m\263odzianki 197 - Kościół Akademicki św. Anny

Transkrypt

m\263odzianki 197 - Kościół Akademicki św. Anny
Pismo studentów od św. Anny
MŁODZI
ANKI
Nr 19 (197)
25 II 2007
I niedziela
Wielkiego
Postu
KOMENTARZ DO NIEDZIELNEJ
EWANGELII
"
*
!
.
.
$
.
!
&
%
)
!
0
.
/
4
/
-
.
!
$
)
$
$
+
!
"
&
)
"
-
$
"
&
$
$
$
&
&
5
$
"
%
%
$
4
"
$
$
+
&
1
$
-
1
S
Jezus, oprócz tego, że przybrał ciało człowieka, wciąż - w pełnym tego słowa znaczeniu był Bogiem. Cierpiał głód, to fakt, ale nie
sądzę by – napełniony Duchem Świętym –
miał jakąś osobistą potrzebę dyskusji z szatanem. Mógł od razu rozkazać diabłu by ten
odszedł, nie musiał tego ujmować w jakieś
specjalne formy, wystarczyłaby Jego wola.
A jednak Jezus pozwala diabłu, do pewnych
ściśle wyznaczonych granic, działać. Pozwala mu mówić, kusić. Przypomina to trochę
teatrzyk, poprzez który Chrystus w sposób
możliwie najbardziej zrozumiały próbuje
unaocznić człowiekowi, że w swoim codziennym życiu będzie narażony na pokusy
Złego. Tym bardziej im więcej podejmie
wyrzeczeń i im goręcej próbuje się nawrócić.
Ale co ważniejsze – nigdy nie pozostaje sam.
Odpowiedzi na wszelkie pytania, zwłaszcza
te przewrotne, należy szukać w Piśmie Świętym (Jezus za każdym razem cytuje słowa
Pisma, choć mógłby wygarnąć szatanowi
wprost jego nieudolne kłamstwa). I jeszcze
jeden aspekt, na który zwróciłam uwagę,
2
,
$
(
(
"
&
2
$
&
)
"
!
$
%
!
$
S
$
!
$
-
&
$
$
$
"
-
,
3
$
+
$
(
!
.
(
!
0
$
!
$
&
$
'
,
1
!
$
(Łk 4,1-13)
5
/
chodzi o sposób, w jaki Chrystus do nas mówi. Zupełnie jakby dawał nam nowe przykazania. Przykazania, od których nie można się
wykręcić, zrelatywizować w zależności od
„ciężkich czasów” itp., Jeżeli Jezus twierdzi,
że „Nie samym chlebem żyje człowiek”, to
on najlepiej od ciebie wie, że wysoka pensja
nie uczyni cię szczęśliwym, a nałóg, z którym tak długo walczysz jest możliwy do pokonania. Chrystus wzywa nas do czerpania
swoich sił z Jego Słowa, z Komunii, Mszy
Świętej, do całkowitego zawierzenia Jego
mocy. Jednak by wielkość tej mocy odczuć
na własnej skórze, musimy odciąć się od
wszystkiego, co do tej pory było dla nas
główną „baterią”, być może uzależnieniem, –
bez czego nie wyobrażalibyśmy sobie swojej
codzienności. I nie znaczy to, że musisz odcinać sobie dopływ tlenu – znajdź tę rzecz,
która ci stale towarzyszy czy to będzie telewizja, kawa, czy alkohol. Co cię napędza, co
stanowiło dla ciebie dotychczasowe „źródło
sił”? I po prostu wymień „coś” Jezusem.
Satysfakcja gwarantowana.
Beata Kubalska
pracoholik, jak i pozorant lub „spycholog”.
Ale praca to nie wszystko. Czy osoba powtarzająca, że na nic nie ma czasu, nawet na rozrywkę,
może być wiarygodna? Czy może być apostołem
jakieś sprawy, niekoniecznie nawet swojej wiary? To pytania retoryczne. W ten sposób nie da
się żyć, zachowując psychiczną równowagę.
