idź na wybory! idź na wybory!

Transkrypt

idź na wybory! idź na wybory!
TOMASZEWSKI | MIKOS - SKUZA | BORECKI | WYBORY
ISSN 1897-4759
LEXU§
Miesięcznik Samorządu Studentów WPiA | nr 6 (10), październik 2008
DYSKUSJA LEXU§A
RÓWNOŚĆ
s.22
REPORTAŻE
LUCIEŃ
PORONIN
s.27
INFORMACJE
USOS
petycja
s.5
IDŹ NA WYBORY!
22 października 2008 r.
s.14 - 17
R
E
K
L
A
M
A
LUCIEŃ
SPIS TREŚCI
NOWOROCZNIE
-Aleksander Jakubowski-
Miejsce akcji: Uniwersytet Warszawski
Czas akcji: Epoka rejestracji
Występują: USOS, studenci, narrator
Studenci i USOS
Studenci
USOSie...
USOS
(milczy)
Studenci
(głośniej) USOSie!
USOS
(milczy)
Studenci
(fortissimo) USOSie!!!
USOS
(milczy)
Narrator
USOS nie odpowiada studentom!
{LEXU§ 6/2008}
Informacje
Pierwszaka portret własny ....................................................................s.4
Zanim o... .............................................................................................s.4
Dziekan też człowiek.............................................................................s.5
Petycja w sprawie funkcjonowania USOS ............................................s.5
Sprawozdanie z Hamburga .................................................................s.11
”Sapere aude” czy “primum edere deine philosophari”........................s.12
Akademicka Poradnia Prawna............................................................s.12
I po co te wybory?...............................................................................s.14
Pojedynek na papierowe miecze ........................................................s.16
Czy mogliśmy więcej?.........................................................................s.18
Konkordat polski w świetle Konstytucji RP..........................................s.32
Przychodzi student do lekarza ............................................................s.34
Po lekturze “Eseju o duszy polskiej” R. Legutki ..................................s.36
Rzecz o kodeksach honorowych.........................................................s.37
Harcerze? Nie wierzę..........................................................................s.37
Wywiad
prof. Tadeusz Tomaszewski ..................................................................s.6
dr Elżbieta Mikos - Skuza .....................................................................s.8
Tymoteusz Zych..................................................................................s.20
Michał Fąderski...................................................................................s.30
Dyskusja Lexu§a
Równość damą szkodliwą ..................................................................s.22
Równość dla wszystkich .....................................................................s.23
Równość - sen ośmiolatka ..................................................................s.24
Wolności i sprawiedliwości nie ma bez równości ...............................s.25
Reportaż
You were in Chelas? ..........................................................................s.26
Obóz KN Utriusque Iuris - Poronin......................................................s.27
Będę brał Cię w aucie, czyli jak tworzy się legenda............................s.28
Koła Naukowe
Naukowy ruch .....................................................................................s.35
Kurtyna
Tyle tytułem porejstracyjnego wstępu. ;-) Nowy rok akademicki jest dobrym czasem do
rozważań nad "Lexussem". Nasza wydziałowa gazeta stale rozwija się i to w ogromnym
tempie - w myśl zasady, którą sami sobie narzuciliśmy - by każdy następny numer był lepszy
od wcześniejszego a gorszy od następnego. To prawda: jest krew, jest pot, są łzy - ale
stachanowskie bicie normy nie zostało zatrzymane i, mając poparcie całej redakcji obiecuję nie zostanie zatrzymane. Jeszcze więcej stron, jeszcze więcej koloru, jeszcze większy
nakład, jeszcze więcej reklamodawców, jeszcze więcej ciekawych artykułów, reportaży,
wywiadów, informacji potrzebnych dla studenta i odpowiadających na wasze
zapotrzebowanie - widzieliście to w ostatnich miesiącach, zobaczycie też i w nadchodzących.
Z nadzieją i radością patrzę na błyskawicznie powiększającą się redakcję "Lexussa" - tak
wielka chęć zaciągnięcia się na pokład gazety wyrażana przez studentów wymusza na nas
reorganizację, którą przeprowadzimy do końca roku. Już najbliższe numery przyniosą solidny
cykl o zawodach prawniczych, liczne (bogate w nagrody!) konkursy, wywiady ze znanymi
absolwentami czy inne nowinki-niespodzianki będące odpowiedzią na wyrażane przez was
zainteresowanie (odnajdziecie je już w tym numerze). To nie jest propaganda sukcesu - to
rzeczywistość.
Pragnących ją kreować i zmieniać na lepsze zapraszam 27 października 2008 r. do Sali
Dziekańskiej (sala 37 Collegium Iuridicum I) o godz. 18:30
Wasz red. nacz. Aleksander Jakubowski
Uwaga! Konkurs!
Redakcja gazety Lexu§ zaprasza do udziału w
konkursie na najlepszy reportaż. Tematyka
dowolna - preferujemy prace związane z
naszym Wydziałem Prawa i Administracji.
Objętość 6000 lub 12000 znaków. Mile widziane
zdjęcia.
Prace prosimy przesyłać na adres
[email protected] z dopiskiem “Reportaż
dla Lexussa”.
Termin nadsyłania prac do 20 listopada 2008 r.
Najlepsze prace zostaną opublikowane, zaś na
autorów czekają bardzo atrakcyjne nagrody!
Ogłaszamy konkurs na imię dla bohatera
lexussowych komiksów rysowanych przez
Tomasza Pastuszkę. Najbardziej kreatywne
pomysły zostaną nagrodzone.
Imiona prosimy przesyłać na adres
[email protected] z dopiskiem “Imię
dla bohatera”.
Termin nadsyłania prac - 20 listopada 2008 r.
Kultura
Zobaczyć Nowe Horyzonty... .............................................................s.31
Wszyscy jesteśmy mieszkańcami Gotham City..................................S.31
Komiks ...............................................................................................s.38
Redaktor naczelny: Aleksander Jakubowski
Z-ca redaktora naczelnego: Jerzy Bombczyński
Sekretarz redakcji: Adam Jasiński
Zespół ds. reklamy i promocji: Magda Gutowska, Jan Jarosławski, Marta Klonek,
Anna Rak, Marta Zadrożna
Autorzy numeru: dr Paweł Borecki, Bartosz Grzesiowski, Magdalena Jakubek,
Aleksander Jakubowski, Michał Jarczewski, Adam Jasiński, Filip Jurzyk, Marta
Klonek, Magda Olszewska, Weronika Papucewicz, Tomasz Pastuszka, Katarzyna
Piotrowska, Piotr Siekierzyński, Aleksandra Sumlińska, Damian Szczerbaty, Jakub
Wiśniewski, Robert Wodzyński
Projekt okładki: Dagna Biernacka (ASP Kraków)
Fotografie: Michał Jaskólski, Filip Jurzyk, Piotr Karaska, Adam Klimowski, Damian
Przybylski (zdjęcia p. prodziekan Mikos-Skuzy)
Korekta: Adam Jasiński, Magdalena Olearczyk
Opracowanie graficzne i DTP: Jerzy Bombczyński
Dyżury Redakcji: środa 16:00 - 17:00 - pokój 44 - Collegium Iuridicum I
Adres e-mail: [email protected]
LexuSS zaprasza!
Wszystkich chętnych zapraszamy do pracy w “Redakcji Lexu§a”:
dziennikarzy, grafików, fotografów, korektorów oraz chętnych do pracy w
zespole ds. reklamy i promocji na spotkanie
27 października 2008 r.
o godz 18:30
do Sali Dziekańskiej (sala 37 Collegium Iuridicum I)
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
3
{LEXU§ 6/2008}
INFORMACJE
Pierwszaka portret własny ZANIM O...
-Bartosz Grzesiowski-
-Jakub Wiśniewski-
raz z początkiem października
dla wielu rozpoczyna się pierwszy
etap nowej drogi, nowej przygody.
Nowi studenci, przekraczając granicę uniwersytetu
przy Krakowskim Przedmieściu, opuszczając
przytulny dom i rzucając się bez opamiętania w wir,
bardzo szeroko pojętego, studenckiego życia
przygotowują się na zupełnie nowe doznania.
W
Do tej grupy należę i ja. Dlatego postaram
się opisać moje wrażenia, obawy i nadzieje, tuż przed
przekroczeniem tej magicznej bramy i poznaniem na
własnej skórze zalet i wad płynących z przynależności
do specyficznej i, dla wielu, egzotycznej warstwy
społeczeństwa jaką jesteście wy (my?), drodzy
studenci. Nie chcę sobie uzurpować tytułu głosu
pokolenia, na pewno każdy nowicjusz na swój własny
sposób wyobraża sobie to, co go niedługo spotka. Tym
niemniej wierzę, że niektóre wrażenia będą dla nas
wszystkich wspólne.
Sen o Warszawie
Na pewno pierwszą i najbardziej drastyczną zmianą,
która już niedługo zajdzie w moim życiu jest
przeprowadzka z ciepłego, przepełnionego opieką i
nieskończoną radością domu rodzinnego do strasznej,
wielkiej i głośnej stolicy. Tak, ja też nie mogę się już
tego doczekać. Szczerze mówiąc, więcej we mnie w tej
chwili nadziei i marzeń niż obaw. Warszawa od
samego początku zrobiła na mnie o wiele lepsze
wrażenie niż na przykład Kraków, co na pewno dla
wielu będzie niezrozumiałe, a dla mnie trudne do
wytłumaczenia. Może to wynika z pewnego
upodobania do wielkich słów, haseł. W końcu to stolica
państwa, tuż za rogiem urzęduje prezydent, a niewiele
dalej - swą siedzibę ma premier. Na pewno jest to
miasto wielkich możliwości i perspektyw, które
wymagają wyłącznie odpowiednich predyspozycji
połączonych z samozaparciem i niewzruszonej wiary
w powodzenie i zrealizowanie swoich marzeń. Jednak
dla mnie, kogoś kto nigdy nie musiał się martwić o
przygotowanie obiadu czy wypranie spodni,
zamieszkanie samemu w kawalerce na zielonym
Żoliborzu, samo w sobie implikuje dodatkowe
wyzwania. Jednakże, skoro od odrobiny
samodzielności jeszcze nikt nie umarł, to i ten aspekt
traktuje raczej jaką drobną przeszkodę niż poważny
powód do niepokoju.
W Prawo zwrot!
Stało się, zostałem studentem Wydziału Prawa i
Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. O ile
studiowanie prawa było moim celem i marzeniem od
lat, to już wybór uczelni nie był taką oczywistą
oczywistością. Na pewno wielu spośród tych, którzy
przed podjęciem ostatecznej decyzji o wyborze
kierunku i uniwersytetu, próbowali się dowiedzieć co
nieco o warszawskim wydziale prawa, spotkało się z
całą gamą stereotypów i różnych wyrazów niechęci. Ja
na przykład mam znajomego, który twierdzi, że
jedynym tematem dyskusji studentów tego wydziału
jest mrożący krew w żyłach fakt, że “tata kupił mi zły
spojler do porsche”. Zdanie to, oczywiście
wyolbrzymiając, dobrze obrazuje opinie niektórych o
naszym wydziale. Banda bogatych dzieci, pisząca
4
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
Notatki na zielono, żeby nie można ich był kserować (w
innej wersji - każąca sobie płacić za ich udostępnienie
kolegom) - to my? Wystarczy przez chwilę przyjrzeć się
rozmowom na forum mojego rocznika, żeby przekonać
się, że nikt z inkryminujących nie miał nigdy z ludźmi z
wydziału za wiele wspólnego. I całe szczęście. Kiedy
już upewniłem się, że dokonałem dobrego wyboru
uczelni, powstało pytanie, co tam ciekawego będę miał
do roboty. Już pierwszy rzut oka w specjalne wydanie
“Lexussa” czy też sprawdzenie listy dodatkowych
przedmiotów i wykładów w USOSie (o którym później)
udowadnia, że nuda raczej nieczęsto zawita w moje
skromne progi. Dostępnych jest tyle form aktywności,
od kół naukowych, przez redagowanie wydziałowego
pisma, aż po działalność w samorządzie studenckim,
że chyba każdy będzie w stanie znaleźć tutaj coś dla
siebie. Jednak studia to (podobno) też nauka. Na
pewno przerażający, na pierwszy rzut oka, wydawać
się może przytłaczający, dla zwykłego śmiertelnika, jej
natłok. Logika, prawo rzymskie, powszechna historia
państwa i prawa - to brzmi groźnie. Ale kto by się tym
przejmował, skoro zajęcia (z tego co słyszałem) trwają
tylko kilka - kilkanaście godzin w tygodniu, a sesja
dopiero za kilka miesięcy? Moje początkowe obawy
szybko znikły po tym, jak okazało się, że na wydziale
przez wielu praktykowany jest mój ulubiony styl nauki na ostatnią chwilę. Nie żebym był leniwy - po prostu
stworzono mnie do pracy do presją... Oczywiście, styl
ten zawiera w sobie pewne niebezpieczeństwo, co
najłatwiej można sobie uświadomić obserwując
znajomych ze starszych roczników, którzy to w
kampanii wrześniowej walczą z zaciętością i odwagą,
tylko niewiele ustępującą ich historycznym
archetypom. A zatem skoro ani mieszkanie w
Warszawie, ani natłok nauki, ani “źli ludzie” z wydziału
nie napawają mnie lękiem, to czy jest coś, co sprawia,
że budzę się spocony i przerażony w środku nocy? Tak
.Umieraj Studencie Okrutną Śmiercią
USOS, czymże jest to stworzenie? Jakaż siła musi w
nim tkwić, skoro potrafi wzbudzić w rzeszach
studentów aż taki zamęt. Piszę te słowa na tydzień
przed rozpoczęciem mitycznej “giełdy”, wtedy też będę
musiał przeznaczyć moje cenne żetony na jakieś
oguny i inne spece. Doprawdy, nazwa jest iście
adekwatna, ponieważ to wszystko przypomina ruletkę
- na co postawić aby wygrać? Ja nie wiem. Zdarza mi
się czasami marzyć o starych, dobrych czasach - bez
internetu i fałszywych usosowych bożków. Jednak
skoro działalność człowieka nastawiona jest na
ułatwianie sobie życia, to może i ten system okaże się
nie taki straszny jak go malują? Może wymaga tylko
lepszego poznania, nie otwierając się przede mną od
razu na pierwszej randce. No cóż, pozostaje tylko
wytrwałość i wiara w to, że nawet najbardziej zawiłe
meandry komputeryzacji naszego życia są do
opanowania, oswojenia i polubienia.
Bać się czy nie bać?
Jak już pisałem na początku, przed nami otwiera się
kolejny rozdział naszego życia, przynoszący nowe
doznania i doświadczenia. Jak wszystko co nieznane,
wzbudza w nas ambiwalentne uczucia - ciekawości i
obawy. Tylko od każdego z nas zależy jak wkroczymy
na tę nową drogę. Czy będziemy bać się nawet wyjść z
domu, czy też wpadniemy do budynków Collegium
Iuridicum z impetem o sile tornada, sprawiając, że po
nas już nic nigdy nie będzie tam takie jak wcześniej.
… „przyjaźniach na całe życie”, „karierze” i
„przygodzie”, pochylmy się chwilę nad ułomkami
wspomnień; przypomnijmy sobie, jak studia wprzęgły
nas zupełnie! w swe tryby. Jest to zadanie żaka
nieheblowanego, takiego jak ja, nie zaś starszaka,
który wykuł już ostrogi na „Lexusowych” łamach. Tylko
bowiem nasz rodzaj, po świeżacku naiwnie i gorliwie,
może oddać nastrój tamtych dni, z ich (przeróżnymi)
olśnieniami i inicjacjami. Oby tylko tężyzna pióra nie
zawiodła śmiałka! Wtedy nawet najtrafniejsze
spostrzeżenia tkwią niby w barłogu, a branżowa
Rodzina z zakłopotaniem spogląda na sflaczałe libido
literackie pierwszaka.
Na początku: skąd pomysł wyboru tej, a nie innej,
uczelni? Czy mógł się wziąć z niczego, czyli (jak to
określiła była, zanim jeszcze dojrzałem do tego, by nie
chodzić zbyt rzetelnie na wykłady, jedna z
przełożonych) z głowy, jak postać Ateny? Być może, w
moim przypadku istnieją pewne przesłanki,
nasuwające takie podejrzenie, ale do stu przepastnych
kodeksów opatrzonych komentarzem! większość
moich rówieśników kierowała się przecież kryteriami
racjonalnego umysłu. Zadecydowała uznana marka
WPiA UW. Jest w tym coś z pokładania wiary w dobrą
krew; pewność, że instytucja, która prowadziła się bez
zarzutu przez dwadzieścia tłustych dekad, zapewni na
okres, niedługich przecież, studiów należytą opiekę
dydaktyczną.
Gdyby jednak iść tropem długości metryki,
warszawski wydział prawa okazałby się zaledwie
dojrzały w porównaniu z najstarszą uczelnią w Polsce.
Podobno starość posiada te same apetyty, co młodość,
tylko nie te same zęby. My owych zębów jeszcze nie
wykruszyliśmy. Rzadko bywa tak, że człowiek nie
rozmija się w żadnym punkcie pomiędzy swymi
oczekiwaniami a zastaną rzeczywistością. Tak więc
muszę wymienić kilka moich złudnych przeświadczeń.
USOS uciążliwy? należy ten krzywdzący osąd
nieco przekształcić. Do niego trzeba się po prostu
sposobić jak do kapryśnej dziewczyny.
Zdziwić może się ktoś przeświadczony o
przysłowiowych warszawskich przebitkach. To znaczy,
jeśli ktoś chce zaznać awansu społecznego, drożyznę
znajdzie, lecz oczy przeciętnego, studenckiego
centusia rozjaśni znajomy, masowy asortyment, jak
również dyskontowanie zniżek wprost z rzędów
długich półek-rabatek w hipermarketach.
Szaro-buro, nudno, głucho. Z moich skąpych
doświadczeń wynika, że wystarczy zapuścić się
doskonale zorganizowanym transportem miejskim na
obrzeża, by odnaleźć spore, zalesione tereny,
pozwalające na aktywny wypoczynek. Ba! Wystarczy
przebiec się wzdłuż lewego brzegu Wisły. Ma to
ponadto swą zaletę w postaci możliwości zwiedzenia
Pragi z zachowaniem pewnego dystansu.
Tyle o łamaniu stereotypów. Tylko Panie z
dziekanatu są niezawodne. One są opoką, ciągłością i
sensem. Pierwsza kolizja okazała się planowo
nieprzyjemna. Nie doznałem zawodu (w ogóle w
krawacie jestem mniej awanturujący się). Ta nierówna,
tradycyjna walka niesfornej braci studenckiej z
dziekanatowymi Paniami nadaje ich twarzom połysk
takiego… no nie wiem… heroizmu. Wypada nam
szanować i rozumieć swą dziejową powinność. Czy
przyroda zna szakala chichoczącego jak hiena? Czy
byłby on traktowany z należytym respektem?
Lecz tu muszę przerwać, niczym „nasz
natchniony chór” „Odę do Radości” na inauguracji.
Pisanie sobotnie (nie niedzielne! W niedziele pisania
nie ma; jest dłuższe spanie) ma tę zaletę, że nie
przyprawia o suchą rękę suto opłacanego felietonisty,
który rodzi w bólach zgnębione natchnienie.
INFORMACJE
DZIEKAN TeŻ
CZŁOWIEK
-Weronika Papucewiczielu studentów zastanawia się z
pewnością nad karierą naukową.
Część myśli nad tym, jakby to było
zasiąść w fotelu dziekana albo jednego z
prodziekanów Wydziału Prawa. Snując takie
rozważania,, studenci zakładają, że osoba na tak
wysokim stanowisku ma z pewnością mnóstwo czasu
na własne rozrywki. Czasem, który ma być ku temu
odpowiedni są według wielu wakacje, bo czy Kazik
Staszewski nie śpiewał „gdy nie ma w domu dzieci..."
W
Rzeczywistość jest jednak zgoła inna. Miałam
przyjemność porozmawiać z kolegium dziekańskim
naszego Wydziału o tym, w jaki sposób spędziło
wakacje. Ku zdziwieniu wielu, zarówno prof. Krzysztof
Rączka, dr Elżbieta Łojko, jak i dr Elżbieta MikosSkuza nie mieli czteromiesięcznych wakacji. Co
więcej, ich wolny czas był okrojony do tego stopnia, że
na wypoczynek pozostało im zaledwie kilkanaście dni.
Przesłuchanie, jakie zostało przeprowadzone
doprowadziło nas do kilku faktów. Mianowicie, dziekan
Rączka spędził dwa tygodnie w ciepłych krajach, z
poufnych źródeł wiemy, iż była to Grecja. Jak
zapewniał, wypoczął i jest gotowy do dalszej pracy, tym
razem na nowym stanowisku. Pani doktor Łojko
wybrała się na 14 dni do sanatorium, zaś na kolejne
kilka nad polskie morze - do Gdańska. Tam, jak z
zeznań wynika, zbierała bursztyny i relaksowała się
przed kolejnym trudnym i pracowitym rokiem. Ostatnią
osobą, która zgodziła się podzielić swoimi
wakacyjnymi wspomnieniami, była prodziekan ds.
studenckich pani dr Mikos-Skuza. Jak sama przyznała,
ostatnimi czasy miała bardzo dużo zajęć związanych z
pełnieniem obowiązków prodziekana. Pani doktor
znalazła jednak idealne miejsce na wypoczynek, czyli
lodowce na Islandii. Wróciła stamtąd zachwycona
różnorodnością krajobrazu i niewiarygodną
możliwością obcowania z przyrodą. Na wycieczkę
namówili ją synowie, którzy stwierdzili, że chcą
zwiedzić Islandię śladami Wikingów.
Jak widać, kolegium dziekańskie miało okazję, by
złapać chwilę oddechu przed kolejnymi miesiącami
zmagań z problemami codziennego życia wśród
wykładowców i studentów. Nam, jako redakcji, nie
pozostaje nic innego jak życzyć powodzenia i sił na
nowy, 201 już rok istnienia Wydziału Prawa i
Administracji UW. Studentom zaś proponujemy
zastanowić się nad tym jaką drogę kariery podejmą...
{LEXU§ 6/2008}
PETYCJA W SPRAWIE
FUNKCJONOWANIA
UNIWERSYTECKIEGO
SYSTEMU OBSŁUGI STUDIÓW
Szanowny Panie Dziekanie,
zwracamy się z gorącą prośbą o zaobserwowanie
licznych trudności, jakie codziennie napotyka student
prawa, korzystając z Uniwersyteckiego Systemu
Obsługi Studiów (USOS). System informatyczny, który
powinien być chlubą naszego wydziału, pozostawia
wiele do życzenia-zamiast być sprawnym narzędziem
pracy, staje się przeszkodą. Prosimy o bliższe
przyjrzenie się aktualnym problemom.
W dniach od 23.09.2008r. do 28.09.2008r. odbyła
się III tura rejestracji na przedmioty (tzw. „giełda”) przy
wykorzystaniu systemu USOS. Przebieg rejestracji
okazał się być jednak na tyle wadliwy, że skłonił nas do
sformułowania owej petycji. Skala rejestracji przerosła
możliwości funkcjonowania systemu. 23.09.2008r.,
gdy o godzinie 21.00 rozpoczęło się logowanie na
„giełdzie”, system przestał działać, a na ekranach
monitorów pojawił się komunikat: „The service is not
available. Please try again later”. Mimo że już o 22.00
odbyło się pierwsze losowanie, uczestniczyć w nim
mogli tylko nieliczni szczęśliwcy. Choć pierwsza próba
się nie powiodła, studenci wciąż próbowali się
zarejestrować; udało się to tylko tym, którzy wytrwali w
swych próbach do około 02.00 - 03.00 w nocy. Kolejna
tura losowania odbywała się o 10.00, jednak mniej
więcej od godziny 08.00 system ponownie przestał
działać. Najlepszymi godzinami na rejestrację
pomiędzy pierwszą turą losowania (22.00) a kolejną
(10.00) były godziny między 03.00 a 06.30. Nie wdając
się w nadmierne szczegóły, kolejne dni wyglądały
podobnie, poprawa następowała dopiero wraz ze
zbliżaniem się końca „giełdy”. Studenci tracili długie
godziny starając się zmienić swój plan, często
bezskutecznie.
Pomimo, że bezpośredni asumpt do powstania
tej petycji dały wyżej opisane wydarzenia, to faktem
jest, że nie tylko w tych okolicznościach Uniwersytecki
System Obsługi Studiów zawodzi. Często podczas
rejestracji na egzaminy ustne serwer przestaje działać
przynajmniej na kilkanaście minut. Studenci czują się
niedoinformowani, rodzi to niepotrzebne emocje.
Brakuje informacji o ewentualnych opóźnieniach czy
awariach.
przeciążenia. Owa przerwa powinna być więc
znacznie dłuższa, aby znaczna grupa studentów
mogła bez przeszkód wziąć udział w zapisach.
Sugerowalibyśmy również rozpoczęcie rejestracji na
„giełdę” dla studentów różnych lat w innych terminach
(tak jak obecnie działa rejestracja dla I roku).
Oba przedstawione wyżej rozwiązania pozwoliłyby
uniknąć sytuacji, gdy nadmierna liczba studentów
stara się zapisać na zajęcia jednocześnie. Jeżeli
problem leży po stronie finansowej (gdyż system
informatyczny wydziału jest niedoinwestowany),
pomóc mogłyby banery reklamowe na stronach
USOSa. Próba komercjalizacji Uniwersyteckiego
Systemu Obsługi Studiów może budzić pewien
niesmak, ale wierzymy, że przyniosłoby to wymierne
skutki finansowe. Studenci prawa w swej znacznej
liczbie, skupieni na jednej stronie, mogą stać się cenną
grupą docelową dla potencjalnych reklamodawców.
Pieniądze uzyskane z reklamy mogłyby posłużyć np.
jako dofinansowanie nowych, szybszych serwerów.
Postulujemy również ujawnienie listy rankingowej
studentów, według której przydzielane są zestawy i
uwzględniane preferencje. Rzuciłoby to sporo światła
na na sam proces przydzielania grup i częściowo
ograniczyłoby rozczarowanie związane z
niepomyślnym losowaniem.
Przedstawiony stan faktyczny budzi nasz ogromny
niepokój, tym większy, że sytuacja ma miejsce na
najlepszym Wydziale Prawa i Administracji w Polsce.
Zwracamy się zatem z uprzejmą prośbą o dokładne
przeanalizowanie sprawy. Chcielibyśmy poznać plan
działań, który doprowadzi do rozwiązania problemu.
Mając na uwadze dobro wydziału, z niecierpliwością
czekamy na odpowiedź.
Z wyrazami szacunku
Studenci Wydziału Prawa i Administracji
Uniwersytetu Warszawskiego
Czując się integralną częścią naszego Wydziału
Prawa, nie możemy pozostawać obojętni na tak
nurtujące problemy. Chcielibyśmy zaprezentować
kilka sugestii, które, jak wierzymy, mogłyby przyczynić
się do częściowego rozwiązania problemu. Po
pierwsze, można inaczej zaprojektować harmonogram
giełdy, mając na celu uniknięcie sytuacji, gdy studenci
całego wydziału starają się zarejestrować w tym
samym momencie. W bieżącym roku przerwa
pomiędzy rozpoczęciem rejestracji a pierwszą turą
losowania wynosiła godzinę. Łatwo przewidzieć, że
wszyscy studenci pragnący zmienić grupy
ćwiczeniowe będą starali się wziąć udział już w
pierwszej turze-duża ilość zainteresowanych taką
zmianą sprawia, że serwer nie wytrzymuje
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
5
{LEXU§ 6/2008}
WYWIAD
“ Przede wszystkim zależało
nam na tym, żeby iść do przodu”
z prof. Tadeuszem Tomaszewskim rozmawia
-Magda OlszewskaMagda Olszewska: Piastował Pan funkcję dziekana
od 2001 roku. W czasie Pana kadencji
wprowadzono system USOS, wybudowano
budynek biblioteki przy ul. Oboźnej, odbyły się też
huczne obchody 200-lecia WPiA. Czasy Pana
rządów można śmiało uznać za okres świetności
tego Wydziału. Jak Pan sam ocenia swoją kadencję
z czego jest Pan zadowolony, a co z perspektywy
czasu - zrobiłby Pan inaczej?
Prof. Tadeusz Tomaszewski: Przede wszystkim
zależało nam na tym, żeby iść do przodu. My wszyscy,
to jest cały Wydział, Rada Wydziału i Kolegium
Dziekańskie, uznaliśmy, że potrzebny jest silny impuls
do rozwoju, co powinno być uwidocznione także w
rankingach. Wydział Prawa i Administracji w
Warszawie zawsze był uważany za jeden z
najlepszych w Polsce i my postanowiliśmy przywrócić
mu tę pozycję, a nawet postarać się, by znalazł się na
pierwszym miejscu.
Żeby zrealizować ten zamysł musieliśmy wdrażać w
życie kolejne elementy planu należało stworzyć dobre
warunki do studiowania, ułożyć dobry program,
wybudować bibliotekę dla studentów i zorganizować
takie zaplecze techniczne, jakie niewątpliwie stanowi
USOS, które usprawni cały system obsługi studentów.
Nie wiem, czy można to nazwać okresem świetności
my po prostu pracowaliśmy tak, jak uważaliśmy, że
powinniśmy pracować.
Jeśli zaś chodzi o to, z czego jesteśmy zadowoleni,
to niewątpliwie za satysfakcjonujący należy uznać fakt,
że Wydział się rozwija. Pierwszym aspektem tego
rozwoju jest znaczące zwiększenie liczby studentów,
przy czym nie chodzi tu tylko o studentów
stacjonarnych i niestacjonarnych. Udało nam się
również uruchomić studia na kierunku administracja,
które zostały parę lat wcześniej przerwane. Ważną
kwestią jest również uruchomienie i ciągły rozwój
studiów podyplomowych, które okazały się być
strzałem w dziesiątkę i w niedługim czasie zyskały
sporą popularność i prestiż. Obecnie mamy w ofercie
dwadzieścia kilka studiów podyplomowych, nie mogę
nawet podać dokładnej liczby, bo ona z roku na rok się
zmienia i w tym roku akademickim znowu uruchamiane
są dwa albo trzy nowe. Rozszerzyliśmy dodatkowo
studia doktoranckie z kilkunastu do kilkuset osób, co
stanowi znaczącą zmianę jak na studia wyższego
stopnia.
Oczywiście nie da się naszego planu zrealizować
szybko i całkowicie tak, jakbyśmy chcieli. Naszym
marzeniem było zbudowanie jednego budynku dla
całego wydziału, który by miał parę tysięcy metrów
kwadratowych, byłby przeszklony, wszyscy
moglibyśmy się tam razem pomieścić i mieć dobre
warunki do pracy niestety realia są inne. Wcześniej już
powstał budynek na ulicy Lipowej, który umożliwił nam
między innymi otwarcie studiów wieczorowych, był to
więc znaczący krok w rozwoju Wydziału. Niebawem
okazało się jednak, że to jest wciąż za mało, że musimy
polepszyć warunki zarówno dla studentów, jak i dla
pracowników. W takich okolicznościach zrodziła się
Idea wybudowania budynku przy Oboźnej. W trakcie
6
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
„
Cały czas walczyliśmy o to, by
podnieść rangę wydziału
zarówno w oczach studentów, ich
rodziców jak i opinii publicznej,
bo żeby walczyć o kandydatów,
musieliśmy pokazywać co robimy
dobrego. Same obchody
jubileuszu 200-lecia Wydziału,
oprócz tego, że było to bardzo
podniosłe wydarzenie, były
również pomyślane tak, aby
pokazać nasz Wydział na
Uniwersytecie i to się chyba
udało.
dyskusji okazało się, że palącym problemem jest brak
dogodnej lokalowo biblioteki, wobec czego tak
zaprojektowaliśmy ten budynek, aby nie tylko
fot. gazetaprawna.pl
Pomieścił Instytut Nauk Prawno-Administracyjnych,
którego siedzibą miał być według pierwotnych
założeń, ale by również udało się umieścić tam nową
bibliotekę. Z opinii studentów wnioskuję, że to był
dobry pomysł, co potwierdza wygrana tego budynku w
konkursie na Ulubieńca Warszawy, w którym głosowali
również nasi studenci.
Ponadto zbudowaliśmy od podstaw i
zmodernizowaliśmy dziekanaty, co znacząco
usprawniło pracę administracyjną na Wydziale.
Ułatwiło to też życie studentom, którzy nie muszą już
stać w ciemnych korytarzach, a wręcz w ogóle nie
muszą się tam zbyt często pokazywać, co jest również
dużą zasługą USOS-a. Nawiasem mówiąc, myślę, że
końcowym efektem tych procesów będą dziekanaty
wirtualne, w których student nie będzie musiał się
pojawiać, chyba, że będzie miał sprawę do
prodziekana do spraw studenckich.Oddaliśmy
również - wraz z Uniwersytetem, ale mamy tu swój
udział finansowy i lokalowy - powierzchnie
dydaktyczne w Starym BUW-ie, gdzie korzystamy z
dużej auli na dole i całego piętra na górze, co
polepszyło warunki do prowadzenia zajęć. Udało nam
się wreszcie unowocześnić programy studiów
wprowadziliśmy prawo europejskie, którego wcześniej
nie było, a na które z oczywistych powodów pojawiło
się zapotrzebowanie. Cały czas walczyliśmy o to, by
podnieść rangę wydziału zarówno w oczach
studentów, ich rodziców jak i opinii publicznej, bo żeby
walczyć o kandydatów, musieliśmy pokazywać co
robimy dobrego. Same obchody jubileuszu 200-lecia
Wydziału, oprócz tego, że było to bardzo podniosłe
wydarzenie, były również pomyślane tak, aby pokazać
nasz Wydział na Uniwersytecie i to się chyba udało.
Równie ważne było utrzymywanie związków z
samorządami prawniczymi, ponieważ zakładamy, że
są to miejsca, do których będą się kierowali nasi
absolwenci. Zależy nam na tym, żeby z jednej strony
łatwiej było się dostać naszym studentom na aplikacje,
z drugiej zaś by zostali potem dobrymi prawnikami.
Ważne jest aby udało się zharmonizować teorię, której
my uczymy, z wiedzą praktyczną, którą zdobywają na
aplikacjach.
MO: Czy są jakieś kwestie, których dotychczas nie
udało się zrealizować?
TT: Z rzeczy, których się nie udało zrealizować, można
wymienić wprowadzenie więcej praktyki na Wydział
Prawa. Co prawda udało nam się wydłużyć czas
poświęcony na praktyki, pozwalaliśmy studentom,
żeby sami szukali miejsca na praktyki, wyrażaliśmy
zgodę na odbywanie praktyk poza programem, ale i
tak, te kilka miesięcy praktyk to jest zdecydowanie za
mało. Kiedyś miałem pomysł, żeby poświęcić cały
semestr na praktyki, w czasie których studenci
zapoznawaliby się z pracą sądów, prokuratur i
kancelarii, ale to jest bardzo trudne do zrealizowania,
bo liczba studentów jest zbyt duża w stosunku do liczby
miejsc. To jest niewątpliwie duży problem i zarazem
jeden z kierunków, w którym Wydział będzie działał.
Dotychczas udało nam się stworzyć klinikę prawa,
która działa z dużym sukcesem i cieszy się sporym
zainteresowaniem, otworzyliśmy również klinikę
mediacji. Staramy się rozwijać kierunki
przyszłościowe, otworzyliśmy przykładowo Centrum
Nowych Technologii, zakładamy bowiem, że prawo o
nowych technologiach, prawo własności intelektualnej
z pewnością przydadzą się studentom. Ale to wszystko
za mało, dlatego sądzę, że profesor Rączka, który jest
świadom wagi tego zagadnienia, zajmie się nim z
należytą uwagą.
MO: Stanowisko dziekana to niewątpliwe
wyzwanie. Co Pan lubił w tej pracy, a za czym raczej
nie będzie Pan tęsknił?
TT: Lubiłem myśl, że reprezentuję Wydział ,bo to jest
rzeczywiście duży Wydział z pięknymi, 200-letnimi
tradycjami i bycie dziekanem takiego Wydziału jest
niewątpliwym zaszczytem. Nie lubiłem natomiast
pracy papierkowej, której chyba nikt nie lubi, a która
zwiększała się wręcz nieproporcjonalnie wraz z
rozrastaniem się Wydziału, w związku z czym więcej
funkcji spadało na dziekana, Kolegium Dziekańskie i
każdego prodziekana. To nie były tylko funkcje
reprezentacyjne i zagadnienia ogólnego kierownictwa,
ale też załatwianie spraw codziennych, związanych
także z finansami, z zapewnianiem pieniędzy na
dalszą działalność naukową, na opłacanie wszystkich
godzin pracowników, na zapewnianie sal to była
ogromna, niezbyt przyjemna praca, ale zarazem
niezbędna.
MO: Ostatnio wdrożono nową procedurę
zapisywania się na seminaria, mianowicie zapisy
mają odbywać się przez USOS-a. Wokół tego
tematu pojawiło się jednak wiele kontrowersji. Jak
przekonałby Pan oponentów i krytyków do tego
pomysłu?
„
Lubiłem myśl, że reprezentuję
Wydział ,bo to jest rzeczywiście
duży Wydział z pięknymi, 200letnimi tradycjami i
bycie
dziekanem takiego Wydziału jest
niewątpliwym zaszczytem.
TT: Jestem głęboko przekonany, że to był nieuchronny
krok, który należało podjąć może nawet wcześniej niż
to zrobiliśmy. To nie jest tylko nasze widzimisię, ale
wiąże się z pewnymi wymogami dotyczącymi poziomu
studiów, prowadzenia zajęć i pisania prac
magisterskich. Nie może być przykładowo tak, żeby na
seminarium magisterskim było pięćdziesięciu
studentów, a zdarzały się takie przypadki. Pojawiały
się rozmaite problemy na niektóre seminaria zapisało
się za dużo studentów, na inne za mało a samo
dyscyplinowanie i upominanie nie pomagało. Pojawia
się również problem ram prawnych; istnieje bowiem
komisja akredytacyjna, która sprawdza również dane
tego typu, dlatego nie mogliśmy sobie pozwolić na
zaniedbanie tej kwestii. Pomysłem na rozwiązanie
tego problemu było zapisywanie się przez USOS, co
nie jest przecież niczym nadzwyczajnym, bo na
wszystkie inne zajęcia studenci zapisują się właśnie
przez USOS. Zdaję sobie sprawę z tego, że był pewien
opór studentów, którzy namawiali mnie, by przełożyć
wdrażanie tej procedury na następny rok, ale ja
obawiałem się, że to może być takie przekładanie bez
końca. Ponadto nie było żadnych racjonalnych
powodów by tego nie robić: była taka potrzeba, było to
możliwe technicznie, ponadto robił to dziekan, który
odchodził i miał w związku z tym większą swobodę
działania. Zazwyczaj starałem się nie narzucać swojej
woli i nie podejmować jakiś decyzji wbrew
Samorządowi Studenckiemu, ale w tym wypadku
musiałem użyć silnej dziekańskiej ręki, bo uważam, że
ta decyzja jest w interesie Wydziału i studentów, którzy
nawet jeśli teraz jeszcze nie widzą jej pozytywów, to
niebawem je zobaczą.
