m\263odzianki 197 - Kościół Akademicki św. Anny
Transkrypt
m\263odzianki 197 - Kościół Akademicki św. Anny
Pismo studentów od św. Anny MŁODZI ANKI Nr 19 (197) 25 II 2007 I niedziela Wielkiego Postu KOMENTARZ DO NIEDZIELNEJ EWANGELII " * ! . . $ . ! & % ) ! 0 . / 4 / - . ! $ ) $ $ + ! " & ) " - $ " & $ $ $ & & 5 $ " % % $ 4 " $ $ + & 1 $ - 1 S Jezus, oprócz tego, że przybrał ciało człowieka, wciąż - w pełnym tego słowa znaczeniu był Bogiem. Cierpiał głód, to fakt, ale nie sądzę by – napełniony Duchem Świętym – miał jakąś osobistą potrzebę dyskusji z szatanem. Mógł od razu rozkazać diabłu by ten odszedł, nie musiał tego ujmować w jakieś specjalne formy, wystarczyłaby Jego wola. A jednak Jezus pozwala diabłu, do pewnych ściśle wyznaczonych granic, działać. Pozwala mu mówić, kusić. Przypomina to trochę teatrzyk, poprzez który Chrystus w sposób możliwie najbardziej zrozumiały próbuje unaocznić człowiekowi, że w swoim codziennym życiu będzie narażony na pokusy Złego. Tym bardziej im więcej podejmie wyrzeczeń i im goręcej próbuje się nawrócić. Ale co ważniejsze – nigdy nie pozostaje sam. Odpowiedzi na wszelkie pytania, zwłaszcza te przewrotne, należy szukać w Piśmie Świętym (Jezus za każdym razem cytuje słowa Pisma, choć mógłby wygarnąć szatanowi wprost jego nieudolne kłamstwa). I jeszcze jeden aspekt, na który zwróciłam uwagę, 2 , $ ( ( " & 2 $ & ) " ! $ % ! $ S $ ! $ - & $ $ $ " - , 3 $ + $ ( ! . ( ! 0 $ ! $ & $ ' , 1 ! $ (Łk 4,1-13) 5 / chodzi o sposób, w jaki Chrystus do nas mówi. Zupełnie jakby dawał nam nowe przykazania. Przykazania, od których nie można się wykręcić, zrelatywizować w zależności od „ciężkich czasów” itp., Jeżeli Jezus twierdzi, że „Nie samym chlebem żyje człowiek”, to on najlepiej od ciebie wie, że wysoka pensja nie uczyni cię szczęśliwym, a nałóg, z którym tak długo walczysz jest możliwy do pokonania. Chrystus wzywa nas do czerpania swoich sił z Jego Słowa, z Komunii, Mszy Świętej, do całkowitego zawierzenia Jego mocy. Jednak by wielkość tej mocy odczuć na własnej skórze, musimy odciąć się od wszystkiego, co do tej pory było dla nas główną „baterią”, być może uzależnieniem, – bez czego nie wyobrażalibyśmy sobie swojej codzienności. I nie znaczy to, że musisz odcinać sobie dopływ tlenu – znajdź tę rzecz, która ci stale towarzyszy czy to będzie telewizja, kawa, czy alkohol. Co cię napędza, co stanowiło dla ciebie dotychczasowe „źródło sił”? I po prostu wymień „coś” Jezusem. Satysfakcja gwarantowana. Beata Kubalska pracoholik, jak i pozorant lub „spycholog”. Ale praca to nie wszystko. Czy osoba powtarzająca, że na nic nie ma czasu, nawet na rozrywkę, może być wiarygodna? Czy może być apostołem jakieś sprawy, niekoniecznie nawet swojej wiary? To pytania retoryczne. W ten sposób nie da się żyć, zachowując psychiczną równowagę. Trzeba podjąć konkretne decyzje i wypracować sobie nawyki, pozwalające na lepsze gospodarowanie czasem. Nie uciekniemy, więc od planowania, nawet, jeśli kojarzyć się ono może z minioną epoką. Nieuchronne jest wypracowanie sobie kryteriów rezygnacji z różnych propozycji Człowiek wierzący