Trzeba podjąć konkretne decyzje i wypracować
sobie nawyki, pozwalające na lepsze gospodarowanie czasem. Nie uciekniemy, więc od planowania, nawet, jeśli kojarzyć się ono może z minioną epoką. Nieuchronne jest wypracowanie
sobie kryteriów rezygnacji z różnych propozycji
Człowiek wierzący ma pozytywnie wyróżniać i możliwości spędzania czasu. Może warto zasię w swoim otoczeniu. I nie chodzi tu bynajm- cząć od zastanowienia się, ile godzin zajmuje
niej o jakieś wydarzenia jednorazowe lub aktyw- nam oglądanie telewizji właściwie bez celu, czy
ność na pokaz. Chodzi o stałe usposobienie do to poznawczego czy rozrywkowego? Ile czasu
dobrego, o przewidywalność zachowań, o wy- „snujemy się” bez konkretnego celu po centrum
trwałość. Jednym z najcenniejszych dóbr jest handlowym? Jak długo plotkujemy lub oglądamy
czas. Dobrem są również godziwe aspiracje i w internecie rzeczy bezwartościowe, w których
dążenia. Chcemy wiele osiągnąć, wiele rzeczy po pięciu minutach zapominamy? Czy notujemy
wydaje nam się atrakcyjnych. Tylko jak to na karteczce sprawy do załatwienia? A może
wszystko „upchnąć” w swoim kalendarzu? Od- jesteśmy zaskakiwani przez rozwój wydarzeń,
powiedź jest zasadniczo jedna: trzeba dokony- tracąc resztki wolności?
wać mądrych wyborów, dobrze organizować Taką „rachunkowość czasu” można zrobić na
swój czas i efektywnie wykorzystywać chwile, początku Wielkiego Postu. Co prawda to okres
które „przydzieliliśmy” sobie na różne aktywno- umartwienia i pokuty, ale życie pełnią życia
ści. Jak to zrobić? Pomocne mogą okazać się chrześcijańskiego nie polega na cierpiętnictwie
myśli św. Josemarii Escrivy. Podkreślał on, że i awersji do przyjemności. Raczej na harmonijnej
chrześcijanin ma być kompetentny w swojej aktywności w przekonaniu, że nie ma czasu do
pracy zawodowej czy naukowej, którą traktuje stracenia. Nowoczesna chrześcijanka, chrześcijajako drogę realizacji swojego powołania, nieza- nin „na czasie”, znajduje czas zarówno na rozrywkę, na rozmowę z rodziną
leżnie od tego, czy praca jest
i przyjaciółmi (dobro deficyprosta czy specjalistyczna;
towe!), jak i na modlitwę i
niezależnie od społecznego
postrzegania danego zawodu.
(od niedzieli udział w rekolekcjach. Z odMa budzić zaufanie swoją do środy). Wygłasza ks. dr Robert powiednim wyprzedzeniem
rzetelnością.
Jednocześnie Skrzypczak, dobrze znany jako wpiszą je sobie do tradycyjnie powinien zaniedbywać duszpasterz akademicki w tutej- nego lub elektronicznego
innych sfer życia: narzeczeń- szym kościele, obecnie na stu- kalendarza. Może nawet zdarzy im się odpowiedzieć na
stwa, małżeństwa, rodziny, diach w Wenecji.
„konkurencyjną” propozycję:
troski o zdrowie, pomocy
innym ludziom, jak również
(również od przepraszam, ale na te wiezainteresowań i hobby. Złym niedzieli do środy). Rekolekcjoni- czory mam już zaplanowane
spotkania w kościele św.
przykładem będzie, więc stą będzie ks. Marek Sapryga,
zarówno stachanowiec lub – duszpasterz akademicki z Lublina. Anny.
Bohdan Białorucki
bardziej nam współczesny –
z
z
z
z
z
z
!
"
#
#
z
z
z
z
z
z
z
%
#
z
$
z
z
z
z
z
z
#
&
%
'
)
)
)
*
+
*
-
%
(
+
.
