święto narodzin

Transkrypt

święto narodzin
Chwila, w której rodzi się dziecko
to również chwila, w której rodzi
się matka. Nie istniała nigdy
wcześniej. Istniała kobieta, ale nie
matka. Matka jest czymś zupełnie
nowym.
Rajneesh
1
www.lepszyporod.pl
Słowo wstępne
Pamiętam dokładnie chwilę, kiedy odkryłam, że poród może
być piękny. Było to dla mnie prawdziwe zaskoczenie, gdyż
przez długie lata karmiona byłam jedynie trudnymi
opowieściami na temat narodzin.
Zaczęłam szukać. Czytałam. Oglądałam filmy. Rozmawiałam z
kobietami. Poszerzałam swoją wiedzę. Informacje, które
zgromadziłam wstrząsnęły mną – odkryłam poród z zupełnie
nowej perspektywy. Takiej, której nie poznasz w
amerykańskich filmach. Poznałam poród od jego fizjologii aż
po mistykę… a to wszystko w czasie, kiedy nie myślałam
jeszcze o własnym dziecku!
W pewne wiosenne popołudnie młoda mama 2-letniej
dziewczynki, którą dopiero co poznałam zaczęła mi opowiadać
o tym jak rodziła. Na początku nie chciałam słuchać. Nie
byłam w ciąży, nawet nie planowałam jeszcze własnego
potomstwa. Jednak ona mówiła – spokojnie, pewnym siebie
choć nieco ściszonym tonem. W jej opowieści było tyle
radości, że zamiast przerwać siedziałam jak oczarowana.
Płynnie przeszła od porodu do pierwszych dni macierzyństwa,
a potem do nieprzespanych nocy… A ja poczułam niedosyt.
Niedosyt wiedzy i rzetelnych informacji.
Wiem, że ta krótka rozmowa z tamtą kobietą odmieniła moje
życie. Świadectwo dobrych, budujących narodzin pozwoliło mi
uwierzyć w to, że kiedyś dane mi będzie doświadczyć
podobnego porodu. Jedna historia, a tak wiele zmian. W tej
książce znajdziesz blisko 20 opowieści porodowych! Każda z
nich jest inna, każda wyjątkowa, podobnie jak każdy poród i
każda kobieta różnią się od siebie. Jedne wyciskają łzy
wzruszenia, inne pokazują wielką siłę Matki… Każda z tych
historii to świadectwo, które pokazuje, że poród może być
dobry.
Zaczęłam się zastanawiać jak to jest, że jedna kobieta może
wspominać poród jako doświadczenie tak mistyczne, pełne
radości, miłości i uniesienia skoro cała reszta znanych mi osób
mówi o nim raczej w kategorii ‘przykrego obowiązku’? Czy to
tak kobieta była wyjątkowa, co ją odróżniało? A może sytuacja
porodu była unikalna (rodziła w domu)? Czy możliwe jest, aby
reszta kobiet również miała podobne, lub choćby w połowie
tak dobre, wspomnienia z wydania na świat swoich dzieci?
Co więcej, bohaterki tych opowieści podkreślają, że dzień
narodzin ich dzieci był dniem przełomowym w ich życiu.
Poczuły własną moc. Siłę. Kobiecość.
Wszystkie one zdecydowały się podzielić tym najbardziej
osobistym wspomnieniem wierząc, że te historie mają
niezwykłą zdolność do transformacji lęku w
akceptację. Kryjące się za tymi słowami piękno i
miłość działają jak magnes, dodają wiary i nadziei.
2
www.lepszyporod.pl
Myślę, że ta książka może odmienić sposób patrzenia na poród
niejednej kobiety. Właśnie dlatego w ramach akcji
#lepszyporód ebook ten jest rozpowszechniany za darmo –
niech trafi do jak największej ilości osób. Niech będzie czytany
przez młode dziewczyny, które jeszcze nie planują ciąży, przez
kobiety przy nadzieii, przez położne i studentki położnictwa,
przez lekarki, przez matki i matki matek. W tych opowieściach
widać bowiem, że istnieje coś takiego, jak kobiece
zrozumienie i kobiece wsparcie. Jednak nie pomijamy ojców –
niech lektura tej książki pokaże im jak mogą czuć się ich
partnerki, a zamieszczone tu świadectwa innych mężczyzn
niech pomogą w podjęciu decyzji o świadomym i odważnym
uczestnictwie w narodzinach dzieci.
Karolina Piotrowska
PODZIĘKOWANIA
Wszystkie osoby zaangażowne w powstanie tej publikacji
poświęciły swój czas, umiejętności i siłę nie licząc na
wynagrodzenie. Na końcu tej książki znajdziecie ich imiona i
dane kontaktowe oraz informacje o organiztaorkach całej akcji
- niech będzie to forma symbolicznego powiedzenia „dziękuję”
za pracę, którą wykonali.
UWAGA REDAKCYJNA
Wszystkie imiona personelu medycznego i doul zawarte w
tekście, oraz imiona rodzących w opowieściach napisanych
przez położną zostały zmienione przez redakcję!
PRZYPOMNIENIE
Żadne zawarte w tym tekście informacje nie stanowią porady
medycznej bądź prawnej. W każdym przypadku swoją
indywidualną sytuację należy konsultować bezpośrednio z
odpowiednim specjalistą.
3
www.lepszyporod.pl
Pierwszy poród
Urodziłam moją córeczkę w październiku tego roku. To był
mój pierwszy poród.
„wspominam go jako najwspanialsze przeżycie jakie
mogło mnie spotkać”
Postanowiłam opisać swoją historię dla wszystkich tych kobiet,
które dopiero planują ciążę, lub już czekają na rozwiązanie.
Pomimo bólu i strachu, który ogarnia chyba każdą z
nas w trakcie porodu, wspominam go jako
najwspanialsze przeżycie jakie mogło mnie spotkać.
Ciąża przebiegała prawidłowo, bywały dni lepsze i gorsze i
pomimo chwilami męczących dolegliwości i lęku, który z
biegiem czasu się pojawiał starałam się nie popadać w
niepotrzebną panikę i z uporem sama sobie tłumaczyłam, że
poród
będzie
bolał,
że
trzeba
spodziewać
się
niespodziewanego, że takie już są nasze „babskie przywileje”

1 października 2014 roku jak co dzień wstałam rano z łóżka
nie do końca wypoczęta, trochę zmęczona ciągłymi nocnymi
wędrówkami
do
toalety,
jednak
pełna
optymizmu
i nadziei, że w końcu nadejdzie ten tak długo oczekiwany
przeze mnie dzień. Ciąża była już tydzień przeterminowana i
czas zaczął wlec się okrutnie. Poczułam ból w biodrach, ucisk,
przez myśl przeszło mi, że tego dnia urodzę. Uśmiechnęłam
się tylko sama do siebie i obiecałam sobie, że nie będę
panikować. Zabrałam się za ogarnianie domu, posprzątałam,
wyprałam,
wyprasowałam,
przygotowałam
obiad.
Doprowadziłam siebie do porządku i postanowiłam czekać.
4
www.lepszyporod.pl
Bóle nasilały się z każdą godziną, ale wiedziałam, że szpital
mam blisko i nie mam co się spieszyć. Kiedy mąż wrócił z
pracy, powiedziałam mu o regularnych skurczach i wysłałam
na zakupy  gdy wrócił zjedliśmy obiad i spokojnie czekaliśmy
na rozwój wydarzeń.
Skurcze nasilały się i były co raz dłuższe. O godzinie 18.40
postanowiłam wziąć prysznic – gdyż jak to mówią – kąpiel
albo poród przyspieszy albo zatrzyma skurcze. Kiedy już
chciałam ten plan wykonać dopadł mnie przerażająco silny i
długi skurcz, który nie pozwolił mi na zrobienie nawet
najmniejszego ruchu. Wtedy postanowiłam zadzwonić do
położnej, która poradziła mi spakować się, ogarnąć, wziąć
prysznic i przyjechać do szpitala. Skurcze były już co 4 minuty.
Podczas kąpieli odeszły mi wody i zaczęłam krwawić. Mąż
pomógł mi się ubrać, wszystko przygotował i zapakował do
samochodu. W chwilowej przerwie między skurczami
zaprowadził mnie do samochodu i pojechaliśmy na SOR.
Byliśmy tam o godzinie 20.15. Mąż pobiegł po wózek
ponieważ nie byłam w stanie o własnych siłach dojść do
wejścia,
zaraz
za
nim
przybiegła
ratowniczka
i zawiozła na salę położniczą na oddziale ratunkowym. Tam
przemiły lekarz i położna zbadali mnie, pozwolili na
przeczekiwanie skurczy i zawołali mojego męża, który pomógł
mi się przebrać i pozbierać po mnie cały bałagan  Lekarz po
badaniu orzekł iż skurcze mam już co 2 minuty i rozwarcie na
9 cm, ze spokojem pomógł mi usiąść na wózku i szybko
pobiegł ze mną na porodówkę. Mój wspaniały mąż dostał
tylko w przelocie fartuszek, szybko pozbierał moje rzeczy i
pobiegł za nami.
Na porodówce kolejne dwie położne, wspaniałe kobiety,
pomogły mi przejść na łóżko i wygodnie się na nim ułożyć,
podały gaz rozweselający, który niestety mi już nie był
potrzebny  skurcze były silne, a ja miałam wrażenie, że z
każdym kolejnym powoli tracę kontakt z rzeczywistością. Mój
mąż stał cały czas przy mnie i trzymał mnie mocno za rękę. Po
5 minutach na porodówce położna stwierdziła że rodzę,
jednak zanim rozpoczęła się akcja pozwoliła na porodówkę
wejść mojej mamie, która w szybkich kilku słowach dodała mi
otuchy i siły.
Po tej chwili położna podniosła oparcie łóżka, tak żebym była
w pozycji pół siedzącej, poprosiła mojego męża o
przytrzymanie mojej głowy i poprawienie poduszki tak, żeby
broda dotykała klatki piersiowej i kazała przeć. Pierwsze parcie
się nie udało, źle złapałam oddech i wydałam z siebie jedynie
jęk bólu, jednak położna spokojnie wytłumaczyła mi jak
nabrać powietrza i jak prawidłowo przeć.
Przez chwilę poczułam, że sobie nie poradzę i nie będę w
stanie urodzić, jednak mąż pocieszającym głosem
powiedział, że na pewno dam radę, bo jak nie ja to kto
 to samo zrobiły położne i powtarzały tylko, że jestem silna i
zaraz będzie po wszystkim. Słyszałam tylko „Agata teraz
5
www.lepszyporod.pl
nabierz powietrza i przyj, dasz radę, jeszcze raz”  po 3
prawidłowych parciach moja Amelka była już z nami i leżała
mi na piersi, urodziła się punkt 21.
Po porodzie lekarz zszył mnie, gdyż pomimo szybkiego porodu
zostałam nacięta ze względu na zielone wody płodowe i
spadające tętno malutkiej. Trudno, przeżyłam to mimo tego, iż
bardzo tego nie chciałam. Sytuacja na porodówce rozprężyła
się, lekarz mnie zszywał i ze mną rozmawiał, mąż stał przy
córeczce, położne krzątały się i zadawały pytania, co chwilę
wtrącając coś zabawnego. Po dwóch godzinach od porodu
które spędziłam na sali poporodowej z wtuloną we mnie
córeczką, mężem i moimi rodzicami, przewieziono nas na salę
na oddziale położniczym. Wybraliśmy z mężem odpłatną salę
rodzinną, gdzie cały pobyt w szpitalu spędziliśmy sami we
trójkę. Położne były przesympatyczne, przychodziły dwa, trzy
razy dziennie sprawdzić czy wszystko w porządku, nie
narzucały się i nie zmuszały do niczego.
koszmarów w życiu kobiety. Nie zawsze tak jest. Przede
wszystkim warto zdać sobie sprawę, że tej chwili nie można
zaplanować. Warto również mieć przy sobie bliską, zaufaną
osobę. Ja swój poród wspominam wspaniale, czułam
się dobrze i bezpiecznie – życzę wszystkim oczekującym
Mamusiom tak bezstresowego nastawienia i spokoju ducha i
dużo uśmiechu, bo pomimo bólu można 
Trzymam kciuki za Was, Wasze Maleństwa i za pogodny
i kompetentny personel na porodówkach, na które traficie! 
# lepszyporód
Agata
Już planujemy z mężem kolejne Maleństwo 
Tak więc dziewczyny, w nas jest siła!! Wierzę w to, że same
w dużej mierze jesteśmy w stanie zagwarantować
sobie LEPSZY PORÓD.
Chciałam swoim listem dodać otuchy tym, które się boją. W
mediach niestety rzadko kiedy słyszy się o miłych porodach, a
pobyt na porodówce jawi się jako jeden z największych
6
www.lepszyporod.pl
Warto wiedzieć:
- w Polsce mamy dobre prawo gwarantujące kobiecie w ciąży,
porodzie i połogu szereg przywilejów, w szczególności:
* możliwość stworzenia planu porodu
* obecność osoby towarzyszącej przy porodzie
* dowolny wybór pozycji w I i II fazie porodu
* poszanowanie intymności i godności rodzącej
* kontakt skóra do skóry po porodzie
W ramach akcji #LepszyPoród informujemy kobiety o tym
jakie mają prawa w czasie ciąży, w porodzie i połogu!
7
www.lepszyporod.pl
Dobre wspomnienie
„Byłam skupiona, ale przede wszystkim spokojna o
siebie i dziecko. Czułam się szanowana i bezpieczna.”
Od dwóch dni przebywałam w szpitalu, ponieważ byłam już po
terminie i przy kolejnym KTG lekarz na Izbie Przyjęć zalecił mi
pozostanie na oddziale. Ponieważ zdecydowanie nie znoszę
szpitali przyjęłam tę decyzję z niesmakiem, prosząc w duchu
moją Córcię, żeby jak najszybciej eksmitowała się z mojego
brzucha, zwłaszcza, że czas był już najwyższy.
Wieczorem w sobotę, podczas obchodu, dopytywałam lekarza
o dalsze postępowanie w moim przypadku – bardzo chciałam
już urodzić, więc dopuszczaliśmy wywołanie porodu. Lekarz
jednak uspokajał: „ Proszę się nie martwić, w poniedziałek
zdecydujemy co dalej”. Jak się później okazało, zaczepił
potem mojego męża na korytarzu i jeszcze raz zapewnił, że
wszystko jest w porządku.
O pierwszej w nocy, z soboty na niedzielę, obudziłam się za
potrzebą, a kiedy wstałam z łóżka poczułam, że odeszły mi
wody. Nie było jakiegoś wielkiego chluśnięcia, jak to na
filmach, jednak wiedziałam, że to już. Prawie natychmiast
rozpoczęły się skurcze, więc podekscytowana podeptałam do
dyżurki pielęgniarek. Zostałam zbadana przez położną –
faktycznie, wody odeszły, rozwarcie ok. 3cm. Dostałam
przykaz by zebrać swoje rzeczy i za parę chwil być gotową do
przenosin na oddział porodowy. Skurcze były coraz częstsze i
bardziej dokuczliwe, więc zebranie tych kilku rzeczy (w tym
wielkiego koca, którzy mąż przywiózł mi ze względu na
okropnie twarde łóżko  ) sprawiło mi dość duży kłopot.
Próbowałam się ogarnąć, kiedy przyszła położna z wózkiem.
8
www.lepszyporod.pl
Kiedy zobaczyła jak nieporadnie próbuję zapakować swoje
rzeczy zniknęła i po chwili przybiegła z wielkim workiem, do
którego wszystko wrzuciła. Mogłyśmy jechać na porodówkę.
Kiedy położono mnie na sali obserwacyjnej, na tyłach dyżurki
na oddziale porodowym, dowiedziałam się, że czekamy na
ginekologa, który mnie zbada i na panią anestezjolog, która
miała założyć mi wenflon. Zapytałam też, czy mam już
dzwonić po męża, ale poinformowano mnie, że na razie nie
ma potrzeby. Czekając na lekarzy testowałam pozycje
porodowe, jednak skurcze dokuczały mi na tyle, że właściwie
tylko w pozycji leżącej byłam w stanie jakoś wytrzymać. Co
jakiś czas zaglądała do nas (za parawanem obok leżała druga
rodząca) pielęgniarka dopytując czy czegoś nam nie potrzeba.
Po badaniu okazało się, że rozwarcie ma już ok. 4-5cm.
Miałam być przeniesiona na salę jednoosobową, więc
pielęgniarka powiedziała, że czas dzwonić po męża. Po kilku
minutach przyszła do mnie miła pani anestezjolog, która
potem przez dobre kilkanaście minut bardzo męczyła się z
założeniem mi wenflonu – mam cienkie, kruche i prawie
niewidoczne żyły, trzeba się więc bardzo postarać, by upuścić
ze mnie choć odrobinę krwi. Udało się chyba za czwartym czy
piątym wkłuciem, a pani doktor przepraszała mnie co najmniej
trzy razy, że musi mnie tak bardzo męczyć.
Kiedy przyszedł mąż, przeszliśmy do pojedynczej sali,
podłączono mnie do KTG. A po półgodzinie mogłam już wejść
do wanny. Bogu dziękowałam za tę wannę i gorącą wodę, bo
skurcze dokuczały mi okropnie. Starałam się zrelaksować, mąż
przy każdym skurczu dolewał mi do wanny gorącej wody.
Trzymał za rękę, wspierał. Miałam wrażenie, że siedzę w tej
wannie może pół godziny, ale mąż mnie oświecił, że minęły
prawie dwie. Poprosiłam by poszedł zapytać, co robimy dalej.
Kiedy wrócił, pomógł mi przenieść się na łóżko, a po chwili
przyszła już moja „docelowa” położna.
Uśmiechnięta, przedstawiła się, powiedziała jaki jest dalszy
plan działania. Po wyjściu z wanny rozwarcie było już na 9cm,
więc dziękowałam Bogu, że ten czas tak szybko zleciał.
Położna zapytała mnie czy zgadzam się na nacinanie krocza.
Odparłam, że zdecydowanie wolałabym tego uniknąć, ale jeśli
nie będzie innego wyjścia to tak. Poprosiła bym położyła się
na boku i, ponieważ miałam już skurcze parte, spróbowała
przeć.
Kiedy okazało się, że główka dziecka jest już ułożona w kanale
rodnym, uśmiechnęła się i powiedziała że wszystko idzie
dobrze, więc pójdzie po lekarza i zaczynamy rodzić. Na parę
chwil znów zostaliśmy z mężem sami. Przy kolejnym skurczu
zaczęłam lekko przeć i natychmiast usłyszałam męża:
„Przestań! Co ty robisz?”. Dziś się z tego śmiejemy, że biedny
bał się zapewne, że za chwilę będzie musiał odebrać poród, a
ja – już dość zmęczona – nie miałam siły mu tłumaczyć, że
przy skurczach partych ciężko jest nie przeć. Na nasze
9
www.lepszyporod.pl
szczęście po chwili pojawiła się moja położna, lekarka i dwie
inne pielęgniarki. Przyszła pora, by w końcu urodzić.
powiedział, po czym uścisnął dłoń mojemu mężowi i wyszedł.
Było nam naprawdę miło.
Położna zbadała mnie. Było dobrze, widać było już główkę.
Prosiła by oddychać i przeć. Mówiła „Dasz radę, już
niedaleko”. Jedno parcie, drugie, kolejne. Pamiętam, że w
pewnym momencie, najpewniej po to, by dodać mi otuchy,
położna złapała mnie za rękę i położyła ją na główce dziecka.
„Czujesz? To główka dziecka.” - Oznajmiła. „Już naprawdę
jesteś blisko. Jeszcze trochę”. Mąż trzymał mnie mocno za
rękę i też na przemian wspierał i przypominał o oddychaniu.
To zaskakujące, że skupiając się na tym by wydobyć z siebie
swoje maleństwo można zapomnieć wziąć kolejny oddech. 
Nie sprzeciwiałam się, kiedy po chwili wzięto małą do
mierzenia i ważenia. W tym czasie gdy zajmowano się małą,
ja urodziłam łożysko (choć właściwie powinnam powiedzieć,
że samo wypadło  ) i zostałam zszyta. „To naturalne
pęknięcie, więc są tylko cztery szwy.” – oznajmiła lekarka.
Okryto mnie, ponieważ przez cały poród leżałam nago – po
wyjściu z wanny było mi okropnie gorąco. Na szczęście dzięki
profesjonalnemu podejściu personelu, nie czułam się źle z
tego powodu. Kilka chwil później położono córeczkę obok
mnie. Wtedy też jedna z pielęgniarek pokazała, jak mam
przystawić małą do piersi. W tym momencie na prawie dwie
godziny zostaliśmy sami z naszą kochaną kruszynką. Mogliśmy
nacieszyć się sobą.
W końcu kolejne parcie i nagły ból – poczułam, że pękłam, ale
jednocześnie wiedziałam, że już po wszystkim. Kilka sekund
później położono mi moją córcię na klatce piersiowej.
Pamiętam i chyba do końca życia nie zapomnę, jak
powiedziałam „Jaka ona piękna”. Mąż pochylał się i całował na
przemian mnie i naszą córeczkę. Kiedy po chwili oderwaliśmy
wzrok od dziecka spostrzegliśmy, że położna uśmiecha się, a
w wyciągniętej w stronę mojego męża dłoni, trzyma nożyczki.
„Mam czynić honory?” – zapytał mój dowcipny mąż, po czym
przeciął pępowinę. Jeszcze przez parę chwil maleńka leżała na
mojej klatce. W tym czasie, choć nie wiem skąd, zjawił się w
mojej sali lekarz, który poprzedniego wieczoru miał obchód.
Natychmiast mnie rozpoznał. „Widzi pani? Nie trzeba było
wywoływać, świetnie dała pani sobie radę sama.” –
Cały poród, choć byłam mocno niewyspana i
zmęczona, jest dziś dla mnie dobrym wspomnieniem.
Położna, która wspierała mnie w trakcie porodu była
uśmiechnięta, spokojna i empatyczna. Byłam na bieżąco
informowana o kolejnych krokach, o badaniach, o wszystkim
co miało się dziać ze mną lub z moim dzieckiem. Byłam
skupiona, ale przede wszystkim spokojna o siebie i
dziecko. Czułam się szanowana i bezpieczna.
10
www.lepszyporod.pl
Planujemy z mężem kolejne dziecko i wiem, że będę rodzić w
tym samym szpitalu – gdzie dobry poród jest standardem.
Wszystkim kobietom życzę takiego porodu jaki sama miałam.
#Lepszy poród odbył się 4 maja 2014 r. w Warszawie. 
Inga
11
www.lepszyporod.pl
Akty prawne regulujące
sytuacje kobiety rodzącej:
- Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 20 września 2012 r.
w sprawie standardów postępowania medycznego przy
udzielaniu świadczeń zdrowotnych z zakresu opieki
okołoporodowej sprawowanej nad kobietą w okresie
fizjologicznej ciazy, fizjologicznego porodu, połogu oraz opieki
nad noworodkiem.
oraz dodatkowo:
- Europejska Karta Praw Pacjenta
- Karta Praw Pacjenta w oparciu o Deklarację Praw Pacjenta
Światowej Organizacji Zdrowia (WHO)
- Raport „Właściwe techniki porodowe” Światowej Organizacji
Zdrowia (WHO) ogłoszony w kwietniu 1985 roku.
- Ustawa z dnia 6 listopada 2008 roku o prawach pacjenta i
Rzeczniku Praw Pacjenta
- Ustawa z dnia 15 lipca 2011 r. o zawodach pielęgniarki i
położnej
- Ustawa z dnia 5 grudnia 1996 r. o zawodach lekarza i
lekarza dentysty
- Konstytucja Rzeczpospolitej Poskiej. z 1997 roku
Szersze informacje o przepisach prawnych zawartych
w tych aktach znajdziesz na stronie
www.lepszyporod.pl
w zakładce „Twoje prawa” !
12
www.lepszyporod.pl
Poród w
towarzystwie douli
„Z perspektywy czasu, gdybym miała rodzić jeszcze
raz, na pewno chciałabym znów rodzić tak jak syna.
Bolało, ale było warto.”
Sierpniowy Wielkolud
Było bardzo upalne lato. Że też muszę każdą moją ciążę
kończyć w sierpniu! Było mi bardzo ciężko, młody był
wyjątkowo duży, ja gruba, odliczałam dni i godziny do porodu.
Minął 39 tydzień, a Wielkolud nadal siedział zadowolony
wysoko i nawet mu się nie śniło wychodzić. Dwa tygodnie
wcześniej w USG ważył 3700g, więc każdy kolejny dzień
oznaczał, że będzie mi trudniej go urodzić.
