Czwarty członek rodziny

Transkrypt

Czwarty członek rodziny
Czwarty członek rodziny
Wracam do domu po kilkudniowej nieobecności. W chwilę po przekroczeniu progu powitano
mnie wiadomością, że kotka zginęła.
Widząc moją minę, świadczącą, że się przejąłem, Krystyna dodaje: – Ale już się odnalazła.
Zaczyna opowiadać. Stało się to w sobotę, trzy dni temu. Kotka wypadła przez uchylony lufcik
w małym pokoju. Już raz się jej przytrafił lot z czwartego piętra. Nie zmądrzała bynajmniej od
tamtego czasu. Wszystko musi zaliczyć, najpierw ześliźnięcie się z okna wychodzącego na ulicę,
teraz zaś skok na podwórze.
Krystyna, nie widząc kota w mieszkaniu, zeszła na dół i zaczęło się poszukiwanie,
wypytywanie. „Kotek w czarno-białe łaty, nie widzieliście?” Jakaś dziewczynka poinformowała, że
jej koleżanka coś wie. Krystyna udała się do owej koleżanki. Ten sam dom, następna klatka
schodowa. „Tak – mówi mała – zobaczyłam kotka, wzięłam do swojego mieszkania, dałam mleka,
ale nie chciał pić, no to zniosłam go z powrotem na dół i zostawiłam przed klatką.”
A więc widziano Dziuńkę (postrzegano ją jako samczyka, myląc się podobnie jak my na samym
początku, gdyśmy po raz pierwszy ujrzeli dwutygodniowego zwierzaka), była tu, w pobliżu, a gdzie
teraz? Czort wie.
Nasz Tomek zasiadł przy komputerze i wydrukował dwadzieścia ogłoszeń. „Znalazca proszony
jest o kontakt telefoniczny.” Ogłoszenia zostały nalepione na drzwiach wszystkich okolicznych
klatek schodowych.
Sobota, niedziela – bez zmian. Ani widu, ani słychu. Dopiero w poniedziałek odezwał się męski
głos w słuchawce i powiadomił o znalezieniu czarno-białego kota.
Informatorem był młodzieniec z sąsiedniej klatki schodowej, a jego opowiadanie brzmiało
podobnie jak relacja dziewczynki. Zobaczył kota na dole przed wejściem, wniósł go do mieszkania,
dał mleka, dał mięsa; zwierzę nie tknęło. Więc uchylił drzwi: niech sobie idzie, gdzie chce. Ale
Dziuńka, zamiast wymknąć się na schody, wśliznęła się niepostrzeżenie do łazienki i przycupnęła
pod wanną. Tam warowała przez dwie i pół doby, odkryta dopiero w poniedziałek.
Więc teraz zadanie bojowe: przenieść ją do jej własnego domu. Długo trwało wabienie: „Kicikici, Dziunia, chodź.” Wreszcie spod wanny wysunęła się najpierw jedna, potem druga łapa.
Krystyna wziąwszy kotkę na ręce chciała ją wynieść, ale...
– Ale ta wariatka zaczyna szaleć, miotać się i drapać.
We dwójkę z chłopakiem próbowali wsadzić ją do reklamówki, nie udało się, wciąż któraś łapa
z rozczapierzonymi pazurami zahaczała o brzeg torby. „Wie pani co? Ja mam skórzaną kurtkę,
wsadzę ją za pazuchę, zaciągnę suwak...” I tak zrobił. Po przetransportowaniu Dziuńki nastąpił
najzabawniejszy moment, bo nawet we własnym domu próbowała wśliznąć się pod wannę. Trzeba
ją było wygonić z łazienki, a kuwetę z piaskiem umieścić w przedpokoju. Tak więc wylądowała na
własnych śmieciach po najdłuższej w swym życiu eskapadzie, nie wychudzona nawet specjalnie.
Zbliżywszy się do miski z wołowiną raczyła wreszcie coś wziąć na ząb.
Krystyna wyjęła z barku butelkę szampana i zaniosła uczynnemu, poczciwemu znalazcy.
Dziuńka już nie ta sama, co przedtem; przygoda odmieniła ją. Przedtem absolutnie nie
zasługiwała na miano pieszczocha, była jak niektóre dzieci, co nie lubią, żeby je obcałowywać.
Kotka wymykała się każdemu, kto brał ją na ręce. Teraz, wedle określenia Krystyny, „kitwasi się”;
sypia z Tomkiem, lokuje się już nie w nogach, jak dawniej; teraz garnie się do panicza, do pańci
zresztą też, przytula się im do pleców, do piersi. Bardziej niż dotychczas docenia swoją „rodzinę”,
coś, co mogła stracić.
Przygoda Dziuńki kojarzy mi się z komedią filmową wykpiwającą monotonię blokowej
architektury i szablonowość mieszkań. Domy w obrębie osiedla są identyczne, nie do odróżnienia
jeden od drugiego, a znajdujące się wewnątrz mieszkania – podobnie urządzone. I oto co się
przydarzyło bohaterowi komedii: wróciwszy do domu późnym wieczorem, z przemożnym
pragnieniem odespania pijaństwa, wchodzi przez pomyłkę do cudzego M-3, wali się na tapczan i tak
spędza noc, nie przypuszczając, że tuż za ścianą pływa w wannie trup zmarłej na serce kobiety,
właściwej lokatorki. „Szczyt nieprawdopodobieństwa – powiada sobie widz kinowy – coś
podobnego mogłoby się przytrafić tylko zbłąkanemu kotu.”
No i faktycznie; przytrafiło się Dziuńce.