święto narodzin
Transkrypt
święto narodzin
Chwila, w której rodzi się dziecko to również chwila, w której rodzi się matka. Nie istniała nigdy wcześniej. Istniała kobieta, ale nie matka. Matka jest czymś zupełnie nowym. Rajneesh 1 www.lepszyporod.pl Słowo wstępne Pamiętam dokładnie chwilę, kiedy odkryłam, że poród może być piękny. Było to dla mnie prawdziwe zaskoczenie, gdyż przez długie lata karmiona byłam jedynie trudnymi opowieściami na temat narodzin. Zaczęłam szukać. Czytałam. Oglądałam filmy. Rozmawiałam z kobietami. Poszerzałam swoją wiedzę. Informacje, które zgromadziłam wstrząsnęły mną – odkryłam poród z zupełnie nowej perspektywy. Takiej, której nie poznasz w amerykańskich filmach. Poznałam poród od jego fizjologii aż po mistykę… a to wszystko w czasie, kiedy nie myślałam jeszcze o własnym dziecku! W pewne wiosenne popołudnie młoda mama 2-letniej dziewczynki, którą dopiero co poznałam zaczęła mi opowiadać o tym jak rodziła. Na początku nie chciałam słuchać. Nie byłam w ciąży, nawet nie planowałam jeszcze własnego potomstwa. Jednak ona mówiła – spokojnie, pewnym siebie choć nieco ściszonym tonem. W jej opowieści było tyle radości, że zamiast przerwać siedziałam jak oczarowana. Płynnie przeszła od porodu do pierwszych dni macierzyństwa, a potem do nieprzespanych nocy… A ja poczułam niedosyt. Niedosyt wiedzy i rzetelnych informacji. Wiem, że ta krótka rozmowa z tamtą kobietą odmieniła moje życie. Świadectwo dobrych, budujących narodzin pozwoliło mi uwierzyć w to, że kiedyś dane mi będzie doświadczyć podobnego porodu. Jedna historia, a tak wiele zmian. W tej książce znajdziesz blisko 20 opowieści porodowych! Każda z nich jest inna, każda wyjątkowa, podobnie jak każdy poród i każda kobieta różnią się od siebie. Jedne wyciskają łzy wzruszenia, inne pokazują wielką siłę Matki… Każda z tych historii to świadectwo, które pokazuje, że poród może być dobry. Zaczęłam się zastanawiać jak to jest, że jedna kobieta może wspominać poród jako doświadczenie tak mistyczne, pełne radości, miłości i uniesienia skoro cała reszta znanych mi osób mówi o nim raczej w kategorii ‘przykrego obowiązku’? Czy to tak kobieta była wyjątkowa, co ją odróżniało? A może sytuacja porodu była unikalna (rodziła w domu)? Czy możliwe jest, aby reszta kobiet również miała podobne, lub choćby w połowie tak dobre, wspomnienia z wydania na świat swoich dzieci? Co więcej, bohaterki tych opowieści podkreślają, że dzień narodzin ich dzieci był dniem przełomowym w ich życiu. Poczuły własną moc. Siłę. Kobiecość. Wszystkie one zdecydowały się podzielić tym najbardziej osobistym wspomnieniem wierząc, że te historie mają niezwykłą zdolność do transformacji lęku w akceptację. Kryjące się za tymi słowami piękno i miłość działają jak magnes, dodają wiary i nadziei. 2 www.lepszyporod.pl Myślę, że ta książka może odmienić sposób patrzenia na poród niejednej kobiety. Właśnie dlatego w ramach akcji #lepszyporód ebook ten jest rozpowszechniany za darmo – niech trafi do jak największej ilości osób. Niech będzie czytany przez młode dziewczyny, które jeszcze nie planują ciąży, przez kobiety przy nadzieii, przez położne i studentki położnictwa, przez lekarki, przez matki i matki matek. W tych opowieściach widać bowiem, że istnieje coś takiego, jak kobiece zrozumienie i kobiece wsparcie. Jednak nie pomijamy ojców – niech lektura tej książki pokaże im jak mogą czuć się ich partnerki, a zamieszczone tu świadectwa innych mężczyzn niech pomogą w podjęciu decyzji o świadomym i odważnym uczestnictwie w narodzinach dzieci. Karolina Piotrowska PODZIĘKOWANIA Wszystkie osoby zaangażowne w powstanie tej publikacji poświęciły swój czas, umiejętności i siłę nie licząc na wynagrodzenie. Na końcu tej książki znajdziecie ich imiona i dane kontaktowe oraz informacje o organiztaorkach całej akcji - niech będzie to forma symbolicznego powiedzenia „dziękuję” za pracę, którą wykonali. UWAGA REDAKCYJNA Wszystkie imiona personelu medycznego i doul zawarte w tekście, oraz imiona rodzących w opowieściach napisanych przez położną zostały zmienione przez redakcję! PRZYPOMNIENIE Żadne zawarte w tym tekście informacje nie stanowią porady medycznej bądź prawnej. W każdym przypadku swoją indywidualną sytuację należy konsultować bezpośrednio z odpowiednim specjalistą. 3 www.lepszyporod.pl Pierwszy poród Urodziłam moją córeczkę w październiku tego roku. To był mój pierwszy poród. „wspominam go jako najwspanialsze przeżycie jakie mogło mnie spotkać” Postanowiłam opisać swoją historię dla wszystkich tych kobiet, które dopiero planują ciążę, lub już czekają na rozwiązanie. Pomimo bólu i strachu, który ogarnia chyba każdą z nas w trakcie porodu, wspominam go jako najwspanialsze przeżycie jakie mogło mnie spotkać. Ciąża przebiegała prawidłowo, bywały dni lepsze i gorsze i pomimo chwilami męczących dolegliwości i lęku, który z biegiem czasu się pojawiał starałam się nie popadać w niepotrzebną panikę i z uporem sama sobie tłumaczyłam, że poród będzie bolał, że trzeba spodziewać się niespodziewanego, że takie już są nasze „babskie przywileje” 1 października 2014 roku jak co dzień wstałam rano z łóżka nie do końca wypoczęta, trochę zmęczona ciągłymi nocnymi wędrówkami do toalety, jednak pełna optymizmu i nadziei, że w końcu nadejdzie ten tak długo oczekiwany przeze mnie dzień. Ciąża była już tydzień przeterminowana i czas zaczął wlec się okrutnie. Poczułam ból w biodrach, ucisk, przez myśl przeszło mi, że tego dnia urodzę. Uśmiechnęłam się tylko sama do siebie i obiecałam sobie, że nie będę panikować. Zabrałam się za ogarnianie domu, posprzątałam, wyprałam, wyprasowałam, przygotowałam obiad. Doprowadziłam siebie do porządku i postanowiłam czekać. 4 www.lepszyporod.pl Bóle nasilały się z każdą godziną, ale wiedziałam, że szpital mam blisko i nie mam co się spieszyć. Kiedy mąż wrócił z pracy, powiedziałam mu o regularnych skurczach i wysłałam na zakupy gdy wrócił zjedliśmy obiad i spokojnie czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Skurcze nasilały się i były co raz dłuższe. O godzinie 18.40 postanowiłam wziąć prysznic – gdyż jak to mówią – kąpiel albo poród przyspieszy albo zatrzyma skurcze. Kiedy już chciałam ten plan wykonać dopadł mnie przerażająco silny i długi skurcz, który nie pozwolił mi na zrobienie nawet najmniejszego ruchu. Wtedy postanowiłam zadzwonić do położnej, która poradziła mi spakować się, ogarnąć, wziąć prysznic i przyjechać do szpitala. Skurcze były już co 4 minuty. Podczas kąpieli odeszły mi wody i zaczęłam krwawić. Mąż pomógł mi się ubrać, wszystko przygotował i zapakował do samochodu. W chwilowej przerwie między skurczami zaprowadził mnie do samochodu i pojechaliśmy na SOR. Byliśmy tam o godzinie 20.15. Mąż pobiegł po wózek ponieważ nie byłam w stanie o własnych siłach dojść do wejścia, zaraz za nim przybiegła ratowniczka i zawiozła na salę położniczą na oddziale ratunkowym. Tam przemiły lekarz i położna zbadali mnie, pozwolili na przeczekiwanie skurczy i zawołali mojego męża, który pomógł mi się przebrać i pozbierać po mnie cały bałagan Lekarz po badaniu orzekł iż skurcze mam już co 2 minuty i rozwarcie na 9 cm, ze spokojem pomógł mi usiąść na wózku i szybko pobiegł ze mną na porodówkę. Mój wspaniały mąż dostał tylko w przelocie fartuszek, szybko pozbierał moje rzeczy i pobiegł za nami. Na porodówce kolejne dwie położne, wspaniałe kobiety, pomogły mi przejść na łóżko i wygodnie się na nim ułożyć, podały gaz rozweselający, który niestety mi już nie był potrzebny skurcze były silne, a ja miałam wrażenie, że z każdym kolejnym powoli tracę kontakt z rzeczywistością. Mój mąż stał cały czas przy mnie i trzymał mnie mocno za rękę. Po 5 minutach na porodówce położna stwierdziła że rodzę, jednak zanim rozpoczęła się akcja pozwoliła na porodówkę wejść mojej mamie, która w szybkich kilku słowach dodała mi otuchy i siły. Po tej chwili położna podniosła oparcie łóżka, tak żebym była w pozycji pół siedzącej, poprosiła mojego męża o przytrzymanie mojej głowy i poprawienie poduszki tak, żeby broda dotykała klatki piersiowej i kazała przeć. Pierwsze parcie się nie udało, źle złapałam oddech i wydałam z siebie jedynie jęk bólu, jednak położna spokojnie wytłumaczyła mi jak nabrać powietrza i jak prawidłowo przeć. Przez chwilę poczułam, że sobie nie poradzę i nie będę w stanie urodzić, jednak mąż pocieszającym głosem powiedział, że na pewno dam radę, bo jak nie ja to kto to samo zrobiły położne i powtarzały tylko, że jestem silna i zaraz będzie po wszystkim. Słyszałam tylko „Agata teraz 5 www.lepszyporod.pl nabierz powietrza i przyj, dasz radę, jeszcze raz” po 3 prawidłowych parciach moja Amelka była już z nami i leżała mi na piersi, urodziła się punkt 21. Po porodzie lekarz zszył mnie, gdyż pomimo szybkiego porodu zostałam nacięta ze względu na zielone wody płodowe i spadające tętno malutkiej. Trudno, przeżyłam to mimo tego, iż bardzo tego nie chciałam. Sytuacja na porodówce rozprężyła się, lekarz mnie zszywał i ze mną rozmawiał, mąż stał przy córeczce, położne krzątały się i zadawały pytania, co chwilę wtrącając coś zabawnego. Po dwóch godzinach od porodu które spędziłam na sali poporodowej z wtuloną we mnie córeczką, mężem i moimi rodzicami, przewieziono nas na salę na oddziale położniczym. Wybraliśmy z mężem odpłatną salę rodzinną, gdzie cały pobyt w szpitalu spędziliśmy sami we trójkę. Położne były przesympatyczne, przychodziły dwa, trzy razy dziennie sprawdzić czy wszystko w porządku, nie narzucały się i nie zmuszały do niczego. koszmarów w życiu kobiety. Nie zawsze tak jest. Przede wszystkim warto zdać sobie sprawę, że tej chwili nie można zaplanować. Warto również mieć przy sobie bliską, zaufaną osobę. Ja swój poród wspominam wspaniale, czułam się dobrze i bezpiecznie – życzę wszystkim oczekującym Mamusiom tak bezstresowego nastawienia i spokoju ducha i dużo uśmiechu, bo pomimo bólu można Trzymam kciuki za Was, Wasze Maleństwa i za pogodny i kompetentny personel na porodówkach, na które traficie! # lepszyporód Agata Już planujemy z mężem kolejne Maleństwo Tak więc dziewczyny, w nas jest siła!! Wierzę w to, że same w dużej mierze jesteśmy w stanie zagwarantować sobie LEPSZY PORÓD. Chciałam swoim listem dodać otuchy tym, które się boją. W mediach niestety rzadko kiedy słyszy się o miłych porodach, a pobyt na porodówce jawi się jako jeden z największych 6 www.lepszyporod.pl Warto wiedzieć: - w Polsce mamy dobre prawo gwarantujące kobiecie w ciąży, porodzie i połogu szereg przywilejów, w szczególności: * możliwość stworzenia planu porodu * obecność osoby towarzyszącej przy porodzie * dowolny wybór pozycji w I i II fazie porodu * poszanowanie intymności i godności rodzącej * kontakt skóra do skóry po porodzie W ramach akcji #LepszyPoród informujemy kobiety o tym jakie mają prawa w czasie ciąży, w porodzie i połogu! 7 www.lepszyporod.pl Dobre wspomnienie „Byłam skupiona, ale przede wszystkim spokojna o siebie i dziecko. Czułam się szanowana i bezpieczna.” Od dwóch dni przebywałam w szpitalu, ponieważ byłam już po terminie i przy kolejnym KTG lekarz na Izbie Przyjęć zalecił mi pozostanie na oddziale. Ponieważ zdecydowanie nie znoszę szpitali przyjęłam tę decyzję z niesmakiem, prosząc w duchu moją Córcię, żeby jak najszybciej eksmitowała się z mojego brzucha, zwłaszcza, że czas był już najwyższy. Wieczorem w sobotę, podczas obchodu, dopytywałam lekarza o dalsze postępowanie w moim przypadku – bardzo chciałam już urodzić, więc dopuszczaliśmy wywołanie porodu. Lekarz jednak uspokajał: „ Proszę się nie martwić, w poniedziałek zdecydujemy co dalej”. Jak się później okazało, zaczepił potem mojego męża na korytarzu i jeszcze raz zapewnił, że wszystko jest w porządku. O pierwszej w nocy, z soboty na niedzielę, obudziłam się za potrzebą, a kiedy wstałam z łóżka poczułam, że odeszły mi wody. Nie było jakiegoś wielkiego chluśnięcia, jak to na filmach, jednak wiedziałam, że to już. Prawie natychmiast rozpoczęły się skurcze, więc podekscytowana podeptałam do dyżurki pielęgniarek. Zostałam zbadana przez położną – faktycznie, wody odeszły, rozwarcie ok. 3cm. Dostałam przykaz by zebrać swoje rzeczy i za parę chwil być gotową do przenosin na oddział porodowy. Skurcze były coraz częstsze i bardziej dokuczliwe, więc zebranie tych kilku rzeczy (w tym wielkiego koca, którzy mąż przywiózł mi ze względu na okropnie twarde łóżko ) sprawiło mi dość duży kłopot. Próbowałam się ogarnąć, kiedy przyszła położna z wózkiem. 8 www.lepszyporod.pl Kiedy zobaczyła jak nieporadnie próbuję zapakować swoje rzeczy zniknęła i po chwili przybiegła z wielkim workiem, do którego wszystko wrzuciła. Mogłyśmy jechać na porodówkę. Kiedy położono mnie na sali obserwacyjnej, na tyłach dyżurki na oddziale porodowym, dowiedziałam się, że czekamy na ginekologa, który mnie zbada i na panią anestezjolog, która miała założyć mi wenflon. Zapytałam też, czy mam już dzwonić po męża, ale poinformowano mnie, że na razie nie ma potrzeby. Czekając na lekarzy testowałam pozycje porodowe, jednak skurcze dokuczały mi na tyle, że właściwie tylko w pozycji leżącej byłam w stanie jakoś wytrzymać. Co jakiś czas zaglądała do nas (za parawanem obok leżała druga rodząca) pielęgniarka dopytując czy czegoś nam nie potrzeba. Po badaniu okazało się, że rozwarcie ma już ok. 4-5cm. Miałam być przeniesiona na salę jednoosobową, więc pielęgniarka powiedziała, że czas dzwonić po męża. Po kilku minutach przyszła do mnie miła pani anestezjolog, która potem przez dobre kilkanaście minut bardzo męczyła się z założeniem mi wenflonu – mam cienkie, kruche i prawie niewidoczne żyły, trzeba się więc bardzo postarać, by upuścić ze mnie choć odrobinę krwi. Udało się chyba za czwartym czy piątym wkłuciem, a pani doktor przepraszała mnie co najmniej trzy razy, że musi mnie tak bardzo męczyć. Kiedy przyszedł mąż, przeszliśmy do pojedynczej sali, podłączono mnie do KTG. A po półgodzinie mogłam już wejść do wanny. Bogu dziękowałam za tę wannę i gorącą wodę, bo skurcze dokuczały mi okropnie. Starałam się zrelaksować, mąż przy każdym skurczu dolewał mi do wanny gorącej wody. Trzymał za rękę, wspierał. Miałam wrażenie, że siedzę w tej wannie może pół godziny, ale mąż mnie oświecił, że minęły prawie dwie. Poprosiłam by poszedł zapytać, co robimy dalej. Kiedy wrócił, pomógł mi przenieść się na łóżko, a po chwili przyszła już moja „docelowa” położna. Uśmiechnięta, przedstawiła się, powiedziała jaki jest dalszy plan działania. Po wyjściu z wanny rozwarcie było już na 9cm, więc dziękowałam Bogu, że ten czas tak szybko zleciał. Położna zapytała mnie czy zgadzam się na nacinanie krocza. Odparłam, że zdecydowanie wolałabym tego uniknąć, ale jeśli nie będzie innego wyjścia to tak. Poprosiła bym położyła się na boku i, ponieważ miałam już skurcze parte, spróbowała przeć. Kiedy okazało się, że główka dziecka jest już ułożona w kanale rodnym, uśmiechnęła się i powiedziała że wszystko idzie dobrze, więc pójdzie po lekarza i zaczynamy rodzić. Na parę chwil znów zostaliśmy z mężem sami. Przy kolejnym skurczu zaczęłam lekko przeć i natychmiast usłyszałam męża: „Przestań! Co ty robisz?”. Dziś się z tego śmiejemy, że biedny bał się zapewne, że za chwilę będzie musiał odebrać poród, a ja – już dość zmęczona – nie miałam siły mu tłumaczyć, że przy skurczach partych ciężko jest nie przeć. Na nasze 9 www.lepszyporod.pl szczęście po chwili pojawiła się moja położna, lekarka i dwie inne pielęgniarki. Przyszła pora, by w końcu urodzić. powiedział, po czym uścisnął dłoń mojemu mężowi i wyszedł. Było nam naprawdę miło. Położna zbadała mnie. Było dobrze, widać było już główkę. Prosiła by oddychać i przeć. Mówiła „Dasz radę, już niedaleko”. Jedno parcie, drugie, kolejne. Pamiętam, że w pewnym momencie, najpewniej po to, by dodać mi otuchy, położna złapała mnie za rękę i położyła ją na główce dziecka. „Czujesz? To główka dziecka.” - Oznajmiła. „Już naprawdę jesteś blisko. Jeszcze trochę”. Mąż trzymał mnie mocno za rękę i też na przemian wspierał i przypominał o oddychaniu. To zaskakujące, że skupiając się na tym by wydobyć z siebie swoje maleństwo można zapomnieć wziąć kolejny oddech. Nie sprzeciwiałam się, kiedy po chwili wzięto małą do mierzenia i ważenia. W tym czasie gdy zajmowano się małą, ja urodziłam łożysko (choć właściwie powinnam powiedzieć, że samo wypadło ) i zostałam zszyta. „To naturalne pęknięcie, więc są tylko cztery szwy.” – oznajmiła lekarka. Okryto mnie, ponieważ przez cały poród leżałam nago – po wyjściu z wanny było mi okropnie gorąco. Na szczęście dzięki profesjonalnemu podejściu personelu, nie czułam się źle z tego powodu. Kilka chwil później położono córeczkę obok mnie. Wtedy też jedna z pielęgniarek pokazała, jak mam przystawić małą do piersi. W tym momencie na prawie dwie godziny zostaliśmy sami z naszą kochaną kruszynką. Mogliśmy nacieszyć się sobą. W końcu kolejne parcie i nagły ból – poczułam, że pękłam, ale jednocześnie wiedziałam, że już po wszystkim. Kilka sekund później położono mi moją córcię na klatce piersiowej. Pamiętam i chyba do końca życia nie zapomnę, jak powiedziałam „Jaka ona piękna”. Mąż pochylał się i całował na przemian mnie i naszą córeczkę. Kiedy po chwili oderwaliśmy wzrok od dziecka spostrzegliśmy, że położna uśmiecha się, a w wyciągniętej w stronę mojego męża dłoni, trzyma nożyczki. „Mam czynić honory?” – zapytał mój dowcipny mąż, po czym przeciął pępowinę. Jeszcze przez parę chwil maleńka leżała na mojej klatce. W tym czasie, choć nie wiem skąd, zjawił się w mojej sali lekarz, który poprzedniego wieczoru miał obchód. Natychmiast mnie rozpoznał. „Widzi pani? Nie trzeba było wywoływać, świetnie dała pani sobie radę sama.” – Cały poród, choć byłam mocno niewyspana i zmęczona, jest dziś dla mnie dobrym wspomnieniem. Położna, która wspierała mnie w trakcie porodu była uśmiechnięta, spokojna i empatyczna. Byłam na bieżąco informowana o kolejnych krokach, o badaniach, o wszystkim co miało się dziać ze mną lub z moim dzieckiem. Byłam skupiona, ale przede wszystkim spokojna o siebie i dziecko. Czułam się szanowana i bezpieczna. 10 www.lepszyporod.pl Planujemy z mężem kolejne dziecko i wiem, że będę rodzić w tym samym szpitalu – gdzie dobry poród jest standardem. Wszystkim kobietom życzę takiego porodu jaki sama miałam. #Lepszy poród odbył się 4 maja 2014 r. w Warszawie. Inga 11 www.lepszyporod.pl Akty prawne regulujące sytuacje kobiety rodzącej: - Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 20 września 2012 r. w sprawie standardów postępowania medycznego przy udzielaniu świadczeń zdrowotnych z zakresu opieki okołoporodowej sprawowanej nad kobietą w okresie fizjologicznej ciazy, fizjologicznego porodu, połogu oraz opieki nad noworodkiem. oraz dodatkowo: - Europejska Karta Praw Pacjenta - Karta Praw Pacjenta w oparciu o Deklarację Praw Pacjenta Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) - Raport „Właściwe techniki porodowe” Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) ogłoszony w kwietniu 1985 roku. - Ustawa z dnia 6 listopada 2008 roku o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta - Ustawa z dnia 15 lipca 2011 r. o zawodach pielęgniarki i położnej - Ustawa z dnia 5 grudnia 1996 r. o zawodach lekarza i lekarza dentysty - Konstytucja Rzeczpospolitej Poskiej. z 1997 roku Szersze informacje o przepisach prawnych zawartych w tych aktach znajdziesz na stronie www.lepszyporod.pl w zakładce „Twoje prawa” ! 