Trzy lata wcześniej rodziłam córkę. Moja Kochana wykluła się
w 39 tygodniu z wagą 3800g. Myślałam, że miałam fajny
poród, był dość szybki, znieczulili mnie, nacięli, zakończyło się
pozytywnie. Niestety, ze względów organizacyjnych szybko
nas rozdzielili, miałam potem duże problemy z karmieniem,
które zakończyło się po 3 miesiącach. Moje zadowolenie
zweryfikowałam dopiero po narodzinach Wielkoluda.
foto from fotolia.com
Kilka miesięcy po porodzie córki, gdy już stanęłam na nogach,
zaczęłam czytać, szukać, pytać, szkolić się. Wymyśliłam sobie,
że syna muszę urodzić samodzielnie. Bez wspomagaczy,
własnymi siłami, tak jak tylko się da naturalnie. Nie było mnie
stać na poród w domu, z drugiej strony nie miałam odwagi na
taki krok. Wybrałam więc dobry szpital, taki w którym miałam
największe szanse na realizację mojego marzenia. Nie bałam
się porodu, wręcz nie mogłam się go doczekać. Taka ze mnie
świruska – strasznie chciałam poczuć jak to jest na żywca, jak
13
www.lepszyporod.pl
działa to wszystko, o czym mówią, że pomaga radzić sobie z
bólem.
Cudowaliśmy z mężem jak tylko się dało, żeby wykurzyć
Młodego z brzucha. Nieskutecznie. Raz zorganizowałam sobie
falstart, 5 godzin skurczy co 4 minuty, mleko polało mi się z
piersi strumieniem, podekscytowana naszykowałam torbę,
weszłam do wody, ale w wannie skurcze wygasły. Niech to!
To takie typowe – im bardziej kobieta narzeka, tym bliżej
poród. Teoretycznie. Po 39 tygodniu zaczęłam chodzić co 2
dni na KTG. Jak ja tego nie lubiłam! Musiałam organizować
opiekę dla mojej 3-latki specjalnie po to, żeby dojechać do
szpitala, odczekać swoje i podłączyć się pod 20-minutowy
zapis. Oczywiście zapis prawidłowy, potem badanie
ginekologa, powrót do domu i pół dnia zmarnowane.
14 sierpnia rano pojechałam na planowe KTG z drobnymi
regularnymi skurczami. Na KTG zapisały się 2 lub 3. Ze
szpitala wyjechałam przybita – lekarz, który mnie zbadał
stwierdził, że tu wszystko jeszcze daleko i wysoko i na pewno
nie urodzę w najbliższych dniach. To był dzień mojego
terminu porodu, młody rośnie w zastraszającym tempie, mi
jest ciężko i źle. Tego samego dnia później zadzwoniła do
mnie mama, standardowo pytając jak się czuję. Była z nią
ciocia i obie nie mogły się doczekać na informację, że już się
coś zaczyna. Ja, mając jakieś pojedyncze skurcze,
odpowiedziałam, że nic się nie dzieje, co im będę marudzić.
Tego też dnia mąż musiał iść na jakąś firmową imprezę, więc
niestety organizacyjnie sprawa byłaby trudna do ogarnięcia.
Mama mieszka 200 km od nas i była nam potrzebna do
zaopiekowania się naszą córką podczas porodu. Byłyśmy
umówione, że w odpowiednim momencie ją wezwę. Tylko jak
wyczuć, że ten moment jest właściwy? Tym bardziej, że rano
badał mnie lekarz?
Ustaliłam z mężem że zatrudnimy doulę. Bardzo mi to
pasowało do porodu naturalnego. Doula będzie mi
pomagać, wie jak masować, wie czego nie mówić, jako
baba wesprze mnie i będzie wiedziała czego mi trzeba.
No i logistycznie będzie łatwiej, dzięki niej nie będę w szpitalu
sama, a mąż będzie mógł pilnować w domu córki do czasu
gdy dojedzie do niej babcia, a później do nas dołączy.
Umówiłam się z Anią – będziemy rodzić we trójkę.
Po telefonie do mamy okazało się, że te skurcze są wyraźne,
nabierają regularności. Coś może być na rzeczy. Mąż wrócił z
pracy i zaczął szykować się na służbową imprezę. Ostrzegłam
go, żeby nie pił i był gotowy na mój telefon, bo różnie się
może tej nocy wydarzyć. Gdy wyszedł z domu, położyłam
córkę spać i zadzwoniłam do Ani. Wzięłam też dużą kartkę i
zapisywałam każdy skurcz. Były co 12-10 minut.
Postanowiłam wejść do wody i podstymulować brodawki. Po
wyjściu z wanny skurcze miałam już co 8 minut. Zadzwoniłam
do Ani i do męża, żeby przyjechali. Ania była w ciągu 20
minut, ściągnęła mnie z toalety. Mąż przez telefon był dość
14
www.lepszyporod.pl
spanikowany, ale do domu wszedł jak siła spokoju. Wejście
każdego z nich spowodowało chwilowy zanik akcji skurczowej,
ale po paru chwilach ta wracała ze zdwojoną siłą. Kartka z
moimi notatkami bardzo szybko się zapełniała.
Około 22:00 zadzwoniłam po mamę. Ze 2 godziny drogi przed
nią, była noc, więc może uda jej się szybciej dotrzeć.
Siedziałam sobie na worku sako i czekałam na rozwój sytuacji.
Ania wygoniła mnie do sypialni i kazała poprzytulać się do
męża. Stanęliśmy w ciemnym pokoju naprzeciwko siebie i
kręciliśmy biodrami. Cicho, spokojnie, każdy skurcz nadchodził
jak fala. Hormony grały w moim ciele idealnie. Nie wiem ile
czasu spędziliśmy tak tańcząc, ale skurcze zaczęły oplatać mój
kręgosłup. Wyszłam z sypialni i poprosiłam Anię o pomoc. Jej
złote ręce wyjęły z torby jakieś woreczki, zaczęła ogrzewać i
masować mi bolący odcinek lędźwiowo-krzyżowy. Cudownie.
Ciągle mam przed oczami ten zlew, o który się opierałam i co
w nim leżało. Gdy już skurcze pojawiały się co 4-5 minut i były
tak silne, że zginały mnie do ziemi, uznaliśmy że czas
wyjechać do szpitala. Nie miałam długiej drogi przed sobą, ale
dotkliwie odczułam każdy skurcz, szczególnie na zakrętach.
Była północ. Weszłyśmy z Anią na izbę przyjęć, mimo że to
bardzo popularny szpital, tłumów nie było. W telewizorze
podczepionym pod sufitem leciał jakieś horoskopy czy wróżby.
Po spisaniu moich dokumentów i przekazaniu mojego planu
porodu przyszła do mnie położna, z którą miałam rodzić.
Zabrała mnie do zabiegowego na zbadanie. Skurcze miałam
od 3 godzin co 5 minut, więc spodziewałam się zaskakująco
dużego rozwarcia. 3 cm, tak jak się naciągnie, bo jak nie to 2.
No pięknie. Ale przyjmą mnie na salę porodową i już tam
zostanę. Położna, po przeprowadzeniu ze mną rozmowy na
temat mojego stanu zdrowia, zaproponowała mi poród bez
udziału lekarza, z samą położną. Lekarz wejdzie do mnie
dopiero jeżeli będzie taka medyczna potrzeba. Oooo tak, gdzie
mam podpisać!
Pojechałyśmy windą na piętro sali porodowej, wchodzimy.
Otworzyłam oczy z zachwytu, łaaał, ja tu będę rodzić!
Poczułam się trochę jak dziecko w wesołym miasteczku.
Wiem, świruska jestem. Mała, przytulna sala, drabinka,
krzesło porodowe, piłka, pod sufitem uczepiony sznur, w kącie
wanna. Żyć nie umierać! Przebrałam się i czekam na skurcze.
Są, dobrze. Gdy wyszłam z łazienki okazało się, że Ania
pozapalała świeczki i włączyła muzykę. Zrobiło się strasznie
miło, nastrojowo.
Położna wróciła, żeby podłączyć mi KTG. Tłumaczyła się, że
dla formalności musi je zrobić raz, musi być w dokumentacji.
Położyłam się na łóżku porodowym, podłączyli mi sprzęt. Ktoś
do mnie przyszedł i podłączył mi wenflon w dłoni – po co? Na
wszelki wypadek. Całe szczęście jestem uczulona na plastik w
tkankach, bolało mnie to bardziej niż skurcze, więc po 10
minutach mi go wyjęli. Podczas wykonywania KTG weszła
jakaś pani doktor, która musiała przeprowadzić ze mną
wywiad do dokumentacji. Chyba pani doktor nigdy nie rodziła,
15
www.lepszyporod.pl
bo oczekiwała ode mnie odpowiedzi na szczycie skurczu. Na
leżąco bolało mnie jak cholera. Po zaznaczeniu wszelkich
niezbędnych jej informacji wyszła, KTG się skończyło, wreszcie
mogłam wstać. Co teraz będę robić?
Około 1:00 położna Monika dała mi czopek na rozluźnienie
szyjki macicy i zaproponowała wannę. Umordowałam się z
tym czopkiem, okazało się że bardzo trudno jest go otworzyć
gdy się rodzi. Rozebrałam się do naga i dałam nura do wanny.
Gdy tylko zanurzyłam ciało w ciepłej wodzie, ogarnął mnie
spokój. Moje mięśnie się rozluźniły, a skurcze, choć bolesne,
nie były już tak dotkliwe. W zasadzie nie potrzebowałam już
niczego więcej. Nie miałam w zasięgu wzroku zegarka, więc
nie wiem jak szybko leciał czas, ale dość szybko na sali
pojawił się mój mąż. Troszkę spanikowany, próbował
maskować nerwy żartami, ale całe szczęście w towarzystwie
Ani trochę się hamował.
Leżałam sobie w tej ciepłej wannie, trochę w takiej
półświadomości, szczęśliwa że to się dzieje, a ja daję radę z
bólem. W pewnej chwili ocknęłam się i uznałam, że tyle tu
dobra, może wypróbuję inne metody, dlaczego mam tylko
leżeć w ciepełku. Moje chęci zostały zweryfikowane w
momencie, gdy wstałam na równe nogi i chwycił mnie skurcz.
O nie, wracam do wody. Ostatecznie nie wyszłam z wanny do
samego końca. Po jakimś czasie zaczęły boleć mnie plecy.
Niestety był to etap, w którym żaden dotyk nie był już miły,
mimo największych chęci Ani, która masowała mnie jak
mogła, musiałam jej uciec. W pewnej chwili poczułam
popieranie. Zdziwiłam się, że to już. Jakoś za szybko, przecież
na izbie miałam naciągane 3 cm, ile mogło minąć? Ania
poprosiła położną, żeby zobaczyła jak postępuje poród.
Okazało się, że mam już 8 cm. Była 3:00.
Od tego momentu sprawy potoczyły się ekspresowo. Bolało
tak, że tylko przekleństwa pozwalały mi to znieść. Nie
wiedziałam nawet, że znam tak soczyste słowa. Jakimś
sposobem znalazłam sobie wygodną pozycję. Ustaliłyśmy z
Moniką, że będę rodzić nurka, tylko pupę muszę trzymać pod
wodą. Zawsze bardzo chciałam urodzić do wody, a tu tak
łatwo dało się to zrealizować. Ułożyłam się w jakiejś dziwnej
pozycji, Monika mnie zbadała i popłynęły mi wody. Od tego
czasu nie pamiętam dokładnie przebiegu wydarzeń. Pamiętam
moje przekleństwa, dziwne dźwięki i porykiwania. Pamiętam
to, jak zagryzałam zęby na ręce męża, który siedział na
stołeczku obok mnie. Oczy miałam zaciśnięte, żeby odciąć się
od wszystkiego i skupić na sobie. Czułam każdy milimetr
mojego syna, który osuwał się coraz niżej w moim
ciele. Piekło mnie tam wszystko, bałam się że Wielkolud mnie
rozerwie, ale wiedziałam że nie ma odwrotu. Muszę go z
siebie wypchnąć. Aż w końcu wyszła jego główka. Monika
powiedziała że mogę jej dotknąć. Wielka głowa mojego syna
stał w moich drogach rodnych, szalone uczucie. Zaraz
przyszedł kolejny skurcz i jego ciepłe ciałko wyślizgnęło się w
całości ze mnie. Już, to wszystko. Była 3:30, 15 sierpnia. 3 i
16
www.lepszyporod.pl
pół godziny od 3 cm na izbie przyjęć. Obróciłam się w tej
zakrwawionej wannie, okazało się, że poza Anią, moim mężem
i Moniką była tam jeszcze jedna młoda położna, która
ogarniała „brudną robotę”, podawała różne materiały,
pomagała. Spuściły brudną wodę z wanny. Położyły mi
mojego Wielkoluda na piersiach. Później się okazało, że ważył
prawie 4200g. Nie płakał, ale gdzieś kiedyś czytałam, że
dziecko urodzone do łagodnych warunków wcale nie musi
płakać. Miał otwarte oczka i łypił nimi przed siebie. Skulony
przytulił się do mnie, ktoś wcześniej kazał mojemu mężowi
ogrzać pieluchy ciepłem swojego ciała. Przykryliśmy go tymi
pieluchami i leżał tak na mnie golasek przez chwilę. Potem
przechwycił go przejęty tatuś, a ja wyszłam z wanny na fotel
porodowy aby oszacować straty. Założono mi 2 lub 3 szwy na
jakieś otarcie. Niesamowite. Nie spodziewałam się że nie
pęknę na pół.
Gdy już skończyli zaopatrywanie mnie Wielkolud trafił z
powrotem w moje ramiona. Przyssał się do mnie i nie
trzeba mu było nic więcej. Ja cała trzęsłam się z
emocji. Była 6 rano, dostałam szklankę ciepłej i słodkiej
herbaty. Tego mi było trzeba. Potem jakiś obiad z zupą i
ziemniakami (o 6 rano!), a gdy już nabrałam sił, mąż pomógł
mi dotrzeć pod prysznic. Po paru chwilach przeszłam na salę
poporodową. Zasuwałam po oddziale połogu jak stara
wyjadaczka, dziewczyny dziwiły się, że dopiero urodziłam.
Chodziłam i siadałam jak gdyby nic się nie stało.
Miałam mnóstwo obaw dotyczących karmienia. Przygotowując
się do porodu kupiłam laktator i kilka butelek, tak na wszelki
wypadek. Z córką mi nie wyszło, od pierwszego dnia szło pod
górkę, ale wiedziałam gdzie popełniłam błędy i starałam się
ich za drugim razem unikać. Wielkolud był dzieckiem 100%
cycowym. Przystawiony był chwilę po porodzie, a potem na
każde piśnięcie. Rozkręcił mi laktację koncertowo. Ogromny
chłopak nie dostał w swoim życiu ani kropli mleka sztucznego.
Nie umiał nawet porządnie zassać smoka. Po pół roku był
cudownie tłuściutki, a karmienie piersią zakończyliśmy po 13
miesiącu jego życia. Wiem, że są matki mogące pochwalić się
bardziej imponującym stażem, ale i tak jestem z siebie bardzo
dumna.
Z perspektywy czasu, gdybym miała rodzić jeszcze raz,
na pewno chciałabym znów rodzić tak jak syna. Bolało,
ale było warto. Wierzę w to, że dałam mu najlepszy start w
zdrowe życie, jaki tylko mogłam. Mój pierwszy poród, choć
znieczulony, szybki i sprawny, daleki był od ideału. Brak bólu
nie jest wyznacznikiem jakości rodzenia. Bardzo się cieszę, że
porody naprawdę naturalne są tak mocno promowane, mam
ogromną nadzieję, że kiedyś staną się w naszym kraju
standardem.
Magda
17
www.lepszyporod.pl
Warto wiedzieć:
- doula to osoba wspierająca kobietę w czasie porodu i
wczesnego macierzyństwa
- rolą douli jest dostarczanie ciągłego niemedycznego
wsparcia
- doula zna naturalne techniki uśmieżania doznań, takie jak
masaże, akupresurę, masaż rebozo, aromaterapię oraz
pozycje, które mogą przyspieszyć poród
- jak pokazują badania obecność douli przy porodzie skraca
czas jego trwania i zmniejsza potrzebę podania środków
przeciwbólowych (dokładne dane procentowe na stronie
lepszyporod.pl w zakładce „naukowo”)
„Tak jak serce kobiety wie jak i kiedy bić, jej płuca
wiedzą jak oddychać, a jej ręce wiedzą jak cofnąć się
od ognia, tak samo wie kiedy i jak urodzić”
-Virginia Di Orio
- pierwsze spotkanie z doulą jest zazwyczaj bezpłatne, w jego
trakcie możesz zobaczyć co dana osoba może Ci zaoferować,
czy łatwo Ci się z nią rozmawia oraz czy czujesz się w jej
towarzystwie komfortowo
18
www.lepszyporod.pl
Partner przy porodzie
„Wychodząc z sali Położna zapytała się czy jestem
głodna i przygasiła światła a my zostaliśmy sami,
we trójkę, żeby się lepiej poznać. Te dwie godziny
były naprawdę bardzo intymne i pełne radości,
mimo zmęczenia.„
Długo zastanawiałam się czy opisać mój poród, bo to przecież
jest wydarzenie bardzo intymne, ale uświadomiłam sobie, że
będąc w ciąży nie natrafiłam na żaden pozytywny opis
narodzin. Cały czas trafiałam na historie, po których jeszcze
bardziej się bałam, a im bliżej było terminu tym mój lęk był
większy.
Mam nadzieję, że dzięki opisowi jak wyglądał mój poród, że
naprawdę jest to możliwe, że będzie to najcudowniejszy dzień
w życiu, gdzie w najgorszych chwilach można liczyć nie tylko
na wsparcie Partnera, ale też na szacunek i pomoc Personelu
szpitala, choć jedna przyszła Mama przestanie się odrobinę
bać .
To był mój pierwszy poród (i na pewno nie ostatni). Odbył się
w państwowym szpitalu w Warszawie. Szpital wybrałam
jeszcze w czasie ciąży. Rodziłam bez własnej położnej, bez
własnego lekarza. Za nic nie płaciliśmy. Urodziłam synka 5
listopada 2012r. o 16:50 – była to najwspanialsza chwila
mojego życia! 
Foto from fotolia.com
W poniedziałek zostałam przyjęta na patologię ciąży w 37 tyg.
ciąży ze stwierdzonym małowodziem (u synka w 30 tyg. ciąży
stwierdzono hipotrofię, przez co mój lekarz prowadzący
wypisał mi skierowanie do szpitala. Po konsultacji i badaniach
na izbie przyjęć zostałam skierowana do przychodni
przyszpitalnej gdzie dwa razy w tygodniu miałam robione KTG
19
www.lepszyporod.pl
i raz na dwa tygodnie USG). Jak zadzwoniłam do partnera,
żeby przywiózł mi walizki, bo już nas nie wypuszczą ze szpitala
to się uśmialiśmy, bo spakowałam je dopiero dzień wcześniej!!

We wtorek rano na obchodzie Pani Ordynator poinformowała
mnie, że chciałaby spróbować wywołać poród przez podanie
oksytocyny i czy się na to zgadzam. Zgodziłam się. Co drugi
dzień poczynając od wtorku do niedzieli miałam podawaną
kroplówkę z oksytocyną. W czasie kiedy miałam ją podłączoną
mogłam robić co chciałam, z tym, że raz na jakiś czas byłam
podłączana do KTG. Niestety oksytocyna nic nie dała, a moja
frustracja na samą siebie, na swój organizm, że nie reaguje
jak powinien była ogromna. Jednak dzięki przemiłej
atmosferze na patologii (którą stworzyły pracujące tam
położne) oraz nieustającemu wsparciu Partnera mój nastrój
trochę się poprawił. Naprawdę budujące są słowa „nie martw
się, ty też niedługo urodzisz”, „nie tylko ty nie reagujesz na
oksytocynę”, „pamiętaj, im dłużej synek jest w brzuchu tym
lepiej”.
Położną około godziny 14:00 – nie miałam jeszcze skurczy.
Sala była duża z wanną, piłką, drabinką, liną i osobną
łazienką, w której był jeszcze dodatkowo prysznic. Położna
powiedziała nam gdzie co jest, gdzie możemy schować torby i
ustawić sobie światła tak jak nam się podoba. Byłam
naprawdę przemile zaskoczona gdy zapytała nas czy w czasie
porodu może towarzyszyć jej Studentka (wyraźnie zaznaczyła,
że będzie tylko jedna, a nie chmara dwudziestu par oczy
wpatrujących się jak rodzę ) - to nasze zdanie się liczyło, a
nie Personelu. Oboje zgodziliśmy się na obecność Studentki.
Ponieważ nie miałam jeszcze skurczy po mojej zgodzie
zostałam podłączona do KTG, żeby zobaczyć co słychać u
malucha. Jak tylko zostałam podłączona zostaliśmy w sali
sami. Wtedy dotarło do mnie, że właśnie się zaczęło, że
niedługo zobaczę synka. Zaczęłam się też bać czy dam radę,
czy zniosę ból, czy będzie bardzo boleć. W tym czasie pomógł
mi bardzo Partner, który przytulił mnie i powiedział, że
wszystko będzie dobrze, że dam radę i że przecież jest przy
mnie.
W poniedziałek rano około 10:00 po uzyskaniu mojej zgody
przebito pęcherz płodowy. Pamiętam, że jak tylko wyszłam z
gabinetu zabiegowego zadzwoniłam do Partnera i
powiedziałam Mu, żeby przyjeżdżał bo dzisiaj rodzimy! 
Gdy nasza Położna wróciła - przed wejściem do sali zapukała
– przyprowadziła ze sobą Studentkę oraz drugą Położną i
przedstawiła nam obie Panie. Bardzo nas przepraszała, ale
została wezwana na CC bliźniaków i musiała nas zostawić.
Na salę porodową zostaliśmy zaprowadzeni przez naszą
Nasza nowa Położna po zapytaniu się mnie jak się czuję,
20
www.lepszyporod.pl
postanowiła (uprzednio pytając się mnie czy nie będzie mi to
przeszkadzać), że pod KTG zostanę jeszcze dodatkowo 10
minut, bo synek uciekał i przez jakiś czas nie było pełnego
zapisu. Pod koniec KTG (około 14:30) dostałam wreszcie
skurczy!! Położna się ucieszyła i zapytała czy może mnie
zbadać, potem zapytała się czy nie mam nic przeciwko aby
Studentka też mnie zbadała – obie Panie czekały na moment
między skurczami i wykonały badanie bardzo delikatnie. Po
badaniu zostaliśmy sami – mogłam jeść, pić,
robić co
chciałam… ale się nie ruszyłam z łóżka, bo było mi wygodnie.
Po powrocie Położna zapytała czy nie miałabym nic przeciwko
położeniu się w wannie. Nie miałam i szczerze mówiąc
poszłam do wanny chętnie, bo skurcze były coraz silniejsze i
coraz częstsze. Partner został poinstruowany przez Położną, że
może mi polewać brzuch wodą z prysznica (co naprawdę
pomagało). Leżałam tak chyba z 40 minut (dokładnie nie
pamiętam, bo odkąd dostałam skurczy czas zaczął jakoś lecieć
szybciej ), co jakiś czas przychodziła do nas Studentka
(oczywiście też za każdym razem pukała) i sprawdzała tętno
synka oraz pytała się co ile i jak długie są skurcze – tutaj
pomógł Partner, który wszystko liczył. Ponieważ skurcze
miałam coraz silniejsze i coraz dłuższe w krótkich odstępach
czasowych Położna zapytała się czy Ona i Studentka mogłyby
mnie zbadać. Przy wyjściu z wanny pomógł mi Partner a miał
utrudnione zadanie, bo cały czas trzymałam go za rękę i
ściskałam mocno jak miałam skurcze (aż bałam się, że jeszcze
coś mu połamię, ale uspokoił, że nic mu nie robię i żebym
ściskała tak mocno jak chcę). To badanie było mniej
przyjemne od pierwszego, za co zostałam przeproszona. Panie
poinformowały nas (obie uśmiechnięte), że mam już 5 cm
rozwarcia!! I że jak na pierwszy poród radzę sobie znakomicie!
Po raz kolejny zostałam podłączona do KTG (oczywiście po
mojej zgodzie), Położna przyniosła mi również ciepły okład na
brzuch. W czasie zapisu zaobserwowano, że maluchowi spada
nieznacznie tętno i Położna wezwała na konsultację Lekarza.
On poinformował nas, że muszę jeszcze być przez jakiś czas
podłączona do aparatury oraz, że dostanę tlen, by sprawdzić
czy maluchowi to pomoże. Położna zasugerowała bym
zmieniła pozycję na klęk podparty, bo może to przyśpieszy
poród i będzie mi trochę lepiej. Przy Jej pomocy (trzymała
kable, bo można było się w nie zaplątać) i pomocy Partnera
zmieniłam pozycję i naprawdę poczułam się lepiej, miałam
wrażenie, że skurcze są mniej bolesne.
Co kilkanaście minut przychodziła do nas Położna albo
Studentka i sprawdzały jak tam tętno naszego synka - było
lepiej bo się ustabilizowało, ale jeszcze nie odłączały KTG,
żeby mieć pewność. Pytały się też jak ja się czuję – ponieważ
zaczęło mi się kręcić w głowie od tlenu zdecydowano, że będę
oddychać przez maskę raz na jakiś czas. Zapewniały też, że
świetnie sobie radzę. Po konsultacji z lekarzem zostało
odłączone KTG, tętno synka się ustabilizowało. Naprawdę mi
21
www.lepszyporod.pl
ulżyło po tej informacji.
moim brzuchu .
Kiedy zostaliśmy sami partner pomógł mi położyć się na boku
(nie miałam ochoty na chodzenie, co nas zdziwiło bo całą
ciążę nic innego nie robiłam tylko chodziłam ). W tym czasie
skurcze zaczęły być naprawdę długie i bolesne (ale nie aż tak
jak się tego bałam) i częste, bardzo częste. Po jakimś czasie
wróciła do nas Położna ze studentką, żeby zobaczyć jak sobie
radzę i spytać się o skurcze. Partner wszystko Jej powiedział i
dodał, że coraz mocniej ściskam mu rękę. Po tej informacji po
raz kolejny zostałam zbadana. Położna z uśmiechem
poinformowała, że mam już 10cm rozwarcia (!!) i, że jak chcę
to mam zgiąć prawą nogę i trzymać ją ręką i przeć, i jak tego
potrzebuję to mam krzyczeć – nie krzyczałam, bo akurat wolę
taki ból tłumić w sobie, a Ona ze Studentką wszystko szybko
przygotują.
Te dwadzieścia minut wysiłku były naprawdę ciężkie, ale tego
warte! To uczucie, kiedy w końcu maluch jest na brzuchu,
kiedy mimo zmęczenia możesz go dotknąć jest niesamowite,
tego nie da się opisać  Nie zapomnę tej chwili do końca
życia! 
Gdy wszystko było już gotowe zmieniłam pozycję na siedzącą
(przy pomocy Studentki – pomogła mi ułożyć nogi i podniosła
bardziej oparcie, bo Partnera trzymałam już za dwie ręce i nie
chciałam puścić ). W czasie parcia Położna mówiła, że
pięknie prę, że dam radę i jeszcze raz a będzie główka! Gdy
wyszła główka zapytała się czy chcę jej dotknąć – nie
chciałam, bo nie chciałam puścić żadnej ręki Partnera.
Poinformowała nas, że nasz mały akrobata owinął się raz
pępowiną. Gdy ją odwinęła poprosiła żebym jeszcze raz jak
będzie skurcz z całej siły parła. Po chwili synek leżał już na
Gdy było już po wszystkim, pokazała mi jak przystawić synka
do piersi i poprosiła od Partnera o pieluchę tetrową, którą miał
pod bluzką (powiedziała mu żeby wyjął z walizki pieluchę i
wsadził pod bluzkę jak przeciął pępowinę), żeby przykryć
brzdąca. Wychodząc z sali Położna zapytała się czy jestem
głodna i przygasiła światła a my zostaliśmy sami, we trójkę,
żeby się lepiej poznać. Te dwie godziny były naprawdę bardzo
intymne i pełne radości, mimo zmęczenia. Szkoda, że tak
szybko zleciały.
Jakoś po chwili Partner został poproszony o przecięcie
pępowiny (mało co się nie rozpłakałam jak to robił), a ja o
jeszcze jeden ostatni wysiłek, żeby urodzić łożysko. Nie
prosiłam o nienacinanie krocza (szczerze mówiąc zupełnie o
tym zapomniałam), a mimo to Położna zrobiła wszystko żeby
tego uniknąć. Przy zszywaniu była bardzo, ale to bardzo
delikatna, kiedy zaszczypało mnie jak przemywała wodą to
przeprosiła i zaczęła wachlować ręką, żeby szybko przeszło.
22
www.lepszyporod.pl
Gdy wyszłam z pod prysznica czekała na mnie kolacja z ciepłą
herbatą, a Partner powiedział, że był też Pediatra – synek
dostał 10/10pkt, ważył 2500g i miał 50cm– szkoda, że mnie
przy tym nie było, ale Partner nie chciał mi przeszkadzać i
mnie pośpieszać. Mieliśmy też niespodziewanego gościa – a
była nim nasza pierwsza Położna, która przyszła pogratulować
nam ślicznego bobasa 
Jakoś po 19:00 zostaliśmy zaprowadzeni na salę poporodową.
Była to dwuosobowa salka z własną łazienką. Pobyt na tym
oddziale wspominam całkiem sympatycznie, mogłam pytać się
o co chciałam i prosić o pomoc przy karmieniu (nie wiedziałam
czy robię to dobrze i czy na pewno mam wystarczająco
pokarmu, ale Położna mnie uspokoiła i pokazała jeszcze jedną
pozycję, w jakiej mogłabym karmić oraz zapewniła, że mam
wystarczająco pokarmu i że z dnia na dzień będzie go więcej).
wszystkim Położnej (niestety nie pamiętam Jej imienia), która
w czasie porodu była z nami. Dzięki jej radom i wspieraniu
urodziłam szybko i bez znieczulenia, mimo że nie ukrywajmy,
ale bolało. Każdej kobiecie rodzącej życzę takiej opieki jaką ja
miałam podczas tego szczególnego dnia. Mam nadzieję, że
będzie to normą a nie wyjątkiem.
Obecnie Synek ma dwa latka i rozwija się znakomicie  a my
planujemy zacząć się starać o kolejnego bobasa (mam cichą
nadzieję, że tym razem będzie córka) pod koniec przyszłego
roku 
Marta
Co do karmienia piersią niestety moje piersi po trzech
miesiącach odmówiły z nami współpracy. Nie mam wyrzutów
sumienia z tego powodu, bo ani w szpitalu ze strony Personelu
(który pomagał i wspierał w pierwszych dniach gdy
przystawiałam synka do piersi), ani w domu ze strony Partnera
nie odczuwałam presji, że jak nie będę karmić minimum pół
roku to jestem złą matką.
Bardzo bym chciała podziękować Położnym z Patologii Ciąży za
wspaniałą atmosferę na oddziale oraz Studentce, a przede
23
www.lepszyporod.pl
Warto wiedzieć:
- w myśl obowiązującego prawa każda kobieta rodząca
fizjologicznie ma prawo do stałego, niemedycznego wsparcia
- do wspólnego porodu warto się przygotować, osoba
towarzysząca powinna wiedzieć jak przebiega proces narodzin,
znać oczekiwania rodzącej wobec porodu (plan porodu), znać
pozycje i możliwe aktywności na czas I fazy porodu
- dobrym pomysłem jest wspólne uczęszczanie na zajęcia
szkoły rodzenia
- jeśli pratner ma obawy przed towarzyszeniem w porodzie nie
należy tego bagatelizować, każdy ma prawo do swoich lęków
– w takiej sytuacji warto rozmawiać, ustalić przyczyny, określić
dokładnie rolę jaką kobieta widzi dla partnera w czasie
porodu, dać mu możliwość poznania relacji innych mężczyzn
i… ostatecznie, nie zmuszać go do niczego
- w niektórych placówkach obecność ojca dziecka jest możliwa
również w czasie cesarskiego cięcia
- w sytuacji, gdy z powodów medycznych mama musi po
porodzie być oddalona od dziecka, tata może kangurować
malucha
24
www.lepszyporod.pl
Tata w ramach akcji
#lepszyporód:
"W mojej ocenie, pobyt na sali podczas narodzin, to
największe doświadczenie, najlepsza lekcja, jaką
może otrzymać mężczyzna."
Nie rodziłem - przeżywałem – płakałem
Pierwszy poród - plan porodu w teorii, nie wiedzieliśmy jak
wprowadzić go w życie... na salę wchodzili różni ludzie, nikt
się nie przedstawiał, nikt nie mówił o wykonywanych
czynnościach. Oksytocyna, leki przeciwbólowe, nacinanie
krocza, bol na twarzy mojej ukochanej, moja bezradność i
przerażenie, niemoc fizycznej pomocy.
Gdy córka znalazła się już z nami, oczy mojej żony były puste,
emocje odpłynęły wraz z narkotycznym działaniem dolarganu.
Dziś pamiętam to, jakby po drugiej stronie jej źrenic była
próżnia, w jej smutnych, zmęczonych oczach kończył się
świat.
To była najpiękniejsza i najsmutniejsza chwila mojego życia.
Później długie uruchomienie, anemia, niechęć karmienia...
Syn przyszedł na świat 3 lata później, na tej samej Sali.
Na prośbę żony została z nami studentka, która przywiozła
nas z izby. Jesteśmy jej wdzięczni. podejścia, pomocy, słów
otuchy i motywacji. Położna, która przyjmowała poród
zapoznała się z planem, który jej dałem, stosowała się w
100% i pilnowała by inni się stosowali.
25
www.lepszyporod.pl
Poród znacznie szybszy, bez oksytocyny, znieczuleń,
przeciwbólowych leków. Wsparcie i wspólna ciężka praca
wszystkich na sali. Tylko lekarze, jakby obrażeni naszą
niechęcią do oksytocyny. Gdy żona dostała syna na piersi,
odszedł jej cały ból, a w oczach zapanowała miłość.
Byłem, jestem taki dumny. Na sali poporodowej wyglądała jak
ja po wyrwaniu zęba
Dumny ojciec i mąż!
Warto wiedzieć:
- wsparcie w czasie porodu należy do jednej z głównych
potrzeb kobiety rodzącej. Badania pokazały, że ciągłe i
nieustające wsparcie zwiększa szansę na fizjologiczny poród.
- do tego, aby udzielać wsparcia trzeba się jednak
przygotować. Potrzebna jest wiedza o przebiegu porodu, duża
doza wyrozumiałości dla rodzącej oraz postawienie jej
potrzeb, poczucia bezpieczeństwa i dobrostanu na pierwszym
miejscu.
- wspólne przygotowanie się partnerów do porodu może być
elementem wzmaniącym ich więź.
PS. Nasze porody nie były straszne. Były piękne i edukacyjne.
Dziewczyny! Mówcie głośno o swoich potrzebach na sali!
Borys
- obecność partnera przy porodzie często zapewnia kobietom
poczucie bezpieczeństwa
- w czasie porodu mężczyzna nie musi patrzeć na krocze, jeśli
obawy mężczyzny dotyczą tego, że będzie widział krew bądź
wyłaniające się dziecko prostym sposobem uspokojenia go
jest zapewnienie, że w czasie porodu będzie stał przy twarzy
partnerki
Więcej informacji o potrzebach kobiety rodzącej
znajdziesz na stronie
www.lepszyporod.pl
w zakładce „Przed porodem”
26
www.lepszyporod.pl
Poród bez znieczulenia
„Partner przeciął pępowinę, położna okryła córeczkę
na mojej piersi kocykiem i tak w trójkę spędziliśmy
dwie godziny sami na sali. Czasem dyskretnie
zjawiała się położna, by sprawdzić czy niczego nam
nie potrzeba.”
Rzeszów, 20.09.2014
Do dnia porodu przygotowywałam się prawie jak maratończyk
- zdrowa dieta, ćwiczenia, nastawienie psychiczne. I tak
stopniowo z początkowej paniki i błaganiom do wszechświata,
żeby poród odbył się podczas snu, bezboleśnie i bez wysiłku
doszłam do etapu, że jakby się przydarzyło gdzieś na łące to
dałabym radę ;)
Dzięki opowieściom innych kobiet wiedziałam co może być
nadużyciem wobec mojej osoby i byłam gotowa upomnieć się
o swoje w takim momencie. Miałam ogólny zarys jak
chciałabym urodzić swoje dziecko, szczegóły dopracowały się
same już podczas porodu.
Do szpitala zgłosiłam się sama, gdyż było już po terminie
wyznaczonym przez mojego lekarza. Tam świadoma, że mogę
odmówić indukcji porodu tak też uczyniłam. Poprosiłam o
rozmowę z lekarzem na osobności by omówił ze mną
wszystkie za i przeciw, co też uczynił według mnie wzorowo.
Maszerowałam zatem dzielnie z partnerem przez trzy dni po
szpitalnych schodach góra - dół - góra - dół, aż wreszcie
szyjka się skróciła i pojawiło się niewielkie rozwarcie, wtedy
też wyraziłam zgodę na założenie cewnika Foleya, wydawało
mi się to dobrym kompromisem pomiędzy moimi marzeniami a
szpitalną procedurą postępowania.
Po kilku godzinach od założenia cewnika dostałam silnych
27
www.lepszyporod.pl
skurczy, dla pewności poczekałam jeszcze jedną godzinę i na
porodówkę zgłosiłam się już z 8cm rozwarciem.
położyłam się obok córeczki by wpatrywałam się w nią z
niedowierzaniem niemal do rana.
Na porodówce położne o wszystkim mnie informowały jak
będzie wyglądał dalszy ciąg oraz co mają zamiar zrobić.
Położna pytała mnie o zgodę przed każdym badaniem,
proponowała piłkę, na której czasem pozwalała mi na zapis
ktg, gdyż nie mogłam wytrzymać w pozycji leżącej, natrysk
prysznica na zbolałe mięśnie. Do tego cały czas był przy mnie
partner ( z gorącym termoforem - ulgą dla moich krzyży!).
Jedyną rzeczą, której mi zabrakło to porządnego jedzenia w
pokoju poporodowym. Po takim wysiłku byłam zabójczo
głodna ;). Życzę więc sobie na przyszłość, i wszystkim innym
kobietom, by jedyną brakującą rzeczą w dniu porodu był
właśnie ten pełen talerz jedzenia (który zawsze może dowieźć
ktoś bliski ;)).
Karolina ‘Kropa’
Podczas ostatniej fazy porodu czułam się swobodnie - mogłam
krzyczeć, co pomagało mi w parciu, mogłam przyjąć wygodną
dla siebie pozycję siedząco-kucająca, zachęcana słowami
lekarki i położnej typu "świetnie ci idzie", "popatrz jak
pięknie, ja bym tak nie potrafiła!" czułam siłę i przede
wszystkim, o ile to słowo pasuje do sytuacji - komfort. Obyło
się bez żadnego nacięcia.
Córka przyszła na świat i od razu wylądowała na moim
brzuchu, zapytano mnie czy mogą ją zabrać już teraz na
ważenie czy zrobić to później. Partner przeciął pępowinę,
położna okryła córeczkę na mojej piersi kocykiem i tak w
trójkę spędziliśmy dwie godziny sami na sali. Czasem
dyskretnie zjawiała się położna, by sprawdzić czy niczego nam
nie potrzeba. Po przeniesieniu do pokoju czułam się
podekscytowana, zmęczona, ale nie obolała, miałam jeszcze
siły poprzechadzać się po korytarzu, wziąć prysznic. Potem
28
www.lepszyporod.pl
Warto wiedzieć:
- istnieją różne formy naturalnego łagodzenia doznań w czasie
porodu, warto z nich skorzystać przed sięgnięciem po
znieczulenie farmakologiczne
- naturalne sposoby łagodzenia bólu nie mają skutków
ubocznych, są bezpieczne dla mamy i dla dziecka
Lista popularnych naturalnych
metod przeciwbólowych:
- ciepła woda (wanna, prysznic)
- masaż, akupresura, akupunktura
- aromaterapia
- w czasie naturalnie przebiegającego porodu w kobiecym
ciele uwalnia się oksytocyna (zwana hormonem miłości) oraz
endorfiny, które swoją budową są zbliżone do morfiny, i
podobnie jak ona mają działanie przeciwbólowe
- programy do hipnozy, autohipnozy i relaksacji na czas ciąży i
porodu
- aby wyżej wymienione substancje mogły działać kobieta
musi pozostać maksymalnie spokojna i rozluźniona, stres i
brak poczucia bezpieczeństwa wywołuje produkcję adrenaliny
i kortyzolu, które hamują działanie oksytocyny i endorfin
- TENS
- aktywność w czasie porodu, słuchanie własnego ciała
- doula (badania pokazują, że jej obecność znacząco obniża
potrzebę korzystania z farmakologicznych form znieczulenia)
- bliskość i intymność (z partnerem), ale też poczucie
intymności i bezpieczeńśtwa (ogólnie)
Możesz przetestować:
Jeśli do tej pory nie słyszałaś o hipnozie i autohipnozie do
porodu na stronie www.cud-narodzin.pl możesz pobrać
bezpłatnie demo programu z jednym pełnym nagraniem
relaksacyjnym na czas ciąży oraz fragmentem podręcznika.
29
www.lepszyporod.pl
Przygotowanie do
porodu po…
„Poród mojej córki jest dla mnie wydarzeniem, które
zmieniło moje życie i mnie jako osobę. Mało tego,
jest to jedno z najmocniejszych, najbardziej
wzmacniających mnie wspomnień”
Poród mojej córki jest dla mnie wydarzeniem, które zmieniło
moje życie i mnie jako osobę. Brzmi to dość egzaltowanie, ale
tak właśnie jest. Mało tego, jest to jedno z najmocniejszych,
najbardziej wzmacniających mnie wspomnień. W związku z
tym trudno mi też zdecydować, od czego zacząć tę opowieść.
Na to bowiem, jak wyglądał mój poród, złożyło się wiele
rzeczy zaistniałych dużo wcześniej.
Może jednak zacznę od tego, że kiedyś w ogóle nie chciałam
mieć dzieci. Po pierwsze, jako młoda idealistka, uważałam, że
ludzi i tak jest już za dużo na świecie oraz, że dziecko nie jest
gwarantem szczęścia w życiu i nie jest do niego potrzebne.
Teraz zastanawiam się ile w tych poglądach było mojego
szczerego lęku przed porodem. Już od dziecka słucham setek
anegdot i historii, jaki to poród jest straszny, bolesny,
traumatyczny i kobieta jest przekonana, że nie wyjdzie z niego
żywa. Mało tego. W związku z tym, że należę do osób, które
źle tolerują pobrania krwi, usłyszałam, że skoro takiej
błahostki znieść bez jęknięcia nie umiem, to nie nadaję się na
matkę, bo porodu to na pewno nie zniosę. No cóż...
Uwierzyłam wszystkim na słowo.
Kiedy jednak dojrzałam i obudziła się wbrew rozsądkowi
potrzeba posiadania dziecka, coś się zmieniło. Po pierwsze już
od dawna interesowałam się tematem tego, jak siła umysłu
może wpłynąć na percepcję doznań z ciała (a więc i bólu) oraz
medytacją. Po drugie, wśród przyjaciółek zaczynały pojawiać
30
www.lepszyporod.pl
się dzieci i choć różnie znosiły porody, to ku mojemu
zdziwieniu, każda twierdziła, że było warto ;) Po trzecie los
zesłał mi lekcję pokory.
W pierwszą ciążę zaszłam nadal bojąc się porodu z
przekonaniem, że „co ma być, to będzie”. A było nie dobrze.
Ciąża okazała się pozamaciczna i w krótkiej chwili musiałam
się skonfrontować ze wszystkimi lękami jakie miałam w
związku z porodem: z ogromnym bólem, z zagrożeniem życia,
ze strachem o rozwój wypadków, z samotnością w tej sytuacji,
z niesamowitą znieczulicą personelu szpitala, z tym, że nie
będzie happy endu i za cały ten ból nie będę jednak miała
słodkiego, pachnącego miłością niemowlęcia w ramionach.
To wydarzenie było dla mnie graniczne. Sama byłam
zaskoczona, że wyniosłam jednak z niego dużo dobrego.
Okazało się bowiem, że oto JA poradziłam sobie z tym
wszystkim, przetrwałam nawet ten okropny ból (trwający kilka
dni). Okazało się również, że kiedy odmówiono mi podania
leków przeciwbólowych (lekarze sądzili, że to wczesny etap
poronienia, a nie doznanie rozrywania się od środka
jajowodu...) pomogły mi pozycje jogi i wykorzystanie
wszystkiego, co naprędce przypomniałam sobie o technikach
oddechowych i medytacyjnych.
Zachodząc w drugą ciążę miałam już więc inne podejście.
Postanowiłam pracować nad sobą i przygotować się do
porodu, zamiast się go bać. Oprócz standardowych działań
typu zdrowe odżywianie i aktywność fizyczna, pojawiły się w
moim grafiku ćwiczenia medytacyjne. A już cudownym
(dosłownie) odkryciem, był program do autohipnozy na czas
ciąży i porodu, z którym regularnie ćwiczyłam. Postanowiłam
również, że chcę rodzić jak najbardziej naturalnie i w miejscu,
które da mi poczucie bezpieczeństwa. W przeciwieństwie więc
do pierwszej ciąży, w której do szpitala trafiłam naprędce i
było to miejsce przypadkowe, do porodu wybrałam szpital
bardzo starannie.
Daruję już sobie czas ciąży, przenieśmy się w czasie do dnia,
w którym poniekąd zaczęłam rodzić. W pewien poniedziałek –
trzy tygodnie przed wyznaczonym terminem porodu - miałam
zaplanowaną wizytę w Domu Narodzin celem kwalifikacji do
rodzenia tam (to był mój wspomniany wybór). Wstałam koło 8
rano, nastawiłam wodę na herbatę i poszłam do toalety. Tam
odkryłam, że mam na bieliźnie plamy krwi - ale nie jakieś
wielkie, kilka większych kropel. Przyznam, że się nie specjalnie
przejęłam. Pomyślałam sobie tylko, że może niedługo zacznę
rodzić (ale niedługo to było dla mnie w ciągu tygodnia) i że
może mi puściło jakieś naczynko w szyjce macicy. Jednak
pamiętając upomnienia w szkole rodzenia, że krwawienie
zawsze trzeba skontrolować poszłam obudzić męża, żeby
wstawał, bo przed kwalifikacją do DD podjedziemy pewnie na
kontrolę. Niestety podczas zmiany bielizny, poleciało ze mnie
znowu. Tym razem bardziej obficie i tym razem trochę się tym
31
www.lepszyporod.pl
zaniepokoiłam. Postanowiliśmy zadzwonić do lekarza z
pytaniem, czy to powód do stresu czy możemy sobie działać
zaplanowanym rytmem. Niestety lekarka wyraźnie się
zaniepokoiła i powiedziała, żeby niezwłocznie jechać do
szpitala, a także, żeby w razie pojawienia się bóli zadzwonić
do niej jeszcze raz to wyśle karetkę gdziekolwiek byśmy po
drodze nie byli. Słysząc, że nie żartuje, nadal spokojnie (bo
nie czułam, żeby działo się coś złego, ale jednak...) aczkolwiek
z werwą ubraliśmy się i bez marnotrawienia czasu na
śniadania i herbaty pojechaliśmy do szpitala.
Na izbie przyjęć okazało się, że wkładka, którą założyłam jest
również poplamiona. Skierowano mnie na ktg - było bardzo
dobre i nie wykazywało skurczy. Potem na usg i badanie
ginekologiczne. Tam pani doktor oceniła, że być może
krwawienie jest wynikiem przygotowywania się szyjki do
porodu i że mogę się go niebawem spodziewać. Ale, że
bardziej niepokoi ją coś innego - a mianowicie proporcje i
waga mojego dziecka. Stwierdziła, że córcia jest dużo za mała
(oceniła na 2300) i że ma mniejszą głowę niż resztę ciała, co
jest bardzo dziwne. Rzuciła terminem hipotrofia i poszła się
konsultować. Wróciła z wiadomością, że oto czeka na mnie już
ciepłe łóżko na patologii ciąży i tam powiedzą mi co dalej.
Na patologii podpięto mnie pod ktg na całe 3 godziny. Było
dobre, zero skurczy. Krwawienie ustało. Byłam więc spokojna.
Przyszła jednak komisja lekarska i orzekła, że jutro będą
chcieli indukować poród poprzez podanie oxytocyny. Powód podejrzenie wad w rozwoju dziecka. Powiedzieli, że być może
w moim brzuchu jakieś czynniki nie pozwalają rozwijać się
małej prawidłowo i muszą ja wyciągnąć, żeby dalej mogła się
rozwijać bez przeszkód. No i że nie wiadomo, czy będą jakieś
powikłania. To był trudy moment. Denerwowałam się jej
zdrowiem. Kwestię krwawienia zostawiono niejako bez opieki.