MO: Jakich rad udzieliłby Pan swojemu następcy?
TT: Myślę, że profesor Rączka nie potrzebuje
specjalnych rad on był przecież przez jedną kadencję
kierownikiem studiów na kierunku „administracja” na
Wydziale, był blisko związany z działalnością
dziekanów, przez trzy lata był prodziekanem do spraw
studenckich, bardzo dobrym i rzetelnym, co warto
podkreślić. Uczestniczył we wszystkich kolegiach
dziekańskich, był przy podejmowaniu najważniejszych
decyzji i jest świadom tego, jak działa Wydział i jakie
decyzje należy podejmować. Nie udzielałem mu
specjalnych rad, po prostu zostawiłem m listę
bieżących spraw i problemów, które trzeba
rozwiązywać.
MO: Jakie ma Pan plany na przyszłość?
TT: Od jakiegoś czasu chodził mi po głowie pomysł
napisania kolejnej książki, zacząłem nawet zbierać do
niej materiały, nie było jednak dotychczas czasu i
warunków do jej napisania, dlatego liczyłem na to, że
wezmę się za nią po kadencji dziekańskiej.
Tymczasem Jej Magnificencja Rektor zaproponowała
mi stanowisko prorektora, i to jest mój najbliższy plan.
Staram się też działać w innych sferach naukowych,
jestem aktywnym członkiem Polskiego Towarzystwa
Kryminalistycznego i przewodniczącym Rady
Naukowej tego towarzystwa. Bardzo mi zależy na
rozwoju kryminalistyki oraz na tym, aby na studiach
WYWIAD
{LEXU§ 6/2008}
prawniczych kryminalistyka była doceniana i żeby
studenci chcieli chodzić na te zajęcia, bo taka wiedza
będzie im, jako przyszłym sędziom, prokuratorom,
adwokatom i radcom prawnym, po prostu niezbędna.
Można więc uznać, że jednym z moich poza
rektorskich celów jest rozwijanie nauki kryminalistyki i
dalsza praca w Katedrze Kryminalistyki
MO Jaka miałaby być tematyka planowanej
książki?
TT: Nie wiem, czy powinienem to zdradzać, ale
najogólniej ujmując książka miałaby dotyczyć
zagadnień związanych z procesem amerykańskim,
ponieważ jest to kwestia która interesuje zarówno
mnie, jak i studentów. Ameryka jest ciekawa dla
Polaków, zaś prawo amerykańskie jest o tyle
interesujące, że jest ono kompletnie inne niż prawo
kontynentalne w Europie, ponadto jest jeszcze
stosunkowo mało znane. Książka dotykałaby również
zagadnień związanych z prawem dowodowym i
kryminalistyką taki jest pomysł. Mam nadzieję, że
napiszę kiedyś tę książkę
MO: Warto wspomnieć, że jest Pan również
absolwentem WPiA. Co sądzi Pan o obecnych
studentach tego wydziału?
TT: Przede wszystkim muszę powiedzieć, że mamy
dzisiaj dobrych studentów. Osobiście miałem żywszy
kontakt tylko z częścią naszych studentów, to jest z
moimi studentami, którzy chodzili do mnie na zajęcia,
jak również z tymi, którzy byli aktywni, czyli działali w
Samorządzie Studenckim, bądź udzielali się w kołach
naukowych. Głównie o nich mogę więc mówić. Są to
niewątpliwie dobrzy studenci, a nawet bardzo dobrzy;
cieszy mnie również, że dzisiejsi studenci nie
ograniczają się tylko do prawa czy administracji, ale
szukają też innych dziedzin pokrewnych. Kiedy
robiliśmy statystyki dotyczące odsetka studentów,
którzy przykładowo zdają logikę na pierwszym roku, to
okazało się, że w stosunku do lat poprzednich obecnie
zdają ten jeden z trudniejszych przecież przedmiotów
znacznie lepiej. Można stąd wnioskować, że obecni
studenci są lepiej przygotowani do studiowania prawa.
Warta podkreślenia jest również szersza perspektywa,
dotycząca ogólnego poziomu ich wykształcenia,
znajomości języków i rozumienia dzisiejszego świata.
Tutaj różnica jest zauważalna pomiędzy obecnym
poziomem studentów, a na przykład tym sprzed
dekady. Dzisiaj mamy zupełnie innych młodych ludzi
są to Europejczycy, którzy staną się prawnikami
europejskimi i to niewątpliwie też działa na korzyść
Wydziału.
„
Od jakiegoś czasu chodził mi po
głowie pomysł napisania kolejnej
książki, zacząłem nawet zbierać
do niej materiały, nie było jednak
dotychczas czasu i warunków do
jej napisania, dlatego liczyłem na
to, że wezmę się za nią po kadencji
dziekańskiej. Tymczasem Jej
Magnificencja Rektor
zaproponowała mi stanowisko
prorektora, i to jest mój najbliższy
plan.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
7
{LEXU§ 6/2008}
WYWIAD
Nic o was bez was
z dr Elżbietą Mikos-Skuzą rozmawiają
-Aleksander Jakubowski, Robert WodzyńskiAleksander Jakubowski: Pani Dziekan, chciałbym
się zapytać o to, co skłoniło Panią do ubiegania się
o stanowisko prodziekana ds. studenckich?
Elżbieta Mikos-Skuza: Autorytet i siła przekonywania
osoby, którą bardzo lubię i cenię, czyli DziekanaElekta, pana profesora Krzysztofa Rączki. Kiedy
zwrócił się do mnie z tą prośbą, to szacunek dla niego,
wszystkie argumenty, które przedstawił i które
przemawiały za moją kandydaturą sprawiły, że nie
mogłam odmówić szczególnie przy zapewnieniu, że
środowisko studenckie jest zainteresowane tą
kandydaturą.
Robert Wodzyński: Jakie to były argumenty?
EM-S: Jeżeli bym je wymieniała, to okażę się osobą
bardzo nieskromną, bo wiązały się na przykład z moimi
cechami charakteru czy opiniami, jaki słyszano na mój
temat. Tak najbardziej ogólnie ujmując: była to moja
popularność w środowisku studenckim m.in. wyrażana
na forach internetowych gdzie byłam oceniana jako
osoba prostudencka, a przy tym stanowcza. Także na
spotkaniu z elektorami studenckimi Dziekan
podkreślał, że moje cechy charakteru zapewne
sprawią, że będę umiała się ze studentami dogadać.
RW: Czy myślała Pani kiedykolwiek wcześniej o
takiej funkcji?
EM-S: Nie. Nigdy. Otóż mam w życiu cztery
najważniejsze dla mnie sfery aktywności, swego
8
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
Rodzaju „środki ciężkości”: rodzinę, Uniwersytet,
Polski Czerwony Krzyż i organizację międzynarodową
International Humanitarian Fact Finding Commission,
która w praktyce jest komisją śledczą ds. zbrodni
wojennych. W związku z tym, że w strukturach
czerwonokrzyskich i w komisji śledczej obejmowałam
funkcje kierownicze, na UW nie planowałam kariery w
wymiarze wykraczającym poza dydaktykę i naukę.
Prof. Rączka z pewnością potwierdziłby, że podczas
naszej pierwszej rozmowy byłam autentycznie
ogromnie zaskoczona. Tym niemniej uznałam, że
wykonywanie funkcji prodziekana nie wykracza poza
moje możliwości, poza moje siły i że może nadszedł
czas, żebym „środek ciężkości” zdecydowanie
bardziej przeniosła na sprawy uniwersyteckie.
AJ: A propos Polskiego Czerwonego Krzyża,
jednym z argumentów za pani kandydaturą była
działalność w PCK, co moim osobistym zdaniem
znamionuje wrażliwość społeczną. W związku z
tym mam pytanie, jak doświadczenie zebrane w
PCK będzie przekładać się na sprawowanie funkcji
prodziekana jak też przeciwnie: jak obowiązki
prodziekana ds. studenckich będą oddziaływać na
Pani pracę w Polskim Czerwonym Krzyżu?
EM-S: Myślę, że nie będzie tutaj jakiejś rewolucyjnej
zmiany, gdyż ja już w poprzednich latach łączyłam te
dwa środowiska. Doświadczenia z PCK były
wykorzystywane przez Wydział, a z kolei struktury
czerwonokrzyskie korzystały z moich kontaktów
akademickich. Wspólnie organizowaliśmy
konferencje, seminaria, konkursy prawnicze, ponadto
Wydział otrzymał sporo publikacji od
Międzynarodowego Ruchu Czerwonego Krzyża i
Czerwonego Półksiężyca. Natomiast to, co poznałam
na uczelni, a przenoszę do PCK, to pewne
umiejętności dydaktyczne. W Czerwonym Krzyżu
zajmuję się upowszechnianiem wiedzy na temat
międzynarodowego prawa humanitarnego w różnych
środowiskach, między innymi wojskowych, i uważam,
że przy tych okazjach bardzo przydaje mi się
komunikatywność, która wykształciła się na pewno
tutaj na Uniwersytecie Warszawskim. Dodam do tego,
że istnieje spora zbieżność merytoryczna: prawo
humanitarne, w którym się specjalizuję i które
wykładam na Uniwersytecie Warszawskim, jest często
nazywane prawem czerwonokrzyskim.
A co do doświadczeń organizacyjnych i relacji
międzyludzkich, to wydaje mi się, że nie ma dużej
różnicy między stanowiskiem kierowniczym na
naszym Wydziale, a funkcją wiceprezesa dużej
organizacji społecznej, jaką jest PCK. W obu
sytuacjach trzeba przede wszystkim chcieć i umieć
rozmawiać z innymi ludźmi.
RW: Kolega poruszył temat wrażliwości
społecznej. Pani Doktor na debacie z kandydatami
na prodziekanów mówiła o 7 zasadach
Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. Są
to m.in. humanitaryzm, jak też niezależność i
bezstronność. Czy można prosić o rozwinięcie, bo
rozumiem, że ma Pani zamiar wcielać je życie?
EM-S: Siedem zasad określa sposób funkcjonowania
Czerwonego Krzyża jako organizacji świadczącej
pomoc humanitarną, ale oczywiście można je, w
sensie przenośnym, odnieść do innego typu
działalności. Na pewno dotyczy to zasady
humanitaryzmu, który w naszych wydziałowych
warunkach określiłabym jako przyjazność,
przychylność wobec studentów czy szerzej całego
środowiska, bo w końcu prodziekan ds. studenckich
jest członkiem Kolegium Dziekańskiego, czyli zespołu
ludzi, którzy decydują w ogóle o funkcjonowaniu
Wydziału. Humanitaryzm to życzliwość, otwarcie na
sprawy osób, które zwracają się do mnie z różnego
rodzaju problemami. Natomiast jeśli mówimy o
bezstronności, to oczywiście kierowanie się, przy
załatwianiu wszelkich spraw, interesami całego
środowiska, a nie partykularnymi korzyściami.
Przejrzystość, transparentność wszystkiego, co się
dzieje jest dla mnie podstawą i dla osiągnięcia tego
celu zamierzam korzystać z pomocy Samorządu
Studentów. Kolejna zasada to niezależność od
wszelkich wpływów i nacisków. Z tym bardzo mocno
wiążę kwestię sprawiedliwości i stanowczości. Chodzi
o to, aby życzliwość nie oznaczała wykraczania poza
rozsądne ramy. Jeżeli jestem przekonana, że interesy
porządku wydziałowego i całej społeczności
wydziałowej wymagają niepopularnej decyzji, to nie
ma co liczyć na „miękkie serduszko”, które może się
kojarzyć z PCK. To nie jest tak, że nad każdym kto do
mnie przyjdzie pochylę się, użalę i zgodzę się na
wszystko. Każda decyzja musi być podjęta w sposób
p r z e m y ś l a n y. M a m t e ż w r a ż e n i e , ż e
„
WYWIAD
zasadyczerwonokrzyskie przydadzą się w kontekście
p o l a r y z a c j i ś r o d o w i s k a s t u d e n t ó w. . .
AJ: Czy sądzi pani, że środowisko studenckie jest
spolaryzowane?
EM-S: Wcześniej się z tym nie spotykałam, a zaczęłam
te opinie słyszeć, kiedy moja kandydatura stała się
znana. Chciałabym powiedzieć, że w ruchu
czerwonokrzyskim jedną z bardzo ważnych zasad jest
zasada jedności. Jest naturalne na Wydziale,
Uniwersytecie, że są różne ugrupowania, że do
wyborów idzie kilka list itd., ale jeśli rywalizacja
studencka nabiera cech wrogości to jest to sprawa,
którą jako Dziekan chciałabym załagodzić. Jeśli się
potwierdzi, że spory nie mają charakteru normalnej,
demokratycznej debaty, ale dochodzi do personalnych
pozamerytorycznych ataków to nie będzie z mojej
strony na to akceptacji.
AJ: Pani Dziekan, była mowa o wyzwaniu, jakim
jest polaryzacja środowiska studenckiego.
Chciałbym się zapytać czy jest jeszcze coś, czego
Pani się obawia? Jakie mogą jeszcze być trudności
podczas pełnienia tej funkcji?
EM-S: Trudno jest mi zidentyfikować konkretne
trudności. Wiadomo, że przez cztery lata, w tak dużym
środowisku jakim jest nasz Wydział, czyli: tysiące
studentów, setki pracowników, mogą powstać różnego
rodzaju problemy, których nie jesteśmy teraz w stanie
przewidzieć, ale które mają charakter czysto ludzki.
Myślę, że w najbliższym roku pojawi się pewna
nerwowość związana z remontem Collegium Iuridicum
I. Wiadomo, że każda zmiana codziennych warunków
pracy i nauki drażni, irytuje. W związku z tym, mogą
powstawać sytuacje, które trzeba będzie łagodzić. Dla
Wydziału „wyłączenie” jednego z budynków,
przeniesienie części administracji do tymczasowych
pomieszczeń będzie na pewno uciążliwe. Co do innych
potencjalnych problemów - może to Panów dziwić, że
nie potrafię wskazać konkretnych trudności, ale
jestem osobą, która myśli na „tak”, a nie na „nie” i w
związku z tym nie martwię się na zapas. Gdyby zresztą
było inaczej, to zapewne usiadłabym sobie po
rozmowie z Dziekanem (o mojej kandydaturze na
stanowisko prodziekana) i pomyślała „Nie, nie
podejmuj tej decyzji, bo to ci się nie uda, tamto będzie
źle, czekają cię same kłopoty itd.” i dziś byśmy nie
rozmawiali. Ja zawsze szukam czegoś „za”, to jest
oczywiście szkoła czerwonokrzyska, ale w życiu
działam tak samo.
„
Zasadniczo nie sądzę, żeby to
miała być kadencja rewolucji
raczej kontynuacji a tam, gdzie
można coś jeszcze usprawnić,
wsłuchać się w jakieś pomysły,
których realizacja przyniesie
nam wyższą skuteczność i lepsze
efekty to jak najbardziej. Jeżeli
pytacie Panowie jak widzę ten
model współpracy ze
studentami, to na pewno będę
konsultować wszystkie sprawy
generalne dotyczące środowiska
studenckiego.
RW: Na debacie powiedziała Pani, że „studenci
będą mi pomagać, ale nie wyręczać”. Chciałbym
się zapytać czy słyszała Pani, żeby coś takiego
kiedykolwiek się działo? Czy rozumieć należy to
tak, że do tej pory wyręczali studenci i chce Pani to
zmienić? Wreszcie jaki jest możliwy zakres tej
pomocy studenckiej?
EM-S: Nie, nie słyszałam o wyręczaniu i nie odnosiłam
się do przeszłości, lecz do przyszłości. Zamierzam
zachować kontrolę nad sprawami wchodzącymi
wzakres moich kompetencji, natomiast przez pomoc
rozumiem współpracę. Mam wrażenie, że współpraca
między Prodziekanem a Samorządem, środowiskiem
studenckim została ułożona bardzo dobrze. W tej
kwestii nie będę wprowadzać zmian, bo nie są moim
zdaniem potrzebne. Zasadniczo nie sądzę, żeby to
miała być kadencja rewolucji raczej kontynuacji a
tam, gdzie można coś jeszcze usprawnić, wsłuchać się
w jakieś pomysły, których realizacja przyniesie nam
wyższą skuteczność i lepsze efekty to jak najbardziej.
Jeżeli pytacie Panowie jak widzę ten model
współpracy ze studentami, to na pewno będę
konsultować wszystkie sprawy generalne dotyczące
środowiska studenckiego. W pewnym zakresie
dotyczy to też spraw indywidualnych - chciałabym
kontynuować zwyczaj obecności przedstawicieli
Samorządu na dyżurach. Jeśli tylko będziecie
Państwo dysponowali czasem, żeby na te dyżury
przychodzić, to będę bardzo zadowolona.
Chcę jeszcze raz podkreślić, że bardzo mi zależy na
współpracy ze środowiskiem studenckim. Mam
bezpośredni dostęp do przedstawicieli Samorządu,
mam numery telefonów, adresy e-mailowe… Jeżeli są
sprawy „na już” to jestem natychmiast z Państwem w
bieżącym kontakcie. Podobnie na bieżąco staram się
odpowiadać na e-maile studentów piszących do mnie
w swoich sprawach indywidualnych.
Ścisłe relacje z Samorządem z pewnością korzystnie
będą wpływać na moje poczucie dobrze pełnionej
misji.
AJ: Jedną z oczekiwanych przez studentów
właściwości jest „prostudenckość”. Jak Pani
Dziekan ją rozumie?
EM-S: Podejście życzliwe. Otwarte. Po to są dyżury, po
to mam czas przeznaczony dla studentów, by słuchać i
konsultować, by nie podejmować decyzji w sposób
pochopny czy arbitralny. „Prostudenckość” nie
oznacza przy tym, że wszystkie decyzje będą po myśli
studentów, że zawsze będą odpowiadały ich
indywidualnym interesom. Oczywiście przede
wszystkim nie będę wykraczać poza obowiązujące
regulaminy, zarządzenia i zasady, ale nawet w ramach
przysługujących mi uprawnień nie zamierzam
komplikować funkcjonowania całej społeczności
wydziałowej, która składa się nie tylko ze studentów.
AJ: To będzie pierwszy rok w którym będzie Pani
pełnić funkcję Prodziekan ds. studenckich. To
nowe doświadczenie, nowe wyzwania. Jakie cele
Pani Doktor przed sobą stawia?
EM-S: Organizacja obsługi spraw studenckich jest,
moim zdaniem, właściwa, dlatego w tej chwili moim
głównym celem jest nie zepsuć tego „na dzień dobry”
jakimiś spontanicznymi, impulsywnymi działaniami.
Jeśli chodzi o pierwszy rok, to pragnę wdrożyć się w
nowe obowiązki spokojnie, nie nerwowo; poświęcić
dużo więcej czasu i energii uniwersytetowi, ale bez
poważnego uszczerbku dla moich innych zadań.
RW: Mówiąc o przesunięciu nacisku na pracę na
Uniwersytecie ma Pani na myśli wyłącznie funkcję
{LEXU§ 6/2008}
Zapisy przez USOS na
seminarium dla IV roku mają
pomóc uporządkować tok
studiów i ułatwić
przestrzeganie uchwał Rady
Wydziału dotyczących
rozmiarów grup seminaryjnych.
prodziekana, czy również pracę naukowodydaktyczną? Tym bardziej, że jest Pani obecnie
adiunktem, a stara się Pani o docenta czyli jest to
zmiana charakteru pracy z naukowodydaktycznej...
EM-S: ...na bardziej dydaktyczną. Tak. Ale z drugiej
strony to nie zamyka rozwoju naukowego ten jest
zawsze otwarty. Pragnę natomiast zaznaczyć, że z
funkcją dziekana wiąże się możliwość obniżenia
pensum dydaktycznego i oczywiście do tego też będę
zmierzała, gdyż połączenie dużej ilości dydaktyki z
dużą ilością obowiązków organizacyjnoadministracyjnych jest bardzo trudne. Zachowuję
wykład kursowy, po to żeby mieć ze studentami kontakt
merytoryczny, a nie tylko organizacyjny, a także
konwersatorium z mojego ukochanego prawa
humanitarnego konfliktów zbrojnych.
AJ: W związku z objęciem funkcji prodziekan
wchodzi Pani do Kolegium Dziekańskiego.
Chciałbym się wobec tego zapytać, jak Pani
zapatruje się na kwestię, która rozpaliła ostatni
semestr letni, a mianowicie fakt, że zapisy na
seminaria są prowadzone przez USOS, a nie - tak
jak wcześniej - przez samego prowadzącego.
EM-S: Dotyczy to tylko seminariów dla czwartego roku,
które często są traktowane jak jeszcze jedna forma
zajęć specjalizacyjnych. Dają one możliwość
pogłębienia wiedzy z danej dziedziny bez konieczności
kontynuacji na poziomie seminarium magisterskiego.
Zapisy przez USOS na seminarium dla IV roku mają
pomóc uporządkować tok studiów i ułatwić
przestrzeganie uchwał Rady Wydziału dotyczących
rozmiarów grup seminaryjnych. Natomiast na V roku
zostaje zachowany system zapisów poza USOS-em,
czyli profesorowie mają wpływ na skład swoich grup
seminaryjnych. Innymi słowy, seminarium
magisterskie nie zmienia swojego charakteru
spotkania mistrza z jego uczniami, dającego
możliwość debaty intelektualnej na najwyższym
poziomie.
AJ: Czy jednak na IV roku nie będzie to jednak
jeszcze bardziej wykład specjalizacyjny? Czy nie
pogarsza to jeszcze bardziej relacji między
nauczającym i nauczanym? Skoro nie będą to
osoby, które przychodzą, które sam profesor
wybiera tylko decydować będzie ślepy los.
EM-S: Zgadzam się z tym, że nie jest to rozwiązanie
idealne, ale rozwiązań idealnych po prostu nie ma.
Natomiast nie zgadzam się z oceną, że decyduje
„ślepy los” jeśli studentowi zależy, to pilnuje terminu
zapisu i dostaje się do wymarzonej grupy. „Ślepy los”,
czyli porządkująca funkcja USOS-a, pojawia się
dopiero wtedy, gdy student nie zadbał o zapis równie
skutecznie, jak jego koledzy. Ale zapewniam Panów,
że zapisy u osób prowadzących seminaria też nie były
idealnym rozwiązaniem. Grupy przecież zawsze miały
ograniczoną liczebność, a kryteria przyjęcia na
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
9
„
{LEXU§ 6/2008}
WYWIAD
Nie można „załatwiać” spraw
studenckich poprzez samo
dawanie lub nie dawanie
zgody, w ogóle nie interesując
się tym, co się ze studentami
dzieje. Od tego może
powinniśmy zacząć całą
rozmowę, że bycie
Prodziekanem ds. studenckich
to bycie adresatem środowiska
studenckiego, czyli osobą, do
której przychodzi się nie tylko z
podaniami czy zaproszeniami,
ale także z wszelkiego rodzaju
pomysłami, koncepcjami,
projektami o charakterze
systemowym.
seminaria nie były jednoznacznie określone w skali
Wydziału, czy nawet poszczególnych Instytutów.
Nawet kryterium pozornie najbardziej obiektywne,
czyli oceny z egzaminów, też w rzeczywistości nie jest
idealne. Jeśli bowiem ktoś podczas egzaminu miał
gorszy dzień i poszło mu byle jak to to gorsze
samopoczucie danego dnia może, przy przyjęciu
kryterium oceny egzaminacyjnej, zdeterminować jego
przyszłość. Na przykład na moich seminariach
czasami okazywało się, że ten, kto dostał z egzaminu
3,5 był bardziej zainteresowany przedmiotem,
zdeterminowany, niż ten kto się „wykuł” i dostał na
egzaminie piątkę. Więc to też jest w istocie kryterium
losowe.
RW: Cofniemy się niedaleko, o parę lat. Jak Pani
myśli, jakie doświadczenia z czasów studenckich
mogłaby by pani wykorzystać przy pełnieniu
funkcji prodziekana?
EM-S: Hm…, z tymi kilkoma latami to jednak przesada.
Ukończyłam studia magisterskie na naszym Wydziale
w 1982 r. Później odbywałam różne studia
podyplomowe za granicą, ale tak czy inaczej moich
czasów studenckich nie można porównywać z
obecnymi. Wtedy na roku było około 300 osób.
Mieliśmy jedno Collegium Iurdicum i kilka
pomieszczeń wynajmowanych w innych budynkach,
więc naszym głównym problemem były kwestie
lokalowe. O Internecie, komputerach nikt nie śnił.
Dlatego opieram się nie tyle na swoich
wspomnieniach, ile na opiniach studentów czy mojego
starszego syna, który studiuje na UW.
RW: Czy Prodziekan ds. studenckich to tylko, jak
myślą niektórzy, urzędnik, do którego przychodzi
się z podaniami?
EM-S: Jeśli chodzi o podania, to od razu chciałabym
zaznaczyć, że większość z nich powinna trafiać przede
wszystkim do Dziekanatów, w dalszej kolejności do
Kierownika Studiów i ewentualnie w ostateczności do
Prodziekana. Tak czy inaczej, te funkcje to nie tylko
przyjmowanie usprawiedliwień i próśb o zmianę
terminu, ale w ogóle zajęcie się środowiskiem
studenckim, problemami studenckimi. Nie można
„załatwiać” spraw studenckich poprzez samo dawanie
lub nie dawanie zgody, w ogóle nie interesując się tym,
co się ze studentami dzieje. Od tego może powinniśmy
10
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
zacząć całą rozmowę, że bycie Prodziekanem ds.
studenckich to bycie adresatem środowiska
studenckiego, czyli osobą, do której przychodzi się nie
tylko z podaniami czy zaproszeniami, ale także z
wszelkiego rodzaju pomysłami, koncepcjami,
projektami o charakterze systemowym. Przykładowo,
rozmawiam teraz z Samorządem o propozycjach
dotyczących zmiany Zasad Studiowania na naszym
Wydziale, zwłaszcza o usuwaniu niespójności między
tymi Zasadami a nowym Programem Studiów.
RW: Na koniec prosimy o kilka słów do naszych
„dwustuletnich” pierwszaków.
EM-S.: Oczywiście, serdecznie ich witam i jestem
pewna, że przed nimi pięć wspaniałych lat, których
każdy dzień będzie potwierdzał trafność dokonanego
wyboru. Ważne jest jednak, by nie zachłysnęli się od
razu wolnością i mitem życia studenckiego bez trosk i
obowiązków. Będą musieli wykazać pewną dyscyplinę
w uczęszczaniu na zajęcia i przygotowywaniu się do
nich. Będą też już podejmować pierwsze decyzje
związane z kształtowaniem swojego toku studiów,
gdyż począwszy od tego roku akademickiego studenci
już na pierwszym roku studiów samodzielnie wybierają
pewne zajęcia, zaprzyjaźniając się przy okazji z tzw.
„Dziekanem USOS-em”. Jeśli zaś chodzi o prawdziwe
Kolegium Dziekańskie, to chciałabym zapewnić, że
Kolegium jest bardzo przychylne studentom. Wszyscy
jesteśmy ludźmi, którzy wyrośli z tego Wydziału i
czujemy się częścią naszej wydziałowej „rodziny”, a
pierwszoroczni to nowi jej członkowie i jak to zwykle
bywa z najmłodszymi w rodzinie, okazuje im się nieco
więcej pobłażliwości, zwłaszcza w początkowym
okresie. Tak jak w każdej rodzinie, sprawy trudne
rozstrzygamy po partnersku, w rozmowie, tak i tu
można wszystkie sprawy w ten sposób załatwić.
Jesteśmy u siebie, a pierwszoroczni są jednymi z nas.
A. J. i R. W.: Dziękujemy bardzo za rozmowę!
E. M.-S.: Dziękuję!
Prodziekan ds. studenckich
dr Elżbieta Mikos-Skuza
DYŻURY - (gabinet nr 9 w d. CIUW):
Ÿ
w poniedziałki w godz. 13-15
Ÿ
w czwartki w godz. 15-17
INFORMACJE
{LEXU§ 6/2008}
Sprawozdanie z hamburga
Uchwała ELFA w sprawie Komunikatu
Londyńskiego oraz ogólnego rozwoju Procesu
Bolońskiego po konferencji Europejskiego
Stowarzyszenia Wydziałów Prawa. Hamburg
28 luty 1 marca 2008.
dniach 28 lutego 1 marca odbyła
się w Hamburgu konferencja
poświęcona zagadnieniom roli
wydziałów prawa w procesie ustawicznego
kształcenia. Konferencja zorganizowana została przez
Europejskie Stowarzyszenie Wydziałów Prawa (ELFA)
przy współudziale Bucerius Law School - Hochschule
Für Rechtswissenschaft, która jest pierwszą w
Niemczech uczelnią niepubliczną kształcącą
prawników. Udział w konferencji wzięło 140 delegatów
z 30 krajów. Na konferencji reprezentowanych było 10
polskich wydziałów prawa.
W
Konferencja odbyła się w związku z XII
Zgromadzeniem Ogólnym ELFA (European Law
Faculties Association), organizacji, która skupia
obecnie 160 członków z 34 krajów europejskich.
Członkami Stowarzyszenia są m.in. wydziały prawa
Uniwersytetu Cambridge, Karola w Pradze, Poitiers, w
Lizbonie, Uniwersytetu w Leuven, Salamance,
Kopenhadze, uniwersytetów w Utrechcie, Strasburgu,
Uniwersytetu Jagiellońskiego, Erazma w Rotterdamie,
Uniwersytetu Autonomicznego w Barcelonie,
Uniwersytetu Warszawskiego i Wiedeńskiego - żeby
wymienić tylko najważniejsze. Najliczniej
reprezentowane są wydziały prawa uniwersytetów
hiszpańskich (24 wydziały) i brytyjskich (23 wydziały).
Członkami organizacji są również, co warte
podkreślenia, prawie wszystkie wydziały prawa
polskich uczelni publicznych (13 wydziałów), a także
Akademia Koźmińskiego.
ELFA powstała w roku 1995 z inicjatywy
Fransa Vanistendaela (Katolicki Uniwersytet w
Leuven) podczas spotkania przedstawicieli 80
europejskich wydziałów prawa. Zadaniem organizacji
w pierwszym okresie jej działania był aktywny udział w
reformie europejskiego systemu nauczania prawa,
który wiązał się z wprowadzeniem systemu ECTS oraz
systemu sorbońsko-bolońskiego (3+2+2). Dążeniem
organizacji było również aktywne włączenie do tego
procesu wydziałów prawa z tych krajów, które nie były
jeszcze członkami Unii Europejskiej. Obecnie nacisk
położony jest na stworzenie systemu akredytacji i
wypracowanie europejskiego standardu nauczania
jako elementów niezbędnych w tworzeniu warunków
dla zwiększenia mobilności prawników, a także
studiujących prawo. ELFA wydaje również periodyk
„European Journal of Legal Education” (ELJE- pod red.
J. Lonbaya z Uniwersytetu w Birmingham), który
stanowi forum wymiany poglądów na temat
europejskiej edukacji prawniczej. Na czele organizacji
stoi sześcioosobowy zarząd o zmieniającym się co
roku składzie.
Obecnie przewodniczącym zarządu
organizacji jest Pascal Pichonaz (Uniwersytet w
Fribourg), wiceprzewodniczącymi: Janez Kranjc
(Uniwersytet w Lubljanie) i Jacek Petzel (Uniwersytet
Warszawski), a członkami: Hans van Houtte (Katolicki
Uniwersytet w Leuven), Manuel Bermejo Castrillo
(Uniwersytet Karola III w Madrycie) oraz Herbert Hirte
(Uniwersytet w Hamburgu).
ELFA organizuje co roku przy okazji
Zgromadzenia Ogólnego konferencję naukową
poświęconą problemom edukacji prawniczej.
Tegoroczne spotkanie zajmowało się problematyką roli
wydziałów prawa w procesie kształcenia
ustawicznego, w szczególności ich udziałowi w
procesie kształcenia podyplomowego i zawodowego.
Obrady toczyły się w ramach czterech sesji plenarnych
oraz czterech sesji równoległych. Przewodniczącym
konferencji był ustępujący prezydent ELFA Heribert
Hirte z Uniwersytetu w Hamburgu, który otworzył
obrady. Podczas obrad Zgromadzenia Ogólnego
podjęto następującą uchwałę:
I. Uchwała ELFA w sprawie Komunikatu
Londyńskiego oraz ogólnego rozwoju Procesu
Bolońskiego
Stowarzyszenie Europejskich Wydziałów
Prawa (European Law Faculties AssociationELFA) pragnie podać do publicznej wiadomości
następującą uchwałę, dotyczącą Komunikatu
Londyńskiego, wydanego dnia 18 maja 2007 przez
Ministrów Edukacji państw uczestniczących w
Procesie Bolońskim:
1. ELFA w pełni aprobuje podejmowane
działania wiążące się z tworzeniem Europejskiego
Obszaru Kształcenia Wyższego, zwłaszcza te,
które prowadzić mają do wyższej jakości
kształcenia prawniczego.
ELFA w pełni aprobuje poczynione w ciągu
ostatnich dwóch latach działania, których wyrazem
jest m.in. Komunikat Londyński, wiążące się z
tworzeniem zdolnego do konkurencji w skali światowej
Europejskiego Obszaru Kształcenia Wyższego
(European Higher Education Area – EHEA), pragnąc
podkreślić, że identyfikuje się z jego zasadami i celami.
Wydziały Prawa w całej Europie podzielają większość
celów określonych w tym dokumencie, przede
wszystkim: (1) zwiększenie jakości i skuteczności
programów nauczania, oferowanych studentom; (2)
zapewnienie Uniwersytetom niezbędnych środków,
pozwalających efektywnie osiągać cele
kształceniowe, obejmujące zapewnienie studentom
właściwego przygotowania zarówno w zakresie
naukowym, jak i przygotowania zawodowego, co
pozwoli na przygotowanie ich do roli animatorów
przyszłego rozwoju i strażników systemu prawnego;
(3) zaszczepienie w nich identyfikacji z zasadami i
obowiązkami aktywnego obywatela w
demokratycznym społeczeństwie.
2. Sprzeczności hamujące Proces Boloński.
ELFA uważa, biorąc pod uwagę ogromne
postępy w osiąganiu niektórych celów, że ambitny
projekt stworzenia EHEA zaczyna się w
niekwestionowany sposób urzeczywistniać. Z
nielicznymi wyjątkami różne kraje europejskie
zaadoptowały takie instrumenty jak Suplement do
Dyplomu (Diploma Suplement) i ECTS (European
Credit Transfer System). Nastąpiło znaczące
zwiększenie wymiany, zwłaszcza wśród studentów,
oraz utworzono w wielu krajach instytucje, których
celem jest ocena jakości kształcenia i stworzenie
wiążącego się z nim systemu akredytacji.
Niemniej ELFA uważa, że realizacja niektórych celów
Procesu Bolońskiego wymaga kontynuowania w
dalszym ciągu prac nad określeniem sposobów ich
realizacji. Wynika to głównie z faktu, że niektóre z
ustalonych celów mogą nie zostać w pełni osiągnięte
wobec nie rozwiązania szeregu istotnych problemów.
Przykładem może być kwestia różnic w wymogach,
jakie konieczne są w poszczególnych krajach dla
osiągnięcia stopnia licencjata i magistra, a także stopni
naukowych, co pociąga za sobą zmniejszenie szans
na określenie zasad, pozwalających na
doprowadzenie do porównywalności dyplomów,
możliwości uznawania stopni naukowych, a także
punktów kredytowych. Skutkować to może
zmniejszeniem szans na osiągnięcie celu mobilności i
wolnego przepływu prawników na rynkach pracy. ELFA
przeanalizuje możliwości podjęcia prac na rzecz
doprowadzenia do lepszej harmonizacji w tym
zakresie.
3. ELFA podkreśla konieczność poprawy jakości
edukacji prawniczej, pracując nad ustaleniem
minimalnych standardów jako obowiązujących
wymogów.
ELFA uważa, że osiągnięcie ambitnego
celu zagwarantowania wyższej czy nawet bardzo
wysokiej jakości edukacji prawniczej przy
jednoczesnym wzroście liczby studentów i
występującej w wielu krajach tendencji do zapewnienia
im kontynuowania studiów bez przeszkód, może być
niezwykle trudne. ELFA uważa, że podstawą Procesu
Bolońskiego, a zarazem fundamentalnym kryterium
powodzenia reformy winno być zapewnienie i
zwiększenie jakości procesu edukacyjnego. Dlatego
też ELFA dokłada wszelkich starań celem
zdefiniowania „minimalnych standardów” edukacji
prawniczej, które mają służyć do oceny czy program
studiów realizowany na konkretnym wydziale prawa
spełnia w rzeczywistości kryteria właściwej edukacji
prawniczej. Pozwoli to na realizację najważniejszych
założeń zarówno Procesu Bolońskiego, jak i przyjętych
przez ELFA w celu zapewnienia właściwego
kształcenia uniwersyteckiego prawników, które
obejmować powinno zarówno rozumienie zasad
prawa jak i wyposażenia ich w praktyczne umiejętności
niezbędne do tego, by sprostać coraz większym i
podlegającym ciągłym zmianom wymogom
profesjonalnym.
4. ELFA podkreśla brak jednolitego dostępu
do studiów prawniczych.
ELFA pragnie także podkreślić, że
dokumenty stworzone w następstwie Deklaracji
Bolońskiej nie określiły zasad kryteriów unifikujących
dostęp do studiów prawniczych. Znaczenie tej kwestii
będzie w dalszym ciągu wzrastało w miarę
zwiększania się mobilności studentów dzięki
programom wymiany. Obszar ten wymaga dalszych
prac.
5. ELFA proponuje utworzenie jednolitych
kryteriów dostępu do zawodów prawniczych.
