czytaj pogadanke

Transkrypt

czytaj pogadanke
ŁASKA BOŻA OCALA MATT TALBOTA Z OBŁĘDU PIJAŃSTWA
O. Kornelian Dende
(3 marca 1985)
Witam Was zacni Rodacy i miłe Rodaczki sławami: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Ilu wśród nas jest takich, którzy już od wczesnej młodości okazują się tak słabi i popadają w nałóg pijaństwa. Nieszczęsny ten
pierwszy kieliszek! Ale należy pamiętać, że miłość Boża jest najsilniejszym i najskuteczniejszym lekarstwem na pijaństwo.
O. Kornelian Dende: W roku 1979 przed wizytą Ojca Świętego Jana Pawła II w Irlandii duchowieństwo zaapelowało do trzech i
pół miliona katolików o wstrzymanie się od picia napojów alkoholowych na przeciąg dwóch tygodni. Spodziewano się, że
wstrzemięźliwość stanie się dla wielu bodźcem do całkowitego zerwania z nałogiem a jednocześnie, że z zaoszczędzonych pieniędzy
spłaci się koszt związany z wizytą papieską, który wynosił akurat tyle, ile Irlandia przepije przez dwa tygodnie, mianowicie cztery i
pół miliona dolarów.
Piękny apel! Ale zamiłowanie do picia jest jedną z największych słabości rodzaju ludzkiego. Powszechna prohibicja, czyli zakaz
produkowania, sprzedaży, importu i eksportu napojów alkoholowych wywołała w Stanach Zjednoczonych w początkach naszego
stulecie istotną rewolucję i doprowadziła do gangsteryzmu znanego nam z filmów. Około piętnaście lat temu rząd Stanów
Zjednoczonych wprowadził kosztowny program zwalczania tego nałogu przez doświadczalne badania, akcję wychowawczą i
finansowanie lokalnych akcji antyalkoholowych. O dziwo! Do akcji tej przystąpiły nawet wytwórnie wódek i destylarnie,
przeznaczając rocznie setki tysięcy dolarów na kampanie ogłoszeniowe potępiające pijaństwo, a zalecające tak zwane „rozumne”,
„kulturalne” picie. Co znaczy „kulturalne” picie, nie wiem!?
W Polsce, gdzie okupant celowo dąży do rozpicia narodu, plaga pijaństwa przybrała tak potworne rozmiary, że musiano
wprowadzić ustawę zobowiązująca alkoholika do leczenia. Według artykułu 13 przymusowi temu muszą się poddać osoby, które
powodują rozkład życia rodzinnego, demoralizują nieletnich, zagrażają bezpieczeństwu otoczenia, zakłócają systematycznie spokój
lub porządek publiczny.
Ludzkość broni się przed epidemią pijaństwa wszelkimi sposobami, ale są to raczej półśrodki. Nie bierze się w ogóle pod uwagę
środków nadprzyrodzonych. W dzisiejszej pogadance wykażę na przykładzie, że miłość Boża jest najsilniejszym i najskuteczniejszym
lekarstwem na pijaństwo. Tytuł pogadanki brzmi: „Łaska Boża ocala Matt Talbota z obłędu pijaństwa”.
Nawet w bogobojnej rodzinie…
Tragedia pijaństwa może uderzyć w najlepszą rodzinę. Tak było z bogobojną rodziną Talbotów mieszkających w Dublinie sto lat
temu. Drugie z dwunastu dzieci, Matt, czyli Mateusz, padł ofiarą alkoholizmu już w trzynastym roku życia. Rodzice Matta byli
wzorowymi katolikami. Ojciec, przodownik robotników portowych i członek Bractwa Niepokalanego Poczęcia, co miesiąc
przystępował do Komunii Świętej, zaś co wieczór wraz z całą rodziną odmawiał różaniec. Matka komunikowała codziennie. Matt był
zatem otoczony przykładna atmosferą, ale już jako chłopiec był nieznośny i stale wszczynał sprzeczki z rodzicami i rodzeństwem.
Bracia szkolni, do których szkoły uczęszczał tylko rok, a często uciekał z lekcji, nie mogli sobie dać z nim rady.
W szponach nałogu
Matt poszedł do pracy mając zaledwie dwanaście lat, bo w domu była bieda, jak to zwykle bywało w środowiskach robotniczych
ubiegłego wieku. Zaciągnął się jako chłopiec do posyłek u sprzedawców win. Często pomagał przy przelewaniu wina z beczek do
flaszek. Nie obeszło się przy tym bez próbowania. Chłopiec chciał pokazać, że jest dorosłym i ma tęgą głowę. Miał dopiero trzynaście
lat, gdy pewnego dnia, ku przerażeniu rodziców, przyszedł do domu kompletnie pijany. Ojciec sprawił mu za to tęgie lanie i znalazł
nowe zajęcie w dokach portowych żeby go przypilnować.
Niestety, zmiana pracy wyszła tylko na gorsze. Chłopiec przeszedł z wina na wódkę. Robotnikom sprawiało przyjemność, gdy
mogli upić syna wzorowego przodownika. Matt stał się nałogowym pijakiem.