12 www.lepszyporod.pl Poród w towarzystwie douli „Z perspektywy czasu, gdybym miała rodzić jeszcze raz, na pewno chciałabym znów rodzić tak jak syna. Bolało, ale było warto.” Sierpniowy Wielkolud Było bardzo upalne lato. Że też muszę każdą moją ciążę kończyć w sierpniu! Było mi bardzo ciężko, młody był wyjątkowo duży, ja gruba, odliczałam dni i godziny do porodu. Minął 39 tydzień, a Wielkolud nadal siedział zadowolony wysoko i nawet mu się nie śniło wychodzić. Dwa tygodnie wcześniej w USG ważył 3700g, więc każdy kolejny dzień oznaczał, że będzie mi trudniej go urodzić. Trzy lata wcześniej rodziłam córkę. Moja Kochana wykluła się w 39 tygodniu z wagą 3800g. Myślałam, że miałam fajny poród, był dość szybki, znieczulili mnie, nacięli, zakończyło się pozytywnie. Niestety, ze względów organizacyjnych szybko nas rozdzielili, miałam potem duże problemy z karmieniem, które zakończyło się po 3 miesiącach. Moje zadowolenie zweryfikowałam dopiero po narodzinach Wielkoluda. foto from fotolia.com Kilka miesięcy po porodzie córki, gdy już stanęłam na nogach, zaczęłam czytać, szukać, pytać, szkolić się. Wymyśliłam sobie, że syna muszę urodzić samodzielnie. Bez wspomagaczy, własnymi siłami, tak jak tylko się da naturalnie. Nie było mnie stać na poród w domu, z drugiej strony nie miałam odwagi na taki krok. Wybrałam więc dobry szpital, taki w którym miałam największe szanse na realizację mojego marzenia. Nie bałam się porodu, wręcz nie mogłam się go doczekać. Taka ze mnie świruska – strasznie chciałam poczuć jak to jest na żywca, jak 13 www.lepszyporod.pl działa to wszystko, o czym mówią, że pomaga radzić sobie z bólem. Cudowaliśmy z mężem jak tylko się dało, żeby wykurzyć Młodego z brzucha. Nieskutecznie. Raz zorganizowałam sobie falstart, 5 godzin skurczy co 4 minuty, mleko polało mi się z piersi strumieniem, podekscytowana naszykowałam torbę, weszłam do wody, ale w wannie skurcze wygasły. Niech to! To takie typowe – im bardziej kobieta narzeka, tym bliżej poród. Teoretycznie. Po 39 tygodniu zaczęłam chodzić co 2 dni na KTG. Jak ja tego nie lubiłam! Musiałam organizować opiekę dla mojej 3-latki specjalnie po to, żeby dojechać do szpitala, odczekać swoje i podłączyć się pod 20-minutowy zapis. Oczywiście zapis prawidłowy, potem badanie ginekologa, powrót do domu i pół dnia zmarnowane. 14 sierpnia rano pojechałam na planowe KTG z drobnymi regularnymi skurczami. Na KTG zapisały się 2 lub 3. Ze szpitala wyjechałam przybita – lekarz, który mnie zbadał stwierdził, że tu wszystko jeszcze daleko i wysoko i na pewno nie urodzę w najbliższych dniach. To był dzień mojego terminu porodu, młody rośnie w zastraszającym tempie, mi jest ciężko i źle. Tego samego dnia później zadzwoniła do mnie mama, standardowo pytając jak się czuję. Była z nią ciocia i obie nie mogły się doczekać na informację, że już się coś zaczyna. Ja, mając jakieś pojedyncze skurcze, odpowiedziałam, że nic się nie dzieje, co im będę marudzić. Tego też dnia mąż musiał iść na jakąś firmową imprezę, więc niestety organizacyjnie sprawa byłaby trudna do ogarnięcia. Mama mieszka 200 km od nas i była nam potrzebna do zaopiekowania się naszą córką podczas porodu. Byłyśmy umówione, że w odpowiednim momencie ją wezwę. Tylko jak wyczuć, że ten moment jest właściwy? Tym bardziej, że rano badał mnie lekarz? Ustaliłam z mężem że zatrudnimy doulę. Bardzo mi to pasowało do porodu naturalnego. Doula będzie mi pomagać, wie jak masować, wie czego nie mówić, jako baba wesprze mnie i będzie wiedziała czego mi trzeba. No i logistycznie będzie łatwiej, dzięki niej nie będę w szpitalu sama, a mąż będzie mógł pilnować w domu córki do czasu gdy dojedzie do niej babcia, a później do nas dołączy. Umówiłam się z Anią – będziemy rodzić we trójkę. Po telefonie do mamy okazało się, że te skurcze są wyraźne, nabierają regularności. Coś może być na rzeczy. Mąż wrócił z pracy i zaczął szykować się na służbową imprezę. Ostrzegłam go, żeby nie pił i był gotowy na mój telefon, bo różnie się może tej nocy wydarzyć. Gdy wyszedł z domu, położyłam córkę spać i zadzwoniłam do Ani. Wzięłam też dużą kartkę i zapisywałam każdy skurcz. Były co 12-10 minut. Postanowiłam wejść do wody i podstymulować brodawki. Po wyjściu z wanny skurcze miałam już co 8 minut. Zadzwoniłam do Ani i do męża, żeby przyjechali. Ania była w ciągu 20 minut, ściągnęła mnie z toalety. Mąż przez telefon był dość 14 www.lepszyporod.pl spanikowany, ale do domu wszedł jak siła spokoju. Wejście każdego z nich spowodowało chwilowy zanik akcji skurczowej, ale po paru chwilach ta wracała ze zdwojoną siłą. Kartka z moimi notatkami bardzo szybko się zapełniała. Około 22:00 zadzwoniłam po mamę. Ze 2 godziny drogi przed nią, była noc, więc może uda jej się szybciej dotrzeć. Siedziałam sobie na worku sako i czekałam na rozwój sytuacji. Ania wygoniła mnie do sypialni i kazała poprzytulać się do męża. Stanęliśmy w ciemnym pokoju naprzeciwko siebie i kręciliśmy biodrami. Cicho, spokojnie, każdy skurcz nadchodził jak fala. Hormony grały w moim ciele idealnie. Nie wiem ile czasu spędziliśmy tak tańcząc, ale skurcze zaczęły oplatać mój kręgosłup. Wyszłam z sypialni i poprosiłam Anię o pomoc. Jej złote ręce wyjęły z torby jakieś woreczki, zaczęła ogrzewać i masować mi bolący odcinek lędźwiowo-krzyżowy. Cudownie. Ciągle mam przed oczami ten zlew, o który się opierałam i co w nim leżało. Gdy już skurcze pojawiały się co 4-5 minut i były tak silne, że zginały mnie do ziemi, uznaliśmy że czas wyjechać do szpitala. Nie miałam długiej drogi przed sobą, ale dotkliwie odczułam każdy skurcz, szczególnie na zakrętach. Była północ. Weszłyśmy z Anią na izbę przyjęć, mimo że to bardzo popularny szpital, tłumów nie było. W telewizorze podczepionym pod sufitem leciał jakieś horoskopy czy wróżby. Po spisaniu moich dokumentów i przekazaniu mojego planu porodu przyszła do mnie położna, z którą miałam rodzić. Zabrała mnie do zabiegowego na zbadanie. Skurcze miałam od 3 godzin co 5 minut, więc spodziewałam się zaskakująco dużego rozwarcia. 3 cm, tak jak się naciągnie, bo jak nie to 2. No pięknie. Ale przyjmą mnie na salę porodową i już tam zostanę. Położna, po przeprowadzeniu ze mną rozmowy na temat mojego stanu zdrowia, zaproponowała mi poród bez udziału lekarza, z samą położną. Lekarz wejdzie do mnie dopiero jeżeli będzie taka medyczna potrzeba. Oooo tak, gdzie mam podpisać! Pojechałyśmy windą na piętro sali porodowej, wchodzimy. Otworzyłam oczy z zachwytu, łaaał, ja tu będę rodzić! Poczułam się trochę jak dziecko w wesołym miasteczku. Wiem, świruska jestem. Mała, przytulna sala, drabinka, krzesło porodowe, piłka, pod sufitem uczepiony sznur, w kącie wanna. Żyć nie umierać! Przebrałam się i czekam na skurcze. Są, dobrze. Gdy wyszłam z łazienki okazało się, że Ania pozapalała świeczki i włączyła muzykę. Zrobiło się strasznie miło, nastrojowo. Położna wróciła, żeby podłączyć mi KTG. Tłumaczyła się, że dla formalności musi je zrobić raz, musi być w dokumentacji. Położyłam się na łóżku porodowym, podłączyli mi sprzęt. Ktoś do mnie przyszedł i podłączył mi wenflon w dłoni – po co? Na wszelki wypadek. Całe szczęście jestem uczulona na plastik w tkankach, bolało mnie to bardziej niż skurcze, więc po 10 minutach mi go wyjęli. Podczas wykonywania KTG weszła jakaś pani doktor, która musiała przeprowadzić ze mną wywiad do dokumentacji. Chyba pani doktor nigdy nie rodziła, 15 www.lepszyporod.pl bo oczekiwała ode mnie odpowiedzi na szczycie skurczu. Na leżąco bolało mnie jak cholera. Po zaznaczeniu wszelkich niezbędnych jej informacji wyszła, KTG się skończyło, wreszcie mogłam wstać. Co teraz będę robić? Około 1:00 położna Monika dała mi czopek na rozluźnienie szyjki macicy i zaproponowała wannę. Umordowałam się z tym czopkiem, okazało się że bardzo trudno jest go otworzyć gdy się rodzi. Rozebrałam się do naga i dałam nura do wanny. Gdy tylko zanurzyłam ciało w ciepłej wodzie, ogarnął mnie spokój. Moje mięśnie się rozluźniły, a skurcze, choć bolesne, nie były już tak dotkliwe. W zasadzie nie potrzebowałam już niczego więcej. Nie miałam w zasięgu wzroku zegarka, więc nie wiem jak szybko leciał czas, ale dość szybko na sali pojawił się mój mąż. Troszkę spanikowany, próbował maskować nerwy żartami, ale całe szczęście w towarzystwie Ani trochę się hamował. Leżałam sobie w tej ciepłej wannie, trochę w takiej półświadomości, szczęśliwa że to się dzieje, a ja daję radę z bólem. W pewnej chwili ocknęłam się i uznałam, że tyle tu dobra, może wypróbuję inne metody, dlaczego mam tylko leżeć w ciepełku. Moje chęci zostały zweryfikowane w momencie, gdy wstałam na równe nogi i chwycił mnie skurcz. O nie, wracam do wody. Ostatecznie nie wyszłam z wanny do samego końca. Po jakimś czasie zaczęły boleć mnie plecy. Niestety był to etap, w którym żaden dotyk nie był już miły, mimo największych chęci Ani, która masowała mnie jak mogła, musiałam jej uciec. W pewnej chwili poczułam popieranie. Zdziwiłam się, że to już. Jakoś za szybko, przecież na izbie miałam naciągane 3 cm, ile mogło minąć? Ania poprosiła położną, żeby zobaczyła jak postępuje poród. Okazało się, że mam już 8 cm. Była 3:00. Od tego momentu sprawy potoczyły się ekspresowo. Bolało tak, że tylko przekleństwa pozwalały mi to znieść. Nie wiedziałam nawet, że znam tak soczyste słowa. Jakimś sposobem znalazłam sobie wygodną pozycję. Ustaliłyśmy z Moniką, że będę rodzić nurka, tylko pupę muszę trzymać pod wodą. Zawsze bardzo chciałam urodzić do wody, a tu tak łatwo dało się to zrealizować. Ułożyłam się w jakiejś dziwnej pozycji, Monika mnie zbadała i popłynęły mi wody. Od tego czasu nie pamiętam dokładnie przebiegu wydarzeń. Pamiętam moje przekleństwa, dziwne dźwięki i porykiwania. Pamiętam to, jak zagryzałam zęby na ręce męża, który siedział na stołeczku obok mnie. Oczy miałam zaciśnięte, żeby odciąć się od wszystkiego i skupić na sobie. Czułam każdy milimetr mojego syna, który osuwał się coraz niżej w moim ciele. Piekło mnie tam wszystko, bałam się że Wielkolud mnie rozerwie, ale wiedziałam że nie ma odwrotu. Muszę go z siebie wypchnąć. Aż w końcu wyszła jego główka. Monika powiedziała że mogę jej dotknąć. Wielka głowa mojego syna stał w moich drogach rodnych, szalone uczucie. Zaraz przyszedł kolejny skurcz i jego ciepłe ciałko wyślizgnęło się w całości ze mnie. Już, to wszystko. Była 3:30, 15 sierpnia. 3 i 16 www.lepszyporod.pl pół godziny od 3 cm na izbie przyjęć. Obróciłam się w tej zakrwawionej wannie, okazało się, że poza Anią, moim mężem i Moniką była tam jeszcze jedna młoda położna, która ogarniała „brudną robotę”, podawała różne materiały, pomagała. Spuściły brudną wodę z wanny. Położyły mi mojego Wielkoluda na piersiach. Później się okazało, że ważył prawie 4200g. Nie płakał, ale gdzieś kiedyś czytałam, że dziecko urodzone do łagodnych warunków wcale nie musi płakać. Miał otwarte oczka i łypił nimi przed siebie. Skulony przytulił się do mnie, ktoś wcześniej kazał mojemu mężowi ogrzać pieluchy ciepłem swojego ciała. Przykryliśmy go tymi pieluchami i leżał tak na mnie golasek przez chwilę. Potem przechwycił go przejęty tatuś, a ja wyszłam z wanny na fotel porodowy aby oszacować straty. Założono mi 2 lub 3 szwy na jakieś otarcie. Niesamowite. Nie spodziewałam się że nie pęknę na pół. Gdy już skończyli zaopatrywanie mnie Wielkolud trafił z powrotem w moje ramiona. Przyssał się do mnie i nie trzeba mu było nic więcej. Ja cała trzęsłam się z emocji. Była 6 rano, dostałam szklankę ciepłej i słodkiej herbaty. Tego mi było trzeba. Potem jakiś obiad z zupą i ziemniakami (o 6 rano!), a gdy już nabrałam sił, mąż pomógł mi dotrzeć pod prysznic. Po paru chwilach przeszłam na salę poporodową. Zasuwałam po oddziale połogu jak stara wyjadaczka, dziewczyny dziwiły się, że dopiero urodziłam. Chodziłam i siadałam jak gdyby nic się nie stało. Miałam mnóstwo obaw dotyczących karmienia. Przygotowując się do porodu kupiłam laktator i kilka butelek, tak na wszelki wypadek. Z córką mi nie wyszło, od pierwszego dnia szło pod górkę, ale wiedziałam gdzie popełniłam błędy i starałam się ich za drugim razem unikać. Wielkolud był dzieckiem 100% cycowym. Przystawiony był chwilę po porodzie, a potem na każde piśnięcie. Rozkręcił mi laktację koncertowo. Ogromny chłopak nie dostał w swoim życiu ani kropli mleka sztucznego. Nie umiał nawet porządnie zassać smoka. Po pół roku był cudownie tłuściutki, a karmienie piersią zakończyliśmy po 13 miesiącu jego życia. Wiem, że są matki mogące pochwalić się bardziej imponującym stażem, ale i tak jestem z siebie bardzo dumna. Z perspektywy czasu, gdybym miała rodzić jeszcze raz, na pewno chciałabym znów rodzić tak jak syna. Bolało, ale było warto. Wierzę w to, że dałam mu najlepszy start w zdrowe życie, jaki tylko mogłam. Mój pierwszy poród, choć znieczulony, szybki i sprawny, daleki był od ideału. Brak bólu nie jest wyznacznikiem jakości rodzenia. Bardzo się cieszę, że porody naprawdę naturalne są tak mocno promowane, mam ogromną nadzieję, że kiedyś staną się w naszym kraju standardem. Magda 17 www.lepszyporod.pl Warto wiedzieć: - doula to osoba wspierająca kobietę w czasie porodu i wczesnego macierzyństwa - rolą douli jest dostarczanie ciągłego niemedycznego wsparcia - doula zna naturalne techniki uśmieżania doznań, takie jak masaże, akupresurę, masaż rebozo, aromaterapię oraz pozycje, które mogą przyspieszyć poród - jak pokazują badania obecność douli przy porodzie skraca czas jego trwania i zmniejsza potrzebę podania środków przeciwbólowych (dokładne dane procentowe na stronie lepszyporod.pl w zakładce „naukowo”) „Tak jak serce kobiety wie jak i kiedy bić, jej płuca wiedzą jak oddychać, a jej ręce wiedzą jak cofnąć się od ognia, tak samo wie kiedy i jak urodzić” -Virginia Di Orio - pierwsze spotkanie z doulą jest zazwyczaj bezpłatne, w jego trakcie możesz zobaczyć co dana osoba może Ci zaoferować, czy łatwo Ci się z nią rozmawia oraz czy czujesz się w jej towarzystwie komfortowo 18 www.lepszyporod.pl Partner przy porodzie „Wychodząc z sali Położna zapytała się czy jestem głodna i przygasiła światła a my zostaliśmy sami, we trójkę, żeby się lepiej poznać. Te dwie godziny były naprawdę bardzo intymne i pełne radości, mimo zmęczenia.„ Długo zastanawiałam się czy opisać mój poród, bo to przecież jest wydarzenie bardzo intymne, ale uświadomiłam sobie, że będąc w ciąży nie natrafiłam na żaden pozytywny opis narodzin. Cały czas trafiałam na historie, po których jeszcze bardziej się bałam, a im bliżej było terminu tym mój lęk był większy. Mam nadzieję, że dzięki opisowi jak wyglądał mój poród, że naprawdę jest to możliwe, że będzie to najcudowniejszy dzień w życiu, gdzie w najgorszych chwilach można liczyć nie tylko na wsparcie Partnera, ale też na szacunek i pomoc Personelu szpitala, choć jedna przyszła Mama przestanie się odrobinę bać . To był mój pierwszy poród (i na pewno nie ostatni). Odbył się w państwowym szpitalu w Warszawie. Szpital wybrałam jeszcze w czasie ciąży. Rodziłam bez własnej położnej, bez własnego lekarza. Za nic nie płaciliśmy. Urodziłam synka 5 listopada 2012r. o 16:50 – była to najwspanialsza chwila mojego życia! Foto from fotolia.com W poniedziałek zostałam przyjęta na patologię ciąży w 37 tyg. ciąży ze stwierdzonym małowodziem (u synka w 30 tyg. ciąży stwierdzono hipotrofię, przez co mój lekarz prowadzący wypisał mi skierowanie do szpitala. Po konsultacji i badaniach na izbie przyjęć zostałam skierowana do przychodni przyszpitalnej gdzie dwa razy w tygodniu miałam robione KTG 19 www.lepszyporod.pl i raz na dwa tygodnie USG). Jak zadzwoniłam do partnera, żeby przywiózł mi walizki, bo już nas nie wypuszczą ze szpitala to się uśmialiśmy, bo spakowałam je dopiero dzień wcześniej!! We wtorek rano na obchodzie Pani Ordynator poinformowała mnie, że chciałaby spróbować wywołać poród przez podanie oksytocyny i czy się na to zgadzam. Zgodziłam się. Co drugi dzień poczynając od wtorku do niedzieli miałam podawaną kroplówkę z oksytocyną. W czasie kiedy miałam ją podłączoną mogłam robić co chciałam, z tym, że raz na jakiś czas byłam podłączana do KTG. Niestety oksytocyna nic nie dała, a moja frustracja na samą siebie, na swój organizm, że nie reaguje jak powinien była ogromna. Jednak dzięki przemiłej atmosferze na patologii (którą stworzyły pracujące tam położne) oraz nieustającemu wsparciu Partnera mój nastrój trochę się poprawił. Naprawdę budujące są słowa „nie martw się, ty też niedługo urodzisz”, „nie tylko ty nie reagujesz na oksytocynę”, „pamiętaj, im dłużej synek jest w brzuchu tym lepiej”. Położną około godziny 14:00 – nie miałam jeszcze skurczy. Sala była duża z wanną, piłką, drabinką, liną i osobną łazienką, w której był jeszcze dodatkowo prysznic. Położna powiedziała nam gdzie co jest, gdzie możemy schować torby i ustawić sobie światła tak jak nam się podoba. Byłam naprawdę przemile zaskoczona gdy zapytała nas czy w czasie porodu może towarzyszyć jej Studentka (wyraźnie zaznaczyła, że będzie tylko jedna, a nie chmara dwudziestu par oczy wpatrujących się jak rodzę ) - to nasze zdanie się liczyło, a nie Personelu. Oboje zgodziliśmy się na obecność Studentki. Ponieważ nie miałam jeszcze skurczy po mojej zgodzie zostałam podłączona do KTG, żeby zobaczyć co słychać u malucha. Jak tylko zostałam podłączona zostaliśmy w sali sami. Wtedy dotarło do mnie, że właśnie się zaczęło, że niedługo zobaczę synka. Zaczęłam się też bać czy dam radę, czy zniosę ból, czy będzie bardzo boleć. W tym czasie pomógł mi bardzo Partner, który przytulił mnie i powiedział, że wszystko będzie dobrze, że dam radę i że przecież jest przy mnie. W poniedziałek rano około 10:00 po uzyskaniu mojej zgody przebito pęcherz płodowy. Pamiętam, że jak tylko wyszłam z gabinetu zabiegowego zadzwoniłam do Partnera i powiedziałam Mu, żeby przyjeżdżał bo dzisiaj rodzimy! Gdy nasza Położna wróciła - przed wejściem do sali zapukała – przyprowadziła ze sobą Studentkę oraz drugą Położną i przedstawiła nam obie Panie. Bardzo nas przepraszała, ale została wezwana na CC bliźniaków i musiała nas zostawić. Na salę porodową zostaliśmy zaprowadzeni przez naszą Nasza nowa Położna po zapytaniu się mnie jak się czuję, 20 www.lepszyporod.pl postanowiła (uprzednio pytając się mnie czy nie będzie mi to przeszkadzać), że pod KTG zostanę jeszcze dodatkowo 10 minut, bo synek uciekał i przez jakiś czas nie było pełnego zapisu. Pod koniec KTG (około 14:30) dostałam wreszcie skurczy!! Położna się ucieszyła i zapytała czy może mnie zbadać, potem zapytała się czy nie mam nic przeciwko aby Studentka też mnie zbadała – obie Panie czekały na moment między skurczami i wykonały badanie bardzo delikatnie. Po badaniu zostaliśmy sami – mogłam jeść, pić, robić co chciałam… ale się nie ruszyłam z łóżka, bo było mi wygodnie. Po powrocie Położna zapytała czy nie miałabym nic przeciwko położeniu się w wannie. Nie miałam i szczerze mówiąc poszłam do wanny chętnie, bo skurcze były coraz silniejsze i coraz częstsze. Partner został poinstruowany przez Położną, że może mi polewać brzuch wodą z prysznica (co naprawdę pomagało). Leżałam tak chyba z 40 minut (dokładnie nie pamiętam, bo odkąd dostałam skurczy czas zaczął jakoś lecieć szybciej ), co jakiś czas przychodziła do nas Studentka (oczywiście też za każdym razem pukała) i sprawdzała tętno synka oraz pytała się co ile i jak długie są skurcze – tutaj pomógł Partner, który wszystko liczył. Ponieważ skurcze miałam coraz silniejsze i coraz dłuższe w krótkich odstępach czasowych Położna zapytała się czy Ona i Studentka mogłyby mnie zbadać. Przy wyjściu z wanny pomógł mi Partner a miał utrudnione zadanie, bo cały czas trzymałam go za rękę i ściskałam mocno jak miałam skurcze (aż bałam się, że jeszcze coś mu połamię, ale uspokoił, że nic mu nie robię i żebym ściskała tak mocno jak chcę). To badanie było mniej przyjemne od pierwszego, za co zostałam przeproszona. Panie poinformowały nas (obie uśmiechnięte), że mam już 5 cm rozwarcia!! I że jak na pierwszy poród radzę sobie znakomicie! Po raz kolejny zostałam podłączona do KTG (oczywiście po mojej zgodzie), Położna przyniosła mi również ciepły okład na brzuch. W czasie zapisu zaobserwowano, że maluchowi spada nieznacznie tętno i Położna wezwała na konsultację Lekarza. On poinformował nas, że muszę jeszcze być przez jakiś czas podłączona do aparatury oraz, że dostanę tlen, by sprawdzić czy maluchowi to pomoże. Położna zasugerowała bym zmieniła pozycję na klęk podparty, bo może to przyśpieszy poród i będzie mi trochę lepiej. Przy Jej pomocy (trzymała kable, bo