Naciągnięci na pracę

Transkrypt

Naciągnięci na pracę
Naciągnięci na pracę
Agnieszka Pruszkowska-Jarosz Onet Biznes
7 lut, 16:23
Monika to wykształcona ekonomistka z dużym doświadczeniem zawodowym, ale równie
dużym zasobem naiwności. Podobnie jak tysiące szukających pracy przez internet, dała
się nabrać. Wysłała CV i dane osobowe. Teraz spłaca nie swoje raty za telewizor i
lodówkę.
Kradzież tożsamości, handel danymi, fikcyjne oferty pracy - to tylko nieliczne sposoby
żerowania na ludziach w trudnym położeniu. Oszuści prześcigają się w doskonaleniu metod
naciągania i niestety wciąż mają świeży narybek.
„Biznes” na skradzionej tożsamości
Poszukiwanie pracy przez internet to najprostszy sposób zdobycia nowej posady, a
jednocześnie najbardziej niebezpieczny. - Pierwszy raz zdecydowałam się poszukać pracy w
ten sposób. Nawet do głowy mi nie przyszło, że będą z tego same kłopoty - mówi z goryczą
pani Monika. - Nic nie podejrzewałam nawet wtedy, gdy po wysłaniu dziesiątków maili nie
dostałam żadnej odpowiedzi, a nawet potwierdzenia, że ktokolwiek zerknął na moje
dokumenty – przyznaje.
Wątpliwości pojawiły się w momencie otrzymania monitu w sprawie zaległych rat. Było
jednak za późno. Choć sprawę zgłosiła na policję, to nadal spłaca zobowiązania zaciągnięte
na swoje nazwisko. Ktoś posłużył się jej danymi, kupił sprzęt, a dług zostawił. - Może kiedyś
uda mi się poznać nazwisko oszusta i wówczas będę mogła wytoczyć mu sprawę cywilną mówi z nadzieją w głosie, choć w oczach widać, że sama wątpi w taki scenariusz.
W policyjnych aktach aż roli się o tego typu historii. Pani Monika i tak miała szczęście.
Oszust zadowolił się sprzętem. Nie wziął olbrzymiego kredytu, nie założył fikcyjnej firmy,
która naciągała innych ludzi, nie założył sklepu internetowego i nie dokonywał zakupów za
duże kwoty na serwisach aukcyjnych. Możliwości bowiem skorzystania z cudzego dowodu są
niestety olbrzymie.
Skradziona tożsamość to coraz popularniejszy proceder w sieci. Pomimo licznych
komunikatów policyjnych, wciąż pojawiają się nowi oszuści i wciąż nabierają kolejne grupy
ludzi. Fałszywe ogłoszenia rekrutacyjne zalewają wirtualny świat. - Obawiam się, że to
dopiero początek podobnych cyberprzestępstw. Internet wciąż przyciąga nowych, coraz
sprytniejszych naciągaczy. W swojej pracy co chwilę spotykam się z podobnymi sytuacjami –
mówi doradczyni zawodowa Luiza Jabłońska z Warszawy. - Najłatwiej im żerować na
ludziach bezrobotnych, potrzebujących, bo ci właśnie są najbardziej zdesperowani i ich
czujność zostaje uśpiona perspektywą otrzymania dobrej posady. W rezultacie jednak zamiast
pracy wpadają w coraz większe kłopoty – podkreśla.
Każda „głowa” w cenie
Fałszywe ogłoszenia mają także na celu zebranie jak największej ilości CV, na podstawie
których pseudo head-hunterzy lub agencje kompletują pokaźną bazę danych, którą następnie
sprzedają firmom. Nie są to małe pieniądze. Natomiast bezrobotnego, który wpadł w ich sieci,
ignorują, powołując się na formułkę: „skontaktujemy się tylko z wybranymi osobami”.
