już jest! - atvsport.pl
Transkrypt
już jest! - atvsport.pl
YAMAHA YFZ450R 2009 Długo przyszło nam czekać na ten model, gdyż w międzyczasie było tylu chętnych, że nie mogliśmy się doprosić o możliwość wykonania testu na pierwszym egzemplarzu dostępnym w Polsce. Pojazdy Yamahy w sporcie znaczą wiele, są często wskazywane za wzór, dlatego nie dziwi fakt, że premiera nowego YFZ450R 2009 skupiła uwagę zawodników w naszym kraju. Pierwsze oględziny i uruchomienie silnika przekonało nas, że warto było czekać. Postrach torów już jest! Wystarczy spojrzeć, żeby rozpoznać, że to Yamaha. Stylistyki tej firmy nie sposób pomylić. Nie ukrywamy, że te rasowe kształty obudowy i lampy przypominające spojrzenie węża także nam się podoba. W klasyfikacji styl, Yamaha dostałaby od nas komplet punktów. W porównaniu do poprzedniego modelu, nowa Yamaha, mimo, że siostrzanie podobna, została zbudowana całkowicie od nowa. Model 09 jest wyraźnie szerszy i niższy od poprzednika. Producent obserwuje kie16 Zdjęcia wykonano profesjonalnymi obiektywami marki TEST runek modernizacji, jakie dokonują nabywcy Yamahy po wyjeździe z salonu. Jednym z głównych postulatów było poszerzenie rozstawu kół i poprawienie zawieszenia. Zmiany spełniające te oczekiwania wprowadzono, co od razu polepszyło właściwości jezdne. Yefzeta ma szerokie wahacze przednie, duże koła z przodu i dłuższą tylną oś, przez co „trzyma się” w zakrętach jak mało który ATV. Kolejną istotną zmianą jest nowatorska rama wykonana w całości z aluminium. Obserwując tą konstrukcję trzeba zapomnieć o spawanych stalowych rurkach. To, w jaki sposób ją wykonano wskazuje na wysoki poziom technologii w tym pojeździe. Stalowe kratownice są może łatwiejsze w ewentualnej naprawie, ale przyszłość należeć będzie do lekkich konstrukcji aluminiowych. Jedynie dolne mocowania wahaczy mogłyby być masywniejsze. Naszą uwagę skupiły grube i długie lagi amortyzatorów. Wyglądają rasowo, a ze swoimi rozmiarami pasowałyby do ja- Damian Rajczyk, drugi Wicemistrz Polski w Motocrossie Quadów: Nowy YFZ450R ma świetne zawieszenie. Trzyma się w zakrętach bardzo dobrze. Silnik jest przyzwoity, ale mnie nie zachwycił. W moim starym YFZ po tuningu mam znacznie więcej mocy. Według mnie, to dobra baza do zrobienia z tego maszyny do ścigania w MX i XC. kiegoś większego pojazdu. Oczywiście gazowo-olejowe amortyzatory można regulować w szerokim zakresie ustawień dobicia i odbicia. W czasie jazd potwierdziło się, że równie dobrze działają jak wyglądają. W stosunku do poprzednika, są dłuższe, zamocowane wyżej i mocniej pochylone. Żeby lepiej rozkładały się siły działające nika, przez pasek nad silnikiem, aż po tylne nadkola – dołożona jest czarna nakładka, która ma ochronić plastiki przed rysami. Kanapę także wymieniono. Z przodu jest równie wąska, jak u poprzednika, ale z tyłu zwiększyła swoje rozmiary, żeby dobrze chronić pośladki kierującego po skokach czy wychyleniach w zakrętach. Silnik to jednocylindrowy czterosuw o pojemności 449 cm³ z pięcioma zaworami, zasilany wtryskiem paliwa. Niczego złego o tej jednostce powiedzieć nie można. Chodzi płynie, ma sporo mocy i lubi wysokie obroty. Silnik kręci się naprawdę wysoko i gdy wydawałoby się, że to już koniec jego mocy, można jeszcze wycisnąć z niego kilkaset tysięcy