można było się w nie zaplątać) i pomocy Partnera zmieniłam pozycję i naprawdę poczułam się lepiej, miałam wrażenie, że skurcze są mniej bolesne. Co kilkanaście minut przychodziła do nas Położna albo Studentka i sprawdzały jak tam tętno naszego synka - było lepiej bo się ustabilizowało, ale jeszcze nie odłączały KTG, żeby mieć pewność. Pytały się też jak ja się czuję – ponieważ zaczęło mi się kręcić w głowie od tlenu zdecydowano, że będę oddychać przez maskę raz na jakiś czas. Zapewniały też, że świetnie sobie radzę. Po konsultacji z lekarzem zostało odłączone KTG, tętno synka się ustabilizowało. Naprawdę mi 21 www.lepszyporod.pl ulżyło po tej informacji. moim brzuchu . Kiedy zostaliśmy sami partner pomógł mi położyć się na boku (nie miałam ochoty na chodzenie, co nas zdziwiło bo całą ciążę nic innego nie robiłam tylko chodziłam ). W tym czasie skurcze zaczęły być naprawdę długie i bolesne (ale nie aż tak jak się tego bałam) i częste, bardzo częste. Po jakimś czasie wróciła do nas Położna ze studentką, żeby zobaczyć jak sobie radzę i spytać się o skurcze. Partner wszystko Jej powiedział i dodał, że coraz mocniej ściskam mu rękę. Po tej informacji po raz kolejny zostałam zbadana. Położna z uśmiechem poinformowała, że mam już 10cm rozwarcia (!!) i, że jak chcę to mam zgiąć prawą nogę i trzymać ją ręką i przeć, i jak tego potrzebuję to mam krzyczeć – nie krzyczałam, bo akurat wolę taki ból tłumić w sobie, a Ona ze Studentką wszystko szybko przygotują. Te dwadzieścia minut wysiłku były naprawdę ciężkie, ale tego warte! To uczucie, kiedy w końcu maluch jest na brzuchu, kiedy mimo zmęczenia możesz go dotknąć jest niesamowite, tego nie da się opisać Nie zapomnę tej chwili do końca życia! Gdy wszystko było już gotowe zmieniłam pozycję na siedzącą (przy pomocy Studentki – pomogła mi ułożyć nogi i podniosła bardziej oparcie, bo Partnera trzymałam już za dwie ręce i nie chciałam puścić ). W czasie parcia Położna mówiła, że pięknie prę, że dam radę i jeszcze raz a będzie główka! Gdy wyszła główka zapytała się czy chcę jej dotknąć – nie chciałam, bo nie chciałam puścić żadnej ręki Partnera. Poinformowała nas, że nasz mały akrobata owinął się raz pępowiną. Gdy ją odwinęła poprosiła żebym jeszcze raz jak będzie skurcz z całej siły parła. Po chwili synek leżał już na Gdy było już po wszystkim, pokazała mi jak przystawić synka do piersi i poprosiła od Partnera o pieluchę tetrową, którą miał pod bluzką (powiedziała mu żeby wyjął z walizki pieluchę i wsadził pod bluzkę jak przeciął pępowinę), żeby przykryć brzdąca. Wychodząc z sali Położna zapytała się czy jestem głodna i przygasiła światła a my zostaliśmy sami, we trójkę, żeby się lepiej poznać. Te dwie godziny były naprawdę bardzo intymne i pełne radości, mimo zmęczenia. Szkoda, że tak szybko zleciały. Jakoś po chwili Partner został poproszony o przecięcie pępowiny (mało co się nie rozpłakałam jak to robił), a ja o jeszcze jeden ostatni wysiłek, żeby urodzić łożysko. Nie prosiłam o nienacinanie krocza (szczerze mówiąc zupełnie o tym zapomniałam), a mimo to Położna zrobiła wszystko żeby tego uniknąć. Przy zszywaniu była bardzo, ale to bardzo delikatna, kiedy zaszczypało mnie jak przemywała wodą to przeprosiła i zaczęła wachlować ręką, żeby szybko przeszło. 22 www.lepszyporod.pl Gdy wyszłam z pod prysznica czekała na mnie kolacja z ciepłą herbatą, a Partner powiedział, że był też Pediatra – synek dostał 10/10pkt, ważył 2500g i miał 50cm– szkoda, że mnie przy tym nie było, ale Partner nie chciał mi przeszkadzać i mnie pośpieszać. Mieliśmy też niespodziewanego gościa – a była nim nasza pierwsza Położna, która przyszła pogratulować nam ślicznego bobasa Jakoś po 19:00 zostaliśmy zaprowadzeni na salę poporodową. Była to dwuosobowa salka z własną łazienką. Pobyt na tym oddziale wspominam całkiem sympatycznie, mogłam pytać się o co chciałam i prosić o pomoc przy karmieniu (nie wiedziałam czy robię to dobrze i czy na pewno mam wystarczająco pokarmu, ale Położna mnie uspokoiła i pokazała jeszcze jedną pozycję, w jakiej mogłabym karmić oraz zapewniła, że mam wystarczająco pokarmu i że z dnia na dzień będzie go więcej). wszystkim Położnej (niestety nie pamiętam Jej imienia), która w czasie porodu była z nami. Dzięki jej radom i wspieraniu urodziłam szybko i bez znieczulenia, mimo że nie ukrywajmy, ale bolało. Każdej kobiecie rodzącej życzę takiej opieki jaką ja miałam podczas tego szczególnego dnia. Mam nadzieję, że będzie to normą a nie wyjątkiem. Obecnie Synek ma dwa latka i rozwija się znakomicie a my planujemy zacząć się starać o kolejnego bobasa (mam cichą nadzieję, że tym razem będzie córka) pod koniec przyszłego roku Marta Co do karmienia piersią niestety moje piersi po trzech miesiącach odmówiły z nami współpracy. Nie mam wyrzutów sumienia z tego powodu, bo ani w szpitalu ze strony Personelu (który pomagał i wspierał w pierwszych dniach gdy przystawiałam synka do piersi), ani w domu ze strony Partnera nie odczuwałam presji, że jak nie będę karmić minimum pół roku to jestem złą matką. Bardzo bym chciała podziękować Położnym z Patologii Ciąży za wspaniałą atmosferę na oddziale oraz Studentce, a przede 23 www.lepszyporod.pl Warto wiedzieć: - w myśl obowiązującego prawa każda kobieta rodząca fizjologicznie ma prawo do stałego, niemedycznego wsparcia - do wspólnego porodu warto się przygotować, osoba towarzysząca powinna wiedzieć jak przebiega proces narodzin, znać oczekiwania rodzącej wobec porodu (plan porodu), znać pozycje i możliwe aktywności na czas I fazy porodu - dobrym pomysłem jest wspólne uczęszczanie na zajęcia szkoły rodzenia - jeśli pratner ma obawy przed towarzyszeniem w porodzie nie należy tego bagatelizować, każdy ma prawo do swoich lęków – w takiej sytuacji warto rozmawiać, ustalić przyczyny, określić dokładnie rolę jaką kobieta widzi dla partnera w czasie porodu, dać mu możliwość poznania relacji innych mężczyzn i… ostatecznie, nie zmuszać go do niczego - w niektórych placówkach obecność ojca dziecka jest możliwa również w czasie cesarskiego cięcia - w sytuacji, gdy z powodów medycznych mama musi po porodzie być oddalona od dziecka, tata może kangurować malucha 24 www.lepszyporod.pl Tata w ramach akcji #lepszyporód: "W mojej ocenie, pobyt na sali podczas narodzin, to największe doświadczenie, najlepsza lekcja, jaką może otrzymać mężczyzna." Nie rodziłem - przeżywałem – płakałem Pierwszy poród - plan porodu w teorii, nie wiedzieliśmy jak wprowadzić go w życie... na salę wchodzili różni ludzie, nikt się nie przedstawiał, nikt nie mówił o wykonywanych czynnościach. Oksytocyna, leki przeciwbólowe, nacinanie krocza, bol na twarzy mojej ukochanej, moja bezradność i przerażenie, niemoc fizycznej pomocy. Gdy córka znalazła się już z nami, oczy mojej żony były puste, emocje odpłynęły wraz z narkotycznym działaniem dolarganu. Dziś pamiętam to, jakby po drugiej stronie jej źrenic była próżnia, w jej smutnych, zmęczonych oczach kończył się świat. To była najpiękniejsza i najsmutniejsza chwila mojego życia. Później długie uruchomienie, anemia, niechęć karmienia... Syn przyszedł na świat 3 lata później, na tej samej Sali. Na prośbę żony została z nami studentka, która przywiozła nas z izby. Jesteśmy jej wdzięczni. podejścia, pomocy, słów otuchy i motywacji. Położna, która przyjmowała poród zapoznała się z planem, który jej dałem, stosowała się w 100% i pilnowała by inni się stosowali. 25 www.lepszyporod.pl Poród znacznie szybszy, bez oksytocyny, znieczuleń, przeciwbólowych leków. Wsparcie i wspólna ciężka praca wszystkich na sali. Tylko lekarze, jakby obrażeni naszą niechęcią do oksytocyny. Gdy żona dostała syna na piersi, odszedł jej cały ból, a w oczach zapanowała miłość. Byłem, jestem taki dumny. Na sali poporodowej wyglądała jak ja po wyrwaniu zęba Dumny ojciec i mąż! Warto wiedzieć: - wsparcie w czasie porodu należy do jednej z głównych potrzeb kobiety rodzącej. Badania pokazały, że ciągłe i nieustające wsparcie zwiększa szansę na fizjologiczny poród. - do tego, aby udzielać wsparcia trzeba się jednak przygotować. Potrzebna jest wiedza o przebiegu porodu, duża doza wyrozumiałości dla rodzącej oraz postawienie jej potrzeb, poczucia bezpieczeństwa i dobrostanu na pierwszym miejscu. - wspólne przygotowanie się partnerów do porodu może być elementem wzmaniącym ich więź. PS. Nasze porody nie były straszne. Były piękne i edukacyjne. Dziewczyny! Mówcie głośno o swoich potrzebach na sali! Borys - obecność partnera przy porodzie często zapewnia kobietom poczucie bezpieczeństwa - w czasie porodu mężczyzna nie musi patrzeć na krocze, jeśli obawy mężczyzny dotyczą tego, że będzie widział krew bądź wyłaniające się dziecko prostym sposobem uspokojenia go jest zapewnienie, że w czasie porodu będzie stał przy twarzy partnerki Więcej informacji o potrzebach kobiety rodzącej znajdziesz na stronie www.lepszyporod.pl w zakładce „Przed porodem” 26 www.lepszyporod.pl Poród bez znieczulenia „Partner przeciął pępowinę, położna okryła córeczkę na mojej piersi kocykiem i tak w trójkę spędziliśmy dwie godziny sami na sali. Czasem dyskretnie zjawiała się położna, by sprawdzić czy niczego nam nie potrzeba.” Rzeszów, 20.09.2014 Do dnia porodu przygotowywałam się prawie jak maratończyk - zdrowa dieta, ćwiczenia, nastawienie psychiczne. I tak stopniowo z początkowej paniki i błaganiom do wszechświata, żeby poród odbył się podczas snu, bezboleśnie i bez wysiłku doszłam do etapu, że jakby się przydarzyło gdzieś na łące to dałabym radę ;) Dzięki opowieściom innych kobiet wiedziałam co może być nadużyciem wobec mojej osoby i byłam gotowa upomnieć się o swoje w takim momencie. Miałam ogólny zarys jak chciałabym urodzić swoje dziecko, szczegóły dopracowały się same już podczas porodu. Do szpitala zgłosiłam się sama, gdyż było już po terminie wyznaczonym przez mojego lekarza. Tam świadoma, że mogę odmówić indukcji porodu tak też uczyniłam. Poprosiłam o rozmowę z lekarzem na osobności by omówił ze mną wszystkie za i przeciw, co też uczynił według mnie wzorowo. Maszerowałam zatem dzielnie z partnerem przez trzy dni po szpitalnych schodach góra - dół - góra - dół, aż wreszcie szyjka się skróciła i pojawiło się niewielkie rozwarcie, wtedy też wyraziłam zgodę na założenie cewnika Foleya, wydawało mi się to dobrym kompromisem pomiędzy moimi marzeniami a szpitalną procedurą postępowania. Po kilku godzinach od założenia cewnika dostałam silnych 27 www.lepszyporod.pl skurczy, dla pewności poczekałam jeszcze jedną godzinę i na porodówkę zgłosiłam się już z 8cm rozwarciem. położyłam się obok córeczki by wpatrywałam się w nią z niedowierzaniem niemal do rana. Na porodówce położne o wszystkim mnie informowały jak będzie wyglądał dalszy ciąg oraz co mają zamiar zrobić. Położna pytała mnie o zgodę przed każdym badaniem, proponowała piłkę, na której czasem pozwalała mi na zapis ktg, gdyż nie mogłam wytrzymać w pozycji leżącej, natrysk prysznica na zbolałe mięśnie. Do tego cały czas był przy mnie partner ( z gorącym termoforem - ulgą dla moich krzyży!). Jedyną rzeczą, której mi zabrakło to porządnego jedzenia w pokoju poporodowym. Po takim wysiłku byłam zabójczo głodna ;). Życzę więc sobie na przyszłość, i wszystkim innym kobietom, by jedyną brakującą rzeczą w dniu porodu był właśnie ten pełen talerz jedzenia (który zawsze może dowieźć ktoś bliski ;)). Karolina ‘Kropa’ Podczas ostatniej fazy porodu czułam się swobodnie - mogłam krzyczeć, co pomagało mi w parciu, mogłam przyjąć wygodną dla siebie pozycję siedząco-kucająca, zachęcana słowami lekarki i położnej typu "świetnie ci idzie", "popatrz jak pięknie, ja bym tak nie potrafiła!" czułam siłę i przede wszystkim, o ile to słowo pasuje do sytuacji - komfort. Obyło się bez żadnego nacięcia. Córka przyszła na świat i od razu wylądowała na moim brzuchu, zapytano mnie czy mogą ją zabrać już teraz na ważenie czy zrobić to później. Partner przeciął pępowinę, położna okryła córeczkę na mojej piersi kocykiem i tak w trójkę spędziliśmy dwie godziny sami na sali. Czasem dyskretnie zjawiała się położna, by sprawdzić czy niczego nam nie potrzeba. Po przeniesieniu do pokoju czułam się podekscytowana, zmęczona, ale nie obolała, miałam jeszcze siły poprzechadzać się po korytarzu, wziąć prysznic. Potem 28 www.lepszyporod.pl Warto wiedzieć: - istnieją różne formy naturalnego łagodzenia doznań w czasie porodu, warto z nich skorzystać przed sięgnięciem po znieczulenie farmakologiczne - naturalne sposoby łagodzenia bólu nie mają skutków ubocznych, są bezpieczne dla mamy i dla dziecka Lista popularnych naturalnych metod przeciwbólowych: - ciepła woda (wanna, prysznic) - masaż, akupresura, akupunktura - aromaterapia - w czasie naturalnie przebiegającego porodu w kobiecym ciele uwalnia się oksytocyna (zwana hormonem miłości) oraz endorfiny, które swoją budową są zbliżone do morfiny, i podobnie jak ona mają działanie przeciwbólowe - programy do hipnozy, autohipnozy i relaksacji na czas ciąży i porodu - aby wyżej wymienione substancje mogły działać kobieta musi pozostać maksymalnie spokojna i rozluźniona, stres i brak poczucia bezpieczeństwa wywołuje produkcję adrenaliny i kortyzolu, które hamują działanie oksytocyny i endorfin - TENS - aktywność w czasie porodu, słuchanie własnego ciała - doula (badania pokazują, że jej obecność znacząco obniża potrzebę korzystania z farmakologicznych form znieczulenia) - bliskość i intymność (z partnerem), ale też poczucie intymności i bezpieczeńśtwa (ogólnie) Możesz przetestować: Jeśli do tej pory nie słyszałaś o hipnozie i autohipnozie do porodu na stronie www.cud-narodzin.pl możesz pobrać bezpłatnie demo programu z jednym pełnym nagraniem relaksacyjnym na czas ciąży oraz fragmentem podręcznika. 29 www.lepszyporod.pl Przygotowanie do porodu po… „Poród mojej córki jest dla mnie wydarzeniem, które zmieniło moje życie i mnie jako osobę. Mało tego, jest to jedno z najmocniejszych, najbardziej wzmacniających mnie wspomnień” Poród mojej córki jest dla mnie wydarzeniem, które zmieniło moje życie i mnie jako osobę. Brzmi to dość egzaltowanie, ale tak właśnie jest. Mało tego, jest to jedno z najmocniejszych, najbardziej wzmacniających mnie wspomnień. W związku z tym trudno mi też zdecydować, od czego zacząć tę opowieść. Na to bowiem, jak wyglądał mój poród, złożyło się wiele rzeczy zaistniałych dużo wcześniej. Może jednak zacznę od tego, że kiedyś w ogóle nie chciałam mieć dzieci. Po pierwsze, jako młoda idealistka, uważałam, że ludzi i tak jest już za dużo na świecie oraz, że dziecko nie jest gwarantem szczęścia w życiu i nie jest do niego potrzebne. Teraz zastanawiam się ile w tych poglądach było mojego szczerego lęku przed porodem. Już od dziecka słucham setek anegdot i historii, jaki to poród jest straszny, bolesny, traumatyczny i kobieta jest przekonana, że nie wyjdzie z niego żywa. Mało tego. W związku z tym, że należę do osób, które źle tolerują pobrania krwi, usłyszałam, że skoro takiej błahostki znieść bez jęknięcia nie umiem, to nie nadaję się na matkę, bo porodu to na pewno nie zniosę. No cóż... Uwierzyłam wszystkim na słowo. Kiedy jednak dojrzałam i obudziła się wbrew rozsądkowi potrzeba posiadania dziecka, coś się zmieniło. Po pierwsze już od dawna interesowałam się tematem tego, jak siła umysłu może wpłynąć na percepcję doznań z ciała (a więc i bólu) oraz medytacją. Po drugie, wśród przyjaciółek zaczynały pojawiać 30 www.lepszyporod.pl się dzieci i choć różnie znosiły porody, to ku mojemu zdziwieniu, każda twierdziła, że było warto ;) Po trzecie los zesłał mi lekcję pokory. W pierwszą ciążę zaszłam nadal bojąc się porodu z przekonaniem, że „co ma być, to będzie”. A było nie dobrze. Ciąża okazała się pozamaciczna i w krótkiej chwili musiałam się skonfrontować ze wszystkimi lękami jakie miałam w związku z porodem: z ogromnym bólem, z zagrożeniem życia, ze strachem o rozwój wypadków, z samotnością w tej sytuacji, z niesamowitą znieczulicą personelu szpitala, z tym, że nie będzie happy endu i za cały ten ból nie będę jednak miała słodkiego, pachnącego miłością niemowlęcia w ramionach. To wydarzenie było dla mnie graniczne. Sama byłam zaskoczona, że wyniosłam jednak z niego dużo dobrego. Okazało się bowiem, że oto JA poradziłam sobie z tym wszystkim, przetrwałam nawet ten okropny ból (trwający kilka dni). Okazało się również, że kiedy odmówiono mi podania leków przeciwbólowych (lekarze sądzili, że to wczesny etap poronienia, a nie doznanie rozrywania się od środka jajowodu...) pomogły mi pozycje jogi i wykorzystanie wszystkiego, co naprędce przypomniałam sobie o technikach oddechowych i medytacyjnych. Zachodząc w drugą ciążę miałam już więc inne podejście. Postanowiłam pracować nad sobą i przygotować się do porodu, zamiast się go bać. Oprócz standardowych działań typu zdrowe odżywianie i aktywność fizyczna, pojawiły się w moim grafiku ćwiczenia medytacyjne. A już cudownym (dosłownie) odkryciem, był program do autohipnozy na czas ciąży i porodu, z którym regularnie ćwiczyłam. Postanowiłam również, że chcę rodzić jak najbardziej naturalnie i w miejscu, które da mi poczucie bezpieczeństwa. W przeciwieństwie więc do pierwszej ciąży, w której do szpitala trafiłam naprędce i było to miejsce przypadkowe, do porodu wybrałam szpital bardzo starannie. Daruję już sobie czas ciąży, przenieśmy się w czasie do dnia, w którym poniekąd zaczęłam rodzić. W pewien poniedziałek – trzy tygodnie przed wyznaczonym terminem porodu - miałam zaplanowaną wizytę w Domu Narodzin celem kwalifikacji do rodzenia tam (to był mój wspomniany wybór). Wstałam koło 8 rano, nastawiłam wodę na herbatę i poszłam do toalety. Tam odkryłam, że mam na bieliźnie plamy krwi - ale nie jakieś wielkie, kilka większych kropel. Przyznam, że się nie specjalnie przejęłam. Pomyślałam sobie tylko, że może niedługo zacznę rodzić (ale niedługo to było dla mnie w ciągu tygodnia) i że może mi puściło jakieś naczynko w szyjce macicy. Jednak pamiętając upomnienia w szkole rodzenia, że krwawienie zawsze trzeba skontrolować poszłam obudzić męża, żeby wstawał, bo przed kwalifikacją do DD podjedziemy pewnie na kontrolę. Niestety podczas zmiany bielizny, poleciało ze mnie znowu. Tym razem bardziej obficie i tym razem trochę się tym 31 www.lepszyporod.pl zaniepokoiłam. Postanowiliśmy zadzwonić do lekarza z pytaniem, czy to powód do stresu czy możemy sobie działać zaplanowanym rytmem. Niestety lekarka wyraźnie się zaniepokoiła i powiedziała, żeby niezwłocznie jechać do szpitala, a także, żeby w razie pojawienia się bóli zadzwonić do niej jeszcze raz to wyśle karetkę gdziekolwiek byśmy po drodze nie byli. Słysząc, że nie żartuje, nadal spokojnie (bo nie czułam, żeby działo się coś złego, ale jednak...) aczkolwiek z werwą ubraliśmy się i bez marnotrawienia czasu na śniadania i herbaty pojechaliśmy do szpitala. Na izbie przyjęć okazało się, że wkładka, którą założyłam jest również poplamiona. Skierowano mnie na ktg - było bardzo dobre i nie wykazywało skurczy. Potem na usg i badanie ginekologiczne. Tam pani doktor oceniła, że być może krwawienie jest wynikiem przygotowywania się szyjki do porodu i że mogę się go niebawem spodziewać. Ale, że bardziej niepokoi ją coś innego - a mianowicie proporcje i waga mojego dziecka. Stwierdziła, że córcia jest dużo za mała (oceniła na 2300) i że ma mniejszą głowę niż resztę ciała, co jest bardzo dziwne. Rzuciła terminem hipotrofia i poszła się konsultować. Wróciła z wiadomością, że oto czeka na mnie już ciepłe łóżko na patologii ciąży i tam powiedzą mi co dalej. Na patologii podpięto mnie pod ktg na całe 3 godziny. Było dobre, zero skurczy. Krwawienie ustało. Byłam więc spokojna. Przyszła jednak komisja lekarska i orzekła, że jutro będą chcieli indukować poród poprzez podanie oxytocyny. Powód podejrzenie wad w rozwoju dziecka. Powiedzieli, że być może w moim brzuchu jakieś czynniki nie pozwalają rozwijać się małej prawidłowo i muszą ja wyciągnąć, żeby dalej mogła się rozwijać bez przeszkód. No i że nie