ELFA uważa, że w Komunikacie
Londyńskim wciąż zbyt mało uwagi poświęcono
specyficznym potrzebom i standardom edukacji
zawodowej. Biorąc pod uwagę założenia przyszłego w
pełni wolnego przepływu prawników i osób
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
11
{LEXU§ 6/2008}
INFORMACJE
Sprawozdanie
z hamburga c.d.
uprawiających inne profesje prawnicze na mocy
wzajemnego uznawania stopni uniwersyteckich i
odpowiednich Dyrektyw Unii Europejskiej, konieczne
jest poczynienie większych wysiłków w celu ustalenia
„minimalnych standardów” szkolenia naukowego i
zawodowego, pozwalających na dostęp do zawodów
prawniczych. W przeciwnym wypadku w dalszym
ciągu będziemy napotykać na problemy podobne do
tych, jakie wynikają obecnie ze współistnienia bardziej
łagodnych regulacji dotyczących dostępu do zawodów
prawniczych w jednych państwach, i bardziej
restrykcyjnych w innych.
6. ELFA wyraża nadzieję, że ogólna wola
współpracy zostanie określona w szczegółowych
priorytetach na rok 2009 lub 2010.
Jak już wspomniano wyżej, ELFA z
zadowoleniem przyjmuje powtórzenie w Komunikacie
Londyńskim zasadniczych zobowiązań Procesu
Bolońskiego w zakresie zapewnienia odpowiedniego
finansowania i środków dla uniwersytetów (punkty 1.4,
1.5, 2.15 oraz 2.17), lecz zauważa także, że
wspomniane zobowiązania co do zasad nie zostały
jeszcze przełożone na konkretne priorytety na rok
2009, ani też na konkretne plany na rok 2010 i dalszą
przyszłość. Należy pochwalić wyrażone oświadczenia
i zobowiązania ministrów edukacji do wspomożenia
uniwersytetów przy realizacji „ważnego zadania”
określonego przez Proces Boloński, nie można
jednakże zapominać, że te „ważne zadania” nie mogą
zostać zrealizowane bez odpowiedniego
finansowania. ELFA, w imieniu Wydziałów
członkowskich, wyraża nadzieję, że poczynione
zostaną dalsze konkretne kroki w kierunku realizacji
niezbędnych i ważnych zadań warunkujących
powodzenie całej reformy.
.
AKADEMICKA
PORADNIA PRAWNA
Akademicka Poradnia Prawna to jednostka
funkcjonująca na Uniwersytecie Warszawskim już od
kilku lat. Zajmujemy się udzielaniem studentom
pomocy prawnej z zakresu praktycznie wszystkich
dziedzin prawa i spraw regulaminów studiów.
Od października rusza nabór na Młodszych Doradców,
którzy pod opieką bardziej doświadczonych kolegów i
koleżanek udzielają porad. Naszym celem jest
umożliwienie studentom wykorzystywania wiedzy
teoretycznej w praktyce, zapoznanie z zasadami pracy
z klientem i działania w zespole.
Od kandydatów na Młodszych Doradców wymagamy:
- ukończenia 3 roku studiów na kierunku prawo,
- dobrych wyników w nauce,
- komunikatywności
- działalność w organizacjach studenckich będzie
dodatkowym atutem.
Doradcy są przyjmowani na zajęcia Prawo w praktyce
poza kolejnością.
Chętnych do współpracy, którzy nie boją się
spróbować swoich sił w roli doradcy prawnego prosimy
o przesyłanie CV i listu motywacyjnego na adres
[email protected] w terminie do 20
października
12
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
„Sapere aude” czy
„Primum edere
deine philosophari” ?
-Magda Olszewska“Wtedy tamten powiedział, że zazdrości dziadkowi.
Nie umie co prawda łuskać, ale wolałby łuskać, niż
zajmować się tym, czym się zajmuje, zwłaszcza, że
nie ma z tego dla ludzi pożytku. Wtedy dziadek go
spytał, a czym się zajmuje. I tamten przedstawił się
dziadkowi, że jest filozofem”.
Wiesław Myśliwski, „Traktat o łuskaniu fasoli”
ytaniem sine qua non dla filozofii jest
wahanie nad sensownością
podejmowania
procesu myślenia
nakierunkowanego f i l o z o f i c z n i e .
Upraszczając: zanim zadumamy się nad nurtami i
poglądami, zanim nawet wysuniemy niecne pytanie o
to, dlaczego właściwie warto, należy zastanowić się
najpierw: czy w ogóle warto? Czy warto zajmować się
filozofią? Sprawę należy rozpatrzeć na dwóch
podstawowych poziomach: materialnym, czyli
fizycznym i metafizycznym, czyli duchowym. Z
przykrością konkludujemy, że filozofia w obu ujęciach
wypada niżej niż biernie. Nie przedstawia sobą żadnej
praktycznej wartości, bowiem nie daje żadnego
logarytmu postępowania, nie mówi jak leczyć trądzik,
zbudować silnik, czy wysmarkać się stereo.
Kuriozalnie na płaszczyźnie metafizycznej również nie
widać żadnych wartości, które potencjalnie winny
wypływać z podejmowania trudu filozofowania:
filozofia pozostaje tu daleko w tyle za młodszą i
bardziej błyskotliwą psychologią, nieodmiennie
wzbudzającą emocję sztuką, czy przedstawiającą
jasne, precyzyjne recepty religią. W zasadzie to
filozofia zniechęca i odpycha, irytuje swym ciągłym
stawianiem pytań i niechęcią, wręcz niemocą
udzielenia na nie odpowiedzi. Powinna ona zostać w
końcu zdemaskowana, należy zdjąć z niej
romantyczną otoczkę, nimb urokliwości. Trzeba
odrzucić piękną kolorystycznie wizję brodatego
Arystotelesa przechadzającego się po terenie
Akademii, otoczonego gromadką rozpaplanych,
rozemocjonowanych młodzieńców, zignorować
ucieszne graffiti pochodzące
z rewolty studenckiej
w 1968 roku: „Bóg umarł - Nietzsche”, ”Nietzsche umarł
- Bóg”. Można się wręcz pokusić o delikatną parafrazę
wieszcza Adama, zamiast więc „Literaturę należy
tworzyć życiem, nie piórem”, należałoby dumnie
wykrzyczeć: „Filozofię należy tworzyć życiem, nie
umysłem”. Niestety, tutaj pojawia się sprzeczność i
śmieszność, niewiele jest bowiem osób deklarujących,
że chcą żyć nie myśląc, a skoro chcą myśleć, to
wynikałoby z tego, że chcą też filozofować, czyli
filozofia nie jest potrzebna, ale niepotrzebna też nie
jest, wniosek: jest nieodzowna.
P
Jakiś czas temu pojawił się w Niemczech dość
nowatorski pomysł, żeby na wzór poradni
psychologicznych stworzyć poradnie filozoficzne.
Pacjenci takich przybytków, siadając na przysłowiowej
kozetce, opowiadają najpierw, co ich dręczy, o tym, że
w życiu im się nie wiedzie, ponieważ mieli dominującą
matkę, zaś filozof odpowiada im, jak na kwestię
szczęścia zapatrywali się cynicy, stoicy, epikurejczycy i
egzystencjaliści, a na koniec wypisuje receptę: zaleca
się sześciomiesięczne stosowanie nietzscheanizmu.
Wydaje się więc dziwnym i podejrzanym, dlaczego ta
idea spotkała się ze sporym zainteresowaniem, skoro
powszechnie wiadomo, że jedynym, co należy
przepisywać na szczęście i uśmiech szeroki jest
prozac?
Aby deliberować nad domniemanym sensem
uprawiania filozofii, należy odnieść się dla
przyzwoitości chociaż do paru jej emanacji, zacytować
garstkę totumfackich tej niepokojącej muzy. Ponieważ
jednak nie czuję chęci, by robić tu przeglądu à'la
Tatarkiewicz, przywołam nieledwie czterech mniej lub
bardziej zamyślonych panów, reprezentujących cztery
odgrywające znaczną rolę w dwóch ostatnich
stuleciach nurty: racjonalizm, egzystencjalizm,
dekadentyzm i nietzscheanizm, czyli: Herr, Kant,
Kierkegaard, Schopenhauer i Nietzsche. Postawmy
przed nimi pewne hipotetyczne i doniosłe zarazem
zadanie: pod inspiracją dresa Stefana z komiksu o
dresie Stefanie zapytajmy ich o sens życia i istnienia
czyli, cytując komiks, „Jak jest?”, trzymajmy przy tym
kciuki, aby nie została nam udzielona odpowiedź
rodem z tegoż komiksu: „Nie.”
W kolejności chronologicznej pierwsza na arenie
dziejów pojawia się myśl filozoficzna profesora z
Królewca, Immanuela Kanta. Ów mąż dzielny i
niezłomny zasłynął nie tylko jako twórca przewrotu
kopernikańskiego w filozofii, sławy przysporzył mu
także ekstraordynaryjnie uporządkowany i
ustabilizowany tryb życia. Ponoć obywatele Królewca,
którym przyszło żyć w tym mieście za czasów
genialnego filozofa dowcipkowali, iż wedle rozkładu
dnia Kanta można regulować zegarki. W rzeczy samej,
twórca jednego z czołowych szlagierów filozoficznych,
czyli „Niebo gwieździste nade mną, prawo moralne we
mnie”, trzymał się bardzo skrupulatnie swego grafiku.
Wstawał zawsze o godzinie piątej, o siódmej wyruszał
na uniwersytet, z którego powracał niezmiennie o
godzinie dziewiątej, o pierwszej zwykł jadać obiad, po
którym udawał się na godzinną przechadzkę, po
powrocie zaś zasiadał do lektury i rozmyślań, a na
spoczynek udawał się o godzinie dziesiątej. Jako
filozof dokonał ważkiego i brzemiennego w skutki
przeciwstawienia tradycyjnego modelu relacji
przedmiotu z podmiotem. Uznał mianowicie, łamiąc
tym samym doktrynę klasycznej filozofii, iż to
przedmiot (czyli bodźce zewnętrzne) musi dostosować
się do podmiotu (czyli człowieka), z czego w dalszym
wywodzie wysnuł wniosek, iż człowiek poznając świat,
tak naprawdę niejako go konstruuje, zaś jedynymi
stałymi kategoriami rozumowymi, które istnieją w
ludzkiej świadomości a priori, a nie zależą od ludzkiej
świadomości, są czas i przestrzeń. Tym samym
otaczający człowieka świat jest niejako jego tworem,
efektem jego wysiłku poznawczego. Kant nie
ogranicza się jednak do uznania człowieka za istotę
czysto naukową, zauważa bowiem drugi element go
kształtujący, mianowicie moralność. Nieodzowna dla
niej jest zarazem wolność, bowiem o moralności
można mówić tylko wtedy, gdy wynika ona z podjęcia
autonomicznej, wolnej decyzji. Z tych dwóch biegunów
rodzi się rozdarcie: człowiek skalany jest wewnętrznym
konfliktem między materialnymi namiętnościami, a
więc empirią i swoistym dążeniem do moralnego
INFORMACJE
absolutu. Ideałem, do którego winien on dążyć, jest
oczywiście ów moralny absolut, należy więc odrzucić
presję empirii i oddać się moralności, która jest
gwarantem wewnętrznej wolności. By osiągnąć ten
cel, należy postępować zgodnie z prawem moralnym
wewnętrznym imperatywem, który jest obiektywny i
wspólny wszystkim ludziom. Dopiero wtedy człowiek
może osiągnąć pełną harmonię.
Zgoła odmiennie
prezentują się poglądy duńskiego filozofa, Sorena
Kierkegaarda, który sam o sobie lubił myśleć jako o
„śledczym w służbie Boga”. Ten filozof, parający się
również poezją i teologią, nazywany „Sokratesem
Północy”, stworzył system ściśle związany z
imperatywną obecnością Boga w życiu człowieka.
Kiergeraard rozpoczął wszelako tworzyć swą doktrynę
od pasma dość odważnych negacji wszelkie systemy
filozoficzne nazwał ułudą, próbą ucieczki człowieka
przed rzeczywistością. Zanegował również możliwość
międzyludzkiego dialogu, opierając tę tezę na
poglądzie, iż każdy człowiek postrzega świat inaczej,
możliwym jest więc jedynie poznanie samego siebie,
bowiem każda próba komunikacji skazana jest na
fiasko wynikające z odmiennego pojmowania tych
samych pojęć. Człowiek w ujęciu niderlandzkiego
filozofa to zrozpaczona, rozdarta wewnętrznie istota,
tkwiąca w „kredowym kole” paradoksów, nie potrafiąca
rozstrzygnąć dylematów pomiędzy skończonością i
nieskończonością, doczesnością i wiecznością,
koniecznością i wolnością. Jedynym sposobem na
odzyskanie spokoju jest odrzucenie rozumu i logiki i
zdanie się na Boga. Niestety, Bóg w świecie
Kierkegaarda milczy, kreuje tym samym obawę
popełnienia grzechu, grzechu, który może nieść dla
człowieka tylko jeden skutek - skaże go na chorobę na
śmierć. Co więc powinien zrobić nieszczęśliwy,
żałosny człowiek
czy rzeczywiście jego
przeznaczeniem jest wieczyste rozdarcie i rozpacz?
Odpowiedzią Kierkegaarda na to pytanie jest
prezentacja trzech typów osobowościowych:
estetycznego bezpośredniego, estetycznego
refleksyjnego i religijnego. Typ estetyczny bezpośredni
utożsamia filozof z osobą legendarnego uwodziciela
Don Juana. Jest to osobowość całkowicie nastawiona
na spełnienie zmysłowe, żyje więc bez celu, według
formuły hic et hunc, zaś ogrom własnego nieszczęścia
dociera do niego z chwilą, gdy ujrzawszy efemeryczną
naturę owych namiętności, którym się oddaje,
skonstatuje pustkę własnej egzystencji. Drugim typem
osobowości jest esteta refleksyjny. Ta postać to
sylwetka artysty, nastawionego na życie wewnętrzne,
pobudzanego przez fantazję i wyobraźnię. Również i
Immanuel Kant
“Szkoła ateńska” - Rafael
ten typ skazany jest na nieszczęście, ponieważ
cechujący go brak zakorzenienia we własnym życiu
prowadzi krańcowo do nihilizmu, poczucia bezsensu.
Ostatni typ osobowości, czyli typ religijny, to tak
naprawdę recepta filozofa na szczęście tylko wiara
i możliwość obcowania, porozumiewania się z Bogiem
mogą, lecz nie muszą, co zastrzega Kierkegaard,
roztoczyć przed człowiekiem perspektywę szczęścia.
Kolejny myśliciel, którego poglądy pragnę
zaprezentować, to osobistość, która sławę i uznanie
zyskała u schyłku życia, w czasie którego
zaprezentował się zresztą jako mizantrop, za
komfortowe towarzystwo uznający wyłącznie swoje
psy. Artur Schopenhauer, bo o nim mowa, stworzył
nurt, którego reperkusje można zauważyć nie tylko w
filozofii, ale również w sztuce epoki fin de siècle, od
wiersza francuskiego poety Paula Verlaina nazwany
dekadentyzmem. W swoich poglądach Schopenhauer
uznawał człowieka za istotę naznaczoną piętnem
martyrologii, bowiem samo istnienie równało się dla
niego cierpieniu. Świat, w którym przyszło nam żyć, to
świat zły, odwiecznie skażony i jedyną pociechę mogła
stanowić myśl, że gorszym już nie może się stać.
Ludzka egzystencja skazana jest na cierpienie,
bowiem już samo artykułowanie pragnień,
nieodzownie charakteryzujące ludzkość, stanowi
oznakę braku, będącego z kolei synonimem
nieszczęścia. Receptę, która prawdopodobnie nie
zapewni szczęścia, ale może chociaż zminimalizować
ogrom nieszczęścia, filozof odnalazł dopiero pod
koniec życia, gdy zainspirował się duchowością
Wschodu, głównie buddyzmem. To z niego wysnuł
wniosek o potrzebie kontemplacji, odcięcia się od
wszelkich bodźców zewnętrznych, które są podnietą
dla pragnień, a więc cierpień. Z religii chrześcijańskiej
Schopenhauer przejął idee litości i miłosierdzia, które
jako naturalne ludzkie odruchy mogą pomóc nam
zdystansować się od własnego cierpienia, poprzez
częściowe przejęcie na siebie cudzego nieszczęścia.
Asceza i medytacje oto dwa składniki gorzkiego
syropu, który poleca na ból duszy Artur Schopenhauer.
W roli wisienki do tortu, last but not least,
wystąpi mój ulubiony filozof i zarazem faworyt w
rankingu na najokrutniejszy dowcip przewrotnego
Losu dla człowieka, czyli Fryderyk Nietzsche.
Człowiek, który powiedział o sobie: „Jestem, taki jakim
{LEXU§ 6/2008}
chcę być, a was niech diabli wezmą”, twórca „filozofii
siły”, którego poglądy, a raczej pojęcia, jakich używał
do ich opisania, w sprofanowanej i wypaczonej wersji
posłużyć miały za podstawę ideologiczną nazizmu,
rozpoczął swoją karierę filozoficzną od konstatacji, iż
przyszło mu żyć w czasach powszechnego kryzysu
wartości. Nietzsche z dezaprobatą patrzył, jak
ludzkość próbuje wydostać się z tego kryzysu,
uciekając w odurzenia bądź zwracając się ku religii czy
moralności wszystkie te drogi filozof uznawał za
absurdalne. Nietzsche nie wierzył w moralność, która
wynika jego zdaniem jedynie z resentymentów wobec
życia, potępiał religie jako dzieło słabych, którzy u
swych silniejszych wyznawców pragną obudzić
niewolniczą mentalność, przekreślał też istnienie
prawdy, którą uznawał za iluzję. Uznawał, że jedynym
remedium dla człowieka może być jego własna,
wewnętrzna siła, bowiem pozwoli mu ona
samodzielnie pokierować własnym losem i osiągnąć
to, czego pragnie. Należy odciąć się od Boga,
ponieważ w chwili śmierci Boga człowiek wyzwala się
spod jurysdykcji przeznaczenia, osiąga wolność,
dzięki której może sobą samodzielnie sterować. By
osiągnąć to stadium wolności, należy wzbudzić w
sobie wolę mocy, wolę przepoczwarzenia się w
nadczłowieka, trzeba odrzucić religie, naturę i prawo,
dostać się na „drugi brzeg nihilizmu” dopiero wtedy
człowiek osiąga pełną autonomię, umiejętność
świadomego kształtowania swego lasu, a więc staje na
drodze do własnego szczęścia. Na okrutną zemstę
bogów wręcz zakrawa fakt, że ten apologeta ludzkiej
siły przeżył swe ostanie lata w stanie skrajnego
obłąkania.
Filozofia nie jest wszechmocna ani niezawodna.
Być może nie jest ona w stanie pocieszyć
nieszczęśliwego ani nauczyć głupca myśleć.
Jedynym, czego filozofia niezawodnie może człowieka
nauczyć, to wątpienie. Czy więc warto?
Odpowiem słowami Voltaire'a: „Bardzo
roztropnie jest wątpić.”
Fryderyk Nietzsche
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
13
{LEXU§ 6/2008}
INFORMACJE
I PO CO TE WYBORY ?
-Aleksander Jakubowski, Filip JurzykAtmosfera na wydziałowych korytarzach gęstnieje.
Grono przeżywa wysyp ogłoszeń o zniżkach,
imprezach i skandalach. Ulotek i gazetek do
naszych rąk trafia dwa razy tyle, co zazwyczaj.
Ściany zakwitają kolorowymi plakatami, przyszli
prawnicy przyciszonymi głosy knują po kątach.
Aura tajemniczości, niewypowiedzianej nieufności
i rywalizacji pod płaszczykiem obojętności dodają
zapału i energii, a czasem odwrotnie przytłaczają.
Ów spektakl rozgrywający się w rytmie
opadających z drzew brązowych liści to jasny
sygnał, że wybory przedstawicieli Samorządu
Studentów już blisko. Zanim jednak pójdziemy do
urny, warto odpowiedzieć sobie na pozornie proste
pytanie: po co to wszystko? I czy rzeczywiście
warto się angażować?
Z
łośliwi i aspołeczni odpowiedzą, że kandydaci
walczą o zwycięstwo wyłącznie dla stołków.
Idealiści z kolei wspomną o czystej chęci
pomagania innym. Aktywiści będą przekonywać o
swoich zdolnościach organizacyjnych i niechęci wobec
nudy i bezczynności. Resztki wstydu powstrzymają
lizusów przed wyznaniem, że chcą wykorzystać
samorząd, by przypodobać się kadrze naukowej… W
zasadzie ilu ludzi, tyle powodów chwalebnych, a
czasem niestety godnych pożałowania. Wszystkie zaś
sprowadzają się do jednego motywu przyjemności.
Choć tym złośliwym i aspołecznym wydaje się to
niewiarygodne, działacze Samorządu czerpią
prawdziwą radość z organizowania imprez i
rozwiązywania problemów innych studentów. Głowy
pękają im od pomysłów, a ręce rwą się do działania. Co
ważne są w tym coraz lepsi, bo nie spoczywają na
laurach chełpiąc się „co to nie oni”, tylko analizują błędy
i wyciągnąwszy wnioski, idą do przodu. I oby takich
właśnie ludzi było jak najwięcej wszak możliwości
działania w Samorządzie Studentów nie ograniczają
się do 32 przedstawicieli z listy. Bratniak, siedziba SS,
to miejsce dla każdego, kto chce i potrafi robić coś dla
innych.
Nie rządzą jeno przewodzą
Gdy liderzy prócz pysznienia nie potrafią zrobić nic
konstruktywnego, cierpi życie całego wydziału.
Brakuje bowiem osób, które wiedzą, do kogo spośród
kadry profesorskiej należy pójść z prośbą o pomoc i jak
z takimi osobami rozmawiać. Znają osobiście kolegium
dziekańskie, panie w dziekanacie i zasady
studiowania. Mają kontakty pośród managerów
klubów, teatrów czy nawet szefów torów gokartowych
oraz doświadczenie niezbędne przy pracy
organizacyjnej. Dzięki nim droga od pomysłu do jego
realizacji okazuje się krótka. Dlatego tak ważny jest
wybór odpowiednich przedstawicieli. Nie powinien być
on obojętny nikomu, kto uczestniczy w życiu
naukowym i kulturalnym uczelni. Swoje cenne głosy na
przedstawicieli Samorządu Studentów studenci WPiA
będą oddawać 22 października. Zanim ów dzień
nadejdzie, warto przyjrzeć się pozycjom do
obstawienia. Listy wyborcze w tym roku będą liczyć 32
osoby. Większość z nich trafi do Rady Wydziału. Nieco
skromniejsza grupa zasiądzie w Zarządzie Samorządu
Studentów. Wreszcie, kilku studentów będzie
reprezentować interesy WPiA w Parlamencie
14
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
Studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Jakie będą
ich najważniejsze zadania?
Zarząd radzi i nigdy nie zdradzi
Zaczniemy od Zarządu nie bez powodu. Jest to
bowiem najwyższy organ wykonawczy Samorządu.
Składa się z 10 członków, których kadencja trwa rok.
Dysponuje bardzo szerokim zakresem działania. To,
między innymi, organizowanie imprez wydziałowych (i
mowa tu zarówno o grubym bawim jak i koncertach
muzyki klasycznej), informowanie studentów o
sprawach związanych z procesem naukowym i
dydaktycznym na Wydziale, wyłanianie przedstawicieli
studentów Wydziału do instytucji
pozasamorządowych, opiniowanie decyzji władz
Wydziału, wnioskowanie o powołanie członków
Komisji Stypendialnej WPiA UW czy ustalanie zasad
opiniowania wniosków o umorzenie czesnego. Na tym
nie koniec Zarząd zajmuje się zarazem tym
wszystkim, co nie zostało zastrzeżone dla innych
jednostek i organów, a zawiera się w ramach
działalności Samorządu .Funkcjonowanie Zarządu
porównać można do działania Rady Ministrów. Tylko,
że na miejsce ministerstw, Zarządowi podlegają
komisje. Ich ilość i zakres działania zależy od decyzji
Zarządu (oprócz Komisji Stypendialnej,
Organizacyjnej i Informacji, których powołanie jest
obligatoryjne). W praktyce tworzona jest większa ilość
komisji, których jakość pracy i działania zależy liczby
członków, ich wysiłku i zaangażowania. Nie bez
znaczenia są także zdolności przewodniczącego
komisji oraz możliwości finansowe. To właśnie komisje
są fundamentem, na którym opiera się skuteczność
Samorządu. I tak, w ubiegłym roku funkcjonowały
następujące komisje: praktyk, informacyjna, kultury,
organizacyjna, dydaktyczna, sportu i promocji.
Prócz przewodniczących komisji, w Zarządzie
zasiadają też sekretarz i skarbnik. Najważniejszą
funkcję piastuje Przewodniczący Zarządu. Ów
człowiek reprezentuje Zarząd, kieruje jego pracami,
przedstawia sprawozdanie, zwołuje posiedzenia Rady
Samorządu, może przewodniczyć posiedzeniom
każdej komisji czy powołać jej wiceprzewodniczącego.
W istocie musi robić i wiedzieć wszystko: gdzie się co
dzieje, kto się czym zajmuje, gdzie i z kim coś załatwiać
itd.. Przewodniczy też Radzie Samorządu ciału
„
Złośliwi i aspołeczni
odpowiedzą, że kandydaci
walczą o zwycięstwo wyłącznie
dla stołków. Idealiści z kolei
wspomną o czystej chęci
pomagania innym. Aktywiści
będą przekonywać o swoich
zdolnościach organizacyjnych i
niechęci wobec nudy i
bezczynności.
INFORMACJE
{LEXU§ 6/2008}
Idź na WYBORY!
„
22 października 2008 r.
doradczemu, w skład którego wchodzą
przedstawiciele organów Samorządu. Dlatego funkcja
przewodniczącego to ogromna odpowiedzialność i
masa pracy.
Rada Wydziału decyzyjne serce WPiA
To nasz wydziałowy „parlament”. Zasiadają w niej
wszyscy pracownicy naukowi uczelni oraz
reprezentanci studentów. W nim także znajdziemy
Komisje: nostryfikacyjną, przetargową, ds. programu
nauczania, budżetową itp. Do zadań studentów w
Radzie Wydziału należy: aktywne uczestniczenie w
pracach RW, udział w pracach komisji, wyrażanie na
forum Rady Wydziału opinii dotyczących spraw
studenckich czy współdziałania z Zarządem. Ogólnie
rzecz ujmując, nasi przedstawiciele w RW mają za
zadanie dbać o szeroko pojmowane interesy braci
studenckiej. To także doskonała okazja do pokazania
się wobec przedstawicieli kadry naukowej Wydziału.
Co ważne, przedstawiciele studenccy biorą udział w
wyborze Kolegium Dziekańskiego, a w przypadku
kandydatury prodziekana ds. studenckich posiadają
prawo veta. W ostatnim roku członkowie RW mieli
rzeczywisty wpływ na wybór nowych władz wydziału, w
tym również Dziekana. Kolejne wybory za 4 lata.
Parlament frakcje, koterie i wojny podjazdowe
Czterej przedstawiciele WPiA zasiądą z kolei w
Parlamencie Studentów UW. Jest to organ
uchwałodawczy o szerokich kompetencjach.
Parlament uchwala Regulamin Samorządu Studentów
UW, budżet samorządu UW przedstawiony przez
Zarząd, Regulamin Parlamentu, Komisji Parlamentu,
Sądów Koleżeńskich, Rad Mieszkańców, rozstrzyga
spory kompetencyjne, udziela absolutorium, wybiera
członków, przedstawicieli i kandydatów do komisji, rad
„
W ostatnich latach WPiA jest
niestety marginalizowany w
Parlamencie Studentów, o
czym świadczy zmniejszenie
decyzją większości (dyktatura
demokracji...) ilości
przedstawicieli WPiA z 7 do 4.
Na szczęście nie tylko ilość się
liczy, ale też siła reprezentacji
WPiA zależy od aktywności
naszych przedstawicieli.
i innych ciał uniwersyteckich, podejmuje decyzje o
ogólnouniwersyteckim referendum, a nawet... strajku.
Najważniejszy jest jednak wybór Zarządu, który trzyma
„łapę na kasie”.
W ostatnich latach WPiA jest niestety marginalizowany
w Parlamencie Studentów, o czym świadczy
zmniejszenie decyzją większości (dyktatura
demokracji...) ilości przedstawicieli WPiA z 7 do 4. Na
szczęście nie tylko ilość się liczy, ale też siła
reprezentacji WPiA zależy od aktywności naszych
przedstawicieli. Warto także zdradzić, że Parlament
nie jest przysypiającym ciałem, a areną ostrej walki
politycznej, zaś o bardzo wysokiej temperaturze
dyskusji świadczą protokoły obrad.
Te same motywy - różne listy?
Niestety, wielu powyższa garść informacji nadal nie
przekona, aby 22 października zagłosowali. Specjalnie
dla niezdecydowanych, „Lexus” o zdanie zapytał
kandydatów z dwóch przeciwnych obozów
politycznych. Oto, jak odpowiedzieli na te same
pytania: dlaczego warto iść na wybory i czemu to
akurat oni nadają się na to stanowisko?
„Samorząd stanowimy my, wszyscy studenci WPiA.
Dlatego uważam, że powinniśmy sami decydować o
naszych sprawach i nie możemy pozwolić na to, aby
inni podejmowali decyzje za nas. Kandyduję na
stanowisko sekretarza Zarządu. Uważam, że spełnię
się tam, bo dla mnie najważniejsza jest doskonała
organizacja pracy oraz kompetentni ludzie. A dlaczego
startuję z listy? Realizować swoją działalność można
wszędzie, ale pod szyldem samorządu jest to
zdecydowanie skuteczniejsze. Chcę jak najlepiej
reprezentować interes studentów WPiA, a więc
również mój własny” mówi „Lexusowi” Michał
Arabczyk, kandydat Lex Listy do Zarządu.
„Głosując, wybieram ludzi, którzy będą reprezentować
moje interesy. Poza tym, nie idąc na wybory,
odbieramy sobie argument do krytykowania
przedstawicieli. Czemu działam w samorządzie od
trzech lat? Mogę robić coś dla innych i rozwijać się
samemu przekładając wiedzę zdobytą na studiach na
praktykę. Tak było choćby przy zmienianiu regulaminu
parlamentu UW. Mam w sobie coś takiego, co mnie
popycha do działania. Wiem jak współpracować z
innymi, jestem człowiekiem kompromisu. Nie palę
żadnych mostów, tylko buduję nowe. Mimo osłabionej
pozycji WPiA w parlamencie, jesteśmy nadal
skuteczni” tłumaczy Maciej „Sanchez" Sokołowski z
Listy Żółtej.
Michał Arabczyk - Lex Lista
“Samorząd stanowimy my,
wszyscy studenci WPiA.
Dlatego uważam, że
powinniśmy sami decydować o
naszych sprawach i nie
możemy pozwolić na to, aby
inni podejmowali decyzje za
nas. Kandyduję na stanowisko
sekretarza Zarządu. Uważam,
że spełnię się tam, bo dla mnie
najważniejsza jest doskonała
organizacja pracy oraz
kompetentni ludzie. (...) Chcę
jak najlepiej reprezentować
interes studentów WPiA, a więc
również mój własny.”
„
Maciej Sokołowski - Lista Żółta
“Głosując, wybieram ludzi,
którzy będą reprezentować
moje interesy. Poza tym, nie
idąc na wybory, odbieramy
sobie argument do
krytykowania przedstawicieli.
Czemu działam w samorządzie
od trzech lat? Mogę robić coś
dla innych i rozwijać się
samemu przekładając wiedzę
zdobytą na studiach na
praktykę. (...) Nie palę żadnych
mostów, tylko buduję nowe.
Mimo osłabionej pozycji WPiA
w parlamencie, jesteśmy nadal
skuteczni.”
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
15
{LEXU§ 6/2008}
INFORMACJE
Pojedynek na
-Weronika PapucewiczNadszedł niespokojny czas. Czas rozliczeń, żniw dla jednych i ogromnych porażek dla innych. Choć dla wielu
studentów jest to kilka kolejnych, pochmurnych, październikowych tygodni istnieje grupa ludzi, która żyje wyłącznie
jednym słowem „wybory”. Dla nich rozpoczęły się trudne dni, zarwane noce i nieskończony ocean spotkań. Zdawać by się
mogło, że mała polityka, którą prowadzą wśród innych studentów zaczyna stanowić dla nich sens własnego bytu. Istnieje
jednak pewna nierozstrzygnięta kwestia. W jakim celu odbywają się owe wybory i kto ma w nich prawo oddać głos?
Problemem jest nie tylko brak takiej wiedzy wśród ogromnej rzeszy studentów naszego Wydziału, ale fakt, że i wielu spośród
bliżej zainteresowanych samymi wyborami zdaje się o tym zapominać. Wydział Praw i Administracji podobnie jak inne
wydziały Uniwersytetu Warszawskiego poza władzami takimi jak kolegium dziekańskie ma również swoje władze
wybierane z grona studentów. Wynika z tego, że studenci mają przywilej wybierania spośród siebie swoich reprezentantów,
ale czy rzeczywiście z tego prawa korzystają? Sytuacja wygląda następująco: przeciętny uczestnik zajęć na Wydziale nie jest
świadom tego, że ma swój samorząd, a tym bardziej, że może go sobie osobiście wybrać oddając głos w trakcie wyborów.
Na szczeblach samorządowej władzy
trakcie wieloletniej edukacji, na
wszystkich jej szczeblach
uczniowie polskich szkół stykają się
z instytucją samorządu. Trudnym
do zrozumienia jest zatem tak małe zainteresowanie
samorządem w trakcie edukacji uniwersyteckiej.
Szczególnym w tym wypadku zjawiskiem jest bardzo
niska frekwencja podczas głosowań odbywających się
na WPiA, czego przykładem mogą być zeszłoroczne
wyboru do Samorządu Studentów, gdzie zostało
oddanych nieco ponad 1000 głosów, a co było
najwyższym wynikiem w historii WPiA. Wydawać by
się mogło, że to nikt inny jak student prawa jest osobą
świadomą własnych przywilejów i zdającą sobie
sprawę z powagi sprawy, jaką są wybory właśnie.
W
Rok akademicki 2007/8 przyniósł pewne
zmiany związane z powoływaniem członków
Samorządu. Mianowicie, do tej pory wszelkie wybory
na naszym Wydziale odbywały się przy pomocy
Uczelnianej Komisji Wyborczej. To właśnie ta
instytucja z ramienia Uniwersytetu sprawowała pieczę
nad przeprowadzanymi wyborami. Sytuacja uległa
zmianie, gdyż teraz istnieje Wydziałowa Komisja
Wyborcza Studentów. To ona na podstawie przepisów
Regulaminu Samorządu „przeprowadza wszystkie
studenckie wybory samorządowe na szczeblu
Wydziału, ogłasza szczegółowo kalendarz czynności
wyborczych, czuwa nad prawidłowym przebiegiem
wyborów, a także ogłasza wyniki głosowania w
wyborach”. Według członków WKWS nasz Wydział
stanowi „małe obywatelskie społeczeństwo, którego
sprawy należy wziąć we własne ręce, bo jest to
obowiązkiem każdego studenta”.
Wedle już wspomnianego przeze mnie
Regulaminu to wszyscy studenci tworzą Samorząd,
lecz działa on wyłącznie przez swoich przedstawicieli i
organy. Pytanie zatem gdzie zasiadają nasi
przedstawiciele? Otóż są to: Zarząd Samorządu, Rada
Wydziału, a także Parlament Studentów UW. Na tych
trzech polach studenci są w stanie zdziałać bardzo
dużo na rzecz innych. Jednak to w jaki sposób chcą
uzyskać owe stołki zaczyna niejednokrotnie
przypominać walkę znaną wszystkim z ekranu
telewizyjnego. Być może to właśnie sposób w jaki
konkurują ze sobą kandydaci jest jedną z przyczyn
niskiej frekwencji.
16
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
Kolorowa kampania
Według Olka Jakubowskiego, redaktora
naczelnego Lexussa: „walka wyborcza na naszym
Wydziale to nie jest to, co być powinno czyli spieranie
się programem, dorobkiem działalności, jakością
kandydatów w nowoczesnej, ale i kulturalnej kampanii
wyborczej”. Ten pogląd podziela z pewnością wielu
studentów. Już od września słychać odgłosy
nadchodzącej kampanii wyborczej. Odwiecznie
zwaśnione strony stają naprzeciw siebie i wymachują
wrogo kartkami z regulaminami, programami i
projektami zmian. Przez fakt, że niejednokrotnie
dyskusja zbacza z czysto merytorycznej ścieżki, wielu
obserwatorów czuje się urażonych i zniechęconych.
Rezygnują z czynnego prawa wyborczego i zamykają
się na Samorząd. Wedle Cezarego Chwiałkowskiego,
studenta III roku prawa polityka wydziałowa i
ogólnopolska nie różni się w kwestii systemu wartości.
„W teorii są to: sprawiedliwość, uczciwość, rzetelność,
kompetencja, chęć niesienia pomocy, zaangażowanie
etc. Jak to wygląda w praktyce, to już różnie bywa,
ponieważ człowiek jest tylko człowiekiem, nawet jeżeli
jest studentem prawa…”
Upraszczając, całość kampanii
rozgrywającej się na naszych oczach opiera się o
istnienie opozycji wobec programu Samorządu, który
w danym roku, poprzedzającym wybory sprawował
swoja funkcję. Studenci będący jego członkami w
trakcie kadencji 2007/8 w dużej mierze są związani z
Samorządną Organizacją Studencką „Lista Żółta”.
Powstała ona w 1998 roku, zaś w roku 2000 została
przekształcona z Listy Wyborczej w Organizację
Studencką, a po sześciu latach została zarejestrowana
jako uczelniana organizacja studencka Uniwersytetu
Warszawskiego. Tegoroczna opozycja zerwała z
dotychczasową „barwną nomenklaturą” i jawi się jako
Lex Lista. Utworzona w tym roku organizacja określa
swój plan działania, jako opierający się na „współpracy
ze studentami i podejmowaniu działań, które w istotny
sposób wpływają na jakość studiowania1”. Lider
organizacji Hubert Godusławski pytany o powody
powstania Lex Listy odpowiada: „w 2007 roku tuż po
wygranych wyborach przez Listę Żółtą, liderzy tej
organizacji oświadczyli, że w Samorządzie nie ma i nie
będzie miejsca dla sporej ilości osób, które działały do
tej pory. Przypomnę tylko, że było to jawne i bezprawne
pogwałcenie prawa, gdyż Samorząd tworzą ex lege
wszyscy studenci. Samorząd powoli zaczął
przypominać zamknięta kastę eliminującą osoby z
własną inicjatywą, które mogły stanowić zagrożenie
dla tzw. Liderów”.
