Czy szkoła potrafiwychować GENIUSZA?
Transkrypt
Czy szkoła potrafiwychować GENIUSZA?
ISSN 2391-6133 www.wogole.net Czy szkoła potrafi wychować geniusza? Z innej strony: wywiad z SA Wardęgą Dookoła świata: Skandynawioholik w norwegii Dla maturzysty: stres październik 2014 (2) Słowo OD REDAKCJI: Zadanie domowe ponadprogramowe K onferencje, zjazdy, targi, spotkania, wszelkie imprezy naukowe czy kulturalne. W Warszawie dzieje się bardzo dużo, ale czy rzeczywiście korzystamy z możliwości, jakie daje nam nasza stolica? Równie łatwo dostępne są książki, inne niż szkolne podręczniki, filmy – niekoniecznie hollywoodzkie hity, olimpiady przedmiotowe czy rozmaite publikacje. Dostępne męskie i damskie rozmiary, wiele wzorów. Często nie zdajemy sobie sprawy z wartości tych wszystkich eventów i materiałów. Wiele z nich może poszerzyć nasze zainteresowania i pomóc obrać satysfakcjonującą drogę przyszłej edukacji. Z doświadczenia wiem, że nawet jeśli mamy pomysł na nasze życie zawodowe, to nie zawsze droga do jego osiągnięcia jest oczywista. Rozmowa z osobami o dużo większym doświadczeniu może być bardzo inspirująca i nierzadko jest w stanie diametralnie zmienić naszą optykę patrzenia na własną przyszłość. Dobrze jest, jeśli już od początku liceum uczestniczymy we wszelkich wydarzeniach, na których można poznać tajniki przyszłego zawodu, ludzi pracujących w interesującej nas branży, czy po prostu upewnić się, co do trafności naszego wyboru. To samo tyczy się innych wymienionych źródeł wiedzy. Oczywiście do etapu pracy zawodowej mamy jeszcze dużo czasu, jednak im wcześniej zaczniemy robić coś ponad program, tym lepiej. Aktywności te przyniosą nie tylko wiedzę i znajomości, ale przede wszystkim dadzą Wam motywacje do realizowania wyznaczonych celów. Róbcie coś ponad to, czego wymaga się od Was w szkole. Wszystkie takie działania w przyszłości zaprocentują, a Wam już teraz dadzą satysfakcję i chęć do działania. Choć może to zabrzmieć trywialnie, warto wykorzystać wszechobecny Internet i poszukać kreatywnej alternatywy spędzenia weekendu czy jesiennego popołudnia. Wydawca: Korespondencja: [email protected] Redaktor naczelna: Paulina Sidor [email protected] Zastępca redaktor naczelnej: Michał Borek [email protected] Piotr Jończyk [email protected] Autorzy artykułów: Skład i grafika: Druk: Reklama: Dystrybucja: Paulina Sidor, redaktor naczelna Prenumerata: zajrzyj na www.wogole.net www.facebook.com/gazetawgl WGL sp. z o.o. Pachnąca 32/3 02-790, Warszawa Magdalena Batko Mateusz Brzozowski Joanna Kucharska Karolina Lichuta Dominik Łuszczek Katarzyna Molak Ksenia Nowicka Tymoteusz Ogłaza Dominik Owczarek Jaromir Pawlik Łukasz Paziewski Emilia Przygodzka Agata Serwińska Paweł Stępniak Maria Stusio Stanisław Szczerbik Aneta Dworzyńska www.behance.net/anetadw Invest Druk www.investdruk.pl [email protected] Szkoły ponadgimnazjalne, kawiarnie, domy kultury, biblioteki oraz inne miejsca w Warszawie. Wersja elektroniczna dostępna również na www.wogole.net. Każda szkoła ponadgimnazjalna może otrzymywać darmową prenumeratę miesięcznika. Zgłoszenia przyjmujemy pod adresem [email protected]. Wszystkie materiały chronione są prawem autorskim. Przedruk lub rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie i jakimkolwiek języku bez pisemnej zgody wydawcy jest zabronione. 3 | wogole.net Spis treści październik 10/2014 a w kazdy wtorek listopada.. Z innej strony: 6-9 Czy szkoła potrafi 10-11 12-13 14-17 6 John Legend na Torwarze 20-23 Premiera filmu „Mój kuzyn Zoran” Skandynawioholik w Norwegii - Karolina Lichuta Jestem głodna - Agata Serwińska Dla maturzysty: 26-27 Stres - Katarzyna Molak 28-29 Maturalny kocioł - Piotr Jończyk Kalejdoskop: 30-31 Rezurekcja Hłaski 32-35 36-39 20 - Magdalena Batko Uwaga, jedzie żarcie, czyli fenomen jedzenia na kółkach - Dominik Łuszczek Krótka historia pleografu czyli o ścieżkach polskiego kina - Maria Stusio W biegu: 40-41 Ringowe wojny 42-43 polsko - polskie - Jaromir Pawlik Śląska legenda „Wojskowych” - Dominik Owczarek Rynek myśli: Nadużywanie 44 26 4 | wogole.net 24 Dookoła świata: Nomadzki sen - Joanna Kucharska 18-19 24-25 14 wychować geniusza? - Paweł Stępniak Czas na zmiany - Ksenia Nowicka Krew! Tanio! - Tymoteusz Ogłaza Na Ty z królem polskiego Internetu: Wywiad z SA Wardęgą - Mateusz Brzozowski Opary Absurdu W starym kinie absurdu 46-47 48-49 50 nadużywanych - Łukasz Paziewski Herszt - Stanisław Szczerbik Nagość wstydliwa - Emilia Przygodzka KąCIK POETYCKI - Stanisław Szczerbik Bulbamovie IV Warszawski Festiwal Kina Białoruskiego (Kino Muranów) 30 Premiera spektaklu „Złota Różdżka” w Teatrze Syrena 05 Światowy dzień postaci z bajek 11 Święto Niepodległości 17 Premiera płyty One Direction „Four” 25 26 „Iwona, księżniczka Burgunda” - premiera w Teatrze Narodowym Wieczór kabaretowy Emiliana Kamińskiego w Teatrze Kamienica Bulbamovie IV Warszawski Festiwal Kina Białoruskiego Bulbamovie IV Warszawski Festiwal Kina Białoruskiego 31 01 21 Wieczór miłośników poezji Ośrodek Kultury Ochota godz. 19:30 Kalendarz 10-11/2014 23 22 27 Wykład: „Pierwsze kroki dawnych kobiet wolnomularek na ziemiach polskich” w Muzeum Narodowym Areopag y Sportowździernika a jsce: 29 p Cz as i mie u sk syjne forum dy aw a . Stanisł L XIV LO im icz a Witkiew Ignacego Opeth w Progresja Music Zone 04 02 03 Koncert One Republic Torwar Koncert Lisy Stansfield, Torwar Premiera filmu „Duży zeszyt” Walka Szpilka Adamek „Chwila Prawdy” Zamknięcie festiwalu WARSZAWA W BUDOWIE 6: Miasto artystów Koncert Chóru Aleksandrowa Torwar 12 13 14 15 16 Premiera książki „Księgarnia spełnionych marzeń” Katarina Bivald Premiera książki „Przebudzenie” Stephen King Premiera filmu „Klub Jimmy’ego” 06 07 08 09 Koncert Dżem Filharmonia Narodowa 10 Temat numeru Czy szkoła potrafi wychować geniusza? 6 | wogole.net Paweł Stępniak: Od jakiego wieku uczniowie uczestniczą w programie „Zdolne dzieci w szkole”, prowadzonym przez Mensa Polska? Jaki to jest poziom nauczania? 80% zdolności ludzi kształtuje się do 12 roku życia. W tym roku szkolnym spędzimy w ławce około 1260 godzin (oczywiście ten przywilej nie dotyczy klas maturalnych). Nie bez powodu nasza edukacja zaczyna się tak wcześnie i zajmuje tak dużą część naszego życia. Szkoła jest instytucją, która nie tylko ma nauczyć nas zasad etycznych czy wtłoczyć wiedzę do naszych głów. To miejsce - wraz z nauczycielami - ma rozwijać cechy naszego charakteru, motywować nas do pracy i kształtować nasze umiejętności. Czy jest to idea, która przyświeca wszystkim pedagogom? Przeprowadziłem sondę w mojej szkole, zadając rówieśnikom pytanie: „Czy szkoła rozwija naszą kreatywność?”. Co czwarty uczeń (26%) odpowiedział „tak”, co, szczerze mówiąc, było wynikiem lepszym, niż się spodziewałem. Od jakiegoś czasu możemy przecież zaobserwować, że aktualny system edukacyjny jest stale krytykowany przez rodziców, polityków, a także przez samych uczniów. Wyniki ankiety można interpretować różnie. Część uczniów co prawda czuje wsparcie ze strony szkoły, ale zdecydowanie nie jest to pomoc, która byłaby satysfakcjonująca. Czy kreatywność, razem z innymi cechami i umiejętnościami nie powinna być ważniejsza od wiedzy książkowej? Czy wina za ten stan w całości leży po stronie szkoły? Postanowiłem zasięgnąć opinii eksperta i porozmawiać z p. Aliną Rybałtowską – członkinią Mensy Polska i koordynatorką ogólnopolskiego programu „Zdolne dzieci w szkole”. Dowiedziałem się, w jakiej sytuacji postawieni są wybitnie inteligentni uczniowie, którzy przecież w przyszłości będą stanowić intelektualną elitę naszego narodu. P. Alina Rybałtowska: Program „Zdolne dzieci w szkole” obejmuje trzy działania. Pierwszym, najbardziej rozwijanym, jest „Akademia Mensy”. Są to zajęcia dla dzieci w piątej klasie szkoły podstawowej. Ten wiek został wybrany ze względu na to, że 80% zdolności ludzi kształtuje się do 12. roku życia, w związku z czym chcieliśmy „wstrzelić się” w ten najbardziej podatny okres. „Akademia Mensy” to cykl ponad 10 zajęć z różnych dziedzin, nie tylko nauki, ale także rozwoju osobistego. Mają one na celu przede wszystkim poszerzanie horyzontów i rozwijanie intelektu. W przeciwieństwie do innych programów dla zdolnych uczniów w Polsce, nasze działania skupiają się głównie na inteligencji, a nie na rozwijaniu konkretnych zainteresowań czy wspieraniu uczniów, którzy się dobrze uczą. Drugim działaniem jest wsparcie nauczycieli. Wyszliśmy z założenia, że są już oni wystarczająco obciążeni obowiązkami szkolnymi i nie mają czasu na tworzenie indywidualnych programów nauczania. W związku z tym skupiliśmy się na dostarczeniu prostych i efektywnych - oraz efektownych – rozwiązań (broszura informacyjna znajduje się na stronie mensa. org.pl), które może stosować na lekcji każdy nauczyciel, bez względu na przedmiot czy poziom nauczania. Wymagają one nie tyle pieniędzy czy czasu, ile dobrej woli ze strony nauczyciela. Trzecim działaniem jest prowadzenie strony internetowej, która w przyszłości ma zostać centrum wiedzy o inteligencji i zdolnych dzieciach. Są tam artykuły i książki o uzdolnionej młodzieży oraz instytucje, które zajmują się dofinan- W roku szkolnym spędzamy średnio 1260 godzin w szkole. 7 | wogole.net Temat numeru Głównym przekazem jest to, aby przede wszystkim nie przeszkadzać uczniom inteligentnym. sowywaniem i wspieraniem różnych zdolności na poziomach regionalnym i ogólnopolskim. P.S.: W jaki sposób szkoła może pomagać uczniowi w rozwijaniu swojej inteligencji czy talentu? P.S.: Wspominała Pani o konkretnych cechach i wieku. Czy w takim razie jest taki stopień rozwoju, w którym można określić, czy dziecko zostanie w przyszłości „geniuszem”, tak aby odpowiednio poprowadzić jego tok nauczania? A.R.: Głównym zadaniem szkoły nie powinno być pomaganie, tylko (i to przede wszystkim) nieprzeszkadzanie. Każda osoba z wrodzonymi zdolnościami (niekoniecznie wysokim poziomem inteligencji) ma tak silną potrzebę rozwoju, że musi podjąć ku temu jakieś kroki. To przeszkadzanie jest głównym problemem szkoły, a wynika ono nie ze złej woli, a raczej z nieświadomości nauczycieli. Niestandardowe zachowania dziecka, które realizuje coś ponad program nauczania albo zadaje dużo (czasem niewygodnych) pytań, są odbierane jako nieposłuszeństwo, podważanie autorytetu oraz zaburzanie biegu lekcji. Nauczyciele błędnie uważają, że niepedagogiczne byłoby, gdyby jakiś uczeń był traktowany inaczej niż pozostali. Ale prawda jest taka, że jesteśmy różni i niwelowanie tych różnic jest krzywdzeniem. Zdolności są wrodzone i próba zrównania ich do jednego poziomu jest niemożliwa. Zatem postulujemy (m.in. w produkowanych przez nas materiałach), aby wymagania względem uczniów uzdolnionych były adekwatne do ich możliwości oraz nie powstrzymywały ich twórczego potencjału. A.R.: To, czy dziecko będzie wybitnie inteligentne, można określić już w wieku niemowlęcym. W badaniach stwierdzono, że dzieci, które mają wyższy iloraz inteligencji, wykazywały większą ciekawość i aktywność poznawczą jako niemowlęta. Dużo szybciej nudziły się także zabawkami, co wynika z faktu, że wybitnie inteligentni ludzie uczą się dużo szybciej, a dziecko poprzez zabawę głównie uczy się i poznaje świat. Mówi się o wczesnym mówieniu czy czytaniu i to faktycznie często występuje, natomiast nie jest uniwersalnym wyznacznikiem. P.S.: Wcześniej wspominała Pani, że program Mensy obejmuje także dzieci, które niekoniecznie osiągają bardzo dobre wyniki w nauce, ale w jakiś sposób wyróżniają się konkretnymi cechami. Czy to nie jest tak, że inteligencja bezpośrednio przekłada się na wyniki w nauce? A.R.: Osoby inteligentne uczą się lepiej, jeżeli chodzi o proces poznawczy i jest to niezależne od ich woli. Tak po prostu funkcjonuje ich mózg. Natomiast nauka w szkole wymaga nabycia konkretnej wiedzy. Dzieci inteligentne, które nie mają dobrych ocen, uchodzą w szkole za niegrzeczne, gdyż nie poświęcają czasu na naukę z danej dziedziny, nie wykonują swoich obowiązków i potrafią zachowywać się niepoprawnie. Na ten fakt wpływa wiele czynników, niezwiązanych z inteligencją. 8 | wogole.net W powszechnym rozumieniu kreatywność jest łączona z aktywnością artystyczną. P.S.: Czy nie wydaje się Pani, że takie usilne równanie wszystkich uczniów nie jest swego rodzaju „reliktem przeszłości”, że aktualne metody nauczania powinny skupić się raczej na indywidualizmie? A.R.: To taka popularna opinia, chociaż po części jest to prawda. Z drugiej strony „reliktem przeszłości” jest sama szkoła publiczna. Sytuacja polegająca na umieszczaniu w klasie 30 unikalnych osobowości, przypisanych tam tylko ze względu na adres zamieszkania, doprowadza do różnorodności, której ciężar jest zrzucany na nauczyciela. Nie dziwi fakt, że nie jest on w stanie opanować tego wszystkiego. Wielu nauczycieli nie radzi sobie w ogóle z klasą, nie wspominając już o radzeniu sobie z każdym indywidualnie. P.S.: Po której stronie – Pani zdaniem – powinien leżeć obowiązek wyjścia z inicjatywą dodatkowych zadań czy indywidualnego toku nauczania? Po stronie nauczyciela czy raczej po stronie ucznia? A.R.: Osoba sama musi dążyć do własnego rozwoju. Gdy straci motywację, próby rozwijania uzdolnień będą nieskuteczne. Natomiast po stronie szkoły powinna leżeć kwestia rzetelnego informowania o możliwościach rozwoju. Wielu członków Mensy uważa, że dla zdolnych dzieci nic się nie robi, ponieważ przeszły one przez szkołę kompletnie niezauważone. Jeżeli szkoła nie poinformuje o istniejących możliwościach (programach, fundacjach, stypendiach, uniwersytetach dziecięcych, itp.), to rodzice czy uczeń mogą po prostu do nich nie dotrzeć. Ustawa o szkolnictwie przedszkolnym (obejmuje przedszkola i szkoły podstawowe – przyp. red.) przewiduje kilka rozwiązań dla uzdolnionych uczniów, są to: konkursy i olimpiady, indywidualny tok nauczania i indywidualny program nauczania. Z tych rozwiązań korzysta bardzo mało osób, głównie dlatego, że nie ma o tym żadnej informacji. P.S.: Czy wprowadziłaby Pani jakieś zmiany bądź usprawnienia w polskim systemie edukacyjnym? A.R.: W raporcie NIK z 2007 roku nt. wspierania uzdolnionych uczniów bardzo słusznie zwrócono uwagę na brak systemowych rozwiązań. Jeśli inteligentny uczeń miałby korzystać z indywidualnego programu nauczania, to ten program musi napisać nauczyciel w wolnym czasie i oczywiście za darmo, co jest dla niego kolejnym obciążeniem. Brakuje gotowych programów czy scenariuszy lekcji, z których szkoła mogłaby korzystać, gdyby zidentyfikowała zdolnego ucznia. Niestety jednak, uczniów wybitnie inteligentnych jest mało i są pomijani – tworzenie rozwiązań dla garstki dzieci jest nieefektywne kosztowo. Innym problemem jest fakt, że uczniowie inteligentni często przerastają intelektualnie swoich nauczycieli. Rodzi to oczywisty konflikt, ponieważ z jednej strony uczeń bystry pod pewnymi względami ma lepsze kompetencje od nauczyciela w zdobywaniu i przetwarzaniu wiedzy, z drugiej zaś nauczyciel jest dorosłą, doświadczoną osobą (czego przewaga intelektualna nie nadrobi) i nie życzy sobie, żeby dziecko sterowało biegiem lekcji tylko dlatego, że jest uzdolnione. Ważna jest współpraca obu stron. Nauczyciel powinien mieć świadomość, że dociekliwość uczniów i ich wytykanie błędów nie jest złośliwością czy niegrzecznością, tylko poznawczą aktywnością danego ucznia, a uczeń powinien respektować autorytet nauczyciela. P.S.: Od początku mówimy o inteligencji, zdolnościach poznawczych, o spostrzegawczości. W jaki sposób inteligencja bezpośrednio przekłada się na kreatywność, która jest zupełnie odmienną cechą? A.R.: Zależy, jak definiujemy kreatywność. Klasyczna definicja mówi, że jest to wymyślanie czegoś nowego, oryginalnego. Natomiast w powszechnym rozumieniu kreatywność jest łączona z twórczością artystyczną. Odwołując się do podstawowego rozumienia kreatywności (jako zdolności do tworzenia nowych idei, wymyślania nowych rzeczy), oczywiście jest to domena osób wybitnie inteligentnych. W opozycji znajduje się aktywność twórcza (artyści są rzadkością wśród osób wybitnie inteligentnych). Prawdziwie kreatywne osoby, które wymyślają coś absolutnie nowego, to jeszcze mniejszy procent osób inteligentnych. W przeważającej mierze osoby uzdolnione nie wymyślają niczego nowego, ale umiejętnie korzystają z wiedzy, którą posiadają i są w stanie połączyć to wszystko w efektywne rozwiązania trudnych problemów. To jest właśnie domena ludzi wybitnie zdolnych. P.S.: Dziękuję Pani bardzo za rozmowę. Paweł Stępniak, XL LO im. Stefana Żeromskiego 9 | wogole.net Z innej strony fot. Ksenia Norwicka Parlament Rzeczpospolitej Polskiej: „Wszelka władza społeczności ludzkiej początek swój bierze z woli narodu.” Czas na zmiany 26 sierpnia oficjalnie ogłoszono, że premier Donald Tusk obejmie stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej w następnej kadencji. Jest to z pewnością ogromne osobiste wyróżnienie dla premiera. Jednak nie tylko – także dla każdego z nas, Polaków, gdyż jest to najlepszy dowód uznania Unii dla postępu, jaki osiągnęła Polska w okresie ostatniego ćwierćwiecza. Dlaczego więc nie możemy docenić tego, co mamy? Czy nadszedł właśnie czas na zmiany? 10 | wogole.net NASTROJE SPOŁECZNE „Czy w Polsce jest aż tak źle? Czy to we mnie siedzą marzenia ściętej głowy o zmianach?” – pyta się pod koniec swego listu do redakcji serwisu FOCH! jedna z czytelniczek, nastolatka. Tendencję do stawiania krzyżyka na Polsce jako miejscu, gdzie można dobrze żyć, zauważyła zarówno wśród swoich znajomych, w internecie, jak i w całym swoim otoczeniu. Nie rozumie przyjaciół, którzy z góry zakładają, że po studiach z Polski wyjadą i będą wieść luksusowe życie na Zachodzie, bo w naszym kraju nie ma perspektyw ani pracy. Takiego myślenia młodzi ludzie nie wynieśli znikąd – musi być to trend promowany przez dorosłą część społeczeństwa. Czy więc krajowa sytuacja jest aż tak alarmująca? Niezadowolenie i nieufność Polaków wobec instytucji państwowych wyrażają wyniki sondażu opublikowanego 3 września tego roku przez Generalny Urząd Statystyczny. Wynika z niego, że nasi rodacy sceptycznie odnoszą się do policji, sądownictwa, a nawet systemu politycznego jako całości – jedynie 13 procent ankietowanych stwierdziło, że pokłada ufność w jego prawidłowe funkcjonowanie. Jeśli skonfrontujemy te wyniki z faktem, iż ogólne zadowolenie z życia zadeklarowało 71% badanych, z wykonywanego zajęcia 73%, a aż 81% z relacji rodzinnych, przekonamy się, że Polacy ukontentowani są ze swojego życia osobistego, nie cenią natomiast państwa i jego instytucji. Niepokojące są również wyniki wrześniowego badania przeprowadzonego przez Centrum Badania Opinii Społecznej, według którego 62% respondentów ocenia, że sytuacja w kraju zmierza w złym kierunku, ponad połowa (51%) jest krytyczna w stosunku do polskiej polityki, a dwoje na pięcioro Polaków negatywnie ocenia kondycję rodzimej gospodarki. W sierpniowym sondażu TNS obraz rynku polskiego przedstawia się jeszcze gorzej – ponad połowa (57%) z nas wierzy, że znajdujemy się w kryzysie, a 68% jest zdania, że znalezienie pracy jest bardzo trudne, bądź wręcz niemożliwe. Smutno jest patrzeć, jak obywatele sami wystawiają tak złe świadectwo własnemu krajowi. Najgorsze jest właśnie to, że niezadowolenie z państwa można zauważyć już nie tylko wśród ludzi dorosłych, mających trudności ze znalezieniem pracy czy spłaceniem kredytu. Zwyczaju narzekania i patrzenia na polską rzeczywistość w czarnych barwach nabrali również ludzie młodzi, których życie nie zdążyło jeszcze doświadczyć – głównie za sprawą internetu oraz powszechnego w nim defetyzmu i krytyki wobec kraju, rządu i obywateli. Duża część z nich stosuje środki prewencyjne – świeżo po maturze czy studiach udają się na emigrację. Sytuacja na rynku pracy w dzisiejszych czasach rzeczywiście jest złożona i zmienia się dynamicznie, jednak trzon problemu stanowi co innego – jeśli wszyscy młodzi wyjadą, zbudują swoje życie w Anglii, Niemczech czy Francji, to czy Polska kiedykolwiek będzie mieć szansę na poprawę obecnego stanu rzeczy? Aby coś powstało, należy zacząć owo coś budować, choćby od podstaw – jednakże nie ma takiej woli w społeczeństwie. Trudno się dziwić, że każdy preferuje zadbać o swój dobrobyt już dzisiaj, nie czekając, aż w kraju zajdą potrzebne zmiany. A może należałoby rzec: nawet nie próbując w tych zmianach pomóc? DRUGA STRONA MEDALU Tymczasem, zagraniczne media chwalą naszą sytuację gospodarczą. Brytyjski “The Guardian” podkreśla, że Polska jest jedynym krajem Unii Europejskiej niedotkniętym przez recesję wywołaną kryzysem oraz że, mimo trudnych dla Europy czasów, utrzymaliśmy naszą strategię rozwoju i cele ekonomiczne. Z kolei w czerwcu dwa europejskie czasopisma – niemiecki Suddeutsche Zeitung i mołdawski Ekonomiczeskoje Obozrienije równocześnie wydały artykuły na temat Polski, twierdząc, że znajdujemy się w jednym z najkorzystniejszych okresów w całej naszej wielowiekowej historii. Angielski “The Economist” zwraca natomiast uwagę na fakt, iż tym razem dobra passa Polski nie musi szybko się zakończyć. Powołując się na ocenę polskiego pracownika Banku Światowego, Marcina Piątkowskiego, zaznacza, że wszelkie prognozy wskazują, iż będziemy wyprzedzać w rozwoju kraje Europy Zachodniej przynajmniej do 2030 roku, przy czym nasz PKB per capita ma wzrastać średnio o 2,6% w skali rocznej. Gdzie więc leży prawda? Dlaczego opinie ekspertów mówią jedno, a społeczeństwo drugie? Czy może na tym właśnie polega różnica pomiędzy teorią a praktyką? Myśląc o aktualnej sytuacji ekonomiczno-społecznej Polski i porównując ją do krajów zachodnich, wielu ludzi nie bierze poprawki na to, z jakiego poziomu startowaliśmy zaledwie 25 lat temu. Od zdewastowanej, pogrążonej w chaosie gospodarki i hiperinflacji doszliśmy do punktu, w którym wychodzimy z 20-procentowym wzrostem gospodarczym z kryzysu, który mocno dał się we znaki tylu innym krajom Unii Europejskiej. Od komunizmu i partyjniactwa, do demokracji. Oczywiste jest, że nie wszystko da się naprawić w tak krótkim czasie – stąd nasza scena polityczna może nie dorównywać jeszcze poziomem tym zachodnim, a napędzają ją od zmiany systemu ci sami ludzie. Stąd też brak ukształtowanego społeczeństwa obywatelskiego i mała frekwencja na wyborach. Nadzieję stanowią nowe pokolenia, wychowane w wolnej, demokratycznej i proeuropejskiej Polsce. Obowiązkiem starszego pokolenia jest danie tej młodzieży czasu na dorośnięcie, zakończenie edukacji i zabranie głosu w debacie publicznej oraz sprawienie, aby na młodych ludzi, gdy będą gotowi, czekały otwarte drzwi do kariery i rozwoju, aby mogli kraj zmienić na lepsze. Jest na to szansa, pod warunkiem, że druga strona również spełni swoją część zobowiązania i nie postawi na Polsce krzyżyka. Jeśli przyjmiemy taki punkt widzenia, 25 lat zdecydowanie wydaje się okresem zbyt krótkim na osiągnięcie pożądanego stanu rzeczy – dobra wiadomość jest jednak taka, że, o ile stworzone zostaną ku temu warunki, pierwsze nowoczesne pokolenie już niedługo zacznie ubiegać się o swoje miejsce w życiu publicznym. PORA NA REFKLEKSJĘ Wybór polskiego premiera na szefa Rady Europejskiej powinien dać nam do myślenia. Europa, dając nam w ten sposób dowód uznania i powierzając zaufanie umiejętnościom wieloletniego polskiego szefa rządu, przekazuje nam jednocześnie, że to, co budujemy w naszym państwie, zmierza we właściwym kierunku. W naszej gestii jest teraz refleksja nad tym, czy i my wierzymy, że Polska jest na właściwym kursie. Jeśli tak nie jest, dlaczego doszło do tego, że wola społeczeństwa jest tak rozbieżna z działaniami władzy? W ten sposób znów napotykamy pytania: czy w Polsce naprawdę żyje się aż tak źle? Czy może to jest właśnie ten czas na zmiany – problem tkwi w tym, czy potrzebne są one w państwie, czy w społeczeństwie. Ksenia Nowicka II LO im. Stefana Batorego w Warszawie 11 | wogole.net Z innej strony Krew tanio Po oddaniu krwi, jej ubytek jest uzupełniany w ciągu 4-rech tygodni. Ubytek żelaza jest uzupełniany w czasie do 8-miu tygodni Skąd wzięło się takie spiskowe myślenie? Każda teoria spiskowa ma swój początek. Nie oznacza to, że, jak legenda, nosi w sobie ziarnko prawdy. Niemniej musi z czegoś wynikać. Najczęściej tworzą je ludzie, którzy stykają się z dziwną sytuacją, a nie mogąc jej wytłumaczyć, sami dopisują stosowną historię. Żeby teoria zyskała wielu zwolenników, musi być w miarę logiczna. Jedną z najtrwalszych jest ta o handlu krwią darczyńców. Zdziwić się można, że wielu ludzi nie oddaje krwi właśnie ze względu na przeświadczenie, iż pośrednio wspierają nie chorych, a wielkich kapitalistów z apartamentami w Dubaju czy nawet izraelską armię. Brzmi absurdalnie? A jednak istnieje więcej niż jedna przyczyna, dla której ludzie wierzą w takie bajki. Każdy, kto jest zdrowy, od 18 roku życia do 60 roku kobieta, a 65 – mężczyzna może oddawać krew, co 56 dni lub co 2 miesiące Zazwyczaj oddanie krwi zajmuje średnio mniej niż 10 minut. Cały proces od rozpoczęcia wypełniania formularza do wyjścia, zajmuje około 1 godziny Cztery kroki przy oddawaniu krwi: wypełnienie formularza, krótkie badanie, oddanie krwi i… odebranie czekolady 12 | wogole.net Krew to najwspanialszy lek, którego jednocześnie nie umiemy wyprodukować. Od tego, czy będzie dostępna, w wielu przypadkach zależy czyjeś życie. Wydaje się więc oczywiste, że działalność Narodowego Centrum Krwi nie podlega dyskusji, a miejsca, w których pobiera się krew, są niemal święte. Co jednak, jeśli rację mają zwolennicy teorii spiskowych i oddana w Polsce krew jest następnie sprzedawana wielkim koncernom farmaceutycznym, a późniejsze jej wykorzystanie mija się z intencją krwiodawcy? Proces pobierania krwi Podjęliśmy decyzję o zostaniu honorowym krwiodawcą. Najpierw musimy skierować się do najbliższego punktu pobierania krwi i się zarejestrować. Dostajemy do wypełnienia kwestionariusz. Tutaj czeka nas pierwsze zdziwienie. Kwestionariusz jest bardzo szczegółowy. Czasem może nam się nawet wydawać, że pytania w ogóle nie są związane z tym, po co tutaj przyszliśmy. Może to tylko zbieranie informacji? Może lekarze gromadzą nasze dane osobowe na czyjeś zlecenie? W przeciwnym wypadku, po co mnie tak wypytują, skoro to, czy krew jest zdatna, czy nie, wykażą stosowne badania? Tak z pewnością nie pomyśli przeciętny obywatel. Jednak potencjalnemu wyznawcy teorii spiskowych zapali się czerwona lampka. Przykładowo, w kwestionariuszu znajduje się pytanie dotyczące dłuższego pobytu w Wielkiej Brytanii, Francji albo Irlandii w latach 1980-1996. Dziwne. Mniej jednak zaskakuje, kiedy przeczytamy w Internecie, że w tym okresie występowała na tych terenach choroba „szalonych krów” i dawca może być zakażony. Następnym krokiem jest wykonanie wstępnych badań laboratoryjnych. Później musimy jeszcze spotkać się z lekarzem, który zdecyduje, czy możemy oddać krew. Dysponuje on wypełnionym przez nas kwestionariuszem oraz wynikami badań. Może zadawać nam dodatkowe pytania (potencjalny zwolennik teorii spiskowych jest bardzo zaniepokojony). Zostaliśmy dopuszczeni do oddania krwi, jednak wcześniej do podpisania dostajemy jeszcze jeden dokument. Jest on bardzo ważny, jeśli chcemy odnaleźć podstawy istnienia naszej teorii spiskowej. Otóż musimy podpisać zgodę na dysponowanie nią, na jej przekazanie szpitalowi oraz na jej ewentualną - uwaga - sprzedaż (nasz bohater jest już przerażony). Okazuje się, że handel krwią rzeczywiście istnieje. Handel krwią bez wyolbrzymień Na stronie internetowej Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Warszawie czytamy w zakładce „Cele i zadania”, że jest ich aż 20, a „pobieranie krwi i wykonywanie zabiegów z tym związanych” to jedynie jeden z nich. Na liście znajdziemy np. „zaopatrywanie wytwórni farmaceutycznych krajowych i zagranicznych w osocze”. Ciekawe, jeszcze ciekawsze, że „zaopatrywanie” odbywa się odpłatnie. Czyli, de facto, handluje się krwią honorowych krwiodawców! Cóż za pożywka dla naszych teorii. Przyjrzyjmy się temu dokładniej. Stosowne instytucje rzeczywiście mogą prowadzić taki handel. Najpierw jednak muszą zaopatrzyć szpitale. Pamiętajmy również, że krew jest potrzebna różnym wytwórniom farmaceutycznym. Bynajmniej nie w celu opracowania nowych broni biologicznych, ale do testów leków, które mają nam potem pomagać trzymać się zdrowo. Dlaczego więc ta krew jest sprzedawana, a nie po prostu przekazywana? Utrzymanie wszystkich miejsc pobierania krwi, wypłacanie pensji lekarzom, prowadzenie rejestru, zakup sprzętu, kampanie społeczne - to wszystko kosztuje. Oczywiście, Narodowe Centrum Krwi i inne instytucje są finansowane przez rząd jako państwowe. Część wydatków pokrywają jednak pieniądze ze sprzedaży krwi, co w gruncie rzeczy służy dobremu. Nie ma żadnego „illuminati” Czy handel krwią istnieje? Tak. Czy jego celem jest wzbogacenie się jakiejś pojedynczej osoby? Nie, a przynajmniej nie w Polsce. Należy jednak pamiętać, że mogą zdarzyć się sytuacje, w których instytucje zajmujące się pobieraniem krwi w celu ratowania życia, wykorzysta się do zarabiania pieniędzy. Nie będzie to jednak norma, a patologia. Nie będzie to miało nic wspólnego z teorią spiskową, a będzie jedynie zwykłym przestępstwem. Tymoteusz Ogłaza, XXVII LO im. T. Czackiego 13 | wogole.net Z innej strony Na Ty z królem polskiego Internetu: Wywiad z SA Wardęgą MB: Tak. światu u m e t ię s Nie dajcie że w naszym ć, przekona ylko smutek t kraju jest rspektyw! pe i nie ma MB: W filmie, w którym robisz parodię teledysku Gentelmana, pojawia się duża ilość (ponad 20) różnych kostiumów. Skąd je bierzesz? Mateusz Brzozowski: Jak to się wszystko zaczęło? Sylwester Adam Wardęga prowadzi swoją internetową działalność od trzech lat. Tematyką jego filmów są „pranki” (uliczne żarty), które robi w rozmaitych kostiumach i przebraniach. Sam najbardziej utożsamia się ze Spidermanem. Zasłynął między innymi z filmów takich jak „Trener policji” oraz „Gandalf: you shall not pass”. Dzięki swej najnowszej produkcji „Mutant Giant Spider Dog” stał się niekwestionowanym królem polskiego Internetu. Ma już około dwóch i pół miliona subskrypcji na Youtubie, a liczba ta wciąż rośnie. Łączna ilość wyświetleń jego filmów wynosi ponad 300 milionów. Swój sukces zawdzięcza nie tylko polskiej, ale również licznej międzynarodowej widowni. W ostatnim czasie stał się jednym z najbardziej znanych „prankerów”, dorównując samemu Remiemu Gaillardowi, uznawanego za ojca tego typu działalności. Niewykluczone, iż niedługo, obok wielkich nazwisk Chopin, Skłodowska, Wojtyła, czy Wałęsa, nową polską marką rozpoznawalną w świecie będzie Wardęga. Przejdźmy jednak do rozmowy... 14 | wogole.net SW: Myślę, że młodym ludziom chciałbym przekazać, abyście się nie dali temu światu przekonać, że w naszym kraju jest tylko smutek i nie ma perspektyw. Boli mnie to, że starsi ludzie popadają w taką depresję, monotonię życia i nieustannie narzekają. Chcę, żeby to młode pokolenie nie dało się zmanipulować i żebyście wierzyli, że ten świat jest fajny i ma perspektywy. Ja zacząłem od kupienia kostiumu za 100 zł, potem inwestowałem w kolejne, chociaż wcale na początku mi się to nie opłacało. Wszyscy dookoła mówili mi „to głupota”, dziewczyny na studiach się śmiały, że biegam w stroju Spidermana, ogólnie dziecinada. A teraz jestem w zupełnie innym miejscu. Sylwester Wardęga: Wszystko zaczęło się od Remiego (Gaillarda – przyp. red.). Oglądałem jego filmy i zawsze ciągnęło mnie do przebierania. W liceum ze względu na trądzik byłem nieśmiały i zbiło mnie to z tropu, ale na studiach nabrałem większej odwagi i postanowiłem nagrać pierwszy film. Planowałem to od długiego, długiego czasu. Kupiłem kostiumy sumo i na przełamanie przebiegliśmy się w nich ze znajomym po centrum handlowym. Złapał nas ochroniarz i wyrzucił z obiektu, mówiąc, że w takim stroju nie należy chodzić po sklepie. Cała sytuacja była dla nas ogromnie stresująca, oboje dostaliśmy „buraka” na twarzy i z pokorą przeprosiliśmy. MB: Zmieniły się twoje relacje z ochroniarzami i policjantami, odkąd stałeś się rozpoznawalny? SW: Porównując do tamtej sytuacji, dzisiaj jest kompletnie na odwrót. Dzisiaj to ochrona boi się wchodzić ze mną w dyskusję. Z początku policja postępowała ze mną bardzo twardo. Grozili mi, nie raz zostałem „wytargany”. Teraz takich sytuacji nie ma. Wszystko ładnie i grzecznie. Bierze się to też stąd, że dziś znam lepiej swoje prawa. Wcześniej moja niewiedza była wykorzystywana przez policję przeciwko mnie. MB: Czyli początki były trudne i stresujące. SW: Tak, ale adrenalina, która się wytwarzała podczas ucieczek przed policjantami dawała mi „kopa”, żeby robić to dalej (śmiech). MB: Czy w tym, co robisz, masz jakąś ogólną misję? SW: Od początku chodzi mi o to, by ludzie się uśmiechali. To jest gazeta dla ludzi młodych, prawda? SW: Cały czas kupuję, inwestuje. Obecnie większość sprowadzam już z zagranicy. Kiedy coś zarobię, to nie idę na imprezę i nie przepijam, tylko inwestuję, w kostiumy, w sprzęt, żeby to wszystko się kręciło i rozwijało. MB: W jakiej cenie można kupić przeciętny kostium? SW: Różnie. Możesz kupić strój za 70 zł, a możesz kupić samą maskę za 10 tysięcy zł. Ja bardzo lubię kostiumy i nie oszczędzam na nich. MB: Boisz się, że ktoś kiedyś zareaguje agresywnie na to, co robisz? Przestraszy się i poniosą go emocje. SW: Jak się czasem dostanie, to wiesz, twarz nie szklanka. Szybko biegam, chodzę na siłownię, więc daje sobie radę. Nie robię nic, co mogłoby kogoś skrzywdzić. Działam już 3 lata i nigdy nie doszło do bójki czy innej nieprzyjemnej sytuacji. Raz gość mi sprzedał jednego kopa, a później się przytulaliśmy. Zrobił to, bo się przestraszył i miał odruch obronny. MB: Sytuacja, w której byłeś najbardziej przerażony? SW: To chyba jak kręciliśmy „Zombie”. To były początki nagrywania i nagle rozbijają się 3 samochody. Nie wiesz, czy zaraz podjedzie policja, zgarną cię i pójdziesz siedzieć, czy jednak wszystko będzie ok. Jak uciekaliśmy był mega strach. Każda taksówka wydawała ci się radiowozem, ty się chowasz, kładziesz, czołgasz. Czułem się jak na jakiejś wojnie (śmiech); „muszę dotrzeć do mieszkania”, tak wszyscy myśleliśmy. Potem zaginął operator, który miał klucze do drzwi. Pobiegł w inną stronę i się zgubił, bo nie znał okolicy. Długo nie wracał i zacząłem myśleć, że go złapali. Już miałem w głowie poukładane dialogi, jakie w sądzie będę mówił, żeby oczyścić moją ekipę i wziąć to na siebie, 15 | wogole.net Z innej strony jako iż był to mój pomysł. Kolejną hardcorową sytuacją było też podpalenie się w filmie „Game of Thrones”, ale przyjąłem to w miarę na chłodno. MB: A czy przypadkiem podpalenie nie wymknęło się trochę spod kontroli? Na filmie dość długo stoisz w niemałych płomieniach? wiać a t s o t e iejsz Najważn konsekwentnie i sobie cele ć; a je realizow wać się zbyt o nie przejm yką yt mocno kr . oje i robić sw SW: Oczywiście. Adrenalina jest mega fajna i każdy ją lubi. Niedługo mam zamiar założyć nowy kanał na Youtubie o tematyce sportowej. Będę, chociażby skakał ze spadochronem. MB: Planujesz produkcję swoich ubrań, w stylu takich, które wprowadzili już inni Youtuberzy? SW: Tak, wymknęło się. Jednak udało się nam to jakoś opanować. SW: Tak, ten pomysł jest już w trakcie realizacji i niedługo pojawią się ciuchy. MB: Ile razy byłeś aresztowany? MB: Youtube mocno zmienił Twoje życie, jednak jaki miał wpływ na twoją osobowość? SW: Trzy razy po dobie mnie trzymali. Nie jest to jakieś straszne przeżycie, tyle że się nudzi człowiekowi (śmiech). MB: Bałeś się za pierwszym razem, kiedy cię przymknęli? SW: Za pierwszym razem tak. To już w końcu poważna rzecz, jesteś w więzieniu (śmiech). Nie wiedziałem, co mi groziło, bo to było po tym, jak przerwałem mistrzostwa świata w jeździectwie. MB: Teraz już uodporniłeś się na stres, który kiedyś towarzyszył Ci w sytuacjach z policją? SW: Teraz już tak. Robię takie rzeczy, że rozmowa z policjantami, gdy chcą mnie ukarać, w ogóle to we mnie nie wzbudza emocji. Bardziej się stresuję rozmową z Tobą, niż z policjantami, a kiedyś jak z nimi gadałem to nogi strasznie się trzęsły „Boże, pan policjant”. Lubię nowe sytuacje, w których mogę poczuć adrenalinę. MB: To też z jej powodu kręcisz filmy? 16 | wogole.net SW: Na pewno jestem bardziej pewny siebie, bo byłem znacznie nieśmiały przez ten trądzik na twarzy. Teraz jestem odważniejszy, nie boję się ludzi. Kiedyś stresowałem się byle czym. Youtube dał mi pewność siebie, siłę życiową. MB: Który ze swoich filmów lubisz najbardziej? SW: Zdecydowanie Pająka. Gdy wrzucam film na kanał, nie jestem w stanie go ocenić, bo już mnie nie śmieszy. Montując, oglądam go po sto razy. Z filmem, który wrzucasz jest tak, że musisz zwracać uwagę na wszystko. Absolutnie nie możesz zrobić trzech sekund, w których widz się znudzi, bo wyłączy i poleci dalej. Robisz wszystko, żeby utrzymać uwagę odbiorcy. Kiedy udostępniałem trenera policji, nie wiedziałem, jaki będzie odzew. Miałem obawy, że to może być mój najgorszy film i popsuje mi cały kanał. Okazało się jednak, że jest spoko. MB: Po filmie „Trener policji” zrobiło się o Tobie głośno w mediach. niejszy, ż a w d o em Teraz jest ludzi. Kiedyś ię czym. nie boję s le y b ię s łem stresowa ł mi pewność a Youtube d yciową. ż siebie, siłę SW: Tak, ale to wszystko minie. Nigdy nie celowałem w media tradycyjne, moja platforma to Internet, bardzo szanuje to medium i nie planuje się pchać gdzieś indziej. Z drugiej strony fajnie, że ostatnio dostałem zaproszenie, chociażby do Kuby Wojewódzkiego. Kiedyś, gdy zaczynałem, byliśmy razem na jakiejś imprezie charytatywnej i wtedy sobie pomyślałem, że może ciekawie byłoby gościć w jego programie... i byłem. Najważniejsze to stawiać sobie cele i konsekwentnie je realizować; nie przejmować się zbyt mocno krytyką i robić swoje. SW: Chciałem do tego podejść bardzo na chłodno. Nie raz tak miałem, że wrzucając jakieś filmy, myślałem, że będą fajne i rzeczywiście takie były. MB: Poza nowym kanałem, co jeszcze planujesz w najbliższej przyszłości? MB: Przebiłeś nawet Remiego Gaillarda i to o kilkadziesiąt milionów odsłon. SW: Konsekwentnie robić to, co robię. To, że pająk ma tyle, a nie mniej wyświetleń, to nic nie zmienia. To jest jakby dodatkowy kop i większa odpowiedzialność, żeby te produkcje były bardziej profesjonalne. Teraz na pewno sprawiłbym wszystkim zawód, wrzucając po takim „boom” jakiś shit. SW: Nie chodzi o to, żeby przebijać Remiego. To jest mój kolega i niech mu się wiedzie. Niedługo Remi wraca do pranków i może zrobimy coś wspólnie. MB: A jeśli chodzi o zdecydowanie dalszą przyszłość, to chodzą słuchy, że planujesz karierę polityka. To prawda? SW: Niestety nie mogę nic powiedzieć, wszystko jest owiane tajemnicą. SW: Wiesz, jak będę miał te 50 lat i nie dam rady już uciekać przed policją, to sobie znajdę jakiś stołek (śmiech). Pójdę, jeżeli będę czuł, że jestem w stanie coś zmienić, ale na razie wydaje mi się to raczej niemożliwe. To wszystko są układy, układziki i tak dalej... A tak poważnie to raczej wątpię, żeby Spiderman poszedł kiedyś do polityki, chociaż nikt nie wie, co przyniesie przyszłość. MB: Kiedy się spostrzegłeś, że „Spider Dog” będzie wielkim sukcesem? Czułeś to, zanim go udostępniłeś? Jednak dwa, czy trzy miliony odsłon nie robiły na mnie wrażenia. Od razu widziałem, że pająk dobrze się przyjmuje. Pierwszej nocy cały czas to śledziłem, bo jak wrzucasz film do Internetu, to musisz siedzieć i pilnować, żeby inne portale nie pokradły go na swoje kanały. Zakładałem jakieś dziesięć milionów wyświetleń, a mamy prank wszechczasów. MB: Zdradzisz czytelnikom W ogóle jakieś plany związane ze swoją nową produkcją? MB: Kiedy możemy się spodziewać nowego filmu? SW: W październiku. MB: W takim razie czekamy z niecierpliwością, a ja dziękuję Ci bardzo za rozmowę. Was, drodzy czytelnicy, razem z Sylwestrem zachęcamy do subskrybowania jego kanału na Youtubie (SA Wardęga), tak by nie przeoczyć żadnej nowej produkcji. Mateusz Brzozowski XLIV LO im. Antoniego Dobiszewskiego 17 | wogole.net Dookoła świata nomadzki sen Ciągle w ruchu. Nie znają przywiązania do jednego miejsca, każdorazowo przemierzają setki kilometrów i nigdzie nie zabawiają na dłużej. Oto nomadzi – ludzie, których dom budowany jest wciąż na nowo – w drodze. Nomadów można podzielić według kilku kryteriów. 18 | wogole.net Pierwszym wskaźnikiem jest rodzaj nomadyzmu. Może być on stały bądź sezonowy. Ta druga opcja najczęściej polega na wędrówce w poszukiwaniu pastwisk. Zdarza się także, że sezonowi nomadzi imają się uprawą roli. Kolejnym kryterium jest przestrzeń, którą zajmują koczownicy. Być może trudno w to uwierzyć, ale różne grupy nomadzkie zamieszkują, aż sześć stref geograficznych (od arktycznej, poprzez subarktyczną, wyżynno – górską, nizinną, pustynną, aż po leśną). Oczywiście różne szerokości geograficzne warunkują sposób ich życia. Jednak cechą wspólną dla większości nomadów jest uzależnienie od natury. Czasem bardziej przychylnej, a innym razem niezmiernie kłopotliwej. Romantyzm? Nie sądzę... Niektórzy mogą myśleć, że życie, jakie prowadzą koczownicy to synonim totalnej wolności, praktycznie niczym nieograniczonej. Romantyczna wizja nomadzkiej wolności, obcowania z naturą, letnich nocy pod gołym niebem i idyllicznego wyobrażenia pracy nie jest do końca prawdziwa. Owszem, nomadzi są dumni ze swojej tożsamości, którą buduje tradycja oraz więzi z ludźmi, nie zaś przywiązanie do jakiegoś miejsca. Jednak w tym miodowym wyobrażeniu jest łyżka dziegciu, ponieważ kultura ludów wędrownych jest narażona na niezrozumienie przez ludzi osiadłych oraz zderzenie z naszym coraz bardziej uregulowanym światem. Pokażę to na przykładzie indyjskich koczowników, których sytuacja pogarszała się wraz z upływem czasu. Aż do XIX wieku w Indiach ludzie praktykujący nomadyzm byli kojarzeni neutralnie. Ich współpraca z rolnikami przebiegała pomyślnie. Jednak nadejście brytyjskiej administracji przyniosło ze sobą „Criminal Tribes Act”, które okazało się prawem szkodliwym dla nomadów. Na mocy tego dokumentu koczownicy stali się „przestępcami z urodzenia”. Wraz z tym zapisem prawa pojawiło się represjonowanie ludów wędrujących. Szerokimi tak drogami, niosą dom swój nieosiadli. Popatrz o popatrz!” Myśląc o nomadach, aż chce się zanucić pewną znaną słoneczną piosenkę. fot. Zsolt Zatrok Dr. Z czym to się je? Wydawać by się mogło, że koczowniczy tryb życia był domeną czasów zamierzchłych, okresu historycznego, o którym ciężko powiedzieć, że wytworzył cywilizację. Okazuje się jednak, że również w naszych czasach znaleźć można jeszcze grupy ludzi, które ciągle się przemieszczają, a prowizoryczny dom tworzą w drodze. O takich osobach mówimy, że praktykują nomadyzm. Etymologia tego słowa jest następująca: określenie „nomas” pochodzi z języka greckiego i oznacza koczownik, „nomados” zaś - pasterski. Ten drugi wyraz naprowadza na trop zajęcia, jakim trudnili się pierwsi nomadzi, czyli pasterstwa. W dużej mierze również współczesne ludy wędrowne zajmują się wypasem zwierząt, gdyż jak to mówi przysłowie mongolskie: Jeśli masz pieniądze to jesteś bogaty, ale jeśli masz zwierzęta to nigdy nie jesteś głodny. Za reprezentatywny przykład można uznać Nieńców. Ta nomadzka grupa wiedzie swoje życie na północno – zachodniej Syberii oraz na podbiegunowym obszarze Europy. Zajęciem, jakie ją wyróżnia jest hodowla reniferów, które stanowią zarówno środek transportu, jak i pożywienie. Samojedzi (czyli grupa narodowościowa, którą tworzą Nieńcy, Eńcy, Nganasani oraz Selkupi) zajmują się rybołówstwem oraz myślistwem. Nomadom tym nie jest obce pasterstwo, które jednak nie jest jedynym zajęciem współczesnych koczowników. Zmiana czasów przyniosła nowe możliwości zarobkowania oraz rozszerzyła rozumienie nomadyzmu. Dzisiaj możemy wrzucić do worka z napisem „nomadzi” również grupy osób, które swoje życie opierają na zbieractwie, wytwórstwie lub na oferowaniu usług, takich jak na przykład bajarstwo czy znachorstwo. Są to jednak tylko niektóre zajęcia, jakimi imają się nomadzi. Rzemiosła, którymi zajmują się ludy wędrowne są tak różne, że samych koczowników można przyporządkować do większości grup zawodowych, jakie występują w społeczeństwach osiadłych. Za przykład można wskazać obozy pracy, do których, oczywiście wbrew własnej woli, trafiali nomadzi. Kres brytyjskiej władzy kolonialnej (w 1947 roku Indie stały się niepodległym krajem) nie przyniósł jednak zmiany nastawienia ludzi do koczowników. Jedno prawo zostało zastąpione drugim – równie okrutnym, a może nawet gorszym. Dlatego też, aż po obecne czasy, koczownicy są w Indiach stygmatyzowani. Jednak niedomówieniem byłoby niewspominanie o późniejszych próbach pomocy społecznej, oferowanej przez rząd. Niestety starania te nie spełniły w pełni pokładanych w nich nadziei. Wypaczenia organizacyjne i ogromne przywiązanie do tradycji spotęgował, charakterystyczny dla Indii, system kastowy. Czym definiuje się postęp? Skutecznością szczepionek? Dużą przeżywalnością wśród niemowląt? A może… telewizją satelitarną? Z drugiej jednak strony przejęcie przez nomadów niektórych zdobyczy cywilizacji i wdrożenie ich do tak odmiennego i egzotycznego, z naszej perspektywy, życia, daje ciekawą mieszankę kulturową. Przykładem, który najlepiej zobrazuje to zjawisko, jest społeczność mongolskich Nomadów. W tym miejscu należy zaznaczyć, że koczownicy tego kraju są pasterzami migrującymi okresowo. Wędrowcy ci, jak bardzo brzmiałoby to niewiarygodnie, korzystają od kilku lat z telewizji satelitarnej. Jej zasilanie możliwe jest dzięki ogniwom słonecznym. Mówiąc o postępie w Mongolii nie można zapomnieć o procesie sowietyzacji, jaki się dokonywał przez ponad sześć dekad w tym kraju. Duża część zmian, jaka zaszła w tym czasie przyniosła cierpienie, była brutalna oraz bezsensowna. Wymordowanie elity czy zburzenie wielu budowli sakralnych to tylko ułamek tego co działo się do roku 1990. Z innych wybitnie niepotrzebnych i szkodliwych działań było wprowadzenie machiny biurokracji oraz kolektywizacji rolnictwa. Prawdą jest jednak także to, że dzięki Rosjanom (poprzez to, że uporali się w 1921 roku z oddziałami chińskimi) poprawiła się sytuacja chłopów mongolskich, którzy do tej pory byli okradani z co lepszych terenów przez Chińczyków. Poza tym, sowietyzacja i idący za nią ustrój przyczyniły się do zwalczania analfabetyzmu oraz dała wymierne korzyści socjalne, na przykład bezpłatną opiekę zdrowotną. Wychodzi więc na to, że „postęp” cywilizacyjny trzeba przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza. Mimo wielu różnic między społeczeństwami osiadłymi a grupami koczowniczymi, wszyscy mamy wspólne cechy. Okazuje się, że łączą nas ludzie wyjątkowi, czyli ci, którzy wychodzą przed szereg i nie wpisują się w pospolite schematy. Według mnie, taką osobą jest na przykład Waris Dirie – niezwykła postać, będąca żywym symbolem walki z barbarzyńskim rytuałem obrzezania kobiet. Z urodzenia – somalijska nomadka, ze splotu zdarzeń – modelka, z własnego wyboru - ambasadorka ONZ oraz pisarka (autorka „Kwiatu pustyni”, „Córki nomadów” oraz książki, napisanej, wraz z Corinną Milborn - „Przełamać tabu”). Właśnie ta odważna kobieta pokazała, że życie jednego człowieka może stanowić wypadkową dwóch zupełnie kontrastowych kultur – nomadzkiej oraz tak bliskiej nam - osiadłej. Joanna Kucharska, XXI LO im. Hugona Kołłątaja 19 | wogole.net Dookoła świata Skandynawioholik w Norwegii wrażenia, jakie na mnie zrobiły. A zrobiły ogromne. Sama próba ich opisania powinna być w jakiś sposób wynagradzana, ponieważ to, co czuje się podczas patrzenia na nie, niezwykle ciężko przelać na papier. Podziwianie ich masywności, spływających po nich girland wodospadów, z nieskazitelnie czystą wodą oraz pnącej się po ich stromych zboczach zieleni, nierzadko sprawiało, że moje oczy chwilami przypominały spodki. A jeśli doda się do tego śnieg w najwyższych piętrach o czym dowiedziałam się na miesiąc przed wyjazdem. Otóż okazało się, że będąc w Norwegii „załapiemy się” na dzień polarny, będący znacznie milszym „bratem bliźniakiem” nocy polarnej, podczas której panują ciągłe ciemności. W gruncie rzeczy zjawisko to jest bardziej skomplikowane i zaskakujące, niż mogłoby się wydawać. Wyglądało to tak, że przez całe pięć dni mojego pobytu, noc nie zapadła ani razu. Tak, powtarzam - ani razu. Kiedy wstawało się wczesnym rankiem, żeby zdążyć na śniadanie, już było jasno. Tak samo było w południe, późnym popołudniem, wieczorem i... tak do drugiej, trzeciej, a nawet czwartej nad ranem. Zapadał wtedy lekki półmrok, wyglądający jak zwykły, pochmurny dzień. Dziwne, prawda? Przyznaję, że największym wyczynem było zaśnięcie o odpowiedniej porze, a ciągle powtarzane słowa moich znajomych, typu: „O matko, jak późno!” były na porządku dziennym (i to dosłownie). Chyba nigdy nie zapomnę tej konsternacji, która ogarniała wszystkich w chwili, w której dowiadywali się, że zamiast dwudziestej, zbliża się godzina trzecia... W końcu, jak wspomniał wówczas mój kolega, przecież świeciło jak w południe!” Osobiście bardzo się cieszę, że miałam okazję przekonać się na własnej skórze, czym, tak naprawdę, jest dzień polarny. Można by powiedzieć, że przebywałam na terenie Skandynawii raptem jeden dzień, tyle tylko, że trwający około stu dwudziestu godzin. Mieszkańcy Norwegii najczęściej są szczupli i patrząc na ceny jedzenia, jakoś mnie to nie dziwi. Następną kwestią, jaką chciałabym poruszyć, są ludzie. Przed wyjazdem wiele czasu poświęciłam na rozmyślaniu na temat rodowitych mieszkańców Norwegii. Jak zwykle wyglądają? Jacy są w obyciu? Słyszałam różne opinie - poczynając od tych całkowicie pozytywnych, Norwegię, jak i całą Skandynawię cechuje dość chłodny klimat oraz długie i mroźne zimy. Z kolei w lecie, pojawia się niezwykle bujna roślinność, a całość przywodzi na myśl polską wiosnę. Podczas mojego wyjazdu nie 20 | wogole.net mogłam narzekać na pogodę. Pomijając jeden obfitujący w ulewy dzień, obeszła się ze mną wyjątkowo łagodnie. A właściwie ciepło. Temperatura utrzymywała się w zakresie od dwunastu do nawet dwudziestu pięciu stopni, a to zdecydowanie sprzyjało zwiedzaniu. Czasem zastanawiam się, czy aby nie przyciągam anomalii pogodowych, ponieważ już wcześniej zdarzało mi się, że trafiałam na pogodę, która na danym obszarze występuje niezwykle rzadko. Fiordy, jakie są, każdy widzi (albo chociaż kiedyś o nich słyszał). Ot, gigantyczne bloki skalne, w gruncie rzeczy będące rodzajem głębokiej zatoki, mocno wcinającej się w głąb lądu, z charakterystycznymi stromymi brzegami, parafrazując „Wujka Google’a”. Nie będę się tutaj rozpisywać nad ich stricte geologicznym opisem, ponieważ ten, nawet w najmniejszym stopniu, nie odda oraz zapach im towarzyszący, będący pomieszaniem orzeźwiającej bryzy z lasami pachnącymi miętą, to otrzymamy niezwykłą i hipnotyzującą mieszankę. Fiordy są według mnie jak Skandynawska rodzina królewska, niezwykle liczne i budzące respekt przed każdym, kto je ujrzy. Gdzie jednak odczuwa się ich największy majestat? Ciężko powiedzieć, warto jednak wspomnieć o przejażdżce „Drogą Orłów”, składającej się z jedenastu stromych zakrętów, pnących się w górę tuż nad przepaścią. Wówczas, już w połowie drogi, ogromny wycieczkowiec sunący w dole po tafli wody będzie przypominał zabawkowy stateczek. Brzmi niewystarczająco wymownie? W naszej grupie było wiele odważnych osób, jednak chyba każdy wstrzymywał oddech, kiedy przyszło do wymijania się w takich warunkach z drugim autokarem... Rzeczą, której nie można pominąć jest na pewno to, Panorama miasta nawet w pochmurny i mglisty poranek wygląda niezwykle. fot. www.st.gdefon.com J aka jest Norwegia? To pytanie zadawałam sobie często przez dobre dwa lata, nim otrzymałam możliwość odwiedzenia tej części Skandynawii. Dla kogoś, kto fascynuje się kulturą północy i jest uważany niemalże za Skandynawioholika, była to propozycja nie do odrzucenia. W końcu - stało się... Pojechałam podbijać ojczyznę nordyckich bóstw. Chociaż na parę dni, mogłam przenieść się w zupełnie inny świat, w miejsce, o którym tak dużo czytałam. Jaka więc się okazała? 21 | wogole.net Dookoła świata fot. www.st.gdefon.com Domki Rorbuer na północy kraju to niesamowite dzieła tamtejszych architektów. jak wrodzona pracowitość czy uczciwość, aż po opinie negatywne. Chodziło tu głównie o ich spokojne, pozornie nudne usposobienie. Starałam się jednak nie kierować opiniami innych i wyrobić sobie własne zdanie na ich temat dopiero na miejscu. Jako że łatwo nawiązuję kontakty, wpadłam również na pomysł nauki ich języka. Wcześniej chciałam nauczyć się szwedzkiego, jednak po otrzymaniu na święta Bożego Narodzenia książki z kursem norweskiego od przyjaciółki, pomyślałam: „Czemu nie?”. Po dość intensywnym okresie samodzielnej nauki i przyswojeniu połowy książeczki, dokupiłam jeszcze rozmówki dla poprawienia akcentu. Tak przygotowana i zaopatrzona w tą ukrytą broń, czekałam na dzień, w którym będę mogła zamienić choć parę zdań z rodowitym mieszkańcem Norwegii. Jak poszło w praktyce? Niestety, ze względu na napięty plan wycieczki miałam okazję rozmawiać głównie ze sprzedawcami w sklepikach i galeriach handlowych. Jacy więc są w obyciu? Z moich doświadczeń wynika, że są oni... rzeczywiście bardzo spokojni, uprzejmi, ale niezbyt wylewni. Według mnie może nawet trochę za spokojni, chociaż spotkałam się z paroma miłymi wyjątkami. Należałoby również zaznaczyć to, jak płynnie posługują się oni językiem angielskim. Prawdą jest także to, że zazwyczaj prowadzą zdrowy tryb życia, co jest godne naśladowania. A wygląd? Najczęściej są szczupli (patrząc na ceny jedzenia, jakoś mnie to nie dziwi...) i dbają o swój wygląd zewnętrzny. Kobiety ubierają się niezwykle kolorowo i różnorodnie, a mężczyźni nierzadko noszą brodę. Często widziałam noszone 22 | wogole.net przez nich koszulki z logo ich ulubionych zespołów metalowych. Jak widać, niektóre stereotypy okazały się prawdziwe. Nie należy jednak im całkowicie ufać, ponieważ zawsze znajdą się wyjątki od reguły. Koszt życia jest tu wysoki. Butelka wody? Ot, ponad trzydzieści koron. Ceny w Norwegii są aż dwa - trzy razy wyższe w porównaniu do polskich. Walutą jest tu korona norweska, która w przeliczeniu odpowiada pięćdziesięciu polskim groszom. Koszt życia jest tu wysoki, choć adekwatny do płac. Dla porównania baton, który w Polsce kosztuje dwa złote, w Norwegii kosztuje co najmniej czternaście koron, czyli siedem złotych. Z kolei za mały sok zapłacimy tu od dziewięciu złotych wzwyż, a za pare truskawek złotych piętnaście. Butelka wody? Ot, ponad trzydzieści koron. Chyba tylko cena chleba mnie nie zaskoczyła, ponieważ byłam uprzedzona - trzydzieści złotych za bochenek. Nie lepiej wygląda jedzenie na mieście. Sałatka - pięćdziesiąt złotych. Zwykły posiłek w fastfoodzie potrafi uszczuplić nasz portfel o dobrych sześćdziesiąt złotych i nawet mój zmysł wyszukiwania obniżek na niewiele się tu zdał. Wniosek nasuwa się sam - na wyjazd najlepiej jest jechać z własnym jedzeniem, ograniczając zakupy do lokalnych specjałów. Należy jednak dodać, że wszędzie znajdą się jakieś wyjątki. Norwegowie są prawdziwymi „kawoszami” i nawet zwykła kawa kupiona na stacji benzynowej, za cenę porównywalną do naszej, będzie smakowała jak ta z najlepszej kawiarni. Osobiście nie przepadam za kawą, ale podobno warto. Rzeczą, którą na pewno trzeba uwzględnić w swoim planie wycieczki, są... słodycze marki „Freia”. Gdzieś wyczytałam, że nie próbując choć raz ich czekolady, nie pozna się smaku Norwegii. Cóż... Może to dziwne, ale ja podpisuję się pod tą opinią obiema rękami. Jak my w Polsce mamy swojego „Wedla“, czy „Wawel“, tak Norwedzy posiadają „Frei’ę“, wiodącą prym na ich słodkim rynku. Nazwa zaś, nawiązująca do bogini magii i miłości, wydaje się niezwykle trafiona. Jak powiadają: „Przez żołądek do serca”. Idąc tym tokiem myślenia, ja zadurzyłam się po uszy... Mnie osobiście najbardziej przypadły do gustu batony „Kvikk Lunsj“ oraz „Japp“ - w smaku podobny do „Marsa“. Nie wypadałoby jednak ograniczać się wyłącznie do słodyczy, w końcu Norwegia to kraj o bogatej w smaki kuchni. Skoro ceny są tam naprawdę wysokie, lepiej jest już wykosztować się na rzeczy, których normalnie nie kupimy u nas w sklepie. Z mojej strony mogę polecić ryby, szczególnie Gravlaks (łososia marynowanego w soli, cukrze i przyprawach), słodkawy ser w kolorze bursztynu (Brunost) oraz kiełbasę... z łosia. Osobiście nie miałam okazji jej spróbować, ale podobno dla niej warto byłoby nagiąć moją dwuletnią „mięsną abstynencję“. Miejscami zasługującymi na szczególną uwagę są na pewno Muzeum Muncha, ulica Karl Johans Gate, jak i gmach Opery Narodowej, na której Norwedzy często robią pikniki w pogodne dni... Tak tak - na gmachu Opery, ponieważ jest ona tak zbudowana, że można wejść na jej dach, wspinając się po schodach. Powinno się również wejść na skocznię w Lillehammer, czy pojechać do Bergen, aby zwiedzić Starówkę. Po opuszczeniu bram miasta, gdzie prym wiedzie już niska zabudowa, warto spędzić noc w tradycyjnym, pomalowanym na czerwono domku z drewna (Rorbuer). Opcji jest wiele, zależy, co nas najbardziej interesuje. Chociaż w Norwegii miasta są piękne, mnie zachwyciło coś zupełnie innego. Wystarczyło wyjechać trochę poza miasto i zaczynało się to, co w Norwegii najlepsze. Bo w jakim innym miejscu można zobaczyć chmury, które układają się w połowie stoków gór, co chwilę te same stoki są przecinane spadającymi gdzieś z nieba wodospadami, a w dodatku to wszystko odbija się w gładkiej, jak lustro, krystalicznie czystej wodzie? A ponieważ jedzie się autobusem przyklejonym do drogi gdzieś hen wysoko nad fiordem, to można podziwiać ten widok w całości - po drugiej stronie fiordu, jakieś dziesięć kilometrów dalej. Dla mnie Norwegia to miejsce, gdzie krajobrazy są wielkie, a obserwator tego piękna jest dosłownie drobinką w porównaniu z tym, co widzi. Karolina Lichuta XXVIII LO. im. Jana Kochanowskiego 23 | wogole.net Jestem głodna ...czyli dlaczego pojechałam do Londynu z walizką pełną jedzenia F amilia Serwińskich wybiera się na urlop, co zwykle spotyka się z dość dużą dozą entuzjazmu wśród jej członków. Tym razem wybór padł na światową metropolię, europejską stolicę mgły, deszczu, snobistycznych faszionistek oraz dziewcząt biegających w szortach przy 10°C - Londyn. Jedziemy. No cóż, kiedyś musiało to nastąpić. Co śmieszniejsze, wyjazd ten był moim prezentem na 18. urodziny, ale moi rodzice wiedzieli, czym mają mnie zwabić. Istnieje jedno magiczne słowo, na którego dźwięk całe moje jestestwo zapomina o bożym świecie. Tym magicznym słowem jest „ DAM, DAM... WIMBLEDON”! Nie będę Was 24 | wogole.net tutaj zanudzać aspektami sportowymi szlachetnej dyscypliny, jaką jest tenis, ale musicie wiedzieć, że jestem zakręcona na punkcie żółtych piłek i rakiet. Dlatego turniej Wielkiego Szlema uczyniłam moim głównym londyńskim celem. Przed wyjazdem Pani Matka ogłosiła naradę generalną czteroosobowej drużyny i nakazała: „Do kufrów podróżnych pakujemy tylko najpotrzebniejsze ubrania. Nastawiamy się na wyprzedażowe szaleństwo, na pewno kupimy dużo ubrań.”. (Nie łudźcie się, mówi tak przed każdym zagranicznym wyjazdem, a ja potem wracam do Warszawy ewentualnie z parą nowych skarpetek.). Jakież było moje zdziwienie, gdy przed wyjazdem ujrzałam cztery opasłe walizy. I teraz czas na zagadkę: skoro w trzech walizkach znajdują się ubrania i kosmetyki, to co znajduje się w czwartej torbie? Odpowiedź był tak samo natychmiastowa, jak zaskakująca. Jedzenie! Kilogramy mięsa, kiełbasy, pomidorów, nawet pieczywa! Taaaaak, jedziemy do światowej metropolii z bagażem pełnym żarcia. Serio. Równie dobrze moglibyśmy wybierać się na Syberię. Moi rodzice uparcie twierdzili, że jedzenie w Londynie jest okropne. Wiedzą, bo byli. Co z tego, że ostatni raz 23 lata temu. Osobiście stwierdziłam, że te informacje mogą być nieco przestarzałe. Sądziłam, że branie 2 kilogramowego schabu na pieczeń to już pewna przesada, lecz przypomniałam sobie słowa naszej londyńskiej przyjaciółki, która już kilka razy mówiła nam, jak niesmaczna jest angielska kuchnia. Postanowiłam, że zaufam rodzicom i mimochodem dorzuciłam kolejny słoik dżemu do walizki. fot. Agata Serwińska fot. Agata Serwińska Dookoła świata Pierwsze atrakcje zaczęły się już na lotnisku. Przy ważeniu bagaży okazało się, że dwa z nich są za ciężkie. Normalnie tonaż bagażu rozkładał się na osobę, więc nie ważne było ile która walizka ważyła, ale akurat wtedy pani z obsługi coś się nie spodobało i musieliśmy wyrównać wagę wszystkich walizek. Poskutkowało to tym, że Pani Matka na środku lotniska wyjmowała z walizki porcję wołowiny na gulasz, zawijała w ręcznik i chowała do innej walizki. Następnie schabik. Potem kiełbasę. Wyglądało to tak, jakbyśmy przemycali w bagażu poćwiartowane niemowlę. Świetnie! Ja w każdym razie — jak i wszyscy otaczający nas ludzie — miałam ubaw po pachy. Pani Matka niekoniecznie. Co jak co, ale naprawdę warto czasami zaufać rodzicom. Tym razem i mi się opłaciło. W końcu dźwiganie 5 kilogramów pomidorów i dwóch bochenków chleba musi mieć w sobie jakiś ukryty sens. Miało. Doceniłam nasz obfity prowiant, kiedy istotą żołądkowego problemu stał się nie tyle smak angielskiej kuchni, ile jej brak, a ściślej mówiąc brak jakiejkolwiek kuchni. Kiedy nie zostaliśmy zaprowadzeni przez naszego przyjaciela do jakiejś konkretnej knajpy na lunch, błąkaliśmy się bezsensownie w poszukiwaniu jakiegokolwiek lokalu. Będąc turystą i poruszając się po turystycznych miejscach masz do wyboru trzy miejsca: Starbucksa, Pret a Manger i rzadziej spotykane Caffe Nero. Odkrywanie londyńskiej egzotyki nie polega chyba na tym, aby odwiedzać sieciówki, które występują również w Polsce, więc trzeciego dnia zdecydowaliśmy się na odwiedziny w Pret a Manger. Niestety nie zakończyły się one po- myślnie dla mojego żołądka. Po prostu się uczuliłam. Do tej pory nie wiem na co. Czułam tylko, że puchnę od środka. Niezapomniane przeżycie, naprawdę, ale do Pret a Manger już ponownie nie zaszliśmy. Cóż robić, po tych doświadczeniach braliśmy ze sobą na wycieczki nieśmiertelne kanapki. Na szczęście (albo nieszczęście) po długim oczekiwaniu skosztowałam typowo angielskiej kuchni na obiedzie u naszej przyjaciółki. Zwykła pieczeń, warzywka gotowane na parze i pieczone ziemniaki. Cóż… Kuchnia wysokich lotów to nie była, ale przynajmniej było co jeść. Po tym jedynym kontakcie z kulturą żywienia Brytyjczyków myślę, że przygodę z kuchnią brytyjską mogę uznać za zakończoną. Nie będę tęsknić. Zadziwiające jest jednak to, że mimo iż Brytyjczycy nie mają fantastycznej kuchni, to są świetnymi kompanami do biesiady. Nasze obiady z nimi potrafiły trwać długie godziny, najczęściej, gdy na stole brakowało angielskich potraw. Tak samo w pubie, gdzie wszyscy dobrze się bawili: rozmawiając, pijąc piwo i zajadając się specjałami kuchni azjatyckiej oraz belgijskimi frytkami. Jeśli umieracie z głodu i macie ochotę na kuchnię europejsko - amerykańską polecam Wam Giraffe przy Kensington Road. Koniecznie spróbujcie jednego z koktajli owocowych! Są przepyszne. Chyba naprawdę Anglicy stają się lepszymi ludźmi, gdy nie muszą jeść warzywek gotowanych na parze. Także recepta na udane przyjęcie w Londynie brzmi tak: „Jedz z Anglikami wszystko, co nie jest angielskie, a będziesz tak zadowolony, jak twój żołądek”. Agata Serwińska XXVII LO im. T. Czackiego 25 | wogole.net tres s Dla maturzysty E fot. www.changeyourlifechallenge.org tos polskiego szkolnictwa opiera się na dwóch grubo ciosanych filarach: “wkuwaniu” zbędnych dla przeciętnego obywatela faktów oraz nagminnej weryfikacji teoretycznie zdobytej wiedzy w postaci serii super ważnych egzaminów, które nękają zdrowie psychiczne uczniów już od końca szkoły podstawowej. Właściwie cała machina systemu edukacji działa, napędzana wszechobecnym stresem. W efekcie, co chwilę słyszy się tragiczne historie prymusów, którzy zamiast brylować na parkietach najlepszych liceów i uczelni, wydzierają z gardła CKE pojedyncze punkty stracone w przegranej z testem walce. Dlaczego? Bo nie wytrzymali presji, przerosła ich ta ministerialna szopka i nie umieli oswoić przytłaczających emocji. Warto zatem wcześniej poznać i okiełznać to, co w istocie jest najzwyklejszą reakcją obronną organizmu na głupotę schematów maturalnych, bo na pewno potrwa to krócej niż jakakolwiek reforma szkolnictwa. Aż do roku 1920 pojęcie stresu nie miało żadnego związku z jego współczesną definicją. Wywodzi się, ze słowa destresse z języka średnioangielskiego zasięgniętego z łacińskiego stringere, co znaczy ścisnąć, zacisnąć. Początkowo używane było w fizyce, w celu opisania oddziaływania sił wewnętrznych, których rezultatem było odkształcenie. W latach 20. i 30. środowiska naukowe z dziedzin biologii i psychologii zaczęły odnosić ten termin w stosunku do napięcia psychicznego lub szkodliwego czynnika środowiskowego powodującego choroby. Obecnie po dziesiątkach latach badań naukowcy ze stronnictwa medycznego definiują go jako zjawisko zaburzenia homeostazy w organizmie, natomiast psycholodzy określają mianem umiejętności sprostania stawianym mu przez otoczenie zadaniom. Mogłoby się wydawać, że egzaminacyjna tresura, którą raczy wszystkich uczniów system edukacji, powinna przyzwyczajać do ciągłej kontroli, nie zaburzając żadnej równowagi… O dziwo tak nie jest. Dlaczego? Od momentu rozpoczęcia edukacji wymagania wobec nas, uczniów, wciąż rosną. Niby pojęliśmy umiejętność kreślenia szlaczków, a już ścigają nas z alfabetem. Kiedy ten zostanie opanowany, żądają abyśmy go używali, rozumieli i składali. Pewnego dnia idzie nam to całkiem nieźle i nagle, niespodziewanie na naszym biurku ląduje…. Potop, a niedługo potem arkusz z poleceniem napisania kilkustronicowego wypracowania na porywający temat „Żołnierskie emocje bohaterów Potopu Henryka Sienkiewicza. Na podstawie przytoczonego fragmentu powieści omów stany emocjonalne, zachowania i sytuacje ukazanych w nim postaci”*. Jeśli przy każdym z tych punktów odczuwamy presję czasu,natłok i zdenerwowanie, to możemy oczywiście określić się dumnym mianem zestresowanych. Psychologowie podkreślają, że w przypadku długotrwałegopoddania napięciu istnieje możliwość występowania zjawiska wypalenia (ang. burnout). Jeśli nie zabijemy ich jeszcze w erze szlaczków lub niewiele później, prawdopodobnie będziemy borykać się z prawdziwym problemem np. braku motywacji w obliczu wypełnienia miejsca na PESEL lub nie daj Boże, zaznaczenia rozwiązań na karcie odpowiedzi... Oczywiście rodzajów stresu jest kilka i nie każdy musi mieć konsekwencje śmiertelne, ba, powiem więcej, rzadko zdarza się to wśród maturzystek i maturzystów. Naukowcy rozróżniają eustres - krótkotrwały, podnoszący motywację do działania, przynosi ekscytację i podniecenie np. przed wystąpieniem; distres - przeciwnie do poprzednika powoduje cierpienie i rozpacz, jednak tylko wsytuacjach beznadziejnych; interpretacyjny, czyli wynikający z indywidualnego podejścia, zrozumienia sytuacji, człowiek sam jest dla siebie powodem stresu, czyli stresorem; adaptacyjny - występujący w obliczu nowych okoliczności, zmian w życiu oraz wtórny - nie występuje faza rozładowania emocji, zagraża zdrowiu. Dla jednego egzamin maturalny będzie distresem, dla innego eu-, ktoś określi jako interpretacyjny, ale najważniejsze by nie był wtórny. Należy zdać sobie również sprawę, że zapisanie się na cztery różne kursy maturalne, dodatkowo kilkanaście godzin korepetycji, wykupienie akcji przedsiębiorstwa Operon i afiszowanie się na każdym kroku natłokiem roboty nie zmniejszy Zespołu Napięcia Przedmaturalnego (PMS**), a może wpłynąć tylko na zdrowie psychiczne… naszych bliskich. Dla tych, co odczuwają parcie na maturę i obawiają się, że na finiszu przygotowań będą borykać się z zaburzeniami nerwicowymi, otwieramy cykl artykułów, w których za pomocą niekonwencjonalnych metod, ciekawostek i porad postaramy się wykpić ogólnopolskie szaleństwo. Matura jest jak ospa wietrzna, każdy musi to przejść, a im później tym gorzej. Katarzyna Molak Czym jest stres a czym wypalenie? Więcej o stresie: http://www.ccaa.net.au/aust/documents/Stress_Booklet.pdf http://twojpsycholog.republika.pl/slownik_stres.htm http://www.helpguide.org/mental/burnout_signs_symptoms.htm *Arkusz maturalny maj 2014, język polski, poziom podstawowy **PMS - zazwyczaj premenstrual syndrome, tu preMatura syndrome www.ccaa.net.au 26 | wogole.net Nadmiernym zaangażowaniem Nadmierna emocjonalność Przede wszystkim wyniszczenie fizyczne organizmu Wpływ wyczerpania na zdolności fizyczne organizmu Powoduje rozpad, załamanie się osobowości Utrata napędu i energii Depresja: ciało stara się chronić przed wyczerpaniem, magazynuje energię Poczucie potrzeby działania, nadaktywność Powoduje panikę, fobie i zaburzenia lękowe Może spowodować przedwczesną śmierć z wycieńczenia fizycznego i psychicznego stres vs wypalenie Rezygnacją, brak zaangażowania Przygaszenie, brak emocji Przede wszystkim wyniszczenie psychiczne Wpływ wyczerpania na motywację i popędy życiowe Upadek wartości, morali i umiejętności adaptacyjnych Utarta ideałów i nadziei Depresja: żal spowodowany utratą ideałów i nadziei Poczucie beznadziei i braku wyjścia z sytuacji Powoduje paranoje, zaburzenia osobowości i obojętność Nie musi powodować śmierci, ale może pozbawić braku perspektyw na życie 27 | wogole.net Dla maturzysty Maturalny kocioł Źródła boru* Owoce (nie cytrusy) np. rodzynki, suszone śliwki Rośliny, strączkowate np. brokuły, kapusta, fasola Źródła cynku* G dy jest się już studentem, rozterki maturzystów traktuje się często z protekcjonalnym politowaniem. Podchodząc do pierwszej sesji, w której każdy z egzaminów zakresem materiału przekracza każdą przedmiotową maturą, wspomnienie ostatniego maja, jawi się jako nic nieznaczący epizod. Łatwo wtedy o ironiczne chichoty i uśmieszki, czy sarkastyczne komentarze, bo co oni tak właściwie wiedzą..? Czy zakuwali przez 7 tygodni po 14h dziennie? Czy nie dosypiali, zestresowani budząc się z przerażeniem w środku nocy? Czy zamykali się w czterech ścianach pokoju na całe dnie, nie widząc nawet swoich rodziców? Pewnie nie. Tak samo zresztą jak... studenci, dla których, z nieśmiałą szczerością trzeba przyznać, sesja, często jest jeszcze bardziej żartobliwym wydarzeniem niż szumnie nazwany ‘egzaminem dojrzałości’ zestaw testów na koniec liceum. Nie warto jednak bagatelizować zbliżających się wyzwań. Ale co w takim razie robić? Jak żyć? Dokąd zmierzać? Kluczem do sukcesu może być dobre odżywanie się. Pomysłów na maturalną dietę trzecioklasiści mają wiele. Poczynając od odżywczej goloneczki, przez inspirujące pesto z buraka po zwyczajną kawę i czeko- 28 | wogole.net ladę. Liczenie kalorii, badanie indeksu glikemicznego czy dopasowywanie składu obiadu do grupy krwi to w zasadzie właściwe strategie, ale czy aby najlepsze? Gotowanie może stać się przepisem na nadmiar zarówno wolnego czasu, jak i stresu w ostatniej klasie liceum. To może być odpowiedni czas, żeby na przykład spróbować zmierzyć się z kuchnią francuską i wziąć pod nóż boeuf bourguignon, coquilles Saint-Jacques, czy klasyczne escargots. Dania Francuzów uważane są powszechnie – nieważne czy słusznie czy nie – za wytworne i eleganckie, a znajomość ich może nam pomóc otworzyć niejedne drzwi. Jeżeli jednak nie jest się entuzjastą dań z żaby i ślimaka, można zacząć chociażby poznawać naszą rodzimą kuchnię. Pomyślcie o tym praktycznie. Poznanie – może znanej niektórym jako literacki motyw - czarnej polewki, będąc młodym dziewczęciem przyda się, by umieć subtelnie odpędzić adoratorów, a gdy jest się niepewnym powodzenia młodzieńcem, poznać kiedy nasze zaloty są odrzucane. Nauczenie się lepienia tych przeklętych pierogów zdecydowanie ułatwić może przetrwanie w nadchodzących chudych studenckich latach. A może pójść o krok dalej i zaznajomić się ze szlachetną sztuką piwowarską? To na pewno pozwoli rozwiązać wiele zbliżających się dylematów. A tak w ogóle to przede wszystkim trzeba jeść. Piotr Jończyk Ryby, owoce morskie np. w 100 gramach ostryg wędzonych – 120 miligramów cynku, ostryg surowych bez muszli – 90 miligramów Jak się okazuję, jedzenie jabłek może być – poza spełnianiem patriotycznego obowiązku – zaskakująco ważne dla pracy naszego mózgu. Naukowcy przypuszczają, że zawarte w jabłkach flawonole poprawiają takie funkcje poznawcze jak pamięć, czy szybkość przetwarzania informacji. Obiecujące badania dotyczące flawonoli zawartych w kakao pozwalają sądzić, że jedzenie jabłek może poprawiać ogólną zdolność myślenia! Kasze, nasiona, jarzyny Mięsa, jaja, mąka razowa np. w 100 gramach nasion słonecznika, dyni, kiełków pszenicy – 10 miligramów, w 100 gramach jogurtu – 0,6 miligrama cynku, w 100 gramach jarzyn i owoców – od 0,8 do 0,0 miligrama cynku np. w 100 gramach mięsa duszonego, wątroby gotowanej – 10 miligramów cynku, w 100 gramów indyka, mąki razowej, chlebie razowym, w owsiance, żółtkach jaj – 8 miligramów cynku Nawet znikomy niedobór boru i cynku może negatywnie wpływać na naszą sprawność umysłową. Norma dzienna spożycia cynku wynosi 15 mg, natomiast boru jedynie 3 mg, jednak oba pierwiastki znacząco wpływają na czynność bioelektryczną mózgu, dlatego warto dbać o ich obecność w codziennej diecie. Maturalne depresje może uleczyć kawa! Naukowcy dowiedli, że osoby, które piją cztery i więcej filiżanek kawy dziennie są o 10 proc mniej narażone na depresje. Zbawienne działanie kawy nie jest jednak związane z występowaniem w niej kofeiny. Zbadano także działanie coli, nie znajdując jednak związku między jej piciem, a występowaniem depresji. Przypuszcza się, że to dzięki przeciwutleniaczom kawa sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi! Badania pokazują, że owiany niechlubną sławą cholesterol jest niezastąpiony w naszej diecie. Z tego mało popularnego tłuszczu zbudowane są m.in. osłonki komórek mózgu niezastąpione przy przewodzeniu impulsów nerwowych. Powszechnie ludzie starają się ograniczyć, a nawet wykluczyć cholesterol z codziennej diety. Nie jest to jednak rozsądne, gdyż jego niedobór może wiązać się z występowaniem zarówno depresji, jak i zachowań agresywnych i antyspołecznych. 29 | wogole.net Kalejdoskop wszelkiej maści, Empikach i innych wydawniczych tworach spotykała mnie taka sama reakcja, a mianowicie następująco: rozszerzenie źrenic ekspedientki, teatralne zamyślenie, chwila niepewności, poszukiwanie ratunku u szefa czy też w bazie danych (czasami też oba), kończąc na przepraszającym spojrzeniu. Reasumując, choć się bardzo starałam posiąść własne egzemplarze, nie mogłam - bo jak się okazało, ostatnie wydania pochodzą jeszcze z lat 90. Wyjątek stanowi wydany trzy lata przed śmiercią pisarza dziennik, a tym samym najbardziej znana jego książka - „Piękni dwudziestoletni”, która znalazła miejsce w kanonie lektur szkolnych. Jednak jak możliwe było, by jeden z najbardziej charakterystycznych artystów polskiej doby socrealizmu, powszechnie znany również na innych kontynentach, pozostał w niebycie wydawniczym przez ponad dekadę? Paradoksalnie, w czasach, które opisywał jako skostniałe i beznadziejne, kiedy to każdy publikowany tekst na łamach gazet musiał przejść przeróbki w ramach sowieckiej poetyki - nakład młodego gniewnego był większy niż w czasach obecnych. Hłasko, raczej nieznany ogółowi współczesnego społeczeństwa, a przez starszych wspominany ze słodko - gorzkim uśmiechem na ustach, stanowi w pewien sposób relikt Polskiej Republiki Ludowej. Zresztą, jak nikt inny potrafił dostrzec absurdy tych czasów, z właściwym sobie pesymizmem, zdolny był wydobyć niuanse życia codziennego. W jego twórczości nie znajdziemy optymizmu ani radości z odbudowującej się Polski. Świat jest brudny, zepsuty i pozbawiony wszelkich wyższych wartości; przekształcający się we wstrętne bagno, w którym zmuszeni do dryfowania są samotni, niedopasowujący się do realiów bohaterowie. Ich sytuacja może się tylko pogorszyć, a w aurze ogólnej beznadziei przeżywają egzystencjonalne rozterki. Niestety, twórczość ta pełna jest autobiograficznych wątków. Hłasko zmuszony był opuścić ojczyznę, by spędzić resztę życia na tułaczce w poszukiwaniu miejsca, które choć trochę przypominać mu będzie rodzime strony - wyjeżdżając, jak sam pisze w „Pięknych”, był pewien, że za miesiąc, góra dwa wróci do domu - jak się okazało, nigdy już nie przekroczył granicy polskiej. Rezurekcja Hłaski P ierwszy raz z nazwiskiem tym zetknęłam się, buszując po ursynowskiej bibliotece, gdy w dziale z polskimi autorami spostrzegłam elegancką, starą serię z czarną obwolutą. Sięgnęłam na chybił trafił i w rękach miałam „Ósmy dzień tygodnia” Marka 30 | wogole.net Hłaski. Powieść wciągnęłam jednym haustem, od tamtej pory czasami stając się wampirem na hłaskowym głodzie.Niedaleki czas później zapragnęłam, by na mej półce, wcale nie gościnnie, jawiły się książki tegoż autora. Jaki mnie spotkał zawód, gdy w księgarniach Ekscentryk, pijak i awanturnik, czytając te słowa, w głowie powstaje obraz nędzy i rozpaczy, upodlenia ludzkiego, na przykład którego ówczesne władze starały się kreować pisarza. Oczywiście, określenia te są prawdziwe, jednak zakrawają jedynie o bardzo pobieżne obserwacje fenomenu, jakim był Marek. Pokład geniuszu rodzi frustrację, a ta z kolei prowadzi do buntu, w jego przypadku upowszechnionej formy indywidualizmu. Co ciekawe, u Hłaski najważniejszą rolę w fabule pełnią kobiety, co niezbyt pasuje do reputacji samca alfa, samotnika i kobieciarza, którą sobie wypracował. W „Ósmym dniu tygodnia”, jednym z pierwszych opowiadań przez niego poczynionych, poznajemy perypetie młodych zakochanych, szukających miejsca dla siebie w zimnej i nieprzyjemnej Warszawie. O ile początek utworu sugeruje powolne zmierzanie w stronę wymarzonej romantycznej idylli, prawda jest niczym cios pięścią w twarz. W takim świecie nie ma miejsca na miłość, ale nie ma też niewinności. Agnieszka, główna bohaterka, otoczona jest chropowatością i brakiem ładu; dziewictwo czy raczej perspektywa pierwszego razu wisi nad nią jak wyrok. Cała istota kobiecości zdegradowana jest do cielesności, poddania się i pasywności. Seksualność jest sposobem na ukazanie presji społecznych, wynikających z kultury, systemu czy chociażby miejsca zamieszkania. „Niekiedy wilkiem się nazywał, lecz wilkiem nie był, raczej chciał być, gdy cały naród raźnie śpiewał wolał zawyć.” - nikt chyba w pełni nie zrozumiał, co chodziło mu po głowie, lecz śmiało można rzec, że najbliżej była Agnieszka Osiecka. Kobieta ta w sposób szczególny rozkochała w sobie Hłaskę, urzekła go swym intelektem i ulotnością. Artyści przez długi czas utrzymywali korespondencję, nawet w momencie zerwania zaręczyn. Nazywana przez niego „panną Czaczkes” wielokrotnie służyła mu wsparciem - pośrednio też pomogła mu osiedlić się w Los Angeles wraz z Krzysztofem Komedą i Markiem Nizińskim. Trójca ta, przez niedługi czas należała do elity amerykańskiej kultury końca lat 50; poznając zaplecze komercyjnej części sztuki, żyli szybko. Jednak ich „amerykański sen” nie trwał długo - wskutek niefortunnego wypadku po libacji alkoholowej Krzysztof Komeda zmarł. Wydarzenie to znacznie odbiło się na Hłasce, który ze swą skłonnością do depresji, zamknął się w czterech ścianach, co było zapowiedzią najgorszego. Do dziś nie wiadomo, co dokładnie stało się w jego mieszkaniu; zmarł 14 czerwca 1969 roku w Wiesbaden, najprawdopodobniej z powodu zmieszania alkoholu i środków nasennych. Dopiero w 1975 roku jego prochy zostały sprowadzone do Polski i pochowane na warszawskich Powązkach. „Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni” - głosi napis wykuty na jego nagrobku. Jeden z najgłośniejszych debiutantów literackich lat 50, całym swym dorobkiem rozkochał w sobie rzesze ludzi. Ponadczasowość jego utworów, a także nietuzinkowy, teatralny wręcz charakter sprawiają, że Hłaskę po prostu, najzwyczajniej w świecie - CHCE SIĘ CZYTAĆ, a na szczęście wkrótce będzie to możliwe dla szerszego grona czytelników. Mianowicie, pierwszy raz od ponad 15 lat, wydane zostaną wszystkie teksty Marka Hłaski, nakładem wydawnictwa AGORA SA. Niektóre książki już trafiły do sprzedaży. Jednak co to za Hłasko, jeśli się nie rozpada w rękach i nie pachnie starością? Magdalena Batko X LO im. Królowej Jadwigi 31 | wogole.net Kalejdoskop Food Trucki to fantastyczna sprawa, zwłaszcza jeśli goni Cię czas lub kieszenie świecą pustkami. Uwaga, jedzie żarcie ...czyli fenomen jedzenia na kółkach 32 | wogole.net O d kilku lat w zachodniej Europie panuje moda na jedzenie w obwoźnych restauracjach. Ludzie coraz częściej nie mają czasu i chcą jak najszybciej zjeść. Część kieruje się do przybytków typu McDonald, KFC i im podobnych, ale jak wszyscy dobrze wiemy choćby z filmu para-dokumentalnego „Super Size Me”, dieta złożona tylko i wyłącznie z fast - food’u powoduje zaburzenia zdrowia. Zatem ludzie,szukając alternatywy, zaczęli kierować się albo ku „zdrowemu” fast - food’owi typu Subway lub Salad Story, albo ku małym stoiskom z bajglami, hot - dogami czy kawiarenkom rowerowym. Część młodych i rezolutnych szefów kuchni zdało sobie sprawę, że gdyby zainwestować w półciężarówkę i wyposażyć ją w sprzęt kuchenny, to pewnie dałoby się na tym nieźle zarobić. Koszty ustawienia są zdecy- dowanie niższe, niż kupno lub wynajem lokalu i jeśli okazałoby się, że okolica przestała być „chodliwa”, można w każdej chwili zmienić lokalizację. Pomysł okazał się gigantycznym sukcesem – klientami początkowo byli biznesmeni, ale z czasem takie „lokale” stały się nie tylko praktyczne, ale również modne. Nawet niektóre z najbardziej ekskluzywnych restauracji (w tym i te, z trzema gwiazdkami Michelin) tworzą własne furgonetki i wysyłają je na bardzo popularne ostatnimi czasy koncerty w formie piknikowej – artysta śpiewa w plenerze, a widzowie siedzą na kocach jak na pikniku (podobno jest to bardzo romantyczne – niewykluczone, ale akustyka na pewno cierpi). Razem z modą na burgery (o których sporo możecie poczytać 33 | wogole.net Kalejdoskop Osobiście uważam, że takie Food Trucki to fantastyczna sprawa, zwłaszcza jeśli spieszysz się lub Twoje kieszenie świecą pustkami. Jedną z najbardziej urzekających cech Food Trucków jest różnorodność. Praktycznie każdy „gatunek” fast-food’ów znajdzie tu swojego reprezentanta. Zacznijmy od bardzo bliskich mojemu sercu burgerów – są tak samo dobre, jak w burgerowniach. Kotlety z mięsa wołowego prosto od rzeźnika połączone ze świeżymi dodatkami, okraszone sosami robionymi na miejscu. Całość opakowana jest w pieczoną na zamówienie bułkę. Bardzo podoba mi się również rozmaitość burgerów – generalnie jest kilka wozów oferujących klasyczne smaki, ale żeby wybić się z tłumu, trzeba wymyślić coś oryginalnego. Dzięki temu możemy zjeść burgery stylizowane na karaibskie albo wszystkie „klasyczne” smaki, tylko kotlet mięsny zostaje zastąpiony specjalnymi wegetariańskimi kotletami. Food Trucki to fantastyczna sprawa, zwłaszcza jeśli goni Cię czas lub kieszenie świecą pustkami. Food Trucki to nie tylko jedzenie - w Warszawskim centrum znany i lubiany jest rower z kawą. Kolejnym wdzięcznym pomysłem na Food Truck jest szeroko pojęta kuchnia tex - mex. Najsłynniejszym lokalem w Warszawie serwującym kuchnię teksańskomeksykańską jest Blue Cactus przy parku Morskie Oko. Wizyta w tym lokalu zawsze przynosi radość dla żołądka, gorzej jest z portfelem. Dla portfela przeciętnego licealisty jedna wizyta w Blue Cactusie może być zabójcza. Jednak jest to lokal z reputacją i ceny są jak najbardziej uzasadnione. Dużo tańszą alternatywą są Food Trucki spod szyldu tex - mex. Szeroki wybór takich dań jak burrito, chili con care, quesadillas, nachos z dodatkami, tacos, fajitas i wiele innych. Wszystko w przystępnych cenach i porównywalnie smaczne. i orientalnym jedzeniem, ale jeśli choć chwilę poszuka, to na pewno znajdzie chociaż jeden wóz serwujący dania włoskie. Poza różnorodnym spaghetti (podawanych w małych papierowych miseczkach), pizzą i sałatkami, można trafić na piadę (zwaną również piadiną). Upraszczając, jest to włoskie taco – w złożonym na pół pszennym lub pełnoziarnistym placku umieszcza się dodatki kojarzące się z kuchnią włoską – mozzarellę, pomidory, rukolę, szpinak i różnorakie mięsa (nie ma jednego ustalonego rodzaju – trafiają się z kurczakiem lub szynką, a czasami nawet z kiełbasą). Piada nie zawsze się pojawia, ale zdecydowanie jest warta szukania – jeśli jednak ktoś nie ma na to ochoty i jest gotów obniżyć poprzeczkę smakową, to podobno można zjeść piadę w wagonach Warsu. Znajdzie się również coś dla fanów bliższego i dalszego wschodu. Całkiem sporo Food Trucków to właśnie przeróżne kuchnie orientalne. Od tajskich makaronów w pudełku, przez przeróżne dania zawierające krewetki, a na sushi kończąc. Jednak jeśli preferujecie klasyczne, swojskie smaki z budki, to również znajdziecie ciekawe wariacje swoich ulubionych przekąsek. Weźmy za przykład taką zapiekankę, kojarzona bardziej z daniem „dworcowym”, które nie smakuje najlepiej, jest gąbczaste i pośród słabszych żołądków może wywołać niemałe problemy żołądkowe. Po spróbowaniu zapiekanki z wozów już nigdy nie zjecie tej dworcowej – bułka jest chrupiąca (a przede wszystkim smakuje jak bułka, a nie jak gąbka), ser prawdziwy, dodatki świeże, a sosy, nawet jeśli są z pudełka, to i tak smakują o niebo lepiej niż te podejrzane ciecze podawane w budkach przy Centralnym. O ile takie zapiekanki z wozów są bardzo smaczne, to z reguły nie popisują się oryginalnością - jasne, używa się takich składników jak rukola, różne gatunki sera, czy szynki dojrzewające, ale to są po prostu bardziej wyrafinowane wersje klasycznych zapiekanek. Daniem, którego nie podejrzewalibyśmy o ekstrawagancję jest hot-dog. Każdy normalny człowiek kiedyś zjadł hot – doga; czy to w budce, czy na stacji benzynowej. Bułka, parówka, jakiś sos, ewentualnie dodatki. Na szczęście, ludzie z hot-dog’owych Food Trucków są pozytywnie zakręceni. Dzięki temu możemy uraczyć się hot-dogami z kiełbasą, kapustą bawarską, duszoną wieprzowiną, hiszpańską kiełbasą chorizo, serdelkiem, a nawet hot - dogiem po japońsku. Tak jest, hot - dogiem po japońsku – jak uzyskano taki efekt? Zwyczajną bułkę fot. teakdoor.com na www.wogole.net) do Polski przybyła moda na tzw. Food Trucki. Dobrego burgera można dostać także poza lokalem. z parówką przykryto ciekawymi dodatkami – sosem teryiaki, ostrą kapustą pekińską, grzybami shitake, marynowaną tykwą kanypo, czy marynowaną rzodkiewką oshinko. Całość na pewno posmakuje fanom azjatyckich smaków. Kolejną typową przekąską, podawaną w nietypowy sposób są tosty. Jednak nie są to zwyczajne tosty – są dużo większe niż te, które można kupić w sklepie i są nafaszerowane różnymi pysznościami – grillowanym kurczakiem, bekonem, rucolą, mozzarellą, brie, gorgonzolą, szynką parmeńską, kurkami i wieloma innymi ciekawymi składnikami – a całość zostaje okraszona pysznymi sosami. Moim zdaniem stosunek ceny do smaku jest znakomity – najtańsze tosty kosztują 10 złotych, a najdroższe 15. Dla fanów słodkich przekąsek również coś się znajdzie – sporą popularnością cieszą się ostatnio tzw. crepes (brak związku z francuskimi naleśnikami – zupełnie inne danie, dzielą tylko nazwę). Jest to zwykły cienki naleśnik zwinięty w rożek i wypełniony różnymi pysznościami – bitą śmietaną, orzechami, owocami i wieloma innymi. Całość zostaje polana różnymi polewami. Jest to ekstremalnie słodkie, ciężko zjeść, ale po konsumpcji jednego, „banan” na twarzy pozostaje na długo. Zdecydowanie warte spróbowania są naleśniki razowe – smak jest bardzo ciekawy, zależnie od dodatków, smakuje trochę jak pizza lub bułka pełnoziarnista. Warty uwagi są również kanapki i burgery „waflowe”. „Wkładka” jest taka sama jak w zwykłej kanapce lub burgerze, (czyli szynka, ser i warzywa w kanapce lub kotlet i dodatki w burgerze) tylko bułka zostaje zastąpiona waflem (miękkim, podobnym smakowo do gofra). Jest to zdecydowanie pozycja dla odważnych i nie każdemu przypadnie do gustu. Białym krukiem jest taco w waflu – niewiele osób je widziało, jeszcze mniej je jadło, ale podobno istnieje. Każda osoba zakochana we włoskiej kuchni może czuć się nieswojo otoczona amerykańskim, meksykańskim 34 | wogole.net Przy okazji różnych festiwali (nigdy nie widziałem stojącej samodzielnie) zawsze pojawiają się obwoźne kawiarnio-ciastkarnie. Jednak słowem kluczem dla tych wozów jest ciastkarnia – kawa jest podawana w papierowych kubeczkach i prawie zawsze jest nie najwyższych lotów. Natomiast ciastka i drożdżówki to zupełnie inna liga – najczęściej nie są to zwykłe ciasta i jagodzianki. Zazwyczaj można trafić na niesłychane rzeczy – drożdżówki po węgiersku, przeróżne tarty, świeżutkie sękacze i wiele innych. Jeśli chodzi się na imprezy cyklicznie (np. co pół roku), to można być pewnym, że zawsze będzie coś innego w menu. Po całym dniu objadania się słonymi potrawami, taki deser to miły akcent na zakończenie dnia. Zachęca również niezwykła różnorodność – praktycznie każdy, nawet najbardziej wybredny smakosz znajdzie coś dla siebie. Mimo że obwoźna kuchnia w Polsce istnieje zaledwie od kilku lat, jest już bardzo poważnym graczem w branży kulinarnej. Niskie koszty ustawienia i mobilność, sprawiły, że Food Trucków jest bardzo dużo. Jednak to nie niskie ceny są powodem, dla którego Food Trucki cieszą się tak dużą popularnością – jest nią jakość podawanych potraw, którym nie można zbyt wiele zarzucić – dania są smaczne i wyraziste. Zachęca również niezwykła różnorodność – praktycznie każdy, nawet najbardziej wybredny smakosz znajdzie coś dla siebie. Food Trucki to świetna alternatywa dla burgerowni i podobnych lokali. Zwłaszcza latem i jesienią, kiedy pogoda za oknem sprzyja siedzeniu na dworze. Mam pewną radę jak lokalizować swoje ulubione Food Trucki - najlepiej jest sprawdzać ich fan-page na Facebooku, albo zarejestrować się na stronie myfoodtruck. pl. Smacznego! Dominik Łuszczek XV LO im Narcyzy Żmichowskiej 35 | wogole.net Kalejdoskop Krótka historia pleografu czyli o ścieżkach polskiego kina Polacy mają duży wkład w rozwój kina na przełomie XIX i XX wieku. Możemy pochwalić się m.in. Władysławem Starewiczem („europejski Disney”), reżyserem pierwszego w historii filmu lalkowego pt. „Piękna Lukanida” oraz twórcą wielu innych filmów animowanych. „Piękna Lukanida” przedstawia walkę żuków - rycerzy o rękę królewny. Interesującą postacią był także Jan Szczepanik („polski Edison”, czy też „galicyjski geniusz”). Pisał o nim Twain, a jego innowacje cieszyły się wielkim zainteresowaniem w Niemczech, Anglii czy Stanach Zjednoczonych. Między pięćdziesięcioma wynalazkami jego autorstwa znajduje się np. fotometr (służy do pomiaru jasności), ale przede wszystkich telektroskop, przedsmak późniejszej telewizji. O obiegu filmów w XIX wieku decydowali tak zwani wędrowni kinematografiści. Kupowali oni na wagę zdjęcia od operatorów, a następnie wyruszali w świat i pokazywali filmy (zazwyczaj trwające około dwóch minut) w miastach. Niestety nie zdawali sobie sprawy z wartości dokumentalnej posiadanych zbiorów i prezentowali je publiczności aż do zużycia taśmy. Co oglądano najchętniej? Obrazy ukazujące jak najbardziej odległe i jak najbardziej egzotyczne zakątki świata. Filmowano wtedy np. słonie w Afryce, czy obrządek parzenia herbaty w Chinach. Ożywione fotografie stały się swoistym oknem na świat. Z wiadomych względów zyskały ogromną popularność, dlatego rozpoczęto próby tworzenia specjalnych sal poświęconych do 36 | wogole.net wyświetlania obrazów filmowych. Pierwsze takie sale powstawały w miejscach o największej rotacji ludzi, np. kawiarniach, restauracjach, dworcach czy sklepach. W latach 1906-1908 na ziemiach polskich zaczęły pojawiać się duże sale przeznaczone tylko i wyłącznie do organizowania pokazów kinematograficznych. Kinematografy były tak popularne, że stawały się często punktami orientacyjnymi w wielu miastach. W kolejnych latach zaczynają pojawiać się filmy dłuższe (trwają około siedmiu minut). Są to zazwyczaj komedie np. „Antoś po raz pierwszy w Warszawie”. Film ten opowiada o prowincjuszu, który przyjechawszy do Warszawy, zostaje okradziony przez dwie kurtyzany. Pierwszym, zachowanym polskim filmem fabularnym jest „Pruska Kultura” z 1908. Traktuje o germanizacji w pruskim zaborze, uwzględniając strajk dzieci we Wrześni oraz sprawę Michała Drzymały. Obraz został pokazany również we Francji, Rosji i Włoszech. Filmowcy chcieli wynieść kino (które do tej pory spełniało funkcje informacyjną, edukacyjną i rozrywkową) do miana sztuki, aby stało się równe teatrowi i literaturze. Około 1911 roku zaczynają pojawiać się pierwsze filmowe adaptacje dzieł literackich, np. „Dzieje grzechu” Żeromskiego. Ciekawą kwestią jest fakt, że przenosząc na ekran dramat Wyspiańskiego pt. Sędziowie, zmieniono nazwę filmu na „Sąd Boży”, z kolei „Szkice węglem” Sienkiewicza zastąpiono „Krwawą Dolą”. Nowe, budzące ciekawość i grozę tytuły miały przyciągnąć rzesze widzów. Popularyzacja kina wiązała się z wkroczeniem kultury popularnej. Zaistnienie w kinematografii, gwarantowało popularność pisarzom i aktorom. Jedną z pierwszych pisarek, która napisała scenariusz filmowy była Gabriela Zapolska. Jej „drama dla kinematografu” nosiła tytuł „Niebezpieczny kochanek” i mieściła w sobie wszystkie elementy, które powinien posiadać ówczesny film - miłość, zbrodnię, zdradę. Środowisko literackie, mimo że chodziło do kinematografów, dystansowało się od tej dziedziny sztuki. Po pierwszej wojnie światowej kino miało za zadanie zintegrować polskie społeczeństwo po rozbiorach. Międzywojenny przemysł filmowy prężnie się rozwijał, ale ze względu na patriotyczną, czy później propagandową (lata 1919-1922) tematykę filmów, ich poziom artystyczny nie był zachwycający. Duży sukces komercyjny w tamtym okresie odniósł film Ryszarda Ordyńskiego „Pan Tadeusz” z 1928, który po rekonstrukcji możemy podziwiać do dzisiaj. Wybuch II wojny światowej zatrzymał dalszy rozwój fot. http://api.ning.com H istoria polskiej kinematografii jest długa i obfitująca w różnego rodzaju wydarzenia, dlatego, gdyby ktoś próbował opisać ją szczegółowo, powstałaby prawdopodobnie gruba książka. Burzliwe losy polskiego kina sięgają 1894 (rok przed premierą wynalazku braci Lumière), kiedy to Kazimierz Prószyński konstruuje aparat służący do rejestracji oraz projekcji obrazów ruchomych, czyli pleograf. Za jego pomocą tworzy pierwsze filmy dokumentujące życie Warszawiaków, np. Ślizgawkę w Łazienkach (lata 1894-1986), której rekonstrukcję możemy zobaczyć na YouTubie. Ciekawostką jest fakt, że Prószyński założył pierwszą w Polsce wytwórnię filmową. Jednak za umowną datę początku historii polskiego kina przyjmuje się 16 listopada 1896 rok. Wtedy to jeden z przedstawicieli braci Lumière przywozi do Krakowa filmy lumierowskie, które zostają zaprezentowane w teatrze (obecnie teatr im. Juliusza Słowackiego). Trzeba jednak pamiętać, że już wcześniej na ziemiach polskich wyświetlano ożywione fotografie za pomocą innego rodzaju urządzeń. polskiego przemysłu filmowego. Kina w tamtym czasie musiały dostosować swój repertuar do nakazów niemieckiego okupanta, dlatego nie trzeba tłumaczyć takich haseł jak np. „Tylko świnie siedzą w kinie”. Wojna przerwała pracę nad wieloma filmami, które już po jej zakończeniu nigdy nie powstały. Ciekawym przykładem produkcji, która nigdy nie trafiła na ekran, jest adaptacja „Nad Niemnem” w reżyserii Wandy Jakubowskiej i Karola Szołowskiego. Premiera filmu miała mieć miejsce 6 września 1939 roku, została jednak odwołana. Mimo że polska publiczność nigdy nie zobaczyła tej ekranizacji, to docenili ją Niemcy. Zabrali taśmy w celu przemontowania w taki sposób, aby film nabrał wydźwięku antypolskiego. Jednak polskie podziemie dowiedziało się o planach nazistów związanych z dziełem Jakubowskiej. Jedyne istniejące kopie filmu, skradziono Niemcom i ukryto. Kopie te do dzisiaj nie zostały odnalezione. Polskie kino powojenne odradzało się na gruzach dawnego przemysłu filmowego i zdominowane zostało przez socrealizm. Wielu historyków filmu nazywa ten okres straconym czasem dla polskiego kina. Ciekawostką jest wyróżnienie dla polskiej kinematografii związane z otrzymaniem nagrody za krótkometrażową „Wieliczkę” Jarosława Brzozowskiego podczas I Festiwalu Filmowego w Cannes w 1946. Śmierć Stalina spowodowała złagodzenie cenzury oraz zwiększenie swobody twórczej artystów, co skutkowało dynamicznym rozwojem kina. Przeżycia wojenne i okupacyjne oraz trudności w odnalezieniu się w powojennej rzeczywistości stały się punktem wyjścia dla przedstawicieli polskiej szkoły filmowej. Nurt zrywał z dotychczasowym socrealistycznym wzorcem, nawiązywał do neorealizmu włoskiego oraz ideologii romantyzmu. Był to też okres poszukiwań współczesnej polskiej literatury i przenoszenia jej na ekran, przykładami są „Popiół i diament” Andrzeja Wajdy czy „Jak być kochaną” Wojciecha Hasa, poza nimi najważniejsze filmy tego nurtu to m.in. „Eroica”, „Zezowate szczęście”, „Człowiek na torze” Andrzeja Munka, „Zimowy zmierzch” Stanisława Lenartowicza, „Salto”, „Ostatni dzień lata” Tadeusza Konwickiego, „Prawdziwy koniec wielkiej wojny” Jerzego Kawalerowicza, „Nikt nie woła” Kazimierza Kutza, „Kanał Wajdy” czy „Zamach” Jerzego Passendorfera. Koniec szkoły polskiej przypada na lata 60. XX wieku. Na 37 | wogole.net Kalejdoskop uwagę tego okresu zasługują udane debiuty Romana Polańskiego, Jerzego Skolimowskiego, Witolda Leszczyńskiego lub awangardowego Andrzeja Żuławskiego oraz dzieła mistrza filmu dokumentalnego Kazimierza Karabasza. Przełom lat 70. i 80. to narodziny kina moralnego niepokoju. Jednymi z najwybitniejszych filmów tego czasu są „Aktorzy prowincjonalni” Holland, „Barwy ochronne” Zanussiego, „Amator” Kieślowskiego, „Człowiek z marmuru”, „Człowiek z żelaza” (nagrodzony Złotą Palmą) Wajdy, „Indeks” Janusza Kijowskiego oraz „Wodzirej” Feliksa Falka. Akcja filmów charakterystycznych dla kina moralnego niepokoju zwykle toczyła się na prowincji, w czasach współczesnych widzowi i dotyczyła współczesnych mu problemów. Były to filmy szare, brudne i do bólu prawdziwe. Charakterystyczni są młodzi bohaterowie, którzy po konfrontacji z otaczającą rzeczywistością muszą wyzbyć się swoich ideałów, zyskują świadomość istnienia zła, konformizmu, układów. Widoczny jest także stosunek reżysera do ówczesnej władzy. Przedstawiciele nurtu przeciwstawiali się systemowi opartemu na propagandzie, korupcji i nepotyzmie. Istotną sprawą była walka z cenzurą, ze zrozumiałych względów bardzo silną w tamtym okresie. Filmy zakazane określano mianem „pułkowników” (np. „Przypadek Kieślowskiego”). Lata 80. to czas rozrachunku ze stalinizmem. Filmy takie jak „Matka Królów” Janusza Zaorskiego, „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego (nagroda w Cannes dla Krystyny Jandy) czy „Dreszcze” Wojciecha Marczewskiego należą do grupy filmów nazywanych rozliczeniowymi. Notabene pierwszym tego typu filmem był „Człowiek na torze” Munka z 1956. Pomimo że władze komunistyczne oficjalnie potępiły system stalinowski, filmy o nim opowiadające były kwestią drażliwą. Cenzura stała się najsilniejsza w okresie stanu wojennego. Lata 80. to rozwój kina popularnego. Przykładem są kultowa komedie Juliusza Machulskiego „Vabank”, „Seksmisja”, czy sensacja w polskim wydaniu - „Wielki Szu” Chęcińskiego. Koniec lat osiemdziesiątych to także okres powstania „Dekalogu” Kieślowskiego, jednego z ważniejszych dzieł polskiej kinematografii. 