Rozdział 9 O WYCHOWANIU W SZKOLE
Transkrypt
Rozdział 9 O WYCHOWANIU W SZKOLE
Źródło: Krzysztof Kruszewski (red.), Sztuka nauczania. Czynności nauczyciela. Warszawa 2007, Wydawnictwo Naukowe PWN. Rozdział 9 O WYCHOWANIU W SZKOLE Krzysztof Konarzewski Wypada zacząć od lojalnego uprzedzenia Czytelnika, iż w rozdziale tym uporządkowany dotąd opis zawodowych kwalifikacji nauczyciela zostanie zakłócony. Każda bodaj dyscyplina naukowa ma stronę chłodną i gorącą. Pierwsza obejmuje zagadnienia, które uważa się za niemające bezpośredniego związku ze aktualnym światem ludzkiego życia – z jaką prędkością rozchodzi się światło w próżni, kim była druga żona Bolesława Chrobrego itp. Różnice zdań, które tu powstają, biorą się z odmiennego czy odmiennie zinterpretowanego doświadczenia, toteż przez doświadczenie, tyle że odpowiednio ulepszone, próbuje się je usuwać. Prace nad pojęciowym rusztowaniem dyscypliny prowadzi się w taki sposób, by w największym stopniu uczynić słyszalnym głos faktów. Można powiedzieć, że gdy pojawiają się wątpliwości, nauka odwołuje się do nauki, tyle że lepiej poinformowanej. Inaczej jest z zagadnieniami gorącymi. Spory w ich obrębie biorą się raczej z odmienności życiowych interesów niż z odmienności obserwacji, toteż o zgodę znacznie tu trudniej, a w jej osiąganiu racjonalna argumentacja odgrywa mniejszą rolę. Głos doświadczenia brzmi tu słabo lub dwuznacznie, bo też organizujące je pojęcia mają przede wszystkim wzajemnie się wspierać i tworzyć całość nie tyle przejrzystą, ile przydatną w obronie interesów. Dlatego różnice zdań dotyczą tu już nie pojedynczych zagadnień, lecz całych formacji światopoglądowych i nie ma mowy, by w drodze szczegółowych badań, krok po kroku ustalić, kto w czym ma rację; znacznie częściej wypada w całości opowiedzieć się za jednym stanowiskiem, a odrzucić inne. Jeśli więc jakiś spór wygasa, to nie dlatego, że jedna strona została przekonana przez drugą, lecz raczej że została wyparta ze społecznej pamięci. Pedagogika jako dyscyplina akademicka ściślej niż inne związana z praktyką społeczną, a więc ze światem różnorakich interesów, ma szczególnie rozbudowaną stronę gorącą. W jej obrębie szczególnie wysoką temperaturą odznaczają się zagadnienia wychowawcze. Porównajmy pod względem temperatury dowolne kwestie umieszczane pod nagłówkiem Czego i jak uczyć z kwestiami spod nagłówka Ku czemu i jak wychowywać. Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 272 Dwie różnice ujawnią się natychmiast. Pierwsza polega na tym, że znaczna liczba ludzi jest przekonana, że ma większe kwalifikacje i uprawnienia do zabierania głosu w sprawach wychowawczych niż w sprawach dydaktycznych. Wiele zagadnień dydaktycznych, choć z pewnością nie wszystkie, opinia publiczna zgadza się przekazać ekspertom. Ale o wychowaniu mówią praktycznie wszyscy: politycy i kaznodzieje, dziennikarze i uczeni, rodzice i nauczyciele, no i oczywiście same dzieci. „Mówią” to zresztą nietrafne słowo: oni przede wszystkim oceniają, postulują, a nade wszystko spierają się. Stąd bierze się druga różnica: w kwestiach wychowawczych różnorodność stanowisk i ich wzajemna niezgodność jest dużo większa niż w kwestiach dydaktycznych. Co wynika z opisanych różnic dla tej części pedagogiki, która nazywa się teorią wychowania? W piśmiennictwie, które dominowało u nas przez dziesięciolecia, obowiązywała strategia następująca: odrzucić roszczenia szerokich kręgów, podjąć niezależne badania i namysły, wywieść z nich koncepcję wychowania obiektywnie najlepszą i wprowadzić ją do praktyki społecznej. Niestety, strategia ta notorycznie zawodziła we wszystkich punktach. Szerokie kręgi nie dawały sobie zamknąć ust, bo dobrze wyczuwały, że różne rozwiązania wychowawcze mogą w istotny sposób zmienić ich świat – świat, w którym żyją i za który czują się odpowiedzialne. Matki np. nie zgadzały się, by oddać w ręce ekspertów sprawy wychowania seksualnego ich córek, skoro nadal pozostawały odpowiedzialne za ich los. Katolicy nie przestawali atakować szkoły za program wychowania laickiego, bo widzieli w tym groźbę dla ciągłości historycznej tradycji, w jakiej sami wyrośli. Nie powiodła się też próba stworzenia jednej, naukowo udowodnionej koncepcji wychowania, bo różni myśliciele ciągle dochodzili do różnych konkluzji. Szybko się okazało, że ujednolicenie stanowisk na czysto naukowej podstawie jest po prostu niemożliwe i że nie obejdzie się bez pozanaukowych środków perswazji. Wreszcie sama praktyka okazała się odporna na rekomendacje teoretyków. „Pedagogizacja” rodziców nie czyniła postępów; matka czy ojciec chętnie zasięgnęliby czasem rady specjalisty w obliczu konkretnej trudności wychowawczej z ich dzieckiem, ale nie byli skłonni przyjmować ogólnych wytycznych w sprawie „systemu wychowania rodzinnego”. Szkoły przyjmowały, czasem z podejrzaną