obrotów na minutę więcej. To imponujące – wrażenie niczym w małym ścigaczu. na przednie wahacze, wygięto je odwrotnie niż w poprzedniku, tworząc idealny łuk od koła do koła. Na nowej ramie zaprojektowano nowe plastikowe osłony, które są szersze, ale krótsze. Wycięcia są ostrzejsze, jakby miały podkreślić drapieżność maszyny. W częściach narażonych na wycieranie – od zbior- 17 Jedyne, czego można zapragnąć to lepsza elastyczność. Po zwolnieniu tempa, trzeba od razu szukać biegu w celu zredukowania na niższy, żeby nie mieć za chwilę „czkawki”. Gaźnikowy poprzednik w takich sytuacjach miał więcej siły, żeby pociągnąć obroty w górę. Przy jeździe na śniegu, gdy opony tracą łatwo kontakt z nawierzchnią, każde przyhamowanie bez sprzęgła to natychmiastowe zduszenie silnika. Sprawna jazda, w dobrym tempie na torze wygląda więc nieco inaczej, gdyż w poślizgach tempo mocno spada. Ani aluminiowa rama, ani dobry silnik w YFZ450R 2009 nie zachwyciły nas tak, jak fabryczne zawieszenie. To najlepszy nowy element tego pojazdu, o których możemy opowiadać w samych superlatywach. W połączeniu z szerszymi wahaczami przednimi i dłuższą tylną osią to pojazd gotowy na tor. Oczywiście profesjonaliści będą poszukiwali rozwiązań doskonalszych, jednak w naszej opinii, zawieszenie jest bliskie ideału. Po skoku przyjmował wytrącał uderzenie bardzo miękko, neutralizując skutki spotkania z ziemią niczym na spadochro- nie. Zawieszenie wydawało się wprost miękkie, ale to tylko iluzja, gdyż trzymanie w zakrętach było doskonałe, a przy dużych prędkościach wyraźnie twardniało. Potrafiło też skarcić kierowcę, jeśli ten przy prędkościach rzędu 100 km/h zbyt blisko przyłożył pośladki do kanapy – szybko dostawał klapsa. YFZ może nie chwali się, że jest gotowy do zawodów, ale mógłby! W tej wersji, która jest już poszerzona, ze świetnym zawiesze- Marcin Bartosiewicz: Nowy YFZ450R jest lepszy niż starsza wersja. Najbardziej poprawiło się zawieszenie: świetne do skoków, dobrze wybiera nierówności. Silnik w starej 450-tce był bardziej elastyczny. Nowy wygląd i szersze wahacze sprawiają, że nowa Yamaha jest ciekawym profesjonalnym quadem. Plusy • szeroki, stabilny w zakrętach • doskonałe zawieszenie • mocny, wysokoobraotowy silnik • skuteczne hamulce • świetny design Minusy • silnikowi brakuje odrobinę elastyczności • ciężko wchodzące biegi (szczególnie 4 i 5) Oceny Silnik / skrzynia biegów Zawieszenie Hamulce Opony Wyposażenie Cena Średnia 18 niem, amatorzy mogą śmiało zaczynać starty w zawodach typu Cross Country. Nawet dopracowane pojazdy mają jakieś wady. To, co nam się mniej podobało, to ciężko chodząca skrzynia biegów. Szczególnie biegi czwarty i piąty wchodziły po prostu zbyt ciężko. Przyczyną mogły być oczywiście wcześniejsze jazdy testowe, których znaczną ilość ten egzemplarz miał za sobą. Reasumując nowy YFZ450R z rocznika 2009 przypadł nam do gustu. To świetny ATV, dla którego tor motocrossowy to środowisko naturalne i to bez specjalnych modyfikacji. Najmocniejszym jego punktem jest świetne zawieszenie, które w połączeniu z szerokimi wahaczami spełni oczekiwania każdego sportowego kierowcy. Spodziewamy się, że wkrótce nowe Yamahy licznie zagoszczą na rodzimych torach, bo zwolenników tej marki jest wielu. Jedyną przeszkodą w zakupie są rosnące