reportaż

Transkrypt

reportaż
1 maja 2007 roku – Puchar Polski MTB Maraton w Karpaczu
4:00 – dzwoni budzik! Wstawaj szkoda dnia, wstawaj szkoda dnia...!☺ No tak może i szkoda, ale nie
pierwszego maja w środku długiego weekendu. Ale nic; słowo się rzekło! Nie po to całą zimę w mrozie, śniegu,
a czasem deszczu i ogólnie w paskudnej pogodzie się trenowało, żeby teraz spać! Nie ma mowy! Rzut okiem
przez okno na pogodę... Jest słońce! Czas wskoczyć na rower i przetestować nowe teamowe stroje ufundowane
przez jednego ze sponsorów, firmę Przem-Kost z Krobi. Po solidnym śniadaniu (co to było to tajemnica... hehe
☺) pora udać się na umówioną zbiórkę. Martyna i Mariusz już są. Bus już się grzeje. Pan Andrzejewski
(sponsor) sprawił się na medal! Stroje, transport, wpisowe, dzięki wielkie!
Ładujemy rowery i o 5:30 wyjazd. Humory dopisują choć czeka nas niezła przeprawa... Ok. 60 km typowo
interwałowej górskiej trasy. 1595 m przewyższenia z najwyższym punktem położonym 898 m n.p.m. Ok. 9:00
jesteśmy na miejscu. Jak zwykle małe zamieszanie ze znalezieniem miejsca do zaparkowania, ale w końcu
udało się. Start o 11:00. Mamy sporo czasu. Niestety organizator chyba nie spodziewał się tylu uczestników z
kraju i z za granicy.
Miasteczko rowerowe, biuro zawodów i sam start usytuowany został na stadionie. W biurze trzy stanowiska:
zapisy, wpisowe, chipy. A kolejki... Hmm... Szkoda gadać, masakra! Zajęło nam to 1,5 h! Podenerwowani i źli
biegniemy do busa. Mario narzeka, że nie zdążymy, ja staram się zachować stoicki spokój i zabieram się za
przygotowanie siebie i sprzętu do startu. Nr startowy na rowerze, nowiutkie stroje na sobie, nogi oliwką
rozgrzewającą posmarowane (ok. 10 stopni C), a tu pech! Martynie nawalił młynek! Może sobie dziewczyna
kręcić co sił a tu nic. Rower stoi w miejscu. Myślę sobie, że nie ma co się rozczulać i zastanawiać, tak czasem
bywa. Zatrudniamy ją do robienia zdięć!☺ 10 min. do startu! Nie ma czasu na rozgrzewkę.
1100 osób na starcie, a my w 3 sektorze. Co tu dużo mówić nie mamy punktów z poprzednich edycji, bo nie
startowaliśmy, musimy więc grzać tyły. Mario wsuwa batona i się śmieje: „co my ty robimy? Jak tu się
przedostać do przodu???” Start!!! Linię startu mijamy ze stratą dobrych 3 min. do pierwszych zawodników z
pierwszego sektora. Niezły kocioł – rower przy rowerze, łokieć przy łokciu, wszyscy się pchają. Dobrze, że
początkowo wyścig biegnie szosami Karpacza i w dodatku pod górę na Orlinek. Brak rozgrzewki jest
odczuwalny, ale wola walki jest większa! Kręcimy co sił i zygzakiem wyprzedzamy kogo się da. Niestety nagle
zakręt, zwężenie, wjazd w teren i pierwsze defekty. Nam się udało. Jedziemy dalej. Mariusz łapie się do
ucieczki, mnie blokują i tracę go z oczu. Szukam żółtego kasku, ale wszechobecny kurz nie pozwala nic
zobaczyć. Zaczyna się „zabawa”! Podjazd, zjazd, podjazd, zjazd... i tak w kółeczko. Dodatkowo kilka strumieni,
które się przejeżdża lub przebiega dodaje pikanterii całości. Prędkość momentami 60 km/h! Rower odbija się
jak piłka od kamieni i korzeni. Ręce cierpną od trzymania hamulców. Kilku śmiałków wyskakuje przez
kierownice jak z katapulty i ląduje niemiłosiernie twardo na ziemi! A za chwilę kolejna stromizna, tym razem
pod górę. Czas się wspinać! Każdy łapie swój rytm i daje z siebie wszystko. Trasa typowo górska, jest co
wspominać. Wreszcie bufet. Łykam żel energetyczny w kieszeń wkładam banana, popijam Powerade, a do
bidonu wlewam wodę – jest dobrze!
Ruszam dalej – kolejny zjazd! Rower skacze prawie bez kontroli, skupienie maksymalne! Chwytam za bidon...,
a tu bidonu brak! Niedobrze, myślę sobie, wyleciał. Do mety jeszcze trochę a w gardle sucho. Zaczyna się to
mścić i na jednym z podjazdów pojawiają się pierwsze kurcze nóg, odwadniam się. Na szczęście już niedaleko.
Kolesie po fachu przeklinają! „Czy ich po..., kiedy koniec tych podjazdów, gdzie ta meta”!? Zaciskam zęby i
robię swoje...! No i nagle wypłaszczenie, stadion i sprint do mety! Czas uzupełnić płyny, coś przekąsić i
spokojnie czekać aż reszta zapaleńców dojedzie.
Reasumując – wyścig super! Świetna trasa, wymagająca technicznie i kondycyjnie. Na minus to organizacja
(tylko same zapisy, reszta na plus).
Wyniki – dystans MEGA:
Mariusz 82 OPEN i 53 w KAT. M2 (wiekowej)
Łukasz 103 OPEN i 62 w KAT. M2.

Podobne dokumenty