wiadomo, czy będą jakieś powikłania. To był trudy moment. Denerwowałam się jej zdrowiem. Kwestię krwawienia zostawiono niejako bez opieki. Nie chciałam mieć indukowanego porodu zwłaszcza przez oxy - jakoś czułam, że to byłoby niedobre dla nas obu. Jednak wiadomo, że w obliczu walki o zdrowie dziecka, podejmiemy się wszystkiego. Z resztą w wielu miejscach, oxytocyna jest podawana standardowo. Zamiast się zamartwiać poszukałam wsparcia u przyjaciółki, która jest również doulą. Dodała mi spokoju i stwierdziłam, że oto mamy sytuację, której czoła trzeba stawić. Afirmowałam, że absolutnie z moją córką jest wszystko w porządku, a skoro los zadecydował, że przyjdzie na świat jutro to postaram się to zrobić na własnych warunkach i pomogę jej najlepiej jak umiem w tej drodze. Z taką myślą poszłam spać, żeby oczyścić się z negatywnych myśli. Było to po południu. Po tej drzemce powiedziałam do siebie i do córki, że zaczynamy rodzić i że niedługo będę ją tulić w ramionach. I naprawdę zaczęłam siebie już traktować jakbym rodziła, choć nic na to nie wskazywało. I oto, co zrobiłam, żeby było inaczej. Wzięłam długi ciepły prysznic ( ciepły prysznic na krwawienie.... tak wiem, ale tak 32 www.lepszyporod.pl potrzebowałam), podczas którego słuchałam nagrania hipnozy na pierwszy okres porodu, wizualizowałam, że się otwieram i intensywnie masowałam sobie sutki – dla niewtajemniczonych może to wywołać wydzielanie naturalnej oxytocyny. Po tej operacji, znów zawołano mnie na ktg (zero skurczy), podczas którego cały czas wizualizowałam rozpoczynający się poród. Potem (już wieczór) odpięto mi ktg i poszłam spać. Obudziłam się z potrzebą pójścia do toalety. Kiedy usiadłam na niej poczułam, że ze mnie chlusnęło. I niestety nie były to wody płodowe, okazało się, że była to krew. Trochę przestraszona zadzwoniłam w te pędy po pielęgniarki. Ta również wyraźnie poruszona zawołała lekarkę, a ona jeszcze bez paniki kazała znów mnie podpiąć pod ktg. Po kolejnym, a jakże bardzo dobrym zapisie bez skurczy, znów przysypiając poczułam, że znów się ze mnie leje. Wstałam i w drodze do toalety zachlapałam sobie bieliznę i nogi. Znów zadzwoniłam po pielęgniarkę - tym razem wiedziałam, że to nie przelewki, bo chlapało ze mnie czystą krwią cały czas. Ona, tym razem w popłochu zaprowadziła mnie do zabiegowego. Tam lekarka zbadała mnie i powiedziała, że skoro nie mam bóli ani skurczy to nie umie wyjaśnić przyczyny krwawienia, ale że jest tak obfite, że jest to przesłanka do indukcji porodu. Wiedziałam, że mam mieć jutro ten zabieg, więc się jakoś nie przejęłam, nie zrozumiałam bowiem, że chodzi jej o indukcję TERAZ. A ta, nie wiadomo kiedy pogmerała palcami, tak że miałam wrażenie, że przez pochwę, połechczę mnie po gardle i przebiła pęcherz płodowy. Chlusnęło wodą. Mnie zatkało - oto bowiem właśnie dotarło do mnie, że naprawdę JUŻ RODZĘ. Lekarka poinformowała mnie jeszcze, żebym była też gotowa, że może się to skończyć cesarskim cięciem i odeszła na blok porodowy. Było przed północą. Odtransportowana na salę porodową zadzwoniłam po męża. Na sali znów podpięto mnie pod ktg i pod kroplówkę z nawodnieniem, ze względu na odpływ znacznej ilości płynu we krwi. Położna powiedziała mi, że lekarka zdecydowała dać mi 2 godziny na pojawienie się skurczy, a po tym czasie zaaplikują ‘oxy’. Na nazwę oxytocyna mam jednak jakieś uczulenie i moje ciało bardzo mocno przejęło się tym terminem, bowiem skurcze pojawiły się prawie natychmiast. Z początku lekkie, w okolicach 60 punktów na skali, a kiedy przyjechał mój mąż już pomiędzy 70-90. I teraz odnośnie odczuć. To był czas, w którym mogłabym wesprzeć się dalszymi nagraniami hipnozy ale musiałam już polegać na tym, czego nauczyłam się wcześniej. Poród bowiem przebiegał błyskawicznie. Myślę, że gdyby nie wspaniały personel i to, że mogłam robić rzeczy, które dyktowało mi ciało – zniosłabym to dużo gorzej. Początkowo byłam podpięta z jednej strony do ktg, z drugiej do kroplówki. To było fatalne, całe moje ciało chciało być aktywne, chciałam kucać, kręcić biodrami, myślałam, że zwariuję od tego przygwożdżenia i marzyłam tylko o tym, żeby mnie poodpinali. Na szczęście mogłam się w 33 www.lepszyporod.pl pewnym zakresie przemieszczać (na długość pasów ktg, jak na smyczy). Kiedy już jednak zostałam uwolniona poszłam pod prysznic. Tam skurcze były na tyle silne, że zaczęłam jęczeć i przysiadać na podłogę. Przeczekiwałam szczyty na podłodze lub oparta o piłkę. Przyszła położna, okazało się, że mam 3 cm rozwarcia i zaproponowała kąpiel w wannie, co przyjęłam z ogromną wdzięcznością. W wannie było łatwiej znieść narastające skurcze, których intensywność zmusiła mnie do wykrzykiwania nieartykułowanych dźwięków w rejestrach, o które bym siebie nie podejrzewała. Tam dopadł mnie też kryzys 7 cm, kiedy dźwięki przybrały na artykulacji i sprowadzały się do: "o nie, tylko nie znowu skurcz" oraz "niech to się już skończy" oraz inne mniej cenzuralne. Na szczęście właśnie wtedy zmierzyły mi rozwarcie i świadomość, że to ten słynny kryzys, też pomagała w przeczekaniu. Cały czas starałam się być po prostu obecna tu i teraz i słuchać swojego ciała. Wtedy położna powiedziała do męża, że daje mi jeszcze 10 minut w wannie i będę musiała wyjść na zapis ktg. Z ktg już położna nie zdążyła. Dokładnie po 5 minutach zaczęłam czuć parcie. Wyprowadzono mnie z wanny wprost na łóżko porodowe, gdzie przyjęłam pozycję taką jak chciało moje ciało, a więc klęczałam i podtrzymując się oparcia parłam. Ten etap bardzo mi się dłużył i był trudniejszy niż sądziłam. Jako, że w pierwszej fazie przerw między skurczami już pod koniec prawie nie było, a były bardzo intensywne - byłam już zmęczona. W pewnym momencie poczułam, że nie mam siły się już trzymać oparcia i poprosiłam męża, żeby podtrzymywał mnie pod pachy, ale i on długo nie dał rady. Samą końcówkę porodu spędziłam więc w pozycji półleżącej na boku, podpierając się łokciem, a drugą ręką trzymając za nogę i przyciągając ją do głowy w skurczu (wbrew pozorom jest to jeden z wariantów pozycji wertykalnych i zaproponowała mi ją wspaniała położna) Dzięki położnej, która instruowała mnie kiedy przeć a kiedy nie ( jak to mam nie przeć?! to się da? Szok. Ale jednak się dało) nie miałam w zasadzie obrażeń. Nie zostałam nacięta, urodziłam zupełnie naturalnie (poza przebiciem pęcherza płodowego), nie przyjęłam środków przeciwbólowych. Podsumowując - jak się okazało z wypisu (i co mój mąż potwierdza) rodziłam 2.30 podczas fazy pierwszej i 45 min drugiej. Nie wyobrażam sobie rodzić na leżąco, na plecach. To, że mogłam robić, co ciało chciało - bezcenne. Jestem przeszczęśliwa, że wybrałam ten a nie inny szpital - przez cały pobyt tam personel był cudowny, a położna przyjmująca poród to anioł. Nie zamieniłabym nic w tym porodzie, bo dzięki niemu czuję w sobie siłę a jak patrzę na moją kruszynę to wiem, że dla niej mogłabym teraz góry przenosić. Przygotowanie się mentalne do porodu dało mi to, że choć ból był obecny, odbierałam go jako coś motywującego, pozwalającego mi się skupić, jak szorstkiego w obyciu, ale 34 www.lepszyporod.pl jednak, przyjaciela. Dzięki temu wiem, że stać mnie na wiele. Że poradzę sobie z każdym wyzwaniem. Gdyby ktoś dałby mi wybór rodzić bez tego doświadczenia – nie chciałabym. Ale na tę decyzję składało by się ogromne wsparcie jakie otrzymałam od położnej, pielęgniarek, męża. Również dzięki nim, narodziny mojego dziecka, są najpiękniejszym wspomnieniem w moim życiu. Anna Warto wiedzieć: - przygotowanie do porodu to bardzo ważne element pracy, jaki ma do wykonania kobieta w ciąży – chodzi tu zarówno o przygotowanie fizyczne, jak i psychiczne - przygotowanie do porodu sprawia, że kobiety czują się bezpieczniejsze w czasie procesu narodzin ich dzieci - przygotowanie to również moment dla rodziców, aby zastanowić się nad tym co znaczy dla nich rodzicielstwo - obszerny artykuł na ten temat znajduje się na stronie lepszyporód.pl w dziale „przed porodem” 35 www.lepszyporod.pl Ratując życie „Nikt mi nie przeszkadzał, nie wtrącał się, nie pospieszał, nie dawał idiotycznych dobrych rad. Czułam niemal namacalnie napiętą, ale szalenie dyskretną uwagę całego personelu.” Moją pierwszą ciążę, planowaną i wyczekiwaną, przechodziłam idealnie – bez żadnych ciążowych dolegliwości, infekcji, ze świetnymi wynikami. Na ostatnią wizytę przed planowanym cesarskim cięciem, w 35. tygodniu ciąży, szłam bez żadnych obaw – trzy tygodnie wcześniej USG pokazywało całkowicie zdrowego, uśmiechniętego bobasa niemalże gotowego do wyjścia. Dostałam skierowanie do szpitala, L4 (tylko po to, żeby się przez ostatni miesiąc pogłaskać po brzuchu do woli, nadal czułam się świetnie), w atmosferze pogodnej pogawędki położyłam się jeszcze raz na kozetce, „żeby się pożegnać przed spotkaniem na żywo”. Wiedziałam, że coś jest nie tak, zanim jeszcze mój lekarz oderwał wzrok od ekranu. „Trzeba rozważnie i bez paniki, ale teraz liczy się czas. Tu jest prywatny numer doktor X, trzeba potwierdzić, potem zdecydujemy, co dalej”. Był wtorek. W piątek doktor X stwierdziła, że dziecko jest już na tyle duże i silne, a zmiana tak niepokojąca i dynamiczna, że wyciągnięcie go wcześniej jest obarczone mniejszym ryzykiem niż donoszenie ciąży. W poniedziałek byłam już w szpitalu, przyjmując sterydy przyspieszające rozwój płuc w oczekiwaniu na środę, kiedy to, wcześniej o miesiąc, miał przyjść na świat mój pierwszy, wymarzony syn. Chory. foto from fotolia.com Nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać, w jakim stanie będzie mały, jakie będą rokowania – wszyscy byli zgodni, że nic, nawet tego, czy przeżyje, nie da się powiedzieć przed rozwiązaniem. Na oddziale, mimo tego, że siłą rzeczy 36 www.lepszyporod.pl załoga była poinformowana o naszej sytuacji, byłam traktowana jak zwyczajna pacjentka, a nie Matka Noworodka z Wadą: bez wymownych spojrzeń, westchnień, wywracania oczami, szeptów za plecami. Bardzo mi to pomogło. Choć psychicznie trzymaliśmy się na włosku, nie potrzebowałam litości - każdy łyk normalności w naszym wywróconym nagle do góry nogami świecie był na wagę złota. Natychmiast po cięciu położono mi małego na klatkę piersiową, po potwierdzeniu, że jest mimo wcześniactwa wydolny oddechowo i krążeniowo, kangurował go tata, potem, do woli, a nie dwie godziny, ja. Pani neonatolog klarownie i wyczerpująco zreferowała naszą sytuację i możliwe dalsze kroki. Następnego dnia po porodzie byłam z małym aż do przyjazdu karetki, mającej przewieźć go do specjalistycznej kliniki. Nikt się nie niecierpliwił, gdy go żegnałam. Kiedy go zabrali, z inicjatywy szpitala i bez żadnej naszej ingerencji (mieliśmy milion innych rzeczy na głowie) przeniesiono mnie do jednoosobowej sali, żebym nie musiała patrzeć na matki tulące niemowlęta. Płakałam cały następny dzień. Nikt mi nie przeszkadzał, nie wtrącał się, nie pospieszał, nie dawał idiotycznych dobrych rad. Czułam niemal namacalnie napiętą, ale szalenie dyskretną uwagę całego personelu. Wieczorem przyszły panie od laktacji. Zapytały, czy chcę karmić, w taki sposób, że wiedziałam, że każda moja odpowiedź będzie uznana za właściwą i przyjęta ze zrozumieniem. Chciałam spróbować. Przez następne trzy doby przychodziły na każdy dzwonek, żeby odbierać ode mnie te śmieszne mililitry pokarmu, przechowywać je w porządnej lodówce i rano przekazywać mężowi. Zachęcały, chwaliły, pomagały. Tylko dzięki nim karmiłam Pierwszego (naturalnie, choć butelką) przez siedem miesięcy. W tych pierwszych dniach to było jedyne, co mogłam dla niego zrobić, skoro przytulanie, całowanie, czulenie i masowanie, wszystkie te rzeczy, do których się przygotowywałam całą ciążę, nagle okazały się być poza zasięgiem. Przy wypisie nikt nie mówił, że wszystko będzie dobrze, ale życzenia powodzenia były szczere. Przy zdjęciu szwów położna poznała mnie od razu i zapytała, jak mały. Była rzeczowa, pozytywna, uważna. Dziś Pierwszy ma dwa i pół roku i siostrę urodzoną w tym samym szpitalu. Kiedy czasem wyobrażam sobie, jak mógł wyglądać mój poród, jakie konsekwencje mógł wywołać nieopatrznie rzucony komentarz czy niewystarczająco empatyczne zachowanie, przechodzą mnie ciarki. Wygraliśmy, młody jest zdrowy, między innymi dlatego, że od samego początku mogliśmy całkowicie skupić się na nim. Bo ktoś inny skupiał się na mnie. Dziękuję. 37 www.lepszyporod.pl 38 www.lepszyporod.pl O akcji #lepszyporód „Lepszy poród” to oddolna inicjatywa kobiet na rzecz lepszej opieki okołoporodowej. Mamy dobre prawo okołoporodowe – czas, by zaczęło być respektowane we wszystkich placówkach medycznych! Nasza akcja skierowana jest więc w szczególności do trzech grup: - kobiet w ciąży – po to, aby przekazać im wiedzę z zakresu ich praw w opiece okołoporodowej - matek, które już urodziły i mają trudne wspomnienia okołoporodowe związane ze złą opieką medyczną – aby mogły w symboliczny sposób przerwać swoje milczenie i uzdrowić ten obszar swojego życia; by przez danie świadectwa ich krzywda nie poszła na marne a pozwoliła kobietom, które przyjdą rodzić po nich na lepszą, życzliwszą i cieplejszą opiekę okołoporodową - personelu medycznego pracującego z kobietami w ciąży i młodymi matkami – by uwrażliwić ich na potrzeby psychologiczne i emocjonalne kobiet w ciąży, a w szczególności kobiet rodzących Chcemy, by akcja ta była odrodzeniem się kobiecej siły i mocy sprawczej. Nasze przesłanie jest jasne – my, matki które już urodziłyśmy, chcemy aby kolejnym kobietom, rodziło się lepiej. Pragniemy, by poród był dla kolejnych rodzących doświadczeniem budującym, napełniającym kobiety poczuciem wewnętrznej dumy i radości. Jednoczymy się również po to, aby okazać nasze współczucie i wsparcie dla tych z nas, które mają trudne doświadczenia, by dodać im nadziei i wiary w to, że czas leczy rany, by stworzyć dla nich miejsce, w którym będą mogły opowiedzieć o swoich odczuciach. Jak możesz wziąć udział? - podpisz petycję – link na stronie www.lepszyporod.pl - jeśli urodziłaś dziecko w Polsce po 2004r. weź udział w krótkiej, anonimowej ankiecie, która pozwoli nam sprawdzić czy prawo na polskich porodówkach jest przestrzegane 39 www.lepszyporod.pl Komplikacje w dobrym porodzie „Jak ja się cieszyłam, że zrobili co trzeba bez zbędnej gadki i straszenia mnie w momencie, gdy miałam już dość, gdy chciałam już tylko urodzić i odpocząć… Jak bardzo byłam im wdzięczna, że wszystko się udało.” foto from fotolia.com Godzina 1.30 w nocy. Budzi mnie straszny skurcz. Jestem kilka dni po terminie porodu i myślę od razu „to już, zaczyna się”. Budzę męża i idę pod prysznic złagodzić ból. Skurcze przyspieszają. Są już co 10 min. Decydujemy się pojechać do szpitala – tak jak zalecała moja ginekolog ze względu na pozytywny test na paciorkowca. Na izbie przyjęć pustki. Jest chwilkę po 4 nad ranem. Położna przyjmuje mnie z uśmiechem, daje karteczkę i wysyła do rejestracji. Tam podpisuję dokumenty, zgadzam się na obecność studentów na porodówce i wracam na IP. Lekarz robi mi USG, bada mnie na fotelu. Podłączają mi KTG. Wszystko bardzo spokojnie. Wszystko mi tłumaczą i trzydzieści razy spokojnie powtarzają bym poszła się przebrać w piżamę co dociera do mnie jak zza mgły. Położna pomaga mi się przebrać, daje mężowi fartuszek i całą trójką (a właściwie czwórką) idziemy na porodówkę. Na porodówce położna mówi „ja zaraz kończę zmianę, ale przyjdzie za chwilkę koleżanka. Pomaga pani prysznic? To zapraszam”. Stoję pod strumieniem ciepłej wody i myślę „nigdy stąd nie wyjdę. Niech mnie siłą wyciągają”. Zjawia się „moja” położna. Malutka kobieta z uśmiechem wokół głowy. Zaprasza by wyjść spod prysznica na KTG. Podłącza mnie na moment i proponuje drabinki, piłki, chodzenie, prysznic – według mojego uznania. Piłka pomagała mi w ciąży, więc jako wzorowa słonica ładuję się na nią i skaczę. 40 www.lepszyporod.pl Mój poród od pierwszych skurczy do „wydobycia” Jasia trwał 13 godzin. Zaczęłam rodzić SN. W trakcie drugiej fazy porodu okazało się, że syn ma dużą główkę. KTG pokazywało, że tętno dziecka zaczęło wariować. Położna chwyciła za telefon, zaczęła mówić coś o choince (rodziłam w grudniu…) i nagle w sali zebrał się tłum. Lekarze podjęli natychmiastową akcję. Użyto próżnociągu. Było przy mnie trzech lekarzy (w tym jedna stażystka) i położna. Młoda stażystka trzymała mnie za rękę i mówiła co mam robić. Jej obecność była dla mnie bezcenna – dodała mi sił i odwagi. W pewnym momencie krzyknęła, gdy widziała, że odpływam. „Przyj Magda!”. W tym momencie zobaczyłam synka w rękach drugiej lekarki. Urodził się zdrowy. Niestety nie dano mi go od razu. Z rąk ginekolog zabrała go lekarz neonatolog i po chwili słyszałam płacz. Najpiękniejszy płacz na świecie. Płacz mojego dziecka. Później powiedziano mi, że „choinka” to określenie na pępowinę uciśniętą wokół głowy dziecka. Jak ja się cieszyłam, że nie powiedzieli mi o tym, że moje dziecko się dusi! Jak ja się cieszyłam, że zrobili co trzeba bez zbędnej gadki i straszenia mnie w momencie, gdy miałam już dość, gdy chciałam już tylko urodzić i odpocząć… Jak bardzo byłam im wdzięczna, że wszystko się udało. Nie pamiętam jak urodziłam łożysko. Czy zrobiłam to sama, czy mi w tym pomogła ręka pani ginekolog. Pamiętam za to zszywanie krocza. Ogromny ból. Dostałam wszelkie możliwe środki przeciwbólowe, ale miałam nie tylko pęknięte kroczę, ale i pochwę. Bolało okropnie. Pojawił się jakiś młody lekarz (student), stanął przy mojej głowie i zaczął opowiadać jakieś dziwaczne historyjki żeby mnie rozśmieszyć i odwrócić moją uwagę. W końcu poddał się i zrobił coś na czekałam. Podano mi moje dziecko. Nie pamiętam już co było dalej… Tylko moment, gdy student wraz z moim mężem przenieśli mnie na łóżko. Położna położyła mi Jaśka na piersi i wywieziono nas do pokoju obok. Mieliśmy prawie trzy godziny w osobnym pomieszczeniu tylko dla siebie i męża. Co jakiś czas zaglądała tylko młoda lekarka zobaczyć czy ze mną wszystko OK. Obłożyła mi brzuch lodem. Zrobiła to bardzo delikatnie i tak by lud nie dotykał dziecka przyklejonego do mojej piersi… Przez kolejne trzy dni spędzone w szpitalu czułam się jak w hotelu. Położne były zawsze pomocne i miłe. Zaglądały do mnie co pół godziny, mierzyły ciśnienie i sprawdzały temperaturę. Pomagały mi chodzić, myć się, podawały dziecko do piersi, gdy sama nie dawałam rady. Wieczorem, parę godzin od porodu miałam pełen pęcherz i nie mogłam oddać moczu. Położna siedziała ze mną w WC, zaczęła mnie łaskotać (powiedziałam jej, że to zawsze wywołuje u mnie opróżnienie pęcherza…), puszczała wodę w kranie. Wszystko bym mogła to zrobić naturalnie i by cewnikowanie nie okazało się koniecznie. Niestety nie udało się. Ale cewnik założono mi tak delikatnie, że nic nie czułam. Potem było już z górki. Zdarzyło się, że miałam opór by dzwonić po położną. Powiedziałam jej o tym i usłyszałam: „a kopniaczka pani 41 www.lepszyporod.pl zasadzić? Jestem tu po to, by pomóc, gdy jest potrzeba”. Wszelki opór zniknął. Czasem słyszałam na korytarzu żarty położnych z pacjentkami. Położne zachowywały się zwyczajnie – jak normalne kobiety. Kobieta kobiecie uchylała nieba. planowaniem kolejnego dziecka. Tak – chcę kolejnego dziecka. I wiem, że znów zjawię się w szpitalu na Kaszubach. Madzialena Pytano mnie o zgodę na wszystko. Na szczepienie dziecka, na pobranie mu krwi, na jego kąpiel, na założenie mi wenflonu. Dosłownie na wszystko. To ja byłam tam panią swojej sytuacji. Dostałam od położnych wszystko czego potrzebowałam – od niezliczonej ilości wkładów poporodowych i wkładek laktacyjnych po kubek z herbatą i uśmiech, który był w stałym repertuarze w tym szpitalu. I to wszystko na NFZ… Gdy myślę o dniu porodu to czuję wdzięczność. Za troskę i radość, którą dano mi, gdy jej potrzebowałam. Wiem, że kiedyś tam wrócę bez strachu. Wiem, że moje dobro będzie tam priorytetem i że lekarze zrobią dla mnie i dla dziecka wszystko co trzeba. Wdzięczna jestem też mojej położnej środowiskowej, która zjawiała się kilka razy w moim domu. Była na każdy telefon. Pomagała ze wszystkim co sprawiało trud. Jutro mija rok od porodu. Jestem w pełni zdrowa. Bardzo profesjonalnie (moja ginekolog z uznaniem pytała o nazwisko lekarza…) zszyto mnie na porodówce i dzięki temu nie mam dziś problemów ze współżyciem, trzymaniem moczu, z 42 www.lepszyporod.pl Interwencje medyczne „Byłam z siebie dumna. Przez cały poród zachowywałam się spokojnie. Wiedziałam, że my kobiety jesteśmy stworzone aby rodzić dzieci!” Rzeszów, 30.08.2014 Do porodu byłam bardzo dobrze przygotowana przez moją doulę. Kilkakrotnie przerabiałyśmy fazy porodu i ćwiczyłyśmy pozycje wertykalne. W ciąży nauczyłam się spokoju i opanowania. Podczas tych 9 miesięcy przeczytałam wiele książek, co dodało mi pewności, że jestem dobrze przygotowana. Prawie w ogóle się nie bałam. Czekałam na ten dzień z niecierpliwością. 