Na Szlaku 1 - Parafia pw. Zwiastowania Pańskiego w Stalowej Woli

Transkrypt

Na Szlaku 1 - Parafia pw. Zwiastowania Pańskiego w Stalowej Woli
Na Szlaku
Numer 8/2007
Myśli... Sentencje...
Człowiek rodzi się dopiero wtedy, gdy żyje w
warunkach normy nocy albo pasji nocy, tzn.
wtedy gdy nie wolny jest od smutku, depresji,
obsesji, samotności, gdy odseparowany jest od
świata zewnętrznego, gdy świat zewnętrzny
nie pochłania go całkowicie i dzięki temu
można przeżyć okresy poczucia bezsensu życia.
Człowiek, który ma psychonerwicę, ból , lęki,
depresję, ale je przekracza i dostrzega innego, któremu
musi coś dać, wobec którego musi pełnić jakieś
obowiązki, choćby obowiązek pracy, dopiero taki
człowiek jest przedstawicielem ludzkich wyższych
uczuć i wyższej postawy ludzkiej.
(Jaspers)
Człowiek cierpi, gdy nie posiada zalet, a także
wówczas, gdy je posiada, lecz inni ich nie uznają.
(Tatarkiewicz)
Uszło szczęście i próżno dotąd za nim chodzę.
Nie uszło, czeka ciebie na krzyżowej drodze.
(Mickiewicz)
Cierpienie – jest złem mniejszym, które służy
większemu dobru, za którego cenę osiąga się
dobra większe. (Leibniz)
Musimy wybierać pomiędzy szczęściem doczesnym
i wiecznym i zważywszy możliwe zyski i straty
warto wybrać szczęście wieczne. Jeśli nawet można
było osiągnąć szczęście doczesne, to warto się
wyrzec tego krótkiego szczęścia, dla niepewnego
wprawdzie, ale nieskończonego szczęścia w życiu
przyszłym; ryzykujemy, ale zyskać możemy
nieskończoność.
(Pascal)
SPIS TREŚCI
SŁOWO PROBOSZCZA
4
O PIERWSZEJ KOMUNII ŚWIĘTEJ
5
KADRA SZCZEPU W BIESZCZADACH
7
REJONOWY DZIEŃ WSPÓLNOTY
9
WYWIAD Z REKOLEKCJONISTĄ
10
ŚW. BERNARD PERANI
12
ŚWIADECTWO
13
ŚWIADECTWO
15
DLA DZIECI
17
ŚW. IGNACY Z LAKONI
19
CHWILA Z POEZJĄ
20
POSTMODERNIZM
21
KRONIKA WYDARZEŃ
23
CZYM JEST CZYSTOŚĆ..
25
WSPOMNIENIE JANA PAWŁA II
30
REDAKCJA
o. Roman Łukaszewski OFM Cap., o.Jacek Kania OFM Cap.,
o. Tomasz Olejnik OFM Cap., Grażyna Lewandowska (redaktor
naczelny), Maria Michalska, Artur Burak (redaktor techniczny)
Barbara Burak (korekta)
ADRES
Klasztor Braci Mniejszych Kapucynów
ul. Klasztorna 27
37-450 STALOWA WOLA
tel. 015 842 03 24, wewnętrzny 21
e-mail: [email protected]
strona internetowa: www.stalowawola.kapucyni.pl
Nakład 500
Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca. Redakcja
zastrzega sobie prawo do skracania tekstów i zmiany tytułów.
Nie mamy żadnego prawa być niezadowoleni
z życia. Jeśli wydaje się nam, że jesteśmy
z niego niezadowoleni, znaczy to tylko, że
mamy podstawy, aby być niezadowolonymi z
siebie.
(Tołstoj)
Mniej czytajcie, mniej się uczcie, więcej myślcie.
(Tołstoj)
Im mądrzejszy i lepszy jest człowiek, tym łatwiej
rozpoznaje siebie i innych.
(Tołstoj)
zebrał Zachariasz OFM Cap.
Na Szlaku
Kochani Parafianie
i Przyjaciele naszego
klasztoru-Pokój z Wami!
W kwietniu już po
raz trzeci wspominamy w
naszych modlitwach naszego
rodaka Jana Pawła II, prosząc
Boga o rychłe wyniesienie
go na ołtarze. Nie tylko dla
nas, katolików, ale dla całego
świata był on i jest wielki w
swoim świadectwie życia
i umierania. Oczywiście
nie możemy też pominąć
jego słów, które tak często
kierował do nas.
Profesor teologii dogmatycznej na UKSW
w Warszawie, o. Jacek Salij OP,
w jednym
z wywiadów udzielonych „Dziennikowi” wypowiedział
bardzo ważne zdanie, które określa naszą sytuacje
dziejową: „Jan Paweł II nieustannie przypomina, iż
zwątpienie w Boga nieuchronnie prowadzi do zwątpienia
w człowieka.”
W całym swoim nauczaniu papież podkreślał
wiarę i zawierzenie Bogu jako antidotum na wszelkiego
rodzaju sekularyzację, rozbicie wewnętrzne (kryzys
wiary) czy dechrystianizację.
Dziś bowiem istnieje swoista „moda” na
apostazję (odejście) od wiary. Powstała nawet w
Internecie, w języku polskim, specjalna strona,
zawierająca instrukcję, jak w sposób „urzędowy”
odejść z Kościoła. Być może jest to skutek wielu
odejść od wiary, a także z kapłaństwa, osób znanych
i uznawanych za autorytety w poszczególnych
środowiskach. Ale częściej jest to pewna „fala”
sekularyzacji, która wpłynęła do naszej Ojczyzny
wskutek poprawy warunków życia społecznego
i dobrobytu materialnego. W ten sposób niejako
polaryzuje się postawa wobec wiary w sercach tych,
którzy do tej pory nie mieli odwagi być „zimnymi”, a
byli „letnimi” katolikami.
Niektórzy ludzie mediów uważają, że
„(…)współcześni porzucają wiarę dlatego, że świat bez
Boga uważa się nie tylko za możliwy, ale i szczęśliwszy,
przyjaźniejszy człowiekowi.”
Ale gdy stanie się w prawdzie wobec takiej
logiki, łatwo zauważyć wielką zwodniczość tak
sformułowanych twierdzeń. <Dla przykładu można
wyliczyć, że oszałamiająco wysoki procent dorosłych
Francuzów nie wie przynajmniej o jednym ze swoich
Numer 8/2007
rodziców, czy jeszcze żyje. Świadczy to zarówno o
tym, że bardzo wiele dzieci wychowuje się dzisiaj bez
jednego z nich, jak również o potwornej samotności, w
jakiej wielu ludzi idzie przez życie. Dodajmy do tego
wciąż rosnące zapotrzebowanie na usługi psychiatrów,
masowe ucieczki w pracoholizm czy narkotyki,
trudna do uwierzenia popularność okultyzmu, magii i
zapotrzebowania na wróżki - to zapewne rachunek za
lęki, jakie nas nawiedzają, kiedy nie wiemy już, co znaczy
zawierzać siebie Bogu; korzystanie z usług erotycznych,
plaga pornografii, wyścig szczurów itp. Po prostu oceany
„szczęścia”!> (o. Jacek Salij OP).
To są tylko niektóre, łagodniejsze, przykłady
„szczęścia” budowanego bez Boga. Mnożyć można je w
nieskończoność, ale przecież nie o to chodzi… Trzeba nam
patrzeć na Tego, który dla nas umarł i Zmartwychwstał i
od Niego uczyć się miłości, czyli czerpać ze Źródła!
„Żeby znaleźć życie, trzeba utracić życie, żeby
się narodzić, trzeba umrzeć, żeby się zbawić, trzeba wziąć
krzyż” – uczył Jan Paweł II. Pokazał nam, w jaki sposób
należy przełożyć na codzienność wypowiedziane słowo.
Uczył nas wiary w Boga, uczył zaufania do człowieka.
Ufając Bogu, nigdy nie zwątpimy w człowieka, w jego
wielką dobroć i dobrą wolę. Każdemu damy szansę!
Już w ubiegłym roku pod patronatem Jana Pawła
Wielkiego świętowaliśmy VII Piknik Charytatywny,
którego owoce materialne przeznaczone były przede
wszystkim dla ludzi starszych i schorowanych,
pensjonariuszy Zakładu Opiekuńczo – Pielęgnacyjnego.
W tym roku chcemy to dzieło miłosierdzia kontynuować
pod tym samym duchowym patronatem. Dlatego
zapraszamy wszystkie osoby dobrej woli, wolontariuszy,
sponsorów do współpracy i współtworzenia tego pięknego
dzieła naszej stalowowolskiej społeczności. Zamierzamy
spotkać się na VIII Pikniku 25 maja od godz. 12.00,
zaczynając Eucharystią.
Pragnę jeszcze wyrazić wdzięczność wszystkim
dotychczasowym współpracownikom świeckim, a
nade wszystko zarządowi i członkom Stowarzyszenia
Przyjaciół Klasztoru „Pokój i dobro!”, za koordynację
i prowadzenie dzieł, które pojawiły się w ostatnim
czasie (świetlica, klub seniora, ścianka wspinaczkowa),
za wspieranie
licznych inicjatyw, oraz udział w
szeroko rozumianym czynieniu dobra dla osób, którym
możemy służyć. Mam nadzieję, że nie zabraknie też
nowych inicjatyw i pomysłów na najbliższy czas,
także na VIII Piknik. Zapraszam gorąco i serdecznie,
aby też wykorzystać do szybkiego kontaktu drogi
e-mailowej ([email protected]), by dzielić się
swymi przemyśleniami i pomysłami związanymi też z
innymi kwestiami, nie tylko dotyczącymi Pikniku czy
dzieł duszpasterskich.
Na radosne przeżywanie czasu wielkanocnego
życzę wszystkim P.T. Czytelnikom naszego pisma
dużo radości, pokoju i światła Ducha Chrystusa
Zmartwychwstałego.
Roman Łukaszewski OFMCap., proboszcz
O Pierwszej Komunii Świętej
11 maja br. w naszej
kapucyńskiej świątyni pw.
Zwiastowania
Pańskiego
dzieci
klas
drugich
szkoły podstawowej będą
przeżywały niezapomnianą
chwilę w swoim życiu. Po
raz pierwszy w życiu w pełni
przeżyją swoje spotkanie z
Bogiem we Mszy świętej. Pierwszy raz w Komunii
Świętej do ich małych dziecięcych serc przyjdzie
Eucharystyczny Jezus. Jakie my, dorośli, powinniśmy
mieć spojrzenie na to niecodzienne wydarzenie?
Doświadczenie
pracy
duszpasterskiej
pokazuje, że pierwszokomunijna uroczystość jest
niezapomnianym religijnym wydarzeniem w życiu
dziecka. Do spotkania z Jezusem przygotowuje się
ono bardzo chętnie, wypełniając niemalże co do litery
wszystkie stawiane przez katechetę wymagania.
Jest pilne, uczy się wyznaczonych modlitw, czeka z
utęsknieniem na uroczysty dzień Pierwszej Komunii.
W czasie przygotowań dziecka do tego ważnego
wydarzenia w jego życiu również rodzice podejmują
więcej wyrzeczeń: przychodzą na comiesięczne
spotkania do parafii, bardziej angażują się w religijne
wychowanie swoich pociech, uczą dzieci wymaganych
modlitw. Bywa jednak tak, że na tym etapie kończy
się edukacja religijna dziecka. Z powodu wielkiego
Dopuszczenie dziecka do pełnego uczestnictwa
w Eucharystii niczego nie kończy: ani troski
rodziców o dalszą formację religijną, ani
też zatroskania kate­chety, by dziecko nadal
systematycznie pogłębiało religijną wiedzę
i doświadczało spotkań z Eucharystycznym
Jezusem. Wydarzenie Pierwszej Komunii
Świętej jest dla dziecka inicjacją życia z
Jezusem, którą należy podtrzymywać i
pogłębiać przez całe życie. I choć uroczystość
pierwszokomunijna
jest
wyjątkowym
religijnym wydarzeniem, to jednak należy
podkreślić, że stanowi je­den z normalnych
etapów zjednoczenia człowieka z Bogiem.
psychicznego napięcia i zmęczenia na skutek
wielu przygotowań z racji pierwszokomunijnej
uroczystości, a także dużego pieniężnego wydatku,
niektórzy rodzice przestają czuć się odpowiedzial­
nymi za dalsze religijne życie dziecka. Uważają, że
na etapie drugiej klasy szkoły podstawowej doskonale
spełnili swój rodzicielski obowiązek.
Niewątpliwie Pierwsza Komunia jest
wydarzeniem wyjątkowym i niezapomnianym w
życiu dziecka, ale nie jest to etap na którym mają
zakończyć się wszystkie religijne praktyki człowieka.
jak Pierwsza Komunia.
Staje się już polskim zwyczajem, że
dzień Pierwszej Komunii Świętej jest okazją
do urządzania wystawnych przyjęć. Znane
są przykłady, kiedy na tę uroczystość rodzice
wynajmują specjalny lokal oraz obsługę
kucharsko – kelnerską. Uroczystość taka często
niczym nie różni się od świeckiej imprezy
suto zalanej alkoholem. Tymczasem zamiast
wystawnych przyjęć może warto przygotować
jedynie rodzinny obiad, podczas którego na
Późniejsze etapy są równie ważne i wyjątkowe
Na Szlaku
stole będzie stał krzyż i paliła się pierwszokomunijna
świeca – znak obecności Jezusa. Spotkanie przy
stole ma być przedłużeniem Eucharystii, zgodnie z
praktyką pierwszych chrześcijan, którzy po liturgii
gromadzili się na tzw. agapie, czyli uczcie miłości,
aby podkreślić jedność i umocnić się w wierze.
Skoro taka jest tradycja rodzinnych uroczystości
religijnych to bezcelowa jest dyskusja o obecności
alkoholu na przyjęciu pierwszokomunijnym! I tę
zdrową zasadę w rodzinach katolickich należy
zachować oraz podtrzymać.
Obok urządzania wystawnych przyjęć
polskim zwyczajem staje się również wyścig
– prowadzony przez rodziców drugoklasistów,
ich dziadków oraz chrzestnych – w nabywaniu
oryginalnych i drogich prezentów. O tym, co
otrzymają na Pierwszą Komunię Świętą, dzieci
mówią już na kilka albo kilkanaście tygodni przed
samą uroczystością. Chwalą się, jaki drogi prezent
otrzymają z okazji ich święta. Oczywiście taką
informację posiadają od swoich rodziców, czy
też dziadków. Tę sytuację potwierdzają również
wspomnienia dzieci dzielących się z innymi jakością
otrzymanych prezentów na Pierwszą Komunię.
Niestety w takiej atmosferze to, co najważniejsze
zostaje odsunięte na margines święta. Doświadczenie
zewnętrznej oprawy uroczystości, a szczególnie
prezentów, sprawia, że dziecko w małym stopniu
będzie przeżywać tajemnicę spotkania z Jezusem.
W kontekście ukazanych sytuacji, rodzice –
Numer 8/2007
jako pierwsi katecheci i świadkowie Boga w życiu
dziecka – winni skoncentrować uwagę na tym, co
ma towarzyszyć całorocznemu przygotowaniu
dziecka do Komunii. Nade wszystko ich zadaniem
jest doprowadzić małego człowieka do przeżycia
tęsknoty za Jezusem, który przebacza grzechy
oraz daje samego Siebie w Komunii. Dziecko
powinno uświadomić sobie, że najważniejszy
w uroczystościach pierwszokomunijnych jest
Pan Jezus. Co więcej, na rodzicach spoczywa
obowiązek
podejmowania
nieustannego
trudu religijnej formacji dziecka. Nie może
ona zakończyć się na drugiej klasie szkoły
podstawowej, gdyż egzamin z miłości do Jezusa
dziecko będzie zdawało do końca życia. Ważny
jest tu przykład życia wiarą. Wspólne rodzinne
uczestniczenie we Mszy świętej, podczas której
cała rodzina przystępuje do Komunii Świętej,
jest nieodzowne do pogłębienia przekonania u
dziecka, że skoro rodzice tak często przyjmują
Pana Jezusa, to i ono będzie chętnie umacniało
się tym Pokarmem, którym żyje cały Kościół.
2 kwietnia br. wypada trzecia rocznica
odejścia Jana Pawła II do Domu Ojca. Warto
przypomnieć, co powiedział nasz Wielki Rodak
w audiencji – będącej katechezą o Eucharystii –
dla Polaków: Kościół […] rodzi się z Eucharystii.
Kościół żyje z Eucharystii. Eucharystia tworzy
Kościół (Jan Paweł II, Audiencja dla Polaków,
8 kwietnia 1993). Do takiego rozumienia i
przeżywania Eucharystii przygotowuje nas
ustawiczna formacja w wierze. Niech nikt nie
poczuje się zwolniony z tego obowiązku, ani
wobec siebie, a tym bardziej wobec dzieci, zgodnie
ze słowami Chrystusa: Pozwólcie dzieciom
przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im;
do takich bowiem należy królestwo Boże. […] I
biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił
je (Mk 10, 14-16).
Piotr Tokarz OFM Cap.
Kadra Szczepu w Bieszczadach
“Kto idzie w góry, musi podjąć się wysiłku.
Ale z wysiłku przychodzi siła, pobudzenie
wszystkich zdolności a z poczucia siły rodzi się
przyjemność. Powracamy do codziennych zajęć
lepiej przygotowani do boju w walce życia i do
pokonywania przeszkód na naszych drogach,
wzmocnieni i podniesieni na duchu wspomnieniami
o minionych wysiłkach i pamięcią o zwycięstwach
na tamtych polach bitew.”
Edward Whymper - pierwszy zdobywca
Matterhornu
Kadra Szczepu w Bieszczadach
W lutowy weekend (22-24.02) kadra harcerska
ze Szczepu „Leśne Plemię” ( drużynowe i
przyboczne) na czele z naszym duszpasterzem
bratem Rafałem wyruszyła w Bieszczady. Celem
naszej wędrówki była Komańcza. Na wspólnie
spędzonej wyprawie zdobyliśmy kilka szczytów i
obejrzeliśmy malowniczy krajobraz bieszczadzki.
Nasza wędrówka rozpoczęła się w piątek od bardzo
łatwego szlaku, ponieważ chcieliśmy rozruszać
nasze zastane kości, abyśmy mogli w kolejnym
dniu sprawdzić nasze umiejętności na trudniejszym
szlaku. W sobotę zdobyliśmy wszyscy razem całą
Połoninę Wetlińską, rozpoczynając naszą wędrówkę
od wsi Kalnica, wdrapując się na Smerek (1222
m.n.p.m), przechodząc przez Przełęcz Orłowicza
(1093m.n.p.m.), Osadzki Wierch (1253 m.n.p.m.),
Roha (1255 m.n.p.m.) docierając do schroniska
„Chatka Puchatka”. Niestety nie było czasu, aby
wstąpić na herbatę, ponieważ słońce chyliło się ku
zachodowi, a przed nami była jeszcze godzina drogi
na dół do „asfaltu”. Szybkim krokiem od schroniska
zeszliśmy do Małej Wetlinki. Stąd mieliśmy
jeszcze 11 km do naszego busa zostawionego przy
początku naszej wspinaczki. Po godzinie wędrówki
„cywilizowaną” drogą złapaliśmy ostatni środek
publicznego transportu, jaki tej doby poruszał się
w upragnionym przez nas kierunku. Zmęczeni, ale
szczęśliwi dotarliśmy do naszej chatki z noclegiem.
Szybka kąpiel, Msza św., wspólna kolacja i
upragniony odpoczynek…….
W niedziele wstając każdy musiał dojść
do siebie, ponieważ odczuwał każdy mięsień,
każdą kość w całym ciele (z wyjątkiem brata
Rafała). Ale nasz duszpasterz nas nie oszczędzał.
Zdecydowaliśmy „razem”, że i w tym dniu
jednak wybierzemy się na ,,spacer”. Zanim
wyruszyliśmy na wspólną wędrówkę
pomodliliśmy się uczestnicząc wspólnie w
naszym domku we Mszy Świętej.
Tym razem szlak wiódł od Przełęczy
Wyżniańskiej przez Połoninę Caryńską do
Ustrzyk Górnych. Byliśmy twardzi. Nagrodą
dla wytrwałych okazały się przepiękne
górskie widoki w zimowej scenerii z śniegiem
po pas, lodem pod nogami i dużym wiatrem
na twarzy.
Siły, które z nas uszły podczas
wspólnych wędrówek, postanowiliśmy
zregenerować w zacisznym zajeździe przy
ogromnej, pysznej pizzy… i niestety trzeba
było wracać do Stalowej…
Wędrówki te nauczyły nas, co tak naprawdę
Na Szlaku
siły i walka ze słabościami.
Naszą całą wyprawę umilaliśmy
sobie śmiechem, wygłupami na śniegu,
śpiewem oraz zabawami harcerskimi.
Przez cały ten czas sprawował nad nami
opiekę Pan Bóg za co bardzo chcemy
Mu podziękować w tym miejscu. Nie
tylko za to, iż nikomu nic się nie stało,
ale także że przygotował dla nas takie
wspaniałe krajobrazy oraz że daje
także nam naszą młodość przeżywać
we wspólnocie harcerzy – wśród
prawdziwych Przyjaciół. Poproszony
także sprawił, że słońce wyjrzało
zza chmur. Mimo ciężkich chwil,
które każdy przeżywał (z wyjątkiem
potrzebne jest w czasie wspólnych wypraw zimą w
górach, ale chyba najważniejszą rzeczą - jest pomoc
drugiej osobie w sytuacjach zwątpienia we własne
Numer 8/2007
brata) chęć zdobycia celu była tak
ogromna, że z wielką determinacją,
czasami nawet z bólem, szliśmy dalej,
ciesząc się pięknem otaczającej nas
przyrody. Jesteśmy wdzięczni naszemu
duszpasterzowi bratu Rafałowi, że
zabrał nas na wspaniałą wędrówkę,
na której każdy z nas zobaczył, na
co go stać, jakie ma możliwości
fizyczne i psychiczne, na kogo może
liczyć w chwili słabości. Szczególnie
dziękujemy naszym sponsorom i
każdej osobie, która się do tego
wyjazdu przyczyniła, umożliwiając
nam młodym ludziom zobaczyć, jakie
piękne tereny mamy w Polsce, że nie
trzeba emigrować z naszego kraju, aby
zachwycać się pięknym krajobrazem
i pięknem gór. Polecamy wszystkim
wyprawę w Bieszczady- można być
świadkiem lub uczestnikiem wielu
interesujących przygód.
Z harcerskim pozdrowieniem
CZUWAJ!!!
dh. trop. Sabina Puzio
Rejonowy Dzień Wspólnoty Ruchu Światło - Życie
W sobotę 8 marca 2008 roku młodzieżowa
wspólnota oazowa z naszej parafii skorzystała
z zaproszenia i udała się na Rejonowy Dzień
Wspólnoty, który odbył się w Bazylice Matki Bożej
Królowej Polski w Stalowej Woli. Zaczął się on
dość wcześnie, ale wcale nas to nie zniechęciło do
aktywnego brania udziału w całym tym spotkaniu.
Zjechali się tam członkowie oazy (małżeństwa
Domowego Kościoła, młodzież oazowa i Dzieci
Boże) z naszego rejonu (Stalowa Wola i Nisko),
a także osoby będące kiedyś w oazie lub mające z
nią jakiś związek.
Pierwszym punktem programu było,
jak to zazwyczaj bywa na takich spotkaniach,
tzw. zawiązanie wspólnoty, podczas którego
każda wspólnota mogła powiedzieć o sobie kilka
słów. Następnie odbyła się ciekawa konferencja.
Mówiła o tym jak ważne jest, by pamiętać o tym,
że chrześcijaninem jest się przez cały czas, a nie
tylko w niedzielę, a także pokazała nam jak ważna
jest jedność w każdej wspólnocie. Po konferencji
zostaliśmy podzieleni na trzy grupy: dzieci,
młodzież i małżeństwa, w których mieliśmy
spotkanie na temat Jonaszowego strachu. Nasze
rozważania były krótkie, ale bardzo konkretne.
Całą wspólnotą wróciliśmy na aulę i rozpoczęła
się godzina świadectw, w czasie której mogliśmy
usłyszeć o doświadczeniu ewangelizacji w życiu
świadczących. Rozpoczęła Oazy Dzieci Bożych, a
następnie swoimi przeżyciami dzielili się z nami:
młodzież, starsi oazowicze z Oazy Rodzin i KWC.
Z naszej wspólnoty świadectwo powiedziała
Alicja Marchewka. Następnym punktem
programu był Namiot Spotkania w Kościele, a
później Eucharystia. Ostatnim punktem dnia była
jak zawsze pełna radości Agapa. Rejonowy Dzień
Wspólnoty nie był zbyt długi, ale owocny i na
pewno go nie zapomnimy.
Alicja Marchewka
Na Szlaku
Rozmowa z rekolekcjonistą
„Na Szlaku”: Dla głoszenia rekolekcji w
naszej parafii oderwał się Brat od posługi w
Starokonstantynowie, proszę nam powiedzieć
kilka słów o swojej pracy na Ukrainie.
Br. Stanisław Mański: W Starokonstantynowie
jestem od wakacji tamtego roku. Wcześniej byłem
proboszczem w Kijowie, w parafii, na której
terytorium mieszka 500 tysięcy ludzi, a parafian jest
około 800 osób, teraz, po 10-u latach naszej tam
posługi. W Starokonstantynowie jest nas trzech. Ja
i dwóch braci. Jest tam też postulat, mamy obecnie
dwóch postulantów. Jestem proboszczem w trzech
parafiach równocześnie, w tym są dwie kaplice, do
których dojeżdża się co niedzielę i jest 8 wiosek,
do których dojeżdża się raz na dwa miesiące. Są
to dosyć duże odległości, około 30-40 km. W tych
dojazdowych parafiach jest - w jednej 40 osób, w
drugich 30. U nas w Starokonstantynowie wszystkich
parafian jest około 200 osób.
- To rzeczywiście bardzo odmienne warunki
od naszych. Bracie Stanisławie, jak brat jako
rekolekcjonista postrzega naszą parafię, czy jest
ona ziemią zasoloną czy jałową?
- Uważam, że jest to obiecująca rola, przynajmniej
dla mnie. Patrząc na reakcje ludzi, na przyjmowanie
Bożego Słowa, widzę otwarcie na słuchanie go,
widać, że ludzie są spragnieni tego Słowa, szukają
go. Bogactwem właśnie jest to, że tutejsi parafianie
mają pełną formację w różnych wspólnotach i
grupach, które tu widzę i słyszę, wspólnotach
prężnych, które mają mocną więź z klasztorem,
nawet emocjonalną. I to bardzo mi pomagało.
Czułem się w tej wspólnocie parafialnej, jak w takiej
rodzinie. W niewielu parafiach jest taka atmosfera,
a tu można było odczuć, że jestem członkiem tej
waszej wspólnoty.
- Dzisiejszy świat pełen jest zagrożeń. Mając
doświadczenie wyniesione z różnych środowisk
katolickich w kraju, a także przez cztery lata na
Ukrainie, jak brat uważa - w jaki sposób katolicy
winni odpowiadać na te zagrożenia, ponad to,
o czym już brat wspomniał: słuchanie Słowa,
uczestnictwo w życiu małych wspólnot?
10 Numer 8/2007
- Myślę, że istotna jest tutaj wierność Bożemu
Słowu, posłuszeństwo Panu Bogu i też miłość
do Kościoła. To, co z boku zauważam, to jest
coraz większa kontestacja Kościoła w Polsce.
Jest wielu ludzi, którzy nie weszli w jego głębię.
Poddają się tylko powierzchownej indoktrynacji
i bardzo krytykują Kościół. Na dodatek nie jest
to krytyka konstruktywna, która mogłaby pomóc
Kościołowi, czyli nam wszystkim zobaczyć
grzech, tylko po prostu kontestują, odchodzą. To
bardzo boli, że takie przejawy liberalizmu się tu
wdzierają. Myślę, że tego nie ma u nas, w życiu
Kościoła katolickiego na Ukrainie. Jesteśmy tam
zdecydowaną mniejszością i inni są ciekawi nas.
I nawet widać, że w tym morzu prawosławia,
które też jest podzielone (w samej Ukrainie są
trzy cerkwie prawosławne) i mnóstwa kościołów
protestanckich, różnych wspólnot religijnych
(protestanckich), Kościół katolicki ma jedną
naukę, jest jedną wspólnotą. Jest oceniany, jako
ten, który jest stabilny. Mamy inne problemy,
ale problem jedności jakby nie istnieje. Katolicy
sobie cenią, że są w Kościele, gdzie jest jasno
zdefiniowana jego nauka, jest przejrzystość,
klarowność. Tutaj w Polsce, jak przyjeżdżam,
spotykam się z kontestacją Kościoła katolickiego
i to bardzo boli…
- Te problemy dotykają, niestety, również i
naszej parafii… Zdarza się nawet otwarta
wrogość, próby narzucenia swojej woli, np.
żądanie sformalizowanej apostazji, bo „Kościół
zakłamany”…
- Myślę, że osoba, która tak postępuje, nie
jest otwarta na dialog, ale poddała się jakiejś
indoktrynacji. … odrzuca prawdę. Widzi strukturę,
może jakąś chorą strukturę, a nie widzi tego,
co duchowe, zamknięta jest na doświadczenie
spotkania z Bogiem.
Boli też bardzo, niestety nierzadkie dziś, podejście
do Kościoła jako do instytucji usługowej. Np.:
„Przyszedłem i nie wykonano usługi, której
oczekiwałem, a przecież płacę za nią, daję 2 złote
co niedzielę”. To jest poważne niezrozumienie,
ilustracja tego, że są ludzie, dla których bycie
katolikiem to tylko formalność.
- Powróćmy jednak do głoszenia Słowa Bożego,
do rekolekcji. To święty czas dla wiernych, czas
działania Ducha Świętego. Czy zdarzyło się
bratu na rekolekcjach powiedzieć coś innego,
niż wcześniej brat przygotował?
- Zdarzyło się… Miałem przygotowane słowo…
Gdzieś położyłem Pismo Święte i zapomniałem
gdzie. Spóźniłem się na Eucharystię.
Była już czytana Ewangelia.
Biegnąc z pokoju, wziąłem kartki,
na których myślałem, że jest
przygotowane kazanie i się okazało,
że było to słowo inne. Wiedziałem,
że już do pokoju nie zdążę. Nie
miałem więc żadnej podpórki. Nie
miałem też Pisma Świętego, bo
zostawiłem je na innym miejscu. Nie
zdążyłem go zabrać i wiedziałem,
że muszę już wyjść. I po prostu, prosiłem Ducha
Świętego i wyszedłem. Czułem niesmak, czułem
się upokorzony tym, bo kiedy nie kontrolujesz
sytuacji, to jest upokorzenie, ale właśnie po tej
Eucharystii jedna parafianka podeszła do mnie
i powiedziała, że była pod wrażeniem, że się
popłakała, że to słowo było dla niej właśnie, a
ostatecznie i dla mnie było znakiem łaski Boga.
- Czyli Pan Bóg potwierdził. Duch Święty
dotknął!!
- Amen!
- Co najbardziej satysfakcjonuje i co najbardziej
boli rekolekcjonistę, czyli inaczej mówiąc: co
uwzniośla, a co powoduje, że rekolekcjonista
traci Ducha, jeśli tak to można określić?
- No właśnie. Nie powinien tracić Ducha, ale
czasami pewnie traci, bo pycha mu przeszkadza.
Na pewno w pewnych sytuacjach bardzo boli,
kiedy ludzie, słuchając słowa, wychodzą, czyli
zmniejsza się ilość słuchaczy. Ale wiesz, że ty to
słowo przemodliłeś i zrobiłeś wszystko, co mogłeś
i że ten problem nie jest już w tobie. Taką pewność
czasami można mieć, że się przygotowałeś
dobrze, a że to jest zamknięcie ze strony ludzi
– że cię osądzają, nie wierzą temu, co mówisz,
uważają, że to jest niemożliwe, że przesadzasz.
Są takie sytuacje, bolesne. A co cieszy najbardziej?
Chyba cieszą te indywidualne spotkania, jakieś takie
echo po rekolekcjach, kiedy ludzie nie tyle mówią o
uczuciach, zadowoleniu, że było pięknie, ale kiedy
podejmują decyzję. Pamiętam, kiedy ktoś podszedł
do mnie i mówił, że kradł w pracy przez dłuższy
czas, przez lata coś tam wynosił. I mówi, że to jest
jego decyzja, że przestaje kraść, że wraca do swojej
żony. Niesamowite owoce. Mówiłem inne słowo,
ale on jakoś w kontekście odczytał, że jest to słowo
dla niego i że on powinien
wrócić do swojej małżonki.
I to jest najpiękniejsze, to
cieszy. Bo nawet te ofiary
materialne, kwiaty, czy nawet
jakieś uczuciowe słowa... to
myślę, że po pewnym czasie
dojrzały człowiek nie zwraca
na to takiej uwagi. Te przejawy
szybko mijają, bo uczucia
są takie nietrwałe. A tu są
konkretne decyzje i to najbardziej cieszy.
- Czy były w życiu brata takie rekolekcje, że nie
zapomni ich brat przez całe życie?
- Hmmm… Musiałbym pomyśleć. Na pewno były
takie moje pierwsze rekolekcje na Ukrainie, w
katedrze w Kijowie. Odprawiałem Mszę świętą, z
iskupem który po Mszy powiedział: „ Wiesz co?
Pójdziesz i będziesz się ze mną modlił egzorcyzmem
nad jedną kobietą”. I zaprosił mnie, żebym mu
towarzyszył. Jakby w kontekście rekolekcji,
zobaczyłem działanie złego ducha – namacalnie.
Modliłem się z biskupem. Biskup się modlił nad tą
kobietą. Byłem uczestnikiem tego. Widziałem, co
to obrzęd egzorcyzmu – bardzo trudna modlitwa
i te przejawy działania demona, jego mocy…
To nowe doświadczenie bardzo mnie poruszyło.
Uświadomiłem sobie, że życie duchowe jest
walką. Dotąd mówiłem o tym teoretycznie, a teraz
zobaczyłem to w praktyce. Zobaczyłem, jaki wpływ
może mieć na człowieka zły duch i jak on działa.
Moje słowo stało się prostsze, ale też bardziej takie
realistyczne. Wiem, co mówię, kiedy mówię bardzo
duchowo.
- Dziękuję za rozmowę i za głoszone Słowo.
Życzymy bratu wielu owoców w swojej pracy
duszpasterskiej. Szczęść Boże!
Na Szlaku
11
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
Św. Bernard
Bernard Perani urodził się 7
listopada 1604 roku koło Offidy
we Włoszech. Pochodził z ubogiej
rodziny. Miał bardzo pobożnych
rodziców, którzy wychowywali
swoje dzieci w wielkiej czci
Boga. W młodości był pasterzem.
Mając 22, lata został przyjęty do
zakonu kapucynów w Corinaldo.
Prowadził skromne i ukryte życie.
Pełnił obowiązki infirmiarza, kucharza, furtiana
i kwestarza, odwiedzał chorych, niosąc im słowa
pociechy i umocnienia. Bracia byli pod głębokim
wrażeniem jego uduchowienia, a
także zapału do ciężkiej pracy, by
służyć wspólnocie. Jego spokój ducha
i pomocne słowa pojednały wielu
grzeszników z Bogiem i nieprzyjaciół
między sobą. Wzorem był dla niego
kapucyński współbrat św. Feliks z
Cantalice (1515-1587).Z upływem lat
jego życie religijne pogłębiało się, a wiara
stawała się coraz silniejsza. Eucharystia
była źródłem jego pobożności. Wiele
godzin spędzał adorując Najświętszy
Sakrament. Uwielbiał zagłębiać się w
Pismo Święte i inne duchowe lektury,
bardzo kochał różaniec. Wielu teologów
kapucyńskich przychodziło do niego
szukać porady w trudnych pytaniach.
Bernard pocieszał też i umacniał swoich
współbraci w trudnych czasach początku reformy
kapucyńskiej, zachęcając ich do doskonalszego
zachowywania Reguły. I kiedy ktoś mówił, że nic nie
będzie ze Zgromadzenia, on żartował sobie z tego.
I dodając otuchy braciom, powiadał z wielką mocą:
„Bądźcie mocni bracia, nie wątpcie. Fundament tego
świętego budynku jest tak wytrzymały, że nie może
być ani poprzez diabelską, ani poprzez ludzką siłę
zniszczony.” Mówił również: „Jakże długo wielu z
nas jest w Zakonie i może nigdy nie zrozumieliśmy,
co oznacza zachowywanie Reguły! Ja z prostotą
wyznaję, że nie rozumiałem tego aż do czasu, kiedy
od niedawna zacząłem praktykować ją u kapucynów
[...] Kiedy słyszałem czytanie życiorysów świętego
ojca Franciszka i jego towarzyszy, ponieważ byłem
ślepcem, wydawali mi się oni tak bardzo prostaccy i
mało wartościowi. Ale teraz wiem jak to jest ważne.
Nie umieściłaby mądrość Bożą frywolnych rzeczy
w Regule. Dlatego warto iść pieszo, boso, w łatach,
12 Numer 8/2007
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
Perani
nie mając nic innego, jak tylko różaniec i Regułę,
jeśli nawet wydaje się to czymś małej wartości,
pod tymi rzeczami jest jednak ukryty Duch
Pański i są one miarą ducha i poznania, jakie
się ma o Bogu. Ponieważ te rzeczy wyostrzają
pogardę wobec świata i odrywają od stworzeń,
a na tym polega mądrość chrześcijańska.”
Wiara
Bernarda
była
nagradzana
duchowymi łaskami nie tylko dla niego, ale
dla wielu innych. Bernardowi przypisuje
się wskrzeszenie czworga dzieci, a także to,
że dzięki jego modlitwom jednego razu w
klasztorze pojawiła się żywność, kiedy drogi
były zasypane śniegiem i nie było
możliwości dostarczenia pożywienia.
Podejmował liczne posty i
umartwienia, a kiedy miał 72 lata
otrzymał Stygmaty, by świadczyć o
niesamowitej miłości Boga wobec
błądzącej ludzkości. Powiadał: „W
dzień sądu Pan nie będzie nas prosił
o bardziej ścisłe zdanie sprawy z
niczego innego, jak tylko z uczynków
miłosierdzia. Kiedy myślę o tym, co
mówi nasz Pan Jezus Chrystus, że w
miłości Boga i bliźniego wypełnia
się całe prawo, to nigdy nie czuję się
bardziej zadowolony, jak w chwili,
kiedy jestem zajęty modlitwą albo
jakąś posługą wobec bliźniego;
i kiedy nie jestem zajęty jedną z tych dwóch
posług, nie tylko wydaje mi się, że nie jestem
zakonnikiem, ale nawet chrześcijaninem.” Kiedy
w wieku 84 lat został zwolniony z wykonywania
obowiązków, wtedy całymi godzinami na
leżąco adorował Najświętszy Sakrament.
Był wzorem zakonnego posłuszeństwa.
