Bardzo Dziwna Książka(10)
Transkrypt
Bardzo Dziwna Książka(10)
22 nr 221 - WRZESIEŃ 2015 Formy percepcji wykształciły się historycznie dzięki procesom, w których sztuka zdawała się być prekursorem – tu Welsch podaje przykład sztuki romantycznej, która spowodowała wykształcenie percepcji się pejzażu górskiego. Sztuka może wytwarzać modele form życia, nie da się zamazać granicy pomiędzy sztuką a rzeczywistością – ale nie jest to jego zdaniem powodem do ignorowania istniejących między nimi powiązań i przejść. Wysuwa on postulat estetyki poza estetyką – sztuka musi interesować się tym, co artystyczne, nie mniej jednak musi także poza to wykroczyć. Stosunek sztuki do rzeczywistości rozszerza się także na pozaestetyczne stany rzeczy, jednak odniesienie pozostaje estetyczne i ukierunkowane na estetyczne momenty danej rzeczywistości. W obrazie Hiroshima R. Morrisa tematem jest zagłada japońskiego miasta, czyli fakt historyczny, jednak właściwe zrozumienie tego obrazu jest możliwe wtedy, gdy odbiorca zna ten fakt. W tym wypadku elementy pozaestetyczne stają się tematem ze względu na swoją estetyczną potencję. Artysta „wybiera jako punkt nawiązania, jako perspektywę swego dzieła związany z Hiroszimą wymiar rozpaczy i okrucieństwa. Odnosi się zatem do czegoś, co z jednej strony bezdyskusyjne należy do zjawiska, z drugiej jednak jest właściwe doświadczeniu estetycznemu”27. Zdaniem filozofa dokonuje się tu przekroczenie: wytwór estetyczny dotyczy rzeczywistości, a nie sytuacji sztuki. Sektor (sztuka) zostaje przekroczony, ale medium (estetyczność) pozostaje. Dzieło odnosi się także do innych, pozaestetycznych składników rzeczywistości (technologia wojenna, dwojakość postępu): tym samym następuje przekroczenie granic medium. Impuls estetyczny pozostaje wiążący, jednak może on prowadzić do wyżej wymienionych przekroczeń. Te przejścia i przekroczenia stanowią zdaniem W. Welscha rację bytu sztuki. Theodor Adorno – tak jak i Wolfgang Welsch – zauważał znaczenie autonomii jako takiej, jednak był przeciwnikiem autonomizowania sztuki i oddzielania jej od rzeczywistości. W swej Teorii estetycznej pisał: „(...) jak bardzo tego rodzaju innerwacje sztuki łączą się z jej pozycją w realnej rzeczywistości, można było odczuć w pierwszych latach powojennych w zbombardowanych miastach niemieckich. W obliczu wcielonego chaosu optyczny porządek, który estetyczne sensorium dawno od siebie odrzuciło, nagle zaczyna ponownie wabić jako błogosławiony”28. Zdaniem W. Welscha, zniszczony porządek wzbudza estetyczną tęsknotę za porządkiem – estetyczna percepcja wa- runkowana jest przez kontrast. Między innymi Paul Klee już w 1915 roku zauważył związek pomiędzy historycznymi dziejami i ludzkimi nastrojami w danych epokach a kierunkami w malarstwie „Im bardziej przerażający świat (tak jak w dzisiejszych czasach), tym sztuka jest bardziej abstrakcyjna, podczas gdy szczęśliwy świat generuje sztukę realistyczną”29. Dzieła sztuki zdaniem Welscha wykraczają poza stricte kontemplatywną płaszczyznę. Płaszczyzny semantyczna, polityczna, społeczna, percepcji historycznej, oraz procesy emocjonalne i wyobrażeniowe składają się na akt odbioru dzieła. Oczywiście nie każde dzieło potrzebuje całej palety owych percepcji, jednak zawsze na akt odbioru składa się kilka z nich. Percepcja sztuki nie jest zatem monoestetyczna, lecz zawsze poliestestyczna. W doświadczaniu sztuki wymagana jest otwartości na zmienność zwyczajowych kategorii, podziałów, czy rozróżnień. Nowoczesna sztuka w swym indywidualizmie wyraźnie