30 sierpnia 2014 roku o 3 nad ranem, kiedy skurcze pojawiały się co 5-7 minut zadzwoniłam po doulę. Gdy przyjechała, stworzyła w pokoju relaksacyjną aurę: zapaliła świece, włączyła relaksacyjną muzykę, przygotowała piłkę, olejki do masażu i rebozo. Masowała mnie chustą, co sprawiało ulgę, po skurczu myślałam, że odpływam. Olejkami nacierała moje dłonie i stopy, zaangażowała mojego męża-Mateusza. Skakałam na piłce i czekałam na częstsze skurcze. Pierwszy raz padło: „nie dam rady”. Nieprzerwane wsparcie męża i douli pomogło mi jednak przejść przez chwilowy kryzys. Teraz gdy o tym myślę, wiem, że jeszcze wtedy ból nie był tak silny. Do szpitala pojechaliśmy ok. 9.00 rano - wtedy poczułam, że chce już jechać, że będę czuła się tam bezpieczniej. Na izbie przyjęć standardowo: ktg, usg, papierkowa robota, badanie - 2,5cm rozwarcia - „dziś będzie pani rodzić”. Chwilę 43 www.lepszyporod.pl później byliśmy już na sali porodowej. Pozwolono mi na obecność męża i douli, ale na zasadzie wymiany. Było jednak wiele momentów kiedy byli obydwoje. To wtedy czułam się najlepiej. Dawali mi ogromne wsparcie i „powera” do działania. Mateusz pomagał mi pod prysznicem, podziwiał moje podskoki na piłce, przytulał najmocniej jak potrafił i cierpliwie czekał na narodziny naszego syna. Doula masowała rebozo (przynosiło mi to największą ulgę w bólu), przypominała pozycje porodowe. Moją ulubioną była opieranie się o piłkę klęcząc. Położna zaglądała do nas co jakiś czas, badała bardzo delikatnie i z szacunkiem. Wydawało mi się, że wszystko bardzo długo trwa, że szyjka rozwiera się wolno. Byłam zdeterminowana, że chcę urodzić naturalnie, najlepiej bez znieczulenia i innych środków farmakologicznych. Jeśli się uda to również bez nacięcia krocza. Wszystko było ujęte w planie porodu. Po godzinie 15 byłam już bardzo zmęczona. Wtedy chodzenie łagodziło ból. Kiedy przychodziły skurcze przytulałam się do douli i wbijałam palce w jej ramie - były to już bardzo silne skurcze. Przyszedł lekarz i powiedział: „ 7cm”. Wiedziałam, że to kryzysowa siódemka, że kobiety często się wtedy poddają i tracą siły. Myślałam, że mnie to ominie, że ja się nie poddam. Niestety. Nadszedł kryzys. Wody jeszcze nie odeszły, sama podjęłam decyzję o przebiciu pęcherza. Chciałam przyspieszyć, byłam wyczerpana. Skurcze były nie do wytrzymania i ta myśl, że jeszcze 3cm! Nie spałam od 24 godzin. Decyzja: chcę znieczulenie! Około godziny 17 podano mi niewielką ilość znieczulenia. Cóż to była za ulga. Przyszedł czas na odpoczynek. Drzemałam godzinę. Obok mnie był Mateusz, kiedy otwierałam oczy i patrzyłam na niego wycierał łzy. Powtarzał że jestem dzielna i że jest ze mnie dumny. Przez godzinę bardzo odpoczęłam, zebrałam siły, znieczulenie przestało działać, a ja wiedziałam, że już niedługo nasz syn Szymon będzie z nami! Po godzinie 19 zmieniła się położna (na jeszcze lepszą). Czułam, że bardzo mnie szanuje. Wszystko tłumaczyła ze spokojem, chwaliła, że super oddycham, powtarzała że dam radę i „szybko pójdzie”. Słuchałam uważnie co mówi. Godzinę później miałam już pełne rozwarcie, czekaliśmy na skurcze parte. Są. Mateusz trzymał mnie za rękę, pomagał słowami, robił ziemne okłady. Czułam, że daje z siebie wszystko i mimo że tak bardzo się starałam, główka nie chciała zejść niżej. Najgorszą pozycją dla mnie było leżenie na łóżku. W związku z wcześniejszym znieczuleniem konieczne było podpięcie pod ktg i oksytocyna. Cała mokra, wyczerpana, sina od parcia, poddaje się, błagam o cesarkę! Położna jednak dodała mi sił, wiedziała, że już jesteśmy blisko. Później poszło szybko. Skurcz – parcie - już widać włosy! - Widać główkę! 44 www.lepszyporod.pl Ciepło kiedy przeze mnie przechodził, takie miłe uczucie. To już nie był ból... Wiedziałam co robić. Rozpięłam koszule, odsłoniłam piersi i czekałam na naszą miłość. Sekundę później trzymałam Szymka w ramionach. Mateusz przeciął pępowinę. Warto wiedzieć: Użyto próżnociągu i nacięto krocze, ale nie mam z tego powodu wyrzutów, dziękuje za to, bo wiem, że być może bez tego nie urodziłabym naturalnie. Byłam z siebie dumna. Przez cały poród zachowywałam się spokojnie. Wiedziałam, że my kobiety jesteśmy stworzone aby rodzić dzieci! Wiem, że bardzo bolało, ale to już nie ważne. Pamiętam dziecko na piersi, fale uczuć i łzy radości. Za każdym razem gdy patrzę na Szymona, te pozytywne emocje wracają. Gdy karmię go piersią, gdy śpi, kiedy stara się mi coś „powiedzieć” w swoim języku, kiedy płacze. Przypominam sobie jak cudownym wydarzeniem był mój poród. Myślę, że to najlepszy dzień w moim życiu. Już nie mogę doczekać się kolejnego dziecka! - często są to doświadczenia tak skrajne jak nieplanowane cesarskie cięcie i poród w pełni fizjologiczny Anna N. - różne kobiety określają swoje doświadczenia mianem „dobrego porodu” - z opowieści kobiet, które nazywają swój poród „dobrym porodem” widać, że ma to miejsce wtedy, gdy kobieta czuła się bezpieczna i szanowana, czuła się kreatorką wydarzeń, ludzie dookoła niej uznawali jej potrzeby, informowali o tym, co się dzieje, zaś ona sama była osobą decyzyjną w czasie trwania porodu - doświadczenie porodu z komplikacjami nie oznacza, że doświadczyło się „złego porodu” – oznacza natomiast, że kobieta potrzebowała profesjonalnej pomocy, ciepłego wsparcia i godnych warunków, aby dojść do siebie po przebytym trudnym doświadczeniu Może będziesz zainteresowana: w Polsce od 2014 r. działają grupy „pozytywnie o porodzie”. Na spotkaniach mile widziane są kobiety w każdym wieku. Grupy prowadzone są głównie przez lokalne doule, a spotkania są bezpłatne. Więcej informacji znajdziesz na stronie: www.pozytywnieoporodzie.pl 45 www.lepszyporod.pl Młoda mama „Dzięki temu wiedziałam, że mimo mojego młodego wieku jestem traktowana poważnie i z szacunkiem.” Jestem w ciąży! Tą myślą intensywnie żyłam przez pewien czas po tym jak opuściłam gabinet lekarski ze zdjęciami USG potwierdzającymi ten stan. Kiedy emocje opadły pojawiła się bardzo niepokojąca myśl: PORÓD. Bałam się jej i wyparłam ją z głowy na cały czas trwania mojego błogosławionego stanu. Dopiero na miesiąc przed terminem (10.02) tak naprawdę zaczęłam dopuszczać tę myśl do siebie. Zapoznałam się z materiałami dostępnymi na stronie Fundacji Rodzić po Ludzku, przeczytałam kilka książek i poszłam do szkoły rodzenia, w której otrzymałam wiele praktycznych informacji. Wiedziałam, że mam wybór, że mogę urodzić gdzie chcę i jak chcę. Poza tym skoro miliony kobiet na całym świecie rodzą, to chyba ja też mogę i potrafię. Po jednej z wizyt u lekarza prowadzącego ogarnął mnie lęk przed medykalizacją porodu i zachowaniem personelu w stosunku do pacjentek. Wtedy byłam pewna, że choćby nie wiem co się działo, nie urodzę w najbliższym szpitalu. Wybrałam inny, około 140km od domu. Pojechałam tam raz w czasie ciąży (jakieś 2 tygodnie przed porodem), okazało się, że mogę tam. Moi bliscy byli zdziwieni tą decyzją i kompletnie jej nie rozumieli, ale wspierali mnie. 46 www.lepszyporod.pl 06 lutego miałam egzamin 260km od miejsca zamieszkania. Pojechałam bez torby do szpitala, bo wiedziałam, że i tak nie będę rodzić. Następnego dnia byłam już w domu. Wieczorem około 21.40 siedząc przed telewizorem poczułam jakby pękł we mnie balon, a chwilę potem zalały mnie ciepłe wody płodowe. Wody były przejrzyste, więc nie było powodu do niepokoju czy pośpiechu. W domu byłam z mamą i bratem, partner był w pracy. Nie miałam skurczy, więc postanowiłam nic nikomu nie mówić i czekać na rozwój wydarzeń. W tym czasie ogarnęłam się, zjadłam i godzinę później poinformowałam mamę i brata. Oczywiście skurczy brak, ale panika z ich strony straszna. Od razu kazali mi się zbierać do szpitala, panikowali i nie myśleli racjonalnie! Do szpitala wyruszyliśmy około 23:00, była ogromna śnieżyca, jedynymi samochodami mijanymi na trasie były pługi odśnieżające zasypaną drogę. Czułam się dobrze, ale nie służyło mi towarzystwo zestresowanej rodziny, a przecież mama miała mi towarzyszyć w porodzie. O zgrozo! Do szpitala dotarliśmy chwilę po 01:00. Skurczy nadal nie było, czułam się dobrze, więc pozostało mi czekać. Położna, która się mną zajęła była bardzo miła, uśmiechnięta i pomocna. Byłam w jednoosobowej sali z wanną, prysznicem, własną łazienką, piłką i innymi akcesoriami. Położna przynosiła mi worki z ciepłymi pestkami na plecy, żeby łagodziły ich ból, masowała mnie i wspierała słownie. Chodziłam, skakałam, słuchałam muzyki, układałam pasjansa, wyginałam się i próbowałam jakoś poradzić sobie z coraz silniejszym bólem pleców (jak się później okazało, trafił mi się tzw. „poród krzyżowy”). Zaczynałam się denerwować tym, że plecy bolą coraz bardziej, a skurczy nadal brak. Nie pomogła wanna, ani prysznic, nie pomagały ciepłe kompresy i masowanie, czas płynął, a ból pleców się nasilał. W pewnym momencie przyszła położna, która zaproponowała mi pewną metodę, łagodzenia bólu… mianowicie były to nakłuwanie pleców jak w akupunkturze, ale ostatecznie okazało się, że to podskórne zastrzyki ze sterylnej wody. Jednak mój ból pleców ustąpił tylko na jakieś 20 minut. Nie zdążyłam się odprężyć, bo po chwili znów walczyłam z narastającym bólem, spinając się coraz bardziej, krzycząc, również w niecenzuralnych słowach i płacząc z bezsilności. Położne próbowały pomóc mi na wszelkie możliwe niefarmakologiczne sposoby, ale nic nie pomagało. Miałam dość, skurczy nadal nie było, a ja czułam się wyczerpana. Miałam mieć do dyspozycji TENS, ale jak na ironię, się zepsuł. Nie miałam siły się ruszać, nie chciałam by ktokolwiek mnie dotykał, czy się odzywał. Było cicho, ciepło i ciemno. Przy 7 cm rozwarcia poprosiłam o znieczulenie, bo ból pleców był niemal nie do zniesienia, a ja nawet nie poczułam skurczów macicy, które by mnie do tego rozwarcia doprowadziły. Dałam mojej położnej złotą radę, a mianowicie „niech Pani nie zachodzi nigdy w ciążę”, a Ona mimo mojej 47 www.lepszyporod.pl rezygnacji i coraz gorszego samopoczucia starała się mnie wspierać. W końcu doczekałam się na anestezjologa, samo siedzenie i czekanie na znieczulenie sprawiło, że rozwarcie doszło do 9cm. Jednak znieczulenie nie przyniosło ulgi. Dopiero po kolejnej dawce już po 07:00 rano mogłam odpocząć. Dostałam również oksytocynę. Około 10:00, po zregenerowaniu sił, uzupełnieniu płynów (Coca-cola mym wybawcą) i zjedzeniu kilku żelek na podniesienie poziomu cukru byłam gotowa urodzić. Przez okna do mojej sali wpadały ostre promienie słońca, które dodatkowo potęgował śnieg - było bardzo jasno. W tej pięknej scenerii, ze znacznie lepszym nastrojem i samopoczuciem skakałam na piłce, czując jak głowa mojej córki przesuwa się w dół, ku wyjściu. Mogłam jej swobodnie dotknąć. To było dziwne uczucie. Pani doktor obecna przy porodzie cały czas wspierała mnie słownie, uśmiechała się i trzymała za rękę podczas parcia. Moja położna informowała mnie o postępie porodu, dbała o ochronę mojego krocza i również podtrzymywała mnie na duchu. Skurcze parte były miłą odmianą po wcześniejszym bólu pleców. Podczas parcia krzyczałam i zaciskałam ręce bardzo mocno, jedną na ręce mamy, drugą na ręce pani doktor, (która trochę przez to ucierpiała bo miałam dość ostre paznokcie, ale nie gniewała się na mnie, uśmiechnęła się i powiedziała, że jeśli mi to pomaga, to wytrzyma ;) ). Głowa wyszła po 4-6 parciach, ramiona po 2, a potem reszta ciała. O 10:50 moja córka szybciutko wylądowała na moim brzuchu. Była strasznym brzydalem w pozytywnym tego słowa znaczeniu. ;) Miała inteligentne spojrzenie, wyglądała na zadowoloną i zarazem zaintrygowaną, nie płakała. Kiedy pępowina przestała tętnić, moja mama ją odcięła, a chwilę później urodziło się całe łożysko. Zaciekawiona oglądałam je razem z położnymi, które mówiły dlaczego, to ważne aby było całe itd. Ostatecznie założono mi dwa szwy, bo trochę popękałam, a potem zostałyśmy same, żeby się przywitać. Na szczęście dla nas nie było miejsca na położnictwie i dostałyśmy zamiast dwóch godzin na kontakt skóra do skóry aż 2:45! Moja córka sama w 2h dopełzła do piersi, chwyciła brodawkę i zassała! Niesamowite uczucie! W między czasie została obejrzana na moim brzuchu przez lekarza i nawet na chwilkę nie musiałyśmy się rozstawać. Po jakiejś godzinie położna wróciła zapytać jak się czuję i czy potrzebuję pomocy, później zajrzała do mnie jeszcze dwa razy. Dziś jestem jeszcze bardziej świadoma i pewnie teraz mój pierwszy poród wyglądałby jeszcze inaczej, ale wiem na pewno, że dla takiej opieki pojechałabym nawet na drugi koniec Polski, bo warto. Poza tym w tak ważnym, intymnym, ale też silnym, chwilami przytłaczającym i „hardcorowym” 48 www.lepszyporod.pl wydarzeniu Położne i Pani doktor wspierały mnie znacznie lepiej niż mama, która w pewnych chwilach, aż drażniła swoim „towarzystwem” (choć mamą jest świetną.) Pragnę dodać, że za każdym razem personel informował mnie co zamierza zrobić, pytał o zgodę, proponował, różne rozwiązania, a nie narzucał, czy rozkazywał. Nad ranem położna, która była ze mną przed zejściem z dyżuru przyszła i przedstawiła mi położną, która miała mnie przejąć i już zostać ze mną do końca. Dzięki temu wiedziałam, że mimo mojego młodego wieku jestem traktowana poważnie i z szacunkiem. Poród siłami natury wcale nie jest taki straszny. Uważam, że ból jest odczuciem subiektywnym, ale odpowiednie nastawienie, wsparcie, uśmiech, szacunek i odrobina intymności oraz poczucie bezpieczeństwa sprawia, że TO wielkie wydarzenie jest pozytywnym i budującym doświadczeniem, a ból znośny i zdecydowanie do przeżycia. Paulina i Olga 08.02.2013 49 www.lepszyporod.pl Warto wiedzieć: -strach przed porodem jest odczuciem, które towarzyszy większości kobiet - warto poznać swoje lęki, gdyż jest to droga do zrozumienia ich oraz podjęcia działań mogących je zmniejszyć - sposobem na pracę z lękiem może być konsultacje z psychologiem lub doulą, albo korzystanie ze specjalnych programów relaksacyjnych opracowanych na potrzeby kobiet w ciąży - nie należy bagatelizować strachu, gdyż jego długofalowe doświadczanie może prowadzić do negatywnych następstw zarówno u matki, jak i u dziecka - długi artykuł o strachu przed porodem dostępny jest na stronie lepszyporod.pl w dziale „przed porodem” 50 www.lepszyporod.pl Okiem położnej – poród w szpitalu „Dociera wyczekiwany Tatuś. Siada przy głowie, tuli, całuje i pociesza swoją kobietę. Badam wewnętrznie i głośno stwierdzam, że za chwilę Maluszek będzie z nami.” Jestem położną z powołania. Nie potrafiłabym robić nic innego. W szpitalu, w którym pracowałam nie byłam lubiana przez starsze koleżanki, ani przez niektórych lekarzy, bo śmiałam mieć własne zdanie i wymyślałam „jakieś dziwne rzeczy” zamiast normalnie urodzić….. Pamiętam jeden z dziennych dyżurów. Obchód, przyjęcie rodzącej, jakaś operacja, krótki zabieg. Dzień jak co dzień. Moja podopieczna na sali porodowej młoda, rozmowna, zdrowa. Zapytana, czy chce rodzić z mężem twierdzi że bardzo, ale mąż w pracy, będzie dopiero późnym popołudniem. Skurcze początkowo słabe, powoli przybierają na sile. Niestety postępu porodu brak. A wiec na zmianę: prysznic, chodzenie, piłka. Badam wewnętrznie po raz kolejny. Po 6 godzinach nadal tylko 2 cm rozwarcia. Serduszko Maluszka bije prawidłowo. Powoli muszę ogarnąć swoja pracę i wykonać rutynowe czynności u pozostałych pacjentek. Podejrzewam, że to nie moim udziałem będzie powitanie małego człowieka na świecie. Moją rodzącą umieściłam w sali porodów rodzinnych z materacem, piłką i wanną. Godzina 18, piszę raport z całego dyżuru i nagle słyszę: „siostro!!!!!! Coś się dzieje!!!!”. Wbiegam na salę, moja rodząca leży na boku, na materacu, twierdzi, że coś ją popiera. Dociera wyczekiwany Tatuś. Siada przy głowie, tuli, całuje i pociesza swoją kobietę. Badam wewnętrznie i głośno stwierdzam, że za chwilę Maluszek będzie z nami. Odchodzą czyste wody płodowe. Nie mam 51 www.lepszyporod.pl przygotowanego zestawu narzędzi. Zdążyłam tylko nałożyć rękawiczki. Silny i zdrowy chłopczyk rodzi się w dwóch skurczach właściwie bez mojej pomocy i szybko trafia w ramiona wzruszonych rodziców. Na salę wchodzi lekarz dyżurujący z pretensjami: dlaczego nikt go nie poinformował o porodzie? Dlaczego tutaj, a nie na łóżku? Jak on ma teraz ocenić krocze? Nie mam ochoty znowu się wykłócać i tłumaczyć swoich racji. Łożysko rodzi się kompletne. Noworodek zostaje zabrany, tata robi zdjęcia i płacze a moja Rodząca trzymając wkładkę samodzielnie i bez problemów maszeruje na fotel ginekologiczny do pokoju obok. Trzeba było założyć 2 szwy ba błonę śluzową, co też zrobiłam. Zanim ogarnęłam dokumentację było grubo po dziewiętnastej. Mój autobus już odjechał. Znowu muszę liczyć na szczęście, że złapię okazję. Ale i tak był to cudowny dzień. ASP140 “Umieściliśmy poród w tej samej kategorii co choroby, a on tam nigdy nie należał. Poród jest naturalnie bezpieczny, ale pozwoliliśmy by został przejęty przez medyczną społeczność” ~ Carla Hartley, founder of Trust Birth and the Ancient Art Midwifery Institute” 52 www.lepszyporod.pl Gdy plany się zmieniają „Podczas porodu tak łatwo odebrać kobiecie poczucie godności osobistej. Mi, wręcz, dodano pewności siebie.” Był początek marca. Termin porodu minął tydzień wcześniej i jak na szpilkach czekałam na godzinę „zero”. Dni już się dłużyły, spojenie łonowe bolało, próbowałam „wychodzić” akcję porodową, ale niewiele to dawało, z uwagi - między innymi - na fakt, że już ledwo chodziłam. To była niedziela, leniwy wieczór. Dzień wcześniej czułam lekkie skurcze. Mąż już chciał jechać na porodówkę, ale powiedziałam, że to jeszcze nie czas, poczekajmy… Tym razem też myślałam, że to jeszcze nie to. Położyliśmy się spać, ale coraz mocniejsze skurcze nie pozwalały mi zasnąć. Wierciłam się, jęczałam, postanowiłam wziąć kąpiel i sprawdzić, czy ból przejdzie. Nie przeszedł, a wręcz jakby się wzmógł. Byłam lekko spanikowana, ból wydawał mi się nie do zniesienia, zaczęłam dopakowywać do torby kosmetyki i inne drobiazgi. W międzyczasie zaczęły mi odchodzić wody płodowe. „A więc naprawdę rodzę” pomyślałam… Moja lekarka prowadząca ciążę powiedziała mi, żeby w szpitalu stawić się w ciągu dwóch godzin od odejścia wód. Teraz wiem, że to niekoniecznie prawda, mogłam jeszcze kilka godzin spędzić w domu, zrelaksować się, spróbować zdrzemnąć. Nie było mi bowiem dane zmrużyć choć przez chwilę oczu w ciągu następnej doby. foto from fotolia.com Do szpitala przyjechaliśmy między 2 a 3 w nocy. Izba przyjęć prawie pusta, tylko jedna para czekała na przyjęcie na salę 53 www.lepszyporod.pl porodową. Bardzo chciałam urodzić dziecko całkowicie naturalnie, bez zbędnych interwencji medycznych. Pod koniec ciąży przeszłam wstępną kwalifikację do Przyszpitalnego Domu Narodzin. Teraz czekała mnie ostateczna kwalifikacja. Niestety, gdy zostałam zbadana okazało się, że sączące się wody są zielonkawe, co dyskwalifikuje mnie do porodu w Domu Narodzin. Na szczęście szpital nie miał dużego obłożenia i szybko, i sprawnie zostałam przyjęta na Oddział Położniczy. Sala jednoosobowa z łazienką, na środku nowoczesne łóżko porodowe, obok niego drabinka do rozciągania się, piłka do skakania, przy łazience