KWIECIEŃ ROK 1936.
Transkrypt
KWIECIEŃ ROK 1936.
Pawlikowice. Wiooo... Koniki!... NUMER 2. KWIECIEŃ ROK 1936. H A S Ł O MŁODYCH! Chcesz posiadać naukę? popracuj naprzód odkryciem twoich niewiadomości. Gdy zaś po znasz, czego i jak wiele nie umiesz, czego i jak chciałbyś się nauczyć i czego nieuchronnie do twojej nauki potrzebujesz, natenczas bądź przekonany, że uczyniłeś pierwszy, lecz wielki krok na drodze doskonalenia umysłu. JÓZEF JEŻOWSKI. TREŚĆ MIESIĘCZNIKA: str. 1 . Zmartwychwstanie Pana... i n a s z e .................... Moje wspomnienia o Ks. Br. Markiewiczu . . . . Chińska bajka ..................................... MS 2 2 . . . . o . 5 Obrazki z „naszego życia" . . . . . . . . Dwie ł z y ............................................................ Wywiad z p. Czekajem . .................................... Odpowiedzi Redakcji........................................... . . . 9 13 . . . 15 . . . 16 . . . 24 . . . D R U K O W A N O JAKO RĘKOPIS. Drukarnia „Powściągliwość i Praca”, Kraków, ul. Kazimierza Wielkiego 95 Rok X III. Nr. 2. K W IE C IE Ń Zakład Wychotf« Pawi i k ow i ce ^ , t/MSŹ 31 ^ MIESIĘCZNIK ILUSTROWANY MŁODZIEŻY ZAKŁADÓW 1 9 3 6. WYCHÓW. TOW. „ P O W Ś C I Ą G L I W O Ś Ć POD REDAKCJĄ: KS. EDWARDA ¿Airth dx/eyo/?b I P(RACA“ TOMZY. qJ x,ci/iowi^ jh i Gcyie/nó/zc^m p. Wieliczka. II ItS Konto czekowe. P. K. O. 404.854. Telefon ^/)a6/'0- ęf^aótce- / x o h c r^ // o J ^ ć c ^ l \e//bC Ln> oc/b{/c/ ¿/& ó lc ir o y io / ó / ^ lm tc w y - ctcci/emsnCLyAe-rdecscn¿cyt tca(¿¿ycćcen^ct ,, ^fteóołecyo (S iM eJu y cz/ eriaJzictsc) ęfy&da/zcyci' Zmartwychwstanie Pana... i nasze. Koroną złotą słońce goreje i urok wiosny przez wicher gnan radosnym blaskiem z słońcem się śmieje: zmartwychwstał Pan! Z pieśnią skowronek w niebo wystrzela nad zbóż łanami... I każdy łan nowiny wielkiej wokrąg udziela: zmartwychwstał Pan! Dziwnym się czarem kwiecień rozżarza, i pachnie wiosną... W rozwiewny łan bije kadzideł dym z nad ołtarza: zmartwychwstał Pan! I rzeźwo spieszy lud do kościoła: mieszczanin, wieśniak — i każdy stan w święto wyzwolin pospólnie woła: zmartwychwstał Pan! 1 cała droga ojczyzna nasza zbyła cielesnych i dusznych ran rocznicę wielką cudu ogłasza: zmartwychwstał Pan! I ja i B rat mój na Zmartwychwstanie czekamy, idąc do Twoich bram Bo my wierzymy, żeś Ty o Panie zmartwychwstał mm Moje wspomnienie o Ks. Br. Markiewiczu. W 1910 r, gdy zostałem uczniem i współpra cownikiem ks. Markiewicza. Jego warsztat pracy w Miejscu Piastowem miał już za sobą 18 lat istnienia. Duży, dwupiętrowy dom na wzgórku mieścił przeszło 250 chłopców, Świeżo stanął piętrowy budynek warsztatowy. Już istniał niewielki młyn i — marzenie lat całych ks. Markiewicza — własna drukarnia. W tym wła- śnie czasie zjechał do Miejsca Piastowego p. Trojan, dawny uczeń ks. M., jako przyszły zarządca drukarni, a z Wiednia przybył monter, aby ustawić nowe maszyny drukarskie, Otrzymałem stałą pracę bibljotekarza. Miałem przytem uczyć gimnazjastów łaciny i przyrody, Prócz sierót do ks, M. zgłaszali się o przyjęcie młodzi ludzie, aby zostać w przyszłości kapłanami i poświęcić się, jak on, wychowaniu sierót i opusz czonej młodzieży. Przychodzili najczęściej po skończonej szko le powszechnej; trzeba więc było dać im wykształcenie śre dnie. Wobec braku nauczycieli z wielkim trudem udało się wówczas jako tako zorganizo wać cztery klasy. Przyczem gimnazjaści starszych klas byli braków w wiadomościach, ale drogą samouctwa lub przy po mocy starszych uzupełniali je. I naogół wynik ich pracy na uczycielskiej wypadał dobrze. Wychowankowie, którzy ukoń czyli szkołę w Zakładzie, wcale nie ustępowali absolwentom szkół powszechnych. Wielu z wynikiem dobrym zdało matu rę gimnazjalną, a kilkudziesię- Pawlikowice. Wiosna , do ogrodu, chłopcy! „profesorami“ w szkole pow szechnej. Ks. Markiewicz był wrogiem bezdusznego formali zmu i w całej pełni stosował metodę swego mistrza św. Jana Bosko: „Ucz się, ucząc innych!“ Zresztą musiał to czynić z ko nieczności, skoro od wychowan ków swoich nie pobierał żad nych opłat. Może tu i ówdzie były pewne niedociągnięcia, bo młodzi, improwizowani na uczyciele musieli mieć wiele ciu ukończyło studja wyższe w kraju i zagranicą, uzyskując nawet doktoraty. Oprócz nauki studenci mieli różne zajęcia. Jedni pracowali w kancelarji, załatwiając łat wiejszą korespondencję zakła dową, inni jako dozorcy przy młodszych wychowankach, jako t. zw. dziesiętnicy, jako kucha rze, garderobiarze, jako urzęd nicy pocztowi, w administracji miesięcznika i d. Służby pła 3 tnej w zakładzie nie było. Sa Chwalił ich wobec gości, im mowystarczalność należało sto przypisywał główne zasługi, a z jaką szczerością i prawdą to sować jak najściślej. Ks. Markiewicz, jako pro czynił! Darzył ich nieraz tak boszcz parafji w Miejscu Pias wielkiem zaufaniem, że wywo towem, cały dzień przebywał na ływało to niekiedy protesty plebanji, odległej o jakie 500— a nawet wprost przerażenie 600 metrów od zakładu. Poza urzędników, jak np. wówczas, pracą duszpasterską zajęty był gdy swego 14 letniego Antosia pisaniem artykułów do „Pow wyprawił do Krosna po odbiór ściągliwości i Pracy“ i zała paru tysięcy koron! A jednak twianiem ważniejszej korespon był czujnym i wiedział, komu dencji. Pracę ściśle zakładową zaufać. Był tego zdania, że roz zostawił swoim pomocnikom, u- tropne zaufanie, okazane dzie dzielając im wskazówek w waż cku, jest dodatnim, potężnym niej szych sprawach. Nietylko na czynnikiem wychowawczym. O wał pracy i podeszły wiek (ks. M. tem wiedział z własnego doliczył już blisko 70 lat), zmuszał świaczenia. Opowiadał mi, że go do tego, ale metodą jego ojciec jego powierzał mu od było wyrobić jaknaj wcześniej u powiedzialny nadzór nad robot swych pomocników i wychowan nikami, nad składem owoców, ków samodzielność, bo dziecko gdy miał zaledwie 8 lat. ubogie musi jak najwcześniej Do zakładu przychodził tyl sobie radzić. Dlatego bardzo ce ko na obiad i wieczerzę. Ubo nił nietylko inicjatywę u star- i gi to był obiad, uboższy, niż szych, lecz i u najmłodszych. * przepisywał zasadniczy prze Wychodził on z głębszego za pis: żywić się na wzór okolicz łożenia. „Nie wiemy, mówił, nych włościan lub robotników. przez kogo Bóg zechce udzielić Bo nie było za co kupić. Je nam dobrej rady“. I podziwiać dyną podstawą materjalną na czasem trzeba było tego męża, szych zakładów — to Opatrz który potrafił być nieugiętym, ność, która kieruje sercami lugdy chodziło o podstawowe za dz’ miłosiernych. Opatrzność sady, był odważnym szermie nas nigdy nie zawiodła, ale nie rzem ich, choć były dla ogółu raz mieliśmy ciężkie próby. Po niepopularne, w życiu codzien- moim przyjeździe zakład prze nem nie pogardzał radą nawet żywał większe niż zwykle tru dwunastoletniego chłopaka, np. dności materjalne spowodu dłu gdy przy