie? - Potarł ręką kark. - Jak
mogłem się tak omylić co do ciebie? Gdy zachorował
Foster i straciłaś wszystko, nie mogłaś się z tym pogodzić. Nie liczyłaś się wtedy ani z Babcią, ani z Trentem,
ani tym bardziej ze mną.
- Jak śmiesz mnie sądzić? - Słowa Zacha zabolały ją
niczym dotknięcie rozpalonego żelaza.
- A czemu miałbym cię nie sądzić? - W oczach Zacha zapaliły się gniewne błyski. - Będę robił i mówił to,
na co tylko mam ochotę.
- Och, zapomniałam, że każdego, kto wejdzie w drogę potężnemu Zachery'emu Winslowowi, spotka zasłużona kara - parsknęła sarkastycznie Beth.
- Uważaj, co mówisz. - Zach zacisnął zęby tak mocno, że widać było nabrzmiałe mięśnie policzków.
- Bo co, może mnie uderzysz?
- Niewiele brakuje - warknął gniewnie. - Bóg wie,
ile razy miałem na to ochotę.
Nagle przeszła jej ochota do walki. Widok Zacha robił
na niej ciągle ogromne wrażenie. Czuła bijące od niego
ciepło. Był niezwykle zmysłowy. I niebezpieczny.
- Czemu tak się nawzajem traktujemy? - szepnęła.
Czuła w gardle przykre drapanie, niemal straciła głos.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
218
Zach obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem, po czym
gwałtownie się odwrócił.
- Co było, już minęło, Zach - szepnęła Beth.
Spojrzał w jej kierunku. Wyglądał, jakby męczyła go
całkowita pustka wewnętrzna.
- Czyżby? Naprawdę tak uważasz?
Beth zaśmiała się, ale nie było w tym śmiechu ani śladu prawdziwej wesołości.
- Och, teraz rozumiem. Nigdy o tym nie zapomnisz,
dopóki się nie zrewanżujesz, prawda?
- Nie. Naprawdę jest mi to całkowicie obojętne.
Znowu zabolało ją jego okrucieństwo. Przycisnęła
dłoń do ust i cofnęła się o krok.
Zach zaklął i głęboko odetchnął.
Cisza powoli stawała się nie do zniesienia.
- Lepiej jedźmy do więzienia - odezwał się pierwszy.
Chód głos Zacha wydawał się opanowany, Beth miała
wrażenie, że dosłyszała w nim nutkę cierpienia. Dobrze
- pomyślała. Chciała, aby Zach cierpiał nie mniej niż
ona.
- Zadzwonisz do Andrew Sullivana?
- Już to zrobiłem.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
- Jeśli zamierzasz poddać mnie przesłuchaniu z torturami, to lepiej zakończmy tę rozmowę - odezwał się
Trent. Najwyraźniej mówił do siostry.
Wrócili już do Babci. Beth wciąż jeszcze nie odzyskała pełnej równowagi po wizycie na komendzie policji.
Spotkali tam Andrew, który na szczęście zapewnił ich, że
Trent wyjdzie z aresztu.
Beth wypytała adwokata również o Vicki Fairchild.
Okazało się, że przyjechała po nią matka i zabrała do dojanes+a43
219
mu. Beth miała ochotę zadać mu jeszcze kilka pytań na
jej temat, ale pojawił się Trent i musiała zrezygnować.
Wkrótce potem opuścili komendę i pojechali do domu. Beth spodziewała się, że Zach podwiezie ich do
Babci i pojedzie do siebie, ale on zaparkował samochód
i wszedł z nimi do środka. To ją zaniepokoiło.
Zauważyła, że obrzucił Trenta ostrym spojrzeniem.
Zaniepokoiła się jeszcze bardziej.
- Radzę ci uważać, jak się odzywasz do siostry - powiedział. W jego głosie zabrzmiało wyraźne ostrzeżenie.
Trent spojrzał na niego, ale nic nie odpowiedział.
- Trent - powiedziała cicho Beth. - Spójrz na mnie.
- Jeśli oczekujesz, że wystawię dupę, abyś mnie
mogła zlać, to się głęboko mylisz! - odpowiedział brat
wyzywająco.
- Zamknij gębę, smarkaczu. - Zach zbliżył się do
niego.
- Przepraszam - wymamrotał Trent i spojrzał ukradkiem na Beth.
- O co ci chodzi, Trent? - spytała błagalnie. Koniecznie chciała się dowiedzieć, dlaczego brat dąży do samozagłady. - Przecież masz takie wspaniałe możliwości, tyle mógłbyś osiągnąć. Marnujesz życie.
- Daruj sobie tę psychologię, dobrze? - odpalił. Skąd niby możesz to wiedzieć? Nigdy cię tu nie ma.
- Och, jaki ty jesteś niesprawiedliwy... - odparła
z żalem. - Pracuję nie tylko dla siebie.
- Aha- zadrwił chłopak.
Beth nie mogła wytrzymać wzroku Zacha. Patrzył na
nią tak, jakby chciał powiedzieć: „a nie mówiłem".
- Nie zrobiłem nic złego. Wypiłem tylko parę piw
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
220
- wymamrotał Trent, przerywając przedłużającą się
ciszę.
- I wylądowałeś w mamrze - dokończył za niego
Zach. - To się nazywa nic?
- To się już nie powtórzy.
- Mam nadzieję. Jeśli nie, to pożegnasz się z pracą
w fabryce.
- Nie możesz mnie zwolnić - odparł gniewnie Trent.
- Nie zapominaj, że jestem współwłaścicielem.
- Przestań, Trent! - krzyknęła Beth. - Lepiej zastanów się, co mówisz!
- Twoja siostra ma rację- odezwał się Zach. - Radzę
ci, żebyś wreszcie zaczął myśleć. Ani ja, ani Beth nie jesteśmy twoimi wrogami. Jesteśmy po twojej stronie. Ale
dzisiaj wyciąłeś poważny numer. Jeśli nie zaczniesz korzystać z mózgownicy, sędzia zrobi z ciebie przykład dla
innych.
Te słowa odniosły skutek. Trent nieco oprzytomniał.
- Masz rację - przyznał niepewnym głosem. Spojrzał na siostrę. - Jestem zmęczony. Chciałbym pójść do
łóżka.
- Przedtem przywitaj się z Babcią - nakazała Beth
i ciężko westchnęła.
Trent wyszedł z pokoju. Szedł ze zwieszonymi ramionami.
- Nie zapomniałeś o czymś? - spytała jeszcze.
Chłopak przystanął i spojrzał na nią. Zaczerwienił się
wyraźnie.
- Ee... dziękuję, Zach.
- Do usług.
- Masz rację, to już przekracza wszelkie granice powiedziała Beth, gdy tylko brat zamknął za sobą drzwi.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
221
- On jest zupełnie niemożliwy. Babcia... - Urwała i pokręciła głową. - Nie miałam pojęcia, co się dzieje.
- Nie przesadzaj, jeszcze z tego wyrośnie. Nie jest
gorszy niż jego rówieśnicy.
- Chciałabym w to wierzyć. - Beth przygryzła dolną
wargę. - Przepełnia go nienawiść i gniew, i to w większym stopniu, niż kiedykolwiek przypuszczałam.
- Wcześniej czy później mu to przejdzie. Miał trudny
start, ale wielu innym powiodło się jeszcze gorzej.
- Wiem, ale on... po prostu potrzebuje miłości - wykrztusiła. - Myślałam, że z Babcią będzie mu dobrze.
- Teraz Trent potrzebuje czegoś więcej niż tylko miłości.
Beth uśmiechnęła się półgębkiem.
- Zgadzam się. Solidny kopniak dobrze by mu zrobił.
Nagle spojrzenie Zacha wyraźnie złagodniało. Ruszył
w jej stronę, tak jakby uśmiech Beth nagle odmroził jego
serce, ale po pierwszym kroku zatrzymał się w miejscu.
Spojrzeli sobie w oczy.
Beth miała wrażenie, że się dusi. Zupełnie nie mogła
opanować swych uczuć i myśli.
- Muszę już iść -odezwał się.
Pokiwała głową. Nie mogła wykrztusić z siebie ani
słowa. Miała wrażenie, że Zach chce jeszcze coś dodać,
ale czekała na próżno. Właściwy moment minął.
- Do zobaczenia - mruknął, odwrócił się i szybko
podszedł do drzwi.
- Zach.
Spojrzał w jej stronę. Jego oczy znowu wydawały się
zupełnie puste.
- Dziękuję ci...
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
222
Przerwał jej machnięciem ręki.
Gdy wyszedł, w domu Babci zapanowała cisza. Beth
poczuła, że już dłużej nie zdoła powstrzymać łez. Oparła
się o drzwi i wybuchnęła płaczem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
223
21
s
u
lo
Zach zbiegł po schodkach i jednym szarpnięciem
otworzył drzwi samochodu. Przez chwilę siedział nieruchomo za kierownicą, po czym zaklął, zatrzasnął drzwiczki i zapalił silnik.
Nad jego górną wargą pojawiły się kropelki potu.
Czuł, że jest na granicy wytrzymałości.
Zaklął ponownie, po czym ruszył z parkingu. Usiłował zapomnieć o Beth i o jej pięknych, sarnich oczach.
Bogowie nie okazali mu swej łaski. Mimo usiłowań,
nie mógł wyprzeć z pamięci obrazu pięknej, choć wykrzywionej cierpieniem twarzy Beth. Miał ją nieustannie
przed oczami.
- Nie! - to krótkie słowo zabrzmiało tak, jakby wydobyło się z najgłębszych warstw jego świadomości.
Zach ułożył sobie już życie bez Beth. Niech mnie diabli
- pomyślał - jeśli pozwolę, żeby znów dobrała się do
mnie swoimi mackami.
No, ale o to nie muszę się martwić - przekonywał sam
siebie. Przecież już jej nie kocham. Beth zrobiła z niego
idiotę i choćby tego nie mógł jej przecież przebaczyć.
Pamięć o niej tkwiła w nim niczym zadra, niczym nieuleczalna choroba. Właściwie nigdy nie przestał o niej
a
d
n
a
c
s
janes+a43
224
myśleć, ustawicznie analizował swoje uczucia do niej.
Dobrze wiedział, że pod powierzchnią zewnętrznego
spokoju trawi go gorączkowe pragnienie, aby wyrównać
rachunek z Beth, aby odpłacić jej za to, że go rzuciła.
Skoro tak, to dlaczego tak mocno zareagował dzisiaj
na jej widok? Po raz pierwszy od zerwania rozmawiali
ze sobą, a nie tylko wymienili zdawkowe powitania. Zazwyczaj mijali się szerokim łukiem niczym dwa statki
w nocy. Czy to właśnie nagłość i bliskość dzisiejszego
spotkania obudziła w nim dawno uśpione pragnienia
i tęsknoty?
Może tak, może nie. W każdym razie czekało go jeszcze wiele kłopotów.
Chociaż myśl o tym doprowadzała go do pasji, Zach
musiał przyznać, że miał ochotę porwać ją w ramiona,
zmiażdżyć ustami jej wargi, zedrzeć z niej ubranie i zaspokoić niemal zwierzęce pragnienie, które szarpało jego wnętrzności.
Ta słabość doprowadzała go do pasji. Beth zdołała pokonać dystans między nimi, znalazła pęknięcie w jego
pancerzu ochronnym. Nie był na to przygotowany. Następnym razem będzie lepiej, obiecał sobie solennie.
Beth należy do przeszłości - powtarzał raz po raz. Teraz miał już inne plany i nic ani nikt nie mógł przeszkodzić w ich realizacji.
Gdy dojechał do fabryki i wysiadł z samochodu, poczuł, że koszula lepi mu się do pleców. Nie zatrzymując
się przeszedł przez biuro do niewielkiego pokoju, gdzie
znajdowały się przyrządy gimnastyczne i sztangi.
Błyskawicznie zrzucił z siebie marynarkę, ściągnął
koszulę i spodnie. Gorączkowym ruchem sięgnął po
hantle.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
225
Gdy skończył ćwiczyć, obraz Beth zniknął już z jego
świadomości i ukrył się w ciemnym zakątku pamięci.
- Wyglądasz dziś nadzwyczajnie, moja droga.
Tego dnia Beth starannie wybrała ubranie, ponieważ
chciała poprawić sobie nastrój i zrobić wrażenie na Rachel. W końcu zdecydowała się na rdzawą spódnicę
i luźny sweter.
- Naprawdę podobam ci się, Babciu? - uśmiechnęła
się do staruszki. - To wszystko rzeczy z mojego sklepu.
Najnowsza dostawa.
- To twój kolor, co do tego nie ma wątpliwości.
- A jak się czujesz? - Beth zmieniła temat.
Jadły razem śniadanie przy kuchennym stole. Beth
właśnie nalała kawę. Grace uśmiechnęła się do niej, ale
z jej twarzy nie znikł cień. Beth miała ochotę udusić brata za to, że naraził Babcię na cierpienia.
- Teraz, gdy Trent już wyszedł z aresztu, czuję się doskonale.
- Wczoraj napędziłaś nam stracha.
- Też się bałam, ale nie o siebie. Zach okazał się nadzwyczaj uprzejmy, nie sądzisz?
- Nie wiem, dlaczego zgadza się znosić wybryki
Trenta- westchnęła Beth. - Ale oczywiście dziękuję Bogu, że jest taki cierpliwy. Skoro mówimy o moim bracie,
jak on się czuł dziś rano?
Gdy Beth wstała o wpół do ósmej, Trent już pojechał
do fabryki. Odetchnęła z ulgą. Nie miała najmniejszej
ochoty na ponowną konfrontację. Musiała jednak przyznać, że zaniedbanie obowiązku nie prowadzi do rozwiązania problemu.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
226
- Wydawał się dość przybity - odrzekła Babcia. Spokorniał.
- To dobrze. Może to będzie dla niego nauczka.
- Co... co z nim dalej będzie? - spytała Babcia,
a w jej oczach znowu pojawiły się łzy. - Czy pójdzie
do...
- Do więzienia? Mam nadzieję, że nie, ale raczej ze
względu na ciebie niż na niego.
- Proszę, nie mów tak.
Beth dopiła kawę.
- Oczywiście, naprawdę tak nie myślę, wiesz przecież. Ale coś trzeba zrobić, żeby on w końcu wydoroślał.
- Ja pokładam nadzieję w Zachu.
Beth uniosła dłoń w geście protestu.
- Och, Babciu, lepiej nie. To nie jest jego sprawa.
- Na ten temat pozwolę sobie mieć odmienne zdanie,
moja droga. Od wielu lat Zach starał się wciągnąć Trenta
w sprawy fabryki, co zresztą należało do jego obowiązków. Przecież ty i Trent jesteście właścicielami polowy
udziałów. - Grace wypiła łyk kawy. - Ponieważ Foster
jest niezdolny do podejmowania decyzji, cała odpowiedzialność spada na was dwoje. Prócz tego Zach po prostu
chce pomóc Trentowi. Wywiera na tego chłopca bardzo
korzystny wpływ.
- Trent nie jest już małym chłopcem. Jest dwudziestodwuletnim mężczyzną.
Babcia obrzuciła Beth ciepłym spojrzeniem. Ciągnęła
dalej.
- Zach robi to ze względu na ciebie, kochanie.
- Ze względu na mnie? - powtórzyła Beth.
- Nie udawaj idiotki, moja panno - skarciła ją Babcia.
- Zach zajmuje się Trentem właśnie ze względu na ciebie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
227
- Całkowicie się mylisz.
Grace znowu zignorowała jej słowa.
- Gdybyś tylko ty i Zach...
- Proszę, przestań - ucięła szybko Beth. Wypadło to
znacznie ostrzej niż zamierzała. - Nie ma sensu wracać
do przeszłości - dodała łagodniejszym tonem.
- Oczywiście, masz rację, ale...
- Dlaczego właściwie o tym mówimy? - przerwała
jej Beth. - Przecież rozmawiałyśmy o Trencie.
- A, tak, rzeczywiście. Czy wiesz, że zamierza się
stąd wyprowadzić?
- To dobry pomysł - odrzekła Beth, lekko unosząc
brwi. - A co ty o tym myślisz?
- Będzie mi go brakować, ale trudno. Trent ma
dziewczynę, więc może pora, żeby znalazł własny kąt.
- Myślisz o Vicki Fairchild?
- Skąd wiesz?
- Była z nim wczoraj, gdy został aresztowany.
- Och, Boże.
- Miałam nadzieję, że ją poznam, ale pojechała do
domu, nim Zach i ja dotarliśmy na komendę.
- Spotkałam ją raz i wydaje mi się, że jest bardzo zakochana w Trencie. Mam nadzieję, że da mu miłość, której on tak bardzo potrzebuje.
- Babciu, dlaczego wszyscy zapominają, że ja go kocham? Ty i inni ludzie powinniście to wiedzieć.
Grace wyciągnęła rękę i uścisnęła ją serdecznie.
- Wiem to, oczywiście, ale...
- Ale co? - naciskała Beth. Czuła potrzebę usprawiedliwienia samej siebie. - Czy mogłam coś zrobić inaczej? Gdybym zabrała go ze sobą, byłby jeszcze bardziej
nieszczęśliwy. Nigdy mnie nie znosił. Wiesz o tym sa-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
228
ma. Ale ja naprawdę go kocham i chcę, żeby stał się odpowiedzialnym człowiekiem, miał swój dom, rodzinę
i ważną pozycję w fabryce. A także żebyśmy kiedyś odzyskali Cottonwood.
- Czy nie sądzisz, że próbujesz narzucić mu swoje
plany? - spytała spokojnie Babcia.
- Być może - odrzekła Beth. - Ale czy to coś złego?
Nim Grace odpowiedziała na jej pytanie, zadzwonił
telefon. Beth podniosła słuchawkę.
- Rach, to ty?
- Tak - wychrypiała do słuchawki Rachel.
- Na litość boską, co ci się stało?
- Parszywie się czuję - jęknęła Rachel. - Złapałam
pokazową grypę.
- Szczerze współczuję. Czymogęcoś dla ciebie zrobić?
- Możesz na przykład wziąć te zastrzyki, które lekarz
mi zapisał.
Rachel zawsze wpadała w panikę na widok strzykawki.
- Mogę dla ciebie zrobić niemal wszystko, ale nie to
- powiedziała Beth z przekorą.
- Ty tchórzu.
Beth roześmiała się głośno i puściła oko do Grace.
- Przykro mi, ale musimy odłożyć lunch.
- Też żałuję, zwłaszcza że umieram z ciekawości.
- Z pewnością zobaczymy się przed twoim wyjazdem.
- Zadzwonię jutro, a tymczasem dbaj o siebie.
Beth odwiesiła słuchawkę. Babcia tymczasem starannie sprzątnęła ze stołu.
- Nie mam ochoty wychodzić, tym bardziej że twoje
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
229
plany się zmieniły - powiedziała do wnuczki. - Nie chcę
zostawiać cię samej.
- Oczywiście, że pojedziesz na tę wycieczkę z przyjaciółmi. Przecież planowaliście ją od dawna. Nie pozwolę, żebyś teraz zrezygnowała z mojego powodu.
- A może pojedziesz z nami? - zaproponowała Babcia.
- Nie martw się o mnie. - Beth potrząsnęła głową. Zapewne spędzę cały dzień u taty.
s
u
lo
Pastor Paul Broussard raz jeszcze popchnął huśtawkę.
Siedzące na niej dziecko zaniosło się od śmiechu. Paul
także głośno się roześmiał. Beth, która przed sekundą zaparkowała samochód przy placu zabaw, obserwowała
całą scenę ze ściśniętym ze wzruszenia sercem. Obok
niej w samochodzie siedział Foster.
Kiedy Babcia wyszła z domu, Beth przebrała się
w dżinsy i bawełnianą koszulę z długimi rękawami. Na
wszelki wypadek zarzuciła na ramiona sweter i pojechała odwiedzić Fostera.
Najpierw obcięła ojcu paznokcie i włosy, sprawdziła
garderobę i uzupełniła kosmetyki. Na tym zeszła im znaczna część poranka. Lubiła takie czynności; dzięki temu
miała wrażenie bliższego kontaktu.
Gdy skończyli, Beth kazała dwóm sanitariuszom
znieść Fostera do samochodu. Choć ojciec nie mógł wysiąść z samochodu, takie przejażdżki sprawiały mu przyjemność. Tak przynajmniej uważała Beth.
Najpierw zatrzymali się w parku. Beth pochyliła się
i pocałowała go w policzek.
- Zaraz wracam, dobrze?
Gdy weszła na plac zabaw, wielebny Broussard wciąż
huśtał dziecko.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
230
- Dzień dobry, ojcze - powitała go Beth i wsunęła
mu rękę pod ramię.
Paul odwrócił się gwałtownie.
- Ach, to ty, Beth! Jaka miła niespodzianka! Uśmiechnął się szeroko.
- Widzę, że nic się nie zmieniłeś. Wciąż troszczysz
się o słabszych.
- Ktoś to musi robić. - Wzruszył ramionami.
- Jak się masz?
- Znakomicie - rozpromienił się Paul.
Beth uśmiechnęła się do niego.
- Czy znajdziesz dla mnie chwilę?
- Oczywiście.
Paul zatrzymał huśtawkę i postawił małą, piegowatą
dziewczynkę na trawie.
- Meg, kochanie, pobaw się teraz z innymi dziećmi.
Później pohuśtamy się znowu.
Meg spojrzała na Beth z nie skrywaną ciekawością.
- Cześć, Meg - pozdrowiła ją Beth i przykucnęła, tak
aby ich twarze znalazły się na tym samym poziomie.
- Kim jesteś? - zapytała dziewczynka.
- Dziecięca bezpośredniość - zaśmiał się Paul.
- Nazywam się Beth. Ile masz lat? - Beth pogłaskała
ją po głowie.
- Cztery.
- Za co chcesz się przebrać na Święto Duchów? Za
czarownicę?
Meg wysunęła do przodu dolną wargę i zwiesiła
głowę.
Beth zdała sobie sprawę, że powiedziała coś nieodpowiedniego. Spojrzała na Paula, szukając u niego pomocy. Pastor przejechał palcami po czuprynie małej.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
231
- Meg, pożegnaj się z tą panią i idź pobaw się z innymi, dobrze? Wkrótce do was dołączę.
Meg zerknęła na Beth, po czym odbiegła w stronę piaskownicy.
- Śliczna dziewczynka - powiedziała Beth wstając. Co takiego złego powiedziałam?
- Dwa lata temu kilka okolicznych parafii zorganizowało wspólnie schronisko dla dręczonych kobiet i ich
dzieci - odrzekł Paul, tak jakby to było dostateczne wyjaśnienie.
- Czy Meg jest jednym z tych dzieci?
- Niestety, tak. Jej matka przybyła do nas kilka tygodni temu. Uwolniła Meg i jej siostrę z zupełnie niemożliwej sytuacji. Z drugiej strony, są teraz zupełnymi nędzarkami. O kostiumie na Święto Duchów Meg może
tylko pomarzyć. Schronisko ma bardzo ograniczone możliwości...
Przez chwilę Beth nie mogła nic powiedzieć. Czuła
dławienie w gardle.
- Ojcze, przyrzeknij mi coś - odezwała się wreszcie.
- Co tylko zechcesz.
- Przyślę ci czek. Dopilnuj, proszę, żeby Meg i jej
siostra miały jakieś kostiumy, a później dostały prezenty
na Boże Narodzenie. Skoro już o tym mówimy, przyślę
ci czek na utrzymanie schroniska. Zgoda?
- Oczywiście. To prawdziwa łaska boża - odrzekł
Paul i westchnął z ulgą.
- Możesz uznać, że to już zrobiłam.
- Nie wiem, jak ci dziękować - uśmiechnął się Paul.
- Najlepiej wcale. I tak jestem twoją dłużniczką.
Chyba pamiętasz naszą rozmowę?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
232
Chociaż w ciągu ostatnich paru lat spotykali się wielokrotnie, Beth nigdy do tego nie wracała.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
- No, więc co u ciebie? - spytał znacząco Paul.
Beth poczuła, że blednie.
- Przepraszam, nie chciałem sprawić ci przykrości.
- Wszystko w porządku. - Beth zdobyła się na
uśmiech. - Rzadko wracam do tych wspomnień, ale gdy
to się zdarza, za każdym razem mam wrażenie, że ktoś
walnął mnie nagle w brzuch.
- Pamiętaj, że nigdy nie musisz się przede mną
usprawiedliwiać.
- Nie chcę się usprawiedliwiać. Zresztą na ogół dobrze
się czuję. Gdybym nie posłuchała twojej rady i nie skorzystała z pomocy psychoterapeuty, zapewne nic bym w życiu
nie osiągnęła. W zasadzie zebrałam się do kupy.
- Nie wyobrażasz sobie, ile razy modliłem się, aby
pewnego dnia promienie słońca dotarły do wszystkich
ciemnych zakamarków twojego serca.
- Na to jeszcze musimy poczekać. - Uśmiechnęła się
słodko. - Ale kto wie? Pewnego dnia... - urwała. Zapadła cisza.
- Jak słyszałem, dobrze ci się powodzi w interesach.
- Kocham swoją pracę - rozpromieniła się Beth. - To
całe moje życie.
- Życie to nie tylko praca, moje dziecko. Powinnaś
mieć dom, urodzić własne dzieci.
- Mówisz zupełnie tak jak Babcia - odrzekła i spojrzała gdzieś w bok.
- Twój ojciec także by tego pragnął.
Nagle między chmurami pojawiła się dziura. Natych-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
233
miast przedarły się przez nią ostre promienie słońca.
Beth zmrużyła oczy.
- Skoro o nim mowa, to możesz się z nim przywitać.
Jest w samochodzie.
- Oczywiście.
Podeszli razem do Fostera.
Cottonwood.
Beth czasami śniła, że jej ukochany dom został zniszczony, że ktoś rozmyślnie go podpalił. Ilekroć przeżywała ten koszmar, natychmiast jechała do Shawnee, aby
upewnić się, że Cottonwood stoi na swoim miejscu.
Chociaż ostatnio nie męczył jej ten sen, Beth i tak
czuła potrzebę odwiedzenia swego rodowego gniazda.
Gdy odwiozła Fostera do domu, była zbyt niespokojna,
aby po prostu wrócić do Babci.
Teraz, siedząc w samochodzie niedaleko Cottonwood, na próżno czekała, aż nadejdzie spokój i poczucie
ulgi, jakie zazwyczaj ogarniały ją po każdej wizycie
w tym miejscu.
Czy dlatego, że już nie wystarczał jej sam widok posiadłości? Miała ochotę wejść do środka, raz jeszcze poczuć atmosferę przestronnych, jasnych pokoi.
Co się ze mną dzieje? - pomyślała z irytacją. Nie pora
popadać w depresję. Dzięki wciąż wzrastającym obrotom Beth regularnie odkładała spore sumy do banku. Już
wkrótce będzie mogła złożyć rozsądną ofertę odkupienia
posiadłości. Zdumiewający, ale również pocieszający
był fakt, że Cottonwood wciąż stało puste. Nikt tam nie
mieszkał. Nagle Beth z przerażeniem pomyślała, że właściciel może nie chcieć sprzedać jej domu.
Wolała o tym teraz nie myśleć. Nie, i kropka.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
234
Czy dręczący ją niepokój wiązał się z Zachem? Oczywiście. Ostatnie spotkanie przypomniało Beth ich dawną
miłość.
Zach, ciągle ten Zach.
- Och, Zach, kochany - szepnęła do siebie. Odrzuciła głowę do tyłu i zamknęła oczy.
Wiatr szarpał pasemka jej włosów. Poczuła na policzkach rześki powiew. Już zmierzchało i zrobiło się
chłodno.
Beth westchnęła. To westchnienie wyrwało się z głębi
jej duszy. Aż się zdziwiła. Pragnęła Zacha tak mocno.
Skrzyżowała ramiona na piersiach i zakołysała się na
fotelu.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Beth nie pozwoliła sobie na żadne analizy własnego
zachowania, dopóki nie zaparkowała tuż koło samochodu Zacha.
Panowała nad nerwami resztką sił. Serce biło jej tak
szybko, że bała się, iż za chwilę zemdleje. Z trudem znalazła w sobie dość odwagi, aby przekroczyć bramę fabryki. W portierni już nikogo nie było, ale z wnętrza biura dochodził szum wentylatora. W oknie gabinetu Zacha
paliło się światło.
Mężczyzna siedział przy biurku i przeglądał jakieś
papiery. Pracował w takim skupieniu, że nie dosłyszał jej
kroków. Beth zbliżyła się do biurka.
Nagle poczuła, że uginają się pod nią nogi. Oddychała
nierówno i płytko. Boże, jak ja go kocham - westchnęła
w duszy. Drżąc z tęsknoty, pożerała go oczami.
Z radością przeciągała ten moment tak długo, jak tylko mogła. Przyglądała się Zachowi i podziwiała jego siłę
i koncentrację.
janes+a43
235
W pewnej chwili uniósł głowę.
Beth zamknęła za sobą drzwi i oparła się o framugę.
- Zach, ja...
Czekał śmiertelnie blady.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
236
22
s
u
lo
- Zach... ja... - Beth urwała, zabrakło jej słów.
Milczał, tylko patrzył na nią tak, jakbyzobaczył zjawę.
- Chciałam z tobą porozmawiać - wykrztusiła wreszcie. Brakowało jej tchu.
Zach wciąż się nie odzywał. Wstał, skrzyżował ramiona i oparł się plecami o półkę.
Beth spróbowała się uśmiechnąć. Powinna była pomyśleć zawczasu, co chce mu powiedzieć, ale tak się
zdenerwowała, że nie mogła zebrać myśli.
Wiedziała tylko, że musi tu przyjść, że inaczej postąpić po prostu nie może. Czuła, że nić, która ich łączy, jest
cienka niczym pajęczyna. Wstrzymała oddech. Słyszała
mocne uderzenia swojego serca.
Przerażały ją własne pragnienia i wewnętrzna pewność, że nie może stąd odejść. Zach nie wyrzucił jej. Jeszcze nie. Co zrobi, jeśli każe jej iść precz? Jakoś to przeżyję - pomyślała. Tylko czy będę chciała jeszcze żyć?
W starych, wypłowiałych dżinsach i obcisłej koszulce
Zach wyglądał znakomicie. Pod cienką bawełną
wyraźnie rysowały się wszystkie mięśnie jego ciała. Wystarczyła jego obecność w tym samym pokoju i Beth
czuła, że gotowa jest na wszystko.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
237
Przeciągające się milczenie stawało się z każdą sekundą coraz trudniejsze do zniesienia. Spojrzała Zachowi
w oczy. Szukała jakiejś wskazówki. Dostrzegła w nich
ślad wzruszenia. Automatycznie zrobiła krok w jego
stronę.
- Po co tu przyszłaś, Beth? - spytał ochrypłym głosem.
Zacisnęła pięści tak mocno, że poczuła, jak paznokcie
wchodzą w jej ciało. Ze zdenerwowania niemal nie mogła oddychać.
- Ja... chciałam ci podziękować za to, że pomogłeś
Trentowi.
- Mogłaś zadzwonić.
- Wiem - odrzekła, patrząc na niego szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami.
- Dlaczego zatem przyszłaś?
Zach mówił spokojnym, beznamiętnym głosem. Być
może właśnie to wyprowadziło Beth z równowagi. Był
nienaturalnie, nadmiernie spokojny i dlatego wydawał
się groźny.
- Dobrze wiem, co czujesz - szepnęła. Oboje wiedzieli, że nie rozmawiają już o Trencie.
- Czyżby? - roześmiał się gorzko.
- Tak - wyszeptała Beth, tak jakby chciała tym jednym słowem wyrazić wszystkie swoje uczucia.
Zach spojrzał na nią z pogardą, opuścił ramiona i zbliżył się.
- Nawet jeśli żyłabyś tysiąc lat, i tak nie zrozumiałabyś moich uczuć.
Boże - westchnęła w duszy Beth -jak mogłam popełnić taki błąd? Dopiero teraz to zrozumiała, ale nie miała
już wyjścia. Własne uczucia i pragnienia wciągnęły ją
w pułapkę.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
238
- Nie masz racji -jęknęła. W jej oczach pojawiły się
łzy.
- Powiedziałem ci już, że to nie ma żadnego znaczenia - rzekł Zach znużonym, lecz stanowczym głosem.
- Nie wierzę. Widziałam wczoraj, jak na mnie patrzyłeś.
- Niech cię diabli! - zaklął.
- Próbowałam trzymać się z daleka. Myślałam, że już
nigdy nie porozmawiam z tobą w ten sposób, sam na sam.
Zach pochylił się nad nią. Widziała, że jest wściekły,
choć panował nad sobą.
- Czy ty nic nie rozumiesz? - syknął przez zęby.
Z oczu Beth ściekały na policzki wielkie łzy. - Nie chcę
cię widzieć. Na twój widok czuję mdłości.
Krzyknęła i cofnęła się o krok, następnie o jeszcze jeden. Miała wrażenie, że z każdym krokiem jej serce pęka
na kawałki.
- Beth - szepnął tak cicho, że gdyby na niego nie patrzyła, z pewnością nie zrozumiałaby, co powiedział.
Zatrzymała się i wybuchnęła płaczem.
Zach z trudem panował nad sobą. Czuł gwałtowne
pulsowanie w skroniach. Krew uderzyła mu do głowy.
Pragnął ją objąć i przyciągnąć do siebie, ale nie mógł.
Nie potrafił zapomnieć, ile bólu i cierpienia musiał
znieść z jej powodu.
Beth pochyliła się do przodu. Trzęsła się od płaczu.
- Przestań! - krzyknął. Nie mógł słuchać jej szlochu.
- Ja... - łkanie nie pozwoliło jej dokończyć.
Nagle chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie.
Chwycił w dłonie jej twarz i spojrzał palącym wzrokiem.
Beth otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
239
Zach wpił się ustami w jej wargi.
Przycisnął ją do ściany i obiema rękami zaczął pieścić
jej ciało. Przesunął dłonie wzdłuż karku, następnie sięgnął do piersi. Z każdym dotknięciem Beth wydawała się
coraz bardziej podniecona, ale mimo to próbowała go
odepchnąć. Na próżno.
Wsunął rękę za pasek jej spodni i od razu poczuł ciepłą wilgoć. Drugą ręką podciągnął koszulę i przywarł
ustami do piersi.
- Nie - zaprotestowała Beth i odepchnęła go od siebie.
- Chryste, to szaleństwo! - krzyknął Zach. W jego
oczach pojawiły się dzikie błyski.
- Nie chcę tak... nie w gniewie...
- Już za późno - odparł urywanym głosem i mocniej
ścisnął jej ramiona.
- Proszę, Zach, nie w ten sposób - błagała.
- Do diabła, właśnie tak! Nie mogłaś zostawić mnie
w spokoju, co? Może nie prowokowałaś mnie do tego?
- Zach!
- Zamknij się!
Znowu przywarł ustami do jej warg. Beth przestała
stawiać opór i przytuliła się do niego. Nagle Zach zapomniał o gniewie, wściekłości i goryczy. Wszystko straciło znaczenie. Istotne było tylko to, że wciąż pragnęli siebie nawzajem.
Zgodnym ruchem osunęli się na miękki dywan.
Zach nie wypuścił jej z objęć. Patrzył na piękny owal
jej twarzy, długą szyję i lekko nabrzmiałe wargi. Jęknął
i uświadomił sobie, że Beth zdołała przełamać pancerz,
w jaki zakuł swoje serce. Oboje zapomnieli o latach
rozstania.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
240
- Beth - jęknął wtulając twarz w jej szyję. Ustami
czuł gwałtowne pulsowanie tętnicy.
Beth pogłaskała go po karku i przesunęła palcami po
włosach. Od tego dotknięcia przeszedł mu dreszcz po
plecach.
Zapach wyzwalał w nim słodkie wspomnienia. Pamiętał, jak sprawić jej rozkosz. Całował, pieścił językiem i skubał wargami ciało Beth. Dziewczyna odrzucała głowę na boki i przymykała oczy.
Po chwili znów wpił się ustami w jej wargi. Ich słodycz uderzyła mu do głowy.
Beth sięgnęła do zapięcia jego dżinsów, ale Zach odsunął rękę dziewczyny.
- Za chwilę - szepnął. Spojrzała na niego pytająco.
Znów ją pocałował, jednocześnie ściągając z niej koszulę. Beth poczuła na piersiach dotknięcie jego gorącego
języka. Wodził nim wokół sutków, aż stwardniały i nabrały jaskraworóżowego koloru, jakby ogarnął je ogień.
Uniósł nieco jej biodra i ściągnął dżinsy. Gdy rozchylił uda, usłyszał, jak cicho westchnęła. Znowu sięgnął
dłońmi do piersi, jednocześnie pochylając głowę i sięgając ustami do najsłodszego miejsca jej ciała.
Pod wpływem tej pieszczoty Beth zadrżała i głośno
jęknęła. Po chwili Zach znowu ujął wargami jej sutki.
- Zach, Zach, och, och...
Jej jęki sprawiały mu rozkosz. Gdyby to od niego zależało, chciałby, aby ta chwila trwała wiecznie. Wreszcie
Beth gwałtownie zadrżała i po paru sekundach znieruchomiała.
- Kochanie - szepnęła. Końcami palców dotknęła jego twardego ciała. - Zdejmij spodnie - poprosiła i sama
je rozpięła.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
241
Zach spełnił polecenie drżącymi rękami, po czym położył się obok.
Przez okno wdarły się do pokoju promienie księżyca.
Beth opuszkami palców wodziła wzdłuż jego męskości. Kiedy dotknęła jej ustami, Zach miał wrażenie, że za
chwilę serce wyskoczy mu z piersi. Czuł rozkosz graniczącą z cierpieniem.
- Dość! - krzyknął wreszcie. - Dość!
Gwałtownym ruchem przetoczył się na Beth i natychmiast wszedł w nią. W oczach dziewczyny pojawiły się
łzy.
- Och, tak - westchnęła, objęła dłońmi jego pośladki
i przycisnęła go do siebie. Każdy ruch Zacha kontrowała
ruchem bioder.
- Beth - szepnął ochryple. - Beth...
Stracili poczucie czasu i przestrzeni, aż wreszcie oboje równocześnie osiągnęli punkt szczytowy. Zach zapomniał o wszystkim z wyjątkiem rozkoszy, jaką mu dała.
Przez parę minut oboje leżeli nieruchomo na dywanie. Milczeli. Usiłowali jakoś pogodzić się z tym, co
przeżyli.
Zach pierwszy wstał z podłogi. Nie patrząc na nią, od
razu sięgnął po spodnie.
Beth spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Zach... - powiedziała, z trudem chwytając oddech.
- Proszę, powiedz, że nie żałujesz tego.
- Ubierz się- odrzekł szorstko. Przyszło mu na myśl,
że znowu zrobiła z niego idiotę. Grała z nim jak kotka
z myszką, a on jej na to pozwolił.
Drżąc, sięgnęła po ubranie. Przyglądała mu się, a w
jej oczach wyraźnie widać było ból i zdumienie.
Zach zaklął i odwrócił wzrok.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
242
- Zach? - szepnęła znowu.
Nie mógł się zdobyć na to, by spojrzeć jej w oczy.
W końcu zmusił się do tego.
Beth mocno pobladła.
- Nie patrz na mnie w ten sposób! - syknął gniewnie.
- Żałujesz, prawda? - spytała głuchym głosem. - Ale
dlaczego? Myślałam...
- Co takiego? - zadrwił Zach. - Ciekawe, cóż takiego sobie myślałaś?
- Myślałam - dokończyła oblewając się rumieńcem
- że może moglibyśmy zacząć od nowa... Skoro ty się
nie ożeniłeś...
- Zabawne, że to ty wspominasz o małżeństwie - odrzekł ze zwodniczym spokojem.
- Nie rozumiem - powiedziała Beth. Miała ochotę
płakać.
Zach pomyślał, że nareszcie nadszedł jego dzień. Teraz będzie mógł ją zranić równie mocno jak ona jego.
- Z pewnością nie rozumiesz, ale zaraz ci wytłumaczę.
- Co masz na myśli?
- Rachel i ja wkrótce bierzemy ślub.
Czas stanął w miejscu.
- Nie! -jęknęła Beth. Patrzyła na niego rozszerzonymi z przerażenia oczami. - Nie, nie, nie!
Nim zdążył coś powiedzieć, zerwała się z podłogi
i wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Zach stał nieruchomo, ciężko dysząc. Zaschło mu
w gardle, czuł w nich przykrą gorycz.
Głośno zaklął i jednym ruchem zrzucił wszystko
z biurka na podłogę. Rozległ się głośny huk.
Wstrząsnął nim nagły dreszcz.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
243
- Beth - szepnął. Odpowiedziała mu głucha cisza.
Gdy Beth wybiegła z budynku, poczuła gwałtowne
uderzenie chłodnego powietrza. Niestety, niewiele jej to
pomogło. Po paru krokach zatrzymała się na skraju
chodnika i zwymiotowała. Gdy wreszcie dobrnęła do samochodu i zwaliła się na fotel, jej ciałem wstrząsało łkanie.
Pod wpływem bólu i upokorzenia niemal straciła
zmysły. Zacisnęła dłonie na kierownicy tak mocno, że
paznokcie wbiły się w skórę. To wszystko było niczym
w porównaniu z cierpieniem duchowym. Znowu poczuła mdłości. Wychyliła się z samochodu i do końca opróżniła żołądek, po czym skuliła się na fotelu, tak samo jak
wtedy, kiedy Taylor ją zgwałcił.
Zach i Rachel. Nie! To niemożliwe! A jednak w głębi
serca czuła, że to prawda. Rachel zamierzała jej o tym
powiedzieć, ale przeszkodził temu głupi zbieg okoliczności i dlatego Zach mógł zadać jej ten cios.
Zresztą gdyby dowiedziała się o tym od przyjaciółki,
przeżywałaby podobne cierpienia. Tak samo dręczyłby
ją ból i poczucie, że została zdradzona i opuszczona.
- Boże, dlaczego on mnie tak nienawidzi? - załkała,
bijąc pięścią w siedzenie fotela. - Co takiego zrobiłam,
że spotyka mnie taki cios? Nienawidzę ich obojga! Boże,
nie wytrzymam... Nie zniosę myśli, że Zach i Rachel...
Na myśl, że Zach może kochać się z Rachel, dotykać
jej ciała wargami i językiem tak samo, jak przed chwilą
pieścił ją samą, Beth miała ochotę głośno krzyczeć.
- Nie! - zaszlochała i zakryła oczy.
Chciała go znienawidzić, gotowa była przysiąc, że już
go nienawidzi. Jak mógł jej coś takiego zrobić? Jak mógł
być taki okrutny? Kiedy kochał się z nią, czuła, że przy-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
244
wraca jej życie. Pragnęła, aby to uczucie nigdy jej nie
opuściło. Niestety, szybko straciła złudzenia.
Nie miała pojęcia, jak długo siedziała skulona w samochodzie. Zapadły ciemności i Beth przestała czuć upływ czasu.
He jeszcze będę musiała wycierpieć? - westchnęła,
gdy nieco oprzytomniała. Wiedziała, że jakoś będzie musiała pogodzić się z tym, co się stało. Sztuka przetrwania
stała się jej drugą naturą.
Zmusiła się do wstania. Starła łzy z twarzy i włączyła
silnik. Pojechała do domu, starając się nie myśleć o tym,
że jest równie pusty i zimny jak jej serce.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
245
23
s
u
lo
- Hej, mówię do ciebie!
Beth spojrzała przez ramię. Przed drzwiami pokoju
stała Tracy i patrzyła na nią zaniepokojona.
- Przepraszam - westchnęła Beth. - Zamyśliłam się.
- Zauważyłam - cierpko stwierdziła asystentka, ale
uśmiechnęła się do niej serdecznie.
- Wiem, że ostatnio bywam nie w sosie, ale... - Beth
urwała i ponownie westchnęła. Nie miała czasu na wdawanie się w rozmowy o osobistych problemach. Obie
miały mnóstwo roboty. Poza tym nie wtajemniczała jeszcze Tracy w swoje sercowe problemy.
- Nie musisz za nic przepraszać. Wszystkim się to
zdarza od czasu do czasu. Co więcej, ostatnio naprawdę
miałaś ciężkie dni. - Tracy urwała i przez chwilę wahała
się, co powiedzieć. - Gdybyś chciała porozmawiać,
wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Dziękuję, ale z tym muszę poradzić sobie sama. Beth zmusiła się do uśmiechu.
Tracy postanowiła zmienić temat.
- Dzwonił Michael.
- Och, doprawdy? - spytała Beth bez śladu entuzjazmu.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
246
- Prosił, żebym ci przypomniała, że umówiliście się
dzisiaj na obiad.
- Zupełnie wyleciało mi to z głowy. - Beth zastukała
długim paznokciem w blat biurka. - Mamy przecież pokaz mody. Nie wiem, jakim cudem miałabym zdążyć.
Czy mogłabyś zrobić coś dla mnie? Zadzwoń do niego
i odwołaj ten obiad. Możesz mu powiedzieć, że skontaktuję się z nim później.
- Biedny Michael. Będzie taki nieszczęśliwy.
- Jakoś to przeżyje - odrzekła oschle Beth. Tracy potrząsnęła głową i zaśmiała się.
- Na dole już wszystko gotowe - powiedziała, kolejny raz zmieniając temat. - Jeśli chcesz, możesz zejść
sprawdzić.
- Przekąski i napoje również?
- Nie, jeszcze za wcześnie.
Beth zerknęła na zegarek.
- Natomiast Sal Ventura już powinien był przyjechać. Właśnie teraz należałoby przygotowywać pokaz.
- Też tak myślę, ale jak dotychczas go nie widać.
- Tracy, czy uwierzysz, że robi mi się ciemno
w oczach?!
- Nietrudno mi uwierzyć, bo mnie również - asystentka poprawiła okulary. - W dodatku nie mam dziś
szkieł kontaktowych.
- Znowu bolały cię oczy?
- Powiedziałam już okuliście, że go zamorduję, jeśli
nie dobierze mi wreszcie takich, które mogłabym nosić
nie zalewając się łzami. - Tracy wzruszyła ramionami. Jak widzisz, niezbyt się przejął moimi groźbami.
- Świetnie wyglądasz, babciu - zażartowała Beth.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
247
Tracy uśmiechnęła się pogodnie, ale po chwili spoważniała.
- Cieszę się, że znowu się śmiejesz.
- Zasłużyłaś na medal za znoszenie moich humorów.
- Żadnych przeprosin, proszę - zastrzegła się Tracy.
- Już ci to raz powiedziałam. Zresztą, chociaż miałaś wyskoki, pracowałaś tak samo szybko jak zwykle.
- Skoro mowa o pracy, lepiej weźmy się do niej.
O ile znam nasze damy, niektóre pojawią się tutaj o godzinę za wcześnie.
Beth wstała zza biurka i obie poszły do sklepu. Beth
z prawdziwą dumą rozejrzała się po jego wnętrzu.
Wzdłuż brzoskwiniowych ścian i na środku stały wieszaki z najrozmaitszymi ubraniami. Przy ladzie znajdowały się również dwie duże szklane gabloty z biżuterią
i różnymi dodatkami.
Tego dnia sklep wyglądał lepiej niż zazwyczaj. W powietrzu unosił się zapach kwiatów. Panowała atmosfera
oczekiwania. Na elegancko nakrytym stole przygotowano przekąski i szampana.
Beth starannie lustrowała wnętrze. Sprawdzała wszystkie szczegóły przygotowań. Nigdy przedtem nie organizowała takich pokazów mody. Zazwyczaj nie zgadzała
się, aby przedstawiciele różnych firm sami demonstrowali jej i klientkom swój towar. Na ogół polegała na
swojej inicjatywie i intuicji. Sama wybierała ubrania
z katalogów firmowych i zastanawiała się, jak najskuteczniej przekonać do nich klientelę. Dotychczas dobrze
na tym wychodziła.
Zmieniła politykę dopiero wtedy, gdy spotkała Sala
Venturę, przedstawiciela firmy T. J. Collectibles. Kole-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
248
kcje tej firmy mogły, jej zdaniem, bez trudu konkurować
z innymi pod względem jakości i harmonii projektów.
Sal Ventura dysponował również niespożytą energią.
Beth nie potrafiła sobie nawet wyobrazić jego twarzy
bez uśmiechu. Miał ciemne włosy i śniadą cerę, był gruby i miał za duży nos. Ale gdy tylko zaczynał mówić
o materiałach i wzorach, każdy natychmiast zapominał
o niedostatkach jego urody.
Również Beth poddała się magii jego wymowy i uśmiechu. Tak jak ona, Sal kochał swoją pracę i to było widać na
pierwszy rzut oka. Na życzenie klientów sprowadzał nawet
modelki, aby jak najlepiej zaprezentować swoje stroje.
Przechadzając się po sklepie Beth wyobrażała sobie,
jak będzie wyglądać stół już za parę godzin. Wiaderko
z lodem i butelkami szampana z jednej strony, a z drugiej tace z zakąskami i słodycze. Wynajęte kelnerki zatroszczą się o gości, podczas gdy ona i Tracy będą mogły
swobodnie z nimi rozmawiać. Beth wysłała ponad sto
zaproszeń. Jeśli przyjdzie choćby połowa zaproszonych,
to w sklepie będzie pełno ludzi.
Przystanęła na chwilę przed lustrem, aby skontrolować swój wygląd. Miała głębokie cienie pod oczami
i nieświeżą cerę. Na szczęście dobrze skrojona suknia
maskowała fakt, iż straciła ostatnio parę kilogramów.