wanna porodowa. Jak to się mówi – full wypas. Zostałam przywitana przez położną, która zapytała, czy wyrażam zgodę na obecność praktykantki. Nie miałam obiekcji. Rozwarcie miałam jeszcze bardzo małe, więc panie zostawiły mnie samą z mężem, żebym oswoiła się z nowym miejscem i odpoczęła. Oczywiście trudno było odpoczywać, gdy emocje tak szalały. Martwiłam się też tym, że rozwarcie jest małe, skurcze na aparacie ktg prawie niewyczuwalne, a mnie już tak mocno boli… Co to będzie później? Minęło kilka godzin, w tym czasie skończył się dyżur „mojej” położnej i zostałam przydzielona innej – pani Agnieszce. Pani Agnieszka – ciepła, empatyczna i energiczna kobieta – od razu wzięła mnie w obroty! Minęło już kilka godzin odkąd zostałam przyjęta na oddział, a rozwarcie wciąż było takie samo. Zaleciła „czułości” pomiędzy mną i mężem, żeby wzmocnić skurcze poprzez działanie naturalnej oksytocyny. W ten sposób troszkę podkręciliśmy akcję porodową w ciągu kolejnej godziny, ale nadal była dość słaba. Pani Agnieszka zapytała się mnie w końcu, czy zgadzam się na podanie sztucznej oksytocyny. Bardzo chciałam tego uniknąć, ale zgodziłam się, bo martwiły mnie te zielone wody płodowe. Oksytocyna zaczęła płynąć, skurcze były coraz bardziej bolesne. Pani Agnieszka zachęcała mnie do chodzenia, do korzystania ze sprzętów w sali, zaproponowała, że przygotuje mi kąpiel w wannie, dostałam woreczek z nagrzanymi pestkami wiśni, żeby złagodzić choć troszkę ból. Niewiele mi pomagało, wszystko wręcz sprawiało, że byłam tylko rozdrażniona, ale próbowałam się ruszać, wiedziałam, że to przyspieszy poród. Czas mijał, rozwarcie było na szczęście coraz większe, choć miałam wrażenie, że wieki miną, zanim będę miała swoje dziecko na piersi. Położna co pół godziny zaglądała do mnie, sprawdzić jak wygląda zapis ktg, zapytać się, czy czegoś nie potrzebuję. Zawsze pukała przed wejściem. Przed każdym badaniem pytała mnie o zgodę, informowała mnie co teraz robi, w jakim celu i ile to będzie trwać. W pewnym momencie stwierdziłam, że już dłużej nie wytrzymam tego bólu i muszę dostać znieczulenie. Pani Agnieszka próbowała odwieść mnie od tej myśli, wiedząc 54 www.lepszyporod.pl zapewne, że w moim przypadku opóźni to tylko poród. Nie posłuchałam jej, mój mąż – widząc moje cierpienie – też domagał się podania mi zzo. Rzeczywiście nie był to najlepszy pomysł, a ja – wyczerpana – zamiast ten czas wykorzystać na rozkręcenie akcji postanowiłam odpocząć, przez co rozwarcie w ogóle się nie powiększyło. Drugiej dawki już nie dostałam. Była już godzina 14 – 14.30. Rozwarcie na 7 palców. Bałam się o dziecko… Dostałam kolejną dawkę oksytocyny. W końcu ruszyło z kopyta i przy coraz większych bólach rozwarcie było już prawie, prawie… Około godziny 15.20 rozwarcie było na 9 palców i zostałam poinformowana, że zaraz będę przeć. Pani Agnieszka zapytała w jakiej pozycji chciałabym urodzić. Marzył mi się poród w wodzie lub w klęku podpartym, a tymczasem… najwygodniej mi było leżeć na boku. Koło mnie zrobił się ruch, a ja zaczęłam przeć na wyraźny sygnał pani Agnieszki. Podczas fazy parcia dodawała mi otuchy, mówiła, że dam radę i jestem dzielna. Po którymś z kolei parciu powiedziała, że widać już główkę i jeśli chcę mogę jej dotknąć ręką. Ach, oczywiście, że chciałam! Poprowadziła moją dłoń w kierunku maleńkiej główki córeczki. Ależ abstrakcyjne uczucie! Zupełnie nie do opisania. Jeszcze jedno parcie i po wszystkim. 10 punktów w skali Apgar, przecięcie pępowiny przez świeżo upieczonego tatusia, otarcie maleństwa z mazi płodowej, okrycie - pieczołowicie przeze mnie prasowanymi - pieluszkami tetrowymi i już moja córeczka została położona na mojej piersi. Cudowne uczucie miłości i … ulgi… Pani Agnieszka zapytała się mnie, jak się czuję i powiedziała, że wspaniale współpracowałam: „Bez pani współpracy tak szybko i sprawnie by nie poszło”, to jej słowa. Dodała mi skrzydeł. Z moją kruszyną spędziłyśmy dwie godziny w odosobnieniu, w kontakcie skóra do skóry, moje maleństwo po raz pierwszy ssało moją pierś. Magiczne dwie godziny… Czas szybko minął, córeczkę zmierzono i zważono w sali porodowej, a ja w tym czasie mogłam się odświeżyć i posilić po ciężkim wysiłku. Później zostałyśmy przeniesione na salę poporodową. W szpitalu spędziłyśmy 2 doby. Córeczka była przy mnie cały czas. Bardzo mi zależało na karmieniu piersią, więc cały czas ją karmiłam, żeby rozkręcić laktację. Byłam dobrze przygotowana do karmienia, bo dużo na ten temat czytałam w trakcie ciąży i znałam wszystkie mity, i fakty, córka ładnie ssała i pomocy zbytniej nie potrzebowałam, ale obserwowałam inne mamy i ich rozterki. Niektóre martwiły 55 www.lepszyporod.pl się, że dziecko jest głodne, inne, że może dieta szpitalna nie jest odpowiednia dla matki karmiącej. Z radością w sercu słuchałam położnych, które doskonale podtrzymywały na duchu i udzielały porad zgodnych z aktualną wiedzą medyczną. Cudowna opieka! W trakcie naszego pobytu na oddziale ani razu nie zabrano mi dziecka bez mojej zgody, a na wszystkie badania kazano mi chodzić razem z nią. Nigdy nie dano mi do zrozumienia, że jestem intruzem. Podczas porodu tak łatwo odebrać kobiecie poczucie godności osobistej. Mi, wręcz, dodano pewności siebie. Rodziłam w Warszawie, w państwowym szpitalu, całkowicie za darmo. Lila, mama Łucji 56 www.lepszyporod.pl Warto wiedzieć: Gdzie szukać wsparcia: - mleko mamy jest najlepszym pokarmem dla dziecka - wsparcie w trudnościach laktacyjnych oferują Promotorzy Karmienia Piersią, Doradcy Laktacyjni oraz położne - Światowa Organizacja Zdrowia zaleca by niemowlę karmione było wyłącznie piersią do 6 miesiąca życia, a później by karmienie było kontynuowane do minimum 2 roku życia - położna w szpitalu lub położna środowiskowa odwiedzająca Cię po porodzie powinna zapewnić Ci wsparcie laktacyjne - kobiece ciało ma zdolność do produkcji odpowiedniej ilości mleka do potrzeb konkretnego dziecka - matczyne mleko jest najłatwiej przyswajalną substancją, dlatego jest najlepszym pokarmem dla wcześniaków - w niektórych krajach istnieją Banki Mleka Kobiecego, gdzie kobiety mogą oddawać swoje mleko, służy ono potem do karmienia wcześniaków i dzieci ciężko chorych! W większości pokarm oddawany jest charytatywnie, gdyż nikogo nie byłoby stać na jego zakup – jest droższy od złota! - karmiąc piersią należy pamiętać o wypijaniu odpowiedniej ilości płynów - w czasie karmienia piersi ani brodawki nie powinny boleć, ani tym bardziej krwawić – takie objawy świadczą o nieodpowiednim sposobie przystawienia dziecka do piersi - przy niektórych oddziałach położniczych istnieją przychodnie laktacyjne - w 2013r. ruszył w Polsce projekt „Mlekoteka”, gdzie organizowane są bezpłatne spotkania dotyczące „Mlecznej Drogi” - w Polsce działa również liderka organizacji LLL oraz kolejne osoby będące w trakcie kształcenia w ramach tej organizacji. Informacje na temat ich działań można znaleźć na stronie: www.lllpolska.org Przydatne strony internetowe: - facebookowa grupa „karmiące cyce na ulice”, gdzie mamy służą sobie wzajemną radą i pomocą - blog hafijka.pl - Kwartalnik Laktacyjny – darmowy magazyn wydawany online 57 www.lepszyporod.pl Naturalnie po cesarce – VBAC „Czułam wokół siebie moc – moc mojej kobiecości, moc rozpoczynającego się porodu, moc modlitwy moich bliskich.” Witam mam na imię Ola i pragnę się podzielić moją historią o „lepszym porodzie” To był mój drugi poród, pierwszy który trwał 8 godzin był dla mnie bardzo traumatyczny – wywoływany oksytocyną, ból nie do wytrzymania, stałe leżenie pod ktg, znieczulenie zewnątrzoponowe, spadek tętna dziecka i na szybko cesarskie cięcie. Mój pierwszy poród przepłaciłam depresją poporodową. Do mojego drugiego porodu postanowiłam się odpowiednio przygotować. Raz, że byłam po cesarskim cięciu a dwa, że za nic w świecie nie chciałam znów przeżywać tej bezradności i samotności w bólu, braku kontroli nad własnym ciałem, a tym bardziej porodu, po którym czułam się bezwartościową kobietą nie umiejącą urodzić własnego dziecka. Zaczęłam więc szukać informacji na temat dobrych porodów, swoich praw na porodówce, dokładniej poznać fizjologię porodu i po krótce procedury medyczne podczas porodu. Wynajęłam doulę – Kasię – oraz położną – panią Sylwię - z którą wraz z mężem umówiłam się na spotkanie w szpitalu w którym zamierzałam rodzić. Pani Sylwia pokazała nam trakt porodowy, oddział patologii ciąży i oddział położniczy. To zwiedzanie bardzo mnie oswoiło z tymi miejscami, wiedziałam że będąc tam po raz kolejny w czasie porodu nie będę się czuła obco. Byłam przygotowana na wszystko marzył mi się dobry poród naturalny, ale też byłam pogodzona z możliwością 58 www.lepszyporod.pl wystąpienia komplikacji i co najważniejsze byłam gotowa na drugą cesarkę. Dzięki mojej douli i położnej dowiedziałam się jak wygląda opieka nad noworodkiem w szpitalu, w którym chciałam rodzić. Nie chciałam powtórki z pierwszego porodu, gdy na synka czekałam 11 godzin. W tym szpitalu można było karmić dziecko już na sali pooperacyjnej, poprosić położne aby przynosiły dziecko do karmienia w nocy. Na duchu podnosił mnie też fakt, że moja znajoma położna będzie akurat na dyżurze, a jeśli nie, to da znać koleżankom z pracy, które mi na pewno pomogą. 5 dni po terminie, w piątek rano koło godziny 5-tej obudził mnie lekki skurcz. Inny niż te dotychczas które czułam od 22tygodnia ciąży. Wzięłam telefon i zaczęłam liczyć skurcze. Były co 6,7 minut, a następnie regularnie co 4-5 minut. Obok mnie spał mój mąż i synek, który pewnie niedawno przywędrował do naszego łóżka. Nie chciałam ich na razie budzić. Poszłam pod prysznic sprawdzić czy to nie fałszywy alarm (w wodzie nieporodowe skurcze ustają). Skurcze tylko lekko się wyciszyły. „Chyba rodzę!! ” – ucieszyłam się. Obudziłam szybko męża i synka. Skurcze zaczęły być coraz silniejsze, musiałam opierać się mocno o krzesło, oddychałam głęboko. Między skurczami zjadłam szybko porządne śniadanie (o nie, już nie będę nigdy rodzić będąc głodna!), zabraliśmy z mężem torby do szpitala i pojechaliśmy odwieźć synka do dziadków. W czasie jazdy autem skurcze zaczęły słabnąć, a gdy weszłam do szpitala całkowicie ustały. Zdenerwowałam się, bo teraz już wiedziałam, że to były skurcze przepowiadające. Nie było sensu iść na izbę przyjęć, skoro dobrze się czułam. Postanowiłam rozruszać te skurcze – zeszłam 2 razy po schodach z 10piętrowego wieżowca. Skurcze powróciły, jeszcze mocniejsze, ale dalej nieregularne. W końcu przyjęto mnie na oddział w szpitalu. Na ktg tętno synka pisało się idealnie, widać było 2-3 skurcze. Przy badaniu lekarskim rozwarcie było na opuszek palca – nawet ten centymetr bardzo mnie cieszył. Poczułam się bardzo silna. Jednak potrafię! Moje ciało przygotowuję się do porodu, to się dzieje, jak widać odbywało się to bardzo powoli, ale jednak to fakt! Usg wskazywało, że moja blizna po cc ma grubość 3,4 mm (2 mm to granica poniżej której nie jest wskazane rodzić siłami natury po cesarskim cięciu). Same dobre wiadomości!! Natomiast waga synka nadal była szacowana na 4100-4400g. Trochę mnie to niepokoiło, bo przecież wiele mam zostaje skierowanych na cesarkę właśnie ze względu na makrosomię płodu, dodatkowo miałam przekonanie, że duże dzieci przecież ciężej się rodzi. Z niepokojem czekałam na wizytę ordynatora, bo niestety większość lekarzy skierowuję mamy po cc od razu na kolejną cesarkę lub straszy przesadzonymi konsekwencjami naturalnego porodu po cesarce. Bardzo chciałam tego uniknąć. 59 www.lepszyporod.pl Na obchodzie oddziału pan ordynator, na informację ode mnie, że jestem po cesarce, 5 dni po terminie i bardzo chciałabym urodzić dołem, dobrotliwie się uśmiechnął i powiedział: ”W takim razie czekamy na porodowe skurcze”. Strasznie się ucieszyłam! Nie musiałam nic tłumaczyć i walczyć o naturalny poród. Ordynator wręcz mnie zachęcał do próby takiego porodu, pocieszył mnie, że w razie gdyby coś się działo (rozchodzenie się blizny czy pękanie macicy), to przecież jestem w szpitalu, można zrobić szybko cesarskie cięcie, poza tym przecież moja blizna jest silna i gruba a to, że dziecko jest duże to nie ma większego znaczenia. Po tych słowach poczułam się bardzo bezpiecznie i komfortowo, wiedziałam że jestem pod fachową opieką, a mój strach przed porodem praktycznie zniknął. Wieczorem skurcze wróciły, były nieregularne i dość mocne. W nocy ból budził mnie co parę godzin. Nad ranem znów była powtórka z piątku. Na badaniu ginekologicznym miałam już rozwarcie na palec. Zaczęłam się niecierpliwić. Skontaktowałam się z moją doulą aby dała mi jakieś wskazówki co mogę sama zrobić w warunkach szpitalnych, aby te moje skurcze przeszły na regularne. Tak więc praktycznie cały dzień dużo spacerowałam, schodziłam szybko ze schodów i przede wszystkim dużo afirmowałam na temat swojego porodu i modliłam się. Wieczorem znów skurcze wróciły, były już dość mocne. Zaczęłam mieć wątpliwość czy chcę urodzić siłami natury, ale moja kochana doula, bardzo mnie pocieszała że moje ciało jest stworzone do rodzenia, że dam radę. W nocy skurcze budziły mnie co pół godziny, prawie w ogóle nie spałam. W niedzielę rano obudziło mnie piękne słońce i bardzo mocny skurcz ;) Zaczęłam je liczyć – znów nieregularne. Czekałam z niecierpliwością na obchód lekarzy. Na wizycie „poskarżyłam się” panu ordynatorowi, że już prawie 3-cią noc nie śpię, skurcze mocne, nieregularne i że mam już dość… Pan ordynator powiedział z uśmiechem: „to na okscytocynę panią”. Trochę się przestraszyłam, bo ciągle pamiętałam jakie bolesne skurcze wywołała u mnie oksytocyna przy pierwszym porodzie, ale zaraz się uspokoiłam bo przecież miałam mocną grupę wsparcia: świetną położną, zaufaną doulę i doświadczonego męża . Na badaniu ginekologicznym miałam już 4 cm rozwarcia! Mało się nie popłakałam ze szczęścia ;) Czułam, że fruwam na jakichś hormonach, jakbym przygotowywała się do jakiejś niesamowitej wielkiej przygody. Zadzwoniłam do męża i douli, mąż zadzwonił do naszej położnej, napisałam smsa mojej najbliższej rodzinie i znajomych: „RODZE ”. Czułam wokół siebie moc – moc mojej kobiecości, moc rozpoczynającego się porodu, moc modlitwy moich bliskich. Zaczęłam pakować swoje rzeczy i uświadomiłam sobie, że nie jadłam śniadania. Wiedziałam że nie mogę już jeść, ale skąd miałabym wziąć siły na rodzenie dziecka? I to bardzo dużego 60 www.lepszyporod.pl dziecka ;) Na szczęście koleżanka z sali poratowała mnie swoją kanapką z szynką, którą wręcz połknęłam chowając się w łazience przed położnymi. Zawołano mnie na salę porodową. Położna podała mi antybiotyk (miałam dodatni GBS). Zrobiła hegar, ogoliła – nie protestowałam bo przecież musiałam liczyć się z tym, że poród może zakończyć się cesarskim cięciem. Położna myślała, że będę rodzić z nią, ale poinformowałam ją, że rodzę z panią Sylwią i czekam na nią. Czekając chodziłam po korytarzu na trakcie porodowym żeby „rozhulać skurcze” i zaczęłam liczyć odstęp czasowy miedzy nimi - były idealnie regularne co 5 minut. Zauważyłam, że odchodzi mi też czop śluzowy. Znów miałam łzy w oczach i dziękowałam Bogu w duchu, bo już widziałam, że moje ciało rodzi mojego synka! Samo! Oksytocyna w niczym nie będzie mi potrzebna Zjawił się mój mąż i moja doula, niedługo po nich przyszła moja kochana położna. Uściskała mnie i pobiegła przygotowywać sale porodową dla mnie. Parę minut po godzinie 10-tej weszłam na jednoosobową sale porodową z mężem. Przy porodzie mogłam mieć tylko jedną osobę towarzyszącą, więc Kasia miała się wymieniać z moich mężem, gdybym jej potrzebowała. „A więc zaczynamy” – powiedziałam i położyłam się na łóżku porodowym. Pani Sylwia wszystko mi tłumaczyła, że musi mnie teraz trochę potrzymać na ktg, a potem mnie puści na piłki i będę mogła robić co chcę położyłam się na łóżku porodowym, mój mąż stanął po mojej prawej stronie, moja położna poprawiła mi ustawienie łóżka, tak żeby było mi wygodnie i podpięła ktg. Skurcze odpowiednio się pisały, tętno dziecka było w porządku. Przyszedł lekarz i wraz z moją położną stwierdzili, że nie będzie potrzebna już oksytocyna, bo poród pięknie postępuje. Tymczasem skurcze zaczęły robić się coraz mocniejsze. Przy szczycie skurczu trzymałam mocno mojego męża za rękę i starałam się głęboko oddychać. Miedzy skurczami uśmiechałam się, byłam szczęśliwa że ten poród jest taka pięknie inny niż pierwszy. Wiedziałam i czułam że mam prawdziwe (dosłownie!) oparcie w mężu. Czas jakby dla mnie nie istniał. Liczył się tylko fakt że rodzę mojego synka. Po jakimś czasie przyszedł lekarz, zbadał mnie i ze zdziwioną miną coś powiedział, nie usłyszałam, mąż też nie. Lekarz odszedł szybko do mojej położnej, która wypełniała moje porodowe dokumenty w innym pomieszczeniu. Powiedziałam do męża „Idź zapytaj na ile jest rozwarcie”. Mąż poszedł i zaraz przyszedł z wspaniałą wiadomością: „Rozwarcie na dłoń!”. Ucieszyłam się strasznie, już pełne rozwarcie! I to tak szybko! Byłam pod wielkim wrażeniem mocy mojego ciała. Byłam przygotowana na wielką walkę z bólem w której miała mi pomagać Kasia, a ja nie odczułam nawet słynnego kryzysu 7go centymetra. Pani Sylwia zaraz przybiegła, zaczęła szybko ubierać się w fartuch, biegać po sali, coś przygotowywać. To mnie jeszcze bardziej podekscytowało – czułam, że coraz 61 www.lepszyporod.pl bardziej odpływam hormonach. na jakichś szalonych pozytywnych Moja położna była pozytywnie zdziwiona i zażartowała, że pokrzyżowałam jej plany, bo ona chciała mnie już odpiąć od ktg i dać na jakąś piłkę a ja już do parcia! Pani Sylwia poinformowała mnie, że teraz jest decydujący moment – wstawianie główki dziecka w kanał rodny. „Będziemy rodzić trochę inaczej, żeby nie obciążać blizny” – powiedziała i ustawiła mnie tak, że siedziałam/leżałam na prawym boku. Skurcze zaczęły być coraz silniejsze i długie. Przy szczycie skurczu wiedziona jakimś naturalnym instynktem przeciągle krzyknęłam. Do dziś nie zapomnę - nie był to krzyk bólu czy przerażenia, to był krzyk wojowniczki Bardzo pomagał mi znieść ten ból. Nastąpiła długa przerwa, w czasie której patrzyłam mężowi głęboko w oczy i odpoczywałam. Moja położna powiedziała żeby jak tylko poczuję parcie dać jej znać. Po chwili je poczułam. W pierwszych chwilach byłam trochę zdezorientowana i zaczęłam nieefektywnie przeć i poczułam lekką panikę, ale pani Sylwia natychmiast delikatnie i stanowczo mnie poinstruowała jak prawidłowo przeć. Motywowała mnie też słowami: „Ola dasz radę!”, „Bardzo dobrze!”, „Pięknie!”. Równocześnie cały czas monitorowała tętno dziecka i chroniła moje krocze. Nagle moja położna krzyknęła „Widzę już włosy!”. To mnie bardzo zmotywowało. Mąż „luknął” na te „włosy” i uśmiechnął się „Ola jeszcze trochę i synek będzie z Tobą”! – powiedziała pani Sylwia. Zebrałam się w sobie i wypchałam główkę. Jeszcze raz i synek był już cały na świecie o 11:50 Miałam wrażenie, że śnię i byłam przeszczęśliwa, położna położyła mi synka na piersiach. Był taki ciepły, pachniał oszałamiająco i widziałam, że urodziłam niezłego klocuszka. Pani Sylwia mi pogratulowała i jeszcze raz stwierdziła, że jest pod wrażeniem mojego porodu Mąż był oczywiście ze mnie bardzo dumny Był to jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Mój synek ważył 4220 g i mierzył 56 cm. Dostał 10 punktów Apgar. Rodziłam naturalnie po cesarce przez 3 godziny, w tym dwie godziny na sali porodowej, jednak miałam wrażenie, że urodziłam w 15 minut. To zapewne zasługa endorfin, które niosły mnie przez cały poród. Prawdę mówiąc niewiele pamiętam z mojego porodu, wydawało mi się, że jestem poza czasem i przestrzenią; teraz gdy sobie przypominam to uczucie, mimowolnie się uśmiecham – tak bardzo miły był to stan. Ten poród bardzo mnie dowartościował jako kobietę i matkę 62 www.lepszyporod.pl Warto wiedzieć: Gdzie szukać wsparcia? - VBAC to skrót oznaczający „poród naturalny po cesarskim cięciu” - strona naturalniepocesarce.pl zbiera badania naukowe oraz informacje na temat VBAC, dostępne są tam też inne opowieści porodowe - „Próba porodu po uprzednio przebytym cięciu cesarskim (VBAC) jest BEZPIECZNA i stanowi odpowiedni wybór w przypadku większości kobiet po cięciu cesarskim, również niektórych, które miały DWIE wcześniejsze cesarki” Wytyczne American College of Obstetricians and Gynecologists z 2010 - facebookowa grupa „naturalnie po cesarce” - decydującą rolę w podejmowaniu decyzji o VBAC ma grubość blizny po wcześniejszym cesarskim cięciu Niekiedy kobiety po przebytej pierwszej operacji cesarskiego cięcia myślą, że są niejako „skazane”, by kolejne dziecko również urodzić w ten sposób. Większość lekarzy nie odmawia kolejnej operacji. Warto jednak wiedzieć, że jeśli kobieta chce podjąć próbę porodu naturalnego a wyniki badań jej na to pozwalają wcześniej przebyta operacja nie jest bezwzględnym wskazaniem do kolejnego rodzenia w ten sposób. 