Kwiecień - Ziarno Prawdy
Transkrypt
Kwiecień - Ziarno Prawdy
I A R N O Z RAWDY P W TYM Czasopismo chrześcijańskie · kwiecień 2015 · Nie na sprzedaż Numerze Stojąc w wyłomie Pięć metrów w dół Namaczanie wody Gdy wiedział tylko Bóg Po prostu bądź przyjacielem Ziarno Prawdy Spis Wydawca: Treści Christian Aid Ministries PO Box 360 Berlin, OH 44610 USA Wydawane w Polsce przez: Międzynarodowa Misja Anabaptystyczna ul. Miłosza 8 05–300 Stara Niedziałka [email protected] www.ziarnoprawdy.pl Komitet wykonawczy: David Troyer | Paul Weaver Roman B. Mullet James R. Mullet Philip Troyer | Eli Weaver Komitet rewizyjny: Ernest Hochstetler Perry Troyer Johnny Miller Clay Zimmerman Fred Miller Redaktor naczelny: Alvin Mast Zastępca redaktora naczelnego: James K. Nolt Skład komputerowy: Kristi Yoder | SuAnn Troyer Paweł Szczepanik Korektorzy: Jolanta Ławrynowicz Szymon Matusiak Zdjęcie na okładce: CAM Photo, Filipiny Czasopismo jest bezpłatne. Dobrowolne ofiary można wpłacać na nasze konto: Fundacja „Dziedzictwo” ING Bank Śląski nr: 91 1050 1894 1000 0022 9084 2752 © 2015 Całość niniejszej publikacji ani żadna jej część nie może być reprodukowana bez pisemnej zgody Christian Aid Ministries. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.christianaidministries.org Artykuł wstępny Stojąc w wyłomie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3 Nauczanie Cele zmartwychwstania. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 Czy nie lepiej nam wrócić do Egiptu?. . . . . . . . . . . . . . . . 6 Rozważanie Listu do Filipian. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10 Dla rodziców Pięć metrów w dół . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13 Zrozumieć rozwój dziecka. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16 Choćby matka zapomniała … . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18 Część historyczna Piękne stopy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19 Dieta Bell . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20 Część praktyczna Białe cuda Boże . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22 Namaczanie wody . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22 Rada, jak dawać rady . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23 Dla młodzieży Mroczne dni Nelly (część 4) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 25 Duchowy wzrok. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 28 „Piękno w Jego czasie”. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29 Gdy wiedział tylko Bóg. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 30 Kącik dla dzieci Karolek i piorun. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32 Po prostu bądź przyjacielem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 33 Fragment książki Dobra odmiana (część 10). . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 35 Poezja Gdy spojrzę tylko na cudowny krzyż. . . . . . . . . . . . . . . . 43 Ostatnia strona Dawajcie a będzie wam dane. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44 „Teraz idź, napisz to wobec nich na tablicy i utrwal to w księdze, i niech to będzie na przyszłość świadectwem wiecznym.” Księga Izajasza 30,8 Artykuł WSTĘPNY Stojąc w wyłomie —Alvin Mast U bolewając nad żałosnym stanem Judy, Bóg wyjaśnia prorokowi Ezechielowi jeden z najsmutniejszych aspektów tej tragedii. Szukałem wśród nich męża, który by potrafił wznieść mur i przed moim obliczem stanąć w wyłomie, wstawiając się za krajem, abym go nie zniszczył, lecz nie znalazłem (Ez 22,30). Dzisiaj, gdy świat gwałtownie oddala się od Boga i Jego zasad, On szuka mężów, którzy „stanęliby w wyłomie”. Czy święty Bóg może posługiwać się ludźmi? Tak – ze względu na Jezusa Chrystusa! On umarł na krzyżu, wykupił Kościół własną krwią, zmartwychwstał i wstąpił do nieba. A osiągnąwszy pełnię doskonałości, stał się dla wszystkich, którzy mu są posłuszni, sprawcą zbawienia wiecznego (Hbr 5,9). Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który siebie samego złożył jako okup za wszystkich (1 Tm 2,5-6a). Przyjmując Jezusa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela, ludzie mogą pojednać się z Bogiem, stać się Jego nowym stworzeniem i stanąć w wyłomie. Stoimy w wyłomie ze względu na zbawienie ludzkości. A wszystko to jest z Boga, który nas pojednał ze sobą przez Chrystusa i poruczył nam służbę pojednania (2 Kor 5,18). Albowiem współpracownikami Bożymi jesteśmy (1 Kor 3,9) i pomagamy innym w doświadczeniu zbawienia oraz pojednaniu się z Bogiem. On szuka „ambasadorów Chrystusowych” w budowaniu swego królestwa; oby nie musiał powiedzieć, że nikogo nie znalazł. Stoimy w wyłomie jedynie dzięki mocy Bożej. Możemy wiernie tam stać jedynie wtedy, gdy najpierw „zasiądziemy na okręgach niebieskich w Jezusie Chrystusie” i przyjmiemy moc do wypełniania swych ziemskich powinności. Stoimy mocno na Skale, którą jest Jezus Chrystus „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 3 jako „kamień węgielny”. W innym wypadku byśmy się szybko zachwiali jak Asaf, który omal się nie potknął (Ps 73,2). Widzimy również powodzenie, jakim cieszą się bezbożni, a także powaby luksusu i rozwiązłość, które są niczym kruchy lód pod stopami stojących w wyłomie. nasze działania i reakcje, a to wszystko wpływa na ich postrzeganie Boga, Jego woli i kościoła. Musimy zatem stawać ostrożnie. Stajemy w wyłomie jako aktywni i ochoczy pracownicy Boży Chrześcijanie winni ochoczo „wznosić Stawać w wyłomie dla Boga znaczy również mur i stawać w wyłomie” przed Panem jako sprzeciwiać się diabłu pastorzy, nauczyciele, rodzice i pracownicy Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli w wielu dziedzinach. Bóg powołuje młoostać się przed zasadzkami diabelskimi. dych i starych, braci i siostry, silnych Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciai słabych – ze wszystkich narodów łem, lecz z nadziemskimi władzai języków. Niektórym przydziemi, ze zwierzchnościami, z władlane są wielkie zadania, a inni cami tego świata ciemności, ze otrzymują do wykonania Stajemy w wyłomie złymi duchami w okręgach małe rzeczy. Niektóre jako aktywni i ochoczy niebieskich (Ef 6,11-12). Nie prace są miłe, inne mniej pracownicy Boży. . . możemy skutecznie stawać radosne; jedne są wybitJeśli udajemy tylko, że w wyłomie za innych, jeśli ne, a inne niepozorne. stajemy w wyłomie, albo sami nie potrafimy „ostać Jednak jakiekolwiek stajemy jedynie po to, się w dniu złym”. Musione są, winniśmy je żeby nas ludzie widzieli, my walczyć defensywnie wykonywać dla Pana i ofensywnie. Nawet apoi w szczerości. Jeśli udawówczas wyrwa w murze stoł Paweł troszczył się jemy tylko, że stajemy i wyłom w ścianie będą o to, by zwiastując innym, w wyłomie, albo stajemy się powiększać nawet jedynie po to, żeby nas sam nie został odrzucony wtedy, gdy z pozoru (1 Kor 9,27). ludzie widzieli, wówczas wydadzą się załatane. wyrwa w murze i wyłom Stajemy w wyłomie ze w ścianie będą się powiększać względu na prawdę. nawet wtedy, gdy z pozoru wyW obecnej erze informacji mamy dadzą się załatane. do czynienia z obfitością błędnych teorii Być może właśnie teraz w naszym otoczeniu ktoś powinien stanąć w konkreti filozofii. Trzeba nam zająć stanowisko, walcząc o prawdę i wiarę. Prawdę powinniśmy czynych wyłomach. Może Bóg wzywa Was nawet nić bardziej atrakcyjną; musi ona być wyraźnie do tego, żebyście „wnieśli mur i przed Jego widoczna w życiu ludzi stojących w wyłomie. obliczem stanęli w wyłomie”. Oby Pan nie musiał powiedzieć, jak oznajmił Ezechielowi: Starajmy się być „chlubą dla nauki naszego Zbawiciela, Boga” (Tt 2,10 BG). „Nie znalazłem nikogo”, a zamiast tego znalazł swój lud chętnie służący jako Jego ambasadoStajemy w wyłomie ze względu na nasze rowie i pracownicy. dzieci Życzymy Wam Bożego prowadzenia i błoWszystkie dzieci są wyjątkowe i stanowią cel gosławieństwa w wyłomie, w którym stoicie. dla diabła. Niesforni potrzebują napomnienia, Obyśmy wszyscy byli wierni w pracy dla Pana bojaźliwi – pociechy, słabi – podtrzymania, aż do chwili, gdy wezwie nas do domu. a wobec wszystkich potrzebna jest wielkoduszPrzekład na język polski: Krzysztof Dubis ność (1 Tes 5,14). Oni słyszą nasze słowa, widzą 4 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 „Albowiem posłuszeństwo wasze znane jest wszystkim; dlatego raduję się z was i chcę, abyście byli mądrzy w tym, co dobre, a czyści wobec zła.” List do Rzymian 16,19 N auczanie Cele zmartwychwstania N iektóre rzeczy związane ze zmartwychwstaniem Chrystusa rozumiemy, ale są i takie, których nie rozumiemy. Możemy podać podstawowe fakty. Możemy przytoczyć wiele biblijnych wersetów. Jednak zrozumienie całej głębi zmartwychwstania leży poza naszym zasięgiem. To powinno nas zachęcić do stałej refleksji nad tym wydarzeniem. W niniejszym artykule skoncentrujemy się na celach zmartwychwstania Chrystusa. Zmartwychwstanie jest ukazaniem potężnej mocy Bożej. Tego dnia o poranku nastąpiło wielkie trzęsienie ziemi i anioł Pański zstąpił z nieba i przystąpiwszy odwalił kamień i usiadł na nim (Mt 28,2). Jego wygląd był tak imponujący, że strażnicy zadrżeli przed nim ze strachu i stali się jak nieżywi (Mt 28,4). Jeden anioł spowodował, że wszyscy żołnierze padli na ziemię bez siły. Interesujące, że zostali oni postawieni na straży grobu po to, żeby uczniowie nie wykradli ciała Chrystusa i żeby nie mogli potem rozgłaszać, że powstał z martwych. Lecz po zmartwychwstaniu kazano im potwierdzić dokładnie taką wersję wydarzeń: Powiedzcie, że uczniowie jego w nocy przyszli i ukradli go, gdy spaliśmy (28,13). Ta słaba wymówka i pusty grób w istocie dają świadectwo wielkiej mocy Bożej. Zmartwychwstanie jest wezwaniem do uwielbienia Chrystusa. Gdy kobiety ujrzały Go zmartwychwstałego, padły do Jego stóp i oddały Mu —Bill Sommers cześć. Uczniowie zrobili to samo, widząc zmartwychwstałego Chrystusa. Dziś Jego uczniowie nadal oddają chwałę zmartwychwstałemu Panu i Zbawicielowi. Lecz Ewangelia wydaje się coraz bardziej nam powszednieć – jak szkolne lekcje historii. Uczyliśmy się o słynnym fizyku Albercie Einsteinie, lecz wiedza na jego temat nie zmieniła nas osobiście. Ewangelia to jednak coś więcej niż lekcja historii. Powinna zrewolucjonizować nasze życie, pobudzając do nieustannego wielbienia Pana Jezusa Chrystusa. Szczególną inspiracją dla nas wszystkich jest historia Jego zmartwychwstania. Zmartwychwstanie to zwieńczenie dzieła Chrystusa na ziemi. Jezus żył na ziemi trzydzieści lat, a potem przez trzy lata nauczał. Następnie został ukrzyżowany i pogrzebany, co dla uczniów musiało wydawać się całkowitą katastrofą. Prysły wszystkie ich marzenia, a oni sami wrócili do łowienia ryb. Co by było, gdyby Jezus pozostał w grobie? Lecz On powstał! A Jego zmartwychwstanie jest największym cudem całej Jego służby. Chrystus dokonał wielu cudów, uzdrawiając ludzi, a nawet wskrzeszając z martwych, lecz żaden z nich nie mógł się równać Jego Zmartwychwstaniu. Czterdzieści dni później ukoronowaniem wszystkiego było Jego wniebowstąpienie, by zasiąść po prawicy Ojca. „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 5 Zmartwychwstanie dowodzi zwycięstwa Chrystusa nas śmiercią. Zapłatą za grzech jest śmierć. Gdy Chrystus umarł, wydawało się, że nawet On padł ofiarą kary śmierci. Lecz On okazał się zwycięzcą. Najlepszym sposobem ukazania Jego władzy nad śmiercią było powstanie z martwych w wielkiej mocy i chwale. I tak też się stało. Zmartwychwstanie daje moc do zwycięstwa nad grzechem. Powstając z martwych, Chrystus nie tylko pokonał moc śmierci, lecz również zwyciężył grzech prowadzący do śmierci. W ten sposób osiągnął swój cel, jak napisano w Mt 1,21: On zbawi lud swój od grzechów jego. Zbawienie od grzechów oznacza nie tylko odpuszczenie win z przeszłości, lecz również uratowanie od skutków teraźniejszych grzechów. Dostęp do mocy zmartwychwstania Chrystusa otrzymujemy poddając się Bogu jako ożywieni z martwych i oddając członki swoje Bogu na oręż sprawiedliwości (Rz 6,13). W ten sposób zmartwychwstanie daje moc tym, którzy zmagają się z grzechem. Daje nadzieję tym, którzy nie widzą szans na zwycięstwo. Gdy pozwolimy, by moc zmartwychwstania Chrystusa działała w naszym życiu, zwyciężamy przez tego, który nas umiłował (Rz 8,37). Zmartwychwstanie dostarcza motywacji dla chrześcijańskiego życia. Ta prawda jest przedstawiona w Kol 3,1-3: A tak, jeśliście wzbudzeni z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej; o tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi. Umarliście bowiem, a życie wasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu. Dlaczego zapieramy się siebie i bierzemy krzyż? Dlaczego oddzielamy się od świata i wybieramy życie obcych i pielgrzymów na tej ziemi? Dlatego, że Chrystus powstał z martwych i dał nam nowe życie wraz z nową motywacją do życia. To dlatego czytamy Biblię i modlimy się. Dlatego przestrzegamy przykazań Chrystusowych. Dlatego zakładamy chrześcijańskie szkoły i organizujemy zagraniczne misje. Bez zmartwychwstania to wszystko byłoby puste i daremne. Zmartwychwstanie daje nadzieję sięgającą poza grób. A jednak Chrystus został wzbudzony z martwych i jest pierwiastkiem tych, którzy zasnęli (1 Kor 15,20). Będąc uczniami Chrystusa, w zmartwychwstaniu mamy pewność, że my również zmartwychwstaniemy jak On. Dlatego przed nami jest świetlana przyszłość wykraczająca poza to, co najlepsze na tym świecie. To wzbogaca naszą motywację do chrześcijańskiego życia o kolejny wymiar. Żyjemy tutaj jako przychodnie i pielgrzymi nie tylko ze względu na obecne błogosławieństwa, lecz również dlatego, że jesteśmy obywatelami nieba. Jesteśmy ambasadorami Chrystusa, służącymi obecnie w obcym kraju, lecz oczekującymi odejścia do ojczyzny, która jest w niebie. Powodem takiej postawy również jest zmartwychwstanie Chrystusa. Kiedyś sami zmartwychwstaniemy i zostaniemy porwani w powietrze, na obłoki, na spotkanie ze Zbawicielem, i tak zawsze będziemy z Panem (1 Tes 4,17). Zaczerpnięto z The Christian Example, luty 2013 Rod and Staff Publishers, Inc. Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis CZY NIE LEPIEJ NAM WRÓCIĆ DO EGIPTU? 4 Mojżeszowa 14,3 H istoria dzieci Izraela przypomina niemal jazdę kolejką w wesołym miasteczku z Egiptu do Kadesz-Barnea. Na każdym „zakręcie” szemrali do momentu, aż Mojżesz wstawił się za nimi 6 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 —Ron Storer u Boga i Bóg posłał zaopatrzenie. Lecz w Kadesz-Barnea dzieci Izraela nie tylko narzekały na panujące warunki; tym razem szemrały przeciw Mojżeszowi, Aaronowi i wreszcie przeciwko Bogu. Odrzuciwszy Mojżesza, Aarona i nawet samego Boga, Izraelici przypieczętowali swój grzech, pragnąc wybrać nowego wodza spośród siebie, który poprowadziłby ich z powrotem do Egiptu. Co takiego było w Egipcie, że Izraelici pragnęli tam wrócić? Czyżby już po roku pobytu na pustyni stwierdzili, że jest im aż tak źle? Przecież Bóg uwolnił ich z egipskiej niewoli. Mimo to, wydawało się, że zapomnieli, jak wołali do Boga i to, jak rzekł [...] Pan: Napatrzyłem się na niedolę ludu mojego w Egipcie i słyszałem krzyk ich z powodu naganiaczy jego; znam cierpienia jego (2 M 3,7). Niedola Izraelitów, ich krzyk i cierpienia były tak wielkie, że wołanie to doszło do Bożego tronu. Wkrótce jednak okazało się, że zdążyli już zapomnieć o naganiaczach, którzy ich ciemiężyli: Ustanowiono przeto nad nim nadzorców pańszczyźnianych, aby go gnębili ciężkimi robotami (2 M 1,11). Wydawało się, że zapomnieli, jak Egipcjanie zmuszali Izraelitów do ciężkich robót (2 M 1,13). Wydawało się, że zapomnieli, jak uprzykrzano im życie uciążliwą robotą w glinie i przy cegłach i różną pracą na polu. Wszystkie te prace wykonywali pod przymusem (2 M 1,14). I wreszcie zapomnieli o tym, jak faraon wydał położnym i innym rozkaz zabijania wszystkich nowo narodzonych synów izraelskich: Jeżeli urodzi się chłopiec, zabijcie go, a jeżeli dziewczynka, niech zostanie przy życiu. [...] Wtedy faraon nakazał całemu swemu ludowi: Każdego chłopca, który się urodzi u Hebrajczyków, wrzućcie do Nilu (2 M 1,16.22). Co ich tak pociągało? Piękno Egiptu? Egipt z jego piramidami i Sfinksem? Egipt z jego świątyniami, pomnikami i obeliskami? Egipt z całym poczuciem bezpieczeństwa gwarantowanym przez władze? Egipt ze wszystkimi jego bożkami? Egipt z domami z cegły, którymi się tak cieszyli? Egipt z jego modnymi ubraniami, pięknie upinanymi fryzurami, złotem i perłowymi kolczykami? Jaka była przyczyna tej tęsknoty za Egiptem? Czyżby stracili wizję Józefa? I rzekł Józef do braci swoich: Ja wkrótce umrę, lecz Bóg nawiedzi was łaskawie i wyprowadzi was z tego kraju do ziemi, którą przysiągł dać Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi. Ich dziedzictwo stanowiła Ziemia Obiecana, lecz egipska polewka była dla nich bardziej pociągająca. Czego my możemy nauczyć się z ich doświadczenia? Ilu ludzi przegrało, wracając do Egiptu? Co ich w Egipcie pociągało? Co sprawia, że święci, chrześcijanie, dzieci Boże, członkowie biblijnych kościołów pochodzący z wierzących rodzin myślą, że Egipt ma do zaoferowania coś lepszego niż ich obecna sytuacja? Czy ta egipska polewka rzeczywiście jest taka dobra? Być może analiza kilku powodów, dla których Izrael bardziej zapragnął Egiptu niż Bożej opieki i zaopatrzenia, pomoże odpowiedzieć na powyższe pytania. 