opowiada się za pluralizmem, „nie pozwala już sobie przypisać żadnej koncepcji jedności, pozostaje nieciągła i zróżnicowana”30, dominującym stało się postmodernistyczne scalanie i przenikanie się heterogenicznych tendencji. Artyści nadają światu inną formę, niż zwykli ludzie, dlatego też sztuka wymaga co najmniej kilku typów percepcji, a ich gama i wzajemne relacje pomiędzy nimi wciąż się zmieniają. Nowoczesna sztuka w szczególny sposób próbuje kwestionować i przekształcać własne granice: poprzez swe wytwory zadaje pytanie o swoją istotę, codziennie dostarczając nowych odpowiedzi. Dzieło sztuki jest, zdaniem W. Welscha, „zdolne transformować swoje bliższe i dalsze warunki, potrafi uczynić niezbędnym jakieś niezwykłe kryterium albo w ogóle znieść granice sztuki”31. Przykładami są tu Marcel Duchamp, który poddawał w wątpliwość prymat widzialności, James Joyce podważający formę książki, Jackson Pollock – granice malarstwa, a John Cage – status muzyki. Motywem sztuki dwudziestego wieku było wykroczenie sztuki poza ludzki świat, odczuwany przez nią jako zbyt ograniczający. Guillaume Apollinaire w 1913 roku pisał, że artyści pragną się odczłowieczyć, poszukują śladów nieczłowieczeństwa32. Dziesięć lat później Jose Ortega y Gasset stwierdził, że dehumanizacja sztuki jest typową cechą sztuki nowoczesnej. Maurice Merleau-Ponty pisał o obrazach Paula Cézanne’a, że pokazują „podłoże nieludzkiej natury, na którym osiada człowiek”33, a T. W. Adamo stwierdził, że „sztuka wierna jest ludzkości tylko przez wzgląd na nieludzkość wobec niej”34. cdn. W. Welsch, Nasza postmodernistyczna moderna, tłum.: R. Kubicki, A. Zeidler-Janiszewska, wyd.: Oficyna Naukowa N, Warszawa 1998, s. 414. 28 T. W. Adorno, Teoria estetyczna, tłum. K. Krzemieniowa, Warszawa 1994, s. 289. 29 P. Klee, Tagebücher, Köln 1957, s. 323, cyt. Za W. Welschem, Nasza postmodernistyczna…, s. 38. 30 W. Welsch, Nasza postmodernistyczna..., s. 38. 31 W. Welsch, Estetyka..., s. 138. 32 G. Appolinaire, Médiationis esthétiques. Les Peintres cubistes [1913], w: Œuvres en prose complètes, II, Paris 1991, s. 3-52, cyt. za W. Welschem, Estetyka..., s. 149. 33 M. Merlau-Ponty, Le Doute de Cézanne, w: Sens et non-sens [1948], Paris 1966, s. 15-44, cyt. za W. Welschem, Estetyka..., s. 149. 34 „Art is loyal to humanity only through inhumanity toward it” – odczyt wygłoszony na konferencji Art and Aesthetics After Adorno, Berkeley University, USA 5-7 kwietnia 2001. – cyt. za W. Welschem, Estetyka…, s. 150. 27 YANNICK LEIDER Bardzo Dziwna Książka (10) Pewnego dnia Genevieve była już o głowę wyższa od ukochanej mamusi. Miała czternaście lat, była bardzo wysportowaną jednostką i kiedy Louise-Adele chciała zastosować, zamiast kolacji, ulubioną karę cielesną, Genevieve przytrzymała opadającą na nią rękę i powiedziała: - Dość! To wystarczy. Jeśli mnie jeszcze raz tkniesz, to gorzko pożałujesz... Możnaby rzec, że w tym właśnie momencie zakończyła się dla Genevieve-Henriette edukacja rodzinna. W tym czasie dziadek Dominique stroił skrzypce, lub być może pykał z fajeczki, stojąc w oknie od strony wieży Eiffla. Bądź, co także mogło wchodzić w grę, jedno i drugie. Dbając, by popiół z fajeczki nie dostał się do pudła skrzypiec. Tym samym, należy przypuszczać, że scena rodzinna przy stole uszła jego uwadze w znacznym stopniu. Od tej pory Genevieve pozostało kilka lat do matury, a potem upragniona szkoła wyższa w Melun – Ecole Normale Superieure – w której wykładali najlepsi teoretycy współczesnej pedagogiki Frenet i Piaget. Nowoczesna