Nie chciałam mieć indukowanego porodu zwłaszcza przez oxy
- jakoś czułam, że to byłoby niedobre dla nas obu. Jednak
wiadomo, że w obliczu walki o zdrowie dziecka, podejmiemy
się wszystkiego. Z resztą w wielu miejscach, oxytocyna jest
podawana standardowo. Zamiast się zamartwiać poszukałam
wsparcia u przyjaciółki, która jest również doulą. Dodała mi
spokoju i stwierdziłam, że oto mamy sytuację, której czoła
trzeba stawić. Afirmowałam, że absolutnie z moją córką
jest wszystko w porządku, a skoro los zadecydował, że
przyjdzie na świat jutro to postaram się to zrobić na
własnych warunkach i pomogę jej najlepiej jak umiem
w tej drodze. Z taką myślą poszłam spać, żeby oczyścić się z
negatywnych myśli. Było to po południu. Po tej drzemce
powiedziałam do siebie i do córki, że zaczynamy rodzić i że
niedługo będę ją tulić w ramionach. I naprawdę zaczęłam
siebie już traktować jakbym rodziła, choć nic na to nie
wskazywało.
I oto, co zrobiłam, żeby było inaczej. Wzięłam długi ciepły
prysznic ( ciepły prysznic na krwawienie.... tak wiem, ale tak
32
www.lepszyporod.pl
potrzebowałam), podczas którego słuchałam nagrania hipnozy
na pierwszy okres porodu, wizualizowałam, że się otwieram i
intensywnie masowałam sobie sutki – dla niewtajemniczonych
może to wywołać wydzielanie naturalnej oxytocyny. Po tej
operacji, znów zawołano mnie na ktg (zero skurczy), podczas
którego cały czas wizualizowałam rozpoczynający się poród.
Potem (już wieczór) odpięto mi ktg i poszłam spać.
Obudziłam się z potrzebą pójścia do toalety. Kiedy usiadłam
na niej poczułam, że ze mnie chlusnęło. I niestety nie były to
wody płodowe, okazało się, że była to krew. Trochę
przestraszona zadzwoniłam w te pędy po pielęgniarki. Ta
również wyraźnie poruszona zawołała lekarkę, a ona jeszcze
bez paniki kazała znów mnie podpiąć pod ktg. Po kolejnym, a
jakże bardzo dobrym zapisie bez skurczy, znów przysypiając
poczułam, że znów się ze mnie leje. Wstałam i w drodze do
toalety zachlapałam sobie bieliznę i nogi. Znów zadzwoniłam
po pielęgniarkę - tym razem wiedziałam, że to nie przelewki,
bo chlapało ze mnie czystą krwią cały czas. Ona, tym razem w
popłochu zaprowadziła mnie do zabiegowego. Tam lekarka
zbadała mnie i powiedziała, że skoro nie mam bóli ani skurczy
to nie umie wyjaśnić przyczyny krwawienia, ale że jest tak
obfite, że jest to przesłanka do indukcji porodu. Wiedziałam,
że mam mieć jutro ten zabieg, więc się jakoś nie przejęłam,
nie zrozumiałam bowiem, że chodzi jej o indukcję TERAZ. A
ta, nie wiadomo kiedy pogmerała palcami, tak że miałam
wrażenie, że przez pochwę, połechczę mnie po gardle i
przebiła pęcherz płodowy. Chlusnęło wodą. Mnie zatkało - oto
bowiem właśnie dotarło do mnie, że naprawdę JUŻ RODZĘ.
Lekarka poinformowała mnie jeszcze, żebym była też gotowa,
że może się to skończyć cesarskim cięciem i odeszła na blok
porodowy. Było przed północą.
Odtransportowana na salę porodową zadzwoniłam po męża.
Na sali znów podpięto mnie pod ktg i pod kroplówkę z
nawodnieniem, ze względu na odpływ znacznej ilości płynu we
krwi. Położna powiedziała mi, że lekarka zdecydowała dać mi
2 godziny na pojawienie się skurczy, a po tym czasie
zaaplikują ‘oxy’. Na nazwę oxytocyna mam jednak jakieś
uczulenie i moje ciało bardzo mocno przejęło się tym
terminem, bowiem skurcze pojawiły się prawie natychmiast. Z
początku lekkie, w okolicach 60 punktów na skali, a kiedy
przyjechał mój mąż już pomiędzy 70-90. I teraz odnośnie
odczuć. To był czas, w którym mogłabym wesprzeć się
dalszymi nagraniami hipnozy ale musiałam już polegać na
tym, czego nauczyłam się wcześniej. Poród bowiem przebiegał
błyskawicznie. Myślę, że gdyby nie wspaniały personel i to, że
mogłam robić rzeczy, które dyktowało mi ciało – zniosłabym
to dużo gorzej. Początkowo byłam podpięta z jednej strony do
ktg, z drugiej do kroplówki. To było fatalne, całe moje ciało
chciało być aktywne, chciałam kucać, kręcić biodrami,
myślałam, że zwariuję od tego przygwożdżenia i marzyłam
tylko o tym, żeby mnie poodpinali. Na szczęście mogłam się w
33
www.lepszyporod.pl
pewnym zakresie przemieszczać (na długość pasów ktg, jak
na smyczy). Kiedy już jednak zostałam uwolniona poszłam
pod prysznic. Tam skurcze były na tyle silne, że zaczęłam
jęczeć i przysiadać na podłogę. Przeczekiwałam szczyty na
podłodze lub oparta o piłkę. Przyszła położna, okazało się, że
mam 3 cm rozwarcia i zaproponowała kąpiel w wannie, co
przyjęłam z ogromną wdzięcznością. W wannie było łatwiej
znieść narastające skurcze, których intensywność zmusiła
mnie do wykrzykiwania nieartykułowanych dźwięków w
rejestrach, o które bym siebie nie podejrzewała. Tam dopadł
mnie też kryzys 7 cm, kiedy dźwięki przybrały na artykulacji i
sprowadzały się do: "o nie, tylko nie znowu skurcz" oraz
"niech to się już skończy" oraz inne mniej cenzuralne. Na
szczęście właśnie wtedy zmierzyły mi rozwarcie i świadomość,
że to ten słynny kryzys, też pomagała w przeczekaniu. Cały
czas starałam się być po prostu obecna tu i teraz i
słuchać swojego ciała. Wtedy położna powiedziała do
męża, że daje mi jeszcze 10 minut w wannie i będę musiała
wyjść na zapis ktg. Z ktg już położna nie zdążyła. Dokładnie
po 5 minutach zaczęłam czuć parcie. Wyprowadzono mnie z
wanny wprost na łóżko porodowe, gdzie przyjęłam pozycję
taką jak chciało moje ciało, a więc klęczałam i podtrzymując
się oparcia parłam. Ten etap bardzo mi się dłużył i był
trudniejszy niż sądziłam. Jako, że w pierwszej fazie przerw
między skurczami już pod koniec prawie nie było, a były
bardzo intensywne - byłam już zmęczona. W pewnym
momencie poczułam, że nie mam siły się już trzymać oparcia i
poprosiłam męża, żeby podtrzymywał mnie pod pachy, ale i
on długo nie dał rady. Samą końcówkę porodu spędziłam więc
w pozycji półleżącej na boku, podpierając się łokciem, a drugą
ręką trzymając za nogę i przyciągając ją do głowy w skurczu
(wbrew pozorom jest to jeden z wariantów pozycji
wertykalnych i zaproponowała mi ją wspaniała położna) Dzięki
położnej, która instruowała mnie kiedy przeć a kiedy nie ( jak
to mam nie przeć?! to się da? Szok. Ale jednak się dało) nie
miałam w zasadzie obrażeń. Nie zostałam nacięta, urodziłam
zupełnie naturalnie (poza przebiciem pęcherza płodowego),
nie przyjęłam środków przeciwbólowych.
Podsumowując - jak się okazało z wypisu (i co mój mąż
potwierdza) rodziłam 2.30 podczas fazy pierwszej i 45 min
drugiej. Nie wyobrażam sobie rodzić na leżąco, na plecach.
To, że mogłam robić, co ciało chciało - bezcenne. Jestem
przeszczęśliwa, że wybrałam ten a nie inny szpital - przez cały
pobyt tam personel był cudowny, a położna przyjmująca
poród to anioł.
Nie zamieniłabym nic w tym porodzie, bo dzięki niemu
czuję w sobie siłę a jak patrzę na moją kruszynę to
wiem, że dla niej mogłabym teraz góry przenosić.
Przygotowanie się mentalne do porodu dało mi to, że choć ból
był obecny, odbierałam go jako coś motywującego,
pozwalającego mi się skupić, jak szorstkiego w obyciu, ale
34
www.lepszyporod.pl
jednak, przyjaciela. Dzięki temu wiem, że stać mnie na wiele.
Że poradzę sobie z każdym wyzwaniem. Gdyby ktoś dałby mi
wybór rodzić bez tego doświadczenia – nie chciałabym. Ale na
tę decyzję składało by się ogromne wsparcie jakie otrzymałam
od położnej, pielęgniarek, męża. Również dzięki nim,
narodziny mojego dziecka, są najpiękniejszym wspomnieniem
w moim życiu.
Anna
Warto wiedzieć:
- przygotowanie do porodu to bardzo ważne element pracy,
jaki ma do wykonania kobieta w ciąży – chodzi tu zarówno o
przygotowanie fizyczne, jak i psychiczne
- przygotowanie do porodu sprawia, że kobiety czują się
bezpieczniejsze w czasie procesu narodzin ich dzieci
- przygotowanie to również moment dla rodziców, aby
zastanowić się nad tym co znaczy dla nich rodzicielstwo
- obszerny artykuł na ten temat znajduje się na stronie
lepszyporód.pl w dziale „przed porodem”
35
www.lepszyporod.pl
Ratując życie
„Nikt mi nie przeszkadzał, nie wtrącał się, nie
pospieszał, nie dawał idiotycznych dobrych rad.
Czułam niemal namacalnie napiętą, ale szalenie
dyskretną uwagę całego personelu.”
Moją pierwszą ciążę, planowaną i wyczekiwaną, przechodziłam
idealnie – bez żadnych ciążowych dolegliwości, infekcji, ze
świetnymi wynikami. Na ostatnią wizytę przed planowanym
cesarskim cięciem, w 35. tygodniu ciąży, szłam bez żadnych
obaw – trzy tygodnie wcześniej USG pokazywało całkowicie
zdrowego, uśmiechniętego bobasa niemalże gotowego do
wyjścia. Dostałam skierowanie do szpitala, L4 (tylko po to,
żeby się przez ostatni miesiąc pogłaskać po brzuchu do woli,
nadal czułam się świetnie), w atmosferze pogodnej pogawędki
położyłam się jeszcze raz na kozetce, „żeby się pożegnać
przed spotkaniem na żywo”.
Wiedziałam, że coś jest nie tak, zanim jeszcze mój lekarz
oderwał wzrok od ekranu. „Trzeba rozważnie i bez paniki, ale
teraz liczy się czas. Tu jest prywatny numer doktor X, trzeba
potwierdzić, potem zdecydujemy, co dalej”. Był wtorek. W
piątek doktor X stwierdziła, że dziecko jest już na tyle duże i
silne, a zmiana tak niepokojąca i dynamiczna, że wyciągnięcie
go wcześniej jest obarczone mniejszym ryzykiem niż
donoszenie ciąży. W poniedziałek byłam już w szpitalu,
przyjmując sterydy przyspieszające rozwój płuc w oczekiwaniu
na środę, kiedy to, wcześniej o miesiąc, miał przyjść na świat
mój pierwszy, wymarzony syn. Chory.
foto from fotolia.com
Nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać, w jakim
stanie będzie mały, jakie będą rokowania – wszyscy byli
zgodni, że nic, nawet tego, czy przeżyje, nie da się powiedzieć
przed rozwiązaniem. Na oddziale, mimo tego, że siłą rzeczy
36
www.lepszyporod.pl
załoga była poinformowana o naszej sytuacji, byłam
traktowana jak zwyczajna pacjentka, a nie Matka Noworodka
z Wadą: bez wymownych spojrzeń, westchnień, wywracania
oczami, szeptów za plecami. Bardzo mi to pomogło. Choć
psychicznie trzymaliśmy się na włosku, nie potrzebowałam
litości - każdy łyk normalności w naszym wywróconym nagle
do góry nogami świecie był na wagę złota.
Natychmiast po cięciu położono mi małego na klatkę
piersiową, po potwierdzeniu, że jest mimo wcześniactwa
wydolny oddechowo i krążeniowo, kangurował go tata, potem,
do woli, a nie dwie godziny, ja.
Pani neonatolog klarownie i wyczerpująco zreferowała naszą
sytuację i możliwe dalsze kroki. Następnego dnia po porodzie
byłam z małym aż do przyjazdu karetki, mającej przewieźć go
do specjalistycznej kliniki. Nikt się nie niecierpliwił, gdy go
żegnałam. Kiedy go zabrali, z inicjatywy szpitala i bez żadnej
naszej ingerencji (mieliśmy milion innych rzeczy na głowie)
przeniesiono mnie do jednoosobowej sali, żebym nie musiała
patrzeć na matki tulące niemowlęta.
Płakałam cały następny dzień. Nikt mi nie przeszkadzał, nie
wtrącał się, nie pospieszał, nie dawał idiotycznych dobrych
rad. Czułam niemal namacalnie napiętą, ale szalenie dyskretną
uwagę całego personelu. Wieczorem przyszły panie od
laktacji. Zapytały, czy chcę karmić, w taki sposób, że
wiedziałam, że każda moja odpowiedź będzie uznana za
właściwą i przyjęta ze zrozumieniem. Chciałam spróbować.
Przez następne trzy doby przychodziły na każdy dzwonek,
żeby odbierać ode mnie te śmieszne mililitry pokarmu,
przechowywać je w porządnej lodówce i rano przekazywać
mężowi. Zachęcały, chwaliły, pomagały. Tylko dzięki nim
karmiłam Pierwszego (naturalnie, choć butelką) przez siedem
miesięcy. W tych pierwszych dniach to było jedyne, co
mogłam dla niego zrobić, skoro przytulanie, całowanie,
czulenie i masowanie, wszystkie te rzeczy, do których się
przygotowywałam całą ciążę, nagle okazały się być poza
zasięgiem.
Przy wypisie nikt nie mówił, że wszystko będzie dobrze, ale
życzenia powodzenia były szczere. Przy zdjęciu szwów położna
poznała mnie od razu i zapytała, jak mały. Była rzeczowa,
pozytywna, uważna.
Dziś Pierwszy ma dwa i pół roku i siostrę urodzoną w tym
samym szpitalu. Kiedy czasem wyobrażam sobie, jak mógł
wyglądać mój poród, jakie konsekwencje mógł wywołać
nieopatrznie rzucony komentarz czy niewystarczająco
empatyczne zachowanie, przechodzą mnie ciarki. Wygraliśmy,
młody jest zdrowy, między innymi dlatego, że od samego
początku mogliśmy całkowicie skupić się na nim. Bo ktoś inny
skupiał się na mnie.
Dziękuję.
37
www.lepszyporod.pl
38
www.lepszyporod.pl
O akcji #lepszyporód
„Lepszy poród” to oddolna inicjatywa kobiet na rzecz
lepszej opieki okołoporodowej. Mamy dobre prawo
okołoporodowe – czas, by zaczęło być respektowane we
wszystkich placówkach medycznych! Nasza akcja skierowana
jest więc w szczególności do trzech grup:
- kobiet w ciąży – po to, aby przekazać im wiedzę z zakresu
ich praw w opiece okołoporodowej
- matek, które już urodziły i mają trudne wspomnienia
okołoporodowe związane ze złą opieką medyczną – aby
mogły w symboliczny sposób przerwać swoje milczenie i
uzdrowić ten obszar swojego życia; by przez danie świadectwa
ich krzywda nie poszła na marne a pozwoliła kobietom, które
przyjdą rodzić po nich na lepszą, życzliwszą i cieplejszą opiekę
okołoporodową
- personelu medycznego pracującego z kobietami w
ciąży i młodymi matkami – by uwrażliwić ich na potrzeby
psychologiczne i emocjonalne kobiet w ciąży, a w
szczególności kobiet rodzących
Chcemy, by akcja ta była odrodzeniem się kobiecej siły i mocy
sprawczej. Nasze przesłanie jest jasne – my, matki które już
urodziłyśmy, chcemy aby kolejnym kobietom, rodziło się
lepiej. Pragniemy, by poród był dla kolejnych rodzących
doświadczeniem budującym, napełniającym kobiety
poczuciem wewnętrznej dumy i radości. Jednoczymy się
również po to, aby okazać nasze współczucie i wsparcie dla
tych z nas, które mają trudne doświadczenia, by dodać im
nadziei i wiary w to, że czas leczy rany, by stworzyć dla nich
miejsce, w którym będą mogły opowiedzieć o swoich
odczuciach.
Jak możesz wziąć udział?
- podpisz petycję – link na stronie www.lepszyporod.pl
- jeśli urodziłaś dziecko w Polsce po 2004r. weź udział w
krótkiej, anonimowej ankiecie, która pozwoli nam
sprawdzić czy prawo na polskich porodówkach jest
przestrzegane
39
www.lepszyporod.pl
Komplikacje w dobrym
porodzie
„Jak ja się cieszyłam, że zrobili co trzeba bez zbędnej
gadki i straszenia mnie w momencie, gdy miałam już
dość, gdy chciałam już tylko urodzić i odpocząć…
Jak bardzo byłam im wdzięczna, że wszystko się
udało.”
foto from fotolia.com
Godzina 1.30 w nocy. Budzi mnie straszny skurcz. Jestem kilka
dni po terminie porodu i myślę od razu „to już, zaczyna się”.
Budzę męża i idę pod prysznic złagodzić ból. Skurcze
przyspieszają. Są już co 10 min. Decydujemy się pojechać do
szpitala – tak jak zalecała moja ginekolog ze względu na
pozytywny test na paciorkowca.
Na izbie przyjęć pustki. Jest chwilkę po 4 nad ranem. Położna
przyjmuje mnie z uśmiechem, daje karteczkę i wysyła do
rejestracji. Tam podpisuję dokumenty, zgadzam się na
obecność studentów na porodówce i wracam na IP. Lekarz
robi mi USG, bada mnie na fotelu. Podłączają mi KTG.
Wszystko bardzo spokojnie. Wszystko mi tłumaczą i trzydzieści
razy spokojnie powtarzają bym poszła się przebrać w piżamę
co dociera do mnie jak zza mgły. Położna pomaga mi się
przebrać, daje mężowi fartuszek i całą trójką (a właściwie
czwórką) idziemy na porodówkę.
Na porodówce położna mówi „ja zaraz kończę zmianę, ale
przyjdzie za chwilkę koleżanka. Pomaga pani prysznic? To
zapraszam”. Stoję pod strumieniem ciepłej wody i myślę
„nigdy stąd nie wyjdę. Niech mnie siłą wyciągają”. Zjawia się
„moja” położna. Malutka kobieta z uśmiechem wokół głowy.
Zaprasza by wyjść spod prysznica na KTG. Podłącza mnie na
moment i proponuje drabinki, piłki, chodzenie, prysznic –
według mojego uznania. Piłka pomagała mi w ciąży, więc jako
wzorowa słonica ładuję się na nią i skaczę.
40
www.lepszyporod.pl
Mój poród od pierwszych skurczy do „wydobycia” Jasia trwał
13 godzin. Zaczęłam rodzić SN. W trakcie drugiej fazy porodu
okazało się, że syn ma dużą główkę. KTG pokazywało, że
tętno dziecka zaczęło wariować. Położna chwyciła za telefon,
zaczęła mówić coś o choince (rodziłam w grudniu…) i nagle w
sali zebrał się tłum. Lekarze podjęli natychmiastową akcję.
Użyto próżnociągu. Było przy mnie trzech lekarzy (w tym
jedna stażystka) i położna. Młoda stażystka trzymała mnie za
rękę i mówiła co mam robić. Jej obecność była dla mnie
bezcenna – dodała mi sił i odwagi. W pewnym momencie
krzyknęła, gdy widziała, że odpływam. „Przyj Magda!”. W tym
momencie zobaczyłam synka w rękach drugiej lekarki. Urodził
się zdrowy. Niestety nie dano mi go od razu. Z rąk ginekolog
zabrała go lekarz neonatolog i po chwili słyszałam płacz.
Najpiękniejszy płacz na świecie. Płacz mojego dziecka.
Później powiedziano mi, że „choinka” to określenie na
pępowinę uciśniętą wokół głowy dziecka. Jak ja się cieszyłam,
że nie powiedzieli mi o tym, że moje dziecko się dusi! Jak ja
się cieszyłam, że zrobili co trzeba bez zbędnej gadki i
straszenia mnie w momencie, gdy miałam już dość,
gdy chciałam już tylko urodzić i odpocząć… Jak bardzo
byłam im wdzięczna, że wszystko się udało. Nie
pamiętam jak urodziłam łożysko. Czy zrobiłam to sama, czy mi
w tym pomogła ręka pani ginekolog. Pamiętam za to
zszywanie krocza. Ogromny ból. Dostałam wszelkie możliwe
środki przeciwbólowe, ale miałam nie tylko pęknięte kroczę,
ale i pochwę. Bolało okropnie. Pojawił się jakiś młody lekarz
(student), stanął przy mojej głowie i zaczął opowiadać jakieś
dziwaczne historyjki żeby mnie rozśmieszyć i odwrócić moją
uwagę. W końcu poddał się i zrobił coś na czekałam. Podano
mi moje dziecko. Nie pamiętam już co było dalej… Tylko
moment, gdy student wraz z moim mężem przenieśli mnie na
łóżko. Położna położyła mi Jaśka na piersi i wywieziono nas do
pokoju obok. Mieliśmy prawie trzy godziny w osobnym
pomieszczeniu tylko dla siebie i męża. Co jakiś czas zaglądała
tylko młoda lekarka zobaczyć czy ze mną wszystko OK.
Obłożyła mi brzuch lodem. Zrobiła to bardzo delikatnie i tak by
lud nie dotykał dziecka przyklejonego do mojej piersi…
Przez kolejne trzy dni spędzone w szpitalu czułam się jak w
hotelu. Położne były zawsze pomocne i miłe. Zaglądały do
mnie co pół godziny, mierzyły ciśnienie i sprawdzały
temperaturę. Pomagały mi chodzić, myć się, podawały dziecko
do piersi, gdy sama nie dawałam rady. Wieczorem, parę
godzin od porodu miałam pełen pęcherz i nie mogłam oddać
moczu. Położna siedziała ze mną w WC, zaczęła mnie łaskotać
(powiedziałam jej, że to zawsze wywołuje u mnie opróżnienie
pęcherza…), puszczała wodę w kranie. Wszystko bym mogła
to zrobić naturalnie i by cewnikowanie nie okazało się
koniecznie. Niestety nie udało się. Ale cewnik założono mi tak
delikatnie, że nic nie czułam. Potem było już z górki.
Zdarzyło się, że miałam opór by dzwonić po położną.
Powiedziałam jej o tym i usłyszałam: „a kopniaczka pani
41
www.lepszyporod.pl
zasadzić? Jestem tu po to, by pomóc, gdy jest potrzeba”.
Wszelki opór zniknął. Czasem słyszałam na korytarzu żarty
położnych z pacjentkami. Położne zachowywały się zwyczajnie
– jak normalne kobiety. Kobieta kobiecie uchylała nieba.
planowaniem kolejnego dziecka. Tak – chcę kolejnego
dziecka. I wiem, że znów zjawię się w szpitalu na Kaszubach.
Madzialena
Pytano mnie o zgodę na wszystko. Na szczepienie dziecka, na
pobranie mu krwi, na jego kąpiel, na założenie mi wenflonu.
Dosłownie na wszystko. To ja byłam tam panią swojej
sytuacji.
Dostałam
od
położnych
wszystko
czego
potrzebowałam
–
od
niezliczonej
ilości
wkładów
poporodowych i wkładek laktacyjnych po kubek z herbatą i
uśmiech, który był w stałym repertuarze w tym szpitalu. I to
wszystko na NFZ…
Gdy myślę o dniu porodu to czuję wdzięczność. Za
troskę i radość, którą dano mi, gdy jej potrzebowałam.
Wiem, że kiedyś tam wrócę bez strachu. Wiem, że moje
dobro będzie tam priorytetem i że lekarze zrobią dla mnie i dla
dziecka wszystko co trzeba.
Wdzięczna jestem też mojej położnej środowiskowej, która
zjawiała się kilka razy w moim domu. Była na każdy telefon.
Pomagała ze wszystkim co sprawiało trud.
Jutro mija rok od porodu. Jestem w pełni zdrowa. Bardzo
profesjonalnie (moja ginekolog z uznaniem pytała o nazwisko
lekarza…) zszyto mnie na porodówce i dzięki temu nie mam
dziś problemów ze współżyciem, trzymaniem moczu, z
42
www.lepszyporod.pl
Interwencje medyczne
„Byłam z siebie dumna. Przez cały poród
zachowywałam się spokojnie. Wiedziałam, że my
kobiety jesteśmy stworzone aby rodzić dzieci!”