Pozostało jeszcze poprawić makijaż i nikt nie dostrzeże,
że jest w fatalnej formie.
- Hej, pani dyrektor!-wyrwała ją z zadumy Tracy.Sal przyjechał.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
- Jak oceniasz całą imprezę? - spytała Tracy kilka
godzin później.
- Wypadła świetnie.
janes+a43
249
- Jesteś zaskoczona, prawda?
- Niewątpliwie - przyznała Beth zdejmując z uszu
kolczyki. - Gdybym wiedziała, jaki to przyniesie zysk,
od dawna urządzałybyśmy takie pokazy.
Tracy zrzuciła pantofelki.
- No cóż, uczymy się przez całe życie czegoś nowego. Skoro mowa o nauce, to muszę przyznać, że nigdy
nie dam się przekonać, iż można przez cały dzień chodzić w szpilkach i pozostać normalnym człowiekiem.
- Zmiataj stąd wraz ze swymi bolącymi nogami. Jutro nie chcę cię nawet widzieć. Zasłużyłaś na wolny
dzień.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Przecież to ty wszystko zorganizowałaś
- mrugnęła do niej Beth. - Dzisiejszy sukces to twoja
zasługa.
- Phi, ty pracowałaś na to równie ciężko jak ja.
- Nieprawda. Teraz zmykaj, i to już.
- A co z tobą? Też chwiejesz się na nogach.
- Jadę do domu, tylko spakuję teczkę.
- Dobra, zatem dobranoc.
Gdy Beth została wreszcie sama, zrobiła dokładnie to
samo co Tracy. Zrzuciła szpilki i z ulgą poruszała palcami stóp. Chciała upewnić się, że ich jeszcze nie straciła.
Była potwornie zmęczona, ale jednocześnie usatysfakcjonowana. Miała nadzieję, że gdy dobrnie do domu
i zwali się na łóżko, natychmiast zaśnie i będzie spać
snem sprawiedliwego. Od dnia, kiedy Zach złamał ostatecznie jej serce, Beth nie przespała jeszcze ani jednej
nocy normalnie i spokojnie.
Od tamtej okropnej nocy minął już miesiąc, ale Beth
nie mogła o niej zapomnieć. Codziennie przeżywała na
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
250
nowo wszystko, co się wtedy zdarzyło, powtarzała każde
słowo Zacha i przypominała sobie wszystkie pieszczoty.
Czuła, że jest bliska obłędu.
Dotychczas uważała się za osobę silną i psychicznie
zrównoważoną. Była pewna, że nic nie może zranić jej
bardziej niż pierwsze zerwanie z Zachem. Gdy jednak
oświadczył, że zamierza ożenić się z jej najlepszą przyjaciółką, Beth znowu wpadła w czarną rozpacz. Gdy myślała o tym, cierpienia, jakie zadał jej Taylor, wydawały
się bez znaczenia.
Codziennie, wielekroć wyobrażała sobie, jak Zach
pieści Rachel, jak wodzi dłońmi po jej ciele...
W takich chwilach czuła absolutną pewność, że tego
nie zniesie. Ale jakoś znosiła, tak jak przedtem wiele innych przykrości. Praca znowu uratowała ją od szaleństwa, pomagała przetrwać kolejne dni. Najgorsze były
noce. Do bladego świtu przesiadywała w salonie czytając, gdyż zupełnie nie mogła usnąć.
Teraz też na próżno usiłowała myśleć o czymś innym.
Znowu ogarnęła ją fala cierpienia. Beth uginała się pod
wpływem bólu, jaki sprawiały jej te myśli. Gdy wreszcie
nieco się uspokoiła, nie miała siły wstać z fotela.
Od tamtej nocy nie widziała ani Zacha, ani Rachel.
Bała się, że może przypadkiem spotkać któreś z nich na
rozprawie Trenta. Na szczęście, Zacha nie było tego dnia
w Shawnee.
Zaś Rachel... Beth nie przypuszczała, że po zaręczynach z Zachem jej przyjaciółka będzie w stanie zdobyć
się na spotkanie twarzą w twarz. Właściwie przyniosło to
jej ulgę. Całą swą energię i uwagę pragnęła teraz poświęcić sprawie Trenta.
Przed rozprawą Babcia przedstawiła jej Vicki Fair-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
251
child, która wywarła na Beth jak najlepsze wrażenie. Jeśli ktokolwiek mógł skłonić Trenta do opamiętania się,
to chyba tylko ta dziewczyna.
Trent dostał wyrok w zawieszeniu z uwagi na to, że
była to jego pierwsza kolizja z prawem. Nie uniknął jednak całkiem kary. Musiał zapłacić grzywnę i odpracować kilkadziesiąt godzin na rzecz miasta.
Gdy po rozprawie wrócili do Babci, od razu zaczęła
się awantura.
- Jak się czujesz? - spytała Beth, gdy Babcia i Vicki
poszły do kuchni przygotować lunch.
- W porządku - mruknął patrząc w podłogę.
- Mam nadzieję, że nigdy więcej nie zrobisz czegoś
takiego - rzekła Beth klepiąc go po ramieniu. Trent natychmiast się uchylił.
- Chryste, przestań się mnie czepiać.
- Nie mam zamiaru się czepiać - wyjaśniła cierpliwie
- ale musisz mi to obiecać. Nawet jeśli ja nic cię nie obchodzę, pomyśl o Babci.
- Chcę, abyś sprzedała udziały ojca w fabryce stwierdził Trent zmieniając temat.
- Co takiego?
- Słyszałaś, co powiedziałem.
Beth gwałtownie wypuściła powietrze z płuc.
- Nawet gdybym mogła, i tak bym tego nie zrobiła odrzekła zimno. - Lepiej zastanów się, co mówisz. Na
litość boską, przecież to twoje dziedzictwo!
- Co z tego?
- Nic więcej nie masz do powiedzenia? - Miała
ochotę zdrowo nim potrząsnąć. - Czy nic cię nie obchodzą twoje korzenie?
- Mówisz o Cottonwood?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
252
- Właśnie! - potwierdziła gorąco.
- Och, tobie to łatwo gadać o korzeniach - odrzekł
gniewnie Trent. - Nie mieszkasz tutaj, gdzie każdy
wskazuje mnie palcem i przypomina o bankructwie ojca. Nienawidzę tego miasta! Chciałbym stąd wyjechać
i nigdy nie wrócić. Pamiętaj również, że Cottonwood nie
należy już do nas i nigdy go nie odzyskamy. Może wreszcie przyjmiesz to do wiadomości?
- Nie! - krzyknęła Beth. - Bez naszego domu, naszej
ziemi, jesteśmy niczym! Niczym!
- Jesteśmy niczym w każdym wypadku - odparł rzeczowym tonem.
- Nie wierzę w to ani przez chwilę! W każdym razie
teraz to nie ma znaczenia - urwała. - Uważam, że to bardzo korzystne, że choć Cottonwood zostało sprzedane,
nikt tam nie mieszka.
Beth nieraz zastanawiała się, dlaczego ktoś wydał
mnóstwo pieniędzy na zakup Cottonwood, dbał o utrzymanie domu w należytym stanie, ale w ogóle się tam nie
wprowadził. Nie potrafiła tego zrozumieć, ale uważała
to za dobry znak. Wolała nie dociekać przyczyn tego stanu rzeczy.
- Chcesz, to możesz dalej oddawać się marzeniom.
Ja wolę trzymać się faktów.
- To wszystko, co masz na ten temat do powiedzenia? - spytała lodowatym tonem.
- Nie - odburknął Trent. - Mam już dość ciągłego
braku pieniędzy.
- To twoja wina. Gdybyś trzymał się z dala od toru
wyścigowego, na pewno by ci wystarczało. Przecież dobrze zarabiasz w fabryce.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
253
- To mi przypomina o dywidendzie. Fabryka przynosi dochody. Co się dzieje z naszymi pieniędzmi?
- Połowa dywidendy idzie na utrzymanie ojca, druga
na rachunek oszczędnościowy.
- Po co?
- Nie spocznę, póki nie odzyskamy Cottonwood Beth uniosła do góry brodę.
- To pechowy dom. Po co on nam?
- Trent!
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, ciężko dysząc
z gniewu. Może nagle uświadomili sobie, że taka kłótnia
może przerodzić się w trwały rozłam.
- Mówię serio, Beth - powiedział wreszcie Trent nieco spokojniejszym tonem. - Gdy tylko stary umrze, zamierzam pozbyć się moich udziałów i pożegnać Shawnee na zawsze.
Nie czekając na odpowiedź siostry wyszedł z pokoju.
Beth poczuła się zupełnie wyczerpana.
Oczywiście nie doszło do żadnych ostatecznych ustaleń. Beth wyjechała z Shawnee wmawiając sobie, że
Trent nie mówił serio, i że gdy wreszcie odzyskają Cottonwood, jej brat zamieszka tam i właśnie tam wychowa
swoje dzieci.
Przygotowując się do opuszczenia biura nałożyła buty
i zaczęła pakować teczkę. Po paru minutach zamknęła
biuro i poszła do samochodu. Na policzkach czuła
chłodne powietrze.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
254
24
s
u
lo
Listopadowe powietrze było zimne i suche, a na gałęziach drzew pojawił się szron.
Beth i Michael siedzieli obok siebie na ławce w parku, niedaleko stawu, i przyglądali się, jak kaczki trzepoczą skrzydłami. Beth uważała, że kaczki to piękne i fascynujące stworzenia. Zazdrościła im prostoty życia.
Michael przyjechał po nią późnym rankiem i razem
wybrali się do restauracji na drugie śniadanie. Jedzenie
było znakomite, ale Beth zdołała przełknąć zaledwie parę kęsów, choć świetnie wiedziała, że nie powinna więcej
schudnąć. Ostatnio nie miała ani czasu, ani cierpliwości
na takie przyjemności jak dobry posiłek w restauracji.
Całą energię poświęcała pracy.
Nagle przeszył ich podmuch chłodnego wiatru. Beth
zatrzęsła się z zimna i mocniej zacisnęła poły płaszcza.
- Zimno? - spytał Michael, przerywając ciszę.
Beth odwróciła głowę w jego stronę i obdarzyła go
ciepłym uśmiechem. Michael był uderzająco przystojny.
Mocno opalona skóra stanowiła wspaniałe tło dla jasnych włosów i niebieskoszarych oczu. Mimo iż lubił korzystać z przyjemności życia, zachował smukłą, wysportowaną figurę.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
255
- Jest dość chłodno - przyznała Beth - ale chciałabym jeszcze tutaj posiedzieć.
- Czy powiedziałem ci już, że dzisiaj jesteś wyjątkowo piękna? - spytał Michael, ujmując jej dłoń.
Miał gładki, aksamitny głos. Zresztą cały wydawał się
jakiś gładki i uładzony. Z jakiegoś powodu było to irytujące. Może dlatego, że zdawał się zawsze dokładnie wiedzieć, co chce powiedzieć.
- Nie - odrzekła, patrząc na ich połączone dłonie. Zastanawiała się, dlaczego jeszcze nie cofnęła ręki. Nie czuła
zupełnie nic - ani przyśpieszonego bicia serca, ani ściskania w gardle. Nie to, co wtedy, gdy dotykał jej Zach...
Nagle cofnęła dłoń i wstała z ławki.
- Przejdźmy się trochę, dobrze?
Michael nawet się nie poruszył. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
- Czy moje dotknięcie jest dla ciebie tak obrzydliwe?
- spytał i zacisnął mocno wargi.
- Nie, oczywiście, że nie - skłamała. Poczuła, że się
czerwieni.
- Trudno cię zrozumieć, Beth Melbourne - westchnął Michael i wstał z ławki.
- Dlaczego tak myślisz? - spytała Beth, aby podtrzymać rozmowę.
Ruszyli alejką wiodącą do ukrytego w gęstych zaroślach klombu.
- Och, sam nie wiem - spojrzał na nią uważnie. A może jednak wiem. Czasami myślę, że przeniknąłem już
przez bariery, jakie wokół siebie wzniosłaś, a kiedy indziej
wydaje mi się, że znowu zupełnie cię nie rozumiem.
- Mam wrażenie, że zbyt dużo czasu spędzasz na
rozmyślaniach o tym - stwierdziła żartobliwie Beth, jed-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
256
nocześnie sięgając do torby po okulary przeciwsłoneczne. Słońce, od dłuższej chwili walczące o lepsze z chmurami, w końcu wygrało bitwę. Oboje od razu poczuli ciepłe promienie.
- Owszem, a myślałbym jeszcze więcej, gdybym sądził, że dobrze na tym wyjdę - odrzekł Michael.
Beth znowu zadygotała, teraz raczej z podniecenia niż
chłodu.
- Chodź, wracajmy do samochodu - zaproponował
Michael, błędnie interpretując jej zachowanie. - Możemy porozmawiać siedząc w wozie.
- Och, ale...
- Nie kłóć się ze mną, dobrze? Chodź.
- Dobrze - wzruszyła ramionami Beth.
W milczeniu wrócili do stojącego w pobliżu lincolna.
Michael od razu zapalił silnik i włączył ogrzewanie.
- Teraz lepiej? - spytał zwracając głowę w stronę
Beth.
- Znacznie lepiej - uśmiechnęła się. - Nawet nie
wiedziałam, że tak zmarzłam.
- Widzisz, jak dobrze wiem, co jest dla ciebie dobre?
- Michael...
- Niedawno miałem wielką sprawę - powiedział,
jakby jej nie słyszał. - To największa sprawa w moim
życiu. Wygrałem ją.
- To wspaniale, ale... - odrzekła, zupełnie zaskoczona nagłą zmianą tematu.
- Chcesz wiedzieć, jaki to ma związek z tobą i z nami, prawda?
Beth pokiwała głową.
- Zaraz do tego dojdę. W każdym razie chcę ci powiedzieć, że zamierzam otworzyć własną kancelarię.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
257
- Znakomicie - uśmiechnęła się Beth. - Nie mam
wątpliwości, że świetnie ci pójdzie.
Michael był poważny, ale patrzył na nią ciepłym
wzrokiem.
- Chcę, abyś uczestniczyła w tym przedsięwzięciu.
Chcę, żebyś za mnie wyszła.
Beth otworzyła usta, po czym zamknęła je nie mówiąc ani słowa. Nie powinna być zaskoczona tą propozycją, ale jednak...
- Zdziwiły cię moje oświadczyny, prawda?
- Czy tak łatwo czytasz w moich myślach?
- W tym wypadku nie jest to trudne.
- Nie sądziłam, że słowo „małżeństwo" należy do
twojego słownika.
Michael uśmiechnął się.
- A czy zgodziłabyś się żyć ze mną na kocią łapę?
- Nie.
- Oto całe wyjaśnienie.
Tym razem Beth wyciągnęła rękę i pogłaskała go po
ramieniu.
- Wiesz dobrze, że zależy mi na tobie...
- Proszę, oszczędź mi banalnych słówek - przerwał
Michael. -I nie mów „nie", przynajmniej dopóki nie zastanowisz się nad moją propozycją. Stanowilibyśmy dobraną parę, dobrze o tym wiesz. Obojgu nam zależy na
karierze i oboje lubimy podróżować. Żadnemu z nas nie
zależy natomiast specjalnie na dzieciach. Mam rację?
Nie - pomyślała Beth. Chciała mieć dzieci, ale z Zachem. Ponieważ to było zupełnie niemożliwe, Beth po
prostu usiłowała nie myśleć o dzieciach. Wiele ją to kosztowało. Nie miała jednak zamiaru tłumaczyć tego
wszystkiego Michaelowi.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
258
- Twoja propozycja mi pochlebia...
- Nie opowiadaj takich kawałków, tylko powiedz „tak"
- w oczach Michaela pojawiły się niebezpieczne błyski.
- Przykro mi, Michael, ale nie mogę.
- Wiem, że mnie nie kochasz, i potrafię się z tym pogodzić - skrzywił się ironicznie. - W końcu miłość nie
jest czymś tak nadzwyczajnym, jak głoszą poeci. Mogę
ci obiecać, że jeśli za mnie wyjdziesz, to nie będziesz
tego żałować.
- Och, Michael - westchnęła Beth ściągając brwi. Jak ty mnie nie znasz... Przez jakiś czas myślałam, że
poprzestanę na zadowalającym rozwiązaniu, ale teraz
wiem, że nie mogę...
Wiedziała, że Zacha straciła już na zawsze. Jednak po
tym, jak się ponownie kochali, trudno byłoby jej wyobrazić sobie, że mogłaby pójść do łóżka z jakimś innym
mężczyzną, że ktoś inny całowałby jej piersi i uda.
- Aha, więc jest ktoś.
- Nie - odrzekła ponuro.
- Nie kłam, Beth.
Beth poczerwieniała.
- Ten sukinsyn, kimkolwiek on jest, mocno cię zranił, prawda?
- Nie przyciskaj mnie do muru, Michael. Proszę.
Możemy być najwyżej przyjaciółmi. Jeśli gotów jesteś
tym się zadowolić... - urwała, ale Michael mógł się domyślić, o co jej chodziło.
- W porządku, Beth, wyraziłaś się dostatecznie jasno.
Na razie przystaję na twoją propozycję, ale nie zamierzam rezygnować.
- Proszę cię, Michael, odwieź mnie do domu.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
259
Beth zamknęła drzwi, wyłączyła światło i poszła do
sypialni. W ręku niosła filiżankę mokki. Nie przejmowała się tym, że właściwie było jeszcze zbyt wcześnie, aby
kłaść się do łóżka. Zamierzała czytać tak długo, aż zmorzy ją sen.
Zatrzymała się na chwilę przed drzwiami sypialni. Ze
strachem pomyślała o czekającej na nią pustce. Musisz
się do tego przyzwyczaić - nakazała sobie surowo i stanowczym ruchem otworzyła drzwi.
Szybko nałożyła piżamę i uchyliła okno. Z przyjemnością wślizgnęła się między świeże, pachnące prześcieradła. Gdy ułożyła się na poduszce, wzięła do ręki
książkę i łyknęła trochę kawy, ktoś zadzwonił do drzwi.
- Wspaniale - mruknęła ze złością, wstała, nałożyła
szlafrok i pobiegła do drzwi.
Nocne telefony budziły w niej strach. Beth zawsze sądziła, że to złe wiadomości z domu. Natomiast nocne wizyty doprowadzały ją do pasji. Nie znosiła nie zapowiedzianych gości.
Uchyliła drzwi na tyle, na ile pozwolił łańcuch.
- Cześć, Beth.
Beth aż otworzyła usta ze zdziwienia.
- Rachel! - Beth nie była całkiem pewna, czy rzeczywiście wymówiła to imię, czy tylko jej się wydawało.
- Czy pozwolisz mi wejść?
Mimo napięcia i zdenerwowania Beth dosłyszała
w głosie przyjaciółki lekkie drżenie, tak jakby Rachel
z trudem powstrzymywała płacz.
Wiedziała, że wcześniej czy później czeka ją ta rozmowa, ale wolała, aby do konfrontacji doszło w sytuacji
przez nią wybranej. Nie tak jak teraz. Boże, przecież ja
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
260
jestem zupełnie nie przygotowana - westchnęła w myślach.
- Oczywiście. - Odpięła łańcuch i otworzyła drzwi.
Nagle odzyskała zdolność poruszania się.
Rachel weszła do salonu i natychmiast odwróciła się
w kierunku Beth. Twarz jej była niemal tak biała jak
sweter, który miała na sobie.
- Proszę, usiądź. - Beth wskazała fotel. Unikała jej
wzroku. - Naleję ci kawy.
- Nie, dziękuję, nic mi nie trzeba. - Rachel potrząsnęła głową.
- Na pewno? Jest znakomita. Dopiero co zaparzyłam.
- Przestań, Beth! - Rachel spojrzała na nią rozszerzonymi z bólu oczami. - Przestań traktować mnie jak
kogoś obcego.
Zapadła przygniatająca cisza. Obie oddychały z widocznym wysiłkiem.
Beth opadła na najbliższy fotel. Nogi miała jak z galarety, nie mogła już dłużej stać.
- Masz rację, rozmawiajmy normalnie.
- Nie jestem pewna, czy to był dobry pomysł - powiedziała niespokojnie Rachel. - Mam na myśli przyjazd do ciebie.
- Jesteśmy przyjaciółkami, Rachel - odrzekła Beth,
ale jej głos zdradzał cierpienie.
- Miałam nadzieję, że to powiesz.
- Rachel... - Beth zamrugała oczami.
- Chciałam ci sama powiedzieć, ale... przez tę cholerną grypę nie zdążyłam, a później Zach powiedział mi,
że już ci zdradził sekret.
Co jeszcze ci powiedział? - pomyślała gorączkowo
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
261
Beth. Czy przyznał się, że kochaliśmy się tak długo, aż
oboje zapomnieliśmy o całym świecie? Jak oni mogli,
jak Zach mógł zrobić coś takiego?
Poczuła, że ogarnia ją dzika wściekłość. Opanowała
się jednak. Gniew dodawał jej sił, pozwalał znieść ból.
- Musiałam z tobą porozmawiać - powiedziała Rachel bawiąc się złotym łańcuszkiem. - Musiałam się
upewnić, że ciebie to już nic nie obchodzi.
Beth zacisnęła powieki. Słyszała swój nierówny oddech.
- Między Zachem i mną już wszystko skończone wykrztusiła wreszcie. - Już dawno ze sobą zerwaliśmy.
Rachel wyraźnie odetchnęła.
- Tak myślałam, ale czasem, gdy was widzę razem,
odnoszę wrażenie, że zawsze coś będzie was łączyć. Boję
się tego.
- Z mojej strony nie musisz się niczego obawiać.
- Wiesz, że zawsze go kochałam - szepnęła Rachel.
Po policzkach spływały jej łzy.
- Wiem - odrzekła Beth.
- Przyjedziesz na ślub? Chciałabym, żebyś była
druhną. Ślub jest wyznaczony na siódmego stycznia, to
sobota.
- Nie - ostro odmówiła Beth, nim zdołała się opanować.
- Dlaczego?
- Nie mogę.
- Och, Beth, czy musimy się okłamywać? Czy już do
tego doszło?
- Bóg mi świadkiem. - Beth również nie mogła już
powstrzymać łez. - Jadę do Paryża na pokaz mody.
- Nie możesz odwołać wyjazdu?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
262
- Nie, to już nie zależy ode mnie.
- Odwiedzisz mnie? To znaczy nas?
- Oczywiście - szepnęła niemal niedosłyszalnie
Beth. - Oczywiście, odwiedzę was.
Znowu zapadła cisza.
- Lepiej już pójdę - powiedziała z przymusem Rachel. - Matka czeka, żebym po nią przyjechała. Jest
u przyjaciółki. Zresztą i tak powinnam ci pozwolić się
położyć. Wyglądasz, jakbyś miała za sobą ciężki dzień.
- Żaden dzień nie jest łatwy - uśmiechnęła się Beth.
- Uściskasz mnie na pożegnanie? - spytała cicho Rachel. Wpatrywała się w przyjaciółkę tak, jakby chciała
dotrzeć do jej duszy.
- Bądź szczęśliwa i niech cię Bóg błogosławi - powiedziała Beth i rzuciła się jej w ramiona.
Po wyjeździe Rachel zgasiła wszystkie lampy w salonie i wróciła do sypialni. Usiadła na łóżku i podparła rękami głowę.
- Przestań płakać, Beth Melbourne!-nakazała sobie
surowo. - Ani się waż! Pora zapomnieć o przeszłości,
skończyć z nią raz na zawsze. Zapomnij o Zachu!
Czy mogła się na to zdobyć? Rozum mówił jej, że
oczywiście tak, podczas gdy serce szeptało, że to niemożliwe.
Serce wygrało. Beth już zbyt długo żyła nieustannie
myśląc o Zachu. Teraz bała się, że zadane przez niego
rany nigdy się nie zagoją.
Nagle przypomniała sobie słowa Babci i zrozumiała
ich głęboki sens.
- Beth, kochanie, pora już, abyś zapełniła puste miejsca w swoim życiu. Kosztują cię zbyt wiele.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
263
Może w końcu zdoła jakoś zapełnić puste miejsce, jakie w jej duszy pozostawił Zach?
Czy to możliwe?
Ogarnął ją nagły strach. Nie potrafiła odpowiedzieć
na to pytanie. Pozostało tylko spróbować.
Jeśli chciała dalej żyć, musiała przekonać się, czy ktoś
może zastąpić Zacha.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
264
25
s
u
lo
Wiosna 1987
- Dzień dobry, kochanie.
Zach nie odpowiedział na serdeczne powitanie żony.
Stał odwrócony do niej plecami i wyglądał przez okno.
Przypatrywał się grupie kilku dębów. Na gałęziach pojawiły się już liście. Zaczęła się wiosna.
Za drzewami widać było zarysy Cottonwood. Słońce
podkreślało jego sylwetkę.
- Zach?
Odwrócił się na pięcie. Rachel patrzyła na niego ze
zdziwieniem.
- Przepraszam, Rach. Myślałem o niebieskich migdałach.
- Mogę się założyć, że nie o żadnych migdałach, tylko o fabryce - uśmiechnęła się domyślnie Rachel.
Zach odpowiedział jej uśmiechem i podszedł do stołu. Pochylił się nad Rachel i cmoknął ją w policzek, po
czym usiadł obok.
- Masz rację. Rzeczywiście myślałem o fabryce.
Jadalnia w ich apartamencie w Wimberly została zaprojektowana dla około ośmiu osób. Starannie wybrane
tapety podkreślały jej dyskretną elegancję. Chociaż Zach
a
d
n
a
c
s
janes+a43
265
nie zwracał większej uwagi na stare srebra, kryształowe
żyrandole, delikatną zastawę i piękny obrus, niemniej lubił tu posiedzieć przez chwilę w zupełnym spokoju,
przed rozpoczęciem kolejnego dnia pełnego rozmaitych
spraw i problemów. Popijając kawę przeglądał gazety.
- Chcesz o tym porozmawiać? - spytała cicho Rachel, obrzucając go ciepłym spojrzeniem.
Zach uniósł do ust filiżankę. Spojrzał na żonę.
- Do diabła, sam chciałbym wiedzieć, co mam właściwie zrobić.
- Domyślam się, że nie udało ci się przełożyć konferencji? - spytała Rachel. Wokół jej oczu pojawiły się niewielkie zmarszczki.
- Nie. Faceci od Coxa chcą, abyśmy podjęli decyzję,
i to szybko. Mamy zaledwie parę dni do namysłu. Jeśli
o mnie chodzi, już teraz wiem, co im powiedzieć.
- Czy Taylor powiedział wreszcie „tak" lub „nie"?
- Co do czego?
Oboje odwrócili się słysząc ochrypły głos ojca Zacha.
Taylor Winslow stanął na progu. Grymas jego ust
można byłoby od biedy uznać za uśmiech. Pod oczami
miał obwisłe wory, a nabrzmiały nos wymownie świadczył o jego alkoholizmie.
Mimo to czas obszedł się z nim względnie łagodnie pomyślał ze złością Zach. Mimo ciągłych uwag żony
i syna, Taylor nie zamierzał przestać pić.
- Nie słyszałem, żebyś pukał, tato - stwierdził Zach.
- Za lekko zastukałem. - Taylor wzruszył ramionami.
- To stukaj mocniej.
Rachel nagle wstała, tak jakby chciała rozładować narastające napięcie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
266
- Zjesz z nami śniadanie, Taylor? Emma może ci zrobić świeże naleśniki.
- Do diabła, nie! - odrzekł i spojrzał na synową. Raczej zjadłbym już worek cukru. Te piekielne naleśniki
toną w maśle i syropie.
- Dlatego są takie dobre - zaśmiała się Rachel i poklepała się po brzuchu.
- I takie tuczące - dodał Zach ironicznie.
- Myślałam, że lubisz, kiedy jestem nieco pulchna wydęła usta Rachel.
Taylor wszedł do jadalni i usiadł przy stole.
- Nie zwracaj na niego uwagi, dobra? - uśmiechnął
się i mrugnął porozumiewawczo do Rachel. - Wyglądasz wspaniale.
- Dziękuję - powiedziała rzucając Zachowi wymowne spojrzenie. - Przynajmniej raz ktoś mnie docenił.
- Tylko żartowałem, i dobrze o tym wiesz - odrzekł
Zach i odsunął na bok gazetę.
- To dobrze, bo masz już mnie na karku i łatwo się
mnie nie pozbędziesz. - Rachel wsparła ręce na biodrach. - Zresztą, i tak mam dobre usprawiedliwienie.
- Tak jest. A gdzie się podziewa mój wnuk? - spytał
Taylor. - Jego babcia wysłała mnie, abym dowiedział
się, jak się ma.
Zach zerknął na ojca.
- Tak, akurat ci uwierzę. Sam chciałeś przyjść. Wołami nie można cię stąd wyciągnąć, niezależnie od tego, co
chce mama.
- Możesz się uspokoić, dziadku - wtrąciła Rachel
uśmiechając się promiennie. - Przeziębienie już mija.
Dobrze spał tej nocy, czego nie można powiedzieć
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
267
o twoim synu. - Spojrzała na Zacha. - Przez całą noc co
chwila wstawałeś.
- Kto, ja? - udał zdziwienie Zach.
- Tak, ty.
- Przepraszam, ale miałem na głowie mnóstwo
spraw.
Nagle przerwał im głośny płacz.
- O, to mój chłopak - ucieszył się Taylor. - Zawsze
wie, kiedy dziadek jest w pobliżu.
Zach przewrócił oczami, Rachel uśmiechnęła się pogodnie.
- Pójść do niego, Rachel? - spytał Taylor.
- Lepiej sama to zrobię. Pewnie trzeba go przewinąć.
Zaraz wracam.
Po paru minutach wróciła do jadalni, niosąc w ramionach ośmiomiesięcznego Randalla Zachery'ego Winslowa.
- Teraz jesteś suchy i czyściutki, prawda, kochanie?
- Daj mi go - poderwał się Taylor. Rachel posłusznie
podała mu dziecko. Taylor usiadł i połaskotał Randalla
w brodę. Chłopczyk uśmiechnął się i zaczął energicznie
kopać bosymi nogami.
Zach spojrzał na Rachel i uśmiechnął się lekko. Żona
przesłała mu całusa. W tym momencie Taylor uniósł głowę.
- Jaka jest ostateczna decyzja w sprawie tej propozycji?
- O tym właśnie rozmawialiśmy, gdy wszedłeś, tato
- odrzekł Zach, a uśmiech od razu zniknął z jego twarzy.
- Tak myślałem.
- Faktycznie, właśnie pytałam Zacha, czy już wypowiedziałeś się „za" lub „przeciw".
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
268
- Do diabła, już mu powiedziałem, żeby podpisał
umowę. Oczywiście, że jestem za fuzją.
- To nie takie proste, tato, i sam dobrze o tym wiesz.
- To oczywista decyzja, ale ty nie chcesz tego przyjąć
do wiadomości.
Zach przeciągnął palcami po włosach.
- Nie jestem przekonany, że to jest najlepsze rozwiązanie dla pracowników i dla miasta.
- Słuchaj, chłopcze, martwisz się niewłaściwymi
sprawami. Ostatecznie chodzi o pieniądze. Cox proponuje nam znakomitą cenę i płaci gotówką.
- W tym wypadku nie chodzi tylko o pieniądze zniecierpliwił się Zach.
- Nie sądziłem, że dożyję chwili, kiedy usłyszę od
ciebie coś podobnego! - Taylor podniósł głos. - Kiedy to
doszedłeś do takiego wniosku?
Randall zapłakał.
- Przepraszam, mój drogi, dziadek nie chciał krzyczeć. - Taylor pochylił się nad wnukiem. Randall leżał
na jego ramieniu i spoglądał w sufit.
- Może go wezmę? - zaproponowała Rachel, patrząc
z czułością na synka.
- Nie, u mnie jest mu zupełnie dobrze - odrzekł Taylor.
- Przyjrzałem się ich ofercie ze wszystkich możliwych stron. - Zach wrócił do tematu rozmowy. - Nie
jestem przekonany, że Cox ma przed sobą wielką przyszłość. W tej ofercie jest coś, co mi się nie podoba. Sam
nie wiem co, chociaż przejrzałem ją bardzo dokładnie.
- Zatem podpisz umowę.
- Nie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
269
Taylor zaklął, po czym natychmiast spojrzał na Rachel ze skruchą.
- Co za zakuty łeb, Rachel, nadziwić się nie mogę,
jak ty z nim wytrzymujesz.
- Sama też się czasem dziwię - odrzekła, zerkając na
męża.
Zach odprężył się nieco i uśmiechnął. Napięcie zelżało.
- Czy któryś z was napije się jeszcze kawy? - Rachel
obrzuciła wzrokiem męża i teścia. - Emma zaparzyła następny dzbanek.
- Ja już dziękuję, najdroższa - powiedział Zach
i wstał od stołu. Wrócił do okna i znowu utkwił wzrok
w dębach.
- Ja też dziękuję. - Taylor spojrzał na syna. - Co zatem zamierzasz?
- Jeszcze nie wiem. Ci od Coxa twierdzili, że po fuzji
pozostałbym dyrektorem, ale instynkt mówi mi, że
w rzeczywistości byłoby inaczej... No, może z początku
byłoby wszystko zgodnie z umową, a potem... - urwał.
Taylor gniewnie zmarszczył brwi.
- Ostatecznie zamierzasz więc głosować przeciw
przyjęciu ich oferty?
-Tak.
Zapadła nieprzyjemna cisza.
- A ty, Taylor? - spytała spokojnie Rachel. - Czy poprzesz Zacha?
- No właśnie, tato, a co ty zamierzasz?
Chociaż Taylor całkowicie wycofał się z kierowania
bieżącymi sprawami fabryki, pozostał właścicielem znacznej części udziałów i miał prawo głosu na zebraniach
akcjonariuszy i rady nadzorczej.
- Dobrze wiesz, że cię poprę, chociaż uważam, że to
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
270
błąd. Gdybyśmy zgodzili się na fuzję, przynajmniej nie
musielibyśmy samotnie walczyć ze związkiem zawodowym. W ciągu paru ostatnich lat strasznie się rozzuchwalili.
Randall poruszył się niespokojnie. Rachel wyciągnęła
do niego ręce.
- Daj mi go. Na pewno zdrętwiało ci ramię. - Uśmiechnęła się do synka. - Zresztą znowu usnął.
Zach przyglądał się, jak Rachel bierze dziecko i przytula do piersi. Na moment zapomniał o fabryce i wszystkich kłopotach z nią związanych. Randall był dla niego
źródłem nieustającej radości. Ilekroć miał już wszystkiego dość, wystarczyło, aby skupił na nim myśli, i od razu
czuł się lepiej.
- Masz rację co do związków - powiedział Zach. Przyznaj jednak, że jak dotychczas jakoś sobie z nimi radzę.
- To prawda, ale jak długo jeszcze będzie ci się to
udawać?
- Tak długo, jak będzie to konieczne.
- Och, kochanie - wtrąciła się Rachel. - Gdybyście
zgodzili się na fuzję, może miałbyś znacznie mniej pracy? - Urwała i spojrzała na dziecko. - W tej chwili, właściwie nie masz kiedy nim się zająć.
- Masz rację - odparł z przykrością Zach. - Też mi
się to nie podoba. Mimo to, jeśli chcę być w zgodzie
z sumieniem, nie mogę przystać na tę propozycję.
- Kiedy ma być spotkanie? - spytał Taylor.
- Wkrótce - odrzekł ostrożnie Zach.
- A co z Trentem? Czy zamierzasz wtajemniczyć go
w negocjacje?
- Według mnie nakazuje to zwykła przyzwoitość, nie
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
271
sądzisz? - Zach obrzucił ojca ostrym spojrzeniem. - Nie
mówiąc już o tym, że przygotowuję go do objęcia kierowniczego stanowiska.
- Które będziesz musiał dla niego stworzyć - rzucił
wyzywająco Taylor.
- Cóż z tego?
- Czy jesteś przekonany, że to rozsądna decyzja?
- Sądzę, że to w końcu się nam opłaci.
- Miejmy nadzieję, że się nie mylisz - odburknął
Taylor. - Muszę ci jednak powiedzieć, że nie podzielam
twojego zdania na temat tego chłopaka.
- Trent jest bystry i ma talent do tej roboty. Co ważniejsze, robi to, co do niego należy. Osobiste problemy
zostawia w domu. - Zach przerwał na chwilę. - Nie zapominaj również, że pewnego dnia będzie współwłaścicielem fabryki.
- Czy Trent wie o twoich planach dotyczących jego
osoby?
- Nie. Zmusiłem go, żeby zaczął pracę od samego
dołu. W ten sposób nauczy się, jak działa fabryka.
- A co z Beth? - spytał Taylor mrużąc oczy. - Czy
została zawiadomiona?
Na wzmiankę o Beth Zach od razu stracił resztki dobrego humoru, ale nie dał po sobie tego poznać.
- Zadzwoniłem do niej i zostawiłem wiadomość sekretarce.
Irytowało go, że najmniejsza uwaga na jej temat
wciąż wyprowadza go z równowagi. Dobrze wiedział,
dlaczego tak reaguje. To z powodu ostatniej nocy z Beth,
tuż przed ślubem z Rachel. To nie powinno się było zdarzyć. Jak ostatni idiota pozwolił, aby zmysły odniosły
zwycięstwo nad rozsądkiem. Płacił za to po dziś dzień.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
272
Prześladowało go poczucie winy, że zdradził Rachel,
oraz pogarda dla samego siebie, że nie potrafił się powstrzymać.
Obecność Beth zawsze przypominała mu o tych przeżyciach, dlatego obawiał się każdej okazji, kiedy sprawy
fabryki mogły skłonić ją do wizyty w Shawnee i udziału
w zebraniu rady nadzorczej.
Rachel nie dzieliła z nim niechęci do Beth. W dalszym ciągu przyjaźniła się z nią i pozostawały w stałym
kontakcie. Gdy Zach wyjeżdżał w interesach, obie często umawiały się na lunch.
Teraz Rachel, nie bacząc na zachowanie Zacha,
natychmiast zaczęła wychwalać przyjaciółkę.
- Nie mogę doczekać się, kiedy ją zobaczę. Bardzo
jestem ciekawa, jak jej poszło otwarcie nowego sklepu.
W zeszłym tygodniu męczyłam ją tak długo, aż wreszcie
zgodziła się spędzić cały dzień ze mną i z Randallem.
Zach z trudem przełykał ślinę.
- Jeśli o mnie chodzi, wolałbym, aby trzymała się
z dala od Wimberly - powiedział gniewnie Taylor. - Nie
jest tu mile widziana.
- Co się z wami dzieje? - spytał chłodno Zach. - Ilekroć rozmawiamy o Beth, zawsze dochodzi do awantury. Zachowujecie się jak małe dzieci.
Po twarzy Taylora przemknął dziwny grymas.
- Chłopcze, to przecież oczywiste! W końcu zostawiła cię samego przed ołtarzem. Zrobiła z ciebie durnia.
Rachel gwałtownie nabrała powietrza.
Zach poczuł, że zalewa go krew.
- Tak, masz rację! Zostawiła mnie, nie ciebie! - Uderzył się pięścią w pierś, tak jakby chciał w ten sposób
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
273
podkreślić swe słowa, po czym parsknął pogardliwie
i odwrócił się twarzą do okna.
Zapadła cisza. W pełnej napięcia atmosferze trudno
było swobodnie oddychać.
- No cóż - wykrztusił wreszcie Taylor. - Ona wystawiła na pośmiewisko całą rodzinę. Sam dobrze o tym
wiesz. Nigdy jej tego nie wybaczę.
- Och, Taylor, jak możesz tak mówić?! - krzyknęła
Rachel. - Przecież minęło już tyle lat!
- Nic na to nie poradzę - odrzekł z uporem Taylor. Taka jest prawda.
Rachel otworzyła usta, ale natychmiast je zamknęła,
nie mówiąc ani słowa.
- Do diabła, dlaczego o niej właściwie rozmawiamy?! - warknął Zach głosem ostrym jak brzytwa.
Nikt nie ośmielił się mu odpowiedzieć.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
274
26
s
u
lo
„Pastor Jim Bakker, jeden z najbardziej popularnych
telewizyjnych kaznodziei, zrezygnował dziś z pełnienia
swej misji, jednocześnie przyznając się do złamania
przysięgi wierności małżeńskiej siedem lat temu.
Bakker twierdzi, że był szantażowany przez «diabelskich spiskowców>, którzy postanowili przejąć jego stację telewizyjną PTL Club. W 1986 roku stacja ta przyniosła dochód w wysokości 129 mln dolarów..."
Całkowicie zdegustowana takimi wiadomościami,
Beth wyłączyła samochodowe radio. Cisza sprawiła jej
ulgę. Teraz słyszała tylko szum kół i cichy warkot silnika.
Nie miała głowy do wysłuchiwania opowieści o cierpieniach Jima i Tammy Faye Bakker.
Ta wizyta w domu wypadła w wyjątkowo nie sprzyjającym momencie - pomyślała, zaciskając palce na kierownicy. Niestety, nie mogła jej przełożyć. Musiała
uczestniczyć w posiedzeniu rady nadzorczej, na którym
miała być rozpatrzona oferta Coxa.
Z ogromną niechęcią zostawiła bez nadzoru nowy
sklep, który właśnie otworzyła w Arlington, w Teksasie.
Zaryzykowała otwarcie punktu sprzedaży, mimo iż Lui-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
275
zjana i Teksas bardzo ucierpiały ekonomicznie wskutek
spadku cen ropy. Beth wierzyła jednak w swoje siły. Ryzyko wyzwalało w niej dodatkową energię do walki
z przeciwnościami. Wiedziała, że trudno przewidzieć sukces, ale była gotowa na podjęcie ryzyka.
Po ślubie Zacha i Rachel takie właśnie wyzwania pozwoliły jej wziąć się w garść i jakoś ułożyć sobie życie.
Mimo, wielu trudności mogła być z siebie zadowolona.
Oczywiście wiele zawdzięczała Tracy i Michaelowi.
Gdy Michael w końcu przyjął do wiadomości, że Beth
nie wyjdzie za niego, stał się prawdziwym przyjacielem,
kimś, na kim mogła polegać.
W tej chwili jednak ani sukcesy w pracy, ani przyjaciele z Natchitoches nie mogli pomóc jej przezwyciężyć
niechęci, z jaką myślała o wizycie w Shawnee. Osiem
miesięcy temu, gdy Rachel urodziła synka, Beth przeżyła kolejny wstrząs.
Z rozgoryczeniem pomyślała, że Rachel i Zach spłodzili dziecko, które powinno należeć do niej. Od narodzin Randalla nie odwiedziła Shawnee i nie miała na to
najmniejszej ochoty również teraz. Musiała jednak spełnić swój obowiązek.
W ciągu ostatnich trzech lat stan zdrowia Fostera właściwie się nie zmienił. Nadal mieszkał w tym samym domu opieki. Chociaż ojciec stanowił stały problem, Beth
nie musiała się nim specjalnie martwić, natomiast zdrowie Babci budziło jej żywy niepokój.
Ostatnio Grace przeżyła lekki atak serca, ale lekarze
zapewniali Beth, że nie pozostawił on po sobie żadnych
trwałych skutków. Wierzyła im, lecz mimo to wciąż się
niepokoiła. Dzwoniła do Babci każdego wieczoru, żeby
upewnić się, że wszystko jest w porządku.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
276
Trent również był dla niej ciągłym źródłem zmartwień. Wkrótce po sprawie sądowej zamieszkał razem
z Vicki Fairchild w wynajętym mieszkaniu i żyli razem
bez ślubu, co niezbyt przypadło do gustu Babci.
- Twoja matka pewnie przewraca się w grobie - powiedziała wnuczce, kiedy Trent zakomunikował jej
o swojej decyzji.
- Módlmy się o jej spokój - odrzekła Beth, starannie
skrywając uśmiech.
Grace nie widziała w tym wszystkim nic zabawnego - ani wtedy, ani teraz. Beth świetnie rozumiała jej reakcje. Ona też byłaby zadowolona, gdyby Trent i Vicki wzięli ślub, ale nie wyraziła swojej opinii. Wiedziała, że Trent nie ma najmniejszej ochoty słuchać jej pouczeń.
Czasami myślała, że brat powoli dorośleje, ale każdy
jego kolejny wyskok zmuszał ją do zmiany zdania.
W dalszym ciągu odnosił się do niej z ogromną niechęcią. Beth obawiała się, że tak już będzie zawsze, że nigdy
jej nie wybaczy, iż była ulubionym dzieckiem Fostera.
Miała tylko jeden powód do zadowolenia. Pracę w fabryce traktował poważnie i dobrze wywiązywał się ze
swoich obowiązków.
Teraz jednak Beth miała ważniejsze sprawy niż wyskoki Trenta i perspektywa wizyty u Rachel, która koniecznie chciała pokazać jej synka. Musiała przede
wszystkim przygotować się psychicznie na spotkanie
z Zachem i Taylorem.
Beth przerwała rozmyślania, bo właśnie dojechała do
Shawnee. Spojrzała na zegarek. Dziewiąta trzydzieści.
Miała nadzieję, że przed posiedzeniem zdąży odwiedzić
Babcię, ale musiała zrezygnować z tego planu. Zostało
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
277
jej już tylko pół godziny, a nie chciała się spóźnić. Skręciła w ulicę wiodącą do fabryki, starając się nie zwracać
uwagi na przyśpieszone bicie serca.
- Co się stało?
Trent położył głowę na splecionych dłoniach i wbił
spojrzenie w sufit. Wolał nie patrzeć na leżącą obok niego Vicki.
- Nic - odrzekł szorstko.
Dziewczyna głośno westchnęła i przewróciła się na
bok.
- Nie ma tak - powiedziała. - Nie będziesz nic przede mną ukrywał. Coś cię trapi i chcę wiedzieć co. Nie
puszczę cię, dopóki mi nie powiesz.
- To dobry pomysł - uśmiechnął się Trent.
- Mówię poważnie - odparła Vicki i dała mu szturchańca. Nagle spoważniała. - Czy znowu poszedłeś na
wyścigi?
Trent zacisnął usta i spojrzał gdzieś w bok.
- Och, Trent - jęknęła. - Przecież obiecywałeś...
Mężczyzna przytulił ją do siebie. Nagle zapragnął poczuć przy sobie ciepło jej nagiego ciała.
- Wiem, kochanie, ale...
- Nie! - Vicki zakryła uszy. - Nie chcę słyszeć żadnych usprawiedliwień.
- Potrzebowaliśmy pieniędzy - wyjaśnił buntowniczo.
- Ale przegrałeś wszystko, tak? - spytała ze zniechęceniem w głosie.
- Tak.
- Niech cię diabli! - W oczach Vicki pojawiły się łzy.
Trent odsunął się od niej i usiadł na łóżku, plecami do
dziewczyny.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
278
- Jeśli to ci nie odpowiada, możesz się stąd wyprowadzić.
- Naprawdę tak myślisz? - szepnęła.
Trent spojrzał na nią przez ramię.
- Nie.
- Wiesz, że ja też tego nie chcę...
Vicki wzięła głęboki oddech, tak jakby zbierała się na
odwagę, żeby coś powiedzieć.
- Za każdym razem, gdy ma przyjechać twoja siostra, wycinasz taki numer.
- To bzdura! - krzyknął i zerwał się z łóżka.
- Nie, to nie jest bzdura. - Uklękła na łóżku. Spojrzała na niego z niepokojem. - To prawda. Specjalnie
idziesz wtedy na wyścigi. Myślę, że również specjalnie
przegrywasz.
- To największe brednie, jakie w życiu słyszałem! parsknął Trent i zaklął.
- Nie, to prawda - powtórzyła. - Wiesz o tym, ale wolisz tego nie widzieć, podobnie jak wielu innych rzeczy.
- Na przykład jakich? - spytał drwiącym tonem.
- Po pierwsze, nie chcesz przyznać, że w rzeczywistości lubisz pracę w fabryce - odpowiedziała nie patrząc mu w oczy.
- Od kiedy to stałaś się taka mądra?
- Proszę bardzo, możesz sobie żartować. Nic mnie to
nie obchodzi.
Trent gorzko się roześmiał.
- Kompleks, jaki masz na punkcie Beth, nie zniknie
sam z siebie.
- Nie mam ochoty o niej mówić.
- Czemu pozwalasz, aby jej uwagi miały dla ciebie
takie znaczenie? Czemu przejmujesz się jej opiniami?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
279
- Nic mnie nie obchodzą jej opinie. Jeśli o mnie chodzi, Beth może przenieść się na księżyc.
- Ha! To kolejne samooszustwo. Beth cię bardzo obchodzi, ale nie chcesz się do tego przyznać. - Vicki wyskoczyła z łóżka i spojrzała mu w oczy. - Nigdy nie mogłam zrozumieć, o co wam chodzi. To oczywiste, że ona
cię kocha...
- Akurat! Beth myśli tylko i wyłącznie o ojcu i o
Cottonwood. Dobrze się dobrali.
- Jestem pewna, że ojciec też cię kochał.
Trent bardzo długo nie odpowiadał. W pokoju panowała cisza, ale z zewnątrz dochodziło do nich wesołe
ćwierkanie wróbli.
- On nawet mnie nie lubił, Vicki - wykrztusił wreszcie z wysiłkiem.
Znowu zapadła cisza.
Vicki odgarnęła mu z czoła kosmyk włosów i pocałowała delikatnie w usta.
- No cóż, przynajmniej ja cię lubię, i to bardzo. Czy
to ci wystarcza?