gorliwością, daleko idące innowacje wychowawcze, po czym równie ochoczo z nich rezygnowały, narzekając na rozziew między teorią i praktyką. Te systematyczne porażki najwyraźniej świadczą o błędności przyjętej strategii. Społecznych praktyk wychowawczych nie da się zaprogramować w gabinetach uczonych. Celów wychowania nie da się wytyczyć niezależnie od wartości, z którymi identyfikują się wychowawcy i wychowankowie. Programów działań wychowawczych nie da się opracować bez oglądania się na świadomość pedagogiczną, a może szerzej – humanistyczną, wykonawców i na realia ich pracy. Nie ma potrzeby, by dalej rozwijać ten wątek. To, co powiedziano, wystarczy, by upewnić Czytelnika, że w tym rozdziale nie zamierzam przekształcać jego światopoglądu czy zmieniać jego przekonań na temat podstawowych zadań, jakie stoją przed Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 273 wychowaniem młode go pokolenia w szkołach dzisiejszej Polski. Będę natomiast starał się ukazać złożoność zjawisk wychowawczych i dostarczyć pojęciowych narzędzi, dzięki którym łatwiej mu będzie orientować się w nich i zapanować nad własną działalnością. Zgodnie z tym programem zaczniemy od rozważań definicyjnych. 9.1. Pojęcie wychowania Wysoka temperatura problematyki wychowawczej daje o sobie znać już na poziomie definicji. Wielu autorów rozpoczyna swoje wywody od określeń mających nie tyle poinformować czytelnika o zakresie zjawisk, którymi będą się dalej zajmować, ile pozyskać go dla własnej koncepcji wychowawczej i uodpornić na wpływy konkurencji. Takie definicje można poznać po tym, że zmierzają zawsze do ujawnienia, czym jest prawdziwe wychowanie w odróżnieniu od fałszywego, pozornego itp. Korzyść, którą obiecują, jest oczywista. Ich autorzy, skonfrontowani z alternatywną ideą wychowania, mogą przyłożyć ją do własnej definicji i orzec, że to, czym się przeciwnik zajmuje, w ogóle nie jest wychowaniem i przeto nie zasługuje na uwagę. Ponieważ ten sposób definiowania przedwcześnie zamyka dyskusję między oponentami, nie zastosujemy go tutaj. Zamiast pytać, co jest prawdziwym wychowaniem, zapytamy: Co prawdziwie nie jest wychowaniem? Innymi słowy: poszukamy warunków, których spełnienie przeważająca większość ludzi uznałaby za konieczne, by nazwać pewne zdarzenie wychowawczym. Definicję złożoną z takich warunków można nazwać „minimalną” w tym sensie, że wytyczając pole badawcze, w najmniejszym stopniu przesądza o cechach badanych obiektów. Proponuję Czytelnikowi rozważyć trzy konwencje znaczeniowe: • Nie można mówić o wychowaniu, jeśli nie ma oddziałujących na siebie ludzi. • Nie można mówić o wychowaniu, jeśli przynajmniej niektórzy z nich nie działają z myślą o wywołaniu zmian w postępowaniu innych. • Nie można mówić o wychowaniu, jeśli wszyscy ci ludzie nie znajdują się w częściowo wspólnej sytuacji symbolicznej. Pierwsza konwencja wymaga, by wychowanie było czymś, co zachodzi między ludźmi, przynajmniej dwojgiem1. Nie można przeczyć, że głębokie przeobrażenia duchowe mogą mimowolnie dokonać się w samotnej jednostce pod wpływem, powiedzmy, kontemplacji naturalnego pejzażu, ale zjawisk tego rodzaju nikt chyba nie nazwałby wychowawczymi. 1 Autorzy, którzy przykładają wielką wagę do samowychowania, mogliby poczuć się zaniepokojeni tym ostatnim warunkiem. By ich uspokoić, dodajmy, iż konwencja wymaga dwojga ludzi w sensie funkcjonalnym, a nie fizycznym. W każdym akcie samowychowania podmiot, który „nie pozwala sobie na coś” czy „zmusza siebie do czegoś”, w pewnym sensie rozdwaja się na wychowawcę, który pragnie pewnych zmian, i wychowanka stawiającego opór. Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 274 Druga konwencja jest bardziej złożona. Zabrania ona nazywania aktem wychowawczym epizodu interpersonalnego, w którym wywieranie wpływu odbywa się nieintencjonalnie, to znaczy, gdy wpływ jednego człowieka na drugiego jest przez nikogo nie zamierzonym, ubocznym produktem codziennego życia społecznego. Współżyjący, wielorako uzależnieni od siebie ludzie często nie zdają sobie sprawy, że dążąc do własnych celów, wywierają wpływ na innych. Pijany, awanturujący się w domu ojciec z pewnością nie czyni tego z intencją pokazania synowi, jak należy zachowywać się wobec żony, a przecież często bywa, że to właśnie osiąga. Mimo zatrważającej nieraz skuteczności oddziaływania tego typu nie nazwiemy go wychowawczym, rezerwując ten termin dla wypadków, gdy jeden człowiek intencjonalnie wywiera wpływ na innego człowieka, czyli organizuje swoje czynności z myślą o wywołaniu lepiej czy gorzej określonych, ale określonych z góry zmian w jego postępowaniu. Dwie dodatkowe uwagi powinny zmniejszyć możliwe nieporozumienia. Waga, jaką przypisuję kryterium intencjonalności, nie wynika bynajmniej z przekonania, iż oddziaływania nieintencjonalne są poznawczo niezbyt