38 | wogole.net fot. kordianmichalski.com fot. scribersinternational.files.wordpress.com W latach 60. i 70. swój triumf przeżywały filmy historyczne, kostiumowe i ekranizacje powieści. Tutaj należy wspomnieć o takich obrazach jak „Rękopis znaleziony w Saragossie”, „Sanatorium pod klepsydrą” Hasa, „Pan Wołodyjowski”, „Potop” Hoffmana, „Noce i dnie” Jerzego Antczaka czy „Ziemię obiecaną” Wajdy. Zauważalna jest także inspiracja francuską Nową Falą m.in. w filmach Wajdy, Agnieszki Holland czy Krzysztofa Kieślowskiego. To również czas debiutu Krzysztofa Zanussiego niezwykłą „Strukturą kryształu” oraz powstania kultowej komedii Sylwestra Chęcińskiego „Sami swoi”. Na ten okres przypadają też złote lata polskich seriali („Noce i dnie”, „Janosik”, „Stawka większa niż życie”, „Lalka”, „Chłopi”, „Rodzina Połanieckich”). Mural o wymiarach 28,5 x 11,2m powstał jako kolejny punkt obchodów roku Lucjana Brychczego. Z czasem cenzura zaczęła maleć, aż do jej całkowitego zniesienia w 1989 roku. To okres ważnych przemian w historii polskiej kinematografii pod względem organizacji produkcji. Jest to też moment, w którym do polskich kin zaczynają trafiać filmy zagraniczne, głównie ze Stanów Zjednoczonych. W tym czasie zaczynają pojawiać się polskie filmy odnoszące się do PRL-owskiej rzeczywistości, np. „Ucieczka z kina „Wolność” Wojciecha Marczewskiego i „Przypadek Pekosińskiego” Grzegorza Królikiewicza. Świetne filmy, powstałe w tamtym okresie to m.in. „Trzy kolory Kieślowskiego”, „Jańcio Wodnik”, czy „Cudowne miejsce” Jana Jakuba Kolskiego. Kiedy mowa o latach 90. nie można nie wspomnieć „Psów” Władysława Pasikowskiego z Bogusławem Lindą, które zdecydowanie możemy określić mianem kultowych. Wiele osób jest zdania, że upadek PRL-u zakończył okres świetności kina polskiego. „Cześć, Tereska” Roberta Glińskiego, „Zmruż oczy” Andrzeja Jakimowskiego, „Dzień Świra„ Marka Koterskiego, „Komornik” Falka, „Plac Zbawiciela” Krzysztofa Krazuzego i Joanny Kos-Krauze, „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego to tylko niektóre tytuły, które dowodzą, że kino XXI wieku ma również wiele do zaoferowania. Maria Stusio LXIV LO im. Stanisława Ignacego Witkiewicza 39 | wogole.net W biegu Ringowe wojny polsko-polskie Rywalizacja od wieków towarzyszy ludzkości. Konkurujemy ze sobą na różnych płaszczyznach. Znajdujemy w tym emocje, adrenalinę, przyjemność, a także odpowiedź na pytanie kto jest najlepszy... Adamek vs. Gołota, czyli jak mały pobił dużego Pięściarze, którzy nie otrzymują ciekawych propozycji, zarówno finansowych, jak i sportowych w swoich kategoriach wagowych, zmieniają je na wyższe. Tak właśnie postąpił Tomasz Adamek. Po zdobyciu mistrzostw świata w półciężkiej i juniorciężkiej przyszedł czas na heavyweight. „Góral” postawił sobie konkretny cel - mistrzowski pas w królewskiej kategorii wagowej. Rozpoczęły się zatem poszukiwania odpowiedniego rywala na debiut w tej wadze. Powstał pomysł zorganizowania polskiej walki stulecia. Najbardziej rozpoznawalny pięściarz z kraju nad Wisłą przeciwko utytułowanemu, ale wciąż poszukującemu wyzwań mistrzowi świata. Jak powiedział Gołota: „Adamek zaprosił do tańca, więc nie wypadało odmówić”. I stało się! 24 października 2009 roku - taki termin wyznaczono na pojedynek. Czy Andrzej Gołota powinien przyjąć tę propozycję? W jakiej będzie formie? Czy Adamek poradzi sobie z silniejszym, większym i bardziej doświadczonym rywalem? Takie pytania zadawał sobie każdy fan boksu. 8 milionów widzów zasiadło przed telewizorami z zapartym tchem, czekając na widowisko. W hali Atlas Arena w Łodzi rozbrzmiał znak firmowy Adamka zmierzającego do ringu - piosenka Funky Polaka „Pamiętaj”. Po chwili w narożnikach stanęły naprzeciw siebie dwie legendy pięściarstwa. 16 kilogramów cięższy i 7 centymetrów wyższy Gołota, wyglądał niczym rozwścieczony tygrys, który tylko czeka, by dobrać się do swojej ofiary. Pierwszy gong. 40 | wogole.net Rękawice przy głowach, stopa przy stopie. Adamek od razu przystąpił do ataku. Szybkie lewe proste, zejścia z linii ciosów Gołoty i piękny pokaz technicznych zdolności. Minęło zaledwie kilka minut i Andrew po przyjęciu piorunująco szybkich ciosów musiał podnosić się z białej maty łódzkiego ringu. Bezradny, powolny i ociężały Gołota nie umiał znaleźć recepty na złapanie Adamka w ringu. Agresja i niechęć do rywala to za mało, by wygrać. Wspaniale dysponowany pięściarz z Żywca, nokautując w piątej rundzie Andrzeja Gołotę udowodnił, że jest już prawdziwym pięściarzem kategorii ciężkiej. Tamtego wieczoru byliśmy świadkami one man show. Show Tomasza Adamka. Gołota vs. Saleta. Spotkanie po latach Piękna, nowoczesna hala Ergo Arena usytuowana na granicy Sopotu z Gdańskiem. To miejsce stało się celem mojej podróży pewnej soboty w lutym 2013 roku. Polsat Boxing Night 2, czołowi polscy pięściarze, show nad którym czuwali organizatorzy KSW. Do tego jedna z najbardziej wyczekiwanych przez fanów pięściarstwa walka. Nie mogło mnie tam zabraknąć. Przemysław Saleta oświadczył w wywiadach przed galą, że po tym pojedynku definitywnie odwiesza rękawice na kołek. Zależało mu od wielu lat na tej walce i chciał się nią pożegnać z fanami. Andrzej Gołota? Andrzej Gołota nie ogłosił „kończę karierę”. Zapowiedział, że będzie w dużo lepszej formie, niż podczas walki z Adamkiem. Chcieli dać wspaniałe, niezapomniane widowisko, które pozostanie kibicom na długo w pamięci. Kondycja, zwrotność, szybkość i wytrzymałość, które zaprezentowali podczas treningu otwartego na Torwarze kilka dni przed 23 lutego, gwarantowały świetną walkę. Stojąc w pierwszym rzędzie i obserwując dokładnie ruchy tych wybitnych pięściarzy, zastanawiałem się, czy widzę przed sobą czterdziestopięcio - czy dwudziestoletnich mężczyzn. Cała bokserska Polska czekała na tę walkę, eksperci i fani zacierali ręce na samą myśl o niej. Zdawano sobie sprawę, że to prawdopodobnie ostatnia szansa, by zobaczyć na żywo legendarnego Andrzeja Gołotę. Wielu przybyło też do Ergo Areny, by dopingować byłego mistrza Europy. Waldemar Kasta i Paweł Wójcik zapowiedzieli bohaterów tamtego wieczoru, dreszcz przeszedł po plecach i już byli między linami. Saleta spokojnie, nie tracąc energii czekał na gong w swoim narożniku. Gołota starał się rozluźnić skacząc po macie. Ogromna złota rękawica wisząca nad ringiem schowała się pod sufitem, „round one”, rozbrzmiał gong i rozpoczęła się wojna. Oboje od początku narzucili wysokie tempo walki, nie oszczędzali sił ani rywala. „Bijesz pierwszy Andrzejku, pierwszy!” krzyczał trener Gołoty, Andrzej Gmitruk. Spodziewałem się ostrej wymiany ciosów, twardego boju i walki do upadłego, ale już pierwsza runda przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Jak na 45- cio letnich, wyboksowanych zawodników reprezentowali świetną formę. Niejeden pojedynek o wiele młodszych bokserów przebiega w ślimaczym tempie w porównaniu do tego, co się działo podczas walki tego wieczoru w Ergo Arenie. Wydawało się, że Gołota i Saleta przeżywają drugą młodość. Gołota mówił przed walką, że jego założeniem taktycznym jest zwycięstwo, obojętnie w jaki sposób. Rzeczywiście, widać było, że wszedł na ring by wygrać. Zejścia z linii ciosu, uniki, mocne i szybkie ciosy. To wszystko demonstrowali w ringu, a podnieceni kibice gorąco dopingowali swoich idoli. Emocje sięgały zenitu, a zawodnicy nie zwalniali tempa gdy kończyła się trzecia runda. Wtedy zaczęły się problemy Andrzeja Gołoty, który początkowe sześć minut pojedynku zdecydowanie wygrał. Saleta „podłączył Gołotę do prądu”. Zamroczony Andrew chwiał się na nogach, sensacja wisiała w powietrzu. Zaczął wypluwać szczękę, żeby zyskać na czasie i przerwać szaleńczy atak Przemysława Salety. Oboje bardzo ciężko, głęboko oddychali. To niesamowicie wyczerpujący sport, zwłaszcza jak się go uprawia w takim wieku. Przebieg wojny zmieniał się jak w kalejdoskopie. W ostatniej minucie piątej rundy Saleta po potężnych ciosach Gołoty zaczął się bujać jak na statku. Gong, koniec piątego starcia, przymroczony Przemysław Saleta i ledwo łapiący oddech Andrzej Gołota wrócili do swoich narożników. Zaczęło brakować sił, kondycji, ale ambicje i waleczne serca utrzymywały ich w bojowych nastrojach. „Co za walka, co za wymiany ciosów!”- emocjonował się komentator Polsatu, Andrzej Kostyra. Odgłosy rękawic lądujących na twarzach pięściarzy roznosiły się po całej hali. Szósta runda. Gołota coraz częściej wypluwa szczękę na matę ringu i dostaje ostrzeżenie od sędziego. Po otrzymaniu lawiny ciosów ledwo stoi na nogach, kołysze się jak trzcina na wietrze. To już jest maksymalne wyczerpanie. Zaraz się przewróci... Bum! Gołota na deskach. Czy wstanie? Czy wykrzesze resztki sił ze swojego organizmu, by kontynuować bitwę? Ambitnie próbuje wstać, przyklęka. Wstaje?! Jednak nie… Zatoczył się po raz kolejny, sędzia przerwał walkę. Saleta pokazał klasę i od razu podszedł pocieszyć swojego rywala. To często spotykany i piękny widok w boksie. Kilka chwil temu byli największymi rywalami, jeden chciał urwać głowę drugiemu, ale kiedy po wojnie zaczyna opadać kurz, dziękują sobie. To była brutalna, ostra walka, podczas której żaden nie odpuszczał. Dwaj weterani tego sportu stanęli do ringu prawdopodobnie po raz ostatni i chcieli się z nim pożegnać godnie i w ferworze walki. Tak jak powiedział Saleta, ostatnie dwie walki Andrzej Gołota boleśnie przegrał, ale wciąż jest legendą polskiego boksu. Adamek vs. Szpilka, „Chwila prawdy” Młodość przeciwko doświadczeniu. Agresja przeciwko rutynie. Dobrze zapowiadający się pięściarz przeciwko legendzie. Waleczne serce przeciwko walecznemu sercu. To wszystko już 8 listopada w nowej, pięknej hali w Krakowie. Nadeszła chwila prawdy, walka Adamek vs. Szpilka dojdzie do skutku! Artur Szpilka od dwóch lat w swoich wypowiedziach zaznaczał, że chciałby tego pojedynku, żeby udowodnić wszystkim, że jest najlepszym „ciężkim” w Polsce. Nie krył niechęci do Adamka, jednak w ostatnich wywiadach mówi, że szanuje Tomka za to, co osiągnął jako sportowiec. Kiedy zapytałem „Szpilę” podczas konferencji prasowej w restauracji Champions co jego zdaniem w stylu boksowania Adamka może sprawić mu najwięcej problemów odpowiedział, że doświadczenie i rutyna będą mocnymi stronami Tomka. Jednak to on zademonstruje, co Adamkowi sprawi największe problemy w jego stylu. Niewątpliwie ta walka będzie emocjonowała także tych, którzy nie są fanami boksu. Charyzma Szpilki i znane w całej Polsce nazwisko Adamka stworzą ogromne wydarzenie medialne. Bilety rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, sam też zadbałem, żeby 8 listopada oglądać tę galę z odległości kilku metrów od ringu. Oboje są pewni wygranej, nie dopuszczają do siebie innej myśli niż zwycięstwo. „Jeżeli zdrowie dopisze i będę szybki to będzie łatwa walka”- mówi jak zwykle ze stoickim spokojem Tomasz Adamek. Ci świetni zawodnicy z pewnością przedstawią niesamowicie ekscytujące widowisko. Szpilka uważa, że ich style walki spowodują, że zaplanowana na dziesięć rund walka skończy się przed czasem. Jeden z nich nie dotrwa do końca, któryś musi paść po ciosach rywala. Zarówno „Szpila”, jak i „Góral” mają duże dziury w defensywie, co można z łatwością wykorzystać. Artur Szpilka walczy z odwrotnej pozycji i często Adamek jest pytany, czy nie sprawi mu to kłopotu w ringu, ale on w pełni ufa swojemu trenerowi, że przygotuje go doskonale na ten pojedynek. Pot, krew, adrenalina, potężne ciosy, a po walce radość z wygranej. Czyją rękę sędzia podniesie do góry? Kto będzie udzielał wywiadów jako zwycięzca walki wieczoru na gali Polsat Boxing Night? Kto dalej będzie się liczył w tym biznesie, a czyje akcje spadną znacząco w dół? Na te pytania odpowiedzi nie zna jeszcze nikt, ale możemy być pewni co do jednego. 8 listopada w Krakowie będzie prawdziwa ringowa wojna. Przygotujcie się na grzmoty! Jaromir Pawlik, X LO. Im. Królowej Jadwigi 41 | wogole.net W biegu Zawiłych pytań Brychczy nie znosi. Gdy zadają mu takie młodzi dziennikarze, mówi: „Synek, przyjdź jutro razem z matką. Wytłumaczy mi, o co ci chodzi, bo ja cię nie rozumiem”. Śląska Legenda „Wojskowych” „Lucek należał do najspokojniejszych. Był nawet troszkę z boku. Nie powiem, że był samotnikiem i się wywyższał, ale po prostu był starszy. Nie obrażał się, jak mu się wycięło jakiś numer, miał poczucie humoru, ale z drugiej strony my też nie przeginaliśmy, bo mieliśmy do niego szacunek. Wspólnie z nami żartował, opowiadał dowcipy i nie odmawiał wódeczki, ale na panienki nie chodził. Tak tę swoją Małgosię kochał, że gonił od siebie towary, za którymi wszyscy się oglądali. Jak się jakaś do niego próbowała dosiąść, to miał dyżurny tekst: „Ja z panią dzisiaj nie tańczę” - wspomina Janusz Żmijewski.” Mural o wymiarach 28,5 x 11,2m powstał jako kolejny punkt obchodów roku Lucjana Brychczego. Uroczystego odsłonięcia dokonał sam „Kici”. Mural wykonali kibice stołecznego klubu. 42 | wogole.net J akiś czas temu na rynku literatury sportowej pojawiła się książka, która z pewnością nie może być traktowana jak przeciętna pozycja tego typu. Kici to lektura autorstwa samych Grzegorza Kalinowskiego i Wiktora Bołby skupiająca się na życiorysie piłkarskim legendy Legii Warszawa – Lucjanie Brychczym, będącego jednym z trzech autorów książki. Przez prawie 300 stron wywiadu rzeki z futbolistą ze Śląska mamy okazję zobaczyć z jakimi trudnościami Pan Lucjan musiał zmagać się na początku swojej kariery zawodniczej, aż po to, jak poprzez swoją wspaniałą postawę w wojskowym klubie stał się żywą legendą stołecznej ekipy i honorowym prezesem Legii Warszawa. Dzieciństwo Pana Lucjana nie należało do najłatwiejszych, jednak ciężkie czasy w których przyszło mu dorastać sprawiły, że nie liczył na to, że los go pokieruje i jakoś to będzie, tylko miał świadomość że do wszystkiego i na wszystko musi zapracować sobie sam. Kiedy Pan Lucjan nie był się jeszcze Śląskim Warszawiakiem jego największym kibicem była mama, która traktowała poważnie to, co robi jej syn, w przeciwieństwie do ojca – wojskowego. Mało brakowało, a jako młody chłopak Pan Lucjan zostałby graczem Ruchu Chorzów i to może tego klubu zostałby legendą. Okoliczności oblanych testów sprawiają, że władze chorzowskiego zespołu mogą po latach pluć sobie w brodę. Wszystko przez klubowego magazyniera, który młodemu Luckowi dał o wiele za duże trampki, przez co Kici nie mógł zaprezentować swojego talentu. Legia Warszawa nie zaprzepaściła tej szansy i pozyskała utalentowanego młodzika, a Pan Lucjan jeszcze zanim zdążył zadebiutować w barwach stołecznego klubu, zagrał w reprezentacji Polski, wchodząc na plac gry w drugiej połowie. Tamto wydarzenie zapamięta prawdopodobnie do końca życia: debiut w kadrze na stadionie swojego klubu oraz niepowtarzalne uczucie podczas słuchania hymnu narodowego przed meczem. Szkoda, że obecnie zaszczytu tego dostąpić może przeciętny ligowiec z Kadry C, który nawet na boiskach słabej ekstraklasy niczym specjalnie się nie wyróżnia. Tytuł książki nawiązuje do pseudonimu Pana Lucjana: Kici został wymyślony przez węgierskiego trenera Legii, Janosa Steinera, a słowo to oznacza w języku Madziarów Mały. Nawiązuje to do wzrostu Brychczego – 164 cm. Niewielki wzrost nadrabiał temperamentem. Mimo że nigdy się nie wywyższał ze względu na wrodzoną skromność, to jednak w środowisku piłkarskim z pewnością powszechnie znane anegdotki na temat jego stosunku do ludzi. Kalinowski i Bołba piszą: Zawiłych pytań Brychczy nie znosi. Gdy zadają mu takie młodzi dziennikarze, mówi: „Synek, przyjdź jutro razem z matką. Wytłumaczy mi, o co ci chodzi, bo ja cię nie rozumiem”. Zdarzali się także nieliczni nieprzychylni Brychczemu. Jednak Pan Lucjan skutecznie umiał sobie z nimi radzić. Kubicki był jedyną osobą w Legii, która odnosiła się do Brychczego bez należnego szacunku. Wyrzucił jego rzeczy z szatni trenerskiej, uznając, że potrzebuje więcej miejsca na swoje szpargały. „Kici” dyskretnie się odgryzał. Podczas zgrupowania wszyscy ustawili się do rozłożonego na świeżym powietrzu szwedzkiego stołu. Brychczy już prawie doczekał się na swoją kolej, gdy nagle przyszedł Kubicki i bez słowa wepchnął się przed niego, na dodatek lekko odpychając. – Spier…! – powiedział Brychczy, jednocześnie zakrywając usta, by można było pomyśleć, że to głos kogoś innego. „Kuba” nie dał się zwieść. – To było do mnie? – odwrócił się i zapytał ostrym tonem. Obok leniwie przechadzał się kot. – Nie, do tego kota – odparł pan Lucjan” W książce opisane są również inne ciekawe anegdotki mniej lub bardziej znane w środowisku piłkarskim. Warto przytoczyć nieuzasadnione wypominanie przez Ślązaków zdrady wybitnego piłkarza, który ośmielił się grać w Legii mimo śląskiego pochodzenia, opinie ludzi powiązanych w jakiś sposób Panem Lucjanem, czy też wzmiankę o tym, jak piłkarze pokroju Kazimierza Deyny czy też właśnie Brychczego podróżowali tramwajami. Nawet do dzisiaj legenda Wojskowych jest podwożony do siedziby Legii przez Krzysztofa Dowhania (trenera bramkarzy). Wyobrażacie sobie dzisiejszych kopaczy podróżujących komunikacją miejską, a nie sportowymi samochodami? No właśnie… Dominik Owczarek, XII LO im. H. Sienkiewicza 43 | wogole.net Rynek myśli Nadużywanie nadużywanych S kroll’owanie, like’owanie, share’owanie, tweet’owanie i snap’owanie… Ach, aż zaczęło robić się nudno. Temat banalny, lecz prawdziwy, otaczający każdego z nas niemal 24 godziny na dobę. O czym mówię? Myślę, że to nie jest już zagadką. Nadmierne nadużywanie nadużywanych smartfonów. Siedzę sobie w parku. Czekam na dziewczynę. Piękna pogoda, ptaki śpiewają, a w oddali widzę dwóch chłopaków przy placu zabaw. Wiek - 9 lat nie więcej. Nie zdziwię was pewnie, jeśli powiem, że… tak, mieli w dłoniach telefony. Siedziałem tam 15 min, a jedyne słowa, które wypowiedział jeden z nich brzmiały: lecę na obiad. Był to widok przerażający. Ale spokojnie. Sam święty nie jestem. Nadużywam telefonu. Gram, piszę, dzwonię, słucham. Ale muszę się przyznać, że po tej sytuacji coś we mnie tąpnęło. Niewyobrażalny był dla mnie widok jak bardzo okres dzieciństwa, w którym sam niedawno byłem, zmienił się pod wpływem paru lat. Jednak gdyby tego było mało, gdy wracałem ze spaceru, z głową pełną przemyśleń odnośnie do przeżytej sytuacji, nagle usłyszałem płacz. Okazało się, że (na oko) dwunastoletnia dziewczynka wpadła na drzewo trzymając w ręku telefon. Nie ściemniam... 