Zgłębiam tajemnice świata
Transkrypt
Zgłębiam tajemnice świata
78-83_sztuka WALCZAK:Layout 1 2008-08-20 15:24 Strona 78 Zgłębiam tajemnice świata „MOJA TWÓRCZOŚĆ KARMI SIĘ SILNYMI PODNIETAMI ZAKOTWICZONYMI W REALNOŚCI. STĄD MOJE WSZYSTKIE PODRÓŻE SĄ ŹRÓDŁEM INSPIRACJI. NAPĘDZAJĄ WYOBRAŹNIĘ, POMAGAJĄ UNIKNĄĆ BANAŁU I RUTYNY. PODNOSZĄ TEMPERATURĘ UCZUĆ, NIE POZWALAJĄC OSTYGNĄĆ POD NAPOREM POWSZEDNIOŚCI” – POWIEDZIAŁ POZNAŃSKI MALARZ JÓZEF WALCZAK. 78 WITTCHEN 78-83_sztuka WALCZAK:Layout 1 2008-08-18 10:09 Strona 79 sztuka Fot. Archiwum Józefa Walczaka „Martwa natura z poduszkami” Łatwo być artystą w dzisiejszych czasach? Artystą się bywa. Przede wszystkim trzeba mieć powód do namalowania obrazu. Czuję się artystą wtedy, kiedy wiem, po co tworzę. Lubię podróżować. Jeździłem w Tatry, Himalaje, zmagałem się z siedmiotysięcznikami. I myślę sobie, że każda podróż, bez względu na motyw jej podjęcia, zostawia swój uboczny skutek w postaci kolekcji wrażeń. A dla malarza to rzecz bezcenna, bo przecież malarstwo jest przede wszystkim sztuką oka. Od tego wszystko się zaczyna. Metoda ta jednak bywa dość kłopotliwa. Po pewnym czasie bowiem wyruszenie w podróż może stać się wymówką artystyczną. Dlatego coraz częściej wędruję po obszarach myśli, dzieł i symboli. Nazwałbym to podróżowaniem w ramach własnej zawartości intelektualnej. Po prostu podróżuję w obrazy. I podczas każdej takiej wyprawy staram się być artystą. Tylko podróże motywują Pana do tworzenia? Dominacja natury jest w moim przypadku niezwykle istotna. Zawsze się na niej opieram, korzystając ze wspomnień, które nazywam pamięcią malarską. Wyprawy ku tym właśnie skojarzeniom i towarzyszącym im emocjom uważam za najważniejsze źródło mojej twórczości. Nie dla wszystkich jednak jest to wystarczająco czytelne. Dlatego nieraz muszę tłumaczyć się ze swojego malarstwa. Wtedy jednak mam poczucie pewnego żalu. Można wytłumaczyć obraz? Istnieje pewien metajęzyk sztuki, z którego korzystam w czasie zajęć ze studentami. Muszę z nimi rozmawiać i unaoczniać im pewne zagadnienia. Malarstwo jednak, podobnie jak poezja czy muzyka, jest dyscypliną mało werbalną. Jeśli nie znając prac jakiegokolwiek malarza, przeczytamy opisy jego dzieł, to w chwili, w której je poznamy, rzeczywistość może przekroczyć nasze oczekiwania albo też ich nie spełni – nie ma jednoznacznego przełożenia. Dlatego nikt nigdy nie wytłumaczy obrazu i nie powinno się tego od nikogo oczekiwać. Malarstwo wydaje się dziedziną niezwykle abstrakcyjną i trudno ująć je w ramy nauki. Czy zatem można się go wyuczyć? I tak, i nie. Malarstwo składa się z dwóch elementów. Z jednej strony mamy warsztat, poznawanie podstawowych zasad budowania kompozycji, problem koloru, kreowanie materii i przestrzeni. W ten sposób twórca kształtuje swój rodzaj zapisu. Cała reszta to sfera intelektualna każdego twórcy, tutaj nie wkraczamy już z nauką. Jako wykładowcy nie uczymy malarstwa. My jedynie pomagamy, ingerujemy w proces tworzenia z pełnym poszanowaniem autonomii studenta, jego własnego charakteru i temperamentu. Za podstawę programu uważam autentyczny udział każdego studenta we wspólnych zajęciach w pracowni, która jest miejscem pewnej wspólnoty artystycznej. Miejscem poszukiwania sensu, znaczenia i wartości indywidualnego tworzenia. „Kołysanka” „Akt – Interferencja” WITTCHEN 79 78-83_sztuka WALCZAK:Layout 1 2008-08-18 10:09 Strona 80 sztuka „Wizjoner” „Akt” „Wnętrze II” Jak zdefiniowałby Pan swoją twórczość? Wielu porównuje Pana prace do malarstwa Francisa Bacona… Francis Bacon to było moje wielkie zauroczenie. Również Hugh Davis, dyrektor Muzeum Sztuki Współczesnej w San Diego, dostrzegł w moich pracach skutek zadurzenia się w tym artyście. Uważam jednak, że nie tylko ja uległem urokowi jego dzieł, cała Polska sztuka figuratywna, a zwłaszcza „nowa figuracja”, czerpała z myśli tego twórcy. Te inspiracje to jednak chyba za mało, by pokusić się o jakąkolwiek definicję. Nie potrafiłbym się podjąć tego zadania. Mogę jednak opowiedzieć o tym, jak pracuję. Być może opis tej metody podpowie, jak nazwać to, co robię. Jak zatem pracuje Józef Walczak? Pracę nad obrazem zawsze rozpoczynam w dwóch kierunkach jednocześnie. Na jednej z tych dróg opieram się na rzeczywistości. Cyzeluję formę w sposób zdecydowany, morfologiczny, według wszelkich zasad klasycznego malarstwa. Tworzę iluzję, ale w sposób dosłowny. W tym samym czasie zajmuję się otoczeniem, w które z pełną dezynwolturą wrzucam śmietnik materii, następuje chaos wynikający z gestu, temperamentu i ruchu pędzla. W momencie, w którym forma wybija się z całego obrazu i traci tym samym kontakt z otoczeniem, zaczynam ją niszczyć. To, co zostało doskonale wypracowane, ulega destrukcji. Natomiast okalający formę śmietnik materii, do tej pory pełen niejasności, precyzuję i dopracowuję. Kiedy następuje równowaga między tym, co realne, i tym, co nierealne, zatrzymuję obraz. Nie chcę powiedzieć, że go kończę, ponieważ obrazu nigdy nie można nazwać dziełem skończonym. On zawsze będzie gotowy na kolejne pociągnięcia pędzla. Mówi Pan, że malarstwo jest Pana powinnością… Tak, choć niektórzy traktują je jako obowiązek i misję. Wielu wyznaje zasadę: ani dnia bez kreski. Ja tak nie myślę. Czasami trzeba odpocząć, zebrać siły, uciec od malarstwa, zawsze jednak pamiętając, że się do niego wróci. W momencie oczekiwania na 80 WITTCHEN 78-83_sztuka WALCZAK:Layout 1 2008-08-18 10:09 Strona 81 sztuka „Martwa natura z kieliszkiem” Fot. Archiwum Józefa Walczaka MALOWANIE JEST W PEWNYM SENSIE MOMENTEM, W KTÓRYM SIĘ OBNAŻAM. I CHOĆ JĘZYK, KTÓRYM OPERUJE, JEST BARDZO DELIKATNY I NIEDOSŁOWNY, MALARSTWO JEST RODZAJEM EKSHIBICJONIZMU DLA SAMEGO TWÓRCY. INTERPRETUJĄC OBRAZ, ODBIORCA ANALIZUJE RÓWNIEŻ ARTYSTĘ. powrót do sztalugi zasłaniam obraz, by można było świeżo na niego spojrzeć. Może się zdarzyć, że po odsłonięciu kurtyny okaże się, że obraz „namalował się sam”. I to nie malarz odnajduje miejsce, do którego dążył? Czasami tworzę ze świadomością zamiaru, ale z nieświadomością miejsca, do którego chciałbym dotrzeć. Najpiękniejsze w malarstwie jest to, że zatrzymując obraz, docieram do miejsca odmiennego względem tego, które sobie założyłem. Chodzi zatem o to, by niczego zbyt dokładnie nie planować. W pewnym momencie tworzenia obraz zaczyna urzekać swoją urodą i kieruje mnie w obszary, których istnienia nie byłem w stanie przewidzieć. Może tak się zdarzyć, że obraz narzuci własny dyktat i trzeba go słuchać. Nie warto mu się wówczas przeciwstawiać. Kiedy poczuł Pan, że malarstwo jest tą dziedziną, której chce się Pan poświęcić? Byłem