Nostalgia na dwóch kołach
Transkrypt
Nostalgia na dwóch kołach
Nostalgia na dwóch kołach Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl Autor: pszym Piąta po południu. Późno, trzeba wracać z powrotem. Trzeba pożegnać się z zapachem mazurskich pól, słońcem i uczuciem nic nierobienia. Takie życie. Sezon się kończy i tylko ci najtwardsi będą śmigać do pierwszego śniegu. Ja na pewno będę. Wolę ucierpieć na zdrowiu fizycznym, niż psychicznie wykończyć się w warszawskich korkach. Pozostanie mi na zawsze obraz harleyowca, którego kiedyś spotkałem w Rucianym, w okolicach późnej jesieni w pustym barze. Akurat męczyłem się z wątpliwie świeżą rybą, kiedy wszedł on. Wyglądał jak typowy rider, w skórach, kamizelce i z długimi wąsami. W ręku trzymał kask. Właściwie kasczek – kaskuś... Taki orzeszek w amerykańskim wydaniu. Gość zamówił taką samą paskudną rybę jak ja i chyba gdyby mógł, to wziąłby do niej browara, albo szklankę Jacka Danielsa. Przynajmniej tak wyglądałoby to, gdyby bar był w Santa Barbara a nie w Rucianym. Niestety zaczarowaną atmosferę jak na Route 66 popsuła zamówiona herbata ekspresowa, która nawet nie miała ochoty naciągnąć w mocno używanej szklance... Ja niespecjalnie się nim interesowałem, bo miałem swoje własne zmartwienia, jednak jego obraz wyrył mi się w pamięci i chyba tak już zostanie w tej motocyklowej przegródce… Wracałem z Ełku, gdzie moja żona została w szpitalu z powodu komplikacji ciąży. Byłem zmęczony, bo raniutko wyleciałem z Warszawy, a musiałem być z powrotem wieczorem. Nie to żebym był fizycznie zmęczony, bo jazda na motocyklu zawsze dostarczała mi adrenaliny i swego rodzaju uczucia wyzwolenia z przytłaczających czasami przemyśleń i komplikacji życiowych. To był rodzaj terapii, gdzie musiałem się wyłączyć i miałem czas tylko dla Strona: 1/3 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl siebie. Czasami człowiek musi pobyć sam ze sobą. Po prostu byłem smutny i nie wiedziałem jak odnaleźć się w tej co bądź nowej dla mnie sytuacji. Jeździłem wtedy SV-ką i była to dla mnie bardzo zręczna i przyjazna maszyna. Swoje pierwsze szlify motocyklowe zdobywałem na motorynce ciotki. Poważnie, wyobraźcie sobie taką sześćdziesięcioletnią Panią, wagi co najmniej trzycyfrowej, albo blisko niej, kupiła sobie motorynkę kiedy przyleciała ze Stanów i sprawiła sobie dom na malowniczej mazowieckiej wsi. Nie muszę chyba pisać, że nigdy na niej nawet nie usiadła, co przekładało się na to że miałem motorynkę do własnej, niczym nie ograniczonej dyspozycji. Pamiętam pierwsze nawinięte kilometry. Najpierw strach i jazda „wkoło komina”, potem wycieczki coraz dalej i dalej. Potem kolejne motocykle, kilka MZ-tek, które rozkręcaliśmy z kolegami, żeby poprawić osiągi. Po szlifowaniu głowicy i innych zabiegach tuningowych motocykle raczej nigdy nie odpalały. Tak naprawdę wiedzieliśmy o tym, że kolejny sprzęt umarł i nigdy nie przejedzie już ani kilometra już w momencie odkręcania pierwszej śrubki, ale jakoś nigdy nam to nie przeszkadzało. Ręce w smarze, czarne paznokcie, zawalone sprawy. Liczył się tylko zapach naszego „warsztatu”, smarów i nafty do mycia rozkręconych gaźników i innych części. Nie zapomnę jednego motocykla – MZ Trophy. Wynalazłem go w jakiejś stodole pod Ostrołęką i wymyśliłem