interesujące czy mniej istotne dla formowania się charakteru jednostki; w gruncie rzeczy wydają się one bardziej interesujące i doniosłe niż wiele zaplanowanych akcji wychowawczych. Omawiane kryterium wynika raczej z zadań wyznaczonych pedagogice w społecznym podziale pracy intelektualnej; w odróżnieniu od socjologii czy psychologii pedagogika ma zmierzać do opisu, zrozumienia i kształtowania społecznych praktyk świadomie nastawionych na wywieranie wpływu na ludzi. Druga uwaga dotyczy znaczenia terminu zmiana postępowania. Wbrew potocznej intuicji znaczeniowej ograniczającej zmianę do zachowania pierwotnie nagannego, będziemy używać tego słowa w jego najszerszym sensie. Obejmuje ono zmianę kierunku postępowania („Przestań hałasować klockami, lepiej obejrzyj obrazki w twojej nowej książce”), zmianę sposobu postępowania („Uprzejmością osiągniesz więcej niż awanturą”), a także zmianę dowolnej cechy postępowania, np. intensywności („Włóż w to więcej wysiłku”), wytrwałości („Próbuj, dopóki się nie uda”), osobistego zaangażowania („Pamiętaj, że od tego zależy twoja przyszłość”). Matka uciszająca hałasujące dziecko, nauczyciel wiodący klasę pod pomnik poległych bohaterów, dziennikarz selekcjonujący doniesienia światowych agencji, ksiądz podczas kazania, polityk na spotkaniu przedwyborczym – to pierwsze z brzegu przykłady nadawców oddziaływań nastawionych na różne zmiany postępowania swoich odbiorców. Wielu autorów przekonanych, że zmiana postępowania jednostki wymaga najpierw zmiany w jej wnętrzu, używa w definicjach wychowania terminów teoretycznych w rodzaju: nawyk, postawa, przekonanie czy wręcz osobowość. Jest jednak oczywiste, że definicja minimalna nie może rozstrzygać tak złożonych i dyskusyjnych kwestii, nie przestając być minimalną. Dodajmy więc tylko, że omawiana konwencja nie wyklucza z zakresu zjawisk wychowawczych żadnych oddziaływań nastawionych na wytwarzanie i kształtowanie jakichkolwiek wewnętrznych sfer psychiki wychowanka, jeśli tylko są one pojmowane jako dyspozycje do określonego zachowania się. Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 275 Ostatnia konwencja zmierza do ściślejszego wyrażenia potocznej intuicji znaczeniowej, zgodnie z którą wychowanie jest domeną napięcia i zgody zarazem. Zauważmy najpierw, że wszelka interakcja między ludźmi ma charakter symboliczny, a nie fizyczny. Ludzie oddziałują na siebie nie bezpośrednio, jak kule bilardowe, lecz za pośrednictwem znaczeń nadawanych okolicznościom spotkania oraz gestom i słowom partnera. Okrzyk „Nie ruszaj tego” nie jest tym samym co fizyczne skrępowanie rąk innego: żeby wywołał pożądany skutek, musi być przezeń zrozumiany i uznany. Gest pogardy rani inaczej niż cios pięścią. Dlatego powiada się, że człowiek żyje w sytuacjach symbolicznych, tj. w sytuacjach, które oprócz charakterystyki fizycznej mają subiektywny sens decydujący o kierunku jego działania. Omawiana konwencja stanowi, iż wychowanie jest interakcją szczególnego rodzaju: wyklucza zarazem całkowitą zgodność i całkowitą niezgodność znaczeń nadawanych oddziaływaniom przez wychowującego i wychowywanego. Gdy sytuacje symboliczne wszystkich partnerów pokrywają się, mówimy, że tworzą oni zgrany zespół, tj. płynnie współdziałają ze sobą, by osiągnąć wspólny cel za pomocą uzgodnionych środków. Żaden z partnerów nie czuje potrzeby, by zmieniać postępowanie innego, a celem komunikatów, które wymieniają między sobą, jest jedynie zapewnienie lepszej koordynacji ich czynności. Jest oczywiste, że wychowanie nie mieści się w tej kategorii. Nie powiemy, że podczas normalnej operacji chirurgicznej anestezjolog wychowuje chirurga, gdy informuje go o potrzebie przyspieszenia zabiegu, albo że jeden członek brygady murarskiej wychowuje innego, gdy prosi go o podanie zaprawy. Ale wyobraźmy sobie, że któryś z partnerów odmiennie interpretuje pewne elementy sytuacji, np. instrumentariusz narusza zasady aseptyki, a murarz zamiast zaprawy podaje cement. Napomnienia i pouczenia, jakie wówczas odbiera, można nazwać wychowaniem, ponieważ jest prawdopodobne, że podziela on cele zespołu i akceptuje oddziaływania zmierzające do zmiany tych aspektów jego postępowania, które decydują o możliwości efektywnej współpracy z innymi. Z drugiej strony, gdy sytuacje symboliczne dwóch osób nie mają wspólnych punktów, tj. gdy jedna nie rozumie i nie podziela wartości, celów i środków działania drugiej, oddziaływanie redukuje się do jawnej lub ukrytej przemocy, której – niezależnie od jej skuteczności – nikt nie nazwałby wychowaniem. Nie jest wychowawcą treser ani okupant, który zmusza ludność podbitego kraju do niewolniczej pracy pod groźbą pozbawienia życia. Nie wychowuje ten, kto podstępnie podaje innej osobie środki uspokajające. Minimalnym poziomem wspólnoty sytuacji jest wzajemne upewnienie się, że każdy uczestnik