Na Szlaku 1 - Parafia pw. Zwiastowania Pańskiego w Stalowej Woli
Transkrypt
Na Szlaku 1 - Parafia pw. Zwiastowania Pańskiego w Stalowej Woli
Na Szlaku Numer 8/2007 Myśli... Sentencje... Człowiek rodzi się dopiero wtedy, gdy żyje w warunkach normy nocy albo pasji nocy, tzn. wtedy gdy nie wolny jest od smutku, depresji, obsesji, samotności, gdy odseparowany jest od świata zewnętrznego, gdy świat zewnętrzny nie pochłania go całkowicie i dzięki temu można przeżyć okresy poczucia bezsensu życia. Człowiek, który ma psychonerwicę, ból , lęki, depresję, ale je przekracza i dostrzega innego, któremu musi coś dać, wobec którego musi pełnić jakieś obowiązki, choćby obowiązek pracy, dopiero taki człowiek jest przedstawicielem ludzkich wyższych uczuć i wyższej postawy ludzkiej. (Jaspers) Człowiek cierpi, gdy nie posiada zalet, a także wówczas, gdy je posiada, lecz inni ich nie uznają. (Tatarkiewicz) Uszło szczęście i próżno dotąd za nim chodzę. Nie uszło, czeka ciebie na krzyżowej drodze. (Mickiewicz) Cierpienie – jest złem mniejszym, które służy większemu dobru, za którego cenę osiąga się dobra większe. (Leibniz) Musimy wybierać pomiędzy szczęściem doczesnym i wiecznym i zważywszy możliwe zyski i straty warto wybrać szczęście wieczne. Jeśli nawet można było osiągnąć szczęście doczesne, to warto się wyrzec tego krótkiego szczęścia, dla niepewnego wprawdzie, ale nieskończonego szczęścia w życiu przyszłym; ryzykujemy, ale zyskać możemy nieskończoność. (Pascal) SPIS TREŚCI SŁOWO PROBOSZCZA 4 O PIERWSZEJ KOMUNII ŚWIĘTEJ 5 KADRA SZCZEPU W BIESZCZADACH 7 REJONOWY DZIEŃ WSPÓLNOTY 9 WYWIAD Z REKOLEKCJONISTĄ 10 ŚW. BERNARD PERANI 12 ŚWIADECTWO 13 ŚWIADECTWO 15 DLA DZIECI 17 ŚW. IGNACY Z LAKONI 19 CHWILA Z POEZJĄ 20 POSTMODERNIZM 21 KRONIKA WYDARZEŃ 23 CZYM JEST CZYSTOŚĆ.. 25 WSPOMNIENIE JANA PAWŁA II 30 REDAKCJA o. Roman Łukaszewski OFM Cap., o.Jacek Kania OFM Cap., o. Tomasz Olejnik OFM Cap., Grażyna Lewandowska (redaktor naczelny), Maria Michalska, Artur Burak (redaktor techniczny) Barbara Burak (korekta) ADRES Klasztor Braci Mniejszych Kapucynów ul. Klasztorna 27 37-450 STALOWA WOLA tel. 015 842 03 24, wewnętrzny 21 e-mail: [email protected] strona internetowa: www.stalowawola.kapucyni.pl Nakład 500 Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania tekstów i zmiany tytułów. Nie mamy żadnego prawa być niezadowoleni z życia. Jeśli wydaje się nam, że jesteśmy z niego niezadowoleni, znaczy to tylko, że mamy podstawy, aby być niezadowolonymi z siebie. (Tołstoj) Mniej czytajcie, mniej się uczcie, więcej myślcie. (Tołstoj) Im mądrzejszy i lepszy jest człowiek, tym łatwiej rozpoznaje siebie i innych. (Tołstoj) zebrał Zachariasz OFM Cap. Na Szlaku Kochani Parafianie i Przyjaciele naszego klasztoru-Pokój z Wami! W kwietniu już po raz trzeci wspominamy w naszych modlitwach naszego rodaka Jana Pawła II, prosząc Boga o rychłe wyniesienie go na ołtarze. Nie tylko dla nas, katolików, ale dla całego świata był on i jest wielki w swoim świadectwie życia i umierania. Oczywiście nie możemy też pominąć jego słów, które tak często kierował do nas. Profesor teologii dogmatycznej na UKSW w Warszawie, o. Jacek Salij OP, w jednym z wywiadów udzielonych „Dziennikowi” wypowiedział bardzo ważne zdanie, które określa naszą sytuacje dziejową: „Jan Paweł II nieustannie przypomina, iż zwątpienie w Boga nieuchronnie prowadzi do zwątpienia w człowieka.” W całym swoim nauczaniu papież podkreślał wiarę i zawierzenie Bogu jako antidotum na wszelkiego rodzaju sekularyzację, rozbicie wewnętrzne (kryzys wiary) czy dechrystianizację. Dziś bowiem istnieje swoista „moda” na apostazję (odejście) od wiary. Powstała nawet w Internecie, w języku polskim, specjalna strona, zawierająca instrukcję, jak w sposób „urzędowy” odejść z Kościoła. Być może jest to skutek wielu odejść od wiary, a także z kapłaństwa, osób znanych i uznawanych za autorytety w poszczególnych środowiskach. Ale częściej jest to pewna „fala” sekularyzacji, która wpłynęła do naszej Ojczyzny wskutek poprawy warunków życia społecznego i dobrobytu materialnego. W ten sposób niejako polaryzuje się postawa wobec wiary w sercach tych, którzy do tej pory nie mieli odwagi być „zimnymi”, a byli „letnimi” katolikami. Niektórzy ludzie mediów uważają, że „(…)współcześni porzucają wiarę dlatego, że świat bez Boga uważa się nie tylko za możliwy, ale i szczęśliwszy, przyjaźniejszy człowiekowi.” Ale gdy stanie się w prawdzie wobec takiej logiki, łatwo zauważyć wielką zwodniczość tak sformułowanych twierdzeń. <Dla przykładu można wyliczyć, że oszałamiająco wysoki procent dorosłych Francuzów nie wie przynajmniej o jednym ze swoich Numer 8/2007 rodziców, czy jeszcze żyje. Świadczy to zarówno o tym, że bardzo wiele dzieci wychowuje się dzisiaj bez jednego z nich, jak również o potwornej samotności, w jakiej wielu ludzi idzie przez życie. Dodajmy do tego wciąż rosnące zapotrzebowanie na usługi psychiatrów, masowe ucieczki w pracoholizm czy narkotyki, trudna do uwierzenia popularność okultyzmu, magii i zapotrzebowania na wróżki - to zapewne rachunek za lęki, jakie nas nawiedzają, kiedy nie wiemy już, co znaczy zawierzać siebie Bogu; korzystanie z usług erotycznych, plaga pornografii, wyścig szczurów itp. Po prostu oceany „szczęścia”!> (o. Jacek Salij OP). To są tylko niektóre, łagodniejsze, przykłady „szczęścia” budowanego bez Boga. Mnożyć można je w nieskończoność, ale przecież nie o to chodzi… Trzeba nam patrzeć na Tego, który dla nas umarł i Zmartwychwstał i od Niego uczyć się miłości, czyli czerpać ze Źródła! „Żeby znaleźć życie, trzeba utracić życie, żeby się narodzić, trzeba umrzeć, żeby się zbawić, trzeba wziąć krzyż” – uczył Jan Paweł II. Pokazał nam, w jaki sposób należy przełożyć na codzienność wypowiedziane słowo. Uczył nas wiary w Boga, uczył zaufania do człowieka. Ufając Bogu, nigdy nie zwątpimy w człowieka, w jego wielką dobroć i dobrą wolę. Każdemu damy szansę! Już w ubiegłym roku pod patronatem Jana Pawła Wielkiego świętowaliśmy VII Piknik Charytatywny, którego owoce materialne przeznaczone były przede wszystkim dla ludzi starszych i schorowanych, pensjonariuszy Zakładu Opiekuńczo – Pielęgnacyjnego. W tym roku chcemy to dzieło miłosierdzia kontynuować pod tym samym duchowym patronatem. Dlatego zapraszamy wszystkie osoby dobrej woli, wolontariuszy, sponsorów do współpracy i współtworzenia tego pięknego dzieła naszej stalowowolskiej społeczności. Zamierzamy spotkać się na VIII Pikniku 25 maja od godz. 12.00, zaczynając Eucharystią. Pragnę jeszcze wyrazić wdzięczność wszystkim dotychczasowym współpracownikom świeckim, a nade wszystko zarządowi i członkom Stowarzyszenia Przyjaciół Klasztoru „Pokój i dobro!”, za koordynację i prowadzenie dzieł, które pojawiły się w ostatnim czasie (świetlica, klub seniora, ścianka wspinaczkowa), za wspieranie licznych inicjatyw, oraz udział w szeroko rozumianym czynieniu dobra dla osób, którym możemy służyć. Mam nadzieję, że nie zabraknie też nowych inicjatyw i pomysłów na najbliższy czas, także na VIII Piknik. Zapraszam gorąco i serdecznie, aby też wykorzystać do szybkiego kontaktu drogi e-mailowej ([email protected]), by dzielić się swymi przemyśleniami i pomysłami związanymi też z innymi kwestiami, nie tylko dotyczącymi Pikniku czy dzieł duszpasterskich. Na radosne przeżywanie czasu wielkanocnego życzę wszystkim P.T. Czytelnikom naszego pisma dużo radości, pokoju i światła Ducha Chrystusa Zmartwychwstałego. Roman Łukaszewski OFMCap., proboszcz O Pierwszej Komunii Świętej 11 maja br. w naszej kapucyńskiej świątyni pw. Zwiastowania Pańskiego dzieci klas drugich szkoły podstawowej będą przeżywały niezapomnianą chwilę w swoim życiu. Po raz pierwszy w życiu w pełni przeżyją swoje spotkanie z Bogiem we Mszy świętej. Pierwszy raz w Komunii Świętej do ich małych dziecięcych serc przyjdzie Eucharystyczny Jezus. Jakie my, dorośli, powinniśmy mieć spojrzenie na to niecodzienne wydarzenie? Doświadczenie pracy duszpasterskiej pokazuje, że pierwszokomunijna uroczystość jest niezapomnianym religijnym wydarzeniem w życiu dziecka. Do spotkania z Jezusem przygotowuje się ono bardzo chętnie, wypełniając niemalże co do litery wszystkie stawiane przez katechetę wymagania. Jest pilne, uczy się wyznaczonych modlitw, czeka z utęsknieniem na uroczysty dzień Pierwszej Komunii. W czasie przygotowań dziecka do tego ważnego wydarzenia w jego życiu również rodzice podejmują więcej wyrzeczeń: przychodzą na comiesięczne spotkania do parafii, bardziej angażują się w religijne wychowanie swoich pociech, uczą dzieci wymaganych modlitw. Bywa jednak tak, że na tym etapie kończy się edukacja religijna dziecka. Z powodu wielkiego Dopuszczenie dziecka do pełnego uczestnictwa w Eucharystii niczego nie kończy: ani troski rodziców o dalszą formację religijną, ani też zatroskania katechety, by dziecko nadal systematycznie pogłębiało religijną wiedzę i doświadczało spotkań z Eucharystycznym Jezusem. Wydarzenie Pierwszej Komunii Świętej jest dla dziecka inicjacją życia z Jezusem, którą należy podtrzymywać i pogłębiać przez całe życie. I choć uroczystość pierwszokomunijna jest wyjątkowym religijnym wydarzeniem, to jednak należy podkreślić, że stanowi jeden z normalnych etapów zjednoczenia człowieka z Bogiem. psychicznego napięcia i zmęczenia na skutek wielu przygotowań z racji pierwszokomunijnej uroczystości, a także dużego pieniężnego wydatku, niektórzy rodzice przestają czuć się odpowiedzial nymi za dalsze religijne życie dziecka. Uważają, że na etapie drugiej klasy szkoły podstawowej doskonale spełnili swój rodzicielski obowiązek. Niewątpliwie Pierwsza Komunia jest wydarzeniem wyjątkowym i niezapomnianym w życiu dziecka, ale nie jest to etap na którym mają zakończyć się wszystkie religijne praktyki człowieka. jak Pierwsza Komunia. Staje się już polskim zwyczajem, że dzień Pierwszej Komunii Świętej jest okazją do urządzania wystawnych przyjęć. Znane są przykłady, kiedy na tę uroczystość rodzice wynajmują specjalny lokal oraz obsługę kucharsko – kelnerską. Uroczystość taka często niczym nie różni się od świeckiej imprezy suto zalanej alkoholem. Tymczasem zamiast wystawnych przyjęć może warto przygotować jedynie rodzinny obiad, podczas którego na Późniejsze etapy są równie ważne i wyjątkowe Na Szlaku stole będzie stał krzyż i paliła się