ceny walut, które wywindowały cenę do 33.900 złotych, ale nawet po wzroście cen, sportowa YFZ450R to atrakcyjna oferta. Pojemność skokowa: YFZ450R 1 cylinder, chłodzony cieczą, 4-suw, DOHC, 5-zaworowy 449 cm2 Średnica x Skok tłoka: 95 x 63,4 mm Stopień sprężania: 11,4 : 1 Smarowanie: Sucha miska olejowa Gaźnik: Wtrysk paliwa Typ silnika: Starter: Elektryczny Pojemność zbiornika 10 litrów paliwa: Przeniesienie napędu: Łańcuch Skrzynia biegów: 5 biegów, sprzęgło manualne Długość: 1830 mm Szerokość: 1240 mm Wysokość: 1095 mm Rozstaw osi: Hamulce przód: 1290 mm Podwójne wahacze, śrubowy regulator napięcia wstępnego sprężyn o dwustopniowym skoku zwojów, trójdrożny regulator amortyzatorów, skok kół 250 mm Wahacz, śrubowy regulator napięcia wstępnego sprężyny, trójdrożny regulator amortyzatora, skok kół 280 mm Hydrauliczne podwójne tarcze, Podwójne tłoczki, Hamulce tył: Hydrauliczna tarcza pływająca, Podwójne tłoczki Opony przód: AT 21 x 7-10 Opony tył: AT 20 x 10-9 Zawieszenie przód: Zawieszenie tył: 19 PREZENTACJA KAZUMA JAGUAR 500 4x4 Po ja zd y ta jw ań sk ie i ch iń sk ie co ra z mocniej atakują eu ropejskie i ameryk ańskie rynki. Prezentują no we modele, które wyposażone są podobn ie jak japońskie m arkowe produk ty, oferuj ąc znacznie niżs ze ceny. Kolejnym quadem , który chce zdobyć udział na naszym rynku jest Kazuma Jagu ar 500 4x4. Optycznie pr zypomina nieco Ya mahę Grizzly 660, ale jest od niego nieco mni ejszy. Pojazd w yposażon o w silnik o pojem ności 499 cm³ z autom atyczną skrzynią biegów i przekładnią paso wą. Jak podaje producent, ten ch łodz ony cieczą, ga źn ikow y silnik, osiąga moc 29 KM. 20 tylną oś, z dołączaQuadzik posiada napęd na napędem, który możnym elektrycznie przednim w trudnym terenie na dodatkowo zablokować szony jest za pomocą (Diff Lock). Napęd przeno półosie napędowe, wałków do mostów i na zależne zawieszenie a z tyłu zaprojektowano nie ych japońskich quniczym w modelach flagow adów przeprawow ych. u w promocji zimoCena detaliczna tego pojazd , a w tej cenie otrzywej wynosi 18000 zł brutto felgi i w yciągarkę. muje się także aluminiowe guar 500 posiada Jak podaje Importer, Ja żliwością rejestrahomologację drogową, z mo jazd samochodow y cji jako dwuosobow y po inny. Silnik Zasilanie Biegi Moc maksymalna Wymiary (dł/szer/wys) Zbiornik paliwa Masa netto Prędkość max 499 cm³ – Chłodzony cieczą, 4-suw, CVT automatyczna przekładnia, jeden cylinder gaźnik Keihin R, N, D, L (Reverse, Neutral, Drive, Low Gear), napęd 4x4 22 Kw (29 KM) 2050 x 1150 x 1200 mm 10,5 L 240 kg 80 km/h GARAŻ Każdemu posiadaczowi czterokołowca zdarza się, że musi przewieźć swój pojazd w odległe miejsce. Nie wszyscy mają do dyspozycji samochody dostawcze, w których mogliby bezproblemowo przetransportować czterokołowca. Rozwiązaniem tego problemu jest zakup przyczepy do przewozu quada. Producenci przyczep dostosowali się do potrzeb rynku i rozpoczęli produkcję przyczep specjalnie przeznaczonych do transportu od jednego do trzech quadów. Dla ułatwienia wjazdu na przyczepę wyposażono je w podjazdy przenoszone lub zamontowane jako tylna kratownica. Inny rozwiązaniem jest podnoszenie całej platformy przyczepy, która ustawia się niczym pochylnia, gotowa do wjazdu. W przypadku małych przyczep do przewozu jednego