- W zupełności - szepnął ochryple.
Patrzyli sobie w oczy, a Vicki jednocześnie gładziła
jego policzek wierzchem dłoni. Bez słowa usiedli koło
siebie na łóżku. Nagle twarz Trenta stężała.
- No i był jeszcze Zach.
- Zach? - zmarszczyła czoło. - Nie wiem, co masz na
myśli.
- Beth i Zacha - uśmiechnął się gorzko. - Kiedyś
myślałem, że dla niego moja siostrzyczka zapomniała
nawet o naszym starym.
- Naprawdę? I co się stało?
- Nie wiem. - Trent rozejrzał się nerwowo dookoła.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
280
- To było bardzo dawno. Sam nie wiem, dlaczego o tym
wspomniałem.
- Beth kocha cię- powiedziała cicho Vicki. - Poznaję to po jej spojrzeniu.
- Możesz w to wierzyć, jeśli tak ci się podoba. Ja
chciałbym tylko, żeby sprzedała udziały ojca i dała mi
moją część pieniędzy. Tak szybko spłynęlibyśmy z tego
cholernego miasta, że nikt by nawet nie zauważył.
- Myślisz, że to kiedyś nastąpi?
- Nie.
- Jak według ciebie Beth będzie głosować w sprawie
fuzji?
- Przeciw.
- Wydajesz się taki pewny siebie.
- Jestem - odrzekł spokojnie Trent. - Beth nie zamierza pozbyć się fabryki. Uważa, że to część naszych „korzeni" - sparodiował jej wymowę tak dobrze, że Vicki
parsknęła śmiechem.
- Naprawdę chciałbyś, żeby sprzedała fabrykę? spytała z niedowierzaniem.
- Tak - odparł unikając spojrzenia jej w oczy. - Do
diabła, tak!
- Możesz mówić, co chcesz, ale ja myślę, że sam się
okłamujesz.
- Masz do tego prawo.
- Zatem jaka jest twoja sytuacja? - westchnęła.
- Jak zwykle, ja zostaję na lodzie.
- A może powiedziałbyś Beth, jakie jest twoje zdanie? - zaproponowała Vicki, klepiąc go po plecach.
- Och, ona świetnie wie, ale ponieważ ma pełnomocnictwo ojca, może robić, co jej się żywnie podoba. Oczy Trenta ściemniały. - Jeszcze bardziej wkurza mnie
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
281
to, że Zach nie pozwala, abym był za coś naprawdę odpowiedzialny. Traktuje mnie jak jakiegoś pieprzonego
idiotę prosto z ulicy. Haruję jak głupi osioł, a czy on lub
moja droga siostra to dostrzegają? Nigdy!
Dziewczyna musnęła ustami jego ramię.
- Ja to doceniam, ale gdy przegrywasz wszystkie pieniądze na wyścigach, to też się wściekam.
- Wiem, Vicki - odrzekł ze znużeniem. - Też jestem
wściekły na samego siebie. Najczęściej siebie nienawidzę.
- Ważniejsze, żebyś nie nienawidził mnie.
- Nigdy, to wykluczone. - Odwrócił się twarzą
w stronę Vicki i spojrzał jej w oczy. Wydawał się smutny
i niepewny siebie. - Nie zostawisz mnie samego, prawda? Czasami nie mogę uwierzyć, że mnie kochasz, że
wciąż jeszcze jesteś ze mną.
- Nigdzie się nie wybieram, ty idioto. Kocham cię.
Zacisnęła mocniej ramiona wokół jego szyi. Trent pochylił się i nieśmiało pocałował ją w usta. Nagle rozpaczliwie zapragnął kochać się z nią. Pocałował ją mocniej
i zapomniał o wszystkim, poza jej ciepłymi wargami
i chętnymi dłońmi.
- Vicki, Vicki - wyszeptał. Poczuł na twarzy jej gorący oddech. Dziewczyna mocno przycisnęła się do niego...
- Pragnę cię - szepnęła namiętnie.
- Masz mnie.
Pocałował ją raz jeszcze w usta, po czym przywarł
wargami do jej piersi. Nawzajem badali dłońmi swoje
ciała.
Gdy Vicki natrafiła na jego nabrzmiałą męskość,
Trent jęknął głośno.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
282
- Teraz! - szepnął i gorączkowo rozchylił jej nogi.
Wszedł w nią jednym długim, mocnym ruchem. Poruszał się powoli, wsłuchując w jej jęki. Na pośladkach
czuł nacisk dłoni dziewczyny.
Gdy oboje osiągnęli jednocześnie szczyt, poczuli taki
wstrząs, że po chwili bezwładnie opadli na prześcieradło
i z trudem łapali oddech.
- Trent? - szepnęła po jakimś czasie Vicki.
- Mmm?
- Gdybym spytała, czy byś się ze mną ożenił, co byś
odpowiedział?
Trent oparł się na łokciu i spojrzał uważnie w jej
oczy.
- Czy rzeczywiście chcesz zadać takie pytanie?
- Nie.
- O co ci zatem chodzi?
- Po prostu chciałam wiedzieć, jakbyś na to zareagował - odpowiedziała, lekko się rumieniąc.
Odetchnął głęboko i przez chwilę nic nie odpowiadał.
To wahanie wystarczyło, żeby na twarzy Vicki pojawił
się bolesny grymas. Trent zaklął pod nosem. Małżeństwo? To ostatnia rzecz, jaka teraz mogłaby mu przyjść
do głowy.
- Czemu mamy zmieniać nasz obecny układ? Kocham cię, ty mnie kochasz i jest nam ze sobą dobrze. Po
co nam jakieś zmiany?
- Zapomnij o moim pytaniu - szepnęła i zamknęła
na chwilę oczy.
Trent uniósł palcem jej podbródek.
- Hej, nie stwarzaj mi teraz takich problemów.
Dobrze wiesz, że zaraz muszę jechać na posiedzenie
rady.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
283
- Zatem jednak weźmiesz w nim udział?
- Oczywiście. Za żadne skarby nie opuściłbym tego
zebrania.
Vicki pochyliła głowę i uśmiechnęła się do poduszki.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
284
27
s
u
lo
W trakcie recesji na początku lat osiemdziesiątych
i później, po gwałtownym spadku cen ropy, Southland
Paper zdołała utrzymać się na powierzchni. Przedsiębiorstwo przetrwało bez zwalniania ludzi z pracy, tym
samym umacniając swoją pozycję rynkową.
Beth zdawała sobie sprawę, że stało się tak tylko dzięki Zachowi, który prowadził firmę żelazną ręką.
Z powodu choroby Fostera, rezygnacji Taylora
z udziału w zarządzaniu i stałej nieobecności Beth, Zach
sprawował rzeczywiste kierownictwo. Nigdy nie wahał
się samodzielnie podejmować decyzji, co szybko doprowadziło do pozytywnych wyników. Odkąd został dyrektorem, obroty i zyski wzrosły.
Beth zaparkowała samochód przed fabryką. Idąc
w stronę biura starała się rozluźnić. Parę razy głęboko
odetchnęła.
Przechodząc przez biuro witała się z niektórymi pracownikami i wymieniała z nimi po parę słów. Kątem oka
dostrzegła swoje odbicie w dużym lustrze. Chciała wyglądać jak najlepiej i miała nadzieję, że udało się jej osiągnąć
właściwy efekt. Spódnica z surowego jedwabiu koloru roz-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
285
kwitłej fuksji i podobna bluzka znakomicie podkreślały
jej figurę i stanowiły idealne tło dla jasnych włosów.
Gdy dotarła do pokoju konferencyjnego, przylegającego do gabinetu Zacha, nie mogła powstrzymać gorączkowego bicia serca. Dlaczego tak bardzo bała się akurat
teraz? Oczywiście, w przeszłości również denerwowała
się przed każdym spotkaniem, ale tym razem znacznie
trudniej przychodziło jej zachować spokój. Może dlatego, iż wiedziała, że przyjdzie również Taylor. Nie mogła
sobie wyobrazić, jak zdoła tak długo wytrzymać jego towarzystwo.
Jedyna pozytywna strona dzisiejszej konfrontacji to
przypomnienie, że jeszcze nie odpłaciła temu sukinsynowi za to, co zrobił. Beth obiecywała sobie, że nadejdzie
dzień zemsty.
Zazwyczaj po posiedzeniu rady nadzorczej wypełniała swoje obowiązki rodzinne i wracała do domu. Tym razem miała przenocować u Babci, a następnego dnia czekało ją kolejne ciężkie przeżycie: spotkanie z Rachel i jej
malutkim synkiem.
- Dzień dobry, pani Melbourne - powitała ją sekretarka Zacha.
- Jak się masz, Sarah? - Beth uśmiechnęła się do niej,
biorąc się mocno w garść.
- Doskonale, dziękuję. Pan Winslow już czeka na panią.
Beth podziękowała skinieniem głowy i z trudem powstrzymując chęć ucieczki weszła do gabinetu Zacha.
Miała nadzieję, że ktoś z pozostałych członków rady
przyszedł przed nią.
Niestety, w środku nie było nikogo prócz Zacha. Szukał właśnie czegoś w stojącej obok okna kartotece. Nawet nie podniósł głowy, żeby się z nią przywitać.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
286
Beth skorzystała z okazji, żeby mu się przyjrzeć. Nigdy nie miała tego dość. W wieku trzydziestu sześciu łat
wyglądał znacznie lepiej niż wtedy, gdy miał lat dwadzieścia dwa, zwłaszcza że w jego czuprynie pojawiły
się liczne srebrne włosy, teraz widoczne w promieniach
słońca.
Jak zwykle, Zach wyglądał tak, jakby czesał się
w biegu. Włosy opadały mu aż na kołnierz szarego garnituru w prążki, znakomicie leżącego na nim. Beth
uśmiechnęła się lekko.
Przez moment wyobraziła go sobie nagiego. Przypomniała jego namiętne pocałunki i gwałtowne pchnięcia
stwardniałego ciała.
Gdy zdała sobie sprawę z tych myśli, gwałtownie się
zaczerwieniła. Musiała chyba jęknąć, bo Zach szybko
uniósł głowę.
Spojrzał na nią. Beth miała wrażenie, że grunt usuwa
się jej spod nóg.
- Beth.
Głos Zacha zabrzmiał tak ochryple, że z trudem zrozumiała, co powiedział.
Przez chwilę oboje stali nieruchomo, po chwili zrobił
kilka kroków w jej stronę. Jego twarz przypominała maskę.
- Nie słyszałem, jak weszłaś.
Zach był mężem jej najlepszej przyjaciółki, a jednak
przed sekundą Beth nie mogła się powstrzymać od patrzenia na niego jak na swojego mężczyznę. Teraz dręczyło ją pytanie: co będzie, jeśli Zach zgadnie, o czym
myślała? Nie dbała o dumę, ale wiedziała, że gdy chodziło o Zacha, nie potrafiła zapanować nad swoimi uczuciami.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
287
- Przepraszam - powiedziała zaciskając palce na pasku od torebki. - Powinnam była zapukać.
- Nic nie szkodzi - odrzekł i spojrzał jej w oczy.
Dopiero teraz zauważyła zmiany w jego twarzy. Wokół ust pojawiła się głęboka zmarszczka, tak jakby żył
w nieustannym cierpieniu. Czyżby nie był szczęśliwy?
Czy małżeństwo z Rachel nie zadowoliło go? Chociaż
Beth wiedziała, że straciła go na zawsze, pragnęła dla
niego szczęścia.
- Nie widziałam cię od narodzin Randalla - powiedziała, z trudem przełykając ślinę.
Gdy wspomniała imię chłopca, Zach od razu rozpromienił się i uśmiechnął. Beth starała się nie zwracać
uwagi na ostre ukłucie zazdrości, ale nie mogła się opanować. Uratowała ją duma i siła woli, które pomogły jej
ukryć uczucia.
- Ach, tak. Randall i Rachel odmienili moje życie.
Nigdy nie byłem tak szczęśliwy.
Beth poczuła ucisk w gardle. Stała nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami, niczym zwierzę ogarnięte paniką. Przypomniała sobie swoje obawy sprzed paru sekund. Najwyraźniej błędnie zinterpretowała zmarszczki
wokół ust Zacha. A może okłamywała samą siebie? Może tak naprawdę pragnęła, aby małżeństwo Zacha nie
ułożyło się szczęśliwie?
- Gratuluję. - Beth przerwała pełną napięcia ciszę.
- Dziękuję - powiedział ochrypłym głosem.
- Proszę.
Boże, dlaczego każde nasze spotkanie musi tak wyglądać? - westchnęła w duszy Beth. Dlaczego nie potrafię zapomnieć o przeszłości, a przynajmniej wznieść się
ponad nią? Dlaczego za każdym razem mam wrażenie,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
288
że siedzę u dentysty, który wyrywa mi ząb bez znieczulenia?
- Słyszałem, że podbijasz świat mody.
Dziewczyna uniosła głowę. Promienie słońca oświetliły jej twarz.
Zach odkaszlnął i cofnął się o krok.
Beth oczywiście zauważyła, że Zach próbuje zwiększyć dzielący ich dystans. Westchnął ciężko.
- Przesada, ale idzie mi nieźle.
- Według Rachel, robisz karierę.
- Rachel jest nieobiektywna - odrzekła Beth i mimo
woli się uśmiechnęła.
- I nieco zazdrosna - dodał.
- Mocno w to wątpię - odrzekła z goryczą. - Przecież ma wszystko, czego w życiu pragnęła.
W oczach Zacha pojawiły się dziwne błyski. Odwrócił się w stronę okna, ale Beth zdążyła dosłyszeć, że zaklął pod nosem.
Miała już coś odpowiedzieć, ale nagle otworzyły się
drzwi gabinetu.
Zach odwrócił się szybko w kierunku wchodzących.
Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi. Wygląda, jakby
się zerwał z elektrycznego krzesła - pomyślała Beth
z ironią. Niech go diabli!
Zach podszedł szybko do drzwi witając przybywających członków rady. Beth stała nieruchomo w miejscu.
Pierwszy wszedł Lucas Ambrose. Beth nie widziała
go od dawna. Niewiele się zmienił.
- Cieszę się, że cię widzę, Beth - powitał ją z serdecznym uśmiechem.
- Ja również, Lucas - odrzekła uprzejmie. Ambrose
podszedł do stołu konferencyjnego i usiadł w fotelu.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
289
Czekali jeszcze na Taylora i Trenta. Beth zauważyła,
że są już w sekretariacie. Witali się właśnie z Sarah. Rozejrzała się po pokoju, starając się nie patrzeć w kierunku
Zacha.
Gabinet Zacha odzwierciedlał jego charakter. W przeciwieństwie do luksusów, w jakich żył, jego miejsce pracy wyglądało surowo i funkcjonalnie. Duże drewniane
biurko, dwa fotele, metalowa kartoteka, komputer i trzy
rośliny doniczkowe. Jedynym osobistym przedmiotem
było stojące na biurku zdjęcie Rachel i Randalla, na które Beth wolała nie patrzeć.
- Cześć, Trent! - Głos Zacha przywołał Beth do rzeczywistości. - Cieszę się, że przyszedłeś.
- Za nic nie przepuściłbym takiego spotkania - odrzekł Trent, po czym zwrócił się do siostry: - Kiedy
przyjechałaś?
- Parę minut temu - odpowiedziała z uśmiechem.
Miała ochotę go uściskać, ale coś ją powstrzymało.
Trent wyrósł na przystojnego młodego mężczyznę.
Ciemne, kręcone włosy, niebieskie oczy i pełne usta.
Niewątpliwie ściągał na siebie spojrzenia wielu kobiet.
Jaka szkoda, że rzadko kiedy zachowuje się tak dobrze
jak wygląda - westchnęła.
Pocieszała się myślą, że Trent dobrze wypełnia swoje
obowiązki w fabryce. Babcia powiedziała, że Zach jest
zadowolony z wyników jego pracy. Beth nie była tym
zaskoczona. Brat odziedziczył po ojcu talent inżyniera,
podobnie jak Zach otrzymał go po Taylorze. Trent mógłby wiele osiągnąć, gdyby tylko zechciał się przyłożyć.
Zamiast tego zawsze tylko gada o sprzedaniu udziałów pomyślała ze złością.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
290
- Co z Babcią i ojcem? - spytała go cicho, tak aby
inni nie słyszeli.
- Babcia w porządku, a ojciec... - Trent urwał
i wzruszył ramionami. - Dawno u niego nie byłem.
Beth chciała coś odpowiedzieć, ale to nie była odpowiednia pora, aby robić mu wymówki. Poza tym jej słowa i tak nie wywarłyby na nim najmniejszego wrażenia.
- Zawsze mówiłem, że najlepiej przychodzić na końcu - dobiegł ich głos Taylora.
- Zamknij drzwi, tato - odezwał się Zach. - Siadajmy. I tak już jesteśmy spóźnieni.
- Porozmawiamy później - szepnął Trent do siostry
i podszedł do Zacha.
Beth zmusiła się, żeby spojrzeć na człowieka, którego
nienawidziła bardziej niż kogokolwiek na świecie. Powitała go chłodno. Jego widok sprawił jej szczerą satysfakcję.
Taylor wyglądał okropnie. Miał przekrwione białka,
szarą, zmiętą twarz, wory pod oczami. Wkrótce zdechnie
z przepicia - pomyślała bez najmniejszych wyrzutów
sumienia.
- Dzień dobry, mała - zaśmiał się. - Dawno cię nie
widziałem.
- Idź do diabła, Taylor! - odrzekła cicho, tak cicho,
że nie była pewna, czy usłyszał jej słowa. Widocznie jednak usłyszał, bo poczerwieniał i skrzywił się złośliwie.
- Jak widzę, nic się nie zmieniłaś.
- W stosunku do ciebie nigdy się nie zmienię - odrzekła ze słodkim uśmiechem, jednocześnie patrząc na
niego lodowatym wzrokiem. Nie czekając na odpowiedź
odeszła w stronę przeciwnego krańca stołu. Gdy siadała,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
291
czuła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych, również
Zacha. Czy słyszał jej rozmowę?
Taylor usiadł naprzeciw niej i wyciągnął fajkę i kapciuch.
- Czy ktoś ma coś przeciwko temu? - zapytał i nie
czekając na przyzwolenie zaczął nabijać fajkę. - Zawsze
chciałem palić fajkę. Słyszałem, że mniej szkodzi niż papierosy.
Beth patrzyła na niego z odrazą, ale nic nie powiedziała.
- Nie ma żadnej różnicy - stwierdził Trent. - Osobiście wolałbym nie wdychać tego świństwa.
- Ja też nie - dodała Beth.
Taylor poczerwieniał i już otwierał usta, aby zacząć
kłótnię, ale powstrzymał go Zach.
- Odłóż fajkę- nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Taylor zacisnął gniewnie usta, ale schował fajkę i kapciuch do kieszeni. Rzucił Beth wściekłe spojrzenie.
Zach rozpoczął naradę.
- Najpierw wysłuchamy sprawozdania finansowego.
Lucas, proszę.
Beth słuchała uważnie. Tak jak przypuszczała, fabryka była w doskonałym stanie finansowym i z roku na rok
zwiększała produkcję. Gdy Lucas skończył, omówili kilka rutynowych spraw, takich jak zakup drewna, reklama
i kontrola ksiąg rachunkowych. Kiedy podjęli już wszystkie konieczne decyzje, w pokoju zapadła cisza.
- Teraz pora zastanowić się nad głównym punktem
porządku dziennego -przerwał milczenie Zach. Zerknął
na Beth. - Lucas, proszę, daj Beth kopię nowej oferty
Coxa.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
292
Dziewczyna wzięła gruby plik dokumentów i zaczęła
je szybko przeglądać. W żadnym wypadku nie mogła na
poczekaniu zorientować się w ich zawartości.
- Lepiej powiedz mi, co oni proponują - poprosiła
Zacha.
Zach wyjaśnił jej pokrótce wszystkie szczegóły.
- Co ty właściwie wiesz o takich sprawach? - mruknął do niej siedzący obok Trent.
- Wydawało mi się - odezwała się wreszcie Beth - że
oni chcieli fuzji. Teraz chcą po prostu wykupić fabrykę.
- Też tak myślałem. W trakcie ostatniego spotkania
twierdzili, że są gotowi rozważyć obie możliwości.
- Chyba bardzo im zależy na zawarciu tej transakcji.
Oferują dobrą cenę.
- Masz rację - przyznał Zach. - Ale ja nie chcę jej
przyjąć. Nie zgadzam się również na fuzję. Taylor również jest przeciw.
Wszyscy spojrzeli na Beth.
- Wobec tego decyzja zapadnie jednomyślnie. Ja także jestem przeciw przyjęciu ich propozycji.
- Zatem podziękujemy im serdecznie za wspaniałą
ofertę. - Zach uśmiechnął się szeroko.
Beth na chwilę wstrzymała oddech. Kiedy ostatnio
widziała taki uśmiech na jego twarzy?
- A jakie jest twoje zdanie? - spytał Zach Trenta.
- Przecież to nie ma najmniejszego znaczenia - odrzekł Trent. - To moja siostra podejmuje decyzje.
- Beth pragnie zachować twoje dziedzictwo.
- Już od dawna próbuję go o tym przekonać - spokojnie stwierdziła Beth.
- Czy chciałbyś coś powiedzieć? - spytał Zach marszcząc czoło.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
293
- Nie - odparł Trent, ale jego twarz pobladła.
- Wiem, że zmusiłem cię do przejścia całej drabiny,
poczynając od samego dołu. Musiałeś nawet wyrzucać
śmieci, prawda? - Zach uśmiechnął się szeroko.
- I to wiele razy - odpowiedział Trent. Był zdezorientowany nieoczekiwaną zmianą tematu. Beth również nie rozumiała, do czego Zach zmierza, ale siedziała
w milczeniu, czekając, co z tego wyniknie.
Zach przygryzł wargi, po czym zaczął mówić bardzo
szybko, tak jakby nie mógł doczekać się, kiedy wreszcie
zakomunikuje Trentowi swą decyzję.
- Sądzę, że jesteś człowiekiem, jakiego długo szukałem. Uważam, że byłbyś doskonałym zastępcą dyrektora
fabryki.
- Naprawdę? - Trent zerwał się z krzesła i spojrzał
na Zacha z ogniem w oczach.
- A co ty na to powiesz? - Zach zwrócił się do Beth.
- Czy sądzisz, że to dobry pomysł?
- Myślę, że znakomity - odrzekła z uśmiechem.
- Naprawdę tak myślisz? - spytał Trent z niedowierzaniem w głosie.
- Czy to wszystko, co masz do powiedzenia? - Zach
był rozbawiony.
- No, nie... - wymamrotał Trent.
- Hej, chłopcze, co z tobą? Połknąłeś język? - wtrącił
Taylor swoim przepitym głosem.
Trent odzyskał równowagę i uśmiechnął się nieśmiało, wyraźnie zakłopotany uważnymi spojrzeniami wszystkich obecnych.
Boże, jak miło słyszeć jego śmiech - pomyślała Beth.
Jeśli cokolwiek może sprawić, aby wreszcie dojrzał, to
chyba tylko to. Poczuła ogromną wdzięczność dla Za-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
294
cha, ale gdy zwróciła się w jego stronę, napotkała zimne,
pozbawione wszelkich uczuć spojrzenie.
Skrzywiła się boleśnie, jak pod wpływem uderzenia.
Po paru minutach znalazła w sobie dość sił, aby wstać od
stołu. Zebranie dobiegło końca.
Nie żegnając się z nikim, skierowała się do drzwi.
- Hej, poczekaj! Dokąd tak się śpieszysz, siostrzyczko?
Beth zatrzymała się i spojrzała na Trenta. Nigdy
przedtem nie zwracał się do niej w ten sposób. Uśmiechnęła się wstrzymując łzy wzruszenia. To dobry znak, bardzo dobry znak - powtórzyła do siebie parokrotnie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
295
28
s
u
lo
Zach potarł palcami czoło. Siedział za biurkiem
i przeglądał papiery. Nie mógł uwierzyć, że dopiero teraz zapoznaje się z raportami z poprzedniego dnia. Zazwyczaj codziennie rano obchodził całą fabrykę, po
czym w biurze przeglądał sprawozdania. Dzisiaj było
inaczej.
Od przyjścia do pracy o siódmej rano nie miał jeszcze
ani chwili przerwy. Musiał przygotować się do zebrania
rady, a po zebraniu odbył rozmowę z Wade'em Griffinem, szefem lokalnego związku zawodowego. Griffin
znowu próbował przycisnąć go do muru. Zach nie miał
wyjścia, musiał przynajmniej zapoznać się z jego propozycjami.
Czytając jego memorandum Zach uśmiechnął się ironicznie. „Propozycje", dobre sobie! To było ultimatum.
Griffin widocznie uważa mnie za idiotę albo sam jest
durniem - pomyślał. Wkrótce przekona się, że nie będę
jadł mu z ręki. Zach nie miał zamiaru godzić się na wygórowane żądania związku.
Zirytowany odsunął na bok papiery. Nie mógł się skupić. Gdyby nie udany przebieg zebrania rady, poddałby
się teraz frustracji, włożył hełm i poszedł do tartaku.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
296
Ciężka fizyczna praca zawsze pomagała mu odzyskać
spokój i równowagę ducha. Kusiło go, żeby uciec z biura, ale nie mógł tego zrobić. W każdej chwili mógł się tu
pojawić Matt Thome z informacjami, które Zach polecił
mu zebrać.
Jak na zawołanie, asystent pojawił się w drzwiach.
- Chodź tutaj, i to szybko! - zawołał Zach, wstając
zza biurka. Zrzucił marynarkę, rozwiązał krawat i z ulgą
rozpiął kołnierzyk.
- Długo czekałeś? - spytał Matt.
- Nie - odrzekł Zach siadając na krześle.
- Może jesteś zajęty?
Zach spojrzał na niego z irytacją.
- Tak, jestem zajęty. Rozważam, czy wyrzucić cię na
bruk teraz, czy jeszcze chwilę poczekać.
- Zebranie poszło źle, prawda? - spytał Matt z domyślnym uśmiechem.
- Nie, wręcz przeciwnie. Beth nas poparła.
- To powinieneś się cieszyć, a nie wściekać bez powodu.
- Och, cieszę się, i to bardzo. Zresztą ani przez chwilę nie sądziłem, że Beth przyjmie ofertę Coxa. Chyba że
chciałaby zrobić mi na złość.
- Co zrobiłbyś w takiej sytuacji? - spytał Matt bawiąc się szklanką.
- To byłby dostateczny powód do morderstwa.
- Wierzę, że mówisz poważnie.
Zach nic nie odpowiedział. Matt przez chwilę patrzył
na niego dziwnym wzrokiem.
- No, cieszę się, że wszystko zakończyło się pomyślnie.
- Dziękuję - westchnął Zach.
- Coś cię męczy. O co chodzi?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
297
- Znowu mam na karku Griffina.
Matt nic nie odpowiedział. Rzucił na biurko folder z dokumentami, po czym wyciągnął się wygodnie na fotelu.
- To sukinsyn. Wkrótce Bóg wymierzy mu sprawiedliwość.
- Jeśli nie, to ja to zrobię - skrzywił się Zach.
- Masz jakiś pomysł?
- Jeszcze nie, ale coś wymyślę, bo szlag mnie trafia.
- Co ma wisieć, nie utonie - zaśmiał się Matt.
- Nie bądź tego taki pewien - odparł Zach. W promieniach słońca łysina Matta świeciła niczym żarówka.
- Do licha, jakoś to wszystko się załatwi. Czego się dowiedziałeś?
- Dałem ci wszystkie dane. Wyglądają bardzo obiecująco. Sam zobacz.
- Chcesz kawy?
- Tak, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Zach przez kilka minut studiował informacje zebrane
przez asystenta, po czym podniósł wzrok i zerknął na
niego. Matt dmuchał w filiżankę, usiłując ochłodzić kawę.
- Nie miałem pojęcia, że szkoły zużywają tyle brystolu i kolorowego papieru.
- Ja wiedziałem. Moje dzieciaki nigdy nie mają go
dość. - Matt wypił parę łyków. - Poczekaj, aż Randall
pójdzie do szkoły, to sam się przekonasz.
- Nie mogę czekać tak długo - uśmiechnął się Zach.
- Co zatem chcesz zrobić?
Zach raz jeszcze przejrzał dane.
- Musimy działać szybko. Od razu. Walczyć o nasz
udział na rynku. Nie muszę chyba ci mówić, że konkurencja z każdym dniem jest coraz ostrzejsza. Jeśli mamy
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
298
przetrwać, musimy rozszerzać asortyment produktów.
Na samym papierze gazetowym daleko nie zajedziemy.
- Tak jest, szefie! -odpowiedział Matt służbistym tonem.
- Skoro o tym mowa, zbierz również dane na temat
papieru do faksów. Instynkt mówi mi, że popyt na te maszyny będzie gwałtownie wzrastał. Musimy w porę zacząć produkcję.
- Oczywiście, jeszcze dziś się za to wezmę. Masz jeszcze coś do mnie? - Matt wstał z fotela.
- Tak - odrzekł Zach również wstając.
- Co takiego?
- Powiedz Charliemu, żeby przyszedł do mnie jutro
rano. Mam dla niego kogoś do pomocy.
- Trenta?
- Aha. Myślisz, że da sobie radę? - Zach uważnie
przyjrzał się asystentowi.
- Na pewno. - Matt podrapał się po brodzie. - Trent
potrafi być nieznośny, ale wie, co robi. Wziął to po ojcu.
Foster dobrze znał swój fach.
- Trent ma instynkt, dlatego jest jeszcze lepszy.
- Trzymajmy za niego kciuki.
Matt wyszedł. Zach siedział przez chwilę w zupełnej
ciszy i wsłuchiwał się w uderzenia własnego serca. Po
kilku minutach wstał i nalał sobie kawy.
Miał zamiar skończyć papierkową robotę, by przed
pójściem do domu móc opróżnić biurko, ale gdy znowu
wziął do ręki raporty, przekonał się, że w dalszym ciągu
nie może się skoncentrować.
Ukradkiem wyjrzał przez okno. Wypogodziło się. Popołudnie zapowiadało się wspaniale. W taką pogodę należało pożegnać szybko biuro, chwycić wałówkę, wędkę
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
299
i uciec do lasu, spędzić całe popołudnie jedząc, spacerując, łowiąc ryby i kochając się na trawie, tak jak zwykli
to robić z Beth...
Jęknął jak zranione zwierzę i zerwał się na równe nogi, wywracając filiżankę z kawą.
- Oby tak dalej, Winslow - warknął, patrząc, jak plama z kawy ogarnia kolejne dokumenty. Zamiast posprzątać, podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Nie
mógł opanować narastającego napięcia.
Beth zawsze wpędzała go w taki obłęd. Wystarczyło,
że przez jakiś czas przebywał w tym samym pokoju co
ona, i od razu tracił spokój.
Do diabła, co się ze mną dzieje?! - pomyślał gniewnie. Czego jeszcze mógł pragnąć? Robił zawsze to, na co
miał ochotę. Ożenił się ze wspaniałą kobietą, która uleczyła rany zadane mu przez Beth. Co więcej, Rachel dała
mu syna, którego kochał z całego serca.
Na czym zatem polegał jego problem? Dlaczego pozwalał, żeby Beth wywierała na niego taki wpływ?
Gdy tylko weszła do jego gabinetu, ubrana tak, jakby
zeszła ze stronic najnowszego żurnalu, Zach od razu poczuł ukłucie żalu. Patrzył na nią i czuł, że zżera go smutek.
Niczym się nie zdradził, tego był pewien. Z biegiem
lat stał się prawdziwym mistrzem w ukrywaniu swych
uczuć. Mimo to niecierpliwie czekał, aż posiedzenie dobiegnie końca. Każdy uśmiech, każdy gest, każde słowo
Beth przypominało mu o dawnych czasach.
To właśnie wspomnienia całkowicie wyprowadziły
go z równowagi. Czy już do końca życia będzie wspominał jej zapach, smak jej ust? Boże, ratuj - westchnął
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
300
w duszy. Teraz zastanawiał się tylko, co ma powiedzieć
Rachel po powrocie do domu.
- Hej, przystojniaku, masz wolną chwilę?
Rachel! Zach tak się zawstydził, że przez chwilę bał
się spojrzeć jej w oczy. W końcu odwrócił się.
- Hm, zastanówmy się. Może znalazłbym parę sekund.
Rachel zachichotała i podeszła do niego. Wyszedł jej
naprzeciw, chwycił w ramiona i mocno pocałował.
Puścił ją dopiero wtedy, gdy obojgu zabrakło tchu.
Rachel odsunęła się nieco i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Boże - westchnęła, najwyraźniej zupełnie zaskoczona pocałunkiem. - Będę musiała częściej odwiedzać
cię bez uprzedzenia.
- Mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy - odrzekł
Zach i dał jej prztyczka w nos.
- Hej, czy ty czegoś przede mną nie ukrywasz? - spytała skłaniając na bok głowę.
Zach znowu poczuł wyrzuty sumienia. Pocałował ją
raz jeszcze. Rachel zasługiwała na coś lepszego niż małżeństwo z nim.
- Gdzie jest ten prawdziwy przystojniak, mój syn?
- Bawi się z twoją przystojną sekretarką.
- Może wezmę was na lunch?
- Mnie i sekretarkę, czy mnie i Randalla?
- Uważaj, co mówisz - skarcił żonę Zach i dał jej klapsa.
- Teraz już wiem. Posiedzenie poszło po twojej
myśli.
Zacha nie opuszczało poczucie winy. Chciał jej powiedzieć, ale...
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
301
- Masz rację.
- Wiedziałam, że tak będzie.
- Chodź. - Objął ją wpół. - Weźmy Randalla i chodźmy coś zjeść. Opowiem ci wszystko podczas
lunchu.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
302
29
s
u
lo
Ruby Carrington była przystojną kobietą o wyrazistych rysach twarzy. Miała czarne, farbowane włosy i ciemnobrązowe oczy, które często spoglądały chłodno spod
zmrużonych powiek.
Beth zawsze miała wrażenie, że matka Rachel jej nie
lubi, a tylko toleruje z uwagi na pozycję rodziny Melbourne'ów. Szczerze współczuła Rachel. Pod wieloma
względami Ruby była równie wielką snobką jak Marian
Winslow, tyle że nie miała do tego żadnych podstaw.
W każdym razie nie przed małżeństwem Rachel z Zacherym. Po ślubie córki Ruby zadzierała nosa i zachowywała się tak, jakby miała święte prawo uważać się za
kogoś lepszego od przeciętnych śmiertelników.
Już w wieku osiemnastu lat Beth zrozumiała, że Ruby
marzy, aby jej córka wyszła za mąż za Zacha. Bynajmniej nie dlatego, że zależało jej na szczęściu Rachel.
Myślała tylko o swojej pozycji towarzyskiej. Rachel była dla niej wyłącznie narzędziem.
Teraz, patrząc, jak Ruby tuli w ramionach wnuka,
Beth nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ta kobieta tylko
demonstruje swoje przywiązanie do niego. Zawstydziła
się własnych myśli.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
303
Czy miała prawo ją sądzić? Jak powiada stare przysłowie „przygania motyka gracy, a sama jednacy".
Tym razem Beth ubrała się swobodnie, lecz również
zgodnie z najnowszą modą. Miała na sobie rozszerzane
dżinsy i luźny sweter z watowanymi ramionami, w uszy
wpięła długie kolczyki. Staranny strój miał poprawić jej
humor.
Choć miała wielką ochotę zobaczyć się z Rachel, obawiała się wizyty w Wimberly. Sama nie wiedziała, czy
bardziej boi się spotkania z Zachem, czy z jego ojcem.
Na myśl o kolejnej konfrontacji z Taylorem zbierało jej
się na mdłości. Wczorajsze spotkanie wystarczyło jej na
całe życie.
Poczuła ogromną ulgę, gdy w trakcie telefonicznej
rozmowy Rachel mimochodem poinformowała ją, że zarówno Zach, jak i Taylor wyjeżdżają na cały dzień poza
miasto.
Mimo to spotkanie z przyjaciółką i jej dzieckiem było
dla niej prawdziwą torturą .Wiedziała jednak, że wcześniej czy później musi do tego dojść, więc wolała już
mieć to poza sobą.
Ku zdziwieniu Beth, okazało się, że nie może porozmawiać z Rachel w cztery oczy. Wkrótce po jej
przyjeździe w Wimberly pojawiła się również matka Rachel. Siedziały razem w salonie i popijały kawę, dopóki
Randall się nie zbudził. Rachel wyjęła go z kołyski
i przyniosła do salonu. Ruby przestała uczestniczyć
w rozmowie. Po prostu kołysała dziecko w ramionach.
- No i co?
- Co takiego? - Beth przerwała rozmyślania i spojrzała na Rachel z niewinnym uśmiechem.
Rachel pokazała jej język.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
304
- Jesteś okropna.
Beth uśmiechnęła się, zrzuciła buty i podwinęła nogi
pod siebie.
- Uhm.
- Jeśli zaraz nie powiesz mi, że mój syn jest najpiękniejszym dzieckiem, jakie w życiu widziałaś, to skreślę
cię z listy przyjaciół.
- Poddaję się. - Beth uniosła do góry ręce. - Jest prawdziwym aniołkiem.
- Naprawdę?
Beth raz jeszcze spojrzała na chłopczyka, spokojnie
śpiącego w ramionach babci.
- Naprawdę.
- Jest do mnie podobny - stwierdziła Rachel z dumą.
- I to bardzo. - Beth przyjrzała się malutkiej twarzyczce. Dostrzegła podobieństwo już w pierwszej chwili,
gdy przyjaciółka weszła do salonu trzymając dziecko na
ręku i wpatrując się w jego buzię.
Nim Rachel coś odpowiedziała, Ruby wstała z sofy.
- Przykro mi porzucać tak miłe towarzystwo, ale
mam umówione spotkanie. Już jestem spóźniona.
Podała Randalla córce.
- Cieszę się, że mogłam cię znowu zobaczyć, Beth
- dodała uprzejmie. - Jak zwykle, wyglądasz doskonale.
Beth wstała, żeby się z nią pożegnać. Uśmiechnęła się
lekko. Obłuda Ruby bardziej ją bawiła, niż irytowała.
Ruby ucałowała córkę i wnuka, wzięła torebkę i skierowała się do drzwi.
- Do zobaczenia, mamo. Skontaktujemy się później
- pożegnała ją Rachel.
- Uważaj na dziecko.
- Dobrze, mamo.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
305
Gdy Ruby zamknęła za sobą drzwi, Rachel spojrzała
na Beth i przewróciła oczami.
- Ona jest przekonana, że nie potrafię zrobić tego, co
instynkt każe czynić każdej owcy.
Beth parsknęła śmiechem.
- Poczekaj, zaraz zrobię świeżą kawę.
- Pomóc ci?
- Nie, dziękuję, to tylko chwila.
Czekając na powrót przyjaciółki, Beth rozejrzała się
po pokoju. To byłby jej dom, gdyby nie rozstała się z Zachem. Zapewne urządziłaby go podobnie jak Rachel.
Zielone i brzoskwiniowe dywany dobrze pasowały do
ozdobionych białym wzorem brzoskwiniowych tapet.
Nad mannurowym kominkiem wisiał kosztowny obraz.
Beth nie miała wątpliwości, że to prezent od Taylora
i Marian.
Przez otwarte drzwi mogła dojrzeć wnętrze kuchni,
utrzymane w takiej samej tonacji jak salon. Całe mieszkanie wydawało się przytulne i eleganckie.
- Świetnie wszystko urządziłaś - pochwaliła przyjaciółkę, gdy Rachel wróciła z kuchni.
Rachel nie odpowiedziała. Walczyła z zapięciem
spodni.
- Coś się stało? - spytała z uśmiechem Beth.
- Tak, utyłam - skrzywiła się Rachel.
- Nie jesteś jeszcze tęga.
- Z pewnością nie jestem również szczupła.
- Nie, ale dużo ci brakuje do otyłości. Zresztą masz
przecież usprawiedliwienie. Niedawno urodziłaś dziecko.
- Czy zapomniałaś, że Randall ma osiem miesięcy?
Już dawno powinnam pozbyć się tego sadła.
- Jeszcze schudniesz.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
306
- Mam nadzieję, ale...
- Ale co?
- Gdy patrzę na ciebie, czuję się gruba jak beczka.
- Daj spokój, nie przesadzaj - parsknęła Beth.
- Może przesadzam - wzruszyła ramionami Rachel.
- Na szczęście Zach twierdzi, że podobam się mu taka,
jaka jestem.
- I tylko to ma znaczenie - podsumowała Beth, czując w sercu ukłucie bólu.
- Naprawdę podoba ci się mieszkanie? - Rachel
zmieniła temat.
- Już ci to powiedziałam.
- Chciałabyś zobaczyć resztę pokoi? - spytała, prowadząc Beth do kuchni.
- Później. Jeśli zaraz nie wypiję kawy, to chyba umrę.
- Chcesz coś zjeść? Jadłaś śniadanie?
- Nie, ale dziękuję - Beth uśmiechnęła się i usiadła
przy kuchennym stole. - Rano nic nie jem. Ale ty się nie
krępuj.
- Chyba żartujesz. Jadłam już wcześniej, po nakarmieniu Randalla. Skończyły się śniadania o dziesiątej.
Czasem tylko w niedzielę udaje się nam pospać dłużej.
- Nic dziwnego, skoro masz małe dziecko.
- O tak, dziecko to prawdziwa rewolucja. Od ośmiu
miesięcy w tym mieszkaniu nie ma chwili spokoju.
- Nie jestem zaskoczona - zachichotała Beth. - Jak
słyszałam, dzieci przewracają porządek dnia do góry nogami.
- Najgorszy jest Taylor.
- Taylor? - powtórzyła zdziwiona Beth.
- Tak. Codziennie rano przychodzi bawić się z Randallem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
307
Beth wyjrzała przez okno. Między gałęziami drzew
szalały wiewiórki.
- Tak bardzo lubi wnuka? To znakomicie.
- Wiem, że za nim nie przepadasz, ale dla mnie był
zawsze bardzo dobry.
Beth często zastanawiała się, co naprawdę Taylor i Marian myślą o Rachel. Podejrzewała, że zwłaszcza Marian
jest rozczarowana, iż synowa nie pochodzi z „dobrej rodziny". Marian tolerowała „biednych, białych przybłędów"
tylko wtedy, jeśli wiedzieli, gdzie ich miejsce. Święcie wierzyła w wyższość ludzi mogących zademonstrować drzewo genealogiczne sięgające wiele pokoleń wstecz.
Natomiast Taylor był zapewne tak wdzięczny Zachowi za to, iż nie ożenił się z Beth, że przyjął Rachel
z otwartymi ramionami.
- Cieszę się - powiedziała wreszcie Beth odwracając
się od okna i znowu patrząc na Rachel. - To świetnie, że
masz dobre układy z teściami.
- Matka też ma bzika - dodała Rachel, nalewając kawę. Podała kubek Beth i usiadła naprzeciw niej. - Jeśli
nie przychodzi, to musi przynajmniej zadzwonić.
- To chyba zrozumiałe.
- Ma bzika nie tylko na punkcie Randalla. Zach również jest jej ulubieńcem.
- To wspaniale!
- To też cię nie zaskakuje, prawda? - Rachel spojrzała z ukosa na przyjaciółkę.
- Nie.
- Matka nigdy nie ukrywała, że bardzo chce, abym
została panią Winslow - westchnęła Rachel.
- Wiem. - Beth zacisnęła palce na kubku.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
308
- Słuchaj, Beth - zaczęła Rachel patrząc na nią z zakłopotaniem.
- Wszystko w porządku, Rach. Naprawdę. - Beth
wyciągnęła rękę i uścisnęła jej ramię.
- Czy na pewno?
- Przestań -jęknęła Beth. - Myślałam, że to już ustaliłyśmy.
- Przepraszam, nie chciałam otwierać starych ran.
- Och, nie o to chodzi. Po prostu nie ma sensu wywlekać tego wszystkiego raz jeszcze.
Rachel pochyliła głowę i spojrzała na nią uważnie.
- Czy mogę cię o coś spytać?
- Dobrze - zgodziła się niechętnie Beth.
- Dlaczego nie wyszłaś za Zacha?
- Rachel!
- Dobrze, dobrze. Proszę, tym razem odpowiedz mi
na to pytanie.
- Przecież wiesz, dlaczego - odrzekła Beth, maskując uśmiechem strach.
- Pamiętam, co mi wtedy powiedziałaś, ale... nie
mogę znieść myśli, że jesteś nieszczęśliwa, ponieważ
ja... - nie mogła dalej mówić, dławiło ją wzruszenie.
- Cicho, nie mów tak - błagała Beth. - Nie możesz
tak myśleć. To ja podjęłam decyzję o zerwaniu z Zachem, i to bardzo dawno temu. To już należy do przeszłości - skłamała gładko. - Powinnaś myśleć tylko
o tym, że jesteś szczęśliwa z Zachem i że macie wspaniałego synka.
- Och, Beth, tak cię kocham - rozpłakała się Rachel.
- Ja też cię kocham. - Beth również poczuła łzy na
policzkach. - No widzisz, do czego doprowadziłaś?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
309
- Wszystko jak dawniej - zachichotała Rachel. Kiedyś potrafiłyśmy płakać z powodu byle głupstwa.
- Tak, ale wtedy wszystko wyglądało inaczej - westchnęła Beth. Na szczęście skończyły rozmowę na niebezpieczny temat.
- Powiedz mi, co u ciebie? Czy zdarzyło się coś nadzwyczajnego?
- Chcesz wiedzieć, czy się w kimś zakochałam?
- Oczywiście, ty wariatko.
- Pojawił się pewien mężczyzna.
- No i co?
- Powiedziałam mu, żeby nie tracił czasu.
- Czasami mam ochotę cię udusić.
- Wiem, jestem beznadziejna - odrzekła z uśmiechem Beth.
- Musisz naprawdę kochać swoją pracę.
- To prawda. Każdydzień to nowe wyzwanie. Czasami mam wrażenie, że jestem na nogach przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- I tak chyba jest - stwierdziła Rachel. - Jesteś chuda jak szczapa. Nie wiesz, że w życiu liczy się nie tylko
praca?
- W moim jest inaczej.
- A co z Cottonwood?
- A co ma być? - żywo spytała Beth.
- Wciąż jeszcze chcesz je odzyskać?
- Bardziej niż kiedykolwiek - zapewniła Beth.
- No cóż - zaczęła Rachel, ale w tym momencie zadzwonił telefon. - Zaraz wracam. To pewnie pomyłka.
Beth uśmiechnęła się i odwróciła głowę. Usiłowała
nie podsłuchiwać, ale w pewnym momencie dotarły do
niej słowa przyjaciółki.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
310
- Koniecznie dziś po południu? A jutro rano nie wystarczy?
Przez minutę lub dwie stała ze słuchawką przy uchu.
Zwiesiła ramiona.
- Dobrze, rozumiem. Przyjadę.
Odłożyła słuchawkę i spojrzała na Beth. Wydawała
się zmartwiona i zakłopotana.
- Co się stało, Rachel?
- Mówiąc krótko, to mój lekarz koniecznie chce ze
mną dzisiaj porozmawiać. Twierdzi, że musi mi pokazać
wyniki badań. Mam przyjechać na wpół do trzeciej.
- Jesteś chora? - spytała niespokojnie Beth.
- Chyba nic mi nie jest. Od porodu trochę krwawię
i doktor Faircloth postanowił zrobić szczegółowe badania.
- Jestem pewna, że to nic poważnego, ale musisz koniecznie z nim porozmawiać.
- A co będzie z tobą? - Kąciki ust Rachel wygięły się
ku dołowi. - Nie chcę skracać naszego spotkania.
- A może ja popilnuję przez ten czas Randalla? Pojedziesz i wrócisz, a potem razem zjemy obiad.
- Nie masz nic przeciwko temu? - Rachel rozchmurzyła się.
- Bardzo chętnie zostanę z Randallem.
- Dobra, a teraz chodźmy do parku. On uwielbia
przyglądać się wiewiórkom i ptakom.
- Doskonale.
Przedpołudnie zeszło im bardzo szybko. Beth nie
mogła sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni tak się
bawiła. Randall był po prostu zachwycający: bez przerwy śmiał się i gaworzył. Beth zakochała się w nim po
uszy. Gdy zasnął, opowiedziała przyjaciółce o swoich
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
311
interesach. Rachel chciała koniecznie poznać wszystkie
szczegóły. Wracając do domu zatrzymały się na chwilę,
żeby Beth mogła wpaść do ojca.
Gdy wróciły do Wimberly, obie czuły przyjemne
zmęczenie.
- Może ty też się zdrzemniesz? - zaproponowała Rachel przed wyjściem do lekarza.
- Niewykluczone. - Beth uścisnęła ją na pożegnanie.
- Nie boisz się zostać z nim sama? Co zrobisz, jak się
na ciebie zsiusia?
- Chyba się nie rozpuszczę. No, idź już i nie martw
się o nic. Poradzę sobie. Jakby co, zawsze mogę zawołać
Marian.
- Nie, nie możesz. Marian poszła na jakieś spotkanie
w klubie.
- To zadzwonię do twojej matki. Nie martw się,
wszystko będzie dobrze.
Po wyjściu Rachel Beth przez jakiś czas chodziła bez
celu po mieszkaniu, po czym zdecydowała się posłuchać
rady przyjaciółki. Położyła się na sofie w salonie, ale nie
mogła zasnąć. Zbyt była przejęta rolą opiekunki. Prócz
tego, choć Rachel starała się pomniejszyć znaczenie pilnej wizyty u lekarza, Beth nie miała wątpliwości, że chodzi o coś poważnego.