pierwszokomunijna świeca – znak obecności Jezusa. Spotkanie przy stole ma być przedłużeniem Eucharystii, zgodnie z praktyką pierwszych chrześcijan, którzy po liturgii gromadzili się na tzw. agapie, czyli uczcie miłości, aby podkreślić jedność i umocnić się w wierze. Skoro taka jest tradycja rodzinnych uroczystości religijnych to bezcelowa jest dyskusja o obecności alkoholu na przyjęciu pierwszokomunijnym! I tę zdrową zasadę w rodzinach katolickich należy zachować oraz podtrzymać. Obok urządzania wystawnych przyjęć polskim zwyczajem staje się również wyścig – prowadzony przez rodziców drugoklasistów, ich dziadków oraz chrzestnych – w nabywaniu oryginalnych i drogich prezentów. O tym, co otrzymają na Pierwszą Komunię Świętą, dzieci mówią już na kilka albo kilkanaście tygodni przed samą uroczystością. Chwalą się, jaki drogi prezent otrzymają z okazji ich święta. Oczywiście taką informację posiadają od swoich rodziców, czy też dziadków. Tę sytuację potwierdzają również wspomnienia dzieci dzielących się z innymi jakością otrzymanych prezentów na Pierwszą Komunię. Niestety w takiej atmosferze to, co najważniejsze zostaje odsunięte na margines święta. Doświadczenie zewnętrznej oprawy uroczystości, a szczególnie prezentów, sprawia, że dziecko w małym stopniu będzie przeżywać tajemnicę spotkania z Jezusem. W kontekście ukazanych sytuacji, rodzice – Numer 8/2007 jako pierwsi katecheci i świadkowie Boga w życiu dziecka – winni skoncentrować uwagę na tym, co ma towarzyszyć całorocznemu przygotowaniu dziecka do Komunii. Nade wszystko ich zadaniem jest doprowadzić małego człowieka do przeżycia tęsknoty za Jezusem, który przebacza grzechy oraz daje samego Siebie w Komunii. Dziecko powinno uświadomić sobie, że najważniejszy w uroczystościach pierwszokomunijnych jest Pan Jezus. Co więcej, na rodzicach spoczywa obowiązek podejmowania nieustannego trudu religijnej formacji dziecka. Nie może ona zakończyć się na drugiej klasie szkoły podstawowej, gdyż egzamin z miłości do Jezusa dziecko będzie zdawało do końca życia. Ważny jest tu przykład życia wiarą. Wspólne rodzinne uczestniczenie we Mszy świętej, podczas której cała rodzina przystępuje do Komunii Świętej, jest nieodzowne do pogłębienia przekonania u dziecka, że skoro rodzice tak często przyjmują Pana Jezusa, to i ono będzie chętnie umacniało się tym Pokarmem, którym żyje cały Kościół. 2 kwietnia br. wypada trzecia rocznica odejścia Jana Pawła II do Domu Ojca. Warto przypomnieć, co powiedział nasz Wielki Rodak w audiencji – będącej katechezą o Eucharystii – dla Polaków: Kościół […] rodzi się z Eucharystii. Kościół żyje z Eucharystii. Eucharystia tworzy Kościół (Jan Paweł II, Audiencja dla Polaków, 8 kwietnia 1993). Do takiego rozumienia i przeżywania Eucharystii przygotowuje nas ustawiczna formacja w wierze. Niech nikt nie poczuje się zwolniony z tego obowiązku, ani wobec siebie, a tym bardziej wobec dzieci, zgodnie ze słowami Chrystusa: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. […] I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je (Mk 10, 14-16). Piotr Tokarz OFM Cap. Kadra Szczepu w Bieszczadach “Kto idzie w góry, musi podjąć się wysiłku. Ale z wysiłku przychodzi siła, pobudzenie wszystkich zdolności a z poczucia siły rodzi się przyjemność. Powracamy do codziennych zajęć lepiej przygotowani do boju w walce życia i do pokonywania przeszkód na naszych drogach, wzmocnieni i podniesieni na duchu wspomnieniami o minionych wysiłkach i pamięcią o zwycięstwach na tamtych polach bitew.” Edward Whymper - pierwszy zdobywca Matterhornu Kadra Szczepu w Bieszczadach W lutowy weekend (22-24.02) kadra harcerska ze Szczepu „Leśne Plemię” ( drużynowe i przyboczne) na czele z naszym duszpasterzem bratem Rafałem wyruszyła w Bieszczady. Celem naszej wędrówki była Komańcza. Na wspólnie spędzonej wyprawie zdobyliśmy kilka szczytów i obejrzeliśmy malowniczy krajobraz bieszczadzki. Nasza wędrówka rozpoczęła się w piątek od bardzo łatwego szlaku, ponieważ chcieliśmy rozruszać nasze zastane kości, abyśmy mogli w kolejnym dniu sprawdzić nasze umiejętności na trudniejszym szlaku. W sobotę zdobyliśmy wszyscy razem całą Połoninę Wetlińską, rozpoczynając naszą wędrówkę od wsi Kalnica, wdrapując się na Smerek (1222 m.n.p.m), przechodząc przez Przełęcz Orłowicza (1093m.n.p.m.), Osadzki Wierch (1253 m.n.p.m.), Roha (1255 m.n.p.m.) docierając do schroniska „Chatka Puchatka”. Niestety nie było czasu, aby wstąpić na herbatę, ponieważ słońce chyliło się ku zachodowi, a przed nami była jeszcze godzina drogi na dół do „asfaltu”. Szybkim krokiem od schroniska zeszliśmy do Małej Wetlinki. Stąd mieliśmy jeszcze 11 km do naszego busa zostawionego przy początku naszej wspinaczki. Po godzinie wędrówki „cywilizowaną” drogą złapaliśmy ostatni środek publicznego transportu, jaki tej doby poruszał się w upragnionym przez nas kierunku. Zmęczeni, ale szczęśliwi dotarliśmy do naszej chatki z noclegiem. Szybka kąpiel, Msza św., wspólna kolacja i upragniony odpoczynek……. W niedziele wstając każdy musiał dojść do siebie, ponieważ odczuwał każdy mięsień, każdą kość w całym ciele (z wyjątkiem brata Rafała). Ale nasz duszpasterz nas nie oszczędzał. Zdecydowaliśmy „razem”, że i w tym dniu jednak wybierzemy się na ,,spacer”. Zanim wyruszyliśmy na wspólną wędrówkę pomodliliśmy się uczestnicząc wspólnie w naszym domku we Mszy Świętej. Tym razem szlak wiódł od Przełęczy Wyżniańskiej przez Połoninę Caryńską do Ustrzyk Górnych. Byliśmy twardzi. Nagrodą dla wytrwałych okazały się przepiękne górskie widoki w zimowej scenerii z śniegiem po pas, lodem pod nogami i dużym wiatrem na twarzy. Siły, które z nas uszły podczas wspólnych wędrówek, postanowiliśmy zregenerować w zacisznym zajeździe przy ogromnej, pysznej pizzy… i niestety trzeba było wracać do Stalowej… Wędrówki te nauczyły nas, co tak naprawdę Na Szlaku siły i walka ze słabościami. Naszą całą wyprawę umilaliśmy sobie śmiechem, wygłupami na śniegu, śpiewem oraz zabawami harcerskimi. Przez cały ten czas sprawował nad nami opiekę Pan Bóg za co bardzo chcemy Mu podziękować w tym miejscu. Nie tylko za to, iż nikomu nic się nie stało, ale także że przygotował dla nas takie wspaniałe krajobrazy oraz że daje także nam naszą młodość przeżywać we wspólnocie harcerzy – wśród prawdziwych Przyjaciół. Poproszony także sprawił, że słońce wyjrzało zza chmur. Mimo ciężkich chwil, które każdy przeżywał (z wyjątkiem potrzebne jest w czasie wspólnych wypraw zimą w górach, ale chyba najważniejszą rzeczą - jest pomoc drugiej osobie w sytuacjach zwątpienia we własne Numer 8/2007 brata) chęć zdobycia celu była tak ogromna, że z wielką determinacją, czasami nawet z bólem, szliśmy dalej, ciesząc się pięknem otaczającej nas przyrody. Jesteśmy wdzięczni naszemu duszpasterzowi bratu Rafałowi, że zabrał nas na wspaniałą wędrówkę, na której każdy z nas zobaczył, na co go stać, jakie ma możliwości fizyczne i psychiczne, na kogo może liczyć w chwili słabości. Szczególnie dziękujemy naszym sponsorom i każdej osobie, która się do tego wyjazdu przyczyniła, umożliwiając nam młodym ludziom zobaczyć, jakie piękne tereny mamy w Polsce, że nie trzeba emigrować z naszego kraju, aby zachwycać się pięknym krajobrazem i pięknem gór. Polecamy wszystkim wyprawę w Bieszczady- można być świadkiem lub uczestnikiem wielu interesujących przygód. Z harcerskim pozdrowieniem CZUWAJ!!! dh. trop. Sabina Puzio Rejonowy Dzień Wspólnoty Ruchu Światło - Życie W sobotę 8 marca 2008 roku młodzieżowa wspólnota oazowa z naszej parafii skorzystała z zaproszenia i udała się na Rejonowy Dzień Wspólnoty, który odbył się w Bazylice Matki Bożej Królowej Polski w Stalowej Woli. Zaczął się on dość wcześnie, ale wcale nas to nie zniechęciło do aktywnego brania udziału w całym tym spotkaniu. Zjechali się tam członkowie oazy (małżeństwa Domowego Kościoła, młodzież oazowa i Dzieci Boże) z naszego rejonu (Stalowa Wola i Nisko), a także osoby będące kiedyś w oazie lub mające z nią jakiś związek. Pierwszym punktem programu było, jak to zazwyczaj bywa na takich spotkaniach, tzw. zawiązanie wspólnoty, podczas którego każda wspólnota mogła powiedzieć o sobie kilka słów. Następnie odbyła się ciekawa konferencja. Mówiła o tym jak ważne jest, by pamiętać o tym, że chrześcijaninem jest się przez cały czas, a nie tylko w niedzielę, a także pokazała nam jak ważna jest jedność w każdej wspólnocie. Po konferencji zostaliśmy podzieleni na trzy grupy: dzieci, młodzież i małżeństwa, w których mieliśmy spotkanie na temat Jonaszowego strachu. Nasze rozważania były krótkie, ale bardzo konkretne. Całą wspólnotą wróciliśmy na aulę i rozpoczęła się godzina świadectw, w czasie której mogliśmy usłyszeć o doświadczeniu ewangelizacji w życiu świadczących. Rozpoczęła Oazy Dzieci Bożych, a następnie swoimi przeżyciami dzielili się z nami: młodzież, starsi oazowicze z Oazy Rodzin i KWC. Z naszej wspólnoty świadectwo powiedziała Alicja Marchewka. Następnym punktem programu był Namiot Spotkania w Kościele, a później Eucharystia. Ostatnim punktem dnia była jak zawsze pełna radości Agapa. Rejonowy Dzień Wspólnoty nie był zbyt długi, ale owocny i na pewno go nie zapomnimy. Alicja Marchewka Na Szlaku Rozmowa z rekolekcjonistą „Na Szlaku”: Dla głoszenia rekolekcji w naszej parafii oderwał się Brat od posługi w Starokonstantynowie, proszę nam powiedzieć kilka słów o swojej pracy na Ukrainie. Br. Stanisław Mański: W Starokonstantynowie jestem od wakacji tamtego roku. Wcześniej byłem proboszczem w Kijowie, w parafii, na której terytorium mieszka 500 tysięcy ludzi, a parafian jest około 800 osób, teraz, po 10-u latach naszej tam posługi. W Starokonstantynowie jest nas trzech. Ja i dwóch braci. Jest tam też postulat, mamy obecnie dwóch postulantów. Jestem proboszczem w trzech parafiach równocześnie, w tym są dwie kaplice, do których dojeżdża się co niedzielę i jest 8 wiosek, do których dojeżdża się raz na dwa miesiące. Są to dosyć duże odległości, około 30-40 km. W tych dojazdowych parafiach jest - w jednej 40 osób, w drugich 30. U nas w Starokonstantynowie wszystkich parafian jest około 200 osób. - To rzeczywiście bardzo odmienne warunki od naszych. Bracie Stanisławie, jak brat jako rekolekcjonista postrzega naszą parafię, czy jest ona ziemią zasoloną czy jałową? - Uważam, że jest to obiecująca rola, przynajmniej dla mnie. Patrząc na reakcje ludzi, na przyjmowanie Bożego Słowa, widzę otwarcie na słuchanie go, widać, że ludzie są spragnieni tego Słowa, szukają go. Bogactwem właśnie jest to, że tutejsi parafianie mają pełną formację w różnych wspólnotach i grupach, które tu widzę i słyszę, wspólnotach prężnych, które mają mocną więź z klasztorem, nawet emocjonalną. I to bardzo mi pomagało. Czułem się w tej wspólnocie parafialnej, jak w takiej rodzinie. W niewielu parafiach jest taka atmosfera, a tu można było odczuć, że jestem członkiem tej waszej wspólnoty. - Dzisiejszy świat pełen jest zagrożeń. Mając doświadczenie wyniesione z różnych środowisk katolickich w kraju, a także przez cztery lata na Ukrainie, jak brat uważa - w jaki sposób katolicy winni odpowiadać na te zagrożenia, ponad to, o czym już brat wspomniał: słuchanie Słowa, uczestnictwo w życiu małych wspólnot? 10 Numer 8/2007 - Myślę, że istotna jest tutaj wierność Bożemu Słowu, posłuszeństwo Panu Bogu i też miłość do Kościoła. To, co z boku zauważam, to jest coraz większa kontestacja Kościoła w Polsce. Jest wielu ludzi, którzy nie weszli w jego głębię. Poddają się tylko powierzchownej indoktrynacji i bardzo krytykują Kościół. Na dodatek nie jest to krytyka konstruktywna, która mogłaby pomóc Kościołowi, czyli nam wszystkim zobaczyć grzech, tylko po prostu kontestują, odchodzą. To bardzo boli, że takie przejawy liberalizmu się tu wdzierają. Myślę, że tego nie ma u nas, w życiu Kościoła katolickiego na Ukrainie. Jesteśmy tam zdecydowaną mniejszością i inni są ciekawi nas. I nawet widać, że w tym morzu prawosławia, które też jest podzielone (w samej Ukrainie są trzy cerkwie prawosławne) i mnóstwa kościołów protestanckich, różnych wspólnot religijnych (protestanckich), Kościół katolicki ma jedną naukę, jest jedną wspólnotą. Jest oceniany, jako ten, który jest stabilny. Mamy inne problemy, ale problem jedności jakby nie istnieje. Katolicy sobie cenią, że są w Kościele, gdzie jest jasno zdefiniowana jego nauka, jest przejrzystość, klarowność. Tutaj w Polsce, jak przyjeżdżam, spotykam się z kontestacją Kościoła katolickiego i to bardzo boli… - Te problemy dotykają, niestety, również i naszej parafii… Zdarza się nawet otwarta wrogość, próby narzucenia swojej woli, np. żądanie sformalizowanej apostazji, bo „Kościół zakłamany”… - Myślę, że osoba, która tak postępuje, nie jest otwarta na dialog, ale poddała się jakiejś indoktrynacji. … odrzuca prawdę. Widzi strukturę, może jakąś chorą strukturę, a nie widzi tego, co duchowe, zamknięta jest na doświadczenie spotkania z Bogiem. Boli też bardzo, niestety nierzadkie dziś, podejście do Kościoła jako do instytucji usługowej. Np.: „Przyszedłem i nie wykonano usługi, której oczekiwałem, a przecież płacę za nią, daję 2 złote co niedzielę”. To jest poważne niezrozumienie, ilustracja tego, że są ludzie, dla których bycie katolikiem to tylko formalność. - Powróćmy jednak do głoszenia Słowa Bożego, do rekolekcji. To święty czas dla wiernych, czas działania Ducha Świętego. Czy zdarzyło się bratu na rekolekcjach powiedzieć coś innego, niż wcześniej brat przygotował? - Zdarzyło się… Miałem przygotowane słowo… Gdzieś położyłem Pismo Święte i zapomniałem gdzie. Spóźniłem się na Eucharystię. Była już czytana Ewangelia. Biegnąc z pokoju, wziąłem kartki, na których myślałem, że jest przygotowane kazanie i się okazało, że było to słowo inne. Wiedziałem, że już do pokoju nie zdążę. Nie miałem więc żadnej podpórki. Nie miałem też Pisma Świętego, bo zostawiłem je na innym miejscu. Nie zdążyłem go zabrać i wiedziałem, że muszę już wyjść. I po prostu, prosiłem Ducha Świętego i wyszedłem. Czułem niesmak, czułem się upokorzony tym, bo kiedy nie kontrolujesz sytuacji, to jest upokorzenie, ale właśnie po tej Eucharystii jedna parafianka podeszła do mnie i powiedziała, że była pod wrażeniem, że się popłakała, że to słowo było dla niej właśnie, a ostatecznie i dla mnie było znakiem łaski Boga. - Czyli Pan Bóg potwierdził. Duch Święty dotknął!! - Amen! - Co najbardziej satysfakcjonuje i co najbardziej boli rekolekcjonistę, czyli inaczej mówiąc: co uwzniośla, a co powoduje, że rekolekcjonista traci Ducha, jeśli tak to można określić? - No właśnie. Nie powinien tracić Ducha, ale czasami pewnie traci, bo pycha mu przeszkadza. Na pewno w pewnych sytuacjach bardzo boli, kiedy ludzie, słuchając słowa, wychodzą, czyli zmniejsza się ilość słuchaczy. Ale wiesz, że ty to słowo przemodliłeś i zrobiłeś wszystko, co mogłeś i że ten problem nie jest już w tobie. Taką pewność czasami można mieć, że się przygotowałeś dobrze, a że to jest zamknięcie ze strony ludzi – że cię osądzają, nie wierzą temu, co mówisz, uważają, że to jest niemożliwe, że przesadzasz. Są takie sytuacje, bolesne. A co cieszy najbardziej? Chyba cieszą te indywidualne spotkania, jakieś takie echo po rekolekcjach, kiedy ludzie nie tyle mówią o uczuciach, zadowoleniu, że było pięknie, ale kiedy podejmują decyzję. Pamiętam, kiedy ktoś podszedł do mnie i mówił, że kradł w pracy przez dłuższy czas, przez lata coś tam wynosił. I mówi, że to jest jego decyzja, że przestaje kraść, że wraca do swojej żony. Niesamowite owoce. Mówiłem inne słowo, ale on jakoś w kontekście odczytał, że jest to słowo dla niego i że on powinien wrócić do swojej małżonki. I to jest najpiękniejsze, to cieszy. Bo nawet te ofiary materialne, kwiaty, czy nawet jakieś uczuciowe słowa... to myślę, że po pewnym czasie dojrzały człowiek nie zwraca na to takiej uwagi. Te przejawy szybko mijają, bo uczucia są takie nietrwałe. A tu są konkretne decyzje i to najbardziej cieszy. - Czy były w życiu brata takie rekolekcje, że nie zapomni ich brat przez całe życie? - Hmmm… Musiałbym pomyśleć. Na pewno były takie moje pierwsze rekolekcje na Ukrainie, w katedrze w Kijowie. Odprawiałem Mszę świętą, z iskupem który po Mszy powiedział: „ Wiesz co? Pójdziesz i będziesz się ze mną modlił egzorcyzmem nad jedną kobietą”. I zaprosił mnie, żebym mu towarzyszył. Jakby w kontekście rekolekcji, zobaczyłem działanie złego ducha – namacalnie. Modliłem się z biskupem. Biskup się modlił nad tą kobietą. Byłem uczestnikiem tego. Widziałem, co to obrzęd egzorcyzmu – bardzo trudna modlitwa i te przejawy działania demona, jego mocy… To nowe doświadczenie bardzo mnie poruszyło. Uświadomiłem sobie, że życie duchowe jest walką. Dotąd mówiłem o tym teoretycznie, a teraz zobaczyłem to w praktyce. Zobaczyłem, jaki wpływ może mieć na człowieka zły duch i jak on działa. Moje słowo stało się prostsze, ale też bardziej takie realistyczne. Wiem, co mówię, kiedy mówię bardzo duchowo. - Dziękuję za rozmowę i za głoszone Słowo. Życzymy bratu wielu owoców w swojej pracy duszpasterskiej. Szczęść Boże! Na Szlaku 11 ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI Św. Bernard Bernard Perani urodził się 7 listopada 1604 roku koło Offidy we Włoszech. Pochodził z ubogiej rodziny. Miał bardzo pobożnych rodziców, którzy wychowywali swoje dzieci w wielkiej czci Boga. W młodości był pasterzem. Mając 22, lata został przyjęty do zakonu kapucynów w Corinaldo. Prowadził skromne i ukryte życie. Pełnił obowiązki infirmiarza, kucharza, furtiana i kwestarza, odwiedzał chorych, niosąc im słowa pociechy i umocnienia. Bracia byli pod głębokim wrażeniem jego uduchowienia, a także zapału do ciężkiej pracy, by służyć wspólnocie. Jego spokój ducha i pomocne słowa pojednały wielu grzeszników z Bogiem i nieprzyjaciół między sobą. Wzorem był dla niego kapucyński współbrat św. Feliks z Cantalice (1515-1587).Z upływem lat jego życie religijne pogłębiało się, a wiara stawała się coraz silniejsza. Eucharystia była źródłem jego pobożności. Wiele godzin spędzał adorując Najświętszy Sakrament. Uwielbiał zagłębiać się w Pismo Święte i inne duchowe lektury, bardzo kochał różaniec. Wielu teologów kapucyńskich przychodziło do niego szukać porady w trudnych pytaniach. Bernard pocieszał też i umacniał swoich współbraci w trudnych czasach początku reformy kapucyńskiej, zachęcając ich do doskonalszego zachowywania Reguły. I kiedy ktoś mówił, że nic nie będzie ze Zgromadzenia, on żartował sobie z tego. I dodając otuchy braciom, powiadał z wielką mocą: „Bądźcie mocni bracia, nie wątpcie. Fundament tego świętego budynku jest tak wytrzymały, że nie może być ani poprzez diabelską, ani poprzez ludzką siłę zniszczony.” Mówił również: „Jakże długo wielu z nas jest w Zakonie i może nigdy nie zrozumieliśmy, co oznacza zachowywanie Reguły! Ja z prostotą wyznaję, że nie rozumiałem tego aż do czasu, kiedy od niedawna zacząłem praktykować ją u kapucynów [...] Kiedy słyszałem czytanie życiorysów świętego ojca Franciszka i jego towarzyszy, ponieważ byłem ślepcem, wydawali mi się oni tak bardzo prostaccy i mało wartościowi. Ale teraz wiem jak to jest ważne. Nie umieściłaby mądrość Bożą frywolnych rzeczy w Regule. Dlatego warto iść pieszo, boso, w łatach, 12 Numer 8/2007 ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI Perani nie mając nic innego, jak tylko różaniec i Regułę, jeśli nawet wydaje się to czymś małej wartości, pod tymi rzeczami jest jednak ukryty Duch Pański i są one miarą ducha i poznania, jakie się ma o Bogu. Ponieważ te rzeczy wyostrzają pogardę wobec świata i odrywają od stworzeń, a na tym polega mądrość chrześcijańska.” Wiara Bernarda była nagradzana duchowymi łaskami nie tylko dla niego, ale dla wielu innych. Bernardowi przypisuje się wskrzeszenie czworga dzieci, a także to, że dzięki jego modlitwom jednego razu w klasztorze pojawiła się żywność, kiedy drogi były zasypane śniegiem i nie było możliwości dostarczenia pożywienia. Podejmował liczne posty i umartwienia, a kiedy miał 72 lata otrzymał Stygmaty, by świadczyć o niesamowitej miłości Boga wobec błądzącej ludzkości. Powiadał: „W dzień sądu Pan nie będzie nas prosił o bardziej ścisłe zdanie sprawy z niczego innego, jak tylko z uczynków miłosierdzia. Kiedy myślę o tym, co mówi nasz Pan Jezus Chrystus, że w miłości Boga i bliźniego wypełnia się całe prawo, to nigdy nie czuję się bardziej zadowolony, jak w chwili, kiedy jestem zajęty modlitwą albo jakąś posługą wobec bliźniego; i kiedy nie jestem zajęty jedną z tych dwóch posług, nie tylko wydaje mi się, że nie jestem zakonnikiem, ale nawet chrześcijaninem.” Kiedy w wieku 84 lat został zwolniony z wykonywania