+
-
,
/
3
Nie trzeba z pewnością nikogo przekonywać, że pojawienie się nowego, małego
członka rodziny niesie ze sobą całą masę zmian
w dotychczasowym życiu małżonków. Podobnie też łatwo nam sobie wyobrazić, że ta „mała
rewolucja” dotyczy głównie naszych codziennych przyzwyczajeń, zachowań czy planów.
Dopiero po dłuższym namyśle dochodzimy do
wniosku, że narodziny dziecka to także, a może
przede wszystkim wydarzenie, które całkowicie
modyfikuje sposób naszego patrzenia na sprawy o charakterze fundamentalnym. Oto okazuje
się, że po pewnym czasie zupełnie inaczej odnosimy się do uniwersalnej wartości jaką jest
ludzkie życie, inaczej oceniamy nasze relacje z
innymi ludźmi, nieco inaczej wreszcie postrzegamy zasadnicze prawdy naszej wiary. Co ciekawe, refleksje w tym zakresie mają charakter
tytułowego dwugłosu, bowiem stanowią doświadczenia tak mamy, jak i taty. Można więc
powiedzieć, że są próbą spojrzenia na narodziny dziecka w dość szerokiej perspektywie obojga małżonków.
Małe dziecko w rodzinie to przede wszystkim
niesamowita szkoła cierpliwości i pokory. Macierzyństwo, czy ojcostwo to misja przewidziana na wiele lat, dlatego już od początku wymaga od nas ogromnego zaangażowania i poświęcenia. Nie chcę przez to powiedzieć, że z chwilą narodzin naszego małego człowieka musimy
niemal natychmiast wcielić się w rolę wytrwałych „nadludzi” gotowych stawić czoło każdemu, nawet najtrudniejszemu wyzwaniu. Choć
tych wyzwań w rzeczywistości nie brakuje,
4
równie szybko przekonujemy się, że mamy wystarczająco dużo wewnętrznej siły, dzięki której jesteśmy w stanie podołać nowym,
nieznanym dotąd sytuacjom. To bardzo głębokie doświadczenie, bezpośrednio związane z
powiększeniem się rodziny, ma także swój
wymiar duchowy. Jest bowiem wspaniałą szkołą zaufania Bogu i jego planom wobec nas.
Nasuwa się wówczas refleksja, że skoro Bóg
stawia nas w roli rodziców, to daje też wszystkie potrzebne środki do tego, aby to zadanie
wypełnić w sposób odpowiedni. Oczywiście
patrząc na to czysto po ludzku doświadczamy
często sytuacji, w których czujemy się zupełnie
bezradni. Wtedy dopiero okazuje się jak bardzo
realne jest wezwanie Chrystusa „nie lękajcie
się”. To naprawdę niesamowite doświadczenie.
Z perspektywy młodej mamy narodziny dziecka pobudzają jeszcze większą niż dotąd otwartość względem innych. Dotyczy to szczególnie
tych, którzy także mają doświadczenie rodzicielstwa. Dziecko i cała sfera z nim związana
znacznie ułatwia porozumiewanie się z ludźmi,
pozwala przezwyciężać różne, czasami zupełnie niepotrzebne bariery i uczy prostoty zachowań. Zmiana nastawienia względem otoczenia
idzie jednocześnie w parze z przemianą wewnętrzną. Dotyczy ona przede wszystkim nowego, bardziej dojrzałego postrzegania osoby
Maryi. Doświadczenie macierzyństwa pozwala
w jeszcze większym stopniu nawiązywać prawdziwą i trwałą więź z Matką Bożą, której trudne doświadczenia i sposób ich przezwyciężania
stają się wspaniałą inspiracją dla młodej mamy.
Podziw względem Maryi łączy się z większą
niż dotychczas bliskością i jednością z Tą, która potrafiła w pełni zaufać Bożym planom.