uważany za cudowne dziecko. Urodziłem się z kredkami w dłoni. Malowałem wszystko i po wszystkim w domu. Pamiętam, że w pierwszej klasie szkoły podstawowej narysowałem tramwaj na moście. Kiedy dziś na niego patrzę, nie widzę tam wielu błędów, oczywiście jeśli chodzi o kompozycję. Malowanie zawsze było jedną z najważniejszych sfer mojego życia. Podobno w dziedzinach artystycznych nauczyciele akademicy nie osiągają spektakularnych sukcesów. Z czego to Pana zdaniem wynika? Być może brakuje im sił. Zdaję sobie sprawę, że niekiedy nauczanie może pochłonąć nas całkowicie. Istnieje jednak wielu doskonałych i uznanych malarzy wśród nauczycieli i to właśnie ich doświadczenie decyduje o byciu dobrym wykładowcą. Dzięki niemu możemy w pewnym sensie skrócić studentom cierniową drogę ku pełni tworzenia. Czy to, że Pana twórczość została doceniona, zmienia Pana podejście do nauczania? Czy uczy Pan swoich studentów tego, jak osiągać sukces? Tego im nie powiem. To jest rzecz niebywale trudna. Nie potrafiłbym uczyć ich biznesu, marketingu. Myślę, że jeśli ktoś jest aktywny, to zostanie zauważony. Bądźcie aktywni – to jedyna rada, jaką mogę dać początkującym malarzom. Młody człowiek, który opuszcza mury akademii, powinien przypominać o sobie, bywać w odpowiednich miejscach. Jednym słowem, musi zostać dostrzeżony, bo sam, choćby nie wiem jak się rozpychał, do niczego nie dojdzie. „Prometeusz” „U mnie II” WITTCHEN 81 78-83_sztuka WALCZAK:Layout 1 2008-08-18 10:09 Strona 82 sztuka „Fotel Midasa” JÓZEF WALCZAK Malarz, podróżnik, nauczyciel akademicki. Urodził się w 1946 roku w Poznaniu. Jest jedynym polskim artystą, którego obrazy znalazły się na wystawie w El Centro Cultural w Tijuanie w Meksyku, oraz zdobywcą Nagrody za Doskonałość (Award of Excellence) na 46th Annual International Award Exhibition w San Diego w Kalifornii. W 1974 roku rozpoczął studia na Wydziale Malarstwa Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu (dzisiejszej Akademii Sztuk Pięknych). W czasie studiów brał udział w wyprawie w góry Hindukuszu w Afganistanie. Jej uczestnicy zdobyli wówczas dwa siedmiotysięczniki Akher Choq i Kohe Tez. Studia ukończył w 1977 roku, broniąc dyplomu w pracowni prof. Stanisława Teisseyre’a. W 1983 roku wziął udział w wyprawie do Indii i Nepalu. Wyjazd ten zaowocował cyklem malarskim „Podróże”. W latach 1990–1991 odwiedził m.in. Wyspy Kanaryjskie, spędził też kilka miesięcy w Paryżu. Wyprawy zawsze wieńczył wystawami swoich prac. W 1991 roku objął stanowisko kierownika pracowni malarskiej w PWSSP w Poznaniu oraz otrzymał stopień docenta, a w 1995 roku stanowisko profesora nadzwyczajnego. Cztery lat później odebrał z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego tytuł naukowy profesora. Wciąż podróżuje, kilkakrotnie odwiedził Stany Zjednoczone. Od pięciu lat jest obecny na tamtejszym rynku sztuki. Ceny jego obrazów osiągają nawet kilkadziesiąt tysięcy dolarów. W 2005 roku uczestniczył w kolejnej wyprawie do Tybetu, Nepalu i Indii. Owocem podróży był cykl siedmiu obrazów olejnych „Tibetiya”. 