obowiązków, wtedy całymi godzinami na leżąco adorował Najświętszy Sakrament. Był wzorem zakonnego posłuszeństwa. Kiedy przyjął namaszczenie chorych i Wiatyk, powiedział do przełożonego: „Ojcze gwardianie, proszę o błogosławieństwo i o pozwolenie pójścia do nieba”. Wtedy gwardian polecił mu, aby najpierw to on pobłogosławił jego i współbraci. Bernard zmarł chwilę później, 22 sierpnia 1694 roku. Dwóch biskupów zeznało: „Bernard uczynił więcej dobra w naszej diecezji niż tuzin kaznodziejów.” Jest wzorem wiary, nadziei i miłości. Beatyfikował go papież Pius VI w roku 1795. W liturgii Bernard wspominany jest 22 sierpnia. Emilian Skowroński OFM Cap. Ś w i a d e c t w o Mam 63 lata. W małżeństwie przeżyłam 41 lat. Mamy z mężem dwie zamężne córki i trzy wnuczki. Urodziłam się w czasie wojny, podobnie jak mój mąż na kresach wschodnich. Moja pięcioosobowa rodzina: rodzice, rodzeństwo i ja, w wieku dziewięć miesięcy, musiała z tamtych terenów uciekać. Przyjechaliśmy tu, do Rozwadowa. Tu spędziłam dzieciństwo i młodość i właściwie większość mojego życia w małżeństwie. Jako dziecko pamiętam, że rodzice prowadzili mnie do kościoła, uczyli mnie pacierza. Kiedy już dorastałam, było dla mnie rzeczą oczywistą, że w niedziele i święta idzie się na Mszę świętą, parę razy do roku chodziłam do Komunii świętej, do spowiedzi. Chodziłam również na inne nabożeństwa. Mój ojciec był rzemieślnikiem, miał mały zakład cukierniczy i jako dzieci byliśmy angażowani w pomoc w pracy i ojca, i matki. Gdy zdałam maturę, chciałam się wyrwać z tego małego miasta, czułam tu zawsze presję dobrej opinii, wszyscy mnie znali. Zdawałam dwa razy na studia, ale nie dostałam się. Rozpoczęłam pracę jako księgowa w Rozwadowie, w aptece. Za jakiś czas spotkałam mojego męża, mówię, że spotkałam, bo mojego męża znałam już w okresie szkoły średniej, później drogi nasze się rozeszły. Zaczęliśmy ze sobą chodzić. Po okresie narzeczeństwa pobraliśmy się. W nasze małżeństwo weszłam z jakimiś własnymi planami, jak ono powinno wyglądać, jaka powinna być moja rodzina, jakim mężem powinien być mój mąż, jakim ojcem. Miałam też jakiś fałszywy obraz wyniesiony z domu męża jako mężczyzny, ale nigdy nie umiałam na ten temat rozmawiać z moim mężem. Czułam się, że to jest jakiś temat wstydliwy, byłam zamknięta i to rzutowało na naszą jedność. Bardzo męża osądzałam, miałam do niego pretensje. Również na nasze małżeństwo miało wpływ to, że mój mąż przed ślubem nie chodził wiele lat do Kościoła. „Wyciągał mnie” na jakieś tematy religijne, na tematy Kościoła. Bardzo mnie to denerwowało. Zazwyczaj kłóciliśmy się wtedy bo ja nie byłam do takich tematów przygotowana. Byłam również zazdrosna o swojego męża, bo wiedziałam, że podoba się kobietom i gdy przebywaliśmy w jakimś towarzystwie, chciałam żeby się tak zachowywał, jak ja to sobie wyobrażam, a gdy było inaczej, to przychodziłam do domu i robiłam sceny zazdrości. Pierwsze dziecko bardzo było przez nas oczekiwane. Myślałam już nawet, że nie będę mogła mieć dzieci. Urodziłam pierwszą córkę. Za parę lat byłam drugi raz w ciąży, ale musiałam przejść operację, była to ciąża pozamaciczna. Bardzo bałam się kolejnych dzieci i w momencie, kiedy się najmniej spodziewałam, Pan Bóg nas obdarzył drugą córką. Dzieci dorastały, ja również w stosunku do nich miałam własne jakieś plany i oczekiwania, może chciałam, żeby zrealizowały moje niezrealizowane plany. Zajmowałam się domem, wychowywaniem dzieci. Często broniłam córki przed karceniem ojca, bo uważałam, że mąż jest za energiczny, za rygorystyczny, a to są dziewczyny, więc lepiej się z nimi rozumiałam. Również, gdy przyszły choroby, czy moje, czy dzieci nie akceptowałam u męża nieporadności. Przyjmowałam to zupełnie fałszywie, że nie kocha mnie, że nie kocha dzieci. I też miałam o to pretensje choć do pomocy mi przychodziłam mama albo teściowa. Kiedy dzieci podchowałam, wróciłam do pracy, pracowałam u ojca. Był taki okres, że przeszłam nawet z ojcem do spółki. Zarabiałam może nawet więcej od mojego męża, mój mąż wtedy zrezygnował z pracy i zajął się remontem domu. Czułam się zawsze, że jestem dobrą katoliczką, dobrą żoną i dobrą matką. I w tym właśnie okresie w tej parafii usłyszałam zaproszenie na katechezy, które prowadzą do przeżywania wiary w sposób dojrzały. Oczywiście w pierwszej chwili pomyślałam o moim mężu, ale w to doświadczenie weszliśmy obydwoje i przez uczestnictwo w różnych liturgiach, przez słuchanie słowa Bożego Duch Święty zaczął oświecać mój umysł. Zobaczyłam, że te słowa, które kiedyś słyszałam i odnosiłam, do mojego męża, do sąsiadów (nie do mnie) Pan Bóg kieruje osobiście do mnie. Do mojego życia, do moich faktów. I Pan Bóg zaczął działać w faktach. Śmierć mojego ojca dała mi możliwość objęcia zakładu, miałam do tego uprawnienia i mogłam go prowadzić, ale z drugiej strony słyszałam słowo, że nie można służyć Bogu i mamonie, a również zobaczyłam, że moje życie bardzo budowałam na pieniądzu, że pieniądz mi dawał poczucie bezpieczeństwa, poczucie w pewnym sensie wyższości nad mężem i że moja rola i moje miejsce jest w małżeństwie. Głową domu i tym, który utrzymuje rodzinę, powinien być mój mąż, a nie ja. I pomógł mi tę decyzję podjąć mój mąż, bo ja potrzebowałam jego pomocy. On mi odmówił. Powiedział, że Na Szlaku 13 nie będzie ze mną pracował i to była bardzo dobra decyzja. Zrezygnowałam z tego zakładu. Przestałam pracować. Mąż pracował i utrzymywał rodzinę i wcale nie zauważyłam, żebyśmy zbiednieli albo żeby nam czegoś brakowało. Dał mi Pan Bóg również drugie doświadczenie bardzo ciężkie, w którym się z Nim spierałam, bo druga, młodsza córka zachorowała na raka. I ja wtenczas powiedziałam do Pana Boga: „Panie Boże, to dałeś mi ją po takim okresie czasu, tak niespodziewanie, po to żeby mi ją teraz zabrać?”. I chodziłam po Lublinie jak obłąkana, bo ona tam leżała na klinice i trafiłam do Kościoła. Był akurat w nim kapłan i poszłam do sakramentu pokuty. I zrozumiałam, że ja chciałam być reżyserem życia moich dzieci, że kochałam moje dzieci miłością zaborczą, że nie dawałam im wolności i prawa wyboru, że byłam matką despotyczną, która mówiła: „Tak trzeba zrobić i bez dyskusji”. Bo lubiłam w domu porządek, żeby było wszystko poukładane, żeby było wszystko tak przedwcześnie zaplanowane. I gdy zrozumiałam to swoje macierzyństwo trochę takie wypaczone, po tygodniu córka wróciła zdrowa do domu. Medycyna nie potrafiła tego wytłumaczyć. Jest dzisiaj matką, ma piękne, zdrowe dziecko. Wi d z ę , że Pan Bóg w 14 Numer 8/2007 tych faktach uczy mnie przede wszystkim pokory. Pokazał mi również mój faryzeizm, to że chciałam być lepsza od męża. Również w tym bardzo pomogli mi bracia we wspólnocie, pomogli mi pokazywać starego człowieka. Dzisiaj widzę, że przeżywamy też trudne chwile. Jesteśmy już obydwoje na emeryturze, mamy swoje choroby, mamy swoje cierpienia i nieraz są takie sytuacje, że mi się wydaje, że Pan Bóg pomieszał nam języki. Mówimy o tym samym, a się nie rozumiemy, ale wiem, że mam za co się chwycić. I jakoś tak jest, że jeżeli upadamy, to nie razem i możemy się nawzajem dźwigać, np. wczoraj mnie dźwignął z wielkiego buntu mój mąż. Modliliśmy się razem i dzisiaj rano też i widzę, że modlitwa bardzo nas łączy i dodaje nam sił. I dzisiaj nie chodzę już na Mszę świętą dlatego, że tak nauczyli mnie moi rodzice. Dzisiaj wiem, że w sakramentach nabieram siły. Sakrament pokuty mnie uczy miłości, jaką obdarza mnie Jezus Chrystus, uczy mnie miłości, kochać przede wszystkim mojego męża. Jeszcze chcę powiedzieć, że dziękuję Bogu za taki czas w naszym byciu we wspólnocie, kiedy mogliśmy usiąść i z mężem porozmawiać o naszym małżeństwie, o tym wszystkim, co nas raniło. Czym on mnie ranił, czym ja jego zraniłam. Był to piękny okres w naszym małżeństwie. I dzisiaj również sięgamy do takich spotkań, bo widzę, że najwięcej miłości czerpię właśnie z sakramentów, że Eucharystia mnie umacnia do tego, bym umiała przebaczyć, bym umiała kochać. I jestem Bogu dzisiaj wdzięczna za całą historię mojego życia, że w tę historię włączył mojego męża i moje dzieci, i że tak ją prowadził, a nie inaczej. Dlatego pragnę wyznać: Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi i w Jezusa Chrystusa, syna Jego jedynego, Pana naszego, który się począł z Ducha Świętego, Narodził się z Maryji Panny, umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł. Trzeciego dnia zmartwychwstał, wstąpił na niebiosa, siedzi po prawicy Boga Ojca wszechmogącego, stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych. Wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny. Amen Ś w i a d e c t w o Jestem żonaty. Mam dwie córki i trzy wnuczki. Urodziłem się w rodzinie katolickiej na kresach wschodnich. Po trudnych doświadczeniach wojny moja rodzina znalazła się tutaj, w Stalowej Woli, gdzie przeżywałem swoje dzieciństwo i młodość. Kiedy wracam do swojego dzieciństwa, przypominam sobie, że byłem dzieckiem zamkniętym. Najlepiej czułem się sam, kiedy na mnie nikt nie patrzył. Stroniłem od rówieśników i czułem się nieszczęśliwy. Nie rozumiałem tej sytuacji. Kiedy znaleźliśmy się w Stalowej Woli, miałem 4 lata. Z kresów przywieźli nas tu Niemcy. Żyłem długie lata w samotności, wyobcowany ze środowiska. Ale kiedy zacząłem dorastać, zaczęło mi to bardzo przeszkadzać. Chciałem to po prostu zmienić. Nie potrafiłem. Kiedy miałem 17 lat, nadarzyła się okazja, żeby coś zmienić. Poszedłem na kurs szybowcowy na wakacjach i po miesiącu byłem samodzielnym pilotem. Kiedy wróciłem do szkoły, poczułem się lepszy. Zacząłem inaczej traktować siebie i środowisko. Kiedy zdałem maturę, zmieniłem swoje plany – studia plastyczne i pomyślałem, że pójdę za tą nową pasją, którą otrzymałem – za lotnictwem. Bardzo szybko zdobyłem uprawnienia samolotowe, skakałem także na spadochronie i żeby sięgnąć jeszcze wyżej, pomyślałem, że chcę latać na samolotach bojowych, odrzutowych. Nie było innej możliwości - tylko wojsko. Poszedłem do szkoły oficerskiej w Dęblinie i tam zderzyłem się z rzeczywistością wojska. Wojsko to rozkaz, komenda i dyscyplina. Ja, jako zarozumiały, butny i pyszny, nie mogłem się z tym pogodzić. Byłem tam jakiś czas. Żal mi było latania, ale wróciłem do życia cywilnego. Byłem już człowiekiem pełnoletnim, zacząłem pracować i powiedziałem sobie, że właściwie w tym