quada, zwykle nie jest ona hamowana. Przyczepy cięższe, z większą ładownością powinny być wyposażone w przynajmniej jedną oś hamowaną. Dla poprawy stabilności ciężkich przyczep, producenci stosują także dwie osie. Każde z tych rozwiązań ma swoje plusy i minusy. Najprostsze i najtańsze są lekkie przyczepki niehamowane z wjazdem po przenośnych kratownicach. Te większe, z podnoszonymi platformami są zwykle cięższe, bardziej skomplikowane i znacznie droższe, ale zapewniają lepszy komfort użytkowania i transportu. W następnym numerze zaprezentujemy przegląd przyczep do przewozu quadów, dostępnych na polskim rynku. 21 WYPRAWY Pokonać pustynię TUNEZJA QUAD DESERT ACTION Wyprawa na Saharę to spełnienie marzeń wielu „offroadowców”. Także dla nas stała się wyzwaniem i próbą zmierzenia się z pustynią. Ranek przywitaliśmy w dobrych humorach, spotykając się całą grupą na śniadaniu. Wśród zapalonych quadowców jest także znany dziennikarz Irek Bieleninik. Niestety w dwudziestoosobowej grupie nie łatwo utrzymać dyscyplinę i jak co dzień zbieramy się zbyt długo do wyjazdu. Celem naszej wyprawy jest wyschnięte jezioro Shott El Jerid. Przy wyjeździe z miasteczka trochę pobłądziliśmy nadrabiając po okolicy kilkanaście kilometrów, niechcący zwiedzając ubogie osiedle na skraju miasta, plantację figowców i „parking” wielbłądów. Po odnalezieniu prawidłowego kierunku jedziemy po bezdrożach na zachód w kierunku granicy z Algierią. Po kilkudziesięciu kilometrach docieramy do pierwszych otwartych przestrzeni. Co to za dziwny teren: pusto, a do tego w miarę gładko, zupełnie inaczej niż na pustyni. Podłoże to nie piasek, a raczej jakiś zaschnięty twardy muł zmieszany z gliną. Okolica pozbawiona jest zupełnie roślinności, nawet kępka trawy na tym nie rośnie. Na wierzchu połyskują drobinki białej odkładającej się soli. Tak, jesteśmy na części wyschniętego rozlewiska jeziora Shott El Jerid. Olbrzymie przestrzenie z gładką powierzchnią dna, zachęcają nas do szaleństw 22 CZ.2 na quadach. Jedziemy niczym kawaleria do przodu z prędkością bliską setki, ale nie kolumną jak to się zdarza na drodze, a kawalkadą na szerokości stu metrów! To jak przesuwający się front wojsk zmechanizowanych, albo atak szarańczy. Spoglądam na prawo i widzę obok kilkanaście quadów, spoglądam na lewo – drugie tyle. Kapitalny widok, to jest wolność! Dojechaliśmy wkrótce do piaszczystych górek. Postanowiliśmy się tu zatrzymać na chwilę. Zorganizowaliśmy także mini zawody – równoległy wyścig ze startu na kilometr. Na tak olbrzymiej powierzchni można wszystko. Irek trenował skoki przez piaskową górkę i jazda wychodziła mu coraz lepiej. Dobrze wyczuwał quada, będąc jednak ostrożnym. Ruszyliśmy dalej w kierunku zachodnim. Na terenie bardziej urozmaico- Zdjęcia wykonano profesjonalnymi obiektywami marki kilkadziesiąt kilometrów nie mając nic dookoła. Tu nie ma żadnej roślinności, dookoła pustkowie aż po horyzont. Jadąc, można naprawdę zblokować gaz i zamknąć oczy – niekończący się plac manewrowy. Zatrzymaliśmy się kilka razy, gdy w jedynym miejscu odkryliśmy w małej wyrwie odkładające się kryształki soli, tworzące bajeczne kształty. To właśnie stąd miejscowi przynoszą tak zwane róże pustyni, które sprzedają turystom na targach. My możemy je mieć za darmo i do tego własnoręcznie