Z perspektywy świeżo upieczonego ojca nowy
członek rodziny wzbudza olbrzymią świadomość odpowiedzialności za życie drugiego
człowieka. Dopiero teraz w pełni można dostrzec znaną przecież prawdę o uczestnictwie
małżonków w Boskim dziele stworzenia. Rodzice zostają zaproszeni do tego, aby stać się
pośrednikiem i dawcą życia. To głębokie wewnętrzne doświadczenie pozwala jednocześnie
w pełniejszy sposób postrzegać rolę ojca, czyli
jednej z osób, którym przekazuje się prawo
wychowania i ukształtowania dziecka. W jednej chwili uświadamiamy sobie, że ten obecnie
młody człowiek będzie z czasem
wymagał od nas jeszcze większej
uwagi, jeszcze pełniejszego poświęcenia. Zacznie zadawać pytania, na które będzie oczekiwał
konkretnych odpowiedzi. Ta
świadomość skłania już teraz, na
samym początku, do bardziej
odpowiedzialnej weryfikacji wielu fundamentalnych spraw, a
przede wszystkim naszej wewnętrznej hierarchii wartości. Nie
można przecież pretendować do
roli autorytetu i dobrego ojca bez
wcześniejszego
wewnętrznego
uporządkowania swojego sposobu myślenia i własnego stanowiska w wielu kwestiach. Zadanie wychowania
dziecka jest zatem wspaniałym bodźcem, który
już teraz skłania do wszechstronnej i wytrwałej
pracy nad sobą, do przezwyciężania wielu
drobnych słabości.
Aspekt pracy wewnętrznej, tak bliski wszystkim osobom wierzącym, łączy się także z okazją do walki ze swoim egoizmem. Małe dziecko niemal natychmiast zmusza nas do weryfikacji wszystkich dotychczasowych sposobów
zachowania. Przede wszystkim bardzo często
wymaga od nas poświęcenia przejawiającego
się w porzuceniu wielu rozrywek, osobistych
przedsięwzięć, czy zmiany planów. Oddanie się
drugiemu człowiekowi, umiejętność wyrzeczenia się przyjemności i podejmowanie służby, o
których tak często słyszymy w Ewangelii czy
podczas homilii, stają się teraz zadaniami, które
my sami możemy realizować. Zmusza nas to z
jednej strony do określonego wysiłku, ale jednocześnie stanowi szansę własnego rozwoju i
przezwyciężenia egoistycznego postrzegania
świata, w którym to ja sam stanowię niepodważalne centrum. Raz jeszcze doświadczamy tego, jak w naszym życiu urealnia się często powtarzane wezwanie do uświęcania się podczas
wykonywania wielu codziennych zadań. Pielęgnowanie i wychowywanie dziecka stanowi
świetną okazję do takiego uświęcania.
Inne wspaniałe doświadczenie związane zarówno z macierzyństwem, jak i ojcostwem polega
na docenianiu tej pracy, którą wykonali nasi
rodzice opiekując się i wychowując nas. Dopiero teraz przychodzi ten moment, w którym
potrafimy w pełni zrozumieć jak wiele trudu
kosztowało ich pokonywanie tych samych sytuacji, z którymi sami się teraz stykamy. W
aspekcie wiary jest to jeszcze
głębsze i bardziej dojrzałe postrzeganie istoty czwartego przykazania Bożego. Jest to o tyle
istotne, że nakaz oddawania czci
własnym rodzicom dotyczy także
tych sytuacji, w których zostają
oni niejako „zaproszeni” do
współpracy przy zajmowaniu się
naszym dzieckiem. Są przecież
takie sytuacje, w których ich pomoc jest po prostu konieczna, a
jednocześnie nie zawsze potrafimy ją we właściwy sposób przyjąć i zaakceptować.