co zdobyłem dotychczas w życiu: w tym, że mam siły, w tym że mogę sam iść przez życie, nie jest mi potrzebny ani Pan Bóg, ani Kościół. Przestałem chodzić do kościoła, zresztą już parę lat nie chodziłem. Zacząłem wieść życie po prostu pogańskie. Zaplanowałem sobie, że moje życie będzie wesołe, przyjemne i rozrywkowe. I rzeczywiście kilka lat takie było. Kiedy miałem 25 lat, wstąpiłem w związek małżeński i chciałem w tym samym stylu prowadzić te moje życie. Ale niestety zderzyłem się z rzeczywistością narodzin pierwszej córki. Zaczęły się problemy i cała uwaga i siły skupiły się na zdobywaniu rzeczy materialnych. Zacząłem zmieniać samochody, mieszkania, pracę. Najważniejszy był pieniądz. Nieważne było, co robię, ale ważne było, ile zarabiam. Byłem urzędnikiem w Urzędzie Miasta, byłem taksówkarzem. Byłem nawet robotnikiem budowlanym, bo tak się opłacało. W tym czasie moja rodzina, najbliżsi byli mi potrzebni po to, żeby realizować moje szalone plany. Miałem pomysł na swoje życie. I tak żyłem sobie wiele lat. Kiedy dorobiliśmy się domu, samochodu, wszystkiego, co było w domu potrzebne, osiągnąłem 45 lat. I nagle zobaczyłem, że czegoś mi brakuje… Jak pokierować moje życie dalej? I dotąd dobry Pan Bóg, cierpliwy posyłał do mnie pytanie: „Co dalej zrobić z moim życiem? Jak wypełnić pustkę, która zaczęła mnie dookoła ogarniać? Gdzie iść?” Znalazłem się w chmurach, bez kierunku. Straciłem orientację. Ale dobry Pan Bóg to widać wszystko zaplanował… To była zima, 22 lata temu przyjechali katechiści z Lublina i rozpoczęły się katechezy. Kiedy wróciłem do domu po tym zaproszeniu na katechezy, od razu to odrzuciłem. Ale moja żona i sąsiad zaczęli mnie bardzo napierać i prosić, żebym poszedł. Żona zawsze uważała, że jest mi potrzebne coś „ekstra”. Bo ja, owszem, kiedy się ożeniłem, zacząłem chodzić do kościoła. Do tego pogaństwa dołożyłem jeszcze zakłamanie i z kościoła wychodziłem jeszcze bardziej pusty niż do niego wchodziłem. Zaczęły się katechezy. Dla świętego spokoju poszedłem dla żony. Wszystko, co usłyszałem, kontestowałem i rozważałem racjonalnie. Ale Pan Bóg okazał się mocniejszy, bo usłyszałem, że kocha mnie takiego, jakim jestem, z całą moją grzesznością, z całą moją podłością i tym wcześniejszym wyparciem się Jego. I oczywiście za darmo. W pierwszym momencie byłem zdziwiony, jak to jest możliwe. Bo ja wiedziałem, że racjonalnie dzieliłem ludzi na lepszych i gorszych. A Pan Bóg? Z jakiej racji? Kiedy ja już przez 8 lat nie chodziłem do kościoła. I wtedy Pan Bóg oświetlił mi całe dotychczasowe życie. Sięgnąłem pamięcią do tyłu i zobaczyłem, że On był zawsze obok mnie, mimo że ja o Nim nie myślałem i nawet się Go wyparłem. I zobaczyłem, że kiedy się urodziłem na Wschodzie, daleko, kiedy moja Na Szlaku 15 rodzina miała być wywieziona na Sybir, Pan Bóg oszczędził nam tego doświadczenia. Potem, kiedy jechaliśmy z Kowna, w tę stronę, pociąg stanął przed semaforem. Okazało się, że jechaliśmy do Majdanka. Partyzanci odbili ostatni wagon i nas wypuścili. Pan Bóg znów podarował mi życie i mojej rodzinie. Potem, kiedy pasjonowałem się lotnictwem, brałem udział w bardzo poważnym wypadku lotniczym. Szybowiec z 80 metrów spadł i rozleciał się w drobny mak. Ja otrzepałem się z kurzu i poszedłem do domu. Potem Pan Bóg znowu mi pokazał, że jest Panem życia i śmierci. Kiedy moja młodsza córka zachorowała na raka, bardzo groźnego, wyprowadził mnie z tego cierpienia. Obeszło się bez żadnych zabiegów chirurgicznych, bez żadnych w ogóle zabiegów medycznych. W sposób cudowny ją wyprowadził z tej choroby w ciągu trzech dni. W tym czasie 16 Numer 8/2007 modliła się za to cała wspólnota, nie tylko ze Stalowej Woli. Bardzo poważnym doświadczeniem w moim życiu było moje małżeństwo. Pan Bóg posłużył się moją żoną, żeby pokazać mi, że zawsze chciał mnie zachować dla Kościoła, w którym do dzisiaj jestem. I zobaczyłem, że Bóg Ojciec jest autorem mojego życia, że cała historia mojego życia była zaplanowana, że ja nic nie zrobiłem od siebie. I zaczął ze mną powolną drogę nawracania. Oczywiście miał kłopoty, miał trudności, bo byłem oporny. I pokazał mi przede wszystkim swojego Syna Jezusa Chrystusa, który kieruje się tylko miłością do mnie i dał się ukrzyżować na krzyżu. Potem obdarzył mnie w Duchu Świętym wielką łaska – uwierzyłem od nowa w sakrament pokuty. Zobaczyłem tajemnicę przebaczenia. Potem obdarowany zostałem Duchem Świętym, Słowem Bożym, Eucharystią. Zobaczyłem, że mogę tam sięgać do innego życia. I karmiąc się Ciałem i Krwią Chrystusa, mogę do dzisiaj tu stać. W tej chwili jestem emerytem. Codziennie żyję z łaski Pana Boga. Bo Pan Bóg, żeby mnie osadzić na miejscu, dał mi dużo czasu na modlitwę, kontemplacji tego, co do mnie mówi w Słowie Bożym, dopuścił na mnie chorobę, chorobę serca. Jestem po dwóch zawałach i stoję tu pomiędzy wami. I teraz pomimo krzyża, starości, choroby, jestem człowiekiem szczęśliwym i mogę ze szczęściem powiedzieć, że: Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi i w Jezusa Chrystusa, syna Jego jedynego, Pana naszego, który się począł z Ducha Świętego. Narodził się z Maryi Panny, umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowany umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł. Trzeciego dnia martwych wstał. Wstąpił na niebiosa, siedzi po prawicy Boga Ojca wszechmogącego, stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych. Wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny. Amen Dla dzieci Nazaretański pamiętniczek czeladnikami. I co?- zapytała zakładając Kwiecień na głowę swoją najpiękniejszą chustkę. Jezus od kilku dni musiał zostać w domu i spokojnie leżeć w łóżku, bo się zaziębił. -Biegałeś, zdjąłeś czapkę, a przecież jeszcze zimno. Zobacz, słoneczko nadal chodzi nisko i krótko po niebie, a potem szybko chowa się przed chłodem. To jeszcze nie wiosna, mój kochany. -przepraszam,zapomniałem s i ę - w y s z e p t a ł s y n e k . -Wszystko minie-pocieszała Maryja.-Pij teraz herbatkę z malin. Zjedz trochę miodu, popij gorącym mlekiem…Leż spokojnie i wygrzej się-prosiła, krzątając się po kuchni. Jak każda mama zaglądała co chwilę do chorego, czuwała i przygotowywała coraz to nowe kompresy na gorącą głowę syna. Jezus najbardziej lubił, kiedy Mamusia po prostu siadała koło niego albo lepiej, gdy zamiast kompresu całowała go w rozpalone czoło. Mijały dni, a leżenie w łóżku –jak pewnie sami wiecie-stawało się nudne i … nawet męczące. Jednak po kilku dniach przeszła gorączka, ustał kaszel i katar. Jezus mógł już chodzić po mieszkaniu. O wyjściu na podwórko ani o lekcjach w szkole nie było jednak mowy. Siadał więc przy oknie i patrzył na to, co działo się na podwórku albo na ulicy. -Nudzi mi się-westchnął cicho. -Popatrz trochę w stronę ogroduzaproponowała Maryja.-O tam, widzisz? Józef naprawia płot razem z -Dokąd wychodzisz, Mamusiu? Nie zostawiaj mnie samego. - Idę do ogrodu. Będziesz mnie widział przez okno- odpowiedziała Maryja i wyszła. Było południe.Józef i czeladnicy przysiedli na chwilę, aby odpocząć. Maryja właśnie weszła do ogrodu i szybko pokiwała ręką w kierunku okna. Po paru krokach lekko przyklękła- wszystko ucichło dokoła. Nagle nadleciały całe gromady ptaków i zakręciły powietrzem jak na karuzeli. Maryja szła dalej i znowu przyklękła. Odsunęłą kamień i nagle wystrzelił w górę czerwony tulipan! Jeden, drugi, następne. Kiedy po chwili dotknęła gałązki wiśni, nabrzmiałe pąki zaczęły strzelać na wszystkie strony, posypało się białymi płatkami, jakby właśnie zaczął padać śnieg. W mgnieniu oka ożył cały ogród, a Jezus skakał i wesoło uderzał piąstką o parapet. Maryja spacerowała po ogrodzie, rozmyślając: „Kiedyś w tym samym czasie przyleciał do mnie Skrzydlaty Gabriel, aby mi powiedzieć o Jezusie. Wtedy również zaczynała się wiosna”. Szybko popatrzyła w kierunku okna, w którym Jezus promieniował ze szczęścia, pokrzykując sobie:- Jeszcze, zrób coś jeszcze, kochana mamusiu. Ty tak pięknie to potrafisz… Narysujcie i napiszcie, dlaczego nagle zrobiło się tak pięknie w przydomowym ogrodzie Maryi? Dlaczego cała przyroda obudziła się z zimowego snu właśnie w południe, kiedy to Matka Boska przypomniała sobie o Aniele Gabrielu? Na Szlaku 17 Kartki z rozwiązaniem dostarczcie na furtę do 25.042008 Losowanie nagród 27.04.2008 po Mszy świętej rodzinnej Fraszki Fraszki Przypomnienie Więź Przyczyna Gdy jesteś spóźniony, Dzień trochę stracony… Kto na lekcji stale gada, Ten nie umie odpowiadać … Zapamiętał z lekcji kapkę…. Bo uważnie jadł kanapkę. 18 Numer 8/2007 Fraszki ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI ŚWIĘCI KAPUCYNI Św. Leopold Mandić z Castelnuovo Niewielu jest ludzi, do których tytuł „wielki mały człowiek” pasowałby tak wyśmienicie, jak do świętego Leopolda. Był mały, a nawet maleńki - miał tylko 135 centymetrów wzrostu, utykał, mówił dość niewyraźnie, przynajmniej na tyle, aby przełożeni nie zalecali mu kaznodziejstwa. W 1866 r. urodził się w Castelnovo w Dalmacji. W rodzinie doświadczył głębokiej miłości i pobożności, ale i biedy. Uczył się w niższym seminarium w Udine, habit kapucyński przyjął w 1884 r., a cztery lata później złożył śluby wieczyste. W 1890 r. został wyświęcony na kapłana. Marzył o misjach w krajach Wschodu, chciał być apostołem jedności z chrześcijanami obrządków wschodnich. Nikt z przełożonych, mając na uwadze jego mizerną kondycję fizyczną, nie brał poważnie pod uwagę tej propozycji. Leopold „został tymczasowo skierowany do Padwy jako spowiednik”. Spowiadał w Padwie blisko czterdzieści lat. W maleńkiej, dusznej celi, blisko wyjścia ze starego klasztoru, przyjmował tych wszystkich, którzy potrzebowali Bożego Miłosierdzia. Słuchał spowiedzi od dwunastu do piętnastu godzin dziennie. Zwykle nie potrzebował wielu słów, otrzymał od Pana Boga dar czytania w ludzkich sumieniach. Posługiwał z cierpliwością, nie ma ani jednego świadectwa o tym, aby św. Leopold niecierpliwił się, krzyczał. Jego pouczenia - krótkie, pełne treści, były jak pigułki Bożej mądrości. Rozdając Boże przebaczenie, stale pragnął udać się na misje. Tęsknił „za drugim brzegiem Adriatyku”, za innym ludem, za służbą misjonarską. Przez lata nieustannie odnawiał swoje pragnienie pracy nad pojednaniem chrześcijaństwa. W notatkach czynionych przez Leopolda na odwrotach obrazków i luźnych kartkach, na