Aktualny Samorząd cieszy się z nieoczekiwanego
zawiązania się opozycji. Tomasz Lasocki, student V
roku prawa, członek Listy Żółtej uważa, że wszelka
opozycja świadczy wyłącznie o zdrowej demokracji i
jest korzystna dla ogółu studentów. Aktualny
Przewodniczący Zarządu Samorządu również
podziela taki pogląd. Według Krzyśka Króla „dzięki
temu wybory będą ciekawe i nie będzie możliwości
posądzania Żółtych o monowładztwo”.
Wyborca rocznik '89
Wedle słów przedstawicieli WKWS „im
większa legitymacja Samorządu, tym lepsza jego
pozycja”, stąd największe zainteresowanie wśród
kandydatów wzbudzają studenci z pierwszego roku.
Pytanie skąd taka zależność? Zapał, jaki prezentują
osoby dopiero rozpoczynające naukę jest ogromny,
poza tym osoby te nie zdążyły się jeszcze znudzić
polityką na Wydziale i chętnie w niej partycypują. Paula
Pul, studentka I roku, wskazuje na brak walki
wyborczej. O Samorządzie dowiedziała się już w
trakcie wakacji, podczas kilku integracyjnych spotkań
ze studentami z wyższych lat. Sama chciałaby działać
na rzecz innych właśnie przez strukturę Samorządu i
jego komisji. Podobnie jak wielu studentów informacji
na tem at wy borów dos tarc z a j ej s erwi s
społecznościowy grono.net. Świeżo upieczony
student naszego Wydziału, Tomek Falkowski
organizator tegorocznej imprezy Żółtodzioba, również
deklaruje chęć współpracy i uczestnictwo w wyborach,
choć jego zdaniem całość walki przedwyborczej jest
bezsensowna i stanowi wyłącznie sposobność do
kłótni.
„
Największe zainteresowanie
wśród kandydatów wzbudzają
studenci z pierwszego roku.
Pytanie skąd taka zależność?
Zapał, jaki prezentują osoby
dopiero rozpoczynające naukę
jest ogromny, poza tym osoby
te nie zdążyły się jeszcze
znudzić polityką na Wydziale i
chętnie w niej partycypują.
INFORMACJE
„
{LEXU§ 6/2008}
PAPIEROWE MIECZE
Studenci naszego Wydziału
powinni tworzyć nic innego jak
małe społeczeństwo
obywatelskie. W związku z tym
polecam każdemu zapoznanie
się programem wyborczym
każdej z list, a także
zaznajomienie się z tym, co
mają do zaprezentowania
kandydaci niezależni i
wybranie się do urn. Wystarczy
zabrać ze sobą legitymację i
postawić kilka dobrze
przemyślanych krzyżyków.
Weźmy sprawy w swoje ręce,
podejmijmy ten niewielki
wysiłek tak aby później nie
żałować oddając innym
możliwość podejmowania
decyzji za nas.
„Z jednej strony patrząc na dotychczasową praktykę
powinno się ograniczyć udział studentów I roku w
wyborach, ponieważ są bardzo podatni na wpływ
starszych kolegów/koleżanek i głosują sposobem
Pamiętasz Nasz wspólny wyjazd?, Zagłosuj na nas, bo
trzeba trzymać się razem”
uważa Cezary
Chwiałkowski. Dodaje jednak: „Nie można nikomu
odebrać prawa do głosowania ani kandydowania,
ponieważ złamalibyśmy konstytucyjnie
zagwarantowane prawa i wolności obywatelskie. Z
drugiej strony nie da się obejść problemu kampanii i
głosowania towarzyskiego, ponieważ więzi które rodzą
się między studentami na obozach integracyjnych i
innych spotkaniach są zbyt silne. Moim zdaniem
należy pomyśleć bardziej nad zachęceniem ludzi do
udziału w wyborach, tak aby frekwencja była wyższa
niż nad kwestią podatnych pierwszoroczniaków.”
Wielu studentów z pierwszego roku chciałoby mieć
możliwość wzięcia udziału w debacie, podczas, której
kandydaci przedstawiliby nie tylko znane już
wszystkim wzajemne animozje, ale przede wszystkim
określili co faktycznie chcą zrobić dla studentów.
Istotnym czynnikiem zachęcającym do uczestnictwa
byłaby konfrontacja w rzeczywistości, a nie jak
dotychczas wyłącznie poprzez świat wirtualny.
Wyborcze przysmaki
„Wybory do Zarządu, Studenckich
Przedstawicieli w Radzie Wydziału i Parlamencie
Studentów Uniwersytetu Warszawskiego odbywają się
corocznie, nie wcześniej niż 15 października i nie
później niż 20 listopada2”. Z tego przepisu wynika, że
czasu pozostało niewiele i przygotowania do wyborów
idą pełną parą. Partie startujące szykują imprezy i
kuszą zniżkami. Należy jednak pamiętać, o czym
przypominają członkowie WKWS, że do startu mogą
zgłaszać się również osoby niezrzeszone. Postawić
należy jednak pewne bardzo istotne pytanie, a
mianowicie jak ma wyglądać przyszłość Wydziału po
trudnych dniach gorączkowej kampanii. Tego z
pewnością nie można zgadnąć, lecz obie partie coś już
dziś obiecują.
„Niezwykle istotne jest uregulowanie
kwestii seminariów. Lista Żółta skupiła się w zeszłym
roku na krytyce swoich poprzedników, ale była to jej
jedyna inicjatywna w tej materii uważa Hubert
Godusławski. Niedopuszczalne jest, że w połowie
czerwca zaczynają się zapisy na seminaria, a studenci
na chwilę przed dowiadują się o obowiązujących
kryteriach, które są całkowicie odmienne od tych z
poprzednich lat.” Kwestia seminariów jest punktem
zapalnym, który może zaważyć o poparciu
kandydujących. Krzysiek Król odpowiada na zarzuty:
„działaliśmy zgodnie z oczekiwaniami studentów. Gdy
tylko pojawiał się problem lub otrzymywaliśmy
niepokojące sygnały od kolegów i koleżanek,
reagowaliśmy. Podejmowaliśmy wybory, które
uważam za najlepsze dla studentów w danym czasie.
Nie mówię, że wszystkie były świetne, jak w przypadku
sposobu rejestracji na seminaria. Tutaj walczyliśmy z
czasem, aby rejestracja ruszyła na początku wakacji, a
nie w ich środku.”
Obie listy pragną by USOS działał
sprawniej, a Zasady Studiowania były w końcu
jednolicie zinterpretowane. Są to kwestie
najistotniejsze dla studentów. Nic innego nie dotyczy
studiujących na naszym Wydziale bardziej niż sprawne
zapisy na egzaminy, czy zasady zaliczania ćwiczeń.
Istotną wartością jest też informacja. Powstaje
problem jak będzie wyglądać przyszłość jedynej
wydziałowej gazety. Redaktor Naczelny śpi spokojnie.
„Lexuss cieszy się niezależnością, której gwarancje
mam zarówno od obecnych władz samorządowych jak
i kandydatów. Złamanie tych obietnic, ingerencja w
niezależność, oznaczałaby że na czele Samorządu
stoją tchórze, drżące przez niezależnym i jedynym de
facto skutecznym organem kontroli jakim jest wolna
prasa, czyli na naszym Wydziale Lexuss. Sądzę, i
zgodzą się z tym wszyscy, że takie osoby nie mogą
pełnić zaszczytnej funkcji reprezentacji studenckiej.
Mój spokój wynika także z faktu, że (mimo dużych
rozmiarów) redakcja składa się z ludzi najwyższej
próby; swoistej elity, która prędzej zrezygnuje z
działalności niż będzie firmować przekształcanie
Gazety w biuletyn propagandowy czy inne nie
wiadomo co”.
Życzymy powodzenia, a przede
wszystkim frekwencji
Adam Ryszka, kandydat Listy Żółtej na
Przewodniczącego Zarządu Samorządu zapewnia o
szacunku do swoich przeciwników i życzy im tego, by
nie zwątpili. Atmosfera wokół całej wydziałowej polityki
zdaje się być mniej pozytywna. Wzajemne zarzuty i
osobiste ucieczki choćby na serwisie grono.net nie
przynoszą pozytywnych rezultatów. Obrzucanie się
wyzwiskami i stawianie własnej osoby ponad innymi
nie jest w dobrym tonie, nigdy nie było. Pomimo
obietnic i zapewnień jakie co roku padają z ust
kandydujących, te wybory już zaczynają obfitować w
utarczki słowne. Przyszli członkowie Rady Wydziału,
Parlamentu, czy Zarządu Samorządu zdają się nie
widzieć do jakiego błędnego koła doprowadzają.
Znużony awanturą potencjalny wyborca nie zagłosuje,
później zaś narzeka na brak działań Samorządu, choć
nie powinien tego robić, bo nie uczestniczył w jego
wyborze. Tego typu sytuacja jest swoistą patologią.
Udział w wyborach jest nie tylko przywilejem i
nieformalnym obowiązkiem każdego studenta.
Studenci naszego Wydziału powinni
tworzyć nic innego jak małe społeczeństwo
obywatelskie. W związku z tym polecam każdemu
zapoznanie się programem wyborczym każdej z list, a
także zaznajomienie się z tym, co mają do
zaprezentowania kandydaci niezależni i wybranie się
do urn. Wystarczy zabrać ze sobą legitymację i
postawić kilka dobrze przemyślanych krzyżyków.
Weźmy sprawy w swoje ręce, podejmijmy ten niewielki
wysiłek tak aby później nie żałować oddając innym
możliwość podejmowania decyzji za nas.
Przypisy:
1 Źródło: www.lexlista.com
2 wg Regulaminu Samorządu Studentów Wydziału
Prawa Uniwersytetu Warszawskiego art. 40 §1
„
Adresy stron www:
Samorząd Studentów - www.samorzad.wpia.uw.edu.pl
Lex Lista - http://lexlista.pl
Lista Żółta - www.listazolta.pl
Postawić należy jednak pewne
bardzo istotne pytanie, a
mianowicie jak ma wyglądać
przyszłość Wydziału po
trudnych dniach gorączkowej
kampanii. Tego z pewnością
nie można zgadnąć, lecz obie
partie coś już dziś obiecują (...)
Obie listy pragną by USOS
działał sprawniej, a Zasady
Studiowania były w końcu
jednolicie zinterpretowane. Są
to kwestie najistotniejsze dla
studentów. Nic innego nie
dotyczy studiujących na
naszym Wydziale bardziej niż
sprawne zapisy na egzaminy,
czy zasady zaliczania ćwiczeń.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
17
{LEXU§ 6/2008}
INFORMACJE
Czy mogliśmy
więcej?
nie uzyskano niestety na nie środków finansowych.
Na koniec, ze względu na omówienie w dziale
dotyczącym 200 lecia, wspomnę o LARPie, który
okazał się wielkim sukcesem, oby powtarzanym co
roku
-Aleksander Jakubowskiedną z największych zalet demokracji jest
zdolność oceny wybranych władz
pozytywna oznacza pozostanie rządzących
przy władzy, negatywna ich zmianę.
Ważną rolę odgrywają w tym procesie media
informujące tak o niedociągnięciach jak i sukcesach
oraz osiągnięcia. By mądrze podejmować wybory,
trzeba dysponować odpowiednią wiedzą o
zamierzeniach, jakie pragnie zrealizować dane
ugrupowanie, dana lista, dany kandydat. Program
wyborczy, bo on jest źródłem wspomnianej wiedzy,
będzie jednak tylko i wyłącznie wtedy skuteczną
podstawą decyzji, jeśli będzie rewidowane jego
wykonanie. Niniejszym spełniam ów obowiązek,
korzystając z gwarancji niezależności Gazety, która
mam nadzieję pozwala obiektywnie chwalić i doceniać
udane projekty, ale i zwracać uwagę na fiaska.
J
Program zwycięskiej listy żółtej, na okres 2007/2008
był ogłoszony pod hasłem „RAZEM MOŻEMY
WIĘCEJ!”. Został on podzielony na jednostki
tematyczne każdą obietnicę przypominamy, a
następnie poniżej niej informujemy o stopniu jej
wykonania.
::Studia::
Już rozpoczęliśmy działalność koordynując cykl
wykładów „Prawo w praktyce” przeznaczony dla
studentów IV i V roku, ruszyła też druga edycja
„ABC Aplikacji”. Będziemy aktywnie promować
WPiA uczestnicząc w Dniach Otwartych i targach
edukacyjnych, zaś wczesną wiosną
przeprowadzimy kampanię promocyjną Wydziału
na terenie warszawskich i podwarszawskich
liceów. Powołamy pełnomocnika ds. studiów,
którego zadaniem będzie udzielanie pomocy w
zakresie interpretacji Zasad Studiowania i
Regulaminu Studiów, oraz interwencje u Dziekana
w szczególnie zawiłych sprawach.
Ocena: Cykl wykładów „Prawo w praktyce”, który
spotkał się na wcześniejszych latach z uznaniem
studentów Wydziału, był i będzie organizowany. Z
zapisów przez USOS skorzystało do tej pory około 30
studentów. Także druga edycja „ABC Aplikacji” okazała
się, tak jak we wcześniejszym roku - sukcesem,
spotykając się z dużym zainteresowaniem, zwłaszcza
ze strony studentów 4 i 5 roku. Kolejny jednak punkt
programu - kampania promocyjna Wydziału na terenie
warszawkich i podwarszawskich liceów - choć
przeprowadzona (pracownicy Wydziału wraz ze
studentami wizytowali szkoły), to nie miała rozmachu
lat poprzednich. Co do obiecanego pełnomocnika ds..
studiów jego zadania realizowała powołana na to
stanowisko Diana Dębowczyk, zaś interwencje u
Dziekana były dokonywane przez m.in.
Przewodniczącego Samorządu WPiA.
Wykonano: 81,25%
18
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
::Kultura::
Od początku roku akademickiego współpracujemy
z Kino.Labem Centrum Sztuki Współczesnej,
dzięki czemu nasi studenci otrzymali już w
październiku ponad 800 wejściówek na filmy z jego
repertuaru. Oprócz biletów do kina w
nadchodzącym roku przygotujemy dla Was
wejściówki do teatrów, galerii i na koncerty, w tym
do Teatru Bajka, Teatru Ateneum, Studium
Teatralnego i na Wielkanocny Festiwal
Beethovena. Będziemy współpracować z kołem
naukowym „DKF Błękit Pruski” przy organizacji
cyklu „Kino Prawnicze”, w ramach którego przez
cały rok odbywać się będą darmowe pokazy filmów
o tematyce bliskiej naszemu kierunkowi studiów
oraz spotkania z ich twórcami i znanymi krytykami.
Zorganizujemy dla studentów warsztaty
prowadzone przez twórców kina, których efektem
będzie powstanie etiud filmowych o Wydziale
Prawa. Tak jak w zeszłym roku, we współpracy z
„Dziennikiem” przeprowadzimy na WPiA debaty z
udziałem najbardziej znanych postaci światowego
życia intelektualnego.
Ocena: Zacznijmy od sukcesów. Największy:
Wielkanocny Festiwal Beethovena masa wejściówek,
świetne koncerty, cudowna atmosfera kultury w
oparach której wykuwany jest prawdziwy etos
studenta, zwłaszcza WPiA. Niemniejszy odniosło koło
filmowe „Błękit Pruski” z zorganizowanym cyklem
„Kino Prawnicze” chyba żadne koło nie mogło się
poszczycić tyloma uczestnikami organizowanych
wydarzeń (jak kto woli: event-ów). Bo też i perły
kinematografii wydobyte i udostępnione studentom
naszego Wydziału można zaliczyć do obowiązkowych
obrazów, jakie znać powinien każdy z nas. Sukcesem,
zwłaszcza dzięki pracy Kamila Kamińskiego, była
także współpraca z „Dziennikiem” dzięki niej
zorganizowano liczne prestiżowe dla Wydziału
spotkania, dzięki którym studenci mogli zapoznać się
na żywo z poglądami np. ministra spraw zagranicznych
Radosława Sikorskiego. Efektem owocnej współpracy
było pojawienie się loga Samorządu w ogólnopolskiej
gazecie, co jest korzyscią niewymierną.
Po tych pochwałach czas na odrobinę dziegciu. I tak
osłabła współpraca z Kino.Labem- jakkolwiek studenci
mogli chodzić na bezpłatne seanse, niewielu o tym
wiedziało szwankowała nieco promocja. W kwestii
wejściówek to owszem - były, ale rozchodziły się
momentalnie (niech to będzie memento dla przyszłej
Komisji Kultury), zaś mała ich liczba sprawiała, że
przeważająca większość studentów co najwyżej o nich
słyszała. A szkoda - w dużym stopniu winić za to jednak
nie należy Komisji Kultury, gdyż kluczowa jest tu dobra
wola instytucji kulturalnych, a z tym, jak wiadomo,
różnie bywało. Nie odbyły się także, ciekawe w
założeniu, warsztaty filmowe, które mogły pozostawić
po sobie interesujące etiudy - jednakże, mimo starań,
Wykonano: 88%
::Imprezy i Wyjazdy::
Zamierzamy kontynuować cykl imprez, które
odbywały się w ubiegłych latach pod patronatem
Samorządu, a w roku 2006/2007 z inicjatywy S.O.S.
„Lista Żółta”. Odbędą się m.in. Jesienne Wibracje,
Post-Over Party, Połowinki, a także liczne imprezy
charytatywne. Okazji do zabawy na pewno nie
zabraknie! Oprócz imprez będziemy organizować
wyjazdy dla studentów w zimie odbędzie się
wyjazd na narty, z kolei wczesną wiosną
wybierzemy się jak co roku do Zakopanego.
Ostatnim przedsięwzięciem w obecnym roku
akademickim będzie kilkudniowa majówka w
czasie „długiego weekendu”. Natomiast we
wrześniu 2008 pojedziemy jak zwykle do Lucienia,
aby integrować się z nowymi studentami.
Ocena: LŻ znana jest od dawna z umiejętności
organizowania imprez. Co tu kryć, to prawdziwi
profesorowie imprezologii. Odbyły się Jesienne
Wibracje, Post-Over Party, Połowinki, jak też inne
liczne zabawy, chociażby PoSesja. Wreszcie w
czerwcu zorganizowano liczne bilety do klubów, które
otrzymać mogli studenci za free. Okazji do zabaw, jak
obiecali, nie zabrakło! Odbył się wyjazd do
Zakopanego, uważany przez uczestników za udany,
pomimo problemów żołądkowych dotykających części
naszych studentów w tym górskim kurorcie. Jeśli zaś
chodzi o Lucień to zeszłoroczny był jednym z
najcudowniejszych obozów, jakie miała większość z
uczestników. Tegoroczny, choć spotkał się z często
ambiwalentnymi ocenami, to ogólnie można ocenić in
plus (polecam lekturę reportażu z Lucienia oraz
wywiadu z kierownikiem obozu, Michałem Fąderskim)
Jedynie majówkę ciężko ocenić jednoznacznie.
Wynika to z faktu, że choć nie odbył się "klasyczny"
obóz jak np. Zakopane, to Samorząd wsparł ze swoich
środków wyjazd żeglarski. Gros uczestników stanowili
na nim osoby uczące się na WPiA (nomen omen
organizowany także przez studenta naszego
Wydziału) - zresztą, czyż jeśli były jakieś
niedociągnięcia nie maskuje ich zniżka na złocisty
trunek do Harendy? ;)
Wykonano: 92%
::Promocja::
Odświeżymy Studencką Kartę Rabatową. Mamy jej
gotowy projekt, który nie został wprowadzony w
życie z powodu niezrozumiałych obiekcji
obecnego Samorządu. Będziemy kontynuować
współpracę z księgarniami (nawet 20% zniżki na
podręczniki), szkołami salsy i jogi, nawiążemy też
kontakt z kolejnymi sponsorami. Odbędzie się
specjalna impreza dla posiadaczy karty, z
INFORMACJE
atrakcyjnymi promocjami. Oprócz tego będziemy
poszukiwać sponsorów dla bieżącej działalności
Samorządu postaramy się dzięki temu m.in.
obniżyć ceny biletów na imprezy.
Ocena: Studencka Karta Rabatowa została
opracowana, i owszem, zarówno przez Zarząd
Samorządu Wydziałowego jak i Uczelnianego jednak
z promocją i rozprowadzeniem było dość ciężko, także
z winy studentów, ale nie ma co się dziwić patrząc na
short ( very short ) listę miejsc, w których uprawniała do
zniżki (szczęśliwie lista ta, choć powoli, cały czas się
wydłuża). Jak poinformował nas Przewodniczącym
Samorządu Krzysztof Król, trwają rozmowy na temat
unifikacji Kart Rabatowych, jak też o zasadach
działania na jej rzecz prowadzonych przez wydziałowe
komisje. O imprezie specjalnej nic nie napiszę, bo jej
po prostu nie było. Współpraca z obiecanymi szkołami
tańca także nie została nawiązana (za to jogi - i
owszem). Co zaś się tyczy zniżek na podręczniki, to
zwykle były to stałe rabaty dawane przez księgarnie
każdemu studentowi - choć, gwoli sprawiedliwości, nie
zawsze i zapewne w momencie oddawania tego
numeru do druku studenci WPiA mają już kilka
upatrzonych księgarń z przygotowanymi dla nich
specjalnymi bonifikatami. Obniżka cen biletów na
imprezy nastąpiła, choć część może być zawiedziona
ich skalą - bądź co bądź jednak klub musi zarobić, a nie
zawsze sprzedaż trunków to zapewni. To pasmo oceny
obietnic zakończę pochwałą za pomoc Samorządu w
nawiązaniu współpracy Gazety „Lexuss” z częścią
reklamodawców.
Wykonano: 50%
::Praktyki::
Chcemy kontynuować współpracę z urzędami
państwowymi i samorządowymi oraz kancelariami
i bankami, oraz poszukiwać nowych kontaktów w
celu stworzenia możliwości odbycia praktyki w jak
największej liczbie instytucji. Planujemy
podpisywać nowe porozumienia, aby umożliwić to
jak największej liczbie studentów. Nowością
będzie stworzenie internetowej bazy ofert, dzięki
której każdy student uzyska dużo łatwiejszy
dostęp do interesujących go praktyk i staży.
Ocena: Chcieć, to móc. Chcieli i się udało załatwiono i
ułatwiono liczne praktyki dla studentów WPiA.
Niestety, jak najbardziej słuszny i oczekiwany pomysł
stworzenia internetowej bazy ofert pozostał wyłącznie
w sferze zamierzeń. A szkoda. Być może racje ma tutaj
wytłumaczenie porażki dynamiką (oferty rozchodzą się
błyskawicznie) i praktyką, która pokazała, że
informacje o np. stażach umieszczane na gronie są
może niedoskonałym, ale dość sprawnie
funkcjonującym substytutem obiecanej bazy ofert.
Wykonano: 75%
::Sport::
Zamierzamy zorganizować cykl turniejów
sportowych w piłkę nożną, koszykówkę i
siatkówkę. Jeśli zgłosi się wystarczająca liczba
uczestników, zorganizujemy także rozgrywki
ligowe ich zwycięzcy będą reprezentować nasz
Wydział w rozgrywkach uniwersyteckich. Oprócz
tego odbędą się zawody na ściance
wspinaczkowej, turnieje paintballowe i wyścigi
gokartów, pierwsze już pod koniec listopada!
Wspólnie z Zarządem Samorządu UW będziemy
starać się o ustawienie na terenie kampusu
specjalnych stojaków na rowery ułatwi to
korzystanie z nich jako środka dojazdu na uczelnię.
Ocena: Z cyklu de facto nic nie wyszło jedynie parę
meczy organizowanych miejscami partyzancko pod
egidą Samorządu - najważniejszą przyczyną takiego
stanu rzeczy było jednak zdaniem Przewodniczącego
Listy Żółtej niskie zainteresowanie studentów częścią
dysycplin (piłka nożna przyciągnęła jednak spore
grono uczestników). Dlatego kwestię ligi przemilczę.
Tym niemniej nie było tak źle zorganizowane zostały
zawody paintballowe oraz wyścigi gokartów. Bieg
WPiA uświetnił również 200-lecie Wydziału. Jednak
stojaków, jak nie było tak tradycyjnie nie ma.
Wykonano: 63%
::Akcje Charytatywne::
Będziemy kontynuować akcje prowadzone do tej
pory „Student Prawa Mikołajem”, WOŚP i „Unicef”
na gwiazdkę. Po raz kolejny odbędą się
„Wampiriady” zbiórki krwi, pierwsza już w
listopadzie. Chcemy nadal wspierać Dom Dziecka
nr 3, m.in. poprzez zbiórkę przyborów szkolnych i
zabawek dla jego mieszkańców
Ocena: WOŚP, „Student Prawa Mikołajem” czy Unicef
na gwiazdkę zakończyły się sukcesem, nie rzadko
zbierając w tym roku rekordowe sumy. Niestety,
Wampiriada, z przyczyn niezależnych od Samorządu
jak ustaliliśmy (ah, ten Sanepid) się nie odbyła.
Jednakże brak zorganizowanej akcji wsparcia Domu
Dziecka przyjmujemy ze smutkiem, zawierzając
wyjaśnieniu, iż przyczyną była samoocena możliwości
Samorządu, który zgodnie z interesem dzieci pragnął
współpracować nie od święta, lecz cały rok - na co nie
starczyłoby sił.
Wykonano: 75%
„Lexuss” gazeta studentów WPiA
Chcemy zachować niezależność i bezstronność tej
gazety przy jednoczesnym rozwijaniu jej
atrakcyjności dla czytelnika, tak jak miała to w
planach pierwsza redaktor naczelna. Nadal
publikowane będą wywiady ze znanymi
absolwentami naszego Wydziału (w zeszłym roku
m.in. Tomasz Sianecki, Krzysztof Piesiewicz, czy
Wiesław Chrzanowski) i cieszący się dużym
zainteresowaniem cykl artykułów o aplikacjach
prawniczych. Nie godzimy się na uczynienie z
„Lexussa” biuletynu propagandowego jednej z list
wyborczych, w co przekształca go powoli obecny
Samorząd. Obiecujemy, że jeśli wygramy wybory
nie będziemy w żaden sposób ingerować w treść
artykułów i skład gazety, a jej łamy będą otwarte
także dla krytyków naszej działalności.
Ocena: W kwestii Gazety „Lexuss” możemy
wypowiedzieć się na podstawie najbardziej pewnych i
najszerszych danych. I rzeczywiście, obietnice
złożone w kampanii (mniej czy lepiej) zostały
wypełnione, o czym mogli szanowni Czytelnicy
przekonać się po lekturze ostatnich numerów. Łamy
Gazety gościły w omawianym okresie bowiem także
teksty krytyczne wobec swojego, bądź co bądź,
wydawcy. Umożliwienie autonomii Lexussa należy
poczytać jako wyraz zrozumienia dla roli informacji, ale
także otwartości Samorządu co zaowocowało m.in.
podnoszeniem poziomu Gazety czy sprawnym
przygotowaniem przez redakcję Vademecum dla
studentów I roku. Warto też tu wspomnieć o
współpracy przy pozyskiwaniu reklamodawców. Mamy
nadzieję, że niezależnie od wybranych władz nowej
kadencji czy, od czasu do czasu, pojawiających się
kuriozalnych pomysłów zdławienia rozwoju Lexussa po wyborach współpraca nadal będzie rozwijana
{LEXU§ 6/2008}
(doskonałym przykładem jest oddana działalność
byłego zastępcy redaktora naczelnego, Pawła
Jabłońskiego, który włożył masę energii w pracę
zarówno dla Samorządu jak i Lexussa) wciąż na
partnerskich zasadach.
Wykonano: 90%
::Komisja ds... Umów::
Wspólnie z Akademicką Poradnią Prawną chcemy
rozbudować komisję, którą powołaliśmy do życia
w ubiegłym roku. Będzie się ona zajmować
pomocą dla studentów przy załatwianiu wbrew
pozorom skomplikowanych spraw prawnych.
Członkowie komisji będą regularnie pełnić dyżury
dla chętnych. Uruchomimy też specjalną skrzynkę
mailową, na którą każdy będzie mógł wysłać swoje
pytania
Ocena: Jeśli chodzi o stricte pojmowaną Komisję to...
skrzynki nie było, dyżurów nie było, za to były
skomplikowane sprawy chętnych. Czy była Komisja?
Chyba tylko na papierze... Tym niemniej, jak twierdzi
przew. Król, choć niekiedy szwankowała informacja
(wywieszone były plakaty) to Akademicka Poradnia
Prawna, do której kierowano zainteresowane w niej
pracą osoby, na bieżąco udzielała pomocy, w tym
dotyczącej umów.
Wykonano: sami oceńcie... (Lexuss
przyjmuje 10%)
::„Kącik dla Prawnika”::
To najbardziej długofalowy z naszych projektów.
We współpracy z firmami zajmującymi się
pośrednictwem obrotu nieruchomościami chcemy
uruchomić specjalną stronę internetową, dzięki
której nasi studenci będą mieli dostęp do
dopasowanych do ich potrzeb ofert wynajmu
mieszkań. Sprawimy, że kwestia bardzo trudna dla
pojedynczej osoby, czyli znalezienie lokum w
dobrym punkcie miasta za cenę niewiele większą
od akademika, stanie się dużo łatwiejsze.
Ocena: To projekt naprawdę dłuuuuugo falowy. Tak
długo, że żadna fala o tym by chociaż podjęto prace
nad Kącikiem jeszcze do redakcji nie doszła. I chyba
już nie dojdzie. To była obietnica w stylu „3 000 000
mieszkań”... Nie znaczy to, że nie było pomocy w
wynajdywaniu ofert wynajmu - ograniczyło się jednak
owe wsparcie do tradycyjnej przybratniakowej
gablotki...
Wykonano: jak wyżej...
::200-lecie Wydziału::
2008 rok będzie wyjątkowy dla naszego Wydziału
wspólnie będziemy obchodzić 200. urodziny!
Zamierzamy włączyć się w organizację ich
obchodów przez organizację takich przedsięwzięć,
jak „Iurisiada” zawody sportowe dla studentów w
kilkunastu dyscyplinach, „Iurisialia” wyjątkowe
juwenalia na Wydziale zakończone wielką paradą,
oraz największą od lat imprezą dla kilku tysięcy
osób. Oprócz tego będziemy prowadzić dyżury dla
mieszkańców Warszawy, w czasie których będą
mogli uzyskać bezpłatną poradę prawną.
Ocena: 200 rok istnienia WPiA jeszcze się nie
skończył, ale największy imprezy już za nami. I trzeba
tu jasno i wyraźnie powiedzieć: to był sukces (nie omylą
się zresztą Ci, którzy rzucą tekstem z „Misia”: na miarę
naszych możliwości). Masa wydarzeń, tak dla
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
19
{LEXU§ 6/2008}
WYWIAD
studentów, jak i profesorów, włącznie z tą
najważniejszą: Balem 200-lecia! Biegi, porady, gry,
LARP, koncerty któż w tym natłoku pamiętał, że nie
było wielkiej parady (za to w pochodzie juwenaliowym
uniwersyteckim, choć mało liczebnie - godnie się w
togach prezentowaliśmy). Nie było, bo zresztą nie była
potrzebna wspomniany Bal (obowiązkowo z dużej
litery) z nawiązką to zrekompensował i potwierdzą to
wszyscy którzy przypomną sobie pokazy ognia, walki
rzymian czy przede wszystkim zabawę (w togach!
Ukłon dla samorządowych „wiązaczy). Mieliśmy
własne wydziałowe Juwenalia (tak! Grał m.in. the car is
on fire) a także Iurisiadę. Last but not least, odbył się z
okazji 200 lecia, wspierany przez Samorząd,
Ogólnopolski Zjazd Kół Naukowych Wydziałów Prawa,
stając się okazją do naukowego fermentu.
Wykonano: 95%
Podsumowując, zamiast słów niech przemówi liczba
oznaczająca wykonanie programu LŹ (na marginesie,
oddając sprawiedliwość: jak to w życiu, Samorząd nie
zrealizował części zapisanych postulatów, ale udało
mu się dokonać wielu rzeczy mniej zauważalnych czy
też niespisanych, a o których m.in. można było
przeczytać także w Lexussie, więc w rzeczywistości
nota ta może być troszkę wyższa).
Ta liczba to... 66,6%.
Czyli może bez popisu, ale zdali egzamin z realizacji
programu wyborczego (wg. kryteriów np. egzaminu z
logiki ). Jak podsumowuje Przewodniczący Zarządu
Samorządu Studentów WPiA oraz rządzącej S.O.S
"Lista Żółta" Krzysztof Król - "Pracowaliśmy zgodnie z
dewizą prezydenta Theodora Roosevelta: rób to, co
możesz, za pomocą tego, co masz, i tam, gdzie
jesteś.". Ostatecznie to jednak od was tylko drodzy
Czytelnicy zależy czy przejdą na następny rok...
„wykonanie
ponad połowy
programu uważam
za duży sukces”
z Tymoteuszem Zychem, wiceprzewodniczącym
Samorządu Studentów WPiA, przewodniczącym
Komisji 200-lecia WPiA, miłośnikiem cross golfa
rozmawia
-Aleksander JakubowskiAleksander Jakubowski: Tymku, wkrótce wybory,
czas podsumowania i rozliczeń. Co, jako
wiceprzewodniczący, zaliczysz do największych
sukcesów Samorządu?
Tymoteusz Zych: Na pewno załatwienie słynnej zniżki
na piwo w Harendzie. Ktoś nawet powiedział „jeszcze
nigdy tak niewielu nie zrobiło tak wiele dla tak licznych".
Mówiąc jednak bardziej poważnie - dużym sukcesem
była na pewno organizacja tegorocznych obchodów
200-lecia Wydziału, które wypadły zaskakująco
dobrze. 4000 studentów bawiących się na
zorganizowanych przez nas imprezach, biorących
udział w zawodach sportowych i konkursach, to
osiągnięcie, które nie ma precedensu w historii
samorządów wydziałowych. Uważam to nie tylko za
sukces zespołu kilkunastu osób, który
koordynowałem, ale też wszystkich studentów WPiA,
którzy pokazali, że identyfikują się ze swoim
Wydziałem i że potrafią się świetnie bawić. Dzięki
obchodom 200-lecia mogliśmy się poczuć grupą ludzi,
których łączy coś więcej niż tylko wspólne zajęcia kilka
razy w tygodniu. Na co dzień tego poczucia
„wydziałowej wspólnoty" niestety nam brakuje, z racji
rzadko odbywających się zajęć i anonimowości
studentów.
Wielkim osiągnięciem jest też przygotowanie grupy
przyszłych samorządowców, którzy dzięki organizacji
200-lecia i pracy przy innych projektach, mają więcej
doświadczeń niż jakakolwiek wcześniejsza ekipa.
Za sukces uważam też sposób w jaki nasi
przedstawiciele w Radzie Wydziału przeprowadzili
negocjacje podczas wyborów dziekańskich. Mimo że
sprawa ta budziła początkowo wiele kontrowersji i była
tematem burzliwych dyskusji, choćby w serwisie
grono.net, to dzięki konsekwencji studentów
zasiadających w Radzie pierwszy raz w historii WPiA
udało się wykorzystać fakt, że to my wybieramy 1/5
składu tego ciała. Wszyscy studenci mogli w
rozpisanym plebiscycie wytypować kandydatów na
prodziekana do spraw studenckich i kierownika
studiów magisterskich. To te dwa stanowiska są
kluczowe dla większości z nas, bo właśnie te osoby
rozpatrują podania dotyczące naszych studiów.
Ważne jest też to, że udało się utrzymać wysoki poziom
"Lexussa", nie tylko pod względem graficznym, ale też
jeżeli chodzi o treść. To oczywiście zasługa niezależnej
redakcji, ale nie można całej sprawy rozpatrywać w
oderwaniu od samorządu. Muszę przyznać, że nie
znam żadnej innej gazety wydawanej na pojedynczym
wydziale, która robiłaby na czytelnikach tak dobre
wrażenie.
AJ: Co wam się, Tymku, nie udało?
TZ: Przede wszystkim nie udało nam się
wielu studentów poinformować o tym, co
organizował samorząd. Mimo, że komisja
informacji dbała o to, żeby wiadomości o
wszystkich eventach znalazły się na
forach internetowych, gronie czy tablicach
na WPiA, do wielu osób wiadomości o
imprezach i innych wydarzeniach niestety
nie docierały. Myślę, że najlepszym
rozwiązaniem tego problemu będzie
przygotowanie listy mailingowej, na której
znajdą się adresy wszystkich studentów
chętnych, żeby otrzymywać od nas
wiadomości. To ważne zadanie dla
naszych następców.
AJ: Czy fakt, że 1/3 programu
wyborczego została niespełniona, jak
wynika z wyliczeń Lexussa, było
konsekwencją braku konkurencji, jej
zimnego oddechu na szyi Samorządu?
TZ: Konkurencja zawsze robi dobrze, ale
w tym przypadku wykonanie ponad
połowy programu uważam za duży
sukces. W pracy polegającej na
wolontariacie trudno jest motywować
grupę ludzi do wysiłku, kiedy nie dostają w
20
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
„
INFORMACJE
zamian żadnego materialnego wynagrodzenia. Nie
każdy, niestety, to potrafi, o czym świadczy sytuacja w
tegorocznym samorządzie.
Dużo się działo w związku z 200-leciem, sportem,
komisjami praktyk i kultury. Poza tymi dziedzinami
większość inicjatyw kończyła się na etapie planów, bo
ludziom odpowiedzialnym za nie brakowało dyscypliny
i przygotowania.
Dlatego ważne jest, żeby najważniejsze stanowiska
pełniły osoby, które mają doświadczenie i wykazały się
już wcześniej umiejętnościami organizacyjnymi. Jeżeli
tak nie będzie, to działanie całego samorządu może
skończyć się na „słomianym zapale". Samorządowcy,
którzy są „na samej górze" mogą bardzo wiele zepsuć,
okazując zwykłe lenistwo czy złą wolę. Trzeba o tym
pamiętać, głosując w wyborach.
AJ: Jakie widzisz wyzwania dla Samorządu na
kolejny rok, gdy nie będzie
już 200-lecia?
TZ: Mówiłem już o tym, że brakowało dobrego systemu
informacji. Praktycznie każdego dnia spotykałem na
korytarzach znajomych, którzy ze zdziwieniem pytali
się „dlaczego o tym nie wiedziałem?". Na pewno
informacja to priorytet numer jeden.
Druga sprawa to pełnomocnik ds. regulaminu studiów.
Większość z nas nie zna dokładnie tego regulaminu, a
tym bardziej jego urzędowej wykładni, tworzonej przez
dziekanów. Uważam, że trzeba wprowadzić regularne
dyżury studenta dobrze znającego te sprawy, który
będzie udzielał wszystkim zainteresowanym porad i
pomagał im rozwiązać problemy związane ze
studiowaniem.