- Kilka miesięcy temu zacząłem szukać pracy. Odpowiedziałem na wiele ogłoszeń, jednak
zamiast interesujących mnie ofert pracy, moja skrzynka mailowa zaczęła zapełniać się jakimiś
dziwnymi ofertami kupna i usług z różnych firm. Na moją komórkę również przychodziły
denerwujące wiadomości – opowiada 28-letni Marek. - Po pewnym czasie zmuszony byłem
zlikwidować skrzynkę i zmienić numer telefonu, bo wszelkiego rodzaju blokady nie
przyniosły rezultatu. Dopiero później wyczytałem o praktykach stosowanych przez firmy
zbierające dane. A myślałem, że skoro nikt się nie odzywa to znaczy, że jestem kiepskim
kandydatem do pracy, że moje doświadczenie jest słabe, że w ogóle jestem do kitu –
przyznaje.
Gorzowska psycholożka Maria Domińska podkreśla, że tego typu sytuacje powodują
dodatkowe niepotrzebne napięcie u szukających pracy. - Dużym stresem jest sam brak pracy.
Dodatkowych zmartwień przysparza brak odpowiedzi na wysłane podanie. Wówczas taka
osoba traci pewność siebie, jest coraz bardziej rozbita, apatyczna. Nierzadko kończy się to
depresją. W umyśle bowiem zaczyna kiełkować myśl, że jestem marnym kandydatem, nikt
mnie nie potrzebuje, moje doświadczenia zawodowe są mizerne i nie nadaję się do niczego –
wyjaśnia.
Podkreśla, że trudno takim osobom wytłumaczyć, że to podstęp i nie miało to nic wspólnego z
prawdziwą rekrutacją. - W takim przypadku podsuwam pomysł, by bezrobotny sam zamieścił
ogłoszenie, opisując swoje doświadczenia zawodowe i określił rodzaj pracy, jaką chce
wykonywać - podpowiada psycholożka. - Zazwyczaj taka metoda się sprawdza, bo
pracodawca, który potrzebuje odpowiedniego fachowca, poda nazwę firmy, adres, a nawet
swoje nazwisko. Ma bowiem czyste intencje – dodaje.
Manager vel domokrążca
Do kolejnej grupy ogłoszeń zaliczyć można takie, w których firmy pod przykrywką rekrutacji
reklamują swój nowy produkt, inwestycje albo oferują obcobrzmiące stanowiska, atrakcyjne
warunki i stabilne zatrudnienie, a w rzeczywistości proponują mało inspirujące zajęcie
polegające na poszukiwaniu klientów w terenie.
- Szukałam pracy w marketingu. Po wielu wysłanych aplikacjach w końcu otrzymałam
zaproszenie na rozmowę. Siedziba firmy zamiast w centrum miasta mieściła się w wiosce 5
km za miastem. Na miejscu okazało się, że jest to hurtownia materiałów biurowych. Budynek
obskurny, biuro jeszcze bardziej. Dostałam paczkę z jakimiś bibelotami i starszy, niemiły pan
warknął do mnie, że moim zadaniem jest znaleźć w mieście, albo gdzie mi się tylko podoba,
sklepy, które to kupią. Takich osób jak ja, było jeszcze kilka. Oddałam pudło i odjechałam,
inni ruszyli w teren – wspomina Dominika, absolwentka marketingu i zarządzania z
doskonała znajomością dwóch języków.
- Sama byłam na siebie zła, że dałam się nabrać jak małe dziecko. Nigdy już nie powtórzyłam
tego błędu. Nauczyłam się odszyfrowywać ogłoszenia i czytać między wierszami. Jako
ciekawostkę mogę dodać, że chyba dwa lata później dostałam na skrzynkę
autopowiadomienie z jakiejś innej firmy, że moje zgłoszenie w odpowiedzi na ofertę pracy
zostało "nieprzeczytane”, co oznaczało, że ktoś robił porządki w poczcie i wrzucił wszystkie
firmowe śmieci do kosza. Dobrze, że nie czekałam na odpowiedź z tej firmy – stwierdza z
uśmiechem.