przestrzeni lat powraca motyw oddania się Bogu w intencji pojednania z chrześcijaństwem wschodnim. Powoli odkrywa, że jego Wschód jest gdzie indziej, że jego praca dla wschodniego chrześcijaństwa ma inny charakter. Pełne odkrycie sposobu realizacji swojej misji dokonało się w bardzo prostym momencie. Opisuje tę sytuację generał Zakonu Kapucynów o. Paschalis Rywalski w orędziu wydanym z okazji beatyfikacji Leopolda: „Jak to się dzieje, Ojcze, że kiedyś tak bardzo pragnąłeś wyruszyć na misje i mówiłeś o tym z takim entuzjazmem, a teraz już więcej o tym nie mówisz?” Takie pytanie postawił mu br. Oswald kilka lat po 1900 roku. „Niedawno temu odpowiedziałmiałem sposobność spotkać pewną świętą duszę i dać jej komunię. Gdy ją przyjęła, powiedziała mi: „Ojcze, Pan, Jezus kazał mi powiedzieć, że każda dusza, której tutaj pomożesz w spowiedzi, jest twoim Wschodem”. Dopiero wtedy w pełni zrozumiał plan Zbawiciela wobec swojego życia. W swoim dzienniku zapisał krótko: każda dusza przychodząca do mnie, będzie dla mnie Wschodem. Apostołem ekumenizmu, misjonarzem Wschodu stawał się, odpuszczając Na Szlaku 19 grzechy ludziom Zachodu, pomagając im jednoczyć się z Bogiem i pomiędzy sobą. Jego malutka postura ze względu na nią nazywano go „miniaturowym kapucynem”przygnieciona także wieloma chorobami, była symbolem radości i pokoju. Jego słowa, te wypowiadane w trakcie Sakramentu Pojednania i te z rozmów, listów, przynosiły ufność w Bożą Opatrzność, pomagały przezwyciężać trudne momenty życia. Myśli, aforyzmy zaczerpnięte z wypowiedzi, z listów św. Leopolda stawały się często powtarzanymi sentencjami. Ojciec Leopold zmarł w Padwie w 1942 r., w 1976 został beatyfikowany, a w 1983 kanonizowany. Jego liturgiczne wspomnienie Kościół obchodzi 12 maja. Papież Jan Paweł II w trakcie homilii w dniu kanonizacji powiedział: „Co zostało po św. Leopoldzie? Komu i czemu służyło jego życie? Pozostali bracia i siostry, którzy stracili Boga, miłość, nadzieję. Biedne istoty ludzkie, które potrzebowały Boga i wzywały go, błagając o Jego przebaczenie, o Jego pociechę, o Jego pokój, o Jego łagodność. Tym „biednym” św. Leopold ofiarowywał życie, za nich ofiarowywał swoje cierpienia i swoją modlitwę, a przede wszystkim celebrował Sakrament Pojednania. Tutaj przeżywał swój charyzmat. Niech ten wielkimały Święty pomoże nam odkryć charyzmat, którym mamy służyć bliźnim. Piotr Jordan Śliwiński OFMCap 20 Numer 8/2007 CHWILA Z POEZJĄ Ukryta prawda Kocham- połyka słowa dusza. I drży potęga tych słów. Tak bardzo serce się przy nich wzrusza Pragnie usłyszeć je znów. Kocham – otwarte wrota duszy. Krzywym akordem echo gra. Kielich z goryczą do tańca ruszył, Złamaną strzałą serce łka. Lustrem czasu wezbrała rzeka, Kształtem fal, czerwienią się mieni Tłumaczy się słońce do słów się ucieka, Że nie jest sprawcą tak zgubnych cieni Na zranionych skrzydłach Sylaby kocham się kołyszą Zawiedzione wydarzeń tych słów Czyny jak stawy nie milkną ciszą Nie milknie wiatr. Lecz czy potrafi unieść zranione Skrzydła znów. Zofia Zakrzewska- Myszka We dwoje W gnieździe twych ramion Wycie wichru zmienia się W poszum brzemiennych wiosną drzew W cieple twojego oddechu Złowroga ciemność Jawi się tajemniczą tęsknotą gwiazd Przy tobie Tętniące kroki śmierci Milkną w pulsujący spokój nocy Z tobą Przestaje się bać Nie tylko jestem, ale trwam….. Za którymś jutrem Pan wyznaczył nasz kres Musimy tam iść Podziękujmy Mu, że możemy tam iść razem Grażyna Lewandowska P O S T M O D E R N I Z M Wszystko wolno, hulaj dusza, do niczego się nie zmuszaj! Niczym się nie przejmuj za nic! Nie wyznaczaj sobie granic I nie próbuj nic rozumieć, nie pochodzi „mieć” od „umieć”. Możesz wierzyć lub nie wierzyć, nic od tego nie zależy. Nie wyznaczaj sobie zadań kto się nie wspiął - ten nie spada. A kto pragnie być na szczycie będzie spadał całe życie. Nie stać cię na luksus troski, jesteś wszakże dziełem boskim. No, a Boga przecież nie ma, więc to tyle na ten temat. Wszystkie mody, wszystkie style równie piękne są - i tyle. (Lub jak chcesz równie szkaradne konsekwencje z tego żadne). Zachwyt tyle wart, co wzgarda, stryczek tyle co kokarda. Prawda tyle, co jej brak; smaku brak - tyle, co smak . Bo to o to w końcu chodzi, by niczego nie dochodzić. Nie wykuwać tarcz utopii i nie kruszyć o nie kopii. Nie planować i nie marzyć; co się zdarzy, to się zdarzy. Nie znać dobra ani zła; to jest gra - i tylko gra. Ktoś się wkurza, że tak nie jest, niech się wzburza, ty się śmiejesz! Nie daj wzburzać się ni wzruszać, wszystko wolno, hulaj dusza. Wszystko wolno, hulaj dusza, wszystko wolno, hulaj dusza. Oj, nie wolno rzeczy wielu, kiedy celem jest - brak celu… Zwłaszcza jeśli duszy nie ma i to wszystko na ten temat. Jacek Karczmarski 19.08.1997 Nieżyjący już bard i poeta Jacek Karczmarski w błyskotliwy sposób wychwycił podejście współcześnie „obowiązującego” nurtu filozoficznego do prawdy. Niestety, nie jest to czysta teoria, ponieważ jest to podejście dominujące dziś w wielu środowiskach, partiach politycznych, organizacjach społecznych, środkach masowego przekazu. Ta dominacja – a to jest modne, trendy, cool - dla wielu ludzi stanowi dziś credo ich życia. Jest dla nich podstawowym kryterium oceny zjawisk społecznych, religijnych, gospodarczych, podstawowym wyznacznikiem ich pojęcia wolności. To kryterium stosuje się do polityków, nauczycieli, twórców kultury i sztuki. Jeśli ktoś w przestrzeni kultury masowej broni jakiś obiektywnych kryteriów oceny, zwłaszcza jeśli chodzi o oceny moralne – jest zacofany, nietolerancyjny, wsteczny, oszołom, ksenofob itd. Najlepiej byłoby, gdyby go zamknąć w klatce w ZOO i pokazywać jako przedstawiciela ginącego gatunku, formę życia, która nie nadążyła za ewolucją, uwsteczniła się – po prostu coś w rodzaju skamieliny… Dzisiaj wszak obowiązującą, podstawową prawdą jest stwierdzenie, że każdy ma swoją prawdę. To, według postmodernistów /teoretyków, filozofów, ale przede wszystkim tych „osobników praktycznych”/ ma stanowić podstawę do stworzenia społeczności tolerancyjnej – zatem / podkreślam jeszcze raz według postmodernistów/ społeczności, w której każdy ma prawo do głoszenia swoich poglądów, nikt nikogo nie prześladuje, nie zmusza, nie nawraca. Wszak każdy pogląd jest równie ważny, równie uprawomocniony. Taka społeczność nikogo do niczego nie będzie zmuszać, nie będzie prowadzić wojen w imię „rzekomo obiektywnych prawd”. Krótko mówiąc – raj na ziemi, oczywiście raj postmodernistyczny. Ja mam jednak zastrzeżenia co do tego raju. Jestem skamieliną, która ośmiela się podnieść głos. W postmodernistycznym raju wiele rzeczy mi nie pasuje. Po pierwsze: samotność Tam, gdzie każdy ma swoją prawdę, gdzie każdy może wierzyć, w co mu się podoba i co więcej, każdy pogląd jest równie uprawomocniony – bo to człowiek jest źródłem prawdy i wierzy, w co mu się podoba - nie ma płaszczyzny porozumienia. Ty masz swoją prawdę, ja mam swoją. Ja mogę za piękną uznać Madonnę Michała Anioła, a ty ekskrementy na środku galerii – to rzecz gustu i środków wyrazu. Nasze zdania są równe, bądźmy tolerancyjni, nie Na Szlaku 21 kłóćmy się. Ale też nie mamy o czym rozmawiać – ty pójdziesz swoją drogą, a ja swoją. To dopuszczalne, jeśli chodzi o dzieci w piaskownicy – ale jeśli spieramy się na płaszczyźnie społeczności mieszkańców bloku, obywateli miasta czy państwa? Czy też wszystko jedno? Po drugie: chaos Jeśli wszystko jest równie ważne – to co jest mniej ważne lub bardziej ważne? Po co mi się rozwijać, do czego mam zdążać? Wiedza tyle warta co ignorancja; rodzina tyle, co samotność; odwaga tyle, co tchórzostwo; „stryczek tyle, co kokarda” cytując Karczmarskiego. Konsekwentnie – nic nie jest ważne. Po co żyć? W oparciu o co budować ludzką egzystencję? W samym sobie nie znajduję dość siły, by wyznaczyć kierunek i się go trzymać. Zresztą – po co? Może jutro okaże się, że to, co sobie ceniłem, jest nic nie warte? W dodatku nie ja sam dałem sobie życie, więc jakim sposobem miałbym ja sam nadać mu sens? Do samotności dodany chaos – to już blisko rozpaczy. I wydaje mi się, że coraz częściej „człowiek nowoczesny” jest człowiekiem rozpaczy. Po trzecie: nietolerancja… O tak, nie pomyliłem się – nietolerancja!!! Cytując balladę ze wstępu: Oj, nie wolno rzeczy wielu, kiedy celem jest - brak celu… Czego nie wolno? Oczywiście nie wolno być nietolerancyjnym! Zatem nie wolno głosić, że są prawdy wieczne, niezmienne. Że nie człowiek tworzy prawdę, lecz ją odkrywa i poszukuje – obiektywną, daną mu - a nawet, jak powiedział Jan Paweł II, zadaną. Nie wolno powiedzieć, że coś jest piękne, a coś nie. Nie można nikomu powiedzieć, że się myli. No i najważniejsze, nie wolno powiedzieć, że coś jest moralnie naganne. Na przykład, że homoseksualizm jest grzechem, że życie jest darem Boga i trzeba go uszanować od jego poczęcia do naturalnej śmierci, że pornografia jest złem niszczącym tkankę psychiczną i duchową wielu dzieci i młodzieży, a nawet dorosłych. Tego nie wolno!!! Dlatego jakże się cieszę, czytając słowa JezusaZaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska 22 Numer 8/2007 nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. /Mt 5:18/ Jakże się cieszę, że Jezus nie mówi mi, że wszystko jedno – to znaczy, że Mu na mnie zależy, że mnie kocha, że wyznacza kierunek mojemu życiu, wyrywając mnie z pustki, chaosu, braku sensu. Co więcej – powiedział mi, że od moich wyborów zależy tak niezmiernie dużo – moje życie wieczne! Co to znaczy żyć wiecznie? To wiecznie mieszkać w domu Ojca, gdzie On Sam zaspokoi wszystkie moje tęsknoty i pragnienia. A zna moje serce lepiej, niż ja sam – wszak On mnie stworzył. W tej perspektywie Jego przykazania nie są wyrazem prokuratorskiej akuratności, ale wyrazem życzliwości i zainteresowania – co więcej, troski o mnie! Znając zaś moją słabość, nieumiejętność, brak jasnego poznania, wierności poznanym prawdom, dał mi Nowe Prawo – samego siebie umierającego na krzyżu. Ojciec – Stwórca w Synu dał mi wszystko: On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? /Rz 8:32/. W Jezusie mogę nie tylko rozpoznać sens i cel mojego istnienia, ale w Nim mogę go zrealizować. Zatem dzięki Ci Jezu, że jesteś „postmodernistycznie nietolerancyjny”, za Twoją „konserwatywną obiektywność”, za Twoje oburzenie w świątyni, za Twoją „utopię”, za Twoje niemodne: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie./ J 14:6/ Jacek Kania OFM Cap. Kronika wydarzeń 1 marca – na praktykę duszpasterską przybył do naszej wspólnoty parafialnej br. diakon Jacek Węgrzyn. parafii rozpoczęła II skrutynium, tzn. kolejny etap w drodze ku dojrzałej wierze. To wydarzenie rozpoczęło się od konwiwencji wyjazdowej, którą przeżywali neokatechumeni w Dąbrowicy koło Lublina. miasta. 