ma pozytywnie wyróżniać i możliwości spędzania czasu. Może warto zasię w swoim otoczeniu. I nie chodzi tu bynajm- cząć od zastanowienia się, ile godzin zajmuje niej o jakieś wydarzenia jednorazowe lub aktyw- nam oglądanie telewizji właściwie bez celu, czy ność na pokaz. Chodzi o stałe usposobienie do to poznawczego czy rozrywkowego? Ile czasu dobrego, o przewidywalność zachowań, o wy- „snujemy się” bez konkretnego celu po centrum trwałość. Jednym z najcenniejszych dóbr jest handlowym? Jak długo plotkujemy lub oglądamy czas. Dobrem są również godziwe aspiracje i w internecie rzeczy bezwartościowe, w których dążenia. Chcemy wiele osiągnąć, wiele rzeczy po pięciu minutach zapominamy? Czy notujemy wydaje nam się atrakcyjnych. Tylko jak to na karteczce sprawy do załatwienia? A może wszystko „upchnąć” w swoim kalendarzu? Od- jesteśmy zaskakiwani przez rozwój wydarzeń, powiedź jest zasadniczo jedna: trzeba dokony- tracąc resztki wolności? wać mądrych wyborów, dobrze organizować Taką „rachunkowość czasu” można zrobić na swój czas i efektywnie wykorzystywać chwile, początku Wielkiego Postu. Co prawda to okres które „przydzieliliśmy” sobie na różne aktywno- umartwienia i pokuty, ale życie pełnią życia ści. Jak to zrobić? Pomocne mogą okazać się chrześcijańskiego nie polega na cierpiętnictwie myśli św. Josemarii Escrivy. Podkreślał on, że i awersji do przyjemności. Raczej na harmonijnej chrześcijanin ma być kompetentny w swojej aktywności w przekonaniu, że nie ma czasu do pracy zawodowej czy naukowej, którą traktuje stracenia. Nowoczesna chrześcijanka, chrześcijajako drogę realizacji swojego powołania, nieza- nin „na czasie”, znajduje czas zarówno na rozrywkę, na rozmowę z rodziną leżnie od tego, czy praca jest i przyjaciółmi (dobro deficyprosta czy specjalistyczna; towe!), jak i na modlitwę i niezależnie od społecznego postrzegania danego zawodu. (od niedzieli udział w rekolekcjach. Z odMa budzić zaufanie swoją do środy). Wygłasza ks. dr Robert powiednim wyprzedzeniem rzetelnością. Jednocześnie Skrzypczak, dobrze znany jako wpiszą je sobie do tradycyjnie powinien zaniedbywać duszpasterz akademicki w tutej- nego lub elektronicznego innych sfer życia: narzeczeń- szym kościele, obecnie na stu- kalendarza. Może nawet zdarzy im się odpowiedzieć na stwa, małżeństwa, rodziny, diach w Wenecji. „konkurencyjną” propozycję: troski o zdrowie, pomocy innym ludziom, jak również (również od przepraszam, ale na te wiezainteresowań i hobby. Złym niedzieli do środy). Rekolekcjoni- czory mam już zaplanowane spotkania w kościele św. przykładem będzie, więc stą będzie ks. Marek Sapryga, zarówno stachanowiec lub – duszpasterz akademicki z Lublina. Anny. Bohdan Białorucki bardziej nam współczesny – z z z z z z ! " # # z z z z z z z % # z $ z z z z z z # & % ' ) ) ) * + * - % ( + . + - , / 3 Nie trzeba z pewnością nikogo przekonywać, że pojawienie się nowego, małego członka rodziny niesie ze sobą całą masę zmian w dotychczasowym życiu małżonków. Podobnie też łatwo nam sobie wyobrazić, że ta „mała rewolucja” dotyczy głównie naszych codziennych przyzwyczajeń, zachowań