63 www.lepszyporod.pl Dom Narodzin „Wiedziałam, że to już, że właśnie przeżywamy prawdziwy Cud, że wychodzi, a raczej wypływa ze mnie człowiek.„ „Jak poczujesz TE skurcze, to nie będziesz miała wątpliwości, że się zaczęło...”. Powtarzałam te często słyszane słowa jak mantrę, a jednak gdy w dwudziestym siódmym tygodniu ciąży brzuch jakoś zbyt często mi się napinał, poprosiłam męża, żebyśmy pojechali na izbę przyjęć. Intuicja mnie nie zawiodła: przedwczesne skurcze skracające szyjkę, trzeba dużo odpoczywać, najlepiej cały dzień leżeć. Czasu na przygotowanie się do porodu miałam zatem całkiem sporo. Wcześniej marzyłam o aktywnej ciąży, porodzie w biegu i błogim odpoczynku po narodzinach. Czytałam, myślałam, wyobrażałam sobie i tęskniłam za dawnym trybem życia. W narastającej frustracji spowodowanej nagłym wyłączeniem wszelkiego ruchu starałam się znaleźć jakiś pozytyw. Postanowiłam przeznaczyć ten czas na wsłuchanie się w siebie i poznanie możliwości urodzenia po ludzku. I chociaż codziennie przeżywałam chwile, w których myślałam, że cała nagromadzona we mnie energia zaraz eksploduje, wiedziałam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Oddałam Bogu cały ten trudny czas i mój stan psychofizyczny. Dzięki temu głęboko wierzyłam, że uda mi się przetrwać to wszystko, dotrwać do właściwego terminu i wyjść z tego doświadczenia silniejszą. Po długim wertowaniu internetu, przeczytaniu wielu historii porodów i opinii o szpitalach, czułam, że znalazłam idealne dla mnie miejsce: Dom Narodzin. Coś pomiędzy szpitalem, a domem, w którym jednak bałam się rodzić pierwszy raz. Nie 64 www.lepszyporod.pl dałam się zniechęcić opiniami osób, które „słyszały, że tam wcale nie jest tak różowo”. Zaufałam swojej intuicji, serdecznym położnym poznanym na zajęciach szkoły rodzenia w tej placówce (na leżąco rzecz jasna) i kobietom, których dzieci właśnie tam przyszły na świat. Te dobre opowieści o naturalnych porodach pomogły mi podjąć najlepszą decyzję w moim życiu. Mąż wspierał mnie całym sobą i chciał uczestniczyć w naszym Cudzie, co też dodawało mi odwagi i wiary, że uda mi się poradzić sobie z bólem bez środków znieczulających. W trzydziestym siódmym tygodniu ciąży, gdy dostawałam zadyszki po przejściu stu metrów z samochodu do gabinetu lekarskiego, stwierdziłam, że czas jednak powstać i zacząć się ruszać, bo samo się przecież nie urodzi. Od krótkich, delikatnych spacerów dookoła osiedla, w trzy tygodnie przeszliśmy do dziarskiego godzinnego marszu po pobliskim lesie i kilku rundek dziennie po schodach. Od trzydziestego dziewiątego tygodnia, miałam jedno marzenie: urodzić DZIŚ. Choć córka była we mnie, paradoksalnie tęskniłam za nią jak szalona, nie mogłam się doczekać, kiedy ją przytulę, pogłaszczę, ucałuję. Poza tym asortyment pozycji dających choć złudzenie wygody skończył się jakiś tydzień wcześniej. W dniu przewidywanego terminu porodu miałam ochotę gryźć i drapać, słysząc pytanie: „I co??? Nic?!”. A słyszałam bądź czytałam je średnio co pół godziny. Cztery dni po terminie postanowiliśmy z mężem zrobić sobie miły dzień ze spacerem i obiadem na mieście. Było tak przyjemnie, że wyluzowałam i jakoś tak przy deserze zauważyłam, że skurcze, chociaż nie zmieniły natężenia, stały się zdecydowanie bardziej regularne. Postanowiłam zapisywać ich częstotliwość i nie robić sobie złudzeń, że to jednak TO. Wróciliśmy do domu, obejrzeliśmy film i poszliśmy spać z takimi skurczami, jakie miałam od trzynastu tygodni. Różnica była tylko taka, że pojawiały się regularnie co dwanaście minut. Po dwóch godzinach obudził mnie odpuszczający już prawdziwy skurcz. Pomyślałam, że pewnie mi się przyśniło przez to, że ciągle o tym myślę i poszłam do toalety, gdzie chlusnęły ze mnie wody. Wtedy zrozumiałam, że naprawdę się zaczęło. Niespodziewanie szybko pojawił się także kolejny skurcz, po którym pomyślałam, że faktycznie ciężko byłoby go nie zauważyć. Poszłam obudzić męża, który po słowach: „kochanie, zaczęło się!” po sekundzie siedział na łóżku i chcąc mi dodać otuchy i pokazać, że jest zupełnie przytomny spytał: ”Jedziemy już, czy za chwilę?”. 65 www.lepszyporod.pl Postanowiłam jeszcze wziąć szybki prysznic, podczas którego miałam trzy skurcze, dlatego po wyjściu z wanny zaczęłam mierzyć czas między nimi. Gdy skonstatowałam, że są to dwie minuty, stwierdziliśmy, że nie ma sensu dłużej czekać. Sprawdziłam torbę, pożegnaliśmy się z naszą suczką totalnie zdezorientowaną nocną pobudką i wsiedliśmy do samochodu. Ja cały czas byłam w nastroju radosnej ekscytacji i dopiero gdy M. przejechał na czerwonym świetle zauważyłam jak bardzo jest przejęty. Uspokoiłam go, bo czułam, że mamy jeszcze sporo czasu. Na miejscu, po sprawnej rejestracji i szybkim badaniu, na którym okazało się, że wody jednak wciąż są na miejscu, a rozwarcie ma dwa centymetry, zostaliśmy zaproszeni na górę. I wtedy już wiedziałam, że będzie dobrze. Jedynym moim zmartwieniem dotyczącym miejsca, w którym chciałam rodzić było jego obłożenie, a wizja nocnego (nie wiem skąd, ale wiedziałam, że akcja zacznie się w nocy) błąkania się po stolicy w poszukiwaniu przyjaznego szpitala napawała mnie grozą. W momencie wejścia do naszego pokoju z wielkim, stylowym i wcale nie porodowym łóżkiem, dużą wanną, pozytywną fototapetą, delikatnym, rozproszonym światłem poczułam, że wszystko jest tak jak powinno być. W przeciągu dwóch godzin, które minęły od przebudzenia do wejścia na salę, skurcze zrobiły się naprawdę silne i starałam się wyrzucać je z siebie głosem. Trochę jęczałam, mruczałam, czasem krzyczałam, ale szukałam jeszcze swojego sposobu na uporanie się natężeniem bólu. Gdy był wyjątkowo mocny prosiłam męża, żeby masował mi krzyż. Położna, która się nami opiekowała proponowała mi drabinki i piłkę, przyniosła też woreczek z nagrzanymi ziarnami, ale to nie działało na mnie zbyt dobrze. Zapytała, czy mam ochotę wejść do wanny i to okazało się być strzałem w dziesiątkę. Siedziałam w ciepłej wodzie, między skurczami gawędziłam miło z mężczyzną mojego życia, w trakcie skurczów mężczyzna ten masował moje plecy...Czego chcieć więcej? Chciałam śniegu. Już kilka miesięcy wcześniej czułam, że będzie towarzyszył przyjściu naszej córki na świat i oznajmiałam to z pełnym przekonaniem. W pewnym momencie mąż podszedł do okna, po czym spojrzał na mnie z mieszaniną zdziwienia i wzruszenia na twarzy i krzyknął: „Pada śnieg..!” Było naprawdę pięknie, tylko te przeklęte skurcze nie dawały o sobie zapomnieć i powoli przerwy między nimi zaczęły się skracać. Masaże męża zaczęły mnie denerwować, więc powiedziałam, żeby odpoczął trochę, a ja wyszłam z wanny, wytarłam się i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wtedy położna zbadała mnie i oznajmiła, że wypracowałam cztery centymetry. Zabrzmiało to dla mnie jakbym przebiegła co najmniej sto kilometrów – byłam z siebie dumna. 66 www.lepszyporod.pl Zaczynało świtać i niestety zmęczenie powoli dawało o sobie znać. Położna zapytała, czy nie chciałabym się zdrzemnąć i zregenerować trochę sił. Odpowiedziałam, że owszem, chętnie, tylko nie bardzo sobie to wyobrażam, bo skurcze w każdej pozycji na łóżku były nie do wytrzymania. Po czym zapadłam w jakiś dziwny letarg przerywany przeszywającym bólem schodzącym coraz bardziej na plecy. Mąż też przysnął na worku sako i z takiego wspólnego półsnu wyrwało nas wejście położnej z inną kobietą. Dowiedzieliśmy się się, że następuje zmiana personelu i dotychczasową położną zastąpi nowa. W stanie, w którym się znajdowałam ani mnie to nie cieszyło, ani nie smuciło. Pierwsza położna pożegnała się z nami, nowa się przywitała i powiedziała, że zaraz do nas wróci. Tak też się stało. Pani Joasia weszła po raz drugi do sali, spojrzała na mnie i zapytała retorycznie, czy nie zjadłabym na przykład zupy mlecznej. Okazało się, że nawet o tym nie wiedząc marzyłam o zupie mlecznej. Mąż w ukryciu konsumował resztę przyniesionego nam – całkiem niezłego – śniadania, co zobaczywszy Pani Joasia roześmiała się serdecznie i kazała jeść na zdrowie, żeby mieć dużo sił. Wtedy już wiedziałam, że energia, jaką miała w sobie ta kobieta była dokładnie taka, jakiej w tamtej chwili potrzebowałam. Po zjedzeniu talerza zupy poczułam się dużo lepiej i na propozycję ponownego wejścia do wanny przystałam z ochotą. Od tego momentu zdarzenia zlewają mi się w jedną masę, ciepłą jak woda, w której byłam. Pamiętam, że czasem byliśmy sami, a czasem przychodziła do nas Pani Joasia, żeby pogadać i poznać się lepiej. Pamiętam, że badała mnie wiele razy w wodzie w pozycji, która była dla mnie najwygodniejsza. Pamiętam, że podpowiedziała mi sposób oddychania, dzięki któremu skurcze udawało się jakoś przetrwać. I pamiętam jak po wypłynięciu wód i badaniu, w którym stwierdziła osiem centymetrów rozwarcia zapytała, czy chcę urodzić Haneczkę do wody. Chciałam. Nie mogłam się doczekać skurczów partych, bo wiedziałam, że przy nich to już z górki, więc kiedy usłyszałam sakramentalne pytanie, czy chciałabym trochę poprzeć, to mój umysł ogarnęła prawdziwa euforia. Niestety skończyła się ona z zawrotną siłą bólu, który już niemal nie pozwalał mi siedzieć i mniej zawrotną mocą wypierania. Bo okazało się, że ja chcę poprzeć, ale skurcze – choć nieludzko bolesne – były bardzo mało efektywne i małe ciało wypierane przez mnie z ogromnym wysiłkiem cofało się wciąż do punktu wyjścia. To był moment, w którym pomyślałam, że ja już nie mam w ogóle sił i że to może być pewien problem. Na szczęście nie przy Pani Joasi. Zapadła szybka decyzja – wychodzę z wanny, a położna za moją zgodą masowała mi brodawki, żeby pobudzić naturalną oksytocynę. Kucałam przy wannie, mąż siedział na sako i modlił się za nas troje, co czułam wręcz namacalnie, chwile wydawały się trwać wiecznie, a skurcze były już naprawdę nie do zniesienia. I wtedy wszystko ruszyło. 67 www.lepszyporod.pl Weszłam z powrotem do wody, Pani Joasia zawołała drugą położną, mówiąc, że zaraz urodzę. Ja byłam przekonana, że trafiłam do piekła za jakieś ciężkie grzechy, których nie pamiętam i że już zawsze będę tak rodzić i rodzić, a ona jak anioł pociesza tylko moją biedną, umęczoną duszę. I wtedy zawzięłam się w sobie, wykrzesałam resztki sił, których właściwie już nie miałam i nie zważając na ból, który zamienił się w ostre szarpnięcia odczuwalne głównie w odbycie parłam na komendę pozwalając sobie na odpoczynek tylko wtedy, gdy brakowało mi tchu. W jednej chwili włączył się we mnie prawdziwie zwierzęcy instynkt, który odłączył mi możliwość jakiegokolwiek myślenia, a pozwalał jedynie na parcie i oddychanie – na przemian. Wszystko, co zakłócało ten proces było zbędne. Muzyka, która snuła się w tle przestała istnieć, mąż, który zawołany przez Panią Joasię stał obok, znajdował się w jakiejś równoległej rzeczywistości, sama Położna była wtedy tylko słowami: Przyj! Teraz Oddychaj! Nie chciałam dotknąć główki mojej córeczki, chciałam ją tylko z siebie wyprzeć. Nagle otrzeźwiałam, usłyszałam muzykę, zobaczyłam męża, poczułam, że z mojego płonącego żywym ogniem krocza nie dość, że wygląda, to jeszcze rozgląda się na wszystkie strony mała głowa. Wiedziałam, że to już, że właśnie przeżywamy prawdziwy Cud, że wychodzi, a raczej wypływa ze mnie człowiek. Teraz musiałam tylko starać się słuchać położnej i nie przeć cały czas, co średnio mi się udawało, dlatego po chwili Haneczka pływała już cała obok mnie. Nakierowana delikatnie przez Panią Joasię po prostu podpłynęła do mnie spokojnie, a ja wyłowiłam ją i położyłam na klatce piersiowej. Córka nie płakała, rozejrzała się tylko, zobaczyła nas i pozwoliła się tulić, głaskać i całować. Po kilku (kilkunastu?) minutach – wciąż połączone – wyszłyśmy z wody i położyłyśmy się na łóżku. Hania dopełzła do piersi i wessała się w nią, a ja dzięki temu błyskawicznie urodziłam łożysko. Mąż odciął pępowinę, która jakiś czas wcześniej przestała tętnić. Pani Joasia zszyła mnie ostrożnie, bo pękłam w jednym miejscu i zostawiono całą naszą rodzinę w spokoju na trzy godziny. Nie mogliśmy uwierzyć, że jeszcze wczoraj byliśmy we dwoje, a dziś jest z nami nasz mały skarb. Dotykaliśmy stópek, uszu, włosów, dłoni i trwaliśmy w zachwyceniu i zadziwieniu. Nikt nie chciał w czasie tych mistycznych chwil zabierać nam dziecka, badać go, czy przewijać. To my zdecydowaliśmy, że mąż powinien jechać do psa i poprosiliśmy o badania córci. Odbyły się one w pokoju obok którego leżałam, przy drzwiach otwartych na oścież i ciągłej asyście taty. Później dostałam obiad, który zjedliśmy z mężem zdziwieni jego smakiem i całkiem pokaźną ilością. Dalszy pobyt w szpitalu tylko umocnił nas w przekonaniu, że nie wszystkie takie miejsca są bezdusznymi placówkami, w których biurokracja jest ważniejsza niż człowiek. 68 www.lepszyporod.pl Nie wiem skąd znalazłam w sobie tyle siły, żeby posłuchać siebie, wyrzucić z głowy wszystkie „dobre rady” i uwierzyć, że jestem w stanie urodzić moje dziecko bez znieczulenia, KTG co godzinę i obecności lekarza. Ja sama zostałam urodzona przez cc po słowach, które usłyszała moja mama od położnej już na wstępie: ” Eeee, z takimi biodrami to pani na pewno nie urodzi”. Budowę mam bardzo podobną do maminej. Cieszę się, że zaufałam Bogu i uwierzyłam, że to, co jest tak bardzo naturalne na pewno pochodzi od Niego. I chociaż ból był tak oszałamiający, że nawet nie staram się go opisywać, bo byłoby to zadanie raczej niewykonalne. Ale gdy uporałam się z nim w mojej głowie, pogodziłam się z tym, że choć nie miałam nad nim kontroli, to udało mi się go przetrwać, czuję się zdecydowanie silniejsza. „Główna rola, jaką gra naturalna oksytocyna w porodzie zachęca do stwierdzenia, że narodziny są aktem miłości…” Cathy Daub Doceniam wszelkie gadżety typu: świece, odtwarzacz CD, piękna lśniąca sala z nowoczesnymi sprzętami, bo pomogły nam stworzyć niepowtarzalną atmosferę. Ale to bez tego wszystkiego, co dostałam od cudownej Położnej podczas porodu: wsparcia, zrozumienia, dyskrecji, energii i ogromnej mądrości opartej na doświadczeniu nie wyobrażam sobie porodu. I właśnie za to chcę podziękować moją opowieścią. Kamila 69 www.lepszyporod.pl Warto wiedzieć: Domy Narodzin w Polsce: - Domy Narodzin to placówki prowadzone przez położne, w których poród odbywa się fizjologicznie (bez interwencji medycznych i znieczulenia farmakologicznego) - w Warszawie, przy szpitalu św. Zofii - W Domu Narodzin sale przypominają raczej pokoje gościnne a nie sale porodowe - w Łomiankach, Dom Narodzin św. Rodziny - w Krakowie, przy szpitalu im. Ludwika Rydgiera - Aby rodzić w Domu Narodzin trzeba przejść kwalifikację, ciąża musi przebiegać prawidłowo, a kobieta nie może zaliczać się do grupy ryzyka - Zawsze należy pamiętać, że w czasie porodu może wydarzyć się sytuacja, w której położna prowadząca poród zdecyduje o konieczności transferu do szpitala - Poród w Domu Narodzin jest opłacany przez NFZ 70 www.lepszyporod.pl Poród w domu „Synek po prostu ze mnie wypływa wraz z wodami. Na jednym długim skurczu, na którym robię dwa oddechy. Ta przemożna siła, która pozwala mu ze mnie się wyślizgnąć to wielka siła życia. Nieobliczalna, niepohamowana, nie znająca strachu.” Sale szpitalne nigdy nie kojarzyły mi się zbyt miło. Myśląc o powitaniu na świecie moich dzieci szpital po prostu nie spełniał moich potrzeb… Chciałam intymności, bliskości z mężem, oddania się naturalnym instynktom i pierwotnej sile rodzenia. Chciałam naturalności i spokoju, całego czasu, który będzie mi potrzebny. Magiczności. W pierwszej ciąży byłam bardzo zdeterminowana. Opowiadałam wszystkim, że będę rodzić w domu, cytowałam mądre książki i „uświadamiałam” otoczenie o tym dlaczego szpital nie jest odpowiednim na mnie miejscem. Teraz myślę, że wręcz narzucałam innym moją wiedzę. Miałam wsparcie męża i…babci, która czwórkę swoich dzieci urodziła z tą samą położną w zaciszu swojego domu. Wszystko było dobrze dopóki mieszkałam w dużym mieści, gdzie było kilka „położnych domowych”. Po przeprowadzce w 7 miesiącu ciąży wszystko zaczęło się sypać… Okazało się, że w tym miejscu po prostu nie ma położnej, która „para się tym procederem” (słowa, które usłyszałam od jednego z lekarzy). Mój poziom stresu zaczął gwałtowanie rosnąć, a to odbiło się na moim zdrowiu. I chociaż na samym finiszu znalazłam kobietę, która zgodziła się towarzyszyć mi w czasie porodu w domu to w efekcie moje wyniki sprawiły, że musiałam urodzić w szpitalu. 71 www.lepszyporod.pl Z marzeń o w pełni naturalnym porodzie udało mi się wytargować w lekarzem jedynie tyle, że zamiast cesarskiego cięcia „na cito” pozwolą mi spróbować urodzić naturalnie. W tym przypadku „naturalnie” oznaczało, że oksytocyna polała się hektolitrami. To nie był zły poród. Wręcz przeciwnie! Wyszłam z niego mocniejsza, pewniejsza siebie, podbudowana. Udało mi się urodzić naturalnie, oprócz oksytocyny uniknęłam innych interwencji medycznych, poczułam, że moje ciało potrafi rodzić. Wyjeżdżając z sali porodowej lekarz, który wcześniej był bardzo sceptycznie nastawiony do wizji porodu domowego powiedział mi konspiracyjnym szeptem „następne pewnie urodzi Pani w domu”. W kolejną ciążę zachodzę po roku z kawałkiem. Od początku czuję się w niej spokojnie. Tym razem nie mówię nikomu o moich planach porodowych. Jestem w stałym kontakcie z położną, którą poznałam w pierwszej ciąży. W zaciszu domu słucham nagrań relaksacji i hipnozy na czas ciąży. Możliwie dużo czasu spędzam na świeżym powietrzu. Po prostu się cieszę rosnącym we mnie życiem. Tym razem mam też taką wewnętrzną pewność, że urodzę w domu. Ale jednocześnie czuję spokój na myśl o tym, że może okazać się konieczny transfer do szpitala. Cały czas towarzyszy mi przekonanie o tym, że jestem bezpieczna a osoby, które wybrałam do towarzyszenia mi w cudzie narodzin są odpowiednie dla mnie. Afirmuję, przygotowuję się i wzrastam wewnętrznie. Od początku miałam przeczucie jaka będzie data narodzin. Od pierwszego testu potwierdzającego to, że jestem w ciąży. Nikt nie chciał mi wierzyć, ale jednak… właśnie tego dnia, dokładnie pierwszego dnia 38 tygodnia ciąży, koło godziny 11.00 odszedł czop śluzowy lekko zabarwiony krwią. Oczywiście wiedziałam, że to jeszcze nic nie znaczy. Poinformowałam jednak moją położną, żeby była w gotowości bojowej, bo być może to będzie dziś. Położna odwiedza nas niezapowiedzianie godzinę później. Zostawia sprzęt porodowy, szybciutko mnie bada – szyjka przepuszcza, ale obie wiemy, że chodzę z tym rozwarciem już od jakiegoś czasu. Czop odszedł, ale to jeszcze nie poród. Zostawia nas i mówi, że mamy dzwonić o każdej porze dnia lub nocy, gdy tylko coś zacznie się dziać (poprzednie dziecko urodziłam w niespełna 5 godzin więc jest opcja, że to również będzie szybki poród). Zadowolona z siebie, pełna energii i zapału tulę starszego synka. Pakuję mu ubranka i zabawki oraz dzwonię po dziadka, który ma się nim zająć. Dziadek przyjeżdża błyskawicznie… i nie może uwierzyć, że rodzę. Mówi „tak nie wygląda kobieta w porodzie”. Uśmiecham się tylko. Czuję już regularne, ale niezbyt bolesne skurcze. 