7 marca - o godz. 19.30 młodzież naszej parafii przy udziale zespołu Bejotte uczestniczyła w rock’owej drodze krzyżowej. 9 marca – rozpoczęły się parafialne Rokrocznie odbywa się Ogólnopolska Pielgrzymka Braci Zakonnych na Jasną Górę. W tym roku miała miejsce w pierwszych dniach marca. Z naszego klasztoru wziął w niej udział br. Emilian Skowroński, nasz furtian. Druga wspólnota Drogi Neokatechumenalnej w naszej rekolekcje wielkopostne, które w tym roku poprowadził br. Stanisław Mański z Kijowa. 16 marca – Niedziela Palmowa. Na wszystkich Eucharystiach prezbiterzy święcili przyniesione palmy. Podczas Eucharystii o godzinie 10.30 i o godz. 12.00 odbyły się uroczyste procesje. Po Mszy świętej o godzinie 17.30 rozstrzygnięto konkurs na najbardziej oryginalną, własnoręcznie wykonana palmę. Od dzisiaj zaczęły się liczniejsze spowiedzi. I tak było przez cały tydzień, aż do Wielkiej Soboty. Do pomocy w spowiedzi na 14 marca - o godzinie 18.00 odbyła się wspólna Droga Krzyżowa parafii farnej i naszej. Wierni przeszli ulicami naszego Na Szlaku 23 cały tydzień przyjechali bracia: Bolesław Kanach (Kraków) i br. Mariusz Matejko (KrakówOlszanica). 19 marca – Spowiedź dekanalna. Przyjechali do nas prezbiterzy diecezjalni z ościennych parafii, aby „odpracować” spowiedź, z którą wcześniej jeździliśmy do ich parafii w Wielkim Poście. 20 marca – Wielki Czwartek – dzień ustanowienia Eucharystii i Kapłaństwa. W tym dniu, podczas Eucharystii Wieczerzy Pańskiej o godzinie 18.00, dziękowaliśmy Bogu za dar Komunii św. i za posługę naszych prezbiterów. Po niej odbyła się adoracja Pana Jezusa w Ciemnicy do godz. 22.00. 21 marca – Wielki Piątek Męki Pańskiej – dzień, w którym umarł na krzyżu nasz Zbawiciel. O godz. 8.00 odbyła się wspólna jutrznia, o godz. 15.00 Godzina Miłosierdzia, podczas której wierni wspólnie odmówili Koronkę do Miłosierdzia Bożego. O godz. 18.00 rozpoczęła się uroczysta Liturgia Męki Pańskiej, a po niej 24 Numer 8/2007 całonocna adoracja Pana Jezusa w Grobie. 22 marca – Wielka Sobota – O godz. 8.00 odbyła się wspólna jutrznia, a później od godziny 10.00 w Sali Jana Pawła II bracia: agapie. 23 marca - O godzinie 17.00 wszyscy chętni parafianie uczestniczyli uroczystych Nieszporach. Tą wspólną modlitwą Kościół zakończył przeżywanie Triduum Paschalnego. Świętemu Triduum Paschalnemu w tym roku towarzyszyła zimowa aura, sypał śnieg, było biało i …. bożonarodzeniowo raczej niż wiosennie. Jacek i Daniel święcili pokarmy, a o godzinie 21.00 rozpoczęła się uroczysta Liturgia Wigilii 28 marca – po Eucharystii o godzinie 18.00 spotkała się Rada Duszpasterska. Tematem spotkania był odpust parafialny, który odbył się 31 marca oraz VIII Piknik Charytatywny, zaplanowany na 25 maja br. 30 marca – Święto Bożego Miłosierdzia. O godz. 17.00 modliliśmy się Koronką do Bożego Miłosierdzia. Paschalnej. O godzinie 22.00 swoją Paschę rozpoczęły wspólnoty neokatechumenalne naszej parafii. Bracia po zakończeniu liturgii (ok. 3.30) spotkali się na uroczystej 31 marca – Uroczystość Zwiastowania Pańskiego Dzień Świętości Życia. O godz. 18.00 Eucharystię odpustową odprawił i wygłosił kazanie ks. kanonik Zbigniew Mistak, egzorcysta diecezjalny, proboszcz z parafii św. Tekli i Gwalberta ze Stanów k. Bojanowa. opr. G.Lewandowska Czym jest czystość w małżeństwie? I. Czystość jako cnota Choć na ogół nie ma większego problemu ze zrozumieniem znaczenia czystości przedmałżeńskiej, to sens czystości małżeńskiej wydaje się zupełnie niezrozumiały. Dlatego na wstępie należałoby dokonać pewnych uściśleń. Słowo „czystość” jest dziś słowem niezrozumiałym albo wypacza się jego sens. Nie dostrzega się wyraźnej granicy semantycznej między czystością a wstrzemięźliwością lub miedzy czystością a dziewictwem. Notabene często czystość przedmałżeńską utożsamia się ze wstrzemięźliwością, czyli brakiem stosunków seksualnych, nadając w ten sposób czystości znaczenie negatywne. Czystość natomiast ma zabarwienie na wskroś pozytywne, co też postaramy się udowodnić w tym artykule. W tradycji i nauce Kościoła katolickiego czystość to przede wszystkim cnota – czyli sprawność ku dobru. Aby zdefiniować cnotę czystości bardzo, interesującą rzeczą byłoby zapytać, w jaki sposób czystość jest cnotą i jakie jest jej znaczenie. Słowo cnota, z łacińskiego „virtus”, jest dziś mało zrozumiałe. W odniesieniu do czystości pojawia się ono miedzy innymi w Sumie Teologicznej, w której św. Tomasz cytuje filozofów, a szczególnie Arystotelesa. Należałoby się zatem odwołać do „arete” arystotelesowskiej - słowa którego używa on w Etyce Nikomachejskiej dla oznaczenia cnoty. Arystoteles zauważa, że człowiek często jest w konflikcie z samym sobą. Doświadcza on tego konfliktu wewnętrznego, konfliktu sumienia, gdyż jest w człowieku ta część duszy, która posiada rozum i której przeciwstawiają się siły cielesne (pożądliwość), które nie są utemperowane. Szczęście natomiast uwidocznia się, według Arystotelesa, w pewnej doskonałości, doskonałej aktywności, działaniu ludzkim, i to cnoty, stopniowo i powoli, uzdalniają człowieka do tego działania według rozumu. Arystoteles rozróżnia cnotę intelektualną, która w znacznej mierze opiera się na „otrzymanej nauce”, od cnoty moralnej, która w przeciwieństwie do pierwszej, jest owocem regularnej i wytrwałej pracy nad sobą. Jeśli cnota nie jest dla Arystotelesa tylko i wyłącznie dyspozycją wewnętrzną, nie jest ona przeciw naturze; definiuje on ją jako „właściwy środek” między dwoma wadami: jedną, która przekracza, a drugą, której nie dostaje do tego złotego środka. Czystość jest cnotą właśnie tym znaczeniu. Święty Tomasz przejmie i uściśli tę koncepcję czystości. Doda on jednakże bardzo ważny element, a mianowicie, że każda cnota, a więc i cnota czystości, jest również łaską - czyli darem darmo danym (gratia). Na jakim obszarze cnotę czystości? można umieścić Czystość jako cnota umiarkowania dotyczy pragnień i przyjemności. W Sumie Teologicznej święty Tomasz w IIa-IIae q. 151, a. 2. powie: „ (…) przyjemność płciowa pochodzi z zetknięcia fizycznego i jest przedmiotem własnym czystości i przeciwstawnemu jej występkowi rozwiązłości”. Zadaniem czystości nie jest wykluczenie przyjemności czy też pragnienia seksualnego, gdyż byłoby to nieludzkie. Czystość jest raczej znakiem i odzwierciedleniem rozwoju człowieka – jego ludzkiej natury. Mężczyzna czy kobieta, który odrzuca wszelką przyjemność, mówi święty Tomasz, nie działa rozumnie i sprzeciwia się naturze. Czystość jest cnotą, która reguluje pragnienia, również i te nieuporządkowane, do tego stopnia, że ciało ludzkie staje się przedmiotem niedozwolonych pożądań. Praktyka tej cnoty jest nie do pomyślenia bez panowania ducha nad pożądaniami ciała. Celem cnoty czystości jest nie zakaz wszelkim pożądaniom cielesnym, lecz ich uporządkowanie i skierowanie ku właściwemu przedmiotowi. Powiedziawszy o znaczeniu cnoty czystości, zbadajmy główne kierunki w nauczaniu Ojców Kościoła, które zainspirowały Na Szlaku 25 Magisterium dotyczących Kościoła w czystości dokumentach małżeńskiej. Czystość przyczynia się do integracji ludzkiej osoby – w działaniu i w swoim jestestwie. Człowiek jako byt biologiczno-psychlogiczno-duchowy nie może pozwolić, by te sfery działały w sposób autonomiczny. Po pierwsze, czystość, jak już wspomnieliśmy, porządkuje pragnienia, ale ich nie niszczy. Święty Tomasz niestrudzenie nam przypomina, iż owocem umiarkowania jest właściwe pragnienie: w sposobie i w przedmiocie (pragnienie tak jak potrzeba i tego, co potrzeba). Cnota czystości kieruje w ten sposób ku miłości rozumnej. Po drugie, czystość scala w jedno człowieka, harmonizuje wszystkie jego pokłady, sfery i integruje go. Jest to działaniem cnoty umiarkowania, której częścią jest cnota czystości. Łacińskie „temperare” oznacza właśnie uporządkować, zharmonizować. Wreszcie po trzecie – cnota czystości jest częścią składową pewnego działania, które sprawia, że człowiek staje się dojrzały, odpowiedzialny – a przecież wiemy, że tylko taki człowiek jest zdatny do małżeństwa. Mówimy wtedy: dojrzał do małżeństwa. Nie można w naszym studium pominąć milczeniem faktu, iż każda cnota, według świętego Tomasza z Akwinu, jest w relacji z wszystkimi innymi cnotami. Cnota czystości nie mogłaby istnieć bez całego wieńca cnót. Z cnotą czystości człowiek posiada również cnotę umiarkowania, miłości, wiary, nadziei i wielu innych koniecznych do życia skierowanego ku dobru. Jest więc cnota czystości jest zdolnością do miłowania. Szczególnie papież Jan Paweł II tak spostrzegał tę cnotę, gdy mówił o niej, że jest to cnota pięknej miłości. Czystość reguluje bowiem w człowieku dążenia cielesne, które w ten sposób zostają poddane duchowi. Efektem tego jest odwrócenie się od samego siebie, od moich radości ciała i zwrócenie się ku miłości oblubieńczej – która jest miłością człowieka 26 Numer 8/2007 do człowieka, a nie miłością ciała do ciała. Albert Plé, znany dominikanin, powie: „Być czystym znaczy kochać, kochać namiętnie, z pasją, to znaczy odkryć pragnienie, które upatruje swą radość i satysfakcję w miłości najbardziej szlachetnej i całkowitej”. Cnota czystości jest umiłowaniem miłości, miłości na wskroś ludzkiej, która łączy duszę z ciałem. Czystość jest zarazem miłością siebie samego, siebie zintegrowanego, scalonego, a zarazem siebie dojrzałego, wypełnionego. Jest to zarazem miłość nastawiona na dziecko, które ma przyjść w rodzinie. To wszystko dopełnia miłość Boga – Twórcy tych wspaniałości, miłość Chrystusa i Kościoła – która jest symbolem miłości mężczyzny i kobiety. Mówiąc prościej, czystość pozwala człowiekowi miłować z całej swej duszy, w jedności ciała i ducha – inną osobę – jej duszę, jak i jej ciało, czyli osobę jako jedność w całości. Gdy już przedstawiliśmy znaczenie semantyczne słowa „czystość”, możemy teraz odnaleźć różnicę między czystością (przedmałżeńską) a