rozpoczętej budowie gów wekslowych, zaciągniętych wielkiego domu mieszkalnego na budowę Domu warsztato pewien malec w przyjacielskiej wego. A tu trzeba było wyży pogwarce zwrócił mu uwagę, że wić i utrzymać przeszło ćwierć trzeba mocny dom zbudować, tysiąca dziatwy. To wszystko aby oparł się huraganowym odbijało się na kuchni. Obiad wiatrom od strony Dukli, ks. składał się bardzo często z ka M. kazał pogrubić mury. puśniaku skąpo pomaszczoneKs. Markiewicz umiał cieszyć się z pracy swych pupilów. go albo kartoflanki. Nieraz kil ka dni nie było chleba. Ale któż tsill 0 to dfoe3/l widyiiii -Jol i ^Tcająco Alecóż.Weiykuchcfk & & & & & & » rową marchewkę. C Naprawdę H IŃ S K A s « B A f J K i " A y jc . B y ł sobie chłop kam ieniarz, co siedział przy drodze Ju ż od lat kilkunastu i narzekał srodze: Na swój los nieszczęśliwy, na pracę bez końca, Na tłuczenie kam ieni wśród burz, zim na, słońca. Wtem przejeżdża tamtędy cesarz, magnat wielki, Siedzi na złotym wozie, ma dostatek wszelki. W estchnął biedny kam ieniarz: Ach, żeby ja kiedy M ógł tak cesarzem zostać, używałbym tedy!..-. Jak pow iedział, stało się: kamieniarz cesarzem. Jedzie na złotym wozie, chłodzi się wachlarzem, Bo spiekota ogromna, a podróż daleka'. Leje się pot z cesarza jak z prostego człeka. Słońce, jak naumyślnie, skwarzy, męczy, piecze; Narzeka na los cesarz i ledwo się wlecze. Ach ty słońce! —• powiada — szczęśliweś na niebie, W szystkim możesz dokuczać, nikt nie dotknie ciebie! Ach, żeby tak być słońcem! Ledwo to powiedział, S tał się tarczą ognistą i na niebie siedział. Strasznie sm olił prom ieńm i, okrutnie się znęcał, Swoim żarem , spiekotą wprost ludzi zamęczał. Lecz przyszły grube chmury słońce zasłoniły: Wszelkie jego w ysiłki wręcz udaremniły. Padał deszczyk ożywczy, wszyscy się cieszyli, Ze słońce ju ż nie pali, bardzo radzi byli. W styd się słońcu zrobiło, niezadowolone, Czuło, że fest przez chmury całkiem zwyciężone. Niema to, jak być chmurą, tak mówi do siebie: M ożniejsza jest odemnie, co chodzę po niebie. Jak wyrzekł, znów się stało. — Jest ze słońca chm ura. Ogromna, na pół nieba, straszna i ponura. 5 Za.vaz się też zabrała lać deszczu strugami: Woda wezbrała wszędzie, rwała potokami. I zabierała wszystko, przynosząc zniszczenie; Jedne się je j oparły skały i kamienie. Złości się na to chmura, nawałnice ciska, Kamienie ani drgnęły ze swego łożyska. I znów na los narzeka, pobitą się widzi, Zwłaszcza gdy chłop kamienie tłucze i z niej szydzi. W idzi, że jednak człowiek, choć słabe stworzenie: Kruszy swemi rękami skały i kamienie. Napowrót pragnie chmura stać się kamieniarzem, JS/ie chce być więcej słońcem, chmurą ni cesarzem. I tak z chm ury kamieniarz, ale już spokojny, D alej kam ienie tłucze i je chleb, choć znojny. Ju ż więcej nie narzeka, jest zadowolony, Że m u stan jego dawny został przywrócony. Wtedy człowiek swe szczęście i radość znajduje, Jeśli do w oli Stwórcy swą wolę stosuje. I najniższe zajęcie, jeśli wedle Boga, Jest do szczęścia ziemskiego i wiecznego — droga. K. B. SI O brazki z „naszego życia”. ą idee wiecznie żywe i wie Wystarczy spojrzeć na dzie cznie musujące młodo dzińce ważniejszych ośrodków ścią. I taką jest idea ks. r, wychowawczych ks. Markie Bronisława Markiewicza, której wicza, by dostrzec, że trzo treścią jest służba, w duchu nowym budowlom wyrastają Chrystusowym, dla rzesz naj skrzydła, to znów wznoszą się biedniejszych w sensie ducho samodzielne odrośle budowla wym, a najczęściej i materjal- ne z przeznaczeniem na mie nym, bo dla sierot. szkanie, szkołę lub warsztaty. Ideę tę czasy obecne, okre Budowanie w dzisiejszych ślane mianem kryzysowych, polskich warunkach gospodar w specjalny sposób uaktualnia czych uważane jest za objaw ją, dlatego za objaw naturalny dobrobytu, jednakże w warun uważać należy fakt, że zakła kach życiowych Zakładów udy wychowawcze ks. Markie znać je należy za objaw i do wicza, walczące stale z niedo wód żywotności idei Założy statkiem materjalnym, w dzi ciela. siejszych czasach rozbudowy Jakżeż często, jeśli nie za wać się potrafią. wsze, rozpoczyna się budowę, 6 W stolarni. bagatelizując, jeśli można się tak wyrazić, kwestję finansową, licząc na to, że chmury, wyni kłe z tego zbagatelizowania, rozprószy siła żywotnej idei. I trzeba przyznać, że taka niekupiecka, tchnąca roman tyzmem, kalkulacja okazuje się jedynie słuszną, jest ona swojego rodzaju fantazją, któ ra przyczynia się pomyślnie do wcielenia idei w czyn. Bo i jakże nie budować, sko ro pragnie się, by zasięg do bra płynącego z idei jak naj bardziej upowszechnił się; chcąc biedzie zaradzić, trzeba jej dać schron, a tym dla młodego chłopca jest izba mieszkalna, kościół i szkoła. Zwiedzający zakłady wycho wawcze ks. Markiewicza nie mo gą być tylko, chcąc dziełu oddać sprawiedliwość, amatorami pię knie malowanych ścian, par kietów i nowoczesnych urzą dzeń higienicznych. Nie można zakładom ks. Markiewicza, mojem zdaniem, przeciwstawiać zakłady nowo cześniej i lepiej urządzone. ^Kierownicy zakładów ks. M ar kiewicza posiadają w tej spra wie własną logikę myślenia, wspartą o idee Założyciela i osobistą praktykę. Oto parę przesłanek tego myślenia: 1) nędzy wśród ogółu młodzieży polskiej jest tak wiele, że jeszcze przez długi okres czasu budować trzeba, choćby prymitywne schrony, by ratować, wychowując podstawową wartość Pań stwa: młodzież. 2) W naszych warunkach gospodarczych wątpić należy, by korzyść młodzieży przyniósł komfort w urządzeniu zakła dów, skoro po ich opuszczeniu musi młodzież w twardych warunkach życiowych wywal czać sobie prawo do pracy, a co zatem idzie i do życia. Pawlikowice. Wiosenne skrapianie drzew. Hart życia zakładowego, by le tylko nie uszkodził zdrowia fizycznego, w przyszłej walce życiowej wychowanka będzie m u sprzymierzeńcem. Tego rodzaju zasady myśle nia dają w praktyce możność szerszego zapobiegania biedzie, czyli innemi słowy dają moż ność przyjęcia i wychowania większej ilości opuszczonych chłopców. A ratować trzeba, o ile moż ności, największą ilość opu szczonej młodzieży. Czasem praktyka życia za kładowego spotyka się z takiemi faktami, że razem ze sercem współczującem muszą się i mury zakładu automatycz nie rozszerzyć. Oto przykład: Pod zakład wychowawczy w Pawlikowicach przyprowadza bezrobotny ojciec trzech nieletnich syn ków, obdartych, zbiedzonych i w dodatku chorych, a jako kapitał przy pożegnaniu wska zuje im kierunek Zakładu. Ojciec znika, zapewne uwa- źa, że, gdy dzieci znajdą się same, nędza ich przemówi sil Praca to tru d n ie js z a n i niej i przyjęcie nastąpi łatwiej. I nastąpiło... i następować zwiedzenie murów i te r e n u musi w każdym podobnym wy zakładów, praca, ciągnę dale], padku. _—. o ~*ieylil wy- mozolniejsza, wymagająca rną^ drzejszej i czynniejszej p o s ta Słno^^Słusznem przeto jest, by wy zwiedzającego. warunki życia chłopców w Za Trzeba tu bowiem s ię g n ą kładzie mierzyć także miarą do duszy wychowanka, tych warunków życiowych, ja charakteru, trzeba przypatrzeć kie miał chłopiec, gdy był o- się, czy zakład p rz y g o to w u j puszczony. go do roli życiowej, czy dal® Pod koniec swych spostrze mu celowy, z punktu widzem żeń, jakie nawinęły mi się, gospodarczego, zawód, czy przy poznawaniu zakładu ks.’ w tym zawodzie chce go uczyMarkiewicza w Pawlikowicach nić specjalistą. oraz życia w nim chłopców, Jak zakłady ks. Markiewicza dochodzę do wniosku, że każ realizują to swoje istotne dy zwiedzający, czy poznający danie, o tem będę pisał w na bliżej życie zakładów musi stępnym obrazku z „naszego szukać wartości w samych wy życia“. chowankach. Kazimierz Zieliński. D w i e a Opowiadanie, uszczać! pókim dobry. — N ie p ó jd z ie s z na ta ką pomstę. Na środku izby stała kobieta, o dobrotliwej twarzy, oczach dużych, bolesnych, wskazując na okno, za którem szumiała ulewa, rozdzierając co chwilę czarną ścianę nocy oślepiającemi gzygzakami. — Zostań, kto wie co się stać może.... p ó jd z ie s z , a ja sama jedna... Przy stole ubierał się w po śpiechu dorosły młodzian. — Kwasił się tu nie będę — burknął, odstawiając lusterko z rozmachem. — Taniec, w Zielone Świątki... taką szarugę. przeklete ż ycie! — Nie gadać — krzyknął, idąc do skrzyni po marynarkę. — Co robisz? nie idź; z roz paczliwą odwagą stanęła mię dzy nim, a skrzynią. — Na bok do choroby. Chciał ją popchnąć, ale ona w tej chwili, szybko zwinąwszy leżącą na skrzyni marynarkę pod ramię, ustępowała przed nim ku ścia nie, wyciągając suche ręce jako naturalną osłonę. Wzrokiem błagała litości. W jego czarnych oczach roz palił się zły błysk, na usta skrzywione wybiegło: — O... cięl jak się uwzięła. Porwał jej dłonie w swe silne ręce, wyrwała je jednak szybko. Uchwycił drugi raz i wykrę cił silnie. Straszny ból. Wyszarpnął swoją bluzę. Marynarka, trzymana w rę kach zwycięzcy, była zmięta i zabielona. W nieludzkiej twa rzy odbiła się wściekłość, do padł do półki i pełne garnki mleka, miski i łyżki ciskał na środek chałupy. — O... O... ÓOO... kopał no gami skorupy, strzaskał luster ko, dwa mirty w doniczkach, rozlał wodę z wiadra, wysy pał z kosza ziemniaki, prze szedł jak tajfun nad grzędą, łóżkiem, skrzyńmi; poczem za pali! nad lampką papierosa, porwał czapkę, zaklął szpetnie i wypadł z mieszkania. Na dworze tymczasem sza lała burza, deszcz, a pioruny ognistemi nitkami wiązały wy lękłą w niemocie ziemię z czar nym dachem nieba. Marcinowa podniosła się z kąta, pochyliła nad pobojo wiskiem i dr>ącemi rękoma po częła na łopatę zbierać skorupy. 10 — Boże mój, Boże, prośby i groźby nic mu nie pomogą... Teraz z pod ławki wylazł czarny, duży pies i, kłapiąc językiem, zlizywał rozlane sze roko po podłodze bajorko śmie tany. * * * Usiadł na pniaku, plecy oparł szy o ścianę domu. Zgrzany był, niewyspany, nogi mu drżały... w głowie szum. — ...Przeklęte życie... Powracała świadomość wie czornej awantury — całotygod niowy składek śmietany .wy lany, machorki nie będzie za co kazać kupić, miski pobite, stara posiniaczona... przed ludź mi go nie wyda, dyć nigdy go dotąd nie wydala... Z zagaty zsunął się Kruczek, wspiął na łapy i, merdając ogo nem, lizał mu twarz językiem. — Poszedł won, zdzielił go w łeb. Zdawało mu się, że zwierzę to lepsze jest od niego. Psina, skomląc zwinął się mu do nóg. Cóż mi zawinił?., lii nic... wszystko go tylko drażniło, — nie cieszyło życie. Hej, jakie tam życie inne jak dawniej. Tyle już lat... dawno we wsi wyśmiali się z niego, wyszy dzili za ostatniego uznali, pal cami go pokazują... kilka lat nie był u spowiedzi, w kościele... Gdzieś nad lasem odezwał się kulik. — Będzie dniało.... haaa;... splunął na ziemię, wstał, prze dostał się do komory i, nie rozbierając się nawet, rzucił się na przygotowane przez do brą rękę łóżko. Z klęczektymczasem w pierw szej izbie podniosła się śred niego wzrostu postać. Księżyc przerzucił się w drugie okno, od południa, zeszedł już dawno z podłogi, prześlizgnął się po ścianie i wąskim zaledwie pa semkiem czepiał się sufitu. Na wschodzie blakło już niebo. długi cień na twarz zmęczoną Przynajmniej we śnie nie odwracał się od niej. Zdjęła mu lekko czapkę, sające za krawędzią nogi uło żyła na łóżku, otarła dłonią włosy... Toć dziecko... stanęiy jej w myśli wszystkie cierpi® nia dla niego ponoszone o mała aż dotąd... Mamo, wykrztusił i głos mu zamarł w gardle Przeżegnała się, kończąc zdrowaśkę i, chcąc sprawdzić, czy syna jeszcze niema, stanęła w komorze. Jest. Zdawało się, że śpi — po chyliła się nad nim. — Usta miał lekko rozchylone, przym knięte powieki, od których w świetle księżyca kładł się Ból gorzki chwycił !ją za gar dło, skamieniała w postawie schylonej i nie mogła powstrzy mać się od łez, co gwałtem cisnęły się jej do oczu. W y ciągnęła rękę, by uczynić znak krzyża nad czołem, gdy w tern dwie łzy grube oderwały£się od jej rzęs, zaszkliły w po świacie księżyca, jak dwa pe li reł zaklętych ziarenka i upa d ły mu na twarz. Ciężkie wielkie łzy matki. A on nie spał przecież. Czuł ja k się schylała nad nim, sły szał wyraźnie jej oddech. — I teraz odeszła cicho, jakby w obawie, by nie zbudzić po twora w nim drzemiącego. Ode s z ła .. . Może co noc tu przychodziła... i łzami skrapiała jego łóżko.... może one go jeszcze tylko strzegły na ziemi... cenne, świę te łzy. Nawał uczuć, obrazów i przypuszczeń cisnął się mu naraz do głowy. — Takie życie... ileż razy sprzeklinał swoją matkę, zwyzywał, po pchnął, sponiewierał, nogami skopał i za co!.. Wstyd go za lewał. Nie mógł rana docze kać. Te łzy go piekły jak węgle... ...Pierwsze brzaski dnia wpa dły poprzez okno. Wstał, przy garnął zmierzwione nad czołem włosy i przez alkowę zajrzał do pierwszej izby. Nie było nikogo. Od pieca trzaskały palące się gałązki, na kominie para buchała z garn ków, warzyło się śniadanie. W tej chwili weszła z sieni, dźwigając skopek mleka i wiąz kę suchego chróstu, matka. Za n ią wpadł Kruk i, obwąchawszy dokładnie komin, ułożył się u proga, — na ławce spała kotka, w dużej słomiance drze mała wysiadująca jaja kwoka. Marcinowa zajęta była ce dzeniem, gdy on, roztwarłszy drzwi, podszedł i, schylając się, chciał sięgnąć po jej rękę. Mamo... wykrztusił i głos mu zamarł w gardle, niech mama mi daruje wszystko. Szybko drżącemi rękami usta wiła garnek. — Dzisiaj nad ranem mama płakała nademną... od dziś staję się innym, przy rzekam, dotrzymana. Coś jej ścisnęło serce. Od tej postaci, od słów pros tych, tak dawno upragnionych, biła prawda, już dłużej nie wątpiła. W jej słabe, skołatane serce weszła radość, siła, że jej się niczem wydały lata cierpień zniesione dla swego dziecka, że cieszyła się z nie go, lat swej udręki niepomna. — Synku mój!.. Złożyła mu ręce na głowie, brała ją potem w objęcia i ogo rzałą twarz jego do piersi tu liła. Nacieszyć się nim nie mo gła... W jej oczach łzami nabiegłych było takie przebaczenie, jakiego tylko matka udzielić może... Na niebie wschodziło słońce, jasne, złote, wiosenne. Br. Jan Lecyk, Wywiad z j Ijoniesiono, iż „Nasze Żyj ./ f cie", staje się . najpopularniejszem pismem świata. N a ulicach Krakowa ■czyni wprost brawurę, pierwszy numer doszczętnie rozchwytano (tylko nie płacono!). W Krako wie dochodziło do walk ulicz nych o „N asze Życie". Ruch uliczny wstrzymany! Stan nad zwyczajny ogłoszony, po ulicach zdwojone patrole! Generalny minister spraw we wnętrznych w Abisynji Miau— Miau, wręczając poranną pocztę oraz dziennik dostojnemu mo narsze H a jle—Szałasie, spotyka się z grym asem : K urjer? Zna n y!! Tempo D nia?! Nudne! Dzwon Niedzielny? Za poważ ny !!! -— Wasza Cesarska Mość! — A/Jamy pismo nieznane dotąd! Ładna pismo, zajmująca pismo. — No jakież? przerywa z nie pokojem Cesarz. — „N asze Ż ycie"!!! Jego Cesarska Mość nagłym tygrysim ruchem wyrywa mi nistrowi pismo. — Jestem oczarowany! Panie ministrze, w ysłać mi natych m iast abonament do Paw liko wie i to na 20 lat z;góry!! W skutek takiego nadspodzie wanego obrotu sprawy — po stanowiłem udać się do p. Cze kaj a, celem podania do „ N a szego Życia" interesującego wywiadu. Oczywiście muszę wpierw poznać Szan. Czytelników z p* Czekajem. Kto on zacz, g d-zie mieszka, jak pracuje, jakie Je" go pochodzenie, zalety, zam il°' w(ania i t. d. Otóż jestto stary, poczciwy mieszkaniec zakładu, ot taki sza ry dzisiejszy człowiek (ale seice ma zgoła ze złota). Ongiś złoży' na budowę zakładu parę tysięcy — jeszcze za lepszych c|;asów. Gdzie się urodził? Niechaj klękają narody! Urodził się m mniej ni więcej tylko w stołecz nym królewskiem mieście R y b nej! To mówi za siebie... Do szkoły chodził za panią matką i uczył się gładko mimo to stale powiększa z a p a s wiadomości, odczytując w s z y s t kie stuletnie kalendarze i gazety i to począwszy od intytulacyj az do ogłoszeń. Przeto, jego pokóji obok Szko ły Rzeźbiarstwa K rajo w ego (czytaj Kartoflam i), stał się głównym ośrodkiem intryg p °" litycznych, dyplomatycznych, pedagogji i wszech nauk. 1P o spolicie nosi nazwę s„A gencja Dziadka W erbla". Ciekawa rzecz, jak dziwnie ta postać przypomina mi Sokrate sa, ilekroć widzę go p o w a ż n i e kroczącego po kurytarzu, mimowoli szepcze: Ecce Sokrates!! I po sposobie indagacji przy stępnej i miłej;, jakoteż po dziw nym darze przyciągania luclzi, a nawet po sposobie w ycierania nosa rękawem, można na ślepo orzec: oto nowoczesny S o k ra tes (nie czytaj Srokates!). Jakżeż tam zdróweczko, powodzenie? Prosę pana! Ze zdrowiem to coś nie dobrze. Cosik mi sie na łocy zrobiło, co nie mogę pa trzyć. Zdaje sie, ze to zur na śniadanie tak mi skodzi. Bo na wet mojij; krzesnyj. matki ujek,. a jego swok, to o mało nie ,dostol kurzej ślepoty od żuru... -Ciekawe, 110! 110!... — prze rywam te osobiste i rodzinne wynurzenia, a trzeba przyznać,, że Dziadek ma płynną wymowęi trudną do zahamowania. — A jakże tam wiadomości z frontu? pytam znów. Prose panocka, Ponbóg cięż ko doświadco ten bliny noród abisyński. Coraz to gorzy śnimi. /Yle ten huncwot Mussolini jak sie tyż Boga nie boi! To un ze Jest zupełnie podobny do So Rzymu od Namiestnika Chry kratesa, tylko, że ten ostatni stusowego pojechoł do cudzej nie był kulawy. Jest nam więc łojcyzny i tam wszyćko mordu znany już p. Czekaj: tworzy je, bombuje i przewroco do gó dzieła, pisze wiersze, każdego ry nogami. To i staro babka typoucza, chętnie, skutecznie i zby tak potrefiła — siadłaby s i na samolot — zbombowała, bezpłatnie! (to grunt). zbombowała i uciekła... Mussolini krzycy ze AbisyńUzbrajam się więc w sporą dozę cierpliwości i przyjemnej cyki łby łodżynają zabitym Wło miny... podążam do „Agencji chom. A któż ich tam wołoł? Dobrze im tak! No niechta wo W erbla“ . — Pochwalony Jezus Chry jują, ale niech patrzą końca, zeby Ponbóg śnimi nie zrobił stus. — N a wieki wiekowi a, prose wojny. prosel Ło ten Mussolini! Łojca św.. W ita mię zawsze uśmiechnię osukuje, ze sie wnet pogodzi z ty i m iły staruszek. Negusem, a tu ani spać ni mo W iecie co Dziadku, chcia że z chytrości i chciwości. Po łem zamieścić w formie wywia co im te Afryki i Abisynje, nadu kilka wiadomości w „Na- męcą się, namordują i do tego szem Życiu“ . Po nawiązaniu roz lada chwila jaki im ’murzyn łozmowy o pogodzie, o kapryśnej pruje brzuch i jeszcze łeb wbi wiośnie, zapytuję w tonie zain je na kij; i obnosił bedzie po Adijsbabie... teresowania najgłębszego: — A jak się podoba Hitler Dziadkowi? przerywam z rosnąskim. Albo teraz, wszyćkie pan/ cem zainteresowaniem. Ano un ta nie nogorszy __ stwa sankcyje robili, robili^ bo ta tych pejsoków powyga- a Hitler se wloz do Nadren]1 1 zrobił najlepsą sankcyją. niol, tolmudy sfai sowane popoDziadek skończył i mocno l i ł . Un nie jest zły, bo nie po chodzi od Krzyzoków, ale jest się zadumał. Może coś napisze kiedyś osobiście do „ N a s z e g o Austryjok i parnięto o SobieŻycia“ jako „Dziadelopolityk ^ H. Harcińczyk. Praca w naszej drużynie żywo tętni. Orły, Żbiki, Lisy i Kowale przy gotow ują się do próby na młodzika oraz do przyrzeczenia harcerskiego, które ma odbyć się 3-go maja. Dotychczas odbyliśmy cztery zbiór k i drużyny i k ilk a zbiórek poszcze gólnych zastępów. Zbiórki spajają druhów w jedną całość, starającą się żyć wedle praw a harcerskiego. Dawne śpiochy, k tó re należą obe cnie do drużyny, na odgłos dzwonka, zryw ają się na równe nogi. Ci, k tó rz y daw niej m yli koniec nosa, m yją się obecnie do pasa. H arcerze, kładąc h a rc e rs /d się spać, że g n a ją się p o z d ro w ie n ie m harcerskiem: Czuwaj!, co s p o c z ą tk u wywoływało powszechny śmiech w sy pialni. A i jeden z młodszych harcerzy, nie rozumiejąc co to „czuwaj” m a oznaczać, gdy go druh pozdrowił, kładąc się w najlepsze do łóżka, od rzekł: Patrzcie jak i mądry, sam k ła dzie się spać, a mnie każe czuw ać — „ochol niema głupich” i czemprędzej położył się do łóżka. Czuwaj 1 „Szpon” K Z A K Ł A D Ó W IR O TOW. „POW ŚCIĄGLIW OŚĆ P a w lik o w ie © . Jak zaczynać? co napisać? - Chwyeił mnie Szan. R ed ak to r— i pisz bracie kronikę. Zadrżałem jak Hitler na wspomnienie Locarna i sankcji wojskowej — cóż jednak robić. Redaktor wydał rozkaz — trzeba się nieraz zdobyć na bohaterstwo — jak maw iali „wielcy ludzie”, gdy obniżali cenę cukru — i w każdym bądź razie coś napisać. Ale co? chyba o wiośnie, która już wszechwładnie panuje u nas w Pawlikowicach, nietylko na polach, ale i w sercu każdego z nas. Z ochotą więc pracujemy, poza czasem szkolnym, przy robotach ogrodowych — a mały „Adaś ze Lwłowi“ naśladuje cudownie naszego mistrza Kiepurę, wykrzykując swoje trele: „wiśta — heta — wio-o-o” przy orce, ja k to widzimy