44 | wogole.net Żyjemy w takich czasach, a nie innych — zgoda. W metrze nie ma nic ciekawszego do roboty niż polerowanie szybki w telefonie — zgoda. Nudna lekcja polskiego też nie byłaby taka piękna bez zaangażowania flappy ptaszka — zgoda. Wszystko jest dla ludzi — ZGODA. Ale to już idzie za daleko. Zastanówmy się dokąd to zmierza! Rodzice kupują tablety jako prezenty na szóste urodziny, mało tego! Dają telefony trzylatkom, bo wtedy dziecko siedzi cicho i nie przeszkadza. Młodzież gubi wartość, jaka płynie, chociażby z natury, ponieważ łatwiej jest usiąść i zatracić się w portalach społecznościowych lub grach. Ludzie zapominają co to są kontakty między ludzkie, a gdy wreszcie uda im się spotkać z przyjaciółmi to wybawieniem jest, gdy wreszcie można wyjąć telefon z kieszeni. Spytacie, skąd ja to wszystko wiem. Niestety. Sam dość mocno w tym tkwię. Ale na szczęście na zmiany nigdy za późno. Od paru dni restrykcyjnie podchodzę do wyjmowania telefonu z kieszeni, a używam go dopiero, wtedy gdy naprawdę go potrzebuję. Zatem polecam wam wszystkim — odłóżcie telefon. Zapytajcie przechodnia o drogę, wyciągnijcie książkę, policzcie ludzi na pasach albo posłuchajcie śpiewu ptaków. Znów banalnie, lecz tak jest lepiej. Serio. Łukasz Paziewski, XXXV LO im. Bolesława Prusa Bez ograniczeŃ. Bez granic. m.wogole.net Rynek myśli herszt Karczma Lało, jakby ktoś na górze zapomniał, że ludzie nie oddychają pod wodą. Wył wiatr i błyskało się jakby, kto iskry młotem krzesał. Elegancki chłopak spacerujący w taką pogodę wzbudził pewne zdziwienie starego żebraka. On tym czasem spokojnym krokiem przemierzał ulice najgorszej dzielnicy miasta. Obdartus kuląc się pod prowizorycznym dachem, zastanawiał się, co go tu przywiało. Tymczasem młodzieniec skierował się prosto do owianej złą sławą karczmy „Pod Bezwzględnym Jackiem”. Nazwa była o tyle trafna, że nigdy nie było w niej bójek ani rozrób, tylko czasem ktoś po prostu opuszczał ten świat, tak, że nikt nigdy nie czepiał się karczmarza. Nie było ani powodów, ani chętnych. Po chwili rozmyślań żebrak uznał, że nic mu do problemów dzieciaka i zajął się swoimi sprawami, na przykład jak przetrwać nadchodzącą zimę bez grosza. Speluna na rogu cichej i mrocznej ulicy jak zawsze o tej porze tętniła życiem. Mruczały rozmowy przy stołach, półdarmowy bimber sączył się z przeciekających kufli i zepsutego kranika od beczki. Głównymi gośćmi byli oczywiście mężczyźni, choć gdzieniegdzie dało dojrzeć się wyraźnie kobiecą postać. Wśród wielu gości, jacy dziś zawitali do speluny żaden nie usiadł przy stole skrytym prawie całkowicie w mroku. Większość z nich to stali bywalcy a nieliczna reszta podświadomie wyczuwała, że to miejsce jest niedostępne. 46 | wogole.net Tym większe niezadowolenie wzbudził chłopak, który nie dość, że zapuścił się w nie swoje okolice to jeszcze ośmielił się usiąść na miejscu, które zapewne nieprzypadkowo było puste. Przycichły rozmowy i wewnątrz zrobiło się nieprzyjemnie cicho. Przerwał to gospodarz, który podszedł go obsłużyć. - Coś rozgrzewającego. – Powiedział chłopak, rozglądając się po karczmie. Gospodarz podszedł do cieknącej beczki i nalał do pełna. Rzucił kufel przed młodzikiem i poszedł za ladę. Lampy powoli przygasały i zaczęło robić się coraz zimniej. Rozpalono więc w kominku, którego światło rzucało jeszcze większe cienie na samotny stolik. Pomiędzy błyskiem a grzmotem z hukiem otwarły się drzwi speluny, zaburzając powracający spokój i stanęła w nich zwalista postać spowita w płaszcz. Pewnym, lecz spokojnym krokiem weszła do środka, zrzucając kaptur z głowy. Był to mężczyzna z długimi siwymi włosami i twarzą pokrytą bliznami, które rzucały mroczne cienie na jego oblicze. Skierował się ku młodzieńcowi, spod płaszcza wystawał fragment lewej nogi, która znacznie różniła się od drugiej. Zamiast stopy miała stalowe koło na metalowym wsporniku, resztę skrywały spodnie przybysza. Usiadł po drugiej stronie stołu i obrzucił niechcianego towarzysza złym spojrzeniem. Skinął głową na gospodarza, porozumieli się bez słów. Tajemniczy przybysz nie był tu pierwszy raz. Po chwili dostał posiłek i kufel piwa z zaplecza. Którędy do Raju? – Spytałem anioła. Wzruszył skrzydłami, odleciał w przestworza. Którędy do Raju? – Pytam mijane twarze. Wzrok odwracają, zamykają odrzwia. Idę wciąż przed siebie. – Gdzie jest boski Raj? Całą Ziemię zwiedziłem. Wszystko przeszukałem. Raju nie znalazłem. Na próżno błagałem. Porwał mnie czarny okręt. W kosmiczne przestworza. W dali jawi się kula, zawieszona w przestrzeni. Pełna zieleni i życia. Spełnienie marzeń człowieka. Czy to odpowiedź na modły? Czy to pradawna ojczyzna? Fragment poematu z XXI wieku, nieznanego proroka) Zjadł powoli i w ciszy, przerywanej jedynie warknięciami, gdy chłopak próbował się odezwać. Zanim opróżnił kufel i talerz, przestało padać i większość gości opuściło lokal. Przybysz wsparł się na lewym łokciu i spojrzał na chłopaka. Ten widocznie stracił swoją dotychczasową pewność siebie i oniemiały gapił się na jego rękę. Spadł z niej rękaw i odsłonił mechaniczną strukturę. Pęki cienkich drucików i półprzezroczystych rurek z dziwną cieczą, oraz zestaw narzędzi rozkładanych jak scyzoryk zasłaniały ruchome płyty z nieznanego stopu. Pokrywało je wiele rys i wyklepanych wgnieceń. Młodzieniec uniósł swój wzrok i przełknąwszy ślinę spojrzał starcowi w oczy. Ten uśmiechnął się kącikiem ust, tak, że każdemu, kto by patrzył ciarki przeszłyby po plecach i wskazał głową na drzwi na zaplecze. Po czym nie czekając wstał i wyszedł z karczmy. Chłopak niepewnie rozejrzał się i wszedł na zaplecze. Wewnątrz czekali już przybysz w płaszczu i karczmarz. Nie zauważyli wejścia chłopaka od razu, bo obaj siedzieli tyłem do wejścia. - Nadal uważam, że to zły pomysł. – Szeptem odezwał się gospodarz. - Nie bądź tego taki pewien. – Spokojnym głosem odpowiedział starzec. – No, jesteś tutaj, to możemy przejść do sedna. - Co to za farsa?! – Wybuchnął młodzieniec. - Nie mogliście od razu powiedzieć, że na zapleczu?! - Licz się ze słowami chłopaczku i nie tym tonem. Kwestia ostrożności. Łatwiej będzie jak przejdziemy na ty. Jestem Sydo a to Raim Pchełka. – Powiedział cyborg. – Zorganizowałem to nieprzypadkowo. Nie mamy zbyt wiele czasu, więc do rzeczy. Raim. - Chwilkę. Młody jak masz na imię? – Powiedział karczmarz. - Gelan Rielgab. I nie jestem młody! Mam już 20 lat! - Do sedna Raim. – Powiedział Sydo, podając chłopakowi stołek. - Już, już. – Zaczął. – Wszystko zaczęło się od odkrycia nowej planety. Zleciało się tam istot wszelakich rodzaju ludzkiego. Głownie zbiegów i innych kanalii. Ale i paru zwykłych poszukiwaczy przygód, w tym Sydo. – Wymownie spojrzał na cyborga. – Znalazł on pewną ciekawą rzecz - ruiny. Tyle, że niezniszczone przez czas. Jakby sama natura bała się tego miejsca. Z informacji, które zebra- łem nie jest to jedyny taki przypadek na tej planecie. - Niech zgadnę. Jestem wam potrzebny żeby zbadać to dokładniej. – Odpowiedział Gelan. - Tak. Będziemy znacznie polegać na twoich nadzdolnościach. – Włączył się Sydo. – Choć cieszy mnie fakt, że przy moich genach nikt nie manipulował. Czego nie mogę powiedzieć o moim ciele. – Powiedział ściągając rękawiczkę z lewej dłoni. - Ale to jeszcze nie wszystko. – Wtrącił Raim. – Kilku badaczy znikło w tajemniczych okolicznościach. Naoczny świadek wspominał, że widział jak jego kolegę wciągnęło do nieba. Oczywiście aktualnie znajduje się on w doraźnym szpitalu psychiatrycznym na planecie. - Decyzja chłopcze. Nie mamy całej nocy. Prom odlatuje za półtorej godziny. Z doku siódmego. Nie będziemy na nikogo czekać. Nie należę do cierpliwych kapitanów. – Powiedział poważnie Sydo. *** Świt w Porcie jak zawsze tętnił życiem. Po za odlatującymi, kłębiło się tu mnóstwo różnorakich sprzedawców i handlarzy. Co za tym idzie o złodzieja też nie było tu trudno. Galen dziś po raz pierwszy wszedł do doków bez obstawy. Nie chciał rzucać się w oczy. Zauważył numer siedem po swojej prawej stronie i ruszył w jego kierunku. W doku stał. Najpotężniejszy żaglowiec, jaki kiedykolwiek widział. Miał 5 masztów i dwa solarne skrzydła. Dodatkowo wyposażony był w potrójny silnik napędzany cząstkami delta. Gdy zachwycał się niesamowitą starannością, z jaką został wytworzony kadłub statku, usłyszał, że ktoś woła go po imieniu. – Witaj! Jednak się zdecydowałeś! Zapraszam do środka, kajuta dla niespodziewanego gościa już czeka! – Wykrzyknął Sydo opierając się o reling. – W ziemię wrosłeś? Czas na nas! Chłopak westchnął i zaczął powoli wspinać się na trap. Spojrzał za siebie. Opuszczał tę planetę. Może dziś widział ją po raz ostatni. Kto wie? Nie ma na co czekać. Pewnym krokiem wszedł na okręt. Wciągnięto trap i dano sygnał do wylotu. Teraz nie można już zawrócić. Ale Galen się tym nie przejął. Zastanawiał się, co go czeka po tamtej stronie gwiazd. Stanisław Szczerbik, VI LO im. Tadeusza Reytana 47 | wogole.net Rynek myśli nagość wstydliwa Wraz z nadejściem wieków ciemnych cielesność stała się powszechnie uznanym tabu. Czy to oznacza, że temat ten zniknął z życia publicznego na dobre? Bynajmniej. Za woalem religijności i przesadzonej cnotliwości prym wiodły domy publiczne, a negliż i seksualność aż biły z malowideł ściennych, ilustracji do ksiąg, czy choćby biżuterii(!). Kult profanum poprzez wieki nasilał się w mniejszym lub większym stopniu. Humanizm przeplatał się z te- 48 | wogole.net A więc jak to jest z tą nagością? Czemu czasem nas hipnotyzuje, zamiast wywoływać nieprzyjemne skurcze żołądka? Czemu, nawet gdy prezentuje nam starcze ciało, które zdaje się ulegać rozkładowi jeszcze za życia wbijamy w nie wzrok zauroczeni? W końcu, czemu czujemy niesmak i odwracamy wzrok, chociażby wdzięki swe prezentowała nam najpiękniejsza kobieta świata? Odpowiedź jest znacznie prostsza niż mogłoby się zdawać. Po pierwsze, należy zdać sobie sprawę z pochodzenia emocji odbieranych przez nas dla przykładu w teatrze. Warto sobie uzmysłowić, że napięcie, które odczuwamy przed rozpoczęciem spektaklu i przyśpieszone tętno nie należą bezpośrednio do nas. Niepokój ten to nic innego jak trema aktorów odmierzających czas pozostały im do rozsunięcia się kurtyny według uderzeń oszalałego serca, usiłujących zapanować nad poceniem się dłoni i motylami w brzuchu. A mówimy teraz jedynie (lub aż!) o powołaniu do życia postaci istniejącej do tej pory jedynie na papierze. Wyobraźmy sobie teraz sytuację, gdy aktor zostaje pozbawiony swojej kreacji i staje przed nami zupełnie nagi, obdarty ze swoich rekwizytów i pozostawiony ze swoją jedyną bronią — z talentem. Wszystko, co ma jest w jego głowie. Jeśli on odczuwa lęk i niepewność przed odsłonięciem swojego ciała — my, jako odbiorca odczuwamy to wszystko razem z nim, bezlitośnie wychwytując i wykorzystując każdy, nawet najmniejszy moment słabości. Zastanawiające jest to, że niezwykła swoboda seksualna, traktowana jako swoiste trofeum nowych czasów, wydaje się po dłuższej obserwacji wymuszona. Dotąd ekspozycja nagiego ciała była naturalna i oczywista, jednak od niedawna znalazła się na liście must have wśród trendów światowych, co często owocuje efektem przeciwnym do zamierzonego. I tak, zamiast wyjść na światłego, reżyser dostaje etykietkę małego człowieczka z kompleksami. A szkoda, wielka szkoda, bo w dobie tak niezwykłych możliwości twórczych, gdy zabawa groteską oscylującej wokół wspomnianej wcześniej estetyki brzydoty jest na wyciągnięcie ręki jak nigdy dotąd, patos i zbyt górnolotne realizowanie nawet najprostszych zagadnień do prowadzają całe dzieło do ruiny. Twórca, zamiast obrać sobie na cel intrygujące piękno, bierze sobie za takowy kontrowersję. ocentryzmem, a moralność bezskutecznie próbowała wyplenić zmysłowość. I w tej formie dotrwało to do czasów współczesnych. Po burzliwym okresie lat 60 i wszechobecnej erotyzacji życia społecznego wśród młodzieży (rozpaczliwie zresztą tłumionej przez konserwatywne środowiska), nadeszły czasy ponownej kategoryzacji nagości jako formy sztuki. Bo paradoksalnie, o ile sama golizna jest czymś powszechnie wulgarnym i nieprzyzwoitym, tak w połączeniu z magicznym wykrzyknieniem „to przecież sztuka!”, nagle staje się obiektem zachwytu, obojętnie jak ordynarna i nieelegancka by nie była. Chociaż — nie oszukujmy się — skutki bywały zaskakująco różne. Dlatego też w XX wieku przy okazji Leśmiana już na dobre weszło w życie określenie estetyka brzydoty. fot. http://static.wixstatic.com S ztuka i nagość współistnieją i uzupełniają się od zawsze. O ile w czasach starożytnych można było używać tych dwóch słów zamiennie, tak na przestrzeni wieków artyści co krok na nowo dochodzili do wniosku, że nasze ciała nie są wcale ani tak piękne, ani tak idealne, jak miało (i ma) się w zwyczaju pokazywać. Poeta celowo wykorzystywał rzeczy powszechnie uznawane za odrażające, by nadać im nowy, intrygujący wyraz. Nurt ten nazwany został turpizmem, a prekursorami tego gatunku byli już poeci metafizyczni. I trzeba przyznać, że zgnilizna i rozkład nigdy nie były tak pociągające. W takim przypadku można zacząć zastanawiać się, gdzie leżą granice sztuki i czy to nie my sami, w naszej pysze nie doprowadziliśmy jej do upadku, robiąc z niej tanią rozrywkę dla mas. Emilia Przygodzka X LO. im Królowej Jadwigi 49 | wogole.net Rynek myśli Kącik poetycki Stanisław Szczerbik VI LO im. Tadeusza Reytana DZIKUSY My, młodzi czasu przejściowego Ci, których dziś nikt nie ceni My, zagubieni w Labiryncie Ci, dla których Minotaur jest martwy Wy, drodzy poeci czasów chaosu Mówicie wojna wyniszczyła umysł Ja twierdzę: Życie pali ciało Teraz jedynie wojna wewnątrz naszych serc Wypacza myśli, deformuje ciało My młodzi, dzicy przeciwni wszystkiemu `Toczymy walkę o uczucia, zmysły Wy drodzy poeci, dorośliście zewnętrznie Duchem wciąż młodzieńcy, dumne białogłowy Ja – dla wszystkich dziecko, Umysłowy starzec z dzikimi myślami My – Nas jest co raz więcej Dziwne społeczeństwo, wioska bez perspektyw Lecz dziś nikt nie pamięta Co było Wielkim Złem Zwierciadło Miałem kiedyś lustro, Kiedy spojrzałem na nie: Wiesz, srebrne, bogato zdobione gdy pierwszy raz dostałem w twarz gdy pierwszy raz naszczekał na mnie pies gdy oblałem się mlekiem gdy złamała mi serce gdy pisałem pierwszy wiersz gdy zapomniałem słów gdy straciłem wiarę gdy zgubiłem prawdę zawsze pojawiała się rysa zawsze już tam była. Zwierciadło pęka w odłamków stos... Dziś lustra nie mam już, bo gdy nadjeżdża Śmierć Weź bracie, siostro ramę, Wstaw nowe lustro w nią Żyj, bym ja żył W umysłu skokach Dołącz do nas. Weź udział w rekrutacji uzupełniającej do składu redakcji W ogóle. Poszukujemy osób do grona: dziennikarzy zmiennych, działu „dla maturzysty”, fotografów i filmowców, działu marketingu i promocji. Już dziś wyślij maila ze zgłoszeniem na adres: [email protected]! Wyniki konkursu Pierwsze miejsce: Julia Świetlik, XXVIII LO im. Jana Kochanowskiego w Warszawie Drugie miejsce: Paulina Czajka, IV LO im. Adama Mickiewicza Trzecie miejsce: Adrianna Wośko, I SLO „Bednarska” 50 | wogole.net 51 | wogole.net Zejdź na ziemię. Wejdź na wogole.net.
Podobne dokumenty
Wersja HQ
Katarzyna Molak Tymoteusz Ogłaza Karol Popow Artur Stachyra Paweł Stępniak Maria Stusio Hubert Taładaj Aneta Dworzyńska www.behance.net/anetadw Invest Druk www.investdruk.pl [email protected] Szko...
Bardziej szczegółowo