zdobyte. Jadąc dalej jeden z kolegów zauważył jeszcze większą dziurę w ziemi. Okazało się, że na kilku tysiącach km² pustkowia znaleźliśmy oczko wodne ze słoną wodą. Woda była bardzo czysta, a na brzegach sól zbudowała twory przypominające ostre kolce. Gdy jeden z kolegów zaproponował kąpiel, po chwili sześciu odważnych wskoczyło w slipkach do słonej wody. I to jak słonej! Nie tylko szczypała w oczy, ale także bez konieczności jakiegokolwiek ruchu, unosiła na powierzchni. To jak lecznicza kąpiel w wodach morza martwego, bez tłumu1:53:38 turystów FOX.pdf ale2/9/09 PM i biletów za wstęp. Ta wanna jest tylko dla nas. Kapitalne. nym, nierównym jedziemy już w kolumnie. Na wąskiej ścieżce każdy kolejny quad wyżłabia w podłożu coraz głębsze koleiny. Jadąca przede mną ośka zapada się na tyle głęboko, że nie może wyjechać. Gdy schodzę mu pomóc, okazuje się, że zapadamy się coraz głębiej, a pod warstwą stwardniałego błota jest woda. Wypchnęliśmy quada i trzeba stąd wyjechać jak najszybciej, żeby nie ugrzęznąć na dobre. Wkrótce docieramy do małej wioski w pobliżu Nouil. Przejazd quadów główną uliczką zwrócił uwagę mieszkańców, a szczególnie dzieci, które biegły za nami. Zatrzymaliśmy się przy małym arabskim sklepiku, w którym można kupić zimne napoje, a nawet colę. Gdy tak siedzieliśmy pod palmą patrząc na niebieskie niebo, Irek poszedł rozejrzeć się po wiosce i wkrótce nawiązał bliskie kontakty z miejscową starszyzną. Mówiąc po polsku głośne: „Witajcie Panowie, Co słychać? Jak Wam leci dzionek? ” zaczął się witać z kilkunastoma siedemdziesięcioletnimi Arabami, siedzącymi bez słowa w cieniu budynków i palm. Pomimo że nie rozumieli nas wcale, rada starszych była przychylnie nastawiona, a na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Później przystąpiliśmy w kilkuosobowej grupie do zwiedzania wioski. Udało nam się zostać zaproszonymi do arabskiej rodziny, która właśnie przymierzała się do posiłku. Po wyjechaniu z wioski rozdzieliliśmy się i mniejszą grupą kontynuowaliśmy podróż na zachód. Wkrótce dotarliśmy do głównego jeziora. To, co widzieliśmy wcześniej było niczym, co spotkało nas tutaj. Bezkresna otchłań z równym jak stół podłożem na powierzchni 5000 km2. 60 km długości – płaskie wyschnięte jezioro Shott El Jerid. Jechaliśmy tak przez C M Y CM MY CY CMY K 23 Po godzinnej kąpieli ruszyliśmy w drogę powrotną. Zaliczyliśmy jazdę po wysokich piaszczystych wydmach, gdzie trochę się pobawiliśmy kręcąc łuki na pochylni. W hotelu czekała na nas ciepła kolacja i nieco większy basenik, nad którym posiedzieliśmy do późna w nocy. Rano wyruszyliśmy w kierunku odwrotnym, bo na wschód. Naszym celem było dotarcie do plaż Morza Śródziemnego na południe od Gabes. Próbując się przedrzeć przez kamienistą pustynię, wjechaliśmy w niewysokie góry. Jadąc wąwozami dojechaliśmy do opuszczonej wioski i niestety nie znaleźliśmy przejazdu bez wspinania pod górę. Ze względu na niebezpieczeństwo spadających kamieni, zdecydowaliśmy się zawrócić, nadrabiając kilkanaście kilometrów. Tereny wokół były zupełnie inne niż na Saharze. To raczej kamienne pustkowia, które urozmaicają gdzieniegdzie małe wioski, stada pasących się kóz. Po przejechaniu ponad stu kilometrów zaczynają się pojawiać oznaki cywilizacji. Są jakieś drogi, zabudowania. Jesteśmy