na fotografji czołowej. Wiosna . . . wio . . . wio . .. sna świergoce skrzydlata armja, odbywająca swoje manewry wiosenne w park u pawlikowickim — a i my będziemy wnet mogli wykrzykiwać wiosna... wiosna — jednak to wiosna powtórnej „czwóreczki“ inaczej „lufy”,gdyż konferencja kwartalna wisi już nad nami ja k „miecz Damoklesa”. Żeby więc tej „wiośnianej lufy“ uniknąć, musimy uczciwie i rzetelnie obsługiwać i przeprosić się z łamami szkolnemi, bo i ks. dyrektor szkoły coraz chmurniejszy chodzi i wzrokiem iście „napoleońskim ” lustruje lekcje przygotowawcze, u nas powszechnie zwane: „studjum “ . Nawet i na naszego Redaktora podziałała wiosna. Ogólne pewno będzie zdziwienie. Jakto ? wiosna na Redakt o r a ? . . . Tak! gdyż Redaktor wyciąg nął z kąta i odkurzył swoje „cenne 16 M I K A I PRACA” i przedwojenne pudło“, które nawiasem mówiąc okazało się bardzo dobrym aparatem fotograficznym, i zzapałem podpatruje i zdejmuje różne sceny z naszego życia zakładowego, za co jesteśmy mu nieskończenie wdzięczni, gdyż nasze „gębusie“ staną się wkrótce znane i zpewnością sławne w całej Polsce... Muszę zaznaczyć, że 19 marca w dzień poświęcony św. Józefowi, nie było, ku wielkiej uciesze naszych najmłodszych kolegów — nauki szkolnej, Cały dzień spędziliśmy w poważnym nastroju, mając na uwadze, że jest to dzień imienin śp. I-go Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Z głębin naszych serc, wyrywała się serdeczna modlitwa za spokój duszy, naszego drogiego Wodza, Zdobyłem się na nielada wysiłek — ale już kończę, gdyż i mnie poniosłaby „fantazja wiosenna“ i zacząłbym wkońcu pisać, delikatnie mówiąc „od rzeczy“ czyli „głupstwa wiosenne“ — które Szanowny Redaktor gotów wrzucić do historycznego... koszyka redaktorskiego, co dla żadnego szanującego się pisarza nie jest rzeczą przyjemną. Kronikarz. Poprawka kroniki Pawlik©wieki©j. Jestem oczarowany powyższą kroniką, ale... jedno jest nie do darowania:jak można pominąć tyle ważnych rzeczy. Proszę sobie wyobrazić Szan. Czytelnicy, có za brak patrjotyzmu, to jest wprost skandal, takie niezrozumienie sprawy. Powiększył się nasz majątek narodowy, bilans wzrasta a nasz kronikarz nie raczył tego nawet zauważyć!! 0 tempora 1 o mores 1! Mianowicie, w zakładzie inwentarz żywy wzrósł o jednego sympatycz nego źróbka. „Witaj pięknonogi ulu bieńcze Zeusa — ślę ci pozdrowie nie !“ drzejsze od głowy. Inny znów gracz K... zawsze zamyka oczy jak p ił^ a leci. (Jak może kopać?) Do raeczU ubiera sobie koszulkę sportową, w Pa sy, ale co za kolory... podobnyeh nie zobaczyłbyś nigdzie, chyba na nacze nym czarowniku szczepu Bim-Bam w Abisynji. — Dobrze, dobrze, ale cóż ma źróbek do majątku narodowego? _ Co? Jeszcze są wątpliwości? Czyż nie wiesz Szan. kronikarzu, że dzi siaj czas wojenny, że każdy nowy U nas teraz wiosna, (czy u was też?) koń, to skarb narodowy? A skąd wszędzie tak ładnie... Naprzykład te] wiesz, czy n a s z źróbek nie będzie miał nocy śpię, śpię śpię... okno otwarte... zaszczytu, ponieść na zwycięstwo i nie śmiertelne boje samego wodza na księżyc świeci i śmej© się do mnie, ]a zdaje się też .. czelnego (Rydza Śmigłego). A tu nagle budzi mię przeciągidługi krzyk, a raczej płacz, co to m ° “ Albo znów, taki niedopuszczalny że być ? brak zainteresowania się lecznictwem Głos był mi znajomy. Ale nic! słu — też poważny grzech kronikarza! cham, możem się przesłyszał... Znów Otóż jedna z poważniejszych per ten sam krzyk, ale już pod samymi son naszej nierogacizny, nie dalej jak oknem. Och! myślałem, że umrę ze wczoraj, zakaszlała. Spostrzegłszy to strachu... Już jestem pewny, to jede& p. gospodarz, pogrążył się w myślach: ze stróży! — „Musi być w tem jakaś głębsza Nagłym, kocim ruchem rzucam si§ przyczyna, widocznie zjadła coś nie ku oknu i krzyczę: „Gurbisz co ci dobrego . jest ?” Szybko jak młody źróbek pobiegł Ledwiem skończył, a tu 2 koty (mo p. gospodarz po proszek fijakierski — że były 2 metry wysokie, żebym nie który działa pewnie i skutecznie na skłamał) zeskoczyły z tapetu i pogna wszystkie dolegliwości wewnętrzne ły do parku jak zwarjowane . . . Ale i zewnętrzne. I rzeczywiście, skutek com się strachu n ajad ł. . . był nadzwyczajny... (Brawo p. gospo Do zobaczenia Wszędzie był* darzu ! !) Pominąłeś kronikarzu jaki skutek wywarła wiosna na naszych chłop ców I — Chłopcy jak odmłodzeni. „. roześmiani. . . słoneczni. . . Aż miło patrzeć! (Kto nie wierzy może przyjechać zobaczyć, na 3 maja). Cały dzień grają w piłkę, (z małemi przerwami na naukę i pracę) ćwiczą skoki sokolskie i inne figury, a pro pos piłki nożnej, to najlepiej gra Z..., nie mogę się wprost nadziwić, ile sprytu mają jego nogi — a przecież z łaciną u niego dość krucho . . . Nie wiem, ale chyba jego nogi są mą- Kraków* Piękna pogoda dni marcowych pozwoliła nam na nowo ożywić nasz sport. — Długośmy czekali na osuszenie naszego boiska, ku wielkiej radości pierwsze dni marca tego dokonały,— Nagle wydano rozkaz, abyśmy na ochotników zgłosili się do uporządko wania podwórza. — Wszyscy stanęli, uzbrojeni w narzędzia konieczne do tej czynności, jak: grabie, miotły, taczki, łopaty, nawet najmniejsi: Sta szek, Leszek i Kazek brali za miotły.— Nic dziwnego, że w kilku godzinach 17 m ieliśm y boisko już gotowe. — Za częły się więc próbne wyścigi, sko k i za papierowemi samolotami i, tp. zabawy. Brakowało nam piłki. — Zeszłoroczna tak się strasznie zesta rzała, że rysy starości wzbudzają w każdym litość, kto się do niej zbli ża. Przeto uchw ałą wszystkich otrzy m ała emeryturę. Wysłano delegację do Ks. Dyrek to ra z prośbą, aby raczył nam łaska wie kupić nową, co też bezzwłocznie uczynił, i kupiono piłkę nową do siatkówki, a starą koleżankę emeryto wanej naprawiliśmy tak, że mamy dwie. — Wieść o piłkach rozeszła się lotem błyskawicy po całym Za kładzie. — Wszyscy gremjalnie zbie rali się przed prefekturą, aby zoba czyć te przedmioty, służące do miłych zabaw letnich. Wreszcie pokazano nam piękną piłkę bronzową, i mniejszą koloru ciemno żółtego, które oklaskami i okrzykami podejmowaliśmy. — Za dziwiliśmy się, zobaczywszy na placu ju ż wkopane słupy do siatki, bo ran kiem tegoż dnia t.j.4. III. jeszcze nic nie było przygotowane. — Nasze Zu chy pośpieszyli po siatkę do księży kleryków, poczem umocowali ją. — Jednogłośnie uchwalili wszyscy, że w piłkę nożną będziemy grali tylko n a błoniach, w domu zaś „we dwa ognie” w piłkę siatkową, czarnego murzyna i palanta, które to gry zo stały zatwierdzone przez starszych. — Zaczęły się wybory do siatkówki, każdy zajął miejsce wyznaczone przez przewodniczącego tj, sędziego tej gry. — Mamy szczęście, że powołano na to stanowisko człowieka o wybitnych zdolnościach w tym kierunku. — Grę więc w piłkę siatkową rozpoczęliśmy na dobre. — Mniejsi z naszego za kładu wybierają się do innego rodza ju gry, a mianowicie do‘„dwu