interakcji wyrzeka się kroków zagrażających życiu, zdrowiu i żywotnym interesom partnera. Jeśli jedna osoba jest pewna, że druga nie zamierza wyrządzić jej krzywdy, warunek nazwania wychowawczymi oddziaływań, którym podlega, można uznać za spełniony. Trzeba dodać, że warunek częściowej wspólnoty sytuacji nie implikuje bynajmniej fizycznej bliskości nadawcy i odbiorcy oddziaływania. Nadawca może udostępniać Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 276 swoje subiektywne sytuacje za pośrednictwem własnych wytworów: tak właśnie nie przestaje nas wychowywać Platon czy Norwid. Trzeba jednak, by odbiorca był świadom istnienia postaci, niechby naszkicowanej najgrubsza kreską, która ma lub miała wobec niego – jako osoby czy jako anonimowego przedstawiciela zbioru odbiorców – pewne plany, i żeby uznawał ich zasadność. W praktyce wychowawczej akceptacji litery omawianego warunku nie zawsze towarzyszy zrozumienie jego ducha. Najczęstszym bodaj błędem jest uznawanie, że wymóg wspólnoty sytuacji jest spełniony, gdy jeden człowiek oddziałuje na drugiego z mocnym przekonaniem, że czyni to dla jego dobra. Przekonania takie są jednak bez znaczenia, jeśli nie podziela ich druga strona. Pruski kapral, który zabiegał, by żołnierz bał się go bardziej niż wroga, nie był wychowawcą, choćby nawyk ślepego posłuszeństwa miał uratować żołnierzowi życie na polu walki. Odwrotny błąd polega na uznaniu, że wymóg wspólnoty sytuacji nie jest spełniony, ilekroć jedna osoba żąda czegoś od drugiej, nie pytając jej o zgodę. Wychowanek nie jest jednak równoprawnym partnerem wychowawcy, ponieważ drugi z nich reprezentuje świat, do którego pierwszy jeszcze nie ma pełnego dostępu. Wychowawca nie musi zatem bezustannie uzgadniać z wychowankiem swoich wymagań i cofać się, ilekroć ten okaże niechęć, jeśli wie, że wychowanek aspiruje do jego świata i ufa swojemu przewodnikowi. Znaleźliśmy trzy warunki oddziaływań wychowawczych, których konieczność rzadko bywa kwestionowana przez teoretyków wychowania, a jeszcze rzadziej – przez profesjonalnych i nieprofesjonalnych praktyków. Pozwala to zbudować minimalną definicję aktu wychowawczego. Nadajmy jej następujące brzmienie: Akt wychowawczy jest to czynność człowieka zmierzająca do zmiany postępowania drugiego człowieka i przebiegająca w częściowo wspólnej sytuacji symbolicznej. Trzeba pamiętać, jakie funkcje ma spełniać definicja minimalna, a jakich nie zamierza. Ma umożliwiać wskazywanie zjawisk, które będą następnie poddane badaniu, czyli wytycza pole badawcze i w tym sensie jest pierwszym niezbędnym krokiem w naukowej refleksji. Wytyczone pole może wydawać się za szerokie i z pewnością nie jest jednorodne, ale jest jasne, że na etapie definicji wszelkie nieoczywiste czy dyskusyjne zwężenia są szkodliwe, ponieważ wpływając na kierunek dalszych prac badawczych, mogą już w punkcie wyjścia przesądzić o jednostronnym lub zniekształconym obrazie zjawisk. Definicja minimalna nie zamierza natomiast być szczegółową deklaracją istoty wychowania; deklaracją, która pozwoliłaby czytelnikowi odróżniać akty wychowania prawdziwego od fałszywego. Ta funkcja jest zarezerwowana dla – nazwijmy je tak – definicji realnych. To one zawierają kwintesencję osobistych poglądów autorów na podstawowe zagadnienia pedagogiczne, streszczają ich stanowisko teoretyczne. Ale właśnie dlatego definicje realne, które znajdujemy w literaturze, znacznie różnią się od siebie, a czasem wprost sobie przeczą. Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 277 Pouczające będzie przyjrzenie się kwestiom, które definicja minimalna pozostawia otwarte, a które różni autorzy rozmaicie dookreślają w swoich definicjach realnych. Dookreślenia te charakteryzują bliżej: (1) bohaterów zdarzeń wychowawczych, a więc odpowiadają na pytanie: KTO jest prawdziwym czy właściwym wychowawcą i wychowankiem?, (2) tło społeczne interakcji wychowawczej i stosowane środki, a więc odpowiadają na pytanie: JAKI jest prawdziwy czy właściwy kontekst, przebieg czy metoda oddziaływania wychowawczego?, (3) psychologiczne podłoże zmian postępowania wychowanka i racje, dla których zmiany te są pożądane, a więc odpowiadają na pytania: CO powinno się zmienić w wychowanku i PO CO, w imię czego chcemy tych zmian? Garść definicji wybranych z różnych prac pedagogicznych zilustruje niektóre kierunki odpowiadania na powyższe pytania. 