Na koniec trzeba też wspomnieć
o tym, że narodziny małego
członka rodziny powodują jeszcze większe niż
dotąd zjednoczenie samych małżonków. Ich
więź zapoczątkowana w sakramencie małżeństwa nabiera teraz zupełnie innego, pełniejszego wymiaru. Na ich oczach spełnia się bowiem
obietnica wyrażona w Ewangelii, zgodnie z
którą udzielając sobie sakramentu stali się
„jednym ciałem”. Doświadczają teraz jeszcze
silniejszego związku zarówno ze sobą nawzajem, jak i z Tym, który od początku im towarzyszy. Z chwilą pojawienia się dziecka rozpoczyna się proces, w którym macierzyństwo
kształtuje ojcostwo i na odwrót. Teraz także
udaje się dostrzec prawdziwą wartość tego, że
rodzina zbudowana jest na podwójnym fundamencie matki i ojca. Ich zasadniczo odmienne
role muszą w ostatecznym rozrachunku stanowić uzupełniający się dwugłos, konieczny dla
pełnego rozwoju ich dzieci.
Ewa i Marcin
Wszystkie fotografie Franka z Archiwum rodzinnego
5
Ojciec
i syn
I Pan przywrócił Hioba do dawnego stanu, gdyż modlił się on za
swych przyjaciół, Pan oddał mu
całą majętność w dwójnasób (...)
Miał jeszcze siedmiu synów i trzy
córki...(Hi. 42, 10-13)
„Cześć Stary, jestem w Polsce ale
super słuchać gości gadających po
polsku, vivat biało-czerwoni”. Takim
sms-em mój syn, na stałe mieszkający
w Melbourne, zakomunikował mi
swój przyjazd do Polski. Po świecie
wędruje już od listopada odwiedzając
USA, Amerykę Południową (Chile,
Peru, Argentynę, Brazylie, Urugwaj),
oraz stadiony piłkarskie Europy: Real Madryt,
AC Milan, FC Barcelona. Do Polski wjechał
pociągiem z Pragi.
Nie widziałem syna od trzech lat. Ostatni raz
widziałem go jako młodego, silnego mężczyznę,
świetnego tenisistę, gdy rozegraliśmy krótki mecz
tenisowy. Ale jednocześnie był to także i mały
chłopiec, którego kryzys rodzinny dotknął bardzo
boleśnie. Nie byłem w stanie temu zaradzić. Kryzysy są częścią naszego pielgrzymowania, są
rezultatem naszych błędów i zła, które jest wokół
nas i które czasami dotyka także niewinnych. Co
zrobić, gdy zło rodziców dotyka dzieci?
Odpowiedz jest tylko jedna, zwrócić się do Ojca
Niebieskiego, w pokorze, w słabości, aby te
wszystkie nasze „beznadziejne” pomysły ponaprawiał. Aby ponaprawiał w Jego Czasie, wg
Jego Scenariusza, wg Jego Recepty. Nasze pomysły na naprawę sytuacji musimy odrzucić i do
nich nie powracać. Mamy wybaczyć Bogu, sobie
i wszystkim wokół za zło, które dotknęło nas i
nasze dzieci.
Często jesteśmy w pozycji Hioba, niby wszystko
mamy, otoczeni rodziną, sukcesami a nagle oka-
6
zuje się ze nic nie mamy, siedzimy na zgliszczach
a wokół pustka. To tylko pozorna pustka, to pustka, w której mamy szanse oddać swój los w ręce
Boga. A gdy już oddamy stery naszego życia
Panu On ze swej strony obiecuje, jak Hiobowi, ze
przywróci wszystko w „dwójnasób”.
Przez minione 3 lata, kontakt z synem miałem
prawie żaden, zdawkowe emaile, parę rozmów na
Skype przed jego wyjazdem w podroż „dookoła
świata” na zakończenie studiów i przed podjęciem pracy. Przez te 3 lata nie miałem żadnego
wpływu na jego zachowanie, postępowanie, przyzwyczajenia. Totalnie i kompletnie oddałem go
opiece Naszego Ojca Niebieskiego. W końcu
dzieci są nam dane pod opiekę tylko na chwile, a
potem są naszymi braćmi i siostrami w Chrystusie.
Poprzez wizytę syna w Polsce czułem ze Pan
chce mnie uspokoić ze Jego Obietnica dana Hiobowi jest aktualna dla każdego z nas - dostaniesz
wszystko „podwójnie” a synów mieć będziesz
„siedmiu”. I rzeczywiście mam ich teraz
„siedmiu”.
