Rodzina katolicka - Wezwani do miłości

Transkrypt

Rodzina katolicka - Wezwani do miłości
Rodzina katolicka - Wezwani do miłości
środa, 20 maja 2009 12:38
Na początku byli Zofia i Józef. Poznali się, pokochali i weszli na wspólną drogę życia. Przed
Panem Bogiem ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuszczą
się aż do śmierci. Obiecali także Bogu, że przyjmą wszystkie dzieci, jakie im da.
Czy wiedzieli wtedy, co mówią? Czy wiedzieli, jakie niespodzianki przygotował dla nich
Stwórca? Na pewno nawet nie podejrzewali, ale każde z nich prosiło „Tak mi dopomóż Panie
Boże wszechmogący i wszyscy święci”. I jak dotychczas w dniach pogodnych i pochmurnych
małżonkowie czują Jego opiekę, choć na co dzień zmagają się z różnymi trudnościami, ze
swoimi charakterami i zwyczajnymi ludzkimi ograniczeniami.
Ślub państwa Ojczenaszów odbył się 16 czerwca 1990 roku. – Zanim podjęłam decyzję, że
wychodzę za mąż, próbowałam rozeznać, jakie jest moje powołanie życiowe i czułam, że mam
być żoną i mamą. Na mojej drodze pojawił się Wiesiek (tak do pana Józefa zwraca się żona i
bliscy – przyp. M.P.), więc nie opierałam się. Modliłam się, szukając woli Bożej – opowiada pani
Zofia.
A tak ten czas zapamiętał pan Józef: – Zosia mnie zauroczyła. Podobała mi się, ale dla mnie
nie było to takie proste. Pochodziliśmy z różnych środowisk, różnił nas stopień wykształcenia
(kończyłem wtedy Akademię Teologii Katolickiej w Warszawie), reagowaliśmy i do dziś
reagujemy odmiennie w różnych sytuacjach. To mnie z jednej strony pociągało, a z drugiej
szarpałem się. Potem zacząłem się modlić i podjęliśmy decyzję, że pobieramy się, choć nie
mieliśmy mieszkania i nie wiedzieliśmy, co z nami będzie.
Dar dany i zadany
Węzłem małżeńskim Ojczenaszowie związali się w czerwcu, a w kwietniu następnego roku na
świat przyszedł pierwszy syn – Piotr. Od razu okazało się, że chłopiec ma przepuklinę
oponowo-rdzeniową i natychmiast musi przejść operację. – Lekarze zabrali mi Piotrusia, więc
bardzo cierpiałam z tego powodu, że to maleństwo zostało oderwane ode mnie, że nie mogę go
karmić. Lekarze myśleli, że jestem smutna, gdyż nie mogę pogodzić się z kalectwem syna, a ja
przyjęłam go od pierwszej chwili. Zresztą jeszcze kiedy nosiłam go w swoim łonie, prosiłam
Boga o dar akceptacji dla swojego dziecka. Wiedziałam, że Pan Bóg kocha go takim, jakim jest
i że nam daje go w opiekę – wspomina mama Piotrusia.
1/4
Rodzina katolicka - Wezwani do miłości
środa, 20 maja 2009 12:38
Dla pana Józefa nie było to takie proste. Czekał na swoje pierwsze, wymarzone dziecko i
przeżył wstrząs. – Pogodzenie się z wolą Bożą przychodziło stopniowo. Dopiero po czasie
zrozumiałem, że dar, na który czekałem, przerasta mnie, że muszę do niego dorosnąć.
Zrozumiałem, że Piotruś jest darem nam danym i zadanym. Szybko dojrzewałem w tej sytuacji,
bo zostałem wezwany do miłości o jakiej nawet nie myślałem – wyznaje.
Otwarci na życie
Kiedy mały Piotr przebywał w szpitalu w Krakowie-Prokocimiu, został zarażony żółtaczką.
Wtedy też tą chorobą zaraziła się od dziecka pani Zofia. Kiedy choroba stała się widoczna,
młoda mama była w pierwszym trymestrze ciąży. Musiała zostawić męża i Piotrusia i ponad trzy
tygodnie leżała w szpitalu na oddziale zakaźnym. Martwiła się, że w domu zostawiła
najbliższych...
25 sierpnia 1992 roku na świat przyszedł Andrzej. Już kilka miesięcy później malec „łobuzował”
ze swoim starszym bratem Piotrem. Chłopcy – jako że Piotr rozwijał się nieco wolniej – do
pewnego momentu byli jak bliźniacy... Potem na świat przyszli Ania, Małgosia, Michał i ostatnio
Krysia. – Pomiędzy Michałem i Krysią jest osiem lat różnicy. Przez kilka lat więc dzieciom
brakowało jeszcze jednej siostrzyczki. Cztery lata prosiły o nią Boga, aż wyprosiły. Teraz są z
niej dumne i pomagają przy małej jak mogą – cieszą się rodzice.
Krysia wędruje z rąk do rąk, ciesząc rodzinę. Kiedy maleństwo staje się głodne, trafia do
maminej piersi i przytulone ssie, a w rączce bezwiednie trzyma krzyżyk i szkaplerz wiszący na
szyi mamy. Od czasu do czasu przestaje, wsłuchuje się w to, co mówi mama, i słodko się
uśmiecha...
- Jestem zadowolona ze swojego życia. Każdego dnia czuję, że jestem potrzebna dzieciom, że
dla nich żyję – podkreśla szczęśliwa mama. – Mamy dziś sześcioro dzieci, ale jesteśmy otwarci
na każde życie. Nie ma bowiem w życiu piękniejszej przygody niż uczestniczenie wraz z Panem
Bogiem w akcie stwórczym człowieka – mówi pan Józef.