szkoła. Nowa planeta. Dziadek Dominique był coraz bardziej chory. Podłe warunki życia w klasztorze w Gujanie, oraz pobyt w Afryce, dawały o sobie znać. W końcu, już podczas wojny, zmarł na raka żołądka. Pozostały skrzypce i fajka, oraz klęcznik, który ofiarowałem Catherine Becourt. Nie posłużył jej wszakże... także zmarła. Catherine była żoną faceta, którego tata Arnold podstępnie wyprowadził z obozu koncentracyjnego Buchenwald w 1944 roku. A było to tak... Roger Becourt miał 16 lat. Znalazł się w niewłaściwym miejscu po godzinie policyjnej i trafił do obozu. Tata Arnold, który był członkiem podziemnej armii w Buchenwaldzie, otrzymał zadanie nawiązania kontaktu z woźnicą, wywożącym na znajdujący się poza obozem śmietnik obierki z obozowej kuchni. Jednocześnie nawiązano kontakt z mieszkającymi kilka kilometrów dalej rolnikami, którzy zgodzili się przebrać chłopca w cywilne ubranie, nakarmić i zawieść do kuzynów, mieszkających w innej wsi. Roger miał początki gruźlicy i jego los nie był pewien. Zresztą do końca życia chorował na płuca. Tata Arnold ponownie spotkał go w 1946 roku w Paryżu. Jakiś czas podkochiwał się w jego siostrze... Spotkanie taty Arnolda z Rogerem po wojnie, miało także wymiar zawodowy, bowiem ojciec Rogera był właścicielem Laboratoires Eclair, produkujących kamery dla kina, telewizji, a z czasem kamery termowizyjne. Kamery współpracowały z urządzeniami do nagrywania dźwięku i emisji, a specjalność zawodowa taty Arnolda to TSF, czyli radiofonia. W tym czasie Roger B. kończył studia, na politechnice, aby w przyszłości przejąć zakłady ojca. Kiedy to nastąpiło, zaczęły się bardzo poważne zamówienia rządowe. W bardzo krótkim czasie z mieszkania w Asnières przeniósł się on do porządnego domu w Argenteuil, dokąd mógł już sprowadzić żonę Catherine, a wkrótce potem córkę. Pieniądze zmieniają ludzi. Roger B. zaczął wyposażać swoją willę w bar- dzo dziwne przedmioty z katalogu kiczu straszliwego. Ale też potwornie drogie. No i przede wszystkim kupił bardzo kosztowne auto. Najpierw dwulitrowego panharda, zaś potem jaguara. W końcu dyrektor wielkiej firmy musi czymś jeździć. Po ukończeniu uczelni w Melun, Mama Genevieve otrzymała skierowanie na staż pracy do sierocińca w La Villette-Aux-Aulnes, w okręgu paryskim. Była uroczą brunetką o długich włosach, roześmianą, pełną życia, o pięknej twarzy, brązowych oczach, zgrabną, lubiącą tańce, śpiewy i teatr. Faceci się za nią oglądali, ale tylko doktor Feller miał miejsce w jej serduszku. Kilka tygodni po jej przybyciu do La Villette, pojawił się młody mężczyzna o uwodzicielskim spojrzeniu, który wstrząsnął młodą damą do głębi. Był to znany lowelas, przyszły tata Arnold. Szczupły, uwielbiający dzieci i mający z nimi znakomity kontakt do tego stopnia, że jego podopieczni, zwracali się do Taty Arnolda przezwiskiem mon pote, co znaczy – mój kumpel. 2014-04-03 Już minął szał wyborów samorządowych. Grenoble opanowane przez zielonych. Wspomnienie z okresu przedwyborczego, dwa dni przed drugą turą. Telefon, głos kobiecy w słuchawce. Pytanie: - Pan będzie brał udział w wyborach? Myślę sobie, co cię to kobieto obchodzi? Ale grzecznie odpowiadam: - Owszem, mam taki zamiar... - A czy można wiedzieć, na kogo pan przypuszczalnie odda głos? Ja na to: - W tej chwili wychodzę na naradę w tej sprawie. Mam pod lasem spotkanie z krasnoludkami. One się z pewnością orientują na kogo warto oddać głos, a na kogo nie… 2007 Lato. Leżę w Akademii Medycznej w Gdańsku. Przykra sprawa – zapalenie dróg moczowych. Przypuszczalnie