Doszła również do wniosku, że czuje się wyjątkowo
niezręcznie będąc sama w Wimberly. A co będzie, jeśli
Zach nieoczekiwanie wróci wcześniej do domu? Lub, co
gorsza, nagle pojawi się Taylor?
Beth zerwała się z łóżka. Postanowiła, że nie pozwoli,
aby ponure myśli zepsuły jej tak wspaniały dzień. Lepiej
sprawdzi, czy Randall dobrze śpi. Od wyjścia Rachel była już u niego z tuzin razy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
312
Stanęła nad kołyską. Randall spał na brzuszku, twarzą
do ściany.
- Jesteś zupełnie niezwykły, Randall Zachery Winslow - szepnęła. - Czy wiesz o tym?
Pomyślała, że Randall jest aż nazbyt piękny, nazbyt
urzekający. Miał idealnie ukształtowaną głowę, malutkie
uszy i piękną, brzoskwiniową cerę.
Beth poczuła w oczach łzy. Uniosła głowę i zmrużyła
oczy. Wargi jej drżały. Spojrzała ponownie na dziecko.
- Powinieneś być mój - szepnęła.
Przełknęła głośno ślinę i sięgnęła po chusteczkę. Wytarła oczy. Pochyliła się nad kołyską, chcąc dotknąć palcami główki Randalla.
Nagle znieruchomiała.
- Boże, co się stało? Randall!!
Ból wykrzywił delikatne rysy dziecka. Randall się
dławił.
Przerażona Beth chwyciła go na ręce i delikatnie potrząsnęła. Nic nie pomogło. Randall wciąż desperacko
próbował złapać oddech.
Boże, co mam zrobić? - myślała przerażona. - Co robić?!
Zdrowy rozsądek pomógł jej podjąć decyzję.
- Boże, pomóż! -jęknęła, po czym przechyliła Randalla głową w dół i kilka, razy klepnęła po plecach. To
również nic nie pomogło.
Wsunęła palec w usta dziecka. Chciała sprawdzić,
czy nic nie przeszkadza mu zaczerpnąć powietrza. Przekonała się, że to odchylony do tyłu języczek uniemożliwia Randallowi oddychanie.
Przycisnęła palcem język.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
313
- Randall, proszę! Proszę, zacznij oddychać! - szeptała w panice.
Pomogło! Randall zakasłał i zaczął oddychać spokojnie.
- Dzięki Bogu - westchnęła. Przytuliła chłopca do
siebie. Kiedy poczuła przez ubranie delikatne uderzenia
jego serca, w oczach zabłysły jej łzy radości i ulgi.
Randall zapłakał. Dopiero teraz Beth zdała sobie sprawę, jak mocno przycisnęła go do siebie.
- No dobra, młody człowieku, wracaj do kołyski powiedziała, starając się opanować drżenie głosu.
Przewinęła go i położyła spać, ciągle jednak kręciła
się niespokojnie w pobliżu. Nie mogła przyjść do siebie.
Co się właściwie stało? Dlaczego? Czy takie incydenty
zdarzały się już w przeszłości? Jeśli tak, to dlaczego Rachel jej nie uprzedziła? Czy powinna zadzwonić po pogotowie?
Nie wiedziała, co robić. Przez pół godziny stała jak
zaklęta przy kołysce, wpatrując się w najmniejszy ruch
dziecka i nadsłuchując każdego oddechu i sapnięcia.
Randall oddychał równo i spokojnie. W końcu Beth postanowiła zostawić go na chwilę i napić się kawy.
Poszła do kuchni. W zupełnej ciszy słyszała tylko niespokojne uderzenia własnego serca. Nalała sobie kubek
kawy, oparła się o kredens i szybko wypiła parę łyków.
Od razu poczuła się lepiej.
- Co za dziwaczny wypadek. Niewiele brakowało.
No, ale jakoś sobie poradziłam - powiedziała do siebie
z satysfakcją.
Nie pora jeszcze na zachwyty nad sobą - skarciła się
zaraz. Powinna jak najszybciej wrócić do dziecka. Posta-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
314
nowiła, że aż do powrotu Rachel nie zostawi go samego
ani na chwilę.
Zatrzymała się na progu pokoju dziecinnego i znów
westchnęła z podziwu nad jego urodą. Podeszła do kołyski i pochyliła się nad nim.
- Dobrze śpisz, kochanie? - spytała pieszczotliwie.
W tym momencie zauważyła, że dzieje się coś niedobrego. Randall znowu zsiniał.
- Nie! Nie! - krzyknęła z przerażeniem. - Oddychaj!
Szybko wsunęła palec w usta dziecka i przycisnęła język. Tym razem to nie poskutkowało. Gorączkowo rozejrzała się wokół szukając telefonu. Oczywiście w pokoju dziecinnym nie było aparatu. Trzymając małego
w ramionach pobiegła do salonu. Tam znalazła telefon,
ale nie mogła wykręcić numeru. Palce miała jak z drewna.
- Pomocy! - krzyknęła Beth, z trudem łapiąc oddech.
Wreszcie zdołała dodzwonić się na pogotowie. Dyżurny szybko wytłumaczył jej, jak powinna zrobić sztuczne oddychanie i masaż serca. Zapewnił ją, że karetka
już jedzie do Wimberly.
- Proszę, pośpieszcie się! - jęknęła i rzuciła słuchawkę na widełki.
Położyła Randalla na plecach i zaczęła rytmicznie
uciskać jego pierś, bojąc się, że połamie mu żebra. Wydawał się kruchy jak lalka z porcelany.
- Randall, proszę, zacznij oddychać.
Ani na chwilę nie przerwała masażu. Delikatne ciało
dziecka uginało się pod jej palcami.
Siedziała jak otumaniona, niczego nie słysząc i nie
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
315
widząc. Szlochała i szeptała słowa kołysanki, próbując
go ocucić.
Nie podniosła głowy nawet wtedy, gdy pojawiło się
pogotowie. Zupełnie nie wiedziała, co się wokół niej
dzieje.
- Czy pani dobrze się czuje, pani Melbourne? - spytał ją jeden z sanitariuszy.
Nic mu nie odpowiedziała. Usiadła na podłodze
i drżąc zasłoniła głowę ramionami.
Całkowicie straciła poczucie czasu. Nie miała pojęcia, ile upłynęło od przybycia pogotowia. Może minuta,
może pół godziny. Spojrzała na zegarek, ale nie potrafiła
odczytać godziny.
Ktoś dotknął jej ramienia.
- Proszę pani?
Beth spojrzała z przerażeniem na lekarza.
- Czy Randall już dobrze się czuje?
- Bardzo mi przykro, ale nie.
- Ale wszystko będzie w porządku, prawda?
- Przykro mi, proszę pani. Dziecko nie żyje.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
316
30
s
u
lo
Kwiaty całkowicie zakryły niewielki grób. Na ich
płatkach osiadły niewielkie krople deszczu, dzięki czemu wydawały się jeszcze piękniejsze niż zwykle.
Nic z tego nie docierało do świadomości Beth. Nawet
nie zauważyła, że przemokła do suchej nitki. Pamiętała
tylko, że poprzedniego dnia Randall Zachery Winslow
został pochowany.
To ona ponosiła odpowiedzialność za jego śmierć.
Beth miała wrażenie, że jej ciało zaraz rozpadnie się
na kawałki. Z trudem trzymała się na nogach, nie mogła
opanować chaosu myśli.
- Och, Randall - szepnęła. - Wybacz mi, proszę.
Uklękła na mokrej trawie. Zwiesiła ramiona. Długo
płakała. Łzy płynęły prosto z jej serca.
Miała ochotę wsiąść do samochodu, rozpędzić się
i zniknąć z tego świata. Niestety, tego nie mogła zrobić.
Pozostało jej tylko powrócić do Natchitoches, gdzie
przynajmniej nie będzie musiała znosić współczujących
i ciekawskich spojrzeń znajomych.
Co więcej, tam nie grozi jej ponowne spotkanie z Zachem i Rachel. Wątpiła, czy kiedykolwiek jeszcze będzie w stanie spojrzeć im w oczy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
317
Gdy lekarz powiedział jej o śmierci Randalla, Beth
miała wrażenie, że oszaleje. Pamiętała tylko, że krzyczała z przerażenia na całe gardło. Po chwili usiadła na kanapie i tkwiła tak nieruchomo, niczym katatonik.
- To nie pani wina - zapewnił ją doktor. Beth nawet się
nie poruszyła. Patrzyła na niego nie widzącymi oczami,
- Pani Melbourne, nazywam się McKee, jestem lekarzem. Czy pani mnie słyszy? Czy pani mnie zrozumiała?
W tym momencie do pokoju wpadła Rachel.
- Beth! - krzyknęła, gorączkowo rozglądając się wokół. - Gdzie jest Randall? Gdzie jest moje dziecko?!
Beth z trudem wstała z kanapy. Podeszła do przyjaciółki.
- Och, Rachel... - Nic więcej nie zdołała wykrztusić.
Rachel minęła ją i pobiegła w stronę sypialni. Lekarz zatrzymał ją w połowie drogi.
- Pani Winslow, proszę poczekać. Chciałbym z panią
porozmawiać.
- Nie! - Rachel oswobodziła się z uścisku. - Gdzie
jest moje dziecko?! Coście z nim zrobili?!
- Bardzo mi przykro, pani Winslow, ale pani dziecko
nie żyje.
Rachel zacisnęła uszy dłońmi i cofnęła się o krok.
- Nie! - krzyknęła. - To kłamstwo!
- Pani Winslow... Bardzo panią proszę... - zaczął
doktor McKee. W tym momencie drzwi otworzyły się
ponownie i wszedł Zach. Był wyraźnie zaniepokojony.
- Zach, och, Zach! - Rachel podbiegła do niego. Nasze dziecko... Randall nie żyje!
- Co?! - Zach zachwiał się jak pod uderzeniem siekiery.
Beth drżała. Sparaliżował ją smutek i poczucie winy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
318
- Randall nie żyje, nie żyje - szlochała Rachel, bijąc
pięściami w pierś męża.
Beth stała nieruchomo. Pochyliła głowę i skrzyżowała ramiona. Po jej policzkach spływały łzy.
Podeszła do Zacha, próbując go jakoś pocieszyć. Na
widok przyjaciółki Rachel zaczęła krzyczeć:
- Nie waż się mnie dotykać! To twoja wina! To przez
ciebie Randall nie żyje!
Zach pobladł i z przerażeniem spojrzał na Beth. Rachel jęknęła i opadła bezwładnie w jego ramiona.
- Doktorze! - krzyknął.
Przy pomocy lekarza i sanitariusza położył żonę na
sofie.
- Czy coś się jej stało? - spytał niespokojnie.
- Wszystko będzie w porządku - uspokoił go doktor
McKee. - Pana żona po prostu zemdlała. Gdy się zbudzi,
dam jej coś na uspokojenie. Pójdzie spać.
- Panie doktorze, czy to prawda, że mój syn...? spytał Zach głuchym głosem.
Beth starała się opanować, ale na próżno. Czuła się jak
zwierzę w potrzasku. Im bardziej próbowała się wyzwolić, tym silniej zaciskała się siatka.
- Bardzo mi przykro - odrzekł lekarz. - To prawda.
Zach przygryzł dolną wargę tak mocno, że zaczęła
krwawić. Wyglądał, jakby dopiero co wrócił z piekła.
Beth odwróciła wzrok. Nie mogła znieść jego cierpienia.
Doktor poklepał Zacha po ramieniu i wrócił do pacjentki.
Zach podszedł do Beth i chwycił ją za ramiona.
- Boże, Beth - szepnął ochryple. - Co się stało?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
319
Beth chciała mu odpowiedzieć, ale nie mogła wykrztusić słowa. Patrzyła na niego w milczeniu.
Zach mocno nią potrząsnął.
- Do diabła, Beth, powiedz mi, co się stało?
Beth wciąż milczała. Zach wstrząsnął nią znowu, tak
mocno, że głowa dziewczyny kiwała się bezwładnie,
a włosy opadły jej na twarz.
- Możesz mnie nawet zabić. Zasłużyłam na to.
Puścił ją tak gwałtownie, że Beth straciła równowagę
i zatoczyła się. Niewiele brakowało, a upadłaby.
- Beth!
Musiała mu coś odpowiedzieć.
- Zostałam z Randallem... - zaczęła. Z trudem znajdowała słowa. - Rachel pojechała do lekarza. Co chwila
sprawdzałam, co się z nim dzieje. Ostatnim razem zauważyłam, że wygląda dziwnie... Zsiniał i przestał oddychać. Zadzwoniłam po pogotowie, ale było już za
późno.
Ostatnie słowa wymówiła tak cicho, że trudno ją było
zrozumieć.
- Czy można było coś zrobić? - Zach zwrócił się do
lekarza.
- Prawdopodobnie nie - odrzekł doktor McKee. Później dowiemy się na pewno. Wstępne badania sugerują, że to kolejny przypadek nagłej śmierci dziecięcej.
- O Boże -jęknął Zach.-Ale dlaczego?
- Niestety, nie znamy odpowiedzi na to pytanie. To
tajemnicza choroba, która co roku zabija wiele tysięcy
pozornie idealnie zdrowych dzieci.
- Nie mogę w to uwierzyć - powiedział Zach ochrypłym głosem.
- Pani Melbourne zrobiła wszystko, co leżało w jej
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
320
mocy - stwierdził z naciskiem lekarz. - Usiłowała uratować pańskie dziecko, ale nic nie można było pomóc.
Zach stał nieruchomo, jak skamieniały.
- Chciałbym zobaczyć... mojego syna.
Beth odprowadziła go wzrokiem do sypialni. Zach zamknął za sobą drzwi. Mimo to wszyscy usłyszeli jego
szloch.
Tego było dla niej już za dużo. Nogi się pod nią ugięły; gdyby nie szybka reakcja sanitariusza, upadłaby na
podłogę.
Posadzono ją w najbliższym fotelu.
- Już mi lepiej - wymamrotała po chwili. - Myślę, że
powinnam teraz pojechać do domu.
- Pani Melbourne - powiedział doktor McKee w takim stanie nie może pani prowadzić. Odwieziemy
panią karetką.
- Nie, pojadę sama. - Beth pokręciła głową. - Jeszcze tylko chwilę odpocznę.
Doktor McKee chciał zaprotestować, ale widział, że
to daremne.
- Kiedy już będzie pani w domu, proszę to wziąć. Włożył jej do ręki niewielką fiolkę. - Gdyby potrzebowała
pani pomocy, proszę zadzwonić do mnie do szpitala.
Co działo się dalej, Beth właściwie nie pamiętała. Jakimś cudem dotarła do domu. Grace próbowała ją pocieszyć i uspokoić, ale na nic zdały się jej wysiłki.
Długo nie mogła wyjść ze stanu całkowitego oszołomienia i otępienia. Dzięki temu przetrwała jakoś nabożeństwo żałobne, choć każde słowo pastora budziło
w niej na nowo poczucie winy. Najgorszy był pogrzeb.
Tego dnia słońce prażyło bezlitośnie.
Na cmentarzu pojawili się liczni obywatele Shawnee.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
321
Śmierć potomka jednej z najbogatszych i najbardziej
znanych rodzin była prawdziwą sensacją i okazją do rozlicznych plotek i spekulacji. Wszyscy pamiętali o dawnym związku Beth i Zacha, co tylko dodawało pikanterii
całej sprawie. Na razie jeszcze plotkarze wymieniali
uwagi dyskretnie i spokojnie, ale Beth nie miała najmniejszych złudzeń, że wkrótce całe miasto będzie aż
huczeć od najbardziej nieprawdopodobnych wymysłów.
Nic na to nie mogła poradzić. Pozostało jej tylko ukryć
twarz za okularami przeciwsłonecznymi i zachować kamienne milczenie.
Kątem oka dostrzegła Zacha i Rachel. Zach panował
nad sobą, ale Rachel nie mogła powstrzymać łkania.
Obok nich stali Marian i Taylor, którzy -jak już zdążyła
się dowiedzieć - winili ją za śmierć Randalla. Szczególnie Taylor. Beth nie zamieniła z nim ani słowa, ale zauważyła jadowite spojrzenie, jakim ją obrzucił. Niewiele
ją to obchodziło, natomiast bolała ją myśl, że Rachel podziela opinię teściów.
Po pogrzebie, gdy wraz z Babcią wracała do samochodu, usłyszała, że ktoś ją woła.
- Beth?
Stanęła i powoli obróciła się w stronę Zacha i Rachel.
Na ich twarzach zauważyła ślady łez.
Babcia dotknęła jej ramienia.
- Poczekam na ciebie w samochodzie, kochanie.
Rachel puściła rękę Zacha i wyciągnęła ramiona do
Beth.
- Bardzo mi przykro, Beth - szepnęła. - Wcale cię
nie winię. Nie chciałam tego powiedzieć. Wiem, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Proszę, przebacz mi.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
322
- Och, Rach - załkała Beth i rzuciła się w jej ramiona. - Oddałabym własne życie, byleby tylko Randall żył.
- Wiem, wiem - odpowiedziała Rachel i cofnęła się
o krok. - Uważaj na siebie - dodała i ujęła Zacha za ramię.
W nocy po pogrzebie Beth przez cały czas rozmyślała
nad zachowaniem Zacha. Nie powiedział do niej ani słowa, tylko patrzył na nią pustymi oczami.
s
u
lo
Beth wstała z klęczek. Z trudem utrzymywała się na
nogach. Nie miała sił i ochoty, żeby ruszyć się z miejsca.
Nie miała sił, żeby dalej żyć. To było zbyt bolesne.
Cztery dni temu Randall jeszcze żył.
Teraz już go nie było.
Pochyliła się nad grobem i położyła na nim jedną długą, czerwoną różę.
a
d
n
a
c
s
- Taylor, jak długo jeszcze zamierzasz topić w butelce swoje smutki?
- Tak długo, jak długo będę chciał, kobieto - odparł
z wściekłością. Oskarżycielski ton Marian doprowadzał
go do szału. - Teraz idź do diabła i daj mi spokój!
- Nie, nie dam ci spokoju - parsknęła. Podeszła do
niego i zabrała butelkę. - Spójrz tylko na siebie. Wyglądasz obrzydliwie. Brudne włosy i poplamione łachy. Boże, ty śmierdzisz!
Taylor zerwał się na nogi i zamierzył się na żonę.
- Proszę bardzo, możesz mnie uderzyć. Ciekawe, czy
dzięki temu poczujesz się mężczyzną - rzuciła pogardliwie.
Patrzyli na siebie z wściekłością, ciężko dysząc.
Taylor opuścił pięść.
janes+a43
323
- Zjeżdżaj mi z oczu!
Marian nie ruszyła się z miejsca.
- Randall zmarł już sześć miesięcy temu. Musisz
w końcu pogodzić się z tym faktem.
- Kto tak powiedział?
- Czy kochasz Zacha? - spytała Marian oddychając
głęboko.
- Co ma piernik do wiatraka?
- Ty idioto! Ma, i to bardzo dużo. Zach potrzebuje
teraz twojego wsparcia. Rachel również.
- Jak zwykle mówisz bzdury - odparł Taylor. - Zach
nie pozwoli, abym się do niego zbliżył i w żadnym wypadku nie zgodzi się rozmawiać ze mną o Randallu.
- To dlatego, że ilekroć próbujesz, zawsze jesteś
wstawiony.
- Nic nie rozumiesz. Nie kochałaś tego dziecka tak
jak ja.
- Jak możesz tak myśleć?! - żachnęła się Marian. Nie tylko myśleć, ale i mówić! Kochałam Randalla nie
mniej niż ty. To był także mój wnuk. Ale kocham również Zacha, a on i Rachel teraz nas potrzebują. Ciebie
też, do diabła!
Taylor zwalił się na łóżko. Spojrzał na żonę przekrwionymi oczami.
- Dlaczego Rachel zostawiła Randalla z tą...?
- Rozmawialiśmy o tym setki razy, Taylor. Daj spokój. Choć raz zrób to, co powinieneś. Przestań pić i pomóż Zachowi.
- Najpierw ta dziwka musi mi zapłacić. Zabiła mojego wnuka!
- Och, Taylor, jaki z ciebie idiota. - Marian pokręciła
głową ze smutkiem. - To nie jej wina.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
324
- Możesz tak uważać - wymamrotał Taylor. - Ja
mam na ten temat inne zdanie. Nie spocznę, dopóki jej
nie odpłacę.
- Na twoim miejscu byłabym ostrożniejsza. Pewnego dnia zadrzesz z nieodpowiednią osobą i dostaniesz to,
na co zasługujesz.
Marian wyszła z sypialni i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Taylor skrzywił się i potarł ręką czoło. Bolała go głowa. Niech ją diabli. Nic go nie obchodziły groźby żony.
Dotychczas zawsze potrafił sobie poradzić ze wszystkimi problemami. Poradzi sobie i teraz.
Nie miał zamiaru rezygnować z zemsty. Nienawidził
tej dziwki, Beth Melbourne. Musiał jednak przyznać
Marian rację. W przyszłości powinien zachować większą ostrożność. Jeśli chciał odpłacić Beth za śmierć
Randalla, to musi nauczyć się panować nad gotującą się
w nim wściekłością, jaką budziło jej spojrzenie. Patrzyła
na niego jak na jakiegoś robaka. Za to również powinien
ją ukarać.
Uśmiechnął się do siebie. Dziesięć lat temu pokazał
jej, kto jest lepszy. Nie ma najmniejszego powodu, aby
nie udzielić jej takiej samej lekcji ponownie. Jeśli poczeka na właściwy moment, to jeszcze jej pokaże. Miał
w ręku asa atutowego. Kiedy nadarzy się okazja, z pewnością go wykorzysta.
Tymczasem potrzebował czegoś, co pomogłoby mu
znieść ból, zapomnieć o cierpieniu. Nie musiał długo
myśleć, dobrze wiedział, co mu pomoże. Carolyn. Wstał
i chwiejąc się na nogach poszedł w kierunku drzwi. Gdy
szedł z nią do łóżka, zawsze zapominał o całym świecie.
Przynajmniej na jakiś czas.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
325
31
s
u
lo
Zach trafił siekierą dokładnie tam, gdzie celował.
W popołudniowej ciszy rozległ się głośny trzask pękającego drewna. Ponownie uniósł siekierę.
Dawno już zrzucił koszulę. Po twarzy i ramionach
spływał mu pot. Był zupełnie mokry.
Powinien był być w pracy, gdzie czekało na niego
biurko zawalone papierami. Ostatnio jednak pracował
tak wiele, że miał wyrzuty sumienia, iż zaniedbuje Rachel.
Wytarł pot z twarzy. Musiał odpocząć, złapać oddech.
Spojrzał na pasące się niedaleko konie i uśmiechnął się
z zadowoleniem.
Gdy nie mógł już znieść bólu i żalu, zwykle chwytał
siekierę i biegł do lasu rąbać drewno na opał. Od chwili,
gdy urósł na tyle, że mógł już udźwignąć topór, zbieranie
drewna należało do jego obowiązków.
Bieganie, jazda konna i rąbanie drewna stanowiły elementy jego terapii. Od śmierci Randalla poświęcał tym
czynnościom znacznie więcej czasu, ku wyraźnemu niezadowoleniu Rachel.
Ostatnio Rachel nie aprobowała niczego, co robił.
Zach ciężko westchnął. Nawet jeśli bardzo się starał, ni-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
326
gdy nie mógł jej zadowolić. Nie winił jej za to, gdyż wiedział, że on sam też nie jest łatwym partnerem.
Oboje cierpieli z powodu śmierci dziecka, ale nie
umieli sobie wzajemnie pomóc. Zach nie potrafił mówić
o swoim smutku i cierpieniu. Zamknął się w sobie. Ilekroć nie mógł dłużej wytrzymać, szukał zapomnienia
w wysiłku fizycznym. Mimo to wciąż czuł, że jakiś ciężar nieustannie przygniata mu serce, dwadzieścia cztery
godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
Rachel niemal nie wychodziła z domu i z nikim się
nie widywała. Kiedy nie płakała, błagała Zacha o dziecko, chciała, aby zgodził się na adopcję. Komplikacje wywołane pierwszym porodem uniemożliwiły jej powtórne
zajście w ciążę, co tylko pogarszało sytuację.
Zach nie mógł sobie nawet wyobrazić, że w ich domu
pojawi się jakieś nowe dziecko, ale wolał jej tego nie mówić. Tęsknota za Randallem systematycznie niszczyła
Rachel. To Zach był w stanie zrozumieć. Nawet teraz, po
upływie dziewięciu miesięcy, wciąż nie mógł do końca
uwierzyć, że nigdy nie zobaczy synka. Czy mógł szukać
jego następcy?
Gwałtownie przełknął ślinę. Coś dławiło go w gardle.
Od miesiąca nieustannie omawiali problem dziecka.
Nie mogli dojść do porozumienia i Zach obawiał się, że
nigdy nie dojdą. Te kłótnie tylko pogłębiały dzielącą ich
przepaść.
- Chryste, przestań o tym myśleć! - sapnął ze złością
Zach. Przecież przyszedł tutaj po to, żeby się rozluźnić,
a nie rozdrapywać bolesne rany. Huknął siekierą w następny kloc.
- Boże, jak ty maltretujesz ten pień!
Zach opuścił siekierę i obrócił się na pięcie. W bez-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
327
piecznej odległości od niego stała Rachel. Ręce wsadziła
w kieszenie dżinsów. Wygląda okropnie - pomyślał
Zach i coś ścisnęło go w gardle. Włosy Rachel, choć
świeżo umyte, nawet w słonecznym świetle wydawały
się zupełnie matowe. Z jej oczu zniknęły dawne iskierki,
a niegdyś oliwkowa cera nabrała zupełnie szarej barwy.
Miała zapadnięte policzki. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że cierpi. Niestety, Zach nie był w stanie jej pomóc.
A może nie miał racji odmawiając jej dziecka?
- Dzwonił Trent - powiedziała, zasłaniając dłonią
oczy.
Zach zaklął pod nosem.
- Nie muszę nawet pytać, czego chciał.
- Sądzę, że możesz się domyślić - zauważyła sarkastycznie Rachel.
- „Fabryka to moja praca, Rachel - przypomniał jej
Zach, starając się zachować cierpliwość.
- Nie, to nie jest twoja praca - wybuchnęła nieoczekiwanie. - To twoja obsesja.
- Nie zaczynaj znowu, Rachel. Nie wszczynaj awantury. Nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać. - Zach
z trudem panował nad sobą.
- Nigdy nie masz ochoty - odrzekła chłodno. - Nic
dziwnego, że nie chcesz dziecka. Mogłoby zająć twój
cenny czas i oderwać cię od fabryki.
- Dobrze wiesz, że to cios poniżej pasa!
- Och, Zach, bardzo cię przepraszam. - Rachel zrezygnowała z walki. - Uwierz mi, naprawdę nie przyszłam tutaj, aby się z tobą kłócić. Po prostu, gdy jesteśmy razem, tak jakoś wychodzi...
Otarła dłonią łzy.
- Rach, nie płacz - poprosił bezradnie Zach.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
328
Kolejna łza spłynęła po jej policzku.
Klnąc pod nosem rzucił siekierę i wziął ją w ramiona. Rachel przytuliła się do niego i skryła twarz na jego
piersi.
Czuł, jak cała drży. Spojrzał w niebo. Wiedział, że to,
co zaraz powie, może być największym błędem jegb życia, ale nie miał wyboru. Musiał to zrobić, aby jakoś żyć
dalej.
- Rach - szepnął ochryple. - Jeśli chcesz mieć dziecko, nie będę się sprzeciwiał.
Rachel przestała płakać, znieruchomiała, nawet przestała oddychać. Po chwili odsunęła się trochę, spojrzała
mu w oczy i zarzuciła ręce na jego ramiona.
- Och, Zach, kochanie! Nie będziesz tego żałować,
obiecuję.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Pozornie w życiu Beth nic się nie zmieniło, ale dla
niej wszystko wyglądało inaczej.
W dalszym ciągu codziennie rano wstawała z łóżka,
brała prysznic, piła kawę i jechała do sklepu - albo
w Natchitoches, albo w innym mieście. Jednak wykonanie każdej, nawet najprostszej czynności kosztowało ją
teraz wiele wysiłku. Praca straciła cały urok. Wszystko,
co robiła, robiła siłą przyzwyczajenia.
Śmierć Randalla była dla niej prawdziwym szokiem.
Początkowo nie zdawała sobie z tego do końca sprawy.
Po prostu czuła ogromną pustkę. Jedyne żywsze uczucia,
na jakie było ją stać, to żal i poczucie winy.
Choć rozsądek podpowiadał jej, że w żaden sposób
nie jest winna śmierci dziecka, nie potrafiła w to uwierzyć. Nie mogła przestać obwiniać się o dopuszczenie do
tej tragedii.
janes+a43
329
Przyjaciele starali się jej pomóc. Michael, Tracy, nawet niektóre klientki, wszyscy usiłowali wyrwać ją z depresji. Niewiele to pomagało.
Nawet słowa, jakie Rachel wypowiedziała na cmentarzu, nie zdołały ukoić jej wyrzutów sumienia.
Po śmierci Randalla dwukrotnie spotkała się z przyjaciółką. Za każdym razem ściskały się i całowały, po
czym wspominały Randalla i długo płakały. Te wizyty
jednocześnie cieszyły i martwiły Beth. Z jednej strony,
cieszyła się z każdego spotkania z Rachel, z drugiej natomiast, jej wygląd szczerze ją niepokoił. Zacha nie widziała ani razu. Tęskniła do jego widoku, ale dobrze wiedziała, co on o niej myśli, i wolała trzymać się z daleka.
- Beth, jesteś zajęta?
Uniosła głowę. W drzwiach pojawiła się Tracy.
- Powinnam być, ale niestety nie jestem. O co chodzi?
- Nic ważnego. Po prostu dziewczyny chciałyby ci
pokazać nową wystawę.
Beth wstała zza biurka.
- Jeśli jeszcze schudniesz - zauważyła Tracy - będziesz mogła wynajmować się do roli ducha.
- Dziękuję za szczerość.
- No cóż, to prawda. Przejrzyj się w lustrze. Od paru
miesięcy prawie nic nie jesz. Jeśli te cienie pod oczami
jeszcze trochę ściemnieją, to zamiast makijażu będziesz
musiała nosić maskę z gipsu.
Beth mimo woli się roześmiała.
- To cud prawdziwy! - klasnęła w dłonie Tracy. Uśmiechnęłaś się, a mimo to twarz ci nie pękła.
- No, dobra, powiedziałaś już chyba wyraźnie, co
masz mi do powiedzenia.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
330
- Bardzo wątpię - odrzekła wesoło Tracy. - Ale to
i tak dobrze wypadło.
Beth potrząsnęła głową i wróciła myślami do niedalekiej przeszłości.
Tracy przyjrzała się uważnie szefowej i pokręciła głową.
- Beth, kochanie, musisz przestać o tym myśleć.
- Wiem. Pytanie, jak mam to zrobić?
- Musisz wyzwolić się od poczucia winy.
- Chciałabym, żeby to było takie łatwe - odparła
Beth, znowu siadając za biurkiem i bezmyślnie wodząc
palcem po blacie.
- Wiem, że to niełatwe - powiedziała Tracy takim tonem, jakby ją o coś prosiła. - Ale dzieci czasem umierają.
Również niemowlaki. To zdarza się codziennie. Zrobiłaś
wszystko, co mogłaś, i dobrze o tym wiesz. - Przerwała na
chwilę, jakby chciała poczekać, aby jej słowa dotarły do
świadomości przyjaciółki. - Wkrótce Nowy Rok. Obiecaj
mi, że postarasz się zapomnieć o tej tragedii.
- Wszystko, co mówisz, jest bardzo rozsądne. Ale to
strasznie trudne. - Beth ciężko westchnęła. - Radzę ci,
nie oczekuj po mnie zbyt wiele w najbliższym czasie.
- Niczego nie oczekuję - uśmiechnęła się Tracy.
- Zatem świąteczna wystawa jest już gotowa? - Beth
zmieniła
temat.
- Tak. Ciekawe, co powiesz, jak ją zobaczysz. Przekonasz się, co zrobiłyśmy z tą nową partią sukien karnawałowych.
- Zaraz zejdę zobaczyć.
- Nawiasem mówiąc, czy chcesz mieć tutaj choinkę?
- spytała Tracy, zatrzymując się na progu.
- Nie. Nawet w domu nie zrobię w tym roku choinki.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
331
- Jedziesz do Shawnee, prawda?
- Do Babci. Wezmę ojca na wycieczkę, oczywiście
jeśli pogoda na to pozwoli.
- Nie rozumiem, jak masz na to wszystko siły - powiedziała Tracy współczującym tonem.
- Po prostu robię to, co do mnie należy.
- Powinnaś zastosować tę samą filozofię do tego,
o czym przed sekundą rozmawiałyśmy.
- I tym razem masz rację - przyznała Beth. - No,
dość już. Zjeżdżaj stąd, zaraz przyjdę.
Tracy wyszła, ale po chwili wróciła do biura.
- Przykro mi, ale jest tu ktoś do ciebie - zniżyła głos. Wydaje mi się, że to twoja przyjaciółka, Rachel Winslow.
Zupełnie zaskoczona Beth wstała z fotela. Poczuła
przyśpieszone bicie serca.
- Zaproś ją tutaj.
Po chwili w biurze pojawiła się Rachel. Na jej widok
Beth niemal otworzyła usta ze zdumienia. Rachel wyglądała tak jak piętnaście lat temu. Po prostu promieniała.
Zielony, zamszowy strój stanowił wspaniałe tło dla jej
oliwkowej karnacji i ciemnych włosów.
Co spowodowało taką zmianę? Czemu przyjechała do
Natchitoches bez zapowiedzi? Beth była zaintrygowana.
- Cześć - powitała ją Rachel.
- Och, Rach, tak się cieszę, że cię widzę.
Rachel uśmiechnęła się serdecznie.
Uściskały się na powitanie.
- Cóż cię sprowadza do mego pięknego miasta? spytała Beth.
- Przyjechałam się z tobą zobaczyć, to chyba oczywiste.
- To świetnie. Wyglądasz doskonale.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
332
- Nie mogę tego samego powiedzieć o tobie - odrzekła Rachel.
- Następna! Daj mi spokój. Przed chwilą Tracy wygłosiła mi kazanie na temat konieczności przybrania na
wadze.
- Miała rację.
Zapadła cisza.
- Siadaj, dlaczego jeszcze stoisz? - pośpiesznie powiedziała Beth.
- Czy ci nie przeszkadzam? - Rachel nagle straciła
pewność siebie.
- Nie, ależ skąd! Zrobię ci kawy. A może wolisz coca-colę?
- Raczej napiję się kawy - poprosiła Rachel, siadając
na niewielkiej sofie.
Beth podeszła do ekspresu, nalała dwie filiżanki i podała jedną przyjaciółce.
- Nie pieką cię uszy?
- Nie, dlaczego? - spytała zaskoczona Rachel.
- Przed chwilą rozmawiałam z Tracy o tobie i o... urwała.
- O Randallu. Nie bój się wymówić przy mnie jego
imienia.
- Och, Rach! - westchnęła Beth, pochyliła się do
przodu i uścisnęła jej dłoń. - Jak się masz?
- O wiele lepiej. Myślę, że jakoś to przeżyję.
- Bardzo się cieszę. Okropnie się martwiłam o ciebie.
A... Zach? - Beth z trudem wykrztusiła jego imię.
- Jakoś sobie radzi. Prawdę mówiąc, cały czas haruje
w fabryce - odpowiedziała Rachel nie patrząc w oczy
Beth.
- Czy przyjechałaś tutaj zrobić świąteczne zakupy? -
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
333
Beth spróbowała zmienić temat rozmowy na bezpieczniejszy. Czuła, że między nimi pojawia się jakieś napięcie.
- Nie, jak już powiedziałam, przyjechałam zobaczyć
się z tobą. - Rachel unikała spojrzenia przyjaciółki. Czy mogłabyś zamknąć drzwi?
- Oczywiście. - Beth wstała z fotela. Po sekundzie
wróciła. - Powiedziałam Tracy, żeby nie łączyła żadnych telefonów.
- Dziękuję. - Rachel uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Aha, nim zapomnę, byłaś u ginekologa? Masz nowe wyniki cytologii?
Tego samego dnia, kiedy zmarł Randall, lekarz powiedział Rachel, że wyniki jej ostatnich badań są dość
niepokojące. Śmierć dziecka sprawiła, że ta sprawa zeszła na drugi plan.
- Będą dopiero za tydzień, ale lekarz mówi, że nie
ma jeszcze powodu do obaw - uśmiechnęła się. - Po
prostu koniecznie chce coś sprawdzić.
- A ty się tym nie przejmujesz?
- W zasadzie nie.
- No, dobra. O co zatem chodzi?
- Mam do ciebie pewną prośbę. - Uśmiech zniknął
z twarzy Rachel. - To coś więcej niż zwykła prośba.
- Możesz mnie prosić o wszystko, sama o tym wiesz.
Rachel zbladła gwałtownie.
- Chcę mieć drugie dziecko, Beth. Jak wiesz, po urodzeniu Randalla lekarz powiedział, że nie będę mogła
już rodzić.
- Możesz przecież jakieś zaadoptować - zasugerowała łagodnie Beth.
- Wiem, ale nie chcę. - Rachel zacisnęła usta.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
334
- Do czego zmierzasz, Rach?
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Najlepiej będzie,
jeśli powiem wprost. - Wzięła głęboki oddech. - Beth,
chcę, abyś urodziła dla mnie dziecko. Chcę, abyś została
zapłodniona spermą Zacha i urodziła dla mnie dziecko.
Dla mnie i dla niego.
Beth aż otworzyła usta ze zdumienia. Patrzyła na
przyjaciółkę z przerażeniem i zaskoczeniem, jak osoba
przebudzona z koszmarnego snu. Nie mogła uwierzyć,
że Rachel naprawdę jej coś takiego zaproponowała.
- Beth, proszę! - krzyknęła Rachel. - Nie patrz na
mnie w ten sposób.
Beth poczuła, że język przysechł jej do podniebienia.
- Czyś ty zwariowała?! - wykrztusiła wreszcie.
- Jesteś mi to dłużna! - krzyknęła Rachel, podrywając się z krzesła. Oddychała gwałtownie, a twarz wykrzywił jej grymas bólu.
Beth z trudem opanowała mdłości. Odetchnęła głęboko. Pomyślała, że to chyba jakiś koszmar i że zaraz się
przebudzi, ale gdy uniosła głowę, znowu zobaczyła
przed sobą Rachel.
- Myślałam... myślałam - jąkała - że nie winisz
mnie za śmierć Randalla.
- Och, Beth -jęknęła Rachel, znowu siadając na fotelu. Spojrzała błagalnym wzrokiem. - Przepraszam cię.
Nie chciałam tego powiedzieć. Po prostu jestem w rozpaczy.
W pokoju zapanowała głucha cisza.
- Nieraz już myślałam o samobójstwie - przerwała
milczenie Rachel.
- Boże, Rachel! - załkała Beth, zerwała się z krzesła
i podeszła do okna. Wyjrzała na zewnątrz. Chciała zoba-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
335
czyć coś normalnego, zwykłego. Wiał gwałtowny wiatr.
W powietrzu wirowały ostatnie liście.
- Pewnie bym to zrobiła, ale Zach zgodził się wreszcie na dziecko - ciągnęła Rachel.
- Czy chcesz powiedzieć, że Zach zgodził się na ten pomysł? - spytała Beth z niedowierzaniem i wściekłością.
- Nie. On nie wie, że postanowiłam poprosić cię,
abyś to ty została biologiczną matką naszego dziecka.
Zach zgodził się tylko na zastępczą matkę, pod warunkiem że ja się wszystkim zajmę. On... nie chce mieć
z tym nic wspólnego.
- Rachel - szepnęła Beth. - Dlaczego to mam być ja?
Czy dlatego, że naprawdę myślisz, że jestem ci coś winna? - wybuchnęła płaczem.
- Nie, to dlatego, że tobie mogę zaufać.
Beth chciała coś wtrącić, ale przyjaciółka powstrzymała ją stanowczym gestem.
- Proszę, nim coś powiesz, wysłuchaj mnie do końca.
Jeśli to dziecko nie może być rzeczywiście moje, chcę,
żeby przynajmniej Zach był jego ojcem.
- Jak możesz być tak okrutna?
- Powiedziałam ci już - odrzekła Rachel. - Nie mam
wyboru, stoję nad przepaścią. Czy nie możesz tego zrozumieć? Ty byłabyś idealną kandydatką. Jesteś młoda,
zdrowa i możesz dysponować własnym czasem.
Beth pokręciła głową. Nie próbowała powstrzymywać płaczu.
- Och, Beth, proszę, nie płacz - błagała Rachel. Wiem, że to dla ciebie szok, ale... - urwała, jakby zabrakło jej argumentów. - Konsultowałam się z lekarzem
- dodała, gdy Beth nic nie odpowiedziała. - Cała procedura nie jest wcale kłopotliwa.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
336
- Jak długo to może trwać? - spytała Beth. Jej twarz
przypominała tragiczną maskę.
- Trudno powiedzieć - odrzekła energicznie Rachel,
wyczuwając, że opór Beth słabnie. - Często dochodzi do
zapłodnienia już za pierwszym razem. Doktor Hightower twierdzi, że tak zdarza się w bardzo wielu wypadkach.
- Rozumiem.
- Muszę cię ostrzec, że to trochę boli - dodała Rachel
marszcząc brwi.
- Mogę wytrzymać ból fizyczny - zaśmiała się gorzko Beth. - Ale co z cierpieniami psychicznymi? Czy pomyślałaś, czym będzie dla mnie rozstanie z dzieckiem
po dziewięciu miesiącach ciąży? Co będzie, jeśli później
zmienię zdanie i nie oddam ci go?
Rachel zbladła jak ściana.
- Przecież ty nie chcesz mieć dziecka - wyjąkała. Nie zrobisz tego. Jeśli dasz słowo, to go dotrzymasz.
- A co będzie, jeśli się okaże, że jestem bezpłodna?
- Wolę być optymistką.
- Przepraszam cię na chwilę. - Beth wybiegła z pokoju prosto do toalety.
Po chwili całkowicie opróżniła żołądek. Z trudem
chwytając oddech podniosła się. Pochyliła się nad umywalką i umyła twarz zimną wodą. Przepłukała usta.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze.
- Boże, to chyba niemożliwe - szepnęła. Wyglądała,
jakby ktoś upuścił jej kilka litrów krwi. - Jak długo jeszcze będę tak cierpieć?
W tym momencie zrozumiała, że zgodzi się na prośbę
Rachel. Może to okaże się dobrym sposobem na jej problemy. Może po urodzeniu dziecka będzie wreszcie
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
337
mogła spokojnie patrzeć w lustro. Może wtedy będzie
miała po co żyć.
Podjąwszy decyzję poprawiła makijaż i wróciła do
biura.
Na jej widok Rachel wstała z fotela. Spojrzała wzrokiem pełnym oczekiwania.
- Czy Zach dowie się, że ja będę matką waszego
dziecka?
- Nie - odrzekła Rachel. - Sam powiedział, że nie
chce tego wiedzieć.
- Nigdy mu nie powiesz?
- Przysięgam.
Zapadła cisza.
- Beth?
- Wygrałaś, Rachel. - Smutek wykrzywił piękną
twarz Beth. - Jeśli Bóg pozwoli, urodzę wasze dziecko.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
338
32
s
u
lo
- Pośpiesz się Tracy, dziecko się rusza!
- Już biegnę, już biegnę. - Tracy rzuciła torebkę
i sweter na fotel. - Tylko nie przestań, malutki. Słyszysz,
co mówi ciocia?
Beth zaśmiała się i położyła rękę na wypukłym brzuchu.
- Chyba słyszy, bo od razu zaczął wierzgać.
- Czemu „on"?
- Zawsze myślę o nim jako chłopcu.
- Wkrótce się przekonamy - odrzekła niecierpliwie
Tracy, podchodząc do okna, przy którym stała Beth.
- Daj mi rękę- powiedziała Beth. - Szybko.
Przyłożyła dłoń dziewczyny do swego brzucha, dokładnie tam, gdzie w tej chwili dziecko uprawiało gimnastykę. Oczy Tracy rozszerzyły się z zachwytu.
- Boże, jakie to niesamowite.
- To prawda.
- Czy to boli?
- Czasami tak. - Beth uśmiechnęła się od ucha do
ucha. - Szczególnie wtedy, gdy używa moich żeber jako
worka treningowego.
- Ruchliwy szatan, prawda? - zażartowała Tracy,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
339
oderwała rękę od brzucha Beth i wstała. - Mam wrażenie, że wkrótce wyjdzie na świat.
- Nie byłabym zdziwiona - westchnęła Beth. - Dopiero co byłam u lekarza. Gotów jest przysiąc, że to dopiero ósmy miesiąc, ale ostrzegł mnie, że możliwy jest
przedwczesny poród.
- O ile wcześniej? - spytała niespokojnie Tracy.
- Być może w ciągu najbliższych dwóch tygodni.
- Chryste, jeszcze dwa tygodnie? To wieczność,
przecież już jesteś gruba jak beczka.
- Chcesz powiedzieć, że utyłam? - spytała z udanym
przerażeniem Beth.
- Tak, to właśnie chcę powiedzieć. - Tracy wzruszyła
ramionami. - Przecież to wszystko ciąża. Mogę się założyć, że nie utyłaś nawet o pięć dekagramów. Wyglądasz
jak mały, pękaty arbuz. Ale i tak jesteś piękna - dodała
z wesołym błyskiem w oku.
- Dobrze, że to powiedziałaś, bo byś się ciężko naraziła szefowej.
- A to się dopiero przestraszyłam! Beze mnie sobie
nie poradzisz.
- Masz rację - przyznała Beth i od razu spoważniała.
- Hej, nie musisz od razu wpadać w melancholię,
słyszysz? Jak dotychczas, sprawujesz się świetnie.
- Naprawdę tak myślisz? - spytała Beth, i w tym momencie skrzywiła się z bólu.
- Co się stało? - zaniepokoiła się Tracy.
- Mam nadzieję, że nic. Jakieś nagłe ukłucie bólu
w brzuchu. Pewnie dlatego, że jestem zmęczona.
- Tak wyglądasz, ale to nic dziwnego. Ta podróż do
Houston to było istne szaleństwo - stwierdziła gniewnie
asystentka, patrząc na nią sponad okularów. Widać było
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
340
wyraźnie, że martwi się stanem Beth. - Powinnaś dostać
baty, i to mocne.
- Miałam przecież kierowcę.
- Tylko dlatego, że Lucy uparła się, że cię zawiezie.
- Jestem jej bardzo wdzięczna - przyznała pokornie
Beth. - Niełatwo znaleźć tylu lojalnych pracowników.
- Moim zdaniem, zbyt wiele ryzykujesz.
- Proszę, skończ już z kazaniami. - Beth uniosła do
góry ręce. - Doktor Coburn powiedział, że nie mogę już
podróżować.
- Najwyższa pora, żeby cię przywołał do porządku.
Może byś teraz położyła się do łóżka i trochę odpoczęła?
Przygotuję ci coś do jedzenia. Może sałatkę, fasolę
i chleb kukurydziany, który przysłała ci moja mama?
- Mmm, to brzmi obiecująco - uśmiechnęła się Beth.
- Chyba jestem głodna. Jessie często robiła nam fasolę.
Trent i tata przepadali za nią.
Tracy roześmiała się, chwyciła ją za ramiona i skierowała w stronę sypialni.
- Zmiataj stąd. Zawołam cię, gdy obiad będzie gotowy.
Beth położyła się na kanapie i naciągnęła na nogi koc.
Nie mogła usnąć. Podróż samochodem z Houston strasznie się jej dłużyła. Lucy wyczuła, że Beth woli skupić się
na rozmyślaniach, i zostawiła ją w spokoju. Chciała
dobrze, ale niezbyt się jej udało. Beth myślała cały
czas o dniu, w którym Rachel przybędzie, aby zabrać
dziecko.
Ogarnęła ją rozpacz. W końcu poprosiła Lucy, żeby
włączyła radio. W połowie drogi do domu zaczęły jej
drętwieć nogi.
To był długi dzień. Nie mogła pozbyć się uczucia znu-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
341
żenia i wyczerpania. W tej chwili miała wrażenie, że nie
zdoła ruszyć ani ręką, ani nogą. Znacznie gorsze od zmęczenia fizycznego były jednak cierpienia psychiczne.
Nagły skurcz żołądka przerwał jej ponure rozmyślania. Beth zacisnęła zęby, starając się powstrzymać jęk
bólu.
Kiedy zgodziła się na niecodzienną prośbę Rachel, sądziła, że wie, co robi. Niestety, trochę za późno zrozumiała pewne konsekwencje swojej decyzji. Doceniła je
w pełni dopiero w trakcie długich miesięcy ciąży. To było jak uderzenie obuchem.
Na początku czwartego miesiąca, nim jeszcze ciąża
stała się widoczna, przyjechała do Shawnee odwiedzić
rodzinę. Wiedziała, że to ostatnia wizyta przed porodem.
Ani przez chwilę nie planowała spotkania z Zachem.
Spotkali się równie przypadkowo, jak kiedyś w domu
opieki dla przewlekle chorych. Tym razem do tego dziwnego zbiegu okoliczności doszło u Babci. Później Beth
dowiedziała się, że Zach wstąpił podziękować za ciasto,
które Babcia upiekła dla Rachel.
Parkując przed domem Babci Beth nie poznała jego
samochodu, w przeciwnym wypadku pojechałaby dalej.
Gdy wchodziła po schodkach na werandę, drzwi otworzyły się i wyszedł Zach.
Oboje zamarli i patrzyli na siebie bez słowa. Choć
Beth miała wrażenie, że ta chwila trwa wieczność, w rzeczywistości minęło tylko kilka sekund.
- Cześć, Zach - powitała go zduszonym szeptem.
Widziała go po raz pierwszy od śmierci Randalla. Jak
zwykle, wydał jej się oszałamiająco przystojny, mimo że
miał na sobie stare dżinsy, flanelową koszulę i znoszone
buty. Ale po jego twarzy można było poznać, że wiele
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
342
ostatnio wycierpiał. Sprawiał wrażenie starszego niż był
w istocie.
- Jak się masz? - spytał Zach.
Beth odchyliła do tyłu głowę, tak jakby chciała uchronić się przed zatonięciem. Zobaczyła ponad sobą czubki
sosen.
- Naprawdę cię to obchodzi czy pytasz tylko
z uprzejmości?
Nie chciała być złośliwa, ale gdy Zach zmierzył ją
obojętnym wzrokiem, tak jakby spotkał przypadkową
znajomą, Beth zapragnęła zburzyć jego spokój.
Przez chwilę musiała walczyć z pokusą, by krzyknąć:
Jak śmiesz mnie tak traktować?! Mam być matką twojego dziecka!
Zach spojrzał na nią i poczerwieniał.
- Czego chcesz ode mnie? - spytał ostro.
Beth poczuła, że zaraz się rozpłacze, ale nie uniosła
dłoni, by wytrzeć oczy.
- Nic - szepnęła. - Nic.
Nim zdążył coś powiedzieć, minęła go i wbiegła po
schodach. Wolała uciec niż ryzykować, że zrobi z siebie
jeszcze większą idiotkę.
W tydzień później spakowała manatki i pojechała do
Houston. Wynajęła tam niewielkie mieszkanie i rozpoczęła poszukiwania odpowiedniego lokalu na sklep. Potrzebowała nowego wyzwania, czegoś, co zapełniłoby
jej czas. Chciała również wyrwać się z Natchitoches i z
Shawnee.
Nie miała najmniejszego zamiaru opowiadać wszystkim znajomym, że jest w ciąży. W każdym razie nie
mogła ryzykować ponownego spotkania z Zachem. Mimo podjęcia odpowiednich środków ostrożności, trudno
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
343
było wykluczyć możliwość, że Zach się o wszystkim dowie. Beth i Rachel zastanawiały się nieraz, co zrobią
w takim wypadku, ale nie doszły do żadnej ostatecznej
konkluzji. Obie po prostu modliły się, żeby plan się powiódł. Tajemnicę poznali tylko ci, którzy znać ją musieli,
to znaczy Babcia i Tracy.
W ciągu dnia Beth była całkowicie pochłonięta pracą,
lecz wieczorami w dalszym ciągu dotkliwie doskwierała
jej samotność. Z trudem znosiła codzienne powroty do
pustego domu.
Najgorsze były chwile między pójściem do łóżka
a zaśnięciem. Beth w kółko rozpamiętywała, czemu
właściwie zgodziła się spełnić prośbę Rachel. Miała wrażenie, że się dusi.
Często przykładała ręce do brzucha i próbowała wyczuć ruchy dziecka. Nigdy przedtem nie czuła takiego
wzruszenia jak w takich momentach.
Po ślubie Zacha z Rachel Beth postanowiła, że nigdy
nie wyjdzie za mąż i nie będzie mieć dzieci. Kiedy jednak po raz pierwszy udała się do kliniki i lekarz zapłodnił ją spermą Zacha, ogarnęło ją dziwne uczucie. Nowe
życie, jakie nosiła w sobie, zmieniło jej osobowość.
Wiedziała, że już nigdy nie będzie taka sama jak przedtem.
Będę miała dziecko! Będę miała dziecko! Moje i Zacha - coś krzyczało w jej duszy. Ale wkrótce przypomniała sobie o ponurej rzeczywistości. To było niczym
kubeł zimnej wody na głowę. - Ty idiotko - zganiła się
surowo. - To nigdy nie będzie dziecko Zacha i twoje.
Zacha, owszem. Twoje - nigdy.
Mimo wszystko zachowała poczucie rzeczywistości.
Wiedziała, że musi sobie odpowiedzieć na jedno zasad-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
344
nicze pytanie: jak ma przeżyć rozstanie z nowo narodzonym dzieckiem? Czasami postanawiała, że nigdy nie
zgodzi się go oddać.
Wiedziała jednak, że nie ma wyboru. Dała słowo,
a ponadto miała do spłacenia stary dług. W takich chwilach cierpiała tak mocno, jakby ktoś przeszył ją sztyletem.
Praca ratowała ją od obłędu. Podczas gdy sama pracowała nad uruchomieniem nowego sklepu w Houston,
Tracy jeździła z Natchitoches do Houston i nadzorowała
pozostałe sklepy.
Rachel też zrobiła, co do niej należało. Podczas jednej
z jej wizyt odwiedziły adwokata, którego Rachel wynajęła do załatwienia adopcji.
Gdy Beth miała podpisać dokumenty, ręce drżały jej
tak mocno, że z trudem utrzymała pióro.
Rachel pochyliła się ku niej i uścisnęła jej rękę.
- Wiesz, że zawsze będziesz mogła ją odwiedzać szepnęła.
Beth czuła się jak ktoś, kogo po raz kolejny i tym razem ostateczny zalewa wysoka fala.
- Skąd wiesz, że to będzie dziewczynka?
- Nie wiem - wzruszyła ramionami Rachel. - Po prostu mam takie przeczucie.
Beth tylko pokiwała głową. Przyjaciółka raz jeszcze
uścisnęła jej dłoń. Wzruszony tą sceną adwokat chrząknął z zakłopotaniem.
Dwa tygodnie temu Beth zakończyła pracę w Houston. Wynajęła lokal, zatrudniła kierownika, zamówiła
towar i dopilnowała szkolenia personelu.
Po powrocie do Natchitoches nie pojawiła się już
w pracy. Większą część czasu spędzała w domu. Wypad
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
345
do Houston należał do wyjątków. Beth pojechała tam załatwić do końca wszystkie sprawy. Otwarcia sklepu miała już dokonać Tracy. Do tego czasu pozostał jeszcze tydzień.
Beth wzięła głęboki oddech. Znowu poczuła taki sam
ból jak chwilę wcześniej.
Usiadła na łóżku i przycisnęła dłoń do serca, jakby to
mogło jej coś pomóc. Czuła, że gwałtownie wzrasta jej
ciśnienie. Serce biło mocno, lecz bardzo nierówno.
Prócz tego miała jeszcze dziwne sensacje żołądkowe.
Na myśl o jedzeniu robiło się jej niedobrze.
Nagle przeszył ją gwałtowny ból lędźwi. Krzyknęła
głośno. Z trudem wstała z kanapy i podreptała do kuchni.
- Tracy! Chodź tutaj, szybko!
Gdy Tracy dobiegła do niej, Beth oddychała tak ciężko, jakby wbiegła na ostatnie piętro wieżowca.
- Boże, co się stało?!
- Nic się nie stało. Wydaje mi się, że zaraz będę rodzić.
- Teraz? - westchnęła Tracy.
Beth jęknęła i zgięła się z bólu. Z trudem złapała oddech.
- Widzisz, co cię czeka w przyszłości - szepnęła.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się przyjaciółka.
- O przyszłym dziecku Wendalla - wymamrotała
Beth. - Oczywiście, jeśli on zechce się z tobą ożenić.
- Boże, Beth! - wykrzyknęła zdumiona i wstrząśnięta Tracy. - Czyś ty zwariowała?! Nie masz teraz ważniejszych tematów niż moje życie prywatne? Przecież nawet
nie masz siły wstać.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
346
Beth uśmiechnęła się, ale uśmiech przemienił się
szybko w grymas bólu. Chwyciła się za brzuch.
- Och, Tracy... uff... jak boli.
- Co teraz zrobimy? - spytała Tracy patrząc na nią
z przerażeniem.
- Co zrobimy? Oczywiście pojedziemy do szpitala.
Wskazówka na zegarze przesunęła się o kolejną minutę.
- Już pora, prawda? - szepnęła Beth, zaciskając ramiona wokół zapakowanego w becik dziecka.
- Rachel powiedziała, że będzie koło trzeciej - odparła Tracy. Wydawała się wyjątkowo smutna.
Beth panowała nad sobą, ale wiele ją to kosztowało.
- Jeszcze pięć minut.
- Chyba nigdy nie wyglądałaś tak pięknie i tak smutno - powiedziała Tracy łamiącym się głosem.
Czekały wspólnie w szpitalnej świetlicy. Z okien pokoju widać było rzekę Cane. Była wspaniała pogoda,
prawdziwa złota jesień. Opary nad rzeką mieniły się
wszystkimi kolorami tęczy.
Beth siedziała przy oknie. Trzy dni wcześniej urodziła
zdrową dziewczynkę. Mimo początkowych trudności,
poród przebiegł szybko i łatwo. W momencie gdy Tracy
podjechała do szpitala, odeszły już wody płodowe.
W parę godzin później, gdy Beth obudziła się w swoim
pokoju, zastała przy łóżku uśmiechniętą przyjaciółkę.
Teraz Tracy przyjechała, żeby zabrać ją do domu.
Wpierw jednak Rachel miała odebrać dziecko.
- Dzięki za doprowadzenie do porządku mojej głowy powiedziała Beth, mając nadzieję, że rozmowa na obojętne
tematy pozwoli zapomnieć o bólu, jaki ściskał jej serce.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
347
Tracy pomogła jej umyć i wysuszyć włosy, po czym
ułożyła je w taki sposób, że jasne loki tworzyły prawdziwą aureolę wokół twarzy.
Jednak tylko cud - a obie wiedziały, że nie mogą nań
liczyć - mógłby usunąć z oczu Beth głęboki smutek
i rozpacz.
- Chciałabym wiedzieć, jak ci pomóc - szepnęła Tracy. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz.
Beth przygryzła wargi. Nie mogła się teraz załamać,
ale nie była w stanie opanować ogromnego poczucia
bezradności, jakie ogarnęło jej serce. Pochyliła głowę.
Przywykła już do tego, że nieustannie towarzyszy jej
w życiu tragedia, ale to, co miała za chwilę zrobić, przekraczało jej siły. Uniosła powieki. Wystarczył drobny
ruch, żeby z oczu potoczyły się łzy.
- Prawda, jaka ona jest piękna?
Tracy spojrzała na dziecko i wyraz jej twarzy od razu
złagodniał.
- Prawda. To rzeczywiście najładniejsze dziecko, jakie w życiu widziałam.
Wyciągnęła rękę i wyprostowała jedną maleńką piąstkę.
- Spójrz, jakie ma paluszki. Już widać, że odziedziczy po tobie piękne ręce. Mogę się założyć, że będzie
nosić długie paznokcie.
- Ale nie jest do mnie podobna, prawda?
- Nie. Również, sądząc z tego, co mi opowiadałaś,
nie przypomina wcale Zacha.
Zapadła dojmująca cisza.
- Boże, co ja teraz zrobię? - bezradnie spytała Beth.
- Proszę, nie płacz -błagała ją Tracy. Sama z trudem
powstrzymywała łzy. - Nie mogę tego znieść.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
348
- Przysięgałam sobie, że będę odważna i silna - załkała Beth.
Tracy oparła się o framugę okna. Milczała przez chwilę, po czym spojrzała na Beth twardym, wyzywającym
wzrokiem.
- Przecież wiesz, że wcale nie musisz jej oddawać.
Umowa między tobą a Rachel nie została wyryta w kamieniu.
- Nie jest przez to mniej zobowiązująca - szepnęła Beth.
- Nie masz racji - zaprzeczyła przyjaciółka.
- Tracy, proszę, nie namawiaj mnie do tego... Już za
późno, by się cofnąć.
- Beth, jesteś...
Ktoś zapukał do drzwi.
Tracy ciężko westchnęła.
Beth nie wiedziała, co ma zrobić. Wstać? Siedzieć?
Krzyczeć? Najbardziej chciała umrzeć. Może tym razem
Bóg okaże jej łaskę i powoła ją do siebie.
Znowu rozległo się pukanie.
-Beth?
Przestała się wahać. Bała się, że za chwilę straci panowanie nad sobą.
- Proszę, wejdź.
- Zejdę do kawiarni - powiedziała Tracy i sięgnęła
ręką do klamki.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Beth ucałowała pulchny policzek Amandy Elizabeth
Winslow i umieściła ją w ramionach Rachel.
- Uważaj na nią, Rach - wykrztusiła, walcząc z palącymi łzami.
Rachel wzięła dziecko tak, jakby dostała do przeniesienia wazę z najdroższej porcelany.
janes+a43
349
- Wiesz, że będzie światłem mojego życia. Mojego
i Zacha.
Beth odwróciła głowę. Brakowało jej powietrza, dusiła się.
- Weź ją... weź ją i idź już.
Rachel podeszła do drzwi, ale przed wyjściem raz jeszcze zwróciła się do Beth.
- Beth... proszę, obiecaj mi, że nigdy nie powiesz
Zachowi.
- Obiecuję - wyszeptała Beth drżącym głosem. - Idź
już.
Dziecko zapłakało.
Beth przygryzła wargę do krwi. Usłyszała trzask zamykanych drzwi. Ból pozbawił ją tchu. Nie miała dość
sił, aby stać na nogach, zaschło jej w gardle, czuła się
pusta i niepotrzebna. Pogrążyła się w zupełnej nicości.
Nie wiedziała, jak długo tak trwała w otępieniu. Położyła rękę na płaskim brzuchu.
Urodzenie dziecka to najwspanialsza radość - pomyślała. Najpierw jest w tobie, jest częścią ciebie. Czujesz
jego ruchy i uśmiechasz się, gdy dostajesz nieoczekiwanego kopniaka. Słyszysz bicie jego serca. A gdy jest już
na zewnątrz, jest tak od ciebie zależne, tak bardzo potrzebuje twojej miłości...
- Życzę ci, żeby cię wszyscy kochali, córeczko - szepnęła. - Życzę ci miłości.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
350
33
s
u
lo
- Porozmawiamy jutro, kochanie. - Beth pochyliła
się i pocałowała Babcię w policzek. - Muszę już lecieć.
- Wolałabym, żebyś została. - Babcia chwyciła ją za
rękę.
- Och, Babciu - westchnęła Beth. - Też bym chciała
zostać, ale obiecałam Michaelowi. Mówiłam ci już, pamiętasz?
Ta wizyta w Shawnee nie była planowana. Babcia
miała znowu kłopoty z sercem i Jessie zadzwoniła po
Beth. Zwykle zajmował się Babcią Trent, ale tym razem nie było go w mieście. Wyjechał gdzieś w interesach.
Choć Babcia zapewniała ją przez telefon, że czuje się
dobrze, Beth wolała sama się o tym przekonać. Zaraz po
pracy wsiadła w samochód i popędziła do Shawnee.
- Ach, tak, pamiętam - przyznała Babcia i wyciągnęła się na sofie.
Beth uścisnęła ją raz jeszcze i wstała.
- Wierz mi, gdybym mogła się wycofać, natychmiast
bym to zrobiła. Ale Michael podejmuje jakiegoś ważne-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
351
go klienta i błagał, żebym zgodziła się pełnić rolę gospodyni. - Wzruszyła bezradnie ramionami.
- Dlaczego nie zlitujesz się nad tym biedakiem i nie
wyjdziesz za niego? - zapytała z uśmiechem Grace.
- Ach, Babciu, to dobry człowiek, ale nie dla mnie.
- Tylko dlatego, że sama nie chcesz - skarciła ją starsza pani.
- Być może, ale tak już jest.
- Czy... czy może widziałaś się z Rachel? - spytała
Babcia i uśmiech znikł z jej twarzy.
Beth pochyliła się znowu i odgarnęła z jej czoła kosmyk włosów.
- Pewnie chodzi ci o to, czy widziałam Amandę?
Babcia pokiwała głową.
- Niestety, nie - odrzekła cicho Beth.
- Ale przyjedziesz na jej urodziny?
- Nie mogę uwierzyć, że ma już rok... - westchnęła
Beth, a jej oczy od razu się zamgliły.
- Beth, kochanie, nie mogę tego znieść...
- Spokojnie, Babciu, nie zaczynajmy takiej rozmowy. Naprawdę muszę jechać. - Trochę za późno zdała
sobie sprawę, że zareagowała zbyt ostro, i dodała łagodniejszym tonem: - Zresztą... chyba lepiej, żebym nie widywała Mandy zbyt często.
- Wiem, kochanie, ale...
- Może porozmawiamy o tym innym razem - przerwała Beth.
- Bardzo cię przepraszam, kochanie. Wybacz mi, że
jestem taka wścibska.
- Nie jesteś wcale wścibska.
- Owszem, jestem.
- No dobra, nawet jeśli jesteś, to lepiej się nie zmie-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
352
niaj - zakończyła dyskusję Beth i uściskała Babcię raz
jeszcze.
Beth wróciła do Natchitoches dość późno. Mieszkanie wydało się jej jeszcze bardziej puste niż zwykle. To
kwestia nastroju, pomyślała, idąc do łazienki. Szybko
zrzuciła buty i ubranie, po czym weszła pod prysznic.
Wycierając się, patrzyła na przygotowaną na dzisiejszy wieczór suknię z białego i czarnego jedwabiu.
Chciała wyglądać jak najlepiej, gdyż Michaelowi bardzo
zależało na tym kliencie. Poza tym chciała się zrewanżować mu za to, że tyle razy służył jej radą i pomocą.
Mimo to z niechęcią myślała o czekającym ją wieczorze. Życie towarzyskie męczyło ją, nie potrafiła się odprężyć i zrelaksować.
Nałożyła szlafrok i poszła do kuchni zrobić sobie kawę. Z filiżanką w dłoni przeszła do salonu i usiadła na
fotelu przed kominkiem. Podwinęła nogi pod siebie
i siedziała dłuższą chwilę bez ruchu, wpatrując się
w ogień.
Westchnęła i oparła głowę na poduszce. Wyjazdy do
Shawnee stawały się dla niej coraz trudniejsze. Drogo za
nie płaciła, zwłaszcza jeśli miała okazję zobaczyć Amandę.
Wypiła łyk kawy i odstawiła filiżankę na stolik. Znowu zwróciła wzrok w stronę kominka, ale tym razem
spojrzała na stojące nad nim zdjęcie.
Amanda Elizabeth Winslow. Trudno uwierzyć, że już
minął rok od dnia, w którym urodziła to śliczne dziecko.
Z fotografii patrzyła na nią wesoła, uśmiechnięta twarzyczka.
Ilekroć Beth patrzyła na zdjęcie dziewczynki, czuła
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
353
w sercu bolesne ukłucie. Chociaż praca stała się dla niej
ucieczką przed cierpieniem i tęsknotą, nigdy nie mogła
całkowicie zapomnieć o Amandzie.
Wciąż myślała o Zachu i o dziecku. Nigdy nie będzie
dzielić go z Zachem. Pozostało jej tylko pocieszać się
myślą, że jej ofiara przyniosła szczęście Zachowi i Rachel.
Oboje uwielbiali dziewczynkę. Beth natomiast, chociaż odwiedzała ją dość często, musiała kryć się ze swoim uczuciem i zachowywać dystans. Amanda bardzo ją
lubiła, więc ich wzajemne rozstania stawały się coraz
trudniejsze.
Zbierało się jej na płacz. Chwyciła filiżankę, dopiła
kawę i poszła do łazienki, żeby przygotować się do wyjścia.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
- Świetnie się bawiłam.
- Bardzo dziękuję, że się zgodziłaś przyjść - odrzekł
Michael, bawiąc się jej szczupłymi palcami. -Jeśli moja
firma dostanie ten kontrakt, będę to zawdzięczać tylko
tobie. Zrobiłaś wrażenie na panu Deatonie.
- Jak zwykle przesadzasz - stwierdziła Beth z uśmiechem i cofnęła rękę.
- Chciałbym ci się odwdzięczyć.
- Już to zrobiłeś, i to setki razy.
- No, już późno. Nie chcę cię zatrzymywać.
- Dobranoc. Jeszcze raz dziękuję za cudowny wieczór.
Beth poczekała przed drzwiami, aż Michael odjedzie.
Już północ. Weszła do domu, zrzuciła szpilki i pokuśtykała do sypialni.
Zdejmowała właśnie kolczyki, gdy zadzwonił telefon.
janes+a43
354
Poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Na pewno coś
złego.
Podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Beth...
- Zach! - szepnęła. Ogarnęła ją nowa fala lęku.
- Do diabła, gdzieś ty się podziewała?
Beth ogarnęła złość. Co on sobie myśli, jak śmie się
tak do niej odzywać?
- Byłam zajęta - odparła sztywno.
- Od paru godzin usiłuję cię złapać.
- Co... co się stało? - spytała przerażona Beth.
Amanda. Boże, na pewno coś z dzieckiem...
- To chodzi o Rachel... Zachorowała...
- Zachorowała? - Beth zacisnęła palce na słuchawce.
- Co to znaczy? Co jej jest?
- Ma raka - odrzekł Zach. Beth miała wrażenie, że
usłyszała ciężkie westchnienie.
- Raka?! - zasłoniła ręką usta.
- To nie wygląda dobrze, Beth. Rachel prosi, żebyś
przyjechała. Przyjedziesz?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
355
34
s
u
lo
Stojąc nad grobem przyjaciółki Beth czuła na policzkach delikatny powiew północnego wiatru. Rachel została pochowana tuż obok swego syna zaledwie przed
trzema dniami. Przed wyjazdem z Shawnee Beth postanowiła odwiedzić jej grób.
- Och, Rach, dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś
tak ciężko chora...
Gdy Zach zawiadomił ją o chorobie żony, było już za
późno. Powinna była już dawno przyjechać do szpitala,
powinna ją pielęgnować, wspierać i dzielić jej rozpacz...
Beth nie płakała, ale mimo to czuła, jak pieką ją oczy.
Na kogo teraz przyjdzie kolej? Wpierw Randall, teraz
Rachel. Kto następny? Tata? Babcia? Zach? Z trudem
powstrzymała łzy. Nie mogła sobie pozwolić na depresję. Dla dobra Amandy musiała zachować wszystkie siły.
Podobnie jak z okazji pogrzebu Randalla, i tym razem
całe Shawnee pojawiło się na cmentarzu. Niewielka kaplica cmentarna nie mogła pomieścić żałobników. Tylko
dzięki wystawionym na zewnątrz głośnikom wszyscy
przybyli mogli wziąć udział w nabożeństwie.
Beth z trudem rozumiała słowa pastora, mimo że sie-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
356
działa w drugiej stalli, pomiędzy Trentem i Babcią.
Przed sobą widziała Zacha z rodziną i matkę Rachel.
Z Zachem wymieniła zaledwie parę zdań. Unikali się
nawzajem. Cóż mogli sobie powiedzieć? Słowa nie zatarłyby wspomnień o bólu i cierpieniu, jakie sobie wzajemnie zadali.
Gdy wyprowadzano z kaplicy trumnę, Beth miała
ochotę rzucić się Zachowi w ramiona i jakoś go pocieszyć, sprawić, żeby choć na chwilę z jego twarzy zniknął
smutek.
Oczywiście nie zrobiła tego. Stała nieruchomo, zastanawiając się, w jaki sposób ma dotrzymać złożonego
Rachel przyrzeczenia.
Nawet teraz, trzy dni po pogrzebie, wciąż myślała
o tym samym. Pochyliła się i złożyła na grobie Rachel
czerwoną różę.
- Co ty tu robisz?
Beth zesztywniała. Lodowaty ton głosu Zacha spowodował, że poczuła gwałtowny kurcz żołądka. Powoli odwróciła się twarzą w jego stronę.
- Wiesz chyba, że ja też ją kochałam - powiedziała
i zarumieniła się mocno.
Zach nie odpowiedział. Stał i mierzył ją wzrokiem.
Beth wytrzymała jego groźne spojrzenie.
Nie mogła pozwolić, aby cokolwiek przeszkodziło jej
w realizacji ostatniej woli Rachel. W napiętej ciszy wyciągnęła do niego ręce i zrobiła krok naprzód. Dzieliło
ich tylko kilka metrów, ale efekt był taki sam, jakby mieszkali na różnych brzegach Pacyfiku. W przenikliwych,
zielonych oczach Zacha Beth na próżno szukała śladów
jakichś uczuć.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
357
- Zach, proszę. Czy nie możemy nawet normalnie
porozmawiać?
- Nie - uciął ostro Zach.
- Dlaczego tak się zachowujesz? - Beth obcym głosem.
- Śmierć Rachel niczego nie zmieniła. - Zach zatarł
dłonie. - W dalszym ciągu nie mamy o czym rozmawiać.
- Mylisz się. Musimy o czymś porozmawiać.
- Jeśli masz na myśli Amandę, to lepiej od razu wybij
to sobie z głowy.
- Nie, nie mogę - odrzekła Beth przeszywając go
wzrokiem.
- Wiem, że takie było życzenie Rachel. Chciała, abyś
zajęła się Amandą. Powiedziałem jej... że nie potrzebujemy nikogo. Chyba tylko Bóg wie, dlaczego się tak
uparła.
Tylko ostrożnie, Beth - nakazała sobie samej.
- Pragnęła tego, bo była moją najlepszą przyjaciółką. .. Bo wiedziała, jak bardzo zależy mi na tym dziecku.
Zresztą nawet gdyby tak nie było, i tak zrobiłabym
wszystko, co w mojej mocy, aby dotrzymać obietnicy.
- Amanda nic cię nie powinna obchodzić. - Zach
spojrzał na nią groźnie. - Jesteś największą egoistką ze
wszystkich znanych mi ludzi.
- To nieprawda!
- To nie ma znaczenia - odparł ponuro. - Ważne jest
tylko to, że musisz zrezygnować z wszelkich myśli
o podjęciu opieki nad Amandą.
- Nie mam zamiaru na to się zgodzić! - krzyknęła
przerażona.
- Nikt cię nie będzie pytał o zgodę.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
358
- Ale dlaczego? Czy... czy to z powodu Randalla?
Zach wyglądał tak, jakby był u kresu wytrzymałości
nerwowej.
- No, nie - zaprzeczył. - Tamto to była wola boska.
Zapadła cisza. Spojrzeli sobie w oczy. Dwoje kalek,
pomyślała.
- Zostaw ją w spokoju, Beth. Dla jej dobra.
- A jeśli odmówię?
- Nie odmówisz.
Wiatr się wzmógł. Beth miała wrażenie, że za chwilę
pęknie jej głowa.
- Mylisz się - rzekła tak cicho, że w pierwszym momencie sama nie była pewna, czy rzeczywiście powiedziała te słowa.
- Wracaj, skąd przyjechałaś, Beth. Wracaj do świata
mody, sklepów i wielkich miast - nakazał zimno Zach. Nie należysz już do nas, nikt cię tu nie chce.
Słowa Zacha zapiekły ją do żywego. Teraz miała
ochotę coś mu odpowiedzieć, sprawić mu taki sam ból,
jaki on zadał jej, ale zaschło jej w gardle.
- Złożyłam Rachel pewną obietnicę, Zach - powiedziała z naciskiem. Paliły ją łzy. - Mam zamiar ją spełnić.
- Chcesz się założyć? - spytał groźnie i wykonał
krok naprzód.
- Nie zdołasz mnie zastraszyć.
- Nic mnie to nie obchodzi - rzucił Zach gniewnym
tonem. - Zresztą, tak rzadko bywasz w Shawnee...
- To się już wkrótce zmieni - zapewniła go.
- Co masz na myśli? - zapytał z kamienną twarzą.
- Zgadnij.
- Nie baw się ze mną w takie gierki!
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
359
- Mam zamiar otworzyć kolejny sklep.
- Gdzie? I co z tego?
- Naprawdę nie rozumiesz? - zarumieniła się Beth. Wracam do Shawnee, Zach. Sam więc widzisz, że nie
będziesz w stanie przeszkodzić moim spotkaniom
z Amandą.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
360
35
Lato 1990
s
u
lo
Wszystko zostało już pochowane, pudła z rzeczami
porządnie ustawione tuż przy drzwiach. Koniec pakowania - pomyślała z ulgą Beth. Jej mieszkanie było teraz
równie czyste i puste jak w dniu, kiedy się wprowadziła.
Gdy tylko firma przewozowa zabierze rzeczy, będzie
mogła wsiąść w samochód i pojechać do Shawnee. Tym
razem już na dobre.
- Jest jeszcze coś do zrobienia? - spytała Tracy
wchodząc do salonu.
- Nic mi nie przychodzi do głowy - odparła Beth po
chwili zastanowienia. - Zresztą i tak bym ci nie powiedziała. Strasznie się napracowałaś.
- Phi, to głupstwo - uśmiechnęła się Tracy. - Zrobiłabyś dla mnie to samo. Muszę jednak przyznać, że nagromadziłaś ogromną masę rupieci.
- Zapewniam cię, że żadna z moich rzeczy nie jest
rupieciem - rzuciła Beth udając gniew.
- Jesteś jeszcze gorszym chomikiem niż moja mama.
- Masz rację - zachichotała Beth. - Gdy mam coś
wyrzucić, zawsze myślę, że jeszcze kiedyś może mi się
przydać.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
361
- Na razie przydałoby ci się trochę wody. Masz czarne smugi na twarzy.
- Och, Boże! - Beth uniosła rękę do policzka. - Naprawdę mam brudną twarz?
- Uhm. Ja pewnie też.
Obie miały na sobie szorty, koszulki z krótkimi rękawami i sandały. Tracy związała swoje długie włosy
w koński ogon, Beth sczesała do tyłu.
- Nie, ty jesteś czysta - zapewniła Beth. - Poczekaj
trochę na tych łebków z firmy przewozowej. Ja wskoczę
pod prysznic i zmienię ubranie.
Beth umyła się i przebrała w czyste szorty i bluzkę
w rekordowym czasie. Gdy wróciła do salonu, Tracy stała przy oknie i wyglądała na drogę.
- Możesz już iść, Tracy - stwierdziła Beth lekko dysząc. - Raz jeszcze ci dziękuję.
- Nie ma za co. - Tracy machnęła ręką. - Widzimy
się w przyszłym tygodniu, tak?
- Nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście otwieramy butik w Shawnee - westchnęła Beth z rozmarzeniem. Mam nadzieję, że to nie okaże się niewypałem.
- Masz na myśli sklep czy przeprowadzkę?
- I to, i to.
- Na pewno obie decyzje są słuszne - zapewniła ją
Tracy. - Amanda cię potrzebuje... - uśmiechnęła się a mieszkankom Shawnee przyda się wreszcie dobry
sklep z modnymi ciuchami. Jeszcze takich nie widziały.
Beth zaśmiała się głośno, ale po chwili spoważniała.
- Powtarzam to sobie bez przerwy, ale...
- Żadnych ale. Wszystko się uda, zobaczysz.
- Muszę wierzyć, że masz rację. - Beth zdobyła się
na uśmiech.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
362
- Głowa do góry, mała.
Gdy Beth została sama, zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju. Nie mogła się uspokoić. Dopiero teraz dotarło do niej w pełni, że rzeczywiście wraca do
Shawnee.
Gdy już podjęła tę decyzję, zrobiła wszystko, co mogła, aby jak najszybciej ją zrealizować. Niestety, rozmaite
okoliczności utrudniły rychłe spełnienie planów. Nie
przewidziała, jak trudno będzie znaleźć odpowiednie pomieszczenie, później sporo czasu zajął remont. Miała też
pewne kłopoty z personelem w sklepie w Houston.
Żywiła nadzieję, że w ciągu dziewięciu miesięcy, które minęły od śmierci Rachel i ostrej rozmowy na cmentarzu, Zach nieco ochłonął.
Niestety, nadzieje te okazały się złudne. Beth przekonała się o tym, gdy podczas ostatniej wizyty w Shawnee
odwiedziła Amandę bez uprzedzenia. Sprawy organizacyjne zmuszały ją do częstego odwiedzania Shawnee. Za
każdym razem zaglądała do córeczki. Miała sporo szczęścia, gdyż nigdy jeszcze nie zastała Zacha w domu.
Tego dnia również uniknęłaby spotkania, ale Zach
wrócił wcześniej z fabryki i dowiedział się od matki, że
- za jej zgodą - Beth zabrała Amandę na spacer do parku.
Beth nie prosiła wcale o pozwolenie. To Marian sama
zaproponowała, żeby wzięła dziecko i poszła do parku.
Beth wolała nie pytać, jaka była przyczyna nieoczekiwanej łaskawości Marian. Zabrała Mandy i przez dobrą godzinę bawiła się z nią w parku.
Jeszcze teraz słyszała śmiech Mandy, gdy mała zobaczyła karuzelę z mechanicznymi konikami. Pognała
w ich stronę, ile tylko miała sił w swych krótkich, pulch-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
363
nych nóżkach. Nagle straciła równowagę i upadła. Rozległ się przeraźliwy płacz.
- Och, Mandy, kochanie. - Beth wzięła ją na ręce
i mocno przytuliła. - Nic się nie stało. Cicho, nie
płacz.
Mandy przylgnęła do niej na kilka sekund, po czym
odchyliła się do tyłu i wskazała ręką na konie.
- Sama.
- Pod warunkiem że będziesz trzymać mnie za rękę,
dobrze?
- Dobze - obiecała Mandy, wyrywając się z jej objęć.
Ale gdy tylko Beth postawiła ją na ziemi, natychmiast
pobiegła w stronę koni.
- Mandy, jesteś niegrzeczna. Obiecałaś, że dasz mi
rękę.
Dziewczynka zatrzymała się.
- Konie - pokazała ręką.
- Chciałabyś dostać na urodziny konia na biegunach?
- spytała Beth.
Za dwa miesiące Amanda miała skończyć drugi rok
życia. Beth zgromadziła już liczne prezenty, ale cóż jej
szkodziło kupić jeszcze jeden?
- Chcię na konie.
- Co powiedziałaś, kochanie?
- Bef, ploszę.
Ilekroć Beth patrzyła na Amandę, nie mogła wyjść
z podziwu, że razem z Zachem stworzyli tak piękne
dziecko, które w dodatku nie przypominało ani jego, ani
jej. Jeśli już zdradzała podobieństwo, to tylko do Rachel,
choć wydawało się to zupełnie absurdalne.
Dziewczynka miała delikatny owal twarzy. Po Babci
odziedziczyła ogromne, czarne oczy i gęstą czuprynę.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
364
Rumiane policzki i różane usta wręcz prosiły o pocałunek, a jej uśmiech mógł rozbroić każdego.
- Straszna z ciebie cwaniara, Mandy - powiedziała
Beth, sadzając ją na najbliższym koniu.
W obecności Amandy Beth zapominała o chorym ojcu i postępującej chorobie serca Babci. Zapominała nawet, że Zach nienawidzi jej z całej duszy.
- Trzymaj się - ostrzegła i nacisnęła guzik. - Jedziemy.
Gdy koń zaczął miarowo unosić się i opadać, Amanda
pisnęła z zachwytu. Beth stała tuż przy niej i pilnowała,
żeby mała nie spadła. Spojrzała w niebo. Mimo wilgoci
i upału pogoda była wspaniała.
- Tata!
Beth zesztywniała. Czuła, że blednie.
- Tata, patrz! Konie!
Przenikliwy głos Mandy nie zagłuszył głośnego bicia
serca Beth. Z pochyloną głową patrzyła, jak Zach zbliża
się do nich.
Promienie słońca podkreślały jego zgrabną sylwetkę.
Miał na sobie obcisłą koszulkę i krótkie spodnie. Jak
zwykle, zbyt długie włosy opadały mu na kark. Przez
chwilę Beth zapomniała o wszystkim. Myślała tylko
o tym, jaki on jest przystojny. Nigdy w to nie wątpiła, ale
teraz uprzytomniła to sobie z nową siłą. Znała przecież
jego ciało równie dobrze jak swoje własne. Z trudem
opanowała gwałtowne bicie serca.
Najbardziej jednak przyciągnęła jej uwagę twarz Zacha. Można po niej było poznać jego tragiczne przeżycia, ale nie to ścięło jej krew w żyłach. Zach
najwyraźniej gotował się z wściekłości.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
365
- Tata! - krzyknęła znowu Mandy i zaczęła gramolić
się z konia.
- Poczekaj, zaraz ci pomogę. - Beth chwyciła ją na
ręce i postawiła na trawie. Amanda z wyciągniętymi ramionami pobiegła w stronę ojca.
- Jak się masz? - Zach chwycił córeczkę w objęcia.
Z jego twarzy od razu zniknął gniewny grymas.
- Bef bawi z Mandy.
- Widzę.
Mandy cmoknęła go w policzek.
Zach zaśmiał się i oddał jej pocałunek, po czym opuścił ją na ziemię.
- Tata chce porozmawiać z Beth. Idź bawić się w piasku.
Mandy bez słowa protestu pobiegła w kierunku piaskownicy. Chwyciła w ręce łopatkę i wiaderko.
Beth zwilżyła wargi językiem. Celowo nie patrzyła na
Zacha. Niczym zahipnotyzowana, wpatrywała się w poruszające się na wietrze liście lipy.
- Chyba nie myślisz, że będę się temu obojętnie przyglądał? - zaczął gniewnie. Patrzył na nią pociemniałymi
oczami.
- O co ci chodzi? - Beth nie dała się zastraszyć.
Uniosła do góry głowę.
- Za kogo mnie bierzesz? Powiedziałem ci przecież,
że masz zostawić Amandę w spokoju.
Nieoczekiwanie Beth poczuła w oczach łzy. Wargi jej
drżały.
- Czy ty naprawdę tak bardzo mnie nienawidzisz? przełknęła ślinę. - Myślałam...
- Co myślałaś? - przerwał jej szorstko.
Intensywny zapach kwiatów i mokrej trawy mógł
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
366
każdego przyprawić o zawroty głowy, ale na Beth o wiele silniej działała bliskość Zacha. Z trudem powstrzymała chęć, aby unieść dłoń i pogłaskać go po policzku, zetrzeć z jego twarzy ból i gniew.
Zdawała sobie sprawę, że nawet teraz nie potrafi przestać go pragnąć. Wciąż płonął w niej ogień. Wiedziała
jednak, że Zach nie dzieli jej uczuć i że nigdy już nie
będzie do niej należał.
- Myślałam... że już czas...
- Źle myślałaś.
Każde szorstkie słowo Zacha zapadało głęboko w jej
serce, ale Beth postanowiła nie zdradzać wzruszenia.
- Nie chcę się z tobą kłócić, Zach. Z pewnością możemy znaleźć jakieś kompromisowe rozwiązanie. Rachel...
Zach nieoczekiwanie jęknął, jakby coś w nim pękło.
- Wciąż tęsknisz do niej, prawda? - szepnęła ochryple Beth.
Milczał przez chwilę.
- Sam nie wiedziałem, jak bardzo - przyznał. - Gdy
budzę się rano i nie ma jej obok mnie...
Beth odczuwała jego ból tak samo jak własne cierpienie.
- Dziękuj Bogu, że masz Mandy i fabrykę - powiedziała cicho, próbując go uspokoić.
- W odwrotnej kolejności, przykro mi to stwierdzić.
Zdumienie odebrało jej głos. Uprzytomniła sobie, że
zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać. Taka okazja nie
mogła trwać długo. Beth chciała ją w pełni wykorzystać.
- Skoro już mowa o fabryce, jak idą interesy?
- W porządku.
- A jak się sprawuje Trent?
- W pracy idzie mu dobrze, ale coś go gryzie.
- Pewnie boi się ślubu - uśmiechnęła się.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
367
Vicki i Trent postanowili wreszcie zalegalizować
swój związek. Ślub był zaplanowany na jesień. Beth była zachwycona. Widziała, że pod wpływem Vicki Trent
powoli staje się normalnym, porządnym człowiekiem.
Niewątpliwie Zach też się do tego przyczynił. Gdy Trent
objął ważną funkcję w fabryce, od razu się zmienił. Przestał pożyczać pieniądze i nie nalegał już na sprzedaż
udziałów.
- To coś więcej.
- Czy podejrzewasz, że znowu gra na wyścigach? Beth zmarszczyła brwi.
- Nie wiem. Jeśli tak, to dam mu chyba w pysk.
Nim Beth zdążyła coś odpowiedzieć, rozległ się krzyk
Amandy.
- Bef, patrz!
Dziewczynka zbliżała się do nich. W wyciągniętej ręce trzymała dżdżownicę.
- Och, nie! - zaśmiała się Beth.
- Moja dziewczyna - powiedział Zach z dumą.
Amanda uśmiechnęła się do nich.
Oboje równocześnie pobiegli jej na spotkanie. Uklękli i wyciągnęli do niej ręce. Przypadkowo zetknęli
się dłońmi. To było jak dotknięcie przewodu pod napięciem.
Znieruchomieli i spojrzeli sobie w oczy.
Beth wciągnęła powietrze w płuca.
Zach zacisnął szczęki.
- Zach? - powiedziała Beth niepewnym szeptem.
Poczerwieniał, a w jego oczach pojawił się dziwny
błysk.
- Cholera! - zaklął i wstał z klęczek.
Beth opanowała się i zwróciła do Mandy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
368
- Nie, kochanie, zostaw dżdżownicę. - Potrząsnęła
jej rączką. Dżdżownica upadła na ziemię. - Nie należy
bawić się robakami. Chodźmy do piaskownicy. Zrób dla
taty i dla mnie ludzika z piasku.
- Dobze - ucieszyła się Mandy i klasnęła w dłonie.
Beth podeszła do Zacha, który stał oparty o pień sosny. Zatrzymała się w bezpiecznej odległości. Widziała,
jak ciężko dyszy.
Patrzyli na siebie w milczeniu.
- Odpowiedz mi na jedno pytanie, dobrze? - przerwał ciszę Zach.
- Postaram się.
Słysząc w jej głosie wyraźne wahanie, uśmiechnął się
gorzko. Po chwili jednak na jego twarzy znów pojawił
się zły grymas.
- Jeśli jesteś tak zwariowana na punkcie Mandy, czemu nigdy nie wyszłaś za mąż i nie urodziłaś własnego
dziecka?
Beth aż zachwiała się pod wpływem tego ciosu. Sama
jest sobie winna. Nie powinna narażać się na ataki z jego
strony, nie powinna się przed nim otwierać.
- Idź do diabła! - odrzekła z wściekłością.
- Czemu się tak denerwujesz? - szydził Zach. Z pewnością ktoś smalił do ciebie cholewki. - Zaśmiał
się z goryczą. - Możesz darować sobie odpowiedź. Sam
wiem. Nie chciałaś tracić czasu, wolałaś oddawać się
swym ważnym interesom. A może nie chciałaś pozwolić, aby ktokolwiek zbrukał twoje doskonałe ciało?
Beth cofnęła się gwałtownie, jakby otrzymała cios
w brzuch.
- To obrzydliwe! Jesteś ohydny.
- Bo mówię prawdę?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
369
- Nic o mnie nie wiesz. Mogłam wiele razy wyjść za
mąż. Faktycznie, raz już niewiele brakowało.
- Czemu zatem tego nie zrobiłaś? - zakpił.
- To jeszcze całkiem możliwe - skłamała, bojąc się
że za chwilę Zach wydobędzie z niej prawdę.
- Czy wciąż jeszcze wydajesz takie zabawne jęki,
kiedy się z kimś kochasz?
Beth z trudem złapała oddech.
- Nigdy się tego nie dowiesz.
Zach skrzywił się i nic nie odpowiedział. Mijały kolejne sekundy.
- Zach, proszę, zawrzyjmy rozejm - szepnęła wreszcie.
Spojrzał jej w oczy.
- Po co wróciłaś? - spytał zmęczonym głosem. I dlaczego mnie to w ogóle obchodzi?
Beth miała wrażenie, że jej serce przestało bić. Wciąż
patrząc ma w oczy zbliżyła się do niego i wyciągnęła
rękę.
Zach potrząsnął gwałtownie głową.
- Odpieprz się! - zaklął, tak jakby nagle przestał panować nad szalejącą w nim furią. - Trzymaj się z dala
ode mnie i od Amandy. Do diabła, trzymaj się od nas
z dala!
Beth stanęła niczym żona Lota. Patrzyła tylko, jak
Zach szybko podchodzi do Amandy i bierze ją na ręce,
po czym rusza w stronę samochodu.
- Bef jedzie, tato? - spytała Amanda nie rozumiejąc,
co się dzieje. Drżały jej usta.
- Nie kochanie, ani teraz, ani nigdy.
Beth wciąż rozpamiętywała te słowa. Również teraz
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
370
myślała o tej scenie, choć właśnie pod dom podjechała
ciężarówka z firmy przewozowej.
Zach wygrał bitwę, ale wojna jeszcze się nie skończyła.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
371
36
s
u
lo
Beth położyła świeże kwiaty na grobie Randalla, po
czym pochyliła się nad nagrobkiem Rachel.
Tego dnia było gorąco, duszno i pochmurnie. Spojrzała na niebo. Zbierało się na deszcz. Pogoda była równie beznadziejna jak jej nastrój.
Od powrotu do Shawnee minął już miesiąc. Przez ten
czas nie miała nawet chwili wytchnienia. Doprowadziła
wynajęty dom do takiego stanu, że mogła w nim mieszkać i czuć się jak u siebie. Kosztowało ją to jednak więcej wysiłku niż przypuszczała. Ponadto wiele czasu poświęcała ojcu i Babci, co wprawdzie sprawiało jej radość, ale wymagało znacznej energii.
Babcia była wniebowzięta z powodu powrotu wnuczki
do Shawnee. Również Trent przyjął to łaskawie. Teraz widział świat w różowych kolorach, ciesząc się ze zbliżającego się ślubu. Gdy Beth spotkała go u Babci, uważnie mu się
przyglądała, poszukując jakichś oznak problemów, o których wspomniał Zach. Niczego nie zauważyła.
Poczynając od jutra każda chwila jej wolnego czasu
będzie wyjątkowo cenna. Beth nie miała odwagi myśleć
o ogromie pracy, jaka czekała na nią przy otwarciu nowego sklepu. Westchnęła i spojrzała znowu na grób Ra-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
372
chel. Trudno uwierzyć, że to już rok minął od jej śmierci.
Codziennie myślała o niej i wspominała wspólne przeżycia. Pamiętała, jak dumna była Rachel z Amandy i jaką radość sprawiło jej to dziecko.
Jednak Rachel zmarła, a życie musiało jakoś toczyć
się dalej. Beth przyszła dziś na cmentarz właśnie dlatego,
że uświadomiła sobie, iż nie zawsze upływ czasu leczy
ból i żal. Pomyślała, że rozpamiętywanie przeszłości nie
służy nikomu - ani zmarłym, ani żyjącym.
Doszła do wniosku, że jej życie musi się zmienić. Po
starciu z Zachem nagle ujrzała wszystko we właściwym
świetle i przestała mieć wątpliwości. Wiedziała już, czego chce.
Pochyliła się, aby poprawić obsuwający się kwiat.
- Och, Rachel - szepnęła do siebie. - Miałaś rację.
Wybacz mi. Wciąż kocham Zacha. Zawsze kochałam
i zawsze będę go kochać.
Beth zrozumiała, że nie tylko go kocha, ale chce dzielić z nim życie.
Wiedziała, że mimo ostrych słów i wrogości, Zach
w istocie czuje w stosunku do niej nie tylko gniew.
Nabrała tej pewności, gdy ich ręce przypadkowo się
zetknęły.
Rozpamiętując długie lata rozłąki, Beth raz po raz zadawała sobie to samo pytanie: czy miała rację wykluczając Zacha ze swego życia? W przeszłości zawsze bała się
analizować swe uczucia, bo odpowiedź mogłaby się okazać negatywna. Teraz nie chciała już dłużej chować głowy w piasek, musiała wiedzieć, czy postąpiła słusznie.
Drżała na myśl, że być może zmarnowała tyle lat życia.
Niestety, nie mogła znaleźć jasnej odpowiedzi. Czy pod-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
373
jęłaby po raz drugi taką samą decyzję? Nie potrafiła powiedzieć ani „tak", ani „nie".
Kiedy miała osiemnaście lat, kierowała się wyłącznie
strachem i miłością do Zacha. Robiła to, co nakazywały
jej okoliczności, nie umiała przewidywać. Teraz było już
inaczej. Beth uznała, że stać ją na zapanowanie nad biegiem wydarzeń. Nawet jeśli wymagałoby to porzucenia
pracy.
Na myśl o tym, że ma przekonać Zacha, iż wciąż go
kocha i nigdy kochać nie przestała, robiło jej się słabo.
Tym razem stawka w tej grze była znacznie wyższa niż
siedemnaście lat temu. Wtedy nie mieli dziecka.
Zbliżenie się do Zacha wymagało nerwów ze stali.
Mimo że Beth dostrzegła w jego oczach płomień pożądania, jego gniewne słowa wciąż powracały do jej świadomości. Musiała zaryzykować. Postanowiła nie zwlekać ani dnia dłużej.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Przed wyznaczonym spotkaniem z Richardem Walshem w banku Beth pojechała zobaczyć Cottonwood.
Nie wysiadając z samochodu przyjrzała się rozległemu trawnikowi i pustym oknom. Znowu poczuła, że coś
ją ściska w gardle. Tym razem mogła pocieszyć się myślą, że może już niedługo Cottonwood powróci do niej.
Dom stał zupełnie opustoszały, nie było widać śladów
ludzkiej obecności. Po raz kolejny Beth uznała to za dobry znak.
Powstrzymała ochotę, by wysiąść z wozu i spróbować wejść do środka. Nie miała na to czasu, a poza tym,
ze swoim szczęściem, mogła w ten sposób znaleźć się
w więzieniu za włamanie.
Uśmiechnęła się do siebie i zawróciła w kierunku
janes+a43
374
miasta. Miała nadzieję, że dzień zakończy się czymś pozytywnym, choć zaczął się okropnie.
Podjęła decyzję, iż musi porozmawiać z Zachem, i od
razu pojechała do fabryki. Nie zastała go, gdyż wyjechał
załatwiać służbowe sprawy. Wobec tego postanowiła odwiedzić Amandę, ale i ten pomysł zakończył się fiaskiem. Marian pojechała z Amandą odwiedzić jakichś
znajomych.
Nie chcąc całkowicie zmarnować dnia, zadzwoniła
do Walsha. Chciała z nim porozmawiać na temat Cottonwood.
Parkując na placu przed bankiem, uśmiechnęła się do
siebie. Czuła się silna, pewna siebie. Właśnie miała nastąpić pierwsza z wielu ważnych zmian w jej życiu. Beth
była z tego bardzo zadowolona.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Richard Walsh westchnął, odchylił się na fotelu
i splótł dłonie na karku.
- Zatem, jak słyszałem, wróciła pani do Shawnee na
stałe - powiedział przeciągle. - A może to tylko plotki?
- Richard, dobrze wiesz, że to prawda - odrzekła
gładko Beth. - Zawsze wiedziałeś, czy możesz polegać
na plotkach.
W pierwszej chwili nie odpowiedział. Najwyraźniej
zaskoczyło go, że Beth zwróciła się do niego po imieniu.
- No cóż, to znakomicie, tym bardziej że założyłaś tu
interes. Cieszę się z tego i serdecznie ci gratuluję. - Opuścił ręce. - Każde nowe przedsiębiorstwo jest ważne dla
naszego miasta.
Beth postanowiła, że nie zdradzi swej antypatii do
niego. W tym chłodnym, małomównym człowieku tkwiło coś, co wyzwalało w niej odruchową agresję. Może
janes+a43
375
dlatego, że przypominał jej Taylora Winslowa. Według
niej, obaj działali tak samo: czekali na dogodną okazję,
aby wbić komuś nóż w plecy.
- Też tak uważam - odparła, składając dłonie na kolanach.
- Jak się miewa twoja rodzina? Zwłaszcza Foster?
- Bez zmian, ale dziękuję za zainteresowanie.
- Okropna historia. - Walsh potrząsnął głową. - Miał
przed sobą jeszcze tyle lat. - Uśmiechnął się, odsłaniając
białe, błyszczące zęby. - Ale nie przyszłaś chyba tutaj
rozmawiać o zdrowiu ojca, prawda?
- W żadnym wypadku - odpowiedziała zwięźle
Beth.
- Co zatem mogę dla ciebie zrobić? Jeśli potrzebujesz pieniędzy...
- Nie chodzi mi o pieniądze, Richard - przerwała
mu. - Chodzi o Cottonwood.
Richard wyraźnie zesztywniał.
- Mianowicie?
- Chcę porozmawiać z właścicielem na temat odkupienia tej posiadłości.
Richard zachował twarz pokerzysty, ale przymknął na
chwilę powieki.
- Cottonwood nie jest na sprzedaż.
- Czy tylko tak myślisz, czy wiesz to na pewno?
- Wiem na pewno - powiedział autorytatywnie Richard.
- No cóż, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym sama porozmawiać z właścicielem - nalegała
Beth.
- A czemu ci na tym zależy? - spytał Walsh obojętnym tonem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
376
- Och, to chyba oczywiste - odrzekła Beth z fałszywym uśmiechem.
- Gotów jestem zrobić wszystko, żeby ci pomóc,
ale...
- Ale nie w sprawach związanych z Cottonwood,
tak?
- Dokładnie - przyznał ze sztucznym uśmiechem. Bardzo mi przykro, ale nie mogę spełnić twojego żądania.
- Nie możesz czy nie chcesz? - spytała nie kryjąc już
dłużej gniewu.
- Nie muszę ci się tłumaczyć z moich decyzji - odparł chłodno Walsh.
- Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna.
- Grozisz mi? - spytał spokojnie.
- Być może.
- Proszę się opanować, pani Melbourne - rzucił
Walsh. - Pani stanowczo przesadza. Nawet gdyby Cottonwood było na sprzedaż - a podkreślam, że tak nie jest
- to i tak cena byłaby ponad pani możliwości.
- Skąd wiesz? - spytała ostro Beth. Ogarnął ją gniew
i odraza. - Od kiedy to interesuje cię stan moich finansów? Czemu wtrącasz się w cudze sprawy?
- To oskarżenie jest zupełnie bezpodstawne - odrzekł Richard. Beth zauważyła, że Walsh z trudem panuje nad sobą. - Nigdy nie wtrącam się w nie swoje sprawy
- dodał wyniośle.
Beth wstała z fotela. Miała już dość tej gierki.
- Proszę, oszczędź mi zapewnień o własnej uczciwości.
- Posłuchaj, młoda damo...
- Powiedz tylko właścicielowi, że chcę z nim poroz-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
377
mawiać. - Beth nie pozwoliła mu skończyć. - Albo powiedz mi, kto to jest, to sama do mego zadzwonię.
- Lepiej zapomnij o Cottonwood - stwierdził gniewnie Walsh. Również wstał z fotela. - Nigdy go nie odzyskasz.
- To się jeszcze okaże, panie Walsh - odpowiedziała
Beth.
Gdy usiadła za kierownicą, zauważyła, że drżą jej ręce. Nie zamierzała jednak rezygnować.
Poprzysięgła sobie, że Cottonwood jeszcze do niej
wróci.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
378
37
s
u
lo
Zach byl pewien, że za chwilę serce rozsadzi mu klatkę piersiową. Musiał zwolnić i trochę odetchnąć.
Wiedział, że na próżno usiłuje ćwiczeniami fizycznymi
zagłuszyć czarne myśli, ale nie miał żadnego lepszego lekarstwa. Cierpienie i żal towarzyszyły mu nieustannie.
Wpierw Randall, teraz Rachel. Jakie jeszcze nieszczęścia Bóg mu przeznaczył? Na próżno zadawał to pytanie.
Bóg milczał. Ciężkie przeżycia spowodowały, że Zach
stracił poczucie czasu. Przestało mu na czymkolwiek zależeć. Wolałby umrzeć.
Często się zastanawiał, czy jeszcze kiedyś zdoła doprowadzić swoje życie do ładu, zapomnieć o prześladującym go poczuciu winy... Gdyby bardziej kochał Rachel... Gdyby zwracał na nią większą uwagę... Gdyby
nie ukrywała przed nim swej choroby...
Rachel do końca pozostała dzielna i uśmiechnięta.
W ostatnich dniach nie mogli spędzać ze sobą zbyt wiele
czasu, ale dla Zacha każda chwila z Rachel miała znaczenie. Dobrze pamiętał ostatnią godzinę jej życia. Siedział wtedy przy jej łóżku, w klasztornej ciszy szpitalnego pokoju. Gdy Rachel uniosła powieki, dostrzegła go
i uśmiechnęła się serdecznie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
379
- Jestem przy tobie, kochana.
Twarz żony, kiedyś różowa i okrągła, teraz wydawała
się mu zupełnie szara.
- Zach... tyle chciałabym ci jeszcze powiedzieć...
nie ma już czasu...
- Rach - zaczął, ale głos mu się załamał.
- Cicho, kochany - szepnęła. - Wszystko będzie dobrze.
- Bez ciebie nic już nie będzie dobrze - odparł.
- Owszem, będzie... Masz... masz Mandy. Musisz
się nią zająć... Ty i Beth.
- Boże, Rachel!
- Pamiętaj, że obiecałeś... Beth też obiecała...
Zach chwycił w dłoń jej wychudzone palce.
- Kochany Zach... - szepnęła. Oczy jej się zaszkliły.
- Niedobrze wyglądasz... Na pewno jesteś zmęczony...
Zach ukrył twarz na jej ramieniu. Palcami delikatnie
gładził ją po głowie.
Pół godziny później Rachel zmarła.
Zach przeżył jej śmierć tylko dzięki Mandy i fabryce.
Mimo to czasem żal doskwierał mu tak mocno, że sam
nie wiedział, co począć.
Ostatnio próbował znaleźć ukojenie w butelce i hulankach. Chciał znaleźć zapomnienie w przelotnych miłostkach, wszystko jedno z kim.
To również niewiele mu pomogło. Wkrótce przekonał
się, że to na nic. Zrezygnował z kobiet, również z Beth.
Beth.
Zach poczuł gwałtowny ucisk żołądka.
Nie. Nie myśl o niej - nakazał sobie. Beth nie istnieje.
Zapomnij o niej.
Niestety, nie potrafił wymazać Beth ze świadomości.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
380
W dniu, kiedy przeprowadziła się do Shawnee, Zacha
nie było w mieście. Wyjechał podpisać umowę na dostawy drewna. To oczywiście nie miało najmniejszego znaczenia. Mimo upływu lat wszystko, co dotyczyło rodziny Melbourne'ów, stanowiło temat ożywionych rozmów
miejscowych plotkarzy. Powrót Beth i domniemane powody jej decyzji podnieciły ich ciekawość.
Choć Zach nigdy by się do tego nie przyznał, sam
również często o tym myślał.
Droga, którą biegł, skręcała na zachód. Teraz słońce
świeciło mu prosto w oczy. Piąta po południu to paskudna pora na bieganie, ale rano Zach nie miał czasu.
Zwolnił trochę. Miał wrażenie, że promienie słońca
sięgają prosto do jego mózgu. Głośno dyszał.
Fizyczny wysiłek nie pomógł mu odzyskać spokoju
ducha.
Dlaczego ona wróciła do Shawnee? - Zach zadał sobie to pytanie po raz nie wiadomo który. Dlaczego wróciła akurat teraz, gdy on jest niemal bezbronny?
Męczył się nie wiedząc, jak ma postąpić. Chciał uszanować wolę Rachel, ale musiał również pamiętać o sobie. Musiał uważać, w przeciwnym wypadku groziło mu
szaleństwo. Wystarczyła rozmowa z Beth i już jego serce zaczynało bić przyśpieszonym rytmem. Jak to możliwe, skoro minęło tyle lat?
Postanowił, że będzie twardy. Już raz Beth zrobiła
z niego durnia. Nie pozwoli, aby udało się jej to powtórzyć.
Skierował się w stronę nowego domu, który zbudował
wkrótce po śmierci Rachel. Powoli odzyskiwał normalny oddech, minął ból głowy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
381
Zatrzymał się na chwilę i zdjął z czoła opaskę. Miał
wrażenie, że znowu panuje nad swoimi uczuciami.
Ten spokój nie trwał długo. Gdy wszedł na podwórko,
zatrzymał się gwałtownie.
- Beth!
Siedziała na huśtawce, trzymając w ramionach śpiącą
Amandę. Słysząc Zacha poderwała gwałtownie głowę.
Patrzyli na siebie w napięciu, oboje zupełnie zaskoczeni.
Beth była równie blada jak Zach. Pod oczami miała
głębokie cienie. Gorący wiatr szarpał jej włosy.
Zach usłyszał w uszach dziwne dudnienie. Miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi.
Zupełnie bezwiednie obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Miała na sobie prostą, bawełnianą bluzkę bez rękawów, z wyciętym kołnierzem. Dekolt odsłaniał jej szyję
i ciało między obojczykami. Zach dostrzegł gładką, białą skórę. Nie nosiła stanika.
Wydawała się spokojna i opanowana, ale coś mu mówiło, że to tylko pozory.
Pragnął jej. Gdy to sobie uświadomił, znowu poczuł
gniew i wyrzuty sumienia.
- Zach, ja... - zaczęła, ale nie dokończyła zdania.
Amanda poruszyła się w jej ramionach i Beth zwróciła
się w stronę dziecka.
Gorąco wprost obezwładniało, spocone ubrania przylegały do skóry. Amanda miała czerwone wypieki, zupełnie jak namalowane. Nad górną wargą i na czole
zgromadziły się krople potu. Jedwabiste loki były zebrane na czubku głowy i przewiązane różową wstążką.
Beth ułożyła dziewczynkę wygodniej. Zach nagle poczuł ogromny przypływ czułości. Coś w twarzy Beth i w
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
382
obrazie Amandy leżącej przy jej piersi poruszyło jego
serce do głębi.
Nie miał ochoty analizować swoich uczuć, ale musiał
przyznać, że między Beth i Amandą nawiązało się wzruszające porozumienie. Mandy powinna być naszą córką,
Beth - pomyślał. Twoją i moją.
- Chciałam ją zanieść do domu - wyjaśniła Beth ale uparła się, by jeszcze się bawić.
Zach na próżno usiłował oderwać od nich wzrok. Poczuł się jak dziecko, które znalazło zamknięte pudełko
z cukierkami.
Wiedział jednak, że powinien od razu zerwać wątłą
nić porozumienia między nimi. Nie mógł pozwolić, aby
nieoczekiwane spotkanie rozbroiło go do tego stopnia,
że gotów był zapomnieć o tym, co sobie solennie obiecał.
- Dlaczego? - To proste słowo zabrzmiało jak prośba.
- Słyszałam, że wróciłeś, i chciałam z tobą porozmawiać - odrzekła Beth nie próbując udawać, że nie rozumie, o co mu chodzi.
- Do diabła, co to ma znaczyć? - spytał gniewnie
Zach.
Amanda poruszyła się niespokojnie. Beth pochyliła
się nad nią. Przy tym ruchu odsłoniła nagi kark. Zach
wciąż gotował się z gniewu, choć jednocześnie ogarnęła
go fala podniecenia.
Nim zdążył coś powiedzieć, na podwórku pojawiła się
niania.
- Czy mam wziąć Amandę do domu? - spytała, patrząc na Zacha.
- Tak - powiedział Zach, ostrzej niż zamierzał. Zło-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
383
ściło go, że pani Yates wpuściła Beth i pozwoliła jej zająć się córką, ale wiedział, że nie ma racji.
Pani Yates, nieco otyła kobieta w średnim wieku,
podeszła do huśtawki.
- Dobrze się bawiłyśmy, prawda, Mandy? - Beth
szepnęła do ucha dziewczynki i podała ją niani.
Gdy obie zniknęły w domu, Zach oparł się o najbliższe drzewo i wsadził ręce do kieszeni.
- Jesteś na mnie wściekły, prawda? - spytała Beth.
- O co chodzi, do licha? - rzucił zduszonym głosem. Dlaczego nie możesz zostawić mnie w spokoju?
Beth wstała i spojrzała na niego swymi wielkimi,
smutnymi oczami.
- Wiesz, dlaczego.
Zach nie usłyszał, co powiedziała. Zapatrzył się na nią
i pomyślał, że kobieta tak piękna jak ona nigdy nie powinna być smutna.
- Obiecałam Rachel...
- To nie dlatego wróciłaś do Shawnee.
- Owszem, właśnie dlatego - odparła niespokojnie.
- Nie, nieprawda. Wróciłaś tu tylko dlatego, że
chcesz odzyskać Cottonwood. Jak widzisz, wiem o twojej rozmowie z Walshem.
Beth spojrzała na niego. Jej oczy wypełniły się łzami.
- Co z tego? Nigdy nie ukrywałam, że chcę odkupić
Cottonwood.
- Ten dom zawsze był dla ciebie ważniejszy niż
wszystko inne. - Zach niemal krzyknął. - Może nie?!
- Nie! Jest dla mnie ważny, ale nie najważniejszy.
Tam żyła moja rodzina od wielu pokoleń. To moje korzenie.
- Do diabła z twoimi korzeniami! - Zacisnął pięści
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
384
tak mocno, że aż zbielały kostki. - Od kiedy są one ważniejsze od żywych ludzi?
- Och, Zach, nie jesteś sprawiedliwy!
- Już ci powiedziałem: wracaj, skąd przybyłaś. Wracaj do swoich wielkich miast i świata mody. Tam jest
twoje miejsce.
- Nieprawda. Tu jest moje miejsce, przy tobie - zatkała Beth.
Zapadła cisza.
- Chcę dzielić z tobą życie, Zach - szepnęła.
Zach stał w bezruchu. Zupełnie nie zareagował, tak
jakby nie słyszał, co powiedziała. W rzeczywistości
usłyszał wszystko. Nierówne uderzenia serca przypominały mu o mijających sekundach. Zastanawiał się, czy da
radę to przeżyć.
Muszę być twardy - pomyślał. Od tego zależała przyszłość jego i Amandy.
- Sumienie nakazuje mi uszanować ostatnią wolę
Rachel - wyrzucił z siebie oschłym tonem. - Do diabła,
nie oznacza to, że gotów jestem pozwolić, abyś wtargnęła ponownie w moje życie.
Beth podeszła do niego. Popatrzyła mu w oczy. Zatrzymała się tak blisko, że Zach mógł odróżnić pojedyncze, długie włoski w jej rzęsach.
- Powiedz mi, że nic cię nie obchodzę, że nic do mnie
nie czujesz, a zostawię cię w spokoju.
Zaklął w duszy i spojrzał w bok. Wolał nie widzieć jej
bladej twarzy i ogromnych, ciemnych od smutku oczu.
- Zach...
Nikt inny nie wymawiał jego imienia tak jak ona.
- Spójrz na mnie, proszę.
Zach uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
385
- Daj mi jeszcze jedną szansę.
- Beth, przestań - wykrztusił.
- Nie mogę. Nie mam wyboru.
- Zawsze mamy jakiś wybór - odrzekł ponuro.
- Kocham cię - powiedziała Beth nie spuszczając
z niego wzroku.
Zacisnął zęby. Nie mógł nic przeciwstawić jej uwodzicielskim słowom.
- Już za późno.
- Czy to twoja ostateczna odpowiedź?
Nie odezwał się. Po prostu nie mógł.
- Idę już, Zach - oznajmiła spokojnie Beth. - Ostrzegam cię jednak, że nie zamierzam zrezygnować.
Jeszcze przez kilka minut po jej odejściu Zach stał
oparty o drzewo. Potrzebował jakiegoś wsparcia, cały
drżał.
Zamrożone serca są równie pożyteczne jak spadłe liście. Czy jego serce było zamrożone zbyt długo? Czy
umiałby jeszcze zapomnieć i przebaczyć? Nie wiedział,
czy stać go na to, ale nie wątpił, że wkrótce się o tym
przekona.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
386
38
s
u
lo
Zach najwyraźniej nie zamierzał zadzwonić. Beth
z trudem przyjęła to do wiadomości. Gdy się na coś czeka, to trzy tygodnie, nie mówiąc już o trzech miesiącach,
mogą się wydać wiecznością.
Każdy dzień bezskutecznego oczekiwania na jego telefon sprawiał jej coraz to nowe cierpienia. Mimo to nie
zaniedbywała pracy. Większość czasu spędzała w sklepie. Przynajmniej to dawało jej satysfakcję.
Wiele wskazywało na to, że sklep w Shawnee mógł
się okazać najlepszym ogniwem w jej sieci, zarówno pod
względem wyglądu, jak i obrotów. Beth sama zadbała
o należyty wystrój wnętrza, dobrała tapety i wykładzinę.
Wnętrze przypominało pierwszy butik w Natchitoches.
Wieszaki z ubraniami i gablotki pełne rozmaitych dodatków były poprzedzielane stojakami z kwiatami. Pośrodku
Beth ustawiła kilka foteli i stolik z żurnalami, tak aby
klientki mogły spokojnie zastanawiać się nad wyborem.
Mieszkanki Shawnee, zarówno te z „dobrego towarzystwa", jak i walczące o zrobienie kariery, wykazały entuzjazm z powodu otwarcia nowego sklepu z modnymi strojami. Fakt, że Beth była dziewczyną z ich miasta i że zdołała zatryumfować nad tragicznymi wydarze-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
387
niami z młodości, budził ich dodatkowe zainteresowanie.
Z przyczyn od niej niezależnych nie udało jej się
otworzyć sklepu tak szybko, jak tego pragnęła. Miała
pewne kłopoty z dostawcami i wykonawcami, a prócz
tego przez ostatnie trzy miesiące wiele podróżowała.
Między innymi brała udział w pokazach mody w Paryżu
i Mediolanie. Ponadto zorganizowała szkolenie dla swoich pracowników.
Uparła się, że w dniu otwarcia będzie gotowa kolekcja biżuterii według jej własnych wzorów. Projektowanie zajęło jej więcej czasu niż myślała, ale patrząc na
ułożone w gablotkach delikatne kolczyki, broszki i naszyjniki, nie żałowała swego trudu.
Teraz, siedząc po turecku na podłodze, ubrana
w luźny dres, przeglądała stertę podań o pracę. Następnego dnia miała wybrać personel - ekspedientki i kierownika. Choć chciała osobiście obsługiwać ten punkt
sprzedaży, wiedziała, że to niemożliwe. Prowadzenie całej sieci sklepów wymagało ogromnej energii i zajmowało tyle czasu, że Beth nie mogła skupić się na jednym
ogniwie.
Tracy wyjechała do Natchitoches i miała powrócić do
Shawnee dopiero w dniu otwarcia, za dwa tygodnie.
W tym czasie powinny też dotrzeć pozostałe partie towaru. Beth chciała, aby tego dnia niczego nie brakowało.
Wiedziała, jak ważne jest pierwsze wrażenie.
Własne osiągnięcia sprawiały jej dużą satysfakcję i nie
zamierzała tego ukrywać. Sklep jednak nie był dla niej najważniejszy. Myśli Beth krążyły wokół Zacha. Po tym, jak
obnażyła przed nim swą duszę, pozostało jej tylko modlić
się, aby jakoś zareagował. Dni oczekiwania zmieniały się
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
388
w tygodnie i zaczęła się obawiać, że złudne nadzieje zakłóciły trzeźwość jej sądów.
Mimo to nie zamierzała rezygnować. Ilekroć opuszczała Shawnee, zawsze przed wyjazdem nagrywała na
automatyczną sekretarkę numery telefonów, pod którymi można ją było znaleźć każdego dnia.
Zach nie zadzwonił. W nocy, w hotelowych pokojach, Beth często wyobrażała sobie, że leży przy nim
i wodzi dłońmi po jego muskularnym ciele.
Pragnęła jednak czegoś więcej niż tylko seksu. Chciała słyszeć jego śmiech, korzystać z jego rad i przyjaźni.
W miarę jak czas oczekiwania się wydłużał, Beth powoli
traciła nadzieję. Czy rzeczywiście się pomyliła? A może
źle zrozumiała jego spojrzenie? Być może Zach miał rację,
że jest już za późno. Być może dzieliło ich teraz zbyt wiele
lat rozłąki, zbyt wiele cierpień i pretensji.
Beth nie żałowała niczego, co zrobiła, ale mimo
to miała wrażenie, że w jej życiu wszystko się rozsypuje, wymyka z rąk. Zastanawiała się, jak powinna postąpić. Zapowiedziała przecież Zachowi, że nie zrezygnuje.
Następnego dnia pastor Broussard wydawał urodzinowe przyjęcie. Beth chciała tam pójść i zabrać ze sobą
Amandę. To był oczywiście pretekst, w istocie pragnęła
przede wszystkim zobaczyć się z dzieckiem.
Czy mogła zaryzykować jeszcze jedną próbę kontaktu
z Zachem? Myślała o tym przez całe popołudnie. Gdy
wróciła do siebie, podjęła wreszcie decyzję. Zerknęła na
zegarek. Szósta. Jeśli Zach nigdzie nie wyjechał, powinien już być w domu. Podeszła do telefonu i szybko nakręciła jego numer.
Wstrzymując oddech nasłuchiwała sygnału. Odbierz,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
389
proszę - powtarzała w myślach. Serce podeszło jej do
gardła.
Po piątym dzwonku doszła do wniosku, że najwidoczniej nie ma w domu ani Zacha, ani pani Yates. Już
miała odłożyć słuchawkę, gdy nagle usłyszała szorstki
głos.
- Słucham?
- Zach?
Wydawało jej się, że gwałtownie wciągnął powietrze.
- Czy... czy dzwonię w nieodpowiednim momencie? - spytała ostrożnie, bojąc się doprowadzić do wybuchu. Usiadła na kanapie, nogi się pod nią trzęsły.
- Faktycznie, w nie najlepszym - zwięźle odparł
Zach.
Beth na próżno oczekiwała jakiegoś wyjaśnienia. Po
chwili zmusiła się do kontynuowania rozmowy, choć lodowaty ton Zacha trudno byłoby uznać za zachętę.
- Pomagam pastorowi zorganizować jutro przyjęcie.
Chciałabym wziąć ze sobą Amandę.
- To niemożliwe.
- Co się stało, Zach? - spytała zaniepokojona dziwnym
brzmieniem jego głosu. Wydawał się przestraszony.
- Mandy jest chora.
- Co jej jest?
- Ma gorączkę i wymioty.
- Powinieneś był do mnie zadzwonić - powiedziała,
dobrze wiedząc, że byłaby ostatnią osobą, do której Zach
zwróciłby się po pomoc.
- Nie miałem czasu nikogo zawiadamiać. To się zaczęło parę minut temu.
- Pozwól mi przyjść.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
390
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł.
- Mylisz się -nalegała Beth.
- Teraz Mandy już śpi.
- To dobrze - odrzekła łagodnie. - Ale ja i tak chcę ją
zobaczyć. Ją i ciebie.
Przez chwilę Zach milczał. To wystarczyło jej za
odpowiedź.
- Będę za parę minut.
- Beth...
Odłożyła słuchawkę, nie czekając, aż Zach skończy
zdanie. Minęła dobra minuta, nim zdołała uspokoić się
na tyle, żeby wskoczyć pod prysznic. Szybko się umyła
i przebrała, po czym pobiegła do wyjścia. W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Cholera! - zaklęła Beth.
- Beth? - usłyszała czyjeś wołanie.
- Vicki?
- Proszę, otwórz szybko.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Nawet przez grube drzwi Beth mogła dosłyszeć
w głosie Vicki histerię. Trent? Na pewno coś mu się stało! Nie tracąc ani sekundy otworzyła drzwi.
- Boże -jęknęła na widok Vicki i brata. - Boże!
Gdyby nie Vicki, Trent nie utrzymałby się na nogach. Ogromna opuchlizna przesłaniała mu oczy. Z rozciętej wargi ciekła krew. Wyglądał, jakby ktoś go mocno
pobił.
Beth zacisnęła zęby i pomogła Vicki doprowadzić
brata do najbliższego fotela.
- Dzięki - szepnął niemal niezrozumiale.
Beth spojrzała na jego zmaltretowaną twarz. Poczuła gorycz zawodu i rozczarowania. Miała nadzieję, że
janes+a43
391
po ślubie Trent się ustatkuje. Chcąc szybko załatwić
formalności, Trent i Vicki pojechali zawrzeć ślub
w Las Vegas. Beth była pewna, że teraz brat zachowuje
się poprawnie.
Spojrzała na Vicki.
- Lepiej zadzwonię po lekarza.
- Nie, nie, nie chcę żadnego lekarza - powstrzymał ją
Trent. - Wszystko będzie w porządku, niczego mi nie
połamali. Po prostu trochę mnie skopali, to wszystko.
- Co się stało? - spytała Beth patrząc na bratową. Co to za „oni"?
- Pobili go, bo nie mógł... - Dziewczyna urwała,
i wybuchnęła płaczem.
- Kto go pobił, do diabła?!
Beth miała ochotę złapać Vicki za ramiona i mocno
potrząsnąć, ale się powstrzymała.
- Na litość boską, przestań się mazać i powiedz mi,
o co chodzi?!
Trent jęknął. Beth ponownie spojrzała na niego. Wyglądał okropnie.
- Bez wygłupów, Trent. Zadzwonię po lekarza.
- Nie! - zaprotestował i spróbował unieść się z fotela. - Nie chcę żadnego lekarza. Wszystko będzie w porządku, muszę tylko parę minut odpocząć.
- Trent, proszę - błagała Vicki, już opanowana. - Pozwól sobie pomóc. Choćby ze względu na mnie.
Trent oparł się o poduszkę.
- Dlaczego tak oberwałeś? - spytała Beth, choć domyślała się już prawdy.
Vicki usiadła obok męża i położyła dłoń na jego drżącej ręce.
- Jestem winien kupę szmalu jednemu lichwiarzowi
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
392
- odrzekł zlizując krew z warg. - Pożyczał mi pieniądze
na zakłady.
- Trent, jak mogłeś?! - syknęła Beth. - Myślałam, że
już z tym skończyłeś! Masz przecież odpowiedzialną
pracę.
- To nie ma żadnego wpływu na moją pracę - rzucił
wyzywająco.
- No pewnie.
Trent spojrzał na siostrę, z trudem unosząc jedną powiekę.
- Chciałem przerwać, ale nie mogłem - przyznał. Myślałem, że tym razem mnie zatłuką.
- Pożyczysz mu pieniądze, Beth? - poprosiła cicho
Vicki. Na jej pobladłej twarzy wyraźnie odcinały się liczne piegi.
- Ile? - spytała odruchowo Beth.
- Pięćdziesiąt kawałków - odrzekł Trent.
- Pięćdziesiąt tysięcy dolarów?! - Beth aż zamarła.
Trent ostrożnie wyprostował się na fotelu. Vicki znów
zaczęła szlochać.
- Tym razem trochę przesadziłem, prawda?
Beth przytaknęła ruchem głowy.
- Musisz mu pomóc - nalegała Vicki rozpaczliwym
głosem.
- Pod jednym warunkiem.
- Jakim? - spytał Trent.
- Zwrócisz się po pomoc do psychiatry i podporządkujesz się jego zaleceniom.
- Dobrze - zgodził się Trent i jeszcze bardziej przybladł.
- Na kiedy ci są potrzebne te pieniądze?
- Na jutro.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
393
Beth podeszła do biurka i wyciągnęła z szuflady książeczkę czekową. Wypisała czek i podała go bratu.
- Więcej nie dostaniesz. To już dość!
- Czy to cię zrujnuje? - spytał pochylając głowę.
Beth przełknęła ślinę. Patrzyła, jak Trent chowa czek
do kieszeni. Te pieniądze przeznaczyła na zaliczkę za
Cottonwood.
- Nie - odrzekła w końcu. - Co z Zachem? Czy on
wie?
- Tylko podejrzewa, ale gdy się dowie, chyba mnie
zamorduje.
- Sama bym to chętnie zrobiła - powiedziała cicho
Beth. Uniósł głowę, jakby nie był pewny, czy dobrze ją
zrozumiał. - To prawda, sama bym cię chętnie zatłukła,
ale to niestety jest karalne...
Trent odkaszlnął, ale nic nie powiedział.
- Vicki, masz dopilnować, aby Trent położył się do
łóżka i odpoczął - nakazała Beth.
- Będzie leżeć, choćbym go miała związać.
- Nie waż się pokazywać Babci w tym stanie - dodała Beth. - Mogłaby dostać zawału.
Trent wstał. Chwiał się na nogach, ale to był dobry
znak.
- Zrobię wszystko, co każesz - zapewnił pokornie
i przy pomocy Vicki pokuśtykał do drzwi.
- Trent?
Obrócił się w kierunku Beth.
- Lepiej dobrze się zastanów nad tym, co obiecałeś,
bo ja mówiłam najzupełniej poważnie. Niech ci się nie
wydaje, że sprzedam udziały w fabryce, aby ratować cię
raz jeszcze. To możesz sobie wybić z głowy. Pora, żebyś
wreszcie dojrzał.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
394
Trent patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Pochylił
głowę.
- Wiem. Jestem ci dużo winien, siostrzyczko.
Odwrócił się do drzwi i wyszedł.
- Czy mogę wejść? - spytała Beth, z trudem łapiąc
oddech.
Zach usunął się na bok. Minęła go i znalazła się w ciemnawym przedpokoju.
- Już myślałem, że nie przyjdziesz - powiedział.
W jego głosie słychać było napięcie.
- Bardzo przepraszam - odrzekła patrząc mu oczy. Myślałam, że będę wcześniej.
- Płakałaś, prawda?
- Co z Mandy? - Beth zignorowała jego pytanie.
Zach przeciągnął palcami po włosach.
- Gorączka opadła. Zasnęła.
- Czy to wirus?
- Nie, coś z uszami. Miała już podobne problemy
w przeszłości.
Zamilkli. Na szyi Zacha pokazały się napięte ścięgna.
Beth wpatrywała się w niego jak urzeczona.
- Skoro już przyszłaś, zostań parę minut.
Weszli razem do dużego pokoju na tyłach domu.
Dzięki kominkowi wydawał się wyjątkowo przytulny.
Jasne, wyściełane meble i stolik ze szklanym blatem
sprawiały miłe wrażenie.
- Usiądziesz? - zaproponował Zach. Patrzył na nią
spod na wpół przymkniętych powiek.
- Nie, dziękuję - odrzekła Beth. Stała pośrodku pokoju i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
395
Zach wymamrotał jakieś przekleństwo i wbił wzrok
w kominek.
Miał na sobie znoszone dżinsy, przez dziurę na kolanie widać było nagie ciało. Koszulę włożył w pośpiechu,
gdyż nie zapiął guzików i nie wsunął jej do spodni. Wydawał się znużony i z całą pewnością powinien był się
ogolić.
Beth pomyślała, że nigdy nie wyglądał równie podniecająco. Nigdy też nie wydał się jej równie drogi. Miała ochotę wyciągnąć ramiona i rzucić mu się na szyję.
- Jesteś sam? - spytała.
- Tak.
- A gdzie pani Yates?
- Co to ma być, śledztwo? - rozzłościł się.
Beth od razu się skuliła. Nie miała racji przychodząc
tutaj. Nic się nie zmieniło. Jak mogła nawet myśleć, że
może coś znaczyć dla Zacha?
- Ja... tylko tak pytałam - wyszeptała.
Zach spojrzał na nią uważnie.
- Pani Yates wyjechała na weekend - dodał łagodniejszym tonem.
- Czy Amanda ma często kłopoty z uszami?
- Niestety tak.
- To może być coś poważnego.
- Wiem.
Znowu zapadła cisza.
- Coś się stało, prawda? - spytał Zach. - Wyglądasz
okropnie.
- To znowu Trent.
- To mnie nie dziwi. Co zmalował tym razem? - zadał pytanie bez większych emocji.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
396
Beth powiedziała mu wszystko, co wiedziała. Gdy
skończyła, ostro zaklął.
- Co za bałwan! - wykrzyknął, nerwowo przechadzając się po pokoju.
- Myślę, że tym razem naprawdę się przestraszył wtrąciła Beth. - Teraz musi myśleć również o Vicki.
- Dałaś mu pieniądze?
Beth przytaknęła.
- Dlaczego? - spytał gniewnie Zach.
- A co miałam zrobić?
- Pozwolić, żeby wygarbowali mu skórę.
- Chyba nie mówisz poważnie. - Beth zwilżyła językiem wargi.
- Nie, ale ktoś powinien mu dać potężnego kopa.
- Masz absolutnie rację - zgodziła się.
- Czy to oznacza, że tym razem nie pozwolisz, aby to
uszło mu na sucho?
- Zgodził się iść do psychiatry.
- Jesteś pewna, że dotrzyma obietnicy? - skrzywił się
Zach.
- Tak - gorąco przytaknęła Beth. - W tej sprawie
mnie nie wykiwa. Wie, że musi to zrobić.
- Zobaczymy.
- Czy mogłabym zobaczyć Mandy? - spytała Beth
przerywając milczenie.
Gestem wskazał jej drogę do pokoju dziecinnego.
Beth od razu podeszła do pięknego, różowo-białego łóżeczka.
Zach szedł tuż za nią. Dziewczyna całym ciałem wyczuwała jego obecność.
- Spada jej skarpetka - szepnęła Beth łamiącym się
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
397
ze wzruszenia głosem. Drżącymi palcami zaczęła ją poprawiać.
- Ja to zrobię - powiedział oschle Zach i odsunął jej
rękę.
Beth wstrzymała oddech i spojrzała na Zacha. Oczy
jej błyszczały.
- Czy naprawdę tak bardzo mnie nienawidzisz?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
398
39
s
u
lo
Zach nie mógł już wytrzymać pełnego przerażenia
głosu Beth i widoku jej smutnych oczu.
- Przepraszam, nie chciałem powiedzieć... - urwał
i odsunął się od niej o krok, jakby odepchnęła go jakaś
potężna, niewidzialna dłoń. Oddychał ciężko i nierówno. - Zapomnij o tym.
Beth jęknęła. Nie była w stanie wykrztusić ani słowa.
- Nie patrz tak na mnie - mruknął.
Zapadła pełna napięcia cisza. Beth zamknęła oczy.
Nie była w stanie spojrzeć na zagniewaną twarz Zacha.
Raz jeszcze na próżno spróbowała coś powiedzieć, po
czym wybiegła z pokoju. Zatrzymała się dopiero przy
kominku.
- Beth!
Wyczuła jego obecność za swymi plecami, nim się
odezwał, ale nie mogła się odwrócić. Stała napięta, z trudem panując nad nerwami, walcząc z pożądaniem, cierpieniem i zakłopotaniem. Nawet oddychanie sprawiało
jej trudność.
To wszystko było dla niej zbyt dużym obciążeniem.
Problemy z Trentem, choroba Amandy, jawna wrogość
a
d
n
a
c
s
janes+a43
399
Zacha. Czuła, że jej umysł przestaje normalnie funkcjonować.
- Beth - powtórzył Zach i zbliżył się do niej. Gdy
wymawiał jej imię, w jego głosie słychać było równocześnie gniew i czułość.
- Okłamałeś mnie - szepnęła.
- Nieprawda - Zach ostro odparł.
- Powiedziałeś, że nie obciążasz mnie winą za śmierć
Randalla...
- Bo tak jest.
- Nie... Tak właśnie myślisz. Dlatego nie chcesz,
abym opiekowała się Amandą. Ty... uważasz, że Randall zmarł przeze mnie. Tak myślisz naprawdę. - Po
twarzy Beth spływały łzy.
- Nie! - Zach zacisnął mocno pięści.
- Zach, ja wtedy także chciałam umrzeć.
- Chryste... przestań!
Beth nie próbowała już powstrzymać płaczu. Od dawna tak nie łkała.
- Beth, przestań - szepnął Zach. - Nie mogę znieść
twojego płaczu.
- Znałam go tak krótko - szlochała - ale naprawdę
pokochałam, bo był...
- Przestań, szarpiesz mi serce.
- Bo był twoim synem.
- Niech cię diabli! - krzyknął. - Czy ty zdajesz sobie
sprawę, co robisz?! Czy wiesz, co się ze mną dzieje, gdy
pojawiasz się w pobliżu? Twój widok mnie zupełnie rozbija. Chcę cię dotknąć, czuję pożądanie na samą myśl
o tobie.
- Och, Zach, tak mi przykro. Nigdy nie chciałam cię
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
400
zranić. - Beth przymknęła powieki. - Nigdy - powtórzyła ochrypłym szeptem.
Nagle za oknem rozległ się grzmot. Pierwsze krople
deszczu uderzyły o szyby.
- Wierzysz mi, prawda?
- Beth - westchnął Zach.
Zadrżała. Zach uniósł rękę i dotknął jej policzka. Rozchyliła wargi w oczekiwaniu.
Patrzył na nią rozszerzonymi oczami. Chwycił ją za
ramię.
- Czy chcesz... żebym sobie poszła?
- Nie - zaprotestował zduszonym szeptem.
- Zach... - Poczuła, że kręci się jej w głowie. Pomyślała, że zaraz zemdleje.
Błyskawica oświetliła na chwilę pokój. W tym momencie Zach wziął dziewczynę w ramiona i przyciągnął
do siebie.
Ogarnęła ją gorąca fala. Pod jej oczyszczającym
wpływem Beth zapomniała o przeszłości i strachu.
Tuż przed oczami miała teraz twarz Zacha. Czuła, jak
bije jego serce. Zawirowało jej w głowie. Straciła równowagę i oparła się o niego. Od razu poczuła, że jest
podniecony.
Zach przywarł ustami do jej warg. Miał wrażenie, że
po raz pierwszy kosztuje ich słodyczy. Po chwili odsunął
się od niej gwałtownie.
- Nie! Nie mogę! To wykluczone!
- Przecież mnie pragniesz - szepnęła Beth. Grymas
bólu wykrzywił jej twarz. - Wiem, że mnie chcesz.
- Beth!!
- Nawet jeśli to nieprawda, powiedz mi, że mam rację.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
401
- To nieczysta gra. Kto ci dał prawo...
- To dlatego, że cię kocham - przerwała mu. Głos jej
drżał od nadmiaru uczuć.
- No, dobra! Szaleję z twojego powodu i to jest przekleństwem mojego życia! Czy to chciałaś usłyszeć?
- Och, Zach...
- Tylko raz... - jęknął i pocałował ją ponownie. Całowali się gwałtownie i namiętnie, jakby nie mogli się
nasycić.
- Tak mi ciebie brakowało! - załkała Beth i przytuliła się do niego.
Każde dotknięcie jego dłoni sprawiało, że zapominała
o bólu i cierpieniu. Miłość do Zacha rozsadzała jej serce.
Chciała zapomnieć o wszystkim, pragnęła czuć tylko jego pieszczoty.
- Gdy cię dotykam, coś się we mnie gotuje - szepnął.
- Zach, proszę... Kochaj mnie. Kochaj mnie. Teraz!
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Zach szybko rozebrał ją i siebie. Nigdy przedtem nie
spieszył się tak bardzo. Przestał myśleć o wszystkich
uczuciowych i praktycznych konsekwencjach tego, co
mieli zaraz zrobić. Liczyło się już tylko pożądanie.
Chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni. Patrzył na nią
w milczeniu. Bał się, że słowa przypomną mu o wszystkim, o czym wolał w tej chwili nie pamiętać. Nie mógł
jednak całkowicie zapomnieć o dręczących go pytaniach.
Dlaczego mnie opuściłaś? Dlaczego zadałaś mi tyle
bólu?
Kolejna błyskawica pozwoliła mu dojrzeć jej twarz.
Wydawała się taka bezbronna, taka krucha... Boże, jak
dawno już jej nie widział...
janes+a43
402
Beth wyciągnęła do niego ramiona.
Położył się obok niej. Gdy przytulili się do siebie,
westchnął głośno. Wodził dłońmi po całym jej ciele, tak
jakby chciał ugasić palący ją płomień. Miał wrażenie, że
jego zmysły, od lat trwające w stanie uśpienia, teraz nagle przebudziły się do życia.
Beth zarzuciła mu ramiona na szyję, spojrzała w oczy.
Rozchyliła delikatne, miękkie wargi i Zach czuł na policzku jej oddech.
Westchnął i pocałował ją w usta. Pomyślał, że chyba
nigdy nie będzie miał dość tego pocałunku. Czuł dudnienie w skroniach i konwulsyjne skurcze mięśni nóg.
Chociaż kiedyś tak bardzo nią gardził, nigdy nie przestał jej pragnąć.
- Zach, och, Zach! - wyszeptała Beth. - Myślałam
już, że umrę, a nie doczekam się tego.
Zach oddychał głośno i nierówno. Uklęknął na łóżku
i pochylił się nad nią. Pieścił ustami wewnętrzną stronę
jej ud. Na twarzy czuł bijące od niej gorąco.
- Och -jęknęła Beth, rzucając się na poduszce.
Czuł, jak gwałtownie bije jej serce. Uniósł twarz i pieścił wnętrze jej pulsującego ciała.
- Dalej, kochana, dalej! - szepnął zachęcająco.
- Tak! - krzyknęła Beth i wbiła paznokcie w jego ramiona.
- Jesteś piękna, w takim momencie.
- Och, Zach - westchnęła w odpowiedzi Beth i otoczyła dłonią jego męskość. - Chcę...
- Za chwilę. Już nie mogę się doczekać.
Zamiast położyć się na niej, Zach zsunął się z łóżka.
Bez słowa chwycił Beth i ułożył na brzegu. Rozchylił jej
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
403
uniesione nogi i wszedł w nią. Gdy poczuł, jak ogarnia
go ciepła wilgoć jej ciała, na chwilę przestał oddychać.
Przyglądali się sobie w skupieniu, podczas gdy Zach
poruszał się w niej.
- Och, Zach -jęknęła. - Już dłużej tego nie wytrzymam...
Kolejny grom wstrząsnął całym domem.
- Kocham cię. Lubię, gdy jesteś taka podniecona... powiedział Zach. Jego oczy płonęły.
- Proszę... teraz... - błagała Beth. Uniosła ramiona
i przyciągnęła go do siebie.
Zach nie mógł złapać tchu, po plecach spływał mu
pot.
Znowu wszedł w nią. Poruszył się kilkakrotnie w górę
i w dół. Cofnął się.
- Nie!-zaprotestowała.-Chcę cię całego!
- Marzyłem, żeby to zrobić powoli i spokojnie - powiedział, poruszając się w powolnym rytmie. - Chcę widzieć twoje oczy, słyszeć twój jęk, patrzeć, jak przeżywasz rozkosz...
- Dość! - krzyknęła Beth.
Zach stęknął i pchnął z całej siły.
- Och, tak, tak-jęczała Beth.
Przy każdym ruchu Zach czuł skurcz jej ciała. Przewrócił się na plecy i nakłonił Beth, by uklękła na nim.
Teraz ona przejęła inicjatywę, poruszała się powoli,
potem coraz rytmiczniej, coraz szybciej... Zapomnieli
o całym świecie. Nagle Beth poczuła w sobie eksplozję
i ogarnęła ją fala rozkoszy. Ich okrzyki zmieszały się
z dudnieniem deszczu walącego mocno o szyby.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
404
40
s
u
lo
- Jeśli to już wszystko, to spadam.
- Prowadź ostrożnie. - Beth uniosła głowę znad biurka i uśmiechnęła się do Tracy. - Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, dzwoń bez wahania.
Beth przyjechała do Natchitoches, ponieważ w Houston pojawiły się nieoczekiwane kłopoty. Po sprawdzeniu dokumentów w centralnym biurze okazało się, że
Tracy musi zbadać sytuację na miejscu. Kierownik tamtejszego sklepu dwa dni temu złożył wymówienie bez
żadnej wyraźnej przyczyny. Po prostu rzucił pracę.
- Poradzę sobie, możesz się nie martwić.
- Nie wątpię - stwierdziła Beth wstając zza biurka. Jeśli tego ci ostatnio nie mówiłam, to przypominam, że
uratowałaś mnie przed obłędem.
- Robię wszystko, żeby cię utrzymać w tym przekonaniu - uśmiechnęła się przyjaciółka. - Muszę pilnować,
żebym nie została bezrobotna.
- Jeśli tylko o to ci chodzi - parsknęła śmiechem
Beth - to możesz spać spokojnie.
- Zawsze to miło wiedzieć - spoważniała Tracy. Wracasz dziś do Shawnee?
- Tak. Jadę zaraz po lunchu.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
405
- Jak się sprawuje twój brat? - spytała Tracy po
chwili wahania.
- Tak jak można było przewidzieć - westchnęła
Beth. - Nie cierpi tych zajęć psychoterapeutycznych, ale
chodzi na nie regularnie.
- Cieszę się. Widziałam, jak się tym zamartwiasz.
- To prawda, ale największy kłopot miałam z Babcią.
Usiłowaliśmy to przed nią ukryć, ale jakoś się dowiedziała.
Tracy przesłała jej całusa na pożegnanie.
- Będę trzymać kciuki.
- Lepiej nie, bo nie utrzymasz kierownicy.
Zaśmiały się obie. Kiedy Tracy wyszła, Beth opadła
na krzesło. Przez chwilę bezmyślnie bawiła się długopisem. Nie mogła ponownie skupić się na pracy. W ostatnim czasie często jej się to zdarzało.
Rozmyślała ciągle o Trencie, Zachu i Babci. Na
szczęście zachowanie Trenta pozwalało na ostrożny optymizm. Niedawne wypadki mocno nim wstrząsnęły.
Ponadto Zach obiecał mu, że jeśli przestanie się wygłupiać, to zapewne zostanie dyrektorem nowej fabryki,
którą budują w Teksasie.
Fabryka rodzinna i jej własne przedsiębiorstwo funkcjonowały bardzo dobrze. Beth miała nadzieję, że
wkrótce odrobi straty spowodowane lekkomyślnością
brata.
Wobec fiaska rozmowy z Walshem i braku gotówki
Beth wolała nie myśleć o odzyskaniu Cottonwood, ale
nie miała wątpliwości, że pewnego dnia postawi na swoim i wróci do swojej rodowej siedziby. Po prostu trzeba
na to więcej czasu niż myślała, ale Beth nie zamierzała
rezygnować.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
406
Natomiast zachowanie Zacha rzeczywiście wpędzało
ją w depresję. Kiedyś myślała, że ich stosunki nie mogą
się już pogorszyć, ale okazało się to możliwe. Stało się
tak po owym namiętnym wieczorze... a przecież był
wtedy równie chętny jak ona.
Beth obudziła się wczesnym rankiem. Przez dłuższą
chwilę wpatrywała się w śpiącego obok Zacha, włożyła
jego koszulę i poszła sprawdzić, jak czuje się Mandy.