1. Historia buntu I mówili jeden do drugiego: Obierzmy sobie wodza i wróćmy do Egiptu! (4 M 14,4). Bunt jest wystąpieniem przeciwko czyjejś władzy. „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 7 Izraelici wystąpili nie tylko przeciw Mojżeszowi i Aaronowi, lecz również przeciwko Bogu. List do Rzymian 1,21 zaczyna się słowami: Poznawszy Boga, nie uwielbili go jako Boga i nie złożyli mu dziękczynienia. Kiedyś znali Boga. Słowo znali wskazuje, że rozumieli, kim jest Bóg, lecz odwrócili się od Niego, zbuntowali się i wystąpili przeciw Niemu jako władcy ich życia i zawrócili do wszystkich grzechów Egiptu. Prorok Samuel powiedział, że nieposłuszeństwo jest gorsze niż czary. Apostoł Paweł w Liście do Galacjan 5,20 pisze wprost, że uprawianie czarów uniemożliwia wejście do żywota wiecznego. Bunt jest poważną sprawą. 2. Dzieci Izraela nie ufały Bożemu przywództwu Szemrali wszyscy synowie izraelscy przeciwko Mojżeszowi i Aaronowi. I mówił cały zbór do nich: Obyśmy byli pomarli w Egipcie albo na tej pustyni obyśmy pomarli! Po cóż Pan prowadzi nas do tej ziemi? Abyśmy padli od miecza? (4 M 14,2-3). Narzekali, okazywali niezadowolenie z powodu panujących warunków i szemrali przeciw Mojżeszowi, Aaronowi i Bogu. Zaczęło się to od dziesięciu osób, a może od jednego niezadowolonego, a potem szybko złe nastroje rozprzestrzeniły się na cały naród izraelski. Werset 10. pokazuje, jak daleko ich to zaprowadziło: Cały zbór zamierzał ich ukamienować. Zaufanie przywództwu ustanowionemu przez Boga może być czasem trudne, lecz Hebrajczyków 13,7.17 nakazuje uległość sługom Bożym, którzy są przewodnikami: Pamiętajcie na wodzów waszych, którzy wam głosili Słowo Boże, a rozpatrując koniec ich życia, naśladujcie wiarę ich. [...] Bądźcie posłuszni przewodnikom waszym i bądźcie im ulegli; oni to bowiem czuwają nad duszami waszymi i zdadzą z tego sprawę; niechże to czynią z radością, a nie ze wzdychaniem, gdyż to wyszłoby wam na szkodę. To nie jest jedynie sugestia. 8 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 3. Dzieci Izraela dawały posłuch buntownikom Lecz mężowie, którzy poszli z nim, mówili: Nie możemy wyruszyć na ten lud, gdyż jest on od nas silniejszy. I rozpuszczali między synami izraelskimi złą wieść (4 M 13,31-32). Być może jeden ze szpiegów zaczął ją rozpuszczać, a kolejni tylko powtarzali i wyrażali dla niego poparcie. Jedna negatywna myśl otwarcie wyrażona na temat Ziemi Obiecanej, potem dwie, a wkrótce dziesięć. W 4 M 14,1 czytamy: Wtedy wzburzył się cały zbór i podniósł swój głos, i płakał lud tej nocy. Zła wieść słuchana przez całą społeczność spowodowała, że cały naród zaczął szemrać przeciwko Bogu. Juda opisuje takich ludzi następująco: Hołdując urojeniom, podobnie kalają ciało swoje, pogardzają zwierzchnościami. Są to ludzie biadający nad losem swoim, kierujący się swoimi pożądliwościami; usta ich głoszą słowa wyniosłe, a dla korzyści schlebiają ludziom. W wersecie 15. czytamy, jaki czeka ich koniec: Aby dokonać sądu nad wszystkimi i ukarać wszystkich bezbożników za wszystkie ich bezbożne uczynki, których się dopuścili, i za wszystkie bezecne słowa, jakie wypowiedzieli przeciwko niemu bezbożni grzesznicy. Czeka ich sąd. Niebezpiecznie jest dawać posłuch szemrającym ludziom. 4. Pan nie był dla nich realny Żaden z tych mężów, którzy widzieli moją chwałę i moje znaki, jakich dokonywałem w Egipcie i na pustyni, a oto już dziesięciokrotnie wystawiali mnie na próbę i nie słuchali mojego głosu, nie zobaczy ziemi, którą przysiągłem ich ojcom. Żaden z tych, którzy mnie znieważyli, jej nie zobaczy (4 M 14,2223). Widzieli wszystkie cuda w Egipcie, doświadczali cudów na pustyni, słyszeli Boży głos, czuli, jak trzęsie się góra, byli karmieni z nieba, a ich odzież nie zdarła się przez 40 lat – mimo to wydawali się ślepi na działanie Boga niebios. W 2 Koryntian 4,4 czytamy, że bóg tego świata zaślepił oczy ludziom, żeby nie mogli widzieć. A to sprawia, że nie mogą wziąć Boga za słowo. Musimy się upewnić, że nie padniemy ofiarami ślepoty i nie zostaniemy zaskoczeni w Dniu Pańskim (1 Tes 5,4). 5. Dzieci Izraela nie były zadowolone Po cóż Pan prowadzi nas do tej ziemi? (4 M 14,3). Nie byli usatysfakcjonowani cudownym zaopatrzeniem Bożym. Egipt i wszystko, co tam zostawili, wydawał się im lepszy od obecnej sytuacji. Egipt jawił im się jako coś lepszego niż wszystko, co Bóg im dał i co im obiecywał. Niemal w każdym przypadku ich niezadowolenie rozpoczynało się od jednego człowieka, a potem narastało aż do gniewu całego zgromadzenia. Autor Listu do Hebrajczyków zachęca nas, żebyśmy poprzestawali na tym, co posiadamy (13,5). Dlaczego? Bo On (Chrystus) nigdy nas nie opuści! Wszystko inne ma drugorzędne znaczenie. Paweł nauczył się poprzestawać na małym (Flp 4,11). W Efezjan 5,5 czytamy: Żaden [...] chciwiec, [...] nie ma udziału w Królestwie Chrystusowym i Bożym. Niezadowolenie i pragnienie posiadania tego, co mają inni, może zaważyć na naszym wiecznym losie. Czasem mój problem nie polega na tym, że pragnę wrócić do Egiptu. Bywa, że Egipt jest już poza mną – no, może prawie cały Egipt. Może jest jeszcze jakiś drobiazg – przedmiot, praktyka, coś ulubionego, co stamtąd wynieśliśmy... jakiś mały kawałek złota lub srebra... maleńki błyszczący kamyk – naprawdę drobiazg. Gdzie przebiega granica? Czy wszyscy muszą siedzieć okrakiem na granicznym płocie? Czy zasady przedstawione w Piśmie mogą wystarczyć, żeby nas odwieść od tych egipskich świecidełek w kierunku umiłowania tego, co święte? Przypomina mi się Rzymian 12,1: Wzywam was tedy, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście składali ciała swoje jako ofiarę żywą. Ofiara jest zabijana z jednego powodu, a jednak Słowo poleca nam, żebyśmy dobrowolnie złożyli się Bogu w ofierze – jako zabici dla Boga, a jednak żywi. Paweł pisze w Liście do Galacjan 5,24: A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje wraz z namiętnościami i żądzami. Czy możemy ukrzyżować ciało i porzucić egipskie błyskotki? W Rzymian 12,2 Paweł pisze: Nie upodabniajcie się do tego świata. Upodabnianie wiąże się z ideą pragnienia naśladownictwa lub kopiowania czegoś, co jest już w użyciu. Czy możemy używać tego, co wynieśliśmy z Egiptu i co tam jest wielce szanowane, a jednocześnie mówić, że nie upodabniamy się do egipskich wzorców lub mód? Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan (2 Kor 6,17). Wyjście skądś oznacza, że zaczynamy nowy etap i nową podróż. Oddzielenie oznacza nakreślenie pewnej granicy, która nie będzie już więcej przekraczana. Po rozpoczęciu podróży nie powinniśmy już oglądać się za siebie, spoglądając na Egipt, ponieważ zostaliśmy oddzieleni jako ród wybrany, królewskie kapłaństwo, naród święty, lud nabyty. Czy naprawdę potrzebujemy skarbów Egiptu, mając dostęp do skarbu w niebie? Ile ziemskiego bagażu mogę wziąć ze sobą w tę podróż? Gdy jestem kuszony, by pomyśleć, że Egipt ma mi więcej do zaoferowania niż Bóg – na przykład poczucie bezpieczeństwa, przyjaźń, wykształcenie, pracę, ochronę, technologię, odzież, pokarm, napój, muzea, religijne świątynie, splendor, domy, złoto, srebro, dobry samochód i tym podobne, wówczas wracam pamięcią do wszystkich błogosławieństw, jakich doświadczyłem od momentu przyjścia do Chrystusa – jak pokój z Bogiem, wspaniali przyjaciele i całe mnóstwo rzeczy, jakich nie znalazłbym w Egipcie. Czy to pomoc w potrzebie, gdy byłem chory, czy zaspokojenie potrzeby pracy, czy też bezinteresowna miłość braterska – to wystarczy, że pomyślę o tym wszystkim i już jestem szczęśliwy, iż opuściłem Egipt. Zaczerpnięto z The Timely Truth, styczeń 2013 Wykorzystano zapo zwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 9 Rozważanie Listu do Filipian —David L. Burkholder Głoszenie Chrystusa Flp 1,15-26 List do Filipian, który będziemy studiować w tym miesiącu, jest jednym z kilku napisanych przez apostoła Pawła z więzienia. Zdaniem komentatorów to najbardziej osobisty ze wszystkich listów Pawłowych. Został napisany, by podziękować kościołowi w Filippi za wsparcie. Kościół ten był pierwszą społecznością chrześcijańską założoną na kontynencie europejskim i miał szczególne miejsce w sercu Pawła. Apostoł otrzymywał od jej członków wsparcie finansowe przy różnych okazjach. Pisząc do nich, opisuje szczegółowo swą sytuację i wyraża nadzieję na rychłe uwolnienie i spotkanie z nimi. Paweł koncentruje się przede wszystkim na wywyższeniu Chrystusa, poprzez życie albo śmierć. Daje temu świadectwo i raduje się, że Ewangelia jest zwiastowana, choć nie zawsze z czystych pobudek. Paweł wyjaśnia, że jego mocna ufność w Chrystusie nawet w kajdanach wzmocniła innych i zachęciła do głoszenia zbawczej Ewangelii Chrystusowej. Jego więzy zaowocowały rozszerzeniem się Dobrej Nowiny wśród żołnierzy i na dworze cesarskim. Jednakże, jak zaznacza apostoł w wersetach 15-17, niektórzy zwiastowali z zazdrości, pragnąc wzmocnić swoją pozycję kosztem Pawła. Lecz inni, chwała Bogu, zachęceni jego odwagą głosili Chrystusa wyłącznie ze względu na szerzenie Królestwa. Bez względu na motywacje, Paweł był przejęty faktem, że Ewangelia docierała poza jego więzienie i kierowała uwagę ludzi na Jezusa. Jak już powiedzieliśmy, Paweł był pochłonięty pragnieniem wywyższenia Chrystusa i tym, żeby jak największa rzesza ludzi Go poznała. To był jego cel i jeśli można byłoby go osiągnąć dzięki przedłużeniu dni jego życia, to byłoby dla niego wspaniałe. Jeśli jednak dla jego osiągnięcia Paweł 10 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 miałby zginąć, to również był na to gotowy. Miłość Pawła do Chrystusa i jego oddanie dla sprawy Królestwa Bożego tworzyły jednak pewien dylemat. Pragnął być z Nim – wolny od więzów i cierpienia cieszyć się Jego obecnością. Jednak równocześnie zdawał sobie sprawę, że dalsza jego obecność na ziemi była błogosławieństwem dla braci w wierze. Miał im jeszcze wiele do przekazania odnośnie wiary w Chrystusa oraz Jego działania w życiu wierzących. Pragnął to czynić wobec wielu ze względu na Niego. Paweł wydawał się mieć intuicyjne poznanie, że tak właśnie będzie. Wyrażał ufność, że dzięki ich modlitwom i Bożemu miłosierdziu znowu ich zobaczy i będzie mógł kontynuować służbę wśród nich i nie tylko, głosząc ludzkości zmartwychwstałego Chrystusa. Do przemyślenia i dyskusji 1. Wasze studium zostanie poszerzone poprzez przeczytanie całego Listu do Filipian raz na tydzień. Zwróćcie także uwagę na tło listu i jego cel. 2. Ktoś powiedział: „Osiągnęlibyśmy o wiele więcej, gdybyśmy nie martwili się tym, komu to będziemy zawdzięczać”. Zwróćcie uwagę na to, jak ta zasada odnosi się do dzisiejszej lekcji. Sprawdźcie również własne motywacje w związku z tym. 3. Jaki rodzaj postawy skłoniłby kogoś do głoszenia Chrystusa z zawiści lub niewłaściwych pobudek? Przedyskutujcie ten problem. 4. Wykonywanie dzieł Chrystusowych wymaga poświęcenia własnego życia. Zastanówcie się, czy wasze życie przypomina Pawłowe oddanie. 5. Czy możecie szczerze zacytować werset 21? Podkreślenie: Zrozumieć, że celem nadrzędnym życia chrześcijanina jest wywyższenie Chrystusa. Kluczowy werset 18 Pokora i wywyższenie Jezusa Flp 2,5-11 Paweł podkreśla, że kluczem do jedności, nieugiętości w dążeniu do celu i działania w duchu współpracy jest usposobienie Chrystusowe. Jego postawa była przepojona pokorą i pragnieniem służby w stosunku do innych, a nie wywyższeniem samego siebie. Rozmyślając nad osobą i pozycją Chrystusa, widząc Jego uniżenie, by służyć człowiekowi, nie można zareagować inaczej jak własnym uniżeniem, poddaniem się Jemu i pragnieniem służby innym. Jezus Chrystus był na Bogiem na ziemi. Nie korzystał jednak ze swych atrybutów osoby Boga, by się promować czy skupiać na sobie uwagę. Był tak oddany swej misji dla dobra ludzkości, że wyparł się samego siebie, rezygnując z Boskiej chwały i zstąpił z nieba, by stać się człowiekiem między ludźmi, przyjmując ubóstwo dla dobra ludzkości. Pokora jest czymś przeciwnym ludzkiej naturze. Pragniemy być zauważani, uznawani za wartościowych i słyszeć pochwały z powodu naszych osiągnięć. Pycha przychodzi nam łatwiej niż pokora. W rzeczywistości jednak to pokora nadaje człowiekowi wielki format. Wymaga ona siły i pewności siebie – zarówno w życiu, jak i w konkretnych działaniach. Tylko ludzie o wąskich horyzontach gardzą pokornymi. Tylko pokorny człowiek osiąga wartościowe cele. Zatem Paweł twierdzi, że powinniśmy przyjąć postawę Chrystusową i pozwolić Mu, żeby wykonywał swoją wolę w naszym życiu. Sam apostoł był gotów żyć i umierać, byle tylko być użytecznym dla Pana. „Przerobił” w życiu lekcje samozaparcia i całkowitego oddania dla sprawy. Szedł śladami swego Mistrza. A teraz wzywał swoich braci z Filippi do całkowitego poddania się Panu i pokornej służby wobec Niego. Apostoł wskazuje na chwałę, jaką kiedyś zostaną otoczeni wierzący; pisze o tym, jak Bóg Ojciec wywyższył Chrystusa w nagrodę za Jego pokorną służbę ludzkości. Został On wywyższony i zasiadł po prawicy Ojca. Ze względu na Jego wywyższenie ugnie się przed Nim każde kolano. Są tacy, którzy zrobią to z wdzięczności, lecz nadchodzi dzień, w którym nawet ci, którzy pozostają poza Jego trzodą, uklękną w geście uznania Jego władzy i pozycji. Ideą przewodnią w życiu Pawła było przygotowanie jak największej liczby dusz do uznania Syna Bożego, zanim przyjdzie straszny dzień sądu. Człowiek musi się najpierw ukorzyć, tak jak ukorzył się Chrystus, aby mógł zostać potem wywyższony do synostwa wraz ze zmartwychwstałym, panującym Jezusem. Do przemyślenia i dyskusji 1. Przestudiujcie uważnie pojęcie „usposobienie Chrystusowe”. Następnie postanówcie wprowadzać te zasady postępowania we własnym życiu. 2. Wyliczcie zasady określające „usposobienie Chrystusowe”. Porozmawiajcie o tym, jak wprowadzać je w życiu. 3. Dlaczego tak trudno nam się uniżyć? 4. Być może znasz jakąś prawdziwie pokorną osobę. Jaki wpływ ma na Twoje życie? Dlaczego? 5. Ten fragment wskazuje, że droga do wywyższenia prowadzi przez uniżenie. Porozmawiajcie o tym, dlaczego prawdziwie skuteczne życie duchowe jest uwarunkowane pokorą? Podkreślenie: Zrozumienie konieczności uniżenia siebie po to, by być użytecznym dla Boga. Kluczowy werset: 5 Wszystko dla Chrystusa Flp 3,7-11 Paweł zachęca do stabilności, harmonii i spójnego świadectwa wśród wierzących w Filippi. Załącza również kilka uwag osobistych dotyczących posłańca, którym był Epafrodyt. Następnie w początkowych wersetach rozdziału trzeciego ostrzega braci przed judaizującymi, którzy podważają ich wolność w Chrystusie, dodając do prostej wiary żądania określonych wymogów ceremonialnych. Dowodząc tezy, że uczynki ciała nie mają żadnego znaczenia, jeśli chodzi o zyskanie Bożej przychylności, Paweł wspomina o swoim żydowskim pochodzeniu. Robiło ono wrażenie. Apostoł był Żydem „czystej krwi”, wykształconym „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 11 w Prawie, gorliwym dla tego, co uważał za słuszne i pobożnie przestrzegającym przykazań i zwyczajów żydowskiej religii. Następnie jednak w mistrzowskim wyznaniu swej filozofii życia w Chrystusie stwierdza, że jego osobiste osiągnięcia nie mają znaczenia, jeśli chodzi o oddanie Panu. Wszystko, co było mu zyskiem, uznał za szkodę, jeśli chodzi o podążanie za Nim i służenie Mu. To wymagało pokory, o której była mowa w rozdziale 2. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że choć Paweł nie uważał swych przeszłych osiągnięć za zasługi w oczach Boga, to z pewnością miały one wpływ na jego służbę dla Niego i Jego sprawy. Zdarzało mu się bronić swej wiary przed królami, dyskutować z najlepszymi filozofami tamtych czasów i pisać klarowne objaśnienia chrześcijaństwa wraz z przedstawianiem jego działania w codziennym życiu. Apostoł wykorzystuje swoje wykształcenie, lecz w nowym celu – dla szerzenia Chrystusa i Jego Ewangelii. Życiowym celem Pawła było poznanie Chrystusa. Wszystko inne traktował jako drugorzędne. Usprawiedliwienie osiągane przez osobisty wysiłek było dla niego bezwartościowe. Pochłaniało go pragnienie osobistego poznawania Chrystusa w osobistej relacji tak, by odziać się w Jego sprawiedliwość i znaleźć poczucie bezpieczeństwa w Nim, a nie we własnej religijności. Ostateczny cel Pawła stanowiło „doznanie mocy zmartwychwstania” w dniu ostatecznym. Był gotów poświęcić osobiste wygody, cierpieć – co miało miejsce w czasie pisania listu – w celu osiągnięcia wiecznej więzi z Chrystusem, któremu służył, który go zbawił od niego samego, jego światowych osiągnięć i ambicji. W przeciwieństwie do osobistego prestiżu wynikającego z ludzkich wysiłków, Paweł pragnął poznać moc zmartwychwstałego Chrystusa przepływającą przez niego, motywującą go i pchającą do życia w służbie. Nic innego nie miało dla niego znaczenia. Był oddany Chrystusowi do końca. Ludzkie osiągnięcia uznał za śmieci w porównaniu z byciem w Chrystusie. Gdyby pozwolono mu żyć, chciałby służyć Panu. Gdyby przyszło mu umrzeć, chciałby z Nim być. Jego 12 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 życiowe motto brzmiało: „Dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem”. Oby w naszym życiu było podobnie. Do przemyślenia i dyskusji 1. W jaki sposób osiągnąć właściwą równowagę między ludzkimi osiągnięciami a Bożym uzdolnieniem do służby dla Niego? Przedyskutujcie to zagadnienie. 