Powinniśmy również zwiększyć finansowanie
Samorządu przez zewnętrznych sponsorów. W tym
roku promocja Samorządu, którą kierował Paweł
Jabłoński, była podporządkowana organizacji 200lecia. Kontakty, które udało się dzięki temu zdobyć, na
pewno pozwolą w niedługim czasie na pozyskanie
dodatkowych pieniędzy. Trzeba też usprawnić w
oparciu o nasze doświadczenia regulamin
Samorządu.
AJ: Jesteś, Tymku, doświadczonym i cenionym
samorządowcem. Co uważasz za
swoje osobiste osiągnięcie w pracy
samorządowej?
„
TZ: Na pewno największą radość sprawiały mi te
sytuacje, kiedy po imprezach z cyklu 200-lecia
podchodzili do mnie ludzie, których zupełnie nie
znałem i gratulowali, że „zorganizowaliśmy coś
Przegrane wybory okazały się
wtedy dla „żółtych" zimnym
prysznicem i po roku mogłem
rozpocząć współpracę z
całkiem inną ekipą. Myślę, że
rok rządów opozycji na
Wydziale na trwałe zmienił
mentalność samorządowców.
Prowadząc swoje projekty
przypominam młodym
samorządowcom, że jeżeli
zapomną dla kogo pracują - a
pracują dla studentów - to mogą
też zapomnieć o Samorządzie.
świetnego", a przy okazji mówili że „są dumni ze
swojego samorządu". Sukcesem było też stworzenie
komisji kultury, którą wymyśliliśmy z Szymonem
Paszko, „Jebem" Kielochem i Pacyfikiem Bergerem w
czasach listy niebieskiej. Wcześniej nikt w
samorządzie nie kojarzył kultury z kinem, teatrem czy
festiwalami muzycznymi. Komisja, która działała pod
tą nazwą zajmowała się głównie organizacją imprez.
Pomysł, który stworzyliśmy okazał się strzałem w
dziesiątkę - w ciągu roku w wydarzeniach, które
organizowaliśmy wzięło udział ponad 5000 osób.
Kiedy razem z Adeliną Prokop i Anią Konieczyńską
zakładałem pod koniec 2006 roku „Lexussa", nikt nie
spodziewał się, że gazeta nie tylko nie podzieli losu
większości efemerycznych studenckich pism i będzie
wydawana jeszcze po kilku latach, ale też że stanie się
tak popularna wśród studentów.
Samorząd dał mi szansę na poznanie wielu
wyjątkowych osób. Z jednej strony to ludzie sławni - jak
Norman Podhoretz, Radek Sikorski, Peter Singer czy
Tomasz Sianecki. Z drugiej studenci, z którymi
pracowałem, a wielu z nich to ludzie nieprzeciętni.
Samorząd nie skupia ludzi przypadkowych, tylko te
osoby, które są najbardziej przedsiębiorcze, mają
najwięcej inicjatywy i pomysłów. Warto w nim działać
choćby po to, żeby poznać przyjaciół, z którymi będzie
można również w przyszłości zorganizować coś
dużego.
AJ: Jak z perspektywy czasu oceniasz swoje
przejście z Listy Niebieskiej do
Żółtej? Warto było?
TZ: Uważam, że warto. Wokół Listy Żółtej zgromadziło
się wtedy sporo ludzi, którzy mieli głowy pełne
pomysłów i dużo energii, żeby je zrealizować. O tym,
ile udało nam się przez ten rok osiągnąć, mówiłem już
wcześniej.
Z perspektywy czasu widzę jednak też niewątpliwe
osiągnięcia Listy Niebieskiej. To za czasów Adama
Hacia i Przemka Krzemienieckiego powstał „Lexuss”,
udało nam się stworzyć komisję kultury i stronę
internetową „ss-wpia" z aktualnymi informacjami o tym,
co dzieje się na Wydziale. Te pomysły mają swoją
kontynuację do dziś.
W odpowiedzi na pytania studentów zaczęto
publikować sprawozdania finansowe Samorządu, a w
obliczu konkurencji Lista Żółta jako opozycja
zorganizowała więcej fajnych inicjatyw niż przez długie
lata wcześniej. Niestety, w tamtym środowisku znalazły
się osoby, z którymi współpracować było nie sposób,
które posługiwały się na co dzień zagraniami
politycznymi z najniższej półki. Dzisiaj wiem, że była to
tylko mniejszość Listy Niebieskiej.
AJ: Czy nie sądzisz, że Samorząd jest kółkiem
wzajemnej adoracji,
hermetycznym środowiskiem? Takie głosy często
padają z ust studentów.
TZ: Zawsze starałem się z tym zjawiskiem walczyć, to
moim zdaniem największa choroba, jaka może
dotknąć Samorząd. Niestety, sam kiedyś odnosiłem
takie wrażenie i to było jednym z powodów, które
skłoniły mnie do założenia Listy Niebieskiej dwa lata
temu. Przegrane wybory okazały się wtedy dla
„żółtych" zimnym prysznicem i po roku mogłem
rozpocząć współpracę z całkiem inną ekipą. Myślę, że
rok rządów opozycji na Wydziale na trwałe zmienił
mentalność samorządowców. Prowadząc swoje
projekty przypominam młodym samorządowcom, że
jeżeli zapomną dla kogo pracują - a pracują dla
studentów - to mogą też zapomnieć o Samorządzie.
{LEXU§ 6/2008}
„Szanuj ludzi, rób swoje, a
pieniądze przyjdą same". W
samorządzie oczywiście nie o
pieniądze chodzi, każdy ma w
nim swój cel. Jakikolwiek by
on nie był - jestem przekonany,
że recepta na sukces jest ta
sama.
Największym problemem samorządów na naszym
Wydziale było zawsze swoiste „partyjniactwo". To
odpowiedź na normalną u każdego człowieka chęć
identyfikacji z określoną grupą, ale u nas osiągnęła
rozmiary nieracjonalne. Chodzi o przedkładanie
partykularnego interesu grupy nad sens istnienia
samorządu. To też chęć powiedzenia przypadkowo
napotkanemu studentowi tekstu w rodzaju „jestem z
Samorządu, nie podskakuj".
Sam temu zjawisku kiedyś ulegałem, ale w miarę
upływu czasu uświadomiłem sobie, że na dłuższą metę
nie prowadzi ono do niczego. Ani nie daje satysfakcji,
ani nie budzi szacunku.
AJ: Tymku, na koniec poproszę Cię o Twój swoisty
wpiaowski samorządowy testament.
„
Kiedyś podobne pytanie zadano Tomasowi Bata,
słynnemu czeskiemu producentowi butów i
pierwszemu milionerowi środkowej Europy.
Odpowiedział: „Szanuj ludzi, rób swoje, a pieniądze
przyjdą same". W samorządzie oczywiście nie o
pieniądze chodzi, każdy ma w nim swój cel.
Jakikolwiek by on nie był - jestem przekonany, że
recepta na sukces jest ta sama.
N ajwiększym problemem
samorządów na naszym
Wydziale było zawsze swoiste
„partyjniactwo". To odpowiedź
na normalną u każdego
człowieka chęć identyfikacji z
określoną grupą, ale u nas
osiągnęła rozmiary
nieracjonalne. Chodzi o
przedkładanie partykularnego
interesu grupy nad sens
istnienia samorządu. To też
chęć powiedzenia
przypadkowo napotkanemu
studentowi tekstu w rodzaju
„jestem z Samorządu, nie
podskakuj".
Sam temu zjawisku kiedyś
ulegałem, ale w miarę upływu
czasu uświadomiłem sobie, że
na dłuższą metę nie prowadzi
ono do niczego. Ani nie daje
satysfakcji, ani nie budzi
szacunku.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
21
{LEXU§ 6/2008}
DYSKUSJA
RÓWNOŚĆ DAMĄ SZKODLIWĄ
-Piotr Siekierzyński-
d niepamiętnych czasów ludzie zawsze o
coś walczyli. A to o tereny łowieckie na
początkach naszej cywilizacji, a to o
kolejne terytoria pod uprawę wina, a to o
złote kielichy. A w 1789 roku zaczęto walczyć o idee,
imponderabilia. Zaczęto walczyć o wolność,
braterstwo oraz o, co będzie tematem mych
dzisiejszych wypocin, równość. Równość dla
wszystkich, bez względu na statut społeczny, bez
względu na majątek, bez względu na intelekt. I ta
walka, mimo dotychczasowych znacznych osiągnięć,
nie została jeszcze zakończona. Ciągle przecież
walczą ludzie spod znaku sierpa i młota, ciągle jeszcze
bojówkarze (a może, zgodnie z nowomową:
bojówkarki?) o równość płci czy innych związków
dziwnej treści, a i końca walk tych jeszcze nie widać.
Dlatego chciałbym w świetle tych bojów, dać swój,
skromny głos wypowiedzieć się o tej, jakże popularnej
Równości.
O
I stwierdzić, że ta osławiona Dama, za którą
tyle zastępów mężczyzn, jak i kobiet, oddało swe życie,
jest złym dla Nas kompanem.
A dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią.
Jako osoba niezwykle ceniąca własną wolność od
czegoś oraz prawo do czegoś, muszę stwierdzić, że
wolność z równością wcale nie współgrają. Można
wręcz powiedzieć, że ze sobą rywalizują. Wzajemnie
się wykluczają, bowiem możemy być albo wolni albo
równi. „Natura (z wyjątkiem świata minerałów) nie zna
równości ani identyczności. Wszystko co identyczne,
jest także równe, ale nie odwrotnie. Pod względem
wartości dziesięć monet dziesięciofenigowych
równych jest monecie jednomarkowej, choć przecież
nie są z nią identyczne. Chcąc zaprowadzić równość,
trzeba użyć siły. Jeśli nasz żywopłot ma być równy „pod
linijkę”, trzeba go regularnie przycinać. Aby osiągnąć
równość topograficzną, należałoby zniwelować góry, a
uzyskanym materiałem wypełnić doliny. Gdyby
wszyscy ludzie mieliby być równi pod względem
intelektualnym, wszystkich głupich i leniwych trzeba by
zmusić do wysiłku umysłowego, a mądrych na siłę
ogłupić”, pisał Erik von Kuehnelt-Leddihn, w swej pracy
„Demokracja opium dla ludu” . Zapewnienie równości,
o której każdy, chcący się teraz liczyć, polityk pieje, pod
jakimkolwiek względem, musi odbywać się siłą. Żaden
człowiek nie zechce się zrównać z drugim (pomijam,
oczywista rzecz, chęci wszystkich biednych do
zrównania z bogatymi, bo jest to rzecz niemożliwa do
realizacji) z własnej woli. Ale, żeby tę równość
ustanowić w rzeczywistości, aparat państwowy musi
posiadać do tego środki, a dokładniej urzędników,
którzy będą tę równość egzekwowali. Co, jak łatwo
można sobie wyobrazić, prowadzić będzie do
nieuchronnego rozrostu biurokracji. A, co gorsza,
może prowadzić do „standaryzacji” pewnych dziedzin,
co, z kolei, będzie oznaczało schematy, a nie
kreatywność i innowację. Wystarczy spojrzeć na
dzisiejsze szkoły, aby to stwierdzić.
A w najgorszym przypadku, może prowadzić do ofiar w
ludziach opozycji „równościowego” reżimu (vide:
„dzieła” Chorążego Pokoju i jego kliki). Piewcy
równości mają również zwyczaj bełkotać o, tak
zwanym, „wyrównywaniu szans”, „zmniejszaniu
antagonizmów społecznych”. Pusty śmiech człowieka
22
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
ogarnia, gdy taką frazę słyszy. Po pierwsze dlatego,
że, aby coś komuś dać, trzeba wpierw komuś coś
zabrać (pomijam tutaj fakt tworzenia wirtualnych
pieniędzy). A po drugie, prowadzi to, jak po sznurku, do
zaostrzenia tychże antagonizmów, a nie ich
rozładowania. Bo jakże ma czuć się człowiek, któremu
zabrano 25% pensji, aby dać zasiłek kilku
bezrobotnym pijaczkom? Albo, co gorsza ludziom,
którzy też pracują, tylko że „na czarno”? Ma się
cieszyć?! Żebym nie zostać gołosłownym, przytoczmy
przykład „mój ulubiony”, czyli Stany Zjednoczone, a
dokładniej, przykład „bussingu”, czyli celowego
mieszania (głownie chodziło o mieszanie kolorami
skóry) w szkołach ze sobą dzieci pochodzących z
różnych dzielnic, niekoniecznie tych dobrych. Efekt
tego był taki, że żadnych „różnic”, ani „antagoznizów”,
„bussing” nie zmniejszył, a wręcz odwrotnie zwiększył
je niepomiernie. Nawet pal licho te setki miliardów
dolarów (tak, tak- MILIARDÓW), które wydano na ten
„poroniony” pomysł, bo pieniądze zawsze można
dodrukować (a wskaźnik inflacyjny zmanipulować), ale
gorzej, że zniszczono „lokalny patriotyzm”, dumę,
zaangażowanie mieszkańców, których dzieci
uczęszczały do szkół dotkniętych tym kataklizmem.
Nie było więcej spotkań, wspólnych zabaw,
uczestnictwa całych rodzin w życiu szkoły, a wszystko
to przez paru małych złoczyńców z innych dzielnic,
przepisanych na życzenie rządu, który „wyrównywał
1
szanse”…
„
. Zapewnienie równości, o
której każdy, chcący się teraz
liczyć, polityk pieje, pod
jakimkolwiek względem, musi
odbywać się siłą. Żaden
człowiek nie zechce się
zrównać z drugim (pomijam,
oczywista rzecz, chęci
wszystkich biednych do
zrównania z bogatymi, bo jest
to rzecz niemożliwa do
realizacji) z własnej woli. Ale,
żeby tę równość ustanowić w
rzeczywistości, aparat
państwowy musi posiadać do
tego środki, a dokładniej
urzędników, którzy będą tę
równość egzekwowali.
Kontynuując temat równości, przejdziemy
się jeszcze po naszym podwórku, gdzie Dama tematu
dotyka świata polityki oraz prawa wyborczego. I tu, po
raz kolejny rzec muszę niestety! Wystarczy zerknąć
przecież na polski sejm, aby dojść do wniosku, że
równość i tu jest kolejną deską, składającą się na
trumnę dla naszego państwa. A dlaczego w sejmie
mamy tylu głąbów i imbecylów? Ano dzięki równości
właśnie! Dzięki temu, że każdy kandydat do sejmu jest
równy drugiemu, a głosujący innemu człowiekowi przy
urnie! Na jakiej podstawie grabarz ma być równy
profesorowi przy urnie, a kandydat będący
ochroniarzem z Pcimia Dolnego, ledwo potrafiący
podpisać się, równy właścicielowi Microsoftu?
Przecież szansa, że ten grabarz będzie tak oczytany i
mądry jak profesor jest identyczna z
prawdopodobieństwem mej śmierci przez spadający
samolot! I taka sama zależność zachodzi przy
kandydatach do parlamentu! A równość faworyzuje w
tej materii właśnie głąbów! Wystarczy tylko spojrzeć na
akty prawne wydawane przez Wybrańców Narodu.
Weźmy, dla przykładu, ustawę o emeryturach, w której
wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn jest ustalony
przez art.24.12, i porównajmy go sobie z zapisami art.
32 i 33 Konstytucji RP. Zobaczymy tedy, jak u nas
wygląda ten „racjonalizm” ustawodawcy… A jest on, po
części, „dziełem” hasełka Krwawej Rewolucji.
W tym momencie zrobię przerwę w krytyce
Równości (i nie tylko). Stwierdzę nawet, dla odmiany,
że Dama ta w jednej sprawie i mnie jest całkiem bliska.
A mówiąc jaśniej- uznaję i głoszę równość wobec
prawa. Ale też nie całkowicie. Każdy, bez wyjątku,
powinien ponosić odpowiedzialność za popełnienie
czynów zakazanych albo nieodpowiednie zachowanie
przy nakazach, jako, że pobłażliwość dla jednych
może rodzić bunt drugich („dlaczego ten optymat nie
jest karany za kradzież, a ja, członek gminu, już tak?”
czy na odwrót), poza tym jest to niemoralne. Natomiast
wysokość kary nie powinna podlegać równości.
Inaczej trzeba traktować adepta ze szkoły lwowskiej3, a
inaczej biednego chłopa, który nie może pozwolić
sobie na chleb dla własnych dzieci. I tu dużą rolę
odgrywałby sędzia, mający, po skrupulatnym i
indywidualnym rozpatrzeniu sprawy, nie tylko pod
kątem tego co mówi kodeks, wydać sprawiedliwy
wyrok.
Równość jest pięknym hasłem rewolucji. Bardzo
chwytliwym dla mas. Takowym jest i wolność. I, jak
pokazałem, obie te Damy do siebie nie pasują. Goethe
napisał w swych „Refleksjach i maksymach”, że
„prawodawcy i rewolucjoniści, którzy wolność i
równość wymieniają jednym tchem, są fantastami i
szarlatanami”. A jeśli aplikują tę równość do
rzeczywistości, to zachowują się niczym grecki
Prokrust, który schwytawszy podróżnych,
dopasowywał ich do swego łoża, ewentualnie
rozciągając im kości, aż pękały, albo ucinając co
dłuższe nogi. „Równość (i identyczność) można zatem
osiągnąć jedynie dzięki ingerencji z zewnątrz stosując
przemoc i tym samym ograniczając wolność”4. Co ja
stanowczo potępiam.
Przypisy:
1 I co ciekawsze, rząd amerykański wcale nie zrozumiał
swych błędów i z inną inicjatywą „wyrównywania szans”
wystąpił akcją afirmatywną na uniwersytetach (również i
prywatnych!).
2 Ustawa o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń
Społecznych z dnia 17 grudnia 1998 (Dz. U. 1998 r. Nr 162
poz. 1118) .
3 I tu chodzi mi o słynną na całym świecie (i jakże finezyjną!)
uczelnię dla przyszłych złodziei i hochsztaplerów.
4 Erik von Kuehnelt-Leddihn.
DYSKUSJA
{LEXU§ 6/2008}
RÓWNOŚĆ Dla wszystkich!
-Katarzyna Piotrowska.Okazało się, że równe traktowanie dzieci w szkołach
to czysta fikcja. Dzieci, które pochodzą z biedniejszych
rodzin, są kierowane do innych klas niż te, których
rodzice są sytuowani znacznie lepiej. Dyrekcja wręcza
rodzicom tzw. karty ucznia, w których zawarte są
pytania dotyczące miejsca zamieszkania dzieci,
zawodu rodziców czy ilości czasu poświęconego
dziecku. W rezultacie dzieci, które znalazły się w
szkołach ze względu na rejonizację są najczęściej
upychane w innych klasach niż te, do których
uczęszczają dzieci z bogatszych rodzin. Powszechne
jest również segregowanie dzieci, które są
niepełnosprawne fizycznie lub umysłowo oraz
sprawiających problemy wychowawcze - tzw. „trudnej
młodzieży”. Proceder ten stosowany jest w coraz
większej ilości szkół.
R
ówność i praworządność to podstawy
państwa demokratycznego. Państwa, w
którym każdy człowiek żyje godnie, ciesząc
się równymi prawami i szansami. Te uprawnienia
stanowią klucz do budowy społeczeństwa
obywatelskiego, świadomego swoich praw i
obowiązków. Społeczeństwa, które posiada równy
dostęp do wysokiej jakości edukacji, rynku pracy,
opieki zdrowotnej oraz pomocy socjalnej. W
kontekście jednostki oznacza to, że każdy, niezależnie
od pochodzenia, koloru skóry, religii, płci, orientacji
seksualnej, uwarunkowań ekonomicznych i
socjalnych, stanu zdrowia czy przekonań, ma szansę
na samorealizację i - co za tym idzie - godne życie.
Trafiają do klas o niższym poziomie nauczania,
traktowane są jak element zbędny. Tymczasem takie
dzieciaki często nie osiągają sukcesu zawodowego nie
dlatego, że są mniej inteligentne, ale dlatego, że
zabrakło im siły i determinacji. Bo gdzie ją miały
znaleźć, kiedy od najmłodszych lat były traktowane jak
podmiot drugiego sortu.
Niestety, żyjemy w świecie, w którym częściej niż słowo
„równość” używane jest słowo „wykluczenie”. Od
systemu edukacji, dostępu do rynku pracy, po służbę
zdrowia czy strukturę społeczną. Przykładem są
ostatnie publikacje dotyczące segregacji w szkołach,
opartej na dyskryminacji rasowej oraz społecznej.
R
E
K
L
A
M
A
Odrębny problem stanowi segregacja dzieci, które
pochodzą z innej grupy etnicznej. Kwestia ta dotyczy
szczególnie Romów, których dzieci uczęszczały do
klas romskich czyli takich, które służyły oddzieleniu ich
od reszty rówieśników. Do niektórych placówkach mali
Romowie byli zmuszeni wchodzić odrębnymi
drzwiami. Taki apartheid był tolerowany przez
nauczycieli i rodziców. Równie patologiczne są
przypadki zsyłania dzieci romskich do szkół
specjalnych tylko dlatego, że mają problemy z
pisaniem i czytaniem w języku polskim. Taka
segregacja rasowa to kompromitacja polskiej edukacji.
W polskich szkołach od najmłodszych lat dzieci są
uczone pogardy w stosunku do swoich rówieśników
pochodzących z innej grupy etnicznej lub gorzej
sytuowanych finansowo. Uważam, że to tragedia nie
tylko dla tych dzieci, ale przede wszystkim dla całego
społeczeństwa. Skoro od najmłodszych lat jesteśmy
uczeni pogardy dla drugiego człowieka i egoizmu, a
zapominamy o równości społecznej i empatii, to jak
nasze społeczeństwo ma się rozwijać?
To właśnie poprzez edukację powinny być promowane
zachowania zmierzające do promowania równości,
społeczeństwa obywatelskiego czy tolerancji
kulturowej. To edukacja powinna pomagać starszym i
młodszym lepiej zrozumieć zachodzące mechanizmy
społeczne i nauczać, że trzeba mieć otwarte umysły na
wszystko, co inne. To edukacja powinna sprawić, że
będziemy mądrzejsi i tolerancyjni, że będziemy
świadomi swoich obowiązków wobec społeczeństwa i
że nigdy nie zapomnimy o tych, którym w życiu
poszczęściło się mniej.
Edukacja stanowi kamień milowy na drodze rozwoju
społeczeństwa. Dlatego właśnie tak ważne jest, żeby
była dla wszystkich na równych prawach i zasadach.
Oprócz edukacji problemem jest również równy dostęp
do służby zdrowia. Ludzie czekają całe miesiące bądź
czasem lata na zabiegi, które ratują im życie i zdrowie.
Tymczasem ci, którzy są bardziej zamożni, w ciągu
kilku dni załatwiają wszystkie problemy w prywatnych
placówkach. I gdzie tu konstytucyjnie zagwarantowany
równy dostęp do służby zdrowia? Ludzie, których nie
stać na prywatną służbę są traktowani jak pacjenci
drugiej kategorii, którzy muszą prosić o to, co powinno
im być zagwarantowane przez państwo.
Równouprawnienie płci na rynku pracy też pozostawia
wiele do życzenia. Szczególnie kobietom w dalszym
ciągu trudno jest pogodzić rolę matki i żony z karierą
zawodową. Kobiety bardzo często są dyskryminowane
na rynku pracy. Pracodawcy zadają pytania, które z
równością nie maja nic wspólnego. Dotyczą one
planowanej ciąży bądź założenia rodziny. Gdy
odpowiedź jest pozytywna po prostu nie zatrudniają
ich. Równie ciężko jest wrócić kobietom do pracy po
urlopie macierzyńskim, gdyż bardzo często
pracodawca rezygnuje z podwładnej, która ma na
głowie nie tylko pracę. Mało kobiet piastuje funkcje
kierownicze, a jeżeli już się tak zdarzy, to ich pensje są
niższe od pensji mężczyzny na tym samym
stanowisku.
Wszystkie te przykłady dowodzą, że równość to dla
wielu osób tylko banał, który istnieje na kartach bardzo
ważnych i wzniosłych aktów prawnych. Jeśli chcemy
stworzyć świadome społeczeństwo, w którym wszyscy
będą mieli równe prawa i szanse musimy pracować
nad tym, aby istniała nie tylko w teorii, ale i w praktyce
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
23
{LEXU§ 6/2008}
DYSKUSJA
„
RÓWNOŚĆ - sen ośmiolatka
-Filip Jurzyk-
Nie wywodzę się z zamożnej rodziny. Pewnie
właśnie z tego powodu, gdy miałem zaledwie
osiem lat, zadałem rodzicom pytanie, które zapadło
mi w pamięć jak mało które wspomnienie z tamtego
okresu. Czemu nie jest tak, że za pracę każdy
człowiek dostawałby karteczkę, za którą mógłby
kupić taki sam telewizor jak inni? Przecież to nie
sprawiedliwe, że moi koledzy mają fajniejsze
telewizory! powiedziałem podekscytowany swoim
pomysłem. Moi rodzice zaczęli się śmiać zupełnie,
jak bym im opowiedział dowcip. Dopiero, gdy
zacząłem się denerwować, mama odparła: - Synku,
a może za tą samą pracę jeden chciałby dostać
telewizor, a drugi nową pralkę? Gdyby zmuszono
obu do wzięcia telewizora, jeden byłby szczęśliwy
a drugi załamany. Czy to by było sprawiedliwe?
ic nie odpowiedziałem. Sprawa wymagała
gruntownego przemyślenia, więc po prostu
wyszedłem do swojego pokoju. Kilka minut
później miałem już rozwiązanie i z
poczuciem, że za chwilę zmienię świat, wróciłem do
rodziców. Chciałem im powiedzieć, że przecież taką
kartkę można by wykorzystać na kilka sposobów,
zależnie od potrzeb na telewizor, pralkę, dziesięć kilo
czekolady albo kanapę. I wtedy podsłuchałem dalszą
rozmowę rodziców: - Pomyśl tylko, system socjalnej
równości jest tak prosty i naiwny, że mógł powstać w
umyśle ośmiolatka zauważyła mama. Byłem tak
obrażony, że przez kilka godzin nie chciałem z nikim
rozmawiać. Przecież ja chciałem dobrze żeby
wszyscy mieli to samo i byli szczęśliwi!
Mówią, że jeśli za młodu człowiek nie był socjalistą, po
osiągnięciu dojrzałości będzie zapatrzonym w siebie
chamem i egoistą. A zatem wewnętrzna potrzeba
zapewnienia równych warunków bytowania ogółowi
społeczeństwa powinna być przyrodzona każdemu
wrażliwemu człowiekowi. Z czasem uczymy się
N
„
I wtedy podsłuchałem dalszą
rozmowę rodziców: - Pomyśl
tylko, system socjalnej
równości jest tak prosty i
naiwny, że mógł powstać w
umyśle ośmiolatka zauważyła
mama. Byłem tak obrażony, że
przez kilka godzin nie chciałem
z nikim rozmawiać. Przecież ja
chciałem dobrze żeby wszyscy
mieli to samo i byli szczęśliwi!
Mówią, że jeśli za młodu
człowiek nie był socjalistą, po
osiągnięciu dojrzałości będzie
zapatrzonym w siebie chamem
i egoistą.
24
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
jednak, że powszechna równość we Przecież szansa,
że ten grabarz będzie tak oczytany i mądry jak profesor
jest identyczna z prawdopodobieństwem mej śmierci
przez spadający samolot! I taka sama zależność
zachodzi przy kandydatach do parlamentu! A równość
faworyzuje w tej materii właśnie głąbów! Wystarczy
tylko spojrzeć na akty prawne wydawane przez
Wybrańców Narodu. Weźmy, dla przykładu, ustawę o
emeryturach, w której wiek emerytalny dla kobiet i
mężczyzn jest ustalony przez art.24.12, i porównajmy
go sobie z zapisami art. 32 i 33 Konstytucji RP.
Zobaczymy tedy, jak u nas wygląda ten „racjonalizm”
ustawodawcy… A jest on, po części, „dziełem” hasełka
Krwawej Rewolucji.
wszystkich aspektach życia jest wizją zupełnie
abstrakcyjną, oderwaną od rzeczywistości. Co zatem
sprawia, że z małych socjalistów po latach
przepoczwarzamy się w zimnych realistów? Życiowe
doświadczenie, które podpowiada, że troska o cały
świat doprowadziłaby nas i naszą rodzinę do ruiny?
Znajomość ludzi o różnej zasobności portfela,
wykształceniu, wyznaniu czy narodowości, których
łączy poczucie spełnienia i szczęśliwości? A może
znajomość historii, która niejednokrotnie już
wykazywała, jak kończą się próby realizacji utopijnej
wizji równości każdego człowieka?
A przecież nie mało jest osób wyznających socjalizm w
jak to ujmują czystej, nie splugawionej ludzką
słabością, postaci. Dla nich sprawiedliwość wyraża się
w zupełnej równości. Społeczeństwie, w którym prawa,
obowiązki, przywileje i obciążenia są równo rozłożone
między ogół obywateli. Gdzie każdy ma dostęp do
takiego samego poziomu edukacji, służby zdrowia,
środków transportu, miejsca zamieszkania, pracy,
zarobków i kieruje się podobnym systemem wartości.
Moim subiektywnym zdaniem, osoby takie zapominają
o regule ukutej (i potwierdzonej) co najmniej w
poprzednim stuleciu. Mówi ona, że tam, gdzie wszyscy
są równi, i tak znajdzie się wąska grupa „równiejszych”.
Czyli, mówiąc prościej, elity. I wynika to nie tyle z
ludzkiej słabości, ile natury. Wystarczy spojrzeć na
świat zwierząt, by znaleźć potwierdzenie odwiecznej
zasady: życie to bezustanna rywalizacja. Nie jestem
biologiem, więc uchylę czoła temu, kto poda mi
przykład przeczący moim przekonaniom. A mówią one:
każda istota jest inna i dąży do dominacji nad
słabszymi jednostkami. Problem w tym, że każdy
chciałby dominować, ale nie każdy potrafi. Idealiści
powiedzą, że właśnie tym odróżniamy się od zwierząt:
potrafimy opanować naszą dziką naturę. A ja
odpowiem, że nikt nie każe im przecież mieszkać pod
dachem. Opanowywanie egoistycznej chęci do życia w
lepszych warunkach proponuję zacząć od utopienia
kluczy do mieszkania w Wiśle i zamieszkania w
kartonie pod mostem Siekierkowskim.
Oczywiście należy w tym miejscu podkreślić, że
pojęcie równości postrzegam na wielu płaszczyznach.
Czym innym jest utopijna równość ludzi względem
siebie, czym innym zaś wobec prawa. Nie kwestionuję
zarazem tej drugiej, która jest przecież okupionym
krwią milionów ludzi fundamentem całego
cywilizowanego świata. W przeciwieństwie do
darmowego leczenia.
Właśnie, czy każdy powinien mieć dostęp do
jednakowej opieki medycznej? Tak, bo skoro
dostrzegamy godność w każdej istocie ludzkiej, to nie
możemy stawiać w prawach jednych ponad drugimi.
Tylko czy ta opieka powinna być darmowa? W moim
przekonaniu, nie. Przykładów nie trzeba szukać
daleko, wystarczy przejść się po salach najbliższego
szpitala. Nie jest różowo, ale politycy socjalni i ich
Moim subiektywnym zdaniem,
osoby takie zapominają o
regule ukutej (i potwierdzonej)
co najmniej w poprzednim
stuleciu. Mówi ona, że tam,
gdzie wszyscy są równi, i tak
znajdzie się wąska grupa
„równiejszych”. Czyli, mówiąc
prościej, elity. I wynika to nie
tyle z ludzkiej słabości, ile
natury. Wystarczy spojrzeć na
świat zwierząt, by znaleźć
potwierdzenie odwiecznej
zasady: życie to bezustanna
rywalizacja. (...)
Każda istota jest inna i dąży do
dominacji nad słabszymi
jednostkami.
Elektorat mogą podkreślać: przecież każdemu po
równo. Równo, czyli beznadziejnie. A w dodatku osoby
mniej zarabiające mają niższe podatki od tych, które
ciężko zapracowały na swój sukces zawodowy. No to
gdzie ta równość, ja się pytam?
Na tym nie koniec. Slogan równości kształtuje też
relacje damsko-męskie. Do kanonu absurdu przeszedł
już „występ” niejakiej Kazimiery Szczuki sprzed kilku
laty. Gdy na scenie i w błysku fleszy szarmancki
wodzirej powitał ową damę pocałunkiem w dłoń,
poczuła się ona do tego stopnia urażona, że i ona w
rękę pocałowała jego. A ja do dziś w zasadzie nie wiem
śmiać się, czy płakać? W moim przekonaniu każda
kobieta stoi na piedestale ponad nami, prostymi i
wulgarnymi samcami. Z uwagi na szczególną pozycję
matki w rodzinie, możność rodzenia dzieci i ogrom
obowiązków z tego wynikających, „ciężkie przeżycia”
powtarzające się każdego miesiąca przez szereg lat,
urodę, delikatność i milion innych powodów, uważam,
że kobietom należy się szacunek i troska.
Pierwszeństwo i adoracja. Pani Szczuka i jej podobne
czują się dobrze, gdy nie czynimy rozróżnienia między
kobietami i mężczyznami. Zastanawia mnie tylko, jak
namówią swoich mężów do urodzenia dzieci?
Jak już wspominałem, nie mam wiedzy o świecie
natury ponad to, co wyniosłem z lekcji biologii (a zwykle
jadłem wówczas kanapki i grałem w karty). Nie znam
literatury traktującej o feminizmie, nie czytałem dzieł
Marksa i Engelsa. Dlatego nie kreując się na mentora,
wyrażam swoje zdanie na temat równości, bo mnie o to
poprosili. I spłycając temat jak ostatni dureń, powiem
tyle: wiara, że można stworzyć idealne społeczeństwo
żyjące z własnej woli w oparciu o zasadę równości
wynika z niewiedzy i skrajnej naiwności.
Jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi, zakończenie będzie
szczere, pozbawione choćby jednej nuty ironii.
Przepraszam wszystkich za patos w stylu - jak to
mówią na Zachodzie cliché, ale… Po prostu nie wierzę
w równość, za to uwielbiam unijną „jedność w
różnorodności”.
DYSKUSJA
{LEXU§ 6/2008}
Wolności i sprawiedliwości
nie ma bez równości
-Adam Jasiński-
zy ludzie są sobie równi? Idealistycznie
choć bynajmniej nie znaczy to, że
niesłusznie należałoby odpowiedzieć:
tak, są. Z faktu bycia istotą ludzką wynika samoistna,
ogromna wartość człowieka. Każdy z ludzi posiada
przyrodzoną i niezbywalną godność osobową, a ta
jako wartość (jeśli można się tak wyrazić) bezwzględna
po pierwsze gwarantuje równość ludzi, a po drugie
moralnie zobowiązuje do jej respektowania. Pojawiają
się tu jednak dwa co najmniej dwa pytania; jedno w
pewien sposób wynikające z drugiego:
1. na czym ta równość polega? (innymi słowy gdzie są
jej granice?)
2. w jakich aspektach równość się „kończy” i ludzie
sobie równi nie są?
C
Oczywiście w uznawaniu i
sankcjonowaniu równości wszystkich ludzi, nie
możemy posunąć się zbyt daleko. Przyrodzona
równość ludzi jest równością podstawową1, równością
w wymiarze raczej moralnym niż ekonomicznym.
Gdybyśmy chcieli zapewnić pełną równość (we
wszystkich aspektach życia, a nade wszystko
materialnych) wszystkim ludziom z tego tylko powodu,
że są ludźmi (a próby takie przecież z, niestety, znanym
nam skutkiem przeprowadzano) dopuścilibyśmy się
ogromnej niesprawiedliwości, by nie rzec zbrodni.
Skrajny egalitaryzm jest brutalnym przekształceniem
(a przez to zaprzeczeniem) pięknej przecież idei, jaką
jest równość ludzi.
Jaki zatem kształt powinna
przybrać równość ludzi w społeczeństwie, by nie stała
się przekleństwem tego społeczeństwa? Victor Hugo
mówiąc o socjalistach, choć nie ma to w tej chwili
większego znaczenia napisał kiedyś: „(…) Przez
właściwy podział zysków należy rozumieć podział
sprawiedliwy, nie zaś podział równy. Pierwszą
równością jest sprawiedliwość”2 . Istotnie rozsądna
równość to nie podporządkowywanie się okrzykom
„wszyscy mamy równe żołądki”, ale uwzględnienie, że
jak odpowiadają na ten okrzyk niektórzy nie wszyscy
mamy równe mózgi. Rozsądna równość to
sprawiedliwość.
A czym jest sprawiedliwość? Zdaję sobie
sprawę, że posługiwanie się tym pojęciem w artykuliku
o równości to błąd idem per idem i ignotum per ignotum
zarazem (dwa pojęcia synonimiczne, z których obu do
końca nie rozumiemy). Ale jako że omówienie
znaczenia słowa „sprawiedliwość” stać by się musiało
drugim artykułem (co tam artykułem, najmędrsze
księgi nie wystarczą!), na razie pozwolę sobie
ograniczyć się do propozycji, byśmy za sprawiedliwość
uznali tu korzystając ze znanej nam, choćby z prawa
rzymskiego, myśli wolę obdarzania każdego tym, co
mu się należy, na co sam zapracował. A zatem
sprawiedliwe jest, by jeden miał więcej od drugiego,
jeśli lepiej wykorzystywał swoje umiejętności, bardziej
przykładał się do swojej pracy czy po prostu ma w życiu
więcej szczęścia.
Bo mimo podstawowej równości ludzi, o jakiej pisałem
równi sobie nie są. Jedni są mądrzejsi, inni głupsi;
jedni lepsi, inni gorsi; nawet uznając nieocenioną
wartość każdego człowieka, mówimy często, że jakaś
osoba jest bardziej wartościowa od innych. Zauważmy
jednak, że bynajmniej nie przekreśla to wspomnianej
równości. To trochę tak jak w ewangelicznej
przypowieści o talentach. Każdy dostaje inną ilość
talentów, ale każdy ma jakieś i powinien móc je
wykorzystywać. Czy ten, który otrzymał pięć talentów
jest lepszy od tego, który dostał tylko jeden? Nie. A
przynajmniej nie z tego powodu, że miał ich więcej.
Jeśli później stał się lepszy, to tylko dlatego, że lepiej te
talenty wykorzystał.
Tu dochodzimy do jednej z
najważniejszych kwestii związanych z równością.
Wspomniałem o równości wszystkich ludzi, którą
pozwoliłem sobie nazwać podstawową,
fundamentalną. Bo to właśnie na tym fundamencie
powinna się opierać i z tej równości powinna wyrastać
dalej idąca równość, równość w sferze już nie tyle
samych wartości i ideałów, ale również w o wiele
bardziej przyziemnym wymiarze ekonomicznym,
intelektualnym, zawodowym czy społecznym: równość
szans.