Okazało się, że temperatura spadła i dziewczynka słodko
śpi.
Gdy wróciła do sypialni, Zach już wstał. Stał w slipach przed oknem i wpatrywał się w ciemności.
- Zach?
Odwrócił się do niej twarzą, na której malowała się
rozpacz.
- Żałujesz, prawda? - Beth miała wrażenie, że czyjaś
ogromna ręka ściska ją za gardło i pozbawia tchu.
- W tej chwili sam nie wiem, co czuję - odparł wzruszając ramionami.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza.
- Wczoraj mnie pragnąłeś - szepnęła ochryple. Wyciągnęła do niego rękę.
- Czy musisz mi to mówić? - spytał, a jego oczy pociemniały z udręki.
Patrząc na niego Beth poczuła, że robi się jej niedobrze.
- Co zatem zrobimy?
- Zrobimy, Beth?
- Tak, zrobimy.
- Wydaje mi się, że już osiągnęłaś to, co chciałaś skrzywił się.
Po tym wszystkim, co Beth przeżyła, nie miała ochoty
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
407
łatwo rezygnować. Modliła się, żeby noc, którą właśnie
razem spędzili, oznaczała początek nowego życia. W tej
chwili wydawało się, że to wszystko na nic. Zach przypominał jej fatamorganę - ilekroć usiłowała nawiązać
z nim kontakt, znikał, pozostawały tylko wspomnienia.
Odwróciła się i zaczęła powoli ubierać.
- Dokąd idziesz?
- Do domu.
- Beth. - Głos Zacha dziwnie się załamał.
Odwróciła się w jego stronę i spojrzała mu w oczy.
- Nie, proszę. Lepiej nic nie mów. W tej chwili nie
zniosłabym kolejnej kłótni.
Ubrała się szybko i wyszła. Zach nie próbował jej zatrzymać...
Od tego rozstania Beth widziała go tylko raz, na posiedzeniu rady nadzorczej fabryki. Siedział przy drugim
końcu stołu i starannie unikał jej spojrzenia. Beth zachowywała się podobnie. Nie wiedziała, jak powinna go traktować, i wolała nie ryzykować, że Zach znowu zdepcze
jej uczucia.
Najwyraźniej oczekiwała zbyt wiele i zbyt szybko.
Jedno już wiedziała na pewno - że nie jest mu obojętna.
Teraz jednak wyszły na jaw wszystkie jej ukryte obawy.
Oddzielał ich od siebie mur przeszłości, mur wszystkich
wzajemnych pretensji i żalów. Beth wolała nie zastanawiać się, czy kiedykolwiek uda się jej go zburzyć.
Pomyślała, że na taką chandrę dobrze jej zrobi widok
Amandy. Patrząc na córeczkę Beth zawsze miała ochotę
się śmiać, a tego właśnie teraz potrzebowała, i to bardzo.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Pot zalewał mu oczy, ale mimo to Zach z uporem podrzucał do góry ciężką sztangę. Pomyślał, że zamiast
janes+a43
408
ogłupiać się fizycznym wysiłkiem, powinien napić się
wódki.
Niestety, na to nie mógł sobie pozwolić. Zresztą, niezależnie od ilości alkoholu, Zach nigdy nie przestawał
myśleć o dręczących go problemach. Miał poważne kłopoty w fabryce: związek zawodowy ogłosił strajk i w napiętej sytuacji łatwo mógł się zdarzyć niekontrolowany
wybuch emocji tłumu. Na dodatek dręczyły go obsesyjne wprost myśli o Beth.
Forteca, jaką budował wokół swego serca przez
osiemnaście lat, szybko legła w gruzach. Beth zniszczyła ją bez najmniejszego wysiłku.
Potrzebowała na to zaledwie paru tygodni. Za pomocą swych ogromnych oczu i wspaniałego ciała wytrwale
burzyła kolejne linie obrony Zacha. Osiągnęła to, co jeszcze niedawno wydawało się zupełnie niemożliwe.
Zach czuł się winny, dręczyły go wyrzuty sumienia.
Wystarczyło jednak, żeby wyobraził sobie, jak dotyka jej
nagiego ciała, jak całuje jej usta i różowe sutki, i już zapominął o wszystkim poza pożądaniem.
Zapominał nawet o latach wypełnionych nienawiścią
i żalem. Aby się przed tym bronić, męczył ciało fizycznymi ćwiczeniami. Niewiele to pomagało.
- Pragniesz towarzystwa? - Nieoczekiwanie w siłowni pojawił się Matt Thome.
- Twojego zawsze - odrzekł Zach i położył sztangę
na stojaku.
- To dobrze - uśmiechnął się ponuro Matt. - Też powinienem poćwiczyć, to wkrótce może się przydać.
- Co nowego?
- Napięcie w fabryce stale rośnie, szefie.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
409
- Wspaniale - parsknął Zach. - Tylko tego nam
trzeba.
- Wiesz chyba, kto podjudza załogę, prawda?
- Z pewnością ten łajdak Griffin.
Wade Griffin, przewodniczący lokalnego związku zawodowego, był zaprzysięgłym wrogiem Zacha. Z nie
znanych mu powodów Griffin go nienawidził.
- Powiedz mi, Matt, co ja takiego zrobiłem, że ten
facet nie daje mi spokoju? - spytał głośno Zach.
Matt uśmiechnął się krzywo i usiadł na najbliższej
ławce.
- To proste. Nie pozwalasz mu się tu panoszyć.
- Rewelacyjna obserwacja - sarkastycznie stwierdził
Zach. - Sam nigdy bym na to nie wpadł.
- To taki sukinsyn, co chciałby ci wejść na głowę zachichotał Matt.
- I chce, abym zlizywał jego gówno - dokończył
Zach i sięgnął po ręcznik.
- Bardzo słusznie. A ty co myślisz?
- Myślę, że coś tu śmierdzi.
Obaj zaśmiali się głośno.
- A czego jeszcze chce szanowny pan Griffin? - zapytał po chwili Zach.
- Wszystkiego, co sam możesz sobie wyobrazić. Matt splótł dłonie na karku i wyciągnął przed siebie nogi. - Podwyżki, premie, rozmaite dodatkowe przywileje... Myślę jednak, że najbardziej boi się modernizacji.
Obawia się redukcji zatrudnienia.
- To bzdura, i on dobrze o tym wie. Jeśli nie zdecydujemy się na modernizację, wkrótce przestaniemy być
konkurencyjni, a wtedy wszyscy stracą pracę.
- Mnie nie musisz przekonywać.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
410
- Przepraszam - mruknął Zach i nieco się uspokoił. Nie ustąpię już ani o krok, zaś Taylor... sam wiesz, że on
ma jeszcze mniej cierpliwości.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że zaczynają krążyć
nieprzyjemne plotki. Podobno ktoś, kto chciał przekroczyć linię pikiet, został poturbowany.
- Myślisz, że to sprawka Griffina? - rysy twarzy Zacha wyraźnie stwardniały.
- Tak.
s
u
lo
- Ale nie masz dowodu, prawda?
- Prawda.
- Trudno. Zresztą nie ma to wielkiego znaczenia. Jeśli będzie trzeba, sam się z nim policzę.
- Być może będziesz musiał - powiedział poważnie
Matt.
- Przekazuj mi wszystkie nowe wiadomości.
- Aha!
Gdy Matt wyszedł, Zach znowu sięgnął po sztangę.
Ćwiczenia nie przyniosły mu ulgi. Po paru minutach zrezygnował i poszedł wziąć prysznic. Wychodząc z biura,
czuł się bardziej zagubiony i samotny niż kiedykolwiek
przedtem.
a
d
n
a
c
s
- Bef, czytaj.
- Kochanie, przeczytałam już pięć książeczek.
- Ploszę.
- Ty mała naciągaczko. - Beth chwyciła Amandę na
ręce. Podrzuciła ją do góry.
- Jesce, Bef.
Amanda zaśmiewała się. Gdy Beth na chwilę przerwała, mała od razu ją przynagliła.
- Bef musi już iść. Jest późno.
janes+a43
411
Usta Amandy wygięły się w podkówkę.
- Kochanie, nie płacz. Niedługo przyjdę znowu
i wtedy dłużej się pobawimy. Obiecuję.
Gdy Beth postanowiła odwiedzić Amandę, nie traciła
czasu na realizację tej decyzji. Zastała córeczkę na dworze, pod czujnym okiem niani. Na widok Beth Mandy
rzuciła lalkę na trawę i pobiegła na spotkanie.
Bawiły się razem już ponad trzy godziny. Było wpół
do siódmej, pora, żeby Amanda zjadła kolację, umyła się
i poszła do łóżka. Beth również powinna już wracać do
domu. Czuła się zmęczona, ale było to przyjemne zmęczenie. Trzy godziny spędzone z dzieckiem niewątpliwie poprawiły jej nastrój.
- Nie płacz, kochanie - na próżno usiłowała uspokoić dziewczynkę, która kurczowo przywarła do niej i zalewała łzami jej bluzkę. Beth spojrzała na panią Yates,
wzrokiem prosząc ją o pomoc.
- Za parę minut się uspokoi - uśmiechnęła się niania.
- Zwłaszcza jeśli przyjedzie pan Winslow. - Urwała
i spojrzała w kierunku bramy. - O, właśnie przyjechał.
Beth wzięła głęboki oddech, tak jakby miała zanurkować.
- Tata! - Amanda uniosła głowę i dostrzegła ojca. Tata!
Wysunęła się z objęć Beth i pobiegła na spotkanie
Zacha.
- Tata, tata! - krzyczała biegnąc w jego kierunku.
Beth powoli obróciła się twarzą w stronę Zacha. Wiedziała, że będzie wściekły, ale nie zamierzała się usprawiedliwiać.
- Cześć, Beth - powiedział Zach, nie zwracając większej uwagi na Mandy, która ciągnęła go za ucho.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
412
- Cześć - odrzekła, zdziwiona łagodnym tonem jego
głosu.
- Chyba już pora kłaść dziecko - zwrócił się do pani
Yates. - Zaraz przyjdę do sypialni.
Mandy nie protestowała, gdy niania wzięła ją na ręce.
- Pocałuj tatę i Bef - powiedziała.
Amanda przycisnęła rączkę do ust i machnęła nią
w powietrzu.
- Dobranoc, słoneczko - pożegnała ją Beth. Ze złością pomyślała, że za chwilę się popłacze. - Wkrótce się
zobaczymy.
Pani Yates zniknęła w domu. Beth bała się spojrzeć
Zachowi w twarz, bała się tego, co może z niej wyczytać.
- Słuchaj, ja... - zaczęła nie patrząc mu w oczy.
- Jadłaś coś?
Beth otworzyła usta ze zdumienia, po czym gwałtownie je zamknęła. Nie mogła opanować swoich rozkołysanych uczuć i emocji.
- No więc, jadłaś czy nie?
- Nie... To znaczy...
- Muszę zajrzeć jeszcze do fabryki. Może przejedziesz się ze mną, a potem pojedziemy coś przekąsić na
mieście - zaproponował Zach. Patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
413
41
s
u
lo
Podczas jazdy Beth wyglądała przez boczne okno srebrnego mercedesa Zacha. Wciąż przeżywała nieoczekiwaną zmianę jego nastroju. Dlaczego zaprosił ją na
obiad? Przecież to z całą pewnością nie była zwyczajna
propozycja.
Rozważała wszelkie możliwości, ale nie mogła się na
żadną zdecydować. Opanowała się na tyle, żeby przyjąć
jego propozycję. Zach pożegnał się z Amandą i pojechali. Najpierw udali się do Beth, żeby zostawić tam jej samochód. Dalej pojechali wozem Zacha.
W trakcie krótkiej przejażdżki do fabryki oboje milczeli. Czuli wzrastające napięcie i promieniujące z ich
ciał ciepło. Powstrzymywała ich tylko ostrożność i nerwowość.
- Cholera!
Beth szybko odwróciła głowę i spojrzała na Zacha.
Patrzył przed siebie. Przed bramą do fabryki stała pikieta
strajkujących związkowców.
- Uch! - westchnęła. - Wygląda na to, że mamy kłopot.
- I to niemały, bo to sprawka Griffina.
- Któż to taki?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
414
- Przywódca tej zgrai. Z pewnością lepiej dla ciebie,
że go nie znasz.
- Kim on jest?
Zach przez chwilę nie odpowiadał. Powoli i ostrożnie
przebijał się w stronę bramy. Strajkujący nie spiesząc się
schodzili na boki.
W końcu dobrnęli na parking. Zach zerknął w lusterko wsteczne.
- To szef lokalnego związku zawodowego - wyjaśnił
wreszcie.
- Jak rozumiem, masz z nim kłopoty?
- Gdybym nie musiał go tolerować, już dawno wykopałbym go poza bramę.
- Właśnie do nas idzie. - Kątem oka Beth dojrzała
zbliżającego się Griffina.
- Tak przypuszczałem - mruknął Zach otwierając
drzwi samochodu. - Im szybciej dowiem się, czego ten
sukinsyn chce, tym lepiej. - Spojrzał na Beth. - Ty nie
wychodź z samochodu.
- Uważaj na siebie. - Beth zacisnęła usta. - On
groźnie wygląda.
Zach zerknął na nią, ale nic nie odpowiedział i wysiadł z wozu.
- No, no - zakpił Griffin podchodząc powoli do Zacha. - Patrzcie, pojawił się sam wielki szef.
Oddech Griffina niemal powalił Zacha na ziemię.
Sam nie wiedział, czy gorszy jest smród alkoholu, czy
czosnku. W każdym razie Griffin śmierdział potwornie.
Był niski i krępy, nosił opadające na dół wąsy. Wyglądał okropnie, choć ubierał się zawsze w drogie i eleganckie garnitury. Przy każdym ruchu spod mankietu koszuli
wysuwał się wytatuowany napis „Mam was w dupie".
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
415
- Lepiej idź do domu, Griffin - powiedział Zach,
próbując odetchnąć czystym powietrzem. - Jesteś pijany.
Griffin pomachał palcem tuż przed nosem Zacha.
- Liczysz na to, że wezmę ogon pod siebie i zwieję,
co? Nie łudź się. Wy, bogacze, zbyt długo już zdzieraliście skórę z prostych ludzi.
- Mówię ci raz jeszcze, lepiej idź do domu - powtórzył Zach, powstrzymując gniew.
Robotnicy pikietujący bramę zatrzymali się w pobliżu
i uważnie słuchali każdego słowa.
- Zejdź mi z drogi, Griffin.
- Chciałbyś, co?
- Ostrzegam cię, zejdź mi z drogi - powiedział Zach
stanowczym głosem. - Nie mam czasu na dyskusję z takim śmieciem jak ty.
- Sam tego chciałeś - powiedział Griffin i zamachnął
się, jak gdyby chciał zadać cios.
- Zach! - krzyknęła Beth.
Zach zrobił unik i z całej siły walnął Griffina w gruby
brzuch.
Griffin stęknął i pochylił się w przód, ale utrzymał się
na nogach. Chwycił Zacha za ramię i zamierzył się do
ciosu.
Mocnym szarpnięciem Zach wyzwolił się z uchwytu
przeciwnika i rąbnął go pięścią w skroń. Griffin stracił
równowagę, zatoczył się i zwalił na asfalt. Zaklął wściekle, ale poderwał się na nogi.
Tym razem zaatakował Zacha z większą ostrożnością.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Griffin podniósł ręce i przyjął postawę boksera. Po paru sekundach rzucił
się do ataku. Zach ustąpił na bok i podstawił mu nogę.
Griffin znów znalazł się na ziemi. Zerwał się na nogi
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
416
z zaskakującą szybkością i ponownie zaatakował Zacha.
Z nosa ciekła mu krew.
- Zabiję cię! - ryknął.
Zach zamarkował cios pięścią i jednocześnie kopnął
go w krocze. Griffin aż stęknął z bólu i zgiął się w pół.
W tym momencie Zach rąbnął go w szczękę.
Griffin po raz trzeci zwalił się na ziemię. Tym razem
miał już dość.
- Słuchaj, ty sukinsynu - powiedział Zach. - Jeśli jeszcze raz zobaczę cię na moim terenie, stłukę cię na
kwaśne jabłko.
s
u
lo
- Auuu!
- Siedź spokojnie.
- Do diabła, jak mam siedzieć spokojnie, skoro smarujesz mnie tym świństwem?
Nie przejmując się protestami Beth starannie jodynowała ranę na policzku Zacha.
Z fabryki wrócili bezpośrednio do niej. Beth kazała
mu zdjąć koszulę i usiąść na fotelu, sama zaś pobiegła do
łazienki po środki opatrunkowe.
Zach odnosił się z pogardą do wszelkich zabiegów
medycznych, ale mimo to posłusznie wykonał jej polecenia.
- No, dobra - mruknęła. - Nic ci nie będzie.
Pochyliła się nad nim i przetarła spirytusem zadrapania na ramionach. Pasemka jej włosów musnęły policzki
Zacha, który gwałtownie odetchnął.
Ręce Beth znieruchomiały. Uniosła głowę. Spojrzeli
sobie w oczy. Dzieliło ich tylko parę centymetrów.
- Beth - szepnął Zach.
W oczach Beth pojawiło się światło. Przytuliła się do
a
d
n
a
c
s
janes+a43
417
niego. Czuł, że cała się trzęsie niczym złapany w pułapkę
koliber. Pocałowała go namiętnie. Gdy zetknęli się językami, jęknęła cicho.
Bez słowa wstali z łóżka i zrzucili pośpiesznie ubrania. Zach wyciągnął do niej ramiona.
- Och, Zach - wyszeptała, przylegając do niego tak
ściśle, jakby już nigdy nie miała wypuścić go z objęć.
Zach znał na pamięć wszystkie zaokrąglenia jej ciała.
Dobrze wiedział, jak rozumieć wstrząsające nią dreszcze. Ciało Beth mówiło mu dokładnie o jej pragnieniach.
Nie przerywając pocałunku śmiałym ruchem sięgnęła
w dół i mocno ujęła w dłoń jego twardniejącą męskość.
Zach zacisnął powieki. Z trudem chwytał powietrze
w płuca.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa!
- Wiem, i bardzo się z tego cieszę - odrzekła
z uśmiechem. Uklękła na łóżku i pochyliła się nad nim,
tak że włosy skryły jej twarz. Poczuł dotknięcie warg
tam, gdzie jeszcze przed sekundą były jej ręce.
- Beth, proszę - szepnął, zanurzając palce w jej włosach.
Nie przerwała. Gdy Zach nie mógł już tego dłużej wytrzymać, uniósł ją i położył na plecach.
- Teraz moja kolej - szepnął, pochylając się nad nią
i rozchylając jej uda. Beth głośno jęknęła. Zach znowu
poczuł dotknięcie jej palców. Pomogła mu znaleźć drogę
do gorącego i wilgotnego wnętrza jej ciała.
Wydawało mu się, że oszaleje z rozkoszy. Beth chwyciła nogami jego biodra i przyciągnęła do siebie. Zach
pocałował ją w usta. Czuł palące dotknięcie jej sutków.
W tej chwili chciał przelać swą duszę w ciało Beth.
Po paru minutach dziewczyna wysunęła się spod
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
418
niego i położyła tuż obok, opierając policzek o jego ramię.
- Hmm, czy jestem w raju? - mruknął Zach.
Beth potarła głową o jego bark.
- Też mam takie wrażenie.
- Myślę, że w raju jest gorzej.
Umilkli.
- O czym myślisz? - spytała po chwili.
- O tobie - odrzekł, przekręcając się na bok, tak aby
móc widzieć jej twarz.
- I co myślisz?
- Że masz wspaniałe piersi.
- Och!
- Beth Melbourne - zachichotał Zach. - Jeśli mnie
wzrok nie myli, wyraźnie się zarumieniłaś.
- Jesteś okropny.
- Wiem - uśmiechnął się złośliwie.
Beth dała mu mocnego szturchańca.
- Auu!
- Och, bardzo przepraszam - zmieszała się. - Zapomniałam, że jesteś kontuzjowany.
- Robiłem co mogłem, żebyś zapomniała.
Beth uśmiechnęła się skromnie, ale zaraz spoważniała.
- Naprawdę martwię się o ciebie.
- Dlaczego?
- To chyba oczywiste, zwłaszcza po dzisiejszej bójce. Co będzie, jeśli sytuacja w fabryce jeszcze się zaostrzy?
- Gorzej, niż jest, już nie będzie. W każdym razie nie
zamierzam odstąpić od proponowanej przeze mnie urno-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
419
wy zbiorowej. Myślę, że normalni robotnicy powinni
być z niej zadowoleni.
- Ale nie Griffin?
- To już nie ma znaczenia. Zrobię to, co zapowiedziałem. Jutro zgłoszę oficjalną skargę. To koniec jego kariery.
- Przykro mi, że Trent nie dzieli z tobą tych kłopotów - westchnęła Beth.
- Mnie też, ale lepiej będzie, jeśli przez ten czas uporządkuje swoje życie.
- Wiem - odrzekła cicho. - Mam nadzieję, że to wreszcie nastąpi. W przeciwnym wypadku...
- Cicho, bo zapeszysz. Musisz być optymistką.
Beth przytaknęła. Znowu zamilkli.
- Zach... chcę... muszę ci coś powiedzieć - zaczęła
Beth.
Bliskość Zacha ożywiła jej nadzieje, że jeszcze kiedyś
będą razem. Znowu był taki jak niegdyś... Poczuła nagle
gorące pragnienie, aby uwolnić się od sekretu i powiedzieć mu prawdę o Amandzie. Chciała, żeby dowiedział
się o tym jak najszybciej.
- Nie teraz - powstrzymał ją. - Nie chcę rozmawiać,
nie chcę myśleć o przyszłości. Chcę myśleć tylko o tym,
że trzymam cię w ramionach.
- Ale... Zach - szepnęła łamiącym się głosem.
- Proszę... nic nie mów.
Beth czuła, jak miłość przepełnia jej serce. Radość
mącił tylko strach i poczucie winy. Wiedziała, że powinna jak najszybciej powiedzieć mu prawdę. W przeciwnym razie mógłby sądzić, że został oszukany. Czy jednak nie przyjdzie jej drogo zapłacić za szczerość? Zach
może nie być zadowolony z faktu, że córeczka, najwię-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
420
kszy skarb jego życia, pojawiła się na świecie dzięki kobiecie, która zadała mu tyle cierpień.
Sama nie wiedziała, co ma zrobić. Targały nią sprzeczne uczucia. Czyż Zach nie powiedział Rachel, że nie
chce znać żadnych szczegółów? Mimo to powinna wyznać mu swoją tajemnicę, choćby dla własnego spokoju.
- Zach, ja... - zaczęła znowu z większym zdecydowaniem.
Pocałował ją w usta i zmusił do przerwania zdania.
Przytuliła się do niego. Pragnęła czuć przy sobie ciepło
jego ciała, pragnęła brać i dawać miłość.
- Kocham cię - wyszeptała, przerywając na chwilę
pocałunek.
Zach przycisnął ją do siebie i pocałował namiętnie.
Odpowiedziała na to z równą pasją. Kochali się gorączkowo i gwałtownie, jakby oszaleli z pożądania.
W całym pokoju rozlegały się ich jęki, słychać było
odgłosy pocałunków, pomruki zadowolenia. Gdy Zach
miał już w nią wejść, nagle się uspokoił i uczynił to łagodnie i delikatnie.
Oboje równocześnie osiągnęli punkt szczytowy. Czas
stanął w miejscu. Oboje myśleli, że ta chwila nigdy się
nie skończy.
Później leżeli obok siebie, zupełnie wyczerpani. Znowu każde myślało o czymś innym.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
421
42
s
u
lo
Szczęście musowało w Beth niczym dobry szampan.
Smakowała każdy łyk. Minęły już dwa miesiące od dnia,
w którym opatrywała rany Zacha. W tym czasie, obejmującym Dzień Dziękczynienia i Boże Narodzenie,
Beth i Zach byli nierozłączni.
Boże Narodzenie tego roku było dla Beth szczególnym wydarzeniem z uwagi na Amandę. Zawsze uważała, że święta są dla dzieci, a gdy obserwowała, jak dziewczynka okrągłymi z zachwytu oczami patrzy na Świętego Mikołaja, tylko utwierdzała się w tym przekonaniu.
Ich stosunki fizyczne wyglądały tak, jakby nigdy nie
mogli się nasycić. Po paru pierwszych, gorączkowych
zbliżeniach ochłonęli na tyle, żeby zadbać o środki
ostrożności. Gdy się kochali, kierował nimi głód, którego nie mogli zaspokoić. Nie można było jednak powiedzieć tego samego o uczuciach Zacha.
W dalszym ciągu zachowywał wyniosły dystans i odmawiał wszelkiej dyskusji na temat zmian w ich związku. Najwyraźniej sądził, że unikając takiej rozmowy może je zignorować. Jego postawa sprawiła, że Beth nic mu
nie powiedziała o Amandzie.
Wciąż jednak pragnęła, żeby Zach się zdeklarował,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
422
żeby przyznał, że kocha ją równie mocno, jak ona jego.
Nie próbowała wywierać na niego nacisku, choć trudno
jej było zapomnieć o obawach, nadziejach i marzeniach.
Nie miała cierpliwości. Chciała już wiedzieć, jaka przyszłość ją czeka, pragnęła, aby Zach wreszcie wyraźnie
powiedział to, co wyrażał, ilekroć dotykał jej ustami lub
dłońmi.
Pewnej niedzieli, gdy była piękna pogoda, wybrali się
razem na piknik do parku. Amanda biegała i figlowała
tak długo, aż wreszcie zasnęła. Beth i Zach zdołali jeszcze namówić ją do zjedzenia kawałka pieczonego kurczaka, którego przygotowała dla nich pani Yates.
Teraz Amanda leżała na kocu i spała snem sprawiedliwego. Beth i Zach usiedli obok niej, opierając się
o pień stuletniego dębu i grzejąc się w promieniach słońca, których nie zasłaniały nagie gałęzie drzewa.
Zach objął ramieniem Beth, która oparła głowę na jego piersi. Przez cały czas patrzyła na dziecko.
- Mandy jest cudowna, prawda?
Zach milczał chwilę. Spojrzał na córeczkę.
- Tak, to prawdziwy majstersztyk - powiedział z dumą.
Choć był to styczeń, dzień był ciepły, jak często się
zdarza w południowej Luizjanie. Lekki wiaterek poruszał lokami Mandy.
- Myślę, że jej biologiczna matka musiała być piękną
kobietą.
Nagły mróz przeszedł Beth. Czuła, że jej serce zaczęło bić szybko i głośno. Nie miała wątpliwości, że nawet
Zach mógł to usłyszeć. Nie mogła wykrztusić z siebie
ani słowa.
- Czy zastanawiałaś się kiedyś, jak ona mogła wyglądać? - nalegał Zach.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
423
- Czasami - wyjąkała Beth potrząsając głową. - Często myślisz o tym?
- Nie, raczej nie. To nigdy nie miało dla mnie znaczenia. Od samego początku mówiłem Rachel, że nie chcę
nic wiedzieć.
- Dlaczego? Trudno mi uwierzyć, że ani przez chwilę
nie byłeś choć trochę ciekaw. - Słowa Beth nawet w jej
uszach zabrzmiały dziwnie.
- Wtedy nie chciałem mieć następnego dziecka.
Wciąż nie mogłem zapomnieć o Randallu. Myślę, że
wytrzymałem cały proces wiodący do adopcji tylko dlatego, że nie znałem żadnych szczegółów.
- Ale czy nigdy nie żałowałeś?
- Boże, nie! Dobrze wiem, że bez Amandy nie przeżyłbym śmierci Rachel.
- Mogę... mogę to zrozumieć - odrzekła Beth, oblizując zaschnięte wargi. Powiedz mu, przekonywał ją jakiś wewnętrzny głos. Teraz! Nie będziesz miała drugiej
takiej okazji.
Kiedy jednak spróbowała się odezwać, nie zdołała
zdobyć się na wyznanie prawdy. Strach zamknął jej usta.
Łącząca ich nić porozumienia była jeszcze zbyt wątła
i słaba. Beth postanowiła poczekać.
- Powinniśmy być wdzięczni Rach - szepnął Zach
muskając wargami skroń Beth. - Gdyby nie skłoniła cię
do złożenia obietnicy, nie bylibyśmy teraz razem.
- Nigdy nie sądziłam, że usłyszę, jak mówisz te słowa...
- I ja nie przypuszczałem, że kiedyś je wypowiem...
- Tak się cieszę... To dla mnie takie ważne... Sam
wiesz, jak kocham Mandy.
- Ona też ma fioła na punkcie swojej Bef.
Beth uśmiechnęła się słysząc, jak Zach naśladuje
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
424
dziecinną wersję jej imienia. Oboje zamilkli, myśleli
o przeszłości.
- Brakuje ci Randalla, prawda? - spytała wreszcie
Beth.
- Tak - szepnął z wysiłkiem. - Czasami brak mi go
tak bardzo, że czuję fizyczny ból.
- A... Rachel? Czy za nią też tęsknisz?
- Czasami.
- Ja również.
- Beth...
- Wszystko w porządku. Pamiętaj, że ja także ją kochałam.
Znowu zapadła cisza. Dopiero po chwili Beth zauważyła, że Zach uśmiecha się do niej. Odpowiedziała mu
uśmiechem.
Nagle stracili poczucie upływu czasu i po prostu cieszyli się wzajemną bliskością. W każdej chwili odkrywali w swym związku coś nowego i nieoczekiwanego.
Długo musieli na to czekać.
- Och, Beth - westchnął. - Co ja mam z tobą zrobić?
- A co miałbyś ze mną robić? - spytała patrząc mu
w oczy.
- Nie wiem i na tym polega cały problem - odrzekł,
skubiąc wargami jej kark.
- Przestań, bo mam już gęsią skórkę.
- To miłość - mruknął i dotknął wargami jej ust.
- Jeszcze nas ktoś zobaczy.
- Co z tego? - Odsunął się nieco, odchylił jej twarz
i przyglądał się, jak promienie słońca oświetlają jej włosy.
- Nic - wyszeptała w odpowiedzi, całując go namiętnie. Zach rozkoszował się ciepłym i wilgotnym dotknięciem jej warg.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
425
Beth poczuła, jak jej piersi nabrzmiewają w oczekiwaniu pieszczot. Pocałunki Zacha zawsze wywierały na
nią magiczny wpływ, tak jakby jego usta wydzielały jakąś czarodziejską miksturę.
Zach wsunął rękę pod bluzkę Beth i nakrył dłonią jej
pierś. Poczuł pod palcami twardy, powiększony sutek.
Pod wpływem tego dotknięcia aż jęknęła.
Gdy w końcu odsunęli się nieco od siebie, Zach oddychał głośno i nierówno.
- Dość, bo za chwilę nie zdołam się powstrzymać
i wezmę cię tu, w parku.
Beth nagle zesztywniała.
- Co się stało? - zaniepokoił się Zach.
- Wydaje mi się, że widziałam twojego ojca.
- Co takiego? - odsunął się i kilkakrotnie mrugnął
powiekami.
- Właśnie przejeżdżał.
- Co z tego?
- Czy to ci nie przeszkadza?
- Nie, dlaczego?
- Według mnie, to przeszpiegi.
- Przeszpiegi? - zapytał zdziwiony.
- Tak -powtórzyła z uporem.
- Pewnie wybrał się na niedzielną przejażdżkę - odparł Zach lekkim tonem. Uśmiechnął się do niej.
Beth wydęła usta i nic nie odpowiedziała.
- No dobrze, może tylko sprawdza, co z wnuczką.
Jak wiesz, jest okropnie zaborczy. - Zach w dalszym ciągu wydawał się lekceważyć obawy Beth.
- Zwłaszcza jeśli ja zajmuję się Amandą - powiedziała, choć nie chciała zdradzać swych myśli.
- Przesadzasz, jak zwykle - westchnął. - Chciałbym,
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
426
abyście oboje zdjęli rękawice i przestali walczyć ze sobą.
- Mam nadzieję, że nie pozwalasz mu bawić się
z Amandą, gdy jest pijany? - spytała Beth patrząc gdzieś
w bok.
- Oczywiście. Możesz być spokojna.
- Bogu dzięki.
- Hej, przestań się martwić. - Przesunął palcami po
jej policzku. - Znam znacznie ciekawszy temat do rozmowy.
- Na przykład?
- Wspólna kolacja - odrzekł cicho. - Mamy przecież
powód do małego święta.
- Tak?
- Tak. Griffin dostał solidnego kopa, tak jak ci powiedziałem. Gdy złożyłem skargę, został odwołany za uśmiechnął się - za „nieprzyzwoite zachowanie".
- Zemsta jest słodka, nieprawdaż? - roześmiała się
Beth.
- Szczególnie w tej sprawie - potwierdził Zach i pocałował ją w nos. - No więc jak, jesteśmy umówieni?
W oczach Beth widać było miłość i pożądanie.
- U mnie czy u ciebie?
- U ciebie.
- Przygotuję kolację.
- Świetnie. A co po kolacji? - Zach miał minę zadowolonego kota.
- Może pójdziemy po zakupy?
- Zakupy? - skrzywił się ze zgorszeniem.
- Ostatnim razem musiałam cię wysłać po mały sprawunek, nieprawdaż? - uśmiechnęła się złośliwie Beth.
- Ty sekumico. Zapłacisz mi za to.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
427
- Obiecanki, cacanki.
Oboje parsknęli śmiechem. Nie mogli się powstrzymać. Było im razem tak dobrze.
- Daj mi pięć minut, Nancy, a potem wpuść go do
mnie.
- Dobrze - odpowiedziała cicho sekretarka.
Beth westchnęła, wstała zza biurka i przeszła się nerwowo po gabinecie. Więc wreszcie Taylor zdecydował
się ją odwiedzić. Nie mogła powiedzieć, by to ją zdziwiło. Oczekiwała go. Może nie tutaj, w Natchitoches, ale
spodziewała się tej wizyty. Wiedziała, że rozmowa nie
będzie przyjemna.
Wygładziła sukienkę, podeszła do biurka i wyciągnęła z szuflady puderniczkę. Zerknęła w lusterko i stwierdziła, że panuje nad sobą.
Beth przyjechała do Natchitoches, ponieważ kilka
spraw wymagało jej osobistej interwencji. Jeszcze tego
samego dnia chciała powrócić do Shawnee, żeby zdążyć
na kolację z Zachem.
Teraz jednak musiała odbyć rozmowę z Taylorem
Winslowem. Intuicja i zdrowy rozsądek podpowiadały
jej, że Taylor z pewnością nie przybył tutaj w dobrych
zamiarach. Choć Zach nie podejrzewał ojca o szpiegowanie ich, Beth miała inne zdanie. Taylor nie mógł
znieść myśli, że ona i Zach są znów razem, że ona będzie
zajmować się Amandą. Tym gorzej dla niego.
Raz już pozwoliła, żeby zburzył jej życie. Nie miała
zamiaru dopuścić, aby zrobił to powtórnie. Wtedy była
niewinną i przerażoną nastolatką, z którą Taylor mógł
zrobić, co chciał. Od tamtej chwili nauczyła się już wal-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
428
czyć o realizację swych planów. Wiedziała, że w tym
starciu zdoła postawić na swoim.
Powtórzyła to sobie w duchu raz jeszcze, patrząc spod
zmrużonych powiek, jak Taylor wchodzi do gabinetu
krokiem człowieka, który ma ważną misję do spełnienia.
Zatrzymał się dopiero przy biurku.
- Nie chcę tracić czasu na uprzejmości - oświadczył
nieprzyjemnym tonem.
Wygląda okropnie - pomyślała Beth. - Znacznie gorzej niż zazwyczaj. Taylor miał pod oczami ogromne,
ciemne wory. Jego twarz wydawała się nienaturalnie,
chorobliwie spuchnięta. Beth przyjrzała mu się uważnie
i dostrzegła, że jest nie tylko niedbale ubrany - jego
ubranie i włosy były po prostu brudne.
Jak mówi stare określenie - pomyślała - Taylor gotuje
się we własnym sosie.
Ogarnęło ją podniecenie. Nareszcie karta się odwróciła. Teraz ona miała przewagę. To było wspaniałe, cudowne uczucie. Czy nie obiecała sobie kiedyś, że jeszcze
doczeka się dnia, kiedy Taylor będzie jęczał u jej stóp?
Ten dzień właśnie nadszedł. Beth miała zamiar w pełni
nacieszyć się zemstą.
- Nie wiem, po co przyjechałeś aż tutaj, do Natchitoches, Taylor - stwierdziła niewinnie. - Cóż takiego ważnego możemy mieć sobie do powiedzenia?
- Nie udawaj niewiniątka, mała. Dobrze wiesz, o co
chodzi.
Beth miała ochotę wymierzyć mu policzek. Panuj nad
sobą - nakazała sobie w myśli. Nie możesz pozwolić,
żeby wytrącił cię z równowagi. To ty musisz kierować
rozmową.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
429
- Mimo to zechciej mi to wyjaśnić - stwierdziła gładko.
- Myślisz, że jesteś bardzo sprytna, prawda? - powiedział pogardliwie. - Myślisz, że możesz zrobić ze
mną, co ci się podoba? Mam dla ciebie pewną nowinę. Pochylił się w jej stronę i uśmiechnął złośliwie. - W głębi duszy jesteś w dalszym ciągu małą, przerażoną dziewczynką.
Beth nagle poczuła, że opuszczają odwaga, że znowu
powraca pamięcią do dnia, w którym Taylor ją zgwałcił.
Pomyślała z wściekłością, że nic mu nie może zrobić.
- Nie! - krzyknęła, zaciskając rękami uszy.
- Owszem, jesteś. W dalszym ciągu boisz się mnie.
- To nieprawda! - Zbladła z wściekłości. - Wcale się
nie boję! Chcesz, to sam się przekonaj!
Patrzyli na siebie z furią, ciężko dysząc.
- Dobrze - parsknął Taylor. - Czego chcesz za opuszczenie Shawnee?
Beth odrzuciła głowę do tyłu i głośno się zaśmiała.
- Pytasz, ile musiałbyś za to zapłacić? Chodzi ci
o pieniądze, prawda?
- Tak.
- Ty stary durniu! Czy ty naprawdę sądzisz, że możesz mnie przekupić? - Zbliżyła się do niego o krok. Raz już zniszczyłeś mi życie dotknięciem swoich brudnych łap, ale drugi raz to ci się nie uda.
Taylor zaklął ordynarnie.
- Mówię ci to, żeby uniknąć wszelkich nieporozumień - ciągnęła Beth, nie zwracając na niego uwagi. Kocham Zacha i - jeśli się zgodzi - będę dzielić z nim
życie. Z nim i z Amandą. Możesz sobie wybić ze łba, że
zdołasz temu zapobiec.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
430
- Och, na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewien - odrzekł Taylor. Twarz mu poczerwieniała.
- Nie mam zamiaru tego wysłuchiwać. Masz pięć sekund na wyjaśnienie, po co tu przyjechałeś.
Taylor nie odpowiedział, tylko wyjął z kieszeni białą
kopertę, po czym cisnął ją na sam środek biurka.
- Obejrzyj to sobie, dziewczyno.
- Co to takiego? - Beth znowu z trudem powstrzymała się od uderzenia go w twarz.
- Sama zobacz!
Beth spojrzała na niego jak na robaka. Potrząsnęła
głową.
- Mowy nie ma. To ja ustalam reguły, nie ty. Zapamiętaj to sobie.
- W kopercie przed tobą leży akt notarialny.
- Akt notarialny? - Beth na chwilę straciła pewność
siebie.
- Tak, akt - potwierdził szyderczo. Uniósł z biurka
kopertę i machnął nią przed nosem Beth.
- Jaki akt? - spytała.
- Mogę się założyć, że sama zgadniesz. Wystarczy,
że się zastanowisz.
- Cottonwood?-jęknęła.
- Tak, zgadłaś, Cottonwood - zarechotał głośno Taylor.
Beth opuściła głowę i spojrzała na kopertę.
- Może chciałabyś wiedzieć, na kogo ten akt własności został wystawiony? - zachichotał. - Mogę ci powiedzieć. Cottonwood należy do mnie.
- Do ciebie?! - szepnęła Beth i uniosła głowę.
- Tak, do mnie.
- Zatem to ty odkupiłeś Cottonwood od banku?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
431
- Właśnie ja! - oznajmił chełpliwie Taylor.
- Ale... ale dlaczego?
- Dlaczego nie? - Wzruszył ramionami. - To była
dobra lokata kapitału.
- Myślisz, że w to uwierzę? - Beth odzyskała energię
i wolę walki. - Za kogo mnie bierzesz? Kupiłeś Cottonwood, żeby zrobić na złość mnie i mojej rodzinie.
- Moje ówczesne motywy nie są teraz istotne - powiedział wyniośle Taylor. Uśmiechnął się złośliwie. Istotne jest natomiast to, że możesz odzyskać Cottonwood. Teraz, w tej chwili, i to za darmo.
Beth nie wierzyła własnym uszom. Taylor proponował jej zwrot Cottonwood w chwili, gdy nie miała dość
pieniędzy nawet na zaliczkę.
Podeszła do okna. Oślepiło ją jaskrawe słońce. Czuła
gwałtowne skurcze żołądka, zbierało się jej na wymioty.
Oparła się o parapet i spróbowała się uspokoić. Niewiele
to pomogło. Nogi uginały się pod nią, a po plecach spływała strużka potu.
Boże, przecież o tym zawsze marzyłam - pomyślała.
Zawsze pragnęła, żeby Cottonwood powróciło do swych
prawowitych właścicieli. Cena za to była jednak zbyt
wysoka.
- Jeśli mi obiecasz, że zostawisz w spokoju mojego
syna i wnuczkę, to cała posiadłość będzie twoja.
Beth odwróciła się twarzą w jego kierunku i obrzuciła
go wściekłym spojrzeniem.
- Ty łajdaku!
- Tss, tss. Obelgi jakoś do ciebie nie pasują. - Taylor
pogłaskał się po zarośniętej brodzie. - Daruję ci te wyzwiska, bo wiem, że ubijemy interes. Jeśli mnie posłu-
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
432
chasz i opuścisz Shawnee, to przepiszę Cottonwood na
ciebie.
Gdy skończył, uśmiechnął się tryumfalnie i skrzyżował ramiona.
Beth ogarnęło przerażenie i poczucie bezradności. Po
chwili jednak zdołała się opanować. Nie bądź idiotką! skarciła się surowo. Co się z tobą dzieje? Przecież on nie
może ci nic zrobić. To ty masz w ręku asa atutowego!
Zerwała się zza biurka i nie bacząc na jego smrodliwy
oddech stanęła tuż przed nim.
- Słuchaj, ty brudny sukinsynu. Weź sobie ten akt
i wsadź w d... Chcę odzyskać Cottonwood, ale jeszcze
bardziej chcę mieć Zacha. W porównaniu z nim i z
Amandą dom nie ma żadnego znaczenia. Nie zdołasz
mnie przekupić!
Taylor zbladł jak ściana.
- Jeszcze zobaczymy - odparł drżącym głosem. Odradzam ci wojnę ze mną!
- Wynoś się!
Gdy Taylor przekraczał próg, odwrócił się w jej kierunku i obrzucił ją wściekłym wzrokiem.
- Jeszcze tego pożałujesz!
- Będziesz znacznie bardziej żałował, jeśli natychmiast nie znikniesz mi z oczu! - krzyknęła Beth. - Rzygać mi się chce na twój widok!
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
433
43
s
u
lo
Taylor Winslow głośno zaklął. Ręce mu się tak trzęsły, że nie mógł wykręcić numeru telefonu. Wszystko
przez nią - pomyślał i znów zaklął.
Konfrontacja z Beth podważyła jego dotychczasową
pewność siebie, a jednocześnie zmusiła do działania.
Obiecał sobie solennie, że to on będzie się śmiał ostatni.
Nie pozwoli tej dziwce wkręcić się powtórnie w życie
Zacha. Zbyt wiele od tego zależało.
Musiał powstrzymać ją teraz, nim zdradzi Zachowi
ich wspólny sekret.
Nie zwracając uwagi na pot ściekający mu z czoła,
Taylor podniósł ponownie słuchawkę. Tym razem zdołał
wykręcić numer.
Czekając, aż ktoś się zgłosi, wytarł twarz chusteczką.
Walsh bez najmniejszych oporów podał mu nazwisko
prywatnego detektywa, który - według niego - potrafił
wyśledzić każdy sekret.
- Mam nadzieję, że to prawda - parsknął Taylor. Słono każe sobie płacić.
- Chcesz czy nie? - spytał chłodno Walsh. - Mnie
jest to całkowicie obojętne.
- Chcę.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
434
Od tej rozmowy minął już miesiąc, ale detektyw,
McPhearson, nie zdołał niczego wykryć. Taylor nie
mógł już dłużej czekać, musiał mieć pożądane informacje.
- Halo? - w słuchawce zabrzmiał miękki, kobiecy
głos.
Taylor skupił się na rozmowie.
- Czy jest tam McPhearson? Proszę mu powiedzieć,
że dzwoni Taylor Winslow.
- Chwileczkę.
Taylor niecierpliwie stukał nogą.
- Dzień dobry, właśnie miałem do pana dzwonić powitał go McPhearson.
- Ma pan coś nowego?
- Tak.
- Proszę poczekać na mnie w biurze. Już jadę.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Amanda wysunęła do przodu dolną wargę i potrząsnęła głową.
- Chcę bawić.
- Na razie koniec zabawy - odpowiedział Zach.
- Nie.
Zaśmiał się i dotknął palcem jej wystającej wargi.
- Wyskakujesz z wanny, kochanie.
Mandy przytuliła się do niego i pocałowała go mokrymi ustami.
- Czy chcesz, żeby tata poczytał ci przed snem? spytał Zach owijając ją w gruby ręcznik frotte i sadzając
na komodzie.
- Tata czyta - odpowiedziała jak echo Amanda.
- Dobrze, najpierw o trzech niedźwiadkach, a potem
janes+a43
435
o małym Robin Hoodzie, ale wpierw musimy cię wytrzeć i ubrać.
- Panie Winslow, może panu pomóc? - Pani Yates
zajrzała do łazienki.
- Wszystko w porządku - odrzekł z uśmiechem
Zach.
- Tak mi przykro, że mała wpadła do kałuży.
- Och, niech się pani nie martwi, pani Yates. Trochę
błota jeszcze nikomu nie zaszkodziło. - Przerwał i połaskotał Amandę. - Prawda, kochanie?
- Tata, nie! - zaprotestowała mała.
Pani Yates nie wydawała się być przekonana.
- Poradzę sobie - zapewnił ją Zach. - Położę ją spać.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Po paru minutach Amanda, ubrana w różową piżamkę, z wyszczotkowanymi włosami, leżała na łóżku z głową na ramieniu Zacha. Zamiast słuchać opowieści
o niedźwiadkach, od razu usnęła.
Zach przez chwilę przyglądał się córce, po czym
ostrożnie wysunął ramię spod jej głowy. Pochylił się
i pocałował ją w policzek.
- Śpij, kochanie.
Dobrze, że dzisiaj wyszedłem wcześniej z pracy - pomyślał z zadowoleniem. Dzięki temu nie tylko pobawił
się z Amandą, ale również wykonał różne drobne naprawy w domu.
Pozostało mu jeszcze narąbać drewna. Wyszedł z domu i z przyjemnością wciągnął w płuca chłodne, świeże
powietrze. Idealna pogoda do pracy fizycznej. Dawno
już nie miał w ręku siekiery ani nie zajmował się końmi.
Nie tracąc czasu zdjął koszulę i wziął się do roboty.
janes+a43
436
Jak zwykle chciał przemyśleć różne dręczące go problemy.
Już po kilku uderzeniach siekiery wiedział, co zrobi
tego wieczoru. Postanowił, że zaprosi Beth na kolację
i wyzna, że ją kocha. A przecież przysięgał, że już nigdy
jej tego nie powie i nigdy nie będzie przeżywał takiego
uczucia.
Ale czy w rzeczywistości kiedykolwiek przestał ją
kochać? Nie, nigdy. Dopiero teraz mógł to przyznać bez
wyrzutów sumienia.
Przez długie lata Zach nie mógł sobie wybaczyć, że
nie darzy Rachel takim uczuciem jak niegdyś Beth. Ale
Rachel to nie przeszkadzało i byli razem szczęśliwi.
Zach był jej wierny.
Jednak Rachel zmarła i Zach musiał wreszcie się
z tym pogodzić. Potrzebował żony, a Amanda matki. Co
ważniejsze, Zach po prostu pragnął być z Beth. Podejrzewał, że Rachel umyślnie tak to ułożyła.
Wiedziała, że jeśli zmusi Beth do zajęcia się Mandy,
to wcześniej czy później Beth zajmie ważne miejsce
w życiu Zacha.
Poczuł się nagle jak człowiek, który po długich wędrówkach po pustyni natknął się na ogromny skarb. Zdumiała go własna radość z powziętego postanowienia.
Z przyjemnością spojrzał na igrające wiewiórki
i wsłuchał się w śpiewanie ptaków. Nie mógł się nacieszyć nieoczekiwaną ulgą. Pomyślał, że oto zaczyna życie od nowa. Zniknęła gorycz zatruwająca jego dni. Jestem nowym człowiekiem - pomyślał. Wszystko będzie
wspaniale.
Poczuł na twarzy promienie zachodzącego słońca.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
437
Odwrócił się i spojrzał w kierunku miasta. Gdzieś niedaleko czekała na niego Beth.
- Zach.