Nigdy dotąd tak spokojnie i bezpiecznie nie rozmawiałem z synem. Bardzo szybko wróciły
wspomnienia rozmaitych powiedzonek, sytuacji,
wspólnych treningów/turniejów czy meczy piłkarskich. Jednym z najdziwniejszych faktów było
to ze, choć nie przebywaliśmy ze sobą od lat
wydawało się przerwa wynosiła zaledwie parę
dni. Nadal mięliśmy te same przyzwyczajenia,
sposoby utrzymywania porządku lub raczej nieutrzymywania porządku.
Miałem okazje obserwować go w towarzystwie
rówieśników, podobnie wykształconych w Polsce
lub w Polsce i częściowo za granica. Dla nich
Polska to otwarta, biała księga i rozliczanie z
przeszłością, która tak bolała ich ojców, jest dla
większości pojęciem, co najmniej obcym, a
wszelkie rozliczenia z przeszłością zbędne. Tak,
punkt widzenia zależy od punktu leżenia.
Harmonogram pobytu syn miał bardzo intensywny. Odwiedziny bliższej i dalszej rodziny obojga
rodziców zajęły znaczna cześć jego czasu i musze
przyznać ze te obowiązki wypełniał solidnie i
chętnie.
Trafiliśmy także na „Walentynki”. Okazało się,
że mój syn, choć mieszka za granicą nie zwariował na tym punkcie. Po prostu odwiedził babcie i
dziadka przed południem a wieczorem spotkaliśmy się na Mszy Św. w kościele p.w. Św. Anny,
gdzie homilie głosił ks. Pawlukiewicz. Syn był
pod wrażeniem tego, co usłyszał, ale także wielkiej liczby młodych ludzi, którzy postanowili ten
wieczór uczcić Msza Św. i przyjęciem Eucharystii.
Moje serce rozsadzała radość, że mój syn zna
Boga, na swój sposób, odpowiedni do wieku
szuka Jego Prawdy, a zwłaszcza tej prawdy dotyczącej miłości, narzeczeństwa i małżeństwa.
Czy nauczyłem go miłości?
Pamiętam, gdy będąc jeszcze małymi dzieci, syn
i jego starsza siostra, w poszukiwaniu kontaktu
fizycznego z rodzicami ustalili ze godziny wieczorne, po kąpieli będą służyły czemuś, co nazywaliśmy „gilgotki”. Polegało to głownie na tym,
że pozwalałem się niemiłosiernie maltretować,
przewracać na podłogę. Chodziłem na czworaka i
udawałem konia, na który mali jeźdźcy wsiadali
ochocza i bez zmrużenia oka ujeżdżali. Potem,
gdy nam się ta zabawa już nudziła bawiliśmy się
w „samoloty”. Polegało to na tym, że leżąc na
plecach unosiłem obie nogi pod kątem prostym
do podłogi. Wtedy każde z dzieci opierało się
brzuchem na mojej stopie i unosząc własne nogi
nad ziemię i układając ręce jak skrzydła udawało,
że jest samolotem. Niestety czasami samolot
zbaczał z kursu i w radosnym hałasie „spadano”
na mnie.
To były niby nieważne zabawy, ale dopełniały
czegoś niezmiernie ważnego: bezpiecznego, dobrego kontaktu fizycznego w obrębie rodziny.
Wspominam także mojego syna jak przed zaśnięciem jeszcze mnie wołał do siebie, aby z nim
posiedzieć, poprzytulać się. Doceniałem te chwile, ale myślę, ze nie zdawałem sobie wówczas
sprawy jak są zasadnicze w pokazaniu dziecku ze
jest kochane, niezwykle cenne i szanowane.
Jedna z ważniejszych rozmów przeprowadziłem z
synem w przeddzień jego wyjazdu z Polski. Zdając sobie sprawę ze swoich mniej lub bardziej
oczywistych błędów wychowawczych poprosiłem syna o wybaczenie mi tych błędów. Prosiłem
o wybaczenie w pokorze, tak jak uczył nas Jezus.