czy planów. Dopiero po dłuższym namyśle dochodzimy do wniosku, że narodziny dziecka to także, a może przede wszystkim wydarzenie, które całkowicie modyfikuje sposób naszego patrzenia na sprawy o charakterze fundamentalnym. Oto okazuje się, że po pewnym czasie zupełnie inaczej odnosimy się do uniwersalnej wartości jaką jest ludzkie życie, inaczej oceniamy nasze relacje z innymi ludźmi, nieco inaczej wreszcie postrzegamy zasadnicze prawdy naszej wiary. Co ciekawe, refleksje w tym zakresie mają charakter tytułowego dwugłosu, bowiem stanowią doświadczenia tak mamy, jak i taty. Można więc powiedzieć, że są próbą spojrzenia na narodziny dziecka w dość szerokiej perspektywie obojga małżonków. Małe dziecko w rodzinie to przede wszystkim niesamowita szkoła cierpliwości i pokory. Macierzyństwo, czy ojcostwo to misja przewidziana na wiele lat, dlatego już od początku wymaga od nas ogromnego zaangażowania i poświęcenia. Nie chcę przez to powiedzieć, że z chwilą narodzin naszego małego człowieka musimy niemal natychmiast wcielić się w rolę wytrwałych „nadludzi” gotowych stawić czoło każdemu, nawet najtrudniejszemu wyzwaniu. Choć tych wyzwań w rzeczywistości nie brakuje, 4 równie szybko przekonujemy się, że mamy wystarczająco dużo wewnętrznej siły, dzięki której jesteśmy w stanie podołać nowym, nieznanym dotąd sytuacjom. To bardzo głębokie doświadczenie, bezpośrednio związane z powiększeniem się rodziny, ma także swój wymiar duchowy. Jest bowiem wspaniałą szkołą zaufania Bogu i jego planom wobec nas. Nasuwa się wówczas refleksja, że skoro Bóg stawia nas w roli rodziców, to daje też wszystkie potrzebne środki do tego, aby to zadanie wypełnić w sposób odpowiedni. Oczywiście patrząc na to czysto po ludzku doświadczamy często sytuacji, w których czujemy się zupełnie bezradni. Wtedy dopiero okazuje się jak bardzo realne jest wezwanie Chrystusa „nie lękajcie się”. To naprawdę niesamowite doświadczenie. Z perspektywy młodej mamy narodziny dziecka pobudzają jeszcze większą niż dotąd otwartość względem innych. Dotyczy to szczególnie tych, którzy także mają doświadczenie rodzicielstwa. Dziecko i cała sfera z nim związana znacznie ułatwia porozumiewanie się z ludźmi, pozwala przezwyciężać różne, czasami zupełnie niepotrzebne bariery i uczy prostoty zachowań. Zmiana nastawienia względem otoczenia idzie jednocześnie w parze z przemianą wewnętrzną. Dotyczy ona przede wszystkim nowego, bardziej dojrzałego postrzegania osoby Maryi. Doświadczenie macierzyństwa pozwala w jeszcze większym stopniu nawiązywać prawdziwą i trwałą więź z Matką Bożą, której trudne doświadczenia i sposób ich przezwyciężania stają się wspaniałą inspiracją dla młodej mamy. Podziw względem Maryi łączy się z większą niż dotychczas bliskością i jednością z Tą, która potrafiła w pełni zaufać Bożym planom. Z perspektywy świeżo upieczonego ojca nowy członek rodziny wzbudza olbrzymią świadomość odpowiedzialności za życie drugiego człowieka. Dopiero teraz w pełni można dostrzec znaną przecież prawdę o uczestnictwie małżonków w Boskim dziele stworzenia. Rodzice zostają zaproszeni