coraz bliżej wybrzeża. Dojechaliśmy w końcu do jakiejś miejscowości, gdzie tankujemy nasze quady i znajdujemy bar, w którym możemy coś zjeść. W barze zamawiamy hurtowo danie zwane hamburgerem, licząc, że to danie znamy z Europy. Kilku się wyłamało i poprosiło o danie z pieczonym kurczakiem. Jak się później okazało, mieli rację. Hamburger w wydaniu miejscowego baru to wielka buła z jakimiś warzywami i pikantnym sosem, a zamiast wkładki mięsnej – omlet z jajka i czegoś tam jeszcze. Ogólnie nic specjalnego. Pić się po tym chciało, a w żołądku od przypraw dochodziło do dziwnych odgłosów. No cóż, trzeba poznawać lokalną kuchnię. Po niecałej godzinie jazdy byliśmy nad morzem. Plaża piaszczysta, ale piasek niezbyt ładny, jakby nieco brudny. Woda o tej porze roku nie jest 24 zbyt ciepła, ale można się śmiało wykąpać. Nam jednak najbardziej podobała się jazda w rozchlapywanej morskiej wodzie. W tej części wybrzeża nie ma hoteli, więc plaża jest zupełnie nieuczęszczana, a quady nikomu nie przeszkadzają. Dojechaliśmy brzegiem do miejsca ujścia małej rzeczki do morza. Tu kilku kolegów próbowało przejechać na drugą stronę, ale nawet KingQuad ze snorklami się przytopił i odmówił posłuszeństwa. Po drugiej stronie rzeczki nurt wyciął głęboki rów, z którego nie dało się wyjechać. Po reanimowaniu przytopionego Grizzlego i KingQuada, kolega Artur postanowił spróbować przejechać na drugą stronę rzeki z rozpędu. Po kilku próbach na brzegu, przyśpieszył się do znacznej prędkości swoim Renegade 800 Zdjęcia wykonano profesjonalnymi obiektywami marki i po tafli niczym w ślizgu przeleciał na drugą stronę. Cała grupa biła mu wielkie brawa, bo trzeba było mieć odwagę, żeby to zrobić. Ewentualne niepowodzenie spowodowałoby utopienie quada na głębokiej wodzie. Po tym jak udała się ta próba, przejeżdżał jeszcze w tą i z powrotem kilka razy, a także koledzy na ośkach powtórzyli ten wyczyn. Później, po konkursie skoków na nadmorskich wydmach zaczęliśmy się zbierać do powrotu, bo słońce zachodziło za horyzont. Drogę do hotelu odbyliśmy już w całkowitej ciemności, starając się wrócić po drogach utwardzonych. Kilkugodzinna jazda z prędkością bliską 100 km/h spowo- dowała znaczny ubytek oleju w moim Rinconie. Silnik chyba zbyt długo pracował na maksymalnych obrotach. W miasteczku zatankowaliśmy nasze pojazdy, żeby przygotować się do porannego wyjazdu i przenocowaliśmy w hotelu. Rano wyjechaliśmy z myślą o dwudniowym wypadzie, dlatego przygotowaliśmy ze sobą podwójne zapasy picia i jedzenia. Zabraliśmy także koce, na potrzeby noclegu w oazie na pustyni. Wyruszyliśmy przez wydmy jadąc stosunkowo wolno, ale bawiąc się pokonywaniem uskoków stworzonych przez piach i wiatr. Jechaliśmy tak przez kilkanaście kilometrów, aż wpadliśmy na coś, co można nazwać pustynną drogą. Tu „poszły konie po betonie” czyli gaz do dechy. Prowadzący na czele kolumny mocno przyśpieszyli, jednak prędkość i pyliste podłoże wzbudzały gigantyczną smugę 25 kurzu. Wlokąc się tak na końcu, postanowiłem przyśpieszyć, żeby wysunąć się na początek kolumny. Wyprzedziłem Irka oraz Pershinga i jadąc równolegle do zielonego Suzuki, wpadłem w ciągnący się za nim kurz, który wiatr zdmuchiwał na mój tor jazdy. Na chwilę straciłem widoczność do zera, jakby ściana dymu. Żeby