W gruncie rzeczy Matt miał dobre serce i bolał, patrząc na strapionych rodziców, ale nie miał już siły zaprzestać picia. By
uniknąć smutnego wzroku ojca przy pracy, znalazł sobie inne zajęcie – na budowli. Osiągnąwszy lat siedemnaście, zarabiał już
stosunkowo dobrze, ale cały zarobek pochłaniała wódka. Mieszkał i stołował się w domu rodzinnym za darmo. Był sumiennym
pracownikiem, jednak zaraz po skończonej robocie szedł do knajpy i tam pił z kolegami dopóki gospody nie zamknięto lub dopóki nie
przepił ostatniego grosza. Potem chwiejnym krokiem wracał do domu i po cichu wsuwał się do łóżka.
Nazajutrz punktualnie o szóstej rano stał już przy pracy. Zarobek tygodniowy wystarczał mu zwyczajnie zaledwie do wtorku;
gdy brakowało mu pieniędzy, sprzedawał co miał, byle zdobyć wódkę. Niejednokrotnie spieniężał buty, a wracał do domu w starych
chodakach, a nawet w skarpetkach. Pociąg do picia i brak pieniędzy doprowadziły go do kradzieży. Raz ukradł wędrownemu
muzykantowi skrzypce i dał je w zastaw, a uzyskane pieniądze przepił. Za ten swój wybryk pokutował Matt przez całe życie. Przez
długie lata szukał poszkodowanego, by mu nagrodzić wyrządzoną krzywdę, ale już go nie odnalazł.
Z pijaństwem wiązał się nałóg przeklinania i palenia papierosów. Matt zaprzestał przystępować do Sakramentów świętych.
Wszystkich jednak praktyk religijnych nie porzucił. Wiarę zachował. W niedzielę i święta chodził na Mszę świętą, a rano po wstaniu
zawsze się przeżegnał. Wieczorem nie modlił się, bo był zwykle pijany. Rodzice nie przestawali się modlić za syna, który im
przynosił tyle wstydu i strapienia.
Nawrócenie
Kiedy Matt miał dwadzieścia osiem lat zdarzył się wypadek o przełomowym znaczeniu. Przez tydzień Matt nie szedł do pracy.
Siedział całymi dniami i nocami w knajpie, a gdy nadeszła sobota i nie miał pieniędzy w kieszeni, spodziewał się, że koledzy, którym
tyle razy stawiał „kolejkę” zaproszą go na kieliszek wódki. W południe wyszedł im naprzeciw, gdy wracali z pracy, z wypłatą w
kieszeni. Żaden jednak nie zaprosił go do towarzystwa. To zachowanie uznał za zdradę koleżeńskiej przyjaźni. Zrozumiał, że przyjaźń
przy kieliszku była fałszywa. Głęboko upokorzony wrócił do domu. Matka powitała go ze zdziwieniem:
- Tak wcześnie wracasz i … trzeźwy?
Matt nie odezwał się, tylko cicho zasiadł z rodziną do obiadu. Kiedy pozostał potem sam na sam z matką oświadczył:
- Mamo, idę złożyć przyrzeczenie trzeźwości.
- Idź w imię Boże, ale raczej nie przyrzekaj, jeżeli miałbyś później nie dotrzymać przyrzeczenia – odpowiedziała matka. Kiedy
wychodził z domu, matka zachęciła go:
- Niech Bóg da ci siłę, byś przyrzeczenia dochował.
W tych czasach nie leczono jeszcze alkoholizmu w szpitalach, więc Matt udał się wprost do Boskiego Lekarza. Odbył gruntowną
spowiedź, pierwszą po trzech latach, uczestniczył we Mszy świętej, przyjął Komunię Świętą, aby nabrać sił do ciężkiej walki i złożył
przyrzeczenie trzeźwości na trzy miesiące.
Trudna walka z nałogiem
Pierwszy krok został zrobiony. Matt zabrał się do walki z sobą. Poprawa wymagała bardzo silnej woli. Musiał ustawicznie
pokonywać pragnienie alkoholu, a jednocześnie odbudowywać zaniedbane życie religijne. Zaraz po nawróceniu koledzy zaciągnęli go
raz jeszcze do knajpy, ale wódki nie tknął. Zamówił wodę mineralną. To była jego ostatnia wizyta w tawernie.
Matt prowadził zdyscyplinowany, surowy tryb życia. Na spoczynek kładł się o pół do jedenastej wieczorem, ale już o drugiej w
nocy wstawał i modlił się w swej izdebce aż do pół do piątej rano. O piątej szedł do kościoła. Gdy zastał go zamkniętym, klęczał
przed bramą aż do otwarcia. W czasie Mszy świętej przyjmował Komunię Świętą, o szóstej stawał do pracy. Po pracy biegł do
kościoła na adorację Najświętszego Sakramentu, zaś wieczory spędzał na czytaniu duchownym i modlitwie. Nie było to odklepywanie
pacierzy, lecz głęboka modlitwa wewnętrzna, do której doszedł po długim czasie. Na zarzut, że przesadza w pobożności odpowiadał:
„Czy miałbym być mniej szczodrym wobec Boskiego Przyjaciela niż wobec dawnych moich towarzyszy pijaństwa”?
Walka z nałogiem była trudna. Z początku załamywał się. Mówił do matki „Mamo, nie dam rady; jak tylko przeminą trzy
miesiące, wrócę do picia”.
Do matki miał wielkie zaufanie. Oddawał jej w sobotę wszystkie zarobione pieniądze, by nie mieć za co pić. Po trzech
miesiącach nabrał tyle siły, że odnowił przyrzeczenie trzeźwości na cały rok i wpisał się do Bractwa Niepokalanego Poczęcia. Po
upływie roku złożył przyrzeczenie trzeźwości na zawsze. Później wstąpił do Świeckiej Rodziny Franciszkańskiej, czyli do
Tercjarstwa.
Ze swych zmagań z nałogiem zwierzył się swojemu przyjacielowi. Wyznał, że wkrótce po zaprzestaniu picia, chciał wejść do
kościoła, ale powstrzymała go jakaś niewidzialna siła. Dopiero za trzecim razem po wezwaniu pomocy Bożej zdołał przezwyciężyć
opór. Innym razem, w niedzielę, uczestnicząc we Mszy świętej, miał przystąpić do Komunii Świętej, ale opętała go myśl, że musi
wrócić do wódki, że jego pobożne wysiłki i ćwiczenia są daremne, że bezcelowo walczy ze swoją naturą. Wyszedł przygnębiony z
kościoła i błąkał się po ulicach. Wstąpił do katedry w nadziei, że tam przyjmie Komunie Świętą. Rozterka wróciła z tak gwałtowną
siłą, że znów musiał wyjść z kościoła. Popadł w rozpacz. To samo powtórzyło się w innym jeszcze kościele. W końcu wrócił do
swego parafialnego kościoła, ale nie miał już siły wejść do wnętrza. Rzucił się więc na stopnie i modlił się z rozkrzyżowanymi
ramionami. Błagał Matkę Najświętszą o wstawiennictwo. Po paru minutach został uwolniony z rozpaczy. Wszedł do kościoła i
przystąpił do Komunii Świętej. Cała ta walka trwała trzy godziny.
Na drodze do świętości
Przypiął sobie na rękawie dwie szpilki w formie krzyża, by ich widok przypominał mu, że z miłości do Ukrzyżowanego
przyrzekł więcej nie pić, nie przeklinać i nie palić. Po przełamaniu nałogów Matt przez czterdzieści lat doznał niezamąconego pokoju
i działania Boga w duszy. Za okres pijaństwa płacił życiem pokuty i wyrzeczenia. Sypiał na gołych deskach i na poduszce z drzewa.
Licho wynagradzany opłacił z zaoszczędzonych pieniędzy studia teologiczne czterech kleryków.
Po nawróceniu przez kilka lat przebywał w domu rodzinnym, a gdy zobaczył, że jego pijący bracia są dlań zbyt wielką pokusą,
wynajął sobie w pobliżu osobny pokoik. Później, gdy bracia opuścili dom rodzicielski, zamieszkał z matką. Matt zmarł nagle, dziesięć
lat po śmierci matki, w roku 1925, w drodze do kościoła na drugą Mszę świętą w niedzielę Trójcy Świętej.
Pozornie Matt Talbot nie odznaczał się niczym nadzwyczajnym. Był uczciwym, pracowitym robotnikiem, a w obejściu zawsze
miłym i uczynnym. Jego postać poszłaby w niepamięć, gdyby nie przypadek. W szpitalu dokąd go zaniesiono nieprzytomnego, siostry
zakonne znalazły ciężki łańcuch wbity głęboko w ciało dokoła bioder. To zwróciło uwagę na jego postać, życie, a w końcu
doprowadziło do procesu beatyfikacyjnego.
I dziś jest wielu, którzy nigdy nie odmówią kieliszka wódki ani sobie ani drugim…. Wiele jest również nieszczęśliwych żon i
dzieci, które znają na swojej skórze terror pijanego człowieka, hańbę poniżenia, a może i nędzę… Temu nałogowi ulegają również
kobiety, które często pociągają z kieliszka, gdyż picie towarzyskie jest teraz w modzie. Nie jest to jednak droga do wyzwolenia
kobiety i do równouprawnienia jej z mężczyzną. Dla wszystkich szarpiących się z tym strasznym i niszczącym życie i szczęście
nałogiem, ale którzy chcą przez wzgląd na siebie i drugich wydobyć się z dna nędzy, stawiam za wzór bohaterską pokutę Matt
Talbota. Kiedyś święty Augustyn pragnąc wyzwolenia z nałogu cielesnych rozkoszy zachęcał siebie do pokuty tymi słowami: „Mogli
ci, mogły tamte, dlaczego byś nie mógł ty, Augustynie”?
Każdy z nas może pokutować, nawrócić się do Boga i wejść na drogę świętości.

Podobne dokumenty