hugon lasecki

Transkrypt

hugon lasecki
18
nr 221 - WRZESIEŃ 2015
HUGON LASECKI
Dla dobrego o łaskę
aby ból trafił pod sąd.
Cios spada, gdy mądre
w oddali.
Daruj dziecku więcej.
Daruj ołówek, daruj rękę,
serce
i miejsce, gdzie ma posadzić
ziarno.
Albo tamci mu osmolą
rozum
i będzie jadło
z ręki głowę.
Swoją głowę.
Jeszcze jestem w przyjaźni chleba,
jeszcze, gdzie myślenia dotyk,
jeszcze w skrawku słońca,
jeżeli mu pomogę.
Równolegle z rzeką,
pierwszą rybą wolną,
przy księżycach, gdzie diabeł
straszy
na kretowiskach,
obok mostów do łaźni,
świątyń bogatych w przyciąganie.
Gdzie serce od początku
do ujścia
równolegle ze skoczkiem polnym.
Jeszcze
jestem.
Od czasu do czasu,
z miejsca na miejsce,
nad powierzchnią
niemożliwą do przewidzenia –
ale jest.
A TY! – mówię do siebie.
Pozbieraj kartofle,
oddaj biedzie,
która skrzyżuje
wyprostowane.
Pytania w porę
o każdej porze.
Choć most wygląda
bardzo kobieco,
już jeden ptak umarł.
Asfaltową ścieżką
chodzą jeże i ja.
U podnóża lasu
duchy zakonnic sieją kwiaty
na ołtarze pełne pytań.
Hymn przy ziemi trwa.
Jak woda kwitnie,
już Wenus mokra.
Za mostem na „Cyprze”
giną domy zaskrońców.
Przy drodze drży
grób Kusa.
Drzewa, niczym inne istoty,
czynią postępy duchowe.
Król-człowiek ma zadanie
karmić drzewo
ku pełnemu zadowoleniu
żyrafy i myszy.
Wynika to z głębi myślenia
pana gajowego B.
na zgromadzeniu ludowym.
Smutne te pałace lalek,
gdzie usta patrzą kącikami,
gdzie mrok jest w porządku
a łyżka na łańcuchu.
Na połamanym mądrość
śpi.
Gdy młodość łyżką dzwoni
na posiłek,
uśmiecha się brukowy kamień.
I wszystko może się zdarzyć.
Anioł albo stróż –
każdy własnym losem,
niczym dwie torby
o różnej zawartości.
Każda samotna –
swoją wielkością.
Człowiek – człowieka
pożywieniem,
od ucha, po ogon.
(Miasteczko)
Od samego rana
milczenie fasad,
w każdym calu –
mowa celu.
Bliżej słońca wesela
białych dzieci.
Rowerami w tłumy
zjadaczy golonek,
pędzą fani sportowych
koszulek.
Wrzask wydłuża cienie
dnia.
Straż znika spać.
Oczy nie pasują,
gdy w głowach ciemno.
Głodny święci urodziny.
Raz w roku
spogląda na ocean,
raz na długi samochód,
aż serce boli.
Testują święconkę
butelczyną,
w drodze do domu,
po kryjomu,
gdzie w każdy siódmy dzień
dłonie do nieba,
gdzie w towarzystwie
noża czy topora
mija życie,
gdzie koza patrzy
na swój cień.
Aby do wieczora.
Jeśli coś się nie udaje –
winna jest mysz.
Osiem utłuczonych trzeba,
żeby żyć mogły lepsze.
Na koszt firmy dwa obrusy
dla tej, co przesypia ucztę.
Jej sierść, jak nóż,
ma ostrze, jak w kinie.
Ktoś żywi tą, która nie żyje,
ktoś inny tą – na pocieszenie.
Ładna gotycka koszula –
to klucz, że się jest.
Na koszt firmy
pomoc przyjdzie wcześnie,
i but w cenie,
i wieniec dla klauna.
Czy tańczysz jako tako?
Czy jak pożar Rzymu jesteś,
który już nie niesie zagrożenia?
Czy kometą jesteś
wciąż żywą w talii,
dotykaną wspomnieniem?
Gdy ja spożywam chleb,
pies – udko kurze.
Bym ja malował – czek.
Ktoś klepie kosę,
ktoś brzęczy na szpaki.
Czarno-biała jaskółka lata.
Ryba do wody powraca,
gdy Kajetan Pakszys
łowi w myśl umowy.
Tyle cegieł
zanurzonych w cieczy.
Konie wyżej cienia.
Plac imieniem Marka
dwoi księżyce.
Złoto śni w ciszy.
Gołąb na półce wie,
kto rzuci ziarno,
kto nie.
Miałem kiedyś
Bogu ducha winną gitarę,
to był szczęśliwy czas.
I taborecik złoty miałem,
i zdrowie,
i tron pełen młodych lat.
I dobrze, że nic się nie stało.
Komin mocniej przyciskać –
żeby stał.
I recepty na cukier-puder.
Pszczoły, żeby szły,
gdzie blaszany ptak
trzyma straż
(w końcu będą święta).
Traktor „Ursus” zatrudnić
w czymś takim jak dzień
– niech poczeka.
Dużo policzono za przeprawę
pamięci.
P.S.
Przedtem wypełnić
formularz
należy.
W pamięci –
leje bomb,
jabłko pod płotem,
uśmiechy nocy,
ścieżki psów,
wielkość Matki
i Ojca.
I młodość – do chwili
przerażenia światem.
Wciąż mnie pyta pamięć,
jak to było z tą bramą,
czemu ryba milczała,
czemu umarł pies
podczas kolacji
w ustach.
Rano płatki,
w południe płatki,
na noc płatki.
A wszechświat zmierza
gdzie popadnie,
w kucki i na bosaka.
Bo już nieczemu
nie wierzy.
W majestacie lisich futer,
krok do przodu,
krok do uzgodnienia.
Czas kankana
wciąż jeszcze brzmi,
niczym dzwon dobrej roboty.
To stos,
żeby nie stał
na drodze.
Skrzypiec majestat umiera.
Popiół każdy ciepły.
W kamieniu wyryty
niejeden lichy
król.
Są powiaty ptaków.
Są powiaty wybrańców narodów.
Każde gniazdo mówi
za siebie.
W pustym domu
zwisa siano, zwisa piórko.
Pewnie był głód –
Wysoki Sądzie.
Kącik, lignina, wacik,
słonina,widelczyk, granat,
pinezka –
wszystkie te życia skrawki
w labiryncie przerażenia.
Dokąd zmierzasz,
człowiecze boży
bez przeszkody?
Trzymany za rękę,
Patrzył w zimne oczy
Słońca
w nadziei doczekania
dnia następnego.
W przyrodzie koronowanych,
przy dodatkowej sile
nośnej, swora trwa
i ma co chce.
Kwiaty robią, co mogą,
pochylając głowy
w górę.
A chleb?
O chlebie – pół słowa.
Gdy barek na tronie
tuczy wasale,
w „Wenecję” plują
salonowi drwale –
w czasach zabijania
myśli.
Co zmyje tę noc?
Wenus pozbawiona rąk
już była.
Dziś trwać nie może
samorodek.
Ani chodzi do kina,
ani do matki,
ani choruje,
ani żyje.
Hugon Lasecki, Wiem o czym milczę,
Wydawnictwo Tadeusz Serocki,
Pelpin – Gdańsk, 2014