jak najszybciej wyjechać na otwartą przestrzeń przyśpieszyłem mając 95 km/h na zegarze. Nagle, zaskoczyło mnie wybicie w górę, na jakiejś muldzie piachu. Skok piętnaście metrów w dal. Lądowanie na cztery koła, ale za chwilę druga większa mulda podcina przód quada, który potocznie „poszedł w kozły”. Zaliczyłem ze cztery fikołki, mocne uderzenie o piach i dociśnięcie przez quada. Już po mnie! Ocknąłem się po chwili. Powoli wraca wzrok. Ktoś pochyla się nade mną i coś mówi, ale nic nie słyszę. Kask zgubiłem po uderzeniu. Nogi powykrzywiane. Na razie nie czuję swojego ciała, ani żadnego bólu. Wracają pierwsze bodźce, zaczynam poruszać rękoma i prostuję nogi. Czuję ból kręgosłupa. Pierwsze macanie barku wykazuje, że grzechocze kość obojczyka. Trudno oddychać, bo żebra też są połamane. Mówią do mnie: leż, nie ruszaj się. Nie słucham, podnoszę się, chcę wstać, za wszelką cenę wstać. W końcu stoję na własnych nogach przytrzymywany przez kolegów. Quad zmiażdżony leży do góry nogami. Zbiorniki paliwa zamontowane na bagażnikach porozrywało, paliwo wylało się na piasek. Sytuacja jest trudna – jesteśmy na otwartej pustyni, 30 kilometrów w linii prostej do najbliższej miejscowości. Poważne złamania uniemożliwiają dalszą jazdę na quadzie. Mamy wielkie szczęście, bo zjawiają się dwaj miejscowi Arabowie jadący terenowym pick-upem. Uzgodniliśmy, że zabiorą mnie do najbliższego szpitala w Douz. Przejechanie 30 kilometrów po pustyni zajmuje ponad dwie godziny. To największe ekstremum, jakie do tej pory przeżyłem. Podskakujący na muldach samochód powoduje olbrzymi ból w kręgosłupie i klatce piersiowej. W końcu dojeżdżamy pod szpital. Jestem niezwykle rad, że mi pomogli, mimo bólu serdecznie im dziękuję. W miejscowym szpitalu zgłaszam się do arabskiego pielęgniarza. Mimo, że czekają miejscowi pacjenci, to białego turystę biorą w pierwszej kolejności do badania. Pokazuję miejsca bólu i złamania. Po niecałej godzinie mam rentgen w ręku. Niestety w tym szpitalu ortopedy nie ma. Dają mi klisze i jedziemy na kolejną wycieczkę terenową karetką do oddalonego o 27 kilometrów Kebili. Tam przychodzi chiński pielęgniarz, który nie zna ani angielskiego, ani arabskiego. W jaki sposób dogaduje się z Arabami jest dla mnie zagadką. Sprawnie zakłada opatrunek 26 w postaci motylka na plecy odciągającego ramiona i stabilizującego barki. Wreszcie dostaję środki przeciwbólowe, które wyciszają trochę ból. Przy wyjściu spotykam wreszcie pierwszego lekarza. Ogląda zdjęcia, choć to tylko formalność, bo Chińczyk swoją robotę już zrobił. Nie zna angielskiego, dogaduje się z Arabami po francusku. Gdy dowiedział się, że jestem Polakiem, zaczyna nawijać po rosyjsku. Okazuje się być Ukraińcem, który pracuje w Afryce. „Wsio budzet charaszo” pociesza. Za opatrunek trzeba na miejscu zapłacić jakieś niewielkie pieniądze – wychodzi może kilkanaście złotych. Wracamy karetką do Douz. Tam również żądają zapłaty, ale znacznie więcej. Dużo liczą za sam przejazd karetki, do tego zrobili rentgen. Kolega odbierający rzeczy uregulował wszystkie należności. Do hotelu wróciłem taksówką. Spotykam kilku kolegów, którzy zaniepokojeni tym, co się stało, chcą się jak najwięcej dowiedzieć. Ponieważ dzień jeszcze się nie skończył, postanawiamy pojechać na pobliską pustynię, żeby