2. Jak osiągnąć postawę Pawłową w poddaniu wszystkiego Chrystusowi i Jego sprawie? 3. Dlaczego trudniej osiągnąć usprawiedliwienie z wiary niż z uczynków? 4. W jaki sposób prawdziwie uczymy się poznawać Chrystusa? Czy istnieją jakieś praktyczne kroki do osiągnięcia tego celu? Przedyskutujcie to zagadnienie. 5. Paweł wkładał całą energię w osiągnięcie udziału w zmartwychwstaniu sprawiedliwych. Niechaj jego przykład będzie dla Ciebie inspiracją. Podkreślenie: Oddać wszystko i ponieść wszelkie koszty, by poznać Chrystusa. Kluczowe wersety: 10 i 11 Dążąc do dojrzałości w Chrystusie Flp 3,12-16 Paweł wyraźnie zdawał sobie sprawę, że mimo swego pochłaniającego pragnienia i całkowitego oddania Chrystusowi, nie osiągnął jeszcze dojrzałości w Chrystusie. Właściwie daje nawet do zrozumienia w poprzednich wersetach, że doskonałość nastąpi dopiero podczas powstania z martwych. Życie było dla niego ciągłą walką o trwanie w dążeniu do celu i w wierze mimo ataków z zewnątrz oraz słabości jego własnej woli. Pisze, że idzie do przodu i nie poddaje się. Nie spuszcza wzroku z odległego celu. Nic nie osłabi jego pasji. Wie, jaka czeka go nagroda na mecie wyścigu, jeśli ukończy go zwycięsko. Zejście z bieżni przed przekroczeniem linii mety byłoby pogrzebaniem szans na nagrodę, która czeka w niebie. Paweł za nic nie chciałby jej stracić. Jego determinacja odzwierciedla tę, o której mówi List —ciąg dalszy na st. 21 „Kto się boi Pana, ma mocną ostoję, i jeszcze jego dzieci mają w niej ucieczkę.” Księga Przysłów 14,26 D la rodziców Pięć metrów w dół R ose przeciągnęła się, przytrzymała mięśnie w naprężeniu, a potem opadła na prześcieradło – nie nakrywała się kocem w ten sierpniowy upał. Położyła głowę na chłodnej stronie poduszki. Jakim luksusem była taka przedpołudniowa drzemka! Jeszcze kilka minut i będzie trzeba wstawać. Spojrzała leniwie na swoje zdjęcie ślubne z Weldonem. Dziwne, jak szybko mija czas. Pobrali się niecałe dziesięć lat temu, mieli trójkę dzieci i czwarte w drodze. Weldon wyglądał na zdjęciu tak chłopięco z gładką, wrażliwą twarzą i w okularach z ciemną oprawką. Ona – tak młodo wyglądająca – miała wtedy zaledwie dziewiętnaście lat. Chyba jednak niewiele się zmieniła od tamtego czasu. Podbródek i kości policzkowe były bardziej zarysowane, lecz włosy – miękkie i ciemne – pozostały identyczne. Usłyszała, jak Elise wierci się w łóżeczku za ścianą. Rose wiedziała, co będzie dalej. Elise przytrzyma się kratek, żeby złapać równowagę na swych grubiutkich nóżkach, podniesie główkę, potrząśnie blond czuprynką opadającą na czoło i zacznie wołać mamę. —Lucinda J. Miller Rose wstała i podeszła do okna. Dixie i Jenna bawiły się zgodnie w piaskownicy, z policzkami i palcami umazanymi ciemnym, mokrym piaskiem. Dixie, która niedługo pójdzie do szkoły, powiesiła swoje czerwone wiaderko na stołeczku obok piaskownicy, najwyraźniej po to, żeby mogło oglądać przemyślną konstrukcję piaskowego miasta. Jenna kładła miniaturowe autka na brzegu piaskownicy, w swym entuzjazmie niszcząc pieczołowicie ulepione ulice i rozrzucając autka na wszystkie strony. Dixie udzieliła jej kilku szczerych instrukcji – dość cichych z punktu widzenia Rose – i siostra ograniczyła prędkość na drodze. – Mamm–mamm–mamm–mamm – to musiała być Elise, która zupełnie obudzona skakała przy barierce łóżeczka. Rose poszła wziąć ją na ręce. Kilka minut później, gdy zaniosła Elise do kuchni, żeby przygotować śniadanie, otworzyły się tylne drzwi i pojawiła się w nich głowa Weldona. – Roose! – Jestem tutaj, Weldon – zapach kiszonki, kurzu i obornika na jego flanelowej koszuli „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 13 wdarł się do domu. – Czego potrzebujesz? – Wiesz, że studnia w mleczarni wysycha? Dziś rano pomyślałem, że nietrudno będzie ją pogłębić. Przy studni jest blok do spuszczania wiader. Chcę, żebyś cofnęła traktorem i spuściła mnie do środka z łopatą i wiadrem. Natychmiast poczuła niepokój. Na samą myśl o spuszczaniu męża do głębokiej dziury dostała boleści w żołądku, zupełnie jakby chciał skakać z urwiska. – Och, Weldon! Myślisz, że to dobry pomysł? Nie moglibyśmy wynająć maszyny do wiercenia studni? – Nie możemy wstawić jej do mleczarni bez rozbierania ściany. Poza tym, będzie nas to kosztować majątek. Sam zrobię to za darmo. Rose już dawno postanowiła nie podważać decyzji męża. Chciała go szanować i wspierać, a nie ciosać mu kołki na głowie. Jednak niepokojące uczucie w żołądku nie ustępowało. Zaniosła Elise do piaskownicy i poprosiła Dixie, żeby popilnowała siostrzyczkę „przez kilka minut, kiedy ja będę pomagać tatusiowi”. Dixie poważnie pokiwała głową, wysuwając do przodu brodę i szeroko otwierając oczy. W ten sposób z całą powagą przyjęła na siebie tę ogromną odpowiedzialność. Wyciągnęła ręce do Elise, zapraszając ją do piaskownicy. Następnie napełniła jej wiaderko piaskiem. – Popatrz, Elise! – wysypała piasek pod jej nogami. Zapominając o mamie, Elise zaśmiała się i uderzyła piąstką w piasek. Rose poszła do stodoły. Ogromny czerwony traktor marki International H z wąskotorowymi kołami przednimi stał zaparkowany przed mleczarnią z włączonym silnikiem. Lina przywiązana do przedniego haka biegła do wnętrza mleczarni przez otwarte wrota. Weldon był już w środku, czekając na nią. Cementowa podłoga mleczarni błyszczała, nadal mokra po tym, jak Weldon spryskał ją po porannym dojeniu. Panował tam niemiły, choć czysty zapach cementu, setek litrów 14 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 mleka, silnego mydła i zawsze obecnych krów. W kącie mleczarni stała wykopana studnia. W sumie mieli dwie studnie. Druga była wydrążona, lecz ta wykopana dostarczała najlepszą i najczystszą wodę. Weldon położył na niej drewnianą belkę i przywiązał do niej linę na blokowym podnośniku – tę samą linę, która wychodziła przez wrota, a jej drugi koniec był przywiązany do haka z przodu ciągnika. Podniósł linę, mówiąc głośno, żeby przekrzyczeć warkot silnika: – Widzisz, zrobiłem pętlę na tym końcu, żebym mógł w niej stanąć nogą, gdy ty cofniesz traktorem i spuścisz mnie do studni. Wezmę duże wiadro i łopatę. Gdy napełnię wiadro ziemią, krzyknę do ciebie, a ty zrobisz traktorem kilka metrów do przodu, żeby je wyciągnąć. Wysypiesz ziemię i spuścisz wiadro do napełnienia. Kiedy wykopię wystarczająco dużo ziemi, wyciągniesz mnie znowu na linie. – Weldon, naprawdę nie podoba mi się ten pomysł. Ludzie ginęli już od gazu na dnie studni. – Niewielkie pogłębienie nie potrwa długo. Gdyby się coś stało, krzyknę do ciebie i wyciągniesz mnie. Rose spojrzała w głąb cementowej studni. Nie wyglądała niebezpiecznie. Było ciemno, lecz widziała ściany na całej, pięciometrowej głębokości aż do lustra wody na dnie. – Mama mi mówiła, że niedawno dwaj mężczyźni w Ohio zginęli w studni. Jeden zszedł na dół, a jego brat zszedł za nim. Obaj zostali zabici. Weldon zaśmiał się tym swoim żartobliwym i pewnym siebie tonem, pochylił się nad nią, pocałował i zapytał: – To co, pomodlimy się najpierw? Skinęła głową. Trzymając się za ręce, wznieśli modlitwę do Pana – najpierw Rose, potem Weldon. Prostym i krótkim prośbom towarzyszył warkot silnika. – Dobry Boże, proszę chroń Weldona i zachowaj go bezpiecznie, gdy będzie schodził do studni. Amen. – Dobry Boże, bądź z nami: z Rose na traktorze i ze mną w studni. Pozwól, żeby wszystko poszło dobrze i strzeż od wszelkich złych przygód. W imieniu Jezusa, amen. Wróciła na zewnątrz, wspięła się na ciągnik i usiadła na śliskim plastikowym fotelu, czując ciepło i drżenie silnika pod stopami. – Okej! – krzyknął Weldon ze studni. Przez chwilę walczyła ze skrzynią biegów, żeby wrzucić wsteczny, aż wreszcie wskoczył, i mogła puścić sprzęgło. Ciągnik szarpnął potężnie, Rose przestraszyła się i nacisnęła hamulec. Spróbowała ponownie, tym razem próbując cofnąć wolniej. Ciągnik zaczął jechać do tyłu. Czyżby coś usłyszała? Nacisnęła hamulec i nastawiła ucha. Słyszała głos Weldona, który coś krzyczał. Był słabo słyszalny, a słowa ledwie można było rozpoznać przy włączonym silniku, ale brzmiał intensywnie i niepokojąco. Coś było nie tak. Poczuła skurcz w piersi, a jej serce zaczęło łomotać. Umysł wrzucił najwyższy bieg. Gdzie jest „jedynka”? Aha, lewy górny róg skrzyni biegów. Przez chwilę mocowała się z lewarkiem. Spokojnie. Spróbuj jeszcze raz. Najpierw sprzęgło do końca. Lewarek wskoczył na miejsce. Teraz puść sprzęgło. Spokojnie. Nie za szybko. Ciągnik powoli ruszył do przodu. Przejechała kilka metrów, zatrzymała maszynę i wyłączyła silnik. Nagła cisza jej ulżyła. Wyskoczyła z szoferki i pobiegła do mleczarni. Weldon stał przy studni, a jego ogorzała twarz była blada, jakby chorował od tygodni. Zauważyła, że trzęsą mu się ręce. Podeszła i zarzuciła mu ramiona na szyję, z sercem wciąż bijącym jak szalone. – Co się stało, Weldon? Potrząsnął głową. – Nie wiem, co to jest. W pewnym miejscu wewnątrz studni nagle poczułem przerażenie. Wiedziałem, że muszę szybko wyjść na powierzchnię, dlatego tak krzyczałem. Bałem się, że nie usłyszysz. – Czułeś jakiś zapach? – Nie. Tylko silne przynaglenie, żeby uciekać jak najszybciej. Powietrze zaczęło się zmieniać. Nie wiem, dlaczego. – Pamiętasz opowiadanie Laury Ingalls Wilder? Jeden z bohaterów spuścił świeczkę do studni, żeby zrobić test. Gdyby zgasła, znaczyłoby to, że na dole jest gaz. – Dobry pomysł. Poszukaj świeczki i półlitrowego dzbanka. Spuścimy świecę i zobaczymy. Pospieszyła do domu, błyskawicznie przekopała szuflady kuchennej szafy w poszukiwaniu świecy, wzięła dzbanek, pudełko zapałek i wróciła z tym wszystkim do mleczarni. Umocowali świecę na dnie dzbanka kilkoma kroplami rozgrzanego wosku, przywiązali sznur do ucha i wolno spuścili płonącą świecę w głąb studni. W połowie głębokości świeca zgasła. Płomień znikł tak szybko, jakby go ktoś zgasił palcami. – Pięć metrów. Dokładnie na tej głębokości byłem, gdy ogarnęło mnie to straszne uczucie – powiedział Weldon. Na jego twarzy malowało się zdumienie. Wciągnęli świecę na górę, zapalili i spróbowali jeszcze raz. W połowie głębokości, dokładnie w tym samym miejscu, świeca zgasła. Rose poczuła, że robi jej się słabo. Kolana drżały jej jak po przebiegnięciu maratonu. – Powinniśmy podziękować Bogu, że cię ochronił. Weldon przytulił ją mocno. Śmierdział krowami i obornikiem; Rose pomyślała, że jeszcze nigdy nic nie pachniało tak pięknie. Razem podziękowali Bogu za ochronę. Wrócili do domu, idąc pod ramię i niosąc dzbanek ze świecą. Dixie, Jenna i Elise bawiły „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 15 się razem w piaskownicy. Mogły stracić ojca, pomyślała Rose. Sama myśl ją przeraziła, bo nagle wydało się to tak realne. – Mamm–mamm–mamm–mamm – rzekła Elise, podnosząc pulchne rączki. – Mamo, ona niszczy wszystkie nasze drogi – poskarżyła się Dixie. Jenna podskoczyła i brodząc bosymi nóżkami w piasku pobiegła do mamy, nie bacząc na to, jak piaskowe drogi zmieniają się w wydmy. – Mamusiu, jestem głodna. Mogę dostać loda? Stojąc tam i patrząc na swoje dzieci, Rose poczuła przypływ ogromnej wdzięczności i dziwne uczucie uniżenia – jakby była jakimś stworzeniem maleńkim jak myszka – które właśnie odkryło obecność Kogoś o wiele większego. Pochyliła się i wzięła Elise na ręce. – Chodź, kochanie – pocałowała tłuściutki policzek cały w piasku. – Może pójdziemy do domu na małą przekąskę? Tata i ja opowiemy ci ciekawą historię. Zaczerpnięto z Companions, październik 2013 Christian Light Publications, Inc. Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis Zrozumieć rozwój dziecka —Paul M. Weaver Oto dzieci są darem Pana (Ps 127,3) Dzieci twoje jak sadzonki oliwne dokoła stołu twego (Ps 128,3) R ozwój, wzrost i zachowanie dzieci są ze sobą powiązane. Każdy następny krok zależy od wielu kroków poprzednich. Fizyczny rozwój dziecka często wpływa na jego społeczne i intelektualne umiejętności. Przyjmijmy podejście „krok po kroku” do rozwoju naszych dzieci. Miłość ze strony rodziców powinna zastąpić wszelkie pierwsze kroki. Przygotowujemy nasze dzieci do szkoły, zanim dorosną, aby tam pójść. Jako rodzice cieszymy się każdą kolejną fazą i etapem rozwoju naszych dzieci. Nie możemy się doczekać ich pierwszych kroków i pierwszych słów. Ale wiele musi się wydarzyć w rozwoju dziecka przed tym etapem. Jest wiele wczesnego wzrostu, który przygotuje dziecko na jego pierwsze kroki i słowa. Kiedy dziecko się rodzi, nie potrafi kontrolować mięśni swojej głowy i szyi. Gdy jest 16 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 podnoszone, jego głowa gwałtownie opada. Kiedy leży, głowa spoczywa tam, gdzie została położona. Z czasem, większość dzieci mających osiem tygodni potrafi położyć się na brzuszku i podnieść głowę nad kołyskę, aby spojrzeć przed siebie. Po pewnym czasie większość dzieci potrafi kręcić głową na boki. To początek rozwoju, który później pozwala dziecku trzymać głowę podniesioną, kiedy chodzi i używać jej do utrzymania równowagi. Zanim dziecko będzie mogło chodzić, musi nastąpić rozwój tułowia. Wzmacniają się także nogi, aby móc utrzymać wagę całego ciała. Często dzieci podpierają się rękami i kolanami i kołyszą się w przód i w tył, zanim zaświta im pomysł pójścia przed siebie. Nogi rosną szybciej niż reszta ciała w tym okresie, jako przygotowanie do chodzenia. Następnie nadchodzi czas rozwoju połączeń nerwowych i koordynacji pomiędzy szyją, głową, tułowiem i nogami. Dziecko nie jest gotowe do postawienia pierwszego kroku, dopóki różne mięśnie nie są dostatecznie mocne, a połączenia nerwowe zawiązane. Kolejnym ważnym czynnikiem jest rozwój językowy. Na początku dziecko gaworzy i bełkocze. Konkretne słowa nie nadchodzą, dopóki dziecko nie osiągnie około roku. Trochę później używa jednego słowa jako komendy, pytania albo krótkiego zdania. Każde normalne dziecko przechodzi te same etapy rozwoju, choć w różnym czasie i z różną prędkością. Jedno dziecko może nauczyć się chodzić i mówić wcześniej, inne później. Dzieci są różne, a jednak są takie same. Ważne jest to, co te niewinne dzieci słyszą od rodziców i rodzeństwa. Nie tylko słowa, ale także ton głosu jest istotny. Rodzice, którzy są skonfliktowani albo się kłócą, robią niezatarte wrażenie na swoich niewinnych dzieciach. Niepewni rodzice wychowują niepewne dzieci, a nawet młodzież. Dla rozwoju dzieci jest też ważne ich społeczne zachowanie. Na początku niemowlę nie reaguje na innych ludzi oprócz rodziców. W fazie niemowlęctwa i wczesnego dzieciństwa żyje ono w małym świecie. Znajome twarze rozpoznaje mniej więcej, zanim skończy pół roku. Ale swojego odbicia w lustrze nie rozpoznaje do pierwszego roku życia. W wieku dwóch lat lubi być razem z innymi dziećmi, ale woli bawić się samo. Nawet kiedy dziecko idzie do szkoły podstawowej, nie jest gotowe do brania udziału w zajęciach w większej grupie. Rodzice muszą nauczyć dzieci spokojnej zabawy ze swoim rodzeństwem, zanim pójdą one do szkoły. Powinni nauczyć je dzielenia się zabawkami i pożyczania ich innym dzieciom. Bycie jedynakiem mocno utrudnia naukę naginania swojej woli. Nauczyciele mogą łatwo wychwycić, jaki rodzaj wychowania dał dziecku dom, zanim osiągnęło ono wiek szkolny. Nauczyciel nie jest odpowiedzialny za nadrabianie braków wychowawczych dziecka w szkole, ale raczej powinien je uzupełniać. Dziecko, które nie doświadcza dyscypliny w domu, nie podda się jej w szkole. Jeszcze gorzej – rodzice takiego dziecka często biorą jego stronę, stawiając nauczyciela w trudnej pozycji. Dziecko takie staje się niespokojne bez powodu. Głodny, chory, zmęczony czy w inny sposób utrudzony trzylatek ma tendencję do rozdrażnienia i niecierpliwości. Popycha albo próbuje uderzyć inne dzieci. Częściej mówi: „nie”. Jest mniej niż chętny do zrobienia tego, o co się go prosi. Tak samo dziecko z problemami emocjonalnymi zwykle gorzej radzi sobie z wniesieniem swojego rowerka na schody ganku niż dziecko, które odczuwa miłość rodziców i rodzeństwa. Dziecko, które jest karcone w grubiański sposób a przez to niepewne siebie, może nawet nie próbować współpracować w niczym, o co się je poprosi. Dziecko, które odczuwa miłość, chętnie zareaguje na miłość ze strony nauczyciela. Wszystko, co robi dziecko, ma jakiś cel. Żadne zachowanie nie jest bezcelowe. Aczkolwiek powody mogą nie być widoczne na pierwszy rzut oka. Rodzice i nauczyciele powinni szukać tych powodów, zamiast zwyczajnie kłaść kres złemu zachowaniu poprzez karcenie. Bezmyślna kara może utrzymywać się przez długi czas w pamięci dziecka i może utrudnić mu szanowanie władzy – czy to w domu, czy w szkole. Oczywiście nie znaczy to, że należy zrezygnować z karcenia. Podczas gdy sami zastanawiamy się, czemu dziecko coś zrobiło, powinniśmy zapytać je o to, co zrobiło. Zwykle ono samo nie wie, czemu źle się zachowało. Jeśli je spróbujemy przymuszać, będzie kuszone do kłamstwa. Świat sprzeciwia się złemu traktowaniu dzieci, a my nie chcemy mu dawać żadnego pretekstu do oskarżeń, że nadużywaliśmy władzy wobec naszych dzieci przez niewłaściwe karanie. Chcemy kontynuować nasz przywilej wychowywania dzieci zgodnie z Biblią. Zaczerpnięto z The Christian School Builder, maj 2013 Rod and Staff Publishers, Inc. Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 17 Choćby matka zapomniała … —Connie Brubacher Czy kobieta może zapomnieć o swoim niemowlęciu i nie zlitować się nad dziecięciem swojego łona? A choćby nawet one zapomniały, jednak Ja ciebie nie zapomnę (Iz 49,15). W róciliśmy właśnie do domu z miasta. Stół był zastawiony zakupami, a my podjadaliśmy krakersy. – No, dość już krakersów na dzisiaj – oznajmiłam, zamykając paczkę i odkładając resztę do szafki. – Teraz muszę uprzątnąć stół, żeby było miejsce na obiad. Trzyletnia Lila błagała mnie o więcej. – Nie – powiedziałam stanowczo. – Musimy zgłodnieć do obiadu. Mój mąż przeciągnął się i oznajmił: – Spróbuję się rozejrzeć i sprawdzić, czy nie ma w ogrodzeniu dziury, przez którą przechodzą w nocy lisy. Kiwnęłam głową potakująco, kiedy wychodził. Chwilę później Lila oświadczyła stanowczo: – Idę się pobawić w piaskownicy! – Świetnie – powiedziałam, myśląc sobie, że pewnie wyparuje tam z niej krakersowe naburmuszenie. Ubrałam ją i wypuściłam na zewnątrz. Zabrałam się z ulgą za sprzątanie bałaganu w kuchni. Pół godziny później przerwałam nagle moje przygotowania do obiadu. Zaskoczona słuchałam głosu mojego męża, który surowo ganił naszą zawodzącą córkę. Co ona takiego zrobiła? W chwilę potem stali oboje w drzwiach. Lila płakała spazmatycznie. Mój mąż usiadł na krześle razem z nią i opowiedział mi tę oto historię. Właśnie wrócił z bocznej drogi, kiedy w pobliżu naszego domu zobaczył z daleka małą postać zmierzającą w przeciwnym kierunku. Pomyślał, że to jakaś mała osóbka i dokładnie się jej przypatrzył. Tak, ta mała osóbka dochodziła właśnie do górki, za którą zniknęła mu z pola 18 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 widzenia. Wskoczył na rower i popedałował za nią z całej siły. Dlatego właśnie ojcowski instynkt wyzwolił w nim przed chwilą tak solidną porcję reprymendy. Boża koordynacja wydarzeń nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Wystarczyła jedna minuta więcej, a doszłoby do gorączkowych poszukiwań. Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Jakieś pół roku później zostaliśmy zaproszeni w niedzielę na obiad do naszych sąsiadów z przeciwległej strony ulicy. Ponieważ uczęszczaliśmy do różnych kościołów, nie mieliśmy ze sobą wiele kontaktu. To było bardzo przyjemne spotkanie i kiedy już zbieraliśmy się do wyjścia, nasz gospodarz odprowadził nas kawałek. Opowiedział nam też pewne zdarzenie. Ostatniej jesieni, pewnego dnia wyszedł właśnie z garażu, kiedy zobaczył malutką postać wybiegającą truchtem z bocznej drogi. Pomyślał, że to ktoś bardzo mały i spojrzał znowu. Była to mała osoba i właśnie zbliżała się do górki, za którą zniknęła całkiem z widoku. Już miał wskoczyć do swojego auta i pojechać za dzieckiem, kiedy nagle zauważył rowerzystę jadącego z przeciwnej strony, który pedałował w szaleńczym tempie. Skinął w stronę mojego męża, kończąc: – Obserwowałem do chwili, kiedy ją dogoniłeś i wtedy już wiedziałem, że wszystko jest w porządku. Mimo, że było to pół roku po tym wydarzeniu, byłam pod wielkim wrażeniem tego, jak Bóg zatroszczył się zsyłając nie tylko jednego, ale dwóch wybawicieli mojej córeczce, o której ja na chwilę zapomniałam. Myśl ta stanowiła zarówno pocieszenie, jak i upokorzenie. Zaczerpnięto z Companions, październik 2013 Christian Light Publications, Inc. Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis „Wszak jej zawdzięczają przodkowie chlubne świadectwo. Przez wiarę poznajemy, że światy zostały ukształtowane słowem Boga, tak iż to, co widzialne, nie powstało ze świata zjawisk.” List do Hebrajczyków 11,2–3 Część H istoryczna Piękne stopy H udson Taylor spędził wiele lat, służąc Bogu w Chinach. Gdy wyruszał statkiem z Anglii do Chin, nie było jeszcze samolotów. Nie było dróg do niezliczonych wiosek, w których tak wielu ludzi musiało usłyszeć o Jezusie i którzy umierali, idąc na potępienie. Hudson Taylor docierał do nich na piechotę. Gdy się już mocno posunął w latach, nadal chodził i głosił Ewangelię. Jego stopy były już zrogowaciałe, a wielkie grube narośle sprawiały ból podczas chodzenia. Mimo to, chodził aż do śmierci. Chciał opowiadać kolejnym zgubionym duszom cudowną nowinę o miłości Jezusa. Żona Hudsona była już zbyt stara i słaba, by towarzyszyć mu w długich pieszych wędrówkach dla Jezusa. Daleko, w środkowych Chinach, gdzie mieszkali, niecierpliwie czekała o zmierzchu, aż jej mąż wróci do domu. Gdy wreszcie przyszedł, był wyczerpany, spalony słońcem, spragniony i głodny. Najbardziej bolały go stopy. Jego wierna towarzyszka szybko przyniosła miskę gorącej wody, podgrzanej na piecyku. Uklękła przed swym czcigodnym mężem i umyła jego stwardniałe stopy swymi zmęczonymi rękami. Potem delikatnie je wymasowała, —Mary Ellen Beachy słuchając jego opowieści o tym, co robił tego dnia dla Jezusa: O kobiecie z wielką otwartą raną na nodze, której pokazał drogę do nieba, o pewnej opętanej osobie, za którą się modlił i o wiosce, w której połowa mieszkańców była niewidoma lub traciła wzrok, chorując na jaglicę. Opowiedział im o wielkim uzdrowicielu Jezusie, który przyszedł, by ślepym przywracać wzrok. Wreszcie, gdy jego żona zrobiła już wszystko, by ulżyć jego zmęczonym stopom w cierpieniu, spojrzała nań z czułością i powiedziała: – Kocham oglądać twoją twarz, gdy jaśnieje dla Jezusa, Hudson. Kocham również twoje stopy, jak powiedział Pan: Jak miłe są na górach nogi tego, który zwiastuje radosną wieść, który ogłasza pokój, który zwiastuje dobro, który ogłasza zbawienie (Iz 52,7). Potem pomodlili się razem i położyli się spać z pokojem i radością w sercach, świadomi, że dają z siebie wszystko dla Jezusa. W roku 1905, w wieku 73 lat Hudson Taylor zmarł w mieście Czangsza. Został pochowany w Chinach, wśród ludzi, których tak bardzo miłował. Zaczerpnięto z The Horse That Worked for God © 2010 Vision Publishers Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 19 DIETA BELL N awyki ukształtowane i decyzje podjęte za młodu mają wielki wpływ na resztę naszego życia. Isobel była młodą Kanadyjką, która odczuła Boże powołanie do misji w Chinach. Urodziła się w Toronto w roku 1901. Nazywano ją Bell. Jej ośmioletnia uczennica imieniem Teresa, radośnie piła oranżadę i jadła cukierki z lodami, gdy Bell spotkała ją w cukierni. – Moja droga – zauważyła Bell. – W ten sposób nie będziesz głodna i nie zjesz porządnego, ciepłego obiadu. – I bardzo dobrze! – zaśmiała się dziewczynka, kontynuując zajadanie się słodyczami. Jakiś czas później Bell zaczęła się zastanawiać, co jest nie tak z jej życiem. „Twoje Słowo mnie nudzi, Panie. Wydaje mi się, jakbyś mnie opuścił”. Nagle przypomniała jej się tamta dziewczynka pochłaniająca bezwartościowy pokarm. I uderzyła ją myśl: „Przecież ja robię to samo – karmię swego ducha bezwartościowym graniem w karty, chodzeniem do kina i czytaniem romansów”. Pewnego wieczoru przeczytała Ewangelię Jana 6,68 i te słowa ją poraziły: Panie! Do kogo pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego. Bóg przemówił do niej: – Co wybierzesz: Mnie, czy te wszystkie rzeczy? – Czy masz ochotę całkowicie należeć do świata, czy też wolisz należeć do mnie? – Czy przyjaźń ze światem jest dla ciebie ważniejsza od mojego towarzystwa? – Zamierzasz dryfować, czy zakotwiczyć się? – Wolisz rozmienić swe życie na drobne, czy je zachować? Bell zakryła twarz dłońmi. – Panie – zawołała. – Nie chcę nikogo i niczego poza Tobą! Od tego dnia Bell porzuciła bezwartościowy pokarm w postaci światowych książek, kart i filmów. Sięgnęła po Słowo Boże i zaczęła Je coraz bardziej miłować. 20 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 —Mary Ellen Beachy Ludzie czy majątek? John i Isobel Kuhn byli młodymi misjonarzami. Niedawno poślubieni, z ekscytacją zastanawiali się nad umeblowaniem pierwszego ich domu w Chinach. Isobel, zwana Bell, cieszyła się niezmiernie z nowych ratanowych mebli w salonie. Udrapowała kufer narzutą podarowaną przez znajomych. Na podłodze położyła piękny dywan przywieziony z rodzinnego domu. – Nie przeszkadza mi, że jestem ubogą misjonarką – myślała. – Ale niech przynajmniej salon będzie ładnie urządzony. Kilka dni później Bell usłyszała pukanie do drzwi. Ku swemu zadowoleniu, zaprosiła osiem chińskich kobiet z pobliskiej wsi na herbatę. Uczyła się chińskiego od półtora roku, a teraz zaprezentowała im Ewangelię najlepiej, jak umiała. Była szczęśliwa widząc, że rozumieją jej słowa. Lecz potem stało się coś, co przyćmiło blask tego dnia. Najstarsza z Chinek przysiadła na kufrze, a następnie wysmarkała się i wytarła ręce w piękną narzutę! Na ten widok żołądek Bell podszedł jej do gardła. Teraz zaczęła rozumieć słowa kierownika misji, który kilka dni wcześniej powiedział: – Bell, gdybym miał nową narzutę, to na twoim miejscu wyrzuciłbym ją. Chińskie zwyczaje były dla Bell niemiłosierne. Niedługo po szokującym wydarzeniu z narzutą pewna matka tak trzymała niemowlę, że w pewnym momencie wysiusiało się na piękny, nowy dywan. Został całkowicie zniszczony i nie nadawał się już do niczego, a mimo to chińskie kobiety nie miały pojęcia, że gospodyni mogła poczuć się urażona. Podczas pożegnania uśmiechała się słabo, kłaniając się tamtejszym zwyczajem. – Miło mieć ładne rzeczy – pomyślała. – Ale nie mogę ich cenić bardziej niż ludzi, więc rzeczy trzeba się będzie pozbyć. I tak Bell sprzedała ratanowe meble, a następnie kupiła proste krzesła i ławki, takie jakich używali jej chińscy sąsiedzi. Często przypominała sobie o codziennym umieraniu dla siebie, walcząc z wszami, pluskwami i komarami. Jakże tęskniła za bieżącą wodą i innymi wygodami, do których przywykła! Dyscyplinowała swój umysł, ucząc się na pamięć wersetów biblijnych. W procesie zmian najbardziej pomagała jej obietnica z Listu do Galatów 2,8 – (...) Ten, który skutecznie działa przez Piotra (...), skutecznie działał i przeze mnie. John i Bell wiernie służyli w Chinach przez wiele lat, stawiając czoła wielu trudnościom: wojnie, chorobie i długim rozstaniom. Mimo tych wszystkich przeciwności, ich służba przyprowadziła niezliczone rzesze Chińczyków do Pana, którego kochali. Zaczerpnięto z The Horse That Worked for God © 2010 Vision Publishers Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis Rozważanie Listu do Filipian do Hebrajczyków 12,1-3. Bodźcem do walki była dla Pawła wierność Bożemu powołaniu. Podczas przemożnego powołania na drodze do Damaszku Bóg polecił mu głosić Jego imię przed królami, poganami i dziećmi Izraela. Otrzymał zadanie, które potraktował poważnie i które stało się dlań pochłaniającym pragnieniem oraz motywacją w życiu. Był zdeterminowany, by je wypełnić – nie dla własnego zysku lub chwały, lecz z wdzięczności Bogu za Jego zbawczą łaskę. Paweł zastosował metaforę biegu, by opisać swoje życie chrześcijańskie. Biegacze mają cel i nagrodę za jego osiągnięcie. Muszą wykazać się determinacją. Nie mogą pozwolić, by cokolwiek odwiodło ich od celu. Nie patrzą do tyłu, by ocenić swoje dotychczasowe postępy w biegu lub pozycję innych zawodników, bo to mogłoby się skończyć potknięciem i wypadnięciem z trasy. Paweł był zdecydowany do tego nie dopuścić. Wiedział, że oglądanie się wstecz może zniweczyć cały wysiłek, jaki włożył w dobiegnięcie do ostatecznego celu. Apostoł wzywa współbraci w Filippi, by naśladowali jego bieg do celu. Ci, którzy z determinacją biegną do mety, by ukończyć bieg do chwały Bożej i wiecznej nagrody, mogą być pewni, że Bóg im pomoże. On jest ich trenerem w tym życiowym wyścigu. Od Niego otrzymają wskazówki i zachętę. Paweł zachęca również czytelników, by trwali —ciąg dalszy ze str. 12 w tym, co już mają i nie tracili odwagi, ani się nie cofali. Dojrzewanie jest pewnym procesem, który nie przebiega błyskawicznie. Jest ciągłą walką. Zauważcie, jak we fragmencie z 1 Koryntian 9,2427 Paweł pisze o celu ostatecznym oraz wysiłku i determinacji, które warunkują jego osiągnięcie. Dojrzałość w Chrystusie musi być również naszym życiowym celem. Do przemyślenia i dyskusji 1. Czy rozumiesz cel, jaki Chrystus przed tobą postawił? Czy jesteś wierny w wypełnianiu swego powołania? To dobry moment, by ocenić swoje życie, motywacje i poświęcenie. 2. Dlaczego oglądanie się za siebie podczas życiowego wyścigu jest tak niebezpieczne? Czy można z tego osiągnąć jakieś korzyści? Przedyskutujcie tę kwestię. 3. Dlaczego tak ważne jest, by nasz wzrok był utkwiony w celu? Przedyskutujcie to. 4. Dlaczego ważne jest posiadanie wyraźnego toru w naszym chrześcijańskim biegu? 5. Jak w praktyce mamy „dążyć do nagrody”? Przedyskutujcie to. Podkreślenie: Osiąganie dojrzałości w Chrystusie poprzez osobistą determinację i wysiłek. Kluczowe wersety: 13 i 14. Zaczerpnięto ze Sword and Trumpet, styczeń 2013 Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 21 „Zabiegajcie nie o pokarm, który ginie, ale o pokarm, który trwa, o pokarm żywota wiecznego, który wam da Syn Człowieczy...” Ewangelia Jana 6,27a Część Praktyczna A Białe cuda Boże lbinosy są niesamowite. Te piękne białe zwierzęta wyróżniają się na tle środowiska, co czyni je łatwo zauważalnymi dla człowieka i dla drapieżników. Czym jest albinizm? Przede wszystkim jest cechą recesywną. To znaczy, że oboje rodzice posiadają konkretny gen. Wiecie, co to jest gen? To coś, co sprawia, że jesteście wysocy albo niscy, że macie oczy brązowe lub niebieskie. Jeśli oboje wasi rodzice są wysocy, to prawdopodobnie posiadają geny decydujące o ich wzroście i prawdopodobnie przekazali ten gen właśnie wam. Wróćmy jednak do cech recesywnych. To jest coś jak gen, który nie występuje bardzo często. Zatem skoro albinizm jest cechą recesywną, to albinosy muszą być rzadko spotykane. I nawet, jeśli oboje rodzice posiadają gen decydujący o tej cesze, nie wszystkie ich dzieci będą albinosami, a tylko nieliczne. To jest kolejny powód tak rzadkiego występowania albinosów. Wiecie, co to jest pigment? To barwnik w skórze, we włosach i w oczach, decydujący o ich kolorze. Brązowe oczy u wszystkich zwierząt nie będących —Chloe Raines albinosami zawierają brązowy pigment, a oczy są tego wyrazem. Gdy zwierzęta nie mają w oczach pigmentu, można dostrzec naczynka krwionośne, które sprawiają, że oczy mają barwę czerwoną albo różową. Obserwując białego królika, możecie stwierdzić po jego oczach, czy jest albinosem, czy nie. Jeśli ma oczy czerwone lub różowe, to prawie zawsze możecie być pewni, że jest albinosem. Niektóre zwierzęta używają koloru do kamuflażu. Pasikonik jest zielony i dlatego zlewa się z kolorem trawy, podczas gdy biedronka jaskrawym kolorem ostrzega ptaki, że jest niejadalna. Albinosy po urodzeniu nie posiadają ani jaskrawych, ani przyciemnionych kolorów, które by je mogły chronić. Innymi słowy, są łatwo widoczne dla swych naturalnych wrogów. Dlatego nigdy nie spotkacie owada – albinosa. Gdy ptak widzi biedronkę – albinosa, może ją zjeść, bo nie ostrzega jaskrawym kolorem, że jest niejadalna. Zaczerpnięto z Nature Friend Magazine © Dogwood Ridge Outdoors Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis Namaczanie wody W oda jest mokra. Jeśli zanurzasz rękę w wodzie i wyjmujesz ją z powrotem, krople przywierają do ciała i wyciągnięta ręka jest mokra. Jeśli zmoczysz w wodzie kawałek materiału, nasiąknie on wodą i po wyjęciu będzie z niego nawet kapać. Ciecz jest mokra, 22 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 —Lester E. Showalter jeśli przywiera do materiału, który wejdzie z nią w kontakt. Zatem można powiedzieć, że woda jest mokrą cieczą. Czy wszystkie ciecze są mokre? Nie. Rtęć jest cieczą, ale nie jest mokra. Jeśli zanurzysz kawałek drewna w rtęci i wyjmiesz go, pozostanie tak samo suchy jak przed zanurzeniem. Gdy robiłem barometr rtęciowy, musiałem usunąć wszelkie pęcherzyki powietrza z długiej rurki wypełnionej rtęcią. Przymocowałem kawałek bawełny do drutu i zanurzyłem go w rtęci. Wszystkie pęcherzyki przywarły do materiału. Po wyciągnięciu na powierzchnię bawełna pozostała sucha. W wodzie staje się bardzo mokra, lecz nie w rtęci. Rtęć nie jest cieczą mokrą. Co to znaczy „namoczyć wodę”? Możesz się przekonać osobiście, wykonując następujący eksperyment: Wrzuć niewielką ilość mydła do wody i mieszaj, aż mydło całkowicie się rozpuści. Używając zakraplacza lub słomki, umieść niewielką ilość namydlonej wody na kawałku pofałdowanego kartonu. Następnie jak najszybciej umieść na tym samym kartonie podobną ilość czystej wody. Zauważ, że rozmydlona woda rozlewa się szybciej od czystej wody. Woda z mydłem jest bardziej mokra. Mydło jest środkiem powierzchniowo czynnym. To skomplikowane określenie odnosi się nie tylko do mydła, ale również do wszystkich związków chemicznych zwanych detergentami. Detergenty są sztucznymi środkami powierzchniowo czynnymi, a mydła są wytwarzane z naturalnych tłuszczów zwierzęcych i roślinnych, które gotuje się razem z silnym wodorotlenkiem, jak na przykład ług sodowy (NaOH). Dawniej gospodynie odkładały tłuszcz bydlęcy, żeby gotować mydło zwane „mydłem sodowym”. W jaki sposób środki powierzchniowo czynne pomagają nam w myciu rąk? To możesz stwierdzić, wykonując kolejny eksperyment. Do małej butelki nalej oleju napędowego, benzyny lub nafty mniej więcej do 1 pojemności, a potem dopełnij wodą i dobrze potrząśnij. Następnie pozostaw na dwie minuty. Skąd wiesz, że woda nie miesza się z olejem? Teraz dodaj niewielką ilość mydła w płynie lub detergentu do mycia naczyń i znów dobrze potrząśnij butelkę. Co się teraz zmieniło? Środek powierzchniowo czynny sprawił, że olej zmieszał się z wodą. Stało się tak dlatego, że dzięki niemu cząsteczki wody zaczęły przyciągać się wzajemnie z cząsteczkami oleju, zamiast się odpychać. Otoczone wodą krople oleju będą powoli unosić się ku górze, a ciecz pozostanie mętna z powodu potrząsania. Mydło powoduje, że woda jest bardziej mokra i otacza cząsteczki brudu na pranych tkaninach. Następnie brud będzie się odrywał od materiału. Za każdym razem, gdy myjesz ręce, używasz środka powierzchniowo czynnego. Czyli namaczasz wodę. Rolnicy dodają środków powierzchniowo czynnych do wody podczas stosowania oprysków. Tym razem nie po to, żeby woda była czystsza, tylko żeby lepiej się rozpraszała w powietrzu i żeby lepiej przylegała do opryskiwanych liści. Bez tego zabiegu woda tworzyłaby na liściach krople, szybko z nich spływając. Środki powierzchniowo czynne pomagają w lepszym rozpraszaniu wody i myciu, ponieważ Bóg tak je zaprojektował. Z jednej strony każda ich cząsteczka przyciąga wodę, a drugą stroną przywiera do tłuszczu na materiale. To pomaga wodzie w namaczaniu prania. I sprawia, że sama woda jest bardziej mokra. Zaczerpnięto z Nature Friend Magazine © Dogwood Ridge Outdoors Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis RADA, JAK DAWAĆ RADY J oseph Addison powiedział: Nic nie może się równać niechęci, z jaką przyjmujemy rady. I nic nie jest tak trudne, jak sztuka uczynienia rady akceptowalną. Inny mądry człowiek powiedział: Dawanie —Howard Bean zdrowej rady w taktowny sposób wymaga od człowieka wielkości, jednak znacznie większy jest ten, kto umie tę radę z wdzięcznością przyjąć. W budowaniu wzajemnych relacji niezmiernie ważne jest to, w jaki sposób daje się rady i jak się je przyjmuje. „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 23 Mężowie i żony Zarówno mężowie, jak i żony powinni bez skrępowania podsuwać różne sugestie współmałżonkowi. Mogą to być bardzo różne rzeczy: np. wyłączenie alarmu, fragment z Biblii na rodzinne studium, które obowiązki domowe najlepiej wykonać najpierw, gdzie zrobić zakupy, problem karcenia dzieci, kiedy iść spać albo jak oszczędzać pieniądze. Omawianie spraw i wymiana pomysłów to jest droga miłości. Mężowie, miłujcie swoje żony (Ef 5,25), podobnie żony mają miłować swoich mężów (Tt 2,4). Kochający mąż z zadowoleniem przyjmuje radę żony, zaś kochająca żona umie się poddać decyzji głowy rodziny, czyli swojego męża, który ma ostateczne słowo w decyzji, po rozważeniu jej rady. Rodzice i nastolatki Nastolatki mogą uważać, że mają już po uszy słuchania rad. Jednak porada kochającego rodzica jest rzeczą bezcenną. Bez względu na to, czy dotyczy ona znajomych, czy używania telefonu komórkowego, zachowania za kierownicą, fryzury, czy muzyki – młodzi ludzie zobowiązani są do wysłuchania rady rodziców: Synu mój, słuchaj pouczenia swojego ojca i nie odrzucaj nauki swojej matki (Prz 1,8). Czy dzieci powinny dawać rady rodzicom? Tak, jeżeli robią to w duchu szacunku i uczynności, mając cały czas na względzie przykazanie: Czcij ojca swego i matkę swoją. To oznaczałoby radę w postaci sugestii lub proponowania rozwiązań, ale na pewno nie tonem rozkazującym: „Ja wiem, jak jest lepiej”, albo: „Lepiej, żebyś zrobił inaczej, bo jak nie...”. Na przykład, syn może zasugerować tacie, jak usprawnić robienie porządków w ogrodzie, albo córka może poradzić coś mamie w kwestii robienia sałatki, czy w innych podobnych sprawach. Rodzice ze swojej strony powinni być gotowi słuchać swoich dzieci z czystego szacunku. Nie są zobowiązani iść za radą dzieci, jednak Biblia jasno i stanowczo wyraża przykazanie w drugą stronę: Dzieci, bądźcie posłuszne swoim rodzicom. Teściowie Podsuwanie rady teściom to bardzo delikatne przedsięwzięcie. Nawet rada płynąca ze szczerego serca może być opacznie zrozumiana. Należy mieć dobre rozeznanie, w zależności od sytuacji. 24 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 Kiedy niechciany akwizytor puka do naszych drzwi, możemy mieć dla niego parę dobrych rad, jednak niezależnie od wszystkiego, obowiązuje nas grzeczność (1 P 3,8). Przecież sami doceniamy poświęcaną nam uwagę i uprzejmość przy rozdawaniu traktatów ewangelizacyjnych. W zgromadzeniu „Bracie Jakubie, doceniam twój talent w prowadzeniu uwielbienia; robisz to inspirująco. Ale tak się zastanawiam, że może mógłbyś głośniej podawać numery pieśni?”. „Siostro Małgosiu, mogę coś zaproponować? Kiedy będziesz porządkować salę, czy mogłabyś też poukładać śpiewniki?”. Najobficiej rady sypią się w kwestii ogrzewania lub wietrzenia sali w czasie nabożeństwa. Ktoś, kto się tym zajmuje, z pewnością słyszy takie komentarze: „No nie, przecież tu jest duszno. Dlaczego nie otworzyłeś okien na oścież?”. Od innej osoby na tym samym nabożeństwie usłyszy: „Dygotałam z zimna przez pierwsze pół godziny. Czy naprawdę nie można odkręcić mocniej grzejników?”. Jak mamy radzić braciom i siostrom? Mówmy w duchu łagodności i cichości. Z postawą miłości i wyrozumiałości. Należy za wszelką cenę unikać „wszechwiedzącego” tonu wyższości. Rady dawajmy łagodnym tonem. Zanim wyrazimy krytykę, najpierw wyraźmy pochwałę. Duch Święty porozdzielał wiele darów w Ciele Chrystusa, jednak „dar” marudzenia z pewnością do nich nie należy. Osoba, która ciągle widzi jakieś usterki i bez przerwy doradza innym, nie czyni zbyt wiele dobra. Pastor i rada starszych Usługujący z pewnością nieraz zasięgają rady w swoim zgromadzeniu. Każdy członek ciała powinien mieć swobodę w wypowiadaniu porady usługującym – z całym należnym szacunkiem. Rada usługujących – czasem poszukiwana, a czasem nie – była zawsze dla mnie wielką pomocą. Krótko po moim nawróceniu prowadziłem modlitwę w zgromadzeniu na wieczornym nabożeństwie. Potem pewien brat usługujący podszedł do mnie i poradził mi życzliwie, że kiedy klęczę i modlę się na głos, lepiej byłoby, żebym podniósł —ciąg dalszy na str. 31 „Chlubą młodzieńców jest ich siła, lecz ozdobą starców jest siwy włos.” Księga Przysłów 20,29 Dla MŁODZIEŻY roczne DNI NELLY CZĘŚĆ 4 M ROZDZIAŁ 7 Półśrodki Kiedy tylko pochowano panią Rodney, Bessie przejęła za nią doglądanie Rodneya i Nelly. Wprawdzie sama była iem, lecz życie na ulicy obdarzyło ją bystrą, przenikliwą wiedzą na temat ludzkiej natury. Od razu przeszła do czynienia domu Rodneya bardziej atrakcyjnym, niż był w czasie choroby jego żony, a każdego wieczora, gdy tylko zarobiła na swoje własne utrzymanie, spieszyła, by spędzić cały czas, jaki tylko mogła, z nim i z Nelly. Potrafiła nieźle śpiewać i mówić, a Rodneya, którego nastrój był lepszy niż zazwyczaj, nakłaniała do pozostawania w domu lub też do składania krótkich wizyt w różnych miejscach publicznych, dla dobra społecznego, w towarzystwie swoim i Nelly. Obie czekały na niego za drzwiami, od czasu do czasu posyłając mu wiadomość, a on wstydził się, gdy musiały zbyt długo czekać. Nastała mała zmiana na lepsze. Szmaty SARAH SMITH Nelly przykryła radosna, różowa sukienka z bawełny, ozdobiona kilkoma małymi falbankami, które Bessie nabyła niedrogo w sklepie z ubraniami. Prała je, aż kolor wyblakł. Rodney często obiecywał, że kupi swej małej córeczce resztę ubrań, których tak bardzo potrzebowała, pracy jednak było mało, bardzo mało dla tak niepewnych dłoni jak jego. Mógł nieco zarobić, ale niewiele, a więcej niż połowa szła na picie. Jednak nie miał już większych wybuchów, często zaś, gdy był kuszony do większych ekscesów, przed jego oczyma pojawiał się obraz martwej żony z fiołkami w złożonych dłoniach. To wspomnienie, wraz z wpływem Bessie i miłością Nelly, miało na niego zbawienny wpływ, a w swoim sercu zdecydował, by stać się pewnego dnia całkiem zmienionym i nowym człowiekiem. Stopniowo Rodney począł odzyskiwać wiarę w siebie i we własną powściągliwość. Od śmierci jego żony minęły trzy miesiące i wciąż nie zdarzyło mu się upić do nieprzytomności. Bessie, z optymistyczną radością dziewczęcia, wierzyła w jego przemianę i radowała się „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 25 z niej otwarcie, podczas gdy Nelly chwaliła go i hołubiła co dnia. Niewola nałogu wydawała się skończona, teraz to on był jego panem lub przynajmniej najmitą, który mógł zrzucić jarzmo w dowolnym momencie i być całkiem wolny. Wciąż pił, wychodził jednak z tawerny z pieniędzmi w kieszeni, rzecz niewykonalna jeszcze kilka miesięcy temu. Nędzni pijacy, którzy nie mogli oderwać się od tawern, stali się dla niego obiektami pogardy i wstrętu. Podążał za racjonalnym i męskim kursem zerwania z nałogiem, stopniowo, powoli, lecz pewnie. Nie było jednak zbyt wielu powodów do dumy. Ubogi dom wciąż był pusty i pozbawiony wygód. Nelly tęskniła za lepszym jedzeniem, on sam zaś był nędznie odziany. Żadna z osób mijających go na ulicy nie odróżniłaby go od pijaków, którymi pogardzał. Wciąż był słaby i drżący, z zaczerwienionymi i słabymi oczyma oraz rozgrzaną głową. Jedynym, co osiągnął, było to, że nałóg, do którego wciąż należał, trzymał go w nieco lżejszym uchwycie. Kiedy nadeszła kolejna jesień, a gęste mgły nadciągnęły znad rzeki i wypełniły miasto, Bessie łapała przeziębienie za przeziębieniem, aż aż straciła zapał. Nie mogła uczynić nic więcej prócz przelotnego zaglądania do domu Rodneya po drodze do swego własnego, do którego pragnęła udać się na spoczynek. Nie było nikogo, by rozruszać apatyczny czas w domu i Rodney począł zostawać dłużej niż zwykle w budach z piwem. Nikt nie czekał na niego na zewnątrz, gdyż upewniał się, że Nelly jest bezpiecznie zamknięta, nim ją opuścił. Ostatecznie, małymi kroczkami, stara niewola ugruntowała się ponownie w całej swej tyranii. Wybudował swój dom na piasku, przyszła burza i uderzyła w niego, a dom się zawalił i wielki był jego upadek. Noc za nocą Rodney wracał późno do domu, bredząc bardziej wściekle niż kiedykolwiek, podczas gdy Nelly kuliła się w najciemniejszym kącie małego pokoju w cierpieniu zrodzonym z lęku, bojąc się drgnąć, by nie ściągnąć na siebie jego uwagi. 26 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 Czasem, gdy Bessie czuła się lepiej, wybierała się w zimne wieczory do ich domu, by wywierać swój stary wpływ, odkryła jednak, że nie zostało już po nim ani śladu. Pewnego razu Rodney uderzył ją brutalnie i wyrzucił na deszcz, nakazując, by się wynosiła i nigdy nie wracała. Jednak wierna dziewczyna nie mogła porzucić ani jego, ani małej Nelly. Miała nadzieję na przekór wszystkiemu. ROZDZIAŁ 8 Bolesny fakt Wkrótce nadszedł czas, gdy Rodney ciągle się upijał. Kiedy nie był w stanie dotoczyć się do tawerny, posyłał tam Nelly, tak jak posyła się dziesiątki i setki małych dzieci w naszym chrześcijańskim kraju, i upijał się do nieprzytomności w pokoju, w którym umarła jego żona. W końcu nie pozostał w jego duszy ani żal, ani świadomość grzechu, jedynie absorbujące, nienasycone pragnienie, by się napić. Siedmiokrotnie silniejsze opętanie ogarniało go błyskawicznie, a Bessie straciła całą nadzieję. Pewnego wieczora było całkiem ciemno, a Rodney leżał wyczerpany, nie mogąc się poruszyć na niskim łóżku. Obok stała butelka, którą niedawno wychylił. Pogrzebał swymi nerwowymi palcami w poszukiwaniu pieniędzy choćby na jednego drinka. Jego oczy były otwarte i w stanie pijackiego letargu obserwował Nelly chodzącą w tę i we w tę po pokoju, rzucającą mu od czasu do czasu przerażone spojrzenia. Widział, jak ugina się pod ciężarem starego, żelaznego czajnika niemal dwukrotnie cięższego niż ona sama, który podnosiła obiema rękami, by postawić go na ogniu. Leżąc tam, bezsilny i milczący, zobaczył, jak ogień wymyka się spomiędzy prętów i obejmuje cienką, szmacianą sukienkę z wyblakłymi falbankami, a potem rozpala się szybko, ogarniając dziewczynkę płomieniem. Strasznie się zmagał. Z całych sił starał się podnieść, by ją uratować, nie mógł się jednak ruszyć. Nie miał więcej siły w swych kończynach, niż miałyby zwłoki żony, gdyby tam leżały. Przez chwilę mała dziewczynka wyciągała do niego ręce, krzycząc o pomoc, a potem przebiegła obok niego do drzwi, po czym usłyszał ulicę rozbrzmiewającą echem jej krzyków oraz wrzasków przestraszonych kobiet i dzieci. Wciąż jednak nie mógł się ruszyć. Leżał niczym kłoda, podczas gdy Gdy łzy wyrażające lęk i cierpienie rozlały się po jego twarzy. Jak długo to trwało, nie wiedział, mogły to być lata udręki, nim drzwi się rozwarły i na jego białą i wymizerniałą ze strachu twarz spojrzała jakaś kobieta. – Spaliła się na śmierć! – wykrzyczała – a ty będziesz musiał za to odpowiedzieć. Nie jest mi przykro. Cieszę się. Teraz będzie jej lepiej, mam nadzieję, że powieszą cię za to. Musisz odpowiedzieć za śmierć dziewczynki. Szarpnęła ostro drzwi i pozostawiła go w żałosnej i beznadziejnej samotności. Nelly była zatem martwa, spalona na śmierć przez jego grzech! Nieznośna agonia jego ducha dała mu nieco siły, podpełzł na czworaka do drzwi i udało mu się je otworzyć. Na dole, na ulicy ludzie mówili o tym, kobiety wołały jedna przez drugą, by przekazać straszne wieści, mógł usłyszeć wiele słów, które dotyczyły jego i Nelly. Martwa! Czy to możliwe, że jego mała Nelly była martwa? Dlaczego nie przyniosą jej do domu? Wtedy jednak spadł na niego wielki dreszcz grozy. Nie zniósłby ponownie jej widoku, swego martwego dziecka, spalonego na śmierć, podczas gdy on leżał obok, zbyt pijany, by ją ratować. Krok po kroku jego kończyny odzyskiwały siłę. Z bólem i trudem podniósł się na nogi. Zgiełk na ulicach począł słabnąć, a ludzie zaczęli udawać się do swych domów. Niektórzy spośród nich, ci, którzy mieszkali w tym samym co on miejscu, kopali w jego drzwi z głośnymi i gniewnymi przekleństwami, on jednak zamknął je, kiedy tylko jego palce mogły przekręcić klucz i pozostał cichy niczym grób. Po chwili wszystko ucichło, a miejski zegar wybił jedenastą. Jeżeli tylko udałoby mu się teraz przekraść, nie będzie nikogo, kto by go zatrzymał i zapytał, co zamierza lub gdzie się wybiera. Ulice były niemal opuszczone, poza okolicami tawerny. Przeklął ją gorzko, przechodząc obok. Był w tej chwili tylko jeden cel, tylko jedna myśl w jego umęczonym mózgu, jeżeli jego nędzne stopy zaniosą go do rzeki, wszystko wkrótce się dla niego skończy. Nic, co czekało na niego w świecie, nie mogło być gorsze, niż piekło jego własnego grzechu. Jedyny argument, jakiego mogła użyć Bessie, dowodząc, że powinien żyć, by zadośćuczynić Nelly, nie istniał już. Była to powolna i męcząca praca, by doczłapać się w dół, na brzeg rzeki. Dostrzegł go na długo przed tym, nim do niego dotarł, ze światłami połyskującymi w poprzek z przeciwnego brzegu. Musiał często opierać się o mury i latarnie, by złapać oddech i siłę do zrobienia jeszcze kilku kroków w stronę swego grobu. Nie był już pijany. Jego umysł był przeraźliwie jasny. Wiedział dokładnie, co się wydarzyło i co się z nim stanie, jeżeli tylko uda mu się dotrzeć na krawędź tamtej czarnej wody. Jego sumienie nie podnosiło głosu przeciwko temu postanowieniu. Miał pewne uczucie, niemal satysfakcji, że już za chwilę prąd będzie niósł go w stronę morza. Niemal osiągnął miejsce, w którym niewielki wysiłek mógł zanurzyć go w schładzającej wodzie. W okolicy było zaledwie kilka osób, które stały wystarczająco daleko, by nie słyszeć plusku wody. Nagle jego niepewna stopa potknęła się o krawężnik i padł do przodu, uderzając głową gwałtownie o bruk. Już po kilku minutach policjant wiózł go dorożką do szpitala, gdzie nieprzytomnego i oszołomionego położono go na łóżku w jednej z sal. —ciąg dalszy nastąpi Fragment Nelly’s Dark Days Wydanie pierwsze: 1870 r. Dobro publiczne Przekład na język polski: Mateusz Jędrys „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 27 N DUCHOWY WZROK —David Snyder iektórzy z nas mają bardzo dobry wzrok fizyczny. Być może nawet osiągają punktację 10 na 10. Inni noszą szkła korekcyjne, bo mają taką potrzebę. Jeszcze inni mogą być całkiem niewidomi. Bez względu na to, jaki jest nasz fizyczny wzrok, chcemy, aby ten duchowy był wyraźny i ostry. Chcemy widzieć to, co Bóg. Chcemy widzieć to, co Bóg chce nam pokazać. Rozważmy więc listę rzeczy, które stanowią przeszkodę, jak i tych, które pomagają w ostrym widzeniu. Przeszkody dla duchowego wzroku Lekceważenie zapisanego Słowa Bożego upośledza nasze duchowe widzenie. Poza Bogiem i Jego Słowem nie ma duchowego światła. Wpadanie w taki wir zajęć, że inne sprawy wyrzucają naszą osobistą modlitwę na margines, czy opuszczanie wspólnych zgromadzeń szybko przytępi nam ostrość widzenia. Słowo Boże to nasz duchowy pokarm a źle wyważona duchowa dieta zaciemnia nasze poznanie. Dominująca ciemność duchowa może także utrudnić właściwe postrzeganie wielu spraw. Szatan jest żywotnie zainteresowany tym, by zaciemniać prawdę w naszym życiu. Mgła moralna spowija ten świat gęstym tumanem dlatego właśnie, że ludzie tego świata uciekają od Boga a szukają swoich żądzy. Dlatego też światło prawdy blaknie i coraz więcej ludzi kieruje się ku ciemności, gdzie pogrążają się w grzechu. Ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe (J 3, 19). Zaciemnione wnętrza samochodów, ciemne kąty i sypialnie są miejscami, gdzie pokusa może nas mocno przyprzeć do ściany, dlatego unikanie przebywania z płcią przeciwną w takich miejscach stanowi podstawę zwycięstwa. Czasem może być tak, że będziemy musieli poczekać, aby trochę tej mgły się wokół nas rozproszyło. Oczekuj PANA, bądź dzielny, a On umocni twoje serce; oczekuj więc PANA (Ps 27,14 Uwspółcześniona Biblia Gdańska). Zbyt gwałtowne ruchy w gęstej mgle mogą mieć groźne konsekwencje. Brak doświadczenia także może bardzo zawęzić naszą duchową perspektywę. Nowo narodzone dzieci mają bardzo słaby wzrok. Permanentne duchowe niemowlęctwo sprawia, że potykamy się ciągle 28 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 o różnego rodzaju kłody, które diabeł rzuca nam pod nogi. Podobnie przyjaciele, którzy są duchowymi niemowlętami, mogą powodować nasze upadki. Ślepi są przewodnikami ślepych, a jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną (Mt 15,14). Czynniki wspomagające duchowy wzrok Możemy sięgać po liczne pomoce usprawniające nasz duchowy wzrok. Oto kilka z nich: Żywy duchowy rozwój, w którym jest miejsce dla uważnego czytania Biblii i gorliwej modlitwy, sprawia, że Bóg nam się objawia. Te regularne wizyty u Wielkiego Okulisty są absolutnie konieczne dla zdrowia naszych duchowych oczu. Psalm 119, 105 twierdzi: Słowo Twoje jest pochodnią nogom moim i światłością ścieżkom moim. Podobnie List Jakuba 1,25 mówi: Ale kto wejrzał w doskonały zakon wolności i trwa w nim, nie jest słuchaczem, który zapomina, lecz wykonawcą; ten będzie błogosławiony w swoim działaniu. Tak samo, jak podróżnik niesie jasną lampę, idąc przez ciemny las, tak i my musimy nieść Słowo Boże ze sobą, abyśmy nie stracili z pola widzenia drogi, która wiedzie przez ciemność szatana. Codzienna modlitwa jest jednym z aspektów naszej duchowej diety. 1 List Piotra 2,2 mówi nam: zapragnijcie nie sfałszowanego duchowego mleka, abyście przez nie wzrastali ku zbawieniu. Tak samo jak zdrowe jedzenie utrzymuje w zdrowiu nasze ciało fizyczne, podobnie zrównoważona duchowa dieta daje nam siłę i ostrość widzenia. Jemy ten duchowy pokarm, kiedy angażujemy się w osobiste studium Biblii. Ćwiczenie tych duchowych obszarów bardzo wyraźnie poszerzy i wyostrzy nasze pole widzenia. Chociaż wysilanie naszego fizycznego wzroku może być niezdrowe, nasze duchowe oczy zostaną konkretnie wzmocnione i udoskonalone przez jak najczęstsze używanie. Różnorodny trening duchowy będzie sprawdzianem naszej determinacji i oddania tej sprawie. Uczęszczanie do szkoły biblijnej może być duchowym maratonem, jeśli oddamy się naprawdę intensywnemu studiowaniu i służbie wychodzenia do ludzi z ewangelią. Angażowanie się w duchowe rozmowy ze współlokatorami albo sąsiadami rozwinie nasz wgląd w życie innych, co okaże się pomocne w zrozumieniu naszego własnego życia. Udział w studium biblijnym z poszukującymi ludźmi może zmusić nas do przełożenia naszej relacji z Bogiem na prosty język codzienności, który zrozumie najmniej wykształcona osoba. Musimy też być świadomi kilku zagrożeń. Czasem ulegamy pokusie używania ekwiwalentu duchowego teleskopu do spoglądania daleko przed siebie. Może myślimy, że gdybyśmy tylko mogli żyć w jakimś innym miejscu, bylibyśmy szczęśliwi. Możemy też szukać wielkich rzeczy dla naszego życia, podczas gdy na dzisiaj ignorujemy znakomite okazje, które aż same wchodzą nam w ręce. Próba używania duchowego mikroskopu też potrafi wpędzić w kłopoty. Możemy być tak zapętleni w swoim małym świecie, że nie umiemy zobaczyć potrzeb dookoła nas. Kiedy spoglądamy na życie innych przez nasz mikroskop, ich wady wydają się bardziej wyraziste od naszych (por. Mt 7,3-5). Zbyt często szukamy jakiegoś rodzaju szkieł korekcyjnych. Chcemy być zdolni dostrzegać rzeczy na Boży sposób, ale nie chcemy się karmić Jego Słowem, ani angażować w inne rodzaje duchowej aktywności, co mogłoby bardzo nam pomóc. Nie ma takich szkieł, które by rekompensowały brak duchowej dyscypliny i wyćwiczenia. Chcemy wszyscy mieć dobry duchowy wzrok, a jedynym sposobem na to jest poddanie całego naszego życia Jezusowi Chrystusowi i pozwolenie Duchowi Świętemu, by zamieszkiwał w nas oraz „wprowadzał nas we wszelką prawdę”. Wówczas będziemy w stanie widzieć rzeczy tak, jak widzi je Bóg i z radością oczekiwać dnia, kiedy ujrzymy Go twarzą w twarz. Zaczerpnięo z Home Horizons, kwiecień 2013 Eastern Mennonite Publications Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis Piękno w Jego czasie B óg kocha piękno. Cuda Jego stworzenia w oczywisty sposób objawiają tę prawdę. Uświadamiamy sobie to, chłonąc majestatyczny splendor gór pokrytych drzewami w jesiennej szacie lub wpatrując się w nieskazitelną biel spadającego śniegu. Wychodzimy rankiem w chłodny dzień i obserwujemy pomarańczowe smugi na horyzoncie, podczas gdy słońce wyziera właśnie zza dalekiego wzgórza pośród iskrzącego się mrozem krajobrazu. Przystajemy z zachwytem przed pięknem błękitnego bezkresu nieba, po którym rozsiane są kleksy puszystego kremu; albo surowego —Anthony Nolt piękna pokrytych śniegiem skalistych szczytów; lub subtelnego uroku śpiącego dziecka. Stworzenie nie może ukryć tego inspirującego atrybutu Stwórcy. Jednakże równocześnie wiemy, że ten świat był kiedyś miejscem o wiele piękniejszym. Przed upadkiem to człowiek należał do największych okazów piękna, jakie Bóg zaprojektował; człowiek uczyniony na Jego obraz i ze zdolnością do błogiej społeczności z Nim. Kiedy jednak człowiek okazał nieposłuszeństwo Bogu w czasie upadku, wówczas doskonałe piękno zostało zniszczone, a człowiek – chowając się przed swoim świętym Stwórcą – miał wszystko, tylko nie chwałę. Ale w tym miejscu jaśnieje najpiękniejsze Boże posunięcie; nawet w chwili ogłoszenia swojego przekleństwa nad diabłem, Bóg dał ludzkości promyk nadziei w postaci obietnicy Zbawiciela. I choć człowiek wszystko zepsuł, Bóg w swojej wielkiej miłości dał mu drugą szansę, posyłając swojego Jednorodzonego Syna, aby umarł za grzeszników. Piękne? Absolutnie tak! Czy Bóg nadal przyjmuje zrujnowane życie ludzkie, aby przemienić je w coś pięknego? Tak! Bóg czerpie wielką radość z wyprowadzania piękna „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 29 z popiołów. Niejedno zrujnowane życie zostało poddane cudownej metamorfozie i stało się świadectwem Jego chwały. „Więc dlaczego – wołamy – moje życie jest taką porażką? Gdzie to piękno, która ma charakteryzować chrześcijańskie życie? Czemu bez przerwy brnę tak ciężko, ledwo utrzymując głowę na powierzchni? Czemu Bóg czegoś z tym nie zrobi?”. Księga Kaznodziei Salomona 3,11 daje nam odpowiedź: „Wszystko pięknie uczynił w swoim czasie, nawet wieczność włożył w ich serca; a jednak człowiek nie może pojąć dzieła, którego dokonał Bóg od początku do końca”. Bóg czyni nasze życie pięknym, ale to dzieje się w Jego czasie, nie w naszym. My chcielibyśmy, żeby było pięknie natychmiast i bezboleśnie, ale Bóg zna konieczność czasu spędzonego w piecu ognistym, aby nas oczyścić i pozwolić naszemu blaskowi świecić w pełni. Z naszej perspektywy nie jesteśmy w stanie zrozumieć, w jaki sposób jakiekolwiek piękno może wyjść z takiego utrapienia, ale Bóg zna drogę, którą postępuję; gdyby mnie wypróbował, wyszedłbym czysty jak złoto (Hioba 23,10). Musimy wszystko pozostawić w rękach naszego Niebiańskiego Ojca. On wie jak najlepiej przekształcić nas w arcydzieło, które chce w nas widzieć. W miarę upływu czasu spoglądamy wstecz i czasem możemy dokładnie zobaczyć, jak nasze próby uczyniły z nas lepszych ludzi, bądź też jak wpłynęły na okoliczności dla naszego dobra. Jednak spoglądamy też ku wieczności, gdzie nie będziemy już więcej widzieć ‘jakby przez zwierciadło i niby w zagadce, ale … twarzą w twarz. Teraz poznanie nasze jest cząstkowe, ale wówczas poznamy tak, jak jesteśmy poznani’. A zatem, mój drogi towarzyszu podróży, czy życie cię dobija? Czy wydaje się, że Bóg nie słyszy twojego wołania o ulgę? Odwagi! Człowiek, który naprawdę jest złamany i poddany Bogu, pozwalając Mu na kształtowanie swojego życia, może mieć całkowitą ufność, że Wielki Stwórca uczyni jego życie pięknym – w Jego czasie. Ukórzcie się więc pod mocną rękę Bożą, aby was wywyższył czasu swego (1 P 5,6). Zaczerpnięto z Home Horizons, kwiecień 2013 Eastern Mennonite Publications Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis Gdy wiedział tylko Bóg W niektóre dni Randallowi chciało się płakać, ale próbował nie myśleć o tym zbyt często. Babcia umierała. Choroba najpierw odebrała jej mowę, a potem uniemożliwiła chodzenie. Ze względu na ból była na morfinie. Babcia mieszkała o osiem godzin drogi w Idaho, a Randall nie mógł jej widywać tak często, jak by tego chciał. Podczas każdego spotkania mówił jej: „Do widzenia”. Kiedy będzie ostatni raz? Nie był pewien, jak się modlić – kochał ją i pragnął, żeby z nimi została. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że babcia chce już pójść do domu w niebie. Teraz był u dziadków w domu razem z tatą, mamą i bratem. W pewien sposób cieszył się, że tu jest. Z drugiej strony chciał być gdzieś indziej. 30 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 —Sheila J. Petre Babcia płakała. Nie był to jednak zwykły płacz. Ona jęczała. Wydawało się, że jest uwięziona w ciele, a Randall z trudem znosił ten widok. – O co chodzi? – zapytał tato, który wszedł do domu za nimi i usłyszał jęczenie babci. – Nikt nie wie – odparła mama. – Nie mamy pojęcia. To było frustrujące. Randall stał w progu, obserwując ciocię i dziadka przy łóżku babci, którzy próbowali się domyślić, czego chce. A babcia po prostu płakała. Co mogę zrobić? Pomyślał. Jak mogę pomóc? Nie wiedział, kiedy ta myśl zmieniła się w modlitwę, ale tak się istotnie stało. Modlitwa się nasilała i odczuł nadzieję. Randall wiedział, że Duch Święty działa w jego życiu, a On zawsze ma odpowiedź. Po prostu powinien nastawić się na słuchanie i czekać. Pomyślał o tym, co przynosi mu ukojenie. Rozmowa z przyjaciółmi – tak, to pomaga. Ale babcia nie może mówić. Modlitwa też pomaga – ale babcia pewnie już od dawna się modli. Śpiew również przynosi ulgę – pomagał mu zawsze przekierować myśli na Boga. Ale przecież babcia śpiewać nie może. Czasem dobrze było wyjść i popracować na zewnątrz. Babcia nie była w stanie tego robić. Śpiew. Śpiew pomaga. Ta myśl wróciła do niego po tym, jak pierwszy raz ją pominął. Śpiew. Mógłbym coś zaśpiewać babci – pomyślał, a jego myśli przerodziły się w modlitwę dziękczynną. Poszedł poszukać mamy. Siedziała w kuchni przy stole. Wyglądała na zmęczoną i smutną. Randall pomyślał, że ona pewnie też się modli. Opowiedział jej o swym pomyśle. – To dobry pomysł – odpowiedziała, a jej twarz pojaśniała ulgą. – Jestem pewna, że babcia chciałaby posłuchać śpiewu. – Co mam zaśpiewać? Mama myślała przez chwilę. – Może coś o tym, że Jezus się troszczy, albo jakąś pieśń o niebie? Randall poszedł po śpiewnik, nie wiedząc za bardzo, jaką pieśń wybrać. Ale Duch Święty wiedział – trzeba było tylko nastawić się na słuchanie i czekać. Wziął książeczkę z półki i zaczął przeglądać, prosząc i dziękując równocześnie w modlitwie. I wtedy zobaczył. Ta pieśń z pewnością ukoi babcię. „Mój Jezus wie, czego mi trzeba”. Pokazał swój wybór mamie, która potaknęła skinieniem głowy. Wziął śpiewnik i podszedł do łóżka babci. „Mój Jezus wie, czego mi trzeba; On zna mój ból; Widzi każdą łzę” – zaczął śpiewać. Babcia zaczęła się uspokajać. – „On rozumie każde samotne serce; rozumie, bo się o nas troszczy”. RADA, JAK DAWAĆ RADY —ciąg dalszy ze str. 24 głowę, zamiast ją spuszczać, bo wtedy mój głos nie byłby taki stłumiony. Podsumowując, istnieje chrześcijański sposób, zarówno dawania, jak i przyjmowania rady. Zasady pokory, troski o innych, uprzejmości, powściągliwości, czynienia pokoju i łagodności – to wszystko stanowi złotą zasadę. I jeszcze porada na koniec: choć autorzy kącików z poradami w czasopismach mogą cieszyć się popularnością, to istnieje znacznie lepsze źródło mądrości. Wprawdzie w światowych czasopismach nie znajdziemy wiele Bożej rady, ale za to spójrzmy na karty „Bożej Nowiny” – Biblii, która jest pismem przenikniętym na wskroś najlepszymi z możliwych rad. Randall doszedł do refrenu i czuł, że słowa pieśni umacniają również jego samego. „Mój Jezus wie, czego potrzebuję, o tak, On wie; On zaspokaja każdą potrzebę; Tak, On wie, czego mi brak”. Pieśń nie była długa i Randall wkrótce doszedł do ostatniej linijki. Babcia była już znacznie spokojniejsza. Słowa pieśni pasowały do sytuacji lepiej, niż się spodziewał. „Mój Jezus wie, kiedy mi ciężko; wie, ile mogę znieść; podnosi mnie, gdy tonę i niesie radość niepojętą. Gdy inni przyjaciele mnie zapomną; gdy niebo ciemnieje; gdy brak nadziei; przez wiarę czuję Jego ramiona wokół mnie i słyszę Jego głos: ‚Nie jesteś sam.’ – Tak, On wie, czego mi brak”. Ten, który wie, czego potrzebowała babcia, zaspokoił jej potrzeby – Jezus. Randall zamknął śpiewnik i spojrzał na babcię. Zamknęła oczy i miał nadzieję, że usnęła. Wyszedł z jej sypialni do kuchni, dołączając do mamy i taty w modlitwie dziękczynnej za Boże prowadzenie. Babcia odzyskała spokój. Zaczerpnięto z Partners, październik 2013 Christian Light Publications, Inc. Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis Deeper Life Ministries Newsletter marzec-kwiecień 2012 Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 31 „Synu mój, słuchaj pouczenia swojego ojca i nie odrzucaj nauki swojej matki, bo one są pięknym wieńcem na twojej głowie i naszyjnikiem na twojej szyi!” Księga Przysłów 1,8–9 Kącik dla D zieci Karolek i piorun – Czas na modlitwę! – oznajmił tata. Sześcioletni Karolek zsunął się z krzesła i w podskokach pospieszył do salonu. Z zadowoleniem umościł się na swoim ulubionym miejscu – na środku kanapy, tuż obok taty. Dawidek, jego czteroletni braciszek usiadł po drugiej stronie, podczas gdy mama usadowiła się w fotelu bujanym z małą Dorotką w ramionach. Karolek słuchał uważnie, kiedy tata czytał z Biblii. Nie rozumiał wszystkiego, ale i tak słuchał. Może tata zada potem jakieś pytania? Chłopiec siedział wyprostowany. „Co tata teraz czyta? To przecież mój werset ze szkółki niedzielnej!”. „Ilekroć lęk mnie ogarnia, w Tobie mam nadzieję”. 32 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 —R. Brubacher Kiedy więc tata skończył czytać, Karolek oznajmił: – Przeczytałeś mój werset ze szkółki niedzielnej! „Ilekroć lęk mnie ogarnia, w Tobie mam nadzieję”! – Zgadza się – odparł tata. – Ten werset przydaje się nieraz. Kiedy czegoś się boisz, możesz zawsze zaufać Bogu, że się tobą zaopiekuje. Karolek potaknął zamyślony. – A teraz – ciągnął tata – ty i Dawidek może pomożecie mamie sprzątnąć ze stołu. Potem możecie się chwilę pobawić przed kąpielą. Chłopcy pobiegli sprzątnąć ze stołu. Kiedy skończyli, Karolek powiedział: – Budujemy z klocków? – Jasne! – zgodził się Dawidek radośnie. Wkrótce obydwaj byli pochłonięci budowaniem wielkiej szopy na swoje zabawkowe traktory. – Karol! Dawid! Czas na kąpiel! – zawołała mama. – Biegnijcie na górę po swoje piżamy. – Ale mamo – powiedział Karolek – ja się boję. Wszędzie jest ciemno a na górze nie ma nikogo. Pójdziesz ze mną? – Ja też się boję – oznajmił z powagą Dawidek. – Chłopcy – przypomniała mama. – Czy pamiętacie, o czym rozmawialiśmy w czasie modlitwy? Może razem powtórzymy werset? „Ilekroć lęk mnie ogarnia, w Tobie mam nadzieję” – Psalm 56, werset 4. Wyrecytujcie ten werset, idąc na górę – zachęciła mama. Pstryknę zaraz kontakt ze światłem na górny korytarz. Karolek wspinał się po schodach, a za nim młodszy brat. Obaj recytowali: – „Ilekroć lęk mnie ogarnia …”. – No i jak? Baliście się jeszcze? – zawołała mama po paru minutach, napełniając wannę wodą. – Nie bardzo – przyznał Karolek. – Byłem zajęty mówieniem wersetu. Powiedziałem go osiem razy! – Ja też nie – wtórował mu Dawidek. Po kąpieli i opowiadaniu na dobranoc, mama opatuliła chłopców w łóżkach. – Dobranoc, mamusiu. – Dobranoc, chłopcy. Było całkiem cicho przez dobrą chwilę aż tu nagle: łu–bu–du! Dawidek usiadł na łóżku. – Czy to jest … to jest piorun? – Chyba tak – powiedział jego starszy brat. Bach, trach! – Boję się! – marudził Dawidek. – Zapomniałeś już? – zapytał Karolek. – Nie musimy się bać, nawet jeżeli piorun jest straszny. Bóg się nami opiekuje. Powiedzmy werset. – „Ilekroć lęk mnie ogarnia, w Tobie mam nadzieję” – wyrecytowali razem. Łubudu, bach trach! Tym razem było jeszcze głośniej. Chłopcy leżeli całkiem wybudzeni. Ale Karolek znowu odważnie zaczął: – „Ilekroć lęk mnie ogarnia ...”