9.1.1. Kto? Zacznijmy od definicji, które wpisują w pojęcie wychowania odpowiedź na to pytanie: KTO? Pedagodzy żądają najczęściej, by wychowanie pojmować jako interakcję międzypokoleniową, co pozostaje w zgodzie z etymologicznym sensem nazwy dyscypliny: paidagogós to greckie złożenie país – chłopiec i ágo – prowadzę. Przekonaniu, iż wychowanie to wpływ dorosłych skierowany na dzieci, daje wyraz współczesny pedagog polski Stefan Wołoszyn pisząc: „Wychowanie w najszerszym tego słowa rozumieniu oznacza całokształt oddziaływania rodziców, wychowawców i środowiska na rozwój dzieci i młodzieży”. Ale socjolog Florian Znaniecki (1882–1958), uważa ten wymóg za niepotrzebny. Gdy w swojej Socjologii wychowania pisze: „Wychowanie to działalność społeczna, której przedmiotem jest osobnik będący kandydatem na członka grupy społecznej i której zadaniem [..] jest przygotowanie tego osobnika do stanowiska pełnego członka”, daje do zrozumienia, że wiek odbiorcy ma za nieistotny. Wzmacniają tę opinię dalsze partie jego książki, w których dowodzi, że wychowywanie dzieci przynosi gorsze wyniki niż wychowywanie dorosłych, ponieważ ci ostatni są bardziej przewidywalni w swoich reakcjach, co ułatwia trafny dobór środków oddziaływania. 9.1.2. Jak? Kwestie JAK? też dają okazję do różnych rozstrzygnięć definicyjnych. Większość różnic można z dużym uproszczeniem sprowadzić do sporu, który przenika całą historię myśli pedagogicznej – sporu między obozem przymusu i obozem pielęgnacji2. W XXwiecznej pedagogice obóz przymusu najlepiej chyba reprezentuje francuski socjolog 2 Koncentrując się na kwestiach metody powinniśmy jednak pamiętać, że w obrębie ogólnego pytania JAK? mieści się także kwestia GDZIE? czy W JAKICH WARUNKACH?, czyli kwestia instytucjonalnych ram działalności wychowawczej. Gdzie może odbywać się prawdziwe wychowanie – w rodzinie czy raczej w szkole?, w szkole czy może w fabryce? – to przykłady zagadnień, wokół których toczyły się i toczą ożywione spory. Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 278 Emile Durkheim (1858–1917). Ponieważ świat społeczeństwa i kultury wydawał mu się przeciwstawny naturalnym, biologicznym podstawom życia, nie wierzył on, by dziecko – mały dzikus – samo z siebie mogło stać się zdolne do powściągu, czyli samodyscypliny, by poczuło przywiązanie do szerszych grup społecznych i uznało obowiązujące w nich normy postępowania. „Jeśli rozpatruje się bezstronnie fakty – napisał w Zasadach metody socjologicznej –– uderza w oczy, że wszelkie wychowanie polega na ciągłym wysiłku narzucenia dziecku sposobów widzenia, odczuwania i działania, do których nie doszłoby ono spontanicznie”. To, co Durkheim uważa za istotę wychowania, zwolennicy obozu pielęgnacji – zwłaszcza liczna ich grupa należąca do międzynarodowego ruchu Nowego Wychowania, który pojawił się na początku XX stulecia – uznają za jego zaprzeczenie. Rozwój człowieka od niemowlęctwa do form dorosłych, podobnie jak rośliny, która wzrasta zgodnie z wewnętrznym programem, jest albo spontaniczny, albo nie ma go wcale. Zadaniem wychowawcy jest tylko stworzenie wspomagającego środowiska – bogatego w składniki odżywcze i chroniącego przed nadmiernymi obciążeniami. Zbierając elementy definicji różnych autorów, Ludwik Chmaj w pracy Prądy i kierunki w pedagogice XX wieku określa tak pojmowane wychowanie jako „pielęgnowanie swobodnego rozwoju dziecka i jego wrodzonych skłonności przez stworzenie dla niego właściwego środowiska i atmosfery, które by nie krępowały naturalnej aktywności dziecka i umożliwiały mu rozwinięcie swoich sił i zdolności”. Ta działalność: pośrednia – czyli skierowana nie na samo dziecko, lecz na jego otoczenie, i niedyrektywna – czyli wyrzekająca się jawnych nakazów i zakazów, nie jest dla zwolenników obozu pielęgnacji czymś, co pochwalają lub zalecają, lecz raczej jest dla nich znakiem, po którym rozpoznają prawdziwe wychowanie. By zaświadczyć swój dystans wobec bezpośredniego i dyrektywnego prowadzenia dziecka, pedagodzy ci nie formułują twierdzeń o jego nieskuteczności, szkodliwości itp., lecz z góry wyłączają je z zakresu nazwy wychowanie, często opatrując pogardliwą etykietką – „tresura”. Definicje realne bywają więc – jak się okazuje – środkiem prowadzenia sporów między różnymi szkołami naukowymi, i to środkiem, który usuwa czy zmniejsza potrzebę ustalania faktów. Rzecz to częsta w dyscyplinach nasyconych gorącą problematyką. 9.1.3. Co? Kwestia CO? rozpala namiętności w nie mniejszym stopniu. Nasza definicja minimalna, umieszczając zmianę na poziomie postępowania jednostki, nie nawiązuje ni słowem do tego, co musi się zmienić wewnątrz człowieka, w jego psychice, by zmiana postępowania stała się możliwa. Ale w miarę zagłębiania się w hipotetyczną morfologię aparatu psychicznego pedagodzy podejmują próby wydzielenia obszaru psychiki ludzkiej, który miałby być właściwym przedmiotem zabiegów wychowawczych. Większość tych prób odwołuje się do pochodzącego od niemieckiego psychologa Williama Sterna (1871–1938) rozróżnienia dyspozycji psychicznych instrumentalnych Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 279 i kierunkowych. Pierwsze miałyby odpowiadać za sprawność, z jaką człowiek wykonuje różnorodne zadania, drugie – za kierunek jego życiowej aktywności. Spostrzegawczość, inteligencja