Rzeszów, 30.08.2014
Do porodu byłam bardzo dobrze przygotowana przez moją
doulę. Kilkakrotnie przerabiałyśmy fazy porodu i ćwiczyłyśmy
pozycje wertykalne. W ciąży nauczyłam się spokoju i
opanowania. Podczas tych 9 miesięcy przeczytałam wiele
książek, co dodało mi pewności, że jestem dobrze
przygotowana. Prawie w ogóle się nie bałam. Czekałam na ten
dzień z niecierpliwością.
30 sierpnia 2014 roku o 3 nad ranem, kiedy skurcze pojawiały
się co 5-7 minut zadzwoniłam po doulę. Gdy przyjechała,
stworzyła w pokoju relaksacyjną aurę: zapaliła świece,
włączyła relaksacyjną muzykę, przygotowała piłkę, olejki do
masażu i rebozo. Masowała mnie chustą, co sprawiało ulgę,
po skurczu myślałam, że odpływam. Olejkami nacierała moje
dłonie i stopy, zaangażowała mojego męża-Mateusza.
Skakałam na piłce i czekałam na częstsze skurcze.
Pierwszy raz padło: „nie dam rady”. Nieprzerwane wsparcie
męża i douli pomogło mi jednak przejść przez chwilowy
kryzys. Teraz gdy o tym myślę, wiem, że jeszcze wtedy ból nie
był tak silny. Do szpitala pojechaliśmy ok. 9.00 rano - wtedy
poczułam, że chce już jechać, że będę czuła się tam
bezpieczniej.
Na izbie przyjęć standardowo: ktg, usg, papierkowa robota,
badanie - 2,5cm rozwarcia - „dziś będzie pani rodzić”. Chwilę
43
www.lepszyporod.pl
później byliśmy już na sali porodowej. Pozwolono mi na
obecność męża i douli, ale na zasadzie wymiany. Było jednak
wiele momentów kiedy byli obydwoje. To wtedy czułam się
najlepiej. Dawali mi ogromne wsparcie i „powera” do
działania.
Mateusz pomagał mi pod prysznicem, podziwiał moje podskoki
na piłce, przytulał najmocniej jak potrafił i cierpliwie czekał na
narodziny naszego syna. Doula masowała rebozo (przynosiło
mi to największą ulgę w bólu), przypominała pozycje
porodowe. Moją ulubioną była opieranie się o piłkę klęcząc.
Położna zaglądała do nas co jakiś czas, badała bardzo
delikatnie i z szacunkiem. Wydawało mi się, że wszystko
bardzo długo trwa, że szyjka rozwiera się wolno.
Byłam zdeterminowana, że chcę urodzić naturalnie, najlepiej
bez znieczulenia i innych środków farmakologicznych. Jeśli się
uda to również bez nacięcia krocza. Wszystko było ujęte w
planie porodu.
Po godzinie 15 byłam już bardzo zmęczona. Wtedy chodzenie
łagodziło ból. Kiedy przychodziły skurcze przytulałam się do
douli i wbijałam palce w jej ramie - były to już bardzo silne
skurcze. Przyszedł lekarz i powiedział: „ 7cm”. Wiedziałam, że
to kryzysowa siódemka, że kobiety często się wtedy poddają i
tracą siły. Myślałam, że mnie to ominie, że ja się nie poddam.
Niestety. Nadszedł kryzys.
Wody jeszcze nie odeszły, sama podjęłam decyzję o przebiciu
pęcherza. Chciałam przyspieszyć, byłam wyczerpana. Skurcze
były nie do wytrzymania i ta myśl, że jeszcze 3cm! Nie spałam
od 24 godzin. Decyzja: chcę znieczulenie! Około godziny 17
podano mi niewielką ilość znieczulenia. Cóż to była za ulga.
Przyszedł czas na odpoczynek. Drzemałam godzinę. Obok
mnie był Mateusz, kiedy otwierałam oczy i patrzyłam na niego
wycierał łzy. Powtarzał że jestem dzielna i że jest ze mnie
dumny. Przez godzinę bardzo odpoczęłam, zebrałam siły,
znieczulenie przestało działać, a ja wiedziałam, że już niedługo
nasz syn Szymon będzie z nami!
Po godzinie 19 zmieniła się położna (na jeszcze lepszą).
Czułam, że bardzo mnie szanuje. Wszystko tłumaczyła ze
spokojem, chwaliła, że super oddycham, powtarzała że dam
radę i „szybko pójdzie”. Słuchałam uważnie co mówi. Godzinę
później miałam już pełne rozwarcie, czekaliśmy na skurcze
parte. Są. Mateusz trzymał mnie za rękę, pomagał słowami,
robił ziemne okłady. Czułam, że daje z siebie wszystko i mimo
że tak bardzo się starałam, główka nie chciała zejść niżej.
Najgorszą pozycją dla mnie było leżenie na łóżku. W związku z
wcześniejszym znieczuleniem konieczne było podpięcie pod
ktg i oksytocyna. Cała mokra, wyczerpana, sina od parcia,
poddaje się, błagam o cesarkę! Położna jednak dodała mi sił,
wiedziała, że już jesteśmy blisko. Później poszło szybko.
Skurcz – parcie - już widać włosy! - Widać główkę!
44
www.lepszyporod.pl
Ciepło kiedy przeze mnie przechodził, takie miłe uczucie. To
już nie był ból... Wiedziałam co robić. Rozpięłam koszule,
odsłoniłam piersi i czekałam na naszą miłość. Sekundę później
trzymałam Szymka w ramionach. Mateusz przeciął pępowinę.
Warto wiedzieć:
Użyto próżnociągu i nacięto krocze, ale nie mam z tego
powodu wyrzutów, dziękuje za to, bo wiem, że być może bez
tego nie urodziłabym naturalnie. Byłam z siebie dumna. Przez
cały poród zachowywałam się spokojnie. Wiedziałam, że my
kobiety jesteśmy stworzone aby rodzić dzieci! Wiem, że
bardzo bolało, ale to już nie ważne. Pamiętam dziecko na
piersi, fale uczuć i łzy radości. Za każdym razem gdy patrzę na
Szymona, te pozytywne emocje wracają. Gdy karmię go
piersią, gdy śpi, kiedy stara się mi coś „powiedzieć” w swoim
języku, kiedy płacze. Przypominam sobie jak cudownym
wydarzeniem był mój poród. Myślę, że to najlepszy dzień w
moim życiu. Już nie mogę doczekać się kolejnego dziecka!
- często są to doświadczenia tak skrajne jak nieplanowane
cesarskie cięcie i poród w pełni fizjologiczny
Anna N.
- różne kobiety określają swoje doświadczenia mianem
„dobrego porodu”
- z opowieści kobiet, które nazywają swój poród „dobrym
porodem” widać, że ma to miejsce wtedy, gdy kobieta czuła
się bezpieczna i szanowana, czuła się kreatorką wydarzeń,
ludzie dookoła niej uznawali jej potrzeby, informowali o tym,
co się dzieje, zaś ona sama była osobą decyzyjną w czasie
trwania porodu
- doświadczenie porodu z komplikacjami nie oznacza, że
doświadczyło się „złego porodu” – oznacza natomiast, że
kobieta potrzebowała profesjonalnej pomocy, ciepłego
wsparcia i godnych warunków, aby dojść do siebie po
przebytym trudnym doświadczeniu
Może będziesz zainteresowana:
w Polsce od 2014 r. działają grupy „pozytywnie o porodzie”.
Na spotkaniach mile widziane są kobiety w każdym wieku.
Grupy prowadzone są głównie przez lokalne doule, a
spotkania są bezpłatne. Więcej informacji znajdziesz na
stronie: www.pozytywnieoporodzie.pl
45
www.lepszyporod.pl
Młoda mama
„Dzięki temu wiedziałam, że mimo mojego młodego
wieku jestem traktowana poważnie i z szacunkiem.”
Jestem w ciąży! Tą myślą intensywnie żyłam przez pewien
czas po tym jak opuściłam gabinet lekarski ze zdjęciami USG
potwierdzającymi ten stan. Kiedy emocje opadły pojawiła się
bardzo niepokojąca myśl: PORÓD. Bałam się jej i wyparłam ją
z głowy na cały czas trwania mojego błogosławionego stanu.
Dopiero na miesiąc przed terminem (10.02) tak naprawdę
zaczęłam dopuszczać tę myśl do siebie.
Zapoznałam się z materiałami dostępnymi na stronie Fundacji
Rodzić po Ludzku, przeczytałam kilka książek i poszłam do
szkoły rodzenia, w której otrzymałam wiele praktycznych
informacji. Wiedziałam, że mam wybór, że mogę urodzić gdzie
chcę i jak chcę. Poza tym skoro miliony kobiet na całym
świecie rodzą, to chyba ja też mogę i potrafię. Po jednej z
wizyt u lekarza prowadzącego ogarnął mnie lęk przed
medykalizacją porodu i zachowaniem personelu w stosunku do
pacjentek.
Wtedy byłam pewna, że choćby nie wiem co się działo, nie
urodzę w najbliższym szpitalu. Wybrałam inny, około 140km
od domu. Pojechałam tam raz w czasie ciąży (jakieś 2
tygodnie przed porodem), okazało się, że mogę tam. Moi
bliscy byli zdziwieni tą decyzją i kompletnie jej nie rozumieli,
ale wspierali mnie.
46
www.lepszyporod.pl
06 lutego miałam egzamin 260km od miejsca zamieszkania.
Pojechałam bez torby do szpitala, bo wiedziałam, że i tak nie
będę rodzić. Następnego dnia byłam już w domu. Wieczorem
około 21.40 siedząc przed telewizorem poczułam jakby pękł
we mnie balon, a chwilę potem zalały mnie ciepłe wody
płodowe. Wody były przejrzyste, więc nie było powodu do
niepokoju czy pośpiechu. W domu byłam z mamą i bratem,
partner był w pracy. Nie miałam skurczy, więc postanowiłam
nic nikomu nie mówić i czekać na rozwój wydarzeń. W tym
czasie ogarnęłam się, zjadłam i godzinę później
poinformowałam mamę i brata. Oczywiście skurczy brak, ale
panika z ich strony straszna. Od razu kazali mi się zbierać do
szpitala, panikowali i nie myśleli racjonalnie!
Do szpitala wyruszyliśmy około 23:00, była ogromna śnieżyca,
jedynymi samochodami mijanymi na trasie były pługi
odśnieżające zasypaną drogę. Czułam się dobrze, ale nie
służyło mi towarzystwo zestresowanej rodziny, a przecież
mama miała mi towarzyszyć w porodzie. O zgrozo! Do szpitala
dotarliśmy chwilę po 01:00. Skurczy nadal nie było, czułam się
dobrze, więc pozostało mi czekać. Położna, która się mną
zajęła była bardzo miła, uśmiechnięta i pomocna. Byłam w
jednoosobowej sali z wanną, prysznicem, własną łazienką,
piłką i innymi akcesoriami. Położna przynosiła mi worki z
ciepłymi pestkami na plecy, żeby łagodziły ich ból, masowała
mnie i wspierała słownie.
Chodziłam, skakałam, słuchałam muzyki, układałam pasjansa,
wyginałam się i próbowałam jakoś poradzić sobie z coraz
silniejszym bólem pleców (jak się później okazało, trafił mi się
tzw. „poród krzyżowy”). Zaczynałam się denerwować tym, że
plecy bolą coraz bardziej, a skurczy nadal brak. Nie pomogła
wanna, ani prysznic, nie pomagały ciepłe kompresy i
masowanie, czas płynął, a ból pleców się nasilał. W pewnym
momencie przyszła położna, która zaproponowała mi pewną
metodę, łagodzenia bólu… mianowicie były to nakłuwanie
pleców jak w akupunkturze, ale ostatecznie okazało się, że to
podskórne zastrzyki ze sterylnej wody. Jednak mój ból pleców
ustąpił tylko na jakieś 20 minut. Nie zdążyłam się odprężyć,
bo po chwili znów walczyłam z narastającym bólem, spinając
się coraz bardziej, krzycząc, również w niecenzuralnych
słowach i płacząc z bezsilności. Położne próbowały pomóc mi
na wszelkie możliwe niefarmakologiczne sposoby, ale nic nie
pomagało.
Miałam dość, skurczy nadal nie było, a ja czułam się
wyczerpana. Miałam mieć do dyspozycji TENS, ale jak na
ironię, się zepsuł. Nie miałam siły się ruszać, nie chciałam by
ktokolwiek mnie dotykał, czy się odzywał. Było cicho, ciepło i
ciemno. Przy 7 cm rozwarcia poprosiłam o znieczulenie, bo ból
pleców był niemal nie do zniesienia, a ja nawet nie poczułam
skurczów macicy, które by mnie do tego rozwarcia
doprowadziły. Dałam mojej położnej złotą radę, a mianowicie
„niech Pani nie zachodzi nigdy w ciążę”, a Ona mimo mojej
47
www.lepszyporod.pl
rezygnacji i coraz gorszego samopoczucia starała się mnie
wspierać. W końcu doczekałam się na anestezjologa, samo
siedzenie i czekanie na znieczulenie sprawiło, że rozwarcie
doszło do 9cm.
Jednak znieczulenie nie przyniosło ulgi. Dopiero po kolejnej
dawce już po 07:00 rano mogłam odpocząć. Dostałam
również oksytocynę.
Około 10:00, po zregenerowaniu sił, uzupełnieniu płynów
(Coca-cola mym wybawcą) i
zjedzeniu kilku żelek na
podniesienie poziomu cukru byłam gotowa urodzić. Przez okna
do mojej sali wpadały ostre promienie słońca, które
dodatkowo potęgował śnieg - było bardzo jasno. W tej pięknej
scenerii, ze znacznie lepszym nastrojem i samopoczuciem
skakałam na piłce, czując jak głowa mojej córki przesuwa się
w dół, ku wyjściu. Mogłam jej swobodnie dotknąć. To było
dziwne uczucie.
Pani doktor obecna przy porodzie cały czas wspierała mnie
słownie, uśmiechała się i trzymała za rękę podczas parcia.
Moja położna informowała mnie o postępie porodu, dbała o
ochronę mojego krocza i również podtrzymywała mnie na
duchu. Skurcze parte były miłą odmianą po wcześniejszym
bólu pleców. Podczas parcia krzyczałam i zaciskałam ręce
bardzo mocno, jedną na ręce mamy, drugą na ręce pani
doktor, (która trochę przez to ucierpiała bo miałam dość ostre
paznokcie, ale nie gniewała się na mnie, uśmiechnęła się i
powiedziała, że jeśli mi to pomaga, to wytrzyma ;) ). Głowa
wyszła po 4-6 parciach, ramiona po 2, a potem reszta ciała.
O 10:50 moja córka szybciutko wylądowała na moim brzuchu.
Była strasznym brzydalem w pozytywnym tego słowa
znaczeniu. ;) Miała inteligentne spojrzenie, wyglądała na
zadowoloną i zarazem zaintrygowaną, nie płakała. Kiedy
pępowina przestała tętnić, moja mama ją odcięła, a chwilę
później urodziło się całe łożysko. Zaciekawiona oglądałam je
razem z położnymi, które mówiły dlaczego, to ważne aby było
całe itd. Ostatecznie założono mi dwa szwy, bo trochę
popękałam, a potem zostałyśmy same, żeby się przywitać. Na
szczęście dla nas nie było miejsca na położnictwie i
dostałyśmy zamiast dwóch godzin na kontakt skóra do skóry
aż 2:45!
Moja córka sama w 2h dopełzła do piersi, chwyciła
brodawkę i zassała! Niesamowite uczucie! W między
czasie została obejrzana na moim brzuchu przez lekarza i
nawet na chwilkę nie musiałyśmy się rozstawać. Po jakiejś
godzinie położna wróciła zapytać jak się czuję i czy potrzebuję
pomocy, później zajrzała do mnie jeszcze dwa razy.
Dziś jestem jeszcze bardziej świadoma i pewnie teraz mój
pierwszy poród wyglądałby jeszcze inaczej, ale wiem na
pewno, że dla takiej opieki pojechałabym nawet na drugi
koniec Polski, bo warto. Poza tym w tak ważnym, intymnym,
ale też silnym, chwilami przytłaczającym i „hardcorowym”
48
www.lepszyporod.pl
wydarzeniu Położne i Pani doktor wspierały mnie znacznie
lepiej niż mama, która w pewnych chwilach, aż drażniła swoim
„towarzystwem” (choć mamą jest świetną.)
Pragnę dodać, że za każdym razem personel informował mnie
co zamierza zrobić, pytał o zgodę, proponował, różne
rozwiązania, a nie narzucał, czy rozkazywał. Nad ranem
położna, która była ze mną przed zejściem z dyżuru przyszła i
przedstawiła mi położną, która miała mnie przejąć i już zostać
ze mną do końca. Dzięki temu wiedziałam, że mimo mojego
młodego wieku jestem traktowana poważnie i z szacunkiem.
Poród siłami natury wcale nie jest taki straszny.
Uważam, że ból jest odczuciem subiektywnym, ale
odpowiednie nastawienie, wsparcie, uśmiech, szacunek i
odrobina intymności oraz poczucie bezpieczeństwa sprawia, że
TO wielkie wydarzenie jest pozytywnym i budującym
doświadczeniem, a ból znośny i zdecydowanie do przeżycia.
Paulina i Olga
08.02.2013
49
www.lepszyporod.pl
Warto wiedzieć:
-strach przed porodem jest odczuciem, które towarzyszy
większości kobiet
- warto poznać swoje lęki, gdyż jest to droga do zrozumienia
ich oraz podjęcia działań mogących je zmniejszyć
- sposobem na pracę z lękiem może być konsultacje z
psychologiem lub doulą, albo korzystanie ze specjalnych
programów relaksacyjnych opracowanych na potrzeby kobiet
w ciąży
- nie należy bagatelizować strachu, gdyż jego długofalowe
doświadczanie może prowadzić do negatywnych następstw
zarówno u matki, jak i u dziecka
- długi artykuł o strachu przed porodem dostępny jest na
stronie lepszyporod.pl w dziale „przed porodem”
50
www.lepszyporod.pl
Okiem położnej – poród
w szpitalu
„Dociera wyczekiwany Tatuś. Siada przy głowie,
tuli, całuje i pociesza swoją kobietę. Badam
wewnętrznie i głośno stwierdzam, że za chwilę
Maluszek będzie z nami.”
Jestem położną z powołania. Nie potrafiłabym robić nic
innego. W szpitalu, w którym pracowałam nie byłam lubiana
przez starsze koleżanki, ani przez niektórych lekarzy, bo
śmiałam mieć własne zdanie i wymyślałam „jakieś dziwne
rzeczy” zamiast normalnie urodzić…..
Pamiętam jeden z dziennych dyżurów. Obchód, przyjęcie
rodzącej, jakaś operacja, krótki zabieg. Dzień jak co dzień.
Moja podopieczna na sali porodowej młoda, rozmowna,
zdrowa. Zapytana, czy chce rodzić z mężem twierdzi że
bardzo, ale mąż w pracy, będzie dopiero późnym
popołudniem. Skurcze początkowo słabe, powoli przybierają
na sile. Niestety postępu porodu brak. A wiec na zmianę:
prysznic, chodzenie, piłka. Badam wewnętrznie po raz kolejny.
Po 6 godzinach nadal tylko 2 cm rozwarcia. Serduszko
Maluszka bije prawidłowo.
Powoli muszę ogarnąć swoja pracę i wykonać rutynowe
czynności u pozostałych pacjentek. Podejrzewam, że to nie
moim udziałem będzie powitanie małego człowieka na
świecie. Moją rodzącą umieściłam w sali porodów rodzinnych z
materacem, piłką i wanną. Godzina 18, piszę raport z całego
dyżuru i nagle słyszę: „siostro!!!!!! Coś się dzieje!!!!”.
Wbiegam na salę, moja rodząca leży na boku, na materacu,
twierdzi, że coś ją popiera. Dociera wyczekiwany Tatuś. Siada
przy głowie, tuli, całuje i pociesza swoją kobietę. Badam
wewnętrznie i głośno stwierdzam, że za chwilę Maluszek
będzie z nami. Odchodzą czyste wody płodowe. Nie mam
51
www.lepszyporod.pl
przygotowanego zestawu narzędzi. Zdążyłam tylko nałożyć
rękawiczki. Silny i zdrowy chłopczyk rodzi się w dwóch
skurczach właściwie bez mojej pomocy i szybko trafia w
ramiona wzruszonych rodziców.
Na salę wchodzi lekarz dyżurujący z pretensjami: dlaczego nikt
go nie poinformował o porodzie? Dlaczego tutaj, a nie na
łóżku? Jak on ma teraz ocenić krocze? Nie mam ochoty znowu
się wykłócać i tłumaczyć swoich racji. Łożysko rodzi się
kompletne. Noworodek zostaje zabrany, tata robi zdjęcia i
płacze a moja Rodząca trzymając wkładkę samodzielnie i bez
problemów maszeruje na fotel ginekologiczny do pokoju obok.
Trzeba było założyć 2 szwy ba błonę śluzową, co też zrobiłam.
Zanim ogarnęłam dokumentację było grubo po dziewiętnastej.
Mój autobus już odjechał. Znowu muszę liczyć na szczęście, że
złapię okazję. Ale i tak był to cudowny dzień.
ASP140
“Umieściliśmy poród w tej samej
kategorii co choroby, a on tam nigdy
nie należał. Poród jest naturalnie
bezpieczny, ale pozwoliliśmy by został
przejęty przez medyczną społeczność”
~ Carla Hartley, founder of Trust Birth and the Ancient Art Midwifery
Institute”
52
www.lepszyporod.pl
Gdy plany się zmieniają
„Podczas porodu tak łatwo odebrać kobiecie
poczucie godności osobistej. Mi, wręcz, dodano
pewności siebie.”
Był początek marca. Termin porodu minął tydzień wcześniej i
jak na szpilkach czekałam na godzinę „zero”. Dni już się
dłużyły, spojenie łonowe bolało, próbowałam „wychodzić”
akcję porodową, ale niewiele to dawało, z uwagi - między
innymi - na fakt, że już ledwo chodziłam.
To była niedziela, leniwy wieczór. Dzień wcześniej czułam
lekkie skurcze. Mąż już chciał jechać na porodówkę, ale
powiedziałam, że to jeszcze nie czas, poczekajmy…
Tym razem też myślałam, że to jeszcze nie to. Położyliśmy się
spać, ale coraz mocniejsze skurcze nie pozwalały mi zasnąć.
Wierciłam się, jęczałam, postanowiłam wziąć kąpiel i
sprawdzić, czy ból przejdzie. Nie przeszedł, a wręcz jakby się
wzmógł.
Byłam lekko spanikowana, ból wydawał mi się nie do
zniesienia, zaczęłam dopakowywać do torby kosmetyki i inne
drobiazgi. W międzyczasie zaczęły mi odchodzić wody
płodowe. „A więc naprawdę rodzę” pomyślałam… Moja
lekarka prowadząca ciążę powiedziała mi, żeby w szpitalu
stawić się w ciągu dwóch godzin od odejścia wód. Teraz
wiem, że to niekoniecznie prawda, mogłam jeszcze kilka
godzin spędzić w domu, zrelaksować się, spróbować
zdrzemnąć. Nie było mi bowiem dane zmrużyć choć przez
chwilę oczu w ciągu następnej doby.
foto from fotolia.com
Do szpitala przyjechaliśmy między 2 a 3 w nocy. Izba przyjęć
prawie pusta, tylko jedna para czekała na przyjęcie na salę
53
www.lepszyporod.pl
porodową. Bardzo chciałam urodzić dziecko całkowicie
naturalnie, bez zbędnych interwencji medycznych. Pod koniec
ciąży przeszłam wstępną kwalifikację do Przyszpitalnego Domu
Narodzin. Teraz czekała mnie ostateczna kwalifikacja.
Niestety, gdy zostałam zbadana okazało się, że sączące się
wody są zielonkawe, co dyskwalifikuje mnie do porodu w
Domu Narodzin. Na szczęście szpital nie miał dużego
obłożenia i szybko, i sprawnie zostałam przyjęta na Oddział
Położniczy.
Sala jednoosobowa z łazienką, na środku nowoczesne łóżko
porodowe, obok niego drabinka do rozciągania się, piłka do
skakania, przy łazience wanna porodowa. Jak to się mówi –
full
wypas.
Zostałam
przywitana
przez
położną,
która zapytała, czy wyrażam zgodę na obecność praktykantki.