czystością małżeńską. Ta druga nie jest jedynie zsumowaniem dwóch cnót czystości (męża i żony), ale jest czymś więcej. Jest tą szczególną relacją męża do żony i żony do męża, relacją uprzywilejowaną. Czystość małżeńska pomaga mężowi i żonie zachować, umacniać i pielęgnować tę relację poprzez zrezygnowanie z takiego postępowania, które by prowadziło do oddania swojego ciała lub swojego ducha osobom trzecim. Czystym więc jest ten, który stara się uporządkować swoje pragnienia, myśli, słowa i czyny, opanować swoje zmysły – by budować relacje właściwego dystansu do siebie, jak i do bliźniego, by żyć w relacji wyłączności dla współmałżonka. Czystość małżeńska – prowadzi do szacunku okazywanego drugiej osobie. Jest personalnym podejściem, które zakłada respekt, dystans, pewną przestrzeń - przestrzeń, gdzie każda osoba (mąż i żona) istnieje w wolności. Ta przestrzeń pozwala na jedność, która nie jest fuzją, pochłonięciem, zawłaszczeniem drugiej osoby. Trzeba bowiem w małżeństwie ocalić i kobietę, i mężczyznę (i żonę, i męża) po to, by ich spotkanie nie było „pożarciem” czy też zdominowaniem jednego przez drugiego. Zawsze istnieje pewne niebezpieczeństwo, gdy jeden z małżonków dominuje nad drugim, wtedy nie jest to już wspólnota – życia i miłości jak mówi Sobór Watykański II– lecz jest się pantoflarzem lub służącą w domu. Jest niebezpieczeństwo konsumpcji zamiast zjednoczenia. Cnota czystości zawiera w sobie to poszanowanie drugiej osoby, która jest pewną tajemnicą – wciąż do odkrycia. A nie można położyć ręki na tajemnicy. Nie można być panem tej tajemnicy. Nasze czasy mają za zadanie odkryć czy też wrócić do tej tajemnicy ciała, muszą wrócić do poszanowania osoby, do poszanowania relacji seksualnej. I zawsze będzie to wezwanie do pewnego dystansu i zaproszenie do zadumania się wobec tajemnicy – tajemnicy drugiej osoby. Wyraźnie więc widzimy, że czystość „nie kończy się” przed małżeństwem. Ona obowiązuje również w małżeństwie, przede wszystkim jako umiar w relacjach seksualnych. Nie można powiedzieć, że w małżeństwie wszystko mi wolno, wszystko mogę zrobić z ciałem mojego współmałżonka, choć podczas Soboru Trydenckiego ten aspekt małżeństwa był bardzo eksponowany. Wspólnota życia i miłości – zobowiązuje do szacunku. Po pierwsze, dlatego że nasze ciała są świątyniami Ducha Świętego. Po drugie, dlatego że seksualność, dar rodzenia, współtworzenia Bóg dał nam w pełnym zaufaniu – iż będziemy odpowiedzialnie postępować, iż będziemy budować wspólnotę, która będzie trwała aż do śmierci. II. Czystość małżeńska przyczynia się do umacniania więzi małżeńskich Jeśli czystość opiera się na szacunku, czystość małżeńska jest relacją pełną szacunku par excellence. Przedmiot tej ostatniej jest bardziej wymagający, ponieważ jest wzmocniony jeszcze przez przysięgę małżeńską (Ślubuje ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską…) oraz obietnicę wspólnej rodziny (Czy chcecie przyjąć potomstwo, którym was Bóg obdarzy? - pyta kapłan). Czystości małżeńska zawiera w sobie wiele elementów, a wśród nich wierność, tzn. wyłączność i nierozerwalność, która pozwala na związek mężczyzny i kobiety. Czystość małżeńska bierze pod uwagę przyszłość małżonków i ich płodność. Pokazuje ona odpowiedzialność wobec siebie i wobec współmałżonka. Analizując szczegółowo pojęcie czystości małżeńskiej, możemy powiedzieć, że umożliwia ona przejście ze związku partnerskiego do związku małżeńskiego. Związek małżeński, który wieńczy przysięga bycia razem na dobre i na złe jest sztuką. Sztuką jest bowiem stworzyć relację właściwą małżonkom, umieć powierzyć się innej osobie, a zarazem przyjąć ją taką, jaka jest. Jest to sztuka stworzenia oryginalnej, jedynej w swoim rodzaju wspólnoty, gdzie dzieli się wspólne radości i troski, odkrycia i klęski. Zakłada ona intuicję, zdolność wsłuchiwania się w druga osobę, wymaga wyobraźni. Jest to również zdolność komunikowania drugiemu swoich potrzeb, pragnień, oczekiwań, jak również zawodów i rozczarowań. To umiejętność, by pozwolić siebie miłować, „przyzwyczaić się” do przebywania z drugim, jakże innym. To umiejętność dawania bezinteresownie. Wszystko, o czym mówiliśmy, odnosi się również do tych najintymniejszych relacji, które zachodzą miedzy małżonkami. Wtedy nie może być mowy o gwałcie małżeńskim, o przymusie czy niedelikatności, o nieposzanowaniu współmałżonka. Wszystkie te aspekty miłości w gruncie rzeczy zawierają się w szerokim pojęciu słowa „czystość”. Z tej analizy jasno wynika, że czystość małżeńska różni się od czystości celibatariusza poprzez odniesienie do płodności i przez odniesienie do odpowiedzialności za przyszłość (za osoby i za podejmowane decyzje). Na Szlaku 27 Faktycznie to, co jest najważniejsze w przeżywaniu płciowości u małżonków, to nie tyle moja osoba, która żyje niezależnie od innej osoby, ale właśnie ta dynamika relacji twórczej. W małżeństwie, w tym spotkaniu twarzą w twarz, mężczyzna i kobieta odkrywa, ją że są stworzeni i że żyją jeden dla drugiego i niejako jeden dzięki drugiemu. Seksualność w małżeństwie objawia ducha i ciało. Każda osoba- i mąż i żona, jest niejako ponad nią samą. Tym, co jest najważniejsze, to WSPÓLNOTA, sztuka bycia razem, dążenie do życia w harmonii na każdy dzień. Przedmiotem czystości małżeńskiej jest ochrona przeciw temu wszystkiemu, co mogłoby zniszczyć tę wspólnotę. ich oczekiwania - jakość życia seksualnego nie jest nigdy czymś oczywistym i naturalnym. Wymaga ona współpracy, współdziałania obydwu stron, dobrego zrozumienia się w tej dziedzinie. Czy można dawać bez bycia obdarowanym, kochać bez bycia kochanym? Przez brak uwagi, szacunku, delikatności czy przez jakieś osądy można zranić swojego partnera bardzo dotkliwie, szczególnie w sferze tak delikatnej, jaką jest sfera seksualna. W życiu seksualnym małżonkowie są jak poszukiwacze, czy też żebracy, którzy dążą do spotkania miłości w drugim sercu. Jeśli jedna lub druga strona nie wyjdzie na spotkanie, lodowy blok może zamrozić na dłuższy czas serce partnera. Czystość małżeńska objawia się również i być może przede wszystkim, w akcie małżeńskim. Każdy ten akt może dowieść współmałżonkowi, że on ISTNIEJE. Każdy akt miłości ma ten ciężar gatunkowy i małżeński, gdyż zakłada potrzebę bliskości, a zarazem liczenia z drugą osobą. Czystość małżeńska ma tu bardzo delikatną rolę do spełnienia, gdyż granica między gwałtem małżeńskim, a aktem miłości, którego chcą dwie strony, jest bardzo płynna i właściwie nie do zdefiniowania. Czystość wymaga od małżonków uroczystego wyrzeczenia się gwałtu miedzy sobą. Zawsze wymaga zgody na akt drugiej strony. Ciało nie może być również traktowane jako instrument do przekazywania życia, by przetrwał ród ludzki. Nie może być również przedmiotem gry erotycznej. Czystość nadaje tu nowy sens relacjom małżeńskim, akt małżeński to nie tylko akt „zapładniający”. Aspekt jednoczący jest podkreślany zarówno przez Sobór Watykański II, jak i przez dokumenty papieża Jana Pawła II. Jest jeszcze inny element, który należałoby zaznaczyć: płodność nadaje sens seksualności. Jeśli płodność przeszkadza, to czyż nie jest to dlatego, że niesie z sobą podjęcie odpowiedzialności za wszelkie konsekwencje chciane czy niechciane tego momentu zjednoczenia, które nazywa się aktem małżeńskim? Czystość małżeńska odsyła nas do mechanizmów ciała, które mogą brać górę nad rozumem czy nad intencją aktu. I tak jak wspomnieliśmy, w miejsce aktu jednoczącego pojawi się konsumpcja. Rzeczywiście, małżeństwo jest darem ciał. Małżonek ma prawo do relacji seksualnych ze swoją żoną i vice versa. Patrząc na różnice, w jake kobieta i mężczyzna przeżywają swoją seksualność, ich potrzebę czułości, satysfakcji, Jest jeszcze inny punkt ściśle związany z seksualnością i płodnością w małżeństwie: Czy tylko ja jestem podmiotem mojej seksualności? W małżeństwie dokonuje się wyraźne przesunięcie z „ja” na „my”. Podobnie jest w relacji czystości. Zachowując czystość, zachowuję nasze „my”, a nie tylko moje „ja”. Widzimy teraz bardzo wyraźną różnicę między czystością małżeńską a czystością przedmałżeńską. Jest to nastawienie na wierność jako związek potencjalnie nie do rozwiązania. Czystość małżeńska jest tym chcianym ryzykiem, akceptowanym przez obie strony i przeżywanym w codzienności, który mógłby być scharakteryzowany przez słowo - bezinteresowność. Tu dochodzimy do kolejnej prawdy niezmiernie ważnej: starając się kochać swoją żonę, a nie tylko jej pragnąc, a nie tylko kierując się własnym interesem, małżonek uznaje godność wszystkich kobiet, które nie będąc atrakcyjne, są uznawane czasami przez społeczeństwo za mało kobiece. cd. w nastepnym numerze Ks. dr Andrzej Wachowicz 28 Numer 8/2007 Na Szlaku 29 Wspomnienie Jana Pawła II Dzień śmierci Jana Pawła II – 2 kwietnia 2005 roku – pamiętam doskonale. Wtedy właśnie zaczęła się moja podróż z Bogiem, od chwili gdy Jan Paweł II odszedł do Pana. Tak naprawdę to podczas pontyfikatu Karola Wojtyły nie zwracałam uwagi na to co on mówi, co czyni, jak żyje. Nie interesowała mnie jego postać - był papieżem, a dla mnie to było takie zwyczajne, był kiedy się urodziłam, był kiedy dorastałam i nie myślałam o tym, że może się coś zmienić…. aż do dnia jego śmierci. W tym dniu na każdym kanale w TV mówiło się o nim, bardzo mnie to wciągnęło. Potem jeszcze bardziej wciągnęły mnie książki, piosenki które powstawały. Zaczęłam się zastanawiać nad jego osobą, rozmyślać, przez co też zbliżałam się do Boga. Zaczynałam wierzyć, że na świecie może panować pokój, radość, przebaczenie, gdyby choć trochę każdy z nas wypełniał Słowo Boże. Zaczęłam od siebie, a potem wszystko wokół mnie zaczęło się pozytywnie zmienić. Jan Paweł II stał się moim autorytetem. Jest wielki – bo kto z nas, zwykłych ludzi, grzeszników, poszedł by z przebaczeniem do osoby, która chciała nas zabić? Albo czy przy śmierci zwykłych ludzi cały świat się jednoczy? Dzień jego śmierci to nie dzień rozpaczy, opłakiwania, lecz dzień radości, że był kimś tak wyjątkowym! Nasza pamięć o nim pozostała w książkach, w piosenkach, wiele osób na konferencjach powtarza jego słowa. Ważne jest też to, aby nie tylko o nim pamiętać, ale próbować zmieniać się dzięki jego osobie. Moje życie się zmieniło,dzięki niemu i za to chwała Panu! Jagoda 30 Numer 8/2007 Na Szlaku 31 32 Numer 8/2007