. Wtedy usłyszeli kroki po schodach. Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Mama weszła do pokoju. – Mamo! Mówiliśmy werset i już się nie boimy! – powiedział Karolek radośnie. – Znakomicie! – pochwaliła go mama. – Jesteś dobrym przykładem dla Dawidka. Pokazujesz mu, jak ufać Bogu, kiedy twój braciszek się boi. Karolek uśmiechnął się uszczęśliwiony. – Fajnie, że mogę ufać Bogu i nie bać się, nawet jak są straszne pioruny! – Tak, ja też się z tego cieszę – powiedziała mama. Zaczerpnięto ze Story Mates, październik 2013 Christian Light Publications, Inc. Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis Po prostu bądź przyjacielem M amo, a wiesz, że mama Angeliki wkrótce urodzi dziecko? – zagadnęła Kasia, nakładając pastę do zębów na szczoteczkę. Mama na chwilę zastygła w bezruchu, po czym wygładziła pościel na łóżku Kasi. – Tak, wiem – powiedziała. Kasia umyła zęby i wypłukała szczoteczkę. – Wiesz, że Angelika miała trzech maleńkich braciszków, którzy zmarli zaraz po urodzeniu? —Leslie May – spytała cicho. – Tak, wiem – mama położyła dłoń na ramieniu Kasi. – Mieli jakąś wadę genetyczną. – A co to takiego? – niebieskie oczy Kasi otworzyły się szeroko ze zdziwienia. – To taka choroba, która krąży w danej rodzinie – powiedziała mama ze smutkiem w oczach. – Okropnie bym płakała, gdyby nasz malutki Dawidek umarł – powiedziała Kasia, wpełzając do łóżka. – Tak go kocham! 33 – Oni też na pewno płakali – mama opatuliła ją kocem. Kilka tygodni później mama kiedyś odebrała telefon i Kasia słyszała, jak krzyknęła: – O, nie! Znowu?! I Kasia już wiedziała. Kiedy mama odwiesiła słuchawkę, zwróciła się do Kasi i powiedziała łamiącym głosem: – Mama Angeliki urodziła dzidziusia – otarła łzy rękawem. – I umarł – dokończyła Kasia matowym głosem. – Tak, skąd wiesz? – Słyszałam, jak powiedziałaś: „O, nie, znowu?”. Biedna Angelika. Musi czuć się okropnie. – Tak, na pewno wszyscy to przeżywają. Nazwali go Karol Jan – mama też przeżywała. – Co mogę zrobić dla Angeliki, żeby ją pocieszyć? – zapytała Kasia. Mama usiadła i wzięła dłoń Kasi w swoje ręce. – Nie wiem. Na pewno trzeba się za nich modlić – i po prostu być przyjacielem. Po krótkiej modlitwie mama powiedziała: – Muszę zadzwonić i powiadomić tatusia. Jak chcesz, pobaw się lalkami. Ale Kasia nie miała ochoty na zabawę lalkami. Spoglądała przez okno, zatopiona w myślach. W pewnej chwili wzięła kawałek papieru i zwinęła go na pół. Starannie narysowała obrazek. Obrazek ukazywał niebo – tak jak tylko można było je przedstawić na obrazku – a w nim Jezusa trzymającego niemowlę na rękach. Kasia pokolorowała obrazek, starając się bardzo, by nie wykroczyć poza kontury. W środku podpisała: „Jezus się troszczy – i ja też!”. Później, kiedy cała rodzina Kasi udała się do kościoła, dziewczynka wzięła kartkę ze sobą. Dziecko było śliczne; miało maleńki nosek, słodką, małą buzię, maleńkie rączki i najmniejsze, najsłodsze paznokcie na końcach paluszków. Karol Jan wyglądał, jakby spał smacznie. Ale przecież nie spał. Kasi łzy popłynęły po policzkach. Przeszli obok rodziny Angeliki i mama z tatusiem przytulili jej rodziców, rozmawiając z nimi chwilę. Nie wiedziała za bardzo, co ma robić. Założyła 34 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 ręce z tyłu i gapiła się w podłogę. Czarne buciki Angeliki lśniły czystością. Wzrok Kasi powędrował w górę, na sukienkę, aż w końcu zatrzymał się na twarzy Angeliki. Oczy dziewczynki były czerwone od łez. Kasia uśmiechnęła się nieśmiało do koleżanki, a ta z trudem odwzajemniła uśmiech. Rodzice Kasi poszli do przodu i usiedli w ławce kościelnej. Rozmawiali z przyjaciółmi. Kasia znowu wpatrywała się w podłogę. „Po prostu bądź przyjacielem” – przypomniała sobie słowa mamy. „Gdyby nasz Dawidek umarł, czego chciałabym od Angeliki?” – zastanawiała się chwilę. Natychmiast pomyślała: „Chciałabym, żeby usiadła koło mnie”. Spojrzała na swoją kartkę. „Zapomniałam dać jej kartkę”. Trąciła mamę lekko, ale ta nie zauważyła, więc Kasia wstała i podeszła po cichu do ławki Angeliki. – Czy znajdzie się dla mnie miejsce? – szepnęła. Angelika uśmiechnęła się i kiwnęła głową, przesuwając się nieco. Kasia wcisnęła się do ławki obok przyjaciółki. Korzystając z chwili, dała jej swoją kartkę z rysunkiem. Angelika uśmiechnęła się. – Czy to Jezus trzyma niemowlę? – zapytała. Kasia przytaknęła. – Tak, są razem w niebie. Tak się cieszę, że Jezus bierze dzieci do nieba. Ale to wielka szkoda, że twój malutki braciszek umarł. Angelika pokiwała głową i jej oczy napełniły się łzami. Kasia wzięła ją za rękę i uścisnęła mocno. Angelika odwróciła się do niej i powiedziała: – Cieszę się, że mam taką przyjaciółkę. To bardzo pomaga. Kasia uśmiechnęła się do niej. – Przyjaciele są na dobre i na złe – mówiąc to, czuła wewnątrz ciepło. Smutek jest lżejszy, kiedy można go dzielić z przyjacielem, a ona chciała być właśnie kimś takim. Zaczerpnięto ze Story Mates, styczeń 2013 Christian Light Publications, Inc. Wykorzystano za pozwoleniem Przekład na język polski: Krzysztof Dubis „I widziałem umarłych, wielkich i małych, stojących przed tronem; i księgi zostały otwarte; również inna księga, księga żywota została otwarta...” Apokalipsa 20,12a Fragment K SIĄŻKI DOBRA CZĘŚĆ 10 Rozdział 20 – Kibibya! – krzyknęła zaskoczona Joyce, widząc przyrodnią siostrę Musikalego wchodzącą do zagrody matki. – Myślałam... Nie mieszkasz już w Nakuru? – Owszem – odparła Kibibya z uśmiechem. – Mieszkam, ale przyjechałam z wizytą. Nie znalazłam cię w twoim obejściu, więc przyjechałam tutaj. Musiałam się z tobą zobaczyć, bo mam dla ciebie wiadomość! – Od... od Musikalego? – Joyce przyłożyła dłoń do gardła. Kibibya skinęła głową. – Prosił, żebym ci przekazała, że chce zamieszkać z tobą w Nakuru i żebyś do niego przyjechała. —Harvey Yoder Joyce omal nie zemdlała. Czy to możliwe? – Co? – Nduku włączyła się do rozmowy – O co chodzi? Czego chcesz? – zapytała Kibibyę. – Mamo – odpowiedziała Joyce słabym głosem. – Musikali przysłał po mnie. Nduku obróciła się i stanęła twarzą w twarz z córką. – No to co? – syknęła. – W niedzielę masz wyjść za Mzee. Nagle do Joyce dotarła pełna świadomość tej chwili, zupełnie jakby czas się zatrzymał. Obejście otoczone ciernistymi krzewami chroniącymi przed nieproszonymi gośćmi, wewnętrzna zagroda, gdzie bydło było trzymane na noc, śpiące kury, kuchnia i kubły z ziarnem – wszystko to wyryło się w jej „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 35 umyśle. Czy mogła porzucić to życie, jak to już raz zrobiła, gdy była młodsza, i przeprowadzić się do miasta? Czy tutaj będzie jej lepiej, czy jeszcze gorzej? Czy Musikali naprawdę chce jej powrotu? – Czekam na odpowiedź – przypomniała Nduku. Kibibya stała w ciszy, obserwując rozgrywający się dramat. Gdy Joyce spojrzała w oczy swej matki, dostrzegła w jej wzroku tlącą się furię. Wiedziała, że musi ostrożnie dobierać słowa. Jeden błąd mógł doprowadzić Nduku do wybuchu i spowodować poważne kłopoty. Joyce wiedziała, że matka liczy na wykup oblubienicy ze strony Mzee, aby spłacić matkę Richarda. – Zostanę – powiedziała. To, co usłyszała z własnych ust, napełniło jej serce rozpaczą. – Ale Musikali przysyła ci siedemset szylingów, żebyś ze mną wróciła – zaprotestowała Kibibya. – Zamknij się! – Nduku podniosła rękę, jakby chciała uderzyć gościa. – Joyce nie potrzebuje mężczyzny, który zrobił jej troje dzieci, a potem porzucił. – Troje dzieci? – Kibibya nie ukrywała zdumienia. – Mam dwóch bliźniaków. A Nzangi chyba pamiętasz – wyjaśniła Joyce. – Wynoś się! – wrzasnęła Nduku, zapominając o gościnności. – Nie potrzebujemy kontaktów z twoją rodziną. A teraz wyjdź! Po czym popchnęła Kibibyę w stronę wyjścia. Zdziwiona Kibibya spojrzała na Joyce i ruszyła do wyjścia. – Czekaj na mnie pod baobabem – szepnęła Joyce. Kibibya lekko się uśmiechnęła, skinęła głową i wyszła. Joyce odczekała piętnaście minut, potem wzięła dwa wiadra wody i wyszła z obejścia. Znalazłszy się poza zasięgiem podejrzliwych oczu matki, pośpieszyła pod ogromne drzewo. – Tutaj! – zawołała cicho Kibibya, wychodząc zza kępy ciernistych krzewów. 36 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 – Chcę iść z tobą – powiedziała szybko Joyce. – Nie chciałam ci mówić przy matce, bo dostałaby szału. A tego nawet sobie nie wyobrażasz. Kibibya pokiwała głową. – Czyli pojedziesz do Musikalego? – Tak – westchnęła Joyce. – Będę stąd wyjeżdżać autobusem w niedzielę rano – rzekła Kibibya. – Możemy się spotkać na końcu drogi do naszego domu? Joyce z trudem przełknęła. – Tak – odparła z determinacją. – Będę tam o świcie. – Tu masz pieniądze – Kibibya wcisnęła do jej kieszeni równowartość dwunastu dolarów. – To na bilety autobusowe. Joyce skinęła głową, uważnie chowając banknoty. Jej serce odżyło. Musikali posłał po nią! Nawet przysłał pieniądze. Nie zapomniał! Jeszcze raz wypchnęła z pamięci sceny pijackiego szału. Teraz na pewno będzie inaczej. Miała przed sobą trzy dni na ułożenie planu ucieczki. Jak można było niepostrzeżenie wydostać się z obejścia z trojgiem dzieci? Tymczasem Nduku powróciła do planowania wesela Joyce. Gotowała jedzenie dla gości. Zagoniła dzieci do zamiatania podwórka gałązkami. Obserwowała córkę z lubością, zadowolona z decyzji, jaką podjęła względem matrymonialnych planów. Cała okolica wiedziała, że w niedzielę Joyce ma wyjść za Mzee i był to temat numer jeden wszystkich rozmów sąsiedzkich. W sobotni wieczór Joyce jak zwykle położyła chłopców do łóżka, a potem położyła się razem z Nzangi. Czuła, że deski pod nią są twardsze niż kiedykolwiek przedtem. Niespokojnie zmieniła pozycję, próbując leżeć wygodniej. Margaret leżąca na łóżku obok westchnęła głęboko, a potem zapadła w sen, oddychając równomiernie. Na zewnątrz Nduku wciąż krzątała się, zajęta przygotowaniami do wesela. Wszyscy inni udali się już na spoczynek, czekając na uroczystość mającą się odbyć następnego dnia. Wreszcie wszystko ucichło. Nduku musiała już pójść do swojej sypialni w osobnej chatce. Joyce leżała cicho, próbując wyłowić choćby najmniejszy szmer zza glinianych ścian. Po chwili wydającej się wiecznością, wstała z posłania i wstrzymała oddech. Cichutko poszukała pod łóżkiem kosza, podniosła go delikatnie, żeby o nic nie uderzyć, a potem go wysunęła. Pochyliła się i podniosła śpiących chłopców, a potem z kocią zręcznością wyniosła ich na zewnątrz. Rozżarzone pozostałości po ognisku jaśniały jeszcze wśród popiołu, a poza tym panowała całkowita ciemność. Joyce nie potrzebowała światła, żeby dotrzeć do furtki. Znała drogę i ostrożnie wyniosła śpiące bliźnięta poza ogrodzenie, a potem położyła na ziemi. Grube kocyki chroniły ich przed kłującą trawą, lecz Joyce upewniła się jeszcze przez chwilę, czy mocno śpią. Następnie wróciła do domu po Nzangi i kosz. Z którejś dalekiej stodoły słychać było ryczenie osła. Mijając swoją stodołę, zobaczyła ich własnego osiołka, jak zaczyna głośno nabierać powietrza. Skrzywiła się i w napięciu czekała na to, co musiało zaraz nastąpić – chwilę później zwierzę wydało głośne „iiiihaaaa” w odpowiedzi na porykiwanie odległego kolegi. Joyce szybko opuściła obejście. Nachyliła się i zręcznie zawinęła Nzangi w chustę, a potem zawiesiła sobie śpiącą dziewczynkę na plecach i mocno zawiązała materiał. Mając teraz wolne ręce, zawiesiła koszyk na przedramieniu i podniosła chłopców. Ścieżka między domem jej matki i matki Musikalego zawsze była usłana cierpieniem i zroszona łzami, lecz teraz Joyce cieszyła się, że poznała ją tak dobrze. Jej stopy znajdywały drogę nawet tej bezksiężycowej nocy, a ona wiedziała, dokąd zmierza. Przez całą noc Joyce szła, robiąc krótkie odpoczynki, bo chciała punktualnie zdążyć na spotkanie z Kibibyą. Jej odwaga została kilka razy wystawiona na próbę – słyszała przerażające odgłosy sów, a kilka razy była przekonana, że ktoś lub coś za nią idzie. Bliźniacy stawali się ciężsi na jej ramionach z każdym kolejnym kilometrem. Nzangi wierciła się kilka razy na plecach Joyce, pytając mamę, co się dzieje. Joyce mogła jej odpowiadać jedynie prośbami, żeby była cicho. Coś w jej wnętrzu kazało jej iść naprzód mimo lęku i niepewności. Była zdecydowana odpędzać wszystkie myśli sugerujące, że popełnia błąd. Przeważnie potrafiła przekonać samą siebie, że lepiej było uciec choćby dlatego, żeby nie wyjść za starca. Z determinacją szła dalej. Było jednak jeszcze coś, co pomagało Joyce. Nie była pewna, co to jest, lecz odczuwała jakąś dodatkową siłę do marszu tej nocy. Jakaś niezwykła moc, większa od wszystkiego, co znała dotychczas, wydawała się napędzać ją i pomagała przełamywać zmęczenie. Wreszcie dotarła do umówionego miejsca spotkania i usiadła z głębokim westchnieniem, czekając na świt. Dzieci nadal spały. Joyce również się położyła, lecz nie spała. Jej umysł, niczym przerażone jagnię, chciał rzucić się do ucieczki. Czy Kibibya rzeczywiście przyjdzie? Czy Musikali naprawdę znalazł dla niej jakieś miejsce? Jakie będzie życie z daleka od buszu? Usłyszała kroki i ujrzała nad sobą stojącą Kibibyę. Nie wymieniły ani słowa, lecz Kibibya z uśmiechem pokiwała głową i uśmiechnęła się. Nadszedł mglisty poranek. Niedługo potem nadjechał autobus. Kibibya pomogła Joyce wsiąść razem z dziećmi do środka. Czerwony pył podniósł się z zakurzonej drogi, gdy odjechali z przystanku, kierując się ku autostradzie. Joyce westchnęła ze zmęczenia i przykleiła czoło do szyby, obserwując wschód słońca. Znajomy szczyt Małpiej Góry strzelał w niebo. Joyce pogrążyła się w myślach, ciekawa czy kiedykolwiek jeszcze ujrzy ten surowy krajobraz. Na dzisiaj matka zaplanowała jej ślub z Mzee. Joyce wzdrygnęła się mimo dzielącej ich już teraz odległości, wyobrażając sobie gniew Nduku, która już pewnie odkryła, co się „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 37 stało. Jej furia będzie jeszcze większa z powodu pieniędzy, których nie dostanie, żeby spłacić matkę Richarda. No i oczywiście, jej matka zostanie upokorzona przed całą lokalną społecznością, zelektryzowaną sensacyjną wieścią o ucieczce panny młodej. Pewnie będą się zastanawiać, dokąd pojechała i jakim cudem zdołała zabrać ze sobą trójkę dzieci. Joyce mogła sobie wyobrazić te wynikające z rozgorączkowania plotki. Podróż wyboistą drogą nie sprzyjała drzemce, lecz mimo to wycieńczona kobieta zapadła w sen, uderzając głową o szybę z każdą nierównością terenu pod kołami. Kilometry mijały powoli, lecz przynajmniej jechali do przodu, coraz dalej od buszu i gniewu matki. Naprzód, do nowego życia. Czy będzie ono wreszcie tak spokojne, jak sobie wymarzyła? Westchnęła głęboko. Rozdział 21 Joyce w zamyśleniu popijała herbatę otrzymaną od Kibibyi. Pierwszą noc w Nakuru spędziła bezsennie. Mimo zmęczenia długą podróżą autobusem, jej umysł był zbyt niespokojny, żeby pozwolić jej na głęboki sen. Pokój, w którym miała spać wraz z Kibibyą, jej mężem i ich dziećmi, był bardzo zatłoczony. – Tę noc możesz przespać tutaj – powiedziała Kibibya. – Jutro zawiadomimy Musikalego, że może po was przyjść. Joyce zaczęła się denerwować. Jakie to będzie spotkanie? Czy Musikali naprawdę ucieszy się na jej widok? A co z dziećmi? Będą zachowywać się grzecznie czy rozzłoszczą ojca? Paul zaczął płakać, więc oderwała kawałek chapati i dała mu do ssania. Nzangi chciała wyjść na zewnątrz, ale Joyce wolała, żeby córeczka nie opuszczała pokoju. Miasto było wielkie, zatłoczone i przerażające. – Idzie! – jedno z dzieci Kibibyi wpadło do pokoju z nowiną. Joyce wstała i uważnie wygładziła swą zieloną sukienkę – pomięła się w koszu, więc 38 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 tylko tyle mogła z nią zrobić. Z Paulem na ręku wyszła na zewnątrz i spojrzała w głąb alejki. Twarz szczupłego mężczyzny, który nadchodził, przypominała Musikalego, lecz był ubrany w białe spodnie i białą koszulę. Joyce nigdy nie widziała go ubranego w ten sposób i potrzebowała kilku sekund, żeby się upewnić, czy to aby na pewno jej mąż. – Joyce! Jak się masz? – zapytał radośnie Musikali. – Dobrze – odpowiedziała z uśmiechem. Stała tak, czekając i nie wiedząc, co