Dom otoczony modlitwą
2/4
Rodzina katolicka - Wezwani do miłości
środa, 20 maja 2009 12:38
Mieszkanie Państwa Ojczenaszów pełne jest ludzi. Odczuwa się w nim jednak pewien spokój.
Z czego on płynie? Może od Pana Jezusa, Maryi i świętych, którzy z obrazów powieszonych na
ścianach patrzą na wszystkich domowników? A może z modlitwy, która o różnej porze dnia i
nocy płynie z tego miejsca do Boga?
- W naszym codziennym życiu doświadczamy ułomności, swoich grzechów, zniecierpliwienia.
Czasem trudno mnie samej skupić się na modlitwie, czasem trudno całą gromadę zachęcić do
modlitwy. Wtedy denerwuję się, a potem jest mi głupio. I w tych sytuacjach doświadczamy
miłosierdzia Pana Boga – podkreśla pani Zofia.
„Prosili i otrzymali...”
Grudzień 2007 roku zapisał się w rodzinie Ojczenaszów cierpieniem. Któregoś dnia wcześnie
rano w ich domu zadzwonił telefon i teściowa pani Zofii (do której pojechał pan Józef, a która
mieszka 600 kilometrów od Krakowa na Mazurach) powiedziała wówczas swojej brzemiennej
synowej, że jej mąż – jedyny żywiciel rodziny – jest w krytycznym stanie. – Lekarze nie dawali
mu wielu szans na to, że będzie żył. Wyniki badań były bardzo złe. Zapalenie mózgu, zapalenie
płuc, opłucnej nie dawały dobrych rokowań – opowiada pani Zofia. W tej sytuacji wielu ludzi
podjęło modlitwę w intencji pana Józefa. Błagania do Boga płynęły z różnych stron świata, od
dorosłych i dzieci, zakonników i zakonnic. Właściwie trudno powiedzieć, ilu ludzi przyszło wtedy
z pomocą rodzinie Ojczenaszów. – Starałam się być spokojna, choć bardzo bałam się o męża.
Liczyłam się z tym, że może umrzeć. Wiedziałam, że może nie zaakceptować sytuacji, w jakiej
się znalazł. Poprosiliśmy kapelana szpitala, by przyszedł do mojego nieprzytomnego męża z
sakramentem namaszczenia chorych. Potem, kiedy dojechałam do Ełku, mówiłam mężowi,
który był w śpiączce farmakologicznej, że Pan Bóg go kocha. Chciałam go uspokoić, dodać mu
otuchy – ze łzami w oczach opowiada pani Zofia.
I Bóg wysłuchał modlitw. Dwa tygodnie później pan Józef na własne żądanie wyszedł ze
szpitala, a wyniki badań były zupełnie dobre. Lekarz prowadzący pana Józefa powiedział, że to
cud... – Zastanawiałem się potem, jaki był sens tego, co mnie spotkało. Doszedłem do wniosku,
że moja choroba wyzwoliła wiele modlitwy i wiele dobra w ludziach. Ja sam rzuciłem palenie
papierosów i przewartościowałem życie. Spojrzałem na nie innymi oczyma – podkreśla
mężczyzna.
3/4
Rodzina katolicka - Wezwani do miłości
środa, 20 maja 2009 12:38
Pod Bożym parasolem
Kiedy słyszę, z jakich środków żyje rodzina Ojczenaszów na co dzień, zastanawiam się, jak to
w ogóle możliwe. – Doświadczamy kruchości, ale jednocześnie opieki Bożej – krótko wyjaśnia
Zofia Ojczenasz.
Niemal całym majątkiem małżonków są ich dzieci. Każde z nich oprócz codziennych
obowiązków szkolnych, odrabiania lekcji, znajduje czas na poszerzanie swoich szczególnych
umiejętności. Piotr w 2008 roku zdobył wicemistrzostwo Polski w sprincie na wózku inwalidzkim
w kategorii młodzieżowej chłopców, Andrzej – uczeń krakowskiego liceum – śpiewa w scholi
dominikańskiej i gra na gitarze, Ania tańczy, Gosia zaczyna grać na altówce, a dziewięcioletni
Michał wzorem swego brata także zaczyna grać na gitarze. Wszystkie dzieci są radością
rodziców. Każdy ich sukces cieszy ich serca... A dzieci czują, że w rodzicach mają oparcie, do
nich mogą przyjść z tym, co ich boli i z tym, co cieszy. – Dobrze czujemy się w naszej rodzinie,
choć doświadczamy np. trudności w porozumiewaniu się. Jak w każdej rodzinie także i w naszej
zdarzają się sprzeczki i kłótnie. Na szczęście umiemy sobie także przebaczać... Żyjemy
uczciwie i choć luksusów nie mamy, jesteśmy szczęśliwi – podkreślają małżonkowie.
W ich domu białe jest białe, a czarne – czarne. – Nasze dzieci wiedzą, że rodzina jest
pomysłem Pana Boga. To On – Stwórca, powiedział „niedobrze, by mężczyzna był sam...”.
Staramy się pokazywać naszym dzieciom, że to, co niesie dzisiejszy liberalny świat – związki
homoseksualne, tzw. single, zabijanie nienarodzonych, antykoncepcja itd. – jest złe. Mam
nadzieję, że nasze pociechy będą dobrze ukształtowane i zawsze pozostaną wierne
Chrystusowi, bo tylko On daje siłę do dobrego, uczciwego życia – mówi Józef Ojczenasz.
Małgorzata Pabis
Źródło: Przymierze z Maryją
Za: PiotrSkarga.pl
4/4