do tego, aby stać się pośrednikiem i dawcą życia. To głębokie wewnętrzne doświadczenie pozwala jednocześnie w pełniejszy sposób postrzegać rolę ojca, czyli jednej z osób, którym przekazuje się prawo wychowania i ukształtowania dziecka. W jednej chwili uświadamiamy sobie, że ten obecnie młody człowiek będzie z czasem wymagał od nas jeszcze większej uwagi, jeszcze pełniejszego poświęcenia. Zacznie zadawać pytania, na które będzie oczekiwał konkretnych odpowiedzi. Ta świadomość skłania już teraz, na samym początku, do bardziej odpowiedzialnej weryfikacji wielu fundamentalnych spraw, a przede wszystkim naszej wewnętrznej hierarchii wartości. Nie można przecież pretendować do roli autorytetu i dobrego ojca bez wcześniejszego wewnętrznego uporządkowania swojego sposobu myślenia i własnego stanowiska w wielu kwestiach. Zadanie wychowania dziecka jest zatem wspaniałym bodźcem, który już teraz skłania do wszechstronnej i wytrwałej pracy nad sobą, do przezwyciężania wielu drobnych słabości. Aspekt pracy wewnętrznej, tak bliski wszystkim osobom wierzącym, łączy się także z okazją do walki ze swoim egoizmem. Małe dziecko niemal natychmiast zmusza nas do weryfikacji wszystkich dotychczasowych sposobów zachowania. Przede wszystkim bardzo często wymaga od nas poświęcenia przejawiającego się w porzuceniu wielu rozrywek, osobistych przedsięwzięć, czy zmiany planów. Oddanie się drugiemu człowiekowi, umiejętność wyrzeczenia się przyjemności i podejmowanie służby, o których tak często słyszymy w Ewangelii czy podczas homilii, stają się teraz zadaniami, które my sami możemy realizować. Zmusza nas to z jednej strony do określonego wysiłku, ale jednocześnie stanowi szansę własnego rozwoju i przezwyciężenia egoistycznego postrzegania świata, w którym to ja sam stanowię niepodważalne centrum. Raz jeszcze doświadczamy tego, jak w naszym życiu urealnia się często powtarzane wezwanie do uświęcania się podczas wykonywania wielu codziennych zadań. Pielęgnowanie i wychowywanie dziecka stanowi świetną okazję do takiego uświęcania. Inne wspaniałe doświadczenie związane zarówno z macierzyństwem, jak i ojcostwem polega na docenianiu tej pracy, którą wykonali nasi rodzice opiekując się i wychowując nas. Dopiero teraz przychodzi ten moment, w którym potrafimy w pełni zrozumieć jak wiele trudu kosztowało ich pokonywanie tych samych sytuacji, z którymi sami się teraz stykamy. W aspekcie wiary jest to jeszcze głębsze i bardziej dojrzałe postrzeganie istoty czwartego przykazania Bożego. Jest to o tyle istotne, że nakaz oddawania czci własnym rodzicom dotyczy także tych sytuacji, w których zostają oni niejako „zaproszeni” do współpracy przy zajmowaniu się naszym dzieckiem. Są przecież takie sytuacje, w których ich pomoc jest po prostu konieczna, a jednocześnie nie zawsze potrafimy ją we właściwy sposób przyjąć i zaakceptować. Na koniec trzeba też wspomnieć o tym, że narodziny małego członka rodziny powodują jeszcze większe niż dotąd zjednoczenie samych małżonków. Ich więź zapoczątkowana w sakramencie małżeństwa nabiera teraz zupełnie innego, pełniejszego wymiaru. Na