Moje miejsce – pdf do pobrania

Transkrypt

Moje miejsce – pdf do pobrania
krystyna pawłowska
moje miejsce
fot.: archiwum małopolskiego instytutu kultury
między dworem a wsią
32
Obraz dworu w Dołędze doskonale nadaje
się na okładkę książki o tradycyjnej architekturze
polskiej. Wielki dach, białe ściany, ganek cały
w dzikim winie, które o tej porze roku przebarwia
się na czerwono i złoto. Ciepły początek jesieni
– jabłka, drożdżowy placek i herbata serwowana
w ogrodzie. Kraina łagodności – sielanka.
I jakby na przekór, pierwsza opowieść gospodarza – o rabacji, naszej galicyjskiej potworności
z 1846 r. Tu, jak w wielu innych miejscach opowiada
się, że „pana piłą rżnęli”, ale w Dołędze opowieść ta
brzmi jeszcze bardziej dramatycznie. Umknął i ukrył
się w spróchniałym pniu wierzby. Tam go dopadli i...
no i po prostu ścięli drzewo.
– To nieprawda – wyjaśnia obecny gospodarz
dworu. Co więcej, mówi, że badania historyczne
nie potwierdzają legendy o używaniu piły do takich
niecodziennych celów. W każdej legendzie tkwi
jednak ziarno prawdy. Chętnie powtarzaną plotką,
a potem legendą staje się to, co dobrze wyraża
istotę sprawy: chłopska krzywda, a więc chłopskie
narzędzie zemsty.
Dalszy ciąg opowieści też jest zaskakujący.
Otóż córka nieszczęsnej ofiary, Maria PikuzińskaGüntherowa, zareagowała na tę tragedię zupełnie
nietypowo – założyła bowiem szkolę dla wiejskich
dzieci. Ten swoisty dowód wielkoduszności był
jednocześnie trafnie dobranym antidotum na jedną
z przyczyn nieszczęścia.
Brak dostępu do edukacji to brak
możliwości awansu,
narastające poczucie krzywdy skutkujące w końcu buntem i zemstą. Lekarstwo w postaci szkoły
okazało się skuteczne. Przepaść między dworem
a wsią zaczęła się wypełniać wiedzą, a potem
zaufaniem.
Gdy po II wojnie odbierano właścicielom dwory,
Dołęga uniknęła parcelacji. Aż do 1981 r. dwór był
własnością prywatną pani Jadwigi z Wolskich Tumidajskiej, która odziedziczyła go po przodkach. Pani
Jadwiga cieszyła się wielkim szacunkiem mieszkańców okolicznych wsi. To ona zadecydowała o tym,
że dwór w Dołędze stał się oddziałem Muzeum
Okręgowego w Tarnowie. Jeszcze była obecna
na otwarciu – zmarła niecały miesiąc później.
Teraz z ramienia muzeum gospodarują tu państwo Irena i Władysław Konieczni. Są tu od dwudziestu lat i trudno im wyobrazić sobie inne miejsce
zamieszkania. Pan Władysław jest historykiem,
i to historykiem z pasją. Oczywiście szczególnie
chętnie opowiada o tym, co ma związek z Dołęgą.
Zbiera materiały do publikacji o wydarzeniach, które
rozegrały się właśnie tutaj, a wiążą się z fascynującą
i wciąż zagadkową postacią Józefa Rettingera. Gdy
uda się mu oderwać od wątków historycznych, z równą namiętnością mówi o teraźniejszości. Dominuje
tu nuta solidarności z dolą mieszkańców okolicznych
wsi, która nadal bynajmniej nie jest lekka. Martwi
go bardzo techniczna kondycja dworu i brak funduszy na jej poprawę.
W drodze do Dołęgi oglądamy okolicę. Sielski,
nieco melancholijny krajobraz, płasko rozpostarty
w widłach Wisły i Dunajca. Ten rodzaj krajobrazu nie
cieszy się szczególnym wzięciem u turystów, dlatego
niewielu ich bywa w tej okolicy. Wsie ze stosunkowo
dużą liczbą tradycyjnych domów – nam, z miasta,
to się podoba, ale wiemy, że stare, malownicze chałupy to znak, że okolica nie przeżywa gospodarczego
rys. marek kowicki
rozkwitu – wręcz odwrotnie. Gdyby były pieniądze,
byłyby pewnie pustakowe kamienice,
siding, blachodachówka
i betonowo-„barokowe” ogrodzenia.
Piaszczysta gleba daje marne plony. Nadal żyje się
tu ciężko, w głównej mierze z pieniędzy zarobionych
w mieście – w Polsce lub za granicą.
Kondycja gospodarcza wsi nie należy do domeny dworu, pełniącego dziś funkcje wyłącznie
muzealne. Mimo to sprawa wyraźnie leży panu
kustoszowi na sercu. Stara się czynnie poprawiać
kondycję kulturalną okolicy. Państwo Konieczni
organizują koncerty muzyki poważnej, ale – uwaga!
– nie dla przyjezdnych inteligentów, lecz dla ludzi
miejscowych. Przychodzą coraz liczniej. Muzeum
kontynuuje linię postępowania byłych właścicielek
dworu. Tu można zaczerpnąć informacji o wielu
sprawach dawnych i dzisiejszych, znaleźć pomoc
w tłumaczeniu listu na język angielski, uzyskać
dostęp do internetu itp.