82 WITTCHEN „Imago” Za najważniejszą w Pana karierze można chyba uznać Nagrodę za Doskonałość, przyznaną w konkursie organizowanym przez San Diego Art Institute. Wie Pan, dlaczego właśnie Pana dzieła zostały w ten sposób uhonorowane? Nie znam kryteriów oceny. One zawsze są bardzo subiektywne i płynne. Możliwe, że zadecydowało zauroczenie Baconem. Zastanawiam się jednak, czy jest ono aż tak czytelne? Zdziwiłem się nawet, kiedy podczas ceremonii wręczania nagród w San Diego Hugh Davis w rozmowie ze mną wspomniał właśnie to nazwisko. Nagrodzony wówczas obraz nie posiadał tytułu. To jednak niejedyne nienazwane dzieło… Owszem, ponieważ tytuł niekiedy za bardzo ukierunkowuje odbiorcę. Przy wielu moich obrazach uznałem, że nie jest on potrzebny, ponieważ może za bardzo skupić uwagę tylko na jednym problemie. Warto dać oglądającym margines niedopowiedzenia. Dobrze, by każdy podążył własną ścieżką interpretacji. Poza tym brak tytułu jest również tytułem. Nigdy jednak nie wynika to z tego, że nie potrafiłbym nazwać swojego obrazu. Ja raczej świadomie pozbawiam go tytułu, wierząc, że narzucanie go odbiorcy nie zawsze jest dobre. 78-83_sztuka WALCZAK:Layout 1 2008-08-18 10:09 Strona 83 sztuka Fot. Archiwum Józefa Walczaka „Wnętrze III” We wstępie do wydanego w 2005 roku albumu „Józef Walczak – Obrazy” Anna Król napisała, że Pana dzieła uosabiają to, co niewypowiedziane i co nie do zniesienia, że ukazują przerażającą stronę rzeczywistości i okropność naszej egzystencji. Jako artysta nie schlebia Pan widowni… Nie, nigdy tego nie robiłem. Po co zatem Pan tworzy? Kiedyś malarze tworzyli, jak to określili Włosi, pediletta, co znaczy „ku radości oka” poszukującego w obrazie wartości prawdziwie malarskich i rzetelnego métier, i muszę przyznać, że jest to jeden z mocnych atrybutów malarstwa. Formy, o których mówię w moich obrazach w sposób drastyczny – zmięte, zmasakrowane – wydawałyby się kłócić z tą zasadą, ale przecież harmonię i czyste piękno można znaleźć również na śmietniku, w destrukcji materii. Motyw znikomości i ulotności spraw tego świata fascynował mnie od zawsze. Wiele moich obrazów jest swego rodzaju aktualizacją tematu „tańca Śmierci”. Tworząc, szukam w nim piękna. Ta niejednoznaczność tematów, form, materii skłania mnie do refleksji. Malując, pragnę zgłębiać tajemnice świata. Czy wśród Pana obrazów jest taki, który darzy Pan szczególnym sentymentem? Zawsze proszę moich studentów podczas przeglądów pod koniec roku: „Pokaż obraz, który twoim zdaniem będzie najlepiej cię reprezentował na wystawie całorocznej”. To bardzo trudne zadanie… Owszem, a w moim przypadku zupełnie niemożliwe, ponieważ uważam, że każdy obraz dobrze zaprezentowałby mnie jako twórcę. Staram się nie robić złych obrazów. Umiejętność autocenzury i samokontroli jest dla mnie bardzo ważna. Robienie złych obrazów powinno moim zdaniem podlegać karze. Jest Pan przywiązany do swoich płócien? Bardzo. Nie lubię się ich pozbywać. Zazwyczaj śledzę ich losy, choć czasami niespodziewanie znajduję informacje o jakiejś aukcji, gdzie był wystawiony obraz, którego nie widziałem przez 20 lat. Wolałbym mieć wszystkie przy sobie. Obraz powstaje z obrazu, tak jak życie z życia, i czasami, mając je wszystkie obok siebie, można się cofnąć i sprawdzić, w jakim miejscu było się kilka czy kilkanaście lat temu. To są znaki tożsamości. Jednocześnie chciałbym, żeby moje obrazy krążyły po całym świecie i sprawiały radość nie tylko mnie. Jest to paradoks, którego nie można rozwiązać. Rozmawiał Marcin Pacho WITTCHEN 83