pojeździć. Ja wolniutkio, bo bark boli przy każdym podskoku, ale trzy kończyny mam jeszcze sprawne. Wypadek opóźnił resztę grupy, która miała kłopot, co zrobić ze zniszczonym quadem, stojącym na środku pustyni bez kierowcy. Na szczęście w hotelu zostało kilku pechowców, z unieruchomionymi sprzętami. Oni dostali telefonicznie namiary GPS, gdzie stoi rozbity quad i przyjechali go odholować do bazy. Reszta grupy ruszyła dalej, ale musieli skrócić trasę, nie dojeżdżając do Tataouine. Pod wieczór załoga dojechała do oazy w Ksar Ghiliane Na miejscu przenocowali w namiotach Berberów, a wcześniej spędzili szalony wieczór, zakrapiany „Jaśkiem Wędrowniczkiem” w ciepłym jeziorku oazy. Niektórzy przesiedzieli w tej wodzie prawie całą noc. Rano mieli kontynuować podróż, ale pogoda nagle się zepsuła. Zaczęło silnie wiać, a piach tańczył po pustyni, ograniczając znacznie widoczność. To przedbiegi burzy piaskowej i w takich warunkach lepiej przeczekać w bezpiecznym miejscu. Jazda w czasie wiatru pustynnego staje się męcząca, bo piach smaga twarze, obsypuje wszystko, a widoczność jest tak słaba, że trzeba jechać bardzo wolno. Dzięki GPS-om docierają w końcu do Douz po południu. W hotelu także widać zmianę pogody. Mimo, że kilkupiętrowy budynek hotelu stanowi zasłonę dla basenu, który umiejscowiono w środku dziedzińca, wiatr nawiewa całe mnóstwo pustynnego pyłu. Piach jest wszędzie – w wodzie, na meblach, na parkingu. Jesteśmy na skraju pustyni, co kilka dni wiatr przypomina o tym. Przyszedł wreszcie dzień powrotu. Pod koniec dnia pakujemy quady na ciężarówkę, żeby rano być gotowym do wyjazdu na lotnisko. To dość żmudna praca, bo trzeba wykorzystać każdy centymetr szerokości, upychając dwa quady równolegle obok siebie i drugie tyle na piętrze zrobionej specjalnie konstrukcji. Jednak dobre humory nas nie opuściły, a niektórzy w robieniu dowcipów zdobyli mistrzostwo świata. Trzykrotne włączenie alarmu przeciwpożarowego o pierwszej w nocy i bieganie z gwizdkiem po korytarzu, krzycząc: „fire alarm, fire alarm” to już chyba przegięcie. Biedni Australijczycy myśleli, że to prawdziwy pożar i zbiegli do recepcji w samej bieliźnie. W czasie całego wyjazdu czuliśmy się jak na obozie szkolnym, bawiąc się jak nastolatkowie. W porównaniu do poważnego świata, jaki zostawiliśmy w Polsce to odprężająca odmiana. Pustynia to najlepsze miejsce, jakie możemy znaleźć do jazdy quadami. Tu wreszcie poczujemy wolność i możliwości, jakie stwarza nam posiadanie czterokołowca. Co ważne, tubylcy witają quadowców niezwykle przychylnie, udostępniając nam możliwość korzystania z wszystkich dobrodziejstw. Przepowiednia mówiąca, że kto raz spróbuje pustyni, będzie chciał na nią znów wrócić, potwierdziła się także w tym przypadku. Już kłębią się w głowie myśli, gdzie pojechać następnym razem, byle dalej przez wydmy. TUNEZJA DESERT ACTION 2009 Przyjmujemy ZAPISY! Ilość miejsc ograniczona Gorąco zapraszamy wszystkich chętnych do udziału w wyprawie! Wszelkich informacji udzielamy pod nr tel +48 513107669 PerfectMoto realizuje Twoje marzenia związane z QUADAMI • doradztwo przy zakupie Quadów i akcesoriów • sprzedaż Quadów przeprawowych i sportowych • nauka jazdy w terenie i doskonalenie techniki jazdy • wyprawy w Polsce i za granicą • serwis i tuning Quadów 27