sobie, że go naprawię. Dobrze, że mój kolega, z którym wtedy prowadziłem wspólną firmę miał przyczepkę. Było jak przytargać klamota. Do dziś pamiętam, był jasny, piękny, a z każdej jego dziury wychodziła słoma… Słoma była wszędzie, nawet po rozkręceniu bloku silnika była słoma… Siedzieliśmy z kumplami przy nim kilka tygodni. Jedyne co zrobił, to tylko zabulgotał i nigdy więcej się nie odezwał. Bardzo mi było przykro i czułem się winny, że ostatecznie przyczyniłem się do jego zgonu… Mógł sobie dalej spoczywać pod tym sianem, w stodole pod Ostrołęką. Sam się nie spostrzegłem, jak jazda motocyklem zaczęła z pasji zmieniać się w styl życia. W pracy miałem dwa dodatkowe garnitury i koszule, zrezygnowałem w końcu z samochodu służbowego. Interesowały mnie tylko informacje z portali motocyklowych, czytanie o wyprawach kolegów jednośladami po świecie. Zacząłem poznawać ludzi, którzy mieli coś do powiedzenia w tym „sporcie”. Dziennikarzy, zawodników i innych pozytywnych popaprańców od motocykli. Jednak to co ważne w tym tyglu, to Strona: 2/3 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl to, że poznałem również ludzi którzy umieli swoją pasję dzielić z innymi. Potrafili pomagać. Pomagać innym, czerpać z tego satysfakcję dla siebie i dawać dużo na zewnątrz. Pomagać znaczy otworzyć się na tych, którzy sami nie dadzą rady. W tym miejscu muszę się zatrzymać, bo moje podejście do motocykli znacząco ewoluowało właśnie wtedy, kiedy poznałem ludzi z KCH Motocykle. Nagle zdałem sobie sprawę, że być motocyklistą to nie tylko mieć maszynę, kupowanie „Świata Motocykli” i nawinięte kilometry. Małe miasto Chrzanów na południu Polski i tłum ludzi o wielkich sercach i chęciach do pomocy potrzebującym. Dwa lata pod rząd organizowanie rajdu Caban ( poszukajcie w Google – warto się o tym dowiedzieć i przyjechać w przyszłym roku ), zbiórka pieniążków dla najbardziej potrzebujących dzieci. W tym wszystkim cała drużyna, która nie wiem jak daje radę to wszystko ogarnąć. Może dlatego, że oprócz własnej przyjemności ci ludzie patrzą dużo szerzej na pojęcie motocyklizmu… Teraz jestem innym człowiekiem. Zawsze na jesieni dopada mnie takie podsumowanie. Przede wszystkim po sezonie jestem żywy i nie miałem żadnych złamanych części ciała… Kilku moich znajomych niestety siedzi właśnie w domu oglądając argentyńskie seriale na Polsacie przez cały dzień, z nogami i rękami jak mumia Tutenchamona. Jestem też mądrzejszy, przejechałem kolejne naście tysięcy kilometrów, nawet bliżej …dzieścia. Widziałem nowe miejsca, spotkałem nowych znajomych. Przetestowałem kilka nowych motocykli. Nawet złamałem jedną szybkę w kasku. Tęsknię już za wiosną, chcę znowu czuć ciepło i zapach mazurskich pól, słońce… Już niedługo. Zamykam rozdział podróży w tym roku. Wycieram resztki tak samo paskudnej jak zwykle ryby z mojej długiej brody i odstawiam pustą szklankę po herbacie. Zakładam mój mini kask – taki kasczek - kaskuś, gogle. Siadam okrakiem na mojego Fat Boya i kładę sobie kocyk na nogi. Silnik zaczyna bulgotać, a ja czuję się dobrze. Nie wiem tylko czemu tych dwóch młodych gości, co przyjechali tu na kolorowych sportach tak we mnie wlepia gały… Pobrudziłem się rybą, czy co? Strona: 3/3 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl