Legenda spod Skrzydlowa
Transkrypt
Legenda spod Skrzydlowa
Legenda spod Skrzydlowa Agata Kielińska Dawno, dawno temu, tak dawno, że nikt z żyjących już tego nie pamięta, była sobie wieś. Nie różniła się niczym od innych wsi w tamtych czasach – były w niej chaty pokryte strzechą, drewniany kościół i pola. Ludzie, którzy tam mieszkali byli bardzo pracowici i pobożni, a także życzliwi i pomocni. Kiedy jeden z nich zachorował sąsiedzi przychodzili, by go odwiedzić i spytać jak się czuje a także przynosili czasem leśnych owoców lub grzybów. Jeśli w gospodarstwie nie było silnego mężczyzny sąsiedzi pomagali w orce lub rąbaniu drzewa na opał. A kiedy gospodyni była w połogu lub z jakiegoś powodu odchodziła z tego świata inne pomagały przy dzieciach, przynosiły świeży chleb i wodę ze strumienia. W tej właśnie wsi mieszkało obok siebie dwóch przyjaciół. Ich rodziny od pokoleń żyły ze sobą w zgodzie, ale nigdy nie zbliżyły się do siebie tak bardzo jak oni. Mieli nadzieję, że ich dzieci również będą się darzyć przyjaźnią. Jakiś czas później ich żony urodziły dzieci. Chłopiec i dziewczynka przyszli na świat w bliskim odstępie czasu. Uradowani ojcowie postanowili dać im imiona Bogumił i Bogumiła, by byli bliscy sobie i Bogu. We wsi panował pewien zwyczaj, którego wszyscy bezwzględnie przestrzegali – jeśli w danej rodzinie pojawiała się dziewczynka rodzice sadzili klon, by móc dać pannie młodej w posagu meble do nowego domu, a jeśli rodził się chłopiec sadzono dąb, by mógł on wykorzystać jego drewno do budowy tego domu. Jeśli drzewo zwiędło, złamało się lub nie przetrwało pierwszej zimy oznaczało to, że Bóg szybko zabierze dziecko z tego świata lub, że nie będzie ono chciało iść dobrą ścieżką i odwróci się od niej. Dwaj przyjaciele uznali jednak, że klon i dąb nie są odpowiednimi drzewami i zamiast nich zasadzili dwie lipy. Drzewa rosły na skraju ich gospodarstw, ale obok siebie – uważali bowiem, że liście w kształcie serca i dorastanie we własnym towarzystwie lepiej odzwierciedla ich nadzieje na dalszą przyjaźń oraz, być może, na ich małżeństwo. Byli tak mocno przekonani, że mogą wpłynąć na taki rozwój sytuacji, że zajmowali się drzewami bardziej niż noworodkami, a ich zdrowie cenili ponad zdrowie syna i córeczki. Którejś nocy przyjaciele posunęli się nawet do nocowania przy drzewach, by być pewnym, że nikt ich nie wyrwie i nie zniszczy. Wtedy właśnie między młodymi pędami pojawiło się światło i zbudziło ich. Przerażeni rozpoznali w jego kształcie ludzka sylwetkę ze skrzydłami. Był to anioł. -Nie zajmujcie się drzewami – powiedział – bo nie od nich zależy los waszych dzieci a od was samych – waszej wiary i miłości do nich. Drzewa będą rosły zdrowo jeśli dzieci będą się chować dobrze. Jeśli nie przeniesiecie swojej troski z tych roślin na dzieci, Bóg zniszczy drzewa i zabierze te dwa małe istnienia do siebie, bo tam będą miały lepiej. Przerażeni mężczyźni wrócili do domów i zaczęli się bardziej troszczyć o maleństwa, zerkając z niepokojem od czasu do czasu na zielone listki za oknami. Uczyli swoje pociechy pracy, prawdomówności i życzliwości oraz troszczyli się o nie w chorobie. Często przesiadywali pod młodymi lipami, których pnie z biegiem czasu zaczęły się ze sobą splatać, a gałęzie podpierać jedne na drugich. Wkrótce rozrosły się tak bardzo, że pięćdziesiąt par mogło się bez problemu bawić w ich cieniu. Na dodatek były tak piękne, że każdy kto obok nich przechodził zatrzymywał się, by się im przyjrzeć choć przez chwilę. Pewnego roku, kiedy drzewa były wyjątkowo piękne i pachnące, Bogumił i Bogumiła wzięli ślub pod ich wspaniałymi koronami. Weselnicy bawili się do później nocy, a przed świtem pod lipami zostali tylko dwaj przyjaciele. Rozmawiali cicho, kiedy w portalu między drzewami pojawiło się znajome im światło. To znowu był anioł. -Dobrze zrobiliście słuchając mojej rady. Wasze dzieci będą żyły długo w zdrowiu i szczęściu, wśród życzliwych ludzi i licznej rodziny. Przychodzę jednak po to, by was ostrzec – wrogie wojsko wtargnęło do waszego kraju i idzie w stronę stolicy, ale na jej murach nie ma nikogo, kto mógłby zauważyć wrogów. Żołnierze ucztują na weselu, a rzemieślnicy śpią. Podpalcie lipy, by zwrócić ich uwagę. Przez chwilę mężczyźni wahali się – nie chcieli niszczyć tak pięknych drzew, które były również symbolem ich szczęścia. Posłuchali jednak anioła, tak jak poprzednim razem. Drzewa zapłonęły bardzo szybko i paliły się bardzo długo. Ich korony zamieniły się w ogromną pochodnię widoczną z bardzo daleka, która dawała tyle światła, że wydawało się, że wstał już świt. Ludzie wychodzili z chat, by stwierdzić, że pnie i gałęzie drzew, pod którymi się bawili, przypominały anioła z rozłożonymi skrzydłami. To utwierdziło dwóch mężczyzn w przekonaniu, że dobrze zrobili. Ludzi zostali ostrzeżeni. O świcie młode małżeństwo próbowało uprzątnąć spalone konary, ale szybko zauważyli, że drzewo było tylko osmolone, ale nie spalone. Wyczyścili je więc i wykorzystali do naprawy domów swoich ojców i budowy kapliczki, która miała upamiętniać to wydarzenie. Poprosili również młodego, zdolnego chłopca ze wsi o wyrzeźbienie skrzydeł, które powieszą nad wejściem. Wiele lat później w tym miejscu stanęła Kaplica Pałacowa – dlaczego tu? Skąd ludzie o tym wiedzieli? Pewnemu człowiekowi przyśniła się ta zapomniana historia, a on odnalazł kilka zgniłych lipowych belek ze zniszczonej konstrukcji. Usunął je i zbudował murowaną kaplicę. Gdzie? Kiedyś na tę wieś mówiono Klonów lub Dębów, ale odkąd ludzie zauważyli palące się lipy lub płonące skrzydła, mówią na nią S…