ma to związek z leczeniem raka radioterapią. Jest nas trzech w sypialni. Jeden, amator łowienia ryb w przerębli, wpadł pod lód, przy minus dwudziestu sześciu stopniach. Co jakiś czas wraca tu na leczenie. Drugi przypadek – człowiek, który choruje codziennie na inną chorobę. W końcu nam go wymieniają na młodego pszczelarza, który potrafi przez 24 godziny usypiać nas wykładami na temat jego profesji. Rybak pochodzi ze Sztumu. Dwa razy w tygodniu delegacja rodzinna przywozi mu zestaw obiadowy, którym obdziela i nas, gdyż rodzina mu nie żałuje. Pszczelarz jest dokarmiany przez młodą żonę. Ja z kolei mam zalecenie, aby dużo pić, toteż „moi”, tzn. obie Hanie, przynoszą mi soki. Okazuje się, że na wydziale nefrologii, mówi się specjalnym slangiem. Notuję słowa i wyrażenia. Po dwóch dniach wypełnionych cewnikami, różnymi zabiegami i badaniami, moja jednoaktówka jest gotowa. Poprosiłem siostrę salową o przepisanie tekstu na komputerze. Następnie o wydrukowanie w kilku egzemplarzach. Ci, co czytają – leją ze śmiechu. Zaczynam próby korytarzowe z aktorami. Wszyscy się tak nudzą w oczekiwaniu na kolejne badania i zabiegi, że bez trudu robię casting. Niestety, na tym wydziale jest spora umieralność. Co tylko któryś aktor pierwszoplanowy pozna dobrze swoją rolę, to wkrótce odchodzi z tego świata. Zmieniam zatem koncepcję. To będzie sztuka o umieraniu. Może nie tak śmieszna, ale w tym przypadku... łatwiejsza do zagrania. Kasieńka Z początku, przyszła do mnie, do pracowni w Cedrach, pani M. z córeczką jasnowłosą, o kręconych lokach nad czołem. Właściwie to Kasia składała się głównie z baranka na głowie, arcydługich nóg oraz szarych oczu, które wbijała w patrzącego na nią z niedowierzaniem człowieka. Ach, więc to jest właśnie Kasia M. Kupiły ode mnie malowany kubek dla taty Kasi. Zapewne stoi nadal w jego warsztacie i czasem ktoś zacny nabywa prawo wypicia czarnej, smolistej herbaty. Albo jest zwykłym klientem i wówczas kubek pozostaje na swoim miejscu. Minęło od tej pory z dwadzieścia lat... to znaczy, że Kasia może mieć aktualnie trzydziestkę. Nasze drugie spotkanie odbyło się w domu kultury, czyli w „żokisie”. W każdym miasteczku jest takie miejsce magiczne, jakoś nazywane, przeważnie skrótowo. „Żokis” łatwiej się wymawia niż „dom kultury”. Kasia wchodziła w skład ekipy wychowawców, którzy zostali oddelegowani do obsługi pleneru artystycznego. Powstałego z inicjatywy Hanny Chroboczek i mojej. Hanna, aktualnie wielka artystka francusko-polska, w tamtym okresie pełniła jeszcze funkcję życiową mojej małżonki. Zatem, podczas trwania pleneru malarskiego w Cedrach Wielkich, miałem kilka okazji spotkania Kasi M. Pewnego dnia, który miał być przedostatnim, Kasia poprosila mnie o chwilę rozmowy na osobności. Spotkaliśmy się w jakiejś nieużywanej salce „żokisu”. Kasia, ubrana jak zwykle w te swoje cudowne loki, chodziła jak tancerka. Nie wiem, czy miała świadomość swej niezwykłej urody. Zaczęliśmy od banałów, typu jak nam się dobrze współpracuje. Nagle Kasia spojrzała mi w oczy, tym swoim przeciągłym spojrzeniem, i wygłosiła tyradę, której nie zapomnę do końca życia. To było wyznanie miłości, żarliwej i gorącej. Kasia już wszystko zaplanowała. Proponowała mi małżeństwo. Swoją cudowną młodość, loki, nogi, spojrzenie… wszystko! To było niesamowite... Gdybym był innym człowiekiem, trochę bardziej cynicznym, z pewnością mógłbym zaciągnąć tę piękną dziewczynę w wir beznadziejnej przygody. Podobnych przygód miałem bez liku, w czasach studenckich; z oświadczynami i bez oświadczyn…