ich oczach spełnia się bowiem obietnica wyrażona w Ewangelii, zgodnie z którą udzielając sobie sakramentu stali się „jednym ciałem”. Doświadczają teraz jeszcze silniejszego związku zarówno ze sobą nawzajem, jak i z Tym, który od początku im towarzyszy. Z chwilą pojawienia się dziecka rozpoczyna się proces, w którym macierzyństwo kształtuje ojcostwo i na odwrót. Teraz także udaje się dostrzec prawdziwą wartość tego, że rodzina zbudowana jest na podwójnym fundamencie matki i ojca. Ich zasadniczo odmienne role muszą w ostatecznym rozrachunku stanowić uzupełniający się dwugłos, konieczny dla pełnego rozwoju ich dzieci. Ewa i Marcin Wszystkie fotografie Franka z Archiwum rodzinnego 5 Ojciec i syn I Pan przywrócił Hioba do dawnego stanu, gdyż modlił się on za swych przyjaciół, Pan oddał mu całą majętność w dwójnasób (...) Miał jeszcze siedmiu synów i trzy córki...(Hi. 42, 10-13) „Cześć Stary, jestem w Polsce ale super słuchać gości gadających po polsku, vivat biało-czerwoni”. Takim sms-em mój syn, na stałe mieszkający w Melbourne, zakomunikował mi swój przyjazd do Polski. Po świecie wędruje już od listopada odwiedzając USA, Amerykę Południową (Chile, Peru, Argentynę, Brazylie, Urugwaj), oraz stadiony piłkarskie Europy: Real Madryt, AC Milan, FC Barcelona. Do Polski wjechał pociągiem z Pragi. Nie widziałem syna od trzech lat. Ostatni raz widziałem go jako młodego, silnego mężczyznę, świetnego tenisistę, gdy rozegraliśmy krótki mecz tenisowy. Ale jednocześnie był to także i mały chłopiec, którego kryzys rodzinny dotknął bardzo boleśnie. Nie byłem w stanie temu zaradzić. Kryzysy są częścią naszego pielgrzymowania, są rezultatem naszych błędów i zła, które jest wokół nas i które czasami dotyka także niewinnych. Co zrobić, gdy zło rodziców dotyka dzieci? Odpowiedz jest tylko jedna, zwrócić się do Ojca Niebieskiego, w pokorze, w słabości, aby te wszystkie nasze „beznadziejne” pomysły ponaprawiał. Aby ponaprawiał w Jego Czasie, wg Jego Scenariusza, wg Jego Recepty. Nasze pomysły na naprawę sytuacji musimy odrzucić i do nich nie powracać. Mamy wybaczyć Bogu, sobie i wszystkim wokół za zło, które dotknęło nas i nasze dzieci. Często jesteśmy w pozycji Hioba, niby wszystko mamy, otoczeni rodziną, sukcesami a nagle oka- 6 zuje się ze nic nie mamy, siedzimy na zgliszczach a wokół pustka. To tylko pozorna pustka, to pustka, w której mamy szanse oddać swój los w ręce Boga. A gdy już oddamy stery naszego życia Panu On ze swej strony obiecuje, jak Hiobowi, ze przywróci wszystko w „dwójnasób”. Przez minione 3 lata, kontakt z synem miałem prawie żaden, zdawkowe emaile, parę rozmów na Skype przed jego wyjazdem w podroż „dookoła świata” na zakończenie studiów i przed podjęciem pracy. Przez te 3 lata nie miałem żadnego wpływu na jego zachowanie, postępowanie, przyzwyczajenia. Totalnie i kompletnie oddałem go opiece Naszego Ojca Niebieskiego. W końcu dzieci są nam dane pod opiekę tylko na chwile, a potem są naszymi braćmi i siostrami w Chrystusie. Poprzez wizytę syna w Polsce czułem ze Pan chce mnie uspokoić ze Jego Obietnica dana Hiobowi jest