Słysząc głos ojca Zach opuścił siekierę i odwrócił się
w jego stronę. Był mokry od potu. Już od ponad godziny
rąbał drewno.
- Cześć, tato.
- Cześć, synu.
Gdy Taylor się zbliżył, Zach poczuł w jego oddechu
zapach alkoholu. Stracił dobry humor.
- Znowu piłeś, prawda?
- Nie jestem pijany, jeśli o to pytasz - odrzekł Taylor
czerwieniąc się na twarzy.
- Pijany czy nie, to nie zmienia faktu, że za dużo pijesz - stwierdził Zach i przysiadł na pieńku. - Tato, posłuchaj. Potrzebujesz pomocy, musisz się leczyć. Doprowadzasz matkę do szaleństwa, nie mówiąc już o tym, jakie to ma skutki zdrowotne.
- Nie przyszedłem tutaj, żeby dyskutować na temat
mego zdrowia.
- Nie wątpię.
- Co ty kręcisz z Beth? - zapytał nagle Taylor.
- To nie twoja sprawa - odrzekł Zach mrużąc oczy. Skoro jednak pytasz, to ci odpowiem. Często się spotykamy.
- Czy to wszystko?
- O co ci chodzi?
- Myślę, że jesteś w niej zakochany po uszy.
- Możliwe, że masz rację.
Taylor wypuścił powietrze z płuc. Patrzył na syna ze
źle ukrywaną złością.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
438
- Chcesz wiedzieć, co jeszcze myślę?
- Nie, ale nie wątpię, że i tak mi powiesz.
- Owszem, powiem. Ona robi z ciebie durnia
- Co?
- Chyba słyszałeś, co powiedziałem.
- Mój związek z Beth nie podlega dyskusji.
- Zmienisz zdanie, gdy dowiesz się, co mam ci do
powiedzenia.
- No to mów - odparł Zach ze znużeniem. - Mam
dość tych gierek.
- Nie przypadnie ci to do gustu.
- Tato!
- Czy wiesz, kto jest matką Mandy?
-Nie - powiedział z naciskiem Zach. - To nigdy nie
miało dla mnie znaczenia. Dobrze o tym wiesz.
-Zatem jesteś większym głupcem, niż myślałem
- Czy...
- Przeprowadziłem małe dochodzenie i dowiedziałem się czegoś interesującego. Bardzo interesującego.
- Może wreszcie wykrztusisz to z siebie - powiedział Zach zaciskając usta.
- Dobrze - zgodził się Taylor. - Wydaje mi się, że
zawarły jakąś umowę czy pakt, sam nie wiem, jak to nazwać.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
- Do diabła, o czym ty mówisz?! Kto zawarł umowę? Jaką?
-Rachel i Beth. - Taylor urwał i sięgnął po papierosa. Dawno już przestał obnosić się z fajką.
- Tato! - wybuchnął Zach.
- Beth jest matką Amandy - wyjaśnił wreszcie
Taylor.
Zach stał niczym sparaliżowany i wpatrywał się w ojjanes+a43
439
ca. O czym on właściwie mówi? Co to wszystko ma znaczyć? Wreszcie oprzytomniał.
- Kłamiesz! - krzyknął. - Sam to wymyśliłeś!
- Oto dowód. - Taylor podał mu wyciągniętą z kieszeni kopertę. - Masz tu wszystko czarno na białym.
Możesz sam się przekonać.
- Nie! - krzyknął znowu Zach. - To niemożliwe!
- Mogę się założyć o dowolną sumę, że chodzi jej
tylko o dziecko, nie o ciebie.
- Nie waż się powiedzieć więcej ani słowa! Słyszysz? - Zach wyglądał jak oszalały. - Ani słowa!
Taylor cofnął się o dwa kroki.
- To prawda, i sam o tym wiesz - rzucił wyzywająco.
- Lepiej przyjmij to do wiadomości.
- Zamknij się i zostaw mnie samego!
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Zach nie mógł utrzymać się na nogach. Ukląkł na trawie.
To niemożliwe! Niemożliwe! Rachel nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. Beth nigdy nie postąpiłaby w ten sposób. W głębi serca Zach wiedział jednak, że ojciec powiedział mu prawdę. Nie rozumiał, jak mógł być takim głupcem, takim ślepcem. Dlaczego nie zwrócił uwagi na oczywiste oznaki? Żądanie Rachel, obietnica Beth. Rachel
zawsze broniła Beth. Powrót Beth do Shawnee i upór, z jakim nalegała, aby pozwolił jej widywać Mandy.
- Nie! - jęknął Zach. Ukrył twarz w dłoniach.- Nie
zniosę tego!
Nagle uspokoił się i wstał. Chwiał się na nogach. Wyglądał jak cień samego siebie.
Zdrada Beth ponownie złamała mu serce i zatruła dujanes+a43
440
szę. W tym momencie jego miłość do niej zmieniła się
w palącą nienawiść.
Co za dzień - pomyślała Beth. Wciąż pamiętała o rozmowie z Taylorem. Mimo to czuła się wspaniale. Nie
mogła się doczekać spotkania z Zachem.
Choć powróciła do Shawnee dopiero dwie godziny temu, zdążyła już przygotować się na jego przyjęcie. Natychmiast po przyjeździe napełniła wannę i długo się kąpała.
Mimo to nie zdołała się zrelaksować. W żaden sposób
nie mogła opanować podniecenia. Marzyła o wyrównaniu rachunku z Taylorem, o zadaniu mu takich samych
cierpień, jakie on jej zadał. Kiedyś myśl o zemście dodawała jej energii. Teraz Beth nieoczekiwanie przekonała
się, że już przestała go nienawidzić. Przestała go nienawidzić, bo przestała się go bać.
Pomyślała, że Taylor nie może już jej nic zrobić,
zwłaszcza jeśli dzisiaj powie Zachowi prawdę. Jeszcze
tego wieczoru Zach dowie się, kto jest matką Amandy.
Myśl o wyznaniu mu prawdy już nie budziła w niej
obaw. Kochała go i wiedziała, że on także ją kocha.
W tym leżała jej siła.
Zdążyła wyjść z wanny, nałożyć szlafrok i zaparzyć
herbatę, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Beth zmarszczyła brwi i zerknęła na zegarek. Piąta trzydzieści. Zach
miał przyjść dopiero o siódmej.
Wzruszyła ramionami i poszła otworzyć.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Zach wszedł do środka, minął ją bez słowa i zatrzymał się dopiero przy oknie w salonie. Stał odwrócony do
niej plecami.
janes+a43
441
- Cześć - powitała go Beth. Spojrzała niepewnym
wzrokiem. Nie odpowiedział. - Zach, co się stało?
Gwałtownie odwrócił się twarzą w jej stronę. Beth
dostrzegła jego przekrwione oczy.
- Ty dziwko!
- Co? - myślała, że się przesłyszała.
- Jak mogłem nie widzieć prawdy, choć miałem
przed nosem wszystkie dowody?
- Ó czym ty mówisz? - spytała, choć domyśliła się już,
co się stało. Serce podeszło jej do gardła. Zach - pomyślała
- przecież naprawdę chciałam ci powiedzieć.
- I pomyśleć tylko, że miałem cię dzisiaj prosić, żebyś za mnie wyszła - powiedział ponurym tonem. Wydawał się otępiały jak po narkozie.
- Och,Zach...
- Do diabła, przestań częstować mnie tym „och,
Zach"!
- Proszę... - powiedziała Beth gwałtownie blednąc.
- Zabawne, niewiele brakowało, a wszystko poszłoby po twojej myśli.
- Ja... ja ci wszystko wyjaśnię.
- Wyjaśnisz? - Zach zaśmiał się drwiąco.
Beth potrząsnęła z przerażeniem głową.
- Czy to, że już wiesz, coś zmienia? - spytała.
- O, to dobre pytanie. Naprawdę znakomite!
- Przecież sam powiedziałeś, że nie chcesz wiedzieć
- spróbowała tłumaczyć się Beth.
- Nie chciałem wiedzieć? - Zach wykrzywił się pogardliwie. - Czy naprawdę uważałaś, iż nie chcę wiedzieć, że to ty jesteś matką Mandy?
- A gdybyś wiedział wcześniej, czy zgodziłbyś się
na to?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
442
- Nie! - krzyknął głośno. - Nigdy w życiu!
- Dobrze wiesz, jak bardzo Rachel chciała mieć
dziecko - powiedziała Beth, z trudem przezwyciężając
ucisk w gardle.
- Zatem, według ciebie, to ona ponosi całą odpowiedzialność?
- Tak... To znaczy, nie... Ja zgodziłam się na jej
plan.
- Dlaczego? - ostro spytał Zach.
- Ponieważ uznałam, że tak mogę wyrównać jej stratę...
- Wyrównać stratę! Czy ty zdajesz sobie sprawę, coś
powiedziała?
- Nigdy nie chciałam cię zranić. - Beth rozłożyła
bezradnie ręce. - Chciałam ci powiedzieć...
- Oczywiście, z pewnością chciałaś- zaśmiał się gorzko. - Muszę ci przyznać, że nie tylko wsadziłaś mi nóż
w plecy, ale jeszcze postarałaś się, żebym to dobrze poczuł.
- Proszę, nie mów tak. - Beth miała wrażenie, że jej
własny głos dochodzi z odległej planety.
- Czy ty i Rachel często się ze mnie śmiałyście?
- Jak możesz tak myśleć? Stworzenie nowego człowieka to nie temat do żartów.
- Tu masz rację.
- Zrobiłam to dla Rachel... I dla ciebie - dodała łamiącym się głosem.
- Nie! - Zach potrząsnął głową. - Z całą pewnością
nie zrobiłaś tego dla mnie.
Z oczu Beth popłynęły łzy.
- To Taylor ci powiedział, prawda?
- Tak.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
443
Beth gorzko się zaśmiała.
- Powiedział, że jeszcze pożałuję. Miał rację - szepnęła. Jak mogła nawet myśleć, że ten sukinsyn już nie
może jej zranić?
- Do diabła, Beth! Wykorzystałaś mnie. Sprawiłaś,
że znowu się w tobie zakochałem, podczas gdy tobie
chodziło tylko o dziecko.
Beth zakryła oczy rękami. Słowa Zacha raniły ją tak
mocno, że chciała natychmiast umrzeć.
- To nieprawda! Kocham cię! Boże, przysięgam, że
to prawda! - zapewniła go, bezskutecznie próbując powstrzymać łzy.
- Kochasz Amandę, nie mnie. Mogłaś ją dostać tylko
pod warunkiem, że wpierw zdobędziesz mnie.
- To twój pomysł czy Taylora? - spytała, patrząc na
niego swymi ogromnymi, pełnymi żalu oczami.
- Nie wciągaj do tego mojego ojca!
- Nie muszę go wciągać! Tkwi w tej historii po same
uszy!
Teraz już oboje krzyczeli.
- Co to ma znaczyć?!
- To znaczy, że Taylor próbuje zrobić dokładnie to
samo, co mu się udało osiemnaście lat temu. Usiłuje nas
rozdzielić.
- Nie potrafisz udźwignąć odpowiedzialności, Beth.
- parsknął złym śmiechem. - Zawsze szukałaś kozła
ofiarnego.
- To nieprawda!
- To powiedz mi, o co chodzi! To ja będę sądził, co
jest prawdą.
- Nie - szepnęła Beth. - Jeśli chcesz wiedzieć, zapytaj Taylora.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
444
Zach zbliżył się do niej. Twarz wykrzywiał mu groteskowy grymas.
- Zrobię to! - warknął. - Na razie radzę ci trzymać
się ode mnie z daleka. Nie odpowiadam za swoje czyny!
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
445
44
s
u
lo
Chociaż na zewnątrz wciąż świeciło słońce, Beth
przestała je dostrzegać. Przed oczami miała absolutne
ciemności, jakby oślepła. Z trudem oddychała.
Po wyjściu Zacha skuliła się na kanapie. Czuła, jak
w całym pokoju unosi się smród strachu. Taka była pewna, że w przyszłości będzie żyć razem z Zachem. Już
wyobrażała sobie, że kupią nowy dom z białym parkanem, że urodzi mu kolejne dzieci.
Wszystko złudzenia. Po raz drugi przegrała. Znowu.
Tym razem już wszystko: Zacha, Amandę i Cottonwood.
Zdobyła się na najwyższą ofiarę i to spowodowało jej
klęskę.
Leżała skulona na kanapie, a jej ciałem wstrząsał
gwałtowny szloch. Nawet nie usłyszała, że ktoś wszedł.
- Beth?
Poznała głos brata, ale nie mogła się odwrócić. Zabrakło jej sił.
- Beth, gdzie jesteś? - zawołał Trent przed wejściem
do salonu.
Wreszcie wszedł i zapalił światło.
Beth spróbowała coś powiedzieć, ale nic z tego nie
wyszło. Mimo to poczuła, że powoli przytomnieje. Cała
a
d
n
a
c
s
janes+a43
446
drżała. Odetchnęła głęboko, ale gdy spróbowała się
unieść, bezwładnie opadła na kanapę.
- Beth! - krzyknął Trent.
- Och,Trent...
Brat uniósł ją i posadził na kanapie.
- Boże, Beth, co się stało?! - krzyknął przerażony.
Beth odchyliła głowę do tyłu i oparła się o poduszkę.
Światło raniło jej oczy.
- Uspokój się- powiedział cicho. - Wszystko będzie
dobrze, siostrzyczko.
Beth zamknęła oczy i kilka razy głęboko zaczerpnęła
powietrza. Powoli uspokajała się.
- Lepiej się czujesz?
Pokiwała głową.
- Co ci jest? Jesteś chora? Wezwać lekarza?
- Nie! - W oczach Beth zaświeciły łzy. - Jestem
zdrowa, ale mam zmartwienie.
- To delikatne określenie. Co się stało?
Beth przyszła już trochę do siebie. Spojrzała nieco
przytomniej.
- Co ty tu właściwie robisz?
- Zostałem wypisany ze szpitala jako osobnik całkowicie wyleczony - odrzekł z uśmiechem. - Twój brat
jest czysty jak łza i zaczyna nowe życie. Co ty na to?
- Och, Trent, to wspaniale!
Trent odkaszlnął i spoważniał.
- Przyszedłem, żeby ci podziękować. Gdyby nie
ty...
- Nie dziękuj - szepnęła Beth. Spróbowała zapomnieć o swym nieszczęściu i skupić się na sukcesie brata. - Od tego ma się rodzeństwo.
- Co ci się stało? Jakieś przejścia z Zachem?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
447
Beth pokiwała głową.
- Możesz mi o tym opowiedzieć? Może będę mógł ci
w czymś pomóc? - zaproponował. - W końcu jestem
twoim dłużnikiem.
Beth sama nie wiedziała, dlaczego zwierzyła mu się
ze wszystkiego. Może dlatego, że nagle dostrzegła
w charakterze brata jakąś miękkość, delikatność. A może po prostu musiała komuś o tym opowiedzieć.
Gdy skończyła, Trent przez chwilę patrzył na nią zupełnie oszołomiony.
- Chcesz powiedzieć, że naprawdę jesteś matką
Amandy?
- Tak. - Beth uśmiechnęła się przez łzy. - Gdybym
mogła raz jeszcze decydować, postąpiłabym tak samo.
Ona jest taka... taka wspaniała.
- Skąd Taylor się o tym dowiedział?
- Ten łajdak ma już swoje sposoby - stwierdziła
z goryczą.
- Masz rację. Dla niego nie ma nic świętego. Gdy
ktoś ma pieniądze, wszystko może wywęszyć.
- On mnie nienawidzi... - Beth zacisnęła dłoń na ramieniu brata. - Nienawidzi mnie z powodu pewnego
zdarzenia sprzed lat. Zrobi wszystko, żeby nas rozdzielić. Wszystko!
Trent przez chwilę milczał i patrzył gdzieś w przestrzeń.
- Beth, muszę cię na chwilę zostawić samą - zapowiedział szorstko.
- Nie, proszę, nie odchodź.
- Muszę. - Ciężko westchnął, po czym delikatnie odsunął jej dłoń. - Już dawno powinienem był to zrobić dodał tajemniczo.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
448
- Nic nie rozumiem - Beth wytarła oczy wierzchem
dłoni. - O czym ty mówisz?
- Wkrótce zrozumiesz. - Wstał, po czym pochylił się
i pocałował ją w policzek. - Przestań się martwić, słyszysz? Wszystko będzie w porządku, zaufaj mi.
Zach wbiegł na werandę w Wimberly, przeskakując
po dwa stopnie naraz. Oddychał głośno i nierówno.
Co Beth miała na myśli twierdząc, że to Taylor spowodował zerwanie ich zaręczyn? Coś z pewnością
śmierdzi w królestwie Danii, pomyślał. Miał zamiar dowiedzieć się, co, choć minęło już osiemnaście lat.
Jednym szarpnięciem otworzył drzwi i wbiegł do salonu.
Zatrzymał się tuż za progiem. Scena jak z magazynu
reklamowego - pomyślał cynicznie.
Przed kominkiem siedzieli jego rodzice. Marian robiła na drutach, Taylor trzymał na kolanach kota i drapał
go za uszami.
Gdyby Zach nie znał prawdy, mógłby pomyśleć, że to
obraz idealnego małżeństwa.
- Zach, kochanie, tak się cieszę - powitała go matka,
ale na widok jego twarzy od razu urwała. - Co się stało?
- Mamo, chciałbym porozmawiać z ojcem. W cztery
oczy.
Marian natychmiast zrozumiała, że chodzi o coś poważnego.
- O co chodzi?
- Mamo!
- Nie zamierzam wychodzić, Zachery.
- Rób to, co ci kazał Zach, Marian - powiedział Taylor wstając z fotela i podchodząc do kominka.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
449
- Nie - odrzekła, wodząc wzrokiem od męża do syna.
- Proszę bardzo - rzucił ostro Zach. - Sama tego
chciałaś - dodał i zwrócił się do ojca. - Czy mógłbyś mi
wytłumaczyć, co miała na myśli Beth mówiąc, że to ty
spowodowałeś zerwanie naszych zaręczyn osiemnaście
lat temu?
Zaskoczył go. Taylor otworzył usta, ale nic nie odpowiedział.
- Mów, do diabła!
- Nie mam ci nic do powiedzenia - odparł Taylor.
Głos mu drżał.
Zach nie miał wątpliwości, że dotknął wrażliwego
miejsca.
- Owszem, masz - syknął. - Powiesz mi, choćbym
miał z ciebie wydusić odpowiedź.
- Zach! - krzyknęła Marian, opadając na kolana. Czy ty wiesz, co powiedziałeś?
- Beth to zwykła dziwka! - krzyknął Taylor. - Próbuje cię na mnie napuścić, bo powiedziałem ci prawdę
o Amandzie.
- Jaką prawdę? - spytała Marian. Wyraźnie pobladła.
- Beth jest matką Amandy - wyjaśnił żonie Taylor.
- Boże -jęknęła Marian i chwyciła się za brzuch. Po
chwili wzięła się w garść. - Skąd wiesz?
- Postarałem się o te informacje - nadął się Taylor. Gdy uzyskałem dowód, powiedziałem o tym Zachowi.
- Na twoim miejscu mniej bym się z tego cieszył warknął Zach. - W każdym razie trochę bym z tym poczekał.
- Synu, chyba nie wierzysz w jej kłamstwa? Ona
próbuje odwrócić twoją uwagę od tego, co sama zrobiła.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
450
Instynkt podpowiadał Zachowi, że ojciec kłamie.
Niestety, wiedział również, że niełatwo będzie wydusić
z niego prawdę.
- Czy jesteś pewien, że to nie ty kłamiesz?
- Przysięgam, że mówię prawdę - zapewnił go ojciec. - Ta dziwka po prostu uważa cię za durnia. Kiedy
wreszcie ujrzysz ją we właściwym świetle? Nie miałem
nic wspólnego z zerwaniem waszych zaręczyn. Beth kłamie!
- Nie, Beth mówi prawdę.
Słysząc to spokojne stwierdzenie wszyscy troje odwrócili się jednocześnie w stronę drzwi. Trent stał oparty
niedbale o futrynę. Skrzyżował ramiona i sprawiał wrażenie, że jest całkowicie rozluźniony, tak jakby nie działo się nic nadzwyczajnego.
- Co ty tu robisz? - spytał Zach. Zacisnął mocno
szczęki, a jego twarz stężała.
Trent nawet na niego nie spojrzał. Wbił wzrok w Taylora.
- Jeśli mu zaraz nie powiesz prawdy, ja to zrobię zapowiedział.
- Co ty sobie właściwie myślisz, gówniarzu?! krzyknął Taylor. - Może myślisz, że pozwolę ci wchodzić do mego domu bez pytania i występować z nieuzasadnionymi oskarżeniami?
- Jak najbardziej uzasadnionymi - odparł Trent nie
tracąc panowania nad sobą. - Dobrze o tym wiesz.
- Nie wiem, o czym mówisz! - wrzasnął Taylor. Poczerwieniał tak mocno, jakby za chwilę miał wybuchnąć.
Trent oderwał się od futryny i zbliżył się do niego.
Stuknął go palcem w pierś.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
451
- Słuchaj, ty stary sukinsynu: albo powiesz Zachowi
prawdę, albo ja to zrobię!
- Do diabła, o czym wy mówicie?! - krzyknął Zach,
ale ani Taylor, ani Trent nie zwrócili na niego uwagi.
Trent kilkakrotnie jeszcze szturchnął Taylora w pierś,
zmuszając go do cofnięcia się.
- Byłem w domu tego dnia, kiedy przyszedłeś porozmawiać z ojcem. Nie wiedziałeś o tym, prawda?
- Nie... nie wiem, o czym mówisz - wyjąkał Taylor,
ale jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.
- Mówię o tym, że zgwałciłeś moją siostrę!
W pokoju zapadła kompletna cisza. Nikt się nie poruszał, nikt nie mówił ani słowa. Wszyscy stali zupełnie
oszołomieni. Po chwili, tak jakby kończąc swoją rolę,
Trent usunął się na bok.
- Nie! - krzyknął rozpaczliwie Zach. Czuł, że krew
zalewa mu twarz. Oczy niemal wyszły mu z orbit. Każdy
oddech sprawiał ból.
- Zach! - Marian podbiegła do syna. - Nic ci nie
jest?
Zach odepchnął ją na bok. Ogarnęła go fala nienawiści do ojca, tego bezlitosnego łgarza, sukinsyna, przez
którego stracił wszystko, co było dla niego drogie i bliskie.
Z dzikim rykiem rzucił się na ojca.
Taylor spróbował się cofnąć, ale nie miał najmniejszych szans na uniknięcie ataku. Zach chwycił go za kołnierz i tak mocno potrząsnął, że ojciec zgubił sztuczną
szczękę.
- Zach, nie! - krzyknęła Marian.
Taylor na próżno próbował wyzwolić się z uchwytu.
W końcu zaczął błagać o litość.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
452
- Proszę,przestań...
- Powinienem cię zatłuc - warknął Zach, wciąż nim
potrząsając. Miał ochotę połamać mu wszystkie kości.
- Nie, Zach! - pisnęła Marian, podbiegając do nich
i próbując ich rozdzielić. - Zach, natychmiast przestań!
Zach puścił ojca. Patrzył na niego z zimną nienawiścią. W jego oczach pojawiły się jakieś nieludzkie,
groźne błyski.
- Teraz masz sam powiedzieć, co zrobiłeś Beth.
Taylor opuścił głowę i zaczął płakać.
- Gadaj! - nakazał Zach bez odrobiny litości.
Powoli, słowo po słowie, Taylor wykrztusił z siebie
opowieść o wydarzeniach tamtego dnia.
- Boże - westchnął Zach. Właściwie nie miał ochoty
tego słuchać, bał się, że lada chwila straci przytomność.
Podświadomie rozumiał jednak, że musi dowiedzieć się,
co przeżyła Beth.
- To jeszcze nie wszystko - dodał Trent podchodząc
do Zacha. - Taylor próbował przekupić Beth. Ofiarował
jej Cottonwood w zamian za to, że rzuci ciebie i Mandy.
Zach znowu chwycił Taylora. Zmierzył go wściekłym
wzrokiem.
- Przepraszam - wybełkotał Taylor. - Daj mi szansę
na...
- Nie dam ci żadnej szansy - przerwał mu Zach. Jego
twarz wykrzywił grymas wściekłości i pogardy. - Gdyby nie matka, oskarżyłbym cię o gwałt i wsadził za kratki.
Marian głośno załkała. Nie zwracał na to uwagi.
- Zapowiadam ci natomiast, że jeśli kiedykolwiek
zbliżysz się do mnie, Beth lub Mandy - zaczął krzyczeć
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
453
- to oberwiesz tak, że będziesz żałował, że się w ogóle
urodziłeś!
Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
- Zach! - krzyknęła za nim Marian.
Nawet nie zwolnił. Za sobą słyszał łkanie matki i błagania ojca o litość. Mimo to bez wahania wyszedł z domu. Zatrzymał się dopiero przy samochodzie i wytarł rękawem łzy.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
454
45
s
u
lo
Zach rzucił sztangę na podłogę. Pot zalewał mu oczy,
mięśnie drżały z nadmiernego wysiłku.
Dławił się z wściekłości. Kiedy wyszedł z Wimberly,
nie pojechał do domu. Wpierw poczekał na Trenta i wypytał go o wszystkie szczegóły, a następnie udał się do
fabryki i zamknął w siłowni. Niestety, wysiłek fizyczny
niewiele mógł mu pomóc.
Założył kolejne krążki na gryf sztangi, ale zamiast
ćwiczyć, zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Zacisnął
pięści. Idiota. Ślepiec. Bałwan. W kółko powtarzał te same określenia. Jak mógł dopuścić, żeby coś takiego się
zdarzyło? Jak mógł niczego nie zauważyć?
Zatrzymał się i oparł głową o drabinkę gimnastyczną.
Jęknął i rozpłakał się jak dziecko z żalu nad Beth, nad
sobą i nad wszystkimi straconymi latami.
Łzy nie przyniosły mu ukojenia. Wiedział, że musi iść
do Beth i błagać ją o wybaczenie. Tylko w ten sposób
mógł jeszcze coś ocalić.
Czy Beth zechce w ogóle na niego spojrzeć? Czy mu
wybaczy?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
455
Nie wiedział, czy może na to liczyć, i to przerażało go
najbardziej.
Zegar wybił północ. Beth liczyła uderzenia nie przerywając pakowania. Starannie układała bieliznę na dnie
walizki.
Minęło już parę godzin od wyjścia Zacha i Trenta.
W końcu zmusiła się do wstania z kanapy. Czuła ból serca.
Pomyślała, że tak już będzie zawsze. Bez Zacha
i Amandy jej życie nie miało sensu.
Jak mogę ponownie wyjechać z Shawnee? - Wciąż
zadawała sobie to pytanie, choć już zaczęła się pakować.
Czy ucieczka pomoże jej w czymkolwiek? Nie. Ale w tej
chwili Beth nie widziała przed sobą żadnej innej możliwości. Wiedziała, że jeśli zostanie w Shawnee, to wkrótce zwariuje.
Nie mogła jednak wyjechać i całkowicie zapomnieć
o swym rodzinnym mieście. W Shawnee wciąż żył jej
ojciec, tu mieszkała Babcia. Oboje jej potrzebowali. No
cóż - pomyślała - przez tyle lat przyjeżdżałam tu z Natchitoches, mogę przyjeżdżać dalej.
Dziwne, ale już nie płakała, jakby zabrakło jej łez.
Poruszała się jak nieczuły robot, starając się nie myśleć o Zachu, Amandzie, Taylorze. Takie rozważania
mogły ją doprowadzić do szaleństwa.
O wpół do pierwszej skończyła się pakować i poszła
do kuchni zrobić kawę i coś zjeść. Nagle usłyszała pukanie do drzwi.
Zach! Czy to możliwe? Beth poczuła przypływ podniecenia, ale po sekundzie nakazała sobie spokój. To już
koniec, Beth - przykazała sobie surowo. Im szybciej się
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
456
z tym pogodzisz, tym lepiej dla ciebie. Znowu ogarnęło
ją odrętwienie. Każdy ruch sprawiał trudność, poruszała
się powoli i z wielkim wysiłkiem.
Nim otworzyła drzwi, wyjrzała przez judasz. Dostrzegła tylko błyskawicę. Dobiegł ją huk grzmotu. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęło padać.
- Kto tam?
- Zach.
Beth zadrżała. Nagle poczuła, że ma ręce mokre od
potu. Z trudem otworzyła drzwi.
Nigdy jeszcze nie widziała Zacha w takim stanie. Był
blady, jego twarz wydawała się niemal przezroczysta.
Patrzył na nią matowymi, wpadniętymi oczami. Głębokie zmarszczki zupełnie odmieniły jego wygląd. Był nie
ogolony, koszula wysunęła mu się ze spodni. Cały drżał.
Beth podejrzewała, że sama wygląda podobnie. Blada, z podkrążonymi oczami, nie uczesana.
- Mogę wejść?
- Oczywiście - szepnęła.
W milczeniu przeszli do mrocznego salonu. Zach zatrzymał się pierwszy i spojrzał jej w oczy.
Oboje słyszeli tykanie zegara.
Otworzył usta, ale nic nie powiedział. Twarz wykrzywił mu nerwowy grymas.
- Po co tu wróciłeś, Zach?
- Przyszedłem cię błagać o wybaczenie - odrzekł.
W jego oczach pojawiły się łzy. - Proszę cię, daruj mi.
Beth czuła, że się dusi. Zupełnie nie mogła oddychać.
- Dlaczego? - wykrztusiła po chwili. - Jeszcze kilka
godzin temu gotów byłeś mnie zabić.
Zach skulił się, tak jakby zadała mu fizyczny ból.
- Byłem... byłem w Wimberly.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
457
- I co?
- Wiem... wiem już, co on... ci zrobił - wyznał. Nie
mógł opanować wstrząsających nim dreszczy.
Pod Beth ugięły się kolana. Zach podszedł i spróbował ją podtrzymać.
Powoli uniosła głowę. Na twarzy Zacha malowało się
cierpienie.
- Gdy dowiedziałem się, chciałem umrzeć. Czy możesz jeszcze mi wybaczyć?
- Zach, proszę, nie płacz.
Chciała wyciągnąć do niego rękę i jakoś go uspokoić,
ale mimo to stała jak sparaliżowana.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Nie mogłam.
- Dlaczego?
- Nie mogłam żądać, abyś wybierał między mną a ojcem.
- Och, Beth -jęknął Zach, tak jakby coś w nim nagle
pękło.
- Czy nie możesz tego zrozumieć? Uważałam, że postępuję słusznie. Kochałam cię tak bardzo, że nie mogłam cię stawiać w takiej sytuacji. Dlatego odeszłam.
- Kochanie, jak mogłaś myśleć, że to była jeszcze
kwestia wyboru? Ja wybrałem już wiele lat wcześniej.
- Chciałam w to wierzyć, Zach, ale zabrakło mi odwagi.
- Czy wybaczysz mi, że byłem takim ślepym, upartym durniem?
- Kocham cię - odrzekła Beth zwilżając wargi językiem. - Mogę ci wszystko wybaczyć.
- Ja też cię kocham - powiedział Zach ochrypłym
głosem. - Zawsze cię kochałem i zawsze będę kochać.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
458
Nawet wtedy, gdy cię nienawidziłem, jednocześnie cię
kochałem.
Wyciągnął do niej ramiona.
- Chodź do mnie.
Beth odetchnęła i rzuciła mu się na szyję.
Ten pocałunek wyraził całą ich miłość i namiętność.
Długo musiała czekać na tę chwilę. Zakręciło się jej
w głowie. Czuła się wolna, swobodna i - co najważniejsze - kochana.
- Przytul mnie.
- Już na zawsze - zapewnił ją Zach, wziął na ręce
i zaniósł do sypialni.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Gdy już się rozebrali i położyli do łóżka, Zach przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Oboje mieli wrażenie, że ich serca biją jednym, wspólnym rytmem, że
przestała istnieć granica rozdzielająca ich ciała. Zach poczuł, że gorycz przepełniająca jego serce odpływa i znika, że przechodzi przez niego jakaś oczyszczająca fala.
Ujął w dłonie twarz Beth i spojrzał w jej oczy. Nigdy
nie mógł nasycić się widokiem tej twarzy. Westchnął
i przywarł ustami do wilgotnych, lekko rozchylonych
warg. Gdy zetknęli się językami, oboje równocześnie zadrżeli.
Beth zacisnęła dłonie na plecach Zacha i uniosła biodra, starając się wyjść mu naprzeciw.
- Zach, och, Zach - jęczała, czując w sobie jego
ciało.
Gdy posiedli się nawzajem, zmieszały się również ich
łzy. Zach pomyślał, że za chwilę zemdleje z rozkoszy.
Beth kilkakrotnie uniosła do góry biodra. Gdy oboje
janes+a43
459
osiągnęli szczyt rozkoszy, mieli wrażenie, że przenieśli
się do innego świata, gdzieś poza przestrzeń i czas.
Chwilę później leżała z głową na jego piersi, a Zach
nasłuchiwał uderzeń jej serca. Beth uniosła głowę i pocałowała jego spocone ciało.
- O, tak... jeszcze...
- Kocham cię - szepnęła. - Kocham cię.
Zach czuł każde miejsce na ciele, gdzie dotknęła go
wargami. Ten dotyk miał uzdrawiającą moc.
- Beth - szepnął. - Moja Beth.
- Jestem tutaj, kochanie.
Zapłakał ze szczęścia. Teraz wiedział, że Beth nareszcie wróciła.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Zach otworzył oczy. Deszcz w dalszym ciągu bębnił
w dach.
Obrócił głowę i zerknął na śpiącą Beth. Leżała skulona
niczym zadowolona kotka. Oddychała powoli i głęboko.
Nagle wyprostowała nogę i dotknęła stopą jego stopy.
Zach poczuł, że wzdłuż jego pleców przebiega prąd.
- Cześć.
- Cześć.
- Co robisz? - spytała rozespanym, pełnym zadowolenia głosem. Przysunęła się bliżej i położyła rękę na jego piersi.
Zach zamknął oczy i nasłuchiwał bicia swego serca,
jednocześnie rozkoszując się dotknięciem jej dłoni.
- Beth - powiedział po chwili - dziękuję ci za Amandę.
- Kochanie, jak wspaniale, że to powiedziałeś.
- Jak zdobyłaś się na to, żeby ją oddać?
Beth zamknęła oczy i Zach od razu pożałował, że zadał to pytanie.
janes+a43
460
- Bardzo cię przepraszam...
- Mandy - szepnęła, zaciskając palce na jego ramieniu. - Boże, kiedy po raz pierwszy wzięłam ją na ręce...
- Chciałaś ją zatrzymać.
- Tak -odrzekła szczerze. Spojrzała mu w oczy.-To
było nasze dziecko. Chciałam ją mieć.
- Teraz jesteśmy razem, kochanie - odpowiedział
Zach, przytulając policzek do jej twarzy. - Mam nadzieję, że wkrótce będziemy mieli następne dziecko. Chcę
widzieć, jak rośnie ci brzuch, jak karmisz je piersią. Chcę
widzieć to wszystko, czego dotychczas nie przeżyłem.
- Kocham cię.
- Nie zniósłbym, gdybyś mnie znowu rzuciła.
- Wiem - mruknęła Beth i pocałowała go w ramię.
- Przykro mi z powodu Cottonwood. Wiem, jak bardzo ci zależało na odzyskaniu tego domu.
- O tym też wiesz? - spytała otwierając szeroko oczy.
Zach pokiwał głową.
- Niczego nie żałuję. Utrata Cottonwood to niewielka cena za to, że będziemy razem.
- Może pewnego dnia...
- Nie. Nie chcę o tym teraz myśleć. Pragnę myśleć
tylko o tym, że jesteśmy razem, i cieszyć się z naszego
szczęścia.
- Zasłużyliśmy na to, prawda? - spytał całując wnętrze jej dłoni.
Beth pokiwała głową.
- Wyjdziesz za mnie?
- Jeśli to możliwe, to choćby dzisiaj - uśmiechnęła
się przez łzy.
Zach zaśmiał się i objął ją ramionami.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
461
- Czy to Taylor powiedział ci... o tym, co mi zrobił?
- spytała Beth parę minut później.
- Tak i nie.
- Co ma znaczyć ta odpowiedź?
- To Trent zmusił go do powiedzenia prawdy.
- Trent? - spytała zdumiona i zaskoczona Beth.
- Wiem, że chciał ci to sam opowiedzieć, ale z uwagi
na okoliczności... - westchnął.
- To wszystko nie ma sensu - przerwała mu Beth. Gdy Trent stąd wychodził, również opowiadał jakieś
brednie. Tak jakby coś wiedział...
Zach wsparł się na łokciu i spojrzał jej w oczy.
- Tego wieczoru, osiemnaście lat temu, Trent wrócił
do domu w chwili, gdy Taylor zostawił cię i właśnie zapinał spodnie.
Beth zacisnęła ręką usta, aby powstrzymać okrzyk.
- Przykro mi o tym mówić...
- Chcesz powiedzieć, że...
- Tak. Trent wszystko wiedział i z jakichś powodów
zachowywał to w tajemnicy. Jestem pewien, że później
mocno gryzły go wyrzuty sumienia.
- Nigdy nikomu nie powiedział prawdy?
- Nie.
Beth patrzyła ze zdumieniem i niedowierzaniem.
- Bardzo tego żałuje i chciałby jakoś za to odpokutować.
- Już mi wszystko wynagrodził - szepnęła Beth
i otarła łzy. - To, że zmusił Taylora do wyznania prawdy,
jest wystarczającą rekompensatą.
Zach uniósł jej dłoń i pocałował każdy palec z osobna.
- Jesteś niezwykła, Beth - powiedział zduszonym
głosem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
462
- Cieszę się, że tak myślisz.
Zach przesunął drżącym palcem wzdłuż jej warg.
- Czy on... bardzo cię zranił?
- Tak... ale bardziej psychicznie niż fizycznie.
- Gdy opowiadał, co zrobił, myślałem, że zaraz umrę
- szepnął Zach. W oczach pojawiły się łzy.
- Przestań - poprosiła, przytulając się do niego.
Przez chwilę płakali razem.
- Chciałem go zabić. Chciałem zabić własnego ojca.
Czy to cię nie przeraża?
- Nie. Między innymi dlatego nie chciałam stawiać
cię w takiej sytuacji.
- Ale nie powiedziałaś mi jeszcze, jaki był główny
powód twojej decyzji.
Odwróciła głowę.
- Spójrz mi w oczy, Beth - poprosił Zach. - Proszę,
nie chcę, żebyśmy mieli jeszcze jakieś sekrety.
- Bałam się, że pomyślisz, że to moja wina.
- Och, Beth, Beth...
- Mogłeś pomyśleć, że jestem nieczysta, zhańbiona...
Zach znowu głośno jęknął.
- Bałam się również, że ilekroć będziesz się ze mną
kochał, zawsze będziesz o tym myślał...
- Jak mogłaś? Przecież wiedziałaś, że kocham cię
nad życie. - Zach złapał ją i przyciągnął do siebie. - Tak
mi przykro.
- Cicho - szepnęła Beth i odsunęła się od niego. Nigdy więcej nie mów takich rzeczy, słyszysz? Dość już
się nawzajem przepraszaliśmy.
- To, że cię kocham, to jeszcze za mało. Jak mam wynagrodzić ci te osiemnaście lat?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
463
Beth ujęła w dłonie głowę Zacha i spojrzała mu
w oczy.
- To nieprawda - powiedziała ledwo dosłyszalnym
szeptem. - Miłość wystarczy za wszystko.
- Zobaczysz, że za wszystko ci odpłacę- zapewnił ją
gorąco.
- Kiedyś myślałam, że już nigdy nie będę w pełni sobą - uśmiechnęła się Beth. - Bałam się, że nigdy nie będę
dość szczęśliwa, żeby zapomnieć o tym, co przeżyłam.
- A teraz?
- Już zapomniałam. Mówię ci, że miłość wystarcza
za wszystko. Już mnie wyleczyła.
- Kocham cię - powiedział Zach ze łzami w oczach.
- Ja też cię kocham.
- Tym razem już na zawsze?
- Na zawsze.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
464
Epilog
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
Lato, 1991
- Patrz, mama!
Beth uśmiechnęła się do córeczki. Mandy zawzięcie
pedałowała na trójkołowym rowerku wokół basenu.
- Wspaniale, kochanie. Mama jest z ciebie dumna.
Amanda zahamowała.
- Tata, pchaj Mandy - poprosiła, wydymając różane
usta.
- Nie teraz, kochanie.
- Ploszę.
- Za chwilę.
janes+a43
465
- Dobze.
Beth z uśmiechem przysłuchiwała się rozmowie Zacha z Mandy. Tych dwoje idealnie pasowało do siebie.
Tego dnia pogoda była tak wspaniała, że postanowili
zjeść lunch na dworze.
Teraz, gdy już napełnili brzuchy smażoną rybą i plackiem brzoskwiniowym, Beto i Zach wylegiwali się razem na ogromnym hamaku.
- Mmm, ładnie pachniesz - mruknął Zach wąchając
jej włosy.
- Dziękuję - odrzekła. - Cud prawdziwy, że nie pachnę olejem do smażenia.
- Rzeczywiście. Policzmy, ile kawałków zjadłaś? zachichotał Zach.
- Pięć - przyznała się Beth, udając zawstydzenie.
- Pięć! To więcej ode mnie!
- Wiem - skrzywiła się. - To okropne, prawda? Ale
były takie dobre...
- Nie musisz mi mówić.
Beto zerknęła na niego.
- Myślę, że powinniśmy zatrudnić Jessie na stałe zaproponował Zach.
- Chcesz powiedzieć, że niedobrze gotuję?
- Skąd mam wiedzieć? Przecież nigdy nie gotujesz.
- Powinieneś cieszyć się z tego - zapewniła go Beth
z wesołym błyskiem w oku.
- Nie wątpię. - Roześmiali się radośnie.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
- Jesteś szczęśliwa? - zapytał szeptem Zach.
- Nie myślałam nawet, że mogę być tak szczęśliwa mruknęła Beth.
Mówiła prawdę. Od ich ślubu minęło pół roku. Nigdy
janes+a43
466
przedtem Beth nie przeżyła równie cudownych miesięcy. Wiedziała, że Zach jest także szczęśliwy. Z twarzy
zniknęły mu zmarszczki okalające oczy i usta. Od dawna
nie uśmiechał się tak często, jak w ciągu ostatnich kilku
miesięcy. Beth również wyraźnie się poprawiła.
- Wróciłaś do swych poprzednich kształtów - powiedział któregoś dnia Zach i uśmiechnął się serdecznie.
Życie małżeńskie dobrze im służyło. Amanda szybko
uznała Beth za swoją mamę i już po miesiącu tak się do
niej zwracała.
Oczywiście, nie wszystkie kłopoty zniknęły z ich życia. Stan zdrowia Fostera zaczął się pogarszać, na co nic
nie można było poradzić. Beth dbała o niego najlepiej,
jak mogła. Również Babcia, mimo iż zachowała pogodę
ducha i przytomność umysłu, starzała się z każdym
dniem.
Z uwagi na obowiązki rodzinne Beth stopniowo przekazywała Tracy kierowanie swą firmą. Obiecywała sobie, że w odpowiednim momencie wróci jeszcze do pracy. Miała nadzieję, że kiedyś Mandy odziedziczy po niej
wielką sieć sklepów.
W tym okresie miłości i serdeczności Beth zdołała
również nawiązać bliski kontakt z Trentem. Natomiast
Zach zupełnie zerwał z Taylorem. Równie dobrze ojciec
mógłby już dla niego nie istnieć. Marian w czasie swych
odwiedzin nigdy o nim nie wspominała, a Zach nigdy
nie zadawał żadnych pytań.
a
d
n
a
c
s
s
u
lo
- Hej, ślicznotko, obudź się!
Beth drgnęła i spojrzała na Zacha. W jego oczach dostrzegła leniwe zadowolenie i pożądanie.
janes+a43
467
- O czym myślałaś? - spytał miękko, jednocześnie
czubkiem języka wodząc wewnątrz jej ucha.
- Przestań, bo dostanę gęsiej skórki.
- Czy to jedyny efekt?
Beth dała mu klapsa w udo. - Dobrze wiesz, że nie.
- Mam zgadnąć, jak jeszcze wpływają na ciebie moje
pocałunki? - spytał Zach zduszonym szeptem.
- Wiesz bez zgadywania.
- Uhm... - mruknął i przesunął dłonią w dół jej
brzucha, w kierunku spojenia ud. - Mogę się założyć, że
jesteś już podniecona.
- Wstydź się, Zachery Winslow. - Beth odsunęła jego
dłoń, ale głos jej drżał, a w oczach pojawiła się mgiełka. Powinieneś dawać dobry przykład swej córce.
- Eee, ona nie zwraca na nas uwagi.
- Chcesz się założyć? - zachichotała Beth zerkając
przez ramię w stronę Mandy.
Zach mruknął niechętnie i uniósł się w górę. Amanda
pedałowała w ich stronę, ile tylko miała sił w swych pulchnych nóżkach.
- Dzieci - westchnął z rezygnacją Zach i spojrzał
w niebo.
- Czyż nie są wspaniałe?
- Najlepsze są próby ich spłodzenia.
Uśmiechnęli się do siebie. Przez chwilę mieli wrażenie, że czas stanął w miejscu.
- Mama! Tata! Mandy widzieć wielkiego człowieka.
- Gdzie, kochanie? - Zach usiadł w hamaku.
- Wielki człowiek wysiad z samochodu.
- Wysiadł, kochanie - poprawiła automatycznie
Beth.
- Tak powiedziałam, mama.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
468
Zach zaśmiał się i wyskoczył z hamaka.
- Pójdę zobaczyć, kto przyszedł. Tylko nie uciekaj dodał znacząco.
Nim Zach odszedł, w ogrodzie pojawił się listonosz.
Uśmiechnął się uprzejmie.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry panu - odrzekł Zach.
- Kto ty? - spytała Amanda patrząc na listonosza.
Zach rzucił jej szybkie spojrzenie.
- Hej, Mandy, tak się nie mówi. To nieuprzejmie.
Listonosz przykucnął i spojrzał Mandy w oczy.
- Wiesz, ja też mam taką małą córeczkę.
- Czy przyjdzie bawić się ze mną?
Cała trójka dorosłych wybuchnęła śmiechem. Zach
pogłaskał Mandy po wzburzonej czuprynie.
- Cóż ma pan dla nas? - spytał. Nie oczekiwał żadnej
pilnej przesyłki.
Listonosz podał mu sporą kopertę i kwit.
- Zechce pan tu podpisać.
- Dziękuję - Zach pokwitował odbiór.
- Miłego popołudnia - powiedział na pożegnanie listonosz i uchylił czapki.
- Nawzajem - odpowiedział automatycznie Zach,
patrząc na kopertę.
- Pa, człowieku! - krzyknęła z daleka Amanda.
Zach powoli podszedł do hamaka.
- Cóż takiego? - spytała Beth.
- To do ciebie - odrzekł i podał jej kopertę.
- Do mnie?
- Aha.
-Od kogo?
- Nie wiem.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
469
- Co znaczy, nie wiem?
- Nie ma adresu nadawcy.
- No cóż, zaraz się przekonamy. - Beth rozdarła kopertę.
Beth,
Cottonwood należy od dziś do ciebie. Bez żadnych
warunków. To jedyny sposób, jaki przychodzi mi do głowy, żeby wyrazić mój żal i błagać cię o przebaczenie.
Taylor.
Prócz listu w kopercie znajdował się akt notarialny.
- No i co? - spytał Zach. Beth zbladła jak ściana. Co się stało?
- Sam przeczytaj.
- Niech mnie diabli! - sapnął po chwili Zach.
- Czy możesz w to uwierzyć?
- Z trudem.
- Ja też nie - odrzekła Beth drżącym głosem.
- Co zamierzasz zrobić?
- Zgadnij.
- Nie muszę długo myśleć. Zatrzymasz Cottonwood.
- Tak.
- Dobra dziewczyna - uśmiechnął się Zach. - A co
dalej?
- Nie wiem. Nie chcę o tym teraz myśleć. Chcę tylko
cieszyć się z odzyskania domu.
Zach strzepnął jakiś pyłek z dżinsów.
- Myślisz, że możesz mu wybaczyć?
- Wiem, że nigdy nie należy mówić „nigdy", ale
w tym wypadku...
Zach nic nie odpowiedział.
- A ty co myślisz? Czy mógłbyś mu przebaczyć? Czy
możesz zapomnieć o wszystkim?
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo
470
- Nigdy w życiu - odparł Zach.
- Daruję sobie zatem dalsze argumenty - wzruszyła
ramionami Beth.
- To świetnie się składa - uśmiechnął się Zach. W tej chwili myślę o czymś znacznie ważniejszym.
Wdrapał się do hamaka.
- O czym mianowicie?
- O ucałowaniu mojej żony.
- Och, Zach, tak cię kocham - westchnęła. W jej
oczach zabłysły łzy szczęścia.
- Ja też cię kocham-zapewnił ją.
- Czasem myślę, że już nigdy nie przestanę się
uśmiechać.
- Nigdy nie byłem taki szczęśliwy - odrzekł Zach.
Z gałęzi drzewa, na którym zawieszony był hamak,
zerwał się szpak i poleciał na południe, w kierunku Cottonwood. To miał być teraz ich dom.
a
d
n
a
c
s
janes+a43
s
u
lo

Podobne dokumenty