Kiedy przyjął namaszczenie chorych i Wiatyk,
powiedział do przełożonego: „Ojcze gwardianie,
proszę o błogosławieństwo i o pozwolenie pójścia
do nieba”. Wtedy gwardian polecił mu, aby
najpierw to on pobłogosławił jego i współbraci.
Bernard zmarł chwilę później, 22 sierpnia 1694
roku. Dwóch biskupów zeznało: „Bernard
uczynił więcej dobra w naszej diecezji niż tuzin
kaznodziejów.” Jest wzorem wiary, nadziei i miłości.
Beatyfikował go papież Pius VI w roku 1795. W
liturgii Bernard wspominany jest 22 sierpnia.
Emilian Skowroński OFM Cap.
Ś
w
i
a
d
e
c
t
w
o
Mam 63 lata. W małżeństwie przeżyłam 41 lat.
Mamy z mężem dwie zamężne córki i trzy wnuczki.
Urodziłam się w czasie wojny, podobnie jak mój
mąż na kresach wschodnich. Moja pięcioosobowa
rodzina: rodzice, rodzeństwo i ja, w wieku dziewięć
miesięcy, musiała z tamtych terenów uciekać.
Przyjechaliśmy tu, do Rozwadowa. Tu spędziłam
dzieciństwo i młodość i właściwie większość mojego
życia w małżeństwie. Jako dziecko pamiętam, że
rodzice prowadzili mnie do kościoła, uczyli mnie
pacierza. Kiedy już dorastałam, było dla mnie rzeczą
oczywistą, że w niedziele i święta idzie się na Mszę
świętą, parę razy do roku chodziłam do Komunii
świętej, do spowiedzi. Chodziłam również na inne
nabożeństwa. Mój ojciec był rzemieślnikiem, miał
mały zakład cukierniczy i jako dzieci byliśmy
angażowani w pomoc w pracy i ojca, i matki.
Gdy zdałam maturę, chciałam się wyrwać z tego
małego miasta, czułam tu zawsze presję dobrej
opinii, wszyscy mnie znali. Zdawałam dwa razy na
studia, ale nie dostałam się. Rozpoczęłam pracę jako
księgowa w Rozwadowie, w aptece. Za jakiś czas
spotkałam mojego męża, mówię, że spotkałam, bo
mojego męża znałam już w okresie szkoły średniej,
później drogi nasze się rozeszły. Zaczęliśmy ze sobą
chodzić. Po okresie narzeczeństwa pobraliśmy się.
W nasze małżeństwo weszłam z jakimiś własnymi
planami, jak ono powinno wyglądać, jaka powinna
być moja rodzina, jakim mężem powinien być mój
mąż, jakim ojcem. Miałam też jakiś fałszywy obraz
wyniesiony z domu męża jako mężczyzny, ale
nigdy nie umiałam na ten temat rozmawiać z moim
mężem. Czułam się, że to jest jakiś temat wstydliwy,
byłam zamknięta i to rzutowało na naszą jedność.
Bardzo męża osądzałam, miałam do niego pretensje.
Również na nasze małżeństwo miało wpływ to,
że mój mąż przed ślubem nie chodził wiele lat do
Kościoła. „Wyciągał mnie” na jakieś tematy religijne,
na tematy Kościoła. Bardzo mnie to denerwowało.
Zazwyczaj kłóciliśmy się wtedy bo ja nie byłam
do takich tematów przygotowana. Byłam również
zazdrosna o swojego męża, bo wiedziałam, że
podoba się kobietom i gdy przebywaliśmy w jakimś
towarzystwie, chciałam żeby się tak zachowywał,
jak ja to sobie wyobrażam, a gdy było inaczej, to
przychodziłam do domu i robiłam sceny zazdrości.
Pierwsze dziecko bardzo było przez nas
oczekiwane. Myślałam już nawet, że nie będę
mogła mieć dzieci. Urodziłam pierwszą córkę. Za
parę lat byłam drugi raz w ciąży, ale musiałam
przejść operację, była to ciąża pozamaciczna.
Bardzo bałam się kolejnych dzieci i w momencie,
kiedy się najmniej spodziewałam, Pan Bóg nas
obdarzył drugą córką. Dzieci dorastały, ja również
w stosunku do nich miałam własne jakieś plany i
oczekiwania, może chciałam, żeby zrealizowały
moje niezrealizowane plany. Zajmowałam się
domem, wychowywaniem dzieci. Często broniłam
córki przed karceniem ojca, bo uważałam, że
mąż jest za energiczny, za rygorystyczny, a to są
dziewczyny, więc lepiej się z nimi rozumiałam.
Również, gdy przyszły choroby, czy moje, czy
dzieci nie akceptowałam u męża nieporadności.
Przyjmowałam to zupełnie fałszywie, że nie
kocha mnie, że nie kocha dzieci. I też miałam o
to pretensje choć do pomocy mi przychodziłam
mama albo teściowa. Kiedy dzieci podchowałam,
wróciłam do pracy, pracowałam u ojca. Był taki
okres, że przeszłam nawet z ojcem do spółki.
Zarabiałam może nawet więcej od mojego męża,
mój mąż wtedy zrezygnował z pracy i zajął się
remontem domu.
Czułam się zawsze, że jestem dobrą
katoliczką, dobrą żoną i dobrą matką. I w
tym właśnie okresie w tej parafii usłyszałam
zaproszenie na katechezy, które prowadzą do
przeżywania wiary w sposób dojrzały. Oczywiście
w pierwszej chwili pomyślałam o moim mężu, ale
w to doświadczenie weszliśmy obydwoje i przez
uczestnictwo w różnych liturgiach, przez słuchanie
słowa Bożego Duch Święty zaczął oświecać mój
umysł. Zobaczyłam, że te słowa, które kiedyś
słyszałam i odnosiłam, do mojego męża, do
sąsiadów (nie do mnie) Pan Bóg kieruje osobiście
do mnie. Do mojego życia, do moich faktów. I
Pan Bóg zaczął działać w faktach. Śmierć mojego
ojca dała mi możliwość objęcia zakładu, miałam
do tego uprawnienia i mogłam go prowadzić, ale
z drugiej strony słyszałam słowo, że nie można
służyć Bogu i mamonie, a również zobaczyłam,
że moje życie bardzo budowałam na pieniądzu,
że pieniądz mi dawał poczucie bezpieczeństwa,
poczucie w pewnym sensie wyższości nad mężem
i że moja rola i moje miejsce jest w małżeństwie.
Głową domu i tym, który utrzymuje rodzinę,
powinien być mój mąż, a nie ja. I pomógł mi tę
decyzję podjąć mój mąż, bo ja potrzebowałam
jego pomocy. On mi odmówił. Powiedział, że
Na Szlaku
13
nie będzie ze mną pracował i to była bardzo dobra
decyzja. Zrezygnowałam z tego zakładu. Przestałam
pracować. Mąż pracował i utrzymywał rodzinę i wcale
nie zauważyłam, żebyśmy zbiednieli albo żeby nam
czegoś brakowało. Dał mi Pan Bóg również drugie
doświadczenie bardzo ciężkie, w którym się z Nim
spierałam, bo druga, młodsza córka zachorowała
na raka. I ja wtenczas powiedziałam do Pana Boga:
„Panie Boże, to dałeś mi ją po takim okresie czasu,
tak niespodziewanie, po to żeby mi ją teraz zabrać?”.
I chodziłam po Lublinie jak obłąkana, bo ona tam
leżała na klinice i trafiłam do Kościoła. Był akurat
w nim kapłan i poszłam do sakramentu pokuty. I
zrozumiałam, że ja chciałam być reżyserem życia
moich dzieci, że kochałam moje dzieci miłością
zaborczą, że nie dawałam im wolności i prawa
wyboru,
że
byłam matką
despotyczną,
która mówiła:
„Tak
trzeba
zrobić i bez
dyskusji”. Bo
lubiłam w domu
porządek, żeby
było wszystko
poukładane,
żeby
było
wszystko tak
przedwcześnie
zaplanowane.
I
gdy
zrozumiałam
to
swoje
macierzyństwo
trochę
takie
wypaczone, po
tygodniu córka
wróciła zdrowa
do
domu.
Medycyna nie
potrafiła tego
wytłumaczyć.
Jest
dzisiaj
matką,
ma
piękne, zdrowe
dziecko.
Wi d z ę ,
że Pan Bóg w
14 Numer 8/2007
tych faktach uczy mnie przede wszystkim pokory.
Pokazał mi również mój faryzeizm, to że chciałam
być lepsza od męża. Również w tym bardzo
pomogli mi bracia we wspólnocie, pomogli mi
pokazywać starego człowieka. Dzisiaj widzę,
że przeżywamy też trudne chwile. Jesteśmy już
obydwoje na emeryturze, mamy swoje choroby,
mamy swoje cierpienia i nieraz są takie sytuacje, że
mi się wydaje, że Pan Bóg pomieszał nam języki.
Mówimy o tym samym, a się nie rozumiemy, ale
wiem, że mam za co się chwycić. I jakoś tak jest,
że jeżeli upadamy, to nie razem i możemy się
nawzajem dźwigać, np. wczoraj mnie dźwignął z
wielkiego buntu mój mąż. Modliliśmy się razem
i dzisiaj rano też i widzę, że modlitwa bardzo nas
łączy i dodaje nam sił. I dzisiaj nie chodzę już
na Mszę świętą dlatego, że tak nauczyli mnie
moi rodzice. Dzisiaj wiem, że w sakramentach
nabieram siły. Sakrament pokuty mnie uczy
miłości, jaką obdarza mnie Jezus Chrystus,
uczy mnie miłości, kochać przede wszystkim
mojego męża. Jeszcze chcę powiedzieć, że
dziękuję Bogu za taki czas w naszym byciu we
wspólnocie, kiedy mogliśmy usiąść i z mężem
porozmawiać o naszym małżeństwie, o tym
wszystkim, co nas raniło. Czym on mnie ranił,
czym ja jego zraniłam. Był to piękny okres w
naszym małżeństwie. I dzisiaj również sięgamy
do takich spotkań, bo widzę, że najwięcej
miłości czerpię właśnie z sakramentów, że
Eucharystia mnie umacnia do tego, bym umiała
przebaczyć, bym umiała kochać. I jestem Bogu
dzisiaj wdzięczna za całą historię mojego życia,
że w tę historię włączył mojego męża i moje
dzieci, i że tak ją prowadził, a nie inaczej.
Dlatego pragnę wyznać: Wierzę w
Boga Ojca wszechmogącego, Stworzyciela
nieba i ziemi i w Jezusa Chrystusa, syna Jego
jedynego, Pana naszego, który się począł z
Ducha Świętego, Narodził się z Maryji Panny,
umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan
umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł. Trzeciego
dnia zmartwychwstał, wstąpił na niebiosa,
siedzi po prawicy Boga Ojca wszechmogącego,
stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych.
Wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół
powszechny, świętych obcowanie, grzechów
odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie i żywot
wieczny. Amen
Ś w i a d e c t w o
Jestem żonaty. Mam dwie córki i trzy
wnuczki. Urodziłem się w rodzinie katolickiej na
kresach wschodnich. Po trudnych doświadczeniach
wojny moja rodzina znalazła się tutaj, w Stalowej
Woli, gdzie przeżywałem swoje dzieciństwo i
młodość. Kiedy wracam do swojego dzieciństwa,
przypominam sobie, że byłem dzieckiem
zamkniętym. Najlepiej czułem się sam, kiedy na
mnie nikt nie patrzył. Stroniłem od rówieśników
i czułem się nieszczęśliwy. Nie rozumiałem tej
sytuacji. Kiedy znaleźliśmy się w Stalowej Woli,
miałem 4 lata. Z kresów przywieźli nas tu Niemcy.
Żyłem długie lata w samotności, wyobcowany ze
środowiska. Ale kiedy zacząłem dorastać, zaczęło
mi to bardzo przeszkadzać. Chciałem to po prostu
zmienić. Nie potrafiłem.
Kiedy miałem 17 lat, nadarzyła się okazja,
żeby coś zmienić. Poszedłem na kurs szybowcowy
na wakacjach i po miesiącu byłem samodzielnym
pilotem. Kiedy wróciłem do szkoły, poczułem
się lepszy. Zacząłem inaczej traktować siebie i
środowisko. Kiedy zdałem maturę, zmieniłem
swoje plany – studia plastyczne i pomyślałem,
że pójdę za tą nową pasją, którą otrzymałem – za
lotnictwem. Bardzo szybko zdobyłem uprawnienia
samolotowe, skakałem także na spadochronie i
żeby sięgnąć jeszcze wyżej, pomyślałem, że chcę
latać na samolotach bojowych, odrzutowych. Nie
było innej możliwości - tylko wojsko. Poszedłem
do szkoły oficerskiej w Dęblinie i tam zderzyłem
się z rzeczywistością wojska. Wojsko to rozkaz,
komenda i dyscyplina. Ja, jako zarozumiały, butny
i pyszny, nie mogłem się z tym pogodzić. Byłem
tam jakiś czas. Żal mi było latania, ale wróciłem
do życia cywilnego. Byłem już człowiekiem
pełnoletnim, zacząłem pracować i powiedziałem
sobie, że właściwie w tym co zdobyłem dotychczas
w życiu: w tym, że mam siły, w tym że mogę sam
iść przez życie, nie jest mi potrzebny ani Pan Bóg,
ani Kościół. Przestałem chodzić do kościoła, zresztą
już parę lat nie chodziłem. Zacząłem wieść życie
po prostu pogańskie. Zaplanowałem sobie, że moje
życie będzie wesołe, przyjemne i rozrywkowe. I
rzeczywiście kilka lat takie było.
Kiedy miałem 25 lat, wstąpiłem w związek
małżeński
i chciałem w tym samym stylu
prowadzić te moje życie. Ale niestety zderzyłem
się z rzeczywistością narodzin pierwszej córki.
Zaczęły się problemy i cała uwaga i siły skupiły
się na zdobywaniu rzeczy materialnych.
Zacząłem zmieniać samochody, mieszkania,
pracę. Najważniejszy był pieniądz. Nieważne
było, co robię, ale ważne było, ile zarabiam.
Byłem urzędnikiem w Urzędzie Miasta, byłem
taksówkarzem. Byłem nawet robotnikiem
budowlanym, bo tak się opłacało. W tym czasie
moja rodzina, najbliżsi byli mi potrzebni po to,
żeby realizować moje szalone plany. Miałem
pomysł na swoje życie. I tak żyłem sobie wiele
lat. Kiedy dorobiliśmy się domu, samochodu,
wszystkiego, co było w domu potrzebne,
osiągnąłem 45 lat. I nagle zobaczyłem, że czegoś
mi brakuje… Jak pokierować moje życie dalej?
I dotąd dobry Pan Bóg, cierpliwy posyłał do
mnie pytanie: „Co dalej zrobić z moim życiem?
Jak wypełnić pustkę, która zaczęła mnie dookoła
ogarniać? Gdzie iść?” Znalazłem się w chmurach,
bez kierunku. Straciłem orientację. Ale dobry Pan
Bóg to widać wszystko zaplanował…
To była zima, 22 lata temu przyjechali
katechiści z Lublina i rozpoczęły się katechezy.
Kiedy wróciłem do domu po tym zaproszeniu na
katechezy, od razu to odrzuciłem. Ale moja żona
i sąsiad zaczęli mnie bardzo napierać i prosić,
żebym poszedł. Żona zawsze uważała, że jest
mi potrzebne coś „ekstra”. Bo ja, owszem, kiedy
się ożeniłem, zacząłem chodzić do kościoła. Do
tego pogaństwa dołożyłem jeszcze zakłamanie i z
kościoła wychodziłem jeszcze bardziej pusty niż
do niego wchodziłem. Zaczęły się katechezy. Dla
świętego spokoju poszedłem dla żony. Wszystko,
co usłyszałem, kontestowałem i rozważałem
racjonalnie. Ale Pan Bóg okazał się mocniejszy,
bo usłyszałem, że kocha mnie takiego, jakim
jestem, z całą moją grzesznością, z całą moją
podłością i tym wcześniejszym wyparciem się
Jego. I oczywiście za darmo. W pierwszym
momencie byłem zdziwiony, jak to jest możliwe.
Bo ja wiedziałem, że racjonalnie dzieliłem ludzi
na lepszych i gorszych. A Pan Bóg? Z jakiej
racji? Kiedy ja już przez 8 lat nie chodziłem do
kościoła.
I wtedy Pan Bóg oświetlił mi całe
dotychczasowe życie. Sięgnąłem pamięcią
do tyłu i zobaczyłem, że On był zawsze obok
mnie, mimo że ja o Nim nie myślałem i nawet
się Go wyparłem. I zobaczyłem, że kiedy się
urodziłem na Wschodzie, daleko, kiedy moja
Na Szlaku
15
rodzina miała być wywieziona na Sybir, Pan Bóg
oszczędził nam tego doświadczenia. Potem, kiedy
jechaliśmy z Kowna, w tę stronę, pociąg stanął
przed semaforem. Okazało się, że jechaliśmy do
Majdanka. Partyzanci odbili ostatni wagon i nas
wypuścili. Pan Bóg znów podarował mi życie i
mojej rodzinie. Potem, kiedy pasjonowałem się
lotnictwem, brałem udział w bardzo poważnym
wypadku lotniczym. Szybowiec z 80 metrów
spadł i rozleciał się w drobny mak. Ja otrzepałem
się z kurzu i poszedłem do domu. Potem Pan Bóg
znowu mi pokazał, że jest Panem życia i śmierci.
Kiedy moja młodsza córka zachorowała na raka,
bardzo groźnego, wyprowadził mnie z tego
cierpienia. Obeszło się bez żadnych zabiegów
chirurgicznych, bez żadnych w ogóle zabiegów
medycznych. W sposób cudowny ją wyprowadził
z tej choroby w ciągu trzech dni. W tym czasie
16 Numer 8/2007
modliła się za to cała wspólnota, nie tylko ze
Stalowej Woli.
Bardzo poważnym doświadczeniem w moim
życiu było moje małżeństwo. Pan Bóg posłużył
się moją żoną, żeby pokazać mi, że zawsze chciał
mnie zachować dla Kościoła, w którym do dzisiaj
jestem. I zobaczyłem, że Bóg Ojciec jest autorem
mojego życia, że cała historia mojego życia była
zaplanowana, że ja nic nie zrobiłem od siebie. I zaczął
ze mną powolną drogę nawracania. Oczywiście
miał kłopoty, miał trudności, bo byłem oporny. I
pokazał mi przede wszystkim swojego Syna Jezusa
Chrystusa, który kieruje się tylko miłością do mnie i
dał się ukrzyżować na krzyżu. Potem obdarzył mnie
w Duchu Świętym wielką łaska – uwierzyłem od
nowa w sakrament pokuty. Zobaczyłem tajemnicę
przebaczenia. Potem obdarowany zostałem Duchem
Świętym, Słowem Bożym, Eucharystią. Zobaczyłem,
że mogę tam sięgać do innego życia. I
karmiąc się Ciałem i Krwią Chrystusa,
mogę do dzisiaj tu stać.
W tej chwili jestem emerytem.
Codziennie żyję z łaski Pana Boga.
Bo Pan Bóg, żeby mnie osadzić
na miejscu, dał mi dużo czasu na
modlitwę, kontemplacji tego, co do
mnie mówi w Słowie Bożym, dopuścił
na mnie chorobę, chorobę serca. Jestem
po dwóch zawałach i stoję tu pomiędzy
wami. I teraz pomimo krzyża,
starości, choroby, jestem człowiekiem
szczęśliwym i mogę ze szczęściem
powiedzieć, że: Wierzę w Boga Ojca
wszechmogącego,
Stworzyciela
nieba i ziemi i w Jezusa Chrystusa,
syna Jego jedynego, Pana naszego,
który się począł z Ducha Świętego.
Narodził się z Maryi Panny, umęczon
pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowany
umarł i pogrzebion, zstąpił do
piekieł. Trzeciego dnia martwych
wstał. Wstąpił na niebiosa, siedzi po
prawicy Boga Ojca wszechmogącego,
stamtąd przyjdzie sądzić żywych i
umarłych. Wierzę w Ducha Świętego,
święty Kościół powszechny, świętych
obcowanie, grzechów odpuszczenie,
ciała zmartwychwstanie i żywot
wieczny. Amen
Dla dzieci
Nazaretański pamiętniczek
czeladnikami. I co?- zapytała zakładając
Kwiecień
na głowę swoją najpiękniejszą chustkę.
Jezus od kilku dni
musiał zostać w domu
i spokojnie leżeć w
łóżku, bo się zaziębił.
-Biegałeś, zdjąłeś czapkę,
a przecież jeszcze zimno.
Zobacz,
słoneczko
nadal chodzi nisko i krótko po niebie, a
potem szybko chowa się przed chłodem.
To jeszcze nie wiosna, mój kochany.
-przepraszam,zapomniałem
s i ę - w y s z e p t a ł s y n e k .
-Wszystko minie-pocieszała Maryja.-Pij
teraz herbatkę z malin. Zjedz trochę miodu,
popij gorącym mlekiem…Leż
spokojnie i wygrzej się-prosiła,
krzątając się po kuchni. Jak
każda mama zaglądała co
chwilę do chorego, czuwała i
przygotowywała coraz to nowe
kompresy na gorącą głowę syna.
Jezus najbardziej lubił, kiedy
Mamusia po prostu siadała
koło niego albo lepiej, gdy
zamiast kompresu całowała go
w rozpalone czoło. Mijały dni,
a leżenie w łóżku –jak pewnie
sami wiecie-stawało się nudne i
… nawet męczące. Jednak po kilku dniach
przeszła gorączka, ustał kaszel i katar.
Jezus mógł już chodzić po mieszkaniu.
O wyjściu na podwórko ani o lekcjach
w szkole nie było jednak mowy. Siadał
więc przy oknie i patrzył na to, co
działo się na podwórku albo na ulicy.
-Nudzi
mi
się-westchnął
cicho.
-Popatrz trochę w stronę ogroduzaproponowała
Maryja.-O
tam,
widzisz? Józef naprawia płot razem z
-Dokąd
wychodzisz,
Mamusiu?
Nie
zostawiaj
mnie
samego.
- Idę do ogrodu. Będziesz mnie widział
przez okno- odpowiedziała Maryja i wyszła.
Było południe.Józef i czeladnicy przysiedli
na chwilę, aby odpocząć. Maryja właśnie
weszła do ogrodu i szybko pokiwała ręką
w kierunku okna. Po paru krokach lekko
przyklękła- wszystko ucichło dokoła. Nagle
nadleciały całe gromady ptaków i zakręciły
powietrzem jak na karuzeli. Maryja
szła dalej i znowu przyklękła. Odsunęłą
kamień i nagle wystrzelił w górę czerwony
tulipan! Jeden, drugi, następne. Kiedy po
chwili dotknęła gałązki wiśni,
nabrzmiałe pąki zaczęły strzelać
na wszystkie strony, posypało się
białymi płatkami, jakby właśnie
zaczął padać śnieg. W mgnieniu
oka ożył cały ogród, a Jezus skakał
i wesoło uderzał piąstką o parapet.
Maryja spacerowała po ogrodzie,
rozmyślając: „Kiedyś w tym samym
czasie przyleciał do mnie Skrzydlaty
Gabriel, aby mi powiedzieć o
Jezusie. Wtedy również zaczynała
się wiosna”. Szybko popatrzyła
w kierunku okna, w którym Jezus
promieniował ze szczęścia, pokrzykując
sobie:- Jeszcze, zrób coś jeszcze, kochana
mamusiu. Ty tak pięknie to potrafisz…
Narysujcie i napiszcie, dlaczego nagle
zrobiło się tak pięknie w przydomowym
ogrodzie Maryi? Dlaczego cała przyroda
obudziła się z zimowego snu właśnie
w południe, kiedy to Matka Boska
przypomniała sobie o Aniele Gabrielu?
Na Szlaku
17
Kartki z rozwiązaniem dostarczcie
na furtę do 25.042008
Losowanie nagród 27.04.2008
po Mszy świętej rodzinnej
Fraszki
Fraszki
Przypomnienie
Więź
Przyczyna
Gdy jesteś spóźniony,
Dzień trochę stracony…
Kto na lekcji stale gada,
Ten nie umie odpowiadać …
Zapamiętał z lekcji kapkę….
Bo uważnie jadł kanapkę.
18 Numer 8/2007
Fraszki
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
ŚWIĘCI KAPUCYNI
Św. Leopold Mandić z Castelnuovo
Niewielu jest ludzi, do których
tytuł „wielki mały człowiek”
pasowałby tak wyśmienicie,
jak
do
świętego
Leopolda. Był mały, a
nawet maleńki - miał
tylko 135 centymetrów
wzrostu, utykał, mówił
dość
niewyraźnie,
przynajmniej na tyle,
aby przełożeni nie zalecali mu kaznodziejstwa.
W 1866 r. urodził się w Castelnovo w Dalmacji.
W rodzinie doświadczył głębokiej miłości i
pobożności, ale i biedy. Uczył się w niższym
seminarium w Udine, habit kapucyński przyjął
w 1884 r., a cztery lata później złożył śluby
wieczyste. W 1890 r. został wyświęcony na
kapłana.
Marzył o misjach w krajach Wschodu,
chciał być apostołem jedności z chrześcijanami
obrządków wschodnich. Nikt z przełożonych,
mając na uwadze jego mizerną kondycję fizyczną,
nie brał poważnie pod uwagę tej propozycji. Leopold
„został tymczasowo skierowany do Padwy jako
spowiednik”. Spowiadał w Padwie blisko czterdzieści
lat. W maleńkiej, dusznej celi, blisko wyjścia ze
starego klasztoru, przyjmował tych wszystkich,
którzy potrzebowali Bożego Miłosierdzia.
Słuchał spowiedzi od dwunastu do piętnastu
godzin dziennie. Zwykle nie potrzebował
wielu słów, otrzymał od Pana Boga dar
czytania w ludzkich sumieniach. Posługiwał z
cierpliwością, nie ma ani jednego świadectwa o
tym, aby św. Leopold niecierpliwił się, krzyczał.
Jego pouczenia - krótkie, pełne treści, były jak
pigułki Bożej mądrości.
Rozdając Boże przebaczenie, stale
pragnął udać się na misje. Tęsknił „za drugim
brzegiem Adriatyku”, za innym ludem, za służbą
misjonarską. Przez lata nieustannie odnawiał
swoje pragnienie pracy nad pojednaniem
chrześcijaństwa. W notatkach czynionych przez
Leopolda na odwrotach obrazków i luźnych
kartkach, na przestrzeni lat powraca motyw
oddania się Bogu w intencji pojednania
z
chrześcijaństwem
wschodnim.
Powoli
odkrywa, że jego Wschód
jest gdzie indziej, że jego
praca dla wschodniego
chrześcijaństwa ma inny
charakter. Pełne odkrycie
sposobu realizacji swojej
misji dokonało się w
bardzo prostym momencie.
Opisuje tę sytuację generał
Zakonu Kapucynów o.
Paschalis Rywalski w
orędziu wydanym z okazji
beatyfikacji
Leopolda:
„Jak to się dzieje, Ojcze,
że kiedyś tak bardzo
pragnąłeś wyruszyć na
misje i mówiłeś o tym z takim entuzjazmem, a
teraz już więcej o tym nie mówisz?”
Takie pytanie postawił mu br. Oswald
kilka lat po 1900 roku. „Niedawno temu
odpowiedziałmiałem
sposobność spotkać pewną
świętą duszę i dać jej komunię.
Gdy ją przyjęła, powiedziała
mi: „Ojcze, Pan, Jezus kazał
mi powiedzieć, że każda
dusza, której tutaj pomożesz
w spowiedzi, jest twoim
Wschodem”.
Dopiero wtedy w pełni
zrozumiał plan Zbawiciela
wobec swojego życia. W swoim
dzienniku zapisał krótko: każda
dusza przychodząca do mnie,
będzie dla mnie Wschodem.
Apostołem
ekumenizmu,
misjonarzem Wschodu stawał się, odpuszczając
Na Szlaku
19
grzechy
ludziom
Zachodu,
pomagając im jednoczyć się z
Bogiem i pomiędzy sobą.
Jego malutka postura ze względu na nią nazywano go
„miniaturowym
kapucynem”przygnieciona także wieloma
chorobami,
była
symbolem
radości i pokoju. Jego słowa,
te wypowiadane w trakcie
Sakramentu Pojednania i te
z rozmów, listów, przynosiły
ufność w Bożą Opatrzność,
pomagały przezwyciężać trudne
momenty życia. Myśli, aforyzmy
zaczerpnięte z wypowiedzi, z
listów św. Leopolda stawały
się
często
powtarzanymi
sentencjami. Ojciec Leopold
zmarł w Padwie w 1942 r., w 1976
został beatyfikowany, a w 1983
kanonizowany. Jego liturgiczne
wspomnienie Kościół obchodzi
12 maja.
Papież Jan Paweł II w
trakcie homilii w dniu kanonizacji
powiedział: „Co zostało po św.
Leopoldzie? Komu i czemu
służyło jego życie? Pozostali
bracia i siostry, którzy stracili
Boga, miłość, nadzieję. Biedne
istoty ludzkie, które potrzebowały
Boga i wzywały go, błagając
o Jego przebaczenie, o Jego
pociechę, o Jego pokój, o Jego
łagodność. Tym „biednym” św.
Leopold ofiarowywał życie, za
nich ofiarowywał swoje cierpienia
i swoją modlitwę, a przede
wszystkim celebrował Sakrament
Pojednania. Tutaj przeżywał swój
charyzmat. Niech ten wielkimały Święty pomoże nam odkryć
charyzmat, którym mamy służyć
bliźnim.
Piotr Jordan Śliwiński OFMCap
20 Numer 8/2007
CHWILA Z POEZJĄ
Ukryta prawda
Kocham- połyka słowa dusza.
I drży potęga tych słów.
Tak bardzo serce się przy nich wzrusza
Pragnie usłyszeć je znów.
Kocham – otwarte wrota duszy.
Krzywym akordem echo gra.
Kielich z goryczą do tańca ruszył,
Złamaną strzałą serce łka.
Lustrem czasu wezbrała rzeka,
Kształtem fal, czerwienią się mieni
Tłumaczy się słońce do słów się ucieka,
Że nie jest sprawcą tak zgubnych cieni
Na zranionych skrzydłach
Sylaby kocham się kołyszą
Zawiedzione wydarzeń tych słów
Czyny jak stawy nie milkną ciszą
Nie milknie wiatr.
Lecz czy potrafi unieść zranione
Skrzydła znów.
Zofia Zakrzewska- Myszka
We dwoje
W gnieździe twych ramion
Wycie wichru zmienia się
W poszum brzemiennych wiosną drzew
W cieple twojego oddechu
Złowroga ciemność
Jawi się tajemniczą tęsknotą gwiazd
Przy tobie
Tętniące kroki śmierci
Milkną w pulsujący spokój nocy
Z tobą
Przestaje się bać
Nie tylko jestem, ale trwam…..
Za którymś jutrem
Pan wyznaczył nasz kres
Musimy tam iść
Podziękujmy Mu, że możemy tam
iść razem
Grażyna Lewandowska
P O S T M O D E R N I Z M
Wszystko wolno, hulaj dusza,
do niczego się nie zmuszaj!
Niczym się nie przejmuj za nic!
Nie wyznaczaj sobie granic
I nie próbuj nic rozumieć,
nie pochodzi „mieć” od „umieć”.
Możesz wierzyć lub nie wierzyć,
nic od tego nie zależy.
Nie wyznaczaj sobie zadań kto się nie wspiął - ten nie spada.
A kto pragnie być na szczycie będzie spadał całe życie.
Nie stać cię na luksus troski,
jesteś wszakże dziełem boskim.
No, a Boga przecież nie ma,
więc to tyle na ten temat.
Wszystkie mody, wszystkie style
równie piękne są - i tyle.
(Lub jak chcesz równie szkaradne konsekwencje z tego żadne).
Zachwyt tyle wart, co wzgarda,
stryczek tyle co kokarda.
Prawda tyle, co jej brak;
smaku brak - tyle, co smak .
Bo to o to w końcu chodzi,
by niczego nie dochodzić.
Nie wykuwać tarcz utopii
i nie kruszyć o nie kopii.
Nie planować i nie marzyć;
co się zdarzy, to się zdarzy.
Nie znać dobra ani zła;
to jest gra - i tylko gra.
Ktoś się wkurza, że tak nie jest,
niech się wzburza, ty się śmiejesz!
Nie daj wzburzać się ni wzruszać,
wszystko wolno, hulaj dusza.
Wszystko wolno, hulaj dusza,
wszystko wolno, hulaj dusza.
Oj, nie wolno rzeczy wielu,
kiedy celem jest - brak celu…
Zwłaszcza jeśli duszy nie ma
i to wszystko na ten temat.
Jacek Karczmarski 19.08.1997
Nieżyjący już bard i poeta Jacek Karczmarski w błyskotliwy
sposób
wychwycił
podejście
współcześnie „obowiązującego” nurtu
filozoficznego do prawdy. Niestety,
nie jest to czysta teoria, ponieważ jest
to podejście dominujące dziś w wielu
środowiskach, partiach politycznych,
organizacjach społecznych, środkach
masowego przekazu. Ta dominacja
– a to jest modne, trendy, cool - dla
wielu ludzi stanowi dziś credo ich
życia. Jest dla nich podstawowym
kryterium oceny zjawisk społecznych, religijnych, gospodarczych,
podstawowym wyznacznikiem ich pojęcia wolności. To kryterium
stosuje się do polityków, nauczycieli, twórców kultury i sztuki.
Jeśli ktoś w przestrzeni kultury masowej broni jakiś obiektywnych
kryteriów oceny, zwłaszcza jeśli chodzi o oceny moralne – jest
zacofany, nietolerancyjny, wsteczny, oszołom, ksenofob itd. Najlepiej
byłoby, gdyby go zamknąć w klatce w ZOO i pokazywać jako
przedstawiciela ginącego gatunku, formę życia, która nie nadążyła
za ewolucją, uwsteczniła się – po prostu coś w rodzaju skamieliny…
Dzisiaj wszak obowiązującą, podstawową prawdą jest stwierdzenie,
że każdy ma swoją prawdę.
To, według postmodernistów /teoretyków, filozofów, ale
przede wszystkim tych „osobników praktycznych”/ ma stanowić
podstawę do stworzenia społeczności tolerancyjnej – zatem /
podkreślam jeszcze raz według postmodernistów/ społeczności, w
której każdy ma prawo do głoszenia swoich poglądów, nikt nikogo
nie prześladuje, nie zmusza, nie nawraca. Wszak każdy pogląd jest
równie ważny, równie uprawomocniony. Taka społeczność nikogo
do niczego nie będzie zmuszać, nie będzie prowadzić wojen w imię
„rzekomo obiektywnych prawd”. Krótko mówiąc – raj na ziemi,
oczywiście raj postmodernistyczny.
Ja mam jednak zastrzeżenia co do tego raju. Jestem skamieliną,
która ośmiela się podnieść głos. W postmodernistycznym raju wiele
rzeczy mi nie pasuje.
Po pierwsze: samotność
Tam, gdzie każdy ma swoją prawdę, gdzie każdy może
wierzyć, w co mu się podoba i co więcej, każdy pogląd
jest
równie uprawomocniony – bo to człowiek jest źródłem prawdy i
wierzy, w co mu się podoba - nie ma płaszczyzny porozumienia. Ty
masz swoją prawdę, ja mam swoją. Ja mogę za piękną uznać Madonnę
Michała Anioła, a ty ekskrementy na środku galerii – to rzecz gustu
i środków wyrazu. Nasze zdania są równe, bądźmy tolerancyjni, nie
Na Szlaku
21
kłóćmy się. Ale też nie mamy o czym rozmawiać – ty
pójdziesz swoją drogą, a ja swoją. To dopuszczalne,
jeśli chodzi o dzieci w piaskownicy – ale jeśli spieramy
się na płaszczyźnie społeczności mieszkańców bloku,
obywateli miasta czy państwa? Czy też wszystko
jedno?
Po drugie: chaos
Jeśli wszystko jest równie ważne – to co
jest mniej ważne lub bardziej ważne? Po co mi się
rozwijać, do czego mam zdążać? Wiedza tyle warta
co ignorancja; rodzina tyle, co samotność; odwaga
tyle, co tchórzostwo; „stryczek tyle, co kokarda” cytując Karczmarskiego. Konsekwentnie – nic nie jest
ważne. Po co żyć? W oparciu o co budować ludzką
egzystencję? W samym sobie nie znajduję dość siły,
by wyznaczyć kierunek i się go trzymać. Zresztą – po
co? Może jutro okaże się, że to, co sobie ceniłem,
jest nic nie warte? W dodatku nie ja sam dałem sobie
życie, więc jakim sposobem miałbym ja sam nadać
mu sens? Do samotności dodany chaos – to już blisko
rozpaczy. I wydaje mi się, że coraz częściej „człowiek
nowoczesny” jest człowiekiem rozpaczy.
Po trzecie: nietolerancja…
O tak, nie pomyliłem się – nietolerancja!!! Cytując
balladę ze wstępu:
Oj, nie wolno rzeczy wielu,
kiedy celem jest - brak celu…
Czego nie wolno? Oczywiście nie wolno być
nietolerancyjnym! Zatem nie wolno głosić, że są
prawdy wieczne, niezmienne. Że nie człowiek tworzy
prawdę, lecz ją odkrywa i poszukuje – obiektywną,
daną mu - a nawet, jak powiedział Jan Paweł II,
zadaną. Nie wolno powiedzieć, że coś jest piękne, a
coś nie. Nie można nikomu powiedzieć, że się myli.
No i najważniejsze, nie wolno powiedzieć, że coś jest
moralnie naganne. Na przykład, że homoseksualizm
jest grzechem, że życie jest darem Boga i trzeba go
uszanować od jego poczęcia do naturalnej śmierci, że
pornografia jest złem niszczącym tkankę psychiczną i
duchową wielu dzieci i młodzieży, a nawet dorosłych.
Tego nie wolno!!!
Dlatego jakże się cieszę, czytając słowa JezusaZaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i
ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska
22 Numer 8/2007
nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni.
/Mt 5:18/
Jakże się cieszę, że Jezus nie mówi mi,
że wszystko jedno – to znaczy, że Mu na mnie
zależy, że mnie kocha, że wyznacza kierunek
mojemu życiu, wyrywając mnie z pustki,
chaosu, braku sensu. Co więcej – powiedział mi,
że od moich wyborów zależy tak niezmiernie
dużo – moje życie wieczne! Co to znaczy żyć
wiecznie? To wiecznie mieszkać w domu
Ojca, gdzie On Sam zaspokoi wszystkie moje
tęsknoty i pragnienia. A zna moje serce lepiej,
niż ja sam – wszak On mnie stworzył. W tej
perspektywie Jego przykazania nie są wyrazem
prokuratorskiej akuratności, ale wyrazem
życzliwości i zainteresowania – co więcej,
troski o mnie!
Znając zaś moją słabość, nieumiejętność,
brak jasnego poznania, wierności poznanym
prawdom, dał mi Nowe Prawo – samego siebie
umierającego na krzyżu. Ojciec – Stwórca w
Synu dał mi wszystko: On, który nawet własnego
Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich
wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego
nam nie darować? /Rz 8:32/. W Jezusie mogę
nie tylko rozpoznać sens i cel mojego istnienia,
ale w Nim mogę go zrealizować.