aktualna dla każdego z nas - dostaniesz wszystko „podwójnie” a synów mieć będziesz „siedmiu”. I rzeczywiście mam ich teraz „siedmiu”. Nigdy dotąd tak spokojnie i bezpiecznie nie rozmawiałem z synem. Bardzo szybko wróciły wspomnienia rozmaitych powiedzonek, sytuacji, wspólnych treningów/turniejów czy meczy piłkarskich. Jednym z najdziwniejszych faktów było to ze, choć nie przebywaliśmy ze sobą od lat wydawało się przerwa wynosiła zaledwie parę dni. Nadal mięliśmy te same przyzwyczajenia, sposoby utrzymywania porządku lub raczej nieutrzymywania porządku. Miałem okazje obserwować go w towarzystwie rówieśników, podobnie wykształconych w Polsce lub w Polsce i częściowo za granica. Dla nich Polska to otwarta, biała księga i rozliczanie z przeszłością, która tak bolała ich ojców, jest dla większości pojęciem, co najmniej obcym, a wszelkie rozliczenia z przeszłością zbędne. Tak, punkt widzenia zależy od punktu leżenia. Harmonogram pobytu syn miał bardzo intensywny. Odwiedziny bliższej i dalszej rodziny obojga rodziców zajęły znaczna cześć jego czasu i musze przyznać ze te obowiązki wypełniał solidnie i chętnie. Trafiliśmy także na „Walentynki”. Okazało się, że mój syn, choć mieszka za granicą nie zwariował na tym punkcie. Po prostu odwiedził babcie i dziadka przed południem a wieczorem spotkaliśmy się na Mszy Św. w kościele p.w. Św. Anny, gdzie homilie głosił ks. Pawlukiewicz. Syn był pod wrażeniem tego, co usłyszał, ale także wielkiej liczby młodych ludzi, którzy postanowili ten wieczór uczcić Msza Św. i przyjęciem Eucharystii. Moje serce rozsadzała radość, że mój syn zna Boga, na swój sposób, odpowiedni do wieku szuka Jego Prawdy, a zwłaszcza tej prawdy dotyczącej miłości, narzeczeństwa i małżeństwa. Czy nauczyłem go miłości? Pamiętam, gdy będąc jeszcze małymi dzieci, syn i jego starsza siostra, w poszukiwaniu kontaktu fizycznego z rodzicami ustalili ze godziny wieczorne, po kąpieli będą służyły czemuś, co nazywaliśmy „gilgotki”. Polegało to głownie na tym, że pozwalałem się niemiłosiernie maltretować, przewracać na podłogę. Chodziłem na czworaka i udawałem konia, na który mali jeźdźcy wsiadali ochocza i bez zmrużenia oka ujeżdżali. Potem, gdy nam się ta zabawa już nudziła bawiliśmy się w „samoloty”. Polegało to na tym, że leżąc na plecach unosiłem obie nogi pod kątem prostym do podłogi. Wtedy każde z dzieci opierało się brzuchem na mojej stopie i unosząc własne nogi nad ziemię i układając ręce jak skrzydła udawało, że jest samolotem. Niestety czasami samolot zbaczał z kursu i w radosnym hałasie „spadano” na mnie. To były niby nieważne zabawy, ale dopełniały czegoś niezmiernie ważnego: bezpiecznego, dobrego kontaktu fizycznego w obrębie rodziny. Wspominam także mojego syna jak przed zaśnięciem jeszcze mnie wołał do siebie, aby z nim posiedzieć, poprzytulać się. Doceniałem te chwile, ale myślę, ze nie zdawałem sobie wówczas sprawy jak są zasadnicze w pokazaniu dziecku ze jest kochane, niezwykle cenne i szanowane. Jedna z ważniejszych rozmów przeprowadziłem z synem w przeddzień jego wyjazdu z Polski. Zdając sobie sprawę ze swoich