„
Nieprawdą jest, że jesteśmy
albo wolni albo równi. (...)Jeśli
ja jestem wolny, a kto inny nie,
bo jesteśmy nierówni na
przykład stanem (czy innymi
„zewnętrznymi”, niezależnymi
od nas ograniczeniami), to czy
można mówić o wolności jako
ogólnoludzkiej wartości? A
jeśli nie, czy wciąż wolność
będzie wartością? (...).
Alternatywa „albo wolność
albo równość” nie istnieje , a
stwierdzenie, że „równość
zabija wolność” jest zdaniem
nierozsądnym, tragicznym i
złowrogim. Bo wolność istnieje
tylko wtedy, gdy równość nie
jest fikcją.
Tylko jeśli ludziom
zagwarantujemy równe szanse, takie same
możliwości realizowania swoich życiowych celów,
podobne szanse na dążenie do szczęścia, jeśli
pozwolimy im swobodnie trzymając się odniesienia do
Ewangelii dysponować ich talentami, będziemy mogli
mówić o równości i sprawiedliwości. Równości i
sprawiedliwości pełnej, bo polegającej na tym, że
człowiek ma to, na co sam zapracował i na co sam
zasłużył, że człowiek sam ponosi konsekwencje (nie
tylko w negatywnym, ale może przede wszystkim
pozytywnym sensie) swoich wyborów i działań.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pełna równość
szans to fikcja, pewien ideał, którego nigdy w pełni nie
osiągniemy (i musimy być tego świadomi), ale do
którego trzeba nam dążyć.
Powiedzmy zdecydowanie społeczeństwo równe, to nie takie, w którym nie ma
bogatych ani biednych, bo wszyscy mają to samo3 , ale
takie, w którym każdy ma to, na co sam zasłużył.
Pojęcie równości jest nierozerwalnie związane z
pojęciem sprawiedliwości i odwrotnie.
Pamiętać jednak trzeba o ogromnym
niebezpieczeństwie, jakie wynika z takiego
traktowania równości. Nie wszyscy ludzie potrafią dbać
o swoje sprawy i nie wszyscy mogą podjąć
odpowiedzialność za własne działania. Wynika to
choćby z upośledzenia fizycznego czy psychicznego
lub tragicznych i nieuniknionych wypadków losowych
(jak, np., sieroctwo dzieci). W pewnych sytuacjach
osoby lepiej sytuowane powinny wspomagać
słabszych. To tak sądzę obowiązek moralny
człowieka4. Oczywiście pomoc ta nie może być
wyręczaniem, mówiąc wprost, leni (jak to się, niestety,
dość często dzieje), ale powinna mieć miejsce, gdy to
niezaprzeczalnie konieczne. Gdzie są jej granice,
kiedy jest niezbędna, a kiedy szkodliwa to niezwykle
trudne (a pewnie i niemożliwe) do jednoznacznego
ustalenia, a zatem powinno być wciąż weryfikowane.
Ważne, by udało nam się znaleźć bezpieczną
odległość od Scylli bezduszności z jednej i Charybdy
pielęgnowania nieróbstwa z drugiej strony.
Na zakończenie chciałbym jeszcze
odnieść się do dość popularnego, a nieprzemyślanego
jak sądzę
poglądu, jakoby równość była
zaprzeczeniem wolności. Nieprawdą jest, że jesteśmy
albo wolni albo równi. Jest wręcz przeciwnie jesteśmy
w pełni wolni przez to, że równi. Jeśli ja jestem wolny, a
kto inny nie, bo jesteśmy nierówni na przykład stanem
(czy innymi „zewnętrznymi”, niezależnymi od nas
ograniczeniami), to czy można mówić o wolności jako
ogólnoludzkiej wartości? A jeśli nie, czy wciąż wolność
będzie wartością? Przecież w takim wypadku staje się
ona despotyzm, przywilejem jednych dla gnębienia
innych. Alternatywa „albo wolność albo równość” nie
istnieje , a stwierdzenie, że „równość zabija wolność”
jest zdaniem nierozsądnym, tragicznym i złowrogim.
Bo wolność istnieje tylko wtedy, gdy równość nie jest
fikcją.
Przypisy
1 Naturalnie „podstawowa” nie znaczy tu „niewielka”
czy „właściwie nieważna”. Przeciwnie chcę przez to
słowo ukazać jej fundamentalność i wagę.
2 V. Hugo, „Nędznicy”, t. III, PIW, 1986, podkreślenie
moje.
3 Czyli jak uczy historia nic.
4 Przedmiotem dyskusji jest, czy obowiązek ten
dotyczy państwa czy społeczeństwa. Czy pomaganie
słabszym powinno być domeną fundacji prywatnych
osób czy też organizacji państwowej to kwestia
otwarta i nie chcę jej w tej chwili poruszać.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
25
{LEXU§ 6/2008}
REPORTAŻ
You were in Chelas?
-Filip JurzykYou were in Chelas? My God, I have lived in Lisbon
for eight years and I have never risked going there
says Melinda, a 23-year old student who moved to
Portugal with her family from Cape Verde. Melinda
isn't the only one in the Portuguese capital that
knows the bad reputation of this district. But why
are people afraid of Chelas, which is situated
almost in the heart of this modern European city?
And do the lives of people in this district differ from
what we have seen in other parts of Lisbon? Finally
do the youth of Chelas fit the general mould of
“generation Europe”? There was only one way to
answer these questions
go to Chelas.
day to another, trying to avoid problems and bring up
our grandchildren as good people he added calmly.
In this sleepy and almost dull neighborhood there was
only one eye-catching building the purple, yellow, pink,
green and blue-colored walls were so shockingly
different from the surroundings, that we were drawn to
it, like a fly coming to a bulb in the night. A narrow
corridor leading to the inside was inviting us to take a
peek. The calm atmosphere of this district muffled our
instinct of danger, so we left the street to see what was
behind the wall. Without knowing that this corridor will
lead us directly to a nightmare.
irst impression after leaving metro at Chelas
station? Ordinary part of the city. Normal
streets, standard Portuguese buildings,
smiling people and the usual car congestion.
So is there something to be afraid of? The easiest way
to find out was to ask a police officer. It is not safe down
here, especially after 7 o'clock, so better not to search
for troubles cause you can find them Jorge Barbosa,
an officer from police station situated not far from the
metro entrance, warned. And you can lose your
camera easily, so better keep it hidden he added.
Don't go there! shouted officer Barbosa as we headed
south.
F
Another voice of warning in this seemingly friendly
neighbourhood was that of our bus driver
when asked where Africans are living. It is not a good
place to hang around he said while opening the door
on next bus stop. But if you really wanna go there…he added indicating “interesting” direction. Then he
disappeared with lots of noise and the smell of exhaust
fumes, leaving us in the very heart of African part of this
city. Buildings were a bit different. Grey, overwhelming,
neglected. Inhabitants of this district walking through
the streets and pavements gave the impression that
they weren't going anywhere in particular but just
loitering to kill time. Even when we found those who
spoke French or English, they were not interested in
being interviewed. Eventually an old man speaking
French was willing to talk. I moved here with my family
from Guinea twenty years ago said Nelson, 64-year
old man standing in front of local food shop. I never
think how our life here looks like. We simply live from
26
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
Ó
“At least we are safe”
There is no doubt we were strangers in this
neighborhood - like tourists trying to spy upon this
community, steal their intimate way of life. Looking to
find out about the life of African immigrants who moved
to country of their former colonizer in search for better
conditions. Cape Verde, Guinea, Sao Tome, Zanzibar,
Angola, Mozambique… Portugal made a lot of
mistakes in the past, ravaging the resources of some
African nations, and now has a moral debt to pay.
Because they usually speak Portuguese and national
immigration policy is friendly for them, lots of Africans
move to Portugal wishing to find a better life.
dimension. Although the courtyard was empty it was
oppressively stuffy, a muffled hip-hop beat from some
open window piercing the silence. Click! We took one
picture and chaos descended. Immediately, from
different sides of the courtyard more than a dozen
young black people appeared, hiding their faces in tshirts, running towards us and yelling in Portuguese.
This time we didn't need a translation we were in a
serious trouble.
Knowing that if we ran away, it would be over, we faced
the situation head-on. The group encircled us and
started pushing, trying to take our cameras, screaming
that we are undercover police. We saw wild anger in
their bloodshot eyes and when they realised that we're
foreigners, some of them started yelling in English.
Fighting to keep camera in our hands, we tried to
persuade them that we were just lost in their
neighborhood while visiting Chelas to see how people
are living here. Finally, they were convinced, as they
stood and watched as all the pictures were deleted
from the memory card.
What the f… are you doing here? Get away now!
someone shouted. So we headed back to the street,
still encircled by the group pushing us aggressively. But
as we left the building, their curiosity gave us the
initiative. Shaking their hands as with friends and
introducing ourselves, we gained a bit of trust and
started asking about their life, roots and problems.
Showing respect to them, we somehow managed to
start a discussion. The most talkative guy was Dave, a
young Briton who came to visit his family living in
Chelas. When most of his friends went back to the
building, he explained why we were so lucky to get out
from there without being harmed. You made a picture
of two guys making a deal with drugs, this is a site
where they sell this stuff for whole district he said.
Asked about the police station that was directly
opposite the building, Dave answered: - And what
then? You will never see a policeman here. They don't
come inside, they are too afraid of us.
During the riot, we saw a few young white Portuguese
boys among the mainly black group. So you don't live
separately here? we asked. No, man! We're brothers
and sisters, skin color doesn't matter. They live on the
same street, go to the same schools and deal with the
same problems, so why should we hate each other?
Dave answered.
After meeting few talkative Africans, we discovered
that in general Portuguese society is friendly to them
and doesn't show any strong racist behaviour. There is
no racism here, especially amongst young children
says Mais, a 40-year old women carrying her small
daughter Camille and sitting opposite to her old mother
Adelaide. We found those three women sitting in a tiny
kiosk where Madame Adelaide was selling vegetables
and fruit on the street. 30-years ago this African family
moved to Portugal from Cape Verde. Now they live on
the edge of poverty, earning what little money they can
from selling goods to other Chelas inhabitants. But they
do not complain about their life here. At least Camille
can study in school with other children and we feel safe
here says Mais in French.
Micro-world
Just opposite the drug dealers nest, there was a school
and kindergarten. All over the place, children were just
having fun, talking, playing without any fear. They were
very friendly and those who were older even wanted to
speak. 14-year old Melissa, and Neuza and Ugu who
were two years younger confirmed everything that
Dave told us. For them, Chelas was their home, a safe
district where they were growing up, playing and
laughing. They didn't care about the origins of their
parents or skin color. If you are from here, you don't
have to be afraid of anything said Melissa. Just you
need to accept and respect others she added.
In the nest of African anger
But the rainbow-like building wasn't safe at all. As we
passed through the corridor into a courtyard between
pink and green walls, we felt we had entered a different
And do you want to know, where all this happens?
Shop, school, kinder garden, police station, dealers
nest and vegetable kiosk were on both sides of…
Avenida Joao Paulo II.
REPORTAŻ
{LEXU§ 6/2008}
Obóz kn utriusque iuris - poronin
ROZWIEWA WĄTPLIWOŚCI…
zyli bardzo subiektywnie
o obozie KN Utriusque Iuris
w Poroninie…
-Magdalena Jakubekpierwszych słowach mego listu…”
chciałabym wyjaśnić jak to się stało,
że w tym wydaniu „Lexussa”
pojawiły się dwa artykuły o tym
samym tytule. Nie jest to ani chochlik drukarski ani
nawet plagiat, ale zmowa… Uczestnicy obozu w
Poroninie każdego dnia wybierali trasę, którą chcą
tego dnia pokonać. A te były różne - od mało
wyczerpujących spacerów Doliną Małej Łąki, wjazdu
na Gubałówkę przez zdobywanie Morskiego Oka,
Giewontu, Doliny Czarnego Stawu aż po dość
męczące trasy na Zawrat, Orlą Perć czy Rysy.
Zdecydowanie się na tę, a nie inną trasę
determinowało sposób spędzenia konkretnego dnia.
Wybieraliśmy różnie, stąd też różne wspomnienia
przywieźliśmy z tego wyjazdu…
Dla mnie najważniejsze były godziny
spędzone na szlaku. Starałam się maksymalnie
wykorzystać dany mi czas i pogodę. Miałam okazję, by
sprawdzić swoją wytrzymałość (szczególnie
psychiczną), obserwować jak różni ludzie zachowują
się w trudnych warunkach, po raz kolejny dojść do
wniosku, że nie warto ciągle biec, że życie jest zbyt
piękne, by spędzić je w biurze czy kancelarii. Pierwszy
raz w życiu nogi trzęsły mi się ze strachu i chyba
pierwszy raz zastanawiałam się czy nie przyda mi się
oświadczenie o zgodzie na przeszczep organów…
Utwierdziłam się w przekonaniu, że warto iść kilka
godzin tylko po to, żeby przed samym szczytem Rysów
położyć się na grani i obserwować przepiękne
krajobrazy.
Z perspektywy czasu dochodzę do
wniosku, że zbieganie („bo przecież teraz to już blisko i
po asfalcie”) z Morskiego Oka do Palenicy nie było zbyt
rozsądne. Nietypowy był też pomysł znalezienia
progów skalnych w lodowanym potoku górskim idąc
nie brzegiem, ale jego środkiem („taki spacer przecież
świetnie hartuje…”). Być może nieprzystające
studentowi było też poświęcenie połowy nocy na jakże
wciągającą grę w bierki tudzież śpiewanie na szlaku.
Ale… takie rzeczy wspomina się najdłużej. Takie
właśnie pomysły powodują wzmożone wydzielanie
endorfin, odpowiedzialnych przecież za uczucie
szczęścia. I dają przez to niesamowitą porcję energii i
śmiechu.
Co jeszcze wspominam z uśmiechem/
sentymentem/ zdziwieniem? Na pewno podziwiam
wstających na 7 rano na poranną mszę świętą. Mnie
trudno było „zwlec” się z łóżka na śniadanie o 8.
Zazdroszczę studentom pierwszego roku, że są tacy
„zieloni” i nie mają pojęcia co ich czeka. Żałuję, że nie
byłam w Poroninie w tamtym roku. I już cieszę się z
perspektywy wyjazdu w przyszłym… Ogólnie wspomnień jest całe mnóstwo…
I jeszcze krótka charakterystyka osób, z
którymi spędziłam ten tydzień w górach: na pewno
ludzie nieprzeciętni, o szerokich zainteresowaniach.
Mogłam dowiedzieć się coś niecoś np. od Wojtka o
studiowaniu filozofii, podejrzeć szkice robione przez
Kasię, studentkę ASP, poznać zasady, jakie
obowiązują narciarzy podczas zdobywania stopni
instruktorskich (to od Marcina), pozachwycać się
małym Frankiem, najmłodszym uczestnikiem obozu.
W
Miałam też okazję wysłuchać kilku wykładów: z prawa
rolnego o środkach leczniczych, z prawa
konstytucyjnego o ogólnym pojęciu konstytucji,
poznać podstawowe pojęcia, jakich używa się w
kryminalistyce, dowiedzieć się, z jakimi problemami
spotyka się komisja, która ma przygotować opinię o
ratyfikacji konwencji z Vienne, dotyczącej m.in.
refundacji zabiegów in vitro, obejrzeć i podyskutować o
filmach: Shuting Dogs i Komornik.
Minęło już kilka dni po obozie i jedno wiem na pewno:
był to mój pierwszy, ale nie ostatni obóz z „Utriusque
Iuris”. Nie chcę określać, czy był lepszy, czy gorszy niż
ten w Lucieniu. Miałam szansę być na obu i jedyną
rzeczą pewną jest to, że ich specyfika jest zupełnie
różna. Na pewno są ludzie, którzy cenią bardziej obóz
organizowany przez samorząd, chociażby ze względu
na większą ilość uczestników. Są jednak i tacy, którzy
wolą poznać wszystkie osoby, które zdecydują się na
wyjazd. Ja należę jednak do tej drugiej grupy.
Prawnicy
w poroninie
-A. SumlińskaJak co roku, koło naukowe WPiA „Utrisque Iuris”
zorganizowało obóz integracyjny o charakterze
naukowym w Poroninie niedaleko Zakopanego.
Miejsce integracji nie zostało wybrane przypadkowo.
Zgodnie z tradycją, wyjazdy koła naukowego „Utrisque
Iuris” odbywają się tam od 10 lat, ale też trudno oprzeć
się urokowi tego miejsca położonego blisko szlaków
górskich wędrówek. Studenci pierwszego roku mieli
okazję poznać starszych kolegów z wydziału, zadać
pytania dotyczące wszystkich zagadnień związanych z
rozpoczęciem studiów na wydziale prawa.
Spotkania nie odbywały się tylko w gronie starszych
kolegów, ale do Poronina zawitali również pracownicy
naukowi wydziału. Studenci mieli okazję wysłuchać
wykładów ks. prof. Franciszka Longchamps de Berier.
Tematem wykładów były etyczne i prawne aspekty
problemu zapłodnienia in vitro, oraz wprowadzenie do
Prawa rzymskiego, które jak wiemy, czeka już na
studentów pierwszego roku;) Obóz studencki
odwiedził prof. dr hab. Marek Zubik - zastępca
Rzecznika Praw Obywatelskich. Obecni byli również
inny pracownicy naukowi Uniwersytetu
Warszawskiego którzy na wykładach przekazywali
swoja wiedzę i doświadczenie uczestnikom obozu.
Studenci uczestniczyli w pokazach filmowych, a
następnie omawiali obejrzane filmy od strony
zagadnień prawnych. Wśród obejrzanych filmów był m.
in. „Komornik”. Niezwykle udany był również wieczór
integracyjny podczas którego bawiono się organizując
konkursy wiedzy i wykorzystując starą, ale
sprawdzoną rozrywkę, jaką są kalambury.
Wielką atrakcja obozu były górskie wędrówki które
sprzyjały integracji między uczestnikami obozu.
Większość zdobywała okoliczne szczyty, m. in. Orlą
Perć, uczestnicy obozu dotarli także do schroniska na
Hali Gąsiennicowej, oraz zwiedzili Dolinę Kościeliską.
Jedna z najbardziej wytrwałych turystek zdobyła na
obcasach nawet Wielką Krokiew ;)).
Jak wszyscy wiemy, Tatry są piękne o każdej porze
roku, mają również swój nieodparty urok na przełomie
lata i jesieni, niezapomniane widoki z pewnością
zapadły wszystkim w pamięć. Niektórzy będą tęsknić
do nich z miasta pełnego samochodowych korków i
hałasu.
Trzeba jeszcze wspomnieć że doskonała góralska
kuchnia była dodatkowym czynnikiem dzięki któremu
wyjazd do Poronina zakończył się pełnym sukcesem.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
27
{LEXU§ 6/2008}
REPORTAŻ
Będę brał cię w aucie,
czyli jak tworzy się legenda
-Weronika Papucewiczstnieje takie miejsce, gdzie ludzie uśmiechają
się częściej. Mały Eden, ukryty pośród lasów i
jezior. Mimo, iż wielu o owej krainie słyszało,
nie każdy miał okazję zaznać jej uroku. Choć jej nazwa
kryje się raptem za dwoma sylabami, dla każdego jawi
się w zupełnie innych barwach. Jednak istnieje
wspólny mianownik dla wszystkich skojarzeń,
rozmyślań i długich rozmów - niezastąpione
wspomnienia, jedne z tych, które stanowią o
wszystkim, co na starość jawi się jako młodość i
szaleństwo. Miejscem akcji jest legendarny już obóz
integracyjny w Lucieniu, a aktorami świeżo upieczeni
studenci Wydziału Prawa i Administracji.
I
Sądzę, że opisywanie rzeczywistości obozu
integracyjnego, który miał w tym roku swoją ósmą już
edycję, może spotkać się z pewnym niedowierzaniem,
a nawet niechęcią. Ci, którzy nie odwiedzili
miejscowości Miałkówek tuż pod Lucieniem stwierdzą,
że przesadzam i jestem rasowym bajkopisarzem. Zaś
ci, którzy choć przez kilka chwil mieli okazję poczuć
atmosferę, jaka panuje wśród pokrytych mchem i
eternitem domków mają swoją wizję tego miejsca:
właściwszą i, co najważniejsze, własną. Pomimo wyżej
wymienionych wątpliwości postaram się przedstawić
to, co zostało zapamiętane przeze mnie podczas
pewnych radosnych, wrześniowych dni.
Wstaje słońce. Promienie oświetlają powoli całą
okolicę. Sponad łąk unosi się mgła. Powietrze staje się
coraz bardziej przejrzyste. W oddali widać piękne
jezioro z malowniczym molo. Idąc wzdłuż szosy,
oczom ukazują się ukryte w leśnej kniei domki.
Drewniane budyneczki ze spadzistymi dachami są
ustawione tuż obok siebie. Oto i ośrodek
wypoczynkowy Universitas przedzielony wstęgą
asfaltu niby rzeką. Co do nazwy „rzeka", każdy ma
własne jej uzasadnienie - rozszyfrowanie
pozostawiam Czytelnikowi.
Przechadzając się po 9 hektarach stanowiących teren
ośrodka, można odnieść wrażenie, że jest to miejsce
opustoszałe. Czy jest to spowodowane wczesną porą,
a może jakiś inny czynnik miał wpływ na taki obrót
spraw? Coś dziwnie migocze w trawie. Czyżby
sceneria była aż tak bajkowa? Cóż, to jednak proza
życia. Na ziemi leży mnóstwo szklanych butelek, które
oświetlone porannymi promieniami tworzą cudowne
iluminacje. Każda z nich przynosi inną historię
poprzedniego wieczoru. Zaś wszystkie razem zdają
się tłumaczyć nieobecność mieszkańców na świeżym
powietrzu.
Dalsza wędrówka po krętych ścieżkach z betonowych
płyt prowadzi do palcu zabaw, który nocami staje się
miejscem wielu schadzek szalenie namiętnych i tych
mniej. Sprzęty go tworzące mają to do siebie, że
wieczorową porą lubią zmieniać miejsce swego
pobytu. Na drodze można napotkać również
piaskownicę, przy której stały dumnie ławeczki, lecz w
niewyjaśnionych okolicznościach jedna z nich tuż
przed przyjazdem obozowiczów zniknęła. Ośrodek
być może nie wygląda imponująco i co więcej nie
poraża luksusem, lecz ma w sobie pewien urok,
któremu poddaje się każdy.
Lecz cóż to? Nagle zza jarzębinowych drzewek
wyłaniają się postacie. Nieco osowiałe, zmęczone i
zapuchnięte. W większości nie przypominają
elokwentnych studentów prawa. Po dłuższej
obserwacji daje się zauważyć, że ich fizyczność
odbiega od tego co zwykło nazywać się pięknem
człowieczeństwa. Powolnym krokiem zmierzają ku
centralnemu punktowi ośrodka, a mianowicie stołówce. Stanowi ona, wraz z recepcją i salą
konferencyjną, miejsce najbardziej emocjonujących
spotkań, zarówno tych wieczornych spędzonych na
intensywnej integracji, jak i związanych z posiłkami czy
apelami.
Na owych apelach należałoby się zatrzymać choć
przez chwilę. Jeżeli w lucieniowej rzeczywistości
istnieje instytucja wzorowana na wojsku, oznacza to,
że musi być tam też ktoś, kogo zwykło się określać jako
trzecią osobę liczby pojedynczej, czyli wszystkiemu
winni oni. Tak też jest. Poza uczestnikami całej zabawy,
będącymi studentami I roku na obóz przybywa również
starsza, nieco bardziej doświadczona, młodzież.
Spośród owych mędrców kilkoro zostaje
namaszczonych, by móc sprawować opiekę nad
nowymi członkami braci studenckiej. Grupka ta, zwana
potocznie kadrą, ma za zadanie pilnować, by każdy
miał własne łóżko, ale nie pakować go do niego siłą,
zachęcać do integracji, lecz nigdy nie nakłaniać do
spożywania napojów wyskokowych, ogarniać w
szeroko rozumianym pojęciu tego słowa, lecz nie
przygarniać pod swe skrzydła młodsze, a urodziwe
studentki.
Wracając jednak do stołówki... Tam na wymęczonych
studentów czeka już człowiek o szczerym i radosnym
uśmiechu. Jest to pan Krzyś. Jako barman i osoba
zarządzająca w dużej mierze ośrodkiem, spędza z
uczestnikami bardzo dużo czasu. Ich kontakty
zacieśniają się w momencie zawierania umowy kupna
- sprzedaży, gdyż bywa czasem, że pan Krzyś zapisuje
różne rzeczy do zeszytu, na kreskę. Nikt inny nie zadba
tak o wymęczoną duszę i ciało jak najlepszy barman w
okolicy. Odnajdzie zgubioną poprzedniej nocy kurtkę,
sweter, a czasem nawet telefon. Poza tym, jest w
stanie zaserwować coś, co może odratować każdego
po ciężkiej nocy. Choć w domowym zaciszu mało kto ją
degustuje, to realia obozowe stawiają ją bardzo
wysoko w piramidzie potrzeb poranka. Jest to
przerażająco słodka herbata z cytryną. Mniej
wyrafinowani delektują się napojem zwanym piwem
dla kobiet, lub po prostu przesypiają najgorsze chwile.
Kim są, owi strudzeni mieszkańcy bajecznej krainy? To
młodzi ludzie, którzy w dużej mierze pragną poznać
nowych przyjaciół na kolejne pięć lat życia, zanim
28
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
REPORTAŻ
{LEXU§ 6/2008}
rozpocznie się rok akademicki. Oczywistym jest, że
łatwiej jest osiągać dobre wyniki w nauce, gdy ma się
za sobą grono ludzi przyjaznych i pomocnych, którzy
pomogą wyjść cało z każdej opresji. Stąd tak wielka
liczba chętnych do uczestnictwa w obozie. Rok 2008
przyniósł organizatorom, w trakcie dwóch turnusów,
ponad trzystu uczestników.
Pobyt w Miałkówku trwa od tygodnia do dwóch i opiera
się głównie o integrację. Przejawia się ona na różne
sposoby. Począwszy od poznania się już w wesołych
autokarach, gdzie wielu rozpoczyna zabawę, w wyniku
czego postojów jest kilka na 120 kilometrowym
odcinku trasy z Warszawy do miejsca przeznaczenia.
Kolejnym etapem jest zakwaterowanie i związane z
nim przepychanki, ot - choćby te spowodowane przez
nawiązane już znajomości. Można by sądzić, że
wszystko toczy się własnym torem i pomoc ze strony
organizatorów, w - nazwijmy to - zaprzyjaźnianiu się
jest zbędna. Jednak o ile poznawanie może okazać się
weselsze i mniej bolesne, gdy zostanie nieco
urozmaicone...
Zmizerniali studenci, po wieczornej integracji,
zaganiani są do kolejnych wyzwań, a w te Lucień
obfituje... Zaczynając od znanych każdemu turniejów
gier zespołowych, które na pozór całkowicie
bezpieczne i nieurazowe, okazują się być przyczyną
wielu niespodziewanych wypadków. Innym sposobem
na świetne scalenie dusz i ciał uczestników są
osławione już gry integracyjne Eddiego.
Dla niewtajemniczonych Czytelników dodam, że
osoba Eddiego jest ponoć postacią autentyczną. Cała
zabawa polega na uczestnictwie kilku drużyn w
potyczkach sprawdzających ich refleks, zgranie i
sprawność motoryczną. Kilka konkurencji jest tak
emocjonujących, że lasy wokół na długo zapamiętują
krzyki startujących. I tak na przykład nieśmiertelny
okazuje się być dziekanat, żywo odtwarzający sytuację
w świątyni studiowania sprzed ery USOS-a. Tam
młodzi adepci sztuki prawniczej rzucani są w wir walki o
zapisy na egzamin, z użyciem standardowego
wyposażenia - kartki, długopisu i drużyny przeciwnej,
która przeistacza się w sforę groźnych studentów
pragnących egzaminu w tym samym terminie.
Aby oddać piękno i zasady fair play tych potyczek,
muszę opisać jeszcze jedną konkurencję, a
mianowicie Juranda, który stanowi esencję
średniowiecznych walk rycerskich. Przedstawiciele
dwóch drużyn, nie widząc otaczającego ich świata,
stają naprzeciw siebie i tłuką się bez umiaru
plastikowymi butelkami. Humanitarne, nieprawdaż
drogi Czytelniku? Co skłania do tego by wziąć udział w
tym morderczym turnieju? Poza doskonałą zabawą
jest również inny czynnik motywujący, a mianowicie
zgrzewka, bądź krata napojów, dość istotnie
wyskokowych.
Taki wyjazd powoduje u wielu nagromadzenie emocji,
zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Aby te
drugie nie wzięły góry nad uczestnikami, mają oni
okazję pobawić się w całkowicie barbarzyńskich
żołnierzy. Mogą do woli biegać na łonie natury z
karabinami w dłoniach. Paintball, bo o nim mowa, daje
szansę na wielokrotne zabijanie wszelkich
potencjalnych ofiar. Tym samym niesie radość nie tylko
żądnym krwi mężczyznom, ale i zazdrosnym o urodę
koleżanek kobietom. Skąd wspomnienie o złych
emocjach? Czy w tak bajecznym świecie jest miejsce
no coś, co nie jest sztuką czynienia tego, co dobre i
piękne? Bywa tak, że przyszli studenci prawa na
zawsze już pozostają przyszłymi, gdyż lekceważą
regulamin i co gorsza swoich kolegów i koleżanki.
Takie przypadki, które burzą spokój mlekiem i miodem
płynącej krainy są deportowane do pobliskich
miejscowości bez biletu pkp, czy pks, ale za to z
biletem wilczym.
Po tylu rozrywkach przychodzi czas na odpoczynek i
chwilę oddechu. Tym samym pora na kolejny posiłek.
Jak można zaobserwować, obiady są o tyle ciekawym
zjawiskiem, że ze względu na dużą ilość głodnych ludzi
trzeba ich dzielić na tury. Tu zaczynają się schody.
Każdy chce jeść jako pierwszy i stąd podchody do
przemiłych pań z kuchni bywają czasem wręcz
natarczywe. Jest o co walczyć, bo posiłki są nie tylko
ciepłe, smaczne, a dla wybrańców i wegetariańskie.
Organizatorzy, czyli Samorząd Studentów WPiA chce
nakarmić nie tylko ciała, ale i dusze uczestników.
Dlatego do owej zaczarowanej krainy trafiają tak zacne
postaci jak: dziekan, prodziekani, wykładowcy, osoby
związane z kołami naukowymi i Samorządem, czy
przedstawiciele banku.
„
Na czym polega fenomen tego
miejsca? Przecież ośrodków
takich jak ten jest wiele,
podobnie jak wydziałów
prawa, czy samorządów.
Mnóstwo jest obozów
integracyjnych, nawet tych
odbywających się na
warszawskim wydziale prawa.
Magia ukryta jest już w słowie
Lucień. Choć każdemu kojarzy
się z czymś zupełnie innym:
jednemu z krzesłem rzuconym
w domek, drugiemu z
całkowitą swobodą, jaką
poczuł pierwszy raz w życiu, a
jeszcze innemu z poznaniem
najlepszego kumpla, miejsce to
niesie ze sobą ładunek tak
wielu emocji i wspomnień, że
nie sposób mieć do Lucienia
stosunek obojętny.
Wszystko po to, by przyszli studenci jeszcze przed
immatrykulacją wiedzieli co ich czeka, byli w stanie
rozpoznać dziekana, czy założyć konto w banku.
Zaproszeni goście odsłaniają, przed nieświadomymi
jeszcze młodymi ludźmi, rąbek tajemnicy, tłumacząc
czym są zasady studiowania albo jak dojść do
Collegium Iuridicum III. Znamienici wykładowcy, tacy
jak ks. dr hab. Franciszek Longchamps de Bérier, dają
przedsmak tego, co spotka uczestników na zajęciach
akademickich.
Po dawce wrażeń, jaką jest półtorejgodzinny wykład,
zbliża się czas na to, co w Lucieniu najprzyjemniejsze,
czyli całonocną zabawę. Gdy nadchodzi zmierzch,
stołówka w magiczny sposób przeistacza się w
klimatyczny dance floor. Co roku impreza ma pewien
wątek przewodni - podpowiem drogiemu Czytelnikowi,
że tegoroczny hit był dość istotnie powiązany z
motoryzacją. Możliwości jest wiele, od wieczorów
skupionych na pewnej ściśle określonej tematyce,
romantycznych ognisk ze śpiewem i tańcami, po
schadzki w domkach, gdzie dzieją się najdziwniejsze
rzeczy. Wędrując po zapadnięciu zmroku między
domkami w każdym można spotkać ludzi, którzy w
przeciągu kilku dni, a czasem nawet godzin zawarli
przyjaźnie, które zostaną im na całe życie.
Na czym polega fenomen tego miejsca? Przecież
ośrodków takich jak ten jest wiele, podobnie jak
wydziałów prawa, czy samorządów. Mnóstwo jest
obozów integracyjnych, nawet tych odbywających się
na warszawskim wydziale prawa. Magia ukryta jest już
w słowie Lucień. Choć każdemu kojarzy się z czymś
zupełnie innym: jednemu z krzesłem rzuconym w
domek, drugiemu z całkowitą swobodą, jaką poczuł
pierwszy raz w życiu, a jeszcze innemu z poznaniem
najlepszego kumpla, miejsce to niesie ze sobą ładunek
tak wielu emocji i wspomnień, że nie sposób mieć do
Lucienia stosunek obojętny. Być może wielu
znienawidziło to zbiorowisko leśnych chatek za zimno,
brud w łazienkach, albo brak miejsca do spania, ale z
pewnością nie to jest w Lucieniu najistotniejsze. Ten
obóz tworzą ludzie zrzeszeni pod jednym hasłem
integracji i zabawy. Wielu z pewnością zechce wracać
tam w kolejnych latach, by dalej tworzyć legendę.
Nad lasem wokół jeziora lucieńskiego znów wstaje
słońce i rozpoczyna wędrówkę między zaspanymi
jeszcze domkami. Przechodząc koło nich, ja sama w
duchu się uśmiecham myśląc o tym, jaka pogoda
będzie na obozie integracyjnym w Miałkówku koło
Lucienia 2009...
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
29
{LEXU§ 6/2008}
WYWIAD
“ Istnieje coś takiego jak
fenomen Lucienia”
z Michałem “AudioMike” Fąderskim rozmawia
-Aleksander JakubowskiAJ: Michale, ciężko jest zorganizować Lucień, a
później pełnić rolę pierwszego kadrowego?
MF: Najprostszą odpowiedzią byłoby stwierdzenie:
tak, ciężko. Bez wątpienia jest to wiele godzin
poświęconego czasu, nerwów, o wysokości
rachunków telefonicznych nie wspominając, gdyż
przygotowania faktycznie rozpoczynają się na
przełomie maja i czerwca. Poza wynajęciem ośrodka,
co z roku na rok staje się co raz trudniejsze ze względu
na zmniejszającą się przychylność właścicieli ośrodka
(co oczywiście spowodowane jest szampańską
zabawą i niesamowitymi pomysłami uczestników),
należy wynająć autokary, zamówić catering,
zorganizować każdy dzień dla uczestników pod
względem atrakcji zarówno integracyjnych jak i
naukowych. Trwa to nieprzerwanie przez całe
wakacje, aby dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Bezapelacyjnie najcięższą sprawą jest przyjmowanie
zapisów, za co szczególnie chciałbym podziękować
Grzesiowi Arczewskiemu, który z wielką
sumiennością i wytrzymałością nadzorował zapisy,
odpisywał na maile i spędził nad tym wiele, wiele
godzin własnego wakacyjnego czasu, aby blisko 300
osób mogło bawić się wspaniale na obozie
adaptacyjno-integracyjnym.
Jeśli chodzi o rolę „kierownika imprezy” vel
pierwszego kadrowego jest to zarazem wspaniała rola:
wszyscy od początku Cię znają, słuchają; osoba
pełniąca tę funkcję uzyskuje duży kredyt zaufania u
uczestników, którego nie wolno jej zaprzepaścić.
Jednak jest to czasem również dosyć niewdzięczna
funkcja; to właśnie pierwszy kadrowicz podejmuje
ostateczne decyzje w konfliktowych sytuacjach, które
pojawiają się na różnych frontach, obsługa ośrodkauczestnicy-kadra, obrywa od kierowniczki ośrodka,
niekiedy śpi bardzo mało, nie tylko, aby nie stracić
imprezy, ale aby dopilnować aby uczestnicy mieli
zagwarantowane odpowiednie bezpieczeństwo.
Jednak, co najważniejsze, taka funkcja daje
dużo satysfakcji zwłaszcza po udanym obozie, kiedy
masa ludzi dziękuje Ci za wspaniałe wspomnienia.
Jednakże jedna osoba w pojedynkę nie jest w stanie
poradzić sobie ze wszystkim. Pragnąłbym
podziękować całej „kadrze”, bo - tak jak roślina bez
wody - tak Kierownik Imprezy nie dałby sobie rady bez
was, a są to: Weronika Papucewicz (nasza kochana
Pani „medyk-ambulans”), Robert Wodzyński, Ignacy
Kurkowski (bez was, Panowie, ten Lucień byłby
nudny, a wasze zaangażowanie w sprawy
koordynacyjne było nieocenione), Magdzie
Gutowskiej (za wiele serca, które miała dla
uczestników), Adamowi Ryszce (za zachowanie
zimnej krwi w kryzysowych sytuacjach), Filipowi
Jurzykowi o nowym pseudonimie „Kisiel” - wybacz,
musiałem to napisać - (za wprawianie uczestników w
pozytywne wibracje). Marcie Józefik (za gotowość do
pomocy w każdej chwili), Emilii Szabłowskiej (za
ogarnianie „kadrówki”), Kamili Szestowieckiej (za
pomoc w każdej sytuacji) i Agnieszce Zalasińskiej
(za podtrzymywanie na duchu całej kadry). Kolejność
przypadkowa. To właśnie tym osobom należy się
szczególne podziękowania!
30
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
2) Co sprawia, że jest tak duże zainteresowanie
Lucieniem? Czym charakterystycznym
tegoroczny obóz zapisze się w lucieniowej
historii?
Jest to nie tylko moje zdanie, ale
powtarzane jest co roku: „Istnieje coś takiego jak
fenomen Lucienia”. Każdy wraca z taką ilością
niesamowitych wspomnień, że moglibyśmy napisać
niejedną książkę z przygodami z Miałkówka. Daje to
efekt kuli śniegowej, osoby które były już na Lucieniu
mają ochotę tam wrócić, opowiadają swoja przygodę
znajomym z którymi studiują oraz znajomym, którzy
dostają się na studia w kolejnych latach informując ich,
iż jest to najlepszy sposób, aby poznać swoich
rówieśników, zawrzeć nowe znajomości i dowiedzieć
się wszystkiego o studiach na Wydziale Prawa i
Administracji zanim zacznie się uczęszczać na
zajęcia.