czy manualna zręczność to przykłady dyspozycji instrumentalnych, natomiast uczucia, motywy czy wyznawane zasady moralne to przykłady dyspozycji kierunkowych. Którymi z nich powinni interesować się wychowawcy? Wszystkimi – odpowiada cytowany już E. Durkheim w innej definicji, która głosi: Wychowanie jest działaniem wywieranym przez pokolenie dorosłe na pokolenia jeszcze niedojrzałe do życia społecznego. Jego zadaniem jest rozbudzić i rozwinąć w dziecku pewną sumę stanów fizycznych, intelektualnych i moralnych, których wymaga od niego społeczeństwo jako całość i środowisko szczególne, do którego jest przede wszystkim przeznaczone. Nie wszyscy jednak podzielają to stanowisko. Za dyspozycjami instrumentalnymi (zwłaszcza intelektualnymi) stanowczo opowiedział się ojciec pedagogiki naukowej Johann F. Herbart (1776–1841), ponieważ dyspozycje kierunkowe uznał za wtórne, czyli pochodne względem tamtych. W pracy Pedagogika ogólna wywiedziona z celu wychowania pisał: „Wszystkim dla wychowawcy jest to, jak kształtuje się krąg myśli wychowanka, gdyż z myśli rodzą się uczucia, a z tych zasady i sposoby postępowania”. W innym zaś miejscu, żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości, dodał: „Tępaki nie mogą być ludźmi cnotliwymi. Trzeba budzić umysły”. Herbart protestował przeciw sprowadzaniu wychowania do manipulowania emocjami wychowanka, w czym widział brutalne „wstrząsanie młodocianą uczuciowością”, i przeciw programowi wykorzeniania wad, który nazbyt pachniał mu pruskim drylem. Odwrotnie inny Niemiec, chrześcijański pedagog Friedrich Foerster (1869–1956). Ten, mając dyspozycje kierunkowe (zwłaszcza moralne) za najważniejsze, krytykował ówczesną szkołę, iż kładzie nadmierny nacisk na kształcenie umysłu, a zaniedbuje formowanie charakteru ucznia. A przecież – argumentował – potężna inteligencja może iść w parze ze słabością moralną, rozum może się stać latarnią złodziejską. Zgadzał się z tym także Stern, podkreślając, że wielostronna zdolność przystosowywania się do nowych zadań i warunków życia (w czym widział istotę inteligencji) łatwo „popada w konflikt z wiernością człowieka w stosunku do samego siebie, z dążnością samorzutną ku urzeczywistnieniu pełnego treści ideału własnej osobowości, z bezwzględną koniecznością oddania się ideałom po nadosobistym”. Prawdziwe wychowanie zatem – to kształtowanie kierunkowych dyspozycji zwanych charakterem. W powyższych przykładach3 definicje realne zawierały implicite teorie psychologiczne wyznawane przez ich autorów. Czasem jednak konstruuje się je po to, by uprawomoc3 Czytelnik zechce pamiętać, że nasza analiza ma przykładowy, a nie wyczerpujący charakter. Musimy pominąć różne dziwaczne czy tylko mniej rozpowszechnione określenia konstytutywnych cech wychowania, jak choćby to, pochodzące z pewnej świeżo wydanej rozprawy: „Wychowanie jest to uczenie się jednostki współżycia z innymi ludźmi poprzez gromadzenie przez nią doświadczeń interpersonalnych”. Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 280 nić pewne podziały praktyki wychowawczej. Na przykład Czesław Kupisiewicz w Podstawach dydaktyki ogólnej porządkuje tę praktykę w instytucjach oświatowych za pomocą trzech pojęć: nauczania, kształcenia i wychowania. Gdy nauczyciel kieruje nabywaniem przez ucznia określonych wiadomości i umiejętności – naucza. Gdy ponadto rozwija w nim zainteresowania i zdolności poznawcze – kształci. Gdy wreszcie budzi w uczniu poczucie współodpowiedzialności za dzień dzisiejszy i przyszłość narodu, szacunek do pracy i przywiązanie do humanistycznych ideałów – wychowuje. W odróżnieniu od poprzednich, definicje tego rodzaju są pewnymi konwencjami, które nie tyle mają oddać prawdziwą naturę rzeczywistości wychowawczej (wymienione działania nie są – zastrzega autor – wyraźnie od siebie oddzielone), lecz raczej mają ułatwić badaczowi opis splątanej sieci codziennych działań nauczyciela, a temu ostatniemu dopomóc w opanowaniu niezbędnych umiejętności zawodowych przez rozłożenie ich na prostsze składniki. 9.1.4. Po co? Pozostaje omówić warianty odpowiedzi na pytanie o rację czy uzasadnienie planowanej zmiany postępowania wychowanka, czyli w skrócie na pytanie: PO CO? Główna oś, na której układa się większość określeń wartości wychowawczych, biegnie między biegunem indywidualnej pełni a biegunem społecznej użyteczności. Napięcie między nimi dobrze uchwycił niemiecki socjolog Georg Simmel (1858–1918), pisząc, że tak jak domu nie można zbudować z domków, lecz tylko ze specjalnie przyciosanych kamieni, tak na społeczeństwo muszą składać się jednostki przyciosane, ograniczone do pewnych ról, a więc jednostki, których potrzeba osobistej pełni pozostaje niezaspokojona. W sprawie tak doniosłej o zgodę niełatwo. Wprzęganie wychowania w służbę wartości indywidualnego rozwoju zapoczątkowała