Nie miałam obiekcji. Rozwarcie miałam jeszcze bardzo małe,
więc panie zostawiły mnie samą z mężem, żebym oswoiła się
z nowym miejscem i odpoczęła. Oczywiście trudno było
odpoczywać, gdy emocje tak szalały. Martwiłam się też tym,
że rozwarcie jest małe, skurcze na aparacie ktg prawie
niewyczuwalne, a mnie już tak mocno boli… Co to będzie
później?
Minęło kilka godzin, w tym czasie skończył się dyżur „mojej”
położnej i zostałam przydzielona innej – pani Agnieszce. Pani
Agnieszka – ciepła, empatyczna i energiczna kobieta – od razu
wzięła mnie w obroty! Minęło już kilka godzin odkąd zostałam
przyjęta na oddział, a rozwarcie wciąż było takie samo.
Zaleciła „czułości” pomiędzy mną i mężem, żeby wzmocnić
skurcze poprzez działanie naturalnej oksytocyny. W ten
sposób troszkę podkręciliśmy akcję porodową w ciągu kolejnej
godziny, ale nadal była dość słaba. Pani Agnieszka zapytała
się mnie w końcu, czy zgadzam się na podanie sztucznej
oksytocyny. Bardzo chciałam tego uniknąć, ale zgodziłam się,
bo martwiły mnie te zielone wody płodowe.
Oksytocyna zaczęła płynąć, skurcze były coraz bardziej
bolesne. Pani Agnieszka zachęcała mnie do chodzenia, do
korzystania ze sprzętów w sali, zaproponowała, że przygotuje
mi kąpiel w wannie, dostałam woreczek z nagrzanymi
pestkami wiśni, żeby złagodzić choć troszkę ból. Niewiele mi
pomagało, wszystko wręcz sprawiało, że byłam tylko
rozdrażniona, ale próbowałam się ruszać, wiedziałam, że to
przyspieszy poród.
Czas mijał, rozwarcie było na szczęście coraz większe, choć
miałam wrażenie, że wieki miną, zanim będę miała swoje
dziecko na piersi. Położna co pół godziny zaglądała do mnie,
sprawdzić jak wygląda zapis ktg, zapytać się, czy czegoś nie
potrzebuję. Zawsze pukała przed wejściem. Przed każdym
badaniem pytała mnie o zgodę, informowała mnie co teraz
robi, w jakim celu i ile to będzie trwać.
W pewnym momencie stwierdziłam, że już dłużej nie
wytrzymam tego bólu i muszę dostać znieczulenie. Pani
Agnieszka próbowała odwieść mnie od tej myśli, wiedząc
54
www.lepszyporod.pl
zapewne, że w moim przypadku opóźni to tylko poród. Nie
posłuchałam jej, mój mąż – widząc moje cierpienie – też
domagał się podania mi zzo. Rzeczywiście nie był to najlepszy
pomysł, a ja – wyczerpana – zamiast ten czas wykorzystać na
rozkręcenie akcji postanowiłam odpocząć, przez co rozwarcie
w ogóle się nie powiększyło. Drugiej dawki już nie dostałam.
Była już godzina 14 – 14.30. Rozwarcie na 7 palców. Bałam
się o dziecko… Dostałam kolejną dawkę oksytocyny. W końcu
ruszyło z kopyta i przy coraz większych bólach rozwarcie było
już prawie, prawie…
Około godziny 15.20 rozwarcie było na 9 palców i zostałam
poinformowana, że zaraz będę przeć. Pani Agnieszka zapytała
w jakiej pozycji chciałabym urodzić. Marzył mi się poród w
wodzie lub w klęku podpartym, a tymczasem… najwygodniej
mi było leżeć na boku.
Koło mnie zrobił się ruch, a ja zaczęłam przeć na wyraźny
sygnał pani Agnieszki. Podczas fazy parcia dodawała mi
otuchy, mówiła, że dam radę i jestem dzielna. Po którymś z
kolei parciu powiedziała, że widać już główkę i jeśli
chcę mogę jej dotknąć ręką. Ach, oczywiście, że
chciałam! Poprowadziła moją dłoń w kierunku maleńkiej
główki córeczki. Ależ abstrakcyjne uczucie! Zupełnie nie do
opisania. Jeszcze jedno parcie i po wszystkim.
10 punktów w skali Apgar, przecięcie pępowiny przez świeżo
upieczonego tatusia, otarcie maleństwa z mazi płodowej,
okrycie - pieczołowicie przeze mnie prasowanymi - pieluszkami
tetrowymi i już moja córeczka została położona na mojej
piersi. Cudowne uczucie miłości i … ulgi…
Pani Agnieszka zapytała się mnie, jak się czuję i powiedziała,
że wspaniale współpracowałam: „Bez pani współpracy tak
szybko i sprawnie by nie poszło”, to jej słowa. Dodała mi
skrzydeł.
Z moją kruszyną spędziłyśmy dwie godziny w
odosobnieniu, w kontakcie skóra do skóry, moje
maleństwo po raz pierwszy ssało moją pierś. Magiczne
dwie godziny…
Czas szybko minął, córeczkę zmierzono i zważono w sali
porodowej, a ja w tym czasie mogłam się odświeżyć i posilić
po ciężkim wysiłku. Później zostałyśmy przeniesione na salę
poporodową.
W szpitalu spędziłyśmy 2 doby. Córeczka była przy mnie cały
czas. Bardzo mi zależało na karmieniu piersią, więc cały czas
ją karmiłam, żeby rozkręcić laktację. Byłam dobrze
przygotowana do karmienia, bo dużo na ten temat czytałam w
trakcie ciąży i znałam wszystkie mity, i fakty, córka ładnie
ssała i pomocy zbytniej nie potrzebowałam, ale
obserwowałam inne mamy i ich rozterki. Niektóre martwiły
55
www.lepszyporod.pl
się, że dziecko jest głodne, inne, że może dieta szpitalna nie
jest odpowiednia dla matki karmiącej. Z radością w sercu
słuchałam położnych, które doskonale podtrzymywały na
duchu i udzielały porad zgodnych z aktualną wiedzą
medyczną. Cudowna opieka!
W trakcie naszego pobytu na oddziale ani razu nie zabrano mi
dziecka bez mojej zgody, a na wszystkie badania kazano mi
chodzić razem z nią. Nigdy nie dano mi do zrozumienia, że
jestem intruzem.
Podczas porodu tak łatwo odebrać kobiecie poczucie
godności osobistej. Mi, wręcz, dodano pewności siebie.
Rodziłam w Warszawie, w państwowym szpitalu, całkowicie za
darmo.
Lila, mama Łucji
56
www.lepszyporod.pl
Warto wiedzieć:
Gdzie szukać wsparcia:
- mleko mamy jest najlepszym pokarmem dla dziecka
- wsparcie w trudnościach laktacyjnych oferują Promotorzy
Karmienia Piersią, Doradcy Laktacyjni oraz położne
- Światowa Organizacja Zdrowia zaleca by niemowlę karmione
było wyłącznie piersią do 6 miesiąca życia, a później by
karmienie było kontynuowane do minimum 2 roku życia
- położna w szpitalu lub położna środowiskowa odwiedzająca
Cię po porodzie powinna zapewnić Ci wsparcie laktacyjne
- kobiece ciało ma zdolność do produkcji odpowiedniej ilości
mleka do potrzeb konkretnego dziecka
- matczyne mleko jest najłatwiej przyswajalną substancją,
dlatego jest najlepszym pokarmem dla wcześniaków
- w niektórych krajach istnieją Banki Mleka Kobiecego, gdzie
kobiety mogą oddawać swoje mleko, służy ono potem do
karmienia wcześniaków i dzieci ciężko chorych! W większości
pokarm oddawany jest charytatywnie, gdyż nikogo nie byłoby
stać na jego zakup – jest droższy od złota!
- karmiąc piersią należy pamiętać o wypijaniu odpowiedniej
ilości płynów
- w czasie karmienia piersi ani brodawki nie powinny boleć,
ani tym bardziej krwawić – takie objawy świadczą o
nieodpowiednim sposobie przystawienia dziecka do piersi
- przy niektórych oddziałach położniczych istnieją przychodnie
laktacyjne
- w 2013r. ruszył w Polsce projekt „Mlekoteka”, gdzie
organizowane są bezpłatne spotkania dotyczące „Mlecznej
Drogi”
- w Polsce działa również liderka organizacji LLL oraz kolejne
osoby będące w trakcie kształcenia w ramach tej organizacji.
Informacje na temat ich działań można znaleźć na stronie:
www.lllpolska.org
Przydatne strony internetowe:
- facebookowa grupa „karmiące cyce na ulice”, gdzie mamy
służą sobie wzajemną radą i pomocą
- blog hafijka.pl
- Kwartalnik Laktacyjny – darmowy magazyn wydawany online
57
www.lepszyporod.pl
Naturalnie po cesarce –
VBAC
„Czułam wokół siebie moc – moc mojej kobiecości,
moc rozpoczynającego się porodu, moc modlitwy
moich bliskich.”
Witam mam na imię Ola i pragnę się podzielić moją historią o
„lepszym porodzie”  To był mój drugi poród, pierwszy który
trwał 8 godzin był dla mnie bardzo traumatyczny –
wywoływany oksytocyną, ból nie do wytrzymania, stałe
leżenie pod ktg, znieczulenie zewnątrzoponowe, spadek tętna
dziecka i na szybko cesarskie cięcie. Mój pierwszy poród
przepłaciłam depresją poporodową.
Do mojego drugiego porodu postanowiłam się odpowiednio
przygotować. Raz, że byłam po cesarskim cięciu a dwa, że za
nic w świecie nie chciałam znów przeżywać tej bezradności i
samotności w bólu, braku kontroli nad własnym ciałem, a tym
bardziej porodu, po którym czułam się bezwartościową
kobietą nie umiejącą urodzić własnego dziecka. Zaczęłam więc
szukać informacji na temat dobrych porodów, swoich praw na
porodówce, dokładniej poznać fizjologię porodu i po krótce
procedury medyczne podczas porodu. Wynajęłam doulę –
Kasię – oraz położną – panią Sylwię - z którą wraz z mężem
umówiłam się na spotkanie w szpitalu w którym zamierzałam
rodzić. Pani Sylwia pokazała nam trakt porodowy, oddział
patologii ciąży i oddział położniczy. To zwiedzanie bardzo mnie
oswoiło z tymi miejscami, wiedziałam że będąc tam po raz
kolejny w czasie porodu nie będę się czuła obco.
Byłam przygotowana na wszystko  marzył mi się dobry
poród naturalny, ale też byłam pogodzona z możliwością
58
www.lepszyporod.pl
wystąpienia komplikacji i co najważniejsze byłam gotowa na
drugą cesarkę. Dzięki mojej douli i położnej dowiedziałam się
jak wygląda opieka nad noworodkiem w szpitalu, w którym
chciałam rodzić. Nie chciałam powtórki z pierwszego porodu,
gdy na synka czekałam 11 godzin. W tym szpitalu można było
karmić dziecko już na sali pooperacyjnej, poprosić położne aby
przynosiły dziecko do karmienia w nocy. Na duchu podnosił
mnie też fakt, że moja znajoma położna będzie akurat na
dyżurze, a jeśli nie, to da znać koleżankom z pracy, które mi
na pewno pomogą.
5 dni po terminie, w piątek rano koło godziny 5-tej obudził
mnie lekki skurcz. Inny niż te dotychczas które czułam od
22tygodnia ciąży. Wzięłam telefon i zaczęłam liczyć skurcze.
Były co 6,7 minut, a następnie regularnie co 4-5 minut. Obok
mnie spał mój mąż i synek, który pewnie niedawno
przywędrował do naszego łóżka. Nie chciałam ich na razie
budzić. Poszłam pod prysznic sprawdzić czy to nie fałszywy
alarm (w wodzie nieporodowe skurcze ustają). Skurcze tylko
lekko się wyciszyły. „Chyba rodzę!! ” – ucieszyłam się.
Obudziłam szybko męża i synka. Skurcze zaczęły być coraz
silniejsze, musiałam opierać się mocno o krzesło, oddychałam
głęboko. Między skurczami zjadłam szybko porządne śniadanie
(o nie, już nie będę nigdy rodzić będąc głodna!), zabraliśmy z
mężem torby do szpitala i pojechaliśmy odwieźć synka do
dziadków.
W czasie jazdy autem skurcze zaczęły słabnąć, a gdy weszłam
do szpitala całkowicie ustały. Zdenerwowałam się, bo teraz już
wiedziałam, że to były skurcze przepowiadające. Nie było
sensu iść na izbę przyjęć, skoro dobrze się czułam.
Postanowiłam rozruszać te skurcze – zeszłam 2 razy po
schodach z 10piętrowego wieżowca. Skurcze powróciły,
jeszcze mocniejsze, ale dalej nieregularne.
W końcu przyjęto mnie na oddział w szpitalu. Na ktg tętno
synka pisało się idealnie, widać było 2-3 skurcze. Przy badaniu
lekarskim rozwarcie było na opuszek palca – nawet ten
centymetr bardzo mnie cieszył. Poczułam się bardzo silna.
Jednak potrafię! Moje ciało przygotowuję się do porodu, to się
dzieje, jak widać odbywało się to bardzo powoli, ale jednak to
fakt!
Usg wskazywało, że moja blizna po cc ma grubość 3,4 mm (2
mm to granica poniżej której nie jest wskazane rodzić siłami
natury po cesarskim cięciu). Same dobre wiadomości!!
Natomiast waga synka nadal była szacowana na 4100-4400g.
Trochę mnie to niepokoiło, bo przecież wiele mam zostaje
skierowanych na cesarkę właśnie ze względu na makrosomię
płodu, dodatkowo miałam przekonanie, że duże dzieci przecież
ciężej się rodzi. Z niepokojem czekałam na wizytę ordynatora,
bo niestety większość lekarzy skierowuję mamy po cc od razu
na
kolejną
cesarkę
lub
straszy
przesadzonymi
konsekwencjami naturalnego porodu po cesarce. Bardzo
chciałam tego uniknąć.
59
www.lepszyporod.pl
Na obchodzie oddziału pan ordynator, na informację ode
mnie, że jestem po cesarce, 5 dni po terminie i bardzo
chciałabym urodzić dołem, dobrotliwie się uśmiechnął i
powiedział: ”W takim razie czekamy na porodowe skurcze”.
Strasznie się ucieszyłam! Nie musiałam nic tłumaczyć i
walczyć o naturalny poród. Ordynator wręcz mnie zachęcał do
próby takiego porodu, pocieszył mnie, że w razie gdyby coś
się działo (rozchodzenie się blizny czy pękanie macicy), to
przecież jestem w szpitalu, można zrobić szybko cesarskie
cięcie, poza tym przecież moja blizna jest silna i gruba a to, że
dziecko jest duże to nie ma większego znaczenia. Po tych
słowach poczułam się bardzo bezpiecznie i komfortowo,
wiedziałam że jestem pod fachową opieką, a mój strach przed
porodem praktycznie zniknął.
Wieczorem skurcze wróciły, były nieregularne i dość mocne.
W nocy ból budził mnie co parę godzin. Nad ranem znów była
powtórka z piątku. Na badaniu ginekologicznym miałam już
rozwarcie
na
palec.
Zaczęłam
się
niecierpliwić.
Skontaktowałam się z moją doulą aby dała mi jakieś
wskazówki co mogę sama zrobić w warunkach szpitalnych,
aby te moje skurcze przeszły na regularne. Tak więc
praktycznie cały dzień dużo spacerowałam, schodziłam szybko
ze schodów i przede wszystkim dużo afirmowałam na temat
swojego porodu i modliłam się. Wieczorem znów skurcze
wróciły, były już dość mocne. Zaczęłam mieć wątpliwość czy
chcę urodzić siłami natury, ale moja kochana doula, bardzo
mnie pocieszała że moje ciało jest stworzone do rodzenia, że
dam radę. W nocy skurcze budziły mnie co pół godziny,
prawie w ogóle nie spałam.
W niedzielę rano obudziło mnie piękne słońce i bardzo mocny
skurcz ;) Zaczęłam je liczyć – znów nieregularne. Czekałam z
niecierpliwością na obchód lekarzy. Na wizycie „poskarżyłam
się” panu ordynatorowi, że już prawie 3-cią noc nie śpię,
skurcze mocne, nieregularne i że mam już dość… Pan
ordynator powiedział z uśmiechem: „to na okscytocynę panią”.
Trochę się przestraszyłam, bo ciągle pamiętałam jakie bolesne
skurcze wywołała u mnie oksytocyna przy pierwszym
porodzie, ale zaraz się uspokoiłam bo przecież miałam mocną
grupę wsparcia: świetną położną, zaufaną doulę i
doświadczonego męża . Na badaniu ginekologicznym
miałam już 4 cm rozwarcia! Mało się nie popłakałam ze
szczęścia ;) Czułam, że fruwam na jakichś hormonach, jakbym
przygotowywała się do jakiejś niesamowitej wielkiej przygody.
Zadzwoniłam do męża i douli, mąż zadzwonił do naszej
położnej, napisałam smsa mojej najbliższej rodzinie i
znajomych: „RODZE ”.
Czułam wokół siebie moc – moc mojej kobiecości, moc
rozpoczynającego się porodu, moc modlitwy moich bliskich.
Zaczęłam pakować swoje rzeczy i uświadomiłam sobie, że nie
jadłam śniadania. Wiedziałam że nie mogę już jeść, ale skąd
miałabym wziąć siły na rodzenie dziecka? I to bardzo dużego
60
www.lepszyporod.pl
dziecka ;) Na szczęście koleżanka z sali poratowała mnie
swoją kanapką z szynką, którą wręcz połknęłam chowając się
w łazience przed położnymi.
Zawołano mnie na salę porodową. Położna podała mi
antybiotyk (miałam dodatni GBS). Zrobiła hegar, ogoliła – nie
protestowałam bo przecież musiałam liczyć się z tym, że
poród może zakończyć się cesarskim cięciem. Położna
myślała, że będę rodzić z nią, ale poinformowałam ją, że
rodzę z panią Sylwią i czekam na nią. Czekając chodziłam po
korytarzu na trakcie porodowym żeby „rozhulać skurcze” i
zaczęłam liczyć odstęp czasowy miedzy nimi - były idealnie
regularne co 5 minut. Zauważyłam, że odchodzi mi też czop
śluzowy. Znów miałam łzy w oczach i dziękowałam Bogu w
duchu, bo już widziałam, że moje ciało rodzi mojego synka!
Samo! Oksytocyna w niczym nie będzie mi potrzebna 
Zjawił się mój mąż i moja doula, niedługo po nich przyszła
moja kochana położna. Uściskała mnie i pobiegła
przygotowywać sale porodową dla mnie. Parę minut po
godzinie 10-tej weszłam na jednoosobową sale porodową z
mężem. Przy porodzie mogłam mieć tylko jedną osobę
towarzyszącą, więc Kasia miała się wymieniać z moich mężem,
gdybym jej potrzebowała. „A więc zaczynamy” – powiedziałam
i położyłam się na łóżku porodowym. Pani Sylwia wszystko mi
tłumaczyła, że musi mnie teraz trochę potrzymać na ktg, a
potem mnie puści na piłki i będę mogła robić co chcę 
położyłam się na łóżku porodowym, mój mąż stanął po mojej
prawej stronie, moja położna poprawiła mi ustawienie łóżka,
tak żeby było mi wygodnie i podpięła ktg. Skurcze
odpowiednio się pisały, tętno dziecka było w porządku.
Przyszedł lekarz i wraz z moją położną stwierdzili, że nie
będzie potrzebna już oksytocyna, bo poród pięknie postępuje.
Tymczasem skurcze zaczęły robić się coraz mocniejsze. Przy
szczycie skurczu trzymałam mocno mojego męża za rękę i
starałam się głęboko oddychać. Miedzy skurczami
uśmiechałam się, byłam szczęśliwa że ten poród jest taka
pięknie inny niż pierwszy. Wiedziałam i czułam że mam
prawdziwe (dosłownie!) oparcie w mężu. Czas jakby dla mnie
nie istniał. Liczył się tylko fakt że rodzę mojego synka. Po
jakimś czasie przyszedł lekarz, zbadał mnie i ze zdziwioną
miną coś powiedział, nie usłyszałam, mąż też nie. Lekarz
odszedł szybko do mojej położnej, która wypełniała moje
porodowe dokumenty w innym pomieszczeniu. Powiedziałam
do męża „Idź zapytaj na ile jest rozwarcie”. Mąż poszedł i
zaraz przyszedł z wspaniałą wiadomością: „Rozwarcie na
dłoń!”. Ucieszyłam się strasznie, już pełne rozwarcie! I to tak
szybko! Byłam pod wielkim wrażeniem mocy mojego ciała.
Byłam przygotowana na wielką walkę z bólem w której miała
mi pomagać Kasia, a ja nie odczułam nawet słynnego kryzysu
7go centymetra. Pani Sylwia zaraz przybiegła, zaczęła szybko
ubierać się w fartuch, biegać po sali, coś przygotowywać. To
mnie jeszcze bardziej podekscytowało – czułam, że coraz
61
www.lepszyporod.pl
bardziej odpływam
hormonach.
na
jakichś
szalonych
pozytywnych
Moja położna była pozytywnie zdziwiona i zażartowała, że
pokrzyżowałam jej plany, bo ona chciała mnie już odpiąć od
ktg i dać na jakąś piłkę a ja już do parcia!  Pani Sylwia
poinformowała mnie, że teraz jest decydujący moment –
wstawianie główki dziecka w kanał rodny. „Będziemy rodzić
trochę inaczej, żeby nie obciążać blizny” – powiedziała i
ustawiła mnie tak, że siedziałam/leżałam na prawym boku.
Skurcze zaczęły być coraz silniejsze i długie. Przy szczycie
skurczu wiedziona jakimś naturalnym instynktem przeciągle
krzyknęłam. Do dziś nie zapomnę - nie był to krzyk bólu czy
przerażenia, to był krzyk wojowniczki  Bardzo pomagał mi
znieść ten ból. Nastąpiła długa przerwa, w czasie której
patrzyłam mężowi głęboko w oczy i odpoczywałam.
Moja położna powiedziała żeby jak tylko poczuję parcie dać jej
znać. Po chwili je poczułam. W pierwszych chwilach byłam
trochę zdezorientowana i zaczęłam nieefektywnie przeć i
poczułam lekką panikę, ale pani Sylwia natychmiast delikatnie
i stanowczo mnie poinstruowała jak prawidłowo przeć.
Motywowała mnie też słowami: „Ola dasz radę!”, „Bardzo
dobrze!”, „Pięknie!”. Równocześnie cały czas monitorowała
tętno dziecka i chroniła moje krocze. Nagle moja położna
krzyknęła „Widzę już włosy!”. To mnie bardzo zmotywowało.
Mąż „luknął” na te „włosy” i uśmiechnął się  „Ola jeszcze
trochę i synek będzie z Tobą”! – powiedziała pani Sylwia.
Zebrałam się w sobie i wypchałam główkę. Jeszcze raz i synek
był już cały na świecie o 11:50  Miałam wrażenie, że śnię i
byłam przeszczęśliwa, położna położyła mi synka na piersiach.
Był taki ciepły, pachniał oszałamiająco i widziałam, że
urodziłam niezłego klocuszka. Pani Sylwia mi pogratulowała i
jeszcze raz stwierdziła, że jest pod wrażeniem mojego porodu
 Mąż był oczywiście ze mnie bardzo dumny  Był to jeden z
najszczęśliwszych dni w moim życiu.
Mój synek ważył 4220 g i mierzył 56 cm. Dostał 10 punktów
Apgar. Rodziłam naturalnie po cesarce przez 3 godziny, w tym
dwie godziny na sali porodowej, jednak miałam wrażenie, że
urodziłam w 15 minut. To zapewne zasługa endorfin, które
niosły mnie przez cały poród. Prawdę mówiąc niewiele
pamiętam z mojego porodu, wydawało mi się, że jestem poza
czasem i przestrzenią; teraz gdy sobie przypominam to
uczucie, mimowolnie się uśmiecham – tak bardzo miły był to
stan. Ten poród bardzo mnie dowartościował jako kobietę i
matkę 
62
www.lepszyporod.pl
Warto wiedzieć:
Gdzie szukać wsparcia?