Doradcy zawodowi przyznają, że większość ogłoszeń nie zgadza się ze stanem faktycznym.
To celowy zabieg. - Firmy tak konstruują ogłoszenia, żeby każdy zinterpretował je na swój
sposób i wysłał CV albo zapamiętał nazwę firmy i oferowany przez nią produkt - podkreśla
doradczyni Luiza Jabłońska.
- Wiadomo, że na mało popularne stanowisko przedstawiciela handlowego lub telemarketera
zgłosi się kilku chętnych, a na stanowisko w marketingu chętnych będzie kilkuset. A nóż,
kogoś da się namówić - wyjaśnia. Dodaje, że wśród ogłoszeń zdarzają się również ciekawe
perełki typu: „poszukuję asystentki, oferuję wysokie zarobki, CV wraz ze zdjęciem w bikini
proszę przesłać na [email protected]" - W tym przypadku nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć
o jaki charakter pracy chodzi – podkreśla.
Research na wagę złota
Niedawno jedna z gazet w Krakowie przeprowadziła śledztwo i zbadała wszystkie ogłoszenia
na jednym z ogólnopolskich portali ogłoszeniowych. Krąg „podejrzanych” zawęziła tylko do
województwa małopolskiego. Ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że tylko 30 procent
zamieszczonych w sieci ogłoszeń jest prawdziwa.
Niestety, ani policja, ani Inspekcja Pracy czy Generalny Inspektor Ochrony Danych
Osobowych, ani nawet administratorzy portali ogłoszeniowych nie są w stanie uchronić nas
przed cyberoszustami. Nic bowiem nie zastąpi zdrowego rozsądku i nuty podejrzliwości.
Jak twierdzi Agata Kostyk-Lewandowska z biura rzecznika prasowego Okręgowej Inspekcji
Pracy we Wrocławiu, instytucja nie ingeruje w proces rekrutacji. - W tym zakresie nie mamy
żadnych środków prawnych, z wyjątkiem ogłoszeń emitowanych przez agencje zatrudnienia –
te „prześwietlamy" pod kątem dyskryminacji i wymogów określonych przez ustawę o
instytucjach rynku pracy – wyjaśnia.
Dodaje jednak, że każdy przyszły pracownik może się zwrócić do Inspekcji, na zasadach
dostępu do informacji publicznej, o udzielenie informacji o pracodawcy. Są to jednak
informacje „przefiltrowane" - bez danych osobowych, bez informacji o nałożonych
mandatach itd. - Wydaje mi się, że najlepszym sposobem na sprawdzenie potencjalnego
pracodawcy jest własny „research" wśród znajomych czy na forach internetowych – radzi.
Podobnego zdania jest policja, psycholodzy i doradcy zawodowi. - Przede wszystkim nigdy,
pod żadnym pozorem nie należy wysyłać nikomu naszych dokładnych danych i ksera
dowodu. Nie należy także odpowiadać na ogłoszenia anonimowe, czyli takie, w których nie
podaje się nazwy firmy i adresu. Gdy już zamierzamy wysłać swoją aplikację warto poszukać
informacji na temat potencjalnego pracodawcy w internecie. Każda szanująca się firma na
pewno tam będzie. W pierwszej kolejności należy także sprawdzić jej stronę www lub
zadzwonić z pytaniem o nabór – wylicza doradczyni.
Podkreśla także, że warto prześledzić fora internetowe. Tam można znaleźć nie tylko
ostrzeżenia przed nieuczciwymi pracodawcami, ale także opinie o firmach, przeczytać, jak
przebiega „proces rekrutacji”, co dana firma oferuje na konkretnym stanowisku i jaka panuje
tam atmosfera. - Pamiętajmy jednak, że szukając pracy zawsze powinniśmy być czujni przestrzega.
http://biznes.onet.pl/naciagnieci_na_prace,40479,5020104,1,news-detal

Podobne dokumenty