Siedzimy w słońcu na trawniku przed gankiem,
spacerujemy po starym parku, zwiedzamy wielki spichlerz z mocarną konstrukcją wewnętrzną, która nosiła
niegdyś ogromne sąsieki z tonami zboża. Oglądamy
łąkę z pojedynczymi, drewnianymi chałupami pod
strzechą. Jest to zaczątek skansenu, którego, jak widać, nie skończono – rzecz jasna z braku funduszy.
Snujemy plany. Gospodarz rzuca hasło: „Nadwiślańskie Soplicowo”. Dlaczego nie? Może udałoby
się na początek zorganizować warsztaty studentów
różnych kierunków. Rano – prace ręczne dla dworu:
malowanie, sprzątanie, pielęgnacja ogrodu. Po południu – „burza mózgów” pod hasłem:
„sposób na Dołęgę”.
Wieczorem – nauka staropolskich tańców i gry
na starodawnych instrumentach. Może udałoby
się wciągnąć w to młodzież ze wsi. Może trzeba
podjąć porzucony projekt skansenu, zmodyfikować go i rozszerzyć o pokazową budowę domów
o formie wywiedzionej z tradycji, lecz o wysokim
standardzie użytkowym. Takich wzorów potrzeba
polskiej wsi, aby wraz z unowocześnianiem nie
traciła cech swojskości. Przecież polski wiejski
dom nie może być po wsze czasy postrzegany jako
33
34
rys.: marek kowicki
symbol biedy i poniżenia. Czyżby jedynie budynek
wzorowany na domach miejskich lub zagranicznych
mógł zaspokoić aspiracje mieszkańców wsi? Czyżby
chałupa i dwór nie były wzorami godnymi adaptacji
do współczesnych celów?
Spójrzmy jeszcze raz na typowy, polski dwór.
Jest to bryła horyzontalna, najczęściej osiowa.
Charakterystyczne są proporcje wysokości między
ścianami a dachem, który bywa wyższy, niekiedy
znacznie wyższy, od ścian. Wywołuje to wrażenie
rozsiadłości i zakorzenienia. Właściwie to samo
można by powiedzieć o chałupie, ale we dworze
pojawiają się elementy dodatkowe: portykowy ganek na osi, liczniejsze i większe okna, paradniejsze
kominy, lukarny na dachu świadczące o mieszkalnym wykorzystaniu poddasza (mieszkać na jaskółce
– czyż to nie pięknie brzmi?!), alkierze, czyli przykryte osobnym dachem narożne przybudówki na obu
krańcach bryły. Zamiast warzywnika czy skromnego
ogródka kwiatowego „przytulonego” do chałupy dworowi towarzyszy paradny podjazd od frontu i park
rozłożony wokół, często staw lub cały ciąg stawów
nanizanych na młynówkę. Każdy następny element
to krok wiodący od architektury ludowej ku elitarnej
– od chałupy, przez dwór ku pałacowi i... ku miastu.
Jest to jednocześnie droga od lokalnej odrębności ku
wzorom coraz to bardziej uniwersalnym.
Nie ma żadnego logicznego powodu, aby
w bryle podobnej do dworu czy chałupy nie dało się
pomieścić wygodnego, współczesnego domu mieszkalnego. Podstawowa technologia zamieszkiwania
nie ulega przecież zasadniczym zmianom. Oczywiście technika budowania rozwija się i zmienia, czego
nie ma powodu ignorować. Nie ma także powodu,
aby ze względu li tylko na modę odrzucać wszystko,
co wymyśliły poprzednie pokolenia, oczywiście pod
warunkiem, że w nowych okolicznościach stare
koncepcje nadal mogą się sprawdzać.
Architektura ludowa jest pełna
takich pomysłów
Jeśli chcemy zobaczyć Dołęgę, jedźmy
najpierw do Brzeska Nowego. Stamtąd
na wschód, drogą po prawej stronie Wisły,
najpierw do znanej z dobrego samorządu
Szczurowej, a następnie już tylko kilka
kilometrów, nadal na wschód, do samej wsi
Dołęga. Tu drogę do dworu-muzeum wskazują
drogowskazy.
– niektóre z nich na nowo odkrywają propagatorzy
budownictwa ekologicznego dbający o oszczędne
używanie energii i surowców.
Dwór i chałupa wiejska – podstawowe wzory naszej odrębności w architekturze – można
z pewnością zaadaptować dla celów współczesnych.
Kłopoty z ich stosowaniem mają charakter raczej
psychospołeczny niż techniczny. Bolesna przepaść
miedzy dworem a wsią wciąż nie jest do końca zasypana. Od rabacji minęło już 157 lat, a moda na stare,
podszyte kompleksami demony jakoś nie mija.
Najwyższy czas pogrzebać je raz na zawsze.
Teraz, gdy na europejskim rynku różnorodności nie
może zabraknąć polskiej odrębności kulturowej,
powinniśmy z takim samym przekonaniem czerpać
wzory z ludowej, jak i z elitarnej odmiany naszej
kultury. Może właśnie w Dołędze udałoby się zrobić
choćby jeden, malutki krok we właściwym kierunku.
Nazwa Dołęga brzmi przecież jak przeciwieństwo
niedołęgi. Powodzenia!

Podobne dokumenty