- VBAC to skrót oznaczający „poród naturalny po cesarskim
cięciu”
- strona naturalniepocesarce.pl zbiera badania naukowe oraz
informacje na temat VBAC, dostępne są tam też inne
opowieści porodowe
- „Próba porodu po uprzednio przebytym cięciu cesarskim
(VBAC) jest BEZPIECZNA i stanowi odpowiedni wybór w
przypadku większości kobiet po cięciu cesarskim, również
niektórych, które miały DWIE wcześniejsze cesarki” Wytyczne American College of Obstetricians and Gynecologists
z 2010
- facebookowa grupa „naturalnie po cesarce”
- decydującą rolę w podejmowaniu decyzji o VBAC ma
grubość blizny po wcześniejszym cesarskim cięciu
Niekiedy kobiety po przebytej pierwszej operacji cesarskiego
cięcia myślą, że są niejako „skazane”, by kolejne dziecko
również urodzić w ten sposób. Większość lekarzy nie odmawia
kolejnej operacji. Warto jednak wiedzieć, że jeśli kobieta chce
podjąć próbę porodu naturalnego a wyniki badań jej na to
pozwalają wcześniej przebyta operacja nie jest bezwzględnym
wskazaniem do kolejnego rodzenia w ten sposób.
63
www.lepszyporod.pl
Dom Narodzin
„Wiedziałam, że to już, że właśnie przeżywamy
prawdziwy Cud, że wychodzi, a raczej wypływa ze
mnie człowiek.„
„Jak poczujesz TE skurcze, to nie będziesz miała wątpliwości,
że się zaczęło...”. Powtarzałam te często słyszane słowa jak
mantrę, a jednak gdy w dwudziestym siódmym tygodniu ciąży
brzuch jakoś zbyt często mi się napinał, poprosiłam męża,
żebyśmy pojechali na izbę przyjęć. Intuicja mnie nie zawiodła:
przedwczesne skurcze skracające szyjkę, trzeba dużo
odpoczywać, najlepiej cały dzień leżeć. Czasu na
przygotowanie się do porodu miałam zatem całkiem sporo.
Wcześniej marzyłam o aktywnej ciąży, porodzie w biegu i
błogim odpoczynku po narodzinach. Czytałam, myślałam,
wyobrażałam sobie i tęskniłam za dawnym trybem życia. W
narastającej frustracji spowodowanej nagłym wyłączeniem
wszelkiego ruchu starałam się znaleźć jakiś pozytyw.
Postanowiłam przeznaczyć ten czas na wsłuchanie się w siebie
i poznanie możliwości urodzenia po ludzku. I chociaż
codziennie przeżywałam chwile, w których myślałam, że cała
nagromadzona we mnie energia zaraz eksploduje, wiedziałam,
że nic nie dzieje się bez przyczyny. Oddałam Bogu cały ten
trudny czas i mój stan psychofizyczny. Dzięki temu głęboko
wierzyłam, że uda mi się przetrwać to wszystko, dotrwać do
właściwego terminu i wyjść z tego doświadczenia silniejszą.
Po długim wertowaniu internetu, przeczytaniu wielu historii
porodów i opinii o szpitalach, czułam, że znalazłam idealne dla
mnie miejsce: Dom Narodzin. Coś pomiędzy szpitalem, a
domem, w którym jednak bałam się rodzić pierwszy raz. Nie
64
www.lepszyporod.pl
dałam się zniechęcić opiniami osób, które „słyszały, że tam
wcale nie jest tak różowo”. Zaufałam swojej intuicji,
serdecznym położnym poznanym na zajęciach szkoły rodzenia
w tej placówce (na leżąco rzecz jasna) i kobietom, których
dzieci właśnie tam przyszły na świat. Te dobre opowieści o
naturalnych porodach pomogły mi podjąć najlepszą decyzję w
moim życiu. Mąż wspierał mnie całym sobą i chciał
uczestniczyć w naszym Cudzie, co też dodawało mi odwagi i
wiary, że uda mi się poradzić sobie z bólem bez środków
znieczulających.
W trzydziestym siódmym tygodniu ciąży, gdy dostawałam
zadyszki po przejściu stu metrów z samochodu do gabinetu
lekarskiego, stwierdziłam, że czas jednak powstać i zacząć się
ruszać, bo samo się przecież nie urodzi. Od krótkich,
delikatnych spacerów dookoła osiedla, w trzy tygodnie
przeszliśmy do dziarskiego godzinnego marszu po pobliskim
lesie i kilku rundek dziennie po schodach.
Od trzydziestego dziewiątego tygodnia, miałam jedno
marzenie: urodzić DZIŚ. Choć córka była we mnie,
paradoksalnie tęskniłam za nią jak szalona, nie mogłam się
doczekać, kiedy ją przytulę, pogłaszczę, ucałuję. Poza tym
asortyment pozycji dających choć złudzenie wygody skończył
się jakiś tydzień wcześniej.
W dniu przewidywanego terminu porodu miałam ochotę gryźć
i drapać, słysząc pytanie: „I co??? Nic?!”. A słyszałam bądź
czytałam je średnio co pół godziny. Cztery dni po terminie
postanowiliśmy z mężem zrobić sobie miły dzień ze spacerem i
obiadem na mieście. Było tak przyjemnie, że wyluzowałam i
jakoś tak przy deserze zauważyłam, że skurcze, chociaż nie
zmieniły natężenia, stały się zdecydowanie bardziej regularne.
Postanowiłam zapisywać ich częstotliwość i nie robić sobie
złudzeń, że to jednak TO. Wróciliśmy do domu, obejrzeliśmy
film i poszliśmy spać z takimi skurczami, jakie miałam od
trzynastu tygodni. Różnica była tylko taka, że pojawiały się
regularnie co dwanaście minut.
Po dwóch godzinach obudził mnie odpuszczający już
prawdziwy skurcz. Pomyślałam, że pewnie mi się przyśniło
przez to, że ciągle o tym myślę i poszłam do toalety, gdzie
chlusnęły ze mnie wody. Wtedy zrozumiałam, że naprawdę się
zaczęło.
Niespodziewanie szybko pojawił się także kolejny skurcz, po
którym pomyślałam, że faktycznie ciężko byłoby go nie
zauważyć. Poszłam obudzić męża, który po słowach:
„kochanie, zaczęło się!” po sekundzie siedział na łóżku i chcąc
mi dodać otuchy i pokazać, że jest zupełnie przytomny spytał:
”Jedziemy już, czy za chwilę?”.
65
www.lepszyporod.pl
Postanowiłam jeszcze wziąć szybki prysznic, podczas którego
miałam trzy skurcze, dlatego po wyjściu z wanny zaczęłam
mierzyć czas między nimi. Gdy skonstatowałam, że są to dwie
minuty, stwierdziliśmy, że nie ma sensu dłużej czekać.
Sprawdziłam torbę, pożegnaliśmy się z naszą suczką totalnie
zdezorientowaną nocną pobudką i wsiedliśmy do samochodu.
Ja cały czas byłam w nastroju radosnej ekscytacji i dopiero
gdy M. przejechał na czerwonym świetle zauważyłam jak
bardzo jest przejęty. Uspokoiłam go, bo czułam, że mamy
jeszcze sporo czasu.
Na miejscu, po sprawnej rejestracji i szybkim badaniu, na
którym okazało się, że wody jednak wciąż są na miejscu, a
rozwarcie ma dwa centymetry, zostaliśmy zaproszeni na górę.
I wtedy już wiedziałam, że będzie dobrze. Jedynym moim
zmartwieniem dotyczącym miejsca, w którym chciałam rodzić
było jego obłożenie, a wizja nocnego (nie wiem skąd, ale
wiedziałam, że akcja zacznie się w nocy) błąkania się po
stolicy w poszukiwaniu przyjaznego szpitala napawała mnie
grozą. W momencie wejścia do naszego pokoju z wielkim,
stylowym i wcale nie porodowym łóżkiem, dużą wanną,
pozytywną fototapetą, delikatnym, rozproszonym światłem
poczułam, że wszystko jest tak jak powinno być.
W przeciągu dwóch godzin, które minęły od przebudzenia do
wejścia na salę, skurcze zrobiły się naprawdę silne i starałam
się wyrzucać je z siebie głosem. Trochę jęczałam, mruczałam,
czasem krzyczałam, ale szukałam jeszcze swojego sposobu na
uporanie się natężeniem bólu. Gdy był wyjątkowo mocny
prosiłam męża, żeby masował mi krzyż. Położna, która się
nami opiekowała proponowała mi drabinki i piłkę, przyniosła
też woreczek z nagrzanymi ziarnami, ale to nie działało na
mnie zbyt dobrze. Zapytała, czy mam ochotę wejść do wanny
i to okazało się być strzałem w dziesiątkę. Siedziałam w ciepłej
wodzie, między skurczami gawędziłam miło z mężczyzną
mojego życia, w trakcie skurczów mężczyzna ten masował
moje plecy...Czego chcieć więcej? Chciałam śniegu. Już kilka
miesięcy wcześniej czułam, że będzie towarzyszył przyjściu
naszej córki na świat i oznajmiałam to z pełnym
przekonaniem. W pewnym momencie mąż podszedł do okna,
po czym spojrzał na mnie z mieszaniną zdziwienia i wzruszenia
na twarzy i krzyknął: „Pada śnieg..!”
Było naprawdę pięknie, tylko te przeklęte skurcze nie dawały
o sobie zapomnieć i powoli przerwy między nimi zaczęły się
skracać. Masaże męża zaczęły mnie denerwować, więc
powiedziałam, żeby odpoczął trochę, a ja wyszłam z wanny,
wytarłam się i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wtedy
położna zbadała mnie i oznajmiła, że wypracowałam cztery
centymetry. Zabrzmiało to dla mnie jakbym przebiegła co
najmniej sto kilometrów – byłam z siebie dumna.
66
www.lepszyporod.pl
Zaczynało świtać i niestety zmęczenie powoli dawało o sobie
znać. Położna zapytała, czy nie chciałabym się zdrzemnąć i
zregenerować trochę sił. Odpowiedziałam, że owszem,
chętnie, tylko nie bardzo sobie to wyobrażam, bo skurcze w
każdej pozycji na łóżku były nie do wytrzymania. Po czym
zapadłam w jakiś dziwny letarg przerywany przeszywającym
bólem schodzącym coraz bardziej na plecy. Mąż też przysnął
na worku sako i z takiego wspólnego półsnu wyrwało nas
wejście położnej z inną kobietą. Dowiedzieliśmy się się, że
następuje zmiana personelu i dotychczasową położną zastąpi
nowa. W stanie, w którym się znajdowałam ani mnie to nie
cieszyło, ani nie smuciło. Pierwsza położna pożegnała się z
nami, nowa się przywitała i powiedziała, że zaraz do nas
wróci. Tak też się stało. Pani Joasia weszła po raz drugi do
sali, spojrzała na mnie i zapytała retorycznie, czy nie
zjadłabym na przykład zupy mlecznej. Okazało się, że nawet o
tym nie wiedząc marzyłam o zupie mlecznej. Mąż w ukryciu
konsumował resztę przyniesionego nam – całkiem niezłego –
śniadania, co zobaczywszy Pani Joasia roześmiała się
serdecznie i kazała jeść na zdrowie, żeby mieć dużo sił. Wtedy
już wiedziałam, że energia, jaką miała w sobie ta kobieta była
dokładnie taka, jakiej w tamtej chwili potrzebowałam.
Po zjedzeniu talerza zupy poczułam się dużo lepiej i na
propozycję ponownego wejścia do wanny przystałam z
ochotą. Od tego momentu zdarzenia zlewają mi się w jedną
masę, ciepłą jak woda, w której byłam. Pamiętam, że czasem
byliśmy sami, a czasem przychodziła do nas Pani Joasia, żeby
pogadać i poznać się lepiej. Pamiętam, że badała mnie wiele
razy w wodzie w pozycji, która była dla mnie najwygodniejsza.
Pamiętam, że podpowiedziała mi sposób oddychania, dzięki
któremu skurcze udawało się jakoś przetrwać. I pamiętam jak
po wypłynięciu wód i badaniu, w którym stwierdziła osiem
centymetrów rozwarcia zapytała, czy chcę urodzić Haneczkę
do wody. Chciałam.
Nie mogłam się doczekać skurczów partych, bo wiedziałam, że
przy nich to już z górki, więc kiedy usłyszałam sakramentalne
pytanie, czy chciałabym trochę poprzeć, to mój umysł
ogarnęła prawdziwa euforia. Niestety skończyła się ona z
zawrotną siłą bólu, który już niemal nie pozwalał mi siedzieć i
mniej zawrotną mocą wypierania. Bo okazało się, że ja chcę
poprzeć, ale skurcze – choć nieludzko bolesne – były bardzo
mało efektywne i małe ciało wypierane przez mnie z
ogromnym wysiłkiem cofało się wciąż do punktu wyjścia.
To był moment, w którym pomyślałam, że ja już nie mam w
ogóle sił i że to może być pewien problem. Na szczęście nie
przy Pani Joasi. Zapadła szybka decyzja – wychodzę z wanny,
a położna za moją zgodą masowała mi brodawki, żeby
pobudzić naturalną oksytocynę. Kucałam przy wannie, mąż
siedział na sako i modlił się za nas troje, co czułam wręcz
namacalnie, chwile wydawały się trwać wiecznie, a skurcze
były już naprawdę nie do zniesienia. I wtedy wszystko ruszyło.
67
www.lepszyporod.pl
Weszłam z powrotem do wody, Pani Joasia zawołała drugą
położną, mówiąc, że zaraz urodzę. Ja byłam przekonana, że
trafiłam do piekła za jakieś ciężkie grzechy, których nie
pamiętam i że już zawsze będę tak rodzić i rodzić, a ona jak
anioł pociesza tylko moją biedną, umęczoną duszę. I wtedy
zawzięłam się w sobie, wykrzesałam resztki sił, których
właściwie już nie miałam i nie zważając na ból, który zamienił
się w ostre szarpnięcia odczuwalne głównie w odbycie parłam
na komendę pozwalając sobie na odpoczynek tylko wtedy, gdy
brakowało mi tchu.
W jednej chwili włączył się we mnie prawdziwie zwierzęcy
instynkt, który odłączył mi możliwość jakiegokolwiek myślenia,
a pozwalał jedynie na parcie i oddychanie – na przemian.
Wszystko, co zakłócało ten proces było zbędne. Muzyka, która
snuła się w tle przestała istnieć, mąż, który zawołany przez
Panią Joasię stał obok, znajdował się w jakiejś równoległej
rzeczywistości, sama Położna była wtedy tylko słowami: Przyj!
Teraz Oddychaj! Nie chciałam dotknąć główki mojej córeczki,
chciałam ją tylko z siebie wyprzeć. Nagle otrzeźwiałam,
usłyszałam muzykę, zobaczyłam męża, poczułam, że z mojego
płonącego żywym ogniem krocza nie dość, że wygląda, to
jeszcze rozgląda się na wszystkie strony mała głowa.
Wiedziałam, że to już, że właśnie przeżywamy prawdziwy Cud,
że wychodzi, a raczej wypływa ze mnie człowiek.
Teraz musiałam tylko starać się słuchać położnej i nie przeć
cały czas, co średnio mi się udawało, dlatego po chwili
Haneczka pływała już cała obok mnie. Nakierowana delikatnie
przez Panią Joasię po prostu podpłynęła do mnie spokojnie, a
ja wyłowiłam ją i położyłam na klatce piersiowej. Córka nie
płakała, rozejrzała się tylko, zobaczyła nas i pozwoliła się tulić,
głaskać i całować. Po kilku (kilkunastu?) minutach – wciąż
połączone – wyszłyśmy z wody i położyłyśmy się na łóżku.
Hania dopełzła do piersi i wessała się w nią, a ja dzięki temu
błyskawicznie urodziłam łożysko. Mąż odciął pępowinę, która
jakiś czas wcześniej przestała tętnić. Pani Joasia zszyła mnie
ostrożnie, bo pękłam w jednym miejscu i zostawiono całą
naszą rodzinę w spokoju na trzy godziny.
Nie mogliśmy uwierzyć, że jeszcze wczoraj byliśmy we dwoje,
a dziś jest z nami nasz mały skarb. Dotykaliśmy stópek, uszu,
włosów, dłoni i trwaliśmy w zachwyceniu i zadziwieniu. Nikt
nie chciał w czasie tych mistycznych chwil zabierać nam
dziecka, badać go, czy przewijać. To my zdecydowaliśmy, że
mąż powinien jechać do psa i poprosiliśmy o badania córci.
Odbyły się one w pokoju obok którego leżałam, przy drzwiach
otwartych na oścież i ciągłej asyście taty. Później dostałam
obiad, który zjedliśmy z mężem zdziwieni jego smakiem i
całkiem pokaźną ilością. Dalszy pobyt w szpitalu tylko umocnił
nas w przekonaniu, że nie wszystkie takie miejsca są
bezdusznymi
placówkami, w których biurokracja jest
ważniejsza niż człowiek.
68
www.lepszyporod.pl
Nie wiem skąd znalazłam w sobie tyle siły, żeby posłuchać
siebie, wyrzucić z głowy wszystkie „dobre rady” i uwierzyć, że
jestem w stanie urodzić moje dziecko bez znieczulenia, KTG co
godzinę i obecności lekarza. Ja sama zostałam urodzona przez
cc po słowach, które usłyszała moja mama od położnej już na
wstępie: ” Eeee, z takimi biodrami to pani na pewno nie
urodzi”. Budowę mam bardzo podobną do maminej. Cieszę
się, że zaufałam Bogu i uwierzyłam, że to, co jest tak bardzo
naturalne na pewno pochodzi od Niego. I chociaż ból był tak
oszałamiający, że nawet nie staram się go opisywać, bo
byłoby to zadanie raczej niewykonalne. Ale gdy uporałam się z
nim w mojej głowie, pogodziłam się z tym, że choć nie miałam
nad nim kontroli, to udało mi się go przetrwać, czuję się
zdecydowanie silniejsza.
„Główna rola, jaką gra naturalna
oksytocyna w porodzie zachęca do
stwierdzenia, że narodziny są aktem
miłości…”
Cathy Daub
Doceniam wszelkie gadżety typu: świece, odtwarzacz CD,
piękna lśniąca sala z nowoczesnymi sprzętami, bo pomogły
nam stworzyć niepowtarzalną atmosferę. Ale to bez tego
wszystkiego, co dostałam od cudownej Położnej podczas
porodu: wsparcia, zrozumienia, dyskrecji, energii i ogromnej
mądrości opartej na doświadczeniu nie wyobrażam sobie
porodu. I właśnie za to chcę podziękować moją opowieścią.
Kamila
69
www.lepszyporod.pl
Warto wiedzieć:
Domy Narodzin w Polsce:
- Domy Narodzin to placówki prowadzone przez położne, w
których poród odbywa się fizjologicznie (bez interwencji
medycznych i znieczulenia farmakologicznego)
- w Warszawie, przy szpitalu św. Zofii
- W Domu Narodzin sale przypominają raczej pokoje gościnne
a nie sale porodowe
- w Łomiankach, Dom Narodzin św. Rodziny
- w Krakowie, przy szpitalu im. Ludwika Rydgiera
- Aby rodzić w Domu Narodzin trzeba przejść kwalifikację,
ciąża musi przebiegać prawidłowo, a kobieta nie może zaliczać
się do grupy ryzyka
- Zawsze należy pamiętać, że w czasie porodu może wydarzyć
się sytuacja, w której położna prowadząca poród zdecyduje o
konieczności transferu do szpitala
- Poród w Domu Narodzin jest opłacany przez NFZ
70
www.lepszyporod.pl
Poród w domu
„Synek po prostu ze mnie wypływa wraz z wodami. Na
jednym długim skurczu, na którym robię dwa oddechy. Ta
przemożna siła, która pozwala mu ze mnie się wyślizgnąć to
wielka siła życia. Nieobliczalna, niepohamowana, nie
znająca strachu.”
Sale szpitalne nigdy nie kojarzyły mi się zbyt miło. Myśląc o
powitaniu na świecie moich dzieci szpital po prostu nie
spełniał moich potrzeb… Chciałam intymności, bliskości z
mężem, oddania się naturalnym instynktom i pierwotnej sile
rodzenia. Chciałam naturalności i spokoju, całego czasu, który
będzie mi potrzebny. Magiczności.
W pierwszej ciąży byłam bardzo zdeterminowana.
Opowiadałam wszystkim, że będę rodzić w domu, cytowałam
mądre książki i „uświadamiałam” otoczenie o tym dlaczego
szpital nie jest odpowiednim na mnie miejscem. Teraz myślę,
że wręcz narzucałam innym moją wiedzę.
Miałam wsparcie męża i…babci, która czwórkę swoich dzieci
urodziła z tą samą położną w zaciszu swojego domu.
Wszystko było dobrze dopóki mieszkałam w dużym mieści,
gdzie było kilka „położnych domowych”. Po przeprowadzce w
7 miesiącu ciąży wszystko zaczęło się sypać…
Okazało się, że w tym miejscu po prostu nie ma położnej,
która „para się tym procederem” (słowa, które usłyszałam od
jednego z lekarzy). Mój poziom stresu zaczął gwałtowanie
rosnąć, a to odbiło się na moim zdrowiu. I chociaż na samym
finiszu znalazłam kobietę, która zgodziła się towarzyszyć mi w
czasie porodu w domu to w efekcie moje wyniki sprawiły, że
musiałam urodzić w szpitalu.
71
www.lepszyporod.pl
Z marzeń o w pełni naturalnym porodzie udało mi się
wytargować w lekarzem jedynie tyle, że zamiast cesarskiego
cięcia „na cito” pozwolą mi spróbować urodzić naturalnie. W
tym przypadku „naturalnie” oznaczało, że oksytocyna polała
się hektolitrami.
To nie był zły poród. Wręcz przeciwnie! Wyszłam z niego
mocniejsza, pewniejsza siebie, podbudowana. Udało mi
się urodzić naturalnie, oprócz oksytocyny uniknęłam innych
interwencji medycznych, poczułam, że moje ciało potrafi
rodzić. Wyjeżdżając z sali porodowej lekarz, który wcześniej
był bardzo sceptycznie nastawiony do wizji porodu domowego
powiedział mi konspiracyjnym szeptem „następne pewnie
urodzi Pani w domu”.
W kolejną ciążę zachodzę po roku z kawałkiem. Od początku
czuję się w niej spokojnie. Tym razem nie mówię nikomu o
moich planach porodowych. Jestem w stałym kontakcie z
położną, którą poznałam w pierwszej ciąży. W zaciszu domu
słucham nagrań relaksacji i hipnozy na czas ciąży. Możliwie
dużo czasu spędzam na świeżym powietrzu. Po prostu się
cieszę rosnącym we mnie życiem.
Tym razem mam też taką wewnętrzną pewność, że urodzę w
domu. Ale jednocześnie czuję spokój na myśl o tym, że może
okazać się konieczny transfer do szpitala. Cały czas
towarzyszy mi przekonanie o tym, że jestem bezpieczna a
osoby, które wybrałam do towarzyszenia mi w cudzie narodzin
są odpowiednie dla mnie. Afirmuję, przygotowuję się i
wzrastam wewnętrznie.
Od początku miałam przeczucie jaka będzie data narodzin. Od
pierwszego testu potwierdzającego to, że jestem w ciąży. Nikt
nie chciał mi wierzyć, ale jednak… właśnie tego dnia,
dokładnie pierwszego dnia 38 tygodnia ciąży, koło godziny
11.00 odszedł czop śluzowy lekko zabarwiony krwią.
Oczywiście wiedziałam, że to jeszcze nic nie znaczy.
Poinformowałam jednak moją położną, żeby była w gotowości
bojowej, bo być może to będzie dziś.
Położna odwiedza nas niezapowiedzianie godzinę później.
Zostawia sprzęt porodowy, szybciutko mnie bada – szyjka
przepuszcza, ale obie wiemy, że chodzę z tym rozwarciem już
od jakiegoś czasu. Czop odszedł, ale to jeszcze nie poród.
Zostawia nas i mówi, że mamy dzwonić o każdej porze dnia
lub nocy, gdy tylko coś zacznie się dziać (poprzednie dziecko
urodziłam w niespełna 5 godzin więc jest opcja, że to również
będzie szybki poród).
Zadowolona z siebie, pełna energii i zapału tulę starszego
synka. Pakuję mu ubranka i zabawki oraz dzwonię po dziadka,
który ma się nim zająć. Dziadek przyjeżdża błyskawicznie… i
nie może uwierzyć, że rodzę. Mówi „tak nie wygląda kobieta w
porodzie”. Uśmiecham się tylko. Czuję już regularne, ale
niezbyt bolesne skurcze.
72
www.lepszyporod.pl
Kwestia bólu jest ciekawym tematem jeśli zamierza się rodzić
w hipnozie. Nie chodzi o to, że nie ma doznań. Dokładnie się
czuje to jak pracuje ciało, ma się świadomość wszystkiego co
się dzieje. Są to odczucia intensywne i mocne, ale
jednocześnie bardzo ciężko nazwać je bólem. To po prostu
wysiłek ciała. I właśnie tak odbieram każdą kolejną falę
ucisku.