Zatem dzięki Ci Jezu, że jesteś
„postmodernistycznie nietolerancyjny”, za
Twoją „konserwatywną obiektywność”, za
Twoje oburzenie w świątyni, za Twoją „utopię”,
za Twoje niemodne: Ja jestem drogą i prawdą,
i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej
jak tylko przeze Mnie./ J 14:6/
Jacek Kania OFM Cap.
Kronika wydarzeń
1 marca – na praktykę
duszpasterską przybył do naszej
wspólnoty parafialnej br. diakon
Jacek Węgrzyn.
parafii rozpoczęła II skrutynium,
tzn. kolejny etap w drodze ku
dojrzałej wierze. To wydarzenie
rozpoczęło się od konwiwencji
wyjazdowej, którą przeżywali
neokatechumeni w Dąbrowicy
koło Lublina.
miasta.
7 marca - o godz. 19.30 młodzież
naszej parafii przy udziale
zespołu Bejotte uczestniczyła
w rock’owej drodze krzyżowej.
9 marca – rozpoczęły się parafialne
Rokrocznie
odbywa
się
Ogólnopolska
Pielgrzymka
Braci Zakonnych na Jasną
Górę. W tym roku miała miejsce
w pierwszych dniach marca. Z
naszego klasztoru wziął w niej
udział br. Emilian Skowroński,
nasz furtian.
Druga
wspólnota
Drogi
Neokatechumenalnej w naszej
rekolekcje
wielkopostne,
które w tym roku poprowadził
br. Stanisław Mański z
Kijowa.
16 marca – Niedziela Palmowa.
Na wszystkich Eucharystiach
prezbiterzy święcili przyniesione
palmy. Podczas Eucharystii o
godzinie 10.30 i o godz. 12.00
odbyły się uroczyste procesje.
Po Mszy świętej o godzinie
17.30 rozstrzygnięto konkurs
na
najbardziej
oryginalną,
własnoręcznie wykonana palmę.
Od dzisiaj zaczęły się liczniejsze
spowiedzi. I tak było przez cały
tydzień, aż do Wielkiej Soboty.
Do pomocy w spowiedzi na
14 marca - o godzinie
18.00 odbyła się wspólna
Droga Krzyżowa parafii
farnej i naszej. Wierni
przeszli ulicami naszego
Na Szlaku
23
cały tydzień przyjechali bracia:
Bolesław Kanach (Kraków) i
br. Mariusz Matejko (KrakówOlszanica).
19 marca – Spowiedź dekanalna.
Przyjechali do nas prezbiterzy
diecezjalni z ościennych parafii,
aby „odpracować”
spowiedź,
z
którą wcześniej
jeździliśmy do ich
parafii w Wielkim
Poście.
20 marca – Wielki
Czwartek – dzień
ustanowienia
Eucharystii
i
Kapłaństwa. W
tym dniu, podczas
Eucharystii Wieczerzy Pańskiej
o godzinie 18.00, dziękowaliśmy
Bogu za dar Komunii św. i za
posługę naszych prezbiterów. Po
niej odbyła się adoracja
Pana Jezusa w Ciemnicy
do godz. 22.00.
21 marca – Wielki Piątek
Męki Pańskiej – dzień,
w którym umarł na
krzyżu nasz Zbawiciel.
O godz. 8.00 odbyła się
wspólna jutrznia, o godz.
15.00 Godzina Miłosierdzia,
podczas której wierni wspólnie
odmówili
Koronkę
do
Miłosierdzia Bożego. O godz.
18.00 rozpoczęła się uroczysta
Liturgia Męki Pańskiej, a po niej
24 Numer 8/2007
całonocna adoracja Pana Jezusa w
Grobie.
22 marca – Wielka Sobota – O
godz. 8.00 odbyła się wspólna
jutrznia, a później od godziny
10.00 w Sali Jana Pawła II bracia:
agapie.
23 marca - O godzinie 17.00
wszyscy
chętni
parafianie
uczestniczyli
uroczystych
Nieszporach. Tą wspólną modlitwą
Kościół zakończył przeżywanie
Triduum Paschalnego.
Świętemu
Triduum
Paschalnemu w tym
roku
towarzyszyła
zimowa aura, sypał
śnieg, było biało i ….
bożonarodzeniowo raczej
niż wiosennie.
Jacek i Daniel święcili pokarmy,
a o godzinie 21.00 rozpoczęła
się uroczysta Liturgia Wigilii
28
marca
–
po
Eucharystii o godzinie
18.00 spotkała się Rada
Duszpasterska. Tematem
spotkania był odpust
parafialny, który odbył
się 31 marca oraz VIII Piknik
Charytatywny, zaplanowany na
25 maja br.
30 marca – Święto Bożego
Miłosierdzia. O godz. 17.00
modliliśmy się Koronką do
Bożego Miłosierdzia.
Paschalnej.
O
godzinie
22.00
swoją
Paschę rozpoczęły wspólnoty
neokatechumenalne naszej parafii.
Bracia po zakończeniu liturgii (ok.
3.30) spotkali się na uroczystej
31 marca – Uroczystość
Zwiastowania Pańskiego Dzień Świętości Życia. O godz.
18.00 Eucharystię odpustową
odprawił i wygłosił kazanie
ks. kanonik Zbigniew Mistak,
egzorcysta diecezjalny, proboszcz
z parafii św. Tekli i Gwalberta ze
Stanów k. Bojanowa.
opr. G.Lewandowska
Czym jest czystość w małżeństwie?
I. Czystość jako cnota
Choć na ogół nie ma większego problemu
ze
zrozumieniem
znaczenia
czystości
przedmałżeńskiej,
to
sens
czystości
małżeńskiej wydaje się zupełnie niezrozumiały.
Dlatego na wstępie należałoby dokonać pewnych
uściśleń. Słowo „czystość” jest dziś słowem
niezrozumiałym albo wypacza się jego sens. Nie
dostrzega się wyraźnej granicy semantycznej
między czystością a wstrzemięźliwością lub miedzy
czystością a dziewictwem. Notabene często czystość
przedmałżeńską utożsamia się ze wstrzemięźliwością,
czyli brakiem stosunków seksualnych, nadając w ten
sposób czystości znaczenie negatywne. Czystość
natomiast ma zabarwienie na wskroś pozytywne,
co też postaramy się udowodnić w tym artykule.
W tradycji i nauce Kościoła katolickiego czystość
to przede wszystkim cnota – czyli sprawność ku
dobru. Aby zdefiniować cnotę czystości bardzo,
interesującą rzeczą byłoby zapytać, w jaki sposób
czystość jest cnotą i jakie jest jej znaczenie.
Słowo cnota, z łacińskiego „virtus”, jest dziś mało
zrozumiałe. W odniesieniu do czystości pojawia
się ono miedzy innymi w Sumie Teologicznej, w
której św. Tomasz cytuje filozofów, a szczególnie
Arystotelesa. Należałoby się zatem odwołać do
„arete” arystotelesowskiej - słowa którego używa
on w Etyce Nikomachejskiej dla oznaczenia cnoty.
Arystoteles zauważa, że człowiek często jest w
konflikcie z samym sobą. Doświadcza on tego
konfliktu wewnętrznego, konfliktu sumienia, gdyż
jest w człowieku ta część duszy, która posiada
rozum i której przeciwstawiają się siły cielesne
(pożądliwość), które nie są utemperowane.
Szczęście natomiast uwidocznia się, według
Arystotelesa, w pewnej doskonałości, doskonałej
aktywności, działaniu ludzkim, i to cnoty, stopniowo
i powoli, uzdalniają człowieka do tego działania
według rozumu. Arystoteles rozróżnia cnotę
intelektualną, która w znacznej mierze opiera się
na „otrzymanej nauce”, od cnoty moralnej, która
w przeciwieństwie do pierwszej, jest owocem
regularnej i wytrwałej pracy nad sobą. Jeśli
cnota nie jest dla Arystotelesa tylko i wyłącznie
dyspozycją wewnętrzną, nie jest ona przeciw
naturze; definiuje on ją jako „właściwy środek”
między dwoma wadami: jedną, która przekracza,
a drugą, której nie dostaje do tego złotego środka.
Czystość jest cnotą właśnie tym znaczeniu.
Święty Tomasz przejmie i uściśli tę koncepcję
czystości. Doda on jednakże bardzo ważny
element, a mianowicie, że każda cnota,
a więc i cnota czystości, jest również
łaską - czyli darem darmo danym (gratia).
Na
jakim
obszarze
cnotę czystości?
można
umieścić
Czystość jako cnota umiarkowania dotyczy
pragnień i przyjemności. W Sumie Teologicznej
święty Tomasz w IIa-IIae q. 151, a. 2. powie: „
(…) przyjemność płciowa pochodzi z zetknięcia
fizycznego i jest przedmiotem własnym czystości
i przeciwstawnemu jej występkowi rozwiązłości”.
Zadaniem czystości nie jest wykluczenie
przyjemności czy też pragnienia seksualnego,
gdyż byłoby to nieludzkie. Czystość jest raczej
znakiem i odzwierciedleniem rozwoju człowieka
– jego ludzkiej natury. Mężczyzna czy kobieta,
który odrzuca wszelką przyjemność, mówi święty
Tomasz, nie działa rozumnie i sprzeciwia się naturze.
Czystość
jest
cnotą,
która
reguluje
pragnienia, również i te nieuporządkowane,
do tego stopnia, że ciało ludzkie staje się
przedmiotem
niedozwolonych
pożądań.
Praktyka tej cnoty jest nie do pomyślenia
bez panowania ducha nad pożądaniami ciała.
Celem cnoty czystości jest nie zakaz wszelkim
pożądaniom cielesnym, lecz ich uporządkowanie
i skierowanie ku właściwemu przedmiotowi.
Powiedziawszy o znaczeniu cnoty czystości,
zbadajmy główne kierunki w
nauczaniu
Ojców
Kościoła,
które
zainspirowały
Na Szlaku
25
Magisterium
dotyczących
Kościoła
w
czystości
dokumentach
małżeńskiej.
Czystość przyczynia się do integracji ludzkiej osoby
– w działaniu i w swoim jestestwie. Człowiek jako
byt biologiczno-psychlogiczno-duchowy nie może
pozwolić, by te sfery działały w sposób autonomiczny.
Po pierwsze, czystość, jak już wspomnieliśmy,
porządkuje pragnienia, ale ich nie niszczy.
Święty Tomasz niestrudzenie nam przypomina, iż
owocem umiarkowania jest właściwe pragnienie:
w sposobie i w przedmiocie (pragnienie tak jak
potrzeba i tego, co potrzeba). Cnota czystości
kieruje w ten sposób ku miłości rozumnej.
Po drugie, czystość
scala
w
jedno
człowieka, harmonizuje
wszystkie jego pokłady,
sfery i integruje go.
Jest to działaniem
cnoty umiarkowania,
której częścią jest cnota
czystości.
Łacińskie
„temperare” oznacza
właśnie uporządkować,
zharmonizować.
Wreszcie po trzecie – cnota czystości jest częścią
składową pewnego działania, które sprawia, że
człowiek staje się dojrzały, odpowiedzialny – a
przecież wiemy, że tylko taki człowiek jest zdatny do
małżeństwa. Mówimy wtedy: dojrzał do małżeństwa.
Nie można w naszym studium pominąć milczeniem
faktu, iż każda cnota, według świętego Tomasza z
Akwinu, jest w relacji z wszystkimi innymi cnotami.
Cnota czystości nie mogłaby istnieć bez całego wieńca
cnót. Z cnotą czystości człowiek posiada również
cnotę umiarkowania, miłości, wiary, nadziei i wielu
innych koniecznych do życia skierowanego ku dobru.
Jest więc cnota czystości jest zdolnością do miłowania.
Szczególnie papież Jan Paweł II tak spostrzegał tę
cnotę, gdy mówił o niej, że jest to cnota pięknej
miłości. Czystość reguluje bowiem w człowieku
dążenia cielesne, które w ten sposób zostają poddane
duchowi. Efektem tego jest odwrócenie się od samego
siebie, od moich radości ciała i zwrócenie się ku
miłości oblubieńczej – która jest miłością człowieka
26 Numer 8/2007
do człowieka,
a nie miłością ciała do ciała.
Albert Plé, znany dominikanin, powie: „Być
czystym znaczy kochać, kochać namiętnie,
z pasją, to znaczy odkryć pragnienie, które
upatruje swą radość i satysfakcję w miłości
najbardziej szlachetnej i całkowitej”. Cnota
czystości jest umiłowaniem miłości, miłości
na wskroś ludzkiej, która łączy duszę z ciałem.
Czystość jest zarazem miłością siebie samego,
siebie zintegrowanego, scalonego, a zarazem
siebie dojrzałego, wypełnionego. Jest to zarazem
miłość nastawiona na dziecko, które ma przyjść
w rodzinie. To wszystko dopełnia miłość Boga
– Twórcy tych wspaniałości, miłość Chrystusa i
Kościoła – która jest
symbolem miłości
mężczyzny i kobiety.