powiedzieć i co zrobić. – Jak dobrze cię widzieć – ciągnął Musikali z szerokim uśmiechem. – Minęło zbyt wiele czasu, ale próbowałem zarobić wystarczająco dużo, żeby po ciebie posłać. Mówił pośpiesznie, jakby chciał wyprzedzić wszelkie wyrzuty z jej strony. Joyce po prostu skinęła głową bez słów. Wezbrały w niej tak wielkie emocje, że czuła, iż łzy mogą popłynąć w każdej chwili. Przełknęła ślinę, powstrzymując je z całych sił. – Czy to nasze dziecko? – Musikali najwyraźniej dopiero teraz zauważył Paula. – Tak, to jest Paul – odparła Joyce. – Ma już siedem miesięcy. – A gdzie moja córeczka? – zapytał. – Gdzie Nzangi? Teraz dopiero ją zobaczył, wyglądającą z pokoju razem z kuzynami. – Czy to naprawdę Nzangi? – upewnił się, wskazując na nią. – Tak! Nzangi, chodź tutaj! Dziewczynka posłusznie podeszła i stanęła cichutko obok matki. – Jesteś już taka duża! Jestem twoim tatą, wiesz? – wyjaśnił Musikali, lecz Nzangi po prostu patrzyła na niego z palcem w buzi, wydymając dolną wargę. – A tu jest Daniel – rzekła Kibibya, wychodząc z pokoju. – To twój drugi syn! Musikali zmarszczył brwi i zwrócił się do Joyce. – Co to znaczy? – zapytał z niedowierzaniem. – Masz bliźniaki – zaśmiała się Kibibya. – Nie jednego, ale dwóch chłopców! Wszyscy się roześmiali, ubawieni zdumieniem Musikalego. Patrzył na obu synów na zmianę, powoli kręcąc głową. – Nie miałem pojęcia – powiedział wreszcie powoli, próbując oswoić się z nowiną. – To dlatego, że nigdy nie wysłałeś wiadomości, ani nie pytałeś – prychnęła Kibibya. – Nie wiadomo było, czy w ogóle żyjesz, czy jesteś martwy. Wszyscy o ciebie pytali i mieli ci za złe, że nie dałeś znać, co się z tobą dzieje. Musikali nie odpowiadał. – Chodź, poczęstuj się ugali, zanim zabierzesz Joyce – dodała Kibibya łagodniejszym tonem. – Potem możesz wziąć rodzinę do siebie. Po niemal półtora roku rozłąki Joyce znów czuła się onieśmielona w obecności Musikalego. Podczas posiłków spoglądała na niego i próbowała zobaczyć, na ile się zmienił. Wszystkie cechy alkoholika nadal były widoczne. Oczy miał przekrwione i był bardzo chudy. Podczas podnoszenia kubka widać było, jak trzęsie mu się ręka. Mimo tych wyraźnych sygnałów, próbowała nie zauważyć tego, co było oczywiste – Musikali nadal pił pombe. – Musimy już iść – powiedział, wycierając usta. – Pracuję na noce, więc muszę się położyć. Jestem stróżem – powiedział do Joyce, mówiąc tak, jakby piastował ważne stanowisko. – Kibibya mówiła mi o twojej pracy – odparła Joyce, zbierając swoje rzeczy. – Jestem gotowa. Wręczyła Paula Musikalemu, sama wzięła Daniela na ręce i chwyciła Nzangi za rączkę. Idąc za mężem alejką, czuła swoje serce bijące niespokojnie. Alejka była zatłoczona ludźmi chodzącymi we wszystkie strony. Z okien dobiegały głośne rozmowy i dźwięki radia. Zgiełk miasta zaatakował wszystkie zmysły Joyce. Wzdłuż zatłoczonej ulicy widziała samochody, ciężarówki i autobusy w nieustannym pędzie. Piki–piki, jak tutejsi mieszkańcy nazywali motocykle, przejeżdżały tuż obok, wioząc dwie, a czasem nawet trzy osoby na wąskich siedzeniach. Inni pedałowali na rowerach. Wydawało się, że każdy wiedział, dokąd zmierza i co robi. Bliźniaki zaczęły płakać, nie przyzwyczajone do dźwięków miasta. Nzangi szła obok mamy, próbując trzymać się z daleka od wszelkiego hałasu. Wreszcie Joyce nachyliła się i wzięła córkę, sadzając ją na wolnym ramieniu. Wreszcie skręcili w prawo w brudną drogę z daleka od ruchliwej ulicy. Joyce odetchnęła z ulgą, zadowolona z ucieczki od miejskiego zgiełku. Szli coraz dalej, wykonując tak wiele skrętów, że zaczęła się zastanawiać, czy umiałaby kiedykolwiek znaleźć drogę powrotną. Wszystkie budynki były tutaj ogrodzone wysokim drewnianym płotem. Tylko brama od strony ulicy była otwarta, więc Joyce mogła spojrzeć na podwórko. Tak jak w Mwingi, było ono wspólne dla wszystkich mieszkań. Musikali zwolnił, pchnął bramę i skinął na Joyce, żeby weszła za nim. Przeszła przez ogrodzenie i znalazła się w środku. Dwa parterowe budynki stały obok siebie, oddzielone pięciometrową przestrzenią pełną jakichś brudnych gratów. Przed frontowymi drzwiami stały małe paleniska, a z tyłu za budynkami mieściły się trzy wychodki stojące obok siebie. Na środku podwórka był wykopany rów, z którego wydobywał się smród szarego osadu zalegającego na dnie. – Tutaj śpię – Musikali otworzył drzwi i wszedł do środka. Joyce weszła za nim bez słowa. Gdy wzrok przywykł do ciemnego światła z małego, okratowanego okienka, ujrzała rzędy prycz z niepościelonymi kocami. To wszystko. Żadnych krzeseł ani jakichkolwiek innych mebli. Pod pryczami widać było drewniane skrzynki zamknięte na kłódki. – Rano przyniosłem trochę ryżu ze sklepu – powiedział Musikali. Schylił się i wydobył spod pryczy jakiś garnek. Wręczył go Joyce, otworzył swoją skrzynkę i wyjął małą paczkę „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 39 ryżu. Usiadł i ponownie uśmiechnął się do żony. Ziewnąwszy, założył ręce za głowę i położył się na „fotelu” z papierowych opakowań po cemencie. Następnie nałożył sobie kurtkę na głowę i powiedział stłumionym głosem: – Teraz muszę się przespać, bo nie poszedłem spać po nocnej zmianie, żeby was zabrać od Kibibyi. Jej sąsiad powiedział mi, że przyjechałaś, więc chciałem się przygotować. Joyce miała pytanie. – A co z tymi kocami? Czy mieszka tutaj ktoś jeszcze? – Tak – odparł Musikali, zamykając oczy. – Daniel i Gaiye. Oni pracują w dzień, a ja w nocy, więc wszystko się dobrze układa. Joyce usiadła i położyła bliźnięta obok Musikalego. Nzangi powędrowała na zewnątrz i siedziała w kucki przed drzwiami, obserwując dwoje innych maluchów z drugiej strony podwórka. Odparła ogarniającą ją rozpacz, wstała i pościeliła koc na pryczy. Uklękła i przeszukała przestrzeń pod pryczą. Znalazła kilka plastikowych talerzy i dzbanek. Szukała dalej, ale nie było tam niczego więcej, co mogłoby się przydać. Jedynie mała, opróżniona do połowy torba węgla drzewnego rzucona obok wejścia. spał. Może nie tolerować tutaj małych dzieci. – A co z tymi ludźmi? – strach dławił Joyce. – Ciebie w nocy nie będzie, a ja z dziećmi będę musiała tutaj zostać. Włożyła w te słowa cały lęk, jaki prześladował ją od momentu przyjazdu. Musikali wzruszył ramionami i rzekł: – Są młodzi. Nie skrzywdzą cię. Po czym wyszedł, nie dodając już ani słowa. O zmierzchu dwaj młodzieńcy wrócili do mieszkania. – Ty musisz być kobietą Musikalego – zgadli, przypatrując się Joyce z ciekawością. – Tak, a to są moi synowie – zaznaczyła, wskazując skinieniem głowy na bliźnięta siedzące w drzwiach. – I moja córka – Joyce zwróciła się w stronę Nzangi pochłoniętej zabawą z rówieśnikami z sąsiedztwa. – Brawo, nie mówił nam, że ma trójkę dzieci. Mówił tylko o córeczce – powiedział wyższy z nich, gwiżdżąc w zdumieniu. – Miło cię poznać – z uśmiechem spojrzał w twarz Joyce. – Twój facet pewnie nie wspomniał ci od razu, że mieszka razem z nami? Joyce pokręciła głową. – Nie wiedziałam – odpowiedziała miękko. Musikali przełknął porcję ryżu ugotowa– Nie wchodzimy sobie w drogę i nie ma nego przez Joyce. Gdy skończył, spojrzał na problemów – rzekł Gaiye, siadając na twardej nią i powiedział: drewnianej ławce. – Właściwie prawie nie wi– Cieszę się, że przyjechałaś! dujemy Musikalego. Wychodzi po południu i pewnie wpada tutaj późnym rankiem. – A ja się cieszę, że po mnie posłałeś – odparła po prostu. Bardzo chciała wiedzieć, CHAPTER dlaczego – O11 ile w ogóle wraca – dodał, uderzając się nigdy nie dał jej znać, jak się ma i dlaczego charakterystycznym gestem w szyję kantem dłoni. nigdy nie przysłał ani grosza, żeby mogła kupić jedzenie dla dzieci, lecz coś powstrzymywało – Teraz będzie wracał, skoro Joyce tu mieszją od zadania tych pytań. Nigdy nie umiaka – dorzucił optymistycznie Daniel, uśmieła swobodnie mówić o własnych uczuciach, chając się do młodej matki. Była młodsza a przecież wielokrotnie chciała z kimś poroznawet od niego. mawiać o dręczących ją pytaniach. Joyce wyjęła ryż z garnka i podała mężczyMusikali wstał i spojrzał na bliźnięta śpiące znom talerze. Nie wiedziała, jakie uzgodnienia na pryczy. panowały tutaj odnośnie dzielenia się żywno– Lepiej trzymaj je z daleka – powiedział bez ścią, lecz miała zwyczaj karmić wszystkich ogródek. – To znaczy, kiedy Gaiye będzie tu domowników, bez względu na to, jak skromne 40 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 były zapasy. – O, tak, jedzenie! To mi się podoba! – zawołał Gaiye. – Asante! Asante sana! – powiedział z wdzięcznością Daniel. Mężczyźni jedli, a na zewnątrz robił się miły chłód. Joyce zabrała bliźnięta do domu. Usiadła na podłodze, trzymając je mocno przy sobie. – Nzangi, chodź tutaj! – zawołała do córki. Daniel i Gaiye rozmawiali na zewnątrz ściszonym głosem, a do ciemnego pomieszczenia zalatywał ostry zapach papierosów. Powietrze w sąsiedztwie przeszył krzyk dziecka, po którym słychać było podniesiony głos kobiety. Potem gwar głosów ucichł i wszystko wróciło do normy. Joyce położyła się na brudnej podłodze, przykrywając maluchy kocykiem. Nzangi ułożyła się z drugiej strony matki. Próbowała się odprężyć, lecz wstrzymywała oddech za każdym razem, gdy ktoś przechodził pod otwartym oknem. Dlaczego Musikali musi pracować w nocy i zostawia ją razem z dziećmi bez opieki? Na podwórku słychać było kroki, a chwilę potem w ciemnym świetle pojawiła się jakaś postać. To był Daniel. Przeszedł przez pokój i położył się na swej pryczy. Podłoga trzeszczała pod jego ciężarem, aż wreszcie przeciągnął się i usnął. Joyce nadal nie spała, gdy kilka minut później wszedł Gaiye i położył się do łóżka. Jedno z bliźniąt jęknęło. Joyce uciszyła je klepnięciem w plecki. Na zewnątrz nadal słychać było głosy. Od czasu do czasu Joyce słyszała grupy mężczyzn idące aleją poza ogrodzeniem. Wreszcie zasnęła, lecz obudziła się rano natychmiast, gdy Daniel i Gaiye wstali i wyszli. Nadal było wcześnie, a jej zmęczone ciało domagało się dłuższego wypoczynku. Bliźniaki jednak już się obudziły i trzeba się było nimi zająć. Joyce nakarmiła je i położyła do spania, lecz wtedy rozpłakała się Nzangi. Wzięła ją na zewnątrz i wrzucając kilka węgielków do popiołu dmuchała, aż zaczęły się żarzyć. Na dnie plastikowego dzbanka było jeszcze trochę wody, którą Joyce użyła do ugotowania kilku następnych porcji ryżu na śniadanie. Spojrzała z niezadowoleniem na małą garść ziaren, zastanawiając się, kiedy będą mogli zjeść kolejny posiłek. Była ósma rano, gdy Musikali wszedł na podwórze. Wyglądał na bardzo zmęczonego, jedząc w ciszy ryż podany przez Joyce. – Skąd można nabrać wody? – zapytała. – Zapytaj którejś z kobiet – odparł Musikali z dystansem, choć nie był niemiły. – Ja już lecę z nóg. Uśmiechnął się, wszedł do środka i położył się na pryczy. Wkrótce Joyce usłyszała jego ciche chrapanie. – Przepraszam, gdzie mogę nabrać wody? – zapytała jedną z matek, karmiącą niemowlę. – Na końcu ulicy. Pokażę ci, gdy skończę karmić Truly. Też muszę pójść po wodę. Joyce uśmiechnęła się z wdzięcznością i czekała. Meenya była przyjacielska i rozmowna, więc dwie młode matki szybko się zapoznały. Meenya przybyła do Nakuru zaledwie trzy miesiące wcześniej za mężczyzną. Miała tylko jedno dziecko. Wyruszyły razem, zostawiając dzieci na podwórku. Nzangi i Truly radośnie bawiły się w jakąś grę wymyśloną wspólnie. Bliźniaki nadal spały. – Nie mam pieniędzy! – wykrztusiła Joyce, widząc jak jej nowa znajoma wyciąga z kieszeni trzy szylingi i daje mężczyźnie pilnującemu kranu. – Nie wiedziałam, że trzeba płacić. – Zapłacę za ciebie – powiedziała szybko Meenya. – Możesz mi oddać, kiedy twój mężczyzna da ci pieniądze. – Asante – uczucie wdzięczności rozgrzało ją od wewnątrz. Jak dobrze było mieć już przyjaciółkę! – Nie, nie mam pieniędzy – powiedział Musikali, gdy wstał i usłyszał prośbę o kilka groszy. – Wszystko, co miałem, wysłałem ci przez Kibibyę. Wypłatę dostanę dopiero jutro. – Och – Joyce była nie tylko zasmucona, ale „Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1 41 zaczęła się denerwować. – Pożyczyłam kilka groszy od Meenyi na wodę. – Będzie musiała poczekać – odparł beztrosko Musikali. – Daj mi coś do jedzenia. Muszę wyjść. – To jest ostatnia porcja ryżu – powiedziała, wyskrobując garnek. – Potrzebujemy jedzenia. – Jutro – rzucił Musikali, jedząc łapczywie. – Oddam ci jutro – Joyce usprawiedliwiła się wieczorem przed Meenyą. – Musikali dostaje wypłatę. – Nie ma sprawy – Meenya skinęła głową ze zrozumieniem, jakby nie było problemu. To właśnie Meenya podzieliła się jedzeniem, gdy nazajutrz Nzangi głośno płakała z głodu. Joyce nakarmiła ją ugali od sąsiadki. – Asante – podziękowała. – Przepraszam. Oddam ci wieczorem. – Będziesz spała tutaj – Daniel wskazał Joyce na swoją pryczę. – Nie powinnaś spać na podłodze. Spojrzała na niego ze zdziwieniem i niepokojem. – Żadna matka nie powinna spać z dziećmi na podłodze. Ja jestem mężczyzną i mogę – wyjaśnił uprzejmie. Tej nocy Joyce czuła się bardziej odprężona, lecz głód uniemożliwiał jej zaśnięcie. Duża ilość wypitej wody nie mogła jej nasycić. Nikt nie wspomniał o jedzeniu tego wieczoru. Młodzi współlokatorzy nie wydawali się zaskoczeni, że Joyce nie podała im kolacji. Gayie wyszedł wkrótce po tym, jak wrócił z pracy i nie było go aż do późnej nocy. Gdy wszedł, Joyce obudziła się i nie mogła zasnąć jeszcze przez godzinę. Nazajutrz słońce było już wysoko, gdy pojawił się Musikali. Właściwie Joyce słyszała go na długo, zanim się zobaczyli. Krzyczał coś bez sensu przed bramą, a Joyce poczuła, że jej serce pogrąża się w rozpaczy. Musikali był pijany. – Masz, to twoje jedzenie na dzisiaj! – zawołał, uderzając ją w twarz zaraz po wejściu 42 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015 do domu. – Mam dla ciebie więcej! Zaczął ją bić po głowie i plecach, gdy próbowała wziąć dzieci i uciec na zewnątrz. – Możesz się karmić takim jedzeniem, prawda? – roześmiał się głośno z własnego dowcipu. – Chcesz więcej? Okej, masz jeszcze! W pijackim szale Musikali rzucił się do dalszego bicia. – Ratunku! – wołała, wybiegając za drzwi. Stojąca na podwórku Meenya skinęła na nią. Joyce niosąc na rękach cała trójkę dzieci, przebiegła przez podwórko w kierunku przyjaciółki. Musikali gonił ją aż do drzwi, wykrzykując przekleństwa. W mieszkaniu Meenyi Joyce usiadła i załamana rozpłakała się. Meenya próbowała uspokoić ją, bliźnięta i Nzangi. Dziewczynka uciszyła się dopiero po zjedzeniu kawałka chapati, lecz nic nie mogło powstrzymać łez Joyce. Płakała już ciszej, lecz była zrozpaczona do głębi. Musikali się nie zmienił. Mimo oczywistych tego przejawów, Joyce uchwyciła się promyka nadziei, że może tym razem będzie już inaczej. A teraz siedziała tutaj, wiele godzin drogi od domu, bez możliwości powrotu do matki. Noce musiała spędzać w zatłoczonym pomieszczeniu z dwoma obcymi mężczyznami. Była nie tylko bez grosza, lecz nawet się już zadłużyła. Nie miała czym nakarmić dzieci, a cóż dopiero sama się najeść. Płakała nadal, nawet gdy pijackie wrzaski jej męża już ucichły. Łzy nie przestawały płynąć. —ciąg dalszy nastąpi Zaczerpnięto z A Good Different ©2011 TGS International Filia Christian Aid Ministries Przekład na język polski: Mateusz Jędrys GDY SPOJRZĘ TYLKO NA CUDOWNY KRZYŻ Gdy spojrzę tylko na cudowny krzyż, Na którym skonał w mękach Książę chwał. Znikają całkiem blaski zasług mych, Blednieje to, czym chlubić bym się chciał. Nie dozwól, Jezu, żebym chlubił się Czymkolwiek innym, a nie śmiercią Twą! Wyrzekam się dla Twej najdroższej krwi Złud tych, do których serca zwykle lgną. Patrz, z głowy Jego, z boku, z rąk i stóp Miłości ból strumieniem spływa krwi. Cudniejszy wieniec czy kto kiedy splótł Z ostrego ciernia, które w skroniach tkwi? A choćby wszechświat był własnością mą. Wdzięczności byłby to zbyt lichy dar On pragnie życia mego, duszy mej, Miłości tak cudownej Boski żar. —Isaac Watts Śpiewnik Pielgrzyma, pieśń nr 255. Dawajcie, a będzie wam dane Z akopać ziarno w ziemi nie znaczy je stracić, chociaż na chwilę znika nam z oczu. Podobnie ma się rzecz z pieniędzmi oddanymi Panu lub ubogim, ze względu na Niego. Człowiek, który zużywa dla siebie wszystko, co ma przy sobie albo co posiada jego rodzina, wydaje się podobny do kogoś, kto miele, wypieka i zjada całe swoje ziarno. Zyskuje wprawdzie coś na bieżąco, ale na końcu odkryje braki i niedostatek, ponieważ nie siał pod kątem swojej przyszłości. Z kolei człowiek, który odkłada i gromadzi to, co powinno być oddane potrzebującym, jest jak ktoś, kto zamyka swoje ziarno w skrzyni, aż ono w końcu pleśnieje i całkiem traci wartość. Ani nie nakarmi jego, ani dla niego nie jest zasiane; nie nadaje się do niczego. Ten, kto daje ubogim, pożycza Panu, a Pan obdaruje go o wiele bardziej, nie dlatego, że zasłużył sobie na to, ale dlatego, iż obfitość naszego Niebiańskiego Ojca oczekuje na tych, którzy chcą czynić to, co Mu się podoba. Zaczerpnięto z Sheer Off Dobro publiczne From The Other Side of the Wall © 2001 TGS International Przekład na język polski: Krzysztof Dubis