Kiedy żegnamy się z synkiem rzucam się w wir domowej
krzątaniny. Posprzątać, wymyć, wyszorować. Nagle wiedziona
jakimś pierwotnym instynktem prostuję się i mówię tonem
rozkazującym „idziemy na spacer”. Mąż nie protestuje.
Na uszach mam słuchawki, a w nich nagranie hipnozy
specjalnie na czas porodu. Idziemy, a ja mam półprzymknięte
oczy i po prostu daję się prowadzić mojemu M. Fale są coraz
częstsze i coraz bardziej regularne. Pozwalam sobie na
mruczenie w ich czasie, na kręcenie biodrami, na śmiech – bo
w końcu jesteśmy na ulicy ;)
Dystans, który przeszliśmy był niewielki, ale spacer trwał
chyba dwie godziny. Czas był dla mnie już bardzo zamazany.
Gdy wróciliśmy do domu czułam się zmęczona i spragniona –
jakbym przeszła 10 kilometrów bez łyka wody. Rzucam się
na łóżko… i zasypiam. Tak, zasypiam w czasie porodu.
Fale ucisku są nadal regularne. Doświadczam ich, ale
jednocześnie mogę spać. Coś niesamowitego, nie dane
było mi tego zaznać na sztucznej oksytocynie.
Budzę się z niepokojem, że jeśli dłużej poleżę to wyciszę całą
akcję. Wstaję więc i idę do wanny. Ustawiam świeczki w
ciemnej łazience. Zakładam słuchawki na uszy i po prostu się
relaksuje dalej. Z kuchni dochodzi do mnie zapach
pieczonego, domowego chleba robionego przez mojego M.
Najsmaczniejszego chleba na świecie. Ten zapach i to
poczucie błogości to dwie rzeczy, które najlepiej pamiętam z
tego porodu.
Nie wiem ile czasu siedzę w wannie. Fale są coraz
intensywniejsze. Wołam do siebie M. Chcę wsparcia i pomocy.
Mąż masuje mi łydki, polwa brzuch wodą, pomaga się dalej
relaksować. W końcu proszę, żeby zadzwonił po położną –
chcę wiedzieć na jakim etapie jesteśmy.
Magda zjawia się po pół godzinie. Jest już po 16.00. Ja nadal
siedzę w wannie. Bada mnie, bada tętno maluszka i moje
ciśnienie. Przekroczyliśmy 4cm. Teraz wszystko pójdzie jeszcze
szybciej.
Ta informacja dodaje mi skrzydeł. 4cm rozwarcia to już prawie
połowa drogi, a pamiętam z poprzedniego porodu, że
ostatnich kilka centymetrów uzyskałam w ciągu 30 minut!
Magda pyta czy chcę zostać w wodzie. Myśl o porodzie w
wodzie w obu ciążach wydawała mi się bardzo kusząca, ale w
obu porodach ochoczo z niej rezygnowałam. Pozycja półleżaca
73
www.lepszyporod.pl
w wannie po prostu nie jest dla mnie dobra. Moje ciało chce
być w pionie.
Wychodzę z łazienki i staję przy balkonie. Otwieram go nie
zważając na to, że jestem praktycznie rozebrana. Fale są już
na tyle intensywne, że na każdej zaczynam „śpiewać”. To są
nieartykułowane odgłosy wywodzące się gdzieś z wnętrza
mnie. Nie jest to krzyk bólu a właśnie „śpiew” tej pierwotnej i
dzikiej kobiety.
W tym okresie obecność męża jest niezastąpiona. Zwisam na
nim, a on mnie podtrzymuje dając bezpieczne oparcie. W
przerwie między falami tańczymy, kręcę biodrami, szepczę do
mu do ucha i słyszę jego szept. Położna jest gdzieś dalej, w
kuchni, obserwuje nas z ukrycia nie przeszkadzając w tych
intymnych chwilach.
Dopada mnie kryzys 7cm. Myślę, że już nie che rodzić. Że nie
dam rady. Że to wszystko nie dla mnie i się wypisuje z tej
imprezy. Marudzę. Mąż jest blisko i pociesza, dopinguje,
dodaje mi wiary we własne siły.
Pamiętam ten okres z produ w szpitalu. Mąż również był obok,
ale jednak jego wsparcie było inne. Szukaliśmy oparcia w
personelu medycznym, a nie w sobie nawzajem. Tutaj byliśmy
u siebie, zachowywaliśmy w sposób dla nas naturalny i
najlepszy – bez sztuczności czy spięcia. Czuliśmy się też
bardziej odpowiedzialni za cały proces narodzin.
Nie wiem ile mija czasu. Czas dla mnie nie istnieje.
Jednak siła i intensywność doznań zmienia się. Położna
dyskretnie wkracza do akcji i sugeruje, żebym uklęknęła przy
łóżku. Przystaję na to. Pyta czy mnie nie popiera. Raczej nie.
Zresztą, jestem na innej planecie, na której rozmowa jest
zupełnie zbędna.
Przez chwilę zatapiam się w siebie jeszcze bardziej.
Poruszam biodrami w przód i w tył. Mąż jest przy
mnie, wtulam się w jego rękę. Mam ochotę go całować
albo gryźć, albo i jedno i drugie. Zresztą nie jestem
pewna czy tego nie robię. Jestem w stanie jak tuż
przed orgazmem.
I nagle, niespodziewanie dla mnie czuję przemożna potrzebę
parcia. Siłę, której absolutnie nie da się powstrzymać. Położna
jest tuż za ścianą więc krzyczę „przeć!” i modlę się w duchu,
aby zdążyła.
Synek po prostu ze mnie wypływa wraz z wodami. Na jednym
długim skurczu, na którym robię dwa oddechy. Ta przemożna
siła, która pozwala mu ze mnie się wyślizgnąć to wielka siła
życia. Nieobliczalna, niepohamowana, nie znająca strachu.
Maluszek ląduje na ciepłych dłoniach położnej, ale już po
sekundzie jest na mojej piersi. Nie płacze. Nie kwili. Ma
szeroko otwarte oczy i rozgląda się.
74
www.lepszyporod.pl
Nie mogę powstrzymać śmiechu i łez. Jest tak wspaniale.
Zapominamy spojrzeć na zegarek… gdy sobie o tym
przypominamy jest 19.05. Etap, który w pierwszym porodzie
był dla mnie taki trudny, tutaj przyszedł tak naturalnie i
niezależnie ode mnie. Potrafiłam się otworzyć na tą siłę i
poddać się jej. Czułam się bezpiecznie, nie bałam się
oceniania ani krytyki. Pozwoliłam działać mojemu ciału, a ono
doskonale wiedziało co robić.
Chwile tuż po narodzinach moich dzieci to najcenniejsze
wspomnienia jakie mam. Niestety, w szpitalu po chwili
zabrano pierworodnego na badania i wrócił już ubrany, a ja
nie miałam siły zaprotestować i powiedzieć, że chcę kontaktu
skóra do skóry. W domu nikt nie przeszkadzał w tych
pierwszych cudownych chwilach. Tulę nagie ciałko synka,
zaraz potem przytula go również tata. Z emocji i wzruszenia
brakuje nam słów. Gdzieś w międzyczasie położna musiała
najwyraźniej wezwać lekarkę bo neonatolożka ogląda nasze
małe cudne szczęście, które leży na moim brzuchu… niby
wszystko jest takie same, ale tak bardzo inne.
Starszak wraca do domu następnego dnia. Ja siedzę po
turecku karmiąc piersią nowego braciszka. Przytula się i
kładzie spać razem z nami. Atmosfera radosnego uniesienia
panuje w naszym domu jeszcze przez kilka dni.
Ta sama opowieść okiem taty
Poród okiem taty dwóch synów…
Pierwszy poród w prywatnym szpitalu. Warunki komfortowe.
Sala porodowa jednoosoba – koło porodowe, worki sako,
prysznic, łóżko. Zapowiadało się dobrze.
Gdy przyjeżdżamy na wywołanie porodu poznajemy położną,
kontakt jest bardzo dobry. Sympatyczna i wspierająca.
Oksytocyna zaczyna działać. Są skurcze. Jesteśmy sami na sali
+ ktg…. Pozycja leżąca, potem prysznic, taniec.
Żona chce znieczulenie, bo ból zbyt duży. Lecę po położną na
salę obok, gdzie jest finał innego porodu. Czekamy. Gdy
wraca d nas robi badanie i wiadomo: na znieczulenie jest za
późno bo jest już pełne rozwarcie.
Zamieszanie. Przychodzi lekarz prowadzący, neonatolog,
pielęgniarka. Parcie. Jakieś uwagi personelu, które uciszam,
żeby żona mogła się skupić. I jest!!!
Przecinam pępowinę. Jestem dumny z żony i z małego. Do
wieczora cieszymy się z naszej trójki.
Drugi poród w domu.
Gdy zaczynają się skurcze idziemy na spacer, podreptać.
Kąpiel w wannie, świece, półmrok i cisza.
75
www.lepszyporod.pl
W międzyczasie piecze się domowy chleb. Przychodzi położna.
Jest spokojnie. Sytuacja się rozwija. Skurcze są intensywne,
ale żona sobie radzi. Nie prosi o znieczulenie, potrzebuje tylko
wsparcia. Tańczymy. Ona słucha nagrań hipnozy. Nikt jej nie
przeszkadza rutynowymi procedurami.
Potem jeden skurcz party i jest nasz synek. Spieszyło mu się
do rodziców. Biorę małego i go przytulam ciało do ciała.
Widzę, że jest mu dobrze. Łzy w oczach, wzruszenie, radość.
Chyba najlepsza rzecz na świecie jaka mogła mnie spotkać.
Cudowne wspomnienia poruszające do dziś. Poród zupełnie
inny niż szpitalny. Spokojniejszy. Cichszy. Krótszy.
Delikatniejszy. Intymny.
76
www.lepszyporod.pl
Warto wiedzieć:
- poród w domu jest w Polsce legalny i dostępny dla każdej
kobiety, w myśl prawa to kobieta ma możliwość decyzji co do
miejsca, w którym odbędzie się poród
- aby położna zdecydowała się przyjąć poród domowy ciąża
musi przebiegać bezproblemowo, nie mogą występować
czynniki ryzyka
- w trakcie porodu domowego w każdej chwili może zdarzyć
się sytuacja, w której położna zadecyduje o potrzebie
przeniesienia rodzącej do szpitala
- jak pokazują badania poród domowy jest bezpieczny dla
kobiet, które przeszły pozytywnie kwalifikację
- poród domowy nie jest refundowany przez NFZ, czyli koszty
związane z wynajęciem opieki położniczej, zamówieniem
neonatologa w pierwszej dobie życia dziecka i ewentualnymi
dodatkowymi badaniami ponoszą rodzice
- dokumenty niezbędne do dalszych formalności wystawia
położna (np. do rejestracji dziecka w USC)
Stowarzyszenie Dobrze
Urodzeni
W Polsce stosunkowo niewiele dzieci rodzi się w domach. Być
może jest tak dlatego, że ciągle niewiele położnych decyduje
się na towarzyszenie kobietom w czasie porodów domowych.
Listę specjalistów przychylnych porodom domowym można
znaleźć na stronie Stowarzyszenia Dobrze Urodzeni.
Chcę wiedzieć jeszcze więcej:
Jeśli zainteresował Cię temat porodów domowych możesz
odwiedzić strony internetowe takie jak:
- rodzimywdomu.pl
- forum dyskusyje na portalu gazeta.pl o nazwie „poród
domowy”
- grupę facebookową „poród domowy”
Poza tym pomocna może być lektura książek Iny May Gaskin,
Ireny Chołuj, Michael’a Odent’a.
Na youtube.com za darmo można obejrzeć również ciekawy
film pt.”porodowy biznes”
77
www.lepszyporod.pl
Okiem położnej – poród
domowy
„Jest prawie piata rano. Nie potrafię myśleć o
niczym innym tylko o tym, co się stało w ciągu
ostatnich godzin. Z wrażenia i radości nie mogę
zasnąć.”
foto from fotolia.com
Zawodowe narodziny
Po tym, jak nie przedłużono mi umowy o pracę w szpitalu
przeszłam poważny kryzys. To właściwie jak uczyć się żyć na
nowo tylko bez tego wszystkiego co kocha się robić. Bolało.
Tęskniłam i marzyłam….
Pewnego letniego dnia zostałam zaproszona przez moją
koleżankę (byłą studentkę) na rozmowę z parą młodych ludzi
blisko terminu porodu, którzy chcieliby rodzić wspólnie, ale w
domu. Pomyślałam: czemu nie? Idea piękna, porozmawiać
zawsze można. Zresztą od zawsze marzyłam żeby choć jedna
setna emocji jakie opisuje Irenka Chołuj stało się kiedyś moim
udziałem. Jej pierwszą książkę znałam chyba na pamięć.
Często czytając ją jeszcze jako słuchaczka szkoły położnych
płakałam, bo to co widywałam na sali porodowej to była jakaś
pomyłka. Dużo od tego czasu się zmieniło, ale do ideału
jeszcze daleko. Mało kto pyta kobiety czego chcą, jak chcą
rodzić, nie bierze się pod uwagę ich potrzeb. W dużej mierze
jest to działanie lekarskie, ale z przykrością stwierdzam, że
zachowanie moich koleżanek po fachu tez pozostawia wiele
do życzenia.
Przyszłam na spotkanie. Ona: prawie psycholog, świadoma
siebie i swego ciała. On: dzielnie wspierający swoją żonę w
realizacji
planów. Oboje wegetarianie z ekologicznym
nastawieniem do życia.
Rozmawiamy, śmiejemy się,
poznajemy wzajemnie. Chcę wiedzieć dlaczego dom a nie
78
www.lepszyporod.pl
szpital? Co ich do tego skłoniło, czego ode mnie oczekują?
Niby wszystko ok, ale martwią mnie epizody podwyższonego
ciśnienia krwi w czasie ciąży. Umawiamy się na jeszcze jedno
spotkanie. Zgadzam się poprowadzić w domu tylko pierwszy
okres porodu o ile wartości ciśnienia będą prawidłowe.
Zgromadziłam potrzebny sprzęt, poznałam ich mieszkanie,
czytam, szukam, myślę… pełna emocji, zapału, chęci, radości i
niepewności…
Niestety nasze plany spaliły na panewce. Ciśnienie
podwyższone, poród odbył się w klinice. Wpadam do nich na
oględziny malucha tuż po powrocie do domu i uczę bobasa, że
pierś mamy jest najlepsza na świecie. Pojętny chłopak szybko
zalicza tę lekcje na sześć .
Tysiące pytań nadal kręci się po głowie. Tęsknota za cudem
narodzin coraz większa.
Nadeszła zima. Nie pamiętam już jaka droga kontaktuje się ze
mną Ania - moja rówieśniczka. Wynalazła kontakt do mnie od
poprzedniej pary. Umawiamy się na spotkanie. Jadę do ich
domu. Pachnie nowością, jasno, słonecznie, dużo miejsca,
brak telewizora. W domu same dziewczyny: mama, trzy
dziewczynki i ja. Tata w pracy. Ania spokojna, dostojna,
termin porodu za 6 tygodni. Rozmawiamy, poznajemy się,
analizuję dokumentację. Dlaczego dom? Bo pierwsze dwie
córki urodziła w szpitalu i pamięta to jako koszmar. Trzecia
panienka o pięknych, długich rzęsach i niebieskich oczach
urodziła się w domu. Ania doskonale zna swoje ciało i
potrzeby, wie czego chce. Zaznała radości porodu we
własnym domu bez jakichkolwiek ingerencji. Niczego jej nie
obiecuję, umawiamy się na kolejne spotkanie tym razem z
Tatą. Dzwonię do koleżanek prosząc o pomoc w podjęciu
decyzji. Dostaję co najwyżej ochrzan, że jestem
nieodpowiedzialna i fantastka. A co jeśli?.......
Z Markiem spotykam się w kawiarni. Mężczyzna jak z bajki:
nie dość, że przystojny, to jeszcze zapatrzony w kobiety
swego życia i doskonale rozumiejący potrzeby swojej żony.
Długo rozmawiamy, dowiaduję się, że w przeciwieństwie do
mnie są osobami głęboko wierzącymi. Dowiaduję się tez, że
Ania jest lekarzem, co bardzo mnie zaskakuje. Nadal nie
jestem przekonana jaką powinnam dać odpowiedź.
Niepewność opuszcza mnie w chwili kiedy słyszę zdanie: jest
ktoś, kto nad nami czuwa, komu na nas zależy. Dlaczego cos
miałoby pójść nie tak? Odpowiadam: TAK.
Przygotowania rozpoczęte. Sprzęt znowu skompletowany,
ostatnia książka Irenki przeczytana ze 3 razy. Zaznaczam, że
torba do szpitala musi być spakowana i w chwili kiedy
stwierdzę, że trzeba jednak jechać do szpitala to bez dyskusji
jedziemy. Wyniki badań idealne, paciorkowca nie ma,
położenie podłużne główkowe, przeciwwskazań brak. W USG
79
www.lepszyporod.pl
pępowina okręcona wokół szyi. Czekamy cierpliwie. Termin
porodu mija. Dzwonie co słychać i jak się ma rodzinka. Słyszę:
dziewczynki chore, nie mam czasu rodzić. Roześmiałam się w
glos i kolejny raz uświadomiłam sobie, że wszystko ma swój
sens i cel, a kobiety mają dar słuchania i rozumienia swego
ciała.
rodzić w łazience odchodzą w niepamięć. Proponuje badanie
wewnętrzne: jest prawie 8 cm rozwarcia. Właściwie to i bez
badania można było się domyślić po zachowaniu mojej
Rodzącej: trochę marudzi, ze boli, że nie da rady, że jest
zmęczona. Pocieszam i chwale jej odwagę i siłę. Widzę, że
jeszcze nie jestem im potrzebna.
Sobota. Tydzień po wyznaczonym terminie porodu wieczorem
dostaję smsa: chyba się zaczęło. Skurcze co 8 min, serduszko
bije prawidłowo, zadzwonię jak się rozkręci. Siedzę jak na
szpilkach po raz setny sprawdzając czy wszystko mam w
torbie. Po godzinie telefon: możesz przyjeżdżać. Po drodze
wpadam jeszcze do apteki po gruszkę do odsysania. A nóż
będzie potrzebna?
Wracam za kilkanaście minut na prośbę Ani. Badam
wewnętrznie nie zmieniając jej pozycji. Czuję już tylko
główeczkę i pęcherz płodowy. Ostrzegam, że zaraz pewnie
odejdą wody płodowe. Długo nie czekamy. Są lekko
zielonkawe, Ania trochę przestraszona. Uspakajam, że nic
złego się nie dzieje, bo serduszko maleństwa nadal bije
prawidłowo. Powoli zbliżamy się do finału. Klęczę za Ania,
Marek jest obok, w kącie pali się tylko mała lampka.
Atmosfera jak z bajki. W ciszy przerywanej tylko moimi
słowami: „nie przyj, oddychaj, oddychaj, dmuchaj świeczki”
tuż przed godziną drugą w nocy przychodzi na świat czwarta
córeczka tej pary.
Przyjeżdżam na miejsce. W domu przygaszone światło, cisza,
dziewczynki śpią na górze. Jakże inny krajobraz od szpitalnej
bieganiny. Przebieram się w wygodniejszy strój, wyciągam
aparat do mierzenia ciśnienia, Marek się ze mnie śmieje. Ania
wyszła tylko na chwile żeby się przywitać i znika w swojej
„jaskini”. Dostaję herbatę i książkę do czytania o świętych z
całego świata. Wysłuchuję co słychać u maluszka, parametry
mamy prawidłowe, zamieniam kilka słów i znikam żeby im nie
przeszkadzać. Siedzę na kanapie w salonie, robię notatki, piję
herbatę. Czas szybko płynie, po sposobie oddychania Ania
wnioskuje, ze postęp porodu jest szybki. Powoli wyciągam z
torby to czego będę już niedługo potrzebować. Ania klęczy
przy łóżku, tak jest jej najwygodniej. Pierwotne plany żeby
Jeszcze nie wszystko do mnie dociera, jestem jak w jakimś
amoku. Pobieżnie oglądam dziecko. Jest duża, trochę
zmęczona, cichutko kwili, ogrzewa się w ramionach mamy i
zachwyconego taty. Tata ogarnia bałagan, a ja czekam na
łożysko. Ale łożyska nie ma….nie pomaga przystawienie
maluszka do piersi, nie pomaga podana dożylnie oxytocyna
ani przejście na stołeczek porodowy. Mija godzina od porodu.
Zaczynam się martwić. Dzwonię do koleżanki z 20 - letnim
80
www.lepszyporod.pl
stażem pracy. Słyszę: jeżeli nie krwawi, to poczekaj jeszcze
godzinę. Wycofuję się i pozwalam im cieszyć się swoim
szczęściem. Niestety łożysko chociaż odklejone to nie chce się
urodzić. Decyduję o konieczności wizyty w szpitalu.
Jestem smutna, że muszę przerwać ten sielski obrazek i
ciągnąć zdrowego noworodka i jego mamę do szpitala o 3 nad
ranem w tę mroźną noc. Jeszcze bardziej jestem przerażona
faktem, że teraz całe środowisko się dowie, że jestem
nieodpowiedzialna i szalona. W myślach już widziałam minę
lekarzy i położnych na izbie przyjęć. Trudno. Powiedziałam A,
to teraz muszę powiedzieć B. Ania idzie pod prysznic, ja
szykuje Maleństwo. Za chwile słyszę z łazienki radosne:
nigdzie nie jedziemy, łożysko wypadło!. Cieszę się jak małe
dziecko. Oceniam popłód -kompletny. Na kroczu zakładam 2
szwy. Dziewczyny idą odpoczywać, a ja wracam do domu. Jest
prawie piata rano. Nie potrafię myśleć o niczym innym tylko o
tym, co się stało w ciągu ostatnich godzin. Z wrażenia i
radości nie mogę zasnąć.
Po 3 dniach mamy problem z rejestracją noworodka a
kierownik USC patrzy na mnie jak na kosmitkę.
- Czy to prawda, że odebrała pani poród u państwa Iksińskich
- Nie - odpowiadam
- Nie odebrałam. Porody się przyjmuje proszę pana….
Z perspektywy czasu stwierdzam, że zadanie jakiego
się podjęłam było dla mnie dużym wyzwaniem. Nie ze
względu na ryzyko i możliwe powikłania. Największą
trudnością była dla mnie konieczność zmiany postępowania
wobec rodziców. W szpitalu to ja byłam gospodynią na
własnym terenie. Tutaj byłam tylko zaproszonym gościem.
Musiałam dołożyć wszelkich starań, żeby cicho, delikatnie i
taktownie wkomponować się w ten cudowny układ rodzącej
pary. Musiałam postępować tak, żeby dobrze wykonać swoja
pracę, a jednocześnie nie zmedykalizować i niczego nie
zepsuć w tym magicznym momencie.
Mam nadzieję, że podołałam, chociaż wiem, że nie
uniknęłam pewnych błędów.
Życzę wszystkim kobietom takich porodów. Nie dlatego, że ja
tam byłam i nie dlatego ze w domu, ale dlatego, że potraficie
rodzić. Musicie w to uwierzyć !!!! Bez szkoły rodzenia, bez
notatek jak oddychać. To jest pierwotny instynkt, który
cywilizacja trochę przytępiła, ale warto wsłuchać się w
siebie, we własne ciało i realizować swój własny
plan…
ASP140
- Jak to nie? – konsternacja
81
www.lepszyporod.pl
82
www.lepszyporod.pl
O organizatorkach akcji
Podziękowania
Karolina Piotrowska – psycholog, seksuolog, doula,
hipnoterapeutka, autorka programów z serii „Cud Narodzin”,
mama rozbrykanej dwójki urwisów
Serdecznie dziękujemy wszystkim osobom, w szczególności
autorom prezentowanych tu opowieści za poświęcony przez
nich czas oraz chęć do podzielenia się tym wyjątkowym
momentem z życia.
www.cud-narodzin.pl
[email protected]
Katarzyna Gręziak – psycholog kliniczny, doula, mama trójki
wspaniałych dzieci
www.mamadoula.pl
Szczególne wyrazy uznania kierujemy do Malwiny Kuhn,
autorki okładki tej publikacji.
[email protected]
Ewa Krogulska – psycholog, doula, Promotor Karmienia
Piersią, doradca macierzyński
www.wsparciewporodzie.wordpress.com
[email protected]
Anna Prucnal – doula, Promotor Karmienia Piersią, mama
cudownej córeczki
www.annaprucnal.pl
[email protected]
Malwina Wójtowicz – studentka prawa, doula, mama
przystojnego kawalera
[email protected]
83
www.lepszyporod.pl

Podobne dokumenty