ogni” i z pełnym zapałem rozpoczęli wzajem 18 nie się zbijać, Staś i Jasiu, już rozpa leni, zdejmują bluzeczki, aby swobo dniej i pewniej się bronić. Pozostało tylko trzech, którzy na uboczu, uzna ni za słabych i małych, sami się po cieszają i naradzają, do jakiego ro dzaju zabawy należałoby się przyłą czyć. . Leszek i Staś stracili zupełnie zaufanie do gry! „we dwa ognie”. Kazek żywi jeszcze nadzieję. — Po nieważ zaś szanuje przyjaźń dwóch najmniejszych swych towarzyszy, przeto zrezygnował z tej zabawy i za ciągnął się do ich dysputy. - Za częły się więc zwykłe opowiadania historji z przeżyci własnych Leszka. — Starym zwyczajem zaczął on swą mowę o wyprawach w góry, jako za kopiańczyk, o snach, i kąpielach w Morskiem Oku, o półgodzinnych manewrach pod wodą i t. p. Skończył wreszcie, wychwalając odwagę i mę stwo swych kolegów górali, jak Stasz ka Marusarza i Karpiela, których bardzo dobrze zna. — Najmniejszy Staś urywanemi zdaniami wpatrzony w paznokcie swych palców grubości zapałek, mówił poważnie o wyścigach kóz w swej rodzinnej wiosce, i mu szych wiosennych skokach. Kazik, nic nie mówiąc, dał f-ido z: o* zumienia swym towarzyszom, ż<? te rozmowy go nudzą, wyciąga piłkę z kieszeni i zaprasza ich do gry w podawankę w rogu podwórza. — Cel rekreacji już osiągnięty, wszyscy zgod nie i wesoło się bawią; Ks. Dyrektor z zadowoleniem patrzy na swe dzieci i podziwia ich spryt w tychże zaba wach. — Każdego dnia to małe po dwórko jest zapełnione bawiącymi się, — Sąsiedzi wychodzą na ganki, aby napatrzeć się na »zgraję weso łych malców” jak ich nazywają. — Są wypadki, że rekreację się prze dłuża (jeżeli chłopcy mają odrobione lekcje) wtenczas dwie do trzech go- dzin spędzamy na powietrzu. Pod kierownictwem swego mode ratora zabaw zawsze jesteśmy gotowi obrać lub zmienić zabawę, stosownie do jego porad. — Jemu też przedsta wiamy trudności, na które na tem polu natrafiamy. Nasi koledzy z Pawliko wie, czy też z Miejsca Piastowego, znają dobrze nasze boisko, i te nie szczęsne parkany, przez które często piłka nam ucieka wskutek silniejszego uderzenia. — Mamy zamiar dać siatkę drucianą powyżej parkanu, tylko że to zbyt kosztowna rzecz, a pieniędzy w kasie zawsze brak. — Naszym kolegom w Pawlikowicach i Miejscu Piastowem zazdrościmy boisk. — Ciekawi jesteśmy tylko jak się sport rozwija u was? My już my ślimy poważnie o zabawach na bło niach krakowskich, bo trawka tamże już się zieleni. Dnia 19. III. Zakład św. Jozefa ob chodził doroczną uroczystość swego Patrona i Opiekuna, oraz drugą imieniny Czcigodnego Księdza Józefa chały, Dyrektora tegoż Zakładu. W dniu tym w czasie solennej Mszy św. prawie wszyscy domownicy i więk szość obecnych przystąpiła do k o munii św. w intencji S o l e n i z a n t a . Około godziny 12 przy obiedzie, żono Czcigodnemu Księdzu Sole*1* zantowi życzenia. KI. Mendyka i kl. Wyrębski, prefekt Zakładu w pię^" nych i pełnych wdzięczności, uzna nia i synowskiego oddania słowach przedstawili zasługi i owoce gorli* ej pracy Jego nietylko na terenie Z a k ła du, lecz i miasta Krakowa. A nie bra kło też i delegata z Koła Byłych W ychowanków, Z. Sękowskiego, który w podniosłych słowach złożył należne życzenia. 0 godzinie 5-tej odbyła się akademja, przy licznym udziale ku czci św. Józefa, Patrona i Opiekuna Zakładu. Referat pt. „Idźcie do J ó zefa“ wygłosił kl. Przybylski. Tak m inął dzień najpiękniejszych z pośród dni w roku, a wrażenia od niesione z uroczystości pozostaną B.a długo w duszach wychowanków i i Czcigodnych Dobrodziejów i Gości. Mamy obiecane mecze z klubem „Młodych“ z bursy Ks. Kuznowicza, te ligowe występy mają się odbyć na boisku „Juwania“, zapisani już jesteśmy jako uczestniczy zabaw le tnich na tem boisku. — Zaś nasze K.S.M.P. w swej kasie ma kilka zło tych zaoszczędzonych, przeto w naj bliższych dniach kupimy piłkę nożną Kronikarz. normalnej wielkoście — Składamy do tej małej kasy po 2 i 5 groszy, jak kogo stać, kupiliśmy już szachy, Nasłuchałem się wiele o Lwowie chińczyka, które to gry są własnością i Lwowiakach i stale ciągnęło mię K.S.M P. Mamy radjo 3 lampowe, zwiedzić gród Lwa, zetknąć się z je które jest atrakcją w naszem życiu go ludźmi, ale co robić, skoro pech zakładowem, chętnie słuchamy na badał stopień mej ciekawości. Naresz bożeństw niedzielnych, odczytów, po gawędek, koncertów z płyt gramo cie ! Widocznie próba się skończyła i znalazłem się na ulicach Lwowa. Znafonowych, i od czasu do czasu miłej gła przypomniałem sobie powiedzieć: lwowskiej fali. — Całość ta odradza „Swój do swego../' więc bez nam ysłu nas, dodaje nam otuchy i zapału do prosto walę na „Sapiehę”, do swoich pracy, tak w szkole, jak i w Zakładzie. w Zakładzie. Zakład lwowski to n a j Sądzimy wszyscy, że wesoło będzie młodsze dziecko Michaelitów. nam upływał czas wiosny i lata, bo Nareszcie jestem u jego farty. pierwsze dni, niczem nie zamącone, Dzwonię. Otwierają się drzwi, a rozpoczęliśmy. 19 Wychowankowie Zakł. we Lwowie. w nich ukazuje się reześmiana twarz chłopca. A ujrzawszy marsa mej twa rzy ucieka jak spłoszony ptak, krzy cząc na głos: „jakiś ksiądz, z Miejsca przyjechał.. Pędem lecąc po schodach, znika w korytarzu. Zmęczony ostatniemi wrażeniami, z walizką w ręku idę do góry po schodach — zdała dolatują mię chłopięce głosy. Tosiek ta joj.,. z Miejsca Piastowego. To fajno, Franek może to ksiądz Redaktor, który obiecał, że, jak przyjedzie do Lwowa, pójdziemy na mecz. ...Po serdecznem przywitaniu się z p. Dyrektorem, dowiedziałem się ku ogólnemu memu rozczarowaniu, że tylko kilku chłopców znajduje się w domu, gdyż reszta na czele z asy stentem przebywa na kolonji pod Lwowem. Ale to nic nie szkodzi — mówi p. Dyrektor — jutro jadę do nich, więc można będzie mi towarzyszyć. Moi 20 chłopcy bardzo się ucieszą. Czy się ucieszą? — myślę — wątpię. Ale jadę. Pociąg jak wąż kręci się wśród jarów, pokrytych zielenią i zło tem zbóż. Baryczów! — rozległ się głoB konduktora i zziajany potwór przestał sapać. Wysiadamy. Kilka ki lometrów ze stacyjki do miejsca prze znaczenia idziemy pieszo. Słońce chyli się ku zachodowi, na polach praca wre, brzęk kos i sierpów zlewa się z melancholijnemi piosenkami dziew cząt. Zdała dolatuje woń lip i aromat świerków. Rozmowa i nastrój nad chodzącego wieęzoru skracają nam dość długą drogę. Z błogiego nastroju wyrywają mnie piskliwe głosy, rzucam wzrok naprzód, kilkunastu chłopców biegnie ku nam. Przyspieszamy kroku. Nareszcie,.. Ta joj... ta joj... p. dy* rektor miał do nas wczoraj przyjechać. A co p. Dyrektor nam kupił? Jutro gramy mecz z Jaryczowem. — Jak lawina posypała się masa pytań i wy mówek. Pan Dyrektor każdego gładzi po płowej czuprynie i uspokaja. Dziecięce oczy mierzyły mnie od stóp do głowy i naodwrót. Z niejednej twarzy czytałem pytanie: Czy ksiądz może z Miejsca?... Ale nieśmiałość zamykała im usta, Jesteśmy