myśl pedagogiczna XVIII stulecia. JeanJacques Rousseau (1712–1778) przestrzegał, że gdy wychowaniu obywatela da się pierwszeństwo przed wychowaniem człowieka, żadnego z tych celów nie uda się osiągnąć, a Immanuel Kant (1724–1804) twierdził, że prawdziwe wychowanie polega na pomaganiu jednostce w osiągnięciu najwyższego szczebla doskonałości, na jaki ją stać, i niechętnie odnosił się do prób poddania oświaty pod nadzór państwa. Ten wątek nie raz jeszcze pojawi się w myśli pedagogicznej. Podejmie go na swój sposób romantyzm. „Właśnie indywidualność stanowi w człowieku to, co pierwotne i wieczne; osobowość jest mniej ważna. Uznać kształcenie i rozwijanie tej indywidualności za najwyższe powołanie – oto boski egoizm”, pisał wybitny ideolog romantyzmu Friedrich Schlegel (1772–1829). Odrodzi się ten wątek w ruchu Nowego Wychowania. Szwedzka autorka Ellen Key (1849–1926), która otworzyła XX wiek Stuleciem dziecka, tak wyraziła program radykalnego indywidualizmu pedagogicznego: Póki szkoła reprezentuje jakąś ideę, stanowi abstrakcyjne pojęcie jak rodzina i społeczeństwo, póty tak samo jako rodzina i społeczeństwo gnębić będzie jednostkę w jej skład wchodzącą. Dopiero gdy poznamy, że szkoła, tak samo jak rodzina i społeczeństwo, nie Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 281 przedstawia nic wyższego i ważniejszego niż zbiór jednostek, z których się składa i [..] nie ma innych praw, innych obowiązków i innych zadań, prócz wytworzenia dla każdej jednostki wedle możności warunków rozwoju i szczęścia, dopiero wtedy uczynimy krok do rozsądnego rozwiązania kwestii szkolnej. Gdyby wybitny polski przedstawiciel Nowego Wychowania Janusz Korczak (1878– 1942), chciał skonstruować realną definicję wychowania, zapewne nadałby jej podobną postać, ponieważ ostro odczuwał sprzeczność między indywidualnymi i społecznymi wartościami wychowawczymi i protestował przeciw próbom podporządkowania wychowania ponadindywidualnym ideałom. W książce Jak kochać dziecko tak mówił do czytelnika-wychowawcy: Chciałbyś dać dzieciom swobodę harmonijnego rozwoju wszystkich władz duchowych, wydobyć pełnię ukrytych sił, wychowywać w czci dla dobra, piękna i wolności... Naiwny – spróbuj. Społeczeństwo dało małego dzikusa, byś go ociosał, ułożył, uczynił łatwo strawnym – i czeka. [..] Państwo żąda państwowego patriotyzmu, kościół kościelnej wiary, pracodawca uczciwości, a wszyscy przeciętności i pokory. Nie mniej wymownie optowano jednak – pod wpływem pozytywistycznego organicyzmu i klasycznej filozofii niemieckiej – za przeciwstawnym rozwiązaniem. Gdy Durkheim w cytowanej powyżej definicji uzależniał wychowanie od wymagań społeczeństwa jako całości i szczególnego środowiska, w którym wychowanek będzie żył, dawał wyraz przekonaniu, że biologiczna jednostka ludzka staje się człowiekiem tylko dzięki uczestnictwu w samoistnym życiu społeczeństwa. Niezbędne ociosywanie jednostki to nie pozbawianie jej pewnych interesujących możliwości, lecz nadawanie kształtu istocie pierwotnie bezkształtnej i nieokreślonej. „Obóz społecznej użyteczności” jest zresztą wewnętrznie niejednolity. Gdzie Durkheim stawiał społeczeństwo, tam jego rówieśnik, Niemiec, Georg Kerschensteiner (1854–1923) postawił państwo. Państwo w jego nieco idealizującym ujęciu realizowało dwa główne zadania: troskę o bezpieczeństwo i dobrobyt swoich obywateli oraz misję „zaprowadzania królestwa humanitarności” w całym rodzaju ludzkim. Twierdząc, że szkoła „ma na celu przyczynić się do takiego wychowania nowych pokoleń, aby one w miarę swoich sił – czy tylko na skutek przyzwyczajenia, czy też na skutek przyzwyczajenia połączonego ze zrozumieniem – służyły temu podwójnemu zadaniu”, autor nie zdradzał bynajmniej sprawy jednostki i nie popadał w płaski utylitaryzm, ponieważ tak jak ortodoksyjni katolicy utrzymują, że nie ma zbawienia poza kościołem, tak on wierzył, iż poza państwem jednostka nie może osiągnąć moralnej doskonałości. Zakończmy ten pobieżny przegląd stanowisk przykładem syntezy pióra amerykańskiego myśliciela, Johna Deweya (1859–1952), które go pisma wywarły wielki wpływ na polską współczesną myśl pedagogiczną. Zgodnie z jego określeniem zawartym w znanym dziele Demokracja i wychowanie „wychowanie jest funkcją społeczną zapewniającą kierowanie rozwojem istot niedojrzałych przez wdrażanie ich do uczestnictwa w życiu grupy, do której należą [...]”. Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 282 Czy nie jest to jednak połączenie wody z ogniem? Zasadne to pytanie, tym bardziej, że „rozwój” występuje w tej definicji w swoim pełnokrwistym sensie. Dewey nie myśli bynajmniej o rozwoju wybranych cnót obywatelsko-państwowych, lecz o rozwoju indywidualnych, odróżniających ludzi od siebie skłonności i zdolności, a wartość tego rozwoju upatruje nie w służeniu zewnętrznym autorytetom, lecz w nim samym: człowiek dąży do osiągnięcia pewnego szczebla rozwoju tylko po to, by móc sięgnąć po szczebel następny; nagrodą za uczenie się jest nabycie zdolności do dalszego rozwijania się. Odpowiedź Deweya na naszą wątpliwość jest następująca: Bywa, że wartość jednostkowego rozwoju wchodzi w konflikt z wartością społecznego trwania, ale nie jest to przyrodzony, nieuchronny stan rzeczy, lecz wynik wadliwego ustroju społecznego. Społeczeństwo właściwie urządzone to społeczeństwo demokratyczne. Od innych wyróżnia się tym, że znosi sprzeczne interesy, nierówności i wewnętrzne podziały między ludźmi, a uwolnioną dzięki temu energię społeczną obraca na krytyczne badanie, poszukiwanie i wypróbowywanie nowych rozwiązań własnych problemów. Istota demokratycznego społeczeństwa i istota jednostkowej egzystencji okazują się tożsame: cechuje je nie trwanie, lecz zmienność. Społeczeństwo-w-rozwoju nie lęka się różnorodności jednostek-w-rozwoju, przeciwnie – sprzyja jej, gdyż każda nowa myśl nie gdzie indziej się rodzi jak w umyśle jednostki. Wedle koncepcji Deweya prawdziwe wychowanie może być urzeczywistnione tylko w demokracji, a demokracja może żyć tylko dzięki wychowaniu. W tym sensie sprzeczność między jednostką a społeczeństwem znika. Pozostaje tylko zastanowić się, w jakim stopniu deweyowska demokracja pokrywa się z realnymi społeczeństwami; w przeciwnym razie wystarczyłoby proklamować dane społeczeństwo demokratycznym, by problem wartości wychowawczych uznać za rozwiązany nie tylko w sferze pojęć, ale i w rzeczywistości. 9.1.5. Podsumowanie Dokonaliśmy przeglądu typowych definicji realnych, a przy okazji podstawowych struktur pojęciowych pedagogiki. Czytelnik może teraz konstruować własne definicje, podstawiając do schematu KTO? – JAK? – CO? – PO CO? omówione i nieomówione rozstrzygnięcia, i zastanawiać się nad ich sensem. Jest to zajęcie wysoce pożyteczne, gdyż otwiera oczy na złożoność problematyki pedagogicznej. Stałoby się jednak szkodliwe, gdyby prowadziło do odkrycia w jednym z takich sformułowań definicji prawdziwej i zwalczania pozostałych. Definicja to nie wyznanie wiary. Jak napisał wybitny socjolog Charles Mills, „definiując słowo, jedynie zapraszamy innych, by używali go tak, jak my chcielibyśmy go używać […] Właściwym rezultatem dobrej definicji jest przekształcenie rozważań nad terminami w polemikę wokół faktu, by w ten sposób otworzyć drogę dalszym badaniom”. Zgodnie z tym, proponuję powrót do definicji minimalnej, bo otwiera ona, zamiast kończyć, dyskusję nad ważnymi zagadnieniami, które nieopatrznie rozstrzyga się w definicjach realnych. Krzysztof Konarzewski, O wychowaniu w szkole 283 Aktem wychowawczym postanowiliśmy nazwać wszelką czynność podjętą przez człowieka z myślą o wywołaniu zmiany w postępowaniu innego człowieka i przebiegającą w częściowo wspólnej sytuacji symbolicznej. Jak podkreślaliśmy, definicja ta, wyodrębniając niezwykle szeroki i różnorodny zbiór zdarzeń, stanowi zaproszenie do konstruowania ogólnej teorii wychowania. Nie to jednak jest zadaniem tego rozdziału. Ponieważ nasza uwaga skupiona jest na rzeczywistości szkolnej, spróbujemy wykorzystać tę definicję do opisu zdarzeń wychowawczych, z którymi mamy do czynienia w szkole. Ostatnie zdanie wymaga pewnego dookreślenia. Jak wszystkie rozdziały niniejszego tomu, tak i ten ma na celu dostarczenie przyszłemu nauczycielowi kilku wskazówek, które mogą ułatwić mu wykorzystywanie własnych i cudzych doświadczeń w tworzeniu i doskonaleniu umiejętności profesjonalnych. Dlatego mówiąc o opisie, nie mam na myśli socjologicznej relacji o tym, co rzeczywiście dzieje się w polskich szkołach na początku XXI wieku, ani też idealnej wizji tego, co by się tam dziać powinno. Nie w tym rzecz, by przykuć nauczyciela do istniejących praktyk i nie w tym, by go od nich oderwać. Chodzi raczej o to, by nauczyciel się umiał odnaleźć w istniejącej szkole, nie tracąc jednak krytycznego dystansu i gotowości zmieniania tego, co leży w zasięgu jego możliwości. Spróbujemy więc opisywać to, co mogłoby się dziać w naszych szkołach bez poważniejszego naruszania ich charakteru. Kategorie tego opisu zawarte są w naszej definicji. Po pierwsze głosi ona, że oddziaływania wychowawcze przebiegają w ramach wspólnej sytuacji symbolicznej, która kształtuje się między innymi pod wpływem obiektywnych, instytucjonalnych warunków pracy wychowawczej. Sugeruje to, by właśnie od tych warunków – w naszym wypadku od realiów szkoły – zaczynać opis. Po drugie, podkreśla, że człowiek występujący w roli wychowawcy stara się zmienić postępowanie innego, a tym samym zwraca uwagę na dwie dalsze kategorie: „starać się” znaczy bowiem stosować lepiej lub gorzej określone metody po to, by osiągnąć postawiony cel. Warunki, cel i metoda to kategorie organizujące pozostałą część niniejszego rozdziału.