mniej lub bardziej oczywistych błędów wychowawczych poprosiłem syna o wybaczenie mi tych błędów. Prosiłem o wybaczenie w pokorze, tak jak uczył nas Jezus. Jednocześnie w oparciu o Jego obietnice jak w Ps 37,25: „Byłem dzieckiem i jestem już starcem, a nie widziałem sprawiedliwego w opuszczeniu ani potomstwa jego, by o chleb żebrało”. Mam nadzieje, a właściwie pewność, ze rany w sercu syna spowodowane moimi błędami wychowawczymi będą uleczone Miłosierdziem Bożym. Na tym okres wychowywania syna zakończyłem. Teraz jest już moim bratem w Chrystusie. Mogę mu doradzić, jeśli zwróci się z pytaniem ale już nie czuje się odpowiedzialny za jego drogę. Oddałem go Jezusowi, teraz On go prowadzi. Mój syn zaimponował mi także swoja dojrzałością w jeszcze innym przypadku. Byłem mile zaskoczony, gdy zauważył niezwykle silne więzy miłości panujące między rodzicami i dziećmi i wśród rodzeństwa w mojej dalszej rodzinie. Najmniejsza latorośl jest ciągle noszona, przytulana przez rodziców i 4 rodzeństwa. Chociaż urodziła się w trudnych okolicznościach, z potencjalnym zagrożeniu dla jej prawidłowego rozwoju, dziś, jako 3 letnie dziecko jest promieniująca radością, wspaniale rozwijającą się maskotką rodziny. I mój syn dostrzegł te głęboką miłość cementującą te rodzinę. Myślę, ze, chociaż sami nie stworzyliśmy rodziny pełnej miłości, on zrozumiał, że rodzina musi być zbudowana na fundamencie Miłości danej od Pana wyłącznie w małżeństwie. Tygodniowa wizyta dobiegła końca. Jestem bardzo szczęśliwy, ponieważ udało mi spełnić swój obowiązek ojca tzn. przybliżyć syna w jakiś sposób do Boga poprzez uczestnictwo we Mszach Św., rozmowy o wygłoszonych homiliach, pokazanie do ostatniego miejsca wypełnionego kościoła Św. Anny, spotkania towarzyskie z ludźmi, którzy szukają Boga w codziennym trudzie, a może poprzez własny przykład. I stało się jak Pan obiecywał, przyjechał jeden syn a właściwie mam ich teraz siedmiu. Rafał Bober 7 Stypendyści z Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie i Ośrodek Akademicki św. Anny zapraszają na Mszę Pokolenia JP2, 4 marca 2007 roku o godz. 19.00 w kościele św. Anny. Przed Mszą wykład wygłosi ks. prof. dr hab. Bogumił Gacka - Kierownik Katedry Personalizmu Chrześcijańskiego Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, założyciel i redaktor prowadzący półrocznika „Personalizm. Prawda-Dobro-Piękno” Prezes Stowarzyszenia Naukowego Personalizm. Tematem wykładu będzie: Personalizm Jana Pawła II. Rozpoczęcie wykładu o godz. 17:45 w dolnym kościele św. Anny. Podczas mszy św. zaśpiewa Chór Pokolenia JP2 pod dyrekcją Zofii Sokołowskiej. Zapraszamy! Od poniedziałku do piątku w godzinach: 700-800; 1500-1900 Oraz na każdorazową prośbę i podczas każdej Mszy św. z A @ > ? @ z " C B z * + , ' - ! . 1 $ " " E F D D / " ! # * / $ $ E E G 2 * 3 4 ( % & * ' # " 0 ) ( # $ ' ) * ! & ) 1 ) ' ( # " [email protected] / G ' " - 6 7 # . ! - * 8 $ # ) * H / 8 5 z Dni powszednie: 700, 730, 1500, 1830 ' Niedziela: 830, 1000, 1200, 1500, 1900, 2100 Od poniedziałku do piątku w godzinach: 1600-1800 - + < * 6 = & ' " * & - * # 9 : + ; ; '