Każdy Lucień jest wyjątkowy i większość
uczestników wspomina najlepiej ten pierwszy.
Charakterystycznym dla tego Lucienia z całą
pewnością były rekordowo niskie temperatury, które i
tak nie ochłodziły temperamentu i gotowości do
zabawy, którą uczestnicy „Lucienia2008” wykazywali
od samego początku. Należy przyznać, że w tym roku
do Miałkówka k/Lucienia przyjechało wielu
wartościowych ludzi, którzy zintegrowali się z całą
pewnością do tego stopnia, że będą tworzyć wspaniałą
paczkę znajomych na najbliższe 5 lat, a może i na
dłużej?
3) Weronika w swoim artykule pisze o
jednostkowych przypadkach naruszania
regulaminu przez uczestników. Czy dużo było
takich przypadków i czy rzeczywiście zostały
wyciągnięte konsekwencje?
Priorytetem dla całej „kadry” jest
bezpieczeństwo wszystkich uczestników, wszelkie
przejawy zachowań nie mieszczących się w granicach
uznawanych przez prawo, zasad współżycia
społecznego czy też ogólnie przyjętych norm, które
wiążą uczestników chociażby przez regulamin, który
wszyscy uczestnicy są zobligowani podpisać nie były
tolerowane. Osoby przebywające na terenie ośrodka
doskonale wiedzą, co im wolno, a co jest zakazane.
Niestety, zdarzyły się przypadki złamania regulaminu nie
tylko przez uczestników obozu, ale również przez osoby
postronne, które jakimś cudem znalazły się na terenie
ośrodka Universitas. W niektórych przypadkach byliśmy
bardziej liberalni, w niektórych daliśmy szansę, ale też
nie możemy ukrywać, że zdarzyły się trzy wydalenia z
obozu na własny koszt, a wobec osób zostaną
najprawdopodobniej zastosowane środki
dyscyplinarne. Należy dodać, iż te osoby to zaledwie
kropla w oceanie świetnie i kulturalnie bawiących się
studentów naszego wydziału, z czego tylko powinniśmy
być dumni.
4) Jak oceniasz tegoroczny Lucień? Mój kolega
ocenił jeden z turnusów, że „to nie jest nawet żal.pl...
to USOS.”, spotkałem się też z opiniami, że było
rewelacyjnie, a zadzierzgnięte znajomości będę
trwały przez całe studia. Może to niewdzięczna rola
dla Ciebie jako organizatora, ale gdzie leży prawda?
Ile osób, tyle opinii. W pierwszej kolejności
chciałbym przeprosić autora tego komentarza („żal.pl”)
ponieważ jako „kierownik imprezy” czułem się
odpowiedzialny, aby każdy uczestnik bawił się
wspaniale przez cały czas trwania jego turnusu.
Owszem, na pierwszym turnusie popełniliśmy parę
błędów organizacyjnych, jednakże szybko zostały
wyciągnięte wnioski, bo tylko głupcem jest ten, który nie
uczy się na własnych błędach. Każdy uczestnik
przeżywa Lucień na własny sposób, nie ma jednej
odpowiedzi na pytanie „Jaki Lucień jest idealny?”, dla
jednej osoby najlepszą atrakcją byłaby impreza trwająca
24 godziny przez 7 dni turnusu, dla innych wlane w
siebie litry piwa, jeszcze inni oczekiwaliby ciągłych
spotkań z przyszłymi wykładowcami i ćwiczeniowcami,
kto inny oczekiwałby masy rozgrywek sportowych,
rozmów ze studentami. Trzeba znaleźć złoty środek,
który sprawi, że każdy uczestnik odnajdzie się w
towarzystwie i zapamięta tydzień na obozie
integracyjnym jako jedno ze wspanialszych wydarzeń w
jego życiu. Tak też cała kadra starała się czynić.
5) Już tak na koniec. Czy masz jakieś po nim
pomysły, które chcesz przekazać organizatorom
przyszłorocznego Lucka?
Zaopatrzcie się w hektolitry napojów
energetycznych, kofeiny, aby mieć siłę dotrzymać kroku
nowym studentom, człowiek nie jest coraz młodszy, a
kolejne Lucienie dają w kość... ale tak naprawdę dobre
przygotowanie wszystkich detali co do dnia i godziny w
dużym stopniu ułatwi to jakże ciężkie przedsięwzięcie.
Dodatkową radą oprócz nauczenia się przewidywania
nieprzewidywalnego jest słuchanie się rad studentów ze
starszych lat, weteranów Lucieniowych (tu
podziękowania dla Piotrka Dąbrowskiego), którzy z
całą pewnością chętnie wam pomogą... i ja też tam
będę.
Do Zobaczenia w Lucieniu już za rok!
Kierownik Imprezy - Michał „AudioMike” Fąderski
KULTURA
{LEXU§ 6/2008}
Zobaczyć nowe horyzonty...
-Aleksander Jakubowskia projekcja heteronormatywnej narracji
przełamującej stereotypy
maskulinistycznych mitów kulturowych
wyrażona w awangardowej czystej formie
bezkompromisowo wpisującej się w alternatywny nurt
współczesnego kina stanowi idealną podstawę do
budowy bełkotliwych zdań tyleż długich, co nic
nieznaczących i nic niewznoszących.
T
Dlatego, na przekór tendencjom języka bohemy
filmowej, pozwolę sobie mówić o festiwalu prosto i
przystępnie. Otóż Festiwal Era Nowy Horyzonty
odbywający się w Wrocławiu, a wcześniej w Cieszynie,
jest jednym z największych (obok Warszawskiego
Festiwalu Filmowego), jakie odbywają się w Polsce.
Największym i najciekawszym. Znaleźć bowiem
można wśród repertuaru tego festiwalu pełen
przegląd, pełną panoramę współczesnego kina
zaangażowanego i artystycznego (co nie zawsze,
wbrew stereotypowi, znaczy „nudnego”) tak
zagranicznego, jak i polskiego (polecam „Sztuczki”
reż. Andrzeja Jakimowskiego oraz „Benka” reż.
Roberta Glińskiego kto na to pójdzie, nie zawiedzie
się). Co więcej, gratką dla miłośników muzy, określanej
przez Lenina jako najważniejszej, są też wyciągnięte z
magazynów filmy archiwalne bądź wstrząsające
publiczność w przeszłości (notabene, film „Funny
games”, poruszające studium bezcelowego,
pozbawionego motywów okrucieństwa, powinien
obejrzeć każdy prawnik. Wobec tego, korzystając z
możliwości, wyrażę nadzieję, że owe dzieło znajdzie
się wśród planów projekcyjnych koła „Błękit Pruski”).
Nie samym jednak wstrząsem człowiek żyje, toteż
chwile relaksu zapewniał przegląd kina
nowozelandzkiego, na czele z komedią gore „Czarna
owca” (fabuła w skrócie: zmutowane owce pożerają
ludzi ) w reżyserii Petera Jacksona znanego z „Władcy
Pierścieni”, „Irina Palm” w cyklu filmów minionego
sezonu czy przegląd horrorów z początku gatunku,
dziś wzbudzających śmiech na sali. Osobiście urzekł
mnie fakt, iż nie ruszając się z Wrocławia, wraz z
bohaterem jednego z reportaży przeszedłem w ciągu 2
godzin wymarzoną pielgrzymkę ze Szwajcarii do
Santiago de Compostella. Z innych odkryć muszę
polecić horrory animowane wbrew pozorom jest to
genialny sposób na obejście problemów w straszeniu
widza, jakie powstrzymują w rozwoju „normalną”
p r o d u k c j ę w t y m g a t u n k u .
Także film „Boski” reż. Paolo Sorrentino o włoskim
polityku, którego CV zajęłoby zapewne całego
„Lexussa”, a który dość makiawelistycznie pełnił rządy,
niech wpiszą jako obowiązkowy wszyscy ci, którzy
chcą kiedyś grzać ławy na Wiejskiej (myślę, że będą
jego projekcje w kinie na Muranowie). To oczywiście
garść tytułów, których dziesiątki każdy uczestnik
Obejrzał i setki, z jakich z najwyższym bólem
zrezygnował. Z masy filmów, gdybym miał wybrać
najciekawszy, to po wielkim dylemacie wskazałbym
„Siekierezadę”, film oparty na twórczości Edwarda
Stachury, a wyświetlany na Festiwalu nieco pobocznie.
Mimo upływających lat ta enigmatyczna poetyczna
opowieść (o człowieku z miasta, który po bliżej
nieznanych wydarzeniach ze swoją ukochaną
nazywaną „gałązką jabłoni”, ucieka od cywilizacji na
zapadłą wieś, by pracować w zimie przy wyrębie lasu)
nie straciła na aktualności, a wprost przeciwnie
zyskała i zapewne zyskiwać będzie dalej wraz z coraz
szybszym pędem globalnego zhomogenizowanego
świata. A na okrasę krótko: „Bracia Karamazow” Petra
Zelenki nakręcone w Nowej Hucie filmowa delicja.
Oprócz kina miejscem królowania ENH był Arsenał, w
którym odbywały się godne polecenia koncerty, dające
chwile wytchnienia po dniu pełnym biegów między
jednym a drugim kinem.
Zgodnie z obietnicą wyrażoną we wstępie - dłużej nie
zanudzam, polecając wszystkim przyszłym mistrzom
paragrafów odwiedzenie pięknego miasta Wrocław i
wizytę na Nowych Horyzontach Anno Domini 2009.
Wszyscy jesteśmy
mieszkańcami GotHam City
-Aleksander Jakubowskio tego filmu można podejść ze
schematycznym snobizmem i zapakować
go,
jak setki innych, do worka amerykańskich
produkcyjniaków, taśmowych megahitów.
Lecz w tym przypadku dobre samopoczucie po
dokonaniu tego uproszczenia musi zostać zachwiane.
Bo co właściwie ma mieć dobry film, czy szerzej
wielkie dzieło? Wydaje się, że dwie podstawowe
cechy: mówić prawdę o nas samych i wyrażać ducha
czasów. I niezależnie od tego, czy jest to dzieło
awangardowego niszowego artysty nagrane Dogmą
przez niezależnego prześladowanego reżysera ( a
jeszcze lepiej homoseksualną czarnoskórą reżyserkę
żydowskiego pochodzenia) z Burkinia Faso, czy jest to
komercyjny hit jeśli zawiera w sobie elementy o
których wspomniałem jest godny zauważenia.
Ale cóż do licha może o nas mówić „Batman”? Otóż
wiele. Po pierwsze, o naszej naturze, o jej
niejednolitości. O tym, jak oddajemy się z lubością
schematom. Nawet jeśli schemat to równia pochyła to
umiemy policzyć z jaką prędkością po tej równi
zjeżdżamy. I dlatego śpimy spokojnie. Mamy wszystko
pod kontrolą, przewidujemy co się wydarzy. Wiemy, że
ciało nie zacznie samo z siebie wjeżdżać pod górę bo
kierunek, bo grawiatacja itd. Ale co jeśli zacznie? Co
jeśli coś się wyrywa schematom? Jak reagujemy na
takiego dziwoląga, którego autorzy zmaterializowali w
D
postaci „Jokera”?
Strach, paraliż, panika
to odpowiedź
przyzwyczajonego do schematów człowieka. Ale
niestety, czasy coraz bardziej należą do Jokera...
I to właśnie druga część świadcząca o godności tego
dzieła kinematografii. Jak w lustrze widzimy nasze lęki
oto nasza epoka. Spowita nowymi zagrożeniami na
które nie znamy odpowiedzi. Każdy w tym filmie
zobaczy co chce pojedynek z Jokerem jako walka z
terroryzmem, czy szerzej odwieczna potyczka zła z
dobre tak czy inaczej, konstrukcja głównego czarnego
charakteru uosabia lęki epoki. Nie wzbudza strachu to
co znamy, zło z którym się oswoiliśmy jak np. mafiosi,
którzy mogą symbolizować regularne armie. Nie.
Boimy się chaosu. Boimy się niepewności. W fizyce
stan chaosu jest najlepszy wtedy najszybciej
zachodzą procesy. Tak samo w naszej rzeczywistości
chaos podoba się jednostkom rzutkim i
przedsiębiorczym, zaś Ci co nie przystosują się giną.
prokurator Gotham City, umarła, choć zawsze miała
dwie twarze: postępu i jego kosztów. Łatamy niczym
Batman dziurę rzeczywistości, problemy dzisiaj jutro
martwić się musi samo za siebie.
Wszyscy jesteśmy mieszkańcami Gotham City. I
wszyscy, w swej trwodze lecz i lenistwie, czekamy na
Batmana. Ale on, w przeciwieństwie do filmowego
bohatera, nie nadejdzie sami musimy go znaleźć w
sobie.
Film wieje, pomimo pewnego rodzaju Happy Endu,
pesymizmem. Batman jest zmęczony. Dokładnie tak
jak my. Zmaga się z problemami Gotham City tak jak
my z problemami związanymi z ekologią czy
surowcami. Ten film jest produktem czasu i świata,
których przyszłość nie jest świetlana. Gorzej
przyszłość może przynieść tylko nowe problemy i
konflikty. Nadzieja na lepsze jutro, niczym nowy
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
31
{LEXU§ 6/2008}
INFORMACJE
Konkordat polski
w świetle konstytucji
-dr Paweł BoreckiKatedra Prawa Wyznaniowego
Wydział Prawa i Administracji
ednym z najważniejszych argumentów
wysuwanych przeciwko ratyfikacji
Konkordatu z 28 lipca 1993 r. był zarzut jego
niezgodności z utrzymanymi w mocy przepisami
(art.82) Konstytucji z 1952 r. W związku z tym, w trakcie
prac konstytucyjnych w latach 19931997,
przedstawiciele Kościoła katolickiego oraz
parlamentarzyści z nim związani starali się
doprowadzić do takiego sformułowania przepisów
wyznaniowych nowej polskiej ustawy zasadniczej, aby
wykluczyć w przyszłości możliwość zakwestionowania
traktatu ze Stolicą Apostolską na podstawie zarzutu
jego niekonstytucyjności. Przedstawione działania w
zdecydowanej mierze zakończyły się sukcesem strony
katolickiej. Jednak sejmowa komisja nadzwyczajna
powołana dla zbadania zgodności Konkordatu z nową
Konstytucją 13.06.1997 r. w swoim sprawozdaniu
uznała, że traktat ze Stolicą Apostolską narusza
niektóre jej postanowienia. Wątpliwości w tym zakresie
stały się następnie impulsem do przygotowania w 1997
r. poselskiego wniosku do Trybunału Konstytucyjnego
w sprawie stwierdzenia niezgodności z Konstytucją
traktatu ze Stolica Apostolską zarówno w zakresie jego
treści, jak i procedury ratyfikacji. Wniosek, pomimo, że
uzyskał poparcie ponad stu dwudziestu
parlamentarzystów, głównie z Sojuszu Lewicy
Demokratycznej, nie został formalnie zgłoszony do
Trybunału. Nie udało się także skłonić ani Prezydenta
RP, ani Rzecznika Praw Obywatelskich do wystąpienia
z tego rodzaju wnioskiem.
Umowa z 28 lipca 1993 r. ze Stolicą
Apostolską jest ukierunkowana nawet nie tyle na
zagwarantowanie wolności i praw katolikom, co przede
wszystkim instytucji, jaką jest Kościół katolicki,
względnie jego osobom prawnym. W większości
przepisów traktatu to on Kościół jest wskazywany
jako pierwszoplanowy beneficjent ustanawianych
norm. Konkordat jest traktatem nierównoprawnym,
gdyż nakładającym przede wszystkim obowiązki na
państwo polskie.
Pomimo upływu ponad dziesięciu lat od
wejścia w życie Konkordatu z 28 lipca 1993 r. pytanie o
jego zgodność z Konstytucją wciąż pozostaje
aktualne. Co prawda korzysta on z domniemania
konstytucyjności, ale niektóre okoliczności związane z
jego stosowaniem mogą być zinterpretowane jako
wskazujące na niezgodność tego aktu z ustawa
zasadniczą.
Analiza preambuł konstytucji oraz
konkordatu wskazuje na ich ograniczoną niezgodność
w sferze aksjologicznej. Oba akty podkreślają
znaczenie kryterium religijnego w życiu publicznym
współczesnej Polski. Ustrojodawca, stwierdzając
istnienie podziału na obywateli polskich wierzących w
Boga, będącego źródłem sprawiedliwości, dobra i
piękna, jak i nie podzielających tej wiary, a te
uniwersalne wartości wywodzących z innych źródeł,
akcentuje jednak egalitaryzm obywateli w dziedzinie
praw i powinności wobec dobra wspólnego Polski.
Niewierzący w kontekście konstytucyjnej arendy nie są
osobami gorszymi, amoralnymi czy nihilistami. Optyka
konkordatu jest zasadniczo odmienna. Treść jego
preambuły wyraźnie dowartościowuje katolików oraz
ich Kościół. Podkreśla się w niej posłannictwo Kościoła
katolickiego, wyznawanie religii katolickiej przez
większość społeczeństwa polskiego, rolę odgrywaną
przez Kościół w historii Państwa Polskiego, wreszcie
znaczenie pontyfikatu Jana Pawła II dla
współczesnych dziejach Polski.
Artykuł 1 konkordatu stanowiący, iż
Rzeczpospolita Polska oraz Stolica Apostolska
potwierdzają, że państwo oraz Kościół katolicki, są,
każde w swojej dziedzinie, niezależne i autonomiczne
oraz zobowiązują się do pełnego poszanowania tej
zasady we wzajemnych stosunkach i we
współdziałaniu dla dobra człowieka i dobra wspólnego
nie jest, jak można sądzić, w pełni zgodny z wyrażoną
w art. 25 ust. 3 konstytucji dyrektywą, że stosunki
między państwem a Kościołami i innymi związkami
wyznaniowymi kształtowane są na zasadach
poszanowania ich, czyli wspólnot religijnych,
autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego (tzn.
państwa i związków wyznaniowych) w swoim zakresie,
jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra
wspólnego.
W art. 1 traktatu państwo i Kościół
traktowane są jako podmioty równorzędne. Przymioty
autonomii oraz niezależności przysługują im
nawzajem w stosunku do siebie. Takie ujęcie
stanowiska państwa wobec wyznania
większościowego jest dla niego degradujące, oznacza
bowiem odrzucenie zasady suwerenności państwa w
stosunku do jednego z działających na jego terytorium
związków wyznaniowych. W art. 25 ust. 3 konstytucji
zostały sformułowane podobne reguły odniesień
między państwem a wspólnotami religijnymi, co w art. 1
Konkordatu. Nie są to jednak reguły tożsame,
ponieważ w ustawie zasadniczej cecha autonomii
J
32
Co prawda z preambuły nie wynika wprost
dyrektywa uprzywilejowania prawnego Kościoła
katolickiego oraz jego wyznawców, ale wykładnia
historyczna odpowiednich sformułowań preambuły
traktatu uzasadnia hipotezę, że tego rodzaju
aprecjacja mogła być celem strony kościelnej.
Reasumując, należy stwierdzić, że istnieje wyraźne
napięcie między analizowanymi fragmentami
preambuły konkordatu, a wyrażoną w art. 32 ust. 1
ustawy zasadniczej zasadą równości wszystkich
wobec prawa oraz ich prawem do równego traktowania
przez władze publiczne.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
Konkordat ma charakter wyraźnie
partykularny. Potwierdza to zwłaszcza praktyka ponad
dziesięciu lat stosowania konstytucji, wyrażająca się
m.in. w niewykonywaniu przez władze państwowe art.
25 ust.5 wspomnianego aktu. Przepis ten miał
zapewnić nierzymskokatolickim kościołom i innym
związkom wyznaniowym analogiczne do konkordatu
gwarancje statusu prawnego. Stosunki wymienionych
wspólnot religijnych z państwem winny określać
ustawy uchwalone na podstawie umów zawartych
przez Radę Ministrów z ich właściwymi
przedstawicielami. Do tej pory nie zawarto żadnej tego
rodzaju umowy z mniejszościami wyznaniowymi.
została odniesiona wyłącznie do Kościołów i innych
związków wyznaniowych w ich relacjach z państwem,
nie zaś do państwa w relacji do wspólnot religijnych. W
świetle ustawy zasadniczej państwo jest suwerenne.
Art. 1 konkordatu wydaje się także niezgodny z zasadą
określoności prawa, wynikającą z zasady
demokratycznego państwa prawnego, wyrażonej w
art. 2 konstytucji. Układające się Strony bardzo ogólnie
wskazały zakres przedmiotowy niezależności i
autonomii państwa oraz Kościoła. Cechy powyższe
przysługują im każdemu w swojej dziedzinie. Art. 4 ust.
2 traktatu ze Stolica Apostolska, stanowiący, iż
Rzeczpospolita Polska uznaje osobowość prawną
wszystkich instytucji kościelnych i personalnych, które
uzyskały taką osobowość na podstawie przepisów
prawa kanonicznego, można uznać za niezgodny z
wyrażoną w art. 25 ust. 3 ustawy zasadniczej zasadą
poszanowania autonomii kościołów i innych związków
wyznaniowych oraz niezależności państwa i wspólnot
religijnych, każdego w swoim zakresie. Analizowany
artykuł traktatu generalnie odsyła do przepisów prawa
kanonicznego w zakresie przyznania osobowości
prawnej. Naruszona została niezależność prawa
państwowego oraz prawa wewnętrznego Kościoła
katolickiego. Państwo nie ma żadnego wpływu na treść
norm prawa kanonicznego. Nie ma żadnych
uprawnień kontrolnych. Na mocy konkordatu państwo
polskie wycofuje się z samodzielnej regulacji istotnych
zagadnień z zakresu prawa prywatnego, jest
zmuszone uznać en bloc normy prawa kanonicznego
za skuteczne w swym porządku prawnym w zakresie,
w jakim dotyczą one przyznania osobowości prawnej.
Kompetentne w tej dziedzinie stają się odpowiednie
organy prawodawcze Kościoła katolickiego. Zakres
recepcji prawa kanonicznego do państwowego
porządku prawnego wydaje się zbyt szeroki. Podważa
on bowiem zasadę bezpieczeństwa obrotu prawnego.
Zasada wzajemnej niezależności Kościoła i państwa
skutkować winna generalną nieskutecznością norm
prawa kanonicznego w państwowym porządku
prawnym i nieskutecznością prawa państwowego w
zakresie prawa kanonicznego, tzn. w sprawach
wewnętrznych Kościoła.
Wspomniany już wyżej zarzut naruszenia
zasady określoności prawa można odnieść także do
art. 12 ust. 1 konkordatu. Przepis ten mówi bowiem
bardzo ogólnie o zainteresowanych, jako
decydujących o organizacji nauki religii we
wspomnianych kategoriach placówek oświatowych.
Nie sposób określić jednoznacznie, czy termin ten
dotyczy dzieci mających pobierać naukę religii, ich
rodziców (opiekunów prawnych), a może
odpowiednich władz Kościoła katolickiego.
Kompleksowa interpretacja art. 12 ust. 1
konkordatu uzasadnia przyjęcie jako najbardziej
zasadnego stanowiska, że termin zainteresowani
dotyczy rodziców, względnie opiekunów prawnych,
dzieci. Przedstawiona wykładnia oznacza, że rodzice
dzieci katolickich, aż do uzyskania przez nie
pełnoletniości, samodzielnie decydują o pobieraniu
przez dzieci nauki religii. Tak rozumiany art. 12 ust. 1
konkordatu koliduje z art. 53 ust. 3 w związku z art. 48
ust. 1 konstytucji. Wymienione przepisy ustawy
zasadniczej gwarantują rodzicom prawo do
INFORMACJE
zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania
moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi
przekonaniami. Wychowanie to winno jednak
uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także
wolność jego sumienia i wyznania oraz przekonania.
Konstytucja nie daje zatem rodzicom arbitralnej władzy
nad dzieckiem w zakresie nauczania religijnego i
moralnego. Na mocy art. 12 ust. 1 traktatu z 1993 r.
dzieci katolickie, nawet te w wieku nastoletnim,
pozbawione zostały wpływu na decyzje w sprawie
uczestniczenia w lekcjach religii.
Za niezgodny z wyrażoną w art. 70 ust. 5 konstytucji
dyrektywą zapewnienia autonomii wyższych uczelni
na zasadach określonych w ustawie można uznać art.
15 ust. 2 konkordatu z 1993 r. Przepis ten przewiduje
określenie nie w drodze ustawy, ale umów między
Rządem RP a Konferencją Episkopatu Polski,
upoważnioną przez Stolicę Apostolską, statusu
prawnego wyższych uczelni prowadzonych przez
Kościół katolicki, trybu i zakresu uznawania przez
państwo kościelnych stopni i tytułów, a także statusu
prawnego wydziałów teologii katolickiej na
uniwersytetach państwowych. W świetle
analizowanego przepisu uniwersytety państwowe
zostały pozbawione wpływu zwłaszcza na określenie
statusu wydziałów teologii katolickiej funkcjonujących
w ich ramach. O tych kwestiach mają decydować,
niejako ponad uczelniami, Rada Ministrów RP oraz
Konferencja Episkopatu Polski. Jest to nie do
pogodzenia z autonomią uczelni państwowych.
Konstytucja zgodnie z art. 70 ust. 5 dopuszcza
limitowanie autonomii szkół wyższych wyłącznie w
drodze aktu prawa powszechnie obowiązującego,
jakim jest ustawa.
Art. 15 ust. 3 Konkordatu, obligujący
państwo do dotowania Papieskiej Akademii
Teologicznej w Krakowie oraz Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego, a także dopuszczający
możliwość dotowania odrębnych wydziałów
teologicznych, może być uznany za niezgodny przede
wszystkim z wyrażoną w art. 25 ust. 2 Konstytucji
dyrektywą bezstronności władz publicznych w
sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i
filozoficznych, z zasadą równouprawnienia kościołów i
innych związków wyznaniowych (art. 25 ust.1) oraz z
zasadą poszanowania autonomii kościołów i innych
związków wyznaniowych oraz wzajemnej
niezależności państwa oraz wspólnot religijnych w
swoim zakresie (art. 25 ust. 3).
Niezgodność art. 15 ust. 3 traktatu z zasadą
wyrażoną w art. 25 ust. 2 Konstytucji wynika, jak
można sądzić, z faktu, że celem i skutkiem
wspomnianego przepisu konkordatu jest
zagwarantowanie wsparcia przez państwo,
zwłaszcza przez organy uczestniczące w procesie
ustawodawczym, ze środków publicznych
pochodzących od wszystkich obywateli bez względu
na wyznanie, instytucji należących do Kościoła
katolickiego, zajmujących się zwłaszcza
propagowaniem doktryny religijnej katolicyzmu.
Naczelne organy władzy publicznej, podpisując
umowę ze Stolicą Apostolską, uchwalając ustawę
wyrażającą zgodę na jej ratyfikację, wreszcie
ratyfikując traktat, opowiedziały się po stronie
określonej opcji religijnej oraz związku wyznaniowego,
który jest jej nośnikiem. Katolicki Uniwersytet Lubelski,
Papieska Akademia Teologiczna oraz papieskie
wydziały teologiczne to placówki oświatowe i naukowe
mające ewidentnie katolicki, a zawłaszcza kościelny
charakter.
Przewidując dofinansowanie z budżetu
państwa KUL oraz PAT, a także dopuszczając
możliwość dofinansowania wobec papieskich wydziałów
teologicznych naczelne organy władzy publicznej w
Polsce wyraźnie wskazują, że szczególnie bliska jest im
doktryna Kościoła katolickiego. Godzą się bowiem na
łożenie (lub dopuszczają taką możliwość) w celu jej
upowszechnienia oraz ugruntowania wśród katolickiego
duchowieństwa i laikatu, którzy kształcą się w
wymienionych placówkach. Tego rodzaju postawa jest
jednak w sposób wyraźny sprzeczna z ustrojową
dyrektywą bezstronności władz publicznych w sprawach
przekonań religijnych, światopoglądowych i
filozoficznych, a tym bardziej z zasadą ich neutralności
we wskazanym zakresie. Historyczni twórcy art. 25 ust. 2
ustawy zasadniczej, zwłaszcza Tadeusz Mazowiecki,
utożsamiali pojecie bezstronności władz publicznych z
pojęciem ich neutralności w sprawach religijnoświatopoglądowych. Państwo, które dopuszcza
możliwość finansowania kształcenia kleru jednego z
Kościołów nie jest państwem bezstronnym czy
neutralnym, lecz nabiera charakteru państwa
wyznaniowego.
Art. 15 ust. 3 umowy ze Stolicą Apostolską można
oceniać jako niezgodny z wyrażoną w art. 25 ust. 3
konstytucji zasadą wzajemnej niezależności w swoich
dziedzinach państwa i związków wyznaniowych.
Wspomniany przepis konstytucji, w ocenie doktryny
prawa wyznaniowego, wyraża ideę tzw. przyjaznego
rozdziału między państwem a Kościołem. Tymczasem
omawiane postanowienia konkordatu ustanawiają w
istocie rzeczy roszczenie po stronie wybranych instytucji
kościelnych (KUL i PAT) do konkretnego wsparcia ze
strony budżetu państwa. Dynamika, względnie zakres,
działalności znaczących jednostek organizacyjnych
Kościoła katolickiego została uzależniona od corocznej
dotacji ze strony państwa. Bezpośrednie finansowanie z
budżetu państwa szkolnictwa wyznaniowego,
nakierowanego na kształcenie duchowieństwa, to jedna z
cech wyróżniających modelu powiązania państwa ze
związkami wyznaniowymi, a ten jest zasadniczo
sprzeczny z koncepcją stosunków wyznaniowych
wyrażoną w konstytucji. Państwo w systemie rozdziału co
do zasady nie finansuje wyznań jako takich.
Analizowany przepis umowy ze Stolicą
Apostolską wydaje się być sprzeczny także z zasadą
równouprawnienia związków wyznaniowych, zawartą w
art. 25 ust. 1 konstytucji. Tylko Kościołowi katolickiemu
stworzył prawodawca szczególne preferencje w zakresie
dofinansowania jego partykularnego szkolnictwa
wyznaniowego na poziomie szkoły wyższej. Art. 15 ust. 3
konkordatu dopuszcza możliwość przeznaczenia
środków budżetowych na katolickie wyższe seminaria
duchowne. Przykładowo w skład Sekcji św. Jana
Chrzciciela na Papieskim Wydziale Teologicznym w
Warszawie wchodzi Wyższe Metropolitarne Seminarium
Duchowne w Warszawie. Z kolei filiami Wydziału są m.in.
Archidiecezjalne Seminarium Misyjne „Redemptoris
Mater”, Wyższe Seminarium Duchowne w WarszawiePradze, Wyższe Seminarium Duchowne w Łowiczu,
Wyższe Seminarium Duchowne w Siedlcach oraz
Wyższe Seminarium Duchowne w Drohiczynie. Na
Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu
kształcą się z zasady seminarzyści tamtejszego
Archidiecezjalnego Seminarium Duchownego.
Prawodawca polski nie przewidział natomiast
żadnych możliwości dofinansowania z budżetu państwa
wyższych seminariów duchownych innych kościołów. Art.
15 ust. 3 traktatu ze Stolicą Apostolską ma zatem
charakter partykularny i nosi znamiona przywileju
państwa wobec Kościoła katolickiego.
Zgodnie z zasadą równouprawnienia
związków wyznaniowych dotacje z budżetu państwa na
takich samych zasadach należałoby przyznać
{LEXU§ 6/2008}
przynajmniej tym wszystkim związkom wyznaniowym,
które prowadzą lub chcą prowadzić szkoły wyższe lub
wyższe seminaria duchowne, albo żadnemu spośród
nich, również Kościołowi katolickiemu, nie zapewniać
wsparcia finansowego tym zakresie.
Ponadto tryb ratyfikacji konkordatu z 28 lipca 1993 r.
można oceniać jako niezgodny z art. 90 ust. 2 i ust. 3
konstytucji. Wydaje się, że ustawa wyrażająca zgodę na
ratyfikację traktatu winna zostać uchwalona przez Sejm
większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy
ustawowej liczby posłów oraz przez Senat większością
2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej
liczby senatorów. Wyrażenie zgody na ratyfikację mogło
być także uchwalone w referendum ogólnokrajowym,
zgodnie z art. 125 konstytucji. Konkordat z 28 lipca 1993
r. nosi bowiem cechy umowy międzynarodowej, na
podstawie której Rzeczpospolita Polska przekazała
organizacji międzynarodowej (względnie organowi
międzynarodowemu) kompetencje organów władzy
państwowej w niektórych sprawach.
Na konieczność zastosowania art. 90 ust. 2
albo ust. 3 Konstytucji wskazuje art. 22 ust. 2
konkordatu. Przewiduje on, iż przyjmując za punkt
wyjścia w sprawach finansowych instytucji i dóbr
kościelnych oraz duchowieństwa obowiązujące
ustawodawstwo polskie Układające się Strony stworzą
specjalną komisję, która zajmie się stosownymi
zmianami. Komisja, o której mowa w tym przepisie
traktatu, powinna się składać z przedstawicieli
Układających się Stron, czyli z reprezentantów Stolicy
Apostolskiej oraz Rzeczypospolitej Polskiej. Jest to
zatem, jak można sądzić, organ międzynarodowy,
któremu na mocy art. 22 ust. 2 konkordatu przyznano
pewne kompetencje w procesie prawodawczym
kosztem uprawnień organów państwowych RP. Sens
tego przepisu jest taki, że w sprawach finansowych
Kościoła katolickiego parlament polski utracił prawo
samodzielnego ich regulowania.
Ponadto na mocy art. 10 konkordatu Polska
przekazała pewne kompetencje organów państwowych
Kościołowi katolickiemu organizacji międzynarodowej
reprezentowanemu przez Stolicę Apostolską. Przepis
ten stanowi, że od chwili zawarcia, małżeństwo
kanoniczne wywiera takie skutki, jakie pociąga za sobą
zawarcie małżeństwa zgodnie z prawem polskim, jeżeli
między nupturientami nie ma przeszkód wynikających z
prawa polskiego, złożą oni przy zawarciu małżeństwa
zgodne oświadczenie woli dotyczące wywarcia takich
skutków i zawarcie małżeństwa zostało wpisane w
aktach stanu cywilnego na wniosek przekazany
Urzędowi Stanu Cywilnego w terminie pięciu dni od
zawarcia małżeństwa. Należy także zwrócić uwagę, że
zgodnie z analizowanym przepisem konkordatu
przygotowanie do zawarcia małżeństwa kanonicznego
obejmuje pouczenie nupturientów m.in. o przepisach
prawa małżeńskiego dotyczących skutków małżeństwa.
Na podstawie analizowanego przepisu
konkordatu duchowni katoliccy pełnią w pewnym
zakresie funkcję urzędników stanu cywilnego. Do
faktycznego zawarcia małżeństwa dochodzi bowiem w
wyniku kościelnej ceremonii ślubnej. Poza tym
duchowny pełni funkcję urzędnika stanu cywilnego
pouczając nupturientów w ramach przygotowania do
zawarcia małżeństwa kanonicznego o przepisach prawa
polskiego dotyczących skutków małżeństwa.
Reasumując, należy stwierdzić, że istnieją
merytoryczne podstawy do złożenia wniosku do
Trybunału Konstytucyjnego o stwierdzenie niezgodności
z konstytucją niektórych postanowień traktatu ze Stolicą
Apostolską oraz trybu jego ratyfikacji.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
33
{LEXU§ 6/2008}
INFORMACJE
Przychodzi student
do lekarza...
-Marta Klonek-
I
prosi go usprawiedliwienie nieobecności na
ćwiczeniach albo zajęciach, przedstawiając
do
poświadczenia zwolnienie od swojego
lekarza rodzinnego. Nie wątpiąc w prawdomówność
studenta i szczery zapał, z jakim uczęszcza na
zajęcia, jak twierdzi jeden z lekarzy uniwersyteckich,
dr Zbigniew Klimowicz, większość chorób, które
dotykają żaków jest, delikatnie mówiąc, wymyślona.
Bo jeśli nie bujną wyobraźnią i pewnością siebie, to
czym wytłumaczyć studenta płci męskiej
próbującego wykręcić się od nieobecności na
egzaminie za pomocą zwolnienia od ginekologa
poświadczającego zapalenie jajników?
Wracając do rzeczywistości nie tylko
naciągacze mogą korzystać z akademickiej służby
zdrowia. Każdy chory student, po uprzedniej
telefonicznej lub osobistej rejestracji, może
skorzystać z porady lekarza rodzinnego. Procedury
wyglądają następująco: studenci spoza terenu
województwa mazowieckiego muszą odebrać w
przychodni deklarację, którą wypełnioną (należy
podać swoje dane, dane lekarza rodzinnego oraz
lekarza, którego wybiera się w Warszawie) należy
złożyć w rejestracji. Po miesiącu, w trakcie którego
Narodowy Fundusz Zdrowia otrzymuje deklarację,
można zacząć korzystać z przychodni
uniwersyteckiej, jednocześnie nadal będąc
zapisanym do swojej domowej. Przed złożeniem
deklaracji w Warszawie, warto poinformować swoją
przychodnię, że NFZ w naszej sprawie będzie się z
nią kontaktował, aby pomyłkowo nie zostać
skreślonym z listy pacjentów w domu. Tymczasem
studenci z województwa mazowieckiego muszą
zrezygnować ze swojego lekarza rodzinnego na
stałe. Niewielu chce to zrobić, decydują się głównie
ci przewlekle chorzy. Pamiętajcie jednak, że
Przychodnia, która mieści się na Krakowskim
Przedmieściu 24 jest przede wszystkim „normalną”
przychodnią rejonową, więc nikt nie będzie traktował
studentów ulgowo, zwłaszcza w gorącym okresie
zimowym.
„
Jak wspomina dr Klimowicz,
kiedyś jeden z profesorów
zadzwonił do niego z pytaniem,
czy obecnie na Uniwersytecie
Warszawskim panuje
epidemia, ponieważ, czystym
przypadkiem w okresie sesji,
studenci zaczęli padać jak
muchy i niezdolni byli stawić
się na egzamin, co za każdym
razem było podparte
odpowiednim zwolnieniem
lekarskim.