na miejscu. Wita nas p* asystent z resztą mieszkańców kolonji, Krzyk, pisk, pytanie i wymówki, a nadtem góruje to słodkie „Ta joj”, two rząc akord chłopięcych uczuć. Atmosfera kolonji jest rodzinna.. Zadowolenie i radość malują się na twarzach chłopięcych. Na drugi dzień byliśmy wszyscy na sumie w Jary czowie, gdzie chór lwowskich Antków pod batutą p. asystenta odśpiewał szereg dobrze wypracowanych pieśni. Po powrocie do domu chłopcy zajęli się sobą. W tym dniu czekał ich mecz piłki nożnej z Jaryczowem, układali skład, zachowując się tak wesoło,, jak gdyby zwycięstwo mieli już, w kieszeni* Sprawą tą prżejęci byli do tomsie as rozpłakoł, bo mi się przyP° mniało jak mi to matecka umirała, Staszek wiesz co ? . , , zostawując mnie sirotą i bez cbleba» Najlepiej będzie jak Tosiek i Fra Za kilka dni łod mego p r z y j a z d u nek pójdą do ataku, a Edek na bram (7 lutego zacon padać śnig, to i duzo kę. Ta joj. — Franek musi być na go napadało, a (10 lutego) w ponie obronie, to wtedy będzie fajnie. działek to mróz naroz chwyciuł taki silny, comi i pod nosem chciało za-Chłopcy pomimo, że są dziećm marznoć, jeno zem se nie pozwoluł* ulicy, jednak są karni, posłuszni Tutok mówiom, ze je minus 21 stopni dziwnie uprzejmi. Cylzusa. No ale mi się też i zim no Tam poraź pierwszy ma dusza i zrobieło, bo nie mom jesce ciepły£° serce wypowiedziały swe credo wy ubranio i nima zacoby kupić, to m 1 chowawcze. i taka zło myśl przysła na tych Pa" Odjazd. — Trudno było, rozstać nów, co to nie wiedzo co śpiniodzm i się z tą grupą roześmianych twa robić, tyle ich mają, a nom sierotom rzyczek. Liczne pozdrowienia i szereg to nie keom dać, alem się za nich P° zapytań czyniły brawurę. Wsiadamy modleł, coby ich Bóg natchnol. J e0^ wreszcie z p. dyrektorem do żydow tutok ładny nowy kościół, tylko ze skiego „wózka % ciągnionego przez w środku taki goły, bo nima z* c0 konie tak chude, źe w każdej chwili wykońcyć; było tu zimno i pocirz© zachodzi obawa, źe się wywrócą. Krzy to se łodmówiomy w kaplicy, gdzie?, ki dziecięce c i c h n ą a dusz® zmę jak mi mówieł ksiądz, dawniej czona zapada w półse n.,. nie beło kościoła, odprawiano nabo Na polach wre praca, słońce uśmie żeństwo.— W tej izbie, g d z i e sypiowa, cha się, jak usta chłopca, które za to casem jest zinmo5 ale chłopoki to chwilę powiedzą. Ta jo j. . ! ta jo j..! s© z tego nie nie robią, w dzień jsk Włast. im zimno, to idą sie wozić na saniach* a w niedzielę 12 lutego to cała .gr0" Miejsc© Piastowe«, mada posła jeździć na nartach razem Kochano Ciotecko! z panem, jak go zowią, jasystentem . Niek bedzie pochwolony! Bardzom Niedziele to sie i wesoło spyndzo, sie uciesył ześ do mnie napisała, bo bo zawse tam jakieś jakademje, zemi się już ckniło i nijako ni mógem branio lub przedstawienia cleka roz sie pociesyć. Pytos mi się jak mi się weselają. Sesnostego lutego naprzypowodzi w zakładzie i kces, żebym kłod było przydstawienie, co się zwie Ci wsyściutko łopisoł, co kiele mnie „Miescanin ślachcicem” jakiegoś tam się dzieje. To tez Ci i łopisuję. W tynMoliera. Tom się i naśmioł dużo na cos, jagzem tutok przyjechoł, to było tym przydstawieniu, bo było śmisne kiejby na wiesnę — a była to nie i wzina mnie łochota chodzić do dziela. W zakładzie urzondzali jakosik skoły, bo ci, co przydstawiali, to tam jakademiją, bo kcieii ućcić — ponoć chodzą na III kurs zawodu. jagzem sie dowiedzioł, Ks.Markiewica, W następną niedziele to była znowu który to ten zakład założył; tozem akademijo, aby ućcić Piusa XI. Nor i pokochoł tego księdza, bo jakby lepi mi się spodoboł śpiw, bom i tanie on, tobym może dziś dalej głód kigo jesce nie słysoł i nie widzioł. cirpioł. Jak zaśpiwali jedną piosenke. We wtorek po tej niedzieli jako ze co sie zacyno ,W mogile ciemnej”, sie końcą zapusty, tośmy se troseck® głębi. 21 lepsejsik zjedli, bo troskę lepiej łomascone, a na kolacje to i bułkę my mieli zamiast cornego chleba. Po kolacji tośmy jesce roz widzieli przydstawienie „Miescanin ślachcicem”. Teroz nastoł post swienty, ale tutok do postu wszyscy przyzwycajeni i tak se myślę, zeby to przynojmniej dobrzy ludzie nam co ofiarowafi, bo jak nie bedzie za co kupić, to i na swinta bedzie post. Dziś, kiedy pise ten list jest ostatni dzień lutego, ale juz cie pło jest, śniegu mało, może to już i bedzie wiosna.^Końce i zegnom Cie kochana Ciotecko, a nie zapomnij tam o mnie, gdy będzies miała co dobrygo. Wojtek Gazduła Wesoły kącik. /. „ Dobry żart — tynfa wart66 Zmartwychwstaje »Nasze życie* / zmartwychwstać chce »Zagłoba*, ten z 'tTrylogji*. — Jak widzicie godna ze mnie jest osoba. Więc wybrednym czytelnikom, znudzonym prozy czytaniem — no — i takim — co się trudnią wyłącznie — piłki kopaniem ofiaruję humor szczery. I dla »małych« on pisany. Proszę tylko dobrze strawić — a zostanie zrozumiany — bo wszystkim melancholikom, co świat widzą w szacie czarnej, daję dzisiaj śmiech swój prosty choć we formie trochę marnej. Za te *drzazgi* przygotujcie dla mnie wieniec... laurowy? nie! — kiełbasy! — Przecież kryzys. Co? rozsądek u mnie zdrowy?... To »Drzazg« pierwszy cel, a drugim będzie: cieszyć zasmuconych, repelentów, flegmatyków — i wszystkich cyt! — za-wie-dzio-nych,., Całe szczęście miły Boże, ze śmiech w życiu nie wzbroniony bo, co jabym wtedy robił\ będąc: »w smutku pogrążony...* Oczywista! Tylko radość duszę moją rozwesela, niechaj płaczą ci — co muszą, gdy im »ból serce rozdziera«... A więc wszystko przeczytajcie to, co piszę — aż do końca... Może się mój brat uśmiechnie nakształt wschodzącego słońca. II (Na m elodję: krakowiaka). Bywają wypadki — ciekawe na świecie, o których nie wiedzą w tutejszym powiecie. Dziś wiek postępowy lśni cywilizacją, lecz przegrał na czysto z demoralizacją ... Człowiek dla człowieka »wilkiem« — pozostaje, chociaż się z kulturą codzień zapoznaje, bo nauka skarbem, kto jej potrzebuje lecz komu nie trzeba — zdrów się bez niej czuje. Kto próżniactwo w Polsce jako zawód głosi, ten potem na starość kij i torbę — nosi. Jeden mówi d& drugiego: wiesz co — zimno trzęsie mnie jak gorąco — to się poci tak niedobrze i tak źle Zacni profesorzy t >wszystko« — tolerują, ale za to w klasie »czwórkami« okują. Mówisz dużo z kolegami Wnet gadułą — staniesz się mówisz mało — mrukiem nazwą tak niedobrze i tak źle! iii. Tak niedobrze i tak ile. Spróbuj jednym racją przyznać — drudzy nienawidzą Cię — Więc też z żalem trzeba wyznać »tak niedobrze — i tak — ile!