72 www.lepszyporod.pl Kwestia bólu jest ciekawym tematem jeśli zamierza się rodzić w hipnozie. Nie chodzi o to, że nie ma doznań. Dokładnie się czuje to jak pracuje ciało, ma się świadomość wszystkiego co się dzieje. Są to odczucia intensywne i mocne, ale jednocześnie bardzo ciężko nazwać je bólem. To po prostu wysiłek ciała. I właśnie tak odbieram każdą kolejną falę ucisku. Kiedy żegnamy się z synkiem rzucam się w wir domowej krzątaniny. Posprzątać, wymyć, wyszorować. Nagle wiedziona jakimś pierwotnym instynktem prostuję się i mówię tonem rozkazującym „idziemy na spacer”. Mąż nie protestuje. Na uszach mam słuchawki, a w nich nagranie hipnozy specjalnie na czas porodu. Idziemy, a ja mam półprzymknięte oczy i po prostu daję się prowadzić mojemu M. Fale są coraz częstsze i coraz bardziej regularne. Pozwalam sobie na mruczenie w ich czasie, na kręcenie biodrami, na śmiech – bo w końcu jesteśmy na ulicy ;) Dystans, który przeszliśmy był niewielki, ale spacer trwał chyba dwie godziny. Czas był dla mnie już bardzo zamazany. Gdy wróciliśmy do domu czułam się zmęczona i spragniona – jakbym przeszła 10 kilometrów bez łyka wody. Rzucam się na łóżko… i zasypiam. Tak, zasypiam w czasie porodu. Fale ucisku są nadal regularne. Doświadczam ich, ale jednocześnie mogę spać. Coś niesamowitego, nie dane było mi tego zaznać na sztucznej oksytocynie. Budzę się z niepokojem, że jeśli dłużej poleżę to wyciszę całą akcję. Wstaję więc i idę do wanny. Ustawiam świeczki w ciemnej łazience. Zakładam słuchawki na uszy i po prostu się relaksuje dalej. Z kuchni dochodzi do mnie zapach pieczonego, domowego chleba robionego przez mojego M. Najsmaczniejszego chleba na świecie. Ten zapach i to poczucie błogości to dwie rzeczy, które najlepiej pamiętam z tego porodu. Nie wiem ile czasu siedzę w wannie. Fale są coraz intensywniejsze. Wołam do siebie M. Chcę wsparcia i pomocy. Mąż masuje mi łydki, polwa brzuch wodą, pomaga się dalej relaksować. W końcu proszę, żeby zadzwonił po położną – chcę wiedzieć na jakim etapie jesteśmy. Magda zjawia się po pół godzinie. Jest już po 16.00. Ja nadal siedzę w wannie. Bada mnie, bada tętno maluszka i moje ciśnienie. Przekroczyliśmy 4cm. Teraz wszystko pójdzie jeszcze szybciej. Ta informacja dodaje mi skrzydeł. 4cm rozwarcia to już prawie połowa drogi, a pamiętam z poprzedniego porodu, że ostatnich kilka centymetrów uzyskałam w ciągu 30 minut! Magda pyta czy chcę zostać w wodzie. Myśl o porodzie w wodzie w obu ciążach wydawała mi się bardzo kusząca, ale w obu porodach ochoczo z niej rezygnowałam. Pozycja półleżaca 73 www.lepszyporod.pl w wannie po prostu nie jest dla mnie dobra. Moje ciało chce być w pionie. Wychodzę z łazienki i staję przy balkonie. Otwieram go nie zważając na to, że jestem praktycznie rozebrana. Fale są już na tyle intensywne, że na każdej zaczynam „śpiewać”. To są nieartykułowane odgłosy wywodzące się gdzieś z wnętrza mnie. Nie jest to krzyk bólu a właśnie „śpiew” tej pierwotnej i dzikiej kobiety. W tym okresie obecność męża jest niezastąpiona. Zwisam na nim, a on mnie podtrzymuje dając bezpieczne oparcie. W przerwie między falami tańczymy, kręcę biodrami, szepczę do mu do ucha i słyszę jego szept. Położna jest gdzieś dalej, w kuchni, obserwuje nas z ukrycia nie przeszkadzając w tych intymnych chwilach. Dopada mnie kryzys 7cm. Myślę, że już nie che rodzić. Że nie dam rady. Że to wszystko nie dla mnie i się wypisuje z tej imprezy. Marudzę. Mąż jest blisko i pociesza, dopinguje, dodaje mi wiary we własne siły. Pamiętam ten okres z produ w szpitalu. Mąż również był obok, ale jednak jego wsparcie było inne. Szukaliśmy oparcia w personelu medycznym, a nie w sobie nawzajem. Tutaj byliśmy u siebie, zachowywaliśmy w sposób dla nas naturalny i najlepszy – bez sztuczności czy spięcia. Czuliśmy się też bardziej odpowiedzialni za cały proces narodzin. Nie wiem ile mija czasu. Czas dla mnie nie istnieje. Jednak siła i intensywność doznań zmienia się. Położna dyskretnie wkracza do akcji i sugeruje, żebym uklęknęła przy łóżku. Przystaję na to. Pyta czy mnie nie popiera. Raczej nie. Zresztą, jestem na innej planecie, na której rozmowa jest zupełnie zbędna. Przez chwilę zatapiam się w siebie jeszcze bardziej. Poruszam biodrami w przód i w tył. Mąż jest przy mnie, wtulam się w jego rękę. Mam ochotę go całować albo gryźć, albo i jedno i drugie. Zresztą nie jestem pewna czy tego nie robię. Jestem w stanie jak tuż przed orgazmem. I nagle, niespodziewanie dla mnie czuję przemożna potrzebę parcia. Siłę, której absolutnie nie da się powstrzymać. Położna jest tuż za ścianą więc krzyczę „przeć!” i modlę się w duchu, aby zdążyła. Synek po prostu ze mnie wypływa wraz z wodami. Na jednym długim skurczu, na którym robię dwa oddechy. Ta przemożna siła, która pozwala mu ze mnie się wyślizgnąć to wielka siła życia. Nieobliczalna, niepohamowana, nie znająca strachu. Maluszek ląduje na ciepłych dłoniach położnej, ale już po sekundzie jest na mojej piersi. Nie płacze. Nie kwili. Ma szeroko otwarte oczy i rozgląda się. 74 www.lepszyporod.pl Nie mogę powstrzymać śmiechu i łez. Jest tak wspaniale. Zapominamy spojrzeć na zegarek… gdy sobie o tym przypominamy jest 19.05. Etap, który w pierwszym porodzie był dla mnie taki trudny, tutaj przyszedł tak naturalnie i niezależnie ode mnie. Potrafiłam się otworzyć na tą siłę i poddać się jej. Czułam się bezpiecznie, nie bałam się oceniania ani krytyki. Pozwoliłam działać mojemu ciału, a ono doskonale wiedziało co robić. Chwile tuż po narodzinach moich dzieci to najcenniejsze wspomnienia jakie mam. Niestety, w szpitalu po chwili zabrano pierworodnego na badania i wrócił już ubrany, a ja nie miałam siły zaprotestować i powiedzieć, że chcę kontaktu skóra do skóry. W domu nikt nie przeszkadzał w tych pierwszych cudownych chwilach. Tulę nagie ciałko synka, zaraz potem przytula go również tata. Z emocji i wzruszenia brakuje nam słów. Gdzieś w międzyczasie położna musiała najwyraźniej wezwać lekarkę bo neonatolożka ogląda nasze małe cudne szczęście, które leży na moim brzuchu… niby wszystko jest takie same, ale tak bardzo inne. Starszak wraca do domu następnego dnia. Ja siedzę po turecku karmiąc piersią nowego braciszka. Przytula się i kładzie spać razem z nami. Atmosfera radosnego uniesienia panuje w naszym domu jeszcze przez kilka dni. Ta sama opowieść okiem taty Poród okiem taty dwóch synów… Pierwszy poród w prywatnym szpitalu. Warunki komfortowe. Sala porodowa jednoosoba – koło porodowe, worki sako, prysznic, łóżko. Zapowiadało się dobrze. Gdy przyjeżdżamy na wywołanie porodu poznajemy położną, kontakt jest bardzo dobry. Sympatyczna i wspierająca. Oksytocyna zaczyna działać. Są skurcze. Jesteśmy sami na sali + ktg…. Pozycja leżąca, potem prysznic, taniec. Żona chce znieczulenie, bo ból zbyt duży. Lecę po położną na salę obok, gdzie jest finał innego porodu. Czekamy. Gdy wraca d nas robi badanie i wiadomo: na znieczulenie jest za późno bo jest już pełne rozwarcie. Zamieszanie. Przychodzi lekarz prowadzący, neonatolog, pielęgniarka. Parcie. Jakieś uwagi personelu, które uciszam, żeby żona mogła się skupić. I jest!!! Przecinam pępowinę. Jestem dumny z żony i z małego. Do wieczora cieszymy się z naszej trójki. Drugi poród w domu. Gdy zaczynają się skurcze idziemy na spacer, podreptać. Kąpiel w wannie, świece, półmrok i cisza. 75 www.lepszyporod.pl W międzyczasie piecze się domowy chleb. Przychodzi położna. Jest spokojnie. Sytuacja się rozwija. Skurcze są intensywne, ale żona sobie radzi. Nie prosi o znieczulenie, potrzebuje tylko wsparcia. Tańczymy. Ona słucha nagrań hipnozy. Nikt jej nie przeszkadza rutynowymi procedurami. Potem jeden skurcz party i jest nasz synek. Spieszyło mu się do rodziców. Biorę małego i go przytulam ciało do ciała. Widzę, że jest mu dobrze. Łzy w oczach, wzruszenie, radość. Chyba najlepsza rzecz na świecie jaka mogła mnie spotkać. Cudowne wspomnienia poruszające do dziś. Poród zupełnie inny niż szpitalny. Spokojniejszy. Cichszy. Krótszy. Delikatniejszy. Intymny. 76 www.lepszyporod.pl Warto wiedzieć: - poród w domu jest w Polsce legalny i dostępny dla każdej kobiety, w myśl prawa to kobieta ma możliwość decyzji co do miejsca, w którym odbędzie się poród - aby położna zdecydowała się przyjąć poród domowy ciąża musi przebiegać bezproblemowo, nie mogą występować czynniki ryzyka - w trakcie porodu domowego w każdej chwili może zdarzyć się sytuacja, w której położna zadecyduje o potrzebie przeniesienia rodzącej do szpitala - jak pokazują badania poród domowy jest bezpieczny dla kobiet, które przeszły pozytywnie kwalifikację - poród domowy nie jest refundowany przez NFZ, czyli koszty związane z wynajęciem opieki położniczej, zamówieniem neonatologa w pierwszej dobie życia dziecka i ewentualnymi dodatkowymi badaniami ponoszą rodzice - dokumenty niezbędne do dalszych formalności wystawia położna (np. do rejestracji dziecka w USC) Stowarzyszenie Dobrze Urodzeni W Polsce stosunkowo niewiele dzieci rodzi się w domach. Być może jest tak dlatego, że ciągle niewiele położnych decyduje się na towarzyszenie kobietom w czasie porodów domowych. Listę specjalistów przychylnych porodom domowym można znaleźć na stronie Stowarzyszenia Dobrze Urodzeni. Chcę wiedzieć jeszcze więcej: Jeśli zainteresował Cię temat porodów domowych możesz odwiedzić strony internetowe takie jak: - rodzimywdomu.pl - forum dyskusyje na portalu gazeta.pl o nazwie „poród domowy” - grupę facebookową „poród domowy” Poza tym pomocna może być lektura książek Iny May Gaskin, Ireny Chołuj, Michael’a Odent’a. Na youtube.com za darmo można obejrzeć również ciekawy film pt.”porodowy biznes” 77 www.lepszyporod.pl Okiem położnej – poród domowy „Jest prawie piata rano. Nie potrafię myśleć o niczym innym tylko o tym, co się stało w ciągu ostatnich godzin. Z wrażenia i radości nie mogę zasnąć.” foto from fotolia.com Zawodowe narodziny Po tym, jak nie przedłużono mi umowy o pracę w szpitalu przeszłam poważny kryzys. To właściwie jak uczyć się żyć na nowo tylko bez tego wszystkiego co kocha się robić. Bolało. Tęskniłam i marzyłam…. Pewnego letniego dnia zostałam zaproszona przez moją koleżankę (byłą studentkę) na rozmowę z parą młodych ludzi blisko terminu porodu, którzy chcieliby rodzić wspólnie, ale w domu. Pomyślałam: czemu nie? Idea piękna, porozmawiać zawsze można. Zresztą od zawsze marzyłam żeby choć jedna setna emocji jakie opisuje Irenka Chołuj stało się kiedyś moim udziałem. Jej pierwszą książkę znałam chyba na pamięć. Często czytając ją jeszcze jako słuchaczka szkoły położnych płakałam, bo to co widywałam na sali porodowej to była jakaś pomyłka. Dużo od tego czasu się zmieniło, ale do ideału jeszcze daleko. Mało kto pyta kobiety czego chcą, jak chcą rodzić, nie bierze się pod uwagę ich potrzeb. W dużej mierze jest to działanie lekarskie, ale z przykrością stwierdzam, że zachowanie moich koleżanek po fachu tez pozostawia wiele do życzenia. Przyszłam na spotkanie. Ona: prawie psycholog, świadoma siebie i swego ciała. On: dzielnie wspierający swoją żonę w realizacji planów. Oboje wegetarianie z ekologicznym nastawieniem do życia. Rozmawiamy, śmiejemy się, poznajemy wzajemnie. Chcę wiedzieć dlaczego dom a nie 78 www.lepszyporod.pl szpital? Co ich do tego skłoniło, czego ode mnie oczekują? Niby wszystko ok, ale martwią mnie epizody podwyższonego ciśnienia krwi w czasie ciąży. Umawiamy się na jeszcze jedno spotkanie. Zgadzam się poprowadzić w domu tylko pierwszy okres porodu o ile wartości ciśnienia będą prawidłowe. Zgromadziłam potrzebny sprzęt, poznałam ich mieszkanie, czytam, szukam, myślę… pełna emocji, zapału, chęci, radości i niepewności… Niestety nasze plany spaliły na panewce. Ciśnienie podwyższone, poród odbył się w klinice. Wpadam do nich na oględziny malucha tuż po powrocie do domu i uczę bobasa, że pierś mamy jest najlepsza na świecie. Pojętny chłopak szybko zalicza tę lekcje na sześć . Tysiące pytań nadal kręci się po głowie. Tęsknota za cudem narodzin coraz większa. Nadeszła zima. Nie pamiętam już jaka droga kontaktuje się ze mną Ania - moja rówieśniczka. Wynalazła kontakt do mnie od poprzedniej pary. Umawiamy się na spotkanie. Jadę do ich domu. Pachnie nowością, jasno, słonecznie, dużo miejsca, brak telewizora. W domu same dziewczyny: mama, trzy dziewczynki i ja. Tata w pracy. Ania spokojna, dostojna, termin porodu za 6 tygodni. Rozmawiamy, poznajemy się, analizuję dokumentację. Dlaczego dom? Bo pierwsze dwie córki urodziła w szpitalu i pamięta to jako koszmar. Trzecia panienka o pięknych, długich rzęsach i niebieskich oczach urodziła się w domu. Ania doskonale zna swoje ciało i potrzeby, wie czego chce. Zaznała radości porodu we własnym domu bez jakichkolwiek ingerencji. Niczego jej nie obiecuję, umawiamy się na kolejne spotkanie tym razem z Tatą. Dzwonię do koleżanek prosząc o pomoc w podjęciu decyzji. Dostaję co najwyżej ochrzan, że jestem nieodpowiedzialna i fantastka. A co jeśli?....... Z Markiem spotykam się w kawiarni. Mężczyzna jak z bajki: nie dość, że przystojny, to jeszcze zapatrzony w kobiety swego życia i doskonale rozumiejący potrzeby swojej żony. Długo rozmawiamy, dowiaduję się, że w przeciwieństwie do mnie są osobami głęboko wierzącymi. Dowiaduję się tez, że Ania jest lekarzem, co bardzo mnie zaskakuje. Nadal nie jestem przekonana jaką powinnam dać odpowiedź. Niepewność opuszcza mnie w chwili kiedy słyszę zdanie: jest ktoś, kto nad nami czuwa, komu na nas zależy. Dlaczego cos miałoby pójść nie tak? Odpowiadam: TAK. Przygotowania rozpoczęte. Sprzęt znowu skompletowany, ostatnia książka Irenki przeczytana ze 3 razy. Zaznaczam, że torba do szpitala musi być spakowana i w chwili kiedy stwierdzę, że trzeba jednak jechać do szpitala to bez dyskusji jedziemy. Wyniki badań idealne, paciorkowca nie ma, położenie podłużne główkowe, przeciwwskazań brak. W USG 79 www.lepszyporod.pl pępowina okręcona wokół szyi. Czekamy cierpliwie. Termin porodu mija. Dzwonie co słychać i jak się ma rodzinka. Słyszę: dziewczynki chore, nie mam czasu rodzić. Roześmiałam się w glos i kolejny raz uświadomiłam sobie, że wszystko ma swój sens i cel, a kobiety mają dar słuchania i rozumienia swego ciała. rodzić w łazience odchodzą w niepamięć. Proponuje badanie wewnętrzne: jest prawie 8 cm rozwarcia. Właściwie to i bez badania można było się domyślić po zachowaniu mojej Rodzącej: trochę marudzi, ze boli, że nie da rady, że jest zmęczona. Pocieszam i chwale jej odwagę i siłę. Widzę, że jeszcze nie jestem im potrzebna. Sobota. Tydzień po wyznaczonym terminie porodu wieczorem dostaję smsa: chyba się zaczęło. Skurcze co 8 min, serduszko bije prawidłowo, zadzwonię jak się rozkręci. Siedzę jak na szpilkach po raz setny sprawdzając czy wszystko mam w torbie. Po godzinie telefon: możesz przyjeżdżać. Po drodze wpadam jeszcze do apteki po gruszkę do odsysania. A nóż będzie potrzebna? Wracam za kilkanaście minut na prośbę Ani. Badam wewnętrznie nie zmieniając jej pozycji. Czuję już tylko główeczkę i pęcherz płodowy. Ostrzegam, że zaraz pewnie odejdą wody płodowe. Długo nie czekamy. Są lekko zielonkawe, Ania trochę przestraszona. Uspakajam, że nic złego się nie dzieje, bo serduszko maleństwa nadal bije prawidłowo. Powoli zbliżamy się do finału. Klęczę za Ania, Marek jest obok, w kącie pali się tylko mała lampka. Atmosfera jak z bajki. W ciszy przerywanej tylko moimi słowami: „nie przyj, oddychaj, oddychaj, dmuchaj świeczki” tuż przed godziną drugą w nocy przychodzi na świat czwarta córeczka tej pary. Przyjeżdżam na miejsce. W domu przygaszone światło, cisza, dziewczynki śpią na górze. Jakże inny krajobraz od szpitalnej bieganiny. Przebieram się w wygodniejszy strój, wyciągam aparat do mierzenia ciśnienia, Marek się ze mnie śmieje. Ania wyszła tylko na chwile żeby się przywitać i znika w swojej „jaskini”. Dostaję herbatę i książkę do czytania o świętych z całego świata. Wysłuchuję co słychać u maluszka, parametry mamy prawidłowe, zamieniam kilka słów i znikam żeby im nie przeszkadzać. Siedzę na kanapie w salonie, robię notatki, piję herbatę. Czas szybko płynie, po sposobie oddychania Ania wnioskuje, ze postęp porodu jest szybki. Powoli wyciągam z torby to czego będę już niedługo potrzebować. Ania klęczy przy łóżku, tak jest jej najwygodniej. Pierwotne plany żeby Jeszcze nie wszystko do mnie dociera, jestem jak w jakimś amoku. Pobieżnie oglądam dziecko. Jest duża, trochę zmęczona, cichutko kwili, ogrzewa się w ramionach mamy i zachwyconego taty. Tata ogarnia bałagan, a ja czekam na łożysko. Ale łożyska nie ma….nie pomaga przystawienie maluszka do piersi, nie pomaga podana dożylnie oxytocyna ani przejście na stołeczek porodowy. Mija godzina od porodu. Zaczynam się martwić. Dzwonię do koleżanki z 20 - letnim 80 www.lepszyporod.pl stażem pracy. Słyszę: jeżeli nie krwawi, to poczekaj jeszcze godzinę. Wycofuję się i pozwalam im cieszyć się swoim szczęściem. Niestety łożysko chociaż odklejone to nie chce się urodzić. Decyduję o konieczności wizyty w szpitalu. Jestem smutna, że muszę przerwać ten sielski obrazek i ciągnąć zdrowego noworodka i jego mamę do szpitala o 3 nad ranem w tę mroźną noc. Jeszcze bardziej jestem przerażona faktem, że teraz całe środowisko się dowie, że jestem nieodpowiedzialna i szalona. W myślach już widziałam minę lekarzy i położnych na izbie przyjęć. Trudno. Powiedziałam A, to teraz muszę powiedzieć B. Ania idzie pod prysznic, ja szykuje Maleństwo. Za chwile słyszę z łazienki radosne: nigdzie nie jedziemy, łożysko wypadło!. Cieszę się jak małe dziecko. Oceniam popłód -kompletny. Na kroczu zakładam 2 szwy. Dziewczyny idą odpoczywać, a ja wracam do domu. Jest prawie piata rano. Nie potrafię myśleć o niczym innym tylko o tym, co się stało w ciągu ostatnich godzin. Z wrażenia i radości nie mogę zasnąć. Po 3 dniach mamy problem z rejestracją noworodka a kierownik USC patrzy na mnie jak na kosmitkę. - Czy to prawda, że odebrała pani poród u państwa Iksińskich - Nie - odpowiadam - Nie odebrałam. Porody się przyjmuje proszę pana…. Z perspektywy czasu stwierdzam, że zadanie jakiego się podjęłam było dla mnie dużym wyzwaniem. Nie ze względu na ryzyko i możliwe powikłania. Największą trudnością była dla mnie konieczność zmiany postępowania wobec rodziców. W szpitalu to ja byłam gospodynią na własnym terenie. Tutaj byłam tylko zaproszonym gościem. Musiałam dołożyć wszelkich starań, żeby cicho, delikatnie i taktownie wkomponować się w ten cudowny układ rodzącej pary. Musiałam postępować tak, żeby dobrze wykonać swoja pracę, a jednocześnie nie zmedykalizować i niczego nie zepsuć w tym magicznym momencie. Mam nadzieję, że podołałam, chociaż wiem, że nie uniknęłam pewnych błędów. Życzę wszystkim kobietom takich porodów. Nie dlatego, że ja tam byłam i nie dlatego ze w domu, ale dlatego, że potraficie rodzić. Musicie w to uwierzyć !!!! Bez szkoły rodzenia, bez notatek jak oddychać. To jest pierwotny instynkt, który cywilizacja trochę przytępiła, ale warto wsłuchać się w siebie, we własne ciało i realizować swój własny plan… ASP140 - Jak to nie? – konsternacja 81 www.lepszyporod.pl 82 www.lepszyporod.pl O organizatorkach akcji Podziękowania Karolina Piotrowska – psycholog, seksuolog, doula, hipnoterapeutka, autorka programów z serii „Cud Narodzin”, mama rozbrykanej dwójki urwisów Serdecznie dziękujemy wszystkim osobom, w szczególności autorom prezentowanych tu opowieści za poświęcony przez nich czas oraz chęć do podzielenia się tym wyjątkowym momentem z życia. www.cud-narodzin.pl [email protected] Katarzyna Gręziak – psycholog kliniczny, doula, mama trójki wspaniałych dzieci www.mamadoula.pl Szczególne wyrazy uznania kierujemy do Malwiny Kuhn, autorki okładki tej publikacji. [email protected] Ewa Krogulska – psycholog, doula, Promotor Karmienia Piersią, doradca macierzyński www.wsparciewporodzie.wordpress.com [email protected] Anna Prucnal – doula, Promotor Karmienia Piersią, mama cudownej córeczki www.annaprucnal.pl [email protected] Malwina Wójtowicz – studentka prawa, doula, mama przystojnego kawalera [email protected] 83 www.lepszyporod.pl