34
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
Jak wspomina dr Klimowicz, kiedyś jeden
z profesorów zadzwonił do niego z pytaniem, czy
obecnie na Uniwersytecie Warszawskim panuje
epidemia, ponieważ, czystym przypadkiem w okresie
sesji, studenci zaczęli padać jak muchy i niezdolni
byli stawić się na egzamin, co za każdym razem było
podparte odpowiednim zwolnieniem lekarskim. Z
wypowiedzi pana doktora łatwo wywnioskować
prawdziwy cel większości naszych wizyt w
przychodni na Krakowskim Przedmieściu, zwłaszcza
wiedząc, że ich częstotliwość wzrasta bliżej sesji.
Nawet teraz panu doktorowi ciężko było znaleźć
chwilę na rozmowę ze mną, co skwitował krótko
sesja poprawkowa w pełni. Jednak, ku zadowoleniu
lekarzy uniwersyteckich, coraz więcej wydziałów
przestaje uznawać zwolnienia lekarskie jako ważne
usprawiedliwienie przyznania dodatkowego terminu
egzaminu czy też usprawiedliwienia nieobecności na
ćwiczeniach.
„
Student zdrowy praktycznie
nigdy nie wie nawet gdzie jest
przychodnia. Tylko mały
ułamek wie o tym, a także ci,
którzy nie chcą się uczyć i
kombinują, jak wymigać się od
egzaminów. Wszystko to
oczywiście jest mówione na
szkoleniach BHP, ale tego i tak
nikt nie słucha.
Ta trafna
wypowiedź pana doktora jest
najlepszym podsumowaniem
kondycji zdrowotnej
studentów….
Jak wygląda kwestia zwolnień lekarskich na WPiA?
W teorii, lekarz rodzinny w trakcie choroby wystawia
zwolnienie, które następnie powinno zostać
poświadczone przez lekarza uniwersyteckiego. Jest
to uznawane, jeśli chodzi o nieobecność na
egzaminach, natomiast nie wszyscy ćwiczeniowy
uznają to za podstawę usprawiedliwienia
nieobecności na ćwiczeniach. Jeśli student ma
zaplanowana dłuższą nieobecność z powodu
poważnego zabiegu w szpitalu, którego nie można
przełożyć, to lepiej zająć się tą kwestią wcześniej i
omówić ją z prodziekan ds. studenckich, dr Elżbietą
Mikos-Skuzą.
Nie wszyscy studenci to nałogowi naciągacze
zdarzają się też wśród nich poważne przewlekłe
c h o r o b y, j a k c u k r z y c a c z y t e ż a l e r g i e
uniemożliwiające normalne funkcjonowanie. Dr
Klimowicz przyznaje również, że zdarzają się
studenci gorzej radzący sobie z wszechobecnym
stresem, oni jednak najczęściej potrzebują
specjalistycznej pomocy. Lekarze uniwersyteccy
obserwują także pacjentów z punktu widzenia
medycyny pracy np. szukają początków schizofrenii
u przyszłych sędziów.
Zgodnie z zasadami studiowania, każdy
student ma prawo do urlopu zdrowotnego. Mówi o tym
§ 8 pkt. 2 obowiązujących zasad studiowania,
uchwalonych w roku akademickim 2006/07 przez
Radę Wydziału, który przyznaje studentom prawo do
urlopu zdrowotnego. Decyzję w tej sprawie podejmuje
Dziekan na podstawie opinii lekarskich.
- Student zdrowy praktycznie nigdy nie wie
nawet gdzie jest przychodnia. Tylko mały ułamek wie o
tym, a także ci, którzy nie chcą się uczyć i kombinują,
jak wymigać się od egzaminów. Wszystko to
oczywiście jest mówione na szkoleniach BHP, ale tego
i tak nikt nie słucha. Ta trafna wypowiedź pana doktora
jest najlepszym podsumowaniem kondycji zdrowotnej
studentów…. Mimo wszystko najlepiej jednak do
przychodni nigdy nie trafić 
GARŚĆ INFORMACJI PRAKTYCZNYCH:
Przychodnia ul. Krakowskie Przedmieście 24
(dziedziniec na prawo od Bramy Głównej UW)
Rejestracja telefoniczna: 022-55-20-365
Godziny otwarcia:
?
Poniedziałek: 7.30 15.00
?
Wtorek: 7.30 -18.00
?
Środa: 7.30 18.00
?
Czwartek: 7.30 18.00
?
Piątek: 7.30 18.00
KOŁA NAUKOWE
{LEXU§ 6/2008}
„
NAUKOWY RUCH
-Damian Szczerbaty-
tóż z nas ambitnych przedstawicieli
intelektualnej elity narodu nie myślał,
aby choć na chwilę zaangażować się w
ruch naukowy? Choćby po to, by w
przyszłej pracy jeszcze lepiej realizować swoje
zadania, aby znaleźć partnerów do porywających
intelektualnie dyskusji o sprawach, które nas
interesują czy aby podnieść poziom swojej wiedzy
przed egzaminami. Zważywszy na realny poziom
elitaryzmu studentów zapewne wcale nie tak wielu.
Mimo to „ruch naukowy” na Wydziale kwitnie. Cóż
takiego jest w działalności w kołach naukowych, że
garną się do niej studenci nie do końca wiedzący co
w takiej organizacji można robić? Bo że tak jest,
przekonywać chyba nie trzeba. Wystarczy
zapoznać się z dokonaniami większości kół i
wszystko staje się jasne. Śmiem twierdzić, że wcale
nie rozwój intelektualny i promowanie interesującej
dziedziny wiedzy są najważniejszymi motywami,
które popychają żaków do działalności w kołach.
K
Przyjrzyjmy się najpopularniejszym
zadaniom statutowym kół naukowych. Zadania te
umieszczane są w regulaminie/statucie koła, który z
reguły jest kopiowany w całości, łącznie z tymi
nieszczęsnymi zadaniami, ze statutów istniejących
już kół. Zmienia się zazwyczaj tylko dziedzina
działalności. Tak więc: propagowanie wiedzy z
zakresu prawa karnego, prawa rzymskiego, myśli
politycznej i prawnej, rozwijanie refleksji
filozoficznej nad prawem itd. Generalnie wszystkie
koła mają przede wszystkim „rozwijać”.
Jak zatem realizują swoje zadania?
„Organizowanie seminariów, konferencji
naukowych i kursów”, „prowadzenie różnorodnych
prac badawczych”, „wydawanie czasopisma oraz
prowadzenie ewentualnie innej działalności
wydawniczej”, „analizę obowiązujących aktów
prawnych i wypracowywanie wniosków”. Brzmi
ambitnie. W praktyce jednak koło można uznać za
przyzwoicie funkcjonujące jeśli tylko zorganizuje
kilka spotkań (bo o prawdziwych konferencjach
można pomarzyć) w ciągu roku, a jego członkowie
napiszą dwa artykuły quasi-naukowe. Zdarzają się
bowiem takie perełki jak to liczące 69 członków,
które ostatnie wydarzenie zorganizowało w 2006
roku (info ze strony jednego z kół).
Jeszcze gorzej niż z organizacją
spotkań (nawet na małą skalę, lub na niskim
poziomie) radzą sobie koła z publikacjami, te
bowiem wymagają realnej wiedzy i zaangażowania.
A jak już wspomniałem z poziomem merytorycznym
„młodych naukowców” bywa różnie. Właściwie
nawet nie różnie, bo naprawdę wartościowe koła
można policzyć na palcach jednej ręki
emerytowanego drwala. Nie będzie zatem
nadużyciem stwierdzenie, że praktyczna rola
większości organizacji tego rodzaju dla życia
naukowego i studenckiego jest niebezpiecznie
bliska zeru.
Niektóre koła nieco lepiej radzą sobie z
realizacją celu, który w statucie zazwyczaj
umieszczany jest jako ostatni, mianowicie „szerzenie
atmosfery koleżeńskiej wśród członków Koła”. Ale jak
wygląda realizacja tego celu, tłumaczyć chyba nie
muszę.
Coś jednak powoduje, że mamy na
Wydziale ponad 20 kół, które liczą oficjalnie, średnio
25 członków. Co kierują tą pięćsetką wybitnych
naukowców? Najczęściej dwie prozaiczne kwestie:
wpis do CV i cieplejsze relacje z kadrą naukową.
Przecież wpis z gatunku „członek koła …”, albo jeszcze
lepiej „członek zarządu…” wygląda całkiem
zachęcająco. A żeby go zdobyć, wystarczy tylko
podziałać kilka miesięcy i być wiernym, zazwyczaj
autorytarnemu, prezesowi koła.
Nie chcę w tym miejscu być
niesprawiedliwy wobec tych nielicznych kół, które
rzeczywiście prowadzą działalność naukową na
przyzwoitym poziomie, które organizują prawdziwe
konferencje i wydają ciekawe publikacje. Kół, w
których pracują inteligentni i pracowici ludzie z
pomysłami. Kiedy piszę te słowa, rok akademicki
jeszcze przed nami, a co za tym idzie trudno
skontaktować się z większością studentów. Sądzę, że
każdy powinien mieć prawo do obrony swojego koła,
dlatego chwilowo powstrzymałem się od wymieniania
konkretnych nazw. Nie uciekam jednak w ten sposób
od odpowiedzialności za to, co piszę; wręcz
przeciwnie, wierzę, że rzetelna i merytoryczna krytyka
działalności kół naukowych może wpłynąć na nie
jedynie stymulująco. Dlatego też sądzę, że wartym
rozważenia wydaje się pomysł stworzenia rankingu kół
na Wydziale. Cóż mobilizuje do działania lepiej niż
konkurencja? W oparciu o taki ranking można by też
bardziej racjonalnie dzielić środki z wydziałowego
budżetu przeznaczone na działalność studencką.
„
Coś jednak powoduje, że mamy
na Wydziale ponad 20 kół,
które liczą oficjalnie, średnio
25 członków. Co kierują tą
pięćsetką wybitnych
naukowców? Najczęściej dwie
prozaiczne kwestie: wpis do
CV i cieplejsze relacje z kadrą
naukową. Przecież wpis z
gatunku „członek koła …”,
albo jeszcze lepiej „członek
zarządu…” wygląda całkiem
zachęcająco. A żeby go zdobyć,
wystarczy tylko podziałać kilka
miesięcy i być wiernym,
zazwyczaj autorytarnemu,
prezesowi koła.
Jeszcze gorzej niż z organizacją
spotkań (nawet na małą skalę,
lub na niskim poziomie) radzą
sobie koła z publikacjami, te
bowiem wymagają realnej
wiedzy i zaangażowania. A jak
już wspomniałem z poziomem
merytorycznym „młodych
naukowców” bywa różnie.
Właściwie nawet nie różnie, bo
naprawdę wartościowe koła
można policzyć na palcach
jednej ręki
emerytowanego
drwala. Nie będzie zatem
nadużyciem stwierdzenie, że
praktyczna rola
większości
organizacji tego rodzaju dla
życia naukowego i
studenckiego jest
niebezpiecznie bliska zeru.
Aby nie sprawiać wrażenia, że jedynie
narzekam i nie potrafię zobaczyć potencjału, jaki leży w
organizacjach tego rodzaju, chciałbym przedstawić
jeszcze jedną ciekawą koncepcję na rozwój kół. Otóż
kiedy organizacja studencka staje się faktycznie
pożyteczna, warto, aby miała ona szansę pozyskać
środki na swoją działalność. Niestety, pozycja licznych
kół w stosunku do potencjalnych sponsorów jest dość
słaba ze względu na duże rozdrobnienie. W tym
kontekście bardzo racjonalna wydała mi się koncepcja
Koła Naukowego Prawników. Inicjatywy opartej na
doświadczeniach naszych przedwojennych studentów
oraz studentów WPiA UJ. Obecnie funkcjonuje tam
Towarzystwo Biblioteki Słuchaczów Prawa . Jedno
koło naukowe podzielone na sekcje tematyczne, które
posiadają całkowitą swobodę w prowadzeniu
działalności naukowej, oraz w podejmowaniu decyzji
personalnych. Ale kiedy TBSP występuje do sponsora
z ofertą współpracy jest poważną organizacją z ponad
stuletnią tradycją, zrzeszającą kilkuset studentów.
Taka pozycja pozwala na realizację naprawdę dużych i
kosztownych projektów. Badając odmęty Internetu w
poszukiwaniu informacji do tekstu, który czytacie,
znalazłem stronę Koła Naukowego Prawników.
Widnieje na niej apel (z 2004 r.) wzywający do
zjednoczenia wszystkich kół pod egidą KNP. Dodajmy
apel podpisany przez władze Wydziału. Niestety, jak
widać, nie spotkał się on z wystarczającym
oddźwiękiem, może warto jednak ponownie
przemyśleć tę koncepcję. Szczerze mówiąc, w
przyszłości chciałbym móc wyrażać się o kołach
naukowych na WPiA UW nieco cieplej.
Aby rozwiać wątpliwości co do motywów,
jakie kierowały mną podczas pisania tego tekstu
informują, że nie jestem, ani nie byłem członkiem
żadnego KN. Na razie.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
35
{LEXU§ 6/2008}
INFORMACJE
Po lekturze “Eseju o duszy polskiej”
Ryszarda Legutki słów kilka
-Michał Jarczewskiyjemy w czasach, jak to ktoś ładnie określił,
„postmodernistycznej pustyni
aksjologicznej”. W dobie niesłychanie
szybkiego przepływu informacji,
niepodważalnej dominacji kultury masowej, epoce
globalizacji. W tym kontekście zadawanie pytań o naszą
tożsamość, a już nie daj Boże, tożsamość narodową
spotyka się z uśmiechem politowania, a w najlepszym
razie grymasem niezrozumienia. Tym bardziej warto
zadawać sobie pytania o to kim jesteśmy, skąd
pochodzimy, jakie są nasze tradycje, względem jakich
wartości się określamy i dokąd zmierzamy. Krakowski
Ośrodek Myśli Politycznej, zależnie od wyznawanych
poglądów można lubić bądź nie, ale nie sposób odmówić
jego autorom podejmowania prób debaty. Zaczynem
tejże mogłaby być najnowsza książka Ryszarda Legutki
„Esej o duszy polskiej”, która, o dziwo, przeszła bez
większego echa, choć stawia śmiałe i bez wątpienia
warte uwagi tezy.
Kreślę te słowa w kilka dni po obchodach
trzeciomajowych i ciężko mi oprzeć się wrażeniu, że
zarówno Dzień Flagi Państwowej, jak i Święto
Konstytucji 3 Maja nie wywołują w nas żadnych emocji,
żadnych refleksji, oczywiście poza tymi, które wiążą się
z wyborem miejsca majówkowego wypoczynku. Co
więcej, „w modzie” jest chodzenie na marsze
solidarności z Tybetem, symboliczne pomarańczowe
wstążki, w czym trudno doszukiwać się czegoś złego,
natomiast wstążki biało-czerwone lub też wydarzenia
związane z ludobójstwami na Wołyniu (celowo pomijam
Katyń, który w miarę dobrze funkcjonuje w zbiorowej
świadomości) spotkałyby się raczej z mniejszym
odzewem. Analogiczną sytuację obserwowałem choćby
10 maja, w dniu Parady Schumana. Dziesięć tysięcy
ludzi, obszerne relacje telewizyjne, zbiorowa medialna
radość i setki powiewających flag Wspólnoty
Europejskiej. Ciekawi mnie, czy na podobny rozmach
stać nas w Święto Niepodległości, a raczej dlaczego na
taki rozmach nas nie stać. Dlaczego poza
obowiązkowymi obchodami państwowymi brakuje
naturalnego entuzjazmu, pierwiastka dumy i poczucia
wspólnoty? Czyżbyśmy stali się wyłącznie
Europejczykami, a nieodłączną cechą liberalnej
demokracji, w której żyjemy, było poświęcenie się
wyłącznie konsumpcji i rozrywkom serwowanym przez
kulturę masową? A może nie ma się czemu dziwić, bo
tak naprawdę nie jesteśmy zakorzenieni w żadnej
tradycji, a pewien typ wrażliwości zginął wraz z
powstańcami warszawskimi?
Główna teza książki Legutki mówi o „Polsce zerwanej
ciągłości” i w tym upatruje przyczyn stanu faktycznego.
Cezurą, od której można datować powstanie
dzisiejszego polskiego społeczeństwa polskiego jest rok
1945, a więc koniec II Wojny Światowej. Przyjmując to
założenie widzimy, że tradycja tego społeczeństwa jest
tradycją PRL-u i kilkunastu lat Wolnej Polski po roku
1989. Sposób myślenia, zachowania, przyjęte obyczaje
i wyznawane wartości warunkuje więc także PRL.
Wydarzenia II Wojny Światowej determinowały
olbrzymią operację przeprowadzoną na narodzie
polskim. Z jednej strony wymordowano kilka milionów
polskich obywateli, a więc doszło do zmian o
charakterze biologicznym. Miały one zasadnicze
znaczenie dla struktury społecznej, bowiem zginęła w
przeważającej części elita narodu - warstwa
Inteligencka, ziemiaństwo, mieszczaństwo. Co więcej,
Ż
36
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
Narzucone siłą przez sowieckiego okupanta
powojenne władze dokończyły dzieła zniszczenia,
zmuszając tych, którzy przeżyli, do pozostania na
emigracji, a w kraju wprowadzając rządy terroru,
więżąc i mordując znaczną część pozostałej przy życiu
elity. Z drugiej strony Legutko zwraca uwagę na zmiany
terytorialne, w tym przede wszystkim utratę Kresów, a
także miast będących wcześniej elementem zbiorowej
tożsamości Wilna i Lwowa. To wszystko składa się na
utratę polskiej ojczyzny symbolicznej, która wskutek
uzgodnień jałtańskich znalazła się poza granicami
państwa. Na dodatek w granice powojennego państwa
włączono ziemie od wieków niemieckie. Jeśli dobrze
się zastanowić, to faktycznie dziś zarówno Wilno,
Lwów, jak i Kresy ogólnie, nie poruszają zbiorowej
wyobraźni, funkcjonują jako element świadomości
wśród grupki pasjonatów i wedle wszelkiego
prawdopodobieństwa szerszy emocjonalny związek z
nimi zginie wraz z ostatnim żyjącym kresowiakiem.
Kolejnym elementem „Polski zerwanej ciągłości”, jaki
zauważa autor „Eseju...”, jest panująca wszechobecna
brzydota, która także wpływa na nasz charakter.
Widocznym aż zanadto dziedzictwem komunizmu są
oszpecone setki miast i miasteczek, gdzie w
kilkanaście lat po zmianie ustroju, pomimo
dynamicznych zmian, wciąż dominują szare
blokowiska. Legutko zwraca uwagę, że w
przeciwieństwie do dworków czy kamienic, bloki są
ahistoryczne nie niosą ze sobą żadnej opowieści, ich
mieszkańcy z definicji muszą pozostawać anonimowi,
wtapiać się w masę rodem z marksistowskiej utopii. W
połączeniu z całkowitą przemianą miast ważnych dla
polskiej tożsamości jak Warszawa, która całkowicie
utraciła swój przedwojenny charakter, stając się
miastem bez szczególnych właściwości, wspomniany
Lwów, który został zapomniany, a nawet Kraków, na
którym pomimo zachowania szczątkowego poczucia
tożsamości odciśnięto piętno Nowej Huty prowadzi to
do całkowitej zmiany, czy wręcz zatracenia poczucia
estetyki i bycia współczesnym fragmentem pięknej,
historycznej ciągłości. Ogólnie dużą rolę przypisuje
Legutko symbolice, nie tylko materialnej. Może to
wydać się śmieszne, ale porównując choćby zdjęcia
przedwojennych oficerów, polityków ze zdjęciami
powojennymi, trudno się oprzeć wrażeniu, że wśród
tych „nowych” gdzieś zaginęły szlachetne rysy twarzy, a
zastąpiła je mimika zwyrodniałego mordercy. Aż
zanadto widoczna jest dychotomia pomiędzy
wizerunkiem żołnierzy września, powstańców
warszawskich, czy partyzantów NZS, a tłumami
maszerującymi w pochodach pierwszomajowych. Ta
zupełnie inna symbolika wpływała na kształtowanie
socjalistycznej tożsamości.
Ważne są tezy dotyczące zmian dokonanych w
społeczeństwie. Komunizm dążył do stworzenia
nowego człowieka, na miarę komunistycznych ideałów
i potrzeb. Ten hipermodernizacyjny postulat wymagał
operacji na żywej tkance społecznej. Legutko poniekąd
obala pogląd o istnieniu „homo sovieticus”, uważając
to pojęcie w dużej mierze za puste. Co miałoby bowiem
oznaczać? Wbrew obawom po 1989 roku udało nam
się zbudować w miarę sprawne instytucje polityczne, a
w warunkach gospodarki wolnorynkowej Polacy
poradzili sobie nadzwyczaj dobrze. Z drugiej strony
należy pamiętać, że chociaż aparatowi
komunistycznemu nie udało się zbudować zupełnie
nowego człowieka, odpowiadającego komunistycznej
utopii, to jednak operacja była dokonywana przez
kilkadziesiąt lat.
Musiała więc doprowadzić do nieodwracalnych zmian w
świadomości, zachowaniach, wyznawanych
wartościach. Polacy nie stali się tacy, jakimi chciał ich
widzieć Wielki Brat, ale zmienili się na tyle, że powrót do
stanu przeszłego jest praktycznie niemożliwy.
Niemiłosiernie chłostana jest powojenna inteligencja,
czy może raczej ci, którzy zarówno w PRL-u, jak i dziś do
tego miana aspirują. Czasy powojenne przyniosły nową
rzeczywistość. Gros dotychczasowych elit zostało
fizycznie wyniszczonych. Ich miejsce zajmowali
posłuszni apologeci nowego ustroju oraz nieliczni
przedstawiciele inteligencji przedwojennej, którzy
godzili się na koncesjonowane swobody ustroju
komunistycznego. Należy wszakże rozróżnić tych,
którzy z komunistyczną władzą współpracowali w latach
stalinowskiego terroru od tych, którzy w życie
intelektualne aktywniej włączyli się po, jakby nie było,
widocznych i istotnych zmianach „na lepsze”, jakie miały
miejsce po Październiku 56'. Legutko przekonująco
diagnozuje stan ducha powojennych ”elit”. Komunizm
zdawał się kroczyć od zwycięstwa do zwycięstwa, silnie
akcentowano ustrój jako słynną „konieczność dziejową”,
nieuchronność, wobec której nie warto było się
przeciwstawiać. Duża część inteligencji ulegała tym
złudzeniom i „dziejowym” argumentom. Popularne były
stwierdzenia, że pomimo wszystko Polska Ludowa
stanowi zmianę na lepsze w porównaniu z II RP, że
stanowi oderwanie od polskiej megalomanii, mitomanii,
narodowego cierpiętnictwa i widma nacjonalizmu. PRL
miała odcinać się od tego szkodliwego balastu,
przynosić pewne plusy, a Polacy mieli wreszcie skupić
się na budowaniu przyjaznych relacji z sąsiadami,
zagadnieniach społecznych, wolni od historycznego
dziedzictwa. Doprawdy, trudno nie dostrzegać
absurdalności tych argumentów i rażącego braku
proporcji. Jak bowiem można przyrównywać
przedwojenną, wolną i suwerenną II Rzeczpospolitą z
wszystkimi swoimi wadami do PRL, będącej w
całkowitej zależności od Związku Sowieckiego, z
narzuconymi siłą władzami, których nie popierała
przytłaczająca większość obywateli? Na takich
argumentach opierali się komunistyczni ideolodzy,
którzy w wielu przypadkach do dziś nie rozliczyli się ze
swojego marksistowskiego zaangażowania, co nie
przeszkadza im
pozostawać w aureoli
niekwestionowanych autorytetów.
W PRL ci, którzy w mniejszym lub większym stopniu
krytykowali ustrój, czynili to w dużej części co warte
podkreślenia z pozycji marksistowskich. Obrazuje to w
dość prosty sposób hasło „socjalizm tak wypaczenia
nie”. Ze strony inteligencji charakteryzowało się to
postulatami liberalizacji ustroju, a więc wprowadzenia
pewnych udogodnień, przy zachowaniu niezmienników,
jak wiodąca rola partii, gospodarka centralnie
sterowana, „przyjaźń” z ZSRR itd. W dyskusji
odwoływano się często do pomysłów rodem z rewolucji
październikowej np. powrotu rad robotniczych, które to
rozwiązanie lansowali swego czasu Michnik i
Modzelewski, w ten nurt wpisują się znane słowa
Kuronia „nie palcie komitetów, tylko zakładajcie swoje”.
Chodziło więc bardziej o inną wizję socjalizmu,
niewyobrażalną dla będącej u władzy „dyktatury
ciemniaków”, ale przy akceptacji obowiązującego
paradygmatu myślenia. Rzecz jasna trudno wymagać
od peerelowskiej opozycji bezwarunkowej walki z
ustrojem, ale trzeba pamiętać o heglowskim ukąszeniu,
jakiego doznała znaczna jej część. Patrząc natomiast na
szeroki ruch społeczny, jakim była „Solidarność” i nie
kwestionując jej dorobku dostrzeżemy, że choćby wśród
INFORMACJE
21 postulatów sierpniowych większość miała podłoże
ekonomiczne. Sam robotniczy ruch związkowy
posługiwał się metodami zgodnymi z teorią marksizmu,
podnosząc hasła walki z wyzyskiem, domagając się
lepszych warunków życia. A jednak w czasie wszelkich
większych ruchów społecznych, szczególnie w Czerwcu
56', czy Sierpniu 80', symbolika narodowo-patriotyczna
zawsze powracała, co można tłumaczyć polską
specyfiką, ale także odżywającym w momentach
szczególnej wagi poczuciem historycznej tożsamości.
Paradoksem jest, że ustrój, w którym rzekomo rządził
proletariat, obalił masowy ruch tegoż proletariatu.
Ostatecznie udało się Polakom odzyskać niepodległość.
Pytanie, jakim Polakom udało się ją odzyskać, i jacy są w
kilkanaście lat po, pozostaje aktualne. Lata 90. przyniosły
dominację dyskursu, zgodnie z którym należało
ostatecznie odrzucić „demony przeszłości”,
zabezpieczyć się przed niebezpieczeństwem powstania
„państwa wyznaniowego”, „powrotu demonów
nacjonalizmu” itp. Odzyskaliśmy suwerenność w
czasach globalnej popkultury, do czego nie można mieć
bezpośrednich pretensji wszak pewnych globalnych
zjawisk nie możemy kontrolować, ani odrzucać. Gorzej,
jeśli mając świadomość postpeerelowską,
bezrefleksyjnie wpadamy w pułapki współczesnego
świata, nie przejawiając ochoty i nie bardzo wiedząc, jak
się zabrać do konstruowania własnej tożsamości. Do
tego wszystkiego dorzucić należy widoczny wciąż
kompleks niższości wobec zachodniej kultury. Na
szczęście widać symptomy poprawy choćby przez
obecność pewnych, wykluczonych wcześniej, środowisk
w debacie publicznej. „Esej o duszy polskiej” to pozycja
ciekawa i inspirująca. Można zarzucać książce daleko
idący sceptycyzm, widoczną nutkę żalu i sentymentalizm,
ale tego sam Legutko nie ukrywał w wywiadach,
stwierdzając, że w naturze filozofa leży nastawienie
krytyczne. „Esej...” przedstawia diagnozę, czasami
zresztą zbytnio podciągając rzeczywistość pod przyjęte
założenia, upraszczając, zarzuciłbym też książce brak
choćby częściowego przedstawienia recept. To jednak
skłania do refleksji i próby ich opracowywania we
własnym zakresie. Powyższy tekst przedstawia tezy
zawarte w „Eseju...” w pigułce, nie ma tu zbyt wiele mojej
inwencji twórczej. Polecam każdemu samą książkę, która
z pewnością pomoże w leczeniu schorowanej polskiej
duszy.
Harcerze!? Nie wierzę!
"Przepraszam, czy mogę Pani pomóc przejść przez
jezdnię? Oto archetypowa wypowiedź archetypowego
harcerza. A tak w ogóle, to harcerze mieszkają w lesie i
jedzą szyszki.
Skąd takie opinie? Ciężko powiedzieć.
Weźmy chociażby pod uwagę taki Wodno-Górski krąg
akademicki "Carpe
Noctum" zrzeszający studentów wszystkich
warszawskich uczelni.
Tylko do końca tego roku kalendarzowego odwiedzimy
między innymi Lublin, Kraków i Toruń, zorganizujemy w
Warszawie ogólnopolski zlot harcerstwa akademickiego i
wyjdziemy nieraz na miasto, w międzyczasie spotykając
się co tydzień, pracując i studiując.
Niemożliwe?
Oczywiście, że niemożliwe! Tak naprawdę do tego czasu
zrobimy o wiele
więcej doskonale się przy tym bawiąc.
Jeżeli chcesz się przekonać jak działamy, to nic
prostszego. Wszystkich harcerzy przybyłych na studia do
stolicy oraz każdego szukającego dobrej zabawy
zapraszamy na nasze spotkania co czwartek o 20.00 w
hufcu ZHP Warszawa Centrum (ul. Hoża 57)."
RZECZ O KODEKSACH
HONOROWYCH
-Michał Jarczewskiyobraź sobie, drogi Czytelniku, że istnieje
dziedzina życia, o której kodyfikacjach
prawnych nie dowiesz się zbyt wiele w
czasie studiów. Zgodnie z powszechną opinią uznać
należy kodeksy honorowe, bo o nich mowa, za przeżytek,
relikt minionych wieków... I tym sposobem już na wstępie
pojawia się pytanie: czy aby na pewno stanowią one
średniowieczny zabytek? Jeśli spojrzymy na bodaj
ostatni szerzej znany polski kodeks honorowy, którym jest
Akademicki Kodeks Honorowy, to okaże się iż powstał on
wcale nie tak dawno - 75 lat temu.
Przeciętnemu człowiekowi kodeksy
honorowe kojarzyć się będą zapewne z kodeksem
rycerskim. Jest to skojarzenie mylne. Przede wszystkim
dlatego, że kodeksy rycerskie rozumiane jako szeroki
zbiór zasad etycznych i moralnych to domena
średniowiecza. Ciężko doszukiwać się szerszych
sukcesów w ich kodyfikacji, pozostawały one praktycznie
prawem niepisanym, zależnym choćby od obszaru
geograficznego czy kultury, w której powstawały.
Natomiast kodeksy rycerskie nie są w dzisiejszym
rozumieniu kodeksami honorowymi, stanowią bowiem
bardzo ogólny zbiór reguł postępowania, podczas gdy
kodeksy honorowe są to kodeksy pojedynkowe,
postępowania honorowego.
Prawo honorowe wywodzi się w pewnym
stopniu z rycerskiego prawa zwyczajowego. Instytucja
pojedynku znana była od wieków, a z czasem zaczęły się
one upowszechniać wśród grup szerszych niż
średniowieczna warstwa rycerska. Początkowo
postępowanie honorowe ze względu na swoją specyfikę
opierało się na pewnych niepisanych regułach, utartych
zwyczajach przekazywanych w drodze tradycji. Spisanie
praw dotyczących tego postępowania obserwujemy od
XVIII wieku. Za pierwszy znany zwód prawa honorowego
uznajemy dzieło hrabiego Chatauvillard, powstałe we
Francji w 1836 roku. Kodeks ten zdobył sporą
popularność wśród arystokracji nie tylko francuskiej. Z
czasem powstawały inne, w tym kilka kodeksów
niemieckich (najbardziej znany kodeks majora Ristova,
czy kodeks Bolgara), a także włoskich (kodeks Gelli).
Trzeba pamiętać, iż były to kodeksy prywatne,
nieprecyzyjne w swych sformułowaniach, zawierające
przepisy zarówno prawa materialnego, jak i formalnego.
Wybór kodeksu należał do stron konfliktu, na tym polu
także panowała duża dowolność.
Na terenach dawnej Rzeczypospolitej nie
funkcjonowały pisane kodeksy honorowe. Te znane nam
pochodzą z okresu międzywojennego: najwcześniejszy
Kodeks Pomiana, Kodeks Boziewicza, Kodeks
Zamoyskiego oraz Akademicki Kodeks Honorowy.
Spośród nich ogromną popularność zdobył sobie Kodeks
Boziewicza. Jego pierwsza wersja pochodzi z 1919 roku,
powstało kilka wydań tego kodeksu. Nawet dzisiaj, w XXI
wieku, nietrudno dotrzeć do tekstu Polskiego Kodeksu
Honorowego autorstwa Boziewicza. Warto więc przyjrzeć
się mu bliżej.
Władysław Boziewicz pochodził z rodziny
szlacheckiej, ukończył prawo na Uniwersytecie
Jagiellońskim, aby następnie wstąpić do polskiej armii,
gdzie doszedł do stopnia kapitana. Autor Polskiego
Kodeksu Honorowego prawdopodobnie osobiście miał
styczność z pojedynkiem, o czym świadczy zachowany
protokół sądu honorowego. Boziewicz w swoim kodeksie
dostosowuje postępowanie honorowe do realiów XX
wieku. Wskazuje na to choćby krąg osób obdarzonych
zdolnością honorową, tj. zdolnością do dawania i żądania
satysfakcji honorowej. Autor zalicza do nich obywateli,
„którzy z powodu wykształcenia, inteligencji osobistej,
stanowiska społecznego lub urodzenia wznoszą się
W
{LEXU§ 6/2008}
ponad zwyczajny poziom uczciwego człowieka”.
Zdolność honorową posiadają więc nie tylko obywatele
pochodzenia szlacheckiego, ale wszyscy absolwenci
szkół średnich (trzeba pamiętać, iż przedwojenne
wykształcenie średnie miało wysoką wartość i można
przyrównać je do dzisiejszego wykształcenia
wyższego), osoby zajmujące odpowiednio wysokie
stanowisko społeczne, a także mające szczególne
dokonania w jakiejś dziedzinie. Z drugiej strony Kodeks
określa osoby wykluczone ze społeczności ludzi
honorowych, wśród nich prócz zdrajców i dezerterów
znajdziemy także notorycznych alkoholików, redaktorów
pism paszkwilowych czy homoseksualistów. Kodeks
uznaje m.in. obrazę gentlemana drukiem, dość
szczegółowo regulując tę kwestię np. w przypadku
braku zdolności honorowej autora artykułu w gazecie
odpowiedzialność ponosi zdolny honorowo redaktor
naczelny pisma.
Nie ma sensu przytaczać
szczegółowo kolejnych rozdziałów kodeksu
dotyczących postępowania honorowego, wyboru
sekundantów, rodzaju pojedynku itp. Warto natomiast
znać ogólne założenia kodeksu. Prócz wspomnianego
powyżej przyznania nowym grupom zdolności
honorowej, Boziewicz pragnął przywrócić powagę
pojedynku. Krytykował czerpane głównie z Niemiec
zwyczaje „akademickiego pojedynkowania” odbywające
się zazwyczaj do pierwszej krwi, będące bardziej formą
ekstrawaganckiej rozrywki niż honorowym
rozstrzyganiem konfliktów. Polski Kodeks Honorowy
kładzie akcent na polubowne rozstrzyganie sporów,
potępia pojedynkowanie „dla rozrywki”. Z drugiej jednak
strony ma dość humanitarny charakter zakazuje
bowiem pojedynków do śmierci jednego
z
uczestników, nakazuje dezynfekcję broni pojedynkowej,
a także asystę przy pojedynku dwóch biegłych lekarzy
chirurgów zdolnych do szybkiej interwencji.
Pomimo swej popularności Polski Kodeks
Honorowy był bardzo mocno krytykowany. Zarzucano
mu choćby kopiowanie całych fragmentów z
niemieckiego Kodeksu Ristova. Tadeusz Boy-Żeleński
pisał krytycznie, iż Kodeks jest „mieszaniną
szlachetczyzny
galicyjskim, a przestarzałym
kultem matury jako linii demarkacyjnej między ludźmi”,
czy nieprecyzyjność sformułowań, np. niejasność, co w
zasadzie uznać należy za obrazę. Pomimo tego Kodeks
Boziewicza jako jedyny funkcjonuje w naszej
świadomości.
Odpowiedzią na Polski Kodeks Honorowy był
choćby Kodeks Zamoyskiego, natomiast ostatnim
polskim Kodeksem Pojedynkowym jest Akademicki
Kodeks Honorowy
z 1933 roku, autorstwa
Juliusza Sas-Wisłockiego. Pewne jego pierwotne
postanowienia uznać należy dziś za haniebne. W
przedmowie autora do kodeksu możemy przeczytać o
wyższości „cywilizacji aryjskiej” nad „cywilizacją
semicką” i „cywilizacją mongolską”. Kodeks Wisłockiego
pozbawiał zdolności honorowej osoby pochodzenia
żydowskiego, dla których „miarą wartości jest
umiejętność dokonania korzystnej transakcji
handlowej”. Te zgodne
z duchem lat 30.
faszystowskie akcenty smucą tym bardziej, iż miał on
być „wyrazem poglądów środowiska akademickiego”, a
zatwierdziła go Naczelna Rada Akademicka składająca
się z przedstawicieli organizacji akademickich.
Niestety nie jest mi dane opisać powojennych
Kodeksów Honorowych, a to z powodu braku szerzej
znanych pozycji. Na pojedynki, postępowanie honorowe
patrzymy dziś jak przez szybę w muzeum - ot,
nieużyteczny zabytek. Może to świadectwo upadku
pewnych pięknych, starych obyczajów, które pozwalały
zachować higienę moralną i odpowiedni poziom
o b y c z a j ó w, a m o ż e r z e c z y w i ś c i e w r a z z
arystokratycznymi salonami, i gwarem gentlemanów
dochodzącym z klubów golfowych ich czas minął.
Ostatecznie czasy się zmieniają i, jak słusznie zauważył
Heraklit, „panta rhei!”.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
37
{LEXU§ 6/2008}
KOMIKS
KOMIKS
-Tomasz Pastuszka-
38
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS
Inauguracja ROKU
AKADEMICKIEGO
22007/2008
fot. Michał Jaskólski

Podobne dokumenty

Wiosna... - Samorząd Studentów WPiA UW

Wiosna... - Samorząd Studentów WPiA UW blicznego transportu zbiorowego. Jest to ogólnopol- M.Sz.: To jaki jest końcowy rezultat? Ile podpiska inicjatywa studencka przewidująca zwiększenie sów udało się zebrać na naszym Wydziale? ulgi pr...

Bardziej szczegółowo

w dziekanacie - Samorząd Studentów WPiA UW

w dziekanacie - Samorząd Studentów WPiA UW Korekta: Krystyna Stec, Łukasz Batory, Piotr Hanusz, Adam Klimowski, Marcin Szwed, Michał Wawer Dział marketingu i promocji: Łukasz Batory, Magda Gutowska, Marta Klonek, Jan Jarosławski, Marta Zadr...

Bardziej szczegółowo