* — Ucz się pilnie — to w nagrodę otrzymasz choroby dwie, jeśliś zdrowy — toś leń wielki tak niedobrze i tak źle! Mów o sobie — jesteś blagier tak przynajmniej słyszy się zrób naodwrót skrytym nazwą tak niedobrze i tak źle! Człek bogaty zawsze w strachu! bo go złodziej okraść chce — jesteś biedny — głód dokucza tak niedobrze i tak źle. jesteś biednym — lecz n a p ra w dą to żołądek marsza urżnie* ■, kradniesz będziesz siedział w pieklę tak niedobrze i tak źle Pożycz dzisiaj ludziom »forsę* czy oddadzą — Bóg to wie, a jak nie dasz sknerą nazwą, tak niedobrze i tak ile. powiesz prawdę człowiekowi, to na ciebie jeszcze klnie, a jak skłamiesz — nie uwierzy tak niedobrze i tak źle Dbasz o wygląd zaraz rzekną >Elegancik«, pana »rżnie* — zrób odwrotnie — żebrak jesteś tak niedobrze i tak źle Teraz kończę, bo przeczuwam, że śmiać nikt nie będzie się. A no! Wszystkim nie dogodzę tak niedobrze i tak źle. Pan : — Powiedziałem już raz, że zdrowym jałmużny nie daję. Źebraezka: — Cóż to, pan chce żebym dla pańskiej przyjemności za raz tyfusu dostała ? „Zagłoba — Głuptalski, powiedz mi, w k tó rym roku życia człowiek zmienia zęby? — To zależy, panie psorze od te go, kiedy może dać zadatek dentyście. 23 O D P O W I E D Z I REDAKCJI Z a liczne słowa uznania dla >>Naszego Życia“ i zachęty naj uprzejm iej wszystkim dziękuje my I Artykuł zawiera dość dużo humoru, który jednak nie har monizuje z powagą wywodów. Autor nie rozróżnia pojęć: kul Przew. X . B. Stawiński. Ser tura i cywilizacja. Prosimy nie decznie dziękujemy za pamięć, zrażać się i pisać prozą, doło dziękujemy za Bajkę chińską żywszy przygotowania i uwagi. Autorowi „Preludjów Wio i prosimy o stałą współpracę. J a n Marny. Związek między sennych“ zwracamy uwagę na pseudonimem a jakością poezyj konieczność przestrzegania ryt zdaje się być szczególnie ścisły. miki. Muza sięgnęła po temat R ed ak cja może s k o r z y s t a ć do Kochanowskiego. Malicki. Infirmarz będzie za z pierwszych dwu wierszy, któ re są propagandą za „Naszem mieszczony w majowym nume rze „Naszego Życia“ . życiem“ . „Szpm “ . Z artykuliku har „K to zawsze będzie czytał pismo cerskiego korzystamy. „Nasze Życie“ , „Teofilat“ . Wiersz posiada W szystkie nasze zakłady pozna szlachetną intencję, lecz gdy wyśmienicie. „Nasze Życie“ dojdzie do rąk Z artykułu p. t.: Potrzeby Czytelników, już nie Gorzkie Ża ludzkie a kultura nie skorzyle, ale „Alleluja“ śpiewać trze ✓ stamy. Z a zbyteczne uważa R e ba. Rezurekcja nie udała się! d akcja rozpoczynanie traktatu (j ranek* Z „Chmnoresek“ o kulturze od faktu stworzenia w miarę potrzeby korzystać bę świata. dziemy. Ofiary złożone na Zakład w Pawlikowicach. JW P . Księżna Adamowa,Czartoryska W r. 20 -zł., JW P . Jadwiga Stasińska Tez. 2.zł., Ks. Prob. Hubner M. Wisła 10 zł.* JW P . Dr. Adam Kroebl Tom. L. 5 ,zł., JW P . A. Malinowski Woż. 1 zł., JW P . Agr. Dyp-1. W. Skotnicki Nw. 1 zł., Ks. Jan Ohołoński St. 1 zł., JW P . Personel Drukarni „Powściągli wość i Praca“ Kraków 20 zł., JWP. Piotr Jękut Mircze 1,20 zł., JWP. Dr. Wojciech Żułowski Gis z. 3 zł., JWP. Janusz Dębicki Wr. 1 zł., JWP. Stani sław Gabryszewski Tr. 1 zł., Ks. Jan Palka Por. Usz. 3 zł., JWP. Adam Słabiński Mircze. 1 zł., Ks. Euzebjusz Brzżeziewićz Wr. 20 zł., PT. Zrzeszenie kekarzy Weterynaryjnych w Tarnopol. 20 zł., JW P . Zofja Żółkiewska Wr. 1 zł., JW P . Edmund Drozd Wr. la ł., JW P . Dr. Sabina "Dębowska Wr. 5 z!.,- JWrP. Mr. M. Kawski, Sn. 2 zł., 24 JWP. Ludwik Zangl, BI. 1 zł., JWP. Marja Dąbrowska, Wr. 10 zł., JWP. Mikołaj Ostaszewski, Mircze 5 zł., JWP. Piotr Drzewiecki, Wr. 5 zł., JWP. Zygmunt Dobrowolski, Wr. 2 Ł JWP. Płk. Otton Czuruk, Wr. 10 zł., JWP. Michał Boruciński,' Wr. 1 zł.7 Ks. Proboszcz Parafji Zawada 50 zł,, JWP. K. Zwierzycka In. 5 zł., JWP. Helena Dorabrolt, Wr. 1 zł., PT. Bank Akceptacyjny, Wr. 10 zł., JWP. Aleksander Szulc, maj. Nap. 10 zł., JWP. Jan Józef, Rz. 5 zł., JWpP. Dr. Sobiech maj. Rudki 7 zł.* JWP. Janina Jacynowa, Pasieki; 1. zł., PT. Dyr. Państw. Gimn. w Buczaczu 3,HO zł., JWP. Józef Rokosz, Brz. 1 zł., JWP. Dr. Zawrotniak, Czr. 1, JWP. K. Fedorowski, Lw. 1 zł., JWP. Zygmunt Mielęcki, Bsz. 1,50 zł,, JWP. Wł. Damniczak, Wr. 1 zł., JW P . Dr. Bogusław Dąbrowski, Wr. 2 z ł, PT. Majętność Morocz.yny “Ost. 2 zł., JW P. Władysław Daniele^ 2 z3L JW P . Jan Kowalski maj. AVr. 1 zł., JW P. Tadeusz B orkoW ^ > Bielsk. 1 zł., JW P . Jan Dałkowski, Wr. 50 zł.,. JW P. Dr. Jan (F. Wr. 2 zł., JW P . Stanisław Żołędownowski,, Wr. 10 zł., JW P. „fC, ski„ Kam. 3 zł., JW P. Dr. Helena Bialiki.ewicz, Kr. 1 zł., JWP- R o n ._ Zakrzewska. AArr. 5 zł., JW P. Ta Czanderna,, Wr. 2 zł., JAVP. deusz Czechowicz. Wr. 1 zł., JW P. mierz Daszkiewicz, Wr. 1 zł., J * M. Adamczewski. Wr. 1 zł., JW P. Emil Brzozowski, Wr. _ 2 zL, • Preibisz Anna0 Tor. 1 zł., JW P. Z. Państw. Ginin. M. J- Piłśudsk., ^ Czarnecki, Wr. 2 zł., ;JW P. Gen. 1 zł., JW P. Józef Zieloiiacki, om • Józef Burhardt, Opalenie 5 zł., "J WP. 3 zł., :? w p . Bolesław .Kwieciu ^ ■ Gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, W t. Łuck 2 zł., JW P. Marja ‘5 zł., JW P. Jadwiga Ciumdziewicka, Zakop. 5 zł., JW P. B. Lisowski, 'Wr. 2 zł., JW P. Michalina Dębicka, 1 zł., JW P. Henryk Czarnecki, • Wr. 5 zł „ JW P. Celina i KI. Droż1 zł., JAArP. Bronisław Duda, vv- • dzyńskie, Wr. 2 zł., JW P. Marja 2 zł., JAArP. L. Czerniak, Wr. 3 Kor pińska, Miniatycze 20 zł., .JW P. JWP. Dr. J. Dąbrowski, Wr. 1 ^ •A. Jacuniską, Wydżno 1 |z|, JW P. JAArP. Dr. Józef 'Wierzbicki, u imKlemens, Łaski Tucli. 1 zł., JW P. 1 zł., JWP. Aleksander ŻołędziomTeodor Pozorski, Tucli. 1 zł., JW P. ski, K j. 2 zł, JWP. Czesław'Da^ ko w Tadeusz Morstini, Strz. 3 zł., JAA^P. ski; W t. 2 zł, JAVT. Henryk Żeli Leonard Cybulski, Wr,. 1 zł., ’PT. chowski,, Wr. 5 zł, JWP. Ja 111 ‘ Zarząd Gł. Dóbr i Int., .Księstwa Czerkiewiczowa„ AArr. 2 zł, -J * Czartoryskich, Wr. 20 zł., JW P. Inż. MeLanja Dobiecka,, Wr. 1 żł-, J ^ * Zeclienter, Jaworzno 2 zł., Ks. KroFranciszek Podzimski, Br z. sl.^ pilewski,. Pop. Bisk. 1 zł., JW P. JW P. Jan Brym, Wr, 2 z ł, :J w x . Not. Bohdan Stasiński, Tez. 2 ‘zł., Władysław Jelski,, Rak. 2 z ł, ijV * JW P. Dr. Aleksander Dubieński, Wr. Rudolf Bobrzański* Kr. 2 zł., J ^ * Teresa Tyszkiewieżowa- Ld. z Gdzie koń ? ■ AR TYSTYC ZN E: POCZTÓWKI WIELKANOCNE Wydaliśmy świeżo w pięciu rodzajach artystyczne, wielo barwne pocztówki wielkanocne. Każdy nabywca tych pocztówek składa temsamem o f i a r ę na nasze zakłady sieroce. Cena pocztówek: z przesyłką. — 1 10 sztuk 1 — zł. wraz Przy w i ę k s z e j i l o ś c i rabat. D r u k a r n i a „Powściągliwość i Praca” Kraków, Kazimierza Wielkiego 95, tel. 166-40. Adres Redakcji i Administracji: PAW LIKOW ICE, P. WIELICZKA, ZAKŁAD WYCHOWAWCZY Pod tym ad resem n a le ży przesyłać artykuły, sprawozdania, materjały do różnych działów, listy i t. p. Rękopisów Redakcja nie zwraca, lecz ważniejsze przechowuje. Prenumerata Cena roczna w kraju zł. 2*20, kwartalnie 60 gr. pojedynczego egzemplarza 25 gr. — zagranicą 4 zł. p. Wszelkie wysyłki pieniężne należy przesyłać cztkiem do P. K. O’ w Krakowie na konto Nr. 404.854. W y d a w c a : Zakład Wychowawczy w Pawlikowicach. Redaktor odpowiedzialny: Ks. S t a n i s ł a w Kot.