Jednocześnie w oparciu o Jego obietnice jak w Ps
37,25: „Byłem dzieckiem i jestem już starcem,
a nie widziałem sprawiedliwego w opuszczeniu
ani potomstwa jego, by o chleb żebrało”.
Mam nadzieje, a właściwie pewność, ze rany w
sercu syna spowodowane moimi błędami wychowawczymi będą uleczone Miłosierdziem Bożym.
Na tym okres wychowywania syna zakończyłem.
Teraz jest już moim bratem w Chrystusie. Mogę
mu doradzić, jeśli zwróci się z pytaniem ale już
nie czuje się odpowiedzialny za jego drogę. Oddałem go Jezusowi, teraz On go prowadzi.
Mój syn zaimponował mi także swoja dojrzałością w jeszcze innym przypadku. Byłem mile
zaskoczony, gdy zauważył niezwykle silne więzy
miłości panujące między rodzicami i dziećmi i
wśród rodzeństwa w mojej dalszej rodzinie. Najmniejsza latorośl jest ciągle noszona, przytulana
przez rodziców i 4 rodzeństwa. Chociaż urodziła
się w trudnych okolicznościach, z potencjalnym
zagrożeniu dla jej prawidłowego rozwoju, dziś,
jako 3 letnie dziecko jest promieniująca radością,
wspaniale rozwijającą się maskotką rodziny. I
mój syn dostrzegł te głęboką miłość cementującą
te rodzinę. Myślę, ze, chociaż sami nie stworzyliśmy rodziny pełnej miłości, on zrozumiał, że
rodzina musi być zbudowana na fundamencie
Miłości danej od Pana wyłącznie w małżeństwie.
Tygodniowa wizyta dobiegła końca. Jestem bardzo szczęśliwy, ponieważ udało mi spełnić swój
obowiązek ojca tzn. przybliżyć syna w jakiś sposób do Boga poprzez uczestnictwo we Mszach
Św., rozmowy o wygłoszonych homiliach, pokazanie do ostatniego miejsca wypełnionego kościoła Św. Anny, spotkania towarzyskie z ludźmi,
którzy szukają Boga w codziennym trudzie, a
może poprzez własny przykład.
I stało się jak Pan obiecywał, przyjechał jeden
syn a właściwie mam ich teraz siedmiu.
Rafał Bober
7
Stypendyści z Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie
i Ośrodek Akademicki św. Anny
zapraszają na Mszę Pokolenia JP2, 4 marca 2007 roku o godz. 19.00 w kościele św. Anny.
Przed Mszą wykład wygłosi ks. prof. dr hab. Bogumił Gacka - Kierownik Katedry Personalizmu Chrześcijańskiego Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, założyciel i
redaktor prowadzący półrocznika „Personalizm. Prawda-Dobro-Piękno”
Prezes Stowarzyszenia Naukowego Personalizm. Tematem wykładu będzie:
Personalizm Jana Pawła II.
Rozpoczęcie wykładu o godz. 17:45 w dolnym kościele św. Anny.
Podczas mszy św. zaśpiewa Chór Pokolenia JP2 pod dyrekcją Zofii Sokołowskiej.
Zapraszamy!
Od poniedziałku do piątku w godzinach:
700-800; 1500-1900
Oraz na każdorazową prośbę
i podczas każdej Mszy św.
z
A
@
>
?
@
z
"
C
B
z
*
+
,
'
-
!
.
1
$
"
"
E
F
D
D
/
"
!
#
*
/
$
$
E
E
G
2
*
3
4
(
%
&
*
'
#
"
0
)
(
#
$
'
)
*
!
&
)
1
)
'
(
#
"
[email protected]
/
G
'
"
-
6
7
#
.
!
-
*
8
$
#
)
*
H
/
8
5
z
Dni powszednie:
700, 730, 1500, 1830
'
Niedziela:
830, 1000, 1200, 1500, 1900, 2100
Od poniedziałku do piątku w godzinach:
1600-1800
-
+
<
*
6
=
&
'
"
*
&
-
*
#
9
:
+
;
;
'