Mówiąc
prościej,
czystość
pozwala
człowiekowi
miłować z całej swej
duszy, w jedności
ciała i ducha – inną
osobę – jej duszę,
jak i jej ciało,
czyli osobę jako
jedność w całości.
Gdy już przedstawiliśmy znaczenie semantyczne
słowa „czystość”, możemy teraz odnaleźć
różnicę między czystością (przedmałżeńską) a
czystością małżeńską. Ta druga nie jest jedynie
zsumowaniem dwóch cnót czystości (męża i
żony), ale jest czymś więcej. Jest tą szczególną
relacją męża do żony i żony do męża, relacją
uprzywilejowaną. Czystość małżeńska pomaga
mężowi i żonie zachować, umacniać i pielęgnować
tę relację poprzez zrezygnowanie z takiego
postępowania, które by prowadziło do oddania
swojego ciała lub swojego ducha osobom trzecim.
Czystym więc jest ten, który stara się uporządkować
swoje pragnienia, myśli, słowa i czyny, opanować
swoje zmysły – by budować relacje właściwego
dystansu do siebie, jak i do bliźniego, by żyć
w relacji wyłączności dla współmałżonka.
Czystość małżeńska – prowadzi do szacunku
okazywanego drugiej osobie. Jest personalnym
podejściem, które zakłada respekt, dystans,
pewną przestrzeń - przestrzeń, gdzie każda
osoba (mąż i żona) istnieje w wolności.
Ta przestrzeń pozwala na jedność, która nie jest
fuzją, pochłonięciem, zawłaszczeniem drugiej
osoby. Trzeba bowiem w małżeństwie ocalić
i kobietę, i mężczyznę (i żonę, i męża) po to,
by ich spotkanie nie było „pożarciem” czy
też zdominowaniem jednego przez drugiego.
Zawsze istnieje pewne niebezpieczeństwo, gdy
jeden z małżonków dominuje nad drugim, wtedy
nie jest to już wspólnota – życia i miłości jak mówi
Sobór Watykański II– lecz jest się pantoflarzem
lub służącą w domu. Jest niebezpieczeństwo
konsumpcji
zamiast
zjednoczenia.
Cnota czystości zawiera w sobie to poszanowanie
drugiej osoby, która jest pewną tajemnicą –
wciąż do odkrycia. A nie można położyć ręki na
tajemnicy. Nie można być panem tej tajemnicy.
Nasze czasy mają za zadanie odkryć czy też
wrócić do tej tajemnicy ciała, muszą wrócić do
poszanowania osoby, do poszanowania relacji
seksualnej. I zawsze będzie to wezwanie do
pewnego dystansu i zaproszenie do zadumania
się wobec tajemnicy – tajemnicy drugiej osoby.
Wyraźnie więc widzimy, że czystość „nie kończy
się” przed małżeństwem. Ona obowiązuje również
w małżeństwie, przede wszystkim jako umiar w
relacjach seksualnych. Nie można powiedzieć,
że w małżeństwie wszystko mi wolno, wszystko
mogę zrobić z ciałem mojego współmałżonka,
choć podczas Soboru Trydenckiego ten
aspekt małżeństwa był bardzo eksponowany.
Wspólnota
życia
i
miłości
–
zobowiązuje
do
szacunku.
Po pierwsze, dlatego że nasze ciała
są
świątyniami
Ducha
Świętego.
Po drugie, dlatego że seksualność, dar rodzenia,
współtworzenia Bóg dał nam w pełnym
zaufaniu – iż będziemy odpowiedzialnie
postępować,
iż
będziemy
budować
wspólnotę, która będzie trwała aż do śmierci.
II. Czystość małżeńska przyczynia się do
umacniania więzi małżeńskich
Jeśli czystość opiera się na szacunku, czystość
małżeńska jest relacją pełną szacunku par
excellence. Przedmiot tej ostatniej jest bardziej
wymagający, ponieważ jest wzmocniony jeszcze
przez przysięgę małżeńską (Ślubuje ci miłość,
wierność i uczciwość małżeńską…) oraz obietnicę
wspólnej rodziny (Czy chcecie przyjąć potomstwo,
którym was Bóg obdarzy? - pyta kapłan).
Czystości małżeńska zawiera w sobie wiele
elementów, a wśród nich wierność, tzn. wyłączność
i nierozerwalność, która pozwala na związek
mężczyzny i kobiety. Czystość małżeńska
bierze pod uwagę przyszłość małżonków i
ich płodność. Pokazuje ona odpowiedzialność
wobec
siebie
i
wobec
współmałżonka.
Analizując
szczegółowo
pojęcie
czystości
małżeńskiej,
możemy
powiedzieć,
że
umożliwia
ona
przejście
ze
związku
partnerskiego
do
związku
małżeńskiego.
Związek małżeński, który wieńczy przysięga bycia
razem na dobre i na złe jest sztuką. Sztuką jest
bowiem stworzyć relację właściwą małżonkom,
umieć powierzyć się innej osobie, a zarazem
przyjąć ją taką, jaka jest. Jest to sztuka stworzenia
oryginalnej, jedynej w swoim rodzaju wspólnoty,
gdzie dzieli się wspólne radości i troski, odkrycia i
klęski. Zakłada ona intuicję, zdolność wsłuchiwania
się w druga osobę, wymaga wyobraźni. Jest to
również zdolność komunikowania drugiemu swoich
potrzeb, pragnień, oczekiwań, jak również zawodów
i rozczarowań. To umiejętność, by pozwolić siebie
miłować, „przyzwyczaić się” do przebywania
z drugim, jakże innym. To umiejętność dawania
bezinteresownie. Wszystko, o czym mówiliśmy,
odnosi się również do tych najintymniejszych relacji,
które zachodzą miedzy małżonkami. Wtedy nie może
być mowy o gwałcie małżeńskim, o przymusie czy
niedelikatności, o nieposzanowaniu współmałżonka.
Wszystkie te aspekty miłości w gruncie rzeczy
zawierają się w szerokim pojęciu słowa „czystość”.
Z tej analizy jasno wynika, że czystość małżeńska różni
się od czystości celibatariusza poprzez odniesienie do
płodności i przez odniesienie do odpowiedzialności
za przyszłość (za osoby i za podejmowane decyzje).
Na Szlaku
27
Faktycznie to, co jest najważniejsze w przeżywaniu
płciowości u małżonków, to nie tyle moja osoba,
która żyje niezależnie od innej osoby, ale właśnie
ta dynamika relacji twórczej. W małżeństwie,
w tym spotkaniu twarzą w twarz, mężczyzna i
kobieta odkrywa, ją że są stworzeni i że żyją jeden
dla drugiego i niejako jeden dzięki drugiemu.
Seksualność w małżeństwie objawia ducha i
ciało. Każda osoba- i mąż i żona, jest niejako
ponad nią samą. Tym, co jest najważniejsze, to
WSPÓLNOTA, sztuka bycia razem, dążenie do
życia w harmonii na każdy dzień. Przedmiotem
czystości małżeńskiej jest ochrona przeciw temu
wszystkiemu, co mogłoby zniszczyć tę wspólnotę.
ich oczekiwania - jakość życia seksualnego nie
jest nigdy czymś oczywistym i naturalnym.
Wymaga ona współpracy, współdziałania obydwu
stron, dobrego zrozumienia się w tej dziedzinie.
Czy można dawać bez bycia obdarowanym,
kochać bez bycia kochanym? Przez brak uwagi,
szacunku, delikatności czy przez jakieś osądy
można zranić swojego partnera bardzo dotkliwie,
szczególnie w sferze tak delikatnej, jaką jest sfera
seksualna. W życiu seksualnym małżonkowie są
jak poszukiwacze, czy też żebracy, którzy dążą
do spotkania miłości w drugim sercu. Jeśli jedna
lub druga strona nie wyjdzie na spotkanie, lodowy
blok może zamrozić na dłuższy czas serce partnera.
Czystość małżeńska objawia się również i być
może przede wszystkim, w akcie
małżeńskim. Każdy ten akt może
dowieść współmałżonkowi, że on
ISTNIEJE. Każdy akt miłości ma ten
ciężar gatunkowy i małżeński, gdyż
zakłada potrzebę bliskości, a zarazem
liczenia z drugą osobą. Czystość
małżeńska ma tu bardzo delikatną
rolę do spełnienia, gdyż granica
między gwałtem małżeńskim, a aktem
miłości, którego chcą dwie strony,
jest bardzo płynna i właściwie nie do
zdefiniowania. Czystość wymaga od
małżonków uroczystego wyrzeczenia
się gwałtu miedzy sobą. Zawsze
wymaga zgody na akt drugiej strony.
Ciało nie może być również traktowane jako
instrument do przekazywania życia,
by przetrwał ród ludzki. Nie może być
również przedmiotem gry erotycznej.
Czystość nadaje tu nowy sens relacjom
małżeńskim, akt małżeński to nie
tylko akt „zapładniający”. Aspekt
jednoczący jest podkreślany zarówno
przez Sobór Watykański II, jak i przez
dokumenty papieża Jana Pawła II.
Jest jeszcze inny element, który należałoby
zaznaczyć: płodność nadaje sens seksualności.
Jeśli płodność przeszkadza, to czyż nie
jest to dlatego, że niesie z sobą podjęcie
odpowiedzialności za wszelkie konsekwencje
chciane czy niechciane tego momentu
zjednoczenia, które nazywa się aktem małżeńskim?
Czystość małżeńska odsyła nas do mechanizmów
ciała, które mogą brać górę nad rozumem czy nad
intencją aktu. I tak jak wspomnieliśmy, w miejsce
aktu jednoczącego pojawi się konsumpcja.
Rzeczywiście, małżeństwo jest darem ciał.
Małżonek ma prawo do relacji seksualnych ze
swoją żoną i vice versa. Patrząc na różnice, w
jake kobieta i mężczyzna przeżywają swoją
seksualność, ich potrzebę czułości, satysfakcji,
Jest jeszcze inny punkt ściśle
związany z seksualnością i płodnością
w małżeństwie: Czy tylko ja jestem
podmiotem mojej seksualności? W
małżeństwie dokonuje się wyraźne
przesunięcie z „ja” na „my”. Podobnie
jest w relacji czystości. Zachowując czystość,
zachowuję nasze „my”, a nie tylko moje „ja”.
Widzimy
teraz
bardzo
wyraźną
różnicę
między czystością małżeńską a czystością
przedmałżeńską. Jest to nastawienie na wierność
jako związek potencjalnie nie do rozwiązania.
Czystość
małżeńska
jest
tym
chcianym
ryzykiem, akceptowanym przez obie strony i
przeżywanym w codzienności, który mógłby być
scharakteryzowany przez słowo - bezinteresowność.
Tu dochodzimy do kolejnej prawdy niezmiernie
ważnej: starając się kochać swoją żonę, a nie
tylko jej pragnąc, a nie tylko kierując się własnym
interesem, małżonek uznaje godność wszystkich
kobiet, które nie będąc atrakcyjne, są uznawane
czasami przez społeczeństwo za mało kobiece.
cd. w nastepnym numerze
Ks. dr Andrzej Wachowicz
28 Numer 8/2007
Na Szlaku
29
Wspomnienie Jana Pawła II
Dzień śmierci Jana Pawła II – 2 kwietnia
2005 roku – pamiętam doskonale. Wtedy właśnie
zaczęła się moja podróż z Bogiem, od chwili gdy
Jan Paweł II odszedł do Pana. Tak naprawdę to
podczas pontyfikatu Karola Wojtyły nie zwracałam
uwagi na to co on mówi, co czyni, jak żyje. Nie
interesowała mnie jego postać - był papieżem, a
dla mnie to było takie zwyczajne, był kiedy się
urodziłam, był kiedy dorastałam i nie myślałam o
tym, że może się coś zmienić…. aż do dnia jego
śmierci. W tym dniu na każdym kanale w TV
mówiło się o nim, bardzo mnie to wciągnęło. Potem
jeszcze bardziej wciągnęły mnie książki, piosenki
które powstawały. Zaczęłam się zastanawiać nad
jego osobą, rozmyślać, przez co też zbliżałam się
do Boga. Zaczynałam wierzyć, że na świecie może
panować pokój, radość, przebaczenie, gdyby choć
trochę każdy z nas wypełniał Słowo Boże. Zaczęłam
od siebie, a potem wszystko wokół mnie zaczęło
się pozytywnie zmienić. Jan Paweł II stał się moim
autorytetem. Jest wielki – bo kto z nas, zwykłych
ludzi, grzeszników, poszedł by z przebaczeniem
do osoby, która chciała nas zabić? Albo czy przy
śmierci zwykłych ludzi cały świat się jednoczy?
Dzień jego śmierci to
nie dzień rozpaczy, opłakiwania,
lecz dzień radości, że był kimś tak
wyjątkowym!
Nasza
pamięć
o
nim pozostała w książkach,
w piosenkach, wiele osób na
konferencjach powtarza jego
słowa. Ważne jest też to, aby nie
tylko o nim pamiętać, ale próbować
zmieniać się dzięki jego osobie.
Moje
życie
się
zmieniło,dzięki niemu i